Howard Phillips Lovecraft
OPOWIADANIA
Azathoth
(Azathoth)
Gdy swiat sie zestarzal, a cuda zniknely z umyslów ludzi; gdy szare miasta podniosly w
zadymione niebo swe ponure i brzydkie wieze, w których cieniu nikt juz nie mógl snic o
sloncu czy wiosennych, ukwieconych lakach; gdy wiedza odarla ziemie z jej plaszcza
pieknosci, a poeci nie potrafili juz spiewac o niczym wiecej, jak tylko o ogladanych
pijanym okiem wypaczonych zjawach swych jestestw; gdy rzeczy prawdziwie
wartosciowe zaczely przemijac, a dzieciece nadzieje zniknely na zawsze, byl czlowiek,
który wywedrowal z zycia w poszukiwaniu krain, dokad uciekly sny swiata.
Niewiele napisano o imieniu i miejscu zamieszkania tego czlowieka, gdyz zajmowano sie
wtedy tylko rzeczywistoscia; stad obie te rzeczy sa bardzo tajemnicze. Wystarczy
wiedziec, ze mieszkal w miescie z wysokimi murami, w którym panowaly sterylne
zmierzchy i ze harowal calymi dniami wsród cieni i halasów. Wieczorami wracal do
pokoju, którego jedyne okno nie patrzylo na pola i lasy, lecz na brudny dziedziniec, na
który spogladaly w tepej rozpaczy tez inne okna. Mozna z nich bylo dostrzec tylko mury,
moze z wyjatkiem czegos, co dawalo sie zobaczyc, gdy czlowiek mocno sie wychylil i
spojrzal na wedrujace gwiazdy. Poniewaz jednak same sciany i okna musialy w krótkim
czasie doprowadzic do szalenstwa kogos, kto wiele snil i czytal, mieszkaniec tego pokoju
spedzal noc za noca na wychylaniu sie przez okno i przygladaniu sie fragmentom rzeczy
znajdujacych sie poza realnym swiatem i szaroscia wysokich miast. Po latach poczal
nadawac imiona wolno zeglujacym gwiazdom i wedrowac za nimi w wyobra ni, gdy
zeslizgiwaly sie poza zasieg wzroku.
Az w koncu jego zmysly otworzyly sie na wiele tajemnych perspektyw, których istnienia
nigdy nawet nie podejrzewano. Pewnej nocy, nad ogromna zatoka zostal polozony most i
scigane w snach nieba zstapily do okna samotnego obserwatora, zmieszaly sie z
zatechlym powietrzem w jego pokoju i uczynily go czescia swego slynnego cudu.
Weszly do jego pokoju rozszalale strumienie fioletowego lsnienia zorzy; wiry zlotego
pylu i ognia, wirujace do najdalszych przestrzeni i ciezkie od zapachu spoza swiatów.
Wlaly sie tam opiumowe oceany, oswietlone sloncami, których zwykle oko nie moglo
nigdy zobaczyc, majace w swych wirach dziwne delfiny i nimfy morskie niepamietnych
glebin. Bezglosna nieskonczonosc wirowala wokól marzyciela i unosila go ze soba w dal
nie dotykajac nawet jego ciala, które nadal sztywno wychylalo sie z samotnego okna.
Przez niezliczone dni plywy dalekich sfer kolysaly go delikatnie, laczac go z
uwielbianymi marzeniami, które inni ludzie juz utracili. W czasie wielu cykli, z czuloscia
pozostawialy go spiacego na zielonym brzegu oswietlanym przez wschodzace slonce; na
zielonym brzegu pachnacym kwiatami lotosu, znaczonym czerwonymi trzcinami...
Howard Phillips Lovecraft
Pamiec
(The Memory)
W dolinie Nis swieci slabo przeklety, ubywajacy ksiezyc, jego swiatlo przedziera sie
przez martwe liscie wielkiego drzewa upas. W glebi doliny, gdzie swiatlo nie siega,
miotaja sie archaiczne byty nie przeznaczone do ogladania. Roslinnosc na stokach wspina
sie wybujale; dzikie winogrona i pnacza wija sie wsród kamieni lezacych w ruinach
palaców, oplataja polamane kolumny i dziwne monolity, podnosza marmurowe plyty
dziedzinców ulozone przez zapomniane rece. Z drzew, które wyrastaja - gigantyczne - na
potrzaskanych dziedzincach spadaja male jablka; z glebokich piwnic pelnych skarbów
wylaza jadowite weze i pokryte luskami nienazwane istoty. Ogromne kamienie spia pod
przykryciem wilgotnych mchów, potezne sa tez sciany z których spadly. Budowniczowie
wznosili je przez caly czas i kiedys sluzyly dobrze, choc teraz mieszkaja pod nimi tylko
szare ropuchy.
Na samym dnie doliny plynie rzeka Than, o mulistych wodach zarosnietych zielskiem.
Wyplywa z ukrytych ródel, plynie do podziemnych grot, demon doliny nie wie wiec,
dlaczego jej wody sa czerwone ani dokad plynie.
Geniusz slizgajacy sie po promieniach ksiezyca rzekl do demona doliny: - Jestem stary i
wiele juz zapomnialem. Powiedz mi o czynach, wygladzie i imieniu tych, którzy
zbudowali to wszystko z kamienia. Demon odparl: - Jestem Pamiecia i znam wiedze
przeszlosci. Istoty te byly jak wody rzeki Than, nie mozna ich bylo zrozumiec. Ich
czynów nie pamietam, gdyz byly tylko chwila. Ich postac przypominam sobie mgliscie,
byli jak te male jablka na drzewie. Ich imie przypominam sobie wyra nie, gdyz
rymowalo sie z nazwa rzeki. Te istoty przeszlosci nazywaly sie Ludzmi.
Geniusz odlecial na sierp ksiezyca, a demon patrzyl z natezeniem na male jablko na
drzewie rosnacym na potrzaskanym dziedzincu.
* Czlowiek = ang. Man (przyp. tlum.)
Przeklad: Andrzej Ledwozyw
Howard Phillips Lovecraft
P
otomek
(The Descendant)
Moja najgorsza zmora jest mysl o omylnosci ludzkiej. Wedle diagnozy mego lekarza,
spodziewam sie, ze powinienem zostac pogrzebany w nastepnym tygodniu, ale...
W Londynie byl czlowiek, który krzyczal na dzwiek bicia dzwonów koscielnych. Zyl
calkiem samotnie, ze swym prazkowanym kotem w Gray's Inn, a ludzie uwazali go za
nieszkodliwego dziwaka. Jego pokój wypelniony byl ksiazkami najbardziej nudnego i
dziecinnego rodzaju, na których lekturze spedzal niekonczace sie godziny. Jedynym jego
pragnieniem bylo to, by zycie oszczedzilo mu tortury myslenia. Bylo ono dla niego z
pewnych powodów przerazajace i od wszystkiego, co poruszalo jego wyobra nie, uciekal
jak od zarazy. Byl bardzo wiotki, poszarzaly i pomarszczony. Sa jednak tacy, którzy
utrzymuja, ze nie byl tak stary, na jakiego wygladal. Strach pochwycil go w swe szpony.
Lada d wiek sprawial, ze wzdrygal sie z rozszerzonymi oczami i czolem pokrytym
potem. Poczal sie wystrzegac przyjaciól i towarzystwa, gdyz zadali odpowiedzi na swe
pytania, a on nie chcial ich udzielac. Ci, którzy kiedys znali go jako uczonego i estete,
mówili, ze zobaczenie go w obecnym stanie jest nad wyraz smutna rzecza. Odrzucil
wszystkich znajomych dawno temu i nikt nie mial pewnosci, czy opuscil swe miejsce
zamieszkania, czy po prostu odsunal sie na ubocze. Przez dziesiec lat, od chwili, gdy
wprowadzil sie do Gray's Inn, otaczalo go milczenie.
Az do nocy, w której mlody Williams kupil "Necronomicon".
Williams byl marzycielem. Mial tylko dwadziescia trzy lata, gdy sprowadzil sie do
starego domostwa, w którym czul obcosc i oddech kosmicznego wichru, wiejacego nad
szarym, wysuszonym czlowiekiem w pokoju obok. Zmuszal sie do przyja ni tam, gdzie
starzy przyjaciele nie odwazali sie tego robic. Fascynowalo go przerazenie osiadle na
wychudzonym, wymizerowanym sasiedzie. Ten zreszta zawsze budzil ludzkie
zainteresowanie, chociaz nikt go nie traktowal powaznie. Wciaz czegos wygladal i
nasluchiwal swym umyslem bardziej, niz oczami i uszami, które staral sie zaangazowac
do zatopienia sie w pozbawionych wyrazu lekturach. Gdy zas rozbrzmiewaly koscielne
dzwony, zatykal uszy i krzyczal, a mieszkajacy z nim szary kot miauczal przejmujaco, az
ostatnie dzwieki zginely w oddali.
Mimo staran, Williams nie potrafil sklonic swego sasiada do mówienia o rzeczach
glebokich i tajemniczych. Starzec nie zyl w zgodzie ze swym wygladem i obyczajami.
Udawal usmiech i lekki ton, rozprawiajac goraczkowo i pospiesznie o przyjemnych
blahostkach. Jego glos stale wznosil sie, az w koncu przechodzil w piszczacy i
zalamujacy sie falset. Sposób w jaki formulowal swe mysli byl jednak przemyslany i
dokladny, a najbardziej trywialne uwagi zawsze na miejscu, dlatego Williams nie dziwil
sie slyszac, ze starzec pracowal kiedys w Harrow i w Oksfordzie. Pó niej stwierdzono, ze
byl on lordem Northam; wspominano o jego niewatpliwie rzymskim pochodzeniu, choc
on sam odmawial przyznania sie do jakichkolwiek tajemnic zwiazanych ze soba. O jego
prastarym zamku rodowym na wybrzezu Yorkshire mówiono bardzo wiele dziwnych
rzeczy. Usmiechal sie tylko, gdy przyniesiono do jego domu pewien kamien, wyrabany z
solidnej skaly sterczacej nad Morzem Pólnocnym.
Tak biegly rzeczy az do chwili, gdy pewnej nocy Williams przyniósl do domu nieslawny
"Necronomicon" szalonego Araba Abdula Alhazreda. Wiedzial o tym straszliwym
woluminie od chwili, gdy ukonczyl szesnascie lat. Jego budzace sie zamilowanie do
dziwactw zaprowadzilo go do starego, przygarbionego ksiegarza na Chandos Street.
Williams zawsze dziwil sie, dlaczego ludzie bledna, gdy mówia o tym. Stary ksiegarz
powiedzial mu, ze przetrwalo tylko piec egzemplarzy, po wstrzasajacych edyktach
kaplanów i prawodawców skierowanych przeciwko temu dzielu i ze wszystkie sa
pozamykane z przerazajaca dokladnoscia przez bibliotekarzy, którzy odwazyli sie je
przeczytac. Lecz teraz nie tylko znalazl dostepna kopie, lecz nabyl ja na wlasnosc po
smiesznie niskiej cenie. Bylo to w zydowskim sklepie, w brudnym zaulku przy Clare
Market, gdzie juz uprzednio kupowal rózne dziwne rzeczy i prawie poczul sympatie do
starego lewity, gdy ten usmiechal sie przez gaszcz swej brody, nieswiadomy dokonanego
wielkiego odkrycia. Grube, oblozone skóra okladki z brazowymi sprzaczkami byly tak
bardzo widoczne, a cena tak absurdalnie niska...
Jeden rzut oka na tytul wystarczyl, aby wprawic go w zachwyt, a niektóre diagramy w
mglistym lacinskim tekscie wzniecily w jego mózgu najbardziej nieuswiadomione
wspomnienia. Czul, ze jest w najwyzszym stopniu zobligowany do zaniesienia tej
ciezkiej ksiegi do domu i rozpoczecia jej odcyfrowywania, wyniósl ja wiec ze sklepu w
takim pospiechu, ze stary Zyd az chichotal za nim niepokojaco. W koncu, gdy juz byla
bezpieczna w jego pokoju stwierdzil, ze zbitki liter i uciazliwe idiomy przekraczaja jego
mozliwosci lingwistyczne. Z niechecia zwrócil sie wiec do swego dziwnego,
przerazajacego przyjaciela, aby pomógl mu odcyfrowac pokretna, sredniowieczna lacine.
Gdy mlodzieniec wszedl do pokoju, lord Northam usmiechal sie glupkowato do swego
pregowanego kota. Zaskoczony wizyta wzdrygnal sie. Potem zobaczyl wolumin; omal
nie zemdlal, gdy Williams wymówil tytul.
Gdy ochlonal, opowiedzial swoja historie. Pospiesznym i niespokojnym szeptem mówil o
fantastycznych wytworach swego szalenstwa. Na koniec powiedzial swemu gosciowi, ze
byloby najlepiej, gdyby spalil te przekleta ksiege, a popioly rozrzucil na cztery wiatry.
Lord Northam zawsze sadzil, ze w jego dziejach musialo byc cos niedobrego od samego
poczatku, lecz nigdy nie wypowiadal ostatecznych konkluzji, zanim nie zbadal rzeczy
doglebnie. Byl dziewietnastowiecznym baronem z rodu, którego poczatki siegaly, jak
podawala dosc mglista tradycja, niewiarygodnie daleko. Istnialy rodzinne opowiesci o
pochodzeniu rodu z czasów przedsaksonskich, gdyz niejaki Luneus Gabinius Capito,
trybun wojskowy w Trzecim Legionie Augusta, stacjonowal w Lindum w Rzymskiej
Brytanii do czasu, gdy zostal pozbawiony dowództwa, z powodu wziecia udzialu w
pewnych rytach nie zwiazanych z zadna znana religia. Krazyly pogloski, ze Gabinius
dotarl do jaskini w nadmorskim urwisku, gdzie zbieral sie obcy lud i czynil w ciemnosci
Znaki Wielkich Przedwiecznych. Ludu tego Brytyjczycy bardzo sie obawiali. Byl
ostatnim z narodów z wielkiej krainy na zachodzie, które przetrwaly. Sama kraina
pograzyla sie w oceanie, pozostawiajac po sobie tylko wyspy z kamiennymi kregami i
swiatyniami, z których Stonehenge byla najwieksza. Oczywiscie nie bylo niczego
pewnego w opowiesci o tym, ze Gabinius zbudowal niezdobyta fortece nad przekleta
jaskinia, ze zawiazal sojusze z Piktami, Saksonami, Dunczykami i Normanami i ze z tej
linii pochodzil dumny towarzysz
Czarnego Ksiecia
, którego Edward III uczynil baronem
Northam. Te rzeczy nie byly pewne, choc czesto o nich mówiono. Po prawdzie dzielo
kamieniarskie Northam Keep bardzo przypominalo mur Hadriana. Jako dziecko, lord
Northam miewal szczególne sny, spiac w starej czesci zamku. Nabral wówczas stalego
przyzwyczajenia cofania sie wstecz we wspomnieniach, do jakichs na wpól amorficznych
scen, obrazów i wrazen, nie bedacych w zadnej czesci jego swiadomymi
doswiadczeniami. Stal sie marzycielem, dla którego zycie bylo mdle i
niesatysfakcjonujace, poszukiwaczem dziwnych królestw, kiedys dobrze znanych, lecz
nielezacych w zadnym widzialnym rejonie Ziemi.
Przepelniony uczuciem, ze rzeczywisty swiat jest jedynie atomem w tworzywie pustki i
zlowrózbnosci i ze nieznane moce naciskaja i przenikaje sfere poznanego w kazdym
punkcie, Northam w mlodosci polaczyl religie z okultystycznymi tajemnicami. W niczym
jednak nie mógl znale c zadowolenia, a gdy stal sie starszy, zlezalosc i ograniczenia
zycia zaczely go doprowadzac do szalenstwa. W latach dziewiecdziesiatych poczal parac
sie satanizmem i bezustannie pozeral kazda doktryne czy teorie, która wydawala sie
obiecywac ucieczke od scislych regul nauki i prawie niemozliwych do uswiadomienia
sobie praw Natury. Ksiegi takie, jak Ignatiusa Donnelly'ego o Atlantydzie, przyjmowal z
zapalem, podobnie jak dziela dziesiatków tajemniczych prekursorów Charlesa Forta,
które oczarowywaly go swymi fantazjami. Wedrowal chetnie calymi milami w pogoni za
opowiastkami o jakichs cudach; raz udal sie nawet na Pustynie Arabska szukajac
Bezimiennego Miasta wedlug slabych wskazówek, na które nikt inny nie zwracal uwagi.
Wzrosla w nim zwodnicza wiara w istnienie bramy, której znalezienie pozwoliloby mu
przejsc do tych zewnetrznych glebi, których echa odzywaly sie na dnie jego pamieci.
Mogla byc równie dobrze w swiecie widzialnym, jak tylko w jego umysle i duszy. Moze
w swym na wpól zbadanym umysle utrzymywal to tajemnicze polaczenie, które
uswiadomilo mu istnienie Wielkich Przedwiecznych i przyszle zycie w zapomnianych
wymiarach; które zwiazalo go z gwiazdami i z nieskonczonosciami i wiecznosciami za
nimi...
* Czarny Ksiaze to przydomek Edwarda, najstarszego syna króla Edwarda III. Zaslynal
on z pojmania w niewole króla Francji Jana II Dobrego podczas bitwy pod Poitiers
(1356, wojna stuletnia
Howard Phillips Lovecraft
Rzecz w swietle ksiezyca
(The Thing in the Moonlight)
Morgan nie jest wyksztalconym czlowiekiem. W istocie nawet nie potrafi mówic po
angielsku w spójny sposób. To wlasnie sprawilo, ze poczalem zastanawiac sie nad
slowami, które napisal, choc inni sie z nich smieli.
Byl sam tego wieczoru, gdy to sie wydarzylo. Opanowala go nagle niezwykla potrzeba
pisania i wziawszy do reki pióro, nakreslil co nastepuje:
"Nazywam sie Howard Phillips. Mieszkam przy College Street 66, w Providence, Rhode
Island. Dwudziestego czwartego listopada 1927 roku - teraz nie wiem nawet jaki jest rok
- zasnalem i snilem.
I nie bylem w stanie sie obudzic.
Mój sen rozpoczal sie na wilgotnym, porosnietym trzcinami bagnie, pod szarym,
jesiennym niebem. Na pólnocy wznosilo sie urwisko z inkrustowanych porostami
kamieni. Gnany jakims tajemniczym poszukiwaniem, wszedlem na szczyt czy tez grzbiet
tego porosnietego krzakami wzniesienia, znaczonego czarnymi paszczami jaskin
otwierajacych sie po obu stronach w glebi kamiennego plaskowyzu.
W niektórych miejscach, w górnej czesci waskiej rozpadliny, przejscie bylo osloniete
przez wystepy. Miejsca te byly krancowo ciemne i nieprzeniknione dla wzroku z powodu
porastajacych je krzaków. W jednym z nich poczulem szczególne dotkniecie strachu,
jakby jakies subtelne i bezcielesne emanacje z otchlani ogarnely ma dusze, lecz ciemnosc
byla zbyt wielka, bym mógl dostrzec zródlo mego niepokoju.
W koncu wydostalem sie na równine zarzucona omszalymi glazami, ze skapa gleba
oswietlana delikatnym swiatlem ksiezyca, które zastapilo wyczerpane juz swiatlo dnia.
Rzuciwszy wokól siebie okiem nie zauwazylem zadnej zywej istoty. Czulem jednak
bardzo szczególny ruch gleboko pode mnz, wsród szeleszczacych trzcin nawiedzonych
bagien, z których ostatnio wyszedlem.
Po przejsciu pewnej odleglosci, dotarlem do zardzewialych szyn linii tramwajowej i do
zzartych przez robactwo slupów, nadal podtrzymujacych obwisle i wypaczone druty
trakcji. Idac za ta linia natknalem sie wkrótce na zólty pojazd o numerze 1852, z dwiema
platformami, popularny w latach 1900 -1910. Nie bylo w nim nikogo, jednak byl w
sposób oczywisty gotowy do podrózy. Odbieraki byly na drutach, a powietrzny hamulec
od czasu do czasu dudnil pod podloga. Wszedlem do niego i na prózno rozgladalem sie
za wylacznikiem. Nie bylo tez d wigni prowadzacej, co moglo swiadczyc o chwilowej
nieobecnosci motorniczego. Usiadlem na jednym z siedzen. Slyszalem szelest rzadko
rosnacej trawy po lewej stronie i dostrzeglem ciemne postacie dwóch mezczyzn,
wynurzajace sie w swietle ksiezyca. Mieli charakterystyczne czapeczki towarzystwa
tramwajowego i nie watpilem, ze to konduktor i motomiczy. Nagle jeden z nich
pociagnal nosem ze szczególna ostroscia i podniósl twarz, aby zawyc do ksiezyca. Drugi
opadl na czworaki i pobiegl w strone pojazdu.
Zareagowalem natychmiast i wybieglem z tramwaju. Bieglem az do utraty tchu - nie
dlatego, ze konduktor opadl na czworaki, ale dlatego, ze twarz motorniczego byla
zaledwie bialym stozkiem, z którego wyrastaly krwistoczerwone wyrostki...
Jestem swiadom tego, ze to tylko sen, lecz jawa nie jest przyjemniejsza.
Od tej przerazajacej nocy modle sie tylko o przebudzenie, które jednak nie nastepuje.
Zamiast tego stwierdzam, ze jestem mieszkancem tego przerazajacego, sennego swiata.
Pierwsza noc ustapila miejsca switowi, a ja wedrowalem bez celu po samotnych,
bagnistych krainach. Z nastaniem kolejnej nocy, nadal wedrowalem majac nadzieje na to,
ze sie przebudze. Lecz nagle, gdy rozchylilem chwasty, zobaczylem przed soba prastary
tramwaj, a obok niego to cos o stozkowatej twarzy podnoszace glowe w dziwnych
promieniach ksiezyca.
Powtarzalo sie to codziennie. Noc przenosila mnie zawsze do tego przerazajacego
miejsca. Próbowalem pozostawac w bezruchu, gdy zapadal zmrok, lecz musialem
wedrowac w mych snach, gdyz zawsze budzilem sie widzac te rzecz, wyjaca przede mna
w bladym swietle ksiezyca. Odwracalem sie wtedy i uciekalem jak szalony.
Boze! Kiedy sie wreszcie obudze?"
To napisal Morgan. Udam sie na College Street numer 66 w Providence, lecz obawiam
sie tego, co móglbym tam zastac.
Przeklad: Andrzej Ledwozyw
Howard Phillips Lovecraft
ALCHEMIK
( The Alchemist )
Wysoko, na poro ni tym traw wierzcho ku wzgórza, którego zbocza i podstaw porastaj le ne
ost py z pokrzywionymi, pos pnymi drzewami, stoi stare zamczysko moich przodków. Od stuleci jego
blanki i krenele spogl da y ponuro na dzik i surow okolic woko o, pe ni c funkcje siedziby i warowni
dumnego rodu, którego szlachetna linia starsza jest nawet ni poro ni te mchem zamkowe mury. Owe
stare, nadgryzione z bem czasu wie yce sk ada y si ongi, jeszcze w czasach feudalizmu, na jedn z
najbardziej przera aj cych i strasznych fortec w ca ej Francji. Z jego machiku owych gzymsów i
podwy szonych blanków odpierano ataki baronów, hrabiów, a nawet królów, na tyle skutecznie, e jego
przestronne komnaty nigdy nie rozbrzmiewa y echem kroków naje
ców. Jednak w miar up ywu czasu
wszystko si zmieni o. Lata chwa y nale
y ju do przesz
ci. Ubóstwo granicz ce z n dz w po czeniu
z dum naszego imienia nie pozwalaj
na z agodzenie tego stanu poprzez prowadzenie kupieckiego trybu
ycia sta o si przyczyn , i moi przodkowie nie zdo ali utrzyma posiad
ci w stanie dawnej chluby i
chwa y, za odpadaj ce od gzymsów kawa ki kamieni, chwasty pieni ce si w parkach, wysch a fosa, le
wybrukowane dziedzi ce i chyl ce si ku upadkowi zewn trzne wie e, podobnie jak zapadaj ce si
posadzki, z arta przez korniki boazeria i wyblak e gobeliny - wszystko to zdawa o si opowiada pos pna
histori o czasach minionej wietno ci. W miar up ywu wieków najpierw jedna, potem za druga z
czterech wie zosta a opuszczona i pozostawiona, by obróci si w ruin . Ma koniec nieliczni ju
potomkowie pot
nych ongi w adców maj tku zagnie dzili si w ostatniej wie y.
To w
nie w jednej z ogromnych komnat owej wie y przyszed em na wiat ja: Antoine, ostatni z
nieszcz snych, przekl tych hrabiów de C..., 90 d ugich lat temu. W tych murach i po ród mrocznych,
cienistych ost pów le nych, dzikich w wozów i grot na zboczu wzgórza poni ej, sp dzi em pierwsze lata
mego burzliwego ycia.
nie zna em moich rodziców. Ojciec zgin w wieku lat 52 zabity przez kamie , który jakim
sposobem odpad od gzymsu jednej z opuszczonych wie , na miesi c przed moim przyj ciem na wiat.
Matka umar a w po ogu, a opiek nade mn i moj edukacj , przej ostatni z zamkowych s ug, stary,
wierny cz ek o wybitnej inteligencji, którego imi brzmia o, jak pami tam, Pierre. By em jedynakiem i
doskwiera mi brak towarzystwa, który by wynikiem osobliwego stylu wychowania, narzuconego mi przez
podstarza ego opiekuna, nie pozwalaj cego na spotykanie si z dzie mi wie niaków, bawi cymi si zwykle
na równinach u podnó a wzgórza. Pierre powiedzia , e zakaz ten obowi zywa mnie dlatego, i jako
szlachetnie urodzonemu nie uchodzi o mi przebywa w towarzystwie ludzi z plebsu. Teraz wiem jednak, e
chcia w ten sposób nie dopu ci , bym us ysza pog oski o przera aj cej kl twie, jaka ci
a na naszym
rodzie; o której plotki kr
y do szeroko, rozg aszane i ubarwiane przez wie niaków opowiadaj cych je
sobie nawzajem, z podnieceniem i ze zgroz , wieczorami, przy rozgrzanych przyjemnie kominkach ich
chat.
Tak odizolowany i pozostawiony samemu sobie sp dzi em d ugie godziny mego dzieci stwa na
studiowaniu starych ksi g, których bez liku by o w nawiedzanej przez cienie bibliotece zamczyska, lub te
kr
em bez celu po widmowym lesie, którego rozleg a po
si ga a nieomal podnó a pot nego
pagórka.
By mo e wskutek takiego, a nie innego otoczenia, mój umys bardzo wcze nie ogarn a mgie ka
melancholii. Moja uwaga za skupi a si na nauce i zg bianiu mrocznych, okultystycznych sztuk.
O moim rodzie powiedziano mi mo liwie jak najmniej, nie mniej nawet tak sk py zapas
informacji zdo
wprawi mnie w t gie przygn bienie. By mo e to wahanie z jakim mój stary opiekun
rozmawia ze mn o moich przodkach spowodowa o pojawienie si w mym sercu dojmuj cej zgrozy, która
narasta a z ka
wzmiank o moim wielkim domu. Kiedy przesta em by dzieckiem zdo
em zrozumie
oderwane fragmenty rozmów, przej zyczenia i zapomnienia, które staruszkowi w miar up ywu lat
zdarza y si coraz cz ciej, i po czy em je z pewn okoliczno ci , która zawsze wydawa a mi si dziwna,
teraz za uwa
em j za jawnie przera aj
. Okoliczno o której wspomnia em to m ody wiek w jakim
hrabiowie z mego rodu rozstawali si z tym wiatem. Z pocz tku uwa
em to za rzecz zwyczajn , s dz c,
by mo e nale eli my do rodu ludzi yj cych krótko "z natury", w ko cu jednak zacz em zg bia
szczegó y poszczególnych przedwczesnych zgonów i czy je z dygresjami staruszka, który cz sto mówi
o kl twie jaka przez stulecia nie pozwoli a kolejnym dziedzicom mego tytu u na prze ycie wi cej ni
trzydziestu dwóch lat.
Na dwudzieste pierwsze urodziny otrzyma em od Pierre'a rodzinny dokument, który, jak mi
powiedzia , przechodzi od wielu pokole z ojca na syna i trafia w r ce kolejnych spadkobierców tytu u.
Jego tre by a doprawdy wielce osobliwa, i gdy przeczyta em go z uwag , potwierdzi y si moje
najmroczniejszc przypuszczenia. Moja wiara w rzeczy nadnaturalne by a wówczas bardzo silnie
zakorzeniona, w przeciwnym bowiem razie nawet nie zadawa bym sobie trudu, by rzuci okiem na ów
po
y ze staro ci dokument. Przeniós mnie on do mrocznych lat trzynastego wieku, kiedy stare
zamczysko, w którym si znajdowa em, by o przera aj
, straszliw , niezdobyt fortec .
Na kartach dokumentu zawarta by a historia o pewnym starcu, który mieszka ongi w naszym
maj tku, cz eku wielce utalentowanym, cho by on jedynie prostym wie niakiem, o imieniu Michel, do
którego dodawano zwykle przydomek Mauvais - co znaczy Z y. Cieszy si on. sk din d zas
on ,
paskudn reputacj . Studiowa nauki nieznane jego ziomkom, poszukuj c rzeczy takich jak Kamie
Filozoficzny, czy Eliksir Wiecznego ycia i, jak g osi a fama, posiada ogromn wiedz z zakresu Czarnej
Magii i Alchemii.
Michael Mauvais mia jedynego syna, imieniem Charles; m odzie ca "bieg ego" podobnie jak on w
tajemniczych sztukach, zwanego Le Sorcier - czyli Czarownik. Para ta, unikana przez wie niaków -
podejrzewana by a o najbardziej odra aj ce praktyki. Mówiono, e Michel spali
ywcem swoj
on , by
j w ofierze Diab u; tym dwóm przera aj cym indywiduom przypisywano równie niezliczone i
niewyja nione zagini cia dzieci tutejszych wie niaków. Pomimo mrocznej natury przejawianej tak przez
ojca jak i przez syna, ich ciemne dusze rozja nia jeden jedyny promyk cz owiecze stwa: z y starzec z
ca ego serca kocha swojego syna, podczas gdy m odzieniec darzy swojego ojca bardziej ni synowskim
afektem.
Której nocy na zamku powsta o nieopisane zamieszanie, spowodowane znikni ciem m odego Godfreya,
syna hrabiego Henri. Grupa poszukiwawcza z odchodz cym od zmys ów ojcem na czele, przyby a do chaty
czarowników i natkn a si tam na Michela Mauvais gotuj cego co w ogromnym, buchaj cym par kotle.
Bez konkretnej przyczyny, w nag ym przyp ywie w ciek
ci i rozpaczy, hrabia rzuci si na starego
czarownika i zacz go dusi . Nie rozlu ni u cisku, dopóki ze starca nie usz y resztki ycia. Tymczasem,
rozradowani s
cy oznajmili o odnalezieniu panicza Godfreya w odleg ej i nie wykorzystywanej
komnacie wielkiego zamczyska, stwierdzaj c tym samym, cho po niewczasie, e Michel Mauvais umar
na pró no. Kiedy hrabia i jego towarzysze odwrócili si od stygn cego z wolna cia a starca, spomi dzy
drzew wy oni a si pos pna sylwetka Charlesa le Sorcier. Zdenerwowani s
cy wyja nili mu co si sta o,
jednak m czyzna przez chwil wydawa si nie poruszony mierci ojca. Nagle, podchodz c wolno do
hrabiego, dobitnie wypowiedzia przera aj ce s owa kl twy, która od tej pory sp dza a sen z powiek
kolejnym dziedzicom rodu de C...:
"niechaj nigdy szlachcic z twego rodu nie prze yje wi cej lat ni ty!"
Po czym odskoczywszy w ty , w cie drzew, wyrwa spomi dzy fa d swej tuniki fiolk bezbarwnego p ynu
i cisn wszy j w twarz mordercy swego ojca rozp yn si w mroku nocy. Hrabia skona na miejscu i
pogrzebano go nast pnego dnia, w kilka godzin po jego trzydziestych drugich urodzinach, nie odnaleziono
ladu zabójcy, pomimo i grupki uzbrojonych wie niaków przeczesa y okoliczne lasy i pastwiska wokó
wzgórza.
Czas i brak kogo kto móg by przypomina o niej, zatar wspomnienia kl twy w umys ach rodziny
zmar ego hrabiego, tote kiedy Godfrey, mimowolny sprawca ca ej tragedii zgin , przeszyty strza , na
polowaniu, w wieku lat 32, jedyn reakcj by smutek i al wywo any jego przedwczesnym odej ciem.
Kiedy jednak, wiele lat pó niej nast pny hrabia, imieniem Robert zosta znaleziony bez ycia na pobliskim
polu, i nie wykryto konkretnej przyczyny jego zgonu, wie niacy pocz li szepta , e ich senior, na krótko
przed spotkaniem ze mierci sko czy 32 lata. Louis, syn Roberta w tym samym wieku co ojciec utopi si
w zamkowej fosie, i od tej pory, upiorna kronika przera aj cych wypadków ci gnie si przez ca e stulecia -
Henri, Robertowie, Antoineowe i Armandowie - wszyscy oni zostali skoszeni przez bezlitosn kostuch ,
gdy liczyli sobie prawie dok adnie tyle samo lat co ich przodek, kiedy zamordowa starego Michela
Mauvais.
To co przeczyta em upewni o mnie, e zosta o mi jeszcze najwy ej jedena cie lat. ycie które
dot d sobie lekcewa
em, sta o si mi cenniejsze z ka dym mijaj cym dniem, gdy zag bia em si coraz
dalej i dalej w wiat tajemnych sztuk czarnej magii. Poniewa
em w odosobnieniu, nowoczesna nauka
nie mia a na mnie najmniejszego wp ywu i pracowa em z równym zaci ciem jak stary Michel i Charles,
usi uj c zg bi sekrety demonologicznych i alchemicznych nauk. Mimo to w aden sposób nie potrafi em
wyt umaczy dziwnej kl twy spoczywaj cej na moim rodzie. W chwilach niezwyk ej wr cz racjonalno ci,
by em nawet gotów szuka naturalnego wyja nienia. Jednak - kiedy poszukiwania naukowe spe
y na
niczym - powróci em do okultystycznych studiów i próby znalezienia zakl cia, które uwolni oby mój ród
od przera aj cego brzemienia. Jednego by em absolutnie pewny. Nigdy nie powinienem si o eni , bo je li
nie powstanie nast pna ga
naszej rodziny, by mo e kl twa zako czy si na mojej osobie.
Gdy dobiega em trzydziestki, stary Pierre zosta wezwany w ostatni podró do najodleglejszej z
krain. Pogrzeba em go w asnor cznie pod kamieniami na dziedzi cu, po którym tak lubi przechadza si
za ycia. Zosta em wi c sam w pos pnych murach fortecy, a d awi ce uczucie samotno ci sprawi o, i
umys przesta buntowa si przed nieuchronn zgub i praktycznie rzecz bior c pogodzi em si z tym, e
podziel los moich przodków. Wiele czasu zajmowa o mi obecnie zwiedzanie ruin, opuszczonych sal i
wie starego zamczyska, do których w m odo ci nie pozwala mi zagl da strach, i w których -jak mawia
stary Pierre - od czterech stuleci nie posta a ludzka stopa. Napotka em tam wiele osobliwych i
przera aj cych rzeczy. Moje oczy spogl da y na meble pokryte naniesionym przez stulecia kurzem i
prze arte do cna przez wilgo i grzyby. Wsz dzie rozci ga y si grube, lepkie, odra aj ce paj czyny, a w
nieprzeniknionych ciemno ciach rozlega si
opot ogromnych, skórzastych, nietoperzych skrzyde .
Prowadzi em dok adny dziennik, zapisuj c w nim dok adnie dni, a nawet godziny, gdy ka dy
ruch wahad a starego zegara stoj cego w bibliotece zdawa si przypomina mi o nieuchronno ci mego
losu. W ko cu nadszed czas, którego tak si obawia em. Poniewa moi przodkowie po egnali si z yciem
na krótko przed uko czeniem 32 roku ycia, osi gn wszy ów z owieszczy wiek zacz em spodziewa si ,
e mier mo e zaskoczy mnie praktycznie w ka dej chwili, nic wiedzia em w jakiej dziwnej objawi mi
si postaci, wiedzia em wszak, i nie b
jej potuln pasywn ofiar . Z ywszym wigorem wznowi em
zwiedzanie starego zamku i przepatrywanie znajduj cych si w nim osobliwo ci.
Sta o si to podczas najd
szej z moich w drówek w opuszczonej cz ci zamku na mniej ni
tydzie przed fataln godzin , która, jak si obawia em, b dzie ostateczn granic mego ziemskiego
ywota, i której prze ycia nie udzi em si w naj mielszych marzeniach. Przez wi ksz cz
ranka
kr ci em si w gór i w dó po na wpó zniszczonych schodach w jednej z najbardziej zapuszczonych,
pradawnych wie . Po po udniu postanowi em odwiedzi ni sze poziomy schodz c w g b czego , co
wygl da o na redniowieczne lochy lub, by mo e, prochowni . Kiedy w drowa em wolno wzd
pokrytego warstewk saletry przej cia u podnó a ostatnich schodów stwierdzi em, e pod
e jest
wyj tkowo wilgotne i niebawem w migotliwym wietle pochodni spostrzeg em, i dalsz drog zagradza
mi gruba, lepa, pokryta wodnymi zaciekami ciana. Odwróci em si , by zawróci , gdy wtem mój wzrok
pad na niewielk uchyln klap z elaznym kó kiem po rodku, znajduj
si dok adnie pod moimi
stopami. Odst pi em o krok i pochyliwszy si , unios em j z trudno ci ods aniaj c mroczn czelu , z
której buchn podmuch cuchn cego powietrza o ma o nie gasz c mojej pochodni; w jej z otawym blasku
dostrzeg em szczyt w skich kamiennych schodów. Kiedy, pochyliwszy d
z pochodni w g b otworu,
stwierdzi em, i
uczywo pali si swobodnie i nie zamierza zgasn
, podj em decyzj . Stopni by o sporo i
prowadzi y one do w skiego kamiennego korytarza, który, o czym by em przekonany, musia znajdowa
si g boko pod powierzchni ziemi. By on, jak si okaza o bardzo d ugi i ko czy si masywnymi
bowymi drzwiami, ociekaj cymi wilgoci i uparcie opieraj cymi si podejmowanym przeze mnie
próbom ich otwarcia. Gdy po pewnym czasie zaprzesta em pró nych wysi ków, i zawróci em ku schodom,
prze
em najbardziej zdumiewaj cy, mro cy krew w
ach szok, jaki jest w stanie ogarn ludzki
umys .
Nagle, bez ostrze enia, us ysza em jak ci kie drzwi za moimi plecami otwieraj si powoli, przy
wtórze skrzypienia zardzewia ych zawiasów. Moich pierwszych wra
po prostu nie sposób opisa .
Spotkanie, w miejscu takim jak ten opuszczony stary zamek z ewidentnym dowodem obecno ci cz owieka,
czy ducha wywo
o w moim mózgu uczucie dojmuj cej, przenikaj cej do szpiku ko ci zgrozy. Kiedy si
w ko cu odwróci em i spojrza em w kierunku ród a d wi ku, skamienia em z przera enia. W prastarych
gotyckich drzwiach sta jaki cz owiek. By to m czyzna nosz cy d ug ciemn , redniowieczn tunik i
myck . Jego d ugie w osy i g sta broda mia y przera liwy, ciemny odcie . Czo o wydawa o si
nienaturalnie wysuni te do przodu, policzki zapadni te i pokryte niewiarygodnie g bokimi zmarszczkami,
a jego d ugie, powykrzywiane i przypominaj ce szpony r ce, by y niemal marmurowo bia e; tak bia ych
k nie widzia em jeszcze u adnego cz owieka. Jego sylwetka, chuda jak u ko ciotrupa by a dziwnie
przygarbiona i nieomal gin a w ród fa d lu nej, osobliwej szaty.
Najbardziej zdumiewaj ce by y
jednak jego oczy - bli niacze jaskinie bezdennej czerni, przepe nione zrozumieniem i wiedz , nasycone
jednak robaczywym, niemal namacalnym z em. Wpatrywa y si teraz we mnie, przeszywaj c m dusz
jadem nienawi ci i sprawia y, e sta em w bezruchu, jak wro ni ty w ziemi . Wreszcie posta przemówi a
tubalnym g osem, który zmrozi mnie do szpiku ko ci sw pustk i nieskrywan wrogo ci . J zyk, jakim
pos ugiwa si ów m czyzna by pewn form
aciny u ywanej przez redniowiecznych uczonych i któr
zna em dzi ki zg bieniu rozlicznych dzie starych alchemików i demonologów. Widmo powiedzia o mi o
kl twie, która wisia a nad mym rodem, o moim zbli aj cym si ko cu, o morderstwie Michela Mauvais
pope nionym przez mego przodka i o upojnej zem cie Charlesa Le Sorcier. nieznajomy opowiedzia mi
równie o tym, jak m ody Charles znikn wszy w mroku nocy, powróci , wiele lat pó niej, by zabi
hrabiego Godfreya, na polowaniu, kiedy dziedzic osi gn okre lony wiek, zbli ony do wieku w jakim
ojciec jego dokona okrutnego zabójstwa; oraz o tym jak potajemnie powróci do zamczyska, gdzie, nie
zauwa ony przez nikogo, zamieszka w podziemnej komnacie, w drzwiach której sta obecnie upiorny
narrator, o tym jak dopad Roberta, syna Godfreya, na polu i napoiwszy go - przemoc - trucizn ,
pozostawi trzydziestodwuletniego m czyzn na mier w d ugich m czarniach, wype niaj c tym samym
owrogie s owa swej kl twy.
W tym momencie pozostawiona zosta a w sferze domys ów kwestia rozwi zania najwa niejszej tajemnicy:
w jaki sposób mianowicie kl twa mog a trwa przez stulecia, skoro niew tpliwie musia nadej taki dzie ,
Charles Le Sorcier rozsta si z yciem: m czyzna bowiem zmieni temat i zaj si opowie ci o
alchemicznych badaniach dwóch czarowników - ojca i syna, mówi c przede wszystkim o badaniach
Charlesa Le Sorcier dotycz cych eliksiru, który da by pij cej go osobie wieczne ycie i m odo . Jego
entuzjazm na krótk chwil przygasi p on cy w jego oczach p omie nienawi ci, która w pierwszej chwili
tak mnie przerazi a, ale nieoczekiwanie wrogo powróci a i, z g
nym w owym sykni ciem, obcy uniós
trzyman w d oni szklan fiolk , zamierzaj c, jak si domy li em zako czy mój ziemski ywot w taki sam
sposób, jak Charles Le Sorcier przed sze ciuset laty u mierci mego przodka.
Kierowany dziwnym instynktem przetrwania zerwa em wi
ce mnie, niewidzialne okowy l ku i
cisn em dogasaj
ju pochodni w upiorn posta stanowi
dla mnie miertelne zagro enie.
Us ysza em trzask p kaj cej i niegro nej ju Fiolki, rozstrzaskuj cej si o kamienn posadzk , gdy tunika
dziwnego m czyzny zapali a si o wietlaj c ca e pomieszczenie upiornym, krwistopomara czowym
blaskiem. Wrzask przera enia i bezsilnej w ciek
ci wydany przez niedosz ego zabójc by zbyt wielkim
ci
arem dla moich starganych nerwów i zemdlony run em na lisk , wilgotn posadzk .
Kiedy doszed em do siebie wszystko ton o w przera aj cej ciemno ci, a mój umys na krótk
chwil sparali owa a zgroza, e móg bym ujrze co wi cej, nie mniej jednak ciekawo okaza a si
silniejsza.
Kim - zapytywa em sam siebie - by ów z y cz owiek i w jaki sposób znalaz si w murach tego
zamczyska? Dlaczego szuka zemsty za mier Michela Mauvais i w jaki sposób kl twa przetrwa a stulecia
po mierci Charlesa le Sorcier?
Strach opu ci mnie, bowiem wiedzia em, e ten którego pokona em by g ównym ród em mego
zagro enia i to on mia zada mi mier , by kl twa mog a si spe ni . Teraz by em wolny i przepe nia o
mnie pragnienie dowiedzenia si czego wi cej o z owieszczej istocie, która przez stulecia nawiedza a mój
ród i zmieni a m m odo w pasmo nie ko cz cego si koszmaru.
Ogarni ty dz zacz em grzeba w kieszeniach w poszukiwaniu krzesiwa i stali, po czym
zapali em drug , nie u ywan pochodni , jak mia em przy sobie. Blask uczywa o wietli przede
wszystkim le
na ziemi, skr con i poczernia posta tajemniczego m czyzny. Upiorne oczy by y
teraz zamkni te. Poniewa by to odra aj cy widok odwróci em si i wszed em do komnaty za gotyckimi
drzwiami. Znalaz em za nimi co , co przypomina o laboratorium alchemika. W jednym rogu znajdowa a
si sterta l ni cego,
tego metalu, który l ni i migota w blasku mojej pochodni. Mog o to by z oto, ale
nie przystan em by to sprawdzi , bowiem ostatnie prze ycia wp yn y na mnie w nader osobliwy sposób.
W drugim ko cu komnaty znajdowa si otwór prowadz cy do jednego z dzikich w wozów w mrocznych
ost pach lasu porastaj cego zbocze wzgórza. Dopiero teraz, przepe niony zdumieniem, u wiadomi em
sobie w jaki sposób cz owiek ów dosta si do zamku.
Wyszed em z pomieszczenia. Zamierza em min szcz tki nieznajomego, nawet na niego nie
spogl daj c, ale gdy si do zbli
em wyda o mi si , e us ysza em s aby d wi k, jak gdyby w
poczernia ym ciele tli a si jeszcze iskierka plugawego ycia. Z odraz pochyli em si , by przyjrze si
zdeformowanemu, nadpalonemu cia u spoczywaj cemu na ziemi, nagle te przera aj ce oczy, czarniejsze
nawet ni osmalona twarz, w której by y osadzone, otworzy y si szeroko w wyrazie, którego nie potrafi
okre li . Sp kane wargi szepta y niezrozumia e dla mnie s owa. Raz wychwyci em nazwisko Charlesa Le
Sorcier, w pewnej chwili wydawa o mi si , e s ysz niewyra ne: "lata" i "kl twa". By o to jednak zbyt
ma o, by zrozumie sens tej bez adnej wypowiedzi. Widz c, e nie pojmuj znaczenia jego s ów,
czyzna drgn , a w jego oczach raz jeszcze rozb ys p omie wrogo ci. Wzdrygn em si mimowolnie,
i naraz ów ludzki wrak, resztk sit uniós upiorn , osmalon g ow z wilgotnej, zapadni tej, liskiej
posadzki.
Sparali owa mnie strach, a ten nieszcz nik, le cy przede mn strz p cz owieka,
wykrzycza poprzez sp kane usta s owa, które od tej pory b
n ka mnie dniami i nocami:
"G upcze!" - zakrzykn - "Nie domy lasz si mojej tajemnicy? Czy brak ci mózgu, e nie potrafisz
rozpozna czyja wola przez sze stuleci czuwa a, by spe niona by a potworna kl twa ci
ca na twym
rodzie? Czy nie mówi em ci o wielkim eliksirze wiecznego ycia? Nie wiesz, e sekret Alchemii zosta
rozwi zany? To Ja! Ja! Ja! Prze
em ca e sze set lat, by dope ni mej zemsty. Jam jest bowiem Charles
Le Sorcier!"
BESTIA W JASKINI
(The Beast in the Cave)
Straszliwe przypuszczenie, ko acz ce si nie mia o w moim niech tnym temu i oszo omionym
umy le, sta o si upiorn rzeczywisto ci . Zgubi em si i to na dobre w ogromnych, przypominaj cych
labirynt, korytarzach Jaskini Mamutów. Obracaj c si w obie strony i wyt
aj c wzrok nie by em w stanie
dostrzec adnego znaku, który pomóg by mi dotrze do drogi prowadz cej na zewn trz. Nie mog ju
ej oszukiwa samego siebie. musz pogodzi si z faktem, e by mo e ju nigdy nie zobacz
wiat a
dziennego, ani rozleg ych równin czy uroczych wzgórz zewn trznego wiata. Utraci em nadziej . Niemniej
jednak, poniewa
ycie moje indoktrynowa y studia filozoficzne, oboj tno jak nieodmiennie
zachowywa em nie przysporzy a mi nawet odrobiny satysfakcji - cz sto bowiem czyta em, e ofiary
podobnych zachowa popada y w dziki sza ; ja jednak nie do wiadczy em niczego podobnego i od chwili,
kiedy u wiadomi em sobie rozpaczliwo swej sytuacji, sta em spokojnie, pogr
ony niemal w
kompletnym bezruchu.
My l, e najprawdopodobniej dotar em zbyt daleko, by mog a mnie odnale grupa
poszukiwawcza, równie nie by a w stanie wytr ci mnie z równowagi. Je eli ju musz tu umrze ,
stwierdzi em, miast na cmentarzu, ko ci moje spoczn w owej przera aj cej, majestatycznej jaskini i
bardziej ni rozpacz my l ta natchn a mnie spokojem i oboj tno ci .
Najpierw poczuj pragnienie, pomy la em. Wiedzia em, i niektórzy w podobnej sytuacji
potraciliby zmys y -ja jednak czu em, e taki koniec nie jest mi pisany, nieszcz cie jakie mi si przytrafi o
by o jedynie moj win , jako e nie mówi c ani s owa przewodnikowi oddali em si od grupy
wycieczkowiczów i po ponad godzinnej w drówce zakazanymi korytarzami jaskini stwierdzi em/ e nie
jestem w stanie odnale powrotnej drogi w ród mrocznych zakamarków kamiennego labiryntu.
Moja latarka zacz a ju przygasa , niebawem otocz mnie nieprzeniknione i niemal namacalne
ciemno ci panuj ce w trzewiach ziemi. Stoj c tak, w s abym migocz cym wietle, zastanawia em si
leniwie nad konkretnymi okoliczno ciami mego zbli aj cego si ko ca. Przypomnia em sobie zas yszane
opowie ci o kolonii gru lików, którzy zamieszkali w tej gigantycznej grocie licz c na odzyskanie zdrowia
w orze wiaj cym klimacie podziemnego wiata z jego jednolit temperatur , czystym powietrzem, cisz i
spokojem, a miast tego znale li jedynie mier w osobliwej i upiornej postaci. Widzia em sm tne szcz tki
ich le skleconych chatynek, mijaj c je wraz z wycieczk , i zastanawia em si , jaki naturalny wp yw móg
wywrze d ugi pobyt w tej ogromnej i milcz cej jaskini na kogo tak zdrowego i krzepkiego jak ja. Teraz,
mówi em sobie pos pnie w duchu, mia em okazj si o tym przekona , zak adaj c rzecz jasna, e brak
wody nie sk oni mnie do szybszego rozstania si z yciem.
W ko cu moja latarka zgas a zupe nie; w tej sytuacji postanowi em wykorzysta ka
szans ,
ka
nawet n jw tpliwsz mo liwo wydostania si z jaskini z yciem i nie szcz dz c p uc, wyda em
seri g
nych okrzyków, licz c, e tym ha asem zwróc uwag przewodnika mojej grupy.
Niemniej jednak, kiedy to uczyni em, poczu em w g bi serca, e moje wysi ki posz y na marne, a
mój g os, zwielokrotniony i odbity gromkim echem od niezliczonych watów mrocznego labiryntu woko o,
dotar jedynie do moich uszu.
nagle, zgo a nieoczekiwanie, co przyku o moj uwag i momentalnie spi em si w sobie. Wydawa o mi
si bowiem, e s ysz
agodny odg os zbli aj cych si stóp, krocz cych po kamiennym pod
u jaskini.
Czy by ratunek mia przyby tak szybko? Czy wszystkie moje mro ce krew w
ach l ki by y
pró ne, gdy przewodnik, zauwa ywszy, i samowolnie oddali em si od grupy, pod
moim ladem i
odnalaz mnie w korytarzu tego gigantycznego wapiennego labiryntu? Podczas gdy w moim umy le k bi y
si owe radosne rozmy lania, moje usta otwar y si do kolejnego krzyku, aby pomoc mog a dotrze do
mnie szybciej, lecz zaraz uczucie rado ci zmieni o si w czyst zgroz , nas uchiwa em bowiem, a s uch
mia em czujny i bardziej wyostrzony przez panuj
w jaskini grobow cisz , i z przera eniem
wiadomi em sobie, e kroki, które si do mnie zbli
y, nie przypomina y odg osu kroków
CZ OWIEKA! W nieziemskiej ciszy d wi k obutych stóp przewodnika powinien brzmie niczym serie
ostrych, dono nych uderze . Te za by y cichsze i bardziej ukradkowe, jak st panie kocich ap. Poza tym,
kiedy wyt
em s uch, mia em wra enie, e wychwytuj odg os st pania nie dwóch, a CZTERECH stóp.
By em teraz przekonany, e moje wo anie zaniepokoi o i przyci gn o tu jakie dzikie zwierz ,
by mo e górskiego lwa, który przez przypadek zab dzi do jaskini. Kto wie, zastanawia em si , mo e
Wszechmocny przypisa mi szybsz i bardziej lito ciw
mier , ni d ugie konanie, niemniej jednak
instynkt przetrwania, który w moim przypadku nigdy nie zasypia , wyra nie si teraz o ywi , i cho
ucieczka przed nadci gaj cym zagro eniem mog a w tej sytuacji jedynie równa si d
szej i bardziej
ponurej mierci, postanowi em broni swego ycia ze wszystkich si , tak d ugo jak to tylko mo liwe. Mo e
si to wydawa dziwne, ale mój umys ze strony tajemniczego go cia odczuwa jedynie wrogo .
Znieruchomia em zupe nie, usi uj c zachowywa si mo liwie bezszelestnie w nadziei. e nieznane
zwierz , z braku naprowadzaj cych je d wi ków, straci orientacj w ciemno ciach, minie mnie i pójdzie
dalej. By y to jednak p onne nadzieje, gdy skradaj ce si kroki nadal si zbli
y; najwyra niej zwierz
zwietrzy o mój zapach, który wewn trz jaskini, gdzie powietrze by o czyste i nie ska one przez inne wonie,
musia o bez w tpienia wyczuwa ze sporej odleg
ci.
Nie pozosta o mi zatem nic innego, jak uzbroi si i przygotowa do obrony przed atakiem
nieznanego, niewidocznego w ciemno ci przeciwnika, tote zacz em po omacku szuka mo liwie
najwi kszych od amków skalnych, za cielaj cych pod
e jaskini. Uj em po jednym w ka
r
, aby
mocje niezw ocznie wykorzysta i czeka em z rezygnacj na to, co by o nieuniknione. Tymczasem
przera liwy szelest stóp zbli
si coraz bardziej. Bez w tpienia zachowanie zwierz cia by o skrajnie
osobliwe. Przez wi kszo czasu zdawa o si i na czworakach, przy czym s ycha by o wyra ny brak
unisono pomi dzy przednimi a tylnymi apami, niemniej w krótkich niezbyt cz stych interwa ach
odnosi em wra enie jakby stworzenie porusza o si jedynie na dwóch nogach.
Zastanawia em si , z jakim gatunkiem przysz o mi si spotka ; musia o ono, jak s dzi em,
zap aci za swoj ciekawo i pragnienie zbadania jednego z wej do groty do ywotnim uwi zieniem w
jego bezkresnych czelu ciach. ywi o si niew tpliwie bezokimi rybami, nietoperzami i szczurami
yj cymi w jaskini, jak równie zwyczajnymi rybami przyp ywaj cymi z odm tów Green River, której
odnogi w jaki przedziwny sposób czy y si z podziemnymi wodami.
Mro ce krew w
ach wyczekiwanie skraca em sobie wymy laniem groteskowych deformacji,
jakie ycie w jaskini musia o spowodowa w fizycznej budowie zwierz cia, przypominaj c sobie
jednocze nie przera aj cy wygl d gru lików, którzy wed ug legendy zmarli po d ugim pobycie w jaskini, l
nagle, z przera eniem u wiadomi em sobie, e nawet gdyby uda o mi si pokona przeciwnika, NIE
ZDO AM G0 ZOBACZY . Napi cie ogarniaj ce mój umys by o przera aj ce. Wyobra nia, w której
panowa ogromny chaos, tworzy a upiorne i przera aj ce kszta ty, tkaj c je ze z owrogiej materii
otaczaj cej mnie ciemno ci, która niemal namacalnie napiera a na moje cia o. Kroki by y coraz bli ej.
Mia em wra enie, e bezwarunkowo musz wyda z siebie d ugi, przenikliwy krzyk, ale g os uwi
mi w
gardle, i nie bytem w stanie tego dokona . Sta em jak skamienia y, mia em wra enie, e stopy wros y mi w
ziemi . W tpi em, czy moja prawa r ka b dzie w stanie w krytycznym momencie cisn
pocisk w
zbli aj
si ku mnie istot .
Jednostajne tup, tup, tup kroków by o bardzo blisko, przera liwie blisko.
ysza em dyszenie zwierz cia i. pomimo i zdj ty zgroz , u wiadomi em sobie, e musia o ono przeby
znaczn odleg
i by o wyra nie zm czone. Magle czar prysn . Moja prawa r ka, kierowana
nieomylnym zmys em s uchu, cisn a dzier ony kawa wapienia, zaostrzony na jednym ko cu, ku temu
miejscu w ciemno ciach, sk d dobiega szelest stóp i g
ne dyszenie i, co stwierdzi em z nieskrywanym
zadowoleniem, trafi em niemal w dziesi tk , us ysza em bowiem, jak istota odskoczy a w ty i
przywarowa a pod cian . Skorygowa em namiary celu i cisn em drugi pocisk. Tym razem mia em wi cej
szcz cia. Z przepe niaj
me serce rado ci us ysza em, jak stwór bezw adnie upad na ziemi i -jak
wszystko na to wskazywa o - zupe nie znieruchomia . Nadal by o s ycha ci kie sapanie, co pozwoli o mi
przypuszcza , e jedynie zrani em stwora. Teraz jednak do reszty straci em ochot na przyjrzenie si tej
istocie. Mój mózg zaatakowa bezpodstawny, prymitywny l k, pozosta
po pradawnych przes dach i
wierzeniach - nie podszed em zatem do cia a ani nie cisn em kolejnych kamieni, aby do reszty pozbawi
ycia niewidoczne w mroku zwierz . Miast tego, wykrzesawszy z siebie resztk si , pogna em w -jak to
oszacowa mój ogarni ty chaosem umys - stron , z której przyszed em. Magle znów us ysza em d wi k, a
raczej ca ich seri : rytmicznych i jednostajnych. W chwil potem zmieni y si one w kakofoni ostrych,
metalicznych szcz kni . Tym razem nie mia em adnych w tpliwo ci. TO BY PRZEWODNIK.
Zacz em wo
, krzycze , wrzeszcze i zawodzi z rado ci, kiedy s aba migocz ca po wiata b
ca, jak
wiedzia em, wiat em latarki, ukaza a moim oczom wilgotne ciany i ukowato sklepiony sufit jaskini.
Pobieg em w kierunku wiat a, i zanim zdo
em si zorientowa co robi , pad em memu przewodnikowi
do nóg, obejmuj c jego buty. Na przemian, dzi kuj c za ocalenie be kota em jak oszala y, bez adu i
sk adu, próbuj c opowiedzie mu sw prze yt histori .
W ko cu doszed em do siebie. Przewodnik, jak si okaza o, zauwa
moj nieobecno , gdy
grupa dotar a do wylotu jaskini, i kierowany intuicyjnym zmys em kierunku pod
przez labirynt
korytarzy do miejsca, w którym rozmawiali my po raz ostatni, a w ko cu, po czterech godzinach zdo
mnie odnale . Zanim sko czy mi o tym opowiada , ja, któremu wiat o latarki i obecno drugiej osoby
wyra nie doda a odwagi, napomkn em o dziwnym zwierz ciu, które zrani em i które znajdowa o si w
pewnej odleg
ci od nas, w spowitym w ciemno ciach korytarzu, sugeruj c jednocze nie aby my tam
poszli i w wietle latarki wspólnie mu si przyjrzeli. By em niezmiernie ciekaw jakiego gatunku stworzenie
pad o moj ofiar . Zawrócili my wspólnie ku miejscu mej przera aj cej przygody, tym razem jednak
obecno przewodnika dodawa a mi otuchy.
Niebawem dostrzegli my bia y obiekt le cy na kamiennym pod
u, bielszy nawet od po yskuj cych
wapiennych cian. Zbli aj c si ku niemu ostro nie, nie próbowali my powstrzymywa swego zdumienia,
gdy spo ród rozmaitych osobliwych stworów, jakie mieli my okazj ogl da w swoim yciu, ten by bez
tpienia najdziwniejszy. Przypomina ogromn , antropoidaln ma
, która by mo e uciek a z jakiej
mena erii. W osy mia a nie nobia e - niew tpliwie wyblak y one wskutek d ugiego przebywania w
mrocznych, atramentowoczarnych czelu ciach jaskini. By y jednak zdumiewaj co w
e i rzadkie -
porasta y jedynie g ow zwierz cia d ugimi, si gaj cymi ramion kosmykami. Stworzenie by o odwrócone,
nie widzieli my jego twarzy, gdy niemal na niej le
o. Osobliwy by równie wygl d ko czyn, ich
nachylenie wyja nia o jednak e zmiany w ich u ywaniu, gdy ju wcze niej zwróci em uwag , e zwierz
to porusza o si na przemian na dwóch albo na czterech apach. Z ko ców palców, zarówno r k jak i stóp.
wyrasta y d ugie, jakby szczurze szpony. Ko czyny nie by y chwytne, który to fakt sk ada em na karb
ugiego pobytu istoty w jaskini -o czym. jak wcze niej zauwa
em, wiadczy a przenikliwa. nieziemska
wr cz biel. tak charakterystyczna dla ka dego z elementów jej anatomii, nie by o wida ogona.
Oddech stwora by teraz bardzo s aby i przewodnik wyj pistolet z wyra nym zamiarem dobicia
zwierz cia, gdy wtem D WI K, jaki doby si z jego ust sprawi , e towarzysz mój opu ci bro
rezygnuj c z jej u ycia. Trudno by oby opisa ów d wi k, nie przypomina
adnego z odg osów
wydawanych przez ma py i zastanawia em si , czy nienaturalno ta nie by a wynikiem d ugotrwa ego,
ci
ego milczenia, ciszy przerwanej dopiero wra eniami wywo anymi ujrzeniem wiat a ogl danego po
raz pierwszy, odk d stworzenie zapu ci o si w mroczne czelu cie groty. D wi k, który z pewnym
wahaniem móg bym okre li jako swego rodzaju g boki chichot, rozlega si przez d
sz chwil .
Magle cale cia o zwierz cia przeszy ostry, gwa towny spazm. Ko czyny stwora zadrga y
konwulsyjnie, po czym zesztywnia y. Zwierz raz jeszcze targn o ca ym cia em, po czym odwróci o si w
nasz stron i po raz pierwszy ujrzeli my jego twarz. Widok jego oczu przerazi mnie do tego stopnia, e
przez chwil nie by em w stanie dostrzec niczego innego. Oczy te by y czarne, atramentowoczarne, i
stanowi y upiorny kontrast w porównaniu ze nie
biel w osów i reszty cia a. Podobnie jak u innych
mieszka ców jaski , ga ki oczne zwierz cia znajdowa y si g boko w orbitach i pozbawione by y
czówek. Kiedy przyjrza em si uwa niej stwierdzi em, e szcz ki i czo o stwora by y mniej wysuni te ni
u przeci tnych ma p i du o s abiej ow osione, nos za du o bardziej wydatny. Kiedy w milczeniu
przygl dali my si tajemniczemu stworzeniu, jego grube mi siste wargi rozchyli y si i spomi dzy nich
wydoby o si kilka d wi ków, po czym istota pogr
a si w spokoju mierci.
Przewodnik schwyci mnie za r kaw i dygota tak bardzo, e promie jego latarki przesuwa si
nieustannie w gór i w dó rzucaj c dziwne, poruszaj ce si cienie na bladych, wapiennych cianach groty.
Mi poruszy em si i sta em jak wro ni ty w ziemi . wpatruj c si rozszerzonymi z przera enia oczyma w
kamieniste pod
e.
Groza min a, a jej miejsce zaj y: zdumienie, niepokój, wspó czucie i szacunek, bowiem d wi ki
jakie wyda a konaj ca posta spoczywaj ca na ziemi, tu przed nami, nieomylnie zdradzi y nam okrutn
prawd .
Istota, któr zabi em, owa dziwna bestia z mrocznych czelu ci bezdennych jaski , dawno bo dawno, ale
musia a by kiedy CZ OWIEKIEM.
DZIWNY WYSOKI DOM WSROD MGIEL
( The strange, high house in the mist )
Rankiem, u brzegu strasznych klifów za Kingsport, z morza podnosi si poranna mg a. Bia a i
eteryczna wy ania si z g bi oceanu na spotkanie swych braci -chmur, pe na marze o podwodnych
pastwiskach i jaskiniach Lewiatanów. A pó niej, kiedy letni deszcz b bni o strome poddasza, gdzie
zamieszkuje poeci, chmury roni
zy, by ludzie mogli pozna cho plotki, na temat prastarych, osobliwych
sekretów i cudów, o których nocami, jedynie planety opowiadaj sobie nawzajem. Kiedy groty trytonów
wype ni si historiami, konchy w starych, zaro ni tych wodorostami miastach wygrywaj mroczne, dzikie
melodie zas yszane od Starszych Istot. Z g bin unosi si ku niebiosom ci ka, nabrzmia a opowie ciami
mg a, lecz oczy skierowane ku oceanowi postrzegaj jedynie bezkresn , mistyczn biel, jakby brzeg klifu
by zarazem skrajem samej ziemi, za po ród bezmiaru d wi cz swobodnie pos pne dzwonki boi.
Na pó noc, od prastarego Kingsport, strzelaj wysoko, u
one krasowo strome ska y, za
najbardziej na pó noc wysuni ta turnia odcina si na tle nieba, niczym szara skuta lodem burzowa chmura.
Samotny, wynios y szczyt rysuje si szczególnie wyra nie po ród bezkresnej przestrzeni, bowiem linia
brzegowa wcina si ostro w miejscu, gdzie pot na Miscatonic, przetoczywszy swe wody wzd
Arkham,
przynosi na spienionych lalach legendy le nych ost pów i drobne, ma o znacz ce wspomnienia wzgórz
owej Anglii. Mieszka cy Kingsport spogl daj na niego, jak inni mieszka cy portowych miast na
Gwiazd Polarn , obserwuj go nocami, kiedy zamar y na tle nieba, przesiania b
ukazuje ich oczom
gwiazdozbiory Wielkiej nied wiedzicy, Kasjopeji i Smoka. Jest dla nich jednym z elementów firmamentu
i, o czym nie nale y zapomina , bywa e on równie staje si niewidoczny, jak wówczas, gdy g ste opary
mgie przes aniaj gwiazdy, b
s
ce. Kochaj niektóre z tych klifów, na przyk ad groteskowy profil
nazywany przez nich Ojcem neptunem czy krasowe schody zwane Drog na Grobli, tych ostatnich wszak e
kaj si , poniewa znajduj si niebezpiecznie blisko nieba.
Portugalscy marynarze na sam ich widok egnaj si pobo nie, za starzy jankesi wierz , e
wspi cie si po nich - naturalnie gdyby by o mo liwe - równa oby si czemu znacznie gorszemu od
mierci. Mimo to, na szczycie owej strzelistej, stromej ska y stoi dom, a wieczorami ludzie widz
wiat a w
male kich szybach jego okien.
Stary dom by tam od zawsze, a ludzie powiadaj , e ten co tam mieszka, rozmawia z porannymi
mg ami podnosz cymi si z otch ani, a gdy brzeg klifu staje si skrajem ziemi i dzwonki boi rozbrzmiewaj
pos pnie w ród eterycznego bajecznego bezmiaru, postrzega rzeczy, których nikt inny nie widzia . S to
jedynie plotki, bowiem nikt nigdy nie odwiedza tej zakazanej turni, a mieszka cy Kingsport nie kieruj w
jej stron swoich teleskopów. Letnicy przygl daj si jej niekiedy przez szk a lornetek, lecz nigdy nie
dostrzegli nic wi cej, prócz szarego, prastarego dachu, spiczastego i krytego dachówk , którego okapy
si gaj niemal szarych fundamentów. Letnicy nic wierz , e w starym domu od stuleci yje ten sam
Gospodarz. lecz nie s w stanie udowodni swych herezji adnemu prawdziwemu mieszka cowi
Kingsport.
Nawet Przera aj cy Staruch, który rozmawia z wahade kami zawieszonymi w butelkach, za
kupowane rzeczy p aci starym, hiszpa skim z otem, a przed swoim przedpotopowym domem przy Water
Street przechowuje osobliw kolekcj kamiennych idoli, twierdzi e w dziwnym wysokim domu w ród
mgie nic si nie zmieni o, odk d jego dziad by jeszcze ma ym ch opcem, a musia o to by ca e wieki
temu, kiedy Beldre, lub Shirley lub Powell albo Bernard by Gubernatorem JKM Prowincji Massachusetts-
Bay.
Którego lata do Kingsport zawita filozof, nazywa si Thomas Olney i podj prac nauczyciela w
college'u przy zatoce Narrangasett. Przyby wraz z grub
on i dokazuj cymi dzie mi, a jego oczy by y
zm czone ogl dem od lal tych samych rzeczy i snuciem wci
tych samych, zdyscyplinowanych,
rzeczowych my li. Spojrza na mg y otulaj ce Ojca Neptuna i postanowi wkroczy do ich bia ego wiata
tajemnic po stromych stopniach Drogi na Grobli.
Dzie po dniu, le c na skraju klifu spogl da poza skraj wiata w g b oceanu, ws uchuj c si w
brzmienie widmowych dzwonów i dzikie wrzaski jakich ptaków, by mo e mew. A potem, kiedy mg a
podnosi a si ku niebu i morze stawa o si prozaiczne i nudne, schodzi do miasta, gdzie kr
w gór i w
dó w skimi alejkami na wzgórzu i ch on wzrokiem chwiej ce si szale czo topole, czy ozdobione
niezwyk ymi kolumnami wej cia do domów b
cych schronieniem tylu pokole tych twardych, dzielnych
ludzi morza.
Rozmawia nawet z Przera aj cym Staruchem, który nie przepada za obcymi i zosta zaproszony do jego
archaicznego domu, gdzie niskie sklepienia i prze arta przez korniki boazeria, rozbrzmiewaj w
najczarniejsze noce echem pos pnych, niepokoj cych monologów.
Oczywi cie by o nieuniknione, e Olney dostrze e w ko cu szary, nie odwiedzany dom na granicy
nieba, na szczycie tej najbardziej wysuni tej ku pó nocy turni stanowi cej jedno z oparami mgie i
firmamentem. Przera aj cy Staruch podzieli si opowie ci , któr us ysza od swojego ojca, o b yskawicy
która wystrzeli a pewnej nocy z owego pos pnego domu ku wy szym warstwom atmosfery; za Granny
Orne, której niewielki dom o dwuspadzistym dachu stoj cy przy Skip Strcet, pokryty jest niemal w ca
ci
mchem i winoro
, wychrypia a e jej babka dowiedzia a si od kogo o kszta tne :h które wyp ywaj ze
wschodnich mgie i wnikaj przez pojedyncze w skie drzwi do wn trza tego niedost pnego miejsca - s
one bowiem umieszczone przy samym skraju klifu od strony oceanu i wida je wy cznie z pok adów
statków znajduj cych si na pe nym morzu.
Wreszcie, spragniony nowych osobliwo ci, pozbawiony typowych dla mieszka ców Kingsport
zahamowa i charakteryzuj cego letników lenistwa, Olney podj przera aj
decyzj . Pomimo
konserwatywnego wychowania, lub mo e z jego powodu, bowiem monotonia ycia rodzi pewn t sknot
za nieznanym - z
solenn przysi
, e wespnie si na zakazan pó nocn
cian klifu i odwiedzi
niesamowicie stary, szary dom na skraju niebios.
Do wiarygodnie, jego racjonalne "ja" wnioskowa o, i budynek musia by zamieszkiwany przez ludzi,
którzy docierali do z g bi l du, wzd
mniej stromego pasma gór rozci gaj cego si nad uj ciem rzeki
Miskalonic. Prawdopodobnie wszystkie rzeczy, których potrzebowali, kupowali w Arkham. Musieli
wiedzie , e w Kingsport za nimi nie przepadano, lub by mo e nie byli w sianie zej do Kingsport ze
wzgl du na stromizn i surowo po udniowego zbocza.
Olney przeszed wzd
ni szych ska , a do miejsca, gdzie ogromny pionowy klif wzbija si na
spotkanie niebios i nabra pewno ci, e po spadzistym po udniowym stoku nie mog a wspi si ani zej
adna ludzka istota. Od wschodu i pó nocy góra wznosi a si pionowo na wiele tysi cy stóp ponad
spienione fale, tak wi c pozostawa a jedynie strona zachodnia, w g bi l du, od strony Arkham.
Wczesnym sierpniowym rankiem, Thomas Olney wybra si na poszukiwanie cie ki, która mog a
doprowadzi go na szczyt tej niedost pnej turni. Wygodnymi, mato ucz szczanymi dró kami pod
na
pó nocny zachód, min Staw Moopera i star , ceglan prochowni , sk d pastwiska pi y si coraz bardziej
stromo ku
cuchowi gór nad uj ciem Miskatonic, ukazuj c wspania panoram bia ych, georgia skich
wie Arkham w oddali i rozleg ej po aci k po drugiej stronie rzeki. Odnalaz tu cienist drog do Arkham,
ale nie natrafi na cie
, która prowadzi aby ku brzegowi.
Strome brzegi przy uj ciu rzeki zajmowa y rozleg e lasy i pola, które sprawia y wra enie nie
tkni tych ludzk r
; nie dostrzeg kamiennego murka ani cho by jednej zb kanej krowy, a jedynie
wysokie trawy, olbrzymie drzewa i g ste k py wrzosu, które mogli ju widzie pierwsi Indianie. Kiedy pi
si wolno ku wschodowi, coraz wy ej i wy ej, ponad uj ciem rzeki i zarazem bli ej morza, w miar jak
droga stawa a si trudniejsza, pocz zastanawia si , jak mieszka cy owego niepokoj cego domu mogli
utrzymywa kontakt z zewn trznym wiatem i czy cz sto odwiedzali targowisko w Arkham.
Naraz drzewa przerzedzi y si i daleko w dole, po prawej ujrza wzgórza oraz prastare dachy i
wie yce Kingsport. Z tej wysoko ci nawet Central Mili wydawa o si male kie, za staro ytny cmentarz
przy Szpitalu Kongregacji, pod którym, jak kr
y plotki znajdowa y si jakie przera aj ce pieczary czy
jaskinie, by prawic niewidoczny.
Teren przed nim byt z rzadka poro ni ty traw i k pami je yn, za nimi za wznosi a si naga ska a
turni i cienka iglica przera liwego szarego domu. Masyw stal si wy szy, a Olneyowi a zakr ci o si w
owie, gdy u wiadomi sobie, i by sam, tak wysoko, e nieomal móg dosi gn
nieba, na po udnie od
niego znajdowa a si stroma skalna ciana opadaj ca do Kingsport, na pó nocy za pionowy, niemal
milowej wysoko ci klif si gaj cy uj cia rzeki.
Nagle, tu przed nim, otworzy a si ogromna przepa szeroko ci dziesi ciu stóp i musia opu ci
si na r kach i zeskoczy na uko ne, nierówne pod
e a nast pnie wspi si po niebezpiecznych i
niepewnych wyst pach w przeciwleg ej cianie rozpadliny. A wi c to by a droga, któr pokonywali
mieszka cy domu na granicy pomi dzy niebem a ziemi ?
Kiedy wygramoli si ze szczeliny, woko o ju pocz a gromadzi si poranna mg a, niemniej wyra nie
widzia w oddali wysoki, blu nierczy dom na szczycie góry; ciany szare jak ska a i wysoki spadzisty dach
rysuj cy si wyra nie i dumnie po ród mlecznej bieli g stych morskich mgie . Zauwa
, e od tej strony w
cianie nie by o drzwi, a jedynie dwoje ebrowanych ma ych okien o okr
ych o owiowych szybkach tak
typowych dla siedemnastowiecznego stylu.
Otacza y go chmury i chaos - w dole nie by o nic prócz jednolitej, bezkresnej bieli. By sam,
zagubiony po ród niebios, w towarzystwie osobliwego, nader dziwnego domu, a kiedy obszed budynek od
frontu i zobaczy cian zlewaj
si z pionow
cian klifu, zda sobie spraw , e do jedynych w skich
drzwi mo na by o si dosta wy cznie z powietrza. Wtedy poczu l k, odleg e mu ni cie zgrozy, której
przyczyny nie by w stanie dok adnie okre li . Wyda o mu si równie dziwne e gonty, tak mocno
nad arte przez robactwo nie obróci y si do tej pory w proch, ani e ceg y, sp kane i zmursza e wci
tworzy y stoj cy pionowo komin.
Kiedy mg y zg stnia y, Olney podkrad si do okien, po kolei od pó nocy, zachodu i po udnia i
spróbowa je otworzy , lecz wszystkie by y zamkni te na g ucho. W g bi serca ucieszy si , gdy im
bardziej przygl da si temu domowi, tym mniejsz mia ochot by wej do rodka. Nagle us ysza jaki
wi k i mimowolnie zastyg w bezruchu. Rozleg si grzechot zamka i szcz k zasuwy, i d ugie przeci
e
skrzypni cie jakby powoli, ostro nie uchyla y si ci kie drzwi. Dochodzi od strony oceanu, tej której nie
widzia , jakby na wysoko ci kilku tysi cy stóp nad falami, po ród ton cego w oparach mgie nieba, otwar o
si w skie wej cie.
Potem z wn trza domu dobieg o ci
kie, rozwa ne st panie i Olney us ysza odg os otwieranych
okien, najpierw od strony pó nocnej, naprzeciw niego, a potem od zachodu, tu za rogiem, nast pne b
okna po udniowe, pod ogromnym, niskim okapem dachu gdzie si obecnie znajdowa i nale y stwierdzi ,
Olney poczu si nader niezr cznie, u wiadomiwszy sobie e z jednej strony mia obmierz y dom, z
drugiej za bezdenn , jak si wydawa o, przepa . Kiedy us ysza odg osy gmerania przy kwaterowym
oknie, ponownie podkrad si do zachodniej ciany i przywar plecami do muru. nie ulega o w tpliwo ci,
e gospodarz wróci do domu - nie nadszed jednak od strony l du; nie przylecia równie balonem ani
aeroplanem. Kroki znów si rozleg y, a Olney podkrad si do pó nocnej ciany, zanim jednak zd
znale w pionowej skale oparcie dla stóp, us ysza mi kki g os i zrozumia , e musia zosta zauwa ony
przez Gospodarza.
Z zachodniego okna wychyla a si olbrzymia, okolona czarn brod twarz, której oczy l ni y
wspomnieniami rzeczy nie znanych adnemu innemu miertelnikowi. G os by jednak agodny i typowy
dla ludzi których ycic przepojone jest pasj ci
ego zdobywania wiedzy, tote Olney nie zadr
kiedy
ogorza a d
wyci gn a si ku niemu, by pomóc mu wej przez okno do niskiego pokoju wy
onego
czarn d bin i ozdobionego meblami w stylu Tudorów.
czyzna mia na sobie bardzo stare odzienie i roztacza nieuchwytn aur dalekich morskich
podró y i snów o wielkomasztowych galeonach.
Ma y pokój wydawa si zielony w delikatnym wodnistym wietle; Olney zauwa
e okna od
wschodniej strony, o matowych grubych szybkach jak denka starych butelek, nie by y otwarte lecz
zamkni te na g ucho. Po drugiej stronie k bi y si opary mlecznego eteru.
Brodaty gospodarz wydawa si m ody, niemniej jego oczy i spojrzenie wiadczy y e musia
zg bi liczne starsze tajemnice, a z opowie ci o cudownych, prastarych rzeczach którymi si dzieli ,
mo na by o wywnioskowa
e mieszka cy miasteczka mieli racj twierdz c, i z dawien dawna
komunikowa si z morskimi mg ami i niebieskimi chmurami, e by tu zanim jeszcze u stóp tej góry
powsta a osada, której mieszka cy od pokole byli wiadkami jego milcz cej, pustelniczej obecno ci na
odludnym szczycie wynios ej turni. Dzie przemija , a Olney s ucha opowie ci z odleg ych miejsc i
zamierzch ych czasów: dowiedzia si jak ludy Atlantydy walczy y z o lizg ymi blu nierstwami, które
wype
y ze szczelin w dnie oceanu i jak zab kane statki od czasu do czasu dostrzegaj b yski poro ni tej
chwastami, ozdobionej wynios ymi kolumnadami wi tyni Posejdona, a dzi ki temu widokowi ich
kapitanowie u wiadamiaj sobie, e zmylili kurs.
Przypomniane zosta y równie czasy Tytanów, cho
Gospodarz wyra nie waha si opowiadaj c o mrocznym, pierwszym wieku chaosu przed narodzinami
bogów, czy nawet Starszych Istot, kiedy INNI BOGOWIE przybywali by ta czy na szczycie Matheykla,
na kamienistej pustyni niedaleko Ultharu za rzek Skai.
W tym momencie rozleg o si pukanie do drzwi; do tych prastarych drzwi z nabijanego wiekami
bu za którymi rozci ga a si jedynie otch
bia ych chmur. Olney drgn , zaniepokojony, ale brodacz
da mu znak by si nie rusza i na palcach podkrad si ku drzwiom, by wyjrze przez male ki judasz. To
co ujrza , najwyra niej nie przypad o mu do gustu, bo przy
palce do ust i st paj c cicho przeszed
przez pokój, pozamyka starannie wszystkie okna i powróci na star
aw . by przysi
obok swego
go cia.
Zaraz potem Olney dostrzeg za przezroczystymi szyi) karni ma ych o owianych okien przesuwaj cy si
szybko osobliwy czarny kszta t, który okr
dom wko o i w chwil pó niej znikn . Czu zadowolenie, e
jego gospodarz nie odpowiedzia na pukanie. W wielkiej otch ani istniej bowiem dziwne istoty, a
drowiec musi bardzo uwa
, by nie rozdra ni b
nie napotka tych niew
ciwych.
Niebawem cienie zacz y uzurpowa sobie coraz wi ksz przestrze - najpierw w skie i
ukradkowe k ad ce si pod sto em, nast pnie mielsze zajmuj ce k ty pod obitymi d bow boazeri
cianami. Brodacz pocz wykonywa enigmatyczne, modlitewne gesty i zapali wysokie wiece
umieszczone w osobliwie wygi tych, mosi nych lichtarzach. Cz sto zerka na drzwi, jakby oczekiwa
czyjej wizyty, a w ko cu na jego spojrzenie odpowiedzi to ostre stukanie w charakterystyczny sposób,
który mia by zapewne jakim bardzo starym, sekretnym kodem. Tym razem nawet nie spojrza przez
judasza, lecz uniós wielki drewniany skobel, odci gn zasuw i otworzy ci
kie drzwi na o cie ukazuj c
bi ce si za nimi mg y i mrugaj ce gwiazdy.
I wtedy, przy wtórze dziwnej melodii, do pokoju na p yn y z g bin wszelkie sny i wspomnienia
Wielkich, którzy zeszli na dno oceanów. Po ród sk bionych wodorostów zakwit y z ote p omienie, a
Olney oszo omiony i zdumiony, mimowolnie odda im cze . Ry lam neptun dzier
cy trójz b, zwinne i
chy e trytony, fantastyczne nereidy, za na grzbietach delfinów balansowa a ogromna, karbowana muszla
w której zasiada pierwotny Nodeus, Pan Wielkiej Otch ani. Konchy trytonów zagra y osobliwie, a nereidy
wyda y dziwne d wi ki uderzaj c w groteskowe, rezonuj ce muszle nieznanych mieszka ców czarnych,
podmorskich jaski . Wówczas s dziwy Nodeus wyci gn pomarszczon d
i pomóg Olneyowi oraz
Gospodarzowi wsi
do olbrzymich muszli, na co konchy i gongi rozbrzmia y dzikim, przera liwym
oskotem. Pó niej za , ten bajeczny poci g pomkn w bezmiar eteru przy wtórze ha asu, który wkrótce
uton po ród huku gromów.
Przez ca noc mieszka cy Kingsport obserwowali strzelist gór , kiedy tylko by o j wida
poprzez mg y i szalej
burz , a gdy nad ranem wiat o w ma ych okienkach zgas o pocz li szepta o
zgrozie i nieszcz ciu. Dzieci Olneya i jego gruba ona modli y si do askawego i dobrotliwego Boga
Baptystów i mia y nadziej , e w drowiec po yczy sk
parasol i kalosze - chyba e do rana przestanie
pada . Wreszcie nasta
wit, ko cz c paskudn ulew i wyciskaj c z morskich fal opary mgie , za po ród
bia ego eteru rozleg o si znajome, pos pne brzmienie dzwonków boi. W po udnie, gdy nad oceanem
przetoczy si ryk syren, od strony góry powróci do Kingsport Olney - suchy i rze ki, z oczyma
przepe nionymi widokiem odleg ych, bajecznych miejsc, nie pami ta o czym ni w dziwnym, wysokim
domu nale cym do wci
bezimiennego pustelnika, ani jak uda o mu si zej po stromej cianie klifu,
której nigdy dot d nie pokona
aden miertelnik, nie rozmawia o tym, czego do wiadczy z nikim, za
wyj tkiem Przera aj cego Starucha, który pó niej mamrota nader dziwne rzeczy w swoj d ug siw
brod ; gotów by przysi c, e cz owiek, który zszed ze szczytu góry nie by w zupe no ci tym samym
czyzn , który si na ni wspina i e gdzie pod owym szarym stromym dachem lub w bezkresnych
oparach owych z owieszczych bia ych mgie , pozosta a na zawsze zagubiona dusza tego, który nazywa si
Thomas Olney.
Od tej pory, jak zawsze, przez ca e lata swego d ugiego i nudnego, pe nego trudów i mozo u ycia
filozof pracuje, je, sypia i bez jednego cho by s owa skargi wype nia wszystkie powinno ci prawego
obywatela, nie t skni ju za magi odleg ych wzgórz ani nie wzdycha za tajemnicami, które niczym zielone
rafy wyzieraj z bezdennej morskiej otch ani, nie smuci si odt d monotoni swoich dni, a uporz dkowane,
rzeczowe my li i logika zaspokajaj st piony g ód jego wyobra ni.
Jego gruba ona przybiera na wadze jeszcze bardziej, a dzieci dorastaj , staj si bardziej
prozaiczne, znudzone i zajmuj si prac . Na ustach m czyzny, zawsze kiedy tylko nadarzy si taka
okazja, wykwita u mieszek dumy. W jego spojrzeniu nie ma ju jednak niezaspokojonych pragnie i je eli
kiedykolwiek nas uchuje, pragn c wychwyci pos pne brzmienie dzwonków boi albo wycie syren
mgielnych, to tylko nocami kiedy nawiedzaj go sny z przesz
ci. Nigdy ju nie odwiedza Kingsport,
bowiem jego rodzina nie lubi tamtych starych domów i ulewnych deszczów. Obecnie maj
adny bungalow
w Bristol Mighlands, gdzie nie ma si gaj cych nieba kamiennych wie yc a s siedzi s miastowi i
nowocze ni.
Ale w Kingsport kr
osobliwe historie i nawet Przera aj cy Staruch przyznaje si do rzeczy,
które jego dziadek skrz tnie przemilcza . Teraz bowiem, kiedy z pó nocy wieje porywisty wiatr omiataj c
zuchwale wysoki, stary dom stanowi cy jedno z niebia skim firmamentem, z amana zostaje w ko cu
owa z owieszcza gro na cisza, która do tej pory by a odwieczn plag wszystkich mieszka ców Kingsport.
Starzy ludzie mówi , e s ycha dobiegaj ce stamt d przyjemne g osy - piewy i miech zawieraj ce w
sobie i cie nieziemsk rado , i niemal szeptem dodaj
e wiat a bij ce z male kich okien zakazanej chaty
wieczorami znacznie ja niejsze ni dotychczas. Powiadaj równie , e ta wietlista aurora cz ciej
nawiedza to miejsce rozja niaj c niebo od pó nocy silnym, b kitnym blaskiem zawieraj cym w sobie
wizje skutych lodem wiatów, podczas gdy strzelista ska a i wysoki dom na szczycie turni odcinaj si
czarno i osobliwie na tle tych nadnaturalnych zórz. Ponadto mg y o wicie s g ciejsze, a marynarze nie s
ju do ko ca przekonani, czy wszystkie rozlegaj ce si w ród sk bionych oparów d wi ki dzwonów
pochodz z boi wznosz cych si pos pnie na niewidocznych falach.
Najgorszy wszak e w tym wypadku jest zanik starych l ków w sercach m odych mieszka ców
Kingsport, którzy dorastaj c s ysz nocami jak wiatr niesie ze sob ciche. odleg e d wi ki. S gotowi
przysi c, e adne z o ani ból nie mog zamieszka w domu na szczycie wysokiej ska y, bowiem w tych
nowych g osach wyra nie s ycha rado , a oprócz niej, d wi czny, krystaliczny miech i muzyk , nie
wiedz jakie historie mog przynie na ten zakazany szczyt mg y podnosz ce si z morskiej toni, ale
pragn wydoby cho cie informacji o gospodarzach.
Starzy obawiaj si
e którego dnia m odzi jeden po drugim zaczn szuka drogi na ten
niedost pny szczyt na niebie i poznaj sekrety wieków ukryte pod stromym spadzistym dachem domu,
stanowi cego fragment ska , gwiazd i pradawnych l ków Kingsport. nie maj w tpliwo ci, e ci odwa ni
odzie cy powróc , lecz mo liwe jest e ich oczy utrac dawny blask, a z serc znikn wszelkie pragnienia
i marzenia. Starzy nie chc , by niezwyk e Kingsport ze swymi stromymi alejkami i archaicznymi topolami,
w miar up ywu lat, zmieni o si w osad monotonii i duchowego rozk adu, podczas gdy g osy, ów
tryskaj cy miechem chór rozbrzmiewaj cy w ród nieznanego i przera aj cego przestworu, gdzie mg y i
sny o mg ach odpoczywaj w drodze z dna oceanu ku niebiosom, coraz bardziej mia yby przybiera na sile.
Nie pragn , by dusze m odych opu ci y domowe ogniska i przytulne zak tki tawern starego
Kingsport; nie chc by piewy i miech rozlegaj ce si wewn trz dziwnego, wysokiego domu w ród mgie
sta y si g
niejsze. Skoro bowiem jeden g os przywiód znad morza tak g ste opary mgie i jaskrawe
pó nocne zorze, - peroruj starzy - kolejne ci gn ich jeszcze wi cej, a by mo e którego razu starsi
bogowie (o których istnieniu wspomina si jedynie szeptem, by nie us ysza tego pastor kongregacji)
powróc z g bin i z nieznanego Kadath na skutym lodem pustkowiu, by zadomowi si na szczycie owego
ego zakazanego klifu, sk d tak blisko do agodnych wzgórz i dolin zamieszkanych przez prostych,
statecznych rybaków.
Mi pragn tego, bowiem cisi, zwykli ludzie nie d
do spotkania z istotami nie z tego wiata, a poza tym
Przera aj cy Staruch cz sto przypomina fragment opowie ci Olneya o stukaniu, które tak bardzo przerazi o
samotnego mieszka ca pos pnego domu i o czarnym, w cibskim i natarczywym kszta cie, który dostrzeg
ród bia ych oparów przez pó prze roczyste okr
e o owiowe okna.
O rzeczach tych wszak e mog decydowa jedynie Starsze Istoty; a póki co poranne mg y wci
podnosz c si z morza op ywaj samotn , strom ska , na szczycie której wznosi si stary dom,
mieszka ców którego nikt nigdy nie widzia , lecz w którym ka dego wieczora, kiedy wiatry z pó nocy
poczynaj snu opowie ci o niezwyk ych biesiadach, zapalaj si ukradkowe wiat a. Mg a, bia a i
eteryczna podnosi si z g bin zmierzaj c na spotkanie swych braci - chmur, pe na marze o podwodnych
pastwiskach i jaskiniach Lewiatanów. Kiedy groty trytonów wype ni si historiami, konchy w starych,
zaro ni tych wodorostami miastach wygrywaj mroczne, dzikie melodie zas yszane od Starszych Istot, z
bin, ra no, unosi si ku niebiosom g sta, nabrzmia a opowie ciami mg a; Kingsport za , usadowione na
mniejszych ska ach, poni ej tego przera aj cego, strzelistego wartownika z kamienia, patrz c na ocean
postrzega jedynie mistyczn biel, jakby brzeg klifu by zarazem skrajem wiata, a po ród eterycznego,
mlecznego bezmiaru raz po raz pobrz kuj pos pnie dzwonki boi.
HYPNOS
Co si tyczy snu, owej z owieszczej przygody wszystkich naszych nocy, mo emy powiedzie , e
ludzie k ad si na spoczynek ze mia
ci , która by aby niezrozumia a, gdyby my nie wiedzieli, i jest
ona rezultatem nie wiadomo ci niebezpiecze stwa.
Baudclaire
Niech lito ciwi bogowie, je eli takowi istniej , strzeg mnie w tych godzinach, kiedy ani si a woli,
ani narkotyk wymy lony przez sprytnych ludzi nie jest w stanie powstrzyma mnie przed wpadni ciem w
otch
snu. mier jest mi osierna, bowiem nie ma z niej powrotu, ten jednak, który powraca do nas
po ród mroków nocy, wycie czony, ale Wiedz cy, nigdy nie zazna spokoju ni zapomnienia.
Jakim e by em g upcem, e z tak niewyt umaczalnym zapa em rzuci em si , by zg bia
tajemnice, których nie powinien pozna
aden miertelnik - i g upcem lub bogiem by mój jedyny
przyjaciel, który wprowadzi mnie w ów wiat i uda si tam przede mn , a na koniec pozna koszmar i
zgroz , której by mo e równie i mnie dane b dzie jeszcze do wiadczy !
Spotkali my si - o ile sobie przypominam - na dworcu kolejowym, w samym sercu t umu
gapiów. Le
nieprzytomny, a dziwne konwulsje sprawi y, e jego smuk e, odziane w czer cia o w
osobliwy sposób zesztywnia o. S dz , e móg mie wówczas oko o czterdziestu lat, gdy twarz jego
pokrywa y g bokie bruzdy zmarszczek; mia ziemist cer i zapad e policzki, ale owalne oblicze tego
czyzny wydawa o si niezwykle pi kne, w jego g stych faluj cych w osach i ma ej, pe nej bródce -
ongi kruczoczarnej - dostrzec mo na by o wyra ne pasemka siwizny. Jego czo o by o bia e niczym
marmur i tak wysokie i szerokie, e nieomal boskie.
Z gorliwo ci rze biarza powiedzia em sobie: cz owiek ten by niczym pos g fauna z antycznej
Hellady, wykopany z ruin wi tyni i w jaki niepoj ty sposób o ywiony w naszym dusznym stuleciu tylko
po to, by poczu ch ód i napór niezliczonych, niszcz cych lat.
A kiedy otworzy swe ogromne, zapadni te, pa aj ce dziko czarne oczy zrozumia em, i b dzie
odt d moim przyjacielem; jedynym przyjacielem tego, który nigdy ich nie posiada - wiedzia em bowiem,
te oczy musia y ogl da chwa , jak i zgroz krain wykraczaj cych poza normaln
wiadomo i
rzeczywisto ; krain o których marzy em, lecz których poszukiwa em na pró no.
Kiedy wi c odgoni em t um gapiów, powiedzia em nieznajomemu, e musi pój do mego domu,
aby sta si moim nauczycielem i przywódc w zg bianiu nieodkrytych dot d tajemnic. Uczyni to bez
owa.
Pó niej okaza o si , e jego g os by sam muzyk - muzyk g bokich wiol i krystalicznych sfer.
Rozmawiali my cz sto nocami i za dnia; rze bi em jego popiersia i miniaturowe wizerunki g ów z ko ci
oniowej, aby uwieczni rozmaite grymasy i nastroje.
O naszych zainteresowaniach nie sposób mówi - nie maj one bowiem nic wspólnego ze wiatem
innych miertelników. Dotyczy y pot nego i o wiele bardziej przera aj cego wszech wiata
niewyt umaczalnych istnie i pod wiadomo ci; wszech wiata znajduj cego si g biej ni materia, czas i
przestrze , a którego obecno podejrzewamy jedynie w niektórych fragmentach naszych snów - tych
rzadkich snów poza snami, nie przydarzaj cych si pragmatykom, ale raz czy dwa na ca e ycie ludziom
obdarzonym nadzwyczajn wyobra ni .
Naukowcy jedynie podejrzewaj ich istnienie, cho w wi kszo ci je ignoruj . M drcy interpretowali takie
sny, a bogowie si
miali. Jeden z m czyzn o orientalnych oczach stwierdzi , e zarówno czas i przestrze
wzgl dne; ludzie us yszawszy to równie si
miali.
Jednak nawet ten m czyzna nie zrobi nic wi cej, jak tylko snu przypuszczenia. Ja i
przypuszcza em, i stara em si zrobi co wi cej, mój przyjaciel za próbowa - i nawet odniós cz ciowy
sukces. Razem za i przy pomocy egzotycznych narkotyków do wiadczyli my w pracowni,
umiejscowionej w starej wie y w hrabstwie Kent, wiele przeró nych i zakazanych snów.
Spo ród agonii i cierpie , jakich doznawali my w pó niejszych dniach, najgorszym by a
niemo no ich artykulacji. Tego czego si dowiedzia em i widzia em podczas wielogodzinnych
bezbo nych bada , nie sposób opowiedzie - z braku symboli, odniesie czy porówna w jakimkolwiek
zyku. Mówi tak, poniewa w naszych odkryciach - od pierwszego po ostatnie - dzieli em si jedynie
natur odczu ; odczu nie zwi zanych z wra eniami, które zdolny jest odbiera system nerwowy
normalnych ludzi.
Nasze do wiadczenia mo na by najkrócej przyrówna do nurkowania albo latania - gdy podczas ka dego
z kolejnych "eksperymentów" jaka cz
naszych umys ów odrywa a si dziarsko od wszystkiego co
realne i tera niejsze, migaj c w eterze po ród szokuj cych, mrocznych, napawaj cych zgroz ,
nawiedzonych przestrzeni, a od czasu do czasu równie przedzieraj c si przez pewne dobrze oznaczone i
typowe dla nas przeszkody, które mo na by opisa jedynie jako lepkie, kleiste, blu niercze k by oparów.
Podczas tych czarnych, bezcielesnych lotów czasem byli my sami a czasem razem - wtedy mój przyjaciel
zawsze znajdowa si daleko w przodzie; wyczuwa em jego obecno , pomimo braku kszta tu fizycznego,
a dzi ki swoistemu malarskiemu wspomnieniu, widzia em jego twarz sk pan w z otym blasku,
przera aj
w dziwnym pi knie; owe nietypowo m ode policzki, pa aj ce oczy, olimpijskie czo o i
szpakowate czo o, i brod .
Nie liczyli my up ywu czasu, gdy poj cie to sta o si dla nas z udzeniem. Wiem jedynie, e nie
musia o si z tym wi za co doprawdy osobliwego, gdy koniec ko ców zacz li my si zastanawia ,
dlaczego si nie starzejemy.
Nasze rozmowy by y blu niercze: zawsze upiornie ambitne - aden bóg czy demon nie móg by
nawet marzy o odkryciach i podbojach, które planowali my szeptem. Przeszywa mnie dreszcz, kiedy o
nich mówi i nie miem zag bia si w szczegó y - cho musz przyzna , i pewnego razu mój przyjaciel
napisa na kartce yczenie, którego nie o mieli si wypowiedzie na g os, a po przeczytaniu którego
natychmiast spali em ów wistek, wpatruj c si z przera eniem w okno i widniej ce za nim rozgwie
one
niebo. Przypuszczam, e opracowa on plany dotycz ce w adania widoczn cz ci wszech wiata, i nie
tylko; plany by Ziemia i gwiazdy porusza y si na jego komend i by w jego r kach spoczywa y losy
wszystkich yj cych istot. Przyznaj , przysi gam, e nie podziela em jego wybuja ych aspiracji, albowiem
nie czuj si do silny, by podj ryzyko zapuszczenia si w g b niewypowiedzianych sfer, gdzie tylko
kto dostatecznie odwa ny i bezwzgl dny móg by osi gn sukces.
* * *
Pewnej nocy wiatry z nieznanych przestrzeni zepchn y nas bezlito nie w bezdenn otch
, gdzie
nie istnia o zupe nie nic, nawet my li.
Atakowa o nas wra enie niemo liwe do przekazania czy opisania, najgorsze ze wszystkich, przyprawiaj ce
niemal o ob d: wra enie Niesko czono ci. Przedzierali my si , jak burza przez lepkie zapory, a w ko cu
poczu em, e dotarli my do odleglejszych krain ni te, które przemierzali my do tej pory.
Mój przyjaciel wysforowa si znacznie do przodu, gdy p yn li my po ród tego przera aj cego
oceanu dziewiczego eteru i widzia em grymas z owieszczego u miechu maluj cego si na jego p ynnej,
wiec cej i zbyt m odej "twarzy ze wspomnie ". Nagle ta twarz sta a si zamglona i b yskawicznie
znikn a. A zaraz potem natrafi em przed sob na przeszkod , której nie by em w stanie pokona . By a taka
jak inne a jednak niesko czenie g ciejsza; lepka, gliniasta masa, je eli tego typu porównania mo na u
w wiecie, gdzie wszystko jest niematerialne.
Czu em, e zosta em zatrzymany przez barier , któr mój przyjaciel i przywódca zdo
pokona .
Ponownie podj em prób przedarcia si , ale w tej samej chwili sen narkotyczny dobieg ko ca;
otworzy em moje fizyczne oczy, by dostrzec wokó siebie ciany starej pracowni, a w przeciwleg ym rogu
pomieszczenia blade i wci
jeszcze nieprzytomne cia o mego nauczyciela. W z otawozielonym
ksi
ycowym blasku jego marmurowe rysy wydawa y si dziwnie wychudzone i ob dnie wr cz pi kne.
Nagle drgn ... i niech lito ciwe niebiosa pozbawi mnie wzroku i s uchu, gdybym raz jeszcze mia
do wiadczy podobnego prze ycia. Nie potrafi wam wyja ni jak brzmia jego wrzask ani jakie czelu cie
najdalszych piekie odbija y si przez sekund w jego czarnych przepe nionych przera eniem oczach.
Powiem tylko, e zemdla em i dopiero mój przyjaciel, kiedy ju sam doszed do siebie, ocuci mnie,
spragniony czyjego towarzystwa - kogo , kto pomóg by mu przezwyci
wspomnienia okropnych
koszmarów i dojmuj cej samotno ci.
To by koniec naszych ochotniczych poszukiwa i w drówek po jaskiniach snów. Przera ony, na
skraju ob du, przyjaciel mój ostrzeg mnie, e ju nigdy nie wolno nam zawita do tej krainy. Nie odwa
si o tym opowiedzie mi o tym co widzia ; stwierdzi jednak, i musimy spa mo liwie jak najmniej,
nawet gdyby my musieli utrzymywa si w stanie czuwania przy pomocy narkotyków.
O tym, e mia racj przekona em si ju wkrótce, gdy zapadaj c w drzemk , za ka dym razem,
ogarnia mnie niesamowity, potworny, rozdzieraj cy strach.
Po ka dym krótkim i nieuniknionym okresie snu wydawa em si starszy, podczas gdy mój
przyjaciel starza si w niemal szokuj cym tempie. To potworne, kiedy, niemal na twoich oczach, komu
robi si zmarszczki na twarzy, a w osy przyprósza siwizna. Nasz styl ycia diametralnie si zmieni . Mój
przyjaciel - jego prawdziwe imi czy nazwisko nigdy nie przesz o mu przez usta - dawniej odludek zacz
ka si samotno ci. Noc nie chcia zostawa sam, nie uspakaja a go te obecno kilku osób. Ulg
sprawia y jedynie huczne i t umne biesiady - z tego te powodu ju wkrótce znali my prawie wszystkich
birbantów i hulaków z ca ej okolicy.
Nasz wygl d i wiek zdawa si wzbudza powszechn
mieszno , co do g bi mnie wzburza o,
ale mój przyjaciel wola to ni samotno . Ba si przede wszystkim przebywania samemu poza domem,
kiedy na niebie wieci y gwiazdy, a gdy bywa o to nieuniknione, trwo liwie popatrywa w gór , jakby l ka
si jakiej upiornej istoty czaj cej si gdzie wysoko, w ród atramentowych niebios. Nie zawsze spogl da
w to samo miejsce na niebosk onie - wydawa o si , i w ró nych okresach znajduje si ono gdzie indziej.
W wiosenne wieczory punkt ten znajdowa si nisko na pó nocnym wschodzie. Latem, nieomal
dok adnie pionowo nad jego g ow . Jesieni na pó nocnym zachodzie. Zim na wschodzie, ale tylko
wczesnym rankiem.
Najmniej obawia si wieczorów w samym rodku zimy. Dopiero po dwóch latach zdo
em skojarzy jego
k z czym konkretnym - wcze niej nie zdawa em sobie sprawy, i poszukiwa jakiego okre lonego
punktu, którego pozycja o ró nych porach roku odpowiada a stronom wiata. Punkt ów wyznaczony by ,
naj ci lej rzecz bior c, przez konstelacj Corony Borealis.
* * *
Obecnie mieli my pracowni w Londynie, i cho nigdy si nie rozstawali my, nie rozmawiali my
te o dniach, gdy obaj usi owali my zg bi tajemnice nierealnego wiata. Postarzeli my si i os abili od
narkotyków, hulaszczego trybu ycia i trwania w ci
ym stresie; rzedn ce w osy i broda mego przyjaciela
sta y si
nie nobia e. Nasze uwolnienie od d ugiego snu by o zadziwiaj ce - rzadko bowiem zdarza o si
nam zmru
oczy na d
ej ni godzin czy dwie i przenie si do krain, w których czeka o na nas
przera aj ce, cho niejasne zagro enie.
* * *
Nadszed stycze , pe en mgie i deszczów a wraz z nim k opoty pieni ne. Coraz trudniej by o
kupi narkotyki. Sprzeda em wszystkie swoje rze by i popiersia z ko ci s oniowej i dalej nie mia em za co
naby nowych surowców.
Gdyby nawet mi si to uda o i tak nie mia bym w sobie do si y, by cokolwiek z nich wyrze bi .
Cierpieli my straszliwe katusze i pewnej nocy przyjaciel mój zapad w g boki sen, z którego nie by em w
stanie go obudzi .
Pami tam ca sceneri , jakby to sta o si dzisiaj - opustosza a pracownia na poddaszu; deszcz
bij cy o szyby; tykanie naszego jedynego zegara ciennego; szalone tykanie naszych zegarków le cych na
komódce, skrzypienie jakiej obluzowanej okiennicy w odleg ej cz ci domu; odg osy miasta st umione
przez mg i przestrze ; i najgorsze ze wszystkiego: ci
ki, regularny, z owieszczy oddech mego
przyjaciela le cego na tapczanie - rytmiczny oddech zdaj cy si odmierza chwile nadnaturalnego strachu
i cierpie jego ducha, który w drowa teraz w zakazanych, niewyobra alnych i upiornie odleg ych
wiatach.
Napi cie to towarzysz ce memu czuwaniu sta o si nie do zniesienia, a przez mój bliski ob du
umys przep ywa rw cy potok trywialnych wra
i dozna . Us ysza em, jak gdzie zegar wybija godzin
- nasz tego nie robi i moja pos pna wyobra nia odnalaz a w tym d wi ku punkt zwrotny do nowych
rozmy la . Zegary - czas - przestrze - niesko czono , po czym przemkn wszy przez dach, deszcz i mg
skupia si na niebosk onie, gdzie na pó nocnym wschodzie wznosi a si Corona Borealis. Nagle moje
wyczulone, nas uchuj ce uszy wychwyci y nowy d wi k, odró niaj cy si spo ród chaosu innych
wzmocnionych narkotykami odg osów - niskie, przera liwe, natarczywe zawodzenie dochodz ce z bardzo
daleka - monotonne, z owieszcze drwi ce wo anie z pó nocnego wschodu.
Nie ono jednak pozbawi o mnie zmys ów i nape ni o me serce trwog , której nie wyzb
si ju
do ko ca ycia; nie ono wywo
o równie krzyki czy gwa towne konwulsje, które sk oni y ostatecznie
mieszka ców i policj do wywa enia drzwi.
Nie sprawi o tego to, co s ysza em, ale to co zobaczy em - nagle bowiem w tym mrocznym, zamkni tym
pokoju, z oknami przys oni tymi zas onami, z pó nocnego wschodu nap yn strumie przera aj cego
czerwono - z otego wiat a. s up ten nie emanowa blasku, który rozproszy by ciemno ci, ale sp ywa na
ow mego pi cego przyjaciela, wywo uj c upiorny duplikat dziwnie fosforyzuj cego i m odzie czego
"oblicza ze wspomnie ", jakie pami tam z sennych podró y w nieznanych krainach poza czas i przestrze -
oblicze z czasów zanim mój druh przedosta si poza barier do owych sekretnych i blu nierczych nocnych
koszmarów.
I kiedy tak patrzy em, ujrza em jak unosi g ow , w jego czarnych, zapadni tych oczach maluje si
dojmuj ca zgroza a cienkie, spierzchni te wargi rozchylaj si do krzyku, zbyt przera aj cego jednak, aby
móg wydoby go z piersi. Na tej p ynnej, odm odzonej twarzy unosz cej si w powietrzu, roztaczaj cej
upiorny, widmowy blask, odzwierciedla o si wi cej d awi cego, czystego, mro cego krew w
ach
strachu, ni kiedykolwiek z woli niebios, czy piekie , dane mi by o ujrze .
Po ród jednostajnego, odleg ego d wi ku, który stale przybiera na sile nie us ysza em adnego
osu, ale kiedy pod
em wzrokiem wzd
s upa wiat a za ob dnym spojrzeniem "twarzy ze
wspomnie ", przez krótk chwil dostrzeg em to samo, co ona: ród o owego wiat a i ród o
przera liwego d wi ku. W tym samym momencie rozdzwoni o mi si w uszach i run em jak d ugi,
pora ony atakiem epilepsji, który w
nie sprowadzi do pracowni lokatorów i policj . Nawet gdybym si
stara , nie zdo
bym opowiedzie wam co wówczas ujrza em - nie zdradzi wam tego równie spokojne
mierci oblicze mego przyjaciela, cho z ca pewno ci musia o widzie wi cej ode mnie. Zawsze jednak
mia si na baczno ci przed drwi cym i nienasyconym Hypnosem - W adc Snów, nocnym niebem i
szalonymi ambicjami ch ci posiadania wiedzy zakazanej.
Nie wiem co si dok adnie wydarzy o, gdy dziwna i upiorna si a sprawi a, i umys mój przes oni a
mglista zas ona niepami ci. Inni te zostali dotkni ci tak bliskim ob du darem zapomnienia. Twierdzili, i
nigdy nie mia em przyjaciela, i e jedynie sztuka, filozofia oraz ob d wype nia y ca e moje tragiczne
ycie. Lokatorzy i policja owej nocy próbowali mnie uspokoi , lekarz da mi jakie lekarstwa, ale aden z
nich nie dostrzeg koszmaru jaki si tu wydarzy . Nie przej li si tragicznym losem mego towarzysza, ale
to co znale li na tapczanie w pracowni wywo
o z ich strony wielki podziw, cho wzbudzi we mnie
obrzydzenie i gorycz, i który przysporzy mi s awy. Ogarni ty rozpacz przesiaduj ca ymi godzinami -
ysy, siwobrody, podkurczony, sparali owany, oszo omiony narkotykami i za amany- adoruj c i modl c si
do znalezionego przez nich przedmiotu.
Zaprzeczaj , e sprzeda em ostatni z moich prac i z ekstaz wskazuj skamienia , zimn ,
milcz
"rzecz", któr pozostawi po sobie migocz cy s up wiat a. To wszystko, co zosta o po moim
przyjacielu: boska g owa z prastarego greckiego marmuru, m oda ponadczasow m odo ci , o pi knym,
brodatym obliczu i pe nych, zastyg ych w u miechu wargach, olimpijskim czole i g stych faluj cych
osach ozdobionych makami. Mówi , e to upiorne "oblicze" ze wspomnie jest odzwierciedleniem mego
asnego, kiedy mia em dwadzie cia pi lat, tyle tylko, e na jej marmurowej podstawie widniej wyryte
attyckie litery uk adaj ce si w jedno, jedyne s owo - HYPNOS.
NIENAZWANE
(The Unnamable)
Pewnego jesiennego popo udnia, ja i mój przyjaciel rozmawiali my o nienazwanym, siedz c, obok
zdewastowanego grobowca, na siedemnastowiecznym cmentarzu w Arkham. Spogl daj c w stron
ogromnej wierzby, której pie by niemal wro ni ty w star , nieczyteln p yt , rzuci em nieco fantastyczn
uwag o upiornych i niewyobra alnych sokach, jakie, kolosalne jej korzenie musia y wysysa z s dziwej,
cmentarnej ziemi; przyjaciel mój skwitowa jednak moje s owa miechem twierdz c, e to absurd i doda ,
e skoro na cmentarzu tym, od ponad stu lat nikogo nie pochowano, w ziemi nie mog o by niczego, czym
drzewo mog oby od ywia si w sposób inny ni normalnie.
Poza tym - doda - moje nieustanne dyskusje o nienazwanym, nota bene zgo a dziecinne, zdawa y si
potwierdza m nisk pozycj , jako autora marnych opowie ci grozy. Zbyt usilnie pragn em ko czy swe
opowiadania obrazami lub d wi kami parali uj cymi wszelkie poczynania bohaterów i pozostawi ich,
pozbawionych resztek odwagi, s ów czy wiadków mog cych opowiedzie o tym. co im si przydarzy o.
Poznajemy rzeczy - twierdzi - jedynie dzi ki naszym pi ciu zmys om albo religijnej intuicji, st d te jest
praktycznie niemo liwe mówi o jakiej rzeczy b
zdarzeniu, którego nie sposób opisa przy pomocy
definicji faktu lub w
ciwych doktryn teologicznych - zw aszcza kongregacjonalistów - oraz modyfikacji,
zawdzi czanej tradycji i sir Arturowi Conan Doyle. Z tym przyjacielem, Joelem Mantonem, cz sto
prowadzi em d ugie, leniwe dysputy. By on dyrektorem liceum East High, urodzonym i wychowanym w
Bostonie, przejawiaj cym typow dla Nowej Anglii przepe nion samozadowoleniem g uchot wobec
niektórych delikatnych niuansów ycia. Z jego punktu widzenia jedynie nasze obiektywne postrzeganie
mia o jakiekolwiek znaczenie etyczne, za do kompetencji artysty nale
o nie tyle rozbudzenie silnych
wra
poprzez dzia anie, ekstaz i zaskoczenie, ale raczej pozyskanie zwyk ego, spokojnego
zainteresowania i szacunku, dzi ki dok adnym, szczegó owym transformacjom codziennych wydarze .
Mia obiekcje przede wszystkim do moich zainteresowa tym co mistyczne i niewyja nione; bo cho
bardziej ni ja wierzy w zjawiska paranormalne, nie przyzna by, i s one odpowiednim tematem do
opisywania w ksi kach.
Dla jego praktycznego i logicznego umys u by o wr cz nie do pomy lenia, e umys mo e
znajdowa wielk przyjemno w ucieczce od codziennych obowi zków i w oryginalnych, dramatycznych
rekombinacjach obrazów wypaczonych czy zbanalizowanych przez nud i przyzwyczajenia. W jego
mniemaniu wszystkie rzeczy i odczucia mia y dok adnie sprecyzowane rozmiary, w
ciwo ci, przyczyny i
skutki. I cho mgli cie zdawa sobie spraw , e umys przechowuje niekiedy obrazy i wra enia dalece
mniej geometrycznej, uporz dkowanej i realnej natury, uwa
za usprawiedliwione wyznaczenie granicy
tolerancji i wyrugowanie poza ni wszystkiego, co nie mog o by do wiadczone i zrozumiane przez
przeci tnego obywatela. Poza tym by prawie pewny, e nie istnieje co takiego jak "nienazwane" czy
niemo liwe do opisania. To zwyczajnie do niego nie przemawia o.
Pomimo i zdawa em sobie spraw , e argumenty wyobra
i metafizyki s niczym w
porównaniu z samozadowoleniem ortodoksyjnego pragmatyka, co w krajobrazie, na tle którego
toczyli my nasz s owny pojedynek sprawi o, e sta em si bardziej zaci ty ni zazwyczaj. Rozsypuj ce si
yty grobowe, majestatyczne drzewa i stuletnie dwuspadowe dachy domów otaczaj cego nas,
nawiedzanego przez czarownice miasteczka, wprawi y mnie w bojowy nastrój, i z uporem zacz em broni
swego stanowiska, a niebawem zdo
em nawet wedrze si na terytorium przeciwnika. Kontratak
bynajmniej nie by trudny, wspomnia em bowiem, e Joel Manton wierzy w wiele przes dów, których nie
uznawali inni wykszta ceni ludzie'w jego wieku: w pojawianie si w odleg ych miejscach duchów
umieraj cych ludzi i w to, e na szybach okien powstaj odbicia twarzy ludzi, którzy przy nich siadywali.
W moich dywagacjach opar em si w
nie na ludowych wierzeniach i przyj em, i aby w nie
wierzy , nale y równie uwierzy w istoty duchowe, istniej ce niezale nie, nawet po oddzieleniu si od
swych cielesnych pow ok. Dowodzi o to mo liwo ci wiary w fenomeny nadnaturalne, bo skoro umar y
mo e przekazywa swój widzialny, b
wyczuwalny obraz na drugi koniec wiata, albo "ukazywa si "
przez stulecia po swojej mierci, by oby absurdem odrzuca ewentualno , e w opuszczonych domach
gnie
si dawne, czuj ce istoty, albo e cmentarze przesycone s przera aj
, bezcielesn inteligencj
ca ych pokole . A skoro ducha, którego obecno przejawia si w ró norodnych formach, nie obejmuj
adne prawa dotycz ce materii, czemu mia oby by czym niezwyk ym wyobra enie sobie fizycznie
yj cych, "martwych" istot posiadaj cych, b
nie posiadaj cych kszta tów, ich materializacja za , z ca
pewno ci przez obserwatorów zjawiska zosta aby okre lona mianem "nienazwanego". "Zdrowy rozs dek"
w odniesieniu do tych spraw - zapewni em ciep o mego przyjaciela - jest jedynie dowodem braku
wyobra ni i dwuznaczno ci moralnej. Nadszed zmierzch, ale aden z nas nie mia ochoty przerwa
dyskusji. Manton sprawia wra enie jakby nie poruszy y go moje argumenty i usi owa je obala trwaj c
niezmiennie przy swoim zdaniu, dzi ki czemu niew tpliwie osi ga sukcesy jako nauczyciel; jednak
czu em si zbyt mocny, by obawia si pora ki. W odleg ych oknach zacz y pojawia si
wiat a, ale my
nie ruszyli my si z miejsca. Na starym, rozsypuj cym si grobowcu siedzia o si nam wy mienicie i
wiedzia em, e mój prozaiczny przyjaciel nie przejmuje si ziej
, mroczn szczelin w naruszonej przez
korzenie murarce, nieomal tu za naszymi plecami, ani z owrogim cieniem rzucanym przez gro cy
runi ciem, opuszczony, zdewastowany dom znajduj cy si pomi dzy nami a najbli sz o wietlon drog .
Tak wi c tkwili my w ciemno ciach, na uszkodzonym grobowcu, opodal opuszczonego domu,
rozmawiaj c o "Nienazwanym", a gdy Joel przesta wreszcie szydzi z moich wypowiedzi, opowiedzia em
mu o przera aj cym dowodzie, potwierdzaj cym prawdziwo historii b
cej g ównym obiektem jego
drwin.
Moje opowiadanie mia o tytu "Okno na poddaszu" i pojawi o si w styczniowym wydaniu
"Szeptów" w 1922 roku, inspirowane opowie ci Mathera. W wielu miejscach, zw aszcza na po udniu i
wybrze u Pacyfiku, z powodu skarg tzw. "porz dnych obywateli" w ogóle zaprzestano sprzeda y
magazynu, w Nowej Anglii jednak nie przej to si drukowanymi tam artyku ami. Sprawa, któr
udowodni em, by a, biologicznie rzecz bior c, nieprawdopodobna, ot, jeszcze jedna szalona
ma omiasteczkowa historyjka, któr C. Mather uzna za dostatecznie naiwn , aby w czy do swej
"Magnalia Christi Americana", jednak dysponowa tak nik ymi dowodami, e nic o mieli . si nawet
wymieni nazwy miejscowo ci, w której wydarzy si ów koszmar. Co do mnie, to sposób w jaki
uwypukli em niektóre aspekty starej, pos pnej opowie ci, by raczej typowy dla pe nego fantazji lichego
pisarzyny.
Mather faktycznie opowiada o narodzinach tej Istoty, ale nikt prócz taniego owcy sensaqi nie
my la , e TO -istota z krwi i ko ci - mog oby dorosn
, a nocami zagl da ludziom do okien i ukrywa si
na poddaszu, w starym domu - a kiedy kto , dostrzeg j w oknie i osiwia , nie mog c opisa tego. co
zobaczy . Ca a sprawa zdawa a si tr ci tani sensacj i Manton nie omieszka o tym wspomnie .
Wówczas opowiedzia em mu o tym, co wyczyta em w starym dzienniku z lat 1706 - 1725,
odnalezionym w ród rodzinnych dokumentów, nieca mil od miejsca, w którym siedzieli my, i o
bliznach na piersi i plecach mego przodka, o których wspomniano na kartach pami tnika. Opowiedzia em
mu równie o innych l kach panuj cych w tej okolicy, o historiach przekazywanych szeptem, z pokolenia
na pokolenie, i o tym jak zgo a nie mistyczny ob d dosi gn ch opca, który w 1795 roku wszed do
opuszczonego domu w poszukiwaniu pewnych konkretnych ladów, które spodziewa si tam znale . To
musia o by okropne - nic dziwnego, c wra liwi studenci wzdrygali si na sam my l o erze puryta skiej
w Massachusetts. Tak niewiele wiadomo o tym co si wtedy dzia o - niemniej nawet drobne wzmianki o
wydarzeniach jakie mia y wówczas miejsce, s niczym przyprawiaj cy o md
ci obraz rozk adaj cego si
trupa i gnij cych tkanek przesyconych woni rozk adu. W erze tej nie by o mowy o pi knie ani o wolno ci,
wida to w architekturze i budowlach z tamtego okresu, a tak e w ociekaj cych jadem kazaniach
pseudoduchownych. A wewn trz owego zardzewia ego elaznego kaftana bezpiecze stwa czai y si
szokuj ce koszmary, ohyda, perwersja i diabolizm. Oto prawdziwa apoteoza nienazwanego.
Cotton Mather w swojej demonicznej "Szóstej Ksi dze", której nie nale y czyta po zmierzchu,
rzucaj c kl tw bynajmniej nie przebiera w s owach. Pos pny niczym ydowski prorok i lakonicznie
oboj tny - w czym do dzi nie ma sobie równego, opowiedzia histori o bestii, któr przywo
, stworze
cym czym wi cej ani eli zwierz ciem, ale mniej ni cz owiekiem, istocie ze skaz na oku, i o
nieszcz snym wrzeszcz cym pijaku, którego powieszono, bo mia takie samo oko. Tyle Ma-ther - z jego
dziarskich s ów nie sposób jednak domy le si co wydarzy o si pó niej. By mo e autor nie wiedzia , a
mo e nie odwa
si o tym napisa . Inni wiedzieli, ale nie o mielali si mówi ; tajemnic poliszynela by a
ci
ka zasuwa wisz ca na drzwiach prowadz cych na poddasze w domu pewnego bezdzietnego,
zubo
ego, zgorzknia ego starca, który po
wielk , pozbawion napisu p yt nagrobn przy
zapomnianym, nie odwiedzanym przez nikogo grobie, cho , je li dobrze poszuka , mo na by natkn
si
na opowie ci, które nawet najwi kszemu mia kowi zmrozi yby krew w
ach.
Wszystko to odnalaz em w pami tniku mego przodka; niedopowiedzenia, aluzje, insynuacje, przekazywane
ukradkiem opowie ci o istocie ze skaz na oku, widywanej nocami w oknie albo na opuszczonych kach,
na skraju lasu. Którego wieczora co napad o mego przodka na mrocznej drodze, w dolinie, pozostawiaj c
mu po sobie lady rogów na piersiach i ma pich pazurów na plecach; na ziemi za , obok miejsca napa ci
natrafiono na lady jakby rozszczepionych kopyt i niezbyt wyra nych. zamazanych antropoidalnych ap.
Innego razu, tu przed witem, kiedy by o jeszcze ciemno, na Meadow Mili, pewien pocztmistrz ciga i
nawo ywa p dz
przera liwymi susami, bezimienn istot - i wielu ludzi uwierzy o w jego opowie .
Rzecz jasna, dziwne komentarze wzbudzi fakt, kiedy pewnej nocy w 1710 roku bezdzietny,
zrujnowany starzec zosta pochowany w krypcie za domem, opodal po zbawionej napisu p yty nagrobnej.
Drzwi na podda sze nigdy nie zosta y otwarte, ale dom pozostawiono w nietkni tym stanie, przera aj cy i
opuszczony. Kiedy dobiega y ze osobliwe odg osy, ludzie szeptali i wzdrygali si nerwowo, maj c
nadziej , e zamek na drzwiach poddasza by dostatecznie silny. Ich nadzieje okaza y si jednak p onne,
kiedy na plebanii mia a miejsce upiorna tragedia - potworna zbrodnia, z której nikt nie uszed ca o, a cia a
by y straszliwie zmasakrowane. W miar up ywu lat legendy nabiera y coraz bardziej mrocznego
charakteru - przypuszczam, e to co , je eli by o ywe, musia o umrze . Wspomnienia jednak trwa y nadal
w ludzkiej pami ci i z roku na rok stawa y si upiorniejsze, poniewa otoczone by y tak g bokim nimbem
tajemnicy.
Podczas mej opowie ci, Manton praktycznie przez ca y czas milcza i zauwa
em, i moje s owa wywar y
na nim ogromne wra enie. Nie wybuchn
miechem kiedy przerwa em, ale, jak najbardziej powa nie,
zapyta o ch opca, który w 1795 roku postrada zmys y i który by bohaterem mego opowiadania.
Powiedzia em mu dlaczego ch opiec uda si do tego opuszczonego, unikanego przez wszystkich domu i
stwierdzi em, e powinno go to zainteresowa , gdy wierzy , e w oknach pozostaj uwiecznione odbicia
tych, którzy przed nimi siadywali. Ch opiec chcia zobaczy okna tego upiornego poddasza, powodowany
opowie ciami o widywanych za nimi istotach, i wróci wrzeszcz c jak op tany.
Manton, kiedy to mówi em, pogr ony by w zamy leniu, ale stopniowo odzyskiwa swój
analityczny sposób rozumowania. Aby kontynuowa nasz spór przyj mo liwo rzeczywistego istnienia
jakiego nienaturalnego monstrum, ale upomnia mnie, e nawet najbardziej chory wybryk natury nie musi
by NIENAZWANY lub naukowo nieopisany.
Podziwiaj c jego przekonanie i upór, dorzuci em jeszcze kilka informacji zebranych w ród starych
mieszka ców tych okolic. Pó niejsze legendy - wyja ni em -dotycz ogromnych, potwornych widm,
bardziej przera aj cych ni jakakolwiek istota z krwi i ko ci, duchów przybieraj cych kszta t
niewyobra alnych bestii - niekiedy wizualnych, kiedy indziej za jedynie wyczuwalnych, które pojawiaj
si w bezksi
ycowe noce aby nawiedza stary dom, znajduj
si za nim krypt i grób, gdzie obok
pozbawionej napisu p yty cmentarnej, wyros o m ode drzewo, niezale nie od tego, czy owe widma
rzeczywi cie wysysa y krew. albo jak g osi y plotki, rozrywa y ludzi na strz py, nie ulega w tpliwo ci, e
wywiera y na ludzi silny i nieustaj cy wp yw; starzy mieszka cy tych okolic obawiali si ich jak ognia,
cho przez ostatnie dwa pokolenia owe pos pne historie zosta y nieco zapomniane - by mo e umieraj
mierci naturaln , poniewa nikt ich nie wspomina. Poza tym, wkraczaj c na poletko estetyki, je li
psychiczne emanacje istot ludzkich ulegaj groteskowym deformacjom, co mog oby lepiej wyrazi
skrzywione i z owrogie odbicie, je eli nie obraz z
liwego ducha, chaotycznej perwersji i deprawacji,
apoteoz mrocznego, chorego blu nierstwa przeciwko naturze? Czy stworzona przez "martwy" mózg
hybrydycznego koszmaru mglista zgroza nie sta aby si w efekcie odra aj
w swej prawdziwo ci wizj
jedynego w swoim rodzaju, odra aj cego i zatrwa aj cego NIENAZWANEGO?
Musia o ju by bardzo pó no, nietoperz przelecia tu obok, ocieraj c si lekko o mnie i wydaje
mi si , e dotkn równie Mantona, bo cho go nie widzia em, poczu em, e podniós r
. Odezwa si
tymi s owy:
- Czy ten dom z oknem na poddaszu wci
jeszcze stoi i jest opuszczony?
- Tak - odpar em. - Widzia em go.
- l znalaz
tam co - na poddaszu albo gdzie indziej?
- Pod okapem le
stos ko ci. By mo e to w
nie te ko ci zobaczy ów ch opiec; je eli by dostatecznie
wra liwy, nie musia widzie odbicia w szybie aby postrada zmys y. Je eli wszystkie nale
y do jednej
istoty, musia to by naprawd zatrwa aj cy, ogromny potwór. By oby blu nierstwem pozostawienie takich
szcz tków nie pogrzebanych, tote wróci em tam z workiem i zanios em je do grobowca za domem. By a
tam szczelina przez któr wsun em je do rodka, nie uwa aj mnie za g upca - powiniene by widzie t
czaszk . Mia a czterocalowe rogi, ale twarz i szcz ka wygl da y jak ludzkie.
W ko cu poczu em wyra nie, e siedz cy tu obok mnie Manton wzdrygn si . Mimo to jednak,
jego ciekawo ani troch nie os ab a.
- A co z szybami?
- Wszystkie powybijane. W jednym z okien brakowa o framugi, w innych za nie by o nawet jednego
kawa ka szk a. To by y ebrowane okna, starego typu, które wysz y z u ycia przed ko cem siedemnastego
wieku. Wygl da na to, e szyb nie by o w oknach tego domu od dobrych stu lat - mo e to ch opiec je
powybija -legendy o tym nie wspominaj .
Manton znów si zamy li .
- Chcia bym zobaczy ten dom. Gdzie on jest? Szyby nie szyby, chcia bym mu si przyjrze . Podobnie jak
grobowcowi, do którego w
tamte ko ci i temu drugiemu, bez napisów... to wszystko musi by
naprawd przera aj ce.
- Widzia
to wszystko... dopóki nie zrobi o si ciemno.
Mój przyjaciel by bardziej zdenerwowany ni przypuszcza em, bo kiedy zako czy em moje ma e
przedstawienie, odsun si ode mnie gwa townie i otworzywszy szeroko usta wyda najpierw zduszone
chrz kni cie, a potem przera liwy, przeci
y krzyk, w którym zawar o si ca e napi cie skumulowane w
jego wn trzu przez len d ugi wieczór. By to dziwny krzyk i tym bardziej przera aj cy, e doczeka si
odpowiedzi. Brzmia jeszcze, kiedy w otaczaj cej mnie atramentowej ciemno ci us ysza em g uchy trzask -
wi k otwieranego ebrowanego okna, w stoj cym nieopodal przekl tym domu.
A jako e inne
framugi odpad y ju przed wieloma laty, nie mia em w tpliwo ci, i s ysza em skrzypni cie framugi owego
demonicznego, pozbawionego szyb, przera aj cego okna na poddaszu.
Zaraz potem, równie od strony domu, buchn szumi cy upiornie podmuch lodowatego,
cuchn cego powietrza i us ysza em przeszywaj cy do szpiku ko ci wrzask rozlegaj cy si tu obok mnie,
przy samej kraw dzi szczeliny owego mrocznego grobowca kryj cego szcz tki cz owieka i potwora. W
amek sekundy pó niej zosta em zrzucony z mego przera liwego siedziska pot nym uderzeniem jakiej
diabelskiej, niewidzialnej istoty gigantycznych rozmiarów, lecz nieokre lonej natury. Oszo omiony,
wyl dowa em bezw adnie na wilgotnej ziemi, podczas gdy od strony grobowca dosz y mnie zduszone
oddechy, odg osy szamotaniny i warkni cia. Moja wyobra nia mimowolnie zaludni a mroczn przestrze
wokó nas Miltonowskimi legionami zdeformowanych, zniekszta conych pot pie ców.
Znów powia szumi cy, przyprawiaj cy o md
ci, lodowaty wicher, a potem rozleg si
przeci
y zgrzyt obluzowanych cegie i p kaj cych tynków; na szcz cie w tym momencie straci em
przytomno i nie zd
em dowiedzie si co on oznacza .
Manton, chocia mniejszy ode mnie, jest bardziej wytrzyma y i ma ko skie zdrowie, bo pomimo
odniós o wiele powa niejsze obra enia, ockn li my si niemal jednocze nie. Nasze
ka sta y obok
siebie i ju po kilku sekundach zorientowali my si . e znajdujemy si w szpitalu w. Marii. Wokó nas
oczyli si zaciekawieni pracownicy szpitala, pragn cy dopomóc naszej pami ci poprzez wyja nienie w
jaki sposób si tu dostali my;
niebawem dowiedzieli my si o farmerze, który odnalaz nas w po udnie, na odludnym poletku za Meadow
Hill, oddalonym o mil od starego cmentarza, w miejscu, gdzie jak wie g osi, sta a niegdy stara rze nia.
Manton mia dwie paskudne rany na piersiach i kilka mniej gro nych ran, przypominaj cych zadrapania, na
plecach. Ja nie odnios em powa niejszych obra
, poza .tym, e by em poobijany i posiniaczony, cho nie
ulega w tpliwo ci, e lady rozszczepionego kopyta, widniej ce na moim ciele budzi y ogólne
zainteresowanie. Ry o jasne, e Manton wiedzia wi cej ni ja, ale nie udzieli zdumionym i
zaciekawionym lekarzom adnych wyja nie , dopóki nie poinformowali go o rodzaju ran jakie
odnie li my. Dopiero wtedy stwierdzi , e zostali my zaatakowani przez rozszala ego byka - cho by o to,
rzecz jasna, nader w tpliwe i niejasne wyt umaczenie.
Kiedy lekarze i piel gniarki wyszli, wyszepta em, z wyra nym przera eniem w g osie - Dobry Bo e,
Manton, CO TO BY O? Te blizny i zadrapania - CZY RZECZYWI CIE BY O TAK JAK MÓWI
? -
By em jednak zbyt oszo omiony aby zakrzykn z rado ci, kiedy, równie szeptem, powiedzia mi to,
czego si w g bi duszy spodziewa em.
- nie. TO WCALE NIE BY O TAK. To CO by o WSZ DZIE - jak galareta, b oto czy szlam, a mimo to
mia o kszta ty, tysi c ró nych koszmarnych kszta tów przekraczaj cych wszelkie ludzkie wyobra enia i
mo liwo ci zapami tywania. To CO mia o oczy - i skaz na jednym oku. To by a otch
, czelu ,
maelstrom, apoteoza wszelkiej ohydy. Skrajny koszmar. Carter, to by o
NIENAZWANE!
PRZEMIANA JUANA ROMERO
(The transition of Juan Romero)
Nie mam zbytniej ochoty mówi o wypadkach, które mia y miejsce w kopalni Nortona noc z
osiemnastego na dziewi tnastego pa dziernika 1894 roku. Jedynie poczucie obowi zku wobec nauki
zmusza mnie do wskrzeszenia, w ostatnich latach mego ycia, obrazów i zdarze przera aj cych tym
bardziej, e nie jestem w stanie w aden sposób ich wyt umaczy . Jednak zanim umr powinienem chyba
opowiedzie wam to, co wiem na temat zdarzenia, które okre lam mianem przemiany Juana Romero.
Moje nazwisko i pochodzenie nie musz zosta zapami tane przez potomnych - prawd mówi c
lepiej, aby posz y w zapomnienie, bo kiedy cz owiek przenosi si nagle z kolonii do Stanów, zostawia za
sob ca przesz
. Poza tym, to kim by em, nie ma najmniejszego zwi zku z moj opowie ci , a na
uwag mo e jedynie zas ugiwa fakt, i podczas mojej s
by w Indiach czu em si bardziej swojsko
ród bia obrodych hinduskich nauczycieli ni w ród moich rodaków - oficerów. Zdo
em zg bi wiele
spo ród nauk Wschodu, gdy nieszcz liwym zrz dzeniem losu znalaz em si na zachodzie Stanów, i tam
przysz o mi rozpocz nowe ycie. Wraz z nim przyj em równie nowe nazwisko - pospolite i nie maj ce
bszego znaczenia.
Latem i jesieni 1894 roku znajdowa em si u podnó a pos pnego pasma Gór Kaktusowych,
gdzie jako prosty robotnik podj em prac w kopalni Nortona, która odkryta kilka lat wcze niej przez
podstarza ego poszukiwacza z ota sprawi a, i ca y ten zapomniany dot d przez Boga i ludzi region sta si
nagle przystani dla wszelkiego rodzaju szumowin i m tów.
Jaskinia z ota, znajduj ca si g boko pod górskim jeziorem, przynios a staremu poszukiwaczowi
niewyobra aln fortun a obecnie zmieni a si w siedlisko rozleg ych korytarzy, gdzie prace
poszukiwawcze prowadzili robotnicy z korporacji, która koniec ko ców odkupi a kopalni od jej
poprzedniego w
ciciela.
Odnaleziono kolejne groty, a z
a
tego metalu by y niewyobra alnie bogate; do tego stopnia,
pot na, niejednolita armia górników harowa a dzie i noc w rozlicznych korytarzach i tunelach.
Kierownik, pan Arthur, cz sto rozprawia o osobliwo ciach tutejszych formacji geologicznych, spekuluj c
na temat mo liwo ci istnienia d
szego ci gu jaski i oszacowuj c przysz
gigantycznych prac
wydobywczych. Jego zdaniem istnienie podziemnych grot by o rezultatem dzia
wody i wierzy , e
niebawem zostanie otwarta ostatnia z nich.
Nied ugo po moim przybyciu i podj ciu pracy w kopalni Nortona zjawi si tu Juan Romero. By
on jednym z ca ej rzeszy niechlujnych, obdartych Meksykanów, którzy ci gn li z s siedniego kraju, i z
pocz tku zwraca uwag jedynie swymi india skimi rysami. Twarz jego mia a jednak nieco ja niejszy
odcie i wydawa a si
agodniejsza w porównaniu z topornie ciosanymi obliczami innych przyby ych tu
Latynosów, czy miejscowych Indian. To zadziwiaj ce, e pomimo i tak bardzo ró ni si od rzeszy swoich
rodaków, nie wydawa o si by Romero mia w swoich
ach cho odrobin krwi kaukaskiej. Ma jego
widok wyobra nia nie podsuwa a mi obrazu hiszpa skiego konkwistadora czy ameryka skiego pioniera,
lecz pradawnego, szlacheckiego Azteka. Zawsze wstawa wczesnym rankiem i z fascynacj wpatrywa si
w s
ce, przesuwaj ce si wolno ponad górami na wschodzie, unosz c przy tym do góry obie r ce, jakby
wykonywa jaki pradawny rytua , którego natury nawet on nie rozumia . Jednak poza rysami twarzy
Romero nie przejawia
adnych innych oznak nobliwo ci czy azteckiej dojrza
ci.
Brudny, obdarty nieuk, czul si najlepiej w towarzystwie innych br zowoskórych Meksykanów, i
jak mi pó niej powiedziano, przyszed na wiat w okolicy, gdzie mieszka cy cierpieli najdotkliwsz n dz .
Znaleziono go, kiedy by jeszcze niemowl ciem, w prymitywnym górskim sza asie. Tylko on
uszed z yciem z epidemii zarazy, jaka tamt dy przesz a.
W pobli u chaty, opodal raczej niezwyk ej szczeliny w skale, le
y dwa szkielety obrane
niedawno z mi sa przez s py; prawdopodobnie to by o wszystko, co pozosta o z jego rodziców.
Nikt nie wiedzia jak si nazywali i niebawem wi kszo zupe nie o nich zapomnia a. Kiedy za
chata z adoby obróci a si w gruzy, a niewielka lawina spowodowa a zasypanie skalnej szczeliny, w
zapomnienie posz a nawet scena tragedii. Wychowywany przez meksyka skich z odziei byd a, którzy dali
mu imi , Juan nie ró ni si zbytnio od swoich towarzyszy.
Wi jak Romero odczuwa wobec mnie by a bez w tpienia zwi zana z dziwnym, starym
hinduskim pier cieniem, który nosi em kiedy nie pracowa em na przodku. Nie mog powiedzie nic na
temat jego natury i sposobu w jaki znalaz si w moim posiadaniu. By o to ostatnie ogniwo wi
ce mnie z
rozdzia em ycia, który uwa
em za bezpowrotnie zamkni ty. Stanowi wi c dla mnie ogromn warto .
Niebawem zauwa
em, e dziwnie wygl daj cy Meksykanin wyra nie si nim interesowa -
przygl da mu si z wyrazem twarzy, który zdawa si
wiadczy o czym wi cej, ani eli o zwyk ej
chciwo ci czy zawi ci. Widniej ce na pier cieniu hieroglify zdawa y si przywo ywa w jego prostym, acz
bystrym umy le dziwne, mgliste wspomnienia, cho z ca pewno ci nie móg ich wcze niej ogl da . W
ci gu kilku tygodni od swego przybycia do kopalni, Romero sta si nieomal moim wiernym s ug , mimo
e by em przecie jedynie zwyk ym, szarym górnikiem.
Nasze rozmowy by y z konieczno ci ograniczone. Romero zna jedynie kilka s ów po angielsku, ja
za stwierdzi em, e mój oxfordzki hiszpa ski znacznie ró ni si od patois peonów z Nowej Hiszpanii.
Wypadek o którym mam tu opowiedzie , by na d
sz met nie zapowiedziany. Pomimo i
Romero interesowa mnie, a on z kolei wydawa si by przyci gany do mnie przez tajemniczy pier cie ,
dz , e aden z nas nie spodziewa si tego, co nast pi o po kolejnym wielkim wybuchu w kopalni.
Geologiczne przewidywania zak ada y rozszerzenie kopalni przez pog bienie g ównego szybu, od najni ej
po
onej cz ci podziemnego wyrobiska. Kierownik, s dz c i napotkaj jedynie lit ska nakaza
za
enie zwi kszonego adunku dynamitu. Ani ja, ani Romero nie byli my przy tym, tote po raz pierwszy
o niezwyk ym odkryciu dowiedzieli my si od innych robotników.
adunek - by mo e jeszcze silniejszy ni wcze niej postanowiono - zda si wstrz sn posadami
ca ej góry. Fala uderzeniowa wybi a wszystkie okna w barakach ustawionych na górskim zboczu, a
górników znajduj cych si w podziemiach dos ownie zbi a z nóg. Jezioro Klejnotów, po
one powy ej
miejsca zdarzenia, zafalowa o jakby przesz o nad nim tornado. Przy bli szym zbadaniu okaza o si , e pod
miejscem gdzie za
ono adunek, otwar a si nowa, mroczna czelu , tak monstrualna, e do jej dna nie
si ga y adne ze znajduj cych si w obozowisku lin, ani wiat o lamp.
Zak opotani górnicy udali si na d
sz rozmow z kierownikiem, który nakaza by do szybu
zniesiono ca y zapas lin, powi zano je i opuszczono w g b czelu ci w celu odkrycia i zbadania dna
otch ani.
Nied ugo potem bladzi robotnicy powiadomili kierownika o swoim niepowodzeniu.
Zdecydowanie, acz taktownie dali do zrozumienia, e nie wejd ju wi cej do szczeliny ani nie zamierzaj
ponownie podj pracy w kopalni, dopóki otwór nie zostanie zasypany.
Musieli najwyra niej mie do czynienia z czym niewyt umaczalnym, bo jak sami stwierdzili,
otch
w g bi szybu zdawa a si nie mie ko ca.
Kierownik nie ukara ich, ani nie upomnia . Miast tego zamy li si g boko, zastanawiaj c si nad planami
na kolejny dzie .
Tego wieczora nocna zmiana nie podj a pracy. O drugiej w nocy na górskim zboczu zacz pos pnie wy
samotny kojot.
W odpowiedzi, gdzie spomi dzy baraków, rozleg o si szczekanie psa; nie sposób okre li , czy
pies szczeka na kojota czy na co innego.Zanosi o si na deszcz.
Wokó wierzcho ków gór zbiera y si burzowe chmury o dziwnych kszta tach, przesuwaj ce si chy o po
atramentowym niebie, które, spoza wielu warstw cirrostratusów, usi owa roz wietli swym blaskiem blady
sierp ksi
yca.
Obudzi mnie g os Romera, dochodz cy z pryczy powy ej - g os przepe niony podnieceniem,
napi ciem i niepoj tym dla mnie wyczekiwaniem.
- Madre de Dios! El sonido. Ese sonido. Orga Vd! Lo oyte Vd?
- Senior, Ten d wi k!
Nadstawi em ucha, zastanawiaj c si o co mu chodzi o. S ycha by o jedynie kojota, psa i burz ,
przy czym ta ostatnia wyra nie przybiera a na sile, a wiatr zawodzi z coraz wi ksz zaci to ci . Za oknem
baraku wida by o bladosrebrzyste smugi b yskawic. Zwróci em si do zdenerwowanego Meksykanina
pytaj c go o odg osy, które s ysza em.
- El coyote? El perro? El viento? Romero nie odpowiedzia . Wyszepta tylko, z trwog w g osie:
- El ritmo, Senior. El ritmo de la tierra.
- To pulsowanie w ziemi!
Teraz i ja je us ysza em; us ysza em i nie wiedz c czemu wzdrygn em si . Gdzie z ziemi,
boko pode mn , dobywa si d wi k, rytm, jak to okre li peon, który cho s aby by w stanie
zdominowa wycie kojota, szczekanie psa czy zawodzenie nadci gaj cej burzy, nie sposób tego opisa ; i
bynajmniej nie zamierzam tego czyni . By mo e da oby sieje porówna do rytmu silników w maszynowni
wielkiego okr tu, pulsowania wyczuwanego poprzez deski pok adu, ale nie by o ono tak zimne, suche i
mechaniczne - nie by o pozbawione elementów ycia i wiadomo ci. Spo ród wszystkich tych cech
najbardziej uderzy o mnie poczucie niepoj tej g bi.
W my lach przemkn mi fragment z Qlanvila, który Poe cytowa z tak wstrz saj cym efektem:
"Ogrom, g bia i niezmienno Jego dzie , które zawieraj w sobie wi ksz czelu , ani eli
studnia Demokryta".
Nagle Romero poderwa si ze swojej pryczy zatrzymuj c si przede mn , by ypn na dziwny pier cie
na mojej d oni, po yskuj cy osobliwie w wietle b yskawic, po czym skierowa wzrok w stron szybu
kopalni. Ja równie wsta em i przez d
sz chwil trwali my w bezruchu ws uchuj c si w niewiarygodny
rytm, który, jak wszystko na to wskazywa o, przybiera na sile.
Zgo a bezwolnie pocz li my przesuwa si ku drzwiom które, omocz ce i targane podmuchami
wichury, dawa y nam koj ce poczucie ziemskiej rzeczywisto ci.
piew w czelu ci - bo tym w
nie zdawa si by ów d wi k - narasta i stawa si coraz wyra niejszy.
Nagle obu nas przepe ni a nieodparta ch , by wybiec w szalej
burz i zanurzy si w pos pn , mroczn
otch
szybu.
Nie napotkali my nikogo - robotnicy zostali bowiem zwolnieni z nocnej zmiany i
najprawdopodobniej przesiadywali teraz w Dry Gulch, karmi c jakiego ospa ego barmana gar ci
owieszczych plotek. Jedynie okno chaty stró a jarzy o si
tym wiat em, niczym Oko Opatrzno ci.
Przez krótk chwil zastanawia em si jak rytmiczny d wi k wp yn na stró a; Romero jednak szed teraz
szybciej i niezw ocznie pod
em za nim.
Ody weszli my do szybu, d wi k dochodz cy z do u sta si wreszcie wyra ny i rozpoznawalny. Z
przera eniem stwierdzi em, i kojarzy mi si on z jak orientaln ceremoni , której towarzyszy bicie w
bny i chóralne piewy. Jak zapewne zdajecie sobie spraw sp dzi em w Indiach sporo czasu i niejedno
mia em okazj zobaczy . Romero i ja przemierzali my kolejne korytarze i schodz c po drabinkach,
zdawa oby si bez odrobiny wahania, zbli ali my si ku przywo uj cemu nas nieznanemu. W g bi serca
odczuwa em dr cz cy strach, niepokój i niepewno .
W pewnym momencie mia em wra enie, e popad em w ob d - sta o si to wtedy, gdy
zastanawia em si jakim cudem, pomimo, i nie mieli my wiec ani lamp, co o wietla o nam drog .
wiadomi em sobie, i stary pier cie na moim palcu emanowa dziwnym blaskiem, który rozrzedza
mrok panuj cy w wilgotnym korytarzu rozci gaj cym si na wprost i wokó nas.
Nagle, bez ostrze enia, Romero ze lizgn wszy si po jednej z szerokich drabinek, pu ci si
biegiem pozostawiaj c mnie samego.
Jaka nowa, dziwna nuta w odg osach b bnów i piewie - dla mnie praktycznie niezauwa alna - wywar a
na niewiarygodny wp yw. Mój towarzysz z dzikim okrzykiem pomkn przed siebie i znik w panuj cym
w g bi korytarza pó mroku.
ysza em jego powtarzaj ce si krzyki, gdy biegn c kilkakrotnie si potkn i ze lizgiwa si jak oszala y
po rozchwianych drabinkach. Pomimo i by em przera ony. zdo
em zwróci uwag , e jego s owa - te
artyku owane - wypowiadane by y w nie znanym mi j zyku. Ostre, ale wyraziste wielosylabowe wyrazy
zast pi y mieszank kiepskiego hiszpa skiego i jeszcze gorszego angielskiego, którym si zwykle
pos ugiwa , a spo ród nich najbardziej znajomym i zrozumia ym wydawa o si g
ne:
"HUITZILOFOTCHLI".
Pó niej zdo
em odnale to s owo w dzie ach wielkiego historyka - i wzdrygn em si , kiedy
zrozumia em jego znaczenie.
Kulminacja owej okropnej nocy by a z
ona, cho krótka i rozpocz a si z chwil , kiedy dotar em do
ostatniej, w naszej podró y, jaskini.
Z ciemno ci przede mn dobieg ostatni wrzask Meksykanina, po którym rozleg si chór tak
nieczystych, blu nierczych g osów, e nie móg bym us ysze go powtórnie i pozosta przy yciu. W tym
momencie mia em wra enie, jakby wszystkie ukryte l ki, koszmary i potworno ci ziemi ujawni y si w
zjednoczonym wysi ku opanowania ca ej ludzkiej rasy. Jednocze nie blask mego pier cienia zgas i
zobaczy em nowe wiat o bij ce z do u, o kilka stóp przede mn . Dotar em do czelu ci, która jarzy a si
teraz czerwonawo, i która bez w tpienia poch on a nieszcz snego Romero.
Zbli ywszy si , zajrza em ponad kraw dzi w g b bezdennej otch ani, której wn trze stanowi o
teraz istne pandemonium buchaj cych p omieni i upiornego ryku. Z pocz tku nie zauwa
em nic prócz
wiec cego, mglistego, wiruj cego ob oku - jednak ju po chwili, z chaosu pocz y wy ania si kszta ty i
ujrza em... czy by to by Juan Romero? Bo e! Nie odwa
si powiedzie wam co zobaczy em! Nagle,
jaka moc z niebios przysz a mi z pomoc pozbawiaj c mnie zarówno wzroku jak i s uchu, w jednym
rozdzieraj cym huku, przera liwej kakofonii d wi ków, jaka mog a towarzyszy zderzeniu si w kosmosie
dwóch wszech wiatów.
Nasta chaos, a potem zazna em spokoju zapomnienia.
Nie wiem jak mam mówi dalej, gdy w gr wchodz dwa osobliwe zdarzenia, cho zrobi co w mojej
mocy. nawet nie b
si stara oddziela rzeczywisto ci od u udy.
Kiedy si obudzi em, le
em bezpieczny na mojej pryczy, a okno barwi a czerwona po wiata
wschodz cego s
ca. W pewnej odleg
ci, na stole, le
o martwe cia o Juana Romero, otoczone przez
grupk ludzi, w ród których zauwa
em te obozowego doktora. M czy ni rozmawiali o dziwnej
mierci, która zaskoczy a Meksykanina we nie. mier ta musia a by w jaki sposób zwi zana z
wyj tkowo silnym piorunem, który uderzy i zatrz
ca gór . nie by o adnych widocznych ladów, a
autopsja nie stwierdzi a konkretnej przyczyny zgonu Romero.
Z fragmentów rozmów jasno wynika o, e w nocy ani ja, ani Juan nie opuszczali my baraku, i e
obaj smacznie spali my podczas przera aj cej burzy, jaka rozszala a si nad Górami Kaktusowymi. Burza
ta - stwierdzili robotnicy, którzy weszli do szybu kopalni - spowodowa a pot ny zawa i ca kowite
zasypanie g bokiego otworu, którego pojawienie si poprzedniego dnia spowodowa o tyle k opotów i
niepokojów. Kiedy zapyta em stró a jakie odg osy s ysza przed owym potwornym hukiem gromu, odpar ,
e wycie kojota, szczekanie psa i zawodzenie wiatru. nic wi cej, nie w tpi em, e mówi prawd .
Po podj ciu robót kierownik, pan Arthur, wezwa kilku zaufanych ludzi, aby przeprowadzi par
prób wokó miejsca, w którym otworzy a si bezdenna otch
, niezbyt ochoczo, ale jednak wykonali
polecenie i przeprowadzili g bokie wiercenia. Rezultaty by y nader interesuj ce i osobliwe. Pokrywa
szczeliny, kiedy j otwarto by a bardzo cienka, teraz jednak wszystko wskazywa o na to, i górnicy wiercili
otwory w litej skale, nie znalaz szy nic wi cej, i ani grama z ota, kierownik nakaza wstrzymanie prac.
Czasami jednak, kiedy pogr
ony w zamy leniu siedzi przy swoim biurku, na jego obliczu pojawia si
wyraz zdziwienia i zak opotania.
Nale y wspomnie o jeszcze jednej dziwnej rzeczy. Nied ugo po tym jak obudzi em si rano, po
nocnej burzy, stwierdzi em i nie mam na palcu swego hinduskiego pier cienia. Nie potrafi em tego
wyja ni . By dla mnie bardzo cenny, ale mimo to jego znikni cie sprawi o mi wyra
ulg . Je eli by o to
sprawk którego z górników, musia by on naprawd wyj tkowo sprytnym z odziejem, umiej cym
szybko i sprawnie pozbywa si swoich upów, gdy pomimo og osze i przeszuka dokonanych przez
policj , pier cie nigdy si nie odnalaz . W gruncie rzeczy w tpi , aby skrad y mi go r ce miertelnika,
bowiem w Indiach nauczono mnie wielu dziwnych, sekretnych rzeczy.
Moje zdanie na temat tego zdarzenia zmienia si od czasu do czasu. Za dnia, niemal przez ca y rok, jestem
sk onny przypuszcza , i wi kszo tego co do wiadczy em by a jedynie snem. Bywa jednak, e jesieni ,
gdy o drugiej w nocy wiatr i zwierz ta zawodz
nie, mam wra enie, i odbieram dochodz ce z
wn trza ziemi upiorne, rytmiczne pulsowanie... i czuj , e przemiana Juana Romero by a naprawd
przera aj ca.
PRZERAZAJACY STARUCH
(The terrible old man )
Pewnego dnia Angelo Ricci, Joe Czanek i Manuel Silva wpadli na pomys ograbienia
Przera aj cego Starucha. Staruszek ów mieszka samotnie w bardzo starym domu nad morzem, przy Water
Street, i mówi si o nim, e jest zarazem niewiarygodnie bogaty i niewiarygodnie zgrzybia y; by o to nader
korzystne i atrakcyjne po czenie dla ludzi, którzy jak panowie Ricci, Czanek i Silva trudnili si
niespecjalnie szanowan sztuka rozboju. Mieszka cy Kingsport sporo mówi i my
o Przera aj cym
Staruchu i chyba w
nie to chroni go przed nieproszonymi wizytami ludzi pokroju pana Ricciego i jego
kompanów, pomimo i jest nieomal pewne, e gdzie w mrocznych, cuchn cych st chlizn zakamarkach
swego starego domu skrywa nielich fortun .
Jest on prawd mówi c, nader osobliwym cz owiekiem. Pono by niegdy kapitanem
wschodnioindyjskiego klipra. Jest tak stary, e nikt nie pami ta go m odego i tak ma omówny, e niewielu
zna jego prawdziwe imi . W ród poskr canych, gruz owatych drzew rosn cych na frontowym trawniku
przed jego zaniedbanym, prastarym domem, przechowuje przedziwn kolekcj wielkich g azów u
onych
w tajemnicze kopce i pomalowanych tak, e przypominaj wizerunki bogów z jakiej zapomnianej
wi tyni Wschodu. Owa kolekcja wyp asza wi kszo ch opców, którzy lubi drwi z Przera aj cego
Starucha, jego d ugich siwych w osów i brody, albo wybija kamieniami niewielkie okna w jego domu. To
jednak nic wszystko: istniej inne rzeczy budz ce l k w starszych i nieco bardziej ostro nych ludziach,
którzy podkradaj si niekiedy do odludnego domu, by zajrze do rodka przez zakurzone szyby. Ludzie ci
powiadaj , e na stole w prawie pustym pokoju stoi kilkana cie ozdobnych butelek, wewn trz których
znajduj si prymitywne wahade ka sporz dzone z kawa ków sznurka i ma ych o owianych ci arków.
Powiadaj równie , e Przera aj cy Staruch rozmawia z tymi butelkami u ywaj c takich imion jak Jack,
Blizna, D ugi Tom, Joe Latynos, Peters i Mat Elis, a gdy zwraca si do konkretnej butelki, ma e o owiane
wahade ko wewn trz kr ci si i podryguje jakby w odpowiedzi. Ci którzy widzieli wysokiego, szczup ego
Przera aj cego Starucha podczas owych tajemnych rozmów nie chc do wiadczy tego ponownie.
Jednak e Angelo Ricci, Joe Czanek i Manuel Silva nic pochodzili z Kingsport, by y im obce uroki
ycia i tradycje nowej Anglii, za w Przera aj cym Staruchu widzieli jedynie zgrzybia ego, prawie
bezradnego siwego jak go bek ramola, który nie potrafi zrobi jednego kroku bez pomocy swej s katej
laski i którego szczup e, s abe d onie trz
y si
nie. Ma swój sposób
owali samotnego, nie
lubianego przez nikogo staruszka, którego wszyscy unikali i na którego szczeka y wszystkie psy. Jednak
biznes to biznes, a dla z odzieja oddanego ca ym sercem swojej profesji zniedo
nia y cz owiek nie
maj cy s
by i p ac cy za towary nabyte w lokalnym sklepie z otem i srebrem sprzed dwóch stuleci,
stanowi pokus nie do odparcia.
Panowie Ricci, Czanek i Silva wybrali na skok noc, l l kwietnia. Panowie Ricci i Silva mieli zaj
si pechowcem, a pan Czanek zaczeka na nich i spodziewane upy w zakrytym automobilu zaparkowanym
przy Skip Street, opodal bramy w wysokim murze, na ty ach posesji nale cej do wybranej przez nich
ofiary. Opracowali ten plan pragn c unikn udzielania niepotrzebnych wyja nie , w razie gdyby
niespodziewanie na scen wkroczy a policja. Automobil mia gwarantowa , e opuszcz miejsce skoku
szybko, cicho i przez nikogo nic zauwa eni.
Jak to zosta o ustalone wcze niej, trójka z odziejaszków wyruszy a oddzielnie z trzech ró nych
miejsc, aby nie wzbudzi podejrze . Panowie Ricci i Silva spotkali si na Water Street przed frontow
bram domu Przera aj cego Starucha, i cho nie podoba o im si w jaki sposób ksi
yc o wietla
malowane kopce, widoczne pomi dzy ga ziami s katych, zdeformowanych drzew, mieli na g owie
wa niejsze sprawy ani eli przejmowanie si byle przes dami. Obawiali si , e ustalenie gdzie Staruch
ukry swoje skarby mo e okaza si niezbyt przyjemnym zaj ciem, jako e byli kapitanowie bywaj
zwykle uparci i z
liwi, niemniej jednak ich by o dwóch, on tylko jeden - na dodatek stary i
zniedo
nia y. Panowie Ricci i Silva mieli pewn wpraw w nak anianiu opornych osób do mówienia, a
przera liwe wrzaski s abego, steranego yciem cz owieka z atwo ci mo na by o zag uszy .
Tak oto dwaj z odzieje podeszli do jednego z o wietlonych okien i us yszeli jak Przera aj cy
Staruch przemawia z czu
ci do swoich butelek z wahade kami. na
yli maski i delikatnie zapukali do
nadgryzionych z bem czasu i warunkami pogodowymi d bowych drzwi.
Pan Czanek, siedz c za kierownic automobilu, przy tylnej bramie posesji Przera aj cego
Starucha, na Skip Street zacz si niepokoi . Mia wra enie, e czeka ju bardzo d ugo, nie mia serca z
kamienia i nie przypad y mu do gustu przera liwe krzyki jakie dobieg y z wn trza starego domu, po czasie
wyznaczonym na realizacj skoku. Czy nie nakaza swoim kompanom, aby potraktowali patetycznego
starego wilka morskiego mo liwie jak naj agodniej? Popatrywa nerwowo na w sk d bow bram
osadzon w wysokim, poro ni tym bluszczem, kamiennym murze. Raz po raz spogl daj c na czasomierz,
zastanawia si co by o powodem opó nienia.
Czy by stary marynarz wyzion ducha zanim zdradzi miejsce ukrycia skarbu i konieczne by o
drobiazgowe przeszukanie ca ego domu? Panu Czankowi nie podoba o si tak d ugie wyczekiwanie,
po ród ciemno ci, w tym niezbyt przyjemnym miejscu. Magle us ysza ciche kroki oraz stukot dobiegaj cy
od strony chodnika po drugiej stronie muru, delikatny szelest i zgrzyt starej zardzewia ej zasuwki, po czym
skie ci
kie drzwi uchyli y si do wewn trz. Wyt
wzrok w s abym, bladym wietle pojedynczej
latarni, by dostrzec jakie to upy wynosz ze starego z owieszczego domu jego kompani, e zaj o im to tak
wiele czasu. Ale kiedy spojrza w t stron , ogarn o go bezgraniczne zdumienie. Nie dostrzeg bowiem
adnego ze swoich kompanów, lecz ni mniej ni wi cej, tylko Przera aj cego Starucha opieraj cego si
agodnie na ga ce s katej laski i u miechaj cego si z owieszczo. Pan Czanek nie mia dot d okazji, by
przyjrze si oczom tego m czyzny - dopiero teraz zauwa
, e by y one
te.
W ma ych miasteczkach dzieje si raczej niewiele, tote mieszka cy Kingsport przez ca wiosn i
lato dyskutowali o trzech niemo liwych do zidentyfikowania zw okach wyrzuconych na brzeg fal
przyp ywu. By y rozszarpane, jakby poci te tuzinem kordelasów i zmasakrowane, jak gdyby zdepta y je
obcasy wielu par podkutych butów. Niektórzy, wspominali równie o rzeczach tak trywialnych jak
porzucony automobil odnaleziony przy Skip Street lub osobliwych, nieludzkich krzykach -
prawdopodobnie jakiego zb kanego zwierz cia lub w drownego ptaka - które s ysza o w nocy kilkoro,
nie mog cych zasn mieszka ców. Jednak Przera aj cy Staruch nie przejmowa si lokalnymi plotkami.
By z natury pow ci gliwy, a w jego wieku i przy jego stanie zdrowia pow ci gliwo zalecana jest w
dwójnasób. Poza tym, tak stary wilk morski w latach swej na po y ju zapomnianej przesz
ci musia by
wiadkiem wielu ró nych, du o bardziej osobliwych wydarze .
W OTCHLANI
(From Beyond)
Przera aj ca i niepoj ta by a zmiana, jaka nast pi a w mym najlepszym przyjacielu, Crawfordzie
Tillinghascie. Nie widzia em go od owego dnia, przed dwu i pó miesi cami, wtedy gdy powiedzia mi ku
jakiemu celowi prowadz jego fizyczne i metafizyczne badania. Kiedy w odpowiedzi na moje pe ne l ku i
niepewno ci protesty zareagowa wybuchem w ciek
ci i gwa townie wyrzuci mnie za drzwi, musia -
odprawiwszy s
- sp dzi wi kszo tego czasu zamkni ty w swoim laboratorium na poddaszu, maj c
za jedynego towarzysza ow piekieln , przekl
machin , i raczej ma o jada ; zdziwi em si wszak e, e
krótki, b
co b
, okres dziesi ciu tygodni móg do tego stopnia postarze i zdeformowa cz owieka.
Nie jest rzecz mi ujrze , jak smuk y ongi cz ek staje si chudy niczym szczapa, a jego ogorza a skóra
ta lub popielatoszara. oczy pa aj ce nieziemskim blaskiem zapadaj si g biej, tworz si pod nimi
ciemne si ce, czo o pokrywa si bruzdami i
kami, a r ce dygocz i dr jak w malignie. Dodawszy do
tego jeszcze ogóln niedba
wygl du - niechlujny strój, rozwichrzone ciemne w osy, przyprószone przy
cebulkach siwizn , naje on szczecin
nie nobia ego zarostu pokrywaj cego g adko niegdy ogolone
policzki - po czony efekt jest raczej wstrz saj cy.
Tak jednak wygl da Crawford Tillinghast owej nocy, kiedy jego na wpó zrozumia a wiadomo
przywiod a mnie, po tygodniach wygnania, do drzwi jego domu; wygl da jak duch, gdy dygocz c na
ca ym ciele wprowadzi mnie do rodka i - trzymaj c w jednym r ku wiec - raz po raz, ukradkiem,
ogl da si przez rami , jakby obawia si niewidzialnych istot nawiedzaj cych ów prastary, samotnie
stoj cy dom, po
ony w pewnym oddaleniu od Benevolent Street.
dem by o, e Crawford Tillinghast zaj si studiowaniem nauk cis ych i filozofii. Powinny
by one zg biane przez kogo o ch odnym i oboj tnym umy le, gdy dla cz owieka czynu, pe nego
bokich odczu , prowadzi mog do dwóch równie tragicznych alternatyw - rozpaczy, w przypadku gdy
jego badania zako cz si niepowodzeniem i niepoj tej, niewyobra alnej grozy, w razie odniesienia
sukcesu. Tillinghast sta si niegdy ofiar pora ki, samotno ci i melancholii, teraz jednak- co
spowodowa o, i w moim wn trzu pojawi y si przyprawiaj ce o md
ci niepokoje - stwierdzi em, i
mia em przed sob ofiar sukcesu. Prawd jest, i przed dziesi cioma tygodniami, kiedy opowiedzia mi o
tym co zamierza osi gn , ostrzeg em go przed skutkami tego odkrycia. By ca y rozpalony i
podekscytowany, mówi c wysokim i nienaturalnym, acz zawsze pedantycznym g osem.
- Có wiemy - mówi - o wiecie i wszech wiecie, które nas otaczaj ? Nasze mo liwo ci odbioru wra
s
absurdalnie ograniczone, a mo liwo ci postrzegania otaczaj cych nas obiektów, niesko czenie zaw one.
Postrzegamy to jedynie, co skutkiem naszej budowy, takiej a nie innej, jeste my w stanie zauwa
i nie
zdajemy sobie sprawy z ich absolutnej natury. Przy pomocy pi ciu sta ych zmys ów udajemy, i
rozumiemy bezgraniczn z
ono otch ani kosmosu, aczkolwiek istoty dysponuj ce szerszym,
silniejszym lub innym rodzajem zmys ów, mog nie tylko postrzega rzeczy inaczej ni my, ale równie
widzie i bada ca e wiaty materii, energii i ycia, znajduj ce si tu obok nas, na wyci gni cie r ki, a
jednak niedost pne i niezbadane przy pomocy naszych zmys ów. Zawsze wierzy em w istnienie, obok nas,
takich wiatów. A TERAZ WIERZ , E ZNALAZ EM SPOSÓB NA PRZE AMANIE
CHRONI CYCH JE BARIER. Nie artuj ! W przeci gu dwudziestu czterech godzin ta machina przy
stole wytworzy fale dzia aj ce na nierozpoznane organy zmys owe, które tkwi w nas, naturalnie w formie
szcz tkowej, gdy uleg y gwa townej atrofii. Fale te odkryj przed nami obrazy, jakich nigdy nie widzia o
ludzkie oko, a tak e wizje jakich nigdy nie do wiadczy a adna forma organicznego ycia. Ujrzymy na co
psy wyj w ciemno ci, i z jakich powodów koty po pó nocy czujnie nas uchuj . Ujrzymy wszystkie te
rzeczy i jeszcze inne, jakich nie ogl da a adna istota z krwi i ko ci. Przeskoczymy czas, przestrze i
wymiary, by nie wykonuj c nawet jednego cielesnego ruchu, zajrze na samo dno Stworzenia.
Kiedy Tillinghast opowiedzia mi o tym, gwa townie zaprotestowa em, gdy zna em go dostatecznie
dobrze, aby przyj jego s owa z niepokojem miast z rozbawieniem czy ironi , jednak on, ogarni ty
fanatycznym pragnieniem doprowadzenia swego eksperymentu do ko ca, po prostu wyrzuci mnie z domu.
Obecnie jego fanatyzm nie straci ani troch na sile, ale najwyra niej pragnienie rozmowy przemog o
zranione uczucia i oburzenie, gdy wys
mi kartk - napisan odr cznie, prawie niemo liwymi do
odczytania bazgro ami - w której nalega , abym niezw ocznie do niego przyby . Gdy wszed em do domu
mego przyjaciela, tak nieoczekiwanie przemienionego w upiornego gargulca, ogarn a mnie zgroza,
zdaj ca czai si w ka dym zalegaj cym w k cie cieniu. S owa i wierzenia, jakimi Tillinghast podzieli si
ze mn przed dziesi cioma tygodniami, zdawa y si przybra cielesn posta i mia em wra enie, e kry y
si gdzie tam, w ciemno ciach, poza niewielkim kr giem wiat a ze wiecy, a pusty, zmieniony g os mego
gospodarza przyprawi mnie o lodowate ciarki. Zacz o mi brakowa obecno ci s
cych i wcale mi si
nie spodoba o, kiedy us ysza em, e wszyscy oni opu cili dom Tillinghasta przed trzema dniami.
Wydawa o mi si dziwne, e nawet stary Gregory opu ci swego pana nie powiadomiwszy o tym tak
wypróbowanego przyjaciela, jakim dla niego by em. To on przekazywa mi wszelkie informacje na temat
Tillinghasta od dnia, kiedy z hukiem wylecia em z jego domu.
Niebawem jednak mój niepokój zast pi o uczucie ciekawo ci i fascynacji. Mog em si jedynie
domy la czego chcia ode mnie Tillinghast, nie ulega o jednak w tpliwo ci, i pragn podzieli si ze
mn jakim niewiarygodnym sekretem lub odkryciem.
Wcze niej zaprotestowa em przeciwko jego nienaturalnym próbom zg bienia nieznanego, teraz
jednak, kiedy -jak wszystko na to wskazywa o - odniós znacz cy sukces, nieomal podzieli em jego
euforyczny nastrój, pomimo niew tpliwie przera aj cych kosztów, jakie przysz o mu ponie .
Wszed em na mroczne poddasze, pod
aj c za dzier on w d oni, ko ysz
si
wiec . Wygl da o na to,
pr d zosta wy czony, a kiedy zapyta em o to mego przewodnika, oznajmi , i by y po temu wa kie
powody.
- Tego by oby zdecydowanie za wiele... Nie odwa
bym si - mamrota bezustannie pod nosem.
Zauwa
em u niego nowy, acz niespotykany dot d, nawyk dziwnego mamrotania, gdy dot d nie
mia w zwyczaju mówi sam do siebie. Weszli my do laboratorium na poddaszu i wzrok mój pad na
upiorn , elektryczn machin pulsuj
chorobliwym, z owieszczym, fioletowym blaskiem. By a
pod czona do silnego chemicznego akumulatora, ale pr d chyba do niej nie dop ywa ; przypomnia em
sobie bowiem, jak we wcze niejszej fazie eksperymentów, g
no perkota a i bucza a, kiedy by a w czona.
W odpowiedzi na moje pytania Tillinghast wymamrota , e ta jednostajna po wiata nie by a elektryczna, w
adnym znaczeniu, które by bym w stanie zrozumie .
Posadzi mnie obok niej, tak, e mia em j teraz po prawej stronie i przekr ci w cznik ukryty
gdzie poni ej kilku rz dów p katych, szklanych arówek. Us ysza em znajome perkotanie, które przesz o
z wolna w mechaniczne zawodzenie, a zako czy o si
agodnym pomrukiem, tak cichym, e s dzi em, i
lada chwila urz dzenie ucichnie zupe nie. Tymczasem luminescencja przybra a na sile, przygas a, po czym
zmieni a barw na blade ou-tre lub mo e raczej mieszank barw, której nie potrafi em okre li , ani tym
bardziej opisa .
Tillinghast obserwowa mnie i zauwa
moje zak opotanie.
- Wiesz, co to takiego? - wyszepta . - TO ULTRAFIOLET. - Zachichota dziwacznie, widz c moje
zdumienie. - S dzi
, e ultrafiolet jest niewidoczny i to prawda, ale teraz promienie s ju widoczne,
podobnie jak wiele innych rzeczy.
Pos uchaj! Fale z tego urz dzenia pobudzaj tysi ce u pionych w nas zmys ów, zmys ów, które
odziedziczyli my po eonach ewolucji, przechodz c ze stanu swobodnych elektronów do zorganizowanego
cz owiecze stwa. Widzia em prawd i pragn ukaza j tak e tobie. Zastanawiasz si jak b dzie wygl da ?
Powiem ci. -Tu Tillinghast usiad dok adnie naprzeciw mnie, zdmuchn
wieczk i spojrza mi prosto w
oczy. - Twoje istniej ce organy zmys ów - s dz , e najpierw uszy - odbior wiele rozmaitych wra
,
bowiem s blisko po czone z u pionymi zmys ami. Potem w cz si kolejne. S ysza
o szyszynce?
miesz mnie ci p ytcy endokrynolodzy, równie oszuka czy i parweniuszowscy jak freudy ci. Szyszynka
to g ówny organ zmys owy I NIE MAM CO DO TEGO W TPLIWO CI, SAM TO SPRAWDZI EM. To
jak inny rodzaj widzenia, gdzie odbierane przy pomocy szyszynki obrazy przekazywane s do mózgu. Je li
jeste normalny, powiniene móc zobaczy wi kszo tych rzeczy... To znaczy, chodzi mi o to, e zdo asz
naocznie si o tym przekona . Dowody same nap yn do ciebie Z OTCH ANI.
Rozejrza em si po ogromnym pokoju na poddaszu, którego uko na po udniowa ciana by a s abo
wietlona promieniami, niepostrzegalnymi dla nie uzbrojonego oka. W odleg ych k tach po
y si
bokie cienie, a ca e miejsce nabra o wra enia mglistej iluzji, która ukrywa a jego natur i pobudza a
wyobra ni , popychaj c j ku symbolizmowi i fantazjom. Podczas tego interwa u, kiedy Tillinghast
milcza , wyobra
em sobie siebie w ogromnej, przestronnej, niewiarygodnej wi tyni dawno zmar ych
bogów; widmowej budowli okolonej niezliczonymi czarnymi, kamiennymi kolumnami strzelaj cymi z
posadzki wy
onej prze artymi wilgoci p ytami ku zachmurzonemu niebu, gdzie znika y mi z oczu.
Obraz by przez chwil bardzo ywy i wyrazisty, ale stopniowo ust pi na rzecz bardziej przera liwej wizji
- zawieszenia w kompletnej, absolutnej samotno ci po ród bezkresnej. lepej i g uchej przestrzeni.
Wydawa o si jakby wokó mnie by a jedynie pustka i nic wi cej, i poczu em dziecinny l k, nakazuj cy mi
wydoby z kieszeni rewolwer, który nosi em zawsze po zmierzchu przy sobie, odk d pewnej nocy w East
Providence zosta em napadni ty. I naraz, z najdalszej dali z wolna nap yn D WI K. By niewiarygodnie
cichy, pe en subtelnych wibracji i bez w tpienia melodyjny, ale niós w sobie nut niewyt umaczalnej
dziko ci, która sprawia a, i jego tony zdawa y si by dla ca ego mego cia a delikatn tortur . Odnosi em
wra enie, jakbym s ysza skrobanie paznokciami po szkle. Jednocze nie pojawi si osobliwy lodowaty
podmuch, który nap ywaj c z tej samej strony, co odleg y d wi k, omiót mnie od stóp do g ów. Gdy tak
czeka em ze zniecierpliwieniem, poczu em, i zarówno wiatr jak i d wi k przybieraj na sile. W efekcie
za wyobrazi em sobie siebie, przywi zanego w poprzek do szyn, podczas gdy z daleka zbli
a si do
mnie ogromna, rozp dzona lokomotywa. Zacz em mówi do Tillinghasta, ale kiedy si odezwa em,
dziwne odczucia nieoczekiwanie prys y. Zobaczy em tylko m czyzn , wiec
machin i pogr
ony w
pó mroku pokój. Tillinghast u miecha si z odraz widz c rewolwer, który wyj em, praktycznie
nie wiadomie, ale s dz c po wyrazie jego twarzy, by em przekonany, e widzia i s ysza tyle samo co ja, a
mo e nawet wi cej. Szeptem podzieli em si z nim mymi doznaniami. a on poleci mi abym milcza i stara
si ch on
wszystkie doznawane wra enia.
- Nie ruszaj si - ostrzeg - bo w tych promieniach MY WIDZIMY, ALE I NAS WIDA .
Powiedzia em ci, e s
cy odeszli, ale nie powiedzia em ci JAK. To przez t t
gosposi . Ostrzega em
, aby nie w cza a wiate na dole, ale zrobi a to i przewody przechwyci y wspó czuln wibracj . To
musia o by przera aj ce... nawet tu na górze s ysza em te upiorne krzyki, pomimo rozmaitych dozna
wzrokowych i s uchowych dochodz cych mnie z ró nych stron, a pó niej... to by o straszne... w ca ym
domu znajdowa em jedynie ich porozrzucane bezw adnie rzeczy. Ubranie pani Updike znajdowa o si tu
przy kontakcie we frontowym holu - st d domy li em si , co uczyni a. To dopad o ich wszystkich. Ale
dopóki si nie ruszamy, jeste my wzgl dnie bezpieczni. Pami taj... mamy do czynienia z okropnym i
przera aj cym wiatem, w którym jeste my praktycznie bezradni... F11E RUSZAJ SI !
Po czony wstrz s jego s ów i wydanego gwa townie rozkazu ogarn me cia o dziwnym
parali em a umys mój, zdj ty zgroz , ponownie otworzy si na doznania p yn ce - jak to okre li
Tillinghast - z otch ani. Znalaz em si tedy w wirze ruchów i d wi ków, a przed mymi oczami przetacza y
si chaotyczne obrazy. Zobaczy em rozmyte kontury pokoju, ale wydawa o mi si , e z jakiego punktu w
przestrzeni wyp ywa wrz cy s up rozmytych widmowych, eterycznych kszta tów, przenikaj cy przez
solidn powierzchni dachu przede mn , nieco po prawej stronie, niebawem znów odnios em wra enie, e
znajduj si w wi tyni, tym razem jednak filary strzela y w gór ku powietrznemu oceanowi wiat a, sk d,
wzd
zauwa onej przeze mnie, przed chwil , cie ki czarnego s upa, sp ywa pojedynczy, o lepiaj cy
promie . Potem sceny zmienia y si niemal jak w kalejdoskopie, staj c si chaotyczn mozaik obrazów,
wi ków i nieokre lonych odczu , e zaczynam si rozp ywa albo w jaki sposób trac sw cielesn
posta . Jeden krótki, wyra ny przeb ysk na zawsze pozostanie w mej pami ci. Przez u amek sekundy
widzia em skrawek dziwnego mrocznego nieba wype niony l ni cymi, wiruj cymi kulami, a gdy si
oddali , dostrzeg em pa aj ce s
ca, ca konstelacj albo galaktyk uk adaj
si w konkretny kszta t -
forma jak przybra y, przypomina a zniekszta cone oblicza Crawforda Tillinghasta. Innym razem znów
poczu em jak wielkie, ywe istoty ocieraj si o mnie, a nawet, kilkakrotnie, PRZENIKAJ NA WSKRO
moje materialne cia o i wydawa o mi si , e dostrzegam jak Tillinghast si im przygl da - có , by mo e
jego lepiej wyszkolone zmys y mog y dostrzec owe niewidoczne dla mnie istoty. Przypomnia em sobie to,
co powiedzia na temat szyszynki i zastanawia em si , co te móg dostrzega tym nadprzyrodzonym
okiem.
Nagle ja równie obdarzony zosta em moc szerszego postrzegania. Poza i ponad chaosem wiate
i cieni pojawi si obraz, który, acz mglisty, zawiera w sobie elementy sta
ci i ci
ci. By w pewnym
sensie znajomy, gdy niezwyk a jego cz
nak ada a si na zwyczajne, ziemskie t o, jak obraz w kinie
rzucany na p ócienny ekran. Zobaczy em laboratorium na poddaszu, elektryczn machin i posta
Tillinghasta naprzeciw mnie - jednak e spo ród ca ej przestrzeni nie zaj tej przez znane mi przedmioty i
rzeczy, nawet najmniejszy jej skrawek nie by wolny. Niemo liwe do opisania kszta ty, ywe i nie, rusza y
si w odra aj cym bez adzie, blisko za ka dej znanej mi rzeczy, k bi y si ca e wiaty obcych,
nieznanych istot. Mia em wra enie, i wszystkie rzeczy znane czy y b
przeplata y si z nieznanymi - i
vice versa.
najcz ciej spostrzeganymi spo ród ywych istot by y atramentowoczarne, galaretowate potworki
pulsuj ce ohydnie w rytm wibracji p yn cych z maszyny. Ohydztw tych by o bez liku i - ku swemu
przera eniu - spostrzeg em, i monstra NAK ADA Y SI jedne na drugie - by y bowiem pó
ynne i
mog y przenika si nawzajem, przechodz c na wskro przez rzeczy o formach znanych nam jako cia a
sta e. Istoty te pozostawa y w ci
ym ruchu;
zdawa y si p awi w powietrzu, pod aj c ku jakiemu nieznanemu i odra aj cemu celowi. Od czasu do
czasu dostrzeg em jak stworzenia te po era y jedno drugie -atakuj cy rzuca si na swoj ofiar , która
natychmiast znika a mi z oczu. Wzdrygaj c si , odnosi em wra enie, e wiem ju co si sta o z
nieszcz snymi s
cymi i nie mog em przesta my le o owych istotach, podczas gdy jednocze nie
stara em si zaobserwowa inne elementy i mieszka ców nowo postrzeganego wiata, niewidocznego dla
naszych oczu, cho rozci gaj cego si przecie wokó nas.
Tillinghast przygl da mi si z uwag i nagle przemówi :
- Widzisz je? Widzisz? Dostrzegasz te istoty, które w ka dej chwili twego ycia przep ywaj obok
ciebie i PRZEZ ciebie? Widzisz istoty, tworz ce to, co ludzie nazywaj czystym powietrzem i b kitnym
niebem? Czy nie uda o mi si prze ama bariery, czy nie pokaza em ci wiatów jakich nigdy nie widzia
aden inny cz owiek?
ysza em jego krzyk po ród szalej cego wokó mnie chaosu i spojrza em na wykrzywion dzikim
grymasem twarz, pochylaj
si w moj stron . Jego oczy by y jamami, w których p on ogie i wyra nie
dostrzeg em gorej
w nich nienawi . Maszyna pomrukiwa a nieprzerwanie.
- S dzisz, e te p astugowate stwory zabity moich s
cych? G upcze, one s niegro ne! Ale
cy znikn li, nieprawda ? Próbowa
mnie powstrzyma ; zniech ca
mnie, kiedy najbardziej
potrzebowa em zach ty i wsparcia; obawia
si kosmicznej prawdy, ty przekl ty tchórzu, ale teraz ci
mam. Co za atwi o s
cych? Co sprawi o, e tak g
no wrzeszczeli?... nie wiesz co? niebawem si
dowiesz. Patrz na mnie, s uchaj, co do ciebie mówi ... Czy naprawd uwa asz, e istnieje co takiego jak
czas i wielko ? Uwa asz, e istnieje co , co nazywamy form czy materi ? Powiem ci co - si gn em
samych g bin i to tak dalece, e twój ma y mó
ek nie by by w stanie sobie tego wyobrazi . Dotar em
postrzeganiem poza granice niesko czono ci i przyci gn em demony z gwiazd... okie zna em cienie
przenikaj ce ze wiata do wiata, by sia
mier i szale stwo... Przestrze nale y do mnie, s yszysz? Teraz
cigaj mnie istoty... istoty, które po eraj i niszcz , aleja wiem jak ich unika . Potrafi si im wymyka .
To ciebie dostan ... tak jak wcze niej dosta y s
cych... Dr ysz, mój panie? Mówi em ci, e nie wolno ci
nawet drgn
... to niebezpieczne... i tak prze
do tej pory tylko dlatego, e powiedzia em ci, aby si
nie rusza ... ocali em ci , aby móg wi cej zobaczy i wys ucha mnie. Gdyby si poruszy dopad yby ci
ju dawno temu. Mi martw si , niE ZRANI CI . S
cych te nie zrani y - te nieszcz sne istoty
wrzeszcza y tak g
no na ich WIDOK. Moje zwierz tka nie s urodziwe, gdy pochodz z miejsc, w
których standardy estetyczne s - rzec by mo na - BARDZO ODMIENNE. Mog ci zapewni , e
dezintegracja jest do bolesna, ale chc , aby je zobaczy . Zaciekawi em ci ? No có , wiedzia em, e nie
masz w sobie
ki naukowca. Dygoczesz, co? Dygoczesz z niepokoju, by zobaczy jedyne w swoim
rodzaju istoty, jakie uda o mi si odkry . Czemu zatem si nie poruszysz? Jeste zm czony? Có , nie
martw si , przyjacielu. Bo one ju nadchodz ... Spójrz, spójrz, a niech ci diabli, popatrz... s tu za tob ,
za twoim lewym ramieniem...
To ju prawie wszystko - reszta opowie ci jest krótka i by mo e znacie j z artyku ów w
gazetach. Policja us ysza a strza dochodz cy z domu Tillinghasta i znalaz a nas tam - Tillinghast nie
, ja
za by em nieprzytomny. Poniewa trzyma em w r ku rewolwer, zosta em aresztowany, ale w ci gu trzech
godzin znalaz em si na wolno ci -stwierdzono bowiem, i przyczyn
mierci Tillinghasta by atak
apopleksji, za moja kula trafi a w potworn maszyn , która le
a obecnie, roztrzaskana w drobny mak, na
pod odze laboratorium. Mi opowiedzia em zbyt wiele o tym, co widzia em, gdy obawia em si
sceptycznego przyj cia moich s ów przez koronera - niemniej jednak z tego co opowiedzia em, doktor
wywnioskowa , e bez w tpienia musia em zosta zahipnotyzowany przez m ciwego i op tanego dz
mordu szale ca. Chcia bym móc uwierzy doktorowi. Moim starganym nerwom z pewno ci wysz oby na
zdrowie, gdybym zdo
zapomnie o tym. co widzia em i gdybym zmieni zdanie na temat powietrza i
nieba, tego co mnie otacza i co widz wysoko w górze nad moj g ow , nigdy nie mam wra enia, e jestem
sam i nigdy nie czuj si spokojny. Bywa te , e kiedy jestem bardzo zm czony, ogarnia mnie ni st d, ni
zow d upiorne, przyprawiaj ce o lodowate ciarki odczucie, e jestem ledzony. Mam wra enie, jakby co
nieodparcie pod
o moim tropem. Dlaczego nie potrafi uwierzy w s owa lekarza? Powodem tego jest
jeden, prosty fakt:
policja nigdy nie odnalaz a cia s
cych, których jakoby zamordowa mia szalony Crawford Tillinghast.
ZEZNANIA RANDOLPHA CARTERA
(The Statement of Randolph Carter)
Powtarzam wam, panowie, e kontynuowanie waszego ledztwa nie ma wi kszego sensu. Ska cie
mnie na do ywocie je eli chcecie, zamknijcie w wi zieniu lub zabijcie, je li potrzebujecie koz a ofiarnego
dla iluzji, któr zwiecie sprawiedliwo ci ; ja jednak, nie mog powiedzie nic wi cej, nadto, co zezna em
dotychczas.
Wszystko co pami tam, wyzna em wam, z idealn szczero ci . Nic nie zosta o przeoczone czy
zatajone, a je eli co wydaje si niejasne, to jedynie z powodu mrocznej chmury jaka przy mi a mój umys
oraz pora aj cej natury koszmaru jakiego do wiadczy em.
Raz jeszcze powtarzam, nie wiem co si sta o z Marley'em Warrenem, cho s dz - ba, nawet
mam nadziej - e pogr
si w b ogim zapomnieniu; je eli naturalnie w ogóle mo na mie nadziej , e
istnieje co takiego. To fakt, od pi ciu lat by em jego najbli szym przyjacielem, i w pewnym sensie bra em
z nim udzia w przera aj cej wyprawie badawczej w g b nieznanego. Mi zaprzeczam, cho moja pami
jest mglista i niespójna, e, jak twierdzi wasz wiadek, móg widzie nas razem na Qainsville Pike,
zmierzaj cych ku Wielkim Cyprysowym Moczarom, o wpó do dwunastej owej potwornej nocy. Mog
nawet potwierdzi , e mieli my latarnie, opaty i spory zwój drutów z przy czonymi aparatami. Ka dy z
tych przedmiotów odegra swoj rol w jednej upiornej scenie, której wspomnienie wry o mi si g boko w
pami .
Jednak co si tyczy pó niejszych wydarze i powodu, z jakiego nast pnego ranka odnaleziono
mnie samego, w stanie g bokiego szoku, na skraju trz sawiska, stanowczo o wiadczam, i nie wiem nic,
za wyj tkiem tego, co musia em wam zeznawa , raz po raz, praktycznie bez ko ca. Twierdzicie, ze tam na
bagnach, ani nigdzie w pobli u nie ma nic. co potwierdza oby moj upiorn opowie . Powtarzam: nie
wiem nic, ponadto, co widzia em. Mo e by a to wizja lub koszmar - dalibóg, pragn bym, aby tak by o -
ba, mam tak cich nadziej - jednak nie potrafi zapomnie o tym, co wydarzy o si w ci gu tych
szokuj cych godzin, kiedy we dwóch udali my si na trz sawisko. A je eli chodzi o to dlaczego Harley
Warren nie wróci , chyba jedynie on, jego cie , lub jaka bezimienna istota, której nie jestem w stanie
opisa , mogliby odpowiedzie na to pytanie.
Jak ju wcze niej mówi em, dobrze wiedzia em o dziwnych zainteresowaniach Marley'a Warrena
i w pewnym sensie je podziela em. Spo ród ogromnej kolekcji dziwacznych. starych ksi g dotycz cych
rzeczy zakazanych, przeczyta em wszystkie, stworzone w znanych mi j zykach. Stanowi one wszak e
drobny u amek w porównaniu z tymi, których ze wzgl du na nieznajomo j zyka, nie by em w stanie
przet umaczy . Wi kszo z nich jest, jak s dz , napisana po arabsku, za ksi ga któr mia ze sob Warren
tamtej nocy - Ksi ga traktuj ca o Z u, któr zabra ze sob w kieszeni schodz c z tego wiata - zapisana
by a pismem, którego nigdy dot d nie widzia em. Warren za nigdy nie mówi mi o tre ci tej ksi ki. Co
si tyczy natury naszych bada - czy mam powtórzy , e nie w pe ni j teraz pojmuj ?
Fakt ów zda si by dla mnie askawo ci , gdy by y to potworne nauki, które zg bia em bardziej
wskutek pe nej waha fascynacji, ni li dzi ki memu nastawieniu. Warren zawsze nade mn dominowa i
czasami - swoj wiedz - przera
mnie. Pami tam jak przeszed mnie dreszcz, na widok jego wyrazu
twarzy, w noc przed upiornym zdarzeniem, kiedy z niezwyk ym przej ciem mówi o swojej teorii, dlaczego
niektóre zw oki nigdy nie ulegaj rozk adowi, lecz spoczywaj przez tysi c lat nie zmienione i t uste w
swoich grobowcach. Teraz jednak ju si go nie obawiam, gdy podejrzewam, e pozna zgroz
przekraczaj
moje zdolno ci pojmowania. Obecnie boj si o niego.
Powtarzam, nie wiem co konkretnie by o naszym celem owej nocy. Z ca pewno ci mia o to wiele
wspólnego z tre ci ksi gi, któr Warren zabra ze sob ; z ow prastar ksi
w niemo liwym do
odczytania j zyku, któr otrzyma z Indii miesi c wcze niej, ale mog przysi c, e nie wiem co mieli my
tam znale . Wasz wiadek mówi, e widzia nas o wpó do dwunastej w nocy na Qainesville Pik , jak
szli my w kierunku Wielkich Cyprysowych Moczarów. Jest to zapewne zgodne z prawd , ale szczerze
mówi c, nie pami tam. Przed oczami mam jeden tylko obraz, a musia o by wtedy sporo po pó nocy -bo
wysoko na spowitym oparami niebie wisia bledn cy sierp ksi yca.
Naszym celem by stary cmentarz, tak stary, e zadygota em widz c jak czas okaza si dla
bezlitosny. Po
ony by on w g bokiej, podmok ej kotlinie, zaros ej bujnymi trawami, mchem oraz
dziwacznymi pn cymi chwastami i wype nionej s abym acz wyczuwalnym smrodem, który nie wiedzie
czemu skojarzy mi si , absurdalnie, z gnij cymi kamieniami. Z ka dej strony wida by o lady
zaniedbania i upadku, i pami tam, e odnios em niepokoj ce wra enie i Warren i ja byli my pierwszymi
ywymi istotami, które od stuleci o mieli y si nawiedzi to spowite grobow cisz miejsce.
Ponad kraw dzi kotliny gasn cy ksi
yc wyjrza spo ród zas ony cuchn cych oparów, które zdawa y si
bezg
nie wyp ywa z g bi grobowców, i w jego s abym wietle ujrza em odra aj
, chaotyczn
mozaik antycznych p yt nagrobnych, urn, kenot i fasat mauzoleów. Wszystkie by y zmursza e, poro ni te
mchem i pokryte plamami wilgoci, po cz ci za nik y w ród bujnej acz zgo a niezdrowej ro linno ci.
Pierwszym wyra nym wspomnieniem z mojej wizyty w tej potwornej nekropolii jest scena, kiedy
zatrzyma em si wraz z Warrenem przed pewnym na wpó zniszczonym grobowcem i po
em na ziemi
cz
naszych rzeczy. Dopiero teraz zauwa
em, e nios em latarni i dwie opaty, za mój towarzysz
oprócz latarni, d wiga przeno ny telefon, nie zamienili my s owa, zupe nie jakby my obaj doskonale znali
cel tej nocnej wycieczki. Bezzw ocznie chwycili my za opaty i zacz li my oczyszcza p aski, archaiczny
grobowiec z pokrywaj cego go mchu, traw, chwastów i naniesionej ziemi.
Po ods oni ciu ca ej powierzchni, na któr sk ada y si trzy wielkie, granitowe p yty, cofn li my si
nieznacznie by móc si lepiej przyjrze staremu grobowcowi. Warren zdawa si oblicza co w my lach,
po czym ponownie podszed do grobu i u ywaj c opaty jak d wigni, próbowa podnie jedn z p yt
znajduj cych si najbli ej sterty gruzów, która niegdy mog a by pomnikiem.
Nie uda o mu si to i skin na mnie, abym mu pomóg . W ko cu, wspólnymi si ami zdo ali my
obluzowa kamie , podnie li my go i zwalili my na bok.
Oczom naszym ukaza a si mroczna czelu , z której buchn k b miazmatycznych gazów, tak dusz cy, e
cofn li my si jak pora eni. Jednak e, chwil pó niej, po ponownym zbli eniu si do otworu,
stwierdzili my, e wyziewy nie s ju tak dokuczliwe.
Blask latarni ukaza stopnie kamiennych schodów, ociekaj cych jak ohydn posok wyp ywaj
z
trzewi ziemi i okolonych wilgotnymi, omsza ymi cianami. I w
nie teraz, moja pami rejestruje
pierwsz wymian zda . s owa Warrena skierowane do mnie i wypowiedziane jego mi kkim, melodyjnym
osem, w którym nie pobrzmiewa nawet cie zaniepokojenia, jakie mog o wywo ywa przera aj ce
otoczenie.
- Przykro mi, e musz ci poprosi , aby pozosta na powierzchni - rzek - ale by oby zbrodni
pozwolenie komu o tak s abych nerwach jak ty, zej w g b tych katakumb. Mi jeste sobie w stanie
wyobrazi , nawet po tym co czyta
i o czym ci opowiada em, co przyjdzie mi wytrzyma i uczyni , tam,
na dole. To dzie o Z ego, Carter, i w tpi czy jakikolwiek cz owiek, nie maj cy stalowych nerwów, by by
w stanie zobaczy to wszystko i powróci na powierzchni
ywy i przy zdrowych zmys ach. Mi
yw do
mnie urazy. Bóg mi wiadkiem, e bardzo chcia bym, aby wszed tam ze mn -jednak w pewnym stopniu
spoczywa na mnie odpowiedzialno , i nie móg bym ci gn
ze sob takiego k bka nerwów w otch
ku
prawdopodobnej mierci i szale stwu. Powiadam ci, nie wyobra asz sobie, co si tam znajduje! Jednak e
obiecuj , e o wszystkim b
informowa ci przez telefon - jak widzisz mam dostatecznie du o drutu,
aby dotrze z nim do samego rodka ziemi i z powrotem.
Wci
brzmi w mej pami ci te wypowiadane spokojnie s owa i nadal pami tam gorej cy we
mnie p omie sprzeciwu. Tak bardzo pragn em towarzyszy memu przyjacielowi w w drówce w g b
prastarego grobowca, ale on okaza si nieugi ty. W pewnej chwili zagrozi , e przerwie ca wypraw ,
je eli nadal b
si upiera . I gro ba okaza a si skuteczna, jako e to on dzier
klucz do wszystkiego.
Pami tam to wszystko, ale nie przypominam sobie co konkretnie by o naszym celem, czego szukali my.
Uzyskawszy, aczkolwiek z wahaniem, moj zgod na przyj cie jego koncepcji Warren podniós z ziemi
zwój drutu i pod czy przyrz dy. Kiedy skin g ow wzi em do r ki aparat i usiad em na starym,
wypranym z kolorów kamieniu p yty nagrobnej opodal niedawno przez nas otwartego zej cia do katakumb.
Nast pnie poda mi r
, zarzuci zwój drutu na rami i znik w g bi owej niemo liwej do opisania
kostnicy. Jeszcze przez pewien czas widzia em blask jego latarni i s ysza em szelest ci gn cego si za nim
po ziemi przewodu; jednak po wiata znik a nieoczekiwanie, jakby przyjaciel mój ni st d, ni zow d natrafi
na za om korytarza. D wi k ucich równie gwa townie. By em sam, a jednak po czony z nieznan
czelu ci owymi magicznymi przewodami, których izolowana powierzchnia po yskiwa a zielonkawo w
abym wietle nikn cego sierpa ksi yca. Raz po raz spogl da em na zegarek, przy wiecaj c sobie latarni
i z narastaj cym niepokojem ws uchiwa em si w s uchawk telefonu - jednak przez ponad kwadrans
panowa a w niej g boka cisza. Nagle us ysza em cichy trzask i zawo
em mego przyjaciela.
Pomimo napi cia, absolutnie nie by em przygotowany na s owa jakie dosz y mnie z g bi tych
mrocznych i niesamowitych katakumb i jeszcze nigdy nie s ysza em w g osie Marleya Warrena równie
silnego zdenerwowania i dr enia. Ten, który jeszcze nie tak dawno, odchodz c, stara si mnie uspokoi ,
zwraca si teraz do mnie z wn trza grobowca dr
cym szeptem, który brzmia bardziej z owrogo ni
najg
niejszy krzyk!
- Bo e, gdyby móg widzie to co ja.
Nie mog em odpowiedzie . Odj o mi mow i mog em jedynie s ucha . Po chwili znów doszed
mnie ten sam, przesycony napi ciem, szept
- Carter, to przera aj ce - potworne - niewiarygodne. Tym razem g os mnie nie zawiód i zala em
uchawk potokiem pe nych ekscytacji pyta . Przera ony, raz po raz powtarza em:
- Warren, co tam jest? Co tam jest?
Ponownie us ysza em g os mego przyjaciela, w dalszym ci gu ochryp y od strachu, teraz jednak wyra nie
podbarwiony rozpacz .
- Mi mog ci powiedzie , Carter! To po prostu nie do pomy lenia - nie odwa
si tego powiedzie ...
aden cz owiek nie móg by o tym wiedzie i pozosta przy yciu! Bo e...! Nigdy co takiego nawet mi si
nie ni o!
l znów cisza, je eli nie liczy bez adnego potoku zadawanych przeze mnie pyta . A potem g os Warrena,
bardziej, o ile to mo liwe, przera ony i przepe niony konsternacj .
- Carter, na mi
bosk , po
p yt z powrotem i je li tylko mo esz, uciekaj! Szybko - rzu wszystko i
uciekaj, to twoja jedyna szansa! Zrób co mówi i o nic nie pytaj! nie ka mi niczego wyja nia !
Us ysza em to, ale mog em jedynie powtarza moje gor czkowe pytania. Wokó mnie by y grobowce,
mrok i cienie; poni ej za jakie zagro enie, przekraczaj ce wszelkie ludzkie wyobra enia. Jednak mój
przyjaciel by w wi kszym niebezpiecze stwie ni ja, i pomimo i bardzo si ba em, poczu em si nieco
ura ony, e w tej sytuacji móg
da bym pozostawi go samego. Rozleg si kolejny trzask i, po krótkiej
chwili, zatrwa aj ce ponaglenia Warrena:
- Sp ywaj! Pia lito bosk , po
p yt na miejsce i sp ywaj stamt d, Carter!
Co w m odzie czym slangu mojego przera onego towarzysza odblokowa o moj zdolno my lenia.
Zebra em si w sobie i zawo
em:
- Warren, trzymaj si ! Schodz do ciebie! Jednak na te s owa, Marley odkrzykn w nieskrywanej
rozpaczy.
- Mi ! Nie rozumiesz! Ju jest za pó no - i to moja wina. Po
p yt na miejsce i wiej - nic innego nie
mo esz zrobi ani ty, ani nikt inny!
Ton znów si zmieni - tym razem jednak nieco z agodnia , jakby w wyrazie beznadziejnej rezygnacji. Ja
jednak, przez swój strach wyra nie wyczuwa em w nim napi cie.
- Szybko - zanim b dzie za pó no.
Próbowa em nie zwraca na niego uwagi; usi owa em prze ama parali jaki mnie ogarn i spe niaj c
swoj obietnic , czym pr dzej ruszy mu z pomoc . Jednak gdy rozleg si kolejny szept wci
jeszcze
trwa em w kompletnym bezruchu, sp tany niewidzialnymi okowami niewypowiedzianej zgrozy.
- Carter - po piesz si ! To nic nie da; musisz odej ... lepiej eby jeden, ni dwóch... p yta...
Przerwa - kolejne trzaski i s aby g os Warrena:
-To ju prawie koniec; nie utrudniaj sprawy, zakryj te cholerne schody i wiej. je li ci ycie mi e. Tylko
tracisz czas! Bywaj Carter -ju si nie zobaczymy.
Jednocze nie szept Warrena przerodzi si w krzyk; krzyk stopniowo zmieniaj cy si we wrzask
zawieraj cy w sobie ca zgroz wieków...
- Przeklinam te piekielne istoty... Legiony... Mój Bo e! Uciekaj! Sp ywaj! Sp ywaj! Wiej!
Po tym zapad a cisza. Mi wiem ile niezmierzonych eonów siedzia em, jak wro ni ty w ziemi ,
szepcz c, mamrocz c, wo aj c i wrzeszcz c do s uchawki telefonu:
"Warren! Warren! Odpowiedz -jeste tam?"
I wtedy sta o si najgorsze, by to istny koszmar - niewiarygodny, niewyobra alny, rzek bym nawet,
niepowtarzalny, co czego nie sposób opisa . Jak powiedzia em, wydawa o mi si , e min y ca e eony
odk d Warren wykrzycza do mnie swe ostatnie, rozpaczliwe ostrze enie, i e obecnie jedynie moje w asne
krzyki przerywa y okropn cisz . Jednak po chwili us ysza em w s uchawce kolejne szcz kni cie i
wyt
em s uch. Ponownie zawo
em: "Jeste tam, Warren?" A w odpowiedzi us ysza em co co
sprawi o, e mroczna chmura spowi a mój umys . Nie staram si t umaczy tego czego , tego g osu, ani te
nie pokusz si o bli sz jego charakterystyk , jako e ju pierwsze s owa pozbawi y mnie wiadomo ci i
stworzy y mentaln kurtyn , która unios a si dopiero, kiedy ockn em si ju w szpitalu.
Có mam powiedzie ?
Czy mam stwierdzi , e ów g os by g boki; p ytki; galaretowaty; odleg y; nieziemski; nieludzki;
bezcielesny?
Có mam powiedzie ?
To by a ostatnia rzecz jak zarejestrowa em. Us ysza em go i nic poza tym nie wiem; us ysza em
go siedz c jak skamienia y na nieznanym cmentarzysku w kotlinie, po ród potrzaskanych p yt i
obróconych w gruzy grobowców, maj c w nozdrzach wo gnij cej ro linno ci i fetor miazmatycznych
wyziewów. Us ysza em ten g os, p yn cy z najg bszych czelu ci przekl tego, otwartego grobowca,
wpatruj c si w amorficzne widmowe cienie ta cz ce poni ej przekl tego, bladego sierpa ksi
yca.
To co powiedzia o:
- Ty g upcze, Warren NIE YJE!
ZLY DUCHOWNY
(The Evil Clergyman)
Pos pny, z wygl du inteligentny m
czyzna ze stalowoszar brod , w skromnym odzieniu,
wprowadzi mnie do pomieszczenia na poddaszu i przemówi tymi s owy:
- Tak, On tu w
nie mieszka , ale nie radz panu nic robi . Ciekawo czyni pana nieodpowiedzialnym.
My nigdy nie przychodzimy tu noc , dlatego, e On tak chce. Wie pan co On zrobi ? To przera aj ce
Stowarzyszenie zaj o si nim na swój sposób, i nie wiemy gdzie do pochowano. na Stowarzyszenie nie ma
adnego prawa. Jest nietykalne.
- Mam nadziej , e nie zostanie pan tu po zmierzchu. l b agam, aby nie dotyka pan tej rzeczy na stole,
rzeczy, która wygl da jak pude ko zapa ek. Mi wiemy co to takiego, ale podejrzewamy, e ma co
wspólnego z tym co On zrobi . Staramy si nawet na to nie patrze .
Po jakim czasie m czyzna pozostawi mnie na poddaszu samego. Pokój by obskurny i
zakurzony, wystrój sparta ski, ale mimo wszystko panowa tu porz dek -z ca pewno ci nie mieszka tu
biedak ze slumsów. Pó ki ugina y si pod ci arem ksi g z dziedziny teologii i klasyki, na innej za szafce
sta y traktaty dotycz ce magii: dzie a Paracelsusa, Albertusa Magnusa, Trithemiusa, Mermesa
Trismegistusa, Borellusa i inne, w dziwnych j zykach, których tytu ów nie potrafi em odczyta . Mebli by o
niewiele. Jedyne drzwi by y drzwiami od szafy. Do pokoju wchodzi o si przez uchyln klap w pod odze,
do której prowadzi y toporne, strome, drewniane schody. Okna by y okr
e, jak tarcze strzelnicze, a
czarne, d bowe belki stropowe, wydawa y si niewiarygodnie stare. Mi ulega o w tpliwo ci, i dom ten
nale
do Starego wiata.
My la em wtedy, e wiem gdzie jestem, ale nie pami tam, co wówczas wiedzia em. Z ca pewno ci ,
miasto nie by o Londynem. Odnios em wra enie jakbym znajdowa si w niewielkim, portowym
miasteczku.
Moj uwag przyku niewielki przedmiot le cy na stole. Wydawa o mi si , e wiem co nale y z
tym zrobi , gdy wyj em z kieszeni latark - lub co co j przypomina o - i kilkakrotnie, nerwowo
sprawdzi em czy dzia a. wiat o nie by o bia e, lecz fioletowe i bardziej ni prawdziwe wiat o
przypomina o radioaktywne bombardowanie. Pami tam, e nie uwa
em tego za zwyk latark - gdy
faktycznie, takow mia em w drugiej kieszeni.
Zmierzcha o, a stare dachy i kominy na zewn trz wygl da y bardzo dziwnie przez okr
e szyby
okien. Ostatecznie, zebra em si na odwag i opar em niewielki przedmiot le cy na stole o ksi
- po
czym skierowa em na promienie dziwnego, fioletowego wiat a. Promie latarki wydawa si teraz
rozbity, przypomina bardziej rozproszone krople deszczu albo drobne grudki fioletowego gradu, ni
jednostajny strumie
wiat a. Kiedy drobiny pad y na szklist powierzchni po rodku dziwnego
urz dzenia, wyda y cichy trzask, jak odg os iskrz cego odkurzacza. Ciemna, szklista powierzchnia
rozb ys a ró owaw po wiat i po rodku niej pojawi si nagle, niewyra ny zrazu, bia y kszta t. W chwil
potem zauwa
em, e nie by em ju w pokoju sam - i w
em promiennik na powrót do kieszeni.
Nowo przyby y nie odezwa si jednak - gwoli cis
ci, przez ca y czas trwania spektaklu, jaki w
chwil potem rozegra si na moich oczach, nie us ysza em adnego, nawet najcichszego d wi ku.
Wszystko by o mroczn pantomim , widzian z oddali, jak przez mg , cho z drugiej strony zarówno
nowo przyby y, jak i wszystkie inne postaci, które pojawi y si pó niej, wydawa y si du e i wyra ne.
Mia em wra enie, jak gdyby dzi ki jakiej nienormalnej geometrii znajdowa y si jednocze nie tu obok, a
zarazem daleko ode mnie.
Nowo przyby y by chudym, pos pnym m
czyzn
redniego wzrostu, odzianym w szat
duchownego ko cio a anglika skiego. Mia oko o trzydziestu lat, ziemist , oliwkow cer i do przystojne
rysy, ale nienaturalnie wysokie czo o. Jego czarne w osy by y starannie przyci te i zaczesane. By g adko
ogolony, za wyj tkiem trójk tnej, g stej, koziej bródki, a na nosie mia okulary ze stalowymi skrzyde kami,
bez oprawek.
Z wygl du i budowy przypomina innych duchownych, jakich zdarzy o mi si widzie , by jednak
pos pniejszy i sprawia wra enie inteligentniejszego; poza tym, by o w nim co subtelnie z owieszczego,
co stara si starannie ukrywa . W obecnej chwili, zapaliwszy s ab naftow lamp , wygl da na
zdenerwowanego, i nim si zorientowa em zacz wrzuca swoje ksi gi, traktuj ce o magii, do kominka,
umieszczonego w uko nie nachylonej cianie od strony okna. Ogie zacz
apczywie po era woluminy;
ró nokolorowe p omienie strzeli y w gór , a pomieszczenie wype ni o si niemo liwym do opisania,
ohydnym fetorem, gdy pokryte dziwnymi hieroglifami stronice i stoczone przez robaki ok adki podda y si
niszcz cemu ywio owi.
W tej samej chwili zorientowa em si , e w pokoju byli równie inni, pos pnie wygl daj cy ludzie
w strojach duchownych. Jeden z nich mia na sobie szat biskupi .
Pomimo e niczego nie s ysza em, domy li em si , i podejmowali wa
decyzj dotycz
pierwszego z
przyby ych. Sprawiali wra enie jakby nienawidzili go i obawiali si zarazem, on za najwyra niej podziela
ich uczucia. Jego oblicze przybra o jeszcze bardziej pos pny wyraz, ale okaza o si , e jego prawa r ka
dr
a, gdy usi owa chwyci si oparcia krzes a.
Biskup wskaza na pust pó
i kominek (p omienie przygas y po ród niemo liwych do
rozpoznania zw glonych szcz tków), a jego twarz wyra
a niepohamowan odraz . Pierwszy przyby y
miechn si kwa no i wyci gn lew d
ku niewielkiemu przedmiotowi le cemu na stole. Pozostali,
bez wyj tku, wydawali si przera eni. Procesja kleryków podesz a do uchylnej klapy w pod odze, i zacz a
schodzi po stromych schodach na parter. Opuszczaj c poddasze odwracali si i wygra ali pi ciami
pierwszemu z przyby ych.
Biskup opu ci pokój ostatni.
Pierwszy z przyby ych podszed do kredensu i wyj zwój powroza. Przystawiwszy krzes o,
przymocowa jeden koniec sznura do haka w grubej, czarnej d bowej belce stropowej, po czym na drugim
ko cu zacz zawi zywa p tl . Kiedy u wiadomi em sobie, e zamierza si powiesi , post pi em naprzód,
aby mu to wyperswadowa albo go uratowa .
Zauwa
mnie i przerwa swoje przygotowania, przygl daj c mi si z wyrazem triumfu, który
jednocze nie mnie zdumia i zbi z tropu. Powoli zszed z krzes a i zacz zbli
si w moj stron , a jego
ciemne oblicze o w skich wargach rozja ni drapie ny, z owró bny u miech.
Poczu em, e grozi mi miertelne niebezpiecze stwo i wyj em z kieszeni promiennik, by u
go
jako broni defensywnej. Mi mam poj cia, sk d przysz o mi do g owy, e móg by mi on pomóc.
czy em go mierz c w jego twarz i ujrza em, jak ziemiste oblicze zaczyna spowija najpierw fioletowe a
potem lekko ró owawe wiat o.
Jego wilczy, z owró bny grymas przygas i zast pi go wyraz dojmuj cej zgrozy. Zatrzyma si
gwa townie, po czym - wymachuj c dziko r koma - zatoczy si chwiejnie do ty u. Zobaczy em, e
przesuwa si w stron otwartej uchylnej klapy w pod odze i próbowa em krzykn , aby go ostrzec, ale
mnie nie us ysza . W nast pnej chwili run w g b otworu i znikn mi z oczu.
Mia em trudno ci w podej ciu do schodów, ale kiedy tam dotar em, na pod odze poni ej nie
dostrzeg em zmasakrowanych zw ok. Miast tego us ysza em tupot kroków ludzi wchodz cych na gór . W
oniach nie li lampy. Us ysza em ich kroki, gdy czar chimerycznej ciszy prysn ; znów odbiera em
wi ki i widzia em postaci, normalnie i trójwymiarowo. Co najwidoczniej ci gn o tu tych ludzi. Ale
co?
Czy nie us ysza em jakiego ha asu?
Dwóch ludzi (z wygl du prostych wie niaków) id cych na czele dostrzeg o mnie i zamar o w
bezruchu. Jeden z nich zakrzykn g
no i dobitnie:
- Arrh! To to by on? Znów?
W tej samej chwili odwrócili si i pierzchli w pop ochu. To znaczy wszyscy, oprócz jednego.
Kiedy pozostali uciekli, zobaczy em samotnego siwobrodego m
czyzn - tego samego, który mnie tu
przyprowadzi , stoj cego z lamp w d oni. Przygl da mi si ze zdumieniem i fascynacj , ale nie
wygl da o, aby si ba . Wszed po schodach na poddasze i stan obok mnie. Nast pnie przemówi :
- A wi c jednak pan tego dotkn ! Przykro mi. Wiem co si sta o. To si ju zdarzy o, ale tamten
czyzna tak si przerazi , e pope ni samobójstwo. Zastrzeli si . Mi powinien pan zmusza Go do
powrotu. Wie pan czego On chce? Ale pan si nie boi, tak jak tamten. Przydarzy o si panu co bardzo
dziwnego i przera aj cego, ale nie posun o si na tyle daleko, aby zrani pa ski umys i osobowo . Je li
zachowa pan spokój i pogodzi si z konieczno ci uczynienia pewnych do radykalnych zmian w pa skim
yciu, b dzie pan móg spokojnie
, ciesz c si
wiatem i owocami pa skiej wiedzy.
Nie mo e pan tu zamieszka - i nie s dz , aby zechcia pan wróci do Londynu. Radzi bym
wybra Ameryk . Nie wolno panu próbowa niczego wi cej z t ... Rzecz . Teraz nie mo na ju niczego
odwróci . Wszelkie próby uczynienia czegokolwiek tylko pogorszy yby ca spraw . Mog o przydarzy si
panu co gorszego - w gruncie rzeczy nie jest a tak l le, ale musi pan natychmiast opu ci to miejsce i
nigdy, przenigdy nie wolno tu panu powróci . Niech pan dzi kuje Niebiosom, e sko czy o si tylko na
tym...
Zamierzam przygotowa pana na szok i nie b
niczego owija w bawe
. Pa ski wygl d
zmieni si , i to radykalnie. On zawsze to powoduje.
Niemniej jednak, w innym kraju zdo a pan do niego przywykn
. Na cianie, po drugiej stronie pokoju wisi
lustro - podejd tam razem z panem. Prze yje pan szok, aczkolwiek nie zobaczy pan niczego odra aj cego.
Ca y a dygota em, zdj ty miertelna groz , i brodacz wr cz musia mnie podtrzymywa , kiedy
podchodzili my do lustra; w wolnej r ce trzyma s abo wiec
lamp , która do tej pory sta a na stole, i na
któr zamieni przyniesion przez siebie latark .
A oto co zobaczy em w lustrze.
Chudego, pos pnego m czyzn oko o trzydziestki, odzianego w szat duchownego ko cio a
anglika skiego, z pozbawionymi oprawek okularami o stalowych skrzyde kach, b yszcz cymi poni ej
po
ego, ziemistego, nienaturalnie wysokiego czo a.
By to ów milcz cy przybysz, ten, który spali swoje ksi gi.
Przez reszt
ycia mia em wygl da tak jak ten cz owiek!