Brzechwa Jan Wiersze

background image

Ze zbiorów

Zygmunta Adamczyka

background image

Jan Brzechwa

Wiersze

background image

2

Agonia

Od dnia wcielenia mego śmierć mi przesłania drogę,

Aż tak nawykłem do niej, że umrzeć już nie mogę,

Jeno wieczyście konam i w tym konaniu trwam.

Skąd wziąłem się na świecie - już nie pamiętam sam.

Jest we mnie zgrzyt ostatni wszystkiego, co przemija,

I klęska jest - nie moja, i rozpacz jest - niczyja;

Nad każdym zamieraniem staję jak czarny mnich,

Spoglądam w mgły niebytów siebie nie widząc w nich.

Rozpływam się, rozpylam - niech mnie zawieje zdmuchna!

Jest we mnie jesień liści i drzew umarłych próchno,

Chłód dnia uchodzącego, nocy śmiertelny nów...

Zatracam się, przemijam na to, by powstać znów.

Jestem radością żagli oddychających burzą,

Ich walka i zagłada, gdy w głębiach sie zanurzą,

Gdy zdarte i przemokłe jak niepotrzebny łach

Całują wiekuiście dna zamyślony piach.

Jestem ostatnim tchnieniem zachodzącego słońca,

Które codziennie kona i kona tak bez końca,

I oczom sie wydaje, gdy na przyziemiu tkwi,

Czerwonym napomknieniem o mej zakrzepłej krwi.

Jestem przydroąną męką, kurzawa znojnej perci,

W stu bytach pogrążonym żebrakiem jednej śmierci,

Gdy zasłuchany w świata niepowściągliwy zew,

Konam na przekór sobie i żyje Bogu wbrew.

I jeno grob gościnny krzyk moich ust oniemia,

Bo wiem, że nikt nie będzie kochał mnie tak jak ziemia,

Co zawsze wolą, nęci i wciąga mnie w swój cień,

I czeka na mój powrót jak na weselny dzien.

Anioł

Za życia byłem aniołem;

Anioł orze - kto inny zbiera.

Aureole miałem nad czołem

Z puli premiera.

Mimo anielskiej dobroci

Nieraz swierzbiły mnie kości,

Bo aureola sie złoci -

background image

3

Każdy zazdrości.

A zreszta ludzie dokoła

Okropnie są podejrzliwi,

Gdy który spotka anioła,

Tylko sie dziwi.

Koledzy śmiali się ze mnie,

Ze skrzydła sobie przypiałem;

Nikt nie wie, jak nieprzyjemnie

Być dzis aniołem.

Aż wreszcie pewnej jesieni

Duch wątłe opuścił ciało.

Lekarze byli zdziwieni

Tym, co sie stało.

A ja? Znalazłem się w ziemi,

By sie przekwalifikować.

"Nie będzie - myślałem - źle mi,

Losie mój, prowadź!"

Droga przenikań i osmoz,

Nie znanych dotąd nauce,

Dostałem się w antykosmos

I już nie wrócę.

Tu wreszcie znajdę odmianę,

Tu bedę duchem-golasem,

Kim innym teraz się stanę,

Tak!... A tymczasem...

Powitał mnie siwy jegomość

I rzekł: "Z marksizmu to wziąłem:

’Niebyt określa świadomość.’

Będziesz aniołem!"

Androny

"Pan Marcin plecie androny!"

"Z czego plecie?"

"Ano - z łyka.

Taki andron upleciony

Jest podobny do koszyka.

Po cichutku się wymyka,

Niespodzianie psa nastraszy,

Wrzuci stary gwóźdź do kaszy,

background image

4

Wszystkie jabłka zerwie z drzewa,

Z garnków wodę powylewa,

W oknach szyby powybija,

Wysamruje miodem stryja,

Ciotkę weźmie na barana,

Sad posypie śniegiem w lecie...

Nie wierzycie?"

"Proszę pana,

Takie pan androny plecie!"

Arbuz

W owocarni arbuz leży

I złośliwie pestki szczerzy;

Tu przygani, tam zaczepi.

"Już byś przestał gadać lepiej,

Zamknij buzię,

Arbuzie!"

Ale arbuz jest uparty,

Dalej sobie stroi żarty

I tak rzecze do moreli:

"Jeszcześmy się nie widzieli,

Pani skąd jest?"

"Jestem Serbka..."

"Chociaż Serbka, ale cierpka!"

Wszystkich drażnią jego drwiny,

A on mówi do cytryny:

"Pani skąd jest?"

"Jestem Włoszka..."

"Chociaż Włoszka, ale gorzka!"

Gwałt się podniósł na wystawie:

"To zuchwalstwo! To bezprawie!

Zamknij buzię,

Arbuzie!"

Lecz on za nic ma owoce,

Szczerzy pestki i chichoce.

Melon dość już miał arbuza,

Krzyknął: "Głupiś! Szukasz guza!

Będziesz miał za swoje sprawki!"

Runął wprost na niego z szafki,

background image

5

Potem stoczył go za ladę

I tam zrobił marmoladę.

Ballada o małej księżniczce

Lat temu trzysta na pewno

Byłabyś dumną krolewną,

Dumna infantka z Kastylii

O dłoniach bielszych od lilii.

Jaśniałaby twa uroda

W pałacach albo w ogrodach,

I oczy barwy metalu

Siałyby lek w Escorialu.

O twoją chłodną grandezze,

O twoje wdzięki kobiece,

Kruszono by stal co ranka

Na mauretanskich krużgankach.

Żebrzący o twoją łaskę

Malowałby cię Velazquez,

I swoim pędzlem, księżniczko,

Uwieczniłby twoje liczko.

Pierwszy poeta Madrytu

Zabawiałby cię do świtu

Niepokojącą historąa

O Don Juanie Tenorio.

A ja - twój przyszły małżonek,

W kryzach z barbanckich koronek

Przez wąskie, tajemne drzwiczki

Szedłbym do mojej księżniczki,

I niósłbym ci w podarunku

Prócz serca i pocałunku

Szkatułę rzezaną w kości

Na dowód mojej miłości.

A w tej szkatule pierscienie,

Klejnoty o wielkiej cenie

I dwieście naramienników

Od genuenskich złotnikow.

Lecz dziś żyjemy w epoce,

Gdy dni są smutne i noce,

I życie coraz to pustsze,

background image

6

Jak lustro odbite w lustrze.

Nie jestem grandem hiszpańskim,

Tylko poetą bezpańskim,

Który nieśmiało na randkę

Zaprasza swoją infantke.

Przychodzi moja królewna

W trepkach z prostego drewna,

I po kawiarniach z nią błądze

Za pożyczone pieniądze.

Tulisz sie do mnie łaskawie,

Stajesz przy każdej wystawie,

Gdzie leżą rzeczy niedrogie,

Których ci kupić nie moge.

I tylko milość jest tania

Pachnąca smutkiem rozstania,

Więc rzucam ci ją pod nogi,

Choć jestem taki ubogi,

I slę ci na znak tęsknoty

Fiołki za jeden złoty,

I moje serce uparte

Jednego grosza nie warte.

Banita

Banita twego serca i ciała, i życia,

Trędowaty, przed którym zamyka się drzwi,

Szukam w zamglonym lustrze własnego odbicia,

Rysów twarzy, rumieńców, uśmiechów i krwi.

Co za bladość! Ach, nie patrz! Wszystko się zapadło,

Zostało kilka wąskich i bolesnych bruzd,

Przebóg! Zlituj się! Zabierz straszne to zwierciadło,

Szaleństwo patrzy z oczu i z grymasu ust.

Przypominam: umarłem. To było niedawno.

Kochanymi rękami kopałaś mi grób;

I miałem śmierć jak nędznik, smutną i niesławną,

Jestem cieniem. I leżę jak cień u twych stóp.

Nikomu niepotrzebny w popiołach zagrzebię

Moje wiersze. I koniec. Urwała się nić.

Módl się za mną. To wszystko... Umarłem przez ciebie,

Chociaż właśnie dla ciebie tak pragnąłem żyć.

background image

7

Baśń o korsarzu Palemonie

I

Kiedy król Fafuła Czwarty

Zachorował nie na żarty,

Do doktora rzekł: "Doktorze,

Nic mi widać nie pomoże,

Przeznaczenie jest nieczułe,

Przyszła kreska na Fafułę.

Muszę umrzeć - wola boża.

Niechaj zbliżą się do łoża

Królewicze i królewny,

Do nich mam interes pewny."

Przed królewskie więc oblicze

Przyszli czterej królewicze

I królewny przyszły cztery,

Tłumiąc w sercach smutek szczery.

Król powiedział: "Już dogasam

Z dziećmi zostać chcę sam na sam.

Proszę wszystkich wyjść z pokoju

I zostawić nas w spokoju."

Gdy nie było już nikogo,

Król przemówił z miną srogą:

"Drogie dzieci, trudna rada,

Żyć bez końca nie wypada,

Trzeba umrzeć na ostatku.

Dostaniecie po mnie w spadku

Złotych monet dziesięć garnków,

Dwieście wiosek i folwarków,

Wszystkie stada, psiarnie, stajnie,

Pola żyzne nadzwyczajnie,

Lasów obszar niezmierzony,

Wszystko, wszystko - prócz korony.

Bo korona przeznaczona

Jest dla tego, kto pokona

Kapitana Palemona.

Ma on okręt nad okręty,

Nie zwyczajny - lecz zaklęty.

Od stu lat żeglarzy płoszy,

background image

8

Wszystko niszczy i pustoszy,

Kto go ujrzy choć z daleka,

Tego śmierć niechybna czeka,

Kto się za nim w pogoń puści,

Znajdzie śmierć na dnie czeluści,

Kto go schwyta i pokona,

Temu tron mój i korona!"

Ledwie rzekł to król Fafuła,

Zła gorączka go zatruła,

Strasznych drgawek dostał potem

I zmarł z piątku na sobotę.

No, a już w niedzielę rano

Króla godnie pochowano.

Dzieci ojca opłakały,

Płakał z nimi naród cały,

A gdy minął rok z kawałkiem,

Zapomniano o nim całkiem.

II

Płynie okręt przez odmęty,

Nie zwyczajny - lecz zaklęty:

Pokład pusty, burta pusta,

Poprzez burtę fala chlusta,

Wicher pędzi go i nagli,

Chociaż nie ma na nim żagli.

Lecz co dzień koło południa

Pokład nagle się zaludnia:

Dźwięczą głosy, dudnią buty,

Ukazuje się z kajuty

Twarz przepita i czerwona

Kapitana Palemona...

Jego broda rozwichrzona,

Oczy ostre jak sztylety,

Dwa za pasem pistolety,

Jednym słowem - postać dzika

Kapitana - rozbójnika.

Ukazuje się załoga

Rozbójnicza i złowroga:

A więc sternik-kuternoga,

background image

9

Pięćdziesięciu marynarzy,

Starszych zbójów i korsarzy,

A na końcu kucharz-Chińczyk

I kudłaty pies pekińczyk.

Gdy zaczyna szaleć burza,

Okręt w nurtach się zanurza

I na morskim dnie osiada,

Gdzie niejedna śpi armada.

To kraina niezmierzona

Kapitana Palemona.

Tam z kryształu są pałace,

Tam korsarze kończąc pracę

Odbywają uczty swoje,

Tam planują swe rozboje,

Tam chowają swe zdobycze,

Tam małżonki rozbójnicze

Śpią na skórach rozciągniętych,

Pośród złotych ryb zaklętych.

Ośmiornice straż tam pełnią,

Księżyc złotą swoją pełnią

Koralowy gaj oblewa,

W którym chór rusałek śpiewa.

Płynie okręt przez odmęty,

Nie zwyczajny - lecz zaklęty,

Z dna wypływa na powierzchnię,

A gdy tylko dzień się zmierzchnie,

Okręt wznosi się do góry

Nad obłoki i nad chmury

I zawisa niespodzianie

W lazurowym oceanie.

To kraina niezmierzona

Kapitana Palemona.

Tam gdzie mleczna biegnie droga,

Schodzi sternik-kuternoga,

I kapitan, i załoga.

Z grubej blachy księżycowej

Wykuwają pancerz nowy

I gwiazdami z firmamentu

background image

10

Przybijają do okrętu.

Tam na szczycie srebrnej góry

Mieszka ptak ognistopióry,

Żeby w jego piór pożodze

Ciepło było spać załodze.

Błyskawice straż tam pełnią,

Księżyc srebrną swoją pełnią

Szmaragdowy mrok oblewa,

W którym ptak ognisty śpiewa.

III

Już w tronowej wielkiej sali

Królewicze się zebrali,

Siadły obok nich królewny

Tłumiąc w sercach smutek rzewny.

W oddaleniu, jak wypada,

Stanął rząd i dumna rada,

Stary kanclerz z twarzą czerstwą,

Poczet książąt i rycerstwo.

Z królewiczów wstał najstarszy,

Piękne czoło groźnie zmarszczy,

Słucha rząd i dumna rada,

A królewicz tak powiada:

"My, waleczni królewicze,

Przez odmęty tajemnicze

Wyruszamy jutro w drogę.

Mamy okręt i załogę,

Rusznikarzy mamy dzielnych,

Dziesięć armat szybkostrzelnych,

Nurków zastęp wyćwiczony,

Broń, latawce i balony,

I latarnię czarnoksięską,

Która chronić ma przed klęską.

Siostry z nami się zabiorą,

A więc jedzie nas ośmioro.

Cały świat przewędrujemy,

Aż w kajdanach przywieziemy

Kapitana Palemona.

Sprawa jest postanowiona.

background image

11

Niech tymczasem dumna rada

Mądrze państwem naszym włada,

Rząd niech pieczę ma nad ludem,

Niechaj kanclerz zbożnym trudem

Dla zwycięzcy tron zachowa,

Król to będzie czy królowa!"

Całą noc i dzień bez małą

Pożegnalna uczta trwała.

Rzeką lał się miód stuletni

I bawiono się najświetniej.

A w przystani na kotwicy,

Walcząc z wichrem nawałnicy,

Stał, jak delfin rozpostarty,

Okręt "Król Fafuła Czwarty."

Królewicze i królewny

Pożegnali wszystkich krewnych,

Rząd i radę pożegnali

I na okręt się udali.

Świszczą liny okrętowe

Do podróży już gotowe,

Furczą żagle, skrzypią reje,

Wyjąc - wiatr pomyślny wieje.

Płynie okręt przez odmęty

W świat nieznany, niepojęty.

Fale pienią się i ryczą,

Biją serca królewiczom,

A królewnom w tajemnicy

Śnią się morscy rozbójnicy.

IV

Mija tydzień, drugi, trzeci,

Okręt lotem wichru leci,

Niecierpliwi się załoga,

Że nie widać nigdzie wroga.

Królewicze z bezczynności

Na pokładzie grają w kości,

A królewny w swych kajutach

Robią ciepły szal na drutach.

Naraz jedna z nich powiada:

background image

12

"Ja bym była bardzo rada,

Gdyby postać wymarzona

Kapitana Palemona

Ukazała się w kajucie."

"A ja dziwne mam przeczucie -

Rzecze druga - że z nas jedna

Z tym korsarzem się pojedna

I zostanie pokochana

Przez strasznego kapitana."

Rzecze trzecia: "Jako żona

Kapitana Palemona

Jedna z nas królową będzie."

Czwarta na to: "Niech przybędzie,

Niech podejmie walkę z braćmi

I odwagą wszystkich zaćmi."

Ledwie rzekły to królewny,

Runął z nieba wicher gniewny.

Porwał liny, stargał żagle,

Ciemna noc zapadła nagle,

Skotłowały się bałwany

I w ten odmęt skotłowany

Uderzyła nawałnica.

Mrok rozdarła błyskawica

I jej światło zielonkawe

Ukazało dziwną nawę,

Która w mrokach, na obłokach

W dół spuszczała się z wysoka.

Królewicze patrzą z trwogą

I zrozumieć nic nie mogą:

Płynie okręt przez odmęty,

Nie zwyczajny - lecz zaklęty,

Wicher pędzi go i nagli,

Chociaż nie ma na nim żagli,

I z daleka już dolata

Jego srebrnych blach poświata.

Rozhukały się armaty,

Biją w środek tej poświaty,

Przez latarnię czarnoksięską

background image

13

Jasność sączy się zwycięsko,

Rozpryskują się pociski

Po spienionej fali śliskiej.

Odrzucono pistolety.

Królewicze przez lunety

Patrzą w ciemną dal i sami

Już kierują armatami,

Płynie okręt przez odmęty,

Nie zwyczajny - lecz zaklęty,

Niby stwór niesamowity

W zielonkawą mgłę spowity.

Pokład pusty, burta pusta,

Poprzez burtę fala chlusta,

A on płynie jak na skrzydłach

Prosto z bajki o straszydłach

W ciemność, w burzę i w zawieję

I w ciemności olbrzymieje.

Kto go ujrzy choć z daleka,

Tego śmierć niechybna czeka.

Królewicze więc od razu

Dali rozkaz. W myśl rozkazu,

By móc patrzeć w tamtą stronę,

Każdy włożył szkła zaćmione,

Szkła przedziwnie szlifowane,

Czarem snu zaczarowane.

W królewiczach zapał płonie:

"Kapitanie Palemonie,

Nie bądź tchórzem, wyjdź z ukrycia,

Walcz, nie żałuj swego życia!"

Ale okręt pustką zieje.

Przez odmęty, przez zawieje

Lekko mknie po fali śliskiej,

Nie trafiają weń pociski,

Maszt nietknięty w górze sterczy,

I jedynie śmiech szyderczy,

Straszliwego kapitana

Dźwięczy w wichrach i bałwanach.

V

background image

14

Z królewiczów jeden rzecze:

"Na nic kule, na nic miecze.

Kapitana Palemona

Oręż zwykły nie pokona.

A to dla nas kwestia tronu!

Wsiądźmy razem do balonu,

Wieje właśnie wiatr północny,

Wiatr ten będzie nam pomocny.

Napadniemy okręt wraży,

Uderzymy na korsarzy

Granatami, latawcami,

Nie poradzą sobie z nami!"

Projekt został wnet przyjęty:

Balon wzniósł się nad odmęty,

Wicher pognał go przed siebie

I pogrążył w mrocznym niebie.

Lecą dzielni królewicze

W dale mgliste i zwodnicze.

Zimny wiatr napełnia płuca,

Balon szarpie i podrzuca,

I nad wrogi niesie statek.

Dobywając sił ostatek,

Królewicze w jednej chwili

Na piratów uderzyli.

Przebiegają pokład żwawo,

Patrzą w lewo, patrzą w prawo:

Pokład pusty, burta pusta,

Poprzez burtę fala chlusta.

Z kim tu walczyć? Gdzie załoga?

Na okręcie nie ma wroga!

I okrętu nie ma wcale,

Jeno płynie poprzez fale

Księżycowa mgła zielona,

Której oręż nie pokona.

Królewicze byli wściekli,

Że w tę mgłę się przyoblekli

I że wiatr ich niesie żwawo

Z tą zaklętą, dziwną nawą.

background image

15

Ale już koło południa

Nawa nagle się zaludnia.

Ukazuje się załoga

Rozbójnicza i złowroga:

A więc sternik-kuternoga,

Pięćdziesięciu marynarzy,

Strasznych zbójów i korsarzy,

A na końcu kucharz-Chińczyk

I kudłaty pies pekińczyk.

Nie ma tylko kapitana.

Cóż za sprawa niezbadana?

Gdzie przebywasz? W jakiej stronie,

Kapitanie Palemonie?

Przybliżyli się korsarze,

Królewiczom patrzą w twarze.

Co za jedni? Skąd się wzięli?

Czy zjawili się z topieli?

Szczerzy zęby kucharz-Chińczyk,

Obwąchuje ich pekińczyk,

Każdy milczy, każdy czeka,

Nawet pies - i ten nie szczeka.

Nagle sternik śmiechem parska,

Parska śmiechem brać korsarska,

Aż za brzuch się trzyma kucharz,

Nawet pies ze śmiechu spuchł aż.

Wreszcie sternik tak powiada:

"Jest to zwykła maskarada!

Myśmy rząd i dumna rada.

Król Fafuła w testamencie

Zlecił takie przedsięwzięcie,

By wybadać wasze męstwo.

Osiągneliście zwycięstwo

I pochwały, i zdobycze,

Wielce dzielni królewicze.

Właśnie są królewny cztery,

Które mają zamiar szczery

Ofiarować wam swe trony,

Wybór jest postanowiony.

background image

16

Cztery statki stoją w porcie -

Z wygodami i w komforcie

Do swych królestw pojedziecie,

By zasłynąć w całym świecie!

Tak już czeka lud stęskniony,

Złote berła i korony."

Gdy to sternik rzekł, korsarze

Odmienili swoje twarze,

Zdjęli wąsy, zdjęli brody

I wrzucili je do wody.

Królewicze są jak we śnie:

Spoglądają jednocześnie

Na sternika, co zamierza

Przeistoczyć się w kanclerza,

Przyglądają się obliczom

Dobrze znanym królewiczom,

Członków rady obejmują,

Z ministrami się całują.

Zaraz kanclerz na okręcie

Wydał na ich cześć przyjęcie

I rzekł żartem w swej przemowie:

"Czterech królów piję zdrowie:

Karowego, Kierowego,

Pikowego, Treflowego.

Zmarły król Fafuła Czwarty

Bardzo lubił zagrać w karty."

Uczta była znakomita,

Każdy najadł się do syta,

Rzeką lał się miód stuletni

I bawiono się najświetniej.

VI

A w kajutach swych królewny

Rozważają los niepewny:

Odlecieli królewicze

W dale mroczne i zwodnicze,

Może już nie żyją, może

Powpadali wszyscy w morze?

A tu przyjdą rozbójnicy,

background image

17

Tacy straszni, tacy dzicy,

I królewny uprowadzą,

I do ciemnych lochów wsadzą.

Jak się bronić przed tą zgrają?

Gdy tak smutnie rozmyślają,

Nagle drzwi się otwierają,

Wchodzi młodzian bardzo zgrabny,

Bardzo młody i powabny,

I królewnom ukłon składa.

Żadna z nich nie odpowiada,

Jednocześnie wszystkie zbladły

I jak stały, tak usiadły.

Wyciągają drżące dłonie:

"Nie zabijaj, Palemonie!"

Młodzian znowu ukłon składa,

Po czym śmiejąc się powiada

Wprost bez żadnej ceremonii:

"Jam jest władcą Palemonii,

Król Palemon, proszę bardzo,

Niechaj panie mną nie gardzą,

Łagodnego jestem serca

I nikogo nie uśmiercam.

A historia o piracie

To jest bajka, czy ją znacie?

Choć to bajka nieprawdziwa -

Sens ukryty w bajce bywa."

Zapłoniły się królewny

Tłumiąc w sercach smutek rzewny:

Wymarzyły w snach pirata,

A tu król jest! Taka strata.

Los niekiedy figle płata.

Król Palemon się przywitał,

Siadł, o zdrowie grzecznie pytał

I rozwodził się nad statkiem,

I rozglądał się ukradkiem.

Trzy królewny były cudne:

Zgrabne, gładkie, białe, schludne,

Czwartej zaś los figla spłatał:

background image

18

Czwarta była piegowata,

Niepozorna i brzydula.

Uśmiechnęła się do króla.

A ślicznotki trwały dumnie.

"Brzyduleńko, zbliż się ku mnie -

Rzecze król Palemon czule. -

Chcę za żonę mieć brzydulę!"

A ślicznotki klaszczą w dłonie:

"Świetnie, królu Palemonie!

Choć siostrzyczka nie jest ładna,

Ale dobra tak jak żadna.

Niezrównana będzie żona

I królowa wymarzona!"

Ucałował król brzydulę,

Pierścień dał, co miał w szkatule -

Bo tak zawsze robią króle.

VII

Połączono dwa okręty:

Ten zwyczajny i zaklęty.

Wszyscy są już na pokładzie,

Stoi rząd przy dumnej radzie,

Królewicze i królewny,

Król Palemon, poczet krewnych,

Nawet stary kucharz-Chińczyk

I kudłaty pies pekińczyk.

Gdy skończyła się parada,

Wyszedł kanclerz i powiada:

"Król Fafuła w testamencie

Zlecił taki przedsięwzięcie,

Że korona przeznaczona

Jest dla tego, kto pokona

Kapitana Palemona.

Pokonała go królewna,

A więc rzecz jest całkiem pewna,

Że jej miejsce jest na tronie

Przy małżonku Palemonie."

Zaraz kanclerz na okręcie

Wydał na ich cześć przyjęcie

background image

19

I rzekł żartem w swej przemowie:

"Czterech dam wypijmy zdrowie:

Bo to jasne jest, że mamy

Na pokładzie cztery damy:

Jest Kierowa, jest Karowa,

I Pikowa, i Treflowa.

Zmarły król Fafuła Czwarty

Bardzo lubił zagrać w karty!"

Uczta była znakomita:

Każdy najadł się do syta,

Rzeką lał się miód stuletni

I bawiono się najświetniej.

Choć to bajka nieprawdziwa -

Sens ukryty w bajce bywa.

Baran

Przyszedł baran do barana

I powiada: "Proszę pana,

Nogi bolą mnie od rana,

Pan mnie weźnie na barana."

Baran tylko głową kręci:

"Nosić pana nie mam chęci,

Ale znam pewnego wilka,

Który nosił razy kilka."

Trwoga padła na barany:

"Dobrze pomyśl, mój kochany,

Wiesz, co było swego czasu?

Nie wywołuj wilka z lasu!"

Baran słysząc to zbaraniał,

Baran dłużej się nie wzbraniał,

I - choć rzecz to niesłychana -

Wziął barana na barana

Baśń o rudobrodym koźle

Za siedmioma rubinami,

Za siedmioma turkusami,

Za siedmioma uśpionymi

Zielonymi jeziorami

Mieszka Kozioł Rudobrody,

Który pił ze srebrnej wody.

background image

20

Kozioł szklane ma kopyta,

Kto go ujrzy, ten go pyta:

"Z jakich pastwisk, z jakiej trzody

Jesteś, Koźle Rudobrody?"

Kozioł tylko nogą wierzga:

"Stoi w polu siwa wierzba

Pod tą wierzbą - moje państwo,

Chodź, to wezmę cię w poddaństwo!"

Stoi w polu wierzba siwa,

Tam się bajka ta rozgrywa.

Za siedmioma jeziorami

Kozioł dzwoni kopytami.

Kiedy pierwszy raz zadzwoni,

Biegnie siedem białych koni.

Gdy zadzwoni po raz drugi,

Przepływają srebrne strugi,

Gdy zadzwoni po raz trzeci,

Paw o siedmiu piórach leci,

Siedem srebrnych strug wypija,

Potem siedem nocy mija

I z każdego pióra pawia

Młody jeździec się pojawia.

Gdy dosiądą jeźdźcy koni,

Kozioł po raz czwarty dzwoni,

Wtedy paw na wierzbie siada,

Taką bajkę opowiada:

Pędzi Kozioł Rudobrody,

Za nim jeźdźcy mkną w zawody,

Pędzą jeźdźcy w siedem koni,

Żaden Kozła nie dogoni.

Już minęli bramę z tęczy,

Siedem jarów i przełęczy,

Cztery stawy i dwa mosty -

Jeden krzywy, drugi prosty -

I znów dalej popędzili,

Aż ujrzeli w pewnej chwili

Niebotyczną złotą wieżę

Malowaną na papierze,

background image

21

A na wieży wśród mozaiki

Lśniły takie słowa bajki:

Oto Kozioł Rudobrody

Dudniąc wbiegł na złote schody,

Na spienionych koniach rześcy

W cwał ruszyli za nim jeźdźcy,

Aż im w pędzie tym wichura

Pozrywała pawie pióra.

Sadził w górę Kozioł chyży,

Mknęli jeźdźcy coraz wyżej,

Coraz wyżej na szczyt wieży,

Gdzie się mur ząbczasty jeży.

A na szczycie tym w koronie

Sam Szczur-Praszczur spał na tronie.

Stary był, miał lat ze dwieście,

Lecz go tętent zbudził wreszcie.

Szczur na tronie dumnie siedział,

Taką bajkę opowiedział:

Stoi w polu wierzba siwa,

Tam się bajka ta rozgrywa.

I tam kończy się, gdyż wątek

Miał pod wierzbą swój początek.

Wrócił Kozioł Rudobrody

Jak niepyszny do swej trzody,

Tylko jeźdźcy jeszcze stali,

Jeszcze stali i czekali,

I czekały konie rącze,

Kiedy wreszcie wiersz ten skończę.

A ja go skończyłem w piątek

Właśnie tam, gdzie bajki wątek

Miał pod wierzbą swój początek

I gdzie nieraz się rozgrywa

Ta historia żartobliwa

JAŚ I MAŁGOSIA

Narrator:

Posłuchajcie, oto bajka,

Stara bajka-samograjka,

Ale dla was, daję słowo,

background image

22

Wymyśliłem ją na nowo.

Jeśli nie znacie jej, to poznacie.

A było tak:

W małej chacie,

Od ludzkich osiedli z dala

Mieszkała rodzina drwala

Z czterech osób złożona.

Był więc drwal, jego żona

I - jak to się w bajkach kleci -

Było także dwoje dzieci,

W waszym wieku, mniej więcej.

Ja piosenkę im poświęcę,

Przysłuchajcie się piosence:

Jaś:

My mieszkamy w chatce drwala.

Razem:

Trala-lala, trala-la.

Małgosia:

Naszą chatkę las okala.

Trala-lala, trala-la.

Jaś:

A nazywamy się,

Jaś i Małgosia.

Małgosia:

Bardzo kochamy się,

Jaś i Małgosia.

Razem:

Razem trzymamy się,

Mamy słuchamy się,

Tralala-la!

Matka:

Dzieci kochane, śpiewacie cudnie,

Ale już minęło południe,

Ojciec czeka na obiad w lesie,

Dziś Małgosia kobiałkę zaniesie.

Małgosia:

Pójdziemy z Jasiem we dwoje,

Bo ja troszeczkę się boję.

background image

23

Jaś:

Dlaczego puszczać ją samą?

Pójdę z Małgosią, mamo.

Matka:

A kto mi w domu pomoże?

A kto uprzątnie w oborze?

A kto zamiecie w komorze?

No, dobrze już. Tym razem

Pozwalam iść wam razem.

To zresztą niedaleko.

W kobiałce jest chleb, jest mleko,

A tu gorące pierogi.

Nie zbaczajcie więc z drogi,

Lećcie szybko jak dwa szczygły,

By pierogi nie wystygły.

Jaś:

Już biegniemy, mamo droga,

Pamiętamy o pierogach!

Każdy ptak nam w lesie śpiewa.

Trala-lala, trala-la.

Małgosia:

Znamy w lesie wszystkie drzewa.

Razem:

Trala-lala, trala-la.

Jaś:

A nazywamy się

Jaś i Małgosia.

Małgosia:

Razem trzymamy się,

Jaś i Małgosia.

Razem:

Borem skradamy się.

Wilkom nie damy się,

Tralala-la!

Jaś:

Spójrz, Małgosiu, jakieś zwierzę!

Małgosia:

Ojej, Jasiu, strach mnie bierze,

background image

24

Wszak to wilk. Jest pewno zły,

Bo okropnie szczerzy kły.

Uciekajmy.

Jaś:

Wilk jest prędszy,

On po śladach nas wywęszy.

Wilk:

Wilk jest panem w lesie,

A gdy jeść my chce się,

Idzie sobie w lasu głąb,

Żeby znaleźć coś na ząb.

Trzeba szybko jeść -

I cześć!

Oto widzę jadło,

Co mi z nieba spadło.

Idzie jakiś smaczny kęs,

Idzie para świeżych mięs,

Trzeba szybko jeść -

I cześć!

Ruszam prosto na nie,

Będę miał śniadanie,

Chyba to są owce dwie,

Do nich język aż się rwie,

Trzeba szybko jeść -

I cześć!

Nie, to dzieci! Mam więc pecha!

Cóż mi z dzieci za pociecha?

Małgosia:

Patrz, on prosto ku nam zmierza...

Tak się boję tego zwierza,

Uciekajmy!

Wilk:

Ja nie radzę,

Bo choć tu sprawuję władzę,

Choć mi w brzuchu burczy z głodu,

Ale wilki z mego rodu

Tym się szczycą od stuleci,

Że nie krzywdzą małych dzieci.

background image

25

Jaś i Małgosia:

Dziękujemy ci, wilku, za to.

Wilk:

Jadła wyrzekam się z własną stratą.

Teraz zmiatajcie stąd. Do widzenia!

Już nie drażnijcie mi podniebienia.

Idźcie prosto przez polanę,

A ja o suchym pysku zostanę.

Małgosia:

Lećmy, Jasiu, tędy przez knieję!

Jaś:

Wilk na szczęście pierogów nie je,

A tato lubi je i czeka,

Słyszę już jego głos z daleka.

Drwal:

Zetnę sosnę, sosnę zetnę,

Będą z sosny deski świetne,

Piło, rżnij, siekiero, wal,

Róbcie to, co każe drwal.

Lubię chodzić na wyręby,

Ścinać graby, ścinać dęby,

Piło, rżnij, siekiero, wal,

Róbcie to, co każe drwal!

Gdy spiłuję dąb wiekowy,

Dąb się nada do budowy,

Piło, rżnij, siekiero, wal,

Róbcie to, co każe drwal.

Gdy zawiozę grab do szkoły,

Będą z niego piękne stoły,

Piło, rżnij, siekiero, wal,

Róbcie to, co każe drwal!

Jaś:

Przynieśliśmy, tato, kobiałkę,

Lecz pierogi wystygły już całkiem.

Małgosia:

Pierogi są smaczne, z grzybami,

A te grzyby zbieraliśmy sami.

Drwal:

background image

26

Co? Pierogi? A to ci dopiero!

Zamachnąłem się właśnie siekierą,

Zostawcie kobiałkę, zjem potem,

Zmykajcie, dzieci, z powrotem,

Bo tu wkoło drzazgi lecą,

A ja popracuję nieco,

Nie mam czasu do stracenia.

Jaś:

Żegnaj, tato!

Małgosia:

Do widzenia!

Drwal:

Wracajcie tą dróżką na wprost.

Małgosia:

Słyszysz, Jasiu? Śpiewa drozd.

Jaś:

Małgosiu, nie drozd, lecz pliszka.

Małgosia:

Popatrz, jaka dziwna szyszka.

Jaś:

Na szyszkę trochę za gładka,

Spójrz, to przecież czekoladka!

Małgosia:

Tu jest irys, tu cukierek!

Jaś:

Ktoś je poukładał w szereg,

Jak w sklepie - taki równiutki.

Małgosia:

Tu znowu leżą ciągutki...

Jaś:

Wyborne...

Małgosia:

I słodkie szalenie.

Jaś:

Trzeba napełnić kieszenie.

Małgosia:

Najeść się też nie zawadzi.

A dokąd ta droga prowadzi?

background image

27

Bo tam dalej na odmianę,

Widzę krówki rozsypane.

Jaś:

A tu znów inne słodycze!

Jak dużo! Wprost ich nie zliczę!

Marmoladki, czekoladki

Rosną wprost jak leśne kwiatki.

Małgosia:

To ci dopiero przygoda!

Nie zjemy wszystkich, a szkoda!

Jaś:

Stój! Popatrz! Domek z piernika!

Czy to sen? Nie! Domek nie znika.

Gdzie popatrzeć - wszędzie piernik,

Zbudował go chyba cukiernik.

Małgosia:

Zaraz kawałek ułamię...

Pyszny! Trzeba zanieść mamie.

Jaś:

Spójrz, Małgosiu, na tę ścianę...

To pierniki lukrowane,

Małgosia:

A z tej strony nadziewane.

Skosztuj, czy czujesz smak róży?

Jaś:

Ułamiemy kawał duży!

Kiedy mama go dostanie,

Będzie miała używanie.

Narrator:

Dość długo dzieci drwala zbierały łakocie

Ani myśląc o powrocie,

A domkiem z pierników tak były zajęte,

Że dały się wziąć na przynętę.

To właśnie czarownica zła i gniewna srodze

Rozsypała słodycze na drodze.

I w ten sposób zwabiła Jasia i Małgosię.

Czarownicę poznacie po głosie!

Czarownica:

background image

28

Hola! Cóż to za przybłędy

Mają śmiałość chodzić tędy?

Kto mi domek z pierników objada?

O, to zuchwalstwo nie lada!

Małgosia:

Jasiu, słyszysz? Ładne rzeczy!

Ktoś nam okropnie złorzeczy.

Czarownica:

Jestem groźna czarownica,

Cha-cha!

Zna mnie cała okolica,

Cha-cha!

Kiedy dnieje, kogut pieje,

Ja się śmieję

Ucha-cha!

Mam ja wilka na posługi,

Cha-cha!

Czy to słoty, czy szarugi,

Cha-cha!

Wicher wieje, z nieba leje,

Ja się śmieję

Ucha-cha!

Piernikami dzieci nęcę,

Cha-cha!

Kto tu wszedł, nie wyjdzie więcej.

Cha-cha!

Piec się grzeje, żarem zieje.

Ja się śmieję

Ucha-cha!

Małgosia:

Słyszysz, co ona śpiewa?

Jasiu, Jasiu, będzie krewa!

Czarownica:

Dawno miałam na was chrapkę,

Wpadliście w moją pułapkę!

Droga do mnie wydawała się słodka,

A czy wiece, co teraz was spotka?

Jaś:

background image

29

Myśleliśmy, że pierniki są dla nas...

Czarownica:

Dobry z ciebie ananas!

Małgosia:

Niepotrzebnie pani się złości,

Myśmy przyszli do pani w gości,

A przecież ludzie w Polsce słyną z gościnności.

Jaś:

Niech nas pani wypuści!

Czarownica:

Wypuścić was? A juści!

Zaraz w szpony was pochwycę

I - poznacie czarownicę!

Małgosia:

Pani tylko tak straszy...

Jaś:

Nauczyciel w szkole naszej

Od dawna uczy nas przecie,

Że czarownic nie ma na świecie.

Czarownica:

Co? Tego uczą was w szkole?

Ja drwić z siebie nie pozwolę!

To zuchwalstwo, daję słowo!

Kim więc jestem? Owcą? Krową?

Czy może po prostu sową?

W mojej szkole jest inaczej,

Kto nie wierzy, ten zobaczy.

Będę trzymać was pod kluczem

I upasę, i utuczę,

Bo nie lubię chuderlaków -

Mięso chude jest bez smaku,

A w dodatku łykowate.

Potem wrzucę na łopatę

I pod blachą wczesnym rankiem

Upiekę was z majerankiem.

Jaś:

Proszę pani, ja nie wierzę!

Nawet wilk, żarłoczne zwierzę,

background image

30

Choć był głodny, nas oszczędził.

Czarownica:

Wilk ma w lesie dość żołędzi.

To punkt pierwszy. A punkt drugi -

Wilk jest u mnie na posługi.

Kiedy sidła me zastawię,

On już wie, co piszczy w trawie.

Może nawet szpetnie szczeknie,

Lecz mojego łupu nie tknie.

A teraz już skończmy gadanie,

Jako rzekłam, tak się stanie.

Małgosia:

My jesteśmy dziećmi drwala,

Tato jeść nas nie pozwala!

Jaś:

On siekierę ma ze stali

I siekierą mocno wali.

Małgosia:

Ma on także ostrą piłę.

Jeśli pani życie miłe...

Czarownica:

Dość już! Więcej ani słowa!

Klatka dla was jest gotowa.

Wilku, hej! Mój wilku bury,

Do mnie! Wysuń swe pazury,

Pokaż kły zuchwałej parce

I niech skończą się te harce.

Wilk:

Nim zawołasz po raz drugi,

Jestem już na twe usługi.

Jaś:

Ojej, wilk! Był grzeczny, gładki,

Teraz wpycha nas do klatki.

Małgosia:

Wilku, nie drap tak, powoli...

Jaś:

Delikatniej, bo ją boli!

Czy to jest obyczaj wilczy?

background image

31

Wilk:

Niech kawaler lepiej milczy,

Przykro słuchać tych złorzeczeń.

Ma być pieczeń - będzie pieczeń!

Czarownica:

Ja zabieram klucz od klatki,

A wam daję czekoladki,

Marmoladki i karmelki,

Strucle, ciastka, piernik wielki,

Wór irysów i ciągutek -

Jedzcie! By przyspieszyć skutek,

Sprawiam ucztę. Na tej uczcie

Należycie się utuczcie,

Bo gdy wam przybędzie ciała,

To ja będę ucztowała.

Małgosia:

Pani jest bez serca.

Jaś:

Pani jest ludożerca!

Wilk:

Przykro słuchać tych złorzeczeń.

Ma być pieczeń - będzie pieczeń!

Czarownica:

Ich mowa już mi obrzydła,

Chodźmy, wilku, zastawić sidła,

Pójdziemy przez bór, przez knieję,

Zobaczymy, co tam się dzieje.

Wy zaś, dziatki, jedzcie dużo

I niech wam łakocie służą.

Smażę, warzę smołę w kotle

Cha-cha!

A jak jeżdżę, to na miotle,

Cha-cha!

Trzeszcą knieje, źle się dzieje,

Ja się śmieję

Ucha-cha!

Jaś:

Poszła sobie lasem-borem,

background image

32

Pewno wróci przed wieczorem,

Słodyczami nas upasie,

No i zje po pewnym czasie.

Małgosia:

Niby ładna, niby młoda,

A taka niedobra. Szkoda!

Jaś:

Trzeba pójść po rozum do głowy,

Posłuchaj, mam plan gotowy:

Zawsze noszę drut przy sobie,

Z drutu różne rzeczy robię,

A tym razem w sposób chytry

Mój drut przerobię na wytrych.

Pomóż mi, bo drut jest grudy,

Przystąpię zaraz do próby.

Krata jest trochę za ścisła...

Małgosia:

Czyżby więc nadzieja prysła?

Jaś:

Rozsuniemy trochę kratę,

Ty ciśnij na tę, ja na tę,

Mocniej, mocniej! Jeszcze ździebko!

Małgosia:

Ty, Jasiu, rękę masz krzepką,

A ja...

Jaś:

Pchaj łokciem, kolanem!

Już teraz się tam dostanę,

Jestem w zamku. Drutem kręcę...

Mam trochę za krótkie ręce...

Małgosia:

Musisz się przecisnąć więcej!

Jaś:

Opór w zamku nieco słabnie...

Małgosia:

Ach, jak ty to robisz zgrabnie,

Majster z ciebie i mądrala,

Znać, że jesteś synem drwala!

background image

33

Jaś:

Zamek zgrzytnął! Do roboty,

Jeszcze tylko dwa obroty,

Lecz ręka mi już omdlała...

Małgosia:

Będę ją podtrzymywała,

Jasiu, jeszcze chwilka mała!

Jaś:

Wytrych znowu się obraca,

Drut ostatni zatrzask maca,

Wnet skończona będzie praca.

Małgosia:

Z czoła pot ci spływa strugą,

Trzeba wytrwać!

Jaś:

Już niedługo.

Co to? Czy się zamek zatkał?

Nie! To już! Otwarta klatka!

Małgosia:

Znów jesteśmy wolni! Brawo!

Uciekajmy teraz żwawo.

Jaś:

Uciekajmy! Mrok zapada.

Małgosia:

Ciszej! Ktoś ku nam się skrada.

To na pewno czarownica...

Skryjmy się, bo sierp księżyca

Na nas rzuca swoje światło.

Jaś:

Teraz uciec już niełatwo.

Czarownica:

Co to? Klatka jest otwarta?

Gdzie więźniowe? Cóż, do czarta?!

Pewno w kąt się gdzieś zaszyli...

Odezwijcie się w tej chwili!

Prędzej! Nie ma żartów ze mną,

Wnet was znajdę, choć jest ciemno,

Zrewiduję całą klatkę!

background image

34

Jaś:

Patrz, Małgosiu... Mamy gratkę!

Podkradnijmy się czym prędzej

I zamknijmy w klatce jędzę.

Małgosia:

Ciszej... Skryjmy się za drzewa.

Ty idź z prawa, a ja z lewa,

Cichuteńko, bez szelestu,

Gdzie się podział drut mój?

Małgosia:

Jest tu!

Jaś:

No, to bierzmy się do dzieła,

By nam jędza nie umknęła.

Jeden ruch drucianym prętem...

Hops! I drzwiczki już zamknięte.

Czarownica:

W klatce nie ma ich. A co to?

O, smarkaczu! O, niecnoto!

Mnie uwięzić tak szkaradnie?

Ciężka na was kara spadnie!

Wilku, hej! Mój wilku bury,

Do mnie! Wysuń swe pazury,

Ostre kły i zęby ukaż,

Wilczą paszczą dzieci ukarz!

Wilk:

Jestem, pani czarownico,

Ale tym się właśnie szczycą

Wszystkie wilki z mego rodu,

Że choć kiszki burczą z głodu,

Żaden z nich nie skrzywdzi dzieci -

I tak jest już od stuleci.

Żegnaj! Niech się co chce dzieje,

A ja precz odchodzę, w knieję.

Czarownica:

No to koniec już zabawy!

Chodźcie do mnie bez obawy,

Powiem wam, jak stoją sprawy.

background image

35

Bardzo lubię zażartować -

I was chciałam wypróbować.

Bajka nasza się nie liczy:

Tu jest fabryka słodyczy,

Za drzewami, z tamtej strony,

Widać szklane pawilony.

A te wszystkie czekoladki,

Marmoladki, raczki, krówki

Spadły dzisiaj z ciężarówki.

Ja pracuję w magazynie,

Odpowiadam, gdy coś zgnie.

Towar ten to rzecz nietania,

A wy właśnie bez pytania

Pozrywaliście pierniki.

Chciałam was ukarać, smyki,

Bo cudzego się nie zjada!

Małgosia:

Więc to była maskarada?

Jaś:

Więc te dziwy się nie dzieją?

Małgosia:

Czarownice nie istnieją?

Czarownica:

O tym wiecie już ze szkoły.

To był tylko żart wesoły.

Na nim bajka jest oparta,

Chyba znacie się na żartach?

Jaś:

No, a chatka piernikowa?

Czarownica:

To produkcja eksportowa

Dla nabywaców z zagranicy,

Zwie się Chatką Czarownicy.

Pakujemy chatki w klatki,

Ładujemy je na statki

I tak właśnie w świat przez Gdynię

Towar nasz na zachód płynie.

Małgosia:

background image

36

No a wilk, co tu, wśród sosen,

Mówił do nas ludzkim głosem?

Czarownica:

To nie wilk, to pies po prostu,

Lecz większego nieco wzrostu,

Wilczur - mądry, tresowany,

Czy nie znacie tej odmiany?

Jaś:

Lecz on gadał najwyraźniej.

Czarownica:

Chyba w waszej wyobraźni.

Pies nie gada, tylko szczeka,

A on szcekał już z daleka.

Jaś:

Wilk się nam przywidział? Szkoda!

...

Małgosia:

Piękna była to przygoda...

Jaś:

No to bardzo przepraszamy

Małgosia:

I wracamy już do mamy!

Jaś:

Tato nas na pewno zgani.

Tak nam przykro, proszę pani!

Czarownica:

Powiem wam na pożegnanie,

Żeście dzielni niesłychanie.

Za to każde z was dostanie

Po pudełku czekoladek,

A dla mamy, na wypadek,

Gdyby bardzo się gniewała,

Będzie ciastek torba cała.

Może Jaś by sam je dobrał...

Małgosia:

Pani dla nas taka dobra!

Czarownica:

Moja dobroć was zachwyca?

Przecież jestem czarownica.

background image

37

Ale o tym - sza - nikomu!

Teraz lećcie już do domu.

Jaś:

Do widzenie!

Czarownica:

Bądzcie zdrowi.

Tędy, prostu ku domowi!

Jaś i Małgosia:

Tak się kończy nasza bajka.

Trala-lala!

Trala-la!

Stara bajka-samograjka.

Trala-lala!

Trala-la!

Bajka nazywa się

"Jaś i Małgosia."

Tu już urywa się

"Jaś i Małgosia."

Co z bajką łaczy się,

To dobrze kończy się.

Trala-lala,

Trala-lala,

Trala-lala,

Trala-la!

KOPCIUSZEK

Bardzo dawno, może przed wiekiem,

Przed dwoma wiekami czy trzema,

W pewnym królestwie dalekim,

Ktorego dzisiaj już nie ma

I na mapie go znaleźć nie można,

Mieszkała wdowa zamożna.

A taka była bogata,

Że sypiała na pięciu piernatach,

Otulała się w kołdry puchowe

I trzy jaśki wkładała pod głowę.

Miała trzy krowy, trzy kozy,

Trzy konie i trzy powozy,

A do tego dwie córki-brzydule,

background image

38

Które kochała czule,

I pasierbicę-sierotę,

Której w domu najgorszą dawała robotę,

Taką, co to brudzi i smoli.

Dwie córki-brzydule do woli

Wylegują się w łóżku,

A Macocha sierotkę pogania:

Macocha:

Kopciuszku,

Bierz się do pracy ostro,

Śniadanie podaj siostrom

I rób tak, jak ci mówię:

Zmyj naczynia, wyczyść obuwie,

Napal w piecach i wymieć sadze,

A śpiesz się, ja ci radzę!

Nanoś mi drew ze dworu,

Garnki w kuchni wyszoruj

I posprzątaj, bo za ciebie nie sprzątnę,

A córeczki moje są wątłe,

Szkoda ich każdego paluszka.

Ruszaj się! To robota w sam raz dla kopciuszka!

Stąd poszło, że sierotkę przezwano Kopciuszkiem.

A ona ocierała tylko łzy fartuszkiem.

Szorowała, harowała,

I przy pracy cichutko tak sobie śpiewała:

Kopciuszek:

Hejże, płynie woda,

Woda płynie, hejże,

A ja jestem młoda,

To się w wodzie przejrzę!

Niech mi powie woda,

Czyja to uroda,

Czy odbija woda mnie,

Czy to jestem ja, czy nie?

Wezmę wody strużkę

Zmyję kurz i sadze,

Nie chcę być Kopciuszkiem,

Wody się poradzę.

background image

39

Niech mi powie woda,

Czyja to uroda,

Czy odbija woda mnie,

Czy to jestem ja, czy nie?

A macocha z corkami siedziały w salonie,

Kremem nacierały dłonie,

Szlifowały paznokietki różowe

I taką prowadziły rozmowę:

Macocha:

Czemu moja córeczka jest w pąsach?

Czemu moja haneczka się dąsa?

Haneczka:

Bo lusterko się ze mnie natrząsa,

Nie pomogą koronki i tiule,

Gdy wydałaś, matko, na świat brzydulę

Piegowatą i zezowatą,

I nic nie poradzisz na to!

Macocha:

A ty czemuś, córeńko, taka krzywa?

Na czym ci, Kasieńko, zbywa?

Kasieńka:

Mam ja, matko, zgryzotę nieustanną,

Żem brzydka i zostanę starą panną.

Ja bym chętnie wszystkie lustra potłukła,

Bo wyglądam w nich po prostu jak kukła:

Nos perkaty, pod nosem puszek...

Nie chcę brzydsza być niż Kopciuszek!

Macocha:

To nieprawda, buziaczek masz słodki...

Dla mnie obie jesteście ślicznotki,

Porównać was można z kwiatuszkiem,

A nie z takim kocmołuchem - Kopciuszkiem!

Ja po prostu głowę tracę,

Wymyślam dla Kopciuszka coraz nowe prace,

Teraz jeszcze schowam mydło,

Niech wygląda jak straszydło!

W popiół nasypię grochu,

Niech go wybiera po trochu.

background image

40

Gdy usmoli się ohydnie,

Wtedy już na pewno zbrzydnie!

Haneczka:

Gdybym wyładniała,

Wszystko bym oddała:

Sukienkę z koronek

I złoty pierścionek.

Haneczka i Kasieńka:

Oj, mamo, oj, mamo!

Macocha:

Ciągle w kółko to samo!

Haneczka i Kasieńka:

Lepiej już Kopciuszkiem zostać,

Byle mieć

Gładką płeć

I powabną postać.

Kasieńka:

Nie chcę być księżniczką,

Chcę mieć ładne liczko

I stopy, i ręce,

I nie chcę nic więcej.

Haneczka i Kasieńka:

Oj, mamo, oj, mamo!

Macocha:

Ciągle w kółko to samo!

Haneczka i Kasieńka:

Lepiej już Kopciuszkiem zostać,

Byle mieć

Gładką płeć

I powabną postać.

Macocha:

Czy słyszycie, Kasieńko, Haneczko,

Trąby grają gdzieś niedaleczko!

Może z lasu wracają myśliwi?

Hey, Kopciuszku! No, ruszaj się! Żywiej!

Otwórz okna! Nie tak! Jeszcze szerzej!

Może jadą na turniej rycerze?

Patrzcie! Widać już... Godła królewskie...

background image

41

Na różowym tle lilie niebieskie.

Tak! To herold! No, dość smutnych minek!

Dość narzekań! Lecimy na rynek!

Przypudrujcie noski, córuchny,

A ty wracaj, Kopciuszku, do kuchni!

Haneczka:

Mamo, mamo, gdzie rękawiczki?

Kasieńka:

Mamo, wolnie, bo pogubię trzewiczki!

Macocha:

Ciszej! Posłuchajmy, co herold obwieszcza.

Herold:

Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan...

Król Jegomość kieruje orędzie:

"Niech lub pozdrowiony będzie,

I niech każdy nadstawi ucha,

I niech każdy uważnie słucha.

Król Jegomość, wielce wzruszony,

Ogłasza na wszystkie strony,

Że, jak każe pradawny zwyczaj,

Szuka nadobnej żony dla syna-Królewicza,

Gdyż Królewicz jest tak rycerski,

Że porzucić chce stan kawalerski,

Obwieszczam więc wszystkim i wszędzie,

Że dnia pierwszego czerwca

W pałacu bal się odbędzie,

I Król z całego serca

Na królewskie komnaty swoje

Zaprasza wszystkie dziewoje.

A którą Królewicz wybierze,

Którą pokocha szczerze,

Której da pierścień i słowo,

Ta będzie przyszłą Królową."

Mieszczanin:

Niech żyje Król miłościwy,

Dobrotliwy i sprawiedliwy!

Mieszczanka:

Niech żyje Królewicz młody!

background image

42

Lodziarz:

Lody sprzedaję, lody!

Sklepikarz:

Hej, do mnie, białogłowy!

Mam w sklepie towar nowy,

Wstążek wybór bogaty,

Atłasy i brokaty,

Wszystko paryskiej mody!

Lodziarz:

Lody sprzedaję, lody!

Mieszczanin:

Spieszcie się, piękne panny,

Agnieszki i Marianny,

Telimeny, Iwonki,

Klementyny, Agaty,

Bierzcie jedwab, koronki,

Sprawiajcie nowe szaty.

Ślicznotka czy brzydula

Pójdzie na bal do Króla!

Kasieńka:

Mamo, chcę być na balu!

Haneczka:

Chcę pójść w złocistym szalu!

Kasieńka:

Kup dla nas jedwab cienki!

Haneczka:

Spraw nam nowe sukienki!

Macocha:

Ech, wy, córeczki głupie!

Wszystko w mieście wykupię,

By wam dodać urody.

Lodziarz:

Lody sprzedaję, lody!

Macocha:

Kopciuszku, do roboty!

Haneczka:

Zawiń mi papiloty!

Macocha:

background image

43

Kopciuszku, patrz, brudasie,

Jest plama na atłasie!

Kasieńka:

Przynieś moje pończoszki!

Haneczka:

Daj mi chusteczkę w groszki!

Kopciuszek:

Już niosę, daję, lecę...

Macocha:

Kopciuszku, zapal świecę!

Oj, ciężki los mój wdowi,

Cóż to za niedołęga!

Idź, powiedz stangretowi,

Niech już konie zaprzęga.

Pojedziemy karetą.

No. spiesz się, bo jak nie, to...

A szyby przetrzyj szmatką!

Kopciuszek:

Już lecę, pani matko!

Haneczka:

Mamo, jestem gotowa!

Macocha:

Jak cię ujrzy Królowa,

Chyba jej serce zmięknie,

Bo wyglądasz tak pięknie!

Kasieńka:

A ja? Co powiesz, mamo?

Macocha:

Ty wyglądasz tak samo.

Napatrzeć się nie mogę!

Królewicz się zakocha...

No, ale czas już w drogę!

Kopciuszek:

Pojechała Macocha,

Siostry się wystroiły...

A ja już nie mam siły,

Muszę wciąż jak kocmołuch

Wybierać groch z popiołu.

background image

44

Smutny jest los Kopciuszka,

Czyż ja nie mam serduszka?

Słyszę jego pukanie...

Sąsiadka:

To ja pukam, kochanie,

Jestem waszą sąsiadką,

Lecz bywam tu bardzo rzadko,

Więc nie widziałaś mnie jeszcze.

Słuchaj, dziecko, pokrótce się streszczę:

Jestem stara, lecz byłam młoda,

I młodości mi twojej szkoda.

Nie masz matki, masz złą Macochę,

O tym wszystkim słyszałam trochę.

Chcę spełnić marzenia twoje,

Pożyczę ci moje stroje,

Złoty pierścień i złoty szal,

Pantofelki ze złotego atłasu...

Pojedziesz do Króla na bal.

Spiesz się, dziecko, i nie trać czasu.

Masz tu jeszcze mydełko pachnące,

Kto się umyje nim - jaśniejszy jest niż słońce.

Spiesz się, dziecko, będziesz czysta i gładka,

Nie zostanie śladu z Kopciuszka.

Kopciuszek:

Chyba śnię... Pani nie jest sąsiadka,

Pani pewno jest dobra wróżka?

Sąsiadka:

Wróżka musi być młoda, jeśli w ogóle wróżka bywa.

A ja jestem stara i siwa.

Zmyj szybko popiół i sadze

I rób wszystko tak, jak ci radzę.

Zasznuruję ci teraz staniczek...

Nie zapomnij też wziąć rękawiczek.

Kopciuszek:

Ach, jak pięknie, jak pięknie, mój Boże!

Sąsiadka:

Jeszcze pierścień na palec ci włożę,

Włosy upnę... poprawię sukienkę...

background image

45

Kopciuszek:

To sen chyba...

Sąsiadka:

A szal weź na rękę.

Chodź... Pojedziesz moją karocą,

Lecz pamiętaj: wróć przed północą,

Ten warunek musisz spełnić dokładnie,

Bo inaczej wszystko przepadnie,

Wszystko pryśnie, a zostanie niewiele:

Brudne łachy i groch w popiele,

Więc powtarzam...

Kopciuszek:

Ach, nie ma po co!

Wiem, że wrócić mam przed północą.

Dzięki... dzięki... Jestem taka szczęśliwa...

Sąsiadka:

A pamiętaj, że wróżek nie bywa.

Idź już, dziecko, karoca czeka.

Ja popatrzę tylko z daleka.

Ochmistrz:

Jego Królewska Mość

Nadchodzi wraz z Królewiczem,

Każdy przybyły gość

Ma przejść przed ich obliczem.

Każda z młodych dziewoi

Ma skłonić się, jak przystoi.

Do której Któlewicz wyciągnie dłoń,

Niech ta dziewoja się zbliży doń

I niechaj w krótkim słowie

O sobie mu opowie.

Proszę więc wszystkie damy

Iść za mną... Zaczynamy...

Haneczka:

Spójrz mamo... Wchodzi po schodach

Jakaś Księżniczka młoda...

Głos męski:

Kto to? Co za uroda!

Jakie ma ręce, szyję...

background image

46

Głos kobiecy:

Blask jaki od niej bije!

Głos męski:

Księżniczka czy królewna?

Głos kobiecy:

Królewna! Jestem pewna!

Kasieńka:

Mamo...

Macocha:

No co, Kasieńko?

Kasieńka:

Jak ona stąpa miękko.

Jak lekko... Daję słowo...

Głos męski:

Ciszej,

Bo nic nie słyszę!

Głos kobiecy:

Królewicz skinąl głową...

Głos męski:

Królewicz się uśmiechnął...

Głos kobiecy:

Królewicz patrzy wkoło...

Głos męski:

Królewicz zmarszczył czoło...

Głos kobiecy:

Ciszej,

Bo nic nie słyszę!

Głos męski:

Ochmistrz damy przedstawia,

Imię każdej wymawia...

Ochmistrz:

Panna Adela ze Srebrnego Strumyka,

Szlachcianka Fryderyka,

Panna Anna, córka Złotnika,

Panna Jola spod Mądralina,

Córka wdowy, panna Katarzyna,

Hrabianka Klementyna,

Panna Alina, córka Dworzanina,

background image

47

Kasztelanka Helena,

Księżniczka Telimena,

Dwie panny Doroty:

Jedna - córka Starosty, druga - Dowódcy Floty.

A to... panna nieznana w mieście,

Która w skromności niewieściej

Nie zdradza i nie wymienia

Imienia ni pochodzenia.

Głos I:

Jaka piękna!

Głos II:

Przyjrzyjcie się jej włosom i oczom!

Głos III:

Panowie, tak nie można!

Głos IV:

Niech panie się nie tłoczą!

Przed tronem zrobił się zator,

Więc głos teraz ponownie zabierze Narrator.

Powiem wam, moi drodzy, do uszka,

Że w pannie bezimiennej poznałem Kopciuszka.

A królewicz się nagle zapłonił,

Z tronu powstał i dwornie się skłonił,

I wyciągnął do niej ręce swe obie

Prosząc, by mu coś więcej powiedziała o sobie.

Dziewczyna dumnie wzniosła czoło blade

I zamiast mówić, taką zaśpiewała balladę:

Ballada Kopciuszka:

Jechał Królewicz królewską drogą,

Spotkał na drodze pannę ubogą,

Był miesiąc maj,

Szumiał gaj...

Miała we włosach kwiatek niebieski,

"Czy mnie poznajesz? Jam syn królewski."

Był miesiąc maj,

Szumiał gaj...

"A jam sierota z biednego domu,

Taka się przecież nie zda nikomu."

Był miesiąc maj,

background image

48

Szumiał gaj...

Rzecze Królewicz: "Piękne masz liczko,

Ale nie przyszłaś na świat księżniczką."

Był miesiąc maj,

Szumiał gaj...

"Więc cię za żonę pojąć nie mogę" -

I każde w inną ruszyło drogę.

Był miesiąc maj,

Szumiał gaj...

Królewicz:

To nieprawda! Ballada kłamie!

Pozwól, że podam ci ramię.

Choćbyś była sierotą biedną,

Z tobą tańczyć chcę, z tobą jedną!

Głos męski:

Królewicz tańczy... To wprost nie do wiary...

Nie ma chyba wdzięczniejszej pary!

Głos kobiecy:

Wszyscy tańczyć przestali,

Oni dwoje zostali na sali.

Królewicz:

Jesteś piękna, i lekka, i zwiewna

Jak z bajki wyśniona Królewna...

Kopciuszek:

Królewiczu, to tylko złudzenie...

Królewicz:

Nie złudzenie, lecz olśnienie!

Już uczuć mych nie odmienię,

Za twe serce dziewczęce

Wszystko dam i poświęcę,

Ciebie mieć pragnę za żonę,

Na twe skronie włożę koronę.

Kopciuszek:

Królewiczu, to szczęście i zaszczyt,

Każda panna się na to połaszczy.

Ale ja muszę wracać do miasta,

Bo już północ bije... Dwunasta!

Nie mam chwili do stracenia.

background image

49

Królewiczu, do widzenia,

Wypuść mą dłoń ze swej dłoni...

Królewicz:

Nie uciekaj! Zaczekaj! Dworzanie!

Zatrzymajcie ją! A kto ją dogoni,

Złoty pierścień ode mnie dostanie!

Głos I:

Prędzej... Prędzej...!

Głos II:

Rozsuńcie się, panie!

Głos III:

Lećmy tędy...

Głos IV:

Już zbiega po chodach...

Głos V:

Znikła...

Głos VI:

Nie ma jej...

Głos VII:

A to szkoda...

Ochmistrz:

Pantofelek zgubiła na schodach!

Głos I:

Pantofelek...

Głos II:

Zgubiła...

Głos III:

Zgubiła...

Ochmistrz:

To sprawa nader zawiła,

Bo Królewicz w rozpaczy się miota.

Głos I:

Pantofelek...

Głos II:

Pantofelek ze złota...

Głos:

Posłuchajmy, co herold obwieszcza!

Herold:

background image

50

Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan

Król Jegomość kieruje orędzie:

"Straż Królewska poszukiwać ma wszędzie,

A gdy znajdzie się właściciekla

Złotego pantofelka,

W otoczeniu dam i rycerzy

Do pałacu ją sprowadzić należy."

Gdy ta wieść się rozeszła po mieście,

Panien chyba ze dwieście

Czekało, proszę mi wierzyć,

By złoty pantofelek przymierzyć.

A królewscy strażnicy

Chodzili od ulicy do ulicy,

Chodzili od domu do domu

I nic nie wówiąc nikomy

Szukali, gdzie ta nóżka niewielka,

Która do złotego pasuje pantofelka.

Przyszli wreszcie do mieszkania Macochy.

A córeczki w jedwabne pończochy

Stopy swoje przystroiły

I w złory pantofelek pchają z całej siły.

Lecz na nic to się nie zdało,

Bo wybranka Królewicza miała stopkę bardzo małą.

Strażnicy ruszają dalej,

Przy kuchni się zatrzymali,

A Macocha się złości,

Aż jej oczy migocą,

Nie chce przepuścić gości.

Macocha:

Wchodzić tam nie ma po co.

Jest tam domowa służka,

Nosi miano Kopciuszka.

Strażnik:

Czy to służka, czy szlachcianka bez skazy,

My spełniamy królewskie rozkazy.

Musimy wejść i do służki,

Pantofelek przymierzyć do nóżki.

Pokaż, miła panienko,

background image

51

Czy masz stopkę maleńką.

Kopciuszek:

Jam, panowie, sierota,

Gdzie do mnie pantofelek ze złota?

Strażnik:

Nie możemy ci, panienko, wierzyć,

Musimy pantofelek przymierzyć...

A to ci niespodzianka!

Więc to ty jesteś królewska wybranka!

Pantofelek leży, jak ulał!

Pójdziesz z nami, panienko, do Króla!

Haneczka:

Mamo, ja się czyba zabiję!

Kasieńka:

Mamo, ja tego nie przeżylę!

...

Macocha:

Świat się kończy, daję słowo,

Nasz Kopciuszek zostanie Królową!

Ochmistrz:

Jego Królewska Mość

Wszem i wobec obwieszcza,

Tym z bliska i tym z daleka...

Królewicz:

Niech Pan Ochmistrz się streszcza,

Bo ślubny orszak już czeka.

Ochmistrz:

Dobrze, powiem więc krótko:

Nadszedł kres wszystkim smutkom,

Jesteśmy uszczęśliwieni,

Że nasz Królewicz się żeni!

Król nasz wyprawia wesele huczne,

A was wszystkich zaprasza na ucztę!

Głos I:

Młoda para niech żyje!

Głos II:

Niech żyje!

Haneczka:

Mamo, ja się chyba zabiję...

background image

52

Macocha:

Świat się kończy, daję słowo...

Nasz Kopciuszek zostanie Królową!

Kopciuszek:

Pobłogosław mnie, pani matko,

Bo za chwilę już będę mężatką.

Nie gniewajcie się na mnie, siostrzyczki,

Podaruję wam złote trzewiczki

I z obu was uczynię

Królewskie ochmistrzynie.

Królewicz:

Spiesz się, spiesz, mój kwiatuszku,

Nie ma czasu, niestety,

Trzeba zamknąć drzwi od karety

I w ten sposób zakonczyć bajkę o Kopciuszku.

TRAKTACIK

Nasza młodzież, nasza chluba

Była czymś na wzór cheruba,

Była niby w Wielki Piątek

Stadko czystych niewiniątek,

Była grzeczna, wzniosła, czuła...

Aż tu nagle się popsuła,

I zjawili się nieznani

W naszym kraju - chuligani.

Lecz kto młódź tak deprawuje,

Że sprawuje się na dwóję?

Gdzie zepsucia tkwi zalążek?

Oczywiście - w treści książek!

Nawet w pismach każde słowo

Deprawuje młódź ludową,

Bo gdy pisać ktoś potrafi,

Ciągnie go do pornografii.

Nawet Eile - porno-grafik,

I Kamyczek, i pies Fafik.

A najgorzej jest z książkami,

Bo osądźcie tylko sami:

Już w Iliadzie bogów mnóstwo

Uprawiało cudzołóstwo;

background image

53

W Biblii mamy ustęp brzydki

O miłości Sulamitki;

To, co pisał był Owidiusz,

Nawet starszym czytać wstyd już;

A Boccaccio psuje dzieci

Już od iluś tam stuleci.

Villon dał początek mafii,

Która służy pornografii,

Rousseau na nim się opiera

I już krok jest do Baudelaire’a.

Nasz Potocki, choć pono graf,

Też niezgorszy był pornograf,

Wilde pochwalał grzech sodomski,

A czy lepszy był Żeromski?

Stendhal młodzież psuł ohydnie,

No, a taki André Gide - nie?

Od Heinego aż do Kafki

Mamy damsko-męskie sprawki,

Od Balzaka aż do Prousta

Deprawacja i rozpusta.

Od Mniszkówny aż do Czeszki

Wszędzie są te same grzeszki.

Krótko: każdy Erotomek

W piśmiennictwie ma swój domek.

Przed trucizną tą należy

Bronić kruchych dusz młodzieży,

Trzeba stworzyć PORNO-ORMO

By ocalić młódź niesforną!

Oto sposób, proszę państwa,

Na zwalczanie chuligaństwa.

Bo, jak widać, chuligani

Są diabelnie oczytani!

WYPRAWA NA "ARIADNIE"

I

Lat temu z górą trzysta

Mnich Brandon - archiwista

Opisał po łacinie

Na żółtym pergaminie

background image

54

Przedziwne swe podróże.

Ja światu się przysłużę

I to, co pisał mnich,

Przekażę w wierszach tych.

Nim Brandon został mnichem,

Junakiem był nielichym,

Wynajął więc korwetę,

Bo czasy były nie te,

Gdy można rejsem skorym

Popłynąć na "Batorym".

On na korwetę wsiadł

I na niej ruszył w świat.

Korweta była stara,

Łat miała co niemiara,

A zwała się "Ariadna".

Cóż, nazwa dosyć ładna!

Kapitan stał na straży

Piętnastu marynarzy

I każdy go się bał,

A jak się zwał, tak zwał.

Kapitan - chwat nad chwaty,

Był rudy, zezowaty

I nie miał ręki prawej,

W dodatku był kulawy.

Miał złoty kolczyk w uchu,

Nóż dyndał mu na brzuchu

I każdy przed nim drżał,

A jak się zwał, tak zwał.

Wieść głosi, że poza tym

W młodości był piratem

I wielkie skarby zebrał:

Dwadzieścia worków srebra,

Pięć skrzyń talarów złotych,

Brylanty i klejnoty,

I ząb cesarza Chin,

Czang-Fu, z dynastii Min.

Cesarski ząb ten pono

Miał moc nadprzyrodzoną:

background image

55

Hartował więc żelazo,

Ochraniał przed zarazą,

Strach rzucał na załogę,

Wskazywał w nocy drogę

I strzegł od morskich trąb

Ten czarodziejski ząb.

Kapitan swe zdobycze

Na wyspie tajemniczej

Zakopał w głębi góry,

Ale zapomniał, której.

Daremnie szukał potem,

Co roku mknąc z powrotem

W zawieję, w burzę, w ziąb,

Lecz zwiódł go chiński ząb.

Przejęty niesłychanie

Rzekł Brandon: "Kapitanie,

Chcę mknąć przez oceany,

Chcę odkryć ląd nieznany

Lub wyspę tajemniczą!"

Kapitan mruknął: "Byczo!

Jest niedaleko stąd

Nieznany całkiem ląd,

Wysp różnych jest bez liku,

Zawiozę cię, młodziku,

Do Afryki, do Azji,

Nie zbraknie mi fantazji.

Podróże i odkrycia

To pasja mego życia,

Mam przygód wieczny głód.

Załoga! Kurs na Wschód!"

II

W noc na świętego Freta

Ruszyła więc korweta./

Wiatr dął w rozpięte żagle,

Wtem sztorm się zerwał nagle,

Bałwany wokół wrzały

Zmywając pokład cały,

A żywioł huczał, wył,

background image

56

Aż zbrakło wszystkim sił.

Majtkowie po "Ariadnie"

Miotali się bezładnie,

Drżały im z trwogi łydki

I klęli w sposób brzydki.

Kapitan łypał białkiem

I głowę stracił całkiem,

A sternik - stary Szwed

Do swej kajuty zszedł.

Kapitan splunął w morze,

Pogroził majtkom nożem

I chwili tej, tak ważkiej,

Pił rum z pękatej flaszki.

Gdy flaszka była pusta,

Rękawem wytarł usta,

Sklął marynarską brać

I w końcu poszedł spać.

Majtkowie z magazynu

Wywlekli beczkę dżinu

I wnet, nie myśląc wiele,

Popili się jak bele,

Aż twardy sen ich zmorzył.

Spać sternik się położył,

Kapitan także spał,

A jak się zwał, tak zwał.

Nasz Brandon nie tknął trunku,

Trwał sam na posterunku,

Spoglądał w odmęt siny,

Sterował, ściągał liny.

Dokoła wrzała burza,

Dziób statku się zanurzał,

A on, choć cały zmokł,

Wytężał w ciemność wzrok.

Gdy wstawał dzień ponury,

Wziął Brandon mocne sznury

I związał kapitana.

Załogę zbudził z rana

I rzekł: "Objąłem władzę,

background image

57

Korwetę ja prowadzę,

A kto mi powie "nie",

Piach będzie gryzł na dnie!"

"Nie! - wrzasnął sternik: - Hola!

Mój ster jest i busola,

Nie oddam ci korwety!..."

Tu urwał, bo niestety,

Nim rzekł ostatnie słowo,

Poleciał na dół głową

Rekinom wprost na żer,

A Brandon objął ster.

Załogę zdjęła trwoga,

A była to załoga

Wśród marynarskich drużyn

Najśmielsza: jeden Murzyn,

Trzech Szkotów, Hiszpan stary,

Malajczyk, Włoch z Ferrary,

Fin, Francuz, Greków trzech,

A nadto kucharz Czech.

Był Brandon młody, krzepki,

Miał w głowie wszystkie klepki,

Przebiegał więc korwetę

I groził pistoletem.

"Uważać, skąd wiatr wieje!

Do żagli - marsz! Na reje!

Galopem! A kto kiep,

Dostanie kulę w łeb!"

Po groźnej tej przemowie

Rozbiegli się majtkowie,

Ten żagle pocerował,

Ów dziury zakitował,

Inny na maszt się wdrapał

I w taki wpadli zapał,

Że nawet kucharz-leń

Krem ubił na ten dzień.

Rzekł Brandon do Hiszpana:

"Przyprowadź kapitana,

Konopną linę masz tu,

background image

58

Uwiążesz go do masztu;

Malajczyk ci pomoże.

No już! Bo wrzucę w morze!"

O, Brandon to był chwat,

A miał dwadzieścia lat!

III

Kapitan - proszę, zważcie -

Po chwili stał przy maszcie

Związany grubym sznurem.

Spojrzenie miał ponure

I groźnie łypał zezem

Na całą tę imprezę,

Bo był zawzięty człek,

A Brandon tylko rzekł:

"Tu nie ma co się biesić,

Mam prawo cię powiesić

Jak tego, który stchórzy

Na morzu podczas burzy.

Ja ci daruję życie,

A ty mi należycie

Do skarbów drogę wskaż.

Mnie piątą część z nich dasz."

Kapitan odrzekł smutnie:

Wygrałeś! Skończmy kłótnię.

Masz prawo i masz siłę,

Ja także tak robiłem.

Sternikiem twym zostanę,

A ty bądź kapitanem.

Bierz nóż mój, do stu bomb!

Mój nóż i chiński ząb!"

Sznur Brandon przeciął nożem

I rzekł: "Mnie cieszy to, żem

Omówił wszystko szczerze.

Idź, bracie, stań przy sterze,

Sam tego chciałeś, nie ja,

Pomyślna idzie wieja,

Więc prujmy głębie wód

Kierując się na wschód."

background image

59

Zszedł Brandon do kajuty,

Zdjął kaftan, ściągnął buty

I zjadłszy kotlet świński,

Jął ząb cesarsko-chiński

Oglądać i obracać,

Paznokciem pilnie macać,

Aż niespodzianie wpadł

Na mały złoty ślad,

Na mały punkcik złoty.

Wnet wziął się do roboty

I punkcik wcisnął igłą.

Wtem serce w nim zastygło:

Zabrzmiała pozytywka,

Rozległa się przygrywka,

Która pieściła słuch

Niby bzykanie much.

Następnie spod sprężynki

Wyjrzała główka Chinki

Maleńka jak ziarenko

I przemówiła cienko:

"Ktokolwiek jest w pobliżu,

Kto da ziarenko ryżu

Księżniczce Sun-Li-Tse,

Otrzyma to, co chce."

Po chwili Chinka znikła,

Tylko przygrywka nikła

Jak mucha znów bzyknęła.

Sprężynka się zamknęła,

A Brandon nieprzytomnie

Zawołał: "Kucharz! Do mnie!

Galopem! Gadaj, czyż

Jest na korwecie ryż?"

Lecz kucharz westchnął: "Szkoda,

Ryż nam zalała woda

I cały zapas hurtem

Rzuciłem dziś za burtę."

Na pokład wybiegł Brandon:

"Hej, wy, piracka bando,

background image

60

Rabunku nadszedł czas.

Czy kto nie mijał nas?"

"Mijało korwet wiele,

Mijały karawele,

A tam po fal głębinie

Kupiecki statek płynie."

Rzekł Brandon podniecony:

Podejdźmy z lewej strony,

Uderzyć trzeba stąd.

Uwaga! Szykuj lont!"

Gdy statki się zrównały,

Zawołał Brandon śmiały:

Stać! Ja mam w waszą stronę

Armaty wymierzone,

Zatopię ten wasz rupieć!

Czy chcecie się okupić?

Nie żądam złotych gór,

Lecz ryżu jeden wór!"

To słysząc, wnet szalupę

Kapitan słał z okupem.

I znów po wód głębinie

Na wschód korwetą płynie.

Wtem Grek zawołał z dzioba:

"Wytrzeszczam ślepia oba,

Przeszywam dal na wskroś

I w dali widzę coś!"

Tu Brandon wlazł na reję:

Hej! Wyspa tam widnieje!

Dostrzegam na niej wieżę

I mur, co wyspy strzeże,

Lecz nie ma jej na mapie.

Czy sternik się połapie?"’

Rzekł sternik: "Nie wiem sam.

Najlepiej płyńmy tam."

IV

Na brzegu stał tłum ludzi,

A wszyscy byli rudzi,

Wszyscy zielonoskórzy,

background image

61

Półnadzy, a niektórzy

Mieli niemądre miny

I sztuczne nosy z gliny,

A wydłużone tak,

Że siadał na nich ptak.

Nasz Brandon nie znał trwogi.

Na czele swej załogi

Do wyspy przybił łódką

I tak przemówił krótko:

"Po morzach król mój hula,

Przybywam tu od króla,

Pocisków mam w sam raz

Tyle, by podbić was."

Tak rzekł. Lecz tłum tubylczy

Przygląda się i milczy.

"Cóż by to znaczyć miało?! -

Zawołał Brandon śmiało. -

Stoicie niby mumie,

Czy mówić nikt nie umie?

Czy z armat mam was tłuc?

Hej! Który tu jest wódz?"

Wtem sternik niespodzianie

Zawołał: "Kapitanie,

Tu nie potrzeba walki,

To są po prostu lalki,

Po prostu kukły z wosku

Zrobione po mistrzowsku.

Lecz kto, do diabłów stu,

Mógł je ulepić tu?"

W głąb wyspy więc ruszyli

I po niedługiej chwili

Ujrzeli wśród równiny

Mustangi z plasteliny

I dżungli gąszcz splątany

Z zielonej porcelany,

A wśród gipsowych drzew

Stał marmurowy lew.

Zwisały z palm gipsowe

background image

62

Orzechy kokosowe,

Pękate ananasy

Lepione z wonnej masy

I pęk daktyli złotych

Z błyszczącej terakoty,

A nad tym - szklana mgła

I roje much ze szkła.

Na starym baobabie

Papugi w barw powabie

Wmieszane w szklane liście

Mieniły się wzorzyście,

A były z porcelany

Misternie malowanej.

Brandona zdjęła złość:

"Mam dość tych kukieł, dość!

Mam dość teatru lalek,

Czas leci, mrok już zaległ,

A choć to nawet ładne,

Wracamy na "Ariadnę".

Gdzie mapa? Wyspę nową

Nazwiemy Kukiełkową.

Wracamy! Oto łódź:

Chcę znowu fale pruć!"

V

I znów po wód głębinie

Na wschód korweta płynie.

Dął wietrzyk bardzo słaby,

Więc sternik łowił kraby,

Włoch w szachy grał z Murzynem,

Szkot się pokrzepiał dżinem,

A Brandon, zmyślny człek,

Do swej kajuty zbiegł.

Ząb chiński wziął ze skrzynki -

Twarz Chinki spod sprężynki

Wyjrzała wąską szparką.

On dał jej ryżu ziarnko

I szepnął: "Mnie się marzy

Ukryty skarb korsarzy!..."

background image

63

Odparła: "Sternik-Szwed

Odnajdzie drogę wnet."

Rzekł Brandon: "A to bieda!

Wrzuciłem w morze Szweda,

Już pewnie go rekiny

Pożarły w głębi sinej.

Za późno na wspominki."

Szepnęły usta Chinki:

"O świcie ujrzysz ląd,

Naprawisz tam swój błąd."

I znów po wód głębinie

Na wschód korweta płynie

Wśród wichrów i wśród burzy.

Na statku czuwa Murzyn,

Trzech Szkotów, Hiszpan stary,

Malajczyk, Włoch z Ferrary,

Fin, Francuz, Greków trzech,

A nadto kucharz-Czech.

Miał Brandon oko czujne,

Do tego szkła podwójne

I patrząc przez lunetę

Prowadził swą korwetę.

"Sterniku - rzekł o świcie -

Zezujesz znakomicie,

Lecz spójrz, czy widzisz stąd

Na horyzoncie ląd?"

Rzekł sternik po piracku:

"Niech trzasnę, święty Jacku,

Na mapie widzę zmiany,

To przecież ląd nieznany,

To przecież nie jest Libia,

Nie Wyspa Wielorybia,

Nie Ganda i nie Pont,

To jest nieznany ląd."

Nasz Brandon nie znał trwogi.

Na czele swej załogi

Przemierzał ląd nieznany

Tajemne snując plany.

background image

64

"Jak z Chinki słów wynika,

Tu znaleźć mam sternika,

Tu jest gdzieś stary Szwed..."

Tak myśląc, naprzód szedł.

Lecz marsz ten nie był prosty,

Bo wokół rosły osty

I kolców gąszcz ruchliwy,

I pięły się pokrzywy

Sięgając aż do twarzy,

Parzyły marynarzy

I kłuły w czoło, w nos

Jak rój złośliwych os.

Miał kucharz nóż kuchenny

"To oręż mój bezcenny,

Dalibóg, nie jest tępy,

Przetrzebię nim ostępy!"

Jął machać nożem co sił,

Ciął zielsko, rąbał, kosił

I siekał jak na farsz,

Wołając: "Za mną marsz!"

VI

Gdy wolna była droga,

W ślad za nim szła załoga.

Już byli na polanie,

Wtem z pokrzyw niespodzianie

Wyskoczył stwór kolczasty,

Kolczasty jak te chwasty,

Miał z kolców głowę, brzuch

I stał na kolcach dwóch.

Miał rączki dwie kolczaste

I oczki wyłupiaste,

Ruchliwe, szarobure.

Podskoczył zwinnie w górę,

Siadł wierzchem na pokrzywie

I wreszcie rzekł piskliwie:

"Dyr-fir, chlu-chlu, pli-plaj,

Loj-li, koj-pa, ta-taj."

Rzekł sternik jednoręki:

background image

65

"Znam słowa te i dźwięki.

To gwara krasnoludków

Z morskiego szczepu Utków,

Ten szczep miał przeszłość sławną,

Lecz już wyginął dawno,

Zostali tylko dwaj:

Pli-plaj i Pa-ta-taj.

Utkowie panowali

Na wyspach Trulalali,

Lecz wyspy się zapadły;

Utkowie bój zajadły

Stoczyli z rekinami

I dziś - widzicie sami

Zostali tylko dwaj:

Pli-plaj i Pa-ta-taj.

Widzicie tu Pli-plaja,

On wita i zagaja,

A Pa-ta-taj z daleka

Na przyjście nasze czeka.

Ruszajmy, czasu szkoda,

Przygoda - to przygoda,

Poznamy nowy kraj,

Hej, prowadź nas, Pli-plaj!"

Pli-plaj zeskoczył na dół,

Napuszył się i nadął,

Skierował kolce w prawo

I naprzód pobiegł żwawo,

A za nim, w słońca żarze,

Kroczyli marynarze.

Na czele Brandon szedł

I myślał: "Gdzież ten Szwed?"

Był wszędzie piach dokoła.

Pli-plaj raz po raz wołał:

"Lin-len!" - co znaczyć miało,

Że iść tu można śmiało.

Wydawał przy tym piski

Na znak, że cel jest bliski:

"Zen-zej, tru-kloj, pli-pli."

background image

66

Więc wszyscy za nim szli.

VII

Przez piachy i równiny

Szli przeszło trzy godziny,

Lecz krasnoludki przecie -

Jak wszyscy chyba wiecie -

Godziny mają krótkie:

Godzina trwa minutkę,

A mila mierzy cal

I dal - to nie jest dal.

Dlatego też po chwili

Wędrowcy już przybyli

Do skały, a przed skałą

Ujrzeli postać małą,

Kolczastą, w kształcie jaja.

Poznali Pa-ta-taja,

A ten z kolei znów

Przemówił kilka słów.

Wśród wszystkich skał na świecie

Tak dziwnej nie znajdziecie:

Na zewnątrz była słona,

A wewnątrz - wydrążona,

A wewnątrz była słodka.

Wszedł Pa-ta-taj do środka

Przez bardzo ciasny właz,

A za nim Brandon wlazł.

W pieczarze wewnątrz skały

Cukrzane sprzęty stały:

Więc stół, a przy nim ławy,

Na stole zaś potrawy

Dymiły na półmiskach.

Tu Brandon dojrzał z bliska

Brodatą ludzką twarz.

"Czyżby to sternik nasz?"’

A sternik wstał i rzecze:

"Poznajesz mnie, człowiecze?

Nie zawiniłem wcale,

A tyś mnie rzucił w fale

background image

67

Rekinom na pożarcie,

Lecz wyznam ci otwarcie,

Żem stary, chudy gnat,

Takiego któż by zjadł?

Płynąłem dobę całą,

Bom pływak, jakich mało,

Aż nagle z morskiej piany

Wieloryb tresowany

Wypływa, w bok mnie szturga.

Wieloryb ten z Hamburga

Przed rokiem z zoo zwiał

I mnie, zapewne, znał.

W Hamburgu najwidoczniej

Nasz okręt spostrzegł w stoczni

I potem nawet w wodzie

Rozpoznał mnie po brodzie.

Usiadłem mu na płetwie,

Bom Szwed, a każdy Szwed wie,

Jak płynąć, gdzie i skąd,

By szybciej zejść na ląd.

Tu jestem trzy tygodnie,

Tu dobrze mi, wygodnie,

Tu żyję niczym w bajce

Pliplajce - patatajce,

Nie pragnę zmiany żadnej,

Nie tęsknię do "Ariadny"

"Ariadnę" w pięcie mam,

Chcę tutaj zostać sam!"

Rzekł Brandon: "Skończ gadanie,

Nikt tutaj nie zostanie,

Przybywam w samą porę.

Na pokład cię zabiorę

I krasnoludki oba,

Bo tak mi się podoba!

Załoga, do mnie! Hej!

Brać ich z pieczary tej!"

Wnet marynarzy zgraja

Porwała Pa-ta-taja,

background image

68

Pli-plaja i sternika.

Już wyspa z oczu znika

I znów po wód głębinie

Na wschód korweta płynie,

Burzliwy wiatr ją gna,

Głąb huczy ode dna.

VIII

Do Szweda po obiedzie

Rzekł Brandon: "Słuchaj, Szwedzie,

Ja nie dam się kołować,

Bierz ster, korwetę prowadź

Przez morza, oceany

Wprost tam, gdzie zakopany

Piracki skarb jest wasz,

A nie kręć! Ty mnie znasz!

Każę cię w żagiel zaszyć

I poślę ryby straszyć,

Przekonasz się naocznie,

A wiedz, że mam wyrocznię,

Co ściśle przepowiada,

Gdzie kłamstwo jest i zdrada.

Chcę ujrzeć, jakem rzekł,

Ten upragniony brzeg."

Szwed odszedł i pod wąsem

Uśmiechnął się z przekąsem,

A morze znów szaleje,

Grzmią burze i zawieje

I piętrzą się bałwany.

Ach, gdzież ten ląd nieznany?

Wytęża Brandon wzrok,

Dmie wicher, zapadł mrok...

Wśród groźnej wód potęgi

Ster pęka, trzeszczą wręgi,

Konopne liny rwą się,

Korweta w dzikim pląsie

Raz po raz się zanurza,

A wokół huczy burza

I jęczy stary wrak,

background image

69

Aż ludziom sił już brak.

Po ciemnym fal bezkresie

Korwetę wicher niesie

Jak szczapę, jak łupinę

Rzuconą w nurty sine.

I w tym momencie właśnie

Malajczyk jak nie wrzaśnie:

"Kamraci! Bóg nas strzegł!

W pobliżu widzę brzeg!"

Wnet okręt siadł na piachu

I było już po strachu.

Nim dziób wybrzeże musnął,

Każdy, gdzie stał, tam usnął,

Wyciągnął się jak długi

Po trudach tej żeglugi,

A nawet Brandon-chwat

Bez sił na pokład padł.

IX

Spał jak królewna śpiąca

I spałby tak bez końca,

Lecz nagle ktoś go zbudził -

I ujrzał obcych ludzi.

"Myśmy królewskie straże,

Król cię sprowadzić każe,

Król czeka, zbudź się już,

Kareta stoi tuż."

Zszedł Brandon więc z korwety,

Wsiadł prosto do karety

I spytał od niechcenia:

"Czy jadę do więzienia?"

"Do króla, kapitanie,

Jedziesz na posłuchanie...

Król wrócił już, a tyś

Przywiózł go właśnie dziś."

Nic Brandon nie rozumie.

Tłum zebrał się, a w tłumie

Książęta i księżniczki.

Już paź otwiera drzwiczki,

background image

70

Z pałacu już dworzanie

Wychodzą na spotkanie,

Prowadzą go przed tron

I mówią: "Oto on."

Król siedzi sam na tronie:

"Poznajesz mnie, Brandonie?

Jam pirat - chwat nad chwaty,

Bezręki, zezowaty

I rudy, i kulawy.

Spójrz, proszę, bez obawy:

Zez minął, rękę mam,

Lecz jestem wciąż ten sam.

A ot - peruka ruda...

Cóż powiesz? Istne cuda?

To wszystko były żarty:

Jam król Walenty Czwarty,

Przede mną drży Wenecja,

Holandia, Anglia, Szwecja,

A ty związałeś mnie

Jak wieprzka. Może nie?

A może tak nie było,

Żeś mnie pozbawił siłą

Dowództwa na okręcie?

No cóż, przyznaję święcie,

Że byłeś kapitanem

Naprawdę niezrównanym

I żeś ocalił nas

W straszliwej burzy czas.

Ja zuchów takich lubię

I właśnie po tej próbie

Już dziś cię mianowałem

Naczelnym admirałem.

Masz, weź ten pierścień złoty,

To znak dowódcy floty,

Na palec pierścień włóż

I płyń na podbój mórz."

X

Brandona aż zatkało,

background image

71

Powiada więc nieśmiało:

"Ogromnie sobie cenię

Królewskie wyróżnienie,

Lecz któż mi wytłumaczy,

Co chiński ząb ten znaczy?

I kukiełkowy kraj?

Fli-plaj i Pa-ta-taj?"

A na to król Walenty

Odrzecze uśmiechnięty:

"Wszak to zabawki moje,

Ja nienawidzę wojen

I wszystkie moje sprawy

Są tylko dla zabawy;

W piratów, jak już wiesz,

Lubię się bawić też.

Mam wyspy dla rozrywki,

Mam chińskie pozytywki

I lalek zbiór bogaty,

I gnomy-automaty -

Tu właśnie stoją one,

Lecz nie są nakręcone;

To mych magików dar,

Mam tego kilka par.

Ja całe życie prawie

Spędziłem na zabawie,

Mój tron i moja flota

To żart jest i pustota

I nikt się nie połapie,

Gdzie jest mój kraj na mapie;

Czy żyję - nie wie nikt,

Patrz, złoty pierścień znikł.

To także żart magika -

Dwór znika, pałac znika,

Znikają ludzie, konie,

Znikniesz i ty, Brandonie."

Lecz Brandon zbiegł ze schodów

I uciekł w głąb ogrodów,

I wpadł w uliczny tłum,

background image

72

I pędził aż pod tum.

W klasztorze został mnichem

I tam, w ustroniu cichym,

Opisał po łacinie

Na żółtym pergaminie

Przedziwną swą przygodę.

Ech, były lata młode

I złoty pierścień był,

I wicher w żagle bił...

xxxxxxxxxxxxxxxxxxx


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron