Miasto, które będzie (Tunel)
Chruszczewski Czesław
Chruszczewski Czesław
Czesław Chruszczewski (1922-1982), urodzony w
Łodzi, dramaturg, prozaik i publicysta. Jest autorem
słuchowisk radiowych, widowisk telewizyjnych oraz
libretta do opery o tematyce fantastycznonaukowej.
Debiutował w 1960 r. zbiorem opowiadań
fantastycznych i makabresek pt.: Bardzo dziwny świat.
W następnych latach ukazały się: tomy opowiadań i
słuchowisk radiowych: Magiczne schody (1965),
Pacyfik-Niebo (1967), Bitwa pod Pharsalos (1969),
Różne odcienie bieli (1970), Rok 10 000 (1973, 1975),
Dookoła tyle cudów (1973), Potrójny czas galaktyki
(1976) oraz powieści: Fenomen Kosmosu (1975, 1977),
Gdy niebo spadło na ziemię (1978). Za swoją twórczość
otrzymał wiele nagród, m.in.: nagrodę Komitetu do
Spraw Radia i Telewizji za całokształt działalności
literackiej w dziedzinie słuchowisk (1966), nagrodę
specjalną na I Kongresie Europejskim SF w Trieście za
całokształt twórczości fantastycznonaukowej (1972),
nagrodę główną na Międzynarodowym Spotkaniu
Pisarzy SF w Poznaniu za książkę Rok 10 000 (1973),
oraz na kongresach SF Eurocon II w Grenoble (1974) i
Eurocon III w Poznaniu (1976) nagrody za twórczą i
efektywną działalność w dziedzinie SF i za całokształt
twórczości literackiej.
Był wiceprezydentem Komitetu Europejskiego SF.
Miasto, które będzie (Tunel)
Pan domu zaprosił wszystkich do ogrodu; między klombami róż ustawiono kila
wygodnych, głębokich foteli, na trawniku połażono dywan, rozsiedli się na nim najmłodsi.
Pan Trikor zajął miejsce honorowe na ławie przed altaną.
- Pięknie tutaj - powiedział - za godzinę słońce zniknie za górami, moja opowieść potrwa
krócej, gdy krąg słoneczny dotknie wierzchołka samotnej sosny, skończę baśń o MIESCIE,
KTÓRE BĘDZIE. Po raz trzeci zawędrowałem do miasta nad zatoką, samolot wylądował w
Rohchi, moi przyjaciele czekali już na lotnisku. Znając ze słyszenia autostradę wiodącą do
miasta, powiedziałem:
- Moi drodzy, wasz samochód rozwija wielka szybkość, lecz wyświadczycie mi przysługę,
jadąc jak najwolniej. Nigdy nie wjeżdżałem do miasta od zachodniej strony.
Spełnili moją prośbę, mogłem podziwiać zatokę, fioletowe góry i żółte plaże. Była to
bardzo kolorowa panorama, przed godziną padał deszcz, odświeżył zieleń lasów i łąk,
aromatyczne powietrze odurzało. Wjechaliśmy w pierwszy tunel, po chwili w drugi, trzeci,
czwarty. - Najdłuższy jest piąty poinformował mnie przyjaciel. - Trzy kilometry.
Tak, trzy kilometry. Minęło wszakże piętnaście minut, a końca tunelu nie było widać.
- Widocznie jedziemy za wolno - rzekł mój przyjaciel - zwiększę szybkość i zaraz
wyjedziemy z tunelu.
- Nie zwiększaj szybkości, Bernardzie - prosiła żona mego przyjaciela. - Ten tunel chyba
wydłużył się, dawno tędy nie jechaliśmy, może po prosta zabłądziłeś. Spojrzałam na licznik,
gdy wjeżdżaliśmy do tunelu. Mamy za sobą dwanaście kilometrów.
- Absurd - zirytował się Bernard - W tych okolicach nie ma takiego tunelu. Widocznie
licznik popsuty, czy coś takiego.
- Licznik, zegarek, samochód - wyliczała żona. - Może i tunel. Jak dotąd przejechaliśmy 25
kilometrów.
Mój przyjaciel zatrzymał wóz.
- Muszę coś sprawdzić - powiedział i wyszedł z samochodu; przez chwilę uważnie oglądał
ś
cianę tunelu.
- Zdumiewające - zawołał i wróciwszy do wozu wyjaśnił: - Ściany tego tunelu są
metalowe, nic nie rozumiem, jedziemy dalej.
- Najważniejsze nie poddawać się panice - powiedziała żona Bernarda. Przyznałem jej
rację.
Minął następny kwadrans.
- Niesamowite - wymruczał Bernard. - Nerwy odmawiają mi posłuszeństwa, nie mogę
prowadzić samochodu, ten tunel nigdy się nie skończy.
- Wiesz dobrze, że to niemożliwe, każdy tunel musi wcześniej czy później się skończyć.
Może pan Trikor usiądzie za kierownicą?
- Tak, naturalnie - zgodziłem się. - Niech Bernard odpocznie. Prawdopodobnie ulegamy
jakiemuś złudzeniu - przemówiłem. - Coś w rodzaju snu na jawie - improwizowałem, by
uspokoić przyjaciół. - Takie rzeczy zdarzają się od czasu do czasu. Nie tak dawno czytałem w
miesięczniku ; "POZITRON", nie, w czasopiśmie cybernetycznym, o człowieku, który
przeżył katastrofę kopalni w zasypanym chodniku, przesiedział tam siedem dni, a gdy
uratowano go i ujrzał światło dzienne, sądził, że minęła zaledwie doba. Ludzkie zmysły
zawodzą niekiedy, tak prawdopodobnie jest i teraz. Nam wydaje się, że tak długo jedziemy
przez tunel.
- Ten twój przykład z górnikiem - rzekł mój przyjaciel - niczego nie wyjaśnia.
- To zły przykład - potwierdziła żona Bernarda - zupełnie idiotyczny i bez sensu.
- On gada, byle gadać - Bernard podniósł głos. - Był coraz bardziej podekscytowany. -
Dlaczego stoimy! Jedź! Jedź! - krzyczał. - Na co czekasz:
- Tak, dobrze, pojedziemy - odparłem - ale wolno, o wiele wolniej. W tym tunelu wszystko
może się zdarzyć, musimy zachować jak największą ostrożność i zimną krew.
Bernard odpowiedział przekleństwem, jego małżonka otuliła się pledem, oświadczając, że
nie zamierza przyglądać się breweriom durnia. Oczywiście mnie miała na myśli. Nie
zareagowałem, rozumiejąc, że oboje byli przerażeni i nie odpowiadali za swoje słowa.
Prowadziłem ostrożnie wóz, przejechaliśmy ponad sto kilometrów upiornym, niekończącym
się tunelem.
Straciłem wreszcie poczucie czasu. Cóż to za dziwny tunel - myślałem.
Bernard SŁYSZAŁ moje myśli, bo odpowiedział:
- Ten tunel zaprowadzi nas do środka Ziemi. A może to piekło?
- Och, nie - powiedziałem do Bernarda - to nie piekło. Byłem kilka razy w piekle, zupełnie
inaczej wygląda, zapewniam cię. Wjechaliśmy do lufy pistoletu, znam się doskonale na broni
krótkiej, to lufa pistoletu o dość dużym kalibrze.
A potem począłem nucić:
TUNEL TUNEL BARDZO DŁUGI TUNEL BARDZO BARDZO DŁUGI TUNEL
NAJDŁUśSZY TUNEL NA ŚWIECIE
KOSMICZNY TUNEL
KOSMICZNY TUNEI.
TUNEL
Litery słowa TUNEL wydłużały się i wydłużały, stawały jedne na drugich, układały się w
mozaiki
Wreszcie zniknęły. Dostrzegłem w oddali światełko, które z każdą sekundą powiększało
się.
- Za kilka minut wyjedziemy z tunelu - powiedziałem.
- Najwyższa pora - wymamrotał Bernad. Byłem bliski obłędu.
Anna na szczęście zemdlała.
Pan Trikor przerwał opowieść. Gospodyni podawała truskawki w śmietanie.
- Wyborne - pochwalił Trikor. - Doprawdy, doskonałe. Więc wyjechaliśmy wreszcie z tego
koszmarnego tunelu prosto na Plac Zwycięstwa, który znajdował się w samym centrum
miasta.
- Jednak to i owo zmieniło się w waszym mieście - powiedziałem do przyjaciół.
Rozglądali się dookoła, niczym dwoje bezradnych dzieci.
- Z tunelu... prosto na plac... to być nie może jęczał Bernard. - Jakim cudem?
- Chodźmy najlepiej do domu - zdecydowała Anna. - Zaparkuj wóz, pan Trikor na pewno
jest głodny, przygotuję kolację.
Szliśmy opustoszałą ulicą.
- Mieszkamy w pobliżu - mówił mój przyjaciel - za chwilę zobaczysz nasz dom,
czternastopiętrowy wieżowiec... Tam do diabła! - zaklął nieoczekiwanie. - Anno, nasz dom
zniknął.
Biedna kobieta zupełnie załamała się. Usiadła na samym środku jezdni, oświadczając, że
nie ruszy się z tego miejsca do końca świata.
- Pałac Gubernatora również zniknął - stwierdziłem. - Zdemateralizował się także gmach
Kapitanatu Portu.
I wtedy podszedł do nas człowiek w błękitnym mundurze.
- Wiele domów zniknęło - powiedział. - Miasto, które liczyło trzysta tysięcy mieszkańców,
liczy obecnie trzy tysiące.
- Trzęsienie ziemi! - zawołałem. - Straszliwy kataklizm!
- Ależ nie, po prostu trzeba było zmniejszyć miasto - człowiek w błękitnym mundurze
wyjął z kieszeni mikrofon. - Halo! Tu Szósty, tu Szósty mówił wolno i wyraźnie. - Na samej
krawędzi spotkałem troje ludzi, dwóch mężczyzn i kobietę, przedostali się do miasta, zanim
zamknęliśmy tunel. Przyślijcie samochód, zabierzemy ich do hotelu, tam odpoczną.
Anną zaopiekował się lekarz, Bernardem człowiek w błękitnym mundurze. Oświadczył, że
to długo nie potrwa.
- Tymczasem pogawędzi pan z Piątym.
- Kim jest Piąty? - zapytałem
- Piąty to Piąty - odrzekł Szósty i dodał z uśmiechem: - wkrótce zaspokoi pan swoją
ciekawość. Piąty okazał się sympatycznym staruszkiem.
- Mam siedemdziesiąt lał - zagaił rozmowę lecz umysł mój sprawnie funkcjonuje, od lał
zajmuje się chorobami układu nerwowego, dlatego zabrali mnie ze sobą.
- Zabrali? - zdziwiłem się szczerze. - Kto zabrał? Dokąd zabrał?
- Prawda, pan o niczym nie wie, pan tu trafił przypadkowo, pańskie nazwisko?
- Trikor, Jochim Trikor.
- Zawód?
- Jestem pisarzem, bajkopisarzem.
- Wiek? - indagował Piąty.
- Czterdzieści siedem lat.
- Stan cywilny?
- Kawaler.
- Nałogi? Proszę odpowiedzieć, rozmawia pan z lekarzem, z profesorem.
- Czy to takie ważne?
- Bardzo ważne. Ta rozmowa zadecyduje o pańskim losie, więcej, o pana życiu.
- Mam kilka nałogów - umilkłem, zakłopotany.
- Kobiety, alkohol, narkotyki? - próbował odgadnąć profesor.
- Och, nie, kwiaty, owoce, a narkotyzuję się dziełami sztuki.
- Piękne - rzekł neurolog. - Zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Pan żartuje.
- Trochę, to jeden z moich nałogów.
- Powiedzmy, nawyków - profesor zanotował i coś w zeszycie. - Cieszy mnie pańskie
poczucie humoru oświadczył zapalając lampę. - Proszę się rozebrać.
- Ależ panie doktorze, nic mi nie dolega, moje zdrowie...
- Niech mi pan nie utrudnia pracy - przerwał. - Rozbierać się, rozbierać, muszę pana
zbadać. Badanie nie trwało długo.
- Brawo, brawo - profesor poklepał mnie po - obnażonych plecach. - Rzeczywiście nic
panu nie dolega. Klatka piersiowa pięknie rozwinięta, niezłe lędźwie, solidna budowa i co tu
dużo gadać, przystojny z pana mężczyzna, a przecież kawaler. Proszę się ubrać. Dlaczego pan
się nie ożenił?
- Panie profesorze! - miałem dosyć tych niedyskretnych pytań. - To moja, wyłącznie moja
sprawa.
- Nie, odkąd przekroczył pan progi TEGO MIASTA, to NASZA SPRAWA, sprawa
wszystkich obywateli tego grodu. Czekam na odpowiedź.
- A jeśli nie odpowiem?
- Będą przykrości.
- Proszę nie grozić!
- Ja tylko ostrzegam. - Na biurku profesora zamigotało zielone światło. - Przepraszam,
wzywa mnie mój przełożony. - Profesor otworzył mikrofon. - Tak, słucham.
- Tu Czwarty - usłyszałem melodyjny głos. Wytłumacz temu człowiekowi, gdzie się
znajduje, a potem zadawaj niedyskretne pytania.
- Tak jest - profesor pochylił głowę. - Tak, naturalnie, przepraszam, zapomniałem.
- Twoje roztargnienie doprowadza mnie do pasji - brzmiał głos Czwartego. - Czy każdy
profesor musi być roztargniony?
- Intensywna praca mózgu... - zaczął neurolog, ale Czwarty nie pozwolił mu dokończyć.
- Dosyć! Wymagamy maksymalnej koncentracji. Czekam na diagnozę. Pospiesz się, nie
mamy już wiele czasu.
Zielona lampka zgasła. Profesor spojrzał na mnie wyraźnie zakłopotany.
- Zbeształ mnie - pożalił się. - Trudno go zadowolić, a zatem powiem panu, co to za miasto.
Sto lał temu mieszkańcy Ziemi skonstruowali pierwszą platformę-laboratorium, stację
kosmiczną orbitującą dookoła naszej planety. Dziesięcioosobowa ekipa naukowców
prowadziła badania przestrzeni międzyplanetarnej. Później budowano coraz większe
laboratoria kosmiczne, eksplorawały one nie tylko przestrzeń okołoziemską, poczęły badać
cały nasz Układ Słoneczny. Apetyt wzrasta w trakcie jedzenia. Rozpoczęto pracę nad budową
gigantycznej stacji, przeznaczonej do badania całej naszej galaktyki, a w przyszłości również
innych galaktyk. Jest to wielka kula - profesor podszedł do ściany, rozsunął zasłony,
zobaczyłem wówczas ekran. - Oto model tej stacji. Tutaj przypomina bańkę mydlaną, a to jej
przekrój. Wewnątrz kuli znajduje się miasto zbudowane na platformie o średnicy trzech
kilometrów, nad nim atmosfera ziemska, pod nim magazyny tlenu, wody, żywności.
Architekci zrekonstruowali budynki centrum naszego miasta, dlatego naszego, że tutaj
opracowano pierwszy projekt tej stacji kosmicznej. Dotarcie do peryferii naszej galaktyki, a
potem do innych galaktyk, potrwa setki lat, potrzeba na pokonanie takich przestrzeni życia
wielu pokoleń. W TYM MIESCIE szybującym po kosmicznych drogach, ludzie będą rodzić
się i umierać tak, jak w innych miastach na Ziemi. Energia zmagazynowana w drugiej części
kuli, pod miastem, umożliwi doprowadzenie tej stacji do innych galaktyk. Będziemy zresztą
czerpać dodatkowe siły z kosmosu. Konstruktorzy stworzyli sztuczne miasto, lecz skopiowali
fragment prawdziwego miasta, nie zapominając o najdrobniejszych szczegółach. Mieszkamy
w normalnych domach, mamy tutaj kino, teatry, boiska sportowe, pływalnie, szpitale,
laboratoria, elektrownię atomową, kręgielnię i bilardy, park, palmiarnię - farmę hodowlaną,
sady owocowe, to wszystko, co potrzebne do życia trzytysięcznej osady, supernowoczesnej
osady. Są tu szkoły i uniwersytety. Całe życie tego miasteczka jest podporządkowane
jednemu celowi: dotrze do innych galaktyk, nawiązać kontakt z innymi cywilizacjami, zbadać
nowe szlaki kosmiczne, poznać nowe światy, nowe prawa rządzące tymi światami. Stu
kosmonautów prowadzi gwiazdolot, kilkuset uczonych wszystkich specjalności zajmuje się
wszechstronnymi badaniami kosmosu, a wyniki tych badań będą przekazywane na Ziemię,
tak długo jak długo utrzymamy kontakt z naszą planetą. Inni dbają o żołądki tej stacji
kosmicznej, o rozrywki, o zdrowie, pilnują ładu w TYM MIESCIE i czuwają nad
bezpieczeństwem jego mieszkańców. Stworzono tu sztuczną grawitację i naturalną atmosferę,
zachowamy czas Ziemi i ziemskie cykle, pory roku, noc i dzień. W takich warunkach można
podróżować kilkaset lat.
Profesor zgasił ekran, na którym wyświetlano krótki film ilustrujący jego słowa.
Widziałem Centralną Wieżę Ruchu, skąd kierowano lotem stacji w przestrzeni kosmicznej,
widziałem stada krów i owiec na łąkach, widziałem park i ogrody, widziałem ptaki szybujące
nad domami miasta, widziałem wnętrza wszystkich gmachów i domów, widziałem urodziny
dziecka, pierwszego obywatela tego kosmicznego miasta, dostrzegłem wzruszenie na
twarzach rodziców i Pierwszego, który sprawował władzę w tym mieście razem z
dziesięcioosobowym kolegium, widziałem podziemia tej osady, olbrzymie magazyny
wypełnione po brzegi, widziałem sztuczne chmury na sztucznym niebie, widziałem wschód i
zachód słońca, widziałem kobiety i mężczyzn zajętych pracą, nauką, zabawą zobaczyłem
wreszcie długi tunel, prowadzący z Ziemi do tej stacji, do tego MIASTA, KTÓRE BĘDZIE.
- Wjechaliście do tego tunelu przed kilkoma godzinami - tłumaczył profesor. - To
niedopatrzenie strażników. Ten pomost łączy nas jeszcze z Ziemią, miasto zamknięte w kuli o
przeźroczystych ścianach unosi się nad rodzinnym miastem jak satelita stacjonarny. Jutro
tunel zostanie zniszczony i pomkniemy w kosmos. Pierwszy pragnie wiedzieć czy pan i
pańscy przyjaciele możecie uczestniczyć w tej podróży. Postawiłem dwie pozytywne
diagnozy mówił profesor. - Pana przyjaciel i jego żona pozostaną razem z nami, on jest
elektronikiem, ona astrofizykiem, no a pan...?
- No a ja? - zapytałem nie ukrywając niepokoju.
- Pan wróci na Ziemię. To niedaleko.
- Czy mogę poznać przyczynę tej decyzji?
- Tak, może pan. Podczas naszej rozmowy przekazałem komputerom informacje o panu.
Maszyny przeprowadziły analizę pańskiej osobowości, wyniki skonsultowano z zespołem
ekspertów. Jedenastu specjalistów wypowiedziało się za umożliwieniem panu powrotu na
Ziemię, czterech głosowało za pozostawieniem pana w TYM MIEŚCIE. U nas decyduje
większość, a większość doszła do przekonania, że bajkopisarz na stacji kosmicznej to
przysłowiowe dwa grzyby w barszczu. Niech pan zabawia swoimi baśniami ludzi, którzy
pozostali na Ziemi. My przeżyjemy najwspanialszą bajkę bajecznej podróży kosmicznej.
Szczęśliwego powrotu.
Pan Trikor odetchnął głębiej.
- No cóż, moi drodzy, chcąc nie chcąc, wróciłem. Gdy otworzyłem oczy, pochylał się nade
mną znajomy chirurg.
"Ocaliliśmy pana - powiedział cicho. - Pańscy przyjaciele nie odzyskali jeszcze
przytomności. Wasz samochód wpadł na inny wóz. Katastrofa miała miejsce w tunelu"
Pan Trikor podniósł się.
- Patrzcie - powiedział. - Dolna krawędź tarczy słonecznej dotknęła wierzchołka sosny.