background image

Mary Lynn Baxter

Kobiet Danclera

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Czy dzisiaj go zobaczy? Czy Dancler dzisiaj wróci? Przerażona tą myślą, 

Marlee Bishop gwałtownie usiadła na łóżku i zrobiła parę głębokich wdechów. 

Doskonale wiedziała, gdzie się znajduje, lecz rozejrzała się wokół, próbując się 

opanować. Opadła na poduszkę, a z jej ust wyrwał się cichy jęk. Leżała z 

szeroko otwartymi oczami, wsłuchując się w ciszę. 

Spojrzała w okno. Wschodzące słońce zabarwiło niebo na pomarańczowo-

żółty kolor. Nie ma to jak wschód słońca we wschodnim Teksasie, pomyślała, 

wstając. 

Przeciągnęła się i spojrzała na łąkę i pasące się na niej bydło. Za łąką widać 

było dęby i sosny. Kiedy Marlee była mała, myślała, że te drzewa sięgają nieba i 

że mieszkanie na ranczo Dancler B równa się przebywaniu w raju. 

Teraz uważała inaczej. Zmarszczyła brwi. Myśl o pozostaniu na ranczo była 

nie do zniesienia, a jednak Marlee wiedziała, że niema wyboru. Musiała wy-

zdrowieć. Był to warunek powrotu do świata pokazów i modelek; świata, który 

pokochała. 

Uniosła palec do twarzy, dotykając strużki spływającej po policzku. Łzy. 

Jęknęła i w tej samej chwili poczuła ucisk w piersiach. Gdyby nie złapała w 

Paryżu infekcji wirusowej, która tak osłabiła jej organizm, że nie mógł podołać 

wyczerpującej pracy ... Gdyby tylko... Wiele o tym myślała w ciągu tygodnia 

spędzonego na ranczo. 

Owczarek   collie,   należący   do   macochy   Marlee,   zaszczekał   przy   tylnych 

drzwiach,   domagając   się   jedzenia.   Świerszcze   grały   tak,   jakby 

współzawodniczyły ze sobą. N a szczycie dębu bawiły się dwie wiewiórki. Och, 

background image

tak, pomyślała Marlee, przyszła wiosna i stworzenia stały się niespokojne. Z nią 

działo się to samo. 

Przyrzekła sobie jednak, że nie wszystko stracone. 

Wyzdrowieje i wypełni swoje zadanie, bez względu na Danclera. Raz jeszcze 

poczuła skurcz w piersiach na samą myśl o nim - swoim przybranym bracie, 

Johnie Danclerze. W takim razie nie myśl o nim, napomniała siebie, kierując się 

w   stronę   łazienki.   Może   nie   wróci   w   tym   tygodniu.   Było   to   wątpliwe,   ale 

prawdopodobne, i mogła mieć taką nadzieję. 

Nagle   zadzwonił   telefon,   przerywając   zamyślenie   Marlee.   Zbliżyła   się   do 

biurka i podniosła słuchawkę. W drugim pokoju Connie zrobiła to samo. 

- Halo? - rzuciła Marlee. 

- To ty, Marlee? 

Brzęknęła odłożona słuchawka drugiego aparatu. - Cześć, Jerome - 

powiedziała z radością, której 

wcale nie czuła. 

-   Jak   się   masz,   dziecinko?   Marlee   opadła   na   krzesło.   - 

Chyba lepiej. A ty? 

- Okropnie - jęknął. - Tak bardzo za tobą tęsknię. 

Marlee  przywołała   w  wyobraźni   obraz  swego  agenta  i   przyjaciela,  Jerome'a 

Powella, który wkrótce mógł stać się kimś więcej w jej życiu. Oświadczył się 

jej, lecz jeszcze nie udzieliła mu odpowiedzi. Nie był jej obojętny i wiele mu 

zawdzięczała. Z całą pewnością miał znaczny udział w rozwoju jej kariery, ale 

czy Marlee kochała go tak, jak on ją? Nie. Mimo to zastanawiała się nad jego 

propozycją. Mieli ze sobą wiele wspólnego, a poza tym Jerome był przystojny i 

czarujący. 

Średniego   wzrostu,   o   włosach   blond,   wspaniale   kontrastujących   z   jego 

opalenizną. Miał także rewelacyjne białe zęby i zielone oczy, ocienione gęstymi, 

czarnymi rzęsami. Niewątpliwie stanowił cenną zdobycz. Gdyby tylko mogła... 

- Marlee, jesteś tam? Potrząsnęła głową. 

background image

- Przepraszam, chyba się jeszcze nie obudziłam. 

- Kiedy mogę przyjechać do tego zakazanego 

miejsca i zobaczyć cię? 

Marlee najeżyła się. Ona mogła marudzić i narzekać, że nudzi się na ranczo, 

ale nie podobało jej się, gdy robił to ktoś inny. 

- To "zakazane miejsce", jak je nazywasz, nie jest takie złe. Przynajmniej 

nabieram tu sił. 

- T o wspaniale. Zresztą między innymi po to tam pojechałaś. - Przerwał. - No 

dobrze, rozmawiałaś już z bratem? 

Westchnęła. 

- Nie, Jerome, nie rozmawiałam. 

- Dlaczego? 

- Ponieważ go nie ma. 

- Nie ma? 

Stłumiła narastające zniecierpliwienie. 

- Mój przybrany brat pojechał do Kalifornii po srebro do siodeł. 

Jerome westchnął. 

- Siodła. Boże, nie zniósłbym myśli o tym, że tak mam zarabiać na życie. 

- Wyrób siodeł jest sztuką -rzuciła, broniąc Danclera. Świadomość, że stanęła 

w jego obronie, była 

szokująca. Poza tym nie widziała go przez długi czas, dokładnie przez pięć lat. 

- Tak, ale to mi... nam nie pomoże - szybko dokończył Jerome. 

Marlee stłumiła kolejne westchnienie. - Zdobędę pieniądze, nie 

martw się· 

Jakby czując, że posunął się za daleko, Jerome zmienił ton. 

-   Och,   maleństwo,   wcale   się   o   to   nie   martwię.   Chcę   tylko,   żebyś 

wyzdrowiała,   żebyśmy   znów   byli   razem   i   żebyś   robiła   to,   w   czym   jesteś 

najlepsza.   -   Przerwał   i   westchnął.   -   Nie   uwierzysz,   jak   wielkie   jest   zapo-

trzebowanie   na   twoją   osobę.   Od   kiedy   zainteresował   się   tobą   "Redbook"   i 

background image

CNN, jesteś gwiazdą.

Po plecach Marlee przebiegł dreszcz podniecenia. - Och, Jerome, nie mogę 

się doczekać powrotu. 

- Byle nie za szybko. Wdałem się w pewien interes. 

- Jaki interes? 

_ Aha! Nie powiem ci, w każdym razie nie teraz. Jeśli wypali, będziesz 

uszczęśliwiona. - Zachichotał. - Będziemy uszczęśliwieni. 

Marlee wiedziała, że wypytywanie nie ma sensu. Jerome opowie jej o 

wszystkim, kiedy uzna to za stosowne. 

_ W porządku - zgodziła się. - Jeśli nie chcesz mi powiedzieć, nawet o tym 

nie wspominaj. 

_ Słuchaj, muszę kończyć rozmowę - rzucił - Zadzwonię później. Całuję, 

kocham cię· 

Marlee siedziała przy biurku, słuchając sygnału. 

Potem drżącą dłonią odłożyła słuchawkę. Rozmowy z Jerome'em rozstrajały ją. 

Zaczynała tęsknić za miejskim życiem i swoją pracą. Na co dzień mieszkała w 

Houston, ale większość czasu spędzała w Nowym Jorku i za granicą.

Rozległo się pukanie do drzwi. 

- Otwarte! - zawołała. 

Do pokoju zajrzała macocha. - Dzień dobry. 

- Cześć, Connie- powiedziała ciepło Marlee, unosząc głowę. 

Connie   Bishop   była   przystojną,   silną   kobietą   o   brązowych   włosach 

przyprószonych siwizną, obciętych krótko, tak, że fryzura podkreślała naturalne 

loki.   Zresztą   gdyby   nawet   była   brzydka,   nie   miałoby   to   znaczenia.   Marlee 

zawsze ją uwielbiała. 

Niebieskie, błyszczące oczy Connie z uwagą wpatrywały się w Marlee. 

- Powinnaś jeszcze spać. 

- Chciałabym, ale przyzwyczaiłam się do wstawania o świcie i budzę się rano, 

choć nie mam nic do roboty. 

background image

Connie skrzywiła się. 

- To niedobrze. Musimy coś na to poradzić. 

- Nie sądzę. - Marlee z uśmiechem potrząsnęła głową. - Nawet nie myśl o 

przygotowaniu mi którejś z tych twoich słynnych silnych trucizn. 

Connie zaśmiała się. 

- Przecież pomagają; przynajmniej niektóre. 

- Wolę twoją kawę. 

- Jest już zaparzona i czeka. - Spoważniała. - Po tygodniu wyglądasz o wiele 

lepiej. Jak tylko uda mi się obłożyć ciałem te kości... 

- Obawiam się, że to niemożliwe - przerwała jej Marlee. - Muszę być w stanie 

prezentować na wybiegu stroje w najmniejszym rozmiarze. 

Na twarzy macochy pojawił się grymas. 

- Jeśli schudniesz jeszcze trochę, porwie cię wiatr. 

- Niestety, takie są zasady tej gry.

Connie westchnęła. 

- Zaraz zejdę na dół - rzuciła Marlee ze śmiechem. Po wyjściu macochy 

wzięła   prysznic,   zrobiła   makijaż   i   włożyła   szorty.   Wybrała   koszulkę   z 

kieszeniami   na   piersiach,   dzięki   czemu   nie   musiała   wkładać   biustonosza. 

Zapięła sandały i zeszła na dół. 

Dom był obszerny i wygodny. Marlee wprowadziła się do niego, gdy' miała 

sześć   lat.   Odkąd   pamiętała,   kojarzył   się   jej   z   bezpieczeństwem.   To   się   nie 

zmieniło, choć teraz wolała pełne emocji życie w mieście niż spokojną farmę. 

Podejrzewała, że Connie wie i boleje nad tym, ale nie mogła powiedzieć jej tego 

wprost. 

Przed   wyjazdem   powiedziała   macosze   tylko   tyle,   że   musi   zacząć   żyć   na 

własny rachunek. Connie nie protestowała i pozwoliła jej odejść. Z Danclerem 

jednak sprawa przedstawiała się inaczej. Zadrżała i pomyślała o czymś innym. 

Connie  stała  przy kuchence gazowej i  smażyła  na  patelni kawałek mięsa. 

Olbrzymia słoneczna kuchnia z okrągłym, dębowym stołem pośrodku i kilkoma 

background image

krzesłami zawsze była ulubionym pomieszczeniem Marlee. To również się nie 

zmieniło. 

- Mam nadzieję, że nie przygotowujesz tego dla mnie - powiedziała Marlee, 

nalewając sobie kawę· - Oczywiście, że tak, i w dodatku to zjesz. 

- Słuchaj, Connie ... 

- Nie będzie żadnego "słuchania", młoda damo. 

Obiecałam, że postawię cię na nogi i zrobię to. Poza tym to mięso z indyka, w 

dziewięćdziesięciu ośmiu procentach wolne od tłuszczu. 

- Och, Connie, jesteś kochana i rozpieszczasz mnie. 

- Hmm, rozpieszczałabym cię bardziej, gdybyś częściej przyjeżdżała do 

domu. 

Marlee wydęła wargi. - Wiem, ale przy mojej pracy to niemożliwe. 

- Skoro mówimy o twojej pracy - powiedziała 

Connie, odkręcając gaz mocniej, tak, że mięso zaskwierczało. - Co zrobisz za 

jakieś pięć lat? Będziesz miała wtedy trzydziestkę. Czy to w tym wieku modelki 

myślą o odejściu? 

- Tylko dlatego, że zmuszają je do tego młodsze i ładniejsze dziewczyny. 

- A więc myślisz, że przegrasz z konkurencją? Marlee omawiała już z Connie 

swoje plany na przyszłość, ale najwyraźniej macocha nie była z nich 

zadowolona. 

- Jeśli tak się stanie, będę miała udział w agencji, która powinna kwitnąć. 

Przynajmniej będę nadal związana ze swoim zawodem. 

Connie nie odpowiedziała od razu. Zdjęła mięso z patelni i położyła je na 

papierowym ręczniku, żeby odsączyć tłuszcz. Potem spojrzała na Marlee; kąciki 

jej warg opadły. 

- Myślisz, że to rozsądne inwestować w tak duży interes? - Zmarszczyła brwi. - 

Poza tym, czy dobrze znasz Jerome'a1 Interesowałaś się jego przeszłością? - 

Connie! Myślałam, że tylko Dancler może zadawać takie pytania. 

Connie zaczerwieniła się i uniosła dumnie głowę. - Przykro mi, ale nie ufam 

background image

temu młodemu człowiekowi. 

-   A   ja   tak.   -   stwierdziła   sucho   Marlee.   -   On   mnie   kocha.   Wiem   z 

doświadczenia: on wie, co robi. Chodzi tylko o to, że nie ma ani pieniędzy, ani 

znajomości, żeby założyć agencję samodzielnie. 

- Czy powiedział ci to wprost i poprosił o pieniądze? 

- Nie, ja mu to zaoferowałam, pod warunkiem, że przyjmie mnie jako 

wspólniczkę. 

- Rozumiem - odpowiedziała Connie. Zacisnęła wargi i zajęła się wbijaniem 

jajek do miski. 

Marlee przyglądała się, jak macocha wlewa jajka na patelnię, na której przed 

chwilą smażyła mięso. Od lat nie jadła tradycyjnego śniadania, choć Connie 

próbowała robić je od początku tygodnia. Tego dnia nie zapytała - po prostu 

przygotowała. 

Marlee straciła apetyt, ale wiedziała, że ze względu na Connie będzie musiała 

coś zjeść. 

- Myślisz, że będę miała kłopoty z Danclerem? 

- Znała odpowiedź, lecz chciała uzyskać potwierdzenie. 

Connie przełożyła jajecznicę do miski i wyjęła z piekarnika brązowe 

herbatniki. 

- Tak - powiedziała w końcu. 

Oczy Marlee zabłysły. 

- To moje pieniądze, tatuś mi je zostawił. 

- To prawda, skarbie, ale Dancler jest twoim opiekunem i powinien 

sprawować nad tobą kontrolę do dwudziestego ósmego roku życia. 

- Twardy orzech do zgryzienia - rzuciła Marlee. 

- Dlaczego tatuś nie pozwolił tobie zaopiekować się moimi pieniędzmi? 

Connie uśmiechnęła się. 

- Prawdopodobnie wiedział, że możesz mnie owinąć wokół palca. 

- Z Danclerem to się nie uda. Trzęsie się o te pieniądze jak o swoje. 

background image

- Kochanie, chce dla ciebie jak najlepiej. Wiesz, że traktuje cię jak siostrę i 

troszczy się o ciebie. 

- Nie sądzę, żeby umiał troszczyć się o kogoś poza sobą - wybuchnęła Marlee 

natychmiast poczuła się okropnie, widząc ból na twarzy macochy. Dlaczego nie 

pomyślała, zanim to powiedziała? 

- Wiesz, że to z powodu pracy. Życie łowcy nagród jest pełne 

niebezpieczeństw. 

- Czy dlatego rzucił to zajęcie i wrócił do domu? 

- Nie jestem pewna - powiedziała cicho Connie. 

Postawiła talerze na stole i usiadła naprzeciwko Marlee. Żadna z nich nie 

sięgnęła   po   parującą   jajecznicę.   Marlee   popijała   kawę   i   obserwowała   twarz 

macochy. 

- Stało się coś strasznego, co skłoniło go do przyjazdu tutaj, ale nie chce o 

tym mówić, więc go o nic nie pytam. - Connie nie udało się zapanować nad 

drżeniem głosu. - Martwię się o niego. Dzięki Bogu, zainteresował się wyrobem 

siodeł. Po śmierci Damona warsztat zaczął podupadać, a ja nie mogłam na to 

patrzeć. 

Damon był bratem Connie. Prowadził sklep z siodłami i interes kwitł. Zmarł 

pięć lat temu. Marlee przyjechała na pogrzeb i właśnie wtedy widziała Danclera 

po raz ostatni. 

- Cieszę się, że robi to, czego po nim oczekujesz - powiedziała Marlee. - Teraz 

jednak uczyni coś dla mnie, czy tego chce, czy nie. 

- Mam nadzieję, że nie będziecie kłócić się przez cały czas. Kiedyś byliście 

takimi dobrymi przyjaciółmi. - To było zanim ... - Marlee przerwała i zacisnęła 

wargi. 

- Mów dalej - nalegała Connie. 

- Nieważne, to nic takiego. 

- Musi być ważne, skoro chodzi o moje dzieci. 

- Och, Connie - westchnęła żałując, że sprawiła macosze ból. - Wszystko się 

background image

zmienia. 

- Wiem. I to jest niedobre. 

- Patrzcie, patrzcie. Córka marnotrawna zdecydowała się wrócić do domu. 

Były tak pogrążone w rozmowie, że nie zauważyły nadejścia trzeciej osoby. 

Marlee   zamarła,   rozpoznając   natychmiast   niski,   chrapliwy   głos.   Jej   serce 

zadrżało, gdy obróciła się i spojrzała w niebieskie oczy przybranego brata. 

Przesunęła językiem po wyschniętych wargach. - Cześć, Dancler. 

ROZDZIAŁ DRUGI 

John   Shaw   Dancler   oderwał   się   od   framugi   drzwi   i   ruszył   w   głąb 

pomieszczenia. Wyglądał tak, jakby właśnie wrócił z podróży: w wyblakłych 

dżinsach, niebieskiej koszuli i zakurzonych butach. Jego oczy były intensywnie 

błękitne i niepokojące. 

Marlee   chciała   coś   powiedzieć,   żeby   uspokoić   rozdygotane   nerwy.   Nawet 

otworzyła usta, ale nic się nie wydobyło ze ściśniętego gardła. 

Dancler nie miał takich problemów. 

- Jak długo zostaniesz tym razem, siostrzyczko? W jego tonie brzmiała kpina, 

ale Marlee postanowiła to zignorować. Nie chciała mu pokazać, jak bardzo 

wytrąca ją z równowagi. 

- Tak długo, żeby wyzdrowieć. -Przerwała i spojrzała na niego. - Nieważne, 

ile czasu to potrwa; na pewno zostanę tu dłużej niż ty. 

Uśmiechnął się i zdjął kapelusz. 

Marlee zauważyła, że jego włosy są potargane, jakby nie zadał sobie trudu 

uczesania ich rano. 

- Nadal masz ostry język, tak? - zapytał. 

- Hej, wy - wtrąciła się Connie, przenosząc wzrok z jednego na drugie. - Z 

background image

pewnością możecie być dla siebie grzeczniejsi po tak długiej rozłące. 

- Przepraszam, mamo - powiedział Dancler. Pochylił się i pocałował ją w 

policzek. 

Connie uśmiechnęła się. 

- Nie wydaje ci się, że Marlee też na to zasługuje? 

Dancler spojrzał na Marlee. Jego spojrzenie zdawało się docierać do jej 

duszy. 

- Chcesz całusa, siostro? 

Marlee zaczerwieniła się. Nie wiedziała, czego pragnie bardziej - chlusnąć kawą 

w jego twarz czy rzucić mu się w ramiona. Zamiast tego oświadczyła zwięźle: 

-Bynajmniej. 

Dancler zaśmiał się. - Tak myślałem. 

- Dzieci, dzieci - rzuciła Connie z uśmiechem. 

Jej oczy nie uśmiechały się i Marlee zauważyła to. 

Niepokoił ją fakt, że w ciągu kilku sekund atmosfera w kuchni zmieniła się z 

przyjaznej we wrogą· 

-  A  więc   ...   odpoczywałaś?   -   zapytał   Dancler,   podchodząc   do   kuchenki   i 

nakładając sobie mięso na talerz. 

Marlee straciła zainteresowanie zawartością swego. 

Myśl o jedzeniu zimnych jajek wywoływ~ła mdł?ści. Prawdę mówiąc, robiło 

się jej niedobrze me na WIdok jedzenia, lecz na skutek rozmowy z D.ancler~. 

- Marlee, skarbie, Dancler zadał Ci pytame. Zamrugała powiekami. 

- Och, tak, bardzo dużo. 

Dancler   obrócił   się   ku   niej   i,   milcząc,   popatrzył   na   nią.   Znów   się 

zaczerwieniła. A niech go, pomyśl~a: 

Taki z niego łajdak i tak mu z tym do twarzy. Z drugiej 

strony, zawsze był bardzo przystojny:  . 

Indiańskie pochodzenie ze strony Ojca było widoczne. Dancler nie był pięknym 

mężczyzną, przynaJmmeJ nie w tradycyjnym rozumieniu. Miał za ostre rysy; 

background image

"grubo   ciosane"   było   właściwym   słowem   ..   Nie   raZiło   to,   zwłaszcza   w 

połączeniu z ciemnymi włosami, wąsami i karnacją, podkreślającą biel zębów. 

Skazami   były:   nos,   złamany   dwukrotnie   w   przeszłości   -   raz   w   pracy,   raz 

podczas gry w piłkę, i nadłamany przedni ząb. 

Dancler usiadł obok Marlee. Zamarła w bezruchu, czując jego obecność 

każdym nerwem ciała. 

Czy naprawdę minęło pięć lat, odkąd widziała go po raz ostatni? Wydawało 

się to niemożliwe. Kiedy wszedł do kuchni, czas jakby się cofnął. Dancler był 

trzydziestoośmiolatkiem, był od niej starszy o trzynaście lat. Jego ciało składało 

się   z   samych   mięśni   i   świadczyło   o   sile,   jaką   posiadają   mężczyźni,   którzy 

ciężko pracują albo dbają o siebie. Dancler zaliczał się do obu kategorii. 

- Nie lubię opuszczać miłego towarzystwa - odezwała się Connie - ale za 

chwilę muszę iść na spotkanie do klubu ogrodników. - Wstała i spojrzała na 

Marlee. - Może jednak dasz się namówić i pójdziesz ze mną? 

Marlee   odczuła   pokusę;   uciekłaby   wtedy   od   Danclera.   Z   drugiej   strony 

wiedziała, że to byłaby oznaka tchórzostwa, a ona nie była tchórzem. Prędzej 

czy później będzie musiała porozmawiać z Danclerem o swoich pieniądzach. 

Chciała zrobić to jak najszybciej. 

- Chętnie, ale ... 

Connie machnęła ręką, przerywając jej. 

- W porządku. Wiem, że nie interesujesz się ogrodnictwem. 

Marlee uśmiechnęła się i skinęła głową. 

- A czym się teraz interesujesz? - zapytał Dancler, odsuwając pusty talerz i 

wpatrując się w nią przeszywającym wzrokiem. 

Uśmiech Marlee zgasł. 

- Na początek odzyskaniem moich pieniędzy. Jeśli jej bezpośredniość poruszyła 

go, nie pokazał tego po sobie. Trudno było cokolwiek wyczytać z jego twarzy. 

Marlee zdawało się, że lekko zacisnął wargi, ale równie dobrze mogło to być 

przywidzenie. Przy Danclerze stawała się przewrażliwiona. 

background image

- Nie wiem, czy mogę iść i zostawić was samych - powiedziała Connie z 

niepokojem. - Myślę, że 

powinnam zostać i pełnić funkcję sędziego. - Westchnęła głęboko. - Och, gdzie 

są stare, dobre czasy, kiedy mogłam odesłać was do swoich pokojów. 

Marlee wstała i pocałowała Conme w policzek. 

- Nie martw się o nas. Cóż w tym złego, jeśli się pokłócimy?  . 

Uśmiechnęła się, próbując rozładować sytuaCJę, która wcale nie była 

przyjemna. 

- Baw się dobrze, mamo. Poradzę sobie z tą księżniczką. Zawsze umiałem 

tego dokonać. 

Marlee zagryzła wargi, żeby powstrzymać się od powiedzenia w obecności 

Connie czegoś, czego mogłaby potem żałować.  . .. 

- Marlee skarbie, nie przejmuj SIę kuchnią. Za chwilę przyjdzie Hattie i 

wszystko sprząta.  . 

Hattie była pokojówką, pracującą u mch od WIelu lat. Wszyscy uważali ją za 

członka rodziny. 

- Na pewno? Nie mam nic przecIwko sprzątaniu. 

- Ale ja mam - rzuciła Connie z naciskiem. 

Marlee wzruszyła ramionami. 

- W takim razie poćwiczę trochę na ławce i porozciągam się· 

Dancler parsknął śmiechem. 

Connie potrząsnęła głową z irytaCJą, odwroclła SIę i wyszła.  .' 

Przez długi czas panowała Cisza. WreSZCIe, nie mogąc tego znieść, Marlee 

zebrała naczynia i zaniosła je do zlewu. 

Czuła   na   sobie   wzrok   Danclera.   Gdy   się   obróciła,   nadal   na   nią   patrzył. 

Wiedziała, że znów się czerwieni, ale nie odwróciła oczu. Uniosła dumnie gło-

wę· 

- Co do pieniędzy, odpowiedź brzmi: nie. Maclee głęboko westchnęła. 

- Odmawiam przyjęcia tego do wiadomości. Dancler wzruszył 

background image

ramionami. 

Maclee postanowiła się opanować. Wiedziała, że wybuch gniewu donikąd jej 

nie  doprowadzi.  Dancler potrafił być   tak  samo  uparty  jak  ona,  może  nawet 

bardziej. 

- Jak możesz tak mówić, nie znając szczegółów? 

- Wiem wszystko, czego potrzebuję. Mama powie- 

działa mi, że twój chłopak potrzebuje wielkich pieniędzy, żeby założyć własny 

interes. To prawda? 

- Nie. N a s z interes. Agencja, którą chce otworzyć Jerome, będzie moim 

źródłem dochodów, kiedy zakończę pracę modelki. 

- Co wiesz o tym chłopaku? 

- Wystarczająco dużo. - Przerwała. - Troszczy się 

o mnie. Prawdę mówiąc, poprosił mnie o rękę. 

Dancler znów parsknął śmiechem. 

- Nie mówię o łóżku. Mówię o robieniu interesów. Rzuciła mu oburzone 

spojrzenie. 

- Wiem, o czym mówisz, ale to się sprowadza do 

zaufania. A ja mu ufam. Wie, co robi. - Ile chce? 

- Dużo. 

- Ile to jest: "dużo"? 

Marlee spojrzała w okno. Zauważyła, że czyste, bezchmurne niebo ma kolor 

oczu Danclera; oczu, 

które zdawały się widzieć ją na wskroś. Kiedyś jej dusza należała do niego. 

- Ile to jest: "dużo"? - powtórzył ze zniecierpliwieniem. 

-   Nie   jestem   pewna.   Jerome   powie   mi,   jak   tylko   wszystko   podliczy.   - 

Wyczuła, że opór Danclera słabnie. -Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, 

możesz sam z nim porozmawiać. 

Przesunął ręką po szyi, mierzwiąc włosy, opadające na kołnierzyk koszuli, i 

spojrzał na nią pociemniałymi oczami. 

background image

- Och, na pewno z nim porozmawiam. 

Maclee   westchnęła.   Próbowała   nie   zauważać   rozpiętych   dwóch   górnych 

guzików koszuli Danclera, pozwalających dostrzec jego pierś. Na skórze lśniły 

kropelki potu. Odwróciła wzrok. 

- Kochasz tego faceta? 

Zdawało się, że pyta ją o to z czystej ciekawości. 

Maclee   uniosła   kubek   z   kawą   do   ust   i  spostrzegła,   że   cała   drży.   Odstawiła 

kubek. Nie chciała, aby Danc1er dostrzegł jej zdenerwowanie. 

- To nie twoja sprawa. 

- Może nie, ale i tak chcę wiedzieć. - Przerwał. 

- Przecież jesteś moją siostrzyczką. 

- Nie jestem! - rzuciła i odwróciła się plecami. 

- Może nie, ale jestem twoim opiekunem i moim 

obowiązkiem jest pilnować każdego centa, dopóki nie stanie się legalnie twój. 

Jeśli potem zechcesz to wszyst- 

ko rozdać, nie będę protestować. 

Skrzypnęło   krzesło,   gdy   wstał.   Kiedy   się   obróciła,   patrzył   na   nią.   Ich 

spojrzenia skrzyżowały się. 

Napięcie, panujące w pomieszczeniu, stało się niemal namacalne. 

Marlee zastanawiała się gorączkowo, co może powiedzieć, żeby rozładować 

atmosferę. W tej samej chwili Dancler chwycił kapelusz. 

- Muszę zająć się pracą. 

- Nie przyjmuję do wiadomości twojej odmowy. - W głosie dziewczyny 

dźwięczała złość. 

Dancler zacisnął szczęki. 

- Zobaczymy - powiedział i wyszedł. 

Maclee z  trudem pohamowała  chęć rzucenia za  nim jakimś  przedmiotem. 

Wiedziała,   że   sama   myśl   o   tym   jest   dziecinadą.   Do   diabła,   nadal   umiał 

doprowadzić ją do szału i jednocześnie wpływać na jej zmysły tak jak żaden 

background image

inny mężczyzna. To właśnie najbardziej ją niepokoiło. 

Opadła na najbliższe krzesło, z trudem chwytając oddech. 

- Do diabła - mruknął Dancler pod nosem. 

- Mówiłeś coś, szefie? 

Danc1er zerknął na swego pomocnika, Rileya Nolana, i potrząsnął głową. 

- Nie, tylko wydaje się, że kiedy dzień zaczyna się od poślizgu, później staje 

się jeszcze gorszy. 

Riley zdjął kapelusz i podrapał się po łysiejącej głowie. 

- Wiem, co masz na myśli. Skoro o tym mowa, to na południowym pastwisku 

kilka płotów wymaga naprawy. Chcesz, żebym się tym zajął, czy potrzebujesz 

mnie w sklepie? 

Dancler nie miał pojęcia, jak dałby sobie radę bez tego niskiego, krępego 

mężczyzny, który praktycznie był jego cieniem od początku pracy na ranczo, to 

jest od sześciu miesięcy. Wyrób siodeł wymagał zupełnie innych umiejętności i 

wiedzy niż ściganie przestępców i Dancler potrzebował każdej pomocy, jaką 

mógł otrzymać. Poza tym musiał także dbać o ranczo i bydło. 

Wszystko razem przytłaczało go, a jednak wolał to ~ż pracę łowcy nagród. 

Myśl o powrocie do poprzedmego zawodu wywoływała u niego gęsią skórkę. 

- Zbladłeś, szefie - zauważył Riley, przyglądając 

się Danclerowi. - Dobrze się czujesz? 

- Nie, prawdę mówiąc, nie za bardzo. 

Riley nie wiedział, co powiedzieć, więc milczał. 

- Może rozpakuj srebro, które przywiozłem, a ja pojadę na pastwisko - 

zaproponował Dancler. 

- Cokolwiek każesz. Och, pani Connie poprosiła mnie, żebym popracował 

trochę przy jej rabatach kwiatowych, jeśli znajdę chwilę czasu. 

- Nie ma problemu. Musimy skończyć tylko jedno siodło do przyszłego 

tygodnia, w dodatku robocze. - W takim razie do zobaczenia później. 

background image

Dancler wskoczył na konia, uderzył go obcasem w bok i odjechał. 

Starał się nie myśleć o żadnych kłopotach i pozwolił, by wiatr pieścił jego 

twarz. Zapowiadał się gorący dzień, ale w tej chwili słońce stało jeszcze nisko i 

upał nie dokuczał. Dancler przypomniał sobie o kłopotach dopiero wtedy, gdy 

dojechał do połamanego płotu. 

Zaklął, widząc szkodę. Wiedział, że trzeba ją naprawić, inaczej stracą kilka 

sztuk bydła. Mógłby zrobić to dzisiaj. Wyładowałby w ten sposób frustrację. 

Marlee. To ona była źródłem jego kłopotów, a nie płot. Przyznał się do tego 

przed sobą, choć doprowadzało go to do wściekłości. Dlaczego musiała pojawić 

się tu właśnie teraz, kiedy próbował jakoś ułożyć sobie życie i pogodzić się ze 

swoim losem? 

Co więcej, dlaczego musiała tak ślicznie wyglądać? 

I tak seksownie? To, że była chora, nie wpłynęło na jej urodę. Bladość twarzy i 

cienie pod oczami raczej dodawały jej uroku. 

~awet teraz widział w wyobraźni jej długie do ramIon włosy miedzianego 

koloru. Oświetlone słońcem, zdawały się płonąć, podkreślając aksamitną biel 

skóry. Nie umiał odpędzić tego obrazu. 

Poza tym miała doskonałe ciało. Była wysoka, ks.zt.ałtna, z zaokrągleniami 

we wszystkich właściwych mIeJscach. Pod bawełnianą koszulką rysowały się 

wyraźnie jej wspaniałe piersi. 

Dancler oblał się potem. Zapomnieć o niej! Skoncent~j się na tym, po co tu 

przyszedłeś. Oczywiście, łatWIej było to powiedzieć niż wykonać. Zwłaszcza 

że miał pewność, iż w tej chwili Marlee krąży po domu. Jej jędrne pośladki i 

kołyszące się piersi doprowadzały go do szaleństwa. 

Może   jeśli   da   jej   pieniądze,   Marlee   opuści   ranczo   i   wróci   do   Houston, 

Nowego Jorku czy tam, gdzie do tej pory mieszkała. 

Wiedział   jednak,   iż   nie   mógłby   tego   zrobić   i   żyć   w   zgodzie   ze   swoim 

sumieniem. Ojciec Marlee ufał, że Dancler zrobi wszystko dla jej dobra. Nie 

mógł przeciwstawić się życzeniom zmarłego, niezależnie od tego, jak bardzo by 

background image

tego chciał. 

- Pieprzyć to - powiedział głośno. - Pieprzyć ją. Zamarł. Na tym polegał jego 

problem. Pragnął tego, zawsze pragnął i zawsze będzie pragnął, ale wiedział, że 

to jest zakazane. Jednak to uzasadnienie nie ugasiło jego pożądania. 

Zaklął raz jeszcze, wskoczył na siodło i ruszył w stronę domu. 

ROZDZIAŁ TRZECI 

- Oddychaj, Marlee, oddychaj. 

Choć stosowała się do własnych instrukcji, niewiele to pomagało. Wydawało 

się jej, że dwudziestocentymetrowa ławka do ćwiczeń gapi się na nią szyderczo. 

W piersiach czuła ciężar ołowiu. 

Zrobiła kilka głębokich wdechów i poczuła nagły przypływ siły. Wróciła na 

ławkę  i  wykonała   osiem   zestawów   ćwiczeń,   rozciągając   mięśnie   do   taktu 

muzyki płynącej z taśmy magnetofonu. 

Po twarzy i całym ciele spływał pot. Ćwiczyła zaledwie dziesięć minut, ale 

miała wrażenie, że robi to raczej od dziesięciu dni. Dygotała ze mlęczenia. 

Mimo to wiedziała, iż nie może się rozleniwiać. Praca modelki wymagała 

wytrzymałości, którą uzyskiwało się dzięki treningom. Należało ją rozwijać 

poprzez godziny wytężonej, ciężkiej pracy, na ławce i na bieżni. Jednak lekarz 

zakazał jej biegania. N a razie próbowała stosować się do jego zaleceń, choć nie 

było to łatwe. Zeszła z ławki, przycisnęła palce do szyi i sprawdziła puls. Serce 

biło szybciej, co świadczyło o tym, że dobrze się rozgrzała. Nie chciała jeszcze 

kończyć ćwiczeń. Dziesięć minut treningu to za mało. Zastanawiała się, czy 

osiodłać swoją klacz i wybrać się na przejażdżkę. Choć w jeździe konnej mogła 

stawać w zawody z najlepszymi pracownikami ranczo i z równą im doskonało 

ścią wykonywać wszystkie manewry, już nie sprawiało jej to przyjemności. 

background image

Przed rozpoczęciem kariery modelki było inaczej. 

Nie mogła się wprost doczekać porannych przejażdżek z Danclerem. A może po 

prostu nie mogła się doczekać zobaczenia Danclera. Ta myśl przyspieszyła rytm 

jej   serca.   Marlee   potrząsnęła   głową.   Nie   chciała,   żeby   wspomnienie   jego 

zachowania zepsuło ten piękny dzień. 

Wyłączyła magnetofon, słysząc ciche pukanie do 

drzwi i głos Connie: - Marlee? 

- Wejdź, Connie. 

Macocha otworzyła drzwi i na jej twarzy odmalowało się niezadowolenie. 

- Co ty wyprawiasz, dziecko? 

Marlee uśmiechnęła się, podeszła i cmoknęła ją w policzek. 

- A jak ci się wydaje? 

- Wielkie nieba, nie mam pojęcia. - Spuściła wzrok 

na niską, twardą, gumową ławkę. - Przypomina mi to jakieś narzędzie tortur. 

Marlee zaśmiała się. 

- I· czasem nim jest, ale z całą pewnością dzięki niemu spala się mój tłuszcz. 

- W takim razie tracisz czas, bo na twoim ciele nie ma ani grama tłuszczu. 

- Już ci mówiłam, że nie mogłabym sobie na to pozwolić. 

- Nie wydaje ci się, kochanie, że przesadzasz? 

- zapytała Connie, siadając na łóżku. - Przecież jesteś 

naprawdę chora i powinnaś odpoczywać i odzyskiwać siły, a nie tracić je, na 

litość boską· 

- Wiem, Connie, ale to trudne. Brakuje mi mojej pracy, codziennego wysiłku. I 

chociaż jestem w domu dopiero tydzień, wydaje mi się, że to ... wieczność. 

Connie   posmutniała   i   Marlee   poczuła   się   okropnie.   -   Nie   to   chciałam 

powiedzieć - dodała szybko. 

- Wiesz, jak lubię tu przyjeżdżać i widzieć cię, ale kiedy 

ktoś ci mówi, że musisz coś robić, to już przestaje być zabawne. 

- Wiem i mnie się też to nie podoba. - Connie uśmiechnęła się lekko. - Ale 

background image

jestem egoistką i chcę przebywać z tobą jak najczęściej. - Przerwała i obrzuciła 

Marle~ uważnym spojrzeniem. - Co dokładnie powiedział ci lekarz? Wiem, że 

złapałaś jakąś infekcję· 

-   Straszną,   i   to   w   Paryżu.  Ale   lekarz   twierdzi,   że   jeśli   będę   przyjmować 

lekarstwa i odpoczywać, za kilka tygodni wrócę do zdrowia. 

- Czy mi się zdawało, że powiedziałaś "odpoczywać", kochanie? 

Marlee ponownie roześmiała się. 

- W porządku, zrezygnuję z ćwiczeń na ławce. Czy dzięki temu poczujesz się 

lepiej? 

- Ty zapewne też, sądząc po wyglądzie t e j rzeczy. 

--A jeśli osiodłam Sunshine i wybiorę się na 

przejażdżkę? Ostatecznie to ona się męczy. 

- Jeśli już koniecznie musisz coś robić, to chyba jest to najlepsze wyjście. 

Och, a nawiasem mówiąc, kiedy wybierasz się do doktora Wootena? 

Marlee zmarszczyła brwi. 

-   Nie   wiem.   Doktor   Henderson   miał   przesłać   mu   moją   kartę.   Chyba 

powinnam zadzwonić i sprawdzić, czy już to zrobił. 

- Też tak uważam. No, pora wziąć się do pracy. 

- Connie podeszła do drzwi i przystanęła. Zmarszczyła brwi. - Czy mogłabym 

zrobić coś, żebyście nie skakali sobie z Danclerem do gardeł? 

Marlee zacisnęła wargi. 

- Tak. Powiedz mu, że musi w końcu zrozumieć, iż nie jestem dzieckiem, 

którym może rządzić. - I które już nie uważa każdego jego słowa za nieomylne, 

dodała w myślach. 

- Zawsze był nadopiekuńczy w stosunku do ciebie. 

Myślę, że trudno mu przełamać ten nawyk. - Zmienił się. 

- Wiem. Ty też. 

Marlee raz jeszcze zerknęła na macochę i jej spojrzenie złagodniało. 

- Nie martw się, Connie. Wszystko się dobrze ułoży. 

background image

- Szkoda, że nie mogę mieć takiej pewności. W do- 

datku może będę m usiała zostawić was samych w domu. - Dlaczego? 

- Pamiętasz, mówiłam ci, że moja siostra Jessica 

będzie miała operację serca? 

Marl,ee skinęła głową. 

-   Zabieg   ma   być   wykonany   w   najbliższych   tygodniach.   Oczywiście   będę 

musiała pojechać do niej, bo siostra nie ma nikogo bliskiego. 

- Och, Connie, tak mi przykro. Wiem, jak kochasz ciocię Jessicę. Nie martw 

się o nas, poradzimy sobie. Teraz Dancler zachowuje się jak rozjuszony nie-

dźwiedź, ale przejdzie mu to. 

-   Chciałabym   mieć   taką   pewność.   Widziałam,   jak   na   ciebie   patrzył...   - 

Przerwała i na jej policzki wypłynął rumieniec. - Mielę ozorem, jakbym straciła 

zmysły. Lepiej zajmę się czymś. W domu panuje straszny bałagan. 

- Nieprawda. Chciałabym ci pomóc, zwłaszcza że Hattie nie może dziś 

przyjść. 

- Nawet o tym nie myśl. Jeśli musisz, poczytaj, idź na  długi spacer albo 

wybierz   się   na   przejażdżkę.   Twoim   jedynym   zadaniem   jest   starać   się 

wyzdrowieć. 

Marlee podeszła do drzwi i uścisnęła Connie. - Kocham cię. 

- I ja cię kocham - powiedziała Connie załamują- 

cym się głosem. 

Chwilę później Marlee wzięła prysznic, związała włosy w luźny kok, włożyła 

dżinsy, pomarańczową koszulkę i buty do konnej jazdy i wyszła z domu. . 

Czerwcowe, poranne słońce niemal ją oślepiło. 

Zatrzymała się i wciągnęła w płuca aromatyczne, świeże powietrze. Czuła się o 

wiele lepiej niż wówczas, gdy dowiedziała się o wykrytym w jej organizmie 

wirusie. 

Planowała   osiodłać   Sunshine   i   pojeździć   pół   godziny,   może   godzinę.   Po 

background image

lunchu mogłaby zastosować się do rady Connie i wyciągnąwszy się na hamaku, 

poczytać trochę. Przywiozła ze sobą najnowszy bestseller. 

Zbliżała się do stajni, kiedy zobaczyła Danclera. 

Zatrzymała się i zaczęła oglądać płot przylegający do budynku. Dancler klęczał 

i zmłotkiem w dłoni wyszarpywał gwoździe ze słupka przy bramie. 

Zdawała sobie sprawę z tego, że ją zobaczył, i dlatego podeszła bliżej. Minęły 

trzy dni od ich raczej mało przyjaznej rozmowy. W tym czasie Marlee starała się 

go unikać. Wiedziała, że potrzebuje czasu na ochłonięcie i wymyślenie sposobu, 

dzięki któremu mogłaby skłonić go' do przekazania jej pieniędzy. 

Dancler nie wsta~ ale przerwał pracę i spojrzał na nią. Zsunął kapelusz na tył 

głowy. 

- Proszę, proszę. Co wypędziło cię z domu tak wcześnie? 

W   jego   tonie   brzmiała   kpina,   ale   Marlee   postanowiła   zignorować   ją. 

Zdecydowała,   że   nie   da   mu   się   wyprowadzićzrównowagi.   W   kontaktach   z 

Danclerem nie mogła ujawnić swych emocji, gdyż oznaczałoby to przegraną. 

- Pomyślałam sobie, że osiodłam Sunshine i wybio- 

rę się na przejażdżkę. 

- Czy taka właśnie jest definicja odpoczynku? 

- To zależy, czyja definicja. 

- Powiedz Rileyowi, żeby osiodłał klacz. 

- Mogę to zrobić sama. 

- Jak chcesz. - Odwrócił się i pracował. 

J ego czoło zraszał pot, dżinsy i koszula lepiły mu się do ciała. Wytarł rękę o 

spodnie.   Mięśnie,   rysujące   się   pod   dżinsami,   zwracały   uwagę   swoją   siłą. 

Zmysły Marlee ożyły. To dlatego, że tęsknię za Jerome'em, powiedziała sobie, 

ale nie było to prawdą. To widok Danclera ją niepokoił. 

Nagle mężczyzna obrócił się, jakby wyczuwając jej natarczywe spojrzenie. 

Przesunął   wzrokiem   po   jej   ciele.   Marlee   gwałtownie   wciągnęła   powietrze. 

Dopiero gdy się odezwał, odetchnęła. 

background image

- Potrzebujesz kapelusza - stwierdził szorstko. 

- Słońce już pali. 

Marlee przydepnęła źdźbło trawy. - Dzięki za przypomnienie. 

Zapadła cisza. 

Wreszcie Dancler odłożył młotek i stanął tak blisko niej, że mogła wyczuć 

woń potu i naturalny zapach jego ciała. Pod wpływem jego bliskości poczuła 

mrowienie w całym ciele. 

- Twoja matka ... martwi się o nas - wyjąkała. Spojrzał na nią. 

- Mama zawsze się o nas martwiła i to już się nie zmieni. 

- Wiesz, o czym mówię. Wzruszył ramionami. 

- Wszyscy mamy jakieś problemy. 

- Nic cię to nie obchodzi, prawda? Kiedy stałeś 

się taki twardy, taki wywołujący ból w ... - Przerwała, nie mogąc dokończyć pod 

jego uważnym spojrzeniem. 

- Zadku? Czy nie to chciałaś powiedzieć? 

- Tak - przyznała mimo woli. Umiał ją- podejść 

i potrafił sprowokować do mówienia, zanim pomyślała. 

Zaśmiał się, ale zabrzmiało to ponuro. - Taka już tu okolica. 

- Twoja praca - stwierdziła krótko. - Connie 

mówiła, że miałeś jakieś kłopoty. 

Wsadził ręce do kieszeni. - Za dużo mówi. 

- Nie nadużyła twojego zaufania. Chodzi o to, że 

jesteś inny. 

- Ty też. - Spojrzał bezczelnie na jej dekolt. Zaczerwieniła się, ale nie 

odwróciła wzroku. - Dorosłam. 

- Och, a więc to się stało. - Nadal przyglądał się jej 

uważnie. 

Rumieniec Marlee pogłębił się i tym razem odwróciła głowę. 

- Jesteś cholemie chuda. Myślałem, że chcesz o siebie zadbać. 

background image

- Robię to, ale nie znoszę siedzieć bezczynnie. 

- Jest mnóstwo rzeczy do zrobienia, niekoniecznie 

trzeba dręczyć swoje ciało. 

Zawrzała w niej krew. 

- Słuchaj, wiem, co myślisz o mojej pracy. Uważasz ją za bezsensowną i 

bezużyteczną. W porządku. Wiedz jednak, że ja też nie żywię szacunku dla tego, 

co ty robisz. 

- Robiłem- poprawił ją. 

- Jasne. Poczekaj tylko, aż sklep z siodłami zbank- 

rutuje. Zaswędzą cię stopy, przypniesz z powrotem rewolwer i..; 

Zawahała się i trwało to wystarczająco długo, żeby chwycił jej rękę i 

przyciągnął do siebie. 

- Dancler! 

- I co? - zapytał chrapliwie. - ... zabijesz kogoś. To 

chciałaś powiedzieć? 

Patrzyli na siebie. Serce Marlee biło szybko, ale nie szybciej niż Danclera. 

Czuła to. Widziała zwężone oczy mężczyzny i poruszające się nozdrza. W takim 

stanie widziała go drugi raz. Wówczas przeraziło ją to tak samo jak teraz. Ale to 

nie strach był najsilniejszą emocją. Ucisk jego palców na jej ramieniu zdawał 

się palić jej skórę. 

- Puść mnie! 

- Marleel 

Nieoczekiwany głos Connie sprawił, że oboje zwrócili się w jej kierunku. 

Stała na ganku, osłaniając dłonią oczy od słońca. Gdy żadne nie odpowiedziało, 

zawołała jeszcze raz: 

- Marlee, słyszysz mnie? Dziewczyna skinęła· głową. 

- Jesteś proszona do telefonu, skarbie. To Jerome. Dancler westchnął głęboko 

i puścił ją. Marlee nie 

poruszyła się. Czuła dziwną słabość. Pomasowała ramię i oblizała wyschnięte 

background image

wargi. 

- No, idź - rzucił ostro, patrząc na nią z pogardą. 

- Nie każ czekać swemu kochasiowi. 

- Ty ... chamie! - szepnęła. 

- Masz rację. I nigdy o tym nie zapominaj. 

Otworzyła   usta,   żeby   coś   powiedzieć,   ale   nie   mogła   wykrztusić   słowa. 

Powstrzymując łzy napływające do oczu, obróciła się i pobiegła do domu. 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Marlee odrzuciła prześcieradło, wstała i przeciągnęła się. 

- Oj - ję1qJ.ęła, marszcząc brwi. Choć od przejażdżki na Sunshine minęły trzy 

dni, bolały ją wszystkie mięśnie. 

- Marlee Bishop, jesteś wrakiem. 

Obrzucanie się wyzwiskami nie poprawiło jej samopoczucia. Rozgoryczona, 

skierowała się do łazienki. Wzięła prysznic, zrobiła makijaż, ubrała się, związała 

włosy w koński ogon i była gotowa. Na co? Nie miała żadnych planów na ten 

dzień. 

Westchnąwszy głęboko, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Niebo było 

zachmurzone,   ale   wiedziała,   że   wkrótce   pojawi   się   słońce   i  chmury   znikną. 

Westchnęła ponownie i oparła czoło o ramę okienną. 

Przeżywała depresję. Chciała wrócić do pracy, lecz wiedziała, że nie pozwala 

jej na to stan zdrowia. Sypiała źle i to również przyczyniało się do jej zmęczenia 

i niezadowolenia. Poza tym dręczyło ją poczucie winy, gdyż nie umiała cieszyć 

się z pobytu w domu i spotkania z macochą.  I  byłjeszcze DancIer.  od  czasu 

ostatniej utarczki słownej robiła wszystko, żeby go unikać. Było to całkiem 

łatwe, ponieważ znów wyjechał, tym razem do Oregonu, do garbami. Wrócił 

background image

późno. Marlee słyszała, jak około północy jego samochód wjeżdżał do garażu.

Mogła zejść na śniadanie i spotkać się z nim, ale nie miała na to ochoty. 

Ciągłe napięcie i wrogość między nimi zniechęcały ją do tego. Jerome także nie 

przyczynił   się   do   poprawienia   nastroju.   Kiedy   swoim   telefonem   przerwał 

wymianę zdań między nią i Danclerem, zmusił ją do podania terminu, kiedy 

mógłby   przyjechać   i   spotkać   się   z   nią.   Zanim   odłożył   słuchawkę,   zapytał 

niezobowiązująco, czy przekonała już Danclera, aby przekazał jej pieniądze. 

Napomknął, że poddawany jest naciskom w tej sprawie. 

Marlee chciała krzyknąć, żeby dał jej spokój. Wiedziała, że jedyne wyjście to 

szczera,   ostateczna   rozmowa   z   Danclerem.   Chciała   wesprzeć   Jerome'a.   Jego 

agencja jawiła się jej jako zabezpieczenie na niepewną przyszłość. 

Poza tym postanowiła, że nie pozwoli Danclerowi kontrolować swego życia i 

dyktować,   co   wolno   jej   robić,   a   czego   nie.   Na   razie   jednak   nie   mogła   mu 

okazać, jak bardzo czuje się dotknięta koniecznością błagania o to, co prawnie 

jej się należało. 

Winę   za   to   wszystko   ponosił   ojciec.   Dancler   wywarł   na   nim'   takie   samo 

wrażenie jak na Marlee. Kiedy Foster Bishop ożenił się z Connie, postanowił 

zamieszkać na ranczo Dancler B. I tak miał zamiar sprzedać dom w mieście. 

Tłumaczył,   że   wiąże   się   z   nim   za   dużo   wspomnień.   Marlee   nie   miała   nic 

przeciwko   przeprowadzce,   gdyż   zdążyła   już   poznać   swego   przyszłego 

przybranego brata i natychmiast obdarzyć go bezgranicznym zaufaniem. 

Fakt, że on traktował ją jak nieznośną, młodszą siostrę, nie miał wpływu na jej 

uczucia. Aż do tego fatalnego dnia ... Marlee zamknęła oczy i desperacko 

próbowała pozbyć się tych wspomnień. Przeszłość kryła zakazane terytorium, 

którego unikała ze strachu przed poczuciem winy. 

Po chwili otworzyła oczy i zobaczyła Danclera. 

Opuściła powieki, pewna, że wyobraźnia płata jej figle. Gdy znów je uniosła, 

Dancler był tam, gdzie przedtem. 

Tym razem nie usiłowała stracić go z oczu. Wy- . glądał tak, że nie sposób 

background image

było go ignorować. Siedział wyprostowany na klaczy, kierując się w stronę 

płotu. Koń stanął i Dancler pochylił się, sprawdzając swoją robotę sprzed kilku 

dni. Mięśnie jego ramion i ud napięły się, kiedy poprawiał coś przy zasuwie. 

Przywodziło to na myśl inny dzień, gdy jego mięśnie były tak samo napięte. 

Nagle Marlee poczuła się słabo i nie miało to nic wspólnego z faktem, że 

ostatni posiłek zjadła poprzedniego dnia w południe. Powodem był Dancler. 

Świadomość tego wystarczyła, żeby zdecydowała się wracać natychmiast do 

Houston, nie zważając na samopoczucie. 

- Daj temu spokój - szepnęła z napięciem. - Nie krzywdź siebie. Zapomnij o 

nim. 

Nie   pomogło.   Marlee   nie   umiała   zapomnieć.   Im   dłużej   przyglądała   się 

Danclerowi,   tym   wyraźniejsze   stawało   się   tamto   wspomnienie.   W   końcu 

poddała się i wróciła myślami do dnia, w którym ukończyła piętnaście lat ... 

Kiedy wróciła do domu, nikogo nie było.' Na stole znalazła talerz ciastek i 

kartkę od Connie z wiadomością, iż pojechała sprawdzić, jak się czuje siostra. 

Ojciec, oczywiście, pracował. 

Jednak   Dancler   powinien   być   w   domu,   a   przynajmniej   był   rano,   kiedy 

wychodziła   do   szkoły.   Prawdę   mówiąc,   nie   mogła   doczekać   się   ostatniego 

dzwonka.

Marzyła o powrocie do domu i zobaczeniu brata. Wiedziała, że pojawia się na 

ranczo rzadko i na krótko. 

W czasie wykonywania swojej pracy został ranny i tylko dlatego był teraz w 

domu. Nikt nie opowiadał jej szczegółów, a ona nie pytała, lecz wiedziała, że 

praca łowcy nagród jest ciężka i niewdzięczna. Dancler sam jej to wyznał. Nie 

obchodziło jej, co robi. Pragnęła być z nim, mimo że drażnił się z nią bezlitośnie 

w każdej chwili. 

Zjadła kilka ciastek, wypiła szklankę mleka, przebrała się w żółte szorty i 

koszulkę   i   ruszyła   na   poszukiwania   Danclera.   Zajrzała   do   stajni,   sklepu   z 

background image

siodłami i na podwórze. 

Nigdzie go nie dostrzegła. Doszła do wniosku, że pewnie pojechał do ciotki z 

matką. Postanowiła iść nad staw. Uznała to miejsce za odpowiednie do ułożenia 

mowy, którą następnego dnia miała wygłosić w klasie. 

Staw,   zasilany   kryształowo   czystym,   zimnym   źródełkiem,   należał   do   jej 

ulubionych   zakątków.   Mogła   tu   nie   tylko   pływać,   ale   również   napawać   się 

spokojem   i   pięknem   krajobrazu.  Wysokie,   omszałe   dęby   osłaniały   go   przed 

słońcem jak parasol i dzięki temu zawsze panował tu miły chłód. 

Marlee szła wolno ścieżką porośniętą dzikimi kwiatami. Właśnie zbliżała się 

do małego urwiska na skraju stawu, gdy usłyszała jakiś dźwięk. Zatrzymała się, 

czując niepokój. Nie spodziewała się tu nikogo. 

Stała, nasłuchując. Dźwięk powtórzył się. Domyśliła się, że ktoś pływa w 

stawie. Zapewne któryś z chłopców z sąsiedniej farmy. Jej ojciec przyłapał ich 

parę razy na swoim terenie. Marlee  nie bała się, ale wolała nie podchodzić 

bliżej. Obawiała się, że mogą być nadzy. 

Chciała   wracać,   ale   ciekawość   zwyciężyła.   Wytłumaczyła   sobie,   że   jeśli 

chłopcy są w wodzie, i tak nic nie zobaczy. Cicho wspięła się na urwisko. 

Uklękła za zasłoną z krzaków i ostrożnie wyjrzała. 

wodzie był tylko jeden pływak. Dancler. Jej serce niemal przestało bić. 

Czy   powinna   go   zawołać,   ujawnić   swoją   obecność?   Oczywiście,   że   tak, 

uznała. Mimo to, gdy otworzyła usta, nie wydobył się z nich żaden 

dźwięk. 

Nie chciała mu przeszkadzać. Siedział w wodzie oparty o brzeg, z głową 

odrzuconą do tyłu. Czy był nagi? Zaczerwieniła się, dłonie jej zwilgotniały. 

Zmru.  żyła oczy, żeby lepiej widzieć, ale na nic się to nie zdało. Woda, 

zwykle   kryształowo   czysta,   teraz   zdawała   się   być   zamulona,   a   może   to 

słońce padało na nią pod dziwnym kątem. Marlee nie umiała powiedzieć, 

czy Dancler ma na sobie kąpielówki. 

Mogłaby się założyć, że  nie miał. Czoło zrosił jej pot, nie mający nic 

background image

wspólnego z panującym upałem. 

N  a chwilę opuściła głowę, czerwieniąc się. Co ona robi najlepszego? 

Ojciec by ją zabił, gdyby przyłapał, jak podgląda Danclera. 

I Dancler. O Boże ... Lepiej o tym nie myśleć. Jednak nie tylko ciekawość 

trzymała ją na miejscu. Spotykała się z chłopcami i nawet całowała: z nimi, 

ale   nie   było   to   przyjemne.   Najczęściej   pocałunki   okazywały   się   zbyt 

wilgotne   i   oślizgłe.   Kiedy   chłopcy   próbowali   posunąć   się   dalej,   nie 

pozwalała im na to. Nie chciała, żeby pieścili jej piersi. Ale gdyby Dancler 

tego chciał... 

Przycisnęła dłoń do ust, żeby stłumić okrzyk. Bóg z pewnością ukarze ją 

za takie myśli. Dancler był jej przybranym bratem i nie powinna żywić do 

niego takich uczuć. 

A jednak nic nie mogła na to poradzić. Uczucia te przebudziły się w niej, 

gdy   zobaczyła   Danclera   całują  cego   dziewczynę,   z   którą   się   wówczas 

spotykał.   Odwiedziła   go   kiedyś,   gdy   przyjechał   do   domu.   Wychodząc, 

przysunęła się do Danc1era i uniosła wydęte usta. Pocałował ją i w tym samym 

czasie objął jej pierś. 

Marlee poczuła ukłucie zazdrości, ale nie wiedziała, jak temu przeciwdziałać. 

Nie powinna żywić takich uczuć, to było niewłaściwe, lecz nie potrafiła z tym 

walczyć. Chciała, żeby Dancler prawił jej komplementy i zwracał uwagę na nią, 

a nie na jakąś pozbawioną rozumu kokietkę. Pragnęła być kobietą Danc1era. 

Tylko raz zwrócił na nią uwagę w ten sposób, odsyłając pewnego wieczora do 

jej pokoju. Właśnie wybierała się na przyjęcie. Danc1er kazał jej się przebrać, 

twierdząc, że jej bluzka jest za obcisła, a spódnica za krótka. 

Obserwując   go   teraz,   Marlee   czuła   nawrót   tych   uczuć,   ale   nie   potrafiła 

poruszyć się czy choćby odwrócić wzroku. Woda opływała jego muskularne, 

opalone ramiona i pierś. Próbowała wmówić sobie, że nie robi nic złego i że to 

tylko ciekawość, gdyż nigdy przedtem nie widziała nagiego mężczyzny. Mimo 

to czuła się winna. 

background image

Spuściła   nieco   wzrok,   gdy   Danc1er   wstał.   Zamarła,   widząc   jego   nagość. 

Usiłowała złapać oddech, ale okazało się to niemożliwe. 

Nie mogła oderwać oczu od jego ciała. Przesuwały się po jego owłosionej 

piersi, po płaskim, twardym brzuchu ... Zamknęła powieki, nie chcąc patrzeć, 

ale mimo woli koncentrowała się na tej części jego ciała, która była twarda i 

powiększona, i której nie powinna oglądać. 

Był   tak   piękny   jak  Apollo,   o   którym   ostatnio   uczyła   się   w   szkole.   Miała 

wrażenie, że podskoczyła jej temperatura, gdy Danc1er obrócił się, ukazując 

pośladki, tak samo twarde i umięśnione jak reszta jego ciała. 

Nie   wiedziała,   co   jej   podpowiedziało,   że   zrobi   najlepiej,   uciekając 

natychmiast z tego miejsca. Gdyby Danc1er ją złapał ... Nawet nie umiała sobie 

wyobrazić konsekwencji. Obróciła się i już miała zsunąć się z urwiska, gdy 

usłyszała swe imię. 

- Marlee. 

Ugięły się pod nią kolana i musiała chwycić się najbliższego drzewa, żeby nie 

upaść. 

- Marlee. - Głos Danclera brzmiał ostro. - Chodź 

tutaj. 

Zadrżała i odwróciła wzrok. - Chodź tutaj, do cholery! 

Tym razem posłuchała. Zbliżyła się, nie podnosząc 

oczu. 

- Spójrz na mnie. 

Uniosła wzrok, czując chłód w żołądku. 

- Powinienem przełożyć cię przez kolano i zbić na kwaśne jabłko. 

- Nie ośmieliłbyś się - zaprotestowała, próbując 

ukryć panikę w głosie. 

Pochylił się ku niej. 

- Nie zakładałbym się o to. 

Odwróciła głowę i poczuła, że po jej policzkach 

background image

płyną łzy. 

- Nie chciałam patrzeć, tylko ... 

- Byłaś ciekawa, tak? 

Ze ściśniętego gardła nie mogło wydobyć się żadne słowo. Potrząsnęła głową. 

- I przypuszczam, że tego też byłaś ciekawa? - powiedział stłumionym 

głosem. 

Zanim mogła zareagować, Danc1er chwycił ją i wpił się wargami w jej usta, 

głęboko i namiętnie. Marlee nie mogła złapać oddechu i przez chwilę myślała, 

że zemdleje. 

Pocałunek skończył się tak samo szybko i gwałtownie, jak zaczął. Dancler 

patrzył na nią, gdy chwytała oddech. Przez chwilę błysk w jego oczach nie był 

przerażający, tylko gorący i zaborczy. To się zmieniło, jednak dopiero wtedy, 

gdy   Marlee   uniosła   głowę   i   spojrzała   na   niego   z   zachwytem.   Jego   twarz 

wówczas stężała. 

- Na litość boską, nie patrz tak na mnie! - rzucił i zaklął. - Przebrałem miarkę 

i należy ze mnie drzeć pasy. 

Marlee cofnęła się, jej dolna warga drżała. - Przerażasz mnie. 

- Mam nadzieję - odrzucił Dancler. - Powinnaś 

wiedzieć, że igrając z ogniem, możesz się sparzyć. Jeśli kiedyś złapię cię na 

podglądaniu, mnie lub kogoś innego, spiorę cię, przysięgam. A teraz zejdź mi z 

oczu, zanim zrobię coś, czego pożałuję. 

Marlee   wydała   okrzyk,   obróciła   się   i   pobiegła   do   ścieżki.   Zatrzymała   się 

dopiero w łazience. Pochyliła się nad toaletą i zwymiotowała ... 

T eraz, kilka lat później, czuła ten sam ucisk w żołądku. Jednak sprawy nie 

wyglądały już tak samo. Dorosła i mogła mu się przeciwstawić. Patrząc, jak 

Dancler   poprawia   coś   przy   furtce,   musiała   przyznać,   że   ciągle   czuje   to 

zauroczenie i pociąg fizyczny. Choć nienawidziła tej słabości i wiedziała, że 

takie uczucia są zabronione, nie miała sił, aby je zniszczyć. 

background image

Dlatego właśnie musiała skłonić go do przekazania jej pieniędzy i wynieść się 

stąd, uciec od niego. 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

W sklepie z siodłami, znajdującym się w wydzielonej części stajni,unosiła się 

silna   woń   skóry,   ale   nie   był   to   przykry   zapach.   Stając  w  drzwiach,   Marlee 

głęboko wciągnęła powietrze. Miała nadzieję, że znajdzie tu Danclera. 

Kiedy zmarł Damon i sprzedano jego posiadłość, Connie przeniosła sklep na 

ranczo Dancler B. Liczyła na to, że znajdzie kompetentnego pracownika. Nie-

stety, przeliczyła się. Wyrób siodeł był sztuką rzadką i zanikającą. Niewielu 

ludzi miało cierpliwość czy zdolności, żeby nauczyć się tego rzemiosła. Kiedy 

Dancler przejął interes, klienci nie pojawiali się zbyt często. 

Connie   twierdziła,   że   w   tym   krótkim   okresie   Dancler   podźwignął   sklep. 

Marlee jednak wiedziała o niechęci przybranego brata do rodzinnego interesu. 

Jedną   z   przyczyn   była   nienawiść   Danclera   do   jego   ojca,   który   z   pomocą 

brataConnie prowadził sklep. 

Wiedziała   także,   że   Dancler   uwielbia   swoją   matkę   i   po   wielu   latach 

rozczarowywania   jej   postanowił   zrobić   coś,   co   ją   ucieszy.   Connie   wszakże 

wymagała czegoś więcej niż dbania o ranczo. Miała nadzieję, iż syn przemówi 

do rozsądku swej przybranej siostrze. Tak jak i Dancler, nie darzyła sympatią 

Jerome'a i nie popierała pomysłu pożyczenia mu pieniędzy na założenie agencji. 

Marlee   rozejrzała   się   po   pomieszczeniu.   Sklep   wydałjej   się   prymitywny   i 

zagracony. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek widziała tu taki bałagan; z drugiej 

strony swoje wizyty tutaj mogła policzyć na palcach jednej ręki. 

W   kącie   stały   dwie   klonowe   ławy,   po   przeciwnej   stronie   dwa   stoły   do 

krojenia skóry. Na ścianach wisiały narzędzia. 

background image

Gdy Danc1er dorastał, jego ojciec zmusił go do nauczenia się wyrobu siodeł, 

choć chłopak nie był tym zainteresowany. Marlee uznała za ironię losu fakt, że 

obecnie Danc1er zajmował się czymś, co sprawiłoby radość jego ojcu. 

- Dancler? 

Nie było. odpowiedzi. Zmarszczyła brwi. Kiedy przed chwilą wyglądała przez 

okno, widziała, jak tu wchodził. Przypomniała sobie  o magazynie na tyłach 

sklepu.   Zapewne   był   właśnie   tam.   Ruszyła   w   głąb   sklepu,   omijając   nity  i 

gwoździe porozrzucane na podłodze. 

Nagle otworzyły się drzwi. Kiedy Dancler ją zobaczył, przystanął i jego oczy 

się zwęziły. 

- Co tu robisz? 

Marlee spojrzała najpierw na mokry kawał skóry, który trzymał w ręku, a 

potem na jego twarz. Wyglądał na zmęczonego. Zmarszczki wokół ust i oczu 

wydawały   się   głębsze,   jakby   nie   spał   ostatniej   nocy.  Włosy   miał   potargane 

bardziej   niż   zwykle,   ale   to   tylko   dodawało   mu   uroku.   Obcisłe   dżinsy 

podkreślały kształt jego nóg. 

Odwróciła się szybko, lecz zdążyła zauważyć, że zacisnął usta. Postanowiła 

nie dać się zastraszyć. Przyszła, żeby przeprowadzić z nim poważną, spokojną 

rozmowę. Nie pozwoli się zirytować. 

-

Pomyślałam,

że

możemy

porozmawiać. 

- Naprawdę? 

Przez   chwilę   milczała.   Przyglądała   się,   jak   Dancler   rozkłada   na   stole 

kwadraty mokrej skóry i sięga po narzędzie do krojenia. 

- Jakie siodło robisz? Nie uniósł głowy. 

- Paradne, dla Boba Simsa. W przyszłym roku jego arab będzie faworytem. 

- W przyszłym roku? Tak długo będziesz nad nim pracował? 

- Prawie, biorąc pod uwagę inne obowiązki. Po śmierci twojego ojca warsztat 

podupadł.   Mama   nie   mogła   sobie   z   nim   poradzić.  Wiesz,   że   wujek   Damon 

zachorował i nie mógł jej pomagać. 

background image

- Wiem, Connie było ciężko. - Przerwała. - Cieszę się, że wróciłeś. Ona cię 

potrzebuje. 

- Ciebie też. 

- Jestem tutaj - powiedziała cicho, mijając go. 

Zastanawiała się, o czym myślał. Oparła się o pusty stół. 

- Na jak długo? - zapytał z naciskiem. Drgnęła, słysząc wyrzut w 

jego głosie. 

- Wiesz, że mam pracę, którą kocham. Tu nie mogę 

znaleźć żadnego zajęcia. 

Przyjrzał się jej uważnie, a potem wrócił do pracy. - Chyba masz rację. 

Następnych   kilka   minut   upłynęło   w   ciszy.   Marlee   szukała   słów,   którymi 

mogłaby udobruchać Danc1era. Przyglądała się, jak kroi twardą, mokrą skórę 

ostrym nożem. Mięśnie jego ramion napięły się, gdy zwijał ją w wymagany 

kształt. 

Poruszał się z gracją, jego ruchy były pewne i precyzyjne. Większość znanych 

jej mężczyzn nie potrafiła tego. Ciął skórę dokładnie w tych miejscach, które 

zostały wytyczone przez rysunek wzoru. Obserwowała go, zafascynowana jego 

energią i siłą. 

DancIer pochylił się nad stołem. Mimo woli zauważyła zniszczoną koszulę, 

przylepioną do wilgotnych pleców, gdy poprawiał rozłożony kawałek skóry. 

- Masz inne zamówienia? - zapytała, czerwieniąc 

się i usiłując znaleźć neutralny temat. 

DancIer przerwał pracę i spojrzał na nią. - Tak, to za ławką. 

Marlee obróciła się. Za ławką stał szkielet siodła: rama z sosnowego drewna z 

rozpiętą na niej nie wyprawioną skórą. 

- A więc masz dwa zamówienia? 

- Trzy. Muszę zrobić jeszcze jedno siodło, którego 

nie zacząłem. 

- Myślisz, że zacznie ci się to opłacać? 

background image

- Mam nadzieję, ze względu na mamę. 

Marlee wyjrzała przez okno ponad ramieniem DancIera. Czerwonawe słońce 

znajdowało się tuż nad pastwiskiem. Przez zakurzoną szybę dostrzegła lecącego 

ptaka. 

- Słuchaj, jeśli Connie potrzebuje pieniędzy, będę zachwycona, jeśli weźmie 

potrzebną sumę z moich oszczędności. Wiem, że tatuś zabezpieczył ją, ale wiem 

także, iż większość pieniędzy przypadła mnie. 

- Nawet o tym nie wspominaj - powiedział stanowczo. - Zresztą nie chodzi o 

pieniądze. To rzemiosło rozwijało się w jej rodzinie przez całe pokolenia i ona 

nie chce, żeby tradycja zaginęła. 

- A więc planujesz zostać tutaj i... 

- Słuchaj - rzucił, przerywając pracę i zerkając na 

nią. - Nie przyszłaś chyba po to, żeby dyskutować ze mną o mojej przyszłości? 

Uszczypliwy ton jego głosu sprawił, że mimo postanowień straciła 

opanowanie. 

- Kiedy zechcesz, potrafisz być prawdziwym chamem - stwierdziła ze złością. 

Uśmiechnął się chłodno, obrzucając ją przeciągłym spojrzeniem. 

- Tak właśnie mi mówiono. 

Walczyła o odzyskanie samokontroli, czując na 

so bie jego gorące, bezczelne spojrzenie. 

- Co mam zrobić, żebyś oddał mi moje pieniądze? 

- Przemyślałaś to? 

- Oczywiście. Wiedziałam od samego początku, na 

czym polega praca modelki, w jakie można wpaść pułapki w tym zawodzie i 

dokąd idą dziewczęta po skończeniu kariery. 

- A więc dlaczego sama nie otworzysz agencji? 

- Bo nie mam o tym pojęcia, ale Jerome ma. Jest 

dobry w interesach i wiem, że odniesie sukces. 

- Nigdy temu nie przeczyłem, ale niech to robi bez 

background image

twoich pieniędzy. 

- Dlaczego? Wyjaśnij mi. 

- Znam takich facetów. T o naciągacz. 

- Skąd, u diabła, możesz to wiedzieć? Nigdy go nie 

spotkałeś. 

- Nie muszę. Moim zdaniem jakikolwiek mężczyzna, próbujący naciągnąć na 

pieniądze kobietę, z którą sypia, nie jest wart złamanego szeląga. 

Marlee   miała   na   końcu   języka   wyznanie,   że   nie   sypia   z   Jerome'em,   ale 

powstrzymała   się.   Nie   powinno   to   obchodzić   DancIera   i   nie   chciała   się   z 

niczego przed nim tłumaczyć. 

- Nie masz racji. On jest zdolnym przedsiębiorcą i potrzebuje tylko szansy, 

żeby tego dowieść. 

- W takim razie poradź mu, żeby zwrócił się do któregoś banku. Można je 

znaleźć praktycznie na każdym rogu. 

- Widzę, że tracę tu tylko czas. 

Nie   mogła   go   błagać.  l  tak   była   dla   niego   zbyt   uprzejma.   Jednak   nie 

zamierzała   się   poddać.   Zdecydowała,   że   w   jakiś   sposób   postawi   na   swoim. 

Musiała tylko obmyślić nowy, lepszy plan. Dancler, tak jak każdy człowiek, 

musi mieć słaby punkt. Po prostu trzeba go odkryć i wykorzystać dla swoich 

celów. 

Myśląc o tym, odwróciła się i ruszyła do drzwi. - Dokąd idziesz? 

Patrzył na nią z natężeniem. Westchnęła głęboko. - Co cię to obchodzi? - 

wykrztusiła w końcu. Przeczesując włosy palcami, odpowiedział: 

- Ja ... -przerwał i jego twarz się zmieniła. Przypominała teraz maskę. - 

Nieważne. 

Zacisnął szczęki i Marlee zrozumiała, iż nie wyciągnie już z niego ani słowa. 

A jednak zmusiła go do tego. 

- Och, li propos, za kilka dni przyjedzie Jerome. 

Pomyślałam, że powinieneś o tym wiedzieć. 

background image

Idąc do drzwi, słyszała jego przekleństwa. Uśmiechnęła się. 

Huśtawka   na  ganku  skrzypiała   pod  ciężarem  kołyszącej   się   pary.  Zapadał 

zmierzch.   Marlee   zamknęła   oczy   i   próbowała   odprężyć   się,   lecz   bez 

powodzenia.   Stres   wypalał   energię,   a   tego   jej   wyniszczony   organizm   nie 

potrzebował. 

Spojrzała   kątem   oka   na   Jerome'a.   Patrzył   przed   siebie,   a   kąciki   jego   ust 

opadły. Przyjechał tego ranka. 

Szczekanie psa, oznajmiającego przybycie obcego, postawiło na nogi cały 

dom. Marlee ucieszyła się na widok Jerome'a i uściskała go serdecznie. 

W tej chwili Dancler wyszedł z domu, a za nim wybiegła Connie. 

Connie   uśmiechnęła   się   uprzejmie   i   oznajmiła   Jerome'owi,   że   wszyscy 

przyjaciele Marlee są tu mile widziani. Dancler zachował się zupełnie inaczej. 

- Dancler, Jerome Powell - powiedziała Marlee, czując szybsze pulsowanie 

krwi. 

- Powell-mruknął Dancler, ignorując wyciągniętą dłoń Jerome'a. 

Jerome   zaczerwienił   się,   a   Marlee   i   Connie   spiorunowały   Danclera 

wzrokiem. Wcale go to nie poruszyło. Robił, co chciał i nic go nie obchodziły 

uczucia innych. 

Zaraz potem zniknął i od tej pory Marlee  go nie  widziała. Connie za to 

zachowywała  się  przyjaźnie  w  stosunku  do  Jerome'a,  niezależnie  od  swych 

uczuć, i Marlee była jej za to wdzięczna. 

Terazjednak,   patrząc   na   Jerome'a,   czuła   się   dziwnie   rozczarowana   i   nie 

umiała tego wyjaśnić. Żałowała, że nie kocha go na tyle, aby go poślubić, na co 

nalegał już od dawna. Nie kochała go i nie ufała mu bez reszty, a wszystko 

przez   Danclera,   myślała   gorzko.   Pokazał   jej   Jerome'a   w   takim   świetle,   że 

zaczęła wątpić w jego miłość do niej. Czy naprawdę ją kochał, czy też pragnął 

poślubić ją dla jej pieniędzy? 

- Chciałbym wiedzieć, o czym myślisz - powiedział nagle. 

background image

Uśmiechnęła się, ale nie odpowiedziała od razu .. 

Słuchała szczekania psa i cykania świerszczy. Wreszcie odezwała się: 

- Moje myśli nie są warte nawet pensa. Jerome ujął jej dłoń. 

- Masz ładny dom, ale wiesz, że nie należysz do tego miejsca. 

- Wiem - zgodziła się. 

- Wracaj zemną. Czujesz się lepiej. ZauwaZyłem to 

od razu po przyjeździe. 

Marlee ścisnęła jego rękę, czekając na żar podniecenia, jaki zawsze czuła, 

będąc w pobliżu Danclera. Nawet nie musiał jej dotykać ... Nic nie poczuła i 

delikatnie cofnęła dłoń. 

- Masz rację, czuję się lepiej. Tylko nie mogę 

wracać do pracy, dopóki lekarz mi na to nie pozwoli. - Kiedy to będzie? - 

zapytał niecierpliwie. 

- Nie wiem. Umówiłam się na wizytę pojutrze. 

Przez chwilę milczał. 

- Przypuszczam, że rozmawiałaś już z Danclerem? Westchnęła. 

- Wiele razy. 

- I co? 

Czekała   na   to   pytanie.   Dziwiła   się,   że   padło   tak   późno.   Całe   popołudnie 

spodziewała   się   rozmowy   o   finansach.   Jerorne   jednak   nie   poruszał   tematu. 

Zdawało   się,   że   sprawia   mu   przyjemność   oglądanie   ranczo   i   pogawędki   z 

Connie. 

- Jeszcze go nie przekonałam. 

- Jak mu się wydaje, kim on jest?  . 

- Dokładnie tym, co stwierdzono w testamencie 

mojego taty: moim opiekunem do dwudziestego ósmego roku życia. 

- Dlaczego twój ojciec to zrobił? Nie ufał ci? 

- Nie, nie ufał. Uważał, że jestem impulsywna. Ale 

i tak go uwielbiałam. - Na chwilę umilkła. - Kiedy dostał ataku serca, omal nie 

background image

umarłam z żalu. 

Jerorne znów ujął jej dłoń. 

- Przykro mi, kochanie, ale teraz jesteś już dużą dziewczynką i starszy brat nie 

może zachowywać się tak, jakby rządził twoim ciałem i duszą. 

- Wiem. Uwierz mi, próbuję zrobić, co mogę: Ale Dancler jest bardzo uparty. 

- Wyjdź za mnie, a wtedy nie będzie miał nic do powiedzenia. 

- Będzie. Ma sprawować nade mną kontrolę niezależnie od tego, czy jestem 

panną, czy mężatką. 

-   Do   diabła   -   jęknął   Jerorne.   -   Musi   być   jakiś   sposób.   Potrzebuję   tych 

pieniędzy. Oboje ich potrzebujemy. Kochanie, teraz jesteś u szczytu kariery. 

Prawdę mówiąc, najlepsi projektanci doprowadzają mnie do szału, dopytując 

się, kiedy wracasz. Ale twoja popularność nie będzie trwać wiecznie. Agencja 

zabezpieczy ci przyszłość. 

Marlee wstała z huśtawki i rzuciła mu zaniepokojone spojrzenie. 

- Myślisz, że o tym nie wiem? Nie sądzisz, że zdaję sobie sprawę z tego, iż 

pewnego dnia pojawi się ładniejsza, lepiej zbudowana i bardziej utalentowana 

dziewczyna   i   wyeliminuje   mnie?   Tak   jak   mówiłam   Danclerowi,   nie   mam 

złudzeń co do swojej pracy. 

- Kochasz ją, prawda? 

- Tak. Kocham wszystko, co się z nią wiąże, 

szczególnie ostrą konkurencję. - To lubię! 

Marlee znów usiadła. 

- Ale nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek otworzyła salon kosmetyczny. 

- Zobaczymy. Na razie pracuj nad tym swoim bratem, a ja będę gromadzić 

środki na własną rękę. Przekonasz go, żeby zmienił zdanie. Wiem o tym ... 

Marlee żałowała, że tak jak on nie może być tego pewna. Przecież Jerorne nie 

znał Danclera. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Wymoczek.   Ten   głupiec   Jerome   jest   mięczakiem   i   wymoczkiem,   myślał 

Dancler, wysiadając z półciężarówki i kierując się do baru. 

Zatrzymał   się   w   drzwiach   i   zamrugał   powiekami,   czekając,   aż   wzrok 

przystosuje się do panującego w sali półmroku. Nie trwało to długo. Pragnął 

napić się czegoś, i to pilnie. Usiadł przy barze i rzucił kapelusz na wolny stołek 

obok. 

Sam Thigpen, barman i właściciel, przyglądał mu 

się z szerokim uśmiechem na ustach. 

- Ktoś ci nadepnął na odcisk, synu? 

- Można tak powiedzieć. Masz zimne piwo? 

- A czy Kowboje zdobędą puchar? 

Dancler uśmiechnął się mimo woli. Wszyscy wiedzieli o miłości Sama do 

drużyny Kowbojów z Dallas i o jego przekonaniu, że zdobędą po raz kolejny 

puchar. 

- Dobre pytanie. Czy to znaczy, wobec tego, że piwo może nie być zimne? 

- Zabawne - odrzekł Sam bez uśmiechu, ale otworzył puszkę zimnego piwa i 

przesunął ją po kontuarze w kierunku Danclera. 

- Pij, to na koszt firmy. Wyglądasz, jakbyś tego potrzebował. 

Powiedziawszy to, Sam przeszedł na drugi koniec lady, żeby obsłużyć innego 

klienta. Dancler nie roz glądał się, ale wiedział, że w barze powinno być pusto. 

Zbliżała się pora kolacji i wkrótce mieli się zjawić stali bywalcy, a powietrze 

powinno   wypełnić   się   zapachem   tłustych,   ale   wyjątkowo   smacznych 

hamburgerów. Po powrocie do domu Connie z pewnością bez trudu odgadnie, 

gdzie był. 

Zwykle marszczyła nos i mówiła: 

, - Oho, byłeś u Sama. Wrzuć te ubrania do pralki. Smierdzą hamburgerami na 

kilometr. 

background image

Danclerowi to nie przeszkadzało. Zawsze przychodził do Sama, kiedy chciał 

odpocząć po ciężkim dniu pracy w sklepie czy na pastwisku. Tym razem powód 

był inny. 

Uniósł puszkę do ust i pociągnął spory łyk. Piwo ugasiło pragnienie, ale nie 

stłumiło ognia płonącego w jego wnętrzu. Jerome Powell pasował do ranczo 

tak, jak ryba pasowałaby do suchego lądu. Czemu, do diabła, nie wracał tam, 

skąd przyjechał? 

Cholera, Dancler B było domem Marlee tak samo jakjego i nie bardzo mógł 

powiedzieć   jej   gościowi,   żeby   pakował   się   i   wynosił.   Jednak   nic   nie   mógł 

poradzić na to, że miał na to wielką ochotę. 

Nawet przez chwilę nie wierzył w miłość Jerome'a do Marlee; ten mięczak 

nie   kochał   jej   tak,   jak   na   to   zasługiwała.   Do   diabla,   na   pewno   nie!   Miał 

pewność, że wyznania miłości J erome'a służyły tylko jako środek do zdobycia 

tego, czego chciał. . 

Jerome był zwykłym naciągaczem. 

Najwyraźniej oboje go unikali. Wyglądało na to, że Jerorne wie, iż Dancler 

jest   niebezpieczny   i   lepiej   nie   wchodzić   mu   w   drogę,   nie   mówiąc   już   o 

nagabywaniu Marlee o pieniądze. 

Zamówił kolejne piwo, marszcząc ponuro brwi. 

Jerome Powell nie był jedyną przyczyną fatalnego nastroju Danclera. T o wina 

Marlee. 

- Cholera - mruknął. 

- Mówiłeś coś? - zapytał Sam, stając przed nim. 

- Tak, podaj mi jeszcze jedno piwo. 

Sam zaśmiał się. 

- Mam wrażenie, że potrzebujesz czegoś innego niż piwo. Podać coś 

mocniejszego? 

- Nie. Piwo wystarczy. 

- Pomoże tylko w dużych ilościach. Ale twoja 

background image

mama zabije mnie, jeśli pozwolę ci upić się tak, że nie dojedziesz do domu. 

- Nie martw się o to. Jestem dużym chłopcem. Sam prychnął. 

- Tylko kobieta może doprowadzić mężczyznę do 

takiego stanu. 

Dancler rzucił mu spojrzenie spode łba. - Odczep się, dobrze? 

Sam tylko się zaśmiał, podał Danclerowi drugie piwo i odszedł. 

Dancler   westchnął   i   wbił   wzrok   w   puszkę.   Odepchnął   ją,   rozgoryczony 

swoimi myślami. Już dawno nie był tak bliski utraty samokontroli. Ostatni raz 

zdarzyło się to wówczas, gdy zrezygnował z pracy. Zauważył, że od chwili gdy 

Marlee wróciła do domu, bardzo się denerwował i odczuwał takie niezadowole-

nie i przygnębienie, jak gdyby coś niezbędnego ubyło z jego organizmu. 

Ktoś podszedł do szafy grającej. Dancler usłyszał brzęk monet i po chwili 

rozległ się głos Gartha Brooksa, śpiewającego "Przyjaciół na dnie". Piosenka 

zdawała się ożywiać towarzystwo. Dancler, zadowolony z szansy zajęcia myśli 

czym innym, obrócił się i rozejrzał po barze. 

Nic się tu nie zmieniło, przynajmniej od chwili gdy wiele lat temu przyszedł tu 

~o   raz   pierwszy.   Nie   przestawiono   ani   nie   wymieniono   stołów,   przykrytych 

tradycyjnymi   serwetami   w   czerwono-białą   kratkę.   Te   same   fotografie,   w 

większości przedstawiające byłych graczy drużyny Kowbojów z Dallas, wisiały 

na   pociemniałych   ścianach.   Mały   parkiet   otoczony   był   stolikami,   gdzie   z 

upodobaniem zajmowali miejsca tancerze i zakochani. 

Już miał odwrócić się plecami do sali, gdy nagle zamarł w bezruchu. Na 

sekundę zamknął oczy, potem znów je otworzył. Nic się nie zmieniło. Oczy go 

nie myliły. Próbował przełknąć ślinę, ale nie potrafił tego zrobić. Mógł tylko 

przyglądać   się   parze   siedzącej   przy   odległym   stoliku   w   kącie,   oświetlonej 

płomieniem świecy. 

Marlee i J erome wpatrywali się w siebie  i  wydawali się być pogrążeni w 

rozmowie. Dancler cicho zaklął, ale nie mógł odwrócić wzroku. Jak długo tu 

byli? Widzieli go? Wątpił w to; byli zbyt zajęci sobą. 

background image

Na litość boską, co Marlee widzi w tym wymoczku? 

Jest dość przystojny, przyznał Dancler, ale jego. chłopięca urodajest tak samo 

sztuczna jak jego opalenizna. Dla niego Jerome był na wskroś fałszywy. W 

żaden sposób nie mógł okazać się wystarczająco dobry dla Marlee. 

Nagle poraziła go prawda. Nikt nigdy nie będzie wystarczająco dobry dla 

Marlee. 

Znów zaklął, wpatrując się w nią. Nic dziwnego, że odnosiła sukcesy w pracy. 

Wyglądała cudownie. Miała dwadzieścia pięć lat i była olśniewająco piękna. Jej 

piersi   były   w   sam   raz:   nie   za   duże   i   nie   za   małe.   Miała   szczupłą   talię   i 

fantastyczne, długie, kształtne nogi. Gęste miedziane włosy opadały na ramiona 

falą, obramowując łabędzią szyję. 

Było  coś   jeszcze.  Przedtem  Dancler  nie  umiał   opisać   tej   szczególnej  cechy, 

przyciągającej do niej ludzi, zwłaszcza mężczyzn. Teraz już wiedział, na czym 

to polega. N a jej twarzy malowała się niewinność i jednocześnie zalotność, co 

doprowadzało   mężczyzn   do   szaleństwa,   sprawiało,   że   zachowywali   się 

nieobliczalnie i mieli szalone myśli, tak jak on teraz. 

Tak było od chwili jej powrotu do domu. Głównie dlatego trzymał się od niej 

z daleka, starając się, aby nie zauważyła, iż jej unika. 

Zapomniał o Jeromie i zaczął analizować własne uczucia. Wiedział, że nigdy 

by tego nie robił, gdyby nie wypite piwa. 

Nie mógł po prostu patrzeć na nią i tłumić namiętności, o których wiedział, że 

są niewłaściwe. Zastanawiał się, jak smakowałaby jej skóra i jak czułby się, 

tuląc ją do siebie. 

Na czole i górnej wardze poczuł gromadzący się pot. 

Zrozumiał, że jest na drodze do katastrofy i próbował zmienić tok myśli. Nie 

udało   się.   Znowu   wyobrażał   sobie,   jak   by   to   było,   gdybymógłją   posiąść. 

Prześladowała go  ta  myśl. Obrazy  z  przeszłości zawładnęły całkowicie jego 

świadomością. Odetchnął i wypił następny łyk piwa. 

Nie   pomogło.   Wiedział,   że   nie   pomoże   mu   nic   poza   opuszczeniem   tego 

background image

miejsca. Już miał to zrobić, gdy Jerome ujął rękę Marlee i zaczął ją pieścić. 

Dancler   zacisnął   dłonie   w   pięści.   Zabierz   od   niej   łapy!   chciał   krzyknąć. 

Więcej, miał ochotę podejść do stolika, chwycić tego miejskiego wymoczka za 

klapy marynarki i władować mu pięść w tę nalaną twarz. Oczywiście, nie zrobił 

tego. Po krótkiej wewnętrznej walce udało mu się zapanować nad emocjami. 

Wtedy zauważył poruszenie. 

Przeniósł   wzrok   z   Marlee   na   sąsiedni   stolik.   Dwóch   mężczyzn   i   kobieta 

kłócili   się   o   coś   zapamiętale.   Nagle   jeden   z   mężczyzn   wstał   i   podszedł   do 

Marlee z obleśnym uśmiechem na ustach. 

- Usiądź, Guy - ostrzegła go kobieta - zanim zrobisz z siebie jeszcze gorszego 

idiotę, niż jesteś. 

- Dobra rada, proszę pani - mruknął Dancler pod nosem. 

Sam oparł się łokciem o kontuar. 

- Chyba będą kłopoty. Lepiej zadzwonię po szeryfa. Nie mam ochoty, żeby ten 

wariat rozwalił mi lokal. - Jeśli nie przestanie wgapiać się w Marlee, nie 

będziesz musiał prosić szeryfa. Sam zajmę się tym sukinsynem. 

- Nie mamowy -rzucił ponuro Sam. - Trzymaj się od niego z daleka. Niech 

Charlie robi swoje. 

Dancler nic na to nie odpowiedział. Siedział bez ruchu, obserwując pijanego 

mężczyznę, który najwyraźniej zignorował radę swej towarzyszki. 

Intruz zbliżył się do Marlee i pochyliwszy SIę, powiedział: 

- Cześć, skarbie. Chcesz zatańczyć? 

Dancler zauważył, że Marlee zamarła w bezruchu. 

Patrzyła na Jerome'a. Ten wstał i spojrzał pijakowi w twarz. Dancler jęknął i 

zerwał się ze stołka. Instynktownie przeczuwał, co za chwilę nastąpi. 

- Daj jej spokój - powiedział Jerome piskliwym głosem. 

- Hej - zaprotestował pijak. - Niech młoda dama 

mówi za siebie. 

Jerome zmarszczył brwi. 

background image

- Powiedziałem, daj jej spokój. 

Pijak obrzucił Jerome'a pogardliwym spojrzeniem od stóp do głów. 

- Och, do diabła - rzucił Dancler, ruszając w stronę stolika Marlee w tej samej 

chwili, gdy pijak wymierzył cios pięścią w szczękę J erpme'a, a następnie w 

żołądek. J erome krzyknął i zgiął się wpół. 

Marlee z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami zerwała się na równe nogi. 

W tej samej chwili Jerome wyprostował się i zachwiał. 

- Przestańcie! - krzyknęła. 

Dancler chwycił ją za ramię i usunął na bok. 

- Dancler, zrób ... ! - Nie dokończyła, gdyż ciężar Danclera i siła impetu 

rzuciły ich na podłogę. Znalazła się pod nim. 

Zaskoczony, wpatrywał się w jej pobladłą twarz, oddychając gwałtownie. 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Marlee wstrzymała oddech. Zaskoczona, wpatrywała się w twarz Danclera, 

oddaloną od jej własnej zaledwie o kilka milimetrów. Przez długą chwilę żadne 

z nich się nie poruszyło. W ciszy rozlegały się tylko ich 

przyspieszone oddechy. 

. Usiłowała znaleźć jakieś słowa. Czuła każdy mięsień Danclera. Kiedy ich 

ciała były tak blisko siebie, mogły zostać uznane za perfekcyjnie ułożoną łami-

główkę· 

Czuła wewnętrzny dygot, spowodowany bliskością twarzy mężczyzny i jego 

ciepłym, pieszczotliwym oddechem. Jej wargi rozchyliły się. Dancler przysunął 

się   jeszcze   bliżej,   nie   odrywając   od   niej   wzroku.   Zdawało   się,   że   świat 

zewnętrzny przestał istnieć. Miała pewność, iż za chwilę Dancler ją pocałuje. 

Znów wstrzymała  oddech i poczuła takie samo podniecenie jak tamtego dnia 

background image

przy stawie, kiedy tęskniła za dotknięciem jego warg. 

Nagle, jakby zdając sobie sprawę z tego, co za chwilę zrobi, Dancler odsunął 

się od niej. Podniósł się ostrożnie. 

- Przepraszam za to, co się stało - powiedział dziwnym, drżącym głosem i 

wyciągnął do niej rękę. 

Jej twarz płonęła. Wstała i dopiero wtedy zauważyła J erome'a, leżącego na 

stoliku. Z kącika ust ciekła mu krew. Barman próbował go ocucić. 

Rzuciła Danclerowi przerażone spojrzenie. - On nie umarł, prawda? - 

zapytała. Dancler uśmiechnął się. 

- Nie, skarbie, nie jest martwy. Tylko nieprzytomny. 

Z jego twarzy znikło rozbawienie. 

- Dzięki, Sam - powiedział, podchodząc do barmana. - Teraz ja się nim zajmę. 

Atmosfera w lokalu wróciła do normy. Szeryf zakuł 

pijaka w kajdanki i prowadził do drzwi.  . 

- Jerome, słyszysz mnie?  - zapytała Marlee. WYjęła z torebki chusteczkę 

higieniczną i wytarła krew z twarzy ~wego przyjaciela. 

Dancler posadził Jerome'a na krześle i położył mu 

na czole ręcznik zmoczony w zimnej wodzie. 

Jerorne jęknął i zamrugał oczami. 

- Nic ci nie będzie - zapewnił go Dancler. Jerorne otworzył oczy i przez 

chwilę wyglądał na 

kompletnie zdezorientowanego. Wreszcie spojrzał na Marlee i jego twarz 

wykrzywiła się z bólu. 

- Niedobrze mi - jęknął, zginając się wpół. 

- Powstrzymaj się - zażądał Dancler, ciągnąc go 

w stronę męskiej toalety. 

Barman zjawił się natychmiast. - Pozwólcie, że wam pomogę 

.. 

Marlee stała bezradnie, potem opadła na krzesło. 

background image

Niemal natychmiast podeszła do niej kelnerka. 

- Wszystko w porządku? Wygląda pani tak, jakby miała zemdleć. Może coś 

podać? 

- Duża whisky byłaby chyba w tej chwili najlepsza. 

- To na pewno pomoże - zapewniła ją kelnerka, żując gumę i obdarzając 

Marlee porozumiewawczym uśmiechem. 

Marlee wyciągnęła rękę i zatrzymała dziewczynę· 

- Żartowałam. 

- To niedobrze. Whisky zaraz przywróciłaby trochę koloru tym bladym 

policzkom. 

Marlee zmusiła się do uśmiechu. 

- Być może, ale wolę szklankę zimnej wody. 

- Jak pani sobie życzy. - Kelnerka spojrzała na Marlee ze współczuciem. - 

Proszę się nie martwić. Pani chłopakowi nic się nie stało. To trochę tak, jakby 

był pijany, a nie ma nikogo lepszego w trzeźwieniu pijaków niż Dancler. - 

Roześmiała się głośno. - On też bywał trzeźwiony raz czy dwa. Jest pani 

znajomą Danclera? Bo jak ten pijak podchodził do pani, Dancler zerwał się ze 

stołka jak oparzony. 

Marlee   wstała.   Zdenerwowała   ją   awantura   sprzed   kilku   minut,   a   teraz 

pojawiła się ta kelnerka ze swoimi irytującymi uwagami. Musiała stąd wyjść. 

- Dziękuję za wszystko - zawołała pospiesznie - ale muszę odetchnąć 

świeżym powietrzem. 

Była przy drzwiach, kiedy zauważyła obu mężczyzn wychodzących z toalety. 

Spojrzała na Jerome'a. Wyglądał lepiej, pomimo bladości i zaciśniętych boleśnie 

warg. Przynajmniej oprzytomniał, choć Marlee sądziła, że rano będzie obolały i 

nie   zdoła   wstać   z   łóżka.   Zacisnęła   usta,   ale   nic   nie   mogło   uspokoić   ogar-

niającego   ją   drżenia.   Jak   do   tego   doszło:   najpierw   pijak   ją   zaczepił,   potem 

Jerorne stanął w jej obrome i wywiązała się bójka. I Dancler. Poczuła gorącą 

falę krwi napływającą do twarzy. Wspomnienie dotyku jego ciała sprawiało, że 

background image

czuła   się   bezsilna.   Gdyby   utracił   samokontrolę   i   pocałował   ją...   Potrząsnęła 

głową i ruszyła na spotkanie obu mężczyzn. 

- Dobrze się czujesz? - zapytał szorstko Dancler. 

- Tak. 

- A ja nie - rzucił Jerome jękliwym tonem. 

- Ach, nic ci nie będzie - zapewnił go Sam, 

puszczając oko do Danclera. - Przypuszczam, że to twoja pierwsza bójka w 

barze. Ale dla nas to normalne. - Zachichotał. - Mam rację, Dancler? 

- Masz, Sam. Dzięki za wszystko. 

- Cała przyjemność po mojej stronie. A teraz uważajcie na siebie, słyszycie? 

- Dobrze - obiecał DancIer, wyprowadzając Mar100 i Jerome'a z baru. 

Na zewnątrz zatrzymali się. Przez chwilę milczeli. 

Marlee przenosiła wzrok z DancIera naj erome'a i po raz pierwszy w życiu nie 

wiedziała, co mogłaby powiedzieć. 

Jerome nie miał takich problemów. Spojrzał na DancIera, mrużąc oczy. 

- Nie doszłoby do tego, gdybyś się nie wtrącił. 

- Jerome! - krzyknęła Marlee. 

Jeżeli Dancler poczuł się urażony, nie dał tego po sobie poznać. Wzruszył 

ramionami i jeśli wzrok nie mylił Marlee, kąciki jego ust uniosły się, jakby się 

uśmiechał. - Masz rację. 

- Moim zdaniem przekroczyłeś pewne granice. 

Jeśli nie robi ci to różnicy, wolałbym, żebyś zostawił Marlee w spokoju. To ja 

jestem za nią odpowiedzialny. 

Marlee spojrzała na Jerome'a i już chciała coś powiedzieć, ale DancIer ubiegł 

ją. 

- Na twoim miejscu, Powell, byłbym ostrożny i nie próbowałbym 

podskakiwać wyżej dupy. 

- Nie boję się ciebie! - rzucił Jerome z pogardą· Dancler nieznacznie poruszył 

wąsem. Podszedł bliżej. Na twarzy Jerome'a odmalowało się przerażenie. 

background image

Cofnął się o krok. 

- Przestańcie! - krzyknęła Marlee. - Chodźmy, Jerome. 

- Dobrze - zgodził się. 

Dancler milczał. Skrzyżował ramiona na piersi i odprowadził ich wzrokiem. 

Gdy wsiedli do samochodu, Jerome odwrócił się do Marlee. 

- Twój przybrany brat naprawdę musi znać swoje miejsce. Te pieniądze są 

twoje i on ... 

Marlee pomasowała pulsującą bólem prawą skroń. - Zamknij się, Jerome. Po 

prostu się zamknij! 

- Trzymaj go, Riley. 

- Nie martw się, szefie. Mam tego małego. 

Dancler wziął żelazo do wypalania piętna z oznakowaniem "DancIer B" i 

przyłożył je do skóry cielaka. - No - mruknął, wstając i ocierając pot z czoła. - 

Jestem skonany. 

- Ja też, ale na szczęście ten był ostatni. 

- Dzięki Bogu - westchnął DancIer, patrząc na słońce. - Dopiero wpół do 

ósmej, a już jest goręcej niż w piekle. 

- Może to nas nauczy naprawiać płoty natychmiast po zauważeniu dziury. 

Dancler spochmurniał. 

- To moja wina. Powiedziałeś mi o tym, a ja nie naprawiłem ogrodzenia. 

- To nie twoja wina, szefie. Powinienem był sam naprawić płot, za to mi 

płacisz. Do diabła, ty i tak masz pełne ręce roboty. 

DancIer uśmiechnął się. 

- W porządku, w takim razie obaj daliśmy plamę. Riley odwzajemnił uśmiech 

i powiedział: 

- Co mam robić teraz? 

- Skoś trawę za domem, a potem pojedź do miasta po kilka przesyłek, które 

już powinny nadejść.

background image

-   Zrobione   -   odpowiedział   Riley,   wskakując   na   konia.   -   Na   pewno   nie 

chcesz mojej pomocy przy sprzątaniu tego bałaganu? 

Dancler rozejrzał się: Na trawie poniewierały się sztachety, drut kolczasty, 

młotki, gwoździe' i różne narzędzia. 

- Nie, sam się tym zajmę. Ty jedź. Do zobaczenia później. 

Popatrzył za oddalającym się Rileyem, myśląc 

otym, jakie miał szczęście, zatrudniając go. Riley zastukał do drzwi dziś o 

piątej rano z informacją, że mnóstwo cielaków przeszło przez zniszczony płot 

na pastwisko sąsiada. 

Po zapędzeniu zwierząt na miejsce, Dancler zauważył trzy nie oznakowane 

cielęta, postanowił więc zająć się tym i od razu naprawić płot. 

Kiedy Riley zniknął, Dancler podszedł do najbliższego dębu i oparł się o 

pień. Czuł pot, spływający po całym ciele, ale nie martwiło go to. Wiedział, że 

pot   oczyszcza   ciało.   Chciałby   móc   powiedzieć   to   samo   o   swojej   duszy, 

cierpiącej   nieustanne   męki.  Tamtej   nocy   w   barze   omal   nie   przegrał.   Miał 

ochotę poddać się grzesznej namiętności i wpić się wargami w usta Marlee. 

Przez jego ciało przebiegł dreszcz. Kiedy matka powiedziała mu o chorobie 

Marlee i o jej przyjeździe na ranczo na czas rekonwalescen,cji, miał nadzieję, 

że będzie w niej widział wyłącznie swoją małą siostrzyczkę· 

Gdy jednak zobaczył ją rano w kuchni, lata rozłąki ~ na nic się nie zdały. 

Marlee znów zawładnęła jego sercem, tak jak wtedy, gdy przyłapał ją przy 

stawie na podglądaniu. 

Nic się nie zmieniło. Zawsze była poza jego zasię giem. Była jego siostrą. 

Dlaczego nie mogło to do niego dotrzeć? Znał odpowiedź. Dlatego, że jej prag-

nął. 

Zdjął kapelusz i odkleił od czoła wilgotne włosy. Był 

, spocony, zmęczony, brudny i w dodatku chory z miłości. Nie wiedział, jak 

długo jeszcze uda mu się trzymać się z daleka od niej, i to go przerażało. 

Obecność Jerome'ajątrzyła rany. Kiedy zobaczyłich w barze, coś w nim pękło. 

background image

Na razie nie udało mu się pozbierać i zacząć myśleć racjonalnie. 

Gniew matki powstrzymywał go od popełnienia niewybaczalnego błędu. Co 

powiedziałaby,   gdyby   wiedziała,   jakim   uczuciem   darzy   jej   ukochaną 

pasierbicę? Wyobrażał sobie jej wściekłość. Poza tym związek z Marlee, nawet 

gdyby   był   możliwy,   okazałby   się   niewypałem.   Dancler   nie   był   dla   niej 

odpowiedni. Marlee była młoda i delikatna, a on stary i kanciasty, w dodatku 

przytłoczony brzemieniem doświadczeń. 

Nagle powróciły zmory przeszłości i Dancler przestraszył się, że ma w sobie 

coś   ze   swego   ojca.   Vernon   Dancler   był   zimnym,   brutalnym   człowiekiem, 

często   bił   syna   i   żonę.   Umarł   na   marskość   wątroby,   gdy   Dancler   był 

nastolatkiem. 

Dancler wyjechał z domu wkrótce po ślubie matki z ojcem Marlee. Uczynił 

to, mimo że Foster Bishop był dla niego dobry i traktował go lepiej niż rodzony 

ojciec. 

Foster ufał mu, powierzając opiekę nad 'Marlee. 

Wiedział, że nie da się jej omamić. 

- Ta  dziewczyna  jest  jak  dzika klacz, synu  - stwierdził pewnego dnia.  – 

Musisz ją krótko trzymać, inaczej będzie zbaczać z drogi przy każdej możliwej 

okazji. - Zaśmiał się, powstrzymując łzy napływające do oczu. 

- Tak bardzo przypomina swoją matkę. 

Umarł dwa dni później i wraz z jego odejściem znikło poczucie 

bezpieczeństwa Danclera. 

Nie zamierzał wracać na ranczo, ale po śmierci wuja matka potrzebowała go. 

Podejrzewał wówczas, że tak jak i teraz Connie chciała, aby zwrócił baczniejszą 

uwagę na postępowanie Marlee. 

Na razie nic nie zrobił w tym kierunku. Pragnął jej do bólu i nie mógł już się 

kontrolować. Nawet w tej chwili myśl o tym, jak czuł obok siebie jej ciało, 

wywołała falę pożądania. Co miał robić? 

- Wyplącz się z tego - powiedział głośno - a potem wynoś się z Dodge. Zanim 

background image

zrobisz coś, czego będziesz żałować do końca życia - dodał cicho. 

Nie chciał jednak wyjeżdżać. Tu było jego miejsce. 

Nie kusił go powrót do zawodu łowcy nagród. A więc jaka jest odpowiedź? Na 

początek zimny prysznic, pomyślał z ironicznym uśmiechem. 

Zaczął porządkować porozrzucane na trawie narzędzia. 

background image

ROZDZlAL ÓSMY 

- Wieczorem muszę wyjechać. Marlee zmarszczyła brwi. 

- Tak szybko? 

- Byłem tu juź parę dni. Nie mogę pozwolić sobie na dłuższy pobyt. 

Pili   kawę   w   jadalni.   Connie   pr-zed   chwilą   wyszła   do   piekarni.   Marlee 

zjawiła   się   w   kuchni   wcześniej,   licząc   na   spotkanie   z   Danc1erem,   ale   nie 

zastała·   go.   Od   incydentu   w   barze   unikali   się.   Poprzedniego   dnia   była   z 

Jerome'em w Tyler. Obejrzeli wystawy, poszli do kina i potem na obiad do 

restauracji. 

Marlee była zachwycona. Dawno już nie spędziła takiego dnia i zapomniała, 

jaki to daje efekt terapeutyczny. Od kiedy zalecono jej oszczędzanie się, od-

kryła, że nawet podoba jej się taki sposób spędzania czasu, choć nie chciałaby 

przeżyć tak reszty życia. Kochała swoją pracę i nie mogła doczekać się powrotu 

na wybieg, ale oznaczałoby to rozstanie. z Danc1erem. na dłuższy czas. Co 

prawda wyszłoby jej to na dobre ... 

- Jesteś dziś bardzo spokojna, a może raczej smutna - uśmiechnął się Jerome. 

Marlee zaskoczyła jego spostrzegawczość. Zwykle był tak zajęty sobą, że nie 

zwracał uwagi na innych.

 - Muszę sporo rzeczy przemyśleć; to wszystko. Przez chwilę siedzieli w 

milczeniu, pijąc kawę. 

Sytuacja była niezręczna i Marlee ucieszyła się, gdy Jerome odezwał się: 

- Możesz określić w przybliżeniu, kiedy wrócisz do 

pracy? 

Westchnęła i odstawiła kubek. 

- Jutro u lekarza dowiem się czegoś więcej. 

background image

- Zadzwoń do mnie natychmiast po wizycie. 

- Wiesz, że to zrobię. 

Ponownie zapadła cisza. J erome nerwowo przenosił wzrok z przedmiotu na 

przedmiot, unikając spoglądania na Marlee. 

- Słuchaj, kiedy chcesz znów zwrócić się do ... swojego przybranego brata o 

pieniądze? 

Marlee gwałtownie wstała, podeszła do zlewu i wylała chłodną kawę. Nie 

odwróciła się i nie odpowiedziała. Wyjrzała przez okno, zauważając, jak chmury 

przesłoniły słońce. Były ciemne i wisiały nisko. Wy- 

glądały jak barwiona bawełna. 

- Marlee, robisz uniki. 

Jękliwy ton w głosie Jerome'a sprawił, że przed oczami zobaczyła czerwoną 

mgłę. Gwałtownie odwróciła się do niego. 

- Czy ty myślisz wyłącznie o pieniądzach? - Moich pieniądzach, chciała 

dodać, ale nie zrobiła tego. 

Na jego twarzy odmalowało się napięcie, potem rozluźnił się, jakby zdał sobie 

sprawę z jej gniewu. 

- Kochanie, przecież wiesz - rzucił uspokajająco. 

- Rozmawiamy o naszej przyszłości. 

- Jesteś pewny, że to n a s z a przyszłość? 

- Przecież weźmiemy ślub. 

- Nigdy nie obiecywałam, że wyjdę za ciebie. 

- Nie powiedziałaś także, że tego nie zrobisz. 

Marlee odgarnęła włosy za ucho. - To prawda, ale ... - Hej, nie musimy mówić 

o tym teraz. Zaczekajmy, aż wrócisz do Houston, do pracy. - Przerwał i wzruszył 

ramionami.   -   Tu,   w   tym   miejscu,   wszystko   wygląda   inaczej.   Właściwie   to 

jakbyśmy byli na innej planecie. 

- Myślę, że to dobre określenie. Tu jesteśmy daleko 

od miejskiego zgiełku. 

background image

- Jaki będzie twój następny ruch? 

Nie próbowała udawać, iż nie rozumie. 

- Nie wiem. Nie myślałam o tym od ... - urwała. Jerome wstał i zacisnął 

wargi. 

- Od. tamtego żałosnego wieczoru w barze - skończył za nią. - Tak? 

Skinęła   głową.   Nie   wspominali   tamtej   nocy.   Kiedy   kazała   Jerome'owi 

zamknąć się, zrozumiał, że jest zła i na niego, i na Danclera. Wiedziała, iż pod 

maską spokoju Jerome kryje pogardę i nienawiść do Danclera. Widziała to w 

jego oczach. 

- Na pewno możesz zrobić coś, żeby uległ. - Nagle twarz J erome' a rozjaśniła 

się. - Może poproś o pomoc macochę? 

- Nie. Ona też wolałaby, żebym nie dostała tych pieniędzy. 

- Dlaczego nie, u diabła?! - zawołał Jerome. - Na litość boską, jesteś dorosła. 

Wydaje mi się, że oni nie chcą, abyś wyjechała i odniosła sukces. Chcą za-

trzymać cię tutaj, żebyś zgniła w tym zabitym dechami miasteczku. 

Marlee, wbrew sobie, roześmiała się. 

- Wiem, że Connie tego chce, ale Danclera nie obchodzi, co robię. 

- Bzdura. 

- Naprawdę. Jemu chodzi o kontrolę. Byli bardzo 

zaprzyjaźnieni z moim ojcem i teraz Dancler jest zdecydowany wypełnić jego 

życzenia co do joty. 

- Cholera, potrzebuję tych pieniędzy. 

Coś we wnętrzu Marlee drgnęło. Zapytała zimnym tonem: 

- Potrzebujesz czy chcesz, Jerome? Jaka jest praw- 

da? 

Zaczerwienił się i odwrócił wzrok. 

- Chyba i to, i to. . 

- To, co powiedziałeś Danclerowi tamtej nocy, 

z pewnością nie pomogło naszej sprawie. 

background image

- Może nie - rzucił z rozdrażnieniem - ale należało mu się. Poza tym nie 

podoba mi się sposób, w jaki tobą rządzi. 

- Jesteś pewny, że to wszystko? 

Jerome spojrzał na nią. Jego twarz była pozbawiona wyrazu. 

- Co masz na myśli? 

- Chodzi o to, że jesteś tak poruszony, tak ... 

- urwała, nie mogąc znaleźć właściwego słowa. 

Westchnął, zrezygnowany. 

- T o proste. Chcę mieć te pieniądze. 

- Ale po co ten pośpiech? Czy musisz je mieć 

natychmiast? 

J erome potrząsnął głową. 

-   Jeśli   założę   agencję   teraz,   mogę   zatrudnić   kilka   najlepszych   modelek, 

niezadowolonych   ze   swoich   obecnych   agentów.   W   przypadku   odwlekania 

sprawy dziewczyny te rozejrzą się za kimś innym, 

- To prawda - stwierdziła Marlee. Podszedł do niej, jego oczy 

błyszczały. 

- Nie możemy przepuścić tej szansy. Ty też tego chcesz, prawda? Nawet jeśli 

osiągniesz wielki sukces, a jestem tego pewny, to nie będzie trwało wiecznie. 

Agencja da nam poczucie bezpieczeństwa. Możemy mieć wszystko, o czym 

marzymy i jechać, dokądkolwiek zapragniemy. 

- Zgadzam się z tym, ale ... 

- Ale co, kochanie? 

- Nie wiem, czy uda mi się nakłonić Danclera do 

zmiany zdania - stwierdziła Marlee ponuro. - A więc na wszelki wypadek 

powinieneś mieć plan awaryjny. - Co się dzieje między wami? 

Nieoczekiwane pytanie zaskoczyło Marlee. 

- Nie wiem, o czym mówisz. 

- Na pewno wiesz. Widziałem, jak na ciebie patrzy. 

background image

Najpierw zdawało mi się, że to braterska troska, ale po tym wieczorze w barze 

nie jestem już tego całkiem pewny. Tak, wydaje mi się, że podobasz mu się jako 

kobieta. 

Marlee zaczerwieniła się. - To bzdura. 

- Naprawdę? Nie byłbym taki pewny. - Rzucił jej 

spojrzenie z ukosa. - Nie jestem też pewny twoich uczuć. On zdecydowanie ma 

nad Jobą jakąś władzę. - Mówisz głupstwa. 

- W takim razie dowiedź, że się mylę. 

- W porządku - rzuciła ze złością. - Nieważne, ile 

mnie to będzie kosztować, zdobędę te pieniądze. 

Bolała ją głowa i nie mogła otworzyć oczu. Miała wrażenie, że są przybite 

gwoździami   i   dlatego   czuje   tępy   ból   w   głowie.   Wreszcie   zmusiła   się   do 

spojrzenia   na   zegarek.  Trzecia.   Jęknęła   głośno.   Położyła   się   przed   lunchem, 

chcąc   odpocząć.   Nie   mogła   uwierzyć,   że   zasnęła.   Zastanowiła   się,   co   robił 

Jerome.   Na   pewno   się   nie   nudził.   Jerome   umiał   znaleźć   sobie   zajęcie, 

przynajmniej na krótko. 

Zaburczało jej w brzuchu. Przypomniała sobie, że spóźniła się na lunch, ale nie 

miała ochoty na jedzenie. Weszła do łazienki i zerknęła w lustro. Znów jęknęła. 

Wyglądała okropnie. 

Umyła zęby i poprawiła makijaż. Wróciwszy do sypialni zastanawiała się, co 

robić dalej. Łóżko nadal kusiło. Nie czuła się wypoczęta. I umysł, i ciało były 

zbyt pobudzone. Bała się wizyty u lekarza. Nie chciała usłyszeć, że jeszcze nie 

może wrócić· do pracy. 

W takim razie co powinna zrobić? Chciała trzymać się z daleka od Danclera, 

a jednocześnie zostać przy nim. 

Przypominanie sobie  o tym, że takie uczucia w  stosunku  do przybranego 

brata są złe, nie pomagało. Dlatego wolałaby nie zbliżać się do niego. Ale dała 

słowo i miała zamiar go dotrzymać. 

background image

Wyprostowała się i wyszła z pokoju. 

- Hej. 

Dancler obrócił się. Marlee na próżno próbowała odczytać jego myśli. 

- Hej - odpowiedział nieco chrypliwym głosem. 

Potem wrócił do pracy. 

Weszła do sklepu. Obserwowała każdy ruch Danclera i czuła, że z każdym 

krokiem jej serce szybciej bije. Powietrze było wilgotne i gorące, więc Dancler 

zdjął koszulę. W sklepie zamontowano klimatyzację, ale nie była włączona. 

Spojrzała na jego pierś, pokrytą potem. Przeniosła wzrok na płaski brzuch. 

Czuła wewnętrzne drżenie, jak zawsze, gdy była z nim sam na sam. Dziwne 

wrażenie zaczynało się od żołądka i rozchodziło po całym ciele. 

Nagle odwrócił się i napotkał jej wzrok. Przez moment w jego oczach coś 

błysnęło, potem znikło. Westchnął. 

- Czego chcesz? 

Powiedział to zmęczonym głosem. Marlee spojrzała mu w oczy. Wyglądał 

źle. Zdawało się, że skóra na twarzy jest napięta bardziej niż zwykle, na szyi 

drgał mięsień. 

- Dlaczego myślisz, że czegoś chcę? 

Odłożył narzędzia, roześmiał się głośno i potrząsnął głową. 

Chciała   zwymyślać   go   za   takie   zachowanie,   ale   powstrzymała   się.   Jeśli 

zdenerwuje go teraz, jej plan spali na panewce. Tym razem nie da się zaskoczyć 

i nie dopuści, aby emocje zwyciężyły zdrowy rozsądek. Konstruując pułapkę 

użyje miodu zamiast jadu. 

- Jak ci idzie z siodłem? 

Znów westchnął, tym razem ze zniecierpliwieniem, ale odpowiedział 

spokojnie: 

- Wydaje mi się, że dobrze. 

Zatrzymała się tuż przy nim i zerknęła na kawałek skóry, rozłożony na stole. 

background image

Rozpoczęty wzór był skomplikowany i piękny. 

- Wygląda wspaniale. Spojrzał na nią spod oka. - Tak ci 

się wydaje, co? 

- Tak. To chyba twoje najlepsze dzieło. 

- Dzięki - rzucił szorstko i wrócił do pracy. 

Marlee nie ruszyła się. Zapach wody kolońskiej i potu działał na jej zmysły. 

Nagle zapragnęła dotknąć go, zlizać krople wilgoci z górnej wargi... Wzięła 

głęboki oddech, ale to nie pomogło.  ' 

- Potrzymaj to - powiedział Danc1er, nie patrząc na nią. 

Marlee   przytrzymała   kawałek   skóry.   Ich   ręce   zetknęły   się.   Wstrzymała 

oddech i zerknęła na Danclera. 

Patrzył na jej piersi. Znów nie włożyła biustonosza. 

Podejrzewała, że przez materiał koszulki widać jej sutki. 

- Dancler - powiedziała z wysiłkiem - daj mi te pieniądze. 

Potem, zanim zdążył odpowiedzieć, zrobiła coś, czego nie zaplanowała. 

Pogładziła dłonią jego ramię. - Proszę· 

Dancler  gwałtownie  upuścił  narzędzie,  chwycił  ją  i  przyciągnął  do  siebie. 

Jego twarz wykrzywiał grymas, oddychał z trudem. 

-   Czyżbym   nie   mówił   ci   wcześniej,   że   jeśli   igrasz   z   ogniem,   możesz   się 

oparzyć? - Wbijał w nią spojrzenie, wzmacniając uścisk. 

Przez chwilę była zbyt zaszokowana, aby odpowiedzieć. 

- To boli - wykrztusiła wreszcie. Drżały jej kolana. 

- Jeszcze nie. Będzie, jeśli nie przestaniesz tego 

robić. 

Oblizała suche jak pieprz wargi. - Nie wiem, o czym mówisz. 

- Niech mnie szlag, jeśli nie wiesz! - Bezczelnie 

przesunął po niej wzrokiem. Potem mruknął jakieś przekleństwo, odepchnął ją i 

głęboko   westchnął.   Mimo   to   w   jego   oczach   nadal   płonął   ogień.   -   Najlepiej 

będzie, jeśli zaraz wyniesiesz się stąd do diabła, zanim zrobię coś, czego oboje 

background image

będziemy żałować do końca życia. 

Pomimo ostrzeżenia i ognia płonącego w oczach Danclera, Marlee nie mogła 

się ruszyć. 

- No już - ponaglił, a w jego głosie brzmiało udręczenie. - Wynoś się stąd. W 

tej chwili! 

Wybiegła. 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

- Czemu nie chcesz zostać na noc i wyjechać rano? J erome potrząsnął 

przecząco głową, ale postawił torby na ziemi i usiadł na huśtawce. Marlee 

zrobiła to samo. Przez kilka minut milczeli. W ciszy rozlegało się tylko 

skrzypienie zawiasów. 

- Powinnaś ją naoliwić - powiedział w końcu Jerome. 

Marlee uśmiechnęła się. 

- Wiem, ale brakowałoby mi tego dźwięku. Zawsze skrzypiała. 

- Na pewno nie chcesz jechać ze mną? Ostatecznie mogłabyś iść do swojego 

lekarza w Houston. 

-   To   prawda,   ale   to   on   zalecił   mi   wyjazd   i   odpoczynek.   Nie   będzie 

uszczęśliwiony, jeśli pojawię się w jego gabinecie. Uzna, że usiłuję przerwać 

rekonwalescencję. Poza tym i tak nie pozwoli mi na powrót do pracy, więc 

równie dobrze mogę zostać tutaj. 

- Ale tam byłabyś ze mną.  , 

- Wiem, Jerome - powiedziała Marlee z lekkim 

żalem. - Oboje też wiemy, że bywasz w domu rzadko. Prawie bym cię nie 

widywała. 

J erome westchnął. 

background image

- Masz rację. Dlatego nie mogę zostać dłużej. Mam dużo zajęć. Chciałbym 

jedynie ... - przerwał i zagryzł wargi. 

Marlee wiedziała, co chciał powiedzieć, ale nie zdradziła się z tym. Nie mogła 

nawet myśleć o swoim planie "zmiękczenia" Danclera i o tym, jak w końcu ów 

plan obrócił się przeciwko niej. Wspomnienia tamtego popołudnia wywoływały 

rumieniec   na  jej  policzkach.  Powinna  wiedzieć,  że  z  Danclerem  nie   wygra. 

Początek flirtu i przegrana to były jedne z najgorszych chwil w jej życiu. 

- Marlee. 

Otrząsnęła się i spojrzała na Jerome'a. - Nie martw się, zdobędę te 

pieniądze. 

- Nie mówiłem ... 

- Tak,mówiłeś-wtrąciła.-Jestemjużtymzmęczona. 

Wstał i wziął ją za rękę. 

- Odprowadź mnie do samochodu. 

Dancler wpatrywał się w żarzący koniec papierosa. 

Zaklął z niesmakiem,· rzucił niedopałek na ziemię i zmiażdżył obcasem. 

Nie palił od dziesięciu lat, ale dziś tak bardzo zapragnął papierosa, że poddał 

się. Zatrzymał się przy stacji benzynowej i kupił paczkę. Potem schował do 

kieszeni koszuli i zapomniał o niej do chwili, gdy wyszedł z domu i natknął się 

na Jerome'a i Marlee. 

Natychmiast skrył się w cieniu. Nie chciał, żeby go zauważyli. Obiecał sobie 

unikać Jerome'a i dotrzymał słowa. Bał się, że gdyby tego nie zrobił, doszłoby 

do takiej awantury jak w barze z pijakiem. Niech Bóg go od tego broni! Marlee 

nigdy by mu tego nie wybaczyła. 

Teraz uderzył się po kieszeni koszuli, powstrzymując się od wyciągnięcia 

drugiego papierosa. Zauważył bagaże lerome'a na stopniu ganku. Chyba już 

czas,   żeby   ruszył   na   południe,   pomyślał.   Spodziewał   się   jego   wyjazdu 

następnego ranka po bójce w barze, ale Jerome nie zrobił tego. 

background image

Nie miał zamiaru wyjeżdżać, dopóki nie uczyni ostatniego wysiłku w celu 

położenia łap na pieniądzach Marlee. Dancler miał pewnoŚĆ, że to on nakłonił 

Marlee do robienia z siebie kokietki w sklepie z siodłami. 

Schował ręce do kieszeni, odwrócił wzrok od pary na huśtawce i spojrzał w 

niebo.   Gwiazdy   wydawały   się   blade   w   porównaniu   z   księżycem.  Westchnął 

myśląc o tym, że niebo w Teksasie nie da się porównać do żadnego w innym 

miejscu.   Prawdę   mówiąc,   nigdy   nie   zauważał   nieba,   nie   mówiąc   już   o 

podziwianiu,   dopóki   nie   wrócił   na   ranczo.   Zastanawiał   się,   czy   Marlee 

brakowało księżyca i gwiazd, kiedy przenosiła się z miasta do miasta. 

Marlee. Ostatnio myślał tylko o niej. Jej twarz była pierwszą rzeczą, jaką 

widział każdego ranka po przebudzeniu, o ile udało mu się zasnąć, i ostatnią, 

jaką widział przed pójściem do łóżka. Pragnął jej aż do bólu. Choć nienawidził 

siebie za to, nie umiał kontrolować swych uczuć. Marzył o tym, żeby wyjechała, 

a jednocześnie nie chciał tego. 

Znalazł się w straszliwym kłopocie i nie widział wyjścia. Kiedy pracował 

jako   łowca   nagród,   zawsze   kontrolował   sytuację.   Gdy   popełnił   błąd, 

zrezygnował z tego zajęcia. Wiedział, że nie jest już użyteczny. A więc dlaczego 

nie mógł tego zrobić teraz, z Marlee? Odpowiedź była oczywista. Musiałby stąd 

odejść, ale dokąd? To był jego dom, chciał w nim zostać i zacząć nowe życie. 

Nie   mógł   jednak   dłużej   żyć   w   ten   sposób.  Albo   zapomni   o   Marlee,   albo 

oszaleje. Raz już prawie oszalał i nie chciał tego powtórnie przeżywać. Nie miał 

więc wyboru; musiał robić to, co należało. Zostawić ją w spokoju. Pracować do 

upadłego każdego dnia. 

Umawiać się z innym.i kobietami. Na samą myśl o tym poczuł skurcz żołądka. 

Nie chciał widywać innych kobiet. Pragnął tylko tej jednej. 

- Ale wiesz doskonale, że nie możesz jej mieć 

-mruknął. 

Zauważył poruszenie na ganku. Oboje wstali z huśtawki. Dancer znów poczuł 

skurcz   żołądka.   Nie   mógł   znieść   widoku   tego   faceta,   dotykającego   Marlee. 

background image

Zacisnął zęby i obserwował, jak idą do samochodu, trzymając się za ręce. 

Jerome otworzył bagażnik i wrzucił do środka torby. Potem odwrócił się i 

wyciągnął ręce do Marlee. Dancler stał bezradnie i patrzył, jak J erome składa 

pocałunek na wargach dziewczyny. 

Poczuł palącą zazdrość. Miał ochotę uderzyć Jerome'a pięścią w twarz. Nawet 

kiedy ten wsiadł do samochodu i odjechał, Danc1er nie rozluźnił się. 

Marlee odprowadziła wzrokiem znikający samochód i wolno ruszyła w stronę 

ganku.   W   świetle   księżyca   Dancler   widział   jej   biodra,   opięte   obcisłymi 

szortami. Przeniósł  wzrok na  dekolt  koszulki  i  zamarzył o  dotknięciu  skóry 

Marlee. 

Nie chciał ujawniać swej obecności, ale mimo woli z jego ust wyrwało się 

imię dziewczyny. 

- Marlee. 

Zatrzymała się na ganku i odwróciła w jego stronę. 

Ze zdumieniem szeroko otworzyła oczy. A może był to gniew? 

- Dancler? 

~ Tu jestem - powiedział, odrywając się od drzewa i ruszając w stronę ganku. 

Zatrzymał się kilka kroków od niej. 

Cofnęła się, zacisnęła dłonie w pięści i spojrzała na niego. 

- Jak długo tam stałeś? Wzruszył ramionami. 

- Wystarczająco długo. 

- Szpiegowałeś mnie - stwierdziła rzeczowo. 

- Nie nazwałbym tego w ten sposób. 

- A jak byś to nazwał? 

- Wyszedłem zaczerpnąć świeżego powietrza i zo- 

baczyłem was na ganku. To wszystko. 

Popatrzyli na siebie z gniewem. 

- Zobaczyłeś, co chciałeś? -dopytywała się Marlee. Oddychała szybko i na 

chwilę Dancler przeniósł 

background image

wzrok na jej piersi. Nawet w ciemności mógł dostrzec . zarys sutek. Poczuł 

narastające podniecenie i zaklął w duchu. 

- Zadałam ci pytanie. Spojrzał jej w oczy. 

- Słyszałem, do cholery. Odpowiedź brzmi: nie. 

Nie zobaczyłem tego, co chciałem. Chciałbym widzieć, jak go policzkujesz. 

Marlee otworzyła usta, zaskoczona. 

- Kiedy wreszcie się nauczysz, że to, co robię, nie powinno cię interesować? 

- Powinno jak cholera, przynajmniej teraz, gdy 

jestem odpowiedzialny za twoje pieniądze. 

- Za moje pieniądze, tak. Ale nie za moją osobę. Ich spojrzenia skrzyżowały 

się na moment. 

- Kochasz go? - zapytał nagle Dancler stłumionym 

głosem. 

Marlee westchnęła głęboko. 

- Powiedziałam ci już, że to nie twoja sprawa. 

- A jeśli chcę, żeby to była moja sprawa? 

- Do diabła, Dancler, przekraczasz wszelkie granice. 

- Być może; a ty jesteś upartą oślicą. 

- Ja? Oślicą? Myślę, że powinieneś to odwołać. 

Parsknął śmiechem. 

- Boisz się spojrzeć prawdzie w oczy, choć tak łatwo to uczynić. 

- A co jest, twoim zdaniem, prawdą? - W jej głosie brzmiał sarkazm. 

Dancler zignorował to pytanie. Postanowił, że powie swoje, niezależnie od 

wszystkiego. Zbyt długo cierpiał. 

- Po pierwsze, on cię nie kocha. 

- Skąd o tym wiesz? 

- Po drugie, wykorzystuje cię, żeby zdobyć pienią- 

dze. 

- Do diabła, Johnie Dancler! Nic nie wiesz o Jeromie poza tym, co wymyślił 

background image

twój spaczony umysł. 

-   Akurat,   nie   wiem!   Potrafię   rozpoznać   naciągacza,   kiedy   go   widzę. 

Wyobrażam sobie, że pieprząc się z tobą, myśli o pieniądzach! 

Wydała okrzyk i uniosła dłoń z zamiarem uderzenia 

go w twarz. 

W Danclerze coś pękło. - O, niel 

Chwycił jej nadgarstek i kierując się impulsem, 

przyparł ją do ściany. 

Patrzyli na siebie ze złością, oddychając z trudem. - A niech cię -mruknął i 

wpił się ustami w jej wargi. Jęknęła. Nie mógł się powstrzymać i wsunął 

język 

między   jej   usta.   Pocałunek   zmienił   się.   Zdawało   się,   że   Marlee   topnieje   w 

objęciach Danclera. Wzmacniając pocałunek, ocierał się o nią ciałem. 

Westchnęła, gdy ich wargi złączyły się, ale Dancler nie poprzestał na tym. 

Zrobił coś, czego sam sobie zabraniał - wsunął dłoń pod jej koszulkę. Kiedy 

dotknął piersi dziewczyny, poczuł, że drżą mu kolana. Marlee wpiła palce w 

jego szyję, jakby nie mogła utrzymać się na nogach. DancIer przesunął rękę z jej 

piersi na pośladek. 

- DancIer - szepnęła, gdy ujął jej biodra i przywarł do niej całym ciałem. 

Dopiero gdy zaczął poruszać się w górę i w dół, usłyszał jej szept. 

- Nie ... Dancler ... przestań. 

Przestał, ale nie puścił jej. Spojrzał na nią, zaciskając szczęki. 

- Powiedz mi, czy Jerome sprawia, że czujesz się tak samo? 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

- Młoda damo, już niedługo będzie pani całkiem zdrowa. 

background image

Niebieskie oczy doktora Wootena wpatrywały się w nią przyjaźnie. Marlee 

bała się wizyty i tego, co mogła usłyszeć. Czuła się lepiej, ale nie wiedziała, czy 

infekcja ustępuje .. 

Teraz zerknęła z niepokojem na lekarza i zapytała: - Czy ma pan na myśli to, że 

moja choroba jeszcze trwa? 

Poklepał ją po ramieniu. Jego siwe włosy nadawały mu raczej wygląd 

dostojeństwa niż starości. 

- Proszę się ubrać, a potem porozmawiamy. - Wyszedł. 

Marlee westchnęła, zsunęła się z kozetki i włożyła ubranie. Po chwili doktor 

Wooten wrócił i zajął miejsce na stalowym taborecie. Marlee usiadła na krześle 

naprzeciwko. 

- Wyniki badania krwi poznamy dopiero pojutrze, to znaczy w środę. 

- Ale nie spodziewa się pan żadnych komplikacji, 

prawda? Chodzi mi II to, że czuję się znacznie lepiej. 

Doktor zmrużył oczy. 

- Jest pani tego pewna? 

Marlee na chwilę odwróciła wzrok. - I tak, i nie. 

- Powiedziałbym, że to niezbyt jasne. 

- Przepraszam. Chciałam powiedzieć, że jednego dnia czuję się wspaniale, a 

następnego paskudnie. 

- Czytałem kartę informacyjną, którą przesłał mi doktor Henderson, i szczerze 

mówiąc uważam, że ma pani szczęście. Ta infekcja naprawdę była brzydka. - 

Kiedy będę mogła wrócić do pracy? Wydaje mi się, że już teraz mogłabym ją 

zacząć w niepełnym wymiarze godzin. 

Doktor Wooten potrząsnął głową. - T o niemożliwe. 

- Dlaczego? - zapytała Marlee. - Powiedział pan, 

że niedługo całkiem wyzdrowieję. 

- To prawda. - Ton lekarza nie zmienił się. Mówił spokojnie i przyjaźnie. - Ale 

teraz nie jest pani jeszcze zdrowa. 

background image

- Przecież muszę wrócić do pracy. - Tym razem Marlee nie zapanowała nad 

nutką rozpaczy w głosie. - I zrobi to pani we właściwym czasie. Najpierw 

jednak musimy dowiedzieć się, dlaczego ma pani podwyższoną temperaturę. 

Marlee była zaskoczona. 

- Gorączka? Nie wiedziałam o tym. 

- Nie jest wysoka, musimy jednak poznac Jej 

przyczynę. Mam nadzieję, że badanie krwi to wykaże. Jeśli nie, trzeba będzie 

zrobić inne testy. 

- Myśli pan, że to coś poważnego i nie uda mi się pozbyć infekcji? 

- Nie, nie myślę tak. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale mam wrażenie, 

że nie dbała pani o swoje zdrowie jak należy. - Doktor przerwał i spojrzał na nią 

z ukosa. - Czy jest coś, co panią martwi i może o bniźać 

odporność? 

Zaczerwieniła się i spuściła wzrok. - Marlee. 

Uniosła głowę, ale nie patrzyła lekarzowi w oczy. - Prawdę mówiąc, mam 

pewne problemy. 

- Proszę się ich pozbyć. 

Po raz pierwszy głos doktora zabrzmiał surowo i stanowczo. Maclee 

uśmiechnęła się z wysiłkiem. 

- Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Pan o tym wie. 

- W pani przypadku to konieczność. Chyba że nie 

chce pani wracać do pracy. 

Maclee poczuła, że blednie. Lekarz ciągnął: 

- Musi pani odpoczywać i unikać stresu, który jeszcze bardziej osłabia pani 

organizm. Potrzebuje pani dużo snu, ćwiczeń i odpowiedniego jedzenia. 

- Cały czas to robię - zapewniła Marlee. 

- A więc musi pani bardziej się do tego przyłożyć. 

Doktor Wooten spoważniał. - Jeśli chce pani porozmawiać i powiedzieć mi, 

jaka jest przyczyna tego stresu, z przyjemnością pani wysłucham. 

background image

- Dziękuję, ale muszę sama sobie z tym poradzić. 

- Proszę więc to zrobić. N a razie dam pani receptę 

na witaminy. Kiedy otrzymam wyniki badania krwi i skonsultuję się z doktorem 

Hendersonem, zadecydujemy, co robić dalej. - Uśmiechnął się uspokajająco. - 

Do tego czasu proszę odpoczywać. 

- Czy robienie zakupów to też odpoczynek? 

- Tylko wówczas, jeśli są niewielkie. 

- Wtedy przestają być przyjemnością. 

- Niech się pani nie przemęcza. - Wstał i podszedł 

do drzwi. - Chciałbym zobaczyć panią za dwa tygodnie. - Dziękuję - 

powiedziała Marlee poważnym, smutnym tonem. 

Doktor Wooten rzucił jej przeciągłe spojrzenie i wyszedł z gabinetu. 

Maclee sięgnęła po torebkę, ale nie wstała, Oparła czoło o ścianę i usiłowała 

powstrzymać łzy. 

Wiedziała, co opóźnia jęj wyzdrowienie. Powodem był Dander, ale tego nie 

mogła powiedzieć lekarzowi. Nikomu nie mogła o tym powiedzieć. Musiała 

sama zwalczyć namiętność do swego przybranego brata. Gdyby jej nie dotykał! 

Gdyby jej nie pocałował! 

W  końcu   sama   do   tego   doprowadziła.   Jeśli   igrasz   z   ogniem,   możesz   się 

sparzyć.   W   porządku,   sparzyła   się·   Wystarczył   dotyk   Danclera,   a   jej   ciało 

płonęło. Znała niebezpieczeństwo, wiedziała, jakie jest ryzyko. Mimo to nic nie 

mogła zrobić, zwłaszcza wtedy, gdy przycisnął ją do siebie. Marlee przestała 

kontrolować   swoje   zmysły   i   przylgnęła   do   niego,   podczas   gdy   jego   ręce 

przesuwały się po jej ciele. 

Na samo wspomnienie zaczerwieniła się i ukryła twarz w dłoniach. 

Nawet jego nieobecność nie pomogła. Wyjechał na trzy dni. Mimo to jej ciało 

i dusza nie zaznały spokoju. Prześladowała ją myśl o Danclerze i poczucie winy. 

Czasem poczucie winy stawało się tak silne, że czuła się chora. 

Czy była zakochana? Miłość. To słowo w odniesieniu do Danclera nigdy nie 

background image

przyszło jej do głowy. Dopiero teraz. Serce Marleezabiło szybciej. Możliwość 

zakochania się w przybranym bracie była nie do przyjęcia. 

Taka   ewentualność   nie   mieściła   się   w   jej   planach   życiowych.   Być   może 

powodem był fakt, że nigdy jeszcze nie była zakochana. Tylko raz omal nie 

zaangażowała się w poważny związek. Romans zakończył się, kiedy odkryła, 

iżjej wybranek lubi popijać w ukryciu. Niezależnie od tego i tak nie mogłaby go 

poślubić. Jej problem polegał na tym, że każdego mężczyznę, nawet Jerome'a, 

porównywała z Danc1erem. 

Czuła się związana z Jerome'em, ale nie kochała go. 

W przeciwieństwie do innych, Jerome zawsze w nią wierzył. Pieniądze, które 

zamierzała mu pożyczyć, miały być po części zapłatą za tę lojalność. Niemiało 

to nic wspólnego z miłością. 

A więc dlaczego nie umiała określić swych uczuć do Danclera? Dlaczego tak 

silnie na niego reagowała? Seks. To musi być przyczyną wszystkiego, uznała, 

podkreślając w myślach, że ich cele życiowe kolidują ze sobą· 

Mimo ostrej konkurencji i ciągłych podróży, związanych z karierą modelki, 

pragnęła odnieść sukces. Myśl o ustabilizowanym życiu na ranczo nie kusiła jej. 

Potarła   skronie.   Gdzie   wkradł   się   błąd?   zapytała   samą   siebie.   Jechała   do 

domu   z   zamiarem   uwolnienia   umysłu   od   zmartwień   i   ciała   od   szaleńczego 

tempa   życia   w   mieście.  To   drugie   udało   się   jej,   ale   pierwsze   ...   Jakoś   nie 

widziała rozwiązania. 

Poczuła   narastającą   panikę.   Musiała   pogodzić   się   ze   swym   uczuciem   do 

Danclera, spojrzeć prawdzie w oczy, a potem zapomnieć o nim na zawsze. Ale 

jak? Powrót do miasta był jedynym rozsądnym i pewnym lekarstwem . 

Zmęczona ponurymi myślami i własnym towarzyst- 

wem Marlee wstała i przeszła do holu. 

Connie uśmiechnęła się z niepokojem. - No i? 

- Nic strasznego. - Ujęła macochę pod rękę. - Opo- 

wiem ci wszystko po drodze. 

background image

- Sukinsyn! 

Dancler upuścił młotek i wsadził palec do ust. Oparł się o stół i tak długo ssał 

palec, aż ból zelżał. Następnie obejrzał stłuczone miejsce. Palec był opuchnięty 

i fioletowy. 

Nie zamierzał przerywać pracy. Chciał skończyć projekt. Podszedł do biurka, 

stojącego w rogu pokoju, otworzył środkową szufladę i wyjął plaster. 

Od chwili powrotu na ranczo planował wysprzątanie sklepu i urządzenie go 

według własnych potrzeb. Musiał mieć miejsce na dodatkowe narzędzia, wzory 

i resztki materiału, których nie chciał wyrzucać. Postanowił zrobić półki na 

ścianę. 

Opatrzywszy palec, schylił się i podniósł młotek. 

Spojrzał na półkę, ale nie był zadowolony. Stale widział przed sobą twarz 

Marlee. 

- Sukinsyn! - powtórzył i potrząsnął głową. Ciągle jednak widział jej twarz i 

pamiętał scenę sprzed tygodnia, gdy przyparł ją do ściany i pocałował. 

Już to było złe, ale gdyby na tym poprzestał, sytuacja byłaby do uratowania. 

Niestety, stracił rozum i posunął się za daleko. 

Nagle zrobiło mu się słabo. Oparł się o stół. Kiedy już przekroczył granicę, 

posmakował   jej   słodkich   ust   i   dotknął   piersi,   z   trudnością   zmusił   się,   żeby 

przerwać. Dobry Boże, kusiło go, żeby wziąć ją tam, na ganku. 

Spocił się. Zdjął koszulę, rzucił ją na stół i otworzył okno. Choć czerwcowy 

poranek nie był parny, wiedział, że klimatyzacja byłaby najlepszym rozwiąza-

niem. Nie chciał jednak siedzieć w zamkniętym pomieszczeniu. Wolał oddychać 

czystym   powietrzem,   jakby   liczył   na   to,   że   oczyści   ono   jego   głowę   z 

niegodziwych myśli. 

- Nigdy w życiu, Dancler - mruknął pod nosem. 

Wiedział, że zasługiwał na pogardę. 

Mimo to wyczuwał, że Marlee też przeżyła chwilę rozkoszy. Bez wątpienia 

oddała mu pocałunek. Co to znaczyło? 

background image

Nie znał odpowiedzi. Spojrzał na młotek. Wyglądał tak, jakby wzywał go do 

kontynuowania zaczętej pracy. Nie pokusił się o to. Bał się, że w obecnym 

stanie zmiażdży sobie całą dłoń. 

- Cholera! - To nie pomogło. Musiał poradzić sobie z tą burzą zmysłów. - Ale 

jak? Na litość boską, jak? 

- Można włączyć się do rozmowy, czy wolisz dyskutować sam ze sobą? 

Danc1er obrócił się wolno i spojrzał na Rileya. Nie czuł się zawstydzony tym, 

że przyłapano go na mówieniu do siebie. 

- O co chodzi? - zapytał. Rileypotarł podbródek. - Masz 

gościa. 

- Gościa? 

- Tak. Ciemnowłosy mężczyzna z brodą. Nie 

przedstawił się. 

Danc1er zaklął. 

- Chcesz, żebym się go pozbył? - zapytał Riley. 

- Widzę, że nie masz ochoty na towarzystwo. 

- Wcale. 

- W takim razie zaraz go spławię. - Riley odwrócił 

się do drzwi. 

- Zaczekaj. Przyślij go tutaj. Riley wzruszył ramionami. 

- Ty jesteś szefem. 

Danc1er zaklął pod nosem, kiedy do sklepu wszedł gość. 

- Cześć, Shank1e. 

Nie spodziewał się wizyty swego byłego szefa i była to ostatnia rzecz, jakiej 

potrzebował. Tim Shankle był jednym z najpodlejszych ludzi. Dancler wiedział, 

że w pracy łowcy nagród to pożądana cecha. 

- Myślałem, że nie uda mi się pozbyć tego twojego goryla - powiedział 

Shankle. 

- Aja nie byłem pewny, czy chcę, żeby się od ciebie 

background image

odczepił. 

- Hmm, a więc dalej cię to gryzie? 

- Niewykluczone. 

- Mogę usiąść? 

- Jak chcesz. 

- Widzę, że życie na ranczo nie złagodziło twoich 

obyczajów. 

- A liczyłeś na to? 

Shankle roześmiał się, siadając na krześle. 

- Właśnie dlatego nie udało mi się ciebie zastąpić. 

- Na szczęście to twój problem, nie mój. 

Shankle zacisnął dłonie i wzruszył ramionami. 

- Mogę się założyć, że trochę tęsknisz za dawną robotą. Do diabła, człowieku, 

jesteś do niej stworzony. - Posłuchaj, Shankle, oszczędź sobie kłopotu. Nie 

wrócę do agencji. Nie chcę spędzić reszty życia, ścigając przestępców. Poza tym 

... 

- Wiem, wiem - przerwał Shankle. - Czujesz się odpowiedzialny za to ranione 

dziecko i zabicie tego 

mężczyzny. 

- Daj spokój, dobrze? Nie chcę o tym mówić. 

- W porządku, nie będziemy - zgodził się Shunkle. 

- Ale przynajmniej wysłuchaj mnie. Mam pracę, wartą 

mnóstwo forsy, a każd y banknot pod pisany jest twoim nazwiskiem. 

Tym razem to Danc1er wzruszył ramionami. 

- Słyszałem to już przedtem.  . 

- Nie; przynajmniej nie za takie pieniądze. W każ- 

dym razie, wykonaj tę jedną pracę, a odczepię się od ciebie na zawsze. 

- Chyba źle słyszysz, Shankle. Nic z tego nie będzie. 

Żadne pieniądze nie skłonią mnie do ponownego wdepnięcia w to bagno. 

background image

Shankle zaczerwienił się i wstał. 

- Przemyśl to. Będę z tobą w kontakcie. 

- Idź do diabła, Shankle. 

Mężczyzna zaśmiał się i opuścił sklep. 

Dancler długo stał bez ruchu. Myślał o tym, że być może znalazł rozwiązanie 

nurtującego go problemu. 

Może powinien po prostu dać Marlee jej pieniądze, a potem przyjąć ofertę 

Shankle'a. Uspokoiłoby to jego sumienie, ale nie pomogłoby na ból serca. 

Wziął do ręki gwóźdź i uderzył weń młotkiem. 

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

Marlee pochyliła się i cmo1qlęła Connie w policzek. - Pro~adź ostrożnie, 

słyszysz? 

- Dzięki za radę. Zadzwonię, jak tylko dojadę 

i zorientuję się w sytuacji. 

.   Zeszłej   nocy   Connie   dowiedziała   się,   że   stan   zdrowia   jej   siostry   uległ 

pogorszeniu. Uznała, iź natychmiast musi do niej pojechać. 

Marlee zatrzasnęła drzwiczki samochodu i spo- 

jrzała na macochę. 

- Jeśli mogłabym coś dla ciebie zrobić, daj mi znać. Connie uścisnęła jej dłoń. 

- Dbaj o siebie i Danclera. - Zmarszczyła brwi. 

- Ostatnio zachowywał się jak ranny niedźwiedź. Coś 

go gryzie, ale kiedy pytam, udziela wymijających odpowiedzi, a potem zaciska 

szczęki. 

Marlee poczuła rumieniec wypływający na szyję. 

Odwróciła wzrok. 

background image

- Nic mu nie będzie. Nie martw się. Zajmiemy się domem. 

Connie westchnęła i uśmiechnęła się. 

- Szkoda, że nie mogę przestać martwić się o dzieci. 

Moje życie byłoby o wiele łatwiejsze. - Connie, nie jesteśmy już 

dziećmi. 

- Tego mi nie udowodnisz. 

- Rusz wreszcie i wynoś się stąd - rzuciła żartobliwie Marlee. - Zaopiekuj się 

ciocią Jessicą. 

Connie skinęła głową i odjechała. D9piero gdy samochód zniknął za rogiem, 

Marlee poruszyła się. Nie chciała wracać do domu. Dzień był przepiękny. 

Może spacer po lesie pomógłby jej pozbyć się kłopotliwych myśli i spojrzeć 

na wszystko z innej perspektywy? 

Skręciła za rogiem domu i spojrzała na azalie i krzewy hibiskusa. Nieco dalej 

płot, odgradzający podwórze od pastwiska, pokryty był kwitnącym bluszczem. 

Postanowiła zerwać kilka gałązek na bukiet i wstawić je do wazonu. 

Szła przez podwórze, gdy zobaczyła Danclera. 

Wstrzymała oddech. Pochylony przy pompie, podstawiał twarz pod strumień 

wody. Po chwili wyprostował się, wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł oczy. N a 

twarzy i we włosach kropelki wody lśniły jak diamenty. 

Marlee   stała   jak   zaklęta.   On   nie   jest   aż   tak   wysoki,   pomyślała.   Raczej 

masywny   i   dobrze   zbudowany.   Wydawał   się   taki   olbrzymi,   ponieważ   miał 

ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i był wspaniale umięśniony. 

Coś w niej drgnęło. Znała to uczucie, ale nie chciała się do tego przyznać. 

Dancler,jakby   nagle   zdając   sobie   sprawę   z   jej   obecności,   odwrócił   się. 

Popatrzyli   na   siebie   w   milczeniu.   Wreszcie   odwrócił   wzrok   i   schował 

chusteczkę   do   kieszeni.   Marlee   nagle   poczuła   się   zawstydzona,   jednak   nie 

ruszyła się nawet wówczas, gdy Dancler zaczął się zbliżać. 

Stanął o krok przed nią. Zadrżała. Choć byłoby to głupie i niebezpieczne, 

pragnęła, aby podszedł jeszcze bliżej. Każdy nerw w jej ciele dygotał, kiedy 

background image

Dancler przesuwał po niej spojrzeniem. 

Pożałowała,   że   nie   ubrała   się   inaczej.   Jednak,   spodziewając   się   upału, 

wybrała szorty, krótką koszulkę i sandały. 

Oderwała od Danclera wzrok dopiero w chwili, gdy zapytał szorstko: 

- Dokąd idziesz? 

Spojrzała na niego, próbując nie zwracać uwagi na niezręczność sytuacji. Nie 

mogła zapomnieć jego pocałunkui tego, jak dotykał jej piersi ... Ze sposobu, w 

jaki się jej przypatrywał, zrozumiała, że on też nie potrafi o tym zapomnieć. 

Odezwało się w niej poczucie winy. 

- Pomyślałam, że pójdę na spacer do lasu. Jest taki piękny ranek. 

- O, tak. 

- Pracowałeś? - zapytała, zaszokowana faktem, że 

prowadzą normalną rozmowę. - Od piątej rano. 

- W takim razie widziałeś się z Connie? 

- Tak. Powinna teraz być w drodze do cioci Jessiki. 

- Właśnie odprowadziłam ją do samochodu. 

Zapadło milczenie. Marlee rysowała coś czubkiem sandała na piasku. 

- Potrzebujesz towarzystwa? 

Podniosła głowę, jej wargi rozchyliły się. Dancler się 

uśmiechnął. 

- Zamknij buzię. Dobrze słyszałaś. 

- Nie masz nic do roboty? 

- Mam. Ale od czasu do czasu każdy człowiek musi 

odpocząć. Mam rację? 

Westchnęła i odpowiedziała: - Chyba tak. 

- Wybierasz się w jakieś określone miejsce? 

- Nad staw. 

Na chwilę zapadła cisza. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Znów wiedziała, o 

czym Dancler pomyślał. Przypomniał sobie dzień, kiedy przyglądała się, jak 

background image

nagi wychodził z wody. 

Zaczerwieniła się i spuściła głowę. - Chodźmy. 

Choć szła obok niego, nie mogła w to uwierzyć. 

Zerkała na niego z ukosa. Jaką grę teraz prowadzi, zastanawiała się. Może 

dręczyły go wyrzuty sumienia za zachowanie się tamtego wieczora. Może chciał 

',' zawrzeć pokój, zwiększając dystans między nimi i trak.: tując ją znowu jak 

małą siostrzyczkę. 

Nie   miała   jednak   pojęcia,   co   'dzieje   się,   w   jego   umyśle.   Mogła   tylko 

próbować odczytać to z jego twarzy, która teraz była maską kryjącą wiele sek-

retów. 

- Co powiedział lekarz? 

- Connie ci tego nie powtórzyła? 

- Nie dowiedziałem się niczego konkretnego. Po- 

wiedziała tylko, że wyniki badań są niezłe. 

- Wydaje mi się, że "niezłe" to tak samo dobre określenie jak każde inne. 

- A więc kiedy wyjedziesz? " Wydało jej się, że zapytał o to z pewnym 

wysiłkiem. 

Kiedy jednak spojrzała na niego, jego twarz nie ujawniała żadnych emocji. 

- Obawiam się, że nieprędko. Mam lekką gorączkę· 

- A to dopiero. Zawiadomiłaś ... Jerome'a? Usłyszała wahanie w jego pytaniu i 

wiedziała, że znaleźli się na niepewnym gruncie. 

- Nie, jeszcze nie. 

W milczeniu doszli do polany. Marlee zatrzymała mę i podziwiała piękny 

widok. Ulubiona kryjówka nie zmieniła się przez te wszystkie lata. M oże 

tylko stała się jeszcze piękniejsza. 

Trawiaste zbocze porastały cyprysy i niewysokie dęby. Było tu chłodno i cicho. 

Poranne   słońce   słało   promienie   poprzez   zasłonę   z   liści.   Gęsty,   szary   mech 

porastał niskie gałęzie. Na wodzie unosiły się nenufary. 

MarIee usiadła na brzegu. Dancler oparł się o pień drzewa. 

background image

-   Wczoraj   miałeś   gościa,   prawda?   -   zapytała   Marlee   po   dłuższym 

poszukiwaniu tematu do rozmowy. 

- Skąd wiesz? 

- Wsiadał do samochodu, kiedy wróciłam z Connie 

od lekarza. 

Danc1er spojrzał na taflę wody, jakby zastanawia~ 

się, ile może powiedzieć. - To mój były szef. 

- Rozumiem, że chce cię znów zatrudnić. 

- Dusze w piekle też chcą zimnej wody, ale jej nie 

dostają. 

- A więc zamierzasz zostać tutaj? 

- Na razie. 

- Przynajmniej tyle wiesz na pewno. Jeśli nie uda 

mi się wyzdrowieć ... - Umilkła. 

- Chciałbym obiecać ci, że wszystko będzie dobrze. 

- Ja też bym tego chciała - odrzekła. 

- Ale nie mogę. 

- Wiem. 

- I co z nami będzie? - zapytał stłumionym głosem. 

Unikała jego wzroku. Wiedziała, co miał na myśli. - Chciałabym to wiedzieć. 

- Jeśli chodzi o tamtą noc ... 

Marlee wstała i spojrzała na niego. - Żałujesz tego, co się stało? 

- Nie, do cholery, i to właśnie jest mój problem. 

Przez długą chwilę żadne z nich nie odezwało się i nie poruszyło. 

- Marlee. - W tym jednym słowie Danc1er zawarł najgorętsze emocje. 

Opanowując   pragnienie   rzucenia   mu   się   w   ramiona   i   błagania,   aby   ją 

przytulił, Marlee powiedziała szybko: 

- Chodź, przejdziemy gię. 

Gdy odwróciła się ku niemu, zobaczyła, że stoi bliżej, niż przypuszczała. 

background image

Wstrzymała   oddech,   zderzywszy   się   z   jego   piersią.   Nabrał   gwałtownie 

powietrza i coś błysnęło w jego oczach. Czy był to ból? Potem jednak odsunął 

się. 

Szli w milczeniu, choć serce Marlee biło tak głośno, iż miała pewność, że 

Dancler to słyszy. Próbowała odsunąć od siebie niespokojne myśli. 

Wkrótce znaleźli się w części lasu, którą rzadko odwiedzali ludzie. 

- Hej, nie sądzisz, że powinniśmy wracać? - zapytał 

Dancler. - Czy to nie za duży wysiłek dla ciebie? 

Nie odpowiedziała. 

- Do diabła, Marlee, nie możesz ... 

Zatrzymała się nagle. Ostry, gorący ból przeszył jej 

kostkę. Krzyknęła i uniosła stopę· 

- Co, u diabła  . 

- Moja kostka ...Coś mnie ugryzło! 

DancIer zaklął i opadł dla kolana. 

Marlee wsparła się na jego ramieniu. W tej samej chwili zobaczyła węża 

przesuwającego się po liściu. Krew ścięła się w jej żyłach, ale mimo to udało się 

jej wykrztusić drętwiejącymi wargami: 

- DancIer! Widzę go. Za tobą! Obrócił się. 

- Cholera, gdzie? 

Usłyszała panikę w jego głosie. - Tam - powiedziała cicho.

Spojrzał   we   wskazanym   kierunku.   Widoczny   był   tylko   ogon,   ale   to 

wystarczyło. DancIer poderwał się gwałtownie, chwycił gałąź i skoczył w stronę 

węża. 

Marlee oparła się o drzewo i przyglądała się, jak Dancler zabija gada. Potem 

uniósł truchło i przyjrzał mu się uważnie. 

- O Boże - jęknęła Marlee. 

- N o tak, to miedzianka. - Odrzucił węża i spojrzał 

na dziewczynę. - Musisz znaleźć  się  w  szpitalu, ale najpierw obmyję ci ranę 

background image

wodą z potoku. Zaczekaj tutaj. 

Wrócił po chwili i delikatnie obmył ranę. 

- Teraz pójdę do domu po lód. Nie ruszaj  się  stąd. Marlee zagryzła drżącą 

wargę i skinęła głową. 

Danc1er wrócił po dwóch minutach, zaniósł ją do samochodu i obłożył kostkę 

lodem. 

- Umrę? - zapytała Marlee, patrząc prosto przed siebie. 

- Nie - odpowiedział ponuro, ruszając. 

Pewność, brzmiąca w jego głosie, uspokoiła ją. 

Zanim zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje, Danc1er zdjął rękę z kierownicy 

i objął ją. Położyła głowę na 

jego ramieniu i modliła się. 

DancIer spacerował nerwowo po korytarzu szpitalnym i miał wrażenie, że 

wkrótce wydepcze dziurę w posadzce. Dzięki Bogu był tu sam. Nie musiał nic 

nikomu tłumaczyć. 

Oczywiście, że ona nie umrze, powtarzał sobie bez przerwy. Zrobił wszystko 

jak należało, szkolenie w wojsku okazało się przydatne. Mimo to strach w 

oczach   i   głosie   Marlee   zasiał   niepokój   w   jego   sercu.   Była   dzielna.   Nie 

krzyczała i nie płakała. Siedziała prosto i patrzyła przed siebie, dopóki jej nie 

przytulił. Potem wyczuł jej drżenie i sam zaczął się bać.

Teraz też się bał, czekając na lekarza. - Dander. 

Obrócił  się.  Doktor Bedford  stał  przed  wejściem  do  sali  operacyjnej.  Był 

młody, miał jasnobrązowe włosy i piegi na nosie. 

- Jak się czuje Marlee? 

- Dobrze, dzięki tobie. 

Poczuł ulgę. " - Mogę ją zobaczyć? 

- Oczywiście. 

Dander wszedł za lekarzem do jasno oświetlonego pokoju. Marlee, blada, ale 

background image

przytomna, spojrzała na niego. Podszedł do niej. Zauważył elektrokardiogram i 

butlę z kroplówką. 

- Jak się czujesz? - zapytał zdławionym głosem. 

- Dobrze. - Uśmiechnęła się słabo. - Dzięki za 

uratowanie mi życia. 

- Nie wydaje mi się, żebym to zrobił. 

- Ależ tak - szepnęła. 

Dancler odchrząknął. - To nieważne. 

- Lekarz powiedział, że mogę już wrócić do domu. 

Dander uniósł brwi i spojrzał na doktora. - Czy to prawda? 

- Tak. Dam jej lekarstwa i za kilka dni poczuje się 

zupełnie dobrze. A teraz muszę was pożegnać. 

Kiedy doktor wyszedł, Dancler przyjrzał się Marlee. Miał wrażenie, że 

mógłby utonąć w jej oczach. 

- Powinnam być ostrożniejsza - powiedziała, spuszczając wzrok. 

- Cicho, nic nie mów. Odpoczywaj. 

Marlee zamknęła oczy. Dancler siedział bez ruchu, czując, jak rana w jego 

sercu pogłębia się.

ROWZIAŁ DWUNASTY 

Marlee wyszła z łazienki, i kulejąc, wróciła do sypialni. Zatrzymała się w 

drzwiach i zerknęła na plecy Danclera, widząc, że zniszczony materiał koszuli 

napina   się   na   szerokich   ramionach.   Natychmiast   po   powrocie   ze   szpitala 

Dancler   zaniósł   ją   do   jej·   pokoju.   Teraz   patrzył   przez   okno   w   ciemność, 

rozjaśnioną   tylko   blaskiem   kilku   gwiazd.   Był   zdenerwowany   i   Marlee 

zastanawiała się, o czym myśli. 

background image

Odwrócił   się,   jakby   wyczuł   jej   spojrzenie.   Jego   czoło   pokryte   było 

zmarszczkami. Po raz pierwszy dostrzegła na jego twarzy ślady wyczerpania. W 

oczach także malowało się zmęczenie. Zmarszczki wydaw3ły się głębsze. Serce 

dziewczyny zabiło gwałtowniej. Wiedziała, że to ona jest odpowiedzialna za 

wszystko. 

Opadła na najbliższe krzesło. Spojrzał na nią, marszcząc brwi. - 

Jak się czujesz? 

Zmusiła się do przywołania na wargi uśmiechu. 

- Nieźle, jak na osobę ukąszoną przez węża. Zresztą to moja wina. 

- Nie rób sobie wyrzutów. Poza tym i tak masz szczęście. Od ukąszenia węży 

umarło wielu mieszkańców wsi. 

Spojrzała w okno. Niebo przecięła błyskawica. 

Rozległ się grzmot. 

Dancler zbliżył się do niej. 

- Powinnaś być w łóżku - zauważył z troską w głosie. 

- Ostatnio tak dużo leżałam, że wcale mi się to nie uśmiechało. Ale teraz mam 

na to ochotę. 

Byli w domu dopiero od pół godziny. Doktor Bedford polecił Marlee zażywać 

lekarstwo,   pić   dużo   płynów   i   odpoczywać.  Wiedziała,   że   Dancler   dopilnuje 

tego. 

- Może masz ochotę na sok? 

- Nie, dziękuję. Napiję się czegoś trochę później, 

obiecuję· 

Znów błysnęło j rozległ się grzmot. 

- Chodź, położysz się do łóżka. - Dancler odrzucił pościel. - Wskakuj. 

Podeszła do niego, czując na sobie palące spo- 

jrzenie. Zaczęła się szarpać z paskiem od szlafroka. - Cholera - mruknęła. 

Odsunął jej dłoń. 

- Ja to zrobię. 

background image

Wolała nie patrzeć na niego. Bała się tego, co mogła odczytać w jego oczach, 

a jeszcze bardziej tego, co zdradzały jej własne. Gdy była tak blisko niego, czuła 

się bezsilna. 

- No i co? - zapytał niskim głosem. Zdjął z niej szlafrok i rzucił w nogi łóżka. 

Marlee   spuściła   głowę   i   w   tej   samej   chwili   rozległ   się   kolejny   grzmot. 

Zadrżała gwałtownie i nagle w jej oczach pojawiły się łzy. 

- Hej, coś cię boli? - szepnął, unosząc palcem jej 

podbródek. 

Potrząsnęła głową, nie mogąc wykrztusić słowa. - O Boże, kochanie, nie 

płacz. 

- Dancler ... nie zostawiaj mnie, proszę. - Jej zęby 

zadzwoniły. - Zostań ze mną.

Jęknął. Wiedziała, że prosi o coś niemożliwego, ale nie chciała zostać sama. 

Miała pewność, że przyśni się jej wąż. Załkała. 

- Kochanie, nie. Poczujesz się gorzej. 

Przytulił ją do siebie, jakby nie mógł się powstrzymać. Chwilę później Marlee 

przestała drżeć. 

- Widzisz, już lepiej. To opóźniona reakcja. - Obrócił ją i położył do łóżka. 

Kiedy ją nakrył, dodał: - Jeśli będziesz mnie potrzebowała, zawołaj. 

Chwyciła go za ramię, otwierając szeroko oczy. 

- Zostań ze mną - poprosiła jeszcze raz. - N a 

krótką chwilę. 

W jego oczach odmalował się ból. 

- Marlee, nie wydaje mi się, że to dobry pomysł ... 

- Proszę. Nie chcę zostać sama. - Gotowa była go 

o to błagać. 

Potarł kark, usiadł na brzegu łóżka i przyciągnął ją do siebie. Drżąc, 

przylgnęła do jego piersi. 

Razem opadli na posłanie. Dancler tulił ją, dopóki nie usnęła. 

background image

Coś ją obudziło. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje. Rozejrzała się 

po pokoju. Błyskawice rozświetlały niebo. W tej chwili zobaczyła przy sobie 

Danclera. Widziała jego nagą pierś, wznoszącą się i opadającą w rytm oddechu. 

We śnie ślady wyczerpania zniknęły z jego twarzy. Nie wyglądał już na tak 

zmęczonego. Mimo to nie przypominał silnego, twardego mężczyzny, jakiego 

zawsze w nim widziała. Teraz wydawał się bezbronny. 

Zmusiła się do zrobienia kilku głębokich wdechów. 

Spojrzała na zegar: wpół do drugiej. Czy powinna obudzić Danclera i odesłać 

go do jego pokoju? Oczywiście, że tak. Jeśli Connie ... W tej chwili przypo 

mniała sobie. Connie wyjechała. Byli z Danclerem sami w domu. 

Poruszyła nogą i poczuła ostre ukłucie. Lekarz powiedział jej, że będzie czuła 

ból przez następnych kilka dni. 

Odsunęła się od Danclera i próbowała zasnąć. 

Niestety,   nie   mogła,   Wyczuwała   jego   obecność   każdym   nerwem.   Przed 

zaśnięciem musiał wstać i zdjąć koszulę. Rozpiął także pasek dżinsów. 

- Dancler? 

- Mm? 

- Nie śpisz? 

Poruszył się. Gdyby przesunęła się o milimetr, ich ciała dotknęłyby się. Serce 

biło jej jak szalone, brakowało oddechu. 

- Marlee, dobrze się czujesz? 

Musiała spojrzeć na niego i odpowiedzieć. Uniosła wzrok i spojrzała mu w 

oczy. Deszcz uderzał o szyby, grzmiało, ale oni prawie tego nie dostrzegali. 

Dancler oparł się na ramieniu i przyjrzał się jej. - Jak się czujesz? Boli cię 

noga? 

- Trochę· 

- Wiesz, że powinienem odejść - powiedział szorst- 

ko. 

- Nie - szepnęła. 

background image

- Co: nie? 

- Nie odchodź. - Wyciągnęła rękę i dotknęła jego 

piersi. 

Wydał ochrypły jęk, jakby poraził go prąd. Ona .czuła się tak samo. Drżała i 

pieściła go delikatnie koniuszkami palców. 

- Marlee, tak nie wolno - zaprotestował stłumionym głosem.

- Nie obchodzi mnie to - szepnęła, przyciągając jego głowę do swojej. - 

Pragnę cię. 

- Ja też cię pragnę - wyznał, przysuwając się bliżej. Jego wargi były gorące, 

wilgotne i natarczywe. 

Chwytając gwałtownie oddech, odsunął się na moment, żeby wkrótce pokryć jej 

szyję kąsającymi poca~nkami. Przytuliła się do niego, czując palące pożądame. 

Wiedziała, że będzie właśnie tak, że Dancler potrafi rozpalić ją jak żaden inny 

mężczyzna. 

Nagle odsunął się, a na jego twarzy pojawił się 

wyraz cierpienia. 

- Jeśli mnie teraz nie powstrzymasz ... 

- Szsz. Nie chcę, żebyś przestawał. 

- Och, Marlee, tak bardzo cię pragnę. 

- A więc weź mnie. 

Nakrył jej wargi swoimi i zaczął zsuwać ramiączka jej koszuli. Pomogła mu, 

a potem krzyknęła, gdy jego usta spoczęły najpierw na jednej, potem na drugiej 

sutce. 

- Och, tak! 

N amiętność płonęła w niej tak gwałtownie, że miała wrażenie, iż za chwilę 

jej ciało roztopi się jak wosk. 

Oderwał   się   od   niej   i   już   chciała   zaprotestować,   gdy   zobaczyła,   że 

rozpaczliwie próbuje pozbyć się dżinsów i slipów. Kiedy spoczęły na podłodze, 

znów ją chwycił w ramiona, ale zdążyła jeszcze rzucić okiem na jego piękne 

background image

ciało. Chłonęła pieszczoty, stopniowo pogrążając się w ekstazie. 

Potem czuła już tylko jego ręce na swoim ciele. 

Ogarniała ją rozkosz, gdy ściskała w dłoniach jego pośladki, gdy jego męskość 

napierała na jej brzuch. - Widzisz, jak bardzo cię pragnę? 

- Tak - wyznała załamującym się głosem.

Pokrył jej piersi pocałunkami. 

- Dotknij mnie - poprosił, wsuwając rękę między jej nogi. 

Jęknęła, spełniając jego prośbę. 

- Och, Marlee, proszę... nie. Za chwilę... to za szybko. 

Przestała go dotykać i w tej samej chwili Dancler zaczął pieścić palcami 

najintymniejszy fragment jej ciała. Drgnęła i poddała się fali rozkoszy. 

- Och, Dancler! - krzyknęła, przytulając się do niego mocniej. 

Wycofał dłoń, uniósł się i wszedł w nią. Myślała, że ją rozerwie; był taki 

duzy, ale zarazem tak delikatny. 

- Sprawiam ci ból? - zapytał, patrząc jej w oczy. Marlee potrząsnęła głową i 

zaczęła poruszać się razem z nim. Kiedy zbliżała się do szczytu, zmienił pozycję 

i teraz ona unosiła się nad nim. 

- Och, Marlee! - krzyknął, osiągając orgazm. Ona również krzyknęła, czując 

bolesne spełnienie. 

Opadła na pierś Danclera. 

Później   nie   pamiętała,   jak   długo   leżeli   objęci,   odpoczywając.   W   końcu 

Dancler ułożył ją obok siebie i nakrył ich oboje kołdrą. 

Długo milczeli. Wreszcie Dancler odezwał się swo- 

im niskim, chrypliwym głosem: 

- Jeśli powiesz, że tego żałujesz, to cię uduszę. 

- Nie żałuję. 

Poczuła, jak się odprężył i wziął głęboki oddech.

Przytuliła   się   do   niego,   postanawiając,   że   o   wszelkich   problemach   pomyśli 

następnego dnia.

background image

Obudziły ją promienie słońca. Spojrzała na łóżko.

Było puste. Tego mogła się przecież spodziewać.

Zrknęła na zegar: zbliżało się południe. Nic dziwnego, ze go nie ma, pomyslała, 

odrzucając kołdrę. W tej samej chwili wydała okrzyk i chwyciła się za kostkę. 

CIcho   Jęcząc,   opadła   na   poduszkę.   Po   chwili   uniosła   się   i   przyjrzała   się 

swojej nodze. I stopa, i kostka wyglądały normalnie, jakby nic się nie stało. 

Spodziewała się, że noga będzie czerwona i spuchnięta, ale tak we było. Mimo 

to czuła silny, kłujący ból. 

Dotknęła swej twarzy. Gorąca. Miała podwyższoną temperaturę. Posmutniała. 

Jeśli nie uda jej się szybko wyzdrowieć, nie będzie już miała pracy. Projektanci 

zwykle szukają młodych, obiecujących modelek i znajdują je. 

Zaciskając zęby, usiadła na brzegu łóżka, włożyła przez głowę koszulę nocną 

i spróbowała wstać. Ból zmusił ją do opadnięcia na łóżko. 

- Cholera, cholera, cholera - mruknęła ze złością. Odwróciła się i spojrzała na 

miejsce obok siebie, na którym spał Dancler. Zaczerwieniła się. Prawdę 

mówiąc, niewiele było tego spania. Kochali się niezliczoną ilosc razy. Straciła 

humor do reszty. Wygładził prześcieradło i nic nie wskazywało na to, że spędził 

z nią noc w tym łóżku. 

Dlaczego Dancler to zrobił? Czy w ten sposób chciał coś jej powiedzieć? 

Może zaczął żałować tego, co się stało? W tej chwili Marlee czuła się zbyt źle i 

była   za   bardzo   zmęczona,   żeby   móc   się   nad   tym   zastanawiać.   Postanowiła 

rozważyć   później   przyczyny   jego   zachowania   i   przewidzieć   wszelkie   tego 

konsekwencje. 

- Jak się czujesz? 

Zaskoczona, spojrzała na uśmiechniętą twarz macochy. 

- Connie, co ty tu robisz? 

- To nie jest najmilsze przywitanie, ale chyba musi mi wystarczyć. - 

Uśmiechając się, podeszła do łóżka i usiadła obok Marlee. 

background image

Dziewczyna zarzuciła jej ręce na szyję i mocno się 

przytuliła. Connie odsunęła się. - Kochanie, jesteś rozpalona. 

- Wiem. Mam gorączkę - przyznała. 

- Przyniosę ci aspirynę. I nawet nie myśl o wstawa- 

niu z łóżka. - Spojrzała na kostkę Marlee i zadrżała. - Biedactwo. Nie mogę 

uwierzyć, że ukąsił cię wąż. 

- Podejrzewam, że to Dancler ściągnął cię do 

domu? 

Próbowała   ukryć   urazę.   Widocznie   przemyślał   wszystko   i   nie   chciał 

przebywać z nią sam na sam. Dobry Boże, w co się wplątała? 

- Oczywiście, zadzwonił do mnie - przyznała Connie. - Bał się, że możesz 

poważnie   zachorować.  Wiedział,   że   gdybyście   mnie   nie   powiadomili,   nigdy 

bym wam tego nie wybaczyła. 

- Jak się czuje ciocia Jessica? Mam nadzieję ... 

- Nawet o tym nie myśl. Czuje się tak dobrze, 

jak to możliwe w jej stanie. A ja jestem dokładnie tu, gdzie powinnam być. 

Teraz lepiej przyniosę ci tę aspirynę· 

Connie wstała i w tej samej chwili zadzwonił telefon. 

Bez zastanowienia podniosła słuchawkę. - Halo? 

Marlee obserwowała ją i zauważyła, że zacisnęła 

wargi. 

- Tak, jest. Proszę zaczekać. Nakryła słuchawkę ręką. 

- To Jerome. Mówi, że musi z tobą pomówić. Marlee potrząsnęła głową. 

- Powiedz mu, że jestem chora i nie mogę teraz rozmawiać. Zadzwonię do 

niego ... później. 

Jerome  był  ostatnią   osobą,  z  którą  miała  ochotę  rozmawiać. W  tej  chwili 

czuła, że coś ściska ją w żołądku. Zrobiło się jej niedobrze. 

Connie odłożyła słuchawkę i spojrzała na dziewczynę z niepokojem. 

- Może zawołam Danclera i poproszę, żeby zawiózł cię do szpitala? 

background image

- Proszę, nie. - Marlee wyciągnęła rękę. ~ Aspiryna na pewno mi pomoże. 

- W porządku. 

Connie wróciła po chwili z kapsułkami. Przyjrzała się Marlee z niepokojem. 

- Nie wiem, czy powinnam cię zostawiać samą. 

- Oczywiście - oświadczyła Marlee z całkowitym przekonaniem. Chciała 

zostać sama i zająć się swoim zranionym sercem. 

- Dobrze, ale jeśli będę ci potrzebna, zawołaj, słyszysz? 

Kiwnęła głową, wsuwając się pod kołdrę. Zamknęła oczy i gdy wyczuła, że 

została sama, dała upust łzom. 

Płakała aż do momentu zaśnięcia. 

ROZDZIAŁ TRZYNASTY 

Minęły trzy dni, zanim Marlee mogła zadzwonić do Jerome'a. Noga bolała ją 

tak bardzo, że prawie cały ten czas spędziła w łóżku, śpiąc. 

Tego dnia jednak wstała i czuła się lepiej niż kiedykolwiek. Zdawało się, że 

gorączka wreszcie minęła. 

Choć   jej   stan   fizyczny   polepszył   się,   psychiczny   znacznie   pogorszył. 

Wszystkiemu był winien Danc1er. Kiedy go widywała, a zdarzało się to rzadko, 

miała   ochotę   potrząsnąć   nim   tak,   żeby   zadzwoniły   mu   zęby.   Jednocześnie 

marzyła o wtuleniu się w jego ramiona i błaganiu, aby się z nią kochał. 

Nie chciała mu pokazać, jak bardzo ją rani, trzymając się od niej z dala. 

Wiedziała, dlaczego to robił. Dręczyły go wyrzuty sumienia. Widziała to w jego 

oczach. To go jednak nie usprawiedliwiało. Marlee sądziła, że powinni omówić 

ten problem i znaleźć jakieś rozwiązanie. 

- Tak, a świnie zaczną latać - mruknęła, gasząc światło w sypialni i 

przemykając się do kuchni. 

background image

- O, dzień dobry -powiedziała Connie, wstając zza stołu i nalewając kawę do 

filiżanki. - Wyglądasz jak nowo narodzona. 

Marlee cmoknęła ją w policzek. 

- I czuję się podobnie. Wydaje mi się, że wreszcie zdrowieję i po ukąszeniu, i 

po infekcji. 

Connie uśmiechnęła się z ulgą. 

-   To   cudownie,   kochanie.   -   Uśmiech   zniknął.   -   Ale   jestem   egoistką   i 

chciałabym zatrzymać cię tu jak najdłużej. 

- Och, Connie, zawsze lubiłam przyjeżdżać do domu. 

- Oczywiście, skarbie. Nie cieszyłabym się, gdyby było inaczej. 

- Jerome mówi, że z każdym dniem nieobecności coraz więcej tracę. 

- Rozumiem to, ale ... - Connie przerwała i machnęła ręką. - Nie zwracaj na 

mnie uwagi. Po prostu bardzo się cieszę, że tu jesteś. 

Marlee uśmiechnęła się. 

- Co powiesz na piknik ze mną? 

- Kochanie, to bmni cudownie, ale wybieram się dziś na lunch do klubu. 

Może Danc1er zechce ci towarzyszyć. Ostatnio coś go dręczy. Czy 

przypadkiem nie pokłóciliście się? Nie chcę się wtrącać, ale przypominacie 

dwóch bokserów, gotowych do walki. - Westchnęła. -Chodzi o pieniądze, 

prawda? Odmawia ich wydania? 

Marlee   odwróciła   wzrok,   zbyt   zaskoczona,   żeby   cokolwiek   odpowiedzieć. 

Odkąd kochała się z Danclerem, nawet nie pomyślała o pieniądzach. Jerome też 

o nich nie wspomniał, może dlatego, że opowiedziała mu o ukąszeniu węża. 

Connie była spostrzegawcza i nie dałaby się długo oszukiwać. Na szczęście 

Marlee miała wkrótce wyjechać. T o najlepsze rozwiązanie. Zadrżała na myśl o 

reakcji Connie, gdyby przypadkiem poznała prawdę o niej i Danclerze. 

- Kochanie, źle się czujesz? - zapytała macocha. 

Marlee uśmiechnęła się z przymusem i wypiła łyk kawy. 

- Nie. Wszystko w porządku. 

background image

- W takim razie weź sobie coś z lodówki. Jest tam 

smażony kurczak, owoce i chyba trochę sałatki ziemniaczanej, jeśli Dancler nie 

zjadł wszystkiego. 

- Wystarczy mi wino, ser i krakersy. 

Connie wstała. 

- Muszę iść. Do zobaczenia wieczorem. - Przy drzwiach odwróciła się. - 

Kiedy chcesz wyjechać? 

Marlee nie namyślała się długo. 

- Chyba pojutrze. Zdecyduję o tym jutro, po wizycie u lekarza. 

Connie skinęła głową i wyszła. 

Westchnąwszy, Marlee wstała i zaczęła przygotowywać się do pikniku. Kiedy 

spakowała   wiklinowy   kosz,   wyjrzała   przez   okno.   Dzień   nie   mógłby   być 

przyjemniejszy,   szczególnie   po   ostatnich   deszczach.   Z   jakiegoś   powodu 

zapragnęła spędzić go nad stawem. 

Postawiła kosz na stole i weszła do pokoju. Związała włosy w koński ogon. 

Miała na sobie zielone szorty i koszulkę w tym samym kolorze, gdyż liczyła na 

upalny dzień. Ponieważ nie chciała się opalić, pomyślała, że może powinna się 

przebrać. 

- Nie - powiedziała głośno. 

Staw znajdował się w cieniu, nawet w najbardziej słoneczne dni. Wyszła z 

pokoju, wzięła kosz i ruszyła w stronę stawu. 

Marlee leżała na materacu, napawając się panującym wokół spokojem. Nad 

wodą wisiała przejrzysta mgła. Liście wysokich, majestatycznych drzew poru-

szały się na lekkim wietrze. 

Choć wyspała się w nocy, czuła, że opadają jej powieki. Obudziła się godzinę 

później. Nie prze jmowała się drzemką. Przyszła tu, żeby odpocząć i pomyśleć, 

znaleźć jakiś sposób na swoje kłopoty. 

- Czy to prywatne przyjęcie? 

background image

Usiadła   gwałtownie.   Dancler   stał   przy   brzegu   materaca   i   patrzył   na   nią. 

Spojrzała mu w oczy i zadrżała. W tej chwili uświadomiła sobie prawdę, ukrytą 

do tej pory w głębi serca. Kochała go. Zakochała się w swoim przybranym 

bra.cie. 

Chciała   wykrzyczeć   głośno   swoje   uczucia,   ale   nie   ośmieliła   się.   Nie 

wiedziała, co myśli o niej Dancler, poza tym, że jej pożąda. Pożądanie nie 

musiało równać się miłości. W jego oczach widziała coś, czego nie umiała 

zinterpretować. Dawało jej to nadzieję· 

-' Takie przyjęcia nigdy nie są zabawne - powiedziała jednym tchem. 

.Na chwilę odwrócił wzrok. Wygląda okropme, pomyślała, jakby za dużo 

wypił poprzedniego dnia .. A może tak było. 

Uklękła i znów popatrzyli na siebie. Wreszcie panujące milczenie zagłuszył 

świergot ptaków. Dancler odchrząknął. 

- Musimy porozmawiać. 

Wiedziała, ile kosztuje go to stwierdzenie. 

- W takim razie dlaczego mnie unikałeś? - zapytała załamującym się głosem. 

-   Myślałem,   że   uda   mi   się   to   przełamać   -   przyznał   niskim,   chrapliwym 

głosem. - Myślałem, że jeśli będę trzymał się od ciebie z daleka, jakoś pogodzę 

się z tym, co zaszło. - Przerwał i westchnął głęboko. - Ale to nie pomogło. To, 

że   jestem   przy   tobie   i   nie   mogę   cię   dotknąć,   sprawia   mi   niewyobrażalne 

cierpienie. 

- Och, Dancler, czuję się tak samo. Myślałam ... że tego żałujesz, że 

nienawidzisz mnie za ... 

- Nie! Nienawidziłem siebie za to, że straciłem panowanie nad sobą. 

- Tylko dlatego, że cię do tego zmusiłam - powiedziała drżącym głosem. 

Rysy jego twarzy złagodniały. 

- Och, skarbie, nie zmusiłaś mnie. Pragnąłem cię, pragnąłem kochać się z tobą 

więcej razy, niż mogę zliczyć. 

~arlee przełknęła głośno ślinę, czując dziwną słabosc. 

background image

- Och, Danc1er. 

Opadł   na   kolana   i   przyciągnął   ją   do   siebie.   Gdy   ich   serca   zaczęły   bić 

spokojniej, położył ją na materacu i pocałował. 

Marlee   napawała   się   smakiem   jego   ust   i   dotykiem   rąk,   ale   to   jej   nie 

wystarczało. Pragnęła, żeby się z nią kochał. 

Wyznała to. 

- Tutaj? - upewnił się Dancler. 

- Tak, tutaj. 

- Och, Marlee, przysięgam, że dam ci spokój 

i pozwolę odejść z mego życia; ale nie uda mi się to, jeśli jeszcze raz będę się z 

tobą kochać. 

- Dancler, nie wiesz, że cię kocham i nie chcę, żebyś pozwolił mi odejść? 

- Kochasz mnie? - zapytał szeptem. 

- Tak - potwierdziła ze łzami w oczach . 

. - Ja też cię kocham. 

- Udowodnij mi to - poprosiła. Nie potrzebował zaproszenia. W ciągu kilku 

sekund pozbyli się ubrań i leżeli na materacu. Wargi Danclera spoczęły na jej 

ustach. 

- Masz niezrównany smak - mruknął. - I zapach. Kąsała jego ramię i pieściła 

je językiem. 

- Ty tęż masz doskonały smak. Trochę słonawy, ale uwielbiam go. 

Wyciągnął spinkę z jej włosów i przeczesał je palcami, patrząc na jej ciało. 

Marlee oddawała hołd jego ciału dłońmi. Pieściła jego brzuch, pępek, a w końcu 

wzięła w dłoń jego męskość. 

- Marlee - westchnął. 

Pochyliła się i zastąpiła dłoń ustami. Chciała mu udowodnić, jak bardzo go 

kocha. 

-  Och!  -  wykrzyknął,   nie  protestując. Wkrótce   jednak   położył  ręce   na   jej 

ramionach i nakłonił do spojrzenia w oczy. -Już nie. - Pociągnął ją na materac. 

background image

Marlee objęła go za szyję i przyciągnęła bliżej. Jego wargi pieściły jej piersi, 

ssąc i kąsając sutki. Kiedy wyczuł, że jest już gotowa, uniósł ją nad siebie. 

Wszedł w nią głęboko, ujął jej piersi w dłonie. 

Zaczęli poruszać się i równocześnie doświadczyli rozkoszy. 

- Kocham cię - powiedział Dancler ochrypłym głosem. 

- I ja cię kocham. 

Przytulili się do siebie i łzy, płynące po ich policzkach, zmieszały się. 

ROZDZIAŁ CZTERNASTY 

Leżeli   objęci   do   chwili,   gdy   ich   oddechy   i   uderzenia   serc   wróciły   do 

normalnego rytmu. Dancler nie był w stanie nic powiedzieć. Po wyznaniach 

miłości tulenie Marlee w ramionach całkiem mu wystarczało. 

Mimo to nie patrzył na świat przez różowe okulary. Choć było im ze sobą 

wspaniale, problemy dopiero się zaczynały. Narastało w nim poczucie winy. 

Wykorzystał  Marlee.  Z   drugiej  strony   Marlee   była  przecież  dorosłą   kobietą, 

zdolną do podejmowania decyzji. 

Opanowała go myśl o trwałym związku, lecz wydawał się on niemożliwy. 

Zadrżał   z   obawy   i   umocnił   w   swoim   postanowieniu.   Nie   zamierzał   z   niej 

zrezygnować. Kochała go i musiał zrobić wszystko, żeby o tym pamiętała. 

Westchnął z ulgą. 

" Marlee poruszyła się i przesunęła stopą po jego nodze. Drgnął, czując się tak, 

jakby jego podbrzusze poraził prąd. Odsunęła się i spojrzała na niego z uśmie-

chem. 

- Lubisz to, prawda? 

Pochylił się nad nią i złożył pocałunek na jej wargach. 

- Jesteś czarownicą, wiesz o tym? 

background image

- Czarownicą, która oszalała na twoim punkcie - szepnęła Marlee. 

- Spodziewam się, że lada moment obudzę się 

spocony w łóżku i okaże się, że to był sen. 

Obrysowała palcem jego dolną wargę. - Ja też. Ale to nie jest sen. 

- Dzięki Bogu. - Przytulił ją mocniej i po chwili 

dodał: - Wiem, że nie bierzesz pigułek. - Masz rację - westchnęła. 

- Powinienem był o tym pomyśleć, ale kiedy jestem 

przy tobie, tracę rozum. 

- Ja też. - Spojrzała na niego z miłością. Jęknął i przyciągnął ją bliżej. 

- Co teraz? - spytała. 

Usłyszał nutę niepewności w jej głosie i choć podzielał to uczucie, nie okazał 

go.   Musieli   coś   wymyślić.   Wiedział   jednak,   że   miłość   nie   musi   oznaczać 

całkowitego oddania. Przypomniał sobie miłość Mar100 do jej pracy. 

- Ty mi to powiedz - odpowiedział w końcu. 

- Wiem, co myślisz o swojej pracy. 

- Zależy mi na niej. 

Poczuł ucisk w żołądku. 

-   Nie   musisz   mi   tego   tłumaczyć.   Pamiętam,   jak   wyśmiewałem   się   z   niej 

kiedyś, do tego stopnia, że miałaś ochotę dać mi w łeb kijem baseballowym. 

Mam rację? 

- Właściwie myślałam o kopnięciu cię w inne 

miejsce. 

Udał zaszokowanego. 

- Marlee Bishop, powinnaś się wstydzić. 

- Może kij baseballowy byłby lepszy. Może wbiła- 

bym trochę rozumu do tej twojej twardej głowy. 

Zaśmiał się głośno. 

- Wiesz, jak dawno nie słyszałam twojego śmiechu? Spoważniał. 

background image

- Do twojego powrotu nie miałem zbyt wiele okazji do śmiechu. Potem byłem 

zdenerwowany, gdyż pragnąłem cię, a wiedziałem doskonale, że nie mogę cię 

mieć. 

- Wygląda na to, że nie wiesz wszystkiego. 

- Kocham cię - wyznał. - Nigdy nie mówiłem tego 

innej kobiecie. 

- Och, Dancler. - Uniosła głowę i pocałowała go w usta. - Ja też cię kocham. 

Chyba zawsze cię kochałam. 

- A co z Jerome'em? - Nie udało mu się ukryć zazdrości i niepokoju. Jego głos 

zadrżał. 

- Właściwie zawsze był tylko przyjacielem, nikim więcej. 

- Kocha cię - stwierdził rzeczowo Dancler. 

- Tak mu się wydaje. Jest oddany swojej pracy 

bardziej, niż mógłby oddać się jakiejkolwiek kobiecie. - A więc chcesz 

pożyczyć mu pieniądze? 

- A ty wciąż uważasz, że to zły pomysł? 

- W obecnej sytuacji gospodarczej na pewno. Wy- 

obrażam sobie, że konkurencja jest ostra. - To prawda. 

- A więc jeszcze raz: chcesz go wspomóc? 

- Nie wiem. 

Dancler nie drążył tematu. Nie chciał zepsuć. uroczego dnia. 

- Nigdy nie opowiadałaś mi o swojej pracy. 

- Nie ma o czym opowiadać, poza sprawami za- 

kulisowymi. 

7" Każda praca ma swoje złe strony. 

- Nie miałam złudzeń. Praca modelki jest wyczerpująca i okrutna, dlatego 

dostajemy tak wysokie pensje. Wiadomo, że w zawodzie liczą się· głównie 

młode, energiczne kobiety. Starsze, mądrzejsze zmuszone są do odejścia, co ja 

uważam za błąd. Nigdy nie można być pewnym tego, co zdarzy się następnego 

background image

dnia. - Musisz kochać swoją pracę, skoro to wytrzymujesz. 

- Kocham. 

Dancler   spojrzał   w   jej   rozświetlone   oczy   i   zadrżało   mu   serce.   Nigdy   nie 

poświęciłaby dla niego kariery, choć nie prosiłby jej o to, ale ... 

- I jeżeli się czegoś nauczyłam - ciągnęła, wyrywając go z zamyślenia - to 

cierpliwości. Komu jej brakuje, ten ma kłopoty od samego początku. Ta gra 

polega na czekaniu: na fotografa, na obiecującego klienta, często za drzwiami na 

przystosowanie świateł. - Uśmiechnęła się figlarnie. - I cały czas wymaga się od 

nas spokoju i pełnej współpracy. 

Pochylił się i pocałował ją w nos. 

- Ty i współpraca? Może. Ale spokój? Nigdy w życiu. 

- Muszę przyznać, że w tej dziedzinie osiągnęłam 

wysokie wyniki. 

Prychnął i wyszczerzył zęby. - Skoro tak twierdzisz. 

Dała mu kuksańca i już poważnie zapytała: - A co z twoją pracą? 

-' Mówisz o wyrobie siodeł? 

- Nie. 

_. Zapomnij, że kiedykolwiek byłem łowcą nagród. 

To już historia. 

-   Dlaczego   to   porzuciłeś   i   wróciłeś   do   domu?   Wiem,   jak   bardzo   cenisz 

wolność.   -   Przerwała   i   gdy   znów   się   odezwała,   sprawiała   wrażenie,   jakby 

starannie dobierała słowa. - Wiem, że coś się stało, coś strasznego, ale ... 

Dancler patrzył w niebo, na jego twarzy malowało się napięcie. 

- Nie chciałbym o tym mówić. Wciąż gnębi mnie poczucie winy, choć 

uwolniono mnie od zarzutów. 

- Co się stało? - zapytała cicho Marlee. 

- Ścigałem w Houston zbiega. Wskoczył do auto- 

busu, ja oczywiście za nim. Kiedy mnie zobaczył, chwycił małą dziewczynkę z 

sąsiedniego siedzenia i przystawił jej nóż do gardła. 

background image

- Och, nie. 

- Dalej było jeszcze gorzej. Już prawie go przeko- 

nałem, żeby ją puścił, ·;kiedy mała spróbowała się wyrwać. Szaleniec wpadł we 

wściekłość i ranił ją. 

- Okropne! Co zrobiłeś? 

- Zastrzeliłem sukinsyna. - Jego głos był zimny, 

tak samo jak spojrzenie. 

- Och, Dancler, to straszne. - Dotknęła go, jakby chciała przejąć na siebie 

cząstkę jego bólu. 

- Dzięki Bogu dziecko przeżyło i ma tylko bliznę jako wspomnienie tego 

zdarzenia. Moje blizny są, niestety, głębsze i chyba już nigdy się nie zagoją. 

- Connie mówiła, że lubiłeś tę pracę. 

- To prawda. Wiązała się z ryzykiem, ale były 

w niej i zabawne zdarzenia. Raz dostałem w głowę patelnią· 

- Żartujesz. 

- Nie. Innym razem ścigałem po ulicy nagiego 

faceta. 

- Zmyślasz. 

- Nie, skarbie. Niektórzy ze zbiegów mają nie po 

kolei w głowach. 

Objęła go i przyciągnęła bliżej. 

- Gdyby nie ten wypadek, nie bylibyśmy razem. 

- .A jesteśmy? - zapytał i zdawało mu się, że czeka całą wieczność na 

odpowiedź. 

- Chcesz tego? 

Spojrzał jej prosto w oczy. 

- Bardziej niż czegokolwiek na świecie. 

- W takim razie masz mnie. 

- Na jak długo? 

background image

- Czy całe życie to wystarczająco długo? 

- Kochanie, nie mów tak, jeśli masz zamiar ze mnie 

żartować. Ja ... 

- Kocham cię, Dancler. 

- A co z twoją karierą? 

- W tej chwili ty jesteś moją karierą. 

Oddychał z trudem. 

- Czy w takim razie zostaniesz na ranczo i po- 

ślubisz mnie? 

Zarzuciła mu ręce na szyję. 

- Myślałam, że nigdy mnie o to nie poprosisz. 

'- Och, Marlee - szepnął załamującym się głosem, pochylając się i pieszcząc 

językiem jej sutki. 

Jęknęła i przytuliła go mocniej. Później leżeli w milczeniu, poznając swoje 

ciała, jak gdyby byli ze sobą po raz pierwszy. 

Kiedy się kochali, zapadł półmrok i nad· stawem opadła mgła. 

Dwa   tygodnie   później   Marlee   szczypała   się   od   czasu   do   czasu,   żeby   się 

upewnić, iż nie śni. Jednak ich wyznania miłości i przysięgi były prawdziwe. 

Postanowili na razie trzymać swoje plany w tajemnicy, nawet przed Connie. 

Głównym powodem był strach przed jej reakcją, ale były też inne. To, co czuli 

do siebie, było zbyt cenne i zbyt intymne. 

Marlee wiedziała, że jeśli poddaje się analizie coś pięknego, ta rzecz nagle 

traci   urok.   Nie   chciała,   aby   ludzie   zrobili   to   zjej   związkiem   z   Danclerem. 

Krytyka ze strony rodziny i przyjaciół wydawała się niemal pewna. 

Nie miało to jednak wpływu na sposób, w jaki spędzali razem czas. Kochali 

się w lesie więcej razy, niż Marlee mogła zliczyć. Gdy Connie wyjechała na 

kilka dni do siostry, spali w tym samym łóżku. 

T o były najszczęśliwsze chwile życia Marlee, choć poślubienie Danclera i 

background image

zamieszkanie na ranczo oznaczały rezygnację z kariery modelki. 

Jedyną ciemną chmurą na pogodnym niebie było nieoczekiwę.ne pojawienie 

się Jerome'a. Właśnie wrócili z Danclerem z objazdu pastwisk i przed domem 

zobaczyli samochód. Dancler chciał powiedzieć intruzowi, żeby się wynosił, ale 

Marlee   uspokoiła   go   mówiąc,   iż   winna   jest   Jerome'owi   przynajmniej   jakieś 

wyjaśnienie. 

Nie spodobało mu się to, ale nie protestował. Kiedy weszła na ganek, Connie 

zostawiła ich samych. Przez kilka sekund panowała kompletna cisza. - Jak się 

czujesz? - zapytał w końcu Jerome, pochylając się i całując ją w policzek. 

Zauważył, że odwróciła twarz, i zmarszczył brwi. 

- O wiele lepiej. 

- W takim razie mogę liczyć na twój powrót w tym 

tygodniu? Nie musiałbym przyjeżdżać, ale nie odpowiadałaś na moje telefony. 

Marlee zaczerwieniła się. 

- Przepraszam. Byłam zajęta. 

- To nie jest wyjaśnienie - odparował. 

Usiadła na huśtawce. Jerorne zrobił to samo. 

- Dalej pracuję nad naszym przedsięwzięciem, ale muszę przyznać, że nie 

jestem pewien sukcesu. Zniknęłaś tak dawno. 

- Nie liczyłam na sukces. Zresztą teraz nie ma to znaczenia. 

- O czym, u diabła, mówisz? 

Marlee westchnęła i spojrzała mu w oczy. - Jerome, nie wracam do 

pracy. . Otworzył usta ze zdumienia. 

-Co?! 

- Uspokój się! Connie cię usłyszy. 

Jerorne zacisnął wargi. 

- Dancler poprosił mnie o rękę i przyjęłam jego oświadczyny. 

- Wielki Boże, zwariowałaś? 

- Nie - odpowiedziała ostro. - Ale gdyby nawet, 

background image

nie powinno to cię obchodzić. - Co z pieniędzmi? 

- Jeszcze się nie zdecydowałam, ale Dancler chyba 

mi je da. 

- Na pewno - rzucił drwiąco. - Przecież wlazł ci do łóżka. 

- Zamknij  się! Nic  nie  rozumiesz.  -  Starała  się  zapanować nad gniewem. 

Wiedziała, że Jerorne jest zdenerwowany. - Słuchaj, może lepiej wyjedź stąd. 

Pojawię się w mieście wkrótce, żeby pozałatwiać różne sprawy, zlikwidować 

apartament i tak dalej. Wtedy porozmawiamy. 

Jerorne wstał i wsadził ręce do kieszeni. . 

- Wyjadę, ale nie odczepię się od ciebie tak łatwo. 

Jesteś mi coś winna, Marlee. Poza tym masz talent i możesz znaleźć się na 

szczycie. Nie pozwolę ci tego zmarnować. 

- Tracisz czas, Jerome. 

- Zobaczymy - rzucił i zeskoczył z ganku. Roz- 

mowa miała miejsce tydzień temu, ale Marlee starałasię nie pamiętać o niej. 

Miała ważniejsze rzeczy na głowie, na przykład plany przebudowy domu. 

Kiedy postanowili się pobrać, Dancler zaczął rozważać kwestię mieszkania. 

Chciał zostać w domu 

i zachować też trochę prywatności. Rysowali różne plany, uwzględniając osobne 

mieszkanie dla Connie. 

Właśnie siedzieli przy stole kuchennym, próbując 

wybrać najlepszy plan. 

Dancler rzucił ołówek i przeciągnął się. - Boże, jaki jestem 

zmęczony. 

- Za długo pracowałeś dziś w sklepie. 

- Wiem. - Uśmiechnął się. - A nadmiar pracy 

ogłupia. 

Przechyliła głowę. 

- Też tak słyszałam. 

background image

- Może powinniśmy coś na to poradzić? 

- Może. 

- Chcesz usiąść mi na kolanach? 

- I co wówczas zrobisz? - zapytała bezwstydnie. 

Ożywił się. 

-   Na   początek   mógłbym   rozpiąć   spodnie,   a   ty   zdjąć   figi   ...   -   Przerwał   i 

uśmiechnął się lubieżnie. - Wiesz, o co chodzi? 

- Och, doskonale. - Zmarszczyła nos. - Johnie 

Dancler, jesteś świntuchem. - Nie lubisz mnie za to? 

- A jak myślisz? 

Jego błękitne oczy płonęły. 

- Myślę, że lepiej będzie, jeśli pozwolisz mi się zaraz 

sobą zająć. 

- A jeśli wejdzie Connie? 

- Do diabła, zapomniałem, że mama już wróciła. 

Marlee oblizała wargi. 

- Może później wymkniemy się na huśta,:"kę. Uniósł brwi. 

- Proszę, proszę, panno Bishop. I to pani wyzywa mnie od świntuchów. 

Kopnęła go w kostkę. 

- Zapłacisz mi za to. 

.;.... Liczę na to, mała - rzucił chrapliwym głosem. W milczeniu popatrzyli 

sobie w oczy. 

- No, no, co za przyjemny widok. 

Drgnęli, odwrócili się i spojrzeli na Connie, stojącą w drzwiach kuchni. 

- Connie - westchnęła Marlee, zerkając na Danclera. Zdawało jej się, że 

zbladł. 

Connie wyglądała na zmieszaną. 

- Co tu się dzieje? - Spojrzała na papiery rozłożone na stole. 

Zapadło niezręczne milczenie .

background image

- W porządku, widzę, że coś knujecie . O co chodzi ? Nie wyjdę, dopóki się 

do wszystkiego nie przyznacie .

Marlee serce podeszło do gardła na myśl o tym, że miałaby powiedzieć 

macosze, iż zamierza poślubić jej syna. Spojrzała błagalnie na Danclera .

Dancler odchrząknął 

- Mamo, lepiej usiądź .

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY 

Connie zignorowała słowa Danclera i wpatrywała się w Marlee. 

. -Kochanie, wyglądasz tak samo jak w dzieciństwie, kiedy przyłapywałam cię 

na czymś, czego nie powinnaś 

robić. 

Dancler odchrząknął, zerwał się z krzesła i podsunął Connie drugie. 

- Mamo, usiądź, proszę. 

- Och, synu, skoro tak nalegasz, to czuję, że macie 

kłopoty. - Connie skrzyżowała ramiona na piersiach i uśmiechnęła się. - Jeśli ci 

to nie przeszkadza, wolę stać. 

Dancler wzruszył ramionami, zerknął na Marlee i wrócił na swoje miejsce. 

Marlee ciągle brakowało słów. Bała się reakcji Connie. Teraz, gdy nadszedł 

właściwy moment, zabrakło jej odwagi. Intuicyjnie przeczuwała, że Connie nie 

będzie uszczęśliwiona i uzna, iż oboje stracili rozum. Macocha była typową 

mieszkanką   niewielkiego   miasteczka,   gdzie   sąsiedzi   i   ich   opinia   bardzo   się 

liczyli. Tu sąsiedzi byli przyjaźni i interesowali się potrzebami bliźnich. I lubili 

plotki. 

- No, czekam. Nie mów mi, że zacięły ci się szczęki. Dancler zachichotał, ale 

Marlee zmusiła się tylko do lekkiego uśmiechu. 

background image

- Mamo, co byś powiedziała, gdybyś dowiedziała się, że nam z Marlee bardzo 

na sobie zależy? 

- Tak powinno być, na litość boską. Jesteście rodzeństwem. 

Serce Marlee przestało bić~ Jej obawy rosły. Nie odważyła się spojrzeć na 

Danclera, ponieważ bała się tego, co może zobaczyć w jego oczach. Wiedziała, 

że nie chciał martwić matki. Connie zaliczała się do twardych kobiet, wiele w 

życiu przeszła. Marlee chciała uczynić jej życie lżejszym, a nie cięższym. Ale 

przecież ona i Dancler mieli prawo do szczęścia. 

- Mamo, daj spokój - powiedział Dancler. Potarł czoło i spojrzał na nią. 

- Dobrze, słucham. 

Marlee przenosiła wzrok z jednego na drugie. Nie mogła zdecydować, co 

Connie knuje i czy celowo udaje, że niczego się nie domyśla. 

. - Marlee i ja kochamy się i chcemy się pobrać. 

Connie przycisnęła dłonie do ust, jakby poczuła mdłości. Dancler przyglądał 

się jej ze stoickim spokojem. Marlee gwałtownie chwytała oddech, ciągle nie 

będąc w stanie wykrztusić słowa. Napięcie stało się nie do zniesienia. 

Nagle Connie zaśmiała się głośno, klasnęła w ręce i krzyknęła: 

- Alleluja! 

Marlee drgnęła zaskoczona, Dancler ze zdumienia otworzył usta. Patrzyli na 

Connie, oszołomieni. Sprawiała wrażenie, jakby wygrała na loterii milion dola-

rów. 

- Nie mogę uwierzyć ... 

- że nie jestem zła? - przerwała dziewczynie Con- 

nie. - Oczywiście, że nie. Jestem zachwycona. Jak mogliście myśleć inaczej? 

Dancler odsunął krzesło i wstał. Teraz był już spokojny i oczy błyszczały mu z 

radości. Podszedł do matki i uścisnął ją. 

- Danc1er! - krzyknęła, kiedy podniósł ją i zaczął się z nią obracać. 

Marlee wiedziała, że macocha to uwielbia. Jej policzki zaróżowiły się, a w 

oczach, takiego samego kolorujak u syna, pojawił się identyczny błysk. Dancler 

background image

postawił ją na podłodze i oboje spojrzeli na Marlee. 

- Masz zamiar tam siedzieć? - zażartował Danc1er. Marlee uśmiechnęła się 

p.rzez łzy. Obserwowanie w tej chwili dwójki ludzi, których kochała 

najbardziej, odebrało jej siły. 

- Chyba jestem za słaba, żeby się ruszyć. Mimo to wstała i uścisnęła 

Connie. 

- Nawet nie wiesz, jak bardzo i od jak dawna modliłam się o taki dzień jak 

ten - powiedziała Connie ze łzami w oczach. 

Marlee potrząsnęła głową. 

- Miałam cichą nadzieję, że tak zareagujesz, ale 

prawdę mówiąc, nie byłam pewna. - A dlaczego nie? 

- Po pierwsze, co powiedzą sąsiedzi? 

- Kogo to obchodzi? 

Marlee spojrzała na Danc1era, chcąc zobaczyć jego reakcję. Mrugnął i uniósł 

kciuk w górę. Zachowywali się jak dzieci, ale kto by się tym przejmował? T o 

była . chwila warta zapamiętania. 

- Na pewno nie mnie. - Marlee wypuściła Connie z objęć i stanęła przy 

Danclerze. Przyciągnął ją do siebie. - Nigdy nie przejmowałam się plotkami. 

- Wstydź się - powiedziała Connie z uśmiechem. 

- A teraz nie trzymajcie mnie w niepewności. Jak do 

tego doszło? 

Przez następnych kilka minut siedzieli przy kuchen nym stole, pijąc kawę i 

piwo. Marlee i Dancler opowiedzieli Connie o większości zdarzeń, ktÓre miały 

wpływ na ich decyzję. Ominęli tylko najbardziej intymne. 

Kiedy skończyli, Connie potrząsnęła głową ze zdumieniem. 

-   Muszę   uczciwie   przyznać,   że   nie   miałam   najmniejszego   pojęcia,   co   się 

dzieje. Widziałam tylko, że oboje chodzicie jak chmury gradowe. Myślałam, że 

dalej kłócicie się o pieniądze. 

- Tak było - przyznał Danc1er. - Pieniądze to tylko pretekst. Istniała inna 

background image

przyczyna naszych kłótni. 

Connie zaśmiała się, Marlee uniosła oczy do nieba. - Mamo, co byś powiedziała 

na przebudowanie domu? 

- Jestem za. 

- W porządku, więc przejdźmy do szczegółów - rzucił Dancler, biorąc do ręki 

ołówek. 

Pół godziny później plan mieszkania Connie został jednogłośnie 

zatwierdzony. 

Connie wstała od stołu akurat w chwili, gdy zadzwonił telefon. 

-   Odbiorę   -   powiedziała.   -   To   na   pewno   ktoś   z   klubu   ogrodniczego. 

Szykujemy wielkie przedsięwzięcie. 

Jednak kiedy uniosła słuchawkę, spoważniała i wyciągnęła ją w stronę 

Marlee. - To do ciebie. Jerome. 

Marlee jęknęła, a Dancler zaklął. 

- Powiedz mu, że jest zajęta - powiedział z gniewem. 

- Nie, porozmawiam z nim. Jestem mu winna chociaż tyle. 

Twarz Danclera zachmurzyła się, ale nic nie powiedział. 

- Ustalcie to między sobą - stwierdziła Connie. 

- Miałam ciężki dzień i muszę iść do łóżka. - Położyła 

słuchawkę na stoliku, pocałowała ich oboje i podeszła do drzwi. - Jutro uczcimy 

wasze zaręczyny. 

Nie patrząc na Danclera, Marlee podniosła słucha- 

wkę i powiedziała: - Cześć, J erome. 

Zaczął mówić jak nakręcony. 

- Hej, zwolnij. Nic nie rozumiem. 

Z każdym usłyszanym słowem oczy Marlee robiły się coraz większe. 

- Zadzwonię do ciebie - powiedziała pełnym radości głosem. 

Odłożyła słuchawkę i spojrzała na Danclera. Wyglądał tak, jakby otrzymał 

niespodziewany cios. Jego oczy płonęły. 

background image

Zadrżała. Wierzyła, że potrafi czytać w jej myślach. - O co chodzi? - zapytał 

głosem pozbawionym emocji. 

Spojrzała w okno. Słońce było nisko i już tak nie 

paliło. 

- Marlee! 

Oprzytomniała, słysząc surowy ton. 

- Odpowiedz-zażądał. - Wyglądaszjak nieobecna 

duchem. 

- Mniej więcej tak się czuję. 

- Czego chciał ten mięczak? 

- Nie nazywaj go tak. 

- W porządku. A więc, czego chciał Jerome? - za- 

pytał drwiąco. 

- On ... udało mu się nawiązać współpracę z największymi projektantami. 

- No i? 

- Gwarantuje mi posadę najlepszej modelki, co zgodnie z jego zapewnieniami 

przyniesie mi kontrakt na reklamę najlepszych kosmetyków. 

-Rozumiem. 

- Nie wydaje mi się. 

- Masz rację - powiedział rzeczowo. - Nie rozu- 

miem. 

Marlee   nie   była   pewna,   czy   ona   sama   wszystko   rozumie.   Nieoczekiwane 

wydarzenie wstrząsnęło nią. Nie wierzyła w taki sukces. 

Poza tym postanowiła już, że zrezygnuje z dalszej kariery. Miała zostać na 

ranczo  z  Danclerem,  a  nie  uganiać  się  po  całym  świecie   za  ulotnym  snem. 

Dlaczego więc nie umiała pozbyć się dręczących "gdyby" i żyć jak zwyczajna 

kobieta? Przecież właśnie się zaręczyła. Nic nie mogło tego zmienić. A może? 

Krew przestała krążyć jej w żyłach. 

- Jakie myśli kłębią się w twojej główce? - zapytał Dancler, patrząc na nią 

background image

surowo. 

- Nie jestem pewna. - Spojrzała na niego, szukając w jego twarzy czegoś, 

czego nie umiała nazwać. 

- Ale ja jestem.  -w  jego głosie brzmiał tłumiony gniew. - Powiedziałaś, że 

zadzwonisz do niego później, tak? 

- Tak. 

- To wspaniale. To naprawdę wspaniale. 

Zaczerwieniła się. 

- Dancler, posłuchaj ... 

- Nie, to ty posłuchaj. - Jego głos znów był 

rzeczowy i ostry, jakby odzywał się do obcej osoby. - Prawda jest taka, że nie 

jesteś w stanie odrzucić tej oferty. 

- To ... 

- Pozwól mi skończyć - przerwał ostro. - Chciałabyś spróbować, tak? 

Serce Marlee biło jak oszalałe, jej twarz płonęła szkarłatnym rumieńcem. 

- Tak, do cholery? - nalegał. 

Otworzyła   usta,   chcąc   zaprzeczyć,   ale   uświadomiła   sobie,   że   Dancler   ma 

rację. Wpadła w panikę. Nie powinna tak myśleć. Już zdecydowała, co jest dla 

niej   ważniejsze.   Nie   mogła   tak   po   prostu   zmienić   zdania.   Zbyt   wiele 

ryzykowała. W grę wchodziła ich wspólna przyszłość. 

A jednak Jerome oferował jej coś, czego zawsze pragnęła i o czym marzyła 

tak bardzo, aż stało się to jej obsesją. Teraz, kiedy wreszcie jej marzenia mogły 

się   spełnić,   musiała   dokonać   wyboru.   Dlaczego?   Czyż   nie   mogła   odnosić 

sukcesów i być żoną mężczyzny, którego kocha? Inne kobiety mogły. 

- A więc co postanowiłaś? - zapytał Dancler po dłuższym milczeniu. 

Licząc na to, że gotów jest przedyskutować z nią problem, rzuciła 

pospiesznie: 

- Ta oferta jest moją życiową szansą. Sesja zdjęciowa nie potrwa długo. - 

Uśmiechnęła się z przymusem. - Możemy poczekać ze ślubem kilka tygodni. 

background image

Kiedy to powiedziała, uświadomiła sobie, że już podjęła decyzję i zdecydowała 

się zaryzykować, choćby po to, żeby udowodnić sobie, iż może to zrobić. - T o 

nie będzie miało wpływu na naszą przyszłość, obiecuję. Nie pozwolę na to. 

Dancler spojrzał na nią. Jego oczy pociemniały 

i posmutniały. 

- A co z następnym razem? 

- Nie będzie następnego razu. 

Zaśmiał się, ale nie był to śmiech wesoły. 

- O, tak, będzie, i oboje o tym wiemy. 

- Nieprawda. - W swoim głosie Marlee usłyszała nutę rozpaczy. 

- I pewnego dnia nie wrócisz - ciągnął Dancler. .:.... To też wiemy. 

Wyciągnęła rękę. 

- Dancler, proszę, bądź rozsądny. Na litość boską, przecież nie uciekam od 

ciebie. 

- Według mnie to właśnie tak wygląda. 

- Bzdura. Jesteś nietolerancyjny i niesprawiedliwy - zaprzeczyła. 

- Nie bardziej niż ty. 

Wzięła głęboki oddech. Zastanawiała się, jakie słowa mogą go przekonać, że 

kocha go z całego serca i chęć kontynuowania kariery nie zmieni tego faktu. - 

Kocham cię i wiesz o tym, ale to nie znaczy, że 

muszę przestać żyć i porzucić marzenia. A może tak? - Nie - odpowiedział 

zimno. 

- W takim razie dlaczego ... 

- Ponieważ nie wrócisz, do cholery. - Jego głos na moment załamał się. - 

Stracę cię. 

Twarz Marlee złagodniała, w oczach błysnęły łzy. 

Podeszła do niego. 

- Nieprawda - szepnęła, wyciągając rękę. Odsunął się. 

- Nie. Nie dotykaj mnie. Drgnęła, jakby ją uderzył. 

background image

- Dancler, proszę. Czy możemy o tym porozmawiać, znaleźć jakiś 

kompromis? 

Na chwilę zamknął oczy i westchnął głęboko. Kiedy spojrzał na nią, jego 

spojrzenie było pozbawione wyrazu. 

- Nie, nie możemy iść na kompromis. Nie w tej sprawie. 

- A więc co proponujesz? - zapytała, drżąc. 

- Jeśli wyjedziesz, możesz nie wracać. 

- Nie ... nie myślisz tak. 

- Och, tak. Nie chcę przeszkadzać ci w robieniu 

kariery. Ani teraz, ani nigdy. 

- W takim razie nigdy mnie nie kochałeś. 

- Może masz rację - zgodził się i wyszedł z pokoju. 

Marlee jęknęła, uniosła dłonie do twarzy i zagryzła palce. Czy to koniec? Po 

prostu? Miała wrażenie, że za chwilę pęknie jej serce. Nie mogła się ruszyć. 

Próbowała poradzić sobie z bólem przeszywającym jej ciało. 

- Dlaczego, Dancler, dlaczego? - łkała. 

ROZDZIAŁ SZESNASTY 

Marlee siedziała na balkonie i piła kawę. Po dwóch łykach odstawiła kubek. 

Kawa nie smakowała jej, ale ostatnio nic jej nie smakowało. 

Po południu umówiła się z lekarzem. Bała się tej wizyty, a zarazem nie mogła 

się jej doczekać. Nie miała pewności, czy kiepskie samopoczucie spowodowane 

jest chorobą, czy stresem. Sądziła, że w grę wchodzi to drugie. Poza tym dwa 

tygodnie   wcześniej   skończyły   się   jej   witaminy   i   to   też   mogło   powodować. 

uczucie ciągłego zmęczenia. 

Westchnęła   i   spojrzała   na   krzewy   hibiskusa   porastające   brzeg   przystani. 

background image

Zwykle ich widok podnosił ją na duchu, ale nie dziś. 

Odwróciła się i zapatrzyła w przestrzeń. Musiała wyjść z depresji i żyć dalej. 

Tylko jak? Od chwili wyjazdu z ranczo zadawała sobie to pytanie setki razy. 

Czuła   ucisk   w   gardle,   ilekroć   przypominała   sobie   Dancłera.   Nie   mogła 

przestać o nim myśleć. Łzy również nie koiły bólu. Minęło sześć tygodni od 

rozstrzygającej   kłótni   z   Danclerem.   Następnego   ranka   spakowała   rzeczy   i 

wyjechała. Zal i gniew otępiły jej zmysły. Niestety, odrętwienie minęło i został 

tylko ból, pulsujący i tępy, trwający dzień i noc. 

Gdyby wiedziała, że Dancler zareaguje tak silnie, może nic by nie 

powiedziała; jednak wątpiła w to. 

Nigdy nie lubiła wykrętów. Zawsze była szczera i teraz zapłaciła za to utratą 

ukochanego mężczyzny. 

Udało jej się wrócić w koleiny dawnego życia bez większego wysiłku, ale 

miała wrażenie, że wszystko się zmieniło. Urok i podniecenie gdzieś zniknęły. 

Tęskniła   za   Danclerem,   za   dotykiem   jego   silnych   ramion   i   głośnym 

śmiechem. Ku jej zdumieniu, brakowało jej spokoju i ciszy zycia na ranczo. 

Liczyła  na to, że praca pozwoli zapomnieć o bólu, lecz stało się inaczej. 

Zachowywała się jak robot i pracowała do granic wytrzymałości, pomimo fatal-

nego samopoczucia. Miała nadzieję znaleźć choćby namiastkę spokoju. 

W  pierwszym   tygodniu   pobytu   w   Houston   rozważała   powrót   na   ranczo   i 

obiecanie Danclerowi, że porzuci dla niego karierę mQdelki. Tylko duma i po-

czucie   krzywdy   powstrzymały   ją.   Każdy   związek   musiał   opierać   się   na 

zaufaniu.   Nie   wierząc   jej,   Dancler   zranił   ją   głęboko,   i   tego   nie   mogła   mu 

zapomnieć. 

,'j  Connie   również   stanowiła   problem.   Tego   dnia,   gdy   Marlee   wyjeżdżała, 

macocha błagała ją ze łzami w oczach o pozostanie i rozmowę z Danclerem. 

- Nie możesz tak po prostu odejść - mówiła. 

- Byliście tacy szczęśliwi, mieliście przed sobą przy- 

szłość. 

background image

- On mi nie ufa - odpowiedziała Marlee załamującym się głosem. 

- Jeśli dasz mu jeszcze jedną szansę, zacznie myśleć rozsądnie, wiem o tym. 

- Nie sądzę, Connie. Kocham go i zawsze kochałam, ale tak nie może być. 

Musi mi ufać i rozumieć moje potrzeby. 

- Myśl o twoim wyjeździe jest nie do zniesienia. 

- Connie płakała, tuląc ją. 

Marlee czuła się podle, ale nie miała wyboru i musiała wyjechać. 

Weszła do pokoju. Kiedy znalazła to mieszkanie, bawiło ją urządzanie go i 

nadawanie mu indywidualnego charakteru. Pokoje były słoneczne, idealne do 

hodowania kwiatów. 

Po długim dniu pracy Marlee nie czuła się tu jednak jak w domu. Było to po 

prostu   miejsce   odpoczynku   przed   następnym   dniem.   Spojrzała   na   zegarek   i 

skrzywiła się. Jeśli zaraz się nie ruszy, wkrótce nie będzie miała pracy. Weszła 

do sypialni. 

-Byłaś fantastyczna! 

Marlee uśmiechnęła się do Jerome'a, choć jej oczy pozostały smutne. 

- Starałam się. 

- Och, skarbie, zrobiłaś więcej: rzuciłaś ich na 

kolana! 

- Jesteś stronniczy. 

- To prawda, ale jestem też twoim najsurowszym krytykiem. Liczy się jednak 

coś, a raczej ktoś, inny: Ivan Courtier. Uwierz mi, zrobiłaś na nim wrażenie. 

Ivan był jednym z najlepszych projektantów i nawet teraz Marlee nie mogła 

uwierzyć, że zatrudnił ją jako modelkę. Pochlebiało jej to, ale nie mogła wy-

krzesać z siebie nawet iskierki entuzjazmu i podniecenia. Odgrywała swoją rolę 

i widocznie to skutkowało. 

- Och,  li  propos - rzucił Jerome. - Producent kosmetyków ograniczył swój 

wybór do trzech dziewcząt. I zgadnij, co się stało? 

background image

- Odrzucili mnie. 

- Ha! Skądże znowu! Jesteś w finałowej trójce. Co powiesz na małą imprezę 

dziś wieczorem? 

- Dzięki, ale nic z tego nie będzie. Po trzech pokazach po południu nie będę w 

stanie iść na przyjęcie. 

Byli   w   hotelu   "Warwiek"   na   trzydniowym   pokazie,   który   sprowadził   do 

miasta wszystkich liczących się w świecie mody ludzi. 

Jerorne zmarszczył brwi. 

-   Kiedy   się   od   tego   uwolnisz,   Marlee?   Kiedy   wreszcie   zapomnisz   o   tym 

bezczelnym pastuchu? Słuchaj, on nie jest wart... 

Oczy Marlee zabłysły. 

- Daj spokój, Jerorne. Nie chcę o tym rozmawiać. 

- W porządku, ale tracisz czas, myśląc o tym 

prostaku. 

Spojrzała na niego zimno. 

- Moje życie osobiste nie powinno cię interesować. Jerorne zaczerwienił się i 

zamilkł. Szybko zmienił 

temat. 

-   Znalazłem   sponsora   dla   agencji.   Myślę,   że   powinnaś   o   tym   wiedzieć. 

Oczywiście, nadal możesz się do nas przyłączyć, jeśli chcesz. - Kąciki ust mu 

opadły. - To znaczy, jeśli możesz  zainwestować w to przedsięwzięcie swoje 

pieniądze. 

Marlee westchnęła. 

- Z tym, co płaci mi Ivan, nie potrzebowałabym nikogo prosić o pieniądze. 

Ale myślę, że nie zostanę twoją wspólniczką. Ty rób, co chcesz. 

- Mam nadzieję, że nie będziesz tego żałowała. 

- Ja też. 

Powiedziała to szczerze. Od powrotu do Houston Jerorne był przy niej, choć 

wiedziała, że. kieruje nim egoizm. Mimo to była mu wdzięczna za okazywaną 

background image

troskę· 

- Co powiedział lekarz? 

- Wizytę mam dzisiaj. 

- Nie czujesz się dobrze, prawda? 

Nie była zdziwiona, że się tym tak interesuje. 

Ostatecznie zainwestował w nią. Jako jej agent musiałby wziąć na siebie część 

winy za nieudany pokaz, a tego nie mógłby znieść. 

- Tak - przyznała szczerze. - Ale nie martw się, witaminy pomogą. 

- Liczę na to - jęknął. - Nie możesz pozwolić sobie na kolejną przerwę w 

pracy. 

- Będę musiała, jeśli zaraz stąd nie wyjdziesz i nie 

pozwolisz mi przygotować się do następnego pokazu. 

Jerorne natychmiast ruszył ku drzwiom. - Do zobaczenia później. 

Gdy   wyszedł,   zdjęła   szlafrok   i   włożyła   purpurowy   jedwabny   kostium. 

Powstrzymywała się od płaczu. Gdyby tylko mogła zobaczyć Danclera ... 

Doktor Walt Henderson uśmiechnął się do Marlee. 

Odwzajemniła uśmiech, myśląc, że jego zachowanie to dobry znak. Spędziła w 

jego gabinecie w szpitalu diagnostycznym dwie godziny. Została gruntownie 

przebadana i teraz czekała na wyniki. 

- Mam dla pani wiadomości. Liczę na to, że okażą się dobre. 

Marlee zmarszczyła brwi. 

- Chyba nie rozumiem. Czy chce pan powiedzieć, iż pozbyłam się infekcji? 

Doktor skrzyżował ramiona na piersiach. Marlee siedziała na brzegu kozetki i 

wpatrywała się w niego. - Jeśli wyniki krwi są prawidłowe, infekcja rzeczy-

wiście minęła. 

- Wspaniale. Ostatnio jednak czułam się przemęczona. 

- To dlatego, że jest pani w ciąży. 

- Słucham? ... 

background image

- Jest pani w ciąży. Dlatego tak się pani czuje, a nie 

z powodu choroby. 

Wargi Marlee rozchyliły się, ale nic się z nich nie wydobyło. Język przykleił 

się do podniebienia, serce waliło jak młotem. 

O Boże, co miała teraz zrobić? 

- Marlee, czy mogę wejść? 

Zmarszczyła brwi. I van Courtier był ostatnią osobą, jaką chciałaby teraz 

widzieć. Śpiesząc się do lekarza, zostawiła na stoliku w garderobie biżuterię. 

Nie zależało jej na niej, ale zależało na czasie. Powrót do hotelu był dobrym 

sposobem   na   opóźnienie   powrotu   do   domu,   gdzie   znów   zostałaby   sama   ze 

swoimi myślami. 

Ciąża.   Mimo   zapewnień   lekarza   nie   mogła   uwierzyć,   że   ona   i   Danc1er 

poczęli dziecko. Zakładała, że spóźniony okres  spowodowany jest stresem i 

chorobą. Powinna była to przewidzieć. Sądziła, głupia, że jej nie może się to 

zdarzyć.   Nie   czuła   się   jednak   załamana.   Może   nastąpi   to   później,   kiedy 

informacja  na  dobre  dotrze  do  jej  świadomości.  Na  razie  myśl   o  urodzeniu 

dziecka Danc1era uszczęśliwiała ją, niezależnie od tego, co mogło się stać z jej 

karierą. 

Najpierw chciała wskoczyć do samochodu, poje. chać na ranczo i oznajmić 

Danc1erowi,   że   wkrótce   zostanie   ojcem.   Głos   rozsądku   jednak   stłumił   ten 

impuls. Nie miała pojęcia, jak mu to powiedzieć. 

Teraz, słysząc ponowne pukanie do drzwi, zacisnęła wargi i uchyliła drzwi. 

Ivan wszedł do garderoby. Patrzyła na niego, czekając na wyjaśnienia. 

- Dziwię się, że jeszcze tu jesteś, skarbie.

Ivan Courtier był niskim, ciemnowłosym mężczyzną o szerokim uśmiechu, 

białych zębach i ciemnych wąsikach nad górną wargą. Ubierał się nieskazitelnie 

i miał wiele czaru, ale nie podobał się Marlee. 

- Zapomniałam czegoś. Podkręcił wąsa. 

background image

- Mm, widzę. Co byś powiedziała na wspólne 

zjedzenie obiadu? 

Zaskoczył ją. - Teraz? 

- Oczywiście - odpowiedział z uwodzicielskim 

uśmiechem. 

- Och, przykro mi, ale nie mogę. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. 

- Z pewnością nie mówisz tego poważnie? 

- Ależ tak. 

Uśmiech zniknął. Mężczyzna podszedł bliżej, wyciągnął rękę i przesunął 

palcem po jej ramieniu. 

- Na pewno potrafię cię przekonać, żebyś zmieniła zdanie. 

Marlee nie wiedziała, czy czuje większe obrzydzenie, czy złość. 

- Nie sądzę - odpowiedziała zimno. - Jestem zmęczona i idę do domu. - 

Wyminęła go i ruszyła w stronę drzwi. 

Stanął przed nią. 

- Radzę, żebyś zmieniła zdanie, skarbie. Na pewno mówiono ci, że nie warto 

gryŹĆ ręki, która cię karmi. - Znów się uśmiechnął, zerkając na jej piersi. 

Marlee z trudem pohamowała się przed spoliczkowaniem go, wyłącznie ze 

strachu przed jego reakcją. Nie on pierwszy z jej pracodawców zachowywał się 

w taki sposób, ale pierwszy jej groził.

- Proszę mnie przepuścić. Jestem zmęczona i chcę 

iść do domu. 

Nie wzruszała go jej odmowa. 

- Jestem pewny, że możemy razem coś zrobić. Ślepa furia sprawiła, że w 

pierwszej chwili Marlee 

nie mogła wykrztusić ani słowa. Po chwili rzekła stanowczo: 

- Zrozum to, Ivan. Nigdzie z tobą nie pójdę. Skrzywił się, lecz jego głos był 

spokojny, gdy odezwał się, masując jej ramię: 

- Wiesz, że mogę cię kimś zastąpić. 

background image

Gwałtownym ruchem strąciła jego dłoń ze swego ramienia jak obrzydliwego 

owada. 

- Rób co chcesz, a na razie trzymaj ręce przy sobie. 

- Ty dziwko! - prychnął. - Nie ujdzie ci to na 

sucho. 

- O tak, ujdzie, ponieważ odchodzę! Zaśmiał się. 

- Nie mówisz poważnie. 

- No to patrz. - Marlee odwróciła się i wyszła, 

trzaskając drzwiami. 

Później,   w   mieszkaniu,   krążyła   po   pokoju.   Nagle   przystanęła.   Co   robi? 

Dlaczego traci czas, myśląc o Ivanie? Ona potrzebuje Danclera. Położyła ręce 

na jeszcze płaskim brzuchu i uśmiechnęła się. Wiedziała już, co powinna zrobić. 

Rano wsiądzie w samolot i wróci do domu. Do domu i do Danclera. 

ROWZlAL SIEDEMNASTY 

Wyglądała przez okno, gdy samolot uniósł się w górę. Leciała do domu, do 

Danclera. 

Na   chwilę   zamknęła   oczy.   Hałas   panujący   w   samolocie   sprawił,   że   coś 

przewracało się jej w żołądku. Po wzięciu kilku głębokich oddechów otworzyła 

oczy. Żołądek uspokoił się i odetchnęła z ulgą. 

Na razie miała szczęście. Doktor uprzedził ją, że będzie odczuwać nudności 

rano i w nocy. Do tej pory nie miała takich dolegliwości. 

Problemem było zmęczenie, spowodowane ciążą i pracą. Nie wiedząc jeszcze 

o swym stanie, pracowała do granic wytrzymałości. Co prawda to już się skoń-

czyło, ale czuła narastającą panikę. Czy dobrze zrobiła, porzucając obiecującą 

karierę i licząc na to, że Dancler da jej jeszcze jedną szansę? 

background image

A jeśli jest już za późno? Jeśli Dancler jej nie zechce? 

Może wpadnie we wściekłość na wiadomość o dziecku? Odsunęła te myśli i 

starała się zachować rozsądek. I tak z powodu dziecka nie mogłaby pracować 

jako modelka. Nie musiała jednak wracać do domu. Mogła zostać w Houston i 

wejść w spółkę z Jerome'em, tak jak planowali. 

Westchnęła, przypominając sobie plany sprzed kilku tygodni. Tyle się zdarzyło 

w tak krótkim czasie. Musiała grać kartami, jakie rozdawano. Ostatecznie 

przeżyła jakoś śmierć obojga rodziców dzięki Connie i Danclerowi. 

Dander. Serce zaczęło jej bić szybciej. Czy zażąda od niej, żeby poddała się 

zabiegowi? Ta myśl tak ją zaniepokoiła, że omal nie zwymiotowała. Jerome 

domagał się właśnie tego. 

Czuła,   że   powinna   poinformować   go   o   swoim   stanie.   Najpierw   jednak 

powiedziała mu o obrzydliwym zachowaniu się Ivana Courtiera. 

- Mój Boże, Marlee, nie powinnaś się dziwić! Jesteś dużą dziewczynką, a 

przynajmniej powinnaś za taką się 

ouważać. Znasz reguły gry. Na pewno nie po raz pierwszy złożono ci taką 

propozycję i nie po raz ostatni. - Tak, ostatni, bo rzucam pracę. Powiedziałam o 

tym Ivanowi. 

- Co zrobiłaś? - krzyknął, a potem zaczął się jąkać. 

Jego   twarz   była   tak   czerwona,   że   zdawało   się,   iż   za   chwilę   stanie   w 

płomieniach.   -   Nie   wolno   ci   tego   robić.   -   Podniósł   słuchawkę   telefonu.   - 

Zadzwoń   do   niego   i   przeproś,   powiedz,   że   cierpisz   na   zespół   napięcia 

przedmiesiączkowego. Na Boga, powiedz mu co chcesz, ale powiedz! 

Jak   mogłam   kiedykolwiek   myśleć   o   dzieleniu   życia   z   tym   człowiekiem, 

pomyślała Marlee. Obserwując zachowanie Jerome'a, uświadomiła sobie, że 

nigdy go nie lubiła, nie mówiąc o kochaniu. Zobaczyła go takim, jakim był: 

płytkim materialistą. Czy właśnie tak Dancler widział ją? 

- Nie, nic mu nie powiem - odezwała się w końcu swym najspokojniejszym, 

najchłodniejszym tonem. 

background image

- Nie pozwolę ci zmarnować mojej ciężkiej pracy! 

- Obawiam się, że nie masz wyboru. - Przerwała. -Jestem w ciąży, Jerome. 

Wiem, że to nie ty powinieneś dowiedzieć się pierwszy, ale jestem ci to 

winna. 

J ego oczy zabłysły. 

- Można temu zaradzić, wiesz. Mogę nawet zapłacić za zabieg, tym bardziej 

że to jest dziecko tego pastucha. 

Nie chciała go spoliczkować, ale zrobiła to. Głośny dźwięk rozległ się w 

pokoju. 

Jerorne westchnął, a potem jego oczy zwęziły się groźnie. 

- Nie powinnaś była tego robić. 

- Nieprawda. Powinnam była to zrobić dawno 

temu. żegnaj, Jerome. Mimo wszystko życzę ci szczęśCIa. 

Potem wyszła i nie czuła żalu, choć wiedziała, że za jakiś czas zatęskni za 

pracą. N a razie co innego było ważniejsze. Uniosła rękę do brzucha. Musiała 

myśleć o dziecku i o tym, jak przekonać Danclera, że go kocha i że wraca do 

domu na zawsze. 

Dancler   zeskoczył   z   konia,   podszedł   do   na   wpół   przewróconego   płotu   i 

zacisnął na górnej części linę. Potem wskoczył na siodło. 

- No, stary, zobaczmy, czy uda nam się wyrwać ten pal raz a dobrze. 

Popędził konia, zerkając przez ramię. Wkrótce płot runął całkowicie. 

Zatrzymał się, zdjął kapelusz i wytarł wierzchem dłoni pot z czoła. Zerknął w 

niebo. Na tle błękitu nie rysowała się żadna chmura. Okrutne promienie paliły. 

Podjechał do dębu i zsiadł z konia. Oparł się o drzewo, czując się tak, jakby 

znalazł   cień   na   pustyni.   Temperatura   dokuczała   mu,   wilgotnoŚĆ   niemal 

zabijała. 

Opływał potem, tak jak czasem po kochaniu się z Marlee. 

- Cholera - mruknął, wściekły z powodu tych skojarzeń. 

background image

Gdziekolwiek był, cokolwiek robił czy myślał, Marlee była z nim. Nie umiał 

pozbyć się jej obrazu z umysłu i z serca. 

Znów zaklął. Przez ostatnie dwa tygodnie pracował na pastwisku. Zamęczył 

Rileya prawie na śmierć, więc zaproponował mu wolny weekend. Doszedł do 

wniosku, że jeśli tego nie zrobi, będzie musiał płacić za jego 

, pobyt w szpitalu. 

Burzenie płotów powinno być zakończone już dawno, ale nie musiał robić 

tego w jeden dzień. Jednak potrzebował czegoś, co zmęczyłoby ciało i umysł. 

Mimo to nie mógł spać. Wiedział, że wygląda okropnie. Mówiło mu to wielu 

ludzi, ale nic nie mógł na to poradzić. Nawet jedzenie smakowało jak trociny. 

Powachlował się kapeluszem, ale to nie pomogło. 

Marzył   wyłącznie   o   zimnym   prysznicu.   Zerknął   na   zegarek.   Osiemnasta,   a 

mimo  to  słońce  paliło. To  normalne  w  Teksasie,  pomyślał,  uśmiechając  się 

cynicznie. 

W takie dni powinien siedzieć w sklepie z włączoną klimatyzacją. Myśl o 

zamkniętym pomieszczeniu była jednak nie do zniesienia. Poza tym skończył 

wszystkie zamówione siodła. 

Wiedział, że nie uda mu się utrzymywać takiego tempa. Musiał opanować się 

i   zacząć   kontrolować   swoje   emocje   i   swoje   życie.   Ona   przecież   odeszła. 

Dlaczego nie potrafił tego zrozumieć? 

Gdy   chodziło   oMarlee,   zawsze   był   miękki.   Działała   na   niego   już   jako 

nastolatka, ze swoimi miedzianymi włosami, brązowymi oczami i radosnym 

śmiechem. 

Gdyby się z nią nie kochał, może umiałby poradzić sobie z jej utratą. Myśl o 

innym mężczyźnie doprowadzała go do szaleństwa. Rozważał samobójstwo, 

wspominając chwile miłosnej ekstazy, zamglone oczy Marlee i jej wilgotne, 

splątane włosy. 

Dzisiejszy dzień nie był pod tym względem wyjątkowy. W dodatku zabrakło 

już płotów do burzenia. Skończył pracę. Oczywiście musiał je odbudować, ale 

background image

wymagało to czasu i pieniędzy, których nie miał. 

Podszedł do konia, stojącego w cieniu. 

- Wiem, Sugar, jest gorzej niż w piekle. Co powiesz na powrót do stajni? 

Koń zarżał cicho. Dancler poklepał go i wskoczył na siodło. Chwilę później 

wyszedł ze stajni i zatrzymał się przy pompie. Wsadził głowę pod strumień 

zimnej wody. Kiedy obsechł na słońcu, dalej czuł się spocony i zakurzony. 

Po chwili wziął prysznic. Ubrał się w czyste dżinsy i niebieską koszulę. 

Odświeżony, wszedł do kuchni. 

Matka siedziała przy stole, rozwiązując krzyżówkę. 

Uniosła głowę i uśmiechnęła się smutno. 

- Dostaniesz udaru - powiedziała z nie ukrywaną 

troską· 

- Nie mam aż takiego szczęścia. Dolna warga Connie zadrżała. 

- Nie mów tak, proszę. 

Czując się jak ostatni łajdak, Dancler podszedł i pocałował matkę w czubek 

głowy. 

- Przepraszam, nie chciałem cię urazić. 

- Tak, chciałeś - zaprzeczyła cicho. - Wciąż starasz 

się mnie urazić od dnia wyjazdu Marlee. 

, - Słuchaj, nie chcę o niej rozmawiać - rzekł, otwierając lodówkę i wyjmując 

puszkę piwa. 

- Przygotować ci coś do jedzenia? Usmażyłam rano kurczaka. A może lepiej 

wybierzmy się na obiad do miasta? Właśnie otworzono nową restaurację· 

Spojrzenie Danclera złagodniało. 

- Dzięki, mamo, ale to nie pomoże. Muszę sam to przeżyć. 

- A więc zrób to - zawołała Connie ze złością. 

- Albo jedź po nią. 

Zamarł. 

- Co powiedziałaś? 

background image

- Słuch cię nie myli. 

Wypił resztę piwa dwoma łykami. - Daj spokój. 

- Dlaczego? 

- Pytasz: dlaczego? - rzucił ostro. - Ponieważ to 

ona mnie zostawiła. 

- W takim razie nie pozwól jej odejść. 

- Boże, jak to łatwo powiedzieć. 

- Wiem, że to nie jest łatwe. Dla żadnego z nas. Nie 

wydaje ci się, że mnie też jej brakuje, że też odczuwam ból? 

Nie odpowiedział. Patrzył na nią. Jego oczy były mroczne i smutne. 

- Oczywiście, że tak - ciągnęła Connie. - Ale jeszcze bardziej boli, gdy widzę, 

jak próbujesz sam siebie zniszczyć. 

Odstawił pustą puszkę na stół i ruszył do drzwi. - Przeżyję to - rzucił 

stanowczo. 

- Dancler. 

Obrócił   się   i   czekał.   Kiedy   mówiła   takim   tonem,   wiedział,   że   musi   jej 

wysłuchać, choćby nie podobało mu się to co usłyszy. 

- Nie cierpię, gdy zachowujesz się jak ... twój ojciec. Drgnął. 

- Co to ma znaczyć? 

- Trzeźwy czy pijany, nigdy nie umiał przyznać, że nie ma racji. 

- A ty twierdzisz, że nie mam racji? 

- Jak sądzisz? Czy nie dlatego pracujesz ponad siły, nic cię nie obchodzi, 

wstajesz rano z łóżka i chodzisz jak naładowany pistolet, gotów wystrzelić w 

każdej chwili? 

- Mamo ... 

- Żadnych "mamo". Przemyśl, co powiedziałam, 

i potem zastanów się, czy nie ponosisz takiej samej winy jak Marlee. 

W innych okolicznościach być może rozśmieszyłyby go te rady. Nie ukrywał 

swego bólu i tego, że winił Marlee. Wbrew twierdzeniu matki, nie zrobił nic 

background image

złego. 

- Ciągle ją kochasz? - spytała Connie, przerywając milczenie. 

- Tak - mruknął. 

- W takim razie składam bron. - Wstała i pocało- 

wała go w policzek. 

Gdy   Dancler   został   sam,   oparł   się   o   kredens   i   ukrył   twarz   w   dłoniach. 

Przysięgał, że nigdy nie będzie taki jak ojciec, i myśl o tym, iż może okazać się 

tak zakłamany i nietolerancyjny jak on, doprowadzała go do szalenstwa. Może 

właśnie takim widziała go Marlee. 

Prześladował go wyraz jej twarzy. Naprawdę coś w niej pękło. Widział ból w 

jej oczach, słyszał go w jej głosie, ale zbyt był zajęty kojeniem własnego, żeby 

ją pocieszyć. 

Czy był taki jak ojciec? Egoista, który nie był w stanie zrozumieć problemów 

innego człowieka? Nie zaufał Marlee, choć ona twierdziła, że mu ufa? 

Nagle, uświadomiwszy sobie prawdę, oblał się zimnym potem. Przez chwilę nie 

mógł się ruszyć, ale wkrótce to minęło. Chwycił kartkę papieru i napisał kilka 

słów do matki. 

Nie oglądając się, wybiegł z domu. 

Marlee wysiadła z samolotu na lotnisku Tyler's 

Pounds Field i uśmiechnęła się do stewarda .. - Dziękuję· 

Steward odwzajemnił uśmiech. - Życzę miłego dnia. 

Wiatr rozwiewał jej włosy, gdy umieszczała kosmetyczkę pod jedną pachą i 

torebkę pod drugą. 

Tak jak zaplanowała, chciała pojawić się w domu bez uprzedzenia. Jednak 

odwagają opuściła. Kusiło ją, żeby zawrócić, wsiąść do samolotu i błagać pilota, 

aby zawiózł ją do Houston. 

Ta   myśl   była   śmieszna.   Opanowując   lęk,   Marlee   weszła   do   małego, 

zatłoczonego terminalu. Prawie wszystkie miejsca w poczekalni były zajęte .. 

background image

Minęła kasę i poszła odebrać bagaż. 

Za rogiem zatrzymała się gwałtownie. Danc1er stał, oparty o ścianę, i patrzył 

w przestrzeń. 

Serce podeszło jej do gardła. Zwilżyła wargi i zastanawiała się, co robić. 

Widziała tylko jego profil. Zmarszczki wokół jego oczu i ust powiedziały jej 

wszystko. Schudł i wyglądał na wyczerpanego. 

Nie wiedziała, ile czasu minęło, zanim na nią spojrzał. Zbladł. Wpatrywała się 

w niego, jakby chciała zapamiętać goi wyryć jego obraz w swym sercu. 

Zrobiła krok, a przynajmniej tak się jej zdawało. 

Później uznała, że to on ruszył się pierwszy. - Dancler, ja ... 

- Boże, Marlee ... 

Oboje zaczęli mówić równocześnie i równocześnie przerwali. 

- Chodź do mnie -mruknął Dancler załamującym się głosem. 

Marlee upuściła torby i padła w wyciągnięte ramiona Danclera. Objął ją tak, 

jakby już nigdy nie miał zamiaru jej puścić. 

- Przepraszam i kocham cię - szeptał, wtulając twarz w jej szyję. 

Nie mogła odpowiedzieć; za bardzo dławiło ją w gardle. Wreszcie odsunęła się 

od niego i powiedziała: - Nie wiem, czy mam cię pocałować, czy uszczypnąć. 

Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się. 

- A co powiesz na obie te rzeczy, kochanie? 

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY 

Sutka nabrzmiewała pod wpływem ssania i pieszczot językiem. 

Marlee jęknęła i wbiła palce w kark i plecy Danclera, próbując przyciągnąć 

go bliżej. 

Uniósł nieco głowę i spojrzał jej w oczy. 

background image

- Tak bardzo cię kocham - powiedział zdławionym głosem. 

- Ja ciebie też - szepnęła. 

Leżeli na kocu przy stawie. 'Przyszli tu natychmiast po dotarciu na ranczo. 

Connie wyszła, więc śmiejąc się i całując jak nastolatki, ruszyli do swojego 

ulubionego miejsca. 

Rozłożywszy koc pod dębem, zrzucili ubrania i gwahownie padli sobie w 

ramiona. 

Teraz, w obecności wyłącznie słońca i lsniącego lustra wody, rozpaczliwie 

chcieli nadrobić stracony czas. 

Dancler znów odnalazł jej wargi i wpił się w nie. 

Przesuwała stopą po jego nodze, aż wreszcie wsunęła dłoń między ich ciała i 

ujęła jego męskość. 

- Och, Marlee - jęknął Dander. Gwałtownie chwytał oddech. 

Pieściła go, aż westchnął i obrócił ją. Patrząc błyszczącymi oczami, pochylił się 

i przesunął językiem po brzuchu aż do ukrytej doliny między jej nogami. - Och, 

Dancler, ja nie ... 

- Szsz, to przyjemne. 

Pochylił głowę i kiedy jego język dótknął wrażliwej części ciała, jęknęła 

cicho. 

Wreszcie uniósł biodra i wsunął się w nią. Kryjąc twarz w jej szyi, zaczął się 

poruszać. Objęła go nogami i poruszała się razem z nim, coraz szybciej. 

, Równocześnie wydali okrzyk rozkoszy. 

Danc1er opadł na nią i po chwili przetoczył się na koc. Przez długi czas nie 

byli w stanie odezwać się. Ich przyspieszone oddechy zagłuszały śpiew ptaków i 

szelest liści. 

Marlee uniosła się i spojrzała na Danc1era. On też na nią patrzy t Jej serce 

biło szybko, gdy wyciągnęła rękę i dotknęła jego twarzy. 

Chwycił jej palec w usta i zaczął ssać. 

- Myślałam, że już nigdy nie poczuję cię w sobie 

background image

- szepnęła. 

- Mnie też ta myśl doprowadzała do szaleństwa. 

Prawdę mówiąc, całkiem oszalałem. Zapytaj mamę. - Ucieszy się, kiedy nas 

zobaczy - stwierdziła Marlee. 

- T o za mało powiedziane. Spodziewam się, że natychmiast zadzwoni do 

pastora Billa i poprosi go 

o przyby~ie na ranczo. 

Marlee zachichotała. 

- Nie wydaje mi się, żeby to był zły pomysł. 

- W takim razie wyjdziesz za mnie? - Spoważniał, 

patrząc jej w oczy. 

Tym razem nie zadrżała, choć znów miała wrażenie, że Danc1er czyta w jej 

duszy. Nie miała przed nim tajemnic. Poza jedną, pomyślała, wstrzymując 

oddech. - Wiesz, że tak - szepnęła w końcu. 

- Kiedy? 

- Kiedy zechcesz. 

Pacaławał ją. 

- Pawiem Cannie, żeby spr.owadziła pastara. Przez chwilę milczeli, 

.obserwując wiewiórki, ska- 

czące z drzewa na drzewa. W k.ońcu sp.ojrzeli na siebie. - Marlee? 

- Tak, kachanie? 

- C.oz tw.oją pracą? 

- Ta maczy? 

Sp.ochmurniał. 

- Wiem, że nie chcesz z niej zrezygnawać. 

- Dancler ... 

- Nie, pozwól mi sk.ończyć. Muszę ta p.owiedzieć. 

Zachawałem   się   jak   głupiec,   próbując   wł.ożyć   cię   da   swajej   f.oremki   i 

zap.ominając, że k.ocham cię taką, jaka jesteś. Tw.oja praca jest częścią ciebie. 

background image

Na więc chcę, żebyś wiedziała, że jeśli dalej pragniesz pracawać jaka madelka, 

ta nie mam nic przeciwka temu. Bylebyś była zemną· 

Sp.ojrzała na nieg.o błyszczącymi .oczami. 

-  Wiem,   ile   kasztawała   cię   p.owiedzenie   teg.o,   bi.orąc   pad   uwagę   ta,   c.o 

myślisza majej pracy. - Uśmiechnęła się i potargała mu włosy na piersi. 

On też się uśmiechnął, choć niepewnie. 

- Maże to wyda ci się dziwne, ale naprawdę tak myślę· 

Uśmiech zniknął z twarzy Marlee. 

- Wiem i kocham cię za ta jeszcze bardziej. Ale nie chcę wracać da pracy, a 

przynajmniej nie na wybieg. 

Zmarszczył brwi. - Nie r.ozumiem. 

- Widzisz, myślałam o otworzeniu małego studia i sali gimnastycznej w 

mieście dla dziewcząt, które chcą zostać modelkami. Mogłabym ich wiele 

nauczyć. 

- Przerwała i sp.ojrzała na nieg.o, czekając na reakcję. 

- C.o .o tym myślisz? 

- Myślę, że ta wspaniały p.omysł, pa prastu wspa- 

niały. 

- W takim razie nie masz nic przeciwka temu, żeby 

dać mi na ta część maich pieniędzy? 

- Na, teg.o nie jestem pewny - zakpił. Marlee szarpnęła ga za ucha. 

- Auu! 

- Sam się .o ta pr.osiłeś. 

- A ty pr.osisz się .o ta. - Przyciągnął ją da siebie 

i caławał tak długa, aż .ob.ojgu zabrakł.o tchu. 

Czuła na brzuchu pulsawanie jeg.o męsk.ości. 

- Nigdy nie mam cię dasyć - pawiedział pa prostu, jakby czytał w jej myślach. 

-   Musisz   wiedzieć,   że   jesteś   wszystkim,   czeg.o   pragnę.   Nigdy   więcej   pracy 

ł.owcy nagród, nigdy więcej niebezpieczneg.o życia. Chcę mieć radzinę··· 

background image

- Skora mowa a rodzinie - mruknęła, patrząc mu w.oczy. 

Znieruchamiał i w jego oczach odmalawało się zaskoczenie. 

Skinęła głową. 

- Ta prawda, kachanie. Twoje marzenie się spełniła. Będziemy mieli dziecka. 

Otworzył usta, zamknął, mów je otworzył. Zaśmiała się cicha i pocałowała go 

- Rzadka widziałam cię niezdolnego do mówienia. 

- Och, Marlee, nie mogę w ta uwierzyć. - Jego głos był ochrypły i 

pobrzmiewała w nim panika. - Dabrze się czujesz? Chodzi mi a ta, czy pa 

winniśmy byli... 

- Oczywiście, głuptasie. Mażemy się kochać, kiedy chcemy. Przecież jestem 

w ciąży, a nie kaleką. 

Dancler westchnął z ulgą i spojrzał na jej brzuch. 

- Nie wyglądasz na ciężarną - powiedział ze zdumieniem. 

- Wiem, ale uwierz mi na słowo. Pewnie niedługo będę gruba jak. beczka. 

Nadal przyglądał się jej badawczo. 

- Czy to ci będzie przeszkadzać? Chodzi mi o twoje wymiary? 

- Nie - odpowiedziała miękko. - Chcę dziecka bardziej niż czegokolwiek. Ale 

co z tobą? Jesteś pewny, że pragniesz tego dziecka? 

- Och, kochanie, poza poślubieniem cię nie marzę o niczym więcej. 

Pochylił się i pocałował ją w brzuch, potem przytulił Marlee i mocno trzymał, 

podczas gdy ich serca biły jednym rytmem. 

- No i co myślisz? 

Dancler cmoknął ją w szyję, obejmując jej duży brzuch. 

- Myślę, że dziewczyny wspaniale się bawią. Mama też. • 

Marlee zaprosiła swoje uczennice na obiad. Dancler obawiał się, że to za 

duży wysiłek jak na ósmy miesiąc ciąży, ale Marlee tak. bardzo tego chciała, że 

pomagał w przygotowaniach, jak. mógł. 

- A ty? -zażartowała. - Nie próbuj mi wmawiać, że nie podobają ci się te 

background image

wszystkie dziewczęta, zachwycające się tobą na każdym kroku. 

- Skoro o tym wspomniałaś ... - Jego oczy zalśniły. 

- Ale ... 

- Ale co? 

- Żadna z nich nie ma ... - Uniósł sugestywnie brwi. 

- Johnie Shaw Danclerl Jesteś okropny. 

Roześmiał się.

- Zgadza się. 

Marlee wybuchnęła śmiechem, ale nagle krzyknęła i chwyciła się za brzuch. 

- Coś się stało? - zapytał Dancler, podtrzymując ją. - Powiedz! 

. Usłyszał przestrach w swoim głosie, ale nie mógł się opanować. Gdyby coś 

przydarzyło się Marlee, nie chciałby dłużej żyć. 

- Co tu się dzieje? - W drzwiach kuchni stanęła Connie. - Usłyszałam ... 

- To Marlee. Ma bóle ! 

- O mój Boże! 

- Zabieram ją do szpitala. 

W samochodzie Marlee siedziała z głową opartą o jego ramię, trzymając się 

rękoma za brzuch. Connie zajęła miejsce z tyłu. Dancler był mokry od potu, 

jego serce biło jak młotem. 

- Marlee, kochanie, trzymaj się. Jesteśmy prawie na miejscu. 

- Nie chcę ... żeby coś się stało dziecku - jęknęła. 

- Wiem. Wszystko będzie dobrze, i z tobą, i z dzieckiem. - Dancler wziął 

głęboki oddech i zaczął się modlić. 

- Wszystko w porządku, kochanie - wtrąciła Connie. - Wszystko będzie 

dobrze. 

Gdy Dancler zatrzymał się przed wejściem do szpitala, był cały mokry, a jego 

kolana dziwnie drżały. Nie wiadomo skąd wykrzesał tyle siły, aby unieść Marlee 

w ramionach. 

Podeszła   do   nich   pielęgniarka.   Dancler   nie   musiał   niczego   wyjaśniać. 

background image

Spojrzawszy   na   brzuch   Marlee   i   jej   wykrzywioną   twarz,   kobieta   zawołała 

lekarza. 

- Zadzwoń do doktora Bensona! T o jej lekarz. Dancler przyglądał się, jak. 

dwie pielęgniarki wwożą 

Marlee do sali i zamykają drzwi. Oparł się o ścianę i drżał. 

- Nic jej się nie stanie synu - powiedziała Connie. Nie odpowiedział. 

- Dancler. 

Oprzytomniał, słysząc swoje imię. Przed nim stał doktor Benson. Razem z 

Connie czekali wiele godzin na informacje. Ponieważ nastąpiły komplikacje, 

Marlee przewieziono na chirurgię. 

Podczas oczekiwania Dancler nie wiedział, czy przeżyje ból przeszywający 

mu serce. W dzisiejszych czasach kobiety nie umierają przy porodzie, powtarzał 

sobie.   Mimo   to   zdawał   sobie   sprawę,   że   czasem   tak   się   dzieje.   Bał   się   i 

wiedział, że nic nie może zrobić. 

Teraz, patrząc na młodego ciemnowłosego lekarza czuł, że serce podchodzi 

mu do gardła. 

Doktor uśmiechnął się. 

_. Pańska żona czuje się dobrze. 

Dancler omal nie upadł, lecz udało mu SIę wykrztusić: 

- Dzięki Bogu. 

Connie stała obok. Ścisnęła go ~a ramię, w jej oczach lśniły łzy. 

-   Nastąpiły   nieprzewidziane   komplikacje   i   w   rezultacie   nie   będzie   mogła 

mieć więcej dzieci. Przykro mi. Zrobiliśmy, co w naszej mocy. 

- A dziecko? - Dancler nie rozpoznał własnego głosu. 

Doktor uśmiechnął się szeroko. 

- Co pan powie na dwoje? Jest pan ojcem dwójki dzieci, chłopca i 

dziewczynki. 

Tym razem Dancler stracił władzę w nogach, tylko ściana uratowała go przed 

background image

upadkiem. 

- Kiedy ... kiedy mogę zobaczyć żonę? 

- Nawet w tej chwili. 

Kilka sekund później siedział na krześle przy łóżku Marlee. Pochylił się i 

pocałował ją w policzek. 

- Czy lekarz powiedział ci? - szepnęła, patrząc na niego z miłością. 

Dancler nie mógł wykrztusić słowa. - Wszystko dobrze, kochanie. 

- Marlee, Marlee - powiedział załamującym się głosem. 

- Szsz, w porządku. Wiem, że nie mogę mieć więcej dzieci, ale to nie ma 

znaczenia. Za jednym zamachem mamy ich dwoje. 

- Och, Marlee - wykrztusił Dancler. - Kocham cię. 

- Ja też cię kocham. 

Drzwi pokoju otworzyły się i weszły dwie pielęgniarki. Każda niosła 

niemowlaka. 

Dancler wstał i spojrzał na maleństwa. Marlee roześmiała się 

radośnie. 

Jego oczy, przepełnione łzami, zwróciły się na nią. 

- Wszystko  dobrze.  Nie  bój  się,  weź   je  na  ręce.  -  Uśmiechnęła   się.  -  Są 

przecież twoje. 

Dancler odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się. 

Przesłał jej pocałunek i wyciągnął ramiona ..