137 Baxter Mary Lynn Kobieta Danclera

background image

Mary Lynn Baxter

Kobiet Danclera

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Czy dzisiaj go zobaczy? Czy Dancler dzisiaj wróci? Przerażona tą myślą,

Marlee Bishop gwałtownie usiadła na łóżku i zrobiła parę głębokich wdechów.

Doskonale wiedziała, gdzie się znajduje, lecz rozejrzała się wokół, próbując się

opanować. Opadła na poduszkę, a z jej ust wyrwał się cichy jęk. Leżała z

szeroko otwartymi oczami, wsłuchując się w ciszę.

Spojrzała w okno. Wschodzące słońce zabarwiło niebo na pomarańczowo-

żółty kolor. Nie ma to jak wschód słońca we wschodnim Teksasie, pomyślała,

wstając.

Przeciągnęła się i spojrzała na łąkę i pasące się na niej bydło. Za łąką widać

było dęby i sosny. Kiedy Marlee była mała, myślała, że te drzewa sięgają nieba i

że mieszkanie na ranczo Dancler B równa się przebywaniu w raju.

Teraz uważała inaczej. Zmarszczyła brwi. Myśl o pozostaniu na ranczo była

nie do zniesienia, a jednak Marlee wiedziała, że niema wyboru. Musiała wy-

zdrowieć. Był to warunek powrotu do świata pokazów i modelek; świata, który

pokochała.

Uniosła palec do twarzy, dotykając strużki spływającej po policzku. Łzy.

Jęknęła i w tej samej chwili poczuła ucisk w piersiach. Gdyby nie złapała w

Paryżu infekcji wirusowej, która tak osłabiła jej organizm, że nie mógł podołać

wyczerpującej pracy ... Gdyby tylko... Wiele o tym myślała w ciągu tygodnia

spędzonego na ranczo.

Owczarek collie, należący do macochy Marlee, zaszczekał przy tylnych

drzwiach, domagając się jedzenia. Świerszcze grały tak, jakby

współzawodniczyły ze sobą. N a szczycie dębu bawiły się dwie wiewiórki. Och,

background image

tak, pomyślała Marlee, przyszła wiosna i stworzenia stały się niespokojne. Z nią

działo się to samo.

Przyrzekła sobie jednak, że nie wszystko stracone.

Wyzdrowieje i wypełni swoje zadanie, bez względu na Danclera. Raz jeszcze

poczuła skurcz w piersiach na samą myśl o nim - swoim przybranym bracie,

Johnie Danclerze. W takim razie nie myśl o nim, napomniała siebie, kierując się

w stronę łazienki. Może nie wróci w tym tygodniu. Było to wątpliwe, ale

prawdopodobne, i mogła mieć taką nadzieję.

Nagle zadzwonił telefon, przerywając zamyślenie Marlee. Zbliżyła się do

biurka i podniosła słuchawkę. W drugim pokoju Connie zrobiła to samo.

- Halo? - rzuciła Marlee.

- To ty, Marlee?

Brzęknęła odłożona słuchawka drugiego aparatu. - Cześć, Jerome -

powiedziała z radością, której

wcale nie czuła.

- Jak się masz, dziecinko? Marlee opadła na krzesło. -

Chyba lepiej. A ty?

- Okropnie - jęknął. - Tak bardzo za tobą tęsknię.

Marlee przywołała w wyobraźni obraz swego agenta i przyjaciela, Jerome'a

Powella, który wkrótce mógł stać się kimś więcej w jej życiu. Oświadczył się

jej, lecz jeszcze nie udzieliła mu odpowiedzi. Nie był jej obojętny i wiele mu

zawdzięczała. Z całą pewnością miał znaczny udział w rozwoju jej kariery, ale

czy Marlee kochała go tak, jak on ją? Nie. Mimo to zastanawiała się nad jego

propozycją. Mieli ze sobą wiele wspólnego, a poza tym Jerome był przystojny i

czarujący.

Średniego wzrostu, o włosach blond, wspaniale kontrastujących z jego

opalenizną. Miał także rewelacyjne białe zęby i zielone oczy, ocienione gęstymi,

czarnymi rzęsami. Niewątpliwie stanowił cenną zdobycz. Gdyby tylko mogła...

- Marlee, jesteś tam? Potrząsnęła głową.

background image

- Przepraszam, chyba się jeszcze nie obudziłam.

- Kiedy mogę przyjechać do tego zakazanego

miejsca i zobaczyć cię?

Marlee najeżyła się. Ona mogła marudzić i narzekać, że nudzi się na ranczo,

ale nie podobało jej się, gdy robił to ktoś inny.

- To "zakazane miejsce", jak je nazywasz, nie jest takie złe. Przynajmniej

nabieram tu sił.

- T o wspaniale. Zresztą między innymi po to tam pojechałaś. - Przerwał. - No

dobrze, rozmawiałaś już z bratem?

Westchnęła.

- Nie, Jerome, nie rozmawiałam.

- Dlaczego?

- Ponieważ go nie ma.

- Nie ma?

Stłumiła narastające zniecierpliwienie.

- Mój przybrany brat pojechał do Kalifornii po srebro do siodeł.

Jerome westchnął.

- Siodła. Boże, nie zniósłbym myśli o tym, że tak mam zarabiać na życie.

- Wyrób siodeł jest sztuką -rzuciła, broniąc Danclera. Świadomość, że stanęła

w jego obronie, była

szokująca. Poza tym nie widziała go przez długi czas, dokładnie przez pięć lat.

- Tak, ale to mi... nam nie pomoże - szybko dokończył Jerome.

Marlee stłumiła kolejne westchnienie. - Zdobędę pieniądze, nie

martw się·

Jakby czując, że posunął się za daleko, Jerome zmienił ton.

- Och, maleństwo, wcale się o to nie martwię. Chcę tylko, żebyś

wyzdrowiała, żebyśmy znów byli razem i żebyś robiła to, w czym jesteś

najlepsza. - Przerwał i westchnął. - Nie uwierzysz, jak wielkie jest zapo-

trzebowanie na twoją osobę. Od kiedy zainteresował się tobą "Redbook" i

background image

CNN, jesteś gwiazdą.

Po plecach Marlee przebiegł dreszcz podniecenia. - Och, Jerome, nie mogę

się doczekać powrotu.

- Byle nie za szybko. Wdałem się w pewien interes.

- Jaki interes?

_ Aha! Nie powiem ci, w każdym razie nie teraz. Jeśli wypali, będziesz

uszczęśliwiona. - Zachichotał. - Będziemy uszczęśliwieni.

Marlee wiedziała, że wypytywanie nie ma sensu. Jerome opowie jej o

wszystkim, kiedy uzna to za stosowne.

_ W porządku - zgodziła się. - Jeśli nie chcesz mi powiedzieć, nawet o tym

nie wspominaj.

.

_ Słuchaj, muszę kończyć rozmowę - rzucił - Zadzwonię później. Całuję,

kocham cię·

Marlee siedziała przy biurku, słuchając sygnału.

Potem drżącą dłonią odłożyła słuchawkę. Rozmowy z Jerome'em rozstrajały ją.

Zaczynała tęsknić za miejskim życiem i swoją pracą. Na co dzień mieszkała w

Houston, ale większość czasu spędzała w Nowym Jorku i za granicą.

Rozległo się pukanie do drzwi.

- Otwarte! - zawołała.

Do pokoju zajrzała macocha. - Dzień dobry.

- Cześć, Connie- powiedziała ciepło Marlee, unosząc głowę.

Connie Bishop była przystojną, silną kobietą o brązowych włosach

przyprószonych siwizną, obciętych krótko, tak, że fryzura podkreślała naturalne

loki. Zresztą gdyby nawet była brzydka, nie miałoby to znaczenia. Marlee

zawsze ją uwielbiała.

Niebieskie, błyszczące oczy Connie z uwagą wpatrywały się w Marlee.

- Powinnaś jeszcze spać.

- Chciałabym, ale przyzwyczaiłam się do wstawania o świcie i budzę się rano,

choć nie mam nic do roboty.

background image

Connie skrzywiła się.

- To niedobrze. Musimy coś na to poradzić.

- Nie sądzę. - Marlee z uśmiechem potrząsnęła głową. - Nawet nie myśl o

przygotowaniu mi którejś z tych twoich słynnych silnych trucizn.

Connie zaśmiała się.

- Przecież pomagają; przynajmniej niektóre.

- Wolę twoją kawę.

- Jest już zaparzona i czeka. - Spoważniała. - Po tygodniu wyglądasz o wiele

lepiej. Jak tylko uda mi się obłożyć ciałem te kości...

- Obawiam się, że to niemożliwe - przerwała jej Marlee. - Muszę być w stanie

prezentować na wybiegu stroje w najmniejszym rozmiarze.

Na twarzy macochy pojawił się grymas.

- Jeśli schudniesz jeszcze trochę, porwie cię wiatr.

- Niestety, takie są zasady tej gry.

Connie westchnęła.

- Zaraz zejdę na dół - rzuciła Marlee ze śmiechem. Po wyjściu macochy

wzięła prysznic, zrobiła makijaż i włożyła szorty. Wybrała koszulkę z

kieszeniami na piersiach, dzięki czemu nie musiała wkładać biustonosza.

Zapięła sandały i zeszła na dół.

Dom był obszerny i wygodny. Marlee wprowadziła się do niego, gdy' miała

sześć lat. Odkąd pamiętała, kojarzył się jej z bezpieczeństwem. To się nie

zmieniło, choć teraz wolała pełne emocji życie w mieście niż spokojną farmę.

Podejrzewała, że Connie wie i boleje nad tym, ale nie mogła powiedzieć jej tego

wprost.

Przed wyjazdem powiedziała macosze tylko tyle, że musi zacząć żyć na

własny rachunek. Connie nie protestowała i pozwoliła jej odejść. Z Danclerem

jednak sprawa przedstawiała się inaczej. Zadrżała i pomyślała o czymś innym.

Connie stała przy kuchence gazowej i smażyła na patelni kawałek mięsa.

Olbrzymia słoneczna kuchnia z okrągłym, dębowym stołem pośrodku i kilkoma

background image

krzesłami zawsze była ulubionym pomieszczeniem Marlee. To również się nie

zmieniło.

- Mam nadzieję, że nie przygotowujesz tego dla mnie - powiedziała Marlee,

nalewając sobie kawę· - Oczywiście, że tak, i w dodatku to zjesz.

- Słuchaj, Connie ...

- Nie będzie żadnego "słuchania", młoda damo.

Obiecałam, że postawię cię na nogi i zrobię to. Poza tym to mięso z indyka, w

dziewięćdziesięciu ośmiu procentach wolne od tłuszczu.

- Och, Connie, jesteś kochana i rozpieszczasz mnie.

- Hmm, rozpieszczałabym cię bardziej, gdybyś częściej przyjeżdżała do

domu.

Marlee wydęła wargi. - Wiem, ale przy mojej pracy to niemożliwe.

- Skoro mówimy o twojej pracy - powiedziała

Connie, odkręcając gaz mocniej, tak, że mięso zaskwierczało. - Co zrobisz za

jakieś pięć lat? Będziesz miała wtedy trzydziestkę. Czy to w tym wieku modelki

myślą o odejściu?

- Tylko dlatego, że zmuszają je do tego młodsze i ładniejsze dziewczyny.

- A więc myślisz, że przegrasz z konkurencją? Marlee omawiała już z Connie

swoje plany na przyszłość, ale najwyraźniej macocha nie była z nich

zadowolona.

- Jeśli tak się stanie, będę miała udział w agencji, która powinna kwitnąć.

Przynajmniej będę nadal związana ze swoim zawodem.

Connie nie odpowiedziała od razu. Zdjęła mięso z patelni i położyła je na

papierowym ręczniku, żeby odsączyć tłuszcz. Potem spojrzała na Marlee; kąciki

jej warg opadły.

- Myślisz, że to rozsądne inwestować w tak duży interes? - Zmarszczyła brwi. -

Poza tym, czy dobrze znasz Jerome'a1 Interesowałaś się jego przeszłością? -

Connie! Myślałam, że tylko Dancler może zadawać takie pytania.

Connie zaczerwieniła się i uniosła dumnie głowę. - Przykro mi, ale nie ufam

background image

temu młodemu człowiekowi.

- A ja tak. - stwierdziła sucho Marlee. - On mnie kocha. Wiem z

doświadczenia: on wie, co robi. Chodzi tylko o to, że nie ma ani pieniędzy, ani

znajomości, żeby założyć agencję samodzielnie.

- Czy powiedział ci to wprost i poprosił o pieniądze?

- Nie, ja mu to zaoferowałam, pod warunkiem, że przyjmie mnie jako

wspólniczkę.

- Rozumiem - odpowiedziała Connie. Zacisnęła wargi i zajęła się wbijaniem

jajek do miski.

Marlee przyglądała się, jak macocha wlewa jajka na patelnię, na której przed

chwilą smażyła mięso. Od lat nie jadła tradycyjnego śniadania, choć Connie

próbowała robić je od początku tygodnia. Tego dnia nie zapytała - po prostu

przygotowała.

Marlee straciła apetyt, ale wiedziała, że ze względu na Connie będzie musiała

coś zjeść.

- Myślisz, że będę miała kłopoty z Danclerem?

- Znała odpowiedź, lecz chciała uzyskać potwierdzenie.

Connie przełożyła jajecznicę do miski i wyjęła z piekarnika brązowe

herbatniki.

- Tak - powiedziała w końcu.

Oczy Marlee zabłysły.

- To moje pieniądze, tatuś mi je zostawił.

- To prawda, skarbie, ale Dancler jest twoim opiekunem i powinien

sprawować nad tobą kontrolę do dwudziestego ósmego roku życia.

- Twardy orzech do zgryzienia - rzuciła Marlee.

- Dlaczego tatuś nie pozwolił tobie zaopiekować się moimi pieniędzmi?

Connie uśmiechnęła się.

- Prawdopodobnie wiedział, że możesz mnie owinąć wokół palca.

- Z Danclerem to się nie uda. Trzęsie się o te pieniądze jak o swoje.

background image

- Kochanie, chce dla ciebie jak najlepiej. Wiesz, że traktuje cię jak siostrę i

troszczy się o ciebie.

- Nie sądzę, żeby umiał troszczyć się o kogoś poza sobą - wybuchnęła Marlee

natychmiast poczuła się okropnie, widząc ból na twarzy macochy. Dlaczego nie

pomyślała, zanim to powiedziała?

- Wiesz, że to z powodu pracy. Życie łowcy nagród jest pełne

niebezpieczeństw.

- Czy dlatego rzucił to zajęcie i wrócił do domu?

- Nie jestem pewna - powiedziała cicho Connie.

Postawiła talerze na stole i usiadła naprzeciwko Marlee. Żadna z nich nie

sięgnęła po parującą jajecznicę. Marlee popijała kawę i obserwowała twarz

macochy.

- Stało się coś strasznego, co skłoniło go do przyjazdu tutaj, ale nie chce o

tym mówić, więc go o nic nie pytam. - Connie nie udało się zapanować nad

drżeniem głosu. - Martwię się o niego. Dzięki Bogu, zainteresował się wyrobem

siodeł. Po śmierci Damona warsztat zaczął podupadać, a ja nie mogłam na to

patrzeć.

Damon był bratem Connie. Prowadził sklep z siodłami i interes kwitł. Zmarł

pięć lat temu. Marlee przyjechała na pogrzeb i właśnie wtedy widziała Danclera

po raz ostatni.

- Cieszę się, że robi to, czego po nim oczekujesz - powiedziała Marlee. - Teraz

jednak uczyni coś dla mnie, czy tego chce, czy nie.

- Mam nadzieję, że nie będziecie kłócić się przez cały czas. Kiedyś byliście

takimi dobrymi przyjaciółmi. - To było zanim ... - Marlee przerwała i zacisnęła

wargi.

- Mów dalej - nalegała Connie.

- Nieważne, to nic takiego.

- Musi być ważne, skoro chodzi o moje dzieci.

- Och, Connie - westchnęła żałując, że sprawiła macosze ból. - Wszystko się

background image

zmienia.

.

- Wiem. I to jest niedobre.

- Patrzcie, patrzcie. Córka marnotrawna zdecydowała się wrócić do domu.

Były tak pogrążone w rozmowie, że nie zauważyły nadejścia trzeciej osoby.

Marlee zamarła, rozpoznając natychmiast niski, chrapliwy głos. Jej serce

zadrżało, gdy obróciła się i spojrzała w niebieskie oczy przybranego brata.

Przesunęła językiem po wyschniętych wargach. - Cześć, Dancler.

ROZDZIAŁ DRUGI

John Shaw Dancler oderwał się od framugi drzwi i ruszył w głąb

pomieszczenia. Wyglądał tak, jakby właśnie wrócił z podróży: w wyblakłych

dżinsach, niebieskiej koszuli i zakurzonych butach. Jego oczy były intensywnie

błękitne i niepokojące.

Marlee chciała coś powiedzieć, żeby uspokoić rozdygotane nerwy. Nawet

otworzyła usta, ale nic się nie wydobyło ze ściśniętego gardła.

Dancler nie miał takich problemów.

- Jak długo zostaniesz tym razem, siostrzyczko? W jego tonie brzmiała kpina,

ale Marlee postanowiła to zignorować. Nie chciała mu pokazać, jak bardzo

wytrąca ją z równowagi.

- Tak długo, żeby wyzdrowieć. -Przerwała i spojrzała na niego. - Nieważne,

ile czasu to potrwa; na pewno zostanę tu dłużej niż ty.

Uśmiechnął się i zdjął kapelusz.

Marlee zauważyła, że jego włosy są potargane, jakby nie zadał sobie trudu

uczesania ich rano.

- Nadal masz ostry język, tak? - zapytał.

- Hej, wy - wtrąciła się Connie, przenosząc wzrok z jednego na drugie. - Z

background image

pewnością możecie być dla siebie grzeczniejsi po tak długiej rozłące.

- Przepraszam, mamo - powiedział Dancler. Pochylił się i pocałował ją w

policzek.

Connie uśmiechnęła się.

- Nie wydaje ci się, że Marlee też na to zasługuje?

Dancler spojrzał na Marlee. Jego spojrzenie zdawało się docierać do jej

duszy.

- Chcesz całusa, siostro?

Marlee zaczerwieniła się. Nie wiedziała, czego pragnie bardziej - chlusnąć kawą

w jego twarz czy rzucić mu się w ramiona. Zamiast tego oświadczyła zwięźle:

-Bynajmniej.

Dancler zaśmiał się. - Tak myślałem.

- Dzieci, dzieci - rzuciła Connie z uśmiechem.

Jej oczy nie uśmiechały się i Marlee zauważyła to.

Niepokoił ją fakt, że w ciągu kilku sekund atmosfera w kuchni zmieniła się z

przyjaznej we wrogą·

- A więc ... odpoczywałaś? - zapytał Dancler, podchodząc do kuchenki i

nakładając sobie mięso na talerz.

Marlee straciła zainteresowanie zawartością swego.

Myśl o jedzeniu zimnych jajek wywoływ~ła mdł?ści. Prawdę mówiąc, robiło

się jej niedobrze me na WIdok jedzenia, lecz na skutek rozmowy z D.ancler~.

- Marlee, skarbie, Dancler zadał Ci pytame. Zamrugała powiekami.

- Och, tak, bardzo dużo.

Dancler obrócił się ku niej i, milcząc, popatrzył na nią. Znów się

zaczerwieniła. A niech go, pomyśl~a:

Taki z niego łajdak i tak mu z tym do twarzy. Z drugiej

strony, zawsze był bardzo przystojny: .

Indiańskie pochodzenie ze strony Ojca było widoczne. Dancler nie był pięknym

mężczyzną, przynaJmmeJ nie w tradycyjnym rozumieniu. Miał za ostre rysy;

background image

"grubo ciosane" było właściwym słowem .. Nie raZiło to, zwłaszcza w

połączeniu z ciemnymi włosami, wąsami i karnacją, podkreślającą biel zębów.

Skazami były: nos, złamany dwukrotnie w przeszłości - raz w pracy, raz

podczas gry w piłkę, i nadłamany przedni ząb.

Dancler usiadł obok Marlee. Zamarła w bezruchu, czując jego obecność

każdym nerwem ciała.

Czy naprawdę minęło pięć lat, odkąd widziała go po raz ostatni? Wydawało

się to niemożliwe. Kiedy wszedł do kuchni, czas jakby się cofnął. Dancler był

trzydziestoośmiolatkiem, był od niej starszy o trzynaście lat. Jego ciało składało

się z samych mięśni i świadczyło o sile, jaką posiadają mężczyźni, którzy

ciężko pracują albo dbają o siebie. Dancler zaliczał się do obu kategorii.

- Nie lubię opuszczać miłego towarzystwa - odezwała się Connie - ale za

chwilę muszę iść na spotkanie do klubu ogrodników. - Wstała i spojrzała na

Marlee. - Może jednak dasz się namówić i pójdziesz ze mną?

Marlee odczuła pokusę; uciekłaby wtedy od Danclera. Z drugiej strony

wiedziała, że to byłaby oznaka tchórzostwa, a ona nie była tchórzem. Prędzej

czy później będzie musiała porozmawiać z Danclerem o swoich pieniądzach.

Chciała zrobić to jak najszybciej.

- Chętnie, ale ...

Connie machnęła ręką, przerywając jej.

- W porządku. Wiem, że nie interesujesz się ogrodnictwem.

Marlee uśmiechnęła się i skinęła głową.

- A czym się teraz interesujesz? - zapytał Dancler, odsuwając pusty talerz i

wpatrując się w nią przeszywającym wzrokiem.

Uśmiech Marlee zgasł.

- Na początek odzyskaniem moich pieniędzy. Jeśli jej bezpośredniość poruszyła

go, nie pokazał tego po sobie. Trudno było cokolwiek wyczytać z jego twarzy.

Marlee zdawało się, że lekko zacisnął wargi, ale równie dobrze mogło to być

przywidzenie. Przy Danclerze stawała się przewrażliwiona.

background image

- Nie wiem, czy mogę iść i zostawić was samych - powiedziała Connie z

niepokojem. - Myślę, że

powinnam zostać i pełnić funkcję sędziego. - Westchnęła głęboko. - Och, gdzie

są stare, dobre czasy, kiedy mogłam odesłać was do swoich pokojów.

Marlee wstała i pocałowała Conme w policzek.

- Nie martw się o nas. Cóż w tym złego, jeśli się pokłócimy? .

Uśmiechnęła się, próbując rozładować sytuaCJę, która wcale nie była

przyjemna.

- Baw się dobrze, mamo. Poradzę sobie z tą księżniczką. Zawsze umiałem

tego dokonać.

Marlee zagryzła wargi, żeby powstrzymać się od powiedzenia w obecności

Connie czegoś, czego mogłaby potem żałować. . ..

.

- Marlee skarbie, nie przejmuj SIę kuchnią. Za chwilę przyjdzie Hattie i

wszystko sprząta. .

Hattie była pokojówką, pracującą u mch od WIelu lat. Wszyscy uważali ją za

członka rodziny.

- Na pewno? Nie mam nic przecIwko sprzątaniu.

- Ale ja mam - rzuciła Connie z naciskiem.

Marlee wzruszyła ramionami.

- W takim razie poćwiczę trochę na ławce i porozciągam się·

Dancler parsknął śmiechem.

.

Connie potrząsnęła głową z irytaCJą, odwroclła SIę i wyszła. .'

.

Przez długi czas panowała Cisza. WreSZCIe, nie mogąc tego znieść, Marlee

zebrała naczynia i zaniosła je do zlewu.

Czuła na sobie wzrok Danclera. Gdy się obróciła, nadal na nią patrzył.

Wiedziała, że znów się czerwieni, ale nie odwróciła oczu. Uniosła dumnie gło-

wę·

- Co do pieniędzy, odpowiedź brzmi: nie. Maclee głęboko westchnęła.

- Odmawiam przyjęcia tego do wiadomości. Dancler wzruszył

background image

ramionami.

Maclee postanowiła się opanować. Wiedziała, że wybuch gniewu donikąd jej

nie doprowadzi. Dancler potrafił być tak samo uparty jak ona, może nawet

bardziej.

- Jak możesz tak mówić, nie znając szczegółów?

- Wiem wszystko, czego potrzebuję. Mama powie-

działa mi, że twój chłopak potrzebuje wielkich pieniędzy, żeby założyć własny

interes. To prawda?

- Nie. N a s z interes. Agencja, którą chce otworzyć Jerome, będzie moim

źródłem dochodów, kiedy zakończę pracę modelki.

- Co wiesz o tym chłopaku?

- Wystarczająco dużo. - Przerwała. - Troszczy się

o mnie. Prawdę mówiąc, poprosił mnie o rękę.

Dancler znów parsknął śmiechem.

- Nie mówię o łóżku. Mówię o robieniu interesów. Rzuciła mu oburzone

spojrzenie.

- Wiem, o czym mówisz, ale to się sprowadza do

zaufania. A ja mu ufam. Wie, co robi. - Ile chce?

- Dużo.

- Ile to jest: "dużo"?

Marlee spojrzała w okno. Zauważyła, że czyste, bezchmurne niebo ma kolor

oczu Danclera; oczu,

które zdawały się widzieć ją na wskroś. Kiedyś jej dusza należała do niego.

- Ile to jest: "dużo"? - powtórzył ze zniecierpliwieniem.

- Nie jestem pewna. Jerome powie mi, jak tylko wszystko podliczy. -

Wyczuła, że opór Danclera słabnie. -Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej,

możesz sam z nim porozmawiać.

Przesunął ręką po szyi, mierzwiąc włosy, opadające na kołnierzyk koszuli, i

spojrzał na nią pociemniałymi oczami.

background image

- Och, na pewno z nim porozmawiam.

Maclee westchnęła. Próbowała nie zauważać rozpiętych dwóch górnych

guzików koszuli Danclera, pozwalających dostrzec jego pierś. Na skórze lśniły

kropelki potu. Odwróciła wzrok.

- Kochasz tego faceta?

Zdawało się, że pyta ją o to z czystej ciekawości.

Maclee uniosła kubek z kawą do ust i spostrzegła, że cała drży. Odstawiła

kubek. Nie chciała, aby Danc1er dostrzegł jej zdenerwowanie.

- To nie twoja sprawa.

- Może nie, ale i tak chcę wiedzieć. - Przerwał.

- Przecież jesteś moją siostrzyczką.

- Nie jestem! - rzuciła i odwróciła się plecami.

- Może nie, ale jestem twoim opiekunem i moim

obowiązkiem jest pilnować każdego centa, dopóki nie stanie się legalnie twój.

Jeśli potem zechcesz to wszyst-

ko rozdać, nie będę protestować.

.

Skrzypnęło krzesło, gdy wstał. Kiedy się obróciła, patrzył na nią. Ich

spojrzenia skrzyżowały się.

Napięcie, panujące w pomieszczeniu, stało się niemal namacalne.

Marlee zastanawiała się gorączkowo, co może powiedzieć, żeby rozładować

atmosferę. W tej samej chwili Dancler chwycił kapelusz.

- Muszę zająć się pracą.

- Nie przyjmuję do wiadomości twojej odmowy. - W głosie dziewczyny

dźwięczała złość.

Dancler zacisnął szczęki.

- Zobaczymy - powiedział i wyszedł.

Maclee z trudem pohamowała chęć rzucenia za nim jakimś przedmiotem.

Wiedziała, że sama myśl o tym jest dziecinadą. Do diabła, nadal umiał

doprowadzić ją do szału i jednocześnie wpływać na jej zmysły tak jak żaden

background image

inny mężczyzna. To właśnie najbardziej ją niepokoiło.

Opadła na najbliższe krzesło, z trudem chwytając oddech.

- Do diabła - mruknął Dancler pod nosem.

- Mówiłeś coś, szefie?

Danc1er zerknął na swego pomocnika, Rileya Nolana, i potrząsnął głową.

- Nie, tylko wydaje się, że kiedy dzień zaczyna się od poślizgu, później staje

się jeszcze gorszy.

Riley zdjął kapelusz i podrapał się po łysiejącej głowie.

- Wiem, co masz na myśli. Skoro o tym mowa, to na południowym pastwisku

kilka płotów wymaga naprawy. Chcesz, żebym się tym zajął, czy potrzebujesz

mnie w sklepie?

Dancler nie miał pojęcia, jak dałby sobie radę bez tego niskiego, krępego

mężczyzny, który praktycznie był jego cieniem od początku pracy na ranczo, to

jest od sześciu miesięcy. Wyrób siodeł wymagał zupełnie innych umiejętności i

wiedzy niż ściganie przestępców i Dancler potrzebował każdej pomocy, jaką

mógł otrzymać. Poza tym musiał także dbać o ranczo i bydło.

Wszystko razem przytłaczało go, a jednak wolał to ~ż pracę łowcy nagród.

Myśl o powrocie do poprzedmego zawodu wywoływała u niego gęsią skórkę.

- Zbladłeś, szefie - zauważył Riley, przyglądając

się Danclerowi. - Dobrze się czujesz?

- Nie, prawdę mówiąc, nie za bardzo.

Riley nie wiedział, co powiedzieć, więc milczał.

- Może rozpakuj srebro, które przywiozłem, a ja pojadę na pastwisko -

zaproponował Dancler.

- Cokolwiek każesz. Och, pani Connie poprosiła mnie, żebym popracował

trochę przy jej rabatach kwiatowych, jeśli znajdę chwilę czasu.

- Nie ma problemu. Musimy skończyć tylko jedno siodło do przyszłego

tygodnia, w dodatku robocze. - W takim razie do zobaczenia później.

background image

Dancler wskoczył na konia, uderzył go obcasem w bok i odjechał.

Starał się nie myśleć o żadnych kłopotach i pozwolił, by wiatr pieścił jego

twarz. Zapowiadał się gorący dzień, ale w tej chwili słońce stało jeszcze nisko i

upał nie dokuczał. Dancler przypomniał sobie o kłopotach dopiero wtedy, gdy

dojechał do połamanego płotu.

Zaklął, widząc szkodę. Wiedział, że trzeba ją naprawić, inaczej stracą kilka

sztuk bydła. Mógłby zrobić to dzisiaj. Wyładowałby w ten sposób frustrację.

Marlee. To ona była źródłem jego kłopotów, a nie płot. Przyznał się do tego

przed sobą, choć doprowadzało go to do wściekłości. Dlaczego musiała pojawić

się tu właśnie teraz, kiedy próbował jakoś ułożyć sobie życie i pogodzić się ze

swoim losem?

Co więcej, dlaczego musiała tak ślicznie wyglądać?

I tak seksownie? To, że była chora, nie wpłynęło na jej urodę. Bladość twarzy i

cienie pod oczami raczej dodawały jej uroku.

~awet teraz widział w wyobraźni jej długie do ramIon włosy miedzianego

koloru. Oświetlone słońcem, zdawały się płonąć, podkreślając aksamitną biel

skóry. Nie umiał odpędzić tego obrazu.

Poza tym miała doskonałe ciało. Była wysoka, ks.zt.ałtna, z zaokrągleniami

we wszystkich właściwych mIeJscach. Pod bawełnianą koszulką rysowały się

wyraźnie jej wspaniałe piersi.

Dancler oblał się potem. Zapomnieć o niej! Skoncent~j się na tym, po co tu

przyszedłeś. Oczywiście, łatWIej było to powiedzieć niż wykonać. Zwłaszcza

że miał pewność, iż w tej chwili Marlee krąży po domu. Jej jędrne pośladki i

kołyszące się piersi doprowadzały go do szaleństwa.

Może jeśli da jej pieniądze, Marlee opuści ranczo i wróci do Houston,

Nowego Jorku czy tam, gdzie do tej pory mieszkała.

Wiedział jednak, iż nie mógłby tego zrobić i żyć w zgodzie ze swoim

sumieniem. Ojciec Marlee ufał, że Dancler zrobi wszystko dla jej dobra. Nie

mógł przeciwstawić się życzeniom zmarłego, niezależnie od tego, jak bardzo by

background image

tego chciał.

- Pieprzyć to - powiedział głośno. - Pieprzyć ją. Zamarł. Na tym polegał jego

problem. Pragnął tego, zawsze pragnął i zawsze będzie pragnął, ale wiedział, że

to jest zakazane. Jednak to uzasadnienie nie ugasiło jego pożądania.

Zaklął raz jeszcze, wskoczył na siodło i ruszył w stronę domu.

ROZDZIAŁ TRZECI

- Oddychaj, Marlee, oddychaj.

Choć stosowała się do własnych instrukcji, niewiele to pomagało. Wydawało

się jej, że dwudziestocentymetrowa ławka do ćwiczeń gapi się na nią szyderczo.

W piersiach czuła ciężar ołowiu.

Zrobiła kilka głębokich wdechów i poczuła nagły przypływ siły. Wróciła na

ławkę i wykonała osiem zestawów ćwiczeń, rozciągając mięśnie do taktu

muzyki płynącej z taśmy magnetofonu.

Po twarzy i całym ciele spływał pot. Ćwiczyła zaledwie dziesięć minut, ale

miała wrażenie, że robi to raczej od dziesięciu dni. Dygotała ze mlęczenia.

Mimo to wiedziała, iż nie może się rozleniwiać. Praca modelki wymagała

wytrzymałości, którą uzyskiwało się dzięki treningom. Należało ją rozwijać

poprzez godziny wytężonej, ciężkiej pracy, na ławce i na bieżni. Jednak lekarz

zakazał jej biegania. N a razie próbowała stosować się do jego zaleceń, choć nie

było to łatwe. Zeszła z ławki, przycisnęła palce do szyi i sprawdziła puls. Serce

biło szybciej, co świadczyło o tym, że dobrze się rozgrzała. Nie chciała jeszcze

kończyć ćwiczeń. Dziesięć minut treningu to za mało. Zastanawiała się, czy

osiodłać swoją klacz i wybrać się na przejażdżkę. Choć w jeździe konnej mogła

stawać w zawody z najlepszymi pracownikami ranczo i z równą im doskonało

ścią wykonywać wszystkie manewry, już nie sprawiało jej to przyjemności.

background image

Przed rozpoczęciem kariery modelki było inaczej.

Nie mogła się wprost doczekać porannych przejażdżek z Danclerem. A może po

prostu nie mogła się doczekać zobaczenia Danclera. Ta myśl przyspieszyła rytm

jej serca. Marlee potrząsnęła głową. Nie chciała, żeby wspomnienie jego

zachowania zepsuło ten piękny dzień.

Wyłączyła magnetofon, słysząc ciche pukanie do

drzwi i głos Connie: - Marlee?

- Wejdź, Connie.

Macocha otworzyła drzwi i na jej twarzy odmalowało się niezadowolenie.

- Co ty wyprawiasz, dziecko?

Marlee uśmiechnęła się, podeszła i cmoknęła ją w policzek.

- A jak ci się wydaje?

- Wielkie nieba, nie mam pojęcia. - Spuściła wzrok

na niską, twardą, gumową ławkę. - Przypomina mi to jakieś narzędzie tortur.

Marlee zaśmiała się.

- I· czasem nim jest, ale z całą pewnością dzięki niemu spala się mój tłuszcz.

- W takim razie tracisz czas, bo na twoim ciele nie ma ani grama tłuszczu.

- Już ci mówiłam, że nie mogłabym sobie na to pozwolić.

- Nie wydaje ci się, kochanie, że przesadzasz?

- zapytała Connie, siadając na łóżku. - Przecież jesteś

naprawdę chora i powinnaś odpoczywać i odzyskiwać siły, a nie tracić je, na

litość boską·

- Wiem, Connie, ale to trudne. Brakuje mi mojej pracy, codziennego wysiłku. I

chociaż jestem w domu dopiero tydzień, wydaje mi się, że to ... wieczność.

Connie posmutniała i Marlee poczuła się okropnie. - Nie to chciałam

powiedzieć - dodała szybko.

- Wiesz, jak lubię tu przyjeżdżać i widzieć cię, ale kiedy

ktoś ci mówi, że musisz coś robić, to już przestaje być zabawne.

- Wiem i mnie się też to nie podoba. - Connie uśmiechnęła się lekko. - Ale

background image

jestem egoistką i chcę przebywać z tobą jak najczęściej. - Przerwała i obrzuciła

Marle~ uważnym spojrzeniem. - Co dokładnie powiedział ci lekarz? Wiem, że

złapałaś jakąś infekcję·

- Straszną, i to w Paryżu. Ale lekarz twierdzi, że jeśli będę przyjmować

lekarstwa i odpoczywać, za kilka tygodni wrócę do zdrowia.

- Czy mi się zdawało, że powiedziałaś "odpoczywać", kochanie?

Marlee ponownie roześmiała się.

- W porządku, zrezygnuję z ćwiczeń na ławce. Czy dzięki temu poczujesz się

lepiej?

- Ty zapewne też, sądząc po wyglądzie t e j rzeczy.

--A jeśli osiodłam Sunshine i wybiorę się na

przejażdżkę? Ostatecznie to ona się męczy.

- Jeśli już koniecznie musisz coś robić, to chyba jest to najlepsze wyjście.

Och, a nawiasem mówiąc, kiedy wybierasz się do doktora Wootena?

Marlee zmarszczyła brwi.

- Nie wiem. Doktor Henderson miał przesłać mu moją kartę. Chyba

powinnam zadzwonić i sprawdzić, czy już to zrobił.

- Też tak uważam. No, pora wziąć się do pracy.

- Connie podeszła do drzwi i przystanęła. Zmarszczyła brwi. - Czy mogłabym

zrobić coś, żebyście nie skakali sobie z Danclerem do gardeł?

Marlee zacisnęła wargi.

- Tak. Powiedz mu, że musi w końcu zrozumieć, iż nie jestem dzieckiem,

którym może rządzić. - I które już nie uważa każdego jego słowa za nieomylne,

dodała w myślach.

- Zawsze był nadopiekuńczy w stosunku do ciebie.

Myślę, że trudno mu przełamać ten nawyk. - Zmienił się.

- Wiem. Ty też.

Marlee raz jeszcze zerknęła na macochę i jej spojrzenie złagodniało.

- Nie martw się, Connie. Wszystko się dobrze ułoży.

background image

- Szkoda, że nie mogę mieć takiej pewności. W do-

datku może będę m usiała zostawić was samych w domu. - Dlaczego?

- Pamiętasz, mówiłam ci, że moja siostra Jessica

będzie miała operację serca?

Marl,ee skinęła głową.

- Zabieg ma być wykonany w najbliższych tygodniach. Oczywiście będę

musiała pojechać do niej, bo siostra nie ma nikogo bliskiego.

- Och, Connie, tak mi przykro. Wiem, jak kochasz ciocię Jessicę. Nie martw

się o nas, poradzimy sobie. Teraz Dancler zachowuje się jak rozjuszony nie-

dźwiedź, ale przejdzie mu to.

- Chciałabym mieć taką pewność. Widziałam, jak na ciebie patrzył... -

Przerwała i na jej policzki wypłynął rumieniec. - Mielę ozorem, jakbym straciła

zmysły. Lepiej zajmę się czymś. W domu panuje straszny bałagan.

- Nieprawda. Chciałabym ci pomóc, zwłaszcza że Hattie nie może dziś

przyjść.

- Nawet o tym nie myśl. Jeśli musisz, poczytaj, idź na długi spacer albo

wybierz się na przejażdżkę. Twoim jedynym zadaniem jest starać się

wyzdrowieć.

Marlee podeszła do drzwi i uścisnęła Connie. - Kocham cię.

- I ja cię kocham - powiedziała Connie załamują-

cym się głosem.

Chwilę później Marlee wzięła prysznic, związała włosy w luźny kok, włożyła

dżinsy, pomarańczową koszulkę i buty do konnej jazdy i wyszła z domu. .

Czerwcowe, poranne słońce niemal ją oślepiło.

Zatrzymała się i wciągnęła w płuca aromatyczne, świeże powietrze. Czuła się o

wiele lepiej niż wówczas, gdy dowiedziała się o wykrytym w jej organizmie

wirusie.

Planowała osiodłać Sunshine i pojeździć pół godziny, może godzinę. Po

background image

lunchu mogłaby zastosować się do rady Connie i wyciągnąwszy się na hamaku,

poczytać trochę. Przywiozła ze sobą najnowszy bestseller.

Zbliżała się do stajni, kiedy zobaczyła Danclera.

Zatrzymała się i zaczęła oglądać płot przylegający do budynku. Dancler klęczał

i zmłotkiem w dłoni wyszarpywał gwoździe ze słupka przy bramie.

Zdawała sobie sprawę z tego, że ją zobaczył, i dlatego podeszła bliżej. Minęły

trzy dni od ich raczej mało przyjaznej rozmowy. W tym czasie Marlee starała się

go unikać. Wiedziała, że potrzebuje czasu na ochłonięcie i wymyślenie sposobu,

dzięki któremu mogłaby skłonić go' do przekazania jej pieniędzy.

Dancler nie wsta~ ale przerwał pracę i spojrzał na nią. Zsunął kapelusz na tył

głowy.

- Proszę, proszę. Co wypędziło cię z domu tak wcześnie?

W jego tonie brzmiała kpina, ale Marlee postanowiła zignorować ją.

Zdecydowała, że nie da mu się wyprowadzićzrównowagi. W kontaktach z

Danclerem nie mogła ujawnić swych emocji, gdyż oznaczałoby to przegraną.

- Pomyślałam sobie, że osiodłam Sunshine i wybio-

rę się na przejażdżkę.

- Czy taka właśnie jest definicja odpoczynku?

- To zależy, czyja definicja.

- Powiedz Rileyowi, żeby osiodłał klacz.

- Mogę to zrobić sama.

- Jak chcesz. - Odwrócił się i pracował.

J ego czoło zraszał pot, dżinsy i koszula lepiły mu się do ciała. Wytarł rękę o

spodnie. Mięśnie, rysujące się pod dżinsami, zwracały uwagę swoją siłą.

Zmysły Marlee ożyły. To dlatego, że tęsknię za Jerome'em, powiedziała sobie,

ale nie było to prawdą. To widok Danclera ją niepokoił.

Nagle mężczyzna obrócił się, jakby wyczuwając jej natarczywe spojrzenie.

Przesunął wzrokiem po jej ciele. Marlee gwałtownie wciągnęła powietrze.

Dopiero gdy się odezwał, odetchnęła.

background image

- Potrzebujesz kapelusza - stwierdził szorstko.

- Słońce już pali.

Marlee przydepnęła źdźbło trawy. - Dzięki za przypomnienie.

Zapadła cisza.

Wreszcie Dancler odłożył młotek i stanął tak blisko niej, że mogła wyczuć

woń potu i naturalny zapach jego ciała. Pod wpływem jego bliskości poczuła

mrowienie w całym ciele.

- Twoja matka ... martwi się o nas - wyjąkała. Spojrzał na nią.

- Mama zawsze się o nas martwiła i to już się nie zmieni.

- Wiesz, o czym mówię. Wzruszył ramionami.

- Wszyscy mamy jakieś problemy.

- Nic cię to nie obchodzi, prawda? Kiedy stałeś

się taki twardy, taki wywołujący ból w ... - Przerwała, nie mogąc dokończyć pod

jego uważnym spojrzeniem.

- Zadku? Czy nie to chciałaś powiedzieć?

- Tak - przyznała mimo woli. Umiał ją- podejść

i potrafił sprowokować do mówienia, zanim pomyślała.

Zaśmiał się, ale zabrzmiało to ponuro. - Taka już tu okolica.

- Twoja praca - stwierdziła krótko. - Connie

mówiła, że miałeś jakieś kłopoty.

Wsadził ręce do kieszeni. - Za dużo mówi.

- Nie nadużyła twojego zaufania. Chodzi o to, że

jesteś inny.

- Ty też. - Spojrzał bezczelnie na jej dekolt. Zaczerwieniła się, ale nie

odwróciła wzroku. - Dorosłam.

- Och, a więc to się stało. - Nadal przyglądał się jej

uważnie.

Rumieniec Marlee pogłębił się i tym razem odwróciła głowę.

- Jesteś cholemie chuda. Myślałem, że chcesz o siebie zadbać.

background image

- Robię to, ale nie znoszę siedzieć bezczynnie.

- Jest mnóstwo rzeczy do zrobienia, niekoniecznie

trzeba dręczyć swoje ciało.

Zawrzała w niej krew.

- Słuchaj, wiem, co myślisz o mojej pracy. Uważasz ją za bezsensowną i

bezużyteczną. W porządku. Wiedz jednak, że ja też nie żywię szacunku dla tego,

co ty robisz.

- Robiłem- poprawił ją.

- Jasne. Poczekaj tylko, aż sklep z siodłami zbank-

rutuje. Zaswędzą cię stopy, przypniesz z powrotem rewolwer i..;

Zawahała się i trwało to wystarczająco długo, żeby chwycił jej rękę i

przyciągnął do siebie.

- Dancler!

- I co? - zapytał chrapliwie. - ... zabijesz kogoś. To

chciałaś powiedzieć?

Patrzyli na siebie. Serce Marlee biło szybko, ale nie szybciej niż Danclera.

Czuła to. Widziała zwężone oczy mężczyzny i poruszające się nozdrza. W takim

stanie widziała go drugi raz. Wówczas przeraziło ją to tak samo jak teraz. Ale to

nie strach był najsilniejszą emocją. Ucisk jego palców na jej ramieniu zdawał

się palić jej skórę.

- Puść mnie!

- Marleel

Nieoczekiwany głos Connie sprawił, że oboje zwrócili się w jej kierunku.

Stała na ganku, osłaniając dłonią oczy od słońca. Gdy żadne nie odpowiedziało,

zawołała jeszcze raz:

- Marlee, słyszysz mnie? Dziewczyna skinęła· głową.

- Jesteś proszona do telefonu, skarbie. To Jerome. Dancler westchnął głęboko

i puścił ją. Marlee nie

poruszyła się. Czuła dziwną słabość. Pomasowała ramię i oblizała wyschnięte

background image

wargi.

- No, idź - rzucił ostro, patrząc na nią z pogardą.

- Nie każ czekać swemu kochasiowi.

- Ty ... chamie! - szepnęła.

- Masz rację. I nigdy o tym nie zapominaj.

Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie mogła wykrztusić słowa.

Powstrzymując łzy napływające do oczu, obróciła się i pobiegła do domu.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Marlee odrzuciła prześcieradło, wstała i przeciągnęła się.

- Oj - ję1qJ.ęła, marszcząc brwi. Choć od przejażdżki na Sunshine minęły trzy

dni, bolały ją wszystkie mięśnie.

- Marlee Bishop, jesteś wrakiem.

Obrzucanie się wyzwiskami nie poprawiło jej samopoczucia. Rozgoryczona,

skierowała się do łazienki. Wzięła prysznic, zrobiła makijaż, ubrała się, związała

włosy w koński ogon i była gotowa. Na co? Nie miała żadnych planów na ten

dzień.

Westchnąwszy głęboko, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Niebo było

zachmurzone, ale wiedziała, że wkrótce pojawi się słońce i chmury znikną.

Westchnęła ponownie i oparła czoło o ramę okienną.

Przeżywała depresję. Chciała wrócić do pracy, lecz wiedziała, że nie pozwala

jej na to stan zdrowia. Sypiała źle i to również przyczyniało się do jej zmęczenia

i niezadowolenia. Poza tym dręczyło ją poczucie winy, gdyż nie umiała cieszyć

się z pobytu w domu i spotkania z macochą. I byłjeszcze DancIer. od czasu

ostatniej utarczki słownej robiła wszystko, żeby go unikać. Było to całkiem

łatwe, ponieważ znów wyjechał, tym razem do Oregonu, do garbami. Wrócił

background image

późno. Marlee słyszała, jak około północy jego samochód wjeżdżał do garażu.

Mogła zejść na śniadanie i spotkać się z nim, ale nie miała na to ochoty.

Ciągłe napięcie i wrogość między nimi zniechęcały ją do tego. Jerome także nie

przyczynił się do poprawienia nastroju. Kiedy swoim telefonem przerwał

wymianę zdań między nią i Danclerem, zmusił ją do podania terminu, kiedy

mógłby przyjechać i spotkać się z nią. Zanim odłożył słuchawkę, zapytał

niezobowiązująco, czy przekonała już Danclera, aby przekazał jej pieniądze.

Napomknął, że poddawany jest naciskom w tej sprawie.

Marlee chciała krzyknąć, żeby dał jej spokój. Wiedziała, że jedyne wyjście to

szczera, ostateczna rozmowa z Danclerem. Chciała wesprzeć Jerome'a. Jego

agencja jawiła się jej jako zabezpieczenie na niepewną przyszłość.

Poza tym postanowiła, że nie pozwoli Danclerowi kontrolować swego życia i

dyktować, co wolno jej robić, a czego nie. Na razie jednak nie mogła mu

okazać, jak bardzo czuje się dotknięta koniecznością błagania o to, co prawnie

jej się należało.

Winę za to wszystko ponosił ojciec. Dancler wywarł na nim' takie samo

wrażenie jak na Marlee. Kiedy Foster Bishop ożenił się z Connie, postanowił

zamieszkać na ranczo Dancler B. I tak miał zamiar sprzedać dom w mieście.

Tłumaczył, że wiąże się z nim za dużo wspomnień. Marlee nie miała nic

przeciwko przeprowadzce, gdyż zdążyła już poznać swego przyszłego

przybranego brata i natychmiast obdarzyć go bezgranicznym zaufaniem.

Fakt, że on traktował ją jak nieznośną, młodszą siostrę, nie miał wpływu na jej

uczucia. Aż do tego fatalnego dnia ... Marlee zamknęła oczy i desperacko

próbowała pozbyć się tych wspomnień. Przeszłość kryła zakazane terytorium,

którego unikała ze strachu przed poczuciem winy.

Po chwili otworzyła oczy i zobaczyła Danclera.

Opuściła powieki, pewna, że wyobraźnia płata jej figle. Gdy znów je uniosła,

Dancler był tam, gdzie przedtem.

Tym razem nie usiłowała stracić go z oczu. Wy- . glądał tak, że nie sposób

background image

było go ignorować. Siedział wyprostowany na klaczy, kierując się w stronę

płotu. Koń stanął i Dancler pochylił się, sprawdzając swoją robotę sprzed kilku

dni. Mięśnie jego ramion i ud napięły się, kiedy poprawiał coś przy zasuwie.

Przywodziło to na myśl inny dzień, gdy jego mięśnie były tak samo napięte.

Nagle Marlee poczuła się słabo i nie miało to nic wspólnego z faktem, że

ostatni posiłek zjadła poprzedniego dnia w południe. Powodem był Dancler.

Świadomość tego wystarczyła, żeby zdecydowała się wracać natychmiast do

Houston, nie zważając na samopoczucie.

- Daj temu spokój - szepnęła z napięciem. - Nie krzywdź siebie. Zapomnij o

nim.

Nie pomogło. Marlee nie umiała zapomnieć. Im dłużej przyglądała się

Danclerowi, tym wyraźniejsze stawało się tamto wspomnienie. W końcu

poddała się i wróciła myślami do dnia, w którym ukończyła piętnaście lat ...

Kiedy wróciła do domu, nikogo nie było.' Na stole znalazła talerz ciastek i

kartkę od Connie z wiadomością, iż pojechała sprawdzić, jak się czuje siostra.

Ojciec, oczywiście, pracował.

Jednak Dancler powinien być w domu, a przynajmniej był rano, kiedy

wychodziła do szkoły. Prawdę mówiąc, nie mogła doczekać się ostatniego

dzwonka.

Marzyła o powrocie do domu i zobaczeniu brata. Wiedziała, że pojawia się na

ranczo rzadko i na krótko.

W czasie wykonywania swojej pracy został ranny i tylko dlatego był teraz w

domu. Nikt nie opowiadał jej szczegółów, a ona nie pytała, lecz wiedziała, że

praca łowcy nagród jest ciężka i niewdzięczna. Dancler sam jej to wyznał. Nie

obchodziło jej, co robi. Pragnęła być z nim, mimo że drażnił się z nią bezlitośnie

w każdej chwili.

Zjadła kilka ciastek, wypiła szklankę mleka, przebrała się w żółte szorty i

koszulkę i ruszyła na poszukiwania Danclera. Zajrzała do stajni, sklepu z

background image

siodłami i na podwórze.

Nigdzie go nie dostrzegła. Doszła do wniosku, że pewnie pojechał do ciotki z

matką. Postanowiła iść nad staw. Uznała to miejsce za odpowiednie do ułożenia

mowy, którą następnego dnia miała wygłosić w klasie.

Staw, zasilany kryształowo czystym, zimnym źródełkiem, należał do jej

ulubionych zakątków. Mogła tu nie tylko pływać, ale również napawać się

spokojem i pięknem krajobrazu. Wysokie, omszałe dęby osłaniały go przed

słońcem jak parasol i dzięki temu zawsze panował tu miły chłód.

Marlee szła wolno ścieżką porośniętą dzikimi kwiatami. Właśnie zbliżała się

do małego urwiska na skraju stawu, gdy usłyszała jakiś dźwięk. Zatrzymała się,

czując niepokój. Nie spodziewała się tu nikogo.

Stała, nasłuchując. Dźwięk powtórzył się. Domyśliła się, że ktoś pływa w

stawie. Zapewne któryś z chłopców z sąsiedniej farmy. Jej ojciec przyłapał ich

parę razy na swoim terenie. Marlee nie bała się, ale wolała nie podchodzić

bliżej. Obawiała się, że mogą być nadzy.

Chciała wracać, ale ciekawość zwyciężyła. Wytłumaczyła sobie, że jeśli

chłopcy są w wodzie, i tak nic nie zobaczy. Cicho wspięła się na urwisko.

Uklękła za zasłoną z krzaków i ostrożnie wyjrzała.

W wodzie był tylko jeden pływak. Dancler. Jej serce niemal przestało bić.

Czy powinna go zawołać, ujawnić swoją obecność? Oczywiście, że tak,

uznała. Mimo to, gdy otworzyła usta, nie wydobył się z nich żaden

dźwięk.

.

Nie chciała mu przeszkadzać. Siedział w wodzie oparty o brzeg, z głową

odrzuconą do tyłu. Czy był nagi? Zaczerwieniła się, dłonie jej zwilgotniały.

Zmru. żyła oczy, żeby lepiej widzieć, ale na nic się to nie zdało. Woda,

zwykle kryształowo czysta, teraz zdawała się być zamulona, a może to

słońce padało na nią pod dziwnym kątem. Marlee nie umiała powiedzieć,

czy Dancler ma na sobie kąpielówki.

Mogłaby się założyć, że nie miał. Czoło zrosił jej pot, nie mający nic

background image

wspólnego z panującym upałem.

N a chwilę opuściła głowę, czerwieniąc się. Co ona robi najlepszego?

Ojciec by ją zabił, gdyby przyłapał, jak podgląda Danclera.

I Dancler. O Boże ... Lepiej o tym nie myśleć. Jednak nie tylko ciekawość

trzymała ją na miejscu. Spotykała się z chłopcami i nawet całowała: z nimi,

ale nie było to przyjemne. Najczęściej pocałunki okazywały się zbyt

wilgotne i oślizgłe. Kiedy chłopcy próbowali posunąć się dalej, nie

pozwalała im na to. Nie chciała, żeby pieścili jej piersi. Ale gdyby Dancler

tego chciał...

Przycisnęła dłoń do ust, żeby stłumić okrzyk. Bóg z pewnością ukarze ją

za takie myśli. Dancler był jej przybranym bratem i nie powinna żywić do

niego takich uczuć.

A jednak nic nie mogła na to poradzić. Uczucia te przebudziły się w niej,

gdy zobaczyła Danclera całują cego dziewczynę, z którą się wówczas

spotykał. Odwiedziła go kiedyś, gdy przyjechał do domu. Wychodząc,

przysunęła się do Danc1era i uniosła wydęte usta. Pocałował ją i w tym samym

czasie objął jej pierś.

Marlee poczuła ukłucie zazdrości, ale nie wiedziała, jak temu przeciwdziałać.

Nie powinna żywić takich uczuć, to było niewłaściwe, lecz nie potrafiła z tym

walczyć. Chciała, żeby Dancler prawił jej komplementy i zwracał uwagę na nią,

a nie na jakąś pozbawioną rozumu kokietkę. Pragnęła być kobietą Danc1era.

Tylko raz zwrócił na nią uwagę w ten sposób, odsyłając pewnego wieczora do

jej pokoju. Właśnie wybierała się na przyjęcie. Danc1er kazał jej się przebrać,

twierdząc, że jej bluzka jest za obcisła, a spódnica za krótka.

Obserwując go teraz, Marlee czuła nawrót tych uczuć, ale nie potrafiła

poruszyć się czy choćby odwrócić wzroku. Woda opływała jego muskularne,

opalone ramiona i pierś. Próbowała wmówić sobie, że nie robi nic złego i że to

tylko ciekawość, gdyż nigdy przedtem nie widziała nagiego mężczyzny. Mimo

to czuła się winna.

background image

Spuściła nieco wzrok, gdy Danc1er wstał. Zamarła, widząc jego nagość.

Usiłowała złapać oddech, ale okazało się to niemożliwe.

Nie mogła oderwać oczu od jego ciała. Przesuwały się po jego owłosionej

piersi, po płaskim, twardym brzuchu ... Zamknęła powieki, nie chcąc patrzeć,

ale mimo woli koncentrowała się na tej części jego ciała, która była twarda i

powiększona, i której nie powinna oglądać.

Był tak piękny jak Apollo, o którym ostatnio uczyła się w szkole. Miała

wrażenie, że podskoczyła jej temperatura, gdy Danc1er obrócił się, ukazując

pośladki, tak samo twarde i umięśnione jak reszta jego ciała.

Nie wiedziała, co jej podpowiedziało, że zrobi najlepiej, uciekając

natychmiast z tego miejsca. Gdyby Danc1er ją złapał ... Nawet nie umiała sobie

wyobrazić konsekwencji. Obróciła się i już miała zsunąć się z urwiska, gdy

usłyszała swe imię.

- Marlee.

Ugięły się pod nią kolana i musiała chwycić się najbliższego drzewa, żeby nie

upaść.

- Marlee. - Głos Danclera brzmiał ostro. - Chodź

tutaj.

Zadrżała i odwróciła wzrok. - Chodź tutaj, do cholery!

Tym razem posłuchała. Zbliżyła się, nie podnosząc

oczu.

- Spójrz na mnie.

Uniosła wzrok, czując chłód w żołądku.

- Powinienem przełożyć cię przez kolano i zbić na kwaśne jabłko.

- Nie ośmieliłbyś się - zaprotestowała, próbując

ukryć panikę w głosie.

Pochylił się ku niej.

- Nie zakładałbym się o to.

Odwróciła głowę i poczuła, że po jej policzkach

background image

płyną łzy.

- Nie chciałam patrzeć, tylko ...

- Byłaś ciekawa, tak?

Ze ściśniętego gardła nie mogło wydobyć się żadne słowo. Potrząsnęła głową.

- I przypuszczam, że tego też byłaś ciekawa? - powiedział stłumionym

głosem.

Zanim mogła zareagować, Danc1er chwycił ją i wpił się wargami w jej usta,

głęboko i namiętnie. Marlee nie mogła złapać oddechu i przez chwilę myślała,

że zemdleje.

Pocałunek skończył się tak samo szybko i gwałtownie, jak zaczął. Dancler

patrzył na nią, gdy chwytała oddech. Przez chwilę błysk w jego oczach nie był

przerażający, tylko gorący i zaborczy. To się zmieniło, jednak dopiero wtedy,

gdy Marlee uniosła głowę i spojrzała na niego z zachwytem. Jego twarz

wówczas stężała.

- Na litość boską, nie patrz tak na mnie! - rzucił i zaklął. - Przebrałem miarkę

i należy ze mnie drzeć pasy.

Marlee cofnęła się, jej dolna warga drżała. - Przerażasz mnie.

- Mam nadzieję - odrzucił Dancler. - Powinnaś

wiedzieć, że igrając z ogniem, możesz się sparzyć. Jeśli kiedyś złapię cię na

podglądaniu, mnie lub kogoś innego, spiorę cię, przysięgam. A teraz zejdź mi z

oczu, zanim zrobię coś, czego pożałuję.

Marlee wydała okrzyk, obróciła się i pobiegła do ścieżki. Zatrzymała się

dopiero w łazience. Pochyliła się nad toaletą i zwymiotowała ...

T eraz, kilka lat później, czuła ten sam ucisk w żołądku. Jednak sprawy nie

wyglądały już tak samo. Dorosła i mogła mu się przeciwstawić. Patrząc, jak

Dancler poprawia coś przy furtce, musiała przyznać, że ciągle czuje to

zauroczenie i pociąg fizyczny. Choć nienawidziła tej słabości i wiedziała, że

takie uczucia są zabronione, nie miała sił, aby je zniszczyć.

background image

Dlatego właśnie musiała skłonić go do przekazania jej pieniędzy i wynieść się

stąd, uciec od niego.

ROZDZIAŁ PIĄTY

W sklepie z siodłami, znajdującym się w wydzielonej części stajni,unosiła się

silna woń skóry, ale nie był to przykry zapach. Stając w drzwiach, Marlee

głęboko wciągnęła powietrze. Miała nadzieję, że znajdzie tu Danclera.

Kiedy zmarł Damon i sprzedano jego posiadłość, Connie przeniosła sklep na

ranczo Dancler B. Liczyła na to, że znajdzie kompetentnego pracownika. Nie-

stety, przeliczyła się. Wyrób siodeł był sztuką rzadką i zanikającą. Niewielu

ludzi miało cierpliwość czy zdolności, żeby nauczyć się tego rzemiosła. Kiedy

Dancler przejął interes, klienci nie pojawiali się zbyt często.

Connie twierdziła, że w tym krótkim okresie Dancler podźwignął sklep.

Marlee jednak wiedziała o niechęci przybranego brata do rodzinnego interesu.

Jedną z przyczyn była nienawiść Danclera do jego ojca, który z pomocą

brataConnie prowadził sklep.

Wiedziała także, że Dancler uwielbia swoją matkę i po wielu latach

rozczarowywania jej postanowił zrobić coś, co ją ucieszy. Connie wszakże

wymagała czegoś więcej niż dbania o ranczo. Miała nadzieję, iż syn przemówi

do rozsądku swej przybranej siostrze. Tak jak i Dancler, nie darzyła sympatią

Jerome'a i nie popierała pomysłu pożyczenia mu pieniędzy na założenie agencji.

Marlee rozejrzała się po pomieszczeniu. Sklep wydałjej się prymitywny i

zagracony. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek widziała tu taki bałagan; z drugiej

strony swoje wizyty tutaj mogła policzyć na palcach jednej ręki.

W kącie stały dwie klonowe ławy, po przeciwnej stronie dwa stoły do

krojenia skóry. Na ścianach wisiały narzędzia.

background image

Gdy Danc1er dorastał, jego ojciec zmusił go do nauczenia się wyrobu siodeł,

choć chłopak nie był tym zainteresowany. Marlee uznała za ironię losu fakt, że

obecnie Danc1er zajmował się czymś, co sprawiłoby radość jego ojcu.

- Dancler?

Nie było. odpowiedzi. Zmarszczyła brwi. Kiedy przed chwilą wyglądała przez

okno, widziała, jak tu wchodził. Przypomniała sobie o magazynie na tyłach

sklepu. Zapewne był właśnie tam. Ruszyła w głąb sklepu, omijając nity i

gwoździe porozrzucane na podłodze.

Nagle otworzyły się drzwi. Kiedy Dancler ją zobaczył, przystanął i jego oczy

się zwęziły.

- Co tu robisz?

Marlee spojrzała najpierw na mokry kawał skóry, który trzymał w ręku, a

potem na jego twarz. Wyglądał na zmęczonego. Zmarszczki wokół ust i oczu

wydawały się głębsze, jakby nie spał ostatniej nocy. Włosy miał potargane

bardziej niż zwykle, ale to tylko dodawało mu uroku. Obcisłe dżinsy

podkreślały kształt jego nóg.

Odwróciła się szybko, lecz zdążyła zauważyć, że zacisnął usta. Postanowiła

nie dać się zastraszyć. Przyszła, żeby przeprowadzić z nim poważną, spokojną

rozmowę. Nie pozwoli się zirytować.

-

Pomyślałam,

że

możemy

porozmawiać.

- Naprawdę?

Przez chwilę milczała. Przyglądała się, jak Dancler rozkłada na stole

kwadraty mokrej skóry i sięga po narzędzie do krojenia.

- Jakie siodło robisz? Nie uniósł głowy.

- Paradne, dla Boba Simsa. W przyszłym roku jego arab będzie faworytem.

- W przyszłym roku? Tak długo będziesz nad nim pracował?

- Prawie, biorąc pod uwagę inne obowiązki. Po śmierci twojego ojca warsztat

podupadł. Mama nie mogła sobie z nim poradzić. Wiesz, że wujek Damon

zachorował i nie mógł jej pomagać.

background image

- Wiem, Connie było ciężko. - Przerwała. - Cieszę się, że wróciłeś. Ona cię

potrzebuje.

- Ciebie też.

- Jestem tutaj - powiedziała cicho, mijając go.

Zastanawiała się, o czym myślał. Oparła się o pusty stół.

- Na jak długo? - zapytał z naciskiem. Drgnęła, słysząc wyrzut w

jego głosie.

- Wiesz, że mam pracę, którą kocham. Tu nie mogę

znaleźć żadnego zajęcia.

Przyjrzał się jej uważnie, a potem wrócił do pracy. - Chyba masz rację.

Następnych kilka minut upłynęło w ciszy. Marlee szukała słów, którymi

mogłaby udobruchać Danc1era. Przyglądała się, jak kroi twardą, mokrą skórę

ostrym nożem. Mięśnie jego ramion napięły się, gdy zwijał ją w wymagany

kształt.

Poruszał się z gracją, jego ruchy były pewne i precyzyjne. Większość znanych

jej mężczyzn nie potrafiła tego. Ciął skórę dokładnie w tych miejscach, które

zostały wytyczone przez rysunek wzoru. Obserwowała go, zafascynowana jego

energią i siłą.

DancIer pochylił się nad stołem. Mimo woli zauważyła zniszczoną koszulę,

przylepioną do wilgotnych pleców, gdy poprawiał rozłożony kawałek skóry.

- Masz inne zamówienia? - zapytała, czerwieniąc

się i usiłując znaleźć neutralny temat.

DancIer przerwał pracę i spojrzał na nią. - Tak, to za ławką.

Marlee obróciła się. Za ławką stał szkielet siodła: rama z sosnowego drewna z

rozpiętą na niej nie wyprawioną skórą.

- A więc masz dwa zamówienia?

- Trzy. Muszę zrobić jeszcze jedno siodło, którego

nie zacząłem.

- Myślisz, że zacznie ci się to opłacać?

background image

- Mam nadzieję, ze względu na mamę.

Marlee wyjrzała przez okno ponad ramieniem DancIera. Czerwonawe słońce

znajdowało się tuż nad pastwiskiem. Przez zakurzoną szybę dostrzegła lecącego

ptaka.

- Słuchaj, jeśli Connie potrzebuje pieniędzy, będę zachwycona, jeśli weźmie

potrzebną sumę z moich oszczędności. Wiem, że tatuś zabezpieczył ją, ale wiem

także, iż większość pieniędzy przypadła mnie.

- Nawet o tym nie wspominaj - powiedział stanowczo. - Zresztą nie chodzi o

pieniądze. To rzemiosło rozwijało się w jej rodzinie przez całe pokolenia i ona

nie chce, żeby tradycja zaginęła.

- A więc planujesz zostać tutaj i...

- Słuchaj - rzucił, przerywając pracę i zerkając na

nią. - Nie przyszłaś chyba po to, żeby dyskutować ze mną o mojej przyszłości?

Uszczypliwy ton jego głosu sprawił, że mimo postanowień straciła

opanowanie.

- Kiedy zechcesz, potrafisz być prawdziwym chamem - stwierdziła ze złością.

Uśmiechnął się chłodno, obrzucając ją przeciągłym spojrzeniem.

- Tak właśnie mi mówiono.

Walczyła o odzyskanie samokontroli, czując na

so bie jego gorące, bezczelne spojrzenie.

- Co mam zrobić, żebyś oddał mi moje pieniądze?

- Przemyślałaś to?

- Oczywiście. Wiedziałam od samego początku, na

czym polega praca modelki, w jakie można wpaść pułapki w tym zawodzie i

dokąd idą dziewczęta po skończeniu kariery.

- A więc dlaczego sama nie otworzysz agencji?

- Bo nie mam o tym pojęcia, ale Jerome ma. Jest

dobry w interesach i wiem, że odniesie sukces.

- Nigdy temu nie przeczyłem, ale niech to robi bez

background image

twoich pieniędzy.

- Dlaczego? Wyjaśnij mi.

- Znam takich facetów. T o naciągacz.

- Skąd, u diabła, możesz to wiedzieć? Nigdy go nie

spotkałeś.

- Nie muszę. Moim zdaniem jakikolwiek mężczyzna, próbujący naciągnąć na

pieniądze kobietę, z którą sypia, nie jest wart złamanego szeląga.

Marlee miała na końcu języka wyznanie, że nie sypia z Jerome'em, ale

powstrzymała się. Nie powinno to obchodzić DancIera i nie chciała się z

niczego przed nim tłumaczyć.

- Nie masz racji. On jest zdolnym przedsiębiorcą i potrzebuje tylko szansy,

żeby tego dowieść.

- W takim razie poradź mu, żeby zwrócił się do któregoś banku. Można je

znaleźć praktycznie na każdym rogu.

- Widzę, że tracę tu tylko czas.

Nie mogła go błagać. l tak była dla niego zbyt uprzejma. Jednak nie

zamierzała się poddać. Zdecydowała, że w jakiś sposób postawi na swoim.

Musiała tylko obmyślić nowy, lepszy plan. Dancler, tak jak każdy człowiek,

musi mieć słaby punkt. Po prostu trzeba go odkryć i wykorzystać dla swoich

celów.

Myśląc o tym, odwróciła się i ruszyła do drzwi. - Dokąd idziesz?

Patrzył na nią z natężeniem. Westchnęła głęboko. - Co cię to obchodzi? -

wykrztusiła w końcu. Przeczesując włosy palcami, odpowiedział:

- Ja ... -przerwał i jego twarz się zmieniła. Przypominała teraz maskę. -

Nieważne.

Zacisnął szczęki i Marlee zrozumiała, iż nie wyciągnie już z niego ani słowa.

A jednak zmusiła go do tego.

- Och, li propos, za kilka dni przyjedzie Jerome.

Pomyślałam, że powinieneś o tym wiedzieć.

background image

Idąc do drzwi, słyszała jego przekleństwa. Uśmiechnęła się.

Huśtawka na ganku skrzypiała pod ciężarem kołyszącej się pary. Zapadał

zmierzch. Marlee zamknęła oczy i próbowała odprężyć się, lecz bez

powodzenia. Stres wypalał energię, a tego jej wyniszczony organizm nie

potrzebował.

Spojrzała kątem oka na Jerome'a. Patrzył przed siebie, a kąciki jego ust

opadły. Przyjechał tego ranka.

Szczekanie psa, oznajmiającego przybycie obcego, postawiło na nogi cały

dom. Marlee ucieszyła się na widok Jerome'a i uściskała go serdecznie.

W tej chwili Dancler wyszedł z domu, a za nim wybiegła Connie.

Connie uśmiechnęła się uprzejmie i oznajmiła Jerome'owi, że wszyscy

przyjaciele Marlee są tu mile widziani. Dancler zachował się zupełnie inaczej.

- Dancler, Jerome Powell - powiedziała Marlee, czując szybsze pulsowanie

krwi.

- Powell-mruknął Dancler, ignorując wyciągniętą dłoń Jerome'a.

Jerome zaczerwienił się, a Marlee i Connie spiorunowały Danclera

wzrokiem. Wcale go to nie poruszyło. Robił, co chciał i nic go nie obchodziły

uczucia innych.

Zaraz potem zniknął i od tej pory Marlee go nie widziała. Connie za to

zachowywała się przyjaźnie w stosunku do Jerome'a, niezależnie od swych

uczuć, i Marlee była jej za to wdzięczna.

Terazjednak, patrząc na Jerome'a, czuła się dziwnie rozczarowana i nie

umiała tego wyjaśnić. Żałowała, że nie kocha go na tyle, aby go poślubić, na co

nalegał już od dawna. Nie kochała go i nie ufała mu bez reszty, a wszystko

przez Danclera, myślała gorzko. Pokazał jej Jerome'a w takim świetle, że

zaczęła wątpić w jego miłość do niej. Czy naprawdę ją kochał, czy też pragnął

poślubić ją dla jej pieniędzy?

- Chciałbym wiedzieć, o czym myślisz - powiedział nagle.

background image

Uśmiechnęła się, ale nie odpowiedziała od razu ..

Słuchała szczekania psa i cykania świerszczy. Wreszcie odezwała się:

- Moje myśli nie są warte nawet pensa. Jerome ujął jej dłoń.

- Masz ładny dom, ale wiesz, że nie należysz do tego miejsca.

- Wiem - zgodziła się.

- Wracaj zemną. Czujesz się lepiej. ZauwaZyłem to

od razu po przyjeździe.

Marlee ścisnęła jego rękę, czekając na żar podniecenia, jaki zawsze czuła,

będąc w pobliżu Danclera. Nawet nie musiał jej dotykać ... Nic nie poczuła i

delikatnie cofnęła dłoń.

- Masz rację, czuję się lepiej. Tylko nie mogę

wracać do pracy, dopóki lekarz mi na to nie pozwoli. - Kiedy to będzie? -

zapytał niecierpliwie.

- Nie wiem. Umówiłam się na wizytę pojutrze.

Przez chwilę milczał.

- Przypuszczam, że rozmawiałaś już z Danclerem? Westchnęła.

- Wiele razy.

- I co?

.

Czekała na to pytanie. Dziwiła się, że padło tak późno. Całe popołudnie

spodziewała się rozmowy o finansach. Jerorne jednak nie poruszał tematu.

Zdawało się, że sprawia mu przyjemność oglądanie ranczo i pogawędki z

Connie.

- Jeszcze go nie przekonałam.

- Jak mu się wydaje, kim on jest? .

- Dokładnie tym, co stwierdzono w testamencie

mojego taty: moim opiekunem do dwudziestego ósmego roku życia.

- Dlaczego twój ojciec to zrobił? Nie ufał ci?

- Nie, nie ufał. Uważał, że jestem impulsywna. Ale

i tak go uwielbiałam. - Na chwilę umilkła. - Kiedy dostał ataku serca, omal nie

background image

umarłam z żalu.

Jerorne znów ujął jej dłoń.

- Przykro mi, kochanie, ale teraz jesteś już dużą dziewczynką i starszy brat nie

może zachowywać się tak, jakby rządził twoim ciałem i duszą.

- Wiem. Uwierz mi, próbuję zrobić, co mogę: Ale Dancler jest bardzo uparty.

- Wyjdź za mnie, a wtedy nie będzie miał nic do powiedzenia.

- Będzie. Ma sprawować nade mną kontrolę niezależnie od tego, czy jestem

panną, czy mężatką.

- Do diabła - jęknął Jerorne. - Musi być jakiś sposób. Potrzebuję tych

pieniędzy. Oboje ich potrzebujemy. Kochanie, teraz jesteś u szczytu kariery.

Prawdę mówiąc, najlepsi projektanci doprowadzają mnie do szału, dopytując

się, kiedy wracasz. Ale twoja popularność nie będzie trwać wiecznie. Agencja

zabezpieczy ci przyszłość.

Marlee wstała z huśtawki i rzuciła mu zaniepokojone spojrzenie.

- Myślisz, że o tym nie wiem? Nie sądzisz, że zdaję sobie sprawę z tego, iż

pewnego dnia pojawi się ładniejsza, lepiej zbudowana i bardziej utalentowana

dziewczyna i wyeliminuje mnie? Tak jak mówiłam Danclerowi, nie mam

złudzeń co do swojej pracy.

- Kochasz ją, prawda?

- Tak. Kocham wszystko, co się z nią wiąże,

szczególnie ostrą konkurencję. - To lubię!

Marlee znów usiadła.

- Ale nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek otworzyła salon kosmetyczny.

- Zobaczymy. Na razie pracuj nad tym swoim bratem, a ja będę gromadzić

środki na własną rękę. Przekonasz go, żeby zmienił zdanie. Wiem o tym ...

Marlee żałowała, że tak jak on nie może być tego pewna. Przecież Jerorne nie

znał Danclera.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Wymoczek. Ten głupiec Jerome jest mięczakiem i wymoczkiem, myślał

Dancler, wysiadając z półciężarówki i kierując się do baru.

Zatrzymał się w drzwiach i zamrugał powiekami, czekając, aż wzrok

przystosuje się do panującego w sali półmroku. Nie trwało to długo. Pragnął

napić się czegoś, i to pilnie. Usiadł przy barze i rzucił kapelusz na wolny stołek

obok.

Sam Thigpen, barman i właściciel, przyglądał mu

się z szerokim uśmiechem na ustach.

- Ktoś ci nadepnął na odcisk, synu?

- Można tak powiedzieć. Masz zimne piwo?

- A czy Kowboje zdobędą puchar?

Dancler uśmiechnął się mimo woli. Wszyscy wiedzieli o miłości Sama do

drużyny Kowbojów z Dallas i o jego przekonaniu, że zdobędą po raz kolejny

puchar.

- Dobre pytanie. Czy to znaczy, wobec tego, że piwo może nie być zimne?

- Zabawne - odrzekł Sam bez uśmiechu, ale otworzył puszkę zimnego piwa i

przesunął ją po kontuarze w kierunku Danclera.

- Pij, to na koszt firmy. Wyglądasz, jakbyś tego potrzebował.

Powiedziawszy to, Sam przeszedł na drugi koniec lady, żeby obsłużyć innego

klienta. Dancler nie roz glądał się, ale wiedział, że w barze powinno być pusto.

Zbliżała się pora kolacji i wkrótce mieli się zjawić stali bywalcy, a powietrze

powinno wypełnić się zapachem tłustych, ale wyjątkowo smacznych

hamburgerów. Po powrocie do domu Connie z pewnością bez trudu odgadnie,

gdzie był.

Zwykle marszczyła nos i mówiła:

, - Oho, byłeś u Sama. Wrzuć te ubrania do pralki. Smierdzą hamburgerami na

kilometr.

background image

Danclerowi to nie przeszkadzało. Zawsze przychodził do Sama, kiedy chciał

odpocząć po ciężkim dniu pracy w sklepie czy na pastwisku. Tym razem powód

był inny.

Uniósł puszkę do ust i pociągnął spory łyk. Piwo ugasiło pragnienie, ale nie

stłumiło ognia płonącego w jego wnętrzu. Jerome Powell pasował do ranczo

tak, jak ryba pasowałaby do suchego lądu. Czemu, do diabła, nie wracał tam,

skąd przyjechał?

Cholera, Dancler B było domem Marlee tak samo jakjego i nie bardzo mógł

powiedzieć jej gościowi, żeby pakował się i wynosił. Jednak nic nie mógł

poradzić na to, że miał na to wielką ochotę.

Nawet przez chwilę nie wierzył w miłość Jerome'a do Marlee; ten mięczak

nie kochał jej tak, jak na to zasługiwała. Do diabla, na pewno nie! Miał

pewność, że wyznania miłości J erome'a służyły tylko jako środek do zdobycia

tego, czego chciał. .

Jerome był zwykłym naciągaczem.

Najwyraźniej oboje go unikali. Wyglądało na to, że Jerorne wie, iż Dancler

jest niebezpieczny i lepiej nie wchodzić mu w drogę, nie mówiąc już o

nagabywaniu Marlee o pieniądze.

Zamówił kolejne piwo, marszcząc ponuro brwi.

Jerome Powell nie był jedyną przyczyną fatalnego nastroju Danclera. T o wina

Marlee.

- Cholera - mruknął.

- Mówiłeś coś? - zapytał Sam, stając przed nim.

- Tak, podaj mi jeszcze jedno piwo.

Sam zaśmiał się.

- Mam wrażenie, że potrzebujesz czegoś innego niż piwo. Podać coś

mocniejszego?

- Nie. Piwo wystarczy.

- Pomoże tylko w dużych ilościach. Ale twoja

background image

mama zabije mnie, jeśli pozwolę ci upić się tak, że nie dojedziesz do domu.

- Nie martw się o to. Jestem dużym chłopcem. Sam prychnął.

- Tylko kobieta może doprowadzić mężczyznę do

takiego stanu.

Dancler rzucił mu spojrzenie spode łba. - Odczep się, dobrze?

Sam tylko się zaśmiał, podał Danclerowi drugie piwo i odszedł.

Dancler westchnął i wbił wzrok w puszkę. Odepchnął ją, rozgoryczony

swoimi myślami. Już dawno nie był tak bliski utraty samokontroli. Ostatni raz

zdarzyło się to wówczas, gdy zrezygnował z pracy. Zauważył, że od chwili gdy

Marlee wróciła do domu, bardzo się denerwował i odczuwał takie niezadowole-

nie i przygnębienie, jak gdyby coś niezbędnego ubyło z jego organizmu.

Ktoś podszedł do szafy grającej. Dancler usłyszał brzęk monet i po chwili

rozległ się głos Gartha Brooksa, śpiewającego "Przyjaciół na dnie". Piosenka

zdawała się ożywiać towarzystwo. Dancler, zadowolony z szansy zajęcia myśli

czym innym, obrócił się i rozejrzał po barze.

Nic się tu nie zmieniło, przynajmniej od chwili gdy wiele lat temu przyszedł tu

~o raz pierwszy. Nie przestawiono ani nie wymieniono stołów, przykrytych

tradycyjnymi serwetami w czerwono-białą kratkę. Te same fotografie, w

większości przedstawiające byłych graczy drużyny Kowbojów z Dallas, wisiały

na pociemniałych ścianach. Mały parkiet otoczony był stolikami, gdzie z

upodobaniem zajmowali miejsca tancerze i zakochani.

Już miał odwrócić się plecami do sali, gdy nagle zamarł w bezruchu. Na

sekundę zamknął oczy, potem znów je otworzył. Nic się nie zmieniło. Oczy go

nie myliły. Próbował przełknąć ślinę, ale nie potrafił tego zrobić. Mógł tylko

przyglądać się parze siedzącej przy odległym stoliku w kącie, oświetlonej

płomieniem świecy.

Marlee i J erome wpatrywali się w siebie i wydawali się być pogrążeni w

rozmowie. Dancler cicho zaklął, ale nie mógł odwrócić wzroku. Jak długo tu

byli? Widzieli go? Wątpił w to; byli zbyt zajęci sobą.

background image

Na litość boską, co Marlee widzi w tym wymoczku?

Jest dość przystojny, przyznał Dancler, ale jego. chłopięca urodajest tak samo

sztuczna jak jego opalenizna. Dla niego Jerome był na wskroś fałszywy. W

żaden sposób nie mógł okazać się wystarczająco dobry dla Marlee.

Nagle poraziła go prawda. Nikt nigdy nie będzie wystarczająco dobry dla

Marlee.

Znów zaklął, wpatrując się w nią. Nic dziwnego, że odnosiła sukcesy w pracy.

Wyglądała cudownie. Miała dwadzieścia pięć lat i była olśniewająco piękna. Jej

piersi były w sam raz: nie za duże i nie za małe. Miała szczupłą talię i

fantastyczne, długie, kształtne nogi. Gęste miedziane włosy opadały na ramiona

falą, obramowując łabędzią szyję.

Było coś jeszcze. Przedtem Dancler nie umiał opisać tej szczególnej cechy,

przyciągającej do niej ludzi, zwłaszcza mężczyzn. Teraz już wiedział, na czym

to polega. N a jej twarzy malowała się niewinność i jednocześnie zalotność, co

doprowadzało mężczyzn do szaleństwa, sprawiało, że zachowywali się

nieobliczalnie i mieli szalone myśli, tak jak on teraz.

Tak było od chwili jej powrotu do domu. Głównie dlatego trzymał się od niej

z daleka, starając się, aby nie zauważyła, iż jej unika.

Zapomniał o Jeromie i zaczął analizować własne uczucia. Wiedział, że nigdy

by tego nie robił, gdyby nie wypite piwa.

Nie mógł po prostu patrzeć na nią i tłumić namiętności, o których wiedział, że

są niewłaściwe. Zastanawiał się, jak smakowałaby jej skóra i jak czułby się,

tuląc ją do siebie.

Na czole i górnej wardze poczuł gromadzący się pot.

Zrozumiał, że jest na drodze do katastrofy i próbował zmienić tok myśli. Nie

udało się. Znowu wyobrażał sobie, jak by to było, gdybymógłją posiąść.

Prześladowała go ta myśl. Obrazy z przeszłości zawładnęły całkowicie jego

świadomością. Odetchnął i wypił następny łyk piwa.

Nie pomogło. Wiedział, że nie pomoże mu nic poza opuszczeniem tego

background image

miejsca. Już miał to zrobić, gdy Jerome ujął rękę Marlee i zaczął ją pieścić.

Dancler zacisnął dłonie w pięści. Zabierz od niej łapy! chciał krzyknąć.

Więcej, miał ochotę podejść do stolika, chwycić tego miejskiego wymoczka za

klapy marynarki i władować mu pięść w tę nalaną twarz. Oczywiście, nie zrobił

tego. Po krótkiej wewnętrznej walce udało mu się zapanować nad emocjami.

Wtedy zauważył poruszenie.

Przeniósł wzrok z Marlee na sąsiedni stolik. Dwóch mężczyzn i kobieta

kłócili się o coś zapamiętale. Nagle jeden z mężczyzn wstał i podszedł do

Marlee z obleśnym uśmiechem na ustach.

- Usiądź, Guy - ostrzegła go kobieta - zanim zrobisz z siebie jeszcze gorszego

idiotę, niż jesteś.

- Dobra rada, proszę pani - mruknął Dancler pod nosem.

Sam oparł się łokciem o kontuar.

- Chyba będą kłopoty. Lepiej zadzwonię po szeryfa. Nie mam ochoty, żeby ten

wariat rozwalił mi lokal. - Jeśli nie przestanie wgapiać się w Marlee, nie

będziesz musiał prosić szeryfa. Sam zajmę się tym sukinsynem.

- Nie mamowy -rzucił ponuro Sam. - Trzymaj się od niego z daleka. Niech

Charlie robi swoje.

Dancler nic na to nie odpowiedział. Siedział bez ruchu, obserwując pijanego

mężczyznę, który najwyraźniej zignorował radę swej towarzyszki.

Intruz zbliżył się do Marlee i pochyliwszy SIę, powiedział:

- Cześć, skarbie. Chcesz zatańczyć?

Dancler zauważył, że Marlee zamarła w bezruchu.

Patrzyła na Jerome'a. Ten wstał i spojrzał pijakowi w twarz. Dancler jęknął i

zerwał się ze stołka. Instynktownie przeczuwał, co za chwilę nastąpi.

- Daj jej spokój - powiedział Jerome piskliwym głosem.

- Hej - zaprotestował pijak. - Niech młoda dama

mówi za siebie.

Jerome zmarszczył brwi.

background image

- Powiedziałem, daj jej spokój.

Pijak obrzucił Jerome'a pogardliwym spojrzeniem od stóp do głów.

- Och, do diabła - rzucił Dancler, ruszając w stronę stolika Marlee w tej samej

chwili, gdy pijak wymierzył cios pięścią w szczękę J erpme'a, a następnie w

żołądek. J erome krzyknął i zgiął się wpół.

Marlee z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami zerwała się na równe nogi.

W tej samej chwili Jerome wyprostował się i zachwiał.

- Przestańcie! - krzyknęła.

Dancler chwycił ją za ramię i usunął na bok.

- Dancler, zrób ... ! - Nie dokończyła, gdyż ciężar Danclera i siła impetu

rzuciły ich na podłogę. Znalazła się pod nim.

Zaskoczony, wpatrywał się w jej pobladłą twarz, oddychając gwałtownie.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Marlee wstrzymała oddech. Zaskoczona, wpatrywała się w twarz Danclera,

oddaloną od jej własnej zaledwie o kilka milimetrów. Przez długą chwilę żadne

z nich się nie poruszyło. W ciszy rozlegały się tylko ich

przyspieszone oddechy.

.

. Usiłowała znaleźć jakieś słowa. Czuła każdy mięsień Danclera. Kiedy ich

ciała były tak blisko siebie, mogły zostać uznane za perfekcyjnie ułożoną łami-

główkę·

Czuła wewnętrzny dygot, spowodowany bliskością twarzy mężczyzny i jego

ciepłym, pieszczotliwym oddechem. Jej wargi rozchyliły się. Dancler przysunął

się jeszcze bliżej, nie odrywając od niej wzroku. Zdawało się, że świat

zewnętrzny przestał istnieć. Miała pewność, iż za chwilę Dancler ją pocałuje.

Znów wstrzymała oddech i poczuła takie samo podniecenie jak tamtego dnia

background image

przy stawie, kiedy tęskniła za dotknięciem jego warg.

Nagle, jakby zdając sobie sprawę z tego, co za chwilę zrobi, Dancler odsunął

się od niej. Podniósł się ostrożnie.

- Przepraszam za to, co się stało - powiedział dziwnym, drżącym głosem i

wyciągnął do niej rękę.

Jej twarz płonęła. Wstała i dopiero wtedy zauważyła J erome'a, leżącego na

stoliku. Z kącika ust ciekła mu krew. Barman próbował go ocucić.

Rzuciła Danclerowi przerażone spojrzenie. - On nie umarł, prawda? -

zapytała. Dancler uśmiechnął się.

- Nie, skarbie, nie jest martwy. Tylko nieprzytomny.

Z jego twarzy znikło rozbawienie.

- Dzięki, Sam - powiedział, podchodząc do barmana. - Teraz ja się nim zajmę.

Atmosfera w lokalu wróciła do normy. Szeryf zakuł

pijaka w kajdanki i prowadził do drzwi. .

- Jerome, słyszysz mnie? - zapytała Marlee. WYjęła z torebki chusteczkę

higieniczną i wytarła krew z twarzy ~wego przyjaciela.

Dancler posadził Jerome'a na krześle i położył mu

na czole ręcznik zmoczony w zimnej wodzie.

Jerorne jęknął i zamrugał oczami.

- Nic ci nie będzie - zapewnił go Dancler. Jerorne otworzył oczy i przez

chwilę wyglądał na

kompletnie zdezorientowanego. Wreszcie spojrzał na Marlee i jego twarz

wykrzywiła się z bólu.

- Niedobrze mi - jęknął, zginając się wpół.

- Powstrzymaj się - zażądał Dancler, ciągnąc go

w stronę męskiej toalety.

Barman zjawił się natychmiast. - Pozwólcie, że wam pomogę

..

Marlee stała bezradnie, potem opadła na krzesło.

background image

Niemal natychmiast podeszła do niej kelnerka.

- Wszystko w porządku? Wygląda pani tak, jakby miała zemdleć. Może coś

podać?

- Duża whisky byłaby chyba w tej chwili najlepsza.

- To na pewno pomoże - zapewniła ją kelnerka, żując gumę i obdarzając

Marlee porozumiewawczym uśmiechem.

Marlee wyciągnęła rękę i zatrzymała dziewczynę·

- Żartowałam.

- To niedobrze. Whisky zaraz przywróciłaby trochę koloru tym bladym

policzkom.

Marlee zmusiła się do uśmiechu.

- Być może, ale wolę szklankę zimnej wody.

- Jak pani sobie życzy. - Kelnerka spojrzała na Marlee ze współczuciem. -

Proszę się nie martwić. Pani chłopakowi nic się nie stało. To trochę tak, jakby

był pijany, a nie ma nikogo lepszego w trzeźwieniu pijaków niż Dancler. -

Roześmiała się głośno. - On też bywał trzeźwiony raz czy dwa. Jest pani

znajomą Danclera? Bo jak ten pijak podchodził do pani, Dancler zerwał się ze

stołka jak oparzony.

Marlee wstała. Zdenerwowała ją awantura sprzed kilku minut, a teraz

pojawiła się ta kelnerka ze swoimi irytującymi uwagami. Musiała stąd wyjść.

- Dziękuję za wszystko - zawołała pospiesznie - ale muszę odetchnąć

świeżym powietrzem.

Była przy drzwiach, kiedy zauważyła obu mężczyzn wychodzących z toalety.

Spojrzała na Jerome'a. Wyglądał lepiej, pomimo bladości i zaciśniętych boleśnie

warg. Przynajmniej oprzytomniał, choć Marlee sądziła, że rano będzie obolały i

nie zdoła wstać z łóżka. Zacisnęła usta, ale nic nie mogło uspokoić ogar-

niającego ją drżenia. Jak do tego doszło: najpierw pijak ją zaczepił, potem

Jerorne stanął w jej obrome i wywiązała się bójka. I Dancler. Poczuła gorącą

falę krwi napływającą do twarzy. Wspomnienie dotyku jego ciała sprawiało, że

background image

czuła się bezsilna. Gdyby utracił samokontrolę i pocałował ją... Potrząsnęła

głową i ruszyła na spotkanie obu mężczyzn.

- Dobrze się czujesz? - zapytał szorstko Dancler.

- Tak.

- A ja nie - rzucił Jerome jękliwym tonem.

- Ach, nic ci nie będzie - zapewnił go Sam,

puszczając oko do Danclera. - Przypuszczam, że to twoja pierwsza bójka w

barze. Ale dla nas to normalne. - Zachichotał. - Mam rację, Dancler?

- Masz, Sam. Dzięki za wszystko.

- Cała przyjemność po mojej stronie. A teraz uważajcie na siebie, słyszycie?

- Dobrze - obiecał DancIer, wyprowadzając Mar100 i Jerome'a z baru.

Na zewnątrz zatrzymali się. Przez chwilę milczeli.

Marlee przenosiła wzrok z DancIera naj erome'a i po raz pierwszy w życiu nie

wiedziała, co mogłaby powiedzieć.

Jerome nie miał takich problemów. Spojrzał na DancIera, mrużąc oczy.

- Nie doszłoby do tego, gdybyś się nie wtrącił.

- Jerome! - krzyknęła Marlee.

Jeżeli Dancler poczuł się urażony, nie dał tego po sobie poznać. Wzruszył

ramionami i jeśli wzrok nie mylił Marlee, kąciki jego ust uniosły się, jakby się

uśmiechał. - Masz rację.

- Moim zdaniem przekroczyłeś pewne granice.

Jeśli nie robi ci to różnicy, wolałbym, żebyś zostawił Marlee w spokoju. To ja

jestem za nią odpowiedzialny.

Marlee spojrzała na Jerome'a i już chciała coś powiedzieć, ale DancIer ubiegł

ją.

- Na twoim miejscu, Powell, byłbym ostrożny i nie próbowałbym

podskakiwać wyżej dupy.

- Nie boję się ciebie! - rzucił Jerome z pogardą· Dancler nieznacznie poruszył

wąsem. Podszedł bliżej. Na twarzy Jerome'a odmalowało się przerażenie.

background image

Cofnął się o krok.

- Przestańcie! - krzyknęła Marlee. - Chodźmy, Jerome.

- Dobrze - zgodził się.

Dancler milczał. Skrzyżował ramiona na piersi i odprowadził ich wzrokiem.

Gdy wsiedli do samochodu, Jerome odwrócił się do Marlee.

- Twój przybrany brat naprawdę musi znać swoje miejsce. Te pieniądze są

twoje i on ...

Marlee pomasowała pulsującą bólem prawą skroń. - Zamknij się, Jerome. Po

prostu się zamknij!

- Trzymaj go, Riley.

- Nie martw się, szefie. Mam tego małego.

Dancler wziął żelazo do wypalania piętna z oznakowaniem "DancIer B" i

przyłożył je do skóry cielaka. - No - mruknął, wstając i ocierając pot z czoła. -

Jestem skonany.

- Ja też, ale na szczęście ten był ostatni.

- Dzięki Bogu - westchnął DancIer, patrząc na słońce. - Dopiero wpół do

ósmej, a już jest goręcej niż w piekle.

- Może to nas nauczy naprawiać płoty natychmiast po zauważeniu dziury.

Dancler spochmurniał.

- To moja wina. Powiedziałeś mi o tym, a ja nie naprawiłem ogrodzenia.

- To nie twoja wina, szefie. Powinienem był sam naprawić płot, za to mi

płacisz. Do diabła, ty i tak masz pełne ręce roboty.

DancIer uśmiechnął się.

- W porządku, w takim razie obaj daliśmy plamę. Riley odwzajemnił uśmiech

i powiedział:

- Co mam robić teraz?

- Skoś trawę za domem, a potem pojedź do miasta po kilka przesyłek, które

już powinny nadejść.

background image

- Zrobione - odpowiedział Riley, wskakując na konia. - Na pewno nie

chcesz mojej pomocy przy sprzątaniu tego bałaganu?

Dancler rozejrzał się: Na trawie poniewierały się sztachety, drut kolczasty,

młotki, gwoździe' i różne narzędzia.

- Nie, sam się tym zajmę. Ty jedź. Do zobaczenia później.

Popatrzył za oddalającym się Rileyem, myśląc

otym, jakie miał szczęście, zatrudniając go. Riley zastukał do drzwi dziś o

piątej rano z informacją, że mnóstwo cielaków przeszło przez zniszczony płot

na pastwisko sąsiada.

Po zapędzeniu zwierząt na miejsce, Dancler zauważył trzy nie oznakowane

cielęta, postanowił więc zająć się tym i od razu naprawić płot.

Kiedy Riley zniknął, Dancler podszedł do najbliższego dębu i oparł się o

pień. Czuł pot, spływający po całym ciele, ale nie martwiło go to. Wiedział, że

pot oczyszcza ciało. Chciałby móc powiedzieć to samo o swojej duszy,

cierpiącej nieustanne męki. Tamtej nocy w barze omal nie przegrał. Miał

ochotę poddać się grzesznej namiętności i wpić się wargami w usta Marlee.

Przez jego ciało przebiegł dreszcz. Kiedy matka powiedziała mu o chorobie

Marlee i o jej przyjeździe na ranczo na czas rekonwalescen,cji, miał nadzieję,

że będzie w niej widział wyłącznie swoją małą siostrzyczkę·

Gdy jednak zobaczył ją rano w kuchni, lata rozłąki ~ na nic się nie zdały.

Marlee znów zawładnęła jego sercem, tak jak wtedy, gdy przyłapał ją przy

stawie na podglądaniu.

Nic się nie zmieniło. Zawsze była poza jego zasię giem. Była jego siostrą.

Dlaczego nie mogło to do niego dotrzeć? Znał odpowiedź. Dlatego, że jej prag-

nął.

Zdjął kapelusz i odkleił od czoła wilgotne włosy. Był

, spocony, zmęczony, brudny i w dodatku chory z miłości. Nie wiedział, jak

długo jeszcze uda mu się trzymać się z daleka od niej, i to go przerażało.

Obecność Jerome'ajątrzyła rany. Kiedy zobaczyłich w barze, coś w nim pękło.

background image

Na razie nie udało mu się pozbierać i zacząć myśleć racjonalnie.

Gniew matki powstrzymywał go od popełnienia niewybaczalnego błędu. Co

powiedziałaby, gdyby wiedziała, jakim uczuciem darzy jej ukochaną

pasierbicę? Wyobrażał sobie jej wściekłość. Poza tym związek z Marlee, nawet

gdyby był możliwy, okazałby się niewypałem. Dancler nie był dla niej

odpowiedni. Marlee była młoda i delikatna, a on stary i kanciasty, w dodatku

przytłoczony brzemieniem doświadczeń.

Nagle powróciły zmory przeszłości i Dancler przestraszył się, że ma w sobie

coś ze swego ojca. Vernon Dancler był zimnym, brutalnym człowiekiem,

często bił syna i żonę. Umarł na marskość wątroby, gdy Dancler był

nastolatkiem.

Dancler wyjechał z domu wkrótce po ślubie matki z ojcem Marlee. Uczynił

to, mimo że Foster Bishop był dla niego dobry i traktował go lepiej niż rodzony

ojciec.

Foster ufał mu, powierzając opiekę nad 'Marlee.

Wiedział, że nie da się jej omamić.

- Ta dziewczyna jest jak dzika klacz, synu - stwierdził pewnego dnia. –

Musisz ją krótko trzymać, inaczej będzie zbaczać z drogi przy każdej możliwej

okazji. - Zaśmiał się, powstrzymując łzy napływające do oczu.

- Tak bardzo przypomina swoją matkę.

Umarł dwa dni później i wraz z jego odejściem znikło poczucie

bezpieczeństwa Danclera.

Nie zamierzał wracać na ranczo, ale po śmierci wuja matka potrzebowała go.

Podejrzewał wówczas, że tak jak i teraz Connie chciała, aby zwrócił baczniejszą

uwagę na postępowanie Marlee.

Na razie nic nie zrobił w tym kierunku. Pragnął jej do bólu i nie mógł już się

kontrolować. Nawet w tej chwili myśl o tym, jak czuł obok siebie jej ciało,

wywołała falę pożądania. Co miał robić?

- Wyplącz się z tego - powiedział głośno - a potem wynoś się z Dodge. Zanim

background image

zrobisz coś, czego będziesz żałować do końca życia - dodał cicho.

Nie chciał jednak wyjeżdżać. Tu było jego miejsce.

Nie kusił go powrót do zawodu łowcy nagród. A więc jaka jest odpowiedź? Na

początek zimny prysznic, pomyślał z ironicznym uśmiechem.

Zaczął porządkować porozrzucane na trawie narzędzia.

background image

ROZDZlAL ÓSMY

- Wieczorem muszę wyjechać. Marlee zmarszczyła brwi.

- Tak szybko?

- Byłem tu juź parę dni. Nie mogę pozwolić sobie na dłuższy pobyt.

Pili kawę w jadalni. Connie pr-zed chwilą wyszła do piekarni. Marlee

zjawiła się w kuchni wcześniej, licząc na spotkanie z Danc1erem, ale nie

zastała· go. Od incydentu w barze unikali się. Poprzedniego dnia była z

Jerome'em w Tyler. Obejrzeli wystawy, poszli do kina i potem na obiad do

restauracji.

Marlee była zachwycona. Dawno już nie spędziła takiego dnia i zapomniała,

jaki to daje efekt terapeutyczny. Od kiedy zalecono jej oszczędzanie się, od-

kryła, że nawet podoba jej się taki sposób spędzania czasu, choć nie chciałaby

przeżyć tak reszty życia. Kochała swoją pracę i nie mogła doczekać się powrotu

na wybieg, ale oznaczałoby to rozstanie. z Danc1erem. na dłuższy czas. Co

prawda wyszłoby jej to na dobre ...

- Jesteś dziś bardzo spokojna, a może raczej smutna - uśmiechnął się Jerome.

Marlee zaskoczyła jego spostrzegawczość. Zwykle był tak zajęty sobą, że nie

zwracał uwagi na innych.

- Muszę sporo rzeczy przemyśleć; to wszystko. Przez chwilę siedzieli w

milczeniu, pijąc kawę.

Sytuacja była niezręczna i Marlee ucieszyła się, gdy Jerome odezwał się:

- Możesz określić w przybliżeniu, kiedy wrócisz do

pracy?

Westchnęła i odstawiła kubek.

- Jutro u lekarza dowiem się czegoś więcej.

background image

- Zadzwoń do mnie natychmiast po wizycie.

- Wiesz, że to zrobię.

Ponownie zapadła cisza. J erome nerwowo przenosił wzrok z przedmiotu na

przedmiot, unikając spoglądania na Marlee.

- Słuchaj, kiedy chcesz znów zwrócić się do ... swojego przybranego brata o

pieniądze?

Marlee gwałtownie wstała, podeszła do zlewu i wylała chłodną kawę. Nie

odwróciła się i nie odpowiedziała. Wyjrzała przez okno, zauważając, jak chmury

przesłoniły słońce. Były ciemne i wisiały nisko. Wy-

glądały jak barwiona bawełna.

.

- Marlee, robisz uniki.

Jękliwy ton w głosie Jerome'a sprawił, że przed oczami zobaczyła czerwoną

mgłę. Gwałtownie odwróciła się do niego.

- Czy ty myślisz wyłącznie o pieniądzach? - Moich pieniądzach, chciała

dodać, ale nie zrobiła tego.

Na jego twarzy odmalowało się napięcie, potem rozluźnił się, jakby zdał sobie

sprawę z jej gniewu.

- Kochanie, przecież wiesz - rzucił uspokajająco.

- Rozmawiamy o naszej przyszłości.

- Jesteś pewny, że to n a s z a przyszłość?

- Przecież weźmiemy ślub.

- Nigdy nie obiecywałam, że wyjdę za ciebie.

- Nie powiedziałaś także, że tego nie zrobisz.

Marlee odgarnęła włosy za ucho. - To prawda, ale ... - Hej, nie musimy mówić

o tym teraz. Zaczekajmy, aż wrócisz do Houston, do pracy. - Przerwał i wzruszył

ramionami. - Tu, w tym miejscu, wszystko wygląda inaczej. Właściwie to

jakbyśmy byli na innej planecie.

- Myślę, że to dobre określenie. Tu jesteśmy daleko

od miejskiego zgiełku.

background image

- Jaki będzie twój następny ruch?

Nie próbowała udawać, iż nie rozumie.

- Nie wiem. Nie myślałam o tym od ... - urwała. Jerome wstał i zacisnął

wargi.

- Od. tamtego żałosnego wieczoru w barze - skończył za nią. - Tak?

Skinęła głową. Nie wspominali tamtej nocy. Kiedy kazała Jerome'owi

zamknąć się, zrozumiał, że jest zła i na niego, i na Danclera. Wiedziała, iż pod

maską spokoju Jerome kryje pogardę i nienawiść do Danclera. Widziała to w

jego oczach.

- Na pewno możesz zrobić coś, żeby uległ. - Nagle twarz J erome' a rozjaśniła

się. - Może poproś o pomoc macochę?

- Nie. Ona też wolałaby, żebym nie dostała tych pieniędzy.

- Dlaczego nie, u diabła?! - zawołał Jerome. - Na litość boską, jesteś dorosła.

Wydaje mi się, że oni nie chcą, abyś wyjechała i odniosła sukces. Chcą za-

trzymać cię tutaj, żebyś zgniła w tym zabitym dechami miasteczku.

Marlee, wbrew sobie, roześmiała się.

- Wiem, że Connie tego chce, ale Danclera nie obchodzi, co robię.

- Bzdura.

- Naprawdę. Jemu chodzi o kontrolę. Byli bardzo

zaprzyjaźnieni z moim ojcem i teraz Dancler jest zdecydowany wypełnić jego

życzenia co do joty.

- Cholera, potrzebuję tych pieniędzy.

Coś we wnętrzu Marlee drgnęło. Zapytała zimnym tonem:

- Potrzebujesz czy chcesz, Jerome? Jaka jest praw-

da?

Zaczerwienił się i odwrócił wzrok.

- Chyba i to, i to. .

- To, co powiedziałeś Danclerowi tamtej nocy,

z pewnością nie pomogło naszej sprawie.

background image

- Może nie - rzucił z rozdrażnieniem - ale należało mu się. Poza tym nie

podoba mi się sposób, w jaki tobą rządzi.

- Jesteś pewny, że to wszystko?

Jerome spojrzał na nią. Jego twarz była pozbawiona wyrazu.

- Co masz na myśli?

- Chodzi o to, że jesteś tak poruszony, tak ...

- urwała, nie mogąc znaleźć właściwego słowa.

Westchnął, zrezygnowany.

- T o proste. Chcę mieć te pieniądze.

.

- Ale po co ten pośpiech? Czy musisz je mieć

natychmiast?

J erome potrząsnął głową.

- Jeśli założę agencję teraz, mogę zatrudnić kilka najlepszych modelek,

niezadowolonych ze swoich obecnych agentów. W przypadku odwlekania

sprawy dziewczyny te rozejrzą się za kimś innym,

- To prawda - stwierdziła Marlee. Podszedł do niej, jego oczy

błyszczały.

- Nie możemy przepuścić tej szansy. Ty też tego chcesz, prawda? Nawet jeśli

osiągniesz wielki sukces, a jestem tego pewny, to nie będzie trwało wiecznie.

Agencja da nam poczucie bezpieczeństwa. Możemy mieć wszystko, o czym

marzymy i jechać, dokądkolwiek zapragniemy.

- Zgadzam się z tym, ale ...

- Ale co, kochanie?

- Nie wiem, czy uda mi się nakłonić Danclera do

zmiany zdania - stwierdziła Marlee ponuro. - A więc na wszelki wypadek

powinieneś mieć plan awaryjny. - Co się dzieje między wami?

Nieoczekiwane pytanie zaskoczyło Marlee.

- Nie wiem, o czym mówisz.

- Na pewno wiesz. Widziałem, jak na ciebie patrzy.

background image

Najpierw zdawało mi się, że to braterska troska, ale po tym wieczorze w barze

nie jestem już tego całkiem pewny. Tak, wydaje mi się, że podobasz mu się jako

kobieta.

Marlee zaczerwieniła się. - To bzdura.

- Naprawdę? Nie byłbym taki pewny. - Rzucił jej

spojrzenie z ukosa. - Nie jestem też pewny twoich uczuć. On zdecydowanie ma

nad Jobą jakąś władzę. - Mówisz głupstwa.

- W takim razie dowiedź, że się mylę.

- W porządku - rzuciła ze złością. - Nieważne, ile

mnie to będzie kosztować, zdobędę te pieniądze.

Bolała ją głowa i nie mogła otworzyć oczu. Miała wrażenie, że są przybite

gwoździami i dlatego czuje tępy ból w głowie. Wreszcie zmusiła się do

spojrzenia na zegarek. Trzecia. Jęknęła głośno. Położyła się przed lunchem,

chcąc odpocząć. Nie mogła uwierzyć, że zasnęła. Zastanowiła się, co robił

Jerome. Na pewno się nie nudził. Jerome umiał znaleźć sobie zajęcie,

przynajmniej na krótko.

Zaburczało jej w brzuchu. Przypomniała sobie, że spóźniła się na lunch, ale nie

miała ochoty na jedzenie. Weszła do łazienki i zerknęła w lustro. Znów jęknęła.

Wyglądała okropnie.

Umyła zęby i poprawiła makijaż. Wróciwszy do sypialni zastanawiała się, co

robić dalej. Łóżko nadal kusiło. Nie czuła się wypoczęta. I umysł, i ciało były

zbyt pobudzone. Bała się wizyty u lekarza. Nie chciała usłyszeć, że jeszcze nie

może wrócić· do pracy.

W takim razie co powinna zrobić? Chciała trzymać się z daleka od Danclera,

a jednocześnie zostać przy nim.

Przypominanie sobie o tym, że takie uczucia w stosunku do przybranego

brata są złe, nie pomagało. Dlatego wolałaby nie zbliżać się do niego. Ale dała

słowo i miała zamiar go dotrzymać.

background image

Wyprostowała się i wyszła z pokoju.

- Hej.

Dancler obrócił się. Marlee na próżno próbowała odczytać jego myśli.

- Hej - odpowiedział nieco chrypliwym głosem.

Potem wrócił do pracy.

Weszła do sklepu. Obserwowała każdy ruch Danclera i czuła, że z każdym

krokiem jej serce szybciej bije. Powietrze było wilgotne i gorące, więc Dancler

zdjął koszulę. W sklepie zamontowano klimatyzację, ale nie była włączona.

Spojrzała na jego pierś, pokrytą potem. Przeniosła wzrok na płaski brzuch.

Czuła wewnętrzne drżenie, jak zawsze, gdy była z nim sam na sam. Dziwne

wrażenie zaczynało się od żołądka i rozchodziło po całym ciele.

Nagle odwrócił się i napotkał jej wzrok. Przez moment w jego oczach coś

błysnęło, potem znikło. Westchnął.

- Czego chcesz?

Powiedział to zmęczonym głosem. Marlee spojrzała mu w oczy. Wyglądał

źle. Zdawało się, że skóra na twarzy jest napięta bardziej niż zwykle, na szyi

drgał mięsień.

- Dlaczego myślisz, że czegoś chcę?

Odłożył narzędzia, roześmiał się głośno i potrząsnął głową.

Chciała zwymyślać go za takie zachowanie, ale powstrzymała się. Jeśli

zdenerwuje go teraz, jej plan spali na panewce. Tym razem nie da się zaskoczyć

i nie dopuści, aby emocje zwyciężyły zdrowy rozsądek. Konstruując pułapkę

użyje miodu zamiast jadu.

- Jak ci idzie z siodłem?

Znów westchnął, tym razem ze zniecierpliwieniem, ale odpowiedział

spokojnie:

- Wydaje mi się, że dobrze.

Zatrzymała się tuż przy nim i zerknęła na kawałek skóry, rozłożony na stole.

background image

Rozpoczęty wzór był skomplikowany i piękny.

- Wygląda wspaniale. Spojrzał na nią spod oka. - Tak ci

się wydaje, co?

- Tak. To chyba twoje najlepsze dzieło.

- Dzięki - rzucił szorstko i wrócił do pracy.

Marlee nie ruszyła się. Zapach wody kolońskiej i potu działał na jej zmysły.

Nagle zapragnęła dotknąć go, zlizać krople wilgoci z górnej wargi... Wzięła

głęboki oddech, ale to nie pomogło. '

- Potrzymaj to - powiedział Danc1er, nie patrząc na nią.

Marlee przytrzymała kawałek skóry. Ich ręce zetknęły się. Wstrzymała

oddech i zerknęła na Danclera.

Patrzył na jej piersi. Znów nie włożyła biustonosza.

Podejrzewała, że przez materiał koszulki widać jej sutki.

- Dancler - powiedziała z wysiłkiem - daj mi te pieniądze.

Potem, zanim zdążył odpowiedzieć, zrobiła coś, czego nie zaplanowała.

Pogładziła dłonią jego ramię. - Proszę·

Dancler gwałtownie upuścił narzędzie, chwycił ją i przyciągnął do siebie.

Jego twarz wykrzywiał grymas, oddychał z trudem.

- Czyżbym nie mówił ci wcześniej, że jeśli igrasz z ogniem, możesz się

oparzyć? - Wbijał w nią spojrzenie, wzmacniając uścisk.

Przez chwilę była zbyt zaszokowana, aby odpowiedzieć.

- To boli - wykrztusiła wreszcie. Drżały jej kolana.

- Jeszcze nie. Będzie, jeśli nie przestaniesz tego

robić.

Oblizała suche jak pieprz wargi. - Nie wiem, o czym mówisz.

- Niech mnie szlag, jeśli nie wiesz! - Bezczelnie

przesunął po niej wzrokiem. Potem mruknął jakieś przekleństwo, odepchnął ją i

głęboko westchnął. Mimo to w jego oczach nadal płonął ogień. - Najlepiej

będzie, jeśli zaraz wyniesiesz się stąd do diabła, zanim zrobię coś, czego oboje

background image

będziemy żałować do końca życia.

Pomimo ostrzeżenia i ognia płonącego w oczach Danclera, Marlee nie mogła

się ruszyć.

- No już - ponaglił, a w jego głosie brzmiało udręczenie. - Wynoś się stąd. W

tej chwili!

Wybiegła.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Czemu nie chcesz zostać na noc i wyjechać rano? J erome potrząsnął

przecząco głową, ale postawił torby na ziemi i usiadł na huśtawce. Marlee

zrobiła to samo. Przez kilka minut milczeli. W ciszy rozlegało się tylko

skrzypienie zawiasów.

- Powinnaś ją naoliwić - powiedział w końcu Jerome.

Marlee uśmiechnęła się.

- Wiem, ale brakowałoby mi tego dźwięku. Zawsze skrzypiała.

- Na pewno nie chcesz jechać ze mną? Ostatecznie mogłabyś iść do swojego

lekarza w Houston.

- To prawda, ale to on zalecił mi wyjazd i odpoczynek. Nie będzie

uszczęśliwiony, jeśli pojawię się w jego gabinecie. Uzna, że usiłuję przerwać

rekonwalescencję. Poza tym i tak nie pozwoli mi na powrót do pracy, więc

równie dobrze mogę zostać tutaj.

- Ale tam byłabyś ze mną. ,

- Wiem, Jerome - powiedziała Marlee z lekkim

żalem. - Oboje też wiemy, że bywasz w domu rzadko. Prawie bym cię nie

widywała.

J erome westchnął.

background image

- Masz rację. Dlatego nie mogę zostać dłużej. Mam dużo zajęć. Chciałbym

jedynie ... - przerwał i zagryzł wargi.

Marlee wiedziała, co chciał powiedzieć, ale nie zdradziła się z tym. Nie mogła

nawet myśleć o swoim planie "zmiękczenia" Danclera i o tym, jak w końcu ów

plan obrócił się przeciwko niej. Wspomnienia tamtego popołudnia wywoływały

rumieniec na jej policzkach. Powinna wiedzieć, że z Danclerem nie wygra.

Początek flirtu i przegrana to były jedne z najgorszych chwil w jej życiu.

- Marlee.

Otrząsnęła się i spojrzała na Jerome'a. - Nie martw się, zdobędę te

pieniądze.

- Nie mówiłem ...

- Tak,mówiłeś-wtrąciła.-Jestemjużtymzmęczona.

Wstał i wziął ją za rękę.

- Odprowadź mnie do samochodu.

Dancler wpatrywał się w żarzący koniec papierosa.

Zaklął z niesmakiem,· rzucił niedopałek na ziemię i zmiażdżył obcasem.

Nie palił od dziesięciu lat, ale dziś tak bardzo zapragnął papierosa, że poddał

się. Zatrzymał się przy stacji benzynowej i kupił paczkę. Potem schował do

kieszeni koszuli i zapomniał o niej do chwili, gdy wyszedł z domu i natknął się

na Jerome'a i Marlee.

Natychmiast skrył się w cieniu. Nie chciał, żeby go zauważyli. Obiecał sobie

unikać Jerome'a i dotrzymał słowa. Bał się, że gdyby tego nie zrobił, doszłoby

do takiej awantury jak w barze z pijakiem. Niech Bóg go od tego broni! Marlee

nigdy by mu tego nie wybaczyła.

Teraz uderzył się po kieszeni koszuli, powstrzymując się od wyciągnięcia

drugiego papierosa. Zauważył bagaże lerome'a na stopniu ganku. Chyba już

czas, żeby ruszył na południe, pomyślał. Spodziewał się jego wyjazdu

następnego ranka po bójce w barze, ale Jerome nie zrobił tego.

background image

Nie miał zamiaru wyjeżdżać, dopóki nie uczyni ostatniego wysiłku w celu

położenia łap na pieniądzach Marlee. Dancler miał pewnoŚĆ, że to on nakłonił

Marlee do robienia z siebie kokietki w sklepie z siodłami.

Schował ręce do kieszeni, odwrócił wzrok od pary na huśtawce i spojrzał w

niebo. Gwiazdy wydawały się blade w porównaniu z księżycem. Westchnął

myśląc o tym, że niebo w Teksasie nie da się porównać do żadnego w innym

miejscu. Prawdę mówiąc, nigdy nie zauważał nieba, nie mówiąc już o

podziwianiu, dopóki nie wrócił na ranczo. Zastanawiał się, czy Marlee

brakowało księżyca i gwiazd, kiedy przenosiła się z miasta do miasta.

Marlee. Ostatnio myślał tylko o niej. Jej twarz była pierwszą rzeczą, jaką

widział każdego ranka po przebudzeniu, o ile udało mu się zasnąć, i ostatnią,

jaką widział przed pójściem do łóżka. Pragnął jej aż do bólu. Choć nienawidził

siebie za to, nie umiał kontrolować swych uczuć. Marzył o tym, żeby wyjechała,

a jednocześnie nie chciał tego.

Znalazł się w straszliwym kłopocie i nie widział wyjścia. Kiedy pracował

jako łowca nagród, zawsze kontrolował sytuację. Gdy popełnił błąd,

zrezygnował z tego zajęcia. Wiedział, że nie jest już użyteczny. A więc dlaczego

nie mógł tego zrobić teraz, z Marlee? Odpowiedź była oczywista. Musiałby stąd

odejść, ale dokąd? To był jego dom, chciał w nim zostać i zacząć nowe życie.

Nie mógł jednak dłużej żyć w ten sposób. Albo zapomni o Marlee, albo

oszaleje. Raz już prawie oszalał i nie chciał tego powtórnie przeżywać. Nie miał

więc wyboru; musiał robić to, co należało. Zostawić ją w spokoju. Pracować do

upadłego każdego dnia.

Umawiać się z innym.i kobietami. Na samą myśl o tym poczuł skurcz żołądka.

Nie chciał widywać innych kobiet. Pragnął tylko tej jednej.

- Ale wiesz doskonale, że nie możesz jej mieć

-mruknął.

.

Zauważył poruszenie na ganku. Oboje wstali z huśtawki. Dancer znów poczuł

skurcz żołądka. Nie mógł znieść widoku tego faceta, dotykającego Marlee.

background image

Zacisnął zęby i obserwował, jak idą do samochodu, trzymając się za ręce.

Jerome otworzył bagażnik i wrzucił do środka torby. Potem odwrócił się i

wyciągnął ręce do Marlee. Dancler stał bezradnie i patrzył, jak J erome składa

pocałunek na wargach dziewczyny.

Poczuł palącą zazdrość. Miał ochotę uderzyć Jerome'a pięścią w twarz. Nawet

kiedy ten wsiadł do samochodu i odjechał, Danc1er nie rozluźnił się.

Marlee odprowadziła wzrokiem znikający samochód i wolno ruszyła w stronę

ganku. W świetle księżyca Dancler widział jej biodra, opięte obcisłymi

szortami. Przeniósł wzrok na dekolt koszulki i zamarzył o dotknięciu skóry

Marlee.

Nie chciał ujawniać swej obecności, ale mimo woli z jego ust wyrwało się

imię dziewczyny.

- Marlee.

Zatrzymała się na ganku i odwróciła w jego stronę.

Ze zdumieniem szeroko otworzyła oczy. A może był to gniew?

- Dancler?

~ Tu jestem - powiedział, odrywając się od drzewa i ruszając w stronę ganku.

Zatrzymał się kilka kroków od niej.

Cofnęła się, zacisnęła dłonie w pięści i spojrzała na niego.

- Jak długo tam stałeś? Wzruszył ramionami.

- Wystarczająco długo.

- Szpiegowałeś mnie - stwierdziła rzeczowo.

- Nie nazwałbym tego w ten sposób.

- A jak byś to nazwał?

- Wyszedłem zaczerpnąć świeżego powietrza i zo-

baczyłem was na ganku. To wszystko.

Popatrzyli na siebie z gniewem.

- Zobaczyłeś, co chciałeś? -dopytywała się Marlee. Oddychała szybko i na

chwilę Dancler przeniósł

background image

wzrok na jej piersi. Nawet w ciemności mógł dostrzec . zarys sutek. Poczuł

narastające podniecenie i zaklął w duchu.

- Zadałam ci pytanie. Spojrzał jej w oczy.

- Słyszałem, do cholery. Odpowiedź brzmi: nie.

Nie zobaczyłem tego, co chciałem. Chciałbym widzieć, jak go policzkujesz.

Marlee otworzyła usta, zaskoczona.

- Kiedy wreszcie się nauczysz, że to, co robię, nie powinno cię interesować?

- Powinno jak cholera, przynajmniej teraz, gdy

jestem odpowiedzialny za twoje pieniądze.

- Za moje pieniądze, tak. Ale nie za moją osobę. Ich spojrzenia skrzyżowały

się na moment.

- Kochasz go? - zapytał nagle Dancler stłumionym

głosem.

Marlee westchnęła głęboko.

- Powiedziałam ci już, że to nie twoja sprawa.

- A jeśli chcę, żeby to była moja sprawa?

- Do diabła, Dancler, przekraczasz wszelkie granice.

- Być może; a ty jesteś upartą oślicą.

- Ja? Oślicą? Myślę, że powinieneś to odwołać.

Parsknął śmiechem.

- Boisz się spojrzeć prawdzie w oczy, choć tak łatwo to uczynić.

- A co jest, twoim zdaniem, prawdą? - W jej głosie brzmiał sarkazm.

Dancler zignorował to pytanie. Postanowił, że powie swoje, niezależnie od

wszystkiego. Zbyt długo cierpiał.

- Po pierwsze, on cię nie kocha.

- Skąd o tym wiesz?

- Po drugie, wykorzystuje cię, żeby zdobyć pienią-

dze.

- Do diabła, Johnie Dancler! Nic nie wiesz o Jeromie poza tym, co wymyślił

background image

twój spaczony umysł.

- Akurat, nie wiem! Potrafię rozpoznać naciągacza, kiedy go widzę.

Wyobrażam sobie, że pieprząc się z tobą, myśli o pieniądzach!

Wydała okrzyk i uniosła dłoń z zamiarem uderzenia

go w twarz.

W Danclerze coś pękło. - O, niel

Chwycił jej nadgarstek i kierując się impulsem,

przyparł ją do ściany.

Patrzyli na siebie ze złością, oddychając z trudem. - A niech cię -mruknął i

wpił się ustami w jej wargi. Jęknęła. Nie mógł się powstrzymać i wsunął

język

między jej usta. Pocałunek zmienił się. Zdawało się, że Marlee topnieje w

objęciach Danclera. Wzmacniając pocałunek, ocierał się o nią ciałem.

Westchnęła, gdy ich wargi złączyły się, ale Dancler nie poprzestał na tym.

Zrobił coś, czego sam sobie zabraniał - wsunął dłoń pod jej koszulkę. Kiedy

dotknął piersi dziewczyny, poczuł, że drżą mu kolana. Marlee wpiła palce w

jego szyję, jakby nie mogła utrzymać się na nogach. DancIer przesunął rękę z jej

piersi na pośladek.

- DancIer - szepnęła, gdy ujął jej biodra i przywarł do niej całym ciałem.

Dopiero gdy zaczął poruszać się w górę i w dół, usłyszał jej szept.

- Nie ... Dancler ... przestań.

Przestał, ale nie puścił jej. Spojrzał na nią, zaciskając szczęki.

- Powiedz mi, czy Jerome sprawia, że czujesz się tak samo?

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Młoda damo, już niedługo będzie pani całkiem zdrowa.

background image

Niebieskie oczy doktora Wootena wpatrywały się w nią przyjaźnie. Marlee

bała się wizyty i tego, co mogła usłyszeć. Czuła się lepiej, ale nie wiedziała, czy

infekcja ustępuje ..

Teraz zerknęła z niepokojem na lekarza i zapytała: - Czy ma pan na myśli to, że

moja choroba jeszcze trwa?

Poklepał ją po ramieniu. Jego siwe włosy nadawały mu raczej wygląd

dostojeństwa niż starości.

- Proszę się ubrać, a potem porozmawiamy. - Wyszedł.

Marlee westchnęła, zsunęła się z kozetki i włożyła ubranie. Po chwili doktor

Wooten wrócił i zajął miejsce na stalowym taborecie. Marlee usiadła na krześle

naprzeciwko.

- Wyniki badania krwi poznamy dopiero pojutrze, to znaczy w środę.

- Ale nie spodziewa się pan żadnych komplikacji,

prawda? Chodzi mi II to, że czuję się znacznie lepiej.

Doktor zmrużył oczy.

- Jest pani tego pewna?

Marlee na chwilę odwróciła wzrok. - I tak, i nie.

- Powiedziałbym, że to niezbyt jasne.

- Przepraszam. Chciałam powiedzieć, że jednego dnia czuję się wspaniale, a

następnego paskudnie.

- Czytałem kartę informacyjną, którą przesłał mi doktor Henderson, i szczerze

mówiąc uważam, że ma pani szczęście. Ta infekcja naprawdę była brzydka. -

Kiedy będę mogła wrócić do pracy? Wydaje mi się, że już teraz mogłabym ją

zacząć w niepełnym wymiarze godzin.

Doktor Wooten potrząsnął głową. - T o niemożliwe.

- Dlaczego? - zapytała Marlee. - Powiedział pan,

że niedługo całkiem wyzdrowieję.

- To prawda. - Ton lekarza nie zmienił się. Mówił spokojnie i przyjaźnie. - Ale

teraz nie jest pani jeszcze zdrowa.

background image

- Przecież muszę wrócić do pracy. - Tym razem Marlee nie zapanowała nad

nutką rozpaczy w głosie. - I zrobi to pani we właściwym czasie. Najpierw

jednak musimy dowiedzieć się, dlaczego ma pani podwyższoną temperaturę.

Marlee była zaskoczona.

- Gorączka? Nie wiedziałam o tym.

- Nie jest wysoka, musimy jednak poznac Jej

przyczynę. Mam nadzieję, że badanie krwi to wykaże. Jeśli nie, trzeba będzie

zrobić inne testy.

- Myśli pan, że to coś poważnego i nie uda mi się pozbyć infekcji?

- Nie, nie myślę tak. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale mam wrażenie,

że nie dbała pani o swoje zdrowie jak należy. - Doktor przerwał i spojrzał na nią

z ukosa. - Czy jest coś, co panią martwi i może o bniźać

odporność?

.

Zaczerwieniła się i spuściła wzrok. - Marlee.

Uniosła głowę, ale nie patrzyła lekarzowi w oczy. - Prawdę mówiąc, mam

pewne problemy.

- Proszę się ich pozbyć.

Po raz pierwszy głos doktora zabrzmiał surowo i stanowczo. Maclee

uśmiechnęła się z wysiłkiem.

- Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Pan o tym wie.

- W pani przypadku to konieczność. Chyba że nie

chce pani wracać do pracy.

Maclee poczuła, że blednie. Lekarz ciągnął:

- Musi pani odpoczywać i unikać stresu, który jeszcze bardziej osłabia pani

organizm. Potrzebuje pani dużo snu, ćwiczeń i odpowiedniego jedzenia.

- Cały czas to robię - zapewniła Marlee.

- A więc musi pani bardziej się do tego przyłożyć.

Doktor Wooten spoważniał. - Jeśli chce pani porozmawiać i powiedzieć mi,

jaka jest przyczyna tego stresu, z przyjemnością pani wysłucham.

background image

- Dziękuję, ale muszę sama sobie z tym poradzić.

- Proszę więc to zrobić. N a razie dam pani receptę

na witaminy. Kiedy otrzymam wyniki badania krwi i skonsultuję się z doktorem

Hendersonem, zadecydujemy, co robić dalej. - Uśmiechnął się uspokajająco. -

Do tego czasu proszę odpoczywać.

- Czy robienie zakupów to też odpoczynek?

- Tylko wówczas, jeśli są niewielkie.

- Wtedy przestają być przyjemnością.

- Niech się pani nie przemęcza. - Wstał i podszedł

do drzwi. - Chciałbym zobaczyć panią za dwa tygodnie. - Dziękuję -

powiedziała Marlee poważnym, smutnym tonem.

Doktor Wooten rzucił jej przeciągłe spojrzenie i wyszedł z gabinetu.

Maclee sięgnęła po torebkę, ale nie wstała, Oparła czoło o ścianę i usiłowała

powstrzymać łzy.

Wiedziała, co opóźnia jęj wyzdrowienie. Powodem był Dander, ale tego nie

mogła powiedzieć lekarzowi. Nikomu nie mogła o tym powiedzieć. Musiała

sama zwalczyć namiętność do swego przybranego brata. Gdyby jej nie dotykał!

Gdyby jej nie pocałował!

W końcu sama do tego doprowadziła. Jeśli igrasz z ogniem, możesz się

sparzyć. W porządku, sparzyła się· Wystarczył dotyk Danclera, a jej ciało

płonęło. Znała niebezpieczeństwo, wiedziała, jakie jest ryzyko. Mimo to nic nie

mogła zrobić, zwłaszcza wtedy, gdy przycisnął ją do siebie. Marlee przestała

kontrolować swoje zmysły i przylgnęła do niego, podczas gdy jego ręce

przesuwały się po jej ciele.

Na samo wspomnienie zaczerwieniła się i ukryła twarz w dłoniach.

Nawet jego nieobecność nie pomogła. Wyjechał na trzy dni. Mimo to jej ciało

i dusza nie zaznały spokoju. Prześladowała ją myśl o Danclerze i poczucie winy.

Czasem poczucie winy stawało się tak silne, że czuła się chora.

Czy była zakochana? Miłość. To słowo w odniesieniu do Danclera nigdy nie

background image

przyszło jej do głowy. Dopiero teraz. Serce Marleezabiło szybciej. Możliwość

zakochania się w przybranym bracie była nie do przyjęcia.

Taka ewentualność nie mieściła się w jej planach życiowych. Być może

powodem był fakt, że nigdy jeszcze nie była zakochana. Tylko raz omal nie

zaangażowała się w poważny związek. Romans zakończył się, kiedy odkryła,

iżjej wybranek lubi popijać w ukryciu. Niezależnie od tego i tak nie mogłaby go

poślubić. Jej problem polegał na tym, że każdego mężczyznę, nawet Jerome'a,

porównywała z Danc1erem.

Czuła się związana z Jerome'em, ale nie kochała go.

W przeciwieństwie do innych, Jerome zawsze w nią wierzył. Pieniądze, które

zamierzała mu pożyczyć, miały być po części zapłatą za tę lojalność. Niemiało

to nic wspólnego z miłością.

A więc dlaczego nie umiała określić swych uczuć do Danclera? Dlaczego tak

silnie na niego reagowała? Seks. To musi być przyczyną wszystkiego, uznała,

podkreślając w myślach, że ich cele życiowe kolidują ze sobą·

Mimo ostrej konkurencji i ciągłych podróży, związanych z karierą modelki,

pragnęła odnieść sukces. Myśl o ustabilizowanym życiu na ranczo nie kusiła jej.

Potarła skronie. Gdzie wkradł się błąd? zapytała samą siebie. Jechała do

domu z zamiarem uwolnienia umysłu od zmartwień i ciała od szaleńczego

tempa życia w mieście. To drugie udało się jej, ale pierwsze ... Jakoś nie

widziała rozwiązania.

Poczuła narastającą panikę. Musiała pogodzić się ze swym uczuciem do

Danclera, spojrzeć prawdzie w oczy, a potem zapomnieć o nim na zawsze. Ale

jak? Powrót do miasta był jedynym rozsądnym i pewnym lekarstwem .

Zmęczona ponurymi myślami i własnym towarzyst-

wem Marlee wstała i przeszła do holu.

Connie uśmiechnęła się z niepokojem. - No i?

- Nic strasznego. - Ujęła macochę pod rękę. - Opo-

wiem ci wszystko po drodze.

background image

- Sukinsyn!

Dancler upuścił młotek i wsadził palec do ust. Oparł się o stół i tak długo ssał

palec, aż ból zelżał. Następnie obejrzał stłuczone miejsce. Palec był opuchnięty

i fioletowy.

Nie zamierzał przerywać pracy. Chciał skończyć projekt. Podszedł do biurka,

stojącego w rogu pokoju, otworzył środkową szufladę i wyjął plaster.

Od chwili powrotu na ranczo planował wysprzątanie sklepu i urządzenie go

według własnych potrzeb. Musiał mieć miejsce na dodatkowe narzędzia, wzory

i resztki materiału, których nie chciał wyrzucać. Postanowił zrobić półki na

ścianę.

Opatrzywszy palec, schylił się i podniósł młotek.

Spojrzał na półkę, ale nie był zadowolony. Stale widział przed sobą twarz

Marlee.

- Sukinsyn! - powtórzył i potrząsnął głową. Ciągle jednak widział jej twarz i

pamiętał scenę sprzed tygodnia, gdy przyparł ją do ściany i pocałował.

Już to było złe, ale gdyby na tym poprzestał, sytuacja byłaby do uratowania.

Niestety, stracił rozum i posunął się za daleko.

Nagle zrobiło mu się słabo. Oparł się o stół. Kiedy już przekroczył granicę,

posmakował jej słodkich ust i dotknął piersi, z trudnością zmusił się, żeby

przerwać. Dobry Boże, kusiło go, żeby wziąć ją tam, na ganku.

Spocił się. Zdjął koszulę, rzucił ją na stół i otworzył okno. Choć czerwcowy

poranek nie był parny, wiedział, że klimatyzacja byłaby najlepszym rozwiąza-

niem. Nie chciał jednak siedzieć w zamkniętym pomieszczeniu. Wolał oddychać

czystym powietrzem, jakby liczył na to, że oczyści ono jego głowę z

niegodziwych myśli.

- Nigdy w życiu, Dancler - mruknął pod nosem.

Wiedział, że zasługiwał na pogardę.

Mimo to wyczuwał, że Marlee też przeżyła chwilę rozkoszy. Bez wątpienia

oddała mu pocałunek. Co to znaczyło?

background image

Nie znał odpowiedzi. Spojrzał na młotek. Wyglądał tak, jakby wzywał go do

kontynuowania zaczętej pracy. Nie pokusił się o to. Bał się, że w obecnym

stanie zmiażdży sobie całą dłoń.

- Cholera! - To nie pomogło. Musiał poradzić sobie z tą burzą zmysłów. - Ale

jak? Na litość boską, jak?

- Można włączyć się do rozmowy, czy wolisz dyskutować sam ze sobą?

Danc1er obrócił się wolno i spojrzał na Rileya. Nie czuł się zawstydzony tym,

że przyłapano go na mówieniu do siebie.

- O co chodzi? - zapytał. Rileypotarł podbródek. - Masz

gościa.

- Gościa?

- Tak. Ciemnowłosy mężczyzna z brodą. Nie

przedstawił się.

Danc1er zaklął.

- Chcesz, żebym się go pozbył? - zapytał Riley.

- Widzę, że nie masz ochoty na towarzystwo.

- Wcale.

- W takim razie zaraz go spławię. - Riley odwrócił

się do drzwi.

- Zaczekaj. Przyślij go tutaj. Riley wzruszył ramionami.

- Ty jesteś szefem.

Danc1er zaklął pod nosem, kiedy do sklepu wszedł gość.

- Cześć, Shank1e.

Nie spodziewał się wizyty swego byłego szefa i była to ostatnia rzecz, jakiej

potrzebował. Tim Shankle był jednym z najpodlejszych ludzi. Dancler wiedział,

że w pracy łowcy nagród to pożądana cecha.

- Myślałem, że nie uda mi się pozbyć tego twojego goryla - powiedział

Shankle.

- Aja nie byłem pewny, czy chcę, żeby się od ciebie

background image

odczepił.

- Hmm, a więc dalej cię to gryzie?

- Niewykluczone.

- Mogę usiąść?

- Jak chcesz.

- Widzę, że życie na ranczo nie złagodziło twoich

obyczajów.

- A liczyłeś na to?

Shankle roześmiał się, siadając na krześle.

- Właśnie dlatego nie udało mi się ciebie zastąpić.

- Na szczęście to twój problem, nie mój.

Shankle zacisnął dłonie i wzruszył ramionami.

- Mogę się założyć, że trochę tęsknisz za dawną robotą. Do diabła, człowieku,

jesteś do niej stworzony. - Posłuchaj, Shankle, oszczędź sobie kłopotu. Nie

wrócę do agencji. Nie chcę spędzić reszty życia, ścigając przestępców. Poza tym

...

- Wiem, wiem - przerwał Shankle. - Czujesz się odpowiedzialny za to ranione

dziecko i zabicie tego

mężczyzny.

.

- Daj spokój, dobrze? Nie chcę o tym mówić.

- W porządku, nie będziemy - zgodził się Shunkle.

- Ale przynajmniej wysłuchaj mnie. Mam pracę, wartą

mnóstwo forsy, a każd y banknot pod pisany jest twoim nazwiskiem.

Tym razem to Danc1er wzruszył ramionami.

- Słyszałem to już przedtem. .

- Nie; przynajmniej nie za takie pieniądze. W każ-

dym razie, wykonaj tę jedną pracę, a odczepię się od ciebie na zawsze.

- Chyba źle słyszysz, Shankle. Nic z tego nie będzie.

Żadne pieniądze nie skłonią mnie do ponownego wdepnięcia w to bagno.

background image

Shankle zaczerwienił się i wstał.

- Przemyśl to. Będę z tobą w kontakcie.

- Idź do diabła, Shankle.

Mężczyzna zaśmiał się i opuścił sklep.

Dancler długo stał bez ruchu. Myślał o tym, że być może znalazł rozwiązanie

nurtującego go problemu.

Może powinien po prostu dać Marlee jej pieniądze, a potem przyjąć ofertę

Shankle'a. Uspokoiłoby to jego sumienie, ale nie pomogłoby na ból serca.

Wziął do ręki gwóźdź i uderzył weń młotkiem.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Marlee pochyliła się i cmo1qlęła Connie w policzek. - Pro~adź ostrożnie,

słyszysz?

- Dzięki za radę. Zadzwonię, jak tylko dojadę

i zorientuję się w sytuacji.

. Zeszłej nocy Connie dowiedziała się, że stan zdrowia jej siostry uległ

pogorszeniu. Uznała, iź natychmiast musi do niej pojechać.

Marlee zatrzasnęła drzwiczki samochodu i spo-

jrzała na macochę.

-

- Jeśli mogłabym coś dla ciebie zrobić, daj mi znać. Connie uścisnęła jej dłoń.

- Dbaj o siebie i Danclera. - Zmarszczyła brwi.

- Ostatnio zachowywał się jak ranny niedźwiedź. Coś

go gryzie, ale kiedy pytam, udziela wymijających odpowiedzi, a potem zaciska

szczęki.

Marlee poczuła rumieniec wypływający na szyję.

Odwróciła wzrok.

background image

- Nic mu nie będzie. Nie martw się. Zajmiemy się domem.

Connie westchnęła i uśmiechnęła się.

- Szkoda, że nie mogę przestać martwić się o dzieci.

Moje życie byłoby o wiele łatwiejsze. - Connie, nie jesteśmy już

dziećmi.

- Tego mi nie udowodnisz.

- Rusz wreszcie i wynoś się stąd - rzuciła żartobliwie Marlee. - Zaopiekuj się

ciocią Jessicą.

Connie skinęła głową i odjechała. D9piero gdy samochód zniknął za rogiem,

Marlee poruszyła się. Nie chciała wracać do domu. Dzień był przepiękny.

Może spacer po lesie pomógłby jej pozbyć się kłopotliwych myśli i spojrzeć

na wszystko z innej perspektywy?

Skręciła za rogiem domu i spojrzała na azalie i krzewy hibiskusa. Nieco dalej

płot, odgradzający podwórze od pastwiska, pokryty był kwitnącym bluszczem.

Postanowiła zerwać kilka gałązek na bukiet i wstawić je do wazonu.

Szła przez podwórze, gdy zobaczyła Danclera.

Wstrzymała oddech. Pochylony przy pompie, podstawiał twarz pod strumień

wody. Po chwili wyprostował się, wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł oczy. N a

twarzy i we włosach kropelki wody lśniły jak diamenty.

Marlee stała jak zaklęta. On nie jest aż tak wysoki, pomyślała. Raczej

masywny i dobrze zbudowany. Wydawał się taki olbrzymi, ponieważ miał

ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i był wspaniale umięśniony.

Coś w niej drgnęło. Znała to uczucie, ale nie chciała się do tego przyznać.

Dancler,jakby nagle zdając sobie sprawę z jej obecności, odwrócił się.

Popatrzyli na siebie w milczeniu. Wreszcie odwrócił wzrok i schował

chusteczkę do kieszeni. Marlee nagle poczuła się zawstydzona, jednak nie

ruszyła się nawet wówczas, gdy Dancler zaczął się zbliżać.

Stanął o krok przed nią. Zadrżała. Choć byłoby to głupie i niebezpieczne,

pragnęła, aby podszedł jeszcze bliżej. Każdy nerw w jej ciele dygotał, kiedy

background image

Dancler przesuwał po niej spojrzeniem.

Pożałowała, że nie ubrała się inaczej. Jednak, spodziewając się upału,

wybrała szorty, krótką koszulkę i sandały.

Oderwała od Danclera wzrok dopiero w chwili, gdy zapytał szorstko:

- Dokąd idziesz?

Spojrzała na niego, próbując nie zwracać uwagi na niezręczność sytuacji. Nie

mogła zapomnieć jego pocałunkui tego, jak dotykał jej piersi ... Ze sposobu, w

jaki się jej przypatrywał, zrozumiała, że on też nie potrafi o tym zapomnieć.

Odezwało się w niej poczucie winy.

- Pomyślałam, że pójdę na spacer do lasu. Jest taki piękny ranek.

- O, tak.

- Pracowałeś? - zapytała, zaszokowana faktem, że

prowadzą normalną rozmowę. - Od piątej rano.

- W takim razie widziałeś się z Connie?

- Tak. Powinna teraz być w drodze do cioci Jessiki.

- Właśnie odprowadziłam ją do samochodu.

Zapadło milczenie. Marlee rysowała coś czubkiem sandała na piasku.

- Potrzebujesz towarzystwa?

Podniosła głowę, jej wargi rozchyliły się. Dancler się

uśmiechnął.

- Zamknij buzię. Dobrze słyszałaś.

- Nie masz nic do roboty?

- Mam. Ale od czasu do czasu każdy człowiek musi

odpocząć. Mam rację?

Westchnęła i odpowiedziała: - Chyba tak.

- Wybierasz się w jakieś określone miejsce?

- Nad staw.

Na chwilę zapadła cisza. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Znów wiedziała, o

czym Dancler pomyślał. Przypomniał sobie dzień, kiedy przyglądała się, jak

background image

nagi wychodził z wody.

Zaczerwieniła się i spuściła głowę. - Chodźmy.

Choć szła obok niego, nie mogła w to uwierzyć.

Zerkała na niego z ukosa. Jaką grę teraz prowadzi, zastanawiała się. Może

dręczyły go wyrzuty sumienia za zachowanie się tamtego wieczora. Może chciał

',' zawrzeć pokój, zwiększając dystans między nimi i trak.: tując ją znowu jak

małą siostrzyczkę.

Nie miała jednak pojęcia, co 'dzieje się, w jego umyśle. Mogła tylko

próbować odczytać to z jego twarzy, która teraz była maską kryjącą wiele sek-

retów.

- Co powiedział lekarz?

- Connie ci tego nie powtórzyła?

- Nie dowiedziałem się niczego konkretnego. Po-

wiedziała tylko, że wyniki badań są niezłe.

- Wydaje mi się, że "niezłe" to tak samo dobre określenie jak każde inne.

- A więc kiedy wyjedziesz? " Wydało jej się, że zapytał o to z pewnym

wysiłkiem.

Kiedy jednak spojrzała na niego, jego twarz nie ujawniała żadnych emocji.

- Obawiam się, że nieprędko. Mam lekką gorączkę·

- A to dopiero. Zawiadomiłaś ... Jerome'a? Usłyszała wahanie w jego pytaniu i

wiedziała, że znaleźli się na niepewnym gruncie.

- Nie, jeszcze nie.

W milczeniu doszli do polany. Marlee zatrzymała mę i podziwiała piękny

widok. Ulubiona kryjówka nie zmieniła się przez te wszystkie lata. M oże

tylko stała się jeszcze piękniejsza.

Trawiaste zbocze porastały cyprysy i niewysokie dęby. Było tu chłodno i cicho.

Poranne słońce słało promienie poprzez zasłonę z liści. Gęsty, szary mech

porastał niskie gałęzie. Na wodzie unosiły się nenufary.

MarIee usiadła na brzegu. Dancler oparł się o pień drzewa.

background image

- Wczoraj miałeś gościa, prawda? - zapytała Marlee po dłuższym

poszukiwaniu tematu do rozmowy.

- Skąd wiesz?

- Wsiadał do samochodu, kiedy wróciłam z Connie

od lekarza.

Danc1er spojrzał na taflę wody, jakby zastanawia~

się, ile może powiedzieć. - To mój były szef.

- Rozumiem, że chce cię znów zatrudnić.

- Dusze w piekle też chcą zimnej wody, ale jej nie

dostają.

- A więc zamierzasz zostać tutaj?

- Na razie.

- Przynajmniej tyle wiesz na pewno. Jeśli nie uda

mi się wyzdrowieć ... - Umilkła.

- Chciałbym obiecać ci, że wszystko będzie dobrze.

- Ja też bym tego chciała - odrzekła.

- Ale nie mogę.

- Wiem.

- I co z nami będzie? - zapytał stłumionym głosem.

Unikała jego wzroku. Wiedziała, co miał na myśli. - Chciałabym to wiedzieć.

- Jeśli chodzi o tamtą noc ...

Marlee wstała i spojrzała na niego. - Żałujesz tego, co się stało?

- Nie, do cholery, i to właśnie jest mój problem.

Przez długą chwilę żadne z nich nie odezwało się i nie poruszyło.

- Marlee. - W tym jednym słowie Danc1er zawarł najgorętsze emocje.

Opanowując pragnienie rzucenia mu się w ramiona i błagania, aby ją

przytulił, Marlee powiedziała szybko:

- Chodź, przejdziemy gię.

Gdy odwróciła się ku niemu, zobaczyła, że stoi bliżej, niż przypuszczała.

background image

Wstrzymała oddech, zderzywszy się z jego piersią. Nabrał gwałtownie

powietrza i coś błysnęło w jego oczach. Czy był to ból? Potem jednak odsunął

się.

Szli w milczeniu, choć serce Marlee biło tak głośno, iż miała pewność, że

Dancler to słyszy. Próbowała odsunąć od siebie niespokojne myśli.

Wkrótce znaleźli się w części lasu, którą rzadko odwiedzali ludzie.

- Hej, nie sądzisz, że powinniśmy wracać? - zapytał

Dancler. - Czy to nie za duży wysiłek dla ciebie?

Nie odpowiedziała.

- Do diabła, Marlee, nie możesz ...

Zatrzymała się nagle. Ostry, gorący ból przeszył jej

kostkę. Krzyknęła i uniosła stopę·

- Co, u diabła .

- Moja kostka ...Coś mnie ugryzło!

DancIer zaklął i opadł dla kolana.

Marlee wsparła się na jego ramieniu. W tej samej chwili zobaczyła węża

przesuwającego się po liściu. Krew ścięła się w jej żyłach, ale mimo to udało się

jej wykrztusić drętwiejącymi wargami:

- DancIer! Widzę go. Za tobą! Obrócił się.

- Cholera, gdzie?

Usłyszała panikę w jego głosie. - Tam - powiedziała cicho.

Spojrzał we wskazanym kierunku. Widoczny był tylko ogon, ale to

wystarczyło. DancIer poderwał się gwałtownie, chwycił gałąź i skoczył w stronę

węża.

Marlee oparła się o drzewo i przyglądała się, jak Dancler zabija gada. Potem

uniósł truchło i przyjrzał mu się uważnie.

- O Boże - jęknęła Marlee.

- N o tak, to miedzianka. - Odrzucił węża i spojrzał

na dziewczynę. - Musisz znaleźć się w szpitalu, ale najpierw obmyję ci ranę

background image

wodą z potoku. Zaczekaj tutaj.

Wrócił po chwili i delikatnie obmył ranę.

- Teraz pójdę do domu po lód. Nie ruszaj się stąd. Marlee zagryzła drżącą

wargę i skinęła głową.

Danc1er wrócił po dwóch minutach, zaniósł ją do samochodu i obłożył kostkę

lodem.

- Umrę? - zapytała Marlee, patrząc prosto przed siebie.

- Nie - odpowiedział ponuro, ruszając.

Pewność, brzmiąca w jego głosie, uspokoiła ją.

Zanim zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje, Danc1er zdjął rękę z kierownicy

i objął ją. Położyła głowę na

jego ramieniu i modliła się.

.

DancIer spacerował nerwowo po korytarzu szpitalnym i miał wrażenie, że

wkrótce wydepcze dziurę w posadzce. Dzięki Bogu był tu sam. Nie musiał nic

nikomu tłumaczyć.

Oczywiście, że ona nie umrze, powtarzał sobie bez przerwy. Zrobił wszystko

jak należało, szkolenie w wojsku okazało się przydatne. Mimo to strach w

oczach i głosie Marlee zasiał niepokój w jego sercu. Była dzielna. Nie

krzyczała i nie płakała. Siedziała prosto i patrzyła przed siebie, dopóki jej nie

przytulił. Potem wyczuł jej drżenie i sam zaczął się bać.

Teraz też się bał, czekając na lekarza. - Dander.

Obrócił się. Doktor Bedford stał przed wejściem do sali operacyjnej. Był

młody, miał jasnobrązowe włosy i piegi na nosie.

- Jak się czuje Marlee?

- Dobrze, dzięki tobie.

Poczuł ulgę. " - Mogę ją zobaczyć?

- Oczywiście.

Dander wszedł za lekarzem do jasno oświetlonego pokoju. Marlee, blada, ale

background image

przytomna, spojrzała na niego. Podszedł do niej. Zauważył elektrokardiogram i

butlę z kroplówką.

- Jak się czujesz? - zapytał zdławionym głosem.

- Dobrze. - Uśmiechnęła się słabo. - Dzięki za

uratowanie mi życia.

- Nie wydaje mi się, żebym to zrobił.

- Ależ tak - szepnęła.

Dancler odchrząknął. - To nieważne.

- Lekarz powiedział, że mogę już wrócić do domu.

Dander uniósł brwi i spojrzał na doktora. - Czy to prawda?

- Tak. Dam jej lekarstwa i za kilka dni poczuje się

zupełnie dobrze. A teraz muszę was pożegnać.

Kiedy doktor wyszedł, Dancler przyjrzał się Marlee. Miał wrażenie, że

mógłby utonąć w jej oczach.

- Powinnam być ostrożniejsza - powiedziała, spuszczając wzrok.

- Cicho, nic nie mów. Odpoczywaj.

Marlee zamknęła oczy. Dancler siedział bez ruchu, czując, jak rana w jego

sercu pogłębia się.

ROWZIAŁ DWUNASTY

Marlee wyszła z łazienki, i kulejąc, wróciła do sypialni. Zatrzymała się w

drzwiach i zerknęła na plecy Danclera, widząc, że zniszczony materiał koszuli

napina się na szerokich ramionach. Natychmiast po powrocie ze szpitala

Dancler zaniósł ją do jej· pokoju. Teraz patrzył przez okno w ciemność,

rozjaśnioną tylko blaskiem kilku gwiazd. Był zdenerwowany i Marlee

zastanawiała się, o czym myśli.

background image

Odwrócił się, jakby wyczuł jej spojrzenie. Jego czoło pokryte było

zmarszczkami. Po raz pierwszy dostrzegła na jego twarzy ślady wyczerpania. W

oczach także malowało się zmęczenie. Zmarszczki wydaw3ły się głębsze. Serce

dziewczyny zabiło gwałtowniej. Wiedziała, że to ona jest odpowiedzialna za

wszystko.

Opadła na najbliższe krzesło. Spojrzał na nią, marszcząc brwi. -

Jak się czujesz?

Zmusiła się do przywołania na wargi uśmiechu.

- Nieźle, jak na osobę ukąszoną przez węża. Zresztą to moja wina.

- Nie rób sobie wyrzutów. Poza tym i tak masz szczęście. Od ukąszenia węży

umarło wielu mieszkańców wsi.

Spojrzała w okno. Niebo przecięła błyskawica.

Rozległ się grzmot.

Dancler zbliżył się do niej.

- Powinnaś być w łóżku - zauważył z troską w głosie.

- Ostatnio tak dużo leżałam, że wcale mi się to nie uśmiechało. Ale teraz mam

na to ochotę.

Byli w domu dopiero od pół godziny. Doktor Bedford polecił Marlee zażywać

lekarstwo, pić dużo płynów i odpoczywać. Wiedziała, że Dancler dopilnuje

tego.

- Może masz ochotę na sok?

- Nie, dziękuję. Napiję się czegoś trochę później,

obiecuję·

Znów błysnęło j rozległ się grzmot.

- Chodź, położysz się do łóżka. - Dancler odrzucił pościel. - Wskakuj.

Podeszła do niego, czując na sobie palące spo-

jrzenie. Zaczęła się szarpać z paskiem od szlafroka. - Cholera - mruknęła.

Odsunął jej dłoń.

- Ja to zrobię.

background image

Wolała nie patrzeć na niego. Bała się tego, co mogła odczytać w jego oczach,

a jeszcze bardziej tego, co zdradzały jej własne. Gdy była tak blisko niego, czuła

się bezsilna.

- No i co? - zapytał niskim głosem. Zdjął z niej szlafrok i rzucił w nogi łóżka.

Marlee spuściła głowę i w tej samej chwili rozległ się kolejny grzmot.

Zadrżała gwałtownie i nagle w jej oczach pojawiły się łzy.

- Hej, coś cię boli? - szepnął, unosząc palcem jej

podbródek.

Potrząsnęła głową, nie mogąc wykrztusić słowa. - O Boże, kochanie, nie

płacz.

- Dancler ... nie zostawiaj mnie, proszę. - Jej zęby

zadzwoniły. - Zostań ze mną.

Jęknął. Wiedziała, że prosi o coś niemożliwego, ale nie chciała zostać sama.

Miała pewność, że przyśni się jej wąż. Załkała.

- Kochanie, nie. Poczujesz się gorzej.

Przytulił ją do siebie, jakby nie mógł się powstrzymać. Chwilę później Marlee

przestała drżeć.

- Widzisz, już lepiej. To opóźniona reakcja. - Obrócił ją i położył do łóżka.

Kiedy ją nakrył, dodał: - Jeśli będziesz mnie potrzebowała, zawołaj.

Chwyciła go za ramię, otwierając szeroko oczy.

- Zostań ze mną - poprosiła jeszcze raz. - N a

krótką chwilę.

W jego oczach odmalował się ból.

- Marlee, nie wydaje mi się, że to dobry pomysł ...

- Proszę. Nie chcę zostać sama. - Gotowa była go

o to błagać.

Potarł kark, usiadł na brzegu łóżka i przyciągnął ją do siebie. Drżąc,

przylgnęła do jego piersi.

Razem opadli na posłanie. Dancler tulił ją, dopóki nie usnęła.

background image

Coś ją obudziło. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje. Rozejrzała się

po pokoju. Błyskawice rozświetlały niebo. W tej chwili zobaczyła przy sobie

Danclera. Widziała jego nagą pierś, wznoszącą się i opadającą w rytm oddechu.

We śnie ślady wyczerpania zniknęły z jego twarzy. Nie wyglądał już na tak

zmęczonego. Mimo to nie przypominał silnego, twardego mężczyzny, jakiego

zawsze w nim widziała. Teraz wydawał się bezbronny.

Zmusiła się do zrobienia kilku głębokich wdechów.

Spojrzała na zegar: wpół do drugiej. Czy powinna obudzić Danclera i odesłać

go do jego pokoju? Oczywiście, że tak. Jeśli Connie ... W tej chwili przypo

mniała sobie. Connie wyjechała. Byli z Danclerem sami w domu.

Poruszyła nogą i poczuła ostre ukłucie. Lekarz powiedział jej, że będzie czuła

ból przez następnych kilka dni.

Odsunęła się od Danclera i próbowała zasnąć.

Niestety, nie mogła, Wyczuwała jego obecność każdym nerwem. Przed

zaśnięciem musiał wstać i zdjąć koszulę. Rozpiął także pasek dżinsów.

- Dancler?

- Mm?

- Nie śpisz?

Poruszył się. Gdyby przesunęła się o milimetr, ich ciała dotknęłyby się. Serce

biło jej jak szalone, brakowało oddechu.

- Marlee, dobrze się czujesz?

Musiała spojrzeć na niego i odpowiedzieć. Uniosła wzrok i spojrzała mu w

oczy. Deszcz uderzał o szyby, grzmiało, ale oni prawie tego nie dostrzegali.

Dancler oparł się na ramieniu i przyjrzał się jej. - Jak się czujesz? Boli cię

noga?

- Trochę·

- Wiesz, że powinienem odejść - powiedział szorst-

ko.

- Nie - szepnęła.

background image

- Co: nie?

- Nie odchodź. - Wyciągnęła rękę i dotknęła jego

piersi.

Wydał ochrypły jęk, jakby poraził go prąd. Ona .czuła się tak samo. Drżała i

pieściła go delikatnie koniuszkami palców.

- Marlee, tak nie wolno - zaprotestował stłumionym głosem.

- Nie obchodzi mnie to - szepnęła, przyciągając jego głowę do swojej. -

Pragnę cię.

- Ja też cię pragnę - wyznał, przysuwając się bliżej. Jego wargi były gorące,

wilgotne i natarczywe.

Chwytając gwałtownie oddech, odsunął się na moment, żeby wkrótce pokryć jej

szyję kąsającymi poca~nkami. Przytuliła się do niego, czując palące pożądame.

Wiedziała, że będzie właśnie tak, że Dancler potrafi rozpalić ją jak żaden inny

mężczyzna.

Nagle odsunął się, a na jego twarzy pojawił się

wyraz cierpienia.

- Jeśli mnie teraz nie powstrzymasz ...

- Szsz. Nie chcę, żebyś przestawał.

- Och, Marlee, tak bardzo cię pragnę.

- A więc weź mnie.

Nakrył jej wargi swoimi i zaczął zsuwać ramiączka jej koszuli. Pomogła mu,

a potem krzyknęła, gdy jego usta spoczęły najpierw na jednej, potem na drugiej

sutce.

- Och, tak!

N amiętność płonęła w niej tak gwałtownie, że miała wrażenie, iż za chwilę

jej ciało roztopi się jak wosk.

Oderwał się od niej i już chciała zaprotestować, gdy zobaczyła, że

rozpaczliwie próbuje pozbyć się dżinsów i slipów. Kiedy spoczęły na podłodze,

znów ją chwycił w ramiona, ale zdążyła jeszcze rzucić okiem na jego piękne

background image

ciało. Chłonęła pieszczoty, stopniowo pogrążając się w ekstazie.

Potem czuła już tylko jego ręce na swoim ciele.

Ogarniała ją rozkosz, gdy ściskała w dłoniach jego pośladki, gdy jego męskość

napierała na jej brzuch. - Widzisz, jak bardzo cię pragnę?

- Tak - wyznała załamującym się głosem.

Pokrył jej piersi pocałunkami.

- Dotknij mnie - poprosił, wsuwając rękę między jej nogi.

Jęknęła, spełniając jego prośbę.

- Och, Marlee, proszę... nie. Za chwilę... to za szybko.

Przestała go dotykać i w tej samej chwili Dancler zaczął pieścić palcami

najintymniejszy fragment jej ciała. Drgnęła i poddała się fali rozkoszy.

- Och, Dancler! - krzyknęła, przytulając się do niego mocniej.

Wycofał dłoń, uniósł się i wszedł w nią. Myślała, że ją rozerwie; był taki

duzy, ale zarazem tak delikatny.

- Sprawiam ci ból? - zapytał, patrząc jej w oczy. Marlee potrząsnęła głową i

zaczęła poruszać się razem z nim. Kiedy zbliżała się do szczytu, zmienił pozycję

i teraz ona unosiła się nad nim.

- Och, Marlee! - krzyknął, osiągając orgazm. Ona również krzyknęła, czując

bolesne spełnienie.

Opadła na pierś Danclera.

Później nie pamiętała, jak długo leżeli objęci, odpoczywając. W końcu

Dancler ułożył ją obok siebie i nakrył ich oboje kołdrą.

Długo milczeli. Wreszcie Dancler odezwał się swo-

im niskim, chrypliwym głosem:

- Jeśli powiesz, że tego żałujesz, to cię uduszę.

- Nie żałuję.

Poczuła, jak się odprężył i wziął głęboki oddech.

Przytuliła się do niego, postanawiając, że o wszelkich problemach pomyśli

następnego dnia.

background image

Obudziły ją promienie słońca. Spojrzała na łóżko.

Było puste. Tego mogła się przecież spodziewać.

Zrknęła na zegar: zbliżało się południe. Nic dziwnego, ze go nie ma, pomyslała,

odrzucając kołdrę. W tej samej chwili wydała okrzyk i chwyciła się za kostkę.

CIcho Jęcząc, opadła na poduszkę. Po chwili uniosła się i przyjrzała się

swojej nodze. I stopa, i kostka wyglądały normalnie, jakby nic się nie stało.

Spodziewała się, że noga będzie czerwona i spuchnięta, ale tak we było. Mimo

to czuła silny, kłujący ból.

Dotknęła swej twarzy. Gorąca. Miała podwyższoną temperaturę. Posmutniała.

Jeśli nie uda jej się szybko wyzdrowieć, nie będzie już miała pracy. Projektanci

zwykle szukają młodych, obiecujących modelek i znajdują je.

Zaciskając zęby, usiadła na brzegu łóżka, włożyła przez głowę koszulę nocną

i spróbowała wstać. Ból zmusił ją do opadnięcia na łóżko.

- Cholera, cholera, cholera - mruknęła ze złością. Odwróciła się i spojrzała na

miejsce obok siebie, na którym spał Dancler. Zaczerwieniła się. Prawdę

mówiąc, niewiele było tego spania. Kochali się niezliczoną ilosc razy. Straciła

humor do reszty. Wygładził prześcieradło i nic nie wskazywało na to, że spędził

z nią noc w tym łóżku.

Dlaczego Dancler to zrobił? Czy w ten sposób chciał coś jej powiedzieć?

Może zaczął żałować tego, co się stało? W tej chwili Marlee czuła się zbyt źle i

była za bardzo zmęczona, żeby móc się nad tym zastanawiać. Postanowiła

rozważyć później przyczyny jego zachowania i przewidzieć wszelkie tego

konsekwencje.

- Jak się czujesz?

Zaskoczona, spojrzała na uśmiechniętą twarz macochy.

- Connie, co ty tu robisz?

- To nie jest najmilsze przywitanie, ale chyba musi mi wystarczyć. -

Uśmiechając się, podeszła do łóżka i usiadła obok Marlee.

background image

Dziewczyna zarzuciła jej ręce na szyję i mocno się

przytuliła. Connie odsunęła się. - Kochanie, jesteś rozpalona.

- Wiem. Mam gorączkę - przyznała.

- Przyniosę ci aspirynę. I nawet nie myśl o wstawa-

niu z łóżka. - Spojrzała na kostkę Marlee i zadrżała. - Biedactwo. Nie mogę

uwierzyć, że ukąsił cię wąż.

- Podejrzewam, że to Dancler ściągnął cię do

domu?

Próbowała ukryć urazę. Widocznie przemyślał wszystko i nie chciał

przebywać z nią sam na sam. Dobry Boże, w co się wplątała?

- Oczywiście, zadzwonił do mnie - przyznała Connie. - Bał się, że możesz

poważnie zachorować. Wiedział, że gdybyście mnie nie powiadomili, nigdy

bym wam tego nie wybaczyła.

- Jak się czuje ciocia Jessica? Mam nadzieję ...

- Nawet o tym nie myśl. Czuje się tak dobrze,

jak to możliwe w jej stanie. A ja jestem dokładnie tu, gdzie powinnam być.

Teraz lepiej przyniosę ci tę aspirynę·

Connie wstała i w tej samej chwili zadzwonił telefon.

Bez zastanowienia podniosła słuchawkę. - Halo?

Marlee obserwowała ją i zauważyła, że zacisnęła

wargi.

- Tak, jest. Proszę zaczekać. Nakryła słuchawkę ręką.

- To Jerome. Mówi, że musi z tobą pomówić. Marlee potrząsnęła głową.

- Powiedz mu, że jestem chora i nie mogę teraz rozmawiać. Zadzwonię do

niego ... później.

Jerome był ostatnią osobą, z którą miała ochotę rozmawiać. W tej chwili

czuła, że coś ściska ją w żołądku. Zrobiło się jej niedobrze.

Connie odłożyła słuchawkę i spojrzała na dziewczynę z niepokojem.

- Może zawołam Danclera i poproszę, żeby zawiózł cię do szpitala?

background image

- Proszę, nie. - Marlee wyciągnęła rękę. ~ Aspiryna na pewno mi pomoże.

- W porządku.

Connie wróciła po chwili z kapsułkami. Przyjrzała się Marlee z niepokojem.

- Nie wiem, czy powinnam cię zostawiać samą.

- Oczywiście - oświadczyła Marlee z całkowitym przekonaniem. Chciała

zostać sama i zająć się swoim zranionym sercem.

- Dobrze, ale jeśli będę ci potrzebna, zawołaj, słyszysz?

Kiwnęła głową, wsuwając się pod kołdrę. Zamknęła oczy i gdy wyczuła, że

została sama, dała upust łzom.

Płakała aż do momentu zaśnięcia.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Minęły trzy dni, zanim Marlee mogła zadzwonić do Jerome'a. Noga bolała ją

tak bardzo, że prawie cały ten czas spędziła w łóżku, śpiąc.

Tego dnia jednak wstała i czuła się lepiej niż kiedykolwiek. Zdawało się, że

gorączka wreszcie minęła.

Choć jej stan fizyczny polepszył się, psychiczny znacznie pogorszył.

Wszystkiemu był winien Danc1er. Kiedy go widywała, a zdarzało się to rzadko,

miała ochotę potrząsnąć nim tak, żeby zadzwoniły mu zęby. Jednocześnie

marzyła o wtuleniu się w jego ramiona i błaganiu, aby się z nią kochał.

Nie chciała mu pokazać, jak bardzo ją rani, trzymając się od niej z dala.

Wiedziała, dlaczego to robił. Dręczyły go wyrzuty sumienia. Widziała to w jego

oczach. To go jednak nie usprawiedliwiało. Marlee sądziła, że powinni omówić

ten problem i znaleźć jakieś rozwiązanie.

- Tak, a świnie zaczną latać - mruknęła, gasząc światło w sypialni i

przemykając się do kuchni.

background image

- O, dzień dobry -powiedziała Connie, wstając zza stołu i nalewając kawę do

filiżanki. - Wyglądasz jak nowo narodzona.

Marlee cmoknęła ją w policzek.

- I czuję się podobnie. Wydaje mi się, że wreszcie zdrowieję i po ukąszeniu, i

po infekcji.

Connie uśmiechnęła się z ulgą.

- To cudownie, kochanie. - Uśmiech zniknął. - Ale jestem egoistką i

chciałabym zatrzymać cię tu jak najdłużej.

- Och, Connie, zawsze lubiłam przyjeżdżać do domu.

- Oczywiście, skarbie. Nie cieszyłabym się, gdyby było inaczej.

- Jerome mówi, że z każdym dniem nieobecności coraz więcej tracę.

- Rozumiem to, ale ... - Connie przerwała i machnęła ręką. - Nie zwracaj na

mnie uwagi. Po prostu bardzo się cieszę, że tu jesteś.

Marlee uśmiechnęła się.

- Co powiesz na piknik ze mną?

- Kochanie, to bmni cudownie, ale wybieram się dziś na lunch do klubu.

Może Danc1er zechce ci towarzyszyć. Ostatnio coś go dręczy. Czy

przypadkiem nie pokłóciliście się? Nie chcę się wtrącać, ale przypominacie

dwóch bokserów, gotowych do walki. - Westchnęła. -Chodzi o pieniądze,

prawda? Odmawia ich wydania?

Marlee odwróciła wzrok, zbyt zaskoczona, żeby cokolwiek odpowiedzieć.

Odkąd kochała się z Danclerem, nawet nie pomyślała o pieniądzach. Jerome też

o nich nie wspomniał, może dlatego, że opowiedziała mu o ukąszeniu węża.

Connie była spostrzegawcza i nie dałaby się długo oszukiwać. Na szczęście

Marlee miała wkrótce wyjechać. T o najlepsze rozwiązanie. Zadrżała na myśl o

reakcji Connie, gdyby przypadkiem poznała prawdę o niej i Danclerze.

- Kochanie, źle się czujesz? - zapytała macocha.

Marlee uśmiechnęła się z przymusem i wypiła łyk kawy.

- Nie. Wszystko w porządku.

background image

- W takim razie weź sobie coś z lodówki. Jest tam

smażony kurczak, owoce i chyba trochę sałatki ziemniaczanej, jeśli Dancler nie

zjadł wszystkiego.

- Wystarczy mi wino, ser i krakersy.

Connie wstała.

- Muszę iść. Do zobaczenia wieczorem. - Przy drzwiach odwróciła się. -

Kiedy chcesz wyjechać?

Marlee nie namyślała się długo.

- Chyba pojutrze. Zdecyduję o tym jutro, po wizycie u lekarza.

Connie skinęła głową i wyszła.

Westchnąwszy, Marlee wstała i zaczęła przygotowywać się do pikniku. Kiedy

spakowała wiklinowy kosz, wyjrzała przez okno. Dzień nie mógłby być

przyjemniejszy, szczególnie po ostatnich deszczach. Z jakiegoś powodu

zapragnęła spędzić go nad stawem.

Postawiła kosz na stole i weszła do pokoju. Związała włosy w koński ogon.

Miała na sobie zielone szorty i koszulkę w tym samym kolorze, gdyż liczyła na

upalny dzień. Ponieważ nie chciała się opalić, pomyślała, że może powinna się

przebrać.

- Nie - powiedziała głośno.

Staw znajdował się w cieniu, nawet w najbardziej słoneczne dni. Wyszła z

pokoju, wzięła kosz i ruszyła w stronę stawu.

Marlee leżała na materacu, napawając się panującym wokół spokojem. Nad

wodą wisiała przejrzysta mgła. Liście wysokich, majestatycznych drzew poru-

szały się na lekkim wietrze.

Choć wyspała się w nocy, czuła, że opadają jej powieki. Obudziła się godzinę

później. Nie prze jmowała się drzemką. Przyszła tu, żeby odpocząć i pomyśleć,

znaleźć jakiś sposób na swoje kłopoty.

- Czy to prywatne przyjęcie?

background image

Usiadła gwałtownie. Dancler stał przy brzegu materaca i patrzył na nią.

Spojrzała mu w oczy i zadrżała. W tej chwili uświadomiła sobie prawdę, ukrytą

do tej pory w głębi serca. Kochała go. Zakochała się w swoim przybranym

bra.cie.

Chciała wykrzyczeć głośno swoje uczucia, ale nie ośmieliła się. Nie

wiedziała, co myśli o niej Dancler, poza tym, że jej pożąda. Pożądanie nie

musiało równać się miłości. W jego oczach widziała coś, czego nie umiała

zinterpretować. Dawało jej to nadzieję·

-' Takie przyjęcia nigdy nie są zabawne - powiedziała jednym tchem.

.Na chwilę odwrócił wzrok. Wygląda okropme, pomyślała, jakby za dużo

wypił poprzedniego dnia .. A może tak było.

Uklękła i znów popatrzyli na siebie. Wreszcie panujące milczenie zagłuszył

świergot ptaków. Dancler odchrząknął.

- Musimy porozmawiać.

Wiedziała, ile kosztuje go to stwierdzenie.

- W takim razie dlaczego mnie unikałeś? - zapytała załamującym się głosem.

- Myślałem, że uda mi się to przełamać - przyznał niskim, chrapliwym

głosem. - Myślałem, że jeśli będę trzymał się od ciebie z daleka, jakoś pogodzę

się z tym, co zaszło. - Przerwał i westchnął głęboko. - Ale to nie pomogło. To,

że jestem przy tobie i nie mogę cię dotknąć, sprawia mi niewyobrażalne

cierpienie.

- Och, Dancler, czuję się tak samo. Myślałam ... że tego żałujesz, że

nienawidzisz mnie za ...

- Nie! Nienawidziłem siebie za to, że straciłem panowanie nad sobą.

- Tylko dlatego, że cię do tego zmusiłam - powiedziała drżącym głosem.

Rysy jego twarzy złagodniały.

- Och, skarbie, nie zmusiłaś mnie. Pragnąłem cię, pragnąłem kochać się z tobą

więcej razy, niż mogę zliczyć.

~arlee przełknęła głośno ślinę, czując dziwną słabosc.

background image

- Och, Danc1er.

Opadł na kolana i przyciągnął ją do siebie. Gdy ich serca zaczęły bić

spokojniej, położył ją na materacu i pocałował.

Marlee napawała się smakiem jego ust i dotykiem rąk, ale to jej nie

wystarczało. Pragnęła, żeby się z nią kochał.

Wyznała to.

- Tutaj? - upewnił się Dancler.

- Tak, tutaj.

- Och, Marlee, przysięgam, że dam ci spokój

i pozwolę odejść z mego życia; ale nie uda mi się to, jeśli jeszcze raz będę się z

tobą kochać.

- Dancler, nie wiesz, że cię kocham i nie chcę, żebyś pozwolił mi odejść?

- Kochasz mnie? - zapytał szeptem.

- Tak - potwierdziła ze łzami w oczach .

. - Ja też cię kocham.

- Udowodnij mi to - poprosiła. Nie potrzebował zaproszenia. W ciągu kilku

sekund pozbyli się ubrań i leżeli na materacu. Wargi Danclera spoczęły na jej

ustach.

- Masz niezrównany smak - mruknął. - I zapach. Kąsała jego ramię i pieściła

je językiem.

- Ty tęż masz doskonały smak. Trochę słonawy, ale uwielbiam go.

Wyciągnął spinkę z jej włosów i przeczesał je palcami, patrząc na jej ciało.

Marlee oddawała hołd jego ciału dłońmi. Pieściła jego brzuch, pępek, a w końcu

wzięła w dłoń jego męskość.

- Marlee - westchnął.

Pochyliła się i zastąpiła dłoń ustami. Chciała mu udowodnić, jak bardzo go

kocha.

- Och! - wykrzyknął, nie protestując. Wkrótce jednak położył ręce na jej

ramionach i nakłonił do spojrzenia w oczy. -Już nie. - Pociągnął ją na materac.

background image

Marlee objęła go za szyję i przyciągnęła bliżej. Jego wargi pieściły jej piersi,

ssąc i kąsając sutki. Kiedy wyczuł, że jest już gotowa, uniósł ją nad siebie.

Wszedł w nią głęboko, ujął jej piersi w dłonie.

Zaczęli poruszać się i równocześnie doświadczyli rozkoszy.

- Kocham cię - powiedział Dancler ochrypłym głosem.

- I ja cię kocham.

Przytulili się do siebie i łzy, płynące po ich policzkach, zmieszały się.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Leżeli objęci do chwili, gdy ich oddechy i uderzenia serc wróciły do

normalnego rytmu. Dancler nie był w stanie nic powiedzieć. Po wyznaniach

miłości tulenie Marlee w ramionach całkiem mu wystarczało.

Mimo to nie patrzył na świat przez różowe okulary. Choć było im ze sobą

wspaniale, problemy dopiero się zaczynały. Narastało w nim poczucie winy.

Wykorzystał Marlee. Z drugiej strony Marlee była przecież dorosłą kobietą,

zdolną do podejmowania decyzji.

Opanowała go myśl o trwałym związku, lecz wydawał się on niemożliwy.

Zadrżał z obawy i umocnił w swoim postanowieniu. Nie zamierzał z niej

zrezygnować. Kochała go i musiał zrobić wszystko, żeby o tym pamiętała.

Westchnął z ulgą.

" Marlee poruszyła się i przesunęła stopą po jego nodze. Drgnął, czując się tak,

jakby jego podbrzusze poraził prąd. Odsunęła się i spojrzała na niego z uśmie-

chem.

- Lubisz to, prawda?

Pochylił się nad nią i złożył pocałunek na jej wargach.

- Jesteś czarownicą, wiesz o tym?

background image

- Czarownicą, która oszalała na twoim punkcie - szepnęła Marlee.

- Spodziewam się, że lada moment obudzę się

spocony w łóżku i okaże się, że to był sen.

Obrysowała palcem jego dolną wargę. - Ja też. Ale to nie jest sen.

- Dzięki Bogu. - Przytulił ją mocniej i po chwili

dodał: - Wiem, że nie bierzesz pigułek. - Masz rację - westchnęła.

- Powinienem był o tym pomyśleć, ale kiedy jestem

przy tobie, tracę rozum.

- Ja też. - Spojrzała na niego z miłością. Jęknął i przyciągnął ją bliżej.

- Co teraz? - spytała.

Usłyszał nutę niepewności w jej głosie i choć podzielał to uczucie, nie okazał

go. Musieli coś wymyślić. Wiedział jednak, że miłość nie musi oznaczać

całkowitego oddania. Przypomniał sobie miłość Mar100 do jej pracy.

- Ty mi to powiedz - odpowiedział w końcu.

- Wiem, co myślisz o swojej pracy.

- Zależy mi na niej.

Poczuł ucisk w żołądku.

- Nie musisz mi tego tłumaczyć. Pamiętam, jak wyśmiewałem się z niej

kiedyś, do tego stopnia, że miałaś ochotę dać mi w łeb kijem baseballowym.

Mam rację?

- Właściwie myślałam o kopnięciu cię w inne

miejsce.

Udał zaszokowanego.

- Marlee Bishop, powinnaś się wstydzić.

- Może kij baseballowy byłby lepszy. Może wbiła-

bym trochę rozumu do tej twojej twardej głowy.

Zaśmiał się głośno.

- Wiesz, jak dawno nie słyszałam twojego śmiechu? Spoważniał.

background image

- Do twojego powrotu nie miałem zbyt wiele okazji do śmiechu. Potem byłem

zdenerwowany, gdyż pragnąłem cię, a wiedziałem doskonale, że nie mogę cię

mieć.

- Wygląda na to, że nie wiesz wszystkiego.

- Kocham cię - wyznał. - Nigdy nie mówiłem tego

innej kobiecie.

- Och, Dancler. - Uniosła głowę i pocałowała go w usta. - Ja też cię kocham.

Chyba zawsze cię kochałam.

- A co z Jerome'em? - Nie udało mu się ukryć zazdrości i niepokoju. Jego głos

zadrżał.

- Właściwie zawsze był tylko przyjacielem, nikim więcej.

- Kocha cię - stwierdził rzeczowo Dancler.

- Tak mu się wydaje. Jest oddany swojej pracy

bardziej, niż mógłby oddać się jakiejkolwiek kobiecie. - A więc chcesz

pożyczyć mu pieniądze?

- A ty wciąż uważasz, że to zły pomysł?

- W obecnej sytuacji gospodarczej na pewno. Wy-

obrażam sobie, że konkurencja jest ostra. - To prawda.

- A więc jeszcze raz: chcesz go wspomóc?

- Nie wiem.

Dancler nie drążył tematu. Nie chciał zepsuć. uroczego dnia.

- Nigdy nie opowiadałaś mi o swojej pracy.

- Nie ma o czym opowiadać, poza sprawami za-

kulisowymi.

7" Każda praca ma swoje złe strony.

- Nie miałam złudzeń. Praca modelki jest wyczerpująca i okrutna, dlatego

dostajemy tak wysokie pensje. Wiadomo, że w zawodzie liczą się· głównie

młode, energiczne kobiety. Starsze, mądrzejsze zmuszone są do odejścia, co ja

uważam za błąd. Nigdy nie można być pewnym tego, co zdarzy się następnego

background image

dnia. - Musisz kochać swoją pracę, skoro to wytrzymujesz.

- Kocham.

Dancler spojrzał w jej rozświetlone oczy i zadrżało mu serce. Nigdy nie

poświęciłaby dla niego kariery, choć nie prosiłby jej o to, ale ...

- I jeżeli się czegoś nauczyłam - ciągnęła, wyrywając go z zamyślenia - to

cierpliwości. Komu jej brakuje, ten ma kłopoty od samego początku. Ta gra

polega na czekaniu: na fotografa, na obiecującego klienta, często za drzwiami na

przystosowanie świateł. - Uśmiechnęła się figlarnie. - I cały czas wymaga się od

nas spokoju i pełnej współpracy.

Pochylił się i pocałował ją w nos.

- Ty i współpraca? Może. Ale spokój? Nigdy w życiu.

- Muszę przyznać, że w tej dziedzinie osiągnęłam

wysokie wyniki.

Prychnął i wyszczerzył zęby. - Skoro tak twierdzisz.

Dała mu kuksańca i już poważnie zapytała: - A co z twoją pracą?

-' Mówisz o wyrobie siodeł?

- Nie.

_. Zapomnij, że kiedykolwiek byłem łowcą nagród.

To już historia.

- Dlaczego to porzuciłeś i wróciłeś do domu? Wiem, jak bardzo cenisz

wolność. - Przerwała i gdy znów się odezwała, sprawiała wrażenie, jakby

starannie dobierała słowa. - Wiem, że coś się stało, coś strasznego, ale ...

Dancler patrzył w niebo, na jego twarzy malowało się napięcie.

- Nie chciałbym o tym mówić. Wciąż gnębi mnie poczucie winy, choć

uwolniono mnie od zarzutów.

- Co się stało? - zapytała cicho Marlee.

- Ścigałem w Houston zbiega. Wskoczył do auto-

busu, ja oczywiście za nim. Kiedy mnie zobaczył, chwycił małą dziewczynkę z

sąsiedniego siedzenia i przystawił jej nóż do gardła.

background image

- Och, nie.

- Dalej było jeszcze gorzej. Już prawie go przeko-

nałem, żeby ją puścił, ·;kiedy mała spróbowała się wyrwać. Szaleniec wpadł we

wściekłość i ranił ją.

- Okropne! Co zrobiłeś?

- Zastrzeliłem sukinsyna. - Jego głos był zimny,

tak samo jak spojrzenie.

- Och, Dancler, to straszne. - Dotknęła go, jakby chciała przejąć na siebie

cząstkę jego bólu.

- Dzięki Bogu dziecko przeżyło i ma tylko bliznę jako wspomnienie tego

zdarzenia. Moje blizny są, niestety, głębsze i chyba już nigdy się nie zagoją.

- Connie mówiła, że lubiłeś tę pracę.

- To prawda. Wiązała się z ryzykiem, ale były

w niej i zabawne zdarzenia. Raz dostałem w głowę patelnią·

- Żartujesz.

- Nie. Innym razem ścigałem po ulicy nagiego

faceta.

- Zmyślasz.

- Nie, skarbie. Niektórzy ze zbiegów mają nie po

kolei w głowach.

Objęła go i przyciągnęła bliżej.

- Gdyby nie ten wypadek, nie bylibyśmy razem.

- .A jesteśmy? - zapytał i zdawało mu się, że czeka całą wieczność na

odpowiedź.

- Chcesz tego?

Spojrzał jej prosto w oczy.

- Bardziej niż czegokolwiek na świecie.

- W takim razie masz mnie.

- Na jak długo?

background image

- Czy całe życie to wystarczająco długo?

- Kochanie, nie mów tak, jeśli masz zamiar ze mnie

żartować. Ja ...

- Kocham cię, Dancler.

- A co z twoją karierą?

- W tej chwili ty jesteś moją karierą.

Oddychał z trudem.

- Czy w takim razie zostaniesz na ranczo i po-

ślubisz mnie?

Zarzuciła mu ręce na szyję.

- Myślałam, że nigdy mnie o to nie poprosisz.

'- Och, Marlee - szepnął załamującym się głosem, pochylając się i pieszcząc

językiem jej sutki.

Jęknęła i przytuliła go mocniej. Później leżeli w milczeniu, poznając swoje

ciała, jak gdyby byli ze sobą po raz pierwszy.

Kiedy się kochali, zapadł półmrok i nad· stawem opadła mgła.

Dwa tygodnie później Marlee szczypała się od czasu do czasu, żeby się

upewnić, iż nie śni. Jednak ich wyznania miłości i przysięgi były prawdziwe.

Postanowili na razie trzymać swoje plany w tajemnicy, nawet przed Connie.

Głównym powodem był strach przed jej reakcją, ale były też inne. To, co czuli

do siebie, było zbyt cenne i zbyt intymne.

Marlee wiedziała, że jeśli poddaje się analizie coś pięknego, ta rzecz nagle

traci urok. Nie chciała, aby ludzie zrobili to zjej związkiem z Danclerem.

Krytyka ze strony rodziny i przyjaciół wydawała się niemal pewna.

Nie miało to jednak wpływu na sposób, w jaki spędzali razem czas. Kochali

się w lesie więcej razy, niż Marlee mogła zliczyć. Gdy Connie wyjechała na

kilka dni do siostry, spali w tym samym łóżku.

T o były najszczęśliwsze chwile życia Marlee, choć poślubienie Danclera i

background image

zamieszkanie na ranczo oznaczały rezygnację z kariery modelki.

Jedyną ciemną chmurą na pogodnym niebie było nieoczekiwę.ne pojawienie

się Jerome'a. Właśnie wrócili z Danclerem z objazdu pastwisk i przed domem

zobaczyli samochód. Dancler chciał powiedzieć intruzowi, żeby się wynosił, ale

Marlee uspokoiła go mówiąc, iż winna jest Jerome'owi przynajmniej jakieś

wyjaśnienie.

Nie spodobało mu się to, ale nie protestował. Kiedy weszła na ganek, Connie

zostawiła ich samych. Przez kilka sekund panowała kompletna cisza. - Jak się

czujesz? - zapytał w końcu Jerome, pochylając się i całując ją w policzek.

Zauważył, że odwróciła twarz, i zmarszczył brwi.

- O wiele lepiej.

- W takim razie mogę liczyć na twój powrót w tym

tygodniu? Nie musiałbym przyjeżdżać, ale nie odpowiadałaś na moje telefony.

Marlee zaczerwieniła się.

- Przepraszam. Byłam zajęta.

- To nie jest wyjaśnienie - odparował.

Usiadła na huśtawce. Jerorne zrobił to samo.

- Dalej pracuję nad naszym przedsięwzięciem, ale muszę przyznać, że nie

jestem pewien sukcesu. Zniknęłaś tak dawno.

- Nie liczyłam na sukces. Zresztą teraz nie ma to znaczenia.

- O czym, u diabła, mówisz?

Marlee westchnęła i spojrzała mu w oczy. - Jerome, nie wracam do

pracy. . Otworzył usta ze zdumienia.

-Co?!

- Uspokój się! Connie cię usłyszy.

Jerorne zacisnął wargi.

- Dancler poprosił mnie o rękę i przyjęłam jego oświadczyny.

- Wielki Boże, zwariowałaś?

- Nie - odpowiedziała ostro. - Ale gdyby nawet,

background image

nie powinno to cię obchodzić. - Co z pieniędzmi?

- Jeszcze się nie zdecydowałam, ale Dancler chyba

mi je da.

- Na pewno - rzucił drwiąco. - Przecież wlazł ci do łóżka.

- Zamknij się! Nic nie rozumiesz. - Starała się zapanować nad gniewem.

Wiedziała, że Jerorne jest zdenerwowany. - Słuchaj, może lepiej wyjedź stąd.

Pojawię się w mieście wkrótce, żeby pozałatwiać różne sprawy, zlikwidować

apartament i tak dalej. Wtedy porozmawiamy.

Jerorne wstał i wsadził ręce do kieszeni. .

- Wyjadę, ale nie odczepię się od ciebie tak łatwo.

Jesteś mi coś winna, Marlee. Poza tym masz talent i możesz znaleźć się na

szczycie. Nie pozwolę ci tego zmarnować.

- Tracisz czas, Jerome.

- Zobaczymy - rzucił i zeskoczył z ganku. Roz-

mowa miała miejsce tydzień temu, ale Marlee starałasię nie pamiętać o niej.

Miała ważniejsze rzeczy na głowie, na przykład plany przebudowy domu.

Kiedy postanowili się pobrać, Dancler zaczął rozważać kwestię mieszkania.

Chciał zostać w domu

i zachować też trochę prywatności. Rysowali różne plany, uwzględniając osobne

mieszkanie dla Connie.

Właśnie siedzieli przy stole kuchennym, próbując

wybrać najlepszy plan.

Dancler rzucił ołówek i przeciągnął się. - Boże, jaki jestem

zmęczony.

- Za długo pracowałeś dziś w sklepie.

- Wiem. - Uśmiechnął się. - A nadmiar pracy

ogłupia.

Przechyliła głowę.

- Też tak słyszałam.

background image

- Może powinniśmy coś na to poradzić?

- Może.

- Chcesz usiąść mi na kolanach?

- I co wówczas zrobisz? - zapytała bezwstydnie.

Ożywił się.

- Na początek mógłbym rozpiąć spodnie, a ty zdjąć figi ... - Przerwał i

uśmiechnął się lubieżnie. - Wiesz, o co chodzi?

- Och, doskonale. - Zmarszczyła nos. - Johnie

Dancler, jesteś świntuchem. - Nie lubisz mnie za to?

- A jak myślisz?

Jego błękitne oczy płonęły.

- Myślę, że lepiej będzie, jeśli pozwolisz mi się zaraz

sobą zająć.

- A jeśli wejdzie Connie?

- Do diabła, zapomniałem, że mama już wróciła.

Marlee oblizała wargi.

- Może później wymkniemy się na huśta,:"kę. Uniósł brwi.

- Proszę, proszę, panno Bishop. I to pani wyzywa mnie od świntuchów.

Kopnęła go w kostkę.

- Zapłacisz mi za to.

.;.... Liczę na to, mała - rzucił chrapliwym głosem. W milczeniu popatrzyli

sobie w oczy.

- No, no, co za przyjemny widok.

Drgnęli, odwrócili się i spojrzeli na Connie, stojącą w drzwiach kuchni.

- Connie - westchnęła Marlee, zerkając na Danclera. Zdawało jej się, że

zbladł.

Connie wyglądała na zmieszaną.

- Co tu się dzieje? - Spojrzała na papiery rozłożone na stole.

Zapadło niezręczne milczenie .

background image

- W porządku, widzę, że coś knujecie . O co chodzi ? Nie wyjdę, dopóki się

do wszystkiego nie przyznacie .

Marlee serce podeszło do gardła na myśl o tym, że miałaby powiedzieć

macosze, iż zamierza poślubić jej syna. Spojrzała błagalnie na Danclera .

Dancler odchrząknął

- Mamo, lepiej usiądź .

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Connie zignorowała słowa Danclera i wpatrywała się w Marlee.

. -Kochanie, wyglądasz tak samo jak w dzieciństwie, kiedy przyłapywałam cię

na czymś, czego nie powinnaś

robić.

.

Dancler odchrząknął, zerwał się z krzesła i podsunął Connie drugie.

- Mamo, usiądź, proszę.

- Och, synu, skoro tak nalegasz, to czuję, że macie

kłopoty. - Connie skrzyżowała ramiona na piersiach i uśmiechnęła się. - Jeśli ci

to nie przeszkadza, wolę stać.

Dancler wzruszył ramionami, zerknął na Marlee i wrócił na swoje miejsce.

Marlee ciągle brakowało słów. Bała się reakcji Connie. Teraz, gdy nadszedł

właściwy moment, zabrakło jej odwagi. Intuicyjnie przeczuwała, że Connie nie

będzie uszczęśliwiona i uzna, iż oboje stracili rozum. Macocha była typową

mieszkanką niewielkiego miasteczka, gdzie sąsiedzi i ich opinia bardzo się

liczyli. Tu sąsiedzi byli przyjaźni i interesowali się potrzebami bliźnich. I lubili

plotki.

- No, czekam. Nie mów mi, że zacięły ci się szczęki. Dancler zachichotał, ale

Marlee zmusiła się tylko do lekkiego uśmiechu.

background image

- Mamo, co byś powiedziała, gdybyś dowiedziała się, że nam z Marlee bardzo

na sobie zależy?

- Tak powinno być, na litość boską. Jesteście rodzeństwem.

Serce Marlee przestało bić~ Jej obawy rosły. Nie odważyła się spojrzeć na

Danclera, ponieważ bała się tego, co może zobaczyć w jego oczach. Wiedziała,

że nie chciał martwić matki. Connie zaliczała się do twardych kobiet, wiele w

życiu przeszła. Marlee chciała uczynić jej życie lżejszym, a nie cięższym. Ale

przecież ona i Dancler mieli prawo do szczęścia.

- Mamo, daj spokój - powiedział Dancler. Potarł czoło i spojrzał na nią.

- Dobrze, słucham.

Marlee przenosiła wzrok z jednego na drugie. Nie mogła zdecydować, co

Connie knuje i czy celowo udaje, że niczego się nie domyśla.

. - Marlee i ja kochamy się i chcemy się pobrać.

Connie przycisnęła dłonie do ust, jakby poczuła mdłości. Dancler przyglądał

się jej ze stoickim spokojem. Marlee gwałtownie chwytała oddech, ciągle nie

będąc w stanie wykrztusić słowa. Napięcie stało się nie do zniesienia.

Nagle Connie zaśmiała się głośno, klasnęła w ręce i krzyknęła:

- Alleluja!

Marlee drgnęła zaskoczona, Dancler ze zdumienia otworzył usta. Patrzyli na

Connie, oszołomieni. Sprawiała wrażenie, jakby wygrała na loterii milion dola-

rów.

- Nie mogę uwierzyć ...

- że nie jestem zła? - przerwała dziewczynie Con-

nie. - Oczywiście, że nie. Jestem zachwycona. Jak mogliście myśleć inaczej?

Dancler odsunął krzesło i wstał. Teraz był już spokojny i oczy błyszczały mu z

radości. Podszedł do matki i uścisnął ją.

- Danc1er! - krzyknęła, kiedy podniósł ją i zaczął się z nią obracać.

Marlee wiedziała, że macocha to uwielbia. Jej policzki zaróżowiły się, a w

oczach, takiego samego kolorujak u syna, pojawił się identyczny błysk. Dancler

background image

postawił ją na podłodze i oboje spojrzeli na Marlee.

- Masz zamiar tam siedzieć? - zażartował Danc1er. Marlee uśmiechnęła się

p.rzez łzy. Obserwowanie w tej chwili dwójki ludzi, których kochała

najbardziej, odebrało jej siły.

- Chyba jestem za słaba, żeby się ruszyć. Mimo to wstała i uścisnęła

Connie.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo i od jak dawna modliłam się o taki dzień jak

ten - powiedziała Connie ze łzami w oczach.

Marlee potrząsnęła głową.

- Miałam cichą nadzieję, że tak zareagujesz, ale

prawdę mówiąc, nie byłam pewna. - A dlaczego nie?

- Po pierwsze, co powiedzą sąsiedzi?

- Kogo to obchodzi?

Marlee spojrzała na Danc1era, chcąc zobaczyć jego reakcję. Mrugnął i uniósł

kciuk w górę. Zachowywali się jak dzieci, ale kto by się tym przejmował? T o

była . chwila warta zapamiętania.

- Na pewno nie mnie. - Marlee wypuściła Connie z objęć i stanęła przy

Danclerze. Przyciągnął ją do siebie. - Nigdy nie przejmowałam się plotkami.

- Wstydź się - powiedziała Connie z uśmiechem.

- A teraz nie trzymajcie mnie w niepewności. Jak do

tego doszło?

Przez następnych kilka minut siedzieli przy kuchen nym stole, pijąc kawę i

piwo. Marlee i Dancler opowiedzieli Connie o większości zdarzeń, ktÓre miały

wpływ na ich decyzję. Ominęli tylko najbardziej intymne.

Kiedy skończyli, Connie potrząsnęła głową ze zdumieniem.

- Muszę uczciwie przyznać, że nie miałam najmniejszego pojęcia, co się

dzieje. Widziałam tylko, że oboje chodzicie jak chmury gradowe. Myślałam, że

dalej kłócicie się o pieniądze.

- Tak było - przyznał Danc1er. - Pieniądze to tylko pretekst. Istniała inna

background image

przyczyna naszych kłótni.

Connie zaśmiała się, Marlee uniosła oczy do nieba. - Mamo, co byś powiedziała

na przebudowanie domu?

- Jestem za.

- W porządku, więc przejdźmy do szczegółów - rzucił Dancler, biorąc do ręki

ołówek.

Pół godziny później plan mieszkania Connie został jednogłośnie

zatwierdzony.

Connie wstała od stołu akurat w chwili, gdy zadzwonił telefon.

- Odbiorę - powiedziała. - To na pewno ktoś z klubu ogrodniczego.

Szykujemy wielkie przedsięwzięcie.

Jednak kiedy uniosła słuchawkę, spoważniała i wyciągnęła ją w stronę

Marlee. - To do ciebie. Jerome.

Marlee jęknęła, a Dancler zaklął.

- Powiedz mu, że jest zajęta - powiedział z gniewem.

- Nie, porozmawiam z nim. Jestem mu winna chociaż tyle.

.

Twarz Danclera zachmurzyła się, ale nic nie powiedział.

- Ustalcie to między sobą - stwierdziła Connie.

- Miałam ciężki dzień i muszę iść do łóżka. - Położyła

słuchawkę na stoliku, pocałowała ich oboje i podeszła do drzwi. - Jutro uczcimy

wasze zaręczyny.

Nie patrząc na Danclera, Marlee podniosła słucha-

wkę i powiedziała: - Cześć, J erome.

Zaczął mówić jak nakręcony.

- Hej, zwolnij. Nic nie rozumiem.

Z każdym usłyszanym słowem oczy Marlee robiły się coraz większe.

- Zadzwonię do ciebie - powiedziała pełnym radości głosem.

Odłożyła słuchawkę i spojrzała na Danclera. Wyglądał tak, jakby otrzymał

niespodziewany cios. Jego oczy płonęły.

background image

Zadrżała. Wierzyła, że potrafi czytać w jej myślach. - O co chodzi? - zapytał

głosem pozbawionym emocji.

Spojrzała w okno. Słońce było nisko i już tak nie

paliło.

- Marlee!

Oprzytomniała, słysząc surowy ton.

- Odpowiedz-zażądał. - Wyglądaszjak nieobecna

duchem.

- Mniej więcej tak się czuję.

- Czego chciał ten mięczak?

- Nie nazywaj go tak.

- W porządku. A więc, czego chciał Jerome? - za-

pytał drwiąco.

- On ... udało mu się nawiązać współpracę z największymi projektantami.

- No i?

- Gwarantuje mi posadę najlepszej modelki, co zgodnie z jego zapewnieniami

przyniesie mi kontrakt na reklamę najlepszych kosmetyków.

-Rozumiem.

- Nie wydaje mi się.

- Masz rację - powiedział rzeczowo. - Nie rozu-

miem.

Marlee nie była pewna, czy ona sama wszystko rozumie. Nieoczekiwane

wydarzenie wstrząsnęło nią. Nie wierzyła w taki sukces.

Poza tym postanowiła już, że zrezygnuje z dalszej kariery. Miała zostać na

ranczo z Danclerem, a nie uganiać się po całym świecie za ulotnym snem.

Dlaczego więc nie umiała pozbyć się dręczących "gdyby" i żyć jak zwyczajna

kobieta? Przecież właśnie się zaręczyła. Nic nie mogło tego zmienić. A może?

Krew przestała krążyć jej w żyłach.

- Jakie myśli kłębią się w twojej główce? - zapytał Dancler, patrząc na nią

background image

surowo.

- Nie jestem pewna. - Spojrzała na niego, szukając w jego twarzy czegoś,

czego nie umiała nazwać.

- Ale ja jestem. -w jego głosie brzmiał tłumiony gniew. - Powiedziałaś, że

zadzwonisz do niego później, tak?

- Tak.

- To wspaniale. To naprawdę wspaniale.

Zaczerwieniła się.

- Dancler, posłuchaj ...

- Nie, to ty posłuchaj. - Jego głos znów był

rzeczowy i ostry, jakby odzywał się do obcej osoby. - Prawda jest taka, że nie

jesteś w stanie odrzucić tej oferty.

- To ...

- Pozwól mi skończyć - przerwał ostro. - Chciałabyś spróbować, tak?

Serce Marlee biło jak oszalałe, jej twarz płonęła szkarłatnym rumieńcem.

- Tak, do cholery? - nalegał.

Otworzyła usta, chcąc zaprzeczyć, ale uświadomiła sobie, że Dancler ma

rację. Wpadła w panikę. Nie powinna tak myśleć. Już zdecydowała, co jest dla

niej ważniejsze. Nie mogła tak po prostu zmienić zdania. Zbyt wiele

ryzykowała. W grę wchodziła ich wspólna przyszłość.

A jednak Jerome oferował jej coś, czego zawsze pragnęła i o czym marzyła

tak bardzo, aż stało się to jej obsesją. Teraz, kiedy wreszcie jej marzenia mogły

się spełnić, musiała dokonać wyboru. Dlaczego? Czyż nie mogła odnosić

sukcesów i być żoną mężczyzny, którego kocha? Inne kobiety mogły.

- A więc co postanowiłaś? - zapytał Dancler po dłuższym milczeniu.

Licząc na to, że gotów jest przedyskutować z nią problem, rzuciła

pospiesznie:

- Ta oferta jest moją życiową szansą. Sesja zdjęciowa nie potrwa długo. -

Uśmiechnęła się z przymusem. - Możemy poczekać ze ślubem kilka tygodni.

background image

Kiedy to powiedziała, uświadomiła sobie, że już podjęła decyzję i zdecydowała

się zaryzykować, choćby po to, żeby udowodnić sobie, iż może to zrobić. - T o

nie będzie miało wpływu na naszą przyszłość, obiecuję. Nie pozwolę na to.

Dancler spojrzał na nią. Jego oczy pociemniały

i posmutniały.

- A co z następnym razem?

- Nie będzie następnego razu.

Zaśmiał się, ale nie był to śmiech wesoły.

- O, tak, będzie, i oboje o tym wiemy.

- Nieprawda. - W swoim głosie Marlee usłyszała nutę rozpaczy.

- I pewnego dnia nie wrócisz - ciągnął Dancler. .:.... To też wiemy.

Wyciągnęła rękę.

- Dancler, proszę, bądź rozsądny. Na litość boską, przecież nie uciekam od

ciebie.

- Według mnie to właśnie tak wygląda.

- Bzdura. Jesteś nietolerancyjny i niesprawiedliwy - zaprzeczyła.

- Nie bardziej niż ty.

Wzięła głęboki oddech. Zastanawiała się, jakie słowa mogą go przekonać, że

kocha go z całego serca i chęć kontynuowania kariery nie zmieni tego faktu. -

Kocham cię i wiesz o tym, ale to nie znaczy, że

muszę przestać żyć i porzucić marzenia. A może tak? - Nie - odpowiedział

zimno.

- W takim razie dlaczego ...

- Ponieważ nie wrócisz, do cholery. - Jego głos na moment załamał się. -

Stracę cię.

Twarz Marlee złagodniała, w oczach błysnęły łzy.

Podeszła do niego.

- Nieprawda - szepnęła, wyciągając rękę. Odsunął się.

- Nie. Nie dotykaj mnie. Drgnęła, jakby ją uderzył.

background image

- Dancler, proszę. Czy możemy o tym porozmawiać, znaleźć jakiś

kompromis?

Na chwilę zamknął oczy i westchnął głęboko. Kiedy spojrzał na nią, jego

spojrzenie było pozbawione wyrazu.

- Nie, nie możemy iść na kompromis. Nie w tej sprawie.

- A więc co proponujesz? - zapytała, drżąc.

- Jeśli wyjedziesz, możesz nie wracać.

- Nie ... nie myślisz tak.

- Och, tak. Nie chcę przeszkadzać ci w robieniu

kariery. Ani teraz, ani nigdy.

- W takim razie nigdy mnie nie kochałeś.

- Może masz rację - zgodził się i wyszedł z pokoju.

Marlee jęknęła, uniosła dłonie do twarzy i zagryzła palce. Czy to koniec? Po

prostu? Miała wrażenie, że za chwilę pęknie jej serce. Nie mogła się ruszyć.

Próbowała poradzić sobie z bólem przeszywającym jej ciało.

- Dlaczego, Dancler, dlaczego? - łkała.

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Marlee siedziała na balkonie i piła kawę. Po dwóch łykach odstawiła kubek.

Kawa nie smakowała jej, ale ostatnio nic jej nie smakowało.

Po południu umówiła się z lekarzem. Bała się tej wizyty, a zarazem nie mogła

się jej doczekać. Nie miała pewności, czy kiepskie samopoczucie spowodowane

jest chorobą, czy stresem. Sądziła, że w grę wchodzi to drugie. Poza tym dwa

tygodnie wcześniej skończyły się jej witaminy i to też mogło powodować.

uczucie ciągłego zmęczenia.

Westchnęła i spojrzała na krzewy hibiskusa porastające brzeg przystani.

background image

Zwykle ich widok podnosił ją na duchu, ale nie dziś.

Odwróciła się i zapatrzyła w przestrzeń. Musiała wyjść z depresji i żyć dalej.

Tylko jak? Od chwili wyjazdu z ranczo zadawała sobie to pytanie setki razy.

Czuła ucisk w gardle, ilekroć przypominała sobie Dancłera. Nie mogła

przestać o nim myśleć. Łzy również nie koiły bólu. Minęło sześć tygodni od

rozstrzygającej kłótni z Danclerem. Następnego ranka spakowała rzeczy i

wyjechała. Zal i gniew otępiły jej zmysły. Niestety, odrętwienie minęło i został

tylko ból, pulsujący i tępy, trwający dzień i noc.

Gdyby wiedziała, że Dancler zareaguje tak silnie, może nic by nie

powiedziała; jednak wątpiła w to.

Nigdy nie lubiła wykrętów. Zawsze była szczera i teraz zapłaciła za to utratą

ukochanego mężczyzny.

Udało jej się wrócić w koleiny dawnego życia bez większego wysiłku, ale

miała wrażenie, że wszystko się zmieniło. Urok i podniecenie gdzieś zniknęły.

Tęskniła za Danclerem, za dotykiem jego silnych ramion i głośnym

śmiechem. Ku jej zdumieniu, brakowało jej spokoju i ciszy zycia na ranczo.

Liczyła na to, że praca pozwoli zapomnieć o bólu, lecz stało się inaczej.

Zachowywała się jak robot i pracowała do granic wytrzymałości, pomimo fatal-

nego samopoczucia. Miała nadzieję znaleźć choćby namiastkę spokoju.

W pierwszym tygodniu pobytu w Houston rozważała powrót na ranczo i

obiecanie Danclerowi, że porzuci dla niego karierę mQdelki. Tylko duma i po-

czucie krzywdy powstrzymały ją. Każdy związek musiał opierać się na

zaufaniu. Nie wierząc jej, Dancler zranił ją głęboko, i tego nie mogła mu

zapomnieć.

,'j Connie również stanowiła problem. Tego dnia, gdy Marlee wyjeżdżała,

macocha błagała ją ze łzami w oczach o pozostanie i rozmowę z Danclerem.

- Nie możesz tak po prostu odejść - mówiła.

- Byliście tacy szczęśliwi, mieliście przed sobą przy-

szłość.

background image

- On mi nie ufa - odpowiedziała Marlee załamującym się głosem.

- Jeśli dasz mu jeszcze jedną szansę, zacznie myśleć rozsądnie, wiem o tym.

- Nie sądzę, Connie. Kocham go i zawsze kochałam, ale tak nie może być.

Musi mi ufać i rozumieć moje potrzeby.

- Myśl o twoim wyjeździe jest nie do zniesienia.

- Connie płakała, tuląc ją.

Marlee czuła się podle, ale nie miała wyboru i musiała wyjechać.

Weszła do pokoju. Kiedy znalazła to mieszkanie, bawiło ją urządzanie go i

nadawanie mu indywidualnego charakteru. Pokoje były słoneczne, idealne do

hodowania kwiatów.

Po długim dniu pracy Marlee nie czuła się tu jednak jak w domu. Było to po

prostu miejsce odpoczynku przed następnym dniem. Spojrzała na zegarek i

skrzywiła się. Jeśli zaraz się nie ruszy, wkrótce nie będzie miała pracy. Weszła

do sypialni.

-Byłaś fantastyczna!

Marlee uśmiechnęła się do Jerome'a, choć jej oczy pozostały smutne.

- Starałam się.

- Och, skarbie, zrobiłaś więcej: rzuciłaś ich na

kolana!

- Jesteś stronniczy.

- To prawda, ale jestem też twoim najsurowszym krytykiem. Liczy się jednak

coś, a raczej ktoś, inny: Ivan Courtier. Uwierz mi, zrobiłaś na nim wrażenie.

Ivan był jednym z najlepszych projektantów i nawet teraz Marlee nie mogła

uwierzyć, że zatrudnił ją jako modelkę. Pochlebiało jej to, ale nie mogła wy-

krzesać z siebie nawet iskierki entuzjazmu i podniecenia. Odgrywała swoją rolę

i widocznie to skutkowało.

- Och, li propos - rzucił Jerome. - Producent kosmetyków ograniczył swój

wybór do trzech dziewcząt. I zgadnij, co się stało?

background image

- Odrzucili mnie.

- Ha! Skądże znowu! Jesteś w finałowej trójce. Co powiesz na małą imprezę

dziś wieczorem?

- Dzięki, ale nic z tego nie będzie. Po trzech pokazach po południu nie będę w

stanie iść na przyjęcie.

Byli w hotelu "Warwiek" na trzydniowym pokazie, który sprowadził do

miasta wszystkich liczących się w świecie mody ludzi.

Jerorne zmarszczył brwi.

- Kiedy się od tego uwolnisz, Marlee? Kiedy wreszcie zapomnisz o tym

bezczelnym pastuchu? Słuchaj, on nie jest wart...

Oczy Marlee zabłysły.

- Daj spokój, Jerorne. Nie chcę o tym rozmawiać.

- W porządku, ale tracisz czas, myśląc o tym

prostaku.

Spojrzała na niego zimno.

- Moje życie osobiste nie powinno cię interesować. Jerorne zaczerwienił się i

zamilkł. Szybko zmienił

temat.

- Znalazłem sponsora dla agencji. Myślę, że powinnaś o tym wiedzieć.

Oczywiście, nadal możesz się do nas przyłączyć, jeśli chcesz. - Kąciki ust mu

opadły. - To znaczy, jeśli możesz zainwestować w to przedsięwzięcie swoje

pieniądze.

Marlee westchnęła.

- Z tym, co płaci mi Ivan, nie potrzebowałabym nikogo prosić o pieniądze.

Ale myślę, że nie zostanę twoją wspólniczką. Ty rób, co chcesz.

- Mam nadzieję, że nie będziesz tego żałowała.

- Ja też.

Powiedziała to szczerze. Od powrotu do Houston Jerorne był przy niej, choć

wiedziała, że. kieruje nim egoizm. Mimo to była mu wdzięczna za okazywaną

background image

troskę·

- Co powiedział lekarz?

- Wizytę mam dzisiaj.

- Nie czujesz się dobrze, prawda?

Nie była zdziwiona, że się tym tak interesuje.

Ostatecznie zainwestował w nią. Jako jej agent musiałby wziąć na siebie część

winy za nieudany pokaz, a tego nie mógłby znieść.

- Tak - przyznała szczerze. - Ale nie martw się, witaminy pomogą.

- Liczę na to - jęknął. - Nie możesz pozwolić sobie na kolejną przerwę w

pracy.

- Będę musiała, jeśli zaraz stąd nie wyjdziesz i nie

pozwolisz mi przygotować się do następnego pokazu.

Jerorne natychmiast ruszył ku drzwiom. - Do zobaczenia później.

Gdy wyszedł, zdjęła szlafrok i włożyła purpurowy jedwabny kostium.

Powstrzymywała się od płaczu. Gdyby tylko mogła zobaczyć Danclera ...

Doktor Walt Henderson uśmiechnął się do Marlee.

Odwzajemniła uśmiech, myśląc, że jego zachowanie to dobry znak. Spędziła w

jego gabinecie w szpitalu diagnostycznym dwie godziny. Została gruntownie

przebadana i teraz czekała na wyniki.

- Mam dla pani wiadomości. Liczę na to, że okażą się dobre.

Marlee zmarszczyła brwi.

- Chyba nie rozumiem. Czy chce pan powiedzieć, iż pozbyłam się infekcji?

Doktor skrzyżował ramiona na piersiach. Marlee siedziała na brzegu kozetki i

wpatrywała się w niego. - Jeśli wyniki krwi są prawidłowe, infekcja rzeczy-

wiście minęła.

- Wspaniale. Ostatnio jednak czułam się przemęczona.

- To dlatego, że jest pani w ciąży.

- Słucham? ...

background image

- Jest pani w ciąży. Dlatego tak się pani czuje, a nie

z powodu choroby.

Wargi Marlee rozchyliły się, ale nic się z nich nie wydobyło. Język przykleił

się do podniebienia, serce waliło jak młotem.

O Boże, co miała teraz zrobić?

- Marlee, czy mogę wejść?

Zmarszczyła brwi. I van Courtier był ostatnią osobą, jaką chciałaby teraz

widzieć. Śpiesząc się do lekarza, zostawiła na stoliku w garderobie biżuterię.

Nie zależało jej na niej, ale zależało na czasie. Powrót do hotelu był dobrym

sposobem na opóźnienie powrotu do domu, gdzie znów zostałaby sama ze

swoimi myślami.

Ciąża. Mimo zapewnień lekarza nie mogła uwierzyć, że ona i Danc1er

poczęli dziecko. Zakładała, że spóźniony okres spowodowany jest stresem i

chorobą. Powinna była to przewidzieć. Sądziła, głupia, że jej nie może się to

zdarzyć. Nie czuła się jednak załamana. Może nastąpi to później, kiedy

informacja na dobre dotrze do jej świadomości. Na razie myśl o urodzeniu

dziecka Danc1era uszczęśliwiała ją, niezależnie od tego, co mogło się stać z jej

karierą.

Najpierw chciała wskoczyć do samochodu, poje. chać na ranczo i oznajmić

Danc1erowi, że wkrótce zostanie ojcem. Głos rozsądku jednak stłumił ten

impuls. Nie miała pojęcia, jak mu to powiedzieć.

Teraz, słysząc ponowne pukanie do drzwi, zacisnęła wargi i uchyliła drzwi.

Ivan wszedł do garderoby. Patrzyła na niego, czekając na wyjaśnienia.

- Dziwię się, że jeszcze tu jesteś, skarbie.

Ivan Courtier był niskim, ciemnowłosym mężczyzną o szerokim uśmiechu,

białych zębach i ciemnych wąsikach nad górną wargą. Ubierał się nieskazitelnie

i miał wiele czaru, ale nie podobał się Marlee.

- Zapomniałam czegoś. Podkręcił wąsa.

background image

- Mm, widzę. Co byś powiedziała na wspólne

zjedzenie obiadu?

Zaskoczył ją. - Teraz?

- Oczywiście - odpowiedział z uwodzicielskim

uśmiechem.

- Och, przykro mi, ale nie mogę. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Z pewnością nie mówisz tego poważnie?

- Ależ tak.

Uśmiech zniknął. Mężczyzna podszedł bliżej, wyciągnął rękę i przesunął

palcem po jej ramieniu.

- Na pewno potrafię cię przekonać, żebyś zmieniła zdanie.

Marlee nie wiedziała, czy czuje większe obrzydzenie, czy złość.

- Nie sądzę - odpowiedziała zimno. - Jestem zmęczona i idę do domu. -

Wyminęła go i ruszyła w stronę drzwi.

Stanął przed nią.

- Radzę, żebyś zmieniła zdanie, skarbie. Na pewno mówiono ci, że nie warto

gryŹĆ ręki, która cię karmi. - Znów się uśmiechnął, zerkając na jej piersi.

Marlee z trudem pohamowała się przed spoliczkowaniem go, wyłącznie ze

strachu przed jego reakcją. Nie on pierwszy z jej pracodawców zachowywał się

w taki sposób, ale pierwszy jej groził.

- Proszę mnie przepuścić. Jestem zmęczona i chcę

iść do domu.

Nie wzruszała go jej odmowa.

- Jestem pewny, że możemy razem coś zrobić. Ślepa furia sprawiła, że w

pierwszej chwili Marlee

nie mogła wykrztusić ani słowa. Po chwili rzekła stanowczo:

- Zrozum to, Ivan. Nigdzie z tobą nie pójdę. Skrzywił się, lecz jego głos był

spokojny, gdy odezwał się, masując jej ramię:

- Wiesz, że mogę cię kimś zastąpić.

background image

Gwałtownym ruchem strąciła jego dłoń ze swego ramienia jak obrzydliwego

owada.

- Rób co chcesz, a na razie trzymaj ręce przy sobie.

- Ty dziwko! - prychnął. - Nie ujdzie ci to na

sucho.

- O tak, ujdzie, ponieważ odchodzę! Zaśmiał się.

- Nie mówisz poważnie.

- No to patrz. - Marlee odwróciła się i wyszła,

trzaskając drzwiami.

Później, w mieszkaniu, krążyła po pokoju. Nagle przystanęła. Co robi?

Dlaczego traci czas, myśląc o Ivanie? Ona potrzebuje Danclera. Położyła ręce

na jeszcze płaskim brzuchu i uśmiechnęła się. Wiedziała już, co powinna zrobić.

Rano wsiądzie w samolot i wróci do domu. Do domu i do Danclera.

ROWZlAL SIEDEMNASTY

Wyglądała przez okno, gdy samolot uniósł się w górę. Leciała do domu, do

Danclera.

Na chwilę zamknęła oczy. Hałas panujący w samolocie sprawił, że coś

przewracało się jej w żołądku. Po wzięciu kilku głębokich oddechów otworzyła

oczy. Żołądek uspokoił się i odetchnęła z ulgą.

Na razie miała szczęście. Doktor uprzedził ją, że będzie odczuwać nudności

rano i w nocy. Do tej pory nie miała takich dolegliwości.

Problemem było zmęczenie, spowodowane ciążą i pracą. Nie wiedząc jeszcze

o swym stanie, pracowała do granic wytrzymałości. Co prawda to już się skoń-

czyło, ale czuła narastającą panikę. Czy dobrze zrobiła, porzucając obiecującą

karierę i licząc na to, że Dancler da jej jeszcze jedną szansę?

background image

A jeśli jest już za późno? Jeśli Dancler jej nie zechce?

Może wpadnie we wściekłość na wiadomość o dziecku? Odsunęła te myśli i

starała się zachować rozsądek. I tak z powodu dziecka nie mogłaby pracować

jako modelka. Nie musiała jednak wracać do domu. Mogła zostać w Houston i

wejść w spółkę z Jerome'em, tak jak planowali.

Westchnęła, przypominając sobie plany sprzed kilku tygodni. Tyle się zdarzyło

w tak krótkim czasie. Musiała grać kartami, jakie rozdawano. Ostatecznie

przeżyła jakoś śmierć obojga rodziców dzięki Connie i Danclerowi.

Dander. Serce zaczęło jej bić szybciej. Czy zażąda od niej, żeby poddała się

zabiegowi? Ta myśl tak ją zaniepokoiła, że omal nie zwymiotowała. Jerome

domagał się właśnie tego.

Czuła, że powinna poinformować go o swoim stanie. Najpierw jednak

powiedziała mu o obrzydliwym zachowaniu się Ivana Courtiera.

- Mój Boże, Marlee, nie powinnaś się dziwić! Jesteś dużą dziewczynką, a

przynajmniej powinnaś za taką się

ouważać. Znasz reguły gry. Na pewno nie po raz pierwszy złożono ci taką

propozycję i nie po raz ostatni. - Tak, ostatni, bo rzucam pracę. Powiedziałam o

tym Ivanowi.

- Co zrobiłaś? - krzyknął, a potem zaczął się jąkać.

Jego twarz była tak czerwona, że zdawało się, iż za chwilę stanie w

płomieniach. - Nie wolno ci tego robić. - Podniósł słuchawkę telefonu. -

Zadzwoń do niego i przeproś, powiedz, że cierpisz na zespół napięcia

przedmiesiączkowego. Na Boga, powiedz mu co chcesz, ale powiedz!

Jak mogłam kiedykolwiek myśleć o dzieleniu życia z tym człowiekiem,

pomyślała Marlee. Obserwując zachowanie Jerome'a, uświadomiła sobie, że

nigdy go nie lubiła, nie mówiąc o kochaniu. Zobaczyła go takim, jakim był:

płytkim materialistą. Czy właśnie tak Dancler widział ją?

- Nie, nic mu nie powiem - odezwała się w końcu swym najspokojniejszym,

najchłodniejszym tonem.

background image

- Nie pozwolę ci zmarnować mojej ciężkiej pracy!

- Obawiam się, że nie masz wyboru. - Przerwała. -Jestem w ciąży, Jerome.

Wiem, że to nie ty powinieneś dowiedzieć się pierwszy, ale jestem ci to

winna.

J ego oczy zabłysły.

- Można temu zaradzić, wiesz. Mogę nawet zapłacić za zabieg, tym bardziej

że to jest dziecko tego pastucha.

Nie chciała go spoliczkować, ale zrobiła to. Głośny dźwięk rozległ się w

pokoju.

Jerorne westchnął, a potem jego oczy zwęziły się groźnie.

- Nie powinnaś była tego robić.

- Nieprawda. Powinnam była to zrobić dawno

temu. żegnaj, Jerome. Mimo wszystko życzę ci szczęśCIa.

Potem wyszła i nie czuła żalu, choć wiedziała, że za jakiś czas zatęskni za

pracą. N a razie co innego było ważniejsze. Uniosła rękę do brzucha. Musiała

myśleć o dziecku i o tym, jak przekonać Danclera, że go kocha i że wraca do

domu na zawsze.

Dancler zeskoczył z konia, podszedł do na wpół przewróconego płotu i

zacisnął na górnej części linę. Potem wskoczył na siodło.

- No, stary, zobaczmy, czy uda nam się wyrwać ten pal raz a dobrze.

Popędził konia, zerkając przez ramię. Wkrótce płot runął całkowicie.

Zatrzymał się, zdjął kapelusz i wytarł wierzchem dłoni pot z czoła. Zerknął w

niebo. Na tle błękitu nie rysowała się żadna chmura. Okrutne promienie paliły.

Podjechał do dębu i zsiadł z konia. Oparł się o drzewo, czując się tak, jakby

znalazł cień na pustyni. Temperatura dokuczała mu, wilgotnoŚĆ niemal

zabijała.

Opływał potem, tak jak czasem po kochaniu się z Marlee.

- Cholera - mruknął, wściekły z powodu tych skojarzeń.

background image

Gdziekolwiek był, cokolwiek robił czy myślał, Marlee była z nim. Nie umiał

pozbyć się jej obrazu z umysłu i z serca.

Znów zaklął. Przez ostatnie dwa tygodnie pracował na pastwisku. Zamęczył

Rileya prawie na śmierć, więc zaproponował mu wolny weekend. Doszedł do

wniosku, że jeśli tego nie zrobi, będzie musiał płacić za jego

, pobyt w szpitalu.

Burzenie płotów powinno być zakończone już dawno, ale nie musiał robić

tego w jeden dzień. Jednak potrzebował czegoś, co zmęczyłoby ciało i umysł.

Mimo to nie mógł spać. Wiedział, że wygląda okropnie. Mówiło mu to wielu

ludzi, ale nic nie mógł na to poradzić. Nawet jedzenie smakowało jak trociny.

Powachlował się kapeluszem, ale to nie pomogło.

Marzył wyłącznie o zimnym prysznicu. Zerknął na zegarek. Osiemnasta, a

mimo to słońce paliło. To normalne w Teksasie, pomyślał, uśmiechając się

cynicznie.

W takie dni powinien siedzieć w sklepie z włączoną klimatyzacją. Myśl o

zamkniętym pomieszczeniu była jednak nie do zniesienia. Poza tym skończył

wszystkie zamówione siodła.

Wiedział, że nie uda mu się utrzymywać takiego tempa. Musiał opanować się

i zacząć kontrolować swoje emocje i swoje życie. Ona przecież odeszła.

Dlaczego nie potrafił tego zrozumieć?

Gdy chodziło oMarlee, zawsze był miękki. Działała na niego już jako

nastolatka, ze swoimi miedzianymi włosami, brązowymi oczami i radosnym

śmiechem.

Gdyby się z nią nie kochał, może umiałby poradzić sobie z jej utratą. Myśl o

innym mężczyźnie doprowadzała go do szaleństwa. Rozważał samobójstwo,

wspominając chwile miłosnej ekstazy, zamglone oczy Marlee i jej wilgotne,

splątane włosy.

Dzisiejszy dzień nie był pod tym względem wyjątkowy. W dodatku zabrakło

już płotów do burzenia. Skończył pracę. Oczywiście musiał je odbudować, ale

background image

wymagało to czasu i pieniędzy, których nie miał.

Podszedł do konia, stojącego w cieniu.

- Wiem, Sugar, jest gorzej niż w piekle. Co powiesz na powrót do stajni?

Koń zarżał cicho. Dancler poklepał go i wskoczył na siodło. Chwilę później

wyszedł ze stajni i zatrzymał się przy pompie. Wsadził głowę pod strumień

zimnej wody. Kiedy obsechł na słońcu, dalej czuł się spocony i zakurzony.

Po chwili wziął prysznic. Ubrał się w czyste dżinsy i niebieską koszulę.

Odświeżony, wszedł do kuchni.

Matka siedziała przy stole, rozwiązując krzyżówkę.

Uniosła głowę i uśmiechnęła się smutno.

- Dostaniesz udaru - powiedziała z nie ukrywaną

troską·

- Nie mam aż takiego szczęścia. Dolna warga Connie zadrżała.

- Nie mów tak, proszę.

Czując się jak ostatni łajdak, Dancler podszedł i pocałował matkę w czubek

głowy.

- Przepraszam, nie chciałem cię urazić.

- Tak, chciałeś - zaprzeczyła cicho. - Wciąż starasz

się mnie urazić od dnia wyjazdu Marlee.

, - Słuchaj, nie chcę o niej rozmawiać - rzekł, otwierając lodówkę i wyjmując

puszkę piwa.

- Przygotować ci coś do jedzenia? Usmażyłam rano kurczaka. A może lepiej

wybierzmy się na obiad do miasta? Właśnie otworzono nową restaurację·

Spojrzenie Danclera złagodniało.

- Dzięki, mamo, ale to nie pomoże. Muszę sam to przeżyć.

- A więc zrób to - zawołała Connie ze złością.

- Albo jedź po nią.

Zamarł.

- Co powiedziałaś?

background image

- Słuch cię nie myli.

Wypił resztę piwa dwoma łykami. - Daj spokój.

- Dlaczego?

- Pytasz: dlaczego? - rzucił ostro. - Ponieważ to

ona mnie zostawiła.

- W takim razie nie pozwól jej odejść.

- Boże, jak to łatwo powiedzieć.

- Wiem, że to nie jest łatwe. Dla żadnego z nas. Nie

wydaje ci się, że mnie też jej brakuje, że też odczuwam ból?

Nie odpowiedział. Patrzył na nią. Jego oczy były mroczne i smutne.

- Oczywiście, że tak - ciągnęła Connie. - Ale jeszcze bardziej boli, gdy widzę,

jak próbujesz sam siebie zniszczyć.

Odstawił pustą puszkę na stół i ruszył do drzwi. - Przeżyję to - rzucił

stanowczo.

- Dancler.

Obrócił się i czekał. Kiedy mówiła takim tonem, wiedział, że musi jej

wysłuchać, choćby nie podobało mu się to co usłyszy.

- Nie cierpię, gdy zachowujesz się jak ... twój ojciec. Drgnął.

- Co to ma znaczyć?

- Trzeźwy czy pijany, nigdy nie umiał przyznać, że nie ma racji.

- A ty twierdzisz, że nie mam racji?

- Jak sądzisz? Czy nie dlatego pracujesz ponad siły, nic cię nie obchodzi,

wstajesz rano z łóżka i chodzisz jak naładowany pistolet, gotów wystrzelić w

każdej chwili?

- Mamo ...

- Żadnych "mamo". Przemyśl, co powiedziałam,

i potem zastanów się, czy nie ponosisz takiej samej winy jak Marlee.

W innych okolicznościach być może rozśmieszyłyby go te rady. Nie ukrywał

swego bólu i tego, że winił Marlee. Wbrew twierdzeniu matki, nie zrobił nic

background image

złego.

- Ciągle ją kochasz? - spytała Connie, przerywając milczenie.

- Tak - mruknął.

- W takim razie składam bron. - Wstała i pocało-

wała go w policzek.

Gdy Dancler został sam, oparł się o kredens i ukrył twarz w dłoniach.

Przysięgał, że nigdy nie będzie taki jak ojciec, i myśl o tym, iż może okazać się

tak zakłamany i nietolerancyjny jak on, doprowadzała go do szalenstwa. Może

właśnie takim widziała go Marlee.

Prześladował go wyraz jej twarzy. Naprawdę coś w niej pękło. Widział ból w

jej oczach, słyszał go w jej głosie, ale zbyt był zajęty kojeniem własnego, żeby

ją pocieszyć.

Czy był taki jak ojciec? Egoista, który nie był w stanie zrozumieć problemów

innego człowieka? Nie zaufał Marlee, choć ona twierdziła, że mu ufa?

Nagle, uświadomiwszy sobie prawdę, oblał się zimnym potem. Przez chwilę nie

mógł się ruszyć, ale wkrótce to minęło. Chwycił kartkę papieru i napisał kilka

słów do matki.

Nie oglądając się, wybiegł z domu.

Marlee wysiadła z samolotu na lotnisku Tyler's

Pounds Field i uśmiechnęła się do stewarda .. - Dziękuję·

Steward odwzajemnił uśmiech. - Życzę miłego dnia.

Wiatr rozwiewał jej włosy, gdy umieszczała kosmetyczkę pod jedną pachą i

torebkę pod drugą.

Tak jak zaplanowała, chciała pojawić się w domu bez uprzedzenia. Jednak

odwagają opuściła. Kusiło ją, żeby zawrócić, wsiąść do samolotu i błagać pilota,

aby zawiózł ją do Houston.

Ta myśl była śmieszna. Opanowując lęk, Marlee weszła do małego,

zatłoczonego terminalu. Prawie wszystkie miejsca w poczekalni były zajęte ..

background image

Minęła kasę i poszła odebrać bagaż.

Za rogiem zatrzymała się gwałtownie. Danc1er stał, oparty o ścianę, i patrzył

w przestrzeń.

Serce podeszło jej do gardła. Zwilżyła wargi i zastanawiała się, co robić.

Widziała tylko jego profil. Zmarszczki wokół jego oczu i ust powiedziały jej

wszystko. Schudł i wyglądał na wyczerpanego.

Nie wiedziała, ile czasu minęło, zanim na nią spojrzał. Zbladł. Wpatrywała się

w niego, jakby chciała zapamiętać goi wyryć jego obraz w swym sercu.

Zrobiła krok, a przynajmniej tak się jej zdawało.

Później uznała, że to on ruszył się pierwszy. - Dancler, ja ...

- Boże, Marlee ...

Oboje zaczęli mówić równocześnie i równocześnie przerwali.

- Chodź do mnie -mruknął Dancler załamującym się głosem.

Marlee upuściła torby i padła w wyciągnięte ramiona Danclera. Objął ją tak,

jakby już nigdy nie miał zamiaru jej puścić.

- Przepraszam i kocham cię - szeptał, wtulając twarz w jej szyję.

Nie mogła odpowiedzieć; za bardzo dławiło ją w gardle. Wreszcie odsunęła się

od niego i powiedziała: - Nie wiem, czy mam cię pocałować, czy uszczypnąć.

Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.

- A co powiesz na obie te rzeczy, kochanie?

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Sutka nabrzmiewała pod wpływem ssania i pieszczot językiem.

Marlee jęknęła i wbiła palce w kark i plecy Danclera, próbując przyciągnąć

go bliżej.

Uniósł nieco głowę i spojrzał jej w oczy.

background image

- Tak bardzo cię kocham - powiedział zdławionym głosem.

- Ja ciebie też - szepnęła.

Leżeli na kocu przy stawie. 'Przyszli tu natychmiast po dotarciu na ranczo.

Connie wyszła, więc śmiejąc się i całując jak nastolatki, ruszyli do swojego

ulubionego miejsca.

Rozłożywszy koc pod dębem, zrzucili ubrania i gwahownie padli sobie w

ramiona.

Teraz, w obecności wyłącznie słońca i lsniącego lustra wody, rozpaczliwie

chcieli nadrobić stracony czas.

Dancler znów odnalazł jej wargi i wpił się w nie.

Przesuwała stopą po jego nodze, aż wreszcie wsunęła dłoń między ich ciała i

ujęła jego męskość.

- Och, Marlee - jęknął Dander. Gwałtownie chwytał oddech.

Pieściła go, aż westchnął i obrócił ją. Patrząc błyszczącymi oczami, pochylił się

i przesunął językiem po brzuchu aż do ukrytej doliny między jej nogami. - Och,

Dancler, ja nie ...

- Szsz, to przyjemne.

Pochylił głowę i kiedy jego język dótknął wrażliwej części ciała, jęknęła

cicho.

Wreszcie uniósł biodra i wsunął się w nią. Kryjąc twarz w jej szyi, zaczął się

poruszać. Objęła go nogami i poruszała się razem z nim, coraz szybciej.

, Równocześnie wydali okrzyk rozkoszy.

Danc1er opadł na nią i po chwili przetoczył się na koc. Przez długi czas nie

byli w stanie odezwać się. Ich przyspieszone oddechy zagłuszały śpiew ptaków i

szelest liści.

Marlee uniosła się i spojrzała na Danc1era. On też na nią patrzy t Jej serce

biło szybko, gdy wyciągnęła rękę i dotknęła jego twarzy.

Chwycił jej palec w usta i zaczął ssać.

- Myślałam, że już nigdy nie poczuję cię w sobie

background image

- szepnęła.

- Mnie też ta myśl doprowadzała do szaleństwa.

Prawdę mówiąc, całkiem oszalałem. Zapytaj mamę. - Ucieszy się, kiedy nas

zobaczy - stwierdziła Marlee.

- T o za mało powiedziane. Spodziewam się, że natychmiast zadzwoni do

pastora Billa i poprosi go

o przyby~ie na ranczo.

.

Marlee zachichotała.

- Nie wydaje mi się, żeby to był zły pomysł.

- W takim razie wyjdziesz za mnie? - Spoważniał,

patrząc jej w oczy.

Tym razem nie zadrżała, choć znów miała wrażenie, że Danc1er czyta w jej

duszy. Nie miała przed nim tajemnic. Poza jedną, pomyślała, wstrzymując

oddech. - Wiesz, że tak - szepnęła w końcu.

- Kiedy?

- Kiedy zechcesz.

Pacaławał ją.

- Pawiem Cannie, żeby spr.owadziła pastara. Przez chwilę milczeli,

.obserwując wiewiórki, ska-

czące z drzewa na drzewa. W k.ońcu sp.ojrzeli na siebie. - Marlee?

- Tak, kachanie?

- C.oz tw.oją pracą?

- Ta maczy?

Sp.ochmurniał.

- Wiem, że nie chcesz z niej zrezygnawać.

- Dancler ...

- Nie, pozwól mi sk.ończyć. Muszę ta p.owiedzieć.

Zachawałem się jak głupiec, próbując wł.ożyć cię da swajej f.oremki i

zap.ominając, że k.ocham cię taką, jaka jesteś. Tw.oja praca jest częścią ciebie.

background image

Na więc chcę, żebyś wiedziała, że jeśli dalej pragniesz pracawać jaka madelka,

ta nie mam nic przeciwka temu. Bylebyś była zemną·

Sp.ojrzała na nieg.o błyszczącymi .oczami.

- Wiem, ile kasztawała cię p.owiedzenie teg.o, bi.orąc pad uwagę ta, c.o

myślisza majej pracy. - Uśmiechnęła się i potargała mu włosy na piersi.

On też się uśmiechnął, choć niepewnie.

- Maże to wyda ci się dziwne, ale naprawdę tak myślę·

Uśmiech zniknął z twarzy Marlee.

- Wiem i kocham cię za ta jeszcze bardziej. Ale nie chcę wracać da pracy, a

przynajmniej nie na wybieg.

Zmarszczył brwi. - Nie r.ozumiem.

- Widzisz, myślałam o otworzeniu małego studia i sali gimnastycznej w

mieście dla dziewcząt, które chcą zostać modelkami. Mogłabym ich wiele

nauczyć.

- Przerwała i sp.ojrzała na nieg.o, czekając na reakcję.

- C.o .o tym myślisz?

- Myślę, że ta wspaniały p.omysł, pa prastu wspa-

niały.

- W takim razie nie masz nic przeciwka temu, żeby

dać mi na ta część maich pieniędzy?

- Na, teg.o nie jestem pewny - zakpił. Marlee szarpnęła ga za ucha.

- Auu!

- Sam się .o ta pr.osiłeś.

- A ty pr.osisz się .o ta. - Przyciągnął ją da siebie

i caławał tak długa, aż .ob.ojgu zabrakł.o tchu.

Czuła na brzuchu pulsawanie jeg.o męsk.ości.

- Nigdy nie mam cię dasyć - pawiedział pa prostu, jakby czytał w jej myślach.

- Musisz wiedzieć, że jesteś wszystkim, czeg.o pragnę. Nigdy więcej pracy

ł.owcy nagród, nigdy więcej niebezpieczneg.o życia. Chcę mieć radzinę···

background image

- Skora mowa a rodzinie - mruknęła, patrząc mu w.oczy.

Znieruchamiał i w jego oczach odmalawało się zaskoczenie.

Skinęła głową.

- Ta prawda, kachanie. Twoje marzenie się spełniła. Będziemy mieli dziecka.

Otworzył usta, zamknął, mów je otworzył. Zaśmiała się cicha i pocałowała go

- Rzadka widziałam cię niezdolnego do mówienia.

- Och, Marlee, nie mogę w ta uwierzyć. - Jego głos był ochrypły i

pobrzmiewała w nim panika. - Dabrze się czujesz? Chodzi mi a ta, czy pa

winniśmy byli...

- Oczywiście, głuptasie. Mażemy się kochać, kiedy chcemy. Przecież jestem

w ciąży, a nie kaleką.

Dancler westchnął z ulgą i spojrzał na jej brzuch.

- Nie wyglądasz na ciężarną - powiedział ze zdumieniem.

- Wiem, ale uwierz mi na słowo. Pewnie niedługo będę gruba jak. beczka.

Nadal przyglądał się jej badawczo.

- Czy to ci będzie przeszkadzać? Chodzi mi o twoje wymiary?

- Nie - odpowiedziała miękko. - Chcę dziecka bardziej niż czegokolwiek. Ale

co z tobą? Jesteś pewny, że pragniesz tego dziecka?

- Och, kochanie, poza poślubieniem cię nie marzę o niczym więcej.

Pochylił się i pocałował ją w brzuch, potem przytulił Marlee i mocno trzymał,

podczas gdy ich serca biły jednym rytmem.

- No i co myślisz?

Dancler cmoknął ją w szyję, obejmując jej duży brzuch.

- Myślę, że dziewczyny wspaniale się bawią. Mama też. •

Marlee zaprosiła swoje uczennice na obiad. Dancler obawiał się, że to za

duży wysiłek jak na ósmy miesiąc ciąży, ale Marlee tak. bardzo tego chciała, że

pomagał w przygotowaniach, jak. mógł.

- A ty? -zażartowała. - Nie próbuj mi wmawiać, że nie podobają ci się te

background image

wszystkie dziewczęta, zachwycające się tobą na każdym kroku.

- Skoro o tym wspomniałaś ... - Jego oczy zalśniły.

- Ale ...

- Ale co?

- Żadna z nich nie ma ... - Uniósł sugestywnie brwi.

- Johnie Shaw Danclerl Jesteś okropny.

Roześmiał się.

- Zgadza się.

Marlee wybuchnęła śmiechem, ale nagle krzyknęła i chwyciła się za brzuch.

- Coś się stało? - zapytał Dancler, podtrzymując ją. - Powiedz!

. Usłyszał przestrach w swoim głosie, ale nie mógł się opanować. Gdyby coś

przydarzyło się Marlee, nie chciałby dłużej żyć.

- Co tu się dzieje? - W drzwiach kuchni stanęła Connie. - Usłyszałam ...

- To Marlee. Ma bóle !

- O mój Boże!

- Zabieram ją do szpitala.

W samochodzie Marlee siedziała z głową opartą o jego ramię, trzymając się

rękoma za brzuch. Connie zajęła miejsce z tyłu. Dancler był mokry od potu,

jego serce biło jak młotem.

- Marlee, kochanie, trzymaj się. Jesteśmy prawie na miejscu.

- Nie chcę ... żeby coś się stało dziecku - jęknęła.

- Wiem. Wszystko będzie dobrze, i z tobą, i z dzieckiem. - Dancler wziął

głęboki oddech i zaczął się modlić.

- Wszystko w porządku, kochanie - wtrąciła Connie. - Wszystko będzie

dobrze.

Gdy Dancler zatrzymał się przed wejściem do szpitala, był cały mokry, a jego

kolana dziwnie drżały. Nie wiadomo skąd wykrzesał tyle siły, aby unieść Marlee

w ramionach.

Podeszła do nich pielęgniarka. Dancler nie musiał niczego wyjaśniać.

background image

Spojrzawszy na brzuch Marlee i jej wykrzywioną twarz, kobieta zawołała

lekarza.

- Zadzwoń do doktora Bensona! T o jej lekarz. Dancler przyglądał się, jak.

dwie pielęgniarki wwożą

Marlee do sali i zamykają drzwi. Oparł się o ścianę i drżał.

- Nic jej się nie stanie synu - powiedziała Connie. Nie odpowiedział.

- Dancler.

Oprzytomniał, słysząc swoje imię. Przed nim stał doktor Benson. Razem z

Connie czekali wiele godzin na informacje. Ponieważ nastąpiły komplikacje,

Marlee przewieziono na chirurgię.

Podczas oczekiwania Dancler nie wiedział, czy przeżyje ból przeszywający

mu serce. W dzisiejszych czasach kobiety nie umierają przy porodzie, powtarzał

sobie. Mimo to zdawał sobie sprawę, że czasem tak się dzieje. Bał się i

wiedział, że nic nie może zrobić.

Teraz, patrząc na młodego ciemnowłosego lekarza czuł, że serce podchodzi

mu do gardła.

Doktor uśmiechnął się.

_. Pańska żona czuje się dobrze.

Dancler omal nie upadł, lecz udało mu SIę wykrztusić:

- Dzięki Bogu.

Connie stała obok. Ścisnęła go ~a ramię, w jej oczach lśniły łzy.

- Nastąpiły nieprzewidziane komplikacje i w rezultacie nie będzie mogła

mieć więcej dzieci. Przykro mi. Zrobiliśmy, co w naszej mocy.

- A dziecko? - Dancler nie rozpoznał własnego głosu.

Doktor uśmiechnął się szeroko.

- Co pan powie na dwoje? Jest pan ojcem dwójki dzieci, chłopca i

dziewczynki.

Tym razem Dancler stracił władzę w nogach, tylko ściana uratowała go przed

background image

upadkiem.

- Kiedy ... kiedy mogę zobaczyć żonę?

- Nawet w tej chwili.

Kilka sekund później siedział na krześle przy łóżku Marlee. Pochylił się i

pocałował ją w policzek.

- Czy lekarz powiedział ci? - szepnęła, patrząc na niego z miłością.

Dancler nie mógł wykrztusić słowa. - Wszystko dobrze, kochanie.

- Marlee, Marlee - powiedział załamującym się głosem.

- Szsz, w porządku. Wiem, że nie mogę mieć więcej dzieci, ale to nie ma

znaczenia. Za jednym zamachem mamy ich dwoje.

- Och, Marlee - wykrztusił Dancler. - Kocham cię.

- Ja też cię kocham.

Drzwi pokoju otworzyły się i weszły dwie pielęgniarki. Każda niosła

niemowlaka.

Dancler wstał i spojrzał na maleństwa. Marlee roześmiała się

radośnie.

Jego oczy, przepełnione łzami, zwróciły się na nią.

- Wszystko dobrze. Nie bój się, weź je na ręce. - Uśmiechnęła się. - Są

przecież twoje.

Dancler odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.

Przesłał jej pocałunek i wyciągnął ramiona ..


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
137 Baxter Mary Lynn Kobieta Danclera
Baxter Mary Lynn Kobieta Danclera
089 Baxter Mary Lynn Płomień miłości
Baxter Mary Lynn Pewnego lata w Lufkin
Baxter Mary Lynn Prezent dla Joni
036 Baxter Mary Lynn Melisso, wróć
345 Baxter Mary Lynn Dziewczyna z miasta
036 Baxter Mary Lynn Melisso, wróć
122 Baxter Mary Lynn Moje maleństwo
078 Baxter Mary Lynn Nie bój się ryzyka
Wakacyjna miłość (1996) Ann Major, Laura Parker, Mary Lynn Baxter
45 Mary Lynn Baxter Mezalians
36 Mary Lynn Baxter Melisso, wróć
01 Mary Lynn Baxter Pewnego lata w Lufkin
1996 15 Wakacyjna miłość 2 Mary Lynn Baxter Pewnego lata w Lufkin

więcej podobnych podstron