25 czerwca 2003
Od czasu do czasu na łamy prasy wraca utyskiwanie na współczesną polską młodzież. Nie
chce się ona, czytamy w owych narzekaniach, angażować w sprawy publiczne, nie chce się
udzielać społecznie, odwraca od wielkich debat i sporów, ani myśli korzystać z możliwości
tworzenia społeczeństwa obywatelskiego, które wywalczyli im starsi. Co najgorsze, w ogóle nie
interesuje jej budowanie Nowego, Wspaniałego Świata ani nawet niezbędne do tego jako etap
przygotowawczy burzenie Starego, Złego Świata. Zamiast tego wszystkiego większość młodych
myśli o sobie, swoich karierach, chce się dorabiać, zakładać rodziny, budować sobie domki
-niekoniecznie w kraju - i w ogóle.
Śmieszą mnie te pretensje. Znajduję w nich jeszcze jeden pogłos tej fali hipisowskiego
skretynienia, która przewaliła się przez świat na przełomie lat 60. i 70. Stworzyła ona swoistą
mitologię, w której młodzieży przeznaczono rolę Narodu Wybranego. Młodzi mają wedle tej
mitologii lepsze pomysły od starych, mają przed oczami wizję utopijnej, wszechogarniającej
szczęśliwości tudzież od metra niewinności, idealizmu i energii, aby w imię wcielenia owej wizji w
życie się poświęcać. Bardzo wygodna to ideologia, trzeba powiedzieć. Za młodu pozwalała się
dzieciom-kwiatom zwalniać z obowiązku nauki, a w wieku dojrzałym umożliwia zrzucenie z siebie
odpowiedzialności za świat - jest młodzież, niech ona się szarpie.
Spieszę więc ogłosić, że młodzi ludzie, którzy odrzucają wezwania do głębszego
zaangażowania w życie publiczne, postępują w sposób racjonalny i, w sumie, słuszny. Wizja
społeczeństwa, w którym każdy myśli przede wszystkim o innych i kieruje się dobrem wspólnoty,
jest jedną ze szkodliwych, socjalistycznych fantasmagorii i winna być wreszcie złożona do grobu
razem z całą lewicową ideologią. Człowiek staje się istotą społeczną niejako w drugiej kolejności;
w pierwszej jest istotą rodzinną. Najpierw musi zaspokoić potrzeby swoje, potem zapewnić
bezpieczeństwo potomstwu. A potem dopiero przychodzi czas na zajmowanie się życiem
wspólnoty. Próba postawienia spraw na głowie, postawienia wspólnego ponad własnym, zawsze się
kończy fatalnie.
Miałem okazję podziwiać, jak doskonale potrafią się organizować Amerykanie. Miałem
zresztą okazję pisać o tym na użytek czytelników ”Gazety Polskiej". Wbrew potocznemu
stereotypowi wyssanemu z palca przez zblazowanych intelektualistów z Europy, w społeczeństwie,
które tak wysoko ceni sobie indywidualny sukces i tak silny nacisk kładzie na odpowiedzialność,
jaką każdy ponosi za los swój i swoich najbliższych, ludzie wcale się do siebie nie odwracają
plecami, nie pozostawiają samym sobie ofiar losu. Przeciwnie - potrafią tworzyć najprzeróżniejsze
wspólnoty i organizacje, wspomagać się nawzajem, osiągać zamierzone cele wspólnymi sitami, bez
oglądania się na pomoc państwowej biurokracji i łaskawość rządu. Jest tak właśnie dlatego, że
ludzie ci od małego zmuszeni są dbać o własną rodzinę, zmuszeni są zajmować się zapewniającą
tej rodzinie byt własnością - a to uczy odpowiedzialności.
Jeśli dziś przeciętny młody Polak woli zajmować się zarabianiem pieniędzy, zamiast działać
społecznie, to nie jest to wcale tak bardzo smutne. Wszystko w swoim czasie - na działalność
społeczną przyjdzie czas potem. Jeśli młody Polak stroni od partii politycznych, myśląc o swojej
rodzinie, to również nie jest powód, by go potępiać. Na politykę przyjdzie czas, kiedy własna
rodzina nauczy go myśleć o sobie jako o, z jednej strony - człowieku, który ponosi
odpowiedzialność za swoje dzieci, a z drugiej – jako o podatniku, na którym żerują politycy,
związkowcy i urzędnicy.
Oczywiście, jestem w stanie zrozumieć zniecierpliwienie tych, którzy chcieliby wreszcie
zobaczyć w polskim życiu publicznym zatroskanych o wspólny los obywateli, a nie tylko
cwaniaków, załatwiających, co się da „swoim" i nawiedzonych, których napędza chęć narzucenia
całemu światu swych jedynie słusznych pomysłów na ludzkość. Jestem w stanie zrozumieć, ale nic
się tu nie da pośpieszyć. „Społeczeństwo obywatelskie " nie pojawi się z dnia na dzień. Zwłaszcza
w kraju, który, dla dogodzenia interesom uprzywilejowanej kasty, wyhodowanej przez poprzedni
ustrój, zaniechał prawdziwej, powszechnej prywatyzacji i reprywatyzacji.