THOMPSON VICKI LEWIS
Skradziony pocałunek
Rozdział 1
- Zrobione, Pete. Właśnie wysłałem mego chłopca na spotkanie z
twoją córką. - Ernie Tremayne leżał samotnie w białym szpitalnym
pokoju i nasłuchiwał pikania monitora, któremu towarzyszyło walenie
piorunów za oknem. - Szkoda tylko, że nie mogę posłużyć im za
arbitra, jak dawniej.
„Ładny był z ciebie arbiter, Ernie. Przekupywałeś te dzieciaki
lodami, żeby przestały się kłócić. Beth i Alana mówiły mi, że
wszczynały bójki z Mikiem tylko po to, by dostać te cholerne lody."
Ernie zachichotał, choć od śmiechu bolała go klatka piersiowa w
miejscu cięcia.
- Tak, Mike też mi o tym kiedyś powiedział. Tęsknię za dawnymi
czasami, Pete. I to bardzo. Ten atak serca to prawdziwa udręka, ale
jeśli dzięki temu nasze dzieciaki znów zaczną ze sobą rozmawiać...
Do pokoju zajrzała pielęgniarka.
- Panie Tremayne? Godziny odwiedzin... Och, pan jest sam.
- Tak. Po prostu mówię do siebie, Judy.
- Mogłabym coś dla pana zrobić? Wprawdzie jeszcze nie pora na
zastrzyk, ale...
- Ma pani przy sobie cygara?
Uśmiechnęła się szeroko.
- Przykro mi, ale przed godziną wypaliłam ostatnie.
- A więc nic nie możesz dla mnie zrobić, Judy. Lepiej zajmij się
chorymi.
- Proszę wcisnąć guzik do dyżurki, jeśli będzie pan czegoś
potrzebował. Oczywiście poza cygarami. - Pielęgniarka wycofała się
do holu.
Ciekawe, co by powiedziała, gdyby zwierzył się jej, że rozmawia
właśnie ze swoim starym przyjacielem i wspólnikiem Pete'em
Nightingale'em. Pewnie nieraz miewała pacjentów w tym stanie,
mówiących do zmarłych przyjaciół i krewnych. Na pewno nie
uwierzyłaby, że Pete mu odpowiedział.
Ernie doszedł do wniosku, że udało mu się nawiązać kontakt z
Pete'em w ciągu kilku sekund, które spędził po tamtej stronie, kiedy
lekarze na sali operacyjnej usiłowali przywrócić pracę jego serca.
Przyjaciel naprawdę ucieszył się na jego widok, a teraz mogli ze sobą
rozmawiać, co było dla Erniego sporą pociechą. Miał nadzieję, że dla
Pete'a też.
Oczywiście nie zamierzał wspominać o niczym personelowi
szpitala. Pewne jak dwa razy dwa, że dopisaliby w jego karcie
choroby starcze zaburzenia tuż obok choroby serca. A więc zatrzyma
tę informację dla siebie. Może pewnego dnia opowie o tym Beth i
Alanie.
Centrum Medyczne w Tucson dzieliło od małego miasteczka
Bisbee półtorej godziny jazdy. Przez całą drogę Mike Tremayne
zastanawiał się, co powiedzieć Beth Nightingale. Mógłby zacząć od
przeprosin. Do diabła, sporo się tego nazbierało.
Nieźle narozrabiał przed ośmiu laty, narażając się obu siostrom i
zrywając najcenniejsze przyjaźnie w swym życiu. Co gorsza, poczucie
winy nie pozwalało mu na odwiedziny u ojca. Od wyjazdu z miasta w
noc poprzedzającą ślub z Alaną przyjechał do domu tylko dwukrotnie,
i to na krótko, ponieważ bał się natknąć przypadkowo na którąś z
sióstr.
Tym samym przez lata krzywdził zarówno siebie, jak i człowieka,
którego kochał najbardziej na świecie. Chociaż dziś, w tym sterylnym,
przerażającym szpitalnym pokoju Ernie nie wypowiedział ani słowa
wyrzutu, Mike'a ogarnął żal za cennymi chwilami, których tak
lekkomyślnie się pozbawił.
Nad górami gromadziły się chmury burzowe, a błyskawice
przecinały ciemności. Bezmiar nocnego nieba i rzadka pustynna
roślinność w niczym nie przypominały dżungli, do której przez te lata
przywykł. Ale Arizona na swój sposób była równie nieujarzmiona jak
Amazonia, a Mike uwielbiał te gwałtowne letnie burze. Podobnie jak
Alana. Za to Beth kuliła się przy każdym grzmocie.
Beth. Nie widział jej od ośmiu lat - całą wieczność. I przez te
osiem lat prześladowały go myśli o tym, jak potoczyłyby się sprawy,
gdyby wówczas nie uciekł. Nawet w głębi deszczowych lasów,
tysiące kilometrów od Beth, czasami budził się, czując na wargach
smak zakazanego pocałunku, pocałunku, który zmienił wszystko...
Kiedy Beth otwierała tylne drzwi swego studia witrażu, w oddali
rozległ się grzmot. Pospiesznie weszła do środka i przeszła przez
pracownię do sklepu, gdzie w oknach i na stelażach z kutego żelaza,
które zrobił dla niej Ernie w swoim warsztacie, zwieszały się szklane
kompozycje w barwach tęczy.
Lada chwila powinien pojawić się Colby Huxford. Nie zdążyła
zjeść kolacji, ale wizyta u Erniego w szpitalu była ważniejsza.
Rozmowa z Erniem rozczarowała ją. Sądziła, że na wiadomość, iż
znalazła kogoś, kto przejmie produkcję krajaków do szkła, które
niedawno zaczęli sprzedawać jako spółka Tremayne - Nightingale,
zrobi mu się lżej na sercu. Wprawdzie musieliby przekazać prawa do
patentu chicagowskiej firmie Handmade, którą reprezentował
Huxford, ale przynajmniej zamówienia byłyby realizowane w
terminie.
Ale Erniemu wcale się ten pomysł nie spodobał. Błagał ją, by nie
oddawała patentu, obiecując, że lada dzień wyjdzie ze szpitala i wróci
do pracy. Nie wierzyła w to. Odstąpienie patentu firmie Handmade
wydawało się jedynym wyjściem.
Zatrzymała wzrok na dużym okrągłym witrażu, który zdominował
okno wystawowe. Wewnątrz sklepu kolory wieczorem traciły blask,
ale gdy patrzyło się z ulicy, witraż promieniował. Zdawała sobie
sprawę, że kusi los, zostawiając go na widoku, ale Ernie nie
wspominał o przyjeździe Mike'a, a to szkło było jej najlepszym
dziełem. Na szczęście nikt się nie domyślał, że przedstawiało również
najbardziej grzeszną, najwspanialszą chwilę w jej życiu.
Mike odgadłby to natychmiast, ale ostatnio słyszała, że wyruszył
z kolejną ekspedycją botaników w głąb brazylijskich lasów
deszczowych, spełniając tym samym swoje marzenia. Dżungla w
dorzeczu Amazonki fascynowała go od dzieciństwa. Jedną ze ścian
jego pokoju pokrywał wielobarwny fresk przedstawiający papugi,
małpy i jaguary na tle soczystej, tropikalnej zieleni.
Mike uwielbiał odwiedziny w zoo i przysiągł sobie, że zobaczy
każde z tych zwierząt w naturalnym środowisku. Przez wyprawy do
dżungli często był jednak nieosiągalny i lekarze nie mogli
skontaktować się z nim, kiedy Ernie dostał ataku serca.
Pojawienie się bez uprzedzenia byłoby w stylu Mike'a. Może
powinna zdjąć ten witraż. Przynajmniej na kilka najbliższych dni.
Dotknęła drewnianej ramy. Wtem przy krawężniku zatrzymał się
samochód. Colby Huxford wysiadł z samochodu i przeciął chodnik,
więc Beth zostawiła witraż w spokoju.
Mike przejechał tunel pod górami Mule strzegącymi wjazdu do
Bisbee od zachodu. Miejscowi nazywali go Tunelem Czasu.
Kiedy popatrzył na światła dawnego górniczego miasteczka,
pożałował, że nie może cofnąć się w czasie, do tamtej nocy przed
ośmiu laty. Gdyby tylko mógł wymazać ten najgłupszy postępek
swego życia, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.
Nie było jeszcze dziesiątej, ale kręte, strome uliczki Bisbee
opustoszały. Mike skierował się w dół Main Street, w kierunku studia
witrażu. Ogarnął go niepokój. Obawiał się tego spotkania bardziej niż
drapieżnych jaguarów i jadowitych żmij. Chętnie by je odłożył, ale
obiecał ojcu, że porozmawia z Beth jeszcze tego wieczora, zanim ona
podejmie jakąś nieodwołalną decyzję.
Najwyraźniej rekin z Chicago zamierzał przejąć produkcję
krajaków. Ojciec chciał, by Mike powstrzymał Beth przed
podpisaniem umowy. Mike zauważył, że Beth pewnie natychmiast
wyrzuci go za drzwi.
- Nie pozwól jej na to - powiedział Ernie. - Na tym krajaku można
zarobić mnóstwo pieniędzy. Czuję, że Huxford ma zamiar nas okpić.
Zupełnie jakbym był jakimś rycerzem na białym koniu, myślał
Mike, zbliżając się do studia. Czarna owca pasowałaby lepiej.
Postanowił jednak spróbować przez wzgląd na ojca i Beth. Był jej
winien przynajmniej tyle.
Ceglany piętrowy budynek ze sklepem od frontu i mieszkaniem
na górze stał w rzędzie dziewiętnastowiecznych kamieniczek wzdłuż
Main Street. Mike zaparkował tuż za limuzyną, bez wątpienia
wynajętą przez Colby'ego Huxforda. Ernie wiedział, że Beth
wieczorem ma się z nim spotkać, dlatego wypędził syna ze
szpitalnego pokoju i powiedział mu, żeby zabierał się do Bisbee,
zanim będzie za późno.
Pewnie było już za późno o osiem lat, ale mimo wszystko wysiadł
z samochodu. W drodze do studia spojrzał na duży okrągły witraż w
oknie i stanął jak wryty.
Wpatrywał się w witraż, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
Osiem lat znikło, a serce zaczęło mu walić jak młotem. Gwałtowną
falą powróciły wspomnienia... szelest jej czerwonej jedwabnej sukni,
kasztanowate włosy ocierające się o jego dłoń, aromat konwalii, który
owiał go, kiedy pochylił głowę, wdychając jej pachnący szampanem
oddech, dotykając ustami jej warg...
A teraz, uwięzieni w kręgu szkła wiszącego na wystawie, zastygli
na zawsze w zakazanym uścisku.
Mike zamknął oczy. Trochę wtedy wypił i nie potrafił się
opanować. I ta suknia. Beth nigdy nie nosiła takich rzeczy. Pomyślał,
że może ją pocałować po prostu po to, żeby zaspokoić ciekawość,
zanim poślubi jej siostrę. W końcu znał ją niemal całe życie, a więc
komu to szkodziło? Ale nie wiedział nic - póki jego wargi nie
odnalazły jej ust. Wciąż odczuwał emocje, których wówczas
doznawał, cudowne uczucie, że wszystko znalazło się na swoim
miejscu, i przerażenie na myśl o tym, że wkrótce wszystko rozpadnie
się na kawałki.
Próbował sobie wyobrazić, jak mówi Alanie, że nie może się z nią
ożenić, ponieważ kocha i chyba zawsze kochał jej małą siostrzyczkę.
Nie potrafił. Alana była dla Beth niczym matka, odkąd ich prawdziwa
matka umarła, kiedy miały pięć i trzy lata. Rozumiał, że między
siostrami istniała silna więź, i wszystko w nim buntowało się na samą
myśl o tym, by wbić pomiędzy nie klin. Najprostszym rozwiązaniem
był wyjazd z miasta. Wówczas obie mogły go znienawidzić i tak
pewnie się stało.
A przynajmniej tak myślał do tej pory. Teraz stał na chodniku,
patrząc na dzieło Beth - artystyczną interpretację tamtego namiętnego
pocałunku. Przez jedną pełną nadziei chwilę wyobrażał sobie, że
umieściła tę pracę w witrynie jako znak dla niego. Ale to nie
wchodziło w grę. Lekarze ojca usiłowali się z nim skontaktować przez
tydzień. Dopadli go tuż przed odlotem z Manaus. Jeszcze dwadzieścia
cztery godziny i byłby w środku dżungli. Nawet Ernie przed paru
godzinami nie miał pojęcia o jego przyjeździe.
Zerknął do wnętrza studia. Rozmawiała z chudym facetem w
szarym garniturze. Nikt w Bisbee nie nosił garniturów, więc to musiał
być Huxford. Beth słuchała uważnie, chociaż obronnym gestem
skrzyżowała ramiona na piersiach.
Na widok jej urody poczuł dziwny ucisk w gardle. Zapomniał o
tym, a właściwie zepchnął wspomnienia głęboko na dno pamięci.
Przejechał dłonią po jednodniowym zaroście. Szkoda, że nie znalazł
czasu, by się ogolić i zmienić zmiętą koszulę khaki i drelichowe
spodnie, ale ojciec powiedział mu, że powinien się pospieszyć.
Teraz pośpiech nie wydawał się taki ważny. Zaczął ją
obserwować. Miała na sobie purpurową bluzkę z długimi rękawami
wpuszczoną w purpurowo-granatową powiewną spódnicę do kostek.
Bluzka opinała jej piersi, a pasek spódnicy podkreślał talię, równie
szczupłą jak wówczas, kiedy trzymał ją w objęciach. Perłowe
kolczyki zwisały jej niemal do ramion. Przywołał na pamięć delikatne
rysy i gładką skórę, która wydawała się przejrzysta jak obrabiane
przez nią szkło. Włosy spływały jej do połowy pleców, podobnie jak
wtedy. Witraże zwisające u sufitu zalśniły czerwonym blaskiem, gdy
weszła za kontuar.
Kiedy Mike zorientował się, że poszła po długopis, ruszył do
akcji. Mniejsza o jego wygląd. Nie mógł dopuścić, by Beth zrzekła się
praw do krajaka.
Drzwi studia były zamknięte na zamek. Zabębnił o szklaną szybkę
u góry. Zerknęła na drzwi, marszcząc czoło. Nagle otworzyła szeroko
oczy. Odłożyła długopis i wyszła zza kontuaru jak lunatyczka.
Huxford chyba ją o coś spytał, bo na chwilę odwróciła głowę, po
czym z powrotem skupiła uwagę na Mike'u.
Patrzył jej prosto w oczy przez oszklone drzwi. Gdy się zbliżyła,
serce zabiło mu gwałtownie. W ciągu tych ośmiu lat widział oczy
niejednej kochanki, ale nigdy nie reagował w ten sposób. Zapomniał,
jak hipnotyzujące może być spojrzenie tych niebieskich oczu. Jednak
tym razem nie zaiskrzyły się na powitanie jak kiedyś. Płonął w nich
zimny, ponury ogień. W końcu odsunęła zasuwkę i uchyliła drzwi.
- A więc przyjechałeś?
- Jadę prosto ze szpitala.
- Byłam tam dziś po południu. - Mówiła tak, jakby brakowało jej
tchu. - Ernie nic nie wspominał o twoim przyjeździe.
Mike pozwolił sobie na uśmiech.
- Nie wiedział. Witaj, Beth. Dobrze cię znów widzieć. Wyglądasz
cudownie, jak zawsze.
Nie odpowiedziała mu uśmiechem.
- Czego chcesz?
- Żeby na świecie zapanował pokój. - Kiedy poruszyła się, by
zamknąć drzwi, dodał: - I kilku chwil rozmowy.
- Jestem zajęta.
Z westchnieniem potarł kark. Marzył o odejściu, jej lodowata
odpowiedź była właśnie tym, czego się spodziewał. Ale pamiętał o
dwóch rzeczach - obietnicy danej ojcu, który w końcu był
wspólnikiem w tym interesie, i o witrażu w oknie studia. Zniżył głos.
- Ojciec powiedział mi o Huxfordzie i jego ofercie. Nie
zamierzasz dzisiaj niczego podpisywać, prawda?
- To nie twoja sprawa. Dobranoc, Michael.
Wyciągnął rękę, by powstrzymać Beth przed zatrzaśnięciem
drzwi.
- Mój ojciec jest twoim wspólnikiem, prawda?
- Tak.
- A mnie wyznaczył swoim pełnomocnikiem, a więc to również
moja sprawa.
- Ernie cię przysłał?
- Tak. Z propozycją. Powinnaś przynajmniej mnie wysłuchać.
Jesteś mu to winna.
- Nie powinno go obchodzić, co się stanie z krajakiem. - Zerknęła
na niego niespokojnie. - Lekarze ostrzegali go, że nie wolno mu
niepotrzebnie się gryźć. Musi mieć spokój i wracać do zdrowia. Mike,
on omal nie...
- Wiem - wydusił z siebie.
- To moja wina. Mamy mnóstwo zamówień i może napięcie
doprowadziło go do tego stanu.
- Nie obwiniaj się. - Głos Mike'a drżał. W końcu dotarło do niego,
jak bardzo ojciec jest chory, chociaż nie chciał się z tym pogodzić. -
Od piętnastego roku życia palił te swoje przeklęte cygara. I nie chciał
słyszeć
o
prawidłowym
odżywianiu.
Wszystkie
te
lody,
cheeseburgery, frytki i koktajle zrobiły swoje. To najnowsze
przedsięwzięcie nie spowodowało ataku serca, Beth. Nawet o tym nie
myśl. - Widział, jak walczy ze sobą. Najwidoczniej potrzebowała jego
pocieszających słów, ale obawiała się odprężyć. - Wiem, że nie chcesz
mieć ze mną do czynienia, ale tata prosił mnie, bym tu przyszedł i
przedstawił ci pewien plan. Obiecałem mu, że to zrobię.
- Dobrze, wejdź. - Po krótkim wahaniu cofnęła się od drzwi. -
Colby i ja właśnie kończyliśmy rozmowę.
- Beth, nie zamierzasz chyba...
- Nie dziś. Poza tym i tak nie można nic zrobić bez podpisu twego
ojca. Zamierzałam tylko dać Colby'emu adresy paru klientów, którzy
zgodzili się służyć informacją o krajaku.
- A, tak. - Jednak zdążyłbym się ogolić, pomyślał, wchodząc do
studia.
Beth z trudem zachowywała spokój, przedstawiając Mike'a
Colby'emu Huxfordowi. Należeli do dwóch innych światów, niczym
Indiana Jones i James Bond. Ze sposobu, w jaki uścisnęli sobie dłonie,
zachowując kamienne twarze, można było poznać, że nie znoszą się
od pierwszego wejrzenia.
- Mike jest synem Erniego Tremayne'a - wyjaśniła. - Jest
przewodnikiem ekspedycji naukowych w brazylijskich lasach
deszczowych.
- Ach, tak. - Colby odgarnął poły marynarki i oparł dłonie na
biodrach. - To wyjaśnia ten ząb tygrysa, czy cokolwiek to jest,
wiszący na pańskiej szyi.
- Jaguara.
- Wszystko jedno. Nigdy nie miałem ochoty tam się wybrać.
Nienawidzę węży.
- Naprawdę? - zdziwił się Mike. - A one zawsze mówią o panu
dobrze.
- Mike! - Beth posłała mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Nieważne - powiedział Colby. - Byłbym w podobnym nastroju,
gdybym właśnie wrócił ze szpitala od chorego ojca. Naprawdę
szkoda, że tak się stało.
- Tak.
- Może to jednak najlepsze dla krajaka. Handmade wykorzysta
jego potencjał lepiej niż mały warsztat.
- Najwidoczniej nie zna pan dobrze Beth i mojego ojca - zauważył
Mike.
- Świetnie sobie radziliśmy aż do choroby Erniego - dodała Beth.
Uświadomiła sobie, że nie lubi Colby'ego tak samo jak Mike, ale nie
mogła sobie pozwolić na fiasko nowego przedsięwzięcia. Zwróciła się
do Colby'ego: - Robi się późno, a ty masz jeszcze przed sobą długą
jazdę do Tucson. Dam ci teraz adresy, o których mówiłam, żebyś
mógł już wyruszyć.
- Nie spieszy mi się. - Colby zerknął na Mike'a.
- A więc ja biorę na siebie zakończenie naszego spotkania. - Beth
zmusiła się do uśmiechu. - Jestem zmęczona. Miałam ciężki dzień. -
Weszła za kontuar i wzięła długopis. Drżał jej w palcach.
Zauważyła, że Mike krąży po sklepie. Gdy podszedł do
„Pocałunku" wiszącego w oknie, zacisnęła zęby. Oczywiście wiedział,
co przedstawia. Nie wolno jej tracić pewności siebie.
To nie będzie łatwe, jeśli się weźmie pod uwagę, jak zareagowała
na jego nagłe przybycie. Podobno czas osłabia emocje, ale
wystarczyło jedno spojrzenie w bystre brązowe oczy, by powróciło
uczucie tęsknoty, z którym zmagała się przez większość życia. Musiał
się tu pojawić właśnie teraz - nie ogolony, w pomiętym ubraniu i...
seksowny bardziej niż kiedykolwiek.
Ciekawe, czy zabił jaguara, którego ząb wisiał na skórzanym
rzemyku na jego szyi. Odniosła wrażenie, że wniósł ze sobą do studia
surowy urok dżungli, ale cóż, życie stawało się bardziej podniecające,
kiedy tylko Mike Tremayne znalazł się w pobliżu. Mimo jego
paskudnego charakteru będzie kochała go zawsze, o czym ani on, ani
Alana nigdy się nie dowiedzą.
Mike nawet nie próbował rozmawiać z Huxfordem. Krążył po
studiu, oglądając jej prace. Beth przypomniała sobie, że jako dziecko
interesował się wytwarzaniem witraży. Kiedyś jej ojciec pomógł całej
trójce zrobić szklane gadżety na prezenty pod choinkę i Mike okazał
się w tym niezły. Ale jako nastolatek uznał to hobby za dobre dla
dziewczyn i porzucił je. Alana poszła w jego ślady, a więc została
tylko Beth, która z czasem zaczęła terminować u ojca. Niekiedy
zazdrościła Alanie i Mike'owi swobody, ale z drugiej strony cieszyła
ją szczególna więź z ojcem i Erniem.
Oderwała kartkę z bloczka i podała ją Colby'emu.
- Naprawdę ich nie potrzebuję - podkreślił. - Wierzę, że krajak
jest dobry.
- Ale wciąż nie wiesz, jak dobry. Rozmowa z naszymi klientami
pozwoli ci się o tym przekonać. Nie chcę rozmawiać o kosztach
odstąpienia patentu, dopóki się z nimi nie skontaktujesz.
- Zgoda. Zadzwonię do nich. Ale to ty powiedziałaś, że produkcję
krajaka należy wznowić natychmiast.
- Chyba możemy poczekać jeszcze dwadzieścia cztery godziny. -
Uśmiechnęła się z przymusem.
- A więc podpiszesz dokumenty, kiedy przyjdę jutro wieczorem?
- Muszę jeszcze przekonać Erniego, ale jeśli mi się uda,
prawdopodobnie jutro będziemy mogli sfinalizować umowę.
- Na pewno go przekonasz.
- Zobaczymy.
- Powiedzmy siódma wieczór. Zgoda? - Colby wyciągnął rękę. -
Możemy uczcić to kolacją, jeśli tu, w Bisbee, dają gdzieś przyzwoicie
jeść.
Beth podała mu niechętnie dłoń. Stanowczo nie lubiła tego zbyt
pewnego siebie mężczyzny.
- Nasze restauracje należą do najlepszych w południowej
Arizonie.
- Naprawdę? Nigdy bym nie przypuszczał. Cóż, w takim razie do
jutra. - Skierował się do wyjścia. - Miło było pana poznać, Tremayne.
Mike skinął mu na pożegnanie ręką, po czym odwrócił się do
Beth.
- Skąd go wykopałaś?
- Pracuje dla chicagowskiej firmy o nazwie Handmade, która
próbuje zdobyć pozycję na rynku sprzętu dla hobbistów. Kiedy Ernie i
ja zaczęliśmy sprzedawać krajaki, zobaczyli nasze wideo na kanale
zakupów wysyłkowych i natychmiast się z nami skontaktowali.
Wtedy nie byliśmy zainteresowani ich ofertą, ale teraz...
- Teraz byłoby to jeszcze głupsze. Tata mówi, że to hit.
- Potrzebujemy kolejnych sześciu miesięcy, Mike. - Zerknęła na
zewnątrz. Samochód Colby'ego właśnie oderwał się od krawężnika.
Teraz była naprawdę sam na sam z mężczyzną, który w ciągu jednego
wieczora zdradził zarówno ją, jak i jej siostrę. - Nie mogę czekać, aż
Ernie wyzdrowieje. Gdybyśmy spóźnili się z zamówieniami, nasza
wiarygodność ległaby w gruzach. Poza tym Ernie nie powinien dalej
pracować w takim tempie.
- Też tak uważam. - Mike odstawił witrażową lampkę nocną. - Na
szczęście masz mnie.
- Ciebie?
- Mówisz tak, jakbyś myślała, że to żart. - Powędrował w
kierunku okna.
- To jest żart. - Na pewno celowo zbliżył się do tego
nieszczęsnego witrażu. Chce się z niej naigrawać. Pewnie zaraz ją o
niego spyta.
- Nie jesteś mechanikiem.
- Naturalnie, że jestem. - Przejechał palcem po hebanowej ramie
witrażu. - Pięć wakacji z rzędu pracowałem w warsztacie taty, a kiedy
potrzebowałem dodatkowej gotówki, zatrudniłem się nawet jako
mechanik w Brazylii. - Odwrócił się ku niej. - Mam odpowiednie
kwalifikacje do tej pracy, Beth.
Umowa z Colbym oznaczałaby utratę zysków w przyszłości. Ale
umowa z tym mężczyzną zburzyłaby jej spokój.
- A ile możesz mi poświęcić, Mike? Trzy dni? To za mało. Skłonił
się żartobliwie.
- Zostanę tak długo, jak długo będziesz mnie potrzebować, pani.
Te słowa omal nie wyprowadziły jej z równowagi, ale zacisnęła
dłonie i zmusiła się do zachowania spokoju.
- Sześć miesięcy?
Drgnął, ale nie odwrócił wzroku.
- Jeśli będzie trzeba.
- Przykro mi, ale nie mogę pozwolić, byś się dla mnie poświęcał. I
nie oszukuj się. Nie wytrzymałbyś sześciu miesięcy. W okolicznych
strumieniach nie ma piranii ani krokodyli. Wpadłbyś w obłęd,
przebywając tak daleko od swoich ukochanych lasów deszczowych, i
obydwoje o tym wiemy.
Zmarszczył brwi.
- Przesadzasz. Tata zamierzał wyszkolić kilku pomocników.
Mogę to za niego zrobić, a kiedy wróci do domu, będzie ich
nadzorował. Wówczas mógłbym stąd wyjechać za sześć tygodni, a nie
miesięcy.
Zaczęła wpadać w panikę. Obmyślili ten plan bardzo starannie.
Mogłoby się nawet udać, gdyby nie to, że przebywanie w pobliżu
Mike'a byłoby dla niej piekłem. Postanowiła uciec się do prawdy.
- Nie chcę, żebyś tu zostawał, Mike. Złość zapłonęła mu w
oczach.
- Do diabła, Beth, dorośnij. Wydarzenia sprzed ośmiu lat to nie
powód, by teraz ryzykować przyszłość.
Miała ochotę go uderzyć. Odwróciła się plecami i złożyła ręce na
piersi.
- To nie ma nic wspólnego z dorosłością. Patrzę na to z czysto
praktycznej strony. Praca ze szkłem, a w ten sposób zarabiam na
życie, wymaga spokoju. Jeśli jestem zdenerwowana, nie potrafię ciąć
szkła bez stłuczek, wyeliminowałam więc wszystko, co źle wpływa na
moje życie.
- Jeśli mam tak negatywny wpływ na twoje życie - powiedział
spokojnie po chwili milczenia - to dlaczego moja podobizna wisi na
wystawie twego sklepu?
Rozdział 2
Po tym, jak Beth napięła ramiona, Mike poznał, że obawiała się
tego pytania. Ale przecież musiała wiedzieć, że on je zada.
- Myślę, że powinieneś wyjść - powiedziała, wciąż odwrócona do
niego plecami.
- O, nie. Nie wywiniesz się tak łatwo. Mam prawo wiedzieć,
dlaczego zrobiłaś ten witraż.
- Nie muszę się tłumaczyć.
- No, dobrze, załóżmy, że chcę go kupić. Nie widzę metki z ceną.
Ile kosztuje... - zerknął na kartonik w ramce stojącej na parapecie pod
kręgiem barwnego szkła - „Pocałunek"?
Mruknęła coś pod nosem.
- Nie dosłyszałem. - Podszedł bliżej. - Ile?
Odwróciła się gwałtownie i przeszyła go wzrokiem.
- Powiedziałam, że nie jest na sprzedaż.
- Kiedy go zrobiłaś? - spytał, coraz bardziej zaintrygowany.
- A jakie to ma znaczenie?
- Chyba żadnego. Liczy się tylko to, że go zrobiłaś. Podobno mnie
nienawidzisz. Dlaczego rozmyślnie stworzyłaś coś, co ci o mnie
przypomina?
Wzruszyła ramionami, chociaż wyraz jej twarzy był daleki od
nonszalancji.
- Jestem artystką. To po prostu wizerunek dwojga ludzi, którzy...
- Diabła tam! To przecież my, Beth!
Policzki Beth nabrały delikatnej różowości jego ulubionej
orchidei z deszczowego lasu, ale spojrzenie pozostało wyzywające.
- I co z tego?
Przypatrywał się jej wojowniczej minie, tak różnej od piękna i
pogody witrażu, o którym rozmawiali.
- Co on oznacza?
- Absolutnie nic.
- Nie wierzę ci. - Chciał przedrzeć się przez tę gniewną maskę i
dotrzeć do prawdy.
- Nie obchodzi mnie, czy wierzysz, czy nie.
- Myślę, że cię jednak obchodzi.
- Nie! Jesteś zamkniętym rozdziałem mego życia.
Wskazał ręką witraż.
- To dlatego powiesiłaś go w oknie i w ogóle nie zamierzasz
sprzedać?
- Kolory są ładne i przechodnie przyzwyczaili się do niego.
- Do diabła, Beth. - Troska o ojca i brak snu sprawiły, że poniosły
go nerwy. - Nie igraj ze mną. Zawsze podchodzisz emocjonalnie do
swoich prac. Nie zrobiłabyś tego witrażu, gdyby ci na mnie nie
zależało.
- Mylisz się. To było ćwiczenie, eksperyment.
- Eksperyment, mówisz? A więc zróbmy jeszcze jeden. - Wziął ją
w ramiona i mocno pocałował w usta.
Odwzajemniła pocałunek i wszystkie kawałki jego świata złożyły
się w całość. Przez chwilę rozkoszował się miękkimi wargami,
ciepłym oddechem i słodkim smakiem Beth. Póki go nie ugryzła.
Z przekleństwem wypuścił ją z objęć i dotknął warg. Kiedy
oderwał palce, zobaczył na nich krew. Sięgając do tylnej kieszeni
spodni po chustkę, nie odrywał wzroku od Beth. Cofnęła się i
oddychała tak ciężko jak on.
- Nie próbuj tego nigdy więcej.
Przyłożył chustkę do warg.
- Będę musiał poczekać, aż się zagoi, to na pewno. Dobrze, że
zaprzyjaźniony szaman dał mi na drogę zioła lecznicze.
- Pewnie myślisz, że te egzotyczne podróże uczyniły cię tak
pociągającym, że możesz wpaść tu i zacząć, gdzie skończyłeś,
obojętne, która z sióstr jest pod ręką.
- Zgoda! Nie powinienem cię całować tamtej nocy. Drogo
zapłaciłem za ten błąd. Wyjechałem z miasta, żeby was nie poróżnić.
Czy to się nie liczy?
- Chcesz, żebym uwierzyła, że to był z twojej strony szlachetny
gest? Wyjechałeś stąd, bo zawsze chciałeś zobaczyć Amazonkę. Poza
tym czułeś się urażony, bo Alana nie zgodziła się iść z tobą do łóżka
tuż przed ślubem!
- Co takiego?
- Myślałeś, że mi nie powiedziała, prawda? Cóż, zrobiła to, jak
tylko zostawiłeś ją przy ołtarzu bez słowa pożegnania. Błagałeś ją, by
się z tobą kochała, ale ona chciała poczekać i dlatego wściekły
wyjechałeś. Nie miałam serca powiedzieć jej, że parę godzin
wcześniej zaciągnąłeś mnie w ciemny kąt. Gdyby Ernie nie zaczął nas
szukać, pewnie próbowałbyś uwieść również mnie!
Mike wpatrywał się w nią, nie wierząc własnym uszom.
- Beth, ja nie...
- Złamałeś serce mojej siostry. - I moje, dodała w myśli. - Nie
mogę ci tego wybaczyć, Mike.
A więc Alana okłamała Beth, myślał z rozpaczą. Musiała wyczuć,
że coś jest nie tak. To ona chciała się z nim kochać. Może usiłowała w
ten sposób zatrzymać go przy sobie. Pełen świeżo odkrytych, choć nie
wypowiedzianych uczuć dla Beth, nie zgodził się. Ale nie mógł tego
teraz powiedzieć. Nie uwierzyłaby mu, a poza tym słusznie zarzuciła,
że złamał Alanie serce.
- Czy... Alana wciąż mieszka w Bisbee?
- Nie twój interes.
Uświadomił sobie, że nigdy nie osiągnie tego, po co przyszedł,
jeśli nie przejdzie do porządku nad jej gniewem. Przełknął dumę.
- Posłuchaj, nasza trójka spędziła razem dzieciństwo. Mieliśmy
sekretną kryjówkę i specjalne hasło i spędzaliśmy czas na
szaleństwach, takich jak walka na balony z wodą i konkursy
nadmuchiwania gumy do żucia. Wspomnienia muszą coś znaczyć.
- Jak brzmiało to hasło?
- Słucham?
- Przed chwilą powiedziałeś, że mieliśmy hasło. Jeśli te
wspomnienia znaczą dla ciebie tak dużo, powinieneś je pamiętać.
- A ty pamiętasz?
- Ja spytałam pierwsza.
- Do diabła!
- Nie, to nie to hasło. - Przez jej wargi przemknął niemal
niezauważalny uśmiech.
Zamknął oczy i skupił się.
- To był jakiś kwiatek. Nie chciałem kwiatka, ale mnie
przegłosowałyście, więc musiałem się zgodzić, choć wolałem boa
dusiciela. - Otworzył oczy. - Czy to się liczy?
- Nie, ponieważ wybraliśmy inne. - Tym razem uśmiech był
trochę wyraźniejszy.
Spojrzał w jej błękitne oczy i przypomniał sobie.
- Barwinek?
- Zgadłeś.
W pobliskim wąwozie rozległo się echo grzmotu. Burza, którą
minął, zbliżała się do miasta.
- Czy to hasło wciąż jest aktualne?
- Już nie mamy kryjówki, Mike.
- Myślę, że macie. Ty i Alana. Tylko mnie nie wpuszczano do
środka przez osiem lat.
Tę jej zamyśloną minę pamiętał z dzieciństwa. Beth zawsze
podchodziła do wszystkiego z rozwagą. Między innymi dlatego nie
uwierzył, że zrobiła ten witraż bez żadnej ukrytej myśli. Kiedy on
tyrał w dżungli, próbując zapomnieć o tamtej chwili, ona musiała
odtworzyć ją w dziele sztuki.
- Pozwól mi sobie pomóc z tym krajakiem, Beth. Przez pamięć na
dawne czasy.
- Nie, Mike. Uwierz mi. To nie jest dobry pomysł.
Wiele lat temu potrafił odgadywać jej myśli. Teraz na pewno
myślała o Alanie. Postanowił położyć kres niedomówieniom.
- Nie powiedziałaś mi, co porabia Alana.
Spojrzała na niego ostro. Wydawało się, że mu nie odpowie.
Wreszcie odezwała się.
- Założyła firmę „Wakacje z Przygodą". Zabiera rodziny na różne
wyprawy - przeprawy tratwą, wspinaczka górska, kajaki i tak dalej.
Dotychczas nie wyruszała za granicę, ale zamierza rozszerzyć
działalność na Amerykę Południową.
Nie dziwił się oskarżycielskiemu tonowi Beth. On i Alana
zamierzali po ślubie wyjechać do Ameryki Południowej.
- Założę się, że jest w tym dobra. Zawsze była towarzyska.
- Rzeczywiście jest dobra. - Odwzajemniła jego spojrzenie. -
Obydwoje marzyliście o życiu pełnym przygód i wygląda na to, że się
wam udało.
- Gdzie mieszka?
- W Phoenix. Ale jeśli zamierzasz się z nią zobaczyć, to nic z
tego. Wybrała się z jakaś rodziną na dwa tygodnie w góry Ozark.
Wczoraj wyruszyła.
- Nie planowałem odwiedzin u niej. W końcu to zrobię, bo czas
już, bym się wytłumaczył. Ale teraz chcę być w pobliżu taty i pomóc
tobie, jeśli mi pozwolisz.
Wolno pokręciła głową.
- Doceniam to, że Ernie znalazł rozwiązanie, ale myślę, że dla
wszystkich byłoby najlepiej, gdybyśmy zawarli umowę z Handmade.
Odstąpilibyśmy im prawa do patentu i...
- I zniweczylibyśmy nadzieje Erniego na godziwą emeryturę.
- Chwileczkę, Mike. Nie ma gwarancji, że krajak okaże się
sukcesem.
- Tata jest o tym przekonany. Podobno cięcie szkła jest dzięki
niemu tak łatwe, że każdy będzie chciał spróbować. Jego zdaniem
krajak zdobędzie taką popularność jak amatorskie kamery wideo.
- Może też zrobić klapę - zauważyła Beth. - Kto wie?
Błyskawica znów rozbłysła, a po niej rozległ się grzmot, na który
w dawnych czasach na pewno by zareagowała. Teraz nawet nie
drgnęła.
- Tata jest pewien sukcesu i myśl, że macie w zasięgu ręki
fortunę, a on nie może ci pomóc, doprowadza go do szału. Jest
przekonany, że przez ten atak serca sprawił ci zawód. Możemy
rozwiązać ten problem, jeśli go zastąpię.
- Uważasz, że to w porządku wzbudzać we mnie poczucie winy?
- Tak, jeśli w ten sposób pomogę tacie wrócić do zdrowia.
Zmarszczyła czoło i odwróciła wzrok.
- Żałuję, że zdecydowaliśmy się reklamować ten przeklęty krajak.
Mike wyjrzał przez okno. Na szybie rozpryskiwały się wielkie
krople deszczu.
- Stało się. - Zwrócił się ku Beth. - Słuchaj, on mnie błagał,
żebym uwolnił cię ze szponów Huxforda. Jeśli powiem mu, że
wszystko jest w porządku, na pewno poczuje się lepiej. Jeśli powiem,
że odrzuciłaś moją ofertę, będzie leżał w szpitalu i zamartwiał się. To
pewne.
Sprawiała wrażenie schwytanej w pułapkę.
- Co ty na to? - spytał.
Obracała na palcu pierścionek z turkusem.
- Wiesz, że zrobiłabym dla Erniego wszystko. I nic dla mnie,
pomyślał ze smutkiem Mike.
- Ale nie mogę sobie pozwolić na to, by odrzucić ofertę Huxforda.
- Nie wierzysz, że wytrwam?
Nie odwróciła wzroku.
- Nie widziałam cię od ośmiu lat, Mike. Właściwie cię nie znam.
Jako dwudziestodwulatek z gorącą głową wyszedłby oburzony ze
studia, ale życie wśród prymitywnych plemion z deszczowych lasów
nauczyło go wielu rzeczy, również cierpliwości.
- Mogłabyś zwodzić Huxforda przez jakiś czas?
- Nie wiem.
Deszcz tłukł miarowo o szyby.
- Spróbuj wynegocjować dwa tygodnie zwłoki. Jeśli cię
rozczaruję, przyjmiesz ofertę Handmade.
- Dwutygodniowa próba nie zadowoli Erniego, jeśli to, co
mówisz, jest prawdą.
- Moglibyśmy umówić się między sobą na dwa tygodnie, a
Erniemu powiedzieć, że podjąłem się tej pracy. W ten sposób damy
mu dwa tygodnie na zdrowienie, zanim podejmiesz decyzję.
- Ja...
Trzask! Błyskawica rozświetliła studio i nagle zrobiło się ciemno.
- Beth, nie bój się...
- Nie boję się. - Odepchnęła jego wyciągniętą rękę. - Zostań tam,
gdzie jesteś, a ja pójdę po świecę.
A więc grzmoty i błyskawice już jej nie przerażają, pomyślał. Stał
nieruchomo w ciemnym pomieszczeniu i słuchał deszczu
chłoszczącego budynek. Pogasły nawet latarnie.
Z pracowni na tyłach wynurzyła się Beth, niosąc lampę z cyny i
szkła ze smukłą świecą wewnątrz. Ojciec Beth kupił ją w Meksyku.
Nie pozwalano im się nią bawić, ale kiedy tylko mogli, przemycali ją
do swojej kryjówki i przy świetle świecy opowiadali historie o
duchach. W każdym razie on i Alana opowiadali historie o duchach.
Beth nakrywała się starą kołdrą i słuchała ich z oczami rozszerzonymi
przerażeniem.
Postawiła lampę na kontuarze. Mike podszedł do niej.
- Kiedyś nienawidziłaś burz z piorunami - zauważył.
- Przekonałam się, że są gorsze rzeczy niż burze.
- Tak, to prawda. - Na pewno mówiła o śmierci ojca.
Mike pracował w warsztacie w Manaus, kiedy Ernie zadzwonił z
wiadomością, że Pete zmarł na szybko postępujące zapalenie płuc.
Byli przyjaciółmi i wspólnikami od lat, odkąd spotkali się na sesji
grupy samopomocy dla wdowców. Pete - artysta i marzyciel i, dla
równowagi, praktyczny Ernie.
Mike nie przyjechał na pogrzeb. Nie przyszło mu to łatwo, ale
zdecydował, że dla wszystkich będzie najlepiej, jeśli zostanie w
Brazylii i nie dopuści do otwarcia starych ran w tym i tak trudnym
czasie.
Beth oparła łokcie na kontuarze i obserwowała Mike'a przez krąg
światła.
- Czy chciałbyś mieć znów sześć lat, być wolnym jak ptak, nie
wiedzieć, że może się zdarzyć coś złego?
- Czasami. W lasach deszczowych jest plemię, które żyje właśnie
w ten sposób.
- Jestem zaskoczona, że nie zaszyłeś się w lesie wraz z nimi.
- Nic by z tego nie wyszło. Za dużo wiem o tak zwanym
cywilizowanym świecie, żeby być szczęśliwy jak oni.
- Dwa tygodnie, tak? - spytała.
- Dwa tygodnie.
- Zgoda.
- Dzięki. - Odetchnął głęboko. - Wiem, jakie to ważne dla taty.
- To jedyny powód, dla którego to robię, Mike.
- Wiem. - Ale nie do końca w to wierzył.
Wciąż pozostawała sprawa witrażowej wersji ich pocałunku. W
ciągu ośmiu lat przebywania wśród ludzi, którzy nie mówili po
angielsku, wprawił się w odczytywaniu niemych znaków. Ten witraż
był najwymowniejszy, jaki kiedykolwiek widział.
- Mam nadzieję, że nie będę tego żałować - dodała Beth.
- Przynajmniej ja nie muszę się o to martwić.
- A to czemu?
- Jeśli to schrzanię, prawdopodobnie mnie zabijesz.
Błysk determinacji, który tak dobrze pamiętał, rozświetlił jej
oczy.
- Tak. Powoli i z rozkoszą.
Pomyślał o słodkim smaku jej ust. I choć dolna warga piekła,
chciał pocałować ją znów.
- Chyba teraz pójdę do domu i prześpię się. Rano pojadę do
Tucson zobaczyć się z tatą. Przed południem powinienem być z
powrotem. Może w przerwie na lunch zajrzałabyś do warsztatu?
Omówilibyśmy projekt krajaka.
- Zgoda. - Zawahała się. - Posłuchaj, powinniśmy ustalić pewne
zasady.
Najwidoczniej zdała sobie sprawę, że omal znów jej nie
pocałował.
- Będzie, jak zechcesz.
- Możesz sobie myśleć o tym witrażu, co ci się podoba, ale on nic
nie znaczy. Nie miej żadnych śmiesznych pomysłów.
- Zrozumiałem. Ale ciekawi mnie jedno. Czy Alana go widziała?
- Tak.
- I co?
- Ona nie zwraca uwagi na moje prace. Kiedy go zobaczyła,
powiedziała zdaje się: O, ten jest inny. Wyjaśniłam jej, że to wytwór
mojej wyobraźni, i więcej o tym nie wspominała. Nie wie, co
wydarzyło się tamtej nocy.
Mike nie był taki pewny, czy Alana się czegoś nie domyśla,
zwłaszcza po tym, jak naciskała na niego, żeby się z nią kochał.
- Dziwne, że się nie zorientowała. Twoje włosy mają dokładnie
taki odcień, a tamtego wieczora miałaś na sobie czerwoną suknię.
- Prawdopodobnie zapomniała o czerwonej sukni i nie przyszło jej
do głowy, że pozwoliłam ci się pocałować. Poza tym, gdyby nie
szampan, nigdy by do tego nie doszło.
A więc to sobie wmawiała przez cały czas.
- Chcesz powiedzieć, że byłaś zbyt oszołomiona, by jasno
myśleć?
- No, niezupełnie, ale straciłam panowanie nad sytuacją.
- Nie mogłaś być na rauszu, Beth. Odtworzyłaś wszystko
dokładnie, nawet tę jedwabną zielonobłękitną marynarkę, z której
byłem tak dumny.
- Artyści zwracają uwagę na takie szczegóły.
A może zakochane kobiety. Nie mógł albo nie chciał przyjąć do
wiadomości jej protestów. W każdym razie jeszcze nie.
- Skoro tak mówisz. - Oderwał się od kontuaru. - Chyba będę się
zbierał.
- Poświecę ci do wyjścia. - Wzięła lampę i ruszyła w kierunku
drzwi. - Uważaj na te stojaki z kutego żelaza.
- Dajesz mi do zrozumienia, że zachowuję się jak słoń w składzie
porcelany?
- Nie przypominam sobie, żebyś był znany ze zręcznych ruchów.
- Może nie, ale musisz przyznać, że zawsze potrafiłem zrobić
użytek ze swoich rąk.
Zatrzymała się gwałtownie.
- Myślałam, że doszliśmy do porozumienia.
- Co ja takiego powiedziałem?
Zerknęła na niego, unosząc brwi.
- Zatrudniasz mnie jako mechanika - podkreślił. - Zręczne ręce to
plus w tego rodzaju pracy.
- Nie to miałeś na myśli i wiesz o tym. Nie zamierzam spędzić
najbliższych dwóch tygodni na odparowywaniu ciosów.
- Nie martw się. Nie będziesz musiała się przede mną chronić,
Beth.
- To dobrze. Nawiasem mówiąc, skąd masz ten ząb jaguara?
- Dostałem go od starego czarownika. Na szczęście. Do jutra. -
Otworzył drzwi i wyszedł wprost na deszcz.
Przy samochodzie odwrócił się i spojrzał na studio. Płomień
świecy zdradzał, że Beth stoi w drzwiach.
To napełniło go otuchą. I mimo bolesnego śladu jej zębów na
dolnej wardze domyślał się, że Beth wciąż go pragnie. Oczywiście to
niczego nie rozwiązywało. Pozostawał fakt, że, porzucił jej siostrę.
Osiem lat temu nie chciał, by jego pragnienia, a być może
również pragnienia Beth, stały się ważniejsze niż więź między
siostrami. Ale Alana i Beth dorosły. Każda prowadziła interesy w
innym mieście. Sporo się zmieniło. Nie był tylko pewien, czy to
wystarczy.
Włożył kluczyki do stacyjki i zapalił światła samochodu. Potem
wyłączył je i znów włączył, wiedząc, że Beth wciąż patrzy za nim.
Odwrócił się, by zobaczyć, czy zrobi to samo z lampą. Światło zgasło.
Rozdział 3
Beth stała w ciemnościach, obserwując rubinowe światła
samochodu Mike'a, aż skręcił w górę ulicy i zniknął. Choć była na
siebie wściekła za ten impuls, zapragnęła narzucić płaszcz od deszczu
i wybiec za nim. Wiktoriański domek Tremayne'ów był nie tak daleko
stąd, a po tym, jak Mike ją pocałował, nie miała wątpliwości, jak by ją
powitał, gdyby stanęła na werandzie jego domu. Na samo
wyobrażenie tej chwili zalała ją fala pożądania.
W wielu sprawach nie była z nim szczera. Jego egzotyczne
podróże podniecały ją bardziej, niż ośmielała się przyznać. Dusiła w
sobie pytania o miejsca, które zwiedził, ludzi, których poznał, bo
gdyby opisał jej swoje przygody, zapragnęłaby je z nim dzielić.
Dopiero by się z niej śmiali z Alaną, gdyby wyznała swoje głęboko
skrywane pragnienie odkrywania tej mrocznej zmysłowej krainy w
towarzystwie kochanego mężczyzny. Choć nie miała w sobie
gotowości Alany do mierzenia się z nieznanym sam na sam, z Mikiem
u boku odważyłaby się na wszystko. Ale Mike zawsze planował te
przygody z Alaną, a Beth nie protestowała, kiedy żartowali sobie z jej
lękliwości.
Próbowała znaleźć kogoś, kto zastąpiłby jej Mike'a, kogoś, kto
dałby jej poczucie bezpieczeństwa. Ale motocyklista, z którym
zaczęła się umawiać, był brutalny i pozbawiony uczuć, więc szybko
zakończyła ten romans. Jej związek z zawodowym skoczkiem
spadochronowym przetrwał dłużej, ale i ten mężczyzna okazał się
zbyt zajęty sobą. W końcu zdecydowała się pozostać przy
towarzystwie przyjaciół z branży artystycznej i ciekawej pracy.
Teraz Mike z powrotem wkroczył w jej życie i w ciągu paru chwil
doprowadził do tego, że z trudem maskowała pożądanie. Wiedziała,
że gdyby się z nią kochał, byłaby to tylko niezobowiązująca przygoda,
jednak pragnęła go mimo wszystko. Od rzucenia mu się w ramiona
powstrzymywało ją tylko jedno. Alana.
Beth była przekonana, że siostra nie przestała kochać Mike'a. Ona
też
zdawała
się
szukać
jego
kopii.
Mężczyźni,
których
przyprowadzała do domu, byli podobni do Mike'a, a kilku nosiło
nawet to samo imię. Ale nigdy nie była zajęta kimś dłużej niż parę
miesięcy. Wyglądało na to, że gdzieś głęboko w jej umyśle czai się
podsycana przez osiem lat nadzieja, iż Mike wróci i poprosi ją o
wybaczenie.
I rzeczywiście wrócił, ale Alany tu nie było. Za to Beth tak.
Naprawdę chciała przyjąć ofertę Handmade, ale skoro Ernie tak
bardzo wierzył w sukces krajaka, nie mogła przekazać praw do
patentu, nie wypróbowawszy planu Mike'a. Krajak mógł rzeczywiście
zapewnić Erniemu przyzwoitą emeryturę i nie miała prawa mu tego
odbierać, póki ma jakiś wybór. Oczywiście jako jego partnerka w
interesach miała pewne zobowiązania, ale w grę wchodziło o wiele
więcej. Kochała Erniego jak własnego ojca. Kiedy dostał ataku serca,
wpadła w panikę, świadoma tego, że nie jest wystarczająco silna, by
stracić tak szybko kolejną bliską osobę.
Alana zareagowała tak samo. Tuliły się do siebie w szpitalnej
poczekalni jak rozbitkowie. Kiedy powiedziano im, że Ernie przeżyje,
krzyczały i tańczyły jak szalone. To było niecały tydzień temu. Alana
zastanawiała się nawet nad odwołaniem wyprawy. Lekarze i Beth
przekonali ją, by tego nie robiła, ale umówiła się, że zadzwoni jutro
rano, by dowiedzieć się o stan chorego. Kolejna myśl wprawiła Beth
w zakłopotanie. Poważnie zastanawiała się, czy powiedzieć siostrze o
powrocie Mike'a.
Idąc szpitalnym korytarzem, Mike uświadomił sobie, że zawarłby
pakt z samym diabłem, gdyby dzięki temu mógł cieszyć się jeszcze
przez dwadzieścia lat obecnością ojca. Spędzałby w Bisbee więcej
czasu, o wiele więcej. Może udałoby mu się nawet zabrać ojca na
wyprawę w lasy deszczowe. Z łatwością wyobraził sobie Erniego
siedzącego z gromadą tubylców w kręgu ognia i popijającego z tykwy
piwo maniokowe. To by była dopiero uczta.
Ale najpierw chory musiał nabrać sił. Mike zbliżył się do drzwi,
lepiej niż ubiegłego wieczora przygotowany na to, że zamiast pełnego
energii mężczyzny ujrzy inwalidę. Tymczasem Ernie siedział wsparty
o poduszki z cygarem w zębach.
- Co ty, do diabła, wyprawiasz, popełniasz samobójstwo?! -
zawołał Mike, zbliżając się do łóżka.
Ojciec wyjął cygaro z ust i uśmiechnął się szeroko.
- Imitacja.
Wtedy Mike uświadomił sobie, że nie czuje dymu. Ale może
Ernie czekał na sprzyjający moment, by je zapalić.
- Daj mi to, tato.
Ernie położył cygaro na wyciągniętej dłoni Mike'a.
- Judy, jedna z pielęgniarek, wzięła je dla mnie z wypożyczalni
kostiumów. Przyniosła je dziś rano, choć to jej wolny dzień. Miło z jej
strony, prawda?
- To zależy od tego, czy byłbyś w stanie to zapalić. Znając ciebie,
wiem, że potrafiłbyś namówić pielęgniarki do przyniesienia ci
prawdziwego. - Mike uważnie oglądał cygaro.
- To tylko guma, Mike. Ale jestem tak przyzwyczajony do
trzymania czegoś w zębach, że dobrze się z nim czuję. - Zachichotał. -
Nabrałem cię, prawda?
Mike odetchnął i popatrzył na ojca.
- Gdyby to było prawdziwe cygaro, skręciłbym ci kark i
zaoszczędził lekarzom kłopotów, które mają z utrzymaniem cię przy
życiu.
- Tak myślałem. Teraz ty będziesz zachowywał się jak gestapo,
śledząc każdy mój ruch.
- Masz to jak w banku. - Oddał cygaro Erniemu i wziął krzesło. -
A kiedy mnie nie będzie w pobliżu, zajmie się tym Beth.
- Zamęczycie mnie.
- Sam się o to prosiłeś. Nie masz co liczyć na moje współczucie,
tato. Jeśli to będzie konieczne, sprowadzę znajomego szamana z
Brazylii.
- Hm. Za chwilę będziesz chciał, żebym założył na szyję ten twój
ząb.
- Niezły pomysł. - Mike sięgnął do rzemyka.
- Nie. Zatrzymaj go. Nie będę paradował z czymś takim w moim
wieku. - Ernie znów wetknął cygaro między zęby. - Jak tam spotkanie
z Beth? Doszliście do porozumienia? - Pytanie brzmiało niewinnie,
ale spojrzenie ojca przypominało laser.
- Jasne. Wszystko w porządku.
- W porządku, mówisz?
- Jasne. Dlaczego miałoby być inaczej?
- Chociażby dlatego, że wy dwoje od tamtej nocy, kiedy się
zwinąłeś, nie powiedzieliście sobie nawet: co słychać.
- Ludzie tracą się z oczu.
- To nie był taki przypadek i ty świetnie o tym wiesz. To
przypominało raczej obserwowanie, w jakim kierunku podąża drugie,
i kierowanie się w przeciwną stronę.
- Cóż, może mieliśmy parę problemów, ale to już przeszłość.
Teraz wszystko będzie dobrze.
- Po prostu się przestraszyłeś i tyle. Nic dziwnego. Nie byłeś
gotów do małżeństwa. Setki razy ci mówiłem, że powinieneś
wytłumaczyć to Alanie. Nie przyjęłaby tego z zachwytem, ale założę
się, że wy troje doszlibyście do ładu. To naprawdę wstyd po tych
wszystkich latach, kiedy bawiliście się razem, że teraz nie
rozmawiacie ze sobą.
- Masz rację, tato. - Mike wzruszył ramionami, stłumił ziewnięcie
i odchylił się na krześle. - Zamierzam porozmawiać również z Alaną.
Zajmę się wszystkim, zobaczysz.
- To dobrze, Mike. Pete z radością to usłyszy.
Mike wyprostował się gwałtownie.
- Powiedziałeś, że z radością to usłyszy? - Ojciec sprawiał
wrażenie całkiem przytomnego, ale może lekarstwa zmąciły mu
umysł.
- Musiałeś mnie źle zrozumieć. - Emie popatrzył na niego
przeciągle. - Powiedziałem, że Pete byłby szczęśliwy, słysząc to.
- Co za ulga. Przez chwilę myślałem, że zacząłeś rozmawiać z
duchami.
- O, nie. Gdybym zaczął, daliby mi gumowy pokój zamiast
gumowego cygara. - Przesunął atrapę w drugi kącik ust. - A więc Beth
obiecała, że pogoni Huxforda?
- Tak. - To było wystarczająco bliskie prawdy.
Huxford prawdopodobnie wróci do Chicago, jeśli przez najbliższe
dwa tygodnie nie będzie mógł liczyć na postęp w negocjacjach.
- A ty będziesz robił krajaki?
- Tak.
- A potrafisz?
Mike roześmiał się.
- W samą porę pytasz.
- Cóż, jeśli się tego obawiasz, pokażę ci. Jeśli pamiętasz
cokolwiek z tego, czego cię uczyłem, to będzie kaszka z mlekiem. O
ile sobie przypominam, zawsze miałeś zręczne ręce.
- Dzięki. Właśnie to powiedziałem Beth. A skoro przy niej
jesteśmy, chciałbym cię o coś prosić. Kiedy zajrzy do ciebie, powiedz
jej, że jestem dobrym mechanikiem, zgoda? Nie jest do końca
przekonana, że sobie poradzę.
- Jak tylko zaczniesz produkować krajaki, wszystko się ułoży.
Beth należy do osób, które potrzebują dowodów. Słowa nic dla nich
nie znaczą.
- Tak, wiem. Pamiętam, jak o mało się nie zabiłem, zjeżdżając po
schodach starej gorzelni na rowerze po to tylko, by jej udowodnić, że
potrafię to zrobić.
Ernie pokiwał głową.
- Trzeba ci było założyć chyba z osiem szwów. A pamiętasz ten
idiotyczny skok na deskorolce w dół Tombstone Canyon Road i dzień,
w którym wybrałeś się do starej kopalni? Można powiedzieć, że
popisywałeś się przed Beth z dużą regularnością.
Faktycznie, teraz to sobie uświadomił. Nigdy nie zaryzykował,
żeby zrobić wrażenie na Alanie, co było dość dziwne, bo to ona od
zawsze twierdziła, że jest jej chłopakiem, a on w to wierzył.
Zawłaszczyła go, kiedy mieli po sześć lat, a on mając na głowie inne
sprawy, takie jak baseball i samochody, po prostu przystał na to.
Gdzieś około dziesiątej klasy odkrył, że Alana mu się podoba, i to
przypieczętowało sprawę. Planowali, że wezmą ślub, zbiorą trochę
grosza i razem wyruszą do dżungli w Ameryce Południowej.
- Coś ci się stało w wargę?
Mike, gwałtownie przywrócony do rzeczywistości, usiłował
znaleźć jakieś wytłumaczenie. Poczuł, jak oblewa go żar.
- Ja... uderzyłem się o róg apteczki.
- Tak? - Ernie przesunął cygaro w drugi kącik warg. - Górny czy
dolny?
- To...
- Jeśli dolny, musiałeś zgiąć się przy zlewie jak precel, a jeśli
górny, musiałeś stanąć na skrzynce. Tak czy inaczej, trudno mi to
sobie wyobrazić.
- Lepiej zmieńmy temat, tato, dobrze?
- Wygląda tak, jakby ktoś cię ugryzł, Mike.
- Ja...
- Czas upuścić trochę krwi, panie Tremayne - powiedziała
pielęgniarka, wchodząc energicznie do pokoju.
Mike, który jeszcze nigdy nie ucieszył się tak na widok
przedstawicielki służby zdrowia, wstał z krzesła.
- Lepiej już pójdę. O dwunastej mam spotkać się z Beth w
warsztacie.
- Może chcesz, żeby pielęgniarka obejrzała ci tę wargę, zanim
wyjdziesz?
- Mniejsza o to. - Mike spiorunował ojca wzrokiem. - Muszę się
ostro wziąć za te krajaki, więc zajrzę tu dopiero jutro wieczorem.
- Beth mówiła, że też wpadnie. Może przyjechalibyście razem?
Zaoszczędzilibyście benzynę.
- Nie obiecuję. Jest bardzo zajęta, więc pewnie nie uda jej się
wyjechać o tej samej porze co mnie.
- To, że jest zbyt zajęta, by przyjechać z tobą, ma coś wspólnego
ze stanem twojej wargi, prawda?
- Do zobaczenia, tato. - Wyszedł z pokoju ścigany chrypliwym
chichotem ojca.
Gdy tylko pielęgniarka skończyła, Ernie ułożył się do krótkiej
drzemki. Ale przedtem musiał złożyć raport.
- Cóż, Pete, mam dobre i złe nowiny.
„To jakiś dowcip?"
- To rzeczywiście coś w rodzaju dowcipu. Mike i Beth znów ze
sobą rozmawiają. Właściwie jest nawet dowód, że było to coś więcej
niż rozmowa.
,Jaki dowód?"
- Zdaje się, że Mike ją pocałował. A ona go ugryzła.
„Beth? Chyba mówisz o Alanie. Beth nie znosi przemocy".
- Gotów jestem się założyć, że to Beth.
„Alanie się to nie spodoba".
- Wiem o tym, do diabła. Muszę wyjść ze szpitala i zająć się
wszystkim.
„Jeśli wyjdziesz ze szpitala, Mike dojdzie do wniosku, że nic tu
po nim, i wróci do Brazylii!"
- Masz rację. Ale jeśli ktoś nie będzie czuwał nad tymi
dzieciakami, znów wszystko sfuszerują. Już mamy uszkodzenie ciała.
„Jak cię znam, coś wymyślisz".
- Coś ci powiem, Pete. O wiele lepiej by mi się myślało, gdybym
miał prawdziwe cygaro zamiast gumowego.
Dziesięć przed dwunastą Beth zamknęła studio. Niewiele dziś
sprzedała, ale w lecie tak zazwyczaj było. Handel krajakami miał
między innymi rozwiązać problem martwego sezonu. Gdyby interes
się rozwinął, jej dochody nie zależałyby wyłącznie od sprzedaży
witraży. Mogłaby zrezygnować z kłopotliwej produkcji galanterii dla
turystów i skupić się na dużych, ambitnych projektach stanowiących
wyzwanie dla jej talentu.
Przeszła wąską uliczką na publiczny parking, gdzie trzymała
swoją półciężarówkę. Warsztat Erniego mieścił się w Warren, małej
wiosce w pobliżu Bisbee, za daleko, by iść pieszo. W dzieciństwie
ona, Mike i Alana wiele razy jeździli tam na rowerach, ale Beth od lat
nie wsiadła na rower.
Jazda rowerem byłaby przyjemniejsza, pomyślała po otwarciu
samochodu. Gorący poranek po nocnym deszczu sprawił, że Bisbee
parowało, a kabina przypominała piecyk. Klimatyzacja w
samochodzie wysiadła ubiegłego lata, ale nie naprawiła jej, ponieważ
wszystkie pieniądze przeznaczyła na projekt krajaka.
Gdy dojechała do warsztatu Tremayne'a, czuła się jak po saunie.
W schowku na rękawiczki znalazła frotkę i dość szpilek, by zebrać
wilgotne wzburzone włosy na czubku głowy.
Zauważyła, że Mike przyjechał do warsztatu starą furgonetką
ojca. Otworzyła frontowe drzwi i z westchnieniem ulgi weszła do
klimatyzowanego wnętrza. Ponieważ nie znalazła Mike'a w części
przeznaczonej dla klientów, skierowała się na tyły budynku.
Siedział na miejscu ojca, plecami do niej, z opuszczonymi
ramionami.
- Mike, to ja.
Nie odwrócił się.
- Nigdy przedtem nie byłem tu bez niego.
- Och, Mike. - Nie bacząc na nic, podeszła do niego i położyła mu
dłonie na ramionach. Drgnął. - Wiem - szepnęła. - Ja też nigdy nie
byłam sama w studiu przed śmiercią taty.
- Byłem taki naiwny, Beth. Myślałem, że on jest wieczny.
Delikatnie masowała mu ramiona. Dotykanie go było tak
naturalne.
- Przezwyciężył kryzys - zauważyła. - Ma przed sobą wiele lat,
Mike. Jest twardy.
- Wiem, że jest twardy, ale straciłem złudzenie, że będzie tu
zawsze. To zmusiło mnie do zmierzenia się z tym, o czym nigdy nie
chciałem myśleć. Pewnego dnia odejdzie... a mam tylko jego.
- Tylko jego? Na pewno w Brazylii masz przyjaciół.
- Kilku. - Opuścił głowę, poddając się dotykowi jej palców. -
Jestem nawet honorowym członkiem plemienia.
- Tego, które żyje jak dzieci, bez trosk?
- Tak. To wspaniali ludzie i zależy mi na nich, ale tak naprawdę
nie należę do nich. W Brazylii wciąż jestem przybyszem, włóczęgą.
- Czy nie tego właśnie chciałeś?
Westchnął.
- Myślałem, że tego chcę. Ale po rozmowie z lekarzem taty, kiedy
naprawdę zrozumiałem, że był o krok od śmierci, wszystko się
zmieniło. Inaczej patrzę na świat.
Wciąż masowała mu ramiona.
- Nie przesadzaj. Zawsze chciałeś życia pełnego przygód. Chyba
nie zaczniesz zastanawiać się nad podjęciem stałej pracy w
charakterze mechanika w Bisbee. To nie byłbyś ty.
- Nie jestem tego taki pewien.
Przeżyła moment paniki. Tak długo, jak długo Mike poszukiwał
przygód, ona mogła marzyć o tym, że pewnego dnia ruszy jego
śladem. Ale jeśli on zrezygnuje?
- To trudny okres w twoim życiu. Wierz mi, wiem, jak to jest.
Chciałbyś się wczołgać do najbliższej dziury i otoczyć tym, co daje ci
poczucie bezpieczeństwa. Ale w końcu czas leczy rany. i poczucie
bezpieczeństwa nie jest już tak ważne. Nie przywiązuj się do czegoś,
co później zaczęłoby cię krępować, Mike.
- Przemawia przez ciebie rozsądek. Zawsze taka byłaś.
Uznała, że trzeba zmienić temat. Ścisnęła mu ramiona po raz
ostatni i oderwała dłonie.
- Może teraz porozmawiamy o krajaku?
- Jasne. - Wstał i podszedł do podświetlanego stołu. - Może mi go
zademonstrujesz?
- Mam lepszy pomysł, pozwolę ci go użyć. Jeśli będziesz
wiedział, jak działa, ułatwi ci to produkcję. - Rozejrzała się po
schludnym warsztacie. - Chyba znajdzie się tu kawałek szkła?
- Tak. Gdzieś je widziałem. Chwileczkę.
Mike podszedł do szafki i wrócił z kawałkiem kobaltowego szkła
wielkości notesu.
- Może być ten?
- Doskonały. Potrzebujemy wzoru. - Wzięła kartkę papieru i
ołówek i narysowała serce. Natychmiast pożałowała, że wybrała ten
wzór, ale Mike stał obok niej, a rozwodzenie się nad projektem
byłoby gorsze niż wykorzystanie go bez zbędnych komentarzy.
Umieściła kartkę na podświetlanym stole, włączyła lampę pod blatem
i nakryła rysunek błękitnym szkłem. Następnie ustawiła metalowe
ramię przymocowane do stołu. Tnące kółko znalazło się tuż nad
szkłem.
- Spróbuj. Zdziwisz się, jakie to proste.
- Dobrze, co mam robić?
- Chwyć rączkę w ten sposób. - Po miesiącach demonstrowania
krajaka automatycznie stanęła za nim i nakryła jego dłonie swoimi.
Poniewczasie uświadomiła sobie, jak wygodna jest to pozycja i jak
niepokojąca. - Teraz ustaw kółko tam, gdzie chcesz zacząć - ciągnęła -
i poprowadź je wzdłuż linii.
- Jak mocno mam naciskać?
Próbowała nie dotykać piersiami jego pleców, ale było to niemal
niemożliwe. Udawała przed sobą, że demonstruje krajak komuś
obcemu.
- Jak usłyszysz skrobanie, to będzie oznaczało, że nacinasz szkło.
- Wmawiała sobie, że dłonie pod jej dłońmi należą do starszej pani.
A jednak czuła mocne ścięgna i drażniące łaskotanie włosów na
wewnętrznej stronie dłoni. Świeży zapach jego płynu po goleniu
sprawił, że wyobraziła sobie, jak przytula się do niego i unosi usta do
pocałunku. To był bardzo zły pomysł.
Zacisnęła zęby, patrząc, jak kółko zagłębia się w kobaltowe szkło.
- Właśnie tak. Teraz krzywizna. Dobrze. Teraz puszczam. -
Cofnęła się z ledwo słyszalnym westchnieniem ulgi i położyła dłoń na
sercu. - Tak. Doskonale.
Odłożył krajak i wziął do ręki szkło, które oderwało się wzdłuż
linii cięcia, tworząc idealne serce.
- Zadziwiające. Rozumiem teraz, o co tacie chodziło. To nie
wymaga żadnego szkolenia. Mogą to robić nawet dzieci.
Jej puls odzyskiwał normalny rytm.
- Mój ojciec wpadł na ten pomysł po tym, jak się męczył na kursie
w domu spokojnej starości z krajakiem starego typu. Ale... umarł,
zanim on i Ernie zdołali go wprowadzić na rynek.
Mike odwrócił się do niej z wyrazem czułości na twarzy.
- To drugi powód, dla którego tata chce, żeby krajak okazał się
przebojem, prawda? Jako hołd dla Pete'a.
- To... - Odchrząknęła. - To jeden z powodów, dla których ja
również tego pragnę.
- Wspaniały był z niego gość - powiedział cicho Mike.
- A więc dlaczego nie przyjechałeś na pogrzeb, Mike? Był dla
ciebie niczym ojciec!
Drgnął, jakby go uderzyła. Potem wziął głęboki oddech.
- Jak tylko dowiedziałem się o jego śmierci, kupiłem bilet na
samolot. Ale czekając na lotnisku, przemyślałem to i doszedłem do
wniosku, że obie i beze mnie macie dość na głowie. Zadzwoniłem do
taty. Uspokoił mnie, że wszystkim się zajmie, więc dla dobra sprawy
podarłem bilet. Jeśli to jest dla ciebie pocieszeniem, żałuję, że tak się
stało. Nie powinienem zostawiać ojca samego w takiej chwili. Bez
względu na ciebie i Alanę.
- Pominąłeś własny smutek, ponieważ myślałeś, że nie chcemy
cię widzieć?
- Moje uczucia się nie liczyły. Ale powinienem tu być ze względu
na mego ojca.
- Jak możesz mówić, że twoje uczucia się nie liczyły?
Wzruszył ramionami.
- Jestem mężczyzną. Powinienem być twardy w takich
wypadkach, prawda?
- I udało ci się?
Odwrócił wzrok. Ząb jaguara na szyi drgnął.
Wyobraziła go sobie opuszczającego port lotniczy i wracającego
do jakiegoś bezosobowego pokoju, gdzie z pewnością opłakiwał
samotnie człowieka, który był mu bliski jak ojciec.
- Och, Mike. - Objęła go i przytuliła się do jego piersi. - Tak mi
przykro.
Z długim westchnieniem wziął ją w ramiona i oparł policzek na
jej głowie.
- Tęskniłem za tobą, Beth.
- Ja też. - Cudownie się czuła w jego objęciach, ale bez względu
na to, jak bardzo pragnęła go pocieszyć, nie ośmielała się tego
ciągnąć. Powoli wyzwoliła się z uścisku, cofnęła się o krok i
poruszyła temat, który mógł uratować ją przed zrobieniem jakiegoś
głupstwa. - Rano dzwoniła Alana.
Patrzył na nią badawczo.
- Powiedziałaś jej, że przyjechałem?
- Nie.
- Dlaczego?
- Ona... jest teraz w trakcie ważnej wyprawy. Jej firma dopiero się
rozkręca, a gdyby zostawiła tę rodzinę w środku wakacji, słono by ją
to kosztowało.
- A ty myślisz, że zostawiłaby ich?
- Nie wiem. Być może.
Mike ujął jej podbródek i zmusił, by na niego spojrzała.
- Czy to jedyny powód?
- Mike, proszę. - Puls jej przyspieszył. Stanowczo był zbyt
domyślny.
Pogładził jej policzek.
- Powiedziałaś, że tęskniłaś za mną. A za czym najbardziej?
Powinna była się cofnąć. Jeśli pozwoli, by jej dotykał w ten
sposób, to, biorąc pod uwagę jej nikły opór, może się źle skończyć.
Jednak wydawało się, że zapuściła korzenie.
- Byłeś... dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałam.
Uniósł drugą rękę i zaczął wyciągać szpilki z jej włosów.
- I tak właśnie o mnie myślisz? Jak o bracie?
- Oczywiście.
- Traktowałaś mnie jak brata, demonstrując ten krajak? Czy tylko
mnie ogarniało szaleństwo, kiedy mnie dotykałaś?
- Ja... - Przełknęła ślinę, gdy uwolnił jej włosy i rzucił frotkę i
spinki na stół. - Mike, przestań.
Przeczesał jej włosy palcami, patrząc głęboko w oczy.
- Myślę, że nie drżałabyś tak, gdyby brat postanowił rozpuścić ci
włosy.
- Muszę iść. - Ale ani drgnęła.
- Za chwilę. - Przesunął rękę na tył jej głowy. - Jak tylko cię
pocałuję.
Szumiało jej w uszach.
- Mike...
- Dwie rzeczy - powiedział, pochylając głowę. - Po pierwsze, nie
gryź mnie. Po drugie, nie jestem twoim bratem.
Rozdział 4
Mike chciał mocno przygarnąć Beth i ukoić swój ból w wybuchu
namiętności, ale obawiał się, że ją spłoszy. A jego pragnienia były
głębsze, niż myślał. Jej dotyk, łagodny głos i zrozumienie wzbudziły
w nim dziwną tęsknotę, której nie mógł się oprzeć. Nie mógł pozwolić
jej odejść, nie objąwszy jej raz jeszcze.
Z początku muskał jej wargi lekko, niemal platonicznie. Niemal.
W głowie mu wirowało. Jej zapach był bardziej korzenny i kobiecy
niż przed ośmiu laty, ale usta smakowały tak samo, a pocałunek był
początkiem podróży, w którą pewnego dnia musiał wyruszyć, by nie
zwariować.
Powoli, ostrożnie rozchyliła wargi. Powstrzymał jakoś dręczące
go pragnienie i wziął tylko tyle, ile mu ofiarowała, po czym delikatnie
skłonił ją do większej hojności.
Z walącym sercem wciągnął koniuszek jej języka w usta.
Zadrżała. Cichy jęk powiedział mu, że Beth być może pozwoli na
więcej. Nie odważył się.
Zamiast tego uniósł głowę i otworzył oczy. To była chwila, o
której śnił, chwila, której odmówiono mu dwukrotnie - raz kiedy Ernie
zawołał do nich, gwałtownie przerywając ich pocałunek, i ostatniej
nocy, kiedy go ugryzła. Jej ciemne rzęsy kładły cień na spłonionych
policzkach, różowe usta były pełne obietnic. Tęsknił, by tam
powrócić. Czekał jednak.
Mimo gniewu marzył o tym, by przycisnąć usta do kremowej
skóry po wewnętrznej stronie przedramienia, przytrzymać jej dłonie
nad głową i pocałować wgłębienie na szyi, łuk obojczyka, dolinkę
między piersiami.
- Lubisz kobiety, Mike - ciągnęła. - A one lubią ciebie. Jesteś
światowym mężczyzną, a w trakcie swoich wypraw poznałeś
pewnie... niecodzienne seksualne zwyczaje.
Nie zamierzał zaprzeczać.
- Odnoszę wrażenie, że wyobrażasz mnie sobie, jak figluję z
tubylczymi kobietami o nagich piersiach.
- A nie było tak?
- Jestem mężczyzną, Beth. Nie żyłem jak mnich.
- A czy twoje doświadczenia były... odmienne?
- Tak. - Zawiesił głos. - Czy to cię podnieca? - Pytanie było
zbędne. Jej przyspieszony oddech i ogień w oczach starczyły za
odpowiedź. - Kobiety, z którymi kochałem się w deszczowych lasach,
nie prowadzą gierek. Zaspokajają najprostsze ludzkie potrzeby i tyle.
- Życie nie zawsze jest tak proste.
- Najwidoczniej.
Wzięła głęboki oddech.
- Wiedząc, że Alanie wciąż na tobie zależy, nie mogłabym żyć ze
świadomością, że ty i ja...
- A więc musisz czuć się winna, że nie powiedziałaś jej o moim
przyjeździe.
- To prawda, ale nie chcę, by narażała na szwank swoją firmę.
- Czy to nie byłaby jej decyzja? - Spojrzał na nią surowo.
Miała taką minę, jakby chciała się spierać, lecz skinęła głową.
- Tak. Powinnam jej o tym powiedzieć.
- Ale nie zrobiłaś tego. I w skrytości ducha myślałaś, że ty i ja
moglibyśmy poczekać na rozwój wypadków, a ona nie musiałaby o
niczym wiedzieć.
Zarumieniła się. Gwałtownie otworzyła oczy i wszystkie jego
pragnienia znalazły odpowiedź w tych zamglonych, błękitnych
głębiach. Po chwili zacisnęła powieki i oderwała się od niego.
- Nigdy sobie tego nie wybaczę.
- Beth, posłuchaj...
- Chcę cię prosić, żebyś zapomniał o tym, co się wydarzyło. -
Wyprostowała ramiona i spojrzała mu w twarz, jakby stała przed
plutonem egzekucyjnym. - Proszę.
- Nie mogę. - Jego głos był ochrypły od pożądania.
- Jak chcesz. Ja o tym zapomnę.
- Ty też nie jesteś w stanie tego zrobić. - Mógł to nawet
udowodnić, znów biorąc ją w ramiona, ale nie chciał. Obawiał się, że
zaczęłaby nienawidzić samej siebie. - Między nami coś jest, Beth.
Zawsze było.
Westchnęła głęboko i cofnęła się jeszcze o krok.
- Dobrze, nie będę zaprzeczać, że... że mi się podobasz. Ale to nie
znaczy, że coś z tym zrobię.
- Dlaczego nie?
- Musisz pytać?
- Nie jestem już zaręczony z Alaną. I nie zamierzam się z nią
zaręczać. Jesteśmy innymi ludźmi.
- Naprawdę? - Odgarnęła włosy i wzięła frotkę ze stołu. Przy tym
ruchu piersi naparły na cienki materiał bluzki bez rękawów. - A może
po prostu masz zwyczaj sięgać po kobietę, która akurat jest pod ręką?
Zabolało go to oskarżenie. Odparował cios.
- Aha, to kolejny powód, by mnie odepchnąć. Myślisz, że
pocałowałem cię tylko dlatego, że jesteś pod ręką. Gdyby stała tu
Cindy Crawford, całowałbym ją, a jeśli zamiast niej pojawiłaby się
Demi Moore, próbowałbym uwieść Demi. O to chodzi?
- Mniej więcej. - Umocowała włosy na czubku głowy, unosząc
przy tym wdzięcznie ramiona.
- Do licha, zmuszasz mnie do szczerości wobec siebie samej! Tak,
zgoda, pewnie tak pomyślałam i wstyd mi z tego powodu. A teraz,
kiedy tak śmiało ująłeś to w słowa, uświadomiłam sobie, że nigdy nie
mogłabym zachować się tak podle, a więc zapomnij o tym, Mike.
Popatrzył na nią z rozbawieniem.
- Mało prawdopodobne, że potrafiłbym to zrobić.
- Chociaż spróbuj!
- Słuchaj, nie chciałbym jeszcze bardziej zranić ani ciebie, ani
Alany, ale nie myśl, że możemy po prostu zignorować to, co jest
między nami. Pocałunek Alany nie prześladował mnie przez osiem
lat. Twój tak.
W jej oczach zapłonęło światełko i zaraz zgasło.
- To dość wygodne, biorąc pod uwagę, że ja jestem tu w Bisbee, a
Alana w górach Ozark.
- Cała ty, dawna udowodnij-mi-to. - Uśmiechnął się smutno. - Nie
zmieniłaś się, prawda?
- Zmieniłam się.
- Ale wciąż potrzebujesz namacalnych dowodów. Jak wtedy,
kiedy musiałem zjechać rowerem po schodach gorzelni. Pamiętam,
jak oparłaś pięści na tych chudych biodrach i mówiłaś: Udowodnij to,
Mike. A więc musiałem to zrobić.
- Och, jestem pewna, że robiłeś to dla Alany. Ja po prostu byłam
w pobliżu.
- Pozwól, że odświeżę ci pamięć. Alany tam nie było. Wtedy jak
zjechałem na deskorolce w dół Tombstone Canyon Road i omal się
nie zabiłem, Alany też nie było. Ani kiedy wszedłem do kopalni i
omal nie spadłem do szybu. Robiłem to wszystko, by wywrzeć
wrażenie na tobie, nie na Alanie.
- Ale to przecież Alana...
- Oznajmiła mi, że jestem jej chłopakiem. W tym wieku człowiek
się nie spiera. Idziesz z prądem. Szczeniackie zadurzenie przechodzi
w ślubne plany. I. pewnego wieczora pełnego szampana popełniasz
błąd, a może wreszcie idziesz za głosem serca i trzymasz w ramionach
siostrę narzeczonej. I wtedy...
- Nie chcę tego słuchać. - Zatkała dłońmi uszy zupełnie jak w
dzieciństwie. Policzki jej poróżowiały. Oderwała dłonie i
wyprostowała się, starając wydać się bardziej dorosła. - Zmyślasz.
- Może. A może osiem lat w dżungli daje pewną jasność.
Przejechała nerwowo językiem po wargach.
- Muszę wracać do studia.
Patrzył na ruchy jej języka i słodki ból wypełnił mu lędźwia.
- A ja muszę się tu ulokować i oswoić ze sprzętem. - Przypominał
sobie, że Beth ma wieczorem spotkanie z Huxfordem. - Może chcesz,
żebym pokręcił się w pobliżu, kiedy będziesz przekazywać złe nowiny
naszemu przyjacielowi z Chicago?
- Nie. Dzięki za dobre chęci, ale poradzę sobie.
- Zamierzał wybrać się z tobą na kolację, prawda?
- Chyba w tych okolicznościach zmieni zdanie.
- A więc pozwól mi...
- Mike, to naprawdę nie jest dobry pomysł. Im mniej będziemy się
widywać, tym lepiej.
- A może, jeśli spędzimy razem trochę czasu, jakoś wszystko
rozwiążemy. Czy Cafe Roca jest tak dobra jak dawniej?
- Tak, ale...
- Możemy się tam spotkać, jeśli nie chcesz, żebym po ciebie
przyjeżdżał. A potem rozejdziemy się, każde do swego domu.
- Nie jedziesz do Tucson?
- Nie. Rano powiedziałem Erniemu, że będę do późna w
warsztacie, by od jutra ruszyć pełną parą. - Widział, że się waha. - Daj
spokój, Beth. Nie mam w mieście żadnych kumpli, a nie uśmiecha mi
się hot dog i fasolka w samotności.
- Zgoda, możemy iść na tę kolację. Każdy płaci za siebie.
- Posłuchaj, chciałbym...
- Nie, to ty posłuchaj. Płacimy po połowie. Daj mi trzy kwadranse
na Colby'ego. Będę w Cafe Roca za kwadrans ósma.
- Zgoda. - Popatrzył na nią. - Gdybym po ciebie przyjechał,
łatwiej by ci było się go pozbyć.
- Jestem już dużą dziewczynką, Mike. Poradzę sobie.
- No, dobrze. - Nie podobało mu się to.
Cholernie chciał iść do studia i upewnić się, że Huxford został
wykopany z miasta, ale skoro sobie tego nie życzyła, poczeka na nią
w Cafe Roca. Zjedzą kolację i wypiją butelkę wina. A potem...
zobaczymy.
Colby pojawił się w studiu, gdy Beth podliczała rachunki z całego
dnia. Ciemne włosy zaczesał jak zwykle do tyłu, a na sobie miał coś,
co Beth uznała za niezobowiązujące ubranie dla mężczyzny jego
pokroju - koszulę rozpiętą pod szyją, spodnie i blezer.
Pewnie
całe
życie
przebywał
w
klimatyzowanych
pomieszczeniach. W przeciwnym razie zemdlałby w tych wszystkich
warstwach. Najwidoczniej lubił wywatowane ramiona. Niektórzy
mężczyźni, weźmy chociażby Mike'a, nie potrzebowali czegoś
takiego. Zganiła się w myśli za takie porównania. Ciało Mike'a to nie
najlepszy temat do rozmyślań.
- Miałaś dobry dzień? - spytał, kładąc teczkę na kontuarze.
Zdradziecka pamięć Beth podsunęła jej obraz pocałunku Mike'a.
- Pełen wrażeń - odparła.
- Gotowa do podpisania umowy i pójścia na kolację?
Odsunęła rachunki i oparła się o kontuar. Patrzyła Colby'emu
prosto w twarz. Jego szare oczy, zwykle oficjalne jak garnitur z
wełnianej flaneli, mierzyły ją z aprobatą. Po raz pierwszy zdała sobie
sprawę, że jest zainteresowany czymś więcej niż umową na krajak.
Nie ułatwiła sobie sprawy własnym strojem, ale zakładając
wydekoltowaną suknię z białego batystu i błękitne kolczyki w
odcieniu pasującym do oczu, myślała o Mike'u. Oczywiście nie
chodziło o to, żeby zrobić na nim wrażenie. Po prostu nie chciała
pojawić się na kolacji, wyglądając jak baba-jaga. Nie zastanowiła się
nad tym, że Colby weźmie to za dobrą monetę.
- Pewnie już masz bilet na jutrzejszy powrót do Chicago.
Oparł się o kontuar z wystudiowaną niedbałością.
- Pomyślałem, że prześlę umowę do firmy i zrobię sobie małe
wakacje.
- Tak? Dokąd się wybierasz? - Wcale jej się to nie podobało.
Znała to spojrzenie. Oznaczało, że mężczyzna ma pewne plany, a
kolacja stanowi tylko pierwszy etap.
- Wynająłem tu pokój. Twoja uwaga o miejscowych restauracjach
uświadomiła mi, że właściwie niczego nie widziałem. -W uśmiechu
pokazał zęby. - Mam nadzieję, że mnie oprowadzisz.
- Nie będę miała na to czasu, Colby. Ja...
- Ale przecież skończą się twoje zmartwienia z krajakiem, a o tej
porze roku nie miewasz zbyt wielu klientów, pomyślałem więc, że
może...
- Właśnie o to chodzi. Nie przestanę myśleć o krajaku.
Chciałabym mieć dwa tygodnie przed podpisaniem umowy.
Uśmiech znikł.
- Dwa tygodnie? Dlaczego, u licha, chcesz czekać dwa tygodnie?
Do tego czasu twoi klienci będą dobijać się do drzwi i żądać
krajaków.
- Ktoś będzie je produkował tu w Bisbee.
- Kto? - Zmrużył oczy.
- Syn Erniego Tremayne'a, Mike.
- Ten wielki biały myśliwy, którego wczoraj poznałem?
- Tak. - Beth zacisnęła szczęki, ale zachowała uprzejmy ton. Nie
chciała zrażać Colby'ego na zawsze. Może będzie potrzebowała tej
umowy. - Ma odpowiednie kwalifikacje i zaoferował się przejąć
produkcję, dopóki Ernie nie wyzdrowieje.
- Popełniasz wielki błąd, Beth.
W duchu przyznawała mu rację.
- Bez względu na to, jak korzystna jest oferta Handmade, Ernie i
ja lepiej wyszlibyśmy na tym interesie, biorąc sto procent zysku. Mike
uważa, że może nam się udać.
Twarz Colby'ego stężała.
- Nie możesz prosić o zwłokę i spodziewać się zawarcia umowy
na tych samych warunkach jak przy natychmiastowym odstąpieniu
praw do patentu. Za dwa tygodnie twoja sytuacja będzie gorsza, a
moja firma oczekuje, że to wykorzystam. Tak właśnie działa świat
biznesu.
- Doskonale wiem, jakie reguły obowiązują w świecie biznesu.
- Chyba jednak nie wiesz. Gdybyś była mądrzejsza, postawiłabyś
na coś pewnego, zamiast pozwalać, żeby ten Tremayne namawiał cię
na hazard. Kim on dla ciebie jest, dawnym chłopakiem?
- Nie - zaprzeczyła, i od razu pożałowała, że w ogóle
odpowiedziała na to pytanie.
Uniósł brwi.
- Nawet gdyby nim był, nie wydaje się właściwe, żebyśmy o nim
mówili.
- To całkiem właściwe, jeśli twój związek z nim rujnuje umowę,
nad którą pracowałem trzy dni.
- Przykro mi, że zmarnowałeś tyle czasu, ale tak jak powiedziałeś,
prawdopodobnie dostaniesz ten patent i tak, i to na korzystniejszych
warunkach. Dwa tygodnie znaczą dużo dla mnie, ale dla firmy to nie
może być aż tak ważne.
- Masz rację, nie jest. Chodziło mi o twoje dobro. Nie myślisz
rozsądnie.
Miała serdecznie dość tej rozmowy. Zerknęła na zegarek.
Powinna się pospieszyć, w przeciwnym razie spóźni się na spotkanie z
Mikiem.
- Może masz rację. To się okaże, prawda?
- Myślę, że tak. Nie mogę zmuszać cię do podpisania umowy.
- W tej sytuacji pewnie jutro rano odlecisz do Chicago, zamiast
snuć się po Bisbee.
Spojrzał na nią przenikliwie.
- Próbujesz się mnie pozbyć, Beth?
- Skądże - skłamała. - Ale nie będę mogła oprowadzić cię po
okolicy, a w sierpniu jest tu bardzo gorąco, jak pewnie zauważyłeś.
- Można by pomyśleć, że zniechęcasz mnie do pozostania.
- Colby, jeśli chcesz tu spędzić wakacje, nie mam nic przeciwko
temu. - Na szczęście nie znał jej wystarczająco dobrze, by zarzucić jej
kłamstwo.
- A więc tak zrobię. Może teraz pójdziemy już na tę kolację?
- Ale... nie podpisaliśmy umowy.
- Cóż byłaby ze mnie za gnida, gdybym odwołał zaproszenie,
ponieważ nie wpisałaś swego nazwiska na wykropkowanej linii.
Naturalnie, że zabieram cię na kolację.
- No cóż, Colby, to trochę niezręczne. - Spuściła wzrok. -
Wiedziałam, że nie podpiszę tej umowy, i pomyślałam, że w tych
okolicznościach nie będziesz chciał ze mną pójść, więc umówiłam się
z kimś innym.
- A więc Tremayne nie tylko sprzątnął mi sprzed nosa umowę, ale
również towarzystwo przy kolacji.
- Dlaczego tak myślisz?
- Widziałem, jak na ciebie wczoraj patrzył. Nie wiem, co cię z
nim wiąże, ale wiem, co mu chodzi po głowie. Ten krajak to tylko
protest, by być blisko ciebie.
Beth uniosła podbródek.
- Choć to naprawdę nie twoja sprawa, jak już mówiłam, Mike robi
to dla swego ojca, nie dla mnie.
- A kto ci to powiedział?
- Mike.
- I uwierzyłaś mu?
- Tak. - Ale właściwie nie rozmawiała o tym z Erniem.
Możliwe, że Mike obmyślił wszystko sam. Nie powinna tak
szybko zaufać jego słowom.
- Poznaję po wyrazie tej ślicznej buzi, że wreszcie zaczęłaś
myśleć. - Colby wziął teczkę z kontuaru. - Przełożymy tę kolację.
Jutro wieczorem?
- Jutro wieczorem jadę do szpitala.
- Rozumiem. - Wzrok Colby'ego prześliznął się po niej. - Cóż,
zawsze lubiłem wyzwania. Zajrzę tu jutro w ciągu dnia.
- Dobrze.
Ruszył w kierunku drzwi. Z ręką na gałce odwrócił się do Beth.
- Na twoim miejscu zadałbym Erniemu parę pytań. Ten krajak ma
zbyt duże znaczenie dla stanu twoich finansów, by Mike Tremayne
posługiwał się nim jako narzędziem w swych romantycznych
podbojach.
Beth postanowiła nie odpowiadać.
Wyszedł, zasalutowawszy w jej kierunku.
Kiedy odjechał, powzięła decyzję. Przed kolacją ona i Mike
zadzwonią do szpitala z galerii przy restauracji. Może uda jej się coś
wywąchać. Nie miała zamiaru czekać dwadzieścia cztery godziny, by
dowiedzieć się, czy Mike wciąż jest tym dwulicowym draniem, jakim
okazał się przed ośmiu laty.
Rozdział 5
Beth uruchomiła system alarmowy i wyszła ze studia frontowymi
drzwiami. Temperatura spadła do około dwudziestu siedmiu stopni, a
lekki wietrzyk niósł zapach jaśminu. Main Street oświetlały lampki
powieszone w ubiegłym tygodniu z okazji święta wina. Pogodne
letnie wieczory zawsze przypominały jej przyjęcie po próbie ślubu
Alany... i Mike'a.
Przez całe popołudnie próbowała nie myśleć o kolacji z nim. Nie
udało się jej. Szła nierównym chodnikiem w kierunku restauracji,
pełna radosnego oczekiwania. Jeszcze jako zakochana w nim do
szaleństwa nastolatka z zazdrością patrzyła z okna sypialni, jak Mike i
Alana wychodzili przytuleni na kolację. Sama w swoim pokoju,
odtwarzała w myślach przebieg wieczoru - przyćmione światła, dłonie
złączone nad stołem, czułe spojrzenia, pocałunek na dobranoc.
Oczywiście na miejscu Alany widziała siebie. Być może dlatego
nie była w stanie oprzeć się dzisiejszemu zaproszeniu. Nie zamierzała
dopuścić do ściskania dłoni czy wymiany czułych spojrzeń, nie
mówiąc już o pocałunku na dobranoc, ale uznała, że ten jeden
szczególny wieczór pozwoli jej spełnić przynajmniej część
młodzieńczej fantazji. Cafe Roca uchodziła za jedną z najbardziej
romantycznych restauracji w mieście.
Przede wszystkim jednak zamierzała w obecności Mike'a
zadzwonić do Erniego. Gdyby się okazało, że Ernie nie ma pojęcia o
planie produkcji krajaków, wtedy wieczór mógłby okazać się nie tak
idylliczny, jak sobie wyobrażała.
Otworzyła drzwi restauracji i natychmiast zobaczyła Mike'a przy
stoliku w rogu. Siedział twarzą do drzwi. Kiedy na widok Beth
uśmiechnął się, jej puls przyspieszył. Najwyraźniej igrała z ogniem,
godząc się na tę kolację. Podeszła do stolika.
- Wspaniale wyglądasz - powiedział Mike na powitanie.
- Dzięki. - Trzeba przyznać, że ten komplement ucieszył ją tak
samo, jak podziw Colby'ego zezłościł.
- Pozbyłaś się tego padalca z Chicago?
- Opowiem ci o tym za chwilę. Może teraz zadzwonimy do twego
ojca i dowiemy się, jak się czuje? Janice z galerii sztuki na pewno
pozwoli nam skorzystać z telefonu.
- Dzwoniłem do niego tuż przed wyjściem. Wszystko w porządku.
- Och. - Nie sądziła, że Mike jest tak sumienny.
- Ale skoro masz ochotę, zadzwoń, zanim coś zamówimy.
- Może... może tak zrobię. Masz przy sobie numer?
- Jasne. Zawsze go ze sobą noszę. - Z tylnej kieszeni spodni wyjął
portfel i wyciągnął skrawek papieru.
- Dzięki. Zaraz wracam.
- Może tymczasem zamówię butelkę wina?
- Dobrze. - Przecież nie mogła mu tego zabronić.
Miał prawo wypić wino do posiłku. Ale ona powinna się
pilnować, by wypić najwyżej jeden kieliszek, zwłaszcza że właśnie
zobaczyła wymowne kółko odciśnięte na skórze jego portfela. Może
zawsze nosił przy sobie prezerwatywy. Może ta nie miała nic
wspólnego z ich kolacją. Nie zamierzała jednak ryzykować.
- Na co masz ochotę?
- Lubię dobrego merlota.
Uśmiechnął się szeroko.
- Chętnie zaszalałbym i wziął szampana.
- Ani się waż! - Serce zaczęło jej bić szybciej na myśl o
szampanie, którego oboje pili tamtego wieczora. - Dochodzi ósma,
lepiej już pójdę zadzwonić.
- Idź. Merlot i ja będziemy czekać.
Diabła tam, jeśli on nie flirtuje, pomyślała, idąc do galerii. I,
szczerze mówiąc, bardzo jej się to podobało.
Zajęta klientami Janice pozdrowiła ją z daleka. Beth weszła na
zaplecze i nakręciła numer zapisany kanciastym pismem Mike'a.
Ernie podniósł słuchawkę po drugim dzwonku.
- Halo? - powiedział z wysiłkiem.
- Tu Beth. Mam nadzieję, że nie spałeś?
- Jak można spać w takim miejscu? - Głos mu się ożywił. - Skąd
dzwonisz, złotko?
- Z galerii Janice. Mike jest tuż obok, w Cafe Roca. Jemy razem
kolację.
- Naprawdę? Ten hultaj nie pisnął ani słowa. To miło, Beth. To
dlatego zadzwoniłaś? Żeby mi o tym powiedzieć?
- Niezupełnie. Chciałam ci tylko życzyć dobrej nocy. I
powiedzieć, że Mike uważa, iż od jutra będzie w stanie rozpocząć
produkcję krajaków.
- Wspaniale.
Nie dosłyszała wahania w głosie Erniego. Chyba rzeczywiście to
on wpadł na pomysł, by rzucić Mike'a na głęboką wodę.
- Szczerze mówiąc, byłam zaskoczona, kiedy się tego podjął. Czy
to mu się szybko nie znudzi?
- Mike ma silniejszy charakter, niż sądzisz. Nie prosiłbym go o to,
gdybym myślał, że porzuci wszystko w połowie. Wytrzyma do końca,
Beth. Oczywiście nic by się nie stało, gdybyś od czasu do czasu trochę
go zachęciła.
- W jaki sposób?
- No, wiesz. Po prostu daj mu do zrozumienia, że dobrze pracuje.
On, zdaje się, podejrzewa, że nie masz najlepszego zdania o jego
umiejętnościach. Wiele dla niego znaczysz. Zawsze tak było.
- Powiedział ci to? - Serce zabiło jej szybciej.
- W pewnym sensie. I, Beth, nie gryź go więcej, dobrze? Można
pomyśleć, że wciąż jesteście dziećmi.
- Ernie! - Dziękowała opatrzności, że nikt nie widzi wyrazu jej
twarzy.
- Musiałem powiedzieć, co o tym myślę, skoro nie ma tu twego
ojca. Teraz wracaj na kolację i baw się dobrze. Mój środek nasenny
zaczyna działać.
- Miłych snów, Emie. Dobrej nocy. - Położyła słuchawkę na
widełki i głęboko odetchnęła.
A więc Emie domyślił się. Przyłożyła dłonie do rozpalonych
policzków. Przy odrobinie szczęścia Ernie i Mike będą jedynymi
osobami na świecie, które o tym wiedzą.
Ernie oparł głowę o poduszkę i z bólu zamknął oczy. Starał się
ograniczać zastrzyki, co nie było łatwe. Chciał wiedzieć, co się dzieje,
a te przeklęte zastrzyki zmieniały jego umysł w papkę. Mike i Beth
nigdy się nie dowiedzą, ile kosztuje go udawanie wspaniałego
samopoczucia, kiedy któreś z nich wpada w odwiedziny. Udało mu się
nawet zwieść ulubioną pielęgniarkę, Judy. Nie znosił, kiedy
traktowano go jak chorego staruszka.
Wziął długi urywany oddech. Bolało jak diabli.
- Jesteś tu, Pete?
„Tak, jestem, ty kretynie. Wezwij pielęgniarkę i poproś o
zastrzyk. Nie udawaj bohatera".
- Słuchaj, kto ma opanować tę sytuację, ty czy ja?
„Opanować, dobre sobie. Jesteś biały jak prześcieradło. W niczym
tym dzieciakom nie pomożesz, jeśli będziesz zwijał się z bólu".
- Nieważne. Jak myślisz, dobrze zrobiłem, wspominając o tym
ugryzieniu?
Pokój wypełnił śmiech.
„Jeśli musisz wiedzieć, przypomniały mi się dawne lata.
Zdążyłem już zapomnieć, że to Beth atakowała w ten sposób. Alana i
Mike po prostu się bili, ale Beth nie dawała rady. W końcu miała
dopiero cztery lata, a oni po sześć, a więc jeśli uznała to za niezbędne,
wpijała się w nich zębami".
- Cóż, najwidoczniej wciąż tak robi.
„Może Mike na to zasłużył?"
- Och, ty zawsze bierzesz stronę tych dziewcząt. Powiem ci, że
były równie twarde jak mój chłopak. Każdy, kto mówi, że dziewczęta
to słaba płeć, powinien zobaczyć je w akcji.
„Najwidoczniej walka wciąż trwa".
- Zobaczymy. Wybrali się razem na kolację.
„Jedna kolacja wszystkiego nie zmieni".
- Tak, wiem. To dlatego ograniczam te zastrzyki. Muszę być
przytomny na wypadek, gdyby nie wiedzieli, co począć.
„Posłuchaj. Zobaczę, co da się zrobić. Może pociągnę za parę
sznurków i tutejsze władze pozwolą mi porozmawiać z moimi
dziewczynkami".
- Nigdy przedtem nie dostałeś zgody, prawda?
„Prawda".
- A więc nie wysilaj się. Jesteś już na emeryturze. Mam wszystko
pod kontrolą.
„Chciałbym tam być, chłopie".
- Ja też bym tego chciał, Pete. - Ernie westchnął. - Ja też.
Beth wróciła do restauracji i wsunęła się na krzesło naprzeciwko
Mike'a. Przy jej nakryciu stał kieliszek z winem. Łapczywie upiła łyk.
- Spragniona? - Obserwował ją z rozbawieniem.
Spojrzała na kieliszek i przypomniała sobie, że zamierzała nie pić.
- Chyba tak. - Odstawiła kieliszek i wzięła szklankę. - Co
oznacza, że powinnam raczej pić wodę.
- Daj spokój. Mamy całą butelkę.
- Woda jest bardzo dobra. - Przyłożyła szklankę do policzka i
zerknęła na dolną wargę Mike'a, na której wciąż widniał ciemniejszy
ślad. Emie nie mógł go nie zauważyć.
- Masz rumieńce. Wszystko w porządku?
- Jasne. - Odstawiła szklaneczkę. Co ona wyprawia. Mike na
pewno się zorientował, że coś ją niepokoi. - Tu jest dość ciepło, po
prostu. Ernie czuje się dobrze, tak jak mówiłeś. Ucieszył się, że jemy
razem kolację.
- A więc powiedziałaś mu?
- Tak. Dlaczego miałabym tego nie robić?
- Nie wydawałaś się nastawiona zbyt entuzjastycznie do tego
pomysłu, więc pomyślałem, że nie chcesz rozgłaszać, że zgodziłaś się
iść na kolację z takim obibokiem jak ja. - Jego uśmiech nie maskował
niepewności w oczach.
Jakże łatwo przyjęła za własną opinię Colby'ego o Mike'u,
zupełnie przecież niesprawiedliwą. Poza tym przez dwa lata sądziła,
że Mike'owi śmierć jej ojca była obojętna, gdy tymczasem on trzymał
się z dala, aby oszczędzić jej i Alanie bólu. Od pamiętnej nocy przed
ośmiu laty była skłonna uwierzyć we wszystko co najgorsze, jeśli
chodzi o Mike'a Tremayne'a, choć z wyjątkiem tamtego incydentu nie
dał jej po temu żadnych powodów.
- Nie uważam cię za obiboka - powiedziała cicho.
- To... - Mike przerwał, bo właśnie do stolika podeszła kelnerka.
Spojrzał na Beth. - Zdecydowałaś, na co masz ochotę?
Dobre pytanie, pomyślała. Na ciebie. Ale cię nie chcę. Trudno się
w tym połapać.
- Uwielbiam krewetki.
- Dwa razy krewetki.
Po odejściu kelnerki Mike uniósł kieliszek.
- Za krajak Nightingale. I za to, że uwolniłaś miasto od tego
natrętnego łobuza z Chicago.
- On nie wyjechał.
- Jak to? Nie uzyskałaś dwóch tygodni zwłoki?
- Owszem. - Beth upiła łyk wina. - Ale on postanowił zrobić sobie
tydzień wakacji. Zatrzymał się w pensjonacie i mówi, że chce poznać
okolice.
Zmrużył oczy.
- Huxford tak samo spędza wakacje w Bisbee, jak ja zaczynam
pracę na Wall Street. Albo sądzi, że może wywrzeć na ciebie nacisk i
skłonić cię do zmiany zdania, albo...
- Albo co?
- Albo zainteresował się tobą. - Mike wychylił kieliszek i odstawił
go na stół. - Najpewniej jedno i drugie.
- Zabawne, on powiedział to samo o tobie.
- Naprawdę?
- Twierdzi, że twoje... zainteresowanie mną to jedyny powód, dla
którego zgodziłeś się produkować krajak. Wyjaśniłam mu, że robisz
to dla ojca.
- A więc teraz mogę równie dobrze przyznać, że nie tylko.
Sięgnął przez stół i wziął ją za rękę. Ten dotyk przeszył jej ciało
jak błyskawica.
- Oczywiście, że nie tylko dla Erniego. Pomagasz mi w
uruchomieniu nowego przedsięwzięcia i ja to doceniam. .
- Zgoda, ale to jeszcze nie wszystko. - Jego głos brzmiał jak
pieszczota. - Robię to również dlatego, że od ośmiu lat mam obsesję
na twoim punkcie, a teraz, kiedy mam pretekst, by trzymać się w
pobliżu, bezwstydnie z niego korzystam.
Zalała ją fala gorąca, choć wewnętrzny głos ostrzegał, że powinna
wyrwać rękę i wyjść z restauracji, kiedy jeszcze może oprzeć się
pokusie.
- Mówiłam ci, że między nami do niczego nie dojdzie. Po prostu
marnujesz czas.
- Może tak. - Przejechał palcem po żyłkach na wewnętrznej
stronie jej nadgarstka. - Nie ma gwarancji, że kiedykolwiek stanę się
mężczyzną, jakiego potrzebujesz. - W jego oczach iskrzyło się
pożądanie.
- Wiem, że nie jesteś takim mężczyzną, jakiego potrzebuję -
powiedziała, choć ciało mówiło jej coś innego.
- Nie chcesz wziąć pod uwagę, że mogę się zmienić?
Z trudem zachowywała równowagę.
- Mike, zachowujesz się w ten sposób, bo teraz potrzebujesz
kogoś, kogo znasz, kogoś, kto dałby ci poczucie bezpieczeństwa.
- Naprawdę wierzysz, że to wszystko?
Namiętność ogarniała ją jak płomień. Przełknęła ślinę.
- To nie fair.
- Wiem. To bezczelność z mojej strony, ale nie mogę obiecać ci,
że wyjadę natychmiast, jak tylko z ojcem będzie wszystko w
porządku. Przez całe popołudnie wmawiałem sobie, że muszę trzymać
się z dala od ciebie. - Spojrzał na jej rękę zaciśniętą kurczowo w jego
dłoni, a potem ponownie w jej oczy.
- Nie potrafię tego zrobić.
- A więc Colby miał rację. Chcesz mnie zaciągnąć do łóżka.
Pragnienie w jego oczach zmieniło się w gniew, a uchwyt stał się
mocniejszy.
- Nie, Colby nie ma racji. Zależy mi, byś jak najwięcej skorzystała
na swoim wynalazku. Zależy mi też na tym, by ojciec mógł w spokoju
wracać do zdrowia. A co do korzystania z okazji, by zaciągnąć cię do
łóżka, to obraza dla tego, co do ciebie czuję.
Pożądanie było coraz silniejsze. Jeszcze chwila, a jej rozsądek
legnie w gruzach. Wyrwała dłoń z uścisku Mike'a, złapała torebkę i
zerwała się z krzesła, myśląc tylko o tym, żeby uciec jak najdalej od
niego, zanim zrobi coś, czego będzie żałować przez resztę życia.
Zawołał za nią, ale nie zatrzymała się nawet na sekundę.
Na ulicy zaczęła biec. Dogonił ją po paru krokach. Poczuła uścisk
jego palców na ramieniu i gwałtownie odwróciła się twarzą do niego.
Zanim zdołała zaprotestować, jego usta znalazły się na jej wargach.
Opierała się przez chwilę, ale siła jego pocałunku wkrótce
wyparła wszystko poza czystym pożądaniem. Badał jej usta,
trzymając ją w żelaznym uścisku. Gdyby nie te silne ramiona,
osunęłaby się na chodnik. Jej świat zawirował. Nigdy nie czuła tak
wielkiego podniecenia.
Chwytając ciężko powietrze, oderwał wargi od jej ust. Szepnął
ochryple wprost do jej ucha:
- To właśnie z tego rezygnujesz, Beth. Nie rozmawiamy o czułej
scenie, której wspomnienie wisi w oknie twego studia. Już
przeszliśmy tę fazę. - Powoli wypuścił ją z objęć i cofnął się o krok.
Na jego wardze czerwieniała kropla krwi.
- Twoja warga...
Dotknął jej tak jak ubiegłego wieczoru, oderwał dłoń i spojrzał na
plamkę. Potem przeniósł wzrok na Beth.
- Chyba nie powinniśmy bać się odrobiny krwi. Po tych
wszystkich latach, kiedy znów się zeszliśmy, będziemy pewnie
musieli drapać i gryźć po to, by wszystko między sobą wyjaśnić.
- Idę... do domu.
- Pójdę z tobą.
- Nie. - Cofnęła się, ogarnięta paniką. - Pozwól mi iść samej.
Muszę pomyśleć.
- Nie ma nad czym myśleć.
- Dla mnie jest. - Ruszyła w swoją stronę.
- Poproszę, żeby przysłano ci kolację - zawołał za nią.
- Nie jestem głodna.
- Może zaczekać, aż zgłodniejesz. - Zawiesił głos. - Ja też mogę
zaczekać.
Rozdział 6
Mike z trudem powstrzymał się od pójścia za Beth. Ale musiał tak
postąpić, tak samo jak musiał wyjść za nią z restauracji i ukazać jej
siłę ich pożądania, zanim pozwoli jej odejść. Skrywała w sobie
niebywałą namiętność. Wiedział o tym, w pewnym sensie, od czasów,
kiedy byli dziećmi. W swojej kretyńskiej arogancji uważał, że tylko
on potrafi wyzwolić tę namiętność. Nie miał prawa kochać się z nią,
ale z drugiej strony wydawało mu się, że tylko on mógłby je mieć.
Śledził ją wzrokiem, póki nie skręciła za róg. Dali niezłe
widowisko ludziom spacerującym tego wieczora po Main Street,
pomyślał, wracając do restauracji. Nie dbał o to, ale nie wiedział, co o
tym sądzi Beth. W końcu mieszka tu, prowadzi interesy. Szczęściem
w miasteczku tolerowano nietypowe zachowania, a czasami wręcz do
nich zachęcano.
W restauracji zignorował ciekawe spojrzenia gości i skierował się
do stolika, na którym stały dwa kieliszki i butelka merlota. Szkoda, że
zepsuł ich wspólny wieczór, ale nie żałował, że ją pocałował.
Nadszedł czas, by poznała prawdę.
Kelnerka pospieszyła ku niemu.
- Czy mam teraz podać państwu kolację?
- Tylko dla mnie. Beth musiała nagle wyjść. Byłoby dobrze,
gdyby dało się zapakować jej porcję i dostarczyć do studia.
- Przykro mi, ale zazwyczaj...
- Oczywiście za wszystko zapłacę.
- W porządku. Postaram się kogoś znaleźć. A więc będzie pan jadł
sam, tak?
- Tak.
- Już podaję. Pan Mike Tremayne, prawda?
- Tak.
- Czy to prawda, że omal nie został pan pożarty przez krokodyla?
Wspomnienie tego wydarzenia wciąż sprawiało, że podnosiły mu
się włosy na karku. Ale nie zamierzał przedstawiać kelnerce całej
grozy sytuacji.
- To był czarny kajman. Bardzo stary czarny kajman. Gdyby był
młody - powiedział z porozumiewawczym mrugnięciem - a w pobliżu
nie byłoby moich przyjaciół, nie prowadzilibyśmy tej rozmowy.
Swoją drogą, skąd pani o tym wie?
- Od pańskiego ojca. Wpada tu od czasu do czasu i zawsze
opowiada o panu różne historie. Naprawdę mi przykro z powodu jego
choroby. Jak on się czuje?
- Lepiej.
- Cieszę się. Proszę pozdrowić go od Cindy.
- Na pewno to zrobię. Dzięki. - Wyjął portfel i na kartce z
telefonem do szpitala napisał ołówkiem: Cindy.
Nie chciał zapomnieć o tych pozdrowieniach. Zależało mu na
wszystkim, co mogło wywołać uśmiech na twarzy Erniego.
Wpatrywał się w numer telefonu i tęsknił za dniem, kiedy nie
będzie musiał go ze sobą nosić. Gdyby tylko udało mu się zabrać ojca
do domu, gdyby mógł go zobaczyć w ukochanym różanym ogrodzie
albo oglądającego mecz w telewizji, może uczucie lęku by go
opuściło.
Zerknął na okrągły odcisk prezerwatywy na skórze portfela.
Oczywiście nie tylko tej prezerwatywy - ten portfel widział ich wiele.
Trasy jego wypraw nie zawsze przebiegały w pobliżu drogerii, a nie
miał ochoty zostać ojcem w środku dżungli. Uśmiechnął się krzywo.
Beth pewnie ją zauważyła, kiedy podawał jej kartkę z telefonem, i
doszła do wniosku, że zamierza ją tej nocy uwieść.
Nie miał takiego zamiaru. Myślał, że przespacerują się krętymi
wąskimi uliczkami. Miło byłoby skraść kilka pocałunków, ale nie
liczył na nic więcej. Nie był jednak w stanie zachować spokoju, kiedy
zaczęła mówić o Colbym Huxfordzie. Wystarczyło podejrzenie, że ten
łobuz interesuje się Beth, i w Mike'a coś wstąpiło. Może przyswoił
sobie więcej prymitywnych praw dżungli, niż przypuszczał.
- Znalazłam chłopca, który zaniesie Beth tę kolację - powiedziała
Cindy, podając mu posiłek. - Ale to będzie kosztowało pięć dolarów.
- Proszę to dopisać do rachunku.
- Ernie opowiadał mi też, jak pływał pan wśród piranii.
- Wie pani, jak to jest. - Mike uśmiechnął się do niej. - Kiedy
pisze się do domu, chce się, żeby list był ciekawy.
- A więc nic takiego się nie zdarzyło?
- Zdarzyło się, ale dla miejscowych to zwykła rzecz. Wszystko
polega na tym, że jeśli chce się płynąć w pobliżu piranii, nie można
mieć żadnych ran.
Cindy zrobiła wielkie oczy.
- Chyba Bisbee musi wydawać się panu nudne, prawda?
Mike pomyślał o ostatnich dwudziestu czterech godzinach, w
ciągu których odwiedzał ojca w szpitalu i naprawiał stosunki z Beth.
Zabawne, jak nagle jego brawurowe przygody straciły na ważności.
- Ja też tak myślałem, jak byłem w pani wieku. Ale to miłe
miasto. Ma pani szczęście, że tu pani dorastała.
Zrobiła zbolałą minę.
- Tak właśnie mówią moi rodzice. - Spojrzała na stolik. -
Potrzebuje pan czegoś jeszcze? Wody? Wina?
Choć upicie się w tych okolicznościach miałoby pewien urok,
Mike się nie skusił.
- Wystarczy mi to, co jest.
- Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, proszę mnie zawołać.
Mike nalał sobie kolejny kieliszek wina i zabrał się do jedzenia.
Myślał o kelnerce. Wydawała mu się bardzo młoda. Uprzytomnił
sobie, że będąc niewiele starszy od niej, wyjechał z Bisbee i uważał
się wówczas za prawdziwego mężczyznę.
- Jestem zaskoczony, że je pan w samotności.
Mike spojrzał z niechęcią na Colby'ego Huxforda stojącego przy
stoliku w eleganckim blezerze. Musiał się nieźle pocić w tym stroju.
- Można się przysiąść? - spytał intruz.
Mike był daleki od zachwytu, ale postanowił tego nie
demonstrować. Spowodował już dość zamieszania w restauracji jak na
jeden wieczór.
- Jeśli pan chce.
- Dzięki. - Huxford opadł na krzesło i zerknął na drugi kieliszek z
winem.
- Wygląda na to, że miał pan towarzystwo.
Mike odłożył widelec.
- Czego pan chce, Huxford?
- Zjeść kolację. Słyszałem, że to dobry lokal. Chciałem nakłonić
Beth, by wybrała to miejsce na dzisiejszą kolację, ale niestety coś jej
wypadło.
- To pech.
Huxford wzruszył ramionami. Przy tym ruchu poduszki na
ramionach jego blezera lekko się przesunęły.
- Nie szkodzi. Zostanę tu przez cały tydzień. Będzie inna okazja.
- Na pana miejscu nie liczyłbym na to.
Huxford bawił się kieliszkiem.
- Ostrzegasz mnie, Tremayne? Bo jeśli tak, daruj sobie. Przy
okazji pytania o restauracje popytałem o ciebie. Zdaje się, że jesteś
kimś w rodzaju poszukiwacza przygód, który wolałby raczej
wiosłować dłubanką po Amazonce niż obijać się tu, w Bisbee.
Mike zacisnął szczęki.
- Cóż, tak się składa, że teraz jestem tutaj.
- I co z tego?
- Trzymaj się z dala od Beth.
- Myślę, że nie masz nic do gadania w tej sprawie. Jeśli nie
zdołasz wyprodukować wystarczającej liczby krajaków, na pewno
wrócisz do Brazylii, zostawiając marzenia Beth w gruzach.
Zamierzam być w pobliżu, by je poskładać.
- Gdybym choć przez chwilę wierzył, że jesteś w stanie tego
dokonać, cieszyłbym się jej szczęściem. Nie wierzę jednak, że
poskładałbyś jej marzenia, Huxford. Wykorzystałbyś jej wrażliwość,
by przynieść zysk swojej firmie, cały czas przekonując Beth, jaki z
ciebie świetny facet. Na szczęście bystra z niej kobieta. Mogłaby być
zmuszona do przyjęcia twojej oferty, ale nigdy by cię nie
zaakceptowała, przyjacielu.
- Myślę, że się mylisz.
- A ja myślę, że nadużyłeś mojej gościnności. Poszukaj innego
stolika.
Huxford odstawił kieliszek i wstał.
- Ciekawe, dlaczego nie została na kolacji?
Ten facet aż się prosił, ale Mike nie zamierzał dać się
sprowokować. W każdym razie nie dziś. Nie spuszczał oka z
Huxforda, aż ten wreszcie wzruszył ramionami i odszedł.
- Kto to był? - spytała Cindy, podając kawę.
- Nikt ważny - odparł Mike.
Następnego ranka o pół do dwunastej nad frontowymi drzwiami
studia Nightingale zabrzęczał dzwonek. Beth zdjęła ochronne okulary
i odłożyła kawałek szmaragdowego szkła, który właśnie szlifowała.
Jeśli dzwonek oznaczał klienta, byłby to dopiero drugi tego dnia.
Interesy szły naprawdę marnie.
Wycierając ręce, weszła do sklepu, gdzie ujrzała Colby'ego z
torbą pełną czegoś, co pachniało jak sandwicze. Przynajmniej nie
umrę z głodu w tym tygodniu, skoro dwaj mężczyźni chcą mnie
karmić, gdzie tylko się obrócę, pomyślała.
- Czas na lunch. - Colby uśmiechnął się szeroko.
Najwidoczniej swobodna atmosfera Bisbee podziałała i na niego.
Miał na sobie sportowe spodnie i koszulkę polo, którą wybrał być
może dlatego, że poziome paski maskowały wąską klatkę piersiową i
ramiona.
- Naprawdę nie musiałeś tego robić.
- Wiem, ale skoro jesteś zbyt zajęta, by pokazać mi miasto,
możesz też być zbyt zajęta, by iść na lunch. Przyniosłem sandwicze. -
Rozejrzał się wokół. - Jest tu jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy je
zjeść?
A więc nie zamierzał zostawić jej w spokoju. Szczerze mówiąc,
nie była zaskoczona.
- Na zapleczu jest stolik.
- Wspaniale.
Nie miała ochoty zapraszać go do pracowni, ale nie mogła
dopuścić, by rozpakował sandwicze na kontuarze. Pracownia była
szczególnym miejscem, w którym nie pozwalała sobie na negatywne
emocje. Colby miał dar wywoływania w niej negatywnych emocji.
- A więc tu tworzysz te swoje cuda? - Rozglądał się wokół,
położywszy torbę z sandwiczami na stoliku.
- Można tak powiedzieć. - Podeszła do małej lodówki w rogu. -
Mam wodę mineralną, napoje bezalkoholowe i piwo.
- Chętnie napiję się piwa. - Zbliżył się do podświetlanego stołu i
zaczął przyglądać się projektowi, nad którym właśnie pracowała. Był
to witraż zamówiony przez dentystę z Tucson.
- Skomplikowany - zauważył, patrząc na pustynny pejzaż z
kwitnącymi kaktusami.
- Wyglądasz na zaskoczonego. - To było właśnie to, umiejętność
wywoływania negatywnych emocji paroma słowami.
Beth usiłowała stłumić irytację. Miała przed sobą całe popołudnie
i nie chciała, by Colby je zepsuł.
- Nie jestem zaskoczony. Masz talent. - Podszedł bliżej i wziął
krzesło stojące przy dębowym stoliku.
Od razu pojęła, dlaczego nie chciała, by tu wchodził. Na tym
krześle siadywał jej ojciec. Ale nie mogła przecież go zrzucić.
Pamiętała o tym, że będzie musiała się do niego zwrócić, jeśli
Mike'owi się nie powiedzie.
- Pastrami na pełnoziarnistym chlebie i konserwowa wołowina na
żytnim - powiedział, wyjmując sandwicze. - Wybieraj.
- Ja... - Beth przerwała, bo znów zadzwonił dzwonek u drzwi. -
Muszę iść. Może to klient.
- Jasne. Zaczekam tu na ciebie.
- Zacznij jeść - rzuciła, wychodząc z pracowni.
Chciała, żeby ten mały lunch był już za nią.
- Zaczekam - odparł Colby.
Beth odruchowo zamknęła za sobą podwójne drzwi.
W sklepie stał Mike z pudłami z krajakami i torbą, która
przypominała torbę Colby'ego. Serce zaczęło bić jej szybciej. Kiedy
prześliznął się po niej wzrokiem, zadrżała. Zupełnie jakby wziął ją w
ramiona. Przejechała językiem po wargach.
- Słyszałem jakieś głosy - powiedział ochryple. - Masz
towarzystwo?
- Colby przyniósł sandwicze.
W jego wzroku pojawiła się złość.
- Zabawne. Ja też. - Podszedł do kontuaru i złożył na nim swój
ciężar.
Beth zauważyła, że przebrał się w strój typowy w Bisbee - szorty i
podkoszulek. Pod podkoszulkiem odznaczał się ząb jaguara. Przez
chwilę podziwiała tors Mike'a i patrzyła na jego mocne, opalone łydki.
Wreszcie oprzytomniała i powróciła wzrokiem do pudeł złożonych na
ladzie.
- Miałeś pracowity ranek.
- Wcześnie wstałem. Nie mogłem spać.
- Jakieś problemy? - spytała, uciekając wzrokiem przed jego
badawczym spojrzeniem. Ona też niewiele spała, a od szóstej rano
pracowała nad witrażem dla dentysty.
- Z krajakami? Nie. Z koncentracją? Kilka. Ale jakoś to zniosłem.
- Zaraz załatwię wysyłkę.
- Nie chcesz sprawdzić, jak mi wyszły?
Spojrzała mu w oczy.
- Są w porządku?
- Tak.
- A więc nie muszę niczego sprawdzać. Dzięki, Mike.
- Po południu nie uda mi się zrobić aż tylu. Umówiłem się z
pewnym facetem z Sierra Vista. Wydaje się niezłym kandydatem na
pomocnika. To oznacza teraz stracony czas, ale większą produkcję na
przyszłość.
- No, no, zachowujesz się jak biznesmen.
- Straszne, prawda? - Uśmiechnął się szeroko.
Napięcie między nimi zelżało.
- Rzeczywiście straszne. - Przez chwilę poczuła się tak, jakby
znów byli w szkole średniej. Ogarnęła ją nostalgia. Wtem
przypomniała sobie o Colbym siedzącym na zapleczu. - Słuchaj, jeśli
chodzi o te sandwicze...
- Rozumiem, że spóźniłem się z dostawą.
Wizyta Colby'ego zdenerwowała ją bardziej, niż mogła przyznać.
Goszczenie Mike'a w pracowni to byłaby przyjemność. Pokusa, ale i
przyjemność.
- Cóż, ja...
- Nie ma sprawy. I tak muszę już wracać.
- Dziękuję za krajaki.
- Proszę bardzo. - Zniżył głos. - Czy on ma dziś na sobie sportową
marynarkę?
Stłumiła śmiech.
- Nie, upał tak go zmęczył, że założył polo.
- Nie miałem pojęcia, że robią polo z poduszkami.
- Jesteś nieznośny. - Napotkała spojrzenie Mike'a i o mało nie
wybuchnęła śmiechem. - Lepiej już idź.
- Tak. Słuchaj, chcesz pojechać dziś ze mną do taty?
Natychmiast otrzeźwiała. Podróż do Tucson z Mikiem byłaby
czymś bardzo intymnym. Nie powinna na to pozwolić.
- Pojadę swoim samochodem.
- Ten, który wynająłem, ma klimatyzację.
- Wiesz, jak skusić dziewczynę.
- Będę się zachowywał przyzwoicie. I przez pamięć dawnych
czasów kupię ci po drodze lody.
- Och, Mike. - Nigdy nie zapomniała tych wypraw do Tucson: jej
ojciec i Ernie z przodu, trójka dzieciaków na tylnym siedzeniu.
Przystanek w lodziarni w Benson był obowiązkowym punktem
programu.
- Przyjadę po ciebie o piątej. - Złapał torbę z sandwiczami i
wyszedł, zanim zdołała odpowiedzieć, nie mówiąc o wymówce.
- Sprzedałaś coś? - spytał Colby, kiedy wróciła do pracowni.
- Nie. To był Mike. Przyniósł pierwszą partię krajaków. - Usiadła
i wzięła pierwszego z brzegu sandwicza.
- A więc lubisz wołowinę?
- Tak. Dzięki, Colby - odparła z wymuszoną uprzejmością.
- Skoro jesteśmy przy Tremaynie, wpadłem na niego wczoraj
wieczorem.
- Och, naprawdę? - Nie odrywała wzroku od sandwicza.
- Wszedłem do Cafe Roca zaraz po twoim wyjściu.
Czuła, że pieką ją policzki.
- Nie mogłam zostać. Miałam coś do zrobienia.
- Powiedział mi, żebym trzymał się od ciebie z daleka. Beth omal
nie zakrztusiła się sandwiczem. Upiła łyk coli, by dać
sobie trochę czasu na odpowiedź. Postanowiła, że uda idiotkę.
- Mike zawsze miał kompleks starszego brata w stosunku do
mnie. Pewnie wpadł na szalony pomysł, że się mną interesujesz.
Colby odchylił się na krześle.
- A co w tym takiego szalonego?
- Bo kiedy wszystko zostanie uzgodnione, w taki czy inny sposób,
ty wrócisz do Chicago, a ja zostanę tutaj. Nasz ewentualny związek
nie miałby przyszłości, a mnie nie interesują przelotne flirty.
- Mnie też nie.
Założyłaby się o całomiesięczny czynsz, że kłamie. Jest dokładnie
typem człowieka, któremu odpowiadają przygody na jedną noc. Cichy
głos w jej głowie szepnął, że Mike, niestety, też.
- Żyjemy we wspaniałych czasach, Beth. - Colby przerwał, by
upić łyk piwa. - Moja firma ma przedstawicieli w całym kraju. Ja
zdecydowałem się zostać w centrali, bo Chicago to moje rodzinne
miasto i nigdy nie miałem powodu, by stamtąd wyjeżdżać. Ale mogę
mieszkać, gdzie mi się podoba.
- Nie wydaje ci się, że trochę się zagalopowałeś? Nie byliśmy
nawet na randce.
- To dlatego, że nie próbowałem. - Zrobił gest w kierunku stolika.
- Możemy dzisiejsze spotkanie potraktować jak randkę, jeśli o to
chodzi.
- Nie, nie możemy. - Zgniotła resztę sandwicza i wcisnęła do
torby. - Ponieważ nie jestem zainteresowana związkiem z tobą. -
Wytrzymała jego wzrok. - Jeśli to oznacza, że nie możemy razem
pracować nad krajakiem, przykro mi. Ale jeśli zostałeś w Bisbee z
nadzieją, że zmienię zdanie, tracisz tylko czas.
Nie wyglądał na zaniepokojonego tym oświadczeniem.
- Mam nadzieję, że nie oszczędzasz się dla Tremayne'a?
- Nie. - Wstała. - Muszę przygotować te krajaki do wysyłki.
- Wczoraj wieczorem powiedział, że gdybym się o ciebie
zatroszczył, byłby szczęśliwy.
Zahuczało jej w skroniach, co sygnalizowało nadchodzącą
migrenę.
- Mówiłeś, zdaje się, że dał ci do zrozumienia, byś trzymał się ode
mnie z daleka.
- Tak, ale to dlatego, że pewnie uważa mnie za amatora przygód
na jedną noc, tak samo jak ty. Nie wyjaśniałem mu, że moja praca
polega na podróżach, ponieważ, szczerze mówiąc, to nie jego sprawa.
Podkreślam tylko, że gdyby uznał mnie za odpowiedniego kandydata,
ustąpiłby mi pola, ponieważ sam nie jest w najmniejszym stopniu
zainteresowany pozostaniem tutaj.
- Wiem o tym. - Rzeczywiście tak było, ale w ustach Colby'ego
prawda brzmiała o wiele gorzej. - I nie zamierzam się wiązać z
żadnym z was.
Wstał i wziął torbę po sandwiczach.
- Chcę tylko powiedzieć, że lepiej postawić na mnie niż na niego.
- Nie jestem w nastroju do hazardu.
- W porządku. - Wcisnął do torby puste puszki po piwie. - Za to ja
jestem.
- Do widzenia, Colby. Dziękuję za sandwicze.
- Proszę bardzo. - Wyszedł z pracowni wprost do wyjścia. - Do
zobaczenia jutro - zawołał jeszcze przez ramię.
Zaklęła pod nosem. Nie chciała go widzieć ani jutro, ani pojutrze.
Prawdę mówiąc, miała ochotę powiedzieć mu, że nie podpisze umowy
z Handmade, a z pewnością nie zwiąże się z nim, więc równie dobrze
może się zabierać.
Podeszła do komputera w rogu pracowni i zaczęła drukować
nalepki z adresami na pudełka, myśląc o swoim kłopotliwym
położeniu. Niepodpisanie umowy przez antypatię do Colby'ego
Huxforda byłoby robieniem sobie na złość, jak powiedziałby ojciec. A
ona desperacko chciała, by wynalazek, którego produkcji ojciec nie
zdążył uruchomić, odniósł sukces, o czym marzył on i Ernie.
Nie, musi ułagodzić Colby'ego bez nawiązywania z nim bliższych
kontaktów. To samo musi zrobić z Mikiem, choć to będzie wymagało
większej siły woli. O wiele większej.
Wróciła do stołu. Na myśl o obecności Colby'ego w pracowni
natychmiast ogarnęła ją złość. Wzięła płytkę bursztynowego szkła,
położyła na wzorze i ustawiła tnące kółko w odpowiedniej pozycji.
Było to drogie szkło, ale dawało dobry efekt. Zaczęła ciąć po Uniach
wzoru. Szkło pękło.
Odetchnęła głęboko. Wzięła nową płytkę i spróbowała ponownie.
To samo.
- Do diabła! - Odeszła od stołu. Jedno było pewne. Colby nigdy
więcej nie przekroczy progu pracowni.
Rozdział 7
Po minie, z jaką Beth wsiadła do samochodu, nietrudno było się
domyślić, że nie miała udanego popołudnia. Mike pogratulował sobie,
że w ogóle zauważył jej minę, skoro na podróż do Tucson założyła
wydekoltowany czerwony podkoszulek wpuszczony w białe szorty.
Manipulując przy radiu w poszukiwaniu stacji, która umilałaby im
drogę, z trudem powstrzymywał się od zerkania na kremowe uda tuż
obok jego dłoni.
- Poczekaj, aż zbliżymy się do Tucson - odezwała się Beth, gdy
ruszyli.
Wyłączył radio.
- Sądziłem, że trochę muzyki poprawi ci nastrój.
Zerknęła na niego zza okularów przeciwsłonecznych w
drucianych oprawkach.
- Skąd wiesz, że nie jestem w dobrym nastroju?
- Kiedy coś cię martwi, zaciskasz wargi.
- Nie. - Wysunęła dolną wargę i zrobiła minę.
Roześmiał się.
- Teraz nie.
- Wszystko przez tego przeklętego Colby'ego. Po tym lunchu w
pracowni szkło pękało mi w rękach.
- Próbował czegoś? - Żołądek mu się skurczył.
- To znaczy?
- Przecież wiesz. Przysięgam, że jeśli cię tknie, dam mu w pysk.
- Dzięki, ale poradzę sobie sama. - Zawiesiła głos. - Wspomniał,
że spotkał cię wczoraj w Cafe Roca.
Zerknął na nią. Siedziała wyprostowana, wbijając wzrok w drogę.
- Owszem, przywlókł się do mego stolika w tym swoim blezerze.
- Podobno powiedziałeś, że gdyby postępował wobec mnie
właściwie, byłbyś szczęśliwy.
Mike jęknął. Najwidoczniej jest skazany na to, by być źle
rozumianym, zwłaszcza przez Beth.
- To niezupełnie było tak.
- A więc jak?
- Twierdził, że nie uda mi się produkcja krajaków, a kiedy
zostawię cię, zrujnowawszy twoje marzenia, on będzie pod ręką, by
pomóc ci je poskładać. Powiedziałem wówczas, że gdybym naprawdę
wierzył, że związek z nim byłby dla ciebie odpowiedni, cieszyłbym
się z twego szczęścia. Ale tak się składa, że w to nie wierzę.
- Pozwól więc, że ujmę to jaśniej. Jeśli właściwy facet pojawi się
na horyzoncie, przekażesz mu mnie ze swoim błogosławieństwem?
Będziesz nam przysyłał widokówki z dżungli, a kiedy wpadniesz w
odwiedziny, przywieziesz naszym dzieciom egzotyczne prezenty z
lasów deszczowych i poprosisz, by nazywały cię wujkiem Mikiem?
To miałeś na myśli?
Żołądek mu się wywracał na myśl o tym kimś, kto poślubi Beth i
będzie miał z nią dzieci. Ale na co liczył, jeśli zamierzał pozostać
wierny swoim wyprawom?
- Chcę, żebyś była szczęśliwa.
- To niezupełnie odpowiedź na moje pytanie.
- Będę zachwycony, jeśli zobaczę, że związałaś się z
odpowiednim facetem - skłamał.
- To nieprawda, Mike. Zaciskasz szczęki.
- I co z tego?
- Właśnie po tym zawsze poznawałam, kiedy nie mówiłeś
prawdy. Wiesz, co myślę?
- Mam wrażenie, że mi powiesz.
- Myślę, że chciałbyś, bym została twoją sekretną kochanką bez
żadnych zobowiązań z twojej strony, ale wyruszając na wyprawę,
oczekiwałbyś ode mnie wierności.
Właśnie tak. Było mu wstyd, że ten opis tak dokładnie
odpowiadał jego marzeniu.
- Jaki mężczyzna mógłby oczekiwać takiego jednostronnego
układu?
- Nie mówię, że miałbyś czelność mnie o to prosić. Mówię tylko,
że chciałbyś tego, gdyby istniała taka możliwość.
Westchnął i wyciągnął ręce przed siebie. Ramiona miał napięte od
długich godzin przy warsztacie i tęsknił za czymś, co pozwoliłoby mu
się rozruszać. Najlepiej byłoby pójść do łóżka z Beth, ale nie
spodziewał się, że w najbliższej przyszłości do tego dojdzie.
- Taki układ odpowiadałby chyba każdemu facetowi - przyznał
wreszcie.
- Cóż, pozwól, że powiem ci nowinę, Mike. Mamy lata
dziewięćdziesiąte i coś takiego jest mało prawdopodobne.
- Nie można winić faceta za to, że próbuje. - Posłał jej zmęczony
uśmiech i kilkakrotnie poruszył ramionami.
- Zatrzymaj się na chwilę. Rozmasuję ci mięśnie, bo wkrótce nie
będziesz w stanie prowadzić.
Nie musiała tego powtarzać. Zaparkował samochód na poboczu.
Beth rozpięła pas bezpieczeństwa.
- Odwróć się do mnie plecami.
Posłusznie zastosował się do polecenia i wkrótce jej mocne dłonie
zaczęły badać źródło bólu.
- Jesteś strasznie spięty. Nie powinieneś tak się przepracowywać
pierwszego dnia.
- Zerknąłem na listę zaległych zamówień i uznałem, że trzeba się
pospieszyć. - Aż jęknął, gdy dotknęła kciukiem szczególnie
wrażliwego miejsca.
- Nie będziesz się nadawał do pracy, jeśli cię pokręci.
- Jeszcze trochę masażu i wszystko będzie dobrze. A może jutro
wieczorem zrobisz mi następny? Jesteś w tym świetna.
- Ręce się wyrabiają, kiedy cały dzień tnie się szkło.
- Cudownie - westchnął z ulgą.
Zmęczone mięśnie zaczęły się odprężać.
Nagle zamilkła.
- Tak, właśnie tutaj - szepnął, myśląc, że Beth potrzebuje zachęty.
Wciąż milczała, choć masaż stał się energiczniejszy.
Naprawdę jest dobra, pomyślał. Mógłby do tego przywyknąć.
- To fantastyczne, Beth.
Masaż gwałtownie się urwał. Odwrócił się do niej zaskoczony.
Miała spuszczoną głowę i niezgrabnie zapinała pas bezpieczeństwa.
- Skończone?
- Tak - odparła, nie patrząc na niego.
Zauważył, że ma zaróżowione policzki, i uniósł jej podbródek.
- Beth?
Nie skrywane pożądanie w jej oczach powiedziało mu wszystko,
co chciał wiedzieć. Z jękiem przyciągnął ją do siebie i wpił się w jej
usta. Jej odpowiedź była natychmiastowa Złapała rękoma jego głowę,
nakłaniając, by sięgnął jeszcze głębiej. Ale jemu wciąż było mało.
Objął jej pierś przez miękką tkaninę. Jęknęła. Nie potrzebował
dalszej zachęty. Wyciągnął jej podkoszulek z szortów, wsunął rękę i
szarpnął zapięcie stanika. Pieścił jedwabistą ciepłą skórę, sunął dłonią
po żebrach, aż dotarł do piersi. Z łomotem w skroniach i bólem w
lędźwiach gniótł miękkie ciało i upajał się drżącym oddechem Beth.
Sedanem zakołysał pęd powietrza wywołany przez przejeżdżający
samochód. Beth objęła mu dłońmi twarz i oderwała się od jego ust.
- Musimy... przestać - szepnęła urywanie.
Podrażnił sutek kciukiem, uniósł jej głowę i spojrzał w oczy.
- Albo znaleźć mniej uczęszczaną drogę.
Znieruchomiała. Płomień pożądania w jej oczach zaczął gasnąć.
- Domyślam się, że to w twoim stylu, prawda? - Wyrwała się z
jego uścisku i obciągnęła podkoszulek. - Wydaje mi się, że nie
jesteśmy zbyt daleko od bocznej drogi, na której próbowałeś uwieść
Alanę w przeddzień waszego ślubu.
- Uważaj. - Frustracja podsyciła jego gniew. Był bardzo bliski
tego, by powiedzieć, że drogocenna starsza siostra okłamała ją. - Nie
bądź taka kąśliwa. Ja tego nie zacząłem.
- Wybacz mi, ale nie wierzę, że to ja się na ciebie rzuciłam. -
Zaczęła zapinać stanik.
Na widok naprężonych piersi omal nie oszalał.
- O, nie, to ty byłaś tak podniecona, robiąc mi masaż, że z trudem
nad sobą panowałaś! Pokaż mi faceta, który nie zrobiłby żadnego
ruchu, gdybyś patrzyła na niego tak, jak patrzyłaś na mnie. Jeśli
naprawdę nie chcesz, żeby to zaszło dalej, przestań patrzeć na mnie w
ten sposób.
- Nie powinnam się zgadzać na wspólną jazdę.
- Chętnie zawiózłbym cię z powrotem, ale wówczas będzie za
późno na wizytę u taty.
Popatrzyła na swoje dłonie zaciśnięte na kolanach.
- Nie chcę niczego gmatwać. Jedźmy więc.
Po paru kilometrach przerwała milczenie.
- Masz całkowitą rację. Wysyłam ci poplątane sygnały, bo
właśnie taka jestem, poplątana. Chciałabym być bardziej podobna do
ciebie.
- To znaczy?
Uniosła głowę, a jej wzrok wyrażał udrękę.
- Dlaczego pragnę czegoś więcej niż zaspokojenia zmysłów? U
ciebie to proste, tak jak u mieszkańców lasów deszczowych: kochać
się, kiedy jest okazja, i rozstać bez żalu. Dlaczego nie mogę spojrzeć
na to w ten sposób? I masz rację jeszcze w jednej sprawie. Alana nie
musiałaby o niczym wiedzieć.
- Nie, ale...
- Ale co?
No tak, teraz jego ruszyło sumienie, właśnie gdy próbowała go
usprawiedliwić.
- Nie chciałbym, żebyś robiła cokolwiek wbrew sobie. Jeśli
kochanie się ze mną miałoby cię nękać przez resztę życia, jeśli nie
byłabyś w stanie spojrzeć Alanie w oczy, nie powinnaś tego robić bez
względu na to, jak dobrze by nam było. - A byłoby wspaniale, myślał.
Muszę mieć źle w głowie, utwierdzając ją w oporze, zamiast skruszyć
go obiema rękami.
Na jej wargach pojawił się ślad uśmiechu.
- Czy to jakaś sztuczka, Mike?
- Naprawdę tak czuję. Wiesz, jak bardzo cię pragnę, i chyba się
domyślasz, jak mogłoby być między nami. Gdybym uważał, że
możesz kochać się ze mną bez wyrzutów sumienia, po odwiedzinach
u taty nie zadawalibyśmy sobie trudu powrotem do Bisbee, tylko
poszlibyśmy do hotelu. Ale ty jesteś inna.
- Do hotelu?
Ten zdławiony głos omal go nie wykończył.
- Nie przypieraj mnie do muru, Beth. - Włączył radio i odnalazł
stację nadającą muzykę rockową.
- Alana ma jutro dzwonić.
Te słowa zawisły między nimi na parę długich chwil.
- Czy teraz zamierzasz powiedzieć jej, że przyjechałem? - spytał
wreszcie.
- Poprzednio mówiłeś, że powinnam.
- Jeśli to zrobisz, to ona będzie odpowiedzialna za swoje
postępowanie.
- Jeśli wróci, a ty tu będziesz, czy powiesz jej o swoich uczuciach
do mnie? - spytała po chwili milczenia.
- To zależy od ciebie. - Spojrzał na nią. - Ale moim zdaniem
najwyższy czas wszystko wyjaśnić.
- Jeśli dowie się, że zależy ci na mnie, nie na niej, może mnie
znienawidzić. - Mówiła tak cicho, że ledwo ją słyszał.
Serce mu się krajało. Wyłączył radio.
- Nie wierzę - powiedział łagodnie. - Na początku mogłoby ją to
wytrącić z równowagi, ale ona cię kocha, Beth. Przecież chciałaby,
żebyś była szczęśliwa.
- A byłabym szczęśliwa, Mike?
Trafiła w sedno. Co on właściwie sobie wyobrażał, prosząc ją, by
ryzykowała swoje stosunki z siostrą dla faceta, który niczego jej nie
obiecywał.
- Może nie. Może powinienem siedzieć cicho i kiedy tata
wyzdrowieje, znów, wyjechać z miasta.
Nie odpowiedziała.
Kiedy dojeżdżali do Benson, odchrząknął.
- Wciąż masz ochotę na lody?
- Jasne. Czemu nie?
Rzeczywiście, czemu nie.
- Mam nadzieję, że wciąż mają rożki z polewą toffi.
- Kiedy ostatnio tu byłaś?
- Zbyt dawno. - Odciągnęła siedzenie do tyłu i wyprostowała
nogi.
Z wielkim wysiłkiem skupiał uwagę na drodze, odwracając wzrok
od jej smukłych nóg.
Po chwili Beth odezwała się ponownie.
- Wiesz, przez te lata, kiedy nasza piątka wszystko robiła razem,
panowała jakaś szczególna atmosfera. Życie było jedną wielką
zabawą.
- Pete i Ernie tworzyli zgrany zespół.
- Brakuje mi tamtych czasów, Mike. - Zerknęła na niego. -
Przypuszczam, że tobie nie wydają się tak podniecające po tym, co
przeżyłeś w Ameryce Południowej.
- Moje przygody to inny rodzaj podniecenia. - Zaczynał myśleć,
że przemierzając dżunglę amazońską, przez osiem lat usiłował tym
zastąpić uczucia, które wywoływali Pete, Ernie i dziewczęta. Na
pewno nie. Życie w małym miasteczku byłoby dla niego teraz nudne.
A więc dlaczego tak się cieszył na te lody?
Z trudem znalazł miejsce na parkingu przy lodziarni, pełnej
opalonych ludzi w szortach i japonkach. Pomyślał o tych wszystkich
tubylczych dzieciach, które nie znały smaku lodów. Przy odrobinie
szczęścia nie poznają go nigdy, bo oznaczałoby to, że ich prosty styl
życia dobiegł końca.
Ale Mike naprawdę nie należał do ich świata i kiedy piegowaty
dzieciak podał im lody, doświadczył wrażenia deja vu. Sprawiło mu to
przyjemność.
Po
czym
uderzyła
go
kolejna,
całkowicie
niespodziewana myśl. Zastanowił się, jak by to było przyjść tu z
własnym dzieckiem. Dziwne, ale ta myśl specjalnie go nie przeraziła.
- Usiądźmy przy stoliku. - Przypomniał sobie, że Ernie i Pete
zawsze to proponowali, pewnie w trosce o siedzenia samochodu.
- Mamy czas?
- W tym upale musimy zjeść rożki w dwadzieścia sekund, inaczej
się roztopią. Myślę, że tyle czasu mamy.
Kiedy wyszli na zewnątrz, rodzina z dwojgiem dzieci, chłopcem
około czterech lat i trzyletnią dziewczynką, właśnie odchodziła od
stolika w zacienionym kącie. Dzieci bawiły się w berka wokół
trzymających się za ręce, roześmianych rodziców. To była pełna
słodyczy scena i Mike patrzył na nią z niezwykłą tęsknotą, zajmując
miejsce przy starym drewnianym stoliku.
- Mike, kapie ci.
Spojrzał na swój rożek. Rzeczywiście, spod czekoladowej polewy
ściekała biała strużka. Odwrócił rożek i oblizał roztapiający się lód, po
czym zlizał go z palców.
- Znasz tych ludzi? - spytała Beth.
Zerknął na nią przez stół. Pracowicie zajmowała się swoim
rożkiem, a ruchy jej różowego języka i warg były tak bezwiednie
prowokujące, że materiał szortów znów mu się napiął.
- Nie, nie znam ich. Po prostu wyglądali sympatycznie.
- Zastanawiam się, jak by to było wychować się z matką.
- Na pewno miło. - Spojrzał na nią. Byłaby wspaniałą matką:
pomysłową, czułą, stanowczą, ale nie apodyktyczną. Wyobraził sobie
obok niej parę dzieci jedzących lody. Uśmiechnął się.
- Co to znaczy?
- Nic.
- Lepiej uważaj. Kiedy ludzie zaczynają uśmiechać się bez
powodu, przyjeżdżają po nich faceci w białych fartuchach. - Wsunęła
loda do ust.
Mike znieruchomiał na ten widok. Musiał bezwiednie jęknąć, bo
spojrzała na niego z pytaniem w oczach. Po czym przeniosła wzrok na
jego rożek.
- Powódź, Mike.
- Do licha. - Kiedy zagubił się w tej orgii z wyobraźni, stopiony
lód pokrył mu dłoń i pociekł na spodnie.
- Wygląda na to, że nie mogę cię nigdzie zabierać - powiedziała z
szerokim uśmiechem. - Spróbuj zmyć to wodą.
W drodze do kranu wyrzucił wafel do śmieci. Musiał zaczekać, aż
dwaj chłopcy napiją się wody. Przy tym kranie mył się jako dziecko.
Kiedy wreszcie przyszła jego kolej, umył lepkie dłonie pod
strumieniem wody, po czym wyjął chustkę z kieszeni i zaczął czyścić
szorty.
Beth podeszła popatrzyć.
- Okropnie wyglądasz. Nie przypominam sobie, żebyś się tak
brudził w dzieciństwie.
- To dlatego, że w wieku dziesięciu lat nie miałem wyobraźni -
odparł Mike, walcząc z zaciekami.
- Nie miałeś wyobraźni? Przecież to ty przekonałeś mnie, że w
rowie irygacyjnym obok waszego domu są krokodyle.
- Chodzi mi o wyobraźnię w innych sprawach. - Rozejrzał się i
zniżył głos. - Takich jak to, że lody mogą kojarzyć się z czymś innym,
zwłaszcza kiedy kobieta, która ci się podoba, tak umiejętnie je liże.
Śmiech Beth odbił się od pobielonej ściany budynku lodziarni.
- Naprawdę masz obsesję. Zawsze tak jadam lody i nie ma to
żadnego ukrytego znaczenia - powiedziała, nie mogąc powstrzymać
rozbawienia.
- Niezła praktyka - mruknął pod nosem.
- A dlaczego myślisz, że chciałabym praktykować?
Zacisnął wilgotną chustkę w dłoni, wyprostował się i spojrzał na
Beth.
- Bo jesteś jedną z najbardziej zmysłowych kobiet w moim życiu.
- Trudno mi w to uwierzyć.
- Mnie też. Zaskoczyło mnie odkrycie, że mała Beth,
dziewczynka, z którą spędziłem te wszystkie niewinne lata na
wygłupach, stała się kobietą która może owinąć mnie wokół małego
palca.
- Może to syndrom zakazanego owocu.
- Myślałem o tym. Ale tak jak się sprawy przedstawiają,
prawdopodobnie nigdy się nie dowiem.
- A jak się przedstawiają?
- Ty jesteś gotowa się poddać i cieszyć się chwilą właśnie wtedy,
kiedy mnie ogarniają skrupuły, że zrujnuję ci życie swoją prymitywną
zachłanną naturą.
- A więc tak to oceniasz.
- A nie mam racji?
Poprawiła okulary.
- Myślę, że te skrupuły mają coś wspólnego ze strachem.
- Boję się? Czego?
- Możesz się dowiedzieć, że potrzebujesz kobiety nie tylko do
łóżka.
Patrzył na nią w milczeniu, próbując wymyślić przekonujące
zaprzeczenie. Niestety coś mu mówiło, że ona może mieć rację.
- Chodźmy. - Ruszył w kierunku samochodu. - Lepiej się
pośpieszmy, jeśli chcemy dopaść Erniego, zanim zacznie działać jego
lekarstwo na sen.
Radio wypełniało ciszę między mmi przez resztę jazdy. Mike
pogrążył się w rozmyślaniach. Beth chyba też. Sprawiała wrażenie, że
jest o setki kilometrów stąd. To, jak zinterpretowała jego
postępowanie, oznaczało, że nie był w jej oczach miłym facetem, za
jakiego się uważał.
Do tej pory rozważał tylko, jak fizyczne stosunki między nimi
wpłynęłyby na Beth, przy założeniu, że nie wpłynęłyby wcale na
niego. Może zaczął uświadamiać sobie, że to nieprawda. Gdyby
okazało się, że nie może żyć bez Beth, cierpiałby.
Teraz, póki nie miał żadnych zobowiązań, mógł kierować swoim
życiem, jak chciał. To, co zaczęło się jak proste pragnienie pójścia z
nią do łóżka, przerodziło się w coś znacznie poważniejszego.
Możliwe, że była w stanie całkowicie zmienić jego życie.
Przypomniał sobie słowa Pete'a: Uważaj, czego pragniesz. Mike
dopiero teraz pojął ich mądrość.
Znalazł miejsce na przyszpitalnym parkingu i weszli do budynku.
W drodze do pokoju Erniego Beth odezwała się po raz pierwszy od
wyjazdu z Benson.
- Nic mu nie przywiozłam. Chciałam przynieść mu coś, co go
rozśmieszy i... zapomniałam.
- Ja też nic mu nie przywiozłem. Ale co do rozbawienia go, plamy
z lodów na moich szortach powinny wystarczyć, prawda?
Beth uśmiechnęła się.
- Zamierzasz powiedzieć mu, jak do tego doszło?
- Nie. Byłbym ci wdzięczny, gdybyś zachowała tę część historii
dla siebie. Możemy po prostu powiedzieć, że było bardzo gorąco i nie
potrafiłem jeść wystarczająco szybko.
- Co było bardzo gorące? - spytała z psotnym błyskiem w oku.
- Zaczynasz sprawiać kłopoty, wiesz?
- Och, wiem. - Napotkała jego wzrok. - Po wizycie u Erniego
porozmawiamy.
- Dobrze.
W pokoju Erniego coś się działo. Nagle wyjechał stamtąd wózek.
Pielęgniarki popchnęły go błyskawicznie korytarzem, a lekarz biegł za
nimi, wykrzykując polecenia.
Mike spojrzał z przerażeniem na Beth i oboje bez słowa zaczęli
biec za wózkiem.
- To mój ojciec! - zawołał Mike, łapiąc lekarza za rękę. - Co się
stało?
- Zabieramy go na oddział intensywnej terapii - odkrzyknął
lekarz. - To może być zator płucny.
- To znaczy skrzep?
- Tak.
- To coś poważnego?
Lekarz spojrzał na niego.
- Miejmy nadzieję, że nie.
Rozdział 8
Podczas długich godzin spędzonych w poczekalni oddziału
intensywnej terapii Mike uświadomił sobie, że tylko dzięki Beth nie
dostał pomieszania zmysłów. Lekarze próbowali go pocieszyć, że
pacjent czuje się już lepiej, ale Mike zdawał sobie sprawę, że gdyby
skrzep był nieco większy, mógłby zabić ojca w mgnieniu oka. Na
samą myśl o tym zaczynał się trząść. Nie mógł go teraz stracić.
Zaspokoili głód przekąskami z automatu i wypili morze kawy. W
poczekalni panował spory ruch, ale bliscy innych pacjentów, zajęci
własnymi kłopotami, nie mieli ochoty na pogawędki.
Dla zabicia czasu Beth skłoniła Mike'a do rozmów o przygodach
w deszczowych lasach, chcąc w ten sposób odwrócić jego uwagę. W
pewnej chwili zorientował się, że opowiada o spotkaniu z czarnym
kajmanem, ale tym razem niczego nie upiększył ani nie żartował, tak
jak w liście do ojca.
- Jeden z członków ekipy, zoolog, chciał zobaczyć kajmany, a
więc nocą wyruszyliśmy łodzią na rzekę - powiedział, zsuwając się na
brzeżek obitej skajem kanapy i zwieszając ręce między kolanami. -
Jeśli poświeci się latarką w wodę, można dostrzec tęczówki oczu
krokodyla. Mniejsze, cętkowane kajmany mają żółte oczy, a czarne -
czerwone.
- Na samą myśl o szukaniu nocą czerwonookich potworów w
rzece w środku dżungli przechodzą mnie ciarki - zauważyła Beth.
- Cóż, właśnie w taki sposób można je wytropić. A więc
stanęliśmy na rzece i naliczyliśmy około sześciu całkiem niegroźnych
cętkowanych kajmanów, kiedy ukazał się czarny. Po wielkości jego
oczu oceniłem, że ma przynajmniej sześć metrów.
- Dobry Boże!
- Zazwyczaj duże kajmany kryją się przed ludźmi. Są bojaźliwe.
Ale ten nie uciekał. - Zacisnął palce, które zaczęły mu lekko drżeć. -
Powiedziałem zoologowi, że powinniśmy wiać, ale polecił mi
podpłynąć bliżej. Wtedy kajman zaatakował łódź.
Beth chwyciła powietrze.
- Jak blisko ciebie?
- Stanowczo za blisko. Skoczyłem do wody. Zoolog za mną.
Szczęśliwie dopłynęliśmy do brzegu. Kiedy było po wszystkim,
zebrało mi się na wymioty.
Ponieważ milczała, spojrzał na nią. Jej twarz była kredowobiała.
Pełen wyrzutów sumienia wziął jej lodowatą dłoń w swoją.
- Przepraszam. Nie powinienem ci tego opowiadać. Wróćmy do
moich żartobliwych historyjek. Pewnego dnia...
- Nie, Mike. Nie traktuj mnie jak dziecko. Twoja opowieść mogła
mnie przerazić, ale nie jestem tchórzem.
- Wiem, że nie. - W jej oczach była siła, na którą liczył przez te
lata bardziej, niż sądził. - Nie mówiłem tacie, co się naprawdę
wydarzyło. Myślę, że nie musi znać szczegółów.
- Cieszę się, że zdecydowałeś się powiedzieć mnie.
- Ja też. - Roztarł jej zziębniętą dłoń. - Całą noc spędziłem na
rozważaniach. Miewałem niebezpieczne przygody, ale nigdy dotąd
nie myślałem, że mógłbym zginąć. Tym razem było inaczej. -
Uścisnął jej palce. - To nie kłamstwo, Beth. Przysięgam, że nie.
Tamtej nocy myślałem o tobie.
Patrzyła mu w oczy. Coś dławiło ją w gardle.
- Myślałem też o tacie i o całym moim życiu. Uznałem, że nie jest
wiele warte. A najgorsza była świadomość, że gdyby ten kajman mnie
zabił, tylko tatę naprawdę by to obeszło.
- Nie tylko.
- Nie wiedziałem o tym. - Delektował się ciepłem jej spojrzenia i
zastanawiał się, jakim cudem wygląda tak dobrze po nieprzespanej
nocy o czwartej nad ranem. - Nie wiem, co teraz zrobiłbym bez ciebie.
Beth uśmiechnęła się ze znużeniem.
- Ja też nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie twoja obecność tutaj.
Kiedy Ernie dostał ataku serca, Alana przyjechała z Phoenix, a więc
przynajmniej mogłyśmy liczyć na siebie. - Spojrzała na zegarek. - Za
trzy godziny ma dzwonić. Jeśli do tego czasu nie wrócę do domu, trafi
na automatyczną sekretarkę. Nie mam pojęcia, jak ją złapać.
- To dobrze.
- Jak to?
- Po prostu. Zanim tu przyjedzie, Ernie albo będzie się czuł lepiej,
albo... nie. Jeśli wkrótce nastąpi poprawa, nie ma powodu, żeby
przyjeżdżała. A jeśli nie... to... - przerwał.
Coś mu utkwiło w gardle.
- Uda mu się. - Beth zacisnęła dłoń w jego dłoni.
Odwzajemnił uścisk.
- Tak. Musi. Po prostu musi.
- Jak myślisz, czy on zdaje sobie sprawę, że przyjechaliśmy tu
razem? Powiedziałam mu to, ale ponieważ lekarze nie chcieli,
żebyśmy oboje zaglądali do niego jednocześnie, nie jestem pewna,
czy mnie zrozumiał.
- On nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje. - Mike
uśmiechnął się słabo. - Chociaż lekarz powiedział mi, że mieli kłopoty
z nałożeniem mu maski tlenowej, bo nie chciał wypuścić z ust
gumowego cygara.
- Czego?
- Jedna z pielęgniarek przyniosła mu gumowe cygaro. Wczoraj
rano, kiedy przyjechałem, miał je w kąciku ust. Wyglądało jak
prawdziwe. Wściekłem się. To go dopiero uradowało.
- Co za facet. Kiedy zauważył to ugryzienie na twojej wardze?
- Wspominał ci o tym?
- O, tak.
- Kiedy?
- Jak zadzwoniłam do niego wczoraj przed kolacją. Żeby tylko
wspomniał. Pouczył mnie, żebym nie robiła tego więcej. Cienie
naszego dzieciństwa.
Mike odchylił głowę i spojrzał Beth w oczy.
- A więc dlatego byłaś taka zarumieniona, kiedy wróciłaś do
stolika.
- Niewiele uchodzi jego uwagi.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Wkrótce się zorientuje, co jest między nami. Mówiąc, że nikt nie
musi o tym wiedzieć, nie braliśmy pod uwagę Erniego.
Mike przejechał palcem po jej nosie.
- Podobno tak się boję z tobą związać, że nic się nie wydarzy, a
więc nie mamy się o co martwić.
Spojrzała mu w oczy.
- Mogłam się mylić.
- Faktycznie. - Zaczął sobie wyobrażać, jak się z nią kocha.
- Mike? Beth?
Poderwali się z kanapy. Trzymając się za ręce, patrzyli badawczo
w twarz lekarza. Doktor wyglądał na zadowolonego. Mike wstrzymał
oddech i modlił się w duchu.
- Jest o wiele lepiej - powiedział lekarz. - Postanowiliśmy
odstawić kroplówkę i dawać mu lekarstwa doustnie. Wkrótce powróci
do swego pokoju. Najgorsze za nami.
Mike odwrócił się do Beth i zamknął ją w uścisku. Wtulił twarz w
jej włosy, by ukryć łzy radości. Kiedy wreszcie ją puścił, zauważył, że
jej twarz jest również wilgotna.
- Będziemy cały czas czuwać - zaznaczył lekarz - ale wam
radziłbym wrócić do domu i trochę się przespać. Nic mu nie pomoże,
jeśli się przemęczycie.
Mike przejechał dłonią po twarzy.
- Możemy go teraz zobaczyć?
- Oczywiście. A potem idźcie odpocząć.
- Najpierw go zobaczymy - powiedział Mike.
Wciąż trzymając Beth za rękę, skręcił na oddział intensywnej
terapii. Beth podeszła do wąskiego łóżka, na którym leżał blady i
wyczerpany Ernie. Skoncentrowała się na ruchach jego klatki
piersiowej, by się upewnić, że wciąż żyje. Otworzył oczy.
Powędrował wzrokiem od Mike'a do Beth. Mimo oszołomienia jego
mina wyrażała aprobatę.
Mike wziął ojca za rękę.
- Narobiłeś niezłego zamieszania. Żebyś mi tego więcej nie robił -
powiedział drżącym głosem.
- Mnie też - dodała Beth.
Wydawało się, że Ernie chce coś powiedzieć.
- Nie próbuj mówić, tato - zaznaczył Mike. - Chciałem ci tylko
powiedzieć, że Beth nie ugryzła mnie już od dwóch dni.
- Mike! - zawołała Beth.
- Doceniam, że zakazałeś jej to robić - ciągnął Mike. - Zdaje się,
że wciąż cię słucha, choć to ja muszę ją teraz przekupywać lodami.
- On to wszystko zmyśla - wtrąciła Beth.
Policzki jej płonęły. Ale mimo zakłopotania widziała, że te żarty
wzbudziły w oczach Erniego iskierkę, której nie było, kiedy weszli do
pokoju.
- Wkrótce tu wrócimy - obiecał Mike. - Kocham cię, tato. Teraz
wypoczywaj, zgoda?
Ernie prawie niedostrzegalnie skinął głową. Beth wysunęła dłoń z
ręki Mike'a i pocałowała chorego w pomarszczony policzek.
- Ja też cię kocham - szepnęła. - Wracaj do zdrowia.
Mike znów chwycił jej dłoń i uścisnął ją.
- Lepiej już chodźmy.
- Dobrze. - Posłała Erniemu ostatni pocałunek w powietrzu i
wyszła z Mikiem na korytarz.
Przez długą chwilę patrzyli na siebie. Wreszcie Mike ujął jej
drugą dłoń i trzymał obie, patrząc jej w twarz.
- Słuchaj, nie mogę teraz wracać do Bisbee. Jedź sama. Weź
samochód. Wiem, że stracę dzień pracy, ale nie mogę...
- Mówisz tak, jakbym miała coś przeciwko temu. Ja też nie chcę
wracać.
- Jesteś pewna? - Na jego twarzy malowała się wdzięczność.
- On jest dla mnie prawie jak ojciec. Nie byłabym teraz w stanie
prowadzić samochodu. Ale lekarz ma rację. Powinniśmy się przespać.
- Zerknęła na kanapy w poczekalni.
Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Parę kroków stąd jest hotel. Jeśli zostawimy lekarzowi numer,
będzie mógł nas zawiadomić, gdyby coś się zmieniło. Moglibyśmy
natychmiast wrócić.
- Masz rację. - Serce zabiło jej szybciej.
Zawahał się.
- Ale nie tylko dlatego chcę iść do tego hotelu, Beth.
- Wiem. - Ścisnęła mu dłonie.
Kochała tego mężczyznę od zawsze. Jeśli potrzebował jej teraz,
zrobi, co on zechce.
- Może to źle, że teraz cię pragnę.
- Nie ma w tym nic złego. To bardzo ludzkie chcieć trzymać
kogoś w objęciach w takiej chwili.
Głos mu stwardniał.
- Nie chcę „kogoś". Pragnę ciebie. To różnica. Chciałbym, żebyś
o tym wiedziała.
- Nieważne, dlaczego mnie pragniesz, Mike. Wiem, że tak jest, i
to mi teraz wystarcza. Ja też cię pragnę.
- Ale...
- Nie oczekuję obietnic. A więc nie próbuj niczego wymyślać. To
ty powiedziałeś, że najważniejsze są uczucia.
Poddał się z westchnieniem.
- W porządku. - Uwolnił jej dłonie. - Znajdę telefon i zobaczę, co
się da załatwić.
Po jego odejściu serce Beth ścisnęło się. Wyglądał na bardziej
zranionego niż kiedykolwiek. Jedynak, stojący w obliczu utraty ojca.
Ona przynajmniej miała Alanę. I być może z powodu Alany powinna
teraz czuć się winna. Ale była pewna, że robi to, co powinna, dla
siebie i dla Mike'a. Przeżyli tę mękę razem i nic nie wydawało się
właściwsze od czerpania pociechy od siebie, kiedy było po
wszystkim.
Tuż przed zaśnięciem Ernie usłyszał wyraźnie głos Pete'a.
„Ale widowisko. Nie musiałeś tak się popisywać, żeby tych dwoje
się zeszło".
Ernie próbował zmobilizować się do odpowiedzi, ale nie miał
siły.
„ No, dobrze. Mike i Beth trzymają się za ręce i tak dalej, ale ty
skończ z tymi popisami, zgoda? Przeraziłeś wszystkich, nie
wyłączając mnie!"
Ernie nie był w stanie powiedzieć, że to nie popis, ale wiadomość,
że Mike i Beth trzymają się za ręce, sprawiła mu przyjemność.
Uśmiechnął się.
Gdyby Beth miała wybór, wolałaby coś innego niż bezosobową
atmosferę pokoju hotelowego. Ale nie miała wyboru. Mike pragnął jej
teraz tak mocno, że nie mogła tego nie dostrzec. I ona mu się odda.
Choć niebezpiecznie byłoby mówić o miłości, mogła przynajmniej
dać mu odczuć głębię swych uczuć.
Kiedy przekręcił gałkę drzwi, zaciągnęła zasłony, by do wnętrza
nie wpadało blade światło poranka. W ciszy słychać było tylko szum
klimatyzatora i stłumione kroki zbliżającego się do niej Mike'a.
- Wyobrażałem to sobie setki razy - powiedział łagodnie - ale
zawsze widziałem ciebie w tej czerwonej sukni.
- Nie mówmy o tamtej nocy - szepnęła czule. - Najlepiej w ogóle
nic nie mówmy.
Objął ją. Wtuliła się w ciepło jego ramion.
- Musimy o tym mówić.
- Nie. - Objęła go mocniej. - Nie teraz, Mike.
- Teraz. Właśnie wtedy wszystko się zaczęło, wszystko się
zmieniło.
Znieruchomiała, przypominając sobie, co powiedział tamtej nocy
w Bisbee. „Kiedy wreszcie będziemy razem, pewnie będziemy
musieli drapać i ranić, i gryźć się nawzajem, by wyprostować
wszystko między nami".
- To dlatego zrobiłaś ten witraż, prawda? Bo ta chwila zmieniła
również twoje życie.
- Mike...
- Czy nie tak? - Wsunął palce w jej włosy i odchylił jej głowę do
tyłu. - Świat zawirował również dla ciebie. Przyznaj to, Beth.
Ścisnęła jego ramiona tak mocno, że wbiła mu paznokcie w skórę.
- Nie chcę rozmawiać o tamtej nocy. Chcę cię tylko kochać, Mike.
- A dlaczego nie chcesz o tym rozmawiać?
- Wiesz dlaczego.
- Powiedz mi.
Zacisnęła powieki. Nie dawał za wygraną.
- Dobrze! Bo po tym, jak mnie pocałowałeś, próbowałeś uwieść
Alanę!
- To nieprawda.
Otworzyła gwałtownie oczy.
- Jak śmiesz zaprzeczać. - Usiłowała go odepchnąć. Trzymał ją
mocno, a w jego ciemnych oczach płonął ogień.
- Bo zostałem fałszywie oskarżony. Nie próbowałem kochać się z
Alaną. Błagała mnie, ale ja nie mogłem tego zrobić, nie po tym, jak
właśnie odkryłem, że ty jesteś i zawsze byłaś tą...
- Nie! - Pchnęła go w pierś, trafiając na rzemyk z zębem jaguara. -
Powiedziała mi, że to zrobiłeś. Powiedziała mi!
- Okłamała cię.
Potrząsnęła głową.
- Nie zrobiłaby tego.
- Nie, chyba że byłaby w rozpaczy, a tak właśnie było. Czuła, że
coś się między nami zmieniło, a próbowała się kurczowo trzymać
wcześniejszych ustaleń. Nie obwiniam jej. Zraniłem ją, więc musiała
się odegrać.
Beth wpatrywała się w jego twarz w poszukiwaniu fałszu i nie
znajdowała go. Z pewnością jednak Alana by jej nie okłamała, nie
zniszczyłaby z rozmysłem jej wyobrażeń o Mike'u.
- Nie wierzę ci.
- To nieprawda. W głębi duszy mi wierzysz. Nie mógłbym się z
tobą kochać, gdybym nie wyznał ci prawdy. Nie chcę, żeby między
nami tkwiła Alana, zatruwając to, co powinno być czyste i piękne.
Głos mu drżał. Uwierzyć mu, znaczyło zwątpić w Alanę. Ale nie
uwierzyć, znaczyło zniszczyć siebie.
- Pozwól mi odejść.
- Nie. - Pochylił głowę. - I ostrzegam cię, że jeśli mnie ugryziesz,
zrobię to samo.
- Nienawidzę cię.
- To nieprawda. I zamierzam ci to udowodnić. - Zamknął jej usta
namiętnym pocałunkiem.
Wiła się w uścisku Mike'a, próbując się wyrwać, jednak go nie
ugryzła. Obiema rękami odpychała jego pierś, ale on całował ją coraz
mocniej.
Po tych wszystkich latach zmagań ze swoją tęsknotą
skapitulowała błyskawicznie. Przyszła do tego pokoju kochać się z
nim. Przecież właśnie tego chciała. I czuła, że mówi jej prawdę o
tamtej nocy. Z jękiem wsunęła palce w jego włosy i przylgnęła do
niego całym ciałem.
Porzuciła wątpliwości. Nigdzie na świecie nie ma dla niej
drugiego mężczyzny. Zarówno podczas tamtego pierwszego czułego
uścisku, jak i w tej chwili miała wrażenie powrotu do domu za
każdym razem, kiedy ją obejmował, zupełnie jakby od zawsze
wiedziała, jak on smakuje, jaki jest w dotyku, jak się porusza.
I tak było, kiedy padli na łóżko. Błyskawicznie pozbył się
ubrania, po czym rozebrał ją drżącymi dłońmi. Kiedy zawahał się,
pomagała mu, aż wreszcie nic już ich od siebie nie dzieliło.
Dotknęła gładkiego zęba jaguara.
- Mam go zdjąć?
- Nie. - Ujęła rzemyk i przyciągnęła Mike'a bliżej. - Przypomina
mi o twojej dzikiej naturze.
Zawisł wargami nad jej ustami.
- Której nie znosisz od zawsze.
- To nie tak - szepnęła, dotykając językiem jego warg. -
Zazdroszczę ci jej. Pokaż mi swoją dzikość, Mike.
- Czy mógłbym się powstrzymać teraz, kiedy wreszcie jesteśmy
razem? - Przerwał głębokim pocałunkiem, który okazał się
początkiem szalonych godzin.
Dotyk jego rozpalonej skóry nie był niczym nowym. Kiedy
chwycił wargami sztywną brodawkę, zalało ją płynne ciepło, które już
znała, a kiedy jego oddech przyspieszył, był to rytm, który rozpoznała
jako swój własny.
Nie czuła wahania ani skrępowania. Znał ją, wiedział, jak
doprowadzić ją do szaleństwa. Fale namiętności unosiły również jego.
Kiedy ukląkł między jej udami, leżała przed nim bez wstydu, a jego
dłonie znały drogę - palce wiedziały, jak pieścić i unosić piersi ku
jego oczekującym wargom, jak gładzić krzywiznę talii.
Wytyczył wargami ścieżkę w dół między jej żebrami. Jej oddech
stał się bardziej urywany. Wiedziała, co zamierza jej ofiarować, zanim
się z nią połączy. Kiedy dotarł do jądra jej kobiecości, mgła spowiła
jej umysł, przesłaniając wszystko prócz pożądania.
Napięcie przeszyło dreszczem jej ciało, wywołując w odpowiedzi
dreszcz w Mike'u. Chwyciła go za ramiona, aż wreszcie wygięła się w
gwałtownym spełnieniu, raz po raz wołając jego imię.
W końcu zsunęła dłonie niżej i objęła go za biodra.
- Chcę cię poczuć głęboko w sobie - szepnęła.
- Zawsze tam byłem.
Tak było rzeczywiście. I tak będzie zawsze. Bo Mike jest jej
jedyną miłością.
- A więc chodź do mnie jeszcze raz.
Zabezpieczył się. Po czym nie odrywając oczu od jej oczu, wszedł
w nią, poruszając się delikatnie naprzód, głębiej i głębiej w
poszukiwaniu jej duszy...
Musiała wiedzieć, czy dotknęła również jego duszy.
- Powiedz mi... nigdy tak nie było.
- Nigdy. - Odchylił się i znów ruszył do przodu. - I ty czujesz to
samo.
- To nie było pytanie.
- Nie. To nie było pytanie.
- Zawsze się na wszystkim znałeś, Mike - wyszeptała ochryple.
- Znam ciebie. - Słodkie napięcie prowadziło ją na skraj przepaści.
- Tak... myślisz. - Jej oddech przyspieszył. - Masz... rację. -
Zamknęła oczy. - Och... tak.
- Patrz na mnie, Beth. Tym razem chcę zobaczyć twoje oczy,
kiedy doprowadzę cię do szaleństwa.
Otworzyła gwałtownie oczy i napotkała jego płomienne
spojrzenie. Jej ciało poruszało się w zgodnym rytmie z jego ciałem.
Oddychała płytko i wyrzucała z siebie ciche, niewyraźne słowa, które
brzmiały niemal jak prośba.
Zaczęła drżeć.
- Tak, moje kochanie - wychrypiał. - Wybuchnij dla mnie.
Rozpadnij się na milion części. Będę tu.
- Och, Mike - szepnęła bez tchu. - Mike... Mike!
Z okrzykiem wyzwolenia zanurzył się wraz z nią w niebyt.
Jeszcze drżącego Beth objęła i przytuliła jego głowę do ramienia.
- Tak bardzo cię potrzebuję - wyszeptał.
Zamknęła go w uścisku. Miała wilgotne oczy. Czuła dotyk zęba
jaguara na skórze. Wreszcie uchwyciła tę jego dzikość i uczyniła ją
swoją własną. Może już nigdy nie będzie pragnął jej tak jak teraz, ale
przynajmniej miała chwilę, kiedy należał do niej bez reszty.
Nieważne, co się wydarzyło, nieważne, ile ta chwila będzie ją
kosztować, to musi wystarczyć.
Rozdział 9
Przebudzenie w nieznanym otoczeniu wprawiło Beth w
zakłopotanie. Nie była przyzwyczajona do spania poza domem.
Zerknęła na cyfrowy budzik przy łóżku. Czternasta dziesięć. Nigdy
nie sypiała o tej porze. Otarła się o mężczyznę leżącego obok i
wszystko jej się przypomniało. O Boże. Zamknęła oczy,
uświadamiając sobie z przerażeniem, że zrobiła coś, czego przysięgła
nie robić. Kochała się z Mikiem Tremayne'em.
- Żałujesz? - wyszeptał ochrypły głos tuż obok.
- Jak spojrzę w twarz Alanie?
- Nie wiem, skoro nie możesz spojrzeć nawet na mnie.
Ostrożnie otworzyła oczy i odwróciła się do Mike'a, który patrzył
na nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Co my zrobiliśmy? - szepnęła.
- Ty mi powiedz.
- Zdradziłam siostrę. Kochałam się z mężczyzną, którego
wybrała. Nie wiem, czy kiedykolwiek mi to wybaczy.
- Po pierwsze, szczerość wobec siebie nie jest równoznaczna ze
zdradą. A po drugie, miałem nadzieję, że to, co zdarzyło się między
nami, jest coś warte, niezależnie od reakcji Alany.
Jego słowa przywiodły na pamięć rozkosze niedawnych chwil.
Przypomniała sobie szpital i swoje postanowienie, by kochać się z
tym głęboko zranionym mężczyzną. Choć wzbudził jej gniew,
zapomniała o tym w szale namiętności. Pożądanie znów zaczęło
zagłuszać poczucie winy wobec Alany, podobnie jak przed paru
godzinami.
Wyraz twarzy Mike'a złagodniał.
- To już lepiej. Po twoich oczach poznaję, że wszystko będzie
dobrze. - Uniósł się i spojrzał na zegarek. - Zadzwonię do szpitala. -
Zsunął nogi z łóżka. - Jak tylko znajdę portfel.
- Jest tutaj. - Beth oparła się na łokciu i sięgnęła po portfel, który
Mike rzucił na nocny stolik po wyjęciu prezerwatywy.
- Podasz mi numer? - Podniósł słuchawkę. - Jest za banknotami.
Beth otworzyła portfel. Podając Mike'owi skrawek papieru,
zauważyła zapisane na nim imię. Cindy. Cindy obsługiwała ich w
Cafe Roca dwa dni temu. Odrzuciła myśl, która natychmiast pojawiła
się w jej głowie: kelnerka była w odwodzie, gdyby z nią nie wyszło.
Ale nie byłaby kobietą, gdyby nie chciała zaspokoić ciekawości.
Zapyta go o to później.
Teraz słuchała rozmowy Mike'a z dyżurną pielęgniarką.
Najwidoczniej stan Erniego nie uległ pogorszeniu. Dzięki Bogu.
- Och, naprawdę? - Nagle w jego głosie wyczuła niepokój.
- Tak. Cieszę się, że jej powiedzieliście.
Beth przeszył dreszcz. Zdała sobie sprawę, że Alana musiała
zadzwonić do szpitala. To logiczne, skoro telefon w mieszkaniu Beth
nie odpowiadał.
- Rozumiem - ciągnął Mike. - Dziękuję za informacje.
- Położył słuchawkę i odwrócił się do Beth. - Tacie się
polepszyło.
- Cieszę się.
- Teraz mają robić badania, więc nie musimy się spieszyć. I tak
nie moglibyśmy go zobaczyć.
- Zgoda.
- Alana zadzwoniła do szpitala.
Odetchnęła głęboko.
- Domyśliłam się z tego, co powiedziałeś przez telefon.
- Kiedy zadzwoniła, akurat w pobliżu był jeden z lekarzy. -
Poszukał jej oczu. - Poinformował ją o stanie zdrowia taty, ale
powiedział, że nie musi się martwić, bo syn Erniego zajął się
wszystkim.
- Rozumiem.
- Właśnie.
- Zdaje się, że to nie wszystko?
Rzucił jej krzywy uśmiech.
- Czytasz we mnie jak w otwartej książce.
- Przyzwyczajenie.
- To nawet miłe, w pewnym sensie.
- Zbaczasz z tematu. Co jeszcze się wydarzyło?
- Alana zostawiła nam wiadomość. - Przejechał dłonią po
zarośniętym podbródku. - Przerywa wyprawę i wraca do domu.
Beth przyjęła nowiny bez zdziwienia.
- Mówiłam ci, że tak zrobi.
- Może sprowadza ją tu stan Erniego, nie ja.
- Lekarz na pewno powiedział jej, że najgorsze minęło. To
dlatego, że ty tu jesteś, Mike. Ona wraca, żeby się z tobą zobaczyć.
- Możliwe - przyznał.
- A więc zaczyna się.
- Nie tak zaraz. - Znów wyciągnął się obok niej. - Nie może tak po
prostu zostawić tej rodziny w górach Ozark. Moim zdaniem zajmie jej
to przynajmniej dwadzieścia cztery godziny.
- Będziemy musieli jej o nas powiedzieć, prawda?
Obwiódł palcem zarys jej podbródka.
- Oczywiście.
- Nie wiem, co jej powiem.
- Nie myśl, że zostawię cię z tym samą. - Przysunął się bliżej i
musnął wargami jej usta. - Pomogę ci.
- Dwoje przeciwko jednej to nie fair.
- Zupełnie jak dawniej - zaśmiał się cicho Mike.
- Ostatnio sporo myślałam o naszym dzieciństwie, Mike. Alana
zawsze troszczyła się o mnie i dbała, żeby nikt mnie nie skrzywdził.
Teraz ja ją ranię. Ona na to nie zasługuje.
Popatrzył na nią badawczo.
- A na co my zasługujemy?
- Nie jestem pewna.
- Wyobraź sobie coś takiego. - Wsunął rękę pod jej pośladki i
przyciągnął ją bliżej. - Agresywna mała dziewczynka spotyka małego
chłopca i postanawia, że będzie należał do niej.
Kiedy przytuliła się do mocnego ciała Mike'a, jej niepokój zelżał.
- Znam tę historię.
- Spraw mi przyjemność i posłuchaj. W miarę jak dorasta,
wszyscy wokół, nie wyłączając chłopca, myślą, że są sobie
przeznaczeni. Jej mała siostrzyczka uwielbia ją, więc z tym nie ma
kłopotu. A chłopcu pochlebia, że wybrał go sobie ktoś tak lubiany i
atrakcyjny. Czasem myśli, że wolałby młodszą siostrę, ale byłoby z
tym wiele problemów, a poza tym dobrze jest, jak jest.
- W twojej opowieści Alana wygląda na tyrana.
- Nie chciałem tak jej przedstawić. Przez jakiś czas miałem do
niej słabość. Nie zastanawiałem się, czy to coś trwalszego. Do diabła,
nie mogłem sobie wyobrazić życia bez naszej gromadki - w każdym
razie Erniego, Pete'a i mojej małej słodkiej Beth. - Pogłaskał jej gołą
pupę. - A ty jesteś słodsza, niż myślałem.
- Uwierz mi, nie czuję się teraz zbyt słodka.
- Nieprawda. - Ujął jej pierś. - Nic ci nie brakuje.
- Lepiej przestań. Chyba że jesteś lepiej przygotowany, niż mi się
wydaje.
Nie przerywał pieszczoty.
- Smutne, ale prawdziwe. Miałem w portfelu jedną samotną
prezerwatywę.
Choć myślało jej się coraz trudniej, nie zapomniała, że w portfelu
był również kawałek papieru.
- A nawiasem mówiąc, skąd się tam wzięła kartka z imieniem
Cindy?
Błysnął zębami w uśmiechu.
- Czyżby moja słodka Beth była zazdrosna?
- Oczywiście, że nie. To dziecko. Ja tylko...
- Nie takie znowu dziecko. - Kiedy się pochylił i przejechał
językiem po brodawce, ząb jaguara połaskotał ją w pierś. - Jest w tym
wieku co ty, kiedy pocałowaliśmy się po raz pierwszy.
- Byłam wówczas dzieckiem.
- Akurat. - Musnął językiem wrażliwą otoczkę.
Zadrżała w odpowiedzi.
- Nie miałam pojęcia, co się dzieje.
- W takim razie miałaś niewiarygodny instynkt. Kiedy cię
pocałowałem, tak długo ocierałaś się o mnie biodrami, aż stałem się
twardy jak skała.
Odepchnęła go.
- To nieprawda!
- Prawda, prawda. - Roześmiał się i znów przyciągnął ją do siebie.
- Byłem gotów pociągnąć cię na trawę, ale wtedy tata nas zawołał. Ty
weszłaś do środka, a ja przez pięć minut musiałem kryć się w
krzakach, żeby dojść do siebie. Nie udawaj, że nie wiedziałaś.
Musiałaś wyczuć to przez cienki jedwab.
Policzki jej spurpurowiały.
- Aha. Tak myślałem. Doskonale wiedziałaś, jak na mnie działasz.
Ty i ta seksowna czerwona sukienka. Nie miała pojęcia, dobre sobie.
- Wciąż mam tę sukienkę.
- Tak? - Przesunął dłonie na jej plecy. - Pewnie często ją
zakładałaś.
- Nie. Nie włożyłam jej nigdy więcej.
- Załóż ją dla mnie dziś wieczorem.
- Dziś wieczorem? - Jej myśli nie sięgały tak daleko.
- Pozwól mi zsunąć ją z ciebie. Marzyłem o tym przez osiem lat. -
Pokrywał jej policzki lekkimi pocałunkami. - Chcę zobaczyć, jak
opada na podłogę. A potem będę się z tobą kochać. Przez całą noc.
Zamknęła oczy, spalana pożądaniem.
- Nie wiem, czy możemy. Alana...
- Alana nie wróci tak szybko, ale spędzimy tę noc u mnie, na
wszelki wypadek. Proszę cię, Beth.
Otworzyła oczy i popatrzyła na niego.
- Zgoda. Będziemy mieć przynajmniej to.
- Dziękuję. - Pocałował ją. - Och, i jeszcze jedno - szepnął tuż
przy jej ustach. - Chcę ten witraż.
- Nie jest na sprzedaż.
Obwiódł jej wargi językiem.
- A więc będziesz musiała mi go dać.
Przytuliła się mocniej i poczuła jego męskość na brzuchu.
- Nie chcesz go. Nie możesz go ze sobą targać po dżungli.
- To mój problem. - Wziął jej dłoń i poprowadził w dół. - Ja go
naprawdę chcę. Zrobiłaś go dla mnie i ja go chcę.
- Nie zrobiłam go dla ciebie.
- Zrobiłaś. - Jęknął cicho pod pieszczotą jej palców. - Chciałaś mi
powiedzieć...
- Co? - spytała niskim, uwodzicielskim głosem.
- To. - Nakrył jej wargi swoimi i sięgnął między jej uda.
Źródło, które tylko on mógł ożywić, znów zaczęło pulsować.
Dopasowała ruch dłoni do jego rytmu, aż zaczął drżeć i jęczeć.
Oderwał od niej usta.
- Och, Beth. Tak cię pragnę.
- Masz mnie.
- Chcę więcej. Chcę ukryć się w tobie i powiedzieć, do diabła z
kondomami.
- Nie, Mike. - Jęknęła. - Nie chcesz być... uwiązany.
- Może właśnie tego zawsze chciałem. - Oddychał urywanie.
- Nie pozwolę ci... - Nie skończyła, wstrząsana dreszczami.
- Straciliśmy... tak wiele!
Powrócili do szpitala późnym popołudniem. Kiedy szli do pokoju
Erniego, Beth popatrzyła krytycznie na zmięte ubranie, które musiała
na siebie włożyć po prysznicu w hotelu.
- Ohyda.
Mike uśmiechnął się. Dla niego wyglądała wspaniale.
Wystarczyło tylko, że na nią spojrzał, by znów ogarnęło go pożądanie.
Przytulił ją i szepnął jej do ucha.
- Jesteś piękna.
- Och, z pewnością.
Zatrzymał się i odwrócił ją twarzą do siebie.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam.
Patrzyła na niego uważnie, a jej pełna powątpiewania mina
wskazywała, że trudno jej uwierzyć w te słowa.
- Pewnie myślisz, że to tylko komplementy.
- W pewnych okolicznościach mogłabym je przyjąć. Rozejrzał się
po korytarzu.
- Myślę, że to nie są te okoliczności. - Uwolnił ją i westchnął. -
Twój brak zaufania jest nie do zniesienia, zwłaszcza że nie zrobiłem
niczego, by na to zasłużyć. Może powiesz mi, kiedy cię okłamałem?
- Poza tymi opowieściami, że w rowach irygacyjnych są
krokodyle?
- To było udawanie i wiedziałaś o tym. Mówię o poważnych
sprawach.
- Mam nadzieję, że mnie nie okłamałeś, Mike.
- To znaczy? - Uniósł brwi.
- Uwierzyłam tobie, nie Alanie. Jeśli kiedykolwiek dowiem się, że
to nieprawda...
- To prawda, ale rozumiem, dlaczego nie chcesz w nią u-wierzyć.
- Przeciwnie. Uwierzyć ci to jedyny sposób, żeby móc z tym żyć.
A więc lepiej, żeby to była prawda.
- I jest. Teraz zobaczymy, co porabia nasz uparty staruszek. -
Wziął ją za rękę i tak poszli do pokoju Erniego.
A więc teraz mu wierzy, myślał. Ciekawe, czy tak będzie, kiedy
Alana wróci do domu i nazwie go kłamcą. Bo jeśli Alana się nie
zmieniła, właśnie tak zrobi.
Mike przygotował się na widok chorego ojca. Na szczęście Ernie
nie spał. Wciąż był blady, ale nie tak jak poprzedniej nocy.
Zdobył się nawet na uśmiech.
- Patrzcie, kogo tu widzimy. Postanowiliście rzucić pracę i
przyjechać tu razem?
Mike uświadomił sobie, że ojciec może nie pamiętać, że byli tu
poprzedniego wieczora.
- Coś w tym rodzaju - powiedział. - Przeraziłeś nas, tato.
- Tak mówią. - Emie zwrócił uwagę na Beth. - Promieniejesz.
Dobrze ci z tym.
Mike zerknął na Beth, chcąc zobaczyć, jak ona to przyjmie. Jasne,
rumieniła się.
- Cieszę się, że już po wszystkim - bąknęła.
- To pochlebne, ale nie myślę, że taki stary facet jak ja tak cię
rozpromienił.
- Ja... - Jej rumieniec pociemniał.
- Nieważne. Pocałuj mnie i zostaw mnie samego z Mikiem.
Beth posłuchała Erniego.
- Zdrowiej - szepnęła. Przechodząc obok Mike'a, wzrokiem dała
mu do zrozumienia, że nie życzy sobie, by wyjaśniał Ernie-mu
szczegóły ich ostatniego spotkania. - Zajrzę do pielęgniarek - rzuciła.
- Chodź tu, Mike - powiedział Ernie, gdy zostali sami.
Mike poczuł się jak chłopiec. Przysunął krzesło do łóżka i usiadł
na nim.
- Jestem, tato.
- Coś się dzieje między wami, prawda?
- Tak.
- To poważne?
- Tak.
- Alana wraca do domu.
Mike skinął głową.
- Wiem.
- Chcę wiedzieć, czy sobie z tym poradzisz.
Mike spojrzał w oczy ojca, pociemniałe od skrywanego bólu.
- Poradzę sobie, tato. Spaskudziłem to osiem lat temu, ale teraz
będzie inaczej.
- To dobrze. - Ojciec przymknął oczy.
Mike dotknął jego ramienia. Skóra na nim przypominała
pergamin.
- Chcesz, żebym wezwał pielęgniarkę?
- Nie, wszystko w porządku. - Ernie otworzył oczy. - Co za pech.
Powinienem tam być na wypadek, gdyby coś nie wyszło.
- Nie dopuszczę do tego.
- Pete obiecał, że postara się pomóc, ale nie jestem pewien, czy
mu się uda.
Mike'a ogarnęła panika. Ojciec miał halucynacje.
- Pozwól, że zawołam pielęgniarkę, tato.
- Nie! - Chory uśmiechnął się słabo. - Och, widzę, co cię martwi.
To, że wspomniałem Pete'a.
- Pete odszedł na zawsze.
- Niezupełnie.
- Tato...
- Posłuchaj, Mike. Opowiem ci o tym, ale musisz obiecać, że nie
powiesz lekarzom.
- Tato, nie mogę tego obiecać. To za wielkie ryzyko.
- A więc nic ci nie powiem.
Mike przez chwilę mierzył go wzrokiem, ale uznał, że lepiej
będzie, jeśli ktoś usłyszy to wyznanie, cokolwiek to jest.
- Zgoda, obiecuję.
- Po pierwsze, nie zwariowałem. Po drugie, kiedy dostałem ataku
serca, spotkałem po tamtej stronie Pete'a. Od tamtej pory rozmawiamy
ze sobą.
- Tato - powiedział ostrożnie Mike. - Pewne lekarstwa mogą
spowodować...
- To nie lekarstwa. Zresztą nieważne. Chodzi o to, że Pete i ja
zawsze wiedzieliśmy, że ty i Beth powinniście być razem. Widzisz,
Alana potrzebuje towarzystwa, a ty i Beth jesteście raczej
samotnikami. Pasujecie do siebie, wiesz? A więc Pete i ja trzymamy
kciuki, żeby wam dwojgu się udało.
- Do licha. - Mike osunął się na krześle i wzniósł oczy w górę.
Ojciec przed chwilą przyznał, że rozmawia ze zmarłym, a teraz
twierdzi, że od początku wiedział to, do czego on doszedł dopiero
teraz. - Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś, że Beth pasuje do mnie
bardziej niż Alana?
- Ha. Mam nadzieję, że doczekasz się syna i on będzie taki
wszystkowiedzący jak ty. Nie mogłem ci powiedzieć, że niebo jest
niebieskie, a co dopiero, że wybrałeś nie tę siostrę. Ale może dorosłeś
na tyle, by to naprawić. To z Beth powinieneś się ożenić.
- Chwileczkę, tato. - Mike wyprostował się. - Nie mówiłem nic o
ślubie z Beth. Jasne, dobrze nam razem, ale nie jestem pewien, czy
nadaję się do małżeństwa. Beth chce pozostać w Bisbee, nie
zapominaj o tym. Ja z kolei nie zamierzam zrezygnować z podróży do
Ameryki Południowej, więc...
- Przestań jęczeć. Aż przykro cię słuchać. Kiedy kochasz kobietę,
dostosowujesz się. Ona się dostosowuje. Życie jest zbyt krótkie, by z
tego rezygnować.
Kiedy kochasz kobietę. Ojciec zmuszał go do przyznania tego, do
czego nie chciał przyznać się samemu sobie, nawet po tych
wszystkich latach snucia fantazji, nawet po uniesieniach sprzed paru
godzin. Nie chciał przyznać się do tak głębokich uczuć, bo wówczas
jego życie naprawdę uległoby zmianie.
- Krowa ci język zjadła? - spytał ojciec słabym głosem.
Mike zauważył, że znów zamknął oczy i wygląda na bardzo
zmęczonego.
- Właśnie myślałem o tym, co powiedziałeś. Słuchaj, powinienem
już iść, a ty odpocznij.
- Chyba przydałaby mi się drzemka.
- Więc zrób to. - Mike wstał. Kiedy pochylił się, by przycisnąć
wargi do czoła ojca, zza koszuli wysunął mu się ząb jaguara.
Wyprostował się i zdjął rzemyk z szyi. - Chciałbym, żebyś to założył,
tato - powiedział.
Unosząc głowę ojca z poduszek i wsuwając na nią talizman,
oczekiwał sprzeciwu.
Ernie popatrzył na niego.
- Widzę, że zależy ci, bym go nosił.
- Zrób mi przyjemność.
- Chyba nie mam wyjścia. To się Judy zdziwi.
- Wszystko będzie dobrze, tato.
- Z pewnością.
Mike przełknął ślinę.
- Do zobaczenia wkrótce, tato.
Rozdział 10
Mike i Beth skierowali się do Tunelu Czasu. Chmury na
horyzoncie pęczniały jak gigantyczne bańki mydlane. Choć
dochodziła szósta wieczorem, słońce wciąż prażyło, a klimatyzacja w
wynajętym przez Mike'a samochodzie była nastawiona na maksimum.
W tunelu Beth zdjęła okulary przeciwsłoneczne. W miarę
zbliżania się do Bisbee jej złe przeczucia potęgowały się.
- Ona tu wkrótce będzie, Mike. Czuję to.
- No to będzie. - Wziął ją za rękę. - Chciałbym, żebyś wiedziała,
że nie zamierzam wyrzucać jej tego kłamstwa. Rozumiem, dlaczego
to zrobiła, a póki ty mi wierzysz, dam wszystkiemu spokój. Może ona
chce tego samego.
- Moim zdaniem Alana będzie chciała zacząć z tobą od nowa.
- Nie, jeśli od razu damy jej do zrozumienia, że coś nas łączy.
- Myślę, że powinnam jej o tym powiedzieć sama.
- Żeby nie było dwoje na jednego?
- Coś w tym rodzaju. - Kiedy samochód wynurzył się z tunelu,
właśnie usiłowała przekonać samą siebie, że Alana zniesie tę nowinę.
- Kolejny dzień do tyłu w pracy - zauważył Mike.
- Jakoś to przeżyję. W tej sytuacji produkcji krajaków nie wydaje
się tak ważna.
Mike skręcił w kierunku studia. Góry otaczające miasteczko
ocieniały Main Street, co dawało złudzenie wieczornego chłodu.
- Plan produkcji może być ważniejszy, niż myślisz.
- To znaczy?
- Jeśli sprzedaż się rozkręci, będziesz mogła rozszerzyć
działalność na inne kraje.
- Inne kraje? - Roześmiała się z niedowierzaniem - W porządku,
Mike. Takie jak Brazylia?
- Czemu nie? Zamiast krajobrazów pustynnych mogłabyś tworzyć
szklane pejzaże deszczowych lasów. Pomyśl, jak wspaniale
wyglądałby witraż ze szkarłatną papugą.
Ten pomysł natychmiast ją przekonał.
- A pomyśl o orchideach, tukanie albo o żółto-czarnym jaguarze z
zielonymi oczami. - Jej wzrok powędrował bezwiednie do miejsca,
gdzie powinien odznaczać się ząb jaguara. Nie było go tam. - Mike,
twój ząb. Nie mów mi, że zgubiłeś...
- Nie, dałem go tacie.
- Och. - Na pewno ten gest oznaczał, że Mike jest bardziej
zaniepokojony stanem ojca, niż daje po sobie poznać. - Na szczęście?
- W pewnym sensie. - Ich spojrzenia się skrzyżowały. - Hej, nie
rób takiej zmartwionej miny. Potrzebował tematu do rozmowy, to
wszystko. Czegoś, by rozbawić pielęgniarki, póki nie oddadzą mu
gumowego cygara.
- Niech ci będzie. - Nie przekonał jej, ale nie miała ochoty się
spierać.
- A wracając do ekspansji firmy. - Zatrzymał samochód przed
studiem. - Gdybyś pomyślała o Brazylii, moglibyśmy się tam wybrać i
zastanowić nad uruchomieniem filii.
- O czym ty mówisz? - Serce waliło jej jak młotem.
- Jeszcze nie wiem - powiedział cicho, patrząc na nią. - Po prostu
głośno myślę. Co ty na to?
- Nie byłbyś szczęśliwy, pomagając mi prowadzić studio witrażu
w Brazylii.
- Skąd wiesz, co uczyniłoby mnie szczęśliwym, a co nie?
- Mike, znam cię! Zawsze chciałeś przemierzać dżunglę. Po
wyjeździe z Bisbee podążyłeś prosto do Amazonii i wkrótce poznałeś
najbardziej odległe zakątki lasów deszczowych jak własną kieszeń.
- Nigdy nie pytałaś, czy byłem tam szczęśliwy.
- A byłeś?
- Czasami. Czasami czuję się jak najbardziej samotny facet we
wszechświecie. Odkąd stąd wyjechałem, brakuje mi czegoś, Beth.
Nigdy nie chciałem przyznać, co to jest. - Przerwał i wpatrzył się w
nią. - Albo kto.
Ogarnęła ją fala szczęścia, ale usiłowała się opanować. Nie
powinna zapominać o tym, co przeszedł przez ostatnie parę dni i jak
to napięcie mogło wpłynąć na jego uczucia. Jak tylko Ernie
wyzdrowieje, Mike powróci do dawnego trybu życia.
- Obawiam się, że straciłbyś cierpliwość, zabrawszy kogoś tak
niedoświadczonego jak ja do swego ukochanego deszczowego lasu.
- Żartujesz? Marzę o tym, by ci go pokazać. Tobie i tacie. Wiem,
że nie chciałabyś wejść w głąb dżungli, ale...
- Nie bądź taki pewny.
Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.
- Zdaje się, że oboje snuliśmy błędne przypuszczenia.
- Tak.
- Co za dzień.
- Rzeczywiście.
- A jeszcze się nie skończył. - Dotknął czubkiem palca jej nosa. -
Teraz idź na górę i znajdź tę czerwoną suknię. Przyjadę po ciebie za
godzinę. Ja... do diabła. Oto nadchodzi Huxford.
- Zajmę się nim.
- Nie, ja się nim zajmę. - Mike zgasił silnik. - Ten facet wchodzi
na mój teren, a to mi się nie podoba.
- Myślę, że byłoby lepiej, gdybyś zostawił to mnie.
- Boisz się, że mu nagadam?
- Szczerze mówiąc tak.
- A gdyby nawet? Jego firma nie dostanie patentu, a on nie
dostanie ciebie, więc jeśli o mnie chodzi, może stąd zjeżdżać. Chyba
mu to po prostu powiem. - Otworzył drzwiczki.
- Mike! Proszę cię, nie! Potrafię sama załatwić swoje sprawy!
- A może nie chcesz się go pozbyć? Może chcesz trzymać
Huxforda w odwodzie, na wszelki wypadek?
- To nie fair! A skoro jesteśmy przy odwodach, nie powiedziałeś
mi, dlaczego zapisałeś sobie imię Cindy!
- Miałem pozdrowić od niej tatę. Zapomniałem o tym w tym
całym zamieszaniu. Ona naprawdę lubi staruszka.
- Och!
- Huxford czeka na ciebie na chodniku. Lepiej z nim
porozmawiaj.
- Mike, nie trzymam go w odwodzie.
Jego wzrok aż palił.
- Wiem, że nie. - Gwałtownie przyciągnął ją do siebie i pocałował
tak mocno, że upuściła torebkę. - A teraz i on o tym wie - powiedział
ochryple, wypuściwszy ją z objęć.
Poprawiła bluzkę i odetchnęła parę razy.
- Czy to było naprawdę konieczne?
- Tak. Do zobaczenia za godzinę. Pójdziemy do Copper Queen.
Włóż tę czerwoną sukienkę.
- Może zdecyduję się na niebieską. - Wzięła torebkę i otworzyła
drzwiczki.
- Założę się, że nie.
Zamknęła drzwiczki bez komentarza i Mike odjechał, zostawiając
ją sam na sam z Colbym. Tego właśnie chciała. Nie prosiła jednak, by
całował ją tak władczo na oczach Huxforda.
- Martwiłem się o ciebie - odezwał się Colby, podszedłszy bliżej.
- Twoi sąsiedzi powiedzieli mi, że nigdy nie zamykasz sklepu w ciągu
tygodnia, chyba że wypadnie ci coś naprawdę ważnego.
- Właśnie. Ojcu Mike'a gwałtownie się pogorszyło.
- A ty go teraz pocieszałaś?
Żałowała, że nie ma okularów przeciwsłonecznych.
- Nie chciałabym rozmawiać o moich osobistych sprawach.
Chyba nie masz nic przeciwko temu.
- Robisz z siebie idiotkę, wiesz.
- Colby, proszę. Wybacz mi, ale to był długi dzień. - Wyjęła
klucze z torebki i skierowała się do sklepu.
- Odrzucasz życiową okazję z powodu faceta, który zostawi cię na
lodzie.
Odwróciła się twarzą do niego.
- Co odrzucam? Myślałam, że zgodziłeś się na dwa tygodnie
zwłoki przed podpisaniem umowy.
- Nie mówiłem o tej przeklętej umowie!
Spojrzała na niego nie rozumiejącym wzrokiem. Kiedy dotarło do
niej znaczenie jego słów, zareagowała wyjątkowo niestosownie.
Wybuchnęła śmiechem.
- Och, a więc myślisz, że to zabawne? - Złość wykrzywiła mu
twarz. - Myślisz, że związek ze mną jest tak śmieszny?
Natychmiast spoważniała.
- Przepraszam, Colby. Nie zamierzałam cię obrazić. Po prostu
jestem zmęczona. Martwię się o ojca Mike'a, a czasem nerwowe
napięcie sprawia, że ludzie śmieją się w najmniej odpowiednich
momentach. Nawet na pogrzebach.
- Stosowne porównanie. To będzie pogrzeb twego cennego
krajaka, zapewniam cię.
A więc wycofywał ofertę swej firmy. Poczuła ulgę.
- Przykro mi, że tak to odbierasz, ale rozumiem cię. Jestem jednak
pewna, że Handmade poradzi sobie równie dobrze bez krajaka.
- Och, w końcu dostanę ten patent. Wkrótce będziesz mnie błagać,
żebym ci cokolwiek za niego dał. Nie musiało do tego dojść. Miałem
nadzieję, że uda się zadowolić obie strony. - Prześliznął się po niej
wzrokiem. - Na różnych poziomach. Ale z tego, co widziałem w
samochodzie, i z zadrapań na twojej twarzy jasno wynika, że
Tremayne mnie wyprzedził.
Nie zdawała sobie sprawy, że zamierza go uderzyć, póki jej dłoń
nie zetknęła się z jego twarzą. Zapomniała, że trzyma w ręku klucze.
Krawędź klucza wbiła mu się w policzek. Zaczął krwawić.
- O Boże. - Oderwała dłoń. - Nie chciałam...
- Trzymaj się z dala ode mnie - warknął. - Dokonałaś wyboru.
Teraz zobaczymy, czy był słuszny.
- Colby, przepraszam. Żyję ostatnio w potwornym napięciu.
Naprawdę nie miałam zamiaru cię zranić.
- Jak mówią na Starym Zachodzie, to tylko zadrapanie. - Powoli
szedł w dół ulicy. - To ty będziesz krwawić w ostatecznym
rozrachunku, Beth. Mógłbym temu zapobiec, ale teraz już za późno.
Patrzyła za nim. Nie miała pojęcia, dlaczego snuł tak okropne
prognozy. Mike jutro znów zajmie się produkcją krajaków i będzie
realizował zamówienia, póki nie wyszkoli robotników. Z czasem
Ernie zacznie nadzorować ich pracę, a wówczas... wówczas będzie
można rozważyć niektóre z tych planów ekspansji, o których mówił
Mike. Wciąż nie była w stanie wyobrazić sobie Mike'a realizującego
te plany, ale to nie oznaczało, że pomysł jest zły. Z jej punktu
widzenia przyszłość spółki Nightingale-Tremayne rysowała się
wspaniale pod każdym względem.
Wciąż zaintrygowana zachowaniem Colby'ego otworzyła sklep,
weszła do środka i wcisnęła guzik automatycznej sekretarki.
Pierwsza wiadomość była od Alany, radosne „pozdrowienia z
głębi gór Ozark". Tu Alana przerwała, najwidoczniej czekając, aż
Beth podniesie słuchawkę. - „Pewnie bierzesz prysznic" - powiedziała
po chwili z rozczarowaniem. - „Zadzwonię później".
Przy Mike'u zapominała o poczuciu winy wobec Alany, ale
dźwięczny głos siostry sprawił, że powróciło z całą mocą. Mike być
może chciał wierzyć, że Alana już go nie kocha, ale ona znała prawdę.
Następna wiadomość również była od Alany.
„Beth! Jesteś tam?" - Przerwa. - „Zgaduję, że nie. Może
zapomniałaś, że miałam dziś dzwonić. Naprawdę chciałabym
wiedzieć, co słychać u Erniego. Ostatniej nocy śnił mi się Ernie i tata i
zatęskniłam za domem. Chyba zadzwonię do szpitala i wszystkiego
się dowiem".
Beth spojrzała w stronę okna. Resztki światła dziennego
przesączały się przez żywe barwy „Pocałunku". Zawsze myślała, że
Alana nie ma pojęcia, kogo przedstawia ta scena. A jeśli się myliła?
Następne trzy wiadomości dotyczyły interesów, a po nich nagrał
się Colby. I znów Alana.
„A więc Mike wrócił. Słuchaj, cała ta sprawa z Erniem mnie
wykańcza. Udało mi się znaleźć firmę, która za rozsądną cenę zajmie
się moimi klientami. Jeśli zdołam wszystko załatwić, wracam do
domu. Mam nadzieję, że radzisz sobie z Mikiem. Może z niego łajdak,
ale w końcu wiele razem przeżyliśmy, wszyscy troje. Czas już
zakopać topór wojenny. Do zobaczenia".
Beth z wysiłkiem zanotowała wiadomości od klientów. Słyszała
tylko głos Alany i pobrzmiewającą w nim gotowość do zobaczenia się
z Mikiem. Wystarczająco złe dla Alany byłoby odkrycie, że Mike nie
jest nią zainteresowany. Gdyby się dowiedziała, że jest związany z
Beth, mogłaby tego nie znieść. Przez te wszystkie lata Beth nigdy nie
sprzeciwiła się starszej siostrze w obawie, że przestanie ją kochać. Nic
nie było warte takiego ryzyka - aż do teraz.
Czerwona suknia była bardziej opięta na biuście i na biodrach niż
przed ośmiu laty. Beth przebierała się dwukrotnie, ale kiedy włożyła
ją po raz kolejny, Mike właśnie zadzwonił do tylnych drzwi. Zbiegła
po schodach.
Stał w progu, trzymając bukiet kwiatów, które niewątpliwie
pochodziły z wypielęgnowanego ogrodu różanego Erniego. Na jej
widok otworzył szerzej oczy i rozchylił wargi.
- Wiem, że jest zbyt obcisła. - Wygładziła spódnicę. - Daj mi
minutę, a przebiorę się w coś innego.
- Ani się waż.
- Mike, jestem przyzwyczajona do luźniejszych rzeczy. Ta suknia
jest zbyt prowokująca.
Wszedł do środka i położył kwiaty na stoliku obok drzwi.
- Możesz sobie wyobrazić, jak bym się czuł, gdybyś postanowiła
być prowokująca tylko dla mnie? - Ujął ją za ramiona i spojrzał na
nią. - Czułbym się jak król, Beth.
- Ja... nigdy nie myślałam o tym w ten sposób.
- Nie, założę się, że nie. Stałaś się mistrzynią wtapiania się w tło.
Dlatego tyle czasu trwało, zanim zrozumiałem, jak bardzo cię pragnę.
Miał rację. W przeciwieństwie do Alany, zawsze starała się nie
zwracać na siebie uwagi, wiedząc instynktownie, że siostrze by się to
nie spodobało. Raz w życiu kupiła sukienkę, która przyciągała wzrok -
właśnie tę - i rezultat okazał się katastrofalny.
Pieścił jej nagie ramiona.
- Pamiętasz, jak żartowałem sobie ze sposobu, w jaki jesz lody, a
ty powiedziałaś mi, że to nie zamierzone?
- Naprawdę tak było!
- Następnym razem, jak zrobisz coś takiego, spraw, by było
zamierzone.
- Mogę nie wiedzieć, jak to się robi.
- Taka twórcza kobieta jak ty? Nie żartuj.
Może miał rację. Zaczęła nabierać chęci na tę grę.
- Poczekaj chwilę. Wstawię kwiaty do wody.
- Pójdę z tobą.
- Nie. - Uśmiechnęła się do niego. - Zaczekaj tu. - Wzięła bukiet i
ukryła w nim twarz. - Są cudowne. Dziękuję ci. - Weszła na schody.
Normalnie pobiegłaby szybko na górę, ale Mike podsunął jej parę
pomysłów. Wchodziła po schodach, poruszając prowokująco
biodrami.
W połowie drogi odwróciła się i spojrzała na niego.
- Jak mi idzie?
Jego odpowiedź była pełna pożądania.
- Całą siłą woli zmuszam się, by nie pognać za tobą i nie zgwałcić
cię na półpiętrze.
- To znaczy, że zrozumiałam, w czym rzecz.
- Byłem tego pewien.
Uśmiechnęła się do siebie. Czerwona sukienka oblepiała ciało, ale
Beth już się tym nie martwiła.
Mike usiadł naprzeciwko Beth przy nakrytym lnianym obrusem
stoliku na balkonie hotelu Copper Queen. Czekali na zamówioną
kolację. Światło świecy padało na jej twarz i odbijało się w prostym
złotym łańcuszku na szyi. Czerwony jedwab podkreślał krągłe piersi,
a dekolt był na tyle śmiały, że Mike'owi zaświeciły się oczy.
Ułożyła włosy w bardziej wyszukany sposób niż przed ośmiu
laty, ale to mu odpowiadało. Dobrze, że byli o osiem lat starsi, o
osiem lat mądrzejsi. Dzięki temu wszystko, co wydarzyło się między
nimi, było bogatsze, pełniejsze.
Kiedy szli ulicą, trzymając się za ręce, mężczyźni patrzyli na nią z
podziwem. Mike obserwował, jak Beth zyskuje pewność siebie, i zdał
sobie sprawę, że tej nocy weźmie do łóżka śmielszą kobietę. A może
zrezygnować z kolacji?
Chciał jednak, by zapamiętali ten wieczór na całe życie. Wspólna
kolacja była częścią fantazji, która zakończy się nocą pełną uniesień.
Za pierwszym razem przytłoczyło ich wiele spraw, które należało
rozwiązać. Dziś pragnął magii.
Ale najpierw powinni omówić i zakończyć kilka kwestii.
- Zadzwoniłem do szpitala tuż przed przyjściem do ciebie. Stan
zdrowia taty wciąż się poprawia.
- Wiem. Ja też dzwoniłam - przyznała Beth. - Musiałam się
upewnić, że po naszym wyjściu nic się nie wydarzyło.
- Po ostatniej nocy niczego nie możemy być pewni. Może
pojechalibyśmy tam jutro po pracy?
- Świetnie. - Po twarzy przemknął jej cień. - Oczywiście pewnie
do tej pory będzie nas więcej.
To ten drugi temat, pomyślał.
- Dobrze, powiedz, co za wiadomość zostawiła ci na sekretarce. A
potem proponuję przestać o tym rozmawiać.
- Powiedziała, że martwi ją stan zdrowia Erniego i że spróbuje
wynająć kogoś, kto zaopiekuje się jej klientami, a sama wróci do
domu. Uważa, że czas już zakopać topór wojenny.
- To brzmi dość niewinnie.
- Pozornie. - Beth upiła łyk wody. - Ale po jej głosie poznałam, że
nie może się doczekać spotkania z tobą i wiem, że zbuduje cały
scenariusz, chcąc dowieść, że jesteście sobie przeznaczeni.
Sięgnął przez stół i splótł palce z jej palcami. Marzył o tym, by jej
dotknąć, odkąd usiedli.
- Właściwy scenariusz, nie ta kobieta.
- Jak tylko zaczynam myśleć o jej reakcji, dostaję dreszczy.
- Właśnie dlatego nie będziemy teraz o tym myśleć. Nie ma
sposobu, by wszystko ułożyło się tak, jak tego chce Alana. - Zawahał
się, ale wiedział, że musi to powiedzieć. - Oczywiście wciąż możesz
powiedzieć, żebym poszedł do diabła. Ja niczego nie powiem Alanie.
Ernie też, jeśli go o to poproszę.
Beth spojrzała na niego ze słabym uśmiechem.
- Znów gotów na szlachetny gest?
- Do diabła, nie! Ale wciąż chcę, żeby była to decyzja, z którą
będziesz w stanie żyć. I nie udaję, że najbliższe kilka dni będzie łatwe
dla któregoś z nas.
- Gdybym chciała zachować nasz związek w tajemnicy, nie
powinnam się zgadzać na siedzenie z tobą na balkonie Copper Queen
i trzymanie się za ręce przy stoliku. A poza tym jest jeszcze ten
pocałunek dwa dni temu i ten w samochodzie, dziś po południu.
Jestem pewna, że wszyscy o nas wiedzą. - Odetchnęła głęboko. -
Kości zostały rzucone, jak mówią w dramatach. A skoro mowa o
dramacie, mogę ci równie dobrze powiedzieć, co stało się z Colbym
Huxfordem.
- A co się stało? - Stał się czujny.
- Po twoim odjeździe powiedział mi, że odrzucam życiową
szansę. Początkowo sądziłam, że chodzi mu o krajak, ale kiedy
zrozumiałam, że miał na myśli siebie, przykro mi, ale... wybuchnęłam
śmiechem.
Mike uśmiechnął się.
- Nie masz pojęcia, jak to działa na moje ego.
- Na niego nie podziałało najlepiej. Rzucił jakąś brutalną uwagę o
tym, że go wyprzedziłeś. Niewiele myśląc, uderzyłam go w twarz.
Zapomniałam tylko, że w ręku trzymam klucze, więc przecięłam mu
policzek. Szczerze mówiąc, zrobiłam mu większą krzywdę, niż
zamierzałam.
- Ani w połowie taką, jaką ja zamierzam zrobić, jeśli jeszcze raz
cię zaczepi.
- Nie przypuszczam, że mnie jeszcze gdzieś zaprosi, ale
prorokował, że mój plan produkcji krajaków jest skazany na
niepowodzenie, a on w końcu i tak dostanie patent.
- Cóż, myli się. Dziś straciliśmy dzień, ale wyrównamy to.
Dzwoniłem do tego faceta z Sierra Vista. Przeprosiłem go, że nie
czekałem na niego rano w warsztacie zgodnie z umową, i obiecałem,
że i tak mu zapłacę. Jutro przychodzi z przyjacielem, więc produkcja
ruszy pełną parą.
Beth zmarszczyła czoło i odchrząknęła.
- Słuchaj, ja zapłacę tym ludziom, Mike. Na razie interesy nie idą
najlepiej, ale wkrótce...
- Daj spokój. Ojciec powierzył mi warsztat, żebym prowadził go
tak, jak uznam za właściwe. Ale gdybyś kiedyś miała ochotę pogadać
o interesach, wiedz, że chciałbym wejść w spółkę z firmą Nightingale-
Tremayne.
- Masz na myśli zainwestowanie w naszą firmę?
- Właśnie. - Podniósł jej dłoń do ust. - Podoba mi się. Ta panna
Nightingale zna się na rzeczy. - Powoli pocałował każdy długi smukły
palec z osobna, myśląc, jaką przyjemność sprawią mu dzisiejszej
nocy.
- Czy jako syn Erniego nie jesteś automatycznie wspólnikiem?
- Nie. Przed laty głupio powiedziałem mu, że nie chcę być
wymieniany w żadnych dokumentach firmy, więc teraz muszę się
wkupić. Dobrze mi tak.
- Nie wiedziałabym, co robić z inwestorem.
Patrzył na nią przez stół, nie mogąc powstrzymać szerokiego
uśmiechu. Boże, ależ jest piękna.
- Chętnie podsunę ci parę pomysłów, co mogłabyś zrobić z tym,
który siedzi przed tobą.
Rozdział 11
Kiedy Mike zaprosił Beth do Copper Queen, pomyślała, że
wolałaby coś na uboczu niż najpopularniejsze miejsce spotkań w
mieście. Ale w trakcie posiłku straciła poczucie tego, co dzieje się
wokół niej. Wyjąwszy krótką wymianę pozdrowień ze znajomymi i
uzgadnianie menu z obsługującym ich kelnerem, skoncentrowała całą
uwagę na Mike'u. On zachowywał się tak samo.
Po raz pierwszy w życiu śmiało flirtowała. Ściągnęła pantofel,
potarła stopą o jego łydkę i ucieszyła się, kiedy pociemniały mu oczy.
Spytała, jak mu smakuje jego danie i trzymała go za rękę, wolno,
zmysłowo kosztując kąsek z jego widelca. Zanurzyła palec w malutką
miseczkę sosu do sałatki i oblizała go. Upewniła się, że na nią patrzy,
po czym zlizała czubkiem języka kroplę wilgoci spływającą po
szklance.
Mike jęknął.
- Stworzyłem potwora.
- Nie miałam pojęcia, że prowokowanie mężczyzny może być
takie zabawne.
- Nie miałem pojęcia, że to taka tortura.
- Prosiłeś mnie o to. Powiedziałeś, że będziesz się czuł jak król.
- To prawda. - Zniżył głos. - Ale klejnoty rodowe są w
niebezpieczeństwie.
Uśmiechnęła się do niego figlarnie.
- To straszne. Zostajemy na deser?
- Nie ma mowy. - Skinął na kelnera.
- To może wpadniemy na lody w drodze do domu?
- O, nie - mruknął pod nosem. - Nie dam ci szansy na kolejne
gierki, póki nie znajdziemy się gdzieś, gdzie ja też będę mógł pograć.
- Zapraszasz mnie na zabawę do swego domu, Mike? - Spojrzała
na niego uwodzicielsko.
- Właśnie. - Rzucił kilka banknotów na stolik i podszedł, by
pomóc jej wstać z krzesła. - Zaczniemy od „na kogo wypadnie".
- Myślę, że w dwie osoby to nie będzie podniecające. -
Rozmyślnie otarła się o niego, odchodząc od stolika.
- Pomyśl chwilę. - Wziął ją stanowczo pod ramię i poprowadził
przez salę. Kilkoro gości pomachało im i zagadało do Beth. -
Przepraszam, teraz nie możemy rozmawiać - powiedział Mike przez
zęby i pociągnął Beth po schodach restauracji.
- Naprawdę ci się spieszy - zauważyła, gdy znaleźli się na Main
Street. - Nie sądzisz, że byłoby miło pooglądać wystawy?
- Nie ma mowy.
- A może wpadniemy na szklaneczkę na Brewery Gulch?
- Nie ma mowy.
Skierowali się pospiesznie w górę ulicy do dzielnicy willowej,
gdzie drzewa tworzyły sklepienie nad wyboistym chodnikiem. Na
widok jego zaciśniętych szczęk z trudem powstrzymywała się od
śmiechu. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Czy to
możliwe, że wszystko to z powodu kilku przemyślnych ruchów z jej
strony?
- Może chciałbyś pociągnąć mnie do domu za włosy?
- Nie kuś mnie.
- Ale przecież zrobiłam tylko to, o co mnie prosiłeś.
- Skąd mogłem wiedzieć, że okażesz się w tym tak cholernie
dobra?
Kiedy skręcili w boczną uliczkę wiodącą do domu Tremayne'ów,
z trudem łapała powietrze.
- Mike, zatrzymaj się. Te pantofelki nie nadają się na biegi
przełajowe. Muszę złapać oddech.
- Przepraszam, Beth. Ja... - Urwał, gdy wzrok zawędrował do
unoszącej się piersi. - Musisz oddychać w ten sposób?
- Obawiam się, że tak. - Prawdę mówiąc, oddychała nieco
bardziej dramatycznie, specjalnie dla niego. - Serce mi wali. Zobacz. -
Położyła jego dłoń na swojej piersi.
Wziął głęboki oddech i przyciągnął ją do siebie.
- Nie panujesz nad sobą - mruknął, po czym dotknął wargami jej
ust.
Tak było rzeczywiście. Gdy przycisnął ją do siebie, szelest
jedwabnej sukni przywrócił jej pamięć tamtej letniej nocy przed
ośmiu laty, kiedy po raz pierwszy odkryła w sobie kobietę, kobietę,
która chciała się oddać mężczyźnie, temu mężczyźnie. Sądziła, że
tamta kobieta zniknęła, ale najwidoczniej przechowała swoje dary, aż
znów będzie mogła je ofiarować temu, kto je doceni. A teraz on
powrócił.
Przesunął wargi z jej ust na szyję i do zagłębienia między
piersiami.
- Mam ochotę rozebrać cię tu, na ulicy. Nigdy w życiu nie
myślałem o czymś takim.
- Nigdy? - szepnęła.
- No, zgoda, kiedyś raz. - Uniósł głowę i patrzył na nią z
zagadkową miną. - I wtedy również chodziło o ciebie.
- A zamiast tego uciekłeś.
- Wtedy to by nas zniszczyło.
- A teraz?
- Nie dopuszczę do tego. - Niechętnie oderwał się od niej i znów
ujął jej rękę. - Chodź, zanim skompromituję nas oboje na ulicach
Bisbee.
Po paru chwilach znaleźli się w dobrze znajomym otoczeniu
domu Mike'a, gdzie Beth bawiła się jako dziecko, odrabiała prace
domowe z Mikiem i Alaną; gdzie oglądali telewizję, pili oranżadę i
wcinali niezliczone ilości chipsów. I gdzie wreszcie przeniosła się
impreza po kolacji w Copper Queen w dniu próby ślubu Alany i
Mike'a. Ernie obwiesił drzewa otaczające mały wiktoriański domek
setkami lampek, ale na dziedzińcu pozostał ciemny kąt. Tam Mike i
Beth pocałowali się po raz pierwszy.
Mike zostawił światło w kuchni na tyłach domu, ale pozostała
część, mały pokój dzienny, wnęka pełniąca funkcję jadalni, dwie
sypialnie, wszystko, co z najdrobniejszych szczegółach pamiętała,
pozostało w cieniu. Powietrze pachniało różami. Beth zastanawiała
się, czy zapach napływał z otwartego okna wychodzącego na słynny
różany ogród Erniego.
- Och, Mike, to miejsce jest pełne wspomnień.
- Wiem. - Wziął ją w ramiona. - Ale pozostaną z nami na zawsze.
Równie dobrze możemy uczynić je tłem naszej miłości.
- W twojej sypialni?
- Tak.
- Na łóżku, które było łodzią płynącą Amazonką?
- Wciąż możemy udawać; że tak jest. - Przycisnął ją do siebie. -
Nigdy się do tego nie przyznałem przed sobą, nie mówiąc o tobie, ale
chciałem wówczas zabrać cię do dżungli. A pamiętasz, jak się
mocowaliśmy? Nawet jako nastolatki?
- Uwielbiałam się z tobą mocować - szepnęła, ocierając się o
niego.
- Wiem o tym. Uwielbiałaś, jak cię dotykałem, i ja to lubiłem, ale
udawaliśmy przed sobą, że się bawimy.
- Musieliśmy udawać.
- Już nie musimy. - Otworzył pocałunkiem jej usta. Delikatnie
uwolnił ją z objęć. - Zostań tu przez chwilę. Zaraz wracam.
Stała w pokoju dziennym w otoczeniu starych, dobrze znajomych
mebli. W mrocznym świetle nie widziała zniszczonych poduszek ani
plam od jedzenia na obiciach. Czekała na wyrzuty sumienia, że
zdecydowała się spędzić noc z Mikiem w jego domu. Ale czuła tylko
ciepłą pewność, że jej miejsce jest właśnie tu.
Mike wrócił i poprowadził ją do sypialni, gdzie spędziła wiele
godzin na zabawie. Weszła w inny świat. Tropikalny fresk wciąż
zajmował jedną ze ścian, ale dziś migocące świece rozstawione w
całym pokoju spowijały obraz dżungli ciemnym, tajemniczym
cieniem. Przytłumiony rytm bębna i fletu stworzył zmysłowy nastrój,
białe prześcieradła na łóżku pokryte były... płatkami róż. A więc stąd
ten słodki zapach.
Stanąwszy tuż za nią, przyciągnął ją do siebie i pocałował w ucho.
- Chciałem, żeby to były orchidee, ale róże muszą wystarczyć.
- Są cudowne. - Jeszcze raz obejrzała jego dzieło.
Magiczna sceneria przemawiała do jej zmysłowej, artystycznej
natury. Z nowo odnalezioną odwagą postanowiła wzbogacić fantazję,
którą rozpoczął. Kiedy sięgnął po suwak jej sukni, oderwała się od
niego i uniosła dłoń.
- Jeszcze nie.
- Pragnę cię, Beth - wychrypiał.
- Wkrótce będziesz pragnął mnie jeszcze bardziej. - Wyjęła
szpilki z włosów i rzuciła je na podłogę. Włosy rozsypały się na
ramionach. - Uwielbiam tę twoją awanturniczą żyłkę. Zawsze
uwielbiałam. - Sięgnęła za plecy i powolutku rozsunęła suwak. -
Jesteś impulsywny. To mnie podnieca.
- W środku jesteś tak samo dzika jak ja.
- A ty jesteś jedynym, który to odkrył. - Czerwona suknia zsunęła
jej się z ramion. Lekka tkanina długo ześlizgiwała się z piersi na talię i
przez biodra. Wreszcie Beth stała w szkarłatnym wianuszku jedwabiu,
odsłaniając szkarłatną koronkę, skrawki jedwabiu i czerwony pas do
pończoch. - Niełatwo było ukrywać przed wszystkimi, jak tęsknię za
podnieceniem.
Mike ani drgnął, ale oddychał z coraz większym wysiłkiem.
- Ale mój temperament potrzebuje ujścia.
- To miałaś na sobie tamtej nocy?
- Tak. - Przejechała obiema dłońmi po piersiach.
Jego głodny wzrok śledził każdy jej ruch.
- I po raz pierwszy w życiu poczułam się śmiała - ciągnęła. -
Dostałam też to, o czym zawsze w sekrecie marzyłam. Widziałam, jak
patrzysz na mnie przez cały wieczór, a kiedy ukryliśmy się w cieniu,
wiedziałam, co się wydarzy.
- Gdyby Ernie nas wtedy nie zawołał - powiedział żarliwie -
dowiedziałbym się, co kryjesz pod sukienką. Ogarnęło mnie
szaleństwo.
- Mnie też. - Rozpięła złoty łańcuszek i rzuciła go na sukienkę. -
Nie mogłam znieść myśli, że żenisz się z Alaną. To instynkt sprawił,
że chciałam być tamtej nocy uwodzicielska. Wmówiłam sobie, że
nasz pocałunek to wina twoja i szampana, ale tak nie było.
- Dziękuję, że mi to powiedziałeś.
- Powiem ci więcej. - Odpięła zameczek stanika i strząsnęła go z
ramion. - Po twoim wyjeździe z miasta czasem udawałam, że wróciłeś
i wchodzisz przez okno do mojej sypialni. - Nakryła pierś dłonią i
zataczała palcami kółka wokół brodawki. - Wyobrażałam sobie, że
dotykasz mnie w ten sposób.
Z gardła wydobył mu się niski, niewyraźny pomruk.
- Wyobrażałeś to sobie kiedyś?
- Tak.
Uwolniła pierś w obawie, że rzuci mu się w ramiona i zakończy
grę. Jej podniecenie rosło razem z jego podnieceniem. Dreszcze
przenikały jej ciało. Zrzuciła pantofle i powoli zsunęła pończochy.
Kiedy uniosła głowę i spojrzała na niego, zobaczyła, że ma zaciśnięte
szczęki i przyciska ręce do boków. Namiętność płonąca w jego oczach
była jej nagrodą.
Zsunęła pas z bioder i opuściła go na podłogę.
- A czasami wyobrażałam sobie, że dotykasz mnie w taki sposób.
- Przytrzymując jego wzrok, wsunęła dłoń pod skrawek jedwabiu.
- Beth...
- Byłeś moim wymyślonym kochankiem. - Zadrżała.
Pieszcząc się na jego oczach, słyszała bicie własnego serca i
wiedziała, że omal nie traci kontroli nad sobą. Ta gra musi się
skończyć. Powoli zdjęła majteczki.
W końcu podeszła do łóżka i położyła się na płatkach róż.
Aksamitny dotyk płatków pieścił jej nagą skórę.
- Spraw, żeby moje fantazje stały się rzeczywistością, Mike -
szepnęła.
Wypuściwszy z płuc długo powstrzymywane powietrze, ściągał
ubranie nerwowymi, gwałtownymi ruchami.
- Powoli, mój kochanku.
Zwolnił, ale nie za bardzo. Wziął pakiecik ze stolika przy łóżku i
szybko się zabezpieczył. Ale kiedy opadł na łóżko, nie wziął jej w
ramiona.
Leżał na boku, nie dotykając jej. Wziąwszy garść, płatków róż,
sypał je powoli nad jej piersiami i w dół ciała, aż dostały się między
uda.
Gdy chłodne płatki dotknęły jej rozpalonej skóry, zadrżała.
Chwycił jeden płatek z jej piersi i muskał nim jej usta, szyję,
brodawki, rowek między piersiami, aż zaczęła drżeć. Nie przerywał
pieszczot, błądząc płatkiem po płaskim brzuchu i wewnętrznej stronie
ud.
- Proszę - błagała. - Proszę.
W końcu ukląkł między jej udami.
- W twojej fantazji wyobrażałaś sobie, że dotykam cię tutaj -
szepnął, pochylając się, by wziąć sutek w usta.
- Tak. - Ciężko chwytała powietrze i wyginała się w łuk. - O, tak.
Teraz pieścił jej drugą pierś, a ona czekała w napięciu. W końcu
uniósł głowę i popatrzył na Beth.
- I tutaj. - Odsunął płatki róż i sięgnął dłonią między jej uda.
- Tak! - zawołała.
Pochylił się i ochryple szeptał jej do ucha.
- Omal nie straciłem panowania nad sobą, kiedy dotykałaś się w
ten sposób.
Oddychała z trudem.
- Czy było tak dobrze?
- Nie... nigdy. - Ledwie mogła mówić.
- I pragnęłaś więcej?
- Tak... tak... tak.
- Czy teraz pragniesz więcej, moja dzika Beth?
- Proszę, Mike. Proszę!
Uniósł głowę i spojrzał jej w oczy, powoli przesuwając dłoń w
górę jej ciała. Potem potarł palcami jej usta, rozchylając wargi.
- Chcesz spróbować, jak mnie pragniesz?
Przejechała językiem po obrzmiałych od pocałunków wargach.
- Tak.
- Zanim noc dobiegnie końca, ty też poczujesz, jak cię pragnę.
- Tak. - Serce waliło jej jak młotem.
- Gdybym mógł się teraz powstrzymać, zrobiłbym to, bo chcę cię
doprowadzić do szaleństwa, tak samo jak ty mnie.
- Ale nie możesz się powstrzymać, prawda? - szepnęła.
- Nie... nie mogę.
Kiedy się połączyli, krzyczała z radości.
- Należysz do dżungli - mruczał jej w ucho. - Jesteś pełna jej żaru.
- Ty jesteś źródłem tego żaru - szepnęła.
- My oboje. - Poruszał się w rytmie bicia bębnów, gniotąc płatki
róż na jej piersiach. - Pewnego dnia wezmę cię na łożu z paproci w
głębi lasu, a dzikie zwierzęta będą słyszały twoje krzyki.
- I twoje. - Ciężko chwytała powietrze.
- I moje. Och, Beth, to nie fantazja. - Oddychał coraz szybciej. -
To... rzeczywistość.
- Wiem - zawołała. Świat się zakołysał i powoli wrócił na swoje
miejsce. - Wiem - szepnęła.
Aromat różanych płatków otoczył ich słodką chmurą.
Choć w ciągu ostatniej doby Mike spał mniej niż trzy godziny,
postanowił nie spać również tej nocy. Miał ją teraz, ale wciąż nie był
pewny, czy będzie tak po powrocie Alany. Gdyby Beth musiała
wybierać pomiędzy siostrą, którą kochała przez całe życie, a
mężczyzną, który niedawno powrócił do jej świata, być może
wybrałaby Alanę. Każda pieszczota zwiększała jego szanse, a więc
pozwolił sobie tej nocy tylko na krótkie drzemki.
Brak snu go nie męczył. Pragnienie kochania się z Beth budziło
go co jakiś czas. Najwidoczniej pożądanie nie opuszczało i jej, bo był
w stanie podniecić ją jednym lekkim dotknięciem. To prawda, czasem
ważne było, gdzie jej dotykał, ale już poznał mapę jej ciała.
Zachwyciła go swoją wyobraźnią. Wkrótce poznała równie
dobrze jego ciało jak on jej, a sama myśl o tym, do czego potrafiła go
doprowadzić ustami i językiem, wystarczała, by znów jej pragnął. Jej
umiejętności nie brały się z doświadczenia. Z rzucanych przez nią
słów poskładał stopniowo informacje o jej życiu miłosnym po swoim
wyjeździe. Miała tylko dwóch kochanków. Ku jego zadowoleniu
żaden z tych związków nie trwał długo i nie dawał jej satysfakcji.
O brzasku obrócił się na łóżku i zobaczył, że zniknęła. Przeżył
moment paniki, zanim ujrzał, że jej rzeczy leżą nadal na podłodze. Za
to z oparcia krzesła znikła jego koszula.
Wstał z łóżka, wyjął z szuflady parę spodenek, włożył je i
wyszedł na korytarz. W pokoju dziennym paliło się światło. Beth
siedziała na starej zniszczonej sofie i trzymała w ręku oprawione
zdjęcie. Poznał je po ramce i żołądek mu się zacisnął w twardą kulę.
- Brakowało mi ciebie - powiedział, siadając obok niej.
Wciąż trzymając zdjęcie w jednym ręku, drugą położyła na jego
udzie i przytuliła się.
- Nie mogłam spać.
Popatrzył na zrobioną w sepii fotografię w ramce z drewna i
skóry.
- To było dawno temu. - Przypomniał sobie szaloną wyprawę do
Tombstone. Chcieli popatrzeć na rewolwerowców w akcji na ulicach
podczas Dni Helldorado. W ostatniej chwili Pete postanowił zrobić
całej piątce zdjęcie w strojach z epoki.
Ernie i Pete siedzieli sztywno na krzesłach z wysokimi
drewnianymi oparciami w żakietach, kołnierzykach, krawatach i
cylindrach. Dzieci bardziej przypominały siebie. Mike był
zachwycony strojem rewolwerowca. Alana, z sześciostrzałowcami na
biodrach, przedstawiała Calamity Jane. Uparła się, że stanie przy
Mike'u, i oparła mu dłoń na ramieniu.
Beth, wówczas dziesięcioletnia, stała z drugiej strony. Miała na
sobie sukienkę z wysokim kołnierzykiem i tiurniurą i kapelusz z
piórkiem. Na ramieniu trzymała otwartą parasolkę. Zgodnie ze stylem
fotografowania epoki nikt się nie uśmiechał.
Już samo to było niezwykłe. Kiedy ich piątka wyruszała gdzieś
razem, zawsze towarzyszył im śmiech.
- Ona tu dziś będzie. - Beth nie odrywała wzroku od fotografii.
- Pewnie tak.
- Mike, ja nie chcę jej jeszcze nic mówić.
Jego nadzieje zaczęły przygasać.
- Tylko ją bardziej zranisz, jeśli nie powiesz jej od razu. -
Najbardziej się bał, że Beth postanowi nie mówić jej o nich w ogóle,
że zerwie ich związek.
- To dla niej za wiele: choroba Erniego, odwołanie wyprawy i
spotkanie z tobą po latach. Po prostu nie mogę od razu zadać jej
takiego ciosu, Mike.
- A jak długo zamierzasz czekać? - spytał spokojnie.
- Nie wiem.
Ujął jej podbródek i odwrócił ją twarzą do siebie.
- W ciągu ostatnich paru dni wiele się wydarzyło. Doznaliśmy
niezwykłej rozkoszy, ale brakuje jeszcze czegoś.
Patrzyła niespokojnie, jakby świetnie wiedziała, co zaraz nastąpi.
- Mike, może lepiej odłóżmy dyskusję o nas, aż Alana wróci do
domu.
- Nie mam zamiaru o niczym dyskutować. Ale zanim wstanie
dzień, zanim wyjdziesz z tego domu, powinnaś wiedzieć o jednym.
- Nie, Mike. - Próbowała się wyrwać.
- Tak. - Przytrzymał ją, zmuszając, by spojrzała na niego.
- Kocham cię, Beth. Nie jak brat, nie jak stary przyjaciel, ale jak
mężczyzna, mężczyzna, który czuje się całością za każdym razem,
kiedy trzyma cię w ramionach.
W jej wzroku pojawiła się panika.
- Nie wiesz, co mówisz - szepnęła. - Choroba ojca sprawiła, że
straciłeś głowę. Ty...
- Świetnie wiem, co mówię. Czy choroba mego ojca sprawiła, że
straciłaś głowę?
- Muszę... muszę poczekać do powrotu Alany.
Poczuł się obrażony i rozczarowany.
- Alana nie ma nic wspólnego z tym, czy mnie kochasz, czy nie.
- Wiem o tym, ale muszę się z nią zobaczyć, zanim ci odpowiem.
- To znaczy, że możesz kochać się ze mną całą noc, w każdej
możliwej pozycji i to jest w porządku, ale nie możesz powiedzieć mi,
że mnie kochasz, bo w ten sposób zdradzasz siostrę?
- Nie rozumiesz, Mike.
- Doskonale rozumiem. Rozumiem, że jeszcze nie dorosłaś.
Odsunęła się od niego i wstała.
- Ubiorę się i wracam do domu.
- Odwiozę cię. - Zerwał się z miejsca.
- Pójdę pieszo.
- Odwiozę cię, do diabła. Chyba z powodu głupiej dumy nie
chcesz iść sama przez miasto w tej sukience. Znam cię, Beth. Później
byś tego żałowała.
- Masz rację. Przyjmuję twoją propozycję. - Uniosła głowę i
spojrzała na niego ze łzami w oczach. - Proszę, spróbuj mnie
zrozumieć, Mike. Mam tylko ją!
Równie dobrze mogłaby wbić mu nóż w serce.
- A najgorsze jest to, że w to wierzysz.
Rozdział 12
Tego ranka Beth nawet nie próbowała ciąć szkła. Okno dentysty
będzie musiało poczekać. Postanowiła pokryć wycięte krawędzie
listkami miedzi. Niestety, to monotonne, nie wymagające skupienia
zajęcie pozwalało jej wracać myślami do wydarzeń minionej nocy.
Być może utraciła Mike'a na zawsze, bo nie chciała powiedzieć
mu tego, o czym wiedziała od lat, tego, że żaden inny mężczyzna nie
zawładnie jej sercem. Kłopot w tym, że to samo czuła Alana. Beth
uważała, że wyznanie miłości Mike'owi oznaczałoby konieczność
wyboru. Nie była na to gotowa. I może nigdy nie będzie.
Mike miał pewnie rację, mówiąc, że nie dorosła. Ale on wciąż
miał ojca, podczas gdy ona nie miała żadnej rodziny z wyjątkiem
Alany - która uczyła ją sznurować buty i zaplatać włosy, pożyczała
kosmetyki, pocieszała podczas choroby. Mike jako jedynak nie mógł
pojąć więzi między nimi.
Kiedy u drzwi sklepu zabrzęczał dzwonek, odłożyła kawałek
szkła i poszła zobaczyć, kto przyszedł. Na pewno nie Alana. Siostra
wpadłaby w drzwi jak bomba, wykrzykując od progu słowa
powitania. Ale równie dobrze mógł to być Mike. Nie miała teraz
ochoty na kolejną dyskusję.
Przy kontuarze stał Colby Huxford. Wrogi wyraz jego oczu
pasował do nierównego strupka na policzku.
- Witaj, Beth.
- Colby. - Skinęła głową, ale nie wyciągnęła ręki. - Mam nadzieję,
że policzek ci nie dokucza. - Poniewczasie uświadomiła sobie, że
mógłby ją zaskarżyć, zwłaszcza jeśli ranka wymagała szwów.
- Nie. Ale mam tu coś, czego powinnaś posłuchać. - Otworzył
teczkę, postawił na kontuarze mały przenośny magnetofon i włączył
go.
Beth z początku pomyślała z przerażeniem, że Colby kręcił się w
pobliżu domu Mike'a i nagrał ich, jak się kochają, żeby ją
szantażować. Ale przecież nie wiedział o jej problemie z Alaną, zatem
nie miało to sensu.
Pierwszy odezwał się Colby.
„A więc kupiła pani dla syna krajak firmy Nightingale, pani
Eckstrom?"
Kiedy pani Eckstrom przytaknęła, Beth przypomniała sobie, że
dała Colby'emu jej adres, ponieważ klientka z Sierra Vista była
uszczęśliwiona, że jej nastoletni syn zainteresował się czymś
artystycznym.
„Czy doznał jakichś ran, używając go?"
Spojrzenie Beth szybko przesunęło się od magnetofonu na twarz
Colby'ego, a w jej głowie rozległ się dzwonek alarmowy.
„No cóż, któregoś dnia przeciął sobie palec, jeśli o to panu
chodzi".
„Krajakiem?" - podsunął Colby.
„Tak powiedział!"
- To niemożliwe! - zawołała Beth. - Tym się nie można skaleczyć.
Szkłem oczywiście, ale nigdy tym!
„Czy skaleczenie spowodowało jakieś problemy?" - To znów
Colby.
„Cóż, nie mógł wziąć udziału w rozgrywkach baseballowych tego
dnia, a słyszałam, że wśród widzów byli łowcy talentów".
„A więc pani syn stracił możliwość otrzymania stypendium
sportowego z powodu skaleczenia krajakiem firmy Nightingale?"
- To śmieszne! - wściekła się Beth. - Namawiasz ją do wniesienia
skargi. Na pewno skaleczył się kawałkiem szkła.
Colby wcisnął guzik.
- Myślę, że dość już usłyszałaś. Przekonałem ją, Beth. Dziś ma
spotkanie z prawnikiem. Jestem pewien, że skontaktują się z tobą.
Obdzwoniłem wszystkich klientów, których telefony tak chętnie mi
dałaś, zanim znalazłem kogoś, kto mógłby wnieść skargę, ale wreszcie
mi się to udało.
- Tracisz czas. Mogę udowodnić, że tym krajakiem nie przeciął
sobie palca.
- Być może. Ale tymczasem będziesz musiała uiścić spore opłaty
sądowe, a prawnikowi pani Eckstrom może uda się uzyskać zakaz
produkcji do wyjaśnienia sprawy. Poza tym to doskonała antyreklama.
Większość ludzi nie wie, jak działa krajak. Założą, że coś jest nie tak.
Beth przeszyła go wzrokiem. Spłukała się do granic możliwości.
Nawet niewielkie opłaty sądowe mogły wpędzić ją w kłopoty, a zakaz
produkcji i antyreklama dopełniłyby klęski.
- Ty skorpionie! Dla zemsty jesteś gotów mnie zrujnować.
- Ależ nie. Mam propozycję. Jeśli zrzekniesz się praw do patentu
na warunkach, które ci podyktuję, Handmade zajmie się skargą tej
kobiety. Nasi prawnicy specjalizują się w takich sprawach. Może
będziemy musieli jej trochę zapłacić, ale biorąc pod uwagę to, co
zarobimy na krajaku, to pestka.
- Udowodnię, że to sprowokowałeś. Wszystko jest na taśmie.
- Nie zauważyłaś, zdaje się, że przed chwilą skasowałem
nagranie. Taśmy już nie ma.
- Ale pani Eckstrom wie, że zadawałeś jej naprowadzające
pytania! Ona...
- Zależy jej na pieniądzach, bo chce posłać syna do college'u. A ja
tylko sprawdzałem, czy sprzęt jest bezpieczny, ponieważ moja firma
stara się o patent. Nie ma w tym niczego nagannego. - Schował
magnetofon do teczki i zamknął ją. - Jak będziesz gotowa
porozmawiać o interesach, znajdziesz mnie w White House w Warren.
Na twoim miejscu nie czekałbym zbyt długo. - Skierował się do
drzwi.
- Wiesz, winna jestem przeprosiny.
Odwrócił się, a jego spojrzenie było pełne oczekiwania.
- To już lepiej.
- Przed chwilą nazwałam cię skorpionem.
Uśmiechnął się z przymusem.
- I chciałaś przeprosić za tę uwagę?
- Tak. Chciałabym przeprosić wszystkie skorpiony na świecie, że
tak je obraziłam! A teraz wynoś się z mojego sklepu.
Jego twarz wykrzywił grymas gniewu.
- Pożałujesz tego, Beth, kiedy przyjdzie do podpisania umowy.
Nie dostaniesz ode mnie ani centa.
- Nigdy nie podpiszę twojej przeklętej umowy - zawołała za nim.
Ale kiedy została sama, zastanowiła się, czy nie robi sobie na
złość. Nakreślony przez niego scenariusz mógł oznaczać koniec nie
tylko dla krajaka, ale również dla spółki Tremayne-Nightingale. Nie
miała prawa podejmować takiego ryzyka.
Tylne drzwi otworzyły się z hukiem.
- Beth, to ja! - zawołał znajomy głos z holu. - Szykuj tłustego
cielca! Twoja duża siostra wróciła do domu!
Mike w końcu pożałował swego wybuchu i już w połowie
poranka zaczął się czuć jak ostatni łajdak. Oczekiwał zbyt wiele, zbyt
szybko. Nie tak dawno temu zastanawiał się, czy w ogóle uda mu się
pójść z Beth do łóżka, a czterdzieści osiem godzin później żądał, żeby
wyjawiła swe uczucia i poinformowała o ich związku Alanę.
Na swoje wytłumaczenie miał jedynie odkrycie, że jest do
szaleństwa zakochany w Beth. To zabawne usprawiedliwiać w ten
sposób zranienie osoby, którą, jak twierdził, tak bardzo kocha. Ernie
powiedział mu, żeby nie nawalił, a on właśnie do tego zmierzał.
Czekał osiem lat, by uporządkować ten bałagan. Mógł poczekać
jeszcze trochę.
Instynkt mówił mu, że lepiej byłoby powiedzieć Alanie
natychmiast, jednak instynkt mógł go zawodzić. Beth znała Alanę
lepiej niż on. Chciała mieć możliwość wyboru właściwej chwili. Jeśli
nie chciał całkiem jej zrazić, powinien się na to zgodzić.
Ponieważ w pracy pomagało mu dwóch robotników, wkrótce miał
mnóstwo krajaków - świetny pretekst do odwiedzin u Beth. Zamierzał
najpierw zadzwonić, ale pomyślał, że po prostu się tam pojawi i nie da
jej zbyt dużo czasu na rozważania.
Beth nie była pewna, czy picie piwa o jedenastej rano po
praktycznie bezsennej nocy to dobry pomysł, ale Alana była w
zabawowym nastroju. Po uściskach i wniesieniu rzeczy Alany na górę
usiadły przy małym stoliku w pracowni i Beth opowiedziała siostrze o
kłopotach z Colbym Huxfordem.
- Jak się nazywa ta twoja klientka? - spytała Alana.
Była w typowym dla siebie stroju: szortach khaki, białym głęboko
wyciętym podkoszulku bez rękawów i sportowych butach.
Wypłowiałe od słońca blond włosy związała skórzaną tasiemką, a po
lecie spędzonym na powietrzu była smukła, opalona i kipiała energią.
- Eckstrom, z Sierra Vista.
- To musi być ta sama rodzina, którą w ubiegłym roku zabrałam
do Havasu Falls.
- Jeśli nawet, co to ma za znaczenie? Właściwie to źle, jeśli są
związani z nami obiema. Gdyby udało im się coś zyskać, mogliby
uznać, że przez ciebie opalili się na tej wyprawie i teraz należy im się
rekompensata za zwiększone ryzyko zachorowania na raka skóry.
- Nie sądzę, i powiem ci dlaczego. Ten ich chłopak, który
podobno stracił szansę gry w lidze, jak twierdzi jego matka, w
zeszłym roku brał narkotyki.
- Poważnie?
- Poważnie. Nic wielkiego, trawka, ale wpadł w złe towarzystwo.
Ta wędrówka po kanionie z rodzicami i młodszym bratem całkiem go
odmieniła. - Alana wychyliła do dna butelkę.
- Nie chcę się chwalić, ale to moja zasługa. Obiecałam mu, że
jeśli będzie w porządku, wezmę go na swoją pierwszą wyprawę do
Amazonii.
Amazonia. Beth aż zemdliło z poczucia winy na myśl o Mike'u i
ich sekrecie.
- Hej, dobrze się czujesz? - Alana położyła rękę na jej dłoni. -
Może nie powinnaś pić piwa.
Beth wyprostowała się i uścisnęła dłoń siostry.
- Wszystko w porządku. I gratulacje za tego chłopaka. Nie miałam
pojęcia, że te wyprawy mogą spowodować coś takiego. - Piwo
naprawdę działało. Nie jadła nic od wczorajszej kolacji i z minuty na
minutę bardziej kręciło jej się w głowie.
- Weź ludzi na świeże powietrze, zmień im otoczenie, zmuś do
wspólnej pracy i wszystko się zmienia. Mogłabym zatrudnić się jako
psycholog rodzinny. W każdym razie możemy wykorzystać nadzieje
tego dzieciaka na podróż do Brazylii, prawda?
Beth ledwie nadążała za tokiem rozmowy.
- Przydałyby się chipsy. - Wstała.
To nie był dobry pomysł.
- Ja przyniosę. - Alana zerwała się na równe nogi i otoczyła
siostrę ramieniem. - Założę się, że całą noc cięłaś szkło. Zbyt ciężko
pracujesz, Beth.
- Niezupełnie. - Beth opadła na krzesło z lekkim westchnieniem
ulgi.
Zastanawiała się, ile jeszcze jest w stanie znieść. Każda uwaga
Alany pogłębiała jej poczucie winy, ale nie miała pojęcia, jak
poruszyć temat Mike'a, zwłaszcza że siostra próbowała jej pomóc
przeciwstawić się Colby'emu Huxfordowi.
- Czy masz serowy pikantny sos? - zawołała Alana przez ramię.
- Powinien być w lodówce.
- Wspaniale. Zabawne, zupełnie jak w dawnych czasach, głowimy
się nad problemem i wcinamy chipsy. - Wbiegła na górę.
Beth oparła głowę na rękach. Próbowała myśleć, ale mózg
odmawiał jej posłuszeństwa. Kiedy zabrzęczał dzwonek przy
frontowych drzwiach, rozważała, czy nie zostać w pracowni.
Ktokolwiek wszedł, w końcu wyjdzie.
Wreszcie z wysiłkiem wstała i weszła do sklepu. Mike właśnie
wykładał stos zapakowanych krajaków na kontuar.
- Och, Mike. Ja...
- Nic nie mów. - Szybko podszedł i wziął ją za ramiona. - Nie
miałem racji. Nie powinienem tak naciskać. Wybaczysz mi, że
zachowałem się jak idiota?
Odsunęła się od niego.
- Posłuchaj...
- Proszę, nie odpychaj mnie. Potrzebuję cię, Beth.
- Czy to głos Mike'a Tremayne'a? - Przez podwójne drzwi
pracowni wbiegła Alana z torbą chipsów i słoikiem sosu.
Mike odwrócił się gwałtownie.
- Witaj, Alano.
Alana postawiła chipsy i słoik obok pudeł z krajakami.
- Jak się masz, Mike. - Uśmiechnęła się do niego szeroko. - O
kurcze, fantastyczny z ciebie kąsek.
- A ty jesteś jeszcze ładniejsza niż dawniej. - Mike odwzajemnił
uśmiech.
- Podoba mi się taki początek rozmowy - powiedziała Alana. -
Jestem gotowa zapomnieć o przeszłości, jeśli ty też, i myślę, że po
tych wszystkich latach zasługuję przynajmniej na porządny uścisk. -
Podeszła do niego z wyciągniętymi ramionami.
- Należą ci się ode mnie zaległe przeprosiny. - Mike wziął ją w
objęcia. - Zachowałem się jak łajdak, Alano.
- Nie chcę do tego wracać. Było, minęło. Witaj, duży chłopcze.
Beth zacisnęła dłonie i jakoś się opanowała, choć miała ochotę
siłą odciągnąć siostrę od ukochanego. Ale Alana kochała go również.
Wystarczyło popatrzyć, jak się do niego przytuliła. Kłopot w tym, że
Mike również nie spieszył się z wypuszczeniem jej z objęć.
W końcu Alana cofnęła się i odwróciła do Beth.
- A więc znów jesteśmy wszyscy razem. Starsi i, mam nadzieję,
mądrzejsi. Chodź, Mike. Właśnie popijamy piwo i zastanawiamy się,
co zrobić z tym łajdakiem Huxfordem.
- Co się stało? - Mike spojrzał szybko na Beth.
- Och, namówił jedną z klientek Beth, by pozwała ją do sądu -
wyjaśniła Alana, nie czekając na odpowiedź siostry. - Ale zdaje się, że
możemy go przechytrzyć. Napij się z nami piwa i wszystko ci
opowiemy.
Mike znów spojrzał pytająco na Beth. Wzruszyła ramionami.
- No chodź, Mike. Mam specjalnie dla ciebie zimne piwo. - Alana
wzięła go pod ramię i pociągnęła do pracowni. - Świetnie wyglądasz.
Założę się, że brazylijskie dziewczęta szaleją za tobą.
- Kobiety z Brazylii nie umywają się do kobiet z Bisbee.
- Cały Mike - roześmiała się Alana.
Beth chciało się krzyczeć. Nie miała pojęcia, że zachowanie
Alany tak ją rozdrażni, ani że Mike natychmiast podejmie flirt. Była
tak zmartwiona tym, co powie siostra na jej związek z Mikiem, że nie
pomyślała, jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za milczenie.
Jeśli teraz cierpi, może winić o to wyłącznie siebie. To ona
nalegała, żeby nie mówić Alanie od razu. Nieśmiała, ostrożna Beth.
Prawdopodobnie nie zasługiwała na takiego faceta jak Mike.
Ponieważ w pomieszczeniu były tylko dwa krzesła, Mike oparł
się o stół. Wypił piwo, które Alana otworzyła dla niego, i wysłuchał
opowieści o tym, jak Colby próbuje szantażować Beth, by zrzekła się
praw do patentu. Beth, jak zwykle najcichsza z ich trójki, słuchała
Alany i Mike'a, którzy z ożywieniem debatowali nad rozwiązaniem
problemu.
Wtem Mike nieoczekiwanie zwrócił się do niej, burząc utarty
schemat.
- Co zamierzasz zrobić?
Alana pospieszyła z odpowiedzią.
- Oczywiście, że chce...
- Pytałem Beth - przerwał Mike. - W końcu to jej sprawa.
Spojrzenie Alany przesunęło się od Mike'a do Beth.
- Cóż, przepraszam.
- Wolałabym raczej porwać na strzępy cały projekt niż oddać go
Huxfordowi - odparła Beth gwałtowniej, niż zamierzała.
- Spokojnie! - powiedziała Alana. - Zdaje się, że mała Beth
oszalała!
- Masz rację, Beth. - Mike skinął aprobująco głową.
- A jeśli Alana jest skłonna wykorzystać swoją znajomość z
Eckstromami, to mi odpowiada - dodała Beth.
- To właśnie chciałam usłyszeć. - Alana zerwała się z krzesła. -
Wsiadam do dżipa i ruszam do Sierra Vista.
- Zamknę sklep i pojadę z tobą - powiedziała Beth.
- A może pojechalibyśmy wszyscy troje? - spytała Alana, zerkając
na Mike'a. - Potem moglibyśmy skoczyć do Erniego.
- Myślę, że poradzicie sobie beze mnie - wykręcił się Mike - Poza
tym mam parę spraw do załatwienia przed jazdą do Tucson.
Spotkajmy się w szpitalu.
Alana wzruszyła ramionami.
- Jak chcesz. Nie rozumiem, jak mężczyzna może odrzucić
propozycję przejażdżki z dwiema dzielnymi i atrakcyjnymi
dziewczynami, ale pewnie tak musi być.
Mike uśmiechnął się szeroko.
- Poświęcenie kształtuje charakter.
Beth spojrzała na niego. Z początku to były tylko żarty, tak jak
zawsze, kiedy wszyscy troje byli razem. Ale jej zmysły lepiej
odbierały teraz jego nastroje. Uważniejsze spojrzenie odkryło
zmarszczkę między brwiami i stanowcze zaciśnięcie szczęki. Myślał o
czymś, co na pewno miało coś wspólnego ze „sprawą do załatwienia",
o której wspomniał. Założyłaby się, że chodzi o Colby'ego.
- Nie zrób żadnego głupstwa. - Popatrzyła na niego znacząco.
Znów się uśmiechnął.
- Siedzę tu z dwiema kobietami, które o jedenastej rano piją piwo,
i jedna z nich ostrzega mnie, żebym nie robił głupstw.
- Wiesz, co mam na myśli.
- Ale ja nie wiem - wtrąciła się Alana - a nie znoszę, kiedy nie
wiem, o co chodzi.
Mike tylko spojrzał na Beth, ale to wystarczyło. Alana właśnie
powiedziała, że nie znosi, jak nie wie, co się dzieje. Nadarzała się
świetna okazja, ale Beth postanowiła z niej nie korzystać. Mówiąc
siostrze o związku z Mikiem, chciała być z nią sam na sam. Alanie
należało się przynajmniej tyle.
- No dobrze, dość tych znaczących spojrzeń. - Alana zaczynała się
już niecierpliwić. - Powiedz mi, co twoim zdaniem Mike zrobi, kiedy
my będziemy w Sierra Vista.
- Myślę, że pobije Colby'ego Huxforda - powiedziała Beth.
- Potem Colby każe go aresztować za napaść, a ja... nie będę
miała nikogo, kto poprowadzi warsztat i będzie robił krajaki -
zakończyła, sprowadzając wszystko na płaszczyznę interesów.
- Obiecuję, że go nie pobiję - przyrzekł Mike. - Choć to kuszący
pomysł.
- Będziesz trzymał się od niego z daleka?
- Nie ma mowy.
- Mike, plan Alany może się powieść. Jeśli wyeliminujemy
możliwość szantażu, Colby'emu pozostanie tylko spakować się i
wracać do domu.
- Nie sądzę, by tak postąpił, chyba że go się dodatkowo zachęci.
- Na przykład? Obiecałeś, że go nie tkniesz.
- I dotrzymam obietnicy. Po prostu porozmawiamy.
- Nie podoba mi się to.
- A mnie tak - wtrąciła się Alana. - Pozwól Mike'owi z nim
porozmawiać. - Popatrzyła na niego z podziwem. - Jestem pewna, że
kiedy zechce, potrafi być przekonujący. Prawda, Mike?
Mike mrugnął do niej.
- Jasne. Do zobaczenia w szpitalu koło pół do siódmej.
Alana zasunęła okna dżipa i włączyła klimatyzację.
- Zatrzymamy się po drodze, zjemy big maca i zadzwonimy, czy
pani Eckstrom jest w domu - powiedziała, przejmując dowodzenie. -
Powinnyśmy ją zastać. Dorabia przepisywaniem na komputerze.
- Naprawdę zależy jej na posłaniu syna do college'u - odezwała
się Beth. - Pewnie dlatego przystała na pomysł Colby'ego. Wiesz,
nigdy mi nie przyszło do głowy, że ktoś mógłby skaleczyć się szkłem
i pozwać do sądu wytwórcę krajaków. A myślę, że powinno.
Alana poklepała ją po kolanie.
- Nie przesadzaj. Po prostu trafiłaś na skunksa. Krajak jest
całkowicie bezpieczny i ty o tym wiesz. Ja obawiam się procesów,
odkąd założyłam „Wakacje z Przygodą". Powinnaś zobaczyć, ile płacę
ubezpieczenia. A i tak nie jestem pewna, czyby mi wystarczyło,
gdyby ktoś zmarł w trakcie wyprawy.
- Co za myśl! Bałaś się kiedyś, że to może nastąpić?
- Jasne! Nie można przewidzieć wszystkiego, kiedy wspinasz się
po górach czy płyniesz tratwą przez katarakty. Ja próbuję
przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności. A i tak nie można
wykluczyć, że ktoś postanowi dostać ataku serca na odludziu.
- Okropność. To wystarczająco trudne, kiedy natychmiast można
sprowadzić pomoc, tak jak zrobiliśmy w przypadku Erniego.
- Jak on się naprawdę czuje, Beth? Rozmawiałam z lekarzem, ale
nigdy nie mam pewności, czy oni nie oszukują. Tak się martwię. O
Mike'a też się martwię.
- Tak, wiem. - Beth westchnęła. - Nastąpił kryzys, ale teraz chyba
jest lepiej. Będziemy pewni za parę dni.
- Kiedy przyjechał Mike?
Pytanie spadło na nią jak grom z jasnego nieba.
- Kilka dni temu.
- Był tu, kiedy dzwoniłam?
Beth nie potrafiła bezczelnie kłamać.
- Tak. Właśnie przyjechał.
- Jak to się stało, że mi o tym nie powiedziałaś?
- Obawiałam się, że wrócisz pędem zobaczyć się z nim. Uznałam,
że twoja praca jest ważniejsza. Ale teraz widzę, że powinnam ci
powiedzieć i pozwolić samej podjąć decyzję.
Alana spojrzała na nią, ale Beth miała oczy przesłonięte
okularami przeciwsłonecznymi.
- Masz rację. Prawdopodobnie bym wróciła. Jestem zmęczona
samotnością, Beth. Mam trzydzieści dwa lata i chcę założyć dom. Ale
nie z kimkolwiek. Ostatnio wiele myślałam o Mike'u Wciąż jest dla
mnie numerem jeden. Kocham go, odkąd mieliśmy po sześć lat.
Osiem lat temu coś nie zaskoczyło, ale widziałaś, jak dziś na mnie
patrzył? Myślę, że możemy zacząć wszystko od nowa.
Beth przeszył ból.
- Alano, ja...
- Wiem, co chcesz powiedzieć. Jemu wciąż zależy na podróżach i
nigdy nie marzył o domu z białym płotkiem. I dobrze, bo ja też tego
nie chcę. Zamierzam mu coś zaproponować. Chcę wejść z nim w
spółkę. W ten sposób on zaspokoi swą żądzę przygód, a jednocześnie
będzie miał udziały w dobrze prosperującym interesie. Jak myślisz,
czy to rozważy?
- Myślę, że będziesz musiała go o to spytać sama.
Szczerze mówiąc, Beth nie była pewna, czy Mike odrzuci tę
ofertę. Wydawała się wprost wymarzona dla niego, w przeciwieństwie
do prowadzenia studia witrażu w Brazylii. Wciąż sprawiali wrażenie
idealnej pary. Może tak było, a Mike przylgnął do niej, ponieważ
przechodził kryzys uczuciowy. Wyobraziła sobie, jak by się czuła,
gdyby oznajmiła Alanie, że Mike jest zajęty nią, a potem odkryła, że
zmienił zdanie.
Usiłowała przekonać samą siebie, że coś takiego nigdy się nie
wydarzy. Mike ją kocha. Powiedział to zaledwie parę godzin temu.
Kochał się z nią przez całą noc. Przecież nie zwróciłby się teraz do
Alany.
Ale ona nie odpowiedziała na jego miłosne zaklęcia. Twierdziła,
że musi poczekać, aż siostra wróci do domu. A on uznał, że
zachowuje się jak małe dziecko. I będzie miała za swoje, jeśli Mike
stwierdzi, że to Alana jest prawdziwą kobietą, którą ona być nie
potrafi.
Patrząc na gibką, wygimnastykowaną sylwetkę Alany, pewnie
prowadzącej dżipa jedną ręką, zastanawiała się, czy ostatnie dni nie
były wyłącznie tworem jej wyobraźni.
Rozdział 13
Mike posłał pracowników na lunch, wpadł na chwilę do domu, a
potem wyruszył na poszukiwanie Colby'ego Huxforda. Zapomniał
spytać Beth, gdzie ten gad się zatrzymał, ale pierwsze przypuszczenie
- elegancki pensjonat White House w Warren - okazało się trafne.
Mike porozmawiał z personelem i z łatwością dowiedział się, że
Huxford najprawdopodobniej je lunch w małym włoskim barku w
centrum Bisbee. Mike znał ten lokal.
Przeszedł obok przeszklonego barku, by się upewnić, czy
Huxford jest w środku. Rzeczywiście, siedział tam, przeżuwając coś,
co wyglądało jak sandwicz z salami. Mike miał ochotę wepchnąć mu
go do gardła. Kiedy pomyślał o tym, jak Huxford potraktował Beth
tego ranka, chciał zabić sukinsyna. Ale obiecał Beth, że nie użyje
przemocy.
Gdy tylko wszedł, Huxford uniósł głowę, zupełnie jak dzikie
zwierzę wyczuwające niebezpieczeństwo. Mike podszedł do jego
stolika, wziął krzesło i usiadł.
- Zdaje się, że pana nie zapraszałem - mruknął Huxford.
Jabłko Adama mu drgało. Oczywisty strach przeciwnika sprawił
Mike'owi przyjemność.
- Nie zostanę tu długo. Przyszedłem przekazać wiadomość.
Nawiasem mówiąc, co za interesująca ranka na policzku. Zaciął
się pan przy goleniu?
- Nie bądź taki dowcipny, Tremayne. Beth cię przysłała?
- Nie. Beth i jej siostra, Alana, są teraz w drodze do Sierra Vista.
Pojechały z wizytą do Eckstromów.
- Powinny raczej posłać prawnika.
- Myślę, że nie ma takiej potrzeby. - Mike oparł łokcie o stolik z
marmurowym blatem. - Alana w ubiegłym roku zabrała tę rodzinę na
wakacje i zmieniła chłopaka z potencjalnego narkomana w sportowca.
Ten dzieciak i jego rodzice zrobiliby dla niej wszystko. A ona
zamierza poprosić ich, by zapomnieli o tym idiotycznym pozwie, do
którego ich nakłaniałeś.
- Zobaczymy. - Huxford odchylił się na krześle i buńczucznie
napiął ramiona. - Pani Eckstrom wydawała się bardzo zainteresowana
przyszłością syna, kiedy z nią rozmawiałem.
- Och, myślę, że to zadziała. Mieszkańcy tych stron już dawno
temu przekonali się, że nie opłaca się zadzierać z siostrami
Nightingale. Właściwie nie prosiły mnie, żebym wbijał ci ostatni
gwóźdź do trumny. Potrafią same zatroszczyć się o siebie. Jestem tu
wyłącznie dla własnej przyjemności.
- Pewnie zagrozisz, że mnie pobijesz, jeśli nie opuszczę miasta do
zachodu słońca. - Huxford uśmiechnął się szyderczo.
- To mogłoby być zabawne, ale obiecałem Beth, że cię nie tknę.
Spodziewam się jednak, że wyjedziesz przed wieczorem.
- A jeśli nie?
- Cóż, pozwól, że opowiem ci trochę o sobie, Huxford. - Mike
rozsiadł się na krześle, skrzyżowawszy wygodnie nogi.
- Nie jestem ciekaw.
- A powinieneś. W ubiegłym roku zaprzyjaźniłem się z pewnym
czarownikiem z Ameryki Południowej. Mieszkańcy deszczowych
lasów mają ziołowe mieszanki, o których ci się nie śniło. Myśliwi
smarują groty strzał pewną substancją, tak trującą, że jedno draśnięcie
w mgnieniu oka kładzie jaguara.
- I co z tego? - Huxford oblizał nerwowo wargi.
Mike sięgnął do kieszeni i wyjął stamtąd małe metalowe pudełko.
- Wieczorami w lasach deszczowych nie ma wiele do roboty.
Opanowałem nieźle sztukę strzelania z dmuchawki. Nauczyłem się
też, jak osadzać strzały na drzewcu.
Huxford rozejrzał się po salce. Było całkiem pusto. Nawet
właściciele zajęli się czymś na zapleczu.
Zanim spojrzał ponownie na stół, Mike schował pudełko i strzałę.
- Nie ma świadków, Huxford. Nie byłoby ich również, gdybym
posłał ci tę strzałę.
- Albo blefujesz, albo jesteś chory.
Mike uśmiechnął się do niego.
- Na twoim miejscu nie przebywałbym w miasteczku, po którym
kręci się szaleniec. To mogłoby okazać się niebezpieczne dla twego
zdrowia.
Huxford
odepchnął
krzesło,
zostawiając
na
talerzyku
nadgryzionego sandwicza.
- Dość tych bzdur. - Rzucił pieniądze na stół. - Błagałem firmę, by
nie wysyłała mnie do tego zapomnianego przez Boga miejsca. Możesz
się poczęstować. - Z tymi słowami wyszedł w pośpiechu z barku.
- Dzięki. Wierz mi, że tak zrobię - powiedział Mike do pustej sali.
Wziął nienaruszoną połowę sandwicza Huxforda i zaczął jeść.
Mike postanowił wziąć do Tucson starą furgonetkę ojca. Chmury
burzowe pojawiały się już od paru dni, ale dziś niebo wyglądało
naprawdę groźnie. Ciekawe, czy dżip Alany przecieka podczas
deszczu. Jeśli tak, obydwie prawdopodobnie zmokną w drodze
powrotnej do Bisbee.
A może uda mu się zabrać Beth do domu, a Alana wróci do
Phoenix. Niemożliwe, żeby chciała tu pozostać, kiedy Beth powie jej
o nich. Miał nadzieję, że już to zrobiła, nawet jeśli to oznaczało, że
spotkanie ich trójki nie będzie przyjemne. Najwyższy czas wszystko
wyjaśnić.
Starą furgonetką nie mógł jechać tak szybko jak wynajętym
samochodem i już był spóźniony. Gdy dojechał do szpitala, o asfalt na
parkingu uderzały wielkie krople deszczu. Powietrze pachniało
wilgotnymi krzewami kreozotu. Mike uwielbiał ten ostry aromat
charakterystyczny dla pustyni. Nad górami przetoczył się grzmot.
Zapowiadała się mokra noc.
Na korytarzu przed pokojem Erniego zobaczył Alanę i Beth.
Jedno spojrzenie na ich pogodne twarze powiedziało mu, że Alana
wciąż o niczym nie wie. Rozczarowanie przyćmiło poczucie triumfu,
po spotkaniu z Huxfordem.
Jednak podszedł do kobiet z uśmiechem. Będzie musiał rozegrać
to na sposób Beth.
- Co się dzieje?
- Lekarz poprosił nas, żebyśmy na chwilę wyszły - wyjaśniła
Alana. - Masz wilgotną koszulę. Pada?
- Tak. Jak przebiegła rozmowa z panią Eckstrom?
Alana uśmiechnęła się szeroko.
- Nie ma mowy o żadnym procesie. Okazało się, że chłopak zaciął
się szkłem, ale nie chciał przyznać się do nieuwagi.
- Nawet przejechałyśmy krajakiem po ręku każdego domownika,
by udowodnić, że jest bezpieczny - dodała Beth. - Pani Eckstrom
przeprosiła nas, że sprawiła tyle kłopotu.
- To wspaniale. - Mike spojrzał Beth w oczy.
Nie zachęciło go to, co zobaczył. Blask miłości i namiętności,
którego tyle w nich było ubiegłej nocy, znacznie przygasł. Widział to
wyraźnie: Alana rzuciła się na pomoc, a więc Beth nie była w stanie
jej powstrzymać. Ale w tym wszystkim jego sytuacja nie była do
końca jasna.
- W porządku, twoja kolej - odezwała się Alana. - Co się stało,
kiedy spotkałeś się z Huxfordem?
- Cóż, oznajmiłem mu, że wy obie robicie właśnie wielką dziurę
w jego planie.
- Nasz kontratak mógłby się nie powieść - przypomniała mu Beth.
- Wiedziałem, że wszystko pójdzie po naszej myśli. Jak
powiedziałem Huxfordowi, cała okolica wie, że kiedy siostry
Nightingale połączą siły, trzeba mieć się na baczności.
Alana roześmiała się.
- A więc kiedy powiedziałeś mu, że zajęłyśmy się tą sprawą,
uciekł z podwiniętym ogonem do Chicago?
- Niezupełnie tak było. Ale wyjechał.
Beth wyglądała na zaniepokojoną.
- Mike, obiecałeś nie używać siły.
- Nie uderzyłem go. Ani razu. - Mike podniósł ręce do góry. -
Wymagało to samozaparcia, ale jedyny ślad na tym padalcu to ten,
który ty zostawiłaś.
Alana wpatrywała się w siostrę z niedowierzaniem.
- Beth go uderzyła? Nie wierzę.
Mike miał okazję wysłuchać relacji Beth. Tak jak się spodziewał,
pominęła uwagę Huxforda o tym, że Mike go wyprzedził. Pominęła
też to, że spotkała Huxforda, kiedy wracała do domu po spędzeniu
kilku godzin w hotelowym łóżku z Mikiem.
- Niesamowite, siostrzyczko - powiedziała Alana. - Nie mogę
uwierzyć, że tak szybko go zaatakowałaś. I to tylko dlatego, że
próbował cię poderwać. Chyba na stare lata robisz się
przewrażliwiona. Szkoda, że to niezbyt miły facet. - Odwróciła się do
Mike'a. - To mi o czymś przypomina. Musimy porozmawiać z tą
dziewczyną, Mike. Zaszyła się w tym swoim studiu i nie spotyka
żadnych mężczyzn. Namawiałam ją, żeby spędziła trochę czasu ze
mną w Phoenix, ale nie przyjechała. Martwię się, że za rok czy dwa
stanie się pomarszczoną starą panną, która całymi dniami miota się po
studiu witrażu i nie ma życia osobistego.
Mike przygwoździł Beth bezlitosnym spojrzeniem. Nie wzruszył
się tym, że jej policzki poróżowiały.
- Czy tak będzie, Beth? - spytał cicho.
Posłała mu wyzywające spojrzenie.
- Myślę, że odeszliśmy od tematu. Co właściwie powiedziałeś
Colby'emu?
- Tak, ja też jestem tego ciekawa - odezwała się Alana.
A więc Mike opowiedział im o rozmowie w barku i patrzył, jak
Beth otwiera szeroko oczy. Wreszcie napięcie przeważyło, bo złapała
go za ramię.
- Mam nadzieję, że nie nosisz ze sobą zatrutej strzały. Mógłbyś
kogoś zabić! - Szybko cofnęła rękę, jakby dotknęła gorącego piecyka.
Krótki dotyk jej palców wystarczył, by Mike znów zapragnął
wziąć ją w ramiona. Jeden pocałunek na oczach Alany byłby wart
tysiąca słów. Ale nie ośmielił się poddać temu impulsowi.
- Nie mam zatrutej strzały - zapewnił. - Nie ma powodu, bym
nosił ze sobą coś takiego. - Mrugnął do niej. - Zwłaszcza że mam
opinię niezgrabiasza.
- To co pokazałeś Huxfordowi? - spytała Alana.
- Po prostu grot strzały, który przywiozłem z Brazylii. Nie
powiedziałem mu, że jest zatruty. Po prostu mu go pokazałem po
opisaniu moich umiejętności w posługiwaniu się dmuchawką.
Wkrótce potem opuścił White House.
Alana zachichotała.
- To wspaniałe, Mike.
- Naprawdę potrafisz strzelać z dmuchawki? - spytała Beth, wciąż
wstrząśnięta całą historią.
- Tak, potrafię. Nie musiałem długo się uczyć. Przypomnij sobie
te lata, kiedy strzelałem kulkami w szkole. Ta sama zasada. - Spojrzał
rozmyślnie na Beth. - Wszystko polega na tym, jak używać języka.
Beth zaczerwieniła się i odwróciła głowę, ale Alana chyba
niczego nie zauważyła.
- Pamiętam, kiedy strzeliłeś kulką we mnie, gdy pisaliśmy
końcowy egzamin z angielskiego u Geddesa - odezwała się. - Omal
cię nie oblał.
- A ty mu to wyperswadowałaś - uzupełnił Mike.
- Powinnam pozwolić, żeby cię powiesił. - Alana uśmiechnęła się.
- W końcu był to ten sam dzień, kiedy ty...
- Można już wejść - powiedziała pielęgniarka, stając na progu
pokoju Erniego.
- Dzięki, już idziemy. - Alana natychmiast ruszyła do drzwi.
Mike skorzystał z okazji i złapał Beth za ramię. Przytrzymał ją,
dopóki Alana nie weszła do środka. Potem pochylił się i przyłożył
wargi do jej szyi.
- Kocham cię, choć taki z ciebie tchórz - szepnął, po czym
leciutko ją ugryzł.
Wciągnęła gwałtownie powietrze, ale nie odwróciła głowy. Kiedy
ją puścił, wyprostowała się jak karny żołnierz i wkroczyła do pokoju.
Bardziej zniechęcony niż zwykle Mike poszedł za nią.
Beth jako dziecko nienawidziła huśtawek, ponieważ od
podskakiwania w górę i w dół bolał ją brzuch. Tak właśnie czuła się
teraz. W jednej chwili nie mogła sobie wyobrazić zranienia siostry, co
by niewątpliwie nastąpiło, gdyby powiedziała jej o sobie i Mike'u, w
następnej umierała z niepokoju, widząc, jak Mike i Alana przyjaźnie
ze sobą rozmawiają.
Nie mogła nie zauważyć, jak podobni są do siebie. Przez
większość życia wierzyła, że powinni być razem. To oni byli ci silni,
odważni. Ona była szarą myszką, która tęskniła za mocnymi
wrażeniami, ale nie miała odwagi żądać dla siebie życia, jakiego
pragnęła.
Czując ślad delikatnego ukąszenia Mike'a, palący jak piętno na
skórze, weszła do pokoju Erniego. Alana już zdążyła zająć krzesło
przy łóżku chorego i teraz rozmawiała z ożywieniem.
Ernie uniósł głowę, kiedy weszła Beth, a za nią Mike. W jego
oczach pojawiło się wyraźne pytanie.
- A więc znów jesteśmy wszyscy razem - powiedział. -Najwyższy
czas.
- Życie jest zbyt krótkie, by chować urazy. - Alana odwróciła się
do Mike'a. - Prawda?
- Jak się czujesz? - Beth podeszła do łóżka.
- Świetnie, teraz kiedy jesteście tu wszyscy troje.
- Szykowny ten ząb jaguara - zauważyła Beth.
Próbowała wmówić sobie, że Ernie wygląda lepiej, choć sprawiał
wrażenie zmęczonego bardziej niż zwykle.
- Pielęgniarki nazywają mnie Krokodylem Dundee - powiedział
chory z uśmiechem.
- Poczekaj, aż zobaczysz jaguara na wolności, tato - odezwał się
Mike, stając tuż obok Beth. - To niesamowity widok.
Beth wiedziała, że powinna się odsunąć, ale nuta niepokoju w
głosie Mike'a sprawiła, że ani drgnęła.
- Założę się, że tak. - Alana znów zwróciła się do Mike'a. -
Nawiasem mówiąc, właśnie opowiadałam twemu tacie o moim
nowym pomyśle. Beth powiedziałam o nim wcześniej. Zabawne, że
nie zdążyłam powiedzieć tobie, choć ty jesteś tu najważniejszą osobą.
- Tak?
Beth poczuła, że Mike sztywnieje. Zacisnęła dłonie na poręczy
łóżka.
- Myślę, że powinniśmy prowadzić wspólne interesy - wyjaśniła
Alana. - Trafiłam na chłonny rynek, ale potrzebuję dobrego
współpracownika, który lubi przygody i podróże. Chciałam rozwinąć
wyprawy rodzinne w lasy deszczowe. Twój styl życia byłby taki jak
przedtem, a przy tym zbudowałbyś sobie coś trwałego finansowo. Co
ty na to?
Przez parę dręczących sekund milczenia Beth marzyła o tym,
żeby uderzyło tornado i wyssało ją z pokoju. To wydawało się niemal
prawdopodobne. Za oknem deszcz walił o szyby i strzelały
błyskawice.
- No, Mike? - naciskała Alana. - Ten interes naprawdę się opłaca.
Chciałabym, byś był jego częścią.
- To ciekawy pomysł - odezwał się w końcu Mike. - Zastanowię
się nad tym.
- Mogłaby cię zmusić do mieszkania w Phoenix - zauważył Ernie.
- Och, wiem, że Mike nie chciałby mieszkać w dużym mieście -
powiedziała pospiesznie Alana. - To nie byłby warunek. - Spojrzała na
Mike'a. - Obiecaj mi, że o tym pomyślisz, dobrze?
- Dobrze - zgodził się neutralnym tonem. - I doceniam ofertę.
- To propozycja stałej współpracy - podkreśliła. - Byłbyś w tym
dobry, Mike.
- Możliwe. - Odchrząknął. - Słuchaj, nie spędzałaś ostatnio tak
dużo czasu z Erniem jak Beth i ja. Może zostaniesz tu i opowiesz mu
o swojej wyprawie, a my wyjdziemy na korytarz i porozmawiamy?
Coś wydarzyło się dziś w warsztacie. Chciałbym spytać Beth o kilka
rzeczy, żeby jutro mieć jasność.
- Jasne - zgodziła się Alana. - Swoją drogą trudno mi sobie
wyobrazić ciebie w warsztacie.
- Szczerze mówiąc, nawet mi się to podoba.
- A więc bardzo się zmieniłeś, Mike.
- Pewnie tak. Chodź, Beth. Pozwólmy im pogadać, a my
załatwimy interesy. - Wziął ją za ramię i wyprowadził z pokoju.
- Kiedy dowiedziałaś się o tym pomyśle Alany? - spytał na
korytarzu, upewniwszy się, że w pokoju ich nie słychać.
- Wspomniała o tym dziś po południu. - Beth spojrzała na niego.
Nerwy miała napięte jak postronki. - Prawdę mówiąc, to wydaje się
idealnym rozwiązaniem dla ciebie.
- A więc znowu chcesz wiedzieć lepiej, co uczyniłoby mnie
szczęśliwym. Ale zapewniam cię, że się mylisz.
- Dlaczego?
Wziął ją za łokcie.
- Ponieważ miałbym do czynienia nie z tą siostrą, po prostu.
Ponieważ od zawsze cię kochałem, a ty kochałaś mnie i wreszcie
dotarło do mnie, że mogę mieć ciebie i przygody w deszczowych
lasach. Ty możesz mieć mnie i swoje studio. Możemy sprawić, że to
się uda - małżeństwo, podróże, dzieci, szczęście. To niezbyt pasuje do
planu Alany.
Zrobiło jej się lekko na sercu.
- Chcesz się ze mną ożenić?
- Ktoś powinien. - Uśmiechnął się do niej. - Albo staniesz się
zasuszoną starą panną, która miota się po studiu i nie ma życia
osobistego.
- Ale ja jestem zbyt cicha i za bardzo się wszystkim przejmuję.
Alana jest podobna do ciebie, stanowcza i gotowa do działania.
- Może dlatego nigdy mnie za bardzo nie pociągała. Alana jest
ekstrawertyczką. Twoja namiętność jest głęboko ukryta, a ja jeden
znam jej siłę. Zafascynował mnie las deszczowy, bo jest mroczny i
tajemniczy. Jeszcze bardziej fascynują mnie tajemnice Beth.
Zaczęła drżeć. Łomotało jej w skroniach.
- Czytam odpowiedź w twoich oczach - szepnął. - Musisz tylko to
powiedzieć.
- Och, Mike. To brzmi wspaniale, ale...
- Czasem rzeczywiście za dużo myślisz - mruknął.
Przygarnął ją mocno, aż stanęła na palcach i dotknął wargami jej
ust.
- Beth! - zawołała Alana.
Beth odsunęła się od Mike'a, ale kiedy ujrzała twarz Alany, zdała
sobie sprawę, że zrobiła to nie dość szybko.
Rozdział 14
Beth nie zapomniała, jak wyglądała Alana, kiedy umarł ich ojciec.
Zupełnie jakby zapadła się od wewnątrz. Cała jej energia wyparowała,
zostawiając skorupę bez życia. Tak samo wyglądała teraz. Beth
podbiegła ku niej, ale siostra cofnęła się z ponurą miną.
- Trzymaj się z daleka! - Cofnęła się jeszcze o krok. - Nie
zbliżajcie się do mnie! Żadne z was!
- Chciałam ci to powiedzieć! - zawołała Beth. - Nie miałam
pojęcia jak!
Alana potrząsnęła głową, zupełnie jakby zaprzeczała temu, co
zobaczyła. Wciąż wycofywała się w głąb holu. Jakaś pielęgniarka
odskoczyła na bok, by uniknąć kolizji.
- Musimy porozmawiać! - błagała Beth.
- Nie - wychrypiała Alana, a potem odwróciła się i pomknęła jak
strzała do wyjścia.
Zaszokowana Beth patrzyła za nią bezradnie.
- Chodź! - Mike złapał ją za ramię. - Musimy iść za nią.
Beth ociągała się.
- Ale ona nas nie chce.
- To nie ma znaczenia. Na dworze leje. Jeśli zdecyduje się
prowadzić...
- Masz rację. - Strach zmroził jej krew w. żyłach. - Jesteś szybszy.
Biegnij za nią. Dogonię cię.
Kiedy Mike pognał do wyjścia, Beth wróciła do Erniego.
Spoglądał w stronę drzwi ze zmartwioną miną. Ciekawe, ile usłyszał.
- Coś się wydarzyło - powiedziała. - Zaraz wracamy.
- Nie pozwólcie, żeby ktoś cierpiał.
Za późno, pomyślała Beth, ale uspokoiła chorego:
- Nie dopuścimy do tego. - I pobiegła za Mikiem.
Ernie zamknął oczy. Czuł się taki bezradny.
- Te dzieciaki potrzebują pomocy, Pete. Co masz mi do
powiedzenia?
„Będę nad nimi czuwał. Wciąż nie wiem, czy uda mi się zrobić
coś więcej. Wypełniłem wszystkie formularze, ale nikt niczego nie
zaakceptował".
- Przeklęta biurokracja. Chciałbym wstać z tego łóżka. Ale zabrali
moje rzeczy.
„Jest tylko jeden sposób, byś opuścił dziś szpital i im pomógł. Ale
ja nie znam planu, więc nie mam pojęcia, co się stanie".
- Czy nikt tam na górze nie rozumie, że mamy problem?
„Nie wiem, przyjacielu. Spróbuję coś zrobić".
Beth nie widziała Mike'a w holu. W końcu dostrzegła go pod
daszkiem na zewnątrz. Ulewa odgrodziła go ścianą wody. Pospiesznie
dołączyła do niego.
- Gdzie ona jest?
- Straciłem ją z oczu. Zablokowały mnie trzy osoby na wózkach i
zanim wyszedłem, znikła. Nie wiem, dokąd iść, bo nie mam pojęcia,
gdzie zaparkowałyście.
- Tam. - Beth wskazała ręką. - Widzę ją, Mike! Właśnie
wyjeżdża!
- Faktycznie. Zaparkowałem niedaleko stąd. Chodź!
Ulewa w kilka sekund przemoczyła ich do suchej nitki. Beth
biegła przez kałuże, obryzgując wodą gołe nogi. Tymczasem dżip
kierował się do wyjazdu z parkingu. Na szczęście przed Alaną
zatrzymał się jakiś samochód, co ją trochę opóźniło.
- Nie spuszczaj jej z oka - rzucił Mike. - Patrz, gdzie skręci, a ja
tymczasem uruchomię furgonetkę.
Nadzieje Beth osłabły.
- Wziąłeś tego starego grata? W tym nigdy jej nie złapiemy!
- W nim nasza nadzieja.
Podczas gdy usiłował zmusić kaszlący silnik do pracy, Beth
przeszła na stronę pasażera, cały czas obserwując dżipa. Kiedy silnik
zaskoczył i Mike otworzył drzwiczki z jej strony, wskoczyła do
środka.
Dżip pojechał prosto, mijając skrzyżowanie.
- Wciąż jedzie na wschód.
- A więc nie kieruje się na autostradę. To znaczy, że nie jedzie ani
do Phoenix, ani do Bisbee. Ciekaw jestem, dokąd, u licha, zmierza?
- Może sama tego nie wie - powiedziała cicho Beth. - Po śmierci
taty pojechała na pustynię. Próbowałam jechać za nią, ale nie miałam
pojazdu z napędem na cztery koła, więc szybko straciłam ją z oczu. Po
paru godzinach wróciła do domu i nie chciała ze mną o tym
rozmawiać. Na drugi dzień nie pamiętała, gdzie była. Po prostu
jechała przed siebie.
- Świetnie. - Furgonetka Mike'a potoczyła się na wschód w
kierunku gór Rincon. Błyskawica rozdarła chmury i nad ich głowami
przetoczył się grzmot. - Miejmy nadzieję, że ruch na drodze trochę ją
opóźni.
Beth wbijała wzrok w gęsty deszcz. Mimo zapadających
ciemności dżip był wciąż widoczny.
- Uwaga, skręca!
- Dobrze. - Mike zerknął w lusterko wsteczne. - Do diabła, w tej
ulewie nie widzę, czy ktoś jedzie za mną. - Odkręcił okno i wychylił
głowę, chcąc sprawdzić, czy może bezpiecznie zmienić pasmo. Kiedy
mu się to udało, od Alany dzieliły ich dwa samochody.
- Nawet jeśli zdołamy jechać tuż za nią, jak skłonimy ją, by się
zatrzymała? - spytała Beth. - To nie będzie łatwe.
- Może uda mi się zmusić ją, by zjechała na pobocze.
- Och, Mike. To zbyt niebezpieczne.
- Tak samo jak jazda bez celu podczas burzy. Musimy wyciągnąć
ją z tego dżipa.
- Nie powinieneś mnie całować!
- Powinnaś jej o nas powiedzieć!
- Nie mogłam! - zawołała, przekrzykując grzmoty. - Widziałeś,
jak rzuciła mi się na pomoc w tej sprawie z procesem! Jak mogłabym
powiedzieć jej, że coś nas łączy, po tym wszystkim?
Podniósł głos.
- A jak mogłaś pozwolić jej myśleć, że chciałbym dla niej
pracować?
- Skąd miałam wiedzieć, że ci to nie odpowiada?
- Bo kocham ciebie, do diabła! I chciałbym, żebyś wreszcie wbiła
to sobie do tej tępej głowy.
- Ja mam tępą głowę? Co powiesz... Mike! Ona wymija tamtą
ciężarówkę!
- Widzę. Trzymaj się. - Mik skręcił gwałtownie w prawo i
furgonetkę zniosło na bok.
- Dogonisz ją?
- Nie mam pojęcia.
Niebo oświetliła kolejna błyskawica. Beth jęknęła.
- Gdybyś tylko przyjechał samochodem, który wynająłeś.
- Skąd miałem wiedzieć, że będę musiał kogoś gonić? - Zaklął
pod nosem.
- Nie krępuj się, Mike. Znam te przekleństwa. Nauczyłeś mnie
ich, jak byliśmy dziećmi, pamiętasz?
- Teraz też kłócimy się jak dzieci.
Temperatura gwałtownie spadła i Beth drżała w mokrym ubraniu.
- Chciałabym, żebyśmy wciąż byli dziećmi i ścigali Alanę na
rowerach.
Mike włączył ogrzewanie.
- Wyszłoby na to samo, biorąc pod uwagę szybkość tej
ciężarówki. Dzięki Bogu. Stoi na czerwonym świetle. To powinno
nam pomóc.
- Nie wiem, ile świateł jest jeszcze na tej drodze. Zaczyna się
robić pusto. - Beth potarła gęsią skórkę na ramionach. - Co zrobimy,
jeśli postanowi jechać na przełaj?
Mike mocniej zacisnął zęby.
- Będziemy jechać za nią tak długo, jak zdołamy, aż ugrzęźniemy
w błocie, złamiemy oś czy przebijemy koło. - Na światłach
zahamował. Byli tuż za dżipem Alany. - Włączę klakson i dam jej do
zrozumienia, że jesteśmy za nią. Może zrozumie, że ten wyścig nie ma
sensu, i zatrzyma się.
- Wątpię, ale spróbuj.
Mike dwukrotnie nacisnął klakson.
- Nie widzę jej przez to plastykowe okno - powiedziała Beth. - I
przez ten deszcz.
- Założę się, że ona nas widzi.
Dżip ruszył gwałtownie ze skrzyżowania.
- Do diabła! Przejechała na czerwonym świetle! - Mike rozejrzał
się szybko i nacisnął na gaz. - Szkoda, że nie ma tu policjanta.
- Teraz już wiesz, czy zatrzyma się, gdy nas zobaczy.
- Szalona kobieta - mruknął, zmieniając biegi.
- Wiedziałam, że tak zareaguje. Po prostu wiedziałam.
- A ja miałem nadzieję, że przesadzasz.
- Pomyśl o tym z jej punktu widzenia, Mike. Kochała się w tobie
jeszcze jako sześciolatka. Nawet dzisiaj o tym mówiła. Nie
powiedziałeś jej, że jej nie kochasz. Po prostu wyjechałeś. Mogła
sobie wyobrażać Bóg wie co, na przykład, że zaspokoisz tęsknotę za
włóczęgą i wrócisz do niej.
- To prawda, ale powinniśmy wyjaśnić to nieporozumienie, jak
tylko przyjechała.
- Powinniśmy. Teraz to widzę i to moja wina.
Wyciągnął rękę i uścisnął jej kolano.
- To było dla ciebie trudne.
- Powinnam być odważniejsza.
- Mogłabyś, gdybyś naprawdę wierzyła, jak bardzo cię kocham.
Milczała. Tylne światła dżipa znikały we mgle. Ciężarówka i dżip
były jedynymi pojazdami na tym odludziu i Alana zdawała się
zyskiwać przewagę. Mike zerknął na Beth.
- Wciąż trudno ci w to uwierzyć, prawda?
- Widziałam, jak złamałeś Alanie serce - powiedziała ostrożnie
Beth. - Nie chcę, żebyś to samo zrobił z moim. - Zauważyła, że na
pustyni grzmoty wydawały się głośniejsze, a pioruny groźniejsze.
Zadrżała.
- Złamałem jej serce, bo zawsze kochałem ciebie. Nic między
nami nie jest takie samo jak między Alaną a mną. Nic.
- Z wyjątkiem tego, że obie od lat kochałyśmy się w tobie.
Mike spojrzał na nią uważnie.
- Kochałaś mnie od lat? Nigdy się do tego nie przyznałaś.
- Nie chciałam, żebyś o tym wiedział. To sprawiało, że byłam
nieodporna na ciosy.
- Otwórz się przede mną, Beth. Przysięgam, że cię nie skrzywdzę.
Powiedziałaś, że kochałaś mnie od lat. Na litość boską, powiedz, że
kochasz mnie teraz.
- Ja... - przerwała. Tylne światła dżipa zaświeciły wyraźniej przez
deszcz. - Mike! Zdaje się, że ona hamuje.
- Chyba tak. Może ma dość tej szalonej jazdy.
- Nie. Myślę, że to przez to rozlewisko. Patrz na prąd wody
płynącej przez drogę. Nie wygląda na przejezdną. Założę się, że Alana
zastanawia się, czy przejechać, czy nie.
- Nie powinna tego robić. Słuchaj, kiedy podjedziemy bliżej,
postawię furgonetkę w poprzek drogi, żeby ją zablokować.
- Nie mogę uwierzyć, że przejedzie przez tę wodę - powiedziała
Beth, usiłując przekonać samą siebie.
Kiedy podjechali bliżej, Beth oceniła, że dżip stoi w odległości
trzech metrów od strumienia, który przelewał się przez drogę. Światła
samochodu oświetlały burą wodę, rwącą i pełną śmieci, ale nie sposób
było ocenić jej głębokości. Do płynącej gałęzi przylgnął myszak.
- Zawsze mówi o wariatach, którzy lekceważą ulewę na pustyni -
zauważyła Beth. - Wie, że głupotą byłoby próbować. Nawet napęd na
cztery koła niczego nie gwarantuje.
- Mam nadzieję, że ona o tym pamięta. Cóż, do roboty. - Zwolnił i
skręcił szerokim łukiem, by zablokować oba pasy.
Zanim jeszcze ciężarówka stanęła na dobre, Beth otworzyła
drzwiczki i wyskoczyła na deszcz. Podbiegła do dżipa, ale ruszył do
przodu, wprost na strumień.
- Nie! - krzyknęła Beth, przyspieszając biegu. - Alano, nie!
Dżip zarył w wodę, wytryskując gejzery spod kół. Beth nie
przestała biec i krzyczeć. Woda sięgała jej po kostki i z trudnością
utrzymywała równowagę.
Mike złapał ją i odciągnął do tyłu.
- Co ty wyprawiasz? - wrzasnął jej do ucha.
Beth otworzyła usta, ale wydobyło się z nich tylko urywane
łkanie. Otarła z twarzy deszcz i łzy, by widzieć, co się dzieje z
dżipem. Proszę, niech jej się uda, powtarzała w duchu.
Pojazd posuwał się miarowo do przodu, a woda chlupała o
kołpaki kół. Na razie wszystko było w porządku. Nagle prawe
przednie koło ugrzęzło w dziurze. Dżip zachwiał się i zaczął
przechylać.
- O Boże - powiedział Mike.
- Trzymaj się! - krzyczała ochryple Beth.
- Może w bagażniku furgonetki jest linka. - Mike zwolnił uścisk i
pognał do samochodu.
Beth stała z obiema rękami przyciśniętymi do ust. Łzy i deszcz
spływały jej po policzkach. Dżip poddawał się wodzie i przechylał na
bok.
- Nie mogę znaleźć tej przeklętej linki! - zawołał Mike z
przerażeniem w głosie. - Będę szukać dalej!
Okienko dżipa otworzyło się i wyjrzała Alana. W świetle
błyskawicy oczy zalśniły w jej białej twarzy.
- Nie martw się, wyciągniemy cię! - wołała Beth.
- Masz linkę? - odkrzyknęła Alana.
- Mike szuka!
„Linka holownicza jest pod siedzeniem" powiedział jakiś głos tuż
obok niej. Brzmiał zupełnie jak głos Erniego.
Beth odwróciła się gwałtownie w kierunku głosu.
Ernie stał dwa metry od niej, z cygarem w kąciku ust, w kraciastej
koszuli i całkiem suchych, wytartych dżinsach. Ząb jaguara nie wisiał
mu już na szyi.
„Powiedz mu, gdzie jest linka. Nie znajdzie jej sam. Jest zbyt
roztrzęsiony".
- Linka... linka jest pod siedzeniem! - udało jej się zawołać. Wciąż
wpatrywała się w Erniego. Deszcz spływał strumieniami, ale Ernie nie
mókł. - Jak się tu dostałeś? - szepnęła, tknięta strasznym przeczuciem.
„Nieważne. Po prostu wyjdź za mojego chłopaka".
- Ja...
„Obiecaj mi, Beth. Nie mogę tu sterczeć bez końca".
- Obiecuję, ale...
- Znalazłem linkę! - Zdyszany Mike po kilku susach znalazł się
obok niej.
- Mike...
- Zrobimy tak. - Podał jej koniec ciężkiej nylonowej linki. -
Przywiąż ten koniec do furgonetki. Wejdź pod spód i przymocuj ją do
osi. Tymczasem ja wysunę się tak daleko jak zdołam i rzucę ją Alanie.
Może ją przywiązać do pałąka.
- Dobrze. - Roztrzęsiona Beth pospieszyła do furgonetki.
Spojrzała na miejsce, w którym przed chwilą stał Ernie. Mike
przeszedł szybko obok, nie zatrzymując się. Serce ścisnęło się jej
niepokojem. Tak jak się spodziewała, Ernie zniknął.
Wcisnęła się pod pojazd. Żwir z drogi kaleczył jej nagie ramiona i
nogi, kiedy przywiązywała mocno linkę do przedniej osi. Zanim
skończyła, Alana przywiązała drugi koniec do pałąka, balansując na
boku dżipa. Mike stał po kolana w wodzie. Zachwiał się, gdy kawałek
płynącego drewna uderzył go w nogę.
- Mike, cofnij się trochę! - Zaczęła posuwać się ku niemu.
- Nic mi nie jest! Jak tylko Alana przymocuje linkę, złapię się jej.
Linka napięła się.
- Gotowe! - zawołała Alana.
- Idę do ciebie! - odkrzyknął Mike.
W tym momencie Beth usłyszała cichy, ale nie dający się z
niczym pomylić dźwięk ruszającej się furgonetki.
„Zaciągnij hamulec".
Rozejrzała się, ale tym razem nie dostrzegła nikogo. Podbiegła do
samochodu, wskoczyła do środka i zaciągnęła hamulec.
„Teraz weź parę kamieni i podłóż je pod koła".
Pospiesznie zastosowała się do polecenia, ledwie mając czas
zauważyć, że Mike, po pachy w wodzie, posuwa się w kierunku
Alany. Dźwigała kamienie, których nigdy nie zdołałaby unieść. Z
jakiegoś powodu nie były tak ciężkie, zupełnie jakby jej ktoś pomagał.
„To powinno wystarczyć, przynajmniej na razie".
Podbiegła do wody i stała tam, ciężko dysząc. Tymczasem Alana
wdrapała się z dżipa na plecy Mike'a, który zaczął posuwać się wzdłuż
liny. Nagle potknął się i Beth krzyknęła.
„Nie martw się. Uda mu się".
Beth przełknęła ślinę.
- Musi. Tak bardzo go kocham. - Stała wyprostowana, czekając,
aż Mike dojdzie do punktu, gdy woda będzie sięgać mu do pasa,
potem do bioder. Wreszcie, gdy sięgała do kolan, Alana chwyciła
linkę i zsunęła się przed nim. Kiedy sięgała do kostek, Beth skoczyła i
wzięła ją w ramiona.
- Przepraszam - szlochała Alana. - Zawsze wiedziałam, że on cię
kocha. Myślałam, że cię pokonam. Prawie mi się udało. Ale wtedy
kupiłaś tę... przeklętą czerwoną suknię.
Beth przytuliła siostrę i płakała wraz z nią nad tymi wszystkimi
latami oszukiwania i współzawodnictwa, które skrycie niszczyły ich
miłość. W końcu westchnęła spazmatycznie.
- Już po wszystkim. Wszystko będzie dobrze.
- Tak - powiedziała Alana z drżącym śmiechem. - Nikt nie
zadziera z siostrami Nightingale.
- Nikt. - potwierdziła Beth, uścisnąwszy ją. - Nawet my same.
Rozdział 15
Wkrótce po tym, jak Mike wyciągnął Alanę z wody, na drodze
pojawił się farmer z ciężarówką o podwójnych kołach, wyposażoną w
wyciągarkę. Farmer z pomocą Mike'a ustawił dżipa w pionie i obaj
zaczęli holować go na twardy grunt.
- Szkoda, że ten facet nie zjawił się wcześniej - zauważyła Alana.
Siostry siedziały w kabinie furgonetki, czekając, aż mężczyźni
skończą wyciąganie dżipa z wody, otulone kocem, który dał im
farmer.
- Chyba lepiej, że przyjechał dopiero teraz - odparła Beth.
- Pewnie masz rację. - Alana poprawiła koc. - Kiedy Mike
ryzykował życie, by mnie uratować, a ty byłaś gotowa rzucić się w
wodę i płynąć mi na pomoc, zrozumiałam, co ze mnie za kretynka. W
końcu naraziłam nas troje na niebezpieczeństwo.
- Byłaś na nas wściekła i nie myślałaś logicznie.
- To prawda, ale zachowałam się jak dziecko. Kiedy Mike szukał
linki i moje szanse malały, uświadomiłam sobie, jak wiele dla siebie
znaczymy, wszyscy troje. A ja w swojej głupocie odepchnęłam dwoje
ludzi, którzy kochają mnie najbardziej na świecie. I wszystko z
powodu zranionej dumy.
- Tylko dumy?
Alana westchnęła.
- Wstyd mi się do tego przyznać, ale zawsze kochałam Mike'a jak
brata. Zaręczyłam się z nim, bo był najlepszą partią w okolicy i
pochlebiało mi, że mogłam powiedzieć, że to mój chłopak, mój
narzeczony. Zwłaszcza że wiedziałam, iż tobie też na nim zależy.
- Wiedziałaś o tym?
Alana uszczypnęła ją delikatnie w ramię.
- Za kogo mnie bierzesz? Za idiotkę?
- Myślałam, że udało mi się zachować to w sekrecie.
- Jasne. Ciągle chciałaś, żeby się z tobą mocował i zawsze byłaś
w pobliżu, kiedy po mnie przychodził. I jeszcze ta czerwona sukienka.
Równie dobrze mogłabyś wywiesić ogłoszenie na billboardzie. Nic
dziwnego, że tamtej nocy w końcu cię pocałował.
- O tym też wiedziałaś? - Beth zarumieniła się.
- Widziałam was. To był dopiero pocałunek. Mike'a i mnie nic
takiego nie łączyło, dlatego przedmałżeńska wstrzemięźliwość nie
była dla nas problemem. Tamtej nocy byłam gotowa cię zabić, ale
wydawało mi się, że ujawnienie wszystkiego uczyni więź między
wami rzeczywistą, a tego nie chciałam. Postanowiłam zwalczyć ogień
ogniem i próbowałam uwieść Mike'a. Jak wiesz, nie udało mi się.
Beth wprawdzie przyjęła wersję Mike'a, ale nie zaszkodziło, że
Alana ją potwierdziła.
- Chciałaś, żebym go znienawidziła.
- Jasne. Gdybyś znała prawdę, mogłabyś się z nim związać.
Ponieważ byłaś też ulubienicą taty, uznałam, że to byłoby nie w
porządku.
- Ulubienicą taty? - Beth patrzyła na siostrę szeroko otwartymi
oczami. - Skąd ci to przyszło do głowy?
- Pracowałaś z nim, a ja się do tego nie nadawałam. Ciągle
chwalił twój talent. Czułam się jak... intruz.
- Och, Alano. - Beth mocno ją uścisnęła. - Wiesz, o czym mówił,
kiedy pracowaliśmy razem? O tobie! Jaka jesteś bystra i odważna. „Ta
dziewczyna pewnego dnia zwiedzi cały świat", mawiał, a oczy
błyszczały mu dumą.
- Zmyśliłaś to, żeby mi sprawić przyjemność.
- Nie. Przysięgam. W takich chwilach zawsze zżerała mnie
zazdrość.
Alana zachichotała.
- Niech to licho, Beth, co z nas za para. Nienawidziłyśmy się i
kochałyśmy jednocześnie. Każda z nas chciała być ulubioną córeczką
taty. Kiedy doszłam do wniosku, że przegrałam, zrobiłam wszystko,
żeby dostać Mike'a, choć on naprawdę pasuje do ciebie.
Beth oparła głowę o głowę Alany.
- Naprawdę ci to nie przeszkadza?
- Prawdę powiedziawszy, cieszę się, że wreszcie z tym koniec.
Długo ignorowałem przyciąganie między wami. To było bardzo
wyczerpujące.
- A więc wiedziałaś, co oznacza ten witraż w moim studiu? Alana
skinęła głową.
- Wiele razy kusiło mnie, by go jakoś stłuc. Ale ten witraż jest tak
piękny, że nawet trawiona zazdrością nie byłam w stanie go
zniszczyć. Poza tym nie myślałam, że któraś z nas zetknie się jeszcze
z Mikiem, ale kiedy wrócił, po prostu musiałam tu przyjechać i
spróbować go odzyskać, a przynajmniej nie dopuścić, byś ty go
zdobyła.
- To zadziwiające.
- To głupie i tyle. A on nawet na mnie nie działa. W każdym razie
nie tak, jak powinien działać facet, z którym zamierza się spędzić
życie.
- A więc dlaczego nie zakochałaś się w kimś innym?
- Kolejna głupota. - Alana oparła głowę o zniszczony podgłówek.
- Naprawdę przydałby mi się psychiatra. Myślałam, że jeśli się z kimś
zwiążę, a nawet wyjdę za mąż, nie będę osiągalna, gdy Mike wróci. A
ty mogłabyś być. Twoje małżeństwo z Mikiem byłoby dla mnie
ciosem.
- A teraz twój najgorszy koszmar ziści się.
- Teraz wszystko jest tak, jak być powinno. Dwoje ludzi, których
kocham, wreszcie razem. W końcu jesteście moją jedyną rodziną - ty,
Mike i Ernie.
Ernie. Beth pomyślała o tym, co widziała i słyszała dziś
wieczorem. Zastanawiała się, czy powiedzieć o tym Alanie. Jeśli tak,
musiałaby też dodać, co to jej zdaniem oznacza. Mogła się mylić.
Napięcie mogło sprawić, że miała halucynacje. Czytała o takich
rzeczach.
Może sama wiedziała, gdzie jest linka, ale wmówiła sobie, że
Ernie stoi obok. To, że pomyślała o hamulcu ręcznym, było logiczne.
To samo odnosiło się do kamieni. Jeśli wydawały jej się lżejsze, niż
powinny, pewnie pomogła jej adrenalina, a nie duch.
Głupio by zrobiła, opisując swoje przeżycia. Nie ma powodu, by
Mike i Alana martwili się na zapas.
- Wiesz, kiedy siedziałam w dżipie, wydawało mi się, że słyszę
głos taty - odezwała się Alana.
- Co? - Beth gwałtownie odwróciła głowę ku siostrze.
- Woda i grzmoty zagłuszały wszystko wokół, ale zdawało mi się,
że powiedział: „wszystko będzie w porządku". - Głos Alany drgał z
emocji. - Ja... pewnie to sobie wyobraziłam.
Beth coś ścisnęło w gardle.
- Może nie.
- Chciałabym uwierzyć, że mówił do mnie - szepnęła Alana.
- A więc uwierz w to - odparła Beth, ocierając łzy z policzków.
Jeśli ich ojciec naprawdę mówił do Alany, może Ernie naprawdę
mówił do niej. - Musimy... wrócić do szpitala, jak tylko chłopcy
uporają się z dżipem.
- Jasne. Biedny Ernie pewnie zachodzi w głowę, co się właściwie
stało. Wreszcie będziemy wszyscy razem po ośmiu długich latach i
bez żadnych uraz. Ale nie powinniśmy mówić mu, jak było
niebezpiecznie.
- Chyba tak. - Beth przełknęła ślinę. - Ale może się sam domyślić.
- To prawda, niewiele uchodzi jego uwagi. Uwielbiam staruszka.
Kiedy się lepiej poczuje, zabiorę go na wyprawę kajakiem. Góry
Ozark są piękne. Może chciałby je zobaczyć.
Łzy spływały cicho po policzkach Beth. Modliła się, by Ernie
mógł zobaczyć góry Ozark z Alaną i las deszczowy ze swym synem.
Mike otworzył drzwiczki od strony kierowcy.
- No, skończyliśmy. Zostawimy dżipa tutaj, jeśli nie masz nic
przeciwko temu, Alano. Jonas zaproponował, że przyholuje go do
miasta, ale myślę, że dość już dla nas zrobił. Powiedziałem mu, że
zorganizujemy hol rano, jak tylko przestanie padać.
- To mi odpowiada. Najważniejsze, że wszyscy żyjemy. Nie
obchodzi mnie, co się stanie z dżipem.
- Trzeba go będzie oddać do warsztatu. W silniku jest piasek.
- Co to ma za znaczenie?
- Racja - przytaknął Mike. - Wezmę od Jonasa adres i numer
telefonu, żebyśmy mogli go znaleźć, kiedy wymyślimy, jak mu
podziękować.
- Może spodobałby mu się witraż? - zasugerowała milcząca dotąd
Beth.
Mike uśmiechnął się do niej.
- Może. Cóż, pożegnam się z nim i ruszamy.
- Beth i ja chcemy wrócić do szpitala i powiedzieć Erniemu, że
wszystko jest w porządku - odezwała się Alana.
- Myślałem, że tak zrobimy. - Mike obrzucił je szybkim
spojrzeniem. - Chociaż kiedy nas zobaczy, pewnie nie uwierzy w ani
jedno nasze słowo. Wyglądacie jak para zdechłych szczurów, a ja
prawdopodobnie nie jestem o wiele atrakcyjniejszy..
- Co takiego? - Alana spojrzała na siostrę. - Słyszałaś, co
powiedział ten pyszałek?
- Tak. - Beth uśmiechnęła się przez łzy.
- Słuchaj, Tremayne. - Alana pogroziła mu palcem. - Nie waż się
myśleć, że możesz być atrakcyjniejszy od sióstr Nightingale.
Zrozumiałeś?
- Zrozumiałem. - Mike, wciąż się śmiejąc, zamknął drzwiczki i
podszedł do ciężarówki farmera.
Beth uścisnęła siostrę.
- Kocham cię, Alano.
- Ja też cię kocham. - Odsunęła się i spojrzała na Beth. - Ale
naprawdę wyglądasz jak zmokła kura.
- Ty też.
- Ale Mike wygląda jeszcze gorzej, prawda?
Beth uśmiechnęła się szeroko.
- Prawda. Zawsze gorzej niż my. Ponieważ jesteśmy
wyjątkowymi, niepowtarzalnymi...
- Siostrami Nightingale! - zawołały razem.
Alana i Mike w drodze do szpitala byli w wesołych nastrojach, ale
Beth robiła się coraz cichsza. Na próżno próbowała wmówić sobie, że
wszystko jest w porządku.
- Hej, ponuraku. Wieść niesie, że dobrzy chłopcy wygrali -
zażartował Mike, kiedy wysiedli z furgonetki i poszli w kierunku
szpitala.
Uśmiechnęła się blado.
- Chyba jestem zmęczona.
- Wszyscy troje ledwo żyjemy - zauważyła Alana. - Proponuję,
żebyśmy przed powrotem do domu napili się kawy.
- I to w kawiarni - dorzucił Mike. - Mam dość tego świństwa z
automatu. Starczy mi na całe życie. - Przepuścił je w drzwiach. -
Piękne panie pierwsze.
- No, wreszcie zrozumiałeś. Co znaczy odpowiednie szkolenie,
prawda, Beth?
- Prawda.
Mike i Alana przerzucali się żartami, ale Beth była coraz bardziej
spięta. Wreszcie zbliżyli się do dyżurki. Siedząca tam Judy, ulubiona
pielęgniarka Erniego, na ich widok uniosła głowę.
Z jej twarzy Beth domyśliła się wszystkiego. Przykryła dłonią
usta, chcąc powstrzymać szloch. Judy podeszła do nich. Patrzyła
prosto na Mike'a. W ręku trzymała naszyjnik z zęba jaguara.
- Przykro mi, Mike. Twój ojciec...
- Nie! - Mike przebiegł obok niej i popędził w głąb holu.
Beth pobiegła za nim, a Alana na końcu. Wpadł do pustego
pokoju, gdzie już zdjęto pościel z łóżka, po czym wypadł z niego i
podbiegł do Judy.
- Gdzie on jest? Dokąd go zabraliście?
Pielęgniarka położyła mu dłoń na ramieniu.
- Jest... gdzie indziej. Szukaliśmy cię, ale nie byliśmy pewni, czy
dziś wrócicie, więc...
- Co to znaczy: gdzie indziej? - Mike patrzył na nią, najwyraźniej
nie chcąc usłyszeć prawdy.
Alana szlochała. Beth podeszła do Mike'a i objęła go w pasie.
Cały drżał.
- Chcielibyśmy go zobaczyć, Judy - powiedziała.
- Oczywiście. Chodźcie ze mną.
Beth próbowała skłonić Mike'a, by poszedł za Judy, ale on nie
ruszył się. Zamiast tego zaczął drżeć jeszcze bardziej. Objęła go
ramionami i trzymała, aż drżenie przeszło w szloch. W końcu
przycisnął ją do siebie i ukrył twarz na jej szyi.
- Nie zostawiaj mnie, Beth - zawołał urywanie. - Nigdy mnie nie
zostawiaj.
Ledwie była w stanie mówić, ale wiedziała, że on musi usłyszeć
jej głos.
- Nigdy - szepnęła z żarem. - Kocham cię, Mike. Zawsze cię
kochałam i zawsze tak będzie.
Beth Nightingale uroczyście przyrzekła kochać i wspierać Mike'a
Tremayne'a pewnego ciepłego październikowego popołudnia. Czuła
przedślubny niepokój, zwłaszcza kiedy przypomniała sobie, że jej
przyszły mąż przed paru laty uciekł przed podobnym wydarzeniem.
Ale Mike tym razem nie zdradzał chęci do ucieczki.
Na ceremonii pojawiła się większość mieszkańców Bisbee, z
zaproszeniem czy bez. Beth zdecydowała, żeby wszystko odbyło się
na powietrzu w przystrojonym wstążkami i kwiatami zakątku
sympatycznego parku przy Main Street, tuż obok hotelu Copper
Queen, gdzie przygotowano przyjęcie.
Alana była druhną Beth, a drużbą Mike'a był Jack Nesbitt,
podobnie jak w pierwszej nieudanej próbie małżeństwa. Mike poprosił
go, by wyświadczył mu tę przysługę ponownie, i obiecał, że tym
razem wytrwa do końca. Jack, który mieszkał teraz w Kalifornii i
prowadził szkółkę lotniczą, przyleciał na uroczystość własnym
samolotem.
Beth miała duży malowniczy kapelusz i zwiewną koronkową
suknię. Alana włożyła suknię w odcieniu królewskiej purpury. Mike
zaskoczył wszystkich, nalegając na smokingi dla siebie i Jacka.
- Założę się, że to część twojego marzenia - powiedział do Beth.
Ślub spełnił wszystkie jej fantazje z nawiązką, począwszy od
kwietnych girland zwisających z drzew, aż do pełnej dumy miny
Mike'a czekającego, aż ona podejdzie zaimprowizowaną nawą między
rzędami składanych krzeseł. Przysięga małżeńska miała zostać
złożona pod ozdobnym łukiem, który Beth i Alana przyniosły do
parku i udekorowały kwiatami. Z jednej strony łuku stał stojak z
kutego żelaza z prezentem ślubnym Beth dla Mike'a - okrągłym
witrażem o nazwie „Pocałunek".
Beth postanowiła iść nawą sama. Wierzyła, że z każdym krokiem
będzie jej towarzyszył Pete po jednej stronie, a Emie po drugiej.
Wreszcie opowiedziała Mike'owi i Alanie o swojej wizji tamtej nocy
podczas burzy i wszyscy troje zgodzili się, że ich ojcowie połączyli
siły jeszcze ten jeden raz, by pomóc dzieciom wyplątać się z
kłopotów.
Rozległa się muzyka z taśmy i Beth kroczyła powoli w kierunku
Mike'a i swego nowego życia. I rzeczywiście, czuła obecność Pete'a i
Erniego. Gdy wzięła Mike'a za rękę i stanęła przed pastorem, łzy
radości płynęły jej po twarzy.
Mike ścisnął jej rękę.
- Kocham cię - wyszeptał.
- Ja też cię kocham - szepnęła z wysiłkiem.
Ważne słowa zostały wypowiedziane, pierścionek matki wsunięty
na jej palec i wreszcie znalazła się w mocnych ramionach Mike'a.
- Na zawsze - szepnął.
Alana zaczęła wiwatować i zgromadzeni poszli za jej przykładem.
Mike uniósł głowę i uśmiechnął się do Beth.
- Pasujemy do siebie, pani Tremayne.
- Gotów na przyjęcie, panie Tremayne?
- Jeśli nie ma innego wyjścia. - Przeszedł z nią nawą wśród
życzeń i gratulacji. - Ale kiedy się rozkręci, wymkniemy się -
powiedział cicho.
- Po co? - spytała Beth, rozdając uśmiechy.
- Nie mogę się doczekać, żeby sprawdzić, co za seksowną bieliznę
ukrywasz pod tą nobliwą suknią.
Beth pomyślała o białych jedwabnych fatałaszkach, które tak miło
ocierały się o jej skórę.
- Najzwyklejszą pod słońcem.
- Nie wierzę.
- Na Boga, myślisz, że jaką kobietą jestem?
- Taką, jakiej pragnę.
I Beth wreszcie wiedziała, że to prawda.
„Cóż, Pete, udało nam się. Nie było łatwo, ale byłoby marnie,
gdyby nie my".
„Na
to
wygląda.
Mike
i
Beth
sprawiają
wrażenie
najszczęśliwszych pod słońcem. Nawet Alana promienieje".
„Pewnie to ma coś wspólnego z tym Jackiem jak mu tam.
Wpatruje się w nią jak w obrazek. Ona też na niego zerka".
„Wiesz, Ernie, nie dziwi mnie to. Na tamtej kolacji po próbie
ślubu osiem lat temu Jack się upił, poprosił mnie na stronę i zwierzył
mi się. Zdaje się, że kochał Alanę od lat, ale nic nie mówił, bo była
dziewczyną Mike'a, a Mike był jego najlepszym przyjacielem".
„Więc czemu, u licha, siedział cicho, jak Mike zwiał?"
„Próbował, ale nie chciała mieć z nim nic wspólnego".
„Teraz to wygląda całkiem inaczej. Siedzi obok niego i flirtuje jak
szalona. Zanim przyjęcie dobiegnie końca, będzie pił szampana z jej
pantofelka."
„Skoro przy tym jesteśmy, Ernie, przyjacielu, podaj butelkę".
„ Z przyjemnością. Chcesz cygaro? Importowane".
„Wiesz co, stary? Chętnie zapalę".
Beth rozejrzała się, czy goście dobrze się bawią. Pociągnęła
nosem. Po czym pochyliła się ku mężowi.
- Czuję cygaro.
- Nikt tu nie pali. Zapach musi dochodzić z zewnątrz.
- To mocny zapach. I pachnie jak... nieważne. Chyba oszalałam.
- Nie, nie oszalałaś - powiedział cicho Mike. - Ja też je teraz
czuję.
Spojrzała mu w oczy i zobaczyła w nich podejrzany ślad wilgoci.
- Mike, chyba nie myślisz...
- Tę markę kupował na specjalne okazje. A ta jest właśnie taka. - I
może jest tu, dzieląc nasze szczęście. - Wziął ją za rękę i splótł jej
palce ze swoimi. - W końcu właśnie zostałaś moją żoną. Cuda
przydarzają mi się dziś cały dzień.
- Miło, że tak powiedziałeś. Zacieśnił uścisk.
- Mam jeszcze coś w zanadrzu. Chodź ze mną do domu, to się
przekonasz.
- Teraz?
- Nie będą za nami tęsknić. A ja tak pragnę zostać z tobą sam na
sam.
Beth wsunęła rękę w jego dłoń.
- Jestem do twojej dyspozycji.
„Trudno zdobyć te cygara, Ernie?" „Dlaczego pytasz?"
„Spójrz, dokąd zmierza szczęśliwa para. „Wymykają się!"
„Jasne. I jeśli się nie mylę, zanim się obejrzymy, będziemy
potrzebowali kolejnego pudełka cygar".
„O raju! Wnuki".