LynneGraham
WsłonecznejGrecji
Tłumaczenie
AgnieszkaBaranowska
ROZDZIAŁPIERWSZY
Greckipotentatnaftowy,GiorgiosLetsos,gospodarzprzyjęciaroku,zamiastzaj-
mowaćsięgośćmi,zaszyłsięwgabinecieswojegolondyńskiegodomu.Odpowiadał
namejle,zadowolony,żezdołałsięukryćprzedzdesperowanymikobietami,które
odczasujegorozwodukrążyływokółprzystojnego,młodegomiliardera.Zzauchy-
lonychdrzwidobiegłygokonspiracyjneszepty.
‒Słyszałam,żesięjejpozbył,bowpadławnałógnarkotykowy.
‒Ajasłyszałam,że‒odpowiedziałdrugizaaferowanygłos‒odstawiłjądodomu
rodzinnegowśrodkunocy,bodłużejniemógłzniąwytrzymać.
‒Izostawiłjąbezgroszaprzyduszy,boprzedślubemzmusiłjądopodpisaniain-
tercyzy!‒Trzecigłosażsięzachłysnąłzoburzenia.
Giouśmiechnąłsiępodnosem.Niemusiałnawetbraćudziałuwprzyjęciu,żeby
dostarczać swoim gościom rozrywki. Telefon leżący na biurku zaczął wibrować,
więcbezżaluprzestałsłuchaćplotekiprzywitałsięchłodnozprywatnymdetekty-
wem,któryodwielumiesięcyniepopisywałsięskutecznością.Giozaczynałsięnie-
cierpliwić.
‒Słucham?
‒TuJoeHenley.PanieLetsos,znaleźliśmyją!Toznaczy,nadziewięćdziesiątdzie-
więć procent! ‒ Detektyw nie krył podniecenia. ‒ Wysyłam panu zdjęcie, proszę
spojrzeć,zanimpodejmiemykolejnekroki.
Znużenie,któreGioodczuwałoddłuższegoczasu,znikłojakzadotknięciemcza-
rodziejskiejróżdżki.Otworzyłpocztęirozgorączkowanymwzrokiemodszukałmejl
odHenleya.Zmocnobijącymsercemotworzyłwiadomość.Jakośćzdjęciapozosta-
wiaławieledożyczenia,aleGionatychmiastrozpoznałniewysoką,kształtnąsylwet-
kęwkolorowympłaszczuprzeciwdeszczowym.Falaupojnegopodnieceniaprzeto-
czyłasięprzezjegospięteciało.
‒Hojniepanawynagrodzęzapanapracę‒obiecałdetektywowiwrzadkimprzy-
pływie serdeczności. Wpatrywał się w zdjęcie tak chciwie, jakby miało za chwilę
zniknąćzekranukomputera.TakjakBilliezniknęłazjegożycia,niezostawiającpo
sobieżadnegośladu.Wpewnymmomencieprawiestraciłnadzieję,żekiedykolwiek
zdołająodnaleźć,mimożenieszczędziłśrodkównaposzukiwania.
‒Gdzieonajest?
‒Zdobyłemadres,alenadalniemamkompletuinformacji.Potrzebujęparudni,
żebydokończyćraport…
‒Interesujemnietylkoadres.‒Gioażsiętrząsłzezniecierpliwienia,alejużpo
chwili,pierwszyrazodwielumiesięcy,jegotwarzrozjaśniłszerokiuśmiech.
Nareszcie ją znalazł! Oczywiście, nie zamierzał jej wybaczyć, zreflektował się
iwyprostowałodruchowoplecy,naprężającmuskularneramiona.Uśmiechzniknął
zjegoust.Takiegoznaligopodwładniiwspółpracownicy‒nachmurzonego,zdeter-
minowanego,niezdolnegodokompromisu.Wzbudzałpowszechnyrespektwświecie
biznesu i zachwyt wśród kobiet oczarowanych jego zwierzęcym magnetyzmem.
TymbardziejzabolałogoodejścieBillie,jedynejkobiety,któraodważyłasiępostą-
pićwbrewjegowoli.Niewysokablondynkaowielkichzielonychoczachspoglądała
naniegozekranusmutnymwzrokiem.Kiedyśwjejoczachigraływesołeiskierki…
‒Kiepskizciebiegospodarz.
Wdrzwiachstałniewysoki,jasnowłosymężczyzna,całkowiteprzeciwieństwoGia
ijegonajlepszyprzyjacieljeszczezczasówszkoły.LeandrosConististakżepocho-
dziłzzamożnej,uprzywilejowanejidysfunkcyjnejrodzinygreckiej,wktórejdzieci
wysyłało się do najbardziej prestiżowych angielskich szkół z internatem najwcze-
śniej,jaktobyłomożliwe.
Giozamknąłlaptopispojrzałnaprzyjaciela.
‒Chybaniespodziewałeśsiępomnieniczegoinnego?
‒Dzisiajwyjątkowosłabosięstarasz‒odparowałLeandros.
‒Wiesz,żenawetgdybymzorganizowałprzyjęciewjaskiniiniepodałżadnego
alkoholuanijedzenia,toitakprzyszłybytłumy.‒Giowzruszyłlekceważącoramio-
nami.Zdawałsobiesprawę,żejegostatusmaterialnystanowiłwystarczającosilny
magnesdlamniejlubbardziejznamienitychgości.
‒Niewiedziałem,żebędzieszchciałświętowaćrozwód.
Gioskrzywiłsię.
‒Nieświętujęrozwodu.
‒Naprawdę?Alezorganizowałeśprzyjęcie‒uszczypliwiezauważyłLeandros.
‒ Rozstaliśmy się z Calisto w bardzo cywilizowany sposób… ‒ Gio natychmiast
sięusztywnił.
‒Tak,aharpiebardzoszybkosięzorientowały,żeznówjesteśdowzięcia…‒za-
żartowałLeandros.
‒Nigdywięcejsięnieożenię‒odpowiedziałponuroprzyjaciel.
‒Nigdyniemównigdy…
‒Mówiępoważnie‒uciąłGio.
Leandrospokiwałzezrozumieniemgłowąizażartował,żebyrozweselićzafraso-
wanegoprzyjaciela:
‒PrzynajmniejCalistowiedziała,żeCanalettotonieimiękoniawyścigowego!
Giozamarł;wpadkaBillienigdygoniebawiła,choćniedałtegoposobiepoznać.
Teraz jednak jego sroga mina mogła przestraszyć nawet znającego go od dzieciń-
stwaLeandrosa.
‒Toznaczy‒próbowałjakośzałagodzićniefortunnyżartowniś‒niedziwięsię,
żerzuciłeśtamtągłuptaskę.
Giomilczał.Nigdyniezwierzałsięnikomu,nawetswemunajlepszemuprzyjacie-
lowi,dlategoLeandrosniemógłwiedzieć,żeGionierozstałsięwtedyzBillie.Po
prostuprzestałsięzniąpokazywaćwmiejscachpublicznych.
W garażu niewielkiego domku Billie sortowała nową dostawę ubrań i biżuterii.
Niektórerzeczynależałoupraćbądźzreperowaćprzedwystawieniemnasprzedaż
wsklepikuztowaramivintage,którydziękiwyczuciuwłaścicielkiprzynosiłskrom-
ny, ale stały dochód. Pracując, Billie zagadywała do swego synka siedzącego
wkrzesełkuizajadającegosięzesmakiembiszkoptamizjogurtem.
‒Jesteśnajsłodszymbobasemnaświecie.
Theoodpowiedziałjejpromiennymuśmiechem.
Billiewyprostowałazgarbioneplecyijęknęłacicho.Przynajmniejdziękiprzerzu-
caniuhałdubrańudałojejsięwkońcuzrzucićkilkanadprogramowychkilogramów,
którepozostałyjejpociąży.Niemogłasobiepozwolićnaprzytycie,itaknienależa-
ładowiotkich.Przymetrzesześćdziesiątwzrostuidużychpiersiachorazkrągłych
biodrachkażdydodatkowykilogramnatychmiastrzucałsięwoczy.Niezadręczała
się swą wagą, ale nie zamierzała też zamienić się w baryłkę. Zabiorę wszystkie
dzieciakinaspacerdoparkuipozwolę,żebydałymiwycisk,postanowiła.
‒Kawy?‒WdrzwiachprowadzącychdodomupojawiłasięDee,kuzynkaiwspół-
lokatorkaBillie.
‒Zprzyjemnością.
Billiezdawałasobiesprawę,żemiaławieleszczęścia,spotykającDeenapogrze-
bieciotki.Znałysięjeszczezeszkoły,aleichdrogirozeszłysiękilkalatwcześniej,
mimo że zawsze się lubiły. Zauważyła siniaki na ramionach dawnej przyjaciółki.
Zprzerażeniemwysłuchałajejopowieścioagresywnymmężuiucieczcedoośrodka
opiekuńczego z malutkimi dziećmi. Billie, sama w czwartym miesiącu ciąży, długo
nie mogła się otrząsnąć. Dwie samotne matki połączyły siły i zamieszkały razem
wniewielkimdomkunaprowincji,dzielącsięobowiązkami,smutkamiiradościami.
Żyły skromnie i spokojnie, bez wzlotów, ale i bez bolesnych upadków. Obejmując
dłońmi kubek z gorącą kawą, Billie słuchała jednym uchem Dee narzekającej na
ilośćpracydomowejzadawanejjejpięcioletnimbliźniakom,JadeiDavisowi.Może
innym jej egzystencja wydawała się nudna, ale Billie nadal pamiętała czasy, kiedy
dałasięoczarowaćurokomświatowegożycia,tylkopoto,bypóźniejpogrążyćsię
nawieletygodniwrozpaczy.Wydawałojejsięwtedy,żeżyciestraciłosensidopie-
ronieoczekiwaneodkrycie,żejestwciąży,pozwoliłojejujrzećświatełkowciemno-
ści.Spojrzałazczułościąnasynka.
‒ Powinnaś w końcu pomyśleć o sobie ‒ zauważyła z zatroskaniem Dee. ‒ Nie
możeszżyćjedyniedladziecka.Theojestcudowny,alekiedyśdorośnieizostaniesz
wtedysama.Potrzebnycimężczyzna…
‒Jakrybierower!‒zaśmiałasięgorzkoBillie.Jedentragicznywskutkachzwią-
zekwystarczył,żebynazawszezraziłasiędomężczyzn.‒Atobiemężczyznanie
jestpotrzebny?
‒Dziękujębardzo!
‒Nowłaśnie!
‒Jatocoinnego‒skonstatowałasmukłaszatynka.‒Gdybymbyłatobą,chodzi-
łabymnarandkibezprzerwy!
Bawiący się teraz na podłodze Theo, złapał mamę za nogę i podciągnął się do
góry,kwilączzadowolenia.Szybkorobiłpostępy,zważywszy,żeprzezparęmiesię-
cy miał obie nogi w gipsie po operacji dysplazji bioder. Uśmiechnęła się do niego
izmierzwiłaczarneloki,któreodziedziczyłpoojcu.Ichdotykobudziłwniejwspo-
mnienia.Otrząsnęłasięszybko;rozpamiętywaniebłędówprzeszłościdoniczegonie
prowadzi,zganiłasięwmyślach.
Deeprzyglądałasiękuzynceznieskrywanympolitowaniem.BillieSmithstanowiła
ideał kobiecej urody: krągła, z grzywą miodowozłotych loków i śliczną twarzą
z ogromnymi zielonymi oczyma działała na mężczyzn jak magnes. Gdyby nie wro-
dzonaskromnośćidobroćsercakuzynki,Deeuschłabyzzazdrości.Oczywiścienie
zazdrościłajejromansuzokrutnym,egoistycznymdraniem,któryzłamałBillieser-
ce. Ufna młoda dziewczyna zapłaciła wysoką cenę za pokochanie niewłaściwego
mężczyzny.
Pukaniedodrzwiwyrwałoobiekobietyzzamyślenia.
‒Otworzę!‒Billiezerwałasięzmiejsca,boDeezajętabyłaprasowaniem.Theo
naczworakachruszyłzamatką.Davisprawiesięoniegoprzewrócił,kiedywybiegł
zsalonu,krzycząc:
‒ Przed domem stoi wielki samochód! Taki duży! ‒ Chłopczyk aż podskakiwał
zpodniecenia.
Billiezałożyła,żezafascynowanymotoryzacjąsynekDeezobaczyłprzezoknosa-
mochód dostawczy albo śmieciarkę. Otworzyła drzwi i… gwałtownie cofnęła się
okrok.
‒ Bardzo trudno cię znaleźć ‒ zauważył Gio, który wypełniał sobą prawie całe
drzwi.
Billiezamarła.Szokodebrałjejzdolnośćdowykonanianajmniejszegonawetge-
stu.
‒Dlaczegomiałbyśmnieszukać?‒wykrztusiławreszcie.
Giopożerałjąwzrokiem.Dwadzieściaczterypieginadalzdobiłyjejkrągłepolicz-
kiizadartynosek;wiedziałto,bokiedyśjepoliczył.Wielkiezieloneoczy,delikatne
rysytwarzyipulchneróżoweustaniezmieniłysięanitrochę,zauważyłzulgą.Zer-
knąłnaopinającykrągłepiersibłękitnypodkoszulekizadrżał‒jegolibidoobudziło
sięnaglezdługiegozimowegosnu.Wpewnymmomenciezacząłsięnawetobawiać,
że nieudane małżeństwo skutecznie go wykastrowało. Wystarczyło jednak jedno
spojrzenienaBillieikrewzaczęłaszybciejkrążyćwjegożyłach.Powinienbyłsię
tegospodziewać.Zawszebudziławnimszaleńcze,nienasyconepożądanie.Zdarzy-
łomusięnawetwysłaćponiąprywatnysamolot,kiedypodczaspodróżysłużbowej
wNowymJorkuniemógłprzestaćoniejmyśleć.
BilliebyłatakprzerażonaizaskoczonanagłympojawieniemsięGiorgiosaLetso-
sa,żestałabezruchu,wpatrującsięwgościawielkimioczyma.Wuszachjejszu-
miało,słyszałajedyniewalenieswegoserca.Zotępieniawyrwałojąszarpaniema-
łychrączekzanogawkęspodni.Theowspiąłsiędopozycjistojącej,przytrzymując
siędżinsówmamy,ikwiliłradośnie.
‒Billie?Wszystkowporządku?‒Deewyjrzałazkuchni.‒Cośsięstało?
‒Nie,nic‒wykrztusiłaBillieischyliłasięniezdarnie,bywziąćTheanaręce.Po
jejobustronachstałybliźniakiiwpatrywałysięwGia,jakbyprzybyłzkosmosu.
‒Dee,zajęłabyśsiędziećmi?‒zapytaładrżącymgłosem,przekazującsynkaku-
zynce.Kiedyzostalisami,uwięzieniwciasnymkorytarzu,spojrzałananiegowro-
go.
‒Pytałam,dlaczegomnieszukałeś‒przypomniałanieproszonemugościowi.
‒Naprawdęchcesz,żebyśmyprzeprowadzalitęrozmowęnaprogu?‒Gioema-
nowałpewnościąsiebie.Jakzwykleniepostrzeżenieprzejmowałdowodzenie,cona-
tychmiastjązdenerwowało.
‒Dlaczegonie?‒-syknęłacicho,próbującjednocześnieoderwaćwzrokodjego
pięknejmęskiejtwarzyigęstychczarnychwłosów,którekiedyśprzeczesywałaczu-
lepalcami.‒Niejestemcinicwinna.
Giowyglądałnazaskoczonegooporemstawianymprzezkobietę,którakiedyśspi-
jałasłowazjegoustidokładaławszelkichstarań,żebygozadowolić.Najegotwa-
rzymalowałosięnapięcie.
‒Zachowujeszsięnieuprzejmie‒zauważyłlodowatymtonem.
Billiekurczowotrzymałasiędrzwi,żebynieupaść.Giojakzawszezachowywał
chłodny dystans i bez mrugnięcia okiem wymagał od niej, żeby traktowała go tak
jakresztaświata,czylizesłużalczymoddaniem.Cóż,rozumiałago,przecieżnigdy
niezaznałodludziniczegoinnego‒zawszemuschlebialiipłaszczylisięprzednim,
zabiegającochwilęcennejuwagicharyzmatycznegomiliardera.
Kiedyśpostępowałamidentycznie,stwierdziłazsmutkiem.Nigdymusięnieprze-
ciwstawiłazobawy,żegorozgniewaisprowokujedoodejścia.Jaknaironięlosu,
mimowszystkoitakjąopuścił.Jejnaiwnośćzostałaukarana.KątemokaBilliedo-
strzegłasąsiadkęprzyglądającąimsięznadpłotu.
‒Lepiejwejdź‒poddałasię.
Gio wszedł raźnym krokiem do dużego pokoju, który nagle wydał jej się ciasną
klitkązagraconądziecięcymizabawkami.Zapomniałajuż,jakswąwysoką,atletycz-
nąsylwetkądominowałnadotoczeniem.Billiepospieszniewyłączyłatelewizor.Tak
długo,jaktobyłomożliwe,stałatyłemdoswegogościa,starającsięukryćwraże-
nie,jakiezawszenaniejwywierał.Wywoływałwniejdziwnąekscytacjęipodniece-
nie, które raz już sprowadziło ją na manowce. Nawet teraz, nie patrząc, widziała
oczyma wyobraźni jego miodowobrązowe oczy, królewski profil, wyraźnie zazna-
czone kości policzkowe, śniadą skórę i, przede wszystkim, zmysłowe usta, które
kiedyśpotrafiłydaćjejtyleprzyjemności.
‒Mamprawozachowywać sięwobecciebienieuprzejmie ‒burknęłaprzezra-
mię.‒Dwalatatemuożeniłeśsięzinnąkobietą.‒Nawetterazwspomnieniedaw-
nego odrzucenia raniło ją okrutnie. Zrozumiała wtedy, że dla Gia okazała się wy-
starczającodobrajedynienasekretnąkochankę,alenienażonę;toniezniąchciał
dzielićżycie.‒Nicnasjużniełączy!
‒Rozwiodłemsię‒rzuciłpodenerwowanymtonem,bonicnieszłotak,jaksobie
założył.NigdywcześniejBillienieokazywałamuwrogości,niekwestionowałajego
słówizachowań.Nowawersjadawnejkochankizaskoczyłagoniemile.
‒Icoztego?‒odparowałanatychmiast.‒Jeślimniepamięćniemyli,twojemał-
żeństwo to była twoja prywatna sprawa, która nie powinna mnie w ogóle obcho-
dzić!
‒Tylkożecięobchodziła.Alboużyłaśjejjakopretekstu,żebyodemnieodejść.
‒Pretekstu?!‒Słuchałagozrosnącymzdumieniem.Zapomniałajużjakbardzo
samolubny i arogancki potrafił być. ‒ Przecież nie byłeś już wolnym mężczyzną,
ożeniłeśsię,wtwoimżyciuniebyłodlamniemiejsca!
‒Bzdura,byłaśmojąkochanką!
Billepoczerwieniała,jakbyjąspoliczkowano.
‒Nie,nigdyniąniebyłam.Kochałamcię.Niezależałominaprezentach,biżuterii
iluksusowymapartamencie,tylkonatobie‒rzuciłaprzezzaciśniętezęby.
‒Przecieżmojażonaniemiałanicprzeciwkonaszemuzwiązkowi.‒Giozaczynał
tracićcierpliwość.
„Mojażona”.TedwasłowanadalraniłyBilliedożywego.Poczułaszczypaniepod
powiekami,bochoćnienawidziłaGia,siebieoceniałarówniesurowo.Jakmogłapo-
kochaćkogośtaksamolubnegoiniewrażliwego?Idlaczegoonpostanowiłjąodszu-
kać?
‒ Czasami wydaje mi się, że jesteś kosmitą, Gio. ‒ Billie ledwie panowała nad
gniewem.‒Wmoimświecieprzyzwoicimężczyźni,gdyżeniąsięzjednąkobietą,
niesypiajązdrugą.Dlamnietoniedozaakceptowania.Afakt,żepoślubiłeśkobie-
tę,którejnieprzeszkadzakochanka,przygnębiamniejeszczebardziej.
‒ Teraz jestem wolny ‒ przypomniał jej, zastanawiając się jednocześnie co się
stało,żejegosłodka,uległaBilliezmieniłasięwupartąarogantkę.
‒Niechcębyćniegrzeczna,alewolałabym,żebyśjużsobieposzedł.
‒Nawetmnieniewysłuchałaś!Cosięztobądzieje,dodiabła?!
‒ Nie mam ani ochoty, ani obowiązku cię wysłuchiwać. Rozstaliśmy się dawno
temu.
‒Nierozstaliśmysię,zerwałaśzemną!Zniknęłaśzpowierzchniziemi!‒odpo-
wiedziałznaciskiem.
‒Kiedymioświadczyłeś,żesiężenisz,aja…zareagowałam,takjakzareagowa-
łam,kazałeśmizmądrzeć.Więczmądrzałam.Iniemamochotycięsłuchać.
‒Niepoznajęcię.
‒Nicdziwnego.Minęłydwalata,zmieniłamsię‒oświadczyłazdumą.
‒ W takim razie powinnaś znaleźć odwagę, żeby powiedzieć to, patrząc mi
woczy‒zauważyłkwaśno.
Bilie poczerwieniała i w końcu się odwróciła. Głęboko osadzone magnetyczne
oczyokolorzebursztynuwpatrywałysięwniąbadawczo,zniepokojem.Pierwszy
raz,gdyjezobaczyła,zamroczonebyłygorączką,aleitakwydałyjejsięniesamowi-
te.Przełknęłaślinęiwykrztusiła:
‒Zmieniłamsię.
‒Nieprzekonałaśmnie,mojamiła.‒Gionawetniemrugnął.Uśmiechałsiępod
nosem, świadom napięcia, jakie zawsze pomiędzy nimi powstawało, gdy tylko spę-
dzilirazemdłużejniżpięćminut.Widziałtowjejoczach,nicsięniezmieniło.Tylko
tylepotrzebowałwiedzieć.–Chcę,żebyśdomniewróciła.
Billiewstrzymałaoddech.Dopieropochwiliotrząsnęłasięzszoku.WświecieGia
takie żądanie zapewne miało sens. Jego małżeństwo rozpadło się bardzo szybko,
aGionieznosiłzmianwżyciuprywatnym.Powrótdodawnejkochankimógłwjego
pokręconej,chorejlogiceoznaczaćnajprostszysposóbprzywróceniaporządku.
‒Niemamowy‒mruknęła.‒Mamnoweżycie,któregoniemogętakpoprostu
zostawić.‒Zorientowałasię,żeszukajakiejśidiotycznejwymówkiirozzłościłasię
nasiebie.‒Toodpoczątkubyłbłąd…
‒Nieprawda.Byłocudownie‒zaprzeczył.
‒Awtwoimmałżeństwieniebyło?‒Billieniemogłasiępowstrzymać.
Jego twarz stężała. Pamiętała tę minę: ostrzegał ją, że pozwoliła sobie na zbyt
wiele,wyznaczałgranicę.
‒Skorosięrozwiedliśmy,toraczejniebyło,prawda?Aletyija…
Zanimzdążyłasięzorientować,chwyciłjązadłonieiprzyciągnąłbliżejdosiebie.
‒Tozupełniecoinnego‒dokończyłmiękkimgłosem.‒Układałonamsięświet-
nie.
‒Zależy,corozumieszprzezświetnie.‒Wykręciłabezsilnieręce.‒Janiebyłam
szczęśliwa.
‒Zawszesięuśmiechałaś‒stwierdziłzpewnościąwgłosie,bopogodneusposo-
bienieBillieuważałzajejnajwspanialszącechę.
‒Niebyłamszczęśliwa‒powtórzyła,czując,jakjejskórawilgotniejezwysiłku
włożonego w panowanie nad nerwami. Czuła zapach Gia, znajome, mimo upływu
lat,upajającepołączeniecytrusowychnutwodykolońskiejijegociepłejskóry.Led-
wiesiępowstrzymałaprzedwtuleniemtwarzywjegoszerokąpierś.‒Puśćmnie,
proszę,tracisztylkoswójcennyczas.
Jegoustaprzywarłydojejwarg,pożądliwie,zzachłannymentuzjazmem,którego
nigdyniezdołałazapomnieć.Przeszyłojąelektryzującepodniecenie,ożywiająckaż-
dąkomórkęciała.ZmysłowapieszczotajęzykaGiasprawiła,żeugięłysiępodnią
kolana,apragnienie,bywtulićsięwsilne,męskieramionastałosięzbytsilne,by
mogłamusięoprzeć.Dzikigłód,tęsknotatłumionaprzezdwadługielata,przebu-
dziłasięirozgrzałaBilliedoczerwoności.DopieropłaczTheadobiegającyzkuchni
podziałałnaniąniczymzimnyprysznic.Otrzeźwiaławsekundę.Oderwałaustaod
rozpalonych warg Gia i, patrząc w oczy mężczyzny, który kiedyś złamał jej serce,
powiedziałato,copowinna:
‒Proszęcię,Gio,idźjuż.
Billiestałaprzyoknieipatrzyła,jakmiłośćjejżyciawsiadadoczarnejlimuzyny
iodjeżdża.Bezwiększegowysiłkuznówjązranił,codobitnieświadczyłookrucho-
ściztrudemodzyskanejprzezniąrównowagi.Wciążjakaśsłaba,przekornaczęść
jejsercamarzyła,byzanimpobiecibłagać,bydoniejwrócił.Wiedziałajednak,że
nie może sobie pozwolić nawet na chwilę słabości. Gdyby Gio się dowiedział, że
Theojestjegosynem,wpadłbywfurię.Odpoczątkuzdawałasobiesprawę,żeciąża
byłabydlaGianiedozaakceptowania.Mimoto,kiedywkrótcepoichrozstaniuzo-
rientowałasię,żespodziewasięjegodziecka,zestrachem,alezdecydowałasięje
urodzić.Nieliczyłanazrozumienieanitymbardziejwsparciezestronymężczyzny,
który zdecydowanie deklarował swój brak zainteresowania ojcostwem. We wcze-
snychtygodniachichzwiązkuostrzegłjąnawet,żewpadkazrujnowałabyichżycie
ioznaczałabykoniecwszystkiego.JednakBilliemiaławsobiezbytwielemiłości,by
pozbyć się dziecka. Postanowiła nie wtajemniczać w swe plany Gia, a z czasem
uwierzyłanawet,żepotrafisprawić,byjejsyneknigdynieodczułbrakuojca.Tylko
czasami,wchwilachzmęczenia,dopadałojąpoczuciewinny.Czybyłaegoistką,ska-
zującTheanadorastaniewniepełnejrodzinie?Czypewnegodnia,gdyjejsyndoro-
śnie,znienawidzijązato,żeniezapewniłamulepszegożycia?Billieoparłarozpa-
loneczołoochłodnąszybęizamknęłapiekąceodłezoczy.
ROZDZIAŁDRUGI
PierwszyrazoddługiegoczasuBillieleżałanałóżkuztwarząwtulonąwpodusz-
kęiwypłakiwałasobieoczy.Kiedyniemiałajużsiłłkać,Dee,siedzącaujejboku,
pogłaskałajązewspółczuciempowłosach.
‒GdziejestTheo?‒Billienatychmiastpowróciładorzeczywistości.
‒Położyłamgo,bozacząłmarudzićzezmęczenia.
‒Dziękujęci.‒ZogromnympoczuciemwinyBilliewygrzebałasięspomiędzypo-
duszekiprzemknęładołazienki,gdzieprzemyłaczerwonątwarziopuchnięteoczy
zimnąwodą.Kiedywróciładosypialni,Deenadalsiedziałanałóżkuzzafrasowaną
miną.
‒Tobyłon,prawda?OjciecThea?
Billie,niepewna,czyzdoławydobyćzsiebiegłos,pokiwałatylkogłową.
‒Niesamowicieprzystojny‒zauważyłanieśmiałoDee.‒Niedziwięsię,żeza-
wróciłciwgłowie.Aleocochodziztąlimuzyną?Mówiłaś,żedobrzemusiępowo-
dzi,aleniezdawałamsobiesprawy,żetojakiśbogacz!
‒Bogacz‒potwierdziłaniechętnieBillie.
‒Czegochciał?
‒Czegoś,czegonapewnoniedostanie.
Giospodziewałsięróżnychreakcji,alenieodmowy.Logicznymwytłumaczeniem
wydawałamusięjedynieobecnośćwżyciuBillieinnegomężczyzny.Samamyślory-
waluwywoływaławnimtakąfurię,żeprzezdobrychkilkaminutniebyłwstanie
anitrzeźwomyśleć,anidziałać.Pierwszyrazdotarłodoniego,jakfatalniemogła
siępoczućBillie,gdypowiedziałjejoślubiezCalisto.Zakląłpodnosempogrecku.
Nicdziwnego,żetakgopowitała.Byłananiegozła,potrafiłtozrozumieć,aleprze-
cież nie spodziewała się chyba, że ożeni się z nią? Po przedwczesnej śmierci ojca
zostałgłowąrodziny,cooznaczało,żenajegobarkachspocząłobowiązekodbudo-
wania arystokratycznego, konserwatywnego klanu Letsosów. Już jako młody chło-
pak przysiągł sobie, że nie powtórzy błędów ojca. Tradycja posiadania kochanek
w ich rodzinie sięgała wielu pokoleń wstecz, ale dopiero ojciec Gia poszedł dalej
i rozwiódł się z żoną, by poślubić swą utrzymankę. Rodzina nigdy w pełni nie po-
dźwignęłasiępotymciosie.MatkaGiarozchorowałasięiwkrótcezmarła,osiero-
cającsynaidwiecórki.NatomiastDimitriLetsosprawiezrujnowałrodzinnybiznes,
wydającwszystkiepieniądzenazaspokojeniekosztownychkaprysówswejwybran-
ki.
Cóż,jeśliwżyciuBilliepojawiłsięjakiśmężczyzna,Giojużwkrótcesięotymdo-
wie.Dwóchjegoochroniarzyśledziłojądyskretniedzieńinoc,takbyponownienie
znikła mu z oczu. Gio uśmiechnął się z mściwą satysfakcją. Także raport Henleya
miałsięznaleźćnajegobiurkuzaniecałądobę.Niestetyniegrzeszyłcierpliwością
inadalzżymałsięnamyśl,żeBillienierzuciłasięwjegoramiona,usłyszawszy,że
sięrozwiódł.Dlaczegotakgopotraktowała?!Kiedyjąpocałował,nieopierałasię‒
spłonęławjegoramionach!NawspomnienierozpalonejBillienatychmiastsiępod-
niecił,codobitniedowodziło,żejegolibidomiałosięświetnie,brakowałomutylko
odpowiedniejstymulacji,czyli…Billie!Zastanawiałsięnadwysłaniemjejpięknego
bukietu; uwielbiała świeże kwiaty i chętnie się nimi otaczała. Właściwie dlaczego
nie kupiłem jej domu z ogrodem, pomyślał nagle. Pokręcił głową, nie wierząc we
własnyegoizmibrakatencjidlakobiety,którakiedyśuważałagoniemalzaBoga.
W konsekwencji pokazała mu drzwi. I nie pocieszał go fakt, że mógł mieć prawie
każdą inną kobietę w kraju, skoro pragnął tylko tej jednej: niewysokiej blondynki
zzadartymnoskiemiboskimikrągłościami…
Po niespokojnej nocy i krótkim śnie Billie wstała wcześnie, nakarmiła wszystkie
dzieciiposprzątała.W tygodniuodprowadzałabliźniakiDee doszkołyi zabierała
Theadopracy.Dee,pracującanadrugązmianę,spaładłużej,aleprzedrozpoczę-
ciemzmianyodbieraładziecizeszkołyigotowałaobiad,którywszyscyjedliwspól-
nie.PotemDeewychodziła,aBilliepomagałamaluchomwlekcjach,dawałaimkola-
cję i kładła spać. Taki podział obowiązków sprawdzał się świetnie, a dodatkowo
chroniłobiekobietyprzeddotkliwąsamotnością.Byłydlasiebiewsparciemwchwi-
lachzwątpienia,dzieliłysięsmutkamiiradościami.Billienadalpamiętałasamotne
dniwmiejskimapartamencieupływającejejnaczekaniu,ażGioznajdzieczas,by
spędzić z nią noc. Oczywiście nie marnowała tego czasu. Zdała maturę i zrobiła
mnóstwokursów,poczynającodnaukiaranżacjikwiatów,poprzezkursykulinarne,
historiisztuki,ażpodwasemestryzarządzaniaimarketingu.ImimożeGiozdarzał
sięniezauważaćjejstarań,touzupełnienieedukacjizaniedbanejprzezlataspędzo-
nenaopiecenadchorąbabkąwzmocniłojejpoczuciewłasnejwartości.Kiedypo-
znałaGia,pracowałajakosprzątaczkaiuważałasięzaniegodnąuwagitakwyjąt-
kowegomężczyzny.
Rozmyślałaotymwszystkim,układającwgablociepiękną,starąbiżuterięzdoby-
tą w ubiegłym tygodniu. Mimo że pochodziła z biednej rodziny, potrafiła docenić
piękne przedmioty. Nie znała nawet swojej matki, Sally, która, według złośliwej,
zgorzkniałej babki, zbuntowała się jako nastolatka i uciekła z domu. Po pewnym
czasiepojawiłasięnaprogudomurodzicówzmalutkąBillie.Dziadeknamówiłbab-
kę,bypozwoliłacórceprzenocowaćjednąnoc,czegostarszapani,jakwielokrotnie
informowaławnuczkę,żałowaładokońcażycia.NastępnegodniaranopoSallynie
byłośladu.Zostawiłazatopłacząceżałośniemalutkieniemowlę.Niestetybabkani-
gdyniepokochałamałejBillie,chociażopiekanadniązapewniłajejzasiłeksocjalny.
Dziadekokazywałwnuczcewięcejserca,jeślitylkonieupijałsięwsztokwpobli-
skimbarze.Billiepodejrzewała,żebrakmiłościiuwagi,czegozaznaławdzieciń-
stwie,sprawił,żetakłatwopozwoliłaGiosobąrządzić.Jegopożądanieitendencję
dokontrolowaniawzięłazamiłośćitroskę.Sprawił,żeporazpierwszywżyciupo-
czułasiękochana.Byłanieprzytomnazeszczęściaażdotegostrasznegodnia,gdy
jejoznajmił,żedladobraswegoarystokratycznego,snobistycznegoklanuorazwie-
lomiliardowegobiznesurodzinnegomusiałsięożenićipocząćpotomka.Oczywiście
nie z nią. Wspomnienie tamtego upokorzenia nadal ją raniło. Billie otrząsnęła się
zponurychmyśliizaczęłametkowaćnareperowaneiupraneubrania,odczasudo
czasuzerkającnaTheadrzemiącegospokojnienazapleczu.MiesiącwcześniejBil-
liezatrudniłaekspedientkęnapółetatu.Iwona,młodadziewczynapolskiegopocho-
dzenia,pracowaławgodzinachnajwiększegoruchulubgdyBilliemusiałazająćsię
dziećmi.Naszczęścieodniedawnasklepzacząłwkońcuprzynosićniezłezyski;mi-
łośćBilliedoautentycznych,starych,ręcznieszytychkreacjizaczęłaprocentować.
Staliklienciufalijejgustowiiokuwyczulonemunapodróbki.
Giowysiadłzlimuzyny,podczasgdyjegokierowcakłóciłsięzestrażnikiemmiej-
skim, a ochroniarze wysiadali z samochodu blokującego całą wąską uliczkę. Szyld
na sklepiku „Billie’s Vintage” zaskoczył go. Naprawdę nie spodziewał się, że jego
potulna kobietka potrafiłaby założyć własną firmę! Zmarszczył brwi na widok do-
wodu,jakbardzosięmylił.Kobietysąnieprzewidywalne,pomyślał!Kolejnyrazza-
dałsobiepytanie,czyfaktycznieznałBillie.Odkądjąodnalazł,nieprzestawałago
zadziwiać, robiąc i mówiąc rzeczy, których kompletnie się po niej nie spodziewał.
Giopokręciłzniedowierzaniemgłową.Zamiastzajmowaćsiępoważnymiprojekta-
mi, odbywać ważne spotkania w interesach, siedział już ponad dobę w zapadłej
dziurzewYorkshireiuganiałsięzaBillie.Jakitomiałosens?
DeeiIwonaprzybyłydosklepuprawiejednocześnie.DeewsadziłaTheadowóz-
ka i uzgadniała z Billie menu na kolację, podczas gdy Iwona obsługiwała klientkę.
IwłaśniewtedydosklepuwkroczyłGio.Billiezamilkławpółsłowaizupełniezapo-
mniała, co zamierzała powiedzieć. Ubrany w szyty na miarę grafitowy garnitur
wprążkiGioprezentowałsiętakszykownie,żeBilliezaparłodechwpiersi.Biała
koszulapodkreślałaoliwkowyodcieńjegoskóry,adwudniowyzarostdodawałprzy-
stojnejtwarzysurowegouroku.Billiezaczerwieniłasię,czując,jakjejpiersirobią
sięciężkie,asutkitwardnieją.Świadomość,żenadalsamąswąobecnościąpotrafił
jądoprowadzićdotakiegostanu,wpędzałająwrozpacz.
‒Billie…
AksamitnygłosGiawypełniłniewielkąprzestrzeńbutiku.
‒ Gio ‒ jęknęła Billie i podeszła do niego szybko. Oczy wszystkich skierowane
byłynaniespodziewanegoprzybysza.‒Czegochcesz?‒syknęła.
‒ Nie udawaj, że nie wiesz ‒ odparł z wyższością. ‒ Odeszłaś ode mnie, żeby
otworzyćsklep?‒Giorozejrzałsiędookoła.
‒Totyzemniezrezygnowałeś‒odparładobitnie,choćcicho,takbyniktjejnie
usłyszał.Skrzywiłasię,słysząc,ilegoryczynadalpobrzmiewałowjejgłosie.
‒Toniejestodpowiedniemiejscenarozmowę,spotkajmysięwmoimhotelupod-
czaslunchu‒uciął,zaciskającpalcewokółjejramienia.
‒Zabierznatychmiastrękęalbospoliczkujęcięprzywszystkich‒syknęłaBillie,
któraobiecałasobie,żeniepozwoli,byGiojąonieśmieliłizmusiłdopodporządko-
waniasięjegorozkazom.
‒ Lunch? ‒ Uśmiechnął się tylko lekko, jakby perspektywa odrobiny przemocy
wydałamusięcałkiemkusząca.
‒Niemamcinicdopowiedzenia.‒Billiezauważyłazniezadowoleniem,żeGio
nadalprzytrzymywałjązaramięiniepozwalałodejść.
‒Tymlepiej,będzieszmogłamniewysłuchać.‒Uśmiechnąłsię,jakzwyklewiel-
cezsiebiezadowolony.
‒Niemamochotycięwysłuchiwać.‒Billieuparcieignorowałapodnieceniespo-
wodowane dotykiem silnej dłoni Gia. Obejmował jej ramię stanowczo, ale delikat-
nie.
‒ No trudno ‒ westchnął zrezygnowany. Już myślała, że zostawi ją w spokoju,
choćzdziwiłasię,żetakłatwojejposzło.AleGiozaskoczyłją,robiąccoś,oconig-
dybygoniepodejrzewała:pochyliłsięimimożeznajdowalisięwmiejscupublicz-
nym,wziąłjąnaręceiruszyłwkierunkudrzwi.
‒Natychmiastpostawmnienaziemi!‒Billiewalczyłazezwiewnąspódnicą,któ-
rapodwinęłasiędogóryiodsłaniałasporączęśćjejud.‒Oszalałeś?!
Giozerknąłnadwiekobietystojącezaladąiprzyglądającemusięszerokootwar-
tymioczyma.
‒ZabieramBillienalunch‒rzuciłwichstronę.‒Wrócizadwiegodziny‒wyja-
śniłspokojnie.Gdyramieniemotwierałsobiedrzwi,Billiezdążyłatylkokątemoka
zobaczyćroześmianątwarzDee.
Szofer otworzył szeroko tylne drzwi limuzyny i już po chwili znajdowali się
wśrodku.
‒ Chyba nie spodziewałaś się, że będę się z tobą kłócił w miejscu publicznym?
Zresztą,zgłodniałemistraciłemjużcierpliwość‒przyznałbezwidocznychwyrzu-
tówsumienia.
Billiekilkomagniewnymiruchamipoprawiłaubranie.
‒TrzebabyłowrócićdoLondynu!
‒Przecieżwiesz,żenieakceptujęodmownejodpowiedzi.
Billiewzniosłaoczydoniebaiwestchnęłaciężko.
‒Skądmamwiedzieć?Nigdywcześniejcisięnieprzeciwstawiłam.
Kujejzaskoczeniu,Gioroześmiałsięszczerze,ajegoprzystojnatwarzrozchmu-
rzyłasięwreszcie.
‒Tęskniłemzatobą–wyznał,rozbrajającjąkompletnie.
Niebyłajużzła,pozostałojedyniepoczucieżaluikrzywdy.
‒Jakmogłeśzamnątęsknić,przecieżożeniłeśsięzinnąkobietą?
‒ Nie wiem ‒ wyznał szczerze. ‒ Mimo wszystko tęskniłem. Stanowiłaś istotną
częśćmojegożycia.
‒Nie‒zaoponowała.‒Upchnąłeśmniewkącieswojegożyciainigdyniedopu-
ściłeśdotego,bymzniegowyszła.
Gio zdumiał się. Dzwonił do niej dwa razy dziennie, niezależnie od planu dnia
i liczby zajęć. Przyjemne pogawędki z pogodną, bezproblemową Billie dawały mu
wytchnieniepodczasnajtrudniejszychnawetdniwbiurzelubwdelegacji.Jeślisię
nad tym zastanowić, to nigdy wcześniej ani później nie nawiązał z żadną kobietą
równiezażyłejrelacji.Ufałjejizawszemówiłprawdę,cowjegoświeciestanowiło
prawdziwą rzadkość. Zaczynało jednak powoli do niego docierać, że wszystko to
niemiałowiększegoznaczeniawobliczujegoślubuzCalisto.Billie,któranigdynie
urządzała scen zazdrości, tym razem zareagowała wyjątkowo gwałtownie. Czy
słusznie?Niechciałotymmyśleć.StanowczoodmawiałanalizowaniaemocjiBillie,
a tym bardziej własnych. Dawno temu, jako dziecko żyjące w dysfunkcyjnej, nie-
szczęśliwejrodzinie,Giowypracowałsystemunikaniaemocjonalnegozaangażowa-
niachroniącygoprzedcierpieniem.Jegozdaniemzdrowyrozsądekichłodnakalku-
lacjasprawdzałysięowielelepiejwewszystkichsferachżycia.Tylkoniewprzy-
padku Billie, skonstatował zrezygnowany. Cóż, przeszłości nie da się już zmienić,
stwierdziłipostanowiłdziałać.Pieniądze,determinacjaiwytrwałośćpozwalałymu
osiągnąćkażdyzamierzonycel,więcmusiałyzadziałaćiwtymprzypadku.Jedyną
trudność stanowił fakt, że Billie nigdy nie kierowała się względami praktycznymi,
dla niej liczyły się wyłącznie uczucia. Być może właśnie to pociągało go w niej na
początkuichznajomości,bypodkoniecobrócićsięprzeciwkoniemu.Zerknąłnajej
zaróżowionągniewemtwarzinatychmiastzapragnąłposiąśćjąnatylnejkanapieli-
muzyny,takbyzapomniałaocałymświecieiprzestaławkońcusięnaniegoboczyć.
Łakomymwzrokiembłądziłpojejciele:krągłych,miękkichpiersiach,któreuwiel-
białpieścić,idługichnogach,pomiędzyktórymizawszeznajdowałrozkosziukoje-
nie. Seks z Billie był wspaniały. Gio poczuł, jak robi mu się gorąco. Kiedy byli ra-
zem,wydawałomusięoczywiste,żekochalisię,gdytylkoprzyszłamunatoochota.
Teraz,mimożeBilliesiedziałatużobokniego,przeżywałkatusze,niemogącjejna-
wetpocałować.
‒Wróćdomnie.Całytenczascięszukałem‒przyznał.
‒Twojejżoniemusiałosiętobardzopodobać.
‒NiemieszajwtoCalisto…
Billie wzdrygnęła się jak rażona prądem. Zdawała sobie sprawę, że jest prze-
wrażliwiona na punkcie żony Gia. Byłej żony, poprawiła się w myślach. Po dwóch
lataodichślubuniepowinnajużtakreagowaćnadźwiękjejimienia.Inawetjeśli
terazGiotwierdził,żenigdyoniejniezapomniał,niemogłasobiepozwolić,bypo-
nowniezłamałjejserce.Wtejchwilitoobolałe,poranionesercewaliłojakoszalałe.
Gio był jej pierwszą, wielką miłością. Rozstanie z nim prawie ją zabiło, ale nawet
dlaniegoniezniżyłasiędosypianiazmężeminnejkobiety.
‒ Nie mogę uwierzyć, że w ten sposób marnujesz swój czas. ‒ Zatoczyła ręką
koło.‒Pocotorobisz?Przecieżtoniemasensu.
Gioprzyglądałsięuważniejejożywionej,zarumienionejtwarzyizastanawiałsię,
dlaczegowydawałamusiętakaśliczna.Obiektywnierzeczbiorąc,jejurodaznacz-
nieodbiegałaodklasycznegokanonupiękna:nazadartymnosieroiłosięodpiegów,
wielkieoczydominowałynadresztątwarzy,akręconewłosypodwpływemwilgoci
stawały się niesforną czupryną. Jednak jego ciało nie przyjmowało krytycznych
uwagrozumu.Nadalpamiętałdotykjejjedwabistychwłosównaswymnagimtorsie,
miękkośćjejpiersipoddającychsięjegopocałunkom…Czułfizycznybólnamyśl,że
jużnigdyniedoświadczytejrozkoszy.
‒ Nie patrz na mnie w ten sposób. ‒ Billie zaczerwieniła się znowu. Napięcie
wdolebrzuchaprzypominałojej,jakwieleczasuminęło,odkądczułasiępożądana.
‒Wjakisposób?
‒Przecieżwiesz.‒Opuściłaskromnieoczy.
‒Jakbymchciałsięztobąkochać?Cóż,nicnatonieporadzę,pragnęcięażdo
bólu…
Billie poczuła rozkoszny skurcz mięśni, o których nie chciała nawet myśleć. Za-
częłasięwiercić.
‒Naprawdę,niechcętegosłuchać,Gio,toniestosowne…‒Zamilkła,boGio,nic
sobie nie robiąc z jej protestów, przesunął palcem wskazującym po jej zaciśniętej
nakrawędzikanapydłoni.
‒Przynajmniej,wprzeciwieństwiedociebie,jestemszczery…
‒Niewrócędociebie‒przerwałamuzdecydowanie.‒Ułożyłamsobieżycie…
‒Zinnymmężczyzną?‒Giodokończył,zaciskającpalcenajejdłoni.
Uchwyciłasiętejwymówkijaktonącybrzytwy.
‒Tak,zkimśinnym.
Giospiąłsięnatychmiast.
‒Zkim?
BilliepomyślałaoTheo.
‒Zkimśbardzodlamnieważnym.Nigdybymgonieskrzywdziłaaninienaraziła
nacierpienie.
‒Zrobięwszystko,żebycięodzyskać‒ostrzegłjąGio.
Limuzynazatrzymałasięprzedhotelemnaskrajumiasteczka.Billiezadrżała,wi-
dzącmalującąsięnatwarzyGiobezlitosnądeterminację.
‒Dlaczegoniemożeszpoprostuzostawićmniewspokoju?‒jęknęła.‒Przecież
dośćsięjużprzezciebiewycierpiałam.
Gioledwiekontrolowałgniewirosnącądesperację.Świadomość,żeinnymężczy-
zna mógł dotykać ciała Billie, kochać się z nią, doprowadzała go do furii. Zawsze
należaładoniego,tylkoiwyłączniedoniego,dlategoniemiałżadnychwątpliwości,
żekimkolwiekbyłkonkurent,należałosięgopoprostupozbyć!Natychmiast!Prze-
cieżniktniepotrafiłrozpalićBillietakjakon!Wmilczeniu,zzasępionąminą,wy-
siadłzsamochodu.Billieniechętniepodążyłazanim.
Kiedy przechodzili przez foyer hotelu, znajomy męski głos zatrzymał Billie. Ze
szczerymuśmiechemprzywitałasięzwysokim,eleganckoubranymblondynem.
‒Simon,jaksięmasz?
‒ Mam dla ciebie adres. ‒ Simon wygrzebał z kieszeni niewielką karteczkę. ‒
Maszdługopis?
Billiezdałasobiesprawę,żejejtorebkazostaławsklepie,oczywiściezwinyGia!
Spojrzałachłodnonawinowajcęizapytaławładczymtonem:
‒Długopis?
Kompletnie zaskoczony Gio, który nie przywykł, by nim dyrygowano, wyciągnął
bezwiednie złote pióro. Simon wziął je bez słowa i zapisał adres na kartce, którą
następniedałucieszonejBillie.
‒Będzieszzadowolona,zobaczysz.Majądużofajnychrzeczy,którychmusząsię
szybkopozbyćprzedsprzedażądomu,więccenaniepowinnabyćwysoka.
Billie, pozornie obojętna na grobową minę Gia, posępnie górującego nad resztą
towarzystwa,uśmiechnęłasiępromienniedoSimona.
‒Bardzocidziękuję,naprawdęjestemciwdzięczna.
W spojrzeniu Simona Gio dostrzegł to samo zainteresowanie, które widywał już
woczachmężczyznrozmawiającychzBillie.Zacisnąłzęby,alenicniepowiedział.
‒ Może któregoś dnia umówimy się na lunch? ‒ Simon nadal zdawał się nie do-
strzegaćobecnościrywala.Tegobyłojużzawiele!
‒NiestetyBilliejestzajęta‒wycedziłprzezzaciśniętezębyGioipołożyłwielką
dłońnakarkuBillie.
‒Bardzochętnie,Simon.‒Billie,mimożepoczerwieniała,nieprzestałauprzej-
miesięuśmiechać.‒Zadzwońdomnie.‒Zdawałasobiesprawę,żewnormalnych
okolicznościachsamaodmówiłabySimonowi,alechciałazrobićnazłośćGio.
‒Coto,dodiabła,miałobyć?!‒Gioprawiesiłąwepchnąłjądowindy.
‒ Simon zajmuje się handlem antykami, często daje mi namiary na ludzi, którzy
pozbywająsięciekawychrzeczyprzedsprzedażądomu.Znamwieludilerów.Dzięki
takimkontaktomzbudowałamswojąfirmę–wyjaśniła,niekryjącdumy.
‒MożeszotworzyćsklepwLondynie,kupięcigo.‒Wzruszyłgniewnieramiona-
mi.
‒ Nie trzeba. Wystarczy, że w pewnym sensie sfinansowałeś ten, który mam.
Idomwłaściwieteż.
‒Oczymtymówisz?
‒Sprzedałambiżuterię,którąmipodarowałeś.
‒Wszystko,cocikupiłem,zostawiłaśwapartamencie.
‒Nie,wzięłamjednąrzecz,pierwszyprezentodciebie.Niemiałampojęcia,że
byłażtakcenny.
‒Noproszę‒bąknąłbezprzekonania,bomógłbyprzysiąc,żeBilie,odchodząc,
zostawiławszystkiekosztownościwszufladzietoaletki.Niepamiętałnawet,cojej
podarowałnapoczątkuznajomości.
‒Przytakiejrozrzutnościtocud,żejeszczeniezbankrutowałeś.Ledwiesięzna-
liśmy,awydałeśfortunęnatendiamentowywisiorek.Pieniędzywystarczyłonadom
isklep.Niemogłamwtouwierzyć!
Giootworzyłdrzwidoswojegoapartamentu.Przypomniałsobiewkońcuprezent,
który podarował Billie po ich pierwszej wspólnej nocy, i natychmiast wezbrała
wnimzłość.Sprzedałago,jakbynicdlaniejnieznaczył!
‒Niewierzę,żewtwoimżyciujestinnymężczyzna!‒wypalił.
‒ Nie wrócę do ciebie ‒ odpowiedziała przepraszającym tonem, który natych-
miastwydałjejsięśmieszny.‒PocomisklepwLondynie?Dobrzemitutaj.Poza
tymmożeszmiwierzyćlubnie,aleistniejąmężczyźni,którzyniewstydzilibysiępo-
kazaćzemnąpubliczniewrestauracji.‒Uderzyłacelnie.
Giopobladł.
‒Zabrałemciędoapartamentuwhotelutylkodlatego,żemusimyporozmawiać
wspokoju.
Billieuśmiechnęłasiękpiąco.
‒ Może tym razem faktycznie tak jest, ale kiedy byliśmy razem, też trzymałeś
mnieukrytąwapartamencie,zdalaodswoichznajomych,jakmrocznysekret,któ-
regosięwstydziłeś.
‒Nieprawda!
‒Szkodaczasunakłótnie,byłominęło…‒stwierdziłazeznużeniemBillie.
‒Właśnie,żenie!Chcę,żebyśdomniewróciła‒powtórzyłzuporem.Przerwało
mupukaniedodrzwizwiastująceprzybyciekelnerówzlunchem.
Billieprzypomniałasobiepierwszyiostatniraz,kiedyGiozabrałjąnaspotkanie
zeswoimiznajomymi.Kiedyzorientowałasię,żeCanaletto,októrymrozmawiali,to
malarz,anieulubionykońwyścigowyjejdziadka,byłojużzapóźno,bysięwycofać
‒skompromitowałanietylkosiebie,aleiGia.Kujejrozpaczy,niechciałzniąnawet
otymporozmawiać,więcniemiałaszanswytłumaczyćmu,żejakodzieckowięcej
czasuspędziławkioskachzzakładamibukmacherskiminiżwszkoleczymuzeum.
Upokarzający incydent uświadomił jej natomiast boleśnie, że ich światy dzieliła
przepaść.DlategonigdynieskarżyłasięnawykluczenieztowarzystwaGiairozu-
miała, dlaczego spotykali się w tajemnicy, w londyńskim apartamencie, który dla
niejwynajął.Rozumiała,żeGioobawiałsięponownejkompromitacjiipodjęłapróby
uzupełnieniaswojejedukacjiwnadziei,żekiedyśdostrzeżejejwysiłkiidajejjesz-
czejednąszansę.Wspomnieniemomentu,gdyzdałasobiesprawę,żetachwilanig-
dy nie nastąpi, nadal napełniało ją bezbrzeżnym smutkiem. Nie była dziewczyną
Gia,zaledwiejegokochanką,erotycznąrozrywką,którejniezamierzałtraktować
poważnie.
‒Nicniemówisz‒zauważył.‒Przywykłemdotwojegopogodnegoszczebiotu.
Powiedz,oczymmyślisz.Powiedz,czegopragniesz.
Podszedłdostołu,alezamiastusiąść,stanąłzakrzesłemBillieizacząłmasować
jejspiętykark.Ztrudemoparłasiępokusieodchyleniagłowydotyłuipoddaniasię
ciepłym dłoniom pieszczącym jej szyję. Stanowczym ruchem ramion zrzuciła jego
ręceinakazała:
‒Zostaw.
Gionigdyniewydawałsięzbytniozainteresowanyjejprzemyśleniamiijakognia
unikałpoważnychrozmówouczuciach.Tymbardziejjegoprośbazaskoczyłają.
‒Niemaoczymmówić.
Zanimuszemzabrałasięzajedzenie,boprzecieżGioniemógłsięspodziewać,że
będzierozmawiałazpełnymiustami.Smakołykiodwracałyteżczęściowojejuwagę
od oszałamiającej urody gospodarza. Nie mogła nic poradzić na zachwyt, który
wniejwywoływał‒nadalwydawałjejsięnajprzystojniejszym,najbardziejzmysło-
wymmężczyznąnaświecie!Niestety,cotudużomówić,znajdowałsiępozajejza-
sięgiem.Powinnabyłazdaćsobieztegosprawęjużnasamympoczątkuichznajo-
mościizamiastulegaćzłudzeniom,oszczędzićsobiebóluirozczarowania.
‒Naprawdęsięzkimśspotykasz?‒zapytałspokojnieGioswymaksamitnymgło-
sem,któregodźwiękzawszesprawiałjejzmysłowąwręczprzyjemność.
Spojrzała w jego złociste oczy, wpatrujące się w nią z czujnością przyczajonego
doatakudrapieżnika,iwestchnęłaciężko.Uznała,żekłamstwozemściłobysięna
niejprędzejczypóźniej.Giozpewnościązadałbyjejmnóstwopytańnatematrze-
komegoadoratora,aona,niewprawionawkłamaniu,popełniłabybłądiwyszłana…
idiotkę.
‒Nie.Aletonicniezmienia.
‒Wtakimrazieobojejesteśmywolni‒zauważyłzzadowolenieminalałjejwina.
‒Niezamierzamsięztobąwiązać‒oznajmiłazdecydowanieidlakurażuupiła
sporyłykwina.
‒Dlaczego?Przecieżbyłonamdobrze.
Billiepokręciłaprzeczącogłowąizajęłasięznowujedzeniem.
Gioprzyglądałjejsię,sączącpowoliwino.Wyglądałauroczo,wubraniuostenta-
cyjnie ignorującym obecne trendy w modzie, ale pasującym do delikatnej, roman-
tycznejurody.Bladozielonalnianabluzkaopinałaapetyczniekrągłepiersi,odktó-
rychztrudemodrywałwzrok.Jakmiałskusićdopowrotukobietętakpozbawioną
chciwości?Nigdyniezależałojejnapieniądzach.Kiedyśskrytykowałanawetjego
pomysł zakupu jachtu, twierdząc, że ulegał presji, by zachowywać się jak bogacz,
choć nie miał czasu na żeglowanie. Oczywiście miała rację; jego jacht kosztował
fortunę,astałbezczynniewporciewSouthamptonigenerowałkoszty.Giopostano-
wiłuśpićjejczujnośćisprawić,żesięodpręży.ZacząłopowiadaćBillieoswoichpo-
dróżach służbowych i odpowiadać wyczerpująco na jej kurtuazyjne pytania, aż
wkońcu,przydeserze,zauważył,żejegogośćsięrozluźnia.
‒Wynajmujeszjeszczetamtomieszkanie?‒zapytałanieśmiało.
‒Nie.Przestałempotym,jakodeszłaś.
Billiepoczuła,jakkamieńspadajejzserca.Przynajmniejniezainstalowałwtym
samym apartamencie innej kochanki! Opróżniła kieliszek i skarciła się w myślach.
NiepowinnojejobchodzićżycieprywatneGia.ŻeniącsięzCalisto,wybierającją
natowarzyszkęswojegożyciaimatkęswoichdzieci,odebrałBillieprawodomyśle-
niaonimjakooswoimmężczyźnie.
ROZDZIAŁTRZECI
PrzygnębionawspomnieniamiBilliestraciłacierpliwość.Próbyzachowaniapozo-
rówcywilizowanejrozmowydoniczegojejniedoprowadziły,aGiozachowywałsię
corazbardziejswobodnie,jakbyjużbyłpewien,żegłupiutkagąskamuulegnie.
‒Mamtegodość!Chcęnatychmiastwrócićdodomu!‒Wstałagwałtownie.
ZdumionyGiozerwałsięzkrzesłaispytałzniepokojem:
‒Cosięstało?!
‒Jakmożeszpytać?!‒krzyknęłazdesperowana.‒Mówiłamcitysiącrazy,żenie
chcęmiećztobąnicwspólnego!Chcęotobiezapomnieć!
‒ Billie… ‒ Gio podszedł i położył dłonie na jej drżących ramionach. Mówił ci-
chym,kojącymgłosem.‒Uspokójsię…
‒Niepotrafię,niejestemtakajakty,nigdyniebyłam.Nieumiemudawać‒mam-
rotałaześciśniętymgardłem,modlącsię,bysięnierozpłakać.
‒Dlaczegopoprostuniezostawiszmniewspokoju?‒jęknęłażałośnie.
Giodelikatnieprzesunąłpalcemwskazującympojejdolnejwardze.
‒Niemogę,uwierzmi.Musiałemcięznówzobaczyć.
‒Poco?
‒Odeszłaśtaknagle.
FalagorzkiejfrustracjiwezbraławBillie.
‒Przecieżsiężeniłeś!
‒Musiałemcięznowuzobaczyć,żebysięprzekonać,czynadalciępragnę.‒Ujął
jejtwarzwdłonie.‒Terazjużwiem,żetak.
Rozwścieczonajegobezczelnymwyznaniempotrząsnęłagłowąiwymknęłamusię
zrąk.
‒Tobezznaczenia.
‒Niedlamnie,chociażciebietozdajesięnieobchodzi!‒Giozniecierpliwiłsię,
świadomwłasnejnieudolnościwrozmowachouczuciach.Nieprzywykłtracićkon-
trolinadsytuacją,aleBilliebyłanieprzewidywalna.
‒Nienatyle,żebytocośzmieniało‒odparłazmściwąsatysfakcją,choćwgłębi
duszymarzyłatylkootym,bywydostaćsięjakośzapartamentu,jakmałewystra-
szone zwierzątko złapane w potrzask. Ale Gio nie poddawał się. Niespodziewanie
objął ją ramionami i trzymał mocno. Jego złocistobrązowe oczy płonęły niczym
wgorączce.
‒Puśćmnie!
Gioniemógłuwierzyć,żesięznimszarpała,zwykletoonmusiałsięopędzaćod
natrętnychwielbicielek.
‒ Nie, bo znowu uciekniesz. Drugi raz nie pozwolę ci popełnić podobnego głup-
stwa.
‒Niezmusiszmniedozrobieniaczegoś,czegoniechcę…
‒Adotego,czegopragniesz?‒przerwałjejipochylającsię,przesunąłczubkiem
językapojejmocnozaciśniętychwargach.
Billie,zaskoczona,odsunęłagwałtowniegłowę,alekrewwjejżyłachnatychmiast
zawrzała.WtedyGio,niezrażony,pochyliłsięiprzycisnąłustadojejwarg.Zabrakło
jejtchu.Delikatna,czułapieszczotagorącychwargsparaliżowałają.Mogłajedynie
poddaćsięfalirozkoszyprzepływającejprzezcałejejciało.Billiejęknęłacicho.
Gio uśmiechnął się z satysfakcją, nie odrywając ust od jej słodkich, pulchnych
warg.Nigdywcześniejniepragnąłnikogoiniczegotakbardzo,jakwtejchwilipo-
żądał Billie. Czuł instynktownie, że tylko ona mogła przywrócić mu spokój ducha.
Błądził dłońmi po jej plecach, gładził talię, a ustami pożerał jej wciąż zamknięte
wargi.Kiedywplótłdłońwzłocistelokiiodchyliłjejgłowędotyłu,wkońcusiępod-
dałairozchyliłalekkousta.
Poczułajakszeroki,umięśnionytorsGianapieranajejpiersiirozpaczliwiemodli-
łasięosiłęwoli,którapozwoliłabyjejwyzwolićsięzesłodkiegoodrętwienia.Zapo-
mniała już, jak delikatny potrafił być, jak uważny i pomysłowy w swoich pieszczo-
tach! Serce Billie waliło jak oszalałe. Uśpiona namiętność, którą przez długi czas
udałojejsięspychaćwodmętyzapomnienia,eksplodowałazpotężnąsiłą.Szorstki
język Gia ślizgał się po jej zębach, zapraszał ją do zabawy, smakował z upodoba-
niemibrałwposiadanie.Jegodłoniezsunęłysięnajejpośladki,bypochwilikoły-
saćjewrytmnapierającegopożądliwiejęzyka.Nawetprzezubranieczuła,jakbar-
dzo jej pragnął. Pozwoliła mu się podnieść do góry, pijana pożądaniem nie była
wstanieoponować.Giozaniósłjądosypialniipołożyłnałóżku,nadalmocnoobej-
mując.BillieotworzyłaoczyinapotkałarozpalonywzrokGia,pełenemocji,takjak-
byzaglądałwgłąbjejduszy…
‒Tenkrawatmniezabija‒zażartowałizerwałjedwabnypasekmateriałurazem
zguzikiemkoszuli.
Cały Gio, rozbraja momenty prawdziwej bliskości żartem, przemknęło jej przez
głowę,mimożemyślenieprzychodziłojejztrudem,takbardzoskupionabyłanabu-
rzyzmysłówtargającejjejciałem.
‒ Nie pozwolę ci odejść, moja słodka ‒ szeptał gorączkowo, zrzucając kolejno
marynarkę,buty,koszulę…
‒Niepowinniśmy…‒zaczęła,borzeczywistośćzaczęłapowolidoniejdocierać.
Cojarobięwjegołóżku?
‒Otwórzusta,kochamtwojeusta.‒Zignorowałjejprotesty.
Tylkojedenpocałunek,targowałasięzeswoimsumieniem,podczasgdyjejciało
eksplodowało szaleńczą rozkoszą. Nie mogła się nim nasycić. Dłońmi ugniatała
twarde jak granit bicepsy, lizała słoną skórę w zagłębieniu obojczyka, przyciskała
piersidonagiego,lśniącegopotemtorsuusianegoczarnym,męskimzarostemdraż-
niącym jej sutki przez cienki materiał bluzki i stanika. Kiedy przywarł do niej cia-
sno,wspomnieniesłodkiegociężarujegociałaodurzyłoją.
Gio szybko uporał się z guzikami bluzki Billie i w końcu jego oczom ukazały się
niebiańskiekrągłościobleczonejedyniewcienkąkoronkęstanika.Zaparłomudech
wpiersiach,żądzazawładnęłanimcałkowicie.
Billieoprzytomniałanachwilę,gdyGiozębamizerwałzniejstanikiująłwdłonie
nabrzmiałe piersi o boleśnie nabrzmiałych sutkach. Pierwszy dotyk wilgotnego,
szorstkiegojęzykawprawiłjąwekstazę.PodczasgdyGiolizałissałrazjeden,raz
drugisutek,uciskającmiękkiepiersi,Billiewiłasię,pojękujączrozkoszy.Zręczna,
silnamęskadłońodnalazłapodspódnicąkoronkowefigiizdarłajezniej.Billiepod-
niosłainstynktowniebiodrairozchyliłauda.Długie,silnepalcepieściłyją,doprowa-
dzającdoszaleństwa…
‒Gio,proszę,przestańsięzemnądrażnić!‒wyrwałojejsię,bobolesnenapięcie
stawałosięniedozniesienia.
Uśmiechnąłsięszelmowskoiprzypomniałsobie,żetylkoBilliepotrafiłarozbawić
gowłóżku.Itylkoonapotrafiłasprawić,żeczułsięjaknapalonynastolatek,który
mógł się kochać zawsze i wszędzie, nawet częściowo ubrany! Rozpiął szybko
spodnieinawetichniezdejmując,poszukałgorącego,wilgotnegociałapomiędzyjej
udami.Zatonąłwniejsilnympchnięciem,aonazacisnęłasięwokółniego,krzycząc
z rozkoszy. Kilka potężnych ruchów bioder, a Billie już szczytowała ‒ wygięła się
iwstrząsnęłaniąseriarozkosznychskurczyrozpływającychsięciepłymifalamipo
całymciele.Gionieprzestawał,wchodziłwniącorazgłębiej,corazszybciej,pieścił
palcami,ssałjejsutki,ażponownieeksplodowała,wykrzykującjegoimię.Wstrząsa-
nywłasnymspełnieniem,opadłnanią,dysząciscałowującpotzjejszyi.Jednakjuż
pokilkuchwilachodsunąłsięnagle,zebrałswojeubraniaizniknąłwłazience.
Zaszokowanysiłąwłasnegopożądania,Giousiadłnabrzeguwannyiukryłtwarz
w dłoniach. Szybko się jednak opanował i zaczął zakładać koszulę. Bez wątpienia
Billie była wyjątkową kobietą, świetną w łóżku, ale przecież poza tym nie różniła
sięodinnych.Niktniewiedziałlepiejodniego,żeemocjonalneprzywiązaniedoko-
bietyzawszekończyłosięźle‒pozbawiałomężczyznęmocyipanowanianadswo-
imżyciem.Teraz,kiedyzaspokoiłjużswojepragnienie,mógłodejśćispokojnieżyć
bezniej.Byłajedyniekaprysem,niepotrzebowałjejdożycia.Zacisnąłdłońwpięść
iuderzyłwchłodną,pokrytąglazurąścianę.
ROZDZIAŁCZWARTY
Billie siedziała na łóżku w pogniecionej pościeli, z podwiniętą do góry spódnicą,
bezbluzkiibielizny. Przezchwilęwpatrywałasię niewidzącymwzrokiemw prze-
strzeń. Potem otrząsnęła się i dotarło do niej w pełni, co się właśnie wydarzyło.
Przeszył ją ból nie do zniesienia ‒ Gio udowodnił jej przed chwilą, że miał rację:
pragnęła go. Jak miała go teraz przekonać, że nie chce do niego wrócić? Wystar-
czyły dwa kieliszki wina do lunchu i półgodzinna pogawędka, by wskoczyła mu do
łóżka!Jakmogłam?!Przedoczamistanęłajejsłodkabuziasynkaizachciałojejsię
płakać. Straciła do siebie cały szacunek. Kiedy drżącymi dłońmi zakładała majtki,
Giowyszedłzłazienki.Pospiesznieopuściłaspódnicęizasłoniłanagiepiersi,obej-
mującsięramionami.
‒Nieplanowałemtego‒mruknąłGioirzuciłjejprzepraszającespojrzenie.
Billie,zajętazakładaniembiustonosza,zerknęłananiegozzazasłonypoczochra-
nychwłosów.Zdziwiłasię,żenieuśmiechałsiętryumfalnie.Przecieżwygrał,aGio
uwielbiał wygrywać. Właśnie dzięki swej nieposkromionej ambicji, niechęci do po-
rażkiiwalecznościwspiąłsięnasamszczytwświeciebiznesu.
‒Jasne‒bąknęłaponuro,zapinającbluzkę.Doskonalewiedziała,żepotrafiłma-
nipulowaćludźmijakniktinny.Inigdynienękałygowzwiązkuztymwyrzutysu-
mienia.
‒Naprawdę!
‒ Oczywiście ‒ odpowiedziała nieprzytomnie, szukając wzrokiem butów. Roz-
paczliwie pragnęła wydostać się z tego przeklętego pokoju i schronić się we wła-
snymdomu.JaknajdalejodGia.
‒Wprzyszłymtygodniusątwojedwudziestepiąteurodziny‒powiedziałnagle.
‒Dwudziestetrzecie‒poprawiłaodruchowoiskrzywiłasię.
‒Jakto?‒NatwarzyGiamalowałosięszczerezdumienie.
‒Okłamałamcię,kiedysiępoznaliśmy.Powiedziałeś,żeniespotykaszsięznasto-
latkami,ajamiałamwtedydziewiętnaścielat.Dlategododałamsobiedwalata.‒
Billie wzruszyła lekceważąco ramionami. Było jej w tej chwili wszystko jedno, nie
mogłasięjużbardziejskompromitować.
‒ Okłamałaś mnie? Dziewiętnaście? ‒ Gio wpatrywał się w nią z niedowierza-
niem.
‒Jakietomaterazznaczenie?‒zniecierpliwiłasię.
Nieodpowiedział.Zacisnąłmocnozęby,żebysięnieprzyznaćdorozczarowania,
które mu właśnie zafundowała. Uważał ją za rozbrajająco naiwną i uczciwą, nie-
zdolnądoknowańimanipulacjiibardzowniejceniłtecechy.Dotarłodoniego,jak
wielką przewagę miał od początku nad młodziutką dziewczyną. Gdy się poznali,
miałdwadzieściasześćlatisporomiłosnychpodbojównakoncie.
‒Zamówmitaksówkę‒poprosiłapochwilipełnejnapięciaciszy.‒Chcęjechać
dodomu.
‒Nicjeszczenieustaliliśmy…
‒Inieustalimy‒przerwałamu.‒To,cosięprzedchwiląstało,tobyłbłąd,stary
nawyk,bezznaczenia…Wkażdymrazietonicniezmienia.
Czekała,ażGiozaprotestuje,alejegoobojętnemilczenieprzedłużałosię,raniąc
jąboleśniej,niżsięspodziewała.Dostał,czegochciał,inagleprzestałomuzależeć,
stwierdziłagorzko.Niepowinnasiędziwić,zawszezastanawiałasię,comężczyzna
pokrojuGiawidziałwtakprzeciętnejkobieciejakona.
‒Mójszofercięodwiezie‒odpowiedziałwkońcu.Jegotwarzniewyrażałażad-
nychemocji.‒Muszęterazpopracować,zagodzinęmamspotkanie.Zadzwoniędo
ciebiejutro.
Kolejnyrazjązaskoczył.Bawisięmną,jakkotmyszką,stwierdziłazesmutkiem
ipostanowiłaniedaćdłużejsobąmanipulować.
‒Zostawmniewspokoju,Gio.Rozejdźmysięterazkażdewswojąstronę.Toje-
dynesensownerozwiązanie.
Gioażzadrżałzgniewu,pociemniałomuwoczach.Niewierzył,żenadalsięupie-
rała,bygoignorować.Kiedyśmyślał,żegokochała.Wydałfortunę,żebyjąodna-
leźć.Wielekobietoddałobywszystkozachoćułamekczasuiuwagi,którepoświęcił
Billie!Totylewtemaciemiłości,pomyślałgorzko.Możeseksniesprostałjejocze-
kiwaniom?Giozdawałsobiesprawę,żezachowałsięjaknapędzanyhormonamina-
stolatekiniezadbałwystarczającoowyrafinowanągręwstępną,alepalącepożą-
daniewzięłogóręnadrozsądkiemikalkulacją.
‒Twojezachowaniezaczynasprawiaćmiprzykrość‒przyznałzrzadkąusiebie
szczerością,którejjednakczasemużywałjakotaktycznegowybiegu,żebywytrącić
zrównowagiprzeciwnika.Wyciągnąłzkieszenitelefoniodbyłkrótkąrozmowępo
grecku.
‒Najlepiejchybabędzie,jakfaktyczniepojedzieszdodomuiprzemyśliszsobie
wszystko.
‒Wszystkojużsobie…
‒Jeśliterazwyjadę,nigdyjużniewrócę‒przerwałjej,dobitnieakcentująckaż-
desłowo.‒Zastanówsięwięc,czynapewnotegochcesz.
Billieprychnęłapogardliwe.Oczywiście,żetegowłaśniechciała!Niemiałanawet
cieniawątpliwości!MusiałachronićThea.Niechciałanawetmyśleć,cobysięstało,
gdybyGiosiędowiedział,żejestojcemchłopca.Wjegotradycyjnejgreckiejrodzi-
nie było już jedno nieślubne dziecko, przyszywana siostra Gia z drugiego małżeń-
stwajegoojca;dziewczynanigdyniezostałauznanazaczłonkaroduLetsosów.
NaszczęścieGiozaczynałchybarozumiećjejobiekcjeitraktowaćjepoważnie.
Niestety, kiedy odprowadził ją w milczeniu do windy i odwrócił się bez słowa, by
zniknąćwswymapartamencie, zanimjeszczezamknęłysię drzwiwindy,Billie nie
czułasięwygrana.Zlustranaścianiespoglądałananiązpoczuciemwinykobieta
ospuchniętychodpocałunkówustach,potarganychwłosachioczachszczypiących
odpowstrzymywanychztrudemłez.Czymogławinićzato,cosięstało,dwakielisz-
kiwinawypitedolunchu?Amożedwuletniąabstynencjęseksualną?Lubnieuleczal-
ną, fatalną w konsekwencjach słabość do Gia Letsosa? Niespodziewanie przypo-
mniałasobieichpierwszespotkanieiporwałająfalawspomnień.
DziadekBilliezmarł,kiedymiałazaledwiejedenaścielat,asiedemlatpóźniej,po
długiejchorobie,odeszłateżbabka.Mimożewnuczkazajmowałasięniąprzezcały
tenczas,wyręczaławewszystkim,pielęgnowała,tomściwastaruszkazapisaładom
wspadkumiejscowejorganizacjicharytatywnejipozostawiłaBilliebezdachunad
głową i jakichkolwiek środków do życia. Z dnia na dzień Billie straciła wszystko,
choćzawszemiałaniewiele.PostanowiławyjechaćdoLondynu,jaknajdalejodkoja-
rzącejjejsięjedyniezbólemicierpieniemrodzinnejmiejscowości.Wynajęłapokój
w najtańszym hostelu, w najgorszej dzielnicy miasta, ale szczęśliwym trafem od
razu znalazła pracę: sprzątanie prywatnych mieszkań w luksusowym apartamen-
towcu.ZanimpoznałaGia,kilkamiesięcysprzątałajegoeleganckiapartament.Za-
wszedzwoniładodrzwi,żebysięupewnić,żenikogoniemawdomu.Tamtegodnia
niktnieodpowiedział,więcotworzyłasobiezapasowąkartąmagnetycznąiweszła
dośrodka.Wycieraławłaśniekurzezpółekwogromnymsalonie,kiedyniespodzie-
wany dźwięk przeraził ją tak, że aż podskoczyła. Odwróciła się, a jej zdumionym
oczomukazałsięzawiniętywkocmężczyznależącynajednejzeskórzanychkanap.
Jego złociste, szeroko otwarte oczy błyszczały niezdrowo. Próbował się podnieść,
alezamiasttego,wylądowałzhukiemnawypolerowanejdrewnianejpodłodze.
‒MójBoże!Nicsiępanuniestało?!‒krzyknęła,jednocześnieszybkooceniając,
czymadoczynieniazczłowiekiemwstanieupojeniaalkoholowego.
Dorastając u boku dziadka alkoholika potrafiła w sekundę rozpoznać pijaka.
Szybkozanotowała,żewpobliżusofyniewidaćaniszklanki,anibutelek,nieczuć
też charakterystycznego zapachu na wpół przetrawionego alkoholu. Postanowiła
podejśćbliżej,zwłaszczażemężczyznajęknąłrozpaczliwie,próbującpodnieśćcho-
ciażgłowę.
‒Grypa…‒wystękał,gdysięnadnimpochyliła.
Billie dotknęła czubkami palców jego rozpalonego niczym piekarnik czoła i za-
uważyła,żeprzymknięteoczymężczyznyocieniająniemożliwedługie,gęsteczarne
rzęsy.
‒Chybapowinnamwezwaćpogotowie‒szepnęła.
‒Nie,telefon…‒wychrypiał,przesuwającpowolidłońwstronękieszeninapier-
siwmarynarce,którąwciążmiałnasobie.
Billieostrożniewyjęłatelefonipodałagowłaścicielowi,aletenpokrótkiejwalce
zprzyciskami,poddałsię.
‒Ty‒jęknął.
Niestetylistakontaktówzapisanabyławdziwnymalfabecie,którydlaBilliewy-
glądał jak ozdobne hieroglify. Bezradnie rozłożyła ręce. Mężczyzna zmobilizował
sięigdypodsunęłamutelefon,wybrałnazwiskoosoby,doktórejmiałazadzwonić.
Na szczęście lekarz mówił płynnie po angielsku i obiecał, że przybędzie w ciągu
dwudziestuminut,proszącjednocześnie,byzajęłasięGiem.Zmoczyławięcszmat-
kę i położyła na rozpalonym czole mężczyzny, który wydał pomruk ulgi i zapadł
wpłytki,niespokojnysen.Niepróbowałanawetpodnosićgozpodłogi.Gospodarz
wyglądał na atletycznie zbudowanego i mierzącego blisko dwa metry wzrostu.
Mimowszystkobyłojejwstyd,kiedyprzerażonymłodylekarzzastałswegopacjen-
tanapodłodzeiszybkozaprowadziłgodosypialni,podpierającosłabionegoGiaca-
łymswoimciałem.
Dziesięćminutpóźniejdoktorznalazłjąwkuchni,gdziemyłapodłogę.
‒ To pracoholik. Jego organizm jest wyczerpany i pewnie dlatego złapał grypę.
Niestety nie chce pojechać do szpitala. ‒ Młody mężczyzna westchnął ciężko, nie
kryjąc zafrasowania. ‒ Wykupię leki i przyniosę je tutaj. Załatwię też opiekę pry-
watnejpielęgniarki,alemożetochwilępotrwać.Czymogłabyśdotegoczasuposie-
dziećzGiem,wraziegdybymusiępogorszyło?Niepowinienwtymstaniezosta-
waćsam.
‒Jatutylkosprzątam.Itakmamjużopóźnienie.‒Billieczułasięfatalnie,aleod
conajmniejkilkunastuminutpowinnajużpracowaćwkolejnymapartamencie.
‒ Gio jest właścicielem tego budynku. Myślę, że nie powinnaś się przejmować
swoimgrafikiem,tylkomupomóc.Aformalnościztwoimszefemzostanąuregulo-
waneprzezjegosekretarkę,dobrze?Poprosił,żebyśdoniegozajrzała.
‒Aledlaczego?‒zapytaławystraszona.
Lekarzwzruszyłramionami.
‒Niewiem.Możechcecipodziękowaćzapomoc?
Billiezapukaładouchylonychdrzwisypialni,akiedynieusłyszałaodpowiedzi,zaj-
rzała ostrożnie do środka. Gio, półnagi, w samych spodniach od piżamy, leżał na
ogromnym łóżku, największym, jakie kiedykolwiek widziała. Nawet rozpalony go-
rączkąipółprzytomnywydałjejsięnajpiękniejszymmężczyznąnaświecie.Wyglą-
dałjakgreckiebóstwo:umięśniony,rosły,smagły,zkrótkoprzystrzyżonymiczarny-
milokamiiklasycznymprofilemprzywodziłnamyślantycznerzeźbyherosów.Po-
stanowiłagoniebudzić.Posprzątałaresztęapartamentu,odczekałajeszczegodzi-
nęiponowniezajrzaładosypialni.
‒Mogęcośdlapanazrobić?‒zapytałanieśmiało.
‒Poproszęoszklankęwody.Jakcinaimię?‒Próbowałusiąść,alepochwili,spo-
cony,ciężkosapiąc,opadłbezsiłnapoduszkę.
‒Billie.Możepoprawiępanupoduszkę?‒zaproponowała.
Pomogłamusięwygodniejułożyć,przykryłagokołdrąiprzyniosłaszklankęwody.
Wydawał się zdumiony, że wcześniej się nie spotkali, chociaż od dłuższego czasu
sprzątałajegomieszkanie.
‒Niespędzamtudużoczasu.Mieszkaniewyglądananieużywane‒zauważyła.
‒Dużopracujęipodróżuję‒wyjaśnił.
Rozmowęprzerwałoimpukaniedodrzwiwejściowych.
‒Topewniepielęgniarka.‒Billieruszyładodrzwi.
‒Niepotrzebujępielęgniarki.
Billiezatrzymałasięwpółkroku.
‒Jestpanbardzochoryisłaby,niemożepanzostaćsam‒tłumaczyłamucierpli-
wie.
‒Myślałem,żemożetyzostaniesznatrochę.
‒Muszęjeszczeposprzątaćkilkamieszkań.Itakbędędziśpracowaćdopóźna‒
ucięłaipobiegłaotworzyćpielęgniarce,którarazporazdzwoniładodrzwi.Byłato
pięknablondynkaonieskazitelnejfigurze.
NastępnegodniaranoBilliejakzwyklezameldowałasięwbiurzefirmysprzątają-
cej,żebyodebraćswójgrafik.
‒ZostałaśoddelegowanadoapartamentupanaLetsosawpełnymwymiarzego-
dzin,ażdoodwołania‒poinformowałjąmenedżer.
‒Jakto?Nacałydzień?‒zdziwiłasię.
‒Możeurządzałprzyjęcieitrzebadoprowadzićmieszkaniedoporządku?‒Szef
wzruszyłramionamiizniknąłzadrzwiamiswojegogabinetu.
Zanimweszładomieszkania,zadzwoniładodrzwi.Oczywiścieniktjejnieodpo-
wiedział.Przeszłaprzezpustysalon,zapukaładodrzwisypialniizajrzaładośrod-
ka.Gionadalwyglądałnaosłabionego,ajegobladątwarzocieniałjednodniowyza-
rost.
‒Gdziejestpielęgniarka?‒zapytałanatychmiast.
Giowzniósłoczydonieba,poczymwycedziłprzezzaciśniętezęby:
‒Próbowałamisięwpakowaćdołóżka,więcjąprzepędziłem.
Billieotworzyłaszerokooczyiwpatrywałasięwchoregomężczyznęjakwprzy-
byszazkosmosu.
‒ Dlatego poprosiłem, żeby oddelegowano cię do mojego mieszkania. Mam na-
dzieję,żeniemasznicprzeciwko?
‒Tozależy,czegopanodemnieoczekuje‒odparłaostrożnie,czerwieniącsięaż
po koniuszki włosów. Nawet w chorobie gospodarz był oszałamiająco przystojny,
choćoczywiścienieprzyszłobyjejdogłowy…
‒Napewnonietego,coproponowałapielęgniarka‒zażartowałsłabo.
‒Janiejestempielęgniarką!‒oburzyłasię,ajejtwarzznówpokryłasięrumień-
cem.
MimochorobyGiouśmiechnąłsię.
‒Dawnonicniejadłem‒wyznał.Wjegobrązowychoczachigrałyterazwesołe
ogniki.‒Mogłabyśmicośprzygotować?
‒Dobrze,proszępana.
‒Imówmipoimieniu.JestemGio.
Billieskinęłapospieszniegłowąiuciekładokuchni.Poczułasięnieswojo.Powinna
byławczorajpomyślećoprzygotowaniujakiegośjedzenia,przecieżpotrafiładoglą-
daćchorych‒nicinnegonierobiła,odkądskończyłajedenaścielat.Przezkolejne
trzydni,dyskretnieisprawnie,BillieopiekowałasięGiem:robiłazakupy,przygoto-
wywała posiłki, zmieniała pościel, pilnowała, czy przyjął lekarstwo, i powstrzymy-
wałagozakażdymrazem,gdyoświadczał,żejużwyzdrowiał,mimożenadalledwie
trzymałsięnanogach.Udałojejsiębezwysiłkunawiązaćznimnićporozumienia,
takjakbyniedzieliłoichskrajnieróżnepochodzenieistatusspołeczny.Roześmiała
sięwgłos,kiedyobiecał,żezabierzejąnakolację,gdyjużwyzdrowieje.
‒Ilemaszlat?‒zapytałnagle.‒Nieumawiamsięznastolatkami‒zastrzegł.
WtymmomencieBilliezorientowałasię,żejegozaproszeniemogłobyczymświę-
cejniżżartemiskłamałabezwahania.Uznała,żeperspektywakolacjizmężczyzną
takimjakGiousprawiedliwianiewinnekłamstewko.
Wspominając tamte dni i swoją naiwność, Billie westchnęła ciężko. Wydawał jej
sięwtedyrycerzemnabiałymkoniu.Traktowałjąjakksiężniczkę,adorował,roz-
pieszczał.Szkoda,żeniepotrafiładostrzec,coskrywałosiępodtąpiękną,wypole-
rowaną fasadą. Po pewnym czasie okazało się, że Gio wiedział, jak sprawić przy-
krość,niepodnoszącgłosu,znienagannąuprzejmościąwbijałbolesneszpilezłośli-
wościinierealnychoczekiwań.
TegosamegodniaszefochronypoprosiłGiaopilnespotkanie.Pojawiłsięwgabi-
neciemocodawcyznietęgąminąidługoszukałodpowiednichsłów.
‒Wykrztuśtowkońcu,Damon‒zniecierpliwiłsięGio.
‒PodczasobserwacjidomupannySmithStavroswdałsięwpogawędkęzjedną
zsąsiadek.Okazałosię,że…Pantopewniejużwie…
‒Damon!
‒PannaSmithmadziecko.
‒Nie,możeStavroscośźlezrozumiał.PannaSmithmieszkazkuzynką,którama
dzieci.
‒Sąsiadkawspomniała,żegdypannaSmithsięwprowadzała,byławciąży.Naj-
młodszychłopiectojejsyn.
WgłowieGiawłączyłsięalarm.Przezmomentniebyłwstanietrzeźwomyśleć.
Billiemiaładzieckozinnymmężczyzną!Czylitajemniczykochanekjednakistniał!
PowinienembyłpoczekaćnaraportodHenleya,pomyślałzfurią.Taksięmścibrak
cierpliwości.Dlaczegomuniepowiedziała?Gniewrozsadzałmuczaszkę.Zgrzyta-
jączębami,zadzwoniłdoHenleya,którypotwierdziłistnieniedziecka.Biurodetek-
tywistycznenadalczekałonakopięaktuurodzenia,więcnazwiskoojcawciążpozo-
stawało tajemnicą. Gio rozłączył się i zaczął krążyć po pokoju niczym tygrys za-
mkniętywklatce.Niemógłzrozumieć,dlaczegoBillienieużyłasynajakowymówki,
żeby go zniechęcić. Musiała zdawać sobie sprawę, że nie proponowałby związku
matcezdzieckiem,któreniebyłojego.Gioażsięzatrząsłzezłości.Rzadkokiedy
czułsięwystrychniętynadudka,aleBillieudałosięgoprzechytrzyć.Wcodokład-
niepogrywała?Musiałsiętegodowiedzieć!
Billie zanurzyła się w aromatycznej pianie i westchnęła z ulgą. Raz w tygodniu
urządzała sobie wieczór przyjemności. Kiedy dzieci już spały, a mieszkanie lśniło
czystością,braładługągorącąkąpiel,potemwłączałasobiejakąśromantycznąko-
medięioglądałają,pogryzającczekoladowesmakołyki.Fakt,żeniewierzyławro-
mantycznąmiłość,nieprzeszkadzałjejwprzeżywaniuekranowychemocji:płakała
rzewnymiłzamiizaśmiewałasiędorozpuku,zapominającocałymświecie.
Natarczywydźwiękdzwonkarozległsię,gdywycieraławłosypokąpieli.Szybko
narzuciła szlafrok i pognała do drzwi wejściowych w obawie, że kolejny dzwonek
obudzi dzieci. Zwłaszcza Jade miała płytki sen, a raz wybudzona długo nie mogła
zasnąć. Wieczór przyjemności zamieniłby się wtedy nieuchronnie w kilka godzin
oglądaniakreskówek,czytaniaksiążeczekiusypianiasiostrzenicy.Billieotworzyła
gwałtowniedrzwiizamarła.NaprogustałGio.Ubranywczarnąskórzanąkurtkę
iciemnoszaredżinsyprezentowałsięjeszczelepiejniżwgarniturze.Ztrudemode-
rwaławzrokodjegomuskularnejsylwetkiispojrzaławzłotobrązoweoczymiotają-
ceiskry.
‒Dlaczegoniepowiedziałaśmi,żemaszdziecko?‒zapytałszorstkimtonem.
Billiepobladła.Odsunęłasięnabokisyknęła:
‒Wejdźlepiej.Niebędziemyotymrozmawiaćwdrzwiach.
‒Żebyświedziała!‒odpowiedziałgniewnieiwpadłdodomu.Zatrzymałsiędo-
pieronaśrodkusalonuiodwróciłwjejstronę.Jegotwarzstężaławgrymasiegnie-
wu.
Dowiedziałsię,pomyślałazrozpaczą.Ijestwściekły.
‒Nietknąłbymcię,gdybymwiedział,żemaszdzieckozinnymmężczyzną!
Uff!Billiepoczuła,jakuchodzizniejpowietrze.Jakimścudemjejsekretjeszcze
nie wyszedł na jaw. Ewidentnie Gio nie przyszło nawet do głowy, że Theo mógłby
być jego synem. Zaskoczył ją jednak swą zaborczością; sama myśl o konkurencie
doprowadzałagodofurii.
‒Owszem,mamdziecko‒potwierdziłalodowatymtonem.‒Nietwojasprawa.
‒ Jak to?! Przecież prosiłem, żebyś do mnie wróciła! ‒ Gio stracił swoje słynne
opanowanieiprawiekrzyczał.Najegotwarzymalowałasiępogarda.
Billieniespodziewałasięniczegoinnego.Niezauważyła,bykiedykolwiekwypo-
wiedziałsięciepłoodzieciach,interesowałygojedyniejakospadkobiercyfortuny.
Jegosiostrymiałydzieci,naktóreGiozawszenarzekałzpowoduhałasuizamiesza-
niaprzezniepowodowanego.
‒ Ponieważ nie zamierzałam do ciebie wracać, nie uznałam za stosowne dzielić
sięztobąinformacjaminatematmojegożyciaprywatnego.‒Billiewyprostowała
siędumnie.
‒Wtakimraziejakmamrozumiećto,cosięwydarzyłopolunchu?–zapytał,mru-
żącpogardliweoczy.
‒Tobyłbłąd,jużcimówiłam‒przypomniałamu.‒Błąd,którysięwięcejniepo-
wtórzy‒dodałazdecydowanie.
GioprzyglądałsięBillie.Zaróżowiona,zrozczochranymiwilgotnymiwłosamiwy-
glądałarozkosznie.Mógłbysięzałożyć,żepodszlafrokiembyłanaga.Kiedysiępo-
ruszała,jejpiersifalowały,asterczącesutkinapierałynamateriał.Wsekundęgo-
tów był zapomnieć o swoich zasadach, zerwać z niej szlafrok i udowodnić jej, jak
bardzo się myliła. Brak panowania nad własnym libido rozzłościł go jeszcze bar-
dziej.
‒Kimonbył?
‒Nieistotne.
Gio sam nie wiedział, dlaczego aż tak się wściekał. Wziął głęboki oddech i, nie-
spodziewaniedlasamegosiebie,zapytał:
‒Wjakimwiekujesttwojedziecko?
‒ Ma roczek. ‒ Billie odjęła Theo dwa miesiące, żeby nie wzbudzić podejrzeń
Gia.Widziała,jakszybkokalkulowałwmyślach,bynakonieczacisnąćmocnozęby
isyknąć:
‒Próbowałaśsiępocieszyćponaszymrozstaniu?
‒Całyświatniekręcisięwokółciebie‒zauważyłaBillie.
‒Todlaczegojesteśsama?
‒Boniewszyscymężczyźninadająsięnaojców‒skontrowałazłośliwie.
‒ Mimo to ojciec powinien dbać o dobro dziecka. To podstawowy obowiązek
prawdziwegomężczyzny‒stwierdziłniecopatetycznie.
Billie uniosła pytająco brew. Miała wielką ochotę przypomnieć Gio o tym, jaki
wzór męskości reprezentował jego własny ojciec, ale powstrzymała się przed tak
haniebnymciosem.
‒Mójomnieniedbał…‒odpowiedziałatylko,aleGioitakjużniesłuchał.Mach-
nąłrękąiruszyłdodrzwi.
‒Powinnaśbyłamipowiedziećodziecku,gdytylkosiępojawiłem.Odrazudał-
bymcispokój‒rzuciłprzezramię.
Zamiastmściwejsatysfakcjispowodowanejfaktem,żenieświadomieGioodrzucał
własnedziecko,Billieodczułajedynieprzytłaczającepoczuciewiny.Nietylewobec
dawnegokochanka,cowstosunkudosynka.Dzieckoniepowinnostawaćsiękartą
przetargowąwrozgrywcepomiędzydorosłymi.Theo,małyczłowieczek,kiedydo-
rośnie,możesięniezgodzićzjejwyborem,bysamotniewychowywaćsyna,ponie-
ważjegoojciecźlejąpotraktował.Billieusiadłanakanapieiukryłatwarzwdło-
niach.
Następny dzień Gio rozpoczął się od kolejnego szoku. Kiedy otworzył skrzynkę
zpocztąelektroniczną,zauważyłmejlaodHenleyainatychmiastdoniegozajrzał.
Bingo!PierwszyzałącznikzawierałakturodzeniadzieckaBillie.Nacisnął„drukuj”
ijużpochwilitrzymałwrękukartkęzdanymidzieckaBillieSmith.Chłopiecnazy-
wałsięTheonGiorgiosiurodziłsiępiętnaściemiesięcytemu.Theontoimiędziadka
Gia,awiekdzieckaniepozostawiałwątpliwościcodomomentujegopoczęcia.Gio
zacząłsiętrząśćzezłości.ZaufałBillie,aonatakmusięodpłaciła!Miałochotęrzu-
cić drukarką o ścianę. Potrzebował kilku minut, żeby się nieco uspokoić i zacząć
myślećracjonalnie.Wiedział,żeżadnametodaantykoncepcjiniedawałastuprocen-
towejgwarancjibezpieczeństwa,alezawszebardzouważał,żebyniewpaśćwpu-
łapkębiologii.Billienajpierwstosowałapigułkę,alepowypróbowaniukilkuróżnych
rodzajównadaluskarżałasięnaefektyuboczneizdecydowałasięnaimplantpod-
skórny.Możliwe,żemielistrasznegopechaiznaleźlisięwułamkuprocentaniesku-
teczności, o którym zawsze informowały ulotki środków antykoncepcyjnych. Gio
zmiąłwydruk,rzuciłgonaziemięiposzedłpodprysznic.Gorącawodalałamusię
strumieniaminagłowę,aonzezdumieniemobracałwmyślachjedno,nieprawdopo-
dobniebrzmiącezdanie:„Mamsyna!”.
Syna z nieprawego łoża. Ten aspekt sprawy wcale mu się nie podobał. Miał
w kwestii rodziny bardzo konserwatywne poglądy, może dlatego, że obserwował
dorastanieswojejprzyrodniejsiostrypozbawionejopiekiojcaiakceptacjirodziny.
KiedyGiotrochęochłonąłiprzyzwyczaiłsiędonowejsytuacji,usiadłzpowrotem
przed komputerem i przeczytał resztę raportu Henleya. Dowiedział się z niego
ooperacjisynkaioniechlubnejprzeszłościkuzynkiBillie,któraprzezpołowędnia
zajmowała się małym Theonem. Napędzany gniewem na kłamliwą byłą kochankę
natychmiastskontaktowałsięzeswoimprawnikiem.Postawionywsytuacji,której
zawsze skwapliwie starał się uniknąć, nadal kipiąc gniewem, postanowił walczyć
bezprzebieraniawśrodkach.Billiezłamaławszystkiemożliwezasady,terazkolej
naodpowiedź,stwierdził,zaciskającdłoniewpięści.
Następnego dnia rano, po prawie nieprzespanej nocy, Billie siedziała w kuchni
nad filiżanką herbaty i ponuro wpatrywała się w parujący napój. Dee od razu za-
uważyła,żestałosięcośzłego.
‒Wszystkowporządku?
‒ Zrobiłam coś okropnego ‒ wyznała Billie i opowiedziała kuzynce o rozmowie
zGiem.KiedyDeeskrzywiłasięzniesmakiem,Billiezaczęłasięusprawiedliwiać:
‒Wiem,żeniepowinnammubyłamówić,żeTheoniejestjegosynem,ale…
‒Cocięopętało?
‒Zapędziłmniewkoziróg,przestraszyłamsię‒jęknęłasłaboBillie.‒Giowpad-
niewfurię,kiedyodkryjeprawdę.Muszęmupowiedzieć.‒Sięgnęłapotelefon.
‒Lepiejpóźnoniżwcale…Mimożewobecciebiezachowałsiępodle,niemożna
wykluczyć,żesprawdziłbysięjakoojciec.‒Deejakzwyklenietraciławiarywlu-
dzi.
Billiewiedziała,żekuzynkamarację.OdkądGiopojawiłsięponowniewjejżyciu,
ukrywanieprawdyibrnięciewkolejnekłamstwastawałosiękoszmarem.Wstydziła
się,żestchórzyłaiodrazuwszystkiegomuniewyznała.Drżącymipalcamiwystu-
kała wiadomość: „Musimy porozmawiać, to ważne”. Odpowiedź przyszła natych-
miast:„Ojedenastejuciebie”.
Gio uśmiechnął się z satysfakcją. Za późno na wyznania, pomyślał mściwie. Do-
kładniedwadzieściaczterymiesiącezapóźno…
ROZDZIAŁPIĄTY
Billiekrążyłaniespokojnieposalonie,cojakiśczaswyglądającprzezokno.Kiedy
ujrzała w końcu Gia wysiadającego z limuzyny, ubranego w garnitur, z poważną
miną,zamarła.Wyglądałjakdrapieżnikszykującysiędoskoku.
‒Muszęcicośpowiedzieć–wyznała,gdytylkoprzekroczyłpróg.
GiowyjąłzkieszenimarynarkizłożonąkartkępapieruipodałjąBillie.
‒Jużwszystkowiem.
Zmocnobijącymsercemrozłożyłakopięaktuurodzeniawłasnegosyna.
‒Niewiem,copowiedzieć…
‒Najlepiejnic‒przerwałjejlodowatymtonem.‒Okłamałaśmniewczorajzpre-
medytacją i od ponad roku ukrywasz przede mną prawdę. To oczywiste, że nigdy
niezamierzałaśmniepoinformować,żezostałemojcem.
‒Myślałam,żesięwięcejniespotkamy‒jęknęłacichoBillie.
‒Chcęgozobaczyć!‒zażądałGio.
‒Położyłamgospać,toporajegodrzemki…
‒Itakchcęgozobaczyć.‒Giouśmiechnąłsiępogardliwie.
Billie wzięła głęboki oddech i ruszyła powoli schodami na piętro. Jeśli zachowa
spokójiniebędzieprowokowaćGia,możeudaimsięzmierzyćzsytuacjąwcywili-
zowanysposób,pocieszałasię,wycierającwilgotnedłonieodżinsy.NaturalnieGio
ciekawbyłswegosyna,zwłaszczażejakorozwodnikniemusiałażtakbardzowsty-
dzićsiędzieckaznieprawegołoża.
‒Musimyzachowywaćsięcicho‒ostrzegłagoszeptem.‒Deejestbardzozmę-
czona,niechciałabymjejobudzić.
Billieotworzyładrzwidosypialnidzieci,gdziewrogupokojustałołóżeczkoThea.
Giopodszedłdoniegoiwpatrywałsięwdzieckozniedowierzaniem.
Otulony kolorowym kocykiem, zaróżowiony Theo spał smacznie, posapując od
czasudoczasu.Jegosyn!Nawetnapierwszyrzutokapodobieństwobyłouderzają-
ce. Gio poczuł, jak ściska mu się serce, a nieznane dotąd emocje chwytają go za
gardło.Jegosynek,malutkichłopczyk,któryjużprzeszedłpoważnąoperację.Bez
wsparcia swojego ojca! Gniew znów zaślepił go na chwilę. Jak Billie mogła mu to
zrobić?!Wobawie,żewybuchnieizbudzidziecko,zacisnąłmocnozębyiwyszedł
szybkozsypialni.
Billiepobiegłazanim.
‒Nigdycitegoniewybaczę!‒Gioniezatrzymałsięnaszczycieschodów,tylko
pognał na dół. Dogoniła go dopiero w salonie. Spojrzała na jego gniewną twarz
izrobiłojejsięsłabo.
‒Czego?Tego,żezaszłamwciążę?
‒Niejestemażtakgłupi.Zdajęsobiesprawę,żemamwtymswójudział.Wiem,
skądsiębiorądzieci.Zakładamteż,żeniezaszłaśwciążęzpremedytacją,bonie
usiłowałaśwymusićnamniealimentów.Przynajmniejniemogęcięoskarżyćochci-
wość.
‒Mamcibyćwdzięcznazatenaktłaski?‒zapytała,unoszącwysokobrwi.
‒Nie.Maszmiwyjaśnić,dlaczegonicminiepowiedziałaś.
Billieniewierzyławłasnymuszom.
‒Przecieżsiężeniłeś!
‒ Kiepska wymówka. Niezależnie od mojego stanu cywilnego jestem i zawsze
będęodpowiedzialnyzatodzieckośpiącenapiętrze.‒Giomachnąłrękąwkierun-
kusypialni.‒Dlategopowinnaśbyłamipowiedzieć,gdytylkosięzorientowałaś,że
jesteśwciąży.
‒Niesądziłam,żeciętoobchodzi.Przecieżniechciałeśmiećzemnądziecka!‒
krzyknęła,zapominającoswoimpostanowieniu,bynieprowokowaćGia.
‒To,czegochciałemlubniechciałem,niemawiększegoznaczenia.Życiepisze
własny scenariusz i jestem wystarczająco dorosły, żeby to rozumieć ‒ zauważył
zsarkastycznymuśmieszkiem.
‒Terazmitomówisz?!Myślałam,żejeślidowieszsięociąży,każeszmijąusu-
nąć!
Giorzuciłjejoburzonespojrzenie.
‒Najakiejpodstawiedoszłaśdotakiegowniosku?
‒Cóż…‒Billierozpaczliwieszukałasłów,któretrafiłybydoniego,bezeskalo-
waniawrogichemocji.‒Zawszepowtarzałeś,żeniechcianaciążaoznaczałabyko-
niecwszystkiego…
‒Iztegojednegozdaniawywnioskowałaś,żezmusiłbymciędoaborcji?
Billiemilczała,próbującopanowaćnatłoksprzecznychemocji.Czyżbysiępomyli-
ła?!
‒Przecieżżeniłeśsięwtedyzinnąkobietą,żebyspłodzićpotomkaznią,nieze
mną‒upierałasię.‒Myślisz,żetobyłodlamniełatwe?Możechciałamzachować
resztkę szacunku dla samej siebie… ‒ Billie czuła, że sytuacja wymyka się spod
kontroli,astareranyznówzaczynająkrwawić.
‒ Gdybym wiedział, że jesteś w ciąży, nie ożeniłbym się z Calisto ‒ oświadczył
zdecydowanie.‒Dobrodzieckazawszejestnajważniejsze.
‒Nierozumiem…‒Billiekręciłosięwgłowieznerwów.Doczegoonzmierza?
‒Właśniewidzę‒parsknąłgniewnie.
‒Theomawszystko,czegopotrzebuje!
‒Nie,niemaojca.
‒ Oczywiście ‒ zgodziła się w popłochu. ‒ Jeśli chcesz, możesz się stać częścią
jegożycia,niebędęciutrudniaćkontaktówzsynem‒zapewniłagogorąco.
‒ Kontaktów? ‒ wyśmiał ją. ‒ Myślisz, że pozwolę, żeby dorastał w tej norze
i całe dnie spędzał na zapleczu twojego sklepu? Żeby nie poznał języka swoich
przodkówiichhistorii?!Żebyoperowałgojakiśkonowałwpaństwowymszpitalu?!
Billiecofnęłasię,przerażonawybuchemGia.Czułanarastającąpanikę,któraści-
snęłajejgardło.
‒Mójdomtonienora‒zaprotestowałasłabo.‒Iskądwiedziałeś,żemiałope-
rację?
Giorzuciłjejironiczne,znaczącespojrzenie.
‒Nasłałeśnamniedetektywa?‒Niewierzyławłasnymuszom.Giozachowywał
siędokładnieodwrotnie,niżtegooczekiwała.Czułasięcałkowiciezagubiona.
‒Dlaczegotakpóźnogooperowano?Dysplazjęzazwyczajdiagnozujesięwcze-
śniej.
‒ Lekarze poradzili mi, żeby najpierw spróbować innych metod leczenia. Skąd
tylewieszotejprzypadłości?
‒Toschorzeniedziedziczne,występujewmojejrodzinie.ToprawdziwyLetsos!‒
oświadczyłzdumą,spoglądającwgórę,tamgdzienapiętrzespałmałyTheo.
‒Nie,nanazwiskomaSmith!‒Billieuniosławysokogłowę.
Giospojrzałnaniąostro,ztrudemkontrolującgniew.Nawetwstarychdżinsach
iwyblakłymbłękitnympodkoszulkuBilliewyglądałatakponętnie,żejegociałore-
agowało automatycznie, wbrew woli rozumu. Musiał się pogodzić z faktem, że jej
krągłości działały na niego w pierwotny, niemal zwierzęcy sposób, niezależnie od
sytuacji.Jednowspólnepopołudnieniezdołałougasićpożądania.Pragnąłwięcej,co
złościło go jeszcze bardziej. Nie pozwolę, by instynkty odebrały mi rozum, pomy-
ślał.
‒Tomójsyn!‒powiedziałgroźnie.
Billiepobladła,awjejwielkichoczachrozbłysłapanika.
‒Icowzwiązkuztym?
‒Zamierzamgowychowywać,daćmuwszystko,czegosamniedostałemodojca.
‒Świetnie,alejakzamierzasztozrobić?‒GłosBilliedrżał.
Giowyprostowałsięispojrzałnaniązgóry,jakdrapieżnikkołującynadofiarą.
‒Będęwalczyłoprzyznaniemiwyłącznegoprawaopieki.
Billiezaniemówiła.Wszoku,wpatrywałasięwniegozezdumieniem,akiedysens
jegosłówdotarłwkońcudoniejwpełni,zakryłaustaręką.
‒Niemówiszpoważnie‒jęknęłabłagalnie.‒PrzecieżnieodbierzeszmiThea.
‒Niepozwolę,żebytuzostał.
PrzezotępiającystrachprzebiłsięnarastającygniewiBilliepoczuła,jakjejoczy
zachodzączerwonąmgłą.
‒Jestemjegomatką!‒krzyknęła.‒Twojepozwolenieniematunicdorzeczy!Ja
gourodziłamitojadbamoniegokażdegodnia,najlepiejjakpotrafię.
Gioparsknąłlekceważącoiwydąłusta.
‒Niewystarczającodobrze,moimzdaniem,imyślę,żeodpowiednieinstytucjepo-
dzieląmojezdanie,gdysiędowiedzą,wjakichdokładniewarunkachwychowujesz
mojegosyna!
Billieniemogłauwierzyć.Giogroziłjejodebraniemdziecka,októregoistnieniu
wiedziałodzaledwiekilkugodzin!
‒Oczymtymówisz?!
‒Mieszkaszpodjednymdachemzprostytutkąipozwalasz,żebyopiekowałasię
moimsynem.Niezamierzamtegotolerować‒odparłlodowatymtonem.
Billie, zaskoczona ciosem poniżej pasa, opadła na kanapę. Nie przewidziała, że
śledzącją,GioodkryjetakżenajbardziejwstydliwątajemnicęDee.
‒ Dee pracuje teraz jako barmanka. Ludzie popełniają błędy i wyciągają z nich
wnioski,stającsięwtensposóblepsi.‒SpojrzałanaGiazniesmakiem.
UżywałprzeszłościDee,żebyzdobyćnadniąprzewagę.Wyrachowanieimanipu-
lacjastanowiłydlaniegochlebpowszedniwpracy.Niemiałaszanswstarciuzgra-
czemtegoformatu,stwierdziłazrozpaczą.JakonastolatkaDeefaktyczniezwiąza-
łasięzestarszymmężczyzną,przezktóregouzależniłasięodnarkotykówiwylądo-
wałanaulicy.Billieszanowałakuzynkęzawysiłek,jakiwłożyławpracęnadsobą.
Deewyrwałasięzeszponnałogu,znalazłapracęiodzyskaładzieci,któreumiesz-
czonowcześniejwrodziniezastępczej.
‒Cieszęsię,żezdołałaodbićsięoddna,aleitakniechcę,bywychowywałamo-
jegosyna.
Billieukryłatwarzwdłoniach.Niewiedziała,jakprzemówićdoupartego,zapie-
czonegowzłościGia,aonnapierał.
‒Chcę,żebyściesięprzeprowadzilidomniedohotelu,dopókinieznajdziemyroz-
sądnegorozwiązania.
‒Nie‒odpowiedziałanatychmiast.
‒ Zdajesz sobie sprawę z konsekwencji? ‒ zapytał spokojnym, niemal łagodnym
głosem,któryzmroziłBillie.
‒Słucham?
‒Wwalceoprawodoopiekinadsynemniezawahamsięużyćwszystkichdostęp-
nychmiśrodków.Jeślibędęmusiał,zaalarmujęopiekęspołeczną…
‒Niewierzęwłasnymuszom!Przecieżjeszczewczorajniewiedziałeśojegoist-
nieniu.
‒Tomojakrewimamobowiązekdbaćoniego,dopókiniedorośnienatyle,by
mógłsamsiębronić‒wyrecytowałizerknąłnazegarek.‒Maszpiętnaścieminut
naspakowaniesię.
Billieotworzyłausta,alesłowautknęłyjejwgardle.
‒Tojakiśabsurd‒jęknęłapochwili.
‒ Odebrałaś mi bezpowrotnie pierwsze piętnaście miesięcy życia syna i dziwisz
sięmojejreakcji?
Billiekrewodpłynęłaztwarzy.Kręciłojejsięwgłowie,rozpaczliwieszukałaar-
gumentów,któreprzemówiłybydoGia.
‒ Przecież pracujesz po kilkanaście godzin dziennie, jak znajdziesz czas, żeby
opiekowaćsięmałymdzieckiem?Zatrudnisznianię?Takcizależynajegowychowa-
niuidobrobycie,żeodbierzeszmumatkęizastąpiszjąobcąosobą?!‒Billieogar-
niałarozpacz.
‒Pakujsię.‒Giopostukałpalcemwtarczęzegarka.‒Tylkonajpotrzebniejsze
rzeczy.
Billiesiedziałajaksparaliżowana.PodwpływemkaprysuGiogotówbyłzrujnować
jejżycie,zniszczyćwszystko,coztakimtrudemzbudowała.
‒Gio‒jęknęłabłagalnie.
‒Nie‒uciąłostro.‒Niestracęjużanijednegodniazżyciamojegosyna.
Niemiaławyjścia,musiałagojakośobłaskawić,uspokoić.MożegdypoznaThea,
zrozumie,jakąkrzywdębymuwyrządził,rozpętującwojnęzjegomatką,pomyśla-
ła,choćczuła,żejejnadziejemogąsięokazaćpłonne.ZłośćemanowałazGiagorą-
cymi falami. Billie wstała i na drżących nogach ruszyła do korytarza. Wyciągnęła
z szafy walizkę i poszła na górę, gdzie spakowała trochę ubrań swoich i Thea.
Zkuchnizabrałakilkasłoiczkówzjedzeniemdlasynkaizostawiłanastoleliścikdla
Dee.
‒Deeniebędziemogłaiśćdopracy.Tojaopiekujęsiędziećmiwieczorami–za-
uważyłazwyrzutem.
‒Zajmęsiętym.Zakilkagodzinbędziemiałaopiekunkę.
Giowziąłwalizkęiruszyłdodrzwi.Billiestaławciążustópschodów,aonprzy-
glądał jej się intensywnie. Nagle zdała sobie sprawę, jak żałośnie musi wyglądać
wstarychubraniach,rozczochrana,bezmakijażu.CzekającnaGia,taksiędener-
wowała,żenawetnieprzyszłojejdogłowy,żebysięwystroić.Zresztą,uznała,że
itakniesprostakanonompięknaobowiązującymwjegoświecie‒nigdyniebędzie
długonogą,szczupłąjaktrzcinka,wyrafinowanądamą.Widząc,żeBilliesięociąga,
Giowestchnąłzniecierpliwiony.
‒Załatwięopiekunkę,zaufajmi.
„Zaufajmi”,powtarzaławmyślachjegosłowa.Dziwne,alewierzyłamu.Gioza-
wsze mówił prawdę, nawet bolesną. Theo, cieplutki i rozespany, otworzył oczy
iuśmiechnąłsięsłodko,gdyubierałagowkurtkę.Wtuliłatwarzwjegowłoskiize
łzami w oczach wdychała cudowny zapach dziecka. Miała nadzieję, że po kilku
dniach spędzonych z Theem jego ojciec złagodnieje i zrozumie, że nie wolno mu
niszczyćjegomałegoświata.
Billiezapięłamałegowfotelikunatylnymsiedzeniusamochodu.Chłopczykwpa-
trywał się w nieznajomego mężczyznę wielkimi brązowymi oczami. Ojciec i syn
przyglądalisięsobiewmilczeniu.WpewnejchwiliTheodostrzegłtelefonwdłoni
Giaisięgnąłponiego,popiskującradośnie.
‒Niedawajmutelefonu!‒zaprotestowałaBillie,widząc,jakGiooddajebezsło-
waaparatsynkowi,którynatychmiastwpakowałnowązabawkędobuzi.Wyjęłate-
lefon z rączek synka, a ten natychmiast zaczął głośno płakać. Billie wyciągnęła
ztorbyzabawkę,alenachmurzonyTheorzuciłjąnapodłogę.
‒Chce,żebymuoddaćtelefon.‒NatwarzyGiamalowałosięzdumienie.
‒Oczywiście,przecieżjestbłyszczącyimapodświetlanyekran‒wyjaśniłaBillie,
próbującodwrócićuwagędzieckaodzakazanejzabawki.
Gdypodjechaliprzedhotel,chciałagowypiąćzfotelika,aleGiojąubiegł.Zchłop-
czykiemnarękachruszyłdowejścia.Malecwyglądałnazachwyconego.Uwielbiał
nowemiejscainoweznajomości.Wwindzierozpromieniłsięnawidokguzikówna
panelu sterowania i podziwiał swoje odbicie w lustrze. Gio, nadal z synem na rę-
kach,skierowałsiędoinnegoniżpoprzedniopokoju.
‒Przeniosłeśsię?
‒ Potrzebujemy teraz więcej miejsca. ‒ Postawił niecierpliwiącego się synka na
podłodze, a ten natychmiast poraczkował w imponującym tempie w kierunku sofy,
wsparłsięnaniejiwstał,wielcezsiebiezadowolony.
‒Pięknie,synku,brawo!‒pochwaliłagoBilliezdumą.
Pulchne nóżki malucha zaczęły się chwiać i po chwili Theo wylądował na pupie,
zanosząc się płaczem. Gio natychmiast porwał go w ramiona i uniósł wysoko nad
głowę.Wewłaściwydzieciomsposóbchłopczykwsekundęprzeszedłodpłaczudo
śmiechu.Billiepatrzyłazotwartymiustami,jakGiobiegapopokoju,wydajączsie-
bieodgłosysamolotowegosilnikazrozanielonymTheemuniesionymwpowietrzu.
Gioodartyzrezerwyicynizmu,roześmianyiradosny.Nigdygotakiegoniewidzia-
ła.
‒Powiniencośzjeść‒bąknęła.
Niechętnie, ale bez słowa skargi Gio usadził synka w krzesełku do karmienia
izżywymzainteresowaniemprzyglądałsię,jakmaluchgrzebieplastykowąłyżecz-
kąwkubeczkuiniezdarniepakujejogurtdobuzi,rozsmarowującgoprzyokazjipo
swoimnosieipoliczkach.Tensamczłowiekgodzinęwcześniejgroziłjejodebraniem
syna.DopieroterazBilliezdałasobiesprawę,żealboźleoceniłapodejścieGiado
ojcostwa,albobezwzględnybiznesmendojrzałprzeztedwalata.Amożefakt,że
niedoczekałsiępotomstwazCalisto,takżemiałwpływnajegostosunekdodzieci?
Jeśli faktycznie zależało mu na Theo, co to oznaczało dla niej? Nie wierzyła, że
mógłbyunieszczęśliwićwłasnedziecko,oddzielającjeodmatki…
KiedyTheoskończyłjeść,rozsypałamuklockinadywanieizachęciładozabawy.
Giozniknąłwjednymzpokoi,alewróciłpochwiliprzebranywdżinsyibawełniany
sweter. Nie mogła oderwać wzroku od jego szczupłej, surowej twarzy ocienionej
jednodniowymzarostem.Jegobrązoweoczyśmiałysię,gdymaluchustawiałwieżę
zklocków,poczymburzyłją,zanoszącsięśmiechem.WzrokBilliepieściłnapięte
mięśnieplecówkucającegoGia,jegopośladkiopiętegranatowymdenimem…Cosię
ztobądzieje?!‒skarciłasięwmyślachiodwróciławzrok.Niestety,doskonalewie-
działa,cosięzniądziało.Giozawszebudziłwniejfascynację,którejniepotrafiła
sięoprzeć,niepodlegającekontrolirozsądkupierwotnepożądanie,niegasnącena-
wetwchwilach,gdyjąprzerażał.
‒Powiedziałeś,żechcesz,żebyTheostałsięczęściątwojegożycia.‒Billieze-
brałasięwreszcienaodwagę.‒Możeszwyjaśnić,cotooznacza?
‒Teraz,gdygoznalazłem,niezamierzamgozostawić.‒Spojrzałnaniąnadgło-
wąsyna.Miałtakpięknebursztynoweoczy,żeztrudemzebrałamyśli.
‒No,tak…‒bąknęła.‒Chceszgopoznać,utrzymywaćznimkontakt…‒brnęła
dalej.
Giozkamiennątwarząprzerwałjej:
‒Nietylko.
‒Jakto?‒Wstrzymałaoddech,aoczyzaczęłyjąszczypać.
‒Wszystkoalbonic.Przecieżwiesz,żenielubiępółśrodków.
‒Wszystko?Czylico?‒jęknęła.
Przechyliłlekkogłowęnabokiprzyglądałjejsięzzaciekawieniem.Niepotrafił
zgadnąć, czy tylko udawała, czy faktycznie nie zrozumiała, że proponował jej to,
oczymkiedyśmarzyła,aczegonigdyniezamierzałjejdać.Terazjednakmiałbar-
dzoistotnypowód,byzmienićzdanie,niewspominającododatkowychkorzyściach,
jakieotrzymałbyprzyokazji.WzrokGiaprzesunąłsięwdół,kudekoltowiBillieod-
słaniającemu fragment kremowej skóry i biustu rozpalającego jego wyobraźnię.
Marzył,bywsunąćsiępomiędzyjejudaizostaćtamdoczasu,ażzaspokoidręczące
gopragnienie.
‒Gio?
Zieloneoczywpatrywałysięwniegozobawą.
‒Czylimałżeństwo‒odpowiedział,głaszczącsynkapogłowie.‒Tojedyneprak-
tycznerozwiązanie.
ROZDZIAŁSZÓSTY
‒Czyli,jeślidobrzerozumiem,sugerujesz,żepowinniśmysiępobrać?‒zapytała
zniedowierzaniem.
‒Jeślisiępobierzemy,Theoniebędzienieślubnymdzieckiem.
‒Jakietomaznaczenie,skorokażdy,ktopotrafiliczyć,natychmiastsięzorientu-
je,żeTheourodziłsię,gdytybyłeśjeszczemężeminnejkobiety‒zauważyłasucho
Billie.
‒Nieważne.Chodzioto,żebyniktniemógłpodważyćjegoprawadodziedzicze-
nia,anaszślubmutozapewnia–odpowiedział,mrużącgroźnieoczy.
‒Iożeniłbyśsięzemną,żebyzagwarantowaćTheomiejscewswojejdynastii?
‒Pobierzemysiędlajegodobra.Jakorodziceponosimyodpowiedzialnośćzaza-
pewnieniemunajlepszegomożliwegostartu.
Billiezaczęładrżeć,ajejskórępokryławarstewkazimnegopotu.Dawno,dawno
temu marzyła o ślubie z Giem, ale rzeczywistość brutalnie sprowadziła ją na zie-
mię.Terazjegosłowasprawiałyjejniemalfizycznyból,przypominającozawiedzio-
nychnadziejach.Objęłasięciasnoramionamiipróbowałasięuspokoić.
‒Jesteśpewien,żeniedasiętegozrobićwżadeninnysposób?
‒Mógłbymoficjalnieuznaćgozaswojegosyna,alebezślubucwanyprawnikna
pewnoznalazłbysposób,żebypodważyćtakidokument.
‒Dlaczegoktośmiałbygopodważać?‒zdziwiłasięszczerzeBillie.
Giowydawałsięrozbawionyjejnaiwnością.
‒Czytyzdajeszsobiesprawę,jakjestembogaty?Wiesz,doczegozdolnisąlu-
dzie,gdywgręwchodządużepieniądze?
‒Prawdopodobnienie‒przyznałazewstydem.
‒Kiedymiałemczternaścielat,mojamacochachciałamniewydziedziczyćnako-
rzyśćswojegoośmioletniegosyna.Sądoddaliłjejpozew,dopierogdydziadekudo-
wodnił,żetoja,aniejejsyn,jestemjegownukiem.
Billie pokręciła głową z niedowierzaniem. Była zaszokowana i po raz pierwszy
współczuła Gio. Dorastanie z chciwą i nienawistną macochą musiało się odbić na
psychicedziecka.Nicdziwnego,żewpadłwparanojęnapunkcieThea.
‒Zorganizowanieślubuniepowinnozająćwięcejniżkilkadni.Poceremoniipole-
cimydoGrecjiiprzedstawięwasmojejrodzinie.
Billieniepotrafiłasobienawetwyobrazićsiebiewtakiejroli.Zerwałasięzkana-
pyipodeszładookna.
‒Toszaleństwo.Miałabymudawaćtwojążonę?Takniewolno!
‒Niemusiałabyśniczegoudawać.Naprawdębyłabyśmojążoną‒stwierdziłspo-
kojnie. ‒ Cóż, wszystko sprowadza się do pytania, jak bardzo kochasz swojego
syna,czyżnie?
Niebyłapewna,czyGiozdawałsobiesprawęzeswegookrucieństwa.
‒Tociosponiżejpasa!
‒Naprawdę?AukrywanieprzedemnąistnieniaTheanie?Proszęjedynie,żebyś
naprawiłaswójbłądizapewniłamałemuto,comusięnależy.
Billieskuliłasię.Giouderzałcelnie.Przecieżsamawielokrotniezastanawiałasię,
czy syn nie będzie jej kiedyś miał za złe, że pozbawiła go ojca i wszystkiego, co
mógłmuzapewnićGio.
‒ Skoro zawarlibyśmy małżeństwo tylko ze względów formalnych, to dlaczego
miałabymjechaćdoGrecji?‒zapytała,żebyzmienićtemat.
‒Apozwoliłabyś,żebympojechałtamsamzTheem?
‒Oczywiście,żenie!‒zaprzeczyłagwałtownie.
‒Nowidzisz.Atoważne,żebynaszemałżeństwowydawałosięprawdziwe,na-
wetjeślityuważaszjezaudawane.
Billieskuliłasięponownie.Czułasięzagrożona,zapędzonawkoziróg,zdezorien-
towana.Uniosławgóręprzerażoneszmaragdoweoczy.
‒Dlaczego?‒zapytała.
‒Żebynaszsynnigdysięniedowiedział,żewyszłaśzamnietylkodlajegodobra.
Niechciałabyśnarażaćgonapoczuciewiny,prawda?
‒Nie…
‒ Dlatego nasze małżeństwo musi wyglądać na normalne. ‒ Gio gimnastykował
się,wymyślająckolejneargumenty,byprzekonaćBillie.
‒Itakniktnieuwierzy,żepoślubiłeśbyłąkochankęzwłasnejnieprzymuszonej
woli‒wykrztusiławkońcuznienawidzonesłowo„kochanka”.
‒Naszczęścienieobnosiliśmysięzeswoimzwiązkiem,więcniewieleosóbjest
świadomychjegonatury.Poczęliśmydziecko,atodowodzi,żebyliśmywzwiązku.
‒Dowodzijedynie,żesięzesobąrazprzespaliśmy.
Giorzuciłjejgorącespojrzenie.
‒Wystarczynaciebiespojrzeć,żebywiedzieć,żejednanocztobątozamało.
Podszedłiująłjejzimnedłoniewswojeduże,ciepłeręce.Przyciągnąłjąbliżejdo
siebie.Jegociałoemanowałosiłą,przyciągałoBillieniczymmagnes.
‒Zostanieszmojążoną,matkąmojegosyna.Niebędzieszmiałapowodu,bysię
wstydzić…‒szeptałswymuwodzicielskimgłosem.
Pokusa była ogromna. Billie zawsze z zażenowaniem myślała o charakterze ich
związku.Gioniebyłjejrycerzemnabiałymkoniu,aonaniebyłajegojedyną,praw-
dziwąmiłością.Ichwspólnyświatograniczałyścianysypialniwwynajętymmieszka-
niu.Jakakobietagodziłasięnatakąrolę?Terazoferowałjejowielewięcej,aza-
stanawiałasię,czyprzyjąćpropozycję.Kiedyśkażdyokruchjegouwagiwydawałjej
sięniezasłużonymdarem.
‒ Nie mogę zostawić Dee i sklepu i tak po prostu pojechać do Grecji. ‒ Billie
przypomniała sobie o swojej z trudem wypracowanej niezależności finansowej. ‒
Mampracę,obowiązki…
Gioobjąłjąciasnoramionami.
‒Wszystkimsięzajmę‒obiecałmiękko.
Dłonie Billie wymknęły się spod kontroli rozsądku: jedna spoczęła na muskular-
nymtorsie,drugasięgnęładokrótkiejjedwabistejczuprynyGia.
‒Jestemniezależna…‒jęknęłanieprzytomnie.
Gio zamknął jej usta delikatnym pocałunkiem. Przesunął językiem wzdłuż jej
warg.Oddychającszybko,ztrudemignorującrozkosznenapięciewpiersiach,Billie
starałasięzachowaćtrzeźwyumysł.
‒Gio,posłuchaj…‒zaczęła,alejejzdradzieckiepalcewplotłysięwewłosyGia
ipieściłymiękkiepukle.Gioprzywarłdoniejcałymciałemiporuszyłlekkobiodra-
mi.Jegopodniecenie,takjakijej,byłonieudawane.
‒Theojestmoimsynem,tomójobowiązekdbaćowasoboje‒szepnąłzustami
przyjejwargach.
OstatkiemsiłBilliewyrwałasięzpułapkijegoramion.Potrafiłsprawić,żeprze-
stawałamyśleć,aletymrazemniemogłamunatopozwolić.Odjejdojrzałościisa-
mokontrolizależałlosnietylkojej,aleiThea.Jejniepocieszoneciałoprotestowało,
aleBilliewzięłagłębokioddechipoprawiłazmierzwionewłosy.
‒Sprzedajsklepalbopozwólmizatrudnićmenedżera.Samazdecyduj,któreroz-
wiązaniebardziejciodpowiada.‒Gioniepoddawałsię,choćjegotwarzzdradzała
zniecierpliwienie.
Billiespojrzałananiegozniedowierzaniem.
‒Ciężkopracowałam,żebystworzyćwłasnąfirmę.Niemożeszoczekiwać,żete-
razzniejzrezygnuję.
‒NawetdladobraThea?‒Giowskazałgłowąmaluchawspinającegosięzwysił-
kiemponogawcespodniojca.‒Naszsynpotrzebujeobojgarodziców.Musiszroz-
ważyć przynajmniej przeprowadzkę do Londynu, żebym miał możliwość się z nim
spotykaćbezprzeszkód.
SłowaGiawstrząsnęłynią.PrzecieżspędzałwiększośćczasuwGrecji,więcjego
deklaracjemałżeńskieniewielemiaływspólnegozjejwizjąnormalnejrodziny.Wi-
dywalibysięrzadko,jedynieprzyokazjispotkańojcazsynem.Zprzerażeniemzda-
łasobiesprawę,żeznówdałasięponieśćwyobraźninapędzanejmarzeniamiory-
cerzunabiałymkoniu,któryzamienijejżyciewbajkęodozgonnej,bezwarunkowej
miłości. Gio proponował jej jedynie udawane małżeństwo, które potrwa tak długo,
jakbędzietegowymagałodobroichsyna,ianichwilidłużej.
‒Muszętowszystkoprzemyśleć.Mówimyoprawdziwejrewolucjiwmoimżyciu.
‒Wmoimteż.Żadnaztychrzeczyniefigurowałanamojejliściezadańdowyko-
naniaprzedśmiercią‒zażartował.
KolejnyciosBillieprzyjęłajużlepiej.Niepotrzebniejejprzypominał,żedobrowol-
nienigdyniewybrałbyjejnażonę.JegomałżeństwozCalisto,mimożenieaktualne,
stanowiłonajlepszydowóduczućGia.Wzięłanaręcesynka,czerpiącsiłęzciepła
emanującegozjegomałegociałka.
‒Muszęgoprzewinąć‒wyjaśniła.Wzięłatorbęiruszyłanaposzukiwanienaj-
bliższejłazienki.
Dlaczegokobietysątakieskomplikowane?FrustracjaGiasięgałazenitu.Zaofe-
rował jej coś, o czym, jego zdaniem, zawsze marzyła, a ona kręciła nosem, jakby
składałjejnieprzyzwoitąpropozycję.Ilekobietuciekłobydołazienkizmienićpielu-
chę dziecku w odpowiedzi na oświadczyny miliardera? Czyżby podejrzewała go
ojakiśchytryplan?Cóż,musiałprzyznać,żeniepowiedziałjejcałejprawdy,alenie
chciał,żebysięwystraszyła.Billieniemiałapojęcia,jakimiokrutnymiprawamirzą-
dził się świat bogaczy i jak bardzo ich syn potrzebował opieki. Na szczęście miał
ojca, który nie cofnie się przed niczym, by zapewnić swemu dziecku wszystko, co
musięnależało.
Billieprzysiadłanawannieinieprzytomnymwzrokiemobserwowałasynkazmo-
zołemwspinającegosiędopozycjistojącejpogładkiejpowierzchniobudowywanny.
Wjejgłowiepanowałzamęt.GiochciałsięzniąożenićdladobraThea.Jednakza
awans społeczny przyszłoby jej słono zapłacić, nie miała co do tego złudzeń. Gio
wstydziłbysięjejprzedznajomymi,ajegoarystokratycznarodzinanapewnobyjej
nie zaakceptowała. Choć, z drugiej strony, Gio z pewnością planował upchnąć ją
w jakimś ciemnym kącie, gdy tylko zagwarantuje Theo dziedziczenie swego impe-
rium.Zawszewszystkodokładnieplanował,więcniezostawiłbytakważnejkwestii
przypadkowi. Perspektywa porzucenia domu i sklepu dla ponurej, samotnej przy-
szłościzmroziłajejkrewwżyłach.Aleczymiaławybór?
Przemyłatwarzzimnąwodą,wzięłasynkanaręceiwróciładosalonu.Giozdjął
marynarkę, poluźnił krawat i podwinął rękawy koszuli, odsłaniając umięśnione,
smagłe przedramiona. Wspomnienie jego nagiego ciała zawładnęło nią nagle. Pła-
ski,wyrzeźbionybrzuch,który kiedyśpieściłapalcami,w dół,wzdłużcienkiejlinii
czarnego,szorstkiegozarostuażdogranicyszortów.Poczułanapięciewpodbrzu-
szu.Weźsięwgarść,skarciłasięwmyślach.Giozakończyłrozmowętelefoniczną
irzuciłjejbadawczespojrzenie.
‒ Dobrze, wyjdę za ciebie ‒ powiedziała, czerwieniąc się. ‒ Ale ufam, że nie
skrzywdziszanimnie,aniThea.Jeślidowiemsię,żemnieoszukałeś,odejdę.
Gio uśmiechnął się z uznaniem. Wiedział już, że Billie nigdy więcej od niego nie
odejdzie.Nie,jeślizależałojejnasynu!
‒Musiszteżdochowaćmistuprocentowejwierności‒dodałaBillie.
‒Nigdycięniezdradziłem.
‒ Cóż, nie zapominajmy, że zaproponowanie mi roli kochanki podczas trwania
twojego małżeństwa z Calisto wydawało ci się najbardziej naturalną rzeczą na
świecie.‒Nadalpamiętała,jakbardzoczułasięwtedyupokorzona.
‒Mojeżyciejestwystarczającoskomplikowane‒odpowiedziałwymijająco.
Podejrzewała,żenaraziepocieszałagoperspektywaszybkiegouregulowaniapo-
zycji Thea w rodzinie i rychłego rozwodu otwierającego mu drogę do znalezienia
sobiebardziejodpowiedniejpartnerki.
‒ Skoro osiągnąłeś już swój cel, mogę wrócić do domu? – zapytała, nie kryjąc
zniecierpliwienia.
‒ Powinnaś zostać. Zakładam, że zechcesz brać udział w przygotowaniach do
własnegoślubu.CeremoniaodbędziesięwmałymgreckokatolickimkościelewLon-
dynie.Jużwystąpiłemopozwolenie.
Billiezgromiłagowzrokiem.
‒Niebrakujecitupetu!Zgóryzałożyłeś,żesięzgodzę.
Gionawetniemrugnął.
‒Dlaczegomiałabyśodmówić,skorowłaśnietegopragnęłaśdwalatatemu?
Policzki Billie pokryły się szkarłatem. A więc domyślił się w końcu, mądrala! Ze
wstydupragnęłazapaśćsiępodziemię.
‒Dawnojużniewierzęwbajki.
‒Alejachciałbym,żebyśbyłamojąksiężniczkązbajki.‒Giorozbroiłjącałkowi-
cie.‒Wpięknejsukni,zbukietemiczymtylkozechcesz.
‒Dlaczego?Żebymdobrzewyglądałanazdjęciach?
Billie odwróciła wzrok, żeby nie dostrzegł smutku malującego się na jej twarzy.
Niestety Gio nie był w stanie sprawić, by poczuła się jak księżniczka z bajki, bo
uczynićtomogłajedyniemiłość,jednajedynarzecz,którejniedasiękupićzażadne
pieniądze.Billiedałamucałąswąmiłośćwprezencie,aonjąodrzucił.Cóż,czymo-
głagowinićzato,żenieodwzajemniłjejuczucia?
‒Bochcęmiećnormalnąrodzinęibędęjąmiał‒odpowiedziałspokojnie,alesta-
nowczo.
Jakzwyklebezkompromisowyipewnysiebie.Nieobawiałsięporażki,apoczucie
odpowiedzialnościzasynawzmacniałododatkowojegodeterminację.Oprócztego
w grę wchodziło libido: Gio pożądał Billie, co dla tak pełnokrwistego mężczyzny
prawdopodobnieznaczyłoowielewięcejniżporywyserca.Ciekawe,czykochałCa-
listo, pomyślała, czy jedynie zapragnął pięknej blondynki? Dlaczego się rozstali?
Iczymiałotojakiekolwiekznaczenieteraz,gdymiałazostaćjegożonązkonieczno-
ści?
PopołudnieBilliespędziła,bezentuzjazmuwybierajączkataloguznanegoprojek-
tanta wzór sukni, welon i buty. Przesyłając mejlem swoje wymiary do krawca,
skrzywiła się z niesmakiem. Na pewno będą zdegustowani koniecznością uszycia
sukni dla takiej pyzy! Postanowiła poprawić sobie humor wyprawą do ulubionego
sklepu z koronkową bielizną. Kiedy z Theem na ręku zmierzała do drzwi, niespo-
dziewanieGiozastąpiłjejdrogę.
‒Dokądsięwybierasz?
‒Nazakupy.UmówiłamsięzDee‒oświadczyłahardo,bowyraztwarzyGiado-
bitnieświadczyłojegoniezadowoleniu.
‒Nie‒odpowiedziałtonemnieznoszącymsprzeciwu.
‒Właśnie,żetak‒odparowała.Ominęłagoiwyszłazapartamentu,nieogląda-
jącsięzasiebie.
‒Billie!
Dopadłjąprzywindzie.
‒Powiedziałem:nie!
OczyBillierzucałyiskry,gdypodeszładoniegobliskoiwycedziłaprzezzaciśnięte
zęby:
‒Słyszałam.Niechcęsięztobąkłócićwmiejscupublicznym,alemuszęsięzoba-
czyćzDee.
‒Przecieżzałatwiłemjejopiekunkędodziecinanajbliższedwamiesiące.
‒Jestmojąprzyjaciółką,wielejejzawdzięczaminiezamierzamjejtakpoprostu
zostawić.
‒PocobierzeszThea?Możezostaćzemną–zaproponował,przyglądającjejsię
podejrzliwie.
‒Nieporadziszsobieznimsam…
‒Zatrudniłemnianię,czekawlobbyhotelowym.
Billiezatrzęsłasięzoburzenia.Jakśmiałdecydowaćojejdzieckubezpytaniajej
ozdanie?!
‒ To zmarnowałeś czas i pieniądze, bo nie zamierzam zostawić mojego syna
zobcąosobą.
‒Zarazjąpoznasz.
‒Nie!‒Billiestraciłacierpliwość.‒Zabieramgozesobą,czycisiętopodoba,
czynie!
‒Niepróbujzemnąwalczyć‒ostrzegłjąGio.‒Itakniewygrasz,adodatkowo
naraziszsięnacierpienie.
Czymógłjązranićjeszczebardziejdotkliwie?Wątpiławtoszczerze.
‒Gio,postawiłeśnaswoim,więcnieupierajsięprzyszczegółach.Zgodziłamsię
wyjśćzaciebie,pojechaćdoGrecji,czegojeszczeoczekujesz?Nauczsięwkońcu
trudnejsztukikompromisu.‒Postanowiłaniedaćsięzastraszyć.
‒Nie,niewkwestiimojegosyna‒upierałsię.‒Niechcę,żebyprzebywałwto-
warzystwietej…osoby.‒Ostatniesłowowypowiedziałzpogardą.
Billieczuła,żezachwilęstracinadsobąpanowanie.
‒ Ta osoba ‒ wycedziła ‒ wspierała mnie podczas porodu, który trwał prawie
dwiedobyimógłmniezabić.Toona,niety,byłazemnąizTheemwkażdejtrudnej
chwili,okażwięctrochęwięcejszacunku!
Giopobladł.
‒Byłbymprzytobie,gdybyśmniepoinformowałaociąży…
‒Niesądzę‒przerwałamu.‒Byłeśwtedyświeżoupieczonymmałżonkieminnej
kobiety‒przypomniałamuspokojnie.
Giowykonałnieokreślonygestdłoniąirzuciłkąśliwie:
‒Idźwięc,jeślitodlaciebietakieważne.
‒ Ważne. Cenię sobie lojalność wobec przyjaciół ‒ odpowiedziała, dumnie uno-
szącgłowę.
Giospiorunowałjąwzrokiem.
‒Kiedyślojalnośćwobecmniebyładlaciebienajważniejsza‒zauważyłzwyrzu-
tem.
‒Icomitodało?‒Billiewzruszyłalekceważącoramionamiiweszładowindy.
Giomiałochotęzłapaćjązaramięisiłąwyciągnąćzwindy,alepowstrzymałsię.
Słowo„kompromis”rzuconewgniewieprzezBillienaglenabrałoznaczenia.Udało
musięuzyskaćdziewięćdziesiątprocenttego,cochciał,apoślubieupewnisię,że
dostaniewszystko.TymczasemmógłsobiepozwolićnahojnygestwobecBillie.Za-
stanawiałogojedynie,jakbardzosięzmieniła.Nieustępowałamu,walczyłaoswo-
jeiniepatrzyłajużnaniegozzachwytemjaknaksięciazbajki.Wcalemusiętonie
podobało,anitrochę.
PowyjściuBillieiTheapoczułsięjeszczegorzej.Niemógłsobieznaleźćmiejsca,
jakbyopuściligonazawsze,aon,zdystansowanyirozsądnydorosłyczłowiek,tęsk-
nił za nimi jak szalony. Właśnie dlatego unikał zażyłości uczuciowej ‒ przeważnie
prowadziładosłabości,utratykontrolinadwłasnymiemocjamiibólu.Spokójidys-
cyplinapozwalałymufunkcjonowaćbeznarażaniasięnachaosuczuciowegozaan-
gażowania.
CotakiegomiaławsobieBillie,żebeztrudurozbrajaławszystkiejegomechani-
zmy obronne? Przy niej reagował emocjonalnie, irracjonalnie, a przecież kiedyś
wjejramionachzaznałukojenia,któregoniepotrafiłznaleźćnigdzieindziej.Teraz
jednak najwyraźniej wcale nie zależało jej na jego spokoju ducha i zadowoleniu.
Walczyłajaklwica,aonzkażdąminutącorazbardziejtraciłdystansidziałałcoraz
bardziejchaotycznie.Potrzebowałchwilidonamysłu,zdalaodBillieiwiruemocji,
którywnimwzbudziła.
‒Niemożeszpodarowaćmidomu‒stwierdziłakategorycznieDee.‒Niezamie-
rzamnatobieżerować,staćmnienaczynsz.
Billie wiedziała, że kuzynka nauczyła się polegać wyłącznie na sobie, bo kilka
razyzawiodłasięboleśnienaludziachobiecującychjejgwiazdkęznieba.Szanowa-
łaniezależnośćDeeiniechciałajejurazić,choćpoślubiającmiliardera,mogłasobie
pozwolićnahojnygestwobecnajlepszejprzyjaciółki.
‒Zamierzaszsprzedaćsklep?‒zapytałaDee.
‒Tomojedrugiedziecko.Wolałabymsięznimnierozstawać‒przyznałazasę-
pionaBillie.
Dee milczała przez chwilę, myśląc o czymś intensywnie. W końcu westchnęła
ciężkoizebrałasięnaodwagę.
‒Pozwoliłabyśmigopoprowadzić?Napróbę,naprzykładprzeztrzymiesiące?–
zapytała,wpatrującsięzniepokojemwkuzynkę.‒Sporosięnauczyłam,obserwu-
jąccię,imyślę,żezpomocąksięgowejdałabymradę.
Billieniekryłazaskoczenia.
‒Niemiałampojęcia,żemogłobyciętozainteresować‒przyznała.
‒Zawszemnieciekawiłatwojapraca,alewiedziałam,żeniestaćcięnazatrud-
nieniekogośnapełenetat,więcnawetniepytałam.
Pogodzinnejrozmowieobiekobietyuśmiechałysiępromiennie.Billienieposiada-
ła się ze szczęścia: jej sklep nie mógł trafić w lepsze ręce, a Dee nie musiała już
pracowaćwieczorami.
‒JeślizgodziłaśsiępojechaćzGiemdoGrecji,musiszmunaprawdęufać‒zmie-
niłatematDee.
‒Zawszebyłzemnąszczery,czasemnawetbrutalnieszczery‒zauważyłaBillie,
krzywiącsię.
‒Maszmiękkieserce,Billie,wiesz?Niepozwól,żebycięznowuskrzywdził.
Słowa Dee przypomniały jej się, kiedy po powrocie do hotelu, w pustym aparta-
menciezastaławiadomośćodGia.Aniprzezchwilęniewierzyła,żemusiałwrócić
doLondynuwzwiązkuzpracą.Uraziłago,więcodwróciłsięnapięcieizostawiłją
samą.Pamiętaładoskonaleinnesytuacje,gdynajmniejszyprzejawjejniezależności
karałjawnieokazywanymniezadowoleniemlubzniknięciemnabliżejnieokreślony
czas.Pewnegorazumusiałapodczasjegowizytywyjśćnaegzaminwieńczącyjeden
zkursów.Kiedyponiespełnadwóchgodzinachwróciłapospieszniedodomu,zasta-
łapustemieszkanie‒GionaglezdecydowałsięnawyjazddoGrecji.Nigdywięcej
nieprzyznałasię,żemusicośzałatwić,agdyjąodwiedzał,poświęcałamustopro-
centswojejuwagi.Tymrazemzamiastupokorzeniaczułajedyniewściekłość.Wy-
rwał ją z bezpiecznego świata, który sobie zbudowała, po czym pod byle pretek-
stem zostawił samą w luksusowym hotelu, zapewniając jedynie towarzystwo czte-
rechochroniarzyczuwającychnadjejbezpieczeństwem,jakbynależaładorodziny
królewskiej.
ROZDZIAŁSIÓDMY
LeandrosConistisprawieupuściłdrinka.
‒Żeniszsię?Znowu?Niedawnotwierdziłeś,żenigdywięcej…
‒Wiem‒przerwałmuGioiuraczyłprzyjacielamorderczymspojrzeniem.
‒Znamją?
‒Poznałeśjąkiedyś,manaimięBillie.
Leandros wypił jednym haustem zawartość szklanki, obiecując sobie, że nigdy
więcejniewspomninawetoCanaletcie…
‒Niezdawałemsobiesprawy,żenadalutrzymujeszzniąkontakt.Przedstawiłeś
jąrodzinie?‒zapytałostrożnie.
‒Nie.
‒Kiedyślub?Powinienemsięprzygotować,skoromambyćświadkiem.
‒Jutro.‒ZniezmąconymspokojemGiopodałprzyjacielowinazwękościołaigo-
dzinęrozpoczęciaceremonii.
Leandroszerknąłnadatownikwtelefonie,żebysięupewnić,żeniemadoczynie-
niazprimaaprilisowymżartem.Przezchwilęmilczał,niewiedząccopowiedzieć.
‒Zaskoczyłeśmnie‒przyznałwreszcie.
Giomruknąłcośniewyraźnie.
‒Skądtenpośpiech?
Przyjacielspojrzałnaniegoposępnie.
‒Mójsynmajużpiętnaściemiesięcy‒oświadczyłzkamiennymwyrazemtwarzy.
‒Och,Billie,wyglądaszoszałamiająco!‒zachwyciłasięDee,którawłaśnieskoń-
czyła wiązać gorset sukni ślubnej kuzynki. Billie wpatrywała się w swoje odbicie
w lustrze i nie poznawała samej siebie. W luksusowym apartamencie w centrum
Londynu,wjedwabnejsukniślubnejodznanegoprojektantaczułasięoszołomiona,
tak jakby nagle znalazła się na planie filmu albo… w bajce. Scenariusz przewidy-
wał,żezagodzinęwyjdziezamążzamężczyznę,któryjejniekochał,tylkodlatego,
żeurodziłajegodziecko.Głupotanajwyższejpróby,pomyślałagorzko,zgniłykom-
promis!
GiozostawiłjąsamązTheemwhoteluwYorkshirenaczterydługiedni.Oczywi-
ście dzwonił i organizował wszystko zdalnie, delegując kolejne osoby do pomocy
wprzygotowaniachdoślubu.Tłumaczyłteżswojenagłezniknięcie,aBilliezbywała
jemilczeniem,choćwśrodkugotowałasięzezłości.
‒Wiedziałem,żebędzieszpotrzebowałaczasu,żebypożegnaćsięzprzyjaciółmi
i zorganizować funkcjonowanie sklepu ‒ racjonalizował, nieświadom słodkiej ze-
msty,jakąmuszykowałaBillie:wybrałaDeenaswądruhnę,ajejdziecidoniesienia
welonu.
‒NiechciałemteżnarażaćTheanastresponownejzmianyotoczenia‒kontynu-
ował.
Próbowałjąprzekonać,żewjegozachowaniuniebyłoniczegoniezwykłego.
Wciążztrudemkontrolująctrawiącyjągniew,Billieprzyglądałasięswojejsukni
ślubnej. Lekki, zwiewny jedwab podkreślał jej kobiece krągłości i szczupłą talię,
akrótki,zalotnywelonniezakrywałburzyzłocistychlokówotaczającychjejtwarz.
Ktośzapukałdodrzwi.PonieważopiekunkaThea,miłapaniwśrednimwieku,za-
jętabyłaswoimpodopiecznym,Deeposzłaotworzyć.
‒Och…‒Deewycofałasię,niekryjączakłopotania,gdywdrzwiachujrzałaGia.
Billiezamarła.
‒Niepowinieneśmnieoglądaćwsukniślubnej‒krzyknęła.
Zaskoczony obecnością Dee, Gio mruknął coś na powitanie, nie odrywając oczu
od Billie. Wyglądała nieziemsko. Nawet nie zauważył, kiedy Dee wymknęła się
zapartamentu,taktowniezamykajączasobądrzwi.Wpatrującsięwzaokrąglony
dekoltwyciętejgłębokosukni,GioruszyłwkierunkuBillie.
‒Wyglądaszfantastycznie‒mruknąłzmysłowoizawiesiłwzroknalekkootwar-
tych,pulchnychwargachswojejprzyszłejżony.Byłwniebie!
Billie ledwie zdołała się powstrzymać przed odwzajemnieniem komplementu.
Mimo że Gio upierał się przy opisywaniu ich ślubu jako niewielkiej, nieformalnej
uroczystości,niezlekceważyłpotrzebypodkreśleniajegowagieleganckimstrojem.
Jegorosła,smukła,atletycznasylwetkaprezentowałasięimponującownieskazitel-
nymsmokingu.Byłniezwykleprzystojny.Spojrzaławgorącebrązoweoczyocienio-
negęstymiczarnymirzęsamiiwstrzymałaoddech.
‒ Co ty tutaj robisz? ‒ szepnęła po chwili. ‒ Zmieniłeś zdanie? ‒ Spięła się na
samą myśl, że Gio nagle postanowił zmienić zasady gry. ‒ Jeśli tak, to trudno, nie
zrobięafery,niemartwsię…‒mówiła,gorączkowoszukającwłaściwychsłów.
‒Boże,nie,oczywiście,żeniezmieniłemzdania!Chciałemcitodać.‒Wyciągnął
wjejstronędłoń,naktórejspoczywałopłaskieaksamitnepuzderko.
Szczerzemówiąc,przezmomentGiosamsięzastanawiałdlaczego,wnietypowy
dla siebie sposób, postanowił ulec nagłemu impulsowi i zobaczyć się z Billie tuż
przedceremoniązaślubin.Pragnąłjej,niebyłowtymniczegoniezwykłego,racjo-
nalizował.Uważałsekszaakceptowalnąmotywacjędziałania,dopókiniemieszało
siędoniegouczuć,asekszBillienależałdokategoriidoświadczeńniewiarygodnie
satysfakcjonujących.Czystofizycznepożądanie,nicwięcej.
OszołomionaBilliewzięłapudełeczkoiotworzyłaje.Najedwabnejpoduszeczce
spoczywałnaszyjnikzperełipasującedoniegokolczyki.
‒Piękne‒mruknęła.
Gioodgarnąłwłosyzjejkarkuiszepnąłdoucha:
‒Chciałemdaćcicośwyjątkowego.
Chłodnydotykperełsprawiłjejzmysłowąprzyjemność.Założyłakolczyki.
‒Dziękuję‒powiedziałasztywno.Gionicsięprzeztewszystkielataniezmienił.
Nadalpróbowałjąprzekupićprezentamiiwpędzićwpoczuciewiny,gdytoonza-
chowywałsięźle.
‒Niecierpię,kiedymówiszdomnietymtonem.Widzę,żejesteśnamniezła,bo
zostawiłemcięsamąwhotelu‒domyśliłsię.
Billiezacisnęłazębyipoliczyładodziesięciu.
‒Czylijednakzauważyłeś?‒warknęła.
‒ Kiedy taka gaduła nagle odpowiada na pytania półsłówkami, nietrudno się zo-
rientować,żecośjestnietak.Dlaczegograszzemnąwjakieśgierki?Toniewtwo-
imstylu‒powiedział.
‒Zamknijsię,bostracęresztkicierpliwości‒ostrzegłagoprzezzaciśniętezęby.
‒ZostawiłeśmnieiTheawhoteluzbandąochroniarzyiobcąkobietą.Zrobiłeśto,
bocięzdenerwowałam.PoprostupoleciałeśzpowrotemdoLondynu.Zapomniałeś
nagleoswojejogromnejchęcipoznaniawłasnegosyna.Nieoczekuj,żegarśćpereł
zastąpiwyjaśnienieiprzeprosiny!
‒Niemamzacoprzepraszać‒odburknął,urażony.‒Ogarnąłemsprawyzawo-
doweipoślubiepoświęcęTheoitobieowielewięcejczasu‒wyjaśnił.Przyglądał
się,jakBilliekręcizniedowierzaniemgłową,ajejzłotelokiwirująwokółożywionej
gniewemtwarzy.Jejoczybłyszczałymocniejniżopalizująceperłyopadającepomię-
dzypełne,miękkiepiersiwidocznedziękiwyciętemudekoltowisukni.Potężnafala
pożądaniaprawierzuciłagonakolana.
‒Niepozwolę,żebyśsięzachowywaławtensposóbpodczasceremonii,dlatego
musiałemsięztobązobaczyć.
Billiezamilkła.Naglestraciłacałyrezon,takjakbytoonanadużyłacierpliwości
Giaipostawiłapodznakiemzapytaniaichukład.
‒Czylijednakodwołujeszślub?Rozstajemysię?‒zapytaładrżącymgłosem.
Gio nie wierzył własnym uszom! Wydawało jej się, że znowu zniknie bez śladu,
aonnatopozwoli!
‒Nawetotymniemyśl!‒ostrzegłją‒Niepozwolęciodejść.
Billie czuła się kompletnie zagubiona, ze strachu nie potrafiła trzeźwo myśleć
iztrudemłapałapowietrze.
‒ Nigdy ‒ dodał cicho Gio. Zanim zdążyła coś powiedzieć, porwał ją w ramiona
izaniósłdosypialni.Gdypołożyłjąnałóżku,odzyskaławreszciegłos.
‒Gio,cotywyprawiasz?!Mojasukienka!
Przycisnąłjącałymciałemdomateraca.
‒ Przestań się wyrywać, bo ją podrzesz ‒ mruknął i uśmiechnął się pod nosem,
zadowolonyzriposty.
‒ Proszę cię, nie powinniśmy… to nie jest dobra metoda rozwiązywania proble-
mów…
Gioprzesunąłpowoliustamipojejwargachimruknąłzmysłowo:
‒Wedługmnietonajlepszametoda.
‒ Popsujesz mi makijaż ‒ opierała się coraz słabiej. Z wahaniem wplotła palce
wjegowłosy.
‒Niepotrzebujeszmakijażu‒szepnąłzduszonymgłosem.
‒Każdakobietagopotrzebujewdniuślubu‒przeciągaładyskusję,jednocześnie
próbującwyślizgnąćsięniepostrzeżeniezobjęćGiainiepodrzećsukienki.
Gio wcisnął język między jej rozchylone wargi i pocałował ją tak zachłannie, że
stopniała w jego ramionach. Smak jego ust, korzenny zapach skóry, ciężar bioder
napierającychnaniąniecierpliwie‒wszystkotoodebrałojejresztkęsamokontroli.
‒Niezniszczęsukienki‒obiecał,podwijającdogóryjedwabnefalbany.
‒Gio…‒westchnęłabłagalnieBillie,choćjejciałoprzeczyłosłowom.Zwygięty-
miplecami,rozchylonymiudami,gotowabyłagoprzyjąćwbrewprotestomrozsąd-
ku.
‒Billie,pragnęciętakmocno,żetoażboli‒jęknąłiwepchnąłbiodrapomiędzy
jejuda.
Billie natychmiast poczuła gorąco obejmujące całe jej ciało, żar topiący resztki
oporu.
‒ Nie mamy czasu… ‒ bąknęła jeszcze, ale Gio uśmiechnął się tylko zmysłowo
iwyjąłzkieszenitelefon.Wybrałnumer,wydałkilkaszybkichkomendpogrecku,
rozłączyłsięirzuciłkomórkęnapodłogę.
‒Tonaszdzień,tylkonasz!
Wsunąłdłońpomiędzyjejnogi,palcamidrażniącdelikatnąskóręud,corazwyżej
iwyżej.Billiezacisnęłapowiekiiodrzuciłagłowędotyłu,skupiającsięjedyniena
przyjemności płynącej z oczekiwania pieszczoty. Gio szarpnął gorset, rozluźnił go
odsłaniającjednąpierśBillieizacząłzachłanniessaćboleśnienapiętysutek,lizać
miękkiekrągłości,drażnićzębamiróżowąskóręwokółsutka…Billiejęknęłaiwy-
gięłasię,jednocześnieprzyciskającjegogłowędoswejpiersi.Rozkoszpromienio-
wałafalaminacałeciało.
‒Jesteśmoja,tylkomoja!‒Giowsunąłpalecpodkoronkowefigi,aBillierozchy-
liłaszerokonogi,uniosłabiodradogóryijęknęłabłagalnie.
‒Och,proszęcię,proszę…
Natychmiastwsunąłwniąpalec.Billiekrzyknęła,więczamknąłjejustagłębokim,
namiętnympocałunkiem.Rytmicznieporuszałpalcem,aBilliewiłasięwjegoramio-
nach, pojękując z rozkoszy. Napięcie stawało się nieznośne, jej ciało płonęło, aż…
wbiłazębywramięGiaizadrżałaspazmatycznie,zaciskającsięrytmiczniewokół
pieszczącegojąpalca.
‒ Och! ‒ westchnęła zakłopotana, kiedy w końcu opadła na poduszki, bez sił,
zuczuciembłogiegospełnienia.
Gioprzyglądałjejsięuważnie.Pomimożejegociałonadaldomagałosięzaspoko-
jenia, umysł nareszcie się uspokoił. Znów był sobą, pierwszy raz od czterech dni.
Natychmiastprzystąpiłdodziałania:poprawiłgorsetBillie,odnalazłjejfigiipopra-
wiłjakmógłnajlepiejsukienkę.Billiewstałapowolizłóżkainamiękkichnogachpo-
deszładolustra.
‒Orany!Gio,zobacz,cozrobiłeś!‒westchnęłaciężko,alejejoczysięśmiały.
Spłoszyłasię,gdyktośzapukałdodrzwi,aleGiospokojnieprzeczesałwłosy.
‒Chwileczkę!‒zawołałwstronędrzwi.
‒Samochódjużczeka,panieLetsos‒dobiegłichstłumionygłosDamonaKitzaki-
sa.
Billiewpadławpanikę.Miałarozczochranewłosy,spuchnięteodpocałunkówusta
izamglonezrozkoszyoczy.Powinnaśbyłagopowstrzymać,beształasięwmyślach.
Dlaczegoznowumuuległaś?SekszGiemzawszeodbierałjejrozum.Niepotrafiła
musięoprzeć,choćwgłębiduszybyłaprzekonana,żeszanowałbyjąbardziej,gdy-
bychoćrazokazaławięcejrezerwy.Onpotrafiłpanowaćnadswoimpożądaniem‒
tymrazemzadbałojejsatysfakcję,choćsamniezaznałspełnienia.Giopojawiłsię
właziencezuśmiechem,którynatychmiastroztopiłjejserce.
‒Wyglądaszrozkosznie.‒Roześmiałsię,widzącjejżałosnąminę.
Złapałjązarękęipociągnąłwstronęwindy.Kiedywsiedlidoczekającejnanich
limuzyny,pominiezdumionegoLeandrosaBilliezorientowałasię,żejejwysiłkido-
prowadzenia się do porządku spełzły na niczym. Przypomniała sobie podobne za-
skoczenienajegotwarzyparęlattemu,gdyzorientowałsię,żenigdywcześniejnie
słyszała o malarzu imieniem Canaletto. Poczerwieniała ze wstydu na samo wspo-
mnienietamtegoupokorzenia.
LeandrosrzuciłGiochusteczkę.
‒Maszszminkęnatwarzy.
Billiemarzyłajużtylko,żebyzapaśćsiępodziemię.TerazprzyjacielGiapomyśli
sobie,żebyłanietylkogłupia,aleiłatwa!
Deeczekałaprzedkościołem.Pomogłapanniemłodejwysiąśćzlimuzynyipopro-
wadziłajądoprzedsionka,gdziepoprawiłakuzyncewelon,sukienkęiucałowałają
serdecznie. Billie z ulgą przyjęła krzątaninę Dee zachwycającej się naszyjnikiem
iromantycznąschadzkązaaranżowanąprzezGiatużprzedślubem.
Kiedykilkaminutpóźniejszłypowoliwstronęołtarza,Billiezcałychsiłstarała
się nie zapomnieć, że bajkowe otoczenie stanowiło jedynie dekorację dla małżeń-
stwazrozsądku,aniespełnieniejejmarzeń.
‒ To spełnienie twoich marzeń ‒ szepnęła Dee z idealnym wyczuciem czasu. ‒
Rozchmurzsięicieszchwilą.
Billieprzypomniałasobie,jakGiozostawiłjąsamąwhotelu.Wzięłagłębokiod-
dech.Wporządku,nienależałdoprostolinijnych,wręczprzeciwnie‒wysoki,przy-
stojnymężczyznaczekającynaniąprzedołtarzembywałskomplikowany,tajemni-
czy,czasemwręczarogancki.Amimowszystkojejsercebiłożywiejnajegowidok.
Musiałasięwkońcuprzyznaćsamaprzedsobądouczucia,któregowypierałasię
z uporem godnym lepszej sprawy. Kochała go, niezależnie od wszystkiego, wbrew
sobie,beznadzieinawzajemność.Nazawsze.
Niespodziewanie Billie poczuła, jak przyjęcie do wiadomości siły jej uczucia do
Gia,czynijąwolną.Napięcietowarzyszącejej,odkiedysiępoznali,znikło.Wycho-
dziła za mąż za mężczyznę, którego kochała, i miała z nim fantastycznego syna.
Mogłobyćowielegorzej,stwierdziławprzypływieoptymistycznejwiarywsiebie.
Uśmiechnęłasięszerokoiwtejsamejchwilizauważyławysoką,szczupłąblondyn-
kęstojącąwostatnimrzędzieiobserwującąjąuważnie.UśmiechzamarłBilliena
ustach,anogiodmówiłyposłuszeństwa.Deemusiałaniemalsiłądoprowadzićjądo
ołtarza.
Calistopojawiłasięnaichniewielkim,kameralnymślubie.Dlaczego?DłońBillie
drżała,gdyGiowsuwałjejobrączkęnapalec.Niesłyszałasłówksiędza,niewidzia-
łaroześmianychtwarzynielicznychprzyjaciół‒przedoczamimiałajedyniesmukła
sylwetkę Calisto otuloną błękitną jedwabną suknią. Jej gęste, proste blond włosy
spływałylśniącakaskadąnaramiona.Wyglądałatakjakzawsze:idealnie,jakcho-
dząca okładka luksusowego magazynu o modzie. Billie nie mogła nawet marzyć
okonkurowaniuztakolśniewającopięknąkobietą.Zimnypotspłynąłjejstrużkąpo
plecach.Czuła,żepanikaściskajejgardło.Kiedywyszlinaschodyprzedkościołem,
gdzie fotograf zaczął ich ustawiać do zdjęć, Billie szepnęła zduszonym głosem do
Gia:
‒Cotutajrobitwojabyłażona?
Giowziąłjązarękę.
‒Niemampojęcia,aleniewypadajejwyprosić.
‒Cóż…‒Billieniepodzielałazdaniamężacodosztywnegotrzymaniasięetykie-
tywtymkonkretnymprzypadku.‒Skądwiedziałaoślubie?
Giorzuciłjejzdziwionespojrzenie.
‒Jajejpowiedziałem.Uznałem,żeniepowinnadowiadywaćsięodosóbtrzecich,
tobybyłoniewporządku.PrawdopodobnieCaluznała,żepojawieniesięnaślubie
swojegobyłegojestterazmodne.Jejbardzozależynawpisywaniusięwtrendy‒
powiedziałiparsknąłzdezaprobatą.
„Cal”? Billie nie zdawała sobie sprawy, że nadal pozostawali w kontakcie, wno-
sząc z użytego przez Gia zdrobnienia, całkiem przyjacielskim. Jednak zamiast
wpaść w pułapkę zazdrości zaczęła rozpaczliwie racjonalizować. Nie wszyscy po
rozwodzie drą koty, tłumaczyła sobie. Może Calisto przyszła do kościoła z czystej
ciekawości?Cóżwtymdziwnego?PrzecieżrozwiedlisięzGiemcałkiemniedawno.
Zerknęła ukradkiem na olśniewającą blondynkę prowadzącą ożywioną rozmowę
zLeandrosemidwójkąinnychgreckichprzyjaciółGia.
‒ Wszyscy ją lubią ‒ zauważyła, zazdroszcząc Calisto pewności siebie i obycia.
WprzeciwieństwiedoBilliebyłażonaGiaewidentnienieuważałaswojejobecności
najegoślubiezinnąkobietązacośniezwykłego.
‒CaljestkuzynkąLeandrosa,ajedenzmoichprawnikówtojejbratprzyrodni.
Świetnieznawszystkichgości.
Billieskuliłasięwsobie.Obserwując,jakroześmianapięknośćwsiadadolimuzy-
nyztrzemamężczyznami,poczułasięjeszczegorzej.Śniadanieweselnemiałosię
odbyćwrestauracjiluksusowegolondyńskiegohotelu.Billiemiałanadzieję,żeCali-
stoniewprosisiętakżetam.Oczywiście,jejnadziejeokazałysiępłonne.Pierwszą
osobą,któraprzywitałaichwylewniewfoyerhotelu,była…olśniewającablondyn-
ka. Ucałowała Gia w oba policzki i słodkim głosem poprosiła go o przedstawienie
nowejpaniLetsos.
‒Poznałamjużtwojegosynka,cozauroczymaluch!‒zaćwierkała.‒Aniołeczek!
Gioroześmiałsię.
‒Fajnyjest,prawda?
‒Superfajny!‒Calistowyginałasmukłeciałoitrzepotałarzęsami,jednocześnie
przytrzymującramięBilliewżelaznymuściskuidealniewypielęgnowanejdłoni.
‒Wybaczcienam.‒Deejakzwykleprzyszłakuzyncezodsieczą.RzuciłaCalisto
wymownespojrzenieipoprowadziłaoszołomionąBillienabok.‒Musiszpoprawić
welon,zarazzlecicizgłowy‒wyjaśniła.‒Kimjesttablondyna,którataksięsza-
rogęsi?–zapytała,mocującwelonnagłowieBillie.Gdyusłyszałaodpowiedź,otwo-
rzyłaszerokooczyzezdumieniaisyknęłagniewnie:‒Alematupet!
‒Wiem,aleniechcęrobićzamieszania.Nikomuopróczmniezdajesięnieprze-
szkadzaćjejobecność.‒Billiezarumieniłasię.
‒Nikomu,czyliGio,tak?‒Deeażsiętrzęsłazezłości,choćzazwyczajzachowy-
wałaniezmąconyspokój.‒Talaluniapsujecitwójwielkidzień,aGio,jaktofacet,
postanowiłudawać,żeniczegoniezauważa!
‒Onnieznosikłótliwychkobiet.Niezamierzamwywoływaćawantury‒tłuma-
czyłasięBillie,wpełniświadoma,jakbardzożałosnamusiałasięwydawać.‒Pora-
dzęsobiezCalisto.
‒Jakuważasz.Jabymjąpogoniła.‒Deewzruszyłaramionamiirzuciłaniepro-
szonemugościowimorderczespojrzenie.
Billie,opanowanaiuśmiechnięta,powitaławszystkichprzybywającychnaśniada-
niegości,główniewspółpracownikówGiaiznajomych.Zaskoczyłjąjednakfakt,że
naślubiezabrakłokogokolwiekzrodzinyLetsosów.Niewiedziała,czyGioichnie
zaprosił, czy też odmówili przyjścia w proteście przeciw małżeństwu członka ich
wyjątkowegoklanuzkobietąz…plebsu.Tydzieńwcześniej,podczaspodpisywania
intercyzy,takżeniespotkałanikogozjegorodziny,jedynieprawników,którzyzale-
calijejskonsultowaćtreśćdokumentuzniezależnymprawnikiem.AleBillieniemia-
ładotegogłowy,bowkilkadnimusiałaprzemeblowaćcałkowiciecałeswojeżycie.
ZresztąGioniebyłskąpyinawetjeśliwprzyszłościpostanowiłbysięzniąrozstać,
wiedziała,żezachowasięfairwobecniejiThea.
Gdy powitali już wszystkich gości, Billie postanowiła się odświeżyć. Idąc do ła-
zienki, zauważyła, jak Gio i Leandros podchodzą do Calisto. Po krótkiej wymianie
zdańtwarzCalistozamarławnerwowymgrymasie.Billieweszładołazienki,zasta-
nawiającsię,cotakzdenerwowałopromieniejącądotądblondynkę.Właśniepopra-
wiałaszminkę,gdy,stukającgniewnieobcasami,ktośwpadłgwałtowniedołazienki.
Billieznieruchomiała,gdywlustrzedojrzałaodbiciewykrzywionejgniewemtwarzy
Calisto.
‒Natwoimmiejscuniecieszyłabymsiętak,żeGiowyprosiłmniezprzyjęcia.Po
prostuprzymniewyglądaszjeszczegorzej,aonżałuje,żesięzemnąrozwiódł.To
oczywiste!‒fuknęła.
Billieodwróciłasiępowoliwstronęwyniosłejblondynki.
‒Giorozwiódłsięztobą?Myślałam,żesięrozstaliście.
‒Tylkodlatego,żenieurodziłammudziecka‒odparłaCalisto,wydymająclekce-
ważąco swe idealne usta. ‒ Na szczęście ty rozwiązałaś ten problem. Bardzo ci
dziękuję.TerazGiomożemiećimnie,idziedzica.Cozaulga!
‒Cotysugerujesz?!‒Billieniekryłazdumienia.
‒ Trójkąty na dłuższą metę się nie sprawdzają. To tylko kwestia czasu. Prędzej
czypóźniejGioodbierzecisynaiwrócidomnie.Przecieżtyniejesteśmateriałem
nażonę,conajwyżejnakochankę.
‒Atonibydlaczego?‒zapytałaBilliespokojnie,choćczuła,jakwzbierawniej
wściekłość.
‒Króliczekowielkimsercuirówniewielkimbiuście‒parsknęłapogardliweCali-
stoiwzniosłaoczydonieba.‒Niełudźsię,żestanieszsięczęściąrodziny.
Billie pokręciła z niedowierzaniem głową i w milczeniu ruszyła w stronę drzwi.
Jak to możliwe, że Gio ożenił się z tak wredną kobietą? I chociaż potrafiła prze-
łknąćzłośliwekomentarzenatematswojegowyglądu,tosłowadotycząceTheanie
przestawałyjejdręczyć.CzyfaktycznieGioożeniłsięzniąnietylkopoto,byza-
pewnić Theo dziedziczenie, ale przede wszystkim, żeby wzmocnić swoją pozycję
jakopełnoprawnegorodzica?WkażdymraziewyprosiłCalisto,pocieszałasię.Być
możnejejsłowapodyktowanebyłyjedynieurażonądumąichęciądokuczeniarywal-
ce…Zamiastdorestauracji,Billieudałasiędobawialni,gdziewidoksynkaodrazu
poprawiłjejnastrój.Wzięłagonaręceidołączyładoresztygości.Ucieszyłasię,wi-
dzącGiaiLeandrosagawędzącychprzyjaźniezDee.
‒Twojakuzynkajestcałkiemmiła‒przyznałGio,kiedyusiedliprzystole.‒Co
nieoznacza,żepochwalamjejstylżycia.
‒Nieoceniajpochopnieinnychludzi.Wszyscypopełniamybłędy,tyteż.Ożeniłeś
sięprzecieżzCalypso‒zauważyłacierpko,umyślnieprzekręcającimięjegobyłej
żony.
‒Calisto‒poprawiłją.‒Jużsobieposzła.
‒Todobrze‒odparłaspokojnie,popijającszampana.‒Dlaczegosięrozwiedli-
ście?‒zapytałaniespodziewaniedlasamejsiebie.
‒Niezgodnośćcharakterów‒wyrecytowałGiobezwahania.
‒Tominicniemówi…‒Billiepoczułasilnądłońnaswoimkarku.Gioodwróciłjej
głowęwswojąstronę.WjegooczachpłonąłogieńiBillienatychmiastpoczułaroz-
koszneciepłorozlewającesiępocałymjejciele.Wstrzymałaoddech,gdyprzysunął
ustadojejwargiszepnął:
‒Jakjaciebiepragnę.
‒Jak?‒zapytałaledwiesłyszalnieipoddałasięzachłannemupocałunkowi,który
rozpaliłnietylkojejciało,aleiduszę.
Przerwał im Leandros, sygnalizując, że zamierza wygłosić mowę drużby. Zanim
się odezwał, mrugnął wesoło do Gia, a ten, zamiast się żachnąć, odwzajemnił
uśmiech przyjaciela. Billie wniosła do jego życia powiew świeżości, może dlatego
zachowywał się inaczej, rozmyślał Gio, słuchając jednym uchem Leandrosa i wpa-
trującsięwBillie.Czybyławyjątkowa?Cóż,którakobietazniosłabyobecnośćswo-
jejpoprzedniczkinawłasnym ślubiezrównągodnością ispokojem?Theo, przysy-
piający w ramionach matki, wtulił główkę w jej ramiona. Gio poczuł niewygodne
ukłuciekołoserca.Poczuciewiny?Przypomniałsobiepodstępnąintercyzęsproku-
rowanątak,byBillienigdyjużniewymknęłamusięzrąk.Przewidział,żemuzaufa
inieprzeczytanawetdokumentuprzedpodpisaniemgo.Niezależałojejnapienią-
dzach,aonwykorzystałjejdobrycharakterinaiwność.Zrobiłto,mimożewiedział,
jakbardzokochałasyna.
Oczywiście istniała spora szansa, że Billie nigdy nie dowie się o zawartych
wprzedmałżeńskiejumowiezapisachdrobnymdrukiem.Miałszczerąnadzieję,że
takwłaśniepozostanie,bowprzeciwnymraziebyłabyzszokowana.Zawszeuważa-
łagozaszlachetnegoiuczciwegoczłowieka,aonniechciał,byprzekonałasięna
własnejskórze,jakbardzogoprzeceniała.Postanowił,żeegzemplarzintercyzyna-
leżący do Billie na wszelki wypadek powinien zaginąć, najlepiej gdzieś w czeluści
jegosejfualbowniszczarce…
ROZDZIAŁÓSMY
HelikopterwylądowałnaoświetlonejreflektoramipolanienawyspieLetsos.
‒Awięctonatejwyspiesięurodziłeś?Należydociebie?‒zagadnęłaBillie,pod-
czasgdyGiopomagałjej,Theoinianiwysiąśćzsamolotu.
‒ Wyspa wciąż należy do mojego dziadka. Podejrzewam, że gdyby przekazał ją
mojemu ojcu, ten sprzedałby ją natychmiast i roztrwonił pieniądze. Zanim zmarł,
wyprzedałwszystko,cosiędało‒stwierdziłsucho.
Billieniewiedziała,coodpowiedzieć.Onaswojegotatynawetniepoznała,więc
niepotrafiłaocenić,czyposiadanieojcaniesprawdzającegosięwswejrolibyłogor-
sze,czyjednaklepszeniżnieposiadaniegowcale.
‒Cieszęsię,żepoznamtwojąrodzinę‒skłamaławkońcu,zczystejuprzejmości.
Jechalisamochodemterenowymkrętąserpentynądrogi,aBillieumierałazestra-
chu. Majętna rodzina Gia nie miała zbyt wielu powodów, by ją ciepło przywitać ‒
szybki ślub, dziecko poczęte, gdy jeszcze nie byli małżeństwem, żeby nie wspo-
mniećomarnympochodzeniuiskromnychzarobkach.Niemiałazłudzeń.Spodzie-
wałasiępodejrzliwego,jeśliniewrogiegoprzyjęcia.
‒Spotkamysięznimijutro.
‒Niedzisiajwieczorem?‒zdziwiłasię.
‒Tobyłdługidzień,Theomusiodpocząć.Niebędziemyterazjechaćdoposiadło-
ści.‒Giorzuciłsynkowispojrzeniepełneczułejtroski.‒ZostawimyTheaiIrene
wdomuAgathy,którabyłamojąnianią.Tyteżmusiszodpocząć.
‒ZostawimyThea?‒Billieniekryłaniezadowolenia.
‒Spokojnie,przecieżnieporzucimygosamegowśrodkulasu‒zażartował,zer-
kając na przerażoną żonę. ‒ Spędzimy noc poślubną w domku na plaży, a rano,
przedspotkaniemzrodziną,odbierzemyTheaodAgathy.Mojastaranianiabędzie
zachwyconafaktem,żejakopierwszanawyspiepoznanaszegosynka.
Billie uspokoiła się, kiedy zobaczyła, z jakim entuzjazmem pulchna starsza pani
powitałaGiaijegonowąrodzinę.NawidokThearozpromieniłasięiodrazuzaofe-
rowałaIrenepomoc.
Gio,śmiejącsiębeztrosko,siłązaciągnąłBilliedosamochodu.Pokilkunastumi-
nutach jazdy stromo opadającą drogą zatrzymali się przy niewielkiej piaszczystej
dróżce.
‒ Uważaj, łatwo się tutaj potknąć ‒ ostrzegł ją i otoczył jej talię silnym ramie-
niem.
ObcasyBillienatychmiastzapadłysięwpiasek.
‒Gdybymwiedziała,żespotykamysięztwojąrodzinądopierojutro,niewystro-
iłabymsięwteidiotyczneszpilki‒westchnęła.
‒Chciałemcizrobićniespodziankę.
‒Udałocisię.‒Roześmiałasięnawidokdziewiczejplażyustópścieżki.
Zachodzącesłońceoświetlałofaleleniwierozbijającesięobrzeg.Wrogu,upod-
nóżaskalnegoklifustałdrewnianydomek,romantycznieoświetlonylatarenkami.
‒Orany,jaktupięknie!‒krzyknęła.
GdyGioprzenosiłjąprzezpróg,Billiezgubiłajedenbut.Zażartował,żeitaknie
wypuścijejzłóżkaażdojutra,więcbutyniebędąjejpotrzebne.Śmiejącsię,zażą-
dała, żeby postawił ją na podłodze, a on, niechętnie, spełnił jej życzenie. Salonik
udekorowanybyłkwiatamiiświecamioświetlającymiprzytulne,gustownieurządzo-
newnętrze.Bosokrążyłapodomu,podziwiającwidokzaoknamiuzupełniającypro-
ste,leczwyrafinowaneumeblowanieidekoracje.Wsypialniczekałonaniąogrom-
nełożeijeszczewięcejświecikwiatów.
‒Szampana?‒zaproponowałGio.
‒Możepóźniej,terazmarzymisięprysznic.‒Billiechciałajaknajszybciejzdjąć
eleganckągarsonkę,wktórąwystroiłasięnaspotkaniezrodzinąLetsosów.‒Po-
możeszmirozpiąćsukienkę?‒poprosiła,zdejmującmarynarkę.
‒Jeślicipomogę,tonigdyniedotrzeszpodprysznic.‒Giopodszedłbliskoipoło-
żyłdłońnazapięciu.PochyliłsięipocałowałBilliewkark.Powolirozpinającsukien-
kę,przesuwałwargamiwdółjejpleców.
‒ Masz cudownie gładką skórę ‒ mruknął i zsunął sukienkę z ramion, a potem
bioderżony,ażubranieopadłonapodłogę.
‒Chybanicizprysznica?
Gioobróciłjątwarządosiebie.
‒Przynajmniejwtejchwili‒potwierdził.‒Późniejosobiściecięnamydlę‒obie-
całzłobuzerskimbłyskiemwoku.
Przyglądałjejsiętakłakomie,żeBilliepierwszyrazoddłuższegoczasunieczuła
sięzakłopotanaswąnagością.Miałanasobiepiękną,jedwabnąbieliznę,podkreśla-
jącąkrągłościidodającąjejpewnościsiebie.
‒Jesteśubrany‒zauważyłazwyrzutem.
Gio poderwał ją z podłogi i zaniósł do sypialni. Kładąc ją na łóżku, obiecał za-
chrypniętymzpożądaniagłosem:
‒Przyrzekamciprysznic,kolacjęiuprzejmezachowanie,ale…później.
Billieprzypomniałasobieliczneokazje,gdyGiozarazpoprzekroczeniuprogujej
mieszkaniarzucałsięnaniąwygłodniały,zżarem,którysprawiał,żeczułasięważ-
naigodnapożądania.OczywiścieniespodziewanemałżeństwoGiazCalistouświa-
domiło jej, jak bardzo się myliła i jak niebezpieczne mogło się okazać uleganie
mrzonkom.Tylkoczynapewnochciałarozpamiętywaćtamtewydarzeniawswoją
noc poślubną? Gio poślubił ją, razem z Theem stworzą rodzinę, a z czasem, jeśli
Letsosowiejednakdadząjejszansę,stanąsięmożetakżeczęściąklanu.
‒Ktotakpięknieudekorowałdom?Częstogoużywasz?–zapytała,rozglądając
sięzzachwytem.
‒Nie,dawnotuniebyłem‒wyznał,zrzucająckoszulę.‒SiostraLeandrosazaj-
mujesięzawodowowystrojemwnętrzizgodziłasięnaprędcecośzorganizować.
‒Świetniesięspisała.Uwielbiamkwiatyiświatłoświec.
‒Wiedziałem,żecisięspodoba.Zawszebyłaśromantyczką‒przekomarzałsię
znią.
‒Atynie?Wtakimraziedlaczegopoprosiłeśjąoprzygotowaniedomu?‒Świa-
domość,żesiępostarał,żebysprawićjejprzyjemność,poprawiłaBillienastrój.
‒Nigdyniebędęromantykiem‒zaoponowałzdecydowanie.‒Alewiem,czego
sięodemnieoczekuje,ipotrafiętozapewnić‒uśmiechnąłsięzmysłowo.
Billieniemogłaoderwaćwzrokuodjegomuskularnegotorsupołyskującegozłoci-
ście w świetle świec. Wyglądał zachwycająco, a jednak był z nią, a nie z równie
oszałamiającą Calisto. Nieświadom gnębiących żonę wątpliwości, zdjął spodnie
iszorty.WjednejchwiliBilliezapomniałaokompleksachiskupiłasięnaelektryzu-
jącymwidokunagiego,idealnegomęskiegociała.Whotelu,gdysiękochali,Gionie
zdążył nawet zdjąć do końca ubrania, przypomniała sobie i zaczerwieniła się na
samowspomnienieswejsłabości.
‒Oczymmyślisz?‒Giowspiąłsięnałóżko.
Powiedziałamu,aon,kujejzaskoczeniu,roześmiałsię.
‒Niepopisałemsię,prawda?Dwójazgrywstępnej.Byłemnapalonyjaknastola-
tek‒przyznał.‒Aleprzynajmniejużyłemprezerwatywy!
‒Mnieteżponiosło‒wyznałaipogładziłagonieśmiałoposzorstkimpoliczku.‒
Musimyjednakuważać,niestosujężadnejantykoncepcji.
Giopołożyłdłoniepobokachjejciałaipochyliłsię.
‒Musimy?Żałuję,żeominęłamnietwojaciążazTheem.Perspektywapoczęcia
jeszczejednegodzieckawydajemisięekscytująca.
SłowaGiapodziałałynaBillieniczymnajbardziejromantycznewyznaniemiłosne.
Skoro gotów był na jeszcze jedno dziecko, traktował ich małżeństwo poważnie,
aniejakczystąformalność!
‒Poprzedniobardzoprzytyłamwciąży‒ostrzegłago.
‒Założęsię,żetylkotam,gdzietrzeba‒mruknął,przesuwającpalcempomięk-
kim fragmencie piersi widocznym nad miseczką biustonosza. ‒ Uwielbiam twoje
ciało.
‒Naprawdę?‒zapytała,choćwduszyskarciłasięzażebranieokomplementy.
‒Przecieżwidzisz,żeniemogęnadsobązapanować.‒Rozpiąłbiustonosz,ujął
wdłoniejejpełnepiersiilekkojeścisnął.
Mimo rozkosznego prądu, który przeszył ciało Billie, jej udręczony umysł nadał
domagałsięodpowiedzinapewnepytania.
‒TodlaczegoożeniłeśsięzCalisto?‒wykrztusiła.
W sypialni zapadła głucha cisza. Gio uniósł głowę znad piersi, które obsypywał
drobnymipocałunkami.
‒Tobyłbłądidrogozaniegozapłaciłem‒wyznałzgaszonymtonem.
Billiewiedziała,żejeślibędziedalejdrążyć,zepsujenastrójnocypoślubnej,bez-
powrotnie tracąc szansę na niezapomniane wspomnienia. Nadludzkim wysiłkiem
woli odgoniła natrętne myśli. Wystarczyło jej, że żałował. Musiało jej wystarczyć.
Dalszepytaniasłużyłybyjedyniepodreperowaniujejnadwyrężonegoego,amogły-
bypoważniezaszkodzićnowemupoczątkowi,jakioferowałjejGio.Zdecydowałasię
niepozwolić,byprzeszłośćodebrałajejszansęnaszczęście.
Gioująłjejsutekwzębyibawiłsięnim,ażcałeciałoBilliewypełniłorozkoszne
pulsowanie.Rozluźniłasięipozwoliła,byoblałająfalagorąca.Zatopiłapalcewgę-
stychwłosachGiaiprzycisnęłajegoustamocniejdopiersi.Napięciewpodbrzuszu
stawało się słodką torturą. Billie instynktownie rozchyliła uda. Gio natychmiast
uniósłjejbiodradogóryijednym,zdecydowanymruchempozbawiłjąmajtek.
‒Mamnadzieję,żetanocnigdysięnieskończy!‒westchnąłżarliwie.‒Tylkoże
jeżeliniedamcispaćprzezcałąnoc,toniebędzieszmiałasiłynaspotkaniezmoją
rodziną.
‒ Przed nami jeszcze wiele wspólnych nocy ‒ szepnęła, podczas gdy on wsunął
dłońmiędzyjejnogiizwinnymipalcamipieściłjątak,żenatychmiastzabrakłojej
tchu.
‒Wykorzystamjenajlepiejjakpotrafię‒obiecał.‒Zawszemarzyłem,żebybyć
z tobą bez ograniczeń, więc teraz zamierzam spełnić wszystkie swoje fantazje.
Itwoje.
‒Obiecanki…‒uśmiechnęłasię.ImbardziejotwarcieGiookazywałjejpożąda-
nie,tympewniejsięczuła.
Gionieodpowiedział.Rzuciłjejgorącespojrzenieipochyliłgłowę.Kiedypoczuła
nasobiejegojęzyk,zaniemówiłaipoddałasięoszałamiającejprzyjemności.Wiłasię
idrżała,pojękująccicho,ażzkolejnymruchemjegowprawnychustzamarła.Fala
rozkoszyporwałajądogóryiwyrzuciłanabrzegświadomości,drżącąirozpaloną.
BilliewyplątałapalcezwłosówGia,aonnatychmiastprzewróciłjąnabrzuch.
‒Co…?
‒Jestemdziśwewładczymnastroju,mojadroga‒oświadczyłgłosemzduszonym
pożądaniemiwszedłwniąodtyłupotężnym,choćostrożnym,pchnięciem.
Byłagotowagoprzyjąć:wilgotna,gorąca,miękka…Rozchyliłaszerzejnogi,tak
bymógłzatopićsięwniejdokońca,bydotarłdosamegownętrzaistłumiłdręczące
jąpożądanie.Czułasięwyjątkowa,jakzawsze,kiedyGioniepanowałnadswążą-
dząirzucałsięnaniąniczymwygłodniaływilk.Miarowe,potężnepchnięciarozpali-
łyjąnanowo,apalcepieszczącewrażliweciałopomiędzyudamisprawiły,żewjej
piersiwezbrałbezgłośnyszloch.Seriasilnychskurczyprzerodziłasięweksplozję.
Billiekrzyczaławstrząsanaspazmamirozkoszyiczuła,jakGiopulsujewniejswoim
własnymspełnieniem.
‒Jesteśwtymbardzodobry‒przyznałapochwili,łapiącwkońcuoddech.Ciepły
ciężarjegociałazelżałnagle,aleBilliechwyciłaGiazarękęiprzytrzymałazcałych
sił.
‒Niepozwolęcimnieterazzostawić.Niecierpię,kiedytorobisz!
‒Takijużjestem‒odpowiedziałwymijająco.
‒ Nie! Potrafisz mnie przytulić, kiedy potrzebuję pocieszenia. Przytulasz Thea,
kiedyjestśpiący,potrafiszokazywaćczułość!‒upierałasię,bojegozwyczajucie-
kaniaprzedintymnościątużpotym,jaksiękochali,raniłjądożywego.
‒Ale…
‒Nie‒niepoddawałasię.‒Udawaj,żemusiszmniepocieszyć.
Giospojrzałnanią,jakbypostradałarozum.
‒Słucham?
‒Wyobraźsobie,żejestmiprzykroiprzytulmnie.Teraz.
‒Wolałbym,żebyniebyłociprzykropotym,jaksiękochamy.
‒Nowidzisz!Więcmusiszmnieprzytulić!
Westchnąłciężko,alezrobił,jakprosiła.
‒Wporządku,popracujęnadtym‒obiecałzrezygnowany.
‒Todobrze.‒Wtuliłasięzzadowoleniemwjegosilneramiona.Żebyunaocznić
mukorzyścipłynącezezmianyprzyzwyczajeń,pogładziłagodłoniąpopiersi,brzu-
chu,potemprzesunęładłońjeszczeniżej…
‒Przyjemnie‒mruknąłGio.‒Bardzoprzyjemnie…
Godzinę później leżeli na tarasie i przyglądali się gwiazdom odbijającym się
wczarnejtaflimorza.Wokółichleżaka,nadrewnianejpodłodzestałypustenaczy-
nia po obfitej kolacji zjedzonej na świeżym powietrzu. Billie upiła łyk szampana
iwestchnęłabłogo.
‒Niesamowityspokój.Słychaćjedynieszumfal.
‒Jakodzieckouwielbiałemtendźwięk.Przyjeżdżałemtuzrodzicami…‒urwał
izamilkł.
Billiepoczuła,jakjegociałosięspina.
‒ I… ‒ zachęciła go ostrożnie. ‒ Cudownie, że masz takie miłe wspomnienia
zdzieciństwa.
‒ To było na długo, zanim nasi rodzice się rozstali, zanim ojciec spotkał miłość
swojegożycia.‒Giopodkreśliłpogardliwieostatnietrzysłowa.
‒Kimonabyła?‒Billieskorzystałazokazji,żebyzapytać.WcześniejGiounikał
rozmównatematrozwodurodziców,aonanigdynieodważyłasiędrążyćbolesnego
tematu.
‒ Angielską modelką imieniem Marianne. Mieli romans, w trakcie którego ona
przypadkiemzaszławciążę.Późniejokazałosię,żewcaleniezmoimojcem,aleon
itakpostanowiłjejwybaczyć,bo,jaktwierdził,niemógłbezniejżyć.
‒Och…‒Billieniewiedziałacopowiedzieć.
‒Uczyliśmysięwtedyzsiostramiwszkolezinternatem.Kiedyprzyjechaliśmydo
domu na wakacje, dowiedzieliśmy się, że nasze życie zostało wywrócone do góry
nogami.Ojciecrozwiódłsięzmatkąizesłałjądoateńskiegoapartamentu.Mytak-
żeniebyliśmyjużmilewidzianinawyspie,bonoważonaojcanieżyczyłasobieto-
warzystwadziecizjegopierwszegomałżeństwa.
GoryczwgłosieGiazaszokowałają.Potrafiłajednaksobiewyobrazić,żetakna-
głeodrzucenieiwykluczeniezrodzinymusiałoboleśniezranićmałegochłopca.
‒Twójdziadeknicniezrobił?Mówiłeś,żetoonjestwłaścicielemwyspy.
‒Nie,nicniezrobił.Dzisiajtegożałuje,alewtedyskupiłsięnaratowaniumająt-
kurodzinynadwerężonegoekstrawagancjamiojcaijegonowejżony.Firmaprawie
zbankrutowała.
‒Ojcieckontaktowałsięztobąporozwodzie?
‒Nie.Spotkaliśmysięjeszczetylkoraz.Mariannenaprawdęnasnieznosiła.Mi-
łość‒Giozamilkłnachwilę‒potrafiniszczyć‒dokończył.‒Mójojcieczniszczył
nasząrodzinęwimięmiłości,amojamatkanigdysięniepozbierałapotymciosie.
Billie czuła, że nareszcie rozumie, dlaczego Gio doszedł do wniosku, że uczucia
i bliskość są niebezpieczne. Jego ojciec swoim złym przykładem nauczył młodego
chłopaka,żemiłośćoznaczaegoistycznąpogońzawłasnymszczęściemidestrukcję
wszystkiegoiwszystkichpodrodze.
‒Ajednakwiększośćludziuważamiłośćzabudującą,nieniszczącą.
‒Człowiekzzasadamipotrafisięwywiązaćzeswoichobowiązkówwobecrodzi-
ny bez ciągłego deklarowania miłości. ‒ Gio zadrżał lekko i objął mocnej Billie. ‒
Niemuszęciękochać,żebycięchronić.
Oczy Billie zapiekły niebezpiecznie. Wiedziała, że jej nie kochał, ale słysząc to
z jego ust, nadal nie potrafiła opanować gorzkich łez. Wtuliła twarz w jego ramię
ioddychałagłęboko,żebysięopanować.Gio,zajętywłasnymimyślami,nicnieza-
uważył.
‒Cóż‒stwierdziłpochwili‒oczywiściekochamThea,aletołatwe.Onjestmały
i bezbronny jak kociak albo szczeniaczek. Mam w telefonie dziesiątki jego zdjęć
ioglądamje,kiedyjestemwpracy.
Billiecieszyłasięzwięzi,jakapołączyłaTheazojcemwtakkrótkimczasie,ale
musiałazesmutkiemprzyznać,żezazdrościławłasnemudzieckuumiejętnościroz-
kochaniawsobieGia.
‒Zatobąteżtęsknię‒zapewniłją.‒Takbardzo,żemusiałemsięztobązoba-
czyćnagodzinęprzedślubem–szepnął,całującjąwczubekgłowy.
Gio od dawna nie czuł takiego spokoju ducha. Ciekawe, dlaczego właśnie Billie
miałananiegotakikojącywpływ?Idlaczegowciążniepotrafiłsięniąnasycić?
‒Zachowałemsięjakjaskiniowiec‒zaśmiałsię,wtulającustawjejjedwabiste
włosy.‒Kompletneszaleństwo!
‒Jasięnieskarżę.‒Billieodwróciłasięwjegostronęizamiastnagwiazdy,spoj-
rzaławciepłe,błyszcząceoczymęża.
‒ Wiesz, gdzieś w głębi duszy, chyba się bałem, że nie pojawisz się w kościele.
Czytonieidiotyczne?
Gdybyzdawałsobiesprawę,jakbardzogokochała,nieprzyszłobymutonawet
dogłowy,pomyślałasmutno.Niezależnieodtego,jakbardzobyłananiegozła,nig-
dynienaraziłabygonapodobneupokorzenie.
‒Orany,aleogromnydom!‒Billiewpatrywałasięwielkimioczymawwillęoto-
czonątropikalnymogrodem,przedktórąwłaśniezaparkowali.
‒Zbierasiętucałarodzina‒wyjaśniłGio.‒Każdekolejnepokolenierozbudo-
wywałoposiadłość.
Gio wyglądał na spiętego. Billie przyglądała się jego nerwowym ruchom, kiedy
wyjmowałsynkazfotelikasamochodowego.RazempodążylizaAgathąiIrene,któ-
re, w wielkiej komitywie, zmierzały szerokimi frontowymi schodami do głównego
wejścia. W otwartych szeroko drzwiach przywitała ich gosposia, ale po krótkiej
prezentacjiGiowyminąłjąiruszyłzdecydowanymkrokiemwgłąbdomu.Billieled-
wiegodogoniła.
‒Gio,dajmiThea.Możesięprzestraszyćobcych‒poprosiła.
Giozacisnąłzęby,aleniesprzeciwiłsię.Podałjejsynka,atennatychmiastusado-
wiłsięwygodnienabiodrzemamy.
‒Iuśmiechnijsię,naBoga!‒upomniałamężałagodnie.‒Nieprzejmujsię,jeśli
nieodrazumniezaakceptują,tomusiszdaćimtrochęczasu.
Przezszklanedrzwiprowadzącedosalonudostrzegłaprawdziwytłumludzi.Ro-
dzinaGiaokazałasięowielewiększa,niżsięspodziewała.Billiepoczuła,jakręce
jej się pocą ze zdenerwowania. Kiedy weszli do środka, wszystkie głowy zwróciły
sięwichstronę.Billiewciągnęłabrzuch,wyprostowałasięiuniosławysokogłowę.
‒ Poprosiłem, żebyście się tu wszyscy zebrali, bo chcę wam przedstawić moją
żonę.‒GłębokigłosGiaprzerwałpełnąnapięciaciszę,docierającdonajdalszych
zakamarkówsalonu.‒ToBillie.Pobraliśmysięwczoraji…
Giozamilkł,gdyzrogurozległosięgniewnestukanielaskąomarmurowąpodło-
gę.Starszypanozagniewanej,pomarszczonejtwarzyzbliżałsiędonichwykrzyku-
jąccośpogrecku.Giozesztywniał,poczympołożyłdłońnaplecachBillieipopchnął
jąlekkowstronędrzwi.
‒Wychodzimy!‒zarządził.
‒Nie,Gio,proszę,niewychodźcie!‒Zgrabnabrunetkapodbiegładonichiwy-
ciągnęładoBilliedłoń.‒JestemSophia,najmłodszasiostraGia‒przedstawiłasię
zuśmiechem.‒Gio!Dlaczegoniepowiadomiłeśnas,żesiężenisz?!
Billieoniemiała.DopieropochwilidotarłdoniejsenssłówSophii.
‒Niepoinformowałwas?‒spytałacienkimgłosem.
‒ Nie. Powiedział, że ma dla nas niespodziankę, i poprosił, żebyśmy się zebrali
wszyscydzisiajwdomudziadka.
‒Wychodzimy,Billie‒Ostentacyjnieignorującsiostrę,Giolekkopopchnąłżonę
kuwyjściu.Billieobróciłasięibezsłowaruszyłazdecydowanymkrokiemzpowro-
temdosalonu.
‒Giopowinienbyłpoinformowaćwasoślubie,niemiałampojęcia…
‒Billie!‒Gioprzerwałjej.Jegowielka,silnadłońspoczęłaostrzegawczonajej
ramieniu.
‒Niechcęciękrytykowaćwobecnościrodziny,alepowinieneśbyłichuprzedzić.
Zgotowałeś wszystkim ogromny szok. ‒ Spojrzała znacząco na nestora rodu The-
onaLetsosa.‒Niemasensusięobrażać.
‒Nieobrażamsię!‒syknąłGio,wściekły,żeodważyłasięmusprzeciwićwobec-
nościcałejjegorodziny.
‒Powinniśmychybaotymporozmawiać‒odezwałsiędziadek,nadalniecona-
burmuszony.Ciemne,bystreoczy,takbardzopodobnedooczuGia,przyglądałyjej
sięuważnie.‒Twojażonamarację.Poniosłomnie,mówiłemwgniewie.
‒Obraziłcię‒wyjaśniłGio,zwracającsiędoBillie.
‒Nieszkodzi.Możnamnieobrazićtylkopoangielsku‒oznajmiławielkodusznie.
‒Greckiegonieznam,naszczęście!
‒Dziękimniemojewnukiznająswójjęzyk,choćotrzymałyporządneangielskie
wykształcenie.‒Starszypanuśmiechnąłsięniespodziewanie.‒Chodź,usiądziemy
sobieiopowieszmiosobie.Męczęsię,gdystojęprzezdłuższyczas.
Już po chwili Gio przyglądał się ze zdumieniem, jak Billie gawędzi z nestorem
roduLetsosów,jakbysięznaliodlat.Ponieważpierwszyrazodniepamiętnychcza-
sówniktzrodzinyniezwracałnaniegouwagi,usiadłzbokuiprzysłuchiwałsięroz-
mowie.
‒Wybaczmojenieuprzejmezachowanie.‒Dziadekskłoniłsięgłęboko.‒Jestem
Theon.Giotomójwnuk.
‒JestemBillie,poprostuBillie.
‒Atwójsynek?
‒Naszsynek‒wtrąciłsięGio,puchnączdumy.‒TheonGiorgios,twójprawnuk,
mówimynaniegoTheo.
Billie postawiła synka na podłodze, a ten natychmiast zaczął raczkować i z nie-
spożytąenergiąpoznawaćnoweotoczenie.Starszypanwpatrywałsięwmalcajak
zaczarowany.
‒Theo‒powtórzyłpowoliipokręciłzniedowierzaniemsiwągłową.‒Apobrali-
ściesiędopierowczoraj?
‒ Gio dowiedział się o istnieniu Thea niedawno ‒ wtrąciła pospiesznie Billie. ‒
Przezdwalatanieutrzymywaliśmykontaktów…
Giorzuciłjejchmurnespojrzenie.
‒Niemusiszsięzniczegotłumaczyć.
‒Oczywiście,żemuszę.Niechcę,żebyktośpomyślał,żemiałamromanszżona-
tymmężczyzną.‒Billiewiedziała,żeGioniedbaoto,comyśląoniminni,alenie
zdawałasobiesprawy,żenieobchodzigotakżezdaniewłasnejrodziny.Niemogła
pozwolić, by Letsosowie uznali ją za cudzołożnicę, która kradnie mężów. Nie wy-
rządziłabytakiejkrzywdynawetCalisto,choć,delikatniemówiąc,nieprzepadałaza
nią.
‒Prawnuk,nazwanynamojącześć…‒Dziadekpostanowiłwidocznieskupićsię
na pozytywach niespodzianki zaserwowanej mu przez wnuka. ‒ Dzielny malec!
Ijakiodważny!‒zawołałrozanielony.Theoodnalazłwłaśniekącikzaaranżowany
dladzieciizentuzjazmemdołączyłdoinnychmaluchów.
‒Opowiedzmiosobie‒poprosiłTheonBillie,choćztrudemodrywałwzrokod
prawnuka.
‒Acoto?Przesłuchanie?‒oburzyłsięnatychmiastGio.
‒Napiłabymsięczegoś.‒Billierzuciłamężowiwymownespojrzenie.
Niestety,Gioodmówiłwspółpracy.Skinąłdłonią,niczymkról,ajużpokilkusekun-
dachzmaterializowałsiękelnerztacązastawionąnapojami.TheonmrugnąłdoBil-
lie wesoło. Odpowiedziała porozumiewawczym uśmiechem. Gio przejrzał jej wy-
bieg, ale nie mógł jej winić, że chciała się go pozbyć. Naprawdę nie pomagał jej,
stojącnadniąniczymkatnaddobrąduszą.Jegonadopiekuńczośćbyłarozczulają-
ca, ale w tej chwili całkowicie nieuzasadniona. Nawet wśród członków najbliższej
rodzinyGiozachowywałsięzrezerwąinieufnościąsamotnegomyśliwego.Dlacze-
go, skoro jego rodzina wyglądała na zgraną i lojalną grupę życzliwych mu ludzi?
NieoczekiwaniezpomocąprzyszedłjejTheo.Podszedłdoojcaiprzytrzymującsię
jegonogawki,stanąłnaswychchybotliwychpulchnychnóżkach.PosępnydotądGio
rozpromieniłsięnatychmiast.Wziąłsynkanaręceiwróciłznimdokącikazabaw.
‒DawnoniewidziałemGiauśmiechniętego‒zauważyłzzadumąTheon.
Billiepokiwałagłowązezrozumieniem.
‒Niepochodzęzmajętnejrodziny.Prowadzęsklep,jestemzwykłądziewczyną‒
powiedziałaszybko,żebyzdążyć,zanimwróciGioiznowuzaczniecenzurowaćjej
słowa.–Lepiej,żebypantowiedziałodpoczątku.
‒ Niedawno, niestety za późno, zrozumiałem, jak nieistotne są pochodzenie czy
majątekwobecludzkiegocharakteru.‒Starszypanwzruszyłwymownieramionami
irozparłsięwygodniewfotelu.‒Codojednegoniemogęsięztobązgodzić:zwy-
kładziewczynaniedałabysobieradyzmoimwnukiem.Iniestawiłabydzielnieczo-
łacałejrodzinieLetsosów.Towymaganadzwyczajnegorozsądkuitolerancji.
BillieniemiałaokazjipodziękowaćTheonowizajegociepłesłowa.Jedenzadru-
gim,członkowieklanupodchodzilidonich,żebysięprzedstawić.Billiezzaskocze-
nieminiemałymzadowoleniemodnotowałafakt,żewśródlicznychkrewnychznala-
złasiętakżeprzyrodniasiostraGia,Melissa,którąprzezwielelatignorowanojako
owocpozamałżeńskiegoromansuDimitriegoLetsosa.
‒ Zyskują przy bliższym poznaniu ‒ zażartowała Melissa, elegancka, czterdzie-
stoletniablondynka.‒Oczywiścierywalizujązesobą,jaktowrodzinie,alezapew-
niamcię,żebardzosiękochają.Giomaszczęście,wszyscygouwielbiają,choćza-
wszetrzymałsięnieconauboczu.Jednakwraziekłopotówtodoniegowszyscysię
zwracają po pomoc. Mam nadzieję, że nie będzie ci to przeszkadzało. Calisto nie
potrafiłategozaakceptować.
Zluźnorzuconych,pojedynczychkomentarzyBilliezorientowałasię,żeczłonko-
wie rodziny nie przepadali za byłą żoną Gia. Robiła sobie w duchu wymówki, ale
ciekawość była silniejsza od niej, więc chłonęła wszystko, co mówiono o Calisto.
Wiedziała,żejeślisięnieopamięta,przeszłośćzatrujejejżycie.Dajspokój,powta-
rzałasobie,zapomnijotym,żewybrałinną,terazniematojużżadnegoznaczenia.
‒Jeślitwojanoważonajesttaka,jakmyślę,tojesteśprawdziwymszczęściarzem
‒pogratulowałwnukowiTheon.
‒Nieobchodzimnie,coludzieoniejmyślą‒nastroszyłsięGio.
‒ Widzę. Do tego stopnia, że nie zaprosiłeś na ślub własnej rodziny ‒ zganił go
starszypan.
KiedyIrenezabrałaTheanagórę,żebygowykąpać,agościezaczęlisięrozcho-
dzić do swoich pokoi, Billie wymknęła się do ogrodu. Usiadła pod starym rozłoży-
stymkasztanowcemirozkoszowałasiępanoramicznymwidokiemnaplażęimorze.
Mimozmęczeniacieszyłasię,żespotkaniezrodzinąGiaposzłolepiej,niżsięzapo-
wiadałonapoczątku.Giobyłpodminowany,gotówrzucićsięnakażdego,ktochoć-
bykrzywonaniąspojrzał.Nierozumiała,dlaczegoreagowałtakemocjonalnie,cał-
kiem jak nie on. Zachowywał się niczym pies obronny, pomyślała z rozbawieniem.
Zamknęłanachwilęoczyipoczuła,jaknagromadzonewciągudnianapięcieulatnia
się.
‒Wszędziecięszukałem.Nagórze,nadole…‒Gioszedłkuniejżwirowąścież-
ką.
‒Powinieneśmichybawszczepićczipa,żebyzawszewiedzieć,gdziejestem‒za-
żartowałazkamiennątwarzą.
Giosapnąłgniewnie,alenieodpowiedział.Jakmiałjejwytłumaczyć,żesięonią
martwił,skorosamnierozumiałdlaczego?Przezcałydzieńuśmiechałasięserdecz-
niedowszystkichczłonkówjegorodziny,odgrywającrolęszczęśliwejpannymłodej,
aleprzecieżnieprzyjemnepowitanie,jakiejejzgotowali,musiałojązranić.
‒Wszystkowporządku?
‒Tak,alejestemtrochęzmęczona‒przyznała.Wkońcuwnocyniewielespali-
śmy,pomyślała.Zarumieniłasięnawspomnienieupojnejnocywdomkunaplaży…
Oczy Gia pociemniały, a na jego zmysłowych ustach pojawił się uśmiech. Myślał
otymsamym!Jakjagokocham,pomyślałabezradnie.Zabardzo.
‒Dlaczegosięchowasz?‒zapytał.
‒Niechowamsię.Chciałamspędzićtrochęczasuwtympięknymogrodzie.
Gio przypomniał sobie rośliny na parapetach i wazony pełne kwiatów zdobiące
apartament,którywynająłkiedyśdlaniejwLondynie.Kiedyodeszła,uschłynatych-
miast,aichwidoksprawiał,żepustka,którąwsobienosił,wydawałamusięjeszcze
bardziej nieznośna. Kazał je wtedy wyrzucić, próbując unicestwić wszelkie ślady
obecności Billie. Oczywiście, nie zdołał o niej zapomnieć, niezależnie od tego, jak
bardzosięstarał.
‒Jużdawnopowinienembyłcikupićdomzogrodem‒powiedział.
‒Nieznamsięnaogrodnictwie.Chociażdziadek,zanimsięrozpiłizachorował,
uprawiałdlamniegrządkęwarzywnązadomemipozwalałmioniądbać.
Giozmarszczyłbrwizafrasowany.Takniewielewiedziałoswejżonie.Jaktomoż-
liwe? Nidy jej nie pytał o przeszłość, zadowoliwszy się informacją, że nie miała
praktycznieżadnejrodzinyopróczDee.
‒Rozpiłsię?
‒Niebyłzłymczłowiekiem‒zapewniłagogorąco.‒Pił,żebyuciecprzednarze-
kaniembabki.Ciąglemiaładowszystkichpretensje,ciężkosięzniążyło.Dziadek,
nawetkiedywypił,byłprzemiłym,łagodnymczłowiekiem.Niestetyszybkozachoro-
wałnawątrobę,ababkaniechciałasięnimopiekować.Zawszegdyszłamnalek-
cje, czułam się winna. Nie cierpiałam zostawiać go samego, zdanego na humory
wiecznieniezadowolonejżony.
‒Pomocspołecznaniezapewniłamuopieki?
‒ Nie. Stwierdzono, że nie wymaga stałej opieki i nie może być umieszczony
w hospicjum, mimo że był nieuleczalnie chory. Kiedy w końcu umarł, zostałyśmy
zbabkąsame…Aonanigdyzamnąnieprzepadała.Podejrzewam,żeprzypomina-
łamjejmojąmatkę.‒Billieskrzywiłasięodruchowonasamowspomnienietychpo-
nurychlat.‒Trudnojejsiędziwić.Podrzuciłajejniemowlakaiznikła.Zgorzkniała
starakobieta,którawidziaławludziachsamewady.Wróciłamnaparęlatdoszkoły,
apotembabkazachorowałaiznówmusiałamsięstaćpełnoetatowąopiekunką.Ni-
gdy nie udało mi się nadrobić straconego materiału i zrobić matury ‒ westchnęła
ciężkoBillie.
Gioniemógłuwierzyćwłasnymuszom.
‒Dlaczegodowiadujęsiętegowszystkiegodopieroteraz?!‒zapytał.Nieudało
mu się ukryć pretensji w głosie, tak jakby chciał, by usprawiedliwiła jego własny
brakzainteresowania.
Billieniezamierzałapozwolić,bypostawiłjąwroliwinowajcy,aleniezależałojej
teżnazranieniuuczućmęża.
‒Gio‒zaczęłałagodnymgłosem‒wtamtychczasach,jeśliakuratniebyliśmy
razemwłóżku,praktyczniedlaciebienieistniałam.
‒Tonieprawda‒zaprzeczyłnatychmiast,obrażony.
‒ Prawda. Upchnąłeś mnie w kącie swojego życia i zaglądałeś tam jedynie, gdy
miałeśochotęnaodrobinęrozrywkiiodprężenia.‒Postanowiłaniebawićsięwdy-
plomację, bo Gio ewidentnie zamierzał iść w zaparte i obarczyć ją winą za swoje
zachowanie.
‒ Czyli, w skrócie, twierdzisz, że jestem totalnym egoistą? ‒ Jego twarz posza-
rzała.
‒Cóż,byłeśwtedybardzoskupionynasobieiswojejkarierze.Przezwiększość
czasupracowałeś,prawda?Pozatymwydajemisię,żemojepochodzeniewprawia-
łocięwzakłopotanie.Wolałeśniemyślećomojejprzeszłości.Ichybaniechciałeś
pamiętać,żekiedysiępoznaliśmy,pracowałamjakosprzątaczka.‒Billieniepotra-
fiłasięzatrzymać,gdyjużrazzdobyłasięnaszczerość.Starałasięjedynie,byjej
słowaniebrzmiałyjakoskarżenie,ajedyniestwierdzeniefaktu.
‒Niewierzę,poprostuniewierzęwto,cosłyszę!‒Gioażsiętrząsłzezłości.
Nerwy trzymane na wodzy przez cały dzień teraz groziły wymknięciem się spod
kontroli.‒Jakmogłaśmnietakźleocenić!
Billiezamknęłaoczyipoliczyławmyślachdodziesięciu.
‒Gio,tojużprzeszłość.Byłominęło.Nieobwiniamcię.Samateżniezachowywa-
łamsiętak,jakpowinnam.Niewymagałamlepszegotraktowaniaiuważałamcięza
bóstwo.Byłamjednakzbytmłoda,pierwszyrazwzwiązku…
‒Ikłamałaś!‒przerwałjejtryumfalnie.‒Powiedziałaśmi,żejesteśstarsza.
Billie skinęła głową. Postanowiła nie dać się sprowokować, nie pozwolić, żeby
przeszłośćstanęłapomiędzyniąaGiem.Przecieżwłaśnierozpoczęlinowyrozdział
wspólnegożycia,nazupełnieinnychzasadach.
‒Muszępopracować‒oznajmiłchłodnoGio.
Billieuśmiechnęłasiępodnosem.Zawsze,kiedyczułsięemocjonalniezagrożony,
uciekałwpracę.
‒Wrócęztobądodomu‒powiedziałaiwstała.
Giozainstalowałsięzlaptopemwbibliotece.Nigdyniebyłemegoistą,pomyślał,
roztrząsając bez końca słowa Billie. Ale co do jednego miała rację: nie ma sensu
roztrząsaćprzeszłości.Próbowałsięskupićnarzędachliczbnaekraniekomputera
iprzezchwilęnawetmusięudawało,alegdyprzypomniałsobiezapiswintercyzie,
znówogarnąłgoniepokój.Czyokrutnypodstęp,jakizastosował,nieświadczyłnaj-
dobitniejojegopodłym,egoistycznymcharakterze?Odgoniłtęprzygnębiającąmyśl
izadzwoniłdogosposi.Dowiedziałsię,żerzeczyBillie,spakowanewpudła,znajdo-
wałysięwjednejzsypialnigościnnychnaostatnimpiętrzedomu.Pognałnagórę,
alezanimrozpakowałpierwszykarton,zawahałsię.Zachowywałsięskandalicznie,
ale pragnienie zniszczenia dowodu własnej podłości okazało się silniejsze. Nawet
jeśli szansa, że Billie zechce nagle przeczytać podpisany przed ślubem dokument,
byłaniewielka,niezamierzałryzykować.Potwystąpiłmunaczoło,ręcezwilgotnia-
ły.Dlaczegotaksiętymwszystkimprzejmował?NigdywcześniejnieokłamałBillie,
zawszebyłzniąszczery,nawetwtedy,gdyprawdająraniła.Gdybyprzeczytałain-
tercyzę, pękłoby jej serce, uświadomił sobie. Trzymał się kurczowo tej wymówki,
rozpakowującpierwszepudło.Takjaksięspodziewał,Billiespakowałaswojerze-
czywbardzoprzemyślanysposób,oznaczającczytelniezawartośćpudeł.Jakzwy-
kle świetnie zorganizowana, pomyślał z uznaniem. W trzecim z kolei kartonie na-
trafiłnateczkępełną różnychcertyfikatów.Nasamym spodzieBilliewetknęłain-
tercyzę. Wyszarpał ją z teczki i wepchnął do kieszeni. Jego uwagę przykuło świa-
dectwoukończeniakursudlapoczątkującychsommelierów,ikolejne,zkursuznajo-
mości sztuki. Przejrzał wszystkie świadectwa, sprawdził daty i dowiedział się, po-
niewczasie,corobiła,gdyzostawiałjąsamąnacałedniewlondyńskimapartamen-
cie.Szczypałygooczy,awsercupojawiłasiębolesnapustka.Zdziwnymuczuciem
porażkispakowałwszystkoopróczintercyzyzpowrotemdopudełizszedłdobiblio-
teki. Nalał sobie mocnego drinka i wychylił zawartość szklanki jednym haustem.
Wzdrygnął się, podszedł do niszczarki dokumentów i zniszczył feralny dokument.
Niestety, nie odczuł spodziewanej ulgi. Postąpił niehonorowo, więc nie mógł liczyć
nawytchnienie‒wyrzutysumieniamiałymuodtądtowarzyszyćnieustannie.
‒ Theon zaprasza cię na herbatkę popołudniową ‒ poinformowała zaskoczoną
BillieSophia.‒Towielkizaszczyt‒mrugnęładoniejwesoło.
Billierozpromieniłasięnatychmiast.
‒Bardzogopolubiłam‒wyznała.
‒ Chyba z wzajemnością. ‒ Sophia prowadziła Billie do zajmowanego przez
dziadkaskrzydładomu.Theonczekałnaniąnarozległymtarasie,ocienionymkoro-
namipobliskichdrzew.
‒JakimcudemudałocisięwymknąćspodkurateliGia?‒przywitałjązfiglarnym
błyskiemwoku.
‒Powiedziałamcoś,comusięniespodobało,więcuciekłwpracę‒odpowiedzia-
łazgodniezprawdą.Samasięzdziwiła,żetakswobodniesięczujewtowarzystwie
starszegopana.
‒Niestety,słyszałemtęrozmowę‒przyznałTheon,wprawiającjąwkonsterna-
cję.‒Staliściebezpośredniopodmoimbalkonem.
Billiezaczerwieniłasięiopadłanakrzesło.
‒Orany!‒Ukryłatwarzwdłoniach.
‒Niemartwsię,wkońcujesteśmyrodziną,prawda?‒pocieszyłjądziadek.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością. Na szczęście nie miała się czego wstydzić,
przecież nie krzyczeli na siebie, nie obrzucali obelgami ani nie roztrząsali intym-
nychszczegółów.Miałatylkonadzieję,żeGioniedowiesię,żezostaliprzezprzy-
padekpodsłuchani.Napewnowpadłbywfurię.
‒ Pomyślałem, że powinienem opowiedzieć ci co nieco o tym, przez co przeszła
naszarodzina,boGiozapewneniebyłłaskawpodzielićsięztobąszczegółamize
swegodzieciństwa.
‒ Wiem, że jego rodzice się rozwiedli i że po rozwodzie ojciec nie utrzymywał
znimkontaktów.
‒Dimitribyłsłaby…‒Głosstarszegopanazałamałsię.‒Uff‒westchnąłzulgą.
‒Powiedziałemtowkońcu.Przezwielelatniechciałemtegoprzyznać,byłmoim
synem…
‒ Trudno zaakceptować słabości ludzi, których kochamy ‒ zauważyła kojącym
głosem.
‒Widać,żebardzokochaszGia.Ażpromieniejesz.Mójwnukmaogromneszczę-
ście.‒Theonpoklepałjączulepodłoni.
Billiepostanowiłaniezaprzeczać.Niechciałaobrażaćinteligencjistarszegopana
kłamstwem.Zamiasttegonalałaherbatydodwóchporcelanowychfiliżanek.
‒Mamnadzieję,żekiedyśtodoceni.Tobardzoskomplikowanymężczyzna.
‒Dlategocięzaprosiłemnaherbatkę.Obawiamsię,żewdużejmierzeponoszę
winęzajegotrudnycharakter.WychowywałemGiapośmiercijegomatki,odkiedy
miałjedenaścielat.
‒ Nie miałam pojęcia, że zmarła, kiedy był mały. ‒ Billie nie kryła zaskoczenia.
Znieruchomiałanachwilęznożemwjednejdłoni,asłodkimrogalikiemwdrugiej.
‒Truskawkowajestnajlepsza.‒Starszypanpodsunąłjejmiseczkęzkonfiturą,
poczym,jakgdybynigdynic,powróciłdoswejopowieści.
‒Ianthenigdyniepozbierałasięporozwodzie.Niezdawałemsobiesprawy,że
była w takim złym stanie. Gdyby moja żona wciąż żyła, zapewne zauważyłaby, że
IantheiGiopotrzebująpomocy,izmotywowałabymniedowcześniejszejinterwen-
cji. Być może wtedy nie doszłoby do tragedii… ‒ Theon zawiesił głos i popadł
wsmutnązadumę.
‒Tragedii?‒Billieodłożyłarogalik.Naglestraciłaapetyt.
‒Mojasynowapowiesiłasię.Giojąznalazł.Nigdysobietegoniedaruję!‒Star-
szypanzgarbiłsiępodciężaremdramatycznychwspomnień.
‒Niemiałampojęcia…‒Billiepobladła.
‒Takpodejrzewałem,dlategopostanowiłemztobąporozmawiać.Giobardzoto
przeżył.Straciłwszystko,najpierwojcaidom,potemmatkę.Togobardzozmieniło.
Billiezadrżałanamyślocierpieniu,jakiegodoświadczyliGioijegosiostrywdzie-
ciństwie.
‒Straszne…JakznamGia,pewniesięobwiniał…
Theonpokiwałsmutnogłową.
‒ Obawiałem się, że Gio odziedziczył po rodzicach skłonność do kierowania się
emocjami,któraprzyniosłaim,iwszystkimwokół,tylecierpienia.Podążaniezapo-
rywamisercaprowadzidonieszczęść.
‒Niezawsze‒zaoponowaładelikatnie.
Theonpotrząsnąłgłową.
‒Musiałemmiećpewność,żeGioniepowtórzybłędówswojegoojca.Czułemsię
za niego odpowiedzialny. Niestety przesadziłem. Wpoiłem mu zbyt rygorystyczne
zasady,nauczyłemprzywiązywaćwagędorzeczy,któreniesątegowarte.‒Star-
szypanmiałpoczuciewinywymalowanenatwarzy.‒Oczekiwałemodniego,żedo-
brzesięożeni.Samawiesz,jaktosięskończyło.Zbytwysokoceniłemstatusspo-
łeczny,majątek,zobowiązaniawobecspuściznyprzodków…
‒Ale‒Billieprzerwałamuzprzepraszającymuśmiechem‒Giojestinteligent-
nym,niezależnym,dorosłymczłowiekiemisampodejmujedecyzje.
‒Toprawda,naszczęście.Dlategoożeniłsięztobąbeznaszejwiedzyizgody.
Postanowiłnieryzykować,wobawie,żebędęchciałwybićmutenpomysłzgłowy.
‒Byćmoże,choćwątpię,byzrobiłtoświadomie.Wymagałobytownikliwejanali-
zywłasnychuczuć,ategoraczejbymsięponimniespodziewała.
‒Dobrzegoznasz‒zaśmiałsięstarszypan.‒Skorotrudnąrozmowęmamyjuż
zasobą,spróbujmywreszcietychapetycznychrogalików.
GiorozmawiałzLeandrosemprzeztelefon,aleprzyjacieluparłsięzadawaćwy-
łączniekłopotliwepytania,naktóreniemiałszansyuzyskaćodpowiedzi.
‒Nierozumiem‒westchnąłzrezygnowanyLeandros.‒Ożeniłeśsięwczoraj,do-
pierocopojawiłeśsięnawyspie,żebyspotkaćsięzrodziną,ajużchceszleciećdo
Aten?Najakąśeleganckąkolację?
‒Billiemajutrourodziny.
‒Wporządku,polećciejutro.
‒Nie,dziświeczorem‒upierałsięswoimzwyczajemGio.‒Przyłączyszsiędo
nas?AlejeśliwspomniszoCanaletcie,uduszęcięgołymirękami.
‒Oczywiście,żesięprzyłączę.
BilliewłaśniewytarłaTheapokąpieliiusiłowałaubraćgowpiżamkę,kiedyGio
pojawiłsięwdrzwiachłazienki.Maluchnajegowidoknatychmiastsięrozchmurzył,
dałsobiezałożyćbluzęiwyciągnąłrączkidoojca.Gioporwałgowramionaibiegał
znimpocałejbawialni,udającsamolot.
Chłopczyk zaśmiewał się w głos, ale potem położył główkę na ramieniu taty
iucichł.
‒Jestzmęczony.‒Giopodszedłdoozdobnegołóżeczkaipołożyłśpiącegosynka.
BillieokryłaTheakocykiemiodczepiłafikuśnedekoracje,któremogłystanowić
zagrożeniedlazdrowiaiżyciamalucha.
‒Trzebatuzrobićremont.‒Gioobserwowałjąuważnie,cowprawiałojąwza-
kłopotanie.
Machnęłatylkoręką.
‒Nietrzeba.Widaćwprawdzie,żetopokójdladziewczynki,aleprzecieżTheo
jestzamały,żebymutoprzeszkadzało.
‒ Dziadek kazał przygotować tę bawialnię dla najmłodszej córki Sophie. Poród
trwał długo i bardzo ją wymęczył, a mąż Sophie sporo podróżował w interesach,
więczamieszkałatutaj,żebywydobrzeć‒wyjaśniłGio.
‒Sophiajestprzemiła.
Gionieodpowiedział.Pochwilimilczeniaoznajmiłniespodziewanie:
‒Wychodzimydziświeczorem.
‒Dokąd?
‒Nakolację,doAten.
‒DoAten?Przecieżdopierocoprzyjechaliśmynawyspę!
‒ Wrócimy jeszcze dzisiaj, nie martw się. Umówiłem nas z Leandrosem i jego
obecnądziewczyną.
‒Cotozaokazja?Zaręczająsię?
‒Nicmiotymniewiadomo.Dlaczegosiętakdopytujesz?Zapraszamcięnakola-
cję.Niemaszochotywyjśćzemnądorestauracji?‒Gioledwiepanowałnadznie-
cierpliwieniem. Billie i jej nowo odkryta niezależność, pomyślał gorzko, zaraz po-
krzyżująmiplany.
Billie powstrzymała się przed komentarzem, chociaż nigdy wcześniej nie zabrał
jej w publiczne miejsce, więc jej zdziwienie i nieufność były, jej zdaniem, w pełni
uzasadnione.Wolałamutegojednakniewypominać,skoronajwyraźniejpostanowił
naprawićstarebłędy.Wjegoświeciewybraniesięprywatnymsamolotemdomiasta
nakolacjęprawdopodobniestanowiłochlebpowszedni.Onanatomiastniebyłana-
wetpewna,czymaodpowiednienatakąokazjęubranie.Naszczęścieprzypomnia-
łasobie,żetużprzedślubemkupiłaeleganckąbeżowąsukienkę,wraziegdybymu-
siałasięprzebraćpoceremoniiwcośwygodniejszego.Wzięłaprysznic,umalowała
się,alecałyczasniedawałjejspokojudziwnynastrójGia.Wydawałsiępodenerwo-
wanyispięty.Czekałnaniąwsypialni.
‒Ijak?–zapytała,prezentującsięnieśmiało.
Oczymusięzaświeciły.
‒ Wyglądasz niesamowicie ‒ orzekł z nieskrywanym zachwytem. ‒ Gotowa do
wyjścia?
Zrobiłojejsięciepłonasercu.Nadalniepotrafiłazrozumieć,jakmężczyzna,któ-
rynapierwszążonęwybrałskończonąpiękność,mógłszczerzezachwycićsiękimś
takimjakona.
‒Wrócimydziśnawyspę?‒upewniłasię,gdypomagałjejwsiąśćdohelikoptera.
‒Tak.Chybażewoliszprzespaćsięwmieście.Mamytamapartamentnależący
dorodziny.
‒Nie,chciałabymzjeśćśniadaniezTheem.Uwielbiamrozpoczynaćznimdzień.
Jesttakirozkosznyizawszeuśmiechnięty.
Giopogłaskałjąpowłosachipocałował‒namiętnieigłęboko.Zaskoczyłją,ale
też natychmiast rozpalił w niej elektryzujące pożądanie. Potem spojrzał na nią
zszerokim,tajemniczymuśmiechem,ująłjejrękęwdłonieiścisnąłczule.Działosię
znimcośdziwnego,stwierdziłazniepokojem,niewiedziałatylkoco…
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Billieweszładoekskluzywnejgaleriisztuki,wspierającsięnaramieniuGia.Wła-
ściciel przywitał ich tuż za progiem, rozpływając się w uśmiechu. Popijając wino,
GioiBilliepodążalizanimisłuchalipretensjonalnychopisówpłócienwyglądających
jakbazgrołykilkulatka.Billiedokładaławszelkichstarań,żebyukryćznudzenie.
‒Cościsięspodobało?‒Giowyglądałnazaskoczonegojejbrakiementuzjazmu.
‒ Nie znam się na sztuce, wolę bardziej tradycyjne obrazy ‒ szepnęła mu do
ucha. Nagle zesztywniała. Naprzeciw nich stała Calisto i wpatrywała się w nią
przenikliwymwzrokiem.
‒Co,udiabła…?‒Gioprzekląłpodnosem.
‒Pozwól,żetozałatwię‒oświadczyłaBillie.Zostawiłazdumionegomężaiści-
skającwrękukieliszekwina,ruszyłanaspotkaniepoprzedniejpaniLetsos.
‒Skądwiedziałaś,żetubędziemy?‒zapytałabezogródek.
‒Mamswojedojścia‒odpowiedziałaCalistozwyniosłymuśmiechem.‒Nieczu-
jeszsięniecozagubionawświeciesztuki?‒zapytałazłośliwie.
‒Myślę,żetotysiępogubiłaś.Giodociebieniewróci.Marnujesztylkoczas.‒
Billieobrzuciłarywalkęlodowatymspojrzeniem.
‒ Nie sądzę, moja droga. Gdy dowiedziałam się o zapisie w intercyzie, od razu
wiedziałam,żeniezabawiszdługowrodzinieLetsosów.‒Calistozaśmiałasiępo-
gardliwe w głos. ‒ Podpisałaś dokument, nawet go nie przeczytawszy, prawda?
Głuptasku!Zdziwiszsię,kiedyGioodstawiciędoLondynu,samą,beztwojegosłod-
kiegosyneczka‒syknęłajadowicie.
Billiezachowałakamiennątwarz,żebyniedaćCalistosatysfakcji,widziałaprze-
cież, jak bardzo była żona Gia jej nienawidzi. Zaskoczyła ją jedynie siła negatyw-
nychemocji,którewniejwzbudzała.CzyżbyCalistojejzazdrościła?Czego?Pienię-
dzy i przynależności do wpływowej rodziny? Czy może faktu, że dała Gio syna?
AmożeCalistonadalkochałabyłegomężaiprzemawiałaprzezniąrozpaczporzu-
conej kobiety? Billie zdała sobie sprawę, że stoi i wpatruje się jak zaczarowana
wCalisto.NaszczęścieGiowykazałsięczujnością.Podszedł,wziąłBilliezaramię
i wyprowadził z galerii, nie zaszczyciwszy byłej żony nawet jednym przelotnym
spojrzeniem.
‒Onaszejwyprawiedogaleriiwiedziałytylkodwieosoby:jednąznichjestDa-
mon,któremuufambezgranicznie.Jużdoniegozadzwoniłem‒poinformowałBillie
zponurąminą.‒Osobaodpowiedzialnazawyciekinformacjiwłaśniestraciłapra-
cę.
‒Idobrze‒odpowiedziałamechanicznieBillie.‒CzytoprzyszywanybratCali-
sto,tenprawnik?Sugerowałajakieśokropnościwzwiązkuzdokumentami…
‒Jakieokropności?‒Giopobladł.
Billiewzruszyłaramionamiwodpowiedzi.Niechciaławierzyć,żeGiozdolnyjest
wobec niej do podłości. Nigdy jej przecież nie okłamał! Calisto natomiast gotowa
byławymyślićnajokrutniejszekłamstwo,żebytylkoskłócićBilliezmężem.Żebysię
uspokoić,postanowiławygrzebaćzpudłaintercyzęipoprosićniezależnegoprawni-
kaoopinię.Mimotoczuła,jakogarniająpanika.Czyżbyichmałżeństwomiałosię
okazaćjedyniepodstępnągrąobliczonąnaodebraniejejdziecka?Niemożliwe,Gio
nigdybyjejtegoniezrobił!
‒Twojabyłamazadatkinapsychopatkę‒bąknęła,kiedywsiedlidolimuzyny.
‒Prawdopodobnie.Mamnauczkę‒mruknąłniewesoło,wyraźniezdenerwowany.
‒Cościętrapi?–zapytała,zanimweszlidorestauracji.
‒Nie,absolutnienic‒zaprzeczyłnatychmiast.
Akurat,pomyślałasmutno,przecieżznamcięnieoddziś.Giowyglądałnazestre-
sowanego,niewypuszczałzrąkjejdłoni,takjakbysięobawiał,żewkażdejchwili
Billiemożemusięwyrwaćizniknąć.Nielicznato,pogroziłamuwduchu.Nado-
breinazłe,przypomniałasobiesłowaprzysięgi.NiezamierzaładaćGiookazjido
pozbycia się jej. Przyglądała się pięknej twarzy męża rozmawiającego z Leandro-
semiudawała,żesłuchaClair,brytyjskiejmodelkirozprawiającejozaletachsamo-
opalaczaiplanachstworzeniawłasnejliniikosmetyków.Zcałychsiłstarałasięnie
okazaćbrakuzainteresowaniatematem,uśmiechałasiężyczliwie,aleniemogłapo-
zbyćsięwrażenia,żeLeandroskierowałsiędośćoczywistymikryteriamiwwybo-
rzepartnerek.Niezależnieodjejstarań,myśliBilliewciążwracałydosłówCalisto.
Zadawała sobie pytanie: czy Gio zdolny był do sprokurowania podstępnego doku-
mentu?Niestetytak,stwierdziłapochwilizastanowienia.Potrafiłdążyćdocelupo
trupach,nieliczyłsięzuczuciamiinnychludziinigdyniegodziłsięnakompromiso-
we rozwiązania. Jak to możliwe, że mimo wszystko go kochała? Zastanawiała się
nadtym,gdywracalilimuzynąnalotnisko.
‒JakcisięspodobałaClair?‒zapytałGio,choćtaknaprawdęrozpaczliwiepra-
gnął się dowiedzieć, co dokładnie powiedziała jego żonie Calisto. Zdawał sobie
sprawę,żejegobyłamiałapowody,bygonienawidzićiwyładowaćswąfrustrację
naBillie.
‒Rozmowna.Iśliczna.
‒Jakprzystałonaekspertkęodsztucznejopalenizny.Pewniejestświetnawłóżku
‒parsknąłGio.
‒Dlaczego?‒Billieusłyszałaswójwłasny,pełennapięciagłos.‒Omnieteżtak
myślałeś,kiedysiępoznaliśmy?Bądźmyszczerzy,jarównieżniebłyszczałaminte-
lektem.
‒Nigdyniebyłaśanitakpróżnaanitakfrywolna‒odparłzdziwionyiścisnąłjej
dłoń.
‒Clairmusidbaćowyglądzewzględunaswójzawód.Niesądzę,żebyrobiłato
zpróżności.
Billie zganiła się w myślach za czepianie się słówek. Zdała sobie sprawę, że ze
strachuprzedtym,coznajdziewintercyzie,zaczynałasięrobićnerwowa.Niemia-
ła pojęcia, co zrobi, jeśli mężczyzna, którego kocha, okaże się jej wrogiem. Wie-
działatylko,żejeśliGiospróbujeodebraćjejsyna,nieręczyzasiebie.Wsiadając
do helikoptera, była już nieprzytomna z przerażenia. Nie odezwała się przez cały
lot.
‒Szkoda,żeniechceszmipowiedzieć,czymsięzadręczasz‒westchnąłGio,gdy
odepchnęłajegopomocnądłońnanierównejścieżcezlądowiskadowilli.
‒Porozmawiamywdomu.Niechcę,żebyktośnasusłyszał‒odpowiedziałanie-
swoimgłosem.
Gio podążał za żoną krok w krok. Zatrzymali się dopiero w salonie ich aparta-
mentu gościnnego, gdzie Billie zrzuciła ze stóp szpilki i odwróciła się twarzą do
męża.
‒Calistopowiedziałami,żewintercyzieznajdujesięzapisumożliwiającyciza-
trzymanieThea,jeślisięrozstaniemy.
Giopoczuł,jakkrewtężejemuwżyłach.Jaktomożliwe,żeCalistoznalazłasię
w posiadaniu tak poufnej informacji?! Milczał, niezdolny wymyślić nic na swoją
obronę.
Billiespojrzałanawyrazjegotwarzyiopuściłabezradnieręce.
‒Więctoprawda.Ożeniłeśsięzemną,żebydopiąćswego…
‒ Intercyza już nie istnieje. Zniszczyłem oba egzemplarze. Popełniłem błąd, ale
szybkogonaprawiłem.
‒Zniszczyłeśobiekopie?Askądmiałeśmoją?‒zapytałazdumiona.
‒Przeszukałempudłaztwoimirzeczami‒przyznałizaczerwieniłsięnawidok
niedowierzaniamalującegosięnatwarzyBillie.‒Zdałemsobiesprawę,żepopełni-
łem fatalny błąd, więc musiałem go jak najszybciej naprawić. Nie chciałem, żebyś
sięotymkiedykolwiekdowiedziała.
‒Jakwidać,kłamstwomakrótkienogi‒zaśmiałasięgorzko.Niemogłazdecydo-
wać,czypocieszająfakt,żeGioprzyznałsiędobłędu,czyprzygnębiająjegobez-
czelność.
Gioniespuszczałzniejbadawczego,pełnegonapięciaspojrzenia.
‒Niechciałemcięstracić‒wyznał.
‒ Nie chciałeś stracić Thea ‒ poprawiła go. ‒ Szkoda, że nie zdobyłeś się na
szczerość.Odpoczątkubyłamgotowadzielićsięztobąopiekąnadnaszymsynem.
Niezamierzałampotraktowaćcięniesprawiedliwie.
Gioopuściłgłowę.
‒Wiem.Umieszczenietegozapisuwintercyziebyłopodłe‒przyznał.
PierwszyrazwidziałaGiazpokorąprzyznającegosiędobłędu!
‒Cóż,iniestetybardzowtwoimstylu,okrutneipodstępne,zaplanowanezzimną
krwią.
‒Onie,przytobienigdyniepotrafięzachowaćzimnejkrwi‒zaprotestował.‒
Właśnie dlatego kazałem prawnikom przygotować intercyzę… ‒ Gio zamilkł, jego
poszarzała twarz zdradzała ogromne napięcie. ‒ Nie dlatego, że planowałem ci
odebraćThea,aledlatego,że…‒zamilkłponownie.
‒Dlatego,żeco?‒niewytrzymała.
‒Wiedziałem,żenigdygonieopuścisz,więcjeślibędęmiałprawogozatrzymać,
tomnietakżeniezostawisz!‒wrzasnąłtakgłośno,żeażpodskoczyła.
‒Niemiałamzamiaruodciebieodejść.‒Billiewpatrywałasięwniegozezdu-
mieniem.
‒Razmniejużzostawiłaś!
Pokręciłagłowązniedowierzaniem.
‒Niesądzisz,żewtedymiałamkutemupowód?‒zapytałaspokojnie.
Gioskrzywiłsię,jakbygospoliczkowała.
‒ŚlubzCalistobyłmoimnajwiększymżyciowymbłędem.Chociażwtedynapraw-
dęwierzyłem,żepostępujęsłusznie.
BillieprzypomniałasobiesłowaTheona,którywpoiłwnukowikontrowersyjneza-
sadywobawieojegoprzyszłość.
‒Przykromi,żecięskrzywdziłem‒wyznałszczerze.‒Gdybymożnabyłocofnąć
sięwczasie…Niestetytoniemożliwe.Jeślitociępocieszy,towiedz,żesamteżpo-
niosłem konsekwencje swojej głupoty. Przez dwa lata małżeństwa cierpiałem
straszliwieztęsknotyzatobą.Kiedycięwkońcuodnalazłem,nieposiadałemsięze
szczęścia.
BillienigdyniespodziewałabysięusłyszećczegośpodobnegoodGia.Początkowo
zaniemówiłazezdumienia,alepowolijejsercewypełniłaczułośćdlategosilnego,
nieustępliwego mężczyzny, przyznającego bezradnie, że jednak posiadał ludzkie
uczucia.PodeszładoGiaiprzytuliłasiędoniegozcałychsił.
‒Och,Gio,czasamizachowujeszsięjakgłuptas!‒szepnęłaczule.
‒Kiedyzniknęłaś,wszystkosięposypało.Calistoteżucierpiała,boniebyłatobą
‒wyznał.‒Niemogłemmyślećoniczyminnym.Chybapopadłemwobsesjęnatwo-
impunkcie.
Billiezrozumiała,dlaczegoCalistojąznienawidziła.
‒Musiałabyćzazdrosna.Pewnieciękochała.
‒Nie.Wnaszymukładzieniebyłomiejscanamiłośćizazdrość.Przecieżzgodzi-
ła się, żebym się z tobą spotykał po ślubie. Od początku stawiałem na szczerość.
Calzależałonawejściudowarstwyspołecznej,doktórejjejrodzina,mimobogac-
twa,niemiaładostępuzewzględunapochodzenie.Niestetyokazałosię,żeniepo-
trafię z nią wytrzymać. ‒ Gio skrzywił się na wspomnienie dwóch lat spędzonych
u boku Calisto. ‒ Nie znosiła moich krewnych, kłamała jak najęta, a na dodatek
przyznała się, że nigdy nie chciała mieć dzieci. Żadne z nas nie było zadowolone,
więcpostanowiliśmysięrozwieść.
‒Dlaczegowięcpróbujenasskłócić?
‒Możezraniłemjejego?Ożeniłemsięztobątużporozwodzie…Mamnadzieję,
żeterazdanamjużspokój.Jejbratzostałusuniętyzfirmy,aLeandrositaknigdy
zaniąnieprzepadał,więcnikomuniebędziejejbrakowało.
Billieodetchnęłazulgą.Jednaksprawaintercyzynadalniedawałajejspokoju.
‒Dlaczegosiębałeś,żecięzostawię?
‒Takzrobiłmójojciec,potemodeszłamama…‒Gioszukałsłów,byopisaćuczu-
cia,któreprzezlataukrywałprzedsamymsobąwzakamarkachpodświadomości.‒
Postanowiłem nigdy się już nie angażować emocjonalnie, żeby tak strasznie nie
cierpieć.Postawiłemnarozumipełnąkontrolęwkażdejsferzeżycia.Tystałaśsię
dlamniezbytważna,ważniejszanawetniżkiedyśrodzice…
‒ O Boże ‒ wykrztusiła Billie, bo nic innego nie przeszło jej przez gardło. Gio
zwierzałjejsięzeswychuczuć!Niedowiary!
‒ Kiedy cię odnalazłem, nie chciałaś ze mną nawet porozmawiać ‒ przypomniał
jejzwyrzutem.
‒Myślałam,żesięwścieknieszzpowoduThea.Niechciałam,żebyśmnieznowu
skrzywdził.
‒Ajazachowywałemsięjakidiota!WygadywałemgłupotyoDee,groziłemci‒
jęknąłGio.
‒Zmusiłeśmniedozamieszkaniawhotelu,poczymzniknąłeśnagle,zostawiając
mniesamą‒przypomniałamu.
‒Nieradziłemsobiezwłasnymiuczuciami,niewiedziałem,cosięzemnądzieje
‒mruknąłskruszony.
‒Szkoda,żedopieroterazzdecydowałeśsięmiotympowiedzieć.
Giowyjąłzkieszenimałeaksamitnepudełeczko.Kiedyjeotworzył,oczomBillie
ukazałsiępierścionekzbrylantem.
‒Jestpięćminutpopółnocy.Dzisiajkończyszdwadzieściatrzylata,mojamalut-
ka. Wszystkiego najlepszego. ‒ Gio założył zachwycający pierścionek na jej palec
serdeczny,tużobokobrączki.‒Mojababciadostałagooddziadka.Stanowilibar-
dzoudanąparę,więcpowinienprzynieśćnamszczęście.
WoczachBilliebłysnęłyłzywzruszenia.Pierścioneknależącydorodzinyznaczył
dlaniejowielewięcejniżjakikolwiekinnyprezent.
‒Powinienembyłcigodaćdwalatatemu,aleniezdawałemsobiesprawyzwła-
snych uczuć. Kiedy zrozumiałem, ile dla mnie znaczysz, było już za późno. Nawet
teraz mam problem z opisaniem tego, co czuję. Chyba nie chcę się przyznać sam
przedsobą,żetomusibyć…miłość.
‒Słucham?‒Billieoderwaławzrokodpierścionka.Uznała,żesięprzesłyszała.
‒Kochamcię‒wyznałGiozurocząbezradnością.‒Zawszeciękochałem,choć
wbardzoegoistycznysposób…
‒ Gio, właśnie przyznałeś się do egoizmu ‒ zauważyła z rozbawieniem, choć
wzruszenieściskałojejgardło.
‒Cóż,doszedłemdotegowniosku,kiedynatknąłemsięnatwojecertyfikaty.Nie
miałempojęcia,corobiłaś,kiedywychodziłemdopracyinigdycięotonawetnie
zapytałem.
‒Itakbymsięnieprzyznała,żechodzęnakursy.Wstydziłamsiębrakówwwy-
kształceniu.Czydlategozabrałeśmniedotejgalerii?!
‒Chciałemcizrobićprzyjemność.
‒PoszłamnakurssztukipotymkompromitującymincydenciezCanalettem,ale
nadalnieuważamsięzakoneserasztuki‒mruknęłazawstydzona.
‒Niemaszsięczegowstydzić.Jestemzciebiedumny,naprawdę.‒Giouraczyłją
szerokimuśmiechemiwziąłnaręce.
‒Naprawdę?
‒Przysięgam!‒Zaniósłjądosypialniistanąłprzywielkimłożumałżeńskim.
‒Cóż,nawetjeślikłamiesz,itakciękocham‒wyznała.
Giorzuciłjejgorącespojrzenie.
‒Itojestcud!‒powiedziałzachrypniętymzemocjigłosem.
‒Nie,poprostudostrzegamwtobiezalety,którychtysamzuporemniezauwa-
żasz.Niewiem,nieważnedlaczego,kochamcięijuż.‒Billiekręciłosięwgłowie
zradości;mogławyznaćGiomiłość,bowbrewjejnajgorszymobawomodwzajem-
niałjejuczucia!
Giopołożyłjąnałóżkuinapawałsięwidokiemzłocistychlokówrozrzuconychwo-
kółzaróżowionejzemocjitwarzyżony.
‒Itakkochamciębardziejniżtymnie‒mruknął.
Pochylił się, a ona przyciągnęła go do siebie za poły koszuli i zatonęła w ramio-
nachukochanegomęża.
BilliepatrzyłanadziecibaraszkującewwodzieistojącegonabrzeguGia,który
niespuszczałznichwzroku.
‒ Wiesz ‒ zauważyła Dee wyciągnięta na leżaku obok Billie ‒ Gio bardzo się
zmienił.Niesądziłam,żetakuwielbiadzieci.
‒Mnieteżzaskoczył‒potwierdziłaleniwieBillieizerknęłanaśpiącąwkołysce
półrocznąIanthe.
‒Uwielbiateżciebie‒roześmiałasięDee.‒Gdybyśzapragnęłagwiazdkiznie-
ba,stanąłbynagłowie,żebycijądać.
‒Mamnadzieję,żewkrótceityznajdzieszszczęście.
Deeodkilkutygodnispotykałasięzkimś,alepotym,coprzeszła,miałaproblem
zzaufaniemmężczyźnie.Skupiłasięnapracyiradziłasobietakdobrze,żeprzygo-
towywała się do odkupienia sklepu od Billie. Gio wspierał ją swoją wiedzą i do-
świadczeniem,zadowolony,żejegożonamaprzyjaciółkę,naktórejmożepolegać.
W pełni zaakceptował i polubił Dee, a jej dzieci wprost uwielbiał. Z ich przyjaźni
płynęłytakżeinnekorzyści‒dzisiajwieczoremkuzynkaBilliezpomocąIreneopie-
kowałasięwszystkimimaluchami,dziękiczemuoniBilliemoglizjeśćromantyczną
kolacjęispędzićupojnąnocwdomkunaplaży.
Billiestałaprzyoknieiprzyglądałasięfalombłyszczącymwpromieniachzacho-
dzącegosłońca.Niemogłauwierzyć,żewszystkoułożyłosiętakpomyślnie:rodzina
Gia za nią przepadała, dziadek zwariował wręcz na punkcie maluchów i rozpiesz-
czałjenakażdymkroku,asamGionauczyłsięmniejpracowaćiczerpaćwięcejra-
dościzżyciarodzinnego.WzamyśleniuniezauważyłaGia,którypodszedłdoniej
odtyłuiobjąłjąmocno.
‒PaniLetsos,wyglądanato,żezostaliśmysami.
Billiewtuliłasięwjegosilneciałoizamknęłaoczy.
‒Copanproponuje,panieLetsos?‒zapytałanabezdechu.
‒Cotylkopanisobieżyczy‒mruknąłjejwprostdoucha.
‒Kochampana‒wyznała.
‒Japaniąteż,najbardziejinazawsze‒licytowałsię,obsypującjejszyjęiramio-
nadrobnymipocałunkami.
Billieodwróciłasię,spojrzaławbłyszcząceoczymężaiwiedziała,żemówipraw-
dę.Czułatokażdegodniaistarałasię,bynigdyniepożałował,żeotworzyłprzed
niąsweserce.