Hanna Ożogowska
Dziewczyna i chłopak czyli heca na 14 fajerek
is
Projekt okładki
Andrzej Pągowski
Opracowanie typograficzne
Grażyna Karasek
Redaktor
Maria Lautsch-Bendkowska
Redaktor techniczny
Mirosława Bokus
Korekta
Maria Czempińska
Text ©Copyright by Hanna Ożogowska, Warszawa 1961
Illustrations ©Copyright by Andrzej Pągowski, Warszawa 1988
ISBN 83-203-2487-4
ftt
Inaczej tu dzisiaj niż zwykle, obco i nawet niepokojąco. Zamiast
codziennego, przyjemnego ładu panuje wyraźny rozgardiasz. Wazon ze
stołu powędrował na podłogę pod oknem, serwetkę niedbale zarzucono na
poręcz krzesła, a na tapczanie i łóżku widać porozkładane różne części
ubrania i bielizny.
W pokoju królują najwyraźniej trzy różnej wielkości i kształtu walizki
oraz, ziejąca drobnymi ząbkami otwartego ekspresu, duża brezentowa
torba podróżna.
Każda walizka jedzie z kim innym i w inną stronę. Nowa, plastykowa,
zamykana na błyskawiczny zamek należy do mamy i w towarzystwie
kraciastej, eleganckiej torby pojedzie do Ciechocinka na wczasy lecznicze.
Płaska, średniej wielkości, wesoło oblepiona wycinanymi z „Przekroju"
nalepkami hotelowymi - to walizka Tosi. Pojedzie z nią na cały lipiec do
cioci Isi, tej z czworgiem dzieci, pod Białymstokiem.
Brązowa, pękata, mocno sfatygowana wybiera się z Tomkiem daleko, aż
za Lublin, do leśniczówki do wuja Stefana i cioci Oli, na tak długo, dopóki
tam z Tomkiem wytrzymają. Ale potrwa to chyba też przez cały lipiec, bo
wuj Stefan (brat ojca powinien być nazwany stryjem, ale utarło się „wuj")
ma żelazną rękę i Tomek będzie tam musiał chodzić jak zegarek.
O „wytrzymaniu" i „zegarku" powiedział ojciec, którego Tomek właśnie
kilka dni temu doprowadził do ostateczności przyniesioną dwójką na
cenzurze do siódmej klasy. Poprawka z historii! Z historii!!!
- 5 -
W osamotnionym (spokojnym!) mieszkaniu zostaje ojciec. Do połowy
lipca musi wykończyć zgłoszony na konkurs pro-ji I iukvia. Za
to sierpień cała rodzina spędzi ra-
ich
tl> od dawna jest ustalony przez ojca. Natu-iws/cdaje mamie „ostatnie
słowo", ale ono ró-i ¦¦ ¦ krótkim namyśle, jednakowo brzmi: „Tak,
będzie najlepiej". u mim (drzejszy. a co z tego wynika - naiważ-
.....i
i najlepsza i najukochańsza, ale mamę można c»h >lagać jakiś
odpust za grzechy, uprosić o jakiej
l"<i przez palce. Ojciec, chociaż też uwielbiany przez
córki i i.u nnjiroskliwszy ojciec wymaga absolutnego podporządkowania
się jego woli. Jest despotą, a do tego raptu-sem, \\ gorącej wodzie
kąpanym. Podobno, jak się mówi w rodzinie, odziedziczył te cechy po
swoim ojcu i dziadku. Trochę go to usprawiedliwia, tym bardziej że
jednocześnie odziedziczył po nich wielką pracowitość i tak zwaną
życiową dzielność: to znaczy, że w żadnej trudnej sytuacji nie traci głowy,
liczy przede wszystkim na własne siły i przy ich pomocy umie sobie z
przeciwnościami poradzić.
Wszystko, co się w rodzinie Jastrzębskich dzieje, kręci się tak, jak sobie
życzy ojciec. Jest wtedy spokój i pogoda w domu. Ale niech no coś czy
ktoś pokrzyżuje plany lub nie zastosuje się do jego woli - dzieją się wtedy
straszne rzeczy. Szczególnie od czasu przeniesienia do Warszawy, gdzie
zaczął tak się zapracowywać bez miary, ojciec jest jak beczka prochu,
koło której trzeba chodzić ostrożnie i bardzo uważać na ogień.
Ogniem, od jakiegoś przynajmniej czasu, jest Tomek, i tylko Tomek.
Tosia, która chociaż niedługo skończy całe dwanaście lat i chociaż jest
„oczkiem" w głowie, cierpnie na samą myśl sprzeciwienia się ojcu. A
Tomek, zdawałoby się doro-ślejszy, przeszło dziesięć miesięcy starszy od
siostry, mówiący już o sobie „my, mężczyźni", nie chce czy może tylko
nie umie pamiętać o wyczerpaniu i drażliwości ojca i ciągle powoduje
krótkie spięcia.
- 6 -
Krótkie spięcia? To chyba za łagodne określenie. Nazwijmy lepiej rzecz
po imieniu - burze z piorunami.
Inżynier architekt Piotr Jastrzębski jest warszawiakiem. Łączą go z tym
miastem: urodzenie, szkoła, odbyte na politechnice przed samą wojną
studia, trudno przeżyta okupacja i powstanie. W tym mieście spędził
swoją młodość, tu nawiązał serdeczne na całe życie przyjaźnie, tu wrócili
nieliczni już jego najbliżsi i towarzysze walki. Po wojnie los rzucił go do
Białegostoku, gdzie ożenił się i założył rodzinę pod dachem teściowej,
posiadającej skromny, ale wygodny domek. Wszystko zdawało się
układać jak najlepiej do chwili, kiedy okazało się, że „trafiła kosa na
kamień".
Babcia zawsze, nawet za życia męża, sama o wszystkim decydowała. W
dalszym ciągu nie chciała rządów wypuścić z ręki. Ojciec nie zgadzał się
na to. Jako jedyny mężczyzna, wychowany w domu, gdzie władzę
najwyższą sprawowała płeć męska, wymagał posłuchu przynajmniej w
swojej rodzinie. Zaczęły się niesnaski, coraz przykrzejsze w miarę jak
rosły dzieci.
Postanowiono (ojciec!) przenieść się do Warszawy. Nie było to wcale
łatwe, ale wreszcie przy pomocy przyjaciół udało się. Jesienią ubiegłego
roku inżynier Jastrzębski zaczął pracować w Warszawie. W styczniu
otrzymał niewielkie, jak na swoje potrzeby, mieszkanie.
Zabrał wtedy zaraz mamę i Tosię do siebie, Tomek miał dokończyć szóstą
klasę w białostockiej szkole pod opieką babci.
Na jesień zaprojektowano zmianę mieszkania na większe, co jest
uzależnione od zebrania sporych sum na wpłacenie rat do spółdzielni
mieszkaniowej. Dlatego ojciec tak pracuje jak koń. Dlatego stał się
nerwowy i bardzo skłonny do wybuchów. Mama i Tosia chodzą na
palcach. Mama nawet przestała prosić ojca, żeby nie marnował zdrowia:
drażniło, a nie odnosiło żadnego skutku.
I wtedy właśnie Tomek zaczął pokazywać, co potrafi. Pękła pierwsza
bomba.
Wychowawca klasy, do której chodził Tomek, napisał do ojca, że
„skutkiem braku właściwej opieki" (znaczyło to, zdaniem ojca, że babcia
wnukowi pobłaża we wszystkim) syn za-
— 7 -
czyna wagarowai comużi mie< haul/o pr/ykre następstwa. Ojci
i Pojechał do Białegostoku i za-
I i ii Rzeczy babcia odesłała do
iszony awanturą, ale nie do
ironii / jego relacji, składanej na*
wynikało, że prawie wcale nie
n.i|niiiu i nie tyle, żeby ojciec aż tak krzy-
ilk.i dni ojciec chodził jak naładowana piorunami nura Mama kryła
Tomka w kuchni. Co prawda innego js< a w tym mieszkaniu nic było. W
pokoiku ojca pół powierzchni zajmował stół kreślarski. U mamy i Tosi nie
było ani skinwka miejsca. Tomkową kozetkę ustawiono więc w kuchni,
gdzie po umieszczeniu maleńkiego stoliczka pod oknem zrobiło się
straszliwie ciasno. Tomek zgrywał się, udawał sponiewieranego, mówił,
że nawet pies dozorczyni Marusiowej ma lepiej, bo sypia w pokoju na
kanapie, ale sam sobie przecież ten los zgotował.
Burza, jak każda burza, stała się przeszłością. Nie wspominano jej nawet,
tym bardziej że przesłoniło ją inne poważne zmartwienie: Tosia
zachorowała na tyfus. Wiele tygodni leżała w szpitalu. Tomek wracał ze
swojej warszawskiej szkoły, nikt nie miał czasu pytać czy choćby tylko
słuchać o tym wszystkim, co w związku z przeniesieniem na ostatni
kwartał nauki było dla chłopca bardzo trudne. Mówiło się tylko o Tosi.
Tomek ze zdziwieniem uświadomił sobie któregoś dnia, że to nie budzi w
nim zazdrości. Owszem, sam dopytywał się o nowiny ze szpitala, martwił
się skomplikowanym przebiegiem choroby, nie mógł doczekać się
powrotu siostry do domu.
Tosia wróciła zmieniona nie do poznania. Schudła, ale wyciągnęła się,
wzrostem dorównywała teraz Tomkowi, okazało się, że prawie ze
wszystkiego wyrosła... w łóżku. Doskonale na nią pasował stary
gimnastyczny dres Tomka i wszystkie jego trykotowe koszulki. Okres
rekonwalescencji przechodziła w garderobie brata. A że odrastające włosy
sterczały nad czołem tak samo niesfornie jak u Tomka, mnóstwo osób
- 8
zaczynało powitanie od okrzyku: „Jacyż oni podobni do siebie!"
„Jak pięść do nosa" - mruczał w takich wypadkach Tomek, którego nie
tyle irytowało, że Tosia może być podobna do chłopca, ile to, że on,
chłopiec, może być podobny do dziewczyny.
Tosię podkarmiano i odkarmiano forsownie. Szybko wracała do sił,
nabierała rumieńców. Już wszystko szło dobrze, już ojciec znowu
mnóstwo godzin spędzał nad rysownicą, od której coraz odpinał i wynosił
ukończone prace. Już zaklepa-no wakacyjne plany, jakież miłe w tym
roku:
W lipcu - u cioci Isi, którą dzieci uwielbiają za jej dobroć. Ileż tam będzie
swobody! Ciocia Isia jest cioteczną siostrą mamy i kiedyś Tosia,
dopytując o pokrewieństwo, usłyszała, że dzieci cioci Isi są dla niej i
Tomka cioteczno-ciotecznymi. To znaczy matka mamusi i matka cioci Isi
były rodzonymi siostrami. Tak jak ciocia Isia i ciocia Ola, z którą ożenił
się brat tatusia, Stefan. Ciocia Isia prawie całe życie spędziła w Suwałkach
i dlatego trochę zaciąga, a chociaż kilka lat temu owdowiała i „boryka się
z losem", daje sobie dzielnie radę i nigdy o nic nie prosi. Wyjazd do niej
będzie świetnym pozorem dla pewnej materialnej pomocy.
A potem w sierpniu - dwa kajaki, dwa namioty, całkowity ekwipunek,
pierwszorzędny w gatunku, sztuka po sztuce gromadzony przez ojca od
kilku lat (ileż to godzin spędzonych nad kreślarską deską?), cztery osoby
i... „pycha ha sto dwa" -jak mówił Tomek.
Wiele razy mama i Tomek, i Tosia, siedząc na tej „gorszej niż dla psa"
kozetce w kuchni, zamkniętej, aby nie przeszkadzać hałasem pracującemu
u siebie ojcu - świetnie się bawili, przewidując przygody tej wspaniałej
podróży.
I znowu! Przez Tomka! Ta cenzura z poprawką!
Na próżno Tomek tłumaczył jak zwykle, że to nie jego wina. Po co go
przenoszono na końcu roku do innej szkoły -to raz. Tego, że podciągnął
się ze wszystkich innych przedmiotów do warszawskiego poziomu, nikt
nie widzi-to dwa. A i z historią nie stoi tak źle, tylko nauczyciel młody, na
_ 9 _
żartach się nie /na, nie rozumie, że Tomek chciał rozweselić klasę, /ara/
posądził go o kpiny z profesorskiej osoby i wlepił dwóję lo ii/v 1 lumac/eń
tych mama słuchała, owszem. Ojciec Miiwel pu ius/ego /dania nie dał
dokończyć.
('¦ > ic d/i.iło, lepiej nic opisywać. Papier mógłby nie wy-\n\ c Ic i
.iu .ml u i \.
I v w.ik.u-yjne uległy /mianie w części dotyczącej osoby T 'ni .1 Cii u ia
Isia ma dosyć własnych kłopotów, nie można ilodawac jeszcze jednego w
postaci Tomka z poprawką. 1 'Cia zresztą jest za dobra, nie
dopilnowałaby, a męskiej i , k i lam brak. Wobec powyższego Tomek
pojedzie do wujka Sidana, leśniczego w lubelskich lasach.
„( Y>ż to za kara? - myśli Tomek. - Wolę do wujka Stefana, u cioci Isi
same dziewczyny, jedyny chłopak ma sześć lat-taki gówniarz!
Towarzystwo!"
Ojciec jakby czytał w jego myślach.
- Wujek swoich chłopaków trzyma żelazną ręką, po wojskowemu.
Zobaczysz tam, co to dyscyplina. Będziesz chodzić jak w zegarku!...
Największe grzmoty minęły. Burza już cichnie. Tomek wyraża na
wszystko zgodę. Podda się życzeniom ojca jak najchętniej. Przecież tyle
strachu się najadł, że w chwili największej pasji ojciec wyłączy go z
sierpniowej włóczęgi. Łatwo mogło się tak skończyć. Co za szczęście, że
ojcu nie przyszło to do głowy! Co za szczęście! Może go wuj Stefan
trzymać tą żelazną ręką. Okay. Da się radę...
Teraz już wiemy, dlaczego trzy walizki jadą w trzy strony świata, i
wracamy do pokoju, w którym one królują.
Widok walizek prawie zawsze przypomina dworzec kolejowy, zegar,
według którego punktualnie ruszają sapiące lokomotywy, podróżnych,
którzy w ostatniej chwili wpadają na peron i widzą tylko uciekający
ostatni wagon swojego pociągu. Świadomie czy podświadomie, wcale
nawet o tym nie myśląc, boimy się ich losu i dlatego rzadko kiedy
pakowaniu walizek nie towarzyszy zdenerwowanie.
Ale mama Tosi i Tomka jest osobą opanowaną i bardzo cierpliwą. Całe
szczęście, gdyż dwie denerwujące się stale osoby w jednej rodzinie byłyby
nie do wytrzymania. Świetnie
- 10 -
umie zapakować walizki, nie zapominając o niczym, i na dworzec kolej
owy wybiera się zawsze w porę. A j ednak tym razem Tosia wyczuwa w
ruchach mamy, w wyrazie twarzy - niepokój. Mama tego wcale nie kryje.
- Jestem niespokojna o to, że wyjeżdżam pierwsza. Naprawdę wolałabym
wyprawić najpierw Tomka, potem ciebie i dopiero pojechać sama.
- Przecież to niecałe trzy dni mamusiu. I wszystko obmyślone,
przygotowane. Pojutrze wuj Stefan przyjedzie po Tomka, zaraz po nim ja
zabieram się do cioci Isi, a tatuś nareszcie będzie miał całkowity spokój i
wykończy te piekielne projekty-
- Oj, że piekielne, to prawda. Zdrowie sobie przez nie rujnuje. Ale nic nie
można poradzić, wiesz, jaki jest ojciec.
Tosia wiedziała.
- Odetchnę z ulgą dopiero wtedy, kiedy się dowiem, że jesteście na
miejscu. Patrz, tu na kartce w walizce napisałam każdemu z was swój
adres. Nie zgubicie, bo przyklejony, widzisz?
- Widzę, mamusiu, i Tomkowi, j ak przyj dzie, j eszcze przypomnę.
- Gdzie on znów poleciał?
- Pewnie na basen. Szału dostał z tym pływaniem.
- A niech pływa. Jest ciepło, nic mu nie będzie. I w domu spokojniej.
- Ja też tak lubię pływać, a nie puszczacie mnie.
- Nie, nie. Tak wychudłaś w chorobie, ledwo cię trochę od-pasłam, mój
szczupaczku. U cioci Isi żadnej wody blisko, o ile wiem, nie ma. To
dobrze. Poczekasz do sierpnia. Napływasz się wtedy do woli...
- Oj, żeby to już prędzej! - Tosia i mama patrzą na siebie uśmiechnięte.
Rozumieją się doskonale. Obie tak się cieszą na tę wyprawę.
Żelazko sprawnie biega w rękach Tosi, a mama znowu chodzi od walizki
do walizki i ciągle coś dokłada.
- Tosiulko, u cioci, wiesz, trzeba trochę pomóc. Ale źle ci tam nie będzie,
nie... Może to i lepiej, że Tomek jedzie do wuja Stefana?... Wuj go
weźmie krótko.
- 11 -
I
I
I
' M 1 ¦
i i 1 i
i ile szkoda.
:
'K żeby Tomek nie
vai. ( )jciec ma nerwy
i In/ ja Tomka przypilnuję: i im i za tatusia. Musi przestać im I'i a wda?
mimu Ale czy ty ojca nie znasz? .i to trochę głośniej i zaraz obie ze stra-
i.i drzwi do pokoju ojca. Może usłyszał?
U\C
¦ ¦>
i osią. Ojciec jest najlepszym, najukochań-imii u.i świecie, ale jakby to
było dobrze, gdyby nie I'i/cd jego gniewem...
II
ama wyjechała. Nie obyło się, oczywiście, bez przypomnień w ostatniej
chwili, żeby Tosia szczotkowała włosy, żeby ojciec tyle nie palił, żeby
wietrzył pokój przed spaniem i tak dalej. Jeszcze z uciekającego coraz
dalej okna mama wołała:
- Tomku, Tosieńko! Pamiętajcie o ojcu! Pilnujcie!...
Parę osób, słysząc ten okrzyk, obejrzało się za ojcem, a z ich miny
wyraźnie było widać chęć znalezienia odpowiedzi na pytanie, jakim
nałogom ulega ten ojciec: pijaństwo, hulanki czy może jeszcze coś
gorszego? No, w każdym razie musi to być gagatek, jeżeli dzieci mają go
pilnować.
Ojciec wpadł w doskonały humor i w drodze powrotnej z dworca, chociaż
się spieszył, wziął Tosię i Tomka na lody. W najlepszej harmonii
powrócono do domu, gdzie ojciec zaraz zamknął się w swoim pokoju, a
Tosia doprowadzała do porządku mieszkanie.
Tomek, o dziwo (widocznie lody tak zbawiennie podziałały na niego),
zaofiarował swą pomoc. Wytrzepał dywanik i wytarł szmatami podłogę w
pokoju. Nie oponował również, kie-
- 12 -
dy mu Tosia poleciła przejrzeć walizkę, żeby wiedział, co gdzie leży i czy
nie przydałoby się coś jeszcze. Owszem, Tomek dorzucił gruby notes,
zawinął w chustkę od nosa wspaniały męski scyzoryk do wszystkiego, a
na samo dno wsunął nieszczęsny podręcznik do historii.
- Włóż go w ostatniej chwili - zalecała Tosia - mamusia mówiła, że może
jeszcze teraz do niego zajrzysz.
Tomek tylko brwi uniósł, wyrażając zdziwienie, jak można go było o coś
takiego posądzić. Wsunął walizkę pod kozetkę i tyle go widzieli.
Pognał, oczywiście, na basen. Spędza tam teraz prawie cały wolny czas.
Myśliwiecka pod bokiem - grzechem byłoby nie wykorzystać tego w
pełni. Zresztą mama słusznie zaobserwowała, że wyżywał się, znajdując
tam zadośćuczynienie za wszelkie inne niepowodzenia, natury raczej
umysłowej.
Wiemy o Tomku, że kilkakrotnie przyczynił się do zburzenia spokoju
domowego, ale cokolwiek dałoby się powiedzieć o jego
niedociągnięciach, jedno musimy wziąć pod uwagę: Tomek był
chłopakiem bardzo ambitnym, urodzonym prowodyrem, chętnie
narzucającym swą wolę innym i wymagającym posłuchu. Czyż nie był
synem swego ojca? Czy nie mówi się, że jabłko pada niedaleko od
jabłoni?
W białostockiej szkole autorytet Tomka wśród kolegów był ustalony od
lat. Chyba od trzeciej czy czwartej klasy wiadomo było, że jest
najsilniejszy i lepiej z nim nie zaczynać. Świetnie jeździł na łyżwach,
najlepiej podawał piłkę i bronił bramki, najszybciej biegał. W piątej i
szóstej razem z kolegami przeżywał okres indiański - przeczytał wtedy
najwięcej książek, w jego pióropuszu znajdowały się najwspanialsze
pióra, a jego indiański sposób wypowiadania się nie miał sobie równego.
Dowcipny, o pogodnym usposobieniu, był lubiany przez kolegów i sam
czuł się w szkole jak ryba w wodzie. Uczył się też bardzo dobrze.
Nieszczęsne wagary, które pociągnęły za sobą wszystkie przykre
następstwa i które, jak się później okaże, były tylko grudką, ale grudką
powodującą lawinę, wynikły wcale nie z lenistwa, tylko właśnie z tej
przesadnej ambi-
- 13 -
cji. Jakiś zazdrośnik (zawsze się znajdzie w gromadzie) zarzucił mu, że
nie stać go na taki dowód odwagi jak wagary.
- Bałbyś się iść!
- Ja bym się bal? - podjął rękawicę Tomek. - Ja?!
Dał się nabrać. I poniósł przykre konsekwencje własnej głupoty.
W szkole warszawskiej ten ambitny chłopiec otrzymał mocne cięgi.
Najlepsze będzie tu określenie: spadł z pieca na łeb.
Poziom szkoły był wyższy. Nawet w Warszawie uchodziła ona za jedną z
najlepszych. Cóż dopiero - w porównaniu z prowincjonalną.
Z piątek i czwórek Tomek spadł na trójki, wśród wyszczekanych,
obrotnych warszawiaków znalazł się gdzieś na szarym końcu. '
Komu i czym chciał imponować? Klasa miała swoje od dawna
ugruntowane autorytety. Prym i koronę trzymał w posiadaniu Janusz
Zuryński, którego przewaga polegała nie tyle na wyczynach sportowych,
ile moralnych. Ale w potrzebie rękę też miał ciężką i lepiej się było pod
nią nie nawijać.
Wychowawca klasy, chcąc prawdopodobnie ułatwić chłopcu wyrównanie
poziomu, posadził Tomka z Januszem i oddał mu go w opiekę.
Janusz bez entuzjazmu podporządkował się prośbie nauczyciela, ale
odniósł się do niej ze zrozumieniem. Bez tego okres wrośnięcia w klasową
gromadę byłby dla Tomka jeszcze cięższy.
Ale i tak był ciężki. Nowy uczeń, przybywający w ostatnim kwartale,
kiedy klasa zżyta już jest wszystkimi dolami i niedolami - to intruz. Nie
rozumie przezwisk, nie zna ani historii różnych powiedzonek, ani metod
omijania raf i sideł zastawianych przez nauczycieli na biedne ofiary, które
ratują się, jak mogą, wiedzione jedynie instynktem samozachowawczym.
A do tego sam nowy jest wielką niewiadomą, przed którą miej się na
baczności, bo a nuż - podlizywacz i zdrajca?
Tomek czuł, że warszawscy koledzy traktują go jak kogoś nieproszonego.
A i w domu nie było lepiej.
Zagęścił i tak ciasne mieszkanko, przybywając do Warsza-
- 14 -
wy przed zamierzonym czasem, i to z powodów, które wcale rodziców
łaskawie do niego nie usposabiały.
Do tego zaraz prawie przyszła choroba Tosi i pochłonęła całą troskliwość
ojca i matki, całą ich uwagę. O Tomku pamiętano tylko, aby miał co jeść i
w co się ubrać. Był przecież zdrowy, nie groziło mu żadne
niebezpieczeństwo!.
W wieku chłopca dobiegającego trzynastki jest się bardzo wrażliwym,
takie sprawy mogą spowodować uraz, mogą pozostawić ślad na całe życie.
Tomek wyszedł z tego obronną ręką, jeżeli nie zwycięsko. Po pierwsze -
czuł się wobec ojca specjalnie winien, po drugie - siostrę, jakkolwiek
uważał się wobec niej za istotę wyższą, bardzo kochał i gotów był na
wszelkie ofiary, aby tylko wróciła do zdrowia. Zresztą uwaga jego była
skoncentrowana przede wszystkim na zdobyciu sobie pozycji w klasie,
której obojętność, a czasami nawet niechęć wyczuwał początkowo na
każdym kroku.
Wysoki, szczupły, zgrabny i zręczny, budził zaufanie prostym, otwartym
spojrzeniem, świeżą cerą, dziewczyńskim, ku własnej rozpaczy,
rumieńcem. Nie miał filmowej urody, a jednak był w jakiś sposób ładny, z
najbanalniejszą ciemnoblond czupryną i równie banalnymi^ szarymi
oczami. Ani tam brwi na tej twarzy nie były śmiało zarysowane, ot,
zaledwie znaczyły się ciemniejszą kreską nad okiem, ani nos nie posiadał
orle-go kształtu, a coś w tej twarzy biło czystością, pogodą, humorem. Do
tego był zdrowy niby młody, dobrze odchowany źrebak.
To były mocne atuty w jego sytuacji.
W połowie maja klasy szóste i siódme corocznym zwyczajem
zorganizowały majówkę. Szkoła była męska, więc na majówkę
zaproszono siostry i kuzynki. Przed południem rozegrano zgodnie z
tradycją mecz piłki nożnej. Po południu były tańce. Tomek w obydwu
konkurencjach pokazał, co potrafi. Wbił dwie bramki siódmakom. Dzięki
niemu wynik był 5:3 dla szóstej klasy. W tańcach zaimponował
dziewczętom, kiedy zaprosiwszy siostrę Janusza, o rok starszą Jolę,
odtańczył tak wściekłego rocka, że otrzymali ogólne brawa.
- 15 -
- No, no! -wyraził swoje uznanie nauczyciel. - Jastrzębski pokazał dziś,
co umie.
- Ojcaszku, to w Białymstoku tak tańcują? -zapytał złośliwie Czesiek
Ulanowski, wściekły, że Tomek zwrócił na siebie uwagę Joli, która od
dawna wpadła mu w oko.
Zmordowany Tomek nie zdołał znaleźć niczego na odpowiedź - rywal
chciał go pogrążyć głębiej:
- Panie profesorze, gdyby tak Jastrzębski częściej tańczył z historią,
byłoby jeszcze lepiej, nie?
- A, Ulanowski - oburzył się profesor - to nie po dżentel-meńsku. Na
majówce nie mówi się o takich sprawach. Ja nigdy nie pozwoliłbym sobie
tu wspomnieć o twoich niedociągnięciach, gdybyś je miał -złagodził,
widząc, że Czesiek mieni się na twarzy.
Tomek nie chciał sobie psuć humoru, wolał myśleć, że Jola nie dosłyszała
albo nie zrozumiała, o co chodzi. Cześka zapisał sobie jako wroga numer
jeden, ale wracał do domu szczęśliwy. Pierwsze lody zostały przełamane!
Pomógł wygrać mecz, pokazał, że szósta klasa umie tańczyć, był kimś
reprezentującym swoją gromadę. Wkupił się i został przyjęty.
Wydarzenia szczęśliwe, tak jak i biedy, podobno nie chodzą w pojedynkę.
W domu Tomek zastał wiadomość, że z Tosią jest już dobrze, że niedługo
wyjdzie ze szpitala. Tego wieczoru zasnął zupełnie zadowolony z życia.
W ostatnim błysku świadomości przepłynęła mu przed oczami
uśmiechnięta twarz Joli.
Od tej pory zaczęto się z nim liczyć jako z wartościowym członkiem
społeczności. Niestety, sukcesy odnosił tylko w dziedzinie sportu.
Siatkówka, lekkoatletyka, ostatnio pływanie, w którym Tomek osiągnął
lepszy czas niż dobrze wysportowany Janusz i bił na głowę Cześka, który
ten sport uważał do tej pory za pole swoich tryumfów. W innych
przedmiotach stał raczej bliżej szarego końca.
Jest taki ludowy przesąd dotyczący „powiedzenia w złą godzinę", to
znaczy, że jeżeli się coś w „złą godzinę" powie, spowoduje się
zmartwienie. Sens ma podobny do przysłowia „nie
- 16 -
wywołuj wilka z lasu". Warto w to wierzyć? Myślę, że nie, ale kiedy
człowiek znajdzie się w jakiejś trudnej sytuacji, to szuka pierwszej lepszej
przyczyny, a wtedy najłatwiej przytoczyć: „w złą godzinę było
wypowiedziane!"
Pamiętacie słowa mamy: „Niech Tomek lata na basen, przynajmniej w
domu jest spokój!"
Wziąwszy pod uwagę, co się stało zaraz przy najbliższym pobycie Tomka
na Myśliwieckiej, można uznać, że chyba było to powiedziane w złą
godzinę.
Ojciec po południu wyszedł, zapowiadając Tosi, że przez kilka dni będzie
po obiedzie do wieczora pracować razem z kolegą, panem Uchmańskim.
Tosia dobrze znała państwa Uchmańskich, gdyż obie rodziny przyjaźniły
się. Numer ich telefonu był zapisany przy aparacie w przedpokoju i w
razie czego łatwo się było z ojcem porozumieć.
Obiad tego dnia nie przedstawiał żadnego kłopotu. Mama zostawiła
prawie wszystko gotowe.
- Tomek, pomóż Tosi - powiedział ojciec, wstając od stołu. - Ja pójdę do
Uchmańskich.
Tomek stłumił westchnienie i pokornie zaczął nosić talerze ze stołu do
kuchni. Przy mamie nigdy się tym nie zajmował i od wszelkich
domowych robót zawsze potrafił się wykręcić zadanymi lekcjami - teraz
argument był nieaktualny, zresztą czego się nie robi dla świętego spokoju.
- W sierpniu - oświadczyła w kuchni Tosia - będą dyżury: jednego dnia
zmywać będę ja z mamą, drugiego ty z tatusiem.
- Nigdy w życiu - odpowiedział Tomek. - Mężczyźni będą się zajmować
zdobywaniem żywności i innymi ważnymi problemami.
- Ty masz zawsze jakieś ważne problemy. Teraz tylko się
oglądasz, jak by prysnąć na basen. Problem?
- Naturalnie. Jako dziewczyna nie jesteś w stanie nawet zrozumieć
ważności niektórych męskich poczynań.
- A ja cię proszę, żebyś nastawił żelazko i uprasował chustki do nosa. To
też problem.
- Wybitnie nieważny, czyli typowo kobiecy! Po co prasować chustki do
nosa? I tak się zgniotą. A po drugie, czy to kto ogląda? Proszę cię, moje
odłóż nie prasowane.
- 17 -
I
- Tomek, ty jesteś straszliwie zacofany, nie widzisz, że teraz mężczyźni
potrafią robić wszystko to samo co kobiety?
- Potrafią, naturalnie. Gdybym ja musiał robić coś za ciebie, oczywiście
potrafiłbym to zrobić na wysoki połysk. Ale po co? Redukujemy
niepotrzebne czynności do minimum. Tak mówi ojciec do mamy. W jego
zastępstwie tak mówię ja -do ciebie. A rivederci! Adieu! Praszczaj!
- Ja też wyjdę! - krzyknęła Tosia za znikającym bratem, ale nie była
pewna, czy ją jeszcze usłyszał.
III
spaniała, wspaniała była woda tego upalnego popołudnia. Chłopców i
dziewcząt na basenie - mnóstwo. Janusz, Czesiek, Rafek - koledzy z klasy
Tomka - byli tu już wcześniej. Nurkowano, skakano, ścigano się, a przede
wszystkim hałasowano co niemiara.
Czesiek i Tomek próbowali się na czas. Na pięć kursów lepszy czas miał
Tomek. Czesiek stracił humor, tym bardziej że ostatnie wyścigi widziała
Jola, która też była częstym gościem na basenie.
- Wyjeżdżasz na wakacje? - zapytała Tomka, kiedy zziajany, ociekający
wodą wyskoczył z basenu i znalazł się obok niej. -Dokąd?
- Pod Lublin, do leśniczówki. A ty?
- Ja pojutrze jadę na obóz, nad morze.
- Zazdroszczę ci, tam gdzie ja będę, jest jakiś stawek, ale woda w
najgłębszym miejscu do kolan. Mama się z tego cieszy.
- Dlaczego? Przecież świetnie pływasz!
Uznanie zabrzmiało w uszach Tomka jak najpiękniejsza muzyka. Obejrzał
się, czy Czesiek to słyszał. Nie widział go, czyżby już poszedł do domu?
Jola odeszła z koleżankami, bawiły się w wodzie piłką. Usiłował jeszcze
zwrócić na siebie jej
- 18 -
uwagę, ale na próżno. W pewnej chwili dziewczęta? piszcząc i
chichocząc, wyfrunęły z wody i chmarą pobiegły w stronę sza-1 ni. Nawet
mu głową nie kiwnęła...
Przepłynął jeszcze raz i drugi wzdłuż basenu, ale przestało go to już
cieszyć. Oglądał się za swoimi, zniknęli również. Aha! Czesiek pewnie
czekał gotowy w szatni na Jolę, żeby ją odprowadzić. Osioł!
Udając sam przed sobą, że go to absolutnie nic nie obchodzi, połaził,
postał przy poręczy, patrzył niby napływających, chociaż nic nie widział, i
nie spiesząc się (tylko on wiedział, ile go to kosztowało) poszedł w stronę
szatni.
Korytarz był pusty. Tomek już miał skręcić w prawo, kiedy usłyszał swoje
imię - chyba to Rafek pytał:
- Widziałeś? Widziałeś na własne oczy, że to był Tomek?
- Na własne, najwłaśniejsze - zapewniał Czesiek. - Wczoraj wieczorem na
jego podwórku. Mieszkają w tym pierwszym od ulicy bloku.
Przechodziłem koło ich okien i mówię wam, chłopaki, aż mi nogi w
ziemię wrosły: Tomek przebrany za panienkę!!!
- Nie, to nie do wiary - powiedział Janusz.
- Jak to „nie do wiary"? Sukieneczka w groszki, koraliki na szyi, siedział
grzecznie i szydełkiem j akieś ząbki produkował.
- Widział cię? - dopytywał się Rafał.
- Owszem.
- No i co, powiedział ci coś do słuchu?
- Nie, przybladł tak jakoś, wstał, tylko mu się ten wicher na głowie
zatrząsł, i okno firanką zasłonił. Jak Boga kocham, ja od dawna
zauważyłem, że on jest jakiś dziwny. Pomyślcie:
szydełko!
- Ty łgarzu parszywy! - wrzasnął Tomek, w którym od paru sekund
gotowało się wszystko. - Broń się!
Czesiek wolał dać nogę. W kilku susach dopadł otwartych drzwi i rwał
przed siebie. Tomek jak wicher gonił za nim, ale tym razem Czesiek miał
przewagę, był obuty, a Tomek zaciskał zęby z bólu trafiając na żwir i
kamienie, niosła go jednak furia i wściekła chęć, żeby nakłaść oszczercy
po karku. Ludzie przystawali, wzruszali ramionami lub oburzali się:
- 19 -
I
- Co za wychowanie!
- Niedługo zupełnie na golasa będą latać po ulicach!
- Dzisiejsza młodzież!
- Wariaci i tyle.
To o golasach dotyczyło Tomka, Czesiek uciekał ubrany całkowicie.
Tomek wyskoczył, zapominając zupełnie, że leci tylko w slipkach. Nie
słyszał, co mówili przechodnie. Skręcił za węgieł domu, za którym
zniknął Czesiek, i nie zobaczył go już przed sobą. Przystanął, rozejrzał się.
Gdzież on mógł wpaść? W bramę? Ale którą?
Rozglądał się, czy nie zobaczy Cześka przylepionego do jakiejś wnęki w
murze. Nie. Nikogo. Wtedy dopiero usłyszał kilku malców:
- Wariat! Wariat!
- Goły lata po ulicy!
Zawstydził się. Zauważył nagle zdziwione albo pełne dezaprobaty
spojrzenia przechodniów. Był o dwa domy od swojego podwórka. W kilku
susach dopadł go. Przestraszył w bramie Marusiową, która obejrzała się za
nim wołając:
- A cóż ty za białego dnia z gołym tyłkiem latasz? Bezwsty-do!
Tosi nie było w domu, wydobył ze schowka klucz i dostał się do
mieszkania. Po niedawnym pościgu serce waliło mu pośpiesznie. Przebrał
się czym prędzej w to, co mu wpadło w rękę, i zastanowił się, co robić
dalej, bo coś musi zrobić, i to natychmiast. Zbyt dobrze znał swoich
kompanów - zgrywne przezwisko przylgnie do człowieka na całe życie.
Ani tego odpruć, ani odskrobać. Szydełko!!! Tłumacz się potem każdemu,
a nie wytłumaczysz się i tak.
Do tego Janusz! A jeżeli powie Joli? Co taka Jola gotowa sobie pomyśleć?
Szydełko! O zgrozo! Nie można uchodzić za prawdziwego mężczyznę,
jeżeli produkuje się szydełkowe ząbki.
„Zemsty! Zemsty!" - wołało wszystko w Tomku, jednak gniew przestał go
już zaślepiać. Należało działać szybko, ale i skutecznie, a więc rozsądnie.
Trzeba zaraz zebrać Rafała, Janusza i jeszcze kogoś, może Rysia
Piwowarczyka, to też autorytet w klasie - powiedzieć
- 20 -
im, na czym polegało nieporozumienie, i zażądać satysfakcji. Musi dojść
do bitki-rozbitki. Jak Czesiek dostanie po karku-będzie na drugi raz
ostrożniejszy.
IV
osią wróciła pierwsza. Zgniewały ją rzucone na śro-— dek
przedpokoju wilgotne slipki i wywleczona spod
kozetki otwarta walizka. Pewnie Tomek coś z niej wyciągał, chociaż było
zapowiedziane, że „co w walizce - nie ruszać", bo to tylko na wyjazd.
Przygotowała kolację, nakryła do stołu, niech tatuś zobaczy, co ona
potrafi. A może odgrzać zupę z obiadu? Tatuś to lubi. Tylko czy w ogóle
przyjdzie na kolację? Zatelefonowała. Usłyszała, że oj ciec .już pół
godziny temu wyszedł. Odkładała słuchawkę, kiedy zadzwonił do drzwi.
Zdecydowano, że nie będzie się czekać na Tomka, bo ten postrzeleniec nie
wiadomo kiedy wróci, a ojciec bardzo głodny. Pomysł podgrzania
pomidorowej zupy został przyjęty z entuzjazmem. Właśnie ją, smakowicie
parującą, Tosia postawiła przed ojcem, kiedy usłyszeli dzwonek. Ostry,
długi.
- To ten bałwan, dzwoni jak na pożar - powiedział ojciec, biorąc pierwszą
łyżkę do ust.
Ale to nie był Tomek.
W otworzone przez Tosię drzwi weszli, wcale nie proszeni do środka,
dwaj mężczyźni. Jeden był starszy, drugi młody, jak gdyby Tosi skądś
znany. Obaj, Tosia to wyczuła, byli czegoś źli, zagniewani.
- Tu mieszka Tomek Jastrzębski? - zapytał ten młody bardzo
nieprzyjemnym tonem.
- Tu - odpowiedziała. Za jej plecami już stał ojciec.
- O co panom chodzi?
- Pan jest ojcem, tak? Czy chłopiec w domu?
- Tak. Nie, nie ma go. Zaraz powinien wrócić.
- To my do pana.
- Proszę, panowie pozwolą do pokoju.
- 21 -
1
W pokoju było widniej i Tosia nagle zobaczyła, że ten młodszy pan
trzyma w rękach szorty i trykotową niebieską bluzkę Tomka. Wyciągnął
je nawet przed siebie, pytając:
- To ubranie pańskiego syna?
Ojciec zbladł, zszarzał. Tosia go nigdy jeszcze takim nie widziała.
- Co?... Co się z nim stało? Skąd przychodzicie?
- Nic. Nic się nie stało. Niech pan będzie spokojny! -zawołał starszy.
-Ale, panie, co myśmy przeżyli! Ja jestem kierownikiem pływalni, a to
dyżurny instruktor. Co myśmy przeżyli! Przed dwoma godzinami
szatniarka zaalarmowała nas, że wszyscy już wyszli, a w szatni zostało
ubranie. Postawiliśmy wszystkich na nogi. Przeszukano wszystkie kąty w
budynku, nie znaleziono nikogo. A więc jedna odpowiedź: leży na dnie
basenu.
- Czy pan sobie wyobraża - zawołał zdenerwowany instruktor - co to
znaczy dla nas, odpowiedzialnych za życie tych, co tam przychodzą?
- Zawiadomiliśmy komisariat rzeczny - podjął kierownik. -
Przeszukaliśmy cały basen, spuściliśmy wodę - nic. Nikt się nie utopił.
Więc przyszliśmy na adres z legitymacji, którą znaleźliśmy w kieszeni.
- Jesteście, panowie, pewni, że mój syn nie... -ojciec jeszcze ciągle
wydawał się oszołomiony.
- Tatusiu! - zawołała Tosia. - Tomka slipki suszą się w kuchni na sznurku,
zastałam je na środku podłogi. Na pewno się tu przebrał!
- No więc - podniósł się kierownik - niech pan z chłopcem porozmawia.
- Niech pan mu skórę zerżnie! - gorączkował się instruktor. - Ja mało nie
osiwiałem. Nurkuję raz - nic! Drugi raz -nic! Za każdym razem nic! A tu
ubranie! Panie, co ja przeżyłem!
Ojciec przepraszał i obiecywał, że sprawę załatwi. Po wyjściu obydwóch
mężczyzn wrócił do pokoju i siadł ciężko na tapczanie. Nie chciał jeść.
Podparł głowę rękami i milcząc patrzył w ziemię.
Tosia przestraszyła się naprawdę. Niechby już ojciec krzy-
- 22 -
czai, klął, kopał krzesła i walił pięścią w stół - na to była przygotowana -
ale taka cisza?
To może ojcu jeszcze bardziej zaszkodzić. Mama kiedyś mówiła, że jak
ojciec się wyzłości, to mu trochę ulży, no więc? Ach, nigdy nie
wyobrażała sobie, że w kilkanaście godzin po wyjeździe mamy będzie
miała taką trudną sprawę. Co robić? Niechby chociaż usiadł do stołu.
- Tatusiu, tatulku - prosiła, obejmując go za szyję - zjedz coś, przecież
byłeś taki głodny.
- Już nie jestem - powiedział podnosząc głowę. - A ten idiota, co? Bałwan
nie z tej ziemi, co?
- Tatusiu, nie denerwuj się. Przyjdzie i wytłumaczy, dlaczego...
- Kto? Ty o kim, o Tomku? Nie, ja mówię o tym instruktorze. Słyszałaś?
Wściekły był, że kilkanaście razy nurkował i nic! A co, wolałby tam coś
znaleźć?
Tosia dopiero w tej chwili uchwyciła komizm sytuacji. Rzeczywiście,
instruktor złościł się, że „nic!!!"
Wybuchnę!a śmiechem. Ojciec nagle zawtórował. Śmiali się aż do łez.
Kiedy im przeszło, Tosia odgrzała zupę i ojciec już bez oporów, ale i bez
apetytu, zjadł kolację.
Tomka ciągle nie było i Tosia ze strachem nasłuchiwała jego przyjścia. Co
tu się jeszcze będzie działo?
Ojciec czytał gazetę, odłożył ją nagle i powiedział:
- Córuniu, ty jesteś mądre dziecko, powiedz, czy tak będzie dobrze: niech
mi się to chłopaczysko na oczy nie pokazuje. Wiesz, mam taką harówkę.
Jak się zdenerwuję, to cały dzień stracony, nic na to nie poradzę. A
powinienem tego gał-gana pokrajać i posolić. On mnie do grobu wpędzi.
Bagatela: milicja rzeczna, spuszczanie wody z basenu, na pewno rachunek
przyślą i jeszcze w gazecie po nazwisku ogłoszą. Bić go nie chcę - nigdy
go nie uderzyłem. Mnie bili - j a nie będę. Za karę - niech siedzi w domu
kamieniem do przyjazdu Stefana. Ale od tego ani na krok. Ani za okno!
Rozumiesz? Dobrze będzie?
Tosia namyślała się chwilę i odpowiedziała, o dziwo, zupełnie jak mama:
- 23 -
- Dobrze. Tak będzie najlepiej.
Ojciec pocałował ją w czoło i zamknął się u siebie. Słychać było, jak
chodził po pokoju. Robił to w dwóch wypadkach: albo kiedy był
zdenerwowany, albo kiedy obmyślał jakiś nowy projekt. Tosia nie mogła
się zdecydować na ustalenie dzisiejszej przyczyny.
Tomek wrócił późno. Bał się. Co miał jednak robić? Zanim znalazł całą
trójkę, zanim wyjaśnił wszystko i przekonał, że ma prawo żądać
satysfakcji, zanim ustalono jej formę i gremialnie zdecydowano się
zawiadomić Cześka - czas płynął. Cześka nie było w domu. Może był, a
nie chciał się pokazać? Zostawiono list bardzo zwięzły, zakończony
maksymą: „Kto nieobecny - śmierdzący tchórz". Spotkanie ma się odbyć
jutro o godzinie piątej w parku Ujazdowskim - jest tam jedno ustronne
miejsce, doskonałe na takie okazje. Tomek nakładzie Cześkowi, ile się
zmieści, przy komisji, z uwagą na zęby i honorowo, bo Czesiek ma prawo
się bronić. Niech się broni. Tomek już widzi siebie siedzącego okrakiem
na rywalu i komisję liczącą do dziesięciu.
- Musi pełzać i palce moie lizać! - powtarza jeden z ulubionych zwrotów,
o mało nie śpiewając z radości. Wchodzi w tym momencie na swoje
podwórko, a zobaczywszy światło w oknie ojca momentalnie spuszcza z
tonu i cichutko stuka do drzwi.
- O rany! - jęczy Tomek słuchając w kuchni relacji Tosi. -A to się
narobiło, o rany!
V
wantura, jakiej powodem mimo woli stał się wczoraj Tomek, musiała
jednak i na nim zrobić duże wrażenie. Tak przynajmniej sądziła Tosia,
widząc, jak wiele dobrych chęci okazuje od rana brat. Ojcu na oczy się nie
pokazywał, co zresztą nie było trudne, gdyż ten zaraz po śniadaniu
wyszedł pracować do kolegi.
- 24 -
- Tosiu, nie potrzebujesz czegoś? Nie? No więc do wieczora. Na obiad,
córciu, nie wrócę. Ale na kolacji będę z wami. Z tobą... - poprawił się,
marszcząc brwi.
Tomek w kuchni siedział jak mysz pod miotłą. Za to kiedy ojciec wyszedł,
a Tosia zabrała się do robienia porządków, zaczął pomagać jej tak
gorliwie, że trudno było naprawdę nie wierzyć w jego dobrą wolę
zrehabilitowania się za wczorajszy incydent.
Nawet chustkami do nosa zainteresował się i okazał chęć do ewentualnego
własnoręcznego wyprasowania ich.
- Bo wiesz... doszedłem do wniosku, że chustka do nosa jest jednak...
chustką do nosa.
Ta głęboka filozoficzna uwaga zaniepokoiła Tosię. Przyjrzała się uważnie
bratu, który właśnie unikał spotkania z jej oczami.
I rzeczywiście! Po kilku ciężkich westchnieniach Tomek zdecydował się
odkryć karty.
- Tosiu, tatusiowi chyba trochę przeszło, co?
- No, chyba trochę tak. Ale bardzo długo wczoraj chodził u siebie.
- To dlatego, że obmyśla nowy projekt.
- Może. A bo co?
- Bo tak myślę, co będzie, jeżeli na jaką godzinkę wyskoczę.
- Nic nie będzie.
- Naprawdę? - głos Tomka nabrał otuchy. - Tak myślisz?
- Tak myślę, bo nigdzie nie wyskoczysz.
- Eee... ty doprawdy taka jesteś... przecież dzisiaj tatuś nic nie wspomniał,
że ja mam tu... kamieniem.
- A czy tatuś powtarza kiedy po raz drugi to, co kazał? Tomek, ty na tym
basenie kręćka dostałeś. Nie pamiętasz, co znaczy tatusiowe „nie"?
- Pamiętam - powiedział ponuro Tomek - ale są okoliczności życiowe...
- Żadnych okoliczności. Nie myśl nawet o tym. Lepiej weź się za historię,
coś przecież musisz robić.
- Dobrze. Dla ciebie mogę zrobić i to. Wezmę się za historię.
- 25 -
1
¦
¦H
- Dla mnie? To ja będę tę nieszczęsną poprawkę zdawać na jesieni?
- Tośka, bo się wścieknę - zaperzył się Tomek.
- Wściekaj się, ale obierz trochę kartofli - Tosia czuła, że sytuację można
wykorzystać.
- Dobrze, obiorę i w ogóle, co chcesz, do czwartej mogę zrobić. Okna
mogę umyć...
- Co za szkoda, że mama w poniedziałek umyła wszystkie cztery.
- No to co innego. Co tylko zechcesz. Do czwartej.
- Nie wyjdziesz.
- Tośka, bądź człowiekiem.
- Tomek, przestań - zdenerwowała się siostra. - Po wczorajszej awanturze
dziś druga? Czy chcesz ojca do grobu wpędzić?
- Tośka, czy ty jesteś w stanie pojąć, co to jest honor mężczyzny? Nawet
jeżeli to dla ciebie trudne, rozumiem, ale postaraj się, pomyśl, ja mam
honorową sprawę!
- Ciekawe, co to za sprawa?
- Dobrze, powiem ci. Tym bardziej że to wszystko przez ciebie.
- Przeze mnie? - zainteresowała się Tosia.
- Tak. Siedziałaś tu któregoś dnia przy oknie z szydełkiem, tak? Zobaczył
cię mój kolega szkolny, Czesiek Ulanowski, i powiedział, że to ja! Ja w
domu przebieram się w bluzeczkę w kropki, koraliczki na szyję i ząbki
szydełkiem robię! No?
- A to heca! - Tosia wybuchnę!a śmiechem. - Przypominam sobie, stał
jakiś chłopak naprzeciw okna i gapił się jak cielę na malowane wrota.
Bezczelny! Chciałam mu język pokazać, ale skończyło się na zasunięciu
firanki przed nosem.
- To właśnie mówił. No, rozumiesz teraz?
- Świetnie. On tak myślał, a ty wyjaśniłeś.
- Nie tak łatwo. Przez tę chorobę nikt nic o tobie nie wie. Była majówka z
siostrami, ciebie nie było. A do tego każdy mówi: siostra z takim czubem,
akurat jak ty?
- Ach - westchnęła Tosia - ja też wolałabym, żeby mi te włosy już
odrosły. To straszne.
- 26 ^
- No więc już mam pomysł: czub zawinił, czub nas uratuje. Słuchaj!
- Wcale nie chcę słuchać. Co za powód do obrazy? Wzięli cię za mnie,
wielkie rzeczy. A gdyby mnie wzięli za ciebie, czy I a bym takie historie
wyczyniała?
- No... to zupełnie co innego. Nie ma dziewczyny, która by nic chciała
być chłopakiem. Niestety - nie tak łatwo.
- Śpiewająco! O wiele łatwiej niż chłopakowi być dziew-
Ć
- Tosiu, nie spierajmy się. Ja ci mówię, gdybym nie był chłopakiem, to
może nawet chciałbym być dziewczyną. Według mnie to dopiero
śpiewające, jedwabne życie: „Córuniu, Tosiuniu, może ci to, może ci
tamto". A na mnie jak na psa. Chłopak musi być twardy - znieść wszystko.
I rzeczywiście wszystko zniosę, ale j ak mi kto na honor nadepnie, nie
zniosę! Tego jednego nie daruję i rozumu nauczę, bo inaczej... bo inaczej
każdy by mi na głowę wlazł i tego... nie rozumiesz?... pamiątkę zostawił...
- Gdzie honor, gdzie szydełko? Głupstwo.
- Nie, Tosiu, nie. Posłuchaj: gdyby na przykład któraś twoja koleżanka
narobiła plotek, że widziała na własne oczy, jak ty... brodę sobie golisz...
- Ja? Brodę? Jak to?
- A widzisz! Ja na pewno niedługo zacznę się golić. No i przypuśćmy to
podobieństwo między mną i tobą... No i poszłaby taka plotka...
Przyjemnie by ci było tłumaczyć się, dowodzić? A do tego wcale
mogłabyś nie wiedzieć, bo plotka szłaby za plecami, już i do innej szkoły
roznieśliby: „Wiecie, jest jedna taka Tośka Jastrzębska, dziewczyna z
brodą..."
- Brr! Co za okropność! - wstrząsnęła się Tosia.
- A do tego, gdyby ci zależało na jakimś chłopcu, który by,
dowiedziawszy się takich rzeczy o tobie...
- A na której dziewczynie tobie zależy?
- Mnie? Na dziewczynie?-Tomek chciał się zamienić w jeden wielki znak
zapytania. Jeżeli mu się to nawet udało, znak ten był ogniście czerwonego
koloru.
- No, dobrze - ulitowała się Tosia, do której świadomości trafił skutecznie
ten i ów argument. - Pomogę ci...
- 27 -
- Tosia, jesteś naj...
- .. .i pójdę za ciebie na to spotkanie.
- Aleś wymyśliła! Pójdziesz i co? Bić się za mnie będziesz?
- A po co się bić? Pójdę i wytłumaczę wszystko.
- E tam, słoń za ogon bujany w butelce! Ja muszę Cześkowi nakłaść!
- Ty wyjść nie możesz. Nie rozumiesz tego? Boże! Co za twarda głowa!
IiV-ji». Jl ł i «.l T
r ctr\\
palnął ze złości, ale trafił w kant i bardzo boleśnie to odczuł. Przybierając
wyraz najwyższej pogardy, wyszedł do pokoju, ostentacyjnie wyciągnął z
półki „Marzenia inżynierów" i rozłożył się z książką na tapczanie mamy.
Tosia w kuchni przygotowywała obiad. Nie szło jej to. Coraz coś
upuszczała na ziemię, zaczepiła kieszonką fartuszka o kant zlewu, wydarła
ją z „mięsem". Im dłużej myślała o sprawie brata, tym bardziej mu
współczuła. Nie brakowało jej wyobraźni, przypominała sobie rozmowę
sprzed kilku tygodni, kiedy opowiadał jej, jak trudno być „nowym" przy
końcu roku. Rozumiała sytuację. Ale ta sytuacja naprawdę była bez
wyjścia. Dosłownie bez wyjścia!
Raz i drugi przechodziła przez pokój, udając, że musi zajrzeć do swojej
walizki, to znów do szafy mamy. Tomek nie zmieniał pozycji i z
zaciśniętymi zębami patrzył wciąż na tę samą ilustrację.
„Mój Boże - dręczyła się Tosia - cóż ja mogę zrobić? Cóż ja mogę?"
W milczeniu zjedli skromny obiad. Tomek, zawsze chętny do pełnego
talerza, jadł półgębkiem, chociaż to była szczawiowa z ryżem, jego
ulubiona zupa. Mizerii ze śmietaną też ledwie dziobnął. Tosi wydało się,
że przybladł. Miękła coraz bardziej.
Po obiedzie ona zmywała naczynia, brat znowu położył się na tapczanie.
„To jest sprawiedliwość: cała robota na mnie, a on przeżywa. On ma
męskie problemy!" - chciała obudzić w sobie bunt i gniew na brata, ale nie
udawało się.
- 28 -
Nagle Tomek zdecydowanym krokiem wszedł do kuchni i oświadczył:
- Mam jeszcze pół godziny. Ani chwili więcej. Siostra tylko spojrzała na
niego z wyrzutem.
- Tośka, pamiętasz, czytaliśmy w „Expressie" o tym, jak choremu bratu
siostra jedną własną nerkę oddała?
- No, to co z tego? Gdyby trzeba było...
- Właśnie to chciałem powiedzieć: gdyby trzeba było, to ja bym ci
obydwie oddał, wiesz? A ty...
- Tomeczku - Tosia o mało nie płakała - czy ja bym ci nie pomogła? Ale
ojciec. Ojciec. Czy nie przyrzekłeś mamie, tak jak i ja, że będziesz dbał o
jego zdrowie i spokój? A ty już wczoraj pokazałeś.
- Czy ja chciałem? To się nie liczy.
- Ale za to dzisiaj wyraźnie chcesz doprowadzić do awantury.
- Nie, nie chcę. Posłuchaj, ojciec powiedział, że wróci wieczorem, tak? A
ja przecież wyskoczę o czwartej na godzinę, na półtorej najwyżej.
- Nie, Tomku, nie. Ja cię proszę na wszystko, nie rób tego! Ojciec może
zatelefonować.
- No to co? Głosy mamy całkiem podobne.
- A jeżeli wróci wcześniej, niż ty przyjdziesz, albo w ogóle... nie wiesz,
jaki ojciec jest? Ni z tego, ni z owego wpadnie taksówką, bo zapomniał
jakichś wyliczeń, jakiegoś rulonu.
- Daj mi dokończyć. Obmyśliłem cały plan. Ja wychodzę! Ty zostajesz
zamiast mnie. Przebierzesz się w moje szorty i wiatrówkę - koraliki won -
siadasz nad moją historią. Gdyby coś takiego, siedzisz w kuchni
kamieniem. Ojciec, jak wiesz, kiedy się gniewa, to nie rozmawia. Nie
odezwie się nawet do ciebie, Tomka.
- A jak zapyta o mnie, Tosię?
- Na pewno nie zapyta. Przysięgam ci. A jak się zapyta, to powiesz takim
skruszonym głosem, żeby ojciec miał satysfakcję, że ja się kajam: „Poszła
do koleżanki".
- A ty się akurat kajasz! - oburzyła się Tosia.
29 -
- To swoją drogą, a swoją drogą z rodzicami trzeba trochę dyplomacji.
Jak będziesz miała moje lata, to zrozumiesz! No więc? Szafa gra?
- Nie, nie! Ja się boję! Ja się boję! Tomek, zlituj się! Ja umrę ze strachu!
- O, o! To właśnie jest dziewczyńska prawdziwa postawa: boję się, umrę
ze strachu! We wszystkich trudnych momentach kobieta mdleje, i już. To
jest właśnie wasze wygodnictwo i tchórzostwo. Tak. Ja się też boję, ja też
wiem, co tu by się działo, gdyby ojciec zobaczył, że go nie
posłuchałem. No!!!
- Awidzsz.
- Widzę, boję się, ale działam. Działam po męsku i koniec, finita, la fin,
koniec! Różnica między mną a tobą jest ta, że ja potrafię wziąć na siebie
odpowiedzialność, a ty - tylko bać się potrafisz!...
Różnica między Tomkiem a Tosią polegała między innymi i na tym, że
Tomek potrafił przeciwnika ze szczętem zagadać, nie dając mu dojść do
słowa. Tosia, chociaż dziewczynka, nie była tak wygadana. I teraz nie
mogła się zdobyć na przerwanie filipiki brata, mimo że już parę razy
otwierała usta.
- I to ci oświadczam - ciągnął Tomek dalej - ja wychodzę. Robię
wszystko, żeby sytuację zabezpieczyć, i chcę ją zabezpieczyć na mur, na
żełazobeton. A jeżeli ty mnie nie podeprzesz, to pamiętaj: ojciec przez
ciebie może trupem paść.
Tosia podniosła ręce do góry, wzywając na pomoc n^ebior sa.
- Tak! Wiesz przecież, ojciec jest straszny choleryk, zdenerwuje się
okropnie i wykituje, a szkoda, bo drugiego takiego ojca na świecie nie ma.
Mów sobie, co chcesz, to wspaniały chłop, umie brać odpowiedzialność,
umie ruszyć głową w trudnych momentach. Szkoda, że wszystko to po
nim odziedziczyłem tylko ja.
- Boże, Boże, dlaczego mamy nie ma! - płakała Tosia.
- Sam żałuję, mama rozumie życie. Mama wie, że ojca trzeba oszczędzać.
Jak było z moją poprawką? Uzgodniliśmy, żeby ojcu nie mówić. I gdyby
nie zażądał cenzury, toby się tak nie zdenerwował. Trudno, nie moja wina:
sam chciał. A te-
- 90 -
raz... mnie już nie ma. Historia leży na samym wierzchu w walizce. A
rivederci! Adieu! Praszczaj! Jeżeli tu nastąpi koniec świata, to nie przeze
mnie.
Tosi od tego wszystkiego szumiało w głowie, pulsowało w skroniach,
zaczęło ją boleć za uszami. Napiła się zimnej wo-11 v ¦ Trochę pomogło.
Co miała robić? Siłą nie powstrzymałaby brata i tak. Zresztą on zawsze
postawił na swoim. Czy to pierwszy raz? Tak s;imo, jak ojciec. Kiedy się
przy czym uparł - nie było rady. ( zy ona jest winna, że Tomek taki
podobny do ojca?
- A niech się dzieje co chce! - powiedziała i poszła umyć i warz do
łazienki. - Jeszcze ktoś wpadnie, może jaka koleżanka, i będzie się dziwić,
że tu siedzę zapłakana.
Jakby w odpowiedzi zadzwonił telefon.
- Tosiu? Tuja, Krysia. Przyjdź do mnie, błagam cię, mam ci strasznie
dużo do powiedzenia. Nie, ja nie mogę wyjść, bo rodziców nie ma, siedzę
z Małgosią jak na pokucie. Nie możesz, naprawdę? Ach, jaka szkoda!
Zaczekaj, ktoś dzwoni do drzwi. Zatelefonuj później do mnie! Koniecznie.
Pa!
Ledwo Tosia odłożyła słuchawkę i odeszła o krok, znowu telefon.
- Halo, czy to mieszkanie państwa Jastrzębskich? Czy mogę mówić z
inżynierem Jastrzębskim?
- Nie, tatusia nie ma w domu.
- O, to źle, bo ja mam bardzo pilną sprawę. Telefonowałem rano
kilkakrotnie, ale bez skutku. A czy mówię może z synem, Tomaszem?
- Nie, tu córka, Tosia.
- Bardzo mi miło. Tu mówi inżynier Kulik. Gdzie mogę ojca znaleźć?
- Tatuś jest u pana inżyniera Uchmańskiego, proszę zapisać numer
telefonu!
- Dziękuję. A Tomasz w domu?
- Niee... tak, tak, w domu, w domu, tylko... śpi.
- No, to niech się obudzi i będzie gotowy. Najdalej za godzinę po niego
wpadnę. Do widzenia.
Tosia osuwa się na krzesło obok aparatu. Oprócz przerażenia odczuwa
jednak i satysfakcję.
- 31 -
- A nie mówiłam! A nie mówiłam!-powtarza na głos.-Za godzinę! A
jeżeli Tomek nie zdąży wrócić za godzinę?
Znowu telefon.
- Tosia? Daj mi tu Tomka.
- Tomek przy aparacie!
- Tomek? - głos wyraźnie twardnieje. - A gdzie Tosia?
- Wyszła do koleżanki.
- To niedobrze. No, nic. Słuchaj: przygotuj wszystko, co trzeba. Za
godzinę, może trochę wcześniej, przyjedzie po ciebie nadleśniczy Kulik.
Jest tu dziś na jakiejś konferencji, wraca do Lublina autem. Jedno miejsce
wolne, zabierze cię do wujka Stefana. Wujek nie przyjedzie tak, jak było
umówione. Rozumiesz? Żeby wszystko było gotowe. Nie mogą czekać. Ja
może.'.. - trzasnęły widełki.
Jakim tonem ojciec mówił! Jak do obcego. Nie, jeszcze gorzej. Taki na
Tomka zawzięty. A co znaczyło: „Ja może..." Pewnie: wpadnę. Aby nie za
wcześnie!
Na wszelki wypadek Tosia szybko zrzuca z siebie sukienkę, nakłada
szorty i koszulkę Tomka. Przegląda się w lustrze. Fajny chłopak. Tomek
jak ulał. A to teatr! Tosia ogromnie lubi bawić się w teatr, przebierać się. I
teraz odczuwa trochę przyjemności. Byłoby tego więcej, gdyby nie
chłodna strużka strachu biegnąca po krzyżu, zatrzymująca oddech - a
jeżeli ojciec pozna? A jeżeli ten nadleśniczy przyjedzie, zanim Tomek
zdąży wrócić?
Siada przy stole nad jakąś książką. Wcale nie widzi tekstu. W głowie ma
kompletny chaos. Co robić? Jest godzina czasu. To dużo! Nie, to bardzo
krótko. Jeżeli Tomek nie zdąży, wszystko się wyda. Ojciec wpadnie w
gniew, i to w jaki! I nieposłuszeństwo, i stracona okazja, i kto teraz Tomka
odwiezie? Niepotrzebne wydatki! Ojciec jest na to bardzo czuły.
- O rany! - stęka Tosia. - O rany! -i mimo wszystko śmieje się, słysząc
Tomkowe zawołanie.
Jeszcze łyk zimnej wody.
Tak niedawno Tomek mówił: „spróbuj podjąć męską decyzję w trudnych
momentach życia". No więc spróbuję.
- 32 -
Najpierw sprawdzić walizkę, czy wszystko jest. Aha, mama mówiła o
kabanosach na drogę. Bielizna, półbuciki, skarpetki, kąpielówki, portfel,
dwa banknoty po dwadzieścia złotych, legitymacja. Historię trzeba włożyć
na samo dno. Walizka gotowa. Wiatrówka z ciepłą podpinką wisi na
wieszaku. Sweter jest. Dres jest. Co Tomek miał na sobie? Coś bardzo
starego. Wypłowiałe, niebieskie, tyle mądrego, że na drakę odpowiednie.
Żeby tylko nie wrócił z podbitym okiem, bo niby skąd? Ze mną się bił?
No więc wszystko gotowe. Niech tylko wróci przed ojcem i przed
inżynierem. Jeżeli zdąży, to wszystko się uda, on nawet strachu się nie
naje. Powie: „Mówiłem, że będę - i jestem. Okay! A ty tchórzu (tak
powie, Tosia gotowa jest przysiąc), ty tchórzu, mdlałaś ze strachu.
Niepotrzebnie, bo ja zawsze wiem, co robię!"
Tak się będzie przechwalać... Jeżeli zdąży...
A jeżeli nie zdąży? Tosia patrzy na zegarek, jest wpół do piątej. Jeszcze
tylko pół godziny. Jak ten czas szybko leci! Dopiero była czwarta. Jeżeli
Tomek nie zdąży, to dobrze mu tak! To go nauczy. To mu po nosie
pójdzie!
I Tosia łapie się na tym, że prawie rada będzie, jeżeli Tomek nie zdąży.
Ona ojcu nie powie. Za nic na świecie. Na niej by się wszystko skrupiło,
bo ojca gniew jest najstraszniejszy w pierwszej chwili. Na nią ojciec byłby
wściekły, że pozwoliła, że dopuściła, tak jakby ona co mogła. O, nie ma
głupich. Ona też może głową ruszać, aby oszczędzić ojca i... siebie.
Z całym spokojem ocenia teraz sytuację. Jeżeli Tomek nie zdąży - to ona
pojedzie zamiast niego. Co będzie, to będzie. A Tomek niech się przebiera
w jej sukienki. I niech jedzie na „śpiewające, dziewczyńskie życie" do
cioci Isi.
Ale jak mu powiedzieć, jak go uprzedzić, żeby nie zepsuł całej sprawy?
Nowa trudność! Tosia przebrana za Tomka pojedzie, a tu dzwonek, ojciec
otwiera i znowu Tomek stoi na progu! To byłoby dopiero!
Tosia bierze kartkę papieru, zastanawia się i szybko pisze.
- 33 -
I
Droga Siostro!
Zdecydowałem się podjąć męską decyzję w trudnej życiowej chwili.
Czeka mnie śpiewające życie. Śpiewaj i ty. Ókayl A rivederci! Adieu!
Pras z czaj!
Twój brat Tomasz
Na wszelki wypadek rzuca na kozetkę sukienkę w groszki. Właśnie! I
koraliki!
Ktoś dzwoni. Tosia opiera kartkę o wazonik na stoliczku Tomka w kuchni
i biegnie do drzwi. Tak, to inżynier-leśnik.
- Jak się masz, Tomku. Jestem inżynier Kulik. Rozmawiałem z twoją
siostrą i ojcem. Jesteś gotowy?
- Tak, proszę pana. Już biorę walizkę.
- Świetnie. Bałem się, że może będzie jaka guzdranina. Dawaj ten bagaż!
A płaszcz? Czapka? W porządku. Idziemy. W domu jest ktoś?
- Nie, proszę pana. Klucz schowam.
Wychodząc już z bramy widzą wyskakującego z taksówki ojca.
Panowie wymieniają nazwiska i okolicznościowe grzeczności. W dużej
warszawie siedzi jakiś pan za kierownicą i jeszcze jeden z tyłu. Tosia wita
się speszona. Czy trzeba szastać nogą? Każą jej usiąść z tyłu. Siada.
Inżynier żegna się z ojcem, który jest też trochę zakłopotany, zdejmuje i
wkłada okulary. Nagle wyciąga z portfela banknot i wsadza „synowi" w
kieszeń wiatrówki.
- No - mówi - co to j a chciałem?... Pozdrów wuj ka i tego... trzymaj się.
Trzymaj się! - powtarza i klepie Tosię po ramieniu. -Bądź zdrów!
Zatrzaskuje drzwiczki. Macha ręką.
Tosia odwraca się. Przez szybę widzi, że ojciec wsiada do czekającej na
niego taksówki. Oddycha z ulgą: Tomek wróci pierwszy.
- Lubisz jechać samochodem? - zwraca się do Tosi inżynier Kulik.
- Tak, proszę pana.
- A jechałeś kiedy tak daleko wozem?
- Nie, proszę pana.
-34 -
. N o, j ak na warszawiaka - myśli pan Kulik - to ten mały zali o obrotnego
języka nie ma". Panowie zaczynają między sobą mówić o dzisiejszej
konfe-
n ncji, o dostawach drzewa, zalesianiu, szkodnikach. Tosia i 11 a się
słuchać, wreszcie ukołysana jazdą, zmęczona przeży-
eiami dnia - zasypia.
VI
omek wraca syty zwycięstwa. Ma zadrapaną twarz.
To nie Czesiek, nie. Czesiek, owszem, bił się hono-11 >wo, tylko on sam
przewracając się zaorał nosem o jakiś pa-tyk. Bo przewracali się nie raz.
W ogóle Tomek musi przyznać, że nabrał trochę szacunku dla Cześka.
Draka wcale nie była łatwa. Sam też oberwał tu i ówdzie. Ale końcowe
zwycięstwo było jego tryumfem. Siedział okrakiem na Cześku i w
obecności całej komisji: Janusza, Rafka i Ryśka, pytał według ustalonego
rytuału:
- Dostałeś?
- Tak jest. Dostałem.
- Wystarczy?
- Tak jest, wystarczy!
- Na pekao odłożysz?
- Tak jest, odłożę na pekao - jęczał za każdym razem Czesiek.
Niechby nie odpowiedział albo nie tak jak trzeba. Dostałby jeszcze drugie
tyle.
Ach, co za przyjemność! Tomek wypina pierś, aż wyrwany rękaw bluzki
pruje się dalej. Dobrze, że włożył starą. Główka pracuje -wszystko
przewidział. A Tośka chciała go tej frajdy pozbawić! Głupia! Zaraz jej
dowiedzie, że świat należy tylko do odważnych. Tylko! Okay!
Do mieszkania dzwoni na wszelki wypadek ostrożnie. Nic. Trochę
głośniej - też nic. Czyżby siostra wyszła? Zagląda do schowka -jest klucz!
Idiotka! A jeżeli ojciec telefonował? To idiotka! Wszystko może popsuć.
Wchodzi do mieszkania. Pu-
- 35 -'
¦¦
sto. Już wie, jak się wykręci. Powie, że miał nakazane z kuchni nie
wychodzić. Telefon dzwonił, on nie wychodził. Tosi nie było. Trudno.
Chce mu się pić. Nalewa pełen kubek i siada przy stoliczku. O, jaka
pyszna zimna woda po takiej bitce. A to co? Co tu jest napisane?
Tomek czyta raz. Czyta drugi raz. Nic nie rozumie. Co za kawał? Patrzy
na zegar - szósta. Dlaczego Tosi nie ma? Jeszcze raz czyta i zaczyna mu
coś świtać w głowie, ale odgania to jak natrętną muchę. Nie, to
niemożliwe.
Zagląda pod kozetkę. O rany! Jego walizki nie ma. Idzie do przedpokoju -
wiatrówki nie ma! Czapki nie ma! Zapala światło, nic nie pomaga. W
pokoju, owszem, Tosi walizka jest' O rany! Co się stało? Jeszcze raz
wraca do nieszczęsnej kartki. Teraz rozumie jedno: Tosia pojechała
zamiast niego. Ale dlaczego? Przecież wujek Stefan miał przyjechać
dopiero jutro, jutro, na pewno! A jeżeli przyjechał dziś? „Tak bez
uprzedzenia? - oburza się Tomek, ale potem reflektuje się: -A może mu
coś wypadło? Ale co ta Tosia zrobiła? W takim wypadku to powinna
była... powinna była..." Nie, dopóki Tomek nie wie wszystkiego, nie jest
w stanie określić bliżej, co powinna była zrobić siostra.
Wie tylko jedno: stała się rzecz straszna. Teraz on ojcu będzie musiał
wszystko powiedzieć i... i co? Tomek znowu nie wie.
Dzwoni telefon. Ojciec.
- Tosiu, dlaczego cię nie było, kiedy Tomek odjeżdżał? Jestem trochę
niespokojny, czy wszystko zabrał. Ten podręcznik na przykład. Musiałaś
wyjść? A cóż znowu pilnego? No, pojechało chtopaczysko. Bardzo się
ucieszyłem z tej okazji, bo i wygodniej, i prędzej. Tomek był jakiś
osowiały, może go sumienie gryzło za to wczorajsze? Słuchaj, córko, ja
wrócę koło dziewiątej. Nie będziesz się bała sama? No, wiem, zuch jesteś.
Kolację zjem tu. Nie czekaj. I słuchaj. Tomek pojechał o dzień wcześniej,
więc nie ma żadnego powodu, żebyś ty siedziała w taki upał w mieście.
Już depeszowałem do cioci Isi, żeby konie po ciebie wysłali jutro. Pociąg
masz o jedenastej czterdzieści. Przygotuj wszystko. No, pa, kochanie.
Niedługo wrócę.
. - 36 -
lomek jeszcze raz czyta list. Rozumie już wszystko. Teraz Ba niego kolej
podjąć męską decyzję.
Ale co w takim wypadku byłoby najbardziej męskie? Przy-u.ić się ojcu?
Rany boskie! Na chłopaku skóra cierpnie. „Tonu-k" wyjechał, poszła
depesza, konie wyślą, ojciec nareszcie nie będzie musiał myśleć o domu.
Tomek to rozumie i dosko-11.ile wyczuwa. Gdyby to z nim ojciec
rozmawiał, dodałby na pewno: „Oj, co ja z wami mam!" A do Tosi to:
„Pa, kocha-n u¦!" A ta szczęściara pojechała sobie i będzie używać. Wujek
ni;i konie pod siodło („boję się!"), stawy rybne („boję się ro-baka!"), na
raki chodzą („boję się!"). Będzie „śpiewać", oj będzie „śpiewać". Jasne
jest jedno: albo Tomek powie ojcu wszystko, albo wcieli się w Tosię.
Bardzo trudny wybór, ale 11 /ecie wyjście nie istnieje.
- Spróbujemy. Może ona śpiewać, zaśpiewam i ja!
Wygłosiwszy to ostatnie zdanie, Tomek nie dorzuca zwykłego: Okay!
Słusznie.
Bierze sukienkę w groszki i idzie do przedpokoju. Tylko i; i m j est duże
lustro. Zdej muj e koszulkę - oj ej, co za sińce na i;imionach! Sukienka ma
krótkie bufki, widać spod nich granat owe placki j ak kurze j aj a. Nie ma
rady, wkł ada koszulkę w paski. Wygląda to trochę dziwnie, no to co?
Tomek ogląda się w lustrze i widzi na siedzeniu kieszonki obszyte
lamówką. Też moda! Ach, nie! To tył na przód założony. Rzeczywiście, tu
dekolt w ząbek. Jeszcze koraliki! No, teraz go może Czesiek zobaczyć!!!
„A ta twarz podrapana? Aha, to jak wracałem (wraca-I a ni, wracał am ,
idioto!) od koleżanki, to właśnie potknęła m się i upadł am na pysk (nie na
pysk, idioto, tylko na buzię). Przyłożę zimny kompres, trochę się zakryje.
Ale jak ojciec pozna? Nic nie pozna - na pewno. Mama toby poznała od
pierwszego spojrzenia, mowy nie ma! Oj, mamusiu, mamu-sieńko! -
wzdycha lirycznie Tomek. - Z tym pociągiem świetnie się składa. Gdyby
był po południu, to ja, jako Tosia, musiałbym gotować obiad! No, Bóg
strzegł! A teraz zajrzyjmy do walizki".
Wszystko, eo było w kropki i w kwiatki, Tomek bezlitośnie wyrzucił,
uważając, nie wiadomo dlaczego, te desenie za nie-
- 37 -
godne zaszczytu okrywania jego posiniaczonej, ale męskiej skóry.
Największe uznanie znalazła układana spódniczka w szkocką kratę. W
Szkocji mężczyźni chodzą w takich spódniczkach. Do tego sportowa biała
bluzka z długim rękawem. O, i druga taka bluzka szaro niebieska też
ujdzie, są szorty, na szczęście! A to co? A to tak zwany opalacz - płótno w
geometryczny wzór -można wziąć. Tu bielizna. Jak on w tym będzie
chodził? Won! Nie, trzeba wziąć. Przecież tam będzie cały miesiąc, pranie
na przykład, no i co? „Skąd te męskie kalesony?" - spyta ciocia. Tak,
skoro się rzekło „a", trzeba być przygotowanym na „b". Jest nóż! Mądra,
kochana Tośka musiała go w ostatniej chwili podrzucić. Bez takiego noża
to w ogóle szkoda jechać na wakacje.
W pudełku nici, igły, nożyczki, jakieś pierścionki, koraliki - do diabła z
tym! Nie! Mogą się przydać, a pudełeczko, owszem, zgrabne na robaki.
Historii na klasę szóstą brak? Nie moja wina. Trudno.
Co jeszcze? Trochę sznurka, parę haczyków na ryby, dziewczyny też
mogą to lubić. Aha, gdzie to ten stary kalosz? Lepsza połowa jest w tamtej
walizce, nie szkodzi, ta się też przyda. Kawał wentyla? Zabrać. Lekkie.
Tomek nieomylnie trafia w szufladach ojca na zawiniątko z haczykami i
żyłką. Tylko pożycza, w sierpniu zwróci. Gotowe!
Oj ej! Jak się chce j eść! Nastawia herbatę, kroi chleb, wyciąga z lodówki
kotlety. Ojciec i tak przyjdzie po kolacji.
Tylko go patrzeć. Tomek jeszcze raz staje przed lustrem. Przygładza
czuprynę. Łapie jakąś szmatkę, macza w wodzie i przykłada na zadrapane
miejsce.
Świetnie! Pół twarzy zakryte. Może teraz ojciec przyjść.
VII
ierwsze słowa ojca:
- Tosieńko? Co się stało? - Ach, tatusiu, to jak wracałam od Krysi.
Spieszyłam się i przewróciłam się na schodach. Podrapałam się, coś
okropnego. Boli mnie, ale od zimnej wody - mniej.
- 38 -
- Pokaż mi to zaraz.
Ojciec zaniepokojony prowadzi „córkę" pod lampę. Bierze "Iowę w obie
ręce.
- No, myślałem, że coś gorszego. Zaraz to trzeba przemyć wodą
utlenioną. Ale jakaś ty brudna! O, tu, koło uszu, na bro-il/.ie!
- A, bo właśnie tam był jakiś taki piach i kurz, ale tak mi się przykro
zrobiło, że z taką twarzą... na wyjazd do cioci... i zupełnie zapomnia..
.łam.
- Zaraz idź i umyj się. Ach, dzieci, dzieci! Ledwo matka za próg, o
wszystkim zapominacie. A kolację zjadłaś?
- Tak, tak! - woła „Tosia" z łazienki. - A może tatuś chce herbaty?
- Dobrze. Napiję się chętnie.
Tomek nalewa herbatę i zanosi ojcu do jego pokoju.
- To jest herbata? Tosiuniu, zapomniałaś, jaką tatuś lubi herbatę?
- Ach, bo mnie tak głowa z tego wszystkiego boli! - mamrocze Tomek i
biegnie po imbryczek z esencją.
- Już wiem, dlaczego Tomek był przy wyjeździe taki speszony - robi
odkrycie ojciec. - Patrz, zwędził mi jeszcze haczyki i żyłki. Widzisz,
rozgrzebane wszystko. A to gałgan! Przecież mu dałem dosyć! No, teraz
herbata w sam raz. Więc jutro jedziesz do cioci. Zostanę sam.
Uchmańskiego żona też wyjeżdża jutro. Dziś była pożegnalna kolacja.
Zostajemy z /enkiem jak te sieroty. Pracować będziemy tutaj. Rozłożymy
się w obydwu pokojach. Gdybyś jeszcze mogła, córuniu, rozmaite
drobiazgi z waszego pokoju poskładać do szafy czy gdzieś pod łóżko?
Żeby nie przeszkadzały nam. Rozumiesz?
Telefon.
Tomek biegnie, ojciec idzie z herbatą za nim.
- Tu Krysia. Dlaczego nie dzwonisz?
- Ach, Krysiu, nasz Tomek wyjechał, tyle było roboty! Właśnie kiedy
byłam u ciebie, to on... to on wyjechał i tyle nieporządku zostawił! Wiesz,
jak to chłopak! I trzeba było sprzątać!
- Przecież wcale nie byłaś u mnie! Co ty pleciesz?...
- No właśnie! A kiedy schodziłam od ciebie, to się prze-
- 39 -
I
wróciłam i twarz mam podrapaną. I jutro jadę z taką twarzą! ... A tatuś tu
stoi i śmieje się.
- Aha, rozumiem, nie możesz mi przy tatusiu powiedzieć, gdzie byłaś?
- Taak!...
- Rozumiem. O której jedziesz?
- O jedenastej czterdzieści.
- To ja do ciebie wpadną, bo muszą ci coś opowiedzieć. Coś
fantastycznego!
- Eee... Krysiu, czy myślisz... czy myślisz, że ja będę miała czas? Bo
jeszcze muszę zapakować walizkę.
- Ja ci pomogą. Tosia, zobaczysz, jak ja świetnie pakują walizki. A to, co
ci powiem o waszym Tomku...
- O Tomku ?
- Tak, przed chwilą telefonowała do mnie Ola, ona dowiedziała sią od
Maryśki, której powiedziała Ziutka, ta, co chodzi z Jolą do jednej klasy...
- Z Jolą?
- Tak, ty nie wiesz, kto to jest, aleja ci powiem. Wszystko ci powiem,
mówią ci, heca nie z tej ziemi. Ten wasz Tomek —no, no I Mamusia mnie
woła. Wiąc jutro u ciebie jestem. Buzi!
- A cóż tam znowu o Tomku? - dopytuje się tatuś.
- E, nic takiego... takie tam...
- Już ja się domyślam, jakie to „takie tam". „O Tomku? Z Jolą?" - ojciec
naśladuje głos i intonację Tosi. - Pewnie za dziewczynami już zaczął łazić,
co? No, powiedz mi, w sekrecie.
- Tomek? Tatusiu, Tomek, jak widzi dziewczynę, aż się otrząsa. Ile razy
do mnie Krysia przyjdzie, to aż mi wstyd, bo on zawsze ucieka.
- Tak? No to naturalne. W jego wieku jeszcze się dziewczętami pogardza.
Chociaż... jak ja byłem na pierwszej randce, to miałem... Cha! Cha!
Cha!... czternasty rok, prawie tak jak Tomek, i nazywała się też Jola. Nie,
nie Jola, Julia! Tak romantycznie. Ach, a mnie wydawało się pewnie, że
jestem Romeo...
Ojciec jest w świetnym humorze. Kolacja pożegnalna musiała być z
„naparstkiem". Ojciec „naparstek" lubi, owszem.
- 40 -
- I wiesz, raz przez tę Julię na wagary poszedłem. Tylko ci-cho-sza, ani
mru-mru przed Tomkiem. Strasznie mi ta Julia imponowała, była wyższa
ode mnie o głowę i o dwie klasy.
- To tatuś też?... Na wagary?...
- Cii! Tosiu. Zapomnij o tym. Wygadałem się, ale liczę na to, że nie masz
długiego języka. Raz, jeden, jedyny raz! Przez dziewczynę. Ale żebyś
wiedziała, jak mi ojciec skórę zerżnął! Chryste Panie! Ojca mieliśmy
najlepszego, ale był w takich wypadkach bez litości. Cała nasza trójka
bała się go piekielnie. Raptusbył irękęmiał ciężką. Dlatego ja was nie biję.
Ale nie wiem, czy Tomek mnie kiedyś nie wyprowadzi z równowagi.
Więc łazi z tą Jolą? E, chyba nie, taki niechluj... Dziewczyny nie lubią
niechlujów, prawda? Całe szczęście... Chłopcy to jakoś wyczuwają i
razem z zainteresowaniem płcią piękną zaczynają więcej dbać o swój
wygląd. Ale, czekaj no! Kilka dni temu widziałem, jak Tomek obcinał
paznokcie! Na pewno! No, teraz jestem w domu!!!
- Zmienię kompres - jęknął Tomek - od zimnego trochę
mniej boli. I wyszedł z pokoju.
Źle spał tej nocy. Na „psiej kozetce" było jednak wygodniej . Jak Tosia
mogła spać na tak grającym za każdym poruszeniem łóżku? Długa nocna
koszula z falbankami pod szyją leż przeszkadzała nieustannie. Obudził go
telefon.
- ... tak... - mówił ojciec - załatwię, możesz być spokojny. Zaraz tam idą.
Tak, jedzie dzisiaj o jedenastej czterdzieści. Wrócą tu tylko, żeby ją
odprowadzić, i z dworca wprost do ciebie. Nie, nie, byłoby jej przykro.
Wczoraj się przewróciła i potłukła, biedactwo, śpi jeszcze, tak. Nie, tylko
dzisiaj, zwykle jest pierwsza na nogach, matce pomaga. Lubi mi przynieść
śniadanie do łóżka. Tak. No, to cześć! Pani swojej ręce ode mnie ucałuj
jeszcze raz za te wczorajsze śledziki. Cześć!
Ojciec wchodzi do pokoju i spotyka się z otwartymi oczami
1'omka.
- Ach, ty śpiochu! To tak się dba o ojca, jak mama wyjedzie? Sam sobie
jajecznicę smażyłem! No nic, nic. Rozumiem:
41 -
\
wczoraj miałaś sporo roboty. Córuś, ja teraz lecę, bo mam pilne sprawy w
Biurze Projektów. Wrócę na jedenastą. Bądź gotowa ze wszystkim.
Walizka i tak dalej. Odwiozę cię na dworzec. No, te zadrapania goją się.
Pa, kochanie! I myślę, że ogarniesz tu trochę, tak?
Ojciec czule całuje „córkę" w czoło. Trzaskają za nim drzwi. Tomek nie
spieszy się ze wstawaniem.
- Tak... „biedactwo, córuniu, śpioszku, kochanie"... Takie to się ma życie,
kiedy się jest dziewczyną. I wszystko wolno . Do koleżanek na ploty
latać... O, psiakość!!! - Tomka j ak sprężyna wyrzuca z łóżka
przypomnienie o Krysi, która tu lada chwila może się zjawić. I... poznać!
Plącząc się w długiej koszuli, biegnie do lustra. Wczorajsze kreski na
twarzy rzeczywiście mniej znaczne. Zaczerwienienie obok nich zniknęło.
Ale manewr z kompresem trzeba zachować. To zasłania cały policzek.
Uszy czyste? Ujdą.
Tomek szybko myje się. Nie należy z tym przesadzać. Co na siebie
włożyć? Ubrać się trzeba tak, żeby już być gotowym do wyjazdu. Szkocka
spódniczka? Jest. Bluzka? Coś z długim rękawem, żeby zakryć sińce. O,
ten biały sweterek. Doskonały.
„A może zatelefonować do Krysi, żeby nie przychodziła? Czort wie, jaki
numer telefonu, a poza tym interesujące, co ona chce o mnie powiedzieć".
Tomek nabiera pełną pierś powietrza. Nic, tylko fama o jego zwycięstwie
doszła już do Joli i Jola z całym uznaniem dla jego postawy, no i siły,
opowiedziała o wszystkim przyjaciółce.
Trochę się jednak tej wizyty boi. A nuż zostanie zdemaskowany? Z
tatusiem rozmawiać nietrudno. Ale kto wie, jakie te dziewczyny mają
sekrety - gotowa wsypa. Postanawia mówić j ak naj mniej, bo... bolą zęby!
Genialny pomysł.
Tomek wynajduje jakąś jedwabną chustkę, składa ją w kilkoro i obwiązuje
twarz, ozdabiając czubek głowy ogromnym węzłem.
Co za wspaniały efekt! Twarz osłonięta, przy tym można się jeszcze
trzymać ręką za bolące miejsce i tylko jęczeć albo kiwać głową.
Ale przed tym teatrem trzeba się dobrze najeść.
Tomek wchodzi do kuchni i staje oniemiały. Ile tu nie po-
- 42 -
vch garnków, szklanek, talerzyków, łyżeczek! Brudna jak oskie
stworzenie patelnia! Ileż tu było osób? Przecież i >raj kolację jadł tylko
on, tatuś pił herbatę, a dzisiaj rano u tatuś jadł śniadanie. ()garnij tu
trochę" - przypomina sobie. Kany boskie, od czego tu zacząć? A już
dziewiąta i jeść się i lice! Otwiera lodówkę, wyciąga ostatnie dwa kotlety,
prze-
a je chlebem. Dla psa mucha!
„Gdyby Tosia mogła teraz widzieć naszą kuchnię, miałaby i ii icchę! -
myśli Tomek. - Ale od czego głowa? Grunt to organizacja!"
Zbiera wszystkie naczynia, układa je w zlewie, na wierzchu Itawia
patelnię i puszcza wodę. Wymyją się same.
On przez ten czas wypije kawę z mlekiem. Gdzie mleko? Mleka nie ma.
Nikt przecież dzisiaj po mleko nie chodził. Za-usze to robi Tosia. Oho,
jest Krysia. Bębni w szybę, żeby otworzyć.
- Tosiu! Jak się masz - rzuca się przyjaciółce na szyję i ściska serdecznie.
- Co ci się stało?
- Oj, ostrożnie, boli mnie ząb! - jęczy Tomek.
- No to weź coś. Nowalginę, pabialginę. Macie proszki?
- Nie, nie, nic a nic nie mamy...
- Pokaż mi, gdzie wasza apteczka.
Tomek prowadzi j ą do ł azienki. Krysia j ednak znaj duj e pa-bialginę i
zmusza „przyjaciółkę" do połknięcia.
- Spakowałaś się już?
- Tak. Chciałam się tylko herbaty napić, a może i ty chcesz?
- Nie. Jestem najedzona i napita potąd. Chodź do kuchni. Pij swoją
herbatę, a ja ci opowiem. A po co ta woda leci?
- Żeby się umyło.
- Zimną wodą? Patelnię? Zgłupiałaś całkiem. Będziesz jeszcze herbatę
pić? No, to ja resztę wody biorę do zmywania. Jak ząb boli, to się nic nie
chce. Więc słuchaj, czy ty wiesz... Ale, ale gdzieś ty wczoraj była? Zaraz,
jak tylko tak sprytnie wplotłaś, że tatuś stoi koło ciebie, domyśliłam się, że
coś się stało. Wychodziłaś gdzieś, a nie mogłaś powiedzieć, gdzie, i
powiedziałaś, że do mnie? Tak?
Tomek kiwa głową, że tak.
- 43 -
- Na randkę? Tosiu, błagam cię, na randkę?
- Tak („ostatecznie można to nazwać randką").
- Z chłopcem?
- Z chłopcem.
- Co to za chłopiec? Nigdy mi do tej pory o nim nie mówiłaś. Niedawno
go znasz?
- Uhm („dwa i pół miesiąca to na pewno niedawno").
- I nic nie mówisz? Tośka! Ja tobie wszystko zawsze jak na świętej
spowiedzi, a ty?
- Tak mnie boli!... - jęknął przez obie ręce Tomek, nie mogąc wyjść z
podziwu, że w rękach Krysi naczynia tylko migały i czyściutkie ustawiały
się w suszarce nad zlewem. Na patelni ,ani śladu jajecznicy, na garnku -
fusów. Tak, do takich spraw te dziewczyny mają dryg. - Boli mnie, a od
świeżego powietrza jeszcze ba:dziej.
- Jeszcze cię boli? Znraz przejdzie na pewno. Bidulko! -współczuje
Krysia, całując Tomka w głowę. -No dobrze, najpierw ja ci opowiem, a
potem ty mnie. Dobra? Ale może ci jeszcze coś pomóc? Co masz jeszcze
do roboty?
- Pokój, tego... - Tomek wykonywał okrągłe ruchy jedną ręką, drugą
„trzymając ząb" - co niepotrzebne schować.
- Chodźmy do pokoju. Ojej, tu trzeba okno otworzyć. Ile dymu! Łóżko ja
pościelę! A ty zbieraj te serwetki i figurki. Po co się mają kurzyć. Stawiaj
na stół. Schowamy je na spód sza-fy.
Tomek poddaje się zarządzeniom Krysi. Owszem, trzeba przyznać, że
czasem, bardzo rzadko, ale bywa, że i dziewczyna coś potrafi.
- Tośka, teraz słuchaj, ale przysięgnij, że nie piśniesz nikomu, bo to
sekret. Ola mi to powiedziała w największej tajemnicy, bo jej Marysia też
tylko w sekrecie, rozumiesz?
- Rozumiem. Marysi ta... Ziuta też pewnie przysięgała.
- No właśnie. Więc przysięgasz?
- Przysięgam.
- No, więc jest taka Jola Żuryriska, wiesz?
- Skąd? Pierwszy raz słyszę - jęczy Tomek.
- Ja ci opowiem, ładna dziewczyna, chodzi do budy na Czerniakowską,
ale stara, już jest w ósmej klasie. Brwi i rzęsy
_ 44 _
to ma takie, o! Ola mówiła, że jej Kazia mówiła, że Ziuta mówiła Marysi,
że to niemożliwe, żeby to były takie naturalne »/csy, tylko mówi, że to
muszą być tego... rozumiesz?
Uhm... - Tomek nic nie rozumie.
No i chłopaki za nią szaleją i wasz Tomek też.
O!-jęknął Tomek.
Co, tak boli? Słuchaj, żeby to nie było zapalenie okost-ik- j! No więc te
chłopaki głowę tracą dla niej, kompletnie głupieją, no, mówię ci,
kompletnie. I wasz Tomek tak samo u klepał się w nią na amen i wczoraj
pobił się o nią z jednym i hlopcem, bo myślał, że ten chłopiec też lata za
Jolą, a to zupełnie nieprawda. Opowiem ci zaraz.
No i co?
- No i ten chłopiec, mówię ci, jaki przystojny, nazywa się Czesiek, tak
nalał twojego brata, że coś strasznego.
- Au! - wrzasnął Tomek. - Nie wytrzymam!
- Tosia, słuchaj, ty nie możesz jechać z takim zębem - za-11 icpokoiła się
Krysia. - Ja zaraz od was telefonuję do lecznicy do mamy! Mama cię
przyjmie, to blisko.
- Nie, nie zdążę. A ja muszę, muszę dziś wyjechać-bełko-lY.e Tomek
przez chusteczkę. - A to, co mówisz, to wszystko nieprawda. Może ta Jola
źle słyszała albo kłamie?
- Kiedy to nie od Joli.
- A mówiłaś, że to Jola mówiła Marysi, która powiedziała /iutce, tej, od
której dowiedziała się Ola, o rany!!!
- Nie mów tak. No więc dobrze, Jola mówiła, że szaleją za nią. Ale o tej
bitce to mnie opowiadał sam Czesiek.
- Czesiek? Tobie?
- Tak, bo widzisz, ja mu się bardzo podobam i w ogóle, zaprzyjaźniliśmy
się ze sobą. Chodzi do tej samej klasy, co twój brat, nie znasz go?
- Absolutnie!
- Śliczny chłopak, a jaki wysportowany! Owszem, kiedyś Jola mu się
podobała, mówił mi to, ale jak mnie zobaczył, to od razu mu przeszło.
Wierzę, owszem, mogło tak być, ale coś mi się zdaje, że to nie tylko to.
Dowiedział się po prostu, co o nich wszystkich mówi Jola, i oczywiście
miał dosyć.
- A co ona mówi?
- 45 -
Ona podobno o nich inaczej nie mówi, tylko „szczeniaki". I tylko na
studentów patrzy. Spryciara, a jakie metody
ma!
- Metody?
- No, na przykład mówiła do Ziuty, że chłopców trzeba traktować tak jak
powietrze. Iść i nie widzieć ich wcale, przechodzić jak koło powietrza,
podobno wtedy kompletnie głowy tracą. Tośka, spróbujemy tak, chcesz?
Dlaczego nic nie mówisz, przeszło ci?
- Przeszło! Zupełnie przeszło! - powiedział Tomek i jednym ruchem zdarł
chustkę z głowy.
- Dzięki Bogu. Ale Tosiu, jakaś ty zmieniona! To przez to zadrapanie tak
jakoś dziwnie wyglądasz. No, teraz ty opowiedz, jak to było wczoraj.
Gdzieście się spotkali?
- W parku Ujazdowskim. Ale zaraz, przyłożę sobie jeszcze ten kompres.
- No i co? Chodziliście, tak?
- Chodziliśmy... i... znowu chodziliśmy.
- Rozmawialiście?
- Rozmawialiśmy trochę, ale przeważnie...
- Milczeliście. Ja wiem, jak to jest. Niby się chce rozmawiać, a... nie ma o
czym.
- Właśnie. No i potem ściemniło się.
- No i co?
- No i... pożegnaliśmy się. On poszedł do domu. Ja też. Idę przez park...
idę...
- To on cię nie odprowadził?
- Nie. No i właśnie w parku wyskoczył jakiś chuligan i zaczął mnie gonić,
i wpadłam na jakiś kamień czy krzaki, czy coś, no i już.
- No wiesz, daj sobie spokój z takim chłopcem. To nie dżentelmen.
Czesiek nigdy a nigdy nie pozwoliłby mi wracać samej przez park. Jestem
tego zupełnie pewna, chociaż się znamy niedawno. O, to wspaniały
chłopak, a jaki dowcipny! I uczy się świetnie. Nie taki tępak jak wasz
Tomek!
- Tomek tępak! To ci też Czesiek powiedział?
- Tosiu, co się z tobą dzieje? Sama przecież mówiłaś mi, że Tomek ma
poprawkę, i to z historii. Taka głupia poprawka!
- 46 -
Ooo! - Tomek znowu zł apał się za ząb. A Krysia, porząd-jac, kręciła się
po pokoju.
Dawaj to wszystko do szafy! Co, tę sukienkę w różyczki lawiasz?
Najładniejszą sukienkę? Nie... nie ma miej sca w walizce. Zgniecie się...
Gdzie ta walizka? O, patrz, jak się składa sukienkę. Na un miejscu na
drogę nie brałabym tego wełnianego sweterka, ubrudzisz i za gorąco.
- To nic. Będzie inny.
Tosia, pokaż mi głowę. Ja jestem o ciebie niespokojna. I \ lepiej dzisiaj nie
jedź. Wyglądasz tak jakoś i mówisz jak nie ii sama.
- Ach, Krysiu, bo tak wszystko na mojej głowie, i tatuś, i mieszkanie, i
walizki, i Tomek tak nagle wyjechał. Ale mnie nic nie jest. I ja muszę tam
dziś jechać. Tatuś zaraz po mnie wpadnie. Tam ciocia Isia na mnie czeka i
tyle dzieci, muszę pomóc.
- Dużo tych dzieci?
- Trzy czy cztery dziewczyny.
- No to już widzę, jak będziesz im musiała lalki obszywać. (iałganki
wzięłaś?
- Nnie!... Nie będą potrzebne. Na pewno!...
- Słuchaj, ja jeszcze skoczę do domu. U nas kilka dni szyła krawcowa.
Piorunem ci przyniosę całą paczkę.
Krysia wybiegła, zostawiając oszołomionego perspektywą szycia dla lalek
Tomka, na tyle jednak jeszcze przytomnego, żeby czym prędzej wyjąć z
walizki falbaniastą sukienkę w różyczki i powiesić ją do szafy.
Wpada ojciec.
- Gotowa? O, jak ładnie wysprzątane! Mojaś ty gospodyni! Tu masz
dobre rzeczy na drogę. Zmieszczą się do torebki?
Torebka! Jest owszem, dosyć duża, biała, z wyszytymi kwiatami.
- Gdzie twój płaszczyk? W szafie? Tosiu, a ta sukienka w różyczki? Tak
ładnie w niej wyglądasz, tak ją przecież lubisz? Jak mogłaś o niej
zapomnieć? Szybko, szybko otwieraj walizkę! Idziemy.
Trudno. Okazuje się, że przedmioty martwe potrafią być
- 47 -
tak samo uparte jak ludzie. Falbaniasta sukienka w różyczki dwa razy
wyjmowana z walizki - dwa razy wracała do niej. Chciał a j echać z
Tomkiem.
Przed bramą dogoniła ich Krysia. Jeszcze raz otwarto walizkę. Krysia
wpakowała tam wspaniałe gałganki. Rzuciła się przyjaciółce na szyję i
wycałowała gorąco.
- Tosiu, napisz koniecznie, jak ci tam będzie. Koniecznie! Aha, i twój
adres. Już piszę. Daj jeszcze raz buzi! A tu masz jeszcze na wszelki
wypadek proszek od bólu zęba. Poczekaj, czapeczkę więcej na czoło.
- Miła ta Krysia - mówi ojciec w taksówce. - Widać, że cię lubi, to bardzo
ważne.
- O, tak - przytakuje Tomek.
Jakby mało było wszystkiego, ojciec wsadza Tomka do przedziału dla
matek z dziećmi, prosząc jedną z pań o opiekę nad córeczką, która nie
zrobi na pewno kłopotu, a może pomóc, bo przepada za malcami.
W ostatniej chwili ojciec wsuwa banknot do Tosinej torebki.
- Zaoszczędziłem na Tomka podróży. Niech ci się przyda na jakąś
przyjemność, Tosiuniu. Pa, kochanie. Uściskaj ciocię. Nic ci więcej nie
mówię, bądź tylko sobą, kochanie. I skrobnij do swego staruszka.
Pociąg odjeżdża. Ojciec zostaje na peronie. Macha ręką. Oczy ma
wilgotne czy może szkła tak świecą?
- Tomek teraz dopiero „może być sobą". Stoi przy otwartym oknie i
wyraz twarzy ma tak wściekły, że gdyby go ktoś zobaczył, przestraszyłby
się.
Panienka w białym sweterku i czapeczce, w pięknej szkockiej spódniczce
i z elegancką torebką zgrzyta prawie ze złości zębami. O! Ten Czesiek!
Ten kłamczuch! Jak to potrafi zdyskontować wczorajszą drakę dla siebie.
A to świnia! Tak się chwalić! Tak łgać!
Albo i Tośka! Siostra! Z jęzorem obleciała pół Warszawy, że brat
poprawkę ma, żeby sobie jej koleżanki pozwalały o nim mówić: „tępak!"
No, to się jeszcze okaże, musi on kiedy tę Krysię przeegzaminować i
zapędzić w kozi róg. Sama pewnie tępak. I na randki
- 48 -
liulzi. I na chłopaków chce patrzeć jak na powietrze! Orany! i ikie te
dziewczyny głupie! Ta cała Jola! Nawet nie potrafi k. i kac do wody!
Mało to razy Tomek widział i słyszał! Słyszał przede w s/ystkim, jak
spadała do wody z pluskiem, jakby kto szafę, o iik, właśnie: szafę zrzucał.
Ile razy jej trener tłumaczył, po-ywał, że trzeba szczupakiem, rękami i
głową. Ona - nie. Wdzięczyła się, że nie umie, że nie może. Kloc taki! A
może to też metody? O, Tomek jej pokaże, co to znaczy patrzeć jak na
powietrze!
1'ola i łąki, rowy i szosy, przydrożne drzewa i słupy telegraficzne uciekają
sprzed oczu obojętnych na ich piękno czy l'i/ydotę, nie dostrzegających
wcale kształtu i kolorów, oczu I ul nych złości i gniewu.
Od kilku chwil Tomek, poddający rozognioną twarz i hlodnym falom
powietrza, czuje, że ktoś koło niego stoi, a nawet przysuwa się. Kątem oka
Tomek dostrzega sylwetkę i htopca starszego od siebie, może nawet
studenta, takiego, co i o dla Joli już nie jest szczeniakiem.
Czego ten się pcha? Aha, pewnie chce się wepchnąć w to okno, zamiast
otworzyć sobie inne. A figa! Do gotowego każdy chciałby. Nie
odwracając się, Tomek całą nogą daje opór. I słyszy nad uchem
tajemniczy szept:
- Panienka sama jedzie, bez mamy?
- A w zęby chcesz? - mówi Tomek głośno, ostro, wyładowując całą
narastającą w nim od kilku minut wściekłość.
Dryblas znika, jakby go piorun trząsł.
Na korytarzu robi się cicho. Kilka stojących w drzwiach przedziału osób
przygląda się dziewczynce w szkockiej spódniczce z widocznym
zainteresowaniem.
Pani, której Tomek został oddany pod opiekę, siedzi prawie tuż za jego
plecami.
„Słyszała pewnie, jak umiałem sobie dać radę. Szkoda, że nie opowie tego
cioci. Sam chyba nie będę się chwalić" - myśli Tomek.
- ... nigdy w życiu... coś podobnego... gdyby moj a matka... rodzice czasu
nie... i tak... dzisiejsza młodzież... - dolatują go strzępki rozmowy z
przedziału.
- 49 -
I
Druga pani zdejmuje teczkę z półki i rozwija jedzenie, szykując kanapki
dla dzieci.
Tomek czuje głód. Już po dwunastej, a co on dzisiaj jadł?
Wchodzi do przedziału i sięga po swoją torebkę. Co tam tatuś dla Tosi
kupił? Naturalnie, same słodycze. Paczka pierników, trzy wafelki
czekoladowe i cukierki. Ach, gdyby tak kawałek chleba z kiełbasą!
Od słodyczy robi mu się ckliwie. Nie może więcej. Częstuje dzieci. Pani
częstuje go kanapką z serem, która ginie w dwóch kęsach. Druga
dajemujajko na twardo i bułkę z masłem. Domyślają się.
- Tatuś cię wyprawiał?... A mamusia?... Już wyjechała?... Tak. Tak. No,
nie martw się, nie damy ci umrzeć z głodu. Ale apetyt masz wspaniały...
VIII
areszcie Słojewo. Tomek chwyta walizkę. Wyskakuje, ku przerażeniu
opiekunek, zanim pociąg stanął. Zapomniał kapelusika. Podają mu przez
okno.
- Dziękuję!
- Jeszcze torebka! Torebka! Dziecko drogie, pamiętaj, że masz trzy
rzeczy: walizkę, torebkę i kapelusik. Do widzenia!
- Dziękuję bardzo! Do widzenia!
Tomek szarmancko zestawia nogi w ukłonie. Zdumienie w oczach kobiety
doprowadza go do przytomności.
„O, psiakość! Fajo, pilnuj się!"
Są konie z Raduni. Stary woźnica ustawia walizkę na bryczce. Tomek
sznurkiem przywiązuje do niej torebkę. Płaszczyk rzuca na siedzenie, a
sam włazi na kozioł i siada koło woźnicy.
- To panienka woli tutaj ? Twardo, tam z tyłu byłoby wygodniej .
- Wolę bliżej koni. Proszę pana, czy to stare konie? Jak się nazywają? Co
one robią, kiedy nie idą z bryczką?
Stary woźnica też lubi konie. Rozgadał się i droga mija szybko. Już widać
tartak.
- 50 -
- O, ten dom, drugi na prawo, pod lasem. Tam mieszka pani Żemajtisowa.
Na ciemnej ścianie lasu wyraźnie bielały w rzędzie cztery >K>Miki-
bliźniaki. Nie zagrodzone, od strony drogi posiadały duży trawnik i parę
klombów. Z tyłu, od strony lasu, na nie-u iclkiej przestrzeni widać było
coś w rodzaju działkowych ¦ "'lódków.
Stały tam jakieś komórki, przybudówki do nich, różnego 1i ni/aju płotki,
gdzieniegdzie krzewy i młode drzewka owoco-\\i\ przy których poważnie
wyglądał jeden rozłożysty kasz-lan. Dominującym akcentem były tu
wszędzie wysokie, dorodne, żółte słoneczniki.
Wejścia do mieszkań były od szczytów i, podjeżdżając do iii ugiego
domku, Tomek zobaczył na schodkach trzy kolorowe dziewczynki
różnego wzrostu, a za nimi ciocię Isię, trzyma-jącą za rękę małego
chłopca.
Kiedy zauważono bryczkę, dziewczynki pędem rzuciły się na spotkanie.
Ciocia zeszła z malcem ze schodków.
- O, raj u! Ale komplet! - j ęknął Tomek zeskakuj ąc z kozł a.
- Tosiu! Tosiu! Tosiuniu! - krzyczały jedna przez drugą dziewczynki,
rzucając się Tomkowi na szyję i obcałowując go serdecznie.
- Ela, Cela, Adelka! - wołała ciocia Isia. - Puśćcie Tosię! Weźcie jej
rzeczy! Dziękuję, panie Antoni! Do widzenia! Dajcie jej wejść do domu.
Jak się masz, córuchno! Dobrze przyjechałaś? Jeść ci się chce? -
wykrzykniki cioci połączone były z następną serią całusów i uścisków.
- To nie Tosia, a chłopak - zdecydował najmłodszy stanowczo.
- Józiuniu, Tosia, dziewczynka na pewno, tylko jej włosy w chorobie
ścięto i wygląda trochę... nie tak, głuptasku.
„Inteligentne dziecko" - pomyślał Tomek i przyjrzał się ku-zynkowi
badawczo.
Po chwili znalazł się w dużej kuchni, gdzie środek zajmował przykryty
kraciastą ceratą stół, na którym ustawiono już talerze i sztućce.
Każdą rękę Tomka trzymały cztery ręce. Wyrywano go sobie, każda para
ciągnęła w inną stronę.
- 51 -
I
- Tosia ze mną! Ze mną!, -~ Koło mnie! Tu! Tu!
- Mamusiu, niech ona przy mnie siedzi! Ja jestem najstarsza i ona będzie
ze mną!
Tomek spoglądał na ciocię Isię, czekając przede wszystkim uciszenia
wrzasków, a potem decyzji. Ale cioci ten harmider widocznie nie
przeszkadzał.
- Zaraz, zaraz, niech ona ręce najpierw umyje.
Mycie odbyło się w królewskiej asyście. Każdą rzecz podawał inny
dworzanin.
- Tosiu, ty siadaj, jak tobie wygodnie, zmęczona pewnie jesteś. Może tu
koło Eli? Józinek, nie przeszkadzaj.
Tomek.usiadł na wskazanym miejscu i z przyjemnością spojrzał na
półmich młodych kartofli suto okraszonych skwarkami. Ciocia Isia
nalewała do talerzy kwaśne mleko z dużego glinianego garnka.
- A może ty mleka nie lubisz? Może ci jajeczek usmażyć?
- Ciociu! Przecież to pycha!
- Bo u nas tu skromnie, może ci się nie będzie podobało. Warszawskie
smaki, wiadomo, inne. A tu mleko, zacierki, barszcz, zwyczajne jedzenie.
Dużo nas, jak widzisz, kto by tam na frykasy miał czas. Zresztą, ja nic nie
mówię, jak lubisz co innego, gotujcie sobie, jak chcecie. List mój zaszedł
w
porę?
Ciocia zapytanie to wyraziła w formie twierdzącej i bardzo się zdziwiła,
kiedy Tomek oświadczył, że żadnego listu nie było.
- Już przecież pięć dni, jak wysłany?! A to niedobrze! To znaczy się, ty,
dziecko, nic nie wiesz?
- A co takiego, ciociu? - Tomek był zaniepokojony. - Czy coś złego się
stało?
- Nic złego, kochana. Owszem, dla mnie dobrego nawet. Ale nie wiem,
czy tobie się spodoba. Jedz teraz. Po kolacji porozmawiamy, powiem ci
wszystko. Duża jesteś, matka bardzo cię chwali, żeś taka roztropna i
nieleniwa, zrozumiesz.
Po mleku całe towarzystwo obdzielone zostało słabą herbatą i racuchami
posypanymi cukrem.
- 52 -
/\
Kacuchy, zaznaczyła to Ela czy Cela, miały uroczyście podlić przyj azd
gościa.
Zmieniłaś się bardzo - mówiła ciocia. - Żeby mi Zosia nn napisała, tobym
jak Józinek myślała, że chłopak przyjęli ił. Ale i tak wyglądasz inaczej,
zupełnie inaczej. Nie widziałam cię, co prawda, dwa lata, byłaś wtedy jak
moja Ela. Warkoczyki, ot takie, jak mysie ogonki, ale miałaś.
Tosia, ja ci będę głowę pokrzywą smarować, zobaczysz, i i k włosy
szybko od tego rosną, raz dwa i już będziesz mogła I hociaż kokardę
zawiązać - proponowała najstarsza z kom-pletu, Ela.
- No! - powiedział Tomek tonem, który od biedy można było przyjąć za
pełen podziwu.
- Mamusiu - odezwała się raptem średniaczka - dziś nie na mnie kolej
zmywać, bo Ela wczoraj przepuściła swój dyżur.
- Ale ja dziś obiadu pilnowałam! - krzyknęła Ela.
- Mama, ja już trzy razy zmywałam - jęczała ośmioletnia \delka. - A kto
dziś zamiatał przed sienią? Ja. I wczoraj wie-
czór ja Józinka dopilnowałam przy myciu! I do kur mnie co dzień
wyganiają! Ja nie chcę, ja nie będę zmywać za nic na świecie! Ja też chcę
z Tosią iść na spacer i wszystko jej pokazać.
Grzeczne i miłe do tej pory kolorowe dziewczynki zaczęły się kłócić,
zapominając o obecności gościa. Jedna drugiej skakała do oczu i starała
się przekrzyczeć, wypominając, ile i kiedy zrobiła. Jeden Józinek,
przyzwyczajony do takich scen, a lako najmłodszy nie obciążony żadnymi
obowiązkami, nie /wracał uwagi na kłótnie sióstr, tylko po bratersku: „raz
mnie, raz tobie", dzielił się ostatnim racuchem z małym czarnym kotem.
Ciocia Isia rozgniewała się:
- A czy wam nie wstyd, dziewczęta? A co sobie Tosia pomyśli? Jej mama
pisała, słyszałyście przecież, że to cała gospodyni w domu. I wcale jej nie
trzeba o niczym przypominać. Matkę wyręczy i o ojca tak dba, tak
pamięta, i bratu we wszystkim pomoże!...
- No, nie, ciociu, już co to, to nie - protestował Tomek.
53 -
- A ty nie zapieraj się. Wiem, że jesteś dziewczynka skromna i widać nie
lubisz się chwalić. A ot, jakie te moje? Bez „naganiania" nic nie zrobią,
chociaż wszystko potrafią, nie powiem. Aż cierpliwości brak. Wynoście
mi się. Ela, bieliznę ze sznurków pozdejmuj. Adela, kury policz i zamknij.
Cela, drzewa na jutro pod kuchnię naszykuj. Ja tu z Tosią porozmawiać
muszę.
Dziewczyny niechętnie, ale rozeszły się. Tomek zwrócił zaciekawioną
twarz w stronę ciotki.
- Widzisz, jak to jest bez męskiej ręki w domu. Ale co było, to się nie
wróci. Sama muszę dać wszystkiemu radę. A najgorsze, zarobić na buty i
ubranie. Ja w tartaku za planistę jestem„nie powiem, szanują mnie i widzą,
że czworo dzieci na karku. Teraz urlopy. No więc trafiła się mnie okazja.
Kierownik zaproponował, żebym dodatkowe godziny przyjęła.
Dodatkowy zarobek, oj, jak by się przydał! Ale kancelaria na drugim
końcu tartaku, tam gdzie kolejka, ze trzy kilometry w jedną stronę. Jak
pójdę rano, to na obiad nie przyjdę. W stołówce pożywię się. Ale jak tu
zrobić z tobą, znaczy się gościem? I tę hałastrę zostawić? Dlatego pisałam
do was, czy mogę liczyć na twoją pomoc, czy rodzice twoi pozwolą.
Akurat teraz ta okazja wypadła. No, jak myślisz, powiedz szczerze. Jak ci
to nie po sercu, a może nie chcesz sobie kłopotu na głowę nabierać, mów
prosto: tak i tak. Ja, widzisz, z tobą jak z dorosłą, bo taka duża jesteś i
charakter dobry na twojej twarzy widać. Jak nie, powiem jutro
kierownikowi: nie mogę, i już. I zmartwienia nie ma. Do tej pory nie
daliśmy się biedzie i dalej nie zginiemy. No, a może pomyśleć chcesz do
jutra? Można. Ta moja praca zacznie się za dwa dni. Jutro i pojutrze
jeszcze wolne.
Tomek w połowie wywodów ciotki zorientował się, do czego rzecz
zmierza. Dusza w nim jęknęła, ale zrobione było to tak dyskretnie, że
wcale nie zmąciło wyrazu skupienia i uwagi, z jakim należało słuchać.
Kiedy ciocia skończyła, Tomek miał gotową odpowiedź:
- Spokojna głowa. Może ciocia na mnie liczyć. Tylko proszę powiedzieć,
co tu trzeba robić.
- Niewiele do mówienia. Dziewczyny ci wszystko powie-
- 54 -
I
i. One i zrobią, tylko naganiać je trzeba. Żeby się umyć, pi/ątnąć,
ugotować. No, o gotowanie strachu nie ma, bo u tu skromnie, a ty
podobno umiesz...
- Z gotowaniem to lepiej byłoby, ciociu, przyjrzeć się. Bo >/e to, co ja
zrobię, cioci nie będzie smakowało?
A, j aka skromna! No, no! Już j a się nie boj ę. A dasz ty so-i adę z
dziewczynami? Nakażę im słuchać cię, ty jesteś tu najstarsza po mnie.
Muszą tak robić, jak powiesz.
- Ciociu, zobaczy ciocia, już ja się tu z nimi pogimnastyku-1,1 wszystko
będzie na wysoki połysk.
Cóż, można i gimnastykę. Zdrowo. No, to kamień z serca mi spadł. I
dzięki.
Trzy dziewczynki stały już znowu w kuchni. Mamusiu, my Tosię
weźmiemy! No, to idźcie, idźcie! Ja tu sprzątnę i łóżka pościelę! Tosia ze
mną będzie spać! Bo ja jestem najstarsza - zde-¦ \ dowala Ela.
Ojejku! Niech z tobą śpi Adelka, a ja z Tosią! - wołała < i la. - Tosia,
prawda? Ja ci ustąpię, gdzie chcesz, od ściany j od brzegu, dobrze?
Eee... nie... ja to najlepiej lubię sam...a. Ciociu, może ja bym gdzie w
stodole, na sianie albo jak?
- A co też mówisz, moje dziecko! I stodoły nie ma, i nie pobiłabym. A
może ty byś z Adelką, co? Łóżko szerokie, nie
l'"I się, wygodne.
- Nie, ciociu, ja tak strasznie chrapię, że Adelka ciągle by i', budziła.
- A chrap, ile chcesz! Oni przyzwyczajeni, ja tylko głowę i li i poduszki i
też chrapię, aż miło.
Ale... jednak... gdyby można było, bo ciociu, to już takie pi /yzwyczajenie,
ja zawsze sama...
No, to chyba tu, w alkowie? - ciotka odchyliła pstrą firankę, za którą w
niszy stało zasłane wyrko. - Jak czasami ktoś / miasta przyjedzie, tu się
zawsze ściele. Ale nie będziesz się bała? My wszyscy po drugiej stronie
sieni, a ty tu sama?
Tosia! Ja umarłabym ze strachu, okno na las, brr, śpij lepie j z nami.
- 55 -
- Bać się? Ja i bać się? O, nie, to się po mnie nie pokaże. Warszawskie
d/iewczyny niczego się nie boją. Tu będzie wspaniale! Mogę tu wsunąć
swoją walizkę?
1 la i Cela prowadzą za ręce Tomka. Za nimi idzie Adelka, którą Józinek
informuje głośnym szeptem:
- Ona z wami jutro gimnastykę zrobi, wiesz?
Po jednej stronie sieni była kuchnia z alkowa., po drugiej większy i za nim
mniejszy pokój. W większym stal tapczan, duże łóżko, stół i krzesła. Tu
sypiały dziewczynki W di ugim-
łóżko dla cioci i Józinka, komoda, dwie |u/i;l\ były
zbierane, stare i zniszczone, ale w ka/d\ m I (d i Poce-
rowane, kremowe Branki, serweta na stole nul ryci< n« łóżkach i
zapastowane podłogi dawał) s*wiudc< two zapobiegliwym rękom cioci. A
może, chociu n minnicm idziew-cząt.
Tomek nie dostrzegał S7.c/.cgólóv* lyll M.iż.enie
sformułowało mu sie mniej wiej
- Porządek jak s/kto1 ( ) i ,uis'
Na dworze zmierzchało si»; I) ' pokazać
dosyć spory warzywny ogrodeL i iilofhskiem
prawie pod las.
Wszystko to było nie ognul jed-
nej strony boczną, wiodąc;; ilo larl 11 ony
ścianą lasu.
- A wtychdomach kto im h ow? Chciałam
powiedzieć: kol<
- Ani na lekarstwo! wyl i łosiu, jak myśmy się
cieszyły, że i i u do kogo ust otworzyć.
Dziewczynki i mi na tamtym końcu Raduni
pi;i n \ lu same chłopaki!
- Chłopaczyska obr/.ydliv iniloi/uei-ła Cela.
- Tu, w naszym domu |> ¦ Wcale nie chcą się
z nami bawu
- Zamiatają nami - dołożyła Adelka.
- Pomiatają - poprawiła Ela - nosy drą, bo ich ojciec, strażnik, ma karabin.
No to co? Wcale bym nie chciała, żeby u nas w domu był karabin. Karabin
może wystrzelić.
- I przezywają nas ciągle: Ele-mele, zdechło cielę.
- A wy co na to?
- Ojejku, a my ich też: Łukasz, czego szukasz?
- A oni do nas pestkami z procy strzelają, bo u nich są wiśnie. W tym
roku obrodziły.
- A przedwczoraj Łukasz, on najgorszy, poustawiał patyki, o, widzisz,
gdzie nasze się kończy, a gdzie ich, i zapowiedział, że siekierą utnie, co
będzie od nas na ich stronę wchodziło. A wczoraj Ela, nie zauważywszy,
zostawiła tu taką linkę od bielizny, ucięli. Jeszcze mówili, że kto nogę po
ich stronie postawi, tak samo utną.
- A w tym domu z prawej?
- Też chłopaki. I też nie chcą nic a nic z nami. Ani w klasy, ani w berka,
ani w sklep. Tylko proca albo po drzewach, a już najwięcej Indianie i
Indianie.
- Zagniemy ich - zdecydował Tomek.
- Tosiu, szkoda się z nimi zadawać. To są straszne łobuzy, i mocne.
Jeszcze mogą kopnąć albo nogę podstawić, albo co.
- Już ja im pokażę, jak się nogę podstawia, a kopnąć, ho, ho, tego też się
mogą ode mnie nauczyć.
- Ty umiesz? - cztery pary oczu wpatrywały się w Tomka z
niedowierzaniem.
- Brat mnie nauczył. Wiecie przecież, Tomek. On sam to jest wspaniały
chłopak, wszystko potrafi na medal. A jak tylko ma czas, zaraz mnie uczy.
„Tośka - mówi - teraz takie czasy, że dziewczyna od chłopaka niczym się
nie różni. Każda fajna dziewczyna powinna umieć zagiąć łobuza". I zaraz
pokazuje: „Kopać trzeba tak, a sójkę w bok - tak. A w zęby - tak. A
podstawić nogę - tak". O, mój brat, żebyście wiedziały, jaki jest mój brat!
Kapitalny!
- Kapitalny - powtórzyła chórem czwórka słuchaczy, którym aż oczy
zaiskrzyły się na widok demonstrowanych przez
- 57 -
„Tośkę" chwytów. - Szkoda, że nie przyjechał z tobą, boby im pokazał.
- Nie mógł, niestety - westchnął Tomek. - Musiał jechać do leśniczówki,
bo tam się zagnieździły straszne wilki i bez Tomka pomocy wuj Stefan nie
dałby sobie rady. Ale nie bójcie się, z tym, czego mnie mój wspaniały brat
nauczył, zagniemy i Lukaszy z lewej, i tych Indian z prawej. Chcecie?
- Chcemy! Chcemy!
- Aż będą pełzać i lizać nasze nogi! - kontynuował dalej Tomek.
- Tak! Tak! Pełzać i lizać! - wołała cała czwórka. Wracano do kuchni z
wesołym krzykiem:
- Mamusiu! Mamusia wie, jakiego Tosia ma brata?
- On ją wszystkiego uczy!
- Bo dziś nie ma żadnych różnic między chłopakiem a dziewczyną.
- I my ich zagniemy!
- I będą pełzać i lizać!
Ciocia Isia nie bardzo słuchała tego hałasu. Zawsze tutaj dzieci wydzierały
się na wyścigi. Kuchnia była już uprzątnięta - wyrko w niszy zasłane
pościelą.
- Tosia, a jak masz jaką sukienkę, to daj, dziecko, do szafy wezmę, bo
pogniecie się.
- Pokaż, pokaż swoje sukienki! - zawołały siostry.
- ©jejku! Ty na pewno masz prześliczne sukienki! Trzeba było wyciągnąć
walizkę i, postawiwszy na stole,
otworzyć. Leżąca na samym wierzchu biała w różyczki sukienka budziła
okrzyki zachwytu czterech' (bo i cioci Isi) kobiet.
- Oj ej ku! O jej ku! -piszczała Celina.
- Żebym ja miała taką sukienkę - marzyła Ela - to jakbym ją włożyła i
jakbym poszła przez tartak, wszyscy by oczy za mną pogubili, a Luśka i
Muska by pękły.
- Zostaw, zostaw. Sukienka piękna. Jak zaprosimy panią kierownikową z
Lusią i Musią, to Tosia ubierze się w tę sukienkę. Ładnie popatrzeć.
Granatowa satynowa spódniczka i batystowa biała bluzka
- 58 -
wzbudziły również zachwyt. Dziewczynki z lubością dotykały każdego
kawałka bielizny, która w ich skromnych warunkach, gdzie wszystko
cerowane i łatane dodzierało jedno po drugim - wydawała się luksusem.
Wielkie zainteresowanie wywołał opalacz. Dwie małe szmatki wyrywano
sobie z rąk.
- Tosia, to tak? Tu przez głowę? - przymierzała Ela wąski napierśnik. -
Mama, ja sobie taki zrobię. Z tej starej sukienki Adelki, tam się wykroi.
- Oj ej ku! To i dla mnie starczy! - zadecydowała Cela.
- A dla mnie, mamusiu, a dla mnie? - jęczała Adela.
- Dla ciebie nie, ty nie potrzebujesz. Ty tu nic nie masz do zasłaniania.
Celina też.
- Ojejku! A co ty masz! Też nic - wybuchnę!a Celina.
- Ja to co innego. Ja już mogłabym mieć - wyniośle odpowiedziała Ela. -
Tosia też nic nie ma. Przecież widać w tym sweterku. Ale takie duże
panienki, jak my, noszą już te rzeczy.
Matka, wieszająca sukienki Tosi na ramiączka, dopiero teraz zorientowała
się, o czym mowa.
- A bezwstydnice! - krzyknęła. - Zaczekajcie jeszcze parę lat. A co wam
w głowie! Tosia też nie będzie tu w tym chodzić. Co innego Warszawa, a
co innego Radunia-Tartak. Wokoło same chłopaczyska mieszkają,
obśmieliby was, i tyle.
Dziewczyny były pewne, że Tosia i tym razem nie przestraszy się
chłopaczysków i okaże niezłomną postawę wobec używania opalacza.
Spotkał je jednak zawód.
- Ma ciocia świętą rację, nie będę tu tego nosić. Naturalnie w Warszawie,
na plaży, na pływalni to co innego, tam kładę zawsze coś takiego, ale tu?
- Moglibyśmy pojechać nad jezioro, to tylko siedem kilometrów. - Ela nie
chciała zrezygnować z posiadania stroju leżącego w jej możliwościach.
Tomek, wyładowując walizkę, natrafił na prezent dla cioci razem z listem
od rodziców oraz drobnymi upominkami dla dzieci.
Jak mógł o tym zapomnieć! Przy nim przecież zawija-
- 59
no te paczki. To on doradził kupienie dla Józinka organków i słodyczy.
- Ciociu, a to ze mnie gapa! Przecież tutaj list do cioci i materiał na
sukienkę, i dla dziewczynek chusteczki do nosa, i koraliki, a dla Józinka
gwizdek, organki i cukierki.
Ile było pisku, przymierzania w lusterku i rzucania się Tomkowi na szyję -
trudno sobie wyobrazić. Ciocia, czytając list, wzruszyła się prawie do łez i
ciągle powtarzała:
- Po co takie koszty? Na co?
- A ja mówiłam! - wołała Cela. - Oj ej ku! Ciągle mówiłam, że ciocia nie
taka i na pewno coś dla nas przyśle. A Ela mówiła, że nie, że kto bogaty,
to jeszcze gorzej chytry. A widzisz!
- Oj, dzieci,'dzieci! - strofowała ciocia.
Ela, trochę speszona, zaczerwieniła się nawet, aż Tomkowi zrobiło się jej
żal.
- Może Ela miałaby rację, ale my wcale nie jesteśmy bogaci. Skąd? Ile się
mama narobi, ile się tatuś naharuje, żeby starczyło na wszystko. A teraz,
jak chcemy się przenieść do lepszego mieszkania, to ojciec szału o mało
nie dostanie. Tyra i tyra dniami i nocami. Zdenerwowany się taki od
przepracowania zrobił, że o byle co to wszystko fruwa i robi się piekło na
dwadzieścia cztery fajerki.
- Tosieńko, co też ty mówisz! - klasnęła rękami ciocia Isia na pół
zgorszona, a na pół zdziwiona.
- Prawdę! Samą prawdę, żebym się tak z tego miejsca!... Wszystko musi
takie naregulowane chodzić, że coś okropnego-
- Słyszycie? A tu, moja Tosiu, doprosić się trudno. No, już ty sobie z nimi
dasz radę. Widzę, że rozgarnięte z ciebie dziecko. Ela, Cela, Adelka i
Józinek! Słuchajcie, ja już raz mówiłam: jak mnie w domu nie ma, Tosia
rządzi. Macie we wszystkim jej słuchać, bo jak nie, to...
- Ciociu, spokojna głowa. Wszystko musi być na medal, i będzie. Ela,
Cela, Adełka, ja biorę odpowiedzialność, a wy pomożecie, tak?
- Pomożemy! Ojejku, pomożemy!
- A jak wygląda piekło na dwadzieścia cztery fajerki? - zapytała ciekawa
szerokiego świata Ela.
- Brr! Strasznie - otrząsnął się Tomek. - Lepiej nie wspominać przed
północą!
IX
grodki warzywne, jak się już powiedziało, były spore i pokreślone
miedzami wzdłuż i w poprzek. W środku prawie każdy miał okrągły lub
kwadratowy placyk, gdzie stała ławeczka albo tylko przewrócony kloc.
Drewna w postaci tak zwanych „łat", krótkich kawałków desek czy
jakichś innych obrzynków było sporo, poniewierało się to i pod domem, i
pod kurnikiem, i tu, i ówdzie na miedzy. Tartak był blisko, pracownicy
otrzymywali przydziały odpadków na opał - nikomu drzewa nie brakło.
Rano po śniadaniu cała czwórka pokazywała Tomkowi, gdzie rośnie
marchew i pietruszka, gdzie sałata, a gdzie zaczynają dojrzewać ogórki i
pomidory. Adela i Józinek co chwila informowali:
- Cygany w oknie stoją. Patrzą i patrzą. Rudzielce też tam u nich są. O,
poszli. O, idą do swojego ogródka.
Tomek zobaczył piątkę chłopców w wieku od dziewięciu do dwunastu lat.
Według czupryn najłatwiej było ich rzeczywiście określić cyganami i
rudzielcami.
Jedni i drudzy udawali, że nie widzą sąsiadów ani ich gościa, ale
przystawali co chwila, to dla podniesienia czegoś z ziemi, to dla
zamienienia kilku słów. Tym sposobem zbliżali się stale do zaznaczonej
kołkami granicy, a jednocześnie do rozmawiającej po drugiej stronie
gromadki dziewcząt.
Nowa dziewczyna, o której przyjeździe mówiło się przecież od kilku
tygodni (dorośli żyli ze sobą w dobrej, sąsiedzkiej zgodzie), owszem,
interesowała ich. Szkoda, że nie przyjechała razem z bratem, jak było
projektowane początkowo, ale zawsze była to nowość w monotonnym
życiu osady.
Wobec niedawnej, bo przedwczorajszej, kłótni o jakiś zła-
60
- 61 -
Iii
many słonecznik niełatwo było nawiązać towarzyską rozmowę- Tym
bardziej że i oznaczenie granicy, i kategoryczne ultimatum o odrąbaniu
wszystkiego, co tę granicę przekroczy, a co gorsza, i wykonanie egzekucji
na niewinnym sznurku do bielizny było dziełem cyganiuków. Możemy
zresztą na podstawie pewnych danych przypuszczać, że rudzielce dodały
swoje trzy grosze. Ich miedziane czupryny stanowiły niewyczerpane
źródło przezwisk, jedynej broni Zemajtisiąt wobec wyraźnych i
ustawicznych wymagań sąsiadów całkowitego podporządkowania się ich
woli.
Prawi i lewi, czarni i rudzi sąsiedzi na każdy sprzeciw mieli jedną
odpowiedź:
- Nas jest więcej, a wy jesteście głupie.
Na próżno Ela przypominała, że jest tylko o trzy miesiące młodsza od
czarnego Łukasza, a prawie o cały rok starsza od rudzielca Piotrka. Na
próżno (w ostateczności) wysuwano, że przecież jest i po tej stronie
przedstawiciel płci męskiej - Józi-nek.
- Taki szczeniak wcale się nie liczy, najwyżej za dziewczynę -
odpowiadano z pogardą.
- A rudy Leszek ma tylko osiem, a wasz Maciek jeszcze dziewięciu nie
ma, to nie szczeniaki, co? -nie ustępowała Ela.
- Nie, oni już chodzą do szkoły, a więc są w wieku męskim - odpowiadali
cyganiuki i kończyli uparcie swoim: - Nas jest więcej, a wy jesteście
głupie.
- Ojejku! - wrzeszczała Celina. - Co będziesz z takimi rozmawiać!
Szkoda każdego słowa! -1 zaraz potem wbrew wszelkiej logice cała
„mniejszość", odskoczywszy na bezpieczną odległość, skandowała:
Jeden cygan - drugi rudy, Pies im nie da wleźć do budy!
Tak było jeszcze wczoraj. Dziś obydwie strony wyglądały jak po zawarciu
traktatu o wzajemnej nieagresji.
Cyganiuków i rudzielców pożerała ciekawość, co też ta nowa, duża
dziewczyna z chłopięcą czupryną wymyśli, bo że coś tam chce wymyślić,
nie ulegało wątpliwości.
- 62 -
Właśnie cała czwórka Żemajtisów zaczęła zbierać kawałki desek, listew,
patyków i znosiła to wszystko w jedno miejsce przy końcu kartofliska, już
blisko drogi biegnącej pod lasem. Składane to było nie na środku, ale
raczej parę kroków w lewo, w stronę terytorium cyganiuków.
Nowa znalazła jakiś większy kamień i z wprawą, trochę dziwną w
damskich rękach, wbiła trzy spore kołki w ziemię.
Wzdłuż tych kołków ułożyła ze zniesionych desek coś w rodzaju bariery,
która prawie do pach zakryła Elę i Celę. Adel-ce wystawała tylko głowa, a
Józinka nie było widać zupełnie. Nowa stanęła przed zgrupowanymi za tą
zasłoną i coś niegło-śno, czasami pochylając się, tłumaczyła. Co? Nie
można było usłyszeć nawet zza krzaka porzeczek, rosnących tuż przy
granicy.
Zemajtisianki nachylały głowy ku ziemi - może tam co leżało? - i
wybuchały śmiechem raz, drugi raz... To nie był złośliwy śmiech-
wyśmiech. Zresztą one stały odwrócone plecami, a nowa, mówiąc, nie
patrzyła również w stronę cyganiuków i rudzielców, chociaż mogłaby ich
widzieć, gdyby chciała. Ale wyraźnie - nie chciała.
Dwie pary czarnych i dwie pary zielonych oczu patrzyły na swego wodza
- czekały jego decyzji.
Łukasz gorączkowo szukał w głowie jakiegoś przyzwoitego pretekstu,
który pozwoliłby jemu przynajmniej zajrzeć za tę drewnianą zaporę.
Spostrzegł dyndającą na jednym z pomidorowych krzaków odrąbaną
wczoraj linkę, która bezczelnie pozwoliła sobie zlekceważyć ogłoszony
zakaz.
Złapał sznur i nonszalancko zakreślając nim koła, w kilku skokach był
przy barierze. Świta odważnie sunęła za nim.
Na ziemi nie leżało nic. Tylko nowa dziewczyna trzymanym w ręku
patykiem kreśliła między sobą a cioteczno-cioteczny-mi duży prostokąt.
W ten tajemniczy, nie wiadomo po co wyrysowany prostokąt Łukasz
rzucił trzymany w ręku kawałek sznurka ze słowami:
- Weźcie sobie swój parszywy postronek!
- O! - zdziwiła się „nowa". - To on u was sparszywiał? Da-
- 63 -
rujemy go wam na pamiątkę. - Zręcznym ruchem patyka Tomek zarzucił
linkę na szyję Łukasza.
- A po drugie - nie tracił rezonu Łukasz, strząsając sznurek jak gadzinę -
czy tu się nie zaplątały nasze deski?
- Jakie znaki mają wasze deski? - zapytał Tomek. - Żadnych? To
spływajcie!!! - wrzasnął wielkim głosem. - Fora ze dwora. Obcy wywiad
na naszym terytorium! Bić! Gonić!
Dotychczasowa „większość" była tak zaskoczona wrzaskiem i atakiem
uzbrojonej mniejszości, że sromotnie dała nogę i oparła się aż za
porzeczkami. Zatrzymawszy armię na granicy obcego mocarstwa, Tomek
oświadczył nie bez nutki tryumfu:
Naszego nie damy, 1 Cudze w nosie mamy!
- Owa! - wykrzykiwał teraz pewny na swoim Łukasz. - Ale się stawia! Z
Warszawy przyjechała, to już myśli, że bógwico. A tam teraz taka moda,
że na chłopaków się strzygą?
- Tak. A chłopaki warkocze zapuszczają - poważnie odparł Tomek.
- Ojejku! Naprawdę? - krzyknęła Celinka.
- Lipa! - krzyknął Łukasz.
- Lipa! - wrzasnęła cała czwórka chłopaków.
- O rany! - zdziwiła się nowa. - To tu u was świat deskami zabity. Jeszcze
do tej pory mówicie „lipa"?
- A u was jak? - z najwyższą ironią wycedził Łukasz. - Osika?
- U nas w stolicy mówi się w takich wypadkach: „Słoń za ogon bujany w
butelce".
Cyganiuki i rudzielce otworzyły usta ze zdumienia.
- Słoń? Za ogon?...
- Bujany w butelce - dokończył Tomek.
- Ela! Ela! - dało się słyszeć z okna. - Dałaś kwoce pić? Celina! Sałaty mi
przynieś! Tosiu! Chodź na świeże mleko!
Cyganiuki i rudzielce zostały nieporuszone przy porzeczkach. Ledwo
dziewczyny zniknęły za rogiem murowańca, Paweł , Maciek, Piotr i
Leszek, j ak gdyby się umówili, wyrzucili z siebie jednocześnie:
- 64 -
- Słoń za ogon bujany w butelce!
Powiedziane to było niegłośno, ale w pełnym podziwu zachwycie. Rudy
Piotrek zwrócił się do Łukasza:
- Fajne, co?
Cała czwórka z zainteresowaniem czekała na opinię najstarszego w
gromadzie. Ale Łukasz pochylił głowę, obserwując bardzo uważnie dołek
drążony lewą piętą.
- Teraz jest pięć na pięć - określił trzeźwo stosunek sił zbrojnych.
Kiedy po raz pierwszy Tomek powiedział: „Zagniemy ich", cioteczno-
cioteczni tylko przez grzeczność nie wyrazili głośno swoich wątpliwości.
Ale byli ich pełni po brzegi.
Nigdy, nigdy, a rośli przecież o miedzę od wielu lat, dziewczyny nie były
górą w żadnej akcj i. Po pierwsze - bo dziewczyny, i w ogóle dopuszczano
je z łaski. Po drugie - chłopaki były silniejsze, zręczniejsze i ogromnie
solidarne, a do tego było ich pięciu przeciwko trzem dziewczynkom i
jednemu maluchowi, który jeszcze nie chodził do szkoły, kiedy najmłodsi
po tamtej stronie - Maciek i Leszek - przeszli właśnie do trzeciej.
Szansę po dziewczyńskiej stronie, a właściwie ich brak był sprawą
ustaloną, i to, żeby teraz nawet Tosia, nawet z Warszawy i nawet starsza o
rok od Łukasza, a o dwa od Piotra, mogła je zmienić - wydawało się
niewiarygodne.
Tymczasem krótka scenka ze sznurkiem, przepędzenie natrętów, wreszcie
„słoń w butelce" kazały Żemajtisiakom spojrzeć na sprawy inaczej.
Na sprawy? Na Tosię przede wszystkim!
- Nie! Doprawdy, j aka ty j esteś, j aka ty j esteś! - powtarzała z
najwyższym uznaniem Ela.
- Ojejku, jak oni uciekali!
- I dobrze! I po co nam taki ogryzek sznurka - stwierdziła praktyczna
zawsze Adelka. - A deski nasze, i już!
Tomek milczał. Podziw, jaki wyrażały słowa, gesty, a przede wszystkim
spojrzenia kuzynów, byt miły, o, jak bardzo miły jego sercu! Ileż to razy
w swoim trzynastoletnim życiu go-
- 65 -
tów był dla takiego podziwu, dla uznania i poklasku, a nawet tylko dla
zwrócenia na siebie uwagi - zrobić wszystko.
Tym razem miało to i praktyczne znaczenie: ustalało jego autorytet, który
w najbliższym czasie miał mu bardzo pomóc w przetrzymaniu tej trudnej
(o rany!) wakacyjnej próby.
Po południu młodzi mieszkańcy trzech sąsiadujących z sobą domów
znaleźli się bez uprzedniego porozumienia na trawnikach od strony drogi.
Do cioteczno-ciotecznych podeszli najpierw najmłodsi: czarny Maciek i
rudy Leszek, do nich przyłączył się Pawełek, wreszcie, jakby nigdy nic,
podeszła i genera-licja: Łukasz i Piotr.
- A dlaczego twój brat nie przyjechał? - zapytał obcesowo Łukasz. - Miał
przecież przyjechać.
- Tosi brat pojechał do wujka. Bo tam są wilki. A on się nie boi, tylko -
trach! trach!! - i wystrzela te wilki - informowała szybko Adelka.
- Akurat! - nie wierzył Piotrek. - A kto mu da strzelbę?
- Wujek - odpowiedział Tomek. - Nasz wujek jest leśniczym. Musi mieć
strzelbę, i to nawet nie jedną. Tomek sobie wybierze, jaką będzie chciał.
- I nie będzie się bał strzelać? - zapytała Ela. - Ja chyba umarłabym ze
strachu.
- Tomek niczego się nie boi, przecież słyszeliście. Zresztą on doskonale
strzela. On wszystko potrafi. Gdyby tutaj był, to dopiero zobaczylibyście,
co to znaczy chłopak na medal.
- Szkoda, że nie przyjechał zamiast ciebie - oświadczył niezbyt uprzejmie
Łukasz. - Byłoby sześciu chłopaków na trzy dziewczyny...
- A ja? - spytał Józinek.
- Ty się nie liczysz - odparł z całym okrucieństwem Piotr.
- .. .ale i tak nie wyobrażajcie sobie nic takiego. Bo my się was nie boimy
- ciągnął dalej Łukasz, chcąc odzyskać twarz czy tylko zatrzeć ranną
porażkę.
- My się też was nie boimy - odpowiedział spokojnie Tomek. - Chcecie
się z nami bawić, dobrze. Nie chcecie, wasza strata.
- 66 -
- A co za strata? - prychnął pogardliwie Łukasz.
- Zaraz, zaraz - łagodził Piotr, który jednak od czasu „słonia" przekonał
się, że nowa może coś ciekawego powiedzieć. - Ja też uważam, że co
chłopaki, to chłopaki, a co dziewczyny, to dziewczyny, ale czasem można
i razem. Na przykład w berka. Nie możemy się zabawić razem w berka?
- Dobrze-powiedział Tomek.
- Dobrze! dobrze! - zapiszczały dziewczyny, licząc na swoje długie nogi.
- No! - łaskawie zgodził się Łukasz, obejmując jednocześnie komendę.
-Ja będę liczył.
Ledwo jednak zaczął:
Jedzie kareta, dzwonek dzwoni...
Tomek przerwał mu ze śmiechem:
- O rany! Twojej babci pradziadzio tak liczył!
- No to jak! - speszył się Łukasz, a Tomek natychmiast wziął inicjatywę
w swoje ręce:
Biełka, Striełka, sobaka, pies! Rakieta na Księżyc gotowa jest. Kto chce
jechać, niech nie pcha się, Niech wykupi bilet w kasie. Za ile?
Pytanie wypadło na Celinę. Nie zrozumiała.
- Co: „za ile"?
- No, za ile chcesz bilet na Księżyc?
- Ojejku! Ja nie chcę na żaden Księżyc - przestraszyła się Celina. - Ja się
boję!
- Cielę! Ja pojadę! Ja! Proszę bilet za osiem - krzyczał Paweł.
- Dobra. Raz, dwa, trzy... - Osiem wypadło na Łukasza. -Goń.
Łukasz rzucił się w pogoń za „nową". Nie dogonił. Pędziła długimi
susami, skręcała w najmniej spodziewanym momencie. Potknął się przy
takim właśnie gwałtownym zwrocie i ro-
- 67 -
złożył jak długi. Poderwawszy się dogonił Adelkę i wściekły klepnął ją po
ramieniu, aż krzyknęła z bólu.
Kogo mogła dogonić Adelka? Podsunął jej się Tomek, a zostawszy
berkiem udawał, że goni tego i owego, aż klepnął Łukasza.
Wśród śmiechów i okrzyków trwała wesoła gonitwa. Wesoła dla
wszystkich oprócz Łukasza. Ile razy był berkiem, nigdy nie mógł złapać
„Tosi". Ile razy goniła ona, ofiarą padał albo on, albo Piotr.
W pewnej chwili Łukasz nie wytrzymał nerwowo i krzyknął:
- A ty tylko za mną i Piotrem ganiasz. To niehonorowo.
- Właśnie honorowo - oświadczył Tomek. - Młodszych złapać nie sztuka.
Mają przecież krótkie nogi. A was, o, to niełatwo!
- Mam dość tego głupiego berka - warknął Łukasz.
- No to zabawimy się w sklep albo w gości! - zawołała Celina.
- Bawcie się same w swoje babskie zabawy. Chłopaki! Idziemy na męską
stronę - te dwa ostatnie wyrazy Łukasz podkreślił mocno. Odeszli.
Dziewczynki trochę zawiedzione patrzyły na „Tosię". Nie odcięła się, nie
powiedziała nic do słuchu?
- Po co te chłopaki są na świecie, to ja zupełnie nie rozumiem. Ojejku,
żeby zamiast nich było tu jeszcze pięć dziewczynek, jakby to było
pięknie! Ojejku!
- Tosia, musisz coś takiego zrobić, żeby te wstrętne chło-paczyska
zrozumiały, że są głupsze od nas - mówiła urażona Ela.-Musisz!
Te słowa przypomniały Tomkowi, kim jest. Dotknęły do żywego męskie
serce, chociaż odziane sukienką w kratkę.
W tej chwili zza domu wyskoczył rudy Piotr i w kilku susach znalazł się
przy dziewczynkach.
- Tośka, powiedz no jeszcze raz, jak to się wylicza: Biełka, Striełka,
sobaka, pies...
Tomek dokończył, Piotrek powtórzył dwa razy i pognał z powrotem do
swoich.
- 68 -
- A widzisz - podżegała Ela - od ciebie muszą się uczyć. Od dziewczyny.
Co to znaczy?
- To znaczy, że j edna dziewczyna j est mądrzej sza od pięciu chłopaków.
Ojejku, prawda, Tosiu? Prawda?
- Nie. Nieprawda! - oświadczył ostro Tomek.
Dziewczynki zdumione, nie rozumiejąc, o co „Tosi" chodzi, patrzyły na
nią bez słowa. Jakaż ona jest: to powie coś wesołego, wspaniałego, że aż
cyganiukom i rudzielcom w pięty pójdzie, to znowu tak jakoś dziwnie się
zachowa...
Tomkowi tego wieczoru, kiedy się znalazł w swojej alkowie i za chwilę
miał już zasnąć, zadzwoniły znowu słowa: „głupie chłopaczyska!" i:
„jedna dziewczyna jest mądrzejsza niż pięciu chłopaków". Zabolało jak
ząb. Kogóż on tutaj reprezentuje, przeciw komu staje i czyich interesów
broni? O, zdrajco własnej płci, w jakąż to ślepą uliczkę wpakował cię
najpierw brak subordynacji wobec ojca, a potem brak odwagi do wyznania
przestępstwa!... Spróbuj teraz wyj ść z tego z honorem!
„Poczekajcie - myślał już na wpół sennie - chcecie być takie same mądre?
Dobrze. Dostaniecie szkołę! Dobrą szkołę!..."
X
ługi jest dzień lipcowy. Toteż pomimo późnej godziny ciągle jeszcze
trzeba przysłaniać oczy przed słońcem, wypatrując gościa z Warszawy na
drodze prowadzącej od szosy.
I starszy od Tomka Jurek, i młodszy o dwa lata Heniek z jednakową
niecierpliwością oczekują stryjecznego brata. Znają go. Ciocia Zosia kilka
lat temu spędzała tu wakacje z Tosią i Tomkiem, a później, chyba dwa lata
temu, Jurek z ojcem był u stryjostwa w Białymstoku. Pamiętają Tomka
jako wesołego, pucołowatego chłopaka. Jaki jest teraz? Jurek obawia się
trochę - może Tomek będzie chciał mu imponować stolicą.
Niedoczekanie! Niech sobie pozwala w stosunku do Heńka, który chodzi
do pobliskiej szkoły, ale on, Jurek, już drugi rok
69 -
jest w Lublinie i tylko na ferie przyjeżdża do domu. Lublin teraz to
wielkie miasto, a ile się tam buduje!
Jurek czeka również i na samochód. Nadleśnictwo otrzymało nowe wozy,
a każdy samochód dla Jurka jest przedmiotem interesujących obserwacji.
Ojciec ma własną jawę. Jurek potrafi już ją prowadzić i ojciec pozwala mu
czasem na krótkie wyjazdy. Tym chyba zaimponuje Tomkowi.
Heniek nie żywi żadnych obaw. Czeka z niecierpliwością na dobrego
kompana, z którym będzie chodzić na ryby, na raki, pokaże mu swoje
króle, a potem świetne kryjówki na drzewach. Zabawią się w Indian.
Trochę niepokoiła myśl, że starszy brat zabierze Tomka sobie. Ale nie,
chyba próżne obawy. Jurek z nosem wetkniętym albo w książkę, albo w
motor nie jest atrakcj4- Czy po to się przyjeżdża do „leśnych ludzi"?
Leśniczówka stała na skrzyżowaniu szerokiej przesieki z boczną drogą.
Sporej polanki pilnowała z każdej strony wysoka i ciemna ściana
świerków, gdzieniegdzie tylko poplamiona zielenią zabłąkanego klonu.
Domisko było stare, ale mocne, parterowe, z dwoma pokoikami na
facjacie.
Z jednej strony kilkanaście pięknych owocowych drzew, z drugiej
warzywnik, parę uli i długi budynek gospodarczy. Do miasta jest daleko,
do najbliższej wsi - parę kilometrów.
Od strony warzywnika wchodzi się do kancelarii i mieszkania gajowego.
Z drugiej strony znajduje się obszerne mieszkanie leśniczego z wejściem
od frontu przez ganek zarośnięty dzikim winem.
- Nie widać ich jeszcze? - pyta synów matka, wychodząc na
ścieżkę przed domem.
- Powinni lada chwila być - odpowiada leśniczy, wychylając się z okna. -
Kulik nie lubi późno wyjeżdżać z Warszawy.
- Jadą! Jadą! - krzyczy Heniek zadowolony, że to on pierwszy zauważył
samochód.
Tosia część drogi przespała i wyszło jej to na korzyść. Przebudziwszy się,
nie poczuła już zdenerwowania wywołanego zaskoczeniem.
Wybór był dokonany, sytuacja nie do odwrócenia. Należało teraz
odważnie podołać (drobnym chyba?) trudnościom, jakie staną na drodze.
- 70 -
Nie otwierając oczu, aby nie wywołać nowych pytań, Tosia przygotowuje
się do odegrania roli. Trzeba pamiętać, żeby mówić jak chłopak i jak
Tomek, który słynie z rozmaitych powiedzonek. A więc wtrącać coraz: „O
rany!", „Okay!" i tak dalej. Ukłonić się nogą! Ciocię pocałować w rękę!
Jednego chłopaka stuknąć po łopatce, drugiemu rękę uścisnąć z całej siły i
opowiadać sporo o Warszawie, bo Tomek znany jest ze swego gadulstwa.
Żeby się tylko nie zasypać, wszystko jakoś pójdzie.
Tosia była teraz w świetnym nastroju. Ciągle jeszcze nie mogła się pozbyć
satysfakcji na myśl, że Tomek został surowo ukarany za własne
nieposłuszeństwo. Niech spróbuje być dziewczyną. Niech zobaczy, jak to
łatwo!
Biedaczka! Nie wyobrażała sobie, że ten sam los i jej przyniesie mnóstwo
niezbyt przyjemnych niespodzianek i przekona, że być chłopcem to... ale
niech się dzieje, co nieuniknione.
Przy furtce oprócz cioci Oli, wuja Stefana, Heńka i Jurka oczekiwało
Tosię kilka psów, i to o wyglądzie nakazującym raczej ostrożność. Ale jak
tu być ostrożnym, kiedy czarny jamnik rzuca się do kolan, ogromny wilk
skacze do ramion, a jakieś stare psisko o strasznej mordzie, chyba buldog,
rusza co prawda krótkim ogonem, ale coraz otwiera szeroko paszczę,
pokazując komplet uzębienia.
Tosia ma wiele zalet, o czym przekonacie się w dalszym ciągu tej
powieści, ale odwagą nie grzeszy. Chuchana i dmuchana przez babcię,
mamę i ojca, zawsze pod ich opiekuńczymi skrzydłami, nie miała okazji
wyrobić w sobie tej cechy.
Wobec groźnych łap i zębów straciła głowę. Wszystko jej się pomieszało.
Ciocię chciała klepnąć w łopatkę, a Jurka o mały włos nie pocałowała w
rękę. Całe szczęście, że w ogólnym zamieszaniu powitania, zapraszania na
kolację, odjazdu samochodu, ujadania psów, ich uciszania i zapadającego
zmierzchu - nie rzuciło się to nikomu w oczy. Tak się przynajmniej Tosi
zdawało.
- Lupus, spokój! - woł ał wuj ek. - B ączuś, do domu, na ko-lację! Kania,
spać. O, jak to ziewa, Tomek, widzisz? Wszystkie zęby można jej
policzyć. Stara suka, prawie na emerytu-
- 71 -
rze. Śpi cały dzień, a wyspać się nie może. Dobry pies, dobry, rozumie, że
o nim mówią. No, chodźcie jeść, bo i Tomkowi pewnie kiszki marsza
grają.
Tosię wyściskaną przez ciocię Olę zaprowadzono przez ogromną sień do
jadalni. Był to obszerny, niewysoki pokój z belkowanym sufitem. Dwa
wielkie kredensy i długi stół z krzesłami stanowiły całe umeblowanie. Na
jednym końcu, nakrytym do kolacji, szumiał samowar, stary sprzęt,
widywany tylko w domach, z którymi łaskawie obeszła się wojna. Tosi
nie bardzo chciało się jeść. Zamartwiała się, czy chłopcy nie spostrzegli
jej strachu przed psami. Spoglądała na przemian na Jurka i Heńka. Czy w
Heńka oczach nie dostrzega błysku drwiny? Dlaczego Jurek tak badawczo
na nią patrzy? Zebrała całą przytomność umysłu. Jeżeli dziś nie zrobi
dobrego wrażenia - to kiedy?
- O rany! Ale świetne te pierogi, ciociu! W Warszawie takich nie ma! I w
ogóle takie tu wszystko inne niż w naszym mieszkaniu. Nasze dwa
pokoiki i kuchnia na pewno zmieściłyby się w tym jednym pokoju.
- Co ty mówisz? - zdziwiła się ciocia. - Jak wy możecie tam
wytrzymać?
- Nie możemy, ale co robić... Tatuś chce koniecznie zmienić i tak się
zapracowuje, że nerwy ma zupełnie rozkręcone.
Obaj chłopcy wybuchnęli śmiechem. Tosia speszona spąsowiała, ale
obruszyła się:
- Czego się śmiejecie?
-r Z tych „rozkręconych nerwów". Co to jest? - zapytał Heniek.
- Nie wiecie? No więc my z... Tosią i mamą musimy tak uważać, tak
ciągle uważać, bo tatuś o byle co wpada zaraz w
pasję.
- Zupełnie jak u nas - teraz już ciocia Ola śmiała się. -Ano, rodzeni bracia,
usposobienia mają podobne, widocznie ich obu w za gorącej wodzie
wykąpano.
- O rany! - zorientowała się Tosia. - To wujka też trzeba
się bać?
- No, no, widzisz, tak się mnie tu boją, że pękają ze śmiechu. Owszem,
prędki jestem, jak i twój ojciec. Po własnym
- 72 -
ojcu to wzięliśmy. Ale nie bój się. Żebyś tylko jakich cudów nie
pokazywał, będzie spokój.
- Okay, wujku! Wszystko będzie na medal.
Kolacja minęła wesoło. Tosia najadła się po uszy, chleb dobrze obłożony
szynką domowego wędzenia nie chciał już przejść przez gardło. Lupus i
Bączuś, uprzejmie pilnujący gościa po obu stronach krzesła, otrzymały
kilka smacznych kąsków. Po tak zawartym przymierzu i z bliska nie
wydawały się już straszne. Szczególnie Bączuś, któremu, sądząc po
bardzo pękatym wyglądzie, zawsze dopisywał apetyt, miał zupełnie
ludzkie wejrzenie i kiedy wspiąwszy przednie łapy na kolana Tosi patrzył
na nią, wydawało się, że zaraz powie: daj no jeszcze kawałek!
- Tomku, pamiętasz, jak tu byłeś z mamą i Tosią?
- Pamiętam, ale bardzo mało, to przecież ze sześć lat chyba? Jakieś gęsi
mnie goniły, pamiętam. Strasznie syczały.
- A tak. Tylko że nie ciebie, Tosię goniły. Tyś jej bardzo mężnie bronił.
Wszyscy wtedy orzekli, że wyrośniesz na dzielnego mężczyznę -
przypomina ciocia Ola.
- Taak? - Tosia peszy się na chwilę. Może to być zaliczone na rachunek
skromności.
- Ja muszę jutro raniutko wyjechać - oznajmia wujek Stefan, wstając od
stołu. - Jurek, odwieziesz zestawienie do Rady Gminnej. Weź linijkę,
może Tomek z tobą się przejedzie? Heniek! W warzywniku chwast taki,
że się z uszami schowasz, wiesz?
- Wiem - jęknął Heniek - ale ja bym to po powrocie z gminy...
- Powiedziałem - uciął wujek, znikając w głębi mieszkania.
Tosia zdążyła pomyśleć: „Jak u nas", a już ciocia zwróciła
się do niej:
- Tomeczku, gdzie chcesz spać? Chłopców pokój wolny, oni na sianie w
stodole, a ty z nimi czy pod dachem?
- Tomek, chodź z nami, siano świeże, pycha! namawiał
Heniek.
Tosia udała, że ją komar uciął, schyliła się, klepnęła po nodze i zaczęła
smarować poślinionym palcem. Na sianie? Za nic
_ 71 _
na świecie! W sianie jest pełno robaków. Może jaka licha? Może skórek,
który włazi w ucho?
- Ja, jeżeli ciocia pozwoli, to wolę w pokoju. Od siana to... głowa boli.
Heniu, ja z wami z wielką chęcią, ale jeżeli można...
- Na górce muchy ci spać nie dadzą - rzucił Jurek - tyle much w tym roku,
aż strach.
- Jak w każdym - uspokajała ciocia. - Niech śpi, jak chce. Przecież on nie
przyzwyczajony. Później może będzie wolał na sianie. Jurek, weź
walizkę! Heniu, gdzie lichtarz? Zaprowadźcie Tomka, pokażcie, co i jak.
Dobranoc, dziecko. Śpij dobrze.
Heniek prowadzi. Wychodzą do sieni, która, wielka i przedtem, teraz
wydaje się ogromna, kąty giną w cieniu. To-sia z duszą na ramieniu
wspina się po stromych niczym drabina schodkach na strych. Henio
otwiera jakieś drzwi, wchodzą do niewielkiej w porównaniu z parterem
izby. W blasku świecy sosnowe ściany wydają się złote, takiż sufit i
podłoga. Dwa łóżka, stół pod oknem, nieduża szafka, półka z książkami i
umywalka - to wszystko.
- Tu moje łóżko, a tu Heńka. Śpij, gdzie chcesz! Heniek stawia na stole
świecę, Jurek szybko zamyka okno i
zabiera się do wyjścia.
- Dobranoc - mówi - lecę jeszcze furtkę zamknąć i psa spuścić.
- Jak zgasisz, to okno otwórz, bo ci będzie duszno spać -radzi Heniek.
-Teraz do światła naleciałoby różnego świństwa. O, już jedna jest.
Wokół świecy krąży biała ćma. Opaliła skrzydło, a jeszcze nie chce
wierzyć, że pcha się do zguby.
- Heniek! - woła jeszcze z dołu ciocia. - Pokaż Tomkowi domek z
serduszkiem!
- Aha, chodź, zejdziemy - mówi Heniek - drzwi zostaw otwarte, bo nie
trafisz.
Tosia z sercem w gardle schodzi z „drabiny".
- Ostrożnie - ostrzega Heniek - trzymaj się poręczy, bo tu zęby można
pozbierać. Na dole wezmę latarkę.
Wychodzą przed dom, parę kroków idą w blasku świecą-
- 74 -
cych okien, potem już potrzebna latarka. Oto drzwi z wyciętym
serduszkiem.
- Zaczekać na ciebie? Czy trafisz sam do domu?
- Trafię! Dziękuję ci, Heniu, dobranoc.
Powrót przez zarośniętą po obu stronach ścieżkę, przez sień oświetloną
tylko uchylonymi litościwie drzwiami do jadalni, po „z pieca na łeb"
schodkach, przez tajemniczy strych do pokoiku chłopców nadawałby się
do oddzielnego opisu, gdzie roiłoby się od zwidów, strachu i dreszczy. Ale
oto i złoty pokoik. Tosia jest u siebie.
Przede wszystkim zamyka się na haczyk: Jak by wątła nie była ta zapora,
przecież oddziela od niewiadomego i aż gęstego rozlewiska ciemności za
drzwiami.
Teraz Tosia ze strachem przygląda się świecy. Fruwa tam jeszcze to białe
straszydło? Nie. Pewno usiadło gdzieś na poduszce i kiedy Tosia zgasi
światło, wejdzie na czoło albo we włosy, brr! Lepiej się wcale nie kłaść.
Na szczęście opalony zezwłok leży na podstawce lichtarza! Dzięki Bogu!
Świeca jest niewielka. Trzeba się śpieszyć, bo a nuż zgaśnie, zanim
wskoczy pod kołdrę!
Tosia bardzo nieporządnie wyrzuca na jedno łóżko wszystko z walizki,
szukając piżamy, ręcznika i mydła. O, jak łatwo upodobnić się do Tomka
w sposobie mycia na noc. Raz dwa, i już po wszystkim.
Zgasić świecę? Otworzyć okno po ciemku? Za nic na świecie! Czy tu nie
łażą po ścianie pająki? Nie. Nie widać ich. Co za szczęście!
Tosia przysuwa lichtarz jak najbliżej łóżka, zapałki na wszelki wypadek
kładzie pod poduszkę, gasi świecę i szybko nakrywa się aż na głowę.
Jak długo można wytrzymać pod kołdrą na rozgrzanym gorącym dniem
poddaszu z zamkniętym oknem?
Tosia wysuwa najpierw tylko nos, potem i brodę, potem całą głowę.
Oswoiwszy się z ciemnością odróżnia jaśniejszy prostokąt okna, potem
zarys szafy i półki z książkami. W domu na dole umilkły wszelkie
odgłosy. Wujostwo pewnie już śpią. Głębo-
- 75 -
ki oddech, jeden, drugi - serce zaczyna bić spokojnie. I wtedy, w chwili
kiedy Tosia ma już przymknąć oczy do spania... wyraźnie słyszy
skradające się pod drzwiami kroki. Ktoś stuka lekko w drzwi, j akby j e
niechcący potrącił, potem skrobie raz, drugi, trzeci... Wreszcie coś pisnęło
cichutko.
Czytelniku, jeżeli jesteś odważnym chłopcem lub odważną dziewczyną i
serce twoje nie zaznało trwogi, spróbuj wyobrazić sobie, co w tej chwili
czuje nieodważna Tosia, która do tej pory nigdy jeszcze nie spała w
pokoju sama. Zawsze była z nią babcia albo Tomek, albo któreś z
rodziców, albo (na wycieczce) koleżanki i pani.
Jeżeli można ze strachu osiwieć, Tosia miałaby do tego pełne prawo tej
nocy.
Najpierw zupełnie odruchowo schowała głowę pod kołdrę, ale i tam było
słychać drapanie.
Cóż to może być? Złodzieje? Jurek przecież zamykał furtkę, spuszczał
psy. Myszy? Szczury?
Tosia nagle siadła na łóżku. Niech się dzieje, co chce, ona zaraz zacznie
krzyczeć.
Zbudzi się cały dom, przybiegnie wujek, ciotka, może chłopcy w stodole
usłyszą i... i co? Tosia już widzi drwiące oczy Jurka, tak, on na pewno
zauważył, j ak przestraszyły j ą psy. A teraz - myszy. Jutro będzie kpić z
„warszawiaka"! Będą się nabijać!
A może to oni sami skrobią do tych drzwi, żeby ją nastraszyć, a potem
wyśmiać? Ale by się Tomek cieszył! O, niedo-czekanie!
Tosia decyduje się na bohaterstwo. Wsuwa rękę pod poduszkę, wyjmuje
zapałki i zapala świecę, chociaż udaje się jej to dopiero za trzecim razem.
Oświetlona izba od razu napełnia otuchą.
- Kto tam? - rzuca półgłosem w stronę drzwi. Skrobanie cichnie. Pisk czy
stłumiony chichot? Tosia lekko wyskakuje z łóżka, podchodzi na palcach
do drzwi i nagle otwiera je z haczyka.
Do pokoju wtacza się spasiony Bączuś. Łasi się przez chwilę do nóg
oniemiałej Tosi, a potem ciężko wskakuje na łóżko.
- 76 -
I
Nie pytając o pozwolenie, układa się wygodnie w nogach i najwyraźniej
ma zamiar tu spędzić noc.
Tosia nie protestuje. Zamyka drzwi. Wchodzi do łóżka i gasi świecę. Nie,
nie może powiedzieć, że się już nic a nic nie boi. Owszem, boi się jeszcze,
ale o wiele mniej.
Na ogromnym strychu jest mały pokoik, w nim na łóżku dziewczynka,
która czuje przez kołdrę, jak przy jej nogach oddycha żywe, przyjazne
stworzenie. I do tego stworzenie, które będzie jej bronić. Przed czym?
Przed najgorszym: przed myszami. Jamniki to są psy na myszy!
Obudził Tosię Bączuś i warkot motoru. Bączuś drapał do drzwi, aby go
wypuścić. Wrócił zresztą za chwilę wczorajszym sposobem. ale teraz już
nie było się czego obawiać. Ocean ciemności się całkowicie
niegroźny. Przez małe okienko w dachu ało się szeroką smugą słońce.
Żadnych tajemni-czośoi . rury do bielizny, puste skrzynki, j akaś beczka,
kartony po makaronie, trochę rupieci. Naprzeciwko drzwi do pokoju
chłopców znajdowały się drugie identyczne - klucz był wetknięty w
zamek od zewnątrz. Może tam też ktoś mieszka?
Wyjrzawszy przez okno swego pokoiku, Tosia zobaczyła odjeżdżającego
na motocyklu wuja Stefana. Jurek i Heniek,, nadzy do pasa, myli się przy
pompie.
Tosia spojrzała na zegarek. Szósta. Wcześnie tu zaczyna się dzień.
Na środku pokoiku siedzi Bączuś, trzepie tłustym ogonem o podłogę,
patrzy na Tosię i uśmiecha się, wyraźnie uśmiecha się, życzliwie,
wyrozumiale, zupełnie jak gdyby mówił: no widzisz, ta straszna noc wcale
nie była taka straszna.
Tosia przypomina sobie paczuszkę z kabanosami. Siada przy Bączusiu na
podłodze, łamie kiełbaski po kawałku i częstuje go. Po tej królewskiej
uczcie Bączuś czuje się upoważniony do konfidencji, opiera obie łapy na
ramieniu Tosi i we wgłębienie między szyją a obojczykiem kładzie swój
miły pysk. Czarny ogon wykonuje zawrotny taniec.
Tosia tuli grubasa do serca i spowiada mu się do ucha:
_ 77 _
I
- Bączuś! Bączunio! Wiesz, jak ja się bałam!
„Wiem, to nic" - kreśli wymownie ogon Bączusia.
Lekko otwiera się okno i rześkie ranne powietrze tak przyjemnie napełnia
płuca. Za kawałkiem wydeptanej trawy, tuż za pompą, zaczyna się sad!
Stare drzewa pięknie muszą wyglądać na wiosnę. Tosia przypomina sobie
Anię z Zielonego Wzgórza. Przecież ta najbliższa jabłoń mogłaby być
„Panną młodą", a ten pokoik na facjatce też zupełnie jak...
Z dołu dobiegają głosy chłopców. Tosia wychyla się, nie widzi ich. Stoją
pod wystającym dachem, zdaje się, że tam są drzwi do kuchni. Tosia chce
zawołać i nagle wpada jej w ucho coś, co powstrzymuj e głos...
- ... a ja ci mówię, że to szczypiorek i koniec. Widziałeś, ja-kie mu się
oczy zrobiły, kiedy Kania kłapnęła zębami? Ja widziałem. Warszawski
szczypiorek; chude, blade, tego nie lubi, tamtego mu nie wolno... i na
pewno wszystkiego się boi.
- Wcale nie - protestuj e Heniek - j akby się b ał, toby wolał z nami na
sianie, a nie sam na strychu. I z wygódki sam wracał, nie kazał mi czekać.
- Ale nie wiesz, czy mu ze strachu włosy dęba nie stanęły. A na górze
pewnie zębami dzwonił. I powie na wieczór, że woli z nami.
- Jurek, przynieś wody! - woła ciocia, a Tosia gwałtownie cofa się od
okna.
„Co za ziółko z tego Jurka! Zauważył, no dobrze, ale żeby zaraz tak... Ale
zauważył... »Warszawski szczypiorek«? O, poczekaj, lubelska... cebulko".
- Bączuś! Wychodzimy niebezpieczeństwu naprzeciw! Tosia tym razem
umyła się bardzo starannie. Wyszczotko-
wała czuprynę. Wciągnęła dżinsy (żeby Jurkowi wątroba spuchła), białą,
sportową koszulkę bez rękawów, czarne trampki z białymi sznurowadłami
i popielatą lekką wiatrówkę. Była gotowa do zejścia na dół.
Zrobiła jeszcze porządek w pokoju. Zasłała łóżko i ułożyła w szafce
rzeczy wyjęte z walizki.
Na samym dnie leżał podręcznik historii! A to dopiero! Co zrobi Tomek?
U cioci Isi są same małe dzieci. Najstarsza chyba skończyła dopiero
czwartą klasę? A starać się gdzieś o tę
- 78 -
nieszczęsną historię Tomkowi też nieporęcznie. Trzeba mu pomóc.
- Tomek! Tomek! Śniadanie!!! - rozlega się pod oknem.
- Już idę-odkrzykuje Tosia.
- Ależ z ciebie elegant - oświadcza z podziwem ciocia Ola i okręca Tosię
na wszystkie strony.
Henio też nie kryje podziwu. Tylko Jurek nie da się zaskoczyć.
- Dżinsy już niemodne. Teraz się nosi pomarańczowe rury do czarnej
koszuli.
- Taki goguś nie jestem - odpiera lekko Tosia - dżinsy są wygodniejsze.
Patrz, ile tu kieszeni.
- Mamo, a ja? - skarży się Henio. - Ciągle te pumpy i pum-
py-
- Dobrze! Jest teraz fason pod ręką, uszyję ci takie któregoś wolniejszego
dnia.
- I taką wiatrówkę z czterema kieszeniami? - skamle dalej Henio.
- Tak. Wiatrówkę, owszem, mnie też może mama taką uszyć - zezwala
łaskawie Jurek.
- A to chyba musiałabym przez trzy dni nic nie robić, tylko szyć - śmieje
się ciocia.
- Ciociu, to zrobimy takie trzy „męskie dni", my będziemy wszystko
robić, a ciocia siądzie do maszyny.
- Ładnie by ten dom wyglądał! A na stole byłyby trzy razy na dzień jajka
na twardo, bo moi chłopcy nawet jajecznicy nie umieją usmażyć.
- Oj, chłopaki - zawołała Tosia - to macie święte życie! I mnie, i To...się
to mama, a jeszcze więcej ojciec tak ganiają, że mucha nie siada!
Wszystko: gotowanie, sprzątanie, prasowanie... Wszystko na sto dwa.
- Słyszycie? - dziwiła się ciocia, nalewając zacierki na talerze.
- Ohoho! Gadane to ty masz. Warto by się przy tobie poduczyć - kpił
Jurek.
- A lekcje? - wysunął swój niezawodny zawsze argument Henio.
- Lekcje? Wiadomo, swoją drogą, na medal!
- 79 -
- Na medal! - powtórzył niby ironiczne echo Jurek. Tosia o mało nie
zgrzytnęła zębami. „Ach, ty »cebulko«,
żebym ci mogła pokazać swoją cenzurę, toby ci oko zbielało!" -
przemknęło jej przez głowę, ale bardzo szybko, bo oto juz czyhało nowe
niebezpieczeństwo.
- Jedz, Tomuś - namawiała ciocia - póki gorące, to smaczniejsze. U nas
zawsze na śniadanie zacierki z mlekiem. Trzeba dwa talerze zjeść.
Wyjedziesz od nas odpasiony. Patrz, chłopaki moje rumiane, i ty musisz
być taki. To od mleka. Chwała Bogu, mamy swoją krowę.
Jeszcze i to! W Warszawie ulubionym napojem Tosi była herbata z
cytryną. Mleka nie lubiła: kożuchy! O właśnie, i teraz na zacierkach już
drga i skacze drobniutka siatka, zaraz kożuszek będzie gbtowy. Tosia
energicznie miesza w talerzu. Łapie drwiące spojrzenie Jurka. „A żebyś
skisł" - i na złość jemu zaczyna łykać łyżkę za łyżką, bez wymacywania
kożuchów.
- Jedz, dziecko. Wczoraj na kolację mało jadłeś - dolewa jeszcze (o rany!)
ciocia.
- Pojedziesz ze mną linijką do gminy? Mam być tam o jedenastej .
- Chętnie. Co to jest linijka?
- Coś w rodzaju karety. Zobaczysz.
- Mamusiu. A ja? -prawie płacze Henio.
- Co ojciec powiedział?
- Ja już trochę zrobiłem i zaraz tam lecę.
- A kto mnie tu pomoże? Jurek ma drzewa narąbać i krowie słomy
podrzucić.
- Ciociu, ja pomogę - proponuje Tosia, rada, że może cos zrobić dla
Henia.
Zręcznie sprząta ze stołu - orientuje się szybko, co gdzie leży. Ciocia idzie
sprzątać sypialny i gabinet wujka, a kiedy wchodzi do kuchni, Tosia
kończy szorować garnek po zacierkach.
.
- Ciociu, a pomyje gdzie? Do tego wiadra? A gdzie są szczotki i gałgan
do podłogi? Ja stołowy też sprzątnę. A w tym kociołku to co? Nalać
wody? A ścierkę gdzie się wiesza? Dobrze, teraz już wszystko wiem.
Okay!
- O, to ci matka dała dobrą szkołę! - mówi z podziwem ciocia.
- 80 -
I
- I mama, i tatuś, iTo...sia!-mówiTosia. Jurek wnosi naręcze drzewa i
wrzuca do skrzyni obok kuchni.
- Patrz-mówi ciocia-ja tu palcem nie ruszyłam. Widzisz?
- Ciociu, Jurek zrobiłby to jeszcze lepiej, gdyby chciał.
- Gdyby chciał - wzdycha ciocia.
- Gdyby chciał - powtarza z goryczą Jurek. - Tymczasem ja zawsze
muszę chcieć zrobić grubszą robotę. Niechby Tomek spróbował narąbać
drzewa.
- Nie umiem - mówi szczerze Tosia - ale chcę się nauczyć. Pokażesz mi,
dobrze?
Taką dobrą wolą Jurek czuje się rozbrojony. Kiwa głową. Tosia ogarnięta
zapałem chce powiedzieć i o krowie, ale w ostatniej chwili powstrzymuje
ją myśl: „A jeżeli ta krowa ma bardzo duże rogi?"
- Jureczku, czy nie znalazłbyś mi kawałka papieru i sznurka? Muszę
To.. .si książkę wysłać, zaplątała się w mojej walizce.
- Dobra. Znajdzie się.
Jurek wychodzi. Tosia bierze się do zamiatania stołowego pokoju.
Kiedy idzie ze szczotką i ścierką na górkę, zastaje papier i sznurek na
stole. Zanim zapakuje książkę, szybko pisze parę słów na karteczce i
wrzuca między stronice. Po namyśle dodaje list:
Drogi To! Śpiewam a śpiewam. Same drobiazgi: zębiaste psy, samotny
pokoik na strychu, białe ćmy, pisk i drapanie myszy, duża siekiera i
krowa, która może nawet bodzie rogiem. A czy i ty dbasz tam o moją
opinię? Napisz zaraz do mamy drukowanymi literami. Co u Ciebie? Okay.
T.
Zapakowała raz-dwa książkę, o mały włos nie pomyliła się w adresie,
trzeba było przecież napisać: dla Tosi Jastrzębs-kiej.
Sprzątnęła pokój, wylała brudną wodę, przyniosła wiadro czystej. Jurek
patrzył, jak się gimnastykowała przy pompie, ale nie przyszedł pomóc. I
dobrze!
Było jeszcze trochę czasu. Tosia pobiegła do warzywnika i
- 81 -
znalazła zgrzanego od pośpiechu Henia. Zaczęła mu pomagać, co przyjęte
było wdzięcznie, choć bez słowa. Kiedy Jurek zawołał, że już czas jechać,
byli prawie na ukończeniu roboty. Henio, ocierając pot, spojrzał na
okopane i pozbawione niepotrzebnych pędów rzędy pomidorów.
- Tempo!-powiedział.
- Warszawskie! - dorzuciła Tosia i oboje wybuchnęli śmiechem.
Linijka-kareta okazała się czymś w rodzaju deski na czterech kołach i
wprawiła Tosię w popłoch. Jak na tym usiąść, o co się oprzeć, czego
trzymać? Aby zyskać na czasie, zaczęła, nie podchodząc jednak za blisko,
chwalić urodę konia.
Był rzeczywiście zadbany i utrzymany dobrze, co przede wszystkim
poznawało się po lśniącej sierści.
- Patrz, jakie ma „jabłka" na kłębkach, widzisz?-pokazywał z dumą Jurek.
- To o takich się śpiewa „siwy jabłkowity",
wiesz?
- A dlaczego ma taki długi ogon? - zapytała. - W mieście
widzi się czasem konie z podciętym.
- Głupcy obcinają koniowi ogon. Czym ognałby się od gzów? Wiesz, jak
taki giez potrafi uciąć?
Jakby na potwierdzenie Buś wzdrygnął się cały i machnął
ogonem.
Gzy! Tylko tego brakowało. Widząc, że Jurek siada okrakiem na linijkę,
Tosia czym prędzej usadowiła się bliżej tylnych kół, aby jak najdalej od
tych potworów, które muszą mieć potężne narzędzia, jeżeli potrafią
przeciąć końską skórę.
Henio proponował, żeby usiadła w środku, bo wygodniej -
nie chciała!
- Uwaga na język - zawołał Jurek i strzelił z bata.
Buś ruszył tęgim kłusem. Teraz dopiero Tosia zrozumiała, co znaczył ten
wykrzyknik. Gdyby nie zacisnęła zębów - łatwo skaleczyłaby sobie język.
Na wyboistej, bocznej drodze linijka podskakiwała i Tosia musiała w
pewnej chwili złapać za ramiona Heńka, aby nie wyskoczyć z „karety".
Kiedy wyjechano na szosę, koła potoczyły się gładziej i jazda przy
pewnym opanowaniu techniki siedzenia stała się nawet przyjemna. Można
było rozmawiać.
- 82 -
Jurek końcem bicza pokazywał wyręby, szkółkę leśną, w której pracował
co drugi dzień i zarabiał na swoje drobne wydatki, jedno i drugie pólko,
gdzie było zasiane ich zboże, zasadzone ziemniaki, łączkę, z której
leśnictwo zbierało siano na swoje potrzeby. Wszystko to było rozrzucone,
niewielkie, wydawało się Tosi zagubione w wielkim lesie. Heniek
opowiadał o grzybnych miejscach, obiecywał zaprowadzić Tosię do lasku
na Bobrzynce, gdzie rydzów jak nasiał, tylko uważać trzeba, bo żmije.
- Leśkiewicz, ten co obok nas mieszka, w zeszłym tygodniu jedną zatłukł.
- A może to zaskroniec? - powątpiewał Jurek.
- Ale! Zaskroniec! Głowę miał wielką i z krzyżem, a na całym grzbiecie
zygzaki. To zaskroniec?
- No, jeżeli zygzak, to nie - zgadzał się Jurek.
„Ile ja się tu od nich dowiem! A oni ode mnie? Czego? Chyba ja jestem
strasznie głupia" - myślała Tosia, upadając znowu na duchu.
Jurek poszedł do gminy oddać papiery. Tośka z Heńkiem na pocztę. Czym
prędzej kupiła kartę pocztową i napisała drukowanymi literami:
Mamuś! Tu jest mi doskonale! Mieszkam w złotym pokoiku. Na śniadanie
dwa talerze zacierek na mleku. Wszystko okay! Duża buźka!
Tomek
Spojrzała krytycznym okiem. Czy Tomek tak by napisał? Poprawiła
„matnuś" na „mamusiu" - Tomek tylko tak mówił. Ten złoty pokoik?
Mama pomyśli, że to coś zgrywnego. Tomek lubił takie różności.
W powrotnej drodze Tosia już nie bała się linijki. Należało poddawać się
rytmowi jazdy, miękko podskakiwać na desce. Ale nauka kosztowała -
siedzenie bolało.
I Heniek, i Jurek egzaminowali na przemian, czy pamięta, co gdzie jest.
Na szczęście słuchała uważnie, pamiętała.
- Niezły litraż! - powiedział Jurek z uznaniem, wysadzając Henia i Tosię
przed furtką.
- 83 -
Nie zrozumiała i pytające spojrzenie zwróciła na Heńka.
- Tu - stuknął się w głowę - tu masz oleju, ile trzeba. Jurek ma bzika na
punkcie motoru i konia. Ciesz się. Mnie przeważnie mówi: „Więcej
cukru". On myśli, że nasz Buś dlatego taki mądry, że cukier dostaje.
Pobiegli zaraz dokończyć pomidory. Ciocia przyszła wołać na obiad i aż
się zdziwiła: robota była skończona, a wykonanie zasługiwało na
pochwałę. Zaraz też ustalono, że jeżeliby wuj dowiedział się o eskapadzie
Henia - ciocia wszystko bierze na
siebie.
„Jak u nas" - pomyślała drugi raz Tosia.
Leśniczego na obiedzie nie było, przyjechał później. Kiedy żona
zaczęła«chwalić Tomka, słuchał zdziwiony.
- Może to tak pierwszego dnia? Bo Piotr wyraźnie pisał, że mały do
roboty się nie kwapi i żeby go wziąć do galopu.
- Do galopu! - użalała się ciotka. - Mizerne toto, chyba widzisz, nasze
chłopaki przy nim wyglądają jak okazy zdrowia. Niech wydycha najpierw
warszawskie sadze.
- A czy ja mu bronię? Lepszego powietrza niż u nas nie znajdzie. Ale
mores musi być. Chcesz, żeby mu pobłażać? Żeby jeszcze więcej zbabiał?
Bo jednak w nim jest coś takiego delikatnego, miękkiego. Nie zauważyłaś.
- To dlatego, że taki czysty, domyty. Mówię ci, rano do śniadania zszedł
świeżutki jak bułeczka. Bardzo mi się to podobało. W Warszawie,
naturalnie, pod tym względem matka musi więcej wymagać. Ale
chciałabym, żeby i nasze chłopaki były takie schludne.
- To wymagaj! Cóż to, wody w pompie mało?
- Kiedy pojechali do gminy, weszłam na górę. Spodziewałam się, że tam
nachlapane, narozrzucane, a tymczasem porządek, aż się zdziwiłam.
Bielizna w szafce ułożona, buciki wyczyszczone, łóżko zasłane, brudna
woda wylana, miednica, słyszysz, miednica umyta. Ile to awantur z
naszymi zawsze o tę miednicę. I Heńkowi w ogrodzie pomógł.
- Oleńko - zastanowił się leśniczy - coś mi to wszystko za piękne. A może
on z takich, co to wszystko mamusi zrobi, byle tylko do książki nie mieć
czasu?
- Nie wiem - zamyśliła się ciocia - tego nie wiem.
- 84 -
Do jadalni wszedł Jurek.
- Słuchaj no, Jurek-powiedział ojciec, zapalając papierosa. - Dzisiaj było
frei, ale od jutra masz Tomka przypilnować. Codziennie, po obiedzie czy
po podwieczorku, jak tam sobie ustalisz, nie będę w to wchodzić, ale
powiedziałem: codziennie, oprócz świąt, masz go przepytać z historii.
Mówiłem ci, chłopak ma poprawkę.
- Wiem, ale już się zdążył nachwalić - Jurek z satysfakcją przedrzeźniał: -
„Lekcje mam zawsze na medal!"
- Ho! Ho! Ho! - zahuczał bas wujka Stefana. - Ładny medal z poprawką.
No, to już jestem spokojniejszy, to lusterko ma plamy, słyszysz, Oleńko?
Więc od jutra niech siada do historii!
- Ale jak on ma siadać, kiedy podręcznik dziś pocztą do siostry wysłał?
- Jak to?
- Pamięta mamusia, prosił rano o papier i sznurek. Zaniosłem na górę, a
tam, widzę, historia naszykowana. Dziś z Głu-chowa ją wysłał.
- Ho! Ho! Ho! Normalne chłopaczysko, całkiem normalne, jak i wy. Nie
tędy, to owędy, aby się wymigać. Nie przeskoczyć, to przeleźć. A może
się uda? Ale to nie u mnie, nie u mnie! Cwaniak! Powie, że książki nie
ma, zapomniał, zgubił itepede. A tu tymczasem trafiła kosa na kamień.
Jurek, ty masz swoją historię z szóstej klasy?
- Mam, ale on mi zniszczy - skrzywił się Jurek.
- Taki porządnicki i zniszczy? - oburzyła się ciocia.
- Nie zniszczy. Ja tę sprawę przy kolacji rozegram. A wy ani mru-mru,
nic nie wiecie o niczym. A teraz jeszcze jedno. Słuchaj, Jurek, i Heńkowi
powtórz to samo: żeby mi tu matka nie mówiła, że wy brudasy nie
domyte, nie oskrobane, a ten jak lalka. On Jastrzębski i wy Jastrzębscy.
Jego ojciec bąków nie zbija, tylko ciężko pracuje, wasz też. A że
Warszawa? W Warszawie tylko łgać mogą lepiej, na to zgoda, tego nie
wymagam, ale żadnych takich niechlujstw ani na pazur! Zrozumiane?
Uczyć się od niego, i szlus. Patrz, w jakich zagnojo-nych buciskach do
mieszkania się wpakowałeś!
- 85 -
I
- Jak wrócę z Marszałkowskiej, a nie z obory, to buciki
będą inne.
- Nie odszczekuj się ojcu! - palnął w stół pięścią leśniczy. -Od gnoju inne,
od pokoju masz inne. I żebym cię nie widział!
Jurek wyleciał jak z procy, a leśniczy żołądkował się jeszcze.
- Widzisz go? Słyszysz, Oleńko? Ojcu odszczekiwać będzie!
Leśniczyna uśmiechnęła się. Wiedziała, że męża gniew
trwa niedługo.
- Cóż chcesz, piętnasty rok chłopakowi idzie, twój syn.
- Ale niech miarę zna! Pyskatemu, owszem, łatwiej. Kot łowny, a chłop
powinien być mowny. Ale niech miarę zna, powtarzam. A ty, Oleńko, nie
popuszczaj gałganom. Niech się szorują do siódmej skóry. Nie będą nasze
chłopaki gorsze niż warszawskie!... Powiedziałem.
Kolacja zaczęła się, jak zwykle latem, jeszcze przy dziennym świetle. Tosi
apetyt dopisywał. Zmiatała już trzeci naleśnik ze szpinakiem, kiedy wujek
nagle zwrócił się do niej:
- Jak tam na górce? Wygodnie ci samemu?
- Nie samemu, z Bączusiem - wtrącił Henio.
- Bardzo wygodnie, wujku - odpowiedziała Tosia. - W ogóle bardzo mi
się tu podoba, tyle zwierzaków, koń, krowa, świnki, króle, a w domu u nas
to nawet kota nie można trzymać - zakończyła z żalem.
- Ale telewizor pewnie macie? - zapytał zazdrośnie Jurek.
- A jakże! Telewizor! Ile to kosztuje, wiesz? Tatuś każdy grosz teraz na
mieszkanie składa.
- I ma rację. Jeżeli u was tak ciasno, jak mówisz. Ojciec w
domu pracuje?
- Przeważnie, ale i w biurze projektów też. W domu jeden pokój jest
tatusia. Akurat połowę zajmuje rysownica. A jak pan Uchmański do
tatusia przyjdzie, to już drzwi trudno otworzyć - śmiała się Tosia.
- Pan Uchmański to kto? - dopytywała ciocia.
- 86 -
- To architekt z tatusia zespołu. Ale oni mają większe mieszkanie. Tatuś
często tam chodzi.
- Umie twój ojciec pracować. Szanuj go za to i naśladuj -ciągnął wuj
Stefan. -A chociaż teraz wakacje, to owszem, ganiaj , ile chcesz, ale o
tym, co trzeba, nie zapominaj. Coś tam z historią ci nawaliło, tak?
Tosia zrobiła się czerwona jak poziomka w salaterce.
- A mówiłeś, że „na medal"! - szydził Jurek.
- Ach, bo to... takie nieporozumienie... - Tosia na gwałt przypominała
sobie argumenty Tomka, ale wszystko wyfrunęło jej z głowy. Zapomniała
na śmierć, że wujek Stefan wie o poprawce.
- Tak, tak... Nieporozumienie! I moje chłopaki tak mówią o każdej dwói, i
ja swojemu ojcu też tak zawsze mówiłem. Nieporozumienie! I prawda.
Nauczyciel chce jak najwięcej, uczeń - jak najmniej. Jeden drugiego
zrozumieć nie może. Ani rusz! Ale od jutra weź się do roboty. Spokój na
górce masz. Godzinka, nie więcej, wystarczy, a Jurek cię co dzień
przepyta. On do siódmej przeszedł, więc to nie żaden dysho-nor.
- Naturalnie, proszę wujka, naturalnie! Wezmę się, tylko ...
- Tylko co?
- Książki do historii nie mam. - Tosia znowu płonęła czerwienią.
- Nie masz? To drobiazg. Jurek ma, da ci swoją. Jurek, słyszysz? Jutro
rano poszukaj.
Jurek nie mógł ukryć zadowolonego uśmiechu - dostało się temu
chwalipięcie - ale zaraz dostało się i jemu.
- A wy jak siedzicie? - huknął ojciec. - Łapy ze stołu. Patrzcie, jak koło
was naświnione, nakruszone, narozlewane, a koło Tomka elegancko. Tak
się je, brać mi z niego przykład! Pójdziecie jeden z drugim w świat,
żebyście mi wstydu nie zrobili. Jastrzębscy jesteście.
- Wujku - Tosia ochłonęła trochę i postanowiła ratować sytuację
humorem - tatuś nieraz nam opowiada, jak dziadunio synom skórobicie z
ceremonią urządzał. I jeszcze, że cór-
- 87 -
kom na wszystko pozwalał, a synom niczego nie przepuścił.
- Ano tak było, rzeczywiście. Kobietom zawsze lżej...
- Oj, lżej, lżej - wtrąciła ciocia. - To może kawalerowie lekko sprzątną po
kolacji?
Ale j eszcze chwilę nie wstawano. Wujek wpadł w dobry nastrój i
opowiedział kilka przygód z własnego dzieciństwa.
Na górkę Tosia poszła w towarzystwie Bączusia, który dzielnie, chociaż z
trudem, wciągał pękaty brzuch ze stopnia na stopień. Już nie bała się
strychu. Już nie tak bardzo się bała. Pokoik po drugiej stronie był pusty.
Zajmowali go czasami przygodni goście, urzędnicy z Warszawy. Ale
myszy? Pa-jąki? Dlaczego tyle zwierzaków, a kota nie widać? Musi jutro
się zapytać.
I co będzie z tą historią? To ona ma się za Tomka nawet uczyć? W
wakacje? Nie, tego już za wiele! Jutro pójdzie i cioci powie całą prawdę.
Niech się dzieje, co chce. A zresztą, tatuś daleko, co się może stać?
Najwyżej paczki z ubraniami przejadą się pocztą. Każdy wróci do swojej
skóry i dopiero będzie szczęśliwy! I może zostać tam, gdzie jest. Ciocia
Ola weźmie Tosię na dół i nikt się nie będzie dziwić, bo dziewczyna ma
prawo się bać i już.
Tosia robi odkrycie: największa trudność do pokonania, największa
różnica między nią a Tomkiem to strach. Czy Tomek zląkłby się Kani?
On, który do każdego psa na ulicy podchodzi, aż mama krzyczy, że go
kiedy obcy pies ugryzie. Czy Tomek bał się kiedy ciemnego pokoju? Albo
jazdy na linijce? \lbo tej krowy, która oczy ma tak ogromne, a rogi
związane kilka razy postronkiem i bodzie na pewno. Ale słomę zmienia
się wtedy, kiedy krowa jest na pastwisku. No, wtedy nie ma się czego
obawiać. Rąbać gałęzie też nie jest tak trudno. Jurek dał jej mniejszą
siekierę. Domowych psów Tosia także już się nie boi. I w łóżku nie ma po
co nakrywać się z głową. Bączuś
sapie jak miech.
Ale by się Tomek śmiał! „Widzisz? Nie tak łatwo być chłopakiem!"
Lepiej byłoby, żeby on nie wytrzymał. Żeby to on czymś się
zasypał... Tosia postanowiła zaczekać kilka dni.
XI
ariera, którą Tomek z cioteczno-ciotecznymi zbudował pierwszego dnia,
zmieniła swój wygląd. Wspólnymi siłami i przy większej ilości desek,
wyciągniętych za zgodą cioci z komórki, podwyższono ją tak, że nawet
Tomkowi zaledwie wystawał zza niej czubek głowy.
Z obydwu stron przybyły równie wysokie skrzydła, ustawione pod kątem
rozwartym. Wszystko razem przypominało dosyć foremny trapez, którego
dolna podstawa zaznaczona była rządkiem kamieni. Środkowy kamień
wyróżniał się wielkością i płaską powierzchnią. Pod ścianą bariery oparto
na dwu pieńkach deskę, tworząc niską ławeczkę.
Na wewnętrznej stronie tej w swoim rodzaju zagrody widoczne były z
daleka ogromne, białe litery: AKD.
Wszystko to powstało w ciągu pierwszych dni pobytu Tomka w Raduni.
Tych dwu dni, kiedy jeszcze ciocia Isia wracała na obiad do domu i
wszystko szło normalnym trybem.
Jeżeli Tosi zamierało serce na widok pełnego zębów pyska Lupusa i Kanij
rogów Łaciatej czy biegnącego po ścianie pająka, to odważny Tomek
pocił się na samą myśl, że oto pojutrze cały domowy kram zostanie na
jego głowie, biednej głowie, która do tej pory zawsze umiała właśnie od
takich zajęć wykręcać się jak najskuteczniej.
Ela, Celina i Adelka potrafiły zrobić dużo, imponująco dużo, ale nie
chciały, i ciocia stale musiała im o robocie przypominać. A kłóciły się
przy tym! Tomek z podziwu nie mógł wyjść, że przy byle wycieraniu
kurzu czy cerowaniu skarpetki może być tyle jazgotu. I on ma sobie dać z
tym radę?
Na razie, mało co robiąc, jedzie na dobrej opinii, którą ciocia często
dziewczętom wykłuwa oczy. Ale kiedy zostanie sam i okaże się, że on nic,
ale to kompletnie nic nie potrafi - opinia pójdzie w drobny mak, a
dziewczyny, tak, te smarkate dziewczyny, na głowę mu niedługo wsiądą.
A niedoczekanie! Coś trzeba wymyślić. Więc Tomek myśli intensywnie i
twórczo.
Cyganiuki w towarzystwie rudzielców udawały, że pracują na swoich
grządkach. Podnosiły jakieś kamyczki, zbierały suche listki, ale aż ich
skręcało z ciekawości, co tam się dzieje za
89 -
deskami. Niewiele pomogło czołganie się pod krzaki porzeczek.
Dolatywały tu tylko strzępki wyrazów, z których wiadomo było zaledwie,
że mówi ta „nowa", wichrowata Toska. Wichrowata" dlatego, że i wicher
na czole, i trochę taka, jakby stuknięta. Niepodobna do żadnej innej
dziewczyny, zupełnie niepodobna!
Ambicja nie pozwalała chłopcom na otwarte podejście do cielętnika", jak
pogardliwie nazwał zagrodę Łukasz. Wobec tego postanowiono przenieść
się na teren Piotra i Leszka Nic właściwie nie usprawiedliwiało
usadowienia się całej piątki w kartoflisku, i to półksiężycem, twarzami w
stronę dziewczyn. Na wszelki wypadek odpowiedź była przygotowana.
„Bo nam się tak podoba".
Ale nikt tego nie był ciekawy. Z daleka, bo stąd była większa odległość,
głos nie dochodził. Widać było tylko plecy wichrowatej Tośki, a
Żemajtysianki siedziały jak tmsie^rządkiem na desce. Tośka
wymachiwała rękami, one tylko brodami ruszały na „tak" albo „nie". Nad
ich głowami widoczne
były wielkie litery AKD.
Co to wszystko miało znaczyć?
W pewnej chwili oczy nieproszonych widzów zobaczyły, ze czwórka,
posłusznie jak na komendę, wstaje, usuwa się, a na literze K" Tośka
zawiesza duży karton z wyraźnymi koncentrycznymi kołami
przekreślonymi na krzyż. Łukasz spojrzał
na Piotra.
- Strzelać będą? Z czego?
Zaraz otrzymali odpowiedź. Tośka trzymała w ręku procę i naiwidocznej
objaśniała, jąk się strzela do celu. Tratiała raz za razem w środkowe kółko.
Widział kto taką dziewczynę?
Ela, Cela i Adelka, a nawet Józinek mieli także proce! Skąd? Kto im
zrobił? ,
Strzelali, owszem, nie tak celnie, bo często słychać było wrzask: „Pudło!
Pudło!", ale pociski stukały po deskach
Tośka poprawiała postawę, uczyła celować. Instruktor !! Mówi się zwykle
o niepohamowanej ciekawości dziewczynek, jest to jednak przesada, gdyż
i chłopcom pod tym względem niczego nie brak.
- 90 -
- Słuchajcie!-powiedział Łukasz.
Piotr, Leszek, Tomek i Maciek zwrócili na niego oczy.
- Dziś wieczorem Piotrek, tylko Piotrek - powtórzył Łukasz z naciskiem -
przyjdzie pod nasz kurnik. Przynieś czapkę grochu. I żeby nikt ani mru-
mru!...
Nie ma człowieka bez słabostek. Taka to już ułomna ludzka natura i
Józinek nie nadawał się na żaden przykładowy, potwierdzający regułę,
wyjątek. Słabostka jego należała zresztą do typu niewinnych. Lubił
namiętnie zielony groch. Tak jak inni przepadali za pieczonymi pestkami
dyni czy ciastkami z rodzynkami, on przepadał za zielonym, chrupiącym
groszkiem, który tak ładnie można wysypywać z pękających strączków.
Każdy strąk był swojego rodzaju niespodzianką. Skórki, umiejętnie
obdarte z niejadalnej błonki, były też nie do pogardzenia.
Jako okoliczności łagodzące musimy wziąć pod uwagę, po pierwsze, że
zielony groszek smakuje tylko przez kilka letnich tygodni, zamieniając się
później w zwyczajny, żółty groch, z jakiego się robi prozaiczną
grochówkę, a po drugie, że tego roku w ogródku cioci Isi ten właśnie
groszek nie obrodził. Czy nasienie było niedobre, czy ptaki je wydziobały,
dość że wzeszło tylko kilkanaście łodyg, po których już dawno nie zostało
śladu.
U rudzielców za to stał cały zagon pięknego, obsypanego dorodnymi
strąkami zielonego grochu.
Jakim sposobem dano znać Józinkowi, że ma być o właściwej porze przy
kurniku, zostanie na zawsze tajemnicą, dość że się tam znalazł.
- Chcesz grochu? Weź - wyciągnął uprzejmie Piotrek pełną czapkę.
Kto by się oparł? Józinek wziął kilka strąków.
- Weź więcej. Józinek wziął. Chrupali groch bez słowa.
Była to chwila podobna tej, w jakiej dorośli mężczyźni częstują się
papierosem i wypuszczają pierwsze kółka dymu. Atmosfera jest wtedy
raczej pokojowa.
- Procę masz? - spytał Piotr.
- 91 -
- Mam, ale oddać nie mogę - zastrzegł się prędko Józinek, wyczuwając
niejasno, że za groch trzeba będzie zapłacić.
- Nie bój się. Pokaż.
Obejrzeli dokładnie. Proca była przepisowa i, musieli przyznać,
pierwszorzędna. Skrawek skóry do zgrabnie przyciętego drewna
przymocowany był kawałkiem wentyla.
- Kto robił?
- Tosia.
- Po co wam to? Czy ona zgłupiała?
- Nie, ona jest mądra. My będziemy wszystko robić lepiej
niż wy.
- Słoń za ogon bujany... - rzucił pogardliwie Łukasz.
- I do tego w butelce od piwa - dodał Piotrek.
- A co ona wam tak klaruje za tym płotem?
- Reguluje nas - odpowiedział z dumą Józinek.
- Już ona was wyreguluje, pożałujecie! - groził Łukasz.
- Weź jeszcze grochu. A co znaczą te litery?
Józinek miał tylko sześć lat, a chociaż był bardzo rozgarniętym dzieckiem
i wiele z tego, co mówiła Tosia, zrozumiał, to jednak powtórzenie
sprawiało mu niejaką trudność.
- To znaczy takie... Aka... Akade...
- Akademia?
- Tak. Atomowa!!!
Piotrek podniósł wysoko brwi i spojrzał na Łukasza.
- Józinek - powiedział Łukasz - chcesz być mężczyzną?
- Jestem mężczyzną.
- Jesteś dziewczyńskim mężczyzną. Prawdziwym męskim mężczyzną
możesz być tylko z nami. Przejdź na naszą stronę.
- Nie. Ja wolę z Tosią. Ona jest fajna. Wymyśliła różne
draki.
- Jakie?
- Jedna będzie kokodraka, druga - pupodraka... Ale prawda, tego dalej już
nie mogę powiedzieć, bo Tosia nie kazała.
- Józinek, proszę cię. Weź jeszcze.
- Nie, nie, dziękuję. Już muszę iść.
Józinek bohatersko odwrócił oczy od kuszącej czapki. Wolał być od niej z
daleka. Co mógł, to powiedział, czego nie mógł - nie zdradzi, nawet za
zielony groszek.
- 92 -
- Jakąś atomówkę szykują! Słyszałeś? - niepokoił się Piotrek po odejściu
malca. - My też musimy coś zrobić. No?
- Żadnych atomówek - protestował Łukasz, który nie miał pojęcia, jak to
się robi. -Ja jestem za pokojem. My będziemy walczyć o pokój.
- No i co?
- Najpierw rozwalimy ten ich cielętnik. Żeby kamień na kamieniu, a
deska na desce nie została.
- Aleś wymyślił! Ze swoich desek zrobili, tak? Na swoim gruncie, tak?
Szkolą się, nie wolno im? Nie? A ty chcesz, żeby od razu było widać, jak
cię skręca?
- Mnie? Skręca? - skoczył jak ukłuty Łukasz.
- Czego się złościsz? Mnie też zazdrość i chłopakom też. Ale nie trzeba
tego pokazywać. Wymyśl coś, żeby im oko zbielało, bo nam w końcu ta
cała Tośka taką pupodrakę stroi, że w imię oj ca i syna! Wymyśl coś!
Jesteś wódz? To musisz myśleć!
Tak, to nie ulegało wątpliwości. I dlatego Łukasz stracił panowanie nad
sobą. Wybuchnął:
- Wymyśl! Wymyśl! Ona jest z Warszawy! Nie wiesz? Gdybym ja był
chociaż przez rok w Warszawie, to też potrafiłbym różne nowe rzeczy
wymyślać. Sam myśl, kiedyś taki mądry!
Fatalny błąd! Wódz, który się przyznaje, że brak mu kwalifikacji, traci
zaufanie żołnierzy.
Piotrek patrzy na Łukasza, a potem spuszcza oczy i długo przygryza
drobnymi zębami górną wargę. Łukasz też milczy.
Ani mu w głowie, że w tej chwili zaczyna się jego klęska, której nie
odwróci nic, nawet energiczne podsumowanie wymiany zdań:
- Jutro zaczniemy budować namiot.
„Namiot - myśli pogardliwie Piotrek. - Ile to już było razy?"
Tomkowemu oku nie uszła pogawędka przed kurnikiem. Widział ją
doskonale z okna kuchni, gdzie Ela przygotowywała kolację.
Wchodzącego Józinka powitał słowami:
- Spotkanie na szczeblu, co? Czego chcieli?
- 93 -
I
Józinek wcale się nie speszył. Groch zjadł, owszem, ale działał, jak
wiemy, lojalnie i w dobrej wierze przysłużenia się
sprawie.
Powtórzył dokładnie rozmowę. Kiedy doszedł do „pupo-draki", Ela i
Tomek wybuchnęli śmiechem. Zrozumiał, że coś pokręcił.
Tomek, aby sobie zapewnić ułatwione życie w trudnej sytuacji,
postanowił sprawom zwyczajnym dodać trochę nadzwyczajności.
Efektowne opakowanie zachęca naj oporniej szych. Kiedy cioteczno-
cioteczni po raz pierwszy zasiedli posłusznie deskę w zagrodzie,
dowiedzieli się od „Tosi" najpierw rzeczy nienowej: od jutra władza
domowa jest w jej ręku.
- No i co? - zapytała z przekąsem Ela, która już się widziała w roli
usługującej ofiary.
- Nie przerywać, kiedy ja mówię. Widzicie te oto dwa patyki złożone na
krzyż? To znaczy, że tylko ja mówię. Kiedy położę j e o tak: na „równa
się", wtedy dopiero wy możecie zabierać głos.
To już było coś. Magicznie złożone patyki działały.
- A więc teraz powiedzcie, jak wolicie: czy żeby w domu szło wszystko
zwyczajnie, jak co dzień, czy inaczej.
Celina chciała mówić, ale pokazała na patyki na krzyż. Tomek przełożył
je szybko.
- Mów.
- Ja wolę, żeby było nadzwyczajnie - oświadczyła.
- Ja też! Ja też! - dołączyli się Adela i Józinek.
- A nadzwyczajnie to jak? - chciała wiedzieć Ela.
- Nadzwyczajnie to przede wszystkim nowocześnie. Czasy teraz takie, że
niedługo przyślę wam z Warszawy bilety na Księżyc, rozumiecie? Więc
nie można się ciągnąć w ogonie wydarzeń, i inne rzeczy też trzeba po
nowemu. No, jak by powiedzieć, modnie!
- Modnie! A opalacz schowałaś! - Ela była najwidoczniej
w złym humorze.
- Schowałam, bo taki model to skarb, ale jeżeli chcesz, ja
ci go dam na zawsze.
- A mnie co? A mnie? A mnie?
Tomek czym prędzej położył patyczki na krzyż.
- Każdemu coś. Każdy coś ode mnie dostanie na pamiątkę i będzie
zadowolony.
Trudno żądać całkowitej bezinteresowności od innych, szczególnie jeżeli
ma się na celu własny interes. Tomek rozumiał to. Dalszy ciąg poszedł już
gładko.
Ustalono, a właściwie przyjęto do wiadomości, że Tomek obejmie
Atomowe Kierownictwo Domu - AKD - co natychmiast zostało
uwidocznione kredą na deskach. Atomowe Kierownictwo wydzieliło
resorty i mianowało ministrów:
I najważniejszy resort - papudraka, czyli gotowanie - Ela.
II najważniejszy resort - czystodraka, czyli sprzątanie - Celina.
III najważniejszy resort - pucudraka, czyli zmywanie -Adelka.
IV najważniejszy resort - kokodraka, czyli wszystko przy kurach -
Józinek.
Tomek, aby nie wyglądało, że chce od roboty umyć ręce, podkreślił
dwukrotnie, że on sobie zostawia najtrudniejsze: kontrolę, pomoc, tak,
właśnie pomoc, jeżeli ktoś „nie podoła", i najważniejsze: nadzór, żeby
„szafa grała".
To o szafie znowu, jak zauważył, zrobiło duże wrażenie.
Kiedy przypomniawszy, że każdy dostanie coś ładnego, jeżeli jego resort
będzie w porządku, Tomek zapowiedział jeszcze, jak to od jutra zacznie z
nimi ćwiczyć różne piękne sprawności, aby ostatecznie zagiąć
cyganiuków i rudzielców - entuzjazm wybuchł z nieopisaną siłą.
I rzeczywiście to, co cioci Isi sprawiało tyle trudności - codzienne
ustalenie, kto i co ma zrobić dziś, w zależności od tego, co zrobił wczoraj
- zlikwidowane zostało szybko i dokumentnie! Każdy raz na zawsze
wiedział, czego pilnuje, i trzeba przyznać, pilnował.
Ela brała się za gotowanie śniadania. Celina sprzątała. Tomek pomagał
froterować podłogi. Adelka nakrywała do stołu, Józinek, ledwo się umył,
biegł karmić i poić kury. Kurnik otwierała ciocia Isia, wstając pierwsza do
pracy.
Dysponowanie obiadem wyglądało mniej więcej tak:
- 94 -
- 95
¦
- Dziś można zrobić kartoflankę i kluski kładzione z wiśniami, Tosia, jak
myślisz? -pytała Ela, która odpowiadała za „papudrakę".
- Można. A kartoflanka jaka?
- Zwyczajna.
Zwyczajna to u was z czym9
Z koperkiem. A u was?
U nas... ze... szczypiorkiem. Ale gotuj po waszemu.
Szafa grała, a kiedy Tomek ze spotkania na szczeblu i relacji Józinka
wywnioskował, że sąsiadów pożera ciekawość, a może i zawiść -
satysfakcja jego była pełna, a najbliższa przyszłość wydawała się bez
chmurki.
Nazajutrz bardzo jednak stracił na humorze, kiedy listo-nesz przywiózł
paczkę od Tosi.
Nie ma już teraz wykrętu! Trzeba się wziąć za historię.O rany! Kiedy? I
jak to zrobić, żeby nikt nie wiedział o jego hańbie: poprawce z historii.
Ela to spryciara: rozgryzie prawdę raz-dwa. A Celina, nieprzyzwoicie
wścibska, zaglądała nawet do walizki, kiedy go nie było w kuchni. Sama
się wygadała. To przez ten nieszczęsny opalacz. Ach, te dziewczyny!
Dziewczyny nie mogły się doczekać, kiedy rozpakuje paczkę . Na próżno
zapewniał, że jest to tylko ważna książka, którą w sekrecie przysłał mu
jego wspaniały brat.
- Ale jaka książka? Z obrazkami? - wypytywała Celinka.
- I list pewnie też tam jest? - domyśla się Ela.
- Słuchajcie, to są dla mnie bardzo ważne rzeczy, o których nie mogę
wam mówić. Kiedy będziecie miały moje lata, zrozumiecie. Teraz ja
muszę spokojnie to wszystko przejrzeć i natychmiast, rozumiecie,
natychmiast, bo taka była umowa, odpisać bratu. Idę do pokoju cioci i
proszę mi nie przeszkadzać.
Tomek bierze z walizki blok, kopertę i długopis. Pełna asysta odprowadza
go do drzwi.
- Tosia, przeczytasz nam, co pisze Tomek - prosi Cela.
- Przeczytam. Dobrze. Tylko teraz już mnie zostawcie.
- 96 -
Tomek starannie zamyka drzwi i rozwiązuje sznurek, który zawsze może
się przydać. Jeżeli miał jakieś minimum wątpliwości, co do zawartości
paczki, to je właśnie stracił: H i s t o -ria dla klasy szóstej. A do tego list:
Drogi To! Śpiewam a śpiewam...
Takiego listu przeczytać na głos nie można. Więc Tomek wyrywa z bloku
pół kartki i pisze to, co trzeba, aby usłyszały dziewczyny.
Pod drzwiami słychać szepty i odgłosy wzajemnego odpychania się.
Tomek wchodzi do dużego pokoju i z rozpromienioną twarzą ukazuje
Celi, Adelce i Józinkowi starannie zapakowaną i znowu zawiązaną
paczkę.
- Mój drogi brat! Cóż za wspaniały chłopak! Przysłał mi „Skarb wodza",
to jest dla was za trudne - obrazków nie ma. Później opowiem wam o tej
książce. A teraz przeczytam list. Chodźmy do Eli.
Minister od „papudraki" jest w kuchni. Na obiad będzie zupa jarzynowa i
jajka ze szpinakiem. „
- Ela, Tosia od Tomka dostała skarb! - krzyczy Adelka.
- A list? - Ela też jest ciekawa listu nadzwyczajnego brata. Tomek czyta:
Droga Tosiu! Jak twoje zdrowie? Czy pamiętasz, że nie wolno ci
przemęczać oczu? Nie zapominaj, co powiedział doktor: trzymaj się z
daleka od igły i gorącej blachy. Pomagaj cioci Isi we wszystkim i bądź
dobra dla naszych drogich cioteczno-ciotecznych. Ucz ich, czego tylko
zdążysz. To na pewno zdolne do wszystkiego dzieci. Żałuję, że nie jestem
z wami, dopiero zobaczylibyście! Ale i ty, droga siostro, nie zrażaj się
niczym i bierz zawsze przykład ze swego starszego brata. Posyłam ci
„Skarb wodza", strzeż go jak oka w głowie.
Cioci ręce całuję, cioteczno-ciotecznych pozdrawiam, a tobie dłoń
ściskam mocno. Adieu, a rivederci, praszczaj! Uważaj na oczy.
Tomek
- 97 -
- A nam o tych oczach nic nie mówiłaś - zaniepokoiła się Ela.
- I żeby nie ten list, to wcale bym wam nie powiedziała -tłumaczył
Tomek. - Proszę, nie mówmy o tym więcej, a broń Boże, cioci. To
wszystko od cerowania i szycia. Tu szydełko, tam znowu serwetka w
krzyżyki. Bardzo sobie oczy nadwerężyłam. Ale teraz już lepiej. Prawie
zupełnie dobrze, trzeba pilnować.
- To dopiero brat! - unosiła się Celinka. - Jak on o tobie myśli!
Prawdziwy starszy brat!
- A ja nie jestem starszy - przypomniał na wszelki wypadek Józinek.
- Co tu zrobić, żeby on do nas przyjechał? - zastanawiała się Ela. - Ja bym
taki obiad ugotowała, jak nie wiem co!
- Ach, i ja niczego więcej nie pragnę! Zobaczylibyście, to anioł, można
powiedzieć, nie brat. Ale nic z tego - wzdycha smętnie Tomek - pójdę
teraz i list napiszę, niech się chociaż o mnie nie martwi. Muszę do niego
piękny list napisać. Nie przeszkadzajcie.
Pisanie listu nie przedstawiało dla Tomka żadnych trudności. Było
przecież o wiele łatwiejsze niż każde z wypracowań, które Tomek też
lubił, ale w których nauczyciel przyczepiał się do byle przecinka, nie
mówiąc już o „razem czy oddzielnie". A czy to ważne? Zdaniem Tomka
było to absolutnie nieważne.
Droga To!
Mnie tu idzie jak po maśle. Do wszystkiego można się przyzwyczaić,
nawet do spódniczki w kratę (Szkoci), szczególnie jeżeli ma się ten twardy
męski charakter. Ciocia cały dzień jest nieobecna i wszystko w domu na
mojej głowie. Możesz to sobie wyobrazić? Trzy smarkate dziewczyny i
niemowlę sześcioletnie na dodatek. Ale przy mnie wyrosną na ludzi.
Zorganizowałem całość na medal. Każdy odpowiada za swój resort!
>yAtomowe Kierownictwo" - to ja. Ciocia mówi, że takiej zdolnej
dziewczyny jeszcze nie widziała. Myślę!
I
- 98 -
I
¦
Cioteczno-cioteczni uregulowani - mucha nie siada! A do tego
wybudowałem Akademię Sportu. Ela już osiąga 50% mojego światowego
rekordu plucia na odległość. Inne dyscypłiny podciągam również, jak
mogę, ale kosztuje mnie to mnóstwo cierpliwości. Dziewczyny zaczynają
wszystko od: „Ojejku, ja nie potrafię!" Straszne!
Napisz, ile stryj ma strzelb, czy widziałaś wilka, czy Jurek chodzi na
polowanie i czy już wiesz, którą stroną wylatuje nabój? O rany! Mnie tam
brakuje! Tu żadnego zwierza. Mnóstwo kotów, myszy, jeden pies na
samym końcu, i to kundel. Woda tylko w studni, a do tego rano bardzo
zimna.
Trzymaj się, Tośka, bo jakbyś mnie tam czym skompromitowała, to cię
spiorę na kwaśne jabłko.
A rivederci! Bądź mężczyzną, chociaż rozumiem, że to przerasta twoje
siły. Ale sama chciałaś. Czy mogę dać dziewczętom twoje ciuchy? A
jeżeli nie, to chociaż tę okropną w różyczki?
Napisz, jakie ryby? O rany!
Twój bohatersko trwający na szańcu i zawsze wyjątkowy
Brat
Zalepił starannie kopertę. Wiedział, co robi.
- Ojejku! Już zakleiłaś? Nie przeczytasz nam, co napisałaś do Tomka?
- Już nie mogę. Zakleiłam i, o, znaczek przylepiłam. Ale poczekajcie,
zaraz napiszę list do mamy, to wam przeczytam.
Tomek zasiadł nad kartką pocztową. Z obydwu stron nachyliło się po dwie
pary oczu.
O dziwo! Te kilka zdań do mamy szło mu jak z kamienia. Tu trzeba było
pomyśleć. Wreszcie w pocie czoła wykoncypo-wał:
Mamusieńku! Pogoda śliczna i apetyt mam na całego. Jest mi tu bardzo
dobrze. Nadzwyczajne dzieci. Opalacz dałam Eli, bo tu z modą - łyso.
Bawimy się i pomagamy cioci. Na długi list brakuje czasu. Przyślij trochę
mordoklejek - tu nie ma sklepu.
Duża buźka!
To
- 99 -
No, to chyba zupełnie jak Tośka. Przeczytał na głos.
- Krótko, ale dobrze - pochwaliła Ela, rada, że opalacz już do niej należy.
- A mordoklejki to co? - pytała Adelka.
- O rany! Tego nie wiesz? Irysy!
- Adelka! Nie pamiętasz? Mamusia raz przywiozła. Tak sklejały, że oj ej
ku! - udawała poinformowaną Celina.
-» Dlaczego piszesz drukowanymi literami? - zainteresowała się Ela.
- Mamie wygodniej tak czytać. Oczy, rozumiesz? To u nas rodzinne.
Listy zostały wysłane.
- Okay! *- powiedział Tomek, ale jeszcze nie wszystko było „okay".
Noszona w ręku książka stale pilnowana - stale przeszkadzała i stale
przypominała o poprawce z historii. Jak się pozbyć tego wrzodu?
Od dawna już Tomek zauważył gwóźdź wbity wysoko nad jego łóżkiem.
Stając na wyrku, i do tego na palcach, mógł zaczepić o niego sznurek,
jakim ciągle był związany „skarb".
- Nikt z nas nie dosięgnie - stwierdzili cioteczno-cioteczni szczerze,
chociaż z ubolewaniem.
To już dobrze. Ale w jaki sposób ze „Skarbem wodza" ma nawiązać
bliższy kontakt jedna jedyna upoważniona do tego osoba?
- Skarb! Skarb!... - mruczał szukając przyzwoitego pozoru Tomek.
Co za wódz? Indiański, oczywiście. Skarbem dla takiego wodza musi być
księga, w której znajdują się wszystkie prawdy, jakie przekazał
Czerwonym Braciom Wielki Manitou -najmądrzejszy z mądrych. Tomek
musi je w skupieniu ducha przestudiować, bo jesienią... ależ tak!, będzie
miał taki większy egzamin. Ho! Ho! W Warszawie bawić się w Indian to
nie tylko mieć pióropusz i machać tomahawkiem!
Kiedy opowiadał to wszystko Eli (wystarczy Eli, i w sekrecie, aby
również w sekrecie dowiedzieli się wszyscy), ta zapytała zdziwiona:
- To u was dziewczyny też bawią się w Indian?
- Jeszcze jak! Czy dziewczyny to co gorszego? Ela, mówię ci, tylko
bardzo, bardzo ciemna masa myśli,-że dziewczyna nie potrafi tego, co
chłopak - Tomek wzdycha ciężko: „Boże! Do czego człowieka zmusza
czasami życie", i ciągnie dalej: -Naturalnie, dziewczyna i dziewczyna to
różnica. Spojrzyj tylko na mnie: czy w ogóle znalazłby się ktoś, kto by mi
zabronił zdawać egzamin na indiańskiego wodza?
Ela przygląda się „Tosi" bardzo pobieżnie. Po co? Nie wątpi ani chwili.
Ale wyciąga nieoczekiwany wniosek.
- Ja też chcę zdawać ten egzamin. Z książki to ja się mogę wszystkiego
nauczyć. Nie jestem gorsza od ciebie, nie?
O, Tomek zrozumiał, że opalacz oddał za wcześnie. Ela wyraźnie jest zbyt
pewna siebie.
- Gorsza? Nie, na pewno nie. Tylko widzisz, Ela, nie można wszystkiego
od razu. No,.na przykład: czy można wskoczyć na sam czubek drabiny?
Trzeba po szczeblu, po szczeblu, prawda? To dobrze, że chcesz się uczyć.
Naturalnie. Ale ile ty masz lat?
- Jedenaście. A ty niecałe dwanaście.
- No wł aśnie. I za rok, kiedy tu przyj adę z Tomkiem, o!, to będzie co
innego, bo zanim do tego egzaminu dopuszczą, trzeba umieć całe
mnóstwo różnych indiańskich rzeczy, takich mniejszych.
- A ty wszystko już umiesz?
- Pewnie!
- Dobrze, więc tymczasem nauczysz mnie tych mniejszych indiańskich
rzeczy. Niech cygany i rudzielce spuchną.
- Dobra. To nawet fajnie się składa. Zbudujemy namiot i... wogóle.
Nauczysz się wielu rzeczy. Ale zaczyna się od najważniejszej i
najtrudniejszej. Nie wiem, czy dasz radę...
- Jakiej? - pyta nie bez obawy Ela.
- Bezwzględne posłuszeństwo wobec przełożonego, czyli mnie.
- A czy ja cię nie słucham? Przecież cały czas wszystko, co tylko każesz,
robię!
Wieczorem, dziwnym zbiegiem okoliczności, kiedy Józinek idzie policzyć
i zamknąć kury, spotyka Łukasza i Piotra. Owszem, jedzą zielony, pyszny
groch, ale tym razem Pio-
- 101 -
III
n
Bl
trek nie trzyma pełnej czapki przed sobą. I on, i Łukasz strąki wyjmują z
pękato wypchanych kieszeni.
Józinek zatrzymuje się grzecznie. Pewno poczęstują? Nie od razu. Pytają
najpierw:
- Co nowego?
- Będziemy się uczyć za Indian - oznajmia z dumą Józinek, chociaż
przełyka ślinę. - Zbudujemy namiot...
- Podsłuchali nas! Podsłuchali! - woła wściekły Łukasz. -TÓ my
będziemy budować indiański namiot! To my będziemy Indianami!
- Czego się wściekasz? - mówi Piotr. - Dobrze się składa, zrobimy wojnę
i zobaczymy, kto weźmie lepszą pupodrakę.
- A czy wasz wódz ma skarb? - pyta powoli Józinek. Może jednak
przypomną sobie o tym, aby go poczęstować grochem?
- Do kitu ze skarbem! Co za skarb?
- Tosia ma dwa. Jeden taki, co się kładzie tu i tu. Obiecała go dać Eli. A
drugi wisi w kuchni nad jej łóżkiem. Wysoko. Zawinięty w papier i nikt
go nie może zobaczyć.
- To ona sypia w kuchni?... - interesuje się Łukasz.
- Tak. Ona się niczego nie boi.
- No, a ty namyśliłeś się? Nie przyjdziesz do nas? Na całe życie chcesz
zostać dziewczyną? - kusi Piotrek.
Józinek jest obrażony. Ani jednego strąka! Co oni sobie myślą? Nie będzie
żebrał.
- Dziewczyna i dziewczyna! - to już nieraz słyszał od Tosi. - Są takie
dziewczyny, że mogą zagiąć chłopaków jak... jak nie wiem co!...
Znika w kurniku. Niech się te skąpirusy udławią swoim grochem. Grochu
kto nie widział!
Kur ciocia Isia ma niewiele: cztery białe, trzy pstre i dziewięć żółtych.
Józinek świetnie liczy aż do stu, ale chłopaki tak go rozeźliły, że już kilka
razy zaczynał liczyć i ciągle mu się myli. Że też te kury nie siądą razem,
tylko gdzie której się podoba. Raz, dwa, trzy...
Chłopaki za ścianą coś mówią. Słabo, ale słychać.
- ...jak spać pójdzie... po cichu...
- .. .wrzucimy do środka...
- 102 -
- ... narobi krzyku!...
- ...okaże się... tchórz!
- ...ale znajdź duże i...
Odeszli. Józinek domyśla się niejasno, że chłopaki coś knują. Trzeba Tosi
zaraz powiedzieć. Patrzy uważnie na ziemię przed kurnikiem, może
chociaż jeden malutki strączek wypadł im z kieszeni? Nie. Nie ma nic.
Józinek śpi z ciocią Isią, więc wtajemniczony być nie może. Chciałby
koniecznie brać czynny udział i wszystko byłoby popsute. Ciocia Isia na
pewno nie pozwoliłaby i zagoniła całe bractwo do łóżek.
Do sekretu wciągnięta jest Ela - od razu postarała się, nie wiadomo kiedy,
o świece i dwie spore dynie, które już wypatroszone leżą pod Tomka
wyrkiem.
Celina też potrzebna, będzie pomagać w wydawaniu piekielnych (ale nie
za głośnych) jęków. Tymczasem pod jakimś pozorem wyprowadziła
Adelkę i Józinka z domu.
Czasu jest bardzo mało, a do wieczora wszystko musi być gotowe i
schowane.
Po kolacji wszyscy pójdą spać, a kiedy ciocia zacznie chrapać -
dziewczyny przyjdą do Tosi.
Przy kolacji Ela i Celina są tak podniecone, robią tyle
porozumiewawczych min do Tomka, pozwalają sobie nawet na ja-.kieś
takie półsłówka, że tylko anielska ciocia Isia nie orientuje się w niczym.
Jest co prawda bardzo zajęta przygotowywaniem jutrzejszego prania.
Zwolniła się na cały dzień. Czy aby zdąży wszystko zrobić?
Tomek jest wściekły na dziewczyny, przysięga sobie, że nigdy, nigdy w
życiu żadnej tajemnicy nie powierzy kobiecie. One się do tego nie nadają!
Tymczasem rozdaje pod stołem kopniaki to jednej, to drugiej (Adelka już
coś zauważyła!) i jednocześnie zapewnia gorąco ciocię Isię, że w
jutrzejszym praniu podejmuje się nosić ze studni wodę, wylewać mydliny
i kręcić wyżymaczkę.
- Żeby się do tego nikt nie dotykał - zapowiada ostro.
- Ależ, Tosiu! Ty za słaba! Dzięki za dobre serce, ale to nie na twoje siły,
dziecko.
- Za słaba? Ciociu, niech ciocia zobaczy!
- 103 -
Tomek odsuwa rękaw i zgina rękę. Wyskakuje wyraźny biceps, twardy jak
drewno. Ciocia próbuje i aż się dziwi.
- Ale z ciebie kawał dziewczyny! A Zosia, mama twoja, znaczy się,
pisała, że ty taka zbiedzona po chorobie...
- Po chorobie! Kiedy to było! A tu u cioci nie odpasłam się? Niech Ela
powie, jakie ja repety zjadam.
- A po co! - macha rękami ciocia. - Jedz na zdrowie. Nikt ci tu liczyć nie
będzie. Dla mnie to tylko uciecha.
Ela, Celina i Adelka, i nawet Józinek na wyścigi zginają ręce i próbują
swoich mięśni.
- Muszę się za was wziąć - mówi Tomek - trochę lekkoatletyki dobrze
wam zrobi, bo aż żal patrzeć, zupa, a nie mięśnie.
Zadowolony, że odwrócił uwagę od tego, co będzie później , naradza się z
Elą, skąd wezmą drążek do podciągania się i koziołków, a gdzie zbudują
skocznię.
Okno, jak zwykle, jest szeroko otwarte na noc. Parter wysoki, zresztą kto
by tu czego szukał? A w kuchni, gdzie się gotuje na płycie, konieczny jest
dopływ świeżego powietrza.
Ciemno, cicho i nikomu nie przyszłoby nawet do głowy, że pod stojącym
przy oknie stołem ukryte są dwie dynie z zapalonymi wewnątrz
świeczkami i trzy osoby: Tomek, Ela i Celina.
Osoby siedzą raczej po obu stronach stołu na podłodze, aby było łatwo
wyskoczyć i stanąć przy oknie. Ściągnięta do przodu cerata kryje blask.
- A jeżeli nie przyjdą? - pyta szeptem Cela.
- To przyjdą jutro, nic straconego.
- A jak się nam wypalą świeczki? - obawia się Ela.
- Przecięte na połowę. Są jeszcze drugie dwa kawfałki. Cii! Idą!
Słychać skradające się za oknem kroki. Ktoś podchodzi zupełnie blisko.
Wyraźny szept:
- Tu, tu stawiaj stołek. Równo, bo zlecę.
- Już stoi. Właź, ja trzymam. Rzucaj!
Na stół upadają głucho jakieś dwa przedmioty. Za oknem słychać skok ze
stołka i oto rozlega się nieudolne naśladowanie żabiego rechotu:
- Re! Rrre! Kwaaa! Kwaaa!
- 104 -
To Łukasz i Piotr stoją pod oknem i chcą, żeby ich głosy obudziły Tosię.
Może podejdzie do okna, może i bez tego narobi krzyku, może któraś żaba
wskoczy jej na nogę?
Nagle okno wypełniają dwie okropne mordy, których ślepia buchają
ogniem, a gęby zieją jakimś niesamowitym blaskiem i zawodzą:
- Uaaa! Uaaa!
Tupot nóg, łomot przewracania się, krzyk: „O Jezu", a po chwili znowu za
oknem panuje nocna, bezksiężycowa ciemność i cisza.
Tomek, Ela i Celina z trudem hamują atak śmiechu.
- Ciszej! Cii! Mama się obudzi!
Tomek wyjmuje z dyni świece i stawia je na stole. Dziewczynki pochylają
głowy, aby się przyjrzeć, co wrzucono, i odskakują z piskiem:
- Ropuchy!
Ale pisku jest trochę dużo.
- Adela, skąd się tu wzięłaś?
- Tak, wy będziecie coś wyprawiać, a mnie każecie spać? Ja też chcę
widzieć.
- No to patrz. Ale jeżeli jutro chociaż słowo piśniesz, to żebyś wiedziała!
- grozi Celina.
Na stole, na białej ceracie, siedzą dwie ogłupiałe ropuchy. Co z nimi
zrobiono? Co się tak świeci? Co tak skwierczy i zatruwa powietrze?
- Świnie! - mówi Ela. - Żeby nam tu takie wstrętne ropu-szyska na stół
wrzucać!
- Świnie - zgadza się Tomek. - A jakby tak nimi kto rzucił z dachu na
ziemię: rryms! To świetnie. Ela, daj jakie pudełko. Nie ma? No to
śmietniczkę.
Ela daje śmietniczkę, a Tomek ostrożnie, jedną po drugiej, przenosi
ropuchy ze stołu na śmietniczkę.
- Tosiu! Ty się nie brzydzisz!!! -- woła Ela.
- Nie boisz się? - wołają Celina i Adelka.
- Czego? - mówi Tomek. - Trzeba je przecież wynieść do ogrodu. Niech
tam przyjdą do siebie. I wcale nie są wstrętne. Przyjrzyjcie się, to piękne
okazy. Warto by je wziąć do szkolnego terrarium. Ale daliśmy bobu tym
szczeniakom, co?
- 105 -
¦
P
Mnie chcieli żabą nastraszyć! Można pęknąć ze śmiechu! No,
dziewczyny, spać. Ja też zaraz się kładę, tylko żaby wypuszczę!
- Naprawdę, teraz wyjdziesz? - Celina nie chce wierzyć.
- A co, daleko? Do lasu nie polecę.
- Nie, j aka ty j esteś dziewczyna! - szepcze z podziwem Ela, trzymając
się z dala od śmietniczki, bo a nuż która żaba skoczy.
- Są dziewczyny i dziewczyny - kończy sentencj onalnie Tomek.
List mamy Tosi do cioci Isi.
Najmilsza Isiu! Otrzymałam kartkę od Tosi. Pisze, że jest jej bardzo
dobjze. Serdecznie za to dziękuję. Ale poza tym -nawet nie umiem
powiedzieć dlaczego -jestem niespokojna, Tosia napisała jakoś dziwnie i
krótko, jak nigdy.
Napisz mi, Kochana, kilka słów, jak ona tam się sprawuje. Czy Ci nie robi
kłopotu? Jak ty się czujesz? Ja tu bardzo tęsknię za domem.
Całuję Was wszystkich mocno.
Twoja Zofia
Po otrzymaniu od cioci Isi odpowiedzi pełnej dobrych słów o córce, pani
Jastrzębska uspokoiła się. Cóż może być przyjemniejszego dla matki niż
pochwała jej dzieci. Ale jednocześnie niektóre pochwały zaskoczyły ją. Ze
Tosia jest pracowita, to prawda. I dobrze, że cioci pomaga, a
dziewczynkom przykład daje. Te indiańskie zabawy trochę dziwne, do tej
pory Tosia nigdy się tym nie zajmowała, a nawet czasem kpiła z Tomka,
ale może tam trzeba było sąsiedzkim chłopakom ustąpić, dla świętej
zgody?... Tosia lubi zgodę. Pomysły? Dziewczynka powinna być
samodzielna i z inicj atywą, ale do tej pory w domu miała raczej postawę
bierną - dobrze, że się rozwija. Stroić się, co prawda, Tosia lubi, owszem,
ale pewno widzi, że dziewczynki tam skromnie ubrane, więc jest taktowna
i delikatna. Mamie serce z dumy rośnie. A co do lusterka? Widocznie
przez tę ostrzyżoną czuprynę woli nie patrzeć. Chyba jej włosy już trochę
odrosły?
Pani Jastrzębska wzdycha. Należy do tych szczęśliwych ma-
- 106 -
tek, które mają czas i mogą zająć się własnymi dziećmi. Dba o nie,
obserwuje codziennie, a oto, ledwo wyrwały się spod jej skrzydeł, okazują
cechy dla jej oczu do tej pory niewidoczne. Zmieniają się.
Tak. Zmieniają się. Jeszcze u Tosi zmiany te nie są bardzo duże. Ale u
Tomka! Trudno po prostu uwierzyć. Oto co pisze w odpowiedzi na jej list
ciocia Ola:
Wiem, że jesteście najlepszymi, najtroskliwszymi rodzicami, ale co do
Tomka, to muszę zarzucić Warn przesadę. Ty, jak piszesz, jesteś
niespokojna o syna. Piotr zaklinał Stefana, żeby go krótko trzymać, bo to
chłopak, delikatnie mówiąc, zbyt żywy. A to przecież złote dziecko!
Inaczej nie potrafię go nazwać.
Najpierw o wyglądzie. Cóż to za przyjemny chłopak! Domyty, wy
szczotkowany, wyczyszczony. Szykowny w najlepszym tego słowa
znaczeniu. Moje drapichrusty wzięły też na ambit i podciągnęły się, aż
miło.
I mnie kosztowało to dużo roboty, bo i portki musiałam im takie same
poszyć, i wiatrówki z czterema (koniecznie!) kieszeniami, i koszule z
„warszawskim" kołnierzykiem. Ale za to do mycia nóg i obcinania
szponów nie muszę już naganiać.
Fizycznie Tomek słabszy od moich. Co las, to nie Warszawa, ale go Jurek
wziął do galopu: i w siatkę, i na drążku, i po lesie łazi razem z Heniem, z
którym się bardzo lubią, a na koniu już całkiem dobrze siedzi.
Mój Jurek, któremu się wydaje, że jest bardzo dorosły, traktuje obydwu
młodszych trochę z wysoka. Ale i on chwali pilność Tomka w nauce.
Chłopak dzień w dzień ma lekcję dobrze i bez napędzania przygotowaną,
co tym godniejsze podziwu, że na początku miał w historii bardzo duże
braki, Jurek twierdzi, że nic a nic z przerobionego materiału nie pamiętał.
Do wszelkiej pomocy w domu - pierwszy, aż muszę przepędzać.
Doprawdy, chłopak bardzo dobry i chciałabym, aby moje wisusy wiele się
od niego nauczyły, a że mu tam coś czasami do
- 107 -
głowy strzeli, to przecież jeszcze zielone toto, aż strach. Bardzo jestem
ciekawa Tosi, musisz ją do nas przysłać. Jeżeli jest lepsza niż Tomek, to
masz anioły - nie dzieci. Całuję mocno.
Ola
Tomek domyty i doczyszczony! Pracowity! Lekcje bez przypominania
odrabia!!! A któż go tak odmienił?
„To ambicja - znajduje wytłumaczenie mama. - Tomek jest ambitny. Tosia
także. Po ojcu to mają. Ojciec też, jak co robi, to musi być najlepiej.
Dobrze, dobrze, że dzieci są ambitne, to bardzo ważne".
Mama czuje się świetnie. Kąpiele, naturalnie, pomagają, ale takie dwa
listy to niczym najlepsze lekarstwo. Nosi je ze sobą stale w torebce, i
.rytanie ich nigdy jej nie znudzi.
W pokoju zajmowanym przez mamę mieszka jeszcze jedna pani, mająca
również dwoje dzieci. Opowiadają sobie nawzajem o swoich pociechach.
Opowiadać, chwalić, nawet z przesadą - to prawo matek. Ale pani
Jastrzębska ma stwierdzenie na piśmie!
Ach, jak ten Ciechocinek poprawia zdrowie i samopoczucie! Trzeba o tym
zaraz napisać do męża.
XII
domu przy ulicy Rozbrat jest centralne ogrzewanie i gazowa kuchnia. Tam
umiejętność rąbania drzewa raczej się Tosi nie przyda, ale za to jak
wspaniale wzmacnia mięśnie.
Początki, powiedzmy prawdę, łatwe nie były. Czegóż się jednak człowiek
nie nauczy, jeżeli chce.
Jurek raz i drugi pokazał Tosi, jak trzeba stanąć w rozkroku, jak się
przymierzyć i jak się przyłożyć.
Właściwie każda umiejętność wymaga, aby się do niej przymierzyć i
przyłożyć. Do fikania na drążku, do podciągania na
- 108 -
rękach - też. A dobre było również i to, że jedno pomagało drugiemu.
Rąbanie drążkowi, drążek wdrapywaniu się na drzewa, „itepede", jak
zwykł mówić wujek Stefan.
I jazda konna stała się już tylko przyjemnością. A jak jej się Tosia bała!
Bała się przede wszystkim spaść z Busia, który w ogóle był dużym
koniem, a kiedy się na nim siedziało, wydawał się jeszcze większy. Do
tego Jurek przez cały czas powtarzał swoje:
- Musisz spaść. Nie nauczysz się jeździć dotąd, dopóki nie spadniesz.
Tosia złościła się niemal do łez.
Po co ma spadać?
Właśnie pokaże i nie spadnie.
A Jurek miał rację.
Przekonała się o tym, kiedy nareszcie spadła. Strach zginął jak ręką odjął.
Już pewniej siedziała teraz w siodle, prościej się trzymała, lekko
poddawała się rytmowi kołysania w kłusie. Stopa w strzemieniu, wodze w
ręku - tak jak trzeba. O wszystkim można było pamiętać, kiedy myśl
przestał paraliżować paniczny strach. Oj, ten strach!
Tosia w notesie, starannie schowanym w walizce, zapisywała swoje
kolejne zwycięstwa:
JUŻ SIĘ NIE BOJĘ PSÓW.
JUŻ SIĘ NIE BOJĘ CIEMNEGO STRYCHU.
JUŻ SIĘ NIE BOJĘ SPAŚĆ Z KONIA.
JUŻ SIĘ NIE BOJĘ WŁAZIĆ NA DRZEWO
Jak na dwunastoletnią dziewczynkę były to zwycięstwa wcale niemałe. W
tym samym jednak notesie na innej kartce:
BOJĘ SIĘ ŁAPAĆ RAKI.
BOJĘ SIĘ PIJAWEK.
GLISTY DO RĘKI NIE WEZMĘ ZA NIC.
Te trzy ostatnie obawy miały związek z wodą w postaci sporego,
straszliwie zapuszczonego stawu. Co roku nadleśnictwo
- 109 -
projektowało oczyszczenie, wyszlamowanie i racjonalne zarybienie stawu.
Co roku, z powodu ważniejszych wydatków, nie przyznawano na te prace
kredytów i staw dziczał coraz bardziej. W jednym miejscu chłopcy
oczyścili z rzęsy kawałek powierzchni, ułożyli na wodzie w prostokąt
powiązane drągi i na błotnistym brzegu zrobili coś w rodzaju kładki, z
której można było skakać do stawu.
Pływali obaj jak ryby. Popisywali się przed „stryjecznym bratem", ale
kiedy po ich wyjściu z kąpieli Tosia zobaczyła na nodze Jurka czarną,
napęczniałą pijawkę, powiedziała, że za nic w świecie do stawu nie
wejdzie.
Śmiali się z niej, pokpiwali przez kilka dni, że się boi wody, ale kiedy
zobaczyli, jak wiosłuje i jak chętnie wypływa łódką na środek stawu z
wędką - dali jej spokój.
Łowiła tylko na pszenicę namoczoną w wodzie, na groch, w ostateczności
na mrówcze jaja. Heniek na robaki łapał więcej - nie dała się przekonać.
- Każdy ma swoje metody - mówiła.
Jej metoda wynikała ze wstrętu do różowych glist, które, nakładane
żywcem na haczyk, wiły się w konwulsjach, dopóki nie skryła ich woda.
Za to smażone ryby, bez względu na co łapane, jadła z apetytem, tak
samo, jak i raki, które na półmisku nie groziły nikomu nawet
największymi szczypcami.
Apetyt Tosi dopisywał. Wysiłek fizyczny, ruch, którym był wypełniony
prawie cały dzień, przyprawiał wyśmienicie wszystko, nawet gotowane
mleko, nawet... z kożuchami. Policzki zaokrągliły się i nabrały
rumieńców, skóra-opalenizny. Przeglądając się w dużym lustrze w
ciocinej sypialni, Tosia widziała zręcznego chłopaka, który... mógł się
podobać.
- Jak to dobrze, że nie załamałam się wtedy! - mówiła do siebie. - Może
wytrzymać Tomek, to i ja jeszcze lepiej. Rekord plucia! Phi! Spróbowałby
drzewa narąbać przez godzinę. Albo zrobilibyśmy wyścigi, kto pierwszy
wyżej się wdrapie. Nie dałabym się, o, nie ma mowy!
Wzmianka w liście Tomka o rozdaniu ciuchów wprawiła Tosię w popłoch
i zmusiła do natychmiastowego wysłania odpowiedzi do brata. Nie miała
wcale za wiele sukienek (która
- 110 -
kobieta ma ich za wiele!), a ta w różyczki najnowsza przecież i taka ładna!
Spódniczkę szkocką Tomek najpewniej zniszczy, bo zawsze na nim
wszystko „pali się". I żeby nie nosił białego wełnianego sweterka, bo ten
będzie ładny tylko do pierwszego prania. Ona tutaj szanuje jego rzeczy i
nie przyszłoby jej do głowy, aby robić prezenty cudzym kosztem. A jaką
mu tu opinię wyrabia!
Drogi Tomeczku - pisała mama. - Nie masz pojęcia, jak mnie ucieszył list
cioci. Ja wiem i wiedziałam to zawsze: Ty jesteś dobre dziecko, tylko
czasami okoliczności tak się składają dla ciebie niefortunnie.
Najważniejsze, że jak chcesz, to potrafisz wszystko. A jak się ojciec
uraduje, że tak sumiennie pracujesz nad historią! Zaraz mu o tym
napisałam. Mój duży, bardzo duży synu - niech Ci tam pogoda sprzyja, a
oprócz obowiązków pamiętaj też o przyjemnym wykorzystaniu czasu. To
twoje święte, wakacyjne prawo.
„Dobre dziecko", które „sumiennie pracuje"! I ojciec już o tym wie! Tosia
z pewnym sarkazmem kiwała głową nad tymi fragmentami listu. Ale zaraz
wrodzona dobroć serca wzięła górę nad innymi uczuciami.
Ojciec się ucieszy. Na pewno pomoże mu to w pracy. A Tomek nie jest
znowu tak głupi, aby sobie lekceważyć poprawkę. Tym bardziej że jest
zdolny i przyjdzie mu to z łatwością.
Ale co będzie, kiedy się wszystko wyda? Co tatuś powie/ Co zrobi?
Lepiej, żeby się nic nie wydało. I Tosia znowu postanawia
wytrwać.
Najprzyjemniejsza pora dnia w leśniczówce to podwieczorek. Tosia
zawsze wtedy stara się być pod ręką cioci i już weszło w zwyczaj, że
„Tomek ma po południu dyżur". I ciocia zadowolona, i Heniek, do
którego to dotąd należało, ma teraz więcej czasu dla swoich królików.
Duży stół pod rozłożystą gruszą, jaka stoi na straży sadu, zastawiony jest
obficie. Króluje na nim stary, miedziany sa-
- 111 -
mowar, wymagający jako paliwa drzewnego węgla, o jaki tutaj nietrudno.
Salaterka miodu, druga-powideł z wiśni, ściągnęły zapachem kilka os,
które akompaniują bzykaniem piosence samowara. Półmisek odgrzanych z
obiadu naleśników z serem, masło, pieczywo, twarożek ze szczypiorkiem,
a wszystko tak smakowicie ułożone na stole, że nie wiadomo, od czego
zaczynać.
Upał już zelżał, w cieniu gruszy jest taki przyjemny spokój, że ludzie
chętnie mu się poddają. Nikt już o tej porze do niczego nie śpieszy,
najważniejsze godziny i prace dnia minęły, teraz można w gronie
najbliższych cieszyć się smakiem i zapachem późnego popołudnia,
pełnego niegroźnego blasku słońca, gęstych woni sadu i lasu, szeptu
drzew, brzęku owadów.
Wuj Stefan ma wreszcie chwilę czasu, aby zajrzeć do gazety. Ciocia Ola
wygodnie zasiadła w plecionym fotelu i z przyjemnością smaruje coraz to
nowe pajdy trójce chłopców, którzy niby nie tak dawno wstali od obiadu,
a już wołają, że ich skręca z głodu.
Nikt nie słyszał skrzypnięcia furtki i nagle jak spod ziemi wyrasta obok
stołu Basia Kamionkówna ze sporym koszykiem poziomek. To koleżanka
chłopców, córka gajowego z niedalekiej Bobrzynki.
- Mamusiu! Te poziomki na dokładkę do podwieczorku! -wrzasnął
Heniek. - Baśka, przyszłaś w samą porę!
- Ja wiedziałam, że trafię, chociaż zegarka nie mam - śmiała się
dziewczyna.
- Takie śliczne! - ciocia Ola wzięła koszyk na kolana. - Akurat dobre
byłyby na smażenie.
- Mamusiu, a witaminy to pies? - Heniek zna słabą stronę mamy. -Jak
nałykamy się witamin, to żadna grypa ani inna choroba przystępu do nas
nie znajdzie. Tomek, prawda? A w Warszawie takich poziomek za żadne
pieniądze nie zobaczysz!
Ciocia Ola waha się jeszcze, mając nadzieję, że uratuje chociaż połowę
dorodnych jagód. Los jednak zarządził inaczej, gdyż właśnie na drodze
odzywa się klakson samochodu, zapowiadający gości.
- Nadleśniczy! Pan Kulik! Pan inżynier! - rozlegają się uradowane
okrzyki.
- 112 -
Inżynier Kulik przybył w odwiedziny ze swoimi córkami, Wandą i Ziutą.
Od razu też zaprosił się na podwieczorek z poziomkami.
Ciocia szybko skierowała się do kuchni, aby uzupełnić nakrycie stołu.
Tosia wzięła z rąk Basi poziomki i rozsypała je do małych salaterek,
włożywszy na spód każdej po kilka wiśniowych liści. Znowu obsiedli
okrągły stół pod gruszą.
Dziewczynki dobrze znały Jurka, Henia i Basie. Jurek w Lublinie mieszka
na stancji w tym samym domu co i one, cho dzido tej samej jedenastolatki,
a z Wandą jest nawet w jednej klasie. Tylko Tomek to dla nich nowy
znajomy, przyglądają mu się otwarcie.
- Patrzcie, panny, i uczcie się - mówiła ciocia Ola - czy nie pięknie
podane poziomki? To pomysł i wykonanie Tomka, naszego
warszawskiego gościa i bratańca. To będzie kiedyś mąż i wyręka dla
żony!
Kandydat na męża oblał się rumieńcem, a tymczasem nadleśniczy
zawołał:
- Czy to ten, którego tu parę tygodni temu przywiozłem? Nie poznałbym,
gdyby pani nie przypomniała. Toż to było chuchro, blade, słabe, w
samochodzie zaraz nam zasnął. A teraz chłopak zmężniał, opalił się.
Zupełnie inny. Ile ci na wadze przybyło? Nie wiesz? Ja myślę, że najmniej
ze trzy kilo. Co to znaczy las, prawda, pani Oleńko? No, i pani opieka,
oczywiście, ale powietrze, powietrze przede wszystkim!...
Starsi zostali przy stole. Młodzieży po nasyceniu głodu i łakomstwa żadna
siła nie utrzymałaby dłużej.
Heniek ciągnął dziewczęta do swoich królików. Już w drodze do klatek
Tosia zauważyła, że między Jurkiem i Wandą coś jest. Szli ostatni,
rozmawiali półgłosem, wyglądało, jakby Jurek robił Wandzie jakieś
wymówki, ona tłumaczyła się wybuchając co chwila cienkim, trochę
nienaturalnym śmiechem.
I Ziuta, i Basia, młodsze od Wandy i rówieśnice Tosi, jak wynikało z
rozmowy, również interesowały się parą na końcu. Ziuta w pewnym
momencie nie wytrzymała i powiedziała wydymając wargi:
- Wanda to tylko by chłopakom głowy zawracała!
- A ty to nie? - roześmiała się przekornie Basia.
- 113 -
- Też coś! Ja? - oburzyła się Ziuta. - W szkole, owszem, dobrze jest mieć
takiego zaklepanego jednego, nawet dwóch. Jak jest klasówka z matmy, to
ściągę podadzą albo podpowiedzą. Ale co mi po nich w wakacje?
- U nas w klasie jest inaczej - powiedziała Tosia.
- Jak? Powiedz, jak? - dopytywała Basia.
- U nas chłopaki żądają, żeby dziewczynki im dawały ściągi, a jak nie,
to... to z nimi kiepsko.
- Słyszysz, Baśka? - Heńkowi to, co mówiła Tosia, bardzo się podobało. -
Teraz, jeżeli nie będziesz chciała mi dać ściągi, będzie z tobą kiepsko.
- Mój ty świecie! - oburzyła się Basia. -1 to w Warszawie, w stolicy, takie
rzeczy? I tobie nie wstyd - zwróciła się do Tomka - chwalić się, że słabsze
dziewczyny bijesz?
- Ja nie! Ja nie! - broniła się Tosia.
- Aha, udawaj teraz niewiniątko, już ja wiem, jak to jest. A najgorsi
właśnie tacy, co wcale na to nie wyglądają.
To już był kamyk wyraźnie rzucony w ogródek „Tomka". Tosia nie
wiedziała, jak się bronić.
Na szczęście Heniek zaczął pokazywać króle. Było ich sporo, bo w
ostatnim tygodniu okociły się dwie królice. Każda ze swymi dziećmi
siedziała w oddzielnej klatce. Ojcowie też oddzielnie i samotnie. Klatki
były świeżo wysprzątane, zaopatrzone w czystą wodę i sporo zieleniny.
Heniek skoczył na jednej nodze i przyniósł z warzywnika kilka główek
sałaty. Dziewczęta podawały po listku, króle chrupały z apetytem.
Właściciel króliczej fermy posiadał mnóstwo wiadomości o swoich
wychowankach i gotów był wygłosić dłuższy referat na ten temat, ale
przeszkodził mu Jurek mówiąc:
- Chcecie zobaczyć naszą nową huśtawkę?
- Chcemy! Chcemy! - wrzasnęły wszystkie trzy i pędem puszczono się za
Jurkiem.
Cała trójka chłopców kilka dni pracowała przy huśtawce. Jedynie w
montowaniu pomagał im ojciec i Leśkiewicz. Teraz było się czym
pochwalić. Mocna, pięknie wyheblowana deska trzymała się górnej belki
na czterech drągach. Śruby, dobrze naoliwione, obracały się gładko,
jeszcze tylko niezupełnie
- 114 -
wyschnięte drzewo poskrzypywało lekko. Basia przyglądała się uważnie
całemu urządzeniu.
- Poproszę tatusia, niech i u nas taką zrobi. Będzie uciecha dla malców i
dla mnie. Warn to dobrze - dodała - macie towarzystwo , coraz coś
nowego. A j a, j ak się tylko szkol a skończy, to sama na tym odludziu,
tylko z drobiazgiem.
- Przychodź częściej do nas - prosił Heniek.
- Chciałabym, ale w domu roboty wyżej dachu. I takiej, co ją teraz trzeba
zrobić, i takiej przez całą zimę odkładanej: „Jak Baśka będzie miała czas i
przypilnuje dzieci". Ale dziękuję za zaproszenie, zapamiętam to do
pierwszej klasówki: dostaniesz ściągę. No, to jazda, kto pierwszy?
Wanda raptem straciła ochotę i ustąpiła młodszym. Na desce usiadły,
trzymając się drągów, Basia i Ziuta. Heniek popychał huśtawkę, potem już
same rozhuśtywały się nogami, krzycząc przy tym z radości.
Tosia odsunęła się w bezpieczne miejsce i mimo woli przystanęła w
pobliżu Wandy i Jurka. Doszedł ją strzęp rozmowy.
- ...powinnaś... żeby się raz na zawsze odczepił...
- ...bo ty zawsze... z igły widły...
- No, żeby mu te widły bokiem nie wylazły! - głos Jurka był ponury,
prawie tragiczny. -1 to ci powtarzam: jeżeli on jeszcze raz do ciebie
przyjdzie...
- Tomku - zwróciła się ze sztuczną uprzejmością Wanda, chcąc widocznie
przerwać nieprzyjemną rozmowę - masz podobno siostrę? Ile ma lat?
- Dwanaście!
- A na randki z chłopcami chodzi?
- Tosia? Na randki? - głos „Tomka" brzmiał jak najszczerszym
oburzeniem. - Jeszcze czego? Tosia na żadne randki nie chodzi.
- Naprawdę? - Wandę zdziwiło to oświadczenie. - Dlaczego? Nie ma
powodzenia u chłopców? Może jest brzydka?
- Taka ładna, jak Wanda, na pewno nie jest! -wyrwało się Jurkowi.
Wanda podziękowała mu za to pełnym uznania spojrzeniem.
- 115 -
I
Tosia znowu speszyła się. Lubiła zaglądać w lusterko dla sprawdzenia,
czy jej w tym lub owym do twarzy. Chętnie chodziła z mamą do
krawcowej, zauważyła zawsze nową sukienkę u Krysi i bardzo
interesowała się modą. Ale czy jest ładna? Jak na to odpowiedzieć.
- Moja siostra nie jest brzydka... Jest bardzo podobna do mnie.
Wanda i Jurek wybuchnęli śmiechem.
- A to zarozumialec! - wołała Wanda. - Uważasz się więc za
niebrzydkiego chłopca! No, z tym rumieńcem to nawet owszem,
owszem...
- A co, zeza mam? Czy krzywe nogi? - broniła się rozpaczliwie. -
Mamusia mówi o Tosi, że z niej będzie zgrabna dziewczyna.
- Będzie! Ale teraz jest taka jak ty? No to ujdzie w tłoku... - żartowała
Wanda, bardzo pewna siebie, zadowolona z zachwyconych oczu Jurka i
przekonana, że podobny podziw zaczyna budzić w Tomku, gdyż i ten
przyglądał się jej uważnie.
Owszem, Wanda była ładną dziewczyną. Gęste, czarne włosy uczesane do
tyłu i związane czerwoną wstążeczką odsłaniały śmiałe czoło z mocno
zarysowanymi, gęstymi brwiami. Czarne oczy miały długie rzęsy, a na
policzkach w uśmiechu robiły się dwa pełne wdzięku dołeczki! Owszem,
Tosia przyznawała, Wanda mogła się podobać. Ale jak brzydko była
ubrana! Jak niezręcznie wyglądała w tej źle uszytej sukience!
Wanda musiała coś zauważyć, bo ze sztucznym mizdrzeniem zapytała:
- Co mi się tak przyglądasz? Porównujesz mnie z siostrą? Bądź dobrym
bratem i powiedz, że wasza Tosia jest najładniejsza na świecie.
- Nie - Tosia już odzyskała swobodę - ty na pewno jesteś od niej
ładniejsza... ale...
Wanda wybuchnę! a śmiechem.
- .. .ale Tosia nie włożyłaby takiej sukienki. Ona ma lepszy gust.
- Lepszy gust? - Oczy Wandy zrobiły się okrągłe. - Może powiedz raczej,
że macie więcej pieniędzy i mama ją stroi. Od
- 116 -
naszego tatki niełatwo wyciągnąć na nową sukienkę! O, gdybym ja miała
pieniądze!...
- Tosia rzadko ma coś nowego. Mamusia przeważnie dla niej przerabia
coś ze swoich rzeczy, ale przecież, czy ze starego, czy z nowego, można
zrobić ładnie albo nieładnie.
- A ty się na tym znasz? Tomek, ty się na tym cośkolwiek rozumiesz? -
Wanda dziwiła się dalej.
- Phi, cóż to trudnego? Dwie kobiety w domu, do siostry przychodzą
koleżanki, w szkole widzę, a ile na ulicy!
- Tomek! Ty jesteś nadzwyczajny chłopak! Ziuta! Basia! Chodźcie no
prędko! Mamy tu chłopca, który zna się na sukienkach! Powiedział, że
moja jest brzydka! Posłuchajcie tylko! Może i o waszych coś powie!
Basia i Ziuta z zaróżowionymi policzkami i rozwianym włosem
zeskoczyły z huśtawki, przybiegły na zawołanie. Zbliżył się również
trochę zasapany bujaniem Heniek.
Rzucili się na gęstą murawę i jak na komendę każde sięgało po jakąś
trawkę, aby dać zajęcie palcom i zębom. Wszyscy patrzyli przy tym na
Tomka, jakby go pierwszy raz widzieli: chłopak, a o sukienkach coś wie!
- To jest najnowsza sukienka Wandy - broniła pełnym wyrzutu głosem
Ziuta. - Szyła ją panna Połcia, a pannę Poicie wszystkie panie w Lublinie
sobie wyrywają. Jeszcze miała być u nas całe dwa dni, to telefon się
urywał, aż mamusia była zła. O, panna Połcia!...
- Ta sukienka jej się nie udała - twierdzi z przekonaniem Tomek. -
Materiał w takie paseczki można by uszyć o wiele ładniej.
- Ale jak? Jak?
Teraz już trzy pary dziewczęcych oczu nie odrywały się od Tomka. Jurek
pomyślał sobie, że to nawet jego speszyłoby, a tymczasem ten smarkacz
(o cały rok młodszy) gadał z największą swobodą:
- Letnia sukienka nie powinna mieć takiego długiego rękawa, najwyżej
dotąd, o! Dekolt też za mały. Przecież to lato! Poza tym, co za fatalny
pomysł, żeby te paski puścić wzdłuż, wąsko jak kiszkę, a na dole dać dwie
sute falbany? Po co? Paseczki w ogóle nadają się raczej na fason
sportowy.
- 117 -
- Jak kiszka?¦- jęknęła Wanda. - Jak kiszka?
- Wiesz, Wanda - Basia krytycznym okiem przyglądała się sukience w
różowe paski - może to i racja.
- A mówiłam, że ta Połcia zanadto się śpieszy! - Wanda była bliska łez.
Jej samej sukienka przestała się podobać. -Już kroiła na patataję, aby zbyć.
Wyrzucone pieniądze!
- Zaraz - pocieszał „Tomek". - Ja bym tę sukienkę... można by ją łatwo
przerobić.
- Jak? Tak myślisz? Naprawdę? - Wanda patrzyła w Tosię wzrokiem
topielca czekającego na ratunek.
- Wstań.
Wanda posłusznie wstała.
- Te falbany spruć zupełnie i... o tu, w czterech miejscach spódniczkę
rozciąć i wstawić kliny, paski w poprzek, to da ładny efekt.
- Tak! To da ładny efekt -powtórzyły razem Basia i Ziuta.
- Karczek też dać w poprzek i wyciąć w karo. Rękawki krótkie. Będzie
bardzo ładna sukienka. Zobaczysz.
- Tomek, ty jesteś fenomenalny chłopiec! Fenomenalny! -uniósł a się
Wanda z nie ukrywanym, szczerym podziwem. - Ja już widzę, jak to
będzie. Sama to sobie zrobię.
- I jeszcze coś ci powiem. Do tej sukienki biały paseczek i biała kokarda
we włosach. Czerwona - nie!
Wanda natychmiast zsunęła z warkocza nieodpowiednią wstążkę.
- A torebka, a pantofle? - dopytywały Ziuta i Basia, żeby już wiedzieć
wszystko.
- Białe. Te, jakie ma Wanda, są bardzo zgrabne. Białe dodatki
najmodniejsze.
Na próżno Heniek proponował spacer na niedaleką Zielenicę, miejsce,
gdzie do bijącego z ziemi źródełka przychodziły zające, a czasem nawet
sarny. Pokazywany przez Jurka flower również nie wzbudził żadnego
zainteresowania. Wanda namawiana, aby spróbowała strzelić do celu,
ogania się jak od natrętnej muchy:
- Po co? Nic w tym interesującego!
I nteresuj ący był tylko Tomek i to, co mówił, a wł aściwie to,
- 118 -
co odpowiadał bez znużenia i, co dziwniejsze, bez trudu na nie kończący
się szereg zapytań trzech małych kobietek.
Jurek i Heniek zostali gdzieś daleko, na drugim planie, w biernej roli
słuchaczy, i do tego słuchaczy całkowicie nie obeznanych z tematem.
W głowie się mogło zakręcić od tych deseni w ciapki, w groszki, w kratki
i kwiatki, od zakładeczek, zmarszczek, falbanek i fałdek, od spódniczek,
bluzek i żakiecików z kieszeniami lub bez kieszeni, tylko z jakimiś
patkami.
Jurek był wściekły. Wanda wcale na niego nie patrzyła. Mógł wstać,
odejść - nie zauważyłaby nawet.
Robił jej niedawno wymówki o Marcina, chłopca, który mieszkał na tej
samej ulicy w Lublinie, i chociaż z dziewiątej klasy - wyraźnie
nadskakiwał Wandzie, a do tego, jak mu dzisiaj opowiedziała, był u niej w
domu już kilka razy „po książkę do czytania". Książka do czytania!
Znamy się na takich książkach, które potem trzeba koniecznie omówić
na... spacerze.
Zaloty Marcina Jurek zauważył jeszcze przed wyjazdem na wakacje.
Owszem, zdawał sobie sprawę, że gryzła go o tamtego zazdrość, ale było
przynajmniej o kogo! Jak jednak nazwać to uczucie, które każe mu zęby
zaciskać i omal nie zgrzytać na widok wpatrzonej w Tomka Wandy?
Co ona w nim widzi, w tym szczeniaku, który dopiero przeszedł do
siódmej klasy, i to z poprawką! Zaraz coś na ten temat trzeba powiedzieć.
Wylać wiadro zimnej wody na całe zagadane towarzystwo, a przede
wszystkim na Tomka, który jak tu długo jest ich gościem, nie był w tak
dobrym humorze. Pewnie! Każdy byłby zadowolony widząc, że
najładniejsza dziewczyna patrzy w niego jak w tęczę!...
Cierpliwie wyczekał na odpowiedni moment i ze zjadliwą serdecznością
rzucił:
- Tomeczku, braciszku, coś się pomyliło przy twoim urodzeniu. Tak się
dobrze znasz na babskiej konfekcji, że...
Nie dały mu dokończyć. Zakrzyczały, zapiszczały, stając solidarnie w
obronie Tomka, który znowu spiekł raka i mrugając oczami, jak gdyby
oprzytomniawszy, zamilkł.
119 -
- Jurek, nie gadaj, kiedy nie masz o czym! - wołała Wanda. - Raz się
zdarzy chłopak do rzeczy, z którym faktycznie jest o czym porozmawiać,
to cię skręca z zazdrości, tak?
- J est o czym porozmawiać! - j ęknął Jurek. - Więc ty to nazywasz
rozmową?
- No wiesz, Jurek, nie rób ze mnie idiotki - obruszyła się Wanda. - O
czym rozmawia Marcin? - „Jak odurzająco pachną akacje! Czy znasz
ostatni wiersz Durszlaka?" A inni: „Jak myślisz? Czy Sidło zdobędzie
medal w maratonie? Czy Krzyszkowiak rzuci oszczepem dalej niż jakiś
tam?..."
- Krzyszkowiak oszczepem!
- Sidło w maratonie! - powiedzieli jednocześnie z taką świętą zgrozą obaj
bracia, że Wanda zorientowała się:
- No więc co'? Pomyliłam, tak? Wielkie rzeczy! I jeszcze jakiś tam...
Paliński, co zęby w boksie wybija. To mi dopiero piękne i nadzwyczaj
interesujące! A z tobą też rozmowa, że w waszym motocyklu trzeba
wymienić gaźnik na maźnik czy inną prądnicę. Co mi z tego? Co ja z tego
rozumiem? Żebyś mnie chociaż kiedy przewiózł - nigdy!
- Wiesz, że ojciec nie pozwała - tłumaczył się potulnie Jurek.
- Właśnie. Więc co ja z tego mam? A tu już wiem, jak z dwóch starych
sukienek zrobić nową. Dlaczego to ma być gorsze od wierszy Durszlaka i
tego całego Krzysztofika z piłką?
- Krzyszkowiak biega - poprawił z naciskiem Heniek.
- Wanda, ty jesteś straszna... materialistka - stwierdził Jurek z miną, jak
gdyby go ząb bolał.
- I ja też - dorzuciła Ziuta. - Lubię mówić o materiałach. Nie znam zresztą
dziewczyny, która by nie interesowała się materiałami. Tomku, aTosia?
- Też - stwierdził „Tomek".
- A czy chłopiec nie może się tymi sprawami interesować? - ciągnęła
dalej Wanda. - Może. Ty o tym nie wiesz, bo skąd? Ale ja wiem. Moda na
całym świecie idzie z Paryża, a w Paryżu tę modę tworzą mężczyźni. Tak.
Jest taki jeden Dior, już umarł, i on obmyśla coraz to nowe modele.
- Jeżeli umarł, to już nie obmyśla - sprostował ozięble Jurek.
- 120 -
- Firma została, zastąpił go inny mężczyzna. Ciągle się mówi: model od
Dior a, wiem dobrze, panna Połcia pokazywała mamie francuskie żurnale.
- A ten drugi mężczyzna, co jest takim sławnym fryzjerem? - przypomina
Ziuta.
- Oj, tak, tak! Ja też o tym gdzieś czytałam - ucieszyła się Basia. - I
podobno z Polski pochodzi. To najsławniejszy na świecie fryzjer. Nawet
różne królowe, kiedy przyjadą do Paryża, czeszą się tylko u niego. Bo ma
talent! Chociaż mężczyzna.
- Tomek, a Tosia jak się czesze? A jej koleżanki? A jak teraz naj
modniej?
Tematu do interesującej r o z m o w y nie zabrakłoby przez następną
godzinę. Niestety, od strony domu dały się słyszeć hukania i nawoływania
ojca Wandy i Ziuty.
Leśniczy z żoną namawiali pana Kulika, aby został na kolacji, ale ten z
podziękowaniem odmówił.
- Znacie państwo moją żonę. Wiecie, jak się niepokoi, kiedy nie wrócę na
umówioną godzinę, szczególnie jeżeli jadę samochodem. Widzi od razu
wszystkie kółka do góry, a mnie w kawałkach. Obiecałem, że na kolację
będziemy w domu. Innym razem wybierzemy się wszyscy na dłużej. A
może państwo do nas wpadną? Bardzo serdecznie prosimy.
- Z Tomkiem! Tatusiu, koniecznie z Tomkiem! On się tak zna na modzie!
- Oczywiście, zapraszamy państwa Jastrzębskich z chłopcami i z Basią,
jeżeli będzie mogła. Basiu, pozdrów ode mnie rodziców. Widzę, żeście się
dziś dobrze bawili? i
- Oj, nagadaliśmy się! - Ziuta pomasowała sobie twarz w okolicy szczęk.
Samochód odjechał.
Słońce zachodziło. Z komina prosto w niebo unosił się dym na jutrzejszą
pogodę. Osy poszły spać, a na ich miejsce odezwało się cieniutkie
bzykanie komarów. Mocno zapachniała zasiana przy ścieżce maciejka.
Jurek i Heniek stali przed drzwiami kuchni, trzymając ręce w kieszeniach,
a Tomek w pobliżu stołu skręcał jakiś listek na palcu. Leśniczego uderzyło
milczenie chłopców.
- 121 -
- Co tak spuściliście nosy na kwintę? Panny odjechały? Jeszcze jedna
została.
- I ja już pójdę - powiedziała Basia, stając na progu z pustym koszykiem
w ręku.
- Nie zostaniesz na kolacji? Zostań, Basiu-prosił leśniczy.
- Dziękuję, nie mogę, proszę pana. Tam w domu na pewno już mamusia
wygląda. Zalecę jeszcze za dnia. Potem przez las niemiło iść samej.
- A coś ty myślała, że my cię samą puścimy? Dziewczyno, toż tu masz
trzech dżentelmenów. Wybieraj, który cię ma odprowadzić.
- Niech z Basią idzie Jurek i Tomek, a Henio mi trochę pomoże -
zadecydowała ciocia Ola. - Nie krzyw się, będziemy piec na kolację'placki
kartoflane z młodych kartofli. Lubisz przecież.
- Oj, lubię! Oj, jak mi się jeść chce! - przypomniał sobie Heniek.
Droga na gajówkę szła przesieką jak strzelił. Basia próbowała chłopców
namówić, aby się wrócili. Ona się nie boi, przecież to tylko dwa
kilometry, przeleci, ani się spostrzeże.
Szli jednak, nie zwracając uwagi na jej słowa. Jurek bąknął coś raz i drugi,
potem milczał uparcie. Rozmawiała więc z Tomkiem, a właściwie
opowiadała o swoim domu, bo dopytywał z zainteresowaniem o
rodzeństwo, o robotę i szkołę. Przyjemnie się z nim gawędziło.
Nie zauważyli, że szli we dwójkę, a Jurek pozostał parę kroków za nimi.
Basia kobiecym instynktem wyczuwała przyczynę niehu-moru Jurka.
Rada by mu była coś powiedzieć na pociechę, lubili się i przyjaźnili od
dziecka, ale co? Lepiej chyba nie ruszać bolącego miejsca.
A Jurka bolało do żywego. Nie mógł zapomnieć i nie zapomni prędko
wołania Wandy: „Z Tomkiem, tatusiu! Koniecznie z Tomkiem!" Tak jej
na Tomku zależy! A co ten Tomek? Słabeusz. Położyć go można jedną
ręką! I w ogóle odwagą pewno nie grzeszy. Jurek nie ma konkretnego
dowodu, ale gotów by przysiąc. Zauważył: to spojrzenie pełne obawy, to
ruch, to wzdrygnięcie, ociąganie się - nieomylne znaki. To-
mek jest podszyty tchórzem. A cóż to za mężczyzna, jeżeli w nim bije
zajęcze serce! I teraz, przed chwilą, kiedy mama kazała Heńkowi zostać w
domu, Jurek dostrzegł w oczach Tomka błysk żalu. To on wolałby piec w
kuchni placki, a nie wracać szarówką przez las.
- Warszawski szczypiorek! Szczypiorek! - miele Jurek w zębach
pogardliwe przezwisko.
Zaraz pierwszego dnia poczuł do tego stryjecznego brata coś w rodzaju
niechęci, coś mu się w nim wydawało za miękkie jak na prawdziwego
chłopca, aż nienaturalne. Warszawiak! Z konia bał się spaść, ale z
dziewczynami o kieckach rajcować jedyny! Ach, żeby go Wanda
widziała, kiedy pierwszy raz dosiadł Busia! Koń mądry - aż się obejrzał.
Ojciec widział, że Jurek zaraz wybuchnie śmiechem, aż mu pięścią
pogroził, powstrzymał. A szkoda - z tchórza się trzeba śmiać. Niech sobie
nie wyobraża, że nikt o jego tchórzostwie nie wie!...
I teraz gadają z Basią, jakby się znali od Bóg wie kiedy, a tu raptem od
dziś, jej też pewnie się podoba taki warszawiak, co wie, w którą stronę
kropki, a w którą kratki uszyć. A niech to jasny gwint!!!
Zaślepiony złością, Jurek nie zauważył wystającego korzenia i uderzył się
w duży palec bardzo boleśnie. O mało nie upadł. Ci na przedzie nawet nie
zauważyli, że został.
Dobrze! Niech lecą sami, niech się dopiero przed gajówką spostrzegą.
Niech Baśka zobaczy, jak Tomek gęsiej skóry dostanie na myśl
samotnego powrotu. A niech ten szczeniak nauczy się czegoś więcej niż
pokazywać, gdzie falbanki, a gdzie kieszonki.
Jurek wchodzi w las, żeby go nie było widać, na wszelki wypadek, żeby
za nim nie wołali. Wraca na leśniczówkę, ale nie otwiera furtki, przysiada
na kamieniu koło niej. Tu zaczeka na Tomka. Wie, że ojciec nie
pochwaliłby jego występku.
„Tomek" i Basia rzeczywiście spostrzegli nieobecność Jurka dopiero
przed gajówką. I nie „Tomek", ale Basia zaniepokoiła się.
- Pewnie się na mnie obraził, że tylko z tobą rozmawiałam. Ale po co
odstał?
- W którym miejscu już go nie było? - zapytała Tosia.
- 123 -
- Mnie się zdaje, że jeszcze niedawno szedł i poświstywał. /iesz, on na
pewno schował się tu niedaleko, żeby się ze mną ie żegnać, taki zły. Jeżeli
chcesz, to wrócę z tobą kawałek, aż o znajdziemy.
- Nie, Basiu. Leć do domu. Nawet tu słychać, jak mały łącze. Ja Jurka
zaraz znajdę. Dobranoc.
Tosia zawróciła i szła ścieżką z nieprzyjemnym uczuciem, le nie strachu,
przecież nie miała czasu jeszcze go odczuć, 3odziewając się, że za lada
drzewem znajdzie czekającego na ią Jurka.
Czuła się winna i to właśnie było takie niemiłe. Bo właściwe, co ona
zawiniła. Wanda i Ziuta, jak większość dziewczy-ek, lubią mówić o
sukienkach. Dorosłe kobiety też. Ile razy lama dostanie od którejś ze
znajomych nowy żurnal, z wielką rzyjemnością oglądają go razem. I
wcale nie z myślą, aby so-ie zaraz według niego uszyć nową suknię-, ale
tak, żeby zoba-zyć, co ładne i co się nosi. I mama, i Tosia nie wszystko, co
lodne, uważają za ładne. Wcale nie. Podobno tylko niemąd-2 kobiety są
niewolnicami mody i nie widzą, jak nieładna jest rzesada.
Gdzie jest ten Jurek? Już widać światła w oknach leśnictwa, ak szybko
minęła droga z gajówki! Tosia odwraca się i widzi rzy smugi ciemności.
Ta jaśniejsza to droga, pada na nią nikły łask zasypanego gwiazdami
nieba. Dwie czarne po bokach to
is.
- No, jesteś nareszcie! - burknął z pretensją Jurek, wstając pod furtki. -
Zęby ci szczękały ze strachu?
- Dlaczego? - zdziwiła się Tosia i zaraz zrozumiała. - Że am?... Ale mnie
się zdawało, że ty jesteś tuż, zaraz, przede mą. Droga pod nogami
przeleciała nie wiadomo kiedy.
- Taak? - mówi zdziwiony Jurek. - Szkoda. Bo ja właśnie hciałem, żebyś
zobaczył... żebyś wiedział... że ja wiem: wszystkiego się boisz! Udajesz
tylko, że nie. Ale naprawdę to 3Steś tchórzem! Może nie?
- Czego się tak guzdrzecie? Myśmy tu już połowę placków jedli - grzmi
leśniczy zza stołu.
- .. .i zęby pogubiłbyś ze strachu - kończy Jurek, wchodząc io pokoju.
- O jakim strachu mowa? - spytał ojciec.
- Nic... Ja tylko mówię, że Tomek odważny, kiedy ze mną przez las idzie.
Ale gdyby tak sam musiał iść do gajówki Ka-mionków o tej porze i sam
wrócić, to chybaby... toby chyba... Zresztą założę się, że nie poszedłby.
- No, no, no! Jurek, nie udawaj takiego bohatera. Ty tu każdy kamień od
urodzenia znasz, mógłbyś z zamkniętymi oczami nie tylko przy gwiazdach
chodzić. A Tomek, jakby było trzeba, też poszedłby. Prawda, Tomek?
Jastrzębski jesteś. Jastrzębscy nie są tchórze!
- Tatusiu - wtrącił Heniek. - A ja poszedłbym, posiedział blisko w lesie, a
powiedziałbym, że byłem. I wygrałbym zakład, aha!
- A ty gałganie, oszustwem chciałeś wygrać? Honoru swego nie masz? -
udawał zagniewanego ojciec.
- Przecież widzisz, że on żartuje - broniła syna matka.
- Na oszustów są sposoby - powiedział Jurek. - Gdybyś się chciał założyć,
to musiałbyś przynieść gałązkę modrzewia. W całej okolicy jeden tylko
tam rośnie.
- Prawda. Są jeszcze na Żabim Uroczysku, ale to w zupełnie innej stronie.
Ależ smaczne te placki! Dajcie no tu jeszcze takich prosto z patelni!
Ciocia Ola wyszła do kuchni. Tosia wysunęła się za nią. Przyniosła
wujkowi pełen talerz placków, podsunęła śmietanę.
Jurkowi przy kolacji hu mor się poprawił. A to z niego osioł! Dopiero
teraz zrobił odkrycie: Tomek cieszył się powodzeniem nie ze względu na
własne walory, ale dlatego, że mówił o modzie. Ach, te dziewczyny!
Gdyby im gramofon z taką płytą nastawić, też nie widziałyby nikogo, nie
słyszały nic - oprócz płyty. Zadziwiające, czego kobiety nie zrobią dla
mody! Chłopcy - nie. On sam, owszem, przyjąłby najmodniejsze teraz
pomarańczowe „rury", ale żeby miał o nich rozprawiać? A do tego zamiast
na przykład o nowym modelu samochodowym? Nigdy! Uśmiechnął się i
postanowił z Tomka pokpić.
- Tatuś nawet nie wie, jakie nasz Tomek miał dziś powodzenie - zaczął,
oglądając się za Tomkiem. - Dwie godziny gadał dziewczynom o
warszawskiej modzie.
- 125 -
li
- A te dziewczyny, tatusiu - dorzucił Heniek - to są głupie, aż strach.
- Heniek, tak nie można: o gościach - raz, o dziewczynkach - dwa! -
mitygował ojciec.
- No, to niech tatuś posłucha. Wanda plotła, że Krzyszko-wiak rzuca
oszczepem.
- Ho! Ho! Ho! - grzmiał po domu śmiech leśniczego. -Krzyszkowiak z
oszczepem? Ho! Ho! Ho!...
- I jeszcze przekręciła: Krzysztofik. A Sidle kazała do maratonu stawać -
kończył Heniek. - Żeby nawet tego nie wiedzieć!
- Niemożliwe! Może jej się tylko coś pokręciło, może się przejęzyczyła?
Wygląda przecież na rozgarniętą dziewczynę. Może ty się przesłyszałeś?
- Aha, „przesłyszałeś"! One nic a nic o sporcie nie kapują. Jurek był przy
tym, niech sam powie.
- Najlepiej niech powie Tomek. - Jurkowi jakoś nie chciało się wydawać
opinii o Wandzie. - Tomek ciągle z nią rozmawiał. Tomek!!!
- Nie ma go w kuchni - powiedziała ciocia wchodząc ze świeżymi
plackami. - Myślałam, że jest tu z wami. Pewnie za chwilę nadejdzie.
Ale Tomek nie nadchodził.
Chrupano placki, popijano herbatą z nieodłącznego samowara, chłopcy z
rozwieszonymi uszami słuchali informacji leśniczego o planach
jesiennych polowań, które w tym roku będą na grubego zwierza.
- Niech tylko święty Hubert w myśliwski róg zatrąbi, będziemy tu mieli
gości a gości, amatorów na dzicze kły i skóry. Namnożyło się tyle dzików,
nie wiadomo kiedy, a niszczą, a kopią! Bardzo się ucieszę, jeżeli
szkodników ubędzie. Oleńko, obiecuję ci dostarczyć parę dziczych
szynek.
- Ale gdzie Tomek? - niepokoiła się ciocia.
Jurek też przez cały czas interesującej rozmowy obracał się w stronę sieni,
to w stronę kuchni. Na próżno.
Heniek skoczył na górkę, potem do Leśkiewiczów-nic. Jurek zajrzał pod
gruszę, wyszedł nawet przed furtkę -wołano, hukano wiele razy, Tomka
nie było.
- 126 -
- Ja zauważyłam w kuchni, że Tomek ma jakąś dziwną minę - mówiła
ciocia Ola. - Kręcił się i oczy odwracał od światła, ale myślałam, że
zwyczajnie, jak się wejdzie z mroku do mieszkania...
- Tatuś! - wrzasnął Heniek. -Tomek na pewno do gajówki poleciał! Bo
mu Jurek tak...
- Jurek, gadaj mi zaraz, co tam między wami było?
- Słyszał tatuś przecież - tłumaczył się Jurek. - Wyzwałem go od tchórzy,
bo taki... bo taki... a co, tatuś nie widział, jak siadał na Busia?
- A ty sam? Oleńko, pamiętasz? Ryczał jak bawół, kiedy go pierwszy raz
na końskim karku posadziłem.
- Miałem pięć lat - bronił się Jurek.
- Nie o wiek chodzi, o pierwszy raz. Przypomnij sobie, nie tak dawno
było, przechodziłeś główną ulicą w mieście, pamiętasz?
- Nie bałem się! - twierdził Jurek.
- Nie, nie bałeś się? Tylko strzygłeś uszami na wszystkie strony jak zając,
który patrzy, gdzie tu bezpieczniej dać susa. A jak szurnąłeś? Ledwom
nóg nie pogubił za tobą.
- Na ulicy o wypadek nietrudno...
- A z konia? Też niejeden kark skręcił. Różnie bywa.
- Stefku, niech chłopcy skoczą do Bobrzynki. Ja jestem niespokojna.
- Dobrze. Chłopaki, latarki w garść i szorować mi do Ka-mionków. A
nawołujcie, bo się Tomek świateł wystraszy.
Heńka i Jurka już nie było w pokoju, kiedy leśniczy powiedział do żony:
- Nie bój się. Diabli chłopaka nie porwą. Ale ambitna sztuka. Nie pozwoli
sobie. To mi się zaczyna podobać. Z początku jakiś taki za grzeczny był,
za ustępliwy jak na chłopaka... Teraz mi się podoba!
- A mnie się to dziecko od razu podobało. Dobre dziecko...
Tosia biegła przesieką, ledwo widząc jaśniejszy pas drogi przed sobą.
Przeszkadzały jej łzy płynące ciurkiem z oczu. To przez te łzy właśnie
powzięła desperacką decyzję.
- 127 -
Już przed wejściem do domu, kiedy Jurek tak gwałtownie la nią napadł,
obraźłiwie nazwał, kiedy się okazało, że pomi-no bohaterskich wysiłków
(z których była taka dumna) zau-vażył jej... brak odwagi - z trudem
powstrzymywała łzy. Dla-ego wybiegła za ciocią do kuchni i tam robiła
byle co, aby warz od cudzych oczu odwróci.,'.
„Nie mogę płakać! Nie! Nie wolno mi! Nie wolno! Jeżeli te-az zobaczą,
że płaczę, to już wszystko przepadło!..."
Gdyby ją ktoś zapytał, co mianowicie miało przepaść, byłaby w kłopocie.
Nie umiałaby na to dać odpowiedzi, ale czuła, :e oto przyszedł moment
jakiejś próby i albo go wytrzyma, dbo zostanie na całe życie „beksą".
- Wytrzymam! Muszę wytrzymać! - powtarzała, zaciska-ąc zęby, a
kiedy'uczuła sunącą po policzku pierwszą, niepo-;ł uszną łzę, wyskoczyła
na dwór. Gdzie się ukryć? Przecież za ;hwilę spostrzegą jej nieobecność,
zaczną wołać, szukać.
Za furtkę! Do lasu! Na przesiekę! I do Bobrzynki! Niech :en wstrętny
Jurek zobaczy, że ona w nocy, w takiej strasznej ;iemnej nocy, dobiegnie
tam i przyniesie gałązkę modrzewia. Znajdzie go. Modrzew stoi tuż przy
furtce. Zauważyła.
- Żebyś wiedział! Żebyś zobaczył! - gniewa się przez łzy Fosia. - Niech ci
się nie zdaje, że jak dziewczyna, to już musi )yć tchórz! - W
zdenerwowaniu zapomniała, że tchórzem Ju-;;k nazwał chłopaka, nie
dziewczynę.
Czarno w tym lesie, okropnie! Ani dostrzec rosnących na skraju
drogiJcrzaków jeżyn. Nic, tylko dwie zasłony, aż gęste }d ciemności. A
jeżeli z lasu coś wyjdzie?
I w tej samej chwili o jej gołe nogi, następując łapami na sandały, ociera
się coś żywego, kłapiącego zębami. Nagły itrach plącze kroki Tosi, dławi
krzyk w gardle i dziewczynka ak długa pada na ziemię, tracąc prawie
przytomność.
Znajomy zapach, jedno, drugie liźnięcie twarzy ciepłym jęzorem, radosny
skowyt porwanego w ramiona Bączusia rozwiązuje straszną zagadkę.
Tosia podnosi się, otrzepuje odruchowo i czuje, jak serce przepełnia
wielka, bezbrzeżna wdzięczność dla tego czworo-logiego przyjaciela.
On jej nie opuścił, nie zawiódł! On jeden słyszał jej płacz i nie powie o
tym nikomu.
- Nikomu! Bączuś, słyszysz? - przemawia do niego czule; -Nikt nie może
się nawet domyślić, że tu były w robocie łzy. Zatrzemy wszystkie ślady.
Schyla się, dłońmi posuwa najpierw po zroszonej trawie, a potem po
twarzy. Przyjemna, chłodna wilgoć. I napić się jej można. Leśna rosa -
może to i na cerę dobre?
Jest już przytomna i nawet podniesiona na duchu.
- Chodź, Bączusiu, tylko pod nogi nie właź, bo mnie znów przewrócisz.
Pokażemy temu Jurkowi!...
Jeszcze trochę strachu pod gajówką, gdzie Bączuś i domowy kundel
(szczęśliwie, że na łańcuchu) wymieniają psie uprzejmości, a może
nieuprzejmości? Słychać otwieranie drzwi, ale Tosia z gałązką jest już
znowu w lesie.
Wraca szybszym sposobem: dwadzieścia kroków biegiem, dwadzieścia
marszem. To jednocześnie pomaga i uspokaja. Kiedy się liczy kroki, nie
można myśleć, co kryją w sobie dwie czarne ściany po bokach.
- Tomek! Tomek! - słychać wołanie Heńka i z dala jak dwa wielkie
świętojańskie robaczki świecą dwie latarki.
- A ja już mam modrzew! Aha! - odpowiada przekornie Tosia.
XIII
ukaszowi ziemia paliła się pod nogami. Cokolwiek wymyślił, czy to była
zrobiona z darni forteca, której załoga w osobach najmłodszych, Leszka i
Maćka, nie mogła zbyt długo bronić się wobec bohaterskiego ataku
dowodzonego przez Łukasza, czy to namiot, przed którym indiańscy
wojownicy zbierali się, aby piec kartofle -wszystko było jakieś mdłe,
szare, nie wywoływało dawnego entuzjazmu.
Do przyjazdu Tośki Łukasz był prawdziwym wodzem. Czyny jego
budziły nie tylko zainteresowanie, ale i zazdrosny po-
- 129 -
dziw wśród gromady Zemajtisów, dopuszczanych czasami do wspólnych
zabaw, zawsze z podkreśleniem zaszczytu, jaki spotyka dziewczyny z
łaski Łukasza. Teraz role odwróciły się. Nie tylko zabrakło publiczności,
której podziw pomagał nowym pomysłom, a co ważniejsze - wpływał na
uznanie własnej gromady, ale - o zgrozo! - najbliżsi towarzysze
wykonywali polecenia wodza coraz bardziej opieszale, interesując się
raczej tym, co się działo na dziewczyńskim placu.
A trzeba przyznać uczciwie: od przyjazdu wichrowatej Toś-ki działo się
tam zawsze coś ciekawego.
AKD co kilka dni powiększało swoje terytorium. Przybyła skocznia
wypełniona piaskiem. Ustawiono poprzeczkę do skakania. Na grubej
gałęzi kasztana wisiał już, niby huśtawka, drążek, na którym i Tośka, i
cioteczno-cioteczni wyczyniali różne akrobacje.
Były tam lekcje plucia, strzelania z procy, kopania kamienia na odległość,
włażenia na drzewo, skakania z różnych wysokości, gwizdania na palcach.
Początkowo chłopcy udawali, że ich to wcale nie interesuje, potem starali
się bawić jak najbliżej, aby lepiej widzieć i słyszeć, jeszcze później kładli
się w porzeczkach i wytykali głowy na dziewczyńską stronę. Doszło
wreszcie do tego, że stawali lub siadali na samiusieńkiej granicy i
bezwstydnie wytrzeszczali oczy, w których można było odczytać, że pod
lada jakim pozorem z ochotą przyłączą się do zabawy. Ale dziewczyny nie
chciały tego zauważyć.
Kawał z ropuchami też zawiódł. W ostatecznej rozpaczy Łukasz wpadł na
pomysł, który, wydawało się, sprowokuje Tosię i jej towarzystwo.
Dziewczyny rzucą się na chłopaków i wtedy chłopcy pokażą, co potrafią.
Omówiono projekt i Łukasz z zadowoleniem zobaczył uznanie w oczach
swoich kompanów. Piotrek nawet powiedział:
- No, nareszcie coś!
Tego samego dnia, kiedy Tosia i jej gromada zebrali się w Akademii, zza
porzeczek odezwał się mocny, nie tyle harmonijny, co dźwięczny chór,
skandując:
- Była jedna głupia dziewczyna!
- Były dwie głupie dziewczyny!
- 130 -
- Były trzy głupie dziewczyny!
- Były cztery głupie dziewczyny! I od początku:
- Była jedna...
Jeśli rozzuchwalone dziewczyny rzucą się do bitki, to Łukasz i Piotr
spiorą Tosię, a Paweł, Maciek i Leszek łatwo dadzą radę Eli, Celi i
Adelce.
A może one zechcą ich naśladować i taki sam chór urządzą u siebie?
Jeszcze lepiej. Wtedy obrażone chłopaki rozpoczną bitwę.
Nic jednak z tego pomysłu nie wyszło. Dziewczyny nawet głów nie
odwróciły.
Czarni i rudzi byli „zagięci" na amen.
Łukasz czuł, że lada chwila przestanie być dowódcą nawet z nazwy. W
oczach każdego z czwórki chłopaków, a najlepiej u Piotrka, mógł
wyczytać całkowity swój upadek.
Cóż to za prowodyr, jeśli dziewczyna, zwyczajna dziewczyna, wszystko
wymyśli lepiej?
Kiedy Tośka zbudowała namiot, chłopakom oczy zrobiły się niby filiżanki
(jak u tego psa z andersenowskiej bajki). Ich własny wigwam ani umywał
się do dziewczyńskiego.
Do tego, kiedy cioteczno-cioteczni ustawili się któregoś popołudnia w
pióropuszach przed wejściem do swego namiotu, gdzie czekał na nich
wódz - Tośka, chłopakom aż zaćmiło się w oczach, tak piękne i kolorowe
były te pióropusze. Wspanialsze od wszystkiego, co kiedykolwiek
widzieli. Niebieskie, czerwone, zielone i fiołkowe pióra ułożone obok
siebie mieniły się jak tęcza. Nie dało się zaprzeczyć, że ich własne
pióropusze były czymś bardzo nędznym i nie zasługującym nawet na
swoją nazwę. Ba, nikomu z nich nie przyszło do głowy ufarbować pióra z
gęsich skrzydeł w resztkach farby do malowania jajek. *
- Cholera! - paskudnie zaklął zrozpaczony Łukasz. - Skąd ona to
wszystko umie?
- Brata ma fajnego - powiedział Piotr - on ją wszystkiego uczy. Nawet w
listach do niej pisze różne rzeczy. Teraz będą robić łuki i strzały.
- A ty skąd wiesz? - zaniepokoił się Łukasz.
- 131 -
- Wiem i już!
- Ach, to tak? - skoczył Łukasz. - To ty do nich za moimi wiecami?
- Za twoimi głupimi plecami - rzucił pogardliwie Piotrek. -1 to ci mówię,
żebyś wiedział, że jeżeli czegoś ciekawego nie wymyślisz, to i j a, i
Leszek idziemy do nich. Tu się można z nu-iów wściec.
- Toś ty chłopak - próbował wejść Piotrkowi na ambicję przyjaciel - i
dasz się dziewczynie rządzić?
- Dziewczyna i dziewczyna - sentencja zaczęła się przyj-nować. - A poza
tym jeszcze nic nie wiadomo. Ja będę wo-izem jednego plemienia, ona
drugiego. Wypalimy fajkę pokoju i możemy razem albo na polowanie iść,
albo na wrogów...
- Na j akich wrogów? - Łukasz chciał j uż wiedzieć wszystko do końca.
- No... to się jeszcze zobaczy - wykrętnie odpowiedział Piotrek.
Ta mętna odpowiedź posiadała jednak swoją wymowę, przez głowę
Łukasza przeleciała myśl: „Siedem do trzech!" Zgrzytnął zębami:
- Jesteś zdrajca i... i tchórz!
Ale w Piotrku zamiar porzucenia niedołężnego dowódcy musiał być
zupełnie dojrzały. Nie liczył się już z niczym.
- Tchórz? Kogo się boję, ciebie? Ani na psi pazur. Tośki? Gdybym się
bał, tobym do nich nie szedł, a ja pójdę i jeszcze tak wszystko zakręcę,
że... zobaczysz. Głównie, żeby tam coś z nimi robić. Zdrajcą też nie
jestem, wakacje są, nie? Całe wakacje chcesz w krzakach siedzieć i
podglądać? To siedź sam!...
Rozstali się po chwili, już bez słowa. Każdy poszedł w swoją stronę.
Łukasz zarzucał Piotrkowi działalność za plecami, ale i sam po nią myślał
sięgnąć.
Różne miny i słowa Piotrka kazały mu już od kilku dni przewidywać
najgorsze. Zmobilizował najmłodszych braci i polecił im od Józinka czy
od Adelki dowiedzieć się, dlaczego zaraz po obiedzie Tosia idzie do
namiotu sama, co tam robi? Dla-
czego nikt z cioteczno-ciotecznych nie zbliża się nawet na krok do AKD
aż do jej wyjścia stamtąd.
Najmłodsi z najmłodszymi dogadali się łatwo. Okazało się, że godzina po
obiedzie była godziną samodzielności. Każdy mógł robić, co chciał, byle
nie przeszkadzać Tosi, bo ona wtedy w namiocie myśli o bardzo ważnych
rzeczach. Tam ma ukryty swój skarb. Józinek wiedział, że to gdzieś u
góry, ale nie wolno nawet zaglądać, bo jakby kto ruszył skarb, Tosia
obrazi się i pojedzie. I Józinek, i Adelka informowali chętnie i byli dumni,
że u nich teraz jest tak interesująco.
Przyjąwszy to wszystko do wiadomości, Łukasz zapoznał braci z aktualną
sytuacją.
- Rude psy zdradziły nas. Będą się teraz podlizywać Tośce i dziewuchom.
Po nas to się nie pokaże. Żebyście się do nich nie odzywali i nawet w ich
stronę nie patrzyli. A dziś, kiedy Tośka i reszta pój dą na kolacj ę, zrobimy
tak... i tak... i tak...
Krótko i jasno nakreślił plan działania, kończąc słowami:
- Ani pisnąć nikomu, bo porozrywam na kawałki. Jeszcze rudzielce będą
wyć z żalu.
Gdyby Łukasz zaledwie kilka godzin temu usłyszał, że na przykład Tosia
czy Ela wołają za Piotrkiem lub Leszkiem: „Rudy, właź do budy" albo coś
w tym rodzaju - pierwszy uniósłby się najgwałtowniejszym gniewem i
gotów byłby mścić się słownie i czynnie za przezwisko, na które
przyjaciel nie zasługiwał. Nie był wcale rudy. Miał włosy „takie więcej
złote". A oto sam używa obraźliwego słowa raz za razem.
Więc jak to jest: nawet czyjś kolor włosów ocenia się zależnie od tego, w
jakich ten ktoś jest z nami stosunkach?...
Po obiedzie Tomek poszedł do namiotu na swoją „godzinę
samodzielności", którą spędzał, jak już wiemy, nad „Skarbem wodza",
czyli „Historią dla klasy szóstej".
Tym razem skarbu w skrytce u wierzchołka namiotu nie było. Kto go
wziął? Tylko ktoś z cioteczno-ciotecznych, gdyż tylko oni o tym
wiedzieli. Tomek wściekły wybiegł przed namiot i gwizdnął na palcach
trzy razy długo i trzy krótko. Znaczyło to: „Natychmiast do mnie!"
- 133 -
Cała czwórka galopem przybyła na miejsce. Cztery pary )czu z
zainteresowaniem, ale i zdziwieniem (po raz pierwszy vidziały Tosię tak
zagniewaną) patrzyły w jej oczy.
- Kto ruszał „Skarb wodza"?
- Ja nie! - padło cztery razy.
- Przyznajcie się! Kto z was wziął „Skarb"?
- A gdzie on był? - spytała Adelka.
- Ten, kto wziął, dobrze wie, gdzie - burknął Tomek.
- Nie ma go w namiocie? - badała Ela.
- Dobrze szukałaś? Może położyłaś na inne miejsce? Po-zukaj jeszcze
raz! - namawiała Celinka.
- Biały dzień jest, a oczy mi z głowy jeszcze nie wyleciały -iościł się
Tomek, wchodząc do namiotu. Tu był, tu. Tu za-vsze go kładłam1, a dziś
ani śladu pp nim! Myszy go nie zja-Iły!
- Myszy na pewno nie! - powiedziała Adelka i spojrzała na ózinka. - To
nie myszy.
- To musiał ktoś inny - przytaknął Józinek, rozumiejąc pojrżenie siostry.
- Mówcie zaraz wszystko, co o tym wiecie! - rozkazał To-nek, który
zauważył niepokój w oczach najmłodszych.
- Bo to było tak... - zaczęła Adelka. - Przyszedł do mnie 'aweł i pytał, czy
nie chcę obejrzeć nowych króli, bo oni teraz tiają takie jakieś króle, na
wełnę. Więc pomyślałam sobie, że hcę, owszem, i zobaczyłam.
- I ja też - wtrącił Józinek.
- Ja go wzięłam, bo się bałam, że może oni chcą mnie na-traszyć albo
co...
- Mnie nie powiedziałaś, oj ej ku! Ja bym też chciała!...
- Nie, oni mówili, że wszystkim nie pokażą. Że Łukasz nie •ozwala i
tylko nam, w sekrecie.
- O rany! Rozsadzi mnie natychmiast, jeżeli nie przesta-iecie mówić o
tych parszywych królach - wrzasnął Tomek. -uż oni wam za darmo ich nie
pokazali.
- Właśnie - ciągnęła statecznie Adelka, która z natury była owolna i
dokładna. - Więc jak nam pokazywali te króle, 'cale nie parszywe, śliczne,
z takimi uszami długimi, pucha-
- Oczki mają takie czerwone - dorzucił Józinek.
- O rany! Gdzie „Skarb"?
- No więc kiedy Paweł pozwolił mi pogłaskać jednego, to Maciek zaczął
się pytać o takie różne, co ty robisz w namiocie...
- I co my wszyscy wtedy robimy...
- I ja sobie pomyślałam, że dobrze im tak. Nas zawsze odganiali i
wyzywali, a teraz to ich ciekawość bierze.
- I powiedzieliście?
- Trochę tylko... nawet nie było dużo czasu, bo zawołała nas Ela.
- Kiedy to było?
- Wczoraj po obiedzie. Sama mówiłaś, że każdy może wtedy iść, gdzie
chce.
- Tosiu - tłumaczył się Józinek - ja im mówiłem, że tego skarbu ruszać nie
wolno. Wcale nie wolno. Bo ty się obrazisz i wyjedziesz.
- No, to jestem w domu! - stwierdził Tomek.
- Osioł jesteś! -żołądkowała się Celina na Józinka. - Osioł jak nie wiem
co! Przecież oni woleliby, żeby tu Tosi nie było! Rządziliby się jak
dawniej! Każdy chłopak to jest taki głupi, że aż strach, a wyobraża sobie
tyle, że oj ej ku!
- No... - Tomek, pomimo złości, nie mógł się na to zgodzić - Adelka
starsza, a też okazała się oślicą nie z tej ziemi.
- To bardzo nieładnie tak mówić - stwierdziła z godnością Adelka i
obrażona odeszła w stronę domu.
Józinek gryzł wargi pełen rozterki, iść czy zostać? Został. Przecież Tosia
powiedziała, że Adelka głupsza.
Tego samego dnia, zanim jeszcze Tomek zdołał obmyślić, w jaki sposób
odebrać „Skarb" i, co gorsza, zabezpieczyć, aby złodziej nie rozgadał
niepotrzebnych rewelacji o jego zawartości - Józinek przyniósł znaleziony
koło namiotu kamień zawinięty w zapisaną kartkę z kratkowanego
zeszytu. Tomek przeczytał:
Dzielny Czerwony Wodzu! Mam ci bardzo ważną rzecz do powiedzenia.
Czekam na wezwanie.
Czarny Orzeł
- 135 -
„Czarny Orzeł"... „ważna rzecz" -wszystko się zgadza.
- Zagięci na amen! - powiedział głośno Tomek. - Proponują
porozumienie. Dobra. Józinek, leć do Łukasza i powiedz, żeby
natychmiast, ale to na jednej nodze, przyszedł do mnie, do namiotu.
Reszta niech się trzyma z daleka. Tu się odbędzie konferencja na szczycie.
Łukasz szedł wcale nie na jednej nodze. Z godnością i dużą swobodą
wymachiwał jakąś witką, przy czym dostawało się rosnącej przy drodze,
Bogu ducha winnej, cebuli. Uśmiechał się nawet. Poznał zawartość
skarbu. Ale ta Tośka umie bujać! „Skarb wodza"! Zwyczajna szkolna
książka. Teraz on jest górą: albo Tośka zgodzi się na jego warunki, albo
on ją ośmieszy, i jeszcze jak! Dobrze to rozumie ta wichrowata
dziewczyna - nie posyłałaby po niego tak prędko.
Z wielką pewnością siebie stanął przed namiotem i powiedział:
- No?
- No? - odpowiedział Tomek, trochę jednak zaskoczony postawą i tonem
Łukasza.
- Czego chcesz?
- To ty czego chcesz?
- Prosiłaś mnie, przyszedłem.
- To ty prosiłeś o wezwanie, więc cię wezwałam.
- Ja-?
- Czego kręcisz? - zeźlił się Tomek. - A to kto pisał? Ja? -jokazał mu
kartkę z zeszytu.
Łukasz szybko przebiegł tekst oczami.
- Czarny Orzeł to Piotrek.
- Piotrek? - dziwił się Tomek. - Nie ty?
- Nie ja. Ja jestem Czerwony Jastrząb.
- Obaj jesteście baranie łby: czarny nazywa się czerwony, i czerwony -
czarny. Kto to widział?
- Nie wyzywaj, bo sobie pójdę. A po drugie, nie mieszaj nnie z tym
rudym szczeniakiem.
- O! Pokłóciliście się?
- Nie twojej babci interes. Ode mnie się nie dowiesz. On ci vszystko
wyśpiewa. Czeka na wezwanie - powiedział gorzko
136 -
Łukasz. - Zdrajca. Ale i tak - podkreślił z naciskiem - tego, na czym ci
zależy, od niego nie dostaniesz. Cześć!
- Zaraz, czekaj! - zaczynał pojmować Tomek. - A niby na czym mi
zależy?
- Sama wiesz.
- Ty wziąłeś?
- Ja.
- Wiesz, jak się nazywa to, co zrobiłeś? Złodziejstwo!
- Złodziej to ten, co zabiera sobie. Ja chciałem tylko zobaczyć.
- Zobaczyłeś.
- Uhm.
- No i co? Guzik z pętelką?
- Taki guzik, że ty się nim udławisz.
- Fiuu! - gwizdnął Tomek. - Mądryś, ale jeszcze ciut-ciut ci brakuje. Co
mi zrobisz?
- Nic, zupełnie nic - drwił coraz pewniejszy siebie Łukasz, który nie tyle
wiedział, co wyczuwał, że Tosia nadrabia miną. - Tylko jutro, jeśli nie
zrobisz tego, co ja chcę, każdy, a 1 e t o k a ż d y , od jednego końca
tartaku aż do drugiego, aż po samo miasteczko, tam gdzie Luśka i Muska
u kierownika, każdy będzie wiedział, że wichrowata Tośka u Żemajtisów
to oślica na sto cztery.
- No! Licz się ze słowami! - warknął Tomek.
- Ja cię nie wyzywam, tylko mówię tak, jak jest. Każdy będzie wiedział,
że kujesz do poprawki. A dziewczyna z poprawką to już... szkoda nawet
gadać.
- Co ci do łba strzeliło z poprawką? - Tomek przestraszył się nie na żarty.
- Znalazłeś książkę, tak? Dla ciebie to tylko szkolna książka, ale dla mnie
skarb, bo tam właśnie na tej zwyczajnej książce, żeby się nikt nie
domyślił, różne ważne ylzct^ szyfrem napisane. I tylko ja to rozgryzę.
Wiesz teraz, barania głowo?
- Szyfr szyfrem, a z kartki wyraźnie wynika, że to ty jesteś
ośli łeb.
- Z jakiej kartki? (Tomek nie znalazł w książce żadnej kartki. List od Tosi
podarł na strzępy, ale j eżeli ta idiotka j eszcze
- 137 -
artkę w książkę włożyła! O rany!) - Zresztą - ciągnął z uda-ym spokojem -
po pierwsze, może ta kartka wcale nie do mie. Po drugie, cóż to jest
poprawka? Śmieszna rzecz, o któ-3j nie warto wspominać. Co ty, dziecko
jesteś? Nie widziałeś oprawki?
Tomek na ziemi rysował patykiem kreski, jedną obok dru-iej, jedną obok
drugiej. Nie podnosił oczu.
- Nie cygań. Poprawka u chłopaka to przeważnie przez iesprawiedliwość.
Przez jakąś zgrywę albo nauczyciel ma na iego gałę, albo jeszcze co. Ale
dziewczynom zawsze wszyst-o przepuszczają, jeszcze na chłopaków
złożą. Dziewczyny -odlizuchy, wiadomo. I jak już dziewczynie nie mogą
przepu-ńć, no to znaczy się: głowa do kitu.
Tomek dokładnie stawiał teraz na tamtych pionowych - po-ome kreski.
Robił to bardzo starannie. Wychodziła równa ratka.
- Hm... to ciekawe. U nas, w Warszawie, jest... co praw-a... zupełnie
inaczej, ale nie mówmy już o tym. Co do tej... iiążki, rzeczywiście, nie na
rękę byłoby mi, żeby wszyscy... o mój sekret, wiesz...
- Słuchaj, Tośka, nie kręć. Dla mnie możesz się wypychać kimi różnymi...
po warszawsku... Albo zrobisz to, co ci łżę, albo...
- Każesz? Ty mi każesz? - skoczyła „Tosia".
- Jak nie chcesz słuchać, to idę...
- Łukasz, nie bądź taki Napoleon. Mówię jak komu dobre-u: oddaj
książkę.
- Właśnie chcę po nią iść. Oddam ci ją zaraz. Mnie tu uwie-ą nawet bez
dowodu...
- Łukasz, siądźmy, po co mamy się denerwować?
- Ja się nie denerwuję.
- No, więc mów, o co ci chodzi? To może być nawet cieką-
w •
- Powiem. Odkręcaj, coś tu naplątała.
- Ja? Naplątałam? - Tomek był naprawdę zdziwiony.
- Udajesz! Nie widzisz, że tu wszystko do góry nogami Di?! Do tej pory j
a tu rządziłem. M n i e się wszyscy słucha-
I Piotrek też. I odkąd z nim się znamy, to się przyjaźnimy.
A teraz poszedł jak od psa. Gorzej, bo jak się człowiek do psa przywiąże,
to go za nic na świecie nie zostawi...
- Plunąłbyś na takiego przyjaciela.
- Nie plunę. Łatwo ci tak mówić, bo nie wiesz, jaki z Piotrka fajny chłop.
- No i tak postąpił?
- Bo zgłupiał na pięć minut. Przez ciebie! To twoja wina, nie jego. Do tej
pory nie był taki. Ile razy wasza Elka chciała go na mnie napuścić, nie dał
się. Dopiero ty!
- Łukasz, czyś ty z dachu spadł? Co mnie ten cały Piotr obchodzi?
- Dobrze cię obchodzi! Po coś te wszystkie sztuki wyczyniała? Proce,
skocznie, namiot! To dziewczyny tak robią? Ni pies, ni wydra, ni chłopak,
ni dziewczyna. Istny cyrk! Do cyrku każdy poleci z ciekawości. Piotrek
też dał się złapać.
- Taaak... - Tomek westchnął. -1 co j a mam teraz zrobić?
- Rób, co chcesz. Masz przecież swoje warszawskie pomysły. Ja ci tylko
mówię: przegrany przez ciebie nie będę. No, „wte" czy „wewte"? Jak
chcesz, to ci mogę godzinę do namysłu zostawić.
- Nad czym tu myśleć?... Żal mi ciebie, Łukasz. Co masz po całym
tartaku latać, męczyć się. Zawsze to ładne parę kilometrów... i butów
szkoda.
- Już ty moich butów nie żałuj.
- Nie? Dlaczego? Owszem. Buty kosztują. Więc zrobię to tak: spotkam
się z Piotrkiem. Pogadam z nim...
- Możesz mu powiedzieć na przykład, że takiego mądrego chłopaka, jak
ja, jeszcze nie widziałaś...
- Bój się Boga, Łukasz! Tak się będziesz chwalić? Nie wstyd ci?
- Nie ja będę mówić, a ty. Musisz mu coś takiego wgadać, bo on myśli, że
ja jestem głupszy od ciebie.
- Tu cię boli! Dobrze, powiem mu, że jesteś trochę podobny do mego
brata, Tomka.
- Fajny chłopak?
- Takiego jeszcze nie było! Cała klasa za nim! Niechby okiem mrugnął, z
dziesiątego piętra zeskoczą i... wskoczą z powrotem.
139 -
- Szkoda, że tu nie przyjechał!... On chyba wie,.co to jest chłopacki
honor. On by tak nie zrobił, jak ty. A ciebie nalałby! Jejku! Na granicy
byłoby słychać...!
Obraz tego lania, jaki Łukasz zobaczył oczyma wyobraźni, wywołał na
jego smagłej, świecącej od potu twarzy tyle niekłamanej satysfakcji, że
Tomek powiedział szybko:
- No, no, nie pozwalaj sobie. Jeszcze nie wiadomo, kto kogo nalałby.
-Wstał. Jednym mocnym ruchem obutej w sandał nogi starł cały rysunek i
powiedział ze złością: -Tyle o tym honorze gadasz. Zobaczę, czy jęzor
potrafisz trzymać. Szoruj po książkę!
- Zobaczysz.
- No, to okay! I wody!... przynieś trochę, bo pić się chce. Łukasz sam
wypił pełną kwaterkę. Otarł czoło i całą twarz.
To była niełatwa rozgrywka. Ale nie dał się tej wichrowatej dziewczynie!
Jeszcze c^go! Myślała, że jak z Warszawy, to już jej wszystko wolno. A
figa! I słoń za ogon kręcony!...
Tomek leży w namiocie podparty łokciami nad rozłożoną pod nosem
książką do historii. Ale dziś o żadnym powtarzaniu materiału mowy nie
ma.
Znalazł nieszczęsną kartkę.
Ucz się co dzień po kawałku. Gdyby ta poprawka miała być oblana - to
pomyśl, co by się działo w domu.
Nikt nie wie o tym i nie będzie wiedział, a Łukaszowi nawet na myśl nie
przyjdzie, że jeszcze nigdy w życiu Tomek nie czuł się tak upokorzony,
jak dzisiaj, jak teraz.
- A dobrze ci tak, idioto! Bardzo dobrze! - poniewiera sam siebie. -
Szkoda jeszcze, że ci ten wsiowy, ten tartaczny Łukasz nie dołożył parę
razy w kark. Miałby prawo! Miał...
Tomek pięścią stuka kilka razy we własne czoło. Gdzież on miał rozum?
W co się wpakował, samochcąc, i po co? Włożył sukienkę, to i skórę
dziewczyńską trzeba było wdziać! W sklep się bawić, w klasy, z
maluchami w „oleolejanko", i dosyć. Z Elą gotować, z Celiną sprzątać, z
Józinkiem pilnować, żeby kury jajek nie gubiły.
Co za diabeł go podkusił, żeby, słusznie Łukasz powiedział, cyrk
odgrywać, ni psa, ni wydrę, cielę z dwiema głowami pokazywać?
A przecież jakieś resztki rozsądku dawały mu nawet znaki ostrzegawcze: z
kim i przeciw komu trzymasz? Chłopaków chcesz zagiąć, żeby
dziewczyny nad nimi nosa zadzierały?
I co się z tego wszystkiego porobiło? Jeszcze parę godzin temu
triumfował, że „przyszła koza do woza". A teraz widzi, że to on, przez
własną głupotę, tak, przez oślą z długimi uszami głupotę poniósł klęskę.
Bo klęska Łukasza będzie jego klęską. Zdrada Piotra - jego własną zdradą.
To on, Tomek, jest ich główną sprężyną.
A Łukasz, na którego patrzył z samego czubka Pałacu Kultury, musiał mu
przypominać o istnieniu chłopackiego honoru, chłopczyńskiej przyjaźni...
I jak z tej całej sprawy teraz wyjść? Tomkowi chodzi już nie tylko o
zatajenie swego sekretu. (Jakby się zdziwiła ciocia, że Tosia, ta pilna, ta
zdolna, zawsze na samych piątkach jadąca Tosia - ma poprawkę!). Niech
tam! Ale naprawdę nie chciał i nie chce, żeby przez niego stara przyjaźń
popsuła się. To byłoby prawdziwe świństwo.
„Ano, nawarzyłeś kaszy, to ją teraz gryź!" I biedny Tomek to wstaje, to
siada, to znowu się kładzie, próbuje wszystkich pozycji, szuka takiej, która
będzie najlepsza do ułożenia strategicznego planu. On sam, dziewczyny,
rudzielce, cygany. Kto z kim? Kto przeciwko komu? Pakt o nieagresji?
Wspólnota europejska? A najlepiej Światowy Związek Ludzi Wolnych i
Honorowych.
- Łukasz! Łukasz! - darł się pod oknami Piotr.
- Czego chcesz? - wychylił się Łukasz, patrząc wyniośle na kolegę.
- Mam ci coś do powiedzenia, ale prędko! - Piotrek wołał, jakby nigdy nie
rzucił tamtych przykrych słów, jakby rozstali się przed chwilą, a nie dwa
dni temu, i to w jaki sposób!
- Zaraz. Muszę tu skończyć! - powiedział bez entuzjazmu Łukasz i
schował się w pokoju. Nie miał niczego do skończe-
- 141 -
nia, siedział i nudził się nad oglądanymi niezliczone razy ilustracjami w
starym numerze „Dookoła świata". Ale niech się Piotrkowi nie zdaje, że
on czeka na jego zawołanie (a czekał), że on nie potrafi żyć bez niego (a
trudno było).
Piotrek chodził pod oknami, przystawał, przysiadał na poręczy schodków,
znowu chodził.
Czekał cierpliwie. Rozumiał, że Łukasz inaczej nie może. Honor mu nie
pozwala. Łukasz był honorowy-ina honorze rozumiał się prawie tak jak
Tośki brat.
To ostatnie powiedziała Piotrkowi Tośka. Ona sama też trochę się rozumie
na różnych takich więcej męskich sprawach. Bo ją wszystkiego brat uczy.
Wszystko jej tłumaczy. A ten brat to jest taki nadzwyczajny, że po prostu
odżałować nie można, że tu nie przyjechał.
Jedno tylko Piotrkowi się nie podobało: strasznie gadatliwa dziewczyna.
Wcale go do głosu nie chciała dopuścić. Wcale nie była ciekawa, co on jej
ma do powiedzenia, tylko od razu, że już rozmawiała z Łukaszem i że
Łukasz jest morowy chłopak, bo coś takiego wymyślił, że ojej! I najlepiej
urządzić to coś nadzwyczajnego razem. Piotr nie zdążył nawet trzech słów
powiedzieć, a już mu przerwała, że właśnie miała zamiar zaprosić
Czerwonego Jastrzębia i Czarnego Orła na pieczony bawoli udziec.
I że będą palić fajkę pokoju, i że ona może pokazać, jak prawdziwi
Deławarowie tańczą taniec przyjaźni. I w ogóle tak wszystko już
zarządziła, że Piotr zrozumiał: nie ma co przy niej liczyć na awans. Nic -
tylko cały czas: pójdziesz tu, powiesz to, przyniesiesz tamto. Piotrek już
chciał jej powiedzieć, że niech sobie swoimi dziewczynami tak rządzi, bo
on nie ma zamiaru jej słuchać. Ale w porę zrozumiał, że wtedy zostałby
jak ten kołek w polu. Z Łukaszem zadarł, z Tośką zadrze, i całe wakacje
zmarnowane! A oni razem będą coś urządzać!
Wyszedł Łukasz, za nim Paweł i Maciek. Poszli pod namiot, usiedli.
Piotrek wolałby, żeby Łukasz zapytał, ale Łukasz milczy, nieciekawy.
- Tośka rozmawiała z tobą?-zaczyna Piotr, a Łukasz tylko ^łową
przytaknął. Tego już Piotrkowi za wiele.
- Jej to powiedziałeś, jaki masz pomysł! Mnie nie. Przyjacielowi - nie!
Tylko dziewczynie!
- Dziewczyna i dziewczyna! - smakuje słodycz zemsty Łukasz.
- A żeby ją czort! - miele w zębach Piotrek, ale sam przecież doprowadził
Łukasza do tego odkrycia. - No, więc takie czasy nastały, że chłopakami
dziewuchy rządzą - mówi z drwiną.
- Mną żadna dziewczyna nie rządzi - odpowiada spokojnie Łukasz. -A
ty?... Sam chciałeś.
- Chciałem, chciałem! Bo mi się tak spodobało! Jeszcze zobaczymy,
czyje będzie na wierzchu. I to ci mówię!...
- A ty co? Kłócić się przyszedłeś?
- Nie... tylko... A niech to jasny piorun! No, więc Tośka mówi, żeby jutro
przyjść do nich. Będzie uczta.
- Już mi się spieszy! Bo ona tak chce?
- Nie, ona tak grzecznie: „Biała Sowa prosi, aby Czerwony Jastrząb i
Czarny Orzeł przyszli na pieczony udziec dzikiego bawołu".
- Prosi, to co innego. Pójdziesz?
- Tak... Jeżeli ty pójdziesz, to i ja pójdę.
Piotrek z niepokojem czeka na decyzję przyjaciela. Za nic nie powie, że na
wyrażoną przez Piotrka wątpliwość co do udziału Łukasza w uczcie,
Tośka odpowiedziała: „Bez Łukasza - nic nie robię".
- To ty za adiutanta u Białej Sowy jesteś? Czy za posłańca? Mogła
przecież przez Józinka.
Piotrek wzdycha. Przewidział to pytanie, wiedział, że Łukasz nie za darmo
zapomni tamte obelgi.
- Dlatego tu przyszedłem, żeby się naradzić, bo Tośka powiedziała, że
kobiety przygotują ognisko i rożen. Tośce brat pokazał, jak to się robi, i
wszystko. A my, mężczyźni, musimy się postarać o zwierzynę, o mięso,
znaczy się.
- Fiuu! Bagatela! - Łukasz gwizdnął i chciał już powiedzieć, że o mięsie
szkoda gadać, kiedy Maciek, który siedział obok brata, szepnął mu coś do
ucha, więc skinął aprobująco głową i zmienił decyzję.
- 143 -
- Ja... my z Leszkiem przyniesiemy kawał słoniny. Tak, bo ja wiem, z pół
kilo? - deklarował Piotr.
- Zwędzicie?
- Po dobremu mama nie da - westchnął Piotr.
- Potem zdrowo oberwiesz.
- Wiem, ale Tośka powiedziała, że jak mężczyzna idzie na polowanie, to
zawsze naraża się na niebezpieczeństwo.
- My damy kiełbasę - oświadczył Łukasz.
- No, to fajnie jest! - ucieszył się Piotr. - Lecę Tośkę zawiadomić, że
zwierzyna będzie.
- Zaczekaj - powiedział godnie Łukasz. - Powiedz Białej Sowie, że
Czerwony Jastrząb dziękuje za zaproszenie i przyśle bawołu przez
swojego brata. Skończyłem.
Upolowana zwierzyna jeszcze tego samego wieczora była dostarczona
„kobietom", które ją troskliwie ukryły w piwnicy. Uczta miała się odbyć
nazajutrz w godzinach popołudniowych.
Niestety, ważne okoliczności wpłynęły na odłożenie jej o całe dwa dni. W
sobotę od rana lał deszcz i po różnych oznakach można było sądzić, że
będzie lało do wieczora.
Ciocia Isia w nieprzemakalnym płaszczu i pod parasolem poszła do pracy,
nie zapomniała jednak przedtem zatroszczyć się o zajęcia dla uwięzionych
w domu dziewczynek.
- Tosieńko, ja ciebie poproszę, zajrzyjcie do szuflady, co na samym dole
u mnie w szafie. Tam pończoch dziurawych, strach, jak dużo! Nudno wam
dzisiaj będzie, Boże ty mój, jak nudno! Na cały dzień się zawlokło. To
zacerujcie choć jaką jedną, drugą parę, choć dla Józinka, a tam
dziewczyny dla siebie i tak muszą. Pokaż im, Tosieńko, jak to po
warszawsku, ładnie.
Jak na złość „Tosię" tego dnia bolały oczy.
- Zawsze, zawsze, jak tylko pada i taka wilgoć, to mnie zaraz reumatyzm
w oczne nerwy włazi. Oj, czy to ty, Celina -wołał Tomek chwytając
Adelkę - aż mi się w oczach ćmi. Dawajcie te pończochy.
- Tosiu, ty nie ceruj. Przecież my umiemy - mówiła Celin-ka. - Ty tylko
powiedz, co i jak i po ile par.
- Ale! Po ile par! - sprzeczała się Adelka. -1 ty wybierzesz
- 144 -
takie, gdzie jest mało dziur. Ja się nie zgadzam! Tosia, sprawiedliwie, to
na dziury. Ty policz i już.
- Zawsze jestem za sprawiedliwością - oświadczył Tomek. - Dawajcie
pończochy.
Dziury „Tosia" widziała dobrze i rozdzieliła robotę tak, że nikt nie mógł
mieć pretensji. Sama, chociaż jej ten reumatyzm w oczach nie ustawał,
wzięła się za sprzątanie mieszkania. Celina prawie ze łzami w oczach
błagała, że ona i posprząta, i zacerować swoje zdąży, ale „Tosia" uparła
się.
- W domu zawsze z mamusią sprzątam. A czasami sama. Wy cerujcie. Eli
przy „papudrace" też dziś pomagam. Ela-ku-chmistrz, a ja za kuchcika
będę. Tylko ładnie cerujcie, żeby na wieczór ciocia zobaczyła naszą
robotę.
- Tosiu, wiesz co? - namawiała Celina, która z cerowaniem dawała sobie
świetnie radę. -Ty zrób takie wyścigi, kto pierwszy skończy swoje, ten
dostanie nagrodę. Dobrze?
- Na czas? - Tomek zastanowił się: będą się spieszyć, zacerują byle jak i
wszystko się skupi na nim. - Zaczekajcie. Zrobimy cerodracką olimpiadę.
Kto najlepiej zaceruje, czyli kto osiągnie najlepszy wynik, dostanie ode
mnie nagrodę. No, chcecie?
- Chcemy! Chcemy!
Najlepszy wynik osiągnęła Celina. Oceniano kolegialnie. Wszyscy
orzekli, że pierwsza nagroda jej się należy.
- Tosiu - mówił a Celina - j a nie chcę żadnej innej nagrody, tylko daj mi
jedną rzecz. Dobrze?
- Zobaczę. Powiedz, jaką?
- Daj mi te prześliczne gałganki, które masz w walizce. Mówiłaś sama, że
to dla lalek.
- Okay! Gałganki są twoje. Chodźmy do walizki. Celina nie posiadała się
z radości, ale to nie był koniec jej
próśb.
- Tosiuniu, najdroższa, skroisz mi sukienkę? Uszyję sama. Ja potrafię.
Tylko skrój. Ciocia kiedyś pisała, że ty tak ślicznie ubierasz swoje lalki!
- Eee... kiedy to było? Ja już lalki dawno porozdawałam.
Na co ci to?
- Kiedy ja tak lubię swoje. Ja ich za nic nie oddam. I one
- 145 -
: tak dawno nie miały niczego nowego. Chociaż co nie bądź!
- A wiesz co? Teraz są bardzo modne chusteczki na głowę, ki trójkąt,
wiesz? To sama potrafisz, ale i ja mogę ci skroić. ?oza tym, czy nie żal
takich ładnych gałganków? Patrz: to z i, a to z tym i prawie byłby opalacz.
- Opalacz? Naprawdę? - Celinie zaświeciły się oczy.
- Jeszcze jak! Ja ci z Warszawy przyślę dokładną formę, bo rzeba tak
akuratnie, jak nie wiem co. Mamusia da, przyślę Słowo.
Vieczorem przestało padać, nawet przejaśniło się, ale
:ędzie na dworze było bardzo mokro. Wyszli przed dom na
aka, taplali się w ciepłych kałużach, patrzyli na niebo, bę-
i czy nie będzie na niedzielę pogoda?
"iocia Isia wróciła z nowiną: jutro do miasta idzie ciężarów-
artaczna. Kto chce, może jechać. Ciocia chce zabrać całą
;ciarnię. Taka okazja! Wrócą dopiero na późny obiad, któ-
zisiaj przygotuje, żeby tylko odgrzać.
rojekt wywołał okrzyki radości i skakanie aż do nieba.
Na lody pójdziemy! Na lody!
Wystawy zobaczymy!
I do parku! Do parku!
A ja będę siedział koło szofera! - oświadcza Józinek. iocia zadowolona, że
sprawiła tyle radości, mówi:
Ja wiedziałam, że się ucieszycie. Zaznaczyłam, że moja piątka pojedzie.
Chociaż niedziela to teraz dla mnie jedy-Izień, żeby w domu pobyć. Niech
tam. Miałam was rano :orować wszystkich po kolei. Ale to nic,
nagrzejemy jutro :zór wody, balię w kuchni ustawimy i będzie kąpiel aż .!
Mamusiu, Tosię też? - pyta Adelka.
Nie, nie, ciociu. Ja sama! Ja dziękuję!
Sama to sama, a plecy ja tobie uszoruję pięknie. Plecy sa-
iuż człowiekowi trudno, nie?
A ja cię będę polewać-proponuje Celina, szczęśliwa po-
iczka ślicznych gałganków.
„Tosia" od rana mało nie płacze. Tak się cieszyła na wyjazd do miasta!
Przecież to takie przyjemne urozmaicenie! Obiecała dziewczynkom kupić
za swoje pieniądze lodów i ciastek. A tymczasem tak niezręcznie stąpnęła,
wstając z łóżka, że skręciła nogę. Kuśtykała teraz po mieszkaniu - kuśtyk,
kuśtyk - i krzywiła się przy każdym kroku, aż jej się cały nos zmarszczył .
Ciocia Isia przestraszyła się. Obejrzała sama nogę, poprosiła nawet matkę
cyganów, panią Włodarską, która się znała na
takich sprawach.
- Noga nie puchnie, a że boli przy dotknięciu i chodzeniu, to znaczy, że
tylko ścięgno nadciągnięte. Nie forsować, nie chodzić, można okład z
zimnej wody zrobić, do wieczora ból powinien przejść - orzekła sąsiadka.
O mały włos nie zrezygnowano z całej wycieczki. Ciocia Isia zastanawiała
się - jednak „Tosia" tłumaczyła, że nawet dobrze, aby ktoś w domu został,
a poza tym niech chociaż ciastek jej przywiozą! Tak lubi ciastka! W
dziewczynkach toczyła się widoczna walka między uprzejmością dla
gościa a ogromną chęcią na wycieczkę do miasta. Przecież w ich
warunkach była to wielka wyprawa. Wreszcie wszystkich przekonał
roztropny argument Adelki.
- Mamusiu! Tosia ma Warszawę co dzień, a co dzień. I rano, i wieczorem.
Co dla niej jechać do Ełku? Wielkości! A ciastek przywieziemy!
Pogoda, jak to się mówi, dopisała. Odkryta ciężarówka zajechała przed
dom pusta. Amatorów wyjazdu zbierano, zaczynając od tego końca osady.
Józinek cieszył się, że miejsce przy kierowcy wolne. Łukasz, Maciek i
Paweł jechali z rodzicami. I Piotr, i Leszek. A każdy dźwigał plecak albo
chlebak z
żywnością.
- Jeść się zechce, wiadomo - powiedziała ciocia Isia - a kto
ze sobą nosi, nikogo nie prosi.
„Tosia" nie wytrzymała, kuśtykając wyszła przed dom pomachać ręką
odjeżdżającym. Na twarzy jej malował się tkliwy
- 147 -
;al, ach, gdyby mogła jechać ze wszystkimi razem!!! Ale nie nogła!...
Kiedy ciężarówka zniknę!a na dobre w sinej dali, ból skrę-onej nogi
ustąpił w cudowny sposób. Tomek biegał jak wyś-igowiec między
drwalką a kuchnią. Złożył w skrzyni spory apas drzewa. Rozpalił ogień, aż
się blacha zarumieniła, i stawił na niej kociołek oraz imbryk pełen wody.
Plan ze wszystkimi szczegółami obmyślił jeszcze wczoraj, anim usnął.
Koło pompy przed kuchnią stoi duża blaszana beczka po arbidzie. Naleje
w nią wody, doleje trochę gorącej i wyszo-jje się na medal. Do tego, aby
go ciocia Isia kąpała wieczo-Mn z pomocą Celiny, dopuścić nie można.
To zrozumiałe.
Tomek biegnie.teraz do beczki, może trzeba ją najpierw ochę umyć.
Zagląda do niej, o psia kolka! Nie ma w niej na! Tak tylko stoi na trawie i
w błąd wprowadza porządnych idzi. Wściekły przewraca beczkę i tak
kopie, aż z głuchym ^wonieniem toczy się po ziemi do wielkiego
drewnianego cera.
A ten ceber? Ma doskonałe dno i napełniony jest prawie do ;łna czystą
wodą. Stąd czerpie się ją konewkami do podle-ania ogródka. Dziś nie
trzeba tego robić, bo wczoraj padał ;szcz
Ceber jest dużo większy, Tomek na wszelki wypadek stawia t kuchni
jeszcze jeden garnek. Nie boi się zimnej wody, zecież w basenie, który z
tęsknotą wspomina, teraz wody e grzeją. Ale tam człowiek pływa, rusza
się, rozgrzewa aż iło, a tu trzeba będzie wleźć, żeby się tylko umyć. Poza
tym oże cioci nie zadowoliłoby mycie w zimnej wodzie? Tomek ce się
zaasekurować ze wszystkich stron. Zimna woda już odlana, gorąca dolana
- temperatura aku-t taka, żeby było przyjemnie wejść.
Chłopiec rozbiera się w domu, wychodzi tylko w szortach, zy cebrze
zrzuca je, wskakuje do wody i obficie namydlo-szczotką zaczyna się
szorować. Stoi w kadzi swobodnie, »da sięga mu prawie do pach, a gdyby
usiadł, skryłaby go ca-50.
Co tu dużo gadać, przyjemnie jest od czasu do czasu wy-
chlapać się. I ciocia ma rację - potrzebne to. Tu łazienki nic ma. Musi ją
zastąpić balia.
Teraz plecy, pewnie, że do tego potrzeba trochę akrobacji, ale nawet w
domu myje sobie plecy sam. Już chyba rok albo więcej mamusia mu w
tym nie pomaga, wystarczy długa szczotka na kiju. No nic, da się i tutaj
radę. Już. Za jednym zamachem trzeba i głowę umyć. Jak te włosy urosły.
W Warszawie pierwsza rzecz - fryzjer.
Z namydloną głową daje nurka raz, drugi, trzeci. Już lepiej głowy nie
opłucze. Trzeba tylko wytrzeć. O raju! Ręcznik został w kuchni!
Kiedy przejechawszy po twarzy dłońmi otrząsa kapiącą z włosów wodę i
otwiera oczy, widzi o parę kroków od kadzi Leszka.
- Toś ty nie pojechał? - dziwi się Tomek.
- Nie. Zostałem z mamą. Mamusię głowa boli, leży w łóżku.
- Szoruj do matki, może coś jej potrzeba.
- Nie. Mamusia śpi. Kazała mi być cicho, to wyszedłem.
- Leszek, odklep się stąd. Nie widzisz, że się kąpię?
- Widzę. I tak sobie myślę: co włożysz, jak wyjdziesz, bo świniaki majtki
ci zawlokły, o tam!
Tomek okrywa się gęsią skórą. Faktycznie, jego szorty targają pod płotem
dwa małe wieprzki.
- Czyje to świnie? Wasze?
- Nie, przylazły gdzieś z końca.
- Leszek, odbierz im moje szorty, bój się Boga, podrą!
- No to co?
- Taki jesteś? Nie przyniesiesz?
- Nie.
- To skocz do nas. W kuchni został mój ręcznik. Bądź człowiekiem,
chłopie!
- Nie mogę. Piotrek mi zakazał. Powiedział, że ty tutaj wszystkim
rządzisz, to niech on ma chociaż mnie. I powiedział, że jeżeli będę ciebie
słuchać, to on ze ranie marmoladę zrobi. Nie mogę.
- A ja z ciebie, jeżeli zaraz nie przyniesiesz ręcznika i majtek, marynatę w
occie zrobię! W tej samej kadzi, słyszysz?
149 -
- Octu w spółdzielni nie ma! Mama wczoraj chodziła.
- Stłukę cię na kwaśne jabłko! Jak tylko wyjdę.
- Wyjdź.
- Zaraz pójdę do twojej mamy i powiem, że dziewczyny podglądasz.
- Nie podglądam, tylko patrzę.
- Szczeniaku! - wrzasnął Tomek i chlusnął wodą wprost na :hłopaka.
Leszek odskoczył na bezpieczną odległość i stał, nie mając namiaru
odejść.
Sytuacja była po prostu tragiczna. Gdyby chociaż ręcznik! Nic! Nic!
Nawet łopianowe liście rosły za daleko.
Tomek rozglądał się rozpaczliwie. Obok kadzi, w zasięgu ęki, a
niewidoczna dla oczu Leszka leżała blaszana beczka :>ez dna. Tomek
ustawił ją w mgnieniu oka i zanim się Leszek zorientował, przeskoczył do
jej wnętrza.
Przysiadł, rozepchnął się w niej rękami i na nich unosząc )laszankę ruszył
tak groźnie w stronę malca, że ten wystraszo-vy uciekł, ile sił w nogach.
Dobrnięcie w blaszanym stroju do kuchni nie przedstawiało uż żadnych
trudności.
Na próżno kilkakrotnie i w różnych miejscach zasadzał się la Leszka.
„Wstrętny gówniarz" nie wytykał nosa z domu. Dopiero kiedy usłyszał
warkot wracającej ciężarówki, wyle-:iał naprzeciw i zakomunikował
wysiadającej gromadzie:
- Waszej Tośce świnie majtki zeżarły!
- Nie, ciociu, nic się nie stało - tłumaczyła się gęsto „To-ia". - Noga tak
mnie bolała, wsadziłam ją do cebra, trochę rri ulżyło. Teraz już zupełnie
przeszło i pomyślałam sobie, że la taki upał przyjemnie się wykąpać.
Zdawało mi się, że wszy-cy pojechali, wyszorowałam się na wysoki
połysk, niech cio-ia patrzy, jakie nogi i plecy, i głowę też. I jakieś obce
świniaki zorty mi pod płot zawlokły, ale rozdarły tylko w jednym liejscu.
No i ten rudy Leszek tak się paskudnie zachował, że >o prostu wstyd!
- To świntuch, pewnie chciał podglądać- oburzyła się Ela.
- No właśnie, ale go nauczyłam rozumu i jeszcze mu poka-
- Nie trzeba, Tosiu, nie trzeba. To głupie jeszcze. Wystarczy, że
przygroziłaś, wystarczy - łagodziła ciocia Isia.
Ale Tomkowi absolutnie wystarczyć to nie mogło.
Uczta miała się odbyć w poniedziałek po południu. Żemaj-tisiaki dumne z
tego, że odbędzie się na ich terytorium, dopytywały o program
uroczystości.
- Tosia, i dzisiaj ich już zagniesz, na amen, tak?
- I żeby leżeli u naszych nóg, tak?
- Żeby raz na zawsze wiedzieli! Żeby się nas słuchali.
- Głupie jesteście! - zdenerwowała się „Tosia". - Zagięci już dawno,
Łukasz przyszedł i prosił, żeby się razem bawić, tak? Piotr przyszedł
prosić o to samo, tak? I o mało się za łby o mnie nie wzięli. Jeszcze wam
mało? Nie rozumiecie, że ja tu wszystko dla waszego dobra kręcę? No
tak! Przecież ja pojadę. Wy zostajecie. I znowu macie jak te wilki zęby na
siebie szczerzyć? Podciągnęłam was, jak tylko mogłam. Teraz możecie,
od biedy, we wszystko z nimi się bawić.
- Od biedy? - przeciągle zdziwiła się Ela.
- A kto będzie rządzić? - pytała Adelka.
- Ten, kto najstarszy. Dopóki ja tu jestem, ja. Potem Łukasz.
- On tylko o trzy miesiące starszy od naszej Eli - dowodziła Celina.
- Ale starszy. Ja jestem za sprawiedliwością. Jakby sprawiedliwości na
świecie nie pilnować, toby się wszystko pokieł-basiło, że coś okropnego.
A Łukasz ma olej w głowie, ma. Jak zasunął nowy pomysł, to nawet
Tomek powiedziałby, że mucha nie siada. Tak!
- Jaki pomysł? Jaki?
- Dziś przy fajce usłyszycie. A teraz, Adelka, leć do Czarnego Orła.
- Czarny Orle - recytowała Adelka - nasz wódz Biała Sowa prosi cię, abyś
na ucztę przybył sam, bez brata.
- Dlaczego? - nastroszył się Piotrek, a obecny przy tym Leszek aż
oniemiał z oburzenia.
- 151 -
- Dlatego, dlatego, że... Biała Sowa się wstydzi, że wczoraj... w tej
beczce... twój brat ją widział.
- Tak! - krzyknął wściekły Leszek. - Teraz to się wstydzi. A wczoraj na
golasa skakać to się nie wstydziła! Widziałem przecież, nic a nic na sobie
nie miała!
- Właśnie dlatego się wstydzi - powiedziała dobitnie Adel-ka i godnie
obróciwszy się na pięcie, odeszła.
Smakowicie skwierczały nad ogniskiem kawałki kiełbasy i wędzonej
słoniny. Tłuszcz skapywał w długą rynienkę ustawioną na węglach. Rożen
obracali najmłodsi: Maciek, Adel-ka i Józinek.
Starszyzna siedziała w milczeniu, podając sobie poważnie z rąk do rąk
fajkę pokoju: długi patyk, którego rozżarzony koniec dymił cienką
strużką.
Jak było w zwyczaju u zaprzyjaźnionych plemion, Czerwony Jastrząb i
Czarny Orzeł nie przybyli z pustymi rękami. Pierwszy przyniósł torbę
papierówek, drugi - kilkanaście kostek cukru. A jednak dary Białej Sowy
przygotowane dla gości przewyższały wszystko, czego się można było
spodziewać. Czerwony Jastrząb i jego prawa ręka (to było zręcznie, ale
wyraźnie wplecione w orację) otrzymali dwa przepiękne, kolorowe
pióropusze.
Całe szczęście, że zwyczajem prawdziwych dzielnych wojowników
indiańskich jest skąpe przerzucanie się słowem. Chłopcy byli tak olśnieni
darami, które natychmiast nałożyli na głowy, że trudno byłoby im
cokolwiek powiedzieć, chyba że wyraziliby swoje mniemanie o Białej
Sowie:
- Co za dziewczyna!
Biała Sowa sprawiedliwie rozdzieliła chleb, kawałki słoniny, kiełbasy,
kostki cukru, a wreszcie po pół ciastka (zostawione przezornie od
wczoraj). Po tak wspaniałej uczcie trudno już było zachować spokój i
milczenie. Postanowiono zaśpiewać. Niestety, żadnej indiańskiej pieśni
nawet „Tosia" nie znała. Brat, owszem, znał kilka, ale nie zdążył jej
nauczyć. Tym bardziej że cała jego klasa śpiewała „Marinę", i to po
włosku.
- 152 -
- Po włosku to też coś takiego... nie po polsku! - stwierdził snobistycznie
Piotr, wyrażając chęć nauczenia się „Mariny".
Inni poparli go i oto za chwilę śpiewano za „Tosią" dobrze znaną z radia
melodię:
Marinaa! Marinaa! Marinaa! non devi lasciare maipiu...
Tomek w głębi serca obawiał się, że po najważniejszej części, to znaczy:
spożyciu udźca dzikiej bawolicy, nie będzie miał czym wypełnić czasu
potrzebnego do upieczenia schowanych w żarze ogniska ziemniaków,
które miały zakończyć uroczystość. Pomógł mu, ani się tego domyślając,
Łukasz. Kiedy kilkanaście razy odśpiewana „Marina" znudziła się i
nastąpiła chwila wyczekującego milczenia, Czerwony Jastrząb
powiedział :
- Biała Sowo, prosimy cię, opowiedz nam o swoim bracie.
- Opowiedz! Biała Sowo, opowiedz! - zabrzmiało zgodnym chórem.
Czerwony Jastrząb chciał wyrazić swą prośbę surowo i twardo, jak na
dojrzałego męża przystało, nie on był winien, że wbrew woli głos jego
zabrzmiał lirycznie. A chór zadźwięczał już gorącą tęsknotą zwykłego
człowieka do szczytów ideału. Pewnie dlatego i „Tosia" zaczęła trochę
wzruszona.
- Mój brat! O, mój brat Tomek...
I popłynęła długa opowieść o chłopcu, który wszystko umiał, wszystko
przewidywał, każdemu zawsze pomógł, zawsze obronił, nauczycielom się
nie dawał, wrogów swoich unicestwiał, cieszył się powszechnym
uznaniem, jednym słowem - nie miał sobie równego...
- Szkoda, że nie przyjechał tu z tobą - stwierdził z westchnieniem
Łukasz, kiedy Biała Sowa skończyła.
- O raju! Co to byłyby za wakacje! - dał się ponieść wyobraźni Piotrek. -
Sześciu chłopaków na cztery dziewczyny! Spuścilibyśmy wam takie lanie,
że, niech ja skroś ziemi przepadnę, chodziłybyście jak naoliwione!
Po takich nieoględnych, szczerych słowach zrobiła się taka cisza, że nagle
wszyscy usłyszeli grającego gdzieś w trawie
- 153 - ¦
świerszcza. Piotrek zorientował się, że palnął głupstwo, i aż głowę w
ramiona wtulił.
Biała Sowa uprzejmie, jakby niczego nie zauważyła, rzekła:
- Zobaczymy, może owoce drzewa chlebowego są już gotowe do
spożycia.
Uwaga wojowników zwróciła się na wydobywane z żaru przysmaki.
Jednocześnie Adelka zapytała rzeczowo:
- A ten pomysł? Czekam, czekam i nic?
Tomek skarcił wzrokiem niezdyscyplinowaną sąuaw, ale w głębi duszy
rad był, że i to zatrze niedyplomatyczną wypowiedź gościa.
- Czerwony Jastrzębiu, prosimy cię, zapoznaj zebranych wojowników z
twoim wspaniałym pomysłem.
Czerwony Jastrząb przełknął jeden i drugi kęs pieczonego kartofla, skupił
się, wreszcie powiedział poważnie, ale bez silenia się na specjalne efekty:
- Biała Sowa opowiadała mi, że z książki „Krzyżacy" robią teraz film.
Biała Sowa widziała nawet fotografie Zbyszka i Maćka, i Juranda ze
Spychowa, i Wielkiego Mistrza Zakonu. Ja czytałem „Krzyżaków" dwa
razy...
- Ja raz, ale jeszcze raz przeczytam! - przerwał nieobyczaj-nie Piotrek. -
To fajne. Elka, czytałaś?
- Czytałam, ale tylko tam, gdzie rzadko pisane.
- Noga jesteś!
- Co jest! - krzyknął Tomek. - Przemawia Czerwony Jastrząb!
- .. .i jeszcze raz będę czytać - ciągnął Łukasz - bo, jak powiedział Czarny
Orzeł, to fajna książka. I tak sobie pomyślałem: jeśli ją filmują, to i my
możemy bitwę pod Grunwaldem odegrać. Miejsca jest dosyć, nie? -
zataczając wkoło ręką sprawdził, jakie wrażenie zrobiła ta propozycja na
obecnych.
Celina, Adelka i Józinek, a także Maciek nie bardzo wiedzieli, o jaką
bitwę chodzi, i patrzyli bezradnie to na Tosię, to na Łukasza, oczekując
dalszych wyjaśnień.
Ale już Piotrek, jakby szydłem dźgnięty, porwał się na nogi.
- Łukasz, a kto będzie Zawiszą?
- 154 -
Łukasz nie odpowiedział, tylko podniósł się, a gdy za nim powstali inni,
zaczął pokazywać:
- Tu spod lasu wyjdą wojska polskie. Tam na górce będzie stał król
Jagiełło, a stamtąd zaczną wychodzić Krzyżacy i wtedy zacznie się bitwa
na całego.
- Ale będzie bitwa! Ale będzie naparzanie! - wołali chłopcy na wyścigi i
porwawszy jakieś patyki z ziemi zaczęli odtań-cowywać dziki, wojenny
taniec wokół Łukasza.
Dziewczynki przysunęły się do Tosi. Nie były wcale zachwycone
pomysłem. Może Tosia dla nich co innego wynajdzie? Ale Tosia właśnie
oceniała wprawnym okiem teren i naradzała się z Łukaszem.
- Tosiu, a my? A my co? - pociągnęła ją za łokieć Celina.
- Wy? Za rycerzy będziecie. Za prawych polskich rycerzy, co Krzyżakom
swojego kraju nie dadzą.
- Tosiu - szepnęła Ela - a za królową Jadwigę mogłabym być? Ja bym
bardzo chciała, co?
- Mogłabyś, ale to nic ciekawego. Kiedy Jagiełło prał Krzyżaków, to
Jadwiga leżała w ciemnej mogile.
- A ty też chcesz się w te wojny bawić? - pytała Adelka. -Chłopaki coś
wiedzą, ale dla mnie i dla Celiny to zupełnie za gruba książka.
- Nie bój się, ja wam wszystko opowiem. Nagle zza domu wyłoniła się
ciocia Isia.
- A gdzież wy wszyscy? Zachodzę do domu, ani żywej duszy!
Przestraszyłam się. Chodźcie! Na kolację pora.
Dziewczynki pobiegły do matki. Łukasz, Paweł i Tomek starannie
zadeptali ognisko i zasypali je ziemią. Kiedy już mieli się rozejść, Tomek
wyciągnął do Piotra zawinięty w liść chrzanu kawałek kiełbasy z rożna i
pół ciastka.
- Dla Leszka - powiedział. - Niech się przed bitwą wzmocni.
List ojca do Tosi.
Tosieńko najmilsza! Nawet nie skrobniesz do swego tatusia, który bardzo
za Tobą tęskni i cieszy się, że tak dobrze wyglądasz. Pisała mi o tym
mamusia. Tomek podobno
- 155 -
dobrze się sprawuje i uczy się historii, a co najdziwniejsze, do tej pory
jeszcze nic nie zmalował. Pewno nie chcą mnie martwić. Ja w cuda nie
wierzę, ale może ta ostatnia kara otrzeźwiła chłopaka. Moja robota już
skończona i oddana. Szykuję wszystko na sierpniową wyprawę. Całuję
Cię, córeczko
Ojciec
List Krysi do Tosi.
Ukochana Tosiu! Nigdy nie myślałam, że jesteś tak podła. Obiecałaś pisać
i co? Ja tu się nudzę jak mops. Na randki z Cześkiem nie chodzę. Pożyczył
ode mnie kryminałkę i od tej pory go nie widziałam. Waszego Tomka ma
nabić jeszcze raz, tylko już zapomniałam, za co. Miałam się wtedy
zapytać, co zrobiłaś z tą kurzajką na lewej ręce. Jedna moja ciocia ma też
kilka i chce zgubić. Napisz zaraz. Czy tam są jacyś chłopcy? Jak się
czujesz?
Całuję Cię 1000 razy
Twoja Krystyna
List „Tosi" do Krysi.
Ukochana Krysiu!
Czuję się tu bardzo potrzebna i nie mam wcale czasu, bo jest tu aż sześciu
chłopców i do tej pory nie widzieli takiej dziewczyny jak ja.
Uregulowałam ich metodą Joli. Zupełnie potracili głowy. Chcieli się
przeze mnie pozabijać. Bałwany! Kurzajkę smaruj koperwasem. Nasz
Tomek z Cześka zrobi naleśnik jedną ręką.
Całuję Cię 11111 x 11111, czyli 23 454 32 razy.
Sprawdź, jak nie wierzysz
Twoja Antonina
List Tomka do Tosi.
Droga To!
Wszystko mi tu idzie na wysoki połysk, oprócz mycia. Ciocia Isia pod tym
względem przesadza, jak zwykle
- 156 -
kobiety, a może jeszcze więcej. Chciała mnie nawet w balii szorować,
więc już dla świętego spokoju szyję myję co dzień, a uszy co drugi
wieczór. Istna tortura! Jak tak dalej pójdzie, to sobie całą urodę zmyję.
Tymczasem powodzenie mam tu szalone. Chłopaki przeze mnie do oczu
sobie skaczą, ale ich też podrę gulo wałem. Teraz przygotowujemy bitwę
pod Grunwaldem, więc możesz sobie wyobrazić, ile mam roboty, bo bitwa
bitwą, a obiad musi być co dzień ugotowany i mieszkanie sprzątnięte. Za
kartkę w historii spiorę Cię na kwaśne jabłko - strasznie mnie to rąbnęło.
Czy łapiesz ryby? Pamiętaj, że najlepsze robaki spod krowiego placka. Za
sukienkę w różyczki spiorę Cię niezależnie od wszystkiego -pół niedzieli
musiałem w niej chodzić, wszystkie babki obracały mną jak manekinem.
Wytęp kurzajkę na ręce, bo Kryśce napisałem, że Ci zeszła od koperwasu.
Do widzenia ślepa Gienia.
Twój kochający Cię brat
To
XIV
okoik na facjatce zmienił trochę wygląd. Stół jest przykryty płócienną
serwetą, a na nim stoi siwak zawsze pełen świeżych kwiatów, a w oknie
doniczka kwitnącej pelargonii, na czysto wyszorowanej podłodze leży
pstry szma-ciak. Ciocia Ola, ile razy tu przyjdzie, wzdycha: „Zęby to moi
chłopcy tak chcieli". Bo przecież wystarczy tylko chcieć...
Jurek, który tu przepytuje stryjecznego brata z nieszczęsnej historii,
mruczy z pogardą: „Jak u dziewczyny".
Prawdę mówi. Przecież tu mieszka dziewczyna zamieniona w chłopaka.
Przez przypadek? Przez złośliwy figiel losu? Przez rozdmuchane
pojmowanie honoru tego, którego skórę musiała odziać na kilka tygodni?
Tylko kilka tygodni, na szczęście! Jeżeli Tosia zazdrościła kiedykolwiek
bratu jego pewności siebie, jego samodzielności, a czasami nawet jego
starszeństwa - to wyleczyła się z tego
- 157 -
radykalnie. Sto razy, tysiąc razy woli być sobą niż Tomkiem.
Dobrze jej u cioci Oli, u wujka Stefana, ale jakże to byłoby wspaniałe,
gdyby mogła tu żyć prawdą, a nie na każdym kroku czuwać, drżeć, że
zaraz się zdradzi i nie podoła warunkom podjętej gry, a potem długo, przy
każdej okazji będzie musiała słuchać: „A widzisz! A przekonałaś się!"
Już tylko o to, o te ambicjonalne względy chodzi. Bo można by przecież
napisać do mamusi, ona pomógł aby na pewno i j a-koś załatwiła sprawę z
ojcem - tym bardziej że tatuś pracę na konkurs już oddał. Ale Tomek?
Jeszcze dzisiaj rano Tosia z radością sprawdzała w kalendarzyku: niecały
tydzień i będzie wyzwolona! Już niedługo skończą się zmartwienia!
A przy obiedzie wuj Stefan, który ze starszym synem wybierał się do
miasta, powiedział:
- Jurek, wstąpimy dzisiaj do fryzjera. Najwyższy czas na ostrzyżenie
czupryn. A za Tomka i Heńka wezmę się jutro. Chłopaki, przyjdźcie do
mnie raniutko, przed śniadaniem, potem już czasu nie mam ani chwili.
Tosia musiała mieć dziwną minę, bo wujek dorzucił:
- Czego się boisz? Maszynkę mam dobrą. Zrobię was na zero elegancko,
wcale nie gorzej niż w Warszawie.
- Wujku... ja dziękuję... nie!... Po co tyle kłopotu. To już w Warszawie...
- E, mój drogi, nie możesz od nas wrócić do rodziców zarośnięty jak yeti.
Gdyby nie było maszynki, to co innego. Ale jest, więc tak jak
powiedziałem, jutro raniutko.
To był przecież tatusia rodzony brat! Nie po raz pierwszy Tosia widziała,
że co raz powiedziane - nie podlegało żadnej dyskusji. Jeszcze ją Heniek
pocieszył w przelocie: „Nie bój się, maszynka trochę drze, ale nie
bardzo!"
O Boże! To ona codziennie rano i wieczorem, ani razu o tym nie
zapomniawszy, szczotkowała swoją czuprynę, i to zgodnie z przepisem:
każdą stronę sto razy z włosem i sto razy pod włos. I tak skutecznie, że
fryzura mogła już uchodzić za „garsonkę". Tylko z tyłu trochę przyciąć i
głowa będzie bardzo zręcznie wyglądać. Nareszcie pozbyła się tego
szpecącego dziewczynkę ostrzyżenia! A wujek - na zero!
Tosia jest po prostu zrozpaczona. Trzymała się dzielnie, dopóki nie została
w domu sama. Wujek odjechał z Jurkiem. Ciocia z Heniem poszła na
Bobrzynkę do Kamionków - Basia podobno jakieś nadzwyczajne rydzowe
miejsce wynalazła. Tosia wymówiła się historią: przecież to już niedługo
koniec lipca, a w sierpniu, na kajakach, niewiele będzie okazji do
zajrzenia w książkę. Została ze swoim zmartwieniem.
Zwykle o tej porze słychać kroki w pokojach na dole, a w okno facjatki
wpada przedpodwieczorkowa krzątanina między kuchnią a stołem pod
gruszą.
Teraz ciszę przerywa tylko przeraźliwy gulgot indyczki, której duże dzieci
wykazują coraz więcej samodzielności, i głuchy, miarowy stuk siekiery z
drugiego końca domu. To brat gajowego spędza tu urlop i wywdzięcza się
rąbaniem drzewa na opał.
Tosia czuje, że jeżeli nie wymyśli żadnego ratunku, to... chyba ucieknie na
stację i niech się dzieje, co chce.
Co robić? Co robić?
Patrzy na uwiązanego w sadzie Busia. Taki mocny, taki ogromny, a nie
może sobie poradzić z muchami. Tną go na grzbiecie, pod brzuchem, koło
oczu. Wzdryga się cały, macha ogonem, strząsa grzywą, to przednim
kopytem pacnie, to kolanem przygniecie. Zjadliwce odpadają, aby za
chwilę wszystko zacząć od początku. Wściec by się można, a on nic,
ciągnie za sobą pobrzękujący łańcuch i chrupie ze smakiem trawę. Czy to
taka cierpliwość, czy może on wie, że tak musi być?
Tosia też wykazała dużo cierpliwości, ba, czy nie można by tego nazwać
nawet męstwem? Ileż strachów tutaj pokonała? Żeby chociaż kto widział!
Żeby ocenił! Dla chłopaka to są zwyczajne rzeczy, ale dla dziewczyny -
dla dziewczyny! Ach, gdyby chociaż można było opowiedzieć Krysi!...
Nie! Włosów obciąć nie da! Powie wujkowi, że w Warszawie, w ich
szkole nie noszą takich krótkich albo że... że... ach, czym by tu wujka
przekonać?!
Tymczasem, pomimo całej dramatycznej sytuacji, chrupanie Busia
przypomina o podwieczorku. Kilka tygodni zdążyło już nastawić żołądek
jak zegarek - chce się jeść.
Tosia zamyka książkę, głęboko wdycha płynące oknem
- 159 -
aromatyczne powietrze (dziesięć sekund-wdech, dziesięć-w płucach,
dziesięć - wydech, to podobno pomaga na zmartwienia) i zbiega na dół,
aby zagryźć i popić zostawionymi w szafie przysmakami.
Z nią razem pędzi Bączuś. „Pędzi" to może niewłaściwie powiedziane,
jeżeli mowa o schodkach. Bączuś nie schodzi normalnie. Ciężki brzuch,
który jest w jego postaci największy, przeważyłby i pchnął go od razu w
dół. Psia powaga, a co ważniejsze, całość członków byłyby narażone na
szwank. Bączuś musi mieć w tym względzie jakieś doświadczenie, gdyż
ze strychu schodzi jak człowiek z drabiny - tyłem, mocno trzymając się
przednimi kończynami i ostrożnie spuszczając ze stopni tylne. Zą każdym
razem jest to istne przedstawienie cyrkowe i teraz Tosia, podziwiając
zręczność Bączusia, musi się uśmiechnąć.
Na ganku, w swoim zwykłym miejscu, pod ławą, wypoczywa Kania.
Właśnie warknęła gniewnie i ciężko podniosła się na nogi.
Tosia, zamiast do stołowego, skręciła na ganek i spojrzała w stronę furtki.
Wchodziło przez nią dwóch jakichś obdartych i zarośniętych drabów. Nie
byli starzy, a wyglądali na żebraków.
„Żebracy przecież nie chodzą parami!" - pomyślała Tosia i krzyknąwszy
do Kani: „cicho!", stanęła na pierwszym stopniu.
Jeden z brodatych podszedł szybszym krokiem i zapytał uchylając czapki:
- Przepraszam, czy jest pan leśniczy?
- Nie, pojechał do Lublina.
- A może pani leśniczyna?
- Też nie ma jej w domu.
- A czy jest ktoś ze starszych?
- Nie, ja sama jestem.
Brodaty zmierzył ją bacznym spojrzeniem; powiedziała „sama". Jego
towarzysz podszedł bliżej. Spojrzeli na siebie. Tosi wydawało się, że
porozumiewawczo. Dopiero teraz przelękła się, a jeżeli to złodzieje?
Wypytali ją, a ona zamiast dowiedzieć się, czego chcą, najgłupiej w
świecie powiedziała, że
- 160 -
1
nikogo w domu nie ma. Nikogo! Jakby na złość, stuk siekiery też od kilku
chwil ucichł. Dom robił wrażenie bezbronnego, bo cóż znaczy jedna,
choćby i w spodnie ubrana, dziewczyna?
- A... panowie czego chcą? - zapytała, nadrabiając miną.
- O, my na razie niewiele - powiedział ten drugi. - Tylko trochę wody dla
spragnionych podróżnych.
- Ale później poprosimy o więcej, bo aż o gościnność - dodał pierwszy, i
to wydawało się Tosi bardzo podejrzane.
Co to znaczy „gościnność" - może będą chcieli wejść do domu? Przecież
obydwóch nie upilnuje, złapią coś i szukaj wiatru w polu!
- Ja... ja zaraz panom wody przyniosę - powiedziała. -Proszę tu zaczekać.
Do domu nie zapraszam, bo te psy są bardzo, bardzo złe - pokazała
ziewającą straszliwymi zębami Kanię i Bączusia, który powarkiwał na
obcych. Bączuś znowu dodał jej otuchy, miał zwyczaj wpuszczać obcych,
jakkolwiek robił to bez entuzjazmu, ale jeżeli nie było nikogo z
domowników, nie wypuścił za nic, stawał się wtedy groźny i skakał
dosłownie do gardła.
- Bączuś, siedź tu! - rozkazała i weszła do domu.
Ale nie skierowała się do kuchni, na to zawsze będzie czas. Szybko
wbiegła do gabinetu wujka, stamtąd dosyć karkołomnym skokiem z okna
na drugą stronę domu, oj, pokrzywy! Kilka kroków i już jest przy
drzwiach do mieszkania gajowego. Leśkiewicz siedzi na ławie, je
podwieczorek.
- Proszę pana! Niech pan do nas idzie! Prędko! Jakichś dwóch
oberwańców stoi przed gankiem, a ja jestem sam! :
- Wiem, pani leśniczyna mówiła. Już idę.
Chyba dwumetrowe chłopisko zostawia chleb i mleko na ławce, bierze w
rękę kijaszek i idzie na front domu. Tosia tymczasem biegnie drugą
stroną, ile sił w nogach, do kuchni, stawia dwa kubeczki napełnione wodą
na tacce i teraz przez stołowy i sień wychodzi na ganek.
Leśkiewicz rozmawia z brodatymi, którzy przy jego wzroście stracili
wiele z groźnego wyglądu. Piją wodę ze smakiem. Może są naprawdę
spragnieni?
- Tomku, to panowie autostopy, pytają o nocleg.
- 161 -
- I kolację, proszę pana, również. W takiej podróży apetyt ma się nielichy
- śmieje się ten pierwszy.
- Pieniądze mamy - dorzuca drugi - zapłacimy chętnie za mleko i
ewentualną jajecznicę.
- A przecież tędy samochody nie chodzą! To jest boczna droga! - dziwi
się Tosia.
- To nic, jutro wrócimy na szosę, a przenocować gdzieś trzeba. Tu nas
skierował drogowskaz: „Leśnictwo - 2 kilometry". Ale ty, chłopcze,
wystraszyłeś się trochę, co? Przyznaj się.
- Proszę na mleko do nas, szwagierka poczęstuje - przerywa Leśkiewicz. -
A skąd panowie jadą?
- Z Poznania do Gdańska, a potem przez Toruń, Warszawę, Łuków, aż
tutaj - odpowiada idąc do mieszkania gajowego-
- Mnie te brody przestraszyły! - woła za nimi Tosia i jednocześnie widzi
na skraju lasu od przesieki ciocię Olę i Heńka.
Pędem puszcza się naprzeciw. Bączuś obok niej, chociaż można się
dziwić, jak sobie dobrze radzi z własną wagą.
- Ciociu! Autostopy przyszły! Jakie śliczne rydze! Z takimi brodami! Na
kolację! Chcą nocować! Ja się przestraszyłem, bo i te brody, i nie myli się
chyba z tydzień! Strasznie lubię smażone. Ale zaraz buch! Przez okno i do
Leśkiewiczów, i teraz oni tam poszli na mleko do gaj owej. A z solą na
blasze też pyszne! To wszystko z Bobrzynki?...
I Heniek, i ciocia Ola zrozumieli z tego bigosu, co trzeba.
- A prosiłam Leśkiewicza, żeby miał oko na dom. Jak to na nikogo się
spuścić nie można. To on u siebie siedział? Ale psy były? No, Kania,
chociaż stara, obcego nie puści-mówiła ciocia.
- A Bączuś nie wypuści - dodał Henio.
- Trzeba ich wylegitymować, jeśli co porządnego, mogą przenocować na
sianie. Rydze na kolację zrobimy tak, jak lubisz. Wuj też lubi na maśle.
- Mamusia, ale na blachę dasz?
- Dam wam i na blachę. Wszystkie są z Bobrzynki. Zatrzęsienie.
- Tomek, żałuj, że nie byłeś z nami - opowiada Heniek. -
- 162 -
Mówię ci, rydzów tyle, że kosą kosić. Najpierw zbierałem wszystkie,
później to wybierałem, które ładniejsze.
- Ciociu, a pójdziemy tam jeszcze?
- Pojedziemy. Trzeba duże kosze wziąć i wóz. Ogromny urodzaj na rydze
w tym roku. Zasolimy beczułkę i marynaty też już trzeba zrobić. Jutro
skoro świt pobudzę was i - na rydze z Busiem.
- Oj, ciociu! - Tosia aż się na szyję chciała cioci rzucić. - A czy ja mogę
zrobić chociaż mały słoiczek dla mamusi?
- Nawet nie mały, a duży. Posłać byłoby trudno, ale sam, ostrożnie,
zawieziesz.
- I tak zupełnie rano pojedziemy? - dopytywała Tosia. -Jurek też
pojedzie? I wujek?
- Jurek nas zawiezie. A wujek nie pojedzie, musi się wyspać. Zaraz po
śniadaniu ma jakąś komisję, a potem z tymi panami z komisji jedzie do
Lublina.
- A my wrócimy na śniadanie?
- Boisz się, że ci brzuch z głodu wpadnie na tym grzybobraniu? Nie
martw się, weźmiemy coś ze sobą, na śniadanie pewnie się trochę
spóźnimy. Poproszę Leskie wieżową, żeby u nas ogień rano rozpaliła, bo
ojciec gotów bez śniadania do lasu polecieć.
Tosi kamień spadł z serca. Jutrzejsze ranne „postrzyżyny" muszą być
odłożone. Już ona zrobi wszystko, aby z rydzobra-nia nie wrócić za
wcześnie. A potem wujek w Lublinie, a potem już zaraz trzeba wybierać
się do Warszawy, jakoś tam będzie.
Tosia na ogół jest pogodna, ale taka wesoła, jak dzisiaj, nie była dawno.
Skacze na jednej nodze, wypełniając cioci polecenia. Nakrywa do kolacji,
przebiera i myje w dziesięciu wodach rydze. Takie śliczne z wierzchu, a
niektóre już robaczywe.
Słychać warkot motocykla. Za chwilę w kuchni są już wujek i Jurek. Obaj
ostrzyżeni (ale nie na zero) - wyglądają odświętnie. Cieszą się na smaczną
kolację. Kuchnia już pełna zapachu duszących się w rondlu rydzów.
- To mówisz, że jutro skoro świt, Oleńko? Dobrze, niech Jurek weźmie
Busia. Najpóźniej o czwartej musicie wyjechać, zdrowe rydze rano
znajduje się najprędzej. Ja tu już sam sobie
- 163 -
dam radę. Gdyby wypadło tę komisję zaprosić na podobia-dek, to akurat
świetnie się składa: dasz rydze z patelni. Toż to delicje pod wódkę...
Tosia stoi przy kuchni, uważa na grzyby, ale słucha tego, co mówi wujek,
i z zadowolenia, że wszystko tak gładko idzie, aż się uśmiecha do siebie.
- Ale, ale! - przypomina sobie wujek. - To ja chłopaków jutro nie zdążę
ostrzyc! A potem jadę. Nie ma rady, tylko dzisiaj trzeba to zrobić. Zaraz
po kolacji Tomek i Heniek do mnie do pokoju. A nie zapomnijcie
ręczników. Teraz do Leś-kiewiczów pójdę, Oleńko, wylegitymuję tych
tam. Dużo włóczęgów na świecie, byle drapichrust za autostopowicza się
podaje. Zaraz wracam i dawajcie już te rydze, bo mi język mało nie
ucieknie. '
Wujek wychodzi, a Tosia znika zaraz za nim.
- Tomek! Tomek! - woła Jurek. - Kolacja!!!
- Tomeczku! Gdzież on się podział? Te na blasze spaliły się zupełnie.
Heniu, biegnij, poszukaj go.
Ostatnim miejscem, w jakim mógłby teraz być „Tomek", jest facjatka.
Heniek obszukał wszystkie zakamarki, ale wreszcie idzie na strych.
„Tomek" jest, ale nie wiadomo czemu leży na łóżku, twarz ma odwróconą
do ściany i wciśniętą w poduszki. Na pretensje Henia, że tu się schował, a
chyba przecież słyszał, jak go wołają - okno otwarte - „Tomek"
odpowiada zduszonym głosem:
- Ja... nie zejdę... powiedz, że nie chce mi się jeść, nie zejdę...
Heniek pędem wraca do kuchni.
- Mamusiu, Tomek zachorował! Leży na łóżku! Nie chce zejść na rydze!
- Jezus! Maria! Czy on tylko Jakiegoś trującego grzyba nie zjadł!
Wełnianki takie do rydzów podobne! - woła ciocia i szybko, na ile tylko
pozwala pokaźna tusza, drapie się po schodach na górę.
- Tomeczku! Co ci? -zaniepokojona siada na łóżku chłop-
ca. Chce go odwrócić od ściany, chce dotknąć ręką czoła, a po drodze
trafia na zalany łzami policzek. - Dziecko drogie! Płaczesz? Ukrzywdził
cię kto? Kto? Powiedz zaraz!
- Powiem! Wszystko powiem!!!
„Tomek" siada na łóżku, pokazuje czerwone, zapuchnięte od płaczu oczy i
nagle zarzuca cioci ręce na szyję, chowa twarz na jej ciepłej, rozłożystej
piersi i szlocha z głębi serca:
- Ja j uż nie mogę! Naprawdę, j uż nie mogę!... Przecież starałam się!... I
ten strych!... I na koniu bez siodła!... I na drzewo tak wysoko!... I przez
ciemny las!... Wszystko wytrzyma-łam!... Ale włosów nie dam obciąć!...
Ciociu najdroższa, nie dam za nic na świecie!!!
Ciocia Ola nie zmienia się w słup soli tylko dlatego, że to, co mówi
„Tomek", zbyt przypomina bredzenie w malignie.
- Tomeczku! Uspokój się! Zaraz ci łóżko przygotuję, położysz się. Jesteś
chory! Biedactwo! Masz gorączkę! Musiałeś w lesie wilczych jagód zjeść
przez pomyłkę albo co!.,.
- Nie, ciociu, nie! Ja nie mam wcale gorączki. Żadnych jagód nie jadłam!
Ciociu, ja nie jestem Tomek. Ja jestem Tosia!...
- Jezus! Maria! - ciocia wychyla się przez okno facjatki. -Jurek, dawajcie
mi tu prędzej termometr!
Ale „Tomek" już wstał. Moczy ręcznik w wodzie, wyciera twarz. Siada na
łóżku i znowu bierze ciocię za szyję.
- Ciociu, niech ciocia posłucha...
Opowiedziane jest wszystko: o ciasnym mieszkaniu, o przepracowaniu
ojca, jego gniewie wybuchającym o byle co i nie byle jakich wyczynach
Tomka. O ostatnim - także.
- Co miałam zrobić? Co ciocia zrobiłaby na moim miejscu? Jak strasznie
zdenerwowałby się tatuś i co zrobiłby z Tomkiem?...
Ado tego Tomek nie chciał jej słuchać, ciągle sobie kpił z niej, ciągle
podkreślał, że dziewczyna to coś gorszego i że nigdy w życiu nie
podołałaby obowiązkom chłopca, no więc wtedy zdecydowała się.
; - I wytrzymałabym do końca, ciocia może być zupełnie pewna, Że
wytrzymałabym, ale włosy ściąć? Nie! Do szóstej kla-
- 164 -
- 165 -
sy wejść z ostrzyżoną głową? Nie! Tego nikt nie może ode mnie
wymagać!...
- Mojaś ty dzielna dziewczyno! - głos cioci brzmi najszczerszym
współczuciem. - Przecież to, co tu wytrzymałaś, to po prostu
bohaterstwo! Prawdziwe bohaterstwo! Chodź na dół, opowiemy naszym
mężczyznom.
- Ciociu!... Ja się wstydzę!... B ędą się śmiać!...
Śmiali się, ale nie od razu. Najpierw nie chcieli uwierzyć. Też myśleli, że
to gorączka. Dopiero kiedy ciocia zaczęła opowiadać, jak do tego doszło,
pierwszy wybuchnął śmiechem wuj Stefan.
- Ho! Ho! Ho! - grzmiał pod belkowanym sufitem j ego potężny śmiech. -
A matka nadziwić się nie mogła, że taki schludny chłopak, jak lalka! Ho!
Ho! Ho! I miednicę myje po sobie! Ho! Ho! Ho! A to panna! Cudów nie
ma!!!
- To ty dlatego z historii nic nie umiałeś, nie umiałaś - poprawił się Jurek
- przecież ty jeszcze w szóstej nie byłaś!
- I uczyć się to dziecko musiało za brata! - krzyknęła ze zgrozą ciocia
Ola.
- A to z tą książką teraz rozumiem: bratu odesłałaś? Słusznie! A ja cię
tutaj o krętactwo posądziłem! Ho! Ho! Ho!
- Ja widziałam to, wujku, ale co miałam robić?
- I te mody?... Te szczypanki, falbanki?... No tak, teraz już wiem. - Jurek
ciągle przypominał sobie coś, co go w stryjecznym bracie raziło. - Żaden
chłopak na takich sprawach przecież się nie zna.
- Chyba... chyba że „szczypiorek" - powiedziała przekornie, patrząc mu
prosto w oczy. Jurek zmieszał się na chwilę, ale zaraz odzyskał kontenans.
- No, bo jak na trzynastoletniego chłopaka, to naprawdę jesteś chuchro. I
wtedy, kiedy przyjechałaś, zlękłaś się psów, nie?
- Oj, zlękłam się! A najwięcej zębów Kani! A na strychu w nocy, jak
Bączuś zaczął do drzwi drapać! O mało ze strachu nie osiwiałam!
- Biedactwo moj e! - ciocia Ola podchodzi do Tosi i przygarnia ją do
siebie.
- 166 -
- Tosiu, wszystko jedno, jesteś morowa dziewczyna! -mówi z uznaniem
Heniek. - Tatusiu, jak ona wysoko na dąb właziła! Prawie na sam czubek!
- A ty musiałeś ją tam ciągnąć - jęknęła ciocia. - Ile razy mówię, czy wam
miejsca w lesie za mało?
- Ale Tomek! Tomek używa też j ak pies w studni! Ho! Ho! Ho! - zaczął
się znowu śmiać wujek. - On dopiero ma tam za swoje! Jurek! Przecież
jest list od cioci Isi do mamy! Dawaj no go tutaj!
- Moja miła Oleńko - czyta na głos ciocia. - Serdeczne dzięki za ubrania
po twoich chłopcach. I Józinek, i Adelka będą mieli co nosić, a płaszczyk
Henia na Elunię akurat. Bardzo mnie to pomogło, a teraz jeszcze mam
dodatkowy zarobek - to już wszystko dobrze się układa. Chwalisz Tomka,
a ja nachwalićsię nie mogę Tosi, co jest u mnie. Co za zdolne dziecko!...
- Ho! Ho! Ho! - przerwał cioci wybuch śmiechu wujka.
.. .Nawet tutejszych chłopaków potrafiła sobie koło palca owinąć i
słuchają jej we wszystkim. Bo też ona dużo potrafi i w życiu na pewno nie
zginie. Chciałabym, aby moje dziewczynki były takie śmiałe i obrotne,
ale, wiadomo, warszawskie wychowanie. Udane dzieci ma Zosia, nie
można powiedzieć...
- Ho! Ho! Ho! Chłopaków za łeb wzięła! Taka dziewczyna! Ho! Ho!
Zdolna! Z Warszawy!!! To prawda: udane dzieci! A niech was dunder
świśnie! Ho! Ho! Ho!
- Tosia, ja Wandzie powiem wszystko, co? Niech ona nie myśli, że są
tacy „nadzwyczajni" chłopcy. Bo nawet dzisiaj o ciebie dopytywała.
- A ja chciałbym Tomka teraz widzieć! Ho! Ho!
Wesoły śmiech długo jeszcze uderza o ściany wielkiej jadalni pełnej
szumu samowara, zapachu rydzów i czarnego chleba. Tosia sama
serdecznie się śmieje razem z innymi. Tak jej teraz lekko!
- 167 -
XV
rzygotowania do historycznej bitwy jednoczyły wszystkich. Wymagały
przecież wielkiego, wspólnego wysiłku. W jednym domu znalazła się
spora blaszanka po konserwowych ogórkach, nadająca się po rozklepaniu
na rycerską tarczę, w drugim była tektura, bez jakiej nie dałoby się
spreparować hełmów z ruchomą przyłbicą. Ten przynosił drut, tamten
tasiemkę, jeszcze inny wspaniałe kogucie pióra, w zupełności dobre,
zamiast pawich. Miecze strugano z drewna. Łuki i strzały przygotowywał,
według ścisłej instrukcji „Tośki", Łukasz. Szyszki - amunicję do armat,
które po raz pierwszy zastosowano w pamiętnej bitwie - zgromadził rudy
Leszek z pomocą Adelki i Józinka.
Ciocia Isia nie zaglądała za firankę, gdzie sypiała „Tosia", a gdyby jej to
przyszło do głowy - przestraszyłaby się na pewno. To już nie była alkowa
- to był dobrze zaopatrzony arsenał. Ściany, gdzie kiedyś zwracał uwagę
jeden jedyny gwóźdź, pokrywały teraz liczne szyszaki, tarcze, hełmy, a i
mieczów był tu „prawdziwy dostatek", prawie zgodny z faktycznym
stanem uzbrojenia w obozie króla Jagiełły.
Bo j ednak, na wszelki wypadek, zbrój ono się i przygotowywano
cichcem. Nigdy nie wiadomo, co się rodzicom nie spodoba, tym bardziej
że przywłaszczenie „głupich" pudeł kartonowych, „głupich" blaszanek i
tym podobnie „głupich" przedmiotów wywołałoby niewątpliwy sprzeciw
matek. Mogłoby nawet zaważyć na losach bitwy - wiadomo, jak źle się
czuje nie dozbrojony żołnierz, a cóż dopiero dowódca! Tak, dowódca,
gdyż w bitwie z Krzyżakami mieli wystąpić prawie sami dowódcy.
Łukasz był projektodawcą i do tego dwa razy czytał „Krzyżaków",
„Tośka" twierdziła, że czytała trzy razy, ale wiadomo, że dziewczyny
lubią się chwalić, więc nie to decydowało o jej stopniu w hierarchii
wojskowej. Znała się jednak na orężu (brat ją nauczył!) jak nikt: armaty,
włócznie, łuki, miecze bez jej fachowej pomocy nie wyglądałyby tak
pięknie. Piotr wykonał prawie wszystkie tarcze (z metalu!). Ela podjęła się
do-
starczenia ręczników na krzyżackie płaszcze, bez których bitwa obejść się
nie mogła. Zdobycie ich ogromnie utrudniała obecność matek w domu.
Celina wypytawszy najpierw dokładnie „Tosię", czy z proporca można
będzie znowu wykroić opalacz, poświęciła największe i najładniejsze
gałganki, a do tego własnoręcznie uszyła kilka proporczyków, które
przywiązane do wysokich włóczni dodawały rycerzom tak wiele
malowniczości, że Paweł natychmiast (niech się potem dzieje, co chce)
ściągnął z matczynej szafy dwie tęczowe apaszki, a przeciąwszy je wzdłuż
przekątnej („potem Celina zeszyje tak, żeby nie było znać"), uzyskał
cztery dodatkowe proporce. Król Jagiełło będzie stał na wzgórzu pod
czerwonym sztandarem z wsypy na poduszkę. Pierze przesypie się
tymczasem do pierzyny cioci Isi, a orła, trochę zbyt nowoczesnego w
kształcie, ale z królewską koroną - „Tosia" już wycięła z białego brystolu.
Każdy był zasłużony! Każdy na głowie stawał, aby się wykazać. Arsenał
pęczniał. Jednej nocy Tomek miał straszny sen: już, już dosięgał pawiego
czuba na krzyżackim karku, wtem koń się pod nim zwinął, a Krzyżak
morderczym ciosem czekana prosto w pierś uwalił go!
Obudził się zlany potem i w pierwszej chwili zdawało mu się, że leży na
pobojowisku przywalony stosem okutych w pancerze trupów. A to tylko
kilka tarcz zawieszonych na gwoździu, który nie wytrzymał ciężaru,
spadło mu na głowę i piersi.
Wszystkie chwile, bezpieczne od oka starszych, poświęcano na
przygotowania, a wieczorem ciocia Isia z przyjemnością widziała, jak
zgodnie bawiono się pod oknami w chowanego lub berka.
Ta święta zgoda nie byłaby taka święta, gdyby nie kierowały nią pewne
kanony dyplomacji. Łukasz nie chciał teraz zadzierać z „Tosią". Na
Krzyżakach rozumiała się równię, dobrze, jak on, wszystkim jej
poczynaniom patronował geniusz brata, którego autorytet wzrósł do tego
stopnia, że w trudniejszych sytuacjach zastanawiano się: „Jak by postąpił
Tomek", a przede wszystkim lojalnie dotrzymywała obietnic.
- 168 -
- 169 -
„Tosia" chciała być dobrze ze wszystkimi, gdyż przewidywała duże,
naprawdę duże trudności przy obsadzie ról do tego theatrum.
I rzeczywiście! Kiedy już wszystko było prawie na ukończeniu, kiedy
należało wyznaczyć termin bitwy i wypłynęła sprawa, kto kim będzie,
okazało się, że i Łukasz, i Piotrek marzą o wcieleniu się w Zawiszę
Czarnego. Tomek, który sądził, że waleczność tego rycerza tylko on sam
jest w stanie odtworzyć, wyłożył karty:
- Zawiszą Czarnym będę ja! Bo nawet, kiedy raz z Tomkiem o tym
rozmawialiśmy, to on mówił, że...
- Słoń za ogon bujany w butelce! - brutalnie przerwał Łukasz. -
Dziewczyna za takiego rycerza?
- A co? - wtrąciła się Ela. - Ja też mogę być za tego Czarnego.
- Nigdy w życiu! Wy możecie być za królową, za córkę, za biskupa, no,
za sekretarza królewskiego najwyżej!
- A Joanna d'Arc? Nie słyszeliście o Joannie, która wojska francuskie
prowadziła na wroga? - zdziwił się Tomek.
- I wygrała? - zapytał jednocześnie Łukasz i Piotrek, którzy, jako żywo, z
racji swojego wieku nie słyszeli nic jeszcze o bohaterskiej Joannie.
- Nie - Tomek nie mógł fałszować historii - przegrała. Ale była wielkim
wodzem. A Emilia Plater z powstania listopadowego?
- Tosia, to ta, co to: „W cichym borze przed chatą leśnika"? Tak?
- Tak. Dziewica-bohater. Mało wam?
- Mało! - powiedział Łukasz. - Pamiętam, była w szkole akademia.
Powstanie przegrali i aż za granicę musieli uciekać. Nie ma o czym gadać.
Zawiszą będę j a! On był Czarny - j a też jestem czarny. I słowa, jak on,
dotrzymuję. Może nie? - wyzywająco spojrzał na „Tosię".
- Niech ci będzie. Okay! W takim razie ja będę księciem Witoldem
-ustąpił Tomek, bo i co miał innego do zrobienia?
- No, to ja będę królem Jagiełłą! - ucieszył się Piotrek, który, jak
widzimy, w gęstych miejscach dokładnie „Krzyżaków" nie czytał.
- Zgoda - przytaknęli „Tosia" i Łukasz, spojrzawszy porozumiewawczo
ku sobie.
- A ja? A ja czym będę - niepokoiła się Ela.
- Ty będziesz Zbigniewem Oleśnickim - zdecydował Tomek - widziałem
w szafie taką fioletową suknię cioci. W sam raz dla biskupa.
- A co ten biskup robi?
- Stoi koło króla i cały czas go hamuje, żeby król nie skoczył do bitwy!
- Ale król i tak skoczył! - cieszy się Piotrek.
- Nic podobnego! - woła Tomek. - Nie pamiętasz? Tylko w jednym
miejscu włócznią przebija takiego, co się na niego porwał. A tak to tylko
komendę wydaje: „Chorągiew Polska do boju! Litewskie wojska do boju!
Chorągiew Smoleńska do boju! Bić psubratów, aż im się odechce
cudzego!"
- Tosia, wiesz, tobie pasowałoby za Jagiełłę - Piotrek zorientował się, że
bitwy nie zasmakuje - ty potrafisz!
- Pewnie, że potrafię, brat mnie uczył, ale już było powiedziane i nie
zmieniajmy. Prawda, Łukasz?
- Pewnie - przytaknął Łukasz - chyba że... chciałbyś Li-chtensteinem
zostać?
- Ja? Krzyżakiem? - skoczył jak oparzony Piotr.
- Nie, nie, Tosia ma rację, najlepiej tak, jak było powiedziane. Niech już
tak zostanie.
- No dobrze, teraz zastanówmy się, kto będzie Wielkim Mistrzem
Krzyżackim? - zaproponował Tomek.
- Wołajmy Pawła - powiedział bez przekonania Łukasz. Zawołał Pawła.
- Ja? Za taką gadzinę? - skoczył podobnie jak Piotrek. -Nie chcę!
- Paweł, ja ci każę, ja ci mówię!... -zaczął Łukasz.
- A co mi tam twoje gadanie! -zbuntował się Paweł. -Jak ja nie mam być
polskim rycerzem, to żebyście wiedzieli, zaraz idę do mamy i mówię
wszystko. I o tej kiełbasie, i o blaszan-kach, i o prześcieradle do namiotu
króla, i w ogóle o wszystkim, co tylko na świecie!...
Paweł został mianowany Powałą z Taczewa. Zawołano Celinę - przecież
Wielki Mistrz musiał mieć chociaż jaki taki
- 171 -
zrost! Celina nie zdenerwowała się, ale odmówiła również anowczo:
- A czy ja ojca, matkę zabiłam, czy co, żebym ja miała ta-ego złodzieja
odgrywać, co zamki, a może i klamki pozabie-ił? Przecież Tosia
opowiadała!
Maciek, Leszek i Adelka odmówili jak najbardziej katego-'cznie. Kiedy
wszystkie oczy zwróciły się na Józinka, a To-iek tylko zaczął: - Józinek,
słuchaj... - Józinek wybuchnął taczem. Rozmazując brudnymi rękami łzy
biegnące gradem 3 twarzy, szlochał:
- Tosia! To ja... dla ciebie... i o tych strachach... i męskim lężczyzną... nie
chciałem zostać... i tyle szyszek... a ty lcesz... żebym ja... za Krzyżaka?!
Krzywda, jaka miała być wyrządzona Józinkowi, była tak idoczna, że
nawet Tomek się wzruszył. Złapał malca, pod-iósł do góry i zawołał.
- Przysięgam! Józinek, słyszysz? Przysięgam, że nie bę-ziesz
Krzyżakiem! Będziesz adiutantem króla Jagiełły. To ardzo, bardzo ważne
stanowisko!
Każdy był teraz mniej czy więcej zadowolony, Tylko... tyl-3 sławna bitwa
nie mogła się odbyć. No bo jak? Z kim wal-syć? Nad kim odnieść
zwycięstwo?
Rozchodzili się z nosami opuszczonymi do samej ziemi, yle roboty, tyle
przygotowań, i wszystko na nic? „Tosia" nie lciała się pogodzić z tą myślą
i rzuciła w stronę Łukasza z gończą:
- Do bitki to się każdy rwie, ale żeby się który chciał po-yięcić dla tej
pięknej historii polskiej, to was nie ma!
- Poświęć się sama, kiedyś taka mądra! - burknął Łukasz.
- Zrobiłabym to zaraz. Ale nie mogę. Tomek nie darował-y mi nigdy!...
- Dlaczego? - zdziwili się chłopcy.
- Dlatego, że byłoby mu wstyd. Mężczyźni, a chcieliby szystko zepchnąć
na biedną, słabą dziewczynę, wstyd!
To mówiąc, „biedna, słaba dziewczyna" obróciła się od Lężczyzn plecami
i razem z cioteczno-ciotecznymi pognała do omu, aż ziemia zadudniła.
Na Piotrku nie zrobiło to większego wrażenia, ale Łukasz
spłonął krwią i, aby to ukryć, odwrócił się w stronę lasu. Chłopcy szli za
nim w milczeniu.
Piotrek spodziewał się, że Łukasz wybuchnie złością i ze-klnie tę
wichrowatą Tośkę, która już sobie zanadto pozwala. Wtedy on dołoży
swoje i oto znowu będą razem, kontra dziewczynom, jak zawsze, i bez ich
łaski odegrają jakąś inną bitwę. Ale Łukasz spod lasu zawrócił
gwałtownie i przystanął dopiero na skraju kartofliska przy nieważnej
podczas zgody granicy.
Skrzypiała korba u studni, nawoływały się koło kurników gęsi, bliżej, na
wiśni, hałasowały wróble, a Łukasz powoli obracał głowę niby
nasłuchując to w stronę wiśni, to znowu tam, gdzie stało zapomniane, od
czasu przygotowań do „Krzyżaków", AKD.
- Już wiem! - powiedział nagle głośno i mocno. -- Już wiem, jak się to
wszystko odbędzie. Piotrek, idziemy do Toś-ki!
Pomysł był dobry, tym bardziej że nic lepszego nikomu do głowy nie
wpadło. Rolę krzyżackich zastępów odegrają dorodne słoneczniki na
działce Włodarskich. Należą do chłopców, mogą z nimi zrobić, co im się
podoba. W dojrzewające tarcze można nawtykać trochę piór, będzie
efektowniej. A może da się na nich umocować tu i ówdzie płaszcz z
krzyżem, żeby chociaż z daleka wyglądało na prawdę? Ścianę AKD
zakryje kapa z łóżka - to będzie królewski namiot, przed którym Jagiełło
przyjmie krzyżackich posłów.
- A gdzie masz tych posłów? - zapytała „Tosia".
I znów stanęło w martwym punkcie. Wtedy „Tosia" przypomniała sobie:
- Ela, mówiłyście kiedyś, że u kierownika są dwie dziewczyny. Duże?
- Tak. Luśka i Muska. Jedna taka jak ja - odpowiedziała Ela - a druga
trochę starsza.
- Okay. Trzeba je tutaj ściągnąć. One będą za posłów.
- A jeżeli nie zechcą?
- Dlaczego mają nie zechcieć? Zresztą, nikt się ich o to nie
- 172
- 173 -
jedzie pytał. Niech tylko przyjdą. Już ja to obmyślę. Chłopa-d, nie ma
zmartwienia. Wszystko będzie jeszcze lepiej niż >od Grunwaldem!!!
Wcale to nie było takie łatwe, a działanie wymagało pośpie-;hu. Wielkie
theatrum miało się odbyć w sobotę, i tylko w so-)otę.
Luśka i Muska, zaproszone, ucieszyły się, ale odpowiedź lały niejasną:
„Może lepiej byłoby w niedzielę? Zobaczy-ny!"
W niedzielę bitwa nie mogła się odbyć absolutnie! W nie-izielę rodzice
mają czas i chodzą wszędzie, i zaglądają, za-vsze coś niepotrzebnego
wypatrzą. A sobota jest dniem, kie-iy matki mają sporo dodatkowej roboty
i nawet są zadowolo-le, jeżeli im się nie plątać pod nogami.
Wobec tego do Luśki i Muśki wybrała się Ela i z zadania wywiązała się
znakomicie.
- Przyjdą! - oznajmiła po powrocie. - Muska ma zegarek i przyjdą
punktualnie na czwartą. Mogą być u nas do szóstej i namy je odprowadzić
na pół drogi, bo o szóstej wyjdzie po lie ojciec.
- Kazały się prosić? - zainteresował się Tomek.
- Wcale. Najpierw powiedziałam, że będziemy odgrywać aką jedną
bardzo wesołą sztukę i że jeżeli nie przyjdą w sobo-ę, to już jej nie
zobaczą, a jeżeli przyjdą, to będą odgrywać z lami. Luśka pytała się, czy
to będzie sztuka z przebieraniem, vięc powiedziałam, że tak i że po tym
teatrze ty opowiesz, jak woje koleżanki modnie się czeszą, i jak trzeba
zrobić „spuch-liętą głowę".
- Ja? Ja mam im mówić o spuchniętej głowie? - krzyknął Fomek. - Kto ci
kazał tak kłamać?!
- A czy ja kłamałam? Przecież możesz o tym powiedzieć, ^hyba nie jesteś
taki sobek, że jak sama nie możesz modnie się uczesać, to nawet
powiedzieć nie chcesz. Po drugie, powie-iziałaś, że mam sprawę załatwić.
Załatwiłam, i to tak, że możesz być zupełnie spokojna.
- No dobrze, już ja im o tej spuchniętej głowie opowiem! -xlgrażał się
Tomek. -Teraz lecę jeszcze obejrzeć z Łukaszem :>ołe walki.
- 174 -
- A ciasteczka? - zapytała z wymówką Ela. - Przecież miałyśmy razem
piec ciasteczka na jutrzejszy podwieczorek.
- Tak, to prawda, ale pomyśl: ciasteczka upieczesz i beze mnie, Celina ci
pomoże i na pewno będą doskonałe. A czy chłopaki beze mnie zrobią coś
z sensem? Nigdy w życiu! Będzie tylko dwa razy robota!
- No dobrze - ustąpiła Ela - ale jak myślisz, czym posypać?
- Co?
- No, ciasteczka.
- Wszystko jedno czym. Najlepiej jedne tym, a drugie tamtym, żeby były
rozmaite. Wrzuć w moździerz. Celina niech u-tłucze drobniuteńko, a ty
potem posyp, i już. O, tak, rozumiesz?
Tomek wykonał obydwoma rękami gest drobniuteńkiego posypania. Już
go nie było.
Pole bitwy rzeczywiście wymagało zastanowienia się. Z boku atakować
słoneczniki było nieporęcznie. Okna domu wychodziły przecież na ogród i
ktoś niepowołany mógłby się do zabawy wtrącić. Wobec tego polskie
wojska wystąpią zgodnie z prawdą historyczną spod lasu, wtedy bitwa
będzie zasłonięta ścianą słoneczników aż do zwycięskiego końca. A co
będzie po skończeniu, to już nieważne.
Luśka i Muska przyszły punktualnie. Były to dwie ładne blondyneczki
ubrane w jednakowe niebieskie w białe groszki sukienki. Lusia miała
grzywkę i obcięte na polkę włosy, starszej, Musi, wisiały nad uszami dwa
spore warkocze.
Z racji stanowiska ojca, któremu ludzie, jak to ludzie, często nadskakiwali,
miały się za coś lepszego i może nawet, nie zdając sobie z tego sprawy,
uważały, że przychodząc w odwiedziny do Żemajtisianek, koleżanek ze
szkoły, ale córek tylko pianistki, wyświadczają pewnego rodzaju zaszczyt.
Nastawione też były na odpowiednio uroczyste spotkanie.
Zdziwiły się więc trochę, kiedy podchodząc do zamieszkanego przez
koleżanki domu zamiast radosnego powitania usłyszały:
- Prędzej! Prędzej! Pospieszcie się! Przecież już jest po czwartej!
W pierwszej chwili nie mogły zrozumieć, kto je tak przyna-
- 175 -
gla. Dopiero zbliżywszy się do osoby okrytej czymś bardzo fałdzistym,
długim i fioletowym, rozpoznały Elę zmienioną tym bardziej, że głowę
jej, aż po oczy, zakrywał czarny, aksamitny kapelusz opasany żółtym
sznurem od firanek.
- Elu! To ty? - wykrztusiły zdziwione jeszcze bardziej.
- Nie. To nie ja. To sekretarz królewski, sławny Zbigniew Oleśnicki.
Prędzej, wszyscy na was czekają!
Ela chwyciła jedną garścią poły długiej szaty, drugą łokieć Muśki i
pociągnęła ją biegiem za sobą na tyły domu. Luśka, chcąc nie chcąc,
musiała gonić za nimi.
Nie pozwalając dziewczynkom ochłonąć ze zdumienia, narzucono na nie
jakieś ręczniki i prześcieradła, posczepiano agrafkami, na głowy nałożono
jakieś tektury z kogucimi piórami, a w ręce włożono dwa drewniane
miecze oklejone srebrnym papierem.
- Patrzcie, o, tam przed namiotem - instruowała Ela - stoi król. Kiedy j a
stanę obok króla i dam znak, to wy podej dziecię i powiecie tak: „Królu,
Wielki Mistrz Zakonu przesyła ci te dwa miecze, żebyś.miał czym
wojować", i podacie miecze królowi.
- Eee! - wykrzywiła się Muska.
- Eee!-powtórzyła za nią Luśka.
- No, wiecie co! - krzyknęła ostro Ela. - Ja Tosi mówiłam, że wy jesteście
takie mądre, takie zdolne, a tymczasem, okazuje się, trzech słów nie
umiecie powiedzieć?
- No... dobrze... - ustąpiły niechętnie - powiemy... Powtórz jeszcze raz.
Ela powtórzyła i szybko pobiegła do króla. Stanęła obok niego trochę z
tyłu i dała znak.
Luśka i Muska ruszyły w ręcznikach z czarnymi krzyżami, w hełmach, na
których kogucie pióra chwiały się dosyć efektownie.
Już stały wobec majestatu królewskiego. Poznać go można było po złotej
koronie, z której Piotrek nie chciał zrezygnować.
Muska wyrecytowała:
- Królu, Mistrz posyła ci te dwa... - i nie dokończyła. Spo-
strzegła na mieczu dużą, ciężką pszczołę, która zwabiona blaskiem
papieru przysiadła na srebrnej klindze i szybko zbliżała się do gołej dłoni
Muśki. Muska wiedziała, co znaczy żądło pszczoły - właśnie kilka tygodni
temu przeżyła taką przyjemność. Rzuciła z rozmachem jak najdalej od
siebie, wprost pod nogi króla, trzymany miecz. Luśka, myśląc, że tak
trzeba, zrobiła to samo. Jeden z mieczy boleśnie uderzył w kostkę Jagiełłę,
który nie mógł się już powstrzymać i zamiast historycznych słów:
„Mieczów ci u nas dostatek, ale i te przyjmujemy", zawołał:
- To tak się z królem rozmawia? Ach, ty gadzie krzyżacki! Bij! Naprzód!
Witoldzie, bracie mój! Zawiszo Czarny! Gotuj się!-i runął do boju.
Luśka i Muska miały długie nogi; prysnęły, jakby w nie piorun trząsł, i
skryły się aż za kasztanem.
Na bojowy okrzyk króla wystąpiły z lasu chorągwie rycerskie, nieliczne,
ale bitne. Dopadły z wrzaskiem słoneczników i wymłóciły wrogie zastępy
tym skuteczniej, że te nie stawiały oporu. Ela, młody sekretarz królewski,
widząc, że król wbrew historycznej prawdzie rzucił się w bój - stała
dumnie wyprostowana przy drzewcu królewskiej chorągwi.
Nagle zza domu wybiegła pani Włodarska z trzepaczką w ręku.
- A czy wyście poszaleli? Takie piękne słoneczniki! Niedojrzałe jeszcze!
Ja was tu do przytomności doprowadzę! Maciek! Łukasz! Paweł! Zaraz mi
do domu, bo ojca zawołam!!!
W prawych rycerzach na ten widok duch upadł całkowicie.
Już bez wojennej furii, ale za to jeszcze szybciej gnali z powrotem w leśne
ostępy. I wcale sobie tego za ujmę nie mieli, bitwa z Krzyżakami była już
przecież wygrana. A mamie, aby się zaraz na oczy nie pokazywać - złość
przejdzie.
Ela zdjęła uroczyste szaty i poprowadziła Luśkę i Muśkę do mieszkania.
Szły odęte, obrażone, nie odzywały się. Usiadły sztywno na tapczanie w
pokoju, tak je zastała reszta Żemajti-siąt i „Tosia". Ela, krzątająca się
między kuchnią a nakrytym dla gości w pokoju stołem, zdążyła jej coś
szepnąć, gdyż „Tosia" zaczęła z zachwytem:
- 177 -
- Wy mnie nie widziałyście, ale ja was dobrze obserwowa-im,
wyglądałyście świetnie! Szczególnie ty, Musia! Tak! zkoda, że nie mogłaś
siebie widzieć! Co za krok! Jaka posta-a! Musisz mieć duże zdolności!
Kto wie, może będziesz ak-)rką? Ach, jak ty świetnie to zagrałaś: „Królu,
mistrz przesy-t ci te dwa miecze!" I rryms! - „Tosia" wykonała ruch rzuce-
ia miecza i powtórzyła: - Ryms! Ela, Ela, czyś ty to zauważy-i? O, muszę
o tym opowiedzieć w Warszawie. Jestem pewna, 2 Tomek się
zainteresuje!
- A czy wiecie, jaki jest Tomek? - pytała Celina. - O, Totek, Tosi brat i
nasz też, tylko że cioteczno-cioteczny, mówię am, jaki on jest!!...
Chmury na twarzach gości bladły, niknęły. Kanapki, kru-le ciasteczka,
woda z sokiem i torba „mordoklejek" sprowa-ziły słoneczną pogodę. I
Luśka, i Muska rozkrochmaliły się jpełnie. Wypytywały „Tosię" o brata,
podziwiały i suknię w 3życzki, i opalacz, ledwo je Tomek powstrzymywał
od na-'chmiastowego przymierzenia:
- Zaczekajcie z tym. Później, później przymierzycie. Te-izwam opowiem
o najmodniejszym uczesaniu.
- A moje? - zawołała Muska. - Jak ci się podoba?
- A moje? - powtórzyła jak echo Luśka.
- Owszem, ładne. Moje koleżanki też się tak czeszą i o.. .mka koleżanki
też. Ale Tomek ma jedną taką koleżankę 2 starszej klasy, która się czesze
w „czyto-czyto", bo ona jest ika modna!
- Tosiu! Tyś nam nic a nic nie opowiadała o „czyto-czyto", laczego? -
wystąpiła z pretensją Ela.
- Dowiecie się zaraz. Wszystkiego przecież, co wiem, nie togłam od razu
powiedzieć. Wątpię zresztą, czy zdążę do orka lipca.
- Tylko do końca lipca zostajesz? - zapytała z nie ukrywa-ym żalem
Musia, której „Tosia" zaczynała się podobać. -'laczego?
- W sierpniu jedziemy z rodzicami...
- Musisz jeszcze raz do nas przyjechać! - przerwała Ela.
- Z Tomkiem! - zawołały razem Celina i Adelka.
- No, jakie to „czyto-czyto"? - interesowała się Luśka.
- To jest takie rozdmuchane uczesanie, taka „spuchnięta głowa", i chłopcy
u nas ułożyli zgrywę: „Czy to dynia, czy to głowa, czy to szczotka
klozetowa". Fajne, nie?
Owszem, dziewczęta uśmiały się serdecznie, ale nie zapomniały prosić
„Tosię", żeby tego przy chłopakach nie mówiła, bo oni zaraz będą się z
tym obnosić od rana do nocy - do zupełnego uprzykrzenia.
„Solidarność" - pomyślał Tomek.
W pewnej chwili Muska spojrzała na zegarek i zerwała się.
- Luśka! Tatuś po nas wyszedł!
Teraz już wszyscy bez żadnej obłudy żałowali, że odwiedziny tak prędko
się skończyły.
Dziewczęta wyszły odprowadzić gości. Luśka i Muska obiecywały
poprosić mamę, aby za kilka dni taki podwieczorek odbył się u nich.
- Z przedstawieniem! Koniecznie z przedstawieniem! -zapaliła się Muska.
- Ale znajdziemy coś ładniejszego, może „Śpiącą królewnę". Co? W takie
tam wojny to niech się chło-paczyska bawią. Na co nam bitka? Prawda?
- Prawda - odpowiedziała Adelka. - Z tych słoneczników to mogło być
tyle pestek, że nie wiem!...
- Noo, dobrze, ja sobie jeszcze coś przypomnę i kiedy się znowu
spotkamy, obmyślimy coś nowego - obiecywała „Tosia".
- Na medal! - zawołała Celinka.
- I okay! - dodał Józinek, chcąc zaznaczyć, że i on nauczył się czegoś od
Tosi.
Niestety, ani do podwieczorku, ani do przedstawienia z „Tosią" nie
doszło. Tego samego dnia przyszedł list od mamusi, że już się wybiera do
Warszawy i prosi Tosię, żeby wracała również. List zawierał radosną
nowinę: ojciec dostał sporą nagrodę za jedną ze swoich prac, ogromnie się
cieszy, chce wyjechać jak najwcześniej na odpoczynek.
Radość Tomka była wprost nieopisana. Nagroda to znaczy dobry humor
ojca. Dobry humor to nadzieja całkowitej amnestii za to wszystko, co
Tomek nakręcił kilka tygodni temu.
- 178 -
- 179 -
Ale cioteczno-cioteczni posmutnieli.
- Oj ej ku, to już? To tak zaraz musisz jechać?
- I tak się cieszysz, że od nas jedziesz? - pytała z wyrzutem Ela.
„Tosia" złapała ją za ręce i wywinęła szalonego młynka.
- Ela! Cela! Adelka i Józinek! Mnie tu było naprawdę dobrze! Ale...
- Chcesz do Tomka? - powiedziała Adelka.
- O! To zgadłaś! Strasznie się za nim stęskniłam!! Rozumiesz przecież:
brat!
- I to taki brat - rzuciła Ela.
- A mnie się zdaje - myślała na głos Adelka - że chłopakom też będzie
żal!...
Było żal i chłopakom. Kiedy zmachani po wieczornym berku przysiedli na
chwilę, a „Tosia", która dziewczętom zastrzegła, że sama chce to zrobić,
oznajmiła: -Już pojutrze mnie tu nie będzie - Łukasz i Piotrek odezwali się
jednocześnie i jak gdyby z przestrachem:
- Już pojutrze?
- Tak. Muszę jechać do domu. Mamusia już wraca i Too...mek.
Pojedziemy zaraz z tatusiem na włóczęgę.
Tyle razy i dziewczęta, i chłopcy interesowali się takim sposobem
spędzania wakacji. Tomek opowiadał o różnych przygodach. Za każdym
razem słuchali chciwie. Dziś nikt o to nie prosił.
Milczeli długą chwilę, wreszcie Łukasz zapytał:
- Nie przyjedziesz już do nas? Pewnie, że nie przyjedziesz. Co tu
ciekawego?
- Przyjadę. Zobaczycie, przyjadę z Tomkiem-zapewniała gorąco „Tosia".
- A może sam Tomek z kolegami wybierze się tutaj na wycieczkę?
Poznacie go na pewno od razu, bo podobny do mnie jak dwie krople
wody, po prostu jakby kto skórę zdarł.
Dziwne, ale dzisiaj nikt nie dopytywał o Tosinego brata, chociaż o nim
zawsze słuchali najchętniej.
- 180 -
Tomek, kiedy musiał, potrafił spakować swoje rzeczy, tym jednak razem
był naprawdę w trudnej sytuacji. W walizę to i owo dało się jeszcze
upchać, ale i tak ciocia Isia musiała mu pożyczyć pleciony z sitowia spory
koszyczek. Zmieścił się tam przede wszystkim starannie upakowany słoik
malin, prezent od cioci dla mamy. Weszły jabłka przyniesione przez
Łukasza na drogę, a było ich co najmniej dwa kilo. A Piotrek tuż przed
wyjazdem przyleciał z pięknie usmażonym świeżutkim linem.
- Bo właśnie wczoraj na wieczór przynieśli... i właśnie mamusia dla
ciebie... na drogę!
Na drogę również ciocia Isia upiekła kurczaka, nie mówiąc już o chlebie,
maśle zawiniętym w chrzanowe liście, ogórkach i pomidorach. Tomek
nadrabiał humorem, śmiał się, że z takim wyżywieniem mógłby zajechać
na Olimpiadę do Rzymu, ale wzruszony był do głębi - czymże sobie
zasłużył na tyle serdeczności?
Do stacji była okazja. Magazynier jechał gazikiem i chętnie podjął się
zabrać siostrzenicę pani Żemajtisowej.
„Tosię" jeszcze raz uściskała i ucałowała ciocia Isia, potem wszystkie
Żemajtisięta. Obok gazika stali według wzrostu chłopcy, a kiedy „Tosia"
podeszła do wozu, Łukasz wyciągnął zza pleców ogromną miotłę złocieni.
- Na dobrą pamięć o Raduni - powiedział głośno, a ciszej dodał: W
środku jest róża, tylko, rozumiesz, mama... I przyjedź jeszcze, Tośka...
choćby i bez brata.
„Tosia" po męsku uścisnęła ręce chłopaków na znak podzięki i
pożegnania. Siadła obok magazyniera. Teraz ciocia przypomniała:
- Tosieńko, pamiętaj, masz cztery rzeczy: walizkę, koszyk, płaszczyk i
bukiet. A ucałuj od nas wszystkich swoich serdecznie.
Wóz ruszył.
- Adieu! A rivederci! Praszczaj! - woła „Tosia", powiewa-jąc białą
czapeczką.
Długo odpowiadały jej fruwające chusteczki przyjaciół z Raduni-Tartaku.
- 181 -
I
XVI
agazynier, jak obiecał pani Żemajtisowej, wsadził „Tosię" w pociąg
jadący do Warszawy. W przedziale siedziała w rogu starsza, siwa pani,
która, może dlatego, że wcześniej dziś wstała, a może z racji swego wieku,
drzemała, budząc się tylko na stacjach. Pociąg szedł dobrze i Tomek
cieszył się na spotkanie z mamą, do której, tak jak prosiła w liście,
zadepeszował o godzinie swego przybycia.
Depesza podpisana była: „Tosia". Inaczej nie można było postąpić, za to
teraz Tomek postanowił przeobrazić się natychmiast. Był zresztą do tego
całkowicie przygotowany: pod szkocką spódniczką miał granatowe szorty,
które z popielatą bluzeczką stanowiły dobre ubranie dla chłopca.
Zrzucenie spódniczki, dokonane w ubikacji, zwinięcie jej razem z damską
czapeczką i włożenie do walizki - trwało pół minuty.
Tomek - nareszcie prawdziwy Tomek! - usiadł w drugim kącie przedziału
i zaczął chrupać smaczne papierówki.
Dojeżdżano do Białegostoku. Starsza pani przebudziła się, spojrzała na
Tomka i zamrugała oczami. Tomek z wielkim zainteresowaniem patrzył w
okno.
- Czy, czy mi się zdawało, że tu w przedziale była dziewczynka? -
zapytała uprzejmie pani.
- Może była, proszę pani, ale widocznie wysiadła - odpowiedział również
uprzejmie Tomek.
- Nie słyszałam. Ja przecież tylko drzemię. O, w wagonie nigdy nie zasnę
na dobre, to nawet niebezpieczne, można swoją stację przespać albo
jeszcze co gorszego człowieka spotka... Ale to dziwne: byłam pewna, tu
wsiadła dziewczynka. Miała taką ładną szkocką spódniczkę w zieloną i
czerwoną kratę.
- Czasami, jak się wagon trzęsie, to się tak może człowiekowi coś zdawać
- tłumaczył Tomek. - W ogóle w podróży dziwne rzeczy się zdarzają. Na
przykład na pustyni: jadą ludzie na wielbłądach, pić im się chce okropnie i
raptem widzą przed sobą oazę. Cieszą się, a tu oaza już znikła. Bo to tylko
taki miraż, proszę pani, i nic więcej i
- 182
- Tak, słyszałam o tym - uśmiecha się pani. Pociąg staje.
- Białystok! Białystok! -wołają konduktorzy.
- Tu postoimy dwadzieścia minut! - informuje pani.
- Proszę pani, ja wyskoczę trochę na stację - prosi Tomek. - Tak mi się
pić chce! Niech pani zwróci uwagę na moją walizkę, dobrze?
- Dobrze, moje dziecko. Tylko wracaj prędko, bo będę niespokojna.
Tomek wyskakuje i wpada do dworcowego fryzjera.
- Proszę pana! Nie mogę tak wracać do Warszawy! Niech pan mnie tak
raz-dwa! Piorunem!
Wraca do wagonu tuż przed odejściem pociągu. Siwa pani oddycha z ulgą,
ale robi mu wyrzuty.
- Już się bałam, że zostaniesz tutaj. Jak można być tak nieostrożnym!
- Proszę pani, ja uważałem! Mam przecież zegarek-pokazuje z dumą.
- A wiesz, zachodził tutaj konduktor i też pytał mnie o dziewczynkę,
która wsiadła do naszego przedziału. Znajomy jakiś prosił go o opiekę.
Ciekawe, co?
- Ciekawe - zgadza się Tomek. - Ale taki konduktor to często bywa
przepracowany, aż strach. Jeździ w jedną, jeździ w drugą stronę, od
takiego jeżdżenia to może zupełnie tego... nic nie pamiętać.
Siwa pani słucha uważnie Tomka, ale po chwili znowu zapada w drzemkę.
Na którejś stacji drzwi do przedziału otwiera konduktor. Przygląda się
Tomkowi i mówi głośno do siebie i do siwej pani:
- Nic nie mogę zrozumieć: znajomek gadał mi o dziewczynie, a ten tu
chłopak przecież!
- Pewnie ta dziewczynka już wysiadła - uspokaja konduktora Tomek.
- Kiedy miała jechać do samej Warszawy! - znowu denerwuje się
konduktor. - Duża dziewczyna! Nie była przecież taka głupia, żeby
wysiąść, gdzie nie potrzeba. Chyba że się
- 183 -
zeniosła do innego wagonu, ale nie mogę jej znaleźć. A ty )kąd jedziesz?
- Do Warszawy. O której, proszę pana, będziemy w War-
awie?
- O czternastej. Już nie tak długo.
Tomkowi sprzykrzyło się wyglądanie to jednym, to drugim :nem. Szkoda,
że nie wziął nic do czytania, szybciej minęła-i droga. Obok siwej pani leży
jakiś ilustrowany tygodnik, ale la znów drzemie, a tak bez pytania Tomek
nie weźmie. Jest zecież chłopakiem, który umie się zachować „w domu i
/iecie".
Chyba rozwinie ciocine smakołyki? Apetyt, owszem, dopi-LJe Tomkowi.
Sięga do koszyka, trafia na kanapki z białym rem. A może kurczaka?
„Nie, kurczak dojedzie do domu, ba też!" - postanawia bohatersko. W
Warszawie nieczęsto ają takie frykasy na stole. I mamusia na pewno się
ucieszy! Tomek zjada kanapki. Szkoda, że nie ma do tego rzodkie-ek. Ale
w walizce są młode ogórki! Otwiera walizkę, wycią-i je i zjada z
apetytem. Teraz już wytrzyma do Warszawy. Siwa pani obudziła się na
dobre. I ona sięga po swoje zapasy 3 dużej, przepaścistej torby. Tomek
prosi o tygodnik, otrzymuje go i zagłębia się najpierw w oglądaniu
ilustracji, a potem iczyna czytać.
Ostatnia strona magazynu posiada malutki otworek i To-iek, zasłonięty
czasopismem, może przez ten otworek obser-ować towarzyszkę podróży.
Skończyła już się pożywiać, ze-rała wszystkie drobiazgi do torby, a teraz
siedzi spokojnie iprzeciw i nawet przygląda się. Ale jakoś dziwnie: to
spojrzy ¦d jego sandały, to gdzieś obok niego, chyba tam, gdzie stoi alizka,
znów na jego nogi i znów na walizkę, na tygodnik, za tórym znajduje się
jego twarz, i znów na walizkę. Co to ma laczyć? Tomek ubawiony tym, że
oto zachowuje się jak zna-omity detektyw Sherlock Holmes, który też tak
obserwował tdzi przez dziurkę w gazecie (sam nie zwracając niczyjej
uwa-i), rzuca okiem na walizkę i uśmiech znika z jego twarzy: 3od wieka
zamkniętej walizki widać spory kawałek przytrza-liętej szkockiej
spódniczki w czerwono-zieloną kratę!!! Policzki Tomka nabiegają
ciemnym rumieńcem. Po co tyle
- 184 -
łgał? Po co kręcił? Co sobie teraz myśli o nim siwa pani? Jakie snuje
podejrzenia? Przecież dobrze tę kraciastą spódniczkę zapamiętała!
Jak trudno wrócić na drogę prawdy, jeżeli się raz z niej skręci!
Za oknem przelatują elektryczne pociągi. Już zaraz będzie Warszawa.
Tomek, nie śmiejąc spojrzeć w oczy siwej pani, z podziękowaniem oddaje
tygodnik. Zdejmuje z półki bukiet, a z wieszaka płaszczyk.
- Czy dasz sobie sam radę - pyta pani. - Może ci pomóc?
- Dziękuję pani bardzo. Mamusia po mnie wyjdzie.
Warszawa! Warszawa Wileńska!!! ',
Tomek wychyla się przez okno. Wypatruje jasnej głowy mamy. Jest! Jest!
- Mamusiu! Mamusiu! - woła i macha bukietem. Już i mama go
dostrzegła. Podbiega do okna. Odbiera bukiet, płaszczyk i nagle:
- Tomku! Co ty tu robisz? Gdzie Tosia? Gdzie Tosia? -twarz mamy
blednie, oczy są przestraszone.
- Mamusiu! Wszystko okay! Zaraz ci opowiem! Tomek chwyta walizkę i
koszyk. Wychodząc z wagonu,
spotyka w korytarzu zaciekawione spojrzenie siwej pani. Trudno się
dziwić.
- Proszę pani: wsiadł chłopak, tylko że był przebrany za dziewczynę. W
wagonie się odmienił. Takie małe rodzinne nieporozumienie. Do
widzenia!
I już wpada w ramiona matki i ściska ją z całych sił.
Parę godzin później przyjechała Tosia. Na peronie czeka Tomek i mama
przygotowana już na to, że z wagonu wyskoczy chłopak. Toteż zdziwienie
ogarnęło oboje, kiedy zobaczyli Tosię, owszem, w Tomkowej wiatrówce,
ale i w sutej kreto-nowej spódniczce w wesołą, drobną kratkę.
- Tośka - krzyknął Tomek - i ty przebrałaś się w wagonie? Mamusia już
wszystko wie! Ja zrobiłem to samo!
- Nie - oświadczyła Tosia, z trudem odrywając się od
- 185 -
lamy - ja wyjechałam już tak z domu, z leśniczówki. Tę spó-niczkę
pożyczyłam od Basi. Ja się cioci przyznałam.
- Nie wytrzymałaś! Ja wiedziałem, że ty nie wytrzymasz! )ho, to nie takie
łatwe! A j a za ciebie wytrzymałem wszystko, wszystko a wszystko! A
widzisz?
Tosia idzie uśmiechnięta. Przewidziała przecież ten okrzyk.
- I ja wytrzymałam. Wszystko a wszystko za ciebie wytrzy-lałam. Ale
kiedy przed wyjazdem wujek chciał mnie ostrzyc a zero, to już musiałam
powiedzieć. No nie?! Mamusiu, słu-znie zrobiłam?
- Słusznie, córuniu - mówi matka, rada z dobrego wyglądu "osi. - Ale co
wyście narobili!!!
W domu przy podwieczorku, w czasie którego było bardzo wesoło, bo i
Tomek, i Tosia co chwila opowiadali o swoich pe-ypetiach, mama
kilkakrotnie powtórzyła:
-< Co wyście narobili!!!...
- Mamusiu - rozważa Tomek - niech mamusia się nie mar-wi. My to
załatwimy tak: tatuś nie wie, i nie trzeba, żeby wie-Iział. Od nas się nie
dowie, a mamusia da słowo, harcerskie łowo honoru, że to będzie
tajemnica i że broń Boże - niko-nu!
- Nie, Tomku. Muszę o tym oj cu powiedzieć - mówi powabie mama. -
Ojciec musi znać prawdę.
- Więc mamusia chce, żeby znowu było piekło? - pyta z vyrzutem w
głosie Tomek. - Przecież ojciec ze mnie skórę ze-Irze! Czy ja nie wiem,
jaki jest tatuś?
- Nie. Nie wolno ci tak mówić! Nie wolno wam nawet tak nyśleć! Już
rozumiecie, co to jest troska o dom, o rodzinę. Dla kogo ojciec tak haruje?
Dla siebie? Wszystko, wszystko z nyślą o was, dla was, dla nas.
Denerwował się często, bo był przepracowany, spieszył się i obawiał, że
nie skończy na czas oboty. Teraz będzie na pewno lepiej. Zobaczy, że tu
na niego czekamy niecierpliwie, że w domu przyjemnie. I... bierzmy ;ię
zaraz do roboty, żeby na przyjazd ojca wszystko było gotowe!
Ojciec wrócił w doskonałym humorze. Cieszył się, że i dzieci, i żona tak
dobrze wyglądają, szczególnie, że Tosia tak zmężniała. Gdzie się podziało
to chuchro?
I w domu tak miło! I smakołyki na stole!!!
Opowiadał o targach, które zwiedził w Poznaniu.
- Jakie wspaniałe rzeczy produkuje się już u nas! Jakich my mamy
zdolnych ludzi! Co za pomysły! Szkoda, że tego nie widzieliście! Szkoda!
Mama, korzystając z dobrego nastroju, mówi:
- Piotrusiu! Tomek... a i Tosia, ale Tosia później, Tomek musi ci się
przyznać do jednej sprawy...
- A co? Historii się nie uczył? Tak? - krzyknął ojciec.
- Może mnie tatuś zaraz „wte" i „wewte" przepytać. Wszystko na blachę -
mówi urażony trochę Tomek.
- A ja się podejmuję razem z Tomkiem - dorzuca Tosia.
- Ty, Tosiu? - dziwi się ojciec. - Dlaczego ty?
- Dlatego - wtrąca mama, żeby j uż wszystko opowiedzieć -że Tosia
pojechała za Tomka, a Tomek za Tosię. To było tak...
Mama opowiada, nikt nie przerywa, Tosia i Tomek patrzą z niepokojem
na ojca, co też on powie? Ojciec to za czuprynę się targa, to po czole ręką
przejedzie, to herbaty popije. Widać trudno mu w pierwszej chwili w to
wszystko uwierzyć, spogląda na Tosię i na Tomka, jakby sprawdzał, czy
rzeczywiście zdolni byli coś podobnego zrobić. Wreszcie kiedy mama na
zakończenie relacji i na wszelki wypadek przypomina, że oboje
delikwenci starali się, jak mogli, o czym świadczą listy -ojciec wybucha
śmiechem.
- Więc ten posłuszny Tomek to była Tosia?... A ta dzielna Tosia, która
dyrygowała zgrają chłopaków, to Tomek? Cha! Cha! Cha! Szatany-nie
dzieci! Szatany!...
Ojciec jest młodszy, dużo szczuplejszy od wuja Stefana i śmiech jego nie
jest taki tubalny, ale też wypełnia mały pokoik po brzegi, tym bardziej że
wtórują mu trzy inne śmiechy.
Kiedy wreszcie wesołość cichnie, ojciec zwraca się do Tosi:
- Ale dlaczego nic mi nie powiedziałaś, nie przyznałaś się? Albo Tomek,
mogłeś przecież jeszcze rano powiedzieć, że Tosia pojechała zamiast
ciebie. Dlaczego?...
I
- 187 -
- Tatusiu - mówi Tosia - tak się bałam, że się zdenerwu-esz.
t
- A jak ja się bałem!!! - dorzuca Tomek.
Ojciec wstaje, podchodzi do okna, patrzy w nie, chociaż est zupełnie
ciemno, milczy długo, wreszcie odwraca się i nowi jakimś zgaszonym
głosem:
- To1 wy się mnie aż tak boicie?...
- Teraz już nie! Teraz już nie, tatusiu! -woła Tosia i zarzu-:a ojcu ręce na
szyję. Za jej przykładem idzie Tomek i opiera ;zoło o ojcowskie ramię.
Ojciec jest wyraźnie zmieszany; aby to zatrzeć, chce o ;zymś zagadać, o
czym by tu?
- No, no! Naj.ważniejsze, że i jedno, i drugie dzielnie się spisało. Wstydu
nam nie zrobiliście. To ważne. Teraz, zaraz utro pakujemy się i hajda na
wodę! Ale przedtem jeszcze ;rzeba listy napisać. Podziękować i Stefkom, i
Isi...
- A przecież ja list od cioci Isi przywiozłem! - krzyczy To-nek. -
Zapomniałem na śmierć, bo mi go ciocia do płaszczyka lośki włożyła. O,
jest! Mamusiu, proszę!
Mama czyta głośno:
Drodzy Moi!
Jeszcze raz ja Warn dziękuję za Tosię. Smutno tu bez niej będzie i mnie, i
dzieciom, które wiele przy niej skorzystały. Co za dobre dziecko! Ile nam
pomogła! A najwięcej mnie się podobało, że tak brata kocha, tak zawsze
dobrze o nim, o Tomku, znaczy się, mówiła, że on taki ze wszystkim a ze
wszystkim zdolny, aż dziw!...
- Zdolny, o, zdolny - śmieje się ojciec i mama, i Tosia, tylko Tomek gęsto
się tłumaczy:
- A co miałem robić? Ciągle mnie o brata pytali, musiałem
coś mówić.
- O, w to wierzę - woł a oj ciec. - Już cię słyszę, j ak opowiadasz:
„Wiecie, ten mój brat, Tomek, to taki wdechowy chłopak! Wszystko
potrafi!... Nawet na wagarach się zna!"
- Tatuś - mówi z wyrzutem Tomek. - Z wagarami to już na zawsze: adieu,
a rivederci, praszczaj! I nie wspominaj o tym więcej. Jesteśmy przecież na
remis: ty raz i ja raz.
- 188 -
- Au!. - krzyknął oj ciec. - Zapomniałem, że ty o tym wiesz. Zgoda! Już
ani słowa nie pisnę.
- Mamusiu - mówi Tosia - kiedy wszystko opowiem Krysi, to ona pęknie
chyba ze śmiechu.
- Broń Boże! -wołaTomek. - Ona mnie wtedy tak obcało-wała, że coś
okropnego! Powie o tym tylko jednej koleżance w sekreciei cała
Warszawa będzie się ze mnie nabijać! O kurzajce powiedz, że odrosła
od... wiatru.
Tymczasem śmieją się wszyscy razem.
- To już jedna wakacyjna przygoda za wami - mówi mama, ale Tomek nie
zgadza się na takie określenie.
- Przygoda? Mamusiu, to nie przygoda, to pierwszorzędna heca na całe
czternaście fajerek!!! Tatuś, nie?
Ojciec śmieje się i powtarza swoje:
- Szatany - nie dzieci! - i patrzy przy tym na Tosię i na Tomka oczami, w
których łatwo odczytać, jak ich kocha i jak pomimo wszystko jest z nich
dumny.
W „Prasa-Książka-Ruch"
adzieżowa Agencja Wydawnicza
rszawa 1988 r. Wydanie XI
sład 79700 + 300 egz.
c. wyd. 10,0 Ark. druk. 12,0
dano do produkcji w październiku 1987 r.
Ipisano do druku w sierpniu 1988 r.
sowę Zakłady Graficzne RSW „Prasa-Książka-Ruch"
x>dzi, ul. Armii Czerwonej 28
n. 3367/87 U-74
¦lv .