1
Czesław Miłosz
między Ziemią Ulro a światem z naiwnych poemów
30 VI 1911 - 14 VIII 2004
Uhonorowany Nagrodą Nobla w dziedzinie literatury
10 grudnia 1980 roku
Autograf Czesława Miłosza
2
Czesław Miłosz (1911-2004)
Urodził się w 1911 r. na Litwie, w powiecie kiejdańskim, jako syn
Weroniki z Kunatów i Aleksandra Miłosza, inżyniera drogowego. Okres I wojny
ś
wiatowej spędził na nieustannych podróżach po Rosji, towarzysząc razem
z matką ojcu, który zmobilizowany do armii carskiej jako oficer saperów budował
mosty i umocnienia w strefach przyfrontowych. W 1921 r. - trzy lata po powrocie
Miłoszów na Litwę - Czesław rozpoczął naukę w Gimnazjum im. Zygmunta
Augusta, a następnie na wydziale prawa Uniwersyteiu Stefana Batorego w Wilnie,
gdzie działał w Sekcji Twórczości Oryginalnej Koła Polonistów. Debiut poetycki
Miłosza nastąpił w 1930 r., kiedy na łamach pisma „Alma Mater Vilnensis"
opublikował wiersze: „Kompozycja" i „Podróż". Rok póżniej był jednym
z założycieli grupy literackiej „śagary", prezentującej katastroficzny pogląd
na rzeczywistość i przekonanie o nieuchronności zbliżającego się kataklizmu.
Po roku akademickim 1931-1932 spędzonym
na Uniwersytecie Warszawskim i nieudanych egzaminach
poeta wrócił do Wilna, gdzie w 1933 r. nakładem
uniwersyteckiego Koła Polonistów ukazał się jego pierwszy
tomik poetycki „Poemat o czasie zastygłym". W tym samym
roku wspólnie ze Zbigniewem Folejewskim wydał „Antologię
poezji społecznej", co po latach określił jako próbę ucieczki
od spraw istotnych - czyli podszytych metafizyką.
Po ukończeniu studiów w r. 1934 otrzymał za swoje poezje
główną nagrodę literacką imienia Filomatów, przyznaną
przez Związek Zawodowy Literatów Polskich, a następnie
stypendium Funduszu Kultury Narodowej, dzięki czemu mógł
wyjechać na rok do Paryża, gdzie poznawał język francuski
w Alliance Française. W Paryżu uczęszczał na wykłady tomizmu do L'Institut
Catholique, ale największy wpływ wywarł nań jego krewny, Oskar Miłosz -
dyplomata litewski i poeta francuski, przejawiający w swej twórczości skłonności
mistyczne i porównywany często z Rilkem. - On nauczył mnie, jak nie poddawać
się w obliczu katastrofy - wspomni Czesław Miłosz po latach.
W 1936 r. poeta wrócił do Wilna, rozpoczął pracę w miejscowej rozgłośni
radiowej i opublikował zbiór poetycki „Trzy zimy", w którym dał wyraz swoim
doznaniom o charakterze metafizycznym, opartym na przeczuciu bliżej
nie określonej klęski i świadomości zagrożenia. W roku następnym usunięty został
z pracy za lewicowe poglądy i przeniósł się do rozgłośni warszawskiej. Wiele
wówczas publikował w prasie literackiej, a za nowelę „Obrachunki" otrzymał
nagrodę w konkursie literackim pisma „Pion". Rok po wybuchu II wojny
ś
wiatowej Miłosz uciekł z zajętego przez Armię Czerwoną Wilna do Warszawy,
gdzie pracował jako woźny w uniwersyteckiej bibliotece. Wydał wówczas
na powielaczu tomik poezji „Wiersze" pod pseudonimem Jan Syruć. Podczas
okupacji zajmował się pisaniem, tłumaczeniem, m.in. Maritaina i Szekspira,
oraz wydał antologię poezji antyfaszystowskiej „Pieśń niepodległa" (1942).
W 1945 r. przeniósł się do Krakowa, sporo publikował w prasie literackiej
i doczekał się druku swoich poezji w tomie „Ocalenie". Znalazły się w nim
wiersze pisane podczas wojny, obrazujące przeżycia okupacji, jak np. zagłada
getta w „Campo di Fiori", ale tym razem twórca nie poddał się katastrofizmowi -
3
jego poezja „cała z nabożeństw majowych, z Biblii, z rytuału, z tradycji,
z dziecięcych lektur", jak przede wszystkim w cyklu „Świat (poema naiwne)", była
próbą stworzenia sztucznego świata jako ochrony przed koszmarem realnego.
W grudniu 1945 r. Miłosz wyjechał na placówkę
dyplomatyczną do Stanów Zjednoczonych, gdzie pracował
w konsulacie w Nowym Jorku i ambasadzie
w Waszyngtonie. Napisał wówczas „Traktat moralny",
wydrukowany w miesięczniku „Twórczość" (1947).
W 1950 r. przeniesiony został do Paryża na stanowisko
I sekretarza ambasady. Podczas krótkiego pobytu
w Polsce przeżył wstrząs psychiczny, widząc ogrom
spustoszeń dokonanych przez komunistyczne władze.
Pod koniec 1950 r. wezwany został do Warszawy, gdzie odebrano mu paszport.
Zwrócono go dopiero po osobistej interwencji Zygmunta Modzelewskiego
u Bolesława Bieruta. W 1951 r. poeta wyjechał do Paryża, gdzie zwrócił się
do władz francuskich o azyl polityczny. Pierwszy okres emigracji był dla Miłosza
bardzo trudny - uważał, że poeta, aby tworzyć, musi żyć we własnym kraju.
W dodatku atakowany był przez środowiska emigracyjne, które miały mu za złe,
pracę dyplomatyczną dla rządu komunistycznego (m.in. Sergiusz Piasecki,
Jan Lechoń) oraz przez twórców krajowych, którzy oskarżali go o zdradę ojczyzny
(m.in. Konstanty Ildefons Gałczyński czy Antoni Słonimski). Poeta przetrzymał
ten ciężki okres głównie dzięki pomocy paryskiej „Kultury", której stałym
współpracownikiem pozostanie na wiele lat. Właśnie w związanym z „Kulturą"
Instytucie Literackim wydał w 1953 r. głośną książkę „Zniewolony umysł",
gdzie analizował przyczyny flirtu pisarzy polskich z komunizmem.
W tymże roku opublikował też powieść „Zdobycie władzy"
(wyróżnioną nagrodą księgarzy europejskich - Prix Litteraine
Européen) oraz zbiór poetycki „Światło dzienne", w którym
znalazł się m.in. głośny wiersz „Który skrzywdziłeś".
Po publikacji tych utworów Miłoszowi groziło przypięcie
etykiety twórcy zaangażowanego, antykomunistycznego, a tego
bał się najbardziej, ponieważ nigdy sprawy społeczne nie
stanowiły sedna dla jego twórczości. Postanowił więc napisać
powieść z czasów swojego dzieciństwa na Wileńszczyżnie
pt. „Dolina Issy", o której jej amerykański tłumacz powiedział, że są to jakby
"przygody Tomka Sawyera opowiedziane przez Thomasa Mertona". W wydanym
w 1957 r. „Traktacie poetyckim" dokonał rewizji dziejów XX-wiecznej poezji
polskiej, oskarżając ją, że porzuciła „te walki, gdzie stawką jest życie", a umie się
podobać jedynie z przyprawą żartu, błazeństwa i satyry". Kolejny utwór,
„Rodzinna Europa" (1958) był w większym stopniu adresowany do czytelnika
zagranicznego niż polskiego. W tym czasie poeta zajmował się też działalnością
translatorską, przetłumaczył na język polski m. in. eseje Jeanne Hersch oraz
pisma Simone Weil, która wywarła na jego twórczość ogromny wpływ. Wydał
również tom esejów i przekładów poezji pt. „Kontynenty" (1958).
W 1957 r. otrzymał nagrodę miesięcznika „Kultura", a w roku następnym
nagrodę Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie. W 1960 r. poeta przeniósł się
na stałe do USA, gdzie został profesorem na Wydziale Literatur i Języków
Słowiańskich na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Dwa lata póżniej
4
wydał studium krytyczne o Stanisławie Brzozowskim „Człowiek wśród
skorpionów" oraz zbiór poetycki „Król Popiel i inne wiersze", w którym
wyzwolił się całkowicie z tonu publicystyki i skoncentrował się na problemach
metafizycznych. W 1965 r. poeta ogłosił kolejny tomik poezji „Gucio
zaczarowany", gdzie obok swoich wierszy zamieścił również przekłady z Walta
Whitmana i Robinsona Jeffersa. Miłosza uważa się za tego, który dokonał zmiany
paradygmatu w XX-wiecznej literaturze polskiej, przesuwając punkt ciężkości
z zainteresowania literaturą francuską na literaturę anglo-amerykańską.
Popularyzował też rodzimą kulturę za granicą: w 1965 r. wydał w USA antologię
współczesnej poezji polskiej we własnym wyborze i tłumaczeniu, a cztery lata
później podręcznik akademicki „The History of Polish Literature". W 1967 r.
wyróżniony został nagrodą literacką im. Mariana Kistera w Nowym Jorku,
a w roku następnym nagrodą Fundacji Jurzykowskich.
W 1969 r. poeta opublikował zbiór esejów o tematyce amerykańskiej
„Widzenia nad Zatoką San Francisco" oraz tom poezji „Miasto bez imienia",
w którym odchodzi od klasyczno-romantycznej wersyfikacji na rzecz wiersza
biblijnego. W zbiorze tym znalazł się programowy wiersz pt. „Ars poetica?", gdzie
poeta przyznaje: „Zawsze tęskniłem do formy pojemnej, która nie byłaby zanadto
poezją ani zanadto prozą". Trzy lata później wydał tom szkiców literackich
„Prywatne obowiązki", uznany przez Radio Wolna Europa za najlepszą książkę
polską 1972 r. za granicą. W 1974 r. Miłosz opublikował tom wierszy „Gdzie
słońce wschodzi i kędy zapada". Tytułowy poemat zbioru przez wielu krytyków
uznawany jest za jego szczytowe osiągnięcie. W ślad za nim przyszły liczne
przekłady dzieł poety na języki
obce oraz wyróżnienia, takie jak
m.in. nagroda polskiego PEN-
Clubu za tłumaczenia (1974),
Guggenheim Fellowship (1976),
doktorat honoris causa
uniwersytetu Ann Arbor (1977),
Międzynarodowa Nagroda
Literacka Neustadt, zwana
„Małym Noblem" (1978),
Berkeley Citation (1978),
czy nagroda literacka
im. Zygmunta Hertza (1979).
W 1977 r. Czesław Miłosz
wydał esej „Ziemia Ulro",
w którym odwołując się m.in.
do myśli Swedenborga, Blake'a
i Oskara Miłosza, sprzeciwił się
racjonalizmowi współczesnego
ś
wiata. W tym samym roku
ukazał się dwutomowy pamiętnik
mówiony Aleksandra Wata
pt. „Mój wiek". Miłosz był jego
pomysłodawcą i jednocześnie
rozmówcą Wata. Był też
5
popularyzatorem twórczości tego poety, wydał zbiór jego wierszy w przekładzie
na angielski: „Mediterranean Poems" (1978). W następnym roku opublikował
„Księgę psalmów" w tłumaczeniu z języka hebrajskiego oraz zbiór esejów
i przekładów poezji „Ogród nauk". W 1980 r. kontynuował pracę translatorską
nad Biblią i ogłosił tłumaczenie „Księgi Hioba" z hebrajskigo. W tym samym roku
uhonorowany został literacką Nagrodą Nobla. Podczas bankietu urządzonego
na jego cześć w sztokholmskim ratuszu powiedział m.in.: „"Jestem częścią
polskiej literatury, która jest względnie mało znana w świecie, gdyż jest niemal
nieprzetłumaczalna. Porównując ją z innymi literaturami mogłem ocenić jej
niezrównaną dziwaczność. Jest to rodzaj tajnego bractwa mającego własne
obrzędy obcowania z umarłymi, gdzie płacz i śmiech, patos i ironia współistnieją
na równych prawach".
W 1980 r. po wielu latach przerwy utwory Miłosza znów pojawiły się
w Polsce oficjalnie. W roku następnym przyjechał on do ojczyzny, gdzie
otrzymał m.in. tytuł doktora honoris causa Katolickiego Uniwersytetu
Lubelskiego. W roku akademickim 1980-81 objął katedrę Eliota Nortona
na Uniwersytecie Harvardzkim w Cambridge, gdzie
wygłosił sześć publicznych odczytów o poezji, wydanych
jako „Świadectwo poezji". Po uzyskaniu Nagrody Nobla
aktywność twórcza poety wcale nie zmalała. W dalszym
ciągu pracował nad przekładami ksiąg Starego
Testatnentu, wydawał nowe tomiki poetyckie, takie jak
„Hymn o perle" (1982), „Nieobjęta ziemia° (1984),
„Kroniki" (1987), czy „Dalsze okolice" (1991). Wynikiem
jego działalności eseistycznej były zbiory: „Zaczynając
od moich ulic" (1985), „Metafizyczna pauza" (1989),
„Poszukiwanie ojczyzny" (199I). Poeta opublikował
też swój dziennik z lat 1987-88: „Rok myśliwego" (1991).
W latach 90. Miłosz kontynuował swoje pisanie. Wydał
tomiki poetyckie: „Na brzegu rzeki" (1994) oraz „To" (2000) a także kilka
utworów prozatorskich: „Szukanie ojczyzny" (1992), „Legendy nowoczesności"
(1996), „śycie na wyspach" (1997), „Piesek przydrożny" (1997), „Abecadło
Miłosza" (1997), „Inne Abecadło" (1998) i „Wyprawa w dwudziestolecie"
(1999). Znakomitym autokomentarzem do jego twórczości są wywiady-rzeki,
jakich udzielał Aleksandrowi Fiutowi i Renacie Gorczyńskiej (Ewie
Czarneckiej). Uzyskał też tytuły doktora honoris causa uniwersytetów, m.in.
w Nowym Jorku, Krakowie, Bolonii czy też na Uniwersytecie Harvarda, gdzie
scharakteryzowano go jako „artystę języka, który w życiu pełnym prób
i zawiedzionych nadziei użył swoich wyjątkowych talentów i moralnej odwagi,
aby przedstawić wymowny komentarz na temat naszej epoki". Znajomość poezji
Miłosza na świecie rośnie wraz z kolejnymi przekładami jego utworów.
Profesor Helen Vendler z uniwersytetu Harvarda nazwała zbiór jego wierszy
w tłumaczeniu na angielski „Collected Poems 1931-1987" - "być może
najlepszą książką poetycką wydaną na Zachodzie po II wojnie światowej".
Josif Brodski nazwał Miłosza największym ze współcześnie żyjących poetów.
6
7
Fragment laudacji wygłoszonej przez Larsa Gyllenstena:
„...Znajdujemy się tutaj w sytuacji nie pozbawionej swoistej ironii – przy tym
ironii, która tu właśnie, w tym miejscu, nie jest wcale niestosowna. Według Pana
obcość jest jedną z głównych cech sytuacji człowieka – jesteśmy obcy w tym
ś
wiecie i obcy wobec siebie. Ale czy tylko obcy? Czy Nagroda Nobla dla Pana nie
jest również wyrazem i dowodem tego, że granice mogą być przekraczane, że
zrozumienie i sympatia mogą się rodzić, że kontakty i więzi między ludźmi mogą
być nawiązywane? Czytanie Pana utworów i możność konfrontowania własnej
postawy z głoszonymi przez Pana przesłaniami oznacza wzbogacenie się o nowe,
ważne doświadczenia – mimo całej dzielącej nas obcości ...”.
Odczyt z okazji otrzymania Nagrody Nobla
I.
Moje znalezienie się na tej trybunie powinno być argumentem dla tych wszystkich, którzy
sławią daną nam od Boga, cudownie złożoną, nieobliczalność życia. W moich latach szkolnych
czytałem tomy, wydawanej w Polsce serii „Biblioteka Laureatów Nobla", pamiętam kształt liter
i kolor papieru. Myślałem wtedy, że laureaci Nobla to pisarze, czyli ludzie produkujący grube
dzieła prozą i nawet, kiedy już wiedziałem, że są wśród nich i poeci, długo nie mogłem się pozbyć
tego myślowego nawyku. A drukując w roku 1930 pierwsze wiersze w naszym piśmie
uniwersyteckim pod tytułem „Alma Mater Vilnensis" nie aspirowałem przecie do tytułu pisarza.
Tak samo dużo później, wybierając samotność i oddając się dziwacznemu zajęciu, jakim jest
pisanie wierszy po polsku, choć mieszka się we Francji czy w Ameryce, podtrzymywałem pewien
idealny obraz poety, który jeżeli chce być sławny, to tylko w swojej wiosce czy w swoim mieście.
Jeden z laureatów Nagrody Nobla, czytany w dzieciństwie w znacznym stopniu, myślę, wpłynął
na moje pojęcia o poezji i rad jestem, że mogę tutaj o tym powiedzieć. Była to Selma Lagerlöf.
Jej „Cudowna podroż”, książka, którą uwielbiałem, umieszcza bohatera w podwójnej roli. Jest on
tym, który leci nad ziemią i ogarnia ją z góry, a zarazem widzi ją w każdym szczególe, co może być
metaforą powołania poety. Podobną metaforę znalazłem później w łacińskiej odzie poety XVII
wieku, Macieja Sarbiewskiego, który znany był w Europie pod pseudonimem Casimire. Na moim
uniwersytecie wykładał poetykę. W tej odzie opisuje swoją podróż z Wilna do Antwerpii, gdzie ma
przyjaciół-poetów - na grzbiecie Pegaza. Tak jak Nils Holgersson, ogląda w dole rzeki, jeziora,
lasy, czyli mapę zarówno odległą i ukonkretnioną.
Tak więc dwa atrybuty poety: chciwość oczu i chęć opisu. Ktokolwiek jednak pojmuje poezję jako
„widzieć i opisywać", musi być świadomy, że wkracza w poważny spór z nowoczesnością
zafascynowaną niezliczonymi teoriami specyficznego poetyckiego języka.
Każdy poeta zależy od pokoleń, które pisały w jego rodzinnym języku, dziedziczy style i formy
wypracowane przez tych, co żyli przed nim. Równocześnie jednak czuje, że te dawne sposoby
8
wypowiedzi nie są dostosowane do jego własnego doświadczenia. Adaptując się, słyszy w sobie
głos, który go ostrzega przed maską i przebraniem. Buntując się, popada z kolei w zależność
od swoich rówieśników, od przeróżnych kierunków awangardy. Niestety, wystarczy, że wyda
pierwszy tom wierszy, a jest już schwytany. Gdyż ledwo obeschnie farba drukarska, to dzieło,
które wydawało mu się czymś najbardziej własnym, ukazuje mu się jako uwikłanie w styl, jako
zależność. Jedynym sposobem na niejasny wyrzut sumienia jest szukać dalej i wydać nową książkę,
po czym wszystko się powtarza i nie ma końca tej pogoni. A może się nawet zdarzyć,
ż
e zostawiając tak za sobą książki niby zeschłą skórę węża, po to żeby uciekać w przód od tego,
co zrobiło się dawniej, dostaje się Nagrodę Nobla.
Czym jest ten zagadkowy impuls, który nie pozwala zadomowić się w tym, co dokonane,
skończone? Myślę, że jest to poszukiwanie rzeczywistości. Słowu temu nadaję znaczenie naiwne
i dostojne, nie mające nic wspólnego z filozoficznymi sporami ostatnich stuleci. Jest to Ziemia
widziana przez Nilsa z grzbietu gąsiora i przez autora łacińskiej ody z grzbietu Pegaza.
Niewątpliwie ta Ziemia jest i bogactw jej żaden opis nie potrafi wyczerpać. Podtrzymywać takie
twierdzenie znaczy odrzucić z góry słyszane dzisiaj często pytanie: „Cóż jest rzeczywistość?",
bo jest ono tym samym co pytanie Poncjusza Piłata: „Cóż jest prawda?". Jeżeli pośród par
przeciwieństw, którymi się co dzień posługujemy, tak ważne jest przeciwieństwo życia i śmierci,
to nie mniej ważne jest przeciwieństwo prawdy i fałszu, rzeczywistości i iluzji.
II.
Simone Weil, której pismom wiele zawdzięczam, powiada: „Dystans jest duszą piękna".
Bywa jednak, że jego uzyskanie jest niemal niemożliwością. Jestem „Dzieckiem Europy",
jak wskazuje tytuł jednego z moich wierszy, ale jest to gorzkie, sarkastyczne stwierdzenie. Jestem
też autorem książki autobiograficznej, która w przekładzie francuskim została nazwana
„Une autre Europe”. Niewątpliwie, istnieją dwie Europy i zdarzyło się tak, że nam, mieszkańcom
tej drugiej, dane było zstąpić w „jądro ciemności" XX wieku. I nie umiałbym mówić o poezji
w ogóle, muszę mówić o poezji w jej spotkaniu ze szczególnymi okolicznościami miejsca i czasu.
Teraz, z perspektywy, widać ogólne zarysy wydarzeń, które śmiercionośnym zasięgiem
przewyższyły wszelkie znane nam żywiołowe katastrofy, ale poezja moja i moich rówieśników,
czy posługująca się stylem awangardowym, czy odziedziczonym, nie była do przyjęcia tych
wydarzeń przygotowana. Niby ślepcy, poruszaliśmy się po omacku, narażeni na wszelkie pokusy,
na jakie w tym naszym stuleciu wystawia sam siebie umysł. Nie jest łatwo odróżnić rzeczywistość
od iluzji, kiedy żyje się w okresie wielkiego przewrotu, który zaczął się paręset lat temu na małym,
zachodnim półwyspie euroazjatyckiego lądu, po to żeby za jednego ludzkiego życia objąć całą
planetę jednym kultem - nauki i techniki. A szczególnie trudno było opierać się rozlicznym
pokusom na tych obszarach Europy, gdzie zwyrodniałe idee panowania nad ludźmi niby
nad Naturą doprowadziły do paradoksyzmów rewolucji i wojny, kosztujących niezliczone miliony
ludzkich istnień, zabijanych fizycznie czy duchowo. Być może jednak nie refleksja nad tymi ideami
jest najcenniejszą naszą zdobyczą, dla nas, to jest tych, którzy zetknęli się z nimi w ich aż nadto
dotykalnym kształcie, ale szacunek i wdzięczność dla tego wszystkiego, co chroni ludzi
od wewnętrznej dezintegracji i uległości wobec przemocy. To właśnie było przedmiotem furii
złowrogich sił: pewne obyczaje, pewne instytucje, w pierwszym rzędzie wszelkie związki między
ludźmi, istniejące organicznie, niejako same z siebie, podtrzymywane przez rodzinę, religię,
sąsiedztwo, wspólne dziedzictwo, jednym słowem cała ludzkość nieporządna, nielogiczna, tak
często określana jako śmieszna w swoich prowincjonalnych przywiązaniach i lojalnościach.
W wielu krajach tradycyjne więzi civitas ulegają dzisiaj stopniowo erozji i ich mieszkańcy zostają
wydziedziczeni, nie zdając sobie z tego sprawy. Co innego jednak tam, gdzie nagle, w sytuacji
zagrożenia, ukazuje się tych więzi chroniąca, życiodajna wartość. Tak było na ziemiach, z których
pochodzę.
Sądzę, że tutaj jest właściwe miejsce, aby wspomnieć o darach otrzymanych przeze mnie i moich
przyjaciół w naszej części Europy, wymówić słowa błogosławieństw.
9
Dobrze jest urodzić się w małym kraju, gdzie przyroda jest ludzka, na miarę człowieka, gdzie
w ciągu stuleci współżyły ze sobą różne języki i różne religie. Mam na myśli Litwę, ziemię mitów
i poezji. I chociaż, moja rodzina, już od XVI wieku posługiwała się językiem polskim, tak jak wiele
rodzin w Finlandii szwedzkim, a w Irlandii angielskim, wskutek czego jestem polskim,
nie litewskim, poetą, krajobrazy i być może duchy Litwy nigdy mnie nie opuściły. Dobrze jest
słyszeć od dziecka słowa łacińskiej liturgii, tłumaczyć w szkole Owidiusza, uczyć się katolickiej
dogmatyki i apologetyki. Jest błogosławieństwem, jeżeli ktoś otrzymał od losu takie miasto studiów
szkolnych i uniwersyteckich, jakim było Wilno, miasto dziwaczne, barokowej i włoskiej
architektury przeniesionej w północne lasy i historii utrwalonej w każdym kamieniu, miasto
czterdziestu katolickich kościołów, ale i licznych synagog; w owych czasach śydzi nazywali
je Jerozolimą Północy. Dopiero też wykładając w Ameryce, zrozumiałem, jak wiele przeniknęło
we mnie z grubych murów, naszego starego uniwersytetu, z zapamiętanych formuł prawa
rzymskiego, z historii i literatury dawnej Polski, które dziwią młodych Amerykanów swoimi
szczególnymi cechami: pobłażliwą anarchią, rozbrajającym zaciekłe spory humorem, zmysłem
organicznej wspólnoty, nieufnością wobec wszelkiej władzy scentralizowanej.
Poeta, który wyrósł w takim świecie, powinien być poszukiwaczem rzeczywistości przez
kontemplację. Drogi powinien mu być pewien ład patriarchalny, dźwięk dzwonów, oddzielenie się
od nacisków i uporczywych żądań naszych bliźnich, cisza klasztornej celi, jeżeli księgi na stole
to traktujące o tej niepojętej właściwości rzeczy stworzonych, jaką jest ich esej. I nagle wszystko
to zostaje zaprzeczone przez demoniczne działania Historii, mającej wszelkie cechy krwiożerczego
bóstwa. Ziemia, na którą poeta patrzył w swoim locie, wzywa krzykiem zaiste z otchłani
i nie pozwala się oglądać z wysoka. Powstaje niepokonalna sprzeczność, realna, nie dająca
spokoju, w dzień i w nocy, jakkolwiek ją nazwiemy, sprzecznością pomiędzy bytem i działaniem
czy sprzecznością pomiędzy sztuką i solidarnością z ludźmi. Rzeczywistość domaga się, żeby ją
zamknąć w słowach, ale jest nie do zniesienia i jeżeli dotykamy jej, jeżeli jest tuż, nie wydobywa
się z ust poety nawet skarga Hioba, wszelka sztuka okazuje się niczym w porównaniu z czynem.
Natomiast ogarnąć rzeczywistość tak, żeby zachować ją w całym jej odwiecznym powikłaniu zła
i dobra, rozpaczy i nadziei, można tylko dzięki dystansowi, tylko wznosząc się nad nią –
ale to z kolei wydaje się moralną zdradą.
Taka była sprzeczność sięgająca w samo sedno konfliktów XX wieku, odkryta przez poetów
na ziemi skażonej zbrodnią ludobójstwa. Co myśli autor pewnej liczby wierszy, które pozostają
jako pamiątka tamtego czasu, jako świadectwo? Myśli, że zrodziły się z bolesnej sprzeczności
i że byłoby lepiej, gdyby umiał ją rozwiązać, a one nie zostały napisane.
III.
Patronem wszystkich poetów wygnanych, odwiedzających rodzinne okolice tylko
we wspomnieniu, pozostaje Dante, ale jakże wzrosła ilość Florencji od tamtego czasu! Wygnanie
poety jest dziś prostą funkcją względnie niedawnego odkrycia, że kto posiada władzę, może tez
kontrolować język, i to nie tylko przez zakazy cenzury, ale przez zmienianie sensu słów. Osobliwym
zjawiskiem jest język społeczności nie-wolnej nabywającej pewnych stałych przyzwyczajeń: całe
strefy rzeczywistości przestają istnieć po prostu, dlatego że nie mają nazwy. Jak się zdaje, istnieje
ukryta więź pomiędzy teoriami literatury jako écriture, mowy żywiącej się samą sobą, i wzrostem
totalitarnego państwa. W każdym razie nie ma powodu, żeby państwo nie tolerowało działalności
polegającej na tworzeniu wierszy i prozy, pojmowanych jako autonomiczne systemy odniesień,
zamknięte w swoich granicach. Tylko jeżeli przyjmiemy, że poeta stale dąży do wyzwalania się
od stylów zapożyczonych, bo szuka rzeczywistości, jest niebezpieczny. W sali, gdy wszyscy
zgromadzeni zgodnie podtrzymują zmowę przemilczeń, jedno słowo prawdy brzmi jak strzał
z pistoletu i, co gorsza, pokusa, żeby je wypowiedzieć, podobna do gwałtownego świerzbienia,
staje się obsesją, która nie pozwala myśleć o niczym innym. Taki jest powód, dla którego poeci
wybierają wygnanie. Nie jest jednak pewne, czy chodzi tu głównie o przejęcie się aktualnością
czy o pragnienie, żeby się od niej wyzwolić i w innych krajach, na innych brzegach, móc choćby
chwilami odzyskać swoje prawdziwe powołanie, którym jest kontemplacja Bytu.
10
Ta nadzieja jest jednak dość złudna, bo przybysz z naszej „innej Europy" wszędzie, gdziekolwiek
się znajdzie, spostrzega, że od nowego środowiska dzieli go jego zasób doświadczeń, co z kolei
może się stać źródłem obsesji. Na planecie, która maleje z każdym rokiem, przy fantastycznym
rozwoju środków przekazu, odbywa się proces dotychczas wymykający się określeniom, a który
można nazwać odmową pamięci. Z pewnością analfabeci ubiegłych wieków - czyli ogromna
większość ludzkości - niewiele wiedzieli o historii swoich krajów czy swojej cywilizacji. Natomiast
w umysłach nowoczesnych analfabetów, umiejących czytać i pisać, nawet uczących młodzież
w szkołach i na uniwersytetach, historia jest obecna, ale w dziwnym pomieszaniu i zamgleniu:
Moliere staje się współczesnym Napoleona, Voltaire, Lenina. Również wydarzenia ostatnich dekad
o znaczeniu tak zasadniczym, że wiedza albo niewiedza o nich przesądzi o losach naszego gatunku,
oddalają się, bledną, tracą wszelką konsystencję, jakby dosłownie spełniała się przepowiednia
Nietzschego o nihilizmie europejskim. „Oko nihilisty - pisał Nictzsche w 1887 roku - jest niewierne
wobec wspomnień: pozwala im obnażyć się, stracić liście ... A czego nihilista nie umie zrobić
dla siebie, nie umie też zrobić dla całej przeszłości ludzkiego gatunku: pozwala jej przepaść".
Pełno też już zmyśleń o przeszłości, sprzecznych z najprostszym zdrowym rozsądkiem
i elementarnym poczuciem zła i dobra. Jak doniósł niedawno „The Los Angeles Times", ukazało
się w rożnych krajach około sto książek dowodzących, że the Holocaust, nigdy nie było,
ż
e wynalazła to żydowska propaganda. Jeżeli taki obłęd jest możliwy, czyż zupełnie
nieprawdopodobna jest powszechna utrata pamięci jako stan permanentny i czy nie byłoby to
groźbą większą niż manipulacja genami albo zatrucie naturalnego środowiska?
Dla poety z „innej Europy" wydarzenia obejmowane nazwą the Holocaust są rzeczywistością
tak bliską w czasie, że może on próbować uwolnić się od ich stałej obecności w jego wyobraźni,
chyba tylko tłumacząc Psalmy Dawida. Czuję jednak lęk, kiedy znaczenie tego wyrazu ulega
stopniowo przekształceniom tak, że wyraz ten zaczyna należeć tylko do historii śydów, tak jakby
ofiarą zbrodni nie padły także miliony Polaków, Rosjan, Ukraińców i więźniów innych
narodowości. Czuję lęk dlatego, że jest w tym jakby zapowiedź być może niedalekiego jutra,
kiedy z historii zostanie to tylko, co ukaże się na ekranie telewizji, natomiast prawda, jako zbyt
skomplikowana, zostanie pogrzebana w archiwach, jeżeli w ogóle nie zostanie unicestwiona.
Również inne fakty, dla niego bliskie, dla ludzi Zachodu odległe, sprawiają, że nabiera dla niego
wiarygodności wizja H. C. Wellsa w Wehikule czasu: Ziemia zamieszkała przez plemię dzieci dnia,
beztroskie, pozbawione pamięci i tym samym historii, bezbronne wobec mieszkańców podziemnych
pieczar, ludożerczych dzieci nocy.
Unoszeni przez ruch technologicznej przemiany wiemy, że zaczęło się jednoczenie naszej planety
i przywiązujemy wagę do pojęcia międzynarodowej wspólnoty. Daty utworzenia Ligi Narodów
i następnie Organizacji Narodów Zjednoczonych zasługują na to, żeby je pamiętać. Niestety, tracą
wagę w porównaniu z inną datą, która powinna, być obchodzona co roku jako dzień żałoby,
podczas gdy młode pokolenia o niej nie słyszą. Jest to dzień 23 sierpnia 1939 roku. Dwaj
dyktatorzy zawarli wtedy umowę zaopatrzoną w tajną klauzulę o podziale między siebie sąsiednich
krajów, mających własne stolice, rządy i parlamenty. Oznaczało to nie tylko rozpętanie straszliwej
wojny. Wprowadzona znów została kolonialna zasada w myśl, której narody nie są niczym innym
niż trzodą, kupowaną, sprzedawaną, całkowicie zależną od woli każdorazowego właściciela.
Ich granice, ich prawo do samostanowienia, ich paszporty przestały istnieć. I można się tylko
zdumiewać, jeżeli dzisiaj mówi się szeptem, kładąc palec na ustach, o zastosowaniu tej zasady
przez dyktatorów czterdzieści lat temu. A przecie nie wyznane i nie potępione publicznie występki
przeciwko prawom ludzkim są trucizną, która działa powoli i zamiast przyjaźni stwarza nienawiść
między narodami.
Antologie poezji polskiej podają nazwiska moich przyjaciół, Władysława Sebyły i Lecha
Piwowara, oraz datę ich śmierci, 1940. Jest absurdem, że nie wolno napisać, jak zginęli, chociaż
każdy w Polsce zna prawdę: podzielili los wielu tysięcy oficerów polskich, rozbrojonych
i internowanych przez ówczesnego wspólnika Hitlera i są pochowani w masowym grobie.
l czyż młode pokolenia na Zachodzie, jeżeli w ogóle uczą się historii, nie powinny wiedzieć
11
o dwustu tysiącach ludzi poległych w 1944 roku w Warszawie, mieście skazanym na zagładę
przez obu wspólników?
Dwaj dyktatorzy-ludobójcy dawno nie żyją, kto wie jednak, czy nie odnieśli zwycięstwa
o trwalszych skutkach niż zwycięstwa czy klęski ich armii. Wbrew oświadczeniom Karty
Atlantyckiej zasada, że kraje są przedmiotem handlu albo nawet gry w karty czy w kości została
zatwierdzona przez podział Europy na dwie strefy. A stałym przypomnieniem o spadku po dwóch
dyktatorach jest nieobecność trzech państw bałtyckich wśród członków Organizacji Narodów
Zjednoczonych. Przed wojną te państwa należały do Ligi Narodów, ale znikły z mapy Europy
w wyniku tajnych klauzul do układu z 1939 roku.
Niech mi będzie wybaczone obnażanie pamięci jako rany. Przedmiot ten nie jest bez związku
z moją medytacją nad źle często używanym, a przecie godnym szacunku słowem rzeczywistość.
Skarga ludów, pakty bardziej zdradzieckie niż te, o jakich czytamy u Tukidydesa, kształt liścia
klonu, wschody i zachody słońca nad oceanem, cała ta tkanina przyczyn i skutków, czy nazywamy
ją Naturą czy Historią wskazuje, jak wierzę, na rzeczywistość inną, dla nas nie do przeniknięcia,
choć nieskończone dążenie do niej jest napędem wszelkiej nauki i sztuki. Chwilami wydaje mi się,
ż
e odcyfrowuję sens nieszczęść, jakimi zostały dotknięte narody „innej Europy" i że jest nim
zachowanie pamięci wtedy, kiedy Europa bez przymiotnika i Ameryka zdają się mieć jej coraz
mniej z każdym pokoleniem. Być może jest tak, że nie ma innej pamięci, niż pamięć ran, jak tego
dowodzi Biblia, kronika ciężkich prób Izraela. Księga ta długo pozwalała narodom europejskim
zachować zmysł ciągłości, który nie jest tym samym, co modny dziś termin historyzm.
W ciągu trzydziestu lat spędzonych przeze mnie za granicą czułem się bardziej uprzywilejowany
niż moi zachodni koledzy, czy piszący, czy wykładający literaturę, bo wydarzenia i niedawne
i bardzo dawne, sprzed wieków, przybierały w moim umyśle kształt ostry, precyzyjny. Zagraniczna
publiczność stykająca się z wierszami czy powieściami pisanymi w Polsce, w Czechosłowacji,
na Węgrzech albo oglądająca produkowane tam filmy, zapewne odgaduje podobnie wyostrzoną
ś
wiadomość w ciągłej walce z ograniczeniami cenzury. Pamięć jest, więc tą naszą, nas wszystkich
z „innej Europy" siłą, ona to chroni nas od mowy owijającej się sama o siebie, jak bluszcz owija
się o siebie, kiedy nie znajduje oparcia w murze albo pniu drzewa.
Przed chwilą wyraziłem tutaj tęsknotę do pozbycia się sprzeczności, jaka zachodzi pomiędzy
potrzebą dystansu i poczuciem solidarności z ludźmi. Jeżeli jednak uznamy lot nad ziemią,
czy na grzbiecie gąsiora czy Pegaza, za metaforę powołania poety, nietrudno zauważyć, że już
w niej zawiera się sprzeczność, bo jak być ponad i równocześnie widzieć ziemię w każdym
szczególe? A jednak, przy chwiejnej równowadze przeciwieństw, pewna harmonia może być
osiągnięta dzięki dystansowi, jaki wprowadza sam upływ czasu. „Widzieć" znaczy nie tylko mieć
przed oczami, także przechować w pamięci, „widzieć i opisywać" znaczy odtwarzać w wyobraźni.
Dystans, jaki stwarza tajemnica czasu, nie musi zmieniać wydarzeń, krajobrazów, twarzy ludzkich
w gmatwaninę coraz bardziej blednących cieni. Przeciwnie, może je ukazywać w pełnym świetle,
tak że każdy fakt, że każda data nabiera wyrazu i trwa na wieczne przypomnienie ludzkiego
znieprawienia, ale i ludzkiej wielkości. Ci, którzy żyją, otrzymują mandat, od tych wszystkich,
którzy umilkli na zawsze. Wywiązać się ze swego obowiązku mogą tylko starając się odtworzyć
dokładnie to, co było, wydzierając przeszłość zmyśleniom i legendom. Tak ziemia widziana
z wysoka, w wiecznym teraz, i ziemia trwająca w odzyskanym czasie stają się na równi materiałem
poezji.
IV.
Nie chciałbym stwarzać wrażenia, że mój umysł zwrócony jest ku przeszłości, bo nie
byłoby to prawdą. Jak wszyscy moi współcześni byłem skłonny do rozpaczy, do przewidywania
bliskiej zagłady, i wyrzucałem sobie uleganie nihilistycznej pokusie. Na głębszym jednak poziomie
poezja moja, jak mi się zdaje, pozostała zdrowa i wyrażała tęsknotę do Królestwa Prawdy
i Sprawiedliwości. Nazwisko człowieka, który nauczył mnie, że nie trzeba poddawać się rozpaczy,
powinno być tutaj wspomniane. Otrzymujemy dary nie tylko od naszego rodzinnego kraju, jego
rzek i jezior, jego tradycji, ale także od ludzi zwłaszcza, jeżeli silną osobowość spotkamy
12
we wczesnej młodości. Miałem to szczęście, że traktował mnie prawie jak syn, a mój krewny
Oskar Miłosz, paryski samotnik i wizjoner. Jak się stało, że był francuskim poetą, wyjaśnić
mogłyby zawiłe dzieje rodziny i kraju zwanego niegdyś Wielkim Księstwem Litewskim.
Jakiekolwiek są przyczyny, można było niedawno czytać w prasie paryskiej wyrazy żalu,
ż
e najwyższe międzynarodowe odznaczenie pół wieku wcześniej nie przypadło poecie tego samego,
co moje nazwiska.
Wiele nauczyłem się od niego. Dał mi głębsze zrozumienie religii Starego i Nowego Testamentu
i narzucił potrzebę, ścisłej, ascetycznej hierarchii we wszystkich sprawach umysłu, łącznie
ze wszystkim, co dotyczy sztuki. Tutaj za największy grzech uważał stawianie tego, co drugorzędne
na równi z pierwszorzędnym. Przede wszystkim jednak słuchałem go, jak się słucha proroka, który,
jak sam mówił, kochał ludzi „starą miłością zużytą przez litość, samotność i gniew" i dlatego
rzucał ostrzeżenie szalonemu światu pędzącemu ku katastrofie. Dowiadywałem się od niego,
ze katastrofa jest nieunikniona, ale też dowiadywałem się, że wielki pożar wróżony przez niego
będzie tylko częścią szerszego dramatu, który musi być dograny do końca.
Głębsze przyczyny widział w błędnym kierunku obranym przez naukę XVIII wieku,
co spowodowało lawinowe skutki. Nie inaczej niż William Blake przed nim, zapowiadał
Wiek Nowy, powtórny renesans wyobraźni dzisiaj skażonej przez pewien typ naukowej wiedzy,
ale jak wierzył, nie przez każdą naukową wiedzę, na pewno nie tę, jaką odkryją ludzie przyszłości.
Nie ma znaczenia, w jakim stopniu brałem jego przepowiednie dosłownie, ważna była ogólna
orientacja.
Oskar Miłosz, tak jak William Blake, czerpał inspirację z pism Emanuela Swedenborga, uczonego,
który wcześniej niż ktokolwiek przewidział klęskę człowieka czającą się w newtonowskim modelu
wszechświata. Kiedy, dzięki memu krewnemu, stałem się uważnym czytelnikiem Swedenborga,
interpretując go zresztą nie tak, jak to było przyjęte w erze romantyzmu, nie spodziewałem się,
ż
e odwiedzę jego kraj po raz pierwszy przy takiej jak obecna okazji.
Nasze stulecie dobiega końca i głównie dzięki takim wpływom nie odważyłbym się mu złorzeczyć,
bo było to także stulecie wiary i nadziei. Odbywa się głęboka przemiana, której nie jesteśmy
prawie świadomi, bo sami jesteśmy jej częścią, i od czasu do czasu daje znać o sobie
w zjawiskach, które budzą powszechne zdumienie. Przemiana ta ma związek, z tym co, że użyję
słów Oskara Miłosza, stanowi „najgłębszy sekret mas pracujących, bardziej niż kiedykolwiek
ż
ywych, chłonnych i pełnych wewnętrznej udręki". Ich sekret, nie wyznana potrzeba prawdziwych
wartości, nie znajduję języka, w jakim mogłaby się wyrazić i tutaj nie tylko środki masowego
przekazu, także intelektualiści ponoszą ciężką odpowiedzialność. A jednak przemiana dalej się
odbywa, wbrew przewidywaniom na krótką metę i jest prawdopodobne, że mimo horrorów
i niebezpieczeństw, nasz czas będzie oceniony jako nieunikniona faza porodowych bólów, zanim
ludzkość nie wstąpi na nowy próg świadomości. Wtedy pojawi się nowa hierarchia zasług i jestem
przekonany, że Simone Weil i Oskar Miłosz, pisarze, w których szkole byłem posłusznym uczniem,
otrzymają, co im się należy. Wydaje mi się, że powinniśmy publicznie oświadczać o naszym
przywiązaniu do pewnych nazwisk, bo w ten sposób jaśniej określamy naszą pozycję, niż
wymieniając nazwiska, którym przeciwstawiamy się gwałtownie. Mam nadzieję, że ten odczyt,
mimo meandrów myśli, co jest zawodowym nałogiem poetów, pokazuje wyraźnie moje „tak"
i „nie", w każdym razie tam, gdzie chodzi o sukcesję. Bo wszyscy, którzy tu jesteśmy, i mówca
i słuchacze, stanowimy jedynie ogniwa pomiędzy przeszłością i przyszłością.
[From Les Prix Nobel. The Nobel Prizes 1980, Editor Wilhelm Odelberg, [Nobel Foundation],
Stockholm, 1981]
13
Dyplom pamiątkowy przyznawany wraz z Nagrodą Nobla
14
Czesław Miłosz, Autoportret przekorny, Kraków 1994
„(...). Kiedy dostałem Nagrodę Nobla, to już całkowicie straciłem kontrolę i tylko
włosy wydzierałem z głowy, dowiadując się, kim jestem w oczach innych. Zawsze
uważałem siebie, na przykład, za poetę dość hermetycznego, dla pewnej nielicznej
publiczności. I co się dzieje, kiedy tego rodzaju poeta staje się sławny, głośny,
kiedy staje się kimś w rodzaju Jana Kiepury, tenora, albo gwiazdy futbolu?
Naturalnie, powstaje jakieś zasadnicze nieporozumienie. Zważmy na nowość
tej sytuacji. Ponieważ żaden z tzw. poétes maudits, żaden z tych poetów, którzy
wyznaczają linię nowoczesnej poezji w różnych językach, żaden z nich chyba nie
był ubierany we frak i nie występował na przyjęciach u króla. Tak mi się jakoś
to nie widzi.
[...] Bardzo dużo w naszych rozmowach mówiliśmy o sprawach Polski, rodzajach
polskości itp. Dla mnie jest wysoce żenujące, kiedy ze mnie robią poetę patriotę,
barda, wieszcza, bo jakoś do tej roli nie byłem przygotowany. Mimo że
okoliczności historyczne, po prostu, często ze mnie wymuszały utwory literackie,
w których albo sam, albo jako podstawiona persona – przeważnie jako
podstawiona persona – wypowiadałem się jako medium pewnych nastrojów
zbiorowych.”.
Wielki admirator Czesława Miłosza i jego dzieła, Adam Michnik, wyrażał
przekonanie:
„...Nie mam najmniejszych wątpliwości – Miłosz należy do największych
fenomenów w całej historii polskiej literatury. Bez Miłosza nie jest możliwy
ż
aden sensowny spór o sens Polski i polskości, o historię polskiego Ducha,
o naturę polskiej metafizyki ...”.
15
Dzieła:
•
„Kompozycja" (1930) – wiersz
•
„Podróż" (1930) – wiersz
•
„Poemat o czasie zastygłym" (1933) - tomik poetycki
•
„Trzy zimy" (1936) - tomik poetycki
•
„Obrachunki"(1937) - nowela
•
„Wiersze" (1940) - tomik poetycki
•
„Pieśń niepodległa" (1942) – antologia
•
„Ocalenie" (1945) - tomik poetycki
•
„Traktat moralny" (1947)
•
„Zniewolony umysł" (1953)
•
„Zdobycie władzy" (1953) – powieść
•
„Światło dzienne" (1953) - tomik poetycki
•
„Dolina Issy" (1955) – powieść
•
„Traktat poetycki" (1957)
•
„Rodzinna Europa" (1958)
•
„Kontynenty" (1958) – eseje
•
„Człowiek wśród skorpionów" (1961) - studium krytyczne
•
„Król Popiel i inne wiersze" (1961) - tomik poetycki
•
„Gucio zaczarowany" (1965) - tomik poetycki
•
„Widzenia nad Zatoką San Francisco" (1969) - zbiór esejów
•
„Miasto bez imienia" (1969) - tomik poetycki
•
„Prywatne obowiązki" (1972) - tom szkiców literackich
•
„Gdzie słońce wschodzi i kędy zapada" (1974) - tomik poetycki
•
„Ziemia Ulro" (1977) – esej
•
„Ogród nauk" (1979) - tom esejów i przekładów
•
„Hymn o perle" (1982) - tomik poetycki
•
„Nieobjęta ziemia° (1984) - tomik poetycki
•
„Kroniki" (1987) - tomik poetycki
•
„Dalsze okolice" (1991) - tomik poetycki”
•
„Zaczynając od moich ulic" (1985) - zbiór esejów
•
„Metafizyczna pauza" (1989) - zbiór esejów
•
„Poszukiwanie ojczyzny" (1991) - zbiór esejów
•
„Rok myśliwego" (1991) – dziennik
•
„Na brzegu rzeki" (1994) - tomik poetycki
•
„Szukanie ojczyzny" (1992)
•
„Legendy nowoczesności" (1996)
•
„śycie na wyspach" (1997)
•
„Piesek przydrożny" (1997) – proza
•
„Abecadło Miłosza" (1997)
•
„Inne Abecadło" (1998)
•
„Wyprawa w dwudziestolecie" (1999)
•
„To" - tomik poetycki (2000)
•
„Haiku" (2002)
•
„Druga przestrzeń" - tomik poetycki (2002)
•
„Orfeusz i Eurydyka" (2003
)
16
15 twarzy Czesława Miłosza
Podobno każdy poeta ma tyle twarzy, ile napisał wierszy... Czesław Miłosz
dzięki swojej twórczości stał się więc człowiekiem o tysiącu twarzach... Oto
niektóre z nich utrwalone na fotograficznej kliszy...
17
Rękopis Czesława Miłosza - Kraina poezji
18
Medal upamiętniający Czesława Miłosza, poetę i eseistę,
laureata literackiej Nagrody Nobla w 1980 r.
Wydanie: Polscy laureaci Nagrody Nobla (10.05.1982)
Henryk Sienkiewicz, Władysław Reymont, Maria Skłodowska-Curie,
Czesław Miłosz
Znaczek wydany przez Pocztę Szwedzką w 1986 r.
Ukazano na nim podobiznę Czesława Miłosza odbierającego Nagrodę Nobla
z rąk króla Karola XVI Gustawa. Autorem rytu znaczka jest również Cz. Słania.