Ś
widziniewski Wojciech
To nie moje niebo
Z „Science Fiction” nr 17 – sierpień 2002
- Gdzie... Gdzie jestem? - wybełkotał Łowca, mrużąc oczy. Raziło go jasne światło w
pomieszczeniu, w którym przed chwilą się znalazł.
- Niebo, sektor 278 - usłyszał głos zza pleców. Odwrócił się, ujrzał białe biurko i siedzącego za nim
łysego, grubego mężczyznę, noszącego druciane okulary. - Przyczyna zgonu? - kontynuował grubas o
podwójnym podbródku, niecierpliwie gryząc długopis.
- Słucham? - zapytał Łowca. Grubas zmarszczył brwi.
- No, jak pan zmarł?
- Że, co? - nie dawał za wygraną Łowca. Grubas sapnął i poprawił okulary.
- Człowieku, jesteś w niebie, a to znaczy, że nie żyjesz. W związku z tym pytam: jak zmarłeś.
Ś
mierć nagła? Ze starości? No mówże, śmiertelniku!
- Łowca z głupią miną patrzył na swojego rozmówcę. Potrząsnął głową i ciągle jąkając się, zaczął:
- Byłem na Ziemi... z misją... i... chyba mnie zabito...
Grubas uśmiechnął się tryumfująco:
- No proszę! Ofiara zabójstwa. Ma pan pierwszy plus. - I coś tam u siebie odznaczył. - Kto pana
zabił?
- Eee... policjanci - przypomniał sobie Łowca. Grubas gwizdnął:
- Niedobrze. Zatarg z prawem. Minus. - I znowu coś zaznaczył. - Czy wierzy pan w Boga?
- Wierzę...
- Plus. A w Trójcę Świętą?
- Nie znam żadnej Trójcy Świętej.
- Minus. A w Jezusa Chrystusa, wierzy pan?
- Nie znam go.
Grubas wytrzeszczył oczy:
- Cooo? Nie zna pan Jezusa Chrystusa, Syna Bożego?! Minus! Co ja mówię! Dwa minusy!
Łowca zaczął coś kojarzyć:
- Chwileczkę, chwileczkę. Czy to jest ziemskie niebo?
- Jak najbardziej.
- W takim razie, to nie jest moje niebo!
- Co?! - Grubas zmarszczył brwi, zastanawiając się. Nagle uśmiechnął się ze zrozumieniem. - Pan
jest świrem! Trzeba było od razu tak mówić! Plus!
- Nie, nie, nie. Ja jestem z innej planety - spokojnie tłumaczył obcy.
- Hę? - chrząknął grubas. Łowca westchnął ciężko.
- Jestem z Arcturusa. Tam wierzymy w Boga i Jego Syna Ariana, Córkę Tramelię i świętą
Czwórkę...
- Zaraz, zaraz, to my mamy jeszcze inne placówki? - spytał z niedowierzaniem grubas.
- Nie wiem - mruknął znużonym głosem Łowca. - To wasza sprawa. Ja tylko mówię to, co jest
napisane w Świętym Zwoju.
Grubas myślał intensywnie.
- Niech pan siada - powiedział wreszcie.
Łowca usiadł na krześle, które przed chwilą pojawiło się przy jego nodze. Grubas podniósł
słuchawkę telefonu:
- Poproszę z szefem... Szczęść Boże, święty Piotrze, mam tu wiernego z innej planety... Mam się
połączyć z Działem Zagranicznym? Ale... - Rozłączył się... - Centrala? Połączcie mnie z Serafinem
Moreliuszem... Szczęść Boże, Moreliuszu, czy mamy placówkę na... - Grubas spojrzał pytająco na
Łowcę.
- Arcturus.
- ...na Arcturusie... Aaa, rozumiem, ściśle tajne... No to jest problem. (Pyta wyższą instancję o
dyrektywy - konfidencjonalnie szepnął grubas). - Tak, jestem! Wysłać i utajnić... Oczywiście!... i wam
Aniele.
Grubas odłożył słuchawkę, nabazgrał coś na kartce i wręczył ją Łowcy.
- Proszę to wręczyć u siebie. Następny!
-
...wierzy pan w Boga?
-
Wierzę.
-
Plus.
-
A w Ariana i Tramelię, Święte Dzieci Jego?
-
Wierzę.
-
Plus. A w Świętą Czwórkę, wierzy pan?
-
Wierzę.
-
Plus. A jak pan zmarł?
-
Nagłą śmiercią na planecie Ziemia. - Gdzie?!
-
Trzecia planeta układu Soi.
-
Hmm, to mamy problem. Proszę poczekać... Halo, Centrala, z Głównym Szefem... Nie ma? Aaa,
pojechał z dziećmi zbawiać świat... Rozumiem... i wam bortelu...
-
Proszę tę karteczkę doręczyć na Ziemi. Tam pan umarł i tamtemu rejonowi pan podlega.
-
Ale...
-
Następny!
-
To nie pańskie niebo. Pańskie niebo to Arcturus.
-
Ale tu mnie przysłano...
-
Nieważne. Proszę zgłosić się do swojego nieba. Następny!
I tak mijały tysiące lat. Biedny Łowca krążył między Ziemią a Arcturusem, Arcturusem a Ziemią.
W końcu, mając już dość tego wszystkiego, zgłosił się do piekła. Tam przyjęto go bez żadnych
kłopotów, bo piekło wszędzie jest takie samo.
Wojciech Świdziniewski