Thompson Vicki Lewis Skradziony pocałunek (Harlequin Temptation 195)

background image

THOMPSON VICKI LEWIS

Skradziony pocałunek

background image

Rozdział 1

- Zrobione, Pete. Właśnie wysłałem mego chłopca na spotkanie z

twoją córką. - Ernie Tremayne leżał samotnie w białym szpitalnym

pokoju i nasłuchiwał pikania monitora, któremu towarzyszyło walenie

piorunów za oknem. - Szkoda tylko, że nie mogę posłużyć im za

arbitra, jak dawniej.

„Ładny był z ciebie arbiter, Ernie. Przekupywałeś te dzieciaki

lodami, żeby przestały się kłócić. Beth i Alana mówiły mi, że

wszczynały bójki z Mikiem tylko po to, by dostać te cholerne lody."

Ernie zachichotał, choć od śmiechu bolała go klatka piersiowa w

miejscu cięcia.

- Tak, Mike też mi o tym kiedyś powiedział. Tęsknię za dawnymi

czasami, Pete. I to bardzo. Ten atak serca to prawdziwa udręka, ale

jeśli dzięki temu nasze dzieciaki znów zaczną ze sobą rozmawiać...

Do pokoju zajrzała pielęgniarka.

- Panie Tremayne? Godziny odwiedzin... Och, pan jest sam.

- Tak. Po prostu mówię do siebie, Judy.

- Mogłabym coś dla pana zrobić? Wprawdzie jeszcze nie pora na

zastrzyk, ale...

- Ma pani przy sobie cygara?

Uśmiechnęła się szeroko.

- Przykro mi, ale przed godziną wypaliłam ostatnie.

- A więc nic nie możesz dla mnie zrobić, Judy. Lepiej zajmij się

chorymi.

background image

- Proszę wcisnąć guzik do dyżurki, jeśli będzie pan czegoś

potrzebował. Oczywiście poza cygarami. - Pielęgniarka wycofała się

do holu.

Ciekawe, co by powiedziała, gdyby zwierzył się jej, że rozmawia

właśnie ze swoim starym przyjacielem i wspólnikiem Pete'em

Nightingale'em. Pewnie nieraz miewała pacjentów w tym stanie,

mówiących do zmarłych przyjaciół i krewnych. Na pewno nie

uwierzyłaby, że Pete mu odpowiedział.

Ernie doszedł do wniosku, że udało mu się nawiązać kontakt z

Pete'em w ciągu kilku sekund, które spędził po tamtej stronie, kiedy

lekarze na sali operacyjnej usiłowali przywrócić pracę jego serca.

Przyjaciel naprawdę ucieszył się na jego widok, a teraz mogli ze sobą

rozmawiać, co było dla Erniego sporą pociechą. Miał nadzieję, że dla

Pete'a też.

Oczywiście nie zamierzał wspominać o niczym personelowi

szpitala. Pewne jak dwa razy dwa, że dopisaliby w jego karcie

choroby starcze zaburzenia tuż obok choroby serca. A więc zatrzyma

tę informację dla siebie. Może pewnego dnia opowie o tym Beth i

Alanie.

Centrum Medyczne w Tucson dzieliło od małego miasteczka

Bisbee półtorej godziny jazdy. Przez całą drogę Mike Tremayne

zastanawiał się, co powiedzieć Beth Nightingale. Mógłby zacząć od

przeprosin. Do diabła, sporo się tego nazbierało.

background image

Nieźle narozrabiał przed ośmiu laty, narażając się obu siostrom i

zrywając najcenniejsze przyjaźnie w swym życiu. Co gorsza, poczucie

winy nie pozwalało mu na odwiedziny u ojca. Od wyjazdu z miasta w

noc poprzedzającą ślub z Alaną przyjechał do domu tylko dwukrotnie,

i to na krótko, ponieważ bał się natknąć przypadkowo na którąś z

sióstr.

Tym samym przez lata krzywdził zarówno siebie, jak i człowieka,

którego kochał najbardziej na świecie. Chociaż dziś, w tym sterylnym,

przerażającym szpitalnym pokoju Ernie nie wypowiedział ani słowa

wyrzutu, Mike'a ogarnął żal za cennymi chwilami, których tak

lekkomyślnie się pozbawił.

Nad górami gromadziły się chmury burzowe, a błyskawice

przecinały ciemności. Bezmiar nocnego nieba i rzadka pustynna

roślinność w niczym nie przypominały dżungli, do której przez te lata

przywykł. Ale Arizona na swój sposób była równie nieujarzmiona jak

Amazonia, a Mike uwielbiał te gwałtowne letnie burze. Podobnie jak

Alana. Za to Beth kuliła się przy każdym grzmocie.

Beth. Nie widział jej od ośmiu lat - całą wieczność. I przez te

osiem lat prześladowały go myśli o tym, jak potoczyłyby się sprawy,

gdyby wówczas nie uciekł. Nawet w głębi deszczowych lasów,

tysiące kilometrów od Beth, czasami budził się, czując na wargach

smak zakazanego pocałunku, pocałunku, który zmienił wszystko...

Kiedy Beth otwierała tylne drzwi swego studia witrażu, w oddali

rozległ się grzmot. Pospiesznie weszła do środka i przeszła przez

background image

pracownię do sklepu, gdzie w oknach i na stelażach z kutego żelaza,

które zrobił dla niej Ernie w swoim warsztacie, zwieszały się szklane

kompozycje w barwach tęczy.

Lada chwila powinien pojawić się Colby Huxford. Nie zdążyła

zjeść kolacji, ale wizyta u Erniego w szpitalu była ważniejsza.

Rozmowa z Erniem rozczarowała ją. Sądziła, że na wiadomość, iż

znalazła kogoś, kto przejmie produkcję krajaków do szkła, które

niedawno zaczęli sprzedawać jako spółka Tremayne - Nightingale,

zrobi mu się lżej na sercu. Wprawdzie musieliby przekazać prawa do

patentu chicagowskiej firmie Handmade, którą reprezentował

Huxford, ale przynajmniej zamówienia byłyby realizowane w

terminie.

Ale Erniemu wcale się ten pomysł nie spodobał. Błagał ją, by nie

oddawała patentu, obiecując, że lada dzień wyjdzie ze szpitala i wróci

do pracy. Nie wierzyła w to. Odstąpienie patentu firmie Handmade

wydawało się jedynym wyjściem.

Zatrzymała wzrok na dużym okrągłym witrażu, który zdominował

okno wystawowe. Wewnątrz sklepu kolory wieczorem traciły blask,

ale gdy patrzyło się z ulicy, witraż promieniował. Zdawała sobie

sprawę, że kusi los, zostawiając go na widoku, ale Ernie nie

wspominał o przyjeździe Mike'a, a to szkło było jej najlepszym

dziełem. Na szczęście nikt się nie domyślał, że przedstawiało również

najbardziej grzeszną, najwspanialszą chwilę w jej życiu.

Mike odgadłby to natychmiast, ale ostatnio słyszała, że wyruszył

z kolejną ekspedycją botaników w głąb brazylijskich lasów

background image

deszczowych, spełniając tym samym swoje marzenia. Dżungla w

dorzeczu Amazonki fascynowała go od dzieciństwa. Jedną ze ścian

jego pokoju pokrywał wielobarwny fresk przedstawiający papugi,

małpy i jaguary na tle soczystej, tropikalnej zieleni.

Mike uwielbiał odwiedziny w zoo i przysiągł sobie, że zobaczy

każde z tych zwierząt w naturalnym środowisku. Przez wyprawy do

dżungli często był jednak nieosiągalny i lekarze nie mogli

skontaktować się z nim, kiedy Ernie dostał ataku serca.

Pojawienie się bez uprzedzenia byłoby w stylu Mike'a. Może

powinna zdjąć ten witraż. Przynajmniej na kilka najbliższych dni.

Dotknęła drewnianej ramy. Wtem przy krawężniku zatrzymał się

samochód. Colby Huxford wysiadł z samochodu i przeciął chodnik,

więc Beth zostawiła witraż w spokoju.

Mike przejechał tunel pod górami Mule strzegącymi wjazdu do

Bisbee od zachodu. Miejscowi nazywali go Tunelem Czasu.

Kiedy popatrzył na światła dawnego górniczego miasteczka,

pożałował, że nie może cofnąć się w czasie, do tamtej nocy przed

ośmiu laty. Gdyby tylko mógł wymazać ten najgłupszy postępek

swego życia, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.

Nie było jeszcze dziesiątej, ale kręte, strome uliczki Bisbee

opustoszały. Mike skierował się w dół Main Street, w kierunku studia

witrażu. Ogarnął go niepokój. Obawiał się tego spotkania bardziej niż

drapieżnych jaguarów i jadowitych żmij. Chętnie by je odłożył, ale

obiecał ojcu, że porozmawia z Beth jeszcze tego wieczora, zanim ona

podejmie jakąś nieodwołalną decyzję.

background image

Najwyraźniej rekin z Chicago zamierzał przejąć produkcję

krajaków. Ojciec chciał, by Mike powstrzymał Beth przed

podpisaniem umowy. Mike zauważył, że Beth pewnie natychmiast

wyrzuci go za drzwi.

- Nie pozwól jej na to - powiedział Ernie. - Na tym krajaku można

zarobić mnóstwo pieniędzy. Czuję, że Huxford ma zamiar nas okpić.

Zupełnie jakbym był jakimś rycerzem na białym koniu, myślał

Mike, zbliżając się do studia. Czarna owca pasowałaby lepiej.

Postanowił jednak spróbować przez wzgląd na ojca i Beth. Był jej

winien przynajmniej tyle.

Ceglany piętrowy budynek ze sklepem od frontu i mieszkaniem

na górze stał w rzędzie dziewiętnastowiecznych kamieniczek wzdłuż

Main Street. Mike zaparkował tuż za limuzyną, bez wątpienia

wynajętą przez Colby'ego Huxforda. Ernie wiedział, że Beth

wieczorem ma się z nim spotkać, dlatego wypędził syna ze

szpitalnego pokoju i powiedział mu, żeby zabierał się do Bisbee,

zanim będzie za późno.

Pewnie było już za późno o osiem lat, ale mimo wszystko wysiadł

z samochodu. W drodze do studia spojrzał na duży okrągły witraż w

oknie i stanął jak wryty.

Wpatrywał się w witraż, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.

Osiem lat znikło, a serce zaczęło mu walić jak młotem. Gwałtowną

falą powróciły wspomnienia... szelest jej czerwonej jedwabnej sukni,

kasztanowate włosy ocierające się o jego dłoń, aromat konwalii, który

background image

owiał go, kiedy pochylił głowę, wdychając jej pachnący szampanem

oddech, dotykając ustami jej warg...

A teraz, uwięzieni w kręgu szkła wiszącego na wystawie, zastygli

na zawsze w zakazanym uścisku.

Mike zamknął oczy. Trochę wtedy wypił i nie potrafił się

opanować. I ta suknia. Beth nigdy nie nosiła takich rzeczy. Pomyślał,

że może ją pocałować po prostu po to, żeby zaspokoić ciekawość,

zanim poślubi jej siostrę. W końcu znał ją niemal całe życie, a więc

komu to szkodziło? Ale nie wiedział nic - póki jego wargi nie

odnalazły jej ust. Wciąż odczuwał emocje, których wówczas

doznawał, cudowne uczucie, że wszystko znalazło się na swoim

miejscu, i przerażenie na myśl o tym, że wkrótce wszystko rozpadnie

się na kawałki.

Próbował sobie wyobrazić, jak mówi Alanie, że nie może się z nią

ożenić, ponieważ kocha i chyba zawsze kochał jej małą siostrzyczkę.

Nie potrafił. Alana była dla Beth niczym matka, odkąd ich prawdziwa

matka umarła, kiedy miały pięć i trzy lata. Rozumiał, że między

siostrami istniała silna więź, i wszystko w nim buntowało się na samą

myśl o tym, by wbić pomiędzy nie klin. Najprostszym rozwiązaniem

był wyjazd z miasta. Wówczas obie mogły go znienawidzić i tak

pewnie się stało.

A przynajmniej tak myślał do tej pory. Teraz stał na chodniku,

patrząc na dzieło Beth - artystyczną interpretację tamtego namiętnego

pocałunku. Przez jedną pełną nadziei chwilę wyobrażał sobie, że

umieściła tę pracę w witrynie jako znak dla niego. Ale to nie

background image

wchodziło w grę. Lekarze ojca usiłowali się z nim skontaktować przez

tydzień. Dopadli go tuż przed odlotem z Manaus. Jeszcze dwadzieścia

cztery godziny i byłby w środku dżungli. Nawet Ernie przed paru

godzinami nie miał pojęcia o jego przyjeździe.

Zerknął do wnętrza studia. Rozmawiała z chudym facetem w

szarym garniturze. Nikt w Bisbee nie nosił garniturów, więc to musiał

być Huxford. Beth słuchała uważnie, chociaż obronnym gestem

skrzyżowała ramiona na piersiach.

Na widok jej urody poczuł dziwny ucisk w gardle. Zapomniał o

tym, a właściwie zepchnął wspomnienia głęboko na dno pamięci.

Przejechał dłonią po jednodniowym zaroście. Szkoda, że nie znalazł

czasu, by się ogolić i zmienić zmiętą koszulę khaki i drelichowe

spodnie, ale ojciec powiedział mu, że powinien się pospieszyć.

Teraz pośpiech nie wydawał się taki ważny. Zaczął ją

obserwować. Miała na sobie purpurową bluzkę z długimi rękawami

wpuszczoną w purpurowo-granatową powiewną spódnicę do kostek.

Bluzka opinała jej piersi, a pasek spódnicy podkreślał talię, równie

szczupłą jak wówczas, kiedy trzymał ją w objęciach. Perłowe

kolczyki zwisały jej niemal do ramion. Przywołał na pamięć delikatne

rysy i gładką skórę, która wydawała się przejrzysta jak obrabiane

przez nią szkło. Włosy spływały jej do połowy pleców, podobnie jak

wtedy. Witraże zwisające u sufitu zalśniły czerwonym blaskiem, gdy

weszła za kontuar.

background image

Kiedy Mike zorientował się, że poszła po długopis, ruszył do

akcji. Mniejsza o jego wygląd. Nie mógł dopuścić, by Beth zrzekła się

praw do krajaka.

Drzwi studia były zamknięte na zamek. Zabębnił o szklaną szybkę

u góry. Zerknęła na drzwi, marszcząc czoło. Nagle otworzyła szeroko

oczy. Odłożyła długopis i wyszła zza kontuaru jak lunatyczka.

Huxford chyba ją o coś spytał, bo na chwilę odwróciła głowę, po

czym z powrotem skupiła uwagę na Mike'u.

Patrzył jej prosto w oczy przez oszklone drzwi. Gdy się zbliżyła,

serce zabiło mu gwałtownie. W ciągu tych ośmiu lat widział oczy

niejednej kochanki, ale nigdy nie reagował w ten sposób. Zapomniał,

jak hipnotyzujące może być spojrzenie tych niebieskich oczu. Jednak

tym razem nie zaiskrzyły się na powitanie jak kiedyś. Płonął w nich

zimny, ponury ogień. W końcu odsunęła zasuwkę i uchyliła drzwi.

- A więc przyjechałeś?

- Jadę prosto ze szpitala.

- Byłam tam dziś po południu. - Mówiła tak, jakby brakowało jej

tchu. - Ernie nic nie wspominał o twoim przyjeździe.

Mike pozwolił sobie na uśmiech.

- Nie wiedział. Witaj, Beth. Dobrze cię znów widzieć. Wyglądasz

cudownie, jak zawsze.

Nie odpowiedziała mu uśmiechem.

- Czego chcesz?

- Żeby na świecie zapanował pokój. - Kiedy poruszyła się, by

zamknąć drzwi, dodał: - I kilku chwil rozmowy.

background image

- Jestem zajęta.

Z westchnieniem potarł kark. Marzył o odejściu, jej lodowata

odpowiedź była właśnie tym, czego się spodziewał. Ale pamiętał o

dwóch rzeczach - obietnicy danej ojcu, który w końcu był

wspólnikiem w tym interesie, i o witrażu w oknie studia. Zniżył głos.

- Ojciec powiedział mi o Huxfordzie i jego ofercie. Nie

zamierzasz dzisiaj niczego podpisywać, prawda?

- To nie twoja sprawa. Dobranoc, Michael.

Wyciągnął rękę, by powstrzymać Beth przed zatrzaśnięciem

drzwi.

- Mój ojciec jest twoim wspólnikiem, prawda?

- Tak.

- A mnie wyznaczył swoim pełnomocnikiem, a więc to również

moja sprawa.

- Ernie cię przysłał?

- Tak. Z propozycją. Powinnaś przynajmniej mnie wysłuchać.

Jesteś mu to winna.

- Nie powinno go obchodzić, co się stanie z krajakiem. - Zerknęła

na niego niespokojnie. - Lekarze ostrzegali go, że nie wolno mu

niepotrzebnie się gryźć. Musi mieć spokój i wracać do zdrowia. Mike,

on omal nie...

- Wiem - wydusił z siebie.

- To moja wina. Mamy mnóstwo zamówień i może napięcie

doprowadziło go do tego stanu.

background image

- Nie obwiniaj się. - Głos Mike'a drżał. W końcu dotarło do niego,

jak bardzo ojciec jest chory, chociaż nie chciał się z tym pogodzić. -

Od piętnastego roku życia palił te swoje przeklęte cygara. I nie chciał

słyszeć

o

prawidłowym

odżywianiu.

Wszystkie

te

lody,

cheeseburgery, frytki i koktajle zrobiły swoje. To najnowsze

przedsięwzięcie nie spowodowało ataku serca, Beth. Nawet o tym nie

myśl. - Widział, jak walczy ze sobą. Najwidoczniej potrzebowała jego

pocieszających słów, ale obawiała się odprężyć. - Wiem, że nie chcesz

mieć ze mną do czynienia, ale tata prosił mnie, bym tu przyszedł i

przedstawił ci pewien plan. Obiecałem mu, że to zrobię.

- Dobrze, wejdź. - Po krótkim wahaniu cofnęła się od drzwi. -

Colby i ja właśnie kończyliśmy rozmowę.

- Beth, nie zamierzasz chyba...

- Nie dziś. Poza tym i tak nie można nic zrobić bez podpisu twego

ojca. Zamierzałam tylko dać Colby'emu adresy paru klientów, którzy

zgodzili się służyć informacją o krajaku.

- A, tak. - Jednak zdążyłbym się ogolić, pomyślał, wchodząc do

studia.

Beth z trudem zachowywała spokój, przedstawiając Mike'a

Colby'emu Huxfordowi. Należeli do dwóch innych światów, niczym

Indiana Jones i James Bond. Ze sposobu, w jaki uścisnęli sobie dłonie,

zachowując kamienne twarze, można było poznać, że nie znoszą się

od pierwszego wejrzenia.

background image

- Mike jest synem Erniego Tremayne'a - wyjaśniła. - Jest

przewodnikiem ekspedycji naukowych w brazylijskich lasach

deszczowych.

- Ach, tak. - Colby odgarnął poły marynarki i oparł dłonie na

biodrach. - To wyjaśnia ten ząb tygrysa, czy cokolwiek to jest,

wiszący na pańskiej szyi.

- Jaguara.

- Wszystko jedno. Nigdy nie miałem ochoty tam się wybrać.

Nienawidzę węży.

- Naprawdę? - zdziwił się Mike. - A one zawsze mówią o panu

dobrze.

- Mike! - Beth posłała mu ostrzegawcze spojrzenie.

- Nieważne - powiedział Colby. - Byłbym w podobnym nastroju,

gdybym właśnie wrócił ze szpitala od chorego ojca. Naprawdę

szkoda, że tak się stało.

- Tak.

- Może to jednak najlepsze dla krajaka. Handmade wykorzysta

jego potencjał lepiej niż mały warsztat.

- Najwidoczniej nie zna pan dobrze Beth i mojego ojca - zauważył

Mike.

- Świetnie sobie radziliśmy aż do choroby Erniego - dodała Beth.

Uświadomiła sobie, że nie lubi Colby'ego tak samo jak Mike, ale nie

mogła sobie pozwolić na fiasko nowego przedsięwzięcia. Zwróciła się

do Colby'ego: - Robi się późno, a ty masz jeszcze przed sobą długą

background image

jazdę do Tucson. Dam ci teraz adresy, o których mówiłam, żebyś

mógł już wyruszyć.

- Nie spieszy mi się. - Colby zerknął na Mike'a.

- A więc ja biorę na siebie zakończenie naszego spotkania. - Beth

zmusiła się do uśmiechu. - Jestem zmęczona. Miałam ciężki dzień. -

Weszła za kontuar i wzięła długopis. Drżał jej w palcach.

Zauważyła, że Mike krąży po sklepie. Gdy podszedł do

„Pocałunku" wiszącego w oknie, zacisnęła zęby. Oczywiście wiedział,

co przedstawia. Nie wolno jej tracić pewności siebie.

To nie będzie łatwe, jeśli się weźmie pod uwagę, jak zareagowała

na jego nagłe przybycie. Podobno czas osłabia emocje, ale

wystarczyło jedno spojrzenie w bystre brązowe oczy, by powróciło

uczucie tęsknoty, z którym zmagała się przez większość życia. Musiał

się tu pojawić właśnie teraz - nie ogolony, w pomiętym ubraniu i...

seksowny bardziej niż kiedykolwiek.

Ciekawe, czy zabił jaguara, którego ząb wisiał na skórzanym

rzemyku na jego szyi. Odniosła wrażenie, że wniósł ze sobą do studia

surowy urok dżungli, ale cóż, życie stawało się bardziej podniecające,

kiedy tylko Mike Tremayne znalazł się w pobliżu. Mimo jego

paskudnego charakteru będzie kochała go zawsze, o czym ani on, ani

Alana nigdy się nie dowiedzą.

Mike nawet nie próbował rozmawiać z Huxfordem. Krążył po

studiu, oglądając jej prace. Beth przypomniała sobie, że jako dziecko

interesował się wytwarzaniem witraży. Kiedyś jej ojciec pomógł całej

trójce zrobić szklane gadżety na prezenty pod choinkę i Mike okazał

background image

się w tym niezły. Ale jako nastolatek uznał to hobby za dobre dla

dziewczyn i porzucił je. Alana poszła w jego ślady, a więc została

tylko Beth, która z czasem zaczęła terminować u ojca. Niekiedy

zazdrościła Alanie i Mike'owi swobody, ale z drugiej strony cieszyła

ją szczególna więź z ojcem i Erniem.

Oderwała kartkę z bloczka i podała ją Colby'emu.

- Naprawdę ich nie potrzebuję - podkreślił. - Wierzę, że krajak

jest dobry.

- Ale wciąż nie wiesz, jak dobry. Rozmowa z naszymi klientami

pozwoli ci się o tym przekonać. Nie chcę rozmawiać o kosztach

odstąpienia patentu, dopóki się z nimi nie skontaktujesz.

- Zgoda. Zadzwonię do nich. Ale to ty powiedziałaś, że produkcję

krajaka należy wznowić natychmiast.

- Chyba możemy poczekać jeszcze dwadzieścia cztery godziny. -

Uśmiechnęła się z przymusem.

- A więc podpiszesz dokumenty, kiedy przyjdę jutro wieczorem?

- Muszę jeszcze przekonać Erniego, ale jeśli mi się uda,

prawdopodobnie jutro będziemy mogli sfinalizować umowę.

- Na pewno go przekonasz.

- Zobaczymy.

- Powiedzmy siódma wieczór. Zgoda? - Colby wyciągnął rękę. -

Możemy uczcić to kolacją, jeśli tu, w Bisbee, dają gdzieś przyzwoicie

jeść.

Beth podała mu niechętnie dłoń. Stanowczo nie lubiła tego zbyt

pewnego siebie mężczyzny.

background image

- Nasze restauracje należą do najlepszych w południowej

Arizonie.

- Naprawdę? Nigdy bym nie przypuszczał. Cóż, w takim razie do

jutra. - Skierował się do wyjścia. - Miło było pana poznać, Tremayne.

Mike skinął mu na pożegnanie ręką, po czym odwrócił się do

Beth.

- Skąd go wykopałaś?

- Pracuje dla chicagowskiej firmy o nazwie Handmade, która

próbuje zdobyć pozycję na rynku sprzętu dla hobbistów. Kiedy Ernie i

ja zaczęliśmy sprzedawać krajaki, zobaczyli nasze wideo na kanale

zakupów wysyłkowych i natychmiast się z nami skontaktowali.

Wtedy nie byliśmy zainteresowani ich ofertą, ale teraz...

- Teraz byłoby to jeszcze głupsze. Tata mówi, że to hit.

- Potrzebujemy kolejnych sześciu miesięcy, Mike. - Zerknęła na

zewnątrz. Samochód Colby'ego właśnie oderwał się od krawężnika.

Teraz była naprawdę sam na sam z mężczyzną, który w ciągu jednego

wieczora zdradził zarówno ją, jak i jej siostrę. - Nie mogę czekać, aż

Ernie wyzdrowieje. Gdybyśmy spóźnili się z zamówieniami, nasza

wiarygodność ległaby w gruzach. Poza tym Ernie nie powinien dalej

pracować w takim tempie.

- Też tak uważam. - Mike odstawił witrażową lampkę nocną. - Na

szczęście masz mnie.

- Ciebie?

- Mówisz tak, jakbyś myślała, że to żart. - Powędrował w

kierunku okna.

background image

- To jest żart. - Na pewno celowo zbliżył się do tego

nieszczęsnego witrażu. Chce się z niej naigrawać. Pewnie zaraz ją o

niego spyta.

- Nie jesteś mechanikiem.

- Naturalnie, że jestem. - Przejechał palcem po hebanowej ramie

witrażu. - Pięć wakacji z rzędu pracowałem w warsztacie taty, a kiedy

potrzebowałem dodatkowej gotówki, zatrudniłem się nawet jako

mechanik w Brazylii. - Odwrócił się ku niej. - Mam odpowiednie

kwalifikacje do tej pracy, Beth.

Umowa z Colbym oznaczałaby utratę zysków w przyszłości. Ale

umowa z tym mężczyzną zburzyłaby jej spokój.

- A ile możesz mi poświęcić, Mike? Trzy dni? To za mało. Skłonił

się żartobliwie.

- Zostanę tak długo, jak długo będziesz mnie potrzebować, pani.

Te słowa omal nie wyprowadziły jej z równowagi, ale zacisnęła

dłonie i zmusiła się do zachowania spokoju.

- Sześć miesięcy?

Drgnął, ale nie odwrócił wzroku.

- Jeśli będzie trzeba.

- Przykro mi, ale nie mogę pozwolić, byś się dla mnie poświęcał. I

nie oszukuj się. Nie wytrzymałbyś sześciu miesięcy. W okolicznych

strumieniach nie ma piranii ani krokodyli. Wpadłbyś w obłęd,

przebywając tak daleko od swoich ukochanych lasów deszczowych, i

obydwoje o tym wiemy.

Zmarszczył brwi.

background image

- Przesadzasz. Tata zamierzał wyszkolić kilku pomocników.

Mogę to za niego zrobić, a kiedy wróci do domu, będzie ich

nadzorował. Wówczas mógłbym stąd wyjechać za sześć tygodni, a nie

miesięcy.

Zaczęła wpadać w panikę. Obmyślili ten plan bardzo starannie.

Mogłoby się nawet udać, gdyby nie to, że przebywanie w pobliżu

Mike'a byłoby dla niej piekłem. Postanowiła uciec się do prawdy.

- Nie chcę, żebyś tu zostawał, Mike. Złość zapłonęła mu w

oczach.

- Do diabła, Beth, dorośnij. Wydarzenia sprzed ośmiu lat to nie

powód, by teraz ryzykować przyszłość.

Miała ochotę go uderzyć. Odwróciła się plecami i złożyła ręce na

piersi.

- To nie ma nic wspólnego z dorosłością. Patrzę na to z czysto

praktycznej strony. Praca ze szkłem, a w ten sposób zarabiam na

życie, wymaga spokoju. Jeśli jestem zdenerwowana, nie potrafię ciąć

szkła bez stłuczek, wyeliminowałam więc wszystko, co źle wpływa na

moje życie.

- Jeśli mam tak negatywny wpływ na twoje życie - powiedział

spokojnie po chwili milczenia - to dlaczego moja podobizna wisi na

wystawie twego sklepu?

background image

Rozdział 2

Po tym, jak Beth napięła ramiona, Mike poznał, że obawiała się

tego pytania. Ale przecież musiała wiedzieć, że on je zada.

- Myślę, że powinieneś wyjść - powiedziała, wciąż odwrócona do

niego plecami.

- O, nie. Nie wywiniesz się tak łatwo. Mam prawo wiedzieć,

dlaczego zrobiłaś ten witraż.

- Nie muszę się tłumaczyć.

- No, dobrze, załóżmy, że chcę go kupić. Nie widzę metki z ceną.

Ile kosztuje... - zerknął na kartonik w ramce stojącej na parapecie pod

kręgiem barwnego szkła - „Pocałunek"?

Mruknęła coś pod nosem.

- Nie dosłyszałem. - Podszedł bliżej. - Ile?

Odwróciła się gwałtownie i przeszyła go wzrokiem.

- Powiedziałam, że nie jest na sprzedaż.

- Kiedy go zrobiłaś? - spytał, coraz bardziej zaintrygowany.

- A jakie to ma znaczenie?

- Chyba żadnego. Liczy się tylko to, że go zrobiłaś. Podobno mnie

nienawidzisz. Dlaczego rozmyślnie stworzyłaś coś, co ci o mnie

przypomina?

Wzruszyła ramionami, chociaż wyraz jej twarzy był daleki od

nonszalancji.

- Jestem artystką. To po prostu wizerunek dwojga ludzi, którzy...

- Diabła tam! To przecież my, Beth!

background image

Policzki Beth nabrały delikatnej różowości jego ulubionej

orchidei z deszczowego lasu, ale spojrzenie pozostało wyzywające.

- I co z tego?

Przypatrywał się jej wojowniczej minie, tak różnej od piękna i

pogody witrażu, o którym rozmawiali.

- Co on oznacza?

- Absolutnie nic.

- Nie wierzę ci. - Chciał przedrzeć się przez tę gniewną maskę i

dotrzeć do prawdy.

- Nie obchodzi mnie, czy wierzysz, czy nie.

- Myślę, że cię jednak obchodzi.

- Nie! Jesteś zamkniętym rozdziałem mego życia.

Wskazał ręką witraż.

- To dlatego powiesiłaś go w oknie i w ogóle nie zamierzasz

sprzedać?

- Kolory są ładne i przechodnie przyzwyczaili się do niego.

- Do diabła, Beth. - Troska o ojca i brak snu sprawiły, że poniosły

go nerwy. - Nie igraj ze mną. Zawsze podchodzisz emocjonalnie do

swoich prac. Nie zrobiłabyś tego witrażu, gdyby ci na mnie nie

zależało.

- Mylisz się. To było ćwiczenie, eksperyment.

- Eksperyment, mówisz? A więc zróbmy jeszcze jeden. - Wziął ją

w ramiona i mocno pocałował w usta.

background image

Odwzajemniła pocałunek i wszystkie kawałki jego świata złożyły

się w całość. Przez chwilę rozkoszował się miękkimi wargami,

ciepłym oddechem i słodkim smakiem Beth. Póki go nie ugryzła.

Z przekleństwem wypuścił ją z objęć i dotknął warg. Kiedy

oderwał palce, zobaczył na nich krew. Sięgając do tylnej kieszeni

spodni po chustkę, nie odrywał wzroku od Beth. Cofnęła się i

oddychała tak ciężko jak on.

- Nie próbuj tego nigdy więcej.

Przyłożył chustkę do warg.

- Będę musiał poczekać, aż się zagoi, to na pewno. Dobrze, że

zaprzyjaźniony szaman dał mi na drogę zioła lecznicze.

- Pewnie myślisz, że te egzotyczne podróże uczyniły cię tak

pociągającym, że możesz wpaść tu i zacząć, gdzie skończyłeś,

obojętne, która z sióstr jest pod ręką.

- Zgoda! Nie powinienem cię całować tamtej nocy. Drogo

zapłaciłem za ten błąd. Wyjechałem z miasta, żeby was nie poróżnić.

Czy to się nie liczy?

- Chcesz, żebym uwierzyła, że to był z twojej strony szlachetny

gest? Wyjechałeś stąd, bo zawsze chciałeś zobaczyć Amazonkę. Poza

tym czułeś się urażony, bo Alana nie zgodziła się iść z tobą do łóżka

tuż przed ślubem!

- Co takiego?

- Myślałeś, że mi nie powiedziała, prawda? Cóż, zrobiła to, jak

tylko zostawiłeś ją przy ołtarzu bez słowa pożegnania. Błagałeś ją, by

się z tobą kochała, ale ona chciała poczekać i dlatego wściekły

background image

wyjechałeś. Nie miałam serca powiedzieć jej, że parę godzin

wcześniej zaciągnąłeś mnie w ciemny kąt. Gdyby Ernie nie zaczął nas

szukać, pewnie próbowałbyś uwieść również mnie!

Mike wpatrywał się w nią, nie wierząc własnym uszom.

- Beth, ja nie...

- Złamałeś serce mojej siostry. - I moje, dodała w myśli. - Nie

mogę ci tego wybaczyć, Mike.

A więc Alana okłamała Beth, myślał z rozpaczą. Musiała wyczuć,

że coś jest nie tak. To ona chciała się z nim kochać. Może usiłowała w

ten sposób zatrzymać go przy sobie. Pełen świeżo odkrytych, choć nie

wypowiedzianych uczuć dla Beth, nie zgodził się. Ale nie mógł tego

teraz powiedzieć. Nie uwierzyłaby mu, a poza tym słusznie zarzuciła,

że złamał Alanie serce.

- Czy... Alana wciąż mieszka w Bisbee?

- Nie twój interes.

Uświadomił sobie, że nigdy nie osiągnie tego, po co przyszedł,

jeśli nie przejdzie do porządku nad jej gniewem. Przełknął dumę.

- Posłuchaj, nasza trójka spędziła razem dzieciństwo. Mieliśmy

sekretną kryjówkę i specjalne hasło i spędzaliśmy czas na

szaleństwach, takich jak walka na balony z wodą i konkursy

nadmuchiwania gumy do żucia. Wspomnienia muszą coś znaczyć.

- Jak brzmiało to hasło?

- Słucham?

- Przed chwilą powiedziałeś, że mieliśmy hasło. Jeśli te

wspomnienia znaczą dla ciebie tak dużo, powinieneś je pamiętać.

background image

- A ty pamiętasz?

- Ja spytałam pierwsza.

- Do diabła!

- Nie, to nie to hasło. - Przez jej wargi przemknął niemal

niezauważalny uśmiech.

Zamknął oczy i skupił się.

- To był jakiś kwiatek. Nie chciałem kwiatka, ale mnie

przegłosowałyście, więc musiałem się zgodzić, choć wolałem boa

dusiciela. - Otworzył oczy. - Czy to się liczy?

- Nie, ponieważ wybraliśmy inne. - Tym razem uśmiech był

trochę wyraźniejszy.

Spojrzał w jej błękitne oczy i przypomniał sobie.

- Barwinek?

- Zgadłeś.

W pobliskim wąwozie rozległo się echo grzmotu. Burza, którą

minął, zbliżała się do miasta.

- Czy to hasło wciąż jest aktualne?

- Już nie mamy kryjówki, Mike.

- Myślę, że macie. Ty i Alana. Tylko mnie nie wpuszczano do

środka przez osiem lat.

Tę jej zamyśloną minę pamiętał z dzieciństwa. Beth zawsze

podchodziła do wszystkiego z rozwagą. Między innymi dlatego nie

uwierzył, że zrobiła ten witraż bez żadnej ukrytej myśli. Kiedy on

tyrał w dżungli, próbując zapomnieć o tamtej chwili, ona musiała

odtworzyć ją w dziele sztuki.

background image

- Pozwól mi sobie pomóc z tym krajakiem, Beth. Przez pamięć na

dawne czasy.

- Nie, Mike. Uwierz mi. To nie jest dobry pomysł.

Wiele lat temu potrafił odgadywać jej myśli. Teraz na pewno

myślała o Alanie. Postanowił położyć kres niedomówieniom.

- Nie powiedziałaś mi, co porabia Alana.

Spojrzała na niego ostro. Wydawało się, że mu nie odpowie.

Wreszcie odezwała się.

- Założyła firmę „Wakacje z Przygodą". Zabiera rodziny na różne

wyprawy - przeprawy tratwą, wspinaczka górska, kajaki i tak dalej.

Dotychczas nie wyruszała za granicę, ale zamierza rozszerzyć

działalność na Amerykę Południową.

Nie dziwił się oskarżycielskiemu tonowi Beth. On i Alana

zamierzali po ślubie wyjechać do Ameryki Południowej.

- Założę się, że jest w tym dobra. Zawsze była towarzyska.

- Rzeczywiście jest dobra. - Odwzajemniła jego spojrzenie. -

Obydwoje marzyliście o życiu pełnym przygód i wygląda na to, że się

wam udało.

- Gdzie mieszka?

- W Phoenix. Ale jeśli zamierzasz się z nią zobaczyć, to nic z

tego. Wybrała się z jakaś rodziną na dwa tygodnie w góry Ozark.

Wczoraj wyruszyła.

- Nie planowałem odwiedzin u niej. W końcu to zrobię, bo czas

już, bym się wytłumaczył. Ale teraz chcę być w pobliżu taty i pomóc

tobie, jeśli mi pozwolisz.

background image

Wolno pokręciła głową.

- Doceniam to, że Ernie znalazł rozwiązanie, ale myślę, że dla

wszystkich byłoby najlepiej, gdybyśmy zawarli umowę z Handmade.

Odstąpilibyśmy im prawa do patentu i...

- I zniweczylibyśmy nadzieje Erniego na godziwą emeryturę.

- Chwileczkę, Mike. Nie ma gwarancji, że krajak okaże się

sukcesem.

- Tata jest o tym przekonany. Podobno cięcie szkła jest dzięki

niemu tak łatwe, że każdy będzie chciał spróbować. Jego zdaniem

krajak zdobędzie taką popularność jak amatorskie kamery wideo.

- Może też zrobić klapę - zauważyła Beth. - Kto wie?

Błyskawica znów rozbłysła, a po niej rozległ się grzmot, na który

w dawnych czasach na pewno by zareagowała. Teraz nawet nie

drgnęła.

- Tata jest pewien sukcesu i myśl, że macie w zasięgu ręki

fortunę, a on nie może ci pomóc, doprowadza go do szału. Jest

przekonany, że przez ten atak serca sprawił ci zawód. Możemy

rozwiązać ten problem, jeśli go zastąpię.

- Uważasz, że to w porządku wzbudzać we mnie poczucie winy?

- Tak, jeśli w ten sposób pomogę tacie wrócić do zdrowia.

Zmarszczyła czoło i odwróciła wzrok.

- Żałuję, że zdecydowaliśmy się reklamować ten przeklęty krajak.

Mike wyjrzał przez okno. Na szybie rozpryskiwały się wielkie

krople deszczu.

background image

- Stało się. - Zwrócił się ku Beth. - Słuchaj, on mnie błagał,

żebym uwolnił cię ze szponów Huxforda. Jeśli powiem mu, że

wszystko jest w porządku, na pewno poczuje się lepiej. Jeśli powiem,

że odrzuciłaś moją ofertę, będzie leżał w szpitalu i zamartwiał się. To

pewne.

Sprawiała wrażenie schwytanej w pułapkę.

- Co ty na to? - spytał.

Obracała na palcu pierścionek z turkusem.

- Wiesz, że zrobiłabym dla Erniego wszystko. I nic dla mnie,

pomyślał ze smutkiem Mike.

- Ale nie mogę sobie pozwolić na to, by odrzucić ofertę Huxforda.

- Nie wierzysz, że wytrwam?

Nie odwróciła wzroku.

- Nie widziałam cię od ośmiu lat, Mike. Właściwie cię nie znam.

Jako dwudziestodwulatek z gorącą głową wyszedłby oburzony ze

studia, ale życie wśród prymitywnych plemion z deszczowych lasów

nauczyło go wielu rzeczy, również cierpliwości.

- Mogłabyś zwodzić Huxforda przez jakiś czas?

- Nie wiem.

Deszcz tłukł miarowo o szyby.

- Spróbuj wynegocjować dwa tygodnie zwłoki. Jeśli cię

rozczaruję, przyjmiesz ofertę Handmade.

- Dwutygodniowa próba nie zadowoli Erniego, jeśli to, co

mówisz, jest prawdą.

background image

- Moglibyśmy umówić się między sobą na dwa tygodnie, a

Erniemu powiedzieć, że podjąłem się tej pracy. W ten sposób damy

mu dwa tygodnie na zdrowienie, zanim podejmiesz decyzję.

- Ja...

Trzask! Błyskawica rozświetliła studio i nagle zrobiło się ciemno.

- Beth, nie bój się...

- Nie boję się. - Odepchnęła jego wyciągniętą rękę. - Zostań tam,

gdzie jesteś, a ja pójdę po świecę.

A więc grzmoty i błyskawice już jej nie przerażają, pomyślał. Stał

nieruchomo w ciemnym pomieszczeniu i słuchał deszczu

chłoszczącego budynek. Pogasły nawet latarnie.

Z pracowni na tyłach wynurzyła się Beth, niosąc lampę z cyny i

szkła ze smukłą świecą wewnątrz. Ojciec Beth kupił ją w Meksyku.

Nie pozwalano im się nią bawić, ale kiedy tylko mogli, przemycali ją

do swojej kryjówki i przy świetle świecy opowiadali historie o

duchach. W każdym razie on i Alana opowiadali historie o duchach.

Beth nakrywała się starą kołdrą i słuchała ich z oczami rozszerzonymi

przerażeniem.

Postawiła lampę na kontuarze. Mike podszedł do niej.

- Kiedyś nienawidziłaś burz z piorunami - zauważył.

- Przekonałam się, że są gorsze rzeczy niż burze.

- Tak, to prawda. - Na pewno mówiła o śmierci ojca.

Mike pracował w warsztacie w Manaus, kiedy Ernie zadzwonił z

wiadomością, że Pete zmarł na szybko postępujące zapalenie płuc.

Byli przyjaciółmi i wspólnikami od lat, odkąd spotkali się na sesji

background image

grupy samopomocy dla wdowców. Pete - artysta i marzyciel i, dla

równowagi, praktyczny Ernie.

Mike nie przyjechał na pogrzeb. Nie przyszło mu to łatwo, ale

zdecydował, że dla wszystkich będzie najlepiej, jeśli zostanie w

Brazylii i nie dopuści do otwarcia starych ran w tym i tak trudnym

czasie.

Beth oparła łokcie na kontuarze i obserwowała Mike'a przez krąg

światła.

- Czy chciałbyś mieć znów sześć lat, być wolnym jak ptak, nie

wiedzieć, że może się zdarzyć coś złego?

- Czasami. W lasach deszczowych jest plemię, które żyje właśnie

w ten sposób.

- Jestem zaskoczona, że nie zaszyłeś się w lesie wraz z nimi.

- Nic by z tego nie wyszło. Za dużo wiem o tak zwanym

cywilizowanym świecie, żeby być szczęśliwy jak oni.

- Dwa tygodnie, tak? - spytała.

- Dwa tygodnie.

- Zgoda.

- Dzięki. - Odetchnął głęboko. - Wiem, jakie to ważne dla taty.

- To jedyny powód, dla którego to robię, Mike.

- Wiem. - Ale nie do końca w to wierzył.

Wciąż pozostawała sprawa witrażowej wersji ich pocałunku. W

ciągu ośmiu lat przebywania wśród ludzi, którzy nie mówili po

angielsku, wprawił się w odczytywaniu niemych znaków. Ten witraż

był najwymowniejszy, jaki kiedykolwiek widział.

background image

- Mam nadzieję, że nie będę tego żałować - dodała Beth.

- Przynajmniej ja nie muszę się o to martwić.

- A to czemu?

- Jeśli to schrzanię, prawdopodobnie mnie zabijesz.

Błysk determinacji, który tak dobrze pamiętał, rozświetlił jej

oczy.

- Tak. Powoli i z rozkoszą.

Pomyślał o słodkim smaku jej ust. I choć dolna warga piekła,

chciał pocałować ją znów.

- Chyba teraz pójdę do domu i prześpię się. Rano pojadę do

Tucson zobaczyć się z tatą. Przed południem powinienem być z

powrotem. Może w przerwie na lunch zajrzałabyś do warsztatu?

Omówilibyśmy projekt krajaka.

- Zgoda. - Zawahała się. - Posłuchaj, powinniśmy ustalić pewne

zasady.

Najwidoczniej zdała sobie sprawę, że omal znów jej nie

pocałował.

- Będzie, jak zechcesz.

- Możesz sobie myśleć o tym witrażu, co ci się podoba, ale on nic

nie znaczy. Nie miej żadnych śmiesznych pomysłów.

- Zrozumiałem. Ale ciekawi mnie jedno. Czy Alana go widziała?

- Tak.

- I co?

background image

- Ona nie zwraca uwagi na moje prace. Kiedy go zobaczyła,

powiedziała zdaje się: O, ten jest inny. Wyjaśniłam jej, że to wytwór

mojej wyobraźni, i więcej o tym nie wspominała. Nie wie, co

wydarzyło się tamtej nocy.

Mike nie był taki pewny, czy Alana się czegoś nie domyśla,

zwłaszcza po tym, jak naciskała na niego, żeby się z nią kochał.

- Dziwne, że się nie zorientowała. Twoje włosy mają dokładnie

taki odcień, a tamtego wieczora miałaś na sobie czerwoną suknię.

- Prawdopodobnie zapomniała o czerwonej sukni i nie przyszło jej

do głowy, że pozwoliłam ci się pocałować. Poza tym, gdyby nie

szampan, nigdy by do tego nie doszło.

A więc to sobie wmawiała przez cały czas.

- Chcesz powiedzieć, że byłaś zbyt oszołomiona, by jasno

myśleć?

- No, niezupełnie, ale straciłam panowanie nad sytuacją.

- Nie mogłaś być na rauszu, Beth. Odtworzyłaś wszystko

dokładnie, nawet tę jedwabną zielonobłękitną marynarkę, z której

byłem tak dumny.

- Artyści zwracają uwagę na takie szczegóły.

A może zakochane kobiety. Nie mógł albo nie chciał przyjąć do

wiadomości jej protestów. W każdym razie jeszcze nie.

- Skoro tak mówisz. - Oderwał się od kontuaru. - Chyba będę się

zbierał.

- Poświecę ci do wyjścia. - Wzięła lampę i ruszyła w kierunku

drzwi. - Uważaj na te stojaki z kutego żelaza.

background image

- Dajesz mi do zrozumienia, że zachowuję się jak słoń w składzie

porcelany?

- Nie przypominam sobie, żebyś był znany ze zręcznych ruchów.

- Może nie, ale musisz przyznać, że zawsze potrafiłem zrobić

użytek ze swoich rąk.

Zatrzymała się gwałtownie.

- Myślałam, że doszliśmy do porozumienia.

- Co ja takiego powiedziałem?

Zerknęła na niego, unosząc brwi.

- Zatrudniasz mnie jako mechanika - podkreślił. - Zręczne ręce to

plus w tego rodzaju pracy.

- Nie to miałeś na myśli i wiesz o tym. Nie zamierzam spędzić

najbliższych dwóch tygodni na odparowywaniu ciosów.

- Nie martw się. Nie będziesz musiała się przede mną chronić,

Beth.

- To dobrze. Nawiasem mówiąc, skąd masz ten ząb jaguara?

- Dostałem go od starego czarownika. Na szczęście. Do jutra. -

Otworzył drzwi i wyszedł wprost na deszcz.

Przy samochodzie odwrócił się i spojrzał na studio. Płomień

świecy zdradzał, że Beth stoi w drzwiach.

To napełniło go otuchą. I mimo bolesnego śladu jej zębów na

dolnej wardze domyślał się, że Beth wciąż go pragnie. Oczywiście to

niczego nie rozwiązywało. Pozostawał fakt, że, porzucił jej siostrę.

Osiem lat temu nie chciał, by jego pragnienia, a być może

również pragnienia Beth, stały się ważniejsze niż więź między

background image

siostrami. Ale Alana i Beth dorosły. Każda prowadziła interesy w

innym mieście. Sporo się zmieniło. Nie był tylko pewien, czy to

wystarczy.

Włożył kluczyki do stacyjki i zapalił światła samochodu. Potem

wyłączył je i znów włączył, wiedząc, że Beth wciąż patrzy za nim.

Odwrócił się, by zobaczyć, czy zrobi to samo z lampą. Światło zgasło.

background image

Rozdział 3

Beth stała w ciemnościach, obserwując rubinowe światła

samochodu Mike'a, aż skręcił w górę ulicy i zniknął. Choć była na

siebie wściekła za ten impuls, zapragnęła narzucić płaszcz od deszczu

i wybiec za nim. Wiktoriański domek Tremayne'ów był nie tak daleko

stąd, a po tym, jak Mike ją pocałował, nie miała wątpliwości, jak by ją

powitał, gdyby stanęła na werandzie jego domu. Na samo

wyobrażenie tej chwili zalała ją fala pożądania.

W wielu sprawach nie była z nim szczera. Jego egzotyczne

podróże podniecały ją bardziej, niż ośmielała się przyznać. Dusiła w

sobie pytania o miejsca, które zwiedził, ludzi, których poznał, bo

gdyby opisał jej swoje przygody, zapragnęłaby je z nim dzielić.

Dopiero by się z niej śmiali z Alaną, gdyby wyznała swoje głęboko

skrywane pragnienie odkrywania tej mrocznej zmysłowej krainy w

towarzystwie kochanego mężczyzny. Choć nie miała w sobie

gotowości Alany do mierzenia się z nieznanym sam na sam, z Mikiem

u boku odważyłaby się na wszystko. Ale Mike zawsze planował te

przygody z Alaną, a Beth nie protestowała, kiedy żartowali sobie z jej

lękliwości.

Próbowała znaleźć kogoś, kto zastąpiłby jej Mike'a, kogoś, kto

dałby jej poczucie bezpieczeństwa. Ale motocyklista, z którym

zaczęła się umawiać, był brutalny i pozbawiony uczuć, więc szybko

zakończyła ten romans. Jej związek z zawodowym skoczkiem

spadochronowym przetrwał dłużej, ale i ten mężczyzna okazał się

background image

zbyt zajęty sobą. W końcu zdecydowała się pozostać przy

towarzystwie przyjaciół z branży artystycznej i ciekawej pracy.

Teraz Mike z powrotem wkroczył w jej życie i w ciągu paru chwil

doprowadził do tego, że z trudem maskowała pożądanie. Wiedziała,

że gdyby się z nią kochał, byłaby to tylko niezobowiązująca przygoda,

jednak pragnęła go mimo wszystko. Od rzucenia mu się w ramiona

powstrzymywało ją tylko jedno. Alana.

Beth była przekonana, że siostra nie przestała kochać Mike'a. Ona

też

zdawała

się

szukać

jego

kopii.

Mężczyźni,

których

przyprowadzała do domu, byli podobni do Mike'a, a kilku nosiło

nawet to samo imię. Ale nigdy nie była zajęta kimś dłużej niż parę

miesięcy. Wyglądało na to, że gdzieś głęboko w jej umyśle czai się

podsycana przez osiem lat nadzieja, iż Mike wróci i poprosi ją o

wybaczenie.

I rzeczywiście wrócił, ale Alany tu nie było. Za to Beth tak.

Naprawdę chciała przyjąć ofertę Handmade, ale skoro Ernie tak

bardzo wierzył w sukces krajaka, nie mogła przekazać praw do

patentu, nie wypróbowawszy planu Mike'a. Krajak mógł rzeczywiście

zapewnić Erniemu przyzwoitą emeryturę i nie miała prawa mu tego

odbierać, póki ma jakiś wybór. Oczywiście jako jego partnerka w

interesach miała pewne zobowiązania, ale w grę wchodziło o wiele

więcej. Kochała Erniego jak własnego ojca. Kiedy dostał ataku serca,

wpadła w panikę, świadoma tego, że nie jest wystarczająco silna, by

stracić tak szybko kolejną bliską osobę.

background image

Alana zareagowała tak samo. Tuliły się do siebie w szpitalnej

poczekalni jak rozbitkowie. Kiedy powiedziano im, że Ernie przeżyje,

krzyczały i tańczyły jak szalone. To było niecały tydzień temu. Alana

zastanawiała się nawet nad odwołaniem wyprawy. Lekarze i Beth

przekonali ją, by tego nie robiła, ale umówiła się, że zadzwoni jutro

rano, by dowiedzieć się o stan chorego. Kolejna myśl wprawiła Beth

w zakłopotanie. Poważnie zastanawiała się, czy powiedzieć siostrze o

powrocie Mike'a.

Idąc szpitalnym korytarzem, Mike uświadomił sobie, że zawarłby

pakt z samym diabłem, gdyby dzięki temu mógł cieszyć się jeszcze

przez dwadzieścia lat obecnością ojca. Spędzałby w Bisbee więcej

czasu, o wiele więcej. Może udałoby mu się nawet zabrać ojca na

wyprawę w lasy deszczowe. Z łatwością wyobraził sobie Erniego

siedzącego z gromadą tubylców w kręgu ognia i popijającego z tykwy

piwo maniokowe. To by była dopiero uczta.

Ale najpierw chory musiał nabrać sił. Mike zbliżył się do drzwi,

lepiej niż ubiegłego wieczora przygotowany na to, że zamiast pełnego

energii mężczyzny ujrzy inwalidę. Tymczasem Ernie siedział wsparty

o poduszki z cygarem w zębach.

- Co ty, do diabła, wyprawiasz, popełniasz samobójstwo?! -

zawołał Mike, zbliżając się do łóżka.

Ojciec wyjął cygaro z ust i uśmiechnął się szeroko.

- Imitacja.

background image

Wtedy Mike uświadomił sobie, że nie czuje dymu. Ale może

Ernie czekał na sprzyjający moment, by je zapalić.

- Daj mi to, tato.

Ernie położył cygaro na wyciągniętej dłoni Mike'a.

- Judy, jedna z pielęgniarek, wzięła je dla mnie z wypożyczalni

kostiumów. Przyniosła je dziś rano, choć to jej wolny dzień. Miło z jej

strony, prawda?

- To zależy od tego, czy byłbyś w stanie to zapalić. Znając ciebie,

wiem, że potrafiłbyś namówić pielęgniarki do przyniesienia ci

prawdziwego. - Mike uważnie oglądał cygaro.

- To tylko guma, Mike. Ale jestem tak przyzwyczajony do

trzymania czegoś w zębach, że dobrze się z nim czuję. - Zachichotał. -

Nabrałem cię, prawda?

Mike odetchnął i popatrzył na ojca.

- Gdyby to było prawdziwe cygaro, skręciłbym ci kark i

zaoszczędził lekarzom kłopotów, które mają z utrzymaniem cię przy

życiu.

- Tak myślałem. Teraz ty będziesz zachowywał się jak gestapo,

śledząc każdy mój ruch.

- Masz to jak w banku. - Oddał cygaro Erniemu i wziął krzesło. -

A kiedy mnie nie będzie w pobliżu, zajmie się tym Beth.

- Zamęczycie mnie.

- Sam się o to prosiłeś. Nie masz co liczyć na moje współczucie,

tato. Jeśli to będzie konieczne, sprowadzę znajomego szamana z

Brazylii.

background image

- Hm. Za chwilę będziesz chciał, żebym założył na szyję ten twój

ząb.

- Niezły pomysł. - Mike sięgnął do rzemyka.

- Nie. Zatrzymaj go. Nie będę paradował z czymś takim w moim

wieku. - Ernie znów wetknął cygaro między zęby. - Jak tam spotkanie

z Beth? Doszliście do porozumienia? - Pytanie brzmiało niewinnie,

ale spojrzenie ojca przypominało laser.

- Jasne. Wszystko w porządku.

- W porządku, mówisz?

- Jasne. Dlaczego miałoby być inaczej?

- Chociażby dlatego, że wy dwoje od tamtej nocy, kiedy się

zwinąłeś, nie powiedzieliście sobie nawet: co słychać.

- Ludzie tracą się z oczu.

- To nie był taki przypadek i ty świetnie o tym wiesz. To

przypominało raczej obserwowanie, w jakim kierunku podąża drugie,

i kierowanie się w przeciwną stronę.

- Cóż, może mieliśmy parę problemów, ale to już przeszłość.

Teraz wszystko będzie dobrze.

- Po prostu się przestraszyłeś i tyle. Nic dziwnego. Nie byłeś

gotów do małżeństwa. Setki razy ci mówiłem, że powinieneś

wytłumaczyć to Alanie. Nie przyjęłaby tego z zachwytem, ale założę

się, że wy troje doszlibyście do ładu. To naprawdę wstyd po tych

wszystkich latach, kiedy bawiliście się razem, że teraz nie

rozmawiacie ze sobą.

background image

- Masz rację, tato. - Mike wzruszył ramionami, stłumił ziewnięcie

i odchylił się na krześle. - Zamierzam porozmawiać również z Alaną.

Zajmę się wszystkim, zobaczysz.

- To dobrze, Mike. Pete z radością to usłyszy.

Mike wyprostował się gwałtownie.

- Powiedziałeś, że z radością to usłyszy? - Ojciec sprawiał

wrażenie całkiem przytomnego, ale może lekarstwa zmąciły mu

umysł.

- Musiałeś mnie źle zrozumieć. - Emie popatrzył na niego

przeciągle. - Powiedziałem, że Pete byłby szczęśliwy, słysząc to.

- Co za ulga. Przez chwilę myślałem, że zacząłeś rozmawiać z

duchami.

- O, nie. Gdybym zaczął, daliby mi gumowy pokój zamiast

gumowego cygara. - Przesunął atrapę w drugi kącik ust. - A więc Beth

obiecała, że pogoni Huxforda?

- Tak. - To było wystarczająco bliskie prawdy.

Huxford prawdopodobnie wróci do Chicago, jeśli przez najbliższe

dwa tygodnie nie będzie mógł liczyć na postęp w negocjacjach.

- A ty będziesz robił krajaki?

- Tak.

- A potrafisz?

Mike roześmiał się.

- W samą porę pytasz.

background image

- Cóż, jeśli się tego obawiasz, pokażę ci. Jeśli pamiętasz

cokolwiek z tego, czego cię uczyłem, to będzie kaszka z mlekiem. O

ile sobie przypominam, zawsze miałeś zręczne ręce.

- Dzięki. Właśnie to powiedziałem Beth. A skoro przy niej

jesteśmy, chciałbym cię o coś prosić. Kiedy zajrzy do ciebie, powiedz

jej, że jestem dobrym mechanikiem, zgoda? Nie jest do końca

przekonana, że sobie poradzę.

- Jak tylko zaczniesz produkować krajaki, wszystko się ułoży.

Beth należy do osób, które potrzebują dowodów. Słowa nic dla nich

nie znaczą.

- Tak, wiem. Pamiętam, jak o mało się nie zabiłem, zjeżdżając po

schodach starej gorzelni na rowerze po to tylko, by jej udowodnić, że

potrafię to zrobić.

Ernie pokiwał głową.

- Trzeba ci było założyć chyba z osiem szwów. A pamiętasz ten

idiotyczny skok na deskorolce w dół Tombstone Canyon Road i dzień,

w którym wybrałeś się do starej kopalni? Można powiedzieć, że

popisywałeś się przed Beth z dużą regularnością.

Faktycznie, teraz to sobie uświadomił. Nigdy nie zaryzykował,

żeby zrobić wrażenie na Alanie, co było dość dziwne, bo to ona od

zawsze twierdziła, że jest jej chłopakiem, a on w to wierzył.

Zawłaszczyła go, kiedy mieli po sześć lat, a on mając na głowie inne

sprawy, takie jak baseball i samochody, po prostu przystał na to.

Gdzieś około dziesiątej klasy odkrył, że Alana mu się podoba, i to

background image

przypieczętowało sprawę. Planowali, że wezmą ślub, zbiorą trochę

grosza i razem wyruszą do dżungli w Ameryce Południowej.

- Coś ci się stało w wargę?

Mike, gwałtownie przywrócony do rzeczywistości, usiłował

znaleźć jakieś wytłumaczenie. Poczuł, jak oblewa go żar.

- Ja... uderzyłem się o róg apteczki.

- Tak? - Ernie przesunął cygaro w drugi kącik warg. - Górny czy

dolny?

- To...

- Jeśli dolny, musiałeś zgiąć się przy zlewie jak precel, a jeśli

górny, musiałeś stanąć na skrzynce. Tak czy inaczej, trudno mi to

sobie wyobrazić.

- Lepiej zmieńmy temat, tato, dobrze?

- Wygląda tak, jakby ktoś cię ugryzł, Mike.

- Ja...

- Czas upuścić trochę krwi, panie Tremayne - powiedziała

pielęgniarka, wchodząc energicznie do pokoju.

Mike, który jeszcze nigdy nie ucieszył się tak na widok

przedstawicielki służby zdrowia, wstał z krzesła.

- Lepiej już pójdę. O dwunastej mam spotkać się z Beth w

warsztacie.

- Może chcesz, żeby pielęgniarka obejrzała ci tę wargę, zanim

wyjdziesz?

- Mniejsza o to. - Mike spiorunował ojca wzrokiem. - Muszę się

ostro wziąć za te krajaki, więc zajrzę tu dopiero jutro wieczorem.

background image

- Beth mówiła, że też wpadnie. Może przyjechalibyście razem?

Zaoszczędzilibyście benzynę.

- Nie obiecuję. Jest bardzo zajęta, więc pewnie nie uda jej się

wyjechać o tej samej porze co mnie.

- To, że jest zbyt zajęta, by przyjechać z tobą, ma coś wspólnego

ze stanem twojej wargi, prawda?

- Do zobaczenia, tato. - Wyszedł z pokoju ścigany chrypliwym

chichotem ojca.

Gdy tylko pielęgniarka skończyła, Ernie ułożył się do krótkiej

drzemki. Ale przedtem musiał złożyć raport.

- Cóż, Pete, mam dobre i złe nowiny.

„To jakiś dowcip?"

- To rzeczywiście coś w rodzaju dowcipu. Mike i Beth znów ze

sobą rozmawiają. Właściwie jest nawet dowód, że było to coś więcej

niż rozmowa.

,Jaki dowód?"

- Zdaje się, że Mike ją pocałował. A ona go ugryzła.

„Beth? Chyba mówisz o Alanie. Beth nie znosi przemocy".

- Gotów jestem się założyć, że to Beth.

„Alanie się to nie spodoba".

- Wiem o tym, do diabła. Muszę wyjść ze szpitala i zająć się

wszystkim.

„Jeśli wyjdziesz ze szpitala, Mike dojdzie do wniosku, że nic tu

po nim, i wróci do Brazylii!"

background image

- Masz rację. Ale jeśli ktoś nie będzie czuwał nad tymi

dzieciakami, znów wszystko sfuszerują. Już mamy uszkodzenie ciała.

„Jak cię znam, coś wymyślisz".

- Coś ci powiem, Pete. O wiele lepiej by mi się myślało, gdybym

miał prawdziwe cygaro zamiast gumowego.

Dziesięć przed dwunastą Beth zamknęła studio. Niewiele dziś

sprzedała, ale w lecie tak zazwyczaj było. Handel krajakami miał

między innymi rozwiązać problem martwego sezonu. Gdyby interes

się rozwinął, jej dochody nie zależałyby wyłącznie od sprzedaży

witraży. Mogłaby zrezygnować z kłopotliwej produkcji galanterii dla

turystów i skupić się na dużych, ambitnych projektach stanowiących

wyzwanie dla jej talentu.

Przeszła wąską uliczką na publiczny parking, gdzie trzymała

swoją półciężarówkę. Warsztat Erniego mieścił się w Warren, małej

wiosce w pobliżu Bisbee, za daleko, by iść pieszo. W dzieciństwie

ona, Mike i Alana wiele razy jeździli tam na rowerach, ale Beth od lat

nie wsiadła na rower.

Jazda rowerem byłaby przyjemniejsza, pomyślała po otwarciu

samochodu. Gorący poranek po nocnym deszczu sprawił, że Bisbee

parowało, a kabina przypominała piecyk. Klimatyzacja w

samochodzie wysiadła ubiegłego lata, ale nie naprawiła jej, ponieważ

wszystkie pieniądze przeznaczyła na projekt krajaka.

background image

Gdy dojechała do warsztatu Tremayne'a, czuła się jak po saunie.

W schowku na rękawiczki znalazła frotkę i dość szpilek, by zebrać

wilgotne wzburzone włosy na czubku głowy.

Zauważyła, że Mike przyjechał do warsztatu starą furgonetką

ojca. Otworzyła frontowe drzwi i z westchnieniem ulgi weszła do

klimatyzowanego wnętrza. Ponieważ nie znalazła Mike'a w części

przeznaczonej dla klientów, skierowała się na tyły budynku.

Siedział na miejscu ojca, plecami do niej, z opuszczonymi

ramionami.

- Mike, to ja.

Nie odwrócił się.

- Nigdy przedtem nie byłem tu bez niego.

- Och, Mike. - Nie bacząc na nic, podeszła do niego i położyła mu

dłonie na ramionach. Drgnął. - Wiem - szepnęła. - Ja też nigdy nie

byłam sama w studiu przed śmiercią taty.

- Byłem taki naiwny, Beth. Myślałem, że on jest wieczny.

Delikatnie masowała mu ramiona. Dotykanie go było tak

naturalne.

- Przezwyciężył kryzys - zauważyła. - Ma przed sobą wiele lat,

Mike. Jest twardy.

- Wiem, że jest twardy, ale straciłem złudzenie, że będzie tu

zawsze. To zmusiło mnie do zmierzenia się z tym, o czym nigdy nie

chciałem myśleć. Pewnego dnia odejdzie... a mam tylko jego.

- Tylko jego? Na pewno w Brazylii masz przyjaciół.

background image

- Kilku. - Opuścił głowę, poddając się dotykowi jej palców. -

Jestem nawet honorowym członkiem plemienia.

- Tego, które żyje jak dzieci, bez trosk?

- Tak. To wspaniali ludzie i zależy mi na nich, ale tak naprawdę

nie należę do nich. W Brazylii wciąż jestem przybyszem, włóczęgą.

- Czy nie tego właśnie chciałeś?

Westchnął.

- Myślałem, że tego chcę. Ale po rozmowie z lekarzem taty, kiedy

naprawdę zrozumiałem, że był o krok od śmierci, wszystko się

zmieniło. Inaczej patrzę na świat.

Wciąż masowała mu ramiona.

- Nie przesadzaj. Zawsze chciałeś życia pełnego przygód. Chyba

nie zaczniesz zastanawiać się nad podjęciem stałej pracy w

charakterze mechanika w Bisbee. To nie byłbyś ty.

- Nie jestem tego taki pewien.

Przeżyła moment paniki. Tak długo, jak długo Mike poszukiwał

przygód, ona mogła marzyć o tym, że pewnego dnia ruszy jego

śladem. Ale jeśli on zrezygnuje?

- To trudny okres w twoim życiu. Wierz mi, wiem, jak to jest.

Chciałbyś się wczołgać do najbliższej dziury i otoczyć tym, co daje ci

poczucie bezpieczeństwa. Ale w końcu czas leczy rany. i poczucie

bezpieczeństwa nie jest już tak ważne. Nie przywiązuj się do czegoś,

co później zaczęłoby cię krępować, Mike.

- Przemawia przez ciebie rozsądek. Zawsze taka byłaś.

background image

Uznała, że trzeba zmienić temat. Ścisnęła mu ramiona po raz

ostatni i oderwała dłonie.

- Może teraz porozmawiamy o krajaku?

- Jasne. - Wstał i podszedł do podświetlanego stołu. - Może mi go

zademonstrujesz?

- Mam lepszy pomysł, pozwolę ci go użyć. Jeśli będziesz

wiedział, jak działa, ułatwi ci to produkcję. - Rozejrzała się po

schludnym warsztacie. - Chyba znajdzie się tu kawałek szkła?

- Tak. Gdzieś je widziałem. Chwileczkę.

Mike podszedł do szafki i wrócił z kawałkiem kobaltowego szkła

wielkości notesu.

- Może być ten?

- Doskonały. Potrzebujemy wzoru. - Wzięła kartkę papieru i

ołówek i narysowała serce. Natychmiast pożałowała, że wybrała ten

wzór, ale Mike stał obok niej, a rozwodzenie się nad projektem

byłoby gorsze niż wykorzystanie go bez zbędnych komentarzy.

Umieściła kartkę na podświetlanym stole, włączyła lampę pod blatem

i nakryła rysunek błękitnym szkłem. Następnie ustawiła metalowe

ramię przymocowane do stołu. Tnące kółko znalazło się tuż nad

szkłem.

- Spróbuj. Zdziwisz się, jakie to proste.

- Dobrze, co mam robić?

- Chwyć rączkę w ten sposób. - Po miesiącach demonstrowania

krajaka automatycznie stanęła za nim i nakryła jego dłonie swoimi.

Poniewczasie uświadomiła sobie, jak wygodna jest to pozycja i jak

background image

niepokojąca. - Teraz ustaw kółko tam, gdzie chcesz zacząć - ciągnęła -

i poprowadź je wzdłuż linii.

- Jak mocno mam naciskać?

Próbowała nie dotykać piersiami jego pleców, ale było to niemal

niemożliwe. Udawała przed sobą, że demonstruje krajak komuś

obcemu.

- Jak usłyszysz skrobanie, to będzie oznaczało, że nacinasz szkło.

- Wmawiała sobie, że dłonie pod jej dłońmi należą do starszej pani.

A jednak czuła mocne ścięgna i drażniące łaskotanie włosów na

wewnętrznej stronie dłoni. Świeży zapach jego płynu po goleniu

sprawił, że wyobraziła sobie, jak przytula się do niego i unosi usta do

pocałunku. To był bardzo zły pomysł.

Zacisnęła zęby, patrząc, jak kółko zagłębia się w kobaltowe szkło.

- Właśnie tak. Teraz krzywizna. Dobrze. Teraz puszczam. -

Cofnęła się z ledwo słyszalnym westchnieniem ulgi i położyła dłoń na

sercu. - Tak. Doskonale.

Odłożył krajak i wziął do ręki szkło, które oderwało się wzdłuż

linii cięcia, tworząc idealne serce.

- Zadziwiające. Rozumiem teraz, o co tacie chodziło. To nie

wymaga żadnego szkolenia. Mogą to robić nawet dzieci.

Jej puls odzyskiwał normalny rytm.

- Mój ojciec wpadł na ten pomysł po tym, jak się męczył na kursie

w domu spokojnej starości z krajakiem starego typu. Ale... umarł,

zanim on i Ernie zdołali go wprowadzić na rynek.

Mike odwrócił się do niej z wyrazem czułości na twarzy.

background image

- To drugi powód, dla którego tata chce, żeby krajak okazał się

przebojem, prawda? Jako hołd dla Pete'a.

- To... - Odchrząknęła. - To jeden z powodów, dla których ja

również tego pragnę.

- Wspaniały był z niego gość - powiedział cicho Mike.

- A więc dlaczego nie przyjechałeś na pogrzeb, Mike? Był dla

ciebie niczym ojciec!

Drgnął, jakby go uderzyła. Potem wziął głęboki oddech.

- Jak tylko dowiedziałem się o jego śmierci, kupiłem bilet na

samolot. Ale czekając na lotnisku, przemyślałem to i doszedłem do

wniosku, że obie i beze mnie macie dość na głowie. Zadzwoniłem do

taty. Uspokoił mnie, że wszystkim się zajmie, więc dla dobra sprawy

podarłem bilet. Jeśli to jest dla ciebie pocieszeniem, żałuję, że tak się

stało. Nie powinienem zostawiać ojca samego w takiej chwili. Bez

względu na ciebie i Alanę.

- Pominąłeś własny smutek, ponieważ myślałeś, że nie chcemy

cię widzieć?

- Moje uczucia się nie liczyły. Ale powinienem tu być ze względu

na mego ojca.

- Jak możesz mówić, że twoje uczucia się nie liczyły?

Wzruszył ramionami.

- Jestem mężczyzną. Powinienem być twardy w takich

wypadkach, prawda?

- I udało ci się?

Odwrócił wzrok. Ząb jaguara na szyi drgnął.

background image

Wyobraziła go sobie opuszczającego port lotniczy i wracającego

do jakiegoś bezosobowego pokoju, gdzie z pewnością opłakiwał

samotnie człowieka, który był mu bliski jak ojciec.

- Och, Mike. - Objęła go i przytuliła się do jego piersi. - Tak mi

przykro.

Z długim westchnieniem wziął ją w ramiona i oparł policzek na

jej głowie.

- Tęskniłem za tobą, Beth.

- Ja też. - Cudownie się czuła w jego objęciach, ale bez względu

na to, jak bardzo pragnęła go pocieszyć, nie ośmielała się tego

ciągnąć. Powoli wyzwoliła się z uścisku, cofnęła się o krok i

poruszyła temat, który mógł uratować ją przed zrobieniem jakiegoś

głupstwa. - Rano dzwoniła Alana.

Patrzył na nią badawczo.

- Powiedziałaś jej, że przyjechałem?

- Nie.

- Dlaczego?

- Ona... jest teraz w trakcie ważnej wyprawy. Jej firma dopiero się

rozkręca, a gdyby zostawiła tę rodzinę w środku wakacji, słono by ją

to kosztowało.

- A ty myślisz, że zostawiłaby ich?

- Nie wiem. Być może.

Mike ujął jej podbródek i zmusił, by na niego spojrzała.

- Czy to jedyny powód?

background image

- Mike, proszę. - Puls jej przyspieszył. Stanowczo był zbyt

domyślny.

Pogładził jej policzek.

- Powiedziałaś, że tęskniłaś za mną. A za czym najbardziej?

Powinna była się cofnąć. Jeśli pozwoli, by jej dotykał w ten

sposób, to, biorąc pod uwagę jej nikły opór, może się źle skończyć.

Jednak wydawało się, że zapuściła korzenie.

- Byłeś... dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałam.

Uniósł drugą rękę i zaczął wyciągać szpilki z jej włosów.

- I tak właśnie o mnie myślisz? Jak o bracie?

- Oczywiście.

- Traktowałaś mnie jak brata, demonstrując ten krajak? Czy tylko

mnie ogarniało szaleństwo, kiedy mnie dotykałaś?

- Ja... - Przełknęła ślinę, gdy uwolnił jej włosy i rzucił frotkę i

spinki na stół. - Mike, przestań.

Przeczesał jej włosy palcami, patrząc głęboko w oczy.

- Myślę, że nie drżałabyś tak, gdyby brat postanowił rozpuścić ci

włosy.

- Muszę iść. - Ale ani drgnęła.

- Za chwilę. - Przesunął rękę na tył jej głowy. - Jak tylko cię

pocałuję.

Szumiało jej w uszach.

- Mike...

- Dwie rzeczy - powiedział, pochylając głowę. - Po pierwsze, nie

gryź mnie. Po drugie, nie jestem twoim bratem.

background image

Rozdział 4

Mike chciał mocno przygarnąć Beth i ukoić swój ból w wybuchu

namiętności, ale obawiał się, że ją spłoszy. A jego pragnienia były

głębsze, niż myślał. Jej dotyk, łagodny głos i zrozumienie wzbudziły

w nim dziwną tęsknotę, której nie mógł się oprzeć. Nie mógł pozwolić

jej odejść, nie objąwszy jej raz jeszcze.

Z początku muskał jej wargi lekko, niemal platonicznie. Niemal.

W głowie mu wirowało. Jej zapach był bardziej korzenny i kobiecy

niż przed ośmiu laty, ale usta smakowały tak samo, a pocałunek był

początkiem podróży, w którą pewnego dnia musiał wyruszyć, by nie

zwariować.

Powoli, ostrożnie rozchyliła wargi. Powstrzymał jakoś dręczące

go pragnienie i wziął tylko tyle, ile mu ofiarowała, po czym delikatnie

skłonił ją do większej hojności.

Z walącym sercem wciągnął koniuszek jej języka w usta.

Zadrżała. Cichy jęk powiedział mu, że Beth być może pozwoli na

więcej. Nie odważył się.

Zamiast tego uniósł głowę i otworzył oczy. To była chwila, o

której śnił, chwila, której odmówiono mu dwukrotnie - raz kiedy Ernie

zawołał do nich, gwałtownie przerywając ich pocałunek, i ostatniej

nocy, kiedy go ugryzła. Jej ciemne rzęsy kładły cień na spłonionych

policzkach, różowe usta były pełne obietnic. Tęsknił, by tam

powrócić. Czekał jednak.

background image

Mimo gniewu marzył o tym, by przycisnąć usta do kremowej

skóry po wewnętrznej stronie przedramienia, przytrzymać jej dłonie

nad głową i pocałować wgłębienie na szyi, łuk obojczyka, dolinkę

między piersiami.

- Lubisz kobiety, Mike - ciągnęła. - A one lubią ciebie. Jesteś

światowym mężczyzną, a w trakcie swoich wypraw poznałeś

pewnie... niecodzienne seksualne zwyczaje.

Nie zamierzał zaprzeczać.

- Odnoszę wrażenie, że wyobrażasz mnie sobie, jak figluję z

tubylczymi kobietami o nagich piersiach.

- A nie było tak?

- Jestem mężczyzną, Beth. Nie żyłem jak mnich.

- A czy twoje doświadczenia były... odmienne?

- Tak. - Zawiesił głos. - Czy to cię podnieca? - Pytanie było

zbędne. Jej przyspieszony oddech i ogień w oczach starczyły za

odpowiedź. - Kobiety, z którymi kochałem się w deszczowych lasach,

nie prowadzą gierek. Zaspokajają najprostsze ludzkie potrzeby i tyle.

- Życie nie zawsze jest tak proste.

- Najwidoczniej.

Wzięła głęboki oddech.

- Wiedząc, że Alanie wciąż na tobie zależy, nie mogłabym żyć ze

świadomością, że ty i ja...

- A więc musisz czuć się winna, że nie powiedziałaś jej o moim

przyjeździe.

- To prawda, ale nie chcę, by narażała na szwank swoją firmę.

background image

- Czy to nie byłaby jej decyzja? - Spojrzał na nią surowo.

Miała taką minę, jakby chciała się spierać, lecz skinęła głową.

- Tak. Powinnam jej o tym powiedzieć.

- Ale nie zrobiłaś tego. I w skrytości ducha myślałaś, że ty i ja

moglibyśmy poczekać na rozwój wypadków, a ona nie musiałaby o

niczym wiedzieć.

Zarumieniła się. Gwałtownie otworzyła oczy i wszystkie jego

pragnienia znalazły odpowiedź w tych zamglonych, błękitnych

głębiach. Po chwili zacisnęła powieki i oderwała się od niego.

- Nigdy sobie tego nie wybaczę.

- Beth, posłuchaj...

- Chcę cię prosić, żebyś zapomniał o tym, co się wydarzyło. -

Wyprostowała ramiona i spojrzała mu w twarz, jakby stała przed

plutonem egzekucyjnym. - Proszę.

- Nie mogę. - Jego głos był ochrypły od pożądania.

- Jak chcesz. Ja o tym zapomnę.

- Ty też nie jesteś w stanie tego zrobić. - Mógł to nawet

udowodnić, znów biorąc ją w ramiona, ale nie chciał. Obawiał się, że

zaczęłaby nienawidzić samej siebie. - Między nami coś jest, Beth.

Zawsze było.

Westchnęła głęboko i cofnęła się jeszcze o krok.

- Dobrze, nie będę zaprzeczać, że... że mi się podobasz. Ale to nie

znaczy, że coś z tym zrobię.

- Dlaczego nie?

- Musisz pytać?

background image

- Nie jestem już zaręczony z Alaną. I nie zamierzam się z nią

zaręczać. Jesteśmy innymi ludźmi.

- Naprawdę? - Odgarnęła włosy i wzięła frotkę ze stołu. Przy tym

ruchu piersi naparły na cienki materiał bluzki bez rękawów. - A może

po prostu masz zwyczaj sięgać po kobietę, która akurat jest pod ręką?

Zabolało go to oskarżenie. Odparował cios.

- Aha, to kolejny powód, by mnie odepchnąć. Myślisz, że

pocałowałem cię tylko dlatego, że jesteś pod ręką. Gdyby stała tu

Cindy Crawford, całowałbym ją, a jeśli zamiast niej pojawiłaby się

Demi Moore, próbowałbym uwieść Demi. O to chodzi?

- Mniej więcej. - Umocowała włosy na czubku głowy, unosząc

przy tym wdzięcznie ramiona.

- Do licha, zmuszasz mnie do szczerości wobec siebie samej! Tak,

zgoda, pewnie tak pomyślałam i wstyd mi z tego powodu. A teraz,

kiedy tak śmiało ująłeś to w słowa, uświadomiłam sobie, że nigdy nie

mogłabym zachować się tak podle, a więc zapomnij o tym, Mike.

Popatrzył na nią z rozbawieniem.

- Mało prawdopodobne, że potrafiłbym to zrobić.

- Chociaż spróbuj!

- Słuchaj, nie chciałbym jeszcze bardziej zranić ani ciebie, ani

Alany, ale nie myśl, że możemy po prostu zignorować to, co jest

między nami. Pocałunek Alany nie prześladował mnie przez osiem

lat. Twój tak.

W jej oczach zapłonęło światełko i zaraz zgasło.

background image

- To dość wygodne, biorąc pod uwagę, że ja jestem tu w Bisbee, a

Alana w górach Ozark.

- Cała ty, dawna udowodnij-mi-to. - Uśmiechnął się smutno. - Nie

zmieniłaś się, prawda?

- Zmieniłam się.

- Ale wciąż potrzebujesz namacalnych dowodów. Jak wtedy,

kiedy musiałem zjechać rowerem po schodach gorzelni. Pamiętam,

jak oparłaś pięści na tych chudych biodrach i mówiłaś: Udowodnij to,

Mike. A więc musiałem to zrobić.

- Och, jestem pewna, że robiłeś to dla Alany. Ja po prostu byłam

w pobliżu.

- Pozwól, że odświeżę ci pamięć. Alany tam nie było. Wtedy jak

zjechałem na deskorolce w dół Tombstone Canyon Road i omal się

nie zabiłem, Alany też nie było. Ani kiedy wszedłem do kopalni i

omal nie spadłem do szybu. Robiłem to wszystko, by wywrzeć

wrażenie na tobie, nie na Alanie.

- Ale to przecież Alana...

- Oznajmiła mi, że jestem jej chłopakiem. W tym wieku człowiek

się nie spiera. Idziesz z prądem. Szczeniackie zadurzenie przechodzi

w ślubne plany. I. pewnego wieczora pełnego szampana popełniasz

błąd, a może wreszcie idziesz za głosem serca i trzymasz w ramionach

siostrę narzeczonej. I wtedy...

- Nie chcę tego słuchać. - Zatkała dłońmi uszy zupełnie jak w

dzieciństwie. Policzki jej poróżowiały. Oderwała dłonie i

wyprostowała się, starając wydać się bardziej dorosła. - Zmyślasz.

background image

- Może. A może osiem lat w dżungli daje pewną jasność.

Przejechała nerwowo językiem po wargach.

- Muszę wracać do studia.

Patrzył na ruchy jej języka i słodki ból wypełnił mu lędźwia.

- A ja muszę się tu ulokować i oswoić ze sprzętem. - Przypominał

sobie, że Beth ma wieczorem spotkanie z Huxfordem. - Może chcesz,

żebym pokręcił się w pobliżu, kiedy będziesz przekazywać złe nowiny

naszemu przyjacielowi z Chicago?

- Nie. Dzięki za dobre chęci, ale poradzę sobie.

- Zamierzał wybrać się z tobą na kolację, prawda?

- Chyba w tych okolicznościach zmieni zdanie.

- A więc pozwól mi...

- Mike, to naprawdę nie jest dobry pomysł. Im mniej będziemy się

widywać, tym lepiej.

- A może, jeśli spędzimy razem trochę czasu, jakoś wszystko

rozwiążemy. Czy Cafe Roca jest tak dobra jak dawniej?

- Tak, ale...

- Możemy się tam spotkać, jeśli nie chcesz, żebym po ciebie

przyjeżdżał. A potem rozejdziemy się, każde do swego domu.

- Nie jedziesz do Tucson?

- Nie. Rano powiedziałem Erniemu, że będę do późna w

warsztacie, by od jutra ruszyć pełną parą. - Widział, że się waha. - Daj

spokój, Beth. Nie mam w mieście żadnych kumpli, a nie uśmiecha mi

się hot dog i fasolka w samotności.

- Zgoda, możemy iść na tę kolację. Każdy płaci za siebie.

background image

- Posłuchaj, chciałbym...

- Nie, to ty posłuchaj. Płacimy po połowie. Daj mi trzy kwadranse

na Colby'ego. Będę w Cafe Roca za kwadrans ósma.

- Zgoda. - Popatrzył na nią. - Gdybym po ciebie przyjechał,

łatwiej by ci było się go pozbyć.

- Jestem już dużą dziewczynką, Mike. Poradzę sobie.

- No, dobrze. - Nie podobało mu się to.

Cholernie chciał iść do studia i upewnić się, że Huxford został

wykopany z miasta, ale skoro sobie tego nie życzyła, poczeka na nią

w Cafe Roca. Zjedzą kolację i wypiją butelkę wina. A potem...

zobaczymy.

Colby pojawił się w studiu, gdy Beth podliczała rachunki z całego

dnia. Ciemne włosy zaczesał jak zwykle do tyłu, a na sobie miał coś,

co Beth uznała za niezobowiązujące ubranie dla mężczyzny jego

pokroju - koszulę rozpiętą pod szyją, spodnie i blezer.

Pewnie

całe

życie

przebywał

w

klimatyzowanych

pomieszczeniach. W przeciwnym razie zemdlałby w tych wszystkich

warstwach. Najwidoczniej lubił wywatowane ramiona. Niektórzy

mężczyźni, weźmy chociażby Mike'a, nie potrzebowali czegoś

takiego. Zganiła się w myśli za takie porównania. Ciało Mike'a to nie

najlepszy temat do rozmyślań.

- Miałaś dobry dzień? - spytał, kładąc teczkę na kontuarze.

Zdradziecka pamięć Beth podsunęła jej obraz pocałunku Mike'a.

- Pełen wrażeń - odparła.

- Gotowa do podpisania umowy i pójścia na kolację?

background image

Odsunęła rachunki i oparła się o kontuar. Patrzyła Colby'emu

prosto w twarz. Jego szare oczy, zwykle oficjalne jak garnitur z

wełnianej flaneli, mierzyły ją z aprobatą. Po raz pierwszy zdała sobie

sprawę, że jest zainteresowany czymś więcej niż umową na krajak.

Nie ułatwiła sobie sprawy własnym strojem, ale zakładając

wydekoltowaną suknię z białego batystu i błękitne kolczyki w

odcieniu pasującym do oczu, myślała o Mike'u. Oczywiście nie

chodziło o to, żeby zrobić na nim wrażenie. Po prostu nie chciała

pojawić się na kolacji, wyglądając jak baba-jaga. Nie zastanowiła się

nad tym, że Colby weźmie to za dobrą monetę.

- Pewnie już masz bilet na jutrzejszy powrót do Chicago.

Oparł się o kontuar z wystudiowaną niedbałością.

- Pomyślałem, że prześlę umowę do firmy i zrobię sobie małe

wakacje.

- Tak? Dokąd się wybierasz? - Wcale jej się to nie podobało.

Znała to spojrzenie. Oznaczało, że mężczyzna ma pewne plany, a

kolacja stanowi tylko pierwszy etap.

- Wynająłem tu pokój. Twoja uwaga o miejscowych restauracjach

uświadomiła mi, że właściwie niczego nie widziałem. -W uśmiechu

pokazał zęby. - Mam nadzieję, że mnie oprowadzisz.

- Nie będę miała na to czasu, Colby. Ja...

- Ale przecież skończą się twoje zmartwienia z krajakiem, a o tej

porze roku nie miewasz zbyt wielu klientów, pomyślałem więc, że

może...

background image

- Właśnie o to chodzi. Nie przestanę myśleć o krajaku.

Chciałabym mieć dwa tygodnie przed podpisaniem umowy.

Uśmiech znikł.

- Dwa tygodnie? Dlaczego, u licha, chcesz czekać dwa tygodnie?

Do tego czasu twoi klienci będą dobijać się do drzwi i żądać

krajaków.

- Ktoś będzie je produkował tu w Bisbee.

- Kto? - Zmrużył oczy.

- Syn Erniego Tremayne'a, Mike.

- Ten wielki biały myśliwy, którego wczoraj poznałem?

- Tak. - Beth zacisnęła szczęki, ale zachowała uprzejmy ton. Nie

chciała zrażać Colby'ego na zawsze. Może będzie potrzebowała tej

umowy. - Ma odpowiednie kwalifikacje i zaoferował się przejąć

produkcję, dopóki Ernie nie wyzdrowieje.

- Popełniasz wielki błąd, Beth.

W duchu przyznawała mu rację.

- Bez względu na to, jak korzystna jest oferta Handmade, Ernie i

ja lepiej wyszlibyśmy na tym interesie, biorąc sto procent zysku. Mike

uważa, że może nam się udać.

Twarz Colby'ego stężała.

- Nie możesz prosić o zwłokę i spodziewać się zawarcia umowy

na tych samych warunkach jak przy natychmiastowym odstąpieniu

praw do patentu. Za dwa tygodnie twoja sytuacja będzie gorsza, a

background image

moja firma oczekuje, że to wykorzystam. Tak właśnie działa świat

biznesu.

- Doskonale wiem, jakie reguły obowiązują w świecie biznesu.

- Chyba jednak nie wiesz. Gdybyś była mądrzejsza, postawiłabyś

na coś pewnego, zamiast pozwalać, żeby ten Tremayne namawiał cię

na hazard. Kim on dla ciebie jest, dawnym chłopakiem?

- Nie - zaprzeczyła, i od razu pożałowała, że w ogóle

odpowiedziała na to pytanie.

Uniósł brwi.

- Nawet gdyby nim był, nie wydaje się właściwe, żebyśmy o nim

mówili.

- To całkiem właściwe, jeśli twój związek z nim rujnuje umowę,

nad którą pracowałem trzy dni.

- Przykro mi, że zmarnowałeś tyle czasu, ale tak jak powiedziałeś,

prawdopodobnie dostaniesz ten patent i tak, i to na korzystniejszych

warunkach. Dwa tygodnie znaczą dużo dla mnie, ale dla firmy to nie

może być aż tak ważne.

- Masz rację, nie jest. Chodziło mi o twoje dobro. Nie myślisz

rozsądnie.

Miała serdecznie dość tej rozmowy. Zerknęła na zegarek.

Powinna się pospieszyć, w przeciwnym razie spóźni się na spotkanie z

Mikiem.

- Może masz rację. To się okaże, prawda?

- Myślę, że tak. Nie mogę zmuszać cię do podpisania umowy.

background image

- W tej sytuacji pewnie jutro rano odlecisz do Chicago, zamiast

snuć się po Bisbee.

Spojrzał na nią przenikliwie.

- Próbujesz się mnie pozbyć, Beth?

- Skądże - skłamała. - Ale nie będę mogła oprowadzić cię po

okolicy, a w sierpniu jest tu bardzo gorąco, jak pewnie zauważyłeś.

- Można by pomyśleć, że zniechęcasz mnie do pozostania.

- Colby, jeśli chcesz tu spędzić wakacje, nie mam nic przeciwko

temu. - Na szczęście nie znał jej wystarczająco dobrze, by zarzucić jej

kłamstwo.

- A więc tak zrobię. Może teraz pójdziemy już na tę kolację?

- Ale... nie podpisaliśmy umowy.

- Cóż byłaby ze mnie za gnida, gdybym odwołał zaproszenie,

ponieważ nie wpisałaś swego nazwiska na wykropkowanej linii.

Naturalnie, że zabieram cię na kolację.

- No cóż, Colby, to trochę niezręczne. - Spuściła wzrok. -

Wiedziałam, że nie podpiszę tej umowy, i pomyślałam, że w tych

okolicznościach nie będziesz chciał ze mną pójść, więc umówiłam się

z kimś innym.

- A więc Tremayne nie tylko sprzątnął mi sprzed nosa umowę, ale

również towarzystwo przy kolacji.

- Dlaczego tak myślisz?

- Widziałem, jak na ciebie wczoraj patrzył. Nie wiem, co cię z

nim wiąże, ale wiem, co mu chodzi po głowie. Ten krajak to tylko

protest, by być blisko ciebie.

background image

Beth uniosła podbródek.

- Choć to naprawdę nie twoja sprawa, jak już mówiłam, Mike robi

to dla swego ojca, nie dla mnie.

- A kto ci to powiedział?

- Mike.

- I uwierzyłaś mu?

- Tak. - Ale właściwie nie rozmawiała o tym z Erniem.

Możliwe, że Mike obmyślił wszystko sam. Nie powinna tak

szybko zaufać jego słowom.

- Poznaję po wyrazie tej ślicznej buzi, że wreszcie zaczęłaś

myśleć. - Colby wziął teczkę z kontuaru. - Przełożymy tę kolację.

Jutro wieczorem?

- Jutro wieczorem jadę do szpitala.

- Rozumiem. - Wzrok Colby'ego prześliznął się po niej. - Cóż,

zawsze lubiłem wyzwania. Zajrzę tu jutro w ciągu dnia.

- Dobrze.

Ruszył w kierunku drzwi. Z ręką na gałce odwrócił się do Beth.

- Na twoim miejscu zadałbym Erniemu parę pytań. Ten krajak ma

zbyt duże znaczenie dla stanu twoich finansów, by Mike Tremayne

posługiwał się nim jako narzędziem w swych romantycznych

podbojach.

Beth postanowiła nie odpowiadać.

Wyszedł, zasalutowawszy w jej kierunku.

Kiedy odjechał, powzięła decyzję. Przed kolacją ona i Mike

zadzwonią do szpitala z galerii przy restauracji. Może uda jej się coś

background image

wywąchać. Nie miała zamiaru czekać dwadzieścia cztery godziny, by

dowiedzieć się, czy Mike wciąż jest tym dwulicowym draniem, jakim

okazał się przed ośmiu laty.

background image

Rozdział 5

Beth uruchomiła system alarmowy i wyszła ze studia frontowymi

drzwiami. Temperatura spadła do około dwudziestu siedmiu stopni, a

lekki wietrzyk niósł zapach jaśminu. Main Street oświetlały lampki

powieszone w ubiegłym tygodniu z okazji święta wina. Pogodne

letnie wieczory zawsze przypominały jej przyjęcie po próbie ślubu

Alany... i Mike'a.

Przez całe popołudnie próbowała nie myśleć o kolacji z nim. Nie

udało się jej. Szła nierównym chodnikiem w kierunku restauracji,

pełna radosnego oczekiwania. Jeszcze jako zakochana w nim do

szaleństwa nastolatka z zazdrością patrzyła z okna sypialni, jak Mike i

Alana wychodzili przytuleni na kolację. Sama w swoim pokoju,

odtwarzała w myślach przebieg wieczoru - przyćmione światła, dłonie

złączone nad stołem, czułe spojrzenia, pocałunek na dobranoc.

Oczywiście na miejscu Alany widziała siebie. Być może dlatego

nie była w stanie oprzeć się dzisiejszemu zaproszeniu. Nie zamierzała

dopuścić do ściskania dłoni czy wymiany czułych spojrzeń, nie

mówiąc już o pocałunku na dobranoc, ale uznała, że ten jeden

szczególny wieczór pozwoli jej spełnić przynajmniej część

młodzieńczej fantazji. Cafe Roca uchodziła za jedną z najbardziej

romantycznych restauracji w mieście.

Przede wszystkim jednak zamierzała w obecności Mike'a

zadzwonić do Erniego. Gdyby się okazało, że Ernie nie ma pojęcia o

planie produkcji krajaków, wtedy wieczór mógłby okazać się nie tak

idylliczny, jak sobie wyobrażała.

background image

Otworzyła drzwi restauracji i natychmiast zobaczyła Mike'a przy

stoliku w rogu. Siedział twarzą do drzwi. Kiedy na widok Beth

uśmiechnął się, jej puls przyspieszył. Najwyraźniej igrała z ogniem,

godząc się na tę kolację. Podeszła do stolika.

- Wspaniale wyglądasz - powiedział Mike na powitanie.

- Dzięki. - Trzeba przyznać, że ten komplement ucieszył ją tak

samo, jak podziw Colby'ego zezłościł.

- Pozbyłaś się tego padalca z Chicago?

- Opowiem ci o tym za chwilę. Może teraz zadzwonimy do twego

ojca i dowiemy się, jak się czuje? Janice z galerii sztuki na pewno

pozwoli nam skorzystać z telefonu.

- Dzwoniłem do niego tuż przed wyjściem. Wszystko w porządku.

- Och. - Nie sądziła, że Mike jest tak sumienny.

- Ale skoro masz ochotę, zadzwoń, zanim coś zamówimy.

- Może... może tak zrobię. Masz przy sobie numer?

- Jasne. Zawsze go ze sobą noszę. - Z tylnej kieszeni spodni wyjął

portfel i wyciągnął skrawek papieru.

- Dzięki. Zaraz wracam.

- Może tymczasem zamówię butelkę wina?

- Dobrze. - Przecież nie mogła mu tego zabronić.

Miał prawo wypić wino do posiłku. Ale ona powinna się

pilnować, by wypić najwyżej jeden kieliszek, zwłaszcza że właśnie

zobaczyła wymowne kółko odciśnięte na skórze jego portfela. Może

zawsze nosił przy sobie prezerwatywy. Może ta nie miała nic

wspólnego z ich kolacją. Nie zamierzała jednak ryzykować.

background image

- Na co masz ochotę?

- Lubię dobrego merlota.

Uśmiechnął się szeroko.

- Chętnie zaszalałbym i wziął szampana.

- Ani się waż! - Serce zaczęło jej bić szybciej na myśl o

szampanie, którego oboje pili tamtego wieczora. - Dochodzi ósma,

lepiej już pójdę zadzwonić.

- Idź. Merlot i ja będziemy czekać.

Diabła tam, jeśli on nie flirtuje, pomyślała, idąc do galerii. I,

szczerze mówiąc, bardzo jej się to podobało.

Zajęta klientami Janice pozdrowiła ją z daleka. Beth weszła na

zaplecze i nakręciła numer zapisany kanciastym pismem Mike'a.

Ernie podniósł słuchawkę po drugim dzwonku.

- Halo? - powiedział z wysiłkiem.

- Tu Beth. Mam nadzieję, że nie spałeś?

- Jak można spać w takim miejscu? - Głos mu się ożywił. - Skąd

dzwonisz, złotko?

- Z galerii Janice. Mike jest tuż obok, w Cafe Roca. Jemy razem

kolację.

- Naprawdę? Ten hultaj nie pisnął ani słowa. To miło, Beth. To

dlatego zadzwoniłaś? Żeby mi o tym powiedzieć?

- Niezupełnie. Chciałam ci tylko życzyć dobrej nocy. I

powiedzieć, że Mike uważa, iż od jutra będzie w stanie rozpocząć

produkcję krajaków.

- Wspaniale.

background image

Nie dosłyszała wahania w głosie Erniego. Chyba rzeczywiście to

on wpadł na pomysł, by rzucić Mike'a na głęboką wodę.

- Szczerze mówiąc, byłam zaskoczona, kiedy się tego podjął. Czy

to mu się szybko nie znudzi?

- Mike ma silniejszy charakter, niż sądzisz. Nie prosiłbym go o to,

gdybym myślał, że porzuci wszystko w połowie. Wytrzyma do końca,

Beth. Oczywiście nic by się nie stało, gdybyś od czasu do czasu trochę

go zachęciła.

- W jaki sposób?

- No, wiesz. Po prostu daj mu do zrozumienia, że dobrze pracuje.

On, zdaje się, podejrzewa, że nie masz najlepszego zdania o jego

umiejętnościach. Wiele dla niego znaczysz. Zawsze tak było.

- Powiedział ci to? - Serce zabiło jej szybciej.

- W pewnym sensie. I, Beth, nie gryź go więcej, dobrze? Można

pomyśleć, że wciąż jesteście dziećmi.

- Ernie! - Dziękowała opatrzności, że nikt nie widzi wyrazu jej

twarzy.

- Musiałem powiedzieć, co o tym myślę, skoro nie ma tu twego

ojca. Teraz wracaj na kolację i baw się dobrze. Mój środek nasenny

zaczyna działać.

- Miłych snów, Emie. Dobrej nocy. - Położyła słuchawkę na

widełki i głęboko odetchnęła.

A więc Emie domyślił się. Przyłożyła dłonie do rozpalonych

policzków. Przy odrobinie szczęścia Ernie i Mike będą jedynymi

osobami na świecie, które o tym wiedzą.

background image

Ernie oparł głowę o poduszkę i z bólu zamknął oczy. Starał się

ograniczać zastrzyki, co nie było łatwe. Chciał wiedzieć, co się dzieje,

a te przeklęte zastrzyki zmieniały jego umysł w papkę. Mike i Beth

nigdy się nie dowiedzą, ile kosztuje go udawanie wspaniałego

samopoczucia, kiedy któreś z nich wpada w odwiedziny. Udało mu się

nawet zwieść ulubioną pielęgniarkę, Judy. Nie znosił, kiedy

traktowano go jak chorego staruszka.

Wziął długi urywany oddech. Bolało jak diabli.

- Jesteś tu, Pete?

„Tak, jestem, ty kretynie. Wezwij pielęgniarkę i poproś o

zastrzyk. Nie udawaj bohatera".

- Słuchaj, kto ma opanować tę sytuację, ty czy ja?

„Opanować, dobre sobie. Jesteś biały jak prześcieradło. W niczym

tym dzieciakom nie pomożesz, jeśli będziesz zwijał się z bólu".

- Nieważne. Jak myślisz, dobrze zrobiłem, wspominając o tym

ugryzieniu?

Pokój wypełnił śmiech.

„Jeśli musisz wiedzieć, przypomniały mi się dawne lata.

Zdążyłem już zapomnieć, że to Beth atakowała w ten sposób. Alana i

Mike po prostu się bili, ale Beth nie dawała rady. W końcu miała

dopiero cztery lata, a oni po sześć, a więc jeśli uznała to za niezbędne,

wpijała się w nich zębami".

- Cóż, najwidoczniej wciąż tak robi.

„Może Mike na to zasłużył?"

background image

- Och, ty zawsze bierzesz stronę tych dziewcząt. Powiem ci, że

były równie twarde jak mój chłopak. Każdy, kto mówi, że dziewczęta

to słaba płeć, powinien zobaczyć je w akcji.

„Najwidoczniej walka wciąż trwa".

- Zobaczymy. Wybrali się razem na kolację.

„Jedna kolacja wszystkiego nie zmieni".

- Tak, wiem. To dlatego ograniczam te zastrzyki. Muszę być

przytomny na wypadek, gdyby nie wiedzieli, co począć.

„Posłuchaj. Zobaczę, co da się zrobić. Może pociągnę za parę

sznurków i tutejsze władze pozwolą mi porozmawiać z moimi

dziewczynkami".

- Nigdy przedtem nie dostałeś zgody, prawda?

„Prawda".

- A więc nie wysilaj się. Jesteś już na emeryturze. Mam wszystko

pod kontrolą.

„Chciałbym tam być, chłopie".

- Ja też bym tego chciał, Pete. - Ernie westchnął. - Ja też.

Beth wróciła do restauracji i wsunęła się na krzesło naprzeciwko

Mike'a. Przy jej nakryciu stał kieliszek z winem. Łapczywie upiła łyk.

- Spragniona? - Obserwował ją z rozbawieniem.

Spojrzała na kieliszek i przypomniała sobie, że zamierzała nie pić.

- Chyba tak. - Odstawiła kieliszek i wzięła szklankę. - Co

oznacza, że powinnam raczej pić wodę.

- Daj spokój. Mamy całą butelkę.

background image

- Woda jest bardzo dobra. - Przyłożyła szklankę do policzka i

zerknęła na dolną wargę Mike'a, na której wciąż widniał ciemniejszy

ślad. Emie nie mógł go nie zauważyć.

- Masz rumieńce. Wszystko w porządku?

- Jasne. - Odstawiła szklaneczkę. Co ona wyprawia. Mike na

pewno się zorientował, że coś ją niepokoi. - Tu jest dość ciepło, po

prostu. Ernie czuje się dobrze, tak jak mówiłeś. Ucieszył się, że jemy

razem kolację.

- A więc powiedziałaś mu?

- Tak. Dlaczego miałabym tego nie robić?

- Nie wydawałaś się nastawiona zbyt entuzjastycznie do tego

pomysłu, więc pomyślałem, że nie chcesz rozgłaszać, że zgodziłaś się

iść na kolację z takim obibokiem jak ja. - Jego uśmiech nie maskował

niepewności w oczach.

Jakże łatwo przyjęła za własną opinię Colby'ego o Mike'u,

zupełnie przecież niesprawiedliwą. Poza tym przez dwa lata sądziła,

że Mike'owi śmierć jej ojca była obojętna, gdy tymczasem on trzymał

się z dala, aby oszczędzić jej i Alanie bólu. Od pamiętnej nocy przed

ośmiu laty była skłonna uwierzyć we wszystko co najgorsze, jeśli

chodzi o Mike'a Tremayne'a, choć z wyjątkiem tamtego incydentu nie

dał jej po temu żadnych powodów.

- Nie uważam cię za obiboka - powiedziała cicho.

- To... - Mike przerwał, bo właśnie do stolika podeszła kelnerka.

Spojrzał na Beth. - Zdecydowałaś, na co masz ochotę?

background image

Dobre pytanie, pomyślała. Na ciebie. Ale cię nie chcę. Trudno się

w tym połapać.

- Uwielbiam krewetki.

- Dwa razy krewetki.

Po odejściu kelnerki Mike uniósł kieliszek.

- Za krajak Nightingale. I za to, że uwolniłaś miasto od tego

natrętnego łobuza z Chicago.

- On nie wyjechał.

- Jak to? Nie uzyskałaś dwóch tygodni zwłoki?

- Owszem. - Beth upiła łyk wina. - Ale on postanowił zrobić sobie

tydzień wakacji. Zatrzymał się w pensjonacie i mówi, że chce poznać

okolice.

Zmrużył oczy.

- Huxford tak samo spędza wakacje w Bisbee, jak ja zaczynam

pracę na Wall Street. Albo sądzi, że może wywrzeć na ciebie nacisk i

skłonić cię do zmiany zdania, albo...

- Albo co?

- Albo zainteresował się tobą. - Mike wychylił kieliszek i odstawił

go na stół. - Najpewniej jedno i drugie.

- Zabawne, on powiedział to samo o tobie.

- Naprawdę?

- Twierdzi, że twoje... zainteresowanie mną to jedyny powód, dla

którego zgodziłeś się produkować krajak. Wyjaśniłam mu, że robisz

to dla ojca.

- A więc teraz mogę równie dobrze przyznać, że nie tylko.

background image

Sięgnął przez stół i wziął ją za rękę. Ten dotyk przeszył jej ciało

jak błyskawica.

- Oczywiście, że nie tylko dla Erniego. Pomagasz mi w

uruchomieniu nowego przedsięwzięcia i ja to doceniam. .

- Zgoda, ale to jeszcze nie wszystko. - Jego głos brzmiał jak

pieszczota. - Robię to również dlatego, że od ośmiu lat mam obsesję

na twoim punkcie, a teraz, kiedy mam pretekst, by trzymać się w

pobliżu, bezwstydnie z niego korzystam.

Zalała ją fala gorąca, choć wewnętrzny głos ostrzegał, że powinna

wyrwać rękę i wyjść z restauracji, kiedy jeszcze może oprzeć się

pokusie.

- Mówiłam ci, że między nami do niczego nie dojdzie. Po prostu

marnujesz czas.

- Może tak. - Przejechał palcem po żyłkach na wewnętrznej

stronie jej nadgarstka. - Nie ma gwarancji, że kiedykolwiek stanę się

mężczyzną, jakiego potrzebujesz. - W jego oczach iskrzyło się

pożądanie.

- Wiem, że nie jesteś takim mężczyzną, jakiego potrzebuję -

powiedziała, choć ciało mówiło jej coś innego.

- Nie chcesz wziąć pod uwagę, że mogę się zmienić?

Z trudem zachowywała równowagę.

- Mike, zachowujesz się w ten sposób, bo teraz potrzebujesz

kogoś, kogo znasz, kogoś, kto dałby ci poczucie bezpieczeństwa.

- Naprawdę wierzysz, że to wszystko?

Namiętność ogarniała ją jak płomień. Przełknęła ślinę.

background image

- To nie fair.

- Wiem. To bezczelność z mojej strony, ale nie mogę obiecać ci,

że wyjadę natychmiast, jak tylko z ojcem będzie wszystko w

porządku. Przez całe popołudnie wmawiałem sobie, że muszę trzymać

się z dala od ciebie. - Spojrzał na jej rękę zaciśniętą kurczowo w jego

dłoni, a potem ponownie w jej oczy.

- Nie potrafię tego zrobić.

- A więc Colby miał rację. Chcesz mnie zaciągnąć do łóżka.

Pragnienie w jego oczach zmieniło się w gniew, a uchwyt stał się

mocniejszy.

- Nie, Colby nie ma racji. Zależy mi, byś jak najwięcej skorzystała

na swoim wynalazku. Zależy mi też na tym, by ojciec mógł w spokoju

wracać do zdrowia. A co do korzystania z okazji, by zaciągnąć cię do

łóżka, to obraza dla tego, co do ciebie czuję.

Pożądanie było coraz silniejsze. Jeszcze chwila, a jej rozsądek

legnie w gruzach. Wyrwała dłoń z uścisku Mike'a, złapała torebkę i

zerwała się z krzesła, myśląc tylko o tym, żeby uciec jak najdalej od

niego, zanim zrobi coś, czego będzie żałować przez resztę życia.

Zawołał za nią, ale nie zatrzymała się nawet na sekundę.

Na ulicy zaczęła biec. Dogonił ją po paru krokach. Poczuła uścisk

jego palców na ramieniu i gwałtownie odwróciła się twarzą do niego.

Zanim zdołała zaprotestować, jego usta znalazły się na jej wargach.

Opierała się przez chwilę, ale siła jego pocałunku wkrótce

wyparła wszystko poza czystym pożądaniem. Badał jej usta,

trzymając ją w żelaznym uścisku. Gdyby nie te silne ramiona,

background image

osunęłaby się na chodnik. Jej świat zawirował. Nigdy nie czuła tak

wielkiego podniecenia.

Chwytając ciężko powietrze, oderwał wargi od jej ust. Szepnął

ochryple wprost do jej ucha:

- To właśnie z tego rezygnujesz, Beth. Nie rozmawiamy o czułej

scenie, której wspomnienie wisi w oknie twego studia. Już

przeszliśmy tę fazę. - Powoli wypuścił ją z objęć i cofnął się o krok.

Na jego wardze czerwieniała kropla krwi.

- Twoja warga...

Dotknął jej tak jak ubiegłego wieczoru, oderwał dłoń i spojrzał na

plamkę. Potem przeniósł wzrok na Beth.

- Chyba nie powinniśmy bać się odrobiny krwi. Po tych

wszystkich latach, kiedy znów się zeszliśmy, będziemy pewnie

musieli drapać i gryźć po to, by wszystko między sobą wyjaśnić.

- Idę... do domu.

- Pójdę z tobą.

- Nie. - Cofnęła się, ogarnięta paniką. - Pozwól mi iść samej.

Muszę pomyśleć.

- Nie ma nad czym myśleć.

- Dla mnie jest. - Ruszyła w swoją stronę.

- Poproszę, żeby przysłano ci kolację - zawołał za nią.

- Nie jestem głodna.

- Może zaczekać, aż zgłodniejesz. - Zawiesił głos. - Ja też mogę

zaczekać.

background image

Rozdział 6

Mike z trudem powstrzymał się od pójścia za Beth. Ale musiał tak

postąpić, tak samo jak musiał wyjść za nią z restauracji i ukazać jej

siłę ich pożądania, zanim pozwoli jej odejść. Skrywała w sobie

niebywałą namiętność. Wiedział o tym, w pewnym sensie, od czasów,

kiedy byli dziećmi. W swojej kretyńskiej arogancji uważał, że tylko

on potrafi wyzwolić tę namiętność. Nie miał prawa kochać się z nią,

ale z drugiej strony wydawało mu się, że tylko on mógłby je mieć.

Śledził ją wzrokiem, póki nie skręciła za róg. Dali niezłe

widowisko ludziom spacerującym tego wieczora po Main Street,

pomyślał, wracając do restauracji. Nie dbał o to, ale nie wiedział, co o

tym sądzi Beth. W końcu mieszka tu, prowadzi interesy. Szczęściem

w miasteczku tolerowano nietypowe zachowania, a czasami wręcz do

nich zachęcano.

W restauracji zignorował ciekawe spojrzenia gości i skierował się

do stolika, na którym stały dwa kieliszki i butelka merlota. Szkoda, że

zepsuł ich wspólny wieczór, ale nie żałował, że ją pocałował.

Nadszedł czas, by poznała prawdę.

Kelnerka pospieszyła ku niemu.

- Czy mam teraz podać państwu kolację?

- Tylko dla mnie. Beth musiała nagle wyjść. Byłoby dobrze,

gdyby dało się zapakować jej porcję i dostarczyć do studia.

- Przykro mi, ale zazwyczaj...

- Oczywiście za wszystko zapłacę.

background image

- W porządku. Postaram się kogoś znaleźć. A więc będzie pan jadł

sam, tak?

- Tak.

- Już podaję. Pan Mike Tremayne, prawda?

- Tak.

- Czy to prawda, że omal nie został pan pożarty przez krokodyla?

Wspomnienie tego wydarzenia wciąż sprawiało, że podnosiły mu

się włosy na karku. Ale nie zamierzał przedstawiać kelnerce całej

grozy sytuacji.

- To był czarny kajman. Bardzo stary czarny kajman. Gdyby był

młody - powiedział z porozumiewawczym mrugnięciem - a w pobliżu

nie byłoby moich przyjaciół, nie prowadzilibyśmy tej rozmowy.

Swoją drogą, skąd pani o tym wie?

- Od pańskiego ojca. Wpada tu od czasu do czasu i zawsze

opowiada o panu różne historie. Naprawdę mi przykro z powodu jego

choroby. Jak on się czuje?

- Lepiej.

- Cieszę się. Proszę pozdrowić go od Cindy.

- Na pewno to zrobię. Dzięki. - Wyjął portfel i na kartce z

telefonem do szpitala napisał ołówkiem: Cindy.

Nie chciał zapomnieć o tych pozdrowieniach. Zależało mu na

wszystkim, co mogło wywołać uśmiech na twarzy Erniego.

Wpatrywał się w numer telefonu i tęsknił za dniem, kiedy nie

będzie musiał go ze sobą nosić. Gdyby tylko udało mu się zabrać ojca

do domu, gdyby mógł go zobaczyć w ukochanym różanym ogrodzie

background image

albo oglądającego mecz w telewizji, może uczucie lęku by go

opuściło.

Zerknął na okrągły odcisk prezerwatywy na skórze portfela.

Oczywiście nie tylko tej prezerwatywy - ten portfel widział ich wiele.

Trasy jego wypraw nie zawsze przebiegały w pobliżu drogerii, a nie

miał ochoty zostać ojcem w środku dżungli. Uśmiechnął się krzywo.

Beth pewnie ją zauważyła, kiedy podawał jej kartkę z telefonem, i

doszła do wniosku, że zamierza ją tej nocy uwieść.

Nie miał takiego zamiaru. Myślał, że przespacerują się krętymi

wąskimi uliczkami. Miło byłoby skraść kilka pocałunków, ale nie

liczył na nic więcej. Nie był jednak w stanie zachować spokoju, kiedy

zaczęła mówić o Colbym Huxfordzie. Wystarczyło podejrzenie, że ten

łobuz interesuje się Beth, i w Mike'a coś wstąpiło. Może przyswoił

sobie więcej prymitywnych praw dżungli, niż przypuszczał.

- Znalazłam chłopca, który zaniesie Beth tę kolację - powiedziała

Cindy, podając mu posiłek. - Ale to będzie kosztowało pięć dolarów.

- Proszę to dopisać do rachunku.

- Ernie opowiadał mi też, jak pływał pan wśród piranii.

- Wie pani, jak to jest. - Mike uśmiechnął się do niej. - Kiedy

pisze się do domu, chce się, żeby list był ciekawy.

- A więc nic takiego się nie zdarzyło?

- Zdarzyło się, ale dla miejscowych to zwykła rzecz. Wszystko

polega na tym, że jeśli chce się płynąć w pobliżu piranii, nie można

mieć żadnych ran.

Cindy zrobiła wielkie oczy.

background image

- Chyba Bisbee musi wydawać się panu nudne, prawda?

Mike pomyślał o ostatnich dwudziestu czterech godzinach, w

ciągu których odwiedzał ojca w szpitalu i naprawiał stosunki z Beth.

Zabawne, jak nagle jego brawurowe przygody straciły na ważności.

- Ja też tak myślałem, jak byłem w pani wieku. Ale to miłe

miasto. Ma pani szczęście, że tu pani dorastała.

Zrobiła zbolałą minę.

- Tak właśnie mówią moi rodzice. - Spojrzała na stolik. -

Potrzebuje pan czegoś jeszcze? Wody? Wina?

Choć upicie się w tych okolicznościach miałoby pewien urok,

Mike się nie skusił.

- Wystarczy mi to, co jest.

- Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, proszę mnie zawołać.

Mike nalał sobie kolejny kieliszek wina i zabrał się do jedzenia.

Myślał o kelnerce. Wydawała mu się bardzo młoda. Uprzytomnił

sobie, że będąc niewiele starszy od niej, wyjechał z Bisbee i uważał

się wówczas za prawdziwego mężczyznę.

- Jestem zaskoczony, że je pan w samotności.

Mike spojrzał z niechęcią na Colby'ego Huxforda stojącego przy

stoliku w eleganckim blezerze. Musiał się nieźle pocić w tym stroju.

- Można się przysiąść? - spytał intruz.

Mike był daleki od zachwytu, ale postanowił tego nie

demonstrować. Spowodował już dość zamieszania w restauracji jak na

jeden wieczór.

- Jeśli pan chce.

background image

- Dzięki. - Huxford opadł na krzesło i zerknął na drugi kieliszek z

winem.

- Wygląda na to, że miał pan towarzystwo.

Mike odłożył widelec.

- Czego pan chce, Huxford?

- Zjeść kolację. Słyszałem, że to dobry lokal. Chciałem nakłonić

Beth, by wybrała to miejsce na dzisiejszą kolację, ale niestety coś jej

wypadło.

- To pech.

Huxford wzruszył ramionami. Przy tym ruchu poduszki na

ramionach jego blezera lekko się przesunęły.

- Nie szkodzi. Zostanę tu przez cały tydzień. Będzie inna okazja.

- Na pana miejscu nie liczyłbym na to.

Huxford bawił się kieliszkiem.

- Ostrzegasz mnie, Tremayne? Bo jeśli tak, daruj sobie. Przy

okazji pytania o restauracje popytałem o ciebie. Zdaje się, że jesteś

kimś w rodzaju poszukiwacza przygód, który wolałby raczej

wiosłować dłubanką po Amazonce niż obijać się tu, w Bisbee.

Mike zacisnął szczęki.

- Cóż, tak się składa, że teraz jestem tutaj.

- I co z tego?

- Trzymaj się z dala od Beth.

- Myślę, że nie masz nic do gadania w tej sprawie. Jeśli nie

zdołasz wyprodukować wystarczającej liczby krajaków, na pewno

background image

wrócisz do Brazylii, zostawiając marzenia Beth w gruzach.

Zamierzam być w pobliżu, by je poskładać.

- Gdybym choć przez chwilę wierzył, że jesteś w stanie tego

dokonać, cieszyłbym się jej szczęściem. Nie wierzę jednak, że

poskładałbyś jej marzenia, Huxford. Wykorzystałbyś jej wrażliwość,

by przynieść zysk swojej firmie, cały czas przekonując Beth, jaki z

ciebie świetny facet. Na szczęście bystra z niej kobieta. Mogłaby być

zmuszona do przyjęcia twojej oferty, ale nigdy by cię nie

zaakceptowała, przyjacielu.

- Myślę, że się mylisz.

- A ja myślę, że nadużyłeś mojej gościnności. Poszukaj innego

stolika.

Huxford odstawił kieliszek i wstał.

- Ciekawe, dlaczego nie została na kolacji?

Ten facet aż się prosił, ale Mike nie zamierzał dać się

sprowokować. W każdym razie nie dziś. Nie spuszczał oka z

Huxforda, aż ten wreszcie wzruszył ramionami i odszedł.

- Kto to był? - spytała Cindy, podając kawę.

- Nikt ważny - odparł Mike.

Następnego ranka o pół do dwunastej nad frontowymi drzwiami

studia Nightingale zabrzęczał dzwonek. Beth zdjęła ochronne okulary

i odłożyła kawałek szmaragdowego szkła, który właśnie szlifowała.

Jeśli dzwonek oznaczał klienta, byłby to dopiero drugi tego dnia.

Interesy szły naprawdę marnie.

background image

Wycierając ręce, weszła do sklepu, gdzie ujrzała Colby'ego z

torbą pełną czegoś, co pachniało jak sandwicze. Przynajmniej nie

umrę z głodu w tym tygodniu, skoro dwaj mężczyźni chcą mnie

karmić, gdzie tylko się obrócę, pomyślała.

- Czas na lunch. - Colby uśmiechnął się szeroko.

Najwidoczniej swobodna atmosfera Bisbee podziałała i na niego.

Miał na sobie sportowe spodnie i koszulkę polo, którą wybrał być

może dlatego, że poziome paski maskowały wąską klatkę piersiową i

ramiona.

- Naprawdę nie musiałeś tego robić.

- Wiem, ale skoro jesteś zbyt zajęta, by pokazać mi miasto,

możesz też być zbyt zajęta, by iść na lunch. Przyniosłem sandwicze. -

Rozejrzał się wokół. - Jest tu jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy je

zjeść?

A więc nie zamierzał zostawić jej w spokoju. Szczerze mówiąc,

nie była zaskoczona.

- Na zapleczu jest stolik.

- Wspaniale.

Nie miała ochoty zapraszać go do pracowni, ale nie mogła

dopuścić, by rozpakował sandwicze na kontuarze. Pracownia była

szczególnym miejscem, w którym nie pozwalała sobie na negatywne

emocje. Colby miał dar wywoływania w niej negatywnych emocji.

- A więc tu tworzysz te swoje cuda? - Rozglądał się wokół,

położywszy torbę z sandwiczami na stoliku.

background image

- Można tak powiedzieć. - Podeszła do małej lodówki w rogu. -

Mam wodę mineralną, napoje bezalkoholowe i piwo.

- Chętnie napiję się piwa. - Zbliżył się do podświetlanego stołu i

zaczął przyglądać się projektowi, nad którym właśnie pracowała. Był

to witraż zamówiony przez dentystę z Tucson.

- Skomplikowany - zauważył, patrząc na pustynny pejzaż z

kwitnącymi kaktusami.

- Wyglądasz na zaskoczonego. - To było właśnie to, umiejętność

wywoływania negatywnych emocji paroma słowami.

Beth usiłowała stłumić irytację. Miała przed sobą całe popołudnie

i nie chciała, by Colby je zepsuł.

- Nie jestem zaskoczony. Masz talent. - Podszedł bliżej i wziął

krzesło stojące przy dębowym stoliku.

Od razu pojęła, dlaczego nie chciała, by tu wchodził. Na tym

krześle siadywał jej ojciec. Ale nie mogła przecież go zrzucić.

Pamiętała o tym, że będzie musiała się do niego zwrócić, jeśli

Mike'owi się nie powiedzie.

- Pastrami na pełnoziarnistym chlebie i konserwowa wołowina na

żytnim - powiedział, wyjmując sandwicze. - Wybieraj.

- Ja... - Beth przerwała, bo znów zadzwonił dzwonek u drzwi. -

Muszę iść. Może to klient.

- Jasne. Zaczekam tu na ciebie.

- Zacznij jeść - rzuciła, wychodząc z pracowni.

Chciała, żeby ten mały lunch był już za nią.

- Zaczekam - odparł Colby.

background image

Beth odruchowo zamknęła za sobą podwójne drzwi.

W sklepie stał Mike z pudłami z krajakami i torbą, która

przypominała torbę Colby'ego. Serce zaczęło bić jej szybciej. Kiedy

prześliznął się po niej wzrokiem, zadrżała. Zupełnie jakby wziął ją w

ramiona. Przejechała językiem po wargach.

- Słyszałem jakieś głosy - powiedział ochryple. - Masz

towarzystwo?

- Colby przyniósł sandwicze.

W jego wzroku pojawiła się złość.

- Zabawne. Ja też. - Podszedł do kontuaru i złożył na nim swój

ciężar.

Beth zauważyła, że przebrał się w strój typowy w Bisbee - szorty i

podkoszulek. Pod podkoszulkiem odznaczał się ząb jaguara. Przez

chwilę podziwiała tors Mike'a i patrzyła na jego mocne, opalone łydki.

Wreszcie oprzytomniała i powróciła wzrokiem do pudeł złożonych na

ladzie.

- Miałeś pracowity ranek.

- Wcześnie wstałem. Nie mogłem spać.

- Jakieś problemy? - spytała, uciekając wzrokiem przed jego

badawczym spojrzeniem. Ona też niewiele spała, a od szóstej rano

pracowała nad witrażem dla dentysty.

- Z krajakami? Nie. Z koncentracją? Kilka. Ale jakoś to zniosłem.

- Zaraz załatwię wysyłkę.

- Nie chcesz sprawdzić, jak mi wyszły?

Spojrzała mu w oczy.

background image

- Są w porządku?

- Tak.

- A więc nie muszę niczego sprawdzać. Dzięki, Mike.

- Po południu nie uda mi się zrobić aż tylu. Umówiłem się z

pewnym facetem z Sierra Vista. Wydaje się niezłym kandydatem na

pomocnika. To oznacza teraz stracony czas, ale większą produkcję na

przyszłość.

- No, no, zachowujesz się jak biznesmen.

- Straszne, prawda? - Uśmiechnął się szeroko.

Napięcie między nimi zelżało.

- Rzeczywiście straszne. - Przez chwilę poczuła się tak, jakby

znów byli w szkole średniej. Ogarnęła ją nostalgia. Wtem

przypomniała sobie o Colbym siedzącym na zapleczu. - Słuchaj, jeśli

chodzi o te sandwicze...

- Rozumiem, że spóźniłem się z dostawą.

Wizyta Colby'ego zdenerwowała ją bardziej, niż mogła przyznać.

Goszczenie Mike'a w pracowni to byłaby przyjemność. Pokusa, ale i

przyjemność.

- Cóż, ja...

- Nie ma sprawy. I tak muszę już wracać.

- Dziękuję za krajaki.

- Proszę bardzo. - Zniżył głos. - Czy on ma dziś na sobie sportową

marynarkę?

Stłumiła śmiech.

- Nie, upał tak go zmęczył, że założył polo.

background image

- Nie miałem pojęcia, że robią polo z poduszkami.

- Jesteś nieznośny. - Napotkała spojrzenie Mike'a i o mało nie

wybuchnęła śmiechem. - Lepiej już idź.

- Tak. Słuchaj, chcesz pojechać dziś ze mną do taty?

Natychmiast otrzeźwiała. Podróż do Tucson z Mikiem byłaby

czymś bardzo intymnym. Nie powinna na to pozwolić.

- Pojadę swoim samochodem.

- Ten, który wynająłem, ma klimatyzację.

- Wiesz, jak skusić dziewczynę.

- Będę się zachowywał przyzwoicie. I przez pamięć dawnych

czasów kupię ci po drodze lody.

- Och, Mike. - Nigdy nie zapomniała tych wypraw do Tucson: jej

ojciec i Ernie z przodu, trójka dzieciaków na tylnym siedzeniu.

Przystanek w lodziarni w Benson był obowiązkowym punktem

programu.

- Przyjadę po ciebie o piątej. - Złapał torbę z sandwiczami i

wyszedł, zanim zdołała odpowiedzieć, nie mówiąc o wymówce.

- Sprzedałaś coś? - spytał Colby, kiedy wróciła do pracowni.

- Nie. To był Mike. Przyniósł pierwszą partię krajaków. - Usiadła

i wzięła pierwszego z brzegu sandwicza.

- A więc lubisz wołowinę?

- Tak. Dzięki, Colby - odparła z wymuszoną uprzejmością.

- Skoro jesteśmy przy Tremaynie, wpadłem na niego wczoraj

wieczorem.

- Och, naprawdę? - Nie odrywała wzroku od sandwicza.

background image

- Wszedłem do Cafe Roca zaraz po twoim wyjściu.

Czuła, że pieką ją policzki.

- Nie mogłam zostać. Miałam coś do zrobienia.

- Powiedział mi, żebym trzymał się od ciebie z daleka. Beth omal

nie zakrztusiła się sandwiczem. Upiła łyk coli, by dać

sobie trochę czasu na odpowiedź. Postanowiła, że uda idiotkę.

- Mike zawsze miał kompleks starszego brata w stosunku do

mnie. Pewnie wpadł na szalony pomysł, że się mną interesujesz.

Colby odchylił się na krześle.

- A co w tym takiego szalonego?

- Bo kiedy wszystko zostanie uzgodnione, w taki czy inny sposób,

ty wrócisz do Chicago, a ja zostanę tutaj. Nasz ewentualny związek

nie miałby przyszłości, a mnie nie interesują przelotne flirty.

- Mnie też nie.

Założyłaby się o całomiesięczny czynsz, że kłamie. Jest dokładnie

typem człowieka, któremu odpowiadają przygody na jedną noc. Cichy

głos w jej głowie szepnął, że Mike, niestety, też.

- Żyjemy we wspaniałych czasach, Beth. - Colby przerwał, by

upić łyk piwa. - Moja firma ma przedstawicieli w całym kraju. Ja

zdecydowałem się zostać w centrali, bo Chicago to moje rodzinne

miasto i nigdy nie miałem powodu, by stamtąd wyjeżdżać. Ale mogę

mieszkać, gdzie mi się podoba.

- Nie wydaje ci się, że trochę się zagalopowałeś? Nie byliśmy

nawet na randce.

background image

- To dlatego, że nie próbowałem. - Zrobił gest w kierunku stolika.

- Możemy dzisiejsze spotkanie potraktować jak randkę, jeśli o to

chodzi.

- Nie, nie możemy. - Zgniotła resztę sandwicza i wcisnęła do

torby. - Ponieważ nie jestem zainteresowana związkiem z tobą. -

Wytrzymała jego wzrok. - Jeśli to oznacza, że nie możemy razem

pracować nad krajakiem, przykro mi. Ale jeśli zostałeś w Bisbee z

nadzieją, że zmienię zdanie, tracisz tylko czas.

Nie wyglądał na zaniepokojonego tym oświadczeniem.

- Mam nadzieję, że nie oszczędzasz się dla Tremayne'a?

- Nie. - Wstała. - Muszę przygotować te krajaki do wysyłki.

- Wczoraj wieczorem powiedział, że gdybym się o ciebie

zatroszczył, byłby szczęśliwy.

Zahuczało jej w skroniach, co sygnalizowało nadchodzącą

migrenę.

- Mówiłeś, zdaje się, że dał ci do zrozumienia, byś trzymał się ode

mnie z daleka.

- Tak, ale to dlatego, że pewnie uważa mnie za amatora przygód

na jedną noc, tak samo jak ty. Nie wyjaśniałem mu, że moja praca

polega na podróżach, ponieważ, szczerze mówiąc, to nie jego sprawa.

Podkreślam tylko, że gdyby uznał mnie za odpowiedniego kandydata,

ustąpiłby mi pola, ponieważ sam nie jest w najmniejszym stopniu

zainteresowany pozostaniem tutaj.

background image

- Wiem o tym. - Rzeczywiście tak było, ale w ustach Colby'ego

prawda brzmiała o wiele gorzej. - I nie zamierzam się wiązać z

żadnym z was.

Wstał i wziął torbę po sandwiczach.

- Chcę tylko powiedzieć, że lepiej postawić na mnie niż na niego.

- Nie jestem w nastroju do hazardu.

- W porządku. - Wcisnął do torby puste puszki po piwie. - Za to ja

jestem.

- Do widzenia, Colby. Dziękuję za sandwicze.

- Proszę bardzo. - Wyszedł z pracowni wprost do wyjścia. - Do

zobaczenia jutro - zawołał jeszcze przez ramię.

Zaklęła pod nosem. Nie chciała go widzieć ani jutro, ani pojutrze.

Prawdę mówiąc, miała ochotę powiedzieć mu, że nie podpisze umowy

z Handmade, a z pewnością nie zwiąże się z nim, więc równie dobrze

może się zabierać.

Podeszła do komputera w rogu pracowni i zaczęła drukować

nalepki z adresami na pudełka, myśląc o swoim kłopotliwym

położeniu. Niepodpisanie umowy przez antypatię do Colby'ego

Huxforda byłoby robieniem sobie na złość, jak powiedziałby ojciec. A

ona desperacko chciała, by wynalazek, którego produkcji ojciec nie

zdążył uruchomić, odniósł sukces, o czym marzył on i Ernie.

Nie, musi ułagodzić Colby'ego bez nawiązywania z nim bliższych

kontaktów. To samo musi zrobić z Mikiem, choć to będzie wymagało

większej siły woli. O wiele większej.

background image

Wróciła do stołu. Na myśl o obecności Colby'ego w pracowni

natychmiast ogarnęła ją złość. Wzięła płytkę bursztynowego szkła,

położyła na wzorze i ustawiła tnące kółko w odpowiedniej pozycji.

Było to drogie szkło, ale dawało dobry efekt. Zaczęła ciąć po Uniach

wzoru. Szkło pękło.

Odetchnęła głęboko. Wzięła nową płytkę i spróbowała ponownie.

To samo.

- Do diabła! - Odeszła od stołu. Jedno było pewne. Colby nigdy

więcej nie przekroczy progu pracowni.

background image

Rozdział 7

Po minie, z jaką Beth wsiadła do samochodu, nietrudno było się

domyślić, że nie miała udanego popołudnia. Mike pogratulował sobie,

że w ogóle zauważył jej minę, skoro na podróż do Tucson założyła

wydekoltowany czerwony podkoszulek wpuszczony w białe szorty.

Manipulując przy radiu w poszukiwaniu stacji, która umilałaby im

drogę, z trudem powstrzymywał się od zerkania na kremowe uda tuż

obok jego dłoni.

- Poczekaj, aż zbliżymy się do Tucson - odezwała się Beth, gdy

ruszyli.

Wyłączył radio.

- Sądziłem, że trochę muzyki poprawi ci nastrój.

Zerknęła na niego zza okularów przeciwsłonecznych w

drucianych oprawkach.

- Skąd wiesz, że nie jestem w dobrym nastroju?

- Kiedy coś cię martwi, zaciskasz wargi.

- Nie. - Wysunęła dolną wargę i zrobiła minę.

Roześmiał się.

- Teraz nie.

- Wszystko przez tego przeklętego Colby'ego. Po tym lunchu w

pracowni szkło pękało mi w rękach.

- Próbował czegoś? - Żołądek mu się skurczył.

- To znaczy?

- Przecież wiesz. Przysięgam, że jeśli cię tknie, dam mu w pysk.

background image

- Dzięki, ale poradzę sobie sama. - Zawiesiła głos. - Wspomniał,

że spotkał cię wczoraj w Cafe Roca.

Zerknął na nią. Siedziała wyprostowana, wbijając wzrok w drogę.

- Owszem, przywlókł się do mego stolika w tym swoim blezerze.

- Podobno powiedziałeś, że gdyby postępował wobec mnie

właściwie, byłbyś szczęśliwy.

Mike jęknął. Najwidoczniej jest skazany na to, by być źle

rozumianym, zwłaszcza przez Beth.

- To niezupełnie było tak.

- A więc jak?

- Twierdził, że nie uda mi się produkcja krajaków, a kiedy

zostawię cię, zrujnowawszy twoje marzenia, on będzie pod ręką, by

pomóc ci je poskładać. Powiedziałem wówczas, że gdybym naprawdę

wierzył, że związek z nim byłby dla ciebie odpowiedni, cieszyłbym

się z twego szczęścia. Ale tak się składa, że w to nie wierzę.

- Pozwól więc, że ujmę to jaśniej. Jeśli właściwy facet pojawi się

na horyzoncie, przekażesz mu mnie ze swoim błogosławieństwem?

Będziesz nam przysyłał widokówki z dżungli, a kiedy wpadniesz w

odwiedziny, przywieziesz naszym dzieciom egzotyczne prezenty z

lasów deszczowych i poprosisz, by nazywały cię wujkiem Mikiem?

To miałeś na myśli?

Żołądek mu się wywracał na myśl o tym kimś, kto poślubi Beth i

będzie miał z nią dzieci. Ale na co liczył, jeśli zamierzał pozostać

wierny swoim wyprawom?

- Chcę, żebyś była szczęśliwa.

background image

- To niezupełnie odpowiedź na moje pytanie.

- Będę zachwycony, jeśli zobaczę, że związałaś się z

odpowiednim facetem - skłamał.

- To nieprawda, Mike. Zaciskasz szczęki.

- I co z tego?

- Właśnie po tym zawsze poznawałam, kiedy nie mówiłeś

prawdy. Wiesz, co myślę?

- Mam wrażenie, że mi powiesz.

- Myślę, że chciałbyś, bym została twoją sekretną kochanką bez

żadnych zobowiązań z twojej strony, ale wyruszając na wyprawę,

oczekiwałbyś ode mnie wierności.

Właśnie tak. Było mu wstyd, że ten opis tak dokładnie

odpowiadał jego marzeniu.

- Jaki mężczyzna mógłby oczekiwać takiego jednostronnego

układu?

- Nie mówię, że miałbyś czelność mnie o to prosić. Mówię tylko,

że chciałbyś tego, gdyby istniała taka możliwość.

Westchnął i wyciągnął ręce przed siebie. Ramiona miał napięte od

długich godzin przy warsztacie i tęsknił za czymś, co pozwoliłoby mu

się rozruszać. Najlepiej byłoby pójść do łóżka z Beth, ale nie

spodziewał się, że w najbliższej przyszłości do tego dojdzie.

- Taki układ odpowiadałby chyba każdemu facetowi - przyznał

wreszcie.

- Cóż, pozwól, że powiem ci nowinę, Mike. Mamy lata

dziewięćdziesiąte i coś takiego jest mało prawdopodobne.

background image

- Nie można winić faceta za to, że próbuje. - Posłał jej zmęczony

uśmiech i kilkakrotnie poruszył ramionami.

- Zatrzymaj się na chwilę. Rozmasuję ci mięśnie, bo wkrótce nie

będziesz w stanie prowadzić.

Nie musiała tego powtarzać. Zaparkował samochód na poboczu.

Beth rozpięła pas bezpieczeństwa.

- Odwróć się do mnie plecami.

Posłusznie zastosował się do polecenia i wkrótce jej mocne dłonie

zaczęły badać źródło bólu.

- Jesteś strasznie spięty. Nie powinieneś tak się przepracowywać

pierwszego dnia.

- Zerknąłem na listę zaległych zamówień i uznałem, że trzeba się

pospieszyć. - Aż jęknął, gdy dotknęła kciukiem szczególnie

wrażliwego miejsca.

- Nie będziesz się nadawał do pracy, jeśli cię pokręci.

- Jeszcze trochę masażu i wszystko będzie dobrze. A może jutro

wieczorem zrobisz mi następny? Jesteś w tym świetna.

- Ręce się wyrabiają, kiedy cały dzień tnie się szkło.

- Cudownie - westchnął z ulgą.

Zmęczone mięśnie zaczęły się odprężać.

Nagle zamilkła.

- Tak, właśnie tutaj - szepnął, myśląc, że Beth potrzebuje zachęty.

Wciąż milczała, choć masaż stał się energiczniejszy.

Naprawdę jest dobra, pomyślał. Mógłby do tego przywyknąć.

- To fantastyczne, Beth.

background image

Masaż gwałtownie się urwał. Odwrócił się do niej zaskoczony.

Miała spuszczoną głowę i niezgrabnie zapinała pas bezpieczeństwa.

- Skończone?

- Tak - odparła, nie patrząc na niego.

Zauważył, że ma zaróżowione policzki, i uniósł jej podbródek.

- Beth?

Nie skrywane pożądanie w jej oczach powiedziało mu wszystko,

co chciał wiedzieć. Z jękiem przyciągnął ją do siebie i wpił się w jej

usta. Jej odpowiedź była natychmiastowa Złapała rękoma jego głowę,

nakłaniając, by sięgnął jeszcze głębiej. Ale jemu wciąż było mało.

Objął jej pierś przez miękką tkaninę. Jęknęła. Nie potrzebował

dalszej zachęty. Wyciągnął jej podkoszulek z szortów, wsunął rękę i

szarpnął zapięcie stanika. Pieścił jedwabistą ciepłą skórę, sunął dłonią

po żebrach, aż dotarł do piersi. Z łomotem w skroniach i bólem w

lędźwiach gniótł miękkie ciało i upajał się drżącym oddechem Beth.

Sedanem zakołysał pęd powietrza wywołany przez przejeżdżający

samochód. Beth objęła mu dłońmi twarz i oderwała się od jego ust.

- Musimy... przestać - szepnęła urywanie.

Podrażnił sutek kciukiem, uniósł jej głowę i spojrzał w oczy.

- Albo znaleźć mniej uczęszczaną drogę.

Znieruchomiała. Płomień pożądania w jej oczach zaczął gasnąć.

- Domyślam się, że to w twoim stylu, prawda? - Wyrwała się z

jego uścisku i obciągnęła podkoszulek. - Wydaje mi się, że nie

jesteśmy zbyt daleko od bocznej drogi, na której próbowałeś uwieść

Alanę w przeddzień waszego ślubu.

background image

- Uważaj. - Frustracja podsyciła jego gniew. Był bardzo bliski

tego, by powiedzieć, że drogocenna starsza siostra okłamała ją. - Nie

bądź taka kąśliwa. Ja tego nie zacząłem.

- Wybacz mi, ale nie wierzę, że to ja się na ciebie rzuciłam. -

Zaczęła zapinać stanik.

Na widok naprężonych piersi omal nie oszalał.

- O, nie, to ty byłaś tak podniecona, robiąc mi masaż, że z trudem

nad sobą panowałaś! Pokaż mi faceta, który nie zrobiłby żadnego

ruchu, gdybyś patrzyła na niego tak, jak patrzyłaś na mnie. Jeśli

naprawdę nie chcesz, żeby to zaszło dalej, przestań patrzeć na mnie w

ten sposób.

- Nie powinnam się zgadzać na wspólną jazdę.

- Chętnie zawiózłbym cię z powrotem, ale wówczas będzie za

późno na wizytę u taty.

Popatrzyła na swoje dłonie zaciśnięte na kolanach.

- Nie chcę niczego gmatwać. Jedźmy więc.

Po paru kilometrach przerwała milczenie.

- Masz całkowitą rację. Wysyłam ci poplątane sygnały, bo

właśnie taka jestem, poplątana. Chciałabym być bardziej podobna do

ciebie.

- To znaczy?

Uniosła głowę, a jej wzrok wyrażał udrękę.

- Dlaczego pragnę czegoś więcej niż zaspokojenia zmysłów? U

ciebie to proste, tak jak u mieszkańców lasów deszczowych: kochać

się, kiedy jest okazja, i rozstać bez żalu. Dlaczego nie mogę spojrzeć

background image

na to w ten sposób? I masz rację jeszcze w jednej sprawie. Alana nie

musiałaby o niczym wiedzieć.

- Nie, ale...

- Ale co?

No tak, teraz jego ruszyło sumienie, właśnie gdy próbowała go

usprawiedliwić.

- Nie chciałbym, żebyś robiła cokolwiek wbrew sobie. Jeśli

kochanie się ze mną miałoby cię nękać przez resztę życia, jeśli nie

byłabyś w stanie spojrzeć Alanie w oczy, nie powinnaś tego robić bez

względu na to, jak dobrze by nam było. - A byłoby wspaniale, myślał.

Muszę mieć źle w głowie, utwierdzając ją w oporze, zamiast skruszyć

go obiema rękami.

Na jej wargach pojawił się ślad uśmiechu.

- Czy to jakaś sztuczka, Mike?

- Naprawdę tak czuję. Wiesz, jak bardzo cię pragnę, i chyba się

domyślasz, jak mogłoby być między nami. Gdybym uważał, że

możesz kochać się ze mną bez wyrzutów sumienia, po odwiedzinach

u taty nie zadawalibyśmy sobie trudu powrotem do Bisbee, tylko

poszlibyśmy do hotelu. Ale ty jesteś inna.

- Do hotelu?

Ten zdławiony głos omal go nie wykończył.

- Nie przypieraj mnie do muru, Beth. - Włączył radio i odnalazł

stację nadającą muzykę rockową.

- Alana ma jutro dzwonić.

Te słowa zawisły między nimi na parę długich chwil.

background image

- Czy teraz zamierzasz powiedzieć jej, że przyjechałem? - spytał

wreszcie.

- Poprzednio mówiłeś, że powinnam.

- Jeśli to zrobisz, to ona będzie odpowiedzialna za swoje

postępowanie.

- Jeśli wróci, a ty tu będziesz, czy powiesz jej o swoich uczuciach

do mnie? - spytała po chwili milczenia.

- To zależy od ciebie. - Spojrzał na nią. - Ale moim zdaniem

najwyższy czas wszystko wyjaśnić.

- Jeśli dowie się, że zależy ci na mnie, nie na niej, może mnie

znienawidzić. - Mówiła tak cicho, że ledwo ją słyszał.

Serce mu się krajało. Wyłączył radio.

- Nie wierzę - powiedział łagodnie. - Na początku mogłoby ją to

wytrącić z równowagi, ale ona cię kocha, Beth. Przecież chciałaby,

żebyś była szczęśliwa.

- A byłabym szczęśliwa, Mike?

Trafiła w sedno. Co on właściwie sobie wyobrażał, prosząc ją, by

ryzykowała swoje stosunki z siostrą dla faceta, który niczego jej nie

obiecywał.

- Może nie. Może powinienem siedzieć cicho i kiedy tata

wyzdrowieje, znów, wyjechać z miasta.

Nie odpowiedziała.

Kiedy dojeżdżali do Benson, odchrząknął.

- Wciąż masz ochotę na lody?

- Jasne. Czemu nie?

background image

Rzeczywiście, czemu nie.

- Mam nadzieję, że wciąż mają rożki z polewą toffi.

- Kiedy ostatnio tu byłaś?

- Zbyt dawno. - Odciągnęła siedzenie do tyłu i wyprostowała

nogi.

Z wielkim wysiłkiem skupiał uwagę na drodze, odwracając wzrok

od jej smukłych nóg.

Po chwili Beth odezwała się ponownie.

- Wiesz, przez te lata, kiedy nasza piątka wszystko robiła razem,

panowała jakaś szczególna atmosfera. Życie było jedną wielką

zabawą.

- Pete i Ernie tworzyli zgrany zespół.

- Brakuje mi tamtych czasów, Mike. - Zerknęła na niego. -

Przypuszczam, że tobie nie wydają się tak podniecające po tym, co

przeżyłeś w Ameryce Południowej.

- Moje przygody to inny rodzaj podniecenia. - Zaczynał myśleć,

że przemierzając dżunglę amazońską, przez osiem lat usiłował tym

zastąpić uczucia, które wywoływali Pete, Ernie i dziewczęta. Na

pewno nie. Życie w małym miasteczku byłoby dla niego teraz nudne.

A więc dlaczego tak się cieszył na te lody?

Z trudem znalazł miejsce na parkingu przy lodziarni, pełnej

opalonych ludzi w szortach i japonkach. Pomyślał o tych wszystkich

tubylczych dzieciach, które nie znały smaku lodów. Przy odrobinie

szczęścia nie poznają go nigdy, bo oznaczałoby to, że ich prosty styl

życia dobiegł końca.

background image

Ale Mike naprawdę nie należał do ich świata i kiedy piegowaty

dzieciak podał im lody, doświadczył wrażenia deja vu. Sprawiło mu to

przyjemność.

Po

czym

uderzyła

go

kolejna,

całkowicie

niespodziewana myśl. Zastanowił się, jak by to było przyjść tu z

własnym dzieckiem. Dziwne, ale ta myśl specjalnie go nie przeraziła.

- Usiądźmy przy stoliku. - Przypomniał sobie, że Ernie i Pete

zawsze to proponowali, pewnie w trosce o siedzenia samochodu.

- Mamy czas?

- W tym upale musimy zjeść rożki w dwadzieścia sekund, inaczej

się roztopią. Myślę, że tyle czasu mamy.

Kiedy wyszli na zewnątrz, rodzina z dwojgiem dzieci, chłopcem

około czterech lat i trzyletnią dziewczynką, właśnie odchodziła od

stolika w zacienionym kącie. Dzieci bawiły się w berka wokół

trzymających się za ręce, roześmianych rodziców. To była pełna

słodyczy scena i Mike patrzył na nią z niezwykłą tęsknotą, zajmując

miejsce przy starym drewnianym stoliku.

- Mike, kapie ci.

Spojrzał na swój rożek. Rzeczywiście, spod czekoladowej polewy

ściekała biała strużka. Odwrócił rożek i oblizał roztapiający się lód, po

czym zlizał go z palców.

- Znasz tych ludzi? - spytała Beth.

Zerknął na nią przez stół. Pracowicie zajmowała się swoim

rożkiem, a ruchy jej różowego języka i warg były tak bezwiednie

prowokujące, że materiał szortów znów mu się napiął.

- Nie, nie znam ich. Po prostu wyglądali sympatycznie.

background image

- Zastanawiam się, jak by to było wychować się z matką.

- Na pewno miło. - Spojrzał na nią. Byłaby wspaniałą matką:

pomysłową, czułą, stanowczą, ale nie apodyktyczną. Wyobraził sobie

obok niej parę dzieci jedzących lody. Uśmiechnął się.

- Co to znaczy?

- Nic.

- Lepiej uważaj. Kiedy ludzie zaczynają uśmiechać się bez

powodu, przyjeżdżają po nich faceci w białych fartuchach. - Wsunęła

loda do ust.

Mike znieruchomiał na ten widok. Musiał bezwiednie jęknąć, bo

spojrzała na niego z pytaniem w oczach. Po czym przeniosła wzrok na

jego rożek.

- Powódź, Mike.

- Do licha. - Kiedy zagubił się w tej orgii z wyobraźni, stopiony

lód pokrył mu dłoń i pociekł na spodnie.

- Wygląda na to, że nie mogę cię nigdzie zabierać - powiedziała z

szerokim uśmiechem. - Spróbuj zmyć to wodą.

W drodze do kranu wyrzucił wafel do śmieci. Musiał zaczekać, aż

dwaj chłopcy napiją się wody. Przy tym kranie mył się jako dziecko.

Kiedy wreszcie przyszła jego kolej, umył lepkie dłonie pod

strumieniem wody, po czym wyjął chustkę z kieszeni i zaczął czyścić

szorty.

Beth podeszła popatrzyć.

- Okropnie wyglądasz. Nie przypominam sobie, żebyś się tak

brudził w dzieciństwie.

background image

- To dlatego, że w wieku dziesięciu lat nie miałem wyobraźni -

odparł Mike, walcząc z zaciekami.

- Nie miałeś wyobraźni? Przecież to ty przekonałeś mnie, że w

rowie irygacyjnym obok waszego domu są krokodyle.

- Chodzi mi o wyobraźnię w innych sprawach. - Rozejrzał się i

zniżył głos. - Takich jak to, że lody mogą kojarzyć się z czymś innym,

zwłaszcza kiedy kobieta, która ci się podoba, tak umiejętnie je liże.

Śmiech Beth odbił się od pobielonej ściany budynku lodziarni.

- Naprawdę masz obsesję. Zawsze tak jadam lody i nie ma to

żadnego ukrytego znaczenia - powiedziała, nie mogąc powstrzymać

rozbawienia.

- Niezła praktyka - mruknął pod nosem.

- A dlaczego myślisz, że chciałabym praktykować?

Zacisnął wilgotną chustkę w dłoni, wyprostował się i spojrzał na

Beth.

- Bo jesteś jedną z najbardziej zmysłowych kobiet w moim życiu.

- Trudno mi w to uwierzyć.

- Mnie też. Zaskoczyło mnie odkrycie, że mała Beth,

dziewczynka, z którą spędziłem te wszystkie niewinne lata na

wygłupach, stała się kobietą która może owinąć mnie wokół małego

palca.

- Może to syndrom zakazanego owocu.

- Myślałem o tym. Ale tak jak się sprawy przedstawiają,

prawdopodobnie nigdy się nie dowiem.

- A jak się przedstawiają?

background image

- Ty jesteś gotowa się poddać i cieszyć się chwilą właśnie wtedy,

kiedy mnie ogarniają skrupuły, że zrujnuję ci życie swoją prymitywną

zachłanną naturą.

- A więc tak to oceniasz.

- A nie mam racji?

Poprawiła okulary.

- Myślę, że te skrupuły mają coś wspólnego ze strachem.

- Boję się? Czego?

- Możesz się dowiedzieć, że potrzebujesz kobiety nie tylko do

łóżka.

Patrzył na nią w milczeniu, próbując wymyślić przekonujące

zaprzeczenie. Niestety coś mu mówiło, że ona może mieć rację.

- Chodźmy. - Ruszył w kierunku samochodu. - Lepiej się

pośpieszmy, jeśli chcemy dopaść Erniego, zanim zacznie działać jego

lekarstwo na sen.

Radio wypełniało ciszę między mmi przez resztę jazdy. Mike

pogrążył się w rozmyślaniach. Beth chyba też. Sprawiała wrażenie, że

jest o setki kilometrów stąd. To, jak zinterpretowała jego

postępowanie, oznaczało, że nie był w jej oczach miłym facetem, za

jakiego się uważał.

Do tej pory rozważał tylko, jak fizyczne stosunki między nimi

wpłynęłyby na Beth, przy założeniu, że nie wpłynęłyby wcale na

niego. Może zaczął uświadamiać sobie, że to nieprawda. Gdyby

okazało się, że nie może żyć bez Beth, cierpiałby.

background image

Teraz, póki nie miał żadnych zobowiązań, mógł kierować swoim

życiem, jak chciał. To, co zaczęło się jak proste pragnienie pójścia z

nią do łóżka, przerodziło się w coś znacznie poważniejszego.

Możliwe, że była w stanie całkowicie zmienić jego życie.

Przypomniał sobie słowa Pete'a: Uważaj, czego pragniesz. Mike

dopiero teraz pojął ich mądrość.

Znalazł miejsce na przyszpitalnym parkingu i weszli do budynku.

W drodze do pokoju Erniego Beth odezwała się po raz pierwszy od

wyjazdu z Benson.

- Nic mu nie przywiozłam. Chciałam przynieść mu coś, co go

rozśmieszy i... zapomniałam.

- Ja też nic mu nie przywiozłem. Ale co do rozbawienia go, plamy

z lodów na moich szortach powinny wystarczyć, prawda?

Beth uśmiechnęła się.

- Zamierzasz powiedzieć mu, jak do tego doszło?

- Nie. Byłbym ci wdzięczny, gdybyś zachowała tę część historii

dla siebie. Możemy po prostu powiedzieć, że było bardzo gorąco i nie

potrafiłem jeść wystarczająco szybko.

- Co było bardzo gorące? - spytała z psotnym błyskiem w oku.

- Zaczynasz sprawiać kłopoty, wiesz?

- Och, wiem. - Napotkała jego wzrok. - Po wizycie u Erniego

porozmawiamy.

- Dobrze.

background image

W pokoju Erniego coś się działo. Nagle wyjechał stamtąd wózek.

Pielęgniarki popchnęły go błyskawicznie korytarzem, a lekarz biegł za

nimi, wykrzykując polecenia.

Mike spojrzał z przerażeniem na Beth i oboje bez słowa zaczęli

biec za wózkiem.

- To mój ojciec! - zawołał Mike, łapiąc lekarza za rękę. - Co się

stało?

- Zabieramy go na oddział intensywnej terapii - odkrzyknął

lekarz. - To może być zator płucny.

- To znaczy skrzep?

- Tak.

- To coś poważnego?

Lekarz spojrzał na niego.

- Miejmy nadzieję, że nie.

background image

Rozdział 8

Podczas długich godzin spędzonych w poczekalni oddziału

intensywnej terapii Mike uświadomił sobie, że tylko dzięki Beth nie

dostał pomieszania zmysłów. Lekarze próbowali go pocieszyć, że

pacjent czuje się już lepiej, ale Mike zdawał sobie sprawę, że gdyby

skrzep był nieco większy, mógłby zabić ojca w mgnieniu oka. Na

samą myśl o tym zaczynał się trząść. Nie mógł go teraz stracić.

Zaspokoili głód przekąskami z automatu i wypili morze kawy. W

poczekalni panował spory ruch, ale bliscy innych pacjentów, zajęci

własnymi kłopotami, nie mieli ochoty na pogawędki.

Dla zabicia czasu Beth skłoniła Mike'a do rozmów o przygodach

w deszczowych lasach, chcąc w ten sposób odwrócić jego uwagę. W

pewnej chwili zorientował się, że opowiada o spotkaniu z czarnym

kajmanem, ale tym razem niczego nie upiększył ani nie żartował, tak

jak w liście do ojca.

- Jeden z członków ekipy, zoolog, chciał zobaczyć kajmany, a

więc nocą wyruszyliśmy łodzią na rzekę - powiedział, zsuwając się na

brzeżek obitej skajem kanapy i zwieszając ręce między kolanami. -

Jeśli poświeci się latarką w wodę, można dostrzec tęczówki oczu

krokodyla. Mniejsze, cętkowane kajmany mają żółte oczy, a czarne -

czerwone.

- Na samą myśl o szukaniu nocą czerwonookich potworów w

rzece w środku dżungli przechodzą mnie ciarki - zauważyła Beth.

background image

- Cóż, właśnie w taki sposób można je wytropić. A więc

stanęliśmy na rzece i naliczyliśmy około sześciu całkiem niegroźnych

cętkowanych kajmanów, kiedy ukazał się czarny. Po wielkości jego

oczu oceniłem, że ma przynajmniej sześć metrów.

- Dobry Boże!

- Zazwyczaj duże kajmany kryją się przed ludźmi. Są bojaźliwe.

Ale ten nie uciekał. - Zacisnął palce, które zaczęły mu lekko drżeć. -

Powiedziałem zoologowi, że powinniśmy wiać, ale polecił mi

podpłynąć bliżej. Wtedy kajman zaatakował łódź.

Beth chwyciła powietrze.

- Jak blisko ciebie?

- Stanowczo za blisko. Skoczyłem do wody. Zoolog za mną.

Szczęśliwie dopłynęliśmy do brzegu. Kiedy było po wszystkim,

zebrało mi się na wymioty.

Ponieważ milczała, spojrzał na nią. Jej twarz była kredowobiała.

Pełen wyrzutów sumienia wziął jej lodowatą dłoń w swoją.

- Przepraszam. Nie powinienem ci tego opowiadać. Wróćmy do

moich żartobliwych historyjek. Pewnego dnia...

- Nie, Mike. Nie traktuj mnie jak dziecko. Twoja opowieść mogła

mnie przerazić, ale nie jestem tchórzem.

- Wiem, że nie. - W jej oczach była siła, na którą liczył przez te

lata bardziej, niż sądził. - Nie mówiłem tacie, co się naprawdę

wydarzyło. Myślę, że nie musi znać szczegółów.

- Cieszę się, że zdecydowałeś się powiedzieć mnie.

background image

- Ja też. - Roztarł jej zziębniętą dłoń. - Całą noc spędziłem na

rozważaniach. Miewałem niebezpieczne przygody, ale nigdy dotąd

nie myślałem, że mógłbym zginąć. Tym razem było inaczej. -

Uścisnął jej palce. - To nie kłamstwo, Beth. Przysięgam, że nie.

Tamtej nocy myślałem o tobie.

Patrzyła mu w oczy. Coś dławiło ją w gardle.

- Myślałem też o tacie i o całym moim życiu. Uznałem, że nie jest

wiele warte. A najgorsza była świadomość, że gdyby ten kajman mnie

zabił, tylko tatę naprawdę by to obeszło.

- Nie tylko.

- Nie wiedziałem o tym. - Delektował się ciepłem jej spojrzenia i

zastanawiał się, jakim cudem wygląda tak dobrze po nieprzespanej

nocy o czwartej nad ranem. - Nie wiem, co teraz zrobiłbym bez ciebie.

Beth uśmiechnęła się ze znużeniem.

- Ja też nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie twoja obecność tutaj.

Kiedy Ernie dostał ataku serca, Alana przyjechała z Phoenix, a więc

przynajmniej mogłyśmy liczyć na siebie. - Spojrzała na zegarek. - Za

trzy godziny ma dzwonić. Jeśli do tego czasu nie wrócę do domu, trafi

na automatyczną sekretarkę. Nie mam pojęcia, jak ją złapać.

- To dobrze.

- Jak to?

- Po prostu. Zanim tu przyjedzie, Ernie albo będzie się czuł lepiej,

albo... nie. Jeśli wkrótce nastąpi poprawa, nie ma powodu, żeby

przyjeżdżała. A jeśli nie... to... - przerwał.

Coś mu utkwiło w gardle.

background image

- Uda mu się. - Beth zacisnęła dłoń w jego dłoni.

Odwzajemnił uścisk.

- Tak. Musi. Po prostu musi.

- Jak myślisz, czy on zdaje sobie sprawę, że przyjechaliśmy tu

razem? Powiedziałam mu to, ale ponieważ lekarze nie chcieli,

żebyśmy oboje zaglądali do niego jednocześnie, nie jestem pewna,

czy mnie zrozumiał.

- On nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje. - Mike

uśmiechnął się słabo. - Chociaż lekarz powiedział mi, że mieli kłopoty

z nałożeniem mu maski tlenowej, bo nie chciał wypuścić z ust

gumowego cygara.

- Czego?

- Jedna z pielęgniarek przyniosła mu gumowe cygaro. Wczoraj

rano, kiedy przyjechałem, miał je w kąciku ust. Wyglądało jak

prawdziwe. Wściekłem się. To go dopiero uradowało.

- Co za facet. Kiedy zauważył to ugryzienie na twojej wardze?

- Wspominał ci o tym?

- O, tak.

- Kiedy?

- Jak zadzwoniłam do niego wczoraj przed kolacją. Żeby tylko

wspomniał. Pouczył mnie, żebym nie robiła tego więcej. Cienie

naszego dzieciństwa.

Mike odchylił głowę i spojrzał Beth w oczy.

- A więc dlatego byłaś taka zarumieniona, kiedy wróciłaś do

stolika.

background image

- Niewiele uchodzi jego uwagi.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Wkrótce się zorientuje, co jest między nami. Mówiąc, że nikt nie

musi o tym wiedzieć, nie braliśmy pod uwagę Erniego.

Mike przejechał palcem po jej nosie.

- Podobno tak się boję z tobą związać, że nic się nie wydarzy, a

więc nie mamy się o co martwić.

Spojrzała mu w oczy.

- Mogłam się mylić.

- Faktycznie. - Zaczął sobie wyobrażać, jak się z nią kocha.

- Mike? Beth?

Poderwali się z kanapy. Trzymając się za ręce, patrzyli badawczo

w twarz lekarza. Doktor wyglądał na zadowolonego. Mike wstrzymał

oddech i modlił się w duchu.

- Jest o wiele lepiej - powiedział lekarz. - Postanowiliśmy

odstawić kroplówkę i dawać mu lekarstwa doustnie. Wkrótce powróci

do swego pokoju. Najgorsze za nami.

Mike odwrócił się do Beth i zamknął ją w uścisku. Wtulił twarz w

jej włosy, by ukryć łzy radości. Kiedy wreszcie ją puścił, zauważył, że

jej twarz jest również wilgotna.

- Będziemy cały czas czuwać - zaznaczył lekarz - ale wam

radziłbym wrócić do domu i trochę się przespać. Nic mu nie pomoże,

jeśli się przemęczycie.

Mike przejechał dłonią po twarzy.

- Możemy go teraz zobaczyć?

background image

- Oczywiście. A potem idźcie odpocząć.

- Najpierw go zobaczymy - powiedział Mike.

Wciąż trzymając Beth za rękę, skręcił na oddział intensywnej

terapii. Beth podeszła do wąskiego łóżka, na którym leżał blady i

wyczerpany Ernie. Skoncentrowała się na ruchach jego klatki

piersiowej, by się upewnić, że wciąż żyje. Otworzył oczy.

Powędrował wzrokiem od Mike'a do Beth. Mimo oszołomienia jego

mina wyrażała aprobatę.

Mike wziął ojca za rękę.

- Narobiłeś niezłego zamieszania. Żebyś mi tego więcej nie robił -

powiedział drżącym głosem.

- Mnie też - dodała Beth.

Wydawało się, że Ernie chce coś powiedzieć.

- Nie próbuj mówić, tato - zaznaczył Mike. - Chciałem ci tylko

powiedzieć, że Beth nie ugryzła mnie już od dwóch dni.

- Mike! - zawołała Beth.

- Doceniam, że zakazałeś jej to robić - ciągnął Mike. - Zdaje się,

że wciąż cię słucha, choć to ja muszę ją teraz przekupywać lodami.

- On to wszystko zmyśla - wtrąciła Beth.

Policzki jej płonęły. Ale mimo zakłopotania widziała, że te żarty

wzbudziły w oczach Erniego iskierkę, której nie było, kiedy weszli do

pokoju.

- Wkrótce tu wrócimy - obiecał Mike. - Kocham cię, tato. Teraz

wypoczywaj, zgoda?

background image

Ernie prawie niedostrzegalnie skinął głową. Beth wysunęła dłoń z

ręki Mike'a i pocałowała chorego w pomarszczony policzek.

- Ja też cię kocham - szepnęła. - Wracaj do zdrowia.

Mike znów chwycił jej dłoń i uścisnął ją.

- Lepiej już chodźmy.

- Dobrze. - Posłała Erniemu ostatni pocałunek w powietrzu i

wyszła z Mikiem na korytarz.

Przez długą chwilę patrzyli na siebie. Wreszcie Mike ujął jej

drugą dłoń i trzymał obie, patrząc jej w twarz.

- Słuchaj, nie mogę teraz wracać do Bisbee. Jedź sama. Weź

samochód. Wiem, że stracę dzień pracy, ale nie mogę...

- Mówisz tak, jakbym miała coś przeciwko temu. Ja też nie chcę

wracać.

- Jesteś pewna? - Na jego twarzy malowała się wdzięczność.

- On jest dla mnie prawie jak ojciec. Nie byłabym teraz w stanie

prowadzić samochodu. Ale lekarz ma rację. Powinniśmy się przespać.

- Zerknęła na kanapy w poczekalni.

Spojrzał jej głęboko w oczy.

- Parę kroków stąd jest hotel. Jeśli zostawimy lekarzowi numer,

będzie mógł nas zawiadomić, gdyby coś się zmieniło. Moglibyśmy

natychmiast wrócić.

- Masz rację. - Serce zabiło jej szybciej.

Zawahał się.

- Ale nie tylko dlatego chcę iść do tego hotelu, Beth.

- Wiem. - Ścisnęła mu dłonie.

background image

Kochała tego mężczyznę od zawsze. Jeśli potrzebował jej teraz,

zrobi, co on zechce.

- Może to źle, że teraz cię pragnę.

- Nie ma w tym nic złego. To bardzo ludzkie chcieć trzymać

kogoś w objęciach w takiej chwili.

Głos mu stwardniał.

- Nie chcę „kogoś". Pragnę ciebie. To różnica. Chciałbym, żebyś

o tym wiedziała.

- Nieważne, dlaczego mnie pragniesz, Mike. Wiem, że tak jest, i

to mi teraz wystarcza. Ja też cię pragnę.

- Ale...

- Nie oczekuję obietnic. A więc nie próbuj niczego wymyślać. To

ty powiedziałeś, że najważniejsze są uczucia.

Poddał się z westchnieniem.

- W porządku. - Uwolnił jej dłonie. - Znajdę telefon i zobaczę, co

się da załatwić.

Po jego odejściu serce Beth ścisnęło się. Wyglądał na bardziej

zranionego niż kiedykolwiek. Jedynak, stojący w obliczu utraty ojca.

Ona przynajmniej miała Alanę. I być może z powodu Alany powinna

teraz czuć się winna. Ale była pewna, że robi to, co powinna, dla

siebie i dla Mike'a. Przeżyli tę mękę razem i nic nie wydawało się

właściwsze od czerpania pociechy od siebie, kiedy było po

wszystkim.

background image

Tuż przed zaśnięciem Ernie usłyszał wyraźnie głos Pete'a.

„Ale widowisko. Nie musiałeś tak się popisywać, żeby tych dwoje

się zeszło".

Ernie próbował zmobilizować się do odpowiedzi, ale nie miał

siły.

„ No, dobrze. Mike i Beth trzymają się za ręce i tak dalej, ale ty

skończ z tymi popisami, zgoda? Przeraziłeś wszystkich, nie

wyłączając mnie!"

Ernie nie był w stanie powiedzieć, że to nie popis, ale wiadomość,

że Mike i Beth trzymają się za ręce, sprawiła mu przyjemność.

Uśmiechnął się.

Gdyby Beth miała wybór, wolałaby coś innego niż bezosobową

atmosferę pokoju hotelowego. Ale nie miała wyboru. Mike pragnął jej

teraz tak mocno, że nie mogła tego nie dostrzec. I ona mu się odda.

Choć niebezpiecznie byłoby mówić o miłości, mogła przynajmniej

dać mu odczuć głębię swych uczuć.

Kiedy przekręcił gałkę drzwi, zaciągnęła zasłony, by do wnętrza

nie wpadało blade światło poranka. W ciszy słychać było tylko szum

klimatyzatora i stłumione kroki zbliżającego się do niej Mike'a.

- Wyobrażałem to sobie setki razy - powiedział łagodnie - ale

zawsze widziałem ciebie w tej czerwonej sukni.

- Nie mówmy o tamtej nocy - szepnęła czule. - Najlepiej w ogóle

nic nie mówmy.

Objął ją. Wtuliła się w ciepło jego ramion.

background image

- Musimy o tym mówić.

- Nie. - Objęła go mocniej. - Nie teraz, Mike.

- Teraz. Właśnie wtedy wszystko się zaczęło, wszystko się

zmieniło.

Znieruchomiała, przypominając sobie, co powiedział tamtej nocy

w Bisbee. „Kiedy wreszcie będziemy razem, pewnie będziemy

musieli drapać i ranić, i gryźć się nawzajem, by wyprostować

wszystko między nami".

- To dlatego zrobiłaś ten witraż, prawda? Bo ta chwila zmieniła

również twoje życie.

- Mike...

- Czy nie tak? - Wsunął palce w jej włosy i odchylił jej głowę do

tyłu. - Świat zawirował również dla ciebie. Przyznaj to, Beth.

Ścisnęła jego ramiona tak mocno, że wbiła mu paznokcie w skórę.

- Nie chcę rozmawiać o tamtej nocy. Chcę cię tylko kochać, Mike.

- A dlaczego nie chcesz o tym rozmawiać?

- Wiesz dlaczego.

- Powiedz mi.

Zacisnęła powieki. Nie dawał za wygraną.

- Dobrze! Bo po tym, jak mnie pocałowałeś, próbowałeś uwieść

Alanę!

- To nieprawda.

Otworzyła gwałtownie oczy.

- Jak śmiesz zaprzeczać. - Usiłowała go odepchnąć. Trzymał ją

mocno, a w jego ciemnych oczach płonął ogień.

background image

- Bo zostałem fałszywie oskarżony. Nie próbowałem kochać się z

Alaną. Błagała mnie, ale ja nie mogłem tego zrobić, nie po tym, jak

właśnie odkryłem, że ty jesteś i zawsze byłaś tą...

- Nie! - Pchnęła go w pierś, trafiając na rzemyk z zębem jaguara. -

Powiedziała mi, że to zrobiłeś. Powiedziała mi!

- Okłamała cię.

Potrząsnęła głową.

- Nie zrobiłaby tego.

- Nie, chyba że byłaby w rozpaczy, a tak właśnie było. Czuła, że

coś się między nami zmieniło, a próbowała się kurczowo trzymać

wcześniejszych ustaleń. Nie obwiniam jej. Zraniłem ją, więc musiała

się odegrać.

Beth wpatrywała się w jego twarz w poszukiwaniu fałszu i nie

znajdowała go. Z pewnością jednak Alana by jej nie okłamała, nie

zniszczyłaby z rozmysłem jej wyobrażeń o Mike'u.

- Nie wierzę ci.

- To nieprawda. W głębi duszy mi wierzysz. Nie mógłbym się z

tobą kochać, gdybym nie wyznał ci prawdy. Nie chcę, żeby między

nami tkwiła Alana, zatruwając to, co powinno być czyste i piękne.

Głos mu drżał. Uwierzyć mu, znaczyło zwątpić w Alanę. Ale nie

uwierzyć, znaczyło zniszczyć siebie.

- Pozwól mi odejść.

- Nie. - Pochylił głowę. - I ostrzegam cię, że jeśli mnie ugryziesz,

zrobię to samo.

background image

- Nienawidzę cię.

- To nieprawda. I zamierzam ci to udowodnić. - Zamknął jej usta

namiętnym pocałunkiem.

Wiła się w uścisku Mike'a, próbując się wyrwać, jednak go nie

ugryzła. Obiema rękami odpychała jego pierś, ale on całował ją coraz

mocniej.

Po tych wszystkich latach zmagań ze swoją tęsknotą

skapitulowała błyskawicznie. Przyszła do tego pokoju kochać się z

nim. Przecież właśnie tego chciała. I czuła, że mówi jej prawdę o

tamtej nocy. Z jękiem wsunęła palce w jego włosy i przylgnęła do

niego całym ciałem.

Porzuciła wątpliwości. Nigdzie na świecie nie ma dla niej

drugiego mężczyzny. Zarówno podczas tamtego pierwszego czułego

uścisku, jak i w tej chwili miała wrażenie powrotu do domu za

każdym razem, kiedy ją obejmował, zupełnie jakby od zawsze

wiedziała, jak on smakuje, jaki jest w dotyku, jak się porusza.

I tak było, kiedy padli na łóżko. Błyskawicznie pozbył się

ubrania, po czym rozebrał ją drżącymi dłońmi. Kiedy zawahał się,

pomagała mu, aż wreszcie nic już ich od siebie nie dzieliło.

Dotknęła gładkiego zęba jaguara.

- Mam go zdjąć?

- Nie. - Ujęła rzemyk i przyciągnęła Mike'a bliżej. - Przypomina

mi o twojej dzikiej naturze.

Zawisł wargami nad jej ustami.

- Której nie znosisz od zawsze.

background image

- To nie tak - szepnęła, dotykając językiem jego warg. -

Zazdroszczę ci jej. Pokaż mi swoją dzikość, Mike.

- Czy mógłbym się powstrzymać teraz, kiedy wreszcie jesteśmy

razem? - Przerwał głębokim pocałunkiem, który okazał się

początkiem szalonych godzin.

Dotyk jego rozpalonej skóry nie był niczym nowym. Kiedy

chwycił wargami sztywną brodawkę, zalało ją płynne ciepło, które już

znała, a kiedy jego oddech przyspieszył, był to rytm, który rozpoznała

jako swój własny.

Nie czuła wahania ani skrępowania. Znał ją, wiedział, jak

doprowadzić ją do szaleństwa. Fale namiętności unosiły również jego.

Kiedy ukląkł między jej udami, leżała przed nim bez wstydu, a jego

dłonie znały drogę - palce wiedziały, jak pieścić i unosić piersi ku

jego oczekującym wargom, jak gładzić krzywiznę talii.

Wytyczył wargami ścieżkę w dół między jej żebrami. Jej oddech

stał się bardziej urywany. Wiedziała, co zamierza jej ofiarować, zanim

się z nią połączy. Kiedy dotarł do jądra jej kobiecości, mgła spowiła

jej umysł, przesłaniając wszystko prócz pożądania.

Napięcie przeszyło dreszczem jej ciało, wywołując w odpowiedzi

dreszcz w Mike'u. Chwyciła go za ramiona, aż wreszcie wygięła się w

gwałtownym spełnieniu, raz po raz wołając jego imię.

W końcu zsunęła dłonie niżej i objęła go za biodra.

- Chcę cię poczuć głęboko w sobie - szepnęła.

- Zawsze tam byłem.

background image

Tak było rzeczywiście. I tak będzie zawsze. Bo Mike jest jej

jedyną miłością.

- A więc chodź do mnie jeszcze raz.

Zabezpieczył się. Po czym nie odrywając oczu od jej oczu, wszedł

w nią, poruszając się delikatnie naprzód, głębiej i głębiej w

poszukiwaniu jej duszy...

Musiała wiedzieć, czy dotknęła również jego duszy.

- Powiedz mi... nigdy tak nie było.

- Nigdy. - Odchylił się i znów ruszył do przodu. - I ty czujesz to

samo.

- To nie było pytanie.

- Nie. To nie było pytanie.

- Zawsze się na wszystkim znałeś, Mike - wyszeptała ochryple.

- Znam ciebie. - Słodkie napięcie prowadziło ją na skraj przepaści.

- Tak... myślisz. - Jej oddech przyspieszył. - Masz... rację. -

Zamknęła oczy. - Och... tak.

- Patrz na mnie, Beth. Tym razem chcę zobaczyć twoje oczy,

kiedy doprowadzę cię do szaleństwa.

Otworzyła gwałtownie oczy i napotkała jego płomienne

spojrzenie. Jej ciało poruszało się w zgodnym rytmie z jego ciałem.

Oddychała płytko i wyrzucała z siebie ciche, niewyraźne słowa, które

brzmiały niemal jak prośba.

Zaczęła drżeć.

- Tak, moje kochanie - wychrypiał. - Wybuchnij dla mnie.

Rozpadnij się na milion części. Będę tu.

background image

- Och, Mike - szepnęła bez tchu. - Mike... Mike!

Z okrzykiem wyzwolenia zanurzył się wraz z nią w niebyt.

Jeszcze drżącego Beth objęła i przytuliła jego głowę do ramienia.

- Tak bardzo cię potrzebuję - wyszeptał.

Zamknęła go w uścisku. Miała wilgotne oczy. Czuła dotyk zęba

jaguara na skórze. Wreszcie uchwyciła tę jego dzikość i uczyniła ją

swoją własną. Może już nigdy nie będzie pragnął jej tak jak teraz, ale

przynajmniej miała chwilę, kiedy należał do niej bez reszty.

Nieważne, co się wydarzyło, nieważne, ile ta chwila będzie ją

kosztować, to musi wystarczyć.

background image

Rozdział 9

Przebudzenie w nieznanym otoczeniu wprawiło Beth w

zakłopotanie. Nie była przyzwyczajona do spania poza domem.

Zerknęła na cyfrowy budzik przy łóżku. Czternasta dziesięć. Nigdy

nie sypiała o tej porze. Otarła się o mężczyznę leżącego obok i

wszystko jej się przypomniało. O Boże. Zamknęła oczy,

uświadamiając sobie z przerażeniem, że zrobiła coś, czego przysięgła

nie robić. Kochała się z Mikiem Tremayne'em.

- Żałujesz? - wyszeptał ochrypły głos tuż obok.

- Jak spojrzę w twarz Alanie?

- Nie wiem, skoro nie możesz spojrzeć nawet na mnie.

Ostrożnie otworzyła oczy i odwróciła się do Mike'a, który patrzył

na nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

- Co my zrobiliśmy? - szepnęła.

- Ty mi powiedz.

- Zdradziłam siostrę. Kochałam się z mężczyzną, którego

wybrała. Nie wiem, czy kiedykolwiek mi to wybaczy.

- Po pierwsze, szczerość wobec siebie nie jest równoznaczna ze

zdradą. A po drugie, miałem nadzieję, że to, co zdarzyło się między

nami, jest coś warte, niezależnie od reakcji Alany.

Jego słowa przywiodły na pamięć rozkosze niedawnych chwil.

Przypomniała sobie szpital i swoje postanowienie, by kochać się z

tym głęboko zranionym mężczyzną. Choć wzbudził jej gniew,

zapomniała o tym w szale namiętności. Pożądanie znów zaczęło

background image

zagłuszać poczucie winy wobec Alany, podobnie jak przed paru

godzinami.

Wyraz twarzy Mike'a złagodniał.

- To już lepiej. Po twoich oczach poznaję, że wszystko będzie

dobrze. - Uniósł się i spojrzał na zegarek. - Zadzwonię do szpitala. -

Zsunął nogi z łóżka. - Jak tylko znajdę portfel.

- Jest tutaj. - Beth oparła się na łokciu i sięgnęła po portfel, który

Mike rzucił na nocny stolik po wyjęciu prezerwatywy.

- Podasz mi numer? - Podniósł słuchawkę. - Jest za banknotami.

Beth otworzyła portfel. Podając Mike'owi skrawek papieru,

zauważyła zapisane na nim imię. Cindy. Cindy obsługiwała ich w

Cafe Roca dwa dni temu. Odrzuciła myśl, która natychmiast pojawiła

się w jej głowie: kelnerka była w odwodzie, gdyby z nią nie wyszło.

Ale nie byłaby kobietą, gdyby nie chciała zaspokoić ciekawości.

Zapyta go o to później.

Teraz słuchała rozmowy Mike'a z dyżurną pielęgniarką.

Najwidoczniej stan Erniego nie uległ pogorszeniu. Dzięki Bogu.

- Och, naprawdę? - Nagle w jego głosie wyczuła niepokój.

- Tak. Cieszę się, że jej powiedzieliście.

Beth przeszył dreszcz. Zdała sobie sprawę, że Alana musiała

zadzwonić do szpitala. To logiczne, skoro telefon w mieszkaniu Beth

nie odpowiadał.

- Rozumiem - ciągnął Mike. - Dziękuję za informacje.

- Położył słuchawkę i odwrócił się do Beth. - Tacie się

polepszyło.

background image

- Cieszę się.

- Teraz mają robić badania, więc nie musimy się spieszyć. I tak

nie moglibyśmy go zobaczyć.

- Zgoda.

- Alana zadzwoniła do szpitala.

Odetchnęła głęboko.

- Domyśliłam się z tego, co powiedziałeś przez telefon.

- Kiedy zadzwoniła, akurat w pobliżu był jeden z lekarzy. -

Poszukał jej oczu. - Poinformował ją o stanie zdrowia taty, ale

powiedział, że nie musi się martwić, bo syn Erniego zajął się

wszystkim.

- Rozumiem.

- Właśnie.

- Zdaje się, że to nie wszystko?

Rzucił jej krzywy uśmiech.

- Czytasz we mnie jak w otwartej książce.

- Przyzwyczajenie.

- To nawet miłe, w pewnym sensie.

- Zbaczasz z tematu. Co jeszcze się wydarzyło?

- Alana zostawiła nam wiadomość. - Przejechał dłonią po

zarośniętym podbródku. - Przerywa wyprawę i wraca do domu.

Beth przyjęła nowiny bez zdziwienia.

- Mówiłam ci, że tak zrobi.

- Może sprowadza ją tu stan Erniego, nie ja.

background image

- Lekarz na pewno powiedział jej, że najgorsze minęło. To

dlatego, że ty tu jesteś, Mike. Ona wraca, żeby się z tobą zobaczyć.

- Możliwe - przyznał.

- A więc zaczyna się.

- Nie tak zaraz. - Znów wyciągnął się obok niej. - Nie może tak po

prostu zostawić tej rodziny w górach Ozark. Moim zdaniem zajmie jej

to przynajmniej dwadzieścia cztery godziny.

- Będziemy musieli jej o nas powiedzieć, prawda?

Obwiódł palcem zarys jej podbródka.

- Oczywiście.

- Nie wiem, co jej powiem.

- Nie myśl, że zostawię cię z tym samą. - Przysunął się bliżej i

musnął wargami jej usta. - Pomogę ci.

- Dwoje przeciwko jednej to nie fair.

- Zupełnie jak dawniej - zaśmiał się cicho Mike.

- Ostatnio sporo myślałam o naszym dzieciństwie, Mike. Alana

zawsze troszczyła się o mnie i dbała, żeby nikt mnie nie skrzywdził.

Teraz ja ją ranię. Ona na to nie zasługuje.

Popatrzył na nią badawczo.

- A na co my zasługujemy?

- Nie jestem pewna.

- Wyobraź sobie coś takiego. - Wsunął rękę pod jej pośladki i

przyciągnął ją bliżej. - Agresywna mała dziewczynka spotyka małego

chłopca i postanawia, że będzie należał do niej.

Kiedy przytuliła się do mocnego ciała Mike'a, jej niepokój zelżał.

background image

- Znam tę historię.

- Spraw mi przyjemność i posłuchaj. W miarę jak dorasta,

wszyscy wokół, nie wyłączając chłopca, myślą, że są sobie

przeznaczeni. Jej mała siostrzyczka uwielbia ją, więc z tym nie ma

kłopotu. A chłopcu pochlebia, że wybrał go sobie ktoś tak lubiany i

atrakcyjny. Czasem myśli, że wolałby młodszą siostrę, ale byłoby z

tym wiele problemów, a poza tym dobrze jest, jak jest.

- W twojej opowieści Alana wygląda na tyrana.

- Nie chciałem tak jej przedstawić. Przez jakiś czas miałem do

niej słabość. Nie zastanawiałem się, czy to coś trwalszego. Do diabła,

nie mogłem sobie wyobrazić życia bez naszej gromadki - w każdym

razie Erniego, Pete'a i mojej małej słodkiej Beth. - Pogłaskał jej gołą

pupę. - A ty jesteś słodsza, niż myślałem.

- Uwierz mi, nie czuję się teraz zbyt słodka.

- Nieprawda. - Ujął jej pierś. - Nic ci nie brakuje.

- Lepiej przestań. Chyba że jesteś lepiej przygotowany, niż mi się

wydaje.

Nie przerywał pieszczoty.

- Smutne, ale prawdziwe. Miałem w portfelu jedną samotną

prezerwatywę.

Choć myślało jej się coraz trudniej, nie zapomniała, że w portfelu

był również kawałek papieru.

- A nawiasem mówiąc, skąd się tam wzięła kartka z imieniem

Cindy?

Błysnął zębami w uśmiechu.

background image

- Czyżby moja słodka Beth była zazdrosna?

- Oczywiście, że nie. To dziecko. Ja tylko...

- Nie takie znowu dziecko. - Kiedy się pochylił i przejechał

językiem po brodawce, ząb jaguara połaskotał ją w pierś. - Jest w tym

wieku co ty, kiedy pocałowaliśmy się po raz pierwszy.

- Byłam wówczas dzieckiem.

- Akurat. - Musnął językiem wrażliwą otoczkę.

Zadrżała w odpowiedzi.

- Nie miałam pojęcia, co się dzieje.

- W takim razie miałaś niewiarygodny instynkt. Kiedy cię

pocałowałem, tak długo ocierałaś się o mnie biodrami, aż stałem się

twardy jak skała.

Odepchnęła go.

- To nieprawda!

- Prawda, prawda. - Roześmiał się i znów przyciągnął ją do siebie.

- Byłem gotów pociągnąć cię na trawę, ale wtedy tata nas zawołał. Ty

weszłaś do środka, a ja przez pięć minut musiałem kryć się w

krzakach, żeby dojść do siebie. Nie udawaj, że nie wiedziałaś.

Musiałaś wyczuć to przez cienki jedwab.

Policzki jej spurpurowiały.

- Aha. Tak myślałem. Doskonale wiedziałaś, jak na mnie działasz.

Ty i ta seksowna czerwona sukienka. Nie miała pojęcia, dobre sobie.

- Wciąż mam tę sukienkę.

- Tak? - Przesunął dłonie na jej plecy. - Pewnie często ją

zakładałaś.

background image

- Nie. Nie włożyłam jej nigdy więcej.

- Załóż ją dla mnie dziś wieczorem.

- Dziś wieczorem? - Jej myśli nie sięgały tak daleko.

- Pozwól mi zsunąć ją z ciebie. Marzyłem o tym przez osiem lat. -

Pokrywał jej policzki lekkimi pocałunkami. - Chcę zobaczyć, jak

opada na podłogę. A potem będę się z tobą kochać. Przez całą noc.

Zamknęła oczy, spalana pożądaniem.

- Nie wiem, czy możemy. Alana...

- Alana nie wróci tak szybko, ale spędzimy tę noc u mnie, na

wszelki wypadek. Proszę cię, Beth.

Otworzyła oczy i popatrzyła na niego.

- Zgoda. Będziemy mieć przynajmniej to.

- Dziękuję. - Pocałował ją. - Och, i jeszcze jedno - szepnął tuż

przy jej ustach. - Chcę ten witraż.

- Nie jest na sprzedaż.

Obwiódł jej wargi językiem.

- A więc będziesz musiała mi go dać.

Przytuliła się mocniej i poczuła jego męskość na brzuchu.

- Nie chcesz go. Nie możesz go ze sobą targać po dżungli.

- To mój problem. - Wziął jej dłoń i poprowadził w dół. - Ja go

naprawdę chcę. Zrobiłaś go dla mnie i ja go chcę.

- Nie zrobiłam go dla ciebie.

- Zrobiłaś. - Jęknął cicho pod pieszczotą jej palców. - Chciałaś mi

powiedzieć...

- Co? - spytała niskim, uwodzicielskim głosem.

background image

- To. - Nakrył jej wargi swoimi i sięgnął między jej uda.

Źródło, które tylko on mógł ożywić, znów zaczęło pulsować.

Dopasowała ruch dłoni do jego rytmu, aż zaczął drżeć i jęczeć.

Oderwał od niej usta.

- Och, Beth. Tak cię pragnę.

- Masz mnie.

- Chcę więcej. Chcę ukryć się w tobie i powiedzieć, do diabła z

kondomami.

- Nie, Mike. - Jęknęła. - Nie chcesz być... uwiązany.

- Może właśnie tego zawsze chciałem. - Oddychał urywanie.

- Nie pozwolę ci... - Nie skończyła, wstrząsana dreszczami.

- Straciliśmy... tak wiele!

Powrócili do szpitala późnym popołudniem. Kiedy szli do pokoju

Erniego, Beth popatrzyła krytycznie na zmięte ubranie, które musiała

na siebie włożyć po prysznicu w hotelu.

- Ohyda.

Mike uśmiechnął się. Dla niego wyglądała wspaniale.

Wystarczyło tylko, że na nią spojrzał, by znów ogarnęło go pożądanie.

Przytulił ją i szepnął jej do ucha.

- Jesteś piękna.

- Och, z pewnością.

Zatrzymał się i odwrócił ją twarzą do siebie.

- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam.

Patrzyła na niego uważnie, a jej pełna powątpiewania mina

wskazywała, że trudno jej uwierzyć w te słowa.

background image

- Pewnie myślisz, że to tylko komplementy.

- W pewnych okolicznościach mogłabym je przyjąć. Rozejrzał się

po korytarzu.

- Myślę, że to nie są te okoliczności. - Uwolnił ją i westchnął. -

Twój brak zaufania jest nie do zniesienia, zwłaszcza że nie zrobiłem

niczego, by na to zasłużyć. Może powiesz mi, kiedy cię okłamałem?

- Poza tymi opowieściami, że w rowach irygacyjnych są

krokodyle?

- To było udawanie i wiedziałaś o tym. Mówię o poważnych

sprawach.

- Mam nadzieję, że mnie nie okłamałeś, Mike.

- To znaczy? - Uniósł brwi.

- Uwierzyłam tobie, nie Alanie. Jeśli kiedykolwiek dowiem się, że

to nieprawda...

- To prawda, ale rozumiem, dlaczego nie chcesz w nią u-wierzyć.

- Przeciwnie. Uwierzyć ci to jedyny sposób, żeby móc z tym żyć.

A więc lepiej, żeby to była prawda.

- I jest. Teraz zobaczymy, co porabia nasz uparty staruszek. -

Wziął ją za rękę i tak poszli do pokoju Erniego.

A więc teraz mu wierzy, myślał. Ciekawe, czy tak będzie, kiedy

Alana wróci do domu i nazwie go kłamcą. Bo jeśli Alana się nie

zmieniła, właśnie tak zrobi.

Mike przygotował się na widok chorego ojca. Na szczęście Ernie

nie spał. Wciąż był blady, ale nie tak jak poprzedniej nocy.

Zdobył się nawet na uśmiech.

background image

- Patrzcie, kogo tu widzimy. Postanowiliście rzucić pracę i

przyjechać tu razem?

Mike uświadomił sobie, że ojciec może nie pamiętać, że byli tu

poprzedniego wieczora.

- Coś w tym rodzaju - powiedział. - Przeraziłeś nas, tato.

- Tak mówią. - Emie zwrócił uwagę na Beth. - Promieniejesz.

Dobrze ci z tym.

Mike zerknął na Beth, chcąc zobaczyć, jak ona to przyjmie. Jasne,

rumieniła się.

- Cieszę się, że już po wszystkim - bąknęła.

- To pochlebne, ale nie myślę, że taki stary facet jak ja tak cię

rozpromienił.

- Ja... - Jej rumieniec pociemniał.

- Nieważne. Pocałuj mnie i zostaw mnie samego z Mikiem.

Beth posłuchała Erniego.

- Zdrowiej - szepnęła. Przechodząc obok Mike'a, wzrokiem dała

mu do zrozumienia, że nie życzy sobie, by wyjaśniał Ernie-mu

szczegóły ich ostatniego spotkania. - Zajrzę do pielęgniarek - rzuciła.

- Chodź tu, Mike - powiedział Ernie, gdy zostali sami.

Mike poczuł się jak chłopiec. Przysunął krzesło do łóżka i usiadł

na nim.

- Jestem, tato.

- Coś się dzieje między wami, prawda?

- Tak.

- To poważne?

background image

- Tak.

- Alana wraca do domu.

Mike skinął głową.

- Wiem.

- Chcę wiedzieć, czy sobie z tym poradzisz.

Mike spojrzał w oczy ojca, pociemniałe od skrywanego bólu.

- Poradzę sobie, tato. Spaskudziłem to osiem lat temu, ale teraz

będzie inaczej.

- To dobrze. - Ojciec przymknął oczy.

Mike dotknął jego ramienia. Skóra na nim przypominała

pergamin.

- Chcesz, żebym wezwał pielęgniarkę?

- Nie, wszystko w porządku. - Ernie otworzył oczy. - Co za pech.

Powinienem tam być na wypadek, gdyby coś nie wyszło.

- Nie dopuszczę do tego.

- Pete obiecał, że postara się pomóc, ale nie jestem pewien, czy

mu się uda.

Mike'a ogarnęła panika. Ojciec miał halucynacje.

- Pozwól, że zawołam pielęgniarkę, tato.

- Nie! - Chory uśmiechnął się słabo. - Och, widzę, co cię martwi.

To, że wspomniałem Pete'a.

- Pete odszedł na zawsze.

- Niezupełnie.

- Tato...

background image

- Posłuchaj, Mike. Opowiem ci o tym, ale musisz obiecać, że nie

powiesz lekarzom.

- Tato, nie mogę tego obiecać. To za wielkie ryzyko.

- A więc nic ci nie powiem.

Mike przez chwilę mierzył go wzrokiem, ale uznał, że lepiej

będzie, jeśli ktoś usłyszy to wyznanie, cokolwiek to jest.

- Zgoda, obiecuję.

- Po pierwsze, nie zwariowałem. Po drugie, kiedy dostałem ataku

serca, spotkałem po tamtej stronie Pete'a. Od tamtej pory rozmawiamy

ze sobą.

- Tato - powiedział ostrożnie Mike. - Pewne lekarstwa mogą

spowodować...

- To nie lekarstwa. Zresztą nieważne. Chodzi o to, że Pete i ja

zawsze wiedzieliśmy, że ty i Beth powinniście być razem. Widzisz,

Alana potrzebuje towarzystwa, a ty i Beth jesteście raczej

samotnikami. Pasujecie do siebie, wiesz? A więc Pete i ja trzymamy

kciuki, żeby wam dwojgu się udało.

- Do licha. - Mike osunął się na krześle i wzniósł oczy w górę.

Ojciec przed chwilą przyznał, że rozmawia ze zmarłym, a teraz

twierdzi, że od początku wiedział to, do czego on doszedł dopiero

teraz. - Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś, że Beth pasuje do mnie

bardziej niż Alana?

- Ha. Mam nadzieję, że doczekasz się syna i on będzie taki

background image

wszystkowiedzący jak ty. Nie mogłem ci powiedzieć, że niebo jest

niebieskie, a co dopiero, że wybrałeś nie tę siostrę. Ale może dorosłeś

na tyle, by to naprawić. To z Beth powinieneś się ożenić.

- Chwileczkę, tato. - Mike wyprostował się. - Nie mówiłem nic o

ślubie z Beth. Jasne, dobrze nam razem, ale nie jestem pewien, czy

nadaję się do małżeństwa. Beth chce pozostać w Bisbee, nie

zapominaj o tym. Ja z kolei nie zamierzam zrezygnować z podróży do

Ameryki Południowej, więc...

- Przestań jęczeć. Aż przykro cię słuchać. Kiedy kochasz kobietę,

dostosowujesz się. Ona się dostosowuje. Życie jest zbyt krótkie, by z

tego rezygnować.

Kiedy kochasz kobietę. Ojciec zmuszał go do przyznania tego, do

czego nie chciał przyznać się samemu sobie, nawet po tych

background image

wszystkich latach snucia fantazji, nawet po uniesieniach sprzed paru

godzin. Nie chciał przyznać się do tak głębokich uczuć, bo wówczas

jego życie naprawdę uległoby zmianie.

- Krowa ci język zjadła? - spytał ojciec słabym głosem.

Mike zauważył, że znów zamknął oczy i wygląda na bardzo

zmęczonego.

- Właśnie myślałem o tym, co powiedziałeś. Słuchaj, powinienem

już iść, a ty odpocznij.

- Chyba przydałaby mi się drzemka.

- Więc zrób to. - Mike wstał. Kiedy pochylił się, by przycisnąć

wargi do czoła ojca, zza koszuli wysunął mu się ząb jaguara.

Wyprostował się i zdjął rzemyk z szyi. - Chciałbym, żebyś to założył,

tato - powiedział.

background image

Unosząc głowę ojca z poduszek i wsuwając na nią talizman,

oczekiwał sprzeciwu.

Ernie popatrzył na niego.

- Widzę, że zależy ci, bym go nosił.

- Zrób mi przyjemność.

- Chyba nie mam wyjścia. To się Judy zdziwi.

- Wszystko będzie dobrze, tato.

- Z pewnością.

Mike przełknął ślinę.

- Do zobaczenia wkrótce, tato.

background image

Rozdział 10

Mike i Beth skierowali się do Tunelu Czasu. Chmury na

horyzoncie pęczniały jak gigantyczne bańki mydlane. Choć

dochodziła szósta wieczorem, słońce wciąż prażyło, a klimatyzacja w

wynajętym przez Mike'a samochodzie była nastawiona na maksimum.

W tunelu Beth zdjęła okulary przeciwsłoneczne. W miarę

zbliżania się do Bisbee jej złe przeczucia potęgowały się.

- Ona tu wkrótce będzie, Mike. Czuję to.

- No to będzie. - Wziął ją za rękę. - Chciałbym, żebyś wiedziała,

że nie zamierzam wyrzucać jej tego kłamstwa. Rozumiem, dlaczego

to zrobiła, a póki ty mi wierzysz, dam wszystkiemu spokój. Może ona

chce tego samego.

- Moim zdaniem Alana będzie chciała zacząć z tobą od nowa.

- Nie, jeśli od razu damy jej do zrozumienia, że coś nas łączy.

- Myślę, że powinnam jej o tym powiedzieć sama.

- Żeby nie było dwoje na jednego?

- Coś w tym rodzaju. - Kiedy samochód wynurzył się z tunelu,

właśnie usiłowała przekonać samą siebie, że Alana zniesie tę nowinę.

- Kolejny dzień do tyłu w pracy - zauważył Mike.

- Jakoś to przeżyję. W tej sytuacji produkcji krajaków nie wydaje

się tak ważna.

Mike skręcił w kierunku studia. Góry otaczające miasteczko

ocieniały Main Street, co dawało złudzenie wieczornego chłodu.

- Plan produkcji może być ważniejszy, niż myślisz.

- To znaczy?

background image

- Jeśli sprzedaż się rozkręci, będziesz mogła rozszerzyć

działalność na inne kraje.

- Inne kraje? - Roześmiała się z niedowierzaniem - W porządku,

Mike. Takie jak Brazylia?

- Czemu nie? Zamiast krajobrazów pustynnych mogłabyś tworzyć

szklane pejzaże deszczowych lasów. Pomyśl, jak wspaniale

wyglądałby witraż ze szkarłatną papugą.

Ten pomysł natychmiast ją przekonał.

- A pomyśl o orchideach, tukanie albo o żółto-czarnym jaguarze z

zielonymi oczami. - Jej wzrok powędrował bezwiednie do miejsca,

gdzie powinien odznaczać się ząb jaguara. Nie było go tam. - Mike,

twój ząb. Nie mów mi, że zgubiłeś...

- Nie, dałem go tacie.

- Och. - Na pewno ten gest oznaczał, że Mike jest bardziej

zaniepokojony stanem ojca, niż daje po sobie poznać. - Na szczęście?

- W pewnym sensie. - Ich spojrzenia się skrzyżowały. - Hej, nie

rób takiej zmartwionej miny. Potrzebował tematu do rozmowy, to

wszystko. Czegoś, by rozbawić pielęgniarki, póki nie oddadzą mu

gumowego cygara.

- Niech ci będzie. - Nie przekonał jej, ale nie miała ochoty się

spierać.

- A wracając do ekspansji firmy. - Zatrzymał samochód przed

studiem. - Gdybyś pomyślała o Brazylii, moglibyśmy się tam wybrać i

zastanowić nad uruchomieniem filii.

- O czym ty mówisz? - Serce waliło jej jak młotem.

background image

- Jeszcze nie wiem - powiedział cicho, patrząc na nią. - Po prostu

głośno myślę. Co ty na to?

- Nie byłbyś szczęśliwy, pomagając mi prowadzić studio witrażu

w Brazylii.

- Skąd wiesz, co uczyniłoby mnie szczęśliwym, a co nie?

- Mike, znam cię! Zawsze chciałeś przemierzać dżunglę. Po

wyjeździe z Bisbee podążyłeś prosto do Amazonii i wkrótce poznałeś

najbardziej odległe zakątki lasów deszczowych jak własną kieszeń.

- Nigdy nie pytałaś, czy byłem tam szczęśliwy.

- A byłeś?

- Czasami. Czasami czuję się jak najbardziej samotny facet we

wszechświecie. Odkąd stąd wyjechałem, brakuje mi czegoś, Beth.

Nigdy nie chciałem przyznać, co to jest. - Przerwał i wpatrzył się w

nią. - Albo kto.

Ogarnęła ją fala szczęścia, ale usiłowała się opanować. Nie

powinna zapominać o tym, co przeszedł przez ostatnie parę dni i jak

to napięcie mogło wpłynąć na jego uczucia. Jak tylko Ernie

wyzdrowieje, Mike powróci do dawnego trybu życia.

- Obawiam się, że straciłbyś cierpliwość, zabrawszy kogoś tak

niedoświadczonego jak ja do swego ukochanego deszczowego lasu.

- Żartujesz? Marzę o tym, by ci go pokazać. Tobie i tacie. Wiem,

że nie chciałabyś wejść w głąb dżungli, ale...

- Nie bądź taki pewny.

Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.

- Zdaje się, że oboje snuliśmy błędne przypuszczenia.

background image

- Tak.

- Co za dzień.

- Rzeczywiście.

- A jeszcze się nie skończył. - Dotknął czubkiem palca jej nosa. -

Teraz idź na górę i znajdź tę czerwoną suknię. Przyjadę po ciebie za

godzinę. Ja... do diabła. Oto nadchodzi Huxford.

- Zajmę się nim.

- Nie, ja się nim zajmę. - Mike zgasił silnik. - Ten facet wchodzi

na mój teren, a to mi się nie podoba.

- Myślę, że byłoby lepiej, gdybyś zostawił to mnie.

- Boisz się, że mu nagadam?

- Szczerze mówiąc tak.

- A gdyby nawet? Jego firma nie dostanie patentu, a on nie

dostanie ciebie, więc jeśli o mnie chodzi, może stąd zjeżdżać. Chyba

mu to po prostu powiem. - Otworzył drzwiczki.

- Mike! Proszę cię, nie! Potrafię sama załatwić swoje sprawy!

- A może nie chcesz się go pozbyć? Może chcesz trzymać

Huxforda w odwodzie, na wszelki wypadek?

- To nie fair! A skoro jesteśmy przy odwodach, nie powiedziałeś

mi, dlaczego zapisałeś sobie imię Cindy!

- Miałem pozdrowić od niej tatę. Zapomniałem o tym w tym

całym zamieszaniu. Ona naprawdę lubi staruszka.

- Och!

- Huxford czeka na ciebie na chodniku. Lepiej z nim

porozmawiaj.

background image

- Mike, nie trzymam go w odwodzie.

Jego wzrok aż palił.

- Wiem, że nie. - Gwałtownie przyciągnął ją do siebie i pocałował

tak mocno, że upuściła torebkę. - A teraz i on o tym wie - powiedział

ochryple, wypuściwszy ją z objęć.

Poprawiła bluzkę i odetchnęła parę razy.

- Czy to było naprawdę konieczne?

- Tak. Do zobaczenia za godzinę. Pójdziemy do Copper Queen.

Włóż tę czerwoną sukienkę.

- Może zdecyduję się na niebieską. - Wzięła torebkę i otworzyła

drzwiczki.

- Założę się, że nie.

Zamknęła drzwiczki bez komentarza i Mike odjechał, zostawiając

ją sam na sam z Colbym. Tego właśnie chciała. Nie prosiła jednak, by

całował ją tak władczo na oczach Huxforda.

- Martwiłem się o ciebie - odezwał się Colby, podszedłszy bliżej.

- Twoi sąsiedzi powiedzieli mi, że nigdy nie zamykasz sklepu w ciągu

tygodnia, chyba że wypadnie ci coś naprawdę ważnego.

- Właśnie. Ojcu Mike'a gwałtownie się pogorszyło.

- A ty go teraz pocieszałaś?

Żałowała, że nie ma okularów przeciwsłonecznych.

- Nie chciałabym rozmawiać o moich osobistych sprawach.

Chyba nie masz nic przeciwko temu.

- Robisz z siebie idiotkę, wiesz.

background image

- Colby, proszę. Wybacz mi, ale to był długi dzień. - Wyjęła

klucze z torebki i skierowała się do sklepu.

- Odrzucasz życiową okazję z powodu faceta, który zostawi cię na

lodzie.

Odwróciła się twarzą do niego.

- Co odrzucam? Myślałam, że zgodziłeś się na dwa tygodnie

zwłoki przed podpisaniem umowy.

- Nie mówiłem o tej przeklętej umowie!

Spojrzała na niego nie rozumiejącym wzrokiem. Kiedy dotarło do

niej znaczenie jego słów, zareagowała wyjątkowo niestosownie.

Wybuchnęła śmiechem.

- Och, a więc myślisz, że to zabawne? - Złość wykrzywiła mu

twarz. - Myślisz, że związek ze mną jest tak śmieszny?

Natychmiast spoważniała.

- Przepraszam, Colby. Nie zamierzałam cię obrazić. Po prostu

jestem zmęczona. Martwię się o ojca Mike'a, a czasem nerwowe

napięcie sprawia, że ludzie śmieją się w najmniej odpowiednich

momentach. Nawet na pogrzebach.

- Stosowne porównanie. To będzie pogrzeb twego cennego

krajaka, zapewniam cię.

A więc wycofywał ofertę swej firmy. Poczuła ulgę.

- Przykro mi, że tak to odbierasz, ale rozumiem cię. Jestem jednak

pewna, że Handmade poradzi sobie równie dobrze bez krajaka.

- Och, w końcu dostanę ten patent. Wkrótce będziesz mnie błagać,

żebym ci cokolwiek za niego dał. Nie musiało do tego dojść. Miałem

background image

nadzieję, że uda się zadowolić obie strony. - Prześliznął się po niej

wzrokiem. - Na różnych poziomach. Ale z tego, co widziałem w

samochodzie, i z zadrapań na twojej twarzy jasno wynika, że

Tremayne mnie wyprzedził.

Nie zdawała sobie sprawy, że zamierza go uderzyć, póki jej dłoń

nie zetknęła się z jego twarzą. Zapomniała, że trzyma w ręku klucze.

Krawędź klucza wbiła mu się w policzek. Zaczął krwawić.

- O Boże. - Oderwała dłoń. - Nie chciałam...

- Trzymaj się z dala ode mnie - warknął. - Dokonałaś wyboru.

Teraz zobaczymy, czy był słuszny.

- Colby, przepraszam. Żyję ostatnio w potwornym napięciu.

Naprawdę nie miałam zamiaru cię zranić.

- Jak mówią na Starym Zachodzie, to tylko zadrapanie. - Powoli

szedł w dół ulicy. - To ty będziesz krwawić w ostatecznym

rozrachunku, Beth. Mógłbym temu zapobiec, ale teraz już za późno.

Patrzyła za nim. Nie miała pojęcia, dlaczego snuł tak okropne

prognozy. Mike jutro znów zajmie się produkcją krajaków i będzie

realizował zamówienia, póki nie wyszkoli robotników. Z czasem

Ernie zacznie nadzorować ich pracę, a wówczas... wówczas będzie

można rozważyć niektóre z tych planów ekspansji, o których mówił

Mike. Wciąż nie była w stanie wyobrazić sobie Mike'a realizującego

te plany, ale to nie oznaczało, że pomysł jest zły. Z jej punktu

widzenia przyszłość spółki Nightingale-Tremayne rysowała się

wspaniale pod każdym względem.

background image

Wciąż zaintrygowana zachowaniem Colby'ego otworzyła sklep,

weszła do środka i wcisnęła guzik automatycznej sekretarki.

Pierwsza wiadomość była od Alany, radosne „pozdrowienia z

głębi gór Ozark". Tu Alana przerwała, najwidoczniej czekając, aż

Beth podniesie słuchawkę. - „Pewnie bierzesz prysznic" - powiedziała

po chwili z rozczarowaniem. - „Zadzwonię później".

Przy Mike'u zapominała o poczuciu winy wobec Alany, ale

dźwięczny głos siostry sprawił, że powróciło z całą mocą. Mike być

może chciał wierzyć, że Alana już go nie kocha, ale ona znała prawdę.

Następna wiadomość również była od Alany.

„Beth! Jesteś tam?" - Przerwa. - „Zgaduję, że nie. Może

zapomniałaś, że miałam dziś dzwonić. Naprawdę chciałabym

wiedzieć, co słychać u Erniego. Ostatniej nocy śnił mi się Ernie i tata i

zatęskniłam za domem. Chyba zadzwonię do szpitala i wszystkiego

się dowiem".

Beth spojrzała w stronę okna. Resztki światła dziennego

przesączały się przez żywe barwy „Pocałunku". Zawsze myślała, że

Alana nie ma pojęcia, kogo przedstawia ta scena. A jeśli się myliła?

Następne trzy wiadomości dotyczyły interesów, a po nich nagrał

się Colby. I znów Alana.

„A więc Mike wrócił. Słuchaj, cała ta sprawa z Erniem mnie

wykańcza. Udało mi się znaleźć firmę, która za rozsądną cenę zajmie

się moimi klientami. Jeśli zdołam wszystko załatwić, wracam do

domu. Mam nadzieję, że radzisz sobie z Mikiem. Może z niego łajdak,

background image

ale w końcu wiele razem przeżyliśmy, wszyscy troje. Czas już

zakopać topór wojenny. Do zobaczenia".

Beth z wysiłkiem zanotowała wiadomości od klientów. Słyszała

tylko głos Alany i pobrzmiewającą w nim gotowość do zobaczenia się

z Mikiem. Wystarczająco złe dla Alany byłoby odkrycie, że Mike nie

jest nią zainteresowany. Gdyby się dowiedziała, że jest związany z

Beth, mogłaby tego nie znieść. Przez te wszystkie lata Beth nigdy nie

sprzeciwiła się starszej siostrze w obawie, że przestanie ją kochać. Nic

nie było warte takiego ryzyka - aż do teraz.

Czerwona suknia była bardziej opięta na biuście i na biodrach niż

przed ośmiu laty. Beth przebierała się dwukrotnie, ale kiedy włożyła

ją po raz kolejny, Mike właśnie zadzwonił do tylnych drzwi. Zbiegła

po schodach.

Stał w progu, trzymając bukiet kwiatów, które niewątpliwie

pochodziły z wypielęgnowanego ogrodu różanego Erniego. Na jej

widok otworzył szerzej oczy i rozchylił wargi.

- Wiem, że jest zbyt obcisła. - Wygładziła spódnicę. - Daj mi

minutę, a przebiorę się w coś innego.

- Ani się waż.

- Mike, jestem przyzwyczajona do luźniejszych rzeczy. Ta suknia

jest zbyt prowokująca.

Wszedł do środka i położył kwiaty na stoliku obok drzwi.

- Możesz sobie wyobrazić, jak bym się czuł, gdybyś postanowiła

być prowokująca tylko dla mnie? - Ujął ją za ramiona i spojrzał na

nią. - Czułbym się jak król, Beth.

background image

- Ja... nigdy nie myślałam o tym w ten sposób.

- Nie, założę się, że nie. Stałaś się mistrzynią wtapiania się w tło.

Dlatego tyle czasu trwało, zanim zrozumiałem, jak bardzo cię pragnę.

Miał rację. W przeciwieństwie do Alany, zawsze starała się nie

zwracać na siebie uwagi, wiedząc instynktownie, że siostrze by się to

nie spodobało. Raz w życiu kupiła sukienkę, która przyciągała wzrok -

właśnie tę - i rezultat okazał się katastrofalny.

Pieścił jej nagie ramiona.

- Pamiętasz, jak żartowałem sobie ze sposobu, w jaki jesz lody, a

ty powiedziałaś mi, że to nie zamierzone?

- Naprawdę tak było!

- Następnym razem, jak zrobisz coś takiego, spraw, by było

zamierzone.

- Mogę nie wiedzieć, jak to się robi.

- Taka twórcza kobieta jak ty? Nie żartuj.

Może miał rację. Zaczęła nabierać chęci na tę grę.

- Poczekaj chwilę. Wstawię kwiaty do wody.

- Pójdę z tobą.

- Nie. - Uśmiechnęła się do niego. - Zaczekaj tu. - Wzięła bukiet i

ukryła w nim twarz. - Są cudowne. Dziękuję ci. - Weszła na schody.

Normalnie pobiegłaby szybko na górę, ale Mike podsunął jej parę

pomysłów. Wchodziła po schodach, poruszając prowokująco

biodrami.

W połowie drogi odwróciła się i spojrzała na niego.

- Jak mi idzie?

background image

Jego odpowiedź była pełna pożądania.

- Całą siłą woli zmuszam się, by nie pognać za tobą i nie zgwałcić

cię na półpiętrze.

- To znaczy, że zrozumiałam, w czym rzecz.

- Byłem tego pewien.

Uśmiechnęła się do siebie. Czerwona sukienka oblepiała ciało, ale

Beth już się tym nie martwiła.

Mike usiadł naprzeciwko Beth przy nakrytym lnianym obrusem

stoliku na balkonie hotelu Copper Queen. Czekali na zamówioną

kolację. Światło świecy padało na jej twarz i odbijało się w prostym

złotym łańcuszku na szyi. Czerwony jedwab podkreślał krągłe piersi,

a dekolt był na tyle śmiały, że Mike'owi zaświeciły się oczy.

Ułożyła włosy w bardziej wyszukany sposób niż przed ośmiu

laty, ale to mu odpowiadało. Dobrze, że byli o osiem lat starsi, o

osiem lat mądrzejsi. Dzięki temu wszystko, co wydarzyło się między

nimi, było bogatsze, pełniejsze.

Kiedy szli ulicą, trzymając się za ręce, mężczyźni patrzyli na nią z

podziwem. Mike obserwował, jak Beth zyskuje pewność siebie, i zdał

sobie sprawę, że tej nocy weźmie do łóżka śmielszą kobietę. A może

zrezygnować z kolacji?

Chciał jednak, by zapamiętali ten wieczór na całe życie. Wspólna

kolacja była częścią fantazji, która zakończy się nocą pełną uniesień.

Za pierwszym razem przytłoczyło ich wiele spraw, które należało

rozwiązać. Dziś pragnął magii.

Ale najpierw powinni omówić i zakończyć kilka kwestii.

background image

- Zadzwoniłem do szpitala tuż przed przyjściem do ciebie. Stan

zdrowia taty wciąż się poprawia.

- Wiem. Ja też dzwoniłam - przyznała Beth. - Musiałam się

upewnić, że po naszym wyjściu nic się nie wydarzyło.

- Po ostatniej nocy niczego nie możemy być pewni. Może

pojechalibyśmy tam jutro po pracy?

- Świetnie. - Po twarzy przemknął jej cień. - Oczywiście pewnie

do tej pory będzie nas więcej.

To ten drugi temat, pomyślał.

- Dobrze, powiedz, co za wiadomość zostawiła ci na sekretarce. A

potem proponuję przestać o tym rozmawiać.

- Powiedziała, że martwi ją stan zdrowia Erniego i że spróbuje

wynająć kogoś, kto zaopiekuje się jej klientami, a sama wróci do

domu. Uważa, że czas już zakopać topór wojenny.

- To brzmi dość niewinnie.

- Pozornie. - Beth upiła łyk wody. - Ale po jej głosie poznałam, że

nie może się doczekać spotkania z tobą i wiem, że zbuduje cały

scenariusz, chcąc dowieść, że jesteście sobie przeznaczeni.

Sięgnął przez stół i splótł palce z jej palcami. Marzył o tym, by jej

dotknąć, odkąd usiedli.

- Właściwy scenariusz, nie ta kobieta.

- Jak tylko zaczynam myśleć o jej reakcji, dostaję dreszczy.

- Właśnie dlatego nie będziemy teraz o tym myśleć. Nie ma

sposobu, by wszystko ułożyło się tak, jak tego chce Alana. - Zawahał

się, ale wiedział, że musi to powiedzieć. - Oczywiście wciąż możesz

background image

powiedzieć, żebym poszedł do diabła. Ja niczego nie powiem Alanie.

Ernie też, jeśli go o to poproszę.

Beth spojrzała na niego ze słabym uśmiechem.

- Znów gotów na szlachetny gest?

- Do diabła, nie! Ale wciąż chcę, żeby była to decyzja, z którą

będziesz w stanie żyć. I nie udaję, że najbliższe kilka dni będzie łatwe

dla któregoś z nas.

- Gdybym chciała zachować nasz związek w tajemnicy, nie

powinnam się zgadzać na siedzenie z tobą na balkonie Copper Queen

i trzymanie się za ręce przy stoliku. A poza tym jest jeszcze ten

pocałunek dwa dni temu i ten w samochodzie, dziś po południu.

Jestem pewna, że wszyscy o nas wiedzą. - Odetchnęła głęboko. -

Kości zostały rzucone, jak mówią w dramatach. A skoro mowa o

dramacie, mogę ci równie dobrze powiedzieć, co stało się z Colbym

Huxfordem.

- A co się stało? - Stał się czujny.

- Po twoim odjeździe powiedział mi, że odrzucam życiową

szansę. Początkowo sądziłam, że chodzi mu o krajak, ale kiedy

zrozumiałam, że miał na myśli siebie, przykro mi, ale... wybuchnęłam

śmiechem.

Mike uśmiechnął się.

- Nie masz pojęcia, jak to działa na moje ego.

- Na niego nie podziałało najlepiej. Rzucił jakąś brutalną uwagę o

tym, że go wyprzedziłeś. Niewiele myśląc, uderzyłam go w twarz.

Zapomniałam tylko, że w ręku trzymam klucze, więc przecięłam mu

background image

policzek. Szczerze mówiąc, zrobiłam mu większą krzywdę, niż

zamierzałam.

- Ani w połowie taką, jaką ja zamierzam zrobić, jeśli jeszcze raz

cię zaczepi.

- Nie przypuszczam, że mnie jeszcze gdzieś zaprosi, ale

prorokował, że mój plan produkcji krajaków jest skazany na

niepowodzenie, a on w końcu i tak dostanie patent.

- Cóż, myli się. Dziś straciliśmy dzień, ale wyrównamy to.

Dzwoniłem do tego faceta z Sierra Vista. Przeprosiłem go, że nie

czekałem na niego rano w warsztacie zgodnie z umową, i obiecałem,

że i tak mu zapłacę. Jutro przychodzi z przyjacielem, więc produkcja

ruszy pełną parą.

Beth zmarszczyła czoło i odchrząknęła.

- Słuchaj, ja zapłacę tym ludziom, Mike. Na razie interesy nie idą

najlepiej, ale wkrótce...

- Daj spokój. Ojciec powierzył mi warsztat, żebym prowadził go

tak, jak uznam za właściwe. Ale gdybyś kiedyś miała ochotę pogadać

o interesach, wiedz, że chciałbym wejść w spółkę z firmą Nightingale-

Tremayne.

- Masz na myśli zainwestowanie w naszą firmę?

- Właśnie. - Podniósł jej dłoń do ust. - Podoba mi się. Ta panna

Nightingale zna się na rzeczy. - Powoli pocałował każdy długi smukły

palec z osobna, myśląc, jaką przyjemność sprawią mu dzisiejszej

nocy.

- Czy jako syn Erniego nie jesteś automatycznie wspólnikiem?

background image

- Nie. Przed laty głupio powiedziałem mu, że nie chcę być

wymieniany w żadnych dokumentach firmy, więc teraz muszę się

wkupić. Dobrze mi tak.

- Nie wiedziałabym, co robić z inwestorem.

Patrzył na nią przez stół, nie mogąc powstrzymać szerokiego

uśmiechu. Boże, ależ jest piękna.

- Chętnie podsunę ci parę pomysłów, co mogłabyś zrobić z tym,

który siedzi przed tobą.

background image

Rozdział 11

Kiedy Mike zaprosił Beth do Copper Queen, pomyślała, że

wolałaby coś na uboczu niż najpopularniejsze miejsce spotkań w

mieście. Ale w trakcie posiłku straciła poczucie tego, co dzieje się

wokół niej. Wyjąwszy krótką wymianę pozdrowień ze znajomymi i

uzgadnianie menu z obsługującym ich kelnerem, skoncentrowała całą

uwagę na Mike'u. On zachowywał się tak samo.

Po raz pierwszy w życiu śmiało flirtowała. Ściągnęła pantofel,

potarła stopą o jego łydkę i ucieszyła się, kiedy pociemniały mu oczy.

Spytała, jak mu smakuje jego danie i trzymała go za rękę, wolno,

zmysłowo kosztując kąsek z jego widelca. Zanurzyła palec w malutką

miseczkę sosu do sałatki i oblizała go. Upewniła się, że na nią patrzy,

po czym zlizała czubkiem języka kroplę wilgoci spływającą po

szklance.

Mike jęknął.

- Stworzyłem potwora.

- Nie miałam pojęcia, że prowokowanie mężczyzny może być

takie zabawne.

- Nie miałem pojęcia, że to taka tortura.

- Prosiłeś mnie o to. Powiedziałeś, że będziesz się czuł jak król.

- To prawda. - Zniżył głos. - Ale klejnoty rodowe są w

niebezpieczeństwie.

Uśmiechnęła się do niego figlarnie.

- To straszne. Zostajemy na deser?

- Nie ma mowy. - Skinął na kelnera.

background image

- To może wpadniemy na lody w drodze do domu?

- O, nie - mruknął pod nosem. - Nie dam ci szansy na kolejne

gierki, póki nie znajdziemy się gdzieś, gdzie ja też będę mógł pograć.

- Zapraszasz mnie na zabawę do swego domu, Mike? - Spojrzała

na niego uwodzicielsko.

- Właśnie. - Rzucił kilka banknotów na stolik i podszedł, by

pomóc jej wstać z krzesła. - Zaczniemy od „na kogo wypadnie".

- Myślę, że w dwie osoby to nie będzie podniecające. -

Rozmyślnie otarła się o niego, odchodząc od stolika.

- Pomyśl chwilę. - Wziął ją stanowczo pod ramię i poprowadził

przez salę. Kilkoro gości pomachało im i zagadało do Beth. -

Przepraszam, teraz nie możemy rozmawiać - powiedział Mike przez

zęby i pociągnął Beth po schodach restauracji.

- Naprawdę ci się spieszy - zauważyła, gdy znaleźli się na Main

Street. - Nie sądzisz, że byłoby miło pooglądać wystawy?

- Nie ma mowy.

- A może wpadniemy na szklaneczkę na Brewery Gulch?

- Nie ma mowy.

Skierowali się pospiesznie w górę ulicy do dzielnicy willowej,

gdzie drzewa tworzyły sklepienie nad wyboistym chodnikiem. Na

widok jego zaciśniętych szczęk z trudem powstrzymywała się od

śmiechu. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Czy to

możliwe, że wszystko to z powodu kilku przemyślnych ruchów z jej

strony?

- Może chciałbyś pociągnąć mnie do domu za włosy?

background image

- Nie kuś mnie.

- Ale przecież zrobiłam tylko to, o co mnie prosiłeś.

- Skąd mogłem wiedzieć, że okażesz się w tym tak cholernie

dobra?

Kiedy skręcili w boczną uliczkę wiodącą do domu Tremayne'ów,

z trudem łapała powietrze.

- Mike, zatrzymaj się. Te pantofelki nie nadają się na biegi

przełajowe. Muszę złapać oddech.

- Przepraszam, Beth. Ja... - Urwał, gdy wzrok zawędrował do

unoszącej się piersi. - Musisz oddychać w ten sposób?

- Obawiam się, że tak. - Prawdę mówiąc, oddychała nieco

bardziej dramatycznie, specjalnie dla niego. - Serce mi wali. Zobacz. -

Położyła jego dłoń na swojej piersi.

Wziął głęboki oddech i przyciągnął ją do siebie.

- Nie panujesz nad sobą - mruknął, po czym dotknął wargami jej

ust.

Tak było rzeczywiście. Gdy przycisnął ją do siebie, szelest

jedwabnej sukni przywrócił jej pamięć tamtej letniej nocy przed

ośmiu laty, kiedy po raz pierwszy odkryła w sobie kobietę, kobietę,

która chciała się oddać mężczyźnie, temu mężczyźnie. Sądziła, że

tamta kobieta zniknęła, ale najwidoczniej przechowała swoje dary, aż

znów będzie mogła je ofiarować temu, kto je doceni. A teraz on

powrócił.

Przesunął wargi z jej ust na szyję i do zagłębienia między

piersiami.

background image

- Mam ochotę rozebrać cię tu, na ulicy. Nigdy w życiu nie

myślałem o czymś takim.

- Nigdy? - szepnęła.

- No, zgoda, kiedyś raz. - Uniósł głowę i patrzył na nią z

zagadkową miną. - I wtedy również chodziło o ciebie.

- A zamiast tego uciekłeś.

- Wtedy to by nas zniszczyło.

- A teraz?

- Nie dopuszczę do tego. - Niechętnie oderwał się od niej i znów

ujął jej rękę. - Chodź, zanim skompromituję nas oboje na ulicach

Bisbee.

Po paru chwilach znaleźli się w dobrze znajomym otoczeniu

domu Mike'a, gdzie Beth bawiła się jako dziecko, odrabiała prace

domowe z Mikiem i Alaną; gdzie oglądali telewizję, pili oranżadę i

wcinali niezliczone ilości chipsów. I gdzie wreszcie przeniosła się

impreza po kolacji w Copper Queen w dniu próby ślubu Alany i

Mike'a. Ernie obwiesił drzewa otaczające mały wiktoriański domek

setkami lampek, ale na dziedzińcu pozostał ciemny kąt. Tam Mike i

Beth pocałowali się po raz pierwszy.

Mike zostawił światło w kuchni na tyłach domu, ale pozostała

część, mały pokój dzienny, wnęka pełniąca funkcję jadalni, dwie

sypialnie, wszystko, co z najdrobniejszych szczegółach pamiętała,

pozostało w cieniu. Powietrze pachniało różami. Beth zastanawiała

się, czy zapach napływał z otwartego okna wychodzącego na słynny

różany ogród Erniego.

background image

- Och, Mike, to miejsce jest pełne wspomnień.

- Wiem. - Wziął ją w ramiona. - Ale pozostaną z nami na zawsze.

Równie dobrze możemy uczynić je tłem naszej miłości.

- W twojej sypialni?

- Tak.

- Na łóżku, które było łodzią płynącą Amazonką?

- Wciąż możemy udawać; że tak jest. - Przycisnął ją do siebie. -

Nigdy się do tego nie przyznałem przed sobą, nie mówiąc o tobie, ale

chciałem wówczas zabrać cię do dżungli. A pamiętasz, jak się

mocowaliśmy? Nawet jako nastolatki?

- Uwielbiałam się z tobą mocować - szepnęła, ocierając się o

niego.

- Wiem o tym. Uwielbiałaś, jak cię dotykałem, i ja to lubiłem, ale

udawaliśmy przed sobą, że się bawimy.

- Musieliśmy udawać.

- Już nie musimy. - Otworzył pocałunkiem jej usta. Delikatnie

uwolnił ją z objęć. - Zostań tu przez chwilę. Zaraz wracam.

Stała w pokoju dziennym w otoczeniu starych, dobrze znajomych

mebli. W mrocznym świetle nie widziała zniszczonych poduszek ani

plam od jedzenia na obiciach. Czekała na wyrzuty sumienia, że

zdecydowała się spędzić noc z Mikiem w jego domu. Ale czuła tylko

ciepłą pewność, że jej miejsce jest właśnie tu.

Mike wrócił i poprowadził ją do sypialni, gdzie spędziła wiele

godzin na zabawie. Weszła w inny świat. Tropikalny fresk wciąż

background image

zajmował jedną ze ścian, ale dziś migocące świece rozstawione w

całym pokoju spowijały obraz dżungli ciemnym, tajemniczym

cieniem. Przytłumiony rytm bębna i fletu stworzył zmysłowy nastrój,

białe prześcieradła na łóżku pokryte były... płatkami róż. A więc stąd

ten słodki zapach.

Stanąwszy tuż za nią, przyciągnął ją do siebie i pocałował w ucho.

- Chciałem, żeby to były orchidee, ale róże muszą wystarczyć.

- Są cudowne. - Jeszcze raz obejrzała jego dzieło.

Magiczna sceneria przemawiała do jej zmysłowej, artystycznej

natury. Z nowo odnalezioną odwagą postanowiła wzbogacić fantazję,

którą rozpoczął. Kiedy sięgnął po suwak jej sukni, oderwała się od

niego i uniosła dłoń.

- Jeszcze nie.

- Pragnę cię, Beth - wychrypiał.

- Wkrótce będziesz pragnął mnie jeszcze bardziej. - Wyjęła

szpilki z włosów i rzuciła je na podłogę. Włosy rozsypały się na

ramionach. - Uwielbiam tę twoją awanturniczą żyłkę. Zawsze

uwielbiałam. - Sięgnęła za plecy i powolutku rozsunęła suwak. -

Jesteś impulsywny. To mnie podnieca.

- W środku jesteś tak samo dzika jak ja.

- A ty jesteś jedynym, który to odkrył. - Czerwona suknia zsunęła

jej się z ramion. Lekka tkanina długo ześlizgiwała się z piersi na talię i

przez biodra. Wreszcie Beth stała w szkarłatnym wianuszku jedwabiu,

odsłaniając szkarłatną koronkę, skrawki jedwabiu i czerwony pas do

background image

pończoch. - Niełatwo było ukrywać przed wszystkimi, jak tęsknię za

podnieceniem.

Mike ani drgnął, ale oddychał z coraz większym wysiłkiem.

- Ale mój temperament potrzebuje ujścia.

- To miałaś na sobie tamtej nocy?

- Tak. - Przejechała obiema dłońmi po piersiach.

Jego głodny wzrok śledził każdy jej ruch.

- I po raz pierwszy w życiu poczułam się śmiała - ciągnęła. -

Dostałam też to, o czym zawsze w sekrecie marzyłam. Widziałam, jak

patrzysz na mnie przez cały wieczór, a kiedy ukryliśmy się w cieniu,

wiedziałam, co się wydarzy.

- Gdyby Ernie nas wtedy nie zawołał - powiedział żarliwie -

dowiedziałbym się, co kryjesz pod sukienką. Ogarnęło mnie

szaleństwo.

- Mnie też. - Rozpięła złoty łańcuszek i rzuciła go na sukienkę. -

Nie mogłam znieść myśli, że żenisz się z Alaną. To instynkt sprawił,

że chciałam być tamtej nocy uwodzicielska. Wmówiłam sobie, że

nasz pocałunek to wina twoja i szampana, ale tak nie było.

- Dziękuję, że mi to powiedziałeś.

- Powiem ci więcej. - Odpięła zameczek stanika i strząsnęła go z

ramion. - Po twoim wyjeździe z miasta czasem udawałam, że wróciłeś

i wchodzisz przez okno do mojej sypialni. - Nakryła pierś dłonią i

zataczała palcami kółka wokół brodawki. - Wyobrażałam sobie, że

dotykasz mnie w ten sposób.

Z gardła wydobył mu się niski, niewyraźny pomruk.

background image

- Wyobrażałeś to sobie kiedyś?

- Tak.

Uwolniła pierś w obawie, że rzuci mu się w ramiona i zakończy

grę. Jej podniecenie rosło razem z jego podnieceniem. Dreszcze

przenikały jej ciało. Zrzuciła pantofle i powoli zsunęła pończochy.

Kiedy uniosła głowę i spojrzała na niego, zobaczyła, że ma zaciśnięte

szczęki i przyciska ręce do boków. Namiętność płonąca w jego oczach

była jej nagrodą.

Zsunęła pas z bioder i opuściła go na podłogę.

- A czasami wyobrażałam sobie, że dotykasz mnie w taki sposób.

- Przytrzymując jego wzrok, wsunęła dłoń pod skrawek jedwabiu.

- Beth...

- Byłeś moim wymyślonym kochankiem. - Zadrżała.

Pieszcząc się na jego oczach, słyszała bicie własnego serca i

wiedziała, że omal nie traci kontroli nad sobą. Ta gra musi się

skończyć. Powoli zdjęła majteczki.

W końcu podeszła do łóżka i położyła się na płatkach róż.

Aksamitny dotyk płatków pieścił jej nagą skórę.

- Spraw, żeby moje fantazje stały się rzeczywistością, Mike -

szepnęła.

Wypuściwszy z płuc długo powstrzymywane powietrze, ściągał

ubranie nerwowymi, gwałtownymi ruchami.

- Powoli, mój kochanku.

background image

Zwolnił, ale nie za bardzo. Wziął pakiecik ze stolika przy łóżku i

szybko się zabezpieczył. Ale kiedy opadł na łóżko, nie wziął jej w

ramiona.

Leżał na boku, nie dotykając jej. Wziąwszy garść, płatków róż,

sypał je powoli nad jej piersiami i w dół ciała, aż dostały się między

uda.

Gdy chłodne płatki dotknęły jej rozpalonej skóry, zadrżała.

Chwycił jeden płatek z jej piersi i muskał nim jej usta, szyję,

brodawki, rowek między piersiami, aż zaczęła drżeć. Nie przerywał

pieszczot, błądząc płatkiem po płaskim brzuchu i wewnętrznej stronie

ud.

- Proszę - błagała. - Proszę.

W końcu ukląkł między jej udami.

- W twojej fantazji wyobrażałaś sobie, że dotykam cię tutaj -

szepnął, pochylając się, by wziąć sutek w usta.

- Tak. - Ciężko chwytała powietrze i wyginała się w łuk. - O, tak.

Teraz pieścił jej drugą pierś, a ona czekała w napięciu. W końcu

uniósł głowę i popatrzył na Beth.

- I tutaj. - Odsunął płatki róż i sięgnął dłonią między jej uda.

- Tak! - zawołała.

Pochylił się i ochryple szeptał jej do ucha.

- Omal nie straciłem panowania nad sobą, kiedy dotykałaś się w

ten sposób.

Oddychała z trudem.

- Czy było tak dobrze?

background image

- Nie... nigdy. - Ledwie mogła mówić.

- I pragnęłaś więcej?

- Tak... tak... tak.

- Czy teraz pragniesz więcej, moja dzika Beth?

- Proszę, Mike. Proszę!

Uniósł głowę i spojrzał jej w oczy, powoli przesuwając dłoń w

górę jej ciała. Potem potarł palcami jej usta, rozchylając wargi.

- Chcesz spróbować, jak mnie pragniesz?

Przejechała językiem po obrzmiałych od pocałunków wargach.

- Tak.

- Zanim noc dobiegnie końca, ty też poczujesz, jak cię pragnę.

- Tak. - Serce waliło jej jak młotem.

- Gdybym mógł się teraz powstrzymać, zrobiłbym to, bo chcę cię

doprowadzić do szaleństwa, tak samo jak ty mnie.

- Ale nie możesz się powstrzymać, prawda? - szepnęła.

- Nie... nie mogę.

Kiedy się połączyli, krzyczała z radości.

- Należysz do dżungli - mruczał jej w ucho. - Jesteś pełna jej żaru.

- Ty jesteś źródłem tego żaru - szepnęła.

- My oboje. - Poruszał się w rytmie bicia bębnów, gniotąc płatki

róż na jej piersiach. - Pewnego dnia wezmę cię na łożu z paproci w

głębi lasu, a dzikie zwierzęta będą słyszały twoje krzyki.

- I twoje. - Ciężko chwytała powietrze.

- I moje. Och, Beth, to nie fantazja. - Oddychał coraz szybciej. -

To... rzeczywistość.

background image

- Wiem - zawołała. Świat się zakołysał i powoli wrócił na swoje

miejsce. - Wiem - szepnęła.

Aromat różanych płatków otoczył ich słodką chmurą.

Choć w ciągu ostatniej doby Mike spał mniej niż trzy godziny,

postanowił nie spać również tej nocy. Miał ją teraz, ale wciąż nie był

pewny, czy będzie tak po powrocie Alany. Gdyby Beth musiała

wybierać pomiędzy siostrą, którą kochała przez całe życie, a

mężczyzną, który niedawno powrócił do jej świata, być może

wybrałaby Alanę. Każda pieszczota zwiększała jego szanse, a więc

pozwolił sobie tej nocy tylko na krótkie drzemki.

Brak snu go nie męczył. Pragnienie kochania się z Beth budziło

go co jakiś czas. Najwidoczniej pożądanie nie opuszczało i jej, bo był

w stanie podniecić ją jednym lekkim dotknięciem. To prawda, czasem

ważne było, gdzie jej dotykał, ale już poznał mapę jej ciała.

Zachwyciła go swoją wyobraźnią. Wkrótce poznała równie

dobrze jego ciało jak on jej, a sama myśl o tym, do czego potrafiła go

doprowadzić ustami i językiem, wystarczała, by znów jej pragnął. Jej

umiejętności nie brały się z doświadczenia. Z rzucanych przez nią

słów poskładał stopniowo informacje o jej życiu miłosnym po swoim

wyjeździe. Miała tylko dwóch kochanków. Ku jego zadowoleniu

żaden z tych związków nie trwał długo i nie dawał jej satysfakcji.

O brzasku obrócił się na łóżku i zobaczył, że zniknęła. Przeżył

moment paniki, zanim ujrzał, że jej rzeczy leżą nadal na podłodze. Za

to z oparcia krzesła znikła jego koszula.

background image

Wstał z łóżka, wyjął z szuflady parę spodenek, włożył je i

wyszedł na korytarz. W pokoju dziennym paliło się światło. Beth

siedziała na starej zniszczonej sofie i trzymała w ręku oprawione

zdjęcie. Poznał je po ramce i żołądek mu się zacisnął w twardą kulę.

- Brakowało mi ciebie - powiedział, siadając obok niej.

Wciąż trzymając zdjęcie w jednym ręku, drugą położyła na jego

udzie i przytuliła się.

- Nie mogłam spać.

Popatrzył na zrobioną w sepii fotografię w ramce z drewna i

skóry.

- To było dawno temu. - Przypomniał sobie szaloną wyprawę do

Tombstone. Chcieli popatrzeć na rewolwerowców w akcji na ulicach

podczas Dni Helldorado. W ostatniej chwili Pete postanowił zrobić

całej piątce zdjęcie w strojach z epoki.

Ernie i Pete siedzieli sztywno na krzesłach z wysokimi

drewnianymi oparciami w żakietach, kołnierzykach, krawatach i

cylindrach. Dzieci bardziej przypominały siebie. Mike był

zachwycony strojem rewolwerowca. Alana, z sześciostrzałowcami na

biodrach, przedstawiała Calamity Jane. Uparła się, że stanie przy

Mike'u, i oparła mu dłoń na ramieniu.

Beth, wówczas dziesięcioletnia, stała z drugiej strony. Miała na

sobie sukienkę z wysokim kołnierzykiem i tiurniurą i kapelusz z

piórkiem. Na ramieniu trzymała otwartą parasolkę. Zgodnie ze stylem

fotografowania epoki nikt się nie uśmiechał.

background image

Już samo to było niezwykłe. Kiedy ich piątka wyruszała gdzieś

razem, zawsze towarzyszył im śmiech.

- Ona tu dziś będzie. - Beth nie odrywała wzroku od fotografii.

- Pewnie tak.

- Mike, ja nie chcę jej jeszcze nic mówić.

Jego nadzieje zaczęły przygasać.

- Tylko ją bardziej zranisz, jeśli nie powiesz jej od razu. -

Najbardziej się bał, że Beth postanowi nie mówić jej o nich w ogóle,

że zerwie ich związek.

- To dla niej za wiele: choroba Erniego, odwołanie wyprawy i

spotkanie z tobą po latach. Po prostu nie mogę od razu zadać jej

takiego ciosu, Mike.

- A jak długo zamierzasz czekać? - spytał spokojnie.

- Nie wiem.

Ujął jej podbródek i odwrócił ją twarzą do siebie.

- W ciągu ostatnich paru dni wiele się wydarzyło. Doznaliśmy

niezwykłej rozkoszy, ale brakuje jeszcze czegoś.

Patrzyła niespokojnie, jakby świetnie wiedziała, co zaraz nastąpi.

- Mike, może lepiej odłóżmy dyskusję o nas, aż Alana wróci do

domu.

- Nie mam zamiaru o niczym dyskutować. Ale zanim wstanie

dzień, zanim wyjdziesz z tego domu, powinnaś wiedzieć o jednym.

- Nie, Mike. - Próbowała się wyrwać.

- Tak. - Przytrzymał ją, zmuszając, by spojrzała na niego.

background image

- Kocham cię, Beth. Nie jak brat, nie jak stary przyjaciel, ale jak

mężczyzna, mężczyzna, który czuje się całością za każdym razem,

kiedy trzyma cię w ramionach.

W jej wzroku pojawiła się panika.

- Nie wiesz, co mówisz - szepnęła. - Choroba ojca sprawiła, że

straciłeś głowę. Ty...

- Świetnie wiem, co mówię. Czy choroba mego ojca sprawiła, że

straciłaś głowę?

- Muszę... muszę poczekać do powrotu Alany.

Poczuł się obrażony i rozczarowany.

- Alana nie ma nic wspólnego z tym, czy mnie kochasz, czy nie.

- Wiem o tym, ale muszę się z nią zobaczyć, zanim ci odpowiem.

- To znaczy, że możesz kochać się ze mną całą noc, w każdej

możliwej pozycji i to jest w porządku, ale nie możesz powiedzieć mi,

że mnie kochasz, bo w ten sposób zdradzasz siostrę?

- Nie rozumiesz, Mike.

- Doskonale rozumiem. Rozumiem, że jeszcze nie dorosłaś.

Odsunęła się od niego i wstała.

- Ubiorę się i wracam do domu.

- Odwiozę cię. - Zerwał się z miejsca.

- Pójdę pieszo.

- Odwiozę cię, do diabła. Chyba z powodu głupiej dumy nie

chcesz iść sama przez miasto w tej sukience. Znam cię, Beth. Później

byś tego żałowała.

background image

- Masz rację. Przyjmuję twoją propozycję. - Uniosła głowę i

spojrzała na niego ze łzami w oczach. - Proszę, spróbuj mnie

zrozumieć, Mike. Mam tylko ją!

Równie dobrze mogłaby wbić mu nóż w serce.

- A najgorsze jest to, że w to wierzysz.

background image

Rozdział 12

Tego ranka Beth nawet nie próbowała ciąć szkła. Okno dentysty

będzie musiało poczekać. Postanowiła pokryć wycięte krawędzie

listkami miedzi. Niestety, to monotonne, nie wymagające skupienia

zajęcie pozwalało jej wracać myślami do wydarzeń minionej nocy.

Być może utraciła Mike'a na zawsze, bo nie chciała powiedzieć

mu tego, o czym wiedziała od lat, tego, że żaden inny mężczyzna nie

zawładnie jej sercem. Kłopot w tym, że to samo czuła Alana. Beth

uważała, że wyznanie miłości Mike'owi oznaczałoby konieczność

wyboru. Nie była na to gotowa. I może nigdy nie będzie.

Mike miał pewnie rację, mówiąc, że nie dorosła. Ale on wciąż

miał ojca, podczas gdy ona nie miała żadnej rodziny z wyjątkiem

Alany - która uczyła ją sznurować buty i zaplatać włosy, pożyczała

kosmetyki, pocieszała podczas choroby. Mike jako jedynak nie mógł

pojąć więzi między nimi.

Kiedy u drzwi sklepu zabrzęczał dzwonek, odłożyła kawałek

szkła i poszła zobaczyć, kto przyszedł. Na pewno nie Alana. Siostra

wpadłaby w drzwi jak bomba, wykrzykując od progu słowa

powitania. Ale równie dobrze mógł to być Mike. Nie miała teraz

ochoty na kolejną dyskusję.

Przy kontuarze stał Colby Huxford. Wrogi wyraz jego oczu

pasował do nierównego strupka na policzku.

- Witaj, Beth.

background image

- Colby. - Skinęła głową, ale nie wyciągnęła ręki. - Mam nadzieję,

że policzek ci nie dokucza. - Poniewczasie uświadomiła sobie, że

mógłby ją zaskarżyć, zwłaszcza jeśli ranka wymagała szwów.

- Nie. Ale mam tu coś, czego powinnaś posłuchać. - Otworzył

teczkę, postawił na kontuarze mały przenośny magnetofon i włączył

go.

Beth z początku pomyślała z przerażeniem, że Colby kręcił się w

pobliżu domu Mike'a i nagrał ich, jak się kochają, żeby ją

szantażować. Ale przecież nie wiedział o jej problemie z Alaną, zatem

nie miało to sensu.

Pierwszy odezwał się Colby.

„A więc kupiła pani dla syna krajak firmy Nightingale, pani

Eckstrom?"

Kiedy pani Eckstrom przytaknęła, Beth przypomniała sobie, że

dała Colby'emu jej adres, ponieważ klientka z Sierra Vista była

uszczęśliwiona, że jej nastoletni syn zainteresował się czymś

artystycznym.

„Czy doznał jakichś ran, używając go?"

Spojrzenie Beth szybko przesunęło się od magnetofonu na twarz

Colby'ego, a w jej głowie rozległ się dzwonek alarmowy.

„No cóż, któregoś dnia przeciął sobie palec, jeśli o to panu

chodzi".

„Krajakiem?" - podsunął Colby.

„Tak powiedział!"

background image

- To niemożliwe! - zawołała Beth. - Tym się nie można skaleczyć.

Szkłem oczywiście, ale nigdy tym!

„Czy skaleczenie spowodowało jakieś problemy?" - To znów

Colby.

„Cóż, nie mógł wziąć udziału w rozgrywkach baseballowych tego

dnia, a słyszałam, że wśród widzów byli łowcy talentów".

„A więc pani syn stracił możliwość otrzymania stypendium

sportowego z powodu skaleczenia krajakiem firmy Nightingale?"

- To śmieszne! - wściekła się Beth. - Namawiasz ją do wniesienia

skargi. Na pewno skaleczył się kawałkiem szkła.

Colby wcisnął guzik.

- Myślę, że dość już usłyszałaś. Przekonałem ją, Beth. Dziś ma

spotkanie z prawnikiem. Jestem pewien, że skontaktują się z tobą.

Obdzwoniłem wszystkich klientów, których telefony tak chętnie mi

dałaś, zanim znalazłem kogoś, kto mógłby wnieść skargę, ale wreszcie

mi się to udało.

- Tracisz czas. Mogę udowodnić, że tym krajakiem nie przeciął

sobie palca.

- Być może. Ale tymczasem będziesz musiała uiścić spore opłaty

sądowe, a prawnikowi pani Eckstrom może uda się uzyskać zakaz

produkcji do wyjaśnienia sprawy. Poza tym to doskonała antyreklama.

Większość ludzi nie wie, jak działa krajak. Założą, że coś jest nie tak.

Beth przeszyła go wzrokiem. Spłukała się do granic możliwości.

Nawet niewielkie opłaty sądowe mogły wpędzić ją w kłopoty, a zakaz

produkcji i antyreklama dopełniłyby klęski.

background image

- Ty skorpionie! Dla zemsty jesteś gotów mnie zrujnować.

- Ależ nie. Mam propozycję. Jeśli zrzekniesz się praw do patentu

na warunkach, które ci podyktuję, Handmade zajmie się skargą tej

kobiety. Nasi prawnicy specjalizują się w takich sprawach. Może

będziemy musieli jej trochę zapłacić, ale biorąc pod uwagę to, co

zarobimy na krajaku, to pestka.

- Udowodnię, że to sprowokowałeś. Wszystko jest na taśmie.

- Nie zauważyłaś, zdaje się, że przed chwilą skasowałem

nagranie. Taśmy już nie ma.

- Ale pani Eckstrom wie, że zadawałeś jej naprowadzające

pytania! Ona...

- Zależy jej na pieniądzach, bo chce posłać syna do college'u. A ja

tylko sprawdzałem, czy sprzęt jest bezpieczny, ponieważ moja firma

stara się o patent. Nie ma w tym niczego nagannego. - Schował

magnetofon do teczki i zamknął ją. - Jak będziesz gotowa

porozmawiać o interesach, znajdziesz mnie w White House w Warren.

Na twoim miejscu nie czekałbym zbyt długo. - Skierował się do

drzwi.

- Wiesz, winna jestem przeprosiny.

Odwrócił się, a jego spojrzenie było pełne oczekiwania.

- To już lepiej.

- Przed chwilą nazwałam cię skorpionem.

Uśmiechnął się z przymusem.

- I chciałaś przeprosić za tę uwagę?

background image

- Tak. Chciałabym przeprosić wszystkie skorpiony na świecie, że

tak je obraziłam! A teraz wynoś się z mojego sklepu.

Jego twarz wykrzywił grymas gniewu.

- Pożałujesz tego, Beth, kiedy przyjdzie do podpisania umowy.

Nie dostaniesz ode mnie ani centa.

- Nigdy nie podpiszę twojej przeklętej umowy - zawołała za nim.

Ale kiedy została sama, zastanowiła się, czy nie robi sobie na

złość. Nakreślony przez niego scenariusz mógł oznaczać koniec nie

tylko dla krajaka, ale również dla spółki Tremayne-Nightingale. Nie

miała prawa podejmować takiego ryzyka.

Tylne drzwi otworzyły się z hukiem.

- Beth, to ja! - zawołał znajomy głos z holu. - Szykuj tłustego

cielca! Twoja duża siostra wróciła do domu!

Mike w końcu pożałował swego wybuchu i już w połowie

poranka zaczął się czuć jak ostatni łajdak. Oczekiwał zbyt wiele, zbyt

szybko. Nie tak dawno temu zastanawiał się, czy w ogóle uda mu się

pójść z Beth do łóżka, a czterdzieści osiem godzin później żądał, żeby

wyjawiła swe uczucia i poinformowała o ich związku Alanę.

Na swoje wytłumaczenie miał jedynie odkrycie, że jest do

szaleństwa zakochany w Beth. To zabawne usprawiedliwiać w ten

sposób zranienie osoby, którą, jak twierdził, tak bardzo kocha. Ernie

powiedział mu, żeby nie nawalił, a on właśnie do tego zmierzał.

Czekał osiem lat, by uporządkować ten bałagan. Mógł poczekać

jeszcze trochę.

background image

Instynkt mówił mu, że lepiej byłoby powiedzieć Alanie

natychmiast, jednak instynkt mógł go zawodzić. Beth znała Alanę

lepiej niż on. Chciała mieć możliwość wyboru właściwej chwili. Jeśli

nie chciał całkiem jej zrazić, powinien się na to zgodzić.

Ponieważ w pracy pomagało mu dwóch robotników, wkrótce miał

mnóstwo krajaków - świetny pretekst do odwiedzin u Beth. Zamierzał

najpierw zadzwonić, ale pomyślał, że po prostu się tam pojawi i nie da

jej zbyt dużo czasu na rozważania.

Beth nie była pewna, czy picie piwa o jedenastej rano po

praktycznie bezsennej nocy to dobry pomysł, ale Alana była w

zabawowym nastroju. Po uściskach i wniesieniu rzeczy Alany na górę

usiadły przy małym stoliku w pracowni i Beth opowiedziała siostrze o

kłopotach z Colbym Huxfordem.

- Jak się nazywa ta twoja klientka? - spytała Alana.

Była w typowym dla siebie stroju: szortach khaki, białym głęboko

wyciętym podkoszulku bez rękawów i sportowych butach.

Wypłowiałe od słońca blond włosy związała skórzaną tasiemką, a po

lecie spędzonym na powietrzu była smukła, opalona i kipiała energią.

- Eckstrom, z Sierra Vista.

- To musi być ta sama rodzina, którą w ubiegłym roku zabrałam

do Havasu Falls.

- Jeśli nawet, co to ma za znaczenie? Właściwie to źle, jeśli są

związani z nami obiema. Gdyby udało im się coś zyskać, mogliby

uznać, że przez ciebie opalili się na tej wyprawie i teraz należy im się

rekompensata za zwiększone ryzyko zachorowania na raka skóry.

background image

- Nie sądzę, i powiem ci dlaczego. Ten ich chłopak, który

podobno stracił szansę gry w lidze, jak twierdzi jego matka, w

zeszłym roku brał narkotyki.

- Poważnie?

- Poważnie. Nic wielkiego, trawka, ale wpadł w złe towarzystwo.

Ta wędrówka po kanionie z rodzicami i młodszym bratem całkiem go

odmieniła. - Alana wychyliła do dna butelkę.

- Nie chcę się chwalić, ale to moja zasługa. Obiecałam mu, że

jeśli będzie w porządku, wezmę go na swoją pierwszą wyprawę do

Amazonii.

Amazonia. Beth aż zemdliło z poczucia winy na myśl o Mike'u i

ich sekrecie.

- Hej, dobrze się czujesz? - Alana położyła rękę na jej dłoni. -

Może nie powinnaś pić piwa.

Beth wyprostowała się i uścisnęła dłoń siostry.

- Wszystko w porządku. I gratulacje za tego chłopaka. Nie miałam

pojęcia, że te wyprawy mogą spowodować coś takiego. - Piwo

naprawdę działało. Nie jadła nic od wczorajszej kolacji i z minuty na

minutę bardziej kręciło jej się w głowie.

- Weź ludzi na świeże powietrze, zmień im otoczenie, zmuś do

wspólnej pracy i wszystko się zmienia. Mogłabym zatrudnić się jako

psycholog rodzinny. W każdym razie możemy wykorzystać nadzieje

tego dzieciaka na podróż do Brazylii, prawda?

Beth ledwie nadążała za tokiem rozmowy.

- Przydałyby się chipsy. - Wstała.

background image

To nie był dobry pomysł.

- Ja przyniosę. - Alana zerwała się na równe nogi i otoczyła

siostrę ramieniem. - Założę się, że całą noc cięłaś szkło. Zbyt ciężko

pracujesz, Beth.

- Niezupełnie. - Beth opadła na krzesło z lekkim westchnieniem

ulgi.

Zastanawiała się, ile jeszcze jest w stanie znieść. Każda uwaga

Alany pogłębiała jej poczucie winy, ale nie miała pojęcia, jak

poruszyć temat Mike'a, zwłaszcza że siostra próbowała jej pomóc

przeciwstawić się Colby'emu Huxfordowi.

- Czy masz serowy pikantny sos? - zawołała Alana przez ramię.

- Powinien być w lodówce.

- Wspaniale. Zabawne, zupełnie jak w dawnych czasach, głowimy

się nad problemem i wcinamy chipsy. - Wbiegła na górę.

Beth oparła głowę na rękach. Próbowała myśleć, ale mózg

odmawiał jej posłuszeństwa. Kiedy zabrzęczał dzwonek przy

frontowych drzwiach, rozważała, czy nie zostać w pracowni.

Ktokolwiek wszedł, w końcu wyjdzie.

Wreszcie z wysiłkiem wstała i weszła do sklepu. Mike właśnie

wykładał stos zapakowanych krajaków na kontuar.

- Och, Mike. Ja...

- Nic nie mów. - Szybko podszedł i wziął ją za ramiona. - Nie

miałem racji. Nie powinienem tak naciskać. Wybaczysz mi, że

zachowałem się jak idiota?

Odsunęła się od niego.

background image

- Posłuchaj...

- Proszę, nie odpychaj mnie. Potrzebuję cię, Beth.

- Czy to głos Mike'a Tremayne'a? - Przez podwójne drzwi

pracowni wbiegła Alana z torbą chipsów i słoikiem sosu.

Mike odwrócił się gwałtownie.

- Witaj, Alano.

Alana postawiła chipsy i słoik obok pudeł z krajakami.

- Jak się masz, Mike. - Uśmiechnęła się do niego szeroko. - O

kurcze, fantastyczny z ciebie kąsek.

- A ty jesteś jeszcze ładniejsza niż dawniej. - Mike odwzajemnił

uśmiech.

- Podoba mi się taki początek rozmowy - powiedziała Alana. -

Jestem gotowa zapomnieć o przeszłości, jeśli ty też, i myślę, że po

tych wszystkich latach zasługuję przynajmniej na porządny uścisk. -

Podeszła do niego z wyciągniętymi ramionami.

- Należą ci się ode mnie zaległe przeprosiny. - Mike wziął ją w

objęcia. - Zachowałem się jak łajdak, Alano.

- Nie chcę do tego wracać. Było, minęło. Witaj, duży chłopcze.

Beth zacisnęła dłonie i jakoś się opanowała, choć miała ochotę

siłą odciągnąć siostrę od ukochanego. Ale Alana kochała go również.

Wystarczyło popatrzyć, jak się do niego przytuliła. Kłopot w tym, że

Mike również nie spieszył się z wypuszczeniem jej z objęć.

W końcu Alana cofnęła się i odwróciła do Beth.

background image

- A więc znów jesteśmy wszyscy razem. Starsi i, mam nadzieję,

mądrzejsi. Chodź, Mike. Właśnie popijamy piwo i zastanawiamy się,

co zrobić z tym łajdakiem Huxfordem.

- Co się stało? - Mike spojrzał szybko na Beth.

- Och, namówił jedną z klientek Beth, by pozwała ją do sądu -

wyjaśniła Alana, nie czekając na odpowiedź siostry. - Ale zdaje się, że

możemy go przechytrzyć. Napij się z nami piwa i wszystko ci

opowiemy.

Mike znów spojrzał pytająco na Beth. Wzruszyła ramionami.

- No chodź, Mike. Mam specjalnie dla ciebie zimne piwo. - Alana

wzięła go pod ramię i pociągnęła do pracowni. - Świetnie wyglądasz.

Założę się, że brazylijskie dziewczęta szaleją za tobą.

- Kobiety z Brazylii nie umywają się do kobiet z Bisbee.

- Cały Mike - roześmiała się Alana.

Beth chciało się krzyczeć. Nie miała pojęcia, że zachowanie

Alany tak ją rozdrażni, ani że Mike natychmiast podejmie flirt. Była

tak zmartwiona tym, co powie siostra na jej związek z Mikiem, że nie

pomyślała, jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za milczenie.

Jeśli teraz cierpi, może winić o to wyłącznie siebie. To ona

nalegała, żeby nie mówić Alanie od razu. Nieśmiała, ostrożna Beth.

Prawdopodobnie nie zasługiwała na takiego faceta jak Mike.

Ponieważ w pomieszczeniu były tylko dwa krzesła, Mike oparł

się o stół. Wypił piwo, które Alana otworzyła dla niego, i wysłuchał

opowieści o tym, jak Colby próbuje szantażować Beth, by zrzekła się

praw do patentu. Beth, jak zwykle najcichsza z ich trójki, słuchała

background image

Alany i Mike'a, którzy z ożywieniem debatowali nad rozwiązaniem

problemu.

Wtem Mike nieoczekiwanie zwrócił się do niej, burząc utarty

schemat.

- Co zamierzasz zrobić?

Alana pospieszyła z odpowiedzią.

- Oczywiście, że chce...

- Pytałem Beth - przerwał Mike. - W końcu to jej sprawa.

Spojrzenie Alany przesunęło się od Mike'a do Beth.

- Cóż, przepraszam.

- Wolałabym raczej porwać na strzępy cały projekt niż oddać go

Huxfordowi - odparła Beth gwałtowniej, niż zamierzała.

- Spokojnie! - powiedziała Alana. - Zdaje się, że mała Beth

oszalała!

- Masz rację, Beth. - Mike skinął aprobująco głową.

- A jeśli Alana jest skłonna wykorzystać swoją znajomość z

Eckstromami, to mi odpowiada - dodała Beth.

- To właśnie chciałam usłyszeć. - Alana zerwała się z krzesła. -

Wsiadam do dżipa i ruszam do Sierra Vista.

- Zamknę sklep i pojadę z tobą - powiedziała Beth.

- A może pojechalibyśmy wszyscy troje? - spytała Alana, zerkając

na Mike'a. - Potem moglibyśmy skoczyć do Erniego.

- Myślę, że poradzicie sobie beze mnie - wykręcił się Mike - Poza

tym mam parę spraw do załatwienia przed jazdą do Tucson.

Spotkajmy się w szpitalu.

background image

Alana wzruszyła ramionami.

- Jak chcesz. Nie rozumiem, jak mężczyzna może odrzucić

propozycję przejażdżki z dwiema dzielnymi i atrakcyjnymi

dziewczynami, ale pewnie tak musi być.

Mike uśmiechnął się szeroko.

- Poświęcenie kształtuje charakter.

Beth spojrzała na niego. Z początku to były tylko żarty, tak jak

zawsze, kiedy wszyscy troje byli razem. Ale jej zmysły lepiej

odbierały teraz jego nastroje. Uważniejsze spojrzenie odkryło

zmarszczkę między brwiami i stanowcze zaciśnięcie szczęki. Myślał o

czymś, co na pewno miało coś wspólnego ze „sprawą do załatwienia",

o której wspomniał. Założyłaby się, że chodzi o Colby'ego.

- Nie zrób żadnego głupstwa. - Popatrzyła na niego znacząco.

Znów się uśmiechnął.

- Siedzę tu z dwiema kobietami, które o jedenastej rano piją piwo,

i jedna z nich ostrzega mnie, żebym nie robił głupstw.

- Wiesz, co mam na myśli.

- Ale ja nie wiem - wtrąciła się Alana - a nie znoszę, kiedy nie

wiem, o co chodzi.

Mike tylko spojrzał na Beth, ale to wystarczyło. Alana właśnie

powiedziała, że nie znosi, jak nie wie, co się dzieje. Nadarzała się

świetna okazja, ale Beth postanowiła z niej nie korzystać. Mówiąc

siostrze o związku z Mikiem, chciała być z nią sam na sam. Alanie

należało się przynajmniej tyle.

background image

- No dobrze, dość tych znaczących spojrzeń. - Alana zaczynała się

już niecierpliwić. - Powiedz mi, co twoim zdaniem Mike zrobi, kiedy

my będziemy w Sierra Vista.

- Myślę, że pobije Colby'ego Huxforda - powiedziała Beth.

- Potem Colby każe go aresztować za napaść, a ja... nie będę

miała nikogo, kto poprowadzi warsztat i będzie robił krajaki -

zakończyła, sprowadzając wszystko na płaszczyznę interesów.

- Obiecuję, że go nie pobiję - przyrzekł Mike. - Choć to kuszący

pomysł.

- Będziesz trzymał się od niego z daleka?

- Nie ma mowy.

- Mike, plan Alany może się powieść. Jeśli wyeliminujemy

możliwość szantażu, Colby'emu pozostanie tylko spakować się i

wracać do domu.

- Nie sądzę, by tak postąpił, chyba że go się dodatkowo zachęci.

- Na przykład? Obiecałeś, że go nie tkniesz.

- I dotrzymam obietnicy. Po prostu porozmawiamy.

- Nie podoba mi się to.

- A mnie tak - wtrąciła się Alana. - Pozwól Mike'owi z nim

porozmawiać. - Popatrzyła na niego z podziwem. - Jestem pewna, że

kiedy zechce, potrafi być przekonujący. Prawda, Mike?

Mike mrugnął do niej.

- Jasne. Do zobaczenia w szpitalu koło pół do siódmej.

Alana zasunęła okna dżipa i włączyła klimatyzację.

background image

- Zatrzymamy się po drodze, zjemy big maca i zadzwonimy, czy

pani Eckstrom jest w domu - powiedziała, przejmując dowodzenie. -

Powinnyśmy ją zastać. Dorabia przepisywaniem na komputerze.

- Naprawdę zależy jej na posłaniu syna do college'u - odezwała

się Beth. - Pewnie dlatego przystała na pomysł Colby'ego. Wiesz,

nigdy mi nie przyszło do głowy, że ktoś mógłby skaleczyć się szkłem

i pozwać do sądu wytwórcę krajaków. A myślę, że powinno.

Alana poklepała ją po kolanie.

- Nie przesadzaj. Po prostu trafiłaś na skunksa. Krajak jest

całkowicie bezpieczny i ty o tym wiesz. Ja obawiam się procesów,

odkąd założyłam „Wakacje z Przygodą". Powinnaś zobaczyć, ile płacę

ubezpieczenia. A i tak nie jestem pewna, czyby mi wystarczyło,

gdyby ktoś zmarł w trakcie wyprawy.

- Co za myśl! Bałaś się kiedyś, że to może nastąpić?

- Jasne! Nie można przewidzieć wszystkiego, kiedy wspinasz się

po górach czy płyniesz tratwą przez katarakty. Ja próbuję

przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności. A i tak nie można

wykluczyć, że ktoś postanowi dostać ataku serca na odludziu.

- Okropność. To wystarczająco trudne, kiedy natychmiast można

sprowadzić pomoc, tak jak zrobiliśmy w przypadku Erniego.

- Jak on się naprawdę czuje, Beth? Rozmawiałam z lekarzem, ale

nigdy nie mam pewności, czy oni nie oszukują. Tak się martwię. O

Mike'a też się martwię.

- Tak, wiem. - Beth westchnęła. - Nastąpił kryzys, ale teraz chyba

jest lepiej. Będziemy pewni za parę dni.

background image

- Kiedy przyjechał Mike?

Pytanie spadło na nią jak grom z jasnego nieba.

- Kilka dni temu.

- Był tu, kiedy dzwoniłam?

Beth nie potrafiła bezczelnie kłamać.

- Tak. Właśnie przyjechał.

- Jak to się stało, że mi o tym nie powiedziałaś?

- Obawiałam się, że wrócisz pędem zobaczyć się z nim. Uznałam,

że twoja praca jest ważniejsza. Ale teraz widzę, że powinnam ci

powiedzieć i pozwolić samej podjąć decyzję.

Alana spojrzała na nią, ale Beth miała oczy przesłonięte

okularami przeciwsłonecznymi.

- Masz rację. Prawdopodobnie bym wróciła. Jestem zmęczona

samotnością, Beth. Mam trzydzieści dwa lata i chcę założyć dom. Ale

nie z kimkolwiek. Ostatnio wiele myślałam o Mike'u Wciąż jest dla

mnie numerem jeden. Kocham go, odkąd mieliśmy po sześć lat.

Osiem lat temu coś nie zaskoczyło, ale widziałaś, jak dziś na mnie

patrzył? Myślę, że możemy zacząć wszystko od nowa.

Beth przeszył ból.

- Alano, ja...

- Wiem, co chcesz powiedzieć. Jemu wciąż zależy na podróżach i

nigdy nie marzył o domu z białym płotkiem. I dobrze, bo ja też tego

nie chcę. Zamierzam mu coś zaproponować. Chcę wejść z nim w

spółkę. W ten sposób on zaspokoi swą żądzę przygód, a jednocześnie

background image

będzie miał udziały w dobrze prosperującym interesie. Jak myślisz,

czy to rozważy?

- Myślę, że będziesz musiała go o to spytać sama.

Szczerze mówiąc, Beth nie była pewna, czy Mike odrzuci tę

ofertę. Wydawała się wprost wymarzona dla niego, w przeciwieństwie

do prowadzenia studia witrażu w Brazylii. Wciąż sprawiali wrażenie

idealnej pary. Może tak było, a Mike przylgnął do niej, ponieważ

przechodził kryzys uczuciowy. Wyobraziła sobie, jak by się czuła,

gdyby oznajmiła Alanie, że Mike jest zajęty nią, a potem odkryła, że

zmienił zdanie.

Usiłowała przekonać samą siebie, że coś takiego nigdy się nie

wydarzy. Mike ją kocha. Powiedział to zaledwie parę godzin temu.

Kochał się z nią przez całą noc. Przecież nie zwróciłby się teraz do

Alany.

Ale ona nie odpowiedziała na jego miłosne zaklęcia. Twierdziła,

że musi poczekać, aż siostra wróci do domu. A on uznał, że

zachowuje się jak małe dziecko. I będzie miała za swoje, jeśli Mike

stwierdzi, że to Alana jest prawdziwą kobietą, którą ona być nie

potrafi.

Patrząc na gibką, wygimnastykowaną sylwetkę Alany, pewnie

prowadzącej dżipa jedną ręką, zastanawiała się, czy ostatnie dni nie

były wyłącznie tworem jej wyobraźni.

background image

Rozdział 13

Mike posłał pracowników na lunch, wpadł na chwilę do domu, a

potem wyruszył na poszukiwanie Colby'ego Huxforda. Zapomniał

spytać Beth, gdzie ten gad się zatrzymał, ale pierwsze przypuszczenie

- elegancki pensjonat White House w Warren - okazało się trafne.

Mike porozmawiał z personelem i z łatwością dowiedział się, że

Huxford najprawdopodobniej je lunch w małym włoskim barku w

centrum Bisbee. Mike znał ten lokal.

Przeszedł obok przeszklonego barku, by się upewnić, czy

Huxford jest w środku. Rzeczywiście, siedział tam, przeżuwając coś,

co wyglądało jak sandwicz z salami. Mike miał ochotę wepchnąć mu

go do gardła. Kiedy pomyślał o tym, jak Huxford potraktował Beth

tego ranka, chciał zabić sukinsyna. Ale obiecał Beth, że nie użyje

przemocy.

Gdy tylko wszedł, Huxford uniósł głowę, zupełnie jak dzikie

zwierzę wyczuwające niebezpieczeństwo. Mike podszedł do jego

stolika, wziął krzesło i usiadł.

- Zdaje się, że pana nie zapraszałem - mruknął Huxford.

Jabłko Adama mu drgało. Oczywisty strach przeciwnika sprawił

Mike'owi przyjemność.

- Nie zostanę tu długo. Przyszedłem przekazać wiadomość.

Nawiasem mówiąc, co za interesująca ranka na policzku. Zaciął

się pan przy goleniu?

- Nie bądź taki dowcipny, Tremayne. Beth cię przysłała?

background image

- Nie. Beth i jej siostra, Alana, są teraz w drodze do Sierra Vista.

Pojechały z wizytą do Eckstromów.

- Powinny raczej posłać prawnika.

- Myślę, że nie ma takiej potrzeby. - Mike oparł łokcie o stolik z

marmurowym blatem. - Alana w ubiegłym roku zabrała tę rodzinę na

wakacje i zmieniła chłopaka z potencjalnego narkomana w sportowca.

Ten dzieciak i jego rodzice zrobiliby dla niej wszystko. A ona

zamierza poprosić ich, by zapomnieli o tym idiotycznym pozwie, do

którego ich nakłaniałeś.

- Zobaczymy. - Huxford odchylił się na krześle i buńczucznie

napiął ramiona. - Pani Eckstrom wydawała się bardzo zainteresowana

przyszłością syna, kiedy z nią rozmawiałem.

- Och, myślę, że to zadziała. Mieszkańcy tych stron już dawno

temu przekonali się, że nie opłaca się zadzierać z siostrami

Nightingale. Właściwie nie prosiły mnie, żebym wbijał ci ostatni

gwóźdź do trumny. Potrafią same zatroszczyć się o siebie. Jestem tu

wyłącznie dla własnej przyjemności.

- Pewnie zagrozisz, że mnie pobijesz, jeśli nie opuszczę miasta do

zachodu słońca. - Huxford uśmiechnął się szyderczo.

- To mogłoby być zabawne, ale obiecałem Beth, że cię nie tknę.

Spodziewam się jednak, że wyjedziesz przed wieczorem.

- A jeśli nie?

- Cóż, pozwól, że opowiem ci trochę o sobie, Huxford. - Mike

rozsiadł się na krześle, skrzyżowawszy wygodnie nogi.

- Nie jestem ciekaw.

background image

- A powinieneś. W ubiegłym roku zaprzyjaźniłem się z pewnym

czarownikiem z Ameryki Południowej. Mieszkańcy deszczowych

lasów mają ziołowe mieszanki, o których ci się nie śniło. Myśliwi

smarują groty strzał pewną substancją, tak trującą, że jedno draśnięcie

w mgnieniu oka kładzie jaguara.

- I co z tego? - Huxford oblizał nerwowo wargi.

Mike sięgnął do kieszeni i wyjął stamtąd małe metalowe pudełko.

- Wieczorami w lasach deszczowych nie ma wiele do roboty.

Opanowałem nieźle sztukę strzelania z dmuchawki. Nauczyłem się

też, jak osadzać strzały na drzewcu.

Huxford rozejrzał się po salce. Było całkiem pusto. Nawet

właściciele zajęli się czymś na zapleczu.

Zanim spojrzał ponownie na stół, Mike schował pudełko i strzałę.

- Nie ma świadków, Huxford. Nie byłoby ich również, gdybym

posłał ci tę strzałę.

- Albo blefujesz, albo jesteś chory.

Mike uśmiechnął się do niego.

- Na twoim miejscu nie przebywałbym w miasteczku, po którym

kręci się szaleniec. To mogłoby okazać się niebezpieczne dla twego

zdrowia.

Huxford

odepchnął

krzesło,

zostawiając

na

talerzyku

nadgryzionego sandwicza.

- Dość tych bzdur. - Rzucił pieniądze na stół. - Błagałem firmę, by

nie wysyłała mnie do tego zapomnianego przez Boga miejsca. Możesz

się poczęstować. - Z tymi słowami wyszedł w pośpiechu z barku.

background image

- Dzięki. Wierz mi, że tak zrobię - powiedział Mike do pustej sali.

Wziął nienaruszoną połowę sandwicza Huxforda i zaczął jeść.

Mike postanowił wziąć do Tucson starą furgonetkę ojca. Chmury

burzowe pojawiały się już od paru dni, ale dziś niebo wyglądało

naprawdę groźnie. Ciekawe, czy dżip Alany przecieka podczas

deszczu. Jeśli tak, obydwie prawdopodobnie zmokną w drodze

powrotnej do Bisbee.

A może uda mu się zabrać Beth do domu, a Alana wróci do

Phoenix. Niemożliwe, żeby chciała tu pozostać, kiedy Beth powie jej

o nich. Miał nadzieję, że już to zrobiła, nawet jeśli to oznaczało, że

spotkanie ich trójki nie będzie przyjemne. Najwyższy czas wszystko

wyjaśnić.

Starą furgonetką nie mógł jechać tak szybko jak wynajętym

samochodem i już był spóźniony. Gdy dojechał do szpitala, o asfalt na

parkingu uderzały wielkie krople deszczu. Powietrze pachniało

wilgotnymi krzewami kreozotu. Mike uwielbiał ten ostry aromat

charakterystyczny dla pustyni. Nad górami przetoczył się grzmot.

Zapowiadała się mokra noc.

Na korytarzu przed pokojem Erniego zobaczył Alanę i Beth.

Jedno spojrzenie na ich pogodne twarze powiedziało mu, że Alana

wciąż o niczym nie wie. Rozczarowanie przyćmiło poczucie triumfu,

po spotkaniu z Huxfordem.

Jednak podszedł do kobiet z uśmiechem. Będzie musiał rozegrać

to na sposób Beth.

- Co się dzieje?

background image

- Lekarz poprosił nas, żebyśmy na chwilę wyszły - wyjaśniła

Alana. - Masz wilgotną koszulę. Pada?

- Tak. Jak przebiegła rozmowa z panią Eckstrom?

Alana uśmiechnęła się szeroko.

- Nie ma mowy o żadnym procesie. Okazało się, że chłopak zaciął

się szkłem, ale nie chciał przyznać się do nieuwagi.

- Nawet przejechałyśmy krajakiem po ręku każdego domownika,

by udowodnić, że jest bezpieczny - dodała Beth. - Pani Eckstrom

przeprosiła nas, że sprawiła tyle kłopotu.

- To wspaniale. - Mike spojrzał Beth w oczy.

Nie zachęciło go to, co zobaczył. Blask miłości i namiętności,

którego tyle w nich było ubiegłej nocy, znacznie przygasł. Widział to

wyraźnie: Alana rzuciła się na pomoc, a więc Beth nie była w stanie

jej powstrzymać. Ale w tym wszystkim jego sytuacja nie była do

końca jasna.

- W porządku, twoja kolej - odezwała się Alana. - Co się stało,

kiedy spotkałeś się z Huxfordem?

- Cóż, oznajmiłem mu, że wy obie robicie właśnie wielką dziurę

w jego planie.

- Nasz kontratak mógłby się nie powieść - przypomniała mu Beth.

- Wiedziałem, że wszystko pójdzie po naszej myśli. Jak

powiedziałem Huxfordowi, cała okolica wie, że kiedy siostry

Nightingale połączą siły, trzeba mieć się na baczności.

Alana roześmiała się.

background image

- A więc kiedy powiedziałeś mu, że zajęłyśmy się tą sprawą,

uciekł z podwiniętym ogonem do Chicago?

- Niezupełnie tak było. Ale wyjechał.

Beth wyglądała na zaniepokojoną.

- Mike, obiecałeś nie używać siły.

- Nie uderzyłem go. Ani razu. - Mike podniósł ręce do góry. -

Wymagało to samozaparcia, ale jedyny ślad na tym padalcu to ten,

który ty zostawiłaś.

Alana wpatrywała się w siostrę z niedowierzaniem.

- Beth go uderzyła? Nie wierzę.

Mike miał okazję wysłuchać relacji Beth. Tak jak się spodziewał,

pominęła uwagę Huxforda o tym, że Mike go wyprzedził. Pominęła

też to, że spotkała Huxforda, kiedy wracała do domu po spędzeniu

kilku godzin w hotelowym łóżku z Mikiem.

- Niesamowite, siostrzyczko - powiedziała Alana. - Nie mogę

uwierzyć, że tak szybko go zaatakowałaś. I to tylko dlatego, że

próbował cię poderwać. Chyba na stare lata robisz się

przewrażliwiona. Szkoda, że to niezbyt miły facet. - Odwróciła się do

Mike'a. - To mi o czymś przypomina. Musimy porozmawiać z tą

dziewczyną, Mike. Zaszyła się w tym swoim studiu i nie spotyka

żadnych mężczyzn. Namawiałam ją, żeby spędziła trochę czasu ze

mną w Phoenix, ale nie przyjechała. Martwię się, że za rok czy dwa

stanie się pomarszczoną starą panną, która całymi dniami miota się po

studiu witrażu i nie ma życia osobistego.

background image

Mike przygwoździł Beth bezlitosnym spojrzeniem. Nie wzruszył

się tym, że jej policzki poróżowiały.

- Czy tak będzie, Beth? - spytał cicho.

Posłała mu wyzywające spojrzenie.

- Myślę, że odeszliśmy od tematu. Co właściwie powiedziałeś

Colby'emu?

- Tak, ja też jestem tego ciekawa - odezwała się Alana.

A więc Mike opowiedział im o rozmowie w barku i patrzył, jak

Beth otwiera szeroko oczy. Wreszcie napięcie przeważyło, bo złapała

go za ramię.

- Mam nadzieję, że nie nosisz ze sobą zatrutej strzały. Mógłbyś

kogoś zabić! - Szybko cofnęła rękę, jakby dotknęła gorącego piecyka.

Krótki dotyk jej palców wystarczył, by Mike znów zapragnął

wziąć ją w ramiona. Jeden pocałunek na oczach Alany byłby wart

tysiąca słów. Ale nie ośmielił się poddać temu impulsowi.

- Nie mam zatrutej strzały - zapewnił. - Nie ma powodu, bym

nosił ze sobą coś takiego. - Mrugnął do niej. - Zwłaszcza że mam

opinię niezgrabiasza.

- To co pokazałeś Huxfordowi? - spytała Alana.

- Po prostu grot strzały, który przywiozłem z Brazylii. Nie

powiedziałem mu, że jest zatruty. Po prostu mu go pokazałem po

opisaniu moich umiejętności w posługiwaniu się dmuchawką.

Wkrótce potem opuścił White House.

Alana zachichotała.

- To wspaniałe, Mike.

background image

- Naprawdę potrafisz strzelać z dmuchawki? - spytała Beth, wciąż

wstrząśnięta całą historią.

- Tak, potrafię. Nie musiałem długo się uczyć. Przypomnij sobie

te lata, kiedy strzelałem kulkami w szkole. Ta sama zasada. - Spojrzał

rozmyślnie na Beth. - Wszystko polega na tym, jak używać języka.

Beth zaczerwieniła się i odwróciła głowę, ale Alana chyba

niczego nie zauważyła.

- Pamiętam, kiedy strzeliłeś kulką we mnie, gdy pisaliśmy

końcowy egzamin z angielskiego u Geddesa - odezwała się. - Omal

cię nie oblał.

- A ty mu to wyperswadowałaś - uzupełnił Mike.

- Powinnam pozwolić, żeby cię powiesił. - Alana uśmiechnęła się.

- W końcu był to ten sam dzień, kiedy ty...

- Można już wejść - powiedziała pielęgniarka, stając na progu

pokoju Erniego.

- Dzięki, już idziemy. - Alana natychmiast ruszyła do drzwi.

Mike skorzystał z okazji i złapał Beth za ramię. Przytrzymał ją,

dopóki Alana nie weszła do środka. Potem pochylił się i przyłożył

wargi do jej szyi.

- Kocham cię, choć taki z ciebie tchórz - szepnął, po czym

leciutko ją ugryzł.

Wciągnęła gwałtownie powietrze, ale nie odwróciła głowy. Kiedy

ją puścił, wyprostowała się jak karny żołnierz i wkroczyła do pokoju.

Bardziej zniechęcony niż zwykle Mike poszedł za nią.

background image

Beth jako dziecko nienawidziła huśtawek, ponieważ od

podskakiwania w górę i w dół bolał ją brzuch. Tak właśnie czuła się

teraz. W jednej chwili nie mogła sobie wyobrazić zranienia siostry, co

by niewątpliwie nastąpiło, gdyby powiedziała jej o sobie i Mike'u, w

następnej umierała z niepokoju, widząc, jak Mike i Alana przyjaźnie

ze sobą rozmawiają.

Nie mogła nie zauważyć, jak podobni są do siebie. Przez

większość życia wierzyła, że powinni być razem. To oni byli ci silni,

odważni. Ona była szarą myszką, która tęskniła za mocnymi

wrażeniami, ale nie miała odwagi żądać dla siebie życia, jakiego

pragnęła.

Czując ślad delikatnego ukąszenia Mike'a, palący jak piętno na

skórze, weszła do pokoju Erniego. Alana już zdążyła zająć krzesło

przy łóżku chorego i teraz rozmawiała z ożywieniem.

Ernie uniósł głowę, kiedy weszła Beth, a za nią Mike. W jego

oczach pojawiło się wyraźne pytanie.

- A więc znów jesteśmy wszyscy razem - powiedział. -Najwyższy

czas.

- Życie jest zbyt krótkie, by chować urazy. - Alana odwróciła się

do Mike'a. - Prawda?

- Jak się czujesz? - Beth podeszła do łóżka.

- Świetnie, teraz kiedy jesteście tu wszyscy troje.

- Szykowny ten ząb jaguara - zauważyła Beth.

Próbowała wmówić sobie, że Ernie wygląda lepiej, choć sprawiał

wrażenie zmęczonego bardziej niż zwykle.

background image

- Pielęgniarki nazywają mnie Krokodylem Dundee - powiedział

chory z uśmiechem.

- Poczekaj, aż zobaczysz jaguara na wolności, tato - odezwał się

Mike, stając tuż obok Beth. - To niesamowity widok.

Beth wiedziała, że powinna się odsunąć, ale nuta niepokoju w

głosie Mike'a sprawiła, że ani drgnęła.

- Założę się, że tak. - Alana znów zwróciła się do Mike'a. -

Nawiasem mówiąc, właśnie opowiadałam twemu tacie o moim

nowym pomyśle. Beth powiedziałam o nim wcześniej. Zabawne, że

nie zdążyłam powiedzieć tobie, choć ty jesteś tu najważniejszą osobą.

- Tak?

Beth poczuła, że Mike sztywnieje. Zacisnęła dłonie na poręczy

łóżka.

- Myślę, że powinniśmy prowadzić wspólne interesy - wyjaśniła

Alana. - Trafiłam na chłonny rynek, ale potrzebuję dobrego

współpracownika, który lubi przygody i podróże. Chciałam rozwinąć

wyprawy rodzinne w lasy deszczowe. Twój styl życia byłby taki jak

przedtem, a przy tym zbudowałbyś sobie coś trwałego finansowo. Co

ty na to?

Przez parę dręczących sekund milczenia Beth marzyła o tym,

żeby uderzyło tornado i wyssało ją z pokoju. To wydawało się niemal

prawdopodobne. Za oknem deszcz walił o szyby i strzelały

błyskawice.

- No, Mike? - naciskała Alana. - Ten interes naprawdę się opłaca.

Chciałabym, byś był jego częścią.

background image

- To ciekawy pomysł - odezwał się w końcu Mike. - Zastanowię

się nad tym.

- Mogłaby cię zmusić do mieszkania w Phoenix - zauważył Ernie.

- Och, wiem, że Mike nie chciałby mieszkać w dużym mieście -

powiedziała pospiesznie Alana. - To nie byłby warunek. - Spojrzała na

Mike'a. - Obiecaj mi, że o tym pomyślisz, dobrze?

- Dobrze - zgodził się neutralnym tonem. - I doceniam ofertę.

- To propozycja stałej współpracy - podkreśliła. - Byłbyś w tym

dobry, Mike.

- Możliwe. - Odchrząknął. - Słuchaj, nie spędzałaś ostatnio tak

dużo czasu z Erniem jak Beth i ja. Może zostaniesz tu i opowiesz mu

o swojej wyprawie, a my wyjdziemy na korytarz i porozmawiamy?

Coś wydarzyło się dziś w warsztacie. Chciałbym spytać Beth o kilka

rzeczy, żeby jutro mieć jasność.

- Jasne - zgodziła się Alana. - Swoją drogą trudno mi sobie

wyobrazić ciebie w warsztacie.

- Szczerze mówiąc, nawet mi się to podoba.

- A więc bardzo się zmieniłeś, Mike.

- Pewnie tak. Chodź, Beth. Pozwólmy im pogadać, a my

załatwimy interesy. - Wziął ją za ramię i wyprowadził z pokoju.

- Kiedy dowiedziałaś się o tym pomyśle Alany? - spytał na

korytarzu, upewniwszy się, że w pokoju ich nie słychać.

- Wspomniała o tym dziś po południu. - Beth spojrzała na niego.

Nerwy miała napięte jak postronki. - Prawdę mówiąc, to wydaje się

idealnym rozwiązaniem dla ciebie.

background image

- A więc znowu chcesz wiedzieć lepiej, co uczyniłoby mnie

szczęśliwym. Ale zapewniam cię, że się mylisz.

- Dlaczego?

Wziął ją za łokcie.

- Ponieważ miałbym do czynienia nie z tą siostrą, po prostu.

Ponieważ od zawsze cię kochałem, a ty kochałaś mnie i wreszcie

dotarło do mnie, że mogę mieć ciebie i przygody w deszczowych

lasach. Ty możesz mieć mnie i swoje studio. Możemy sprawić, że to

się uda - małżeństwo, podróże, dzieci, szczęście. To niezbyt pasuje do

planu Alany.

Zrobiło jej się lekko na sercu.

- Chcesz się ze mną ożenić?

- Ktoś powinien. - Uśmiechnął się do niej. - Albo staniesz się

zasuszoną starą panną, która miota się po studiu i nie ma życia

osobistego.

- Ale ja jestem zbyt cicha i za bardzo się wszystkim przejmuję.

Alana jest podobna do ciebie, stanowcza i gotowa do działania.

- Może dlatego nigdy mnie za bardzo nie pociągała. Alana jest

ekstrawertyczką. Twoja namiętność jest głęboko ukryta, a ja jeden

znam jej siłę. Zafascynował mnie las deszczowy, bo jest mroczny i

tajemniczy. Jeszcze bardziej fascynują mnie tajemnice Beth.

Zaczęła drżeć. Łomotało jej w skroniach.

- Czytam odpowiedź w twoich oczach - szepnął. - Musisz tylko to

powiedzieć.

- Och, Mike. To brzmi wspaniale, ale...

background image

- Czasem rzeczywiście za dużo myślisz - mruknął.

Przygarnął ją mocno, aż stanęła na palcach i dotknął wargami jej

ust.

- Beth! - zawołała Alana.

Beth odsunęła się od Mike'a, ale kiedy ujrzała twarz Alany, zdała

sobie sprawę, że zrobiła to nie dość szybko.

background image

Rozdział 14

Beth nie zapomniała, jak wyglądała Alana, kiedy umarł ich ojciec.

Zupełnie jakby zapadła się od wewnątrz. Cała jej energia wyparowała,

zostawiając skorupę bez życia. Tak samo wyglądała teraz. Beth

podbiegła ku niej, ale siostra cofnęła się z ponurą miną.

- Trzymaj się z daleka! - Cofnęła się jeszcze o krok. - Nie

zbliżajcie się do mnie! Żadne z was!

- Chciałam ci to powiedzieć! - zawołała Beth. - Nie miałam

pojęcia jak!

Alana potrząsnęła głową, zupełnie jakby zaprzeczała temu, co

zobaczyła. Wciąż wycofywała się w głąb holu. Jakaś pielęgniarka

odskoczyła na bok, by uniknąć kolizji.

- Musimy porozmawiać! - błagała Beth.

- Nie - wychrypiała Alana, a potem odwróciła się i pomknęła jak

strzała do wyjścia.

Zaszokowana Beth patrzyła za nią bezradnie.

- Chodź! - Mike złapał ją za ramię. - Musimy iść za nią.

Beth ociągała się.

- Ale ona nas nie chce.

- To nie ma znaczenia. Na dworze leje. Jeśli zdecyduje się

prowadzić...

- Masz rację. - Strach zmroził jej krew w. żyłach. - Jesteś szybszy.

Biegnij za nią. Dogonię cię.

Kiedy Mike pognał do wyjścia, Beth wróciła do Erniego.

Spoglądał w stronę drzwi ze zmartwioną miną. Ciekawe, ile usłyszał.

background image

- Coś się wydarzyło - powiedziała. - Zaraz wracamy.

- Nie pozwólcie, żeby ktoś cierpiał.

Za późno, pomyślała Beth, ale uspokoiła chorego:

- Nie dopuścimy do tego. - I pobiegła za Mikiem.

Ernie zamknął oczy. Czuł się taki bezradny.

- Te dzieciaki potrzebują pomocy, Pete. Co masz mi do

powiedzenia?

„Będę nad nimi czuwał. Wciąż nie wiem, czy uda mi się zrobić

coś więcej. Wypełniłem wszystkie formularze, ale nikt niczego nie

zaakceptował".

- Przeklęta biurokracja. Chciałbym wstać z tego łóżka. Ale zabrali

moje rzeczy.

„Jest tylko jeden sposób, byś opuścił dziś szpital i im pomógł. Ale

ja nie znam planu, więc nie mam pojęcia, co się stanie".

- Czy nikt tam na górze nie rozumie, że mamy problem?

„Nie wiem, przyjacielu. Spróbuję coś zrobić".

Beth nie widziała Mike'a w holu. W końcu dostrzegła go pod

daszkiem na zewnątrz. Ulewa odgrodziła go ścianą wody. Pospiesznie

dołączyła do niego.

- Gdzie ona jest?

- Straciłem ją z oczu. Zablokowały mnie trzy osoby na wózkach i

zanim wyszedłem, znikła. Nie wiem, dokąd iść, bo nie mam pojęcia,

gdzie zaparkowałyście.

- Tam. - Beth wskazała ręką. - Widzę ją, Mike! Właśnie

wyjeżdża!

background image

- Faktycznie. Zaparkowałem niedaleko stąd. Chodź!

Ulewa w kilka sekund przemoczyła ich do suchej nitki. Beth

biegła przez kałuże, obryzgując wodą gołe nogi. Tymczasem dżip

kierował się do wyjazdu z parkingu. Na szczęście przed Alaną

zatrzymał się jakiś samochód, co ją trochę opóźniło.

- Nie spuszczaj jej z oka - rzucił Mike. - Patrz, gdzie skręci, a ja

tymczasem uruchomię furgonetkę.

Nadzieje Beth osłabły.

- Wziąłeś tego starego grata? W tym nigdy jej nie złapiemy!

- W nim nasza nadzieja.

Podczas gdy usiłował zmusić kaszlący silnik do pracy, Beth

przeszła na stronę pasażera, cały czas obserwując dżipa. Kiedy silnik

zaskoczył i Mike otworzył drzwiczki z jej strony, wskoczyła do

środka.

Dżip pojechał prosto, mijając skrzyżowanie.

- Wciąż jedzie na wschód.

- A więc nie kieruje się na autostradę. To znaczy, że nie jedzie ani

do Phoenix, ani do Bisbee. Ciekaw jestem, dokąd, u licha, zmierza?

- Może sama tego nie wie - powiedziała cicho Beth. - Po śmierci

taty pojechała na pustynię. Próbowałam jechać za nią, ale nie miałam

pojazdu z napędem na cztery koła, więc szybko straciłam ją z oczu. Po

paru godzinach wróciła do domu i nie chciała ze mną o tym

rozmawiać. Na drugi dzień nie pamiętała, gdzie była. Po prostu

jechała przed siebie.

background image

- Świetnie. - Furgonetka Mike'a potoczyła się na wschód w

kierunku gór Rincon. Błyskawica rozdarła chmury i nad ich głowami

przetoczył się grzmot. - Miejmy nadzieję, że ruch na drodze trochę ją

opóźni.

Beth wbijała wzrok w gęsty deszcz. Mimo zapadających

ciemności dżip był wciąż widoczny.

- Uwaga, skręca!

- Dobrze. - Mike zerknął w lusterko wsteczne. - Do diabła, w tej

ulewie nie widzę, czy ktoś jedzie za mną. - Odkręcił okno i wychylił

głowę, chcąc sprawdzić, czy może bezpiecznie zmienić pasmo. Kiedy

mu się to udało, od Alany dzieliły ich dwa samochody.

- Nawet jeśli zdołamy jechać tuż za nią, jak skłonimy ją, by się

zatrzymała? - spytała Beth. - To nie będzie łatwe.

- Może uda mi się zmusić ją, by zjechała na pobocze.

- Och, Mike. To zbyt niebezpieczne.

- Tak samo jak jazda bez celu podczas burzy. Musimy wyciągnąć

ją z tego dżipa.

- Nie powinieneś mnie całować!

- Powinnaś jej o nas powiedzieć!

- Nie mogłam! - zawołała, przekrzykując grzmoty. - Widziałeś,

jak rzuciła mi się na pomoc w tej sprawie z procesem! Jak mogłabym

powiedzieć jej, że coś nas łączy, po tym wszystkim?

Podniósł głos.

- A jak mogłaś pozwolić jej myśleć, że chciałbym dla niej

pracować?

background image

- Skąd miałam wiedzieć, że ci to nie odpowiada?

- Bo kocham ciebie, do diabła! I chciałbym, żebyś wreszcie wbiła

to sobie do tej tępej głowy.

- Ja mam tępą głowę? Co powiesz... Mike! Ona wymija tamtą

ciężarówkę!

- Widzę. Trzymaj się. - Mik skręcił gwałtownie w prawo i

furgonetkę zniosło na bok.

- Dogonisz ją?

- Nie mam pojęcia.

Niebo oświetliła kolejna błyskawica. Beth jęknęła.

- Gdybyś tylko przyjechał samochodem, który wynająłeś.

- Skąd miałem wiedzieć, że będę musiał kogoś gonić? - Zaklął

pod nosem.

- Nie krępuj się, Mike. Znam te przekleństwa. Nauczyłeś mnie

ich, jak byliśmy dziećmi, pamiętasz?

- Teraz też kłócimy się jak dzieci.

Temperatura gwałtownie spadła i Beth drżała w mokrym ubraniu.

- Chciałabym, żebyśmy wciąż byli dziećmi i ścigali Alanę na

rowerach.

Mike włączył ogrzewanie.

- Wyszłoby na to samo, biorąc pod uwagę szybkość tej

ciężarówki. Dzięki Bogu. Stoi na czerwonym świetle. To powinno

nam pomóc.

background image

- Nie wiem, ile świateł jest jeszcze na tej drodze. Zaczyna się

robić pusto. - Beth potarła gęsią skórkę na ramionach. - Co zrobimy,

jeśli postanowi jechać na przełaj?

Mike mocniej zacisnął zęby.

- Będziemy jechać za nią tak długo, jak zdołamy, aż ugrzęźniemy

w błocie, złamiemy oś czy przebijemy koło. - Na światłach

zahamował. Byli tuż za dżipem Alany. - Włączę klakson i dam jej do

zrozumienia, że jesteśmy za nią. Może zrozumie, że ten wyścig nie ma

sensu, i zatrzyma się.

- Wątpię, ale spróbuj.

Mike dwukrotnie nacisnął klakson.

- Nie widzę jej przez to plastykowe okno - powiedziała Beth. - I

przez ten deszcz.

- Założę się, że ona nas widzi.

Dżip ruszył gwałtownie ze skrzyżowania.

- Do diabła! Przejechała na czerwonym świetle! - Mike rozejrzał

się szybko i nacisnął na gaz. - Szkoda, że nie ma tu policjanta.

- Teraz już wiesz, czy zatrzyma się, gdy nas zobaczy.

- Szalona kobieta - mruknął, zmieniając biegi.

- Wiedziałam, że tak zareaguje. Po prostu wiedziałam.

- A ja miałem nadzieję, że przesadzasz.

- Pomyśl o tym z jej punktu widzenia, Mike. Kochała się w tobie

jeszcze jako sześciolatka. Nawet dzisiaj o tym mówiła. Nie

powiedziałeś jej, że jej nie kochasz. Po prostu wyjechałeś. Mogła

background image

sobie wyobrażać Bóg wie co, na przykład, że zaspokoisz tęsknotę za

włóczęgą i wrócisz do niej.

- To prawda, ale powinniśmy wyjaśnić to nieporozumienie, jak

tylko przyjechała.

- Powinniśmy. Teraz to widzę i to moja wina.

Wyciągnął rękę i uścisnął jej kolano.

- To było dla ciebie trudne.

- Powinnam być odważniejsza.

- Mogłabyś, gdybyś naprawdę wierzyła, jak bardzo cię kocham.

Milczała. Tylne światła dżipa znikały we mgle. Ciężarówka i dżip

były jedynymi pojazdami na tym odludziu i Alana zdawała się

zyskiwać przewagę. Mike zerknął na Beth.

- Wciąż trudno ci w to uwierzyć, prawda?

- Widziałam, jak złamałeś Alanie serce - powiedziała ostrożnie

Beth. - Nie chcę, żebyś to samo zrobił z moim. - Zauważyła, że na

pustyni grzmoty wydawały się głośniejsze, a pioruny groźniejsze.

Zadrżała.

- Złamałem jej serce, bo zawsze kochałem ciebie. Nic między

nami nie jest takie samo jak między Alaną a mną. Nic.

- Z wyjątkiem tego, że obie od lat kochałyśmy się w tobie.

Mike spojrzał na nią uważnie.

- Kochałaś mnie od lat? Nigdy się do tego nie przyznałaś.

- Nie chciałam, żebyś o tym wiedział. To sprawiało, że byłam

nieodporna na ciosy.

background image

- Otwórz się przede mną, Beth. Przysięgam, że cię nie skrzywdzę.

Powiedziałaś, że kochałaś mnie od lat. Na litość boską, powiedz, że

kochasz mnie teraz.

- Ja... - przerwała. Tylne światła dżipa zaświeciły wyraźniej przez

deszcz. - Mike! Zdaje się, że ona hamuje.

- Chyba tak. Może ma dość tej szalonej jazdy.

- Nie. Myślę, że to przez to rozlewisko. Patrz na prąd wody

płynącej przez drogę. Nie wygląda na przejezdną. Założę się, że Alana

zastanawia się, czy przejechać, czy nie.

- Nie powinna tego robić. Słuchaj, kiedy podjedziemy bliżej,

postawię furgonetkę w poprzek drogi, żeby ją zablokować.

- Nie mogę uwierzyć, że przejedzie przez tę wodę - powiedziała

Beth, usiłując przekonać samą siebie.

Kiedy podjechali bliżej, Beth oceniła, że dżip stoi w odległości

trzech metrów od strumienia, który przelewał się przez drogę. Światła

samochodu oświetlały burą wodę, rwącą i pełną śmieci, ale nie sposób

było ocenić jej głębokości. Do płynącej gałęzi przylgnął myszak.

- Zawsze mówi o wariatach, którzy lekceważą ulewę na pustyni -

zauważyła Beth. - Wie, że głupotą byłoby próbować. Nawet napęd na

cztery koła niczego nie gwarantuje.

- Mam nadzieję, że ona o tym pamięta. Cóż, do roboty. - Zwolnił i

skręcił szerokim łukiem, by zablokować oba pasy.

Zanim jeszcze ciężarówka stanęła na dobre, Beth otworzyła

drzwiczki i wyskoczyła na deszcz. Podbiegła do dżipa, ale ruszył do

przodu, wprost na strumień.

background image

- Nie! - krzyknęła Beth, przyspieszając biegu. - Alano, nie!

Dżip zarył w wodę, wytryskując gejzery spod kół. Beth nie

przestała biec i krzyczeć. Woda sięgała jej po kostki i z trudnością

utrzymywała równowagę.

Mike złapał ją i odciągnął do tyłu.

- Co ty wyprawiasz? - wrzasnął jej do ucha.

Beth otworzyła usta, ale wydobyło się z nich tylko urywane

łkanie. Otarła z twarzy deszcz i łzy, by widzieć, co się dzieje z

dżipem. Proszę, niech jej się uda, powtarzała w duchu.

Pojazd posuwał się miarowo do przodu, a woda chlupała o

kołpaki kół. Na razie wszystko było w porządku. Nagle prawe

przednie koło ugrzęzło w dziurze. Dżip zachwiał się i zaczął

przechylać.

- O Boże - powiedział Mike.

- Trzymaj się! - krzyczała ochryple Beth.

- Może w bagażniku furgonetki jest linka. - Mike zwolnił uścisk i

pognał do samochodu.

Beth stała z obiema rękami przyciśniętymi do ust. Łzy i deszcz

spływały jej po policzkach. Dżip poddawał się wodzie i przechylał na

bok.

- Nie mogę znaleźć tej przeklętej linki! - zawołał Mike z

przerażeniem w głosie. - Będę szukać dalej!

Okienko dżipa otworzyło się i wyjrzała Alana. W świetle

błyskawicy oczy zalśniły w jej białej twarzy.

- Nie martw się, wyciągniemy cię! - wołała Beth.

background image

- Masz linkę? - odkrzyknęła Alana.

- Mike szuka!

„Linka holownicza jest pod siedzeniem" powiedział jakiś głos tuż

obok niej. Brzmiał zupełnie jak głos Erniego.

Beth odwróciła się gwałtownie w kierunku głosu.

Ernie stał dwa metry od niej, z cygarem w kąciku ust, w kraciastej

koszuli i całkiem suchych, wytartych dżinsach. Ząb jaguara nie wisiał

mu już na szyi.

„Powiedz mu, gdzie jest linka. Nie znajdzie jej sam. Jest zbyt

roztrzęsiony".

- Linka... linka jest pod siedzeniem! - udało jej się zawołać. Wciąż

wpatrywała się w Erniego. Deszcz spływał strumieniami, ale Ernie nie

mókł. - Jak się tu dostałeś? - szepnęła, tknięta strasznym przeczuciem.

„Nieważne. Po prostu wyjdź za mojego chłopaka".

- Ja...

„Obiecaj mi, Beth. Nie mogę tu sterczeć bez końca".

- Obiecuję, ale...

- Znalazłem linkę! - Zdyszany Mike po kilku susach znalazł się

obok niej.

- Mike...

- Zrobimy tak. - Podał jej koniec ciężkiej nylonowej linki. -

Przywiąż ten koniec do furgonetki. Wejdź pod spód i przymocuj ją do

osi. Tymczasem ja wysunę się tak daleko jak zdołam i rzucę ją Alanie.

Może ją przywiązać do pałąka.

- Dobrze. - Roztrzęsiona Beth pospieszyła do furgonetki.

background image

Spojrzała na miejsce, w którym przed chwilą stał Ernie. Mike

przeszedł szybko obok, nie zatrzymując się. Serce ścisnęło się jej

niepokojem. Tak jak się spodziewała, Ernie zniknął.

Wcisnęła się pod pojazd. Żwir z drogi kaleczył jej nagie ramiona i

nogi, kiedy przywiązywała mocno linkę do przedniej osi. Zanim

skończyła, Alana przywiązała drugi koniec do pałąka, balansując na

boku dżipa. Mike stał po kolana w wodzie. Zachwiał się, gdy kawałek

płynącego drewna uderzył go w nogę.

- Mike, cofnij się trochę! - Zaczęła posuwać się ku niemu.

- Nic mi nie jest! Jak tylko Alana przymocuje linkę, złapię się jej.

Linka napięła się.

- Gotowe! - zawołała Alana.

- Idę do ciebie! - odkrzyknął Mike.

W tym momencie Beth usłyszała cichy, ale nie dający się z

niczym pomylić dźwięk ruszającej się furgonetki.

„Zaciągnij hamulec".

Rozejrzała się, ale tym razem nie dostrzegła nikogo. Podbiegła do

samochodu, wskoczyła do środka i zaciągnęła hamulec.

„Teraz weź parę kamieni i podłóż je pod koła".

Pospiesznie zastosowała się do polecenia, ledwie mając czas

zauważyć, że Mike, po pachy w wodzie, posuwa się w kierunku

Alany. Dźwigała kamienie, których nigdy nie zdołałaby unieść. Z

jakiegoś powodu nie były tak ciężkie, zupełnie jakby jej ktoś pomagał.

„To powinno wystarczyć, przynajmniej na razie".

background image

Podbiegła do wody i stała tam, ciężko dysząc. Tymczasem Alana

wdrapała się z dżipa na plecy Mike'a, który zaczął posuwać się wzdłuż

liny. Nagle potknął się i Beth krzyknęła.

„Nie martw się. Uda mu się".

Beth przełknęła ślinę.

- Musi. Tak bardzo go kocham. - Stała wyprostowana, czekając,

aż Mike dojdzie do punktu, gdy woda będzie sięgać mu do pasa,

potem do bioder. Wreszcie, gdy sięgała do kolan, Alana chwyciła

linkę i zsunęła się przed nim. Kiedy sięgała do kostek, Beth skoczyła i

wzięła ją w ramiona.

- Przepraszam - szlochała Alana. - Zawsze wiedziałam, że on cię

kocha. Myślałam, że cię pokonam. Prawie mi się udało. Ale wtedy

kupiłaś tę... przeklętą czerwoną suknię.

Beth przytuliła siostrę i płakała wraz z nią nad tymi wszystkimi

latami oszukiwania i współzawodnictwa, które skrycie niszczyły ich

miłość. W końcu westchnęła spazmatycznie.

- Już po wszystkim. Wszystko będzie dobrze.

- Tak - powiedziała Alana z drżącym śmiechem. - Nikt nie

zadziera z siostrami Nightingale.

- Nikt. - potwierdziła Beth, uścisnąwszy ją. - Nawet my same.

background image

Rozdział 15

Wkrótce po tym, jak Mike wyciągnął Alanę z wody, na drodze

pojawił się farmer z ciężarówką o podwójnych kołach, wyposażoną w

wyciągarkę. Farmer z pomocą Mike'a ustawił dżipa w pionie i obaj

zaczęli holować go na twardy grunt.

- Szkoda, że ten facet nie zjawił się wcześniej - zauważyła Alana.

Siostry siedziały w kabinie furgonetki, czekając, aż mężczyźni

skończą wyciąganie dżipa z wody, otulone kocem, który dał im

farmer.

- Chyba lepiej, że przyjechał dopiero teraz - odparła Beth.

- Pewnie masz rację. - Alana poprawiła koc. - Kiedy Mike

ryzykował życie, by mnie uratować, a ty byłaś gotowa rzucić się w

wodę i płynąć mi na pomoc, zrozumiałam, co ze mnie za kretynka. W

końcu naraziłam nas troje na niebezpieczeństwo.

- Byłaś na nas wściekła i nie myślałaś logicznie.

- To prawda, ale zachowałam się jak dziecko. Kiedy Mike szukał

linki i moje szanse malały, uświadomiłam sobie, jak wiele dla siebie

znaczymy, wszyscy troje. A ja w swojej głupocie odepchnęłam dwoje

ludzi, którzy kochają mnie najbardziej na świecie. I wszystko z

powodu zranionej dumy.

- Tylko dumy?

Alana westchnęła.

- Wstyd mi się do tego przyznać, ale zawsze kochałam Mike'a jak

brata. Zaręczyłam się z nim, bo był najlepszą partią w okolicy i

background image

pochlebiało mi, że mogłam powiedzieć, że to mój chłopak, mój

narzeczony. Zwłaszcza że wiedziałam, iż tobie też na nim zależy.

- Wiedziałaś o tym?

Alana uszczypnęła ją delikatnie w ramię.

- Za kogo mnie bierzesz? Za idiotkę?

- Myślałam, że udało mi się zachować to w sekrecie.

- Jasne. Ciągle chciałaś, żeby się z tobą mocował i zawsze byłaś

w pobliżu, kiedy po mnie przychodził. I jeszcze ta czerwona sukienka.

Równie dobrze mogłabyś wywiesić ogłoszenie na billboardzie. Nic

dziwnego, że tamtej nocy w końcu cię pocałował.

- O tym też wiedziałaś? - Beth zarumieniła się.

- Widziałam was. To był dopiero pocałunek. Mike'a i mnie nic

takiego nie łączyło, dlatego przedmałżeńska wstrzemięźliwość nie

była dla nas problemem. Tamtej nocy byłam gotowa cię zabić, ale

wydawało mi się, że ujawnienie wszystkiego uczyni więź między

wami rzeczywistą, a tego nie chciałam. Postanowiłam zwalczyć ogień

ogniem i próbowałam uwieść Mike'a. Jak wiesz, nie udało mi się.

Beth wprawdzie przyjęła wersję Mike'a, ale nie zaszkodziło, że

Alana ją potwierdziła.

- Chciałaś, żebym go znienawidziła.

- Jasne. Gdybyś znała prawdę, mogłabyś się z nim związać.

Ponieważ byłaś też ulubienicą taty, uznałam, że to byłoby nie w

porządku.

- Ulubienicą taty? - Beth patrzyła na siostrę szeroko otwartymi

oczami. - Skąd ci to przyszło do głowy?

background image

- Pracowałaś z nim, a ja się do tego nie nadawałam. Ciągle

chwalił twój talent. Czułam się jak... intruz.

- Och, Alano. - Beth mocno ją uścisnęła. - Wiesz, o czym mówił,

kiedy pracowaliśmy razem? O tobie! Jaka jesteś bystra i odważna. „Ta

dziewczyna pewnego dnia zwiedzi cały świat", mawiał, a oczy

błyszczały mu dumą.

- Zmyśliłaś to, żeby mi sprawić przyjemność.

- Nie. Przysięgam. W takich chwilach zawsze zżerała mnie

zazdrość.

Alana zachichotała.

- Niech to licho, Beth, co z nas za para. Nienawidziłyśmy się i

kochałyśmy jednocześnie. Każda z nas chciała być ulubioną córeczką

taty. Kiedy doszłam do wniosku, że przegrałam, zrobiłam wszystko,

żeby dostać Mike'a, choć on naprawdę pasuje do ciebie.

Beth oparła głowę o głowę Alany.

- Naprawdę ci to nie przeszkadza?

- Prawdę powiedziawszy, cieszę się, że wreszcie z tym koniec.

Długo ignorowałem przyciąganie między wami. To było bardzo

wyczerpujące.

- A więc wiedziałaś, co oznacza ten witraż w moim studiu? Alana

skinęła głową.

- Wiele razy kusiło mnie, by go jakoś stłuc. Ale ten witraż jest tak

piękny, że nawet trawiona zazdrością nie byłam w stanie go

zniszczyć. Poza tym nie myślałam, że któraś z nas zetknie się jeszcze

z Mikiem, ale kiedy wrócił, po prostu musiałam tu przyjechać i

background image

spróbować go odzyskać, a przynajmniej nie dopuścić, byś ty go

zdobyła.

- To zadziwiające.

- To głupie i tyle. A on nawet na mnie nie działa. W każdym razie

nie tak, jak powinien działać facet, z którym zamierza się spędzić

życie.

- A więc dlaczego nie zakochałaś się w kimś innym?

- Kolejna głupota. - Alana oparła głowę o zniszczony podgłówek.

- Naprawdę przydałby mi się psychiatra. Myślałam, że jeśli się z kimś

zwiążę, a nawet wyjdę za mąż, nie będę osiągalna, gdy Mike wróci. A

ty mogłabyś być. Twoje małżeństwo z Mikiem byłoby dla mnie

ciosem.

- A teraz twój najgorszy koszmar ziści się.

- Teraz wszystko jest tak, jak być powinno. Dwoje ludzi, których

kocham, wreszcie razem. W końcu jesteście moją jedyną rodziną - ty,

Mike i Ernie.

Ernie. Beth pomyślała o tym, co widziała i słyszała dziś

wieczorem. Zastanawiała się, czy powiedzieć o tym Alanie. Jeśli tak,

musiałaby też dodać, co to jej zdaniem oznacza. Mogła się mylić.

Napięcie mogło sprawić, że miała halucynacje. Czytała o takich

rzeczach.

Może sama wiedziała, gdzie jest linka, ale wmówiła sobie, że

Ernie stoi obok. To, że pomyślała o hamulcu ręcznym, było logiczne.

To samo odnosiło się do kamieni. Jeśli wydawały jej się lżejsze, niż

powinny, pewnie pomogła jej adrenalina, a nie duch.

background image

Głupio by zrobiła, opisując swoje przeżycia. Nie ma powodu, by

Mike i Alana martwili się na zapas.

- Wiesz, kiedy siedziałam w dżipie, wydawało mi się, że słyszę

głos taty - odezwała się Alana.

- Co? - Beth gwałtownie odwróciła głowę ku siostrze.

- Woda i grzmoty zagłuszały wszystko wokół, ale zdawało mi się,

że powiedział: „wszystko będzie w porządku". - Głos Alany drgał z

emocji. - Ja... pewnie to sobie wyobraziłam.

Beth coś ścisnęło w gardle.

- Może nie.

- Chciałabym uwierzyć, że mówił do mnie - szepnęła Alana.

- A więc uwierz w to - odparła Beth, ocierając łzy z policzków.

Jeśli ich ojciec naprawdę mówił do Alany, może Ernie naprawdę

mówił do niej. - Musimy... wrócić do szpitala, jak tylko chłopcy

uporają się z dżipem.

- Jasne. Biedny Ernie pewnie zachodzi w głowę, co się właściwie

stało. Wreszcie będziemy wszyscy razem po ośmiu długich latach i

bez żadnych uraz. Ale nie powinniśmy mówić mu, jak było

niebezpiecznie.

- Chyba tak. - Beth przełknęła ślinę. - Ale może się sam domyślić.

- To prawda, niewiele uchodzi jego uwagi. Uwielbiam staruszka.

Kiedy się lepiej poczuje, zabiorę go na wyprawę kajakiem. Góry

Ozark są piękne. Może chciałby je zobaczyć.

Łzy spływały cicho po policzkach Beth. Modliła się, by Ernie

mógł zobaczyć góry Ozark z Alaną i las deszczowy ze swym synem.

background image

Mike otworzył drzwiczki od strony kierowcy.

- No, skończyliśmy. Zostawimy dżipa tutaj, jeśli nie masz nic

przeciwko temu, Alano. Jonas zaproponował, że przyholuje go do

miasta, ale myślę, że dość już dla nas zrobił. Powiedziałem mu, że

zorganizujemy hol rano, jak tylko przestanie padać.

- To mi odpowiada. Najważniejsze, że wszyscy żyjemy. Nie

obchodzi mnie, co się stanie z dżipem.

- Trzeba go będzie oddać do warsztatu. W silniku jest piasek.

- Co to ma za znaczenie?

- Racja - przytaknął Mike. - Wezmę od Jonasa adres i numer

telefonu, żebyśmy mogli go znaleźć, kiedy wymyślimy, jak mu

podziękować.

- Może spodobałby mu się witraż? - zasugerowała milcząca dotąd

Beth.

Mike uśmiechnął się do niej.

- Może. Cóż, pożegnam się z nim i ruszamy.

- Beth i ja chcemy wrócić do szpitala i powiedzieć Erniemu, że

wszystko jest w porządku - odezwała się Alana.

- Myślałem, że tak zrobimy. - Mike obrzucił je szybkim

spojrzeniem. - Chociaż kiedy nas zobaczy, pewnie nie uwierzy w ani

jedno nasze słowo. Wyglądacie jak para zdechłych szczurów, a ja

prawdopodobnie nie jestem o wiele atrakcyjniejszy..

- Co takiego? - Alana spojrzała na siostrę. - Słyszałaś, co

powiedział ten pyszałek?

- Tak. - Beth uśmiechnęła się przez łzy.

background image

- Słuchaj, Tremayne. - Alana pogroziła mu palcem. - Nie waż się

myśleć, że możesz być atrakcyjniejszy od sióstr Nightingale.

Zrozumiałeś?

- Zrozumiałem. - Mike, wciąż się śmiejąc, zamknął drzwiczki i

podszedł do ciężarówki farmera.

Beth uścisnęła siostrę.

- Kocham cię, Alano.

- Ja też cię kocham. - Odsunęła się i spojrzała na Beth. - Ale

naprawdę wyglądasz jak zmokła kura.

- Ty też.

- Ale Mike wygląda jeszcze gorzej, prawda?

Beth uśmiechnęła się szeroko.

- Prawda. Zawsze gorzej niż my. Ponieważ jesteśmy

wyjątkowymi, niepowtarzalnymi...

- Siostrami Nightingale! - zawołały razem.

Alana i Mike w drodze do szpitala byli w wesołych nastrojach, ale

Beth robiła się coraz cichsza. Na próżno próbowała wmówić sobie, że

wszystko jest w porządku.

- Hej, ponuraku. Wieść niesie, że dobrzy chłopcy wygrali -

zażartował Mike, kiedy wysiedli z furgonetki i poszli w kierunku

szpitala.

Uśmiechnęła się blado.

- Chyba jestem zmęczona.

- Wszyscy troje ledwo żyjemy - zauważyła Alana. - Proponuję,

żebyśmy przed powrotem do domu napili się kawy.

background image

- I to w kawiarni - dorzucił Mike. - Mam dość tego świństwa z

automatu. Starczy mi na całe życie. - Przepuścił je w drzwiach. -

Piękne panie pierwsze.

- No, wreszcie zrozumiałeś. Co znaczy odpowiednie szkolenie,

prawda, Beth?

- Prawda.

Mike i Alana przerzucali się żartami, ale Beth była coraz bardziej

spięta. Wreszcie zbliżyli się do dyżurki. Siedząca tam Judy, ulubiona

pielęgniarka Erniego, na ich widok uniosła głowę.

Z jej twarzy Beth domyśliła się wszystkiego. Przykryła dłonią

usta, chcąc powstrzymać szloch. Judy podeszła do nich. Patrzyła

prosto na Mike'a. W ręku trzymała naszyjnik z zęba jaguara.

- Przykro mi, Mike. Twój ojciec...

- Nie! - Mike przebiegł obok niej i popędził w głąb holu.

Beth pobiegła za nim, a Alana na końcu. Wpadł do pustego

pokoju, gdzie już zdjęto pościel z łóżka, po czym wypadł z niego i

podbiegł do Judy.

- Gdzie on jest? Dokąd go zabraliście?

Pielęgniarka położyła mu dłoń na ramieniu.

- Jest... gdzie indziej. Szukaliśmy cię, ale nie byliśmy pewni, czy

dziś wrócicie, więc...

- Co to znaczy: gdzie indziej? - Mike patrzył na nią, najwyraźniej

nie chcąc usłyszeć prawdy.

Alana szlochała. Beth podeszła do Mike'a i objęła go w pasie.

Cały drżał.

background image

- Chcielibyśmy go zobaczyć, Judy - powiedziała.

- Oczywiście. Chodźcie ze mną.

Beth próbowała skłonić Mike'a, by poszedł za Judy, ale on nie

ruszył się. Zamiast tego zaczął drżeć jeszcze bardziej. Objęła go

ramionami i trzymała, aż drżenie przeszło w szloch. W końcu

przycisnął ją do siebie i ukrył twarz na jej szyi.

- Nie zostawiaj mnie, Beth - zawołał urywanie. - Nigdy mnie nie

zostawiaj.

Ledwie była w stanie mówić, ale wiedziała, że on musi usłyszeć

jej głos.

- Nigdy - szepnęła z żarem. - Kocham cię, Mike. Zawsze cię

kochałam i zawsze tak będzie.

background image

Beth Nightingale uroczyście przyrzekła kochać i wspierać Mike'a

Tremayne'a pewnego ciepłego październikowego popołudnia. Czuła

przedślubny niepokój, zwłaszcza kiedy przypomniała sobie, że jej

przyszły mąż przed paru laty uciekł przed podobnym wydarzeniem.

Ale Mike tym razem nie zdradzał chęci do ucieczki.

Na ceremonii pojawiła się większość mieszkańców Bisbee, z

zaproszeniem czy bez. Beth zdecydowała, żeby wszystko odbyło się

na powietrzu w przystrojonym wstążkami i kwiatami zakątku

sympatycznego parku przy Main Street, tuż obok hotelu Copper

Queen, gdzie przygotowano przyjęcie.

Alana była druhną Beth, a drużbą Mike'a był Jack Nesbitt,

podobnie jak w pierwszej nieudanej próbie małżeństwa. Mike poprosił

go, by wyświadczył mu tę przysługę ponownie, i obiecał, że tym

razem wytrwa do końca. Jack, który mieszkał teraz w Kalifornii i

prowadził szkółkę lotniczą, przyleciał na uroczystość własnym

samolotem.

Beth miała duży malowniczy kapelusz i zwiewną koronkową

suknię. Alana włożyła suknię w odcieniu królewskiej purpury. Mike

zaskoczył wszystkich, nalegając na smokingi dla siebie i Jacka.

- Założę się, że to część twojego marzenia - powiedział do Beth.

Ślub spełnił wszystkie jej fantazje z nawiązką, począwszy od

kwietnych girland zwisających z drzew, aż do pełnej dumy miny

Mike'a czekającego, aż ona podejdzie zaimprowizowaną nawą między

rzędami składanych krzeseł. Przysięga małżeńska miała zostać

złożona pod ozdobnym łukiem, który Beth i Alana przyniosły do

background image

parku i udekorowały kwiatami. Z jednej strony łuku stał stojak z

kutego żelaza z prezentem ślubnym Beth dla Mike'a - okrągłym

witrażem o nazwie „Pocałunek".

Beth postanowiła iść nawą sama. Wierzyła, że z każdym krokiem

będzie jej towarzyszył Pete po jednej stronie, a Emie po drugiej.

Wreszcie opowiedziała Mike'owi i Alanie o swojej wizji tamtej nocy

podczas burzy i wszyscy troje zgodzili się, że ich ojcowie połączyli

siły jeszcze ten jeden raz, by pomóc dzieciom wyplątać się z

kłopotów.

Rozległa się muzyka z taśmy i Beth kroczyła powoli w kierunku

Mike'a i swego nowego życia. I rzeczywiście, czuła obecność Pete'a i

Erniego. Gdy wzięła Mike'a za rękę i stanęła przed pastorem, łzy

radości płynęły jej po twarzy.

Mike ścisnął jej rękę.

- Kocham cię - wyszeptał.

- Ja też cię kocham - szepnęła z wysiłkiem.

Ważne słowa zostały wypowiedziane, pierścionek matki wsunięty

na jej palec i wreszcie znalazła się w mocnych ramionach Mike'a.

- Na zawsze - szepnął.

Alana zaczęła wiwatować i zgromadzeni poszli za jej przykładem.

Mike uniósł głowę i uśmiechnął się do Beth.

- Pasujemy do siebie, pani Tremayne.

- Gotów na przyjęcie, panie Tremayne?

background image

- Jeśli nie ma innego wyjścia. - Przeszedł z nią nawą wśród

życzeń i gratulacji. - Ale kiedy się rozkręci, wymkniemy się -

powiedział cicho.

- Po co? - spytała Beth, rozdając uśmiechy.

- Nie mogę się doczekać, żeby sprawdzić, co za seksowną bieliznę

ukrywasz pod tą nobliwą suknią.

Beth pomyślała o białych jedwabnych fatałaszkach, które tak miło

ocierały się o jej skórę.

- Najzwyklejszą pod słońcem.

- Nie wierzę.

- Na Boga, myślisz, że jaką kobietą jestem?

- Taką, jakiej pragnę.

I Beth wreszcie wiedziała, że to prawda.

„Cóż, Pete, udało nam się. Nie było łatwo, ale byłoby marnie,

gdyby nie my".

„Na

to

wygląda.

Mike

i

Beth

sprawiają

wrażenie

najszczęśliwszych pod słońcem. Nawet Alana promienieje".

„Pewnie to ma coś wspólnego z tym Jackiem jak mu tam.

Wpatruje się w nią jak w obrazek. Ona też na niego zerka".

„Wiesz, Ernie, nie dziwi mnie to. Na tamtej kolacji po próbie

ślubu osiem lat temu Jack się upił, poprosił mnie na stronę i zwierzył

mi się. Zdaje się, że kochał Alanę od lat, ale nic nie mówił, bo była

dziewczyną Mike'a, a Mike był jego najlepszym przyjacielem".

„Więc czemu, u licha, siedział cicho, jak Mike zwiał?"

„Próbował, ale nie chciała mieć z nim nic wspólnego".

background image

„Teraz to wygląda całkiem inaczej. Siedzi obok niego i flirtuje jak

szalona. Zanim przyjęcie dobiegnie końca, będzie pił szampana z jej

pantofelka."

„Skoro przy tym jesteśmy, Ernie, przyjacielu, podaj butelkę".

„ Z przyjemnością. Chcesz cygaro? Importowane".

„Wiesz co, stary? Chętnie zapalę".

Beth rozejrzała się, czy goście dobrze się bawią. Pociągnęła

nosem. Po czym pochyliła się ku mężowi.

- Czuję cygaro.

- Nikt tu nie pali. Zapach musi dochodzić z zewnątrz.

- To mocny zapach. I pachnie jak... nieważne. Chyba oszalałam.

- Nie, nie oszalałaś - powiedział cicho Mike. - Ja też je teraz

czuję.

Spojrzała mu w oczy i zobaczyła w nich podejrzany ślad wilgoci.

- Mike, chyba nie myślisz...

- Tę markę kupował na specjalne okazje. A ta jest właśnie taka. - I

może jest tu, dzieląc nasze szczęście. - Wziął ją za rękę i splótł jej

palce ze swoimi. - W końcu właśnie zostałaś moją żoną. Cuda

przydarzają mi się dziś cały dzień.

- Miło, że tak powiedziałeś. Zacieśnił uścisk.

- Mam jeszcze coś w zanadrzu. Chodź ze mną do domu, to się

przekonasz.

- Teraz?

- Nie będą za nami tęsknić. A ja tak pragnę zostać z tobą sam na

sam.

background image

Beth wsunęła rękę w jego dłoń.

- Jestem do twojej dyspozycji.

„Trudno zdobyć te cygara, Ernie?" „Dlaczego pytasz?"

„Spójrz, dokąd zmierza szczęśliwa para. „Wymykają się!"

„Jasne. I jeśli się nie mylę, zanim się obejrzymy, będziemy

potrzebowali kolejnego pudełka cygar".

„O raju! Wnuki".


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Thompson Vicki Lewis W hawajskim rytmie (Harlequin Temptation 107)
Thompson Vicki Lewis Szalony weekend (Harlequin Temptation 18)
Thompson Vicki Lewis Ulubieniec kobiet (Harlequin Temptation 170)
Thompson Vicki Lewis Skradziony pocałunek
Thompson Vicki Lewis Strzala Kupidyna (Harlequin Temptation 63)
Thompson Vicki Lewis Boże Narodzenie w Connecticut (Harlequin Temptation 53)
Thompson Vicki Lewis Bądź moją walentynką (Harlequin Temptation 110)
Harlequin Temptation 018 Thompson Vicki Lewis Szalony weekend
Thompson Vicki Lewis Seks w Nowym Jorku (Harlequin Pokusa 13)
HT018 Thompson Vicki Lewis Szalony weekend
Thompson Vicki Lewis Boże Narodzenie w Connecticut
HT063 Thompson Vicki Lewis Strzala Kupidyna
HT170 Thompson Vicki Lewis Ulubieniec kobiet
051 Thompson Vicki Lewis U ciebie czy u mnie

więcej podobnych podstron