083 Darcy Lilian Przyjedź na wyspy koralowe

background image


































Tytuł oryginału: A Specialist's Opinion


LILIAN DARCY

PRZYJEDŹ NA WYSPY
KORALOWE

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY


Summer najpierw dostrzegła dużą, porcelanową filiżankę w kolorze

błękitu, a potem szczupłe, opalone palce, które się nią bawiły. Filiżanka
wisiała na palcu wskazującym i kołysała się rytmicznie, odwracając uwagę
Summer od monotonnego głosu Angeli Keighley.

- ...i omawiamy sprawy nagłych wypadków, długofalowego zarządzania i

korzyści oraz obowiązków wynikających z wprowadzenia samorządu -
ciągnęła Angela. - Czy już mówiłam, że takie spotkania mamy co miesiąc?

- Myślę, że tak - odparła przytomnie Summer, zmuszając się, aby

oderwać wzrok od hipnotyzującej filiżanki.

Chyba jednak jej wypowiedź nie wypadła przekonująco.
- Przepraszam, zgubiłam się. - Angela uśmiechnęła się przepraszająco. -

Jestem zmęczona, mam na głowie wesele - dotknęła dłonią brzucha - i
nakłada się na to osłabienie związane z ciążą. O czym to mówiłyśmy?

- Myślę, że już wszystko sobie powiedziałyśmy - odparła Summer,

bezskutecznie próbując skupić uwagę na broszurze, którą trzymała na
kolanach.

Filiżanka kołysała się coraz szybciej - w lewo, w prawo, w lewo, w

prawo, niczym batuta. Summer spojrzała na dyrygenta tej porcelanowej
orkiestry.

- Oczywiście, panie Scott, proszę podać zwykłą dawkę insuliny i

zmierzyć poziom cukru za godzinę. Wiem, że to nie jest najłatwiejsze
zadanie, tak, słyszę ją...

Człowiek wymachujący filiżanką uważnie słuchał rozmówcy, z którym

prowadził rozmowę telefoniczną. Siedział odwrócony plecami do Summer,
na rogu sąsiedniego biurka. Jedną nogę miał spuszczoną na podłogę, drugą
położył na oparciu krzesła stojącego przed nim. Mężczyzna był barczysty i
miał czarne włosy, w których uważny obserwator mógł zauważyć kilka
siwych pasemek.

- To doktor Macleay. - Angela podążyła wzrokiem za spojrzeniem

Summer. - Za chwilę cię przedstawię.

Summer skinęła głową. Więc to jest Randall Macleay! Rozmawiała z

nim, kiedy starała się o tę pracę.

Bardzo zależało jej na tej posadzie, zwłaszcza od chwili, gdy stanowczo

oznajmiła Johnowi, że nie przyjedzie do niego na Bermudy, dopóki nie
dostanie tam pracy. Odkąd się zaręczyli, zawsze podkreślała, że nie
zamierza rezygnować z pracy tylko dlatego, że jest bogaty - po czym
spędziła dwa okropne, samotne miesiące na obgryzaniu paznokci (nawiasem

1

RS

background image

mówiąc - paskudny nawyk), podczas gdy John siedział na wyspie i niemal
codziennie dzwonił, niecierpliwie domagając się jej przyjazdu.

Kiedy zobaczył ogłoszenie, w którym poszukiwano jednej pielęgniarki

ha oddziale położniczym, a drugiej na psychiatrycznym, złożył w jej
imieniu podanie. Gdy Summer stwierdziła, że nie ma kwalifikacji, by
podjąć taką pracę, nie chciał jej wierzyć.

- Przecież jesteś dyplomowaną pielęgniarką! - argumentował.
- Tak, ale przez ostatnie dwa lata zajmowałam się cukrzykami.

Położnictwo znam tylko ze szkoły, a na oddziale psychiatrycznym nigdy nie
byłam. Mogę pracować jako zwyczajna pielęgniarka, pielęgniarka

środowiskowa albo zajmować się dziećmi.

Dlatego też oboje wpadli w nastrój niemal euforyczny, gdy dwa tygodnie

później pojawiła się następna oferta, tym razem dokładnie odpowiadająca
kwalifikacjom Summer. Zwłaszcza Summer była zadowolona, ponieważ
miała już ochotę zrezygnować ze swego warunku i polecieć pierwszym
samolotem na Bermudy.

- Pokażę ci teraz wszystko - powiedziała Angela, przerywając

rozmyślania Summer.

Uświadomiła sobie, że jej wzrok cały czas spoczywał na Randallu

Macleayu, który nadal rozmawiał przez telefon. Starał się uspokoić
zaniepokojonego ojca dziewczynki chorej na cukrzycę. Czynność ta
najwyraźniej pochłaniała go bez reszty.

A filiżanka po kawie ciągle kołysała się na jego palcu... Zaczynało ją to

irytować.

- Jak myślisz, może mu dolać? - szepnęła Summer do Angeli, wskazując

głową na puste naczynie.

- Słucham? A, kawa! Tak, on pije co najmniej osiem filiżanek dziennie.
- Przecież powinien wybuchnąć już przed lunchem!
- Po drugiej filiżance pije kawę bezkofeinową - odparła z uśmiechem

Angela. - Mam nadzieję, że uda mi się zabrać mu tę filiżankę. Doktorze
Macleay?

- Och, cudownie! - Błysnął zębami w krótkim uśmiechu, wyciągając w

stronę Angeli pustą filiżankę, po czym natychmiast powrócił do rozmowy
telefonicznej.

Angela i Summer poszły do kuchni dla personelu - małego, schludnego

pomieszczenia, które łączyło kompleks biurowy z drugą, znacznie większą
kuchnią, przeznaczoną na pokazy przyrządzania zdrowej żywności.

2

RS

background image

- Zacznijmy poznawanie ośrodka od kuchni - powiedziała Angela,

podchodząc do ekspresu do kawy. Wzięła dzbanek i napełniła błękitną
filiżankę gorącym płynem.

Zapach był dla niej zbyt aromatyczny. Odwróciła się szybko i podniosła

dłoń do ust.

- Czy możesz mnie zastąpić, Summer? Ten zapach, wiesz...
- Oczywiście.
- Chyba wyjdę na świeże powietrze - oznajmiła Angela i już wybiegając,

rzuciła: - Dużo mleka.

Summer zaniosła przygotowaną kawę Randallowi, który właśnie

skończył rozmowę.

- Dziękuję - powiedział, odbierając od niej pełną filiżankę. - Jestem

Randall, a ty pewnie Summer Westholm?

- Tak.
Uważnie się jej przyjrzał, po czym uśmiechając się nieznacznie, dodał:
- Wyglądałaś inaczej, kiedy rozmawialiśmy przez telefon.
- Naprawdę? - spytała automatycznie i dopiero potem dostrzegła absurd

w stwierdzeniu Randalla.

Uśmiechnął się szerzej, rozkładając ręce w przepraszającym geście.
- Mam nadzieję, że wiesz, co miałem na myśli?
- Chyba tak. - Odwzajemniła jego uśmiech i nie mogąc powstrzymać

ciekawości, spytała: - A jak wyglądałam przez telefon?

- Hm, myślałem, że masz kręcone, jasne włosy, silnie zarysowaną brodę i

jesteś odrobinę chłopięca, oczywiście w pozytywnym sensie tego słowa.

- A teraz jak wyglądam? Oprócz tego, że nie jestem blondynką...
- Jesteś szczupła, delikatna, masz twarz elfa i nic z chłopca. - Ciągle się

uśmiechając, podniósł do ust filiżankę.

- Przyzwyczaisz się - rzuciła lekko, nie wiadomo dlaczego pragnąc, by

jeszcze raz na nią spojrzał.

Randall popatrzył chwilę na nią i zrobił oficjalną minę.
- Na pewno. Dobrze zaczynasz; kawa jest znakomita, dziękuję. Angela

jest na dworze?

- Tak, biedactwo.
- Bardzo się cieszę, że tak szybko udało nam się znaleźć zastępstwo.

Angela ma dużo spraw i chciała jak najszybciej wziąć urlop.

- Dla mnie też to było...
Rozległ się ostry dźwięk telefonu. Randall gestem dłoni powstrzymał

szczupłą, elegancką blondynkę, która właśnie weszła i zamierzała podnieść
słuchawkę.

3

RS

background image

- Odbiorę, Lesley. To na pewno ze szpitala; mam kilku nowych

pacjentów.

To rzeczywiście był telefon ze szpitala i Randall natychmiast

skoncentrował się na rozmowie. O Summer zupełnie zapomniał. Chciała
właśnie powiedzieć, że tak szybkie rozpoczęcie pracy jej także bardzo
odpowiada, bo cały czas siedziała na walizkach, czekając na możliwość
dołączenia do swego narzeczonego. Oczywiście dla doktora Macleaya nie
jest to najważniejsza informacja i może się o tym dowiedzieć kiedy indziej.

Nie bardzo wiedziała, co z sobą zrobić przed powrotem Angeli. Wróciła

więc do kuchni, bez powodzenia próbując znaleźć herbatniki, które
mogłyby uspokoić podrażniony żołądek koleżanki. Pomyślała o zrobieniu
kawy dla siebie, ale jej żołądek, co prawda nie tak zdecydowanie jak
Angeli, zaprotestował. Najwyraźniej nadal odczuwał męczącą podróż
samolotem.

Uświadomiła sobie, że jeszcze trzy dni temu była w Anglii... Jej

biologiczny zegar ciągle chodził według czasu europejskiego; dziś znowu
obudziła się za wcześnie. Czuła się zmęczona, ale czy tylko?

Tęskniła za Johnem, tak bardzo chciała się z nim zobaczyć... Ale czy

nawet bardziej nie pragnęła uciec z Anglii?

Straciła dom, w którym się wychowała. Jej rodzice, po dwudziestu

siedmiu latach wydawało się szczęśliwego związku, rozeszli się. Cały świat
Summer runął jak domek z kart.

Wtedy spotkała Johna i już po sześciu tygodniach znajomości

zdecydowali się na zaręczyny. Wydawało się, że odzyskiwała wiarę w sens

życia i istnienie miłości. Przynajmniej tak to wyglądało tam, w Angin...

Angela weszła do kuchni z kiścią winogron w ręku.
- To jest jedyna rzecz, która mi pomaga - oznajmiła. -No, to zwiedzajmy

dalej.

Ośrodek nie był duży. Składał się z ogólnego pomieszczenia biurowego

oraz trzech gabinetów, w których urzędowali Lesley Harper, Randall
Macleay oraz endokrynolog ze Stanów Zjednoczonych, Steven Berg, który
pracował w ośrodku w ramach programu wymiany.

Szkolenia oraz spotkania grup samopomocy odbywały się w dwóch

salach: jednej dużej, drugiej nieco mniejszej. Obok znajdowały się dwa
pomieszczenia zabiegowe, z którymi sąsiadowała część sanitarna i
magazynek.

Ozdobiony sztukaterią budynek ośrodka był bardzo ładnie usytuowany.

Pomalowany pomarańczową farbą o pastelowym odcieniu, dobrze
wkomponował się w otaczającą go tropikalną roślinność. Wieńczył go

4

RS

background image

typowy dla Bermudów dach z podłużnymi rowkami do zbierania wody
deszczowej. Ośrodek sprawiał bardzo przyjazne wrażenie - wydawał się
idealnym punktem konsultacyjnym i terapeutycznym dla cukrzyków
opuszczających znajdujący się po przeciwnej stronie ulicy szpital.

Summer wiedziała, że ośrodek dużo zawdzięcza zaangażowaniu

Randalla Macleaya.

Kiedy wróciła do biura, znowu rozmawiał przez telefon, tym razem

jednak najwyraźniej nie z pacjentem.

- Proszę posłuchać, nie mówimy o pilotowaniu odrzutowca. On jest

kelnerem i nie jest ważne, czy pracuje w zwyczajnym barze, czy w pańskiej
restauracji. Cukrzyca insulinoza-leżna nie stanowi przeszkody w
wykonywaniu takiej pracy! Jeśli tylko zauważy pan objawy niedocukrzenia,
bo chyba tego się pan obawia, wystarczy dać Alanowi kostkę cukru i za pięć
minut problem zniknie.

Randall nie krył zdenerwowania. Teraz milczał, słuchając niecierpliwie

odpowiedzi swego rozmówcy.

- Goście pomyślą, że jest pijany? Na Boga!... - zawołał i umilkł

ponownie. - Dziękuję panu za poświęcenie mi chwili swojego cennego
czasu! - rzekł z sarkazmem i rzucił słuchawkę na widełki. - Co za cholerny
idiota!

- Kto? - spytała Angela.
Lesley Harper wychyliła się ze swego gabinetu, zwabiona hałasem.
- Randall, za chwilę zaczną się schodzić pacjenci do Steve'a.
- Czyżbym za głośno mówił?
- Można to tak ująć - odparła Lesley, znikając z powrotem w gabinecie.
- Cóż, rozmawiałem właśnie z kierownikiem restauracji Uroki Oceanu.

Alan Gregory od czterech miesięcy pracował tam jako kelner, a pan Urok
Oceanu, dowiedziawszy się, że Alan jest cukrzykiem, zwolnił go. Obłudnie
twierdzi, że praca, którą wykonywał, stanowi zagrożenie dla jego zdrowia.
Moim zdaniem Pan Urok obawia się, że chory kelner może zniechęcić
klientów. To niedopuszczalne! Czy ktoś z was wie cokolwiek o tej
restauracji?

- Znajduje się w Hotelu Elizejskim nad zatoką - wyjaśniła Angela.
- To oznacza, że mogę się odwołać do dyrekcji hotelu. Nie zostawię tak

tej sprawy.

- Przynajmniej na jakiś czas będziesz musiał. - Lesley ponownie

wychyliła się z gabinetu. - Mam szpital na linii, potrzebują cię natychmiast.
Brian Page chce się wypisać.

5

RS

background image

- Do diabła! Lesley, chciałbym ci przedstawić Summer Westholm. Masz

zapewne dla niej masę papierów.

- Niestety, tak. Miło cię poznać, Summer. Czy chcesz wypełnić te

papierzyska u mnie?

- Chętnie.
- Wobec tego zapraszam.
- Zaraz, zaraz...
Angela jednym okiem spoglądała w swój gruby notes, a drugim batlała

ruch uliczny na ulicy, czekając na okazję przejścia na drugą stronę. Wesele
miało się odbyć w przyszłą sobotę i Angela pracowała tylko do końca
tygodnia, pomagając Summer w przejęciu nowych obowiązków. Teraz
właśnie szły zobaczyć oddział endokrynologii - składający się z pięciu łóżek
aneks na trzecim piętrze szpitala.

Zobaczywszy lukę w strumieniu samochodów, Angela chwyciła Summer

za rękę i szybko przeszły na drugą stronę ulicy.

- Jest, Brian Page. - Angela podjęła przerwany wątek. - Słyszałaś już o

nim. Tak, to ten pacjent, który chciał się wypisać. Ma szesnaście lat i
przechodzi przez bardzo buntowniczy okres. Wczoraj został przyjęty do
szpitala w stanie ostrej hipoglikemii. Doktor Macleay osobiście przywiąże
Briana do łóżka, jeśli nie zacznie się zachowywać rozsądnie. Brian musi
przestać myśleć, że wyzdrowieje, jeśli będzie ignorować swoją chorobę.

- On wierzy w magiczną moc siły woli?
- Będziesz musiała mu poświęcić dużo czasu, żeby zaczął dobrowolnie

przychodzić na wizyty. To trudny wiek dla cukrzyka.

Summer zaczęła się zastanawiać, czy istnieje wiek, w którym cukrzyk

godzi się łatwiej ze swą chorobą. Na pewno im później się pojawia, tym
trudniej ją zaakceptować. Pomyślała o Johnie, swym narzeczonym...

- Czasem zastanawiam się, czy nie warto poddać przymusowej

hospitalizacji wszystkich nastoletnich diabetyków do czasu osiągnięcia
przez nich pełnoletności - ciągnęła Angela. - Przecież lekceważenie
cukrzycy może się skończyć na przykład utratą wzroku...

- Tak, to ciężka choroba. - Summer ciągle miała przed oczami obraz

Johna.

- Następna jest Janey Gordon, miła, dwudziestoczteroletnia dziewczyna.

Cukrzyca typu pierwszego, pierwsze objawy w wieku pięciu lat. Wczoraj
przywieziono ją do szpitala z kwasicą ketonową. Zdziwiłam się, bo Janey
zawsze stosowała się do naszych zaleceń. Niedawno wyszła za mąż i chciała
zajść w ciążę.

6

RS

background image

- Na pewno jest przygnębiona tym, że będzie musiała odłożyć

macierzyństwo.

- Na szczęście jest młoda, ma jeszcze czas. Dla mnie to już była ostatnia

chwila.

Angela z uśmiechem dotknęła swego okrągłego brzucha, który na pewno

był jedną z przyczyn pospiesznego wesela. O tym, że nie najważniejszą,

świadczył pełen miłości sposób, w jaki Graham się do niej odnosił. Summer
była rankiem świadkiem ich czułego pożegnania, kiedy odwoził Angelę do
pracy.

Spojrzała na zaręczynowy pierścionek koleżanki, złoty z niewielkim,

pojedynczym diamentem pośrodku. Porównała go ze swoim pięknym
szafirem otoczonym wianuszkiem diamentów i nie po raz pierwszy
pomyślała, że na jej drobnej ręce duże ozdoby wyglądają kuriozalnie. Nie
powinna była zgodzić się na taką ekstrawagancję. John nie pomyślał, że jest
drobnej budowy i takie rzeczy po prostu źle wyglądają na jej dłoni. Przecież
nie musi udowadniać, że go na to stać...

Aby pozbyć się uczucia psychicznego dyskomfortu, Summer spróbowała

przywołać wspomnienia szczęśliwych chwil ich krótkiego narzeczeństwa.

John Giangrande został przywieziony na jej oddział w stanie śpiączki.

Diagnoza była oczywista - cukrzyca insulinowa. Opiekowała się nim w
czasie jego pobytu w szpitalu, a po wyjściu, na pierwszych zajęciach na
temat tego, jak żyć z cukrzycą, John zaprosił ją na kolację. Już wtedy
wyznał Summer, że pokochał ją od pierwszego wejrzenia.

- Kiedy obudziłem się, zobaczyłem nad sobą twoją cudowną twarz. Gdy

uśmiechnęłaś się do mnie, zrozumiałem, że mam po co żyć.

Potem wielokrotnie to powtarzał, a Summer lekko się wtedy uśmiechała,

nie będąc pewna, czy taka miłość w ogóle jest możliwa.

- Dlaczego się śmiejesz? - pytał wtedy zirytowany. Miał dwadzieścia

cztery lata, o dwa lata mniej niż Summer, i czasami ta różnica wieku
stawała się widoczna.

- Cóż... - Summer zawsze ociągała się z odpowiedzią, jedynie w myślach

dodawała, że nigdy nawet nie marzyła o takiej miłości.

John właśnie skończył półroczną pracę w jednym z londyńskich hoteli

należących do jego rodziny i cały czas poświęcał wymyślaniu
niespodzianek dla Summer. Dostawała w prezencie kwiaty, bombonierki,
drogą biżuterię, była zaprąszana na koncerty i romantyczne kolacje. Jednak
ilekroć próbowała nakłonić go, żeby poważniej traktował swą chorobę,
wzruszał niechętnie ramionami.

7

RS

background image

Minęło sześć tygodni, zanim zdecydował się wrócić na Bermudy, gdzie

rodzina Giangrande miała sieć hoteli i ośrodków wypoczynkowych.

- Za tydzień wyjeżdżam - oznajmił Summer któregoś dnia, a potem jej

się oświadczył. Summer poczuła, że jej życie nabiera nowego sensu i
zaczęła marzyć o wspólnym, szczęśliwym domu.

Szła teraz do szpitala, podziwiając bujną roślinność ogrodu

botanicznego, położonego po prawej stronie ulicy. Niebo było błękitne, a
liście błyszczały, odświeżone lekkim, nocnym deszczem. Był majowy
poranek i temperatura przekroczyła już dwadzieścia stopni.

Angela właśnie mówiła, że o trzecim pacjencie, którego mają odwiedzić,

wie bardzo niewiele, gdyż dopiero wczoraj został przyjęty. Zbliżały się już
do szpitala; Czteropiętrowy, nowoczesny budynek przylegał do piętrowej
starej budowli, która niegdyś służyła za szpital, a teraz stanowiła miejsce
spotkań grup terapeutycznych i szkoleń.

Ściany, kontrastując z zewnętrznymi blado-pomarańczowymi tynkami,

pomalowane były na zimny, zielony kolor. Ustawione na ich tle białe meble
i wentylatory obracające się miarowo pod sufitem stwarzały wrażenie
chłodnej oazy, stanowiącej wytchnienie od tropikalnego żaru.

Summer z Angelą pojechały windą na trzecie piętro, gdzie Angela

przywitała się z pracującymi tam osobami i przedstawiła Summer.

- Doktor Macleay jeszcze tu jest - oznajmiła Angela, gdy przechodziły

przez oddział, kierując się w stronę pięciołóżkowego aneksu. - Bada
pacjentkę.

Przez otwarte drzwi zobaczyły szczupłą, młodą kobietę, która z

wyraźnym wysiłkiem odpowiadała na pytania lekarza.

- Dziwne, że ją wypuścili z intensywnej terapii - zauważyła cicho

Angela.

Randall podniósł się na ich widok i wskazał dłonią miejsce znajdujące się

poza zasięgiem słuchu pacjentów.

- Czy to Edwina Andrews? - spytała Angela, wskazując głową najbliższe

łóżko.

- Tak, właśnie przeniesiono ją tutaj z intensywnej terapii. Wolałbym, co

prawda, żeby została tam trochę dłużej, ale musieli zwolnić łóżko dla
pacjenta z zatrzymaną akcją serca...

- Wyglądasz na zmęczonego, Randall.
Summer także to zauważyła, chociaż znała Randalla znacznie krócej od

Angeli. Wokół jego oczu pojawiły się zmarszczki, podbródek pokrywał
ciemny zarost. Nie zauważyła tego w ośrodku.

8

RS

background image

Randall Macleay uśmiechnął się w odpowiedzi, przeczesując ręką dobrze

obcięte włosy.

- Nie czuję się zmęczony, chociaż powinienem. Spędziłem tu pół nocy, a

do domu dotarłem godzinę przed następnym wyjściem do pracy. W każdym
razie zdążyłem zobaczyć, jak wygląda moje łóżko.

- Coś się stało? - dopytywała się Angela. - Rzadko spędzasz tu noce.
- George Stover miał dziś rano operację prostaty. Wczoraj był zbyt

zdenerwowany, żeby jeść, co wpłynęło na poziom insuliny. Potem
przywieziono z wypadku turystkę z zaniedbaną cukrzycą drugiego typu.
Niemal w ostatniej chwili ktoś zobaczył bransoletkę z charakterystyką jej
choroby.

- Mój Boże!
- Przesunęła się w górę ręki i schowała pod szeroką, ozdobną bransoletą -

ciągnął, pocierając zmęczonym gestem skronie. - Trzeba przyznać, że
wkładanie dwóch bransolet na jedną rękę jest trochę ryzykowane. Na
szczęście stan pacjentki ustabilizował się, chociaż ciągle potrzebuje
szpitalnej opieki. Chyba zaraz zasnę - zmienił nagle temat. - Summer, kiedy
zobaczysz po lunchu, że śpię w gabinecie, po prostu mnie obudź.

Spojrzał na nią z uśmiechem, ona zaś spostrzegła, że automatycznie

odpowiada mu tym samym. Nagle w powietrzu wyczuła coś trudno
uchwytnego. To coś wywołał zapewne jego ciepły uśmiech, spojrzenie,
którym ją obrzucił... Instynktownie cofnęła się o krok. Czy nie widzi
zaręczynowego pierścionka na jej palcu? Gdy go dotknęła, zaczął ją
niespodziewanie uwierać. Poczuła, że wilgotnieją jej dłonie.

Zdenerwowała się na siebie - za swój uśmiech przeznaczony dla

Randalla, za to, że zaczęło ją wypełniać dziwne ciepło.

Kocham Johna, przypomniała sobie w myślach. Spotkam się z nim

wieczorem i znowu będzie dobrze. To wszystko przez ten długi lot i
dwumiesięczną rozłąkę.

- A więc nad wszystkim panujemy, tak? - upewniła się Angela.
- Tak - Randall skinął potakująco głową - chociaż wyniki badania moczu

tej nowej pacjentki nie są jeszcze na tyle dobre, żeby zacząć kurację
potasową. Straciła wczoraj dużo płynów.

- Coś jeszcze?
- Pogadaj z Janey, jest bardzo zdenerwowana.
- Tak, domyślam się. Co było przyczyną pogorszenia?
- Złożyło się na to kilka czynników, ale przede wszystkim zaniedbała

rotacji miejsc, w które wstrzykiwała insulinę. Zeszyt samokontroli skończył
jej się w zeszłym miesiącu i nie przyszła po nowy.

9

RS

background image

- Jakiś czas temu mówiła, że zastrzyki robione w lewe udo są najmniej

bolesne - przypomniała sobie Angela.

- Tak, ale ciągłe wstrzykiwanie insuliny w to samo miejsce zmniejsza

stopień jej wchłaniania. Nie wypełniając zeszytu, Janey zapewne
nieświadomie robiła częściej zastrzyki w wybrane miejsca.

- Ale to na pewno nie było jedyną przyczyną kwasicy ketonowej -

wtrąciła Summer.

Dziwne uczucie, którego doświadczyła przed chwilą, zniknęło bez śladu.
- Oczywiście.— Skinął głową. - Janey miała ciężki tydzień. Z powodu

kłopotów żołądkowych zmniejszyła codzienną porcję insuliny, niestety, za
bardzo. Potem turniej tenisowy, który uwzględniła w swoich wyliczeniach,
został odwołany. Po drodze do domu pokłóciła się z mężem, zapomniała
sprawdzić poziom cukru, rano pobiegła na trening i... znalazła się tutaj.

- Biedactwo! Tyle się jej zwaliło na głowę. - Głos Angeli był pełen

współczucia.

- Mogę ją winić tylko za to, że zapomniała o badaniu cukru.
- A David?
Summer domyśliła się, że to mąż Janey.
- Czuje się winny zarówno dlatego, że się pokłócił z żoną, jak i dlatego,

że nie zauważył w porę objawów.

Gdy Summer spojrzała na Randalla, bezwiednie zauważyła, że ma

ujmujący uśmiech, białe zęby i szaroniebieskie oczy.

Czy powinnam zwracać uwagę na takie rzeczy i przyglądać się obcym

mężczyznom? - spytała siebie w myślach.

Wyraz dezaprobaty, który pojawił się na jej twarzy, nie wzbudzał

widocznie wątpliwości, gdyż Randall pochylił się do jej ucha i szepnął
konspiracyjnie:

- Oni nie zamierzają się rozwieść, po prostu lubią się kłócić.
- Powinni się cieszyć, kiedy uda im się pogodzić, ale ty nie powinieneś

się z nich śmiać - rzekła poważnie.

- Przepraszam - powiedział. - Odtąd przestaję się śmiać. Jego głowa

nadal była niebezpiecznie blisko jej ucha. Takie zachowanie stwarzało
poczucie intymności, a Summer ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że
sprawia jej to przyjemność.

- Wiesz dobrze, o co mi chodzi, ale nie wiem, dlaczego próbujesz mnie

zawstydzić - odparła dosyć ostrym tonem.

- Posłuchaj, Summer. Janey jest jedną z najbardziej obowiązkowych

osób, jakie znam. - Teraz Randall patrzył jej prosto w oczy. - Zaniedbanie
rotacji miejsc to pierwszy błąd, na jaki sobie pozwoliła. Nie chcę, żeby to

10

RS

background image

się powtórzyło, i staram się zrobić wszystko, żeby wiedziała, że ludzie
chorzy na cukrzycę mogą prowadzić normalne życie. Próbuję ją o tym
przekonać, ale jakoś bez powodzenia. To, że regularnie gra w tenisa, nie
sprawia jej przyjemności, a jest sposobem na pokazanie światu, że ona też
coś potrafi. Ostatnio żartuję z jej ciągłych sprzeczek z Davidem i wydawało
mi się, że ją to bawi. Tak się do tego przyzwyczaiłem, że czasem robię to,
nawet kiedy nie słyszy.

- Rozumiem...
- A więc - przekrzywił zabawnie głowę - czy wybaczysz mi?
- Oczywiście, teraz rozumiem - odparła szybko, po czym lekko

zmieszana dodała: - Przy okazji dowiedziałam się kilku rzeczy o Janey.
Ludzie bardzo różnie reagują na cukrzycę.

- Wydaje mi się, że tego rodzaju informacje mogą być nawet tak ważne,

jak to, w jakim wieku wystąpiły pierwsze objawy.

- Oczywiście!
- Doszliśmy wiec do porozumienia? Cieszę się.
W głosie Randalla zabrzmiała nuta zadowolenia. Po chwili dołączyła do

nich Angela i jeszcze przez kilka minut rozmawiali, głównie na tematy
zawodowe. Potem Randall wyszedł, zostawiając Angelę i Summer sam na
sam z chorymi.

Stan dziewiętnastoletniej Edwiny Andrews był ciągle zbyt poważny, aby

Summer mogła ją nauczyć czegokolwiek związanego z niedawno
zdiagnozowaną chorobą. Za to Janey Gordon słuchała uważnie wszystkich
informacji na temat miejsc iniekcji.

Brian Page stanowił zupełnie oddzielny przypadek.
- Brian, to jest Summer Westholm - oznajmiła chłopcu Angela. - Będzie

się tobą zajmować podczas mojej nieobecności.

Jeśli Summer oczekiwała entuzjazmu, to się przeliczyła. Brian mruknął

coś pod nosem, nie odrywając wzroku od wypożyczonego telewizora, w
którym oglądał starą, czarno--białą komedię.

- Miło mi cię poznać, Brian - zaczęła odważnie Summer.
- Uhm...
- Doktor Macleay mówi, że twój stan się ustabilizował.
- Czyli mogę iść do domu? - Pytanie Briana zabrzmiało prowokacyjnie.
- Najpierw musimy trochę popracować nad twoją chorobą - wyjaśniła

Angela. - Wydaje mi się, że ostatnio popełniłeś kilka błędów.

- Błędów?
- Może użyłam złego słowa - odparła spokojnie Angela.

11

RS

background image

- Skoro pani tak mówi... - Brian wzruszył ramionami. Summer

zauważyła spojrzenie jednej z pielęgniarek, która

właśnie mierzyła poziom cukru Edwiny. Zdawało się mówić: „Nie ma

sensu".

- Na pewno nie będę tęsknić za uporem Briana i jego niechęcią do

współpracy - rzekła zrezygnowanym tonem Angela, kiedy opuszczały
szpital.

- A czego będzie ci brakować? - spytała zaciekawiona Summer.
- Cudownego doktora Macleaya! - odparła Angela, zerkając z uśmiechem

na Summer. - Jeszcze cię nie oczarował?

- Oczarował?
- Musisz przyznać, że jest w nim coś magicznego. Jakaś pozytywna siła,

która pozwala mu dokonywać rzeczy z pozoru niemożliwych. Któregoś dnia
Graham, który był wtedy tylko moim znajomym, wpadł, żeby odebrać mnie
z pracy, i spotkał Randalla. Po tej pierwszej rozmowie Randall powiedział
mi, że powinnam zakochać się w Grahamie.

- Posłuchałaś go?
- Tak, chociaż wcześniej wcale nie byłam do tego pomysłu przekonana.
- Dziękuję za ostrzeżenie - roześmiała się Summer. - Postaram się nie

dopuścić do tego, żeby mi doradzał. Mam nadzieję, że uda mi się samej
ułożyć sobie życie.

- Nie chciałam przez to powiedzieć, że Randall wtrąca się w czyjeś

sprawy. - Zawstydzenie w głosie Angeli zabrzmiało tak wyraźnie, że
Summer czym prędzej zapewniła ją, że żartowała.

- Poza tym Randall nie jest z nikim związany - dodała po chwili Angela.
- Ale ja jestem - odparła szybko Summer, instynktownie dotykając

pierścionka. Diamenty błysnęły w słońcu.

- O Boże! Jaki piękny! - zawołała Angela z niekłamanym podziwem.
Weszły do ośrodka drzwiami dla personelu. Ujrzały Randalla w biurze,

pijącego następną filiżankę kawy. Stał wśród pacjentów i rozmawiał z
Lesley Harper. Steve Berg przysłuchiwał się rozmowie. Angela wyjaśniła
Summer półgłosem, że doktor Berg przebywa tutaj na dwuletnim
stypendium, które otrzymał po zakończeniu specjalizacji.

Miał jasne włosy, był poważny i szczupły - jego wygląd i zachowanie

pasowały do tego, co o nim opowiadała Angela, gdy przygotowywały w
kuchni ziołową herbatę. Steve Berg był ambitnym, młodym człowiekiem,
który traktował pobyt na Bermudach jako odpoczynek i okres zbierania sił
przed walką o dobrze płatną posadę w jakiejś znanej, prywatnej klinice w
Stanach.

12

RS

background image

- Ale insulinowa pompa infuzyjna nie jest dla każdego, Steve - Summer

usłyszała spokojny głos Randalla.

- Oczywiście, że nie - zgodził się Steve. - Powinny zostać stworzone

odpowiednie procedury jej udostępniania, wraz z precyzyjnym określeniem
warunków, które muszą spełniać chorzy.

- Tak, a każdy lekarz powinien jak najczęściej postępować wbrew tym

procedurom.

- Co? Żartujesz chyba!
- Niezupełnie, drogi kolego...
- Nie żartujesz? - powtórzył Steve z naciskiem.
- Nie wierzę w to, żeby jakikolwiek formalny opis choroby mógł

kiedykolwiek zastąpić szósty zmysł lekarza i znajomość pacjenta.

- A jeśli lekarze nie znają swoich pacjentów wystarczająco dobrze?

Biorąc pod uwagę aktualny stan świadczeń medycznych...

- A widzisz! - przerwał Randall. - To właśnie jest podstawowy problem.

Zamiast tego, co zaproponowałeś przed chwilą, zajmij się może
stworzeniem procedur określających, w jaki sposób lekarze mają poznawać
swoich pacjentów.

Wypowiedziawszy swą prowokującą propozycję, Randall upił łyk kawy

ze swej niebieskiej filiżanki i zniknął w gabinecie, pozostawiając
zaskoczonego Stevena samego,

- Pacjent na pana czeka, doktorze Berg - rozległ się głos Imeldy Hayes,

recepcjonistki, która podeszła do nich, opuszczając na chwilę swe biurko. -
A do ciebie, Angelo, jest telefon. Maja Giangrande wyjeżdża pojutrze do
Paryża i chciałaby przełożyć termin konsultacji. Chce porozmawiać o
diecie, która zabezpieczyłaby ją przed zmianą czasu. Czy mogę umówić ją
na popołudnie?

- Musisz porozmawiać z Summer, bo ja zaraz wychodzę. - Angela

odwróciła się w stronę Summer. - Czy jesteś skłonna poświęcić część swojej
przerwy na lunch?

- Oczywiście, nie ma problemu.
- Dziękuję, Summer - rzekła Imelda i skierowała się z powrotem w stronę

swego biurka.

Maja Giangrande...
Summer pomyślała, że chodzi pewnie o siostrę ojca Johna. Przypomniała

sobie jego słowa: „Mojej ciotce od lat choroba sprawia dużo kłopotów. Tata
mówi, że z tego powodu nie wyszła za mąż".

Summer dopiero teraz uświadomiła sobie, że nie tylko Maja, ale i John

leczą się w tym ośrodku. Uznała, że musi zadbać o to, by każdy wiedział o

13

RS

background image

jej zaręczynach z Johnem. Nie chciała stawiać się w dwuznacznej pozycji -
pracownicy ośrodka romansującej z pacjentem. Postanowiła porozmawiać o
tym z Johnem.

Poczuła się niepewnie, gdyż wiedziała, jak trudno rozmawia się z

narzeczonym o czymkolwiek, co w jakiś sposób związane jest z cukrzycą i
jej leczeniem. Uświadomiła sobie nagle, że nawet nie jest pewna, do którego
z lekarzy chodzi John. Chyba do doktora Berga...

Powróciła myślami do sobotniego poranka, kiedy wylądowała na

Bermudach. Lotnisko było wypełnione pstrym, hałaśliwym tłumem. Niemal
jednocześnie przyleciały dwa samoloty: z Bostonu i Nowego Jorku. Oba
były pełne turystów oczekujących słońca i udanych wakacji. Summer
wypatrywała jedynie Johna.

Nagle go spostrzegła: opalona twarz, czarne włosy. On ujrzał ją moment

wcześniej i zaczął przepychać się w jej kierunku. Uśmiechnęła się
szczęśliwa, że za chwilę znajdzie się w jego ramionach.

- Wreszcie! - zawołała na powitanie. - Czy tu zawsze są takie tłumy?
- Nie, wszystko przez opóźnienie samolotu z Bostonu, który wylądował

niemal jednocześnie z nowojorskim. - John z wyraźną dezaprobatą
spoglądał na otaczających ich ludzi. - Nienawidzę tłoku. Chodźmy stąd. To
twój bagaż? - spytał, wskazując na niewielką walizkę.

- Tak, reszta przyleci za tydzień. Nawet nie wiedziałam, że mam tyle

rzeczy...

Chwycił walizkę, drugą ręką wziął Summer pod ramię i zaczęli się

przepychać w stronę wyjścia. Patrząc na jego twarz, pomyślała, że wcale nie
przesadzał, mówiąc, że nienawidzi tłoku. Zdziwiła się, że nie przyniósł jej
kwiatów. Nie dlatego, żeby należała do kobiet, które zawsze oczekują
jakiegoś hołdu, a raczej z tego powodu, że w Londynie John nie przepuścił

żadnej okazji, by obdarować ją wielkim bukietem.

- Dobrze wyglądasz - powiedziała, kiedy znaleźli się już na dworze.
- Mój poziom cukru utrzymuje się od kilku tygodni na właściwym

poziomie. Doktor Berg twierdzi, że trzustka znowu zaczęła wytwarzać
insulinę.

Tak, wiec to na pewno Steve się nim opiekuje.
- To się czasami zdarza, chociaż nie trwa długo. Niektórzy lekarze

nazywają to miesiącem miodowym.

- Miesiąc miodowy, a to dobre! - Śmiech Johna zabrzmiał gorzko, może

dlatego, że wiedział o krótkotrwałości remisji.

Doszli do jego samochodu - kremowego, sportowego kabrioletu. Szybko

opuścili parking i pojechali drogą wzdłuż północnego, skalistego wybrzeża.

14

RS

background image

Summer jak zauroczona patrzyła na skrzącą się w promieniach słońca
powierzchnię wody, czując, że wyspa subtelnie zaczyna roztaczać nad nią
swą magię.

- Nie mogę uwierzyć, że tu jestem! - zawołała i oparła głowę na ramieniu

Johna. - I to z tobą!

Nawet jeśli odczytał jej słowa jako zachętę do rozmowy, nie podjął jej.

Powiedział tylko, że przygotował dla niej domek w Rose Beach, jednym z
największych ośrodków wypoczynkowych należących do rodziny
Giangrande.

- Ja mam dużo pracy w weekend, a ty na pewno jesteś zmęczona.

Rozgość się, zacznij pracę, i przygotuj się do poniedziałkowego wieczoru,
który spędzimy razem.

Dziś był poniedziałek i Summer nie mogła doczekać się wieczoru.

Wierzyła, że kilka godzin spędzonych z Johnem rozwieje mgłę wątpliwości,
która zaczęła ją otaczać.
























15

RS

background image

ROZDZIAŁ DRUGI


- Byłem prawie pewien, że to ty.
W głosie Randalla zabrzmiała wyraźna nuta zadowolenia, gdy siadał

obok Summer.

Postanowiła spędzić przerwę na lunch w ogrodzie botanicznym. Wybrała

to miejsce z powodu uroczego stawu, gdzie z mieszaniną podziwu i
przerażenia obserwowała ogromne i bardzo zielone żaby. Widok Randalla
jej nie ucieszył, gdyż chciała w samotności pomyśleć o swej przyszłości z
Johnem.

Pamiętając jednak, z jaką łatwością Randall czytał w jej myślach dziś

rano, postanowiła być ostrożniejsza i ukryć niezadowolenie szerokim
uśmiechem. Miała widocznie mierne zdolności aktorskie, bo przejrzał jej
podstęp.

- Chcesz być sama? - spytał, tak genialnie parodiując twardy akcent

Grety Garbo, że Summer nie mogła powstrzymać uśmiechu.

- Owszem - przyznała widząc, że trudno go oszukać.
- Dlaczego?
- Cóż... - Zdumiała ją bezpośredniość tego pytania. - Po prostu...

myślałam.

- Więc...
- Nie! Zostań, proszę. Nie mogłam nic rozsądnego wymyślić, więc w

końcu zajęłam się żabami.

- Żabami?
- Tak, obserwuję je.
- A nie całowałaś ich po kryjomu, marząc o księciu z bajki?
- Nie, ponieważ mam już swojego księcia.
Wyciągnęła dłoń z pierścionkiem w stronę Randalla. Zapadła chwila

ciszy i Summer odniosła wrażenie, że Randall odsunął się od niej odrobinę.
A może spojrzał na nią jakoś inaczej?

- No, no! - powiedział w końcu. - Ogromny; chciałem powiedzieć,

piękny. Piękny i ogromny.

- Duży - przyznała, po czym się roześmiała. - Jesteś zupełnie pozbawiony

taktu.

- Zaskoczyłaś mnie. Proszę o wybaczenie. - Oparł rękę na poręczy ławki,

nie spuszczając wzroku z pierścionka. - Już doszedłem do siebie i chciałbym
powiedzieć, że twój zaręczynowy pierścionek jest najcudowniejszą rzeczą,
jaką widziałem w życiu.

16

RS

background image

- Nie musisz tego mówić. Sama wiem, że jest za duży i za drogi, ale z

drugiej strony wychodzę za mąż za przedstawiciela jednej z najbogatszych
rodzin na Bermudach i stąd ta ostentacja. Moim narzeczonym jest John
Giangrande, który notabene niedawno został pacjentem doktora Berga.
Pewno już go poznałeś.

- Słyszałem o nim - sprostował. - Znam natomiast jego ciotkę, Maję. Nie

miałem pojęcia, że między tobą a rodziną Giangrande istnieje jakiś związek.

- Nie miałam okazji wcześniej wam o tym powiedzieć - wyjaśniła

Summer. - Wydawało się to bez znaczenia podczas rozmowy
kwalifikacyjnej, ale dzisiaj, gdy dowiedziałam się, że Maja jest naszą
pacjentką, uznałam, że lepiej będzie, jak ci powiem. Mam nadzieję, że nie
dostrzeżesz w tym konfliktu interesów.

- Nie, jeśli będziesz się troszczyć o Johna tak samo jak o innych.

Niemniej dziękuję, że mnie uprzedziłaś. - Po chwili ciszy Randall
uśmiechnął się ironicznie. - A twój pierścionek bardzo mi się podoba.
Właściwie nie jest za duży; masz po prostu zbyt drobną rękę. A ten
olśniewający szafir otoczony diamentami wygląda wprost cudownie. Czy
mogę już przestać?

- Błagam!
- Podziwianie pierścionków nie jest zajęciem dla facetów - dodał

poważniejąc.

- Wiem - mruknęła - ale doceniam twoje wysiłki.
- Dziękuję. Głupio mi, że nie dostrzegłem go wcześniej.
- Tym bardziej że jest taki duży...
- Nie, zupełnie nie o to chodzi, Summer.
Pokręcił głową, po czym wstał i odszedł, pozostawiając zaintrygowaną

Summer w samotności.

- To typowe dla Yincenta, mojego brata +- wyjaśniała Maja Giangrande

kilka chwil później. - Każe mi jechać do Paryża i zupełnie nie myśli o
kłopotach, jakie niespodziewana podróż może stwarzać dla cukrzyka.
Widziałaś już swojego przyszłego teścia?

- Jeszcze nie, ale wydaje mi się, że John o tym myśli
- odparła Summer, mając nadzieję, że narzeczony wreszcie pozna ją z

rodzicami.

Fakt, że nie spieszył się z przedstawieniem jej swojej rodzinie, napawał

Summer lekkim niepokojem. Czyżby rodzina uznała, że jest niegodną
przyszłego właściciela hotelowego imperium?

Odniosła też wrażenie, że Maja, choć zachowuje się przyjaźnie, usiłuje

utrzymać dystans. Była to bardzo atrakcyjna, zadbana kobieta po

17

RS

background image

czterdziestce. Ubrana w elegancki i na pewno bardzo drogi, brązowy
kostium, wyglądała na Europejkę. Tylko jej akcent zdradzał, że spędziła
dużo czasu w Stanach Zjednoczonych.

- John ma szczęście - powiedziała szczerze, lekko się uśmiechając i

poprawiając włosy. - Ożeni się z pielęgniarką, która się zna na cukrzycy.
Boże, to był dla mnie cios, kiedy dowiedziałam się, że on też jest chory.

- Wydaje mi się, że jeszcze nie pogodził się ze swoją chorobą - rzekła

Summer z rezerwą.

- A czy ktokolwiek kiedykolwiek się pogodził? - spytała Maja

retorycznie. - Musisz naprawdę go kochać, jeśli decydujesz się na dzielenie
z nim jego choroby.

- Tak, kocham go.
Dlaczego Maja tak na mnie patrzy? Czy podejrzewa, że nie jestem pewna

swojego uczucia?

- Ale skoncentrujmy się teraz na tobie - rzekła stanowczo Summer, chcąc

odpędzić niechciane myśli. - Jak się teraz czujesz? Podobno jakiś czas temu
miałaś pewne neuropatyczne objawy?

- Tak, ale ostatnie dwa lub nawet trzy lata były już znacznie łatwiejsze.

Mam lepsze wyniki badań. Przez kilka miesięcy czułam w nocy silne bóle
nóg, ale od mniej więcej roku jest spokój.

- Czy jest coś, o czym chciałabyś porozmawiać przed wizytą u lekarza?

Może miejsca wkłuć są podrażnione?

- Nie, wszystko jest w porządku. Nabrałam wprawy. -Maja nie po raz

pierwszy zaśmiała się z goryczą. - Byłam miesiąc temu u okulisty, ale
gdybyś chciała sprawdzić siatkówki, byłabym wdzięczna.

- Oczywiście.
- Moim jedynym zmartwieniem jest to, że poziom cukru bardzo powoli,

ale stale rośnie. Niestety, zapomniałam przynieść wyniki. Czy to może być
spowodowane złym przyswajaniem insuliny?

- To zupełnie prawdopodobne. Czasami w niektórych miejscach insulina

może gromadzić się pod skórą, nie przenikając do krwi. Chciałabym
zobaczyć, jak robisz zastrzyki, ale teraz pokaż oczy.

Summer zauważyła kilka plamek na siatkówce lewego oka, lecz Maja

powiedziała, że okulista uznał je za niegroźne. Potem zajęła się stopami
pacjentki.

- Nie ma zmian chorobowych - oznajmiła. - Ale musisz dalej o nie dbać i

unikać butów na wysokich obcasach.

18

RS

background image

- Popatrz na moje uda - rzekła Maja, spoglądając na nie z dezaprobatą. -

Zobacz, jaką mam szorstką i pobrużdżoną skórę. Niedługo będę musiała
nosić kostium kąpielowy do kolan.

- Czy rozmawiałaś o tym z doktorem Macleayem? To zanik tkanki

tłuszczowej.

Summer znowu usłyszała pełen goryczy śmiech.
- Nie rozmawiam z mężczyznami na temat swoich ud.
- A szkoda, bo on pewnie mógłby pomóc. Powiedz mi, czy używasz tego

samego rodzaju insuliny co kiedyś?

- Tak. Wiem, że są nowsze, wzbogacone wersje, ale skoro już mój

organizm się przyzwyczaił i wytworzył odpowiednie antyciała, nie widzę
potrzeby, żeby cokolwiek zmieniać.

- Ale jeśli ci zależy na wyglądzie ud, mogłabyś się zastanowić nad

zmianą przyzwyczajeń.

- Mówisz, że ludzka insulina może wygładzić te góry i doły? Nie wierzę!
- Porozmawiaj o tym z doktorem Macleayem - powtórzyła Summer. -

Powinnaś jednak wiedzieć, że nie każdy organizm toleruje zmiany rodzaju
insuliny. Z drugiej strony fakt, że musiałaś zwiększyć ostatnio jej dawkę, o
czym powinnaś powiedzieć lekarzowi, sugeruje kłopoty z przyswajaniem.

- Zawsze tak jest. - Maja wzruszyła ramionami. - Kiedy tylko

przyzwyczaisz się do czegoś, co ci pomaga, musisz z tego rezygnować. Ale
gdyby zmiana mogła mi pomóc w pozbyciu się tych rozstępów...

- Jeśli zdecydujesz się na zmianę, pokażę ci, gdzie robić zastrzyki, żeby

szybciej wygładzić skórę.

- Przyznam, że jestem sceptyczna, ale teraz zajmijmy się określeniem

dawki insuliny, która uchroniłaby mnie przed skutkami zmiany czasu.
Wyjeżdżam do Paryża na mniej więcej tydzień, więc jak powinnam się
odżywiać? He ja mam kłopotów przez tego Vincenta! Zwykle jeżdżę po
Stanach, ale w związku z zakupem tych hoteli w Paryżu... I na dodatek nie
ma bezpośredniego samolotu, muszę się przesiadać w Nowym Jorku!

Żeby opracować plan zastrzyków i dietę, Summer musiała zadzwonić do

linii lotniczych, aby dowiedzieć się, o której podawane są posiłki w
samolocie.

- Wezmę jeszcze na wszelki wypadek jakieś przekąski.
- Tak, herbatniki, żółty ser i może coś słodkiego...
- Karton soku?
- Tak, to będzie dobre w nagłych wypadkach.
- Ile to kłopotu! Będę musiała porozmawiać z Vincentem, żeby więcej

mnie tak nagle nigdzie nie wysyłał. Nie znoszę tej choroby!

19

RS

background image

Summer miała pacjentów, którzy samodzielnie przygotowywali się do

znacznie dłuższych i bardziej męczących podróży, nie powiedziała tego
jednak, czując, że Maja nie ma ochoty nabywać takich umiejętności.

Sprawdziła wagę, temperaturę, ciśnienie krwi oraz puls pacjentki.
- Wszystko w normie - oznajmiła z uśmiechem.
- Mam nadzieję, że doktor Macleay nie będzie mnie zbyt długo trzymał,

bo muszę być na ważnym spotkaniu za...

- spojrzała na złoty zegarek - czterdzieści minut.
- Myślę, że zdążysz.
- Jeśli będę miała gdzie zaparkować. A ty w jaki sposób się poruszasz po

wyspie?

- Autobusem.
- Żartujesz! - Maja wyglądała na autentycznie przerażoną. - John nie dał

ci do dyspozycji samochodu?

- Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym - odparła Summer, zastanawiając się,

o czym właściwie z Johnem rozmawiała.

- Posłuchaj - rzekła stanowczo Maja. - Wracam do Rose Beach około

piątej. Wpadnę tu i zabiorę cię. John chyba nigdy nie dorośnie!

Spotkania i rozmowy telefoniczne z pacjentami wypełniły Summer resztę

popołudnia. Mimo że Angela wyszła już w porze lunchu, poradziła sobie z
pracą bardzo szybko. Tuż po czwartej ze zdumieniem stwierdziła, że
wszystko zostało zrobione. Lesley zauważyła to natychmiast i poprosiła ją o
pomoc przy segregowaniu kwestionariuszy dla nowych pacjentów.

Randall wyszedł z gabinetu ze swą nieodłączną, niebieską filiżanką, i

uniósł zdziwiony brwi, gdy ujrzał Summer wykonującą tego rodzaju pracę.

- Imeldo, czy po to przyjęliśmy wykwalifikowaną pielęgniarkę, żeby się

zajmowała papierkami?

- Muszę iść z dziećmi do dentysty! - wyjaśniła Imelda, unosząc ręce w

przepraszającym geście.

- Lesley! - zwrócił się Randall do szefowej administracji.
- Chcesz, żeby obcięli nam budżet? Mówiłem, że wszyscy mają

wyglądać tak, jakby nie starczało im czasu na wykonywanie własnych
obowiązków. Co będzie, kiedy wpadnie do nas Max Haddy z personalnego?

- Randall, wiesz dobrze, że tak spokojnego dnia jak dzisiejszy nie

mieliśmy od prawie miesiąca - odparła Lesley rzeczowo. - Czy uważasz, że
Summer w pełni wykorzystuje swoje umiejętności, kiedy parzy ci kawę?

- Cóż, jeśli ma chwilkę czasu...
- Nie, dopóki nie skończę - zaprotestowała Summer.

20

RS

background image

- Jeszcze jedno zwycięstwo biurokracji nad dobrem pacjentów - mruknął

Randall.

- Dobro pacjentów? - spytała zaczepnie Lesley.
- Dobro pacjentów i dobro lekarza to ta sama rzecz. A co to właściwie za

papiery?

- Kwestionariusze dla nowych pacjentów, które pomagają w

przydzieleniu ich do właściwych grup terapeutycznych - cierpliwie
tłumaczyła Lesley. - Sam układałeś pytania, Randall.

- Rzeczywiście, zapomniałem. Proszę, nie przerywaj sobie, Summer.
- Nie miałam takiego zamiaru.
- Czy w takim razie ja mógłbym ci przygotować filiżankę kawy?
- Nie, dziękuję.
- Randall, za dużo tej kawy - włączyła się Lesley.
- Wiem - przyznał posępnie, kierując się w stronę kuchni.
- Zamierzam ograniczyć się do sześciu filiżanek dziennie. Muszę

przecież dawać dobry przykład pacjentom, prawda?

- Nikt nie jest doskonały - mruknęła Lesley sentencjonalnie.
- Cukrzycy niestety muszą. Ale poważnie, powinienem pić mniej tej

kawy.

- Może kupisz sobie mniejszą filiżankę? W tej można się kąpać! -

Summer wskazała wymownie na ogromne naczynie Randalla.

- Ale ja kocham swój kubeczek! - Wydawał się przerażony perspektywą

rozstania i instynktownie przytulił do siebie filiżankę.

- Wiemy - uśmiechnęła się Lesley.
- Nie rozumiem, dlaczego zajmujecie się moją filiżanką - odparł

zaczepnie.

- Wiesz, czasami z trudem powstrzymuję pokusę, żeby jej przypadkowo

nie strącić ze stołu.

- Przecież to jawny sabotaż! Już nigdy nie zostawię jej bez opieki!
Zniknął w kuchni, mamrocząc coś pod nosem, a Summer powróciła do

swego zajęcia, nie całkiem świadoma tego, że się uśmiecha.

- Kiedy skończysz - dodał Randall, pijąc już parującą kawę - i kiedy ja

skończę, pójdziemy do szpitala. Muszę odwiedzić George'a Stovera i przy
okazji sprawdzę, czy coś tam nie wypadło. Maja powiedziała, że przyjedzie
po ciebie o piątej, więc mamy trochę czasu. Jeśli masz jakieś pytania
dotyczące nowej pracy, nie bój się ich zadać.

- Tak, chciałabym się dowiedzieć, czego mi nie wolno robić, bo to należy

do ciebie i do Steve'a. Czy dziś na przykład, sugerując Mai używanie
ludzkiej insuliny, nie przekroczyłam swoich kompetencji?

21

RS

background image

- Nie. Myślę, że postąpiłaś właściwie...
Kiedy wracali ze szpitala, było kilka minut po piątej. Oboje mieli

wrażenie, że spędzili czas bardzo ciekawie i produktywnie.

- Mieszkasz na końcu?
- Tak, domek numer dziewięć - powiedziała Summer, j kiedy skręciły w

drogę prowadzącą do Rose Beach. Przejechały koło basenu, kortów
tenisowych, minęły kilka malowniczo położonych domków pomalowanych
na pastelowe kolory i zatrzymały się przed otoczoną zielenią bramą
ośrodka.

- Podwiozę cię pod drzwi - zaproponowała Maja.
- Nie, dziękuję - odparła Summer. - Chciałabym się przejść, a poza tym

tam stoi landrover, który blokuje przejazd.

To przekonało Maję. Zaparkowała samochód przed głównym

budynkiem, na zarezerwowanym miejscu tuż obok kabrioletu, który obie
niemal jednocześnie poznały.

- John jest w ośrodku - powiedziała Maja. - Pewno chce cię gdzieś

zabrać.

- Dopiero o siódmej. Teraz podobno ma ważne sprawy.
- Na pewno interesy. Vincent chce, żeby John w przeciągu roku został

kierownikiem tego ośrodka. Chodź, poszukamy go. Muszę przy okazji
porozmawiać z szefem kuchni i nakłonić go do pozostania, zanim uda mi się
sprowadzić kogoś innego z Paryża.

Maja energicznie wysiadła z samochodu i poszła w kierunku wejścia.

Summer podążyła za nią, zastanawiając się, dlaczego ta kobieta nie
wykorzystuje całej swej energii na walkę z chorobą. Przeszły przez hol, po
czym Maja otworzyła drzwi z tabliczką „Tylko dla personelu". Wewnątrz
zobaczyły Johna.

Stał oparty o biurko i przeglądał długi wydruk komputerowy, a obok,

zaglądając mu przez ramię, stała wprost olśniewającej urody blondynka.
Ujrzawszy Summer, John odsunął się od niej nieznacznie.

- Coś się stało? - spytał, podchodząc do Summer i całując ją w policzek. -

Mieliśmy się spotkać o siódmej.

- Tak, ale Maja była na tyle uprzejma, że przywiodą mnie tutaj, a kiedy

zobaczyłyśmy twój samochód na parkingu, postanowiłyśmy cię znaleźć. -
Summer czuła się niezręcznie, tłumacząc się w taki sposób. Czy jest coś
złego w tym, że chciała go zobaczyć?

- Pójdę poszukać kucharza. Znowu się gdzieś zaszył - mruknęła Maja i

zniknęła za drzwiami.

22

RS

background image

- Cieszę się, że przyszłaś - dodał John. Jego słowa powinny były

rozproszyć wątpliwości Summer, lecz nie uczyniły tego. - Zarezerwowałem
dla nas stolik na ósmą we wspaniałej restauracji. Mam prośbę do ciebie:
chciałbym, żebyś zrobiła mi zastrzyk z insuliny, bo kiedy robię sam,
strasznie mnie boli.

- Może po prostu...
- A wczoraj ten cholerny glukometr pokazał dwieście trzydzieści, i to

jeszcze przed lunchem. To chyba za wysoko, prawda?

- Tak, dużo powyżej normy!
- A sto dziewięćdziesiąt?
- Też za dużo. Masz chyba zapisane dopuszczalne odchylenia od normy?
- Tak, ale gdzieś je posiałem. Może przejrzysz moje zapiski z ostatniego

tygodnia? Nie wiem, czy cukier chociaż raz spadł poniżej stu pięćdziesięciu.

- John!
- Nie mów do mnie jak do niegrzecznego dziecka!
- Przepraszam, ale...
- Nie, to ja przepraszam. Chyba miesiąc miodowy się skończył. Nie nasz,

oczywiście, ale ten, o którym mówił doktor Berg. Moja trzustka zasypia.

Stojąca za nimi blondynka upuściła długopis.
- Alex! - John odwrócił się w jej stronę. - Przepraszam, że mówimy przy

tobie o takich rzeczach. Wiem, że nie lubisz igieł i zastrzyków.

- Ależ skąd! Myślę, że gdybym musiała, mogłabym je nawet polubić. -

Alex spojrzała w ich stronę, lecz gdy spotkała wzrok Summer, odwróciła
zmieszana głowę. John zaklął, uderzając dłonią w czoło.

- Przepraszam, nie przedstawiłem was sobie. Alex, poznaj Summer.
Alex postąpiła krok do przodu, uśmiechając się prawie niezauważalnie.
- John dużo mi o pani opowiadał - powiedziała, po czym z wyraźnym

wysiłkiem dodała: - Na pewno bardzo mu pani pomogła, kiedy zachorował.

- Mam nadzieję - odrzekła niepewnie Summer. Blondynka najwyraźniej

wiedziała o niej wszystko, a ona nic o niej. Wytężając wzrok, przeczytała
napis widniejący na małym, metalowym identyfikatorze, który Alex miała
na klapie jasnoniebieskiego żakietu. Brzmiał: Alex Page, Dyrektor Działu
Obsługi Gości. Było to wysokie stanowisko, biorąc pod uwagę, że Alex nie
wyglądała na więcej niż dwadzieścia dwa lub trzy lata.

- John, powinniśmy skończyć tę sprawę - powiedziała nienaturalnym

tonem. - Ale jeśli musisz zrobić zastrzyk albo ustalić dawkę insuliny, to ja
poczekam. Nie należy się zaniedbywać. Prawda, Summer?

23

RS

background image

- Skończmy najpierw z tym wydrukiem - odparł szybko. - Summer, pójdź

odpocząć do siebie. Przyjdę o siódmej, zrobisz mi zastrzyk i
porozmawiamy, dobrze?

- Pora na zastrzyk jest odpowiednia, ale jeśli chodzi o dawkę, to

powinieneś ją ustalić z doktorem Bergiem.

- Nie mówmy już o tym, proszę. Zwłaszcza przy Alex.
- Nie szkodzi, John, naprawdę - zaprotestowała Alex zmienionym

głosem.

- Więc spotykamy się o siódmej? - powtórzył John z naciskiem, a

Summer nie pozostało nic innego, jak skinąć głową i wyjść.

Gdy znalazła się z powrotem w holu, z trudem powstrzymała Łzy i

skierowała się do najbliższej łazienki. A jeszcze niedawno była taka
szczęśliwa.

Stanęła przed lustrem i spojrzała na siebie. Nie rozpłakała się, ale jej

oczy straciły zwykły blask. Spojrzała krytycznie na swoje odbicie - drobna,
szczupła sylwetka, ładna twarz. Czy na pewno ładna? Gładka skóra, ciemne,
puszyste włosy.

Co widzi John, kiedy na mnie patrzy? - zastanawiała się w duchu. Co ja

widzę, kiedy patrzę na niego? Czuję coś niedobrego...

Wychodząc z łazienki, niemal wpadła na Maję.
- Wszystko dobrze? - spytała, zdając sobie sprawę, że jej głos drży. - To

znaczy, z szefem kuchni?

- Och! Niestety nie. Myślałam, że mówisz o Johnie, ale widzę teraz, że

macie kłopoty. Wiem, że mój bratanek jest trochę pozbawiony taktu. Może
chcesz o tym porozmawiać?

- Pozbawiony taktu?
- Dobrze, można nazwać to mocniej. Alex chciała wyjechać do naszego

ośrodka na wyspie Bahama, ale John nawet nie chciał o tym słyszeć. Jeśli
cię to pocieszy, to wiedz, że mnie też jest jej żal.

- Przepraszam, nie rozumiem...
- John nic ci nie mówił? - spytała Maja, przystając tak raptownie, że

Summer niemal na nią wpadła.

- Czy mogłabyś mi wyjaśnić, o co tutaj chodzi?
- Teraz to już nieważne, ale ci powiem. John i Alex przez ponad rok byli

razem. Myślałam, że wiesz. - Podeszły do samochodu. - Wsiadaj, podwiozę
cię.

Tym razem Summer nie protestowała.
- Wszyscy sądziliśmy, że po powrocie Johna z Londynu pogodzą się,

przecież Alex dwukrotnie do niego pojechała.

24

RS

background image

A tu nagle John wraca i dowiadujemy się o cukrzycy i zaręczynach z

tobą. Dwa gromy z jasnego nieba.

- Czy John pokłócił się z Alex?
- Chyba tak, ale trzymali to w tajemnicy. - Maja wzruszyła ramionami. -

Nie mogę uwierzyć, że John ci nic nie powiedział. A Alex... Wystarczy na
nią spojrzeć... Jest nieszczęśliwa, ale uważaj na nią. Tylko czeka na okazję.

- Nie miałam pojęcia, że niszczę związek...
- Wiem, kochanie. - Maja zdjęła rękę z kierownicy i uspokajająco

pogłaskała Summer w kolano. - To nie twoja wina. A jeśli ty i John
naprawdę się kochacie - w co nie wątpię - to Alex po prostu będzie musiała
się wycofać. John powinien był pozwolić jej wyjechać. Jest naiwny, mając
nadzieję, że kiedykolwiek zostaniecie przyjaciółkami.

Maja stanęła przed domkiem Summer.
- A teraz, kochanie, jeśli nie masz nic przeciwko temu, opuszczę cię.

Muszę dojechać do domu na kolację.

- Oczywiście, bardzo dziękuję za podwiezienie.
- Zrób to dla mnie, Summer.
- Ale John, przecież robiłeś to samodzielnie od dwóch miesięcy. Nie

uważasz, że powinno być tak samo?

- Podczas miesiąca miodowego lepiej się czułem i opuściłem trochę

zastrzyków. A poza tym nie mam wprawy.

- Więc popracujmy nad techniką. Gdzie masz tablicę z miejscami

iniekcji?

John wzruszył ramionami.
- Nie wiem, ale to chyba nie jest zbyt ważne, prawda? Wydaje mi się, że

teraz kolej na zastrzyk w ramię. A od dzisiaj ty mi pomożesz pamiętać.

- John...
- Przecież znasz się na tym. Gdybym ja chciał się na tym znać, zostałbym

lekarzem!

Summer zrezygnowała z dalszej kłótni i wzięła torebkę z zastrzykami. Po

raz kolejny uświadomiła sobie, że John nie pogodził się z chorobą.

Umyła ręce w zlewie kuchennym. Czuła się dziwnie w tym luksusowym

ośrodku wypoczynkowym, ubrana w wieczorową suknię i przygotowująca
się do zrobienia zastrzyku.

Fiolki z insuliną były jeszcze zimne, stąd wniosek, że musiały zostać

wyjęte z lodówki przed chwilą. Wstrząsnęła je delikatnie, próbując ogrzać w
dłoniach.

John

prawdopodobnie

zapomniał

przygotować

insulinę

odpowiednio wcześnie. Spojrzała na niego z wyrzutem.

- To insulina Mai - wyjaśnił zmieszany. - Zapomniałem wziąć swoją.

25

RS

background image

Obejrzała uważnie fiolkę z lekiem. Była to ludzka insulina, jedna z

najnowszych. Uśmiechnęła się, widząc, że Maja jednak przygotowywała się
do zmiany leku.

Jedna z butelek zawierała zawiesistą insulinę o przedłużonym działaniu,

druga przezroczystą, szybko się wchłaniającą. Zawartość obu fiolek musiała
zostać wymieszana w odpowiednich proporcjach. Teraz John brał zastrzyki
dwa razy dziennie, ale Summer podejrzewała, że z powodu podwyższenia
poziomu cukru we krwi doktor Berg zwiększy ich częstotliwość do czterech
bądź pięciu, a także dla każdego z zastrzyków ustali inne proporcje dwóch
rodzajów insuliny. Summer zaczęła się zastanawiać, czy powinna robić
zastrzyki za Johna, czy raczej zmusić go do samodzielności.

- Czy wiesz, gdzie powinnam się teraz wkłuć?
- Nie wiem, ale nie zachowuj się jak pielęgniarka! -mruknął z irytacją.
- Cóż, sam mnie o to prosiłeś - odparła urażona.
- Przepraszam.
- Dobrze, John.
Wyswobodziła się z jego uścisku, żeby skończyć przygotowywanie

zastrzyku. Nabrała igłą oba rodzaje insuliny do strzykawki i lekko
wstrząsnęła, pozwalając im się wymieszać. Kilkakrotnie uderzyła
paznokciem w cylinder, aby wszystkie bąbelki powietrza wypłynęły na
powierzchnię.

John podwinął rękaw koszuli, odsłaniając ramię. Summer ustawiła igłę

pod kątem czterdziestu pięciu stopni w stosunku do ramienia i
zdecydowanym ruchem ją wbiła. Usłyszała stłumione przekleństwo.

- Nie znoszę tego - wymamrotał, zaciskając zęby.
- Wiem.
Czuła się winna, jak wtedy, gdy robiła zastrzyki małym dzieciom, które

nie rozumiały, dlaczego im się sprawia ból. Szybko nacisnęła tłok,
wyciągnęła igłę i przyłożyła na chwilę wacik, aby powstrzymać
krwawienie, po czym roztarła bolące miejsce.

- To co, idziemy? - spytała, biorąc torebkę.
- Tak. - Uśmiechnął się niepewnie w odpowiedzi. - Pomyśleć, że muszę

coś zjeść niezależnie od tego, czy jestem głodny, czy nie.

- Ja na pewno jestem. Powiem więcej, umieram z głodu. Wsiedli do

kabrioletu i ruszyli. Summer uniosła głowę, z przyjemnością wdychając
podmuchy wiatru. Zamarła, gdy zauważyła Alex stojącą przy wejściu do
hotelu. Witała właśnie nowych gości, ale gdy zobaczyła kabriolet, podniosła
pełen bólu wzrok na Johna.

26

RS

background image

Summer zrozumiała, że Alex naprawdę kocha jej narzeczonego, i

poczuła się jak złodziejka.





































27

RS

background image

ROZDZIAŁ TRZECI


Czwartkowe popołudnia w ośrodku były spokojne. Lekarze mieli dyżury

jedynie między siedemnastą a dziewiętnastą. Steve pojechał do miasta,
Randall zaś udał się do szpitala, gdzie przyjmował pacjentów cierpiących na
różne schorzenia endokrynologiczne.

Ruth Garnek, dietetyczka zatrudniona w ośrodku na część etatu, miała

przyjść o szesnastej. Umówiły się z Summer, że opracują cykl wykładów
dla cukrzyków, które miały zacząć się w przyszłym tygodniu.

Po lunchu Summer wyszła z ośrodka, zamierzając wrócić tu o szesnastej

na spotkanie z Ruth.

Chciała zrobić zakupy w Hamilton. Zwykle chodzenie po sklepach

sprawiało jej przyjemność, dziś jednak było inaczej. Dopiero gdy kupiła
prezenty dla rodziców, zorientowała się, że nie zna obecnego adresu ojca,
który zapewne siedzi gdzieś w Azji Środkowej. Znajomość adresu matki nie
była przydatna, gdyż ta naprawdę rzadko przebywała w swym londyńskim
mieszkaniu.

Chciała umówić się z Johnem na lunch, ale odmówił, tłumacząc się

nawałem pracy. Hotel był pełen turystów, ą szef kuchni, ciągle grożąc
odejściem, nie ułatwiał życia właścicielom.

Poniedziałkowy wieczór przypomniał Summer okres ich narzeczeństwa

w Londynie, wypełniony kolacjami w eleganckich restauracjach,
dansingami i prezentami. Tym razem John podarował jej kostium
kąpielowy, naszyjnik z pereł i wymyślny kapelusz, co jakoś utrudniło
poważną rozmowę o przyszłości.

Ale czy na pewno pragnęła tej rozmowy? Przecież, gdyby jej na tym

naprawdę zależało, doprowadziłaby do niej. Zamiast tego mówiła sobie w
myślach, że potrzebują trochę czasu, żeby się odnaleźć po długim rozstaniu.
Poza tym John świetnie tańczył, a ona czuła się w jego ramionach cudownie
odprężona.

Kiedy wrócili do domu, pocałował ją, ale nie był to długi pocałunek. Nie

spytał także, czy może wejść - a oczekiwała tego. Prawie pragnęła zbliżenia,
mając nadzieję, że pomoże to ich związkowi. Lecz czy naprawdę pragnęła
Johna? Chociaż był bardzo przystojny, nie wzbudzał w niej pożądania,
którego nie potrafiłaby opanować.

Potrzebujemy czasu, powtarzała sobie. Ale nie mieli go - ani ona, ani

John. Od poniedziałkowego wieczoru spotkali się tylko raz, w środę przed
kolacją, i wypili drinka. Dwa razy krótko rozmawiali przez telefon, a dziś
Summer powtórnie usłyszała:

28

RS

background image

- Mam dużo pracy, spotkajmy się może jutro wieczorem.
Na szczęście ona też nie narzekała na brak zajęć - zaoferowała swą

pomoc przy popołudniowej sesji terapeutycznej.

- Jesteś pewna, że chcesz? - pytała Angela. - To twój pierwszy tydzień,

na pewno czujesz się zmęczona.

- Skądże! A ty zdaje się miałaś pójść do krawcowej przymierzyć suknię

ślubną?

Ruth Garrick była miłą osobą. Mimo przekroczonej pięćdziesiątki

stanowiła żywy dowód, że właściwe odżywianie i gimnastyka mogą
przedłużyć młodość. Promieniował z niej spokój, może dlatego, że była
także instruktorką jogi.

Nie minęła godzina, a już podzieliły między siebie program kilku

przyszłych sesji.

- Prowadziłam podobne zajęcia wielokrotnie, ale te mają nieco inny

układ. Chciałabym przed rozpoczęciem przejrzeć swoje notatki.

- Więc do zobaczenia w przyszłym tygodniu - rzekła Ruth i pożegnały

się.

Do piątej pozostało jeszcze dziesięć minut. Lesley wyszła przed chwilą

do banku i Summer została sama. Przewidując potrzeby Randalla, nasypała
do ekspresu mieloną kawę i właśnie go włączała, gdy usłyszała
zatrzymujący się na podjeździe samochód.

Przez okno w kuchni zobaczyła dwoje ludzi. Kobieta była chuda i

koścista, mężczyzna potężnej budowy. Summer szybko zorientowała się, że
mężczyzna cierpi na cukrzycę drugiego typu.

- Myślę, że powinieneś powiedzieć o tym doktorowi Macleayowi -

usłyszała zaniepokojony głos kobiety.

- Skończmy wreszcie ten temat, Elaine!
Nagle, dostrzegając Summer, zamilkli. Mężczyzna usiadł w poczekalni,

wziął ze stołu jakieś pismo i zaczął czytać, ostentacyjnie ignorując obecność

żony. Ta niespokojnie przycupnęła na krawędzi krzesła i spoglądała na
męża z mieszaniną obawy i zdenerwowania.

- Żadnego z lekarzy jeszcze nie ma - oznajmiła. Summer - ale za chwilę

powinni być obaj.

Wróciła do swych obowiązków i zaczęła przeglądać listę zapisanych

pacjentów, aby przygotować ich karty. Usłyszała dwa kolejne samochody
parkujące przed ośrodkiem. Elaine z mężem spojrzeli wyczekująco w stronę
wejścia.

- Najpierw proszę ze mną, panie Davidson - powiedziała Summer z

uśmiechem.

29

RS

background image

W pokoju zabiegowym zrobiła kilka rutynowych w przypadku

cukrzyków czynności. Pobrała krew, sprawdzając poziom cukru, wzięła
próbkę moczu, robiąc test na obecność białka i poprosiła pana Davidsona,
aby zademonstrował, w jaki sposób sprawdza poziom cukru i odczytuje
wyniki.

Zarówno dzisiejszy wynik, jak i te zapisane w dzienniczku pana

Davidsona pokazywały wyraźnie podwyższony poziom cukru.

- Mówiłam ci! - powiedziała Elaine Davidson.
Mąż posłał jej piorunujące spojrzenie, więc Summer wkroczyła

zdecydowanie do akcji, zażegnając groźbę małżeńskiej sprzeczki.

- Doktor Macleay jest już chyba gotowy, żeby państwa przyjąć.

Porozmawia z panem - zwróciła wzrok w stronę mężczyzny - o pana
wynikach i na pewno poradzi, jak doprowadzić je do normy.

- Na pewno... - zaczęła pani Davidson, ale zamilkła, widząc spojrzenie

męża.

- Czy wejdzie pani do gabinetu? - spytała Summer.
- Nie, wchodzę sam! — odparł ze złością mężczyzna, nie dając żonie

szansy na udzielenie odpowiedzi.

- Jak idzie, panie Davidson? - wesoło spytał Randall, wchodząc do

pokoju zabiegowego. - Zapraszam!

Pacjent niezdarnie podniósł się z krzesła i niepewnie podążył za

lekarzem.

- Zawsze byliśmy zgodnym małżeństwem - rzekła Elaine Davidson do

Summer, najwyraźniej czując potrzebę zwierzeń. - Od dwudziestu siedmiu
lat jesteśmy razem, ale ta choroba zaczyna nas niszczyć. On po prostu nie
może zrozumieć, że jeśli zacznie walczyć, to może normalnie żyć. Nie
potrafię mu wytłumaczyć, że jeśli się nie zmieni, to umrze, a ja nie chcę go
stracić!

- Czy myśleli państwo o wizycie u psychologa? - spytała Summer,

czując, że kiedyś powinna porozmawiać z panią Davidson, teraz jednak
musi Się zająć pacjentami Steve'a.

- Zawsze byłam dumna z tego, że sami rozwiązywaliśmy nasze

problemy, ale teraz nie mogę z nim wytrzymać. - Pani Davidson miała
niepewną minę. - Zaczynam nawet myśleć o rozwodzie, ale gdy mu o tym
powiem, on pewnie się załamie. Mnie ta myśl też przeraża.

- Więc jeśli państwu naprawdę zależy na małżeństwie, to może spróbuje

mu pani powiedzieć właśnie to - zaproponowała Summer.

- Ma pani rację, siostro.

30

RS

background image

Elaine Davidson uspokoiła się trochę, usiadła na krześle i czekała na

koniec wizyty. Kiedy jednak jej mąż wyszedł z gabinetu Randalla, był
jeszcze bardziej zły niż przedtem.

- Nie będę sam robił zastrzyków! - syknął do żony. Summer wyczuła, że

gdy wyjdą, wybuchnie awantura.

Następni pacjenci zachowywali się spokojnie i w ośrodku zapanowała

pogodna atmosfera. Mimo to Summer nie mogła przestać myśleć o
Davidsonach i gdy pod koniec dyżuru zobaczyła ich ponownie, wcale nie
była zdziwiona.

- Czy mógłbym jeszcze raz zobaczyć się z doktorem Macleayem? -

spytał pan Davidson. - Spróbuję nauczyć się robienia tych zastrzyków.

- Proszę poczekać, zapytam - odparła Summer. Randall właśnie wyszedł

z gabinetu, trzymając w ręce swą nieodłączną, niebieską filiżankę.

- Oczywiście, panie Davidson - zawołał z uśmiechem. - Proszę wejść.
Po dziesięciu minutach pacjent wyszedł z gabinetu i Summer usłyszała

jego rozmowę z żoną:

- Dziękuję ci za wsparcie, kochanie.
- Wiem, że jestem zrzędą, ale nie mogę spokojnie patrzeć, jak sobie

marnujesz zdrowie.

- Zobaczysz, jak teraz będę o siebie dbał. Razem będziemy czytać książki

o cukrzycy, a w przyszłym tygodniu przyjdziemy tu na zajęcia. Jeśli uda mi
się schudnąć, to może będę mógł zrezygnować z zastrzyków i wystarczą
tabletki. Bardzo się przestraszyłem, kiedy powiedziałaś, że odejdziesz.

- Nigdy, Martinie, nigdy!
Gdy zamknęły się za nimi drzwi, Summer poczuła, że do oczu napływają

jej łzy. Dlaczego jej rodzicom nie zależało tak na sobie?

- Jeszcze tu jesteś? - usłyszała radosny głos Randalla, który zmienił ton,

gdy zobaczył jej łzy. - Co się stało?

Wyjęła chusteczkę z pudełka stojącego na biurku i wytarła oczy.
- Przepraszam, tak mi jakoś... - powiedziała.
- Nie masz za co przepraszać.
Wstała i spróbowała przejść koło niego, odwracając głowę. Randall

chwycił ją jednak za ramiona i odwrócił twarzą do siebie.

- Czy coś powiedziałem? - spytał łagodnie.
- Oczywiście. Jesteś okropny - odparła, uśmiechając się mimo woli.
- Staram się jak mogę. Muszę dbać o opinię.
Nagle Summer poczuła promieniujące od Randalla ciepło i zapach jego

wody po goleniu.

31

RS

background image

- Za chwilę zapomnę, dlaczego płakałam - roześmiała się. - O to ci

chodzi?

- Właśnie.
- Mam nadzieję, że nie zrobiłam nic złego. Ludzie nie powinni ukrywać

swoich uczuć, prawda?

- Oczywiście, że nie. Ale z drugiej strony, nie powinni zwierzać się ze

swoich kłopotów sercowych osobom, które znają dopiero od czterech dni.

- Nie ja mam kłopoty sercowe, ale moi rodzice.
- Rodzice?
Randall nie zdołał ukryć zaskoczenia. Summer, nie dbając o to, że znają

się dopiero od czterech dni, zaczęła mu o nich opowiadać.

- Najdziwniejsze jest to - rzekła na koniec - że wcale nie czują do siebie

nienawiści ani nawet żalu, że się rozstają.

- Myślę, że to przecież lepsze, niż gdyby postawili sprawę na ostrzu noża

i nie mogli bez walki wytrzymać z sobą w jednym pokoju.

- Co?! - spytała bliska gniewu, niejasno świadoma ironicznego tonu

Randalla. - Myślisz, że ja bym to wolała? Oczywiście, że nie. Ale wydaje
mi się dziwne, że tak łatwo pogodzili się ze stratą najlepszych lat swojego

życia.

Moim

zdaniem

małżeństwo

powinno

dawać

poczucie

bezpieczeństwa, tworzyć więź, która z upływem czasu staje się coraz
silniejsza. Spójrz na Davidsonów - mają coś cudownego, z czego moi
rodzice zrezygnowali. Zastanawiam się czasem, czy wiedzą, co stracili,
dążąc do wolności i niezależności.

- Zawsze trudno jest pogodzić się z tym, że rodzice dorastają i opuszczają

gniazdo - oznajmił podejrzanie poważnym tonem. - To naturalne, że się
denerwujesz.

- Wcale nie jest mi do śmiechu! - zawołała ze złością.
- Przepraszam, Summer. - Randall położył jej dłoń na ramieniu. - Wiem,

że czujesz się samotna i opuszczona, ale najwyraźniej tak musiało być.
Wiem także, że twoi rodzice to szczęściarze, bo wychowali wspaniałą
córkę. A jeśli ich kiedykolwiek spotkam, powtórzę im to. Notabene chętnie
poznałbym ludzi, którzy nazwali swoją córkę Summer.

- Cóż, bardzo ci dziękuję za uznanie. A jeśli zastanawia cię moje imię, to

wiedz, że moi rodzice byli hippisami. Ja urodziłam się latem, na wsi, w
starej oborze, którą przerobili na domek.

- To mi się podoba!
- Dziękuję ponownie.
Summer uśmiechnęła się, nagle zdając sobie sprawę, że Randall ciągle

trzyma dłoń na jej ramieniu. Poczucie bezpieczeństwa ustąpiło miejsca

32

RS

background image

odkryciu, że bez trudności mogłaby się do niego przytulić. Randall musiał
poczuć to samo, gdyż cofnął rękę i przecierając oczy, powiedział:

- Jestem zmęczony, to był długi dzień. Muszę wreszcie iść do domu.
- Przepraszam, że cię zatrzymałam. - Próbowała ukryć zmieszanie,

udając, że szuka czegoś w torebce.

- O to akurat nie mam pretensji.
Zamykali ośrodek w milczeniu. Chociaż Summer starała się nie patrzeć

na Randalla, czuła jego obecność przy sobie. On zaś, nawet jeśli zastanawiał
się, jak Summer dojedzie do Rose Beach, nie zaoferował jej pomocy.
Pożegnali się w końcu i Randall skierował się do swego samochodu, ona zaś
na przystanek.

Jadąc autobusem, myślała o rozwodzie rodziców. Zaczęła dociekać, co to

wydarzenie zmieniło w jej życiu. Chyba tylko spowodowało zaręczyny z
Johnem.

Co? Skąd przyszło mi to do głowy? To nieprawda, skarciła się w duchu.

Ale ta myśl jej nie opuszczała. Zaczęła się zastanawiać, jak rozwijały się
uczucia, które żywiła w stosunku do Johna.

* Summer (ang.) - lato (przyp. red.)

Przywołała na myśl tamte dni, kiedy nie widziała celu w życiu, kiedy

rozpaczliwie poszukiwała jakiegoś punktu zaczepienia. I wtedy pojawił się
John...

W ostatniej chwili zauważyła przystanek, na którym powinna wysiąść.

Potem, idąc aleją w stronę hotelu, patrzyła z zachwytem na spokojną
powierzchnię morza i za wszelką cenę usiłowała znaleźć odpowiedź na
nurtujące ją pytanie.

Na rozległym parkingu przed hotelem zobaczyła samochód Johna.

Wiedziała już, że musi się z nim zobaczyć. Nie było go w biurze, gdzie
kilka dni temu zastała go z Alex. Nie mając pomysłu, gdzie jeszcze może go
spotkać, powędrowała do swego domku okrężną drogą. Po jednej jej stronie
kwitły oleandry, po drugiej widniały korty tenisowe.

W pierwszej chwili nie zidentyfikowała pary młodych ludzi idących w

jej stronę. Dopiero po chwili, zobaczywszy jasne włosy, poznała Alex. Czy
ten swobodny mężczyzna, opowiadający z ożywieniem swej towarzyszce
jakąś historię, to John?

Mimo że się nie dotykali, było coś charakterystycznego w sposobie, w

jaki razem szli, patrzyli na siebie i rozmawiali. Summer natychmiast
odgadła prawdę.

John kocha Alex. Bardzo ją kocha, więc dlaczego chce się ożenić ze

mną?

33

RS

background image

Gdy ją zauważyli, Alex zaczerwieniła się, a John podszedł do Summer i

wziął ją za rękę. Już wiedziała, co musi zrobić. Poczuła nawet ulgę, że
przestały dręczyć ją wątpliwości.

- John, musimy porozmawiać - rzekła stanowczo.
- Hmm... - mruknął niepewnie, spoglądając w stronę Alex.
- Pójdę porozmawiać z obsługą, żeby zadbali o nawierzchnię na trzecim

korcie. Dziękuję za pomoc, John. Do widzenia, Summer. Przepraszam, że
zajęłam Johnowi tyle czasu.

- Nie szkodzi.
Summer instynktownie dotknęła dłoni Alex. Ta wzdrygnęła się, próbując

pokryć zmieszanie nienaturalnym śmiechem. Summer pomyślała, że Alex
robi wszystko, aby jej nie znienawidzić, ale nie zawsze potrafi zapanować
nad uczuciami. Trzeba natychmiast wyjaśnić tę sytuację!

John patrzył za odchodzącą szybko Alex, robiąc - zapewne nieświadomie

- gest, jakby chciał ją przywołać.

Summer zdjęła pierścionek, ujęła rękę Johna, położyła na niej klejnot i

zacisnęła na nim palce.

- Co ty robisz?
- Popełniliśmy błąd i oboje o tym wiemy. Alex cię kocha, a ty kochasz ją.

A jeśli chodzi o mnie, to wydaje mi się, że zaręczyłam się z tobą, bo
pozwoliłeś mi zapomnieć o rozwodzie moich rodziców. John, musisz
zrozumieć, że to była pomyłka!

Podniosła głos, bo z przestrachem zauważyła, że na twarzy jej

narzeczonego nie pojawia się ulga, której oczekiwała. Zamiast niej ujrzała
zaskoczenie, gniew, a potem strach.

- Summer, nie możesz mi tego zrobić!
- John, przecież widzę, że mnie nie kochasz.
- Do diabła, niech będzie. Ale szanuję cię, dbam o ciebie. Nie poradzę

sobie!

- Uspokój się, proszę. Nie będziesz przecież sam, masz Alex. Ona cię

kocha i możesz jej zaufać. Będziecie szczęśliwi.

- Nie mogę jej tego zrobić! - rzucił szorstko. - Nie mogę od niej

wymagać, żeby żyła ze mną, bo jestem niewolnikiem zastrzyków i badania
poziomu cukru! A jeśli za dwadzieścia lat stracę wzrok? Nie mogę jej tego
zrobić!

Summer poczuła się, jakby ktoś wylał jej na głowę kubeł zimnej wody.
- A mnie możesz?
- Ty jesteś pielęgniarką. - Powiedział to zdanie takim tonem, jakby

mówił o rzeczy najbardziej oczywistej na świecie. - Ty to rozumiesz,

34

RS

background image

widziałaś wielu cukrzyków. Wiesz, na co się decydujesz, a gdyby się stało
coś złego, potrafisz mi pomóc.

- Chcesz całą odpowiedzialność za pilnowanie swojej choroby przerzucić

na mnie?

- To najrozsądniejsze wyjście. - John wzruszył ramionami. - To przecież

twój zawód.

- Czy dlatego chciałeś się ze mną ożenić?
- Nie ujmowałbym tego w ten sposób.
- A jak?!
- Słuchaj, nie chciałem, żebyś... Cholera, zrozum! Cztery miesiące temu

czułem się, jakby przejechał po mnie pociąg towarowy, i wtedy pojawiłaś
się ty. Wydawałaś mi się aniołem, prawdopodobnie uratowałaś mi życie.
Wyciągnęłaś do mnie rękę i pomogłaś wydobyć się z piekła. - Zamilkł na
chwilę, nerwowo chodząc w tę i z powrotem. - Masz rację, teraz jest jasne,

że nie będziemy razem. Ale jeśli myślisz, że poproszę Alex, żeby spędziła
ze mną życie, to się mylisz!

- Porozmawiaj o tym z Randallem Macleayem! - poradziła. - Daj sobie

szansę, zanim zamkniesz przed sobą te drzwi!

Dużo później, leżąc już w łóżku, Summer zaczęła się zastanawiać,

dlaczego wysłała Johna do Randalla. Przecież lekarzem Johna jest Steve
Berg. Co spowodowało jej pomyłkę?


















35

RS

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY


Następnego dnia starannie ukrywała brak pierścionka. Zerwanie zaręczyn

zaledwie cztery dni po ich ogłoszeniu nie należało do wiadomości, którymi
pragnęła się dzielić z kolegami. Ponadto, jeśli bliski związek z pacjentem
może stanowić przeszkodę w pełnieniu obowiązków, to co można
powiedzieć o zakończonym związku?

Summer wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała stawić temu

czoło, ale odkładała ten moment...

Starała się o tę pracę, aby być blisko Johna. Teraz już jej na tym nie

zależy, więc może powinna wrócić do Anglii?

To pytanie nurtowało ją najbardziej. Odpowiedź wydawała się

oczywista, ale nie miała do czego ani do kogo wracać. Rodzice? Nawet nie
wiedziała, gdzie są. Przyjaciele? Wszyscy mają już swoje własne życie. Liz
niedawno urodziła dziecko, Diana wybierała się do Australii, a Emily
pojechała do rodziców, gdzie miała napisać pracę magisterską.

Zdała sobie sprawę, że chce tu zostać: nowa, ciekawa praca, wspaniała

przyroda, ciepły ocean. Zaczęła się zastanawiać, gdzie zamieszka. Nie stać
jej na pobyt w luksusowym Rose Beach. Mimo iż John zapewnił ją, że może
mieszkać w swym domku jak długo zechce, czuła, że nie jest to
najwłaściwsze rozwiązanie.

W ośrodku tymczasem szykowano się do pożegnania An-geli. Dziś była

ostatni dzień w pracy i koledzy przygotowali jej niespodziankę. Angela
pracowała w ośrodku od pięciu lat, dłużej od wszystkich prócz Lesley
Harper. Ceremonia miała odbyć się tuż po lunchu, ale atmosferę
wyczekiwania dało się odczuć już od rana.

Jedynie Randall miał zły humor, co demonstrował marszczeniem brwi i

cichym, irytującym pogwizdywaniem.

- Randall, nie wstyd ci? - spytała groźnie Summer, kiedy przyłapała go w

kuchni na wyjadaniu orzechów z ciasta przygotowanego na pożegnanie
Angeli.

Może nie powinna się zwracać w ten sposób do swojego przełożonego, i

to już w ciągu pierwszego tygodnia pracy, lecz Randall najwyraźniej
pochłonięty był innymi sprawami.

- Co? A, o to chodzi. - Ponownie zaczął gwizdać jakąś melodię. - Jestem

chyba trochę zły na siebie.

- Nie tylko ty.
- Przeszkadza wam gwizdanie? Przepraszam. - Sięgnął po filiżankę,

napełnił ją kawą i wychodząc z kuchni, zaczął znowu pogwizdywać.

36

RS

background image

Pożegnalne przyjęcie udało się. Angeli bardzo spodobały się dwa

plecione, ogrodowe krzesła, które otrzymała w prezencie. Pod koniec
spotkania niespodziewanie się rozpłakała.

- To wszystko przez te hormony - mówiła przez łzy. -Wczoraj oglądałam

w telewizji reklamę hamburgerów i też ryczałam. Ale wiem, że nie mogę
zostać. Muszę zająć się dzieckiem i pomóc Grahamowi w prowadzeniu
interesu.

Po kilku minutach uspokoiła się i Summer miała tego pożałować, bo

spojrzawszy na jej dłoń, zawołała:

- Summer, gdzie masz pierścionek? Czy zdejmujesz go do pracy, czy...?

Nie, Summer, tylko nie to!

No, mam to już za sobą, myślała Summer, gdy w poniedziałek w porze

lunchu szła do ogrodu botanicznego. Kilka minut wcześniej oznajmiła
wszystkim, że chociaż jej zaręczony zostały zerwane, w najmniejszym
stopniu nie wpłynie to na jej zaangażowanie w pracę. Czuła ulgę, że pozbyła
się tajemnicy.

- W piątek rozmawiałam z Angelą i chyba wprowadzę się do mieszkania,

które wynajmowała. Dziś wieczorem pojadę je obejrzeć - obwieściła
współpracownikom.

Czuła się nadspodziewanie dobrze i spokojnie. Dziś po południu miała

prowadzić pierwsze w nowej pracy zajęcia dla chorych. Wykład dla
pierwszej grupy, do której należeli ci pacjenci, u których cukrzyca drugiego
typu została wykryta stosunkowo niedawno, miał zacząć się o czternastej.

Zajęcia dla drugiej grupy, znacznie mniejszej i bardziej zaawansowanej,

zaplanowane zostały na piętnastą trzydzieści. Summer chciała pokazać
chorym najnowsze osiągnięcia techniki, takie jak automatyczne
wstrzykiwacze insuliny w kształcie długopisu, elektroniczne glukometry i
insulinowe pompy infuzyjne.

Tak jak przewidywała, spotkanie z grupą zaawansowaną przeciągnęło

się. Kiedy ostatni pacjent opuścił ośrodek, poszła do biura, które o tej porze
było ciche i puste.

- Zostawili mnie samą. Mam nadzieję, że znajdę klucze - mruknęła do

siebie, przekonana, że już nikogo nie ma. Zamarła, słysząc za sobą
skrzypienie.

To były drzwi prowadzące do gabinetu Randalla, a on sam z filiżanką w

dłoni właśnie szedł do kuchni. Summer spojrzała na zegarek: za piętnaście
szósta.

- Oprócz mnie nikogo już nie ma - oznajmił. - Ja miałem trochę

zaległości, więc postanowiłem je nadrobić. Przy okazji pomogę ci zamknąć.

37

RS

background image

- Musisz mi pokazać, jak to się robi, bo chyba wszystkiego nie

zapamiętałam.

- Musimy zmienić rozkład zajęć. Dwie grupy nie powinny przychodzić

bezpośrednio po sobie. Zajęcia zwykle się przeciągają i widzę, że jesteś
wykończona.

- Nic mi nie jest - zaprotestowała, chociaż wiedziała, że Randall ma

rację. Była zmęczona prowadzeniem zajęć, na co dodatkowo nałożyły się
wydarzenia poprzedniego tygodnia.

- Druga grupa miała dużo pytań, a ja czułam się w obowiązku

odpowiedzieć.

- Jak wracasz do domu?
- Och, jakoś...
Przerwała, uświadomiwszy sobie, że musi się jeszcze przebrać i przejść

prawie kilometr do pani Capshaw, od której zamierza wynająć dawne
mieszkanie Angeli. Potem zamierzała pojechać do tego mieszkania,
obejrzeć je i wrócić do gospodyni, wpłacić zaliczkę albo oddać klucz, gdyby
mieszkanie się jej nie spodobało. Mało zachęcająca perspektywa.

Właśnie w tym momencie pierwsze krople deszczu uderzyły o szybę.

Zaczęła się prawdziwa, tropikalna ulewa. Summer spojrzała z obawą na

ścianę deszczu za oknem.

- Nie kupiłaś jeszcze parasola? - spytał Randall, patrząc na nią z

uśmiechem.

- Nie, ale i tak by to nie pomogło. Znacznie lepszy byłby ogromny,

plastikowy kosz.

- A ja słyszałem, że w Anglii ciągle pada.
- Ale nie aż tak.
- Tutejsze ulewy są chyba jednak bardziej... ekonomiczne - rzekł z

namysłem. - Leje jak z cebra przez godzinę, a potem przez wiele dni świeci
słońce. Nie tak jak w starej Anglii, gdzie bez przerwy siąpi.

- Ekonomiczne? - mruknęła z ironią. - Powtórzę twoje słowa, kiedy będę

tonąć w tym ekonomicznym deszczu.

- Nie martw się, podwiozę cię - obiecał. - Ale zanim zaczniesz

protestować...

- Nie zacznę - przerwała mu. - Byłoby wspaniałe, gdybyś mógł mnie

podwieźć do właścicielki mieszkania Angeli. Muszę wziąć od niej klucz.

Zgodnie z tym, co mówiła Angela, dom pani Capshaw dzielił od ośrodka

niespełna kilometr. Summer wyskoczyła z niebieskiego samochodu
Randalla i pobiegła do drzwi. Mimo że mocno pukała, nikt nie otwierał.
Prawdopodobnie wszystko zagłuszał szum ulewy.

38

RS

background image

- Nikogo nie ma? - usłyszała za sobą głos Randalla.
- Myślałam, że już pojechałeś - powiedziała, w duchu zadowolona, że

tego nie zrobił.

Strumienie wody lejące się z nieba przemoczyły białą koszulę, którą miał

na sobie, czyniąc ją niemal przezroczystą. Zobaczywszy to, uświadomiła
sobie, że jej bawełniana sukienka jest także mokra, i szybko skrzyżowała
ręce na piersiach.

- Przecież nie mogłem cię tu zostawić - odparł, nie patrząc na nią. -

Angela była ostatnio roztargniona, więc obawiałem się nieco o powodzenie
tego planu z kluczem. Pojedźmy prosto do tego mieszkania - może akurat
gospodyni tam jest?

- Nie chciałabym nadużywać twojej uprzejmości.
- Dlaczego nie?
- Bo nie... - odparła niepewnie.
- Nie to nie - oświadczył z uśmiechem. - Wobec tego zawiozę cię tam w

taki sposób, że nawet nie zauważysz. Myślałem, że ci zależy na tym
mieszkaniu.

- Zależy - przyznała. - Nie znoszę miejsca, gdzie mieszkam.
- Nie podoba ci się jeden z najbardziej luksusowych ośrodków

wypoczynkowych na Bermudach? Panienka jest bardzo wybredna.

- Dlaczego tak mówisz? - spytała zrozpaczona.
- Ponieważ jestem okropny. Przecież niedawno rozmawialiśmy o tym -

odparł z niewinną miną i Summer poczuła, że nie znosi tego jego
uśmieszku.

- „Okropny" to łagodnie powiedziane!
Nie była jednak na niego zła. Zachowywał się co prawda nieco

obcesowo, lecz jego poczucie humoru stwarzało miłą atmosferę. A poza tym
sporo chyba rozumiał. Najpierw zauważył, że pierścionek nie pasuje do jej
ręki, a teraz najwyraźniej pojmował, że nie chce się spotykać z Johnem. I
mimo wszystko potrafił ją rozbawić.

- To jest ten adres. - Wręczyła Randallowi kartkę, gdy wsiedli do

samochodu. - Zresztą znasz drogę, na pewno odwiedzałeś Angelę.

- Nie, ale urodziłem się na Bermudach i trochę znam te wyspy.
Po dziesięciu minutach dotarli na miejsce, lecz tu także spotkało ich

niepowodzenie. Drzwi były zamknięte na siedem spustów.

- Podrzuć mnie na przystanek - poprosiła zrezygnowana. - Później

spróbuję zadzwonić do Angeli.

- Zadzwoń ode mnie - zasugerował uprzejmie.
- Od ciebie?

39

RS

background image

- Tak. W głębi duszy jestem miłosiernym człowiekiem, a na myśl o tym,

że mogę zostawić cię na przystanku w taką pogodę, kiedy wyglądasz jak
zmokła.

- Dziękuję, nie musisz kończyć.
- No, wyjątkowo atrakcyjna kura... Summer, przestań robić sceny!

Zapraszam cię na kolację.

W ostatniej chwili ugryzła się w język. Tęskniła za czyimś

towarzystwem, chciała spędzić trochę czasu w prawdziwym domu oraz
zjeść prawdziwą kolację.

Niebo powoli zaczęło się przejaśniać, zza chmur błysnęły pierwsze

promienie zachodzącego już słońca. Na ulicach ruch był niewielki, gdyż
większość turystów z przycumowanych w porcie statków wycieczkowych
już była w kabinach, przygotowując się do wieczornych zabaw na
pokładzie. Zapowiadał się wspaniały, ciepły wieczór.

Nie rozmawiali dużo podczas jazdy, ale po męczącym dniu taka cisza

podziałała na nich kojąco. Summer rozglądała się wokół, podziwiając
ukryte w tropikalnej zieleni domy. Wszystkie były pomalowane na kolory
pastelowe, a jednak każdy był inny. Zjechali z głównej drogi i
malowniczymi serpentynami dotarli do osiedla o nazwie Spanish Point.

- Tu mieszkasz? - spytała zaciekawiona, gdy Randall parkował. Zanim

zdążył wyłączyć światła, ujrzała jasne mury domu.

- Niezupełnie - odparł. - To dom moich rodziców. Wyjechali pożeglować

na Karaiby i zostawili mi dom pod opieką.

- Na długo pojechali? Na tydzień?
- Chyba rok.
- Rok? Więc naprawdę żeglują? Chcesz mi powiedzieć, że potem

wybiorą się w rejs naokoło Przylądka Horn?

- Zupełnie możliwe - odparł z uśmiechem. - Zawsze były z nich

niespokojne duchy, a odkąd ojciec przeszedł na emeryturę, nie pamiętam,

żeby spędzili w tym domu więcej niż kilka tygodni. Na Bahamach mieszka
także moja siostra, więc teraz pewnie jakiś czas posiedzą u niej. Są po
prostu zakochani w swoim jachcie.

Summer dostrzegła przy drzwiach małą, metalową tabliczkę z nazwą

domu.

- Panorama - przeczytała. - Czy ten dom zawsze tak się nazywał?
- Nazwała go tak dopiero moja prababka.
- Dopiero? - roześmiała się Summer. - Od kiedy ten dom należy do

twojej rodziny?

- Od pięciu pokoleń.

40

RS

background image

Otworzył drzwi i wpuścił ją do środka. Summer dostrzegła wypisaną na

jego twarzy dumę i miłość. Uświadomiła sobie, że Randall kocha to
miejsce.

Wkrótce zrozumiała dlaczego. Z dużych okien widać było ogród, który

biegł w dół zbocza w stronę lazurowych, lśniących wód zatoki. Sufit pokoju
dziennego pokryty był kasetonami, zaś w jadalni obok poprzecinany
ciemnymi, drewnianymi belkami. W obu pokojach zbudowano duże
kominki.

Drewniane, delikatne żaluzje były podniesione, wpuszczając do środka

czerwonawy blask zachodzącego słońca, co podkreślało wyrazistą barwę
mebli wykonanych z cedrowego drewna. Summer wszędzie dostrzegała

ślady długiej przynależności domu do jednej rodziny. Tu stara maślnica, tam
pod oknem wiktoriański stolik do robótek z różanego drewna, a w kącie
drewniana beczułka wzmocniona mosiężnymi okuciami. Wszystko było
wspaniale zachowane.

- Randall, to miejsce jest cudowne! - zawołała zachwycona.
- Ja też tak myślę - odparł, starając się ukryć dumę.
- Biorąc pod uwagę nieobecność gospodyni, muszę powiedzieć, że

utrzymujesz niemal nienaganny porządek - rzekła z zaczepnym uśmiechem,
patrząc mu w oczy.

Zauważyła przy tym, że Randall wygląda jakoś niemal arystokratycznie.

Jasna cera i niebieskie oczy wskazywały na europejskie, może irlandzkie,
pochodzenie.

- Dwa razy w tygodniu przychodzi sprzątaczka.
- Bardzo mi się spodobały schody przed domem - szerokie na dole i

zwężające się ku górze...

- Są tu dość popularne. Nazywamy je schodami „witających ramion".

Musisz przyznać, że to trafna nazwa.

- A ta rzeźba w ogrodzie? Czy to może jakiś przyjazny duch?
- Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek mieli ducha - odparł

poważnie, po czym rozmarzonym tonem dodał: - Chociaż podobno w
Tamarisk Hall w Paget uchował się jeden: kobiety, która co jakiś czas
chodzi po domu i szeleści sukniami.

- Ale nie straszy?
- Nie, nie straszy, do cholery!
- Jesteś zazdrosny, prawda?
- Oczywiście! Zawsze chciałem mieć ducha za przyjaciela i nie mogę

wybaczyć swoim przodkom, że o tym nie pomyśleli. Wracając do rzeźby, to

41

RS

background image

pochodzi z dziobu jakiegoś statku. Jeśli chcesz, to was przedstawię. Zapalę
tylko światło.

Podszedł do ściany i nacisnął kontakt. Ogród, niczym teatralna scena,

został rozświetlony dyskretnym, żółtawym światłem. Z oddali dochodził

łagodny szum morza.

- Nasz ogród nie jest duży, kończy się tam, na wysokości zbiornika z

wodą. Widzisz? Chodź, pokażę ci... - Przerwał, spoglądając na Summer. -
Nie jest ci zimno w tej mokrej sukience?

- Nie, już prawie wyschła. Chodźmy.
Podążyła za nim przez jadalnię do oranżerii, która prowadziła na dwór.

Zwiedzanie ogrodu i domu - kuchni oraz czterech sypialni - trwało prawie
godzinę, lecz Summer ani przez chwilę nie czuła się znudzona.

- Z czego te domy są zbudowane? - spytała, gdy stali w ogrodzie przy

ogromnym zbiorniku na wodę. - Chyba nie z cementu?

- Nie, to wapień koralowy. Świeżo po wydobyciu jest miękki i łatwo

poddaje się obróbce ale po jakimś czasie na powietrzu twardnieje i zmienia
kolor z białego na szary. Jak pewno zauważyłaś, zwykle jest malowany... -
Przerwał, spoglądając na zegarek. - Do diabła, już jest po ósmej, a ja jeszcze
nie zacząłem przygotowywać kolacji. Musiałem cię solidnie wynudzić i na
pewno umierasz z głodu.

- Jestem głodna - przyznała - ale na pewno się nie nudziłam.
- Jesteś po prostu dobrze wychowana - mruknął.
- Nie, mówię poważnie. Proszę, mów dalej o domach... Przerwał jej

gestem dłoni.

- Na kolację będzie tylko spaghetti i sałatka. Nastawię wodę, a potem

napijemy się czegoś.

Odwrócił się i ruszył w stronę kamiennych schodów prowadzących do

domu. Summer nie pozostało nic innego, jak podążyć za nim.

- Gin z tonikiem, wino, czy coś lżejszego?
- Gin z tonikiem - powiedziała. - Pomogę ci zrobić sał...
- Nie ma mowy. - Ujął ją mocno za ramiona i posadził na miękkiej,

jasnozielonej kanapie. - Zostań tu - rozkazał, po czym poszedł do kuchni.

Przez kilkanaście sekund czuła ciepło pozostawione przez jego dłonie.

Miała wrażenie, że dotknęły nie jej sukienki, a nagiej skóry. Dobiegły ją
odgłosy krzątaniny w kuchni i poczuła niepokój, który kazał jej wstać.

- Nie każ mi siedzieć tam samej - powiedziała, stając w drzwiach kuchni.

- Chcę z tobą rozmawiać. Obiecuję, że nie dotknę sałatki.

- Wolę gotować w samotności - mruknął.

42

RS

background image

Jedną ręką mieszał sos, drugą starał się wrzucić makaron do garnka z

wrzącą wodą. Kiedy skończył, odkręcił kran i pod bieżącą wodą umył
główkę sałaty.

- A jeśli obiecam, że będę milczeć i patrzeć tylko w swoją szklankę?
- Niech będzie.
Gin z tonikiem przestał jednak wyglądać interesująco, gdy roztopił się

lód i uleciały bąbelki. Na swoje usprawiedliwienie pomyślała, że przecież
oko ludzkie jest stworzone do oglądania rzeczy będących w ruchu. Czyli po
prostu musi patrzeć na Randalla.

Układał właśnie liście sałaty w dużej misce. Jak na tak postawnego

mężczyznę, poruszał się bardzo lekko. Dzisiaj mówił jakoś serdeczniej,
słuchał jej uważniej... Wrażliwość odbijała się także w wyrazie jego twarzy.
Patrzyła na jego wyraziste usta, niebieskie oczy, które potrafiły być
znacznie cieplejsze, niż wskazywał na to ich kolor...

- Miałaś zająć się swoją szklanką!
- Przepraszam. Nie umiem siedzieć bezczynnie, kiedy inni pracują.
- Zdążyłem to zauważyć.
- Naprawdę?
- Dawno nie widziałem kogoś, kto by z takim zapałem stemplował

kwestionariusze.

- Kiedy się nudzę, zaczynam ogryzać paznokcie. Nie śmiej się! Co

prawda udało mi się wreszcie wyrwać ze szponów nałogu, ale...

- Będziesz mnie obwiniać za nawrót choroby? Skinęła potakująco głową.
- Owszem, więc jeśli miałbyś jakieś srebro do wypolerowania...
- Dopraw sałatę. Zadowolona?
- Dzięki, Randall.
W małym dzbanuszku wymieszała w odpowiednich proporcjach ocet

winny, oliwę i przyprawy. Nagle znieruchomiała, uświadamiając sobie, że
Randall ją obserwuje. Spojrzała na niego pytająco.

- Przepraszam, zaciekawiłaś mnie. Jak długo po ślubie z Johnem

zamierzałaś pracować? - Widząc wyraz jej twarzy, wycofał się szybko. -
Przepraszam, chyba wkroczyłem na zakazany teren...

- Nie - odrzekła ostrożnie. - Mówiłam, że nasza decyzja o zerwaniu

zaręczyn była wspólna.

- Żeby być wobec ciebie uczciwym, powiem ci, że sam jestem ofiarą

młodzieńczego rozwodu.

- Czyli i młodzieńczego małżeństwa?
- Gorzej, małżeństwo było dziecinne. - Wzruszył ramionami. - Byliśmy

oboje zaharowanymi studentami medycyny, szukającymi w związku

43

RS

background image

wytchnienia i spokoju. Rozwód był przyspieszonym kursem dorastania.
Formalnie dokonał się, kiedy wróciłem tutaj z Bostonu. Emocjonalnie
pozbierałem się dopiero niedawno. Czy uczciwie zapłaciłem za swoją
ciekawość?

- Nawet przepłaciłeś. Wracając do mnie i Johna, to nigdy nie chciałam

być bogatą żoną, spędzającą czas na plotkach i opalaniu.

- Więc dlaczego...? Przepraszam, nie powinienem zadawać takich pytań.

- Roześmiał się nerwowo. - Wyłażą ze mnie najgorsze cechy.

- Chciałeś spytać, dlaczego ja i John się zaręczyliśmy?
- Cóż, tak. Chociaż wiem, że to nie moja sprawa.
- Sama chciałabym wiedzieć - rzekła Summer z namysłem. - Myślę, że

potrzebowaliśmy się nawzajem, a potem uznaliśmy, że jednak lepiej nam
będzie osobno. Inaczej nie potrafię tego wytłumaczyć.

- Albo nie chcesz.
- Sam mi któregoś dnia poradziłeś, żeby nowych znajomych traktować z

dystansem.

- Tak... - Zamilkł na chwilę. - Powinienem zachować takie rady dla

siebie. Wydaje mi się, że znamy się już długo.

- Masz rację - przyznała, po czym szybko dodała: - Tak się często

wydaje, kiedy z kimś pracujesz. Trochę inaczej jest z osobami, które znasz
prywatnie.

Spojrzeli na siebie; poczuła przyspieszone bicie serca, a jednocześnie

odniosła wrażenie, że otaczający ją świat zwolnił swój bieg. Coś czuła, coś
się w niej rodziło, lecz ponieważ tego nie rozumiała, zaczynała się bać.

Nie teraz, nie dzisiaj! - zdawał się krzyczeć jej umysł.
Patrzyli na siebie przez długą chwilę, w powietrzu wyczuwalne było

napięcie. Randall odetchnął w końcu głęboko, po czym zdusił pod nosem
przekleństwo, gdy usłyszeli syczący odgłos wody, która wykipiała na
kuchenkę. Randall chwycił garnek i wstawił go do zlewu.

- Zapomniałem o makaronie, nie utarłem sera, nie skończyłem sałaty i

nie podgrzałem pieczywa.

W ciszy skończyli przygotowywanie posiłku. Summer starła ser,

zadowolona, że ma czym się zająć. Nie opuszczała jej świadomość, że są
sami w domu, który musiał w swojej historii być schronieniem dla wielu
par.

Stylowe meble zdawały się tworzyć zmysłową atmosferę. Summer

zapragnęła pogładzić palcami gładką powierzchnię polerowanego drewna,
powąchać suszone płatki kwiatów znajdujące się w ażurowej miseczce na
stoliku do robótek, chciała usiąść na stopniach schodów prowadzących do

44

RS

background image

ogrodu i słuchać łagodnego szumu morza. Pragnęła wreszcie czuć zapach
skóry mężczyzny, dotykać jego ciała, wsłuchiwać się w rytm jego
oddechu...

Przez głowę przemknęła jej myśl, że nie powinna była tu przychodzić i

że nie może ulegać swoim fantazjom, spowodowanym zmęczeniem i zbyt
dużą ilością wypitego ginu.

- Hm, makaron nie jest tak rozgotowany, jak myślałem - rozległ się głos

Randalla.

Wydawało się, że on też szuka bezpiecznego sposobu wycofania się i

celowo zakłóca ciszę. Brzęknęła pokrywka garnka, którą zbyt gwałtownie
odłożył, trzasnęły drzwiczki piecyka, do którego zamaszyście wrzucił bułki,
zadźwięczały stojące na lodówce słoiki, gdy otwierał ją, aby schować ser.

- Zadzwonię do Angeli - powiedziała, gdy skończyła robić sałatę. -

Pewno wie, dlaczego pani Capshaw nie było w domu. Wezmę jej numer
telefonu, żeby się umówić po odbiór kluczy.

- Telefon jest w na stoliku w holu - rzekł Randall. Niestety, po drugiej

stronie odpowiedziało jej milczenie.

- Kolacja podana! - oznajmił Randall, gdy wróciła do kuchni.
Stół był już nakryty. Talerze stały na plecionych, okrągłych matach, a

sztućce leżały na błękitnych, płóciennych serwetkach. Na środku stołu
gospodarz umieścił ceramiczne podstawki, chroniące błyszczące drewno
blatu przed gorącymi garnkami. Summer z lekką obawą spoglądała na
butelkę czerwonego wina i dwa kieliszki. Czy gin, który wypiła, nie
spowodował już dość kłopotów?

Podczas kolacji rozmawiali o pracy, polityce i podróżach. Nie poruszali

spraw osobistych, nie wspominali o swych przeszłych związkach. Po
jedzeniu pozmywali naczynia, a potem zrobili kawę i poszli do salonu.
Randall poczęstował ją czekoladkami z likierem, mówiąc:

- Mam nadzieję, że nie są przeterminowane. Były znakomite.
- Nie jesteś śpiąca, Summer? - spytał w końcu, gdy już się zdawało, że

stracili poczucie czasu.

- Nie - odparła leniwie. - Ale trochę się rozmarzyłam.
Miałam nadzieję, że kawa mnie sprowadzi na ziemię, ale jakoś...
- Nie dziwię się. Zrobiłem kawę bezkofeinową. Przepraszam,

powinienem był cię spytać.

- Kawa była wspaniała, ale powiedz mi, która godzina?
- Nie mam pojęcia. A czy ma to jakieś znaczenie?
- Cóż, jutro idę do pracy, a czeka mnie jeszcze wyjaśnienie sprawy

mieszkania. Myślę, że powinnam...

45

RS

background image

- Masz rację. Pójdę do jadalni, tam jest zegar.
- Prawdę powiedziawszy, nie spodziewałem się, że już jest tak późno -

oznajmił po powrocie. - Dziesięć po jedenastej.

Summer zerwała się na równe nogi.
- Boże, już za późno, żeby dzwonić do Angeli. Muszę odłożyć wszystko

do jutra. - Znaczyło to, że będzie musiała spędzić jeszcze jedną noc w Rose
Beach. Napotkawszy spojrzenie Randalla, wiedziała, że odgadł jej myśli.
Wyciągnął z kieszeni kluczyki i zabrzęczał nimi.

- Jedziemy.
- Nie, wezmę taksówkę.
- Chcesz czekać pół godziny, zanim tu dotrze?
- Masz rację. Nie wiesz, gdzie położyłam torebkę?
- Gdzieś ją widziałem...
- Pomyślmy...
Rozmawiali i szukali torebki w tym samym czasie na bardzo niewielkiej

przestrzeni, i musieli w końcu na siebie wpaść. Summer otrzymała tak silny
cios łokciem w skroń, że się zachwiała, a przed upadkiem uchroniła ją tylko
ręka Randalla.

- Przepraszam! - zawołał. - Nic ci nie jest?
- Nie...
- Jesteś pewna? - spytał, drugą ręką pocierając łokieć.
Potem położył dłoń na szyi Summer, a kiedy ta dłoń zsunęła się na jej

plecy, żadne z nich nie myślało już o swych ranach. Bezwiednie przyciągnął
ją do siebie i gorąco pocałował. Nie broniła się, choć przez myśl
przemknęło jej pytanie: Czy nie za szybko? Jeszcze trzy dni temu była
przecież narzeczoną innego mężczyzny i chociaż już wiedziała, że nie kocha
Johna, poczuła, że nie jest jeszcze gotowa na nowy związek. Gdy odwróciła
lekko głowę, wargi Randalla przesunęły się na jej policzek, a potem szyję.

- Randall, proszę! - szepnęła, odsuwając się gwałtownie.
- Masz rację - powiedział. - Przepraszam.
- Widzisz, ja...
- Nic nie mów, Summer. Byliśmy dziś bardzo szczerzy wobec siebie,

więc tak samo wprost powiem ci, że rozumiem twoje uczucia i nie
zamierzam cię do niczego zmuszać. - Odsunął się o krok i ponownie wyjął z
kieszeni kluczyki. - Na czym to skończyliśmy? Aha, twoja torebka!

Summer z wysiłkiem przypomniała sobie, że położyła ją za kanapą.

Schyliła się, żeby ją podnieść.

- Gotowa? - spytał Randall.
- Gotowa - odparła, chociaż wiedziała, że to nieprawda.

46

RS

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY


- Summer, chciałabym się nauczyć samodzielnie sprawdzać poziom

cukru we krwi i przejść na jedno wstrzyknięcie - oznajmiła młoda kobieta,
która w poniedziałek rano przyszła do ośrodka.

- Zachęcamy pacjentów do samodzielnego monitoringu - odparła z

wahaniem Summer - ale częstsze iniekcje są bezpieczniejsze. Gorzej się
czujesz?

Summer nie widziała jeszcze Penny Malley, lecz często udzielała jej rad

przez telefon i w ten sposób się zaprzyjaźniły. Penny miała dwadzieścia
jeden lat, a w wieku lat czterech wykryto u niej cukrzycę insulino-zależną.

- Nie. - Penny wzruszyła ramionami. - Co jakiś czas mam objawy

niedocukrzenia albo przecukrzenia, ale to normalne. Chodzi o to, że
niedawno przeczytałam wyniki badań bostońskich. Wiesz, o czym mówię?

- Myślisz zapewne o tym raporcie dotyczącym możliwych następstw

cukrzycy?

- Właśnie. Nie chcę oślepnąć, stracić nerek ani stóp!
- Wiem.
- Nieważne, jak często będę musiała kłuć się w palec...
- Cóż, najpierw musisz porozmawiać z doktorem Macleayem.
- A czy mogłabym teraz? Chciałabym zacząć jak najszybciej.
- Dzwonił ze szpitala, że się spóźni. - Summer odebrała telefon i

wiedziała, że wczesnym rankiem do szpitala przywieziono młodego,
dwudziestoczteroletniego mężczyznę w stanie śpiączki w kwasicy
ketonowej. Prawdopodobnie teraz Randall walczy o życie tego człowieka. -
A dlaczego tak nagle zaczęło ci na tym zależeć? Wyniki badań, o których
rozmawiałyśmy, są znane już od kilku lat, a jeśli je uważnie przeczytałaś, to
wiesz, że stosowanie metody samokontroli praktycznie eliminuje ryzyko
powikłań.

- No więc postanowiłam być odpowiedzialna... - Ładna twarz Penny

pokryła się rumieńcem. - Poznałam kogoś, kogo bardzo polubiłam i myślę,

że nie byłoby uczciwe, gdyby musiał się kiedyś opiekować kaleką. Jeszcze
mu nie powiedziałam, że mam cukrzycę.

- Nie musisz się spieszyć - rzekła Summer.
Ten problem często się pojawiał w jej rozmowach z pacjentami: kiedy

należy powiedzieć drugiej osobie o swojej chorobie?

- Czuję, że powinnam. - Penny zmarszczyła brwi. - Oszukuję go,

wymykam się ukradkiem, żeby zrobić zastrzyk. Udaję, że jestem na diecie
odchudzającej...

47

RS

background image

- Boisz się jego reakcji? - spytała Summer.
- Tak.
- Wiem, że to trudne...
- Tak - przytaknęła Penny smutno, lecz po chwili w jej głosie zabrzmiała

nuta nadziei. - Ale jeśli mu powiem, że właściwie kontrolowana cukrzyca
nie powoduje kłopotów...

- Może zapiszę cię do doktora Macleaya na jutro? - zaproponowała

Summer. - A potem weźmiemy się do nauki.

- Och, to cudownie! A kiedy już wszystko opanuję, powiem Larry'emu.
Po wyjściu dziewczyny Summer zaczęła się zastanawiać, czy nie może

zrobić dla niej czegoś więcej. Pomyślała, że pewno Randall wpadnie na
jakiś pomysł; kto jak kto, ale on umie pomagać pacjentom. Uśmiechnęła się,
przypomniawszy sobie, jak protestował przeciwko wyrzuceniu z pracy
Alana, kelnera z restauracji w Hotelu Elizejskim. Zagroził właścicielowi
procesem sądowym i bojkotem lokalu i właściwie cieszył się, że do tego nie
doszło.

- Nie wyobrażam sobie spędzania weekendów na manifestacjach -

opowiadał później z uśmiechem.

- Jakich manifestacjach? - spytał Steve z przerażeniem w oczach.
- Raz czy dwa w czasach studenckich brałem udział w czymś takim.

Właściwie to nawet nie pamiętam, o co chodziło. Powinienem się wstydzić,
prawda?

- Nigdy nie wiem, kiedy żartujesz! - Steve pokręcił z naganą głową.
- Ja też nie...
Summer uśmiechnęła się ponownie. Poczucie humoru Randalla łagodziło

stany napięcia, tak jak na przykład w piątek wieczorem. Niemniej oboje
czuli, że coś się zaczęło...

Randall wrócił ze szpitala po kwadransie. Zdawkowo przywitał Summer,

skinął głową Lesley Harper i zniknął w kuchni. Pacjent spóźniał się, co nie
było dziwne, biorąc pod uwagę, że był nim Brian Page - zbuntowany
nastolatek, którego Summer poznała pierwszego dnia pracy.

- Gdzie jest moja filiżanka? - Randall z hałasem otwierał szafki. - A,

tutaj! To pewnie nowa sprzątaczka ją schowała.

- Usiądź, Randall - zaproponowała Summer, widząc, że stoi nad

ekspresem do kawy. - Dopiero go włączyłeś.

- Co? A, rzeczywiście.
- Miałeś ciężki ranek?

48

RS

background image

- Tak. - Usiadł z westchnieniem na krześle i patrzył przed siebie

nieobecnym wzrokiem. - Mało brakowało... Poziom cukru sięgnął niemal
tysiąca.

- O Boże!
- Zanim dojechałem do szpitala, lekarz dyżurny wpadł w panikę i podał

mu zbyt dużą dawkę insuliny, co spowodowało wstrząs. Jeszcze nie
odzyskał przytomności.

- Uszkodzenie mózgu? - spytała, marszcząc czoło.
- Nie, na pewno nie!
Mimo kategorycznego zaprzeczenia, w głosie Randalla zabrzmiała

niepewność. Summer podświadomie poczuła, że coś jest nie w porządku.

-

Aby

uniknąć

niedocukrzenia,

podałem

mu

dożylnie

pięćdziesięcioprocentowy roztwór glukozy. Kiedy wychodziłem, poziom
cukru był jeszcze wysoki, ale bezpieczniej jest obniżać go stopniowo.

- Oczywiście...
- Nie można ryzykować następnego wstrząsu. Jeszcze trzeba zmniejszyć

poziom acetonu w moczu i przywrócić równowagę płynów. Myślę, że
wkrótce odzyska przytomność. Summer...

- Tak?
- Problem w tym - wstał i ujął ją za ręce - że to John.
- O Boże, nie! - Wyrwała dłonie i oparła się o blat.
- Nie bardzo wiedziałem, jak ci to powiedzieć. W każdym razie

niebezpieczeństwo minęło.

- Dziękuję.
- Ciągle ci na nim zależy, prawda? - spytał cicho.
- Oczywiście - odparła automatycznie, po czym, zrozumiawszy intencje

Randalla i zobaczywszy jego spojrzenie, dodała: - Ale nie w sposób, o
którym myślisz.

- Nie? - Zdziwiła się, że jedno krótkie słowo może wyrazić tyle uczuć i

nadziei.

- Boję się o Johna jak o przyjaciela i pacjenta. Powiedz mi, w jaki sposób

doprowadził się do tego stanu?

- Miałem nadzieję, że ty mi powiesz.
- Nie wiem, nie widziałam go ostatnio. Dwa dni po... kolacji z tobą

przeprowadziłam się do mieszkania Angeli. Z Johnem rozmawiałam tylko
przez telefon.

- Nie widywaliście się...
Zabrzmiało to jak stwierdzenie, nie pytanie.

49

RS

background image

- Nie - przyznała. - Ale to chyba naturalne, prawda? Skinął z namysłem

głową.

- Miałem nadzieję, że powiesz mi coś, czego nie wiedziałem. - Dotknął

delikatnie jej policzka - Przepraszam, Summer. Myślę, że powinienem
raczej porozmawiać ze Steve'em.

- Jestem pewna, że zrobiłeś wszystko...
- Technicznie i medycznie - tak. Ale sama wiesz, że w leczeniu cukrzycy

to nie wystarczy. Czy będziesz w stanie go odwiedzić?

- Oczywiście. Pójdę dziś po pracy.
- Nie byłem pewny, czy nie będzie to dla ciebie trudne. No dobrze, a

teraz powiedz mi, co się tu działo.

Opowiedziała mu o wizycie Penny i jej postanowieniu, aby rozpocząć

badanie poziomu cukru we krwi zamiast łatwiejszego, lecz mniej
dokładnego badania poziomu glukozy w moczu.

- Bardzo dobrze! - rzekł Randall. - A pomyśleć, że jeszcze niedawno

uciekała na widok lekarza...

- Myślę, że jest to kwestia dodatkowej motywacji - uśmiechnęła się

Summer, opowiadając Randallowi o przyjacielu Penny. Nie wspomniała
jednak o jej obawach.

- Hm, szczęściarz! Mam nadzieję, że jest jej wart. Summer wiedziała, że

mówiąc to, Randall chciał wyrazić

obawę, czy Penny nie zostanie odrzucona przez swego przyjaciela, gdy

ten dowie się o jej chorobie.

- Zachowujesz się jak troskliwy ojciec - roześmiała się Lesley,

podchodząc do nich. Summer musiała przyznać jej ragę; Randall zawsze tak
reagował, kiedy widział, że ktoś w jakikolwiek sposób dyskryminuje
chorych na cukrzycę. - Dzwoniła pani Page - ciągnęła Lesley. - Sama
zamykała za Brianem drzwi, kiedy wychodził do nas, a przed chwilą
znalazła go w jego pokoju, oglądającego film na wideo. Kazała cię
przeprosić.

- To nie jej wina. Brian jest na tyle dorosły, że musi odpowiadać za

siebie.

- Zadzwonię do nich i umówię go - wtrąciła Summer, zadowolona ze

zmiany tematu.

Oczy Johna były zamknięte i nie zauważył wejścia Summer. Stała w

progu bez ruchu, czując napływające do oczu łzy. Wyglądał jak tego dnia,
gdy zobaczyła go po raz pierwszy w angielskim szpitalu.

- John - szepnęła, lecz nie usłyszał.

50

RS

background image

Wyglądał bardzo źle. Powoli otworzył oczy, a gdy dostrzegł Summer,

wyszeptał jej imię.

- Tak, to ja - odpowiedziała, podchodząc do łóżka i biorąc go za rękę.
- Dzięki.
- Co się stało, John?
- Pomyślałem, że jak przestanę brać insulinę, trzustka zacznie działać. -

Wzruszył ramionami. - Przed twoim przyjazdem dawała sobie radę sama.

- John!
- Dobrze, to nie było zbyt mądre. Ale nie mogę sobie poradzić z tymi

ciągłymi zastrzykami. Alex chciała mi pomagać, ale to... - Roześmiał się i
nie skończył zdania.

- Myślę, że powinieneś skorzystać z jej oferty - zasugerowała ostrożnie

Summer.

- Nie bądź głupia!
Umilkł. Po chwili Summer spytała:
- Chcesz, żebym poszła?
- Cóż, nie masz po co zostawać.
- W porządku, John. Zadzwoń, gdybyś mnie potrzebował.
- Dziękuję. Wpadnij może za kilka dni, pewno jeszcze tu będę.
- Dobrze. Czy Alex już cię odwiedziła?
- Nie, i nie mów jej o moim stanie! Myśli, że jestem w Nowym Jorku,

więc...

- W porządku - przerwała mu szybko. - Jeśli nie chcesz, to nie. Ale

wydaje mi się, że powinieneś...

- Daj spokój, Summer - poprosił słabym głosem. Najwyraźniej rozmowa

go wyczerpała.

Summer pożegnała się i wyszła. Miała wrażenie, że jej związek z Johnem

istniał bardzo dawno i trwał kilka chwil. Po raz kolejny uznała, że decyzja o
rozstaniu była słuszna.

W ośrodku czekał na nią Randall. Prócz niego był tylko Steve, który

ślęczał nad papierkami w gabinecie. Na widok Randalla Summer
przygotowała się do odparcia pytań, które jednak nie padły. Spojrzała na
niego z wdzięcznością.

- Chciałabyś pożeglować? - spytał wprost.
- Teraz?
- Czemu nie? Prognozy pogody są dobre.
- Naprawdę? A jakie jeszcze czynniki powinniśmy wziąć pod uwagę?
- Może ty mi powiesz?
- Hmm...

51

RS

background image

- Więc dobrze. Kolację zjemy na pokładzie - oznajmił takim tonem,

jakby decyzja o wspólnej wyprawie została dawno podjęta.

Cienie wydłużały się, lecz niebo ciągle zachowywało błękitny odcień.

Lekki wieczorny wiatr chłodził twarz Summer, wchodzącej na drewniane
molo, przy którym, wśród dziesiątków innych, zacumowany był jacht
Randalla.

Uśmiechnęła się, przypominając sobie scenę sprzed kilku dni, kiedy to

Randall wszedł do biura, pokazał pocztówki od rodziców i powiedział:

- Chyba nie zamierzają zbyt szybko wrócić.
Jakiś czas temu udało jej się nawiązać kontakt z matką, która bardzo

filozoficznie przyjęła wiadomość o zerwanych zaręczynach córki:

- Miałaś rację, że zakończyłaś ten związek, kochanie. Zawsze trzeba

postępować tak, jak podpowiada ci intuicja. Jesteś tylko ziarenkiem w
młynku przeznaczenia.

Niestety, próba skontaktowania się z ojcem spełzła na niczym. Flower

Westholm także to umiała wytłumaczyć:

- Myślę, że on nie chce, żebyśmy się z nim kontaktowały. Summer

spodziewała się chłodnego wieczoru, więc wzięła z domu żakiet. Oprócz
tego miała na sobie beżowe dżinsy oraz marynarską, turkusowo-białą
bluzkę.

Zatrzymali się przed jedną z nowszych żaglówek. Randall lekko skoczył

na pokład i wyciągnął rękę, by pomóc Summer. Jej skok nie był tak
zgrabny; jacht zakołysał się pod jej ciężarem i upadłaby, gdyby Randall nie
chwycił jej za rękę.

- Poćwiczymy później skoki - oznajmił.
- Dziękuję za prawdę!
- Przepraszam. - Jego ton mówił coś zupełnie innego. - Poczekaj, pójdę

się przebrać.

Zniknął na chwilę pod pokładem, a gdy pojawił się z powrotem, ubrany

był w stare dżinsowe szorty i białą koszulkę w niebieskie paski.

- Trzeba zrobić kilka rzeczy - powiedział. - Pomożesz mi?
- No tak - poskarżyła się Summer, obierając za powiernika aluminiowy

maszt. - Kiedy gotował, nie chciał mojej pomocy, ale teraz, wiedząc, że nie
mam pojęcia o żeglowaniu, zmienił zdanie.

Na szczęście Randall powstrzymywał się od docinków, których się

spodziewała, dzięki czemu wkrótce poczuła się pewniej i po jakimś czasie
zaczęła się uważać za niemal doświadczonego członka załogi.

Jacht nazywał się ,Aquamarine" i Summer musiała przyznać, że ta

wytworna nazwa do niego pasowała.

52

RS

background image

- Pięć i pół metra długości, cztery koje - wyjaśnił Randall, widząc jej

zaciekawione spojrzenia. - Kupiłem go po powrocie z Bostonu. Długo
oszczędzałem. Zawsze, kiedy udało mi się wpłacić na konto kilka dolarów,
czułem się bliżej domu. A kiedy go już miałem, zostałem bez grosza i
musiałem jeździć do pracy skuterem. Wiem, że moje priorytety mogą ci się
wydać dziwne...

- Nie, skądże - zaprotestowała z uśmiechem. - Myślę, że jazda na

skuterze jest lepsza niż pływanie po morzu łodzią wiosłową.

- Cieszę się, że tak myślisz. Pływałaś już jachtem?
- Nie, chociaż zawsze chciałam spróbować. Pewno każdy szczur lądowy

tak mówi, prawda?

- Owszem - przyznał. - Mam nadzieję, że należysz do tych, którzy nie

tylko mówią, ale też tak myślą.

Wskoczył na pomost, odcumował jacht i wrócił na pokład. Pociągnął za

linkę, zapalając mały boczny silnik. Gdy wypłynęli z zatłoczonej przystani,
zgasił go i wciągnął żagiel na maszt.

- Mam jeszcze spinakera - wyjaśnił - ale myślę, że dzisiaj go nie

wciągniemy. Spinakera używasz wtedy, kiedy chcesz, żeby wiatr potargał ci
włosy. Chyba nadeszła pora, żebyś dowiedziała się czegoś o halsowaniu?

Przez pierwsze dwadzieścia minut płynęli zygzakiem po zatoce i Randall

próbował uczyć Summer żeglarstwa. Potem przygotował jej zimny napój
cytrynowy, poprosił, by usiadła, a sam zajął się jachtem. Obserwowała, jak
zręcznie się poruszał i z jaką łatwością zwijał kołowrotkiem liny. Wkrótce
dopłynęli do zacisznej wyspy, której mieszkańcy wynajmowali turystom
domki.

Zapadał mrok, na niebie co chwila pojawiała się nowa gwiazda. W

oknach przybrzeżnych domków zaczęły zapalać się światła, rzucające żółty
blask na ciemnogranatową powierzchnię wody. Randall spuścił żagiel i
zacumował jacht. Jedynymi dźwiękami, które zakłócały ciszę, był łagodny
szum wody uderzającej o burty oraz delikatny świst wiatru poruszającego
olinowanie.

- Co mamy na kolację? - spytała Summer. - I jak mogę ci pomóc?

Jeszcze nigdy nie gotowałam w kambuzie, ale chętnie się nauczę.

- Dziś nie gotujemy - odparł - chociaż poruszanie się w dwójkę w

kambuzie mogłoby dostarczyć ciekawych wrażeń.

- Cóż, w takim razie wysiadam - zaprotestowała Summer.
- Obrazisz wtedy śmiertelnie jedną z najstarszych firm na Bermudach,

która zajmuje się przygotowywaniem jedzenia na pikniki. Prowadzi ją
przyjaciółka mojej matki, Helen Burkett, i jestem pewien, iż mimo że nie

53

RS

background image

dałem jej dużo czasu na przygotowanie, to jedzenie, które nam dała, jest
znakomite.

Zniknął pod pokładem, a kiedy po chwili się pojawił, niósł dwa ogromne

kartony. Ilość specjałów, które z nich wyjął, wystarczyłaby dla całego stada
wilków morskich. Chleb, zimne mięso i dwa rodzaje sosu, sery, owoce
morza, trzy rodzaje sałatek, a do picia owocowy poncz. Potem Randall
przystąpił do nakrywania stołu: wyjął sztućce, talerze, serwetki i kieliszki.
Po głównym posiłku podał na deser delikatne ciasto z owocami. Dopiero
pod koniec zauważyli przystawki: kraby i malutkie kanapki z grzybami.
Randall nie wydawał się zmartwiony.

- Zjem je jutro na śniadanie - oznajmił.
- Śniadanie?
- Może lunch.
Otworzył butelkę szampana i rozlał złotawy, połyskujący płyn do

kieliszków.

- Jakie to miłe z twojej strony, Randall - rzekła Summer. - Myślę, że

powinniśmy wznieść toast.

- Właśnie o tym myślałem - odparł z uśmiechem, wznosząc kieliszek.

Musujący płyn błysnął w strumieniu światła z kabiny. - Za... za...

Nie udało się, natchnienie gdzieś uleciało. Roześmiali się oboje i

kieliszki brzęknęły bez toastu. Szampan miał delikatny, wytrawny smak, i
po chwili oba kieliszki były puste.

- Nie jestem szczególnym miłośnikiem szampana - wyznał - ale dziś

mógłbym wypić całą butelkę.

- Zupełnie jak ja. Musiał być chyba bardzo drogi.
- Chateau Roignaix. - Wzruszył ramionami, gdy odcy-frował gotycki

napis na etykiecie. - Nigdy o takim nie słyszałem.

- Ja znam tylko Veuve Clicquot...
- Czyżbyś też oglądała ten film z Bondem?
- Bingo.
- Dolać ci?
- Nie, dziękuję - odrzekła, niespodziewanie poważniejąc.
Umilkła na moment, próbując znaleźć wytłumaczenie. - Pierwszy

kieliszek był cudowny, ale nie wiem, jak bym się czuła po drugim.

- Hmm... - Wstał i wyjął jej z ręki pusty kieliszek. - A o pocałunkach

myślisz to samo? Że ten drugi będzie gorszy? Mam nadzieję, że już nie jest
za wcześnie...

54

RS

background image

Nie czekał na odpowiedź. Poczuła na ustach gorzkawy smak szampana i

dotyk dłoni na twarzy. Po chwili jego ręce przesunęły się na jej ramiona i
zsunęły żakiet, który opadł na ziemię. Wtedy Summer mocno go objęła...

- No? - mruknął po chwili, gdy odsunął od niej głowę, by zaczerpnąć

powietrza. - Czy ten drugi raz był gorszy od pierwszego?

- Nie, znacznie lepszy - przyznała drżącym głosem.
- Obiecuję ci, że trzeci nie będzie ustępował drugiemu. Ale powinniśmy

chyba odpocząć? - rzekł, patrząc na nią pytająco.

- Odpocząć?
- Do następnego razu.
- Cóż, jestem rozczarowana.
- Miałaś dziś ciężki dzień, John jest w szpitalu...
- John jest...
- Mężczyzną, z którym miesiąc temu byłaś zaręczona. Poza tym nie dam

się zaciągnąć do łóżka na pierwszej randce. Chciałbym cię oczarować
intelektem, nie tylko wspaniałym wyglądem.

- Randall!
- Nie krzycz na mnie, przecież znam kobiety.
- Jesteś niemożliwy.
- Robię, co mogę, żebyś się dobrze bawiła.
- A teraz poważnie...
- A czy naprawdę musimy?
- Dziękuję.
- Za co?
- Za to, że mnie rozśmieszasz. To pomaga.
- Wliczone w cenę usługi, proszę pani. - Musnął palcem jej usta. - Robi

się późno, musisz wracać do domu.

- Dlaczego tylko ja?
- Ja zostaję na jachcie - oznajmił i zaczaj sprzątać resztki kolacji.
- Nigdy jeszcze nie spędziłam nocy na wodzie - wyznała cicho. -

Obiecuję, że rano nie przestanę cię szanować...

Roześmiał się.
- Nie, Summer... Jeśli nie zabrzmiało to zbyt przekonująco, to powtórzę:

Nie!

Wciągnął żagiel na maszt i gdy płótno wypełniło się wiatrem, Summer

poczuła pod stopami drżenie pokładu. ,Aquamarine" zaczęła nabierać
szybkości.

Summer podeszła do Randalla, kładąc dłoń na jego ramieniu.

55

RS

background image

- Dziękuję za odwiezienie mnie do domu - powiedziała - chociaż wcale

nie chcę wracać. Czy to, co mówię, ma sens?

- Tak - odparł. - Muszę przyznać, że wszystko, co do tej pory od ciebie

usłyszałem, ma sens. A to zapowiada kłopoty.



































56

RS

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY


- To bardzo miło nie musieć się spieszyć - powiedział, kierując

,,Aquamarine" w stronę grupy malutkich wysepek.

- Masz na myśli sterowanie, oczywiście?
- Tak, oczywiście.
Oboje wiedzieli, że mówił o czymś zupełnie innym.
Minęło pięć tygodni od chwili, kiedy po raz pierwszy zabrał ją na

żaglówkę, i tych wycieczek zrobili już kilkanaście. To znakomita okazja,

żeby poznać człowieka, myślała Summer. Odkrywała w Randallu coraz to
inne cechy: raz był rozleniwiony, po czym niespodziewanie wstępowała w
niego energia, innym razem wykazywał przesadną pedanterię, by w jakiś
czas potem popaść w roztargnienie, a bywało, że działał automatycznie, by
nagle zacząć analizować sytuację z sumiennością lekarza. Zdumiewało ją,

że człowiek, który ciągle szukał swej wielkiej filiżanki w maleńkiej kuchni,
natychmiast znajdował wszystkie rzeczy na pokładzie ,,Aquamarine".

- Na której plaży zjemy śniadanie? - spytał, przerywając jej rozmyślania.
- Obojętne...
Wszystkie są piękne, i piękny jest ten poranek.
- Dziś zacisznie będzie na Pebble.
- Dobrze.
- Będziemy musieli zmienić kurs.
Wiedziała, jak to się robi. Dyskretnie, bez zbędnych słów, uczył ją sztuki

żeglowania. Nie robił tego jak nudny instruktor, jedynie od czasu do czasu
rzucał pożyteczne informacje. To jest sztag, a to fok. Takielunek spełnia
funkcję skrzydła ptaka, a żagiel pióra... Widzisz, co się dzieje? Łopocze jak
szalony. Damy go na wiatr. Uważaj na bom!

Zastanawiała się, jak by zareagował, gdyby zamiast mu pomagać,

wylegiwała się na pokładzie i opalała na głęboki brąz... No cóż, wtedy na
pewno skończyłoby się na jednym zaproszeniu.

Tymczasem ona naprawdę uwielbiała żeglowanie i on to najwyraźniej

dostrzegał, bo albo dawał jej do potrzymania linę kliwra, albo prosił o
pomoc w opuszczeniu płetwy miecza. Powiedział, że nie lubi się spieszyć...
Istotnie, żeglowanie wymaga skupienia i pracy, wyklucza uleganie
nastrojom uważanym za romantyczne.

Zamiast więc czułych słówek, słyszała uwagi typu: „Szkwał po prawej!",

i zamiast patrzeć w jego niebieskie oczy, obserwowała głównie
ciemnogranatowe wody zatoki, usiłując nie zapomnieć, co jej mówił o
zielonych i czerwonych bojach.

57

RS

background image

Robił to wszystko w sposób tak naturalny, że w czasie tych wspólnych

wypraw zbliżyła się do niego znacznie bardziej, niż byłoby to możliwe,
gdyby większość czasu spędzali w łóżku. A ponieważ o łóżku w ogóle
mowy nie było, w chwilach rozterki i przygnębienia nachodziły ją myśli, że
może Randall po prostu potrzebuje majtka na pokładzie i wybrał ją, by przy
okazji poznała tę część świata. W takim razie jednak o czym świadczyłyby
jego pocałunki, takie gorące i płynące, jak jej się wydawało, z głębi serca...

Żaglówka powoli dobijała do brzegu, Randall zarzucił kotwicę.
- To znaczy, że na śniadanie musimy płynąć.
- To dla mnie coś nowego - odparła.
- Tak mi się wydawało. Chyba dasz radę?
- Jasne! Jest ze trzydzieści stopni, a pod spodem mam kostium...
Zdejmowała koszulkę przez głowę, gdy niespodziewanie poczuła na

plecach jego dłonie, a po chwili jego usta odnalazły jej wargi.

- Jesteś taka ciepła. I te usta...
- Są popękane od soli i wiatru.
- Nie, wcale nie...
Wargi miał nieco słone, ale jej to nie przeszkadzało. To takie miłe; dłonie

muskające włosy, dotyk gorącej skóry...

- Za dwie godziny przyjdzie odpływ - szepnął.
- Och, tak szybko? - spytała zawiedziona, świadoma gdzieś w głębi

duszy, że na zjedzenie śniadania to przecież mnóstwo czasu.

- Tak szybko musimy uciekać z tej wyspy - odparł pospiesznie - ale

mamy cały dzień i możemy popłynąć, gdzie chcesz.

Czy noc też mamy dla siebie? Pytanie to zawisło w powietrzu; spojrzeli

sobie niespokojnie w oczy, lecz żadne nie ośmieliło się wypowiedzieć go na
głos.

- Jak dowieziemy śniadanie na plażę? - spytała, gdy wreszcie ją puścił.
- Na tratwie ratunkowej. Jest szczelnie zapakowane. -Roześmiała się, gdy

pokazał jej czerwone, plastykowe wiaderko. - Chyba przyznasz, że jest
wodoodporne - dodał lekko dotknięty.

- Jeśli się nie przewróci...
- Od lat nic mi się nie przewróciło!
Jego dobra passa najwyraźniej trwała i już po chwili znaleźli się na

małej, bezludnej plaży. Randall rozłożył ręczniki, Summer wyjęła krem do
opalania i zaczęła wcierać go w skórę ramion. Kątem oka dostrzegła, że
Randall patrzy na nią z aprobującym uśmiechem, i poczuła się nieswojo.

58

RS

background image

Nie zaproponował, że posmaruje jej plecy, lecz jego spojrzenie działało

na nią niczym fizyczny dotyk. Kiedy zakręcała tubkę, usłyszała jego
poważny głos:

- Cieszę się, że zdajesz sobie sprawę z niebezpieczeństwa raka skóry.

Naprawdę się cieszę.

- A nie cieszysz się, że się ładnie opalę?
- Podoba mi się twoja błyszcząca skóra.
- A nie wolałbyś, żeby była opalona na brąz?
- I wyglądała jak wyprawiona? Mamy tutaj amatorów opalania, pięknie

zakonserwowanych

masełkiem

kakaowym.

Przypominają

reklamy

pieczonych kurczaków.

- No wiesz!
- Może się odechcieć na całe życie!
- Opalania?
- Kurczaków.
- Czy to właśnie mamy na śniadanie?
- Niestety, mamy rzeczy mniej wyszukane. Owoce, bułki, masło, dżem i

ser. No i kawę.

Summer poczuła tak przyjemne rozleniwienie, że nie próbowała

rozmawiać. Po prostu jadła, spoglądała na rozbryzgujące się u brzegu fale i
na... Randalla. Gdy ponownie podchwyciła jego wzrok, zauważyła, że jego
twarz jest poważna, jakby głęboko nad czymś myślał. Zmarszczyła czoło i
spojrzała na niego pytająco.

- Tak się zastanawiam... - zaczął. - Czy wiesz, że John był u mnie w

zeszłym tygodniu?

- O?
Zawsze czuła się nieswojo, gdy wspominał o jej byłym narzeczonym.

Pięć tygodni temu spędził w szpitalu kilka dni i dwukrotnie go odwiedziła,
za każdym razem mając nadzieję, że czegoś się dowie o Alex. Alex
tymczasem nie dawała znaku życia, nie przysłała nawet kartki. Summer
podejrzewała, że John coś przed Alex ukrywa. A może ma rację? Może
Alex nie poradzi sobie z jego chorobą? Bo jemu na niej wyraźnie zależy!

Po wyjściu ze szpitala kilkakrotnie umówił się ze Steve'em, ale nie

pojawił się na żadnych zajęciach ani terapii grupowej, co Steve mu zalecił.
A teraz przyszedł do Randalla.

- Nie wiedziałem, czy zechce ci o tym powiedzieć.
- Nic mi nie mówił. Widziałam go tylko u Steve'a, ale wiesz, nie jest

łatwo rozmawiać, kiedy się ma pełno roboty.

- Chce zostać moim pacjentem.

59

RS

background image

- Och! Czy Steve się zdenerwował? Wzruszył ramionami.
- Pacjent ma prawo wyboru lekarza, a w tym przypadku... John ciągle

szuka prostych odpowiedzi, a Steve takich nie miał. Teraz chce je znaleźć u
mnie.

- I znajdzie?
- Skąd! Mogę mu zaproponować jedynie automatyczny wstrzykiwacz, bo

ma duży problem z zastrzykami.

- Ma go od samego początku - potwierdziła, przypominając sobie

ćwiczenia na pomarańczy, jakie John przeprowadzał kilka miesięcy temu w
londyńskim szpitalu. W końcu każda pomarańcza była podziurawiona jak
sito, a on i tak całe dziesięć okropnych minut przygotowywał się do
wstrzyknięcia insuliny we własne ciało i tak przy tym napinał mięśnie, że
musiało boleć.

- Jestem w trudnej sytuacji, Summer.
- Bo byłam z nim zaręczona?
Skinął głową i zapadła niezręczna cisza. Pragnąc ją przerwać,

zażartowała:

- Co, jesteś zazdrosny?
- Właściwie tak.
Ze zdumienia wy buchnęła śmiechem, lecz gdy stwierdziła, że mówił

poważnie, zawołała:

- Ależ to absurd, Randall!
- Prawda? Bo o co miałbym być zazdrosny? - zapytał ironicznie. - Ja,

biedny lekarz, który zapewne byłby szczęśliwszy, mieszkając na żaglówce
niż w domu, jestem zazdrosny o kogoś, kto jest bogaty i ma dobre dziesięć
lat mniej niż ja.

- Mówisz poważnie? Nie wierzę!
- Nie. Tak. Nie... Może jestem po prostu ciekaw, dlaczego wam nie

wyszło. I trochę się boję, że poznałem cię w niewłaściwym czasie.

- Sądzisz, że dalej myślę o Johnie?
- Może... Ale to jest chyba znacznie bardziej złożone,
- Pewnie masz rację. A co do tego, dlaczego nam nie wyszło... Wiesz, nie

miało co wychodzić. Od początku nie było dobrze.

- Czyżby?
- Nie byłabym dla niego dobrą żoną, mimo oczywistych zalet tego

małżeństwa.

Spojrzała na swoje palce i poczuła, że znowu ma ochotę gryźć paznokcie.

Olivewood House, rezydencja rodziny Giangrande na Bermudach, była
naprawdę piękna. Co prawda widziała tę posiadłość jedynie na zdjęciach,

60

RS

background image

ale nietrudno było wyobrazić sobie te przyjęcia, eleganckie stroje, znanych
gości...

- Ludziom się zawsze wydaje, że poradzą sobie z czymś takim -

powiedziała, nie patrząc na Randalla. - Wszyscy tak mówią, ale ilu
naprawdę daje sobie radę? - Nagle dotarło do niej, że Randall nie rozumie, o
czym ona mówi. - Przepraszam, to nie ma sensu, prawda?

- Nie wiem - odparł z wahaniem i na jego twarzy pojawił się dziwny

grymas, jak gdyby upił łyk kawy i stwierdził, ze zwarzyła się śmietanka,
lecz on jest zbyt dobrze wychowany, żeby to wypluć.

Rozmowa zaczęła się rwać. Summer uznała, że nie może prowadzić

miłej pogawędki z przyszłym kochankiem o byłym narzeczonym, zwłaszcza
gdy ten pierwszy jest lekarzem tego drugiego. Nie będę się więcej nad tym
rozwodzić, pomyślała. Wszystko się z czasem ułoży - albo nie...

Lecz gdy chowała resztki śniadania do plastykowego wiaderka, czuła się

bardzo nieszczęśliwa. Żeby uratować sytuację, mruknęła, że zaraz będzie
odpływ, toteż poszli popływać. Okazało się, że był to znakomity pomysł.
Woda, cudowna woda! Była na tyle chłodna, że odświeżała, i na tyle ciepła,

że wytrzymali w niej dwie godziny - pływając, leniwie dryfując na plecach,
nurkując w poszukiwaniu muszli.

- Mówisz, że nie jesteś bogaty, Randall, ale nie masz racji - rzekła w

pewnej chwili. - Masz rzeczy, które są na wagę złota: pracę, którą kochasz,
dom rodzinny, tyle piękna wokół.

- Wiesz, że sam czasami tak myślę? Dziękuję ci, Summer. Gdy odpływ

zaczął się na dobre, szybko podnieśli kotwicę

i postawili żagle. Pływali jeszcze przez dwie godziny, zjedli sałatkę,

wypili sok i zawrócili do portu. I znowu było im z sobą dobrze.

- Znakomicie się spisałaś - pochwalił ją, gdy wszystko na pokładzie

zostało zabezpieczone i .Aquamarine" stała zacumowana przy kei.

- Lubię uczyć się nowych rzeczy - rzuciła lekko. - Nigdy nie wiadomo,

co człowiekowi może się przydać. Jazda na rowerze czy umiejętność gry w
brydża, czy na przykład...

- Zmienianie pieluszki?
- No właśnie...
Uśmiechnął się, po czym nagle zmarszczył czoło. W ich kierunku

zmierzał starszy mężczyzna.

- Cześć, Tom.
- Tak myślałem, że to pan, doktorze. - Mężczyzna ciężko dyszał. - Mamy

problem. Może pan przyjść?

- Oczywiście. Ktoś zachorował?

61

RS

background image

- Tak. Kilka osób wypożyczyło jacht motorowy i jeden facet zemdlał.

Mówią, że nie oddycha. Wezwałem karetkę, ale...

Randall wskoczył na pomost i wyciągnął do Summer rękę.
- Chodź, możesz się przydać - powiedział.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego - mówił Tom, idąc szybko przed

nimi. - Dopiero wypłynęli. Sami starsi panowie, chcieli złapać trochę ryb.
Kiedy wrócili, myślałem, że mają problem z jachtem. Ed Tucker to dobry

żeglarz...

- Czy jadł coś?
- Ed?
- Ten, który zemdlał.
- Nie wiem. Ed nie łączył się ze mną przez radio, po prostu wrócił.

Krzyczeli do mnie już z daleka...

Duży, biały jacht stał już przy nabrzeżu i grupka starszych panów w

wieku około siedemdziesięciu lat otaczała mężczyznę w stroju kapitana,
który pochylał się nad leżącą na pokładzie postacią i wykonywał sztuczne
oddychanie.

- Ed, przyszedł doktor Macleay! - zawołał Tom.
- Dzięki Bogu! Doktorze, myślę, że jest za późno. Skończyłem kurs

pierwszej pomocy, ale kiedy przychodzi co do czego...

- Zrobił pan, co pan mógł - przerwał mu Randall i przystąpił do działania.

Sprawdził drożność dróg oddechowych pacjenta i natychmiast podjął
reanimację, jednak znacznie mniej delikatnie niż Ed Tucker. Naciskał na
klatkę piersiową tak brutalnie, że koledzy starszego pana zaczęli syczeć
ostrzegawczo.

- Ostrożnie, połamie mu pan żebra!
- I uratuję życie - odparł Randall. - Czy ktoś może przynieść moją

walizkę z żaglówki?

- Jest w kambuzie?
- Tak, w schowku przy sterburcie.
Randall nie spuszczał .oczu z mężczyzny. Summer wiedziała, co

powinna zrobić. Uklękła przy głowie pacjenta i rozpoczęła sztuczne
oddychanie metodą usta-usta, szukając palcem tętnicy szyjnej.

- Czujesz puls? - spytał Randall.
- Nie... Naciskaj dalej.
Randall wykonał kilka gwałtownych ucisków. Summer usłyszała, jak

pęka jedno żebro, potem drugie. Oczywiście, pomyślała, kruchość kości
typowa dla wieku.

62

RS

background image

- Czy ktoś wie, na co chorował? - spytał Randall, przerywając na

moment akcję.

Z odpowiedzią pospieszyło trzech mężczyzn równocześnie.
- Po kolei! - przerwał Randall. - Pan.
- Znam go od lat. Nigdy nie skarżył się na serce, chociaż miał za wysokie

ciśnienie, kiedy palił. Cholera, nie wiem nic więcej!

- W porządku, działamy na wyczucie. Summer, sprawdź puls.
Usiadł prosto, ciężko dysząc z wysiłku.
- Jest - oznajmiła po kilku sekundach. - Ale słabiutki...
- Dobrze - odparł i podjął reanimację.
Summer widziała, że traci siły. Na jego czole pojawiły się kropelki potu,

koszulka zaczęła przyklejać się do ciała.

- Zrób przerwę, Randall - poprosiła. - Niech teraz Ed spróbuje.
- Dam sobie radę! - Jego naciski stały się mocniejsze, twarz wykrzywił

grymas. - Co z tym pulsem? - spytał po chwili, przysiadając na piętach.

- Doktorze, niech mi pan pozwoli... - poprosił Ed Tucker, słysząc

świszczący oddech Randalla.

- Jest puls! - zawołała Summer. - Wyrównany. Randall, chyba się udało.
Właśnie wrócił Tom z torbą lekarską i Randall wyjął stetoskop, by

zbadać chorego.

- Masz rację - powiedział. - Ale oddech jest nadal bardzo płytki.

Summer, zrób mi miejsce.

Chciała zaprotestować, wiedząc, że jest wyczerpany, w jego twarzy

dojrzała jednak taką determinację, że postanowiła się odsunąć. Randall
podjął sztuczne oddychanie, ona zaś patrzyła na jego posklejane na szyi
włosy, na napięte z wysiłku mięśnie, i nagle pomyślała, że go kocha. Była
tak wstrząśnięta tym odkryciem, że syrenę karetki usłyszała dopiero w
chwili, gdy ta zatrzymała się na nabrzeżu tuż przy jachcie.

- Summer, zastąp mnie - poprosił Randall. - Podłączę mu kroplówkę.
Przez chwilę kontynuowała sztuczne oddychanie, po czym założyła

leżącemu podaną przez Randalla maskę tlenową. Sanitariusze przenieśli
chorego na nosze i umieścili w karetce, słuchając wyjaśnień udzielanych im
przez Randalla. Kilka minut później karetka ruszyła do szpitala.

- No, no, panie doktorze - mruknął posępnie Tom. - Ten trzask łamanych

żeber...

- Poszły chyba tylko dwa - rzekł szybko Randall - ale temu nie można

zapobiec. Widzieliście przecież, że musiałem działać szybko. Dzięki temu

żyje, a o ile się znam na medycynie, zaczęliśmy go ratować w momencie
krytycznym.

63

RS

background image

- Dobrze, że był pan tutaj.
Na kei zapanowała cisza. Starsi panowie nie bardzo wiedzieli, co począć.

Summer dostrzegła, że Ed rzuca Tomowi pytające spojrzenie, Tom zaś
odpowiada wzruszeniem ramion. Czy chcą zrezygnować z wyprawy na
ryby? Pomyślała, że pewnie tak, czując radość z udanej akcji.

- A skoro pan tu jest... - odezwał się opalony na ciemny brąz mężczyzna

w bermudach.

- Tak? - spytał Randall uprzejmie.
- Skoro pan tu jest, to może pan obejrzy to coś na mojej skórze? To nie

jest melonoma, prawda?

- Słucham?
- No, rak skóry. Melonoma. Mam na myśli tę brodawkę.
- Nie jestem dermatologiem, panie...
- Tony Gilroy.
- Ani onkologiem, panie Gilroy.
- Czym?
- Specjalistą od nowotworów.
- Ale ja nie proszę o darmowe leczenie. Niech pan po prostu na to

popatrzy, a ja postawię panu piwo. Dwa piwa, jeśli pan uzna, że to jest
niebezpieczne. - Zachichotał. - To chyba uczciwe, no nie?

Miał dziwny akcent. Summer podejrzewała, że zarówno Australijczycy,

jak i Nowozelandczycy oraz mieszkańcy RPA mogliby rozpoznać w nim
rodaka i chętnie się tego ziomkostwa wyprzeć. Randall zachował
niezmącony spokój, gdy Tony Gilroy odwrócił się, uniósł do góry żółtą
koszulkę i zaczął niezdarnie szukać jakiegoś miejsca na plecach.

- Gdzie to jest, do cholery?
Randall podszedł do niego i dotknął niewinnie wyglądającego, nieco

ciemniejszego miejsca koło kręgosłupa.

- O to chodzi? - spytał.
- Zaraz, zaraz, niech no pan położy tam mój palec. Bez wykręcania ręki,

jeśli pan łaskaw. - Na twarzy Randalla pojawił się grymas zniechęcenia,
lecz jeszcze nie protestował. - Tak, to tu. Trochę dziwne, no nie?

- Ja nic złego w tym nie widzę, panie Gilroy.
- Jest pan pewien?
- Oczywiście. To zwykła brodawka starcza, na dodatek czysta, bez

odczynu zapalnego.

- Aha... No to w domu obejrzę ją sobie dokładniej, skoro nie jest pan

anchiologiem. Będę wieczorem w barze hotelu Harbour Links, więc niech
pan wpadnie na to piwo.

64

RS

background image

- Dziękuję za zaproszenie - rzekł Randall, przeciągając sylaby, Tony

Gilroy nie usłyszał jednak sarkazmu w jego głosie.

- Łatwy sposób, żeby zarobić drinka - zwrócił się ze śmiechem do

kolegów. - No dobra, a gdzie jest nasz kapitan? Musimy się pospieszyć, jeśli
chcemy złapać kilka marlinów.

- Ja nie płynę, Tony - rzekł siwowłosy Amerykanin, ten sam, któremu

było przykro, że tak mało wie o koledze. - Jadę do szpitala, żeby zobaczyć,
co z Dickiem.

- Ja też - dodał drugi z mężczyzn.
- A ja bym popłynął - dodał inny. - Wątpię, żeby nas tak od razu wpuścili

do Dicka, a poza tym my się tak dobrze nie znamy. Dick nie będzie ode
mnie wymagał, żebym mu poświęcił cały dzień.

- Zgadzam się z Andym - oznajmił piąty z grupy.
- No więc załatwione - wycedził przez zęby Amerykanin. Tony Gilroy

nie był jednak zadowolony.

- Ale poczekaj, Paul! To znaczy, że we trzech musimy dopłacić za jacht

sto pięćdziesiąt dolarów na głowę.

- Tony, w tych okolicznościach nie będziemy się domagali zwrotu naszej

działki. Mogę zapłacić nawet wszystko, jeśli chcesz - rzekł Paul drżącym z
irytacji głosem.

- To bardzo ładnie z twojej strony, Paul!
Grupa turystów podzieliła się na dwie, Randall i Summer zaś skorzystali

z chwilowego zamieszania i wrócili na żaglówkę, by dokończyć pakowania
i zabrać rzeczy.

- Chyba chciałeś mu powiedzieć, że to naprawdę melanoma - zaśmiała

się Summer, gdy odeszli wystarczająco daleko od grupy.

- O nie, moja droga! Chciałem wymyślić dłuższe i okropniejsze słowo!
W tej chwili dogonił ich Paul i zdali sobie sprawę, że musiał ich słyszeć.
- Przepraszam, ale z tego wszystkiego nie podziękowaliśmy wam jak

należy.

- Nie ma sprawy - odparł Randall. - Dick żyje i ta świadomość nam

wystarczy, choć on na pewno nie podziękuje mi za złamane żebra i siniaki!

- Pewno nie, ale poważnie... - Wyjął książeczkę czekową. - Ile jesteśmy

winni?

- Za uruchomienie serca?
- Przepraszam. Tony Gilroy zachował się skandalicznie i nie chciałbym

iść w jego ślady, ale wie pan... Jestem maklerem giełdowym i niejedno już
widziałem. Uratował pan życie mojego przyjaciela, więc...

- Nie zajęło mi to wiele czasu - rzekł Randall pogodnie.

65

RS

background image

- Dobrze, nie będę panu dłużej zawracał głowy. Jeszcze raz bardzo

dziękuję. - Uścisnął serdecznie dłoń Randalla. - Oto moja wizytówka. Jeśli
będzie pan w Nowym Jorku, proszę zadzwonić. Koniecznie!

- Dobrze. Ale proszę zrobić dla mnie jedną rzecz.
- Oczywiście, słucham.
- Proszę nie opuszczać przyjaciela. Przed nim jeszcze długa droga.
- Nie musi mi pan tego mówić. Mój ojciec przeszedł coś takiego

dwadzieścia lat temu.

Porozmawiali jeszcze kilka minut, po czym Paul Bailey pożegnał się i

energicznym krokiem ruszył w stronę kolegów.

- Ludzie są zabawni, prawda? - rzekła Summer w zadumie.
- Wszyscy? Nawet tacy jak Gilroy?
- Tak.
- A czy nie byłoby nudno, gdyby wszyscy byli tak znakomicie

wychowani jak ja?

- Och, Randall, naprawdę jesteś...
- Okropny - zgodził się.
Po opuszczeniu „Aquamarine" pojechali do domu Randalla, kupiwszy po

drodze świeże ryby. Nie mieli żadnych planów; oboje jedynie czuli, że
pragną być razem.

Summer zmyła z siebie sól, włożyła szorty i bluzkę, i wyszła do ogrodu.

Randall posypał już ryby przyprawami, owinął je w folię i właśnie rozpalał
pod rusztem.

- Czy mam coś przynieść? - spytała.
- Obawiam się, że to wszystko, co mamy - odparł z zabawnym grymasem

na twarzy. - Chleb, masło, cytryna... No i znalazłem jeszcze awokado, ale
nie ma sałaty ani deseru. Jak widzisz, nie jest to kolacja dla smakoszy.

- Ale ryba jest świeża, wino zimne, a wieczór wspaniały!
- Dzięki za takt.
- No wiesz! A czy widzisz sens w siedzeniu w jakiejś dusznej knajpie,

gdzie jesz ciężki posiłek złożony z kilku dań, ale nie masz tego? - Wskazała
zatokę, wokół której kwitły kolorowe hibiskusy.

- Nie lubisz restauracji?
- Bo ja wiem... - Wzruszyła ramionami. - Ten cały ceremoniał... I

czasami trzeba siedzieć godzinami, a ja zazwyczaj mam co robić.

A poza tym wolę być sama, tylko z tobą, ale jeszcze nie mam odwagi ci

tego powiedzieć.

- A więc to, że dotychczas nie zaprosiłem cię do restauracji...

66

RS

background image

- Wcale mnie nie martwi! - dokończyła i spojrzeli sobie w oczy. W

końcu Randall oderwał od niej wzrok, umieścił rybę na grillu i położył się
na trawie.

Dla Summer wyniósł wcześniej krzesło ogrodowe z kutego żelaza, lecz

uznała, że będzie się czuła dziwnie, siedząc na takim samotnym krześle,
postanowiła więc zerwać kilka kwiatów z krzewów oleandru, które rosły
przy starym zbiorniku wodnym.

- Uważaj, sok jest trujący - powiedział Randall.
- Naprawdę? U takich pięknych roślin? Wyciągnęła rękę, lecz nie

dotknęła różowych kwiatów. Po namyśle podeszła do rusztu i z
przyjemnością wciągnęła w nozdrza przyjemny aromat, który wydobywał
się z wnętrza folii. A potem jakimś zrządzeniem losu znalazła się na trawie
obok Randalla. Ułatwił jej sytuację, bo przetoczył się na bok i jego ręka
jakby niechcący dotknęła jej włosów. Wyszeptał coś, czego nie usłyszała,
ale nie mogła wydobyć z siebie głosu, żeby go poprosić o powtórzenie. Jej
zmysły skoncentrowały się na dotyku jego palców. Zamknęła oczy i jakby
przez szum wodospadu dotarł do niej głos:

- Nie przysuniesz się, Summer?
- Randall... - szepnęła i bezwiednie zbliżyła się do niego. Ich pocałunek

miał smak wina, którego odrobinę wypili. Summer uniosła nieco powieki,
by zobaczyć Randalla, lecz dojrzała jedynie siwe pasemka włosów, które w
promieniach słońca migotały niczym srebro. Gdy odniosła wrażenie, że ten
pocałunek trwa już wiele godzin, odsunęła nieco głowę i szepnęła:

- Randall, chyba jestem za ciężka...
- Ty? Jesteś jak piórko. Zostań...
Położyła głowę na jego piersi z uczuciem, jakby to była najwygodniejsza

poduszka, i ze wzruszeniem usłyszała bicie jego serca. Jestem tak blisko
niego, pomyślała, tak mi dobrze. .. Gdy słońce zaszło, przepełniło ją
cudowne uczucie, że czas przestał się liczyć, i spytała leniwie:

- Jak myślisz, czy ryba jest gotowa?
- Jesteś głodna?
- Może... Nie chciałabym, żeby się zmarnowała. Świeże ryby to

rzadkość.

Ryba była gotowa, lecz tylko z jednej strony, ponieważ nikt jej nie

przewrócił. Spód był złocisty i chrupiący, góra wilgotna i tak delikatna, że
mięso miało niemal słodki smak. Z dodatkami było to pyszne.

- Chcesz wejść do środka? - spytał, gdy zapadł zmrok.
- Nie - odparła.
- Ładnie tu, prawda?

67

RS

background image

- Ładnie?! Tu jest jak w raju! Wy tutaj w ogóle nie doceniacie pogody. -

Mówiąc, zlizywała z palców resztki soli, masła i cytryny.

- Przestań! - powiedział nagle.
- Co?
- To lizanie.
- Dlaczego? Przecież nie dotykałam oleandrów.
- Nie o to chodzi...
Zanim zdała sobie z czegokolwiek sprawę, znalazła się w jego

ramionach. Ciemność otoczyła ich miękkim kokonem, balsamiczne
powietrze czule gładziło skórę, trawa stała się puszysta jak dywan. Wyrażali
swe uczucia dotykiem, pocałunkiem, szeptem. Gdy już pragnęli się aż do
bólu, Summer była tak oszołomiona, że z trudem zrozumiała słowa
Randalla:

- Czy... coś bierzesz?
- Słucham? - spytała cicho.
- Wiesz, o czym mówię?
- Nie, nie...
- Dzieci, Summer. Z tego się biorą...
- Przepraszam, Randall, nie pomyślałam. - Odsunęła się od niego nieco

sztywna i otoczyła się ramionami.

- Nie obrażaj się. - Położył rękę na jej ramieniu. - Po prostu pytam.
- Nic nie biorę. Nie myślałam o tym.
- Rozumiem. - Usiadł i objął rękami kolana.
- Randall? - zaczęła, dotykając delikatnie jego ramienia. Gdy drgnął,

szybko cofnęła rękę.

- Przepraszam - rzekł gwałtownie. - Nie jestem zły. Po prostu musimy

przestać i już. Nie jestem człowiekiem, który niczym się nie przejmuje.

- Tak, wiem. A ja nie mam aż tyle doświadczenia, żeby wszystko

przewidzieć.

- Ja chyba też, choć bardzo żałuję. - Spojrzał na nią z bólem. - Summer,

czy możesz to zapiąć?

- Och... - szepnęła zaczerwieniona i spojrzała na bluzkę. Poczuła się

bardzo nieswojo. - Chyba pójdę... - dodała. -Jest późno.

- Nie idź - szepnął. - Proszę. Wypijemy w domu kawę. Boże, nie chcę,

żebyś czuła się odrzucona!

- A więc nie jestem odrzucona? - spytała i wiedziona wewnętrznym

impulsem wyciągnęła rękę, pragnąc go dotknąć i przytulić. On jednak
uchylił się i wstał.

68

RS

background image

- Summer, nie oczekuj cudów. Jestem odpowiedzialny, ale ] jestem też

mężczyzną, a ten cholerny ogród wytwarza dziś taki nastrój... Kanapa w

środku też jest wygodna, ale może masz rację, może lepiej nie kusić losu...
Odwieźć cię do domu?

- Uhm - mruknęła i sięgnęła po torbę.
Randall zebrał resztki po kolacji w folię, w której piekła się ryba, i

wrzucił do kosza.

Pół godziny później wysiadła z jego samochodu. Pocałunku, jakim

obdarzył ją na pożegnanie, żadne nie miało ochoty przedłużać. Żadne nie
powiedziało też ani słowa o miłości, pomyślała Summer, słuchając
zanikającego w oddali szumu samochodu. Ale może jeszcze nie nadeszła na
to pora?



























69

RS

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY


Maja Giangrande pojawiła się w ośrodku w środę następnego tygodnia -

tygodnia, podczas którego Summer i Randall spotykali się jedynie w pracy.
Summer nie widziała jej mniej więcej od miesiąca, kiedy to spotkały się na
chwilę sobotniego poranka w Hamilton. Sposób bycia ciotki Johna zbijał ją
nieco z tropu.

- Powinnam była znaleźć na to czas dawno temu - rzekła na powitanie -

ale wiesz, jak to jest. I oczywiście wyjazd Alex wcale nie poprawił sytuacji.
Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, ile nam pomaga, dopóki nie wyjechała
do naszego ośrodka na Bahamach. Mam nadzieję, że tam ją doceniają!

- Alex wyjechała? - spytała Summer tępo.
Wcale nie o tym miały rozmawiać. Maja przyszła do doktora Macleaya,

by nauczyć się wstrzykiwać nową, oczyszczoną insulinę, tak by nierówności
na jej udach zaczęły się wygładzać.

- Nie wiedziałaś? - spytała Maja ze zdumieniem.
- Nie...
- Myślałam, że John ci powie. Bo wiesz, podejrzewałam, że to ty się za

tym kryjesz.

- Dlaczego? - Zaniepokoiła ją szczerość Mai. - Na pewno wiesz, że nasze

zaręczyny zostały zerwane dwa miesiące temu.

- Owszem, ale czy nie dlatego zostały zerwane? Z powodu Alex?

Myślałam, że postawiłaś coś w rodzaju ultimatum...

- Nie, nie... To było zupełnie inaczej. - Oczywiście, Alex spełniła w tej

sprawie rolę katalizatora, pomagając Summer uświadomić sobie, że ona i
John się nie kochają, lecz Maja wcale nie to obecnie sugerowała. Trzeba
koniecznie zmienić temat, pomyślała Summer i głośno powiedziała: - Ale
przecież nie w tym celu tu przyjechałaś, prawda? Proszę, oto strzykawka, a
robi się to tak...

Pięć minut później Maja zniknęła w gabinecie Randalla, lecz Summer

nadal czuła się nieswojo. Ile to jeszcze osób próbuje dociec, co naprawdę
zaszło między nią a Johnem? I do jakich to błędnych wniosków dochodzą?
Myślała, że już po wszystkim, że sprawa jest skończona, a tymczasem
ciągle ktoś jej o tym przypomina. Zirytował ją również wyjazd Alex.
Naprawdę kochała Johna, a on ją, dlaczego więc nie wykorzystali szansy?

Teraz

musiała

się

zająć

następną

pacjentką.

Gdy

badała

sześćdziesięciodwuletnią panią Mathieson, w pewnej chwili uświadomiła
sobie, że Maja już dość długo siedzi u Randalla. Wyszła z gabinetu dopiero,
gdy Summer wybierała się do szpitala.

70

RS

background image

- Doktor Macleay zaraz panią przyjmie - zapewniła starszą panią, po

czym dobiegł ją głos Mai:

- Jak już mówiłam, naprawdę martwi mnie jego przygnębienie. Ale teraz,

skoro jest pana pacjentem...

- Dziękuję - odparł Randall. - Zastanowię się nad tym. W jego głosie

brzmiało dziwne napięcie i jakby rezerwa.

Dla Summer było oczywiste, że rozmawiali o Johnie, chociaż nie wolno

omawiać przypadku jednego pacjenta z innym pacjentem, nawet jeśli ci
pacjenci są krewnymi i cierpią na tę samą chorobę. Czy Randall jest taki
sztywny i najeżony dlatego, że Maja powiedziała więcej, niż chciał usłyszeć
i nie potrafił jej w tym przeszkodzić?

Kiedy dostrzegł Summer, jego twarzy nie rozjaśnił lekki uśmiech

tajemnego porozumienia. Uczyniła nieśmiały krok w jego kierunku, chcąc
się dowiedzieć, co wyprowadziło go z równowagi, lecz zanim zdążyła
powiedzieć słowo, odwrócił się i ruszył w stronę poczekalni.

- Proszę, pani Mathieson - rzekł do pacjentki i Summer nie pozostało nic

innego, jak udać się w swoją drogę.

Penny Malley przeglądała w poczekalni broszury, gdy Summer wróciła

do ośrodka w porze lunchu.

- Czy mogę wziąć kilka, Summer?
- Ależ tak, oczywiście. Bierz wszystko, co cię interesuje. Chciała wziąć

kanapkę i pójść do ogrodu botanicznego, więc nie miała ochoty skracać
sobie przerwy. Wiedziała, że Randall jest w szpitalu, i intuicja
podpowiadała jej, że lepiej się teraz z nim nie spotykać.

Dziś wieczorem wybierali się na kolację i oboje wyczuwali, że coś

wreszcie musi się między nimi wyjaśnić. Po ostatnim spotkaniu w ogrodzie,
które dla obojga było w pewnym sensie udręką, Summer poszła w końcu do
lekarza, by zdobyć środki antykoncepcyjne. Poczekaj do wieczora,
powtarzała sobie w myślach. Wyjaśnimy sobie wszystko wieczorem.

Zawahała się. Więc jeśli teraz tu zostanie, by porozmawiać z Penny,

ryzykuje spotkanie z Randallem, z którym będzie mogła zamienić najwyżej
kilka słów... A jednak była ciekawa, w jakiej sprawie przyszła tu Penny. Ta
młoda kobieta zmaga się z cukrzycą od lat i na pewno z tych cienkich,
lśniących broszurek niewiele się dowie nowego.

- Czy interesuje cię coś szczególnego? - spytała.
- Owszem - odparła Penny. - Co to jest cukrzyca typu pierwszego? No i

te o diecie. Ale ciekawa jestem, czy jest coś dla przyjaciół i krewnych
cukrzyków?

71

RS

background image

- Ta zielona... i ta... - Summer podeszła do półki i zaczęła przeglądać jej

zawartość. - Znajdziesz w nich sporo informacji dla ludzi, którzy nie wiedzą
nic o tej chorobie. - Nagle domyśliła się, dlaczego Penny szuka takich
informacji. - Powiedziałaś Larry'emu? - spytała.

- Nie - odparła Penny z lekkim grymasem na twarzy - ale chyba to zrobię

dziś wieczorem. Dziś rodzice późno wracają i chcę ugotować wspaniałą
kolację, żeby mu pokazać, że mogę jeść prawie wszystko. A potem dam mu
te broszurki, bo one wyjaśnią mu wszystko lepiej niż ja. A potem, jeśli
zechce, pokażę mu, jak nakłuwam palec, żeby sprawdzić poziom cukru we
krwi, i nawet jak robię zastrzyk. Jeśli on zechce... No, co o tym sądzisz?

Summer poczuła ucisk serca, słysząc w głosie Penny bolesną mieszankę

optymizmu i wątpliwości.

- Nie wiem, Penny - odparła łagodnie. - Nie znam go, prawda? Ale może

lepiej jest niczego nie planować, a poczekać na chwilę, która będzie
rzeczywiście odpowiednia?

- Nie. - Penny zacisnęła usta. - W ten sposób wszystko może trwać

jeszcze wiele tygodni, a myślę, że on powinien coś wiedzieć. Ostatnio
spędzamy razem tyle czasu, że nie mogę ukrywać wszystkiego w
nieskończoność. Z doktorem Macleayem ustaliliśmy, że na razie wstrzykuję
insulinę cztery razy dziennie, i tyle samo razy badam poziom cukru. W ten
sposób dosyć często znikam w łazience, co może się wydać podejrzane. A
nie mówię już o tym, że jeśli wystąpi niedocukrzenie, on powinien umieć je
rozpoznać i wiedzieć, co robić. Czasami sama nie oceniam prawidłowo
symptomów...

- Rozumiem - rzekła Summer z namysłem.
- Ja lubię planować - ciągnęła Penny - a cukrzyca tę cechę tylko

potęguje. Myślę, że naprawdę dobrze to wymyśliłam. Chyba wezmę jeszcze
tę broszurkę o podróżach, bo Larry wspominał o wyjeździe do Nowego
Jorku. - Roześmiała się i zaczerwieniła. - Tak to powiedział, jakby myślał o
miesiącu miodowym!

Wybiegła z poczekalni, wymachując nad głową kolorowymi

broszurkami, Summer zaś powędrowała na swą krótką przerwę do ogrodu,
rozmyślając o Penny, Randallu i trudnej rozmowie z Mają.

Penny... Tak chce udowodnić Larry'emu, że cukrzyca nie komplikuje

życia, jakby wiedziała, że Larry będzie miał trudny orzech do zgryzienia. Po
czym nagle przed oczami stanęła jej Alex Page. Czy dlatego jest teraz na
Bahamach? Może John próbował wskrzesić ich związek, a ona nie była w
stanie pogodzić się z perspektywą życia, którego nieodłączną częścią jest
badanie poziomu cukru? Skoro John jest przygnębiony, to kto wie...

72

RS

background image

Te rozmyślania pozwoliły jej bardziej się skoncentrować i dzięki temu

popołudniowe zajęcia wypadły wyjątkowo dobrze.

- To było świetne spotkanie, Summer - powiedziała Ruth Garrick.
- Pewnie dlatego, że z wyjątkiem Sally Clemson mieliśmy same

małżeństwa.

- Ona jest matką tej chorej dziewczynki?
- Tak. Bonnie ma sześć lat i matka, oczywiście, bardzo jej chorobę

przeżywa. Dzisiaj chciałam udowodnić im wszystkim, że cukrzyca może
wzmocnić związek małżeński i nie muszą bać się jego rozpadu pod
wpływem napięcia.

Ruth kiwnęła głową i spojrzała na nią takim wzrokiem, jakby chciała

usłyszeć na ten temat coś więcej. Summer nie była jednak pewna, czy ta
potrzeba jest autentyczna, oparła się więc pokusie i zamilkła. John i Alex to
nie mój problem, uznała, chyba że John sam do mnie przyjdzie.

Miała jeszcze godzinę do rozpoczęcia zajęć terapeutycznych z grupą

chorych na cukrzycę typu drugiego oraz ich rodzin, dziś jednak nie znalazła
czasu na odpoczynek. Musiała wypełnić formularze, opisać kilka
przypadków i zadzwonić do dwóch pacjentów, którzy czekali na poradę.

Randall gdzieś tu jest, pomyślała, gdy na suszarce w kuchni zobaczyła

brak jego filiżanki. To dziwne, że go nie zauważyła. Steve przejawiał
skłonności do ukrywania się, chowania nosa w książkę, Randall jednak
demonstrował swą obecność ruchliwością i energią.

Summer była z nim umówiona na siódmą po zajęciach i miała

przeczucie, że ten wieczór będzie bardzo ważny.

Spotkanie z drugą grupą nie należało do najciekawszych. Jeden ze

starszych wiekiem uczestników z uporem rozwodził się nad swoją grą w
golfa i Summer długo musiała go przekonywać, że na spotkaniach pacjenci
powinni się zająć problemami interesującymi większość - toteż zajęcia
skończyła z uczuciem zmęczenia i lekkiej irytacji.

Randall czekał na nią, tak jak się umówili. Najwyraźniej znalazł wolną

chwilę, by pojechać do domu, wziąć prysznic i się przebrać, bo miał na
sobie beżowe spodnie i białą koszulkę polo. Summer przebrała się jeszcze
przed zajęciami, lecz nie z powodu spotkania z Randallem, ale dlatego, że
jej zdaniem każdy inny strój niż pielęgniarski stwarzał swobodniejszą
atmosferę. Randall nie powiedział jednak, czy spodobało mu się połączenie
jedwabnej koszulki w kolorze brzoskwini z granatową, lnianą spódnicą.

- Cześć - powiedział z wymuszonym uśmiechem.
- Jeśli coś się stało, nie masz czasu...
- Nie, nie. Nic się nie stało.

73

RS

background image

- Wobec tego dlaczego tak się zachowujesz?
- Myślę, że czegoś nie rozumiem, ale porozmawiamy o tym przy kolacji.

- Trochę się od niej odsunął, gdy pytał: - Możemy już zamknąć?

- A czy wszyscy wyszli? Lesley, Steve?
Czuła się coraz bardziej zdenerwowana. Zwilgotniały jej dłonie, policzki

się zaczerwieniły. Nie tak wyobrażała sobie ten wieczór!

- Godzinę temu - odparł drewnianym głosem.
- Randall...
- Chodźmy już stąd.
Odsunął się jeszcze bardziej i poczuła, że robi jej się niedobrze. W tej

samej chwili usłyszeli odgłos hamującego przed budynkiem samochodu.
Trzasnęły drzwiczki, pojazd odjechał, rozległ się tupot kroków na schodach,
a potem łomotanie w drzwi.

- Czy jest tam ktoś? - zawołał ktoś zdławionym głosem. Była to Penny

Malley, kompletnie roztrzęsiona.

- Usiądź - powiedziała Summer, gdy Penny weszła do środka. - Zaraz

podam ci wodę. A może wolisz herbatę?

- Nie! - Penny potrząsnęła głową i zaniosła się płaczem. -Ja... nie...
- Co się stało? Powiedz - poprosiła Summer łagodnie, mimo że się

wszystkiego domyśliła.

Randall przestawiał coś z hałasem w lodówce i Summer spojrzała na

niego ze złością. Przed chwilą właściwie warczał, zamiast mówić, a teraz...
Czego on tam szuka? Przecież ta jego paskudna filiżanka jest na suszarce!
Powinien raczej zająć się Penny!

- Larry... - zaczęła Penny i przyłożyła rękę do czoła w geście rezygnacji,

jakby wypowiedzenie tego słowa pozbawiło ją wszystkich sił.

- Randall... - wtrąciła Summer ostrzegawczym tonem.
- Jest! - zawołał i zamknął lodówkę, pokazując im buteleczkę soku

pomarańczowego. - Penny, przestań na chwilę mówić i wypij to.

Napełnił szklankę i przyłożył ją do ust dziewczyny. Penny wypiła

połowę i objawy hipoglikemii zaczęły szybko zanikać. Tymczasem Randall
przygotował kilka herbatników posmarowanych masłem orzechowym,
ponieważ po szybko działającej glukozie w soku pomarańczowym należało
podać wolno przyswajalne węglowodany, by utrzymać odpowiedni poziom
glukozy w organizmie, odbudować poziom glikogenu w wątrobie i zapobiec
wtórnej hipoglikemii.

- Zadziałałeś szybciej niż ja - szepnęła Summer, czując wyrzuty

sumienia.

74

RS

background image

- Zobaczyłem jej rozszerzone źrenice i zbielałe usta i noś - wyjaśnił

równie cicho.

- Skupiłam się na jej stanie emocjonalnym, zamiast przyjrzeć się

objawom. Myślałam, że te jej mokre, trzęsące się ręce to wynik szoku, a nie
fizjologia.

- Widzę, że nie dziwi cię jej stan?
- Dziś przy kolacji chciała opowiedzieć Larry'emu o swojej chorobie.
- Aha...
Spojrzeli oboje na Penny, która posłusznie, lecz bez wielkiego

entuzjazmu, żuła herbatniki z masłem. Jak większość cukrzyków, nauczyła
się jeść, gdy nie była głodna, tylko w tym celu, by utrzymać w organizmie
równowagę między glukozą a insuliną.

- Powiedziałaś mu? - spytała Summer retorycznie.
- On nie może się z tym pogodzić - odparła Penny martwym głosem. -

Kiedy się dowiedział, że do końca życia muszę brać zastrzyki, był
przerażony. Miał taką minę, jakbym mu powiedziała, że biorę heroinę.
Słyszał już wcześniej o komplikacjach wynikających z cukrzycy,
oczywiście tych najgorszych, takich jak ślepota, amputacja kończyn...
Tłumaczyłam mu, że przy zachowaniu odpowiedniej higieny i stylu życia
nic takiego mi nie zagraża. Mogę nawet mieć zdrowe dzieci, ale... Wiecie,
on właściwie prawie nic nie mówił, tylko ta jego twarz! A ja myślałam, że
mnie obejmie i powie, że to wszystko nie ma znaczenia...

Randall stanął za fotelem, w którym siedziała Penny, i mruknął pod

nosem jakieś przekleństwo. Summer usiadła obok i dotknęła ramienia
dziewczyny. Lśniące zazwyczaj oczy Penny były pozbawione blasku, a jej
twarz, na ogół promienną i uśmiechniętą, wykrzywiał grymas bólu.

Ostatnie słowa Penny poruszyły jednak w Summer jakąś strunę. Nie

czuła gniewu, tak jak Randall, kiedy dowiadywał się, że jego pacjenci padali
ofiarą uprzedzeń związanych z chorobą.

- Poczekaj chwileczkę, moja droga - powiedziała, gdy Randall poszedł

umyć szklankę. - Czy spodziewałaś się, że on to powie tak od razu? Myślę,

że to byłoby nienaturalne. Wiem, że chciałabyś usłyszeć takie właśnie
słowa, ale obawiam się, że one muszą być wynikiem przemyślenia.

- Nie rozumiem. - Penny patrzyła na nią z namysłem. Summer zbierała

myśli. Gdy była gotowa mówić, wrócił

Randall.
- Nie ma sensu udawać - zaczęła powoli - że cukrzyca niczego w życiu

nie zmienia. Zmienia. Człowiek musi znaleźć w sobie dużo odwagi, żeby z
nią żyć, i nie wszystkim się to udaje. Cukrzycy nie mogą odciąć się od

75

RS

background image

swojej choroby, choć wielu próbuje - dodała, myśląc o Johnie, a także o
innych pacjentach, których znała.

- Rzeczywiście - zgodziła się Penny. - Ja na początku nie chciałam się z

tym pogodzić.

- Ale jeśli nie jesteś cukrzykiem, lecz tylko jego przyjacielem, masz

wybór - ciągnęła Summer, starannie dobierając słowa. - Możesz odejść, i
niektórzy ludzie tylko tak potrafią się zachować. Inni, i być może Larry do
nich należy, muszą to przemyśleć, ale tacy ludzie, kiedy już w końcu dojdą
do wniosku, że mogą żyć z cukrzykiem, będą mu oddani do końca. To jest
znacznie więcej warte niż spontaniczne zapewnienia pod wpływem chwili.

- A więc myślisz... - Twarz Penny odzyskiwała blask.
- Nie wiem, Penny. On może wszystko przemyśleć i uznać, że nie może z

tobą żyć, i że nie byłoby fair nawet próbować. Jeśli ci to powie, musisz
uszanować jego szczerość, powiedzieć sobie, że wyznając prawdę, on chce
dla ciebie dobrze. Daj mu trochę czasu. Tylko tyle mogę ci radzić.

Nie była do końca przekonana, że ma rację. Intuicja podpowiadała jej, że

ten związek da się uratować, jeśli Penny przestanie żywić do Larry'ego żal z
powodu jego pierwszej reakcji, jeśli będzie w stanie mu ją wybaczyć. A co
będzie, jeśli Larry za kilka lat dojdzie do innych wniosków? Czy ona,
Summer, nie pogłębia teraz bólu Penny, dając jej fałszywą nadzieję?

Podchwyciła spojrzenie Randalla i zauważyła w jego twarzy wrogość,

która ją zmroziła. Najwyraźniej nie podobało mu się to, co mówiła. Jego
twarz wyrażała coś jeszcze, ale w tej chwili nie potrafiła tego nazwać.
Zebrała się więc na odwagę, uniosła głowę i rzekła w miarę obojętnym
tonem:

- Doktor Macleay chce coś powiedzieć.
- Penny, twój główny posiłek dzisiaj miał być między siódmą a ósmą,

prawda? - spytał sztywno.

Summer nie tego oczekiwała, lecz nie mogła winić Randalla za to, że w

tej chwili zajmuje się stanem fizycznym Penny.

- Tak - odparła dziewczyna i pociągnęła nosem. - Przygotowałam

kurczaka i zapiekankę z sałatką z awokado i karczochów, a na deser
niskokaloryczny mus czekoladowy. Wszystko jest gotowe, ale Larry
poszedł...

- Więc wracaj do domu, bo zjesz za późno i znowu się źle poczujesz. Czy

cię podwieźć?

- Przyjechałam taksówką. Mogę zadzwonić po drugą - powiedziała

Penny. - Ale nie będzie mi łatwo jeść. Nie jestem głodna.

- Będziesz sama w domu?

76

RS

background image

- Nie, mama i tata już pewnie wrócili. Chciałam być sama, kiedy

przyjdzie Larry. Przygotowałam też przystawkę, ale nic nie zjedliśmy.
Pewnie dlatego miałam ten atak - skończyła, nerwowo wyłamując palce.

- Odwiozę cię - powiedział Randall.
- Dobrze, ale... czy mogłabym skorzystać z łazienki?
- Oczywiście.
Penny wyszła na korytarz, a Randall zwrócił się do Summer:
- Czy pozamykasz wszystko? A potem możesz chyba też pojechać do

domu. Robi się późno.

- Do domu? - Starała się stłumić nutę zawodu w głosie. - Ale...
Gdy spojrzał jej w oczy, zrobiło jej się zimno, a potem gorąco.
- Obawiam się, że muszę odwołać naszą kolację. Przepraszam.
- Ależ wcale mi nie przeszkadza, że jest trochę później, Randall -

odrzekła zrozpaczona. - Przecież musimy porozmawiać.

Oboje spojrzeli w stronę korytarza. Był pusty. Zresztą, gdyby nawet

Penny ich usłyszała, na pewno nic by nie zrozumiała, bo własne problemy
zaprzątały ją bez reszty.

- Posłuchaj - zaczął poważnie. - W tej chwili wydaje mi się, że nie mamy

o czym rozmawiać. Jest mi naprawdę przykro. Chyba nie powinniśmy byli...
myśleć o bliższym związku. Ja powinienem był to wiedzieć od samego
początku, więc jeśli chcesz, mogę wziąć całą winę na siebie.

- To nie jest kwestia winy, Randall - odparła gwałtownie i zniżyła głos,

zauważywszy jego ostrzegawcze spojrzenie.

- Czuję się taka, no, przybita. Nic nie rozumiem. I wyraźnie widzę, że nie

zgadzasz się z tym, co powiedziałam Penny.

- To nie ma nic wspólnego z Penny.
- Wobec tego...
- Ale czy to nie jest oczywiste? Chodzi mi o twój stosunek do Johna.

Chyba znasz mnie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie jestem w stanie ci
współczuć z jego powodu?

- Znam cię?! - zawołała z gorzkim uśmiechem. - W tej chwili mogę

powiedzieć, że nie znam cię wcale.

- Cóż, zapewniam cię, że jest to uczucie wzajemne - odparł cicho i

zwrócił się do Penny, która pojawiła się w progu:

- Możemy już jechać? Musisz koniecznie zjeść kolację.




77

RS

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY


- O kim jeszcze powinniśmy porozmawiać? - spytał Randall, spoglądając

na notatki.

Był poniedziałek i odbywali właśnie popołudniowe spotkanie,

poświęcone omówieniu najważniejszych spraw ośrodka. W zebraniu
uczestniczyli Summer, Ruth Garnek, obaj lekarze oraz zazwyczaj dwie
osoby z personelu szpitalnego. Jeśli Lesley Harper chciała omówić sprawy
administracyjne, mogła to zrobić pod koniec spotkania.

- Dzwoniła matka Briana - odezwała się Summer.- Chce się z tobą

zobaczyć, Randall. - Poczuła ucisk w gardle, gdy wymawiała jego imię. -
Martwi się o niego. Zaproponowałam jej, żeby przyszła dziś na sesję
terapeutyczną.

- Czy chodzi o coś konkretnego? - spytał, patrząc na nią posępnie.
Od czasu ich nieszczęsnej wymiany zdań prawie cały czas robił

wrażenie, jakby go coś gnębiło. Summer zastanawiała się, czy wszyscy
widzą, że są skłóceni i zachowują wobec siebie sztuczną uprzejmość, bo
przyczyna ich sporu dotknęła oboje do żywego.

- Nie sądzę. Chodzi zapewne o to, że jest dalej beztroski i zbuntowany. -

Przejrzała notatki. - Wydaje się, że któregoś weekendu był już bliski

śpiączki i gdyby pani Page nie wróciła wcześniej ze sklepu, mógł umrzeć.

- Czy ona chce przyprowadzić Briana?
- Nie. Chyba zależy jej na tym, żeby porozmawiać i się uspokoić.
- Rozumiem. Bardzo bym chciał powiedzieć jej coś pozytywnego, ale to

chyba niemożliwe. Zastanawiałem się nawet, czy nie zaproponować im
pompy infuzyjnej...

- Pompy?! - zawołał Steve. - W przypadku Briana zupełnie sobie tego nie

wyobrażam!

- No właśnie. - Randall rozłożył ręce. - Ale przyznasz, że stawianie

wysokich wymagań niektórym pacjentom nie jest pozbawione sensu.

- Owszem, ale nie Brianowi.
- Masz rację. Zrezygnowałem.
- I słusznie - odparł młodszy lekarz.
- Janet Gordon będzie korzystać z pompy - oznajmił Randall i te słowa

powitano z aprobatą.

- To dobrze, bo ona rzeczywiście się do tego znakomicie nadaje. - Steve

kiwnął głową.

- Cieszę się, że tak mówisz - rzucił Randall.

78

RS

background image

W jego głosie brzmiało jak zwykle trochę ironii, lecz tyleż samo ciepła,

co sprawiało, że Steve słuchał go z taką samą przyjemnością jak wszyscy.
Summer zastanawiała się, czy ktokolwiek już dostrzegł, że łagodne
poczucie humoru, które tak w Randallu lubiła, od kilku dni przerodziło siew
sarkazm.

- No bo - ciągnął Steve niepewnym głosem - ona chyba chce zajść w

ciążę.

- Dobrze, ale jeśli zechce, może korzystać z pompy również potem. Janet

może zacząć próbować zajść w ciążę za kilka tygodni, kiedy już nauczy się
posługiwać pompą. Będę współpracował z Adamem Snow, który ma
prowadzić tę ciążę.

- Świetnie - wtrąciła Lesley. - Wszyscy mamy nadzieję, że jej się uda. A

teraz bardzo przepraszam, że was poganiam, ale musimy omówić sprawy
finansowe związane z charytatywnym lunchem i przyjęciem w ogrodzie. No
i pewnie spieszycie się do pracy.

- Właśnie. - Rudowłosa pielęgniarka ze szpitala skinęła głową. -

Obiecałam, że wrócę wcześniej. Mamy dziś mnóstwo pracy, a poza tym
muszę pilnie zadzwonić w kilka miejsc w sprawie dwóch nowych
pacjentów.

Statecznym krokiem opuściła salę. Gdy jej miejsce zajęła Imelda, Lesley

zabrała głos:

- No więc rozmawiałam już z Vincentem Giangrande i powiedział mi, że

jego rodzina chętnie udostępni nam Olivewood House.

Randall obrzucił Summer krótkim spojrzeniem, a ona spuściła wzrok.

Wiedziała, że Lesley próbuje znaleźć nowe miejsce na zorganizowanie
przyjęcia dobroczynnego, nie wiedziała jednak, że interesuje się domem
rodzinnym Johna.

A co ma znaczyć to spojrzenie Randalla? Zapragnęła znowu z nim

porozmawiać, ale nie wiedziała, czy będzie w stanie znieść następne
upokorzenie. Być może po prostu zmienił zdanie i żałował tego, co się
między nimi wydarzyło, a zamiast doszukiwać się winy w sobie, zrzucił ją
na jej poprzedni związek.

- To wspaniała rezydencja z cudownym ogrodem - zachwycała się

Lesley. - Arcydzieło architektury. Należała kiedyś do bogatego autora
thrillerów. Wiele dzieł sztuki w stylu artdeco sprzedał razem z domem.

- Podoba mi się, Lesley - oznajmił Steve. - Nie mogę się doczekać, kiedy

zobaczę to cudo. A dlaczego są tacy hojni?

79

RS

background image

- Maja Giangrande od dawna jest naszą pacjentką, a teraz doszedł jeszcze

John. To bogata rodzina, a dom nie jest w tej chwili w pełni wykorzystany,
bo mieszka tam tylko pan Giangrande z żoną.

- Dobrze wybraliśmy moment.
- Nieźle.
Lesley zaczęła omawiać szczegóły związane z lunchem, lecz Summer nie

mogła się skoncentrować. Była boleśnie świadoma, że Randall dyskretnie,
lecz uważnie ją obserwuje. Czy uważa, że chcę wrócić do Johna? Że żałuję
poniewczasie, że nie weszłam do tej bogatej rodziny czy coś takiego?

John w piątek odwiedził Randalla i siedział u niego dość długo. Gdy

wyszedł, przywitał się z Summer z roztargnieniem. Wyglądał na
przygnębionego i gdyby ją w jakikolwiek sposób zachęcił, spróbowałaby z
nim porozmawiać. On jednak oznajmił krótko:

- Mam spróbować z wtryskiwaczem.
I choć poczuła ostry ból serca, gdy uzmysłowiła sobie, jaką walkę z sobą

zapewne John teraz toczy, nabrała również przekonania, że jest dla niej
człowiekiem obcym. Nigdy go nie zrozumie, nigdy się do niego nie zbliży
na tyle, by poczuć z nim jedność.

Jeśli mam mu pomóc, uznała, to on musi wykonać pierwszy krok i mnie

o tę pomoc poprosić. Nie będę mu się narzucać.

- A więc jeśli ktoś z was ośmieli się zaplanować coś innego na piątek

czternastego i sobotę piętnastego sierpnia, już ja postaram się uprzykrzyć
mu życie - zakończyła Lesley.

Groźnym wzrokiem potoczyła po obecnych, zatrzymując spojrzenie na

Summer, której zrobiło się gorąco. Czy Lesley zauważyła, że się
zamyśliłam? Na szczęście usłyszała obie daty i powtórzyła:

- Tak, czternastego i piętnastego.
Zapisała je w notesie, by potwierdzić swą opinię osoby dobrze

zorganizowanej. To problem Randalla, a nie mój! -uznała i postanowiła być
na niego zła, ponieważ złość jest czasami łatwiej znieść niż ból.

- Summer, czy w piątek czternastego masz terapię?
- Zaraz... - szybko przerzuciła kartki notesu. - Nie. Do trzeciego września

mam wolne.

- Wobec tego możemy zamknąć ośrodek w południe i spędzić całe

popołudnie w Olivewood.

- Zaraz to sobie zapiszę - mruknął Steve.
- Proszę to sobie wyryć w pamięci, doktorze Berg! - rzekła groźnie

Lesley.

- Nie organizujecie czegoś takiego w Stanach? - spytała Summer.

80

RS

background image

- Owszem, ale u nas to bardziej przypomina jakiś zjazd skautek.

Wspaniałe widowisko, wszystkie piszczą z radości, składają serwetki,
ustawiają szklanki, puszczają baloniki - zażartował, naśladując brytyjski
akcent.

Nawet Randall nie potrafił powstrzymać śmiechu.
- A więc jesteśmy skautkami? Ciekawe...
- Obawiam się, Randall, że trudno ci będzie dobrać odpowiedni

mundurek - zażartowała Lesley, lecz on tylko mruknął coś w odpowiedzi i z
głębokim westchnieniem wcisnął się głębiej w fotel.

Kilka minut później spotkanie dobiegło końca.
- Zamknę wszystko - oznajmiła Summer. - Wrócę wieczorem na terapię.
- Racja - odparła Lesley. - Zapomniałam, że to dziś. Czy kupiłam dość

mleka i herbatników?

- Chyba nie, ale uzupełnię zapasy przed kolacją - zapewniła ją Summer. -

Mam sporo czasu.

Weszła do sali terapeutycznej, by sprawdzić, czy wszystko jest

przygotowane na wieczorną sesję. Jej przezorność okazała się
usprawiedliwiona. Sprzątaczka zostawiła stos krzeseł pod ścianą, toteż
Summer ustawiła je w okrąg. Na tę terapię, która odbywała się co dwa
tygodnie, przychodziło zwykle około dwunastu osób.

Spotkania te były również otwarte dla rodzin cukrzyków i Summer

uważała je za bardzo pożyteczne, ponieważ tutaj można było poświęcić
więcej czasu niż w gabinecie lekarskim na omawianie uczuć i innych
problemów związanych z chorobą.

Gdy sala była już gotowa na przyjęcie gości, Summer wyszła z ośrodka,

by zjeść kolację i kupić herbatniki oraz mleko. Wróciła przed siódmą. Kiedy
nastawiła wodę na herbatę i napełniła ekspres kawą, usłyszała kroki.

Przybysz poruszał się bardzo niepewnie, jakby odwiedzał ośrodek po raz

pierwszy. Stali bywalcy otwierali drzwi pewnym ruchem, a potem
zdecydowanym krokiem szli w kierunku sali. Summer włączyła ekspres i
wyszła na korytarz powitać gościa.

Ujrzała szczupłego, dosyć przystojnego chłopaka, który nerwowo

rozglądał się wokół. To nie jest pacjent, pomyślała; jest także za młody,

żeby być ojcem chorego dziecka. Może po prostu się zgubił i chce spytać,
jak dojechać na szpitalny parking?

- W czym mogę panu pomóc? - spytała uprzejmie.
- Podobno jest tu dzisiaj spotkanie dla cukrzyków i tych, którzy chcą się

o tej chorobie czegoś dowiedzieć...

- Owszem. Czy pan się z kimś umówił?

81

RS

background image

- Nie, ale... chciałbym wziąć udział w tym spotkaniu. Nie jestem chory,

ale mam chorą przyjaciółkę.

- Przyjaciółkę?
- Nazywa się Penny Malley. Zna ją pani?
- Owszem. I bardzo ją lubię.
- Ja jestem Larry Bowden.
Larry! Powstrzymując się, żeby nie wypowiedzieć słów, które cisnęły jej

się na usta, lecz które winna zachować dla siebie, Summer odparła:

- Dzień dobry. Penny wspominała o panu. Zapraszam. Zazwyczaj na te

spotkania przychodzą sami chorzy lub ich współmałżonkowie, czasem ich
dzieci lub rodzice, ale rozumiem, że jako bliski przyjaciel ma pan też
mnóstwo pytań.

- No, może nie mnóstwo - rzekł z wahaniem. - Najpierw chciałbym tylko

posłuchać.

- Proszę bardzo, ale gdyby pan miał jakiś problem, proszę nie bać się

pytać. Mamy jeszcze trochę czasu. Ludzie przychodzą około siódmej, biorą
kawę lub herbatę, a zaczynamy dopiero piętnaście po siódmej, więc gdyby
pan chciał teraz ze mną porozmawiać...

- Nie, dziękuję. Poczekam.
- Może więc podam panu coś do picia?
- Herbatę, jeśli pani jest tak miła.
- Proszę wejść i zrobić sobie taką, jaką pan lubi. Herbatniki są też dla

nas.

Skinął głową i ruszył za nią w milczeniu. Znowu musiała się

powstrzymywać, by nie zacząć go wypytywać o Penny i o to, czy widział
się z nią od czasu owej nieszczęsnej kolacji. Sekundy mijały bardzo powoli,
gdy w krępującej ciszy czekali na pozostałych. Larry krążył po sali, sączył
herbatę i studiował wiszące na ścianach plakaty na temat cukrzycy.

Piętnaście minut później rozpoczęły się zajęcia. Tego wieczoru było

niewiele osób, ponieważ piękna pogoda skłoniła większość do wyjścia na
spacer. Przyszła jednak matka Briana, starsze małżeństwo, w którym żona
cierpiała na cukrzycę insulinozależną, mąż zaś miał cukrzycę wieku
starczego. W końcu przyszły jeszcze dwie pacjentki, z których jedna tylko
była mężatką.

- Nie mam pojęcia, jak postępować z Brianem - oznajmiła pani Page,

zgodnie z oczekiwaniami Summer.

Przez pół godziny zebrani próbowali jej udzielać rad, czasem

żartobliwych. Summer usiłowała nieco kierować rozmową, rzadko się

82

RS

background image

jednak wtrącała. Larry nie odezwał się ani słowem. Najcenniejszą chyba
uwagę uczyniła Caroline Sedgewick, samotna kobieta tuż po trzydziestce.

- Moim zdaniem problemem nie jest tu wcale cukrzyca - oznajmiła. -

Większość młodzieży w jego wieku nie cierpi na cukrzycę, a problemy ma
podobne. Może on się strasznie nudzi, może martwi się o swoją przyszłą
pracę, może jest nieszczęśliwy z powodu dziewczyny? Jeśli Brian
rzeczywiście ma jakiś problem, to kiedy się go rozwiąże, jego nastawienie
do choroby może się również zmienić. Pamiętam, że ze mną było podobnie.

- Opowiedz nam o tym, Caroline - zachęciła ją Summer.
- No cóż, rodzice zawsze mówili mi, żebym nie oddalała się zbytnio od

domu i nie angażowała w czasochłonne sprawy. Myśleli, że zajmowanie się
insuliną wystarczająco mnie absorbuje, co oczywiście nie było prawdą.

- Co ci pomogło?
- Malarstwo. Kiedy zaczęłam malować, zaczęłam jeździć po wyspach;

dzięki temu znalazłam cel, który pomagał mi panować nad chorobą, zamiast
obsesyjnie się nią zajmować.

- Rozumiem - wtrąciła pani Page z rozjaśnioną twarzą.
- To prawda, że Brian nie wie, co będzie robić w życiu. Ja i mój mąż

mówimy sobie i jemu, że ponieważ teraz jest bardzo zajęty chorobą, o jego
przyszłości pomyślimy później. Ale może nie mamy racji...

Później pani Page mówiła już niewiele, lecz siedziała wyraźnie

zamyślona. Nie była już tak spięta jak podczas dwóch ostatnich spotkań i
czasami wręcz się uśmiechała.

Rozmowa tymczasem schodziła na coraz to ogólniejsze tory. Summer

próbowała skierować ją na konkretne zagadnienia, rozumiała jednak, że w
takiej małej grupie ludzie i tak będą rozmawiali na tematy istotnie ich
nurtujące. Dzisiaj więc zebrani wymieniali zarówno najnowsze przepisy
kulinarne, jak i porady, kiedy i komu można powiedzieć o chorobie.

- Ja powiedziałam o niej mojemu kierownikowi, ale nie szefowi firmy -

wyznała Carolitie. - To jest potwór i na pewno by mi nie pomógł, gdyby coś
się stało. Ale kierownik jest bardzo miły i znajdzie w mojej torebce tabletki
glukozy.

- A ja mówię o tym wszystkim - oznajmiła pani Oakley. - Mike jest cały

dzień w pracy i nie czuję się bezpieczna, zwłaszcza że należę do tych,
którzy nie zauważają, że zbliża się niedocukrzenie.

- Ale nie miałaś tego od kilku miesięcy - dodał pan Oakley.
Summer stwierdziła, że myślami błądzi gdzie indziej. W takiej małej

grupie rola terapeuty jest ograniczona do minimum, ponieważ w rozmowie
rzadko panuje chaos. Larry najwyraźniej nie miał ochoty zabierać głosu, ona

83

RS

background image

zaś nie namawiała go do niczego, by go nie zrazić. Ciekawa była, jak
Randall oceniłby sposób, w jaki potraktowała Larry'ego. Chyba będzie
musiała mu o tym powiedzieć...

Nagle zauważyła na sobie wyczekujące spojrzenia i gdy dyskretnie

zerknęła na zegarek, stwierdziła, że sesja powinna się była zakończyć
piętnaście minut temu.

- A więc pora na nas, prawda? - spytała, z lekkim wstydem

uświadamiając sobie, że tego wieczoru nie skoncentrowała się tak jak
powinna.

- Czy można już kupić bilety na dobroczynny lunch? - dopytywała się

pani Oakland.

- Jeszcze nie. Proszę się dowiedzieć w piątek.
- A czy pani się wybiera na ten lunch, siostro?
- Oczywiście, i na przyjęcie w ogrodzie też. Ale bardziej jako pomoc niż

gość - odparła Summer.

- Więc do zobaczenia, jeśli nie spotkamy się wcześniej. A Angela? Też

się pojawi?

Państwo Oakland przyjechali na Bermudy dwa lata temu i bardzo dobrze

znali poprzedniczkę Summer.

- Chyba tak, ale nie jestem pewna - odparła Summer. - To już ostatnie

dni ciąży.

- A ty, Larry? - spytała nieśmiało Caroline.
Wszyscy byli na pewno zaintrygowani obecnością Larry'ego, znakomicie

jednak skrywali swą ciekawość.

- A co to za lunch?
Czuł się skrępowany, gdy zwrócono na niego uwagę.
- To jest dobroczynny lunch organizowany co roku przez ośrodek -

wyjaśniła szybko Summer. - Odbywa się piętnastego sierpnia. Najpierw jest
oficjalny lunch, a potem przyjęcie w ogrodzie. W tym roku organizujemy
lunch w Olivewood House. Jest dosyć drogi, oczywiście, dziesięć dolarów
od osoby, ale zabawa powinna być znakomita.

- Proszę przyjść! - zachęcała go pani Page gorąco. - To znakomita

okazja, żeby poznać ludzi.

Najwyraźniej sądziła, że Larry jest nieśmiały, ponieważ niedawno

przyjechał na Bermudy, lecz ani Larry, ani Summer nie zamierzali
wyprowadzać jej z błędu.

- Zobaczę, może znajdę czas - wykrztusił, po czym wyjął kluczyki

samochodowe z kieszeni spodni, podrzucił nimi nerwowo, mruknął pod
nosem „dobranoc" i wymknął się tuż za państwem Oakley.

84

RS

background image

Pod wpływem impulsu Summer chciała go zawołać, lecz powstrzymała

się. Cóż mogłaby mu powiedzieć? Nie wiedziała, czy to spotkanie mu
pomogło. Właściwie nie bardzo nawet wiedziała, jak mu pomóc.

- Pewnie uznał, że może związać się z Penny - poinformowała Randalla

następnego dnia rano.

- Równie dobrze może chcieć udowodnić, że podjął wtedy słuszną

decyzję - mruknął ponuro Randall. - To znaczy, że cukrzyca jest dla niego
chorobą nadto skomplikowaną.

Jego szorstka odpowiedź wprawiła ją w takie przygnębienie, że po prostu

odwróciła się i odeszła. Sztywnymi ruchami pozbierała notatki,
przygotowując się do wizyty w szpitalu. Nie wiedziała, że Randall ją
obserwuje.

- Summer? - usłyszała nagle.
- Słucham - rzekła oficjalnym tonem. Wahał się kilka sekund.
- Nic - mruknął wreszcie. - Miejmy nadzieję, że masz rację, jeśli chodzi o

Larry'ego.

Musiała przyznać, że od środy były to najserdeczniejsze słowa, jakie

wypowiedział, ale ponieważ nie na takiej serdeczności jej zależało, kiwnęła
głową i poszła do szpitala.




















85

RS

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY


W ciągu następnych kilku dni Penny i Larry nie dawali znaku życia. Jeśli

chodzi o Penny, nikt w normalnej sytuacji nie spodziewałby się jej wizyt
poza kontrolnymi, ponieważ znakomicie dawała sobie radę z monitoringiem
i zastrzykami.

Jeśli zaś chodzi o Larry'ego... Podczas spotkania nie powiedział ani

słowa, dlaczego więc Summer miałaby żywić nadzieję, że coś go skłoni do
powtórnej wizyty? Kto wie, czy Randall nie miał racji, sugerując, że
uczestnictwo Larry'ego w spotkaniu grupy utwierdziło go jedynie w
przekonaniu, że choroba Penny go przerasta.

Ponieważ jednak ośrodek musiał radzić sobie z licznymi pacjentami, nikt

nie miał czasu zajmować się odosobnionymi przypadkami. Zbliżał się także
lunch w Olivewood House. Lesley to piała z uniesienia, że przygotowania
idą wspaniale, to popadała w krańcową rozpacz, że nie zdąży i wszystko
skończy się wielką kompromitacją.

Jeśli chodzi o Randalla i Summer, zaczęli się wyraźnie unikać, a gdy

przypadkiem na siebie wpadali, przepraszali się w tak przesadny sposób, że
wszyscy musieli to zauważyć.

Zachowuje się, jakby mnie poparzył lub coś takiego, myślała Summer. I

na dodatek tak to odbieram. Przez wiele minut jej skóra zachowywała
pamięć jego dotyku, wokół niej długo utrzymywał się jego zapach. Gdy ich
spojrzenia niechcący się spotykały, oboje gwałtownie odwracali wzrok, a
gdy się razem przypadkiem roześmiali, śmiech ten natychmiast się urywał.

Summer mogła czerpać pociechę jedynie z tego, że Randall nie zapraszał

jej już na wycieczki żaglówką i nie musiała odpowiadać na krępujące
pytania koleżanek. Czasami Lesley obrzucała ją pełnym zadumy
spojrzeniem,

i

może

czasem

wzrok

Imeldy

wyrażał

tłumione

zainteresowanie postępowaniem ich obojga.

Pewny siebie, obdarzony poczuciem humoru mężczyzna, którego

Summer znała i kochała, gdzieś zniknął, i zastąpił go znakomity fachowiec,
który wykonywał swą pracę z takim samym jak poprzednio oddaniem, lecz
w sposób zupełnie pozbawiony wdzięku. I zauważyła to nie tylko Summer.

- To zabawne - rzucił pewnego dnia Steve, drapiąc się z troską w głowę.

- Rozumiem go teraz lepiej, ale mniej go lubię.

Byli właśnie z Summer w kuchni i nalewali sobie herbatę. W chwilę

później wszedł Randall, posępnym wzrokiem omiótł suszarkę i blat, po
czym zrezygnowanym ruchem sięgnął do szafki nad zlewem, wyjął
niebieską filiżankę, napełnił ją kawą i w progu wymruczał:

86

RS

background image

- Tyle razy ją prosiłem, żeby mi jej nie chowała...
- Błąd - dodał Steve. - Rozumiem lepiej jego wywody, ale jego samego

nie rozumiem wcale!

Summer zaczerwieniła się i mruknęła coś pod nosem. Steve z pewnością

nawet się nie domyśla, że zachowanie Randalla ma jakiś związek z nią A
może odwrotnie? Może w życiu Randalla wydarzyło się coś, o czym ona nie
ma pojęcia? Wszystko to stanowiło bolesną zagadkę, lecz Summer była zbyt
dumna, by próbować ją rozwikłać poprzez pytania wprost. Gdyby bowiem
odkryła, że Randall po prostu przestał się nią interesować, przeżyłaby
wielkie upokorzenie.

Pamiętała, że jest rozwiedziony. Jego małżeństwo było niedojrzałą

przygodą sprzed wielu lat, ale czy przypadkiem nie należy on do tych ludzi,
którzy tracą zainteresowanie daną sprawą w momencie, gdy sytuacja
przybiera niekorzystny dla nich obrót?

Nie, na pewno nie!
- Trzymaj się od Lesley z daleka co najmniej godzinę - odezwała się

Imelda, wchodząc do kuchni.

Steve przed chwilą wyszedł, Summer zaś stała wpatrzona w ekspres,

obserwując, jak do dzbanka spływają ostatnie krople kawy. Gdy spojrzała
pytająco na koleżankę, ta wyjaśniła:

- Jest jakieś zamieszanie z krzesłami na sobotę. Nie moja wina, dzięki

Bogu! Czy idziesz dziś do szpitala?

- Tak, za piętnaście minut.
- Masz szczęście!
Gdy Summer ujrzała Lesley dziesięć minut później, ta rzeczywiście

rwała sobie włosy z głowy, lecz Summer znacznie łatwiej zniosła jej lament
niż uwagę Randalla dotyczącą filiżanki. Irytacja Lesley nie wpłynęła w

żaden sposób na jej spotkanie z pacjentami szpitalnymi.

Najpierw poszła zobaczyć chorą na cukrzycę typu pierwszego Anne

Crossland, która była w drugiej ciąży i leżała w szpitalu z powodu
przedwczesnych bólów porodowych, niekoniecznie związanych z cukrzycą.
Summer odwiedzała ją co tydzień, by pomóc w leczeniu modzela stopy i
doradzić jej oraz personelowi na wydziale położniczym w sprawach, które
nie wchodziły w kompetencje Randalla. Gdy skończyła opatrywać
zaczerwienione zgrubienie, pacjentka powiedziała:

- Obiecała pani dać mi numer telefonu Janey Gordon.
- Tak, tak, oczywiście. Dziękuję, że zgodziła się pani z nią porozmawiać.
- To jest moja druga ciąża, a w pierwszej też używałam pompy

infuzyjnej, więc czuję się teraz jak ekspert. Proszę się nie obrazić, ale są

87

RS

background image

rzeczy, które tylko sam cukrzyk może naprawdę zrozumieć i na pewno
lepiej radziłabym sobie w pierwszej ciąży, gdyby mi pomógł ktoś
doświadczony.

- Jestem pewna, że Janey doceni pani pomoc i że znakomicie będzie się

wam rozmawiało.

- Z pewnością! Spotkałyśmy się raz czy dwa w poczekalni i pogadałyśmy

sobie trochę, ale nie zdążyłyśmy przekazać sobie numerów telefonu, bo
którąś poproszono do lekarza.

- Opowie mi pani za tydzień, jak wam idzie?
- Z przyjemnością.
Następnym pacjentem był Ray Lewis. Chorował na cukrzycę typu

drugiego i cierpiał na nie związane z tyra zaburzenia w pracy serca. Randall
kierował jego terapią insulinową, Summer niewiele więc mogła tu zdziałać;
mogła jedynie sprawdzić, czy pacjent nie ma dodatkowych problemów.
Kiedy oglądała jego kartę, spytał:

- Czy tam wpisują wagę? W ciągu miesiąca straciłem cztery kilogramy.

Czy siostra nie jest zadowolona?

Summer istotnie się ucieszyła, ponieważ nadwaga doprowadziła do

powstania choroby i lekceważenie diety mogłoby unicestwić wszelkie
leczenie.

- I wcale nie głodowałem, ale jadłem z umiarem, tak jak mi pani radziła -

dodał pacjent.

- Jestem z pana naprawdę dumna! - oświadczyła radośnie Summer.
Kiedy wróciła do ośrodka, Lesley zapomniała już o krzesłach, bo

przyszli Penny i Larry. Summer szóstym zmysłenj wyczuła, że wszystko
jest dobrze.

- Wzięliśmy dziś wolny dzień - wyznała Penny. - Miała pani rację,

siostro, on po prostu potrzebował czasu.

Kątem oka Summer widziała Lesley, która przysiadła na biurku, pozornie

zajęta rozmową telefoniczną, Imelda zaś otwarcie podsłuchiwała.

- Ja po prostu nigdy się nad takimi rzeczami nie zastanawiałem -

przyznał Larry nieśmiało, lecz najwyraźniej był szczęśliwy. - Penny miała
rację, że była na mnie zła, kiedy uciekłem z jej domu. Dobrze, że jej to
przeszło!

- Dobrze, że tobie przeszło, Larry.
- Dalej mam wiele pytań - powiedział ze zmarszczonym czołem. - Czy na

przykład można wywołać u Penny niedocukrzenie w kontrolowanych
warunkach, żebym wiedział, jak to wygląda, kiedy przydarzy się naprawdę?

88

RS

background image

- Och, to nie jest konieczne - odparła Summer. - Jej matka widziała to

wiele razy i umie sobie z tym radzić, więc może doskonale opisać panu
objawy.

Larry skinął głową.
- Jestem mechanikiem samochodowym - wyjaśnił poważnie. - Myślę, że

potrafię zrozumieć tego rodzaju chorobę. To jak ustawianie zapłonu w
silniku. Myślę, że jest to choroba, którą można pokonać, jeśli się człowiek
postara. Wiele rzeczy można przewidzieć. Wypożyczyłem z biblioteki...

- Czytał jak szalony - wtrąciła Penny. - A wczoraj wieczorem przyszedł

do mnie i...

- Ja muszę najpierw wszystko zrozumieć - bronił się trochę zakłopotany

Larry.

- Czy jest doktor Macleay? Chcielibyśmy z nim też porozmawiać -

oświadczyła Penny.

- I co mu powiedzieć? - spytał Randall, stając przy nich.
- Że bierzemy ślub! - zawołała Penny z ożywieniem.
- No to gratuluję!
- Jeszcze nie w tym roku, ale wszystkich już zapraszamy, 'lyle dla nas

zrobiliście. Dzięki, Summer, za to, co mi powiedziałaś trzy tygodnie temu.

- Och, nie ma za co - mruknęła Summer.
Czuła na sobie wzrok Randalla, lecz nie miała ochoty spojrzeć na niego,

by sprawdzić, jaką ma minę. Cieszyła się z przyjaźni Penny i Larry'ego i z
satysfakcją przyjęła ostatnie słowa Penny, ale jeśli Randall ma zamiar
przepraszać... Tyle się między nimi popsuło, że żadne przeprosiny tego nie
naprawią, i chyba zwyczajnie roześmieje mu się w twarz.

A może się rozpłacze? Czasami miała na to ochotę, lecz dotychczas

zawsze udawało jej się nad sobą zapanować.

Penny i Larry wyszli kilka minut później na homary do jakiejś wytwornej

restauracji, Randall zaś udał się do szpitala, by obejrzeć pacjenta po operacji
tarczycy. Summer odetchnęła i swoim zwyczajem podczas krótkiej przerwy
na lunch powędrowała do ogrodu botanicznego, wykorzystując ostatnie
chwile przed deszczem. Na horyzoncie za Hamilton zbierały się ciężkie
ciemne chmury.

Nie było jej jednak dane odpocząć w samotności. Gdy minęła bramę i

znalazła się w bujnym świecie przyrody, usłyszała za plecami głos:

- Summer! Summer, poczekaj! John.
- Boże, przestraszyłeś mnie - powiedziała, odwracając się do niego.
- Przepraszam. - Spojrzał na jej kanapkę, owoce i butelkę wody

mineralnej. - Lunch? Nie boisz się, że zacznie padać?

89

RS

background image

- Chyba masz rację, ale bawię się w wyścigi z tą dużą, czarną chmurą.

Jak się masz, John?

- Dobrze, ale... Chodźmy na spacer.
- Oczywiście. Umówiłeś się z kimś?
- Tak, ale przyjechałem trochę za wcześnie. Wiesz, jestem, dumny ze

swoich wyników. Od półtora tygodnia sprawdzam poziom glukozy we krwi
cztery razy dziennie, tak jak Pan

Bóg przykazał, i wyobraź sobie, że wszystkie odczyty są w normie!
- Naprawdę? Ależ to cudownie! Koniecznie musisz o tym powiedzieć

doktorowi Macleayowi.

- A jak myślisz? Właśnie się do niego wybieram. Dobrze też sobie radzę

z wtryskiwaczem.

Rozpakowała kanapkę i zaczęła ją jeść. Skierowali się w stronę wielkich

drzew figowych, których korzenie wystawały miejscami nad ziemię,
tworząc coś w rodzaju pierwotnej, naturalnej rzeźby. Szli, rozmawiając o
tym, co zaszło w ostatnich dniach. Ojciec Summer pojawił się znowu w
Wielkiej Brytanii, najwyraźniej zdrowy i zadowolony. Matka Johna była w
Bostonie odwiedzić siostrę, ale już wróciła i zajmuje się przygotowaniem
Olivewood House na sobotni lunch.

Tak, wszystko jest dobrze. Summer odniosła wrażenie, że John jakby

dojrzał i zaczął godzić się ze swą chorobą. Wyniki codziennych badań były
znakomite, a jego nowy, elektroniczny glukometr wyposażony był w
pamięć, w której można przechowywać mnóstwo obserwacji, toteż Summer
sama mogła obejrzeć wyniki.

I nagle lunęło jak z cebra. Chmury otworzyły się z typową w tych

szerokościach gwałtownością i ściana deszczu ścigała ich niczym pies
gończy do samego ośrodka. W drodze spotkali Randalla, który spieszył do
pracy, trzymając gazetę nad głową.

Summer śmiała się na cały głos, ponieważ ulewy na Bermudach

sprawiały jej wielką radość. Już Się do nich przyzwyczaiła, a poza tym
dzisiaj zmokli stosunkowo mało. John ucierpiał nieco bardziej niż ona, bo
gdy zaczęło padać, zamiast od razu uciekać, musiał najpierw schować w
bezpieczne miejsce swój cenny glukometr.

- Poczekaj! - wołał teraz. - Trochę przemokłem i nie mam w co się

przebrać!

Randall pierwszy wbiegł na werandę i czekał tam na nich z chłodną

miną. Summer czuła się jak uczennica, która wpadła spóźniona na lekcję.
Randall spojrzał na zegarek.

- Mogę przyjąć pana już zaraz - powiedział.

90

RS

background image

- Dziękuję. Muszę się jeszcze przygotować do spotkania i trochę

wyschnąć.

- Wobec tego zapraszam za chwilę.
Summer ruszyła do siebie, lecz po chwili zawołano ją do gabinetu

Randalla. Kiedy weszła do środka i zamknęła drzwi, uświadomiła sobie, że
po raz pierwszy spotkali się w trójkę. Stanowili dziwną grupę ludzi, z
których każde pozostawało z pozostałymi w jakimś związku, osobistym i
zawodowym.

- Właśnie uprzytomniłem sobie, że ani razu nie sprawdzaliśmy krążenia

w stopach Johna - rzekł Randall sztywno. -W szpitalu podobno również tego
nie robiono. Chyba powinniśmy się tym zająć.

- Dobrze, ale w Londynie uczono cię pielęgnacji stóp, John?
- Chyba nie wszystko wtedy rozumiałem - przyznał szczerze. - Ostatnio

jednak staram się dokładnie zapisywać wszystkie objawy i nie zauważyłem

żadnego problemu ze stopami. Jeśli cukier utrzyma się w normie, nie
powinienem mieć kłopotów, prawda, doktorze Macleay?

Nie było wątpliwości, że czeka na odpowiedź pozytywną i zupełnie do

niego nie dociera, że między jego lekarzem a byłą narzeczoną panuje
napięcie.

On myśli tylko o sobie i o swojej chorobie, skonstatowała Summer. I w

jego sytuacji jest to słuszne. W tej grupie to ja dziwnie reaguję. Boże, jakie
to okropne!

- Owszem, ale mimo wszystko musimy sprawdzić - odparł Randall. -

Summer, czy mogłabyś się tym zająć, a ja w tym czasie obejrzę dane,
zapisane w tej cudownej, małej maszynce Johna?

Czyżby Randall znowu ironizował?
Sprawdziła tętno w stopach Johna, ciepłotę i barwę skóry, i uznała, że

wszystko jest w normie. Potem sprawdziła odruchy, a także reakcje ńa
dotyk ostrymi i tępymi przedmiotami.

- Czujesz to pióro, John? Co ono robi?
- Drapie mnie w środek stopy.
- A teraz? -Wpięte...
- A teraz?
- W mały palec.
- Wszystko w porządku - poinformowała Randalla. Trzymał

elektroniczny glukometr Johna w lewej ręce, a prawą wpisywał dane do
historii choroby. Gdy usłyszał głos Summer, spojrzał na nią i kiwnął głową,
po czym jego oczy nagle się zwęziły. Zauważyła, że przeniósł spojrzenie na
jej lewą rękę, która nadal leżała na wyciągniętej nodze Johna. Nie był to

91

RS

background image

żaden erotyczny gest, a poza tym John właśnie sięgał po skarpetki i buty,
niemniej spojrzenie Randalla było tak intensywne i wiele mówiące, że
Summer poczuła irytację.

- Wszystko jest w porządku - powtórzyła. - Tętno w normie, obie stopy

wrażliwe i ciepłe. Czy jeszcze coś mam teraz zrobić?

- Nie, dziękuję. Właśnie uświadomiłem sobie, że jeszcze nie widziałem

takiego wspaniałego glukometru - odparł lekkim tonem. - To prawie
komputer. Czy kupił pan ten gadżecik w Stanach?

- Tak, dziesięć dni temu byłem w Nowym Jorku. Nie było to tanie,

oczywiście.

- Takie rzeczy nigdy nie są tanie, kiedy są nowe na rynku.
John wzruszył ramionami.
- No cóż, płaci się w końcu za nowość. Mam nadzieję, że będą to

udoskonalać. A wy nie śledzicie takich wynalazków?

Summer widziała w tych pytaniach raczej przejaw wrodzonej

zarozumiałości Johna niż chęć upokorzenia Randalla, spostrzegła jednak, że
Randall zesztywniał, choć ukrył to tak doskonale, że John niczego nie
zauważył.

- Czytam o wszystkim, co się ukazuje na rynku - odparł obojętnym

tonem - ale gdybym to wszystko zamawiał, szybko bym zbankrutował.
Ponieważ są to rzeczy kosztowne, nie znalazłbym wielu pacjentów, którzy
byliby skłonni kupować każdy wynalazek. Pana ciotka Maja, na przykład,
woli metody tradycyjne.

- To prawda - zgodził się John. - Ale ja chętnie pokażę panu moją każdą

nową zabawkę.

- Dzięki, będę o tym pamiętał. A teraz, czy chciałby pan porozmawiać ze

mną prywatnie?

Summer z ulgą opuściła gabinet. Nie widziała już Johna po jego wizycie

u Randalla, ponieważ była zajęta w gabinecie zabiegowym pacjentem
Steve'a. Samego Randalla natomiast ujrzała dopiero pod koniec dnia pracy.

W ośrodku powoli zaczęła zapadać cisza. Ruth, która po południu

przyszła na wizytę w sprawie diety, przed chwilą opuściła przychodnię.
Imelda robiła porządek na biurku, Lesley toczyła przez telefon ostatnie boje
o krzesła, a Steve udał się do szpitala do swego pacjenta.

Summer weszła do kuchni, i zobaczywszy bałagan, wzięła się do

zmywania naczyń.

- Daj sobie spokój, za chwilę to zrobię! - zawołała Imelda, lecz Summer

odparła, że bardzo lubi zmywać, po czym natychmiast zmieniła zdanie, gdy
w progu pojawił się Randall.

92

RS

background image

- Nie miałem okazji cię przeprosić - oznajmił bez żadnych wstępów.
- Za co? - Boże, jaka ta kuchnia jest mała! To... niesprawiedliwe, że musi

stać blisko niego, czuć jego zapach i ciepło.

- Podaj mi tę filiżankę - zażądała, mając nadzieję, że owo okropne

uczucie słabości minie.

- Nie, sam ją umyję.
Zmierzyli się wzrokiem. Summer stała przy zlewie, więc Randall nie

mógł dosięgnąć kranu. Odstąpiła krok na bok, on odchrząknął i zajął jej
miejsce, po czym przełożył filiżankę z ręki do ręki i powiedział:

- Za to, że trzy tygodnie temu skrytykowałem radę, jakiej udzieliłaś

Penny. Ty miałaś rację, a nie ja.

- Jeśli mówisz to takim tonem, brzmi to jak oskarżenie - odparła

zdenerwowana.

- Naprawdę?
- Tak!
- Wobec tego przepraszam i za to.
- Przestań już - rzekła pospiesznie, nie mając zamiaru przedłużać tej

sceny. - A co do Penny i Larry'ego, to wiem, że się cieszysz. Wszyscy się z
tego cieszymy, ale to nie moja zasługa. Jeśli między ludźmi istnieje
naprawdę silna więź, zawsze w końcu zwycięża, bez względu na to, czy
ktoś udziela im dobrych rad, czy nie.

- Naprawdę tak myślisz?
- Owszem, a ty nie?
- Hm, nie jestem pewien. I w tym tkwi drugi problem.
Urwał i znowu odchrząknął, co sprawiło, że Summer przestała studiować

swoje paznokcie i przeniosła na niego wzrok, zaciskając dłonie w pięści.
Boże, co za okropny nawyk! Znowu miała ochotę obgryzać paznokcie,
postanowiła jednak, że Randall jej do tego nie skłoni!

A więc przepraszał za Penny tylko na przystawkę, a główne danie

właśnie nadchodzi...

- Słucham, Randall - ponagliła go.
- Jak wiesz, John przyszedł dzisiaj do mnie porozmawiać.
- Tak...?
Ta niepewność była u niego czymś niezwykłym, bo Randall zazwyczaj

wyrażał się płynnie. Ciszę przerwało lekkie trzaśniecie drzwiami - to Imelda
skończyła pracę.

- Do cholery! - wybuchnął i teraz słowa potoczyły się wartkim

strumieniem. - On chce spróbować z pompą! Powiedziałem mu, że nie jest
do tego przygotowany i spytałem, dlaczego mu tak na tym zależy.

93

RS

background image

Oczywiście, pompa stwarza najlepszą możliwość samokontroli, ale wymaga
wielkiego zaangażowania, wiedzy i dyscypliny. Ty wiesz o tym, ja o tym
wiem, ale czy masz pojęcie, co on na to?

- Co?
- Cytuję, Summer. - Zabrzmiało to jak groźba. - „Tylko w ten sposób

mogę odzyskać kobietę, którą kocham". Czego ty, do diabła, chcesz od tego
faceta?

W jego oczach zamigotał niespokojny płomień, Summer zaś

zaniemówiła z przerażenia.

- Ty, właśnie ty! - ciągnął. - Kobieta, która ma wszelkie kwalifikacje,

żeby być znakomitą żoną dla cukrzyka. Jako jego lekarz muszę cię prosić o
to, żebyś spróbowała pokonać strach. Jako twój kolega przyznaję, że twoja
wiedza może ci utrudnić zaangażowanie, ale jeśli naprawdę ci zależy... -
Roześmiał się gorzko. - Ale jako mężczyzna, który kiedyś chciał zostać
twoim kochankiem i który z tego powodu cierpi, zadaję sobie pytanie,
dlaczego usiłuję cię do czegokolwiek namówić? Jego strata będzie moim
zyskiem. Powinienem cię po prostu zanieść do łóżka i zapomnieć o Johnie,
ale nie mogę tego zrobić, bo nie potrafię kochać kobiety, która odrzuciła
mężczyznę tylko z powodu cukrzycy!

- Ja odrzuciłam Johna z powodu cukrzycy? - wyjąkała zdumiona, gdy

wreszcie dotarł do niej sens jego słów.

- A co? - spytał, patrząc jej prosto w oczy.
Jego twarz wyrażała pogardę, ale czy tylko? Summer odniosła wrażenie,

że dostrzega w niej ból i rozdzierającą tęsknotę... Przytłoczona biegiem
wydarzeń i jego oskarżeniem, poczuła złość.

- Jego cukrzyca nigdy nie miała znaczenia, Randall - oświadczyła

pewnym już głosem. - Ale że tobie coś takiego przyszło do głowy... Nie
wierzę, że traktujesz mnie tak, jak traktujesz, z powodu takiego
bezsensownego podejrzenia!

Poczuła, że do oczu napływają jej łzy i postanowiła wyjść z kuchni. Gdy

postąpiła krok do przodu, zderzyła się z Randallem, który chciał ją
zatrzymać. Na ułamek sekundy opanował ją ból pożądania, oszołomiła jego
bliskość, po czym usłyszała zduszony okrzyk i dźwięk tłuczonej porcelany.

Na podłodze leżała w kawałkach błękitna filiżanka.
- Och, przepraszam, Randall. Ja...
- Przecież mi na niej nie zależy!
Próbował ją powstrzymać, lecz strząsnęła jego rękę, schyliła się i zaczęła

zbierać kawałki. Ponieważ pod stopami trzeszczały jej drobinki porcelany,
wzięła papierowy ręcznik i usiłowała zmieść wszystko w jedno miejsce.

94

RS

background image

- Zostaw to! Pokaleczysz się. Proszę cię, zostaw, musimy porozmawiać!
- Nie musimy! - Wyprostowała się i spojrzała mu groźnie w oczy. - Dość

już powiedziałeś. Muszę iść.

- Do Johna.
- Nie, nie do Johna. John nie ma tu nic do rzeczy!
- Naprawdę? Jako jego lekarz... Boże, dlaczego ja muszę być jego

lekarzem!

- Ja też żałuję, ale chyba nie można tego na razie zmienić. I chyba nigdy

nie przejdziemy nad tym faktem do porządku dziennego, prawda?

Kiwnął głową i przymknął oczy.
Gdy skierowała się do wyjścia, tym razem nie uczynił ruchu, by ją

powstrzymać. Zebrała swoje rzeczy i przy drzwiach wyjściowych
przystanęła na chwilę - na tyle długą, by usłyszeć, że Randall nadal jest w
kuchni i usuwa z podłogi resztki swej ukochanej filiżanki.

Ta myśl dotarła do niej dopiero późnym wieczorem. W tym bezładnym

pozornie potoku słów, w gniewnej przemowie Randalla kryło się w gruncie
rzeczy wyznanie miłości...






















95

RS

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY


- Stłukł? O nie! Ale jak? - mówiła Imelda do Lesley następnego ranka,

gdy Summer wchodziła do ośrodka.

- Powiedział, że wypadła mu podczas mycia, tuż po twoim wyjściu.

Kiedy Steve wrócił ze szpitala, widział, jak Randall wrzuca ostatnie kawałki
do kosza, Podobno tych kawałków były tysiące.

- No, to była w końcu duża filiżanka. Teraz Randall będzie chodził

rozjuszony jak byk.

- Obawiam się, że masz rację - rzekła Lesley marszcząc czoło. - Ta

historia na pewno nie poprawiła mu humoru.

- Summer, słyszałaś, co powiedziała Lesley?
- Tak. To okropne.
Ostrożnie wepchnęła głębiej do torby nową filiżankę z porcelany, którą

kupiła poprzedniego wieczoru. Skoro Randall wziął całą winę na siebie i
powiedział, że w owej feralnej chwili był w kuchni sam, nie wolno jej
zdradzić, że prawda wygląda inaczej. Randall najwyraźniej nie chciał, by
ktokolwiek podejrzewał jakąś scenę, i w tym w pełni się z nim zgadzała.

A poza tym ta nowa filiżanka wcale nie jest taka piękna. Summer była

poprzedniego dnia mocno rozdrażniona i początkowo wydało jej się
szaleństwem wsiadać do autobusu i jechać do Hamilton na niecałą godzinę
przed zamknięciem sklepów, lecz mimo wszystko to zrobiła. A potem
gorączkowo biegała po sklepach w poszukiwaniu w miarę wiernej kopii
słynnej niebieskiej filiżanki, i nie mogła nic podobnego znaleźć.

Wyprawa ta jednak dobrze jej zrobiła. Wspomnienie buszowania po

półkach pomogło jej również później, gdy uświadomiła sobie, co w gruncie
rzeczy Randall jej wyznał.

Powiedział, że mnie kocha...
W sklepie mogła przynajmniej skupić myśli na pólkach pełnych

towarów, na czymś konkretnym, albowiem zupełnie nie była w nastroju, by
uwierzyć w coś tak ulotnego jak miłość.

W końcu znalazła coś dosyć podobnego do nie istniejącego oryginału.

Była to duża, gruba filiżanka w kształcie miseczki, z dużym uchem, które
umożliwiało swobodne zawieszenie jej na palcu, kształtem jednak różniła
się nieco od swej poprzedniczki i nie była błękitna. Summer mogła jedynie

żywić nadzieję, że morski kolor nie będzie Randallowi przeszkadzał...

Kupowanie mu prezentu w chwili, gdy czuła się zła, zraniona i

zagubiona, było dziwnym pomysłem, który jednak miał dobroczynny
skutek. Teraz nie była już taka zła. Nie spała dobrze w nocy i w gruncie

96

RS

background image

rzeczy czuła się wyczerpana, toteż nie miała pojęcia, jak zniesie pojawienie
się Randalla. A może uda się uratować coś z bliskości, która ich niegdyś

łączyła? Chyba jednak nie. Powiedział, że mnie kocha, ale...

Dlaczego tak chętnie uwierzył w niskie pobudki zerwania zaręczyn z

Johnem? To jest coś, nad czym najtrudniej jej było przejść do porządku
dziennego. Przecież powinien wierzyć w jej uczciwość! Dlaczego ze
sceptycyzmem myślał o radach udzielonych przez nią Penny? Jego
podejrzliwość zrodziła się chyba wcześniej. Kiedy? Owego ranka na
wyspie, gdy po śniadaniu spytał o Johna i ich zerwane zaręczyny?

A więc filiżanka bardzo jej pomogła, teraz ukryła ją jednak głęboko w

torbie, by udać później, że kupiła ją dopiero podczas lunchu. Dopiero po
południu pokaże wszystkim swój zakup, a potem wręczy filiżankę
Randallowi.

Był czwartek i ponieważ tego dnia tuż po lunchu nie było pacjentów,

Summer miała dwie godziny wolnego. Wykorzystała je nader prozaicznie:
zrobiła zakupy do domu. Gdy wróciła przed piątą do ośrodka na dyżur, była
gotowa pokazać swe trofeum.

Wszyscy byli na miejscu z wyjątkiem Randalla, który jeszcze

przyjmował pacjentów w przychodni przyszpitalnej. Imelda i Lesley
zajmowały się ostatnimi przygotowaniami do sobotniego lunchu, Ruth
prowadziła zajęcia na temat gotowania, a Steve właśnie wrócił z pola
golfowego.

I gdy Summer wyciągnęła swą opakowaną jeszcze filiżankę, powiedział:
- Nie do wiary! Ja też mu coś takiego kupiłem!
- I ja! - zawołała Lesley, po czym Imelda i Ruth wybuchnęły śmiechem,

pokazując małe paczuszki.

Gdy wrócił Randall, w ośrodku rozbrzmiewały co chwila salwy śmiechu.

Na biurku w środku recepcji powitał go widok pięciu filiżanek, usiłujących
zastąpić tę jego błękitną z porcelany.

- Co tu się...
- Chyba wszyscy byliśmy jednakowo przerażeni myślą, że bez filiżanki i

ty się rozlecisz - rzekła odważnie Lesley. - Zapewniam cię, Randall, że to
nie spisek. No i ten widok wyjaśnia, dlaczego każdy z nas miał w ciągu dnia
jakąś bardzo ważną sprawę.

Każda filiżanka była inna. Zakup Imeldy najbardziej przypominał stare

naczynie kolorem, ale ucho było za małe, żeby filiżanka mogła dyndać na
palcu. Steve'a była duża, lecz trochę zbyt kanciasta, a poza tym miała
zupełnie inny odcień błękitu i jakieś irytujące, geometryczne wzory. Lesley
znakomicie trafiła z barwą, lecz elegancki, smukły kształt jej nabytku w

97

RS

background image

niczym nie przypominał utylitarnego przeznaczenia oryginału. Ruth
znalazła po prostu bardzo ładną filiżankę ozdobioną ptaszkami i kwiatkami.

Nieco z boku stała filiżanka kupiona przez Summer - z boku, ponieważ

nie była błękitna.

Randall również zaczął się śmiać.
- Przykro mi, że waszym zdaniem moje zdrowie jest tak kruche! Czy

mam przyjąć wszystkie i pić z każdej po kolei?

- To są bardzo ładne filiżanki - oświadczył Steve. - Powinieneś wybrać

tę, która ci się najbardziej podoba, a reszta zostanie dla nas. Mój kubek na
przykład jest wyszczerbiony od kilku miesięcy.

- Znakomity pomysł. A kiedy będę wybierał, wszyscy będziecie mi

patrzeć na ręce, prawda?

- Oczywiście - przyznała Lesley - choć prawdę mówiąc, wiem, którą

wybierzesz. - Obrzuciła Summer przelotnym spojrzeniem. - Nikt chyba nie
ma wątpliwości, kto cię najlepiej rozumie.

Summer dużo by dała, by te słowa nie padły, ponieważ wszyscy zdawali

się zgadzać, że chwila wyboru stanie się bardziej znacząca niż powinna.

Randall nadal się uśmiechał.
- To przecież oczywiste, prawda? - oznajmił, wyciągając rękę po

filiżankę Summer.

Postawił ją na dłoni, zbadał ciężar i uważnie obejrzał: była to praktyczna,

mocna, duża filiżanka, którą można zabrać z sobą na żaglówkę, o barwie
ciepłego, tropikalnego oceanu.

- No więc kto rozumie mnie najlepiej? - spytał.
- Summer, oczywiście! - zawołał chór głosów.
- Summer... - powtórzył cicho i spojrzał w jej stronę.
- Po prostu zgadłam - wykrztusiła, uśmiechnęła się lekko i odwróciła

głowę, żeby nikt nie dostrzegł jej zaczerwienionych policzków.

- Oj, chyba nie - zaprotestował Steve poważnie. - Ten wybór jest bardzo

przemyślany.

- Ale teraz ty jedna nie masz nowej filiżanki - powiedział Randall w

chwilę później, gdy wszyscy się rozeszli, bo do ośrodka zaczęli przybywać
pacjenci.

- Jakoś sobie poradzę - odparła, udając przesadne zainteresowanie

kartami chorobowymi.

Wolałaby, żeby nie stał tak blisko. Jego obecność poruszała w niej

wszystkie zmysły i niepotrzebna jej była żadna zabawa z filiżankami, by
uświadomić sobie, jak dobrze go zna.

- Kupię ci filiżankę - zaproponował.

98

RS

background image

- Nie musisz.
- Ale chcę.
Najwyraźniej nie było to wszystko, czego pragnął, lecz pora na co innego

nie wydawała się stosowna. Uznał ten fakt z nie ukrywaną niechęcią, ona
zaś powitała go z ulgą i dołożyła wysiłków, by przebrać się i wyjść z
ośrodka w chwili, gdy Randall przyjmował ostatniego pacjenta.

Powiedział wczoraj, że ją kocha, choć równocześnie nią gardził. I jeśli

nawet mu to przeszło, nie wiedziała, czy będzie w stanie mu wybaczyć.

Nie dane jej jednak było uciec przed całym światem. Na parkingu czekał

na nią John. Był niespokojny i podniecony.

- Jedź ze mną do Rose Beach - poprosił. - Muszę coś załatwić, ale po

drodze możemy porozmawiać. A potem pójść na kolację, jeśli zechcesz.

- Porozmawiać?
- Musisz przekonać Macleaya, że poradzę sobie z pompą! Siedziała już

przy nim w samochodzie, nie bardzo wiedząc, dlaczego się na tę podróż
zgodziła, lecz gdy usłyszała jego ostatnie słowa, zrozumiała, że kryje się za
nimi jakiś dramat.

- Dlaczego jest to dla ciebie takie ważne, John? - zapytała. - Da ci to,

oczywiście, znakomitą kontrolę, ale pompę trudno jest obsługiwać, bo
wymaga olbrzymiej dyscypliny.

- Przecież w ciągu ostatnich dwóch tygodni wykazałem, że potrafię być

odpowiedzialny.

- Myślę, że Randall chciałby zobaczyć zapis z kilku miesięcy, zanim się

zgodzi na pompę. John, proszę, nie oczekuj po tym cudów!

- Nie oczekuję. - Nacisnął gaz i samochód pomknął nieco szybciej,

aczkolwiek John nie miał odwagi szaleć na wąskich, krętych drogach
wyspy. - Nie rozumiesz, Summer? Muszę coś zaoferować Alex. Miałaś
rację; kocham ją tak, że nie mogę pozwolić jej odejść. Strasznie się z tym
wszystkim męczyłem, aż w końcu zdałem sobie sprawę, że muszę podjąć
jakieś działanie. Przepraszam, że cię wykorzystuję, ale...

- W porządku, John.
- Chcę pójść do Alex z czymś konkretnym, jako dowód, że panuję nad

swoim życiem i mam jej coś do zaoferowania. Wiele rzeczy w życiu miałem
za darmo, więc chciałbym zapracować choć na to jedno: zyskać kontrolę
nad chorobą i zdobyć Alex.

- A nie sądzisz, że już ją zdobyłeś? Przyjechałaby do ciebie, gdybyś

powiedział jedno słowo.

- Nie - odparł z uporem. - Nie chcę być z nią na takich warunkach.

99

RS

background image

Wiedziała, że go nie przekona, i zaczęła się zastanawiać, czy John

przypadkiem nie ma racji. Nigdy nie musiał pracować na swój udział w
Wave Crest, zaś jego pierwsza reakcja na wiadomość o cukrzycy była
autodestrukcyjna i niedojrzała. Dotychczas sam siebie okłamywał, może
więc pojawiła się wreszcie szansa, by się wykazał?

Samochód skręcił na długi podjazd prowadzący do Rose Beach, hotelu

należącego do sieci Wave Crest, kiedy podjęła decyzję.

- Dobrze - odezwała się. - Porozmawiam z Randallem, jeśli chcesz.
- Dzięki, Summer! Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Czy możemy za pół

godziny zobaczyć się na kolacji? Muszę tylko wpaść na chwilę do biura.

- Oczywiście, jeśli tylko uważasz, że jestem odpowiednio ubrana.
Spojrzała z dezaprobatą na swą prostą, granatową spódnicę z lnu i

kremową bluzkę.

- Wyglądasz wspaniale, a poza tym jesteś ze mną. Musieli by cię wpuścić

nawet w bikini, gdybym im kazał.

Znowu przemawiała przez niego arogancja właściciela, lecz szybko mu

wybaczyła. Gdy zniknął w rozległym holu, postanowiła się przejść po
pięknych ogrodach wokół hotelu. Zanim jednak zdążyła wybrać kierunek,
na schodach pojawiła się Maja.

- Wspaniale, że tu jesteś! - zawołała.
- Aa... Przyjechałam na kolację z Johnem.
Nagle poczuła się nieco zażenowana, zwłaszcza że w oczach Mai

dostrzegła aprobatę.

- Naprawdę? - spytała i jej uśmiech natychmiast złagodniał. - A więc

zaczynacie od nowa? To cudownie! Tak mi się wydawało, że John ostatnio
trochę lepiej wygląda. Przedtem był strasznie przygnębiony, bo pewnie
myślał, że nie chcesz się wiązać z cukrzykiem, ale skoro uznałaś, że dasz
radę...

- Maja, to nie tak! - zawołała Summer z rozpaczą. - Nie chodziło wcale o

jego cukrzycę, ale o to, że tak naprawdę on nigdy mnie nie kochał. On
zawsze chciał być z Alex i nie wierzył, że ona pogodzi się z jego chorobą.

- Alex? - powtórzyła Maja bezbarwnym tonem.
- Czyżbyś już zapomniała? Sama mi mówiłaś, że są bardzo blisko, a

potem zaczęło się z tą cukrzycą i John był tak przestraszony, że Alex go
odrzuci, że nawet nie dał jej szansy zachować się inaczej. Uważał, że nie
może jej się narzucać.

- O Boże, a ja myślałam, że chodzi o ciebie. Powiedziałam nawet

doktorowi Macleayowi... - Urwała i zaśmiała się krótko. - Mnie ktoś
odrzucił z powodu cukrzycy, więc pewnie w każdym przypadku wyciągam

100

RS

background image

pochopnie taki wniosek. Ja postanowiłam żyć bez miłości, nie ryzykować.
Zresztą, nie bardzo się nadaję na żonę. Ale John, jeśli chce Alex, na co
czeka? Ta dziewczyna rzuci dla niego wszystko. Byłam w zeszłym tygodniu
w naszym hotelu na Bahamach i widziałam ją w strasznym stanie!

- On chce najpierw udowodnić, że panuje nad chorobą - wyjaśniła

Summer.

Teraz już rozumiała, dlaczego Randall łączył ją z Johnem. To

przekonanie wyrobiła w nim Maja, a ponieważ była osobą bardzo
autorytatywną, uwierzył jej bez zastrzeżeń. Kto wie jednak, czy Summer nie
za późno o wszystkim się dowiedziała. Bardzo zniszczonych mostów
czasami nie warto naprawiać.

- To jakiś absurd! - ciągnęła Maja. - Alex wcale o tym nie marzy. Ona

przyjmie go natychmiast, bez żadnych warunków. Cóż za galimatias!

- Tak - przyznała Summer. - Straszny galimatias! Tyle że wcale nie miała

na myśli Alex i Johna.

Olivewood House został poddany licznym zabiegom odświeżającym i

doprowadzony do kwitnącego stanu. Wspaniale wyglądały trawniki
biegnące aż do portu, czystością lśniła zgromadzona w jadalni kolekcja
luster w stylu art deco. W tejże jadalni, jak również w trzech sąsiadujących
z nią salach połączonych łukowymi przejściami, ustawiono stoły na sto
dwadzieścia osób. Lesley poinformowała obsługę, że na popołudniowe
przyjęcie w ogrodzie przybędzie pięć razy tyle gości.

Lesley była ogromnie zdenerwowana przez cały piątek, zupełnie jakby

miała na głowie zorganizowanie własnego przyjęcia weselnego. Kwiaty do
ozdobienia stołów, karteczki z nazwiskami, przemówienie, markiza,
koordynacja pracy ochotników, plan awaryjny na wypadek deszczu.

W sobotę jednak z twarzy Lesley i jej sposobu bycia nie dało się

wyczytać, ile wysiłku kosztowało ją zorganizowanie imprezy, która w jej
opinii miała być największym wydarzeniem dobroczynnym ośrodka.

- Dobrze, Summer, że jesteś! - Odchyliła do tyłu głowę i odgarnęła z

czoła kosmyki siwiejących, jasnych włosów. - Chcę, żebyś przy nakryciach
rozłożyła karteczki z nazwiskami. Tutaj masz listę i błagam, nie pomyl
niczego, bo mamy co najmniej cztery pary, które od lat nie lubią się z
innymi czterema parami i nie dadzą na cele dobroczynne ani centa, jeśli
posadzimy ich przy tym samym stole. Czy mnie rozumiesz?

Uśmiechnęła się, poklepała Summer po ramieniu i pospieszyła w

kierunku ekipy, która linami odgradzała część oficjalną od części prywatnej
domu.

101

RS

background image

Anna i Vincent Giangrande z rozmysłem wyjechali na weekend do

Nowego Jorku, zostawiając reprezentowanie rodziny Johnowi. Summer
wzięła od Lesley listę i plan rozmieszczenia gości i rozpoczęła rozkładanie
wizytówek.

Po kilkunastu minutach natknęła się na swoje nazwisko.
Każdy z pracowników ośrodka otrzymał miejsce przy innym stole, a

także polecenie, by zabawiać gości rozmową do czasu, gdy podczas deseru i
kawy zostanie wygłoszone przemówienie. Nazwisko Randalla ujrzała na
diagramie przy sąsiednim stole i właśnie kładła przy jego nakryciu kartkę,
gdy usłyszała głos Lesley:

- Randall, spóźniłeś się! Ale widzę dlaczego: wyglądasz jak z żurnala!

Myślę też, że jako mężczyzna znasz się na różnych elektrycznych rzeczach,
więc proszę, sprawdź mikrofon i głośniki we wszystkich salach.

Summer nie miała odwagi na niego spojrzeć, toteż dalej nie widzącym

wzrokiem studiowała plan miejsc. Wczoraj w pracy była boleśnie świadoma
jego obecności i nie potrafiła zdecydować, czy ma się cieszyć, czy martwić
tym, że tak rzadko się spotykają. Teraz musi z nim porozmawiać na temat
Johna, ale lepiej poczekać na dogodny moment.

Zaczęła poza tym podejrzewać, że Randall również pragnie z nią

porozmawiać, że nie jest już zły, wręcz przeciwnie: sprawia wrażenie
człowieka, który na coś czeka. Kilka razy przyłapała go na tym, że patrzy na
nią z zamyśleniem, lecz gdy tylko zwracała w jego kierunku głowę,
natychmiast umykał wzrokiem w bok.

- A kto ma w końcu przemawiać? - spytał Randall.
- Nie wiesz? Rick Blair.
- Już wiem - odparł z kamienną twarzą.
Wszedł do największej z sal w momencie, gdy Summer kładła przy

nakryciu karteczkę z nazwiskiem Ricka. Tuż za nią stało podwyższenie, na
którym Rick miał przemawiać, siedzieć zaś miał nie opodal, przy stole
Randalla.

Summer musiała oddać Lesley sprawiedliwość: Randall istotnie wyglądał

wspaniale. Miał na sobie jasnoszary garnitur i śnieżnobiałą koszulę. Jego
ciemne, przetykane srebrnymi nitkami włosy były doskonałe przystrzyżone,
głęboka opalenizna zaś nieco przybladła i nadawała jego rysom szlachetny
wygląd. Gdy powolnym ruchem okrążał stoły, zmierzając najwyraźniej w
jej kierunku, Summer poczuła, że uginają się pod nią kolana.

- Witaj - mruknął i musnął dłonią jej ramię.

102

RS

background image

Poczuła, że materia jedwabnej, turkusowej sukni przykleja się do jej

skóry. Randall minął ją i poszedł dalej, zanim zdołała odpowiedzieć na jego
pozdrowienie.

Odpowiedzieć? A czy zmysły nie zrobiły tego za nią? Czuła niemal

pieczenie w miejscu, gdzie spoczęła ręka Randalla, przez jej ciało przebiegł
dreszcz. On zdawał się tego nie zauważać, ale tym lepiej. Właśnie włączył
mikrofon i z podium dobiegły ją charakterystyczne trzaski.

Wyczuła w nim jednak coś innego - coś jakby cechę świadczącą o tym,

że dawny Randall, nieobecny przez kilka tygodni, właśnie wrócił. Podobała
jej się ta zmiana, nie miała jednak odwagi domyślać się, co mogłaby
znaczyć.

Była bardzo ciekawa przemówienia Ricka Blaira i miała pewność, że

Randall jest również bardzo tym wystąpieniem zainteresowany.
Amerykanin był z zamiłowania podróżnikiem i miał na swoim koncie kilka
niesamowitych wyczynów - od lotu balonem nad Andami po nurkowanie w
wodach arktycznych. Jego dokonania były opisywane w prasie i
przedstawiane w telewizji, a niedawno skończył pisać trzecią książkę. Fakt,

że od ósmego roku życia był chory i musiał przyjmować insulinę, stanowił
po prostu jeszcze jedno wyzwanie dla człowieka, który z najtrudniejszych
rzeczy uczynił sobie w życiu cel.

Przerwała na chwilę swe zajęcie i spojrzała na Randalla. Zabezpieczał

teraz przewód od mikrofonu, tak by nikt się o niego nie potknął. Z trzaskiem
odklejał czarną taśmę z dużego bloku i odcinał kawałki ostrym nożem. Jakie
to do niego podobne! - pomyślała. Scyzoryk szwajcarski w kieszeni
garnituru!

- Pewnie chciałbyś siedzieć w pobliżu Ricka - rzekła nieśmiało.
- Owszem, to bardzo interesujący człowiek - odparł z rezerwą. - Już kilka

miesięcy temu zaproponowałem Lesley, żeby to on wygłosił przemówienie,
i długo trwało, zanim go wytropiliśmy. Lesley uważała, że jego to nie
zainteresuje, ale kiedy obiecałem wziąć go na pokład .Aquamarine" i
zawieźć na porządne nurkowanie, nie protestował. Wyruszamy jutro o

świcie i wrócimy chyba około północy.

Mówi tak naturalnie, tak zwyczajnie...
Nie wiem, co się z nami dzieje, pomyślała smętnie. Nie wygląda na

kogoś, kto jest zły. Mnie chyba też cała złość przeszła... A jeśli to było
jedynie okropne nieporozumienie, wywołane przez Maję? Czy Randall
uwierzył, kiedy mu powiedziałam, że cukrzyca Johna nie miała znaczenia?

Miała ochotę podejść do niego i wszystko wyjaśnić, lecz uznała, że nie

jest na to najlepsza pora. Przez moment odniosła wrażenie, że są sami, lecz

103

RS

background image

nie była to prawda. W dużej kuchni hałasowali pracownicy firmy
dostawczej, którzy rozpakowywali i układali na półmiskach olbrzymie ilości
jedzenia. W progu stanął nagle Steve i spytał:

- Jest tu gdzieś Lesley?
W tej samej chwili Lesley stanęła za jego plecami i usłyszeli jej głos:
- A teraz, Steve, pójdziesz...
Kilka minut później do sali wszedł John i skierował się w stronę Lesley.
- Wszystkie prywatne pokoje są już zamknięte. Będę pilnował kluczy,

jeśli nie macie nic przeciwko temu.

- Dzięki. To naprawdę bardzo miło ze strony rodziców... Przerwał jej

uprzejmym uśmiechem i machnięciem dłoni, bo zauważył Summer.
Podszedł do niej, władczym gestem zabrał jej karteczki i rzucił je na stół, po
czym ujął jej ręce i spytał:

- Rozmawiałaś z doktorem Macleay?
- Nie miałam okazji, John. Widzisz, że jesteśmy bardzo zajęci, i

podobnie było wczoraj. Musieliśmy oznakować teren, wynająć pomocników
na przyjęcie w ogrodzie...

- Czy nie widzisz, jak mnie to dręczy?
- Widzę, ale...
- Dobrze, rozłożę za ciebie te kartki. Co robi doktor Macleay? Właśnie

skończył z głośnikami. Proszę, Summer! Znakomicie się do tego nadajesz;
jesteś taktowna, dużo wiesz, masz wdzięk. Na litość boską, przecież
udostępniliśmy wam ten dom!

I znowu ta mieszanina czaru, pochlebstwa i wyższości, dzięki której ją

zdobył i stracił kilka miesięcy temu.

- Dobrze - odparła bezradnie. - Poszukam jakiegoś spokojnego miejsca.
Rzucił jej pęk kluczy.
- Ten zloty jest do oranżerii.
- Dobrze, ale...
- Potem po prostu zamknij. A teraz te wizytówki...
Przekładał je z roztargnieniem z ręki do ręki i trochę mieszał, gdy do sali

weszła Maja, jak zwykle elegancka i pewna siebie.

- Jest tu - powiedziała swym dźwięcznym głosem i w przejściu stanęła

Alex Page.

Miała na sobie szkarłatny kostium z jedwabiu, lecz była tak

zdenerwowana i wychudzona na twarzy, że nie pokrył tego nawet
profesjonalnie zrobiony makijaż.

- Alex! - zawołał John.

104

RS

background image

Wizytówki rozsypały się po podłodze i Lesley zamarła, wydając

zduszony syk. Randall stał osłupiały, kręcąc na palcu rolkę taśmy, jakby to
była filiżanka, lecz Steve - niewidoczny w sali obok - nucił piosenkę
Beatlesów, kompletnie nieświadomy, co się dzieje.

- Alex... Zbliżyli się do siebie.
- Maja zadzwoniła do mnie w czwartek - odezwała się piękna blondynka.

- Jak mogłeś myśleć, że twoja choroba w czymś mi przeszkadza, John? Jak
mogłeś tak się zachować?

- Nie chciałem cię do tego... zmuszać. Ale jeśli się nie boisz, jeśli mnie

chcesz.

- Ależ oczywiście, że chcę! Ja cię kocham! Mogłabym cię zabić za to, jak

mnie potraktowałeś!

John wziął Alex pod rękę i opuścili salę, nie zwracając uwagi na nikogo.

Po krótkiej chwili ciszy rozległ się głos Mai:

- No cóż, to było łatwe. Teraz mogę zrobić coś trudniejszego. Co?
- Ponieważ nie zanosi się na to, że będziemy dzisiaj mieli pożytek z

Johna... - zaczęła Lesley.

Summer pochyliła się, by pozbierać wizytówki, i zdała sobie sprawę, że

nadal trzyma pęk kluczy należących do Olivewood House. Wyprostowała
się, spojrzała na nie zasępionym wzrokiem i zauważyła, że Randall na nią
patrzy.

- John mi je dał - wyjaśniła. - Chciał, żebym cię skłoniła do wyrażenia

zgody na pompę, właśnie z powodu Alex, ale nie sądzę, żeby to teraz było
jeszcze ważne.

- Chyba nie - przyznał. - Możemy nad tym popracować, jeśli mu tak

zależy. Ale co z tobą, Summer?

Stał blisko niej, tak blisko, że była go świadoma każdym nerwem, jak

zresztą zawsze, i nie potrafiła tego ukryć.

- Jak to, co ze mną? - wykrztusiła.
- Pozbieraj te kartki, Summer, zanim ktoś je podepcze! - jęknęła Lesley.

Przystanęła i spojrzała uważnie na Summer, potem na Randalla. - Coś mi się
wydaje, że przeżywacie nawrót choroby, która się wam przydarzyła kilka
tygodni temu. Idźcie i zróbcie coś z tym, dobrze? Sama rozłożę te
nieszczęsne wizytówki, bo widzę, że od was się tego nie doczekam. Proszę
cię tylko, Randall, żebyś wrócił w porę i przedstawił Ricka Blaira.

- Obiecuję, Lesley - odparł, patrząc na nią błyszczącymi oczami. -

Przepraszam za...

- Za nic nie przepraszaj! Może wreszcie będziesz w lepszym nastroju. Idź

i po prostu coś z tym zrób!

105

RS

background image

- Boże, jak ja się czuję! Ciekawe, jak by to można opisać? - spytał tonem

zdradzającym poczucie winy, gdy razem z Summer wyszli posłusznie z sali
i ruszyli w stronę oranżerii.

Summer czuła, że klucz parzy jej wilgotną dłoń.
- Jak dziecko - odparła - które przyłapano na tym, że podczas kolacji

położyło na stole żywą żabę i natychmiast kazano mu odnieść ją z
powrotem do ogrodu.

- Skąd wiesz?
- Bo czuję się tak samo.
- Dobrze, a czy to zrobimy?
- Co?
- No, czy zaniesiemy tę żabę... Właściwie można by to zinterpretować

przenośnie. Summer...?

- Tak, Randall?
Dotarli właśnie do dużej, pięknej oranżerii, i oboje jednocześnie odnieśli

wrażenie, że nie pora na żarty.

- Byłem na ciebie zły, ale już nie jestem. To takie przyjemne uczucie... -

szepnął z ustami przy jej wargach.

Gdy zaczął ją całować, jakaś jej cząstka miała jeszcze ochotę krzyczeć,

protestować, lecz jej świadomość rzuciła wszystko na jedną szalę i dała się
ponieść radości.

- Nic nie rozumiałem i bardzo cię przepraszam - szepnął po chwili. - Jeśli

mi wybaczysz, będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

- Wybaczam ci - szepnęła, obejmując go mocno i przytulając głowę do

jego piersi. - Nie będę robiła sobie na złość. Ja... cię kocham, Randall. Nie
wiem, skąd ci przyszły do głowy te różne pomysły. Trochę była to pewnie
wina Mai...

- To była moja wina - zaprotestował. - Zamiast jej natychmiast uwierzyć,

powinieniem był zrozumieć, że oceniała ciebie i Johna przez pryzmat swojej
choroby. Wiesz, jak bardzo nie lubię uprzedzeń wobec pacjentów, ale żebyś
wiedziała, jak bardzo żałowałem, że John jest moim pacjentem! Nie
mogłem zapomnieć tego, co powiedziałaś wtedy na żaglówce: że nie
byłabyś dla niego dobrą żoną. Ludziom się najpierw wydaje, że poradzą
sobie z cukrzycą, a potem zmieniają zdanie. Nie pamiętam dokładnie, ale
tak to mniej więcej zabrzmiało...

- Miałam na myśli rolę żony bogatego człowieka - odparła, patrząc mu w

oczy. - Randall, przecież ja nie lubię nawet chodzenia do restauracji! Czy
wiesz, jaki to byłby dla mnie wysiłek dostosować się do stylu życia Johna,

106

RS

background image

zadawać się z ważnymi gośćmi w hotelu, uczestniczyć w najważniejszych
wydarzeniach życia na Bermudach?

- A więc to, co mogę ci zaproponować, nie jest zbyt skromne?
- A co mi proponujesz? Właściwie nic jeszcze nie powiedziałeś...
Pocałował ją i szepnął:
- To samo, co chciałem ci zaproponować owej nocy, kiedy j tak

bezsensownie pozwoliłem ci uciec. Moje serce, moją rękę, moją żaglówkę,
mój dom...

- W tej kolejności?
- Mniej więcej. No i także pierścionek, chociaż obawiam się, że nie jest

tak duży, do jakiego przywykłaś.

- Myślę, że jakoś się z tym pogodzę - odparła z uśmiechem.
- A skoro już o tym mowa, to jestem ciekaw, czy Lesley się godzi na

naszą nieobecność.

Oranżeria była na drugim końcu domu i dobiegały do niej stłumione

odgłosy przyjęcia.

- Och, myślę, że już zaprzęgła do roboty Maję - rzekła Summer.
- Czy to znaczy, że możemy tu zostać jeszcze chwilę?
- Tylko jeśli mnie pocałujesz - oznajmiła poważnie.
- Ależ masz wymagania! - mruknął. - Dobrze, spróbuję im

sprostać.















107

RS

background image



























108

RS


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ogrody, ogrody..ogolny opis..rozdzial pierwszy, OGRODY I ICH MAGIA NA ATOLU KORALOWYM
Ułamek chce wrócić na Wyspy
organizacja przyjec na stojaca itd
PODANIE o przyjecie na praktyke Informatyka
wniosek o przyjecie na szkolenie ogólne.15.01.2014, kod egzaminatora w OKE - egz
Przyjęcie na praktyki (karty)
podanie o przyjęcie na staż, Dokumenty(1)
organizacja przyjec na stojaco
Podanie o przyjęcie na studia, pliki zamawiane, edukacja
Przyjeżdżaj na winobranie, Teksty piosenek, TEKSTY
Podanie o przyjęcie na studia Politechnika Wrocławska
OSOBY PRZYJĘTE NA STUDIA DOKTORANCKIE CHEMIA UŁ 2011
Przeprowadzka na Wyspy Brytyjskie
Przyjęcie na praktyki (scenariusz), WAT, SEMESTR VII, PZ
Wniosek o wydanie zezwolenia jednorazowego-organizację przyjęć na sprzedaż-podawanie napojów alko, W
Przyjęcie na Andrzejki
Darcy Lilian Jak sie rodzi milosc

więcej podobnych podstron