Pocałunki wampira Tom 1
Ellen Schreiber
TREŚĆ
Pocałunki wampira
Dla mojego ojca, Gary’ ego Schreibera, który całą swoją miłością
dodawał mi skrzydeł do latania.
„Chcę związku, w którym wreszcie będę mógł zatopić zęby” – Alexander
Sterling
ROZDZIAŁ I. Mały potwór
Po raz pierwszy zdarzyło się to, gdy miałam pięć lat. Właśnie kończyłam kolorować Mój
Podręcznik Przedszkolaka. Był zapełniony mistrzowskimi rysunkami mamy i taty, naklejkami z
Elmerem Fuddem, papierowymi chusteczkami, kolażami i odpowiedziami na pytania
(ulubiony kolor, zwierzęta domowe, najlepszy przyjaciel itp.) napisanymi przez naszą
„stuletnią” nauczycielkę, Panią Peevish.
Wraz z kolegami z klasy usiedliśmy w półkolu na podłodze, w części do czytania.
- Bradley, kim chcesz zostać, gdy dorośniesz? – zapytała pani Peevish, kiedy reszta pytań
została już przeczytana.
- Strażakiem! – krzyknął.
- Cindy?
- Uh... pielęgniarką. – szepnęła cicho Cindy Warren.
Pani Peevish przeszła przez resztę klasy. Policjanci, astronauci, gracze Footballu. Wreszcie
nadeszła moja kolej.
- Raven, kim chcesz zostać, kiedy dorośniesz? – spytała pani Peevish, wpatrując się we mnie
zielonymi oczami.
Nie odpowiedziałam.
- Aktorka?
Potrząsnęłam głową.
- Doktor?
- Uhhh.... – powiedziałam.
- Stewardessa?
- Fuj! – odpowiedziałam.
- To kim? - spytała rozdrażniona.
Pomyślałam chwilę.
- Chcę być…
- Tak?
- Chcę być… wampirem! – krzyknęłam.
Pani Peevish i moi koledzy z klasy byli zszokowani. Przez chwilę myślałam, że nauczycielka
zacznie się śmiać. Być może naprawdę by to zrobiła. Dzieci siedzące koło mnie, z wolna
zaczęły się odsuwać. Spędziłam większość mojego dzieciństwa patrząc jak inni powoli się ode
mnie odsuwają.
Zostałam poczęta na łóżku wodnym mojego taty- lub na dachu akademika mojej mamy
pod świecącymi gwiazdami- w zależności, które z moich rodziców opowiada historię. Byli
skłonni skojarzyć, że nie mogli się rozstać z latami siedemdziesiątymi: prawdziwa miłość
zmieszana z lekami, jakieś malinowe kadzidła i muzyka Grateful Dead. Bosa dziewczyna w
paciorkowo zdobionych i sznurkowo wykończonych, niebieskich, odcinanych dżinsach
związana z długowłosym i nieogolonym Eltonem Johnem- noszącym okulary, opalonym,
ubranym w skórę i sięgającym dna facetem. Myślę, że byli by szczęśliwi, gdybym nie była
bardziej ekscentryczna. Mogłam chcieć być zdobionym paciorkami, owłosionym,
hipisowskim wilkołakiem! Ale jakoś moją obsesją stały się wampiry.
Sarah i Paul Medison stali się bardziej odpowiedzialni po moim przyjściu na świat- lub
parafrazując to, mówię, że moi rodzice „przejrzeli na oczy”. Sprzedali ozdobionego kwiatami
Volkswagena i zaczęli wynajmować dom. Nasze hipisowskie mieszkanie było ozdobione
świecącymi w ciemności naklejkami 3D i pomarańczowymi tubkami z substancją Play- Doh,
która przeniosła się na magmowe lampki, tak, że mogłeś się w nie wpatrywać wieki. To były
najlepsze czasy. Śmialiśmy się, graliśmy w Chutes and Ladders
1
i wyciskaliśmy Twinkies
2
na
zęby. Kładliśmy się późno, oglądaliśmy filmy z Draculą, Dark Shadows
3
z Barnabą Collinsem i
Batmana na czarno- białym telewizorze, który otrzymaliśmy po otworzeniu rachunku w
banku. Czułam się bezpieczna pod osłoną nocy, dotykając rosnącego brzucha mamy, który
wydawał dźwięki jak magmowe lampy. Wyobrażałam sobie, że będzie rodzić więcej
ruszających się Play-Doh.
Wszystko się zmieniło, gdy urodziła Play-Doh- tylko, że to nie było Play-Doh! Urodziła
Głupka
4
! Jak mogła? Jak mogła zniweczyć wszystkie noce z Twinkies? Teraz idzie wcześnie
spać, stworzenie nazwane przez rodziców „Billy” płakało i hałasowało przez całą noc. Nagle
stałam się samotna. To Dracula- ten w telewizji- dotrzymywał mi towarzystwa, gdy mama
spała, Głupek płakał, a tata zmieniał cuchnące pieluchy w ciemności.
I jakby nie byłoby wystarczająco źle, nagle wysłali mnie do miejsca, które nie było moim
pokojem. Nie miał kwiatowych naklejek 3D na ścianach, ale posiadał nudne kolaże odcisków
rąk dzieci. Kto dekorował to miejsce? zastanawiałam się. Był przepełniony dziewczynkami w
plisowanych spódniczkach z Searsa i chłopcami w zwężanych spodniach i perfekcyjnie
uczesanymi włosami również z katalogu Searsa. Mama i tata nazwali go „przedszkolem”.
1
Amerykańska gra.
2
Pomadka/ balsam do ust.
3
Popularny serial telewizyjny o wampirach.
4
Eng, Nerd-Boy
- Oni będę twoimi przyjaciółmi. – uspakajała mnie mama, bo przywarłam do jej „cennego
życia”. Pomachała mi na pożegnanie i pocałowała, jako że stałam samotnie obok statecznej
Pani Peevish, która była tak samotna jak tylko można być. Patrzyłam jak moja mama z
Głupkiem na biodrze, bierze go z powrotem do miejsca z świecącymi w ciemności
naklejkami, strasznymi filmami i Twinkies.
Jakoś przetrwałam ten dzień. Tnąc i przyklejając czarny papier na czarny papier, malując
palcem na czarno wargi Barbie, i opowiadając asystentce nauczycielki straszną historię,
podczas gdy dzieci biegały jakby wszystkie były kuzynami na wielkim amerykańskim pikniku
rodzinnym. Byłam nawet szczęśliwa widząc Głupka i mamę, którzy wreszcie po mnie przyszli.
Tej nocy, mama znalazła mnie z ustami przyciśniętymi do ekranu telewizora, próbującą
pocałować Christophera Lee, grającego w horrorze Dracula.
- Raven! Co ty robisz tak późno? Musisz iść jutro do szkoły!
- Co? – powiedziałam. Placek wiśniowy, który jadłam spadł na podłogę a moje serce wraz
z nim. – Ale ja myślałam, że to tylko raz.- powiedziałam spanikowana.
- Kochanie, musisz tam chodzić codziennie!
Codziennie? Słowa rozbrzmiały mi w głowie. To był wyrok na całe życie!
Tej nocy Głupek nie mógł konkurować z moim dramatycznym krzykiem i płaczem. Kiedy
leżałam sama w łóżku, modliłam się o wieczną ciemność i o to, by słońce nigdy nie wzeszło.
Niestety następnego dnia obudziłam się z potwornym bólem głowy, na dodatek pokój
rozświetlało oślepiające światło.
Marzyłam o choćby jednej osobie wokół mnie, z którą mogłoby mnie coś łączyć. Ale nie
mogłam jej znaleźć, ani w domu, ani w szkole. W domu magmowe lampy zostały zastąpione
podłogowymi lampami w stylu Tiffany, świecące w ciemności naklejki zostały przykryte
tapetą od Laury Ashley, a nasz ziarnisty czarno-biały telewizor zastąpił kolorowy dwudziesto-
pięcio calowy model.
W szkole zamiast śpiewać piosenki z Mary Poppins, ja gwizdałam motyw z Egzorcysty.
Przez połowę przedszkola próbowałam stać się wampirem. Trevor Mitchell, doskonale
uczesany blondyn o blado niebieskich oczach, był moją zagładą od momentu, gdy
zmierzyłam go wzrokiem po tym jak próbował wepchnąć się przede mnie do kolejki na
zjeżdżalni. Nienawidził mnie, bo byłam jedynym dzieckiem, które się go nie bało. Dzieci i
nauczyciele aż całowali go, ponieważ jego ojciec posiadał większość ziemi na, których stały
ich domy. Trevor był w fazie kąsania. Nie, że chciał być wampirem jak ja, ale tylko dlatego, że
był małostkowy. Ugryzł każdego, oprócz mnie! Zaczynałam się odznaczać!
Byliśmy na placu zabaw, stojąc pod koszem do koszykówki, kiedy ściskałam skórę na jego
zmizerowanej małej ręce tak mocno, że myślałam, że krew tryśnie na zewnątrz. Jego twarz
przybrała buraczany kolor. Stałam bez ruchu i czekałam. Trevor cały się trząsł z gniewu a oczy
nabrzmiały z zemsty. Z powrotem uśmiechnęłam się złośliwie. Wtedy ugryzł mnie na mojej
wyciągniętej dłoni. Pani Peevish została zmuszona usiąść i oprzeć się o szkolną ścianę. Ja
tańczyłam ze szczęścia wokół placu zabaw, czekając na przemianę w wampira.
- Raven jest dziwna. – podsłuchałam Panią Peevish mówiącą do innej nauczycielki , po tym
jak opuściłam płaczącego Trevora, który teraz miotał się po twardym asfalcie. Posłałam mu
wdzięczny pocałunek przy pomocy mojej pogryzionej dłoni.
Ranę, jaką dostałam na szkolnej huśtawce nosiłam dumnie. Mogłabym teraz polecieć,
prawda? Ale będę potrzebować czegoś do rozwinięcia prędkości. Miejsce, które wybrałam to
szczyt ogrodzenia. Moim celem były puszyste chmury. Zardzewiała huśtawka zaczęła
skrzypieć, gdy skoczyłam. Zaplanowałam przelecieć przez plac zabaw- aż do zaskoczonego
Trevora. Zamiast tego spadłam na zabłoconą ziemię, robiąc szkodę moim zębom. Bardziej
płakałam z faktu, że nie mam nadprzyrodzonych mocy tak, jak bohaterowie z moich filmów
niż, że moje ciało pulsuje z bólu.
Z ukąszeniem obłożonym lodem, zostałam posadzona, przez Panią Peevish, przy ścianie.
Miałam odpocząć podczas, gdy rozpieszczony, arogancki, zarozumiały Trevor był wolny.
Posłał mi dokuczliwego całusa i powiedział:
- Dziękuję.
Wystawiłam mu język i nazwałam go przezwiskiem gangstera, które usłyszałam w Ojcu
Chrzestnym. Pani Peevish natychmiast odprawiła mnie do budynku. Dużo razy w czasie
mojego dzieciństwa byłam wysyłana do tego miejsca. Moim przeznaczeniem było zabieranie
mnie od zakamarku do zakamarku w nadziei, że zmądrzeję.
ROZDZIAŁ II. Dullsville
Oficjalny znak witający w moim mieście powinien brzmieć: „Witamy w Dullsville- większe
niż jaskinia, ale wystarczająco małe, by poczuć klaustrofobię!”
Populacja 8,000 osobników, prognoza pogody idealnie przygnębiająca przez cały rok,
powtarzająca się słońce, równo ogrodzone domki i rozwalające się pola uprawne- oto całe
Dullsville. Pociąg towarowy o 8.10 przejeżdżający przez miasto rozdziela je na złą i dobrą
stronę, pola od bieżni golfowych, traktory od wózków golfowych. Myślę, że miasto jest
zacofane. Jak grunty, na których rośnie kukurydza i pszenica mogą być mniej warte niż te,
które są z piasku?
Stuletnia siedziba sądu leży na głównym placu miasta. Nie miałam jeszcze takich
kłopotów, żeby tam wylądować- jeszcze. Butiki, biuro podróży, sklep komputerowy,
kwiaciarnia i dwufunkcyjny budynek, w którym znajduje się kino i teatr- wszystko wokół
głównego placu.
Marzę, by nasz dom był na torach, miał kółka i wywiózłby nas poza miasto, ale jesteśmy
po tej dobrej stronie miasta blisko country klubu. Dullsville. Jedynym ciekawym miejscem
tutaj, jest opuszczony dwór. Zbudowała go na wzgórzu Benson, zesłana na banicję
baronowa. Umarła w nim w samotności.
W Dullsville mam tylko jedną przyjaciółkę- farmerską dziewczynę, Becky Miller. Jest ona
jeszcze bardziej niepopularna ode mnie. Byłam w trzeciej klasie, gdy ją oficjalnie poznałam.
Siedziałam na szkolnych schodach czekając na mamę, która miała mnie odebrać ze szkoły
(spóźniała się jak zwykle). Teraz próbowała pracować w korporacji Kathy. Zauważyłam
psotną dziewczynę kulącą się pod schodami, płaczącą jak dziecko. Nie miała żadnych
przyjaciół, ponieważ była nieśmiała i pochodziła ze wschodniej strony torów. Była jedną z
niewielu farmerskich dziewczyn w szkole i siedziała dwa rzędy za mną w klasie.
- Co jest? – spytałam, współczując jej.
- Moja mama zapomniała o mnie!- wrzasnęła, żałośnie obejmując rękami mokrą twarz.
- Nie, nie zapomniała.- pocieszałam ją.
- Nigdy się tak nie spóźniła!- dalej płakała.
- Może utknęła w korku?
- Tak myślisz?
- Jasne! A może zadzwonił do niej jeden z tych okropnych sprzedawców, który zawsze
pyta „Czy mama jest w domu?”.
- Serio?
- To się zdarza cały czas! A może zatrzymała się, by kupić przekąski i była długa kolejka w
7-Eleven.
- Zrobiła by tak?
- Dlaczego nie, musisz coś jeść, nieprawdaż? Nie martw się. Przyjedzie po ciebie.
I rzeczywiście. Niebieska półciężarówka jechała z jedną przepraszającą matką i jednym
przyjaznym, puszystym owczarkiem.
- Mama powiedziała, że możesz przyjść w sobotę jeśli twoim rodzicom to nie
przeszkadza.- powiedziała Becky, biegnąc z powrotem do mnie. Nikt nigdy nie zapraszał mnie
do siebie. Nie była tak nieśmiała jak Becky, ale byłam niepopularna. Spóźniałam się zawsze
do szkoły, bo zaspałam, nosiłam okulary przeciwsłoneczne w klasie i miała opinię atypowej w
Dullsville.
Becky miała podwórko tak duże jak Transylwania- wspaniałe miejsce do bawienia się w
chowanego i jedzenia tylu jabłek ile tylko żołądek pomieści. Byłam jedynym dzieckiem w
klasie, które jej nie biło, nie wykluczało, nie przezywało. Kopnęłam nawet kogoś kto
spróbował to zrobić. Była moim trójwymiarowym cieniem. Byłam jej najlepszym przyjacielem
i ochroniarzem. I nadal jestem.
Kiedy nie bawiłam się z Becky, spędzałam mój czas poprawiając czarną szminkę i lakier na
paznokciach, przecierając znoszone glany i zatapiając głowę w powieściach Anny Rice.
Miałam jedenaście lat, kiedy moja rodzina pojechała do Nowego Orleanu na wakacje. Mama
i tata chcieli grać w oczko lub chodzić do kasyna. Głupek chciał chodzić do akwarium. Ale
wiedziałam, gdzie ja pójdę. Chciałam zwiedzić rodziny dom Anny Rice, historyczny budynek,
który odnowiła i nazwała domem.
Stałam jak zahipnotyzowana przed żelazną bramą stojącą przed gotycką mega-rezydencją.
Moja mama (nieproszony opiekun)stała koło mnie. Czułam latające nad nami kruki, chociaż
prawdopodobnie nie było ich tam. Szkoda, że nie przyszłam nocą- widok byłby piękniejszy.
Kilka dziewcząt podobnych do mnie, stało po drugiej stronie ulicy i robiło zdjęcia. Chciałam
do nich podejść i powiedzieć „Zostańmy przyjaciółmi. Możemy odwiedzać cmentarze
razem!”. Po raz pierwszy w życiu, poczułam, że pasuje tu. Byłam w mieście, gdzie trumny
układano jedną na drugą, tak żeby można je było zobaczyć, zamiast zakopując je w ziemi.
Było tu dwóch facetów z college’ u z dwukolorowymi, nastroszonymi, blond włosami. Fajni
ludzie byli wszędzie, oprócz ulicy Bourbon, gdzie turyści wyglądali jakby przyjechali z
Dullsville. Nagle zza rogu wyjechała limuzyna. Najczarniejsza limuzyna jakąkolwiek
widziałam. Szofer w czarnym kapeluszu otworzył drzwi i ona wysiadła!
Nieruchomiałam i zbzikowałam. Czas jakby stanął w miejscu. Przede mną stała moja
największa idolka, Ann Rice!
Świeciła jak gwiazda filmowa, gotycki anioł, boskie stworzenie. Jej długie, czarne włosy
spływały jej na ramiona; miała złotą opaskę, długą jedwabistą spódnicę i bajeczny, wampirzy
płaszcz. Oniemiałam. Nie mogłam wyjść z szoku.
Na szczęście moja mama nie oniemiała.
- Czy moja córka mogłaby dostać pani autograf?
- Pewnie.- powiedziała słodko królowa nocnych przygód. Podeszłam do niej, tak jakby
moje nogi w każdej chwili mogłyby się stopić w słońcu.
Gdy podpisała żółtą samoprzylepną karteczkę, którą mama wyciągnęła z torebki, gotycka
gwiazda i ja stałyśmy obok siebie, uśmiechając się, jej ręka była położona na mojej talii. Anna
Rice zgodziła się zrobić ze mną zdjęcie!
Nigdy w życiu tak się nie uśmiechałam. Ona pewnie uśmiechała się tak jak to robiła
miliony razy wcześniej. Moment którego ona nie będzie pamiętać, ale moment którego ja
nigdy nie zapomnę.
Dlaczego nie powiedziałam jej, że kocham jej książki? Dlaczego nie powiedziałam jej, jak
dużo dla mnie znaczy? Myślałam, że miała wpływ na rzeczy na które nikt inny nie.
Krzyczałam z podniecenia, przez cały dzień. Tata i Głupek oglądali tę scenę w naszym
zabytkowym, pastelowo różowym pokoju sypialniano- śniadaniowym. To był pierwszy dzień
pobytu w Nowym Orleanie, a ja byłam gotowa jechać do domu. Kogo obchodziło głupie
akwarium, French Quarter, bluesowe zespoły i Mardi Grass, kiedy ja zobaczyła już
wampirzego anioła?
Czekałam na dzień, w których dostanę wywołany film ze zdjęciem, na którym jestem ja i
Anna Rice. Obawiałam się, że nie wyszło. Ponura, wycofałam się z mamą z powrotem do
hotelu. Wbrew faktom ona i ja ukazałyśmy się na fotografii osobno, nie mogło to być
możliwe, że połączenie dwóch miłośniczek wampirów nie mogłyby być schwytane na jednym
filmie? Czy raczej to było tylko przypomnienie, że ona jest bestsellerową pisarką, a ja
wrzaskliwym, rozmarzonym dzieckiem mającym ciemne fazy. Lub, to że moja mama była
kiepski fotografem.
ROZDZIAŁ III. Potworna miazga
Moje słodkie, szesnaste urodziny. Czy nie każde urodziny powinny być słodkie? Dlaczego
szesnaste mają być słodsze? I tyle rozgłosu mają!
W Dullsville, moje urodziny wyglądają jak każdy inny dzień.
Wszystko zaczęło się od krzyku Głupka.
- Wstawaj Raven. Chyba nie chcesz się spóźnić. Już czas do szkoły!
Jak dwoje dzieci tych samych rodziców, mogą się tak różnić od siebie? Być może jest coś w
tej teorii o listonoszu? Ale w przypadku Głupka moja mama musiała mieć romans z
bibliotekarzem.
Wywlokłam się z łóżka i założyła czarną, bawełnianą sukienkę bez rękawów u do tego
czarne buty. Usta pomalowałam czarną szminką.
W kuchni na stole czekały na mnie dwa ozdobione kwiatami ciastka. Jedno było w
kształcie jedynki, drugie szóstki.
Musnęłam palcami ciastko w kształcie sześć i zlizałam lukier, który został mi na
koniuszkach.
- Wszystkiego najlepszego!- powiedziała moja mama całując mnie- Miałaś to otrzymać
wieczorem, ale daje ci to już teraz.- powiedziała wręczając mi paczuszkę.
- Wszystkiego najlepszego, Raven!- powiedział tata również dając mi całusa w policzek
- Założę się, że nie miałeś żadnego pomysłu co mi dać.- droczyłam się z nim trzymając
paczkę.
- Żadnego. Ale jestem pewien, że ten dużo kosztował.
Potrząsnęłam lekko paczuszką i usłyszałam, że grzechocze. Gapiłam się na Wszystkiego
Najlepszego napisane na papierze. To mogły być kluczyki do samochodu- mój własny
Batmobile! Przecież to były moje szesnaste urodziny!
- Chciałam kupić coś wyjątkowego. – powiedziała mama uśmiechając się.
Rozdarłam niecierpliwie paczuszkę. Podniosłam wieko i ujrzałam biżuterię. Pudełko
skrywało sznur lśniących pereł.
- Każda dziewczyna powinna mieć perły na specjalne okazje.- mama rozpromieniła się.
To była prawna wersja mojej mamy hipiski. Zmusiłam się do krzywego uśmiechu próbując
schować swoje rozczarowanie.
- Dzięki. – powiedziałam ściskając oboje. Zaczęła wkładać naszyjnik z powrotem do
pudełka, ale moi rodzice promienieli z dumy, więc przymierzyłam naszyjnik.
- Wyglądasz wspaniale!- powiedziała mama.
- Zostawię go na jakąś specjalną okazję.- odpowiedziałam odkładając naszyjnik z
powrotem do pudełka.
Zadzwonił dzwonek i Becky weszła z małą, czarną torbą.
- Wszystkiego najlepszego!- krzyknęła jak weszliśmy do salonu.
- Dzięki. Nie musisz mi nic dawać.
- Mówisz tak każdego roku.- drażniła się i wręczyła mi torbę.- A propos, widziałam ubiegłej
nocy jak jakąś ciężarówka wyjeżdża spod Dworu.- wyszeptała.
- Nie mów! Ktoś się wreszcie tam wprowadził?
- Domyślam się, że tak. Ale widziałam wnioskodawców noszących dębowe biurka, stojące
zegary i ogromne skrzynie oznaczone jako „Ziemia”. I mieli nastoletniego syna.
- Pewnie rodząc się miał na sobie spodnie khaki. I jestem pewna, że jego rodzice są z
nudnej Ligi Bluszczowej. – odpowiedziałam- Mam nadzieję, że nie przerobią tego domu i nie
wygonią z niego wszystkich pająków.
- Tak i zburzą bramę, stawiając białą palisadę.
- I plastikową gęś w centrum trawnika.
Obie chichotałyśmy jak szalone. Włożyłam rękę do torby.
- Chciałam kupić ci coś specjalnego, skoro kończysz szesnaście lat.
Wyciągnęłam czarny, skórzany naszyjnik z grafitowym talizmanem. Amuletem był
nietoperz!
- Jest prześliczny!- krzyknęłam zakładając go. Mama chytrze spojrzała na mnie z kuchni.
- Następnym razem damy jej pieniądze.- usłyszałam jak mówi do ojca.
- Perły!- szepnęłam do Becky, kiedy wychodziłyśmy.
Byłam na sali gimnastycznej w czarnej koszulce, szortach i glanach zamiast wymaganych
biało-białych ubraniach i sportowych butach. Serio, jaki jest tego cel? Myślałam. Uczniowie
ubrani na biało są bardziej wysportowani?
- Raven, nie mam ochoty wysyłać cię dzisiaj do dyrektora. Dlaczego nie możesz dać mi
spokoju i choć raz ubrać się tak jak powinnaś?- jęknęła pani Harris, nauczycielka Wf-u.
- Dzisiaj są moje urodziny. Proszę choć raz mi pozwolić w tym ćwiczyć!- gapiła się na mnie
nie wiedząc co powiedzieć.
- Tylko dzisiaj. – w końcu się zgodziła.- I nie dlatego, że dziś masz urodziny, ale dlatego, że
nie chce mi się wysyłać cię do dyrektora.
Becky zachichotała i poszła pod trybuny jak reszta klasy. Trevor Mitchell, mój wróg z
przedszkola, wraz ze swoim pomocnikiem Mattem Wellsem, podeszli do nas. Byli doskonale
uczesanymi, konserwatywnymi, bogatymi futbolowymi snobami. Wiedzieli, że wyglądają
wspaniale. Rzygać mi się chciało na widok ich próżności.
- Słodka szesnastka!- powiedział Trevor, oczywiście podsłuchał moją pogawędkę z panią
Harris. – Jak słodko! Po prostu dojrzała na miłość! Co nie Matt?- przysuwali się coraz
bardziej.
- Tak, stary.- zgodził się Matt.
- Ale być może nie nosisz biało- białego stroju przeznaczonego dla dziewic, co Raven?
Był wspaniały, nie było wątpliwości. Jego niebieskie oczy były piękne a jego włosy
wyglądały jakby należały do jakiegoś modela. Miał dziewczynę na każdy dzień tygodnia. Był
złym chłopcem, ale był też złym, bogatym chłopcem, co czyniło go bardzo nudnym.
- Hej, nie jestem jedyną, która nie nosi białej bielizny, co nie?- spytałam. - Masz rację- jest
powód dla którego noszę czarną. Ale chyba nie jesteś jedną, z tych z którymi chciałabym
podzielić się szczegółami.
Becky i ja usiadłyśmy na końcu trybunów, jak najdalej Trevora i Matta.
- Więc jak spędzisz urodziny?- krzyknął Trevor, siadając z resztą klasy, wystarczająco
głośno by inni też go usłyszeli- Ty i farmerka Becky będziecie siedzieć w domu w piątkowy
wieczór i oglądać Piątek Trzynastego? Może umieścicie jakieś swoje ogłoszenia?
„Szesnastoletnia singielka, biała potworzyca, szuka partnera na wieczność.”
Cała klasa ryczała ze śmiechu.
Nie lubiłam kiedy Trevor tak mnie drażnił, ale lubiłam go jeszcze mniej, gdy drażnił się z
Becky.
- Nie, myślałyśmy o rozbiciu przyjęcia Matta, tego wieczoru. Inaczej nie będzie tam nikogo
ciekawego.
Wszyscy byli zszokowani, Becky przewróciła oczami, jak gdyby chciała powiedzieć Po co
mnie do tego włączasz? Nigdy nie byłyśmy na wysoce rozpowszechnionych przyjęciach
Matta. Nigdy nie byłyśmy zaproszone, a choćbyśmy były, i tak nie poszłybyśmy. Przynajmniej
ja bym tego nie zrobiła.
Cała klasa czekała na reakcję Trevora.
- Pewnie ty i Igor możecie przyjść… ale pamiętaj, pijemy piwo, nie krew!- całą klasa znów
się śmiała, a Trevor przybił piątkę Mattowi.
Właśnie wtedy pani Harris zagwizdała w gwizdek, sygnalizując nam, że czas zejść z trybun i
zacząć biegać wokół boiska. Ale ja i Becky spacerowałyśmy, obojętne na naszych pocących
się kolegów.
- Nie możemy iść na przyjęcie do Matta.- powiedziała Becky- Kto wie, co mogą nam
zrobić?
- Zobaczymy co zrobią. Albo co my zrobimy. To moja Słodka szesnastka, pamiętasz?
Urodziny, których się nie zapomina!
ROZDZIAŁ IV. Prawda lub zadanie
Najbardziej ekscytujące rzeczy w moim życiu, które wydarzyły się w Dullsville (w układzie
chronologicznym):
1. O 3.10 wykoleił się pociąg, rozsypał pudełka Tootsie Rolls, które później zjedliśmy.
2. Uczeń z ostatniej klasy spuścił w łazience
silnie wybuchającą petardę w kształcie
czerwonej kuli
, rury ściekowe eksplodowały i zamknięto szkołę na tydzień.
3. Na moich szesnastych urodzinach, rodzina puściła plotkę, że wampir wprowadził się
do nawiedzonego dworu na wzgórzu Benson.
Legenda o dworze idzie tak: Został on zbudowany przez rumuńską baronową, która
uciekła z kraju po buncie chłopów, w którym jej mąż i większość rodziny straciło życie.
Baronowa zbudowała dwór na wzgórzu Benson, tak by była podobna do jej europejskiej
rezydencji w każdym szczególe, z wyjątkiem trupów.
Wraz ze swoimi służącymi, mieszkała w całkowitym odizolowaniu, panicznie bojąc się
tłumów i obcych. Byłam małym dzieckiem kiedy umarła, więc nigdy jej nie spotkałam,
chociaż bawiłam się przy jej samotnym nagrobku na cmentarzu. Ludzie mówią, że siadała
wieczorem w oknie i patrzyła na księżyc, i że nawet teraz, kiedy jest pełnia, jeśli spojrzysz pod
odpowiednim kątem, możesz zobaczyć jej ducha spoglądającego na niebo i siedzącego w tym
samym oknie co kiedyś.
Ale ja jej nigdy nie widziałam.
Dwór stał zabity deskami do tej pory. Plotka mówiła, że rumuńska córka interesowała się
czarną magią. W każdym razie, nie interesowała się Dullsville (mądra dziewczynka!) i nigdy
nie rościła pretensji do tego miejsca.
Dwór na wzgórzu Benson był wspaniały pod kątem gotyckim, ale beznadziejny pod
każdym innym. Był to największy dom w mieście- i najbardziej pusty. Mój tata powiedział, że
tak jest, ponieważ zostało to zapisane w testamencie. Becky mówi, że tak jest, bo dom jest
nawiedzony. Osobiście twierdzę, że tak jest, bo kobiety w mieście boją się kurzu.
Dwór oczywiście mnie fascynował. To był mój Wymarzony Dom Barbie, dlatego co noc
wspinałam się na wzgórze Benson w nadziei, że ujrzę ducha. Właściwie to poszłam tylko raz,
kiedy miałam dwanaście lat. Miałam nadzieję, że wyremontuje go i przerobię na mój dom
zabaw, że wstawię tabliczkę GŁUPKOM WSTĘP WZBRONIONY. Jednej nocy wspięłam się na
bramę z kutego żelaza i popędziła przez kręty podjazd.
Dwór był naprawdę wspaniały, z winoroślami spadającymi po ścianach jak łzy, kruszącą się
farbą, roztrzaskanymi dachówkami na dachu i strasznym oknie na strychu. Drewniane drzwi
stały jak Godzilla, wysokie, potężne- i zamknięte. Podkradłam się dookoła budynku.
Wszystkie okna zostały mocno zabite deskami, ale zauważyłam jakieś luźno wystające deski z
okna sutereny. Próbowałam je delikatnie odsunąć, kiedy usłyszałam głosy.
Przykucnęłam za jakimiś krzakami, jako że gang seniorów ze szkoły napatoczyła się gdzieś
blisko. W większości byli pijani, ale jeden był wystraszony.
- No dalej, Jack, wszyscy musieliśmy to zrobić. – kłamali. Pchnęli faceta w czapeczce
bejsbolowej w kierunku Dworu. – Wejdź tam i przynieś nam skurczoną głowę!
Mogłam zobaczyć jak bardzo Jack był zdenerwowany. Był przystojnym, przytłoczonym,
godnym facetem. Rodzajem człowieka, który powinien spędzać czas na strzelaniu do tarczy
albo sprawiać, żeby dziewczyny mdlały, nie podkradając się do nawiedzonego domu z
przyjaciółmi.
Jak tylko Jack zbliżył się do Dworu, wyglądał jakby zobaczył ducha. Nagle, spojrzał na
krzaki, gdzie się ukrywałam. Złapałam oddech, a on wrzasnął. Myślałam, że oboje
dostaniemy ataku serca. Kucając wycofałam się z krzaków, bo zauważyłam zbliżającą się
bandę.
- Krzyczał jak mała dziewczynka, chociaż jeszcze nie wszedł do środka! – drwił jeden.
- Wynoście się stąd! – powiedział Jack do chłopaków- Mam to zrobić sam, dobra? –
poczekał aż inni się wycofają i wtedy kiwnął na mnie głową, żeby jasne, że do mnie mówi. –
Cholera, dziewczyno przestraszyłaś mnie! Co ty tutaj robisz?
- Mieszkam tu i zgubiłam klucze. Próbuje wejść do środka. – zażartowałam. Złapał oddech
i uśmiechnął się.
- Kim jesteś?
- Raven. Już wiem kim jesteś. Jesteś Jack Patterson. Twój ojciec ma dom towarowy, gdzie
moja mama kupuje stylowe portfele. Widziałam cię kiedyś na kasie.
- Tak myślałem, że wyglądasz znajomo.
- Więc, dlaczego tu jesteś?
- To wyzwanie. Moi przyjaciele myślą, że to miejsce jest nawiedzone, ja mam się podkraść
do niego i wyciągnąć jakąś rzecz.
- Jak na przykład stary tapczan?
Uśmiechnął się tym samym uśmiechem co wcześniej. – Tak, kapuściana głowo. Ale to nie
ma znaczenia. Nie ma żadnego wejścia do Dworu.
- Ależ jest! – pokazałam mu luźne deski w oknie sutereny.
- Wchodzisz pierwsza- powiedział, szturchając mnie na przód drżącymi rękami. – Jesteś
mniejsza.
Prześliznęłam się z łatwością.
W środku było naprawdę ciemno, nawet dla mnie. Ledwie mogłam odgarniać pajęczyny.
Podoba mi się! Wszędzie były stosy pudełek i pachniało jakby piwnica była tu od zarania
dziejów.
- No dalej, wchodź!- powiedziałam.
- Nie mogę się poruszać. Utknąłem!
- Musisz przejść! Chcesz, żeby cię znaleźli z wystającym przez okno tyłkiem? – szarpnęłam,
pchnęłam i pociągnęłam. W końcu Jack przepchnął się przez okno, ku mojej uldze, ale nie
jego. Prowadziłam przestraszonego seniora przez spleśniałą suterenę. Trzymał się mojej ręki
tak mocno, że myślałam, że zaraz mi zmiażdży palce.
Ale przyjemnie było trzymać go za rękę. Były one duże, silne i męskie. Nie takie jak
Głupka, którego ręka zawsze była miękka i przymilna.
- Gdzie idziemy? – szepnął z przerażeniem w głosie. – Nic nie widzę!
Mogłam rozpoznać kształty masywnych krzeseł i kanap, przykrytych zakurzoną, białą
szmatą, prawdopodobnie należąca do kobiety wpatrującej się w księżyc.
- Widzę schody. – powiedziałam. – Po prostu idź za mną.
- Nie idę dalej! Zwariowałaś?
- Jak lustro od podłogi? – zażartowałam, zerkając za szmaty.
- Wezmę jedno z tych pustych pudełek!
- To nie będzie dobre. Przyjaciele zabiją cię. Będziesz pośmiewiskiem do końca życia.
Uwierz mi, wiem jak to jest.
Spojrzałam na niego i zobaczyłam strach w jego oczach. Nie byłam pewna czy bał się
swoich przyjaciół czekających na zewnątrz czy składanej drabinki w piwnicy, która mogłaby
się złamać pod najmniejszym naciskiem. Albo bał się duchów.
- W porządku. – powiedziałam.- Poczekaj tutaj.
- Jak mógłbym pójść gdziekolwiek? Nie mam żadnego pomysłu jak się stąd wydostać.
- Ale najpierw…
- Co?
- Puść moją rękę!
- O, tak. – pozwolił mi odejść. – Raven.
- Co?
- Bądź ostrożna.
Zatrzymałam się. – Jack wierzysz w duchy?
- Nie, oczywiście, że nie!
- Więc nie myślisz, że jej duch tu jest? No wiesz, tej starej kobiety?
- Ciiii, nie mów tak głośno.
Uśmiechnęłam się z oczekiwaniem. Ale wtedy przypomniałam sobie wyzwanie gangu i
złapałam jego czapeczkę bejsbolową. Znowu krzyknął.
- Wyluzuj. To tylko ja, nie żaden z tych potwornych duchów, w które nie wierzysz.
Ostrożnie wspięłam się na skrzypiącą drabinkę i wpadłam na zamknięte drzwi na ich
szczycie. Otworzyły się kiedy tylko przekręciłam gałkę. Byłam w szerokim korytarzu. Światło
księżyca sączyło się przez szpary w zabitych deskami oknach. Dwór wydawał się większy niż z
zewnątrz. Gładziłam ściany kiedy przechodziłam. Kurz miękko zlepiał moje ręce. Skręciłam i
natknęłam się na ogromne schody. Jakie skarby leżały na ich szczycie? Czy to tam był duch
baronowej?
Wchodziłam po schodach na palcach, jakbym mogła chodzić w moich butach tak cicho jak
mysz.
Pierwsze drzwi były zamknięte na klucz. Drugie i trzecie także. Przyłożyłam ucho do
czwartych i usłyszałam dźwięk słabego płaczu dochodzącego z drugiej strony. Po plecach
przeszedł mnie zimny dreszcz. Byłam w niebie. Przysłuchałam się bliżej i zrozumiałam, że to
był tylko wiatr gwizdający przez okna. Otworzyłam szafę, która zaskrzypiała jak stara trumna.
Być może znalazłabym szkielet! Jedyną rzeczą jaką odkryłam, były gnijące wieszaki z
pajęczynami zamiast ubrań. Zastanawiałam się gdzie są duchy. Zaglądnęłam do biblioteki.
Otwarta książka leżała otwarta na małym stoliku, jakby kobieta patrząca się na księżyc
umarła czytając ją.
Chwyciłam Rumuńskie zamki z półki, spodziewając się, że otworzy to tajemne wejście do
zapełnionych duchami lochów. Nic nie poruszyło się, oprócz brązowego pająka znikającego
za zakurzoną półką.
Ale w następnym momencie, usłyszałam głośny dźwięk i prawie skoczyłam z dachu- to
było trąbienie rogu! Zaskoczona, upuściłam książkę. Całkowicie zapomniałam o gangu Jacka i
mojej nowej misji.
Pobiegłam z powrotem w dół po schodach, skacząc z ostatnich stopniach. Jasne światło
promieniało przez zabite deskami okna w salonie. Wspięłam się na wnękę w oknie i
spojrzałam przez nie, schowana bezpiecznie za deskami. Mogłam zobaczyć seniorów
siedzących na masce samochodu, przednie światła świeciły w górę przez bramę Dworu.
Jeden z nich spoglądał w moim kierunku, więc wypchnęłam czapkę Jacka przez dziurę i
pomachałam nią tak jakbym wylądowała na Księżycu. Czułam się zwycięzcą. Seniorzy
pokazali kciuki w odpowiedzi.
Znalazła spoconego Jacka siedzącego w kącie piwnicy na stercie jakiś drewnianych skrzyń.
Musiał myśleć o szczurach jak również o duchach.
Chwycił mnie jak dziecko chwyta matkę.
- Co tak długo?
Umieściłam czapkę bejsbolową z powrotem na jego głowie. – Będziesz tego potrzebował.
- Co z nią zrobiłaś?
- Dałam im znać, że to zrobiłeś. Gotowy?
- Gotowy! – podciągnął mnie do okna tak szybko jakby budynek płonął. Zauważyłam, że
tym razem nie utknął. Popchnęliśmy deskę z powrotem na miejsce. Wyglądało jakbyśmy tam
nigdy nie byli.
- Nie chcemy, by było to łatwe dla kogoś innego. – powiedziałam. Wpatrywał się we mnie,
jakby nie wiedział co o mnie sądzić, albo jak mi podziękować
- Poczekaj, nic nie wziąłem stamtąd! – uświadomił sobie.
- Okej, wrócę tam.
- Nie ma mowy. – powiedział, chwytając moją rękę. Pomyślałam przez chwilę.
- Masz, weź to. – dałam mu mój naszyjnik. Czarny, skórzany rzemień z onyksowym
medalionem. – Kosztowało tylko trzy dolary, ale wygląda jakby było własnością baronowej.
Tylko nie pozwól go komuś otaksować!
- Ale zrobiłaś całą pracę a ja dostanę całe zaliczenie.
- Weź go zanim się rozmyślę.
- Dzięki!
Zważył naszyjnik w ręku i złożył ciepły pocałunek na moim policzku. Schowałam się za
rozpadającą się altanką, ponieważ on biegł do swoich kumpli, wymachując naszyjnikiem
przed ich twarzami i przybijał piątki. Uwielbiali go teraz i ja także. Trzymałam swoją brudną
rękę na moim świeżo pocałowanym policzku.
Następne dni, Jack spędzał czas w super klubie i nawet został przewodniczącym klasy. Od
czasu do czasu widziałam go na rynku i zawsze posyłał mi ogromny uśmiech. Nie miałam
szans żeby wrócić do mojego Wymarzonego Domku Barbie. Poszło plotka, że Jack ukradł coś
z Dworu. Przerażeni, że więcej dzieci mogło by wtargnąć, policjanci patrolowali obszar w
nocy. Miną lata zanim znów odwiedzę Dwór.
Rozdział V. Światło w oknie
Jeszcze spocone po wf-ie , Becky i ja mijałyśmy Dwór w drodze do domu. Zauważyłam coś,
czego nigdy wcześniej tam nie widziałam- światło w oknie. Okna- nie były już zabite deskami!
- Becky, spójrz! – krzyknęłam podekscytowana. To był najlepszy ze wszystkich prezent
urodzinowy! Była tam postać stojąca w oknie, patrząca na gwiazdy.
- Oh, nie! To prawda, Raven. Tam jest duch! – krzyknęła chwytając mnie za rękę.
- Więc, ten duch jeździ czarnym Mercedesem! – powiedziałam wskazując na zaparkowany
na podjeździe, odlotowy samochód.
- Chodźmy! – poprosiła.
Nagle światło na strychu zgasło. Złapałyśmy równo oddech. Paznokcie Becky wbiły się w
mój oszczędzany, zapasowy sweter. Czekałyśmy łatwowierne i nieme.
- No weź, chodź już! – powiedziała Becky. Nie poruszyłam się. – Raven, spóźniamy się już
na obiad! Spóźnimy się podwójnie, bo jest przyjęcie Matta.
- Masz ochotę na naszego Mattiego? – drażniłam się, ale moje oczy były przyklejone do
Dworu. Ale kiedy nie odpowiedziała, odwróciłam się do niej. Becky zarumieniła się. – Masz
na niego ochotę! – powiedziałam łapiąc oddech – I myślisz, że to ja jestem dziwna! –
oznajmiłam potrząsając głową.
- Raven, musimy iść!
Zaczekałabym do rana, ale ktokolwiek był na strychu nie pojawił się. Światło na strychu
zapaliło ogień w mojej duszy.
- Widziałam Mercedesa zaparkowanego pod Dworem! – poinformowałam rodzinę przy
stole. Spóźniłam się jak zwykle, tym razem na mój urodzinowy obiad.
- Słyszałem, że wyglądają jak Rodzina Adamsów. – powiedział Głupek.
- Może mają córkę w twoim wieku. Kogoś, kto nie lubi trafiać w kłopoty. – dodała matka.
- Wtedy nie miałabym z niej żadnego pożytku.
- Może ma ojca, z którym mógłbym zagrać w tenisa. – powiedział tata pełen nadziei.
- Ktokolwiek to będzie, będzie musiał pozbyć się tych wszystkich starych luster i krat. –
dodałam nie zdając sobie sprawy, co powiedziałam.
Wszyscy popatrzyli się na mnie.
- Jakich krat? – spytała mama. – Tylko nie mów mi, że włamałaś się do tego domu!
- Ja to tylko gdzieś usłyszałam.
- Raven! – powiedziała mama tym swoim potępiającym tonem matki.
Wyglądało na to, że nikt w Dullsville nie widział nowych właścicieli Dworu. Dla odmiany,
cudownie było mieć tajemnicę w tym mieście. Każdy już znał wszystko co wydarzyło się w
Dullsville, i większość z tego nie była warta wiedzy.
Matt Wells mieszkał po dobrej stronie miasta, na krawędzi lasu Oakley. Becky i ja
spóźniłyśmy się na przyjęcie i weszłyśmy na nie jak gwiazdy na premierze filmu. Albo raczej,
ja tak zrobiłam. Biedna Becky przywarła do mojego boku jakby odwiedzała dentystę.
- Będzie dobrze. – uspakajałam ją. – To impreza! – ale wiedziałam dlaczego była taka
zdenerwowana. Byłyśmy narażone na ośmieszenie siedząc przed telewizorem w domu, jak
powiedział Trevor. Ale dlaczego snoby powinny zabierać całą zabawę? Tylko dlatego, że
sypialnia Matta była wielkości mojego salonu? Tylko dlatego, że nie nosiłyśmy drogich ubrań
nie byłyśmy fajne? To dlatego miałam spędzić moje szesnaste urodziny w domu?
Czułam się jak Mojżesz przechodzący przez Morze Czerwone, ponieważ tłum snobów
rozproszył się od korytarza aż do wejścia. Nasi koledzy z klasy wytrzeszczali oczy na mój
ozdobiony codzienny gotycki strój. Szkoda, nie było Tommego Hilfinger’ a. Byłby zaszczycony.
Każdy nosił jego ubrania jak szkolny uniform. Dźwięki Aerosmith całkowicie wstrząsnęły
salonem Matta. Gruby poziom dymu wisiał nad tapczanami, a zapach piwa przesiąknął
powietrze jak tanie kadzidło. Pary, które nie patrzyły na nas z dezaprobatą, patrzyły na siebie
z uwielbieniem. Nie było sensu próbować z kimś porozmawiać.
- Nie mogę uwierzyć, że przyszłyście. – powiedział Matt, zauważając nas w korytarzu. –
Zrobiłbym zdjęcie, ale nie jestem pewny czy byłabyś na nim widoczna. – jednakże wbrew
tego jak się wydaję, Matt nie jest taki okrutny jak Trevor. – Jest piwo. – powiedział. –
Pozwolisz , że pokażę ci drogę?
Becky bała się Matta. Potrząsnęła głową i zamknęła się na klucz w łazience w korytarzu.
Matt śmiał się i dalej zmierzał do kuchni. Czekałam w salonie przy koncertowej- wielkości
głośniku przerzucając płyty. Michael Bolton, Celine Dion i jakieś muzyczne składanki. Nie
byłam zaskoczona.
Wróciłam do korytarza by sprawdzić co z Becky, ale drzwi od łazienki były otwarte. Nie
było jej w korytarzu, więc zaczęłam się przedzierać, przez tłum kolegów z klasy, do kuchni.
Grupa dziewczyn z fryzurą- za – sto dolców spiorunowały mnie i odeszły zostawiając mnie w
spokoju. Albo raczej, tak myślałam.
- Hej seksowna Potworna Lasko.- usłyszałam głos za sobą. To był Trevor.
Opierał się o ścianę koło mnie z puszką Budweisera dyndającą w ręce.
- Zawsze to robisz na imprezach?
Uśmiechnął się w uwodzicielski sposób.
- Nigdy przedtem nie całowałem dziewczyny w czarnej szmince. – powiedział.
- Bo ty nigdy przedtem nie całowałeś dziewczyny. – powiedziałam i przeszłam koło niego.
Chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Popatrzył na mnie tymi swoimi niebieski
oczami i pocałował mnie w usta! Muszę przyznać, że całkiem dobrze całował, i nie bolało
mnie to, że był taki cudowny.
Trevor Mitchell nigdy nawet mnie nie dotknął, a co dopiero pocałował, oprócz tego
jednego razu kiedy w przedszkolu ugryzł mnie. Bardziej niż kiedykolwiek dostałam w głowę,
kiedy szłam za blisko niego. Musiał być pijany. Być może, był to żart- może tylko próbował
zadrzeć ze mną. Ale sposób w jaki czułam jego usta w stosunku do moich, wyglądało na to,
że oboje cieszyliśmy się tym. Nie wiedziałam co myśleć, gdy pchnął mnie za drzwi frontowe,
koło pijanej pary migdalącej się na schodach, koło walających się wszędzie puszek i fontanny,
pod wysokie drzewa, w ciemność.
- Boisz się ciemności Potworna Dziewczyno? – las wpuszczał mało światła, ale
wystarczająco mocne, żeby zrobić czerwone paski na jego swetrze.
- Nie, całkiem ją lubię.
Oparł mnie o drzewo i zaczął całować na poważnie. Jego ręce były wszędzie- na mnie, na
drzewie.
- Zawsze chciałem pocałować wampira! – zbliżając się jeszcze bardziej.
- A ja, zawsze chciałam pocałować Neandertalczyka.
Zaśmiał się i wrócił do całowania mnie.
- To znaczy, że teraz będziemy ze sobą chodzić? – spytałam. Teraz ja byłam tą co się
zbliżyła.
- Co?
- No, na przykład kiedy jesteśmy w szkole? Trzymamy się za ręce na krytarzach, spędzamy
razem lunch? Oglądamy filmy w weekend?
- Tak, cokolwiek.
- Więc chodzimy ze sobą?
- Tak. – roześmiał się. – Możesz oglądać jak gram w piłkę nożną, a ja będę patrzył jak
zmieniasz się w nietoperza. – zaczął lekko gryźć mnie w szyję. – Założyłem, że lubisz to tak
robić, co nie Potworna Dziewczyno?
Moje serce stanęło. Oczywiście, że naprawdę, nie chciałam być dziewczyną Trevora. To
nie jest tak, że on jest z Marsa a ja z Wenus- my nie należeliśmy nawet do tego samego
wszechświata! I nawet go nie lubiłam, naprawdę. Wiedziałam, dlaczego mnie tu przyciągnął,
wiedziałam co chciał zrobić i wiedziałam komu o tym opowie. A na koniec może wygrać
dziesięć dolarów od wszystkich swoich kumpli zakładających się, że nie przeleci Gotyckiej
Laski. Spodziewałam się, że będzie udowadniał, że jest niewłaściwy. Zamiast tego, on
udowadniał mi, że jest właściwy.
Nadszedł czas, by zabrać się do pracy.
- Chcesz wiedzieć dlaczego nie ubieram się na biało? Chcesz polatać ze mną?
- Tak. – uśmiechnął się, jakby zaskoczony, ale bardzo chętny. – Założę się, że latasz jak
Super dziewczyna
5
!
Popędziłam z nim przez płot do lasu. Oczywiście widziałam lepiej niż on. Moje nocne
zwyczaje zrobiły ze mnie świetnego obserwatora w ciemności. Nie tak dobrego jak kota, ale
zbliżonego. Czułam się bezpieczna i pewna, z pięknym księżycem prowadzącym mnie.
Popatrzyłam w górę i ujrzałam kilka nietoperzy trzepoczących między drzewami. Nigdy nie
widziałam nietoperzy w Dullsville. Ale nie byłam w wielu jego zakątkach.
- Nic nie widzę. – powiedział Trevor, usuwając gałąź ze swoich włosów. Ponieważ szliśmy
dalej, machał rękami tak jakby w coś uderzał.
Niektórzy ludzie są niepohamowanie pijani; inni są śliniącymi się pijakami. Ale Trevor był
przerażonym pijakiem. Stawał się coraz bardziej nieatrakcyjny, naprawdę.
- Zatrzymajmy się tu. – powiedział.
- Nie, jeszcze trochę dalej. – powiedziałam, idąc za nietoperzami jako że poleciały w głąb
lasu. – To są moje szesnaste urodziny. Chcę, żeby to była noc, której nigdy nie zapomnę!
Musimy mieć całkowitą prywatność.
- Tu jest w zupełności prywatnie. – powiedział, i po omacku próbował mnie pocałować.
- Już prawie jesteśmy. – powiedziałam, ciągnąc go dalej. Światło z domu nie było już
widoczne, i nie mogliśmy przejść pięć korków, żeby nie wpaść na drzewo. – Tu jest
doskonale! – powiedziałam w końcu.
Ścisnął mnie mocno, nie dlatego, że mnie kochał, ale dlatego, że się bał. To było żałosne.
5
Eng. Supergirl
Delikatny wiatr dmuchał między drzewami i przywiódł zapach jesienny liści. Usłyszałam
cykanie nietoperzy gdzieś wysoko nad nami. To byłoby romantyczne, gdybym miała przy
sobie prawdziwego chłopaka.
Trevor zupełnie oślepł w ciemności, dotykając wszystkiego rękami i wargami. Całował
mnie po całej twarzy i dotknął kawałka pleców. Nawet ślepemu nie zajęłoby tak długo
szukanie guzików mojej bluzki.
- Nie, ty pierwszy. – powiedziałam mu.
Podniosłam jego sweter najzgrabniej jak mogłam. Nigdy nie robiłam tego wcześniej. Miał
pod spodem koszulkę z dekoltem w serek i pod nią podkoszulek. To zajmie wieczność,
pomyślałam.
Czułam jego nagi tors. Dlaczego nie? Było tuż przede mną. Było gładkie, męskie i
umięśnione.
Przyciągnął mnie bliżej. Moja koronkowa, czarna koszulka z sztucznego jedwabiu dotykała
jego nagiego torsu.
- Teraz ty, kochanie. Chcę cię tak bardzo. – powiedział, powiedział prosto z mostu bez
ogródek.
- Ja też, kochanie. – westchnęłam, przewracając oczami.
Położyłam go powoli na wilgotnej ziemi. Zsunęłam mu delikatnie mokasyny i zdjęłam
skarpetki. Niecierpliwie zdjął resztę.
Leżał podparty na rękach, zupełnie nagi. Patrzyłam na niego w lekkim świetle księżyca,
napawając się chwilą. Jak wiele dziewczyn miał Pan Cudowny, ile oddało mu się pod
drzewem tylko po to, żeby następnego dnia rzucił je? Nie byłam pierwsza i nie będę ostatnia.
Ja tylko dążyłam do tego by być inną.
- Pośpiesz się – chodź tutaj. – powiedział. – Ja marznę.
- Będę za chwilkę. Nie chcę byś widział, jak się rozbieram.
- Nie mogę cię zobaczyć! Nie widzę nawet własnych rąk!
- Cóż, po prostu poczekaj.
Ubranie Trevora Mitchella spoczywało w moich rękach. Jego sweter, koszulka,
podkoszulek, bojówki, skarpetki, mokasyny i bielizna. Miałam jego siłę. Jego maskę. Miałam
jego całe życie. Co by zrobiła dziewczyna?
Dziewczyna by uciekła. Biegłam bardzo mocno, jak nigdy wcześniej. Jak każdego dnia
uczyłam się na gimnastyce. Jakby Pan Harris mógłby mnie teraz widzieć, na pewno zapisałby
mnie do drużyny.
Nietoperze także odleciały, jakby były zsynchronizowane z moimi ruchami. Szybko
dotarłam do domu, strój Trevora wisiał w moich rękach. Snoby pijące na ganku były zbyt
zajęte, mówieniem o swoim pobieżnym życiu, by mnie zauważyć. Opróżniałam do połowy
torbę na śmieci napełnioną puszkami po piwie i wpychałam do niej ubrania Trevora.
Niosłam torbę do domu i chwyciłam zaskoczoną Becky za rękę. Dostarczała piwo do stołu
z graczami pokera.
- Gdzie byłaś? – wrzasnęła. – Nie mogłam cię nigdzie znaleźć! Zostałam zmuszona do
usługiwania tym lizusom! Wtem i z powrotem – piwo, chipsy, piwo, chipsy. A teraz cygara!
Raven, skąd mogę wziąć cygara?
- Zapomnij o cygarach! Musimy uciekać!
- Hej, - zagwizdał. – gdzie są te precle? – zażądał pijany atleta.
- Bar zamknięty! – powiedziałam mu w twarz. – Wspaniały serwis domaga się wspaniałej
zapłaty! – chwyciłam jego zarobek z pokera i wsadziłam do portfela Becky. – Czas, by pójść! –
powiedziałam, odciągając ją.
- Co jest w torbie? – spytała.
- Śmieci, bo co jeszcze?
Pchnęłam ją do frontowych drzwi. Zaletą było to, że nie mając tu przyjaciół nie musiała się
z nikim żegnać.
- Co się stało? – spytała kiedy pociągnęłam ją przez podwórko.
Jej dziesięcio- letni pickup czekał na nas na końcu ulicy jak ostatnia baza w footballu.
- Gdzie byłaś, Raven? Masz liście we włosach.
Poczekałam aż w połowie drogi do domu, zanim zwróciłam się do niej.
- Zrobiłam w konia Trevora Mitchella!
- Co zrobiłaś? – krzyknęła, prawie zbaczając z drogi. – Kogo?
- Zrobiłam w konia Trevora Mitchella.
- Nie zrobiłaś tego! Nie mogłaś! Nie zrobiłabyś!
- Nie, mam na myśli w przenośni. Zrobiłam go w konia i to bardzo, Becky, i mam jego
ubrania by to udowodnić!
I wyciągnęłam je po kolei z torby.
Śmiałyśmy się i piszczały kiedy Becky skręcała blisko wzgórza Benson.
Trevor jakoś znajdzie drogę z ciemności. Ale nie miał swoich bogatych ciuszków, by się
zamaskować. Był nagi, zmarznięty i samotny. Ujawnił kim naprawdę jest. Zapamiętam swoją
Słodką Szesnastkę do końca życia a teraz Trevor też.
Jechaliśmy wzdłuż wiejskiej drogi ciągnącej się koło wzgórza Benson, przednie światła
oświetlały pobliskie drzewa. Ćmy zaatakowały przednią szybę jakby ostrzegały nas by wybrać
inną drogę.
- Dwór jest całkowicie ciemny. – powiedziałam jak tylko się do niego zbliżyłyśmy. –
Zatrzymasz się bym mogła go zobaczyć?
- Twoje urodziny są nade wszystko. – powiedziała Becky wyczerpanym głosem, kładąc
stopę na pedale hamulcu. – Przyjedziemy w przyszłym roku.
Nagle, przednie światła oświetliły postać stojącą na środku drogi.
- Uważaj! – wrzasnęłam.
Facet z księżycowo- białą skórą i czarnymi włosami ubrany w czarny płaszcz, czarne dżinsy
i w czarne Doc Martensy, szybko podniósł rękę, by osłonić oczy- jakby przed światłami
samochodu zamiast za bezpośrednim zderzeniem z pickupem Becky.
Becky wcisnęła hamulec. Usłyszałyśmy głuchy odgłos.
- Jesteś cała? – krzyczała.
- Tak. A ty?
- Czy ja go potrąciłam? – wrzasnęła, panikując.
- Nie wiem.
- Nie widzę. – powiedziała, chowając głowę na kierownicy. – Nie widzę! – zaczęła płakać.
Wyskoczyłam z ciężarówki i rozejrzałam się z niepokojem dookoła, przestraszona co
mogłam zobaczyć leżącego na drodze.
Ale nie zobaczyłam nic.
Spojrzałam pod ciężarówkę i szukałam wgnieceń. Przy bliższym spojrzeniu zobaczyłam
krew na zderzaku.
- Nic ci nie jest? – zawołałam.
Ale nie było żadnej odpowiedzi.
Chwyciłam latarkę ze schowka Becky.
- Co robisz? – spytała, zmartwiona.
- Szukam.
- Czego?
- Tu jest trochę krwi.
- Krwi? – Becky płakała. – Zabiłam kogoś!
- Spokojnie. To mógłby być jeleń.
- Jelenie nie chodzą w czarnych dżinsach! Dzwonie na dziewięćset jedenaście.
- Proszę bardzo - ale gdzie jest ciało? - zastanawiałam się. – Nie jechałaś wystarczająco
szybko, by katapultować go do lasu.
- Może jest pod ciężarówką!
- Już sprawdziłam. Prawdopodobnie tylko potrąciłaś go a on odszedł. Ale nie mam
pewności.
Becky chwyciła mnie za rękę wbijając paznokcie w moje ciało.
- Raven, nie odchodź! Jedźmy stąd! Dzwonię na dziewięćset jedenaście!
- Zamknij drzwi jeśli musisz. – powiedziałam, wyrywając się jej. – Ale nie wyłączaj silnika i
nie gaś świateł.
- Raven, powiedz mi… - zawołała bez tchu Becky, przyglądając się mi przerażonymi
oczyma. – Co normalny facet robiłby na środku asfaltowej drogi? Myślisz, że mógłby być…?
Poczułam przyjemne mrowienie na ramionach.
- Becky, nie dawaj mi nadziei!
Przeczesałam krzaki aż do strumyka. Następnie skierowałam się na wzgórze prowadzące
do Dworu.
Krzyknęłam.
- Co to jest? – płakała Becky, otwierając okno.
Krew! Rzęsiste kałuże krwi na trawie! Nigdzie nie było ciała! Poszłam za plamami krwi,
przestraszona kawałkami trupa rozsypanymi wszędzie. I wtedy potknęłam się o coś
twardego. Spojrzałam w dół, spodziewając się odciętej głowy. Z niepokojem poświeciła
latarką na to coś. Była to wygięta puszka farby.
- Czy on nie żyje? – Becky złapała oddech jak tylko wróciłam do ciężarówki.
- Nie, ale myślę, że mogłaś zabić jego puszkę. – powiedziałam, wymachując puszkę przed
jej oczami. - Co on malował w środku nocy? I gdzie poszedł?
- To była tylko farba! – powiedziała Becky z westchnieniem ulgi, wręczając jej telefon
komórkowy i zapalając silnik. – Jedźmy stąd!
- Co za kretyn spacerował środkiem drogi w środku nocy? – zastanawiałam się głośno. –
Może malował jakieś graffiti albo coś?
- Skąd on przyszedł? Gdzie mógł odejść tak szybko? – wymamrotała do mnie.
We wstecznym lusterku chwyciłam odbicie zaciemnionego Dworu w samą porę by
zobaczyć światło w oknie na strychu.
Rozdział VI. Zdemaskowany
Historia o Nagim Trevorze rozeszła się bardzo szybko po Dullsville High. Jedni uczniowie
mówili, że przyczołgał się do domu Matta w starym opiekowaniu po pieluszkach, inni mówili,
że został znaleziony nieprzytomny, nagi na tylnim trawniku. Nikt nie miał pojęcia, że byłam w
to zaangażowana. Tylko Trevor Chłopiec znał prawdziwą historię. Podobno próbował wcisnąć
ją kolegom, ale jako potyczkę z czirliderką. Tak czy inaczej, wszyscy się z niego śmiali.
Trevor zostawił mnie w spokoju. Nie chciał nawet nawiązywać ze mną kontaktu
wzrokowego. Gotycka Dziewczyna wreszcie odegrała się na popularnym futbolowym snobie.
Ale ni chciałam, żeby oskarżył mnie o kradzież. Musiałam mu oddać ubrania, co nie?
Po pierwsze but. Myślę, że lewy. Przywiązałam go z zewnętrznej strony mojej szafki. Na
początku wydawało się, że nikt nie zauważył wiszącego mokasyna. Ci, którzy w końcu zrobili
to, popatrzyli tylko na buta i szli dalej. Ale następnego ranka zniknął. Jedna osoba go
zauważyła. Teraz był czas, żeby inni też zauważyli a nie tylko Trevor.
Prawy mokasyn został zawiązany w ten sam sposób. Ale obok niego był znak: ZGUBIŁEŚ
COŚ, TREVOR?
Teraz słyszałam chichot przechodzących uczniów. Nie zrozumieli czyja to była szafka. Ale
niedługo zorientują się.
Każdego dni wywieszałam coś innego. Skarpety, koszulka… Zaczęłam zauważać, że
snobki, które do tej pory nie rozmawiały ze mną, nagle spoglądały na mnie na algebrze i
uśmiechały się z aprobatą. Były Drzewnymi Dziewczynami Trevora, obiecujące wszystko, z
niczym do pokazania. Więc, ja miałam mnóstwo do pokazania.
Do czasu, gdy jego bojówki zostały powieszone, kompletnie poplamione trawą i innym
brudem, wszyscy wiedzieli czyja była ta szafka. Teraz uczniowie na korytarzach uśmiechali się
do mnie. Faceci nie zapraszali mnie na randki, ale nagle stałam się popularna- w spokojnym
znaczeniu tego słowa.
Oprócz, oczywiście Trevora. Ale czułam się bezpieczna. Teraz kiedy wszyscy wiedzieli
czyja była ta szafka, jeżeli coś by jej się stało, pierwszym podejrzanym byłby Trevor.
Ale on tylko posłał mi pojedynczą pogróżkę.
- Kopnę cię w tyłek, Potworze. – powiedział, któregoś dnia. Chwycił mnie za szczękę
swoimi rękami, kiedy wraz z Becky wracałyśmy do domu.
- Glany bolały by bardziej niż mokasyny, Neandertalczyku. – odpysknęłam. Moja twarz
została ściśnięta między jego ręką.
- Puść ją. – powiedział Matt odciągając go. Mogłam zobaczyć jak nawet Matt cieszy się z
mojego wybryku. Jestem pewna, że nawet on jest czasem zmęczony zachowaniem Trevora.
Pomimo tego trwał przy tym, że jest najlepszym przyjacielem Trevora.
- Nigdy nie będziesz niczym więcej niż dziwakiem! – krzyknął Trevor. Na szczęście Matt
znów go pociągnął. Nie miałam chęci bić się po długim dniu w szkole.
- Tylko poczekaj! Tylko poczekaj! – powiedział odwracając się.
- Rozmawiaj z moim prawnikiem! – wrzasnęłam, w duszy wiedząc, że raczej będę
potrzebować chirurga plastycznego.
Czas na wielki finał. Dużo uczniów zebrało się koło mojej szafki. Widziałam nawet
fotografa.
To był szczyt na który każdy czekał. Biała bielizna Trevora od Calvina Kleina. „Gorąco”
przyklejona do mojej szafki. Pod spodem tabliczka do przeczytania: BIAŁE JEST DLA DZIEWIC,
PRAWDA TREVOR?
Byłam tam przez chwilę. Wszyscy to widzieli. Mam na myśli WSZYSCY.
- Raven, zbezcześciłaś własność szkoły. – zbeształ mnie następnego dnia dyrektor Smith.
Byłam u dyrektora tak wiele razy, że były to spotkania jak ze starszym przyjacielem.
- Te szafki były tu zawsze, Frank. – odpowiedziałam. – Może to czas by powiedzieć
kuratorium, że potrzebujemy nowych.
- Myślę, że nie widzisz powagi sytuacji, Raven. Zrujnowałaś szafkę i zniszczyłaś reputację
jednego z uczniów.
- Jaką reputację? Zapytaj wprost czirliderki i połowę zespołu jak wiele razy on upokarzał
ich!
Dyrektor Smith przewracał w frustracji długopis.
- Potrzebujemy byś zaangażowała się w coś, Raven. Jakiś klub do którego możesz
należeć, coś co pomoże zdobyć ci przyjaciół.
- Jest tu klub szachowy, albo klub matematyczny? – spytałam sarkastycznie.
- Są inne zajęcia.
- Możesz mi zagwarantować miejsce w drużynie czirliderek? Oczywiście musiałabym
nosić czarną plisowaną spódniczkę.
- Jedyna rzecz to, to, że musisz spróbować. Ale założę się, że będziesz wspaniała.
- Oczywiście, honorowi uczniowie, tacy jak Trevor, naprawdę szanują czirliderki.
- Raven, szkoła średnia jest naprawdę ciężka dla niektórych dzieciaków. Tak po prostu
jest. Nawet ludzie, którzy wyglądają jakby im nie zależało, zależy im. Ale ciebie to też rusza.
Jesteś pomysłowa. Jesteś bystra. Zrozumiesz to. Tylko w tej chwili nie uszkadzaj więcej
szafek, próbując znaleźć odpowiedź.
- Pewnie, Frank. – powiedziałam, zatrzymując się z poślizgiem. – Do zobaczenia wkrótce.
- Nie tak wkrótce, Raven. Dobrze?
- Spróbuję nie przemęczać się. – powiedziałam, zamykając drzwi.
Nazajutrz zauważyłam coś na mojej szafce, ale nie ściągnęłam tego. Czarną farbą było
napisane: RAVEN TO HORROR!
Uśmiechnęłam się. Bardzo sprytnie, Trevor, bardzo sprytnie. Poczułam ciepło w środku.
To był pierwszy raz kiedy powiedział mi komplement.
Rozdział VII. Wesołego Halloween
Halloween. Mój ulubiony dzień w roku. Jedyny dzień w roku kiedy pasuję. Jedyny dzień
kiedy każdy mnie akceptuje i prawi mi komplementy, i nawet zostaję nagrodzona przez
hojnych sąsiadów, którzy nie myślą, że jestem za stara na świętowanie – albo może bardziej
prawdopodobne, że są zbyt wystraszeni tym, jaki mógłby być mój psikus. Ale tego roku,
zdecydowałam jaki kostium naprawdę chciałabym założyć. Poszłam na zakupy do sklepu do
którego nigdy nie chodzę i pożyczyłam rzeczy od mojej mamy. Stłamsiłam włosy w koński
ogon i spięłam je różową spinką do włosów. Ubrałam czarujący, miękki, biały, kaszmirowy
sweter i różową spódnicę do tenisa. Dodałam sobie blasku odrobiną maminej bazy, pudru i
jasnej śliwkowej szminki. I nawet nosiłam rakietę tenisową taty. Chodziłam po domu i
mówiłam rzeczy typu: „ Kochana mamusiu, będę w domu po mojej lekcji tenisa.”
Głupek nie rozpoznał mnie jak weszłam do kuchni. Jego szczęka opadła, gdy zorientował
się, że to ja, a nie dziecko sąsiada pożyczające cukier.
- Nigdy nie widziałem cię wyglądającą tak… dobrze. – powiedział. On był ubrany jak gracz
footballu. Myślałam, że zwymiotuje.
Moi rodzice chcieli zrobić zdjęcie. Proszę bardzo. Działali, kiedy, jak gdyby szłam na
przechadzkę. Pozwoliłam zrobić tylko jedno zdjęcie. Pomyślałam, że tata powinien mieć
moje zdjęcie, które mogłoby dumnie wisieć w jego biurze.
Później, tego dnia Becky i ja jadłyśmy lunch w kafeterii. Wszyscy patrzyli na mnie jakbym
była nową dziewczyną w szkole. Serio, nikt mnie nie rozpoznał. Najpierw to było zabawne,
ale teraz trochę irytujące. Gapili się na mnie jak byłam ubrana na czarno. Gapią się na mnie
jak jestem ubrana na biało. Nie wygram z nimi! Wtedy Trevor wszedł do kafeterii przebrany
za Drakulę. Jego włosy były ulizane na czarno, i miał na sobie czarną pelerynę. Miał
plastikowe kły i usta pomalowane na krwistoczerwono.
Stał jak Matt i rozglądał się wkoło szukając mnie. Chciał świadomie – swoim wyglądem –
zadziałać mi na nerwy. Matt w końcu wskazał na mnie i Trevor zareagował z opóźnieniem.
Gapił się na mnie za długo i srogo, mierząc mnie z góry na dół. Nigdy nie widziałam, żeby się
mi tak przyglądał. To było tak, jakby był w ważnym Crushville , jakby sprawdzał mój
elegancki, biały sweter i zdrowy blask. Myślałam, że na pewno podejdzie i powie coś
głupiego, ale zamiast tego usiadł z przeciwnej strony kafeterii plecami do mnie. Nawet
wyszedł przede mną. Byłam od niego wolna! Ale się myliłam. Powinnam wiedzieć, że rozejm
nie był trwały.
Mój mały koszyk dyniowy był prawie cały wypełniony Smartami, Snikersami, Mary Janes,
Jolly ranchers, gumami Dubble Bubble,
6
i wieloma innymi, smacznymi rzeczami. A co
najważniejsze- pierścionkami z pająkami i zmywalnymi tatuażami. Becky i ja chodziłyśmy po
mieście i zastanawiałyśmy się co na nas czeka u drzwi Dworku. Oszczędzałyśmy najlepszy
dom na koniec. Widocznie tak jak każdy inny.
6
Rodzaje słodyczy.
Właściwie to była kolejka. To wyglądało jakbyśmy były w Disney Lendzie. Ghule, punki,
włóczędzy, Myszki Mickey, Fred Flintstone i Homer Simson – wszyscy niecierpliwie czekający
na swoją kolej. A nawet grupka ufryzowanych rodziców, którzy pojawili się, by podkraść się i
zajrzeć do środka. Cyrk był w mieście, i każdy chciał zobaczyć dziwaków.
- On jest naprawdę straszny. –powiedział dwunastoletni Frankenstein do niewielkiego
wilkołaka kiedy mijali nas.
Głupek zauważył nas kiedy schodził z podjazdu.
- Warto czekać. Spodoba ci się, Raven! To moja siostra! – powiedział z dumą do swojego
palantowatego przyjaciela Batmana, który patrzył się na mnie dziecięcym wzrokiem
sympatycznego chłopca.
- Widziałeś jakieś skurczone głowy? Albo potwory z kłami? – spytałam.
- Nie.
- To może nie powinnyśmy tracić naszego czasu.
- Ten stary facet jest naprawdę dziwaczny. Wygląda strasznie choć nawet nie ubrał
kostiumu!
Mogłam zobaczyć, że Głupek próbował stworzyć jakąś więź ze mną, bo po raz pierwszy
mógł faktycznie pokazać mnie swojemu koledze. Ale mogłam też zobaczyć, że Ofermowaty
spodziewał się powalającego stroju.
- Dzięki za informacje.
- Dzięki? Uh… tak… oczywiście, siostrzyczko.
- Zobaczymy się w domu, jeśli chcesz handlować jakimiś batonikami.
Głupek niechętnie pokiwał głową. Uśmiechnął się i poszedł jakby w końcu spotkał swoją
długo zagubioną siostrę.
Wraz z Becky czekałyśmy z niecierpliwością na swoją kolej. Byłyśmy ostatnie w kolejce, i
kiedy Charlie Brown i czarownica, idący tanecznym krokiem ze swoimi słodyczami przed
nami, drzwi się zamknęły. Popatrzyłam na kołatkę w kształcie S i zastanawiałam się czy był to
inicjał nowego właściciela. Kiedy przyjrzałam się bliżej, zauważyłam, że jest to wąż ze
szmaragdowozielonymi oczami. Stuknęłam delikatnie, mając nadzieję, że Gotycki facet
zareaguje. Chciałam go zapytać, czy to on był w tamtej nocy na drodze, a jak nie to co wtedy
robił? Większość ludzi ćwiczy na siłowni, nie na strasznych drogach kraju w środku drogi. Ale
nikt nie odpowiedział.
- Chodźmy. – zasugerowała zdenerwowana Becky.
- Nie, zawsze na to czekałam! Nie odejdę stąd, dopóki nie dostanę cukierka! Jest nam go
winien!
- Jestem zmęczona! Będziemy czekać całą noc! To prawdopodobnie jakiś straszny stary
facet, który chce iść spać. Ja także!
- Nie możemy teraz odejść.
- Wracam do domu, Raven.
- Nie mogę uwierzyć, że z ciebie taki tchórz. No weź. Myślałam, że jesteśmy najlepszymi
przyjaciółkami.
- Jesteśmy. Ale jest późno.
- Okej, okej. Zadzwonię jutro do ciebie i opowiem ci o Panu Strasznym.
Było tu dookoła wystarczająco osób, które zajadały się swoimi łupami, żebym nie bała
się o nieśmiałą Becky. Wróci bezpiecznie do domu. Ale ja?
Gapiłam się na kołatkę- węża zastanawiając się co się stało z ogromnymi drewnianymi
drzwiami. Może nowy właściciel wciągnie mnie do środka i będzie mnie trzymał niczym jeńca
w nawiedzonym domu? Mam nadzieję.
Zapukałam znowu i czekałam. I czekałam.
Zapukałam znowu. Uderzałam i uderzałam i uderzałam. Moja ręka zaczynała boleć.
Rozejrzałam się dookoła i wtedy usłyszałam jak zamki przekręcają się i skrzypiące drzwi
otwarły się. Szybko odskoczyłam na schody. I on tam był, stojący przede mną: Straszny
Mężczyzna.
Był wysoki i chudy, jego twarz i ręce były blade jak śnieg w kontraście z czarnym
uniformem lokaja. Nie miał włosów, ale nie tak jakby wyłysiał, ale tak jakby ich nigdy nie
miał. Miał zielone wyłupiaste oczy potwora. Wyglądał jakby żył już wieki. Spodobał mi się.
- Nie mamy już cukierków, proszę pani – powiedział głębokim głosem z jakimś obcym
akcentem kiedy spojrzał na mnie z góry.
- Naprawdę? Ale musicie mieć coś. Trochę masła orzechowego. Kawałek tosta?
Otworzył drzwi nie szerzej niż to było konieczne. Nie widziałam nic za nim. Jak miejsce
wyglądało w środku? Jak zmieniło się odkąd cztery lata temu zakradłam się tu? I kim są to
„my”, i czy są tacy straszni jak on? Moglibyśmy zostać przyjaciółmi. Poczułam, że ktoś się
patrzy, majaczy w ciemnościach. Spróbowałam ominąć drzwi.
- Kto jeszcze tu mieszka? – spytałam śmiało. – Masz syna?
- Nie mam żadnych dzieci, proszę pani. Przepraszam, ale nie mamy już ani okruszyny
słodyczy. – zaczął zamykać drzwi.
- Poczekaj! – wyrzuciłam i zablokowałam drzwi nogą. Sięgnęłam do mojego koszyka-
dyni i wyjęłam Snickersa i pierścionek z pająkiem. – Chciałam powitać pana w sąsiedztwie. To
jest mój ulubiony batonik i ulubiony gadżet na Halloween. Mam nadzieję, że pan też je lubi.
Prawie się nie uśmiechnął. Ale kiedy zakładałam pierścionek na jego cienkie śnieżnobiałe
palce, uśmiechnął się skrzypiącym, pękającym i szczerbatym uśmiechem. Nawet jego
wypukłe oczy zdawały skrzyć się.
- Do zobaczenia! – tanecznym krokiem zeszłam ze schodów.
Poznałam strasznego faceta! Wszyscy w mieście mogą powiedzieć, że dostali słodycze
od niego, ale kto powie, że dał mu poczęstunek?
Obróciłam się na trawniku i jeszcze raz spojrzałam na wielki Dwór. Widziałam cienistą
postać stojącą w oknie na strychu. Czy to był Gotycki Facet? Szybko zatrzymałam obrót, i
oglądnęłam się jeszcze raz, ale nikogo tam nie było, tylko zmierzwiona czarna zasłona.
Kiedy tylko przeszłam przez żelazną bramę upiorny wampir w czerwonym Camaro
zatrzymał się przy krawężniku.
- Chcesz się przejechać, mała dziewczynko? – spytał Trevor. Matt- farmer siedział
komfortowo za kierownicą.
- Mama mówiła mi, żebym nie rozmawiała z obcymi. – powiedziałam, biorąc kęs Mary
Jane.
7
Nie byłam w nastroju do konfrontacji z Trevorem.
- Nie jestem obcy, kochanie. Nie jesteś za stara by bawić się w cukierek- albo- psikus?
- Nie jesteś za stary by obrzucać domy w mieście papierem toaletowym?
Trevor wyszedł z samochodu i podszedł do mnie. Wyglądał szczególnie sexy. Oczywiście,
znalazłam wszystkie seksowne wampiry, nawet te fałszywe.
- Kim chciałaś rzekomo być? – spytał.
- Jestem przebrana za dziwadło, możesz uwierzyć?
Próbował być chłodny, ale nie wyszło mu. Byłam jedyną dziewczyną która potrafiła
powiedzieć mu „nie”. Jedyną dziewczyną w mieście, której nie mógł mieć. Zawsze byłam
tajemnicza przez sposób w jaki się ubierałam i zachowywałam, i teraz stałam przed nim
ubrana jak jego dziewczyna ze snów.
7
Ciągutka z masłem orzechowym i aromatem z melasy.
- Więc odwiedzasz Miasto Przyjaźni z własnej woli? – popatrzył na Dwór. – Jesteś
podłym tchórzem, co nie? – spojrzał na mnie i posłał chłodne spojrzenie – wspaniale
wyglądał w stroju Drakuli.
Nic nie powiedziałam.
- Zakładam, że nigdy nie całowałaś wampira. – powiedział a jego plastikowe kły zalśniły
w świetle księżyca.
- Kiedy zobaczysz jakiegoś, powiadom mnie. – powiedziałam i zaczęłam odchodzić.
Złapał mnie za rękę.
- Daj spokój, Trevor.
Przyciągnął mnie bliżej.
- Nigdy nie całowałem tenisistki. – zażartował.
Zaśmiałam się, bo było to już oklepane. Pocałował mnie tymi swoimi pełnymi ustami,
jego plastikowe zęby przeszkadzały mi. Ale pozwoliłam mu. Może jeszcze byłam zaćmiona po
wirowaniu na trawniku.
Skończył by złapać powietrze.
- Więc, teraz już całowałeś tenisistkę. – powiedziałam, odrywając się od niego. – Myślę,
że Matt- farmer czeka na ciebie.
- Nie dostałem żadnych słodyczy! – powiedział, sięgając ręką do mojego koszyka- dyni.
Wyciągnął Snickersy.
- Ej, to moje ulubione! Weź sobie rurki orzechowo- maślane.
Zżarł Snickersa. Wypadły mu przy tym na ziemię sztuczne zęby wampira wraz z resztkami
czekolady i karmelu. Szybko sięgnęłam po nie, ale chwycił mnie za rękę rozsypując moje
słodycze wszędzie dookoła.
- Zobacz co zrobiłeś! – krzyknęłam.
Zebrał pełne ręce słodyczy i wsadził sobie do kieszeni dżinsów. Patrzyłam jak resztę
moich słodyczy rozsypuje po trawniku. Jedyne co zostało to nudne Smarties i pogniecione
Marsy.
- Nadal chcesz być tylko rzeczą? – spytał się, jego kieszenie były pełne owoców mojej
całodziennej pracy. Przyciągnął mnie blisko. – Nadal chcesz być moją dziewczyną?
Nagle puścił mnie i zaczął iść w stronę Dworu.
- Teraz dostanę trochę prawdziwych słodyczy.
W tym samym czasie chwyciłam go za ramię. Kto wie co mógłby zrobić Trevor jeśli by
dotarł do drzwi.
- Już tęsknisz za mną? – spytał, przestraszony, że nie uciekłam.
- Już nie mają słodyczy.
- Więc, muszę po prostu to zobaczyć.
- Zgasili światło. Poszli już spać.
- Więc ich obudzimy. – wyciągnął puszkę ze sprejem z pod swojej peleryny. –
Definitywnie potrzebują kogoś kto wie jak to udekorować!
Szedł w kierunku Dworu. Biegłam za nim.
- Nie, Trevor. Nie rób tego!
Pchnął mnie za siebie. Chciał zniszczyć jedyną rzecz w mieście, która była naprawdę
piękna.
- Nie. – krzyknęłam.
Wyciągnął z hukiem wieczko i zatrząsł puszką.
Próbowałam odciągnąć jego rękę, ale odepchnął mnie.
- Zobaczmy… może: „Witamy w sąsiedztwie”?
- Trevor, nie!
- Albo: „ Spółka miłości wampirów”. Podpiszę twoim imieniem.
Nie tylko będzie szpecił czyjąś własność, ale też zwali winę na mnie. Potrząsnął puszkę
jeszcze raz. Zaczął rozpylać farbę na Dworze.
Rzuciłam się na równe nogi i odciągnęłam moją rakietę tenisową. Zwykłam grać z tatą,
ale żadna gra nie była ważniejsza niż to. Zamknęłam oczy chroniąc je tym przed rozpylanym
w powietrze sprejem i walnęłam Trevora najmocniej jak umiałam. Puszka poleciała drogą i
tak jak w mojej zwykłej grze straciłam przyczepność i rakieta poleciała w powietrze. Trevor
krzyknął tak głośno, że słyszał go chyba cały świat. Domyślam się, że uderzyłam za mocno.
Nagle światło nad frontowymi drzwiami zaświeciło się i usłyszałam dzwonienie
otwieranych drzwi.
- Musimy stąd iść! – wykrzyczałam do Trevora, kucającego i trzymającego się za ranną
rękę.
Byłam gotowa by wymknąć się, ale poczułam coś czego nigdy wcześniej nie czułam:
czyjąś obecność. Odwróciłam się i bezdźwięcznie sapnęłam, ponieważ strach odebrał mi
oddech. Stałam zmrożona.
On tam był. Nie Straszny Mężczyzna. Nie Pani lub Pan Dworskiej rodziny. Ale Gotycki
Facet, Gotycki Koleś, Gotycki Książę. Stał przede mną jak rycerz nocy!
Jego długie, czarne włosy ciążyły na ramionach. Jego oczy były ciemne, głębokie, słodkie,
samotne, z oddaniem inteligencji, nieziemskie. Brama do jego mrocznej duszy. On też stał w
bezruchu, wpatrując się we mnie. Jego twarz zbladła tak jak moja. Jego napięty czarny
podkoszulek był włożony w czarne dżinsy, które były schowane w olbrzymich, szykownych
punk- rockowych glanach.
Normalnie, strach jest czymś co czuje gdy wiem, że mama jest gospodarzem imprezy
Mary Kay i chce użyć mnie jako modelki. Ale byliśmy na prywatnej posiadłości, a moja
ciekawość by spotkać to dziwne stworzenie została zmiażdżona moim przerażeniem przed
schwytaniem.
Tenisowe buty były dobrym pomysłem na dzisiejszą noc. Mogłam usłyszeć krzyki Trevora
jak szedł zmuszając mnie do ucieczki.
- Ty potworze! Złamałaś mi rękę!
Popędziłam do bramy i wskoczyłam do Camaro.
- Zawieź mnie do domu. – krzyknąłem. – Teraz!
Matt był zaskoczony swoim nieoczekiwanym pasażerem. Gapił się tylko na mnie, w
niemym zaprzeczeniu.
- Zawieź mnie teraz! Albo powiem policji, że byłeś w to zamieszany!
- Policja? – wyrzucił. – Jak Trevor się dostanie do domu?
Widziałam jak zły Hrabia Trevor
8
biegł podjazdem z peleryną powiewającą na wietrze.
Był już prawie w bramie. Gotycki Facet nie poruszył się, ale dalej wpatrywał się prosto we
mnie.
- Jedź! Po prostu jedź tym pieprzonym samochodem! – krzyknęłam ile sił w płucach.
Silnik zaskoczył i ruszyliśmy jak najdalej widoku Dworu i jego niezwykłych mieszkańców.
Odwróciłam się i zobaczyłam w tylnej szybie krzyczącego Drakulę Trevora ścigającego nas.
- Wesołego Halloween. – powiedziałam, kiedy wypuściłam westchnienie ulgi.
8
Nawiązanie do Drakuli. (był hrabią)
Rozdział VIII. Szukanie kłopotu
Byłam w drodze do klasy historycznej, gdy zauważyłam Trevora idącego przede mną.
Zauważyłam coś dziwnego w jego stroju – miał założoną na prawej ręce golfową rękawiczkę.
- Kreujesz nową modę? – drażniłam się, łapiąc go. – Domyślam się, że to dobra rzecz bo w
piłkę nożną nie gra się rękami!
Zignorował mnie i dalej szedł do klasy.
- Zgaduję, że będziesz musiał opuścić kilka sesji klubu graffiti. – zażartowałam. – Od kiedy
twój schludny palec nie funkcjonuje.
Zatrzymał się i gapił się na mnie zimnym wzrokiem. Ale pomyślał, że lepiej nic nie mówić i
poszedł dalej.
Och! Domyślam się, że zraniłam nie tylko jego rękę!
- Widzę, że dotarłeś do domu bezpiecznie. – kontynuowałam, ścigając go. – Matt
wspaniale o mnie zadbał. Jest prawdziwym dżentelmenem.
A potem zdałam sobie sprawę ze wszystkiego. Zabrałam Trevorowi dumę, dziewczynę, i
teraz zmusiłam jego najlepszego kumpla by go zdradził i przeszedł na linię wroga.
Współczułam mu… prawie.
Trevor zatrzymał się, wpatrując się we mnie. Wyglądał jakby miał zaraz eksplodować. Ale
rozproszyłam się widząc dziwną postać rozmawiającą z sekretarką w biurze dyrektora. To był
Straszny Mężczyzna! Stał blady w jasnym jarzeniowym świetle, jego długi szary płaszcz
okrywał jego chude ciało. W jego bladej, kościstej ręce wisiała rakieta tenisowa mojego taty.
Pchnęłam rozzłoszczonego Trevora na ścianę, gdzie mogliśmy spokojnie podsłuchać
rozmowę.
- Co robisz? – spytał, próbując się wyrwać.
- Ciiiii! To kamerdyner z Dworu! – szepnęłam, wskazując.
- Co z tego?
- On nas szuka!
- Jak może szukać nas? Przecież było ciemno, głupku!
- Ten facet nas widział! Prawdopodobnie znalazł puszkę po spreju na trawniku i
jakąkolwiek rzecz, którą namalowałeś jako dowód! I ma rakietę mojego taty.
- Cholera, kurczę, gdybyś mnie nie walnęła nic by się nie stało!
- Gdybyś się nie urodził, w ogóle by nic się nie stało, dziwaku. A teraz, cicho!
- Tak jest proszę pana. Może pan zostawić u nas rakietę, my damy ogłoszenie. –
usłyszałam odpowiedź pani Gerber. – Co pan powiedział, że w co ta dziewczyna była ubrana?
- Strój tenisowy, proszę pani.
- W Halloween?- uśmiechnęła się i sięgnęła po rakietę.
Ale Straszny Mężczyzna cofnął się.
- Wolałbym to teraz mieć w swoim posiadaniu. Jeśli znajdzie pani właścicielkę, ona będzie
wiedzieć gdzie może to odebrać. Miłego dnia. – powiedział i ukłonił się urzeczonej pani
Gerber.
Spanikowałam i pociągnęłam Trevora za pomnik Teddy’ ego Roosevelta.
- To pułapka. – powiedziałam, ściskając Trevora za rękę z rękawiczką. – Pokażę się, a
policja będzie czekać z kajdankami!
Uczniowie gapili się na Strasznego Mężczyznę jak skradał się do drzwi frontowych.
Rozglądał się dookoła. Szukał nas.
- Bierze dowody ze sobą, a te dowody są warte dwieście dolarów. – szepnęłam do
Trevora.
- Taaa, dowody. – powiedział. – Przeciw tobie!
- Mnie? Twoje odciski palców są wszędzie. Facet też cię widział.
- Widział mnie, ale tylko jak uciekałem. Mógł przyjrzeć się tylko tobie. Byłaś zła , bo nie dał
ci cukierków, więc spryskałaś jego dom, i usłyszał jaki robisz hałas. I wypuściłaś słodycze i
rakietę kiedy zaświecił światła. – powiedział Trevor jakby był Sherlockiem Holmesem
rozwiązującym Przypadek Zagubionej Rakiety Tenisowej.
- Naskarżysz na mnie? Nie wierzę ci!
- Nie martw się, myślę, że nie pójdziesz za to do więzienia, kochanie. Głównie to tylko
dostaniesz klapsa od tego zwariowanego lokaja.
Wpadłam w wystarczające kłopoty; nie chciałam zostać ukarana za rzeczy, których nie
zrobiłam.
Trevor zaczął iść do klasy.
Złapałam go.
- Pociągnę cię za sobą, jeśli coś się stanie!
- Komu uwierzą, dziwaczko - honorowemu uczniowi, który jest gwiazdą piłki czy niewiele
wartemu gotyckiemu tchórzowi mającemu jedną przyjaciółkę? Komuś kto więcej czasu jest w
biurze dyrektora niż na lekcji.
- Jesteś mi winien rakietę tenisową! – krzyknęłam bezradnie, gdy Trevor wlókł się.
Przyznaję się, Trevor mści się na mnie za Noc Nagość Leśnej. Z jego powodu straciłam
bajerancką rakietę taty. I co ważniejsze, zrobił we mnie wroga jedynej osobie, która mogłaby
mnie zrozumieć i mogła by być moim przyjacielem. Byli moją wolnością w Dullsville i moim
połączeniem z ludzkością, ale teraz z powodu Trevora, do Dworu będzie ciężej wejść, niż
wtedy gdy było zabite deskami.
Rozdział IX. Żyć w piekle
- Co zrobiłaś? – wrzasnął mój tata podczas obiadu, gdy powiedziałam mu, że zgubiłam jego
rakietę.
- Cóż, niezupełnie zgubiłam. Po prostu nie jestem w jej posiadaniu.
- Więc ją odzyskaj, jak wiesz gdzie jest.
- Teraz to może być niemożliwe.
- Ale ja jutro gram!
- Wiem, tato, ale masz inne rakiety. – próbowałam podważyć moc tej szczególnej rakiety. Wielki
błąd!
- Inne? To takie proste dla ciebie? Po prostu pójść i kupić jeszcze jedną rakietę
Prince Precision
OS
9
?
- Nie miałam tego na myśli…
- I do tego niszczysz własność szkoły!
- Przepraszam, ale…
- To nie jest czas na przepraszanie. Przepraszanie nie przybliży mnie do wygranej jutro w
meczu! Ale rakieta tak. Nie mogę uwierzyć, że pozwoliłem ci wziąć moją najlepszą rakietę!
- Ale, tato, jestem pewna, że popełniałeś błędy kiedy byłeś nastoletnim hipisem.
- I płaciłem za nie! Tak jak ty zapłacisz za moją rakietę.
Moje konto bankowe miało około pięć dolarów, w tym resztki pieniędzy z mojej Słodkiej
Szesnastki. I nadal byłam winna Premiere Video dwadzieścia-pięć dolarów spóźnionej opłaty.
9
Rodzaj rakiety tenisowej.
Szybko wykonałam obliczenia w głowie. Tata będzie musiał zatrzymać moje kieszonkowe, aż
do skończenia trzydziestki!
Potem powiedział trzy słowa, które odbiły się w mojej głowie i przyprawiły mnie o furię.
Kiedy wypowiedział te słowa, myślałam, że eksploduje na milion nieszczęśliwych
kawałeczków.
- Musisz znaleźć pracę! – ogłosił. – Najwyższy czas. Może to nauczy cię jakiejś
odpowiedzialności!
- Nie możesz po prostu dać mi klapsa? Albo dać mi szlaban? Albo nie rozmawiaj ze mną
przez rok, tak jak rodzice robią w talk show? Proszę tato!
- To jest nieodwołalne! Koniec, kropka. Pomogę ci znaleźć pracę, jeśli nie będziesz mogła
zrobić tego sama. Ale będziesz musiała pracować sama.
Pobiegłam do mojego pokoju, płacząc jak Głupek w dzieciństwie, krzycząc z całej siły.
– Wy ludzie nie rozumiecie presji bycia nastolatkiem naszego pokolenia!
Kiedy wypłakiwałam się na łóżku, fantazjowałam o podkradnięciu się do Dworu, tak jak to
zrobiłam z Jackiem Pattersonem, gdy miałam dwanaście lat, i odzyskaniu rakiety.
Ale widziałam też, że byłam teraz trochę szersza w biodrach, a i okno zostało wymienione.
Jestem też pewna, że nowi właściciele mieli jakiś system bezpieczeństwa, a w ogóle jak
miałabym znaleźć rakietę wśród tylu szaf i pokoi? A kiedy bym gorączkowo szukała, na
pewno nakryłby mnie Straszny Mężczyzna dzierżąc jakiś pistolet albo inne narzędzie tortur
pochodzące ze średniowiecza. Praca na półetatu była mniej groźnym scenariuszem, ale nie
dużo.
W tym momencie naprawdę chciałabym być wampirem- nigdy nie słyszałam, żeby Dracula
pracował.
Krewni. Byliby wspaniali, gdyby mój tata znał Stevena Spielberga albo Królową Anglii, ale
Janice Armstrong z Travel Armstrong po prostu nie nadawała się dla mnie.
Znacznie gorsze niż przychodzenie tam trzy razy w tygodniu po szkole, odpowiadając na
telefony energicznym głosem, robiąc fotokopie biletów z tym okropnym oślepiającym
błyskiem, i rozmawiając z japiszonami
10
jadącymi do Europy po raz czarty, ponieważ to ona
wyznaczała konserwatywne trendy w modzie.
- Przepraszam, ale nie będziesz mogła nosić tych… - zaczęła Janice, gapiąc się na moje
buty. – Jak wy je dzieci nazywacie?
10
Eng. Yuppie -
młody człowiek z klasy średniej, który dużo zarabia, i wydaje pieniądze na drogie rzeczy i rozrywki
- Glany.
- Nie jesteśmy w armii. I dobrze, że nosisz szminkę, ale powinna być ona czerwona.
- Czerwona?
- Ale możesz wybrać jakiś inny odcień.
Bardzo wspaniałomyślnie, Janice.
- Jak na przykład różowy?
- Różowy byłby wspaniały. I będziesz musiała nosić spódnice. Ale nie za krótkie.
- Czerwone spódnice? – spytałam.
- Nie, nie muszą być czerwone. Mogą być zielone lub niebieskie.
- Mogę wybrać inny odcień? – jeśli chciała, żebym poczuła się jak idiotka, zagram taką.
- Z pewnością. I pończochy…
- Nie czarne?
- Nie porozdzierane. I lakier do paznokci. – zaczęła, wpatrując się w moje koniuszki
palców.
- Nie czarny, ale w jakimś odcieniu czerwieni. Albo różowy byłby wspaniały. –
wyrecytowałam.
- Bardzo dobrze. – powiedziała z wielkim uśmiechem. – Już prawie tu pasujesz!
- Dzięki, chyba. – powiedziałam, szykując się do wyjścia. Sprawdziłam zegarek. Rozmowa
kwalifikacyjna trwała piętnaście minut, ale wydawało się jakby to była godzina. Ta praca
będzie totalną torturą.
- Widzę cię jutro o czwartej, Raven. Jakieś pytania?
- Czy dostanę zapłatę za rozmowę kwalifikacyjną?
- Twój ojciec powiedział, że jesteś bystra, ale nie wspomniał o twoim wspaniałym
poczuciu humoru. Będzie nam razem świetnie. Kto wie, może będziesz chciała zostać
pracownikiem biura podróży, gdy będziesz starsza.
Pani Peevish, moja niesławna nauczycielka z przedszkola, byłaby dumna.
- Już wiem kim chce zostać. – odpowiedziałam. Chciałam powiedzieć wampirem, ze
względu na stare czasy. Ale wiedziałam, że dostanę za to burę.
- Kim chciałabyś być?
- Profesjonalną tenisistką. One dostają darmowe rakiety.
Mama kupiła mi trochę okropnych jasno malowanych strojów od Corporate Cathy, więc
mogłam się starannie dopasować do biznesowego świata w Dullsville. Wyciągnęłam je ze
sklepowych toreb i zbzikowałam na widok cen tych rzeczy.
- O Boże! Te stroje kosztowały więcej niż rakieta tenisowa. Zwróćmy je i wyjdzie na to
samo.
- To nie o to chodzi!
- To nie ma sensu.
Niechętnie przymierzyłam białą bluzkę i niebieską spódnicę do kolan. Mama patrzyła na
mnie jakbym była córką jaką zawsze chciała.
- Nie pamiętasz jak nosiłaś bluzki bez pleców, warkoczyki, dzwony? – spytałam. – To co
noszę nie różni się od tego co nosi moje pokolenie.
- Nie będę więcej małą dziewczynką, Raven. A poza tym, nigdy nie nosiłam szminki. Byłam
naturalna.
- Uh. – powiedziałam, przewracając oczami.
- Bycie nastolatką jest trudne, wiem. Ale w końcu dowiesz się kim naprawdę jesteś.
- Wiem kim jestem! A pracując w biurze podróży i nosząc białe bluzki i pończochy nie
prowadzą do odnalezienia mojego wewnętrznego ja.
- Oh, kochanie. – próbowała przytulić mnie. – Kiedy jesteś nastolatkiem, myślisz, że nikt
nie może cię zrozumieć i, że cały świat jest przeciwko tobie.
- Nie, tylko to miasto jest przeciwko mnie. Oszalałabym, mamo, gdybym myślała, że cały
świat jest przeciwko mnie.
Uścisnęła mnie mocno i tym razem pozwoliłam jej na to.
- Kocham cię, Raven. – powiedziała, tak jak tylko mama potrafi. – Jesteś piękna w
czarnym, ale wyglądasz wspaniale w czerwonym!
- Odpuść sobie, mamo, gnieciesz moją nową bluzkę!
- Myślałam, że nigdy tego nie powiesz! – powiedziała i ścisnęła mnie nawet mocniej.
Musiałam iść do roboty na półetatu po szkole. Jak miałam zebrać sensację o Dworskiej
rodzinie skoro musiałam być w pracy każdego popołudnia? Musiałam wlec ze sobą do szkoły
wszystkie czyszczone chemicznie ubrania i trzymać je starannie w szafce aż szkoła się
skończy. Moja nowa popołudniowa kara rozrywała mnie od wewnątrz.
- Dlaczego ten facet nie chodzi do szkoły? – spytałam Becky kiedy się przebierałam.
- Może się jeszcze nie zarejestrował.
- Gdybym nie miała tej głupiej pracy, mogłybyśmy teraz pójść i to zbadać. Uh!
Zazdrościłam Becky, bo szła do domu do krainy telewizji kablowej, podgrzewać w
kuchence mikrofalowej popcorn, kiedy ja szłam ze szkolnej ławki do biurka w recepcji.
Kiedy moja droga z drogą Becky rozeszły się, zakradłam się do toalety i starłam moją
czarną szminkę mokrym ręcznikiem i zastąpiłam ją jakimś ultra- jaskrawym odcieniem
czerwieni. Naprawdę wyglądałam jak duch z moją bladą cerą. Niechętnie założyłam moją
czerwoną mieszankę ze sztucznego jedwabiu i bawełny.
- Będę za wami tęsknić, ale wrócicie razem za kilka godzin. – powiedziałam do mojej
czarnej sukienki i glanów, umieszczając je w plecaku.
Przyglądnęłam się sobie ostatni raz- to był jedyny raz kiedy pomyślałam, że bycie
wampirem przydałoby mi się. Może popatrzę się w lustro i nic nie zobaczę. Zamiast tego
zobaczyłam ponurą dziewczynę stojącą niezgrabnie w jej czerwonym stroju ze sztucznego
jedwabiu.
Wyślizgnęłam się z toalety rozglądając się w prawo i lewo jakbym przechodziła przez ulicę
i wymknęłam się bezpiecznie frontowymi drzwiami. Albo tak myślałam.
Trevor stał na frontowych schodach.
Zbzikowałam kiedy go zobaczyłam, ale starałam się zignorować jego obecność i ruszyć.
Chciałam biec, ale miałam szpilki na cienkim obcasie.
- Cześć, Halloween się skończyło! - krzyknął, idąc za mną. – Gdzie jest twoja spódnica od
tenisa? Idziesz na jakieś przyjęcie kostiumowe jako Sekretarka Suzie?
Kontynuowałam ignorowanie go, ale chwycił mnie za ramię.
Nie mógł się dowiedzieć, że pracuję, albo gdzie pracuję i najważniejsze, że pracowałam,
bo musiałam zapłacić mojemu ojcu za rakietę tenisową, którą straciłam przez Trevora. To
przyniosłoby mu za dużo radości.
Przyglądał mi się tak samo jak wtedy kiedy widział mnie po raz pierwszy przebraną za
tenisistkę. Teraz byłam jego korporacyjną dziewczyną ze snu.
- Więc, gdzie idziesz?
- To nie twój interes.
- Serio? Nie myślałem, że mamy sekrety przed sobą.
- Odczep się już!
- Po prostu pójdę z tobą.
Zatrzymałam się.
- Nie pójdziesz ze mną! Nie pójdziesz ze mną nigdzie! Zostawisz mnie w spokoju! Na
dobre. Na zawsze!
- Nie wydajesz się kochająca tak jak zawsze. – powiedział, śmiejąc się. – Masz dzień, kiedy
nie możesz ułożyć włosów? Powinnaś skorzystać z tego teraz.
- Trevor, to koniec. Twojej i mojej gry! Nie będziesz mnie więcej napastować!
Zremisowaliśmy. Zremisowaliśmy na całą wieczność. Ok? Po prostu zejdź mi z oczu!
Gonił za mną kiedy odeszłam.
- Zrywamy ze sobą? Nie wiem czy chodziliśmy ze sobą, kochanie. Proszę, nie odchodź. –
błagał, żartując.
Szłam szybko omijając szkolne ogrodzenie i pędziłam w dół chodnika. Miałam pięć minut
na dotarcie do Armstrong Travel.
- Nie mogę żyć bez ciebie! – powiedział sarkastycznie, łapiąc mnie. – Jesteś wściekła, bo
nigdy nie dałem ci czarnej róży? Znajdę taką dla ciebie. Dam ci nowe ciuchy – z cmentarza. –
płakał ze śmiechu. – Ale nie opuszczaj mnie, kochanie!
- Przestań! – byłam wściekła. On miał prawdopodobnie dwieście dolarów w tylniej
kieszeni spodni a ja będę musiała pracować, przez wieki w miejscu, którego nienawidziłam, z
powodu jego głupiego żartu.
- Po prostu powiedz gdzie idziesz!
- Trevor, odpuść sobie! Idź stąd! Dostanę szlaban jeśli się spóźnie!
- Masz randkę? – nie zamierzał poddać się.
- Odejdź!
- Spotykasz się z kimś?
- Spadaj!
- Masz jakiś wywiad? Wywiad z… wampirem?
- Zejdź mi z oczu!
- Idziesz do… pracy?
Zatrzymałam się.
- Nie! Czy ty kompletnie zwariowałeś? To takie nudne!
- Tak. Masz pracę! – tańczył w kółko. – Jestem taki dumny z ciebie. Moje małe, gotyckie
kochanie znalazło sobie pracę!
Kipiałam od środka ze złości.
- Próbujesz poprawić sobie życie? Albo zwracasz tatusiowi pieniądze za mało luksusową
rakietę do tenisa?
Byłam gotowa uderzyć go i tym razem wysłać jego głowę daleko w dal zamiast puszkę
farby w spreju.
Właśnie wtedy Matt zatrzymał się.
- Trevor, chłopie. Powiedziałeś, że będziesz na schodach. Nie mam czasu aby jeździć po
mieście i szukać cię! Musimy jechać!
- Świetnie, twoja niańka cię znalazła. – powiedziałam.
- Zaproponował bym ci podwózkę do pracy, ale musimy być w innym miejscu. – drażnił się
Trevor.
Camaro śmignęło mi przed oczami. Super! Mój pierwszy dzień w pracy i jestem
spóźniona!
Rozdział X. Pracujący upiór
Big Ben, Wieża Eiffla, i hawajski zachód słońca majaczące za biurkiem w recepcji w Armstrong
Travel, stale przypominały, że istniało życie poza Dullsville, i to podniecająco daleko.
Jedyną ekscytującą rzeczą w pracowaniu w Armstrong Travel były plotki. Pod normalnymi
faktami, znalazłam skandale w tak nudnym mieście jak Dullsville. Burmistrz został nakryty, kiedy
baraszkował z Tancerką rewiową z Vegas, dziennikarz lokalnego TV – WGYS sfałszował historię
porwania pewnego cudzoziemca, lider Brownie defraudował zyski pochodzące ze sprzedaży ciastek.
Ale teraz życie jest inne – teraz obiektem plotek stała się rodzina z Dworu.
Ruby, żwawa partnerka, dostarczała mi najświeższe plotki. Ona jest jak chodzący National
Enquirer
11
.
- Nadal tajemnicą jest co robi mąż. – nawiązywała do Dworskiej rodziny. – Ale jest oczywiście
bogaty. Lokaj robi zakupy w sklepie spożywczym Wexly w soboty dokładnie o ósmej wieczorem a we
wtorki przynosi ubrania do czyszczenia chemicznego- same ciemne garnitury i płaszcze. Żona jest
wysoką bladą kobietą koło czterdziestki z długimi ciemnym włosami. Zawsze nosi ciemne okulary
przeciwsłoneczne.
- To tak jakby byli wampirami. – zakończyła Ruby, nic nie wiedząc o mojej fascynacji. – Są
widziani tylko nocą; wyglądają upiornie, posępnie, i złowieszczo, jakby wyszli prosto z kiepskiego
horroru. I na dodatek, w ich domu nie było jeszcze żadnego gościa. Żadnego. Myślisz, że oni coś
ukrywają?
Chłonęłam każde słowo Ruby.
- Mieszkają tam od ponad miesiąca, – ciągnęła dalej. – a nie pomalowali jeszcze miejsca, ani
nawet nie przystrzygli trawnika! Prawdopodobnie nawet nie wymienili skrzypiących drzwi.
Janice zaśmiała się głośno ignorując jej dzwoniący telefon.
- Może lubią ten styl. – wtrąciłam.
Obie popatrzyły się na mnie z przerażeniem.
- Ale tylko popatrz, - powiedziała Ruby. – Słyszałam, że żona była w Georgio's Italian Bistro i
zamówiła specjalną przystawkę Henrego… bez czosnku! Właśnie to Natalie Mitchell powiedział jej
syn.
Więc? Pomyślałam. Lubię pełnię księżyca. I czy to robi ze mnie wilkołaka? Wielkie rzeczy! I kto
może ufać Trevorowi i jego rodzinie? Otwarcie drzwi spowodowało przerwanie sesji plotek. Nowy
klient był obiektem naszych plotek.
To był Straszny Mężczyzna!
- Muszę coś skończyć na zapleczu. – szepnęłam do Ruby, której oczy były utkwione w kościstym
mężczyźnie.
Pędziłam tak szybko jak mogłam, nie oglądając się za siebie, dopóki nie byłam bezpieczna stojąc
za kserem. Jeszcze tęskniłam do ucieczki do dobrego starego Strasznego, ścisnąć jego kruche ciało i
powiedzieć, że chciałam przeprosić za hallowi nowy żart Trevora. Chciałam wysłuchać wszystkiego, co
miał do powiedzenia o świecie, o jego przygodach i podróżach. Ale nie mogłam, więc schowałam się
za ksero i kserowałam sobie rękę.
- Poproszę dwa bilety do Bukaresztu, - usłyszałam jego słowa, biorąc krzesło od biurka Ruby.
Wyciągnęłam szyję, by go zobaczyć.
- Do Bukaresztu? – spytała Ruby.
11
Pismo plotkarskie.
- Tak, do Bukaresztu, w Rumuni.
- Kiedy chciałby pan lecieć?
- Ja nie lecę, proszę pani. Bilety są dla pana i pani Sterling. Chcieliby odlecieć pierwszego
listopada, na trzy miesiące.
Ruby majsterkowała przy komputerze. – Dwa miejsca… w klasie turystycznej?
- Nie, w pierwszej klasie. Jeśli tylko stewardessy będą podawać jakieś krwawe wino, Sterlingowie
będą zawsze szczęśliwi! – powiedział z grubym akcentem, śmiejąc się.
Ruby uśmiechnęła się niezręcznie, zachichotałam w myślach.
Wydrukowała plan podróży i wręczyła mu kopię.
- To jak oddawanie krwi, koszt biletów w tych czsach! – roześmiał się Straszny Mężczyzna,
podpisując się.
Było coraz lepiej!
Ruby przesunęła jego kartę kredytową po czytniku magnetycznym. – A pan nie jedzie, sir? –
spytała, kiedy pisała jego imię, próbując wyciągnąć z niego więcej informacji. Brawo, Ruby!
- Nie, chłopiec i ja zostajemy.
Chłopiec? Czy on mówi o Gotyckim Facecie? Albo jeśli Sterlingowie mają dziecko mogłabym się
nim opiekować? Mogłabym bawić się z nim w chowanego w Dworze.
- Sterlingowie mają chłopca? - zapytała Ruby.
- Nie często wychodzi po za dom. Zwykle siedzi w swoim pokoju i słucha głośnej muzyki. Właśnie to
się robi mając 17 lat.
Siedemnaście? Czy ja dobrze usłyszałam? Siedemnaście? On mówił o Gotyckim Facecie. Ale dlaczego
nie chodzi do szkoły?
- Zawsze miał swojego guwernanta. Albo, jak to mówicie w tym kraju, był uczony w domu.- Straszny
Mężczyzna odpowiedział jakby czytał w moich myślach. Raczej powinien był powiedzieć „był uczony
w Dworze”! Nikt nie uczył się w domu w Dullsville
- Siedemnaście? - powtórzyła Ruby, próbując wycisnąć więcej informacji z jego kruchych kości.
- Tak, siedemnaście… ale jakby sto.
- Wiem jak to jest - wtrąciła Ruby. - Moja córka ma ledwie trzynaście lat, a myśli, że wie wszystko.
- On działa jakby żył już wcześniej, jeśli wiecie co mam na myśli, z wszystkimi swoimi wspaniałymi
opiniami na temat świata. - Straszny Mężczyzna zaśmiał się maniakalnym śmiechem, który przerodził
się w kaszel.
- Chciałby pan coś jeszcze?
- Chciałbym mapę miasta.
- Naszego miasta?- zapytała ze śmiechem. - Nie jestem pewna czy w ogóle kiedyś ją miałyśmy.
Odwróciła się do Janice, która właśnie zmierzwiła jej włosy.
- Tam jest tylko główny plac i pola uprawne- powiedziała Ruby grzebiąc pod biurkiem. - Jest pan
pewny, że nie chce pan mapy czegoś bardziej ekscytującego?- spytała podając mu mapę Grecji.
- To jest cała ekscytacja jaką mężczyzna w moim wieku może unieść, ale dziękuję. - powiedział z
uśmiechem. - Ten plac przypomina mi moją wioskę w Europie. Minęły wieki odkąd widziałem ją
ostatnio.
- Wieki?- zdziwiła się Ruby - W takim razie dobrze ukrywasz swój wiek.- dokuczała.
Gdyby ktoś mógł dostać informację o spacerze zmarłych to byłaby to Ruby. Mogła flirtować
doskonale.
Twarz Strasznego Mężczyzny zmieniła się z białego wina na jasny burgund.
- Jesteś bardzo miła, moja droga. - powiedział, ocierając swoją łysą głowę czerwoną chustką
jedwabną. – Dziękuj, że poświęciłaś mi swój czas. - dodał przygotowując się do wyjścia. - Było uroczo i
wy także byłyście urocze. - Złapał jej rękę kościstymi palcami i uśmiechnął się.
Kiedy wstał popatrzył wprost na mnie i przeze mnie, jakby wiedział, że spotkaliśmy się już wcześniej.
Mogłam poczuć chłód jego spojrzenia, kiedy obróciłam się, szybko zbierając trzynaście kopii mojej
ręki.
Nie ośmieliłam się odwrócić z powrotem dopóki nie usłyszałam odgłosu zamykanych drzwi.
Spojrzałam na zewnątrz, ponieważ szedł naprzeciwko okna. Rzucił okiem za siebie jakby patrzył na
wskroś mnie. Poczułam jak przechodzi mnie dreszcz. Uwielbiałam to.
Reszta dnia minęła bardzo szybko. Ledwie zauważyłam, że jest po szóstej. Zarzuciłam swoją czarną
torbę na ramię.
- No, no, będziemy musiały zapłacić ci za nadgodziny. - stwierdziła Ruby kiedy wstałam z biurka.
Jeśli nie mogłabym być Elvirą lub Bride z Drakuli, byłabym Ruby. Była moim kompletnym
przeciwieństwem w tych jej biało-biało–białych butach go-go, ciasnej białej winylowej sukience, lub
eleganckich białych spodniach dopasowanych do białych szpilek. Miała fryzurę w stylu bob, które były
koloru biało- blondnego. Zawsze retuszowała swój makijaż białym pudrem zawierającym białka z
czerwonych kryształów górskich (?). Miała nawet białego pudla, którego czasami przynosiła do
agencji. Zawsze przychodzili do niej kawalerzy z wizytą. Wiedzieli, że była ważną partią.
Zbliżyłam się do jej biurka, które było usiane białymi kryształami, białymi ozdobnymi aniołami i
zdjęciem uśmiechniętej trzynastoletniej dziewczynki obramowanej białą ramką.
- Ruby? – spytałam, kiedy bawiła się swoją białą skórzaną torebką.
- Co, kochanie?
- Tak się tylko zastanawiam. – powiedziałam, obracając sprzączką od torebki. – Czy ty…
- O co chodzi, kochanie? Usiądź. – chwyciła krzesło Janice i obróciła je.
- Jeśli chodzi o dzisiaj… Wiem, że to brzmi szalenie, ale czy ty… więc… czy ty wierzysz w… wampiry?
- Czy wierzę? - Uśmiechnęła się, dotykając jej kryształowego naszyjnika. – Wierzę w dużo rzeczy,
kochanie.
- Ale czy wierzysz w wampiry?
- Nie!
- Oh. – próbowałam ukryć moje rozczarowanie.
- Ale co ja wiem? – zachichotała. – Moja siostra, Kate, przysięgała, że widziała ducha starego rolnika
na polu, kiedy byłyśmy dziećmi. I spotykałam się z facetem, który zobaczył, jak coś srebrnego strzeliło
prosto w górę na niebie, moja najlepsza przyjaciółka, Evelyn, przysięga, że numerologia pomogła jej
znaleźć męża, a mój kręgarz leczy ludzi przez kładzenie magnesów na ich stawach. Co jest fantazją dla
jednych, jest prawdą dla drugich.
Chłonęłam każde jej słowo.
- Więc, czy wierzę w wampiry? – kontynuowała. – Nie. Ale nie uwierzyłam też, że Rock Hudson był
gejem. Więc co ja wiem? – uśmiechnęła się błyskając białymi zębami.
Śmiałam się kiedy szłam do drzwi.
- Raven?
- Tak?
- W co wierzysz?
- Wierzę w... dowiem się tego.
Rozdział XI. Nieprawdopodobna misja.
- Jestem na misji! – krzyknęłam do Becky, która już czekała na mnie przy huśtawkach w Evans
Park. Kazałam jej przyjść na spotkanie o siódmej po południu. – Nigdy nie uwierzysz co się
stało!
- Masz kolejną parę majtek Trevora?
- Trevora co? Nie, to nie dotyczy jego! Dotyczy czegoś poza granicami miasta. Czegoś
zupełnie nie z tego świata!
- Co się stało?
- Znam wszystkie brudy rodziny z Dworu!
- Oh, wampirów?
- Ty wiesz?
- Wszyscy w mieście to wiedzą. Niektórzy mówią, że to przez sposób ubierania. Inni mówią,
że są po prostu dziwni. Pan Mitchell powiedział mojemu ojcu, że oni muszą być nieludzcy,
kiedy jedli w Georgio i podano im czosnek.
- Ale to Mitchell. Jednak, muszę to dodać do mojej listy. Każda część wiadomości może być
decydująca!
- To jest powód dla którego się spotkaliśmy?
- Becky, czy ty… wierzysz w wampiry?
- Nie.
- Nie?
- Nie!
- To wszystko? Nawet nie zamierasz myśleć o tym?
- Mogłaś mnie o to spytać kiedy dzwoniłaś. Musiałam zrezygnować z drugiej dokładki
makaronu z serem!
- To ma duże znaczenie.
- Czyś ty zwariowała? Chcesz żebym wierzyła, że wampiry istnieją?
- No więc…
- Raven, czy ty w to wierzysz?
- Pragnęłam tego od lat. Ale kto wie? Nie wierzę, że Rock Hudson był gejem.
- Kto to jest Roch Hudson?
Przewróciłam oczami. – Nie ważne. Spytałam się ciebie czy spotkasz się tu ze mną i czy
pomożesz w mojej misji. Widzisz, odpowiedzi nie leżą w plotkach, ale w prawdzie, a prawda
leży w Dworze. A każdego sobotniego wieczoru Straszny Lokaj Mężczyzna chodzi do Wexley
na godzinę na zakupy. Przejeżdżałam koło Dworu i wygląda na to, że nie mają żadnego
systemu bezpieczeństwa. I jeśli zagram swoimi kartami dobrze, Gotycki Facet będzie u siebie
na strychu słuchając głośno Marylina Mansona. Nigdy mnie nie usłyszy.
- Nigdy nie usłyszy cię jak robisz co??
- Będę szukać prawdy.
- To brzmi rewelacyjnie.
- Dzięki.
- Więc potrzebujesz mnie, żebym była w swoim domu i czekała na telefon, a kiedy dostaniesz
się bezpiecznie do domu, będziesz mogła zadzwonić do mnie i opowiedzieć mi o szczegółach.
Gapiłam się na nią twardo.
- Nie, chcę żebyś stała na czatach.
- Wiesz, że to jest włamanie? Jak prawdziwe włamanie? Jak kradzież z włamaniem?
- Więc, jeśli znajdę otwarte okno, wtedy to nie będzie włamanie. To będzie tylko wejście. I
jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nikt się nie zorientuje i nikt nie zgłosi włamania. I nie
będzie problemów z wyjściem.
- Nie powinnam…
- Powinnaś.
- Nie mogę.
- Możesz.
- Nie zrobię tego.
- Zrobisz!
Przerwałam dyskusje. – Zrobisz to! – powiedziałam tym razem stanowczo. Nienawidziłam
być apodyktyczna, ale zostałam do tego zmuszona. Wstałam z mojej huśtawki. – Niczego nie
ukradnę. Będziesz współsprawcą niczego. Ale jeśli znajdę coś ważnego, ogromnego,
spektakularnego, całkowicie nie z tego świata, wtedy podzielę się z tobą nagrodą Nobla.
- W sobotę, tak?
- Tak. Co daje nam mnóstwo czasu by zebrać więcej informacji i przeszukać ziemię koło
Dworu. I masz mnóstwo czasu żeby…
- Przypomnieć sobie wymówkę?
Uśmiechnęłam się. – Nie, żeby skończyć twój makaron z serem.