ks. Marek Dziewiecki
Seksualność -
błogosławieństwo czy przekleństwo?
Spis treści
Wstęp
Część I. Bolesne oblicza ludzkiej seksualności
1. Seksualność bez prawdy
2. Seksualność bez miłości
3. Seksualność bez płodności
Część II. Błogosławione oblicza ludzkiej seksualności
1. Specyfika ludzkiej seksualności
2. Potrzeba integracji w sferze seksualnej
3. Integracja seksualna a postawa wobec ciała
4. Integracja seksualna a postawa wobec płciowości
5. Miłość małżeńska i rodzicielska sensem ludzkiej seksualności
6. Dorastanie do błogosławionej seksualności
Zakończenie
Bibliografia
Inne publikacje autora
Wstęp
Chrześcijaństwo widzi ludzką seksualność w sposób bardzo pozytywny. W Piśmie Świętym
ukazywana jest ona jako jeden z symboli miłości Boga do człowieka. Jej sensem jest bowiem
wyrażanie najbardziej niezwykłej miłości, jaka może zaistnieć między mężczyzną a kobietą
na tej ziemi, a mianowicie miłości małżeńskiej i rodzicielskiej. Pozytywne patrzenie na
ludzką seksualność nie wyklucza jednak realizmu w tej dziedzinie. W taki właśnie
pozytywny, a jednocześnie realistyczny sposób Kościół patrzy na człowieka w obliczu
seksualności. Z jednej strony ostrzega przed zagrożeniami i krzywdami w tej dziedzinie. Z
drugiej strony Kościół ukazuje wielkość człowieka, który jest zdolny do tego, kierować
własną seksualnością w sposób świadomy i odpowiedzialny, a zatem własną mocą. Bez
sięgania po substancje chemiczne. Bez popadania w uzależnienia. Bez wyrządzania krzywdy
sobie i innym ludziom.
Po grzechu pierworodnym nikomu nie jest łatwo w dojrzały sposób kierować seksualnością.
Porażki w tej dziedzinie okazują się wyjątkowo dotkliwe i bolesne. Prowadzą do
dramatycznych krzywd, grzechów, uzależnień, patologii, przestępstw, a nawet do fizycznej
śmierci. W odniesieniu do sfery seksualnej nie istnieje zatem ziemia neutralne. Człowiek,
który nie kieruje w dojrzały sposób swoją seksualnością sprawia, że staje się ona dla niego
miejscem cierpienia i przekleństwa, zamiast być miejscem radości i błogosławieństwa.
Kościół przypomina współczesnemu człowiekowi, że dojrzale przeżywana i wyrażana
seksualność jest sposobem wyrażania miłości wiernej i wyłącznej miłości małżeńskiej oraz
miejscem odpowiedzialnego przekazywania życia. Natomiast seksualność przeżywana w
sposób oderwany od prawdy, miłości i płodności staje się miejscem wyrażania przemocy (np.
gwałt czy molestowanie seksualne) i przekazywania śmierci (np. choroba AIDS czy aborcja).
Niniejsza publikacja zawiera dwie części. Część pierwsza demaskuje takie sposoby
przeżywania i wyrażania seksualności, które sprzeciwiają się Bożemu zamysłowi i które w
konsekwencji prowadzą do popadania w bolesne konflikty i krzywdy. Część druga opisuje
warunki, które trzeba spełnić, aby osiągnąć dojrzałą integrację seksualną, czyli aby
zharmonizować tę sferę życia z naturą i godnością człowieka, który jest powołany do życia w
świętości i wolności dzieci Bożych.
Część I
Bolesne oblicza ludzkiej seksualności
1. Seksualność bez prawdy
Tchórzostwo wobec prawdy
Istnieje bezpośredni związek między sposobami myślenia danego człowieka o sobie i o sensie
ludzkiego życia a sposobami wyrażania swego człowieczeństwa i swojej seksualności.
Zaburzone myślenie prowadzi do zaburzonych zachowań i krzywd. Człowiek jest istotą
rozumną, ale może korzystać ze swojej zdolności myślenia nie po to, by szukać prawdy, lecz
po to, by od niej uciekać. Może tak bardzo manipulować własnym myśleniem, że zaczyna
nałogowo oszukiwać samego siebie i że z tego powodu umiera. Przykładem są tu alkoholicy
czy narkomani, którzy w większości przypadków tak długo wmawiają sobie, że nie są
uzależnieni, aż umierają. Podobnie większość umierających na AIDS to ludzie, którzy
wmawiali sobie, że prezerwatywa daje im „bezpieczny” seks.
Oszukiwanie samego siebie doszło obecnie do takich rozmiarów, że logiczne myślenie na
temat człowieka i jego zachowania stało się „niepoprawne” politycznie, a rodzice i
nauczyciele boją się przypomnieć swoim wychowankom (a może i samym sobie?) nawet tak
oczywisty fakt, że czystość przedmałżeńska i wierność małżeńska to jedyny sposób, który
skutecznie chroni przed AIDS oraz przed wszystkimi innymi bolesnymi konsekwencjami
zaburzonej seksualności. Tchórzostwo współczesnego człowieka wobec prawdy o sobie i o
własnym postępowaniu doszło już do takiego stopnia, że cenzurujemy nawet język, którego
używamy. Dla przykładu nie wypada obecnie powiedzieć, że ktoś kłamie, tylko że mówi
prawdę „inaczej”, albo że ktoś zabija własne dziecko, tylko że „rozwiązuje” swoje problemy
społeczne czy finansowe. Okazuje się, że o ile w systemach totalitarnych ludzie boją się
mówić to, co myślą, to w „nowoczesnych” demokracjach boją się myśleć. Mają oczy, które
nie widzą i uszy, które nie słyszą. Uciekają od prawdy o ich własnym postępowaniu.
Naukowcy z dumą twierdzą, że żyjemy w społeczeństwie informatycznym, które opiera się na
wymianie wiedzy. Tymczasem współczesne społeczeństwo opiera się na wymianie wiedzy na
temat świata zewnętrznego oraz na wymianie fikcji na temat człowieka!
W konsekwencji modne są obecnie zupełnie absurdalne ideologie i mity na temat człowieka i
jego życia. Najgroźniejszym z tych mitów jest przekonanie, że istnieje łatwe szczęście: bez
Boga, bez zasad moralnych, bez miłości, prawdy i odpowiedzialności, bez czujności i
dyscypliny. Kto ulega takiemu mitowi, ten powtarza dramat grzechu pierworodnego, który
polegał na iluzji, że człowiek potrafi bez Boga – a nawet wbrew Bogu – odróżnić to, co go
rozwija od tego, co go niszczy. Tymczasem bez Boga potrafimy jedynie mieszać dobro ze
złem i czynić zło. Współczesne mity i iluzje o człowieku mówią, że każdy ma „swoją”
prawdę, że wszystko należy tolerować (może z wyjątkiem... Kościoła katolickiego), że
wszyscy powinni żyć na luzie oraz kierować się popędami, emocjami i spontanicznością, że
istnieje wychowanie bez stresów, że szkoła powinna być neutralna światopoglądowo, że
wolność to czynienie tego, co łatwiejsze, a nie tego, co wartościowsze.
Ucieczka od prawdy o człowieku w nieuchronny sposób prowadzi do ucieczki od prawdy o
ludzkiej seksualności. Także w tej sferze wiele jest ideologicznych manipulacji i groźnych
mitów. Jednym z takich absurdalnych mitów jest twierdzenie, że zachowania w sferze
seksualnej to prywatna sprawa danego człowieka. Tymczasem zachowania seksualne mogą
być tak drastycznie szkodliwe, że większość z nich zakazana jest kodeksem karnym, a nie
tylko normami moralnymi. Inny mit głosi, że sensem ludzkiej seksualności jest zaspakajanie
doraźnej przyjemności bez żadnych zobowiązań i konsekwencji. Tymczasem kierowanie się
doraźną przyjemnością prowadzi do uzależnień seksualnych i przestępstw. Popatrzmy na inne
istotne prawdy o ludzkiej seksualności, od których ucieka współczesny człowiek.
Seksualność „termometrem” dojrzałości
Nie jest rzeczą przypadkową fakt, że niektórzy ludzie nie mają większych problemów z
własną seksualnością i nie pozwalają się skrzywdzić w tej dziedzinie. Inni natomiast zupełnie
nie radzą sobie z tą sferą, popadając w uzależnienia, choroby, załamania psychiczne,
uzależnienia, przestępstwa czy stany samobójcze. Obowiązuje tu bowiem zasada, że sposób
przeżywania i wyrażania własnej seksualności wiąże się ściśle z całą sytuacją danej osoby, z
jej sposobem przeżywania siebie i własnego życia.
Im bardziej dojrzały jest dany człowiek w sferze psychicznej, moralnej, duchowej, religijnej i
społecznej, tym łatwiej przychodzi mu dojrzale kierować swoją seksualnością. Im więcej
miłości doświadcza oraz im bardziej potrafi kochać, tym bardziej jest spokojny i rozważny w
sferze seksualnej. Z kolei im bardziej jest ktoś niedojrzały i nieszczęśliwy, im mniej
doświadcza miłości od swoich bliskich oraz im mniej potrafi kochać, tym większe przejawia
problemy, napięcia i trudności w sferze seksualnej. Z tego właśnie powodu przykazanie „Nie
cudzołóż” jest szóstym, a nie pierwszym przykazaniem. Aby rozsądnie kierować własną
seksualnością trzeba najpierw respektować pierwszych pięć zasad, które proponuje nam
Dekalog. Trzeba strzec się, by nie postawić w miejsce Boga żadnej osoby, rzeczy czy
przyjemności (przykazania 1-3). Trzeba mieć dojrzałe więzi rodzinne, oparte na miłości,
wzajemnym szacunku rodziców i dzieci oraz na poczuciu bliskości i bezpieczeństwa (czwarte
przykazanie). Trzeba także zająć dojrzałą postawę wobec życia i zdrowia własnego oraz
innych ludzi (piąte przykazanie). Jeśli ktoś ubóstwia siebie, innych ludzi, albo jakąś chwilową
przyjemność, jeśli ma zaburzone więzi rodzinne, albo lekceważy zdrowie i życie, jeśli kłamie
i kradnie to nie jest w stanie rozsądnie kierować swoją seksualnością.
Dla ludzi nieszczęśliwych i żyjących poza miłością sfera seksualna staje się nadmiernie,
chorobliwie wręcz atrakcyjna z kilku powodów. Po pierwsze, przyjemność seksualna wydaje
im się jedyną czy główną drogą do osiągnięcia szczęścia, za którym bardzo tęsknią i którego
nie są w stanie osiągnąć. Po drugie seksualność jest dla takich ludzi jednym ze sposobów
odreagowania napięć i niepokojów, których jest przecież wiele w życiu człowieka, który nie
kocha i nie czuje się kochany. Po trzecie, ludzie nieszczęśliwi dramatycznie zawężają swoje
pragnienia i aspiracje, gdyż nie czują się na siłach, by dążyć do miłości, prawdy, świętości
czy radości życia. Stają się coraz bardziej skłonni do tego, by sięgać po nikotynę, alkohol,
narkotyk czy seks. Zaburzona aktywność seksualna nie wynika wtedy z tego, że młodzi
odczuwają wyjątkowo silny popęd, ale z tego, że są nieszczęśliwi i próbują za pomocą
seksualności odreagować swoje napięcia psychiczne, moralne czy społeczne. Masturbacja,
współżycie przedmałżeńskie czy sięganie po pornografię grozi tym bardziej, im bardziej dany
nastolatek żyje poza szczęściem i miłością, im więcej przeżywa napięć, niepokojów i
konfliktów w domu rodzinnym, w szkole, w grupie rówieśników czy znajomych, a także w
kontakcie z samą sobą. Seksualność może być drogą błogosławieństwa jedynie dla ludzi
szczęśliwych i umiejących kochać.
Istnieje wyraźna analogia między zaburzoną seksualnością, typową dla ludzi nieszczęśliwych,
a narkotykiem. Po pierwsze, zarówno aktywność seksualna ludzi nieszczęśliwych jak i
sięganie po narkotyk ma na celu odreagowanie bolesnych napięć i niepokojów oraz
poszukiwanie choćby chwili zadowolenia, którego brakuje im w codziennym życiu. Po
drugie, zarówno od niedojrzałej seksualności jak i od narkotyku człowiek szybko się
uzależnia, popadając w dramatyczne zaburzenia i cierpienia. Po trzecie, zarówno na
niedojrzałej seksualności, jak i na narkotykach można dużo zarobić. Właśnie dlatego
sprzedawcy śmierci sugerują, że istnieją „miękkie” narkotyki, a sprzedawcy pornografii,
prostytucji czy antykoncepcji sugerują, że w dziedzinie seksualnej żadne zachowania nie są
szkodliwe, albo że prezerwatywa gwarantuje „bezpieczny” seks. W obu przypadkach
powodem kłamstw i manipulacji jest chęć zdobycia nieszczęśliwego, a przez to „dobrego” i
„wiernego” klienta, któremu można sprzedać najbardziej nawet toksyczne towary i na którym
można dużo zarobić.
Toksyczni „wychowawcy” i toksyczne iluzje
Jednym ze zdumiewających obecnie zjawisk jest to, że im więcej osób uważa się za
specjalistów w uczeniu nas drogi do szczęścia i satysfakcji, tym więcej jest wśród nas ludzi
nieszczęśliwych, poranionych i bezradnych. Dzieje się tak z kilku powodów. Po pierwsze,
najczęściej próbują nas uczyć sztuki szczęśliwego życia ci, którzy sami żyć nie umieją, np.
znerwicowani pedagodzy, skorumpowani politycy, rozwiedzeni seksuolodzy czy negujące
własną płeć feministki. Po drugie, większość współczesnych „specjalistów” od szczęśliwego
życia popełnia ten sam błąd, czyli obiecuje nam łatwe szczęście, a zatem takie, które nie
istnieje na tej ziemi. Po trzecie, dominuje obecnie kultura ponowczesności, która pod mile
brzmiącym hasłem ”wyzwolenia” człowieka od wszelkich norm moralnych, społecznych i
religijnych prowadzi w rzeczywistości do nowych form niewolnictwa, uzależnień i cierpień
na nieznaną wcześniej skalę. Innymi słowy coraz częściej proponowane są nieszczęsne
pomysły na osiągnięcie szczęścia. Popatrzmy na kilka typowych przykładów w tym
względzie.
Pierwszy z oczywistych błędów polega na przekonaniu, że dążenie do szczęścia jest
najlepszym sposobem na osiągnięcie szczęścia. Tymczasem w rzeczywistości jest dokładnie
odwrotnie, gdyż szczęście nie jest osiągalne wprost. Jest ono konsekwencją życia opartego na
miłości i prawdzie, wolności i odpowiedzialności, szlachetności i dojrzałości. Ktoś, kto za
wszelką cenę dąży do osiągnięcia szczęścia, nie stara się kochać, być ofiarnym czy stawiać
sobie konieczne wymagania. Skupia się jedynie na tym, co wydaje mu się w tym momencie
miłe, łatwe i przyjemne, nie wymagające wysiłku ani pracy nad sobą. Ktoś taki postępuje w
sposób, który oddala go od szczęścia. Staje się nadmiernie skoncentrowany na samym sobie,
na własnych odczuciach, przeżyciach i potrzebach. Takie przesadne, czasem chorobliwe
skupianie się na samym sobie i na dążeniu do szczęścia prowadzi do coraz większych lęków,
napięć i rozczarowań.
Drugi nieszczęsny pomysł na szukanie szczęścia polega na myleniu przyjemności ze
szczęściem. Tymczasem szczęście to coś znacznie więcej niż przyjemność. Chwilowa
przyjemność jest pospolita, gdyż może ją osiągnąć każdy człowiek, nawet jeśli jest kimś
niedojrzałym, zaburzonym, czy załamanym. Natomiast radość jest arystokratyczna, gdyż
może jej doświadczyć tylko ten, kto kocha. Aby osiągnąć doraźną przyjemność wystarczy
zjeść coś, co smakuje, zaspokoić jakieś odruchy popędowe albo wstrzyknąć sobie narkotyk.
Ale żadna przyjemność nie gwarantuje szczęścia. Przeciwnie, prowadzi do zawężenia
pragnień i uzależnień, a w konsekwencji do cierpienia, a nawet śmierci. Tak się dzieje na
przykład w przypadku tych, którzy dla doznania chwili przyjemności sięgają po alkohol czy
narkotyk, albo decydują się na współżycie seksualne kosztem sumienia i zdrowia. W
dzieciństwie każdy z nas przeszedł fazę kierowania się wyłącznie tym, co sprawia
przyjemność. Dla niemowlęcia taka postawa jest czymś normalnym. Jednak powinna być ona
tylko fazą rozwoju, a nie sposobem na całe życie. Szczęście jest osiągalne tylko dla tych, dla
których miłość, prawda, wierność i odpowiedzialność to coś znacznie ważniejszego niż
chwilowa przyjemność. Cywilizacja oparta na doraźnej przyjemności jest nie tylko
cywilizacją uzależnień i śmierci. Jest też cywilizacją rozpaczy. To przecież rozpaczliwa
sytuacja, gdy największą aspiracją człowieka nie jest miłość, prawda, wolność,
odpowiedzialność i trwała radość lecz jedynie chwilowa przyjemność.
Kolejny nieszczęsny pomysł na szukanie szczęścia polega na wmawianiu sobie, że każdy
sposób postępowania jest równie dobry i że człowiek sam potrafi odróżnić to, co go rozwija,
od tego, co go krzywdzi i co oddala go od szczęścia. Tymczasem bez pomocy Boga człowiek
potrafi jedynie mieszać dobro ze złem i oszukiwać samego siebie. Kierowanie się
subiektywnymi przekonaniami zamiast prawdą i zdrowym rozsądkiem prowadzi do
rozczarowań i cierpienia. Człowiek potrafi bowiem oszukiwać samego siebie. Niektórzy
oszukują samych siebie tak długo i okrutnie, że z tego powodu umierają. Tak właśnie czyni
większość alkoholików czy narkomanów, którzy nawet w obliczu bliskiej już śmierci nadal
wmawiają sobie, że nie są uzależnieni i że alkohol czy narkotyk wcale ich nie niszczy.
Równie okrutnie oszukują samych siebie ci, którzy wmawiają sobie, że prezerwatywa
gwarantuje im bezpieczny seks. Część z nich płaci za taką naiwność najwyższą cenę:
umierają z powodu choroby AIDS. Okazuje się, że w dyktaturze ludzie boją się mówić o tym,
co myślą, a w demokracji boją się myśleć. Boją się zwłaszcza myśleć o sobie i własnym
postępowaniu.
Jeszcze jednym z nieszczęsnych sposobów szukania szczęścia jest przekonanie, że aby być
szczęśliwym, trzeba „uwolnić się” od małżeństwa i rodziny. Tymczasem tylko w szczęśliwej
i trwałej rodzinie można znaleźć poczucie bezpieczeństwa i optymalne warunki rozwoju.
Niemniej groźny mit polega na przekonaniu, że związki homoseksualne są równie dobrą
drogą do szczęścia, co związek kobiety i mężczyzny. Tymczasem ludzie żyjący w takich
związkach są okaleczeni psychicznie (mają zaburzoną postawę do osób odmiennej płci) oraz
fizycznie (nie mogą mieć własnych dzieci). Ponadto badania wykazują, że mają zaburzone
więzi z osobami własnej płci i stąd statystyczny homoseksualista przyznaje się do posiadania
od kilkuset do kilku tysięcy „partnerów”. W tej sytuacji ewentualna legalizacja „związków”
homoseksualnych byłaby legalizacją fikcji. Od szczęścia oddala też mit, że „wolne związki”
są równie dobrą drogą do szczęścia jak małżeństwo. Tymczasem „wolne związki” nie istnieją,
tak jak nie istnieje sucha woda czy kwadratowe koło. To wewnętrznie sprzeczne wyrażenie
jest używane przez tych, którzy żyją w związkach nietrwałych, niewiernych i niepłodnych.
Tym samym żyją w związkach, w których mogą doświadczyć jedynie chwilowej
przyjemności, ale w których nigdy nie znajdą trwałego szczęścia.
Kolejny nieszczęsny sposób na szukanie szczęścia polega na przekonaniu, że trzeba
„wyzwolić” się od wszelkich norm i zasad moralnych, aby być szczęśliwym. Tymczasem
normy moralne chronią nas przed wyrządzaniem krzywdy sobie i innym ludziom oraz
pokazują najpewniejszą drogę do osiągnięcia trwałego szczęścia. Podstawową przyczyną
odrzucania norm moralnych jest fakt, że po grzechu pierworodnym łatwiej jest człowiekowi
czynić zło, którego nie chce i które oddala go od szczęścia, niż dobro, którego pragnie i które
przynosi trwałą radość. Gdyby łatwiej było czynić dobro niż zło, to nikt z ludzi nie
wyrządzałby sobie krzywdy i nie negowałby norm oraz wartości, których zasadność jest
zupełnie oczywista i potwierdzona codziennym doświadczeniem. Zwykle zatem najpierw
następuje odrzucenie jakiegoś dobra, którego osiągnięcie jest trudne, albo jakiejś prawdy,
która stawia człowiekowi wymagania. Dopiero później następuje odrzucenie norm i wartości,
które owe dobro lub ową prawdę chronią. W ten sposób jednak oddalamy się od szczęścia.
Wszystkie wyżej zasygnalizowane nieszczęsne sposoby szukania szczęścia mają wspólną
cechę. Obiecują osiągnięcie łatwego szczęścia: bez Boga, bez zasad moralnych, bez żadnych
zobowiązań, bez dyscypliny i pracy nad sobą. Pokusa szukania tego typu „szczęścia” to
najbardziej niebezpieczna pułapka, jaką człowiek może zastawić na samego siebie. W taką
właśnie pułapkę wpadli ludzie na początku historii ludzkości. Grzech pierworodny polegał na
przekonaniu, że człowiek potrafi własną mocą odróżnić dobra od zła i że wystarczy złamać
Boże normy, aby samemu stać się jak Bóg. Czyż można wymyślić sobie łatwiejszą drogę do
szczęścia? Okazało się jednak, że takie łatwe szczęście, według recepty ułożonej przez
człowieka, po prostu nie istnieje. W rzeczywistości mamy do wyboru tylko dwie możliwości:
łatwe nieszczęście (oparte na czynieniu tego, co chcę) lub trudne szczęście (oparte na
czynieniu tego, co mnie rozwija i co przynosi prawdziwą satysfakcję).
Szczęśliwy może być tylko ten, kto rozumie, że więź z Bogiem oraz kierowanie się Bożymi
wartościami i przykazaniami to nie jakiś zbędny ciężar czy przejaw naiwności, ale to zaszczyt
i wyróżnienie oraz najpewniejsza droga do trwałego szczęścia. Ciężarem jest sytuacja, gdy
ktoś rezygnuje z więzi z Bogiem, albo gdy lekceważy normy i wartości, które Bóg proponuje.
Taki bowiem człowiek zaczyna żyć poza miłością i prawdą, traci wolność i zdrowy rozsądek,
radość życia i nadzieję na dobrą przyszłość. Oddala się w ten sposób od szczęścia i staje się
bezradny wobec własnego życia, a także wobec własnej seksualności.
Toksyczne mity o ludzkiej seksualności
Jedną z cech obecnej cywilizacji jest zupełnie bezkrytyczne i natrętne wręcz promowanie
nieszczęsnych mitów w odniesieniu do ludzkiej seksualności. Mit pierwszy głosi, że
wszystkie zachowania w sferze seksualnej są równie dobre i że ta sfera jest wyłącznie
prywatną sprawą danego człowieka. Mit ten jest nadal podtrzymywany mimo, że jest on
absurdalny i sprzeczny z oczywistymi faktami. Faktem jest przecież, że znaczna część
zachowań seksualnych jest aż tak bardzo szkodliwa, że nie tylko naruszają one normy
moralne, ale są również zakazane przez kodeks karny. Równie oczywistym faktem jest to, że
niektóre zachowania seksualne prowadzą nie tylko do przestępstw, ale także do zranień
fizycznych i psychicznych, do nałogów i uzależnień, do zaburzeń psychicznych i chorób
fizycznych.
Inny modny obecnie mit głosi, że to badania naukowe powinny decydować o tym, które
zachowania w sferze seksualnej są prawidłowe i roztropne. Tymczasem badania naukowe
mogą jedynie rejestrować to, co czynią poszczególni ludzie czy grupy społeczne. Nauki
empiryczne nie są natomiast w stanie określić, które zachowania są dojrzałe oraz jaki jest
ostateczny sens ludzkiej seksualności. Ponadto coraz częściej okazuje się, że badania
naukowe są manipulowane, czyli podporządkowane interesom sponsorów, a nawet samych
badaczy. Naukowcy nie szukają wtedy prawdy, ale próbują „udowadniać” przyjęte z góry
tezy. Jeśli badania skuteczności prezerwatyw dokonywane są za pieniądze producentów
antykoncepcji, to z góry wiadomo, że muszą one „wykazać” niezwykłą skuteczność tych
produktów. Inaczej honorarium dla „naukowców” będzie niewielkie. Słynny stał się ostatnio
skandal związany z „badaniami” Kinseya na temat typowych zachowań seksualnych w
społeczeństwie amerykańskim. Okazało się, że „badał” on głównie osoby zaburzone,
więźniów i przestępców seksualnych, a celem takich „badań” było „naukowe udowodnienie”,
że wszystkie zachowania seksualne są jednakowo dobre, łącznie z seksualnym
wykorzystywaniem dzieci i innymi patologiami (por. Reisman J., Eichel E., Kinsey – seks i
oszustwo, Wydawnictwo A.M. Dybowski, Warszawa 2002).
Kolejnym modnym mitem jest twierdzenie, że prezerwatywa gwarantuje „bezpieczny” seks,
czyli że można współżyć z kimkolwiek i w jakikolwiek sposób bez żadnych negatywnych
konsekwencji. Tymczasem w rzeczywistości prezerwatywa to rodzaj rosyjskiej ruletki, albo
opóźniacza śmierci, gdyż może ona jedynie opóźniać zarażenie się chorobami
przekazywanymi drogą płciową. Nie może natomiast przed tymi chorobami uchronić.
Większość ludzi umierających na AIDS to osoby, które uwierzyły w mit o bezpiecznym
seksie, który miała gwarantować prezerwatywa. W rzeczywistości nic poza czystością
przedmałżeńską i wiernością małżeńską nie może zapewnić nam bezpiecznego seksu i
uchronić przed chorobami przenoszonymi drogą współżycia seksualnego. Z chorobą AIDS
związany jest kolejny nieszczęsny mit. Zwłaszcza środowiska homoseksualistów - a zatem
osób najbardziej dotkniętych tą chorobą – próbują wmówić samym sobie oraz innym ludziom,
że głównym problemem ludzi chorych na AIDS jest brak akceptacji ze strony społeczeństwa.
Tymczasem głównym problemem tych ludzi jest fakt, że umierają i że już do śmierci powinni
zachować całkowitą wstrzemięźliwość seksualną, aby nie zarazić tą śmiertelną chorobą
innych osób.
Cała grupa absurdalnych mitów związana jest z aborcją. Jednym z takich mitów jest
twierdzenie, że nienarodzone niemowlę w łonie swojej matki nie jest jeszcze człowiekiem.
Podobnie cyniczny mit to twierdzenie, że dobrze przeprowadzona aborcja nie jest krzywdą
dla matki. Oba te mity są w oczywistej sprzeczności z wiedzą z zakresu medycyny. Kolejny
mit to twierdzenie, że aborcja wynika z prawa kobiety do decydowania o tym, czy chce być
ona matką, czy też nie. Tymczasem aborcja dotyczy wyłącznie tych kobiet, które już są
matkami. W tej sytuacji mogą one jedynie decydować o tym, czy być matką dziecka żywego
czy też dziecka zabitego. Jeszcze jeden mit to twierdzenie, że problemem nie jest sama
aborcja, a jedynie niebezpieczne warunki przeprowadzenia aborcji. Tak rozumując trzeba by
pozwolić na legalne dokonywanie nie tylko aborcji, ale także kradzieży, gdyż dopóki kradzież
jest zakazana prawem, to złodzieje „muszą” dokonywać jej w niebezpiecznych dla zdrowia i
życia warunkach (przeskakują przez ogrodzenie, uciekają przed policją, bywają zranieni czy
zabici przez broniącą siebie i dobytku ofiarę napadu).
Z problemem aborcji związany jest też wyjątkowo cyniczny mit, a mianowicie mit, że lekarze
powinni rozwiązywać problemy społeczne, psychiczne czy materialne kobiet, które oczekują
narodzin dziecka. Tymczasem jedynym zadaniem służby zdrowia jest leczenie chorych ludzi,
a nie rozwiązywanie ich problemów pozamedycznych. Jeśli mama oczekująca narodzin
swojego poczętego dziecka ma problemy natury społecznej, psychicznej czy materialnej, to
lekarz powinien ją skierować do odpowiednich instytucji czy osób (ośrodek pomocy
społecznej, psycholog, ksiądz, fundacje związane z ochroną matek i dzieci), a nie zabijać jej
dziecko i kaleczyć jej własny organizm.
Niemniej absurdalny mit polega na żądaniu, by „nie dyskryminować” homoseksualistów,
czyli by w imię „tolerancji” i „równości” praw uznać związki homoseksualne za coś tak samo
dobrego jak związek małżeński kobiety i mężczyzny. Gdyby zgodzić się na tego typu mit, to
wszystkie możliwe do pomyślenia formy związków między ludźmi trzeba by akceptować i
uznać za równie wartościowe. A zatem także zakazane prawem związki seksualne osób
dorosłych z dziećmi czy poligamię. Trzeba by również przyznać prawa małżeńskie
pojedynczym osobom, które mogą przecież uznać się za jednoosobowe małżeństwo!
Tymczasem sprzeciw wobec związków homoseksualnych nie wynika z braku tolerancji, ani
nie jest przejawem dyskryminacji, lecz wynika z faktu, że społeczeństwo oparte na takich
związkach byłoby po prostu skazane na wymarcie. Nie może zatem traktować takich
związków na równi z małżeńskim związkiem kobiety i mężczyzny, bez których nie może
istnieć żadne społeczeństwo i bez których możemy zbudować jedynie cywilizację śmierci.
Tymczasem homoseksualiści nadal próbują uzyskać przywileje, które stworzą im komfort
bycia homoseksualistą.
Niestety tego typu okrutnych i cynicznych mitów dotyczących ludzkiej seksualności jest dużo
więcej. Są one nadal głoszone w telewizji, radiu i czasopismach, a także przez niektórych
seksuologów, ginekologów, a nawet wychowawców mimo, że absurdalność tych mitów jest
oczywista. Podtrzymywanie takich mitów jest nie tyle przejawem naiwności, ile raczej
wynikiem świadomej manipulacji ze strony tych, którzy zarabiają na chorej seksualności.
Producenci oraz sprzedawcy pornografii i antykoncepcji, lekarze dokonujący aborcji, osoby
związane z prostytucją, seksuolodzy i terapeuci leczący zaburzenia seksualne to przykłady
środowisk i osób, które szukają swoich klientów wśród ludzi zaburzonych i zniewolonych w
sferze seksualnej. Takie osoby i środowiska chętnie wymyślają różne mity oraz iluzje, dzięki
którym łatwiej jest im poszerzyć krąg nieszczęśliwych i zaburzonych klientów, którzy kupią
oferowane przez nich toksyczne towary czy usługi.
Mitami seksualnymi posługuje się obecnie wielu twórców reklam i filmów, przez co środki
społecznego przekazu stają się coraz częściej miejscem przemocy i molestowania
seksualnego oraz miejscem promowania postaw zaburzonych i chorych. Zdarza się i tak, że
zajęcia szkolne w ramach przygotowania do życia w rodzinie prowadzone przez
nieodpowiedzialnych czy niekompetentnych nauczycieli stają się miejscem demoralizacji i
przemocy seksualnej w odniesieniu do dzieci i młodzieży. W tej sytuacji tylko ci młodzi,
którzy potrafią krytycznie myśleć i wyciągać logiczne wnioski z obserwacji życia swojego
oraz innych ludzi, mają szansę ustrzec się niebezpiecznych mitów i zająć rozsądną postawę w
sferze seksualnej. W przeciwnym przypadku staną się kolejnymi ofiarami cynicznych
dorosłych, którzy żerują na ludzkiej słabości i ryzykują, że również w ich życiu seksualność
odsłoni swoje dramatyczne i nieszczęsne oblicze.
2. Seksualność bez miłości
Ludzka seksualność odsłania swoje najbardziej zaburzone i nieszczęsne oblicza wtedy, gdy
traktujemy ją jako łatwy sposób na doznanie doraźnej przyjemności. Wtedy bowiem
decydujemy się na takie zachowania, które naruszają jej podstawowy sens i znaczenie.
Wspólnym podłożem tego typu nieszczęsnych zachowań jest właśnie „rozrywkowa” wizja
seksualności. Aby łudzić się, że seksualność to prosty sposób na doznanie doraźnej
przyjemności – bez żadnych zobowiązań oraz bez żadnych konsekwencji – trzeba oderwać
seksualność od miłości i od płodności. Technicznie jest to oczywiście możliwe, ale
konsekwencje takiego działania są nieuchronne i zwykle dramatycznie bolesne.
Pierwszym przejawem seksualności oderwanej od miłości jest współżycie pozamałżeńskie.
Prowadzi ono do bolesnych konsekwencji, gdyż w takiej sytuacji ktoś decyduje się na
najbardziej intymny gest zanim zbuduje najbardziej intymną więź, czyli więź wyłączną (tylko
z tobą) i wierną (do śmierci). Naruszenie tej zasady może dokonywać się na różne sposoby.
Pierwszym z nich jest współżycie przedmałżeńskie, a zwłaszcza współżycie między osobą
dorosłą a nieletnią. Jest to zachowanie aż tak bardzo szkodliwe, że jest zakazane przez
kodeksy karne wszystkich państw świata. Decydowanie się na przedmałżeńskie współżycie
seksualne grozi zwłaszcza tym młodym, którzy przeżywają duże trudności emocjonalne
i frustracje, związane np. z bolesną sytuacją rodzinną, z uzależnieniem od alkoholu czy
narkotyków, z brakiem pogłębionych więzi międzyludzkich. W większości przypadków
nieletni, którzy podejmują współżycie seksualne, to nie tyle ludzie zniewoleni seksualnością,
zdemoralizowani czy wyuzdani, ile raczej spragnieni miłości, głodni bliskości, czułości,
wsparcia ze strony innych. Ponieważ z różnych względów nie mogą albo nie potrafią
zaspokoić tego głodu w sposób dojrzały i pogłębiony, więc próbują ów głód zmniejszyć lub
zagłuszyć właśnie poprzez współżycie seksualne.
Przedwczesna inicjacja seksualna grozi nie tylko niechcianą ciążą czy chorobami
wenerycznymi. Grozi także popadnięciem w nałogi seksualne i w chorobliwą koncentrację
na sferze seksualnej. Dla człowieka uzależnionego seks staje się ważniejszy niż wszystko
inne, gdyż wydaje się jedyną drogą do szczęścia. Jest to zatem sytuacja analogiczna do
sytuacji narkomana czy alkoholika. Ponadto przedwczesna inicjacja seksualna uczy błędnej
filozofii życia, w której doznanie chwilowej przyjemności staje się najwyższą normą
postępowania. To z kolei wyklucza możliwość dojrzałego przygotowania się do małżeństwa
i rodzicielstwa. Bolesnym skutkiem przedwczesnej inicjacji seksualnej jest ponadto rosnąca
frustracja, bo nastolatkom decydującym się na współżycie towarzyszy zwykle iluzja, że seks
wystarczy im do pełnej satysfakcji oraz do zbudowania trwałej więzi. Tymczasem po
początkowym zadowoleniu pojawia się bolesne rozczarowanie. Nie może być inaczej, gdyż
doznania seksualne nie są w stanie zaspokoić ludzkiej tęsknoty za miłością i wiernością.
Mogą dawać przyjemność, ale nie szczęście.
Rozmawiając z młodzieżą mam okazję odkryć, jakimi „argumentami” posługują się
niektórzy młodzi, aby "udowodnić" samym sobie, iż współżycie przed ślubem jest czymś
właściwym i uzasadnionym. Jednym z takich argumentów jest stwierdzenie, że się przecież
kochają, a to upoważnia ich do współżycia. Tymczasem mylą wtedy miłość z zakochaniem
czy pożądaniem. Jeśli ktoś z „miłości” chce robić to, co sprzeciwia się dobru drugiej
osoby, normom moralnym, zdrowemu rozsądkowi, odpowiedzialności czy prawu, to
powinien się powstrzymać od takiego działania.
Innym typowym „argumentem” jest twierdzenie, że chłopak ma „prawo” przed ślubem, by
dziewczyna dała mu "dowód" swojej miłości. Jest to oczywista manipulacja, gdyż w
miłości nie istnieją w ogóle dowody! Pewność miłości opiera się na wzajemnym zaufaniu,
a nie na dowodach. Jeśli nie ufam drugiej osobie, to nigdy nie uwierzę, że ona mnie kocha
czy że będzie mi wierna. Żądanie „dowodów" miłości oznacza w rzeczywistości, że tej
miłości nie ma. Uczciwe rozumowanie ze strony chłopaka powinno być dokładnie odwrotne.
Powinien on zapytać swoją dziewczynę o to, czego ona pragnie oraz przez jakie postępowanie
może on jej pomóc, by mu coraz bardziej ufała i by czuła się kochaną. Odpowiedzią ze
strony dziewczyny raczej nie będzie wtedy propozycja współżycia seksualnego.
Część młodych posługuje się jeszcze innym „argumentem”. Twierdzą, że nie muszą
czekać ze współżyciem do ślubu, gdyż jeśli się kochają, to przecież ślub niczego już nie
zmienia. W rzeczywistości ślub zmienia całkowicie sytuację. Przed ślubem nie ma jeszcze
decyzji, że biorę cię za męża/żonę, że ślubuję ci miłość i wierność oraz że cię nie opuszczę aż
do śmierci. Przed ślubem wszystko byłoby więc jeszcze na próbę. Tymczasem na próbę
można zdawać maturę czy wypełnić kupon na loterii. Nie można natomiast na próbę kochać i
współżyć, podobnie jak nie można na próbę umierać. Dopiero w czasie zawierania ślubu obie
strony ostatecznie i publicznie podejmują decyzję, że stają się małżonkami, że ślubują
sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że się nie opuszczą aż do śmierci.
Współżycie seksualne przed podjęciem takiej decyzji oznacza kierowanie się popędem, a
nie miłością i jest przez to bolesną formą manipulowania drugim człowiekiem oraz samym
sobą.
Na szczęście młodzi ludzie coraz lepiej zdają sobie sprawę z bolesnych skutków
przedwczesnej inicjacji seksualnej. Zwłaszcza w tych krajach, w których zjawisko to
przybrało w ostatnich dziesięcioleciach szersze rozmiary. W USA kilka milionów młodzieży
należy obecnie do ruchu "true love waits" ("prawdziwa miłość czeka”). Nikt nie zrozumie
wartości i sensu tego czekania oraz wartości i sensu czystości przedmałżeńskiej, jeśli nie
zrozumiał, że prawdziwa miłość to troska o dobro drugiej osoby, że przynajmniej w
niektórych sytuacjach wymaga ona rezygnacji z szukania własnego zadowolenia, że wymaga
panowania nad ciałem i emocjami. Jednak taka czysta i cierpliwa miłość daje
nieporównywalnie więcej szczęścia niż cokolwiek innego. Kto doświadcza tego typu radości,
temu nie grozi, że przyjemność cielesną postawi wyżej niż miłość i odpowiedzialność.
Drugą, obok współżycia przedmałżeńskiego, formą seksualności bez miłości jest zdrada
małżeńska. Jest to sytuacja, w której przynajmniej jedna z osób współżyjących pozostaje w
związku małżeńskim z inną osobą. Zdrada oznacza nie tylko niewierność wobec
współmałżonka, lecz także niewierność wobec samego siebie, wobec własnej przysięgi
małżeńskiej. Nic więc dziwnego, że zdrada małżeńska prowadzi do zranień psychicznych i
duchowych, do cierpienia całych rodzin. Przejmujący opis takiej sytuacji ukazuje Anna
Kowalska w powieści pt. "Pestka". Bohaterka tej powieści wiąże się z żonatym
mężczyzną i stopniowo coraz bardziej doświadcza, że nie da się zbudować miłości na
zaprzeczeniu wcześniejszej miłości. Coraz dotkliwiej odkrywa własne cierpienie, a także
cierpienie jej kochanka oraz dramat jego żony i dzieci. W końcu nie jest w stanie udźwignąć
ciężaru tej sytuacji i popełnia samobójstwo.
Najbardziej okrutne są sytuacje, w których do współżycia dochodzi nie tylko poza miłością i
małżeństwem, lecz także wbrew woli jednej ze stron. Mamy wtedy do czynienia z gwałtem
seksualnym. Ze strony agresora takie zachowanie świadczy o szczególnym okrucieństwie, o
uzależnieniu od popędu, o głębokim kryzysie życia. Czasem o chorobie psychicznej lub
skrajnej demoralizacji. U ofiary natomiast gwałt powoduje szok oraz poczucie wyjątkowo
bolesnego zranienia psychicznego i duchowego. Maksimum tragedii ma miejsce wtedy, gdy
ofiarą jest osoba nieletnia. Tego typu doświadczenie pozostawia głęboki ślad i dramatycznie
zaburza rozwój psychospołeczny. Gwałt seksualny oznacza, że doraźna przyjemność staje
się ważniejsza od osoby. Z tego względu gwałt jest najbardziej zaburzonym i nieludzkim
sposobem wyrażania seksualności. Czasem wiąże się ze śmiercią fizyczną, gdy agresor zabija
swoją ofiarę.
Drugą - obok gwałtu - drastycznie wypaczoną formą przeżywania seksualności bez miłości
jest prostytucja. Wprawdzie dochodzi tutaj do współżycia za zgodą obu stron, ale dzieje
się to poza kontekstem miłości. Co więcej, dochodzi do współżycia poza jakimkolwiek
kontekstem osobistej więzi i bliskości. Prostytucja to sytuacja, w której jedna ze stron
podporządkowuje się całkowicie popędowi seksualnemu i aż do tego stopnia rezygnuje
z władzy nad własną seksualnością, że akceptuje współżycie z nieznaną sobie osobą. Z
kolei druga strona - przyjmując pieniądze - akceptuje, że jest traktowana jak rzecz, którą
używa się przez określony czas za określoną zapłatą. Druga strona godzi się więc na to, że nie
jest traktowana jak osoba, że współżyjący z nią człowiek nie interesuje się jej przeżyciami,
jej losem, jej wnętrzem, że jest on zainteresowany jedynie własną przyjemnością cielesną i w
tym celu posługuje się ciałem drugiej osoby.
Kolejną formą zaburzenia i oderwania sfery seksualnej od miłości jest homoseksualizm.
Wiele środowisk opiniotwórczych twierdzi obecnie, że zachowania homoseksualne są
czymś normalnym i że stanowią alternatywną formę „miłości”. Tymczasem homoseksualizm
jest jedną z konsekwencji bardziej podstawowych zaburzeń, które związane są zwykle z
bolesnymi doświadczeniami w dzieciństwie. Chodzi tu o te dzieci, których rodzice mieli
wyraźnie zaburzoną postawę wobec siebie nawzajem. W takiej sytuacji syn czy córka boi się
w swoim dorosłym życiu osób drugiej płci, albo nimi gardzi. W konsekwencji szuka kontaktu
z osobami tej samej płci. Także wtedy, gdy chodzi o kontakty seksualne. Homoseksualizm
jest zatem bardziej zaburzeniem psychicznym i emocjonalnym, niż seksualnym. Podobnie,
jak w innych zaburzeniach psychospołecznych, tak też w przypadku homoseksualizmu
możliwa jest terapia i powrót do normalnego życia. Możliwe jest też życie w czystości.
Niektórzy podają jako argument za homoseksualizmem to, iż sami zainteresowani - a
przynajmniej niektórzy z nich - uważają, że jest im z tym dobrze. Gdyby taki argument był
wystarczający, to musieli byśmy uznać za stan normalny na przykład alkoholizm. Człowiek
uzależniony w czynnej fazie choroby też uważa, że jego sposób życia jest udany i że
interwencje ze strony innych, by przestał pić, nie są potrzebne. Subiektywne przekonanie
danej osoby, że jej postępowanie jest dojrzałe, nie może zatem nigdy być jedynym
kryterium oceny tegoż postępowania.
Kolejną formą zaburzonego przeżywania seksualności w oderwaniu od miłości jest
masturbacja. Także w odniesieniu do tego zjawiska krąży obecnie wiele naiwnych poglądów.
Z jednej strony spotykamy się z twierdzeniem, że masturbacja jest zjawiskiem normalnym,
a nawet pozytywnym, gdyż w ten sposób młody człowiek lepiej poznaje własne ciało, a
przez to przygotowuje się do współżycia seksualnego w małżeństwie. Z drugiej strony
spotykamy się z twierdzeniami, że w każdym przypadku masturbacja jest grzechem ciężkim
i przejawem demoralizacji. Prawda jak zwykle jest bardziej złożona.
Masturbacja jest niedojrzałym sposobem przeżywania seksualności, gdyż odrywa ją od więzi
małżeńskiej i od płodności. W związku z tym niesie ze sobą negatywne konsekwencje. Po
pierwsze, powoduje nadmierną koncentrację na popędzie fizycznym, co może doprowadzić
do uzależnienia i nałogu. Po drugie, blokuje motywację do rozwoju i szukania radości w
innych dziedzinach życia. Po trzecie, masturbacja skłania do zamknięcia się w sobie oraz
sprzyja izolacji i samotności. W konsekwencji prowadzi do silnego napięcia psychicznego
oraz do poczucia winy. Powoduje też u młodych lęk o to, czy będą w stanie być w przyszłości
normalnym partnerem seksualnym w małżeństwie. Po piąte, masturbacja powoduje nierzadko
rzeczywiste zaburzenia, które negatywnie i boleśnie wpływają na współżycie seksualne i na
więź z małżonkiem.
Obserwując różne dyskusje czy sondaże w środkach przekazu zauważam, że stawia się
tam zwykle alternatywę: czy masturbacja jest czymś naturalnym, czy też należy potępiać
tych, którzy jej ulegają? Tymczasem właściwe pytanie brzmi: czy kwestię masturbacji
należy pozostawić spontaniczności danej osoby, czy też włączyć ją w proces wychowania?
Jest oczywiste, że ta sfera – jak wszystkie inne – powinna podlegać pracy nad sobą i
wysiłkowi samowychowania. Pomoc ze strony wychowawców oznacza jednoznaczność co do
zasad (masturbacja utrudnia rozwój psychospołeczny), ale jednocześnie szacunek dla
wychowanka oraz ostrożność co do ocen moralnych. Nie chodzi o to, by potępiać, straszyć
czy wzmagać poczucie winy, lecz aby pomagać. W wielu przypadkach masturbacja bardzo
niepokoi młodych, ale ze względu na genezę tego zachowania (np. przypadkowe pojawienie
się tego mechanizmu w dzieciństwie), nie stanowi przede wszystkim problemu moralnego,
lecz jest głównie ciężarem psychicznym. Ponadto ostrożność w ocenie moralnej masturbacji
wiąże się z tym, że w wielu przypadkach jest ona formą somatyzacji, czyli wyrażania za
pośrednictwem czynności seksualnych tych frustracji i napięć, których dana osoba sobie nie
uświadamia, albo których nie potrafi rozwiązać czy przezwyciężyć.
Z tego właśnie względu pomoc w pokonaniu masturbacji nie może polegać jedynie na
metodach negatywnych, czyli na koncentrowaniu się na walce z tego typu zachowaniem czy
nałogiem. Trzeba przede wszystkim eliminować źródła napięć psychospołecznych, a także
poszerzać zakres pozytywnych pragnień i aspiracji. Masturbacja jest przecież najbardziej
atrakcyjna dla ludzi cierpiących i nieszczęśliwych. Także w tej dziedzinie zło zwycięża się
najpełniej dobrem. W tym przypadku dobrem tym są prawdziwe źródła radości i życiowej
satysfakcji: przyjaźń z Bogiem i ludźmi, sukcesy osobiste, rodzinne, szkolne i zawodowe, a
także pasje muzyczne, sportowe czy literackie.
3. Seksualność bez płodności
Powyższe analizy ukazywały niedojrzałe czy zaburzone sposoby przeżywania seksualności,
które miały jedną cechę wspólną: odrywały ludzką seksualność od miłości wiernej i
wyłącznej, zwanej miłością małżeńską. Przyjrzyjmy się teraz drugiej grupie zaburzonych
postaw wobec seksualności, których wspólną cechą jest to, iż odrywają one seksualność od
płodności.
Warto na początku zaznaczyć, iż modny jest mit, który głosi, że Kościół zajmuje wrogą
postawę wobec ludzkiej seksualności i dlatego sprzeciwia się antykoncepcji. Prawda jest
zupełnie inna. Otóż Kościół widzi w seksualności niezwykły dar od Boga - "Bądźcie płodni
i rozmnażajcie się" (Rdz 1, 22). W płaszczyźnie fizycznej dar ten stanowi najgłębszy wyraz
miłości wiernej i wyłącznej, czyli małżeńskiej. Miłość ewangeliczna to nie jakaś pusta teoria,
czy miłość jedynie duchowa. To miłość wcielona. W małżeństwie jednym z najbardziej
istotnych przejawów cielesnego wyrażania miłości jest właśnie współżycie seksualne. Jest
to aż tak istotny przejaw miłości małżeńskiej, że Kościół nie może uznać za ważne te związki,
w których małżonkowie z góry wykluczają współżycie seksualne i/lub potomstwo.
Kościół patrzy w sposób pozytywny nie tylko na ludzką seksualność, lecz także na zdolność
człowieka, by kierować tą sferą własną mocą. Człowiek ma szansę być na tyle wolny wobec
popędów i instynktów, na tyle świadomy swych działań i swojej płodności, że potrafi własną
mocą kierować sferą seksualną. Nie potrzebuje do tego żadnych „pomocy” w postaci
środków fizycznych czy substancji chemicznych. Dokładnie tak, jak jest w stanie kierować
swymi emocjami własną mocą, bez sięgania po alkohol, narkotyk, leki psychotropowe czy
tabletki nasenne.
To właśnie z tej pozytywnej wizji człowieka i jego zdolności do panowania nad własną
seksualnością wynika sprzeciw Kościoła wobec środków antykoncepcyjnych. Sięganie po
środki antykoncepcyjne jest zawsze porażką człowieka. Oznacza przecież rezygnację danej
osoby ze zdolności do panowania nad sobą: nad własnym ciałem i popędem seksualnym.
Porażka w odniesieniu do własnej seksualności prowadzi zwykle do porażek i słabości w
innych sferach życia. Kościół sprzeciwia się antykoncepcji nie dlatego, że negatywnie widzi
ludzką seksualność lecz dlatego, że pozytywnie widzi człowieka i jego zdolność do
kierowania sobą, w tym także własną seksualnością.
Drugim mitem jest przekonanie, że sprzeciwiając się antykoncepcji, Kościół przynajmniej
pośrednio przymusza do nieodpowiedzialnego rodzicielstwa, lub do rezygnacji ze współżycia
seksualnego nawet w małżeństwie. Nic bardziej błędnego. Kościół odkreśla, że
odpowiedzialne rodzicielstwo jest koniecznym warunkiem dojrzałej miłości małżeńskiej.
Jednocześnie jednak przypomina, że odpowiedzialne rodzicielstwo nie może zostać
osiągnięte nieodpowiedzialnymi metodami. Tymczasem antykoncepcja jest próbą osiągnięcia
odpowiedzialnego rodzicielstwa w oparciu o nieodpowiedzialne metody. A przecież cel nigdy
nie może usprawiedliwiać środków, jeśli te są szkodliwe, czy oznaczają rezygnację z
wolności.
Szkodliwość antykoncepcji wynika z kilku powodów. Po pierwsze, antykoncepcja nie chroni
przed bolesnymi konsekwencjami nieodpowiedzialnego współżycia seksualnego. Może
jedynie zmniejszać ich częstotliwość. Nigdy nie gwarantuje „bezpiecznego” seksu. Po drugie,
większość środków antykoncepcyjnych szkodzi zdrowiu fizycznemu (wystarczy przeczytać
ulotki, które dołączają sami producenci antykoncepcji!). Środki mechaniczne i chemiczne
mogą powodować urazy i stany zapalne, a tabletki hormonalne hamują działanie
przysadki mózgowej, wpływają negatywnie na układ naczyniowy, na krzepliwość krwi, na
wątrobę i wiele innych układów. Po trzecie, sięganie po antykoncepcję oznacza rezygnację
danego człowieka z kierowania seksualnością mocą świadomości i wolności. Oznacza zatem
decydowanie się na życie w ignorancji i zniewoleniu. Po czwarte, antykoncepcja oszukuje,
gdyż sugeruje, że współżycie seksualne ma jedynie konsekwencje fizjologiczne i biologiczne
oraz że stosując antykoncepcję można bezkarnie współżyć z kimkolwiek, gdziekolwiek i
kiedykolwiek. Tymczasem nieodpowiedzialne współżycie seksualne przynosi dramatyczne
zranienia w sferze psychicznej (np. poczucie krzywdy, żal do samego siebie, lęk wobec
seksualności), moralnej (np. poczucie winy) i społecznej (np. zerwane więzi przyjaźni z
samym sobą, z rodzicami, z Bogiem, uraz do osób płci odmiennej, itp.). A żadna pigułka czy
prezerwatywa nie ochroni przed tego typu konsekwencjami. Nic poza miłością i
odpowiedzialnością nie może gwarantować człowiekowi kierowania seksualnością w sposób
dojrzały i bezpieczny.
Z tego względu Kościół proponuje jedyny odpowiedzialny sposób na odpowiedzialne
planowanie rodziny, oparty na świadomości i wolności. Podstawą tego sposobu jest
znajomość naturalnych okresów płodności pary ludzkiej. W polskich publikacjach, które
propagują środki antykoncepcyjne (zwykle za pieniądze producentów tych środków!), albo
bezkrytycznie zachwala się takie środki, albo jedynie ogólnie wspomina się o szkodliwych
skutkach ubocznych. Nie wspomina się natomiast zwykle ani słowem o tym, że środki te
oznaczają rezygnację z panowania nad własnym popędem i własnymi zachowaniami
oraz że są zbędne dla ludzi dojrzałych. Bardziej rzetelne bywają publikacje w Europie
Zachodniej, gdzie już zbyt widoczne stały bolesne konsekwencje psychiczne i społeczne
stosowania antykoncepcji, aby nadal ukazywać ją w sposób ideologiczny i cyniczny.
Przykładem jest tekst z "Badische Zeitung" (19.04.1996). Jest to poczytny dziennik w
południowo-zachodnich Niemczech i ma charakter czysto świecki. Właśnie tam znalazłem
artykuł na temat metod regulacji poczęć. Zostały w nim ukazane różne formy antykoncepcji
oraz naturalne metody regulacji poczęć. Przy wszystkich formach antykoncepcji podkreślano,
że są one na ogół łatwe w stosowaniu, gdyż nie wymagają wiedzy na temat ludzkiej płodności
ani wysiłku panowania nad popędem. Z drugiej jednak strony zaznaczono, że przynoszą one
poważne skutki uboczne. Przy każdej formie antykoncepcji zostały ukazane liczne negatywne
konsekwencje, specyficzne dla danej metody.
Omawiając naturalne metody regulacji poczęć autor artykułu wyjaśnia, że stanowią one
jakościowo wyższą formę odpowiedzialnego rodzicielstwa. Określa ją jako nie mniej
skuteczną od większości metod antykoncepcyjnych (metoda termiczna połączona z
obserwacją śluzu), ale w przeciwieństwie do tamtych jako jedyną ekologiczną, a przez to
zupełnie nieszkodliwą dla organizmu oraz jako jedyną partnerską, a więc świadczącą o
wzajemnym rozumieniu się i respektowaniu osób, które z tej metody korzystają.
Konfrontacja tego typu artykułu z tym, co czytamy o antykoncepcji i ekologicznych
metodach regulacji poczęć w naszych gazetach i publikacjach, świadczy o tym, jak
ideologiczne i mylące są laickie publikacje w naszym kraju.
Do jeszcze bardziej dramatycznych, niż w przypadku antykoncepcji, szkód prowadzi
aborcja. Nawet dla zagorzałych zwolenników aborcji jest oczywiste, iż jest to bardzo
niebezpieczna dla matki interwencja chirurgiczna. Zwolennicy aborcji twierdzą jednak, że w
niektórych sytuacjach jest to mniejsze zło niż urodzenie dziecka. Z tego powodu postulują, by
w określonych sytuacjach zabijanie niemowląt w łonie matki było dozwolone prawem. Jest
prawdą, iż kobiety oczekujące dziecka, znajdują się czasem w bardzo trudnej sytuacji. Ale
tylko wtedy, gdy poród stanowi bezpośrednie zagrożenie dla życia matki, mamy do czynienia
z rzeczywistą alternatywą: czyje życie ma ratować lekarz? Natomiast wszelkie działania,
których celem nie jest ratowanie życia matki, lecz zabicie dziecka, jest zawsze ciężkim złem
moralnym. Aborcja nigdy nie jest mniejszym złem! Przeciwnie, nawet w skrajnych
sytuacjach aborcja jest zawsze złem większym. Jest to oczywiste z wielu powodów.
Po pierwsze, aborcja jest zabiciem niewinnego dziecka. Jest to wyjątkowo ciężkie i
nieodwracalne zło moralne. Zabicie dziecka jest nieporównywalnie większym złem, niż
wychowywanie potomstwa w trudnych warunkach materialnych, ewentualna choroba
dziecka czy trudności w zaakceptowaniu i pokochaniu potomstwa. Z kolei popieranie aborcji
z powodu trudnych warunków społecznych, oznacza cyniczne twierdzenie, że w Polsce
trzeba niektóre dzieci zabijać, gdyż nie starczy dla nich chleba. Rozwiązaniem problemu nie
jest zabijanie dzieci, lecz sprawiedliwsze dzielenie chleba. Gdyby z kolei przyjąć zasadę, że
można dokonać aborcji wtedy, gdy poczęte dziecko (np. w wyniku gwałtu) nie będzie
wystarczająco kochane, to trzeba by przyznać też prawo do zabijania dzieci już narodzonych,
które nie czują się kochane przez swoich rodziców.
Aborcja jest w każdej sytuacji większym złem nie tylko dlatego, że oznacza zabicie
niewinnego człowieka, ale także dlatego, że oznacza nieodwracalną krzywdę dla matki
zabijanego dziecka. Będąc drastyczną interwencją chirurgiczną w delikatne narządy
kobiecego organizmu aborcja powoduje niepłodność, stany zapalne, nowotwory,
komplikacje przy następnej ciąży. Nie sposób wyliczyć tu wszystkich możliwych zagrożeń.
Wspomnę jeszcze tylko o jednym. Istnieje bezpośredni związek między aborcją a rakiem
piersi. Związek ten wynika z faktu, że od chwili poczęcia przez pierwsze sześć miesięcy
ciąży organizm kobiety wydziela hormony, które między innymi stymulują zmiany w
piersiach. Dopiero od szóstego miesiąca ciąży pojawiają się hormony, które kontrolują i
zamykają ten proces. Gdy kobieta podda się aborcji, wtedy takie hormony już się nie pojawią,
a przez to ogromnie wzrasta prawdopodobieństwo raka piersi. Na ten temat przez kilka lat
prowadzono na wielką skalę badania na Wydziale Medycyny Uniwersytetu w Seattle (USA).
Ich wyniki opublikowano we wrześniu 1994 roku. Okazuje się, że gdy aborcji dokonuje się
przy pierwszej ciąży, a matka dziecka ma osiemnaście lat lub mniej, to prawdopodobieństwo
raka piersi wzrasta u niej 800 razy, czyli 80.000% , w stosunku do kobiet, które nie poddały
się aborcji.
Oprócz konsekwencji fizycznych kobiety przeżywają także dramatyczne konsekwencje
psychiczne i duchowe aborcji, zwane syndromem poaborcyjnym. Są to bolesne rany
psychiczne i duchowe, które przejawiają się w wyrzutach sumienia, lęku, niepokoju, żalu
do siebie i do innych ludzi. Aborcja jest okrutnym gwałtem na kobiecej wrażliwości i na
jej powołaniu do ochrony życia. Prawdziwy postęp oznacza takie wychowanie mężczyzn, by
umieli kochać i respektować kobiety, by potrafili tak zorganizować życie społeczne i
rodzinne, aby rodzenie dzieci było wyrazem wzajemnej miłości i odpowiedzialności
rodziców oraz by nie wymagało od matek heroicznego poświęcenia.
Kompetentne i odpowiedzialne mówienie o aborcji wymaga wielkiej precyzji co do
używanych sformułowań. Otóż zwykle błędnie mówi się, że aborcji dokonuje matka dziecka.
To sugeruje, że aborcja jest problemem kobiet, a nie mężczyzn. Tymczasem w rzeczywistości
kobieta - matka jest tu bardziej ofiarą niż katem. Aborcji, czyli zabijania własnego dziecka nie
dokonuje kobieta, lecz rodzice dziecka, a zatem ojciec i matka. Zwykle główna wina
spoczywa właśnie na ojcu. Aborcja to sytuacja, w której zawodzi mężczyzna. Nie kocha on w
sposób wystarczająco mocny i odpowiedzialny kobiety, z którą współżył, ani swego dziecka,
któremu przekazał życie. Mężczyzna – ojciec może być uznany za niewinnego jedynie wtedy,
gdy obdarzył matkę i dziecko wierną, ofiarną i serdeczną miłością oraz gdy zrobił wszystko,
by ratować życie nienarodzonego, łącznie ze skierowaniem sprawy do prokuratora, gdyby się
zorientował, że matka usiłuje zabić jego syna czy córkę.
W oparciu o powyższe analizy można stwierdzić, że człowiek, który nie dorasta do miłości i
odpowiedzialności będzie zawsze stawał zaniepokojony w obliczu swojej seksualności i
będzie przeżywał dramatyczne porażki oraz krzywd w tej dziedzinie życia. Poza miłością i
odpowiedzialnością człowiek może doświadczać jedynie przeklętego oblicza seksualności, aż
do uzależnień, przestępstw, moralnej degeneracji i fizycznej śmierci włącznie.
Część II
Błogosławione oblicza ludzkiej seksualności
1. Specyfika ludzkiej seksualności
Ludzką seksualność możemy zrozumieć i w błogosławiony sposób uformować jedynie wtedy,
gdy rozumiemy oraz respektujemy całego człowieka, jego naturę i powołanie. Człowiek jest
kimś jedynym na tej ziemi, kto nie jest zdeterminowany popędami czy instynktami. Właśnie
dlatego jest odpowiedzialny za swoje czyny, a z drugiej strony – będąc wolnym - jest kimś,
kto potrafi skrzywdzić siebie i innych ludzi. Jeśli dorasta do swego powołania, to uczy się
dojrzale myśleć i kochać oraz odnosi się do siebie i innych zgodnie z zamysłem Stwórcy.
Człowiek został ukształtowany przez Stwórcę jako osoba, a być osobą to być spotkaniem:
spotkaniem z samym sobą, z drugim człowiekiem i z Bogiem, który jest wspólnotą osób. To
dlatego pierwszym złem, które dotyka człowieka, nie jest cierpienie, grzech czy śmierć, lecz
osamotnienie (por. Rdz 2, 18). Spotykanie się z innymi osobami jest naszą podstawową
potrzebą. Najłatwiej zauważyć to w sytuacji małych dzieci, dla których nieustanny kontakt z
rodzicami to dosłownie kwestia życia lub śmierci. Dojrzałe spotykanie się z samym sobą i z
innymi nie jest jednak sprawą spontaniczności. Tej niezwykłej umiejętności trzeba się uczyć.
Najważniejsze, a jednocześnie stawiające najtrudniejsze wymagania, są spotkania człowieka z
osobami drugiej płci.
W tej kwestii jest wiele nieporozumień, a pierwsze z nich polega na przypisywaniu
mężczyźnie wyższej godności i dominującej pozycji w kontakcie z kobietą. Niektórzy sądzą,
że taka jest wola samego Boga. Tymczasem Bóg stwarza Ewę z „boku” Adama nie na znak,
jakoby była ona kimś niższym i podporządkowanym mężczyźnie, ale na skutek współczucia
wobec Adama, wobec jego samotności i bezradności. Dopóki nie pojawia się Ewa, dopóty
Adam nie może spotkać się z drugą osobą, nie może wejść w świat osób i więzi. Bez Ewy
Adam żyje jakby w ciągłym śnie. Obecność kobiety otwiera mu oczy na nowy świat. Na świat
ludzi i więzi międzyludzkich. Na świat, który niesie ze sobą większe ryzyko i trudniejsze
wyzwania niż świat zwierząt, ale w którym człowiek może doświadczyć miłości i radości, a
zatem tego, za czym najbardziej tęskni i co nie jest nieosiągalne w kontakcie ze światem
zwierząt czy rzeczy. Szczególna wrażliwość na świat osób jest niezwykłą specyfiką geniuszu
kobiecego, podczas gdy mężczyźni z natury bardziej są zainteresowani światem rzeczy i
zanurzeni w ten świat. Z tego właśnie powodu to właśnie Ewa jako pierwsza zostaje
zaatakowana przez szatana. Zdaje on bowiem sobie sprawę z tego, że trudno mu będzie
pokonać mężczyznę, dopóki ten żyje w obecności dojrzałej i szczęśliwej kobiety.
W relacji kobieta – mężczyzna nie powinno być zatem miejsca na walkę czy na dominację
którejkolwiek ze stron. Jeśli kobieta i mężczyzna uczą się spotykać ze sobą w sposób
odpowiedzialny, wtedy ich kontakt nie powoduje niepokoju, napięcia, buntu, zazdrości.
Relacja oparta na dojrzałej miłości sprawia, że obydwoje rozumieją i respektują siebie
nawzajem. Tego typu relacja staje się wzajemnym wsparciem i prawdziwym darem dla obu
stron. Darem, który nie ciąży i który nie ogranicza nikogo, gdyż jest darem wzajemnym. Jeśli
natomiast jedna ze stron jest przekonana, że druga osoba ją potrzebuje, ale że ona sama nie
potrzebuje nikogo, wtedy relacja zamiera, albo staje się w jakimś aspekcie niepokojąca czy
upokarzająca.
Każda autentyczna relacja między ludźmi jest inna i niepowtarzalna. Każda też wymaga nie
tylko dużej dojrzałości obu stron, lecz także zdolności do podjęcia ryzyka. Każde spotkanie to
przecież spotkanie z kimś innym niż my, z kimś, kogo nie możemy do końca poznać i kto
ciągle może nas zaskakiwać, tak jak może zaskakiwać samego siebie. Zwłaszcza jeśli jest to
spotkanie osób płci odmiennej. Kobiety i mężczyźni różnią się bowiem nie tylko w aspekcie
fizycznym, ale jeszcze bardziej w aspekcie symbolicznym, czyli w sposobie interpretowania i
przeżywania samego siebie, w sposobie kontaktowania się z drugą osobą oraz w sposobie
odnoszenia się do rzeczywistości, w której żyją.
Żadna osoba nie może zostać utożsamiona z kimkolwiek innym. Żaden też człowiek nie może
stać się wszystkim dla drugiej osoby. Z tego samego powodu nikt nie może oczekiwać, że
jakaś pojedyncza osoba stanie się dla niego wystarczającym punktem odniesienia. W każdej
relacji – także między małżonkami – spotykające się osoby potrzebują siebie nawzajem, a
jednocześnie nie mogą zawęzić swoich kontaktów do tej jedynie relacji. Poprzez kontakt z
jednym tylko człowiekiem nikt nie może bowiem odkryć w pełni samego siebie i wszystkich
swoich potencjalności. Żadna z ludzkich osób nie jest na tyle silna i bogata w swym
człowieczeństwie, by wystarczyła drugiej osobie jako jedyny punkt odniesienia. Jednym
zatem zagrożeniem jest życie w izolacji i osamotnieniu, a drugim - zawężenie więzi
międzyludzkich do kontaktu z jednym tylko człowiekiem. Być osobą to spotykać się z całym
światem osób. Nie wystarczy tu ani relacja z samym sobą, ani zawężenie się do kontaktów z
jakąś jedną tylko osobą. Symptomatycznym potwierdzeniem tej zasady jest fakt, że Bóg nie
jest ani samotnością, ani pojedynczą osobą, lecz wspólnotą osób.
Spotkania z innymi ludźmi odsłaniają naszą ludzką ograniczoność, zależność,
niewystarczalność. Tym pełniej doświadczamy naszego istnienia, im bardziej ktoś inny jest
dla nas obecny, im dojrzalej nas rozumie i respektuje, im silniej wiąże z nami swój los, a
jednocześnie im bardziej różni się od nas, im bardziej nie jest do nas podobny. Z tego właśnie
względu małemu dziecku nie wystarczy spotykanie się jedynie ze swoimi rówieśnikami.
Potrzebuje ono spotkań z kimś większym od samego siebie. Z kolei ludzie dorośli mogą w
pełni odkryć własną tajemnicę jedynie poprzez spotkanie z Bogiem, gdyż On jest całkowicie
inny, a jednocześnie całkowicie nas rozumie i nieodwołalnie kocha.
Dojrzałe i autentyczne spotkanie jest możliwe pomimo tego, że nie jesteśmy kimś
doskonałym i wolnym od jakichkolwiek słabości czy ułomności. Takie spotkanie wymaga
natomiast odwagi kontaktowania się z drugą osobą w sposób szczery i z prostotą. Oznacza to,
że w relacji z drugim człowiekiem potrafimy uznać nasze ograniczenia, błędy i słabości, a
także wypowiadać nasze lęki i trudności, a także nasze silne strony, radości i nadzieje.
Kontakt między kobietą a mężczyzną z natury prowadzi do silniejszego zaangażowania niż
relacja między osobami tej samej płci. Takie zaangażowanie emocjonalne i egzystencjalne
może ułatwiać, ale też może utrudniać, a nawet niszczyć relację między kobietą a mężczyzną
w małżeństwie, w rodzinie, w przyjaźni, w relacji wychowawczej, terapeutycznej i we
wszystkich innych formach kontaktu. Dojrzała więź wymaga bowiem harmonijnego
połączenia dwóch sprzecznych wydawałoby się tendencji: dążenia do bycia razem, do silnego
zaangażowania się w daną więź, a z drugiej dążenia do niezależności i zachowania dużej
autonomii. Małe dziecko niemal zupełnie utożsamia się z rodzicami. Później niemal zupełnie
się buntuje, chcąc osiągnąć całkowitą niezależność. Dojrzałość oznacza przezwyciężenie obu
tych skrajności. Jednak także w życiu osób dorosłych każda intensywnie przeżywana więź
przechodzi fazę „dzieciństwa”, czyli fazę, w której obie strony niemal utożsamiają się ze sobą
i na pewien okres dystansują się od innych więzi. Z kolei w następnych fazach doświadczają
na przemian intensywnej potrzeby bliskości, to znowu dążą do zachowania większego
dystansu i poczucia niezależności.
Okazywanie drugiej osobie miłości, a jednocześnie wyrażanie potrzeby bycia zauważonym i
kochanym wiąże się z jednej strony ze świadomością własnej siły i dojrzałości, a z drugiej
strony z uznaniem własnych granic, własnej zależności, pragnienia dialogu i potrzeby
wsparcia. Dojrzała miłość wymaga uznania nie tylko własnych granic, lecz także ograniczeń i
niedoskonałości osoby, która nas kocha. W kontakcie z drugim człowiekiem trzeba zatem
przezwyciężyć nierealne oczekiwania, typowe dla nastolatków, którzy marzą o spotkaniu
kogoś absolutnie niezwykłego i absolutnie doskonałego, kto przez całe życie pozostanie do
ich wyłącznej dyspozycji.
Dojrzała relacja nie ogranicza się do przeżyć emocjonalnych, ani nie zamyka się w granicach
naszych stanów świadomości. Wyraża się zatem nie tylko we wspólnym przeżywaniu czegoś,
lecz również we wspólnym działaniu i aktywności. W przypadku małżonków objawia się to
poprzez obopólnie podejmowaną troskę o dom i rodzinę, poprzez wychowywania dzieci i
wspólne rozwiązywanie pojawiających się trudności. A także poprzez obdarzanie się gestami
czułości i innymi znakami pamięci oraz bliskości (intymne rozmowy, kwiaty, prezenty,
życzenia, itd.).
Małżeństwo jest zdecydowanie najsilniejszą więzią, jaka może zaistnieć między kobietą a
mężczyzną. Właśnie dlatego ludzie niedojrzali sądzą, że zawarcie małżeństwa oznacza
rezygnację z własnej wolności i traktują rozwód jako sposób na „odzyskanie” niezależności.
Tymczasem więź małżeńska to podstawowa forma osiągnięcia pełnej wolności, gdyż
warunkiem życia w wolności jest zdolność ofiarowania naszej wolności komuś, kto zechciał
zaryzykować swoją własną wolność, łącząc się z nami na zawsze i na zawsze dzieląc z nami
wspólny los. Właśnie dlatego w małżeństwie najłatwiej jest obu stronom zachować
największą wolność i największą spontaniczność w wyrażaniu tego, kim rzeczywiście jest
dana osoba i co w danym momencie naprawdę przeżywa.
W życiu małżonków pojawiają się z pewnością także trudne dni i bolesne doświadczenia,
które wymagają ofiarności, cierpliwości i szczególnego daru z samego siebie. Z drugiej strony
to właśnie wyłączna i wierna miłość małżeńska staje się dla męża i żony źródłem wyjątkowej
siły, mobilizacji i nadziei na przyszłość. Nikt tak bardzo nie może zranić drugiej osoby, jak
małżonek. Ale też nikt nie może okazać tak niezwykłej bliskości, czułości i cierpliwości, jak
mąż czy żona.
Niezwykłość i wyjątkowość relacji między małżonkami jest w szczególny sposób widoczna i
czytelna w wymiarze seksualnym. Seksualność respektująca godność osoby ludzkiej – i
dlatego zarezerwowana wyłącznie dla małżonków - to jedno z najgłębszych narzędzi
komunikacji między kobietą a mężczyzną. Tak przeżywana seksualność jest miejscem
wyrażania miłości małżeńskiej, czyli wiernej, wyłącznej i płodnej, a także sposobem
poszukiwania najbardziej intymnego i bogatego w konsekwencje kontaktu z małżonkiem. Jest
energią, która pomaga angażować się i do końca wytrwać w małżeństwie w dobrej i złej doli.
Niestety często seksualność jest redukowana do popędu i do kontaktu genitalnego. To są
wprawdzie istotne, ale nie wyłączne elementy ludzkiej seksualności. Seksualność to także
bardzo mocny sposób okazywania naszej sytuacji egzystencjalnej, naszej skończoności i
zależności, naszej potrzeby bliskości i kontaktu z drugą osobą. Małżonkowie, którzy kochają
siebie w sposób dojrzały i w pełni ludzki, znajdują tysiące słów, gestów, zachowań i form
czułości, aby nieustannie wyrażać sobie potrzebę bliskości, intymności, zaufania. Wszystkie
tego typu zachowania są niezwykle ważnymi obliczami seksualności, które często umykają
naszej świadomości.
Dojrzała relacja między małżonkami wymaga od obu stron ukształtowania w sobie dojrzałej
postawy wobec sfery seksualnej, aby sfera ta wyrażała wzajemną miłość, odpowiedzialność,
bliskość i czułość. Z drugiej strony w każdym małżeństwie seksualność jest połączona z jakąś
formą ryzyka, wątpliwości i niepewności. Jak każda forma komunikacji, nie poddaje się ona
ogólnym schematom czy rutynowym zachowaniom. Seksualność – jak każda forma
komunikowania miłości - wymaga od małżonków delikatności, taktu, wczuwania się w
sytuację i wrażliwość drugiej osoby. Jest też bezpośrednio powiązana z codziennym życiem
męża i żony oraz z ich pozaseksualnymi sposobami wzajemnego odnoszenia się do siebie.
Dojrzała seksualność wyrażana jest najpierw za pomocą słów, gestów, symboli i wspólnych
przeżyć męża i żony w kontekście ich wzajemnej miłości. Dopiero później komunikowana
jest za pomocą języka ciała. Z tego względu uformowanie dojrzałej postawy w sferze
seksualnej nie jest możliwe, jeśli dana osoba nie osiąga dojrzałości w pozostałych aspektach
relacji międzyludzkich.
Jednym z podstawowych sposobów weryfikacji stopnia dojrzałości danej pary małżonków w
odniesieniu do sfery seksualnej jest płodność tej sfery. Nie chodzi tu jedynie o płodność
fizyczną, ale także o płodność psychiczną, duchową, kulturową, społeczną. Dojrzale
przeżywana i wyrażana seksualność nie zawęża człowieka, ani nie jest zagrożeniem dla jego
rozwoju w pozostałych sferach. Zagrożenie takie płynie jedynie z zaburzonej postawy wobec
seksualności. Zaburzenia te mogą przybrać dwie podstawowe formy. Mogą polegać na
odrywaniu seksualności od miłości i odpowiedzialności (co prowadzi do uzależnień i
patologii) lub na ucieczce od własnej seksualności (co prowadzi do nerwic i natręctw oraz do
lęków w kontaktach z małżonkiem).
Seksualność jest cechą każdej osoby ludzkiej, gdyż każdy człowiek jest osobą wcieloną, czyli
kimś, kto z natury wyraża siebie za pośrednictwem ciała, płciowości i seksualności. Z tego
względu wymiar seksualny jest obecny również w życiu tych osób, które nie zawierają
małżeństwa i które powstrzymują się od współżycia seksualnego. Tymczasem zwykle
redukujemy seksualność do fizycznego popędu oraz do kontaktu genitalnego i erotycznego.
Jesteśmy wtedy skłonni do patrzenia na seksualność głównie, a czasem jedynie w kategoriach
nakazów i zakazów moralnych, które odnoszą się do tego właśnie aspektu ludzkiej
seksualności. Tymczasem seksualność, przeżywana w sposób pogłębiony i zintegrowany z
całym projektem życia, jest ściśle połączona także ze sferą ludzkiej duchowości. Wiąże się z
mistyką ludzkiego życia i jest darem zadanym człowiekowi jako osobie.
Jedną zatem skrajnością jest seksualne nieuporządkowanie aż do wyuzdania i demoralizacji
włącznie. Drugą skrajnością jest negacja własnej seksualności, która wyraża się poprzez
oziębłość w kontaktach międzyludzkich i niezdolność do okazania znaków bliskości,
czułości, życzliwości. Tymczasem osoba dojrzała i zintegrowana, która kocha i która
doświadcza miłości, potrafi wyrażać swoje bycie dla innych oraz swoją radość ze spotkania z
innymi osobami całym swoim ludzkim bogactwem, a zatem także fizyczną obecnością oraz
odpowiedzialną czułością, czyli czułością dostosowaną do rodzaju więzi i sytuacji drugiej
osoby. Podstawowe formy takiej czułości (uśmiech, życzliwy ton głosu, przyjazne podanie
dłoni) są zatem udziałem wszystkich ludzi, w tym również osób duchownych.
Najdoskonalszym wzorem integracji i dojrzałości w tym względzie jest Chrystus, a
wzruszającymi symbolami fizycznej i czułej obecności w naszych czasach stała się Matka
Teresa z Kalkuty oraz Jan Paweł II, a zatem siostra zakonna i kapłan.
Z powyższych analiz wynika, że ludzka seksualność jest zjawiskiem bardzo złożonym. Jej
sposób przeżywania i wyrażania wiąże się ze wszystkimi innymi wymiarami naszego życia:
ze sferą cielesną, płciową, psychiczną, moralną, duchową, społeczną, religijną, prawną,
obyczajową, a także ze sferą wolności i wartości. W świecie zwierząt seksualność jest
całkowicie zdeterminowana poprzez instynkty i popędy. Zachowania zwierząt w tej
dziedzinie nie są ani wolne, ani świadome. Właśnie dlatego w świecie zwierząt nie spotykamy
zachowań seksualnych zaburzonych czy patologicznych (chyba że zostają one sprowokowane
działaniem człowieka, np. w celach badawczych). Zwierzęta nie potrzebują wychowania
seksualnego, gdyż automatycznie wykonują program zachowań, który ktoś inny wpisał w ich
naturę. Tymczasem człowiek nie jest zniewolony popędami ani instynktami. Podstawowym
narządem seksualnym człowieka jest przysadka mózgowa, której działanie w decydującym
stopniu określa nasze przeżycia i zachowania w tej sferze. Z tego względu człowiek jest w
stanie kierować seksualnością w oparciu o swoją świadomość i wolność, w oparciu o swoją
inteligencję i swoje ideały.
2. Potrzeba integracji w sferze seksualnej
Niezwykłość ludzkiej sfery seksualnej wyraża się w tym, że dotyczy ona bezpośrednio
wszystkich sfer ludzkiej rzeczywistości. Właśnie dlatego sposób przeżywania i wyrażania
seksualności stanowi istotny sprawdzian dojrzałości danej osoby. Jest rodzajem
„termometru”, którym możemy weryfikować dorastanie do miłości i odpowiedzialności.
Człowiek niedojrzały choćby w jakiejś jednej dziedzinie życia, będzie przeżywał z reguły
trudności również w sferze seksualnej. Nie da się odseparować tej sfery od pozostałych
wymiarów ludzkiej egzystencji.
W oczywisty sposób sfera seksualna wiąże się ze sferą instynktów i popędów. Z tego właśnie
względu w sposób szczególnie intensywny jest odczuwana w okresie dorastania i „burzy”
hormonów. Seksualność ma też bezpośredni związek z naszą płciowością i dlatego wyraźnie
inaczej wyraża się ona u mężczyzn niż u kobiet. Ponadto ma ona związek z ludzką
inteligencją. Zachowania seksualne wynikają w znacznym stopniu z naszych sposobów
rozumowania i myślenia na temat więzi między kobietą a mężczyzną. Kto nie potrafi
rozsądnie i krytycznie myśleć w tej dziedzinie, ten zaczyna błądzić w sferze seksualnej.
Istnieje wyraźny związek między seksualnością a emocjami. Związek ten najłatwiej dostrzec
w okresie zakochania, w którym cielesność i seksualność drugiej osoby staje się wyjątkowo
atrakcyjna i pociągająca także wtedy, gdy nie występuje w danym momencie pobudzenie na
poziomie popędu i pożądania. Ponadto seksualność wiąże się w ścisły sposób ze sferą
moralną. Właśnie dlatego ludzie mający zawężoną czy zaburzoną wrażliwość moralną
wyrządzają zwykle krzywdę sobie i innym w tej dziedzinie. Osoby te nie potrafią – lub nie
chcą - odróżniać tych zachowań, które są odpowiedzialne, od tych, które są szkodliwe czy
wręcz patologiczne i zakazane prawem.
Sfera seksualna wiąże się również ze sferą duchową, czyli ze zdolnością człowieka do
zrozumienia samego siebie oraz sensu własnego życia. Kto błędnie interpretuje własną
tajemnicę, ten wypacza również swoją seksualność. Typowym przykładem jest tu
przekonanie, że człowiek żyje po to, by kierować się doraźną przyjemnością. W konsekwencji
tego typu naiwności seksualność prowadzi do krzywd, patologii i uzależnień. Kolejnym
przejawem specyfiki ludzkiej sfery seksualnej jest jej silne powiązanie ze sferą wartości.
Właśnie dlatego człowiek jest w stanie postawić czystość i odpowiedzialność wyżej niż
doraźną przyjemność, pieniądze, karierę, a nawet życie. Równie bezpośredni związek istnieje
między ludzką seksualnością a wolnością. Człowiek, który nie dorasta do dojrzałej wolności,
albo który tak naiwnie używa swojej wolności, że ją traci, zaczyna tracić zdolność kierowania
własną seksualnością. Zwykle sfera ta staje się wtedy jeszcze jednym miejscem zniewolenia i
szczególnie bolesnej porażki.
Sfera seksualna ma ścisły związek z wymiarem społecznym. Sposób kontaktowania się z
innymi ludźmi jest w dużym stopniu zależny od sposobu przeżywania i wyrażania
seksualności. Ludzie, którzy okazują się agresywni, prymitywni czy cyniczni w kontakcie z
innymi, w podobny – a zatem w agresywny, prymitywny czy cyniczny sposób wyrażają
również swoją seksualność. Natomiast ludzie, którzy w kontakcie z innymi kierują się
szacunkiem, miłością i odpowiedzialnością, w podobny sposób zachowują się w sferze
seksualnej.
Ludzka seksualność ma wreszcie silny związek z religijnością człowieka. Wszelkie dostępne
badania empiryczne wskazują na fakt, że ludzie, którzy żyją w pogłębionej więzi z Bogiem,
prezentują zwykle znacznie większą rozwagę i dojrzałość w sferze seksualnej, niż ateiści czy
osoby obojętne religijnie. Wśród ludzi wierzących i praktykujących znacznie mniej jest
erotomanii, patologii seksualnych, aborcji, prostytucji, gwałtów czy zachorowań na AIDS niż
wśród tych dorosłych i młodzieży, którzy nie są związani z Bogiem i którzy nie uznają zasad
Dekalogu. Zdecydowanie dojrzalsza i bardziej odpowiedzialna postawa ludzi wierzących i
praktykujących nie wynika z mniejszej atrakcyjności sfery seksualnej w ich życiu, ani z
„tłumienia” popędów”, lecz z dojrzalszej filozofii życia oraz ze zdecydowanie większej
niezależność emocjonalnej, intelektualnej, moralnej i duchowej, którą zyskuje człowiek
związany osobistą więzią z Bogiem.
Dynamika spotkań między kobietą a mężczyzną oraz ich wzajemna miłość z perspektywy
człowieka religijnego w poruszający sposób opisana jest w księdze Pieśni nad pieśniami. To
jedyna księga Pisma Świętego, w której nawet raz nie ma bezpośredniego odniesienia do
Boga. Jednak Bóg jest w tej księdze wyjątkowo silnie obecny, gdyż Bóg jest miłością. W ten
sposób Biblia przypomina nam, że istnieje niezwykle głębokie powiązanie między tym, co
ludzkie, a tym, co Boże, między spotkaniem z Bogiem a spotkaniem z człowiekiem, między
miłością ludzką a miłością Bożą. Rozdzielanie tych dwóch rzeczywistości zawsze prowadzi
do kryzysu człowieka, a także do kryzysu jego więzi i jego miłości. Tylko w kontakcie z
Bogiem możemy nauczyć się spotykania z samym sobą i z drugim człowiekiem w oparciu o
miłość wierną, ofiarną i odpowiedzialną.
W obliczu niezwykłości i złożoności ludzkiej seksualności każdy człowiek potrzebuje
pogłębionego wychowania, czujności i dyscypliny w tej sferze. Podobnie jak potrzebuje
wychowania, czujności i dyscypliny w wyrażaniu miłości, w przeżywaniu przyjaźni, w
codziennym kontakcie z samym sobą i z drugim człowiekiem. Konkretnym sprawdzianem
dojrzałości w odniesieniu do ludzkiej seksualności jest ochrona tej sfery zarówno przed
traktowaniem jej jako tematu tabu czy jako przestrzeni niezdrowej ciekawości, jak też przed
tendencją do odzierania jej z klimatu intymności i prywatności. Sposób przeżywania i
wyrażania seksualności to bardzo istotny i podlegający codziennej weryfikacji sprawdzian
naszej dojrzałości w relacji do samego siebie i do innych osób, w tym zwłaszcza do osób płci
odmiennej.
W sferze seksualnej – podobnie, jak i w innych sferach – człowiek nie jest zniewolony
popędami czy instynktami. Podstawowym narządem seksualnym człowieka jest mózg, a
dokładniej przysadka mózgowa, której działanie w znacznym stopniu określa nasze przeżycia
i decyduje o naszych zachowaniach w sferze seksualnej. Człowiek może być zatem panem
swojej seksualności. Może kierować nią w oparciu o swoją świadomość i wolność, w oparciu
o swoją inteligencję i swoje ideały. Właśnie dlatego naruszenie norm prawnych w odniesieniu
do ludzkiej seksualności powoduje odpowiedzialność karną. Jeśli traci władzę nad własną
seksualnością to znaczy, że on sam - a nie tylko jego seksualność - przeżywa kryzys. Dzieje
się tak np. w sytuacji, gdy ktoś popada w erotomanię, gdy popełnia przestępstwa seksualne,
albo gdy jest dotknięty przez inne formy zaburzeń.
3. Integracja seksualna a postawa wobec ciała
Człowiek jest osobą wcieloną
Nabycie dojrzałej postawy wobec własnego ciała oraz wobec cielesnego wymiaru innych
ludzi stanowi konieczny warunek zajęcia dojrzałej postawy w sferze seksualnej. W
perspektywie materialistycznej nie ma istotnej różnicy między ciałem człowieka a ciałem
zwierzęcia, podobnie jak nie ma istotnej różnicy między człowiekiem a zwierzęciem. Z kolei
wychowanie w duchu spirytualizmu dąży do odcięcia wychowanka od kontaktu z jego
cielesnością, traktując tę sferę jako coś obcego człowiekowi, jako rodzaj więzienia dla duszy.
Dominujące obecnie trendy kulturowe i cywilizacyjne promują zaburzoną i ambiwalentną
postawę wobec ludzkiej cielesności. Z jednej strony stawiają cielesność w centrum uwagi,
głoszą kult młodości, zachęcają do zdrowego odżywiania i trybu życia. Sprawiają, że ludzie
koncentrują się na trosce o zewnętrzny wygląd, sprawność fizyczną, zaspokojenie wszelkich
potrzeb cielesnych. Z drugiej strony obecna kultura coraz częściej w drastyczny sposób
lekceważy ludzką cielesność. Typowym przykładem w tym względzie jest modne obecnie
wprowadzanie rozróżnienia między zdradą „psychiczną” a „fizyczną” w małżeństwie i
traktowanie tej ostatniej jako mało istotnej. Mamy wtedy do czynienia z chorobliwym
rozdarciem człowieka, który neguje swoją odpowiedzialność za to, co czyni z własnym
ciałem, jakby cielesność nie była jego częścią. Inny przykład lekceważenia ludzkiego ciała to
traktowanie cielesności jako rzeczy czy towaru, z którego można czerpać łatwy zysk (np.
przez prostytucję czy pornografię).
Dojrzałą postawę wobec ludzkiego ciała mogą kształtować tylko te systemy pedagogiczne,
które opierają się na biblijnej koncepcji człowieka. W tej perspektywie nie można bowiem
redukować człowieka ani do jego cielesności, ani do jego duchowości. Błędem byłoby
zarówno troszczenie się o ciało kosztem ducha, jak też dążenie do rozwoju duchowego
kosztem ciała i jego podstawowych potrzeb. W antropologii biblijnej ciało ludzkie jest aż tak
ważne, że na zawsze pozostanie integralnym elementem człowieka. Także po jego śmierci
fizycznej. W wieczności zbawienia lub potępienia człowiek będzie istniał nie tylko w
wymiarze duchowym i psychicznym, ale również w wymiarze cielesnym (por.1 Kor 15, 35-
37). Zmartwychwstanie ciał na końcu czasu jest potwierdzeniem, że ciało ludzkie nie jest dla
człowieka czymś przypadkowym czy czasowym, lecz stanowi integralną część jego natury.
Śmierć człowieka nie oznacza ani początku jego kolejnego „wcielenia” (reinkarnacja), ani
jego całkowitego odcieleśnienia (zbawienie jedynie duszy). Każdy z nas na zawsze
pozostanie osobą wcieloną. KKK (990) przypomina nam, iż „zmartwychwstanie ciała
oznacza, że po śmierci będzie żyła nie tylko dusza nieśmiertelna, ale że na nowo otrzymają
życie także nasze śmiertelne ciała (Rz 8,11)”. Pierwowzorem w tym względzie jest dla nas
Chrystus. KKK (999) stwierdza, że „Chrystus zmartwychwstał w swoim własnym ciele:
„Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem” (Łk 24, 39). Nie powrócił On jednak do życia
ziemskiego. Tak samo w Nim wszyscy zmartwychwstaną we własnych ciałach, które mają
teraz, ale to ciało będzie przekształcone w „chwalebne ciało” (Flp 3, 21), w „ciało duchowe”
(1 Kor 15, 44).
W Księdze Rodzaju ciało oznacza widzialność człowieka i jego przynależność do świata
widzialnego. Mimo, że nietrwałe i porównywalne do gliny (por. 2 Kor 4, 7), ciało człowieka
jest jedyne i niepowtarzalne. Poprzez ciało wyraża się osoba ludzka. Kto dotyka mojego ciała,
ten dotyka mnie, jako osoby. Kto wyrządza mi cielesną krzywdę, ten krzywdzi mnie, a nie
tylko moje ciało. Kto ulega jakimś uzależnieniem czy nałogom w sferze cielesnej, ten nie
tylko ma zniewolone ciało. On cały jako człowiek, jako osoba wcielona, staje się kimś
uzależnionym i okalecza swoją wewnętrzną wolność.
Nowy Testament podkreśla, że ciało stało się nie tylko sposobem widzialności człowieka, ale
także miejscem grzechu. To właśnie w swej cielesności w szczególny sposób doświadcza
człowiek kruchości samego siebie i własnego losu. Poprzez ciało wyraża się nie tylko
człowiek jako osoba, ale również świat doczesny, z którego ciało ludzkie zostało wzięte. A
świat doczesny dotknięty jest tajemnicą słabości i dramatem grzechu. „Jestem bowiem
świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi
chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię
to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech,
który we mnie mieszka. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro,
narzuca mi się zło” (Rz 7, 18 – 21). Z tego powodu ludzkie ciało bywa przeciwstawiane
duchowi i potrzebuje odkupienia. Dlatego też „i my sami, którzy już posiadamy pierwsze
dary Ducha (...) całą istotą wzdychamy, oczekując (...) odkupienia naszego ciała” (Rz 8, 23).
Z tej właśnie nadziei odkupienia naszych ciał możemy czerpać siłę i motywację do
przezwyciężania zła i zagrożeń, które drzemią w naszym doczesnym ciele pod postacią
potrójnej pożądliwości, która w języku biblijnym nazywana jest pożądliwością ciała,
pożądliwością oczu i pychą żywota.
W obliczu powyższych analiz możemy stwierdzić, że Pismo Święte w sposób jednoznaczny
ukazuje integralny personalizm, który respektuje nierozerwalną łączność cielesności i
duchowości w naturze oraz w działaniu człowieka. Bez cielesności nie sposób zrozumieć
człowieka i jego sytuacji na tej ziemi. Oderwanie człowieka od jego cielesności oznaczałoby
oderwanie człowieka od niego samego. Tak, jak nie istnieje człowiek poza swoją płciowością,
czyli w oderwaniu od swego bycia kobietą lub mężczyzną, tak nie istnieje człowiek poza
swoją cielesnością, czyli w oderwaniu od swego konkretnego i niepowtarzalnego ciała oraz w
oderwaniu od swych konkretnych i niepowtarzalnych uwarunkowań fizycznych.
Ciało jest włączone w tajemnicę i powołanie człowieka
Ciało ludzkie wyraża ostatecznie to, co jest tajemnicą człowieka, a nie tajemnicą ciała.
Poprzez fizyczne zachowania i gesty możemy odsłaniać to, co jest naturą człowieka i co
przekracza logikę i możliwości ciała. Nasze zachowania cielesne wyrażają to, kim jesteśmy,
jakie mamy wartości, w jaki sposób rozumiemy sens życia i kim chcemy być dla innych ludzi.
W tym kontekście warto przytoczyć wypowiedź Gabriela Marcela, który stwierdził, że
kochać człowieka, „to znaczy mówić: ty nie umrzesz”. Jeśli kochamy drugą osobę miłością
dojrzałą i nieodwołalną, to pragniemy, by ona żyła. By żyła na zawsze. Niestety żaden
człowiek nie może mocą swojej ludzkiej miłości obdarzyć nieśmiertelnością drugiego
człowieka, którego kocha. To jednak może uczynić Bóg! On pokochał nas od zawsze i na
zawsze. On jest Bogiem żyjących, a nie umarłych. Boża obietnica zmartwychwstania całego
człowieka przy końcu czasów jest potwierdzeniem i konsekwencją nieodwołalnej miłości
Boga do człowieka. Jest potwierdzeniem miłości silniejszej niż śmierć.
Zmartwychwstanie będzie ostatecznym dopełnieniem dzieła stworzenia i odkupienia
człowieka. Zmartwychwstanie ciał przy końcu czasów nie będzie bowiem zwykłym
przywróceniem sytuacji sprzed naszej śmierci. Będzie oznaczało obdarowanie nas przez Boga
nowym sposobem istnienia, a zatem także nową relacją między ciałem a duchem. Po
zmartwychwstaniu nie będzie już wewnętrznej walki między cielesnością a duchowością,
między człowiekiem ciała a człowiekiem ducha. Nie będzie to jednak o zwycięstwo ducha
nad ciałem, ale zwycięstwo człowieka nad samym sobą. Zmartwychwstanie będzie oznaczać
doskonałą integrację między wszystkimi wymiarami człowieka. Zmartwychwstanie to nie
pokonanie ciała przez ducha, ale pełne włączenie ciała w tajemnicę osoby. Zmartwychwstanie
to nie tylko uduchowienie ciała, ale przebóstwienie i odkupienie całego człowieka wraz z jego
cielesnością (por. Rz 8, 23; Łk 20, 36).
Na razie jednak żyjemy w warunkach ziemskich, oczekując zbawienia i zmartwychwstania.
Na razie „ciało pożąda przeciwko duchowi, a duch przeciw ciału” (Ga 5,17). Na razie
panowanie nad ciałem wymaga stanowczej czujności, wewnętrznej dyscypliny, stawiania
sobie jasnych wymagań, kierowania się dojrzałą hierarchią wartości. Na razie człowiek i jego
ciało podlega nieustannemu zagrożeniu. Z powodu zranienia ciała na skutek grzechu
pierworodnego życie człowieka okazuje się bolesną walką (por. Job 7, 1) i marnością nad
marnościami (por. Koh 1, 2). Jednocześnie jednak już tu, na tej ziemi, to samo ludzkie ciało
w Chrystusie staje się narzędziem widzialnej miłości i odkupienia: „Przeto przychodząc na
świat, mówi: ofiary ani daru nie chciałeś, ale utworzyłeś mi ciało” (Hbr 10, 5). To właśnie za
pośrednictwem ludzkiej cielesności Syn Boży objawia nam odkupieńczą miłość i kocha nas
aż do końca. Aż do ofiary z własnego życia. Aż do fizycznej śmierci na krzyżu.
Z powyższych względów nie można pozbawić ludzkiego ciała aspektu moralnego, ani
wyłączyć sfery cielesnej z trudu wychowania. Ciało człowieka jest bowiem wyrazem sposobu
bycia ludzką osobą. Jest miejscem wypowiadania się człowieka. Kto poniża swoje ciało, ten
poniża samego siebie. Kto przezwycięża słabości własnego ciała, ten odnosi zwycięstwo nad
samym sobą. Kto w sposób świadomy i odpowiedzialny kieruje własnym ciałem, ten jest
człowiekiem rozumnym i wolnym. To ja, człowiek, umieram, gdy umiera moje ciało. To ja,
cały człowiek, oczekuję z nadzieją mojego zmartwychwstania w Chrystusie.
Wychowanie w sferze cielesnej
Po grzechu pierworodnym wszyscy ludzie, chociaż w różnym stopniu, przeżywają trudności
w zrozumieniu sensu ludzkiego ciała i w odpowiedzialnym kierowaniu własną cielesnością.
Nie jest sprawą przypadku, że pierwszą konsekwencją pierworodnego nieposłuszeństwa
człowieka było zaniepokojenie się jego cielesną nagością. Ukrywający się Adam powiedział
do szukającego go Boga: „Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem
nagi, i ukryłem się” (Rdz 3, 10).
To właśnie od odkrycia cielesności zaczyna niemowlę kontakt z samym sobą. Ciało jest tą
częścią, która od początku życia „najgłośniej” sygnalizuje swoje istnienie i potrzeby.
Człowiek może nie być w pełni świadomym swoich sposobów myślenia czy swoich przeżyć
emocjonalnych, ale trudno nie być świadomym głodu, zmęczenia czy bólu fizycznego.
Dojrzały człowiek jest w ciągłym kontakcie z własnym ciałem. Uświadamia sobie swoje
specyficzne cechy fizyczne i aktualną sytuację swojego organizmu. Dla małego dziecka
cielesność jest początkowo jedynym wymiarem, w którym ono odkrywa i doświadcza samego
siebie. Gdy rozwój postępuje prawidłowo, to dziecko stopniowo odkrywa pozostałe sfery
swojej rzeczywistości. W ten sposób świadomość własnego ciała zostaje zintegrowana ze
świadomością myślenia, z odczuwaniem emocjonalnym, z rodzącą się wrażliwością moralną,
duchową, religijną i społeczną. Zaburzenia w tym względzie oznaczają, że poczucie
tożsamości danego człowieka zostanie ograniczone do jego cielesności. W takiej sytuacji
ciało nabiera przesadnego znaczenia, gdyż stanowi podstawowy punkt odniesienia, gdy
chodzi o identyfikację oraz poczucie wartości danej osoby.
Tego typu redukcja tożsamości w drastyczny sposób ogranicza zainteresowania danego
człowieka oraz zakres doświadczenia samego siebie, co prowadzi do poważnych zaburzeń
osobowości. Podstawową troską staje się wtedy staranie o utrzymanie własnego ciała w
maksymalnej kondycji, estetyce i sprawności fizycznej. W przypadku, gdy okazuje się to na
dłuższą metę niemożliwe, człowiek cielesny łatwo popada w depresję i buntuje się przeciw
sobie. Równie niebezpieczna jest sytuacja, gdy człowiek nadmiernie skoncentrowany na swej
cielesności, okazuje się – przynajmniej w pewnym okresie życia - zadowolony ze swego ciała
i wyglądu fizycznego. Grozi mu wtedy iluzja, że dobra forma fizyczna i atrakcyjny wygląd
wystarczą, by do końca życia być szczęśliwym.
Współczesna cywilizacja przykłada przesadną wagę do cielesności, kosztem pozostałych
wymiarów człowieka. W konsekwencji wielu ludzi koncentruje ogromną część swojej
uwagi i energii na własnym ciele, na trosce o zdrowie fizyczne, o wygląd zewnętrzny, o strój.
Tymczasem w przypadku prawidłowego rozwoju człowieka, znaczenie jego sfery cielesnej
ulega stopniowemu zmniejszaniu się w miarę, jak odkrywa on pozostałe wymiary własnej
rzeczywistości. Coraz ważniejsza staje się wtedy dla człowieka jego wrażliwość emocjonalna
i moralna, jego zdolność myślenia i wewnętrzna wolność, jego pozytywne więzi z Bogiem, z
drugim człowiekiem i z samym sobą.
Dyktatura ciała
Zajęcie dojrzałej postawy wobec ciała nie jest ani czymś spontanicznym, ani łatwym. W
sposób spontaniczny grożą postawy skrajne i zaburzone. Jedną ze skrajności jest sytuacja, w
której dany człowiek redukuje całego siebie do sfery cielesnej. Taka osoba sądzi, że do
szczęścia wystarczy jej ciało i cielesna jedynie satysfakcja. Człowiek, który utożsamia się z
własną cielesnością, wkracza na drogę uzależnienia się od ciała. Staje się niewolnikiem ciała:
niewolnikiem apetytu, fizycznych potrzeb i popędów, lenistwa i wygodnictwa. Ktoś, kto jest
podporządkowany własnemu ciału, czyni jedynie to, czego chce jego ciało. Kieruje się logiką
ciała. A jest to logika doraźnej przyjemności i nadmiernej koncentracji na cielesnych
potrzebach i doznaniach.
Zredukowanie samego siebie do własnej cielesności i kierowanie się w życiu logiką ciała
prowadzi do dramatycznych konsekwencji. Człowiek cielesny nie jest w stanie zrozumieć
całego siebie. Redukuje siebie do instynktów i popędów. Nie jest w stanie kochać, być
wiernym, odpowiedzialnym i pracowitym, gdyż to wszystko nie mieści się w logice ciała.
Postępując tak, jak chce tego jego cielesność, człowiek czyni siebie niezdolnym do dojrzałych
więzi z Bogiem i z ludźmi. Popada też w bolesne konflikty z samym sobą. Uleganie
dyktaturze ciała prowadzi do zaburzeń psychicznych, do niepokojów sumienia, do bolesnych
rozczarowań i dramatycznych konfliktów międzyludzkich. Nierzadko prowadzi do brutalnych
przestępstw. Gwałty czy inne formy przemocy seksualnej to dramatyczny owoc dyktatury
ciała.
Redukowanie samego siebie do cielesności sprawia, że człowiek okalecza nie tylko pozostałe
sfery własnej rzeczywistości, lecz wyrządza krzywdę także ciału. Ktoś, kto staje się
niewolnikiem ciała, doprowadza do sytuacji, w której jego cielesność jest rodzajem
nowotworu, zagłuszającego i niszczącego najpierw inne sfery. Taka sytuacja prowadzi
stopniowo do niszczenia również ciała, które nie może przecież istnieć w oderwaniu od
pozostałych wymiarów człowieka. Dyktatura ciała mści się zatem na ludzkiej cielesności.
Uzależnienie od jedzenia, lenistwa czy popędów powoduje nie tylko zaburzenia psychiczne,
duchowe, moralne czy społeczne, lecz także szkody fizyczne, na przykład w postaci nadwagi
czy różnych chorób.
Nic zatem dziwnego, że redukowanie samego siebie do cielesności i uleganie dyktaturze ciała
może prowadzić do popadnięcia w drugą skrajność. Chodzi tu o sytuację, w której dany
człowiek ucieka od ciała, brzydzi się nim i buntuje się wobec cielesności. Taka postawa grozi
zarówno tym ludziom, którzy zostali skrzywdzeni w swojej cielesności, jak również tym,
którzy sami krzywdzą siebie poprzez uleganie różnym cielesnym słabościom, uzależnieniom i
grzechom. W obu przypadkach chcą „pozbyć się” ciała, traktowanego jako źródło ich
nieszczęść, upokorzeń i cierpień. Często to właśnie uleganie dyktaturze ciała prowadzi do
sytuacji, w której człowiek próbuje się „zemścić” na cielesności i zadośćuczynić błędom
popełnionym w tej sferze, popadając w drugą skrajność, czyli w bunt i nienawiść wobec ciała.
Obserwujemy wtedy różne formy walki z własną cielesnością, np. poprzez chorobliwe
odchudzanie się, lekceważenie podstawowych potrzeb cielesnych, gardzenie własnym ciałem,
wyrządzanie sobie cielesnej krzywdy, aż do samobójstw włącznie.
Miłość wcielona sensem cielesności
Warunkiem zajęcia odpowiedzialnej postawy w sferze cielesnej jest odkrycie sensu ludzkiego
ciała. Dopóki człowiek nie wie, jaki jest sens jego cielesności, dopóty nie ma szans, by w
sposób świadomy i odpowiedzialny kierować tą sferą. Jezus Chrystus odsłania nam w pełni
sens ludzkiej cielesności. On, będąc Synem Bożym, przyjął nasze ciało, aby stała się dla nas
widzialna miłość niewidzialnego Boga. Wcielenie Syna Bożego rzuca zatem pełne światło na
tajemnicę ludzkiego ciała. Stwórca obdarzył nas cielesnością nie po to, byśmy się jej
podporządkowali lub byśmy od niej uciekali, lecz po to, byśmy dzięki ciału mogli wyrażać
miłość. Byśmy mogli – tak, jak Chrystus - kochać miłością widzialną, czyli wcieloną w
konkretne słowa i czyny.
Niewidzialny Bóg, który jest samą miłością, wie, że na tej ziemi tylko miłość widzialna,
miłość wcielona w wysiłek, w pracowitość i ofiarność, w dobre słowa i szlachetne czyny,
tylko taka miłość jest miłością prawdziwą, zdolną przemienić oblicze tej ziemi oraz wnętrze
człowieka. Żadna religia, żaden system filozoficzny nie ma takiej podstawy dla szacunku
wobec ludzkiej cielesności, jak właśnie chrześcijaństwo, które od dwóch tysięcy lat głosi
światu niezwykłą nowinę, że Bóg stał się ciałem. Żaden system religijny czy filozoficzny nie
ukazuje tak ścisłego związku między miłością i cielesnością, jak czyni to chrześcijaństwo.
Poprzez tajemnicę wcielenia Syn Boży upewnia nas, że sens ludzkiego ciała jest dokładnie
taki sam, jak sens całego człowieka i ludzkiego życia. A sensem tym jest miłość, gdyż każdy
człowiek stworzony został przez Boga po to, by kochać i być kochanym. Zadaniem każdego
chrześcijanina jest zatem odkrycie, iż sensem ludzkiej cielesności nie jest jedzenie, spanie czy
zaspakajanie popędów, lecz dojrzałe i odpowiedzialne wyrażanie widzialnej miłości.
Zdumiewający fakt, że Bóg stał się ciałem, jest nie tylko potwierdzeniem Bożej miłości do
ludzi tej ziemi. Jest też najdoskonalszą szkołą postawy człowieka wobec własnej cielesności.
Gdy nadeszła pełnia czasów w historii zbawienia, Bóg postanowił pokochać nas miłością
wcieloną. Miłością, którą człowiek może dosłownie zobaczyć i którą może dotknąć!
Prawdziwy Bóg przyjął prawdziwe ludzkie ciało, aby fizycznie przybliżyć się do nas, aby na
nas patrzeć, aby nas dotykać, aby z nami rozmawiać, aby wsłuchiwać się w nasze słowa i
przeżycia, aby obserwować nasze zachowania i czyny, aby wyciągać ku nam swoją dłoń,
aby nas uczyć sztuki życia, aby nas uzdrawiać, rozgrzeszać, upominać, a w końcu aby oddać
za nas życie, gdy wystawimy Jego miłość na ostateczną próbę.
Dla chrześcijanina ciało nie jest nieszczęściem, dziełem szatana czy przekleństwem, lecz
darem miłości. W tajemnicy Wcielenia Bóg odsłania nam prawdę, że na tej ziemi miłość
potrzebuje ludzkiej cielesności. Jeśli bowiem miłość ogranicza się jedynie do duchowych
pragnień czy emocjonalnych poruszeń, jeśli nie wyraża się przez fizyczną aktywność, poprzez
wspieranie drugiej osoby własnym działaniem, własnym zdrowiem i czasem, własną siłą,
osobowością, wytrwałością i zmęczeniem, to taka miłość jest jedynie iluzją, utopią, teorią.
Taka miłość nikogo z ludzi tej ziemi nie przemieni, nikomu nie doda siły i odwagi, by iść w
dobrym kierunku, by nie ustać w drodze. Taka odcieleśniona miłość nie będzie w ogóle
dostrzeżona. Gdybyśmy w któryś momencie życia – zachowując świadomość i wolność -
zostali pozbawieni naszego ciała, to w tym samym momencie stracilibyśmy możliwość
okazywania miłości. Nie moglibyśmy nawet zasygnalizować naszym bliźnim, że w ogóle
istniejemy, że przebywamy obok nich, że zależy nam na ich losie i że o nich się troszczymy.
Najbardziej wymownym przykładem miłości konkretnej, widzialnej, wcielonej, na jaką
potrafi zdobyć się człowiek na tej ziemi, jest miłość macierzyńska. Stając się matką, kobieta
ofiarowuje kawałek swojego ciała i część swojej krwi, aby obdarzyć życiem i miłością
poczynające się dziecko. Później do końca życia potrafi ofiarować swe siły, zdrowie i czas,
aby jej dziecko czuło się kochane i aby mogło się rozwijać. Więcej uczynił tylko Jezus
Chrystus. Z miłości do nas ofiarował On całe swoje ciało i przelał za nas wszystką swoją
krew. A jednocześnie w Eucharystii znalazł sposób, by pozostać z nami do końca świata i by
nadal karmić nas samym sobą.
Obecność, pracowitość, czułość
Aby zająć dojrzałą postawę wobec ciała, nie wystarczy samo odkrycie, iż sensem ludzkiej
cielesności jest widzialne wyrażanie miłości. Równie ważnym zadaniem jest uświadomienia
sobie tego, w jaki sposób człowiek może wyrażać miłości poprzez ciało. Istnieją trzy
podstawowe sposoby okazywania miłości za pośrednictwem ciała. Te trzy sposoby to:
obecność, pracowitość i czułość. Pierwszym sposobem wyrażania miłości za pośrednictwem
ciała jest fizyczna obecność w życiu drugiego człowieka. Kochać to być fizycznie obecnym.
Czytelną ilustracją tej zasady jest miłość w rodzinie. Gdyby ktoś z małżonków był
przekonany, że kocha małżonka i dzieci, a nie miał dla nich czasu, nie przebywał z nimi
fizycznie, gdyby unikał domu i spotkań z najbliższymi, to jego miłość byłaby pustą
deklaracją. Gdy ktoś nie dąży do takiej obecności, to nie może mówić, że kocha. Bez
fizycznej obecności trudno jest mówić o miłości w najważniejszych kontaktach
międzyludzkich: w rodzinie, wśród przyjaciół czy w relacji wychowawca – wychowanek.
O tym, że miłość nierozerwalnie związana jest z obecnością, przekonuje nas sam Chrystus,
który w Eucharystii pozostaje obecny dla nas aż do skończenia świata. Największym
znakiem miłości na tej ziemi jest oddanie życia za bliźnich. Człowiek nie może uczynić
niczego więcej. Tylko Syn Boży uczynił jeszcze coś więcej: nie tylko oddał za nas życie,
gdyż do końca nas ukochał, ale jednocześnie pozostał z nami, gdyż wie, że tego
potrzebujemy. On miał moc, by oddać życie z miłości do nas i by je znowu odzyskać.
Zmartwychwstały Chrystus jest nie tylko kimś żywym. On jest kimś obecnym. Rzeczy po
prostu są: w sposób dla nich nieświadomy i niedobrowolny. Człowiek natomiast potrafi być
obecnym, czyli znajdować się w obliczu drugiego człowieka w sposób świadomy i
dobrowolny, w sposób ukierunkowany na dobro osoby, którą kocha. Być obecnym to zatem
coś znacznie więcej niż po prostu być, czy być żywym.
Istotą bycia obecnym nie jest ani widzenie kogoś oczyma, ani dotykanie rękoma, lecz więź
miłości i zaufania. Jeśli z kimś łączy mnie taka więź, to ta osoba jest zawsze obecna w
moim życiu, mobilizuje mnie, umacnia, tworzy poczucie bezpieczeństwa, dodaje otuchy.
Także wtedy, gdy w danym momencie nie widzę jej, ani nie słyszę lub gdy dzieli nas
tysiące kilometrów. Gdy natomiast nie ma między nami takiej więzi, to ty jedynie istniejesz,
po prostu jesteś. Ale nie jesteś dla mnie. Nie jesteś obecny w moim życiu. Nie koncentrujesz
się na moich radościach i troskach. Jestem ci obojętny. Czasem nawet mnie nie zauważasz.
Masz oczy, ale nie widzisz mnie i nie dostrzegasz mojego wyrazu twarzy. Masz uszy, ale nie
słyszysz tego, co się we mnie dzieje, ani tego, co przeżywam. Twoje istnienie nie jest
wyrazem miłości wobec mnie. Twoje istnienie nie cieszy mnie, ani nie umacnia. Nie daje mi
poczucia bezpieczeństwa. Twoje istnienie mnie wtedy niepokoi. Czasem powoduje lęk.
Bywa, że niesie zagrożenie lub krzywdę.
Brak obecności to brak miłości. Miłość karmi się obecnością. Miłość rodzi się, rozwija i trwa
dzięki obecności i poprzez obecność. Zrozumiałe, że obecność ta powinna być dostosowana
do wieku i potrzeb tych, których kochamy, do rodzaju więzi, które nas z nimi łączą, do
stopnia odpowiedzialności, jaką za nich ponosimy. Najbardziej intensywna i stała powinna
być nasza obecność dla najbliższych: dla małżonka, dla dzieci, dla rodziców, dla
wychowanków, dla przyjaciół, a także dla tych osób, które szczególnie potrzebują naszej
obecności: starszych, chorych, osamotnionych. Obecność jest wyrazem i potwierdzeniem
miłości. Jest też najlepszą metodą wychowawczą. W naszych czasach boleśnie odczuwa się
niedostatek wzajemnej obecności wśród ludzi sobie najbliższych. W sposób szczególny
odnosi się to do mężczyzn. W wielu rodzinach niepokoi nieobecność ojca. Dla chłopców jest
to wielka krzywda, bo nie mają oni wtedy wzorca i autorytetu mężczyzny. Stała obecność
ojca jest potrzebna synowi, aby ten mógł się dowiedzieć, co znaczy być dojrzałym mężczyzną
oraz co znaczy być odpowiedzialnym mężem oraz ojcem. Jeśli ojciec jest zbyt mało obecny
w życiu syna, to taki chłopiec szuka wzoru mężczyzny u kolegów z ulicy, albo w
prymitywnych filmach. W ten sposób staje się często karykaturą mężczyzny. Ma poważne
trudności, by zrozumieć własną płeć oraz by dojrzale podjąć i wypełnić podstawowe role
społeczne.
Także dla dziewczynek nieobecność czy zła obecność ojca jest wielką krzywdą. Nie pozwala
im bowiem uwierzyć, że są kochane i że zasługują na miłość, skoro tata nie ma dla nich
czasu, skoro pieniądze, odwiedzanie znajomych czy jakieś hobby, to coś ważniejszego niż
kontakt z własną córką. Ponadto w takiej sytuacji dziewczęta są dosłownie głodne męskiej
obecności, bliskości, czułości. W konsekwencji poszukują tego wszystkiego poza rodziną.
Wiążą się z nieodpowiedzialnymi mężczyznami, gdyż łatwo je oszukać. Coraz częściej i
coraz wcześniej szukają ciepła i miłości poza domem rodzinnym. Coraz częściej też kończy
się to konfliktami sumienia, wielkimi krzywdami fizycznymi, psychicznymi i moralnymi.
Jednak sama obecność nie wystarczy, jeśli jest to obecność bierna, jeśli nie staje się
działaniem na rzecz tych, których kochamy. Miłość wymaga konkretnych słów i czynów,
wymaga aktywności i zaangażowania dla dobra drugiego człowieka. Wymaga poświęcenia
mu własnego czasu, własnych sił, własnego zdrowia. Przykładem takiej właśnie miłości
aktywnej i ofiarnej jest miłość kobieca. Żona i matka w dzień i w nocy ofiarowuje
najbliższym swoją obecność pracowitą nieraz aż do granic heroizmu. Ona chroni, karmi,
pielęgnuje, wychowuje, wspiera przykładem, modlitwą i nadzieją. Najwspanialszym
przykładem miłości, która staje się obecnością pracowitą i ofiarną, jest postawa Chrystusa.
Syn Boży po to przyjął ludzkie ciało, aby szukać człowieka, aby na niego patrzeć, aby
wsłuchiwać się w jego słowa i przeżycia, aby go uzdrawiać, uczyć życia, aby go pocieszać,
upominać, rozgrzeszać, aby przemieniać go swoją obecnością. Ewangelia wielokrotnie
wspomina, że Jezus był zmęczony, że nie miał chwili wytchnienia, że na modlitwę zostawała
Mu już tylko noc. Widząc to, apostołowie czasem nie chcieli już dopuszczać ludzi w Jego
pobliże, a On miał wtedy tylko jedną odpowiedź: nie zabraniajcie im przychodzić do Mnie.
Miłość Chrystusa i miłość macierzyńska w oczywisty sposób demaskują naiwność tych,
którzy redukują miłość do uczuć, do słownych deklaracji, do romantycznego nastroju w
czasie randki, do emocjonalnego zauroczenia dwojga zakochanych, do dobrej woli, która nie
staje się działaniem i pracowitością. Gdy ktoś z nastoletnich dziewcząt mówi mi, że jakiś
chłopiec wyznał jej miłość, a ona nie jest pewna, czy on kocha ją naprawdę, to proponuję
wtedy następujący eksperyment. Zachęcam, by pożyczyła kamerę video i zarejestrowała
wszystko to, co będzie mówił i czynił kandydat na męża i ojca jej dzieci, gdy ją odwiedzi.
Zachęcam następnie, by po jego odwiedzinach poprosiła rodziców i przyjaciół, aby wspólnie
obejrzeć nagraną kasetę. Jeśli będą tam jakieś tematy rozmów czy zachowania ze strony
chłopaka, których dziewczyna się boi, których się wstydzi, które ją niepokoją, czy których nie
chciałaby pokazać innym ludziom, to na tyle właśnie jej chłopiec nie umie jeszcze kochać w
sposób dojrzały i odpowiedzialny.
Gdy tak obrazowo i konkretnie mówię do młodzieży o weryfikacji miłości, to większość
młodych uświadamia sobie, że wcale już nie potrzebują kamery video, gdyż sami potrafią
odróżnić słowa i czyny miłości od zachowań, które są zaprzeczeniem czy zagrożeniem
miłości. Młodzi odkrywają wtedy, że miłość poznaje się po sposobie rozmawiania i
postępowania, a nie po nastrojach, prezentach czy deklaracjach. Miłość rodzi się we wnętrzu
człowieka, w tajemnicy jego serca, jego woli, jego dążeń, ale objawia się w sposób
zewnętrzny i widzialny: w tym, w jaki sposób i na jaki temat ktoś rozmawia z drugą osobą
oraz w tym, jak się wobec niej zachowuje. Sam zainteresowany ma zwykle trudności, by
według tych kryteriów oceniać swoją miłość, gdyż skupia się zwykle bardziej na uczuciach
niż na słowach i czynach.
Z powyższych analiz wynika oczywisty wniosek, że ludzie leniwi, egoistyczni, wygodni, nie
są zdolni, by dojrzale kochać. Miłość wymaga bowiem pracowitości, słów i czynów,
dyscypliny, ofiarności, wytrwałej służby na rzecz tych, których chcemy kochać. Nie jest
zdolny do miłości ten, kto nie ma władzy nad własnym ciałem, kto ulega cielesnym
zniewoleniom, popędom, kto kieruje się logiką ciała. Miłość wymaga panowania nad
cielesnością. Jeśli kochamy kogoś w sposób bezinteresowny i dojrzały, to zdobywamy się na
słowa i czyny, które często wymagają zwycięstwa nad ciałem, nad popędami, nad
spontanicznością. Dojrzała i wierna miłość jest aktywnością i pracowitością, która staje się
możliwa dzięki naszej cielesności, ale która nie wypływa z logiki ciała.
Sama jednak pracowitość nie wystarczy. Spotykając się z rodzinami, dosyć często słyszę
wypowiedzi żon czy dzieci, typu: „mój mąż (mój tata) chyba mnie nie kocha. Jest
wprawdzie pracowity i stara się uczciwie zarobić na utrzymanie domu, ale nigdy nie okazuje,
że się nami cieszy, nie uśmiecha się do nas, nie przytula nas”. Tego typu wypowiedź
potwierdza, że sama pracowitość na rzecz innych nie wystarczy, aby ci inni czuli się przez nas
kochani. Jeśli ktoś nie jest zdolny poświęcić nam czasu i wysiłku, to znaczy, że nas nie kocha.
Ale jeśli okazuje nam tylko pracowitość, to trudno jest nam uwierzyć w jego miłość. Czułość
jest zatem trzecim – obok obecności i pracowitości – istotnym sposobem okazywania miłości.
Chodzi tu o czułość w najszerszym z możliwych znaczeń: życzliwy uśmiech, radosne
spojrzenie, miły ton głosu, przyjazny gest, serdeczna cierpliwość.
Przejawy czułości powinny być proporcjonalne do więzi, która istnieje między danymi
ludźmi. Najsilniejszą z więzi międzyludzkich na tej ziemi jest więź małżeńska. Z tego właśnie
powodu Chrystus mówi, że małżonkowie stają się jednym ciałem. Miłość małżeńska wiąże
się nie tylko z największym stopniem obecności i pracowitości, lecz także z największym
stopniem czułości. Ponieważ więź małżeńska oznacza miłość wierną i wyłączną, to również
najbardziej intymne przejawy czułości między małżonkami muszą być wierne i wyłączne,
czyli ograniczające się wyłącznie do małżonków. Odnosi się to nie tylko do współżycia
seksualnego, lecz także do wszelkich form fizycznej bliskości i pieszczot, właściwych dla
małżonków. Drugą co do intensywności jest więź między rodzicami i dziećmi oraz między
rodzeństwem. Tutaj także miłość wyraża się i umacnia poprzez intensywną czułość w postaci
przytulenia, pocałunku oraz innych gestów, wyrażających intensywna radość z drugiej osoby.
W innych więziach czułość nie jest wyrażana w sposób tak intensywny i intymny. Wynika to
właśnie z wyżej wspomnianej zasady, że człowiek, który dojrzale kocha, dobiera gesty
czułości w sposób odpowiedzialny, czyli proporcjonalny do danego rodzaju więzi.
Podstawowe wyrazy ludzkiej czułości (życzliwe spojrzenie, miły ton głosu, uśmiech, podanie
dłoni) pełnią istotną rolę we wszystkich rodzajach więzi międzyludzkich. Słusznie mówi się,
że uśmiech jest najkrótszą drogą do drugiego człowieka. Życzliwy uśmiech czy miły gest
usuwa niepokój, lęk, poczucie zagrożenia i niepewności.
Czułość nieodpowiedzialna staje się czułością szkodliwą, mylącą, toksyczną. Czułość
powinna być okazywana dla dobra drugiej osoby i ze względu na jej potrzeby, a nie ze
względu na nasze własne potrzeby. Innymi słowy chodzi o czułość, która jest darem oraz
roztropną odpowiedzią na sytuację i potrzeby drugiej osoby, a nie sposobem zaspakajania
własnych pragnień czy oczekiwań. Obserwujemy czasem rodziców, „obsypujących” swoje
pociechy mnóstwem przejawów czułości, które wprowadzają tych drugich w zakłopotanie, a
nawet w stany rozdrażnienia czy buntu. Dojrzała czułość to rodzaj służby, rodzaj czułej
pracowitości na rzecz innych. To coś, co wymaga wysiłku i dyscypliny, bo przecież w wielu
sytuacjach uśmiech, życzliwy ton głosu czy miły gest to zachowania, które nie przychodzą
spontanicznie i bez wysiłku. Przeciwnie, często wymagają mobilizacji, siły woli, skupienia się
na przeżyciach i potrzebach innych ludzi. Codzienne życie nie jest podobne do
romantycznych randek we dwoje, gdzie okazywanie czułości jest czymś oczywistym i
łatwym.
Dojrzałe wyrażanie miłości oznacza, że istnieją właściwe proporcje między pracowitością a
czułością. Ktoś, kto jest tylko pracowity, ale zupełnie niezdolny do okazywania czułości,
będzie miał trudności w upewnieniu najbliższych sobie ludzi, że ich kocha. Podobnie ktoś,
kto łatwo i często wyraża swoją czułość wobec innych, ale okazuje się człowiekiem leniwym
i lekceważącym swoje obowiązki, nie kocha naprawdę. Żyjemy w czasach, w których wiele
osób ma trudności ze znalezieniem właściwej równowagi w wyrażaniu miłości za
pośrednictwem pracowitości i czułości. Coraz więcej ludzi zdolnych do wyrażania troski o
innych jedynie przez aktywność, wysiłek fizyczny, pracę. Ludzie ci wpadają jednak w kryzys
wtedy, gdy kochane przez nich osoby oczekują podstawowych przejawów czułości. Z drugiej
strony sporo jest takich ludzi, którym łatwo przychodzi wyrażanie czułości, nawet w
miejscach publicznych czy przed kamerami telewizyjnymi, ale mają oni wielkie trudności
wtedy, gdy trzeba miłość potwierdzać wytrwałą pracą, zdyscyplinowanym wysiłkiem,
regularnym trudem fizycznym, przezwyciężeniem zmęczenia.
Chrystus, który jest najdoskonalszym wzorem dojrzałej czułości. On wzruszał się ludzką
niedolą, litował się nad cierpiącymi, zapłakał nad grobem przyjaciela, brał w objęcia dzieci,
pozwalał, by się do Niego przytulali nawracający się grzesznicy i by dotykali Go chorzy,
szukający uzdrowienia. Podobną postawę zajmuje Jan Paweł II. Jest on czytelnym znakiem
czułej miłości Boga do człowieka. Z ojcowską czułością całuje dzieci, młodzież i dorosłych.
Przytula chorych, osamotnionych, odrzuconych. Na wszystkich patrzy z ciepłym uśmiechem.
Dla każdego znajduje przyjazny gest i życzliwe spojrzenie. Jego pielgrzymki do ludzi
wszystkich kontynentów są wzruszającym wyrazem miłości, która staje się obecna nie tylko
przez ofiarną pracowitość, lecz także poprzez subtelną czułość.
Troska o ciało
Zajęcie dojrzałej postawy wobec ludzkiego ciała wymaga nie tylko odkrycia jego sensu oraz
nauczenia się pracowitej i czułej obecności. Wymaga także szacunku dla cielesności. Skoro
moje ciało jest mi potrzebne po to, bym mógł wyrażać miłość, bym mógł naśladować słowa i
czyny Jezusa Chrystusa, to jest ono czymś cennym. Przysługuje mu ta sama godność, która
przysługuje człowiekowi. Do ludzkiego ciała należy odnosić się z szacunkiem, uwzględniając
te same zasady moralne, które odnoszą się do człowieka. Z tego właśnie względu św. Paweł
przypomina nam, że ludzkie ciało jest świątynią Ducha Świętego, że jest mieszkaniem Boga i
że zostało przez Stwórcę powołane do świętości.
Ludzkiego ciała nie można wyłączyć z tajemnicy człowieka. Nie można go wyłączyć z
powołania do świętości, ani z wymiaru moralnego. Każda próba takiego wyłączenia ludzkiej
cielesności z godności i powołania człowieka jest przejawem swego rodzaju schizofrenii i
kryzysu danych osób czy środowisk. Przykładem może tu być wspomniana wcześniej próba
rozróżniania między „psychiczną” a „fizyczną” zdradą małżeńską, by „usprawiedliwić”
niewierność. Tego typu próba oddzielania ciała od człowieka jest wyrazem cynizmu danej
osoby, albo znakiem rozdwojenia osobowości. Brak szacunku dla ludzkiego ciała
charakteryzuje wszystkiego rodzaju cywilizacje śmierci, które doprowadziły do pogardy
wobec człowieka. Chrześcijanin to ktoś, kto odnosi się z szacunkiem do własnego ciała i do
ciała innych ludzi. To ktoś, kto chroni cielesność przed każdą formą traktowania jej na sposób
rzeczy, surowca czy towaru na sprzedaż.
Podstawowym przejawem szacunku wobec cielesności człowieka jest roztropna troska o
ciało. Skoro ciało umożliwia człowiekowi wyrażanie widzialnej miłości, skoro uczestniczy w
godności osoby ludzkiej, to należy dbać o zdrowie fizyczne, o prawidłowe odżywianie, o
właściwy tryb życia. Trudno kochać ludzi, gdy nasze ciało jest przemęczone, chore czy
zaniedbane. Trudno wtedy o życzliwą obecność, o wytrwałą pracowitość, o cierpliwą czułość.
Minimum troski o ciało wyraża się w respektowaniu przykazania: nie zabijaj, nie wyrządzaj
krzywdy w sferze cielesnej ani samemu sobie, ani drugiemu człowiekowi. Można w tej
dziedzinie podać konkretne wskazania: nie pal nikotyny, nie sięgaj po narkotyki, nie pij
alkoholu w wieku rozwojowym, nie nadużywaj alkoholu w wieku dorosłym. Nie sięgaj po
substancje chemiczne, które niszczą równowagę hormonalną twego organizmu (np. tabletki
antykoncepcyjne czy odchudzające). Nie przejadaj się, ani nie zaniedbuj potrzeb organizmu.
Nie wyrządzaj sobie krzywdy niezdrowym trybem życia: niedostatkiem snu, przemęczeniem,
brakiem ruchu na świeżym powietrzu.
Zrozumieć język ciała
Kolejnym warunkiem zajęcia dojrzałej postawy wobec ludzkiej cielesności jest rozumienie
języka ciała. Nie możemy troszczyć się o coś, ani respektować czegoś, czego nie rozumiemy.
Ciało „mówi” do nas nieustannie. Pierwszym zadaniem jest wsłuchanie się w to, co ciało
komunikuje nam o samym sobie, czyli o naszej sytuacji fizycznej. Bywa tak, że ktoś
wyrządza krzywdę swemu ciału, np. poprzez palenie papierosów, nadużywanie alkoholu,
niedosypianie czy przez niezdrowy tryb życia i tak się do tego stanu „przyzwyczaja”, że nie
słyszy już ciała, które „wykrzykuje” swój protest, np. poprzez bóle głowy, stałe poczucie
zmęczenia, brak koncentracji, drażliwość, itp. Zajęcie dojrzałej postawy wobec cielesności
wymaga zatem uważnego wsłuchiwania się w to, co mówi nam ciało, aby wyciągać wnioski z
tych informacji.
Ciało potrafi jednak mówić nam nie tylko o samym sobie. Ponieważ w człowieku istnieje
ścisła jedność wszystkich elementów, to nasze ciało odczuwa i wyraża na swój sposób to, co
dzieje się w naszej sferze psychicznej, moralnej, religijnej czy społecznej. Wszystko to
odbija się - jak w lustrze - w naszym samopoczuciu fizycznym. Gdy ktoś rozmawia z
przyjacielem, to cieszy się także jego ciało, choćby było w tym momencie bardzo zmęczone.
Gdy ktoś przeżywa bolesne konflikty psychiczne czy moralne, wtedy cierpi również jego
ciało, choćby było bardzo zdrowe fizycznie. Ciało potrafi nam zatem powiedzieć także o tym,
co dzieje się w naszej sferze poza- i ponad-cielesnej. Przykładem może tu być masturbacja.
Czasem wiąże się ona z nadmierną koncentracją danej osoby na sferze popędowej. Często
jednak jest przede wszystkim nieodpowiedzialnym sposobem na odreagowanie cierpienia.
Jest błędną próbą szukania ulgi w obliczu napięć, niepokojów, konfliktów. Masturbacja może
być zatem zachowaniem analogicznym do sięgania po alkohol czy narkotyk w obliczu
kryzysu życia. Gdy zmniejsza się ilość napięć, cierpień i niepokojów oraz gdy pojawia się
więcej radości i satysfakcji życiowej, wtedy problemy z masturbacją odchodzą niemal
automatycznie. Dany człowiek nie ma już bowiem potrzeby, aby w ten sposób
odreagowywać swoje cierpienia.
Ciało czasami somatyzuje, czyli na swój sposób (np. poprzez trudności z oddychaniem,
trawieniem i krążeniem) mówi nam coś o naszej sytuacji poza-cielesnej. Czasami jest to
wręcz dramatyczny krzyk protestu ciała w obliczu sytuacji, w której się znajdujemy. Krzyk
ten nie jest łatwo usłyszeć i zrozumieć, gdyż ciało mówi do nas językiem wieloznacznym,
sugerującym trudności ze zdrowiem, a nie z życiem. Grozi nam wtedy koncentrowanie się na
dolegliwościach fizycznych. W konsekwencji udajemy się do lekarza i szukamy pomocy
medycznej, zamiast zastanowić się i zmienić coś w naszej sytuacji życiowej. Dojrzałość
wymaga zatem odwagi, by w obliczu trudności zdrowotnych zastanowić się, czy nie mówią
mi one czegoś o mojej sytuacji poza-cielesnej, którą powinienem zmienić.
Pan czy niewolnik ciała?
Dojrzały człowiek nie dlatego troszczy się o dobre zdrowie i sprawność fizyczną, że chce żyć
wygodnie, albo że sensu życia upatruje w dobrym samopoczuciu fizycznym, lecz dlatego, że
im sprawniejszym dysponuje ciałem, tym większe może mu stawiać wymagania. Rozumie
zatem, że konieczna jest dyscyplina w tej sferze. Nie chodzi jednak o umartwienie dla samego
umartwienia. Sensem dyscypliny jest osiągnięcie stanu, w którym człowiek staje się panem, a
nie niewolnikiem własnego ciała. Człowiek dojrzały troszczy się o dyscyplinę wobec ciała ze
względu na aspiracje, jakie posiada. Stawia sobie twarde wymagania w tej sferze po to, by
kierować się logiką miłości i odpowiedzialności, a nie logiką ciała. Taki człowiek potrafi za
pośrednictwem ciała wyrażać miłość wcieloną w aktywną obecność, w wytrwałą pracowitość,
w roztropną czułość. Dyscyplina wobec ciała potrzebna jest po to, by było ono zintegrowane
z całym człowieczeństwem danej osoby. Bez dyscypliny i czujności człowiek staje się
niewolnikiem ciała i popada w uzależnienia.
Żyjemy w czasach, w których nieodpowiedzialni dorośli namawiają wręcz młodych, by żyli
na luzie, spontanicznie, bez wysiłku, by kierowali się poruszeniami ciała, subiektywnymi
przekonaniami i emocjonalnymi nastrojami. Nic więc dziwnego, że współcześni młodzi na
ogół zbyt mało wymagają od siebie w sferze cielesnej. Łatwo ulegają lenistwu. Szybko się
męczą i zniechęcają. Nie odkrywają radości z podejmowanego trudu, z wykonanej pracy, z
wysiłku, z pokonywania zmęczenia. Tym bardziej istotna jest pozytywna motywacja do pracy
nad sobą w tym względzie. Dyscyplina cielesna poza kontekstem miłości staje się
niezrozumiała i niemożliwa do osiągnięcia. Tylko miłość do Boga i do człowieka jest
skutecznym motywem oraz daje wystarczającą siłę, by zapanować nad popędami, by nie
podporządkować się instynktom, by nie krzywdzić siebie i innych ludzi.
Dojrzały chrześcijanin to ktoś, kto jest panem własnej cielesności. To ktoś, kto za pomocą
cielesności wyraża miłość i odpowiedzialność. To ktoś, kto odkrył, że ludzkie ciało czerpie
sens z tajemnicy człowieka, a nie z instynktów czy z własnej struktury chemicznej i
anatomicznej. Dla przykładu, dłoń człowieka jest słabsza i mniej sprawna od dłoni
niektórych zwierząt. Ale tylko ludzka dłoń potrafi pisać poezję, grać na fortepianie, wyrażać
znaki miłości, rozgrzeszać. To samo dotyczy całego ludzkiego ciała. Posiada ono sens i
możliwości, które wynikają z włączenia ciała w powołanie i godność człowieka.
Antoine de Saint Exupery, w książce pt. „Ziemia, planeta ludzi”, opisuje historię swego
przyjaciela - lotnika. W czerwcu 1931 r. Guillaumet leciał samotnie z Argentyny do Chile.
Nad Andami wpadł w burzę śnieżną i zdołał wylądować na zamarzniętym jeziorze Laguna
Diamante, na wysokości 3500 metrów. Jezioro to jest otoczone szczytami, które sięgają
wysokości 6900 m. Przez dwa dni w czasie szalejącej wichury śnieżnej Guillaumet
pozostawał uwięziony w kabinie samolotu. Gdy trzeciego dnia wichura ustała, postanowił
ruszyć w drogę i walczyć o przetrwanie, które wydawało się nierealne. Guillaumet szedł bez
snu i odpoczynku pięć dni i cztery noce.
Kiedy Exupery odnalazł go w indiańskiej wiosce i odwoził samolotem do szpitala w
Mendozie, Guillaumet powiedział: „Tego, co zrobiłem, możesz mi wierzyć, nie zrobiłoby
nigdy żadne zwierzę”. Lotnik zdradził tajemnicę swego heroicznego wysiłku: „Mówiłem
sobie: Moja żona, jeśli myśli, że żyję, myśli, że idę. Koledzy myślą, że idę. Wierzą we mnie”.
Guillaumet nie szedł więc niesiony siłą ciała, lecz siłą miłości. Nie chciał rozczarować tych,
którzy go kochali i którzy mieli nadzieję, że walczy. Tego rzeczywiście nie zrobiłoby żadne
zwierzę, bo ono dysponuje jedynie siłą mięśni i instynktu.
Zacytujmy raz jeszcze Exupery’ego: „Tego, co zrobiłem, możesz mi wierzyć, nie zrobiłoby
nigdy żadne zwierzę. Myślę ciągle o tym zdaniu, najpiękniejszym, jakie znam, zdaniu, które
wyznacza miarę człowieka, podnosi go i przywraca prawdziwą hierarchię wartości. Zasnąłeś
wreszcie, świadomość twoja została unicestwiona, ale wraz z obudzeniem miała odrodzić się
w tym ciele znużonym, zniszczonym, udręczonym, spalonym i panować nad nim na nowo.
Ciało jest więc tylko dobrym narzędziem, ciało jest tylko sługą.”
Doświadczenie owego lotnika pokazuje w jak niezwykły i heroiczny sposób potrafi
posługiwać się ciałem ktoś, kto kocha i kto wie, że jest kochany. W taki właśnie sposób
potrafią posługiwać się własną cielesnością dojrzałe kobiety i dojrzali mężczyźni tej ziemi:
żony, matki, siostry, zakonnice, mężowie, ojcowie, kapłani, misjonarze, przyjaciele,
wychowawcy. Ci wszyscy, którzy naśladują Chrystusa. On po to właśnie przyjął ludzkie
ciało, aby je uświęcić, aby je uczynić nośnikiem miłości, aby wszystkim ludziom czynić
dobrze. Aby odsłonić nam ostateczny sens ludzkiej cielesności, jakim jest widzialne
wyrażanie miłości. Zajęcie dojrzałej postawy wobec seksualności jest możliwe tylko wtedy,
gdy odkrywamy sens ciała i gdy tak nim kierujemy, aby było narzędziem odpowiedzialnej
miłości.
4. Integracja seksualna a postawa wobec płciowości
Koniecznym warunkiem osiągnięcia dojrzałości w sferze seksualnej jest zajęcie dojrzałej
postawy wobec własnej płciowości. Od sposobu przeżywania i wyrażania płciowości w
dużym stopniu zależy bowiem postawa człowieka wobec samego siebie i innych ludzi, a
także sposób przeżywania i wyrażania seksualności. Chrześcijaństwo przypomina, że
człowiek jest nie tylko osobą wcieloną, ale także płciową. Nie istnieje po prostu jako
człowiek, lecz przeżywa i komunikuje siebie na sposób określonej płci: jako kobieta lub jako
mężczyzna. Z tego względu nikt nie może dojrzale żyć i funkcjonować poza swoją
płciowością. Bycie mężczyzną lub kobietą to nie jedna z wielu cech człowieka, ale jego
całościowy sposób bycia osobą. Płciowość obejmuje wszystkie wymiary człowieka. Wpływa
nie tylko na sposób ubierania się czy na funkcje społeczne kobiety lub mężczyzny, ale także
na ich cielesność, seksualność, emocjonalność, sposoby myślenia, kontaktowania się z samym
sobą, z drugim człowiekiem i z Bogiem. Jeśli ktoś jest niedojrzały w swoim byciu kobietą lub
mężczyzną, to jest przez to niedojrzały jako osoba.
Obecnie badanie różnic między kobietami a mężczyznami jest „niepoprawne” politycznie.
Wiele środowisk i środków przekazu dąży do ukrywania różnic płciowych i do
rozpowszechnia fałszywych wizji kobiety. Celują w tym feministki, które nie szukają prawdy
o specyfice kobiecości, lecz głoszą poglądy wynikające z przyjętej ideologii i odpowiadające
interesom ich politycznych sponsorów. Tego typu ruchy feministyczne są anty-kobiece, gdyż
nawołują kobiety do utożsamiania się z mężczyznami. Zakładają w ten sposób, że modelem
człowieka jest jedynie mężczyzna.
Pismo Święte odsłania tajemnicę ludzkiej płciowości: „Bóg rzekł: Nie jest dobrze, żeby
mężczyzna był sam; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc (...). Po czym Pan Bóg
z żebra, które wyjął z mężczyzny, zbudował niewiastę. A gdy ją przyprowadził do
mężczyzny, mężczyzna powiedział: Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego
ciała! Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swoją żoną tak
ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz 2, 18–24). W antropologii biblijnej kobieta i
mężczyzna mają jednakową godność i są sobie wzajemnie potrzebni, gdyż mają sobie tylko
właściwe uzdolnienia i niepowtarzalne powołanie. Spotkanie z kobietą jest dla mężczyzny tak
ważne, że opuści on nawet swoich rodziców, aby złączyć się z nią mocą nierozerwalnej i
wiernej miłości. Dopiero przez spotkanie z kobietą mężczyzna może w pełni odkryć i
zrealizować swoje powołanie, stając się mężem i ojcem, ucząc się miłości i
odpowiedzialności. Z kolei najbardziej niezwykłą cechą kobiety jest jej powołanie do
macierzyństwa. Tylko kobieta może być matką. Tylko ona może dzielić się z dzieckiem
swoim ciałem i swoją krwią. Macierzyństwo to niezwykły zamysł Boga wobec kobiety i
najpełniejsza realizacja kobiecości. Nie chodzi tu tylko o macierzyństwo fizyczne. Nie mniej
ważne jest macierzyństwo duchowe, które oznacza podtrzymywanie życia w innych ludziach
przez karmienie ich kobiecą obecnością, miłością, codzienną troską. W tym sensie każda
siostra zakonna realizuje swoje powołanie do macierzyństwa, gdyż karmi innych ludzi Bożą
miłością i prawdą, pomaga im rodzić się w wymiarze duchowym, społecznym i religijnym.
Zajęcie dojrzałej postawy wobec własnej płci oraz wobec osób płci odmiennej, wymaga
najpierw znajomości istotnych różnic w sposobie funkcjonowania kobiet i mężczyzn.
Najważniejsza różnica wynika z faktu, że kobiety mają spontaniczną tendencję i wrodzone
predyspozycje, by żyć bardziej w świecie osób, podczas gdy mężczyźni mają spontaniczną
tendencję i predyspozycje, by żyć i działać bardziej w świecie rzeczy. Nie oznacza to
oczywiście, iż mężczyźni nie potrafią funkcjonować w świecie osób, a kobiety w świecie
rzeczy. Rozwój osobowy prowadzi do tego, że dany człowiek uczy się kompetentnie żyć i
działać zarówno w świecie osób, jak i w świecie rzeczy. Faktem jest jednak, że wrażliwość na
świat osób łatwiej przychodzi kobietom, a funkcjonowanie w świecie rzeczy okazuje się
łatwiejsze dla mężczyzn.
Wszystko, co jest w kobiecie: ciało, postrzeganie rzeczywistości, emocje, zdolności
komunikacyjne, kobiece przeżywanie więzi – wszystko to ułatwia nastawienie na świat osób i
kontakt z osobami. Z kolei wszystko to, co jest w mężczyźnie, ułatwia kontakt z rzeczami i
kompetentne funkcjonowanie w świecie rzeczy. Tego typu różnice w predyspozycjach nie są
wynikiem odmiennego wychowania lecz wrodzone i łatwo dostrzegalne już u małych dzieci.
Dziewczynki bawią się najchętniej lalkami, odtwarzając świat osób, a chłopcy koncentrują się
na klockach i grach, gdyż są zainteresowani głównie światem rzeczy. Dziewczęta odnoszą się
do zabawek bardziej osobowo niż chłopcy, przywiązując się do swoich lalek i misiów jak do
przyjaciół. Potrafią z nimi „rozmawiać”, zwierzać się, opowiadać o przeżywanych radościach
i wypłakiwać ukradkiem cierpienie czy lęk.
Różnice między obu płciami w sposób jeszcze bardziej widoczny zaznaczają się w świecie
dorosłych. Kobiety z reguły troszczą się najbardziej o osoby, o więzi międzyludzkie, o
wychowanie. Mężczyźni natomiast z reguły w większym stopniu poświęcają się pracy
zawodowej, działalności społecznej, prywatnym hobby i zainteresowaniom. W konsekwencji
kobiety oceniają siebie głównie na podstawie sukcesów w świecie osób: czy kochają i są
kochane, czy mają harmonijne więzi z małżonkiem, z dziećmi, z sąsiadami, z Bogiem.
Natomiast mężczyźni oceniają siebie głównie na podstawie sukcesów w świecie rzeczy: czy
są kompetentni zawodowo, cenieni jako fachowcy, czy awansują i dobrze zarabiają. Właśnie
dlatego konieczne jest stosowanie odmiennych kryteriów zdrowia psychicznego i dojrzałości
dla kobiet i mężczyzn. Mężczyźni funkcjonują bardziej w oparciu o zasadę niezależności, a
kobiety funkcjonują bardziej w oparciu o zasadę współzależności. Z tego względu ważnym
kryterium zdrowia psychicznego dla kobiet powinno być osiągnięcie dojrzałej równowagi
między zdolnością do przyjmowania pomocy i do udzielania jej innym ludziom.
Istotne są także różnice społeczne, duchowe i religijne. W życiu społecznym kobiety są z
reguły bardziej zainteresowane konkretnymi ludźmi, ich losami oraz nawiązaniem osobistych
kontaktów z nimi. Z kolei mężczyźni interesują się bardziej grupami społecznymi i
możliwością oddziaływania na całe środowiska. Typową konsekwencją tych tendencji jest
częstsze działanie kobiet na rzecz konkretnych osób (np. wychowanie dzieci, uczenie w
szkole, opieka nad ludźmi starszymi czy chorymi). Natomiast mężczyźni są bardziej skłonni
zajmować się zjawiskami dotyczącymi polityki, ekonomii, kultury i innych dziedzin życia
społecznego. W dojrzale zorganizowanym życiu społecznym nie chodzi zatem o to, by
kobiety pełniły dokładnie te same funkcje co mężczyźni, lecz by miały podobną jak oni
satysfakcję z wykonywanych zadań, odpowiednie wynagrodzenie materialne oraz uznanie dla
ich specyficznego i niezastąpionego wkładu w życie społeczne.
Różnice między kobietami a mężczyznami odnoszą się także do sfery moralnej i duchowej,
ale tylko w tym sensie, że z reguły kobiety są wrażliwsze na te wymiary ludzkiego życia.
Różnice te nie powinny natomiast dotyczyć zawartości sfery moralnej i duchowej. Kobiety i
mężczyźni stworzeni są na podobieństwo Boga i w jednakowym stopniu zostali zaproszeni
przez Stwórcę do włączenia się w historię Jego miłości i prawdy. Z tego powodu w życiu
kobiet i mężczyzn obowiązują te same wartości duchowe, te same normy moralne, te same
kryteria postępowania: w miłości i prawdzie, w wierności i odpowiedzialności, w uczciwości
i szlachetności. Nie powinny zatem występować różnice między moralnością i duchowością
męską i żeńską, gdyż nie ma oddzielnych norm postępowania, odmiennych wartości czy
odmiennego sensu życia w odniesieniu do kobiet i mężczyzn.
Z reguły większa wrażliwość kobiet w sferze moralnej i duchowej nie jest czymś
przypadkowym. Wynika ona z faktu, że to właśnie kobiety zwykle od rana do wieczora mają
kontakt z ludźmi: ze współmałżonkiem, z dziećmi, z rodzicami, z przyjaciółmi, ze
znajomymi. To właśnie one intensywnie przeżywają to, co dzieje się w życiu ich bliskich.
One częściej niż mężczyźni stają w obliczu ludzkiego cierpienia, ludzkiej słabości, ludzkich
dramatów i kryzysów życia. Częściej niż mężczyźni obserwują z bliska – często „od środka”
– los człowieka, jego zmaganie się ze sobą i z tajemnicą życia. Zwykle to właśnie kobiety
zajmują się wychowaniem dzieci w domu i w szkole, kontaktem z ludźmi chorymi, starszymi,
zaburzonymi, bezradnymi. Wszystkie te doświadczenia siłą rzeczy przywołują pytania o
tajemnicę człowieka, o sens jego życia, o podstawowe wartości i zasady moralne, o naturę
dojrzałej miłości.
Większe uwrażliwienie kobiet na zasady moralne oraz na świat duchowy jest wyraźnie
widoczne u dzieci i młodzieży. Chłopcy zwykle później niż dziewczęta zaczynają interesować
się moralnością i sferą duchową. Ich zainteresowania przez wiele lat ograniczają się niemal
wyłącznie do poznawania świata rzeczy i jego tajemnic. Chłopcy pasjonują się sportem,
komputerem, hobby. Tymczasem ich rówieśnice prowadzą już poważne rozmowy o
tajemnicy człowieka i ludzkiego życia, zastanawiają się nad własną przyszłością i
powołaniem. Chętniej niż chłopcy czytają książki o ludzkich losach oraz piszą na ten temat
wypracowania, wiersze i pamiętniki. Częściej stawiają pytania o sens życia i tajemnicę
człowieka oraz więcej czasu poświęcają na szukanie odpowiedzi. Tymczasem dla chłopców
pierwszym motywem troski o własną duchowość jest zwykle jakieś bolesne wydarzenie, które
niemal przymusza do postawienia pytania o podstawowe wartości czy zasady postępowania,
godne człowieka i jego powołania. Punktem wyjścia w pogłębianiu wrażliwości moralnej i
duchowej przez danego chłopca bywa często jego kontakt z dziewczyną, dla której te sfery są
już ważne.
Również w odniesieniu do sfery religijnej różnice między obu płciami polegają głównie na
większej wrażliwości dziewcząt i kobiet w tej dziedzinie. Natomiast istota dojrzałej
religijności jest oczywiście taka sama dla obu płci. Istotą religijności jest odkrycie, że Bóg
mnie kocha i że obdarza mnie prawdą, która wyzwala. Odpowiedzią jest miłość do Boga
ponad wszystko i słuchanie Go bardziej niż ludzi i niż samego siebie. Dzięki temu religijność
staje się sztuką życia tu i teraz w oparciu o Bożą prawdę, która wyzwala i Bożą miłość, która
przemienia. Podobnie jak w sferze duchowej, tak i w sferze religijnej kobiety i mężczyźni
przekraczają swoją płciowość, odkrywając ostateczną prawdę o swoim człowieczeństwie.
Stają przed Bogiem jako osoby, które w Chrystusie mogą stać się kimś nowym, wyzwolonym
z grzechu i śmierci, aby żyć w świętości i wolności dzieci Bożych.
Kobiety z reguły bardziej spontanicznie otwierają się na sferę religijną z tego względu, że są
bardziej niż mężczyźni wrażliwe na świat osób, w tym na świat Osób Bożych. Nic zatem
dziwnego, że dziewczęta łatwiej i szybciej od chłopców uczą się modlić, częściej zadają
pytania z dziedziny religijnej, są bardziej zainteresowane katechezą i życiem
sakramentalnym. Zdecydowanie więcej kobiet niż mężczyzn należy do ruchów i wspólnot
religijnych. Mężczyźni dążą najpierw do tego, by Boga poznać i zrozumieć, a kobiety pragną
się najpierw z Nim spotkać i doświadczać Jego obecności. Różnice między kobietami a
mężczyznami dotyczą nie tylko stopnia wrażliwości i sposobu przeżywania kontaktu z
Bogiem, lecz także znaczenia tego kontaktu w codziennym życiu. Kobiety zwykle są bardziej
świadome, jak ważna jest dla nich stała więź z Bogiem oraz praktyki religijne. Łatwiej niż
mężczyźni potrafią też mówić o tym do innych osób. Dziewczęta i kobiety, które wchodzą w
pogłębiony kontakt z Bogiem, w sposób widoczny stają się silniejsze i bardziej niezależne od
ludzi.
Z reguły kobiety czują się bardziej od mężczyzn odpowiedzialne za wychowanie religijne
swoich bliskich, a także za pozytywne oddziaływanie w tym względzie na inne osoby w kręgu
rodziny, przyjaciół czy znajomych. Zwykle to właśnie kobiety wprowadzają dzieci w świat
modlitwy i spotkania z Bogiem, rozmawiają z nimi o Bogu, czytają im Biblię, prowadzą do
kościoła, odpowiadają na pytania z zakresu wiary i moralności. Ponadto kobiety częściej niż
mężczyźni współpracują z księżmi w przygotowaniu dzieci do pierwszej komunii św. i do
innych sakramentów. Nie powinno to dziwić, gdyż właśnie kobiety są bardziej niż mężczyźni
predysponowane do wprowadzania w świat spotkań i więzi międzyosobowych, a zatem także
w tajemnicę spotkania człowieka z Bogiem. Dojrzała kobieta przyprowadza do Boga
wszystkich, których kocha. Jan Paweł II dziękuje Bogu za „tajemnicę kobiety i za każdą
kobietę – za to, co stanowi odwieczną miarę jej godności kobiecej, za wielkie dzieła Boże,
jakie w niej i przez nią dokonały się w historii ludzkości. Dziękujemy ci, kobieto, za to, że
jesteś kobietą! Zdolnością postrzegania cechującą twą kobiecość wzbogacasz właściwe
zrozumienie świata i dajesz wkład w pełną prawdę o związkach między ludźmi” (List do
Kobiet, Watykan, 29.06.1995, nr 1).
W obliczu zasygnalizowanych powyżej różnic między kobietami a mężczyznami staje się
oczywiste, że kobiety i mężczyźni w odmienny sposób przeżywają również sferę seksualną.
Seksualność mężczyzny jest silnie powiązana z cielesnością, ze spojrzeniem, z pożądaniem.
Tymczasem seksualność kobiety bardziej zintegrowana jest z całą jej osobą. Trzymając kogoś
za rękę, kobieta nie skupia się na dotyku, lecz na tej drugiej osobie, na jej przeżyciach i
potrzebach. Właśnie dlatego kobieta łatwiej może zapanować nad pożądaniem i uczyć
mężczyzn właściwej kolejności więzi. Bliskość fizyczna cieszy ją tylko w kontekście więzi
duchowej i uczuciowej. Najbardziej intymne gesty rezerwuje do najsilniejszej więzi. Czuje się
bezpieczna tylko wtedy, gdy seksualność połączona jest z miłością wierną i wyłączną, czyli
małżeńską i gdy kontakt seksualny z mężem to jedynie czubek góry lodowej w morzu czułych
słów, spojrzeń i gestów. W przeciwnym przypadku kobieta czuje się poniżona i dotkliwie
cierpi. To zwykle kobieta jako pierwsza uświadamia sobie i mężczyznom, że miłość bez
seksualności wystarczy do szczęścia, ale seksualność bez miłości nie da szczęścia nikomu.
Dojrzała postawa wobec płciowości wymaga nie tylko rozumienia istotnych różnic między
kobietami i mężczyznami, ale także rozumienia sensu ludzkiej płciowości. Bycie mężczyzną
lub kobietą to nie tylko specyficzny sposób przeżywania własnej osoby. To także znak, że
człowiek nie jest kimś pełnym i samowystarczalnym. Bóg, który jest pełnią, nie jest ani
mężczyzną ani kobietą. Jednak w naszym ludzkim języku możemy mówić o Nim tylko na
sposób analogii, gdyż z konieczności odwołujemy się do słów i obrazów, które mają
konotacje płciowe. Ukazując Boga i Jego miłość do człowieka, Pismo Święte odwołuje się do
porównań zarówno męskich (np. Bóg jako ojciec czy pasterz), jak i kobiecych (Bóg, który
kocha jak matka). Ale są to jedynie obrazy. W rzeczywistości Bóg jest pełnią. Przekracza
ograniczenia związane z płciowością. W swym istnieniu i działaniu nie potrzebuje Boga płci
odmiennej.
Tymczasem sytuacja człowieka jest zupełnie inna. Istniejąc na sposób kobiety lub mężczyzny,
potrzebujemy obecności osób drugiej płci, aby zaistnieć i harmonijnie się rozwijać. Dojrzałe i
odpowiedzialne spotkanie między kobietą a mężczyzną stwarza szansę, aby obie strony
ubogaciły własny sposób myślenia, przeżywania, komunikowania, tworzenia więzi. Taki
właśnie jest ostateczny sens ludzkiej płciowości. Człowiek jest spotkaniem i dzięki spotkaniu
z drugą osobą – zwłaszcza z osobą płci odmiennej – może pełniej zrozumieć samego siebie i
wierniej realizować własne powołanie. Płciowość nie tylko odsłania prawdę o potrzebie
kontaktowania się z innymi, ale także ułatwia ten kontakt. Dzięki swej odmienności kobiety i
mężczyźni są dla siebie nawzajem atrakcyjni. To wzajemne przyciąganie się jest mocne a
zarazem owocne, gdyż przynosi intensywną radość i wzruszenie, otwiera oczy na nowe
tajemnice, ubogaca sposób przeżywania siebie i świata.
Dojrzałość oznacza taki sposób spotykania się z drugą płcią, który umożliwia wzajemny
rozwój i wsparcie. Spotkania oparte jedynie na emocjonalnym zauroczeniu czy fizycznym
pożądaniu przynoszą nieporozumienia i rozczarowania. Bywa i tak, że prowadzą do zranień, a
nawet do bolesnej krzywdy. Aby móc się wzajemnie wspierać i pomagać sobie w rozwoju,
chłopcy i dziewczęta muszą zatroszczyć się o dojrzałość i odpowiedzialność w swoim
stawaniu się mężczyzną czy kobietą. Jest to długi proces, który zaczyna się we wczesnym
dzieciństwie, kiedy dziecko przeżywa intensywny kontakt z rodzicami. Matka staje się dla
niego najważniejszym modelem kobiecości, a ojciec wzorcem bycia mężczyzną. Jeśli wzorce
te są właściwe, to bardzo ułatwiają dziecku uzyskanie harmonijnej tożsamości płciowej i
uczenie się dojrzałej relacji w kontakcie z osobami drugiej płci.
Sprawdzianem dojrzałości jest ponadto osiągnięcie harmonijnej integracji w sferze
płciowości. Integracja ta oznacza, po pierwsze, rozumienie własnej płci, cieszenie się swoją
płciowością oraz uczenie się dojrzałego funkcjonowania w życiu osobistym i społecznym na
sposób kobiety lub mężczyzny. Po drugie, integracja oznacza uczenie się od osób drugiej płci
tych kompetencji i umiejętności, które są cenne i ważne. W miarę rozwoju chłopcy powinni
integrować w swojej osobowości specyficznie kobiece kompetencje, np. rosnącą wrażliwość
na świat osób i więzi, większą zdolność mówienia o własnych uczuciach czy problemach, a
także większą umiejętność wczuwania się w subiektywny świat myśli i uczuć drugiej osoby.
Z kolei dziewczęta powinny integrować w swej osobowości specyficznie męskie
kompetencje, czyli uczyć się sprawniejszego funkcjonowania w świecie rzeczy, a także
większej niezależności i stanowczości w obliczu pojawiających się trudności czy napięć
emocjonalnych.
Dany człowiek nie jest w stanie zająć dojrzałej postawy w sferze płciowości – a w
konsekwencji – także w sferze seksualności, jeśli nie kształtuje w sobie dojrzałości w
pozostałych dziedzinach. Tylko ta osoba, która jest dojrzała w całym swym człowieczeństwie,
może przeżywać swoją płciowość w sposób świadomy i odpowiedzialny, nie redukując
spotkania z osobą drugiej płci do gry popędów i potrzeb seksualnych, ani do emocjonalnego
zauroczenia. Każde spotkanie między osobami płci odmiennej, które opiera się na miłości i
odpowiedzialności, przynosi radość i staje się uprzywilejowanym miejscem rozwoju. W
przeciwnym przypadku okazuje się miejscem szczególnie bolesnego rozczarowania i
krzywdy.
5. Miłość małżeńska i rodzicielska sensem ludzkiej seksualność
Sensem dojrzałej seksualności jest komunikowanie całym sobą miłości małżeńskiej, czyli
miłości wiernej, nieodwołalnej i płodnej. Ukazywanie związku, jaki istnieje między miłością
a seksualnością, jest obecnie trudne, gdyż dominujące w środkach przekazu laickie koncepcje
wychowania ukazują ludzką seksualność w oderwaniu od miłości, odpowiedzialności i norm
moralnych. Wychowanie seksualne okazuje się w tym kontekście pozorne i szkodliwe, gdyż
uwzględnia jedynie niektóre aspekty seksualności (zwłaszcza aspekt fizjologiczny i
emocjonalny), kosztem jej pozostałych wymiarów, zwłaszcza kosztem wymiaru moralnego i
społecznego. Bywa nawet tak, że wychowanie w dziedzinie seksualnej jest utożsamiane z
uświadamianiem seksualnym, czyli z przekazywaniem dzieciom i młodzieży informacji na
temat fizjologii ludzkiej seksualności. W każdej dziedzinie życia jest błędem wychowawczym
opisywanie funkcjonowania jakiejś sfery, jeśli jednocześnie nie pomagamy odkryć, jaki jest
jej sens oraz jakie są w tej dziedzinie zagrożenia i zaburzenia. Ludzie młodzi w naturalny
sposób odczuwają większą ciekawość co do anatomii i fizjologii seksualności niż co do jej
sensu i znaczenia. Redukowanie wychowania seksualnego do informacji na temat budowy
narządów płciowych oraz fizjologii współżycia jest groźne także dlatego, że sugeruje, iż
współżycie seksualne to jedynie kwestia popędu i spontaniczności. To tak, jakby mama
wyjaśniła kilkuletniemu synkowi, w jaki sposób działa klucz w drzwiach, ale nie uświadomiła
mu, jaki jest sens tego działania. Wtedy dziecko zostałoby wprowadzone w błąd i otwierałoby
drzwi każdemu, kto zapuka. Nie wolno mówić wychowankowi o tym, jak coś działa, jeśli
jednocześnie nie wyjaśni się, jaki jest sens tego działania i kiedy może być ono groźne.
Sugerowanie młodym, że znajomość fizjologii ludzkiej seksualności jest
wystarczającą podstawą do podjęcia decyzji o współżyciu – stanowi przejaw drastycznej
naiwności lub okrutnego cynizmu dorosłych. Często rozmawiam z nauczycielami, którzy
prowadzą zajęcia z wychowania seksualnego. Niemal wszyscy przyznają, że ograniczają się
na takich lekcjach do opisywania anatomii i fizjologii seksualności, a jako „ekspertów”
zapraszają do szkół przede wszystkim ginekologów. Przyznają również, że nie mówią do
dzieci i młodzieży o aspektach psychicznych, moralnych, duchowych czy społecznych
ludzkiej seksualności, gdyż nie dysponują na ten temat odpowiednimi materiałami, albo nie
starcza im odwagi. W takiej jednak sytuacji – świadomie lub nie – sugerują wychowankom,
że anatomia i fizjologia to już cała prawda o seksualności, oraz że współżycie seksualne może
mieć jedynie konsekwencje biologiczne.
Z tego właśnie powodu, pierwszą informacją, do jakiej ma prawo każdy wychowanek, jest
rzetelne ukazanie sensu i celu ludzkiej seksualności. Sensem tym jest odpowiedzialne
wyrażanie miłości małżeńskiej i rodzicielskiej. Obydwa te znaczenia ludzkiej seksualności są
w sposób naturalny i nierozerwalny wpisane w samą jej strukturę. Zacznijmy od istotnego
pytania: na jakiej podstawie można twierdzić, że sensem ludzkiej seksualności jest wyrażanie
miłości małżeńskiej? Otóż podstawą tą jest fakt, że współżycie seksualne oznacza najwyższy
stopień intymności, najwyższy stopień zbliżenia fizycznego między kobietą i mężczyzną;
stają się oni wtedy jakby jednym ciałem. Współżyją, czyli tworzą wspólnotę życia. W
dziedzinie zachowań i gestów fizycznych nie istnieje żadne inne działanie o podobnym
stopniu intymności i intensywności zbliżenia. Ta właśnie głębia intymności sprawia, że
powinien być to gest zarezerwowany wyłącznie dla mężczyzn i kobiet żyjących w więzi
małżeńskiej, czyli złączonych miłością nieodwołalną, wierną i wyłączną.
Zasada rezerwowania współżycia seksualnego jedynie do kontekstu miłości
małżeńskiej wynika nie tylko z norm moralnych, lecz także ze zdrowia psychicznego.
Dojrzały psychicznie człowiek potrafi w taki sposób dobierać swoje gesty i zachowania, by
były one dostosowane i proporcjonalne do określonego rodzaju więzi. Tego typu umiejętność
stanowi ważny sprawdzian zarówno zdrowia psychicznego, jak i dojrzałości społecznej. Są
pewne gesty fizyczne i zachowania zewnętrzne, które można w sposób uzasadniony odnosić
do wszystkich ludzi. Do wszystkich można, na przykład, uśmiechać się, wszystkich można
pozdrawiać określonymi słowami czy skinięciem głowy. Pewne jednak gesty i znaki są
zaadresowane jedynie do określonej grupy osób; nie wszystkim ludziom spotkanym na ulicy
podajemy rękę, jest to bowiem znak zarezerwowany do kontaktów z tymi, których już znamy
osobiście, lub którzy zostają nam przedstawieni. Jeszcze węższy zakres stosowania mają takie
gesty, jak pocałunek czy objęcie kogoś ramieniem – są zarezerwowane dla tych ludzi, z
którymi wiążą nas głębsze więzi niż sama znajomość; chodzi tu np. o więzi rodzinne czy
przyjacielskie. Stosowanie tych gestów w odniesieniu do wszystkich ludzi byłoby czymś
pustym lub niedojrzałym, albo sygnalizowałoby jakieś zaburzenia.
Przykładem ilustrującym taką właśnie sytuację są zachowania dzieci z chorobą sierocą, które
przytulają się do każdej osoby pojawiającej się w ich zasięgu; także do ludzi, których widzą
po raz pierwszy. Tymczasem takie znaki i gesty, jak trzymanie się za ręce, przytulanie,
obejmowanie czy okazywanie czułości, wymagają intymnej i trwałej więzi. Są czymś
naturalnym i odpowiedzialnym między rodzicami a dziećmi, między małżonkami, między
ludźmi wyjątkowo sobie bliskimi, którzy potrafią się wzajemnie kochać, respektować,
chronić, wspierać. Poza takim kontekstem tego rodzaju gesty dziwią, niepokoją, są czymś
niestosownym, mogą być także gorszące lub wręcz zakazane przez zwyczaje, zasady moralne,
a nawet kodeks karny. Dojrzałe zachowanie oznacza więc, że nasze gesty wobec określonych
osób nie sięgają głębiej niż więzi, które do tej pory z tymi osobami zbudowaliśmy. W
przeciwnym przypadku nasze gesty nie byłyby proporcjonalne do więzi i nie wypływałyby z
więzi. Byłyby to zatem gesty wyrwane z właściwego im kontekstu, a przez to fałszywe,
mylące, nieodpowiedzialne. Czasem wręcz wyuzdane i niemoralne.
Z powyższych analiz wynika, że istnieją określone zasady i reguły, dotyczące gestów
fizycznych i znaków bliskości, które ludzie sobie wzajemnie okazują. Istnieje też hierarchia
tych gestów. Oznacza to, że pewne gesty uznawane są za dosyć powierzchowne i publiczne, a
inne za bardzo prywatne i intymne. Im bardziej dane gesty są intymne i osobiste, tym
precyzyjniej muszą być określane reguły ich wyrażania oraz kontekst, w którym takie gesty są
uzasadnione, autentyczne i odpowiedzialne. Niektóre z tych gestów okazują się aż tak bardzo
intymne i osobiste, że są gestami „ścisłego zarachowania”. Do takich gestów należy na
pierwszym miejscu współżycie seksualne. To jedyne zachowanie, które jest odpowiedzialne
wyłącznie w jednym kontekście: w kontekście więzi małżeńskiej. Inne gesty czułości i
intymności, jak przytulenie, objęcie ramionami czy pocałunek, są prawomocne także w
innych rodzajach bliskich więzi. Odkrycie, że sensem ludzkiej seksualności jest wyrażanie
miłości między małżonkami i tylko między nimi, opiera się zatem nie tylko na określonych
normach moralnych czy religijnych, ale także na respektowaniu podstawowych kryteriów
zdrowia psychicznego i dojrzałości społecznej. Współżycie seksualne to znak najbardziej
intymny i bogaty w nieodwołalne konsekwencje ze wszystkich fizycznych znaków, do jakich
zdolny jest człowiek.
Współżycie seksualne jest nie tylko sposobem wyrażania miłości małżeńskiej. Jest
jednocześnie sposobem wyrażania miłości rodzicielskiej, będąc miejscem przekazywania
nowego życia. Z tego właśnie względu powinno dokonywać się ono jedynie między tymi
osobami, które są w stanie to nowe życie w odpowiedzialny sposób przyjąć, stale je ochraniać
i z miłością towarzyszyć w rozwoju. Współżycie seksualne powinno zaistnieć tylko między
tymi osobami, które potrafią zagwarantować dojrzałe rodzicielstwo oraz zapewnić właściwe
wychowanie dzieci. Z oczywistych względów warunki te mogą spełniać w pełni jedynie
osoby, które trwają w nierozerwalnym związku małżeńskim. Wszystkie nauki o człowieku
(teologia, filozofia, antropologia, psychologia, pedagogika, socjologia) potwierdzają, że tylko
w ramach dojrzałej i trwałej więzi małżeńskiej tworzą się optymalne warunki, konieczne do
odpowiedzialnego rodzicielstwa. To właśnie dlatego w każdych czasach kryzys małżeństwa i
miłości małżeńskiej oznacza jednocześnie kryzys odpowiedzialnego rodzicielstwa.
Obecnie coraz częściej podważany jest fakt, że sensem i celem współżycia seksualnego jest –
obok miłości – przekazywanie życia. Warto w tym kontekście zauważyć, że negowanie
faktów, nawet tak oczywistych, jak fakty biologiczne, okazuje się typowe dla wszystkich
cywilizacji, które przeżywają kryzys i które stają się cywilizacjami śmierci. W przekonaniu
wielu osób, a nawet całych środowisk, biologicznym sensem współżycia seksualnego nie jest
płodność, lecz doznanie doraźnej przyjemności. Takie przekonanie nie wynika z analizy aktu
seksualnego, gdyż jego bezpośredni związek z płodnością jest obiektywnym prawem
fizjologicznym. Sugerowanie, że sensem współżycia seksualnego nie jest przekazywanie
życia, lecz odczuwanie przyjemności, to nie rezultat badań naukowych, lecz przejaw
pragnienia, by tak właśnie było. Ale nasze pragnienia, by zmodyfikować określone fakty czy
prawa biologiczne mogą zmienić jedynie naszą świadomość i nasze zachowanie, ale nie mogą
zmienić rzeczywistości. Prowadzą jedynie do iluzji. A działanie wbrew obiektywnym faktom
wyrządza szkodę i mści się na człowieku według zasady, że natura nie przebacza nigdy.
Twierdzenie, że biologicznym sensem ludzkiej seksualności nie jest przekazywanie
życia, lecz doznawanie przyjemności, okazuje się równie naiwne, jak twierdzenie, że sens
jedzenia tkwi w przyjemności, a nie odpowiedzialnym odżywianiu organizmu. To prawda, że
zarówno współżyciu seksualnemu, jak i spożywaniu pokarmów towarzyszy zwykle (chociaż
nie zawsze) odczucie przyjemności, jednak doznawanie przyjemności nie jest sensem, ani
głównym celem tych działań. Przyjemność nie jest sensem ani głównym celem żadnej funkcji
w organizmie człowieka. Jeśli jakiś człowiek zaczyna traktować przeżywanie przyjemności
jako główny sens i cel jedzenia czy współżycia seksualnego, to wchodzi na drogę uzależnień i
zaburzeń. Jedzenie dla przyjemności prowadzi do uzależnienia oraz do zaburzeń
organicznych, począwszy od nadwagi. Dana osoba nie potrafi wtedy kierować swoimi
zachowaniami i sięga po takie potrawy i w takich ilościach, by osiągnąć przyjemność – nawet
jeśli w ten sposób rujnuje własne zdrowie. Tymczasem człowiek dojrzały je to, co jest
rzeczywiście potrzebne jego organizmowi, nawet jeśli mu to nie smakuje. Rozumie bowiem,
że nie o przyjemność przede wszystkim tu chodzi, lecz o zdrowe i odpowiedzialne
odżywianie organizmu.
Analogicznie przedstawia się sprawa z celowością współżycia seksualnego; sensem
aktu seksualnego nie jest doznanie przyjemności, lecz odpowiedzialne wyrażanie miłości
małżeńskiej i rodzicielskiej. Człowiek jednak potrafi tak ingerować w biologiczną strukturę
współżycia seksualnego, by pozbawiać naturalnego związku z płodnością. Tendencje do
negowania związku między współżyciem seksualnym a płodnością mają swe źródło w
dążeniu do oddzielenia seksualności od rodzicielstwa. Wtedy bowiem szukanie i doznawanie
przyjemności seksualnej stałoby się autonomiczne wobec rodzenia dzieci, a przez to
zwalniałoby z odpowiedzialności. Gdyby ludzka seksualność rzeczywiście nie była związana
z przekazywaniem życia oraz z rodzicielstwem, wtedy straciłyby znaczenie argumenty
przeciwko stosunkom przedmałżeńskim czy pozamałżeńskim. Prowadziłoby to do
odczłowieczenia ludzkiej seksualności i zredukowania jej do gry instynktów i popędów, bez
odniesienia do innych wymiarów człowieczeństwa. Tutaj właśnie tkwi istota „rewolucji
seksualnej”, która sugeruje, że współżycie seksualne nie sięga głębi człowieka i nie ma
żadnych konsekwencji, poza rozładowaniem popędu i chwilowym doznaniem przyjemności.
Seksualność rozumiana w tak odczłowieczony i zdeformowany sposób nie musi
podlegać żadnym normom moralnym, społecznym czy prawnym. Sprowadzana zostaje do
popędu, odruchu, bez żadnych konsekwencji dla współżyjących ze sobą osób. W tej
perspektywie współżycie nie wymaga wcześniejszego zbudowania jakiejkolwiek więzi, ani
nie niesie zobowiązań na przyszłość. Jest epizodem bez znaczenia, „przygodą”. Rewolucja
seksualna oznacza w rzeczywistości „rewolucyjne” odczłowieczenie i zwulgaryzowanie
ludzkiej seksualności i traktowanie jej jak działania typowego dla zwierząt.
Obok próby odłączenia seksualności od miłości małżeńskiej i rodzicielskiej, tego typu
„wyzwolonym” spojrzeniom na ludzką seksualność towarzyszy często założenie, że instynkt
agresji i wszelkie przejawy agresywności są wynikiem tłumienia instynktu seksualnego.
Zwolennicy takiej ideologii twierdzą, że jeśli przestaniemy kontrolować i „tłumić” popęd
seksualny oraz zniesiemy wszelkie normy wobec ludzkiej seksualności, to wtedy zaniknie
agresja między ludźmi i wojny. W ten sposób „rewolucja seksualna” łączy się z wyjątkowo
naiwnym pacyfizmem, jednak w oczach ludzi pozbawionych krytycyzmu zyskuje przez to
dodatkowo na atrakcyjności. Tymczasem agresja jest instynktem tak samo pierwotnym, jak
instynkt seksualny. Nie jest ona zjawiskiem wyizolowanym, ma jednak związek z tłumieniem
miłości, a nie z tłumieniem seksualności! Pojawia się wszędzie tam, gdzie jest za mało
miłości, a nie tam, gdzie jest za mało seksualności.
Z wymienionych przyczyn przekonanie, że można odłączyć seksualność od
rodzicielstwa, prowadzi nie tylko do zbanalizowania i odczłowieczenia samej seksualności,
ale także do błędnego i naiwnego spojrzenia na całą rzeczywistość człowieka. Albo
respektujemy naturalny związek między seksualnością a miłością i rodzicielstwem, albo
ponosimy wszystkie konsekwencje oddzielenia seksualności od odpowiedzialności i
płodności. W tym drugim przypadku musielibyśmy zaakceptować dosłownie każdą fizycznie
możliwą formę przyjemności seksualnej. W każdym przypadków chodziłoby jedynie o
dawanie czy doznawanie fizycznej przyjemności – i o nic więcej. Wówczas odczłowieczona
byłaby nie tylko ludzka seksualność, ale także sam człowiek i jego więzi z innymi ludźmi;
bylibyśmy wtedy skazani na świat bez miłości, bez wierności, bez odpowiedzialności, bez
rodzicielstwa, na świat, w którym najwyższą normą postępowania byłoby szukanie
przyjemności fizycznej za wszelką cenę. Tymczasem kierowanie się zasadą przyjemności jest
– jak m.in. przypomina Freud – typowe dla małych dzieci oraz dla ludzi z zaburzeniami
psychicznymi. Ludzie dojrzali kierują się zasadą realizmu, a nie zasadą doraźnej
przyjemności. Cywilizacja, która opiera się na szukaniu przyjemności a nie miłości i płynącej
z niej radości, staje się cywilizacją egoizmu, uzależnień i śmierci.
6. Dorastanie do błogosławionej seksualności
Współczesna młodzież pragnie zbudować nowy, lepszy świat. Wielu nastolatków nie
uznaje dotychczasowych autorytetów, ani sposobów życia. Buntują się przeciw normom
moralnym i wszystko chcą tolerować. Inaczej niż poprzednie pokolenie przeżywają więzi
rówieśnicze, zakochanie oraz wszystko to, co jest związane z ludzką seksualnością. Z drugiej
strony coraz więcej jest takich ludzi, którzy postanowili dorobić się na zaburzonej i
nieszczęśliwej seksualności. Ludzie ci nie cofają się przed żadnym kłamstwem, przed żadną
manipulacją czy cynizmem, byle tylko zyskać klientów na swoje toksyczne towary. W tej
sytuacji szansę na zajęcie dojrzałej postawy wobec seksualności mają ci, którzy nie tylko
rozumieją niezwykłość tej sfery, ale także chcą i potrafią podjąć trud pracy nad sobą w tej
dziedzinie.
Roztropna kolejność więzi
Chłopcy i dziewczęta mają obecnie łatwiejszy kontakt ze sobą niż w poprzednich okresach.
Od dzieciństwa mogą przebywać, bawić się, uczyć i współpracować z osobami drugiej płci.
Młodzi sami wybierają sobie tych, z którymi wiążą się uczuciowo. Obserwujemy jednak
także negatywne aspekty tej sytuacji. Dzieje się tak wtedy, gdy celem spotkań między
chłopcami i dziewczętami staje się poszukiwanie cielesnej przyjemności czy sięganie po
substancje uzależniające. Mimo, że chłopcy i dziewczęta sami wybierają sobie kandydatów na
przyjaciół, że mają wiele okazji i czasu na wzajemne poznawanie się i pokochanie, to jednak
boją się głębszych więzi, a tym bardziej podejmowania decyzji o zawarciu małżeństwa.
Nieraz w ogóle taką ewentualność wykluczają. Tłumaczą to zwykle „ochroną” naiwnie
rozumianej wolności. W rzeczywistości nie umieją pokochać drugiej osoby na tyle, by
zdecydować się na wspólne życie. W konsekwencji nie wierzą też, że ta druga osoba może ich
pokochać miłością wierną i nieodwołalną.
Istnieją konkretne warunki, które chłopcy i dziewczęta powinni spełnić, jeśli chcą
dorastać do miłości małżeńskiej i rodzicielskiej i doświadczyć szczęśliwego oblicza sfery
seksualnej. Istotnym warunkiem jest zachowanie właściwej kolejności więzi w kontakcie z
osobą drugiej płci. Najgorsza sytuacja to koncentracja na cielesności i seksualności. Trudno
wtedy – zwłaszcza chłopcom – dorastać do dojrzałych więzi w wymiarze psychospołecznym i
duchowym.
Prawidłowa kolejność więzi oznacza, że młodzi zaczynają kontakt od więzi poznawczej, czyli
od rozmów, od opowiadania o sobie, o własnych przekonaniach i poglądach, o radościach i
troskach, o rodzinie i środowisku, w którym żyją. To wzajemne poznawanie powinno
dokonywać się w sposób stopniowy i roztropny. Niepokojąca jest sytuacja, w której jedna ze
stron, lub obie strony, niemal nic o sobie nie mówią, gdy są sparaliżowani własną
nieśmiałością, albo gdy są tak biedni duchowo, że nie mają sobie niczego do powiedzenia.
Równie niepokojąca jest sytuacja, w której mówią o sobie od razu zbyt wiele, w sposób
nieproporcjonalny do więzi, która dopiero zaczyna się rodzić. W pierwszym przypadku
brakuje podstawy do budowania pogłębionej więzi, natomiast w drugim przypadku łatwo o
rozczarowania i zranienia wynikające z tego, że ktoś odsłonił siebie wobec drugiej osoby,
zanim wystarczająco upewnił się, na ile ta osoba jest taktowna, dyskretna i dojrzała.
Jeśli dwoje młodych ludzi zaczyna siebie wzajemnie poznawać i rozumieć, wtedy staje się
możliwy krok następny, czyli budowanie więzi emocjonalnej. Młodzi zaczynają coraz
bardziej cieszyć się sobą, doświadczają poczucia bezpieczeństwa i zaufania. Tęsknią, gdy nie
są razem. Zaczynają się coraz częściej zwierzać ze swoich nastrojów oraz z przeżyć, o
których dotąd nikomu nie mówili. W ten sposób rodzi się intensywna więź emocjonalna,
zwana zakochaniem.
W miarę rozwoju więzi poznawczej i emocjonalnej tworzą się warunki do budowania więzi
duchowej. Duchowość to zdolność człowieka do zrozumienia samego siebie i własnej
tajemnicy. To sfera, w której człowiek poszukuje odpowiedzi na najważniejsze pytania: kim
jestem i po co żyję? Dzięki duchowości człowiek może zrozumieć sens swojego życia i
określić podstawowe normy i wartości. Więź duchowa oznacza, że chłopiec i dziewczyna
zaczynają rozmawiać o własnej wizji siebie i świata, o wartościach i zasadach moralnych,
którymi się kierują, o pragnieniach i aspiracjach życiowych, o wizji szczęścia, miłości,
małżeństwa i rodziny, o wierności, odpowiedzialności, szlachetności, o więzi z Bogiem i
ludźmi. Bez więzi duchowej, kontakt między dwojgiem ludzi jest kontaktem koleżeńskim i
niczym więcej. Nie może być wystarczającą bazą dla przyjaźni, a tym bardziej dla decyzji o
małżeństwie.
Zasadnicze różnice w spojrzeniu na człowieka, na sens jego życia czy na podstawowe
wartości i zasady moralne są przeszkodą do zawarcia małżeństwa. Nie można założyć
szczęśliwej i trwałej rodziny, gdy jedna ze stron chce budować małżeństwo w oparciu o
miłość, wierność i uczciwość, a druga strona kieruje się egoizmem, akceptuje zdradę
małżeńską i nieuczciwość. Podobnie nie można założyć szczęśliwej i harmonijnej rodziny,
gdy jedna ze stron ma dojrzały świat duchowych wartości i zasad moralnych, a druga strona
jest pusta duchowo i kieruje się doraźną przyjemnością. Człowiek bez duchowości jest kimś
zredukowanym do cielesności i emocjonalności. Taki człowiek kieruje się logiką instynktu i
popędu, logiką ciała i uczuć. Z tego właśnie względu jest niezdolnym do tego, by kochać oraz
by być kimś wiernym i odpowiedzialnym.
Budowanie więzi duchowej w oparciu o podobną wizję życia i hierarchię wartości
staje się momentem przełomowym i decydującym o tym, czy znajomość między chłopcem a
dziewczyną okaże się jeszcze jedną z powierzchownych więzi koleżeńskich, czy też
przekształci się w więź wyjątkową i osobistą. W tym drugim przypadku kolejną fazą rozwoju
powinno być weryfikowanie zbudowanej dotąd więzi przez kontakt z innymi osobami.
Budowanie więzi poznawczej, emocjonalnej i duchowej z natury rzeczy koncentrowało dwoje
młodych ludzi na świecie ich prywatności i na kontakcie we dwoje. Była to faza izolacji, a
nawet ucieczki – czasem w sensie zupełnie dosłownym – od najbliższego środowiska i od
więzi społecznych. Dojrzały rozwój więzi między chłopcem a dziewczyną prowadzi od
wyłącznego zapatrzenia się w siebie do fazy, w której możliwy i naturalny staje się powrót do
społeczności rodzinnej, szkolnej i rówieśniczej.
Nie przestając się dalej poznawać, cieszyć sobą i dzielić własnym światem duchowym,
dwoje młodych odzyskuje więzi z innymi ludźmi. Mają wtedy szansę, by sprawdzić we
wspólnym działaniu, czy to, co sobie wzajemnie mówili i co sobie w czasie randek
obiecywali, jest prawdą czy też iluzją, obietnicą bez pokrycia albo cyniczną manipulacją.
Odwiedzając się wzajemnie, rozmawiając z rodzicami i rodzeństwem drugiej strony, działając
razem na forum klasy, grupy rówieśniczej czy organizacji młodzieżowej, pomagając sobie w
wypełnianiu obowiązków, wspólnie z innymi bawiąc się i rozwiązując problemy, razem
modląc się i pokonując trudności, obserwując się wzajemnie na tle kontaktów z innymi
ludźmi, młodzi mogą przekonać się, czy rzeczywiście znają szanują siebie na wzajem i
respektują. W czasie romantycznych spacerów wszyscy wydają się sobie wspaniałymi
kandydatami na małżonków. Jak jest naprawdę, mogą odkryć wtedy, gdy obserwują siebie
nawzajem na tle kontaktu z osobami trzecimi.
Dopiero po zweryfikowaniu wzajemnej więzi na tle kontaktu z innymi ludźmi młodzi
mogą upewnić się, czy to, co ich łączy, jest już czymś więcej, niż tylko emocjonalne
zauroczenie. Jeśli tak, to stali się już przyjaciółmi. Niektórzy sądzą, że przyjaciel to ktoś, kto
wie o mnie wszystko, a mimo to mnie kocha. Jest to jednak błędne przekonanie, gdyż nikt z
ludzi nie wie o mnie wszystkiego. Przecież wszystkiego nie wiem o sobie nawet ja sam. Na
szczęście drugi człowiek nie musi wszystkiego wiedzieć, aby być moim przyjacielem.
Przyjaciel to ktoś, kto potrafi mnie kochać niezależnie od tego, czego się o mnie dowie. Gdy
dowie się czegoś pozytywnego, to cieszy się i pomaga mi, bym dalej mądrze postępował. Gdy
dowie się czegoś negatywnego, wtedy życzliwie mnie upomina i pomaga mi się zmienić.
Więź między młodymi może pozostać na etapie przyjaźni do końca życia, przynosząc obu
stronom wielką radość i wsparcie. Jednak więź ta może przerodzić się w coś jeszcze bardziej
wyjątkowego i niezwykłego, więź jedyną i niepowtarzalną, czyli w więź małżeńską. Dzieje
się tak wtedy, gdy dwoje zaprzyjaźnionych ze sobą ludzi, którzy się wzajemnie poznali i
polubili, którzy mają podobną wizję życia i szczęścia, potwierdzoną we wspólnym działaniu i
zweryfikowaną w kontakcie z innymi osobami, decyduje się na całkowite zawierzenie się
drugiej osobie i na wspólne budowanie życia aż do śmierci w ramach małżeństwa i rodziny.
Po podjęciu tego typu decyzji potrzebny jest jeszcze pewien czas, by ze sobą rozmawiać i
współdziałać z nieznanej dotąd perspektywy: z perspektywy małżeństwa i rodziny. Chłopiec
patrzy wtedy na dziewczynę jako na przyszłą żonę i matkę dzieci, którym przekażą życie, a
ona obserwuje go jako kandydata na przyszłego męża i na ojca ich potomstwa. Jeśli obydwie
strony ocenią zgodnie, że ten okres, zwany narzeczeństwem, potwierdził ich wzajemną miłość
i zaufanie, to nadchodzi czas ostatecznej decyzji o zawarciu małżeństwa. Podjęcie takiej
decyzji jest jednak odpowiedzialne tylko wtedy, gdy kandydaci na małżonków i rodziców nie
tylko odnoszą się do siebie nawzajem z miłością, ale gdy wykazują duży stopień osobistej
dojrzałości.
Udane życie małżeńskie i rodzinne wymaga bowiem nie tylko miłości, ale też dojrzałej
osobowości. Można być przyjacielem np. alkoholika czy narkomana, który nadal sięga po
substancje uzależniające, ale nie można go wybrać na współmałżonka i rodzica, gdyż dopóki
trwa on w czynnej fazie choroby, dopóty nie może dojrzale wypełnić obowiązków
małżeńskich i rodzicielskich. Egoizm, uzależnienia, niezdolność do panowania nad sobą i do
zachowania wierności małżeńskiej to cechy, które z natury rzeczy wykluczają daną osobę z
kręgu kandydatów na współmałżonka. Zawieranie małżeństwa byłoby w takiej sytuacji
przejawem wielkiej naiwności i niedojrzałości. Małżeństwo stawia przecież jeszcze większe
wymagania niż przyjaźń. Wymaga bowiem dorastania nie tylko do miłości, lecz także do
odpowiedzialności, pracowitości, uczciwości i wewnętrznej wolności.
Warto tłumaczyć młodzieży, że małżeństwa nie zawiera się po to, by ratować kogoś, kto
znajduje się w sytuacji kryzysowej, kto jest załamany czy bezradny. Do udzielania pomocy w
tego typu sytuacjach powołane są dorośli, np. rodzice, duszpasterze, przyjaciele, psycholodzy,
terapeuci, itd. Natomiast małżeństwo jest przeznaczone dla tych ludzi, którzy już są dojrzali,
którzy potrafią ofiarować drugiej osobie miłość, wierność i odpowiedzialność. Oczywiście
każdy, kto przeżywa kryzys, może się zmienić i osiągnąć dojrzałość. Nie można jednak liczyć
na to, że taka przemiana dokona się po ślubie. Jeśli kandydat na małżonka nie potrafi tego
uczynić w okresie zakochania i w obliczu ryzyka, że druga strona wycofa się z planów o
małżeństwie, to tym bardziej nie zacznie się zmieniać wtedy, gdy już zawrze związek
małżeński.
Dopiero po zawarciu małżeństwa przychodzi czas na więź seksualną. Jedynie bowiem w
kontekście nierozerwalnego małżeństwa współżycie seksualne staje się odpowiedzialnym
wyrażeniem oraz potwierdzeniem wiernej miłości małżeńskiej oraz rodzicielskiej, a zatem
tego, co ludzka seksualność ze swej natury oznacza. Nie grozi wtedy nadmierna koncentracja
na seksualności kosztem innych rodzajów więzi, gdyż te inne więzi już istnieją. To właśnie
dlatego - jeśli małżonkowie potrafią rzeczywiście dojrzale kochać - ich kontakt seksualny
dokonuje się w kontekście wielu innych form czułości i bliskości. Tacy małżonkowie
znajdują codziennie tysiące sposobów, by potwierdzić swoją miłość i radość w obliczu
współmałżonka. Nieludzka natomiast byłaby sytuacja, w której jedyną formą intymności i
czułości między małżonkami było współżycie seksualne.
Respektowanie dojrzałej kolejności więzi w kontaktach z osobą drugiej płci wymaga
zachowania czystości. W każdej dziedzinie czystość jest czymś pozytywnym. W odniesieniu
do ludzkiej seksualności czystość jest wielką wartością przynajmniej z kilku względów. Po
pierwsze dlatego, że oznacza panowanie danego człowieka nad samym sobą i nad własną
seksualnością. Jest wyrazem integracji seksualności z pozostałymi sferami ludzkiego życia.
Po drugie, chroni przed naiwnością i krzywdą w tej sferze. Jest rodzajem duchowego systemu
immunologicznego, który chroni seksualność przed zakażeniem moralnym. Po trzecie,
czystość sprawia, że dana osoba może stać się pełnym, nienaruszonym darem dla osoby, którą
poślubi, albo dla Boga, jeśli odkryje powołanie do życia kapłańskiego czy zakonnego.
Zachowanie czystości przedmałżeńskiej wymaga nie tylko rozwagi, stanowczości i
dyscypliny, ale także świadomości, dlaczego warto powstrzymać się ze współżyciem
seksualnym aż do ślubu. Sporo młodych ludzi sądzi, że jeśli kobieta i mężczyzna kochają się,
to mogą współżyć także wcześniej, gdyż ślub jest jedynie formalnością, która niczego nie
zmienia. Tymczasem ślub zmienia wszystko, gdyż oznacza podjęcie i wyrażenie decyzji o
wzajemnej miłości i wierności na całe życie. Przed ślubem nie ma jeszcze takiej decyzji,
wyrażonej publicznie, przy świadkach i na piśmie. Współżycie przed ślubem byłoby
zachowaniem „na próbę”. Tymczasem nie można na próbę kochać czy współżyć, podobnie
jak nie można na próbę żyć ani umierać. Najważniejszych rzeczy nie da się zrobić na próbę.
Niektórzy twierdzą, że współżycie przedmałżeńskie jest czymś właściwym i potrzebnym.
Tymczasem badania empiryczne potwierdzają, że przedmałżeńska inicjacja seksualna idzie w
parze z sięganiem po alkohol i narkotyki, a także z niepowodzeniami szkolnymi. Z badań
przeprowadzonych w 1996 r. wynika, że 51% chłopców szkół średnich mających jedynki i
dwójki deklaruje współżycie seksualne. Z grupy uczniów mających piątki i szóstki jest tylko
5% współżyjących („GW”, 30.09.1996). Raz jeszcze potwierdza się zasada, że im większe
przeżywa ktoś trudności i niepowodzenia, tym bardziej atrakcyjna wydaje mu się seksualność
i tym bardziej nie potrafi kierować tą sferą. Im więcej dany nastolatek ma problemów
osobistych, rodzinnych czy szkolnych, im bardziej brakuje mu radości i miłości, tym bardziej
atrakcyjna wydaje mu się seksualność. Podobnie zresztą jak piwo, papieros czy narkotyk. A
zatem jak wszystko to, co obiecuje łatwe „szczęście” i doraźną ulgę.
Broniąc własnych iluzji, niektórzy młodzi sięgają po „argument”, że współżycie przed ślubem
jest konieczne, gdyż kandydaci do małżeństwa powinni „sprawdzić” się w tym względzie.
Jest to argument potrójnie naiwny. Po pierwsze dlatego, że współżycie przedmałżeńskie nie
jest tym samym, co współżycie małżeńskie. Dokonuje się w zupełnie innym kontekście
psychospołecznym. Nie jest zatem sprawdzianem tego, co będzie w małżeństwie. Po drugie,
tym, co decyduje o sukcesie lub porażce danego małżeństwa nie jest współżycie seksualne,
lecz miłość. Tam, gdzie jest dojrzała miłość, tam tworzy się poczucie bezpieczeństwa i
optymalny klimat dla współżycia seksualnego. Natomiast tam, gdzie brak jest miłości, tam
związek dwojga ludzi okazuje się pasmem cierpienia, choćby ludzie ci byli dobrze
„dopasowani” seksualnie. Po trzecie, seks przedmałżeński oznacza obopólną zgodę na to, że
zawarcie małżeństwa nie jest potrzebne do współżycia. Jest to zatem pośrednie akceptowanie
przyszłych zdrad małżeńskich. Z powyższych względów współżycie przedmałżeńskie zawsze
zmniejsza, a nie zwiększa szansę na dojrzałą miłość i wierność małżonków oraz na wzajemne
zaufanie w ich przyszłym związku.
Warunki osiągnięcia integracji seksualnej
Nierozerwalna i płodna miłość, która stanowi sens ludzkiej seksualności, to niezwykły zamysł
Boga i tylko żyjąc w obecności Stwórcy, możemy uczyć się takiej właśnie miłości. Świat, w
którym żyjemy, będzie nas zawsze uczył znacznie łatwiejszej, ale też znacznie mniejszej
„miłości”: niewiernej, niepłodnej, do pierwszej próby. Tylko Chrystus uczy miłości
bezwarunkowej, odpowiedzialnej i ofiarnej, bez której nie ma szczęśliwych małżeństw i
rodzin, ani szczęśliwej seksualności. Kto chce dobrze przygotować się do małżeństwa oraz
radośnie i pogodnie przeżywać własną seksualność, ten powinien troszczyć się o swoją wiarę,
o życie sakramentalne, o modlitwę, o zachowanie wszystkich Bożych Przykazań. Powinien
też cieszyć się wiarą tej osoby, z którą chce założyć rodzinę oraz pomagać jej w pogłębianiu
przyjaźni z Bogiem. Kochać to przyprowadzać do Boga tych, o których się troszczymy.
Pogłębiona przyjaźń z Bogiem jest nie tylko fundamentem życia kapłańskiego czy
zakonnego, ale także fundamentem dobrego życia małżeńskiego i rodzinnego oraz najlepszą
ochroną ludzkiej seksualności przed naiwnością, egoizmem i krzywdą.
Dorastanie do dojrzałej miłości oraz do szczęśliwej seksualności wymaga ponadto troski o
dobre więzi z rodzicami. Warto rozmawiać z mamą i tatą o wartościach i ideałach, o
małżeństwie i rodzinie, o wzajemnych relacjach między chłopcami i dziewczętami. Rodzice
mają większe doświadczenie od swoich dzieci i kochają je. Właśnie dlatego starają się im
podpowiadać to, co mądre i dojrzałe. Nawet wtedy, gdy we własnym życiu popełnili jakieś
błędy. Niepokojąca jest sytuacja, jeśli chłopak czy dziewczyna ukrywa przed rodzicami
osobę, z którą się wiąże. Zwłaszcza w okresie zakochania każdy potrzebuje rady i wsparcia
kogoś z bliskich. Z kolei rodzice powinni zachęcać dorastających synów i córki, by zapraszali
swoje sympatie do domu i by o nich opowiadali. Warto podejmować rozmowy na temat cech
i umiejętności, które są konieczne, by być dobrym mężem i ojcem lub dobrą żoną i matką.
Warto sięgać po dobrą lekturę i wyciągać wnioski z sukcesów i porażek innych ludzi.
Warto też o kierowanie się w pracy nad sobą dojrzałą, czyli pozytywną motywacją.
Popatrzmy najpierw na przykłady błędnej motywacji w tej dziedzinie. Przykład pierwszy to
kontrolowanie seksualności na zasadzie walki z nią, pogardy czy lęku. Tymczasem ludzka
seksualność nie jest złem, które wymaga unicestwienia, lecz dobrem, które - jak każde
dobro - wymaga dyscypliny, czujności i roztropności. Inny przykład błędnej motywacji w
kierowaniu seksualnością to strach przed karą albo lęk w obliczu negatywnych konsekwencji
błędnego kierowania seksualnością (np. choroba zakaźna czy niechciana ciąża). Negatywna
motywacja jest krótkotrwała i prowadzi do pozornych sukcesów, np. dany nastolatek
zachowuje się odpowiedzialnie tylko wtedy, gdy jest obserwowany przez innych ludzi.
Z powyższych względów skuteczne samowychowanie w sferze seksualnej jest możliwe
jedynie w oparciu o pozytywną motywację. Nie znaczy to oczywiście, że należy zupełnie
pozbyć się lęku przed negatywnymi konsekwencjami błędnego kierowania seksualnością,
albo ignorować ostrzeżenia rodziców czy innych wychowawców w tym względzie. Jedno i
drugie jest w jakimś stopniu nieuniknione i użyteczne. Chodzi natomiast o to, by lęk czy
naciski zewnętrzne nie stały się motywacją dominującą w pracy nad sobą. Dojrzała
motywacja oznacza, że wychowanek podejmuje trud panowania nad seksualnością
dlatego, że rozumie, iż leży to w jego interesie.
Część nastolatków rozumuje w następujący sposób: "Powinienem zaspokoić potrzeby
seksualne, które odczuwam”. Takie myślenie opiera się na błędnym przekonaniu, iż człowiek
posiada jedynie potrzeby seksualne i że potrzeby te nie wchodzą w konflikt z innymi
potrzebami. Tymczasem potrzeba integracji seksualnej oznacza respektowanie faktu, że poza
potrzebami seksualnymi każdy człowiek ma wiele innych potrzeb fizycznych, psychicznych,
duchowych, moralnych, religijnych i społecznych. Pragnienia seksualne mogą wchodzić w
konflikt z tymi potrzebami i w związku z tym konieczne jest dokonywanie świadomych oraz
odpowiedzialnych wyborów.
Kolejnym warunkiem osiągnięcia integracji seksualnej jest ukształtowanie prawego sumienia.
Nikt nie może zająć dojrzałej postawy w jakiejkolwiek dziedzinie jeśli nie wie, co w tej
dziedzinie jest dobrem i zyskiem, a co błędem i krzywdą. Sumienie to właśnie owa zdolność
prawidłowego odróżniania tego, co nas rozwija, od tego, co szkodzi i niepokoi. Pierwszą
skrajnością w pracy nad własnym sumieniem jest popadnięcie w subiektywizm moralny. To
sytuacja, w której dana osoba przypisuje sobie władzę ustalania, co jest dobrem, a co jest
złem moralnym. Tymczasem człowiek dojrzały zdaje sobie sprawę z tego, iż nie jest dobrym
sędzią we własnej sprawie i że potrafi oszukiwać samego siebie. Wychowanie prawego
sumienia wymaga zatem inteligencji i poczucia realizmu. Wymaga świadomości, że normy
moralne to nie kwestia subiektywnych przekonań, lecz wynik obserwacji życia własnego i
innych ludzi oraz zdolność przewidywania konsekwencji określonego zachowania.
Dojrzały człowiek opiera swe decyzje w oparciu o prawdę, miłość i odpowiedzialność
oraz w oparciu o analizę obiektywnych skutków danych zachowań, a nie w oparciu o swoje
subiektywne odczucia czy poglądy. Kierowanie się subiektywnymi przekonaniami jest
typowe dla małych dzieci oraz dla ludzi zaburzonych psychicznie. Prawe sumienie to takie,
które uznaje, że dane zachowania nigdy nie mogą być czymś dobrym moralnie, jeśli
obiektywnie wyrządzają krzywdę (np. gwałt, współżycie pozamałżeńskie, zdrada,
prostytucja, molestowanie seksualne, aborcja). Zło i dobro moralne wynika z oczywistego
faktu, iż pewne zachowania rozwijają człowieka, a inne prowadzą do krzywd, konfliktów i
cierpienia.
Jedną formą niedojrzałości jest zatem przekonanie, że wystarczy sama dobra intencja, by
dany czyn uznać za dobry moralnie, niezależnie od tego, na ile jest on zgodny z
obiektywnymi normami moralnymi i z obiektywną prawdą, a także niezależnie od tego, jakie
są jego obiektywne konsekwencje. Wystarczy, że dany człowiek pozostaje subiektywnie
przekonany, iż to co czyni, jest słuszne. Drugą formą niedojrzałości jest przekonanie, że
wystarczy sama zewnętrzna poprawność danego zachowania, aby uznać ten czyn za dobry
moralnie, niezależnie od wewnętrznej intencji i od subiektywnego nastawienia osoby, która
decyduje się na ten czyn. W takiej sytuacji człowiek zadawala się jedynie zewnętrzną
poprawnością działania, bez weryfikowania własnego wnętrza i serca. Ukształtowanie
prawego sumienia oznacza pokonanie obu tych skrajności. Oznacza sytuację, w której
dany człowiek decyduje się respektować obiektywne normy i zasady moralne, a jednocześnie
czyni to z wewnętrznym przekonaniem i w sposób dobrowolny. Tak ukształtowane sumienie
uwrażliwia człowieka zarówno na zewnętrzne, obiektywne normy i zasady moralne, jak
również na wewnętrzne motywacje, intencje i przeżycia. Ma on wtedy szansę, by postępować
uczciwie i odpowiedzialnie nie tylko w uczynkach, ale także w słowach i myślach. Ma
szansę, by nie tylko jego czyny, ale także jego wnętrze było przejrzyste i szlachetne.
Istnieją dwie metody, które okazują się skuteczne w pracy nad własnym sumieniem. Pierwszą
z nich jest konfrontacja myślenia o samym sobie z tym, co faktycznie dzieje się w moim
życiu. Ze względu na mechanizmy obronne człowiek ma skłonność do interpretowania
własnych zachowań w „korzystny” dla siebie sposób. Także wtedy, gdy zachowania te są
błędne i szkodliwe. Ukształtowanie prawego sumienia wymaga zatem konfrontowania
samego siebie z obiektywnymi faktami dotyczącymi własnego życia. Jeśli inni ludzie mnie
unikają, jeśli nikt mi nie ufa i nie szuka u mnie pomocy, jeśli wiele osób ma do mnie o cos żal
to znaczy, że moje postępowanie nie jest właściwe, nawet wtedy, gdy wydaje mi się ono
całkiem poprawne.
Drugą metodą kształtowania prawego sumienia jest konfrontacja własnego postępowania z
Bogiem. Konfrontacja z własnym życiem i wsłuchiwanie się w opinię innych ludzi o naszym
postępowaniu może odsłonić jedynie część prawdy o nas samych. Całą prawdę możemy
odkryć dopiero w konfrontacji z Bogiem, bo tylko On zna w pełni człowieka i wie, co dzieje
się w jego wnętrzu. Tylko Bóg jest zdolny osądzić czyny i myśli każdego z nas.
Kształtowanie prawego sumienia wymaga zatem konfrontacji własnego postępowania z
Bożymi przykazaniami, z prawdami Ewangelii, z czynami i słowami Jezusa Chrystusa.
Wymaga szukania prawdy o sobie w sakramencie pojednania i w codziennym rachunku
sumienia w obliczu kochającego Boga. Jego prawda wyzwala nas nie tylko z
grzechów, lecz także ze złudzeń, z błędnych przekonań, z fałszywych ocen własnego
postępowania, z wątpliwości, które niepokoją nasze sumienie. Najpewniejszym sposobem
czuwania nad własną postawą w sferze seksualnej jest stosowanie zasady: kto wymaga od
siebie niewiele, ten nie osiągnie niczego. Kto wymaga od siebie dużo, ten może osiągnąć
wszystko.
Zakończenie
Człowiek, który oddala się od Bożej prawdy i od Bożej miłości, buduje cywilizację egoizmu,
uzależnień i śmierci. Wtedy wszystko obraca się przeciw niemu. Wtedy staje zaniepokojony i
zawstydzony w obliczu swojego ciała, swoich myśli i emocji, swojego sumienia. Jego więzi
stają się uwięzieniem, a życie jawi się jako niezrozumiałe i nieznośne cierpienie. Taki
człowiek nie jest w stanie odkryć sensu ludzkiej seksualności, ani kierować nią w sposób
świadomy i odpowiedzialny. W konsekwencji sfera seksualna staje się miejscem szczególnie
bolesnej porażki i odsłania przeklęte oblicze.
Bezradność i naiwność współczesnego człowieka w sferze seksualnej jest w dużym stopniu
wynikiem zaprogramowanych działań tych ludzi, którzy zbijają ogromne fortuny na
odczłowieczonej i wyuzdanej seksualności. Tacy ludzie wprzęgają całe sztaby ginekologów,
seksuologów, psychologów, polityków i środków przekazu w machinę manipulacji i
zgorszenia, aby jak najwięcej ludzi – zwłaszcza młodych - poraniło się własną seksualnością.
Wtedy bowiem staną się oni wiernymi klientami na toksyczne towary. Kupią pornografię i
prostytucję, antykoncepcję i prezerwatywy, zapłacą za aborcję i terapię. Kupią także alkohol i
narkotyk, tabletki nasenne i leki psychotropowe, próbując zagłuszyć sumienie i niespokojne
bicie serca.
Współczesny człowiek jest zatem zagrożony nie tylko od wewnątrz – przez własną słabość i
naiwność, ale też od zewnątrz – przez bezwzględnych dorosłych, którzy dla zysku nie cofną
się przed żadnym kłamstwem i demoralizacją. W tej sytuacji błogosławionego oblicza
seksualności doświadczyć mogą jedynie ci, którzy trwają przy Bogu i którzy od Chrystusa
uczą się myśleć i kochać. Więź z Bogiem jest najlepszą gwarancją, że nasza seksualność
będzie zintegrowana z naturą i powołaniem człowieka i że będzie komunikować wyłącznie to,
co jest zgodne z zamysłem Stwórcy, a zatem wierną, odpowiedzialną i płodną miłość
małżeńską i rodzicielską.
Bibliografia
Augustyn J., Wychowanie do integracji seksualnej, Wydawnictwo M, Kraków 1994
Daniel-Angle, Twoje ciało stworzone do życia, Wydawnictwo W Drodze, Poznań 1996
Engel R., Seksedukacja, ostateczna plaga, Wydawnictwo A. M. Dybowski, Komorów 1998
Fijałkowski W., Niewykorzystany dar płci, Wydawnictwo WAM, Kraków 1997
Lewis C.S., Cztery miłości, Palabra, Warszawa 1993
McDowell J., Mity edukacji seksualnej, Vocatio, Warszawa 1999
Moir A., Jessel D., Płeć mózgu, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1993
Reisman J., Eichel E., Kinsey – seks i oszustwo, Wydawnictwo A.M. Dybowski,
Warszawa 2002
Styczeń T., Urodziłeś się, by kochać, TN KUL, Lublin 1993
Inne publikacje autora
Cielesność. Płciowość. Seksualność, Jedność, Kielce 2000
Integralna profilaktyka uzależnień w szkole, Rubikon, Kraków 2003
Jak wygrać kobiecość? Instrukcja obsługi, Edycja św. Pawła, Częstochowa 2004
Jak wygrać przyjaźń? Instrukcja obsługi, Edycja św. Pawła, Częstochowa 2004
Jak wygrać życie? Instrukcja obsługi, Edycja Św. Pawła, Częstochowa 2002
Komunikacja wychowawcza, ..............Kraków 2004
Miłość, która zmartwychwstaje. Medytacje paschalne, Jedność, Kielce 2003
Miłość pozostaje. Pedagogika miłości dla rodziców, wychowawców i wychowanków,
Edycja św. Pawła, Częstochowa 2001
Miłość przemienia. Przezwyciężanie trudności w małżeństwie i rodzinie,
Edycja Św. Pawła, Częstochowa 2002
Młodzi w poszukiwaniu szczęścia. Szczęście. Miłość. Seksualność,
Edycja Św. Pawła, Częstochowa 2003
Nie tylko o miłości, Jedność, Kielce 2004
Nowoczesna profilaktyka uzależnień, Jedność, Kielce 2000
Nowe przesłanie nadziei, Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych,
Warszawa 2000
Odpowiedzialna pomoc wychowawcza, Ave, Radom 1999
Osoba i wychowanie. Pedagogika personalistyczna w praktyce, Rubikon, Kraków 2003
Pamiętnik Perełki, Jedność, Kielce 2003
Powołani do życia w miłości i prawdzie, Rhetos, Lublin 2004
Psychologia porozumiewania się, Jedność, Kielce 2000
Różaniec na trzecie tysiąclecie, Edycja św. Pawła, Częstochowa 2004
Wychowanie w dobie ponowoczesności, Jedność, Kielce 2002