1
Nastała zima, czas ciszy i zadumy. Maja poddała
się samotności, której żadna inna pora roku nie ob
naża tak dotkliwie.
Mrok nocy polarnej skrywał przed wszystkimi,
tylko nie przed nią, brutalną prawdę, że jest przeraź
liwie sama. Wydeptana w śniegu ścieżka do jej domu
przypominała cienkie pasemko. Goście nie schodzili
się tu gromadnie. Maja nie utrzymywała kontaktów
z nikim poza członkami swojej rodziny, a i z nimi
tylko sporadycznie.
Sama, ciągle sama.
Ludzie we wsi zarzucali jej wyniosłość. Uważa się
za kogoś lepszego tylko dlatego, że mieszka w domu
należącym niegdyś do matki, szeptali między sobą.
Ci, którzy pamiętali Raiję, mówili, że Maja Bak-
ken coraz bardziej upodabnia się do niej. Nie tyle
może z wyglądu, co z zachowania.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni, powtarzali, ki
wając głowami.
Maja tęskniła za Elise.
W dzieciństwie nie lubiła przybranej siostry, niekie
dy z trudem tłumiła w sobie głęboką niechęć do niej,
a gdy dorosły, trzymała ją na dystans. Przywykła skry
wać przed otoczeniem swoje myśli i tajemnice.
Elise tak naprawdę stała się jej przyjaciółką krót
ko przed wyjazdem do Tornedalen.
Maja w głębi serca tęskniła za matką, ale nauczy
ła się z tym żyć. Właściwie nie kochała Raiji, tęskno
ty za nią jednak nie potrafiła zagłuszyć. Tęsknota
i nienawiść wzajemnie się przeplatały, przypomina
jąc dwugłową bestię. Maja lękała się ich obu.
O wiele gorzej zniosła utratę Elise, która, poślu
biwszy Mattiego, wyjechała w jego rodzinne strony.
Całym sercem radowała się szczęściem siostry i nie
zazdrościła jej, mimo że właściwie to Elise mogła zo
stać żoną Simona Bakkena.
Los, Opatrzność, a może złe moce sprawiły, że
stało się inaczej.
Maja dostała za męża Simona, choć wcale tego tak
bardzo nie pragnęła. Dostała go i zaraz, równie nie
oczekiwanie, straciła. Potem na świat przyszło ich
dziecko, synek. Nie zdążyła go nawet wziąć w ra
miona, a kiedy zgasło w nim życie, w ogóle na nie
go nie spojrzała.
Najwyraźniej nie jest jej dane otrzymać cokolwiek
za darmo. W chwilach zaprawionych goryczą nazy
wała siebie nieodrodną córką swojej matki. Nie mo
gła się oprzeć wrażeniu, że los Raiji przylgnął do niej
i czeka ją równie trudne życie. Czyżby została ska
zana, by odpokutować winy matki? Czy będzie mu
siała walczyć o swoje szczęście z jeszcze większym
uporem niż ona?
Maja, dziecko poczęte z wielkiej miłości, przyszła
na świat w czarną, chłodną noc jako owoc grzechu.
Może jej życie ma być karą za nie odkupione do
końca winy rodziców?
Tyle różnych myśli kołatało się jej w głowie. Nie wi
działa kresu tego wszystkiego, nie pamiętała początku.
Z tej strasznej samotności zaczęła tęsknić za Simonem.
W towarzystwie innych wcale nie czuła się lepiej.
Może właśnie dlatego, że niektórymi myślami nie
potrafiła się dzielić nawet z najbliższymi.
- Zapraszam cię, Maju, na moje siedemnaste uro
dziny - oznajmiła Ida, która wpadła do izby niczym
wiatr i leciutko pogładziła siostrę po policzku. - Pro
szę cię, nie zamień przyjęcia w stypę. Przecież tylko
raz w życiu kończy się siedemnaście lat.
Na twarzy Mai pojawił się wymuszony uśmiech.
Nie czuła radości, ale przywykła to ukrywać.
Najedli się do syta, nawet trochę pośmiali, choć
niezbyt serdecznie i niezbyt długo. Już od dawna
w chacie na przylądku nie mieli po temu okazji.
- Szkoda, że nie urodziłam się w porze jarmarku
tak jak Knut - westchnęła Ida, przerywając ciszę sło
wami, które równie dobrze mogłyby pozostać nie
wypowiedziane. - Wtedy Ailo może nie zdążyłby
wyjechać i przy stole byłoby nas więcej...
Reijo zacisnął swe duże dłonie na drewnianym
kubku, w którym już dawno wystygła kawa. Wpa
trywał się w brunatny płyn. Milczał. Tylko bruzdy
na policzkach leciutko mu drżały.
Ida zorientowała się, że powiedziała za dużo.
- Przy stole jest tyle wolnych miejsc - usprawiedli
wiała się cicho, spoglądając to na Reijo, to na Maję. -
Tak bym chciała, żeby wszystkie były zajęte. Powi
nien tu być Knut, Elise i Matti. Choćby na chwilę.
Wiem, że nawet jeśliby przyjechali, to na krótko. Nie
zamieszkają tu na zawsze. Ale teraz tak bardzo pra
gnę mieć ich wszystkich koło siebie. Ailo także, two
jego przyrodniego brata, Maju! Przecież też należy do
rodziny, w pewnym sensie jest i moim bratem. I Si
mona... I mamę...
- Ona już do nas nie należy - rzuciła Maja z go
ryczą.
- Nie pozwolę mówić o niej źle! - przerwał ostro
Reijo, a z jego zielonych oczu posypały się skry.
Reijo skończył trzydzieści osiem lat. Kiedy patrzył,
jak dorośleją mu dzieci, dostrzegał upływ czasu, ale
nie czuł się jeszcze stary. Minione lata w jego świado
mości zlały się w jedno. Nie mógł uwierzyć, że jego
córka, Ida, radość i promyk słońca rozświetlający mu
smutki codzienności, ma już siedemnaście lat.
Raija powinna to widzieć...
- Może ona tu jest - odezwał się łagodnie do cór
ki. - Kto wie, czy nie zajęła pustego miejsca...
Ida wpatrywała się w ojca swymi dużymi oczami,
które miały niezwykłą barwę, jakby mieszankę jego
lśniących zielonych i ciemnobrunatnych Raiji.
- Nadeszła pora, żebyśmy powiedzieli sobie
prawdę. - Reijo przybrał stanowczy ton. - Zdaje się,
że ja najdłużej łudziłem się nadzieją. Nigdy was nie
pytałem, co o tym myślicie, bo nie chciałem wiedzieć.
Chyba jednak trzeba nazwać rzeczy po imieniu i po
godzić się z tym, że Raija nie wróci. Upłynął zbyt
długi czas. Myślę, że ona po prostu nie może powró
cić. Pewnie umarła.
Powietrze w izbie zadrgało. Ida śmiertelnie się ba
ła, że Maja wyrwie się z jakimś komentarzem, po
wie „Bogu dzięki" czy coś takiego. Ale na szczęście
nikt nie przerwał ciszy.
- Cieszę się, że wreszcie to zrozumiałeś, Reijo. Cie
szę się, że do nas wróciłeś! - odezwała się Maja po
długiej chwili. W jej glosie brzmiało zmęczenie,
a w oczach pojawił się blask, który przeraził Idę. Ni
gdy nie potrafiła zrozumieć siostry.
Reijo napotkał wzrok Mai i uśmiechnął się lekko.
Nadal rozumieli się w pół słowa. Pod tym względem
nic się nie zmieniło. Co prawda od dawna nie roz
mawiali tak szczerze, ale upływ czasu nie zerwał łą
czących ich więzi.
Ida, choć była rodzoną córką Reijo, zdawała sobie
sprawę, że to Maja zaraz po Raiji jest ojcu najbliższa.
Ida ukończyła właśnie siedemnaście lat, ale przy
pominała dziecko, nieświadomie zaglądające do
świata dorosłych.
- Przecież zawsze tu byłem - odparł Reijo, tym pro
stym stwierdzeniem wyjaśniając dwie sprawy. - Nigdy
nie przestałem żyć. Sam dokonałem wyboru. Nie
chcę, by którekolwiek z was myślało źle o Raiji. - Głos
nie zadrżał mu, gdy wypowiedział jej imię. - Rodzina
nie powinna jej nienawidzić. Tak nie wolno. Ona za
wsze nas na swój sposób kochała.
- No cóż, niektórzy z nas pragnęli dostać więcej
tej miłości. - Maja nie potrafiła do końca zdusić
w sobie goryczy. Bywało, że Raija wydawała jej się
bliska i wówczas otwierała się na wspomnienia. Ni
gdy jednak nie była bezkrytyczna.
- Nadejdzie kiedyś dzień, gdy zrozumiesz, że ona
w niczym nie zawiniła - powiedział Reijo.
Maja wstała i zaczęła szykować się do wyjścia.
- Zostań - poprosiła Ida. - Przecież to też twój
dom. Przynajmniej dziś mogłabyś przenocować.
Maja potrząsnęła głową i zawiązała chustę pod
brodą. Z oczu siostry wyczytała, że wygląda zbyt po
ważnie jak na swoje dwadzieścia lat. Ida ciągle jej
przygadywała, że upodabnia się do matrony. Prze
cież jestem zamężną kobietą, nie jakimś podlotkiem!
oponowała zwykle.
- W takim razie pójdę z tobą - upierała się Ida.
- Nie! - Głos Mai zabrzmiał dość szorstko, ale sio
stry zawsze były wobec siebie szczere. - Sama wró
cę! Mieszkam tam, Ido. W swoim domu chcę sama
decydować i nie muszę się z tego nikomu tłumaczyć.
Rozumiesz?
- To może ja mógłbym cię odprowadzić - zapro
ponował Reijo. - Nie jestem jeszcze taki stary, żeby
mi zaszkodził rześki nocny chłód.
Maja znowu odmówiła.
-Jestem już dorosła i mogę iść sama. Co może mi
grozić? Ciemności się nie boję, duchów też nie. O n e
wolą mnie nie straszyć, bo wiedzą, że to na nic.
- Ale tyle różnych ludzi się tu kręci... - próbował
przekonać ją Reijo. - Nie chcę, żeby któremuś z mo
ich dzieci stało się coś złego.
Maja uśmiechnęła się, choć serce przeszył jej ostry
ból.
- Nikt mnie nie zaczepi, nawet gdybym natknęła
się na kogoś obcego. Wystarczy, że na mnie spojrzy.
Poza tym ani ze mnie panna, ani wdowa. Przynaj
mniej nic na ten temat nie wiadomo. Wygodnie jest
mieć męża, który równie dobrze może być żywy, jak
i umarły. Innych dręczy jeszcze większa niepewność
niż mnie. Tak czy inaczej tutejsi mężczyźni nadal czu
ją respekt przed Simonem i żaden z nich nie ośmielił
się tknąć jego żony. Myślę, że jestem bezpieczniejsza
niż większość kobiet w okolicy. - Zaśmiawszy się
śmiechem pozbawionym radości, Maja dodała: - In
nych zalet z posiadania ducha za męża raczej nie za
uważyłam. W łóżku wprawdzie można się wygodnie
ułożyć, ale, do diabła, okropnie w nim zimno...
Wyszła nie zatrzymywana przez nikogo.
- Ona staje się coraz większą dziwaczką - stwier
dziła Ida. - Ailo też to samo powiedział, bo nawet
z nim nie chciała rozmawiać. Odsunęła się od
wszystkich. Jest tu, a tak jakby jej nie było.
Reij o pokiwał głową.
- Może się odsunęła, ale to wcale nie znaczy, że
dziwaczeje. Ma prawo dać wyraz własnym uczuciom.
- Ale ona właśnie tego nie robi - zaperzyła się Ida. -
Zresztą zawsze taka była. Założę się, że do śmierci się
nie zmieni. To już taki typ człowieka.
Reijo nie odpowiedział. Zastanawiał się tylko, czy
Ida dostrzega coś, czego on nie zauważa.
Przyjemnie było wyjść w ciszę nocy. Ciemność
rozjaśniona zorzą falującą po klarownym mroźnym
niebie nie wydawała się wcale taka gęsta i wroga.
Można by pomyśleć, że to nie wieczór, lecz ranek,
pora, kiedy między jedną a drugą nocą niebo przy
obleka szafirową szatę.
Napadało dużo śniegu i niewysoka wzrostem Ma
ja brnęła w nim po kolana. Na skalistych zboczach
śnieg się jednak nie utrzymywał, co napawało optymi
zmem tych, którzy nie przepadali za zimą. Wzdłuż
rzeki ciągnęły się wydeptane ścieżki - od odnogi fior
du w górę, ku ciasnej, dzikiej dolinie, gdzie góry znaj
dowały się dosłownie na wyciągnięcie ręki, a wody rze
ki z najwyższym trudem torowały sobie między nimi
drogę. Teraz rzeka pokryta lśniącą taflą lodu kusiła
i zapraszała na ślizgawkę. Do chaty Mai było bliżej
przez las, ale o tej porze roku szło się tamtędy dłużej,
bo śnieg wśród sosen nie był udeptany. Teraz także
Reijo w domu na przylądku mało kto odwiedzał.
Maja postanowiła wrócić do domu rzeką. Podbie-
gła i pomknęła po lodzie na skórzanych podeszwach
kumagów. Ślizgała się, potem rozpędzała na nowo.
Na twarzy czuła chłodny powiew, policzki jej zmar
zły, ale w sercu odezwała się młodzieńcza wesołość.
Posuwała się po skutej lodem rzece, roześmiana,
a zorza polarna zdawała się tańczyć w rytm jej radości.
. Ta odrobina zabawy pomogła Mai uwolnić się od
wielu gorzkich myśli.
Poczuła się jak nowo narodzona, kiedy rozgrza
na zeszła na brzeg i grzęznąc po uda w śniegu, od
nalazła wijącą się ku chacie ścieżynkę, szeroką zale
dwie na trzy stopy. Tanecznym krokiem ruszyła ku
domowi.
Nic nie było w stanie odebrać jej tej odrobiny ra
dości.
W życiu Mai także zdarzały się krótkie chwile
szczęścia.
Jeśli się dobrze zastanowić, miniony dzień dostar
czył jej wiele powodów do zadowolenia. Ida jest już
dorosła. Reijo w końcu spojrzał prawdzie w oczy. Ty
le jest rzeczy, które potrafią rozjaśnić zimową noc!
Może, jeśli się mocno postara, zdoła wywołać ma
rzenie. Nigdy nie wiadomo.
W kuchennym oknie chaty dostrzegła światełko,
słaby, drżący płomyk lampki olejowej.
Ale przecież nie zostawiła zapalonej lampy! Za
wsze bardzo ostrożnie obchodziła się z ogniem.
Dopiero co tak się przechwalała, że nikt nie ośmie
li się jej tknąć. Tymczasem ktoś otworzył sobie za
mknięte na klucz drzwi i wtargnął do jej chaty.
Bardziej zła niż przestraszona kroczyła ku drzwiom,
nie siląc się wcale na ostrożność. W końcu chata nale
ży do niej!
Otworzywszy z impetem drzwi, wrzasnęła ni
czym nieokrzesany rybak:
- Kto, u diabła, śmiał się włamać do obcych ludzi?
Chyba, do cholery, można zostawić w spokoju cu
dzy dom? Już Simon wam pokaże, kiedy wróci...
W półmroku, poza zasięgiem płomyka rozświetla
jącego izbę, powoli wyprostowała się jakaś postać.
Maja zatrzasnęła drzwi, bezwiednie założyła sko
bel i przekręciła klucz.
Oparła się plecami o drzwi, jakby chciała je pode
przeć. Ale to ona potrzebowała oparcia. Nogi jej się
trzęsły tak, że omal nie osunęła się na ziemię.
- Simon... - Głos jej się załamał. - Dobry Boże, Si
mon. Wróciłeś...
Przemknęło jej przez myśl, czy nie lepiej by by
ło, żeby tam siedział jakiś duch, a nie człowiek
z krwi i kości, który przypominał ducha...
Czy tylko tyle z niego zostało? Dobry Boże, co
oni ci zrobili, Simon?
Nie powiedziała tego na głos, ale jego widok wy
wołał w niej prawdziwy wstrząs.
- Jak wszedłeś do środka? - zapytała, ganiąc się
w myślach za to głupie pytanie skierowane do mę
ża, którego nie widziała prawie trzy lata.
- To dziecinnie proste - odpowiedział. Jego głos
także wydał jej się obcy.
A może źle zapamiętała? Niemożliwe, żeby zapo
mnieć głos małżonka, nawet jeśli nie było to zwy
czajne małżeństwo. A oni przecież wiele ze sobą roz
mawiali.
- Nie pamiętasz, że twój mąż jest przestępcą, Ma
ju? Potrafi to i owo.
Maja przełknęła ślinę i pod pretekstem, że musi
rozpiąć pelerynę, odwróciła się od niego. Potrzebowa
ła kilku chwil, żeby uciszyć rozpacz, i na nowo przy
brać pozę silnej Mai, która nie cofa się przed niczym.
Czując na sobie jego palące spojrzenie, podeszła
bliżej. Przekonała się jednak, że ogień żarzy się
w oczach męża tylko w przebłyskach. Przeraziła się,
ujrzawszy mgłę zasnuwającą jego spojrzenie. Nigdy
go takim nie widziała.
Czego Simon od niej oczekuje?
Nie była w stanie rzucić mu się na szyję, brzydzi
ła się go nawet dotknąć. Był taki brudny, zapchlo
ny... Mogłaby przysiąc, że gdyby zdjął ubranie, samo
powędrowałoby do balii.
Usiadłszy obok Simona na stołku, nie odrywała od
niego oczu. W pamięci zachowała obraz mężczyzny,
którego poślubiła, najprzystojniejszego chłopaka po
tej stronie fiordu. Dziewczęta płakały, składając mu
po ceremonii życzenia, a jej rzucały najbardziej ką
śliwe spojrzenia, jakie tylko można sobie wyobrazić.
Simon Bakken o błyszczących błękitnych oczach
i wesołym spojrzeniu. Jego gładka, urodziwa twarz
zawsze promieniała radością, a w kącikach ust błą
kał się uśmiech. Na czoło opadała mu grzywka. Miał
niski głos. Dobrze zbudowany dziewiętnastoletni Si
mon, nieodpowiedzialny, beztroski, spontaniczny...
Wszystko to ją w nim pociągało.
Taki był przed trzema laty.
Teraz spod łachmanów wystawały szerokie jak
dawniej barki, ale ramiona - opalone, mimo że był
środek zimy - mocno mu wychudły. Policzki miał ża
łośnie zapadnięte. Nawet ciemna, gęsta broda nie
mogła tego ukryć. Długie do ramion włosy sprawia
ły wrażenie, jakby od dawna nie dotykał ich grzebień.
Maja poczuła swędzenie na całym ciele i z trudem
powstrzymywała się, by się nie podrapać.
- Tak, mam wszy... - odezwał się głucho, jakby
przepraszał.
Maja zapłoniła się. Nie spodziewała się, że pozna
po niej, co czuje.
- Nieważne - rzuciła, a na jej twarzy odmalowała
się pewność charakterystyczna dla rodu Alatalo. - Po
radzimy sobie z tym.
Czy tylko tyle ma mu do powiedzenia? Chciała
coś dodać, szukała słów, ale w głowie miała komplet
ną pustkę.
- Dotarły do ciebie moje listy?
- Jeden - odparła wreszcie, odzyskując mowę. - Je
den, wysłany zaraz na początku.
- Pierwszego roku pisałem wiele, ale potem prze
stałem. Mówili, że nie warto, bo i tak nikt z nas nie
przetrzyma więzienia. A jeśli nawet kiedyś uda nam
się wrócić do domu, na pewno żadna z żon nie bę
dzie już nas oczekiwać. Jeśli dożyjemy do tego
dnia...
- Pisałam do ciebie często...
Trochę przesadziła, ale rzeczywiście napisała wie
le listów. Ostatnio też zamierzała.
- Nie dostałem ani jednego.
Domyślała się tego.
- A dziecko? - zapytał z napięciem w głosie, ale
jego wzrok na chwilę się ożywił.
Maja zmusiła się, by napotkać spojrzenie błękit
nych oczu, które traciły blask równie łatwo jak cien
ki lód na sadzawce, gdy na niego nadepnąć.
- Umarło - powiedziała, przełykając z trudem śli
nę. - Miałam bardzo ciężki poród. Omal nie wyzio-
nęłam ducha. To był chłopiec. Kiedy odzyskałam
przytomność, już nie żył...
Simon splótł dłonie i zacisnął je mocno.
- Jak wyglądał?
Pokręciła głową i wyznała szczerze:
- Nie byłam w stanie na niego patrzeć. Nie mo
głam. Zdążyli go ochrzcić, zanim wydal ostatnie
tchnienie. Artur Mikkel. Dla mnie to tylko imię na
krzyżu. Zobaczysz jutro. Jest pochowany tutaj.
Simon tylko skinął głową. Maja nie była pewna,
czy zrozumiał.
- Masz kogoś? - zapytał wprost, utkwiwszy w niej
wzrok. - Trzy lata, Maju, to długi czas. Jesteś młoda.
Masz kogoś, kto cię odwiedza albo u kogo bywasz?
Pokręciła głową i uśmiechnęła się krzywo:
- Mężczyźni nigdy nie uganiali się za mną. Takie
jak ja nie mają powodzenia.
- Ja też uważałem, że jesteś brzydka - powiedział
zamyślony. - Ale to było dawno, kiedy zobaczyłem
cię po raz pierwszy. Potem mnie zaintrygowałaś.
A przez tych kilka lat wiele o tobie myślałem. W mo
ich wspomnieniach byłaś piękna...
- Rzeczywistość nie dorównuje fantazji, co? - za
pytała, udając, że ją to bawi. Samoironia była jej naj
lepszą obroną.
- Nadal jesteś piękna - rzekł. - Właściwie dopie
ro teraz naprawdę przejrzałem na oczy.
- Jesteś głodny?
- Poczęstowałem się jedzeniem - oznajmił.
Simona skazano na trzy lata więzienia, a tyle nie
minęło jeszcze od wyroku.
W jaki sposób zapytać go, dlaczego już wrócił, tak
by jej źle nie zrozumiał? Nie chciała go urazić.
- Zwolnili mnie za dobre sprawowanie - odpowie
dział na jej nieme pytanie. Simon zawsze był domyślny.
- Pozwolili mi wcześniej opuścić więzienie w nagrodę
za... przykładne zachowanie - urwał na moment, jakby
rozkoszował się tym słowem. - Wiesz, co to znaczy?
Pokręciła głową. Nie mogła przyzwyczaić się do
jego głosu,-wydawał jej się obcy.
- To znaczy, że sprawowałem się lepiej niż oczeki
wano, lepiej niż ja sam bym się po sobie spodziewał.
Chciałem przetrwać. Za wszelką cenę pragnąłem się
stamtąd wydostać, Maju. Gotów byłem uczynić
wszystko, żeby tylko wyjść na wolność. Wszystko.
Chcesz wiedzieć więcej? Gotów byłem nawet zabić,
by to osiągnąć. Ale nie uczyniłem tego. Nie uciekłem.
Zostałem zwolniony.
- A jak dotarłeś do domu?
- Przypłynąłem łodzią handlową, na którą natkną
łem się po drodze. Wykruszył się jeden z członków
załogi. Spotkałem ich, kiedy wracali z powrotem na
północ. Przypadkowo zgadałem się z kimś z załogi,
że wędruję w tym samym kierunku, i pozwolili mi
popłynąć razem z nimi. Ciężko pracowałem. Ale nie
było tak źle. Miałem najgorsze miejsce na pokładzie,
zgodziłem się jednak na to z całą świadomością. Ło
dzią dopłynąłem do Senja, stamtąd idę pieszo.
Maja słuchała, jak Simon opowiada o sobie, obser
wując uważnie jego twarz, na której nie malowało się
żadne uczucie. Wzrok miał zamglony, mętny, martwy.
Skrywał cierpienie większe, niż zapewne była w sta
nie sobie wyobrazić. A mówił, że nie było tak źle.
Dobry Boże, co oni z nim zrobili?
- Wykąpiesz się! - zarządziła głosem nie znoszą
cym sprzeciwu, podrywając się z miejsca.
Przystał na to bez mrugnięcia okiem. Simon, któ
rego poślubiła, na takie dictum zareagowałby prote
stem. Ten zaś powiedział:
- Przyniosę wody...
Maja popchnęła go na stołek i przełknąwszy ślinę,
zmusiła się, by przytrzymać ręce na jego ramionach.
Zmusiła się, by pogłaskać wychudzony policzek.
Uchwycił gwałtownie jej rękę i przycisnął gorące
wargi do wnętrza dłoni. Potem ją puścił. Błysk życia
w jego oczach zgasł.
- Skoro ty szedłeś aż z Senja, to ja chyba mogę
przynieść wodę z rzeki - powiedziała zdecydowa
nym głosem. - Jedyne, co pozwalam ci zrobić, to
przynieść balię z alkierza.
Usłuchał jej.
Maja szła wąską ścieżką w dół do rzeki, trzyma
jąc na ramionach nosidło. Nosidło, które niegdyś
Raija otrzymała w prezencie ślubnym, dopasowało
się do ramion ich obu.
Z oczu kapały jej łzy. Zastanawiała się, czy Simon
kiedykolwiek opowie jej coś więcej. Zastanawiała
się, czy potrafi żyć u jego boku.
Z Simonem, którego pamiętała, umiałaby ułożyć
sobie życie, przeżyć nawet chwile szczęścia. Wy
obrażała sobie, że się przy nim zestarzeje. Ale czy
z mężczyzną, który siedzi przy palenisku, obcym,
choć wyglądającym jak Simon, czeka ją wspólna
przyszłość? Nie wiedziała.
- Dobry Boże! - wyszeptała, patrząc na polarną
zorzę, która zdawała się blednąc w leniwym tańcu
na niebie. - Chciałabym wiedzieć, co oni z nim zro
bili. Chcę wiedzieć, cokolwiek by to było. Pragnę od
zyskać dawnego Simona...
2
Kiedy wniosła pierwsze dwa wiadra wody, Simon
zdążył już wystawić drewnianą balię i duży kocioł,
w którym zwykle grzali wodę na palenisku. Drewna
w izbie było pod dostatkiem, bo Reijo zgromadził
w chacie zapas na kilka dni. Zawsze troszczył się o ta
kie sprawy. Mówił, że lepiej, by on nadwerężył stary
grzbiet, niż Maja miałaby zniszczyć swój młody.
Wlała wodę do kociołka, obrzucając przelotnym
spojrzeniem męża, który chuchał na szybę i wyglądał
przez niewielki prześwit, jaki się na niej utworzył.
W bladożółtym blasku zorzy krzyżyk z drewna
rzucał długi czarny cień. Maja przywykła do tego wi
doku. Nie robił już na niej wrażenia. Właściwie nie
czuła, że tam było pochowane jej dziecko.
Nosiła je w swym łonie i wydała na świat. Nadal
pamiętała okropne bóle. Ale dziecko nie stało się jej
radością. Maleńkie ciepłe ciałko nie wypełniło pustki
w jej ramionach i w sercu. Jeśli Simon będzie chciał
wiedzieć, do kogo dziecko było podobne, będzie mu
siał zapytać Reijo. Maja nigdy nie wyraziła ochoty, by
dowiedzieć się czegoś więcej o niemowlęciu. Łatwiej
jej było znieść cierpienie, gdy nie wiedziała za wiele.
- Mój syn - odezwał się Simon obco brzmiącym
głosem.
Pochłonięty własnymi myślami, nawet nie zauwa
żył Mai.
Zastanawiała się, czy zawsze zamyka się tak przed
otoczeniem. Ile spraw wokół mogło się dziać bez je
go zaangażowania? Maja lękała się bardzo, że i jej nie
dopuści do siebie, choć równocześnie dławił ją strach,
że wciągnie ją w coś, na co nie będzie miała wpływu.
Nowy Simon dziwił ją i przerażał. Ale przecież to
jej mąż!
Nie zwykła uciekać od swoich obowiązków, a jed
nak nie było jej lekko na sercu.
Wniosła do izby kolejne wiadra wody i zarządzi
ła kąpiel.
Simon zdejmował z siebie sfatygowane ubranie,
a Raija łapała w locie każdą sztukę odzienia, którą
z siebie zdejmował.
- Trzeba spalić te łachy, i to jak najszybciej - oznaj
miła tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Simon stal przed nią, uciekając wzrokiem. Maja
miała wrażenie, że jego oczy nieustannie przeprasza
ją. Bardzo się pilnowała, żeby nie skrzywić nosa, mi
mo że zarośnięty brudem Simon, w poszarzałej,
sztywnej od potu bieliźnie, śmierdział na odległość.
Bardzo chciała mu pomóc, ale nie wiedziała jak.
Niepewność rozdzielała ich niby niewidzialny mur.
Maja popatrzyła na rozbiegane oczy Simona i nagle
zrozumiała, że i on jest zdenerwowany. Przeżyła
prawdziwy szok.
Simon, który z taką lubością zawstydzał niedo
świadczone dziewczęta, teraz krępuje się przy niej!
On, taki przystojny. Trudno byłoby zliczyć te wszyst
kie dziewczyny, którym zawrócił w głowie.
Maja widywała męża nago wiele razy, nie tylko
wówczas, gdy spłodzili dziecko. Kiedy pozwalała na
to pora roku, chodził rozebrany po izbie, zanim się
położył, specjalnie żeby ją podrażnić. Maja płoniła
się wówczas zakłopotana. Z jednej strony uważała,
że to nieprzyzwoite, że to grzech... z drugiej zaś znaj
dowała przyjemność w patrzeniu na męża.
Odwróciła się do niego plecami niby zupełnie przy
padkowo. Nie znała tego Simona Bakkena, który wró
cił z więzienia. Nie miała pojęcia, co może go zranić.
Dopiero kiedy usłyszała plusk wody i nabrała
pewności, że Simon usadowił się w balii, spojrzała
znów w jego stronę. Ku jej zadowoleniu nie mógł
widzieć, jak chwyta brudną bieliznę w dwa palce
i wyrzuca kupkę zawszonej odzieży na dwór. Nigdy
nie trzymała w dłoni gorszego świństwa.
Simon długo rozkoszował się gorącą kąpielą. Oparł
się ramionami o brzeg balii, przymknął oczy i siedział
odprężony tak, że nie drgnął mu nawet jeden mięsień.
Mai zdawało się, że zasnął, ale na odgłos jej lek
kich kroków po skrzypiącej podłodze poderwał się
gwałtownie. Z jego oczu biła czujność.
Maja cofnęła się i zasłoniwszy dłonią usta, ledwie
zdołała stłumić w sobie krzyk. Ale nie jego spojrze
nie ją tak przeraziło, lecz blizny na ciele.
Simon uśmiechnął się lekko, w milczeniu obser
wując jej reakcję. A potem usiadł z powrotem.
Przyciągana niczym magnesem zbliżyła się do niego
i nie przejmując się tym, że przemoczy wełnianą spód
nicę, uklęknęła na mokrej podłodze. Bała się go dotknąć.
Zacisnęła palce na kancie drewnianej balii, która pamię
tała jeszcze czasy jej dzieciństwa, i blada zapytała:
- To tak jest w więzieniu?
Nie mogła oderwać wzroku od krzyżujących się
linii pokrywających jego tors, ramiona i znaczną
część pleców.
- Tak, właśnie tak - odrzekł obcym, beznamięt
nym głosem, w którym nie pobrzmiewał ani smu
tek, ani złość. Potwierdzało się to, na co już wcze- ,
śniej zwróciła uwagę.
- Jacy to ludzie zdolni są do takiego okrucieństwa?
- zdziwiła się. -1 dlaczego, dopuściwszy się czegoś po
dobnego, mogą tam nadal pracować? Powiedziałeś, że
zostałeś zwolniony za dobre sprawowanie, a na two- [
im ciele wyraźnie widać ślady po karach cielesnych.
Czy w ten sposób traktuje się dobrze sprawujących
się więźniów?
- Wśród skazanych panują odrębne prawa, Maju.
Wyznaczeni więźniowie mają za zadanie wybić no
wym z głowy hardość. Ja nie od razu się w tym ro
zeznałem. Dopiero gdy zebrałem solidne baty, wy
ciągnąłem naukę i przestałem się buntować. Wtedy
ktoś z kolei uznał, że jestem zbyt potulny, innych
kłuło w oczy to, że jestem przystojny. Tam najlepiej
być podobnym do samego diabła. i
Maja pojmowała i nie pojmowała. Opowieść Si
mona napawała ją przerażeniem i wstrętem, wolała
nie pytać o szczegóły.
- To straszne - wyszeptała tylko.
- Wszyscy są straszni - mówił dalej, ale tym razem
w jego słowach słyszało się uczucie. - Zapewniam cię,
Maju, w każdym z nas tkwi okrucieństwo. Nie je
stem lepszy. Ja także katowałem nowych więźniów,
żeby wytłuc im z głowy butę. Kilku z nich ledwie to
przetrzymało. Co do jednego zresztą nie mam pew
ności. Niektórzy mówili, że się wylizał, ale doszła też
do mnie plotka, że zmarł. Nie wiem - dokończył, nie
patrząc na Maję. Zamilkł na moment, a potem dodał:
- Byłem tak samo zły jak wszyscy inni. Ja także zna-
lazłem sobie słabszego i bardziej naiwnego niż ja
młodego, ładnego chłopaka. Ja także nauczyłem się
używać władzy, Maju. Czasami nawet rozkoszowa
łem się nią. Okrucieństwo tkwi w każdym z nas.
Gdybyś musiała, postąpiłabyś zapewne tak samo. Ja
uczyniłem wszystko, żeby stamtąd się wydostać.
Maja zacisnęła dłonie na ścierce i wykręciła ją,
chociaż nie ciekła z niej woda. Zanurzyła ją ponow
nie i zaczęła szorować Simonowi plecy. Nie mogła
oprzeć się wrażeniu, że skuli się z bólu, kiedy do
tknie jego blizn, mimo że widziała, iż dawno się zro
sły. On tymczasem siedział z wpółprzymkniętymi
powiekami i pozwalał się myć, jakby był dzieckiem.
- Kristoffer nie żyje - powiedziała na wszelki wy
padek, gdyby chodziła mu po głowie myśl o zemście.
- Tak? - spytał obojętnie. - No cóż, był już stary.
- Elise i Matti pobrali się i pojechali do Finlan
dii, do Tornedalen. Matti i... moja mama stamtąd
pochodzą.
Zastanawiała się, czy Simon nadal żywi uczucia do
Elise. Kochali ją wszyscy, którzy ją znali, bo przypo
minała najpiękniejszy kwiat.
- To dobrze. Pasowali do siebie.
Najwyraźniej resztki uczuć do Elise wyblakły, ale
Maja nie była pewna, czy powinna się z tego cieszyć.
Może nie wróżyło to niczego dobrego?
- Knut udał się na północ - ciągnęła Maja. - W po
rze jarmarku przesłał nam pozdrowienia. Donosił,
że niebawem zamierza się żenić. Ale potem słuch
o nim zaginął. A Ida dzisiaj ma urodziny. Skończy
ła siedemnaście lat. Właśnie od niej wracam.
Simon pokiwał głową.
- W twoim rodzinnym domu wszystko się toczy
po staremu. Beret i Elina wyszły za mąż za 01avesa
i Johannesa. Rzadko zdarza się, żeby siostry poślu
biły braci. Domyślasz się, że było dużo gadania.
- Mieszkają osobno?
- Nie, ciągle gnieżdżą się pod jednym dachem ze
starymi rodzicami mężów. Z czasem zrobiło się tam
ciasno.
- Jutro pójdę do domu - postanowił. - Chyba muszę.
- Tu jest twój dom - odparła i chociaż nie uczy
niła tego celowo, jej głos zabrzmiał ostrzej.
- Przecież tu przyszedłem - powiedział, jakby nie
zwracając na to uwagi.
Maja przełknęła ślinę. Wydawało jej się, że tkwi
w szponach snu, z którego nie potrafi się wyrwać,
choć niczego bardziej nie pragnie. Ręce i nogi ciąży
ły jej niczym ołów.
W rozpaczy zaczęła rozczesywać potargane kołtu
ny na jego głowie. Pozwalał jej na to odprężony, przy
mknąwszy powieki. Ale wysiłki, by doprowadzić do
porządku jego gęste włosy, okazały się daremne.
Odetchnęła jednak z ulgą, gdy się okazało, że Si
mon jest mniej zawszony, niż jej się początkowo
zdawało. Widziała już gorsze przypadki.
Natomiast widok wody w balii napawał ją obrzy
dzeniem. Woda wyglądała prawie tak jak podczas
wiosennych roztopów. Na powierzchni unosiło się
robactwo, dla którego kąpiel okazała się zabójcza,
a na brzegu balii utworzyła się gruba warstwa brudu.
Przełamując w sobie wstręt, po raz ostatni zanu
rzyła poszarzałą ścierkę.
Starczy na dzisiaj, uznała. Póki co uporała się z pierw
szymi warstwami brudu. Simon na pewno nie jest jesz
cze lśniąco czysty, ale jutro może się znów wykąpać.
Musiała nim potrząsnąć, by go zbudzić. Gwałtow
nie wyrwany ze snu, zesztywniał na całym ciele. Ma
ja dotykała drżących, twardych jak skała muskułów,
gotowych odpowiedzieć na każdy atak.
- Zasnąłeś - wyjaśniła najłagodniej jak potrafiła.
W środku czuła lęk. Czy Simon z czasem pozbędzie
się tego strachu, czy zdoła zapanować nad gwałtow
nymi reakcjami? Czy też do końca życia przyjdzie
się jej z tym zmagać?
- Wyjdź z kąpieli - poprosiła. - Myślę, że na dzi
siaj wystarczy. Najlepiej będzie, jak napalimy w sau
nie Reijo któregoś dnia. Gorąco zabije do reszty
wszystkie wszy i pchły.
Simon, ociekając wodą, wyszedł z balii. Błyskające
bielą blizny odcinały się na tle spalonego na ciemny
brąz torsu. Pajęczyna starych ran. Mapa niesprawie
dliwości i nie dającego się zapomnieć cierpienia. Si
mon nigdy nie musiał się wstydzić swojego ciała, ale
teraz był wychudzony.
Maja wiedziała, że mogłaby pragnąć tego ciała.
I zastanawiała się, co on czuje. Odnosiła wrażenie,
że jej obecność nie ma dla niego żadnego znaczenia.
Ale może teraz po prostu był wyczerpany i zmę
czony. Nie spodziewała się namiętnych uścisków za
raz po powrocie męża do domu, ale przecież tak dłu
go była sama...
Pospiesznie osuszyła dłonie i podała mu płócien
ny ręcznik, żeby się okrył i nie zmarzł, a potem się
gnęła do kufra z ubraniami, który stał nie ruszany
przez cały okres nieobecności Simona. Oczywiście,
raz do roku wietrzyła odzież, żeby nie cuchnęła stę-
chlizną po jego powrocie.
W milczeniu założył czyste ubranie. Zapiął pas
o kilka dziurek dalej niż kiedyś, nim go zabrano.
- Pomogę ci - rzekł, chwytając balię. Przydała się
jego siła. Wspólnie wynieśli balię na podwórze i w spo
rej odległości od chaty wylali brudną wodę. Na wszel
ki wypadek, bo z robactwem nigdy nic nie wiadomo.
Ścierka i płótno, w które Simon się wytarł, wylą
dowały na kupce wraz z łachmanami.
- Trzeba cię ostrzyc!
Maja kipiała energią.
Łatwiej było jej znieść milczenie męża, gdy po
chłonięta była jakimś zajęciem. Wówczas rozmowa
nie była konieczna.
Simon posłusznie usiadł przy palenisku.
Przezwyciężając obrzydzenie, niezbyt ostrymi
nożycami po kolei obcinała długie kędziory męża.
Nim zdążyły spaść na ziemię, wrzucała je do ognia.
W rezultacie tych zabiegów Simon stał się podob
ny do młodzieńca, którego poślubiła.
- Ogolę się już sam - odrzekł, gotowy dokończyć
dzieła przemiany.
- Brzytwa jest w kufrze.
Znalazł ją i zdecydowanymi ruchami dłoni, które
nawet nie zadrżały, zgolił zarost, spod którego wyło
niła się ogorzała twarz dojrzałego mężczyzny, silne
go i bezwzględnego. Zmiana wydala się Mai oszała
miająca. Pamiętała wyrostka, którego zaraz po ślubie
zabrali jej z domu. Mężczyzna, który powrócił, miał
w sobie coś z twardości i chłodu granitu.
Maja podała mu kawałek lustra. Odbicie, jakie
w nim ujrzał, jego samego zaskoczyło równie moc
no jak Maję. W zamyśleniu potarł brodę brązową,
spracowaną dłonią. W jego błękitnych oczach, w któ
rych zgasł dawny blask, czaiło się pytanie.
- Czy bardzo się zmieniłem? - odezwał się po
chwili niepewnym głosem, nie patrząc na żonę, lecz
na swoje odbicie.
- Trzy lata to sporo czasu - przyznała Maja, ocie
rając pot z czoła.
- Tak - zgodził się z ociąganiem.
W ich związku nie było kłamstw. Od początku
grali w otwarte karty.
- Jesteś inny. Myślę, że zmieniłbyś się, nawet gdybyś
nigdzie stąd nie wyjeżdżał. Wszyscy się zmieniamy.
W twoim przypadku ta przemiana jest bardziej widocz
na. Wydoroślałeś... Wszystko to, z czym się zetknąłeś,
odbiło się piętnem na twojej twarzy. W twoich oczach.
- Z czym się zetknąłem i co robiłem - odrzekł ci
cho i oddał jej lustro.
Ostrożnie wzięła w dłonie lusterko, które stano
wiło dla niej jeden z największych skarbów. Reijo
przywiózł je ze swej wędrówki po zachodnich trak
tach. Tam na wybrzeże wcześniej docierały takie
luksusy niż do głębi fiordów. Ludzie na wybrzeżu
mieli kontakt z osadami kupieckimi, do których
przywożono towary z Europy.
Przysunął stołek blisko paleniska i usiadł. Trzy
mał Maję na dystans. Pilnował, żeby dzieliła ich ca
ła podłoga.
Może dlatego, że był zawszony?
A może miał inne powody.
Odnosiło się wrażenie, jakby nie mógł się nasycić
ciepłem.
- Kiedy mnie stąd zabierali, byłem niewinny ni
czym dziecko nieświadome istnienia zła - rzucił
gwałtownie. - Tylko zdawało mi się, że jestem męż
czyzną! Teraz wiem, że w porównaniu z tymi, któ-
rych spotkałem w więzieniu, nawet Kristoffer wyda
je się aniołem. Tak... skazali niewinnego chłopca,
a dostajesz z powrotem bandytę.
- Pozwól, że sama to osądzę.
- Nauczyłem się wielu złych rzeczy. Grzeszne my
śli stały się dla mnie czymś powszednim. Od dawna
nie żyłem tak, jak żyją normalni ludzie. Nie wiem,
czy potrafię.
- Zamierzasz mordować, kraść, napadać na kogo
popadnie? - przerwała mu.
- Nie...
- Nie komplikuj wszystkiego jeszcze bardziej, Si
monie.
Maja nie wiedziała, czy powinna go aż tak bardzo
podnosić na duchu. W głębi serca dręczyła ją strasz
na niepewność.
- Raz po raz przychodziło mi do głowy, by tu nie
wracać.
Siedział zapatrzony w płomienie. Wyciągnął dło
nie ku językom ognia, niemal pozwalając im lizać
skórę. Tylko cieniutka warstwa powietrza chroniła
go przed poparzeniem.
- Zamierzałem wam tego oszczędzić. Rodzinie, to
bie... Ale nigdy nie miałem silnej woli. I teraz też mi
jej brakuje. Mimo że dorosłem, pod tym względem
się nie zmieniłem. Więzienie właściwie tylko uwypu
kliło moje wady. Nie mam się gdzie podziać. Myśla
łem, że jestem potrzebny synowi... chociaż może dla
niego też najlepiej by było, gdybym nie wrócił. Ła
twiej kochać nieżyjącego bohatera, niż znieść za
wód, jaki sprawia żywy człowiek...
- Domyślam się, że wiadomość o śmierci dziecka
była dla ciebie szokiem... - powiedziała cicho Maja.
Simon odwrócił się w jej stronę. Ich spojrzenia
spotkały się. Znów ujrzała czające się w jego oczach
rozpaczliwe pytanie, ale także chłód, którego nigdy
wcześniej nie dostrzegła.
- Być może lepiej, że tak się stało - odparł. - Mo
że tkwi w tym głębszy sens, żeby Simon Bakken nie
miał synów i tym samym położył kres złu.
- Simon Bakken będzie miał synów! - wykrzyknęła
Maja, bezwiednie składając mężowi obietnicę. - Uwa
żam, że na to zasługuje. Myślę, że jego synowie będą
dumni z takiego ojca. A córki będą czuły to samo.
Simon tylko wzruszył ramionami i na powrót
skupił całą swoją uwagę na tańczących płomieniach,
tak jakby nic poza tym się nie liczyło.
- Pokonałeś dziś długą drogę?
Znów wzruszenie ramion.
- Szedłem znad fiordu - rzucił lekko. - Wczoraj
z Malselv zabrał mnie jakiś jeździec. Spałem w staj
ni razem z koniem. Przechodziłem obok przylądka,
widziałem światło. Nawet chciałem wejść, ale bar
dziej ciągnęło mnie tutaj. Nie wiem nawet, czy bym
wszedł, wiedząc, że tam jesteś.
Maja wzdrygnęła się. Zranił ją świadomie? Takim
się stał? A może powiedział to niechcący?
Ich związek nie opierał się na miłości, teraz bar
dziej jeszcze niż kiedyś. Simon patrzył na nią z dziw
nym uśmieszkiem, chwilami tylko przypominając
tego mężczyznę, którego mogłaby pokochać, gdyby
w jej życiu nie było tyle cieni.
- Najlepiej gdybym umarł, prawda, Maju? Było
by ci wówczas łatwiej...
- Ale żyjesz...
Z premedytacją go zraniła, odpłacając pięknym za
nadobne. Nawet jeśli poczuł się dotknięty, umiejętnie
to ukrył. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Za
śmiał się tylko nieprzyjemnie. Drażnił ją ten śmiech,
równie obcy i przerażający jak wszystko inne w nim.
- Nie miałem nawet na tyle przyzwoitości, by
umrzeć - odezwał się ponuro.
Czy on czasem nie udaje? Maja mimowolnie na
brała podejrzeń.
- To prawda, zawsze brakowało ci przyzwoitości -
odcięła się, przypominając sobie kłótnie, które tak ich
ze sobą związały. Nie pieszczoty i bliskość, tylko
przycinki i walka na słowa. Właśnie takiej codzienno
ści oczekiwała. Marzeń wolała nie mieszać z życiem.
- Byłaś sama przez te wszystkie lata? - zapytał gło
sem ostrym jak brzytwa. - Może miałaś kogoś? Wszy
scy pewnie są przekonani, że nie żyję...
- Nie wiem, co myślą inni. Nie rozmawiam zbyt
często z ludźmi. - Odruchowo dotknęła blizny na
policzku.
Człowiek, który oszpecił gładkie policzki dziecka,
osiągnął swój cel. Maja mogła wyrosnąć na prawdziwą
piękność. Lśniące czarne włosy opadające kaskadami
na wyprostowane plecy, ciemne brwi, które stanowiły
niezwykłą mieszankę wygiętych jak skrzydła ptaka
brwi Raiji i prostych jak kreski Mikkala. Kanciasta
twarz po ojcu i oczy intensywnie brązowe z żółtą ob
wódką wokół źrenicy. Wszystko to wyróżniało ją z tłu
mu. Mężczyźni mogliby się za nią oglądać.
Rzeczywiście oglądali się, ale z innego powodu.
Większość nie dostrzegała oryginalnej i niezwykłej
urody Mai. Zauważali tylko dwie blizny na obu po
liczkach, ciągnące się aż do skroni. Białe ślady nie
nawiści pozostawione przez ostry nóż. Dowód na
to, że jest córką swojej matki. Córką swojego ojca.
Mikkal jako pierwszy naznaczył ostrzem noża
twarz nędznika Isaaka. Ponieważ Isaak nie mógł się
zemścić na Raiji, skierował całą swoją nienawiść ku
bezbronnemu dziecku.
- Nie było nikogo - odparła oschle. - Zresztą któż
by to mógł być, chyba ślepiec!
- Elise powiedziała kiedyś, że jesteś piękna. Mia
ła rację, Elise zwykle miała rację.
Zamilkł i długo się jej przyglądał.
- Cieszę się, że w sypialni nie straszą żadne upio
ry. Jesteś jednak zbyt gorąca, żeby być sama tak dłu
go. - Jego oczy zwęziły się. - Tęskniłaś za tym? Bra
kowało ci mnie w łóżku? Zapewne w gospodarstwie
radziłaś sobie całkiem dobrze, ale pod derką musia
łaś dotkliwie odczuwać pustkę.
- Ty też jesteś gorący - odcięła się.
Takie rozmowy przestały już ją przyprawiać o ru
mieniec wstydu. Przypuszczała, że to tylko przed
smak tego, co ją czeka. Simon wracał przecież ze
świata, w którym żyli wyłącznie mężczyźni i wul
garny ton był na porządku dziennym.
- Nigdy nie pieprzyłem mężczyzn - wycedził, ale
zaraz zawołał: - Wybacz, Maju, nie chciałem!
Ona jednak spuściła wzrok, speszona. Słyszała, jak
czasem mężczyźni żartowali sobie na ten temat, ale
zwykle takie rozmowy cichły, gdy w pobliżu poja
wiały się kobiety. Trudno sobie nawet wyobrazić, by
coś tak nienormalnego mogło się zdarzyć naprawdę.
W ogóle nie wolno o tym myśleć!
Na pewno się przesłyszała. Simon chyba powie
dział coś innego. Takie świństwo na pewno by mu
nawet nie przyszło do głowy.
- A ty co myślałaś, jaki to świat? - ciągnął obcy
głos. - Gdzie mnie odesłali? Że to tylko troszkę gor
sze miejsce niż to? Nigdy nie zdołasz sobie wyobra
zić, jak wyglądało moje życie w ciągu tych ponad
dwóch lat. Nie znajduję słów, którymi mógłbym ci
to opisać. Chcę opowiedzieć i zarazem nie chcę. Bra
kuje mi określeń, widzę tylko obrazy. Wciąż mam
je przed oczyma, nie mogę się ich pozbyć.
Jego oddech był drżący i urywany.
- W tamtym świecie każdy wykorzystuje każde
go. Na wszystkie sposoby. Jeśli chcesz czegoś, co ma
ktoś inny, starasz się mu to zabrać. Nie istnieje coś
takiego, jak solidarność czy prawdziwa przyjaźń. Za-
dźgalbyś nożem tego, którego nazywasz najlepszym
przyjacielem, gdybyś tylko miał nóż. Zabrać dało się
wszystko, z wyjątkiem duszy.
Maja przełknęła ślinę. Ujrzała obrazy, przed któ
rymi się cofnęła. Po prostu nie pojmowała, jak coś
takiego może się dziać. Mężczyźni nie są stworzeni
dla mężczyzn, tak sądziła, to nienormalne. Nawet
nie potrafiła pojąć, jak to możliwe. Niektórzy robi
li to ze zwierzętami.
W głowie Mai kłębiły się gorączkowe myśli.
Jeśli są tacy, którzy potrafią to zrobić z owcą...
cóż, bardziej normalne wydaje się już, że robią to
z innym człowiekiem, nawet jeśli jest tej samej płci.
Nie miała pojęcia, czy kobiety również robią to ze
sobą. Tego zresztą też nie umiała sobie wyobrazić.
- To grzech śmiertelny - mówił Simon. - A tam
wszyscy tak postępowali. Wszyscy! Zawsze znalazł
się ktoś, na którego widok ciekła ślinka. Nigdy
o czymś takim nie słyszałem, póki tam nie trafiłem.
Myślałem, że umrę, kiedy którejś nocy, zaraz na po-
czątku, dobrali się do mnie. Czterech chłopa, dla
których byłem smakowitym kąskiem.
Popęd to straszna siła u mężczyzny.
Skinęła głową, chociaż nadal go nie rozumiała. By
ło jej niedobrze. Nie wiedziała, czy będzie jeszcze
miała chęć dotknąć go po tym, co usłyszała.
Wystarczy już, że wie, iż obściskiwał wszystkie zna
jome dziewczyny. Ale że sypiał także z mężczyznami...
- Niektórzy tacy już są - mówił twardo. - W ogó
le nie pragną kobiety. Nie mam nic przeciwko nim.
Bo oni nie mają wyboru. To my wszyscy pozostali
jesteśmy zepsuci...
- To wszystko nic nie znaczy - zapewniła stanow
czo, choć glos jej drżał. - Nie sądzę, żebyś stanowił
zagrożenie dla mężczyzn znad fiordu.
Popatrzył na nią smutno, tak przynajmniej się jej
zdawało. Za nic w świecie nie chciała uwierzyć, że
Simon został przemieniony w kamienny posąg.
- Nie wiem, Maju, czy mogę wziąć cię w ramio
na, nie wiem, czy potrafię się z tobą kochać. Czuję
się tak, jakby wszystko we mnie umarło, rozumiesz?
Odkąd wyszedłem z więzienia, nie miałem żadnej
kobiety. Na żadną nawet nie miałem ochoty.
Uwierzyła mu.
- Żyjesz - powiedziała, nadrabiając miną. - "Wró
ciłeś do domu. Tylko to się liczy. Możesz spać w al
kierzu, ja położę się tutaj, w kuchni. W ten sposób
utrzymamy robactwo w jednym miejscu.
Pokiwał głową i rzucił z goryczą:
- Całe robactwo.
Maja nie miała nic złego na myśli, nie zamierzała
go zranić.
Nie tym razem.
3
Następnego ranka Reijo jak zwykle zajrzał spraw
dzić, czy Maja czegoś nie potrzebuje. Jakież było jego
zdumienie, gdy przy krzyżyku, który przed dwoma la
ty wkopał na grobie dziecka Mai, zobaczył Simona.
- Spotkałeś go? - zapytała Maja zmęczona. Prawie
nie spała tej nocy. Ława w kuchni, na której ułoży
ła się do snu, była wprawdzie wygodna, ale myśli
o mężu leżącym w alkierzu mąciły dziewczynie sen.
- Tak, spotkałem - odpowiedział Reijo blady jak
ściana. - Trudno uwierzyć, że to ten sam człowiek.
Wygląda okropnie.
- Spodziewałam się, że jeśli wróci, pozostanie
z niego tylko skóra i kości - odparła, krzyżując ręce
na piersi. - Ale nigdy nie pomyślałam, że... Jego oczy
sprawiają, że przenika mnie lodowaty chłód. Niby
to oczy Simona, a równocześnie jakby nie jego.
Zresztą wszystko razem, sposób mówienia, słucha
nia. Przeraża mnie jego ciągła czujność, jakby przez
cały czas spodziewał się najgorszego. Nawet wyrwa
ny z głębokiego snu w jednej chwili gotów jest ode
przeć atak. To nie Simon, a równocześnie, w prze
błyskach, mimo wszystko on.
- Czeka cię, Maju, trudne wyzwanie.
Oddychała z drżeniem.
- Zamierzał pójść do swoich rodziców. Poszedł?
Reijo skinął głową i zdjął skórzaną czapkę. Jego
włosy, choć gdzieniegdzie przyprószone siwizną, na
dal zachowały płową barwę.
- A mnie się już zdawało, że i on nie żyje - rzekł
zmęczonym głosem, siadając przy stole. - Dla ciebie,
bez wątpienia, tak byłoby najlepiej.
- Lżej - przyznała. - Może gdyby łączyło nas głęb
sze uczucie, wszystko byłoby prostsze, ale ja przecież
nigdy go nie kochałam. A teraz czuję tylko litość. Czy
na tak lichym gruncie da się coś zbudować? Jak sądzisz,
czy on kiedykolwiek stanie się podobny do tego daw
nego Simona? U boku tamtego potrafiłabym żyć, ale
czy potrafię z tym, nie wiem. Nie mogę go jednak zo
stawić. Bo wszyscy wtedy będą mu współczuć. Ja zresz
tą też mu współczuję... Co z nami będzie, Reijo?
Ujął dłoń Mai w swoje duże ręce i delikatnie uści
snąwszy, starał się przekazać jej swą siłę. Zawsze był
dla niej opoką. Nie pojmowała, skąd czerpie tę moc.
- Co z wami będzie, zależy w takim samym stop
niu od ciebie, jak od niego - rzekł spokojnie Reijo.
- To takie proste, a zarazem takie trudne. Ale ty na
pewno sobie poradzisz.
Maja zamrugała powiekami, żeby powstrzymać
łzy napływające jej do oczu. Nie chciała, żeby Reijo
widział, jak płacze.
- I pamiętaj, nie jesteś sama - dodał. - Na przy
lądku jest ktoś, na kogo zawsze możesz liczyć. Pa
miętaj, że jesteśmy tam, by ci pomóc.
W rzadkich chwilach takich jak ta Maja nie za
zdrościła innym, że mają normalnych rodziców. Re
ijo był dla niej kimś wyjątkowym i znaczył więcej
niż wszyscy rodzice razem wzięci.
- Opowiedział mi, jak się tu dostał - ciągnął Reijo.
- Musiało mu być bardzo ciężko. Nie można oczeki-
wać, że w okamgnieniu stanie się taki jak kiedyś.
- Ale czy to w ogóle możliwe, że znów będzie ta
ki jak przedtem? - zastanawiała się Maja. - Boję się
wyrazić słowami mój lęk. Kiedy próbuję, boję się
i cierpię jeszcze bardziej.
- Chodzi o coś więcej, prawda? Zadręczasz się ja
kimiś niedobrymi myślami.
Maja potrząsnęła głową.
- Czy on... czy on, u diabła, skrzywdził cię, Maju? -
zapytał Reijo wyraźnie zakłopotany.
Maja skuliła się w dużym, odrapanym z brązowej
farby krześle.
- Nie... Nie wiem, czy w ogóle jest w stanie - od
rzekła zamyślona, a w jej głosie pobrzmiewał smutek
i lęk. - I czy miałby chęć. Powiedział mi, że... - Maja
zasłoniła twarz. Nie mogła się przemóc, by wyznać
Reijo, czego się dowiedziała. Po kilku nieudanych
próbach zrezygnowała. - Nie potrafię o tym mówić.
Nagle Reijo doznał olśnienia.
Bywały takie miejsca, gdzie mężczyźni całkowicie
pozbawieni.kontaktu z kobietami...
Nie potrafił jej pocieszyć.
- Ale to jeszcze nie jest najgorsze, Reijo - odezwa
ła się drżącym głosem. - Rozumiesz, to jeszcze nie
jest najgorsze. Jest bowiem coś, o co nawet nie mo
gę go spytać, coś, o czym on też nie wspomniał na
wet jednym słowem.
Wstała z krzesła i zdjęła z półki niewielki worek,
w którym schowany był pociemniały ze starości skó
rzany mieszek.
- Zamierzałam wyrzucić ten worek - wyjaśniła. - My
ślałam, że w środku są same łachmany. I wtedy wypa
dło to.
Reijo ze zdziwieniem ważył w dłoni ciężki mie
szek, a kiedy go rozwiązał i zajrzał do środka, tak
samo jak Maja stracił mowę.
- Jak więzień może wejść w posiadanie srebrnych
talarów? - zapytała. - Te pieniądze wprawiają mnie
w przerażenie, Reijo. Przecież nie mógł ich zarobić
uczciwie. Mówił, że jest zły, że dopiero teraz jest
przestępcą. Pewnie je ukradł! Być może uczynił coś
jeszcze gorszego. Czy to się nigdy nie skończy?
Reijo przypomniał sobie dawnego Simona: błysk
w oku, niedbała poza, uśmiech błąkający się w kąci
kach ust. Szybkie ruchy i wesołość. Raczej powierz
chowny, ale nikomu to nie przeszkadzało. Nadrabiał
urodą. Głupi jednak nie był.
A teraz...
Simon klęczący pod krzyżem. Kark łatwo mu się
zginał. W oczach nadal zapalał się błysk, tyle że cał
kiem inny, groźny.
Być może lata upokorzeń odcisnęły na nim swo
je piętno. Może znalazł własny sposób na przetrwa
nie w miejscu, gdzie nikomu nie wolno ufać. Ale
głupcem nie jest, o tym Reijo wiedział na pewno.
- Chyba zbyt szybko zakładamy najgorsze... - po
wiedział ostrożnie.
Czuł, że tak właśnie powinien powiedzieć. Maja
była jego ukochanym dzieckiem, miała za sobą dłu
gi czas samotności. Nie powinna trafić znów na ra
fę. Od początku tak jej się nie wiedzie. Zdawał sobie
sprawę, że samotność będzie jej przeznaczeniem. Mi
nione lata to potwierdziły. Kto by przypuszczał, że
Simon zechce wrócić? Przypuszczał, że kiedy wy
puszczą go z więzienia po odbyciu trzech lat kary,
skorzysta z okazji, by rozpocząć nowe życie - wol-
ne od zobowiązań wobec żony o okaleczonej twarzy.
Reijo nie miał najmniejszych wątpliwości, że Si
mon porzuci Maję.
Jak bardzo można się pomylić, oceniając drugie
go człowieka!
Reijo nie chciał po raz drugi popełnić tego same
go błędu. Bal się, że udzieli Mai złej rady. To, że Si
mon wrócił, niewątpliwie świadczyło na jego ko
rzyść. Poza tym Reijo przypomniał sobie, że Elise
lubiła tego chłopaka, wbrew wszystkiemu, i to tak
że przemawiało za nim.
- Nie chciałbym się w to mieszać - rzekł.
Wiele go kosztowało, by wypowiedzieć te słowa.
Najchętniej solidnie potrząsnąłby Simonem, żeby
wydobyć z niego prawdę, użyłby siły, żeby go zmu
sić do wyjaśnień.
- Wiem tylko jedno: najważniejsze jest wzajemne
zaufanie. Musicie sobie ufać! Jak możesz oczekiwać,
by powiedział ci o wszystkim, skoro ty rozmawiasz
o tych pieniądzach ze mną, a nie z nim. Przecież ja
ci nie wyjaśnię, skąd on je wziął. A on mógłby.
- Nie mogę go zapytać! - Maja była zdruzgotana.
Na jej ściągniętej twarzy jasne blizny odbijały się
jeszcze mocniej.
Reijo pogładził ją po włosach, a wkładając jej do
ręki ciężki mieszek, spytał:
- A jeśli nie może ci o tym powiedzieć? Czy tak ci to
trudno zrozumieć? Nie wszystkie pomijane milczeniem
sprawy muszą kryć w sobie zło. Przecież ty na pewno
też nie mówisz mu wszystkiego. Zresztą wcześniej rów
nież ci się to zdarzało. Już taka jesteś skryta, Maja
Odwróciła się gwałtownie, żeby ukryć rozpalone
policzki, choć Reijo, oczywiście, nie mógł się domy-
ślać jej tajemnicy. Nawet Elise nie miała o niczym
pojęcia, więc jak by on mógł to odgadnąć.
To prawda. Miała swoje tajemnice i z nikim się ni
mi nie dzieliła.
Całe szczęście, że mogła zająć czymś ręce, nawet
jeśli były to te judaszowe srebrniki. Włożyła je z po
wrotem do worka i ukryła na półce.
- Myślisz, że opowie mi o wszystkim? - zapytała
z powątpiewaniem.
- Kiedy uzna to za stosowne.
Chyba po raz pierwszy od bardzo dawna nie da
wała wiary słowom Reijo.
- Chyba nie możesz oczekiwać, że on ci zaufa, je
śli ty mu nie ufasz.
- Nie wiem, czy potrafię przestać się go bać. To
raczej kiepski początek do zgody. A jeszcze do tego
to przeklęte robactwo. Na miły Bóg, nie chcę mieć
robactwa w domu! Wrzucę go dziś znów do gorącej
kąpieli i wyszoruję. Będę szorować piaskiem łóżko
i miejsca, po których stąpał...
Reijo mimowolnie uśmiechnął się, choć daleko
mu było do wesołości.
- Nie martw się, Maju. 2 twoim zamiłowaniem
do czystości nigdy nie będziesz zawszoną Kwenką.
Widziałem na podwórzu, że spaliłaś jego ubrania.
Uśmiechnęła się także.
- Simonowi ledwie udało się uratować balię. Bo
już gotowa byłam i ją wrzucić do ognia.
- Nie powinienem był się zgodzić na wasze mał
żeństwo - rzucił gwałtownie Reijo.
W jego spojrzeniu czaiła się ojcowska rezygnacja i żal.
- Ale zawsze trochę ci ulegałem. Powinienem jednak
przewidzieć, że ten związek nie będzie błogosławiony.
- Nie mogłeś mi przeszkodzić - odparła z nieza
chwianą pewnością. - Nawet ty, Reijo, nie mogłeś
mnie odwieść od decyzji, którą podjęłam. Teraz
przyszło mi płacić wysoką cenę za mój upór. Muszę
jednak temu podołać.
- Mimo wszystko wolałbym, żebym ci wówczas
zabronił wyjść za mąż. Ze względu na siebie.
Ukryła te słowa głęboko w pamięci.
Maja miała taką naturę, że nie potrafiła milczeć,
kiedy ją coś gnębiło. Tylko jednej tajemnicy strzegła
niczym matka swe dziecko przed niebezpieczeń
stwem. Kiedy jednak coś ją poruszało do głębi serca,
nie była w stanie trzymać języka za zębami. Miała sil
ne poczucie sprawiedliwości. Nienawidziła tego, że
musi skrywać przed otoczeniem fragmenty swojego
życiorysu. Jej życie pełne było przemilczeń. Od uro
dzenia wplątana była w kłamstwa.
Dorastać i stawać się kobietą w cieniu Raiji wca
le nie było łatwo.
Simon stanął w drzwiach i wyczuwszy zapach
smoły, pospiesznie omiótł spojrzeniem izbę. Na pie
cu w cynowym kubku bulgotała smoła, a jej osobli
wy zapach unosił się w całej chacie.
- Tak, tak, pchły na pewno wyczują ten smród - za
uważył, z uśmiechem napotykając wzrok Raiji. - Re
ijo już poszedł?
Skinęła głową bez słowa.
- Często tu zachodzi?
- Pomagał mi, kiedy potrzebowałam - odpowie
działa ostro. - Niełatwo kobiecie samej.
Wzruszył ramionami i nie odrywając od Mai wzro
ku, podrapał się po plecach. Uśmiechnął się, gdy się
wzdrygnęła. Choć ją także wszystko nagle zaczęło
swędzić, zacisnęła zęby, starając się nie dać tego po
sobie poznać.
Drażnił się z nią celowo, jakby ją chciał sprowo
kować do gwałtownej reakcji. Wyraźnie go to bawi
ło. Tych dwoje nigdy nie rozmawiało ze sobą nor
malnie. Zawsze kończyło się na kłótniach.
- I jak zareagowała twoja rodzina?
- A co się mówi, gdy się zobaczy zmartwychwsta
łego? Lamentom i łzom nie było końca. Syn marno
trawny wrócił do domu. Tylko że oni niczego nie ro
zumieją. Ty, Maju, jesteś mi bliższa niż ci, z którymi
łączą mnie więzy krwi.
Nie wiedziała, co kryje się za tymi słowami.
Patrzył na nią, zmrużywszy oczy w wąskie szparki.
Jego twarz, nadal urodziwa, chyba nigdy nie przestanie
się podobać kobietom. Nawet mijające lata nie mogły
jej zaszkodzić. Ale teraz malował się na niej kamienny
chłód, przed którym Maja omal się nie cofnęła.
- O co chodzi? - rzucił twardo.
To krótkie pytanie przypominało smagnięcie bata.
- O odrobinę szczerości - powiedziała Maja, stara
jąc się utrzymać równie chłodny i beznamiętny ton.
- Szczerość, Simonie. Przynajmniej tyle mieliśmy za
wsze dla siebie. Co to za pieniądze? I skąd je masz?
- Pieniądze? - Popatrzył na nią, a na jego wargach
błąkał się ów przeklęty, lekko szyderczy uśmiech. -
Pieniądze, Maju?
Ścisnęła pięści, ledwie się powstrzymując, by go nie
uderzyć. Ukryła ręce pod fartuchem, żeby nie zobaczył,
jak bardzo ją rozzłościł. Wypierał się czegoś, o czym
musiał wiedzieć. Czy aż tak go zmienili w więzieniu?
- Twoje pieniądze, Simonie - powtórzyła aksamit-
nym głosem, nie zdając sobie sprawy, że pobielałe bli
zny na rozpalonej twarzy zdradzają jej zdenerwowanie.
Simon przypatrywał się jej rozbawiony. Odgar
nąwszy włosy z czoła, usiadł wygodnie na stołku.
- Moje pieniądze? - zapytał, jakby prowadził z nią
jakąś grę. Żadne z nich nie mogło wygrać. Oboje mo
gli zostać zranieni.
Ale Maja nie potrafiła o tym milczeć.
- Chodzi o srebrne monety w skórzanym miesz
ku, Simonie. - Jej słowa cięły jak ostrze noża.
- A więc moja żonka mi nie ufa. Węszy w moich
rzeczach.
Simon popatrzył na nią przeciągle, oblizując wargi.
- Skąd je masz? Kiedy cię zabrali, nie miałeś gro
sza przy duszy. O ile wiem, nikt nie dorabia się srebr
nych talarów w więzieniu.
Znów uśmiech.
- Co ty możesz wiedzieć o więzieniu? A jeśli za
robiłem je uczciwie, tyle że gdzie indziej?
Zamilkł i patrzył, jak jej twarz się zmienia, wyra
żając to złość, to chęć, by mu wierzyć, aż wreszcie
stracone nadzieje i przerażającą pewność.
- Może je ukradłem? Łatwiej ci w to uwierzyć? Bo
zdaje się, że już dobrze wiesz, że gotów byłbym dla
nich zabić. Prawda, Maju, że bez najmniejszego tru
du byś w to uwierzyła?
Nie mogła zdobyć się na odpowiedź. Simon,
z którym dzieliła łoże w dalekiej, okrytej niepamię
cią przeszłości, nie byłby w stanie nikogo zabić. Ale
tego nowego Simona nie znała.
Maję przerażało, że tak myśli. Strach, jaki czuła
wobec swego prawowitego męża, wydawał jej się
wstrętny, napełniał ją bólem. Strach uwłaczał jej
godności. Wiedziała, że Simon ją przejrzał, a lęk,
którego nie potrafiła ukryć, zranił go.
To było najgorsze.
- No cóż, będziesz musiała żyć ze swoimi podejrze
niami, żonko - rzucił lekko, ale w jego głosie zabrzmia
ła fałszywa nuta. - Skoro już wiesz o istnieniu pienię
dzy, nie będę zaprzeczał, że je mam. Na pewno już je
nawet przeliczyłaś. Moglibyśmy za to sporo kupić...
- Nie ma mowy!
Wzruszenie ramion. Wszystko było dla niego ta
kie proste, banalne, a zarazem niemożliwe.
- To twoje zmartwienie, Maju. Ja wiem, w jaki
sposób je zdobyłem. Jeśli zechcę, powiem ci. Nie
inaczej. I nie wcześniej. Nikt mnie nie może do te
go zmusić. Rozumiesz?
Zrozumiała. Temu nowemu, nie znanemu Simo
nowi nie zadaje się takich pytań.
To było największe wyzwanie, jakie zostało jej kiedy
kolwiek rzucone. Maja zdawała sobie sprawę, że szaleń
stwem jest je podejmować. By odnaleźć dawnego Simo
na, potrzebne były całe pokłady czułości i współczucia.
Niełatwo będzie do niego dotrzeć. Nie ma też co li
czyć na jego wdzięczność. Nikt jej nie może pomóc. Te
mu wyzwaniu będzie musiała podołać zupełnie sama.
W każdym razie jest to jakiś cel. Nadzieja na od
mianę szarego życia.
- Więcej nie będę pytać - oznajmiła pewna, że do
trzyma słowa. On zresztą także. Ale było to ważne.
Chodziło o szacunek. - Ale to nie znaczy, że prze
stanę się martwić, Simonie. Wiedz, że to z życzliwo
ści. Nie potrafię cię nienawidzić, nie wiem też, czy
mogłabym cię przestać lubić.
- A może mogłabyś się mnie bać? Co powiesz na
taką możliwość? - rzucił niedbale, jakby się zastana
wiał. Maja nie wiedziała, który Simon zadaje jej to
pytanie, a wolałaby wiedzieć.
- Jest w tobie coś, co mnie przeraża - wyznała
szczerze, choć wiele ją kosztowało, by odsłonić
przed nim swoje uczucia. Ale nie mogła przecież
otoczyć się murem, jeśli chciała do niego dotrzeć.
- Nawet nie przypuszczałaś, co cię czeka, wpusz
czając mnie pod spódnicę, gdy ukrywałem się w gó
rach. Wtedy po prostu chciałaś wziąć coś, co należa
ło się Elise. Prawda?
Niebezpiecznie ją przejrzał i ugodził w najczulsze
miejsce. Tak łatwo zapominała, że Simon się zmie
nił i myśli inaczej niż ona.
- Wtedy mało się nad tym zastanawiałam. Byłeś
taki doświadczony. Nie było ci trudno zrobić ze
mną to, co chciałeś...
Simon wstał leniwie i pogładził uda żylastymi
dłońmi. Mimowolnie przyciągnął jej spojrzenie. Był
tego świadom. W jego ruchach pojawiło się coś zmy
słowego, a w oczach błysnęło zwierzęce pożądanie.
Patrzył na nią jak drapieżnik na ofiarę. Poczuła, że
ogarniają ją mdłości...
Zdecydowanym krokiem podszedł bliżej.
- Nadal jestem bardziej doświadczony, Maju - wy
cedził. - Wiele widziałem i próbowałem niejednego.
Czy teraz też zrobię z tobą, co zechcę?
Poznawała po jego tonie, że to aluzja, ale nie mia
ła pojęcia, o co mu naprawdę chodzi.
Poprzedniego wieczoru nie okazywał nawet naj
mniejszego zainteresowania jej osobą. Odniosła na
wet wrażenie, że ją odpycha.
Teraz ujął w dłonie jej policzki, zasłaniając blizny.
Z początku zawsze całował ją w taki sposób. Skry
wał to, co ją szpeciło.
Brutalnie rozchylił wargami jej usta i nie zważał
na to, że sprawia jej ból.
Nie zdążyła obudzić w sobie nawet odrobiny po
żądania.
Poranione wargi miały smak krwi.
Tymczasem Simon wsunął dłonie pod spódnicę
Mai i zadarłszy ją, gwałtownie szarpnął bieliznę.
Działał jak w amoku, jak ogarnięty wściekłością. Rę
ce sunęły po jej ciele, zatrzymały się na moment na
łagodnie zaokrąglonych biodrach, a potem palce
wdarły się w jej miękką kobiecość. Zacisnęła powie
ki. Miała wrażenie, że widzi pazury zwierzęcia, pa
zury ptaka - orła chwytającego zdobycz.
Popchnął ją na chłodną podłogę, aż upadła.
- Poczekaj! - rzucił twardo, gdy nieprzymuszona
chciała otworzyć przed nim to, co i tak wziąłby si
łą. - Na kolana!
Jego oddech stał się świszczący, nierówny. Palca
mi rozchylał jej białe pośladki, wpychał w nią swą
męskość. Pochyliła głowę i zagryzła wargi, gdy zaczął
ją brutalnie ujeżdżać. Zaspokoiwszy żądzę, nawet nie
zadał sobie trudu, by i ją rozpalić. Nie obdarzywszy
jej najmniejszą pieszczotą, wysunął się z niej.
Upokorzona opadła na podłogę. Mrugała powie
kami, żeby powstrzymać płacz. Pozbawionymi czu
cia palcami poprawiała ubranie.
Miała w życiu tylko jednego mężczyznę, Simona.
Kiedyś był czułym i delikatnym kochankiem. Choć
zależało mu na zaspokojeniu własnych pragnień, lu
bił także ją wprowadzać w krainę rozkoszy.
Teraz sprawił jej tylko ból.
Poprawił spodnie i bez słowa przeprosin po prostu
wyszedł. Usłyszała jedynie odgłos zamykanych drzwi.
Ale i wtedy nie pozwoliła sobie na łzy.
Niemożliwe, by go pokochała. Do takiego trakto
wania nie zdoła przywyknąć.
Ale będzie musiała z nim żyć.
Wrócił po krótkiej chwili i rzucił w progu:
- Spaliła się studnia.
Czy to kolejny żart z jego strony? N o w y sposób,
by ją przestraszyć?
- Studnia?
- N o , drewniana obudowa w ziemi.
Zachowywał się jakby nigdy nic. Jakby nie pamiętał,
co jej zrobił przed chwilą. Maja wyminęła go, starając się
go nie dotknąć. Na jakiś czas miała dość męskiego ciała.
W powietrzu unosił się swąd spalenizny. W izbie
go nie czuła, bo była odwrócona twarzą do paleni
ska. A poza tym zapach smoły był silniejszy.
Skierowała swe kroki w stronę ścieżki prowadzącej
ku studni, którą Reijo wykopał dla niej, żeby nie musia
ła daleko chodzić po wodę. Ale ponieważ każdej zimy
studnia zamarzała, Maja i tak nosiła wodę z rzeki. Wart
ki nurt sprawiał, że lód nie skuwał jej powierzchni.
Ze studni zostały tylko tlące się zgliszcza.
Na pokrytym śniegiem podwórzu oprócz wydepta
nych wąskich ścieżek nie widać było żadnych śladów.
Maja, słysząc za plecami odgłos kroków, odwró
ciła się gwałtownie.
- Nic nie mów! - rzucił z kamienną twarzą Simon.
- Wiem, Maju, co myślisz, ale mylisz się: tego nie
zrobiłem. Po co miałbym, u licha, podkładać ogień
pod własną studnię?
4
Maja spędziła kolejną noc na kuchennej ławie
i znów nie zmrużyła oka.
Nie mogła się w tym wszystkim połapać.
Ogień został podłożony mniej więcej wtedy, kie
dy Simon wrócił od swoich rodziców. Może zanim
wszedł do chaty? Ale po co miałby podpalać studnię?
Kłóciło się to ze zdrowym rozsądkiem.
Z kolei trudno było stwierdzić, czy w pobliżu domu
kręcił się ktoś obcy. Na wąskich ścieżkach widniały od
ciśnięte niezbyt głębokie jednakowe ślady kumagów.
Maja zapragnęła, by odwiedził ją Reijo. Jego mo
głaby zapytać o radę, jemu wierzyła. Dreszcz jej
przeszedł po plecach, gdy uświadomiła sobie, że on
jest jedyną osobą, której nie boi się zaufać.
Zapadła noc. Na dworze wiało, zza okien docho
dził szum drzew. Sosny szeptały coś tajemniczo
i niezrozumiale. W chacie zaczynało się robić chłod
no. Maja przewracała się z boku na bok. Podciągnę
ła kolana wysoko, żeby się rozgrzać pod przykrótką
derką, którą była okryta. Na szczęście miękka weł
na trzymała ciepło.
Dręczyły ją wątpliwości i wyrzuty sumienia. Da
wało znać o sobie coraz silniejsze poczucie winy.
Wolałaby, żeby Simon nie wrócił. Właściwie powo
li oswajała się z myślą, że on nie żyje.
W alkierzu zatrzeszczały deski.
Maja szczelniej okryła się derką, spod której led
wie wystawał jej czubek głowy.
Tylko nie to, pomyślała w panice. Żeby tylko tu nie
przyszedł. Niech nie egzekwuje swoich praw! Okrop
ne, wstrząsające przeżycie minionego dnia nadal po
zostawało zbyt świeże, przyprawiając ją o mdłości.
Gdyby wiedziała, co ją czeka, nigdy by się nie pa
kowała w to małżeństwo.
Drzwi uchyliły się bezgłośnie. Sama naoliwiła za
wiasy, żeby nie. skrzypiały.
Simon stąpał ostrożnie, by jej nie zbudzić. Zatrzy
mał się przy drzwiach wyjściowych, jakby nasłuchi
wał. Maja znała dobrze ten dom i wiedziała, jak trzesz
czy każda deska w podłodze, mogła więc bezbłędnie
określić miejsce, w którym się właśnie znajdował.
Zgrzyt odsuwanej zasuwy. Maja przypomniała so
bie, że nie zamknęła drzwi na klucz. Pęk kluczy no
siła przywieszony przy pasku spódnicy.
Coś zaszurało lekko i do izby wdarło się mroźne
powietrze.
Simon musiał chyba nieco unieść drzwi, bo inaczej
zgrzytnęłyby o wiele głośniej. Przeraziło ją, że Simon
tak doskonale pamięta o wszystkich szczegółach.
Drzwi się zamknęły, a zza okna dobiegło ciche
skrzypienie śniegu. Simon zniknął w czeluściach
chłodnej nocy.
Maja nie wstała.
Co on, na Boga, robi na dworze w trzaskający
mróz, i to o tej porze! Normalni ludzie śpią w no
cy, a nie włóczą się po okolicy.
Zdrętwiała ze strachu, nasłuchiwała czujnie. Ale
choć wyostrzyła wszystkie zmysły, nic więcej nie
usłyszała.
Dopiero o świcie drzwi wejściowe otworzyły się
równie ostrożnie, jak wcześniej zostały zamknięte.
Rozległ się szmer zasuwy i ciche człapanie po zim
nej podłodze, lekkie skrzypnięcie drzwi do alkierza,
a potem cisza.
Maja zasnęła dopiero nad ranem, kiedy powinna
niedługo wstać i rozniecić ogień w palenisku. Zaspa
ła, zaniedbując obowiązki gospodyni.
We śnie towarzyszył jej ogień. Otaczał ją ze
wszystkich stron, zamykając w kręgu płomiennych
języków. Zdawało się jej, że ktoś się śmieje. Grom
ki śmiech wdzierał się zewsząd, potężniał jej
w uszach, wypełniał całą głowę, aż zdawała się pę
kać. Ogromne cienie kobiet sięgały aż do nieba wy
soko, wysoko ponad nią. Pragnęła wzbić się, żeby do
nich dosięgnąć, ale nie mogła. Nogi miała jak z ka
mienia. Próbowała nimi poruszyć, ale wrosły w ska
łę w tamtym miejscu, gdzie kiedyś ukrywał się Si
mon. Tam, gdzie ta brzemienna w skutki historia
wzięła swój początek. Otoczyły ją skały, ale ogień
nie gasł. Czuła swąd. Ale to przecież nie studnia, wi
działa jej zgliszcza. Była pewna obecności Simona,
mimo że go nie widziała. Po prostu wyczuwała.
Cień...
Ogromna kobieta zakryła słońce.
Maja usłyszała swój głos, równie zniekształcony
jak głosy i śmiech wokół:
- Mam własne ciepło! Kradnij sobie słońce, ja
ogrzeję się przy ogniu!
Jakieś dłonie chwyciły ją i potrząsnęły mocno.
- Maju, u licha! Ocknij się, kobieto!
Naprawdę pachniało spalonym drewnem i darnią.
Doleciał cichy trzask.
Z jej ust nadal płynęły słowa, których znaczenia
nie pojmowała. Wiedziała tylko, że są bardzo ważne.
Simon poklepał ją mocno w oba policzki, nie
przestając do niej przemawiać:
- Maju, obudź się z tego koszmaru! To tylko zły
sen, wstawaj, już dawno dzień!
Potrząsał nią jak szmacianą lalką. Jeszcze nigdy
nie widział kogoś pogrążonego w tak głębokim śnie.
Nagle otworzyła oczy. Niezwykłe połączenie brą
zu i żółci zawsze robiło na Simonie wrażenie. Nikt
nie miał takich oczu jak Maja.
- Ogień - powiedziała, przygryzając niemal całkiem
pobielałe wargi. Simon schylił się po przykrycie, które
zsunęło się z posłania, gdy Maja rzucała się we śnie.
Miała na sobie ciepły gorsecik, zapięty przyzwoicie pod
samą szyję, ale mimo to szczękała zębami z zimna.
Simon postanowił, że od następnej nocy będzie
spała w wielkim łożu w alkierzu. Nie pozwoli, by
dłużej marzła na kuchennej ławie. Niemal całkiem
pozbył się pcheł. Jeszcze jedna gorąca kąpiel i cał
kiem znikną. Poprosi Maję, żeby na wszelki wypa
dek jeszcze krócej ścięła mu włosy.
- Ogień - powtórzyła. Patrzyła na Simona, ale jak
by go nie widziała. Rozmawiała z Simonem ze snu.
- Widziałam, że też tam byłeś...
Wypuścił ją z rąk. Nie pojmował tego, co ujrzał
w jej twarzy. Nie chciał pojąć.
Maja siedziała oparta o ścianę z drewnianych ba
li, na której ostrze siekiery pozostawiło nierówno
ści, opowiadając historię o wielkim uczuciu i cięż
kim znoju. Kalle i Reijo własnymi rękami postawili
tę chatę z miłości do tej samej kobiety.
Powoli wracała jej przytomność. Zdawało się jej,
że mknie na nartach po świeżym śniegu. Czuła
chłód, wszystkie członki jej zesztywniały. Opatuliła
się szarą wełnianą derką.
- Wróciłaś, Maju, witaj! - powiedział Simon,
uśmiechając się krzywo. Stał boso w rozpiętej koszu
li wyciągniętej na wierzch. Włosy sterczały mu na
wszystkie strony. Przypominał tego Simona, który
kiedyś łamał dziewczętom serca. - Męczył cię chyba
wyjątkowy koszmar!
- Tak - odrzekła Maja, biorąc głęboki oddech.
Nie zapytała go, dlaczego wychodził nocą na
dwór. On nie zapytał, co jej się śniło.
Żadne z nich nie powiedziało więcej niż koniecz
ne, nie padło między nimi ani jedno zbędne słowo.
Na powrót stali się dwojgiem obcych ludzi pod tym
samym dachem. Posyłali sobie uważne, czujne spoj
rzenia i pospiesznie odwracali głowy, gdy tylko za
uważyli, że to drugie dostrzegło na sobie ich wzrok.
Zachowywali się trochę jak zakochani na początku
znajomości. Tyle że im towarzyszyła gorycz.
Obserwowali się nawzajem, siedząc nad wodnistą
kaszą, w której przygotowanie Maja nie włożyła ani
trochę serca. Maja potrafiła dobrze gotować, ale te
go ranka jedzenie rosło im w ustach.
Na odgłos kroków Simon wstał leniwie i wyjrzał
zdziwiony.
Rozległo się mocne walenie w ciągłe zamknięte na
zasuwę drzwi.
- Maja! Maja! Obudźcie się, Maju!
Simon podbiegł i odsunął zasuwę. W tej samej
chwili wprost w jego ramiona wpadła Ida.
- N o , Simonie Bakken, zmężniałeś trochę - rzu
ciła z błyskiem w zielonych oczach i oderwała dło-
nie od jego nagiego torsu, specjalnie się przy tym nie
rumieniąc.
Zaraz straciła dla niego zainteresowanie, dostrze
głszy Maję, która siedziała na drewnianej lawie. Sio
stra była ubrana, ale nie zdążyła się jeszcze uczesać,
a pod oczami miała sińce.
- Przysłał mnie tata. Ciągle walczy z ogniem, ale
moim zdaniem to nie ma sensu. I tak nic się nie ura
tuje - paplała.
Ida Kesaniemi nigdy nie potrafiła wyrażać się ja
sno. Mówiła nieskładnie i trudno było zrozumieć,
o co jej chodzi. Ale Maja wyłapała złowróżbne słowa.
- Gasi ogień? - zapytała podejrzliwie.
Simon usiadł na ławie obok Mai i patrzył wycze
kująco na obie siostry.
Maja zauważyła kątem oka, że ta już prawie do
rosła Ida obudziła w Simonie instynkt myśliwego...
- Szopa się pali - wyjaśniła Ida.
Zdjęła z głowy chustę i nie czekając na zaprosze
nie, usiadła po drugiej stronie solidnego stołu. Rude
włosy uczesane w dwa grube warkocze nadawały jej
dziewczęcy wygląd. Wrażenie to potęgowały zaru
mienione od długiego biegu policzki.
Była czarująca.
To określenie pasowało do młodszej siostry, Ma
ja doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Ale wie
działa także, że owo czarujące stworzenie potrafi po
kazać ostre pazurki. Ci, których zmyli jej wygląd
niewiniątka, przeżyją nie lada zaskoczenie.
- Wasza szopa się pali.
Maja i Simon popatrzyli po sobie, ale teraz to Maja
zmrużyła oczy w wąskie szparki. Doskonale pamiętała
ostrożne kroki na podłodze i ciche skrzypienie drzwi.
- Tata mówi, że musiało się zacząć palić tuż po
świcie. Bo kiedy on wstał, zobaczył słup ognia. My
ślał, że uda mu się uratować chociaż łódź, ale, nie
stety, spłonęła doszczętnie.
Simon popatrzył z przerażeniem na Maję. Przez
sen majaczyła coś o ogniu... Ale przecież przez cały
czas spała. Dlaczego śnił jej się pożar? Czy to zbieg
okoliczności?
- Ktoś puścił wczoraj z dymem naszą studnię -
rzucił krótko Idzie. - Maja uważa, że to ja.
- Bzdura! - Ida popatrzyła na Maję rozszerzony
mi ze zdumienia oczami. - Dlaczego Simon miałby
to zrobić? Przecież nie jest głupcem.
Maja wzruszyła ramionami.
- Ale szopy już nie mógł podpalić - dodała Ida.
Maja milczała, Simon też się nie odezwał.
Wychodziłeś dziś w nocy, myślała Maja. Dlacze
go nic o tym nie mówisz? Dlaczego nie rozwiejesz
moich wątpliwości? Wystarczyłoby parę słów, Simo
nie, zaledwie parę słów. Ale być może nie wiesz, że
ja wiem. I dlatego milczysz, a we mnie tymczasem
narastają wątpliwości.
Simon pospiesznie się ubrał, a w jego ruchach wi
doczne było zdecydowanie, które trochę uspokoiło
Maję.
- Idę tam i pomogę Reijo. Do diabła, ta łódź by
ła nam potrzebna! Jak bez niej wypłynę na połów?
Mówiłaś, że Kristoffer umarł.
Spojrzał na Maję pytająco.
Pokiwała głową.
- Dziwne, bo to byłoby w jego stylu tak się mścić.
W jego słowach, choć zaprawionych goryczą, za
brzmiała bezwzględność, która przeraziła Idę. Zerk-
nęla ukradkiem na siostrę, ale Maja nawet nie mru
gnęła okiem.
- Ale umarli nie podkładają ognia, prawda, Ma
ju? Znajdę tego, który nam to robi. Pożałuje, obie
cuję ci!
Chwycił w locie swoją kurtkę i pomknął wściekły
bez czapki. Maja westchnęła, roztrzęsiona. Odsunę
ła włosy z twarzy i przeczesała je palcami.
- Wyglądam okropnie - powiedziała zmęczona.
Ida z przyzwyczajenia chciała zaprzeczyć, ale mil
czała.
- Wolałabym, żeby nie wrócił - ciągnęła Maja.
Musiała to z siebie wyrzucić. Ida była córką Reijo,
a jej przyrodnią siostrą. To wystarczyło, by pozwo
lić sobie na zwierzenia. - Zmienił się tak, że nie prze
staję się go bać.
- Ale żeby podejrzewać, że to on podpalił stud
nię... - Ida wyraźnie sugerowała, że siostra posunęła
się zbyt daleko w swych domysłach.
- Simon w nocy był poza domem - wyznała Maja.
Powietrze między nimi zadrgało i na długą chwi
lę zaległa cisza.
- On taki nie jest - powiedziała w końcu Ida.
- Nie był - poprawiła ją Maja. - Zapamiętałaś go
jako czarującego chłopaka. Nadal jest bardzo przy
stojny, tylko że teraz jego oczy są zimne jak metal.
Nie wiem, czy stał się na wskroś zły, ale wydaje mi
się taki nieczuły, gwałtowny, łatwo go rozgniewać...
Jakby wstąpił w niego diabeł. Nie wiem, Ido, jaki on
jest naprawdę. Nie potrafię go rozgryźć. Myślę, że
byłby zdolny podpalić zarówno studnię, jak i szopę.
Pożar nie wybucha sam z siebie w mroźną zimę.
Ktoś musiał podłożyć ogień...
- To niedorzeczne - powiedziała Ida, siląc się na
spokój.
- Właśnie - potwierdziła Maja lakonicznie.
- Jesteś zdenerwowana - mówiła dalej Ida, starając
się nadać swojemu głosowi zdecydowane brzmienie,
także po to by przekonać samą siebie. - Właściwie sa
ma nie wierzysz, że to mógłby zrobić Simon. Zaskoczył
cię po prostu tym niespodziewanym powrotem. Zresz
tą od początku nie układało się między wami, tak jak
powinno. Potem go zabrali. To, co się dzieje teraz z wa
mi, to po prostu ciąg dalszy tamtych nieporozumień.
Maja uśmiechnęła się ze smutkiem i dotknęła dło
ni Idy.
Ida podniosła na nią wzrok. Maja nie zwykła szu
kać bliskości. To oznaczało, że jest u kresu wytrzy
małości.
- Chciałabym patrzeć na świat twoimi oczami, ko
chana siostro. Ale są sprawy, o których nie mogę
z tobą rozmawiać, bo jesteś jeszcze zbyt młoda,
a także dlatego, że nie potrafię.
- Czyż ja nie jestem osobą o wyjątkowym do
świadczeniu życiowym? - uśmiechnęła się Ida, usiłu
jąc wszystko obrócić w żart i skierować rozmowę na
bezpieczniejsze tory.
- Nie pójdę tam, nie chcę na to patrzeć - wydusi
ła Maja, potrząsając głową. - Być może to tchórzo
stwo, ale nie chcę. Jeszcze zobaczyłabym coś...
- ...co wskazywałoby na winę Simona? Wątpię - od
powiedziała sucho Ida. - Takiego pogorzeliska, Maju,
jeszcze nie widziałam. Z szopy została sterta popiołu.
Ida była jeszcze zbyt młoda, by zrozumieć prze
pełniający Maję strach. Strach tym większy, że w se
rii zdarzeń trudno było doszukać się jakiejś logiki.
Ucieszyła się, kiedy w kilka godzin później zobaczy
ła nadchodzącego wraz z Simonem Reijo. Na szczęście
zdążyła uczesać włosy i uprzątnąć stół. Patrzyły z Idą
przez okno, jak dwaj mężczyźni, jeden wysoki, a dru
gi niższy i bardziej krępy, obeszli pozostałość po stud
ni. Reijo ukucnął i przyglądał się śladom na ziemi.
Maja, która dzień wcześniej uczyniła to samo, dobrze
wiedziała, że i tak niczego nie zobaczy.
Simon stał w rozkroku, oparłszy ręce na wąskich
biodrach, i obserwował z góry poczynania Reijo.
- Wygląda wspaniale - westchnęła Ida. - Powinno
się zabronić ludziom być tak urodziwymi...
- Wówczas i ty mogłabyś mieć kłopoty - wymknę
ło się Mai.
Dlaczego nie ugryzła się w język? Przecież nie
chciała, by zabrzmiało to tak ostro.
Ida jednak przywykła do uszczypliwości Mai. Zna
ła swoją siostrę i wiedziała, co ją gnębi. Cierń, jaki ją
kłuł, tkwił zbyt głęboko, by dało się go wyjąć.
- Zasłużyłam na twoją cierpką uwagę - stwierdzi
ła. - Uroda nie jest najważniejsza, nie raz się o tym
przekonałam. Nie jestem aż taka bezmyślna, Maju,
ale czasami się zapominam. Naprawdę uważam, że
Simon nadal jest jednym z najprzystojniejszych męż
czyzn w okolicy. A jeśli oceniać to w ten sposób, to
można stwierdzić, że zupełnie nieźle się urządziłaś...
- Dobry Boże - westchnęła Maja. - Jak ja bym
chciała mieć jeszcze raz siedemnaście lat.
Do izby weszli tymczasem Reijo i Simon.
Reijo wystarczyło krótkie spojrzenie, by się do
myśleć, że z Mają nie jest dobrze. Nie chodziło by
najmniej tylko o to, że miała podkrążone oczy i bla
dą twarz. Po tym jak stała, jak prostowała plecy, po
jej gwałtownych ruchach i niespokojnych dłoniach,
które nerwowo starała się czymś zająć, poznał, że
Maję coś gnębi.
- Wszystko spłonęło - odezwał się Simon, zdru
zgotany.
- Ktoś podkłada u was ogień - powiedział Reijo,
uchwyciwszy spojrzenie Mai. - Ale nie masz racji,
winiąc Simona. Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy
wczoraj?
Maja pokiwała głową. Poczuła się jak skarcona
przez ojca mała dziewczynka.
- Podtrzymuję to. Daj Simonowi szansę, daj szan
sę sobie!
Maja odwróciła się do wszystkich plecami i zacisnę
ła wargi. Tylko Simon zauważył, jak przez krótki mo
ment zmrużyła oczy w wąskie szparki. Zauważył dziw
ny błysk, jaki się w nich zapalił, i zaciśnięte w pięści
dłonie. Zaraz jednak jej twarz przybrała zwykły wyraz.
Jak Reijo mógł to powiedzieć przy wszystkich?
- Simon może wypływać razem ze mną na poło
wy - ciągnął tymczasem spokojnym głosem Reijo. -
Albo może pożyczyć tę małą łódź. Knut wyjechał,
a ja nie potrzebuję dwóch. Szkoda, żeby leżała na
brzegu i wysychała na słońcu.
- Chętnie ją pożyczę. Muszę sobie sam radzić -
oznajmił Simon chłodno z cieniem wrogości w gło
sie. A może Maja była po prostu przewrażliwiona?
Zerknęła na Idę, ale ta zdawała się niczego nie za
uważać. Twarz Reijo też pozostała nie zmieniona.
Czyżby zwariowała?
- Śmierdząca sprawa - stwierdził Reijo, patrząc
przez okno. - To nie był nieszczęśliwy wypadek ani
jakiś zbieg okoliczności. Niemożliwe. Ktoś to zrobił
celowo przeciwko tobie, Maju, przeciwko Simonowi.
- Tylko moja rodzina, Maja i ty wiedziałeś, że
wróciłem do domu... - powiedział powoli Simon. -
Kiedy zapaliła się studnia - dodał. - Bo teraz to pew
nie już wszyscy wiedzą.
- Ktoś mógł cię zobaczyć. Mrok nie skrywa tak
dokładnie, jak by się nam wydawało.
- Tylko Kristoffer tak mnie nienawidził. - Simon
wzruszył ramionami z rezygnacją.
- Może jakieś dziewczyny? - rzuciła Ida. - Mszczą
się za złamane serca.
- Nic mi o tym nie wiadomo - warknął. Zmieniał
się równie gwałtownie jak nagła wichura.
- To, że ktoś chciałby skrzywdzić Maję, wydaje
mi się jeszcze bardziej niedorzeczne.
Ida wyraziła słowami to, o czym myślał także Reijo.
- Głupie wybryki - stwierdził Simon. - Pewnie ja
kieś młokosy chcą się popisać. Jak ja ich złapię, to
zobaczymy, jacy są mocni! Nie pozwolę, żeby ktoś
sobie tak ze mnie kpił.
Usta Mai zadrżały, już miała coś powiedzieć, ale
ujrzawszy zaciętą twarz Simona, ugryzła się w język.
- Nie mamy więcej nic, czego nie widać przez
okno - rzekł Simon. - Będę tu siedział i trzymał straż,
dzień i noc. Biada temu, kto się ośmieli tu zbliżyć!
- Rozsądny pomysł! - Reijo zgodził się z mężem
Mai. - Chętnie ci pomogę. To zadanie dla dwóch. Bę
dziemy się zmieniać, żeby nie zasnąć na posterunku.
Przed nimi stał ten obcy Simon. Rysy jego twarzy
były niczym wykute w skale, oczy lśniły jak stal, ką
ciki ust wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu.
Wyprostowany, jakby wyższy i szerszy w ramio
nach, czujny. Pojawiło się w nim coś zwierzęcego.
Ida zrozumiała, co miała na myśli Maja. Przystoj
ny Simon wyglądał groźnie. Ten błysk w jego oczach
wydał się Idzie przerażający, choć zarazem bardzo
pociągający. Wyczuła równocześnie, że ten mężczy
zna może być zły.
- Nie zasnę! - zapewnił Simon stanowczo, ciska
jąc słowa niczym kamienie. - Przywykłem do czu
wania, robiłem to nie raz. Poradzę sobie.
Ani jedno słowo podziękowania za zaproponowa
ną przez Reijo pomoc.
Maja, porzuciwszy resztki rozsądku, zadała Simo
nowi pytanie, które ją gnębiło. Wiedziała, że inaczej
nie zazna spokoju, choć przecież obiecali sobie nie
przekraczać pewnych granic. Ona tymczasem świa
domie to czyniła.
Nie miała odwagi jednak czekać, aż zostaną zu
pełnie sami.
- Simon - odezwała się cicho, tak cicho że upłynę
ła chwila, nim zorientował się, że zwraca się do nie
go. Odwrócił się wówczas i napotkał jej wzrok. - Czy
to może mieć jakiś związek z pieniędzmi? Ze srebr
nymi monetami? - dokończyła szeptem.
W oczach męża zobaczyła, że nie podoba mu się,
że mówi o tym przy Reijo i Idzie. Ze w ogóle poru
sza ten temat. Że nie dotrzymała umowy...
- Nie, Maju - odpowiedział jednak. - To nie ma
żadnego związku.
Maja uwierzyła mu, ale mimo to nie zrobiło jej się
lżej na sercu.
5
Nieprzyjemne zdarzenia już się nie powtórzyły.
Simon dowiódł jednak wszystkim, że przez lata spę
dzone poza rodzinną wioską nad fiordem, zmienił
się w twardego mężczyznę.
Przez wiele dni siedział wyprostowany niczym
żołnierz przy okienku w kuchni. Przerwy robił wy
łącznie wtedy, gdy musiał wykonać niezbędną pracę.
Maja wielokrotnie proponowała, że go zastąpi, ale on
się nie zgadzał, twierdząc, że to robota dla mężczyzny.
Mogłaby policzyć na palcach jednej ręki krótkie
chwile w ciągu tygodnia, kiedy się zdrzemnął. Ale
brak snu zdawał się mu nie przeszkadzać. Tyle tyl
ko że w jego ruchach wyczuwało się nerwowość,
a wzrok miał rozbiegany.
Maja zabrała się za porządki.
Kiedy coś ją dręczyło, nie potrafiła siedzieć pogrą
żona w rozmyślaniach. Musiała coś robić, by przez
cały czas mieć zajęte ręce. Wyszorowała podłogi
i ściany aż po powałę. Wyprała ubrania i tak długo
płukała je w rzece, że niemal straciła czucie w pal
cach. Pozmywała naczynia, wytrzepała futrzane na
krycia i chodniki, wyszorowała ławy i półki.
Na piecu nadal bulgotała w kubku smoła, chociaż
w chacie nad rzeką nie było już ani jednej pchły.
Po ostrzyżeniu Simona, kiedy Maja wreszcie zdo
łała rozczesać niesforne kołtuny na karku, po wielo-
godzinnych kąpielach w parującej wodzie i zużyciu
sporej ilości mydła z żywicy, najwyraźniej robactwo
uznało, że to niedobre miejsce.
Maja miała wolne.
Simon na wszelkie sposoby próbował ją nakłonić,
by przeniosła się do alkierza, ale Maja uparcie trwa
ła przy swoim i nadal- sypiała na kuchennej ławie.
Stół mogła dzielić z mężem, ale nie była jeszcze
gotowa dzielić z nim łoża.
Nadszedł nowy 1747 rok. /
Wreszcie i Simon dał się przekonać, że podpalenie
studni i szopy było głupim wybrykiem. Bezmyślnym
żartem, który miał poważne konsekwencje. Sprawcy
musieli się przestraszyć, kiedy spłonęła także łódź.
Każdy, kto mieszkał w tych stronach, wiedział, jaką
wartość ma łódź w gospodarstwie.
Simon wprawdzie nadal pomstował i wykrzyki
wał, co zrobi temu, kto ośmielił się podłożyć ogień,
ale z dnia na dzień jego zapał słabł.
Maję nie przestawały dręczyć podejrzenia, ale za
cisnęła zęby i przezornie milczała.
"Wreszcie i ona uspokoiła się, uznawszy, że ktoś
im chciał zrobić kawał.
Ale pierwszego dnia nowego roku znowu po
chwyciły ich ogniste języki.
Jak większość kobiet, także Maja wstawała pierw
sza, gdy tylko zaświtało. Drżąc z zimna, rozpalała
w palenisku, nastawiała kaszę i gotowała w małym
czajniczku kawę. Rzut oka do prawie pustej puszki,
w której przechowywała cenne ziarenka, utwierdził
ją w przekonaniu, że dobrze, iż niebawem odbędzie
się styczniowy jarmark.
Kiedy gromadziła zapasy, nie myślała, że będą
musiały starczyć dla dwojga.
Maja umyła się w letniej wodzie. Nie miała cier
pliwości czekać, aż woda będzie cieplejsza. Staran
nie uczesała się i ubrała.
Zostało niewiele wody, więc założyła kurtkę, otu
liła głowę chustką i skierowała się do wyjścia. W po
śpiechu nie mogła znaleźć rękawic, dlatego chwyci
ła rękawice Simona.
Ranek był zwyczajny, podobny do wszystkich in
nych zimowych poranków. Mróz szczypał dotkliwie.
Wiedziała o tym już, gdy wstała, bo długo musiała
chuchać na szybę, nim zdołała odmrozić maleńki
prześwit pozwalający wyjrzeć w czarną noc.
Z nosidłem na ramionach podążyła w dół do rzeki.
Przez chwilę stała na lodzie przy przeręblu. Nim na
brała wody, stopy całkiem jej przemarzły. Wychodząc
na brzeg, zachwiała się i wiadro wody chlusnęło
wprost na nią. Lodowaty strumień przemoczył kilka
warstw odzieży i kłuł nagą skórę niczym tysiące igieł.
Maja wspięła się pod górę i zaklęła ze złości. Chciało
jej się płakać, ale już od dawna nie pozwalała sobie na
taki przejaw słabości przy okazji codziennych niepo
wodzeń. Łzy oszczędzała na większe zmartwienia.
Mokra spódnica zesztywniała na mrozie, ale Ma
ja, nie zważając na to, nachyliła się i jeszcze raz na
brała wody. Tym razem obyło się bez kłopotów.
Z pełnymi wiadrami ruszyła pospiesznie do chaty.
Schodząc nad rzekę spokojnym krokiem, nie za
uważyła nic nienormalnego. Teraz zaś, mimo że bie
gła, trzęsąc się z zimna w przemoczonych ubraniach,
natychmiast ujrzała blask w jaśniejącym mroku po
larnego brzasku.
Zatrzymała się, nie wierząc własnym oczom. Opu
ściła bezwładnie dłonie zaciśnięte na drewnianym
nosidle. Stała niczym porażona, tak jakby jej prze
moczone nogi przymarzły do ziemi.
Jej rozum nie chciał przyjąć do wiadomości te
go, co widziały oczy, i tego, co wyczuwała zmysłem
węchu.
Niemożliwe, by istniało takie zło. Ida nazwała
zdarzenia, jakie ich dotknęły w ostatnim czasie, wy
tworem chorego umysłu. Ale to, co ujrzała Maja,
przeszło wszelkie jej wyobrażenia. Nie znajdowała
na to słów. Ogarnął ją ból przemieszany ze złością,
a z oczu polały się skrywane na ciężkie chwile łzy.
Ruszyła na oślep znajomą ścieżką w stronę chaty.
Wpadła do izby, bliska utraty zmysłów. Nie za
mknęła nawet za sobą drzwi wejściowych. Plaskając
przemoczonymi kumagami o drewnianą podłogę,
szarpnęła drzwi do alkierza. Rozszlochana i przemo
czona rzuciła się na łóżko, gdzie spał Simon.
Simon zareagował gwałtownie, gdy opadło na nie
go coś zimnego, mokrego i ciężkiego. Nie zdążył
jeszcze usiąść, a już zaciskał dłonie na szyi napastni
ka. Wyrwany ze snu usiłował wzrokiem przeniknąć
ciemności. W skroniach mu dudniło.
Leżące na nim ciało stawiało opór.
Lodowate dłonie odpychały, paznokcie drapały
mu pierś.
Otrząsnąwszy się z resztek snu, zobaczył nad so
bą białą plamę i usłyszał stłumiony głos Mai.
- Do diabla, Simon, to przecież ja! Chcesz mnie
udusić?
Cienie i złe wspomnienia odpłynęły.
Puścił ją i Maja opadła na posłanie niczym szma-
ciana lalka. Ze spódnicy kapała jej woda. Krople ude
rzały miarowo o podłogę.
Simon dyszał ciężko, jego klatka piersiowa poru
szała się gwałtownie w górę i w dół, a głowę rozsa
dzał ból nie do zniesienia. Zmusił się jednak, by za
chować spokój. Wstał półnagi, nie zwracając uwagi
na chłód w izbie.
- Wchodziłaś do rzeki? - zapytał.
Najchętniej uciekłby gdzieś, byleby nie słyszeć jej
rozdzierającego płaczu.
Nigdy nie potrafił poradzić sobie z kobiecymi łza
mi. Uważał, że tak skutecznej broni mężczyźni nie
mają co przeciwstawić.
- Przepraszam - westchnął. Omal jej nie udusił. Już
zaciskał ręce na jej szyi.
Na nic się nie zdało tłumaczenie, że działał
w amoku, że nie chciał jej zrobić nic złego, że zda
wało mu się, iż jest gdzie indziej...
Patrzyła na niego z wyrzutem, a sińce już zazna
czyły się na jej białej szyi.
Na miły Bóg, chyba wszystko sprzysięgło się
przeciwko niemu!
Wreszcie zdołał zrozumieć, co ona mówi, szlocha
jąc i zalewając się łzami. Ochrypłym głosem wydo
była z siebie słowa:
- Ten potwór znów tu był, Simonie! Był tu!
Zrozpaczona szarpała skórę przykrywającą posłanie.
Simon wyskoczył z łóżka i wciągnął spodnie.
- Spalił krzyż - dokończyła rozdzierającym gło
sem.
Zamarł w bezruchu i patrzył na nią z otwartymi
ustami. Ręce mu drżały.
- Krzyż na grobie dziecka - powtórzyła. Odgadł,
że serce jej krwawi. - Simonie, jacy ludzie są zdolni
do takiej podłości?
Simon znał wielu takich, tyle że nie w tych stronach.
- Pójdę tam - rzekł. - A ty zostań!
Maja jakby nie słyszała, co do niej mówi. Wstała
i podążyła za nim jak lunatyk.
Zatrzymał się. Wtedy ona też się zatrzymała. Mówił
do niej i zdawało się mu, że go słucha, ale kiedy znowu
ruszył z miejsca, ona znów szła za nim krok w krok.
Simon westchnął ciężko i chwycił Maję za rękę.
Zdziwił się, że jest taka lodowata.
- Gdzie masz rękawice? - zapytał, a w jego głosie
zabrzmiała czułość.
- Nie wiem.
- Przemarzniesz na kość. Jesteś przemoczona.
- Nie - odpowiedziała.
Cienka smużka dymu unosiła się chwiejnie ku nie
bu. Tylko tyle pozostało z krzyża na grobie ich dziec
ka.
- Bezimienny grób - wymamrotał przez zęby. Nie
wiedział, czy Maja zrozumiała, co miał na myśli.
Zresztą, jakie to miało znaczenie? - A więc to nie wy
bryki wyrostków - powiedział cicho do siebie. Ukuc-
nął i popatrzył na ziemię, która wyłoniła się spod sto
pionej przez ogień warstwy śniegu. G r ó b Artura
Mikkela Bakkena syna Simona stał się bezimienny.
Simon wstał ciężko, ale zdążył jeszcze w ostatniej
chwili podtrzymać Maję, która zachwiała się i omal
nie upadła. Zarzuciła mu ręce na szyję, a jej drob
nym ciałem wstrząsnęły spazmy.
Kiedy ją otoczył ramionami, poczuł, że i on dy
gocze z zimna i rozpaczy.
Nie mogli nic poradzić na to, co się stało, ale Simon
poprzysiągł sobie w duchu, że nie puści tego płazem.
Co innego drwić sobie z niego i z Mai, a co inne
go bezcześcić pamięć zmarłego dziecka, ich syna. I to
w taki sposób. Tego nie wolno darować!
Bez wysiłku wniósł Maję na rękach do chaty. Sia
dła otępiała, a przed oczami miała ciągle czarny dół
w śniegu i dogasający żar. Choć skostniała z zimna,
nie wykazywała najmniejszej chęci, by zdjąć prze
moczone ubrania.
Simon z ciężkim sercem zmagał się z nią, a gniew
omal nie wziął nad nim władzy.
- Do diabła, Maju, pomóż mi trochę - wycedził
przez zęby i ściągnął wreszcie wełnianą pończochę,
która już przylgnęła do jej nogi. - Wchodziłaś do
rzeki? - dziwił się.
- Nie wiem.
Zaniepokoił go jej zamglony wzrok. Przywykł, że
nie przejmowała się nim, ale w jej zachowaniu było
coś nowego, coś, co napawało go lękiem. Pogrążyła
się w apatii. Jej spojrzenie było niemal takie samo jak
wówczas, gdy budziła się z koszmaru tamtego ranka,
kiedy spłonęła szopa. Simon zląkł się, że ją utraci.
Brutalnie zdarł z niej ostatnie części ubrania,
wszystko było mokre. Przełknął ślinę, ujrzawszy
białe ciało Mai. Nie miał jednak odwagi, by się jej
dokładnie przyjrzeć. Wiedział, że ona by sobie tego
nie życzyła. Po tym, jak wziął ją siłą, trudno oczeki
wać innej reakcji.
Nie miał pojęcia, co w niego wówczas wstąpiło.
Przez wszystkie te lata, gdy mógł o niej tylko ma
rzyć, zawsze wyobrażał sobie, jak czule ją pieści. Bez
pośpiechu, delikatnie.
Tymczasem wszystko popsuł. Bo w chwili, gdy po-
jął, o co go podejrzewa, mimo że nie powiedziała tego
na głos, ogarnął go straszny gniew i nabrał ochoty, by
pokazać jej, że jest takim mężczyzną, jakiego się boi.
Maja dygotała tak, że nie mogła nawet zacisnąć
dłoni.
Bez zbędnych ceregieli zarzucił wełnianą derkę na
jej wstrząsane dreszczami ciało, potem wziął ją na
ręce i zaniósł do alkierza. Ale kładąc na posłaniu
i otulając nakryciem z futra, wykazał się zdumiewa
jącą delikatnością.
Zamknął drzwi na zasuwę i nalał mocnej, gorącej
kawy do drewnianego kubka. Zaniósł go Mai i po
dał tak, jakby częstował ją jakimś luksusem. Maja
pokręciła głową.
- Musisz wypić - rzekł krótko, przystawiając jej ku
bek do ust. Niemal na siłę wlał w nią pierwszy łyk.
Skrzywiła się, bo nie przepadała za kawą. Zawsze dzi
wiło ją, dlaczego kawa jest taka droga. Sądząc po cenie,
powinna być lepsza od innych napojów. Przełknęła jed
nak i poczuła, jak ciepło dociera do żołądka. A kiedy
wypiła cały kubek brązowego płynu, zdawało jej się, że
nawet koniuszki palców trochę jej odtajały.
Simon odstawił puste naczynie i rzuciwszy Mai
przelotne spojrzenie, odchylił futrzane nakrycie i po
łożył się obok niej.
Maja cofnęła się na brzeg łóżka, ale nie zdołała usu
nąć się poza zasięg silnych ramion, które objęły ją
i przyciągnęły mocno do siebie.
Zrobiło się jej nawet przyjemnie, ale nie przesta
wała się opierać.
- Odpręż się, żonko - usłyszała nad głową rozba
wiony głos Simona, choć może jej się tylko tak zda
wało. Szczękała zębami, nie potrafiła nawet zrozu-
mieć własnych myśli. - Nie obawiaj się, Maju. Chcę
cię tylko rozgrzać, żebyś się nie rozchorowała.
Nie dowierzała, że tkwi w nim tyle pokładów czu
łości. To nie pasowało do obrazu Simona, jaki sobie
stworzyła. Nie dopuszczała nawet myśli, że w tym
obrazie mogą pojawić się rysy.
Ale jego ramiona nadal ją obejmowały. Silne, cie
płe, bezpieczne. Jak dobrze spoczywać w takich ra
mionach! Zupełnie inaczej. Dzielić kłopoty z drugim
człowiekiem - jakie to osobliwe uczucie! Tak długo
musiała radzić sobie sama.
Ciepło powoli, nieśmiało wnikało jej pod skórę.
- Nie zostawimy tego, Maju - usłyszała głos Si
mona, ostry niczym świeżo naostrzona kosa. - Nie
będziemy już dłużej przymykać oczu i wmawiać so
bie, że to jakieś głupie wybryki. Bo to nie są wybry
ki! Ktoś nam to robi celowo. Ktoś nas obserwuje.
A tego nie lubię! Zdecydowanie nie lubię. Więcej się
nic podobnego nie zdarzy. Nie jestem już nieporad
nym młodzikiem. Tym razem nie ucieknę, by ukryć
się w górach, ale odpłacę pięknym za nadobne.
Choć gorzka to była pociecha, Maja ze zrozumie
niem przyjęła jego słowa.
Ona także czuła jedynie chłodną nienawiść. Naj
większa świętość została zhańbiona. Tak nie wolno
sobie żartować! Zmarłym należy się szacunek - obo
jętnie, czy śmierć dotknęła człowieka, który przeżył
długie życie, czy też maleństwo, które tylko zdąży
ło zerknąć na ten świat.
- Myślisz, że to dlatego, że nie pochowaliśmy go
na Karnes? - zapytała.
Był taki zwyczaj grzebania zmarłych przy koście
le po drugiej stronie fiordu.
Wcześniej zmarłych przewożono aż do Helg0y na
jedną z najdalej wysuniętych w głąb morza wysepek.
Teraz parafia znajdowała się na zachodnim brzegu
fiordu, bliżej i wygodniej dla mieszkańców. Zdarza
się, że człowiek czuje potrzebę, by pobyć blisko uko
chanych zmarłych.
Ich synek nie został przewieziony na drugi brzeg
fiordu. Żył tak krótko.
Jego maleńkie stopki powinny biegać na tej ziemi.
Dlatego pogrzebali go tutaj. Bez pastora, ale przy
słowach modlitwy wypowiedzianej przez Rei jo w je
go śpiewnym ojczystym języku.
Może ktoś uznał to za profanację?
- Nie, tutejsi ludzie nie są aż tacy pobożni - uznał
Simon. Surowo oceniał swoich współziomków. Miesz
kała tu tylko garstka ludzi - trochę Norwegów, nad
morskich Lapończyków, Finów, którzy osiedli tu na
stałe i już oderwali się od swych korzeni. Wielu z nich
miało współmałżonków Lapończyków i przejęło ich
kulturę i język.
Oczywiście i tu przybywali duchowni z misją. Pa
stor miał tu poważanie, kłaniano mu się nisko i li
czono z jego słowami. Przesądy jednak tkwiły głę
boko w ludzkiej świadomości.
Odmawiano modlitwy, ale ludzie nie mieli odwa
gi, by zawierzyć jedynie Panu Bogu. Na wszelki wy
padek woleli nie narażać się innym siłom.
Przyjęli chrześcijaństwo, ale nadal z przejęciem
słuchali opowieści najstarszych mieszkańców osady,
którzy pamiętali niejedno, a ich doświadczenia sta
wiano na równi z prawem naturalnym.
- Bóg nie gniewałby się z tego powodu, że nie
mowlę zostało pogrzebane poza cmentarzem. My-
ślę, że ziemia tu jest równie święta jak na Karnes -
stwierdził Simon.
Maja czuła jeszcze chłód w piersiach, powoli jed
nak jej ciało wracało do życia, tajało. Mogła już,
choć nie bez bólu, poruszać palcami u rąk i u nóg.
Stopniowo otrząsnęła się z apatii. Narastał w niej co
raz większy gniew.
- W każdym razie, jeśli nadal się zastanawiasz... - Si
mon zniżył głos, bo zaufanie i szczerość między nimi
zdawały się jeszcze nazbyt kruche. To, że przytulał
Maję, nie oznaczało wcale, że ma do tego prawo, nie
miał też wcale pewności, czy sam tego chce. - Jeśli się
zadręczasz... wiedz, że to nie ma nic wspólnego z pie
niędzmi. Prawdą jest, że te pieniądze nie są całkiem
czyste, wiąże się z nimi cierpienie i ból. Pochodzą
z więzienia, Maju, miałem je przy sobie przez całą dro
gę powrotną. Na razie nie mogę ci powiedzieć nic wię
cej. Nie chcę, jeszcze nie teraz. Na pewno jednak nikt
nam tego nie zrobił z powodu tych srebrników. Zresz
tą nikt tu o nich nie wie, nikt poza nami, Reijo i Idą.
A ich przecież nie podejrzewasz.
Nie odpowiedziała.
- To musi być ktoś stąd - ciągnął bezlitośnie. - Ktoś,
kogo znamy. Wykluczywszy twoich bliskich z przy
lądka i moją rodzinę, pozostają jeszcze tacy, którzy
żywią niechęć albo do ciebie, albo do mnie. Ale czyja
nienawiść jest tak silna, że pcha go do takich czynów?
Simon
zawiesił na moment głos, a potem, ściska
jąc mocniej ramiona żony, odezwał się, akcentując
każde słowo:
- Pytałem cię już o to wcześniej, zapytam raz jesz
cze, ponieważ to konieczne. Poza tym dręczy mnie
niepewność. Czy komuś może się nie podobać, że
wróciłem? Może dla kogoś jesteś tak ważna, że uwa
ża mnie za zawadę?
- Jestem najbrzydszą kobietą nad całym fiordem
Lyngen - odpowiedziała Maja beznamiętnie. - Tak
mówią o mnie tutejsi mężczyźni. Przypadkowo usły
szałam na ostatnim jarmarku. Zabolało mnie to bar
dzo i jeszcze długo na wspomnienie tych słów czu
łam, jak mi przykro. Ale nie wiem, czy to wystarczy,
żeby cię przekonać.
Simon milczał.
Nie był to właściwy moment, żeby jej wyznać, iż
jemu z dnia na dzień wydaje się piękniejsza. Ilekroć
spoglądał na jej twarz, odkrywał coraz to nowe
szczegóły, które go urzekały. Nigdy nie spotkał tak
interesującej kobiety. Takiej zagadkowej i tak bar
dzo cierpiącej z powodu własnego wyglądu.
Może nigdy nie zdradzi jej tych myśli. Simon Bak-
ken strzegł pilnie czułości ukrytej gdzieś głęboko na
dnie serca. Nie mógł uwierzyć, że Maja przez lata je
go nieobecności była sama. Raz po raz dostrzegał
w jej spojrzeniu coś niepokojącego, jakby roztargnie
nie, jakby smugę dymu z ogniska gdzieś w oddali.
Wtedy nabierał pewności, że rozmyśla o innym męż
czyźnie.
Ale co do Mai trudno mieć pewność.
Zrozumiał, że mężczyźni, których na co dzień
spotykała, nie dostrzegali tego, co jego oczom uka
zywało się coraz wyraźniej. Oni znali ją od dawna.
Mówili, że jest brzydka, nie próbując nawet zatrzy
mać na niej spojrzenia. Nie byli na tyle bystrzy, by
odkryć jej niepospolitość. Wszyscy zaśmiewali się
w kułak, nie ukrywając złośliwej satysfakcji, kiedy
musiał zadowolić się oszpeconą żoną.
Ale przecież w wiosce pojawiali się czasem nieznajo
mi. Chata stała na uboczu. Samotny wędrowiec zmie
rzający nad fiord wzdłuż rzeki musiałby tędy przecho
dzić. Może ów przechodzień dostrzegł jej czar...
- Wszystkiego się dowiem - zapewnił ją, myśląc za
równo o podpalaczu, jak i - jeśli taki istnieje - o męż
czyźnie, z którego powodu jej oczy zasnuwała mgła.
Maja przełknęła ślinę i na moment uciekła spojrze
niem, ale zaraz bez lęku znów napotkała jego wzrok.
- W każdym razie to nie ty, Simonie - powiedzia
ła. - Pomyliłam się. Wybacz mi, proszę.
Skinął lekko głową, ale nic nie odrzekł, bo ze
wzruszenia ścisnęło go w gardle.
Wybaczył jej, choć nie było to dla niego łatwe,
i równocześnie poczuł ulgę.
Może to dobry początek, by powrócić do niej?
A może dzieląca ich przepaść pogłębi się? Żadnej
z tych możliwości nie da się wykluczyć.
- To nasza wspólna sprawa - rzekł.
- Proszę cię, nie zrób niczego, co byłoby wbrew
prawu - ostrzegła go bezwiednie.
A jednak przepaść istniała. Czułe objęcia i parę
przyjaznych słów nie mogło jej zasypać.
6
Simon przestał być młodzieniaszkiem, który ucie
ka przed życiem i łudzi się, że ominą go kłopoty.
Twarde więzienne życie nauczyło go, że trzeba
chwytać byka za rogi i otwarcie stawić czoło niebez
pieczeństwu.
Wczesnym rankiem otulił Maję dodatkowym na
kryciem. Ubrał się i odpiął klucz z pęku, który no
siła uwieszony na pasku spódnicy.
- Zamknę za sobą - rzekł. - Ale czułbym się nie
co spokojniejszy, gdybyś zasunęła rygiel. Nie wsta
waj jednak, póki się nie rozgrzejesz.
Pokiwała głową. Właściwie było jej ciepło, ale spra
wiło jej przyjemność, że Simon tak się o nią troszczy.
- Co zamierzasz?
- Zadam parę pytań - odrzekł. - I zażądam odpo
wiedzi. Ale przedtem jeszcze pójdę po Idę. Nie mo
żesz zostać sama. Boję się o ciebie.
- Ida jest jeszcze dzieckiem - odparła Maja. - Je
śli sama sobie nie poradzę, jej obecność nie na wie
le się zda.
- Potrzebuję pomocy Reijo - powiedział Simon
z pociemniałym spojrzeniem. - Gdyby nie to, sprowa
dziłbym go tutaj. Nie chciałbym jednak, żebyś zosta
ła zupełnie sama. Myślę, że nic się nie będzie działo.
Wątpię, czy ośmielą się... - urwał w obawie, że jego
słowa zdradzą emocje, jakich doświadczał. Posyłając
Mai przeciągłe spojrzenie, ukrył oczy za długimi,
ciemnymi rzęsami.
Ma rzęsy jak dziewczyna, przemknęło Mai przez
myśl.
Przez chwilę stał się jej bliższy. Nie mogła się jed
nak oprzeć wrażeniu, że go straciła, ale czy można
stracić kogoś, kogo się nigdy nie miało?
Godzinę później wpadła do chaty zdyszana Ida. Po
liczki zarumieniły się jej od mrozu, a na twarzy malo
wało się rozpaczliwe niedowierzanie. Maja nie zdąży
ła zabarykadować drzwi, nie miała siły wstać. Otulona
w wełniane derki przymknęła oczy i starała się zapo
mnieć o tym, co się stało. Ogarnął ją błogi spokój, a po
ranne przeżycia wydały jej się koszmarem ze snu.
- Simon wszystko nam opowiedział! - Słowa wy
lały się strumieniem z ust Idy.
Dziewczyna ściągnęła z głowy sięgającą jej do po
łowy pleców ciepłą chustę, która w zimowe dni do
brze chroniła przed mrozem. Zamknąwszy wpierw
dokładnie drzwi i zasunąwszy rygiel, położyła na
stole w kuchni pęk kluczy.
Dorzuciła drew do ognia i dopiero wówczas znów
wtargnęła do alkierza.
- W każdym razie to nie sprawka Simona - stwier
dziła.
Maja uśmiechnęła się smutnym, zmęczonym uśmie
chem.
- Nie - potwierdziła. - Pomyliłam się, ale to przy
najmniej jakaś pociecha w tym wszystkim.
- Zrobił to ktoś, kto mści się za mamę - powie
działa Ida po dłuższej chwili.
Maja pokiwała głową. Gdzieś głęboko z zakamar
ków pamięci wydobyła wspomnienie z dzieciństwa.
Ogień.
- Posadzili mnie wtedy na niewielkiej wysepce. Na
tej, co wystaje, kiedy latem woda w rzece opada - ode
zwała się nieobecnym głosem. Nie wiedziała, czy to
wspomnienie jest prawdziwe, czy też obraz zielono-
niebieskiej rzeki i falującego nurtu oraz swąd palącej
się trawy to tylko wytwór wyobraźni zrodzony pod
wpływem zasłyszanych opowieści. Przeżyła pożar,
ale może wtedy wszystko odbyło się inaczej? Była ta
ka mała. Poza tym nie pamiętała nic więcej, ani Re-
ijo, ani jego ojca Anttiego.
- Reijo mi o tym opowiadał. Wtedy podłożyła
ogień jakaś zazdrosna o mamę kobieta.
Ida czuła się już dorosła i raz po raz mówiła do
ojca po imieniu.
- Tym razem na pewno powód jest inny - prze
rwała jej Maja. - Pod tym względem nie wdałam się
w mamę.
- Nie... to nie może być ktoś, kogo znamy...
- To na pewno jest ktoś, kogo znamy - podkreśli
ła Maja ze śmiertelną powagą. - I to jest najgorsze.
Zawsze wiedziałam, że ludzie mnie nie lubią. Uwa
żają, że jestem zarozumiała! Ale nie przypuszcza
łam, że mogą mi zrobić coś takiego. Nie sądziłam,
że mnie do tego stopnia nienawidzą.
- Ciebie albo Simona... - Ida zawiesiła głos. - Masz
rację, jest w nim coś takiego, co napawa mnie lękiem.
2 początku zaślepiła mnie jego uroda. Jest taki przy
stojny! Ale kiedy go obserwuję, ze strachu ciarki
przechodzą mi po plecach.
Maja pokiwała głową ze zrozumieniem.
Kiedy Simon jej oznajmił, że idzie zadać parę py
tań i zażąda na nie odpowiedzi, Maja nie przypusz
czała, że zechce to uczynić w ich chacie nad rzeką.
Zupełnie się nie spodziewała, że zaprosi do nich ca
łą wioskę, więc gdy ją o tym powiadomił, minę mia
ła niewyraźną.
- Zobaczysz, że stawią się wszyscy jak jeden mąż.
Nie wymigają się od tego - rzekł Simon. - A jeśli
ktoś się nie zjawi, ludzie od razu wezmą go na języ
ki. Przyjdą... Choćby z ciekawości. I długo jeszcze
będą o tym rozprawiać.
Maja właśnie tego lękała się najbardziej. Nie lubi
ła, gdy mówiono na jej temat.
- Być może niczego się nie dowiemy - rozważał
Reijo spokojnie. - Ale z pewnością trochę nimi po-
trząśniemy.
Przybyli wszyscy bez wyjątku. W niewielkiej izbie
zrobiło się tłoczno.
Maja jęknęła, ujrzawszy nachodzących zwartą
gromadą ludzi. Szli trochę niepewnie, bo dokładnie
nie wiedzieli, o co chodzi.
- Czym ja, u licha, mam ich poczęstować?
- Niczym - odparł spokojnie Simon, przeczesując
palcami włosy. Z ich drżenia domyśliła się, że nie jest
bynajmniej taki spokojny, jak przed nią udaje. - Nie
zaprosiliśmy tu ich w gości. Chcieli rozrywki, to im
jej dostarczymy.
Maja skrzyżowała ręce na piersiach. Po porannym
przemarznięciu nadal trzęsło ją w środku, w sercu
mróz malował jej kwiatowe wzory.
- Ty nie masz się czego wstydzić! - wtrącił się Re
ijo i obejmując ją opiekuńczo ramieniem, pogładził
pospiesznie po policzku.
To jedyny człowiek na świecie, który nie dostrze
ga moich blizn, pomyślała Maja.
- Zgadzam się z Simonem - ciągnął Reijo. - Po
stąpiłbym tak samo. To wymaga odwagi.
Maja zdawała sobie z tego sprawę, ale cena, jaką
przyszło im za to zapłacić, wydawała się jej zbyt wy
soka.
Na schodach rozległo się szuranie. Kiedy Maja póź
niej przypominała sobie to popołudnie, słyszała zawsze
ten odgłos. Od ich ślubu nie było w chacie nad rzeką
tylu gości. Po tym dniu prowadziła do ich domu ścież
ka tak szeroka, że nie trzeba było chodzić gęsiego.
Wszyscy starali się zachowywać zwyczajnie, udawa
li obojętność, ale wchodząc do środka, omiatali po
mieszczenie ciekawymi spojrzeniami. Tylko nieliczni
byli tu w ciągu ostatnich lat, a większość zamierzała na
tej jednej wizycie poprzestać, dlatego też ważne było,
by jak najwięcej zapamiętać i potem dzielić się wraże
niami przez wiele zimowych i wiosennych wieczorów.
Pierwsze weszły kobiety w czarnych chustkach,
rozglądając się ciekawie, potem lekko przygarbieni
mężczyźni w połatanych samodziałowych portkach.
W twardych, pooranych dłoniach ściskali ściągnięte
z głów skórzane czapki. Maja górowała nad nimi po
mimo młodego wieku, pęk kluczy u pasa dodawał
jej godności.
Gorzej się poczuła, kiedy weszły młode dziewczę
ta wystrojone jak na sobotni wieczór, gotowe sztur
mem zdobyć ukochanego. One także posyłały głod
ne spojrzenia. Nie sprawdzały jednak, czy na ścianach
i półkach zalega kurz, ale przepychały się do Simona.
Otoczyły go niczym kręgi na wodzie tonący kamień,
za wszelką cenę starając się zwrócić na siebie uwagę.
Krygowały się przed Simonem, całkowicie lekcewa
żąc Maję.
Niektóre z nich znała. Zanim pojawiła się w ży
ciu Simona i położyła temu kres, miały swój udział
w jego licznych flirtach i przygodach.
Patrzyła z zażenowaniem na dziewczęta w swoim
wieku, które, nie zważając na to, że Simon jest żo
naty, wdzięczyły się przed nim.
Gdzie ich duma? Czyżby już straciły resztki am
bicji?
Na końcu weszli młodzi chłopcy w roboczych
ubraniach z butnymi uśmieszkami na ustach. W zę
bach trzymali skręty z tytoniu i przez cały czas rzu
cali kąśliwe uwagi. Ustawili się z tyłu tuż przy
drzwiach, gotowi wyjść jako pierwsi.
Przed dwoma laty Simon był jednym z nich. Wte
dy dziewczęta w świeżo uprasowanych bluzkach i ze
starannie zaplecionymi warkoczami mogły mieć
u niego jakieś szanse. Wtedy pewnie też łatwiej by
łoby mu zapomnieć na chwilę, że jest żonaty.
Najgłośniej dudnią puste beczki, pomyślała Maja
z przekąsem, obserwując hałaśliwą bandę wyrostków
okupujących drzwi. Dziwne, że tak niewiele dziew
cząt zwróciło uwagę na to, że Simon przestał być ta
ki jak oni.
- Ktoś próbuje się zabawiać naszym kosztem - za
czął Simon, kiedy gromada mieszkańców zgroma
dziła się pod dachem.
W niewielkiej izbie, która wydawała się taka du
ża, gdy byli tylko we dwoje, zrobiło się duszno i cia
sno. Simon stał pośrodku, otoczony chichoczącymi
dziewkami, które chłonęły każde jego słowo.
- Właśnie dlatego poprosiłem was tutaj. Ktoś
drwi sobie z Mai i ze mnie. Nie podoba nam się to!
- Ktoś spośród nas? - odezwał się butnie wyrostek
z meszkiem pod nosem, który był jeszcze dzieckiem,
kiedy Simona zabierano do więzienia. Teraz najwy
raźniej wodził prym wśród młodzieńców.
- Ktoś z was - odpowiedział Simon rozglądając
się wśród zebranych, po kolei zatrzymując wzrok na
każdej twarzy.
Zapadła śmiertelna cisza.
- Ledwie wróciłem do domu, kiedy spłonęła stud
nia, potem ogień pochłonął naszą szopę. To wszystko
jeszcze da się znieść. Ale dziś w nocy ktoś podpalił
krzyż na grobie naszego synka. Miarka się przebrała.
Zamilkł na chwilę, a potem dodał:
- Poszczególne zdarzenia oddziela odstęp tygodnia.
O tej porze roku nie przechodzą tędy żadni wędrow
cy. Nie zrobiły tego gnomy. To nie są przypadkowe
nieszczęścia. To sprawka człowieka, który chce nas
skrzywdzić. Dlatego też pytam: Kto z was tak bardzo
nie lubi Mai, mnie albo nas obojga, że nam to robi?
Ludzie zerkali jeden na drugiego w kompletnej ci
szy, mierzyli wzrokiem sąsiada, każdy miał swoje
podejrzenia.
Maja czuła się okropnie. Niewiele brakowało, by
okręciła się na pięcie i uciekła, gdy nieoczekiwanie
Simon wyrwał się z kręgu wielbicielek i w kilku kro
kach znalazł się przy niej. Objął ją ramieniem i po
kazał całej wiosce, że stanowią jedność. Są razem
także w niedoli.
Maja nie widziała lśniących oczu Idy skierowanych
na szwagra i nieznacznego kiwnięcia głową. Nie mia
ła pojęcia, że to młodsza siostra uratowała jej honor.
Bo Simon sam nie wpadł na taki pomysł. Ciągle
jeszcze nie potrafił pomyśleć o sobie i Mai: „my".
Nagle tłum ożywił się i z różnych stron rozległy
się wołania:
- Nikt z nas by nie zrobił czegoś takiego!
- Żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie
podpala grobu!
- To na pewno ktoś obcy!
- Może jacyś pijani Finowie?
- Albo nieprzyjemny zbieg okoliczności...
- Nikt nie robi celowo czegoś takiego.
- Nie my... to nie my...
Maja słuchała wraz z Simonem i ogarnęło ją uczu
cie rezygnacji. Od początku wiedziała, że skończy
się to tym, że wszyscy zaprzeczą i będą oczywiście
rzucać podejrzenia na jakichś tajemniczych niezna
jomych. Pijanych Finów na przykład...
A nawet jeśli ktoś coś wie, to będzie milczał.
Tu wszyscy byli ze wszystkimi spokrewnieni. Po
przez małżeństwa z pokolenia na pokolenie na dobrą
sprawę wszystkie rodziny były ze sobą skoligacone.
Nikt nie będzie przecież donosił na swoich krew
nych.
Na nic się nie zdało, że rodzina Bakkenów była tu
szanowana i poważana. I także spokrewniona z więk
szością mieszkańców osady. Maja nadal traktowana
była jak obca. Obca wśród swoich.
Znów ten odgłos szurania po podłodze. Zakłopo
tani zebrani kręcili się w miejscu. Maja miała nadzie
ję, że kobiety zauważą chociaż, że podłoga także jest
świeżo wyszorowana. Ciekawe, czy wiele z nich czy
ści piaskiem podłogi także w zimie. O n a już jesienią
zgromadziła w chacie piasek na ten cel. Pod jej da
chem brud nie miał prawa gościć.
Glos Simona pobrzmiewał złowrogim spokojem
i obcą mieszkańcom wioski hardością. Lodowaty
chłód bijący z jego oczu sprawiał, że wszyscy najchęt
niej by się wycofali. Nie pojmowali bowiem, co się
stało z grobem synka Mai i Simona, małego Artura
Bakkena, ale opowieść Simona nimi wstrząsnęła.
- Miałem nadzieję, że załatwimy to wspólnie.
Przyrzekłem sobie, że nie podniosę ręki na tego... lub
na tych, którzy dopuścili się tych niegodziwości. Pod
warunkiem, że będą mieli odwagę się do wszystkie
go przyznać. Ale najwyraźniej nic takiego się nie sta
nie. W tej sytuacji chcę, żebyście wszyscy usłyszeli
i zapamiętali: Jeśli dowiem się, kto sobie z nas drwi,
nie okażę miłosierdzia. A możecie być pewni, że się
dowiem. Nie spocznę, póki nie znajdę sprawcy.
Maja nie nastawiła kawy. Takich gości nie miała za
miaru częstować kosztownym trunkiem. Gdy miesz
kańcy wioski zorientowali się poniewczasie, rozeszli
się do domów, w kolejności odwrotnej do tej, w jakiej
przybyli. Najpierw niecierpliwi młodzieńcy, przestę-
pujący z nogi na nogę, potem dziewczęta, które, zwie
siwszy głowy, powoli zaczynały rozumieć, że Simon
Bakken przestał być czuły na ich wdzięki. Potem wy
szli mężczyźni, uznawszy że dłużej siedzieć nie ucho
dzi, aż wreszcie kobiety, które przywykły zbierać się
na pogawędki w różnych miejscach.
Przed Mają zatrzymała się na chwilę bezzębna sta
ruszka. Popatrzywszy na nią niemal ze współczuciem,
wybełkotała:
- Moja droga, marny twój los! Zawsze będziesz
żyć w cieniu swojej matki. Tak, tak, wiele by moż
na mówić o Raiji, ale ona miała w sobie coś! Bóg mi
świadkiem, że żadne z jej dzieci nie zostało ulepio-
ne z tej samej gliny. A już najmniej ty. Żyjesz w cie
niu...
Staruszka odwróciła się i wyszła. Zostali sami.
- Nie udało się. Nic nie wskóraliśmy - odezwał
się Simon. - Wszyscy wyglądali jak niewiniątka.
A już ja się na tym znam. Łotra wyczuję na odle
głość, mam wprawę.
- W każdym razie ich ostrzegłeś - uznała Ida, któ
ra jakby w imieniu Mai nastawiona była bojowo.
- Pozostaje nam czekać - uznał Reijo. - Czekać
i obserwować. W każdej chwili możecie się przenieść
na przylądek. Miejsca jest dość.
- Tu jest nasz dom - odparła Maja blada jak płót
no. Serce jej waliło, wciąż nie mogła zapomnieć pro
roczych słów staruszki.
Reijo wychwycił w jej głosie ton lęku.
- Nie bierz sobie tego do serca - poprosił, ujmu
jąc jej dłonie. - Nie pierwszy i nie ostatni raz ktoś
cię z nią porównuje - ciągnął. - Była twoją matką,
kobietą, której się nie zapomina. Właściwie ona nie
pasowała do tego miejsca. Nigdy jej tu nie zdołali
bliżej poznać. To, co o niej opowiadają, to tylko ich
wymysły. Teraz po latach stała się legendą. Nadają
jej niezwykle cechy. To zawsze ubarwia nieco opo
wieść. Ale kiedy żyła pośród nich, nie chcieli jej za
akceptować! Dobrze znam tę starą. Kiedy spotykała
Raiję, za każdym razem spluwała za nią pogardliwie.
Nigdy nie powiedziała o niej dobrego słowa. Nie
przejmuj się więc tym, co teraz wygaduje. Jesteś rów
nie wyjątkowa jak twoja matka, dziecino. Nie jesteś
gorsza ani mniej wartościowa.
Maja uśmiechnęła się blado. Reijo nie miał poję
cia, ile dla niei znaczą te słowa. Gdyby wiedział...
Szkoda, że nie powiedział jej tego wcześniej, zanim
starucha wszczepiła w jej serce swój jad. Zanim ona
sama zaczęła marzyć...
- Sprawia mi to ból - powiedziała tylko. - Co
prawda powinnam już przywyknąć, ale za każdym
razem jest mi przykro.
- Nie tylko tobie - wtrąciła Ida. - Mnie też ta sta
rucha nie pozostawiła nadziei. Żadne z nas nie do
równuje mamie. Założę się, że mama uśmiechnęłaby
się tylko, gdyby to słyszała. Bo chyba nie należała do
kobiet, które śmieją się hałaśliwie.
- Nie mów tak! - odezwał się Reijo ciepło. - Wa
sza mama nie była bez wad.
Kiedy tak ożywały w nim wspomnienia o Raiji,
widać było wyraźnie, że nigdy nie stała mu się obo
jętna. Ich związku nic nie mogło zniszczyć. Ida nie
nazywała tego uczucia miłością, Maja jednak nie by
ła tego pewna.
Simon nie pamiętał Raiji i nie potrafił dzielić z po
zostałymi magii wspomnień o tej niezwykłej kobiecie.
Nie pojmował tego wciąż żywego stosunku dzieci do
matki, której właściwie nigdy przy nich nie było.
- W każdym razie, Maju, nie rozmyślaj już o tym -
zakończył Reijo stanowczo.
Obiecała mu to, ale zielone oczy, przed którymi
trudno było cokolwiek ukryć, zauważyły, że ta obiet
nica nie zostanie dotrzymana.
Kiedy Maja i Simon zostali sami, chata wydała im
się bardzo przestronna.
- Nie podobało ci się - stwierdził Simon, bo nie
potrzebował pytać, by to wiedzieć.
- Nie lubię dopuszczać ludzi zbyt blisko siebie - wy
znała Maja. Było to jedno z niewielu zwierzeń w jej ży-
ciu. - Gdy zobaczyłam ten tłum, oblał mnie zimny pot.
Dziękuję, że stanąłeś przy mnie, że domyśliłeś się te
go, Simonie. Nie spodziewałam się.
Nie zasłużył na to podziękowanie. Zakłopotany,
wiedział dobrze, że był równie ślepy jak inni. Kiedy
dziewki niczym gęsi otoczyły go ciasnym kręgiem,
poczuł się przez moment tak jak w młodzieńczych
latach. Pławił się w błyszczących, pełnych podziwu
spojrzeniach.
Nie dostrzegł, że Maja potrzebuje czyjejś bliskości.
Gdyby nie Ida, nieświadomie zraniłby ją podwójnie.
- Jesteś więcej warta niż te wszystkie gęsi razem
wzięte - rzucił krótko, nie patrząc na żonę. Wolał
nie mówić zbyt wiele, bo Bóg raczy wiedzieć, czego
by się domyśliła.
- Zawsze potrafiłeś rozdawać gładkie komplementy.
- Teraz jednak mówię tylko to, co myślę napraw
dę. - Popatrzył na nią przeciągle i dodał: - Nie ba
wię się już w udawanie, Maju, ten etap mam już za
sobą. Nie jest mi to do niczego potrzebne. Przynaj
mniej tyle się nauczyłem.
- Co zrobimy, jeśli znów się coś stanie?
- Nie uprzedzajmy zdarzeń! Może ich wystarcza
jąco przestraszyłem. A może mimo wszystko będę
musiał użyć pięści.
- Jeśli to się nie skończy, Simonie... - Maja urwała
wpatrzona w płomienie, dostrzegając w nich coś prze
rażającego. - ...a my nie dowiemy się, kto się za tym
kryje... Może wyjedziemy stąd? Po prostu wyjedzie
my. Przecież są inne miejsca, gdzie moglibyśmy osiąść.
- Na północ? - spytał chłodno. Nie ma mowy, nie
będzie szukał szczęścia wespół z Finami z gór, z La
pończykami z wybrzeża i Kwenami.
- Może na zachód? - rozmarzyła się. - Podobno
tam jest pięknie, rozległy płaskowyż jak okiem się
gnąć. Malselv, Bardu. Moglibyśmy rozpocząć tam
nowe życie. W miejscu gdzie nikt nas nie zna. Gdzie
nikt by nas z nikim nie porównywał. Gdzie po pro
stu bylibyśmy sobą.
- To by nic nie zmieniło. Nie da się uciec od sie
bie, Maju - rzekł ze smutkiem, a na twarzy przemknął
mu uśmiech. - Zobaczymy. Tam jest pięknie, ale nie
wiem, czy byłabyś tam szczęśliwa. Ja w każdym razie
tęskniłbym okrutnie za ukochanymi górami.
Nie ponowiła prośby. Nie zwykła o nic żebrać. Je
śli tego nie zauważył, nie potrzebowała innej odpo
wiedzi. Na pewno nie będzie go błagać na kolanach.
- Może byśmy już tak poszli spać? - zapropono
wał, nakarmiwszy owce. Pachniał oborą, przypomi
nając dawnego Simona.
- Już przeniosłam swoje posłanie. - Maja ruchem
głowy wskazała na ławę kuchenną. Jej ściągnięta twarz
wyglądała surowo, jak twarz jakiejś starej ciotki.
Simon bez słowa zdjął ubranie robocze i powiesił
je w sieni. Potem zamknął dokładnie drzwi i dopie
ro wówczas znalazł właściwe słowa, których wypo
wiedzenie nie przyszło mu jednak z łatwością.
W rozmowie z Mają często brakowało mu słów.
- Maju, jeśli ty będziesz spała w kuchni, to nasz
związek nie ma żadnych szans. Wydawało mi się, że
po dzisiejszym poranku wrócisz z powrotem do al
kierza.
- Czy ma to jakiś sens? - zapytała.
- Żadne z nas pierwsze nie otworzy dzielących nas
drzwi, wiesz to równie dobrze jak ja. Nie układa nam
się teraz dobrze, ale jeśli nie podejmiemy próby, bę-
dzie jeszcze gorzej. Czuję się wypalony. Czasami
mam straszną chęć ranić cię, tak żebyś cierpiała. Cho
dzą mi po głowie okropne myśli. Znienawidziłabyś
mnie, gdybyś je znała. Ale mimo wszystko pragnął
bym, żeby jakoś nam się ułożyło. Ze wszystkich lu
dzi w tych stronach jesteś jedyną osobą, z którą wy
obrażam sobie dalsze życie. Przy której chciałbym się
zestarzeć. Czy to nic nie znaczy? Jesteś skłonna spró
bować czy też wolisz niczego nie zmieniać?
- Nie chcę zostać zraniona - odparła. - Nie chcę
być wykorzystywana.
Trafiła w czuły punkt.
Odwrócił się bokiem i oparłszy czoło o ścianę
z drewnianych bali, zamilkł, nie znajdując wytłuma
czenia.
- Jestem brutalny - rzekł w końcu. - Część mnie
pragnie posługiwać się przemocą. I znajduje w tym
upodobanie. Nie będę nic ukrywać przed tobą. Mo
ja lepsza strona żałuje tego, co ci uczyniłem, ale ta
druga, mroczna, znalazła w tym przyjemność.
- Nie chcę Simona, który używa siły i gwałtu. Któ
ry jest chłodny, szydzi sobie ze mnie, by w tej samej
niemal chwili mnie całować.
- Nie chcę nim być! - krzyknął Simon, prostując
się i pięściami bijąc w ścianę, że aż zadzwoniły naczy
nia na półkach. - Nie chcę, Maju! Ale on jest częścią
mnie, tak jak ręce czy nogi. Nie mogę sobie dać od
rąbać ręki, tak samo nie mogę pozbyć się mrocznej
strony samego siebie. Bo ten zły Simon to także ja.
Maja czuła się zmęczona samotnością i strachem.
Miała dość podejrzeń, chłodu, walki, ciągłego czu
wania, czy zło nie bierze nad nim władzy.
- Teśli podniesiesz na mnie rękę, wyprowadzę się
- zagroziła. - Do kuchni albo na przylądek, jeśli to
okaże się konieczne.
Simon rozumiał ją i nie mógł jej tego zabronić.
Przeniósł pościel do małżeńskiego łoża.
Wśliznęła się pod futrzane okrycie i położyła na
samym brzeżku łóżka. Dalej już się nie dało, by nie
spaść. Zamknął oczy i wstrzymał oddech, nasłuchu
jąc przerażonego oddechu żony, oddechu ścigane
go zwierzęcia. Poczuł jej zapach, zapach kobiety.
Tak różny od tego, który towarzyszył mu w ostat
nich latach.
Ostrożnie podniósł powieki, ale dostrzegł jedynie
ciemność. Nawet po chwili, gdy wzrok oswoił się
z mrokiem, ciemność zdawała się nieprzenikniona.
Jakby trzymała stronę Mai przeciwko niemu.
Simon wyciągnął rękę, ostrożnie, jakby w obawie,
że przestraszy Maję.
Opuszki palców dotknęły krągłego ramienia. Uchy
liła je prawie niezauważalnie.
Simon przełknął rozczarowanie i przysunął się
bliżej.
- Nie wiem, czy tego chcę - wyszeptała w ciem
nościach. Czuła go, mimo że w nocnym mroku od
różniała jedynie czarny cień.
Nie cofnął dłoni, od której biło ciepło. Grzał ją
i sam czuł ciepło.
- Pozwól mi tylko ciebie dotykać - wyszeptał. - Tyl
ko dotykać. Nic poza tym. Nie wiem, czy jestem zdol
ny do czegoś więcej. Ale tak bardzo pragnę cię czuć
pod palcami.
Skinęła przyzwalająco głową, ale uświadomiła so
bie, że on tego nie widzi. 2 wielkim trudem poko
nała lęk, przemogła się i przysunęła bliżej.
Przyciągnął ją do siebie, nieśmiało, jakby próbo
wał tego po raz pierwszy.
Poczuł jej ciało pod długą nocną koszulą. Delikat
ne ciepło przenikało go leniwie.
- Czy bardzo mnie znienawidzisz, jeśli poproszę,
żebyś zdjęła koszulę? - zapytał ochryple.
Ledwie się powstrzymała, by nie krzyknąć i nie
cofnąć gwałtownie. Opamiętała się jednak, uświado
miwszy sobie, że Simon, którego nienawidziła, nie
pytałby o to.
Bez słowa rozpięła koszulę i zdjęła ją przez głowę.
Ale czuła się bardzo nieswojo, leżąc z nim pod wspól
ną derką. Jego oddech pieścił jej twarz, dłonie,
stwardniałe od ciężkiej pracy, gładziły ją czule. Maja
nigdy dotąd nie przeżyła takiej bliskości z Simonem.
Kiedy go poznała, był już dorosły i doświadczo
ny. Na tym polu zresztą miał więcej wprawy niż
większość rówieśników. Znał się na sztuce uwodze
nia i posługiwał się różnymi chwytami, by osiągnąć
swój cel. Czy to jeden z nich?
Z drżeniem odsunęła od siebie tę myśl. I choć wąt
pliwości kłuły niczym igły, to jednak wolała mu wie
rzyć. Musiała. Sama sobie złożyła tę obietnicę.
Ze zdumieniem gładził ciało Mai, jego dłonie sta
ły się jakby dodatkową warstwą jej skóry. Chociaż
zdawała sobie sprawę, jaki potrafi być okropny, pod
wpływem jego pieszczot rozbudziła się. Nic nie mo
gła na to poradzić.
Czuła przyjemne drżenie w całym ciele, pragnęła
dotykać go, ale zdołała nałożyć na siebie pęta.
Ciało jednak nie dało się przekonać. Zdradziły ją
soki i zapach. Tętno bilo w szalonym rytmie, kiedy
opuszki palców zatrzymały się oczarowane na jej
szyi. Jej wrażliwa skóra dosłownie drżała, domaga
jąc się pieszczot i pocałunków.
Słyszała, jak wstrzymał oddech, ale leżała na tyle
blisko, że czuła, iż jej nie pożąda.
Jego dłoń powędrowała ku piersiom. Zdumiony,
pogładził je wargami, pieścił koniuszkiem języka,
budząc w Mai jeszcze żywszą namiętność.
Jej dłonie zacisnęły się na jego pośladkach. Ocie
rała się o niego bezwstydnie, pragnąc go podniecić,
pragnąc poczuć, że jest dla niego kobietą, choć zda
wała sobie sprawę, że może zostać odtrącona. Poło
żyła się ciężko na nim i skierowała jego męskość tam,
gdzie chciała, po czym zaczęła ujeżdżać go z ogniem,
jakiego nie czuła chyba od czasu, kiedy próbowali te
go po raz pierwszy wśród skał i wrzosów.
Zagryzła wargi, by nie krzyczeć ze szczęścia, aż
poczuła w ustach smak krwi. Ale dotarło do niej, że
przecież nikt ich i tak nie może usłyszeć, pozwoliła
więc dojść do głosu rozkoszy, która niczym ptasi
krzyk wypełniła ciszę.
Zamknął ją w ramionach, obrócił na plecy. Zjed
noczona we wspólnym rytmie ponownie sięgnęła
szczytu spełnienia. Wygięta ku niemu, każdym ner
wem chłonęła doznania.
Już po raz trzeci pragnęła przeżyć to samo, gdy
on przerwał zawiedziony. Wysunął się z niej i obró
ciwszy się plecami, zacisnął mocno zęby, nie odzy
wając się nawet słowem.
Delikatnie objęła go od tyłu.
- Nie masz się czego wstydzić. Niewielu męż
czyzn potrafi ofiarować kobiecie tyle rozkoszy, ile
ty mi ofiarowałeś.
- A skąd ty możesz to wiedzieć? - prychnął.
- Domyślam się. Gdyby potrafili, nie byłoby na
świecie tylu niezadowolonych żon, prawda?
- Wygląda na to, że żaden ze mnie mężczyzna.
- Nie narzekaj - rzekła. - Przeżyłam niebiańską
rozkosz. Nigdy dotąd nie było mi tak wspaniale.
- To dowodzi tylko, że byłaś wyposzczona - rzu
cił z goryczą. - Ale zawsze to jakaś pociecha.
Przytuliła się twarzą do jego policzka.
- Wiele przeżyłeś, Simonie. Na każdym człowie
ku coś takiego pozostawia piętno.
- Piętno utraty męskości?
- Nie straciłeś jej, jedynie nie udało ci się zrobić
tego do końca.
Roześmiał się głucho.
- Powinniśmy rozpuścić o tym plotkę, Maju. Wy
obraź sobie, jaki ludzie mieliby ubaw. Simon, taki
ogier, ujeżdża na darmo. Tylko pot spływa mu po
plecach. Nic więcej.
- Pozostało ci przynajmniej poczucie humoru -
stwierdziła.
Trzymała go w ramionach, aż zasnął. Mimo wszyst
ko odniosła jakieś zwycięstwo.
Ale bolało ją jedno wspomnienie. Simon nie miał
trudności ze spełnieniem, kiedy wziął ją siłą.
Jak wiele zmienił w jej mężu ten drugi Simon?
7
Senne koszmary, ogień, cień. Obca kobieta.
Natrętne obrazy. Strumienie ciepła i chłodu. Nie
można im się oprzeć, nie można się przed nimi scho
wać.
Maja przewracała się niespokojnie z boku na bok.
Chciała się obudzić, ale nie mogła się wyrwać niewi
dzialnym dłoniom trzymającym ją w iluzji.
Gdzieś zniknęły góry, wokół rozciągała się otwar
ta równina. Czyżby śniło się jej Malselv?
Czy jeden sen może pojawić się w innym śnie?
Maja płynęła, napełniając się coraz większym spo
kojem. Czuła, jak jej ciało przestaje walczyć i stop
niowo się poddaje. Chciała tego, choć się bała. Wiro
wała, a potem wniknęła w mglistą przestrzeń, jakby
w inny wymiar. Była i jej nie było. Nie miała własne
go ciała. Nie czuła bólu. Była tylko pospieszną myślą
gnaną przez oddech wiatru, stanowiąc z nim jedność.
Otwarta przestrzeń.
Wiele domów, więcej niż kiedykolwiek widziała.
Osobliwe chaty zbudowane z bali i kamieni. Takich
nie stawiało się nad fiordem Lyngen.
Ale we śnie wszystko jest możliwe.
Otwarta przestrzeń przykryta śniegiem. Jakieś
morze? Jest większe niż jej rodzinny fiord...
Morze albo rzeka... Ale czy rzeki mogą być takie
szerokie?
We śnie chyba tak.
Morze. Nie lubi morza.
To szaleństwo! Przecież kocha morze! zaprze
czała samej sobie. Uwielbia przyglądać się, jak
zmienia się jego barwa, patrzeć, jak spienione fale
układają się w coraz to nowe wzory, jak tańczą, ba
wią się i śmieją głosem dobywającym się z samej
głębiny.
Kocha morze.
Ale w duchu .coś jej szeptało, że go nienawidzi.
Ziąb.
Czuła lodowaty chłód w ciele, którego nie posia
dała. Sen wypełnił się chłodem, stał się chłodem, bó
lem i smutkiem nie do zniesienia.
Zapadła noc, gdy nagle niebo, podświetlone polar
ną zorzą, zabarwiło się pastelowo żółto.
Zjednoczyła się z zorzą, wciągnął ją ten świetlisty
szlak na niebie. Miotał nią po nieboskłonie bez celu
i sensu, ściskając niegroźnie, tak jak dziecko podczas
zabawy.
I znów ta bezkresna kraina. Miasto i domy znik
nęły, morze także. Pozostała tylko szeroka rzeka,
gdzieniegdzie pokryta cienkim lodem.
Nie miała pojęcia, skąd to wszystko wie. Jej wie
dza pochodziła po prostu ze snu.
Poczuła, jak łagodna dłoń gładzi ją po policzku.
Wtedy zorza, która miała w sobie coś ludzkiego, cof
nęła się z powrotem na niebo, pozostawiając ją ra
zem z jakąś kobietą w ciemnej pelerynie, uszytej
z delikatnego sukna układającego się miękko w po
dmuchach wiatru.
Ujrzała pobladłą twarz kobiety, która w poświa
cie zorzy polarnej wydawała się jeszcze bielsza.
Usta, których nie miała we śnie, wypowiedziały
słowa:
- Dlaczego nas opuściłaś? Dlaczego nie wracasz?
Dlaczego mnie porzuciłaś?
Na twarzy, tak bardzo przypominającej twarz
Idy, tyle że starszej, pojawił się słaby uśmiech.
- Zrobiłam to, co musiałam - odezwała się kobie
ta dobrze znajomym głosem. Niemal przez wszyst
kie lata swojego życia Maja tłumiła w sobie wspo
mnienie tego głosu. Nawet we śnie jego brzmienie
sprawiało jej ból. - Zrobiłam to, co musiałam, Ma
ju. Zawsze byłam sobie wierna, wierna swoim obo
wiązkom. Teraz też robię to, co muszę, dziecino.
Przekazuję ci moje zdolności. Otrzymałam je, wca
le o nie nie prosząc. Poniekąd stały się moim życio
wym brzemieniem. Bez nich jednak nie potrafiła
bym żyć. Nie chciałam ich nikomu przekazywać.
Wolałabym zabrać je ze sobą w tę inną wieczność.
Ale to niemożliwe. Moc musi trwać. Dźwigasz wie
le na swoich barkach, Maju, ale to właśnie ty mo
ich zdolności potrzebujesz najbardziej. Niechętnie
pozostawiam ci takie dziedzictwo. Niech przynie
sie ci mniej bólu niż mnie! Zapewne będziesz je
przeklinać, przeklniesz i mnie, ale ja sama nie mo
gę pomóc tym, którzy są dla mnie tacy ważni. Ty
musisz zrobić to za mnie. Przywrócisz życie ko
muś, kogo obie kochamy.
Chłód.
Masy chłodu, które otoczyły Maję, nadały jej cia
ło i formę, mimo że dla niej pozostały niewidzialne.
Otrzymała nową mądrość, ale nie miała pojęcia, do
czego jej użyć.
- Spójrz, dlaczego! - usłyszała głos kobiety.
Ujrzała ogień i lód. Usłyszała krzyk ludzi, poczu
ła przemożny lęk.
Marzła, ale wiedziała, że potrafi przezwyciężyć
chłód i lód. Była bezpieczna. Dziedzictwo, które
otrzymała, chroniło ją jak pancerz.
Pokryta śniegiem kraina zniknęła.
Maja odzyskała ciało, odzyskała własne uczucia.
Szczękała zębami z zimna, ale nadal tkwiła w obję
ciach snu.
- Zapomniałam zapytać, czy jesteś szczęśliwa - mam
rotała, poruszając pobielałymi wargami. - Zapomnia
łam zapytać. Mam nadzieję, że ci tam dobrze. Kocham
cię, mimo wszystko...
Simon bał się. Obudziły go obce głosy wydoby
wające się z ust Mai.
Maja mówiła coś wyraźnie przez sen.
Zrozumiał jedynie, że zapomniała zapytać kogoś,
czy jest szczęśliwy.
Dotknąć, oczywiście musi jej dotknąć.
Usiłował ją obudzić, potrząsał nią lekko, ale to
tylko wzmogło w nim strach. Maja była bowiem bar
dziej przemarznięta niż poprzedniego ranka, kiedy
przemoczona wpadła gwałtownie do alkierza.
Nie obudziła się.
Spała cała zlana potem. Oddychała tak wolno, że
serce skoczyło Simonowi do gardła.
Wstał niepewny. Napalił w piecu i ubrał się. Po
szedł do obory, zobaczył, że zapowiada się ładny
dzień. Niebo zarumieniło się lekko na wschodzie,
rozjaśniając ciemną granatową barwę.
Wróciwszy do chaty, odłamał kilka kawałków
z okrągłego, płaskiego żytniego chleba z otworem
w środku. Żuł go, nie czując wcale kwaskowatego
smaku.
Zanim ożenił się z Mają, nigdy nie próbował tego
typowo fińskiego przysmaku. Teraz stał się częścią
jego codzienności, chlebem powszednim. Ile jeszcze
nowych rzeczy wniosła w jego życie! Fińskie słowa,
których używała równie często jak norweskich i któ
re on z czasem także zaczął rozumieć. Krótkie fiń
skie przyśpiewki, które nuciła pod nosem. Sauna,
którą teraz uważał za coś oczywistego, za czym bar
dzo tęsknił przez te pełne goryczy lata.
Stracić ją? Stracić Maję?
Dobry Boże, nie! Nigdy nie chciał jej skrzywdzić.
Zbyt wysoko ją cenił.
Z kawałkiem chleba w ręce wsunął się do alkierza,
już od drzwi nasłuchując uważnie.
Czyżby oddychała szybciej?
Chyba tak, odrobinę. Za wszelką cenę pragnął
w to wierzyć.
To musi być prawda!
- Dobry, wszechmocny Boże, nie pozwól, by coś
się jej stało - modlił się bezgłośnie, poruszając usta
mi. - Nie wiem, co się z nią dzieje, ale ty na pewno
wiesz. Spraw, by się obudziła! Pewnie tkwi w tym ja
kiś głębszy sens, chociaż ja go nie pojmuję i dlatego
się lękam. Błagam cię tylko o jedno, żeby się obudzi
ła i była taka jak zwykle. Reszta jest nieważna. Niech
Maja będzie po prostu Mają! Proszę cię, amen.
Simon nie miał odwagi jej dotknąć. Nie poruszy
ła się ani trochę, leżała w tej samej pozycji, w któ
rej ją zostawił. Tylko oddychała inaczej, chyba
szybciej.
Nie mógł biec do matki po pomoc, bo ta prosta
kobieta nic by z tego nie zrozumiała. Pewnie zaraz
podejrzewałaby moce nieczyste, uznałaby, że to
dzieło szatana i rozpaplałaby na całą okolicę. Nie
potrafiła trzymać języka za zębami i często wyrywa
ła się z czymś nie w porę.
Simon, choć nie pojmował do końca, co dzieje się
z Mają, wiedział jedno: musi ją uchronić przed ludz
kim gadaniem.
Drżał ze strachu, ale nie pozostawało mu nic in
nego, jak czekać.
Czy to kara? Czy w taki sposób musi zapłacić za
srebrniki? Wysoka cena.
Simon nie wierzył w wieczne potępienie. Zapłacił
z nawiązką za te brzęczące monety. W księdze rachun
kowej Boga ta pozycja z pewnością nie jest obciążo
na żadnym długiem.
Maja jest chora.
Jeden Bóg raczy wiedzieć, co jej dolega!
Czy to jego wina?
Nic nie mówiła, nie ruszała się, niemal nie oddy
chała. Leżała jak nieżywa.
Ale nie wolno mu myśleć o najgorszym.
Jakże Simon się zdziwił, gdy nieoczekiwanie
w drzwiach pojawił się zdyszany Reijo. Widać, że
drogę z przylądka przemierzył w pośpiechu.
- Nie wszystko u was dobrze - stwierdził i nie cze
kając na odpowiedź, podszedł do uchylonych drzwi
i zerknął przez szparę do alkierza.
- Masz pojęcie, co jej jest? - zapytał Simon zrezy
gnowany.
Reijo stał przez chwilę nieruchomo, po czym
wszedł do środka i usiadłszy na brzegu łóżka, wziął
w dłonie chłodną rękę Mai. Simon obserwował go
z odległości kilku kroków.
- Gdziekolwiek teraz przebywasz, Maju, wróć,
proszę, natychmiast! - przemówił Reijo. - Ona chcia
ła tego. Nie wolno ci pogrążyć się w nicości. Tam nic
nie zdziałasz. Ona chciała, żebyś coś dla niej zrobiła.
Otrzymałaś zadanie, dziecino. Potrzebujemy cię tu
taj, straszliwie potrzebujemy.
Przez chwilę siedział tak, trzymając jej białą dłoń,
a potem delikatnie schował ją pod futrzane przykry
cie. Nie okazał zdziwienia, gdy zobaczył, że leży
w łóżku naga. Może go nawet ucieszyło, że żyją z Si
monem jak mąż i żona.
- Co to jest? - zapytał Simon, przeczesując dło
nią włosy. W jego oczach czaiła się jakaś dzikość. -
Wydaje mi się, że wiesz, co się z nią dzieje... Jakbyś
to już kiedyś widział... - urwał, nie spuszczając
z Reijo rozszerzonych ze zdumienia oczu. - Skąd
w ogóle wiedziałeś, że dzieje się coś niedobrego?
Powiedz!
Reijo opadł ciężko na ławę.
- Masz coś gorącego do picia? - zapytał.
Simon podgrzał kawę z poprzedniego dnia i nalał
do drewnianego kubka.
- Tak, widziałem to już kiedyś - odezwał się Re
ijo, przełknąwszy łyk mocnego płynu. - Miałem na
dzieję, że nigdy więcej tego nie ujrzę. Ale to chyba
było nieuniknione.
- Co to jest, do czarta?
Reijo wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Boję się nazwać to słowami. Nie wie
rzę, ale przecież widzę, co się dzieje.
- C o ?
- Zmarzła - zaczął Reijo. - Stała się nienaturalnie
zimna, śniły jej się dziwne sny...
- Skąd wiesz? - Simon pokiwał głową z zapałem. -
To się zdarzyło już po raz drugi. Rzeczywiście strasz
liwie zmarzła. I te sny! Nie wiem, jak to się zaczęło
teraz. Obudziło mnie jej majaczenie. Powtarzała, że
zapomniała zapytać, jak ktoś się czuje. Że bardzo ko
cha tego kogoś. A potem już tylko leżała nierucho
mo, prawie nie oddychając. Reijo, czy ona umrze?
- Musimy wierzyć, że powróci do nas - odparł Re
ijo. - Nic nie możemy zrobić. To dotyczy sfery dla
nas nie znanej i niepojętej.
Głęboko odetchnął i zapatrzył się przed siebie,
wspominając przeszłość.
- Kiedyś coś takiego przytrafiło się Raiji - ode
zwał się po chwili. - Przebywaliśmy na odludziu,
w dość dziwnym miejscu na płaskowyżu. Po tym
zdarzeniu wiedziała piekielnie dużo o dramacie, ja
ki się tam rozegrał, wiedziała o takich rzeczach,
o których, na zdrowy rozum biorąc, nie mogła wie
dzieć. Trudno było to wyjaśnić. Tak samo zrobiła się
zimna, a oddech ledwo dało się wyczuć. Zapadła
w jakiś niepojęty dla mnie stan. A potem śniły jej się
prorocze sny. Przeżywała niektóre rzeczy tak, jak
gdyby naprawdę była gdzie indziej. Jak gdyby na
prawdę widziała to, co się miało zdarzyć. A poza
tym została obdarzona nadprzyrodzonymi zdolno
ściami, których nie odziedziczyła po przodkach. Sa
ma nie do końca to rozumiała. Próbowała mi o tym
opowiedzieć. Mówiła coś o wierzeniach lapońskich
i o czarach. Ale ja nie wyrosłem w takim środowi
sku i nie przyjmowałem tego do wiadomości. Nadal
nie potrafię tego wytłumaczyć. Nie wierzę w magię,
nie wierzę w to wszystko, ale nie mogę zaprzeczyć,
że coś takiego miało miejsce.
- Myślisz, że to samo dzieje się z Mają?
- Maja jest córką Raiji - odrzekł Reijo, starając się
zachować rozsądek. - To nie jest nienaturalne. To
nas przeraża, ale ja myślę, że tkwi w tym jakiś sens.
- Skąd wiedziałeś? - zapytał ponownie Simon.
Kiedy słuchał, co mówi Reijo, rosła w nim nieuf
ność. Ojczym Mai zbyt trzeźwo patrzył na świat, by
opowiadać takie bzdury. Coś się musiało za tym kryć.
- Dziś w nocy śniłem dziwny sen - wyjaśnił Re
ijo. - Tak, mnie się też to zdarza... Raija miała nie
zwykłą zdolność nawiązywania kontaktu z tymi,
których kocha.
- Wydawało mi się, że pogodziłeś się z jej śmiercią.
- Tak silnych więzi nie może przerwać nawet
śmierć - odrzekł cicho Reijo.
- Naprawdę w to wierzysz?
- A co mi pozostaje? Zresztą powtarzam ci, widzia
łem coś takiego już wcześniej. Wtedy wszystko się do
brze skończyło. Widziałem, co nastąpiło potem. Mo
gę wierzyć, mogę starać się odgadnąć, a jeśli dopisze
mi szczęście, zobaczę, jak się wszystko potoczy. My
obaj jesteśmy zwykłymi śmiertelnikami, nie potrafi
my w żaden sposób się temu przeciwstawić.
- Chcesz przez to powiedzieć, że Maja nie jest ta
ka jak my? - zapytał Simon, a w jego głosie dało się
wyczuć lodowaty chłód.
- Nie, ale jest coś osobliwego w kobietach spo
krewnionych z Raiją. Są wrażliwe na rzeczy, których
my, pozostali, nie dostrzegamy. To, co dla nas nie
dostępne, staje się częścią ich życia. Nie potrafię te
go nazwać. Dlatego nie zwykłem o tym rozprawiać.
Ludzie łatwo przyczepiają innym łatkę. Nie chcia
łem, żeby mieli mnie za przesądnego starucha.
Reijo pozostał w chacie. Chciał dotrzymać towa
rzystwa Simonowi, który z rozpaczy bliski był
utraty zmysłów. Zaczął nawet odczuwać cieple
uczucia wobec tego młodego mężczyzny, który był
jego zięciem.
Nie rozmawiali wiele ze sobą. Reijo zdawał sobie
sprawę, że niełatwo jest wierzyć jego słowom. Sam
ciągle nie potrafił się uporać z tymi niezwykłymi
wspomnieniami. Miał głęboko zakorzenioną nieuf
ność wobec wszystkiego, czego nie dało się dotknąć,
choć dopuszczał, oczywiście, odczuwanie wzruszenia
i szczęścia towarzyszące pięknemu widokowi zacho
du słońca czy też okrzykowi samotnej siewki złotej
na bezludnym płaskowyżu.
Ale to nie było to.
Zapadł już wieczór, gdy Maja wreszcie się poru
szyła.
Odbywało się to według tego samego schematu,
jaki Reijo zapamiętał.
Oddech stał się głębszy i stopniowo powrócił do
normalności. Skóra najpierw pokryła się kropelka
mi potu, potem odzyskała normalną temperaturę,
a bladość na twarzy ustąpiła mocnym rumieńcom.
Maja przewróciła się na bok, zwyczajnie, jak
w czasie snu.
Wreszcie się obudziła.
- Taka jestem zmęczona - powiedziała.
Spała prawie całą dobę.
Simon opadł na kolana przy posłaniu z rękami
złożonymi jak do modlitwy.
- Dobry Boże - odezwał się. - Chyba jeszcze ni-
gdy w życiu tak się nie bałem. To się nie może już
więcej powtórzyć! Nigdy więcej, Maju!
W rozświetlonym wejściu do kuchni dziewczyna
dostrzegła Reijo, który otworzył szerzej drzwi, żeby
rozproszyć mrok w alkierzu.
- Pamiętasz coś? - zapytał, zwracając się do niej. -
Pamiętasz cokolwiek?
- To był sen - odpowiedziała z ociąganiem Maja,
patrząc to na jednego, to na drugiego mężczyznę. - Si
mon, co się stało? - zapytała wreszcie. - Skąd się tu
wziął Reijo? Przecież tak wcześnie nie przychodzi się
z wizytą. Jeszcze ciemno.
- J u ż wieczór - wyjaśnił Simon. - Spałaś cały dzień.
- A taka jestem zmęczona - przerwała mu. - To
był tylko sen, prawda? - zapytała niepewnie.
- Co ci się śniło?
Simon przysiadł na brzegu łóżka i pomógł żonie
usadowić się wygodnie, a potem, otuliwszy dodatko
wo wełnianą derką, otoczył ją ramieniem. Był przy
niej, gotów ją chronić.
- Opowiedz nam, Maju, co ci się śniło - powtórzył.
- Mama... - odrzekła, kierując rozbiegany wzrok
w stronę Reijo. Nie widziała jego twarzy, bo na tle
światła z kuchni odcinała się czarno tylko jego syl
wetka. Stał oparty o framugę ze skrzyżowanymi na
piersiach rękami. Wolałaby widzieć, jaką reakcję wy
wołały jej słowa. Potrzebowała teraz bardziej jego
wsparcia niż pomocy Simona.
- Teren był rozległy, pokryty śniegiem - zaczęła. -
Trudno sobie nawet wyobrazić taki krajobraz. Rzeka
szeroka jak fiord. Domy... Nie widziałam nigdy ta
kich. I zorza polarna. I mama ubrana w wełnianą pe
lerynę, która musiała kosztować mnóstwo pieniędzy.
Wyglądała pięknie. Wokół głowy miała upięty war
kocz. Starsza, ale nie zupełnie stara. Ida jest bardzo
do niej podobna. To wszystko było takie dziwne. Po
wiedziała, że musi mi coś przekazać, coś, czego wła
ściwie nie chciała mi dać, bo przyniosło jej to tylko
smutek, tak mówiła. Ale ja mam kogoś uratować... To
było dziwne. Tak jakby ona mnie widziała, ale ja nie
widziałam samej siebie. Trudno mi to wytłumaczyć.
- To był sen - rzekł Simon. - Sen, Maju. Na pew
no się przeziębiłaś. Wczoraj zmarzłaś, a poza tym
przeżyłaś wstrząs. Za dużo rzeczy zdarzyło się na
raz. To tylko sen.
- Oczywiście, że to sen - przerwała mu zagniewana.
- Nie jestem chyba taka głupia, żebyś musiał powta
rzać mi w kółko to samo. Ale to było takie dziwne...
- Potrzebowałaś tego, żeby się z nią pogodzić - ode
zwał się Reijo. - Zbyt długo pielęgnowałaś w sobie go
rycz, moje dziecko. Twoja matka robiła tylko to, co
musiała i co uważała za słuszne. Jeśli ten sen pomoże
ci to zrozumieć i zaakceptować, niech sobie nawet bę
dzie dziwny.
- Skąd wiesz, że użyła właśnie takich słów?
- Sama przed chwilą powiedziałaś - pospieszył
z wyjaśnieniem Simon.
Maja zdziwiła się, nie wydawało jej się, by o tym
mówiła, ale może coś jej się pomyliło?
Simon wstał.
- Przyniosę ci ciepłej zupy. A może masz ochotę
na kawę?
Pokręciła głową.
- To był sen? - zapytała ponownie, kiedy w alkie
rzu została sama z Reijo.
Z ociąganiem podszedł do łóżka.
- Sny mówią tak wiele, Maju. Nie wolno się tyl
ko ich przestraszyć albo pozwolić, by zawładnęły
naszym życiem. To nie był zupełnie zwyczajny sen.
Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?
Skinęła lekko głową.
- Przemierzyłaś długą drogę, Maju. Spotkałaś Ra-
iję, a ona coś ci przekazała.
- C o ?
- Zdolność i zadanie.
- Czy to znaczy, że ona żyje?
Reijo wzruszył ramionami. Dobrze znała ten wy
rażający bezradność gest.
- Nie sądzę. Ona na przykład otrzymała ten dar
od kogoś, kto od dawna nie żył. Od kogoś, kto już
nie potrzebował tych sił. Nie wierzę, żeby mogła ci
przekazać te zdolności, gdyby nadal żyła.
Maja przełknęła ślinę.
- Ale ona wydawała się taka żywa, Reijo... Taka
piękna...
- Pewnie chciała ci się pokazać z najlepszej stro
ny. Zawsze była trochę próżna. A ty byłaś jej naj
ukochańszym dzieckiem, dzieckiem Mikkala. Za
wsze uważała cię za wyjątkową.
- Ale co ja mam zrobić? - wyszeptała Maja.
Reijo długo się nie odzywał, wreszcie przerwał ci
szę i odrzekł:
- Masz uratować mi życie.
- Skąd wiesz?
Słyszała, jak serce wali jej młotem. Reijo zacisnął
dłonie na drewnianym oparciu łóżka, aż pobielały
mu palce, a potem pochylił głowę. W jego gęstych
włosach błysnęła siwizna. Bał się spojrzeć na Maję,
nawet w półmroku obawiał się napotkać jej wzrok.
Odetchnął głęboko i nadal nie patrząc na nią, za
czął mówić tak cicho, że tylko ona mogła go usłyszeć.
Simon zajęty w kuchni, przypuszczał pewnie, że Re-
ijo uspokaja Maję. Nie mógł się o tym dowiedzieć. Nie
znał Raiji, więc nie rozumiał, że ta drobna kobieta, mat
ka Mai i żona Reijo, miała w sobie coś mistycznego.
- Może jestem starym głupcem, Maju, ale ja też
czasem miewam sny. Zdarza się, że są prorocze
i sprawdzają się w życiu. Nie przywiązuję do nich
zbyt wielkiej wagi. Ale wiem, do czego była zdolna
Raija. Wiem, jak silne więzy łączyły ją z Mikkalem,
nawet gdy dzieliła ich duża odległość. Ona miała
w sobie coś, czego Mikkal także się w duchu oba
wiał. Widziałem ją w tamtym miejscu, gdzie tańczy
ły huldry... Przytrafiło się jej wówczas to samo, co
teraz tobie. Pamiętam, jakie potem miała zdolności.
Dzisiejszej nocy przyszła też do mnie. Nad ranem.
Powiedziała, że muszę zajrzeć do ciebie, że teraz
przekazała swój dar tobie, ponieważ to konieczne.
Dodała też, że sama nie może mi uratować życia.
Tylko ty możesz to uczynić. A kiedy wtrąciłem, że
wolę umrzeć, byleby cię przed tym uchronić, powie
działa, że to niemożliwe. Potrzebni jesteśmy oboje.
- Wierzysz w to? - zapytała Maja.
Dopiero wówczas podniósł wzrok.
- Uwierzyłem, kiedy opisałaś, jak wyglądała
w twoim śnie. Do mnie też przyszła ubrana w długą
wełnianą pelerynę z kapturem. Miała zaplecione wło
sy, upięte w koronę wokół głowy. W kącikach oczu
dostrzegłem delikatne zmarszczki. Peleryna była
spięta piękną broszką...
- ...z jakimś kamieniem ozdobnym - z ociąganiem
dodała Maja.
- To był bursztyn. Bursztyn oprawiony w złoto.
Rajia była ubrana z wielkim przepychem. Ida jest
rzeczywiście do niej podobna. Nawet sobie nie zda
wałem sprawy, że aż tak bardzo.
- To niemożliwe. - Maja kręciła głową. - Niemoż
liwe, że coś takiego mnie się przytrafiło.
- Owszem. Ale teraz musisz wrócić do rzeczywi
stości. Bądź gotowa. Mam nadzieję, że nie wyzionę
ducha tylko dlatego, że ty będziesz zaprzeczać, że
coś takiego mogło ci się zdarzyć.
- Nadal nie mogę w to uwierzyć.
Reijo wzruszył ramionami.
- Wracam do domu. Już mnie nie potrzebujesz.
Maja pozwoliła mu odejść, jedynemu, z którym
mogła dzielić tę tajemnicę.
- To był sen - powiedziała do Simona, kiedy przy
niósł jej miskę z parującą zupą. - Tylko sen.
8
To niezwykłe zdarzenie pozostawiło w Mai i Re-
ijo trwałe piętno i połączyło ich niewidzialnymi wię
zami.
Więcej nic złego nie spotkało mieszkańców chaty
nad rzeką.
Simon nabrał przekonania, że jego groźby, wypo
wiedziane w obecności całej wsi, poskutkowały.
Maja zaś zdołała w pewnym sensie uporać się
z tłumioną przez lata wrogością wobec matki.
Kobieta ze snu i mama Raija pozostały co praw
da dla niej dwiema różnymi osobami, ale sen pomógł
jej wybaczyć.
Sen dokonał w niej jeszcze jednej przemiany. Do
tej pory wydawało jej się zawsze, że Reijo jest ni
czym skala, mocna, niezłomna i niewzruszona. I nie
grozi mu żadne niebezpieczeństwo. Teraz przez ca
ły czas drżała, że coś mu się stanie.
A ona przecież miała mu uratować życie!
Lękała się, czy nie zawiedzie w momencie próby.
Czy zachowa przytomność umysłu? Nie wpadnie
w panikę? Reijo jest przecież dla niej taki ważny!
Podczas styczniowego jarmarku nie dotarły do
nich żadne nowiny od Knuta. Żaden z przybyszów
z północy nie przypominał sobie, by go spotkał. Tyl
ko jakiś starszy mężczyzna z Alty, zapytany o Knu
ta, wspomniał, że ktoś taki mieszkał tam przez jakiś
czas. Czy to na pewno był on, pewien jednak nie był,
zresztą podobno i tak już wyjechał.
Na jarmarku nie pojawił się nikt z lapońskiej
wspólnoty, której przewodził Ailo. O tej porze ro
ku sita koczowała na skraju fiordu Varanger, szmat
drogi od Lyngen. Ailo tylko raz do roku pokonywał
tę odległość, głównie po to, by podtrzymać kontak
ty z tymi, których także uważał za swoją rodzinę.
- Knut da sobie radę - uważała Ida.
Z nich wszystkich ona przejawiała największy
optymizm. Być może wynikało to z tego, że nie wta
jemniczano jej we wszystkie sprawy.
- Ani się obejrzymy - ciągnęła niewzruszona - a po
jawi się tu ze swoją wybranką i znowu będziemy two
rzyć pięcioosobową rodzinę.
- Nie tak szybko! - Maja wylała jej na głowę ku
beł zimnej wody.
- A kiedy ty spodziewasz się dziecka? - spytała Ida
jak zwykle znienacka.
Maja podniosła wzrok i omal nie upuściła robót
ki, którą zawsze miała w rękach. Na szczęście były
same.
- Jak się domyśliłaś? - zapytała Maja, której zda
wało się, że nikt nie zna jej tajemnicy.
Ida zatrzepotała rzęsami i potarła płomienny war
kocz.
- Nie jestem taka naiwna, jak wam się zdaje - rze
kła. - W twoich oczach pojawił się nowy blask. To
chyba macierzyństwo tak zmienia kobietę. Częściej
chodzisz się załatwiać, częściej jesz. Pamiętam ciebie
taką... w końcu już raz nosiłaś dziecko.
Maja potrząsnęła głową i roześmiała się. Od jakie
goś czasu już wiedziała, że jest brzemienna, ale ni-
komu o tym nie powiedziała, nawet Simonowi. Pó
ki co wolała zachować tę tajemnicę tylko dla siebie.
- Sądzę, że niesłusznie uważamy cię ciągle za mło
dą i niedoświadczoną. Niewykluczone, że jesteś naj
mądrzejsza z nas wszystkich.
- Powiedz o tym tacie - westchnęła Ida.
- Poród we wrześniu - ujawniła Maja w zaufaniu. -
Urodzi się nam jesienne dziecko. Powinno być zdro
we i silne, nie sądzisz?
- Na pewno - potwierdziła Ida. - Simon wie?
Maja pokręciła głową.
- Mężczyźni nic nie widzą. Dopiero kiedy kobiecie
wystaje wielki brzuch, zauważają zmianę. Niebawem
mu powiem. Pragnęłam, żeby jeszcze przez jakiś czas
było to tylko moje dziecko. Na pewno uważasz, że
to głupie...
Ida gwałtownie pokręciła głową. Serce Mai ścisnę
ło się z żalu na wspomnienie takich samych mądrych
i wszystko rozumiejących oczu, ciemniejszych tylko
o parę tonów.
- Chyba nie potrafię tego w pełni zrozumieć. Ale
przecież to w twoim brzuchu dokonują się zmiany,
nie w brzuchu Simona.
- Powinniśmy bardziej liczyć się z tobą - stwier
dziła Maja i choć nie leżało w jej naturze zwierzać
się komuś, ledwie się powstrzymała, by nie opowie
dzieć siostrze o dziwnym śnie, który był czymś wię
cej niż tylko snem.
- Simon gotów zamienić dom w twierdzę - uśmiech
nęła się młodsza siostra. - Za każdym krzakiem widzi
złoczyńcę. Cieszę się, że nie ma strzelby, bo nie wiem,
czy dotarłabym tu cało. Na wszelki wypadek, gdy zbli
żam się do waszej chaty, śpiewam na cały głos.
Maja zwróciła uwagę na ten nowy zwyczaj Idy,
ale nie odgadła, skąd się wziął.
- Ty jesteś naprawdę wyjątkowa - uśmiechnęła się.
- Mogę opowiedzieć tacie o dziecku?
Maja pokręciła głową.
- Nie, pomyśl o Simonie. Byłby niezadowolony,
gdyby dowiedział się na końcu. Nie da się zaprze
czyć, że ma także swój udział w tej sprawie. Reijo po
wiem, ale nieco później. Wszystko w swoim czasie.
- On się zmienił - powiedziała Ida z namysłem.
Maja wzmogła czujność.
- Wiesz, o czym mówię. Bardziej przypomina tego
dawnego Simona, choć stał się bardziej męski. Rozu
miałam twój lęk, bo chwilami zachowywał się tak, że
i mnie skóra cierpła. Ale mimo wszystko różni się od
mężczyzn, których znam. Czy nie brzmi to głupio?
- Już nie jest tak często tym drugim Simonem -
odezwała się Maja cicho. - Choć nadal walczą w nim
dwie natury, na ogół zwycięża Simon, którego po
ślubiłam. Ale pewnych stron samego siebie nigdy mi
nie ukazuje. Przez sen wymawia jakieś imię, które
go nigdy wcześniej nie słyszałam, i klnie tak siarczy
ście, że rumienię się ze wstydu. A kiedy się budzi,
prosi mnie, bym się nie denerwowała. Powtarza, że
prześladują go koszmary z tego okresu w życiu, któ
ry najchętniej wymazałby z pamięci. Dlatego nie
chce ze mną o tym rozmawiać.
- Mówił coś na temat pieniędzy?
Zręczne palce Mai zatrzymały się gwałtownie.
- Nie wiem nawet, gdzie one teraz są. Domyślam
się tylko, że je zakopał. Nie powiedział mi, skąd je
ma. Przestałam pytać. Może kiedyś uda mi się o nich
zapomnieć. Nigdy jednak nie zgodzę się na to, by
coś za nie kupić. Wydaje mi się, że ociekają krwią.
Ida obgryzała paznokcie, jak zawsze gdy się nad
czymś intensywnie zastanawiała. Ściągnąwszy brwi
przypominające kształtem ptasie skrzydła, zapytała:
- Lubisz Simona?
Maja wykrzywiła twarz w grymasie, a nozdrza za
drgały jej lekko. Palce, na które nawijała wełnę, za
stygły na moment w bezruchu.
- Czy lubię? Jesteśmy zmuszeni lubić się nawzajem,
prawda? Oboje nawarzyliśmy piwa i musimy je teraz
wypić. Nie mogę zrzucać na niego całej winy, bo prze
cież nie stało się to wbrew mojej woli. Byłam wpraw
dzie głupia, a on wydawał mi się taki interesujący...
- Chyba się trochę w nim wtedy podkochiwałam -
wyznała Ida. - Więc go nie kochasz?
Maja rozłożyła ręce. Nieświadomie użyła takiego
samego gestu, jakiego często używał Reijo. Ida za
uważyła to, ale nic nie powiedziała.
- Mój Boże, Ido, pytasz i pytasz. Zycie nie jest ta
kie proste. Bawić się trzeba, póki jest się młodym,
bo potem zaczyna się już prawdziwe życie. Dla
większości z nas to ciężki obowiązek. Ty i ja nie uro
dziłyśmy się, by siedzieć bezczynnie, panno Kesanie-
mi. - Uśmiechnęła się zrezygnowana. - Ty i tak je
steś z nas w najszczęśliwszej sytuacji. Przynajmniej
masz właściwe nazwisko. Poprzysięgłam sobie, że
moje dzieci także będą miały właściwe nazwisko. To
wystarczający powód, żebym została z Simonem.
Właściwie go lubię, choć czasem budzi we mnie lęk.
Ale przecież niejedna żona boi się swego męża, nie
jestem więc wyjątkiem. Wydaje mi się, że on mnie
na swój sposób kocha. Nie mówi mi tego. Nie jest
taki rozmowny jak kiedyś. Kiedyś komplementy ła-
twiej mu przechodziły przez usta. Teraz nie przy
wiązuje do tego już takiej wagi.
- Potrafisz zrozumieć mamę, która dla Mikkala
gotowa była poświęcić wszystko?
Maja patrzyła na Idę, ale widziała ciemne oczy,
o których nie wiedziała, czy są żywe czy martwe.
Czy potrafi zrozumieć? Czyż sama nie chciałaby
przeżyć takiego uczucia? Wystarczyłyby okruchy ta
kich wspomnień, by karmić się nimi do końca swo
ich dni.
Ale żeby poświęcić tak wiele, ile poświęciła Raija?
Trudno osądzać czyjeś życie. Każdy kroczy wła
sną drogą. Idąc za kimś, nigdy nie dostrzega się tych
samych rzeczy.
Nie miała prawa osądzać. Decyzje Raiji zaważy
ły na jej życiu, ale nie miała prawa jej osądzać.
Wielkodusznie z jej strony byłoby powiedzieć, że
rozumie.
- Chyba wszyscy postąpilibyśmy podobnie - rze
kła niechętnie. - Ty, ja... Gdyby się tak ułożyło. Być
może uczucie, jakie ich łączyło, było tak wielkie, że
warto było dla niego poświęcić wszystko. Nigdy się
tego nie dowiemy, nie ma więc sensu tego rozważać.
Tych dwojga, którzy mogliby odpowiedzieć, nie ma
już wśród nas. Na zawsze zatrzasnęły się za nimi
bramy do krainy śmierci.
- Chciałabym przeżyć coś takiego - rozmarzyła
się Ida. - Jak mama i Mikkal. Chyba mnie także mo
że spotkać taka miłość.
- Każdy by chciał - powiedziała Maja, a drewnia
ne druty, na których dziergała, trzasnęły jej w pal
cach. - Ale nie wszystkim jest to dane. Musisz liczyć
się z tym, Ido, że czeka cię rozczarowanie. Niektó-
rzy muszą zadowolić się tym, co dostaną. Takie jest
życie.
- Właśnie - odezwał się Simon.
Nie zauważyły, kiedy stanął w drzwiach. Ida mu
siała przyznać sama przed sobą, że nadal na widok
męża siostry czuje podniecający dreszcz.
Był wysoki i przystojny. Grzywka wichrzyła się
niesfornie, choćby dopiero co się czesał, a wyraz jego
niebieskich oczu nieustannie się zmieniał.
- Wcześnie wróciłeś - stwierdziła Maja.
Uśmiechnął się krzywo.
- Ryba nie brała. Kipiel. Nie było sensu marznąć
na fiordzie. Bardziej mnie kusiło domowe ciepełko
i ukochana żonka.
Błysk w oku dowodził, że Simon słyszał ostatnie
słowa Mai, ale nie wiedział, w jakim kontekście je
wypowiedziała. Ida, widząc malujący się na jego wy
chudzonej twarzy zawód, nagle doznała olśnienia:
Simon naprawdę kocha Maję. Co więcej, zależy mu
na niej bardziej niż Mai na nim.
- Tłumaczysz siostrze, jak ciężkie jest życie? -
zdziwił się, ściągając wierzchnie ubranie. Przysiadł
się do nich i mrugnąwszy do Idy, powiedział: - Sły
szałem, że na przylądku aż roi się od zalotników. Re-
ijo chyba się cieszy, że nie ma więcej córek. Dość
przeżył kłopotów z dwiema starszymi, a teraz zno
wu ty, mała Ido. Wiesz, co chłopcy o tobie gadają?
Maja poderwała się gwałtownie, robótka spadła
jej na podłogę. Nie patrząc na Simona, zgarnęła
spódnice, zarzuciła gruby szal na plecy i chwyciła
kociołek, w którym z rybich wnętrzności gotowali
karmę dla zwierząt. Wyszła pospiesznie, zatrzasku
jąc za sobą drzwi.
Simon westchnął. Oparł się o krzesło i założył
dłonie na karku. Nie miał sił udawać przed Idą.
- Widzisz, jak tu u nas wesoło, Ido - rzucił cięż
ko. - Szczęśliwe małżeństwo, nie ma co. Nie bądź
taka głupia i nie wpuszczaj pierwszego lepszego pod
spódnicę! Nie pozwól, żeby z tobą stało się to samo
co z Mają. Nie daj się omamić gładkim słówkom ja
kiegoś czarusia, któremu tylko jedno w głowie. Tak,
niektórzy muszą zadowolić się tym, co dostaną. Je
śli nie stracisz głowy, to nie musi się to przytrafić
tobie. Jesteś piękną dziewczyną, Ido. Nie pozwól so
bie zmarnować życia.
- A co z tobą? - zapytała Ida, patrząc na niego
spod długich, gęstych rzęs. Podparła brodę i śmiało
napotkała jego spojrzenie. Nagle poczuła się doro
sła. - Co z tobą, Simonie?
- Musiałem się zadowolić tym, co dostałem - od
parł głucho i przeczesał silnymi palcami włosy, jak
zawsze gdy tracił pewność siebie.
- Na początku owszem, może tak było - rzekła Ida
łagodnie, potrząsając głową. - Ale to się zmieniło.
Nie znałeś tak naprawdę Mai, kiedy musieliście się
pobrać. Nikt mi nie powie, że wielka miłość spada
na każdego ot tak. Musiałeś ją jednak trochę lubić...
- Hmm... - mruknął z goryczą, sądząc zapewne,
że ma ku temu powody. - Kiedy człowiek jest mło
dy, nie myśli o dzieciach. A dziewcząt, które cię
chcą, nie brakuje... Wtedy życie wydaje się takie eks
cytujące. Czasem chce się spróbować czegoś nowe
go, tak jak na przykład z Mają... Ona chyba mnie
z początku też nie lubiła zbytnio - dodał z namy
słem. - Chciała mnie tylko dlatego, że byłem chło
pakiem Elise.
- Piękny Simon... - westchnęła Ida. - Taki biedny,
wykorzystany...
-Ja?
Ida pokiwała głową.
- Wykorzystany przez brzydką dziewczynę, prze
cież to miałeś na myśli.
- Maja nie jest brzydka - zaprotestował z gniewem.
- O, proszę, gotów jesteś jej bronić! - uśmiechnę
ła się Ida ze smutkiem i dodała: - Ja też nie uważam,
by Maja była brzydka.
- Zdradziłem się - odezwał się z rezygnacją, a na
jego twarzy przemknął grymas. - Cóż, Simon Bak-
ken śmiertelnie się lęka, że ktoś odkryje, iż kocha
swoją żonę.
- Mówisz jej o tym?
Zaśmiał się śmiechem pozbawionym radości. Ida
poczuła na plecach zimny dreszcz.
- Pilnujemy się, żeby to drugie nie zyskało prze
wagi. Nie bez pewnej radości dzielimy ze sobą stół
i loże. Nawet gawędzimy ze sobą i razem patrzymy
przed siebie. Ale nie sądzę, że widzimy to samo.
Zamilkł. Przez moment ociągał się, wreszcie wy
dusił z siebie:
- Zapewne nie powinienem cię o to pytać, ale nie
daje mi to spokoju. Wiem, że nie wzbudzam w Mai
najgorętszych uczuć. Czasem mam wrażenie, że ona
myśli o innym mężczyźnie. Czy przez te lata, kiedy
mnie nie było, miała kogoś?
- Nawet gdyby, nie powiedziałabym ci o tym.
- Owszem, powiedziałabyś. - Simon pochylił się
na krześle i chwycił jej dłonie, obrzucając ją spojrze
niem, które niejedną dziewczynę przyprawiłoby
o rumieniec. - Powiedziałabyś, Ido, bo ty mnie ro-
zumiesz. Jesteśmy do siebie podobni. Ty też możesz
dostać, kogo zechcesz. Ze mną było podobnie, z tą
różnicą, że jestem mężczyzną. A ty jesteś ode mnie
mądrzejsza. Chłopcy nie mogą cię podejść. Mówią,
że nie dasz się nawet pocałować. Bawisz się z nimi,
ale sprawiasz wrażenie, jakbyś się nudziła. Żadnego
nie wyróżniasz, wszystkich lubisz jednakowo. Zasta
nawiają się, czemu na żadnego nie spojrzysz łaskaw
szym okiem. Zachodzą w głowę, o kim marzysz.
- Czy zawsze musi być ktoś taki? - zapytała lekko.
- Nie próbuj zamydlić mi oczu.
- Żaden nie może się równać z moim ojcem -
uśmiechnęła się Ida. - Jeśli będę wybierać męża, to
musi być dobry i mądry jak on.
- Zdaje się, że mało kto może równać się z Reijo -
odparł Simon nie bez goryczy. - Nie zrozum mnie
źle. - Podniósł ostrzegawczo ręce. - Nie sądzę, żebyś
durzyła się w swoim szwagrze, ale twoje oczy są ta
kie same jak oczy Mai. Odbija się w nich jakieś odle
głe ognisko, zasnuwa je dym gdzieś z daleka.
- Ładnie to ująłeś - rzuciła sucho Ida. - Nawet nie
masz pojęcia, jak trafnie.
- A ja wyglądam jak zbity pies - skwitował. - Czy
Maja miała kogoś, kiedy mnie nie było? Wiesz, jak
ważne dla mnie jest, by to wiedzieć.
- Nikogo - oznajmiła Ida z niezachwianą pewnością.
-Jedynymi mężczyznami, których Maja widywała, by
li Reijo, Knut, twój ojciec i Ailo przyjeżdżający tu w po
rze jarmarku. Trudno jednak podejrzewać któregokol
wiek z nich o to, że wywołuje w oczach Mai blask.
Simon potrząsnął głową z namysłem.
- Jest taka dziwna - rzekł zrezygnowany. - Taka
zmienna w nastrojach. Staram się to zrozumieć, ale,
niech to diabli, mnie też nie jest łatwo. Mógłbym so
bie znaleźć jakąś chętną dziewkę, ale na żadną nie
mam ochoty. Nigdy nie sądziłem, że do tego dojdzie.
Ida ledwie się powstrzymała, by się nie roześmiać.
- Coś ci powiem - przerwała mu, mając nadzieję,
że Maja jej to wybaczy. Robiła to dla jej dobra, choć
nie była pewna, czy Maja potrafi na to spojrzeć
w ten sposób. - Kobiety, które spodziewają się dziec
ka, często są zmienne w nastrojach.
Nie od razu ją zrozumiał. Wpatrywał się w nią
z niedowierzaniem, niezdolny wyrzec słowo.
- Nie oszukujesz mnie? - odezwał się wreszcie.
Ida pokręciła głową.
- Czy sądzisz, że mogłabym? Jesteśmy do siebie
trochę podobni, Simonie. Nic nie poradzę na to, że
cię lubię. Wierzę, że ty i Maja możecie być szczęśli
wi. Życzę wam tego z całego serca. Ze względu na
ciebie, bo wiem, że ją kochasz, i ze względu na nią,
ponieważ nie do końca sobie zdaje sprawę z tego,
kogo ma u swego boku...
Ale Simon już jej nie słuchał.
- Dziecko? - powtarzał, jakby był pierwszym
mężczyzną, który zostanie ojcem. - Będziemy mieli
dziecko? - zerwał się i wbił w Idę płomienne spoj
rzenie błękitnych oczu. - Jesteś tego pewna? Całko
wicie pewna, Ido?
Pokiwała głową i uśmiechnęła się na widok jego
radości, utwierdzona w przekonaniu, że postąpiła
słusznie.
- Dobry Boże, Ido! - zawołał, dając upust swemu
szczęściu. Okręcił ją w dzikim tańcu na kuchennej
podłodze i z rozpędu pocałował prosto w usta.
- Zaraz jej powiem, co o tym myślę! Dźwigać
ciężki kocioł w jej stanie? - zawołał i złapał kurtkę.
Ida została w kuchni, kręcąc głową. Policzki ją
piekły. Nikt jeszcze nigdy nie pocałował jej w usta.
Wyobrażała sobie często, jakie to romantyczne, ale
ten pocałunek nie wywołał w niej zawrotu głowy,
nie zawładnął nią z siłą wodospadu ani nie wstrzą
snął jak piorun z jasnego nieba.
Najwyraźniej opowieści na ten temat są mocno
przesadzone. A może po prostu nie dotyczy to po
całunków złożonych przez kochanego szwagra.
Simon tanecznym krokiem przemierzył podwó
rze. Po raz pierwszy wydawało mu się, że obora stoi
daleko od chaty.
Maja, klęcząc, tuliła jedną z owiec. Ukryła twarz
w pokrytym wełną grzbiecie zwierzęcia. Wyglądała
tak, jakby płakała. Simon przełknął ślinę. Po cichu za
mknął za sobą drzwi. W niskim pomieszczeniu pano
wał półmrok rozświetlony jedynie lampą rzucającą
żółte, rozbiegane cienie. Simon był wyższy od tych,
którzy zbudowali oborę, więc musiał zawsze pochy
lać się i uważać, by się nie uderzyć głową o belki.
Zwierzęta pierwsze wyczuły jego obecność i becząc,
dały znak swojej gospodyni, że nie jest już sama.
Simon podłożył kilka szczap do pieca.
Niech zwierzakom będzie trochę cieplej w taki
cudowny dzień! pomyślał.
- Co tu robisz? - zapytała.
Musiała płakać, bo zwykle nie miała takich czer
wonych oczu.
- Chcę z tobą porozmawiać - powiedział, a kiedy
zamierzał podejść bliżej, owce otoczyły go. - Bo zda
je się, że tylko tu możemy być teraz sami...
- Tak - odrzekła, zwracając ku niemu twarz.
Szal na ramionach otaczał jej postać niczym czar
na rama. Włosy miała rozpuszczone. Rzadko je tak
nosiła. Zwykle widywał ją w ciasno zaplecionym
warkoczu albo uczesaną w kok tuż nad karkiem.
Obie fryzury dodawały jej lat.
Teraz była sobą, młodą, wrażliwą Mają.
- Nie zamierzałem cię kopnąć - zaśmiał się, uświa
domiwszy sobie, że odchyliła się, przyjmując posta
wę obronną, jakby spodziewała się uderzenia. - Ida
mi powiedziała - wyznał wprost.
- Nie potrafi utrzymać języka za zębami - wes
tchnęła Maja.
- Nie mam prawa o tym wiedzieć? - zapytał ostro,
ostrzej, niż zamierzał. Nic nie układało się po jego
myśli, wszystko było nie tak.
- Wolałabym powiedzieć ci o tym sama - usłyszał
jej cichy głos.
- Kiedy?
Wzruszenie ramion.
Simon przedarł się ku żonie, odsunąwszy na bok
owce.
Usiadł przy Mai i kładąc dłonie na policzkach,
zwrócił jej twarz ku swojej.
- Spójrz na mnie - wyszeptał. - Spójrz na mnie,
u licha. Maju, nie widzisz, jak się cieszę? Nie wi
dzisz, że naprawdę jestem szczęśliwy? Uważam, że
to cudowne. Ja także chcę mieć dziecko.
Nagle puścił ją i odwrócił się profilem.
- Czyżbyś nie chciała tego dziecka? - zapytał z drże
niem. - Dlatego, że jest moje?
- Coś ty, Simon, nie mów takich rzeczy! Chcę mieć
dziecko, ale jeszcze nie w pełni to sobie uświadamiam.
Nie mam odwaei w to uwierzyć, ale wiem, że to
prawda. Takie rztCTy się po prostu wie. Boję się, że
mogę je stracić...
- A ja tak się ucieszyłem - jego wargi poruszyły
się w szepcie. - Bardzo bym chciał, żeby wszystko
się między nami ułożyło, Maju. Jak myślisz, czy to
możliwe?
Napotkała jego wzrok, ale zaraz umknęła spojrze
niem. Jej oczy znów zasnuły się mgłą, której tak się
lękał. Ona nie myślała o nim, kiedy tu wszedł. Ida
musiała się mylić. Na pewno Maja ma innego, ko
goś spoza tych, których wymieniła Ida.
- Chyba możliwe - odezwała się w końcu. Poło
żyła dłoń na brzuchu. Simonowi wydawało się nie
prawdopodobne, że w środku rosło dziecko. - Dla
tego maleństwa musi to być możliwe, Simonie.
Ale jej spojrzenie pozostało dalekie.
9
Trzy dni później spłonęła sauna na przylądku.
Reijo był niepocieszony. Czuł się niemal tak, jakby
ktoś pozbawił go duszy. Kiedy śpiącą w alkierzu Idę
zbudził blask płomieni, na ratunek było już za późno.
Wiadra z wodą pomogły jedynie ugasić ogień
i uchronić zabudowania gospodarskie, ale saunę
trzeba było spisać na straty. Musieli się pożegnać
z regularnymi kąpielami do wiosny, do czasu kiedy
Reijo zbuduje nową saunę.
Simon sprzeciwił się, by Maja szła na przylądek.
Uznał, że jest zbyt ślisko, a w jej stanie nie powin
na narażać się na niebezpieczeństwa.
- W takim razie zawieź mnie tam saniami - burk
nęła Maja w odpowiedzi na jego upór i stoicki spokój.
- Do diabła, nie zamierzam siedzieć w tych czterech
ścianach aż do jesieni. Nie jestem chora, Simonie. Po
prostu będę miała dziecko. To jedyne, co mi dolega.
Na przylądku był pożar, dlatego muszę tam pójść.
Przecież to mój rodzinny dom, do stu piorunów!
- Brzemiennej kobiecie nie przystoi przeklinać -
rzekł Simon z powagą, ale widząc zdumioną minę
Mai, wybuchnął śmiechem i wygłosił tonem kazno
dziei: - Marjo Bakken, w ogóle nie znasz się na żar
tach. Dobrze już, pozwolę ci pójść. Uprzedzam jed
nak, że jeśli kogoś spotkamy, biorę cię na ręce.
Niech wszyscy wiedzą, że noszę cię na rękach...
- Simonie Bakken, trzymają się ciebie żarty! Za
pominasz chyba, że na przylądku byl pożar. To do
tyczy także nas.
Nie odpowiedział. Kłócili się bez przerwy, zma
gali na słowa, sprzeczali. Nie mógł sobie przypo
mnieć nawet jednej rzeczy w ostatnim tygodniu, co
do której byliby zgodni.
Pożar na przylądku wywołał u Simona i Reijo po
dobną reakcję. Ida i Maja miały takie same skojarzenia.
- To musi mieć jakiś związek z nami wszystkimi -
stwierdził Reijo usmolony na twarzy. Przez całe
przedpołudnie na kolanach gasił tlące się pogorzeli
sko. Ręce miał nadal czarne, chociaż Ida na siłę zacią
gnęła go do wody i przypilnowała, by je wyszorował.
Popiół wniknął głęboko w skórę.
- Te działania skierowane są nie tylko przeciwko
Mai i Simonowi, ale przeciwko nam wszystkim. Kto
nas tak bardzo nie lubi?
- Ci, którzy nie cierpią Finów - odpowiedziała po
nuro Maja. - To znaczy większość mieszkańców
wioski.
- Nie przesadzaj! - Ida wzniosła oczy ku niebu. -
Mówimy o jakiejś garstce ludzi, niezadowolonych ze
swego życia i usiłujących obarczyć winą za swoje
niepowodzenia innych.
- Ja też!
Nawet Reijo wziął stronę mieszkańców wioski,
którzy mimo wszystko nie traktowali go tak źle.
- Przemawia przez ciebie gorycz, Maju, ale nie masz
racji. W naszej okolicy nie brakuje dobrych ludzi.
- Tak, dobrzy ludzie spalili twoją saunę - odgry
zła się Maja.
Simon i Ida wymienili znaczące spojrzenia. Reijo,
który nie wiedział tego co oni, nie rozumiał zrzędze
nia Mai, ale zaniepokoiło go łączące ich ciche poro
zumienie.
Postanowił uważnie obserwować tych dwoje,
mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Simon zawsze był
niepoprawnym fircykiem. To, że dzielił z Mają łoże,
nie znaczyło, że stale w nim spał.
Mai nikomu nie pozwoli skrzywdzić! Nawet jej
własnemu mężowi. Przede wszystkim jemu!
- Ogień podłożył jakiś mężczyzna - odezwał się
ze swojego stołka. Wokół czarnego wysłużonego sie
dziska, stojącego blisko pieca, koncentrowało się ży
cie w izbie.
Wszyscy troje zwrócili twarze w stronę Reijo.
- Nie wierzyłem własnym oczom, gdy ujrzałem
tuż przy stopionym śniegu ślady stóp. Oczywiście
kręcą się tutaj młodzieńcy... - Reijo rzucił Idzie wy
mowne spojrzenie, co rudowłosa piękność przyjęła
z niewinnym uśmiechem. - ...ale rzadko koło sauny.
Przeważnie ślady urywają się pod oknem tej panny.
Ślady stóp, które widziałem, były większe niż moje,
a więc nie mogły należeć do kobiety.
- W takim razie wiemy trochę więcej - odezwał się
powoli Simon.
Maja poczuła ulgę. Gdzieś w głębi serca ciągle czu
ła lęk, że jakaś wzgardzona kochanka mści się na Si
monie, a w następnej kolejności swoją nienawiść
skieruje przeciwko niej.
Pożar na przylądku wykluczył taką możliwość.
Za to serce Simona waliło młotem.
Mężczyzna... pomyślał, rzucając Mai ukradkowe
spojrzenie. Czy nie wygląda inaczej niż zwykle? Mo
że domyśla się, kto za tym wszystkim stoi?
Maja siedziała na ławie blisko Reijo i rozmawiała
z nim cicho. Podwinęła nogi jak mała dziewczynka
i rozluźniona, oparła się o ścianę z bali.
Maja zawsze z taką radością odwiedzała chatę na
przylądku. Simon widział, że jego żona stawała się
tu na powrót młodą, pogodną dziewczyną.
On sam nie czuł się dobrze u swoich rodziców.
Wizyty w rodzinnym domu nie nastrajały go ani tro
chę radośniej. Może z dziewczętami jest inaczej, mo
że są bardziej przywiązane do rodziny?
Maja wyglądała właściwie zwyczajnie, ale kto wie,
czy nie ukrywa domysłów pod maską obojętności.
Reijo powiedział, że ogień podłożył mężczyzna.
- Czy nie powinniśmy teraz trzymać się razem? -
rzuciła nieśmiało Ida. Wydarzenia z ostatnich tygo
dni napawały ją lękiem, ale dopiero teraz, kiedy dra
mat rozegrał się tuż za oknem jej alkierza, poczuła
się naprawdę przerażona.
Nie mogła się pozbyć okropnego wrażenia, że rów
nie dobrze mógł się spalić ich dom, ona sama mogła
spłonąć żywcem.
- Mamy ułatwić zadanie temu niegodziwcowi? - za
perzyła się Maja. - Nigdy w życiu. My zostaniemy
w naszej chacie, a wy tutaj...
Oczy zwęziły jej się w szparki. Wpatrywała się
przez chwilę w ogień buzujący w palenisku, jakby coś
tam dostrzegła, coś, czego inni nie mogli zauważyć.
- Chodzi o nas, Ido - odezwała się obcym głosem.
Reijo poderwał się z siedziska, a dłonie zacisnął
na poręczy tak mocno, że pobielały mu kostki,
a drewno zatrzeszczało.
Zaraz jednak opadł na siedzenie. Ida także się ze
rwała, próbując uchwycić wzrok Mai, ale to nie by-
ło możliwe. Chciała podbiec i chwycić siostrę, ale Si
mon ją powstrzymał. Oboje wpatrywali się w nią
rozszerzonymi ze zdumienia oczami, przerażeni.
- Chodzi o mnie i o ciebie, Ido... Na nas obu kła
dzie się jej cień... Ogień był przeznaczony dla nas -
dodała, odzyskując swój głos, po czym zachwiała się.
Simon wypuścił z rąk Idę i zdążyłby podbiec do
Mai, nim upadła, ale Reijo już chwycił ją za ramio
na. Spojrzał na Simona wzrokiem pełnym gniewu
i pogardy.
Simon, nie pojmując tego spojrzenia, wziął Maję
na ręce i skierował się w stronę alkierza, niegdyś na
leżącego do Mai. Teraz to pomieszczenie stało pu
ste. Simon bez słowa wszedł do środka i położył Ma
ję na łóżku. Poluzował jej ubranie, żeby łatwiej jej
się oddychało. Stwierdziwszy, że jest zupełnie zim
na, owinął ją szybko kocami, ale nie wypuszczał
z rąk jej dłoni. Bał się o nią, bal się o ich dziecko.
Na razie było jeszcze maleńkie, ale czekali na nie
z takim utęsknieniem. Dziecko, które być może ura
tuje ich małżeństwo przed ostateczną ruiną.
Usłyszał szelest spódnicy ocierającej o podłogę.
Do izby weszła Ida i stając za oparciem krzesła, za
pytała zalękniona:
- Co się z nią dzieje? Jest chora? Dlaczego tak dziw
nie mówiła? Przecież to nie był jej głos, prawda?
Simon pokręcił głową.
- Zostaw otwarte drzwi - poprosił Idę. - I dołóż
do ognia. Ona marznie. Macie więcej kocy? Ona jest
zupełnie zimna, u diabła!
- Co się stało? - powtórzyła Ida i nie ruszając się
z miejsca, wpatrywała się intensywnie w Simona.
Zwykle roześmiana twarz była teraz śmiertelnie po-
ważna. - Jest coś o czym nie wiem, prawda? Coś
przede mną ukrywacie? Czy tata o tym wie?
- Zapytaj go - westchnął Simon - Zapytaj Reijo!
Ale, do licha, dołóż do pieca, bo Maja zmarznie na
kość. Ona i dziecko!
Ida wycofała się z alkierza, dołożyła drew do ognia,
ale przez cały czas zerkała przez otwarte drzwi
w stronę siostry.
- Ida - odezwał się ze swojego siedziska Reijo. Mó
wił cicho, ale tonem nie znoszącym sprzeciwu. Daw
no się tak do niej nie zwracał. - Czy łączy cię coś
z Simonem?
Drwa, które trzymała w rękach, upadły z hukiem
na podłogę i potoczyły się aż pod nogi ojca. Wytrą
cona z równowagi, schyliła się po nie i klęknęła
przed Reijo.
- Jak mogłeś coś takiego pomyśleć, tato?
Delikatnie pogładził ją po włosach. Kiedy była
małą dziewczynką, zawsze ją tak głaskał wieczorem,
zanim położyła się spać.
- Rzeczywiście, jak mogłem - odpowiedział zmę
czonym głosem. - Wybacz mi, Ido. Czasami i mnie
się zdarza ulec fałszywym złudzeniom. To pewnie
znak, że zaczynam się starzeć. Wybacz mi, moje
dziecko. Ale zrozum, po prostu nie chcę, żeby któ
raś z was została zraniona. Jesteście dla mnie najważ
niejsze na świecie. Tylko wy mi pozostałyście. Czło
wiek bardzo źle znosi utratę wciąż nowych osób,
które kocha. Bardzo źle...
Ida usiadła u stóp ojca, obejmując go rękami za ko
lana. Popatrzyła z dołu na jego twarz. Cień uwypu
klił bruzdy i zmarszczki, których wcześniej nie do
strzegła. Zawsze jej się zdawało, że ojciec nigdy się
nie zestarzeje, że się nie zmieni. Teraz uświadomiła
sobie, że była w błędzie. Mimo to nadal wydawał się
jej wspaniały. Mało kto mógł się z nim równać.
Może dlatego, że jest jej ojcem?
- Pytałam Simona, co się dzieje z Mają, ale nie
chciał mi nic powiedzieć. Prosił, żebym zapytała cie
bie. Coś przede mną ukrywasz tato, prawda?
- Sny - odrzekł. - Twoja matka miała nadprzyro
dzone zdolności. To prawdziwe przekleństwo. Ni
gdy tego do końca nie rozumiałem... Wiedziała takie
rzeczy, o których nie mogła wiedzieć. Miejsca i lu
dzi, których kochała, widziała nawet wtedy, gdy
znajdowali się daleko od niej. Widziała tak wiele...
Nie chciała o tym rozmawiać... Teraz żałuję, że nie
próbowałem jej do tego nakłonić.
- Myślisz, że Maja to po niej przejęła? Dlaczego
nie ja? Dlaczego mnie się nigdy nic ciekawego nie
przydarza? - spytała Ida z wyrzutem.
- Nie ma czego zazdrościć - odparł Reijo. - Maja
otrzymała tę zdolność w dziedzictwie. Wiem o tym
na pewno. A dziś wieczorem zyskałem ostateczną
pewność, że twoja mama nie żyje.
Ida wpatrywała się w niego. Jej oczy wraz z na
dzieją utraciły blask.
- Pewnie się zastanawiasz, dziecino, skąd to wiem.
Reijo uśmiechnął się smutno, kierując wzrok
w stronę otwartych drzwi.
- Pogodziłem się z tym, że Raija nie wróciła. Na
wet powiedziałem wam, że nie żyje. Ale gdzieś
w głębi serca ciągle się łudziłem i nie dopuszczałem
do siebie takiej myśli. Dzisiejszego wieczoru jednak
musiałem to przyjąć do wiadomości. Kiedy Maja
przemówiła głosem Raiji...
Ida przełknęła ślinę, przerażona, nie dowierzając
temu, co usłyszała. Trudno jej było zrozumieć coś,
co wykraczało całkowicie poza granice rozsądku.
- Chcesz powiedzieć, że mama jest w Mai? - za
pytała, nie potrafiąc ukryć lęku.
- Nie, przekazała jej jedynie pewne zdolności, ja
kie posiadała. Otrzymała je ta, którą Raija kochała
najbardziej z nas wszystkich, Maja. Sam nie pojmu
ję, dlaczego usłyszeliśmy jej głos, ale nie mam naj
mniejszych wątpliwości, że to był jej głos. Rozpo
znałbym go na końcu świata, mimo że upłynęło tyle
lat. Może to pożegnanie?
Ida wstała, czując w myślach kompletny zamęt.
Stanęła obok ojca i skinęła głową w stronę alkierza.
Maja nadał leżała zupełnie nieruchomo, tak jakby
spała, ale to nie był sen, tylko jakiś dziwny, napawa
jący otoczenie lękiem stan.
- Czy mamie też się coś takiego przydarzało?
Reijo uśmiechnął się.
- Trzymałem ją w objęciach przez długie godziny,
tak jak teraz Simon przytula Maję. Ileż to dni i no
cy drżałem ze strachu, że ją utracę. Ale ją chroniły
jakieś siły. Nigdy tego nie pojmowałem do końca, ale
wydaje mi się, że Maja ma też ochronę. Jest w koń
cu nie tylko córką twojej mamy, ale także Mikkala.
Myślę, że nic jej się nie może stać.
- A co z dzieckiem?
Reijo popatrzył w stronę Mai i Simona. Tych
dwoje młodych ludzi zostało złączonych wbrew
swojej woli. Kolejny osobliwy związek, do których
przywykł, dzieląc życie z Raiją. To nie skończyło
się wraz z nią, ale przylgnęło do Mai, do Knuta...
Reijo obawiał się, że Idę także czeka podobny los.
Było coś w tym śnie Mai... O cieniu, jaki rzucała
Rai ja.
- Będzie miała dziecko? - zapytał spokojnie.
Ida pokiwała głową.
Przypomniał sobie pierwszy poród Mai. Bardzo
cierpiała, a cała odpowiedzialność spoczywała na
nim. Teraz Simon będzie musiał działać.
- Dobrze - powiedział ochryple. - Maja potrzebu
je dziecka, wiele dzieci. Powinna mieć dużo zajęć,
żeby brakowało jej czasu na ciągłe rozmyślania.
- Czy to może zaszkodzić dziecku?
Wzruszył ramionami.
- Wam nie zaszkodziło, więc chyba nie ma o czym
mówić. A kto wie, czy dziecko nie jest w sposób
szczególny chronione.
Maja czuła obejmujące ją silne ramiona. Słyszała
tuż przy uchu bicie serca, miarowe, tylko dla niej.
Zalało ją ciepło, którego tak bardzo pragnęła. Gorą
cy oddech muskał jej czoło, słyszała szept, ale nie
rozpoznawała słów.
Ręce Simona tulące ją tak delikatnie. Ciało Simo
na chroniące ją przed czymś, przed czym nikt nie
mógł jej uchronić. Serce Simona bijące dla niej. Usta
Simona szepczące miłosne wyznania.
Leżała nieruchomo. Odzyskiwała świadomość.
Myśli i uczucia powróciły. Znów była Mają.
Wyszła z pustki i znalazła się na powrót w swoim
alkierzu w chacie na przylądku, powróciła do życia.
- Tak bardzo się boję o ciebie - rozległ się szept jej
męża. - Boję się, że może ci się stać coś złego. Nie po
trafię zaradzić temu, co się z tobą dzieje, Maju, ani te
mu, co zagraża nam z zewnątrz. Choć z całego serca
uczyniłbym dla ciebie wszystko. Tak się boję o ciebie
i maleństwo, Maju, najdroższa, najlepsza, ukochana...
Z ust Simona płynęły słowa, na które nigdy nie po
trafił się zdobyć. Ale mówić do uśpionej twarzy, tak bli
sko przytulonej, to co innego. Nie przejmował się Idą
i Reijo, którzy byli w sąsiednim pomieszczeniu. Nie
mogli go słyszeć. Przemawiał tylko do niej, powiedział
wszystko, o czym tyle rozmyślał, wszystko, co tyle ra
zy już chciał jej wyznać, ale brakowało mu odwagi.
Mijały godziny, a on nie wypuszczał Mai z objęć,
choć zdrętwiały mu ramiona. Za nic w świecie jed
nak nie odszedłby teraz od niej.
To, co się działo z Mają, przerażające i niepojęte
zarazem, pomogło mu zrozumieć, jaka jest dla nie
go ważna. Uświadomił sobie, że nie może jej stracić.
Kłócili się o wszystko. Od momentu gdy budzili
się ze snu, sprzeczali się o każdą najdrobniejszą co
dzienną sprawę. Były to potyczki na słowa, równie
wyczerpujące i niszczące jak walka na pięści.
Trzymał Maję w ramionach i nie miał najmniej
szej wątpliwości, że bez względu na to, co się zda
rzy, będzie ją wspierał. Nie odda jej nikomu, nawet
jeśli zażąda tego jakiś mężczyzna.
Kiedyś wreszcie zniknie jej zamglone spojrzenie.
Zapomni tego, o którym teraz marzy.
Będzie przy Mai przez cały czas. Nie zabraknie
jej powodów, by go pokochać, tak jak powinna go
kochać od początku. Znajdowali przyjemność w ob
cowaniu ciał, jedyne, czego im brakowało, to praw
dziwe, płynące z głębi serca uczucie.
Pasowali do siebie, potrafili czerpać radość w ło
żu. Tylko Maja mogła mu pomóc powrócić do nor
malnego życia po tych okropnych latach, kiedy był
wykorzystywany i wykorzystywał innych.
Dostrzegał urodę innych kobiet, jego uwodziciel
skie spojrzenia nadal robiły na nich wrażenie. Tego
się nie zapomina. Flirtowanie przychodziło mu rów
nie naturalnie jak oddychanie, jedzenie czy spanie.
I równie trudno było mu z tym skończyć.
Traktował to jako zabawę, nie kryły się za tym żad
ne poważne zamiary, nikogo też nie chciał skrzyw
dzić. To tak jakby podarować pięknej kobiecie kwiat.
A jeśli przystawała na tę grę, utwierdzała go tylko
w przekonaniu, że nie jest jeszcze całkiem do niczego.
Potrafił flirtować z kobietami, ale one na niego
nie działały. Pożądał tylko ciała Mai. Tylko ona
umiała ugasić w nim rozpaczliwą tęsknotę, tylko ona
potrafiła okiełznać namiętność i sprawić, że czuł się
jak w niebie.
Nigdy się jej z tego nie zwierzył. Na pewno by go
nie wyśmiała, na tyle ją znal, a mimo to obawiał się,
że go odrzuci. Bał się jej reakcji.
Ktoś, kto przez lata karmił się tylko lichą nadzie
ją, nie porzuca tak łatwo cienkiej kry, która utrzy
muje go na powierzchni.
Mai wrócił normalny oddech. Delikatnie dotknął
wargami jej czoła i leciutko pocałował. Ostrożnie
odgarnął niesforne loki.
Miał w sobie wiele tkliwości, ale bał się ją okazywać.
Maja nie chciała, by czar prysnął. Chyba jeszcze
nigdy nie odczuwała takiej wspólnoty z Simonem.
Kiedy ją obejmował, nie dręczyły jej podstępne my
śli. Chociaż ciepłe słowa płynące z jego ust wywoły
wały lekkie wyrzuty sumienia, dobrze było leżeć
w jego ramionach, poddać się jego czułej opiece. Nie
marzyła o tym, by ktoś przez całe życie nosił ją na
rękach, ale czasami miała ochotę poczuć się jak de-
likatny górski fiołek, który tylko się podziwia, doty
kając leciutko palcami jego płatków.
Kiedy mówił do niej „ukochana", doznawała ra
dości przemieszanej z bólem.
Przyjemnie było to usłyszeć, choć miałby to być
jedyny raz w życiu. Nawet jeśli te wyznania płynę
ły z ust Simona. No cóż, żyła w cieniu. Pełnia szczę
ścia widocznie nie jest jej pisana.
Otworzyła oczy, nie chcąc już dłużej udawać, że
śpi. Napotkała spojrzenie zatroskanych oczu.
- Znowu się to stało? - zapytała.
Simon pokiwał głową i wyszeptał:
- Dzięki Bogu, Maju, że się ocknęłaś. Mam nadzie
ję, że to nie będzie się zbyt często powtarzać, bo za
każdym razem coś we mnie umiera.
- Nic nie pamiętam - powiedziała zdumiona, na
gle to sobie uświadomiwszy. - Wielka pustka. Po pro
stu mnie tu nie było. To nawet nie był sen. Co się
stało, Simonie?
- Powiedziałaś, że wszystkie te nieprzyjemne zda
rzenia dzieją się z twojego i Idy powodu. A potem
zachwiałaś się i upadłaś prosto w ramiona Reijo.
Zagryzła dolną wargę i mocniej się do niego przy
tuliła.
- Boję się, Simon. To jest wstrętne. Czuję się cho
ra, mdli mnie, marznę od środka.
- Byłaś bardzo zimna, musieliśmy cię mocno otu
lić kocami.
Simon zdjął z niej nakrycie i zauważył na czole
perlisty pot.
- Nie cierpię tego - wyznała, ukrywając twarz w za
głębieniu na jego szyi. Był taki ciepły, pełen życia, ta
ki rzeczywisty.
Simon gładził ją po włosach i po karku, starając się
ją uspokoić, przemawiał tymi samymi pełnymi miło
ści słowami, którymi zwracał się do niej, gdy spała.
- Jestem przy tobie, maleńka. Nigdy nie pozwo
lę, żeby coś ci się stało. Nie mam nic od ciebie cen
niejszego.
Nigdy jeszcze nie powiedział jej tego tak wyraź
nie. Oboje o tym dobrze wiedzieli. Takie wyznania
domagały się odpowiedzi, której nie mogła mu dać.
Przytuliła się tylko mocniej i uniósłszy twarz, uchy
liła usta. Ich wargi spotkały się w pocałunku pełnym
desperacji, w którym dali wyraz pożądaniu i czułości.
Wtuleni mocno w siebie, zanurzali nawzajem palce
w swoich włosach, a ich wargi i języki poruszały się
z ożywieniem, aż stali się jednością jak nigdy dotąd.
Simon zapomniał, że drzwi do sąsiedniej izby sto
ją otworem. Maja pamiętała o tym, a mimo to moc
niej przywarła do męża.
Ida obserwowała ich nie bez pewnego zaintereso
wania. Przypomniał jej się pocałunek, jaki Simon
złożył na jej ustach. Najwyraźniej pocałunki bywa
ją różne. Chyba dobrze, że nie przestała wierzyć
w ich cudowną moc. Jeśli kiedyś spełnią się jej ma
rzenia, to czeka ją wiele wspaniałości.
Reijo, lekko speszony, odwrócił głowę. Dopiero
po długiej chwili rzucił pospieszne spojrzenie
w stronę alkierza, a Ida rozbawiona dostrzegła ru
mieniec na jego policzkach.
- Nie powinieneś się chyba martwić, tato, że Simon
ugania się za innymi dziewczętami - rzuciła sucho.
Reijo nie odpowiedział. Posłał tylko jeszcze jedno
spojrzenie na czule objętą parę, a potem wyszedł.
10
Zbliżała się pora wiosennego jarmarku. Po poża
rze na przylądku nie zdarzyło się więcej nieszczęść.
Ogień nie został podłożony w innych miejscach.
Simon i Reijo, poniekąd wbrew swojej woli, po
lubili się. Odkryli, że w okolicy mogą liczyć tylko
na siebie nawzajem.
Simon nie wypływał już sam na połowy. Porzu
cił fałszywą dumę i nastawiał teraz sieci razem z Re
ijo. Razem też je wyciągali i sprawiedliwie dzielili
się rybami. Mimo początkowej niechęci zawiązała
się między nimi przyjaźń w najgłębszym tego słowa
znaczeniu. Wspólnota, jakiej Simon nigdy dotąd nie
doświadczył. Nawet z rodzonym ojcem nie rozu
miał się tak dobrze.
Reijo dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo
brakowało mu kompana. Właściwie od śmierci Mik-
kala nie miał prawdziwego przyjaciela.
Co prawda Simon był bardzo młody, mógłby być
jego synem, ale rozumieli się, a duża różnica wieku
żadnemu nie przeszkadzała.
Siedzieli w łodzi naprzeciwko siebie.
- Maja chce wyjechać - odezwał się nieoczekiwa
nie Simon, wiążąc mocno linkę, którą trzymał w osło
niętych rękawicami dłoniach.
Reijo zerknął w stronę chaty na przylądku, która
z daleka wyglądała jak brunatna plama u stóp góry.
Z tej odległości nie widział dokładnie swoich córek,
razem pracujących w obejściu.
- Chyba za dużo kłopotów spadło na nią ostatnio
- odrzekł z namysłem. W błękitnych oczach Simo
na dojrzał bezradność. - Ale wiesz, ona ma to we
krwi. Rai ja często próbowała rozwiązać problemy,
wyruszając w drogę. W jej przypadku niejednokrot
nie przynosiło to oczekiwany skutek. Mai nie pomo
że, ona jest ulepiona z innej gliny. Chyba to rozu
mie, tyle że nie do końca. Tak naprawdę nie wie, jak
bardzo różni się od matki.
- Do diabła, to przekleństwo być nieustannie po
równywanym do kobiety, której się nawet dokład
nie nie pamięta.
Reijo wyciągnął z wody sporego dorsza, zdjął go
z haczyka i rzucił na dno łodzi, gdzie już leżało tro
chę ryb, potem na nowo założył przynętę i zawiesił
linkę za burtą.
W powietrzu wyczuwało się lodowate tchnienie
wschodniego wiatru z Finlandii.
- Oczywiście, że przekleństwo - przyznał Reijo. -
Tym bardziej że przy Raiji każda kobieta chowa się
w cień. Ona sama starała się nie wchodzić nikomu
w drogę, nie chciała wywoływać zamieszania. A jednak
wszędzie, gdzie się pojawiła, siała niezgodę i zamęt.
- Niezbyt dobry materiał na żonę - skwitował Si
mon, który słyszał krążące na ten temat plotki.
Zresztą samo to, że każde z dzieci Raiji miało inne
go ojca, mówiło samo za siebie. - Cieszę się, że Ma
ja nie jest do niej bardziej podobna...
- Zycie z nią przypominało obcowanie z wiatrem -
rozmarzył się Reijo, zapatrzony w dal, a jego głos na
brał ciepła. - W jednej chwili łagodna bryza, w następ-
nej gwałtowny północno-zachodni sztorm. Była nie
obliczalna, nieokiełznana i nieprzewidywalna. Ale
równocześnie na swój sposób wierna. Chociaż w jej
życiu przewinęło się wielu mężczyzn.
- Wierna? - Simon popatrzył na Reijo z ukosa. -
Słyszałem od Mai, że wyjechała stąd i żyła z innym
mężczyzną, który potem został zabity. Jak się oka
zało, ojcem Mai. A przecież wtedy była twoją żoną.
- Tak - uśmiechnął się Reijo. - A on moim najlep
szym przyjacielem, zaraz po niej. Bo po prawdzie
Raija była mi bardziej przyjacielem niż żoną. Nie
z nią przeżyłem największą miłość, choć wiele lat ży
cia strawiłem na marzeniach o niej. Łączyło nas coś
„na kształt miłości", jak zwykliśmy mawiać, jednak
nie ona była miłością mojego życia, nie...
Ponieważ Reijo zamilkł, Simon nie próbował nakło
nić go do wyjawienia, kim była wybranka jego serca.
- Jaka była matka Mai? - zapytał. - Maja jej nie
pamięta albo raczej nie chce pamiętać. A mnie się co
raz częściej wydaje, że jej cień naprawdę pada nie
tylko na Maję, ale na nas oboje.
- Była piękna - zamyślił się Reijo. Starał się przywo
łać z pamięci jej obraz z przeszłości, a nie ten ze snu.
- Wyobraź sobie Idę z kruczoczarnymi włosami, ciem
nobrązowe oczy, nos i kości policzkowe jak u Mai,
i coś z Mattiego, czoło, buntownicze spojrzenie. Naj
bardziej jednak przypomina ją Ida, choć tylko ze
wnętrznie, bo Raiji daleko było do jej łagodności.
Mściwa, uparta, kłótliwa jak wszyscy diabli, a jaka
przekorna! - Reijo uśmiechnął się. - W jednej chwili
gwałtowna, potrafiła pokazać ostre pazury, zaraz po
tem milutka jak kotka, wcielenie łagodności. Kobieta
w każdym calu. Drobna, niewysoka, ale obdarzona wy-
jątkową siłą i nieugiętą wolą. Potrafiła zakasać rękawy
i pracować jak mężczyzna. Trudno ją było przechy
trzyć, bo mało kto dorównywał jej bystrością. Obda
rzona gorącym temperamentem, pozbawiona zaha
mowań, ciekawa. Kobieta, o jakiej marzy niejeden
mężczyzna... - Reijo trochę się zmieszał, ale ciągnął da
lej: - Pod tym względem była także inna niż wszystkie.
Wiesz, co mam na myśli. Nie będę ci opowiadał szcze
gółów, bo czułbym się tak, jakbym ją zdradzał. Sam
rozumiesz, to tak, jak ty nie chciałbyś mi opowiadać
o intymnych szczegółach z życia twojego i Mai.
Simon wykrzywił twarz.
- Raija była wyjątkowa - mówił dalej Reijo. - Pew
nie dlatego tak łatwo ulegało się jej czarowi. Rzad
ko kiedy starała się przypodobać ludziom. Kobiety
w większości nie znosiły jej. Mężczyźni fantazjowa
li na jej temat. Gdy poczuła łączność z mężczyzną,
łatwo mu ulegała. Miała wielkie serce. I nie potrafi
ła być sama. Kiedy spoglądam wstecz, wszystko wy
daje się takie bezsensowne. Raija i Mikkal byli dla
siebie przeznaczeni, ale żadne z nich nie było na
prawdę szczęśliwe. Trawiła ich ciągła tęsknota.
Zamilkł, a po chwili dokończył:
- Maja wiele cech odziedziczyła po matce. Jest
okropnie dumna i równie uparta. I też ma takie do
bre serce. Dla Raiji przyjaźń stanowiła świętość. Ma
ja także potrafi być bardzo lojalna.
Simon pokiwał głową. Trudno powiedzieć, czy
podobała mu się matka Mai. Takie kobiety nie są dla
zwyczajnych mężczyzn. Tylko z nimi kłopoty.
- Mógłbym cię zapytać jeszcze o coś, Reijo?
Reijo wyciągnął kolejną rybę. Simonowi póki co
nie dopisywało szczęście.
- Oczywiście, że możesz, traktuj mnie jak teścia,
przecież właściwie nim jestem.
- To niesłychane - uśmiechnął się Simon. - Wy
dajesz się taki młody!
- Powiedz to moim córkom! - Reijo roześmiał się
szeroko. - Idzie się zdaje, że niedługo trzeba będzie
mi pomagać przeżuwać. W ogóle nie słucha, kiedy
jej mówię, że mam jeszcze wszystkie zęby. Pod tym
względem dzieci potrafią być uciążliwe.
Przez twarz Simona przemknął cień.
- Trochę mi niezręcznie o to pytać - zaczął, spluwa
jąc przez burtę. - Ale spędza mi to sen z oczu. Czy Ma
ja miała kogoś, kiedy byłem w więzieniu? Czy jakiś
mężczyzna zawładnął nie tylko jej ciałem, ale i sercem?
Reijo, zakładając przynętę, zastygł w bezruchu,
ale oczy ciskały mu błyskawice.
- Chyba nie zasłużyła na to, by jej nie ufać - od
rzekł w końcu. - Pytałeś ją o to?
Simon skinął głową.
- W takim razie znasz odpowiedź - odparł chłodno.
On zawsze będzie trzymał stronę Mai, nic tego
nie zmieni, uświadomił sobie Simon.
- O n a myśli o innym mężczyźnie - twardo obsta
wał przy swoim. Głos jego brzmiał równie chłodno,
ale przebijała z niego gorycz. - Takie rzeczy się po
prostu wie. Ciągle mi się zdaje, że w łóżku zacznie
szeptać imię innego, zadając mi ostateczny cios. Pó
ki co jest jakaś nieobecna... O n a ucieka ode mnie
w marzenia, Reijo.
Reijo szarpnął haczyk, dziurawiąc rękawicę. Po
myślał, że Ida będzie musiała znów ją cerować.
- Maja powinna wyjść za mąż z miłości - rzekł
w końcu cicho. - Sam wiesz, dlaczego nie było to
możliwe. To ironia losu, że mężczyzna, którego po
ślubiła, pokochał ją na przekór wszystkiemu, a ona
nie może odwzajemnić tego uczucia. Ale to przecież
może się zmienić.
- Tak myślisz? - zdziwił się Simon, potrząsając
głową. - Czy to możliwe? Przecież widzę, jak patrzy
nieobecnym wzrokiem. Kogo ona, u diabła, spotka
ła? Kto odcisnął w jej sercu takie piętno? Mam wra
żenie, że moim rywalem jest jakiś duch! Nie mogę
przestać się zastanawiać nad tym, kim on jest, jak
wygląda. Niech to licho, o kim ona marzy?
Reijo pokręcił tylko głową, ale nic nie powiedział,
choć nagle nabrał pewnych podejrzeń.
- Musisz się starać - poradził w końcu. - Nie wol
no ci tracić nadziei! Nie przestawaj jej kochać! Na
pewno pokonasz wówczas jej nierealne, z góry ska
zane na klęskę marzenia.
- Przecież ja nic innego nie robię, Reijo. Przypusz
czam jednak, że byłoby mi jeszcze gorzej, gdyby mi
przyszło żyć bez niej.
- Na pewno.
Łowili ryby w milczeniu. Nagle wydało im się, że
nie ma nic więcej do powiedzenia. Przyjaciele potra
fią także razem milczeć.
Kierowali się powoli ku brzegowi, kiedy z daleka
zauważyli zaprzęg reniferów. Reijo przysłonił ręką
czoło i mrużąc oczy, popatrzył w stronę lądu, ale
z daleka trudno mu było rozpoznać przybysza.
- Czyżby to był Ailo? - zastanawiał się na głos.
Simon odwrócił się także, ale nie potrafił pomóc
Reijo.
- Wyjątkowo wcześnie przybywa na jarmark. Mo
że u nich na północy tak szybko zawitała wiosna
i boją się, że śnieg całkiem stopnieje, gdy przyjdzie
im wracać - zażartował.
Na ustach Reijo pojawił się wymuszony uśmiech.
Za każdym razem, gdy ktoś obcy przybywał do je
go chaty, denerwował się, czy nie przynosi złych
wieści. Niezbyt często rozmawiał o Knucie, ale prze
cież o nim nie zapomniał. Nigdy nie zapomni.
Chociaż rybacy wiosłowali zamaszyście, zaprzęg
dotarł do domostwa przed nimi.
- Pamiętaj, że to nie obcy podłożyli u nas ogień -
przypomniał Simonowi Reijo, widząc jego posępną
twarz.
Simon tymczasem spochmurniał, bo pomyślał so
bie, że ów obcy może być tym, o którym Maja wciąż
rozmyślała. Może przybył jak teraz zaprzęgiem ze
świata, który wcale nie był Mai obcy. W jej żyłach
płynęła wszak lapońska krew. Pojawił się niczym
ożywczy powiew w szarej rzeczywistości, a potem
zniknął. Simon podejrzewał, że właśnie ktoś taki
mógł mu podstępnie odebrać Maję.
Przecinali łodzią bladozieloną toń, a piana roz
pryskiwała się na dziobie.
Simon, nie czekając, aż dopłyną, wyskoczył z ło
dzi i brnąc po kolana w lodowatej wodzie, wciągnął
łódź na brzeg.
- Och, młodość! - westchnął Reijo, wznosząc
wzrok ku niebu. - Uchowaj Boże przed taką gorącz
ką! Jak to dobrze, że w moim wieku to już poza mną.
Ida zauważyła, że wrócili, i wybiegła z chaty, że
by jako pierwsza przekazać nowiny. Pod tym
względem nadal zachowywała się jak dziecko. Za
pomniała nawet zarzucić na siebie coś ciepłego
iw samej tylko bluzce zbiegła oblodzoną ścieżką
na brzeg, a rude warkocze podskakiwały jej na ple
cach.
- Tato, tato! - krzyczała rozpromieniona, wiesza
jąc się Reijo na szyi.
Nie zważała na to, że się pobrudzi rybimi łuska
mi i wnętrznościami. Zwykle brzydziła się nawet za
pachu ryb i ledwie znosiła ich smak.
- Knut przesyła pozdrowienia. On żyje, tato! On
żyje!
Reijo poczuł ogromną ulgę, tak jakby w piersiach
pękł mu z trzaskiem lód.
- Wujek Anders przywiózł takie dobre nowiny - mó
wiła dalej Ida.
Reijo potrząsnął lekko głową, wciąż nie dowierza
jąc, że to prawda. Tak się zamartwiał o Knuta. Ostat
nio, kryjąc się z tym przed dziewczętami, podejrze
wał już nawet, że Knut też nie żyje.
- O wujku Andersie nie słyszałem - wtrącił się Simon.
- U nas w rodzinie panują trochę skomplikowane
układy - uśmiechnęła się Ida uszczęśliwiona, wsuwając
szwagrowi rękę pod ramię. - Wzajemne pokrewień
stwo nie jest tak oczywiste jak u was, Bakkenów. My
wszyscy jesteśmy przyrodnim rodzeństwem, mamy
rodzonych ojców, ojczymów i mnóstwo wujków, któ
rzy tak naprawdę są wujkami niektórych z nas, ale nie
wszystkich. Anders jest wujkiem Ailo. A skoro Ailo
jest przyrodnim bratem Mai, to wujek Anders jest pra
wie tak samo jej wujkiem. A ja jestem przyrodnią sio
strą Mai, więc on także jest trochę moim wujkiem...
- Starczy, starczy...
Simon porzucił nadzieję, że cokolwiek z tego zro
zumie. Wyjaśnienia Idy były równie mętne, jak ro
dzinne układy.
- Każdy, kto nazywa się wujkiem, ma prawo nim
być - skwitował uspokojony.
Kiedy zaś zobaczył Andersa, prysnęły wszelkie
podejrzenia. Niewysoki, krępy mężczyzna o krzy
wych nogach nie mógł być obiektem westchnień
Mai. Jeśli można o kimś powiedzieć, że wygląda jak
wujek, to właśnie o Andersie.
Rei jo uściskał go roześmiany i pozdrowił:
- Andersie synu Pawy, wcześnie przybywasz na
jarmark. Chyba w tym roku jesteś pierwszy. Jak
mniemam, nie jesteś sam?
- Odłączyłem się od grupy - odpowiedział szwa
gier Mikkala po fińsku. - Ale jeśli się przywozi przy
jacielowi dobre nowiny, należy się spieszyć.
Reijo zdjął buty rybackie, dwa swetry i czapkę.
- Przybywasz od Knuta? - zapytał.
Spojrzenia wszystkich obecnych spoczęły na
Andersie. Maja i Ida wprawdzie wyciągnęły już od
niego trochę wieści, ale i one chłonęły chciwie je
go słowa.
- Knut jest u nas od zeszłej zimy - zaczął Anders. -
Ma się dobrze. Zamieszkał razem z Ailo. Ci dwaj są
jak bracia. Zresztą powinni nimi być.
- Przybył do was sam? - spytał Reijo, zgarniając
przemoczone ubrania pod ścianę. Nawet Maja, któ
ra wraz z upływem lat stała się wyjątkowo wyczulo
na na porządek, nie zmarszczyła brwi. - Kiedy ostat
nio doszły do nas wieści od niego, wspomniał coś
o ożenku.
- Przyszedł sam - rzekł Anders, rozkładając ręce. -
A właściwie Ailo natknął się na niego na szlaku pro
wadzącym na jarmark. Knut był wycieńczony, ale
z czasem doszedł do siebie. Ciężka harówka i pożyw-
ne jedzenie potrafią zdziałać cuda. Potrzebowaliśmy
dodatkowej pary rąk do pracy, a ten twój chłopak ma
dryg.
Reijo nie poprawił Andersa, bo choć Knut nie był
jego rodzonym synem, to traktował go jak własnego.
- Nie powiedział, skąd wraca? Co się mu przyda
rzyło?
Anders pokręcił głową. Miał trzydzieści dziewięć
lat, tak samo jak Reijo, ale przez całe życie koczował
pod gołym niebem. Dlatego też jego ogorzała twarz
pokryta była głębokimi zmarszczkami. W czarnych
zwichrzonych włosach pobłyskiwaly srebrne nitki,
ale oczy wydawały się młodsze niż oczy Reijo.
- Pewnie tylko Ailo zna prawdę, bo ci dwaj są nie
rozłączni. Ja wyciągnąłem od niego tylko tyle, że
wracał z Alty. Był w kiepskim stanie. Przez pierw
sze tygodnie chodził jak otępiały. Gdyby nie Ailo,
pewnie by się rzucił do morza. Nie przesadzam. Aż
żal było patrzeć. Nawet teraz jeszcze się nie śmieje,
ale już nie wygląda tak, jakby jednego dnia pogrze
bał całą rodzinę...
- To znaczy, że mu nie wyszło - stwierdziła Ida. -
Pewnie tylko udawał, że znalazł... wiecie co. Nie wy
szło mu, a dziewczyna poszukała sobie innego. Knut
tymczasem jest tak piekielnie dumny i głupi, że wo
li się powiesić, niż wrócić do domu i przyznać do po
rażki.
- Ale ty masz gadane! - rzucił Simon. - Jeszcze nie
słyszałem, żeby ktoś wytrajkotał tyle jednym tchem.
Ida pokazała mu język.
Anders chrząknął, żeby skupić na sobie uwagę,
a kiedy już wszyscy znów patrzyli na niego, powie
dział:
- Knut i Ailo hasają teraz bardziej niż samce w sta
dzie reniferów. Na przedwiośniu byli bardzo zajęci,
ale to chyba nic poważnego. Cielęta muszą się wy
biegać za młodu - zażartował.
Mało brakowało, by Ida i jemu pokazała język, ale
powstrzymała się. Był starszy wiekiem, mógł się ob
razić. Poza tym to gość.
- Rozumiem - Reijo westchnął z ulgą. - Nawet
nie wiesz, Anders, jak ciężko człowiekowi żyć w nie
pewności. Knut ma tyle samo lat, ile ja miałem, kie
dy wędrowałem po Finnmarku z Raiją. Ale człowie
kowi się zdaje, że to ciągle dzieci...
Maja wstała i bezradnie krążyła po izbie. Reijo za
uważył w jej oczach ten sam wyraz, którego tak się
obawiał Simon. Ogarnął go niepokój. Jeśli między
nią a Simonem się nie poprawi, będzie musiał z nią
porozmawiać, mimo że niechętnie ingerował w ich
sprawy.
Ciągle to odwlekał. Chyba się starzeję, pomyślał.
Kiedyś nie uchylałem się od załatwiania drażliwych
i trudnych spraw.
- Nic nie mówił, kiedy zamierza wrócić do domu? -
zapytał Andersa. - A może już na dobre rozwinął skrzy
dła tam na północy?
- Miał coś do załatwienia, prosił, bym was pozdro
wił. Powiedział, że chce jeszcze coś przynieść, a po
tem wróci do domu. Często was wspomina. - Anders
z ociąganiem wstał i dodał: - Mam dla was coś jesz
cze. Oprócz pozdrowień Knut polecił mi przekazać
przesyłkę. Zamierzał ją posłać wcześniej, ale nie mógł
jej powierzyć byle komu. Nikt od nas nie wybierał
się w ubiegłym roku na jarmark, więc Knut musiał
się wstrzymać. Poczekajcie chwilę, rozpakuję pułki.
- Do licha! - wymknęło się Idzie. Zacisnęła moc
no pięści i uderzyła nimi o kolana. - Jednak znalazł
to, jednak znalazł!
- O ile wiem, moja córka nie jest drwalem - upo
mniał ją spokojnie Reijo. - Może więc byś przestała
mówić jak oni.
Simon bardzo się starał, by zrozumieć prowadzo
ną po fińsku rozmowę. Nigdy nie był szczególnie
biegły w obcej mowie, ale jeśli rozmawiano powoli,
co nieco rozumiał.
Anders mówił z dziwnym akcentem, co trochę Si
monowi przeszkadzało. Reijo znał dobrze lapoński,
więc wtrącane przez Andersa lapońskie słowa nie
utrudniały mu zrozumienia.
Simon tymczasem nie bardzo pojmował, co ta
kiego miał czy znalazł Knut, a to między innymi
dlatego, że tej rodzinnej tajemnicy Maja mu nie po
wierzyła.
Nie zdążył zapytać, a Anders już wrócił ze śred
niej wielkości workiem z brzozowej kory, który wy
dawał się mu mocno ciążyć. Kiedy położył go na sto
le, stuknęło głośno.
- Ciężkie - powiedział Anders z błyskiem w oku. -
Ten twój chłopak ma gest, jak już wysyła podarek, to
ho, ho!
Ida i Maja podeszły zaintrygowane. Także Simon
wyczuł niezwykłe napięcie. Przysunął się bliżej sto
łu i stanął za Mają, kładąc jej ręce na ramionach.
- Otwórz, tato - prosiła Ida. - Otwórz! - powtarza
ła, nie mogąc ustać w miejscu.
Ale Reijo się nie spieszył. Powoli sięgnął po wo
rek i popatrzył ze spokojem na córki. W kąciku ust
pojawił się lekki uśmieszek.
- Drażnisz się z nami! - poskarżyła się Ida.
Odwiązał więc pakunek. Na wierzchu leżało dla
niepoznaki wędzone mięso z renifera. Na ten widok
Reijo poczuł, jak ślinka napływa mu do ust.
- Miło z jego strony, że pamięta o tym, iż braku
je nam mięsa - uśmiechnął się.
- Tu jest coś jeszcze! - Ida niecierpliwie przejęła
inicjatywę. Wyciągnęła bryłkę wielkości pięści, pod
której ciężarem aż wygiął jej się nadgarstek. Wzięła
więc bryłkę w obie dłonie i z niedowierzaniem przy
trzymała ją na wysokości twarzy.
- Nie przypuszczałam, że jest takie ciężkie - po
wiedziała blada i z nabożeństwem podała bryłkę
Mai, której także odjęło mowę.
Chłodny metal mamił wzrok. Przyciągał z niepo
jętą siłą.
Simon ciężko przełykał ślinę. Kiedy Ida wyjęła brył
kę z niewinnie wyglądającego worka, od razu pojął, co
to jest. Zrozumiał, ale nie mógł uwierzyć.
Knut, ten młokos! Niemożliwe, że trafił na takie
bogactwo.
- Co to jest, do czarta? - zapytał chrapliwie, bo
w ustach mu zaschło.
Maja podała mu kamień, który trzymała w dło
niach. Tym razem blasku w jej oczach nie wywoła
ło wspomnienie innego mężczyzny.
Ciężar bryłki upewnił go, że się nie myli. Przełknął
ślinę i zeskrobał paznokciem warstwę błota. Błysnę
ło. Poczuł, jak serce mu mocniej zabiło, w uszach za
szumiało.
Reijo wyjął jeszcze dwie bryłki niemal tej samej
wielkości.
Przyjrzał im się z zaciekawieniem, ale bez pozą-
dania, którego troje młodych nie potrafiło ukryć.
- To złoto, Simonie - powiedział, jakby mówił
o ziemniakach czy o pogodzie.
Zważył bryłki w dłoniach i uśmiechnął się lekko
na widok ich twarzy.
- Mam nadzieję, że Knut ci zapłacił? - mrugnął do
Andersa.
Anders kiwnął głową.
- Nie potrzebujemy tego dużo. I bez złota sobie
poradzimy, ale dobrze mieć coś w zapasie, kiedy
zjawią się tu poborcy podatkowi piąty raz w ciągu
roku - powiedział Reijo, wzruszając ramionami. -
Trzeba jednak być ostrożnym, bo jeśli ci krwiopij
cy zobaczą, że ma się tego dużo, człowiek się ich
nigdy nie pozbędzie. Czy Knut zdaje sobie z tego
sprawę?
Anders przytaknął.
- Knut jest mądry. Nie rzuca zlotem na prawo i le
wo. Odniosłem nawet wrażenie, że nie znaczy ono
dla niego tak wiele. Tak jakby to były kamienie.
- Bo to są kamienie - rzekł Reijo.
- Złoto - wyszeptał Simon, ciągle nie mogąc uwie
rzyć własnym oczom. Ściskał bryłkę w dłoniach, jak
by nie mógł się od niej oderwać. Jedna taka wystar
czy, żeby człowiek urządził sobie na nowo życie.
A worek był wypełniony takimi grudkami przynaj
mniej do połowy. Możliwości, jakie się przed nim
otwierały, przyprawiały go o zawrót głowy.
Simon nie miał odwagi myśleć.
- Knut powiedział, że to dla sióstr i dla ciebie, Re
ijo.
Reijo odłożył złoto i popatrzył na Idę i Maję.
- Nie potrzebuję złota - oznajmił. - Wystarczy mi
w życiu to, co mam. Knut myślał dobrze, ale ja nic
nie chcę. Trzymałem już kiedyś w dłoniach takie
bryłki, ale nie przyniosły mi szczęścia. Podzielcie się,
dziewczęta. Złoto jest wasze.
Wysypał zawartość worka na stół. Obserwował je,
kiedy rozdzielały grudki, i przypomniało mu się, jak
dzieliły się pięknymi muszelkami w dzieciństwie.
Pragnął, by pozostały równie niewinne jak wtedy.
Ale teraz ich twarze promieniały nie tylko radością.
Pojawiła się w nich zachłanność.
11
Czasem w najmniej oczekiwanej chwili życie mo
że się odmienić, i to z różnych powodów. Bryłki,
które Simon niósł w niewinnie wyglądającym węzeł
ku, stanowiły bogactwo przekraczające najśmielsze
wyobrażenia.
Do tej pory uważał, że srebrne monety zapewnią
Mai i jemu bezpieczną przyszłość. Potrzebował ich,
musiał mieć coś w zanadrzu na czarną godzinę.
Odkąd Maja zaczęła myśleć o wyjeździe do Mal-
selv, pewność, że ma te pieniądze, napawała go spo
kojem, bo wiedział, że jeśli będzie trzeba, umożliwią
spełnienie jej marzeń.
Srebrne monety jednak w porównaniu ze złotem
znaczyły niewiele.
Dzięki podarunkowi Knuta otworzyły się przed
nimi nowe możliwości. Widział już okolice na połu
dnie od odnogi fiordu, znad której pochodził, i zda
wał sobie sprawę, że świat nie kończy się na Lyngen
ani nawet na Finnmarku, Malselv czy Tornedalen.
Przyprawiało go to o zawrót głowy.
Stwarzało też perspektywę zbudowania przyszło
ści na solidnych podstawach.
Reijo opowiedział mu o dziedzictwie, jakie prze
kazał Knutowi jego ojciec. Simon poczuł lekkie
ukłucie zazdrości. Z jednej strony cieszył się, że bra
tu Mai tak się powiodło, ale z drugiej nie potrafił się
wyzbyć uczucia zawiści. Sam wiele by dał, żeby od
naleźć taki skarb. Ale na tyle był realistą, żeby wie
dzieć, iż jemu to się nie uda. Nie pisane mu bogac
two większe niż to, które niesie właśnie na swoim
grzbiecie, udając, że w środku jest tylko przysłane
przez Knuta mięso z renifera.
Zresztą wiadomość o złocie muszą zachować tyl
ko dla siebie, bo gdyby jakieś pogłoski dotarły do
wójta, rychło nasłałby na nich poborcę podatków.
Całą drogę do domu przebyli w milczeniu. Dopie
ro w chacie podjęli rozmowę. Simon zaryglował
drzwi, mimo że dopiero było popołudnie, otworzył
kufer na ubrania i ukrył węzełek na samym dnie.
Maja, obserwując jego poczynania, zauważyła
cierpko:
- Gdybym szukała u kogoś pieniędzy, zaczęłabym
od kufra. Pół wioski chowa wartościowe rzeczy wła
śnie tam albo pod siennikiem.
- Połowa wsi nie ma co ukryć pod siennikiem.
Popatrzyli po sobie i wybuchnęli śmiechem.
Simon odgarnął palcami grzywkę.
- Najwyraźniej zawsze musimy mieć odmienne
zdanie, prawda? - powiedziała Maja, uśmiechając się
łagodnie.
- Czyżby?
Simon rozchylił ramiona i nie ruszając się z miej
sca, popatrzył na Maję wyczekująco. Maja przyjęła
zaproszenie. Simon nadal potrafił być niezwykle cza
rujący. Trudno było mu się oprzeć, kiedy posyłał swo
je dwuzaczne spojrzenia. W jego błękitnych oczach
można by się zatracić, gdyby nie znało się prawdy...
Maja ją znała.
Ciągle jeszcze pachniał morzem. Zamknął ją
w swych ramionach i przytuliwszy do szerokiej,
okrytej błękitną koszulą piersi, skubnął leciutko
wargami koniuszek jej ucha, a palcem zatoczył kół
ka na wrażliwej skórze karku.
- Jesteśmy dosyć bogaci, Maju - rzekł. - Bogacze nie
muszą pracować całymi dniami, tak jak to czyni bie
dota. Będzie nam się trochę trudno przyzwyczaić, co?
Tulił się do jej policzka, a Maja nie uchyliła się,
pozwalając mu się uwodzić w samym środku dnia.
Uległa radosnemu szaleństwu, jakie nieoczekiwanie
na nich spadło.
- Co mi proponujesz zamiast pracy, mój bogaty mę
żu? - westchnęła rozbawiona z udawaną rezygnacją.
Simon wstrzymał oddech, a potem delikatnie chuch
nął jej na skroń.
- Co sobie zażyczysz. Wybieraj, Maju! - odpowie
dział cicho, z nagłą powagą.
Maja wolała zachować lekki ton. Uśmiechała się
i żartowała, byleby nie znaleźć się na grząskim grun
cie. Nie chciała okłamywać Simona, a czuła się okrop
nie, widząc, jak błagalnie wypatruje tego, czego mu
nie może ofiarować.
- Co mam wybrać? Powiedz!
- Mnie...
- Zgoda.
Simon odsunął ją od siebie na odległość ramion,
przyglądając się jej z uwagą. Za każdym razem szu
kał tego samego. Teraz także bezskutecznie.
- Mówisz poważnie? - zapytał zdziwiony chrapli
wym głosem, na nowo przytulając ją mocno. - Na
prawdę mnie chcesz, Maju?
- Mhm... - zapewniła, całując go w szyję.
Uwierzył, bo bardzo pragnął w to wierzyć. A kie-
dy odpięła mu koszulę i wsunęła pod nią dłonie, po
rzucił wszelkie wątpliwości.
Mai było trochę przykro, że dal się podejść jej sztucz
kom, ale skoro miała na niego ochotę? Zresztą on sam
zaczął tę zabawę.
- Chyba lubię być bogaty - powiedział, pociągając
ją za sobą na łoże. Drzwi do kuchni pozostawili
otwarte, ale żadne z nich się tym nie przejmowało.
Zapach morza odurzył Maję. Był wszędzie: w je
go włosach, ubraniu i na dłoniach.
Nie mogła się nim nasycić. Wtulała mocno twarz
w ciało Simona, chciała go wąchać, smakować...
Maja nigdy nie przejmowała steru, kiedy się ko
chali. To Simon był doświadczonym nauczycielem,
a ona jego uczennicą.
Dlatego też oniemiał ze zdumienia, gdy jego drob
na żona zdecydowanym ruchem przewróciła go na
plecy i dosiadłszy go, pospiesznie zdarła z niego
ubranie. Jej usta i dłonie wyczyniały z nim rzeczy,
o których nawet nie śnił.
Nie miał pojęcia, że jest w niej taki ogień, ale zbyt
wielką odczuwał rozkosz, by się zastanawiać, co go
wywołało.
Maja zresztą też nie wiedziała. To się samo dzia
ło. Wyzwanie, zwycięstwo, zemsta...
Poddała się tej fali pożądania, po raz pierwszy od
początku pragnąc tego całą sobą. Simon nie potrze
bował uciekać się do swych sztuczek, żeby wciągnąć
ją do zabawy.
Nic jej nie narzucał. O n a sama tego chciała.
Pragnęła czuć jego bliskość, patrzeć w świetle dnia na
to ciało, którego przecież często dotykała, pieściła. Cia
ło, które garnęło się do niej i prężyło w namiętności.
Pragnęła oglądać jego blizny na piersiach, ramio
nach, a także te na plecach, które nadal wzbudzały
w niej największe przerażenie, a wiązały się z nieod
ległą przecież przeszłością. Więzienne przeżycia
męża wydawały się Mai nierzeczywistym koszma
rem, póki nie ujrzała śladów, jakie na zawsze pozo
stały na jego ciele.
Z ociąganiem podniosła się i nie spuszczając wzro
ku z Simona, powoli odpięła bluzkę.
- Pozwolisz mi to zrobić? - zapytała. - Ale tym
razem po mojemu. Zgadzasz się, bym decydowała?
Jeszcze żadna kobieta nie zadała mu takiego py
tania. Simon przełknął ciężko ślinę, ale skinął głową.
Zawsze brał, co mu dawały.
Teraz uświadomił sobie, że wiele stracił, bo rzad
ko kiedy czuł takie podniecenie. Nigdy nie pomyślał,
że poddanie się woli kochanki może wyzwolić tak
silne doznania, że to takie ekscytujące mieć w łóżku
silną kobietę.
Maja pospiesznie zdjęła ubrania, pragnąc jak naj
szybciej wtulić się w niego. Nie siliła się na wystudio
wane ruchy. Ileż to razy rozbierała się przy nim w ten
sam sposób i nie działało to na niego tak jak teraz.
Uśmiechając się, zawstydzona i śmiała zarazem,
zręcznie znalazła się nad nim. Jej ciało w ostatnim
czasie nabrało kształtów. Piersi powiększyły się, a ta
lia przy zaokrąglonych biodrach i mocnych udach
wydawała się wąska.
Podobała mu się taka, odkrył, że lubi jej ciało.
W jego oczach była piękna.
Dosiadła go tak, by poczuł, co go czeka, jednak
nie na tyle blisko, by w pełni zakosztował rozkoszy.
Była gorąca, ale łagodna i powolna w pieszczotach.
Zawsze uważał siebie za doskonałego kochanka,
teraz przekonał się, że Maja chyba wie o kochaniu
więcej od niego. Potrafiła pieścić tak leciutko, że zda
wało się, iż to muśnięcia słonecznych promieni w go
rący dzień lata. Znajdowała najwrażliwsze miejsca
na jego ciele i obsypywała pocałunkami. Niemal bła
gał ją, by wreszcie ją posiąść.
Ale ona mruczała tylko .niczym zadowolona kot
ka. A kiedy chciał ją przygarnąć mocniej, łagodnie
acz stanowczo go powstrzymała.
Oczy zasnuła jej mgła, teraz jednak wiedział, że
nie ucieka gdzieś w marzenia.
- Poczekaj, Simonie - odezwała się drżącym gło
sem. Jeszcze jej takiej nie słyszał. - Pamiętasz? Mia
ło być po mojemu. Całkowicie po mojemu.
Opadł ciężko, obawiając się, że dłużej nie zdoła
już nad sobą panować.
Pragnął dotykać jej piersi, pośladków, wsunąć pal
ce między uda.
Ale ona nie chciała go wpuścić. Siedziała na nim
i z uśmiechem kołysała się, doprowadzając go do
szaleństwa.
A kiedy wreszcie wsunął się w nią, niemal natych
miast doznał spełnienia. Opadła na niego i tak leża
ła wypełniona jego męskością, policzkiem wtulona
w jego pierś.
Przestał pachnieć morzem. Znów był tylko Simo
nem, w którego zapachu nie kryła się magia.
Maja przymknęła oczy, pragnąc ukryć przed mę
żem rozczarowanie. Siebie jednak nie mogła oszukać.
Więc to było tylko marzenie...
Nadal złączeni obrócili się na bok. Pocałował ją
w czoło, potem w powieki, zakrywające jej cudowne
oczy. 2 miłością wodził wargami wzdłuż jaśniejszych
śladów na policzkach, jakie pozostawiło ostrze noża.
- Nikt nie był dla mnie taki dobry - wyszeptał i stę
skniony odnalazł jej usta.
Jeszcze nigdy jego ciało nie zareagowało ponow
nie tak szybko.
- Teraz ja - wymruczał między pocałunkami, któ
re zdawały się nie mieć ani początku, ani końca.
Nadeszła jego kolej, żeby jej ofiarować całego siebie.
W zmysłowym oszołomieniu sądził, że czegoś się
nauczył. Pieścił ją delikatniej, nie dość delikatnie jed
nak, ruchy były powolniejsze, ale nie tak powolne
jak jej. 2nów skończył za szybko.
Nie zdołał jej doprowadzić na sam szczyt.
Kolejna porażka.
Uśmiechnęła się, ale on był niepocieszony, nie
mogąc przestać myśleć, czy innemu mężczyźnie uda
ło się to, co on zepsuł.
- Chyba nie będziemy przez cały dzień bawić się
w bogaczy - zażartował, ale wcale nie było mu do
śmiechu.
Maja, nie chcąc go pognębiać, udawała, że nie do
myśla się jego rozterek. Wolała nie zapewniać go, że
nic się nie stało, bo to tylko pogorszyłoby sprawę.
- Ty też musisz się ubrać, bo mój syn zaczyna mar
znąć - powiedział Simon z wymuszonym uśmiechem.
- 2a to mojej córce jest ciepło i miło - odcięła się,
ale wstała tak szybko, że nie zdążył uchwycić jej
spojrzenia.
Simon czuł, że przegrali swoją szansę. Że on prze
grał. Przez krótką chwilę była mu bliższa niż kiedy
kolwiek. Mimo szczerej chęci nie potrafił zrozu
mieć, dlaczego znów odgrodziła się od niego.
Nie domyślił się, że sprawił to słony zapach mo
rza. Cóż mógł wiedzieć o marzeniu ulotniejszym niż
wiatr i równie nieosiągalnym?
Simon przypomniał sobie, że musi wypatroszyć ry
by otrzymane od Reijo, który podzielił się z nim swo
im połowem. On sam nie miał dobrego dnia. Wyraźnie
prześladował go pech, jeśli nie liczyć złota, oczywiście.
Odsunął zasuwę i otworzył drzwi wyjściowe. Sły
szał, jak Maja wychodzi z alkierza. Odgłos jej lekkich
kroków zawsze brzmiał w jego uszach jak muzyka.
Na schodach prawie nadepnął na nastroszone za
winiątko.
Ukucnął, żeby sprawdzić, co to jest, i aż ścisnęło
mu gardło. Omal nie zwymiotował. Przed oczami
przemknęły mu obrazy z lat spędzonych w więzie
niu, lat przemocy i upokorzeń.
To było równie okropne, choć wydarzyło się na
wolności. Ktoś, komu zrodził się w głowie taki po
mysł, musiał mieć chory umysł.
- Co to? - usłyszał za plecami głos Mai.
Ona nie może tego zobaczyć!
Simon poderwał się i chciał zagrodzić żonie dro
gę, ale ponieważ była niższa, przemknęła się mu pod
ramieniem, nim zdążył ją zatrzymać.
- Jak można tak skrzywdzić zwierzę? - wyszepta
ła, dławiąc się łzami.
Simon podniósł małego kota z nastroszoną sier
ścią, jednego z wielu dzikich kotów żyjących w la
sach. Ktoś przetrącił mu kark i wcisnął do narządów
płciowych złamaną gałąź.
Simon czuł w żołądku twardą kulę.
Maja zacisnęła ręce na piersiach i poprosiła, ucie
kając wzrokiem:
- Spał go, Simonie! Spal!
Posłuchał jej i rozpalił ognisko, choć wiele go to
kosztowało.
Poczekał, aż szczątki się zwęgliły, a w powietrzu
uniósł się swąd palonej sierści i mięsa. Otarł twarz
śniegiem, by Maja nie zauważyła, że płakał. Odczekał
chwilę, a potem zajrzał do obory. Nagle bowiem ude
rzyła go myśl, że jeśli ktoś mógł zrobić coś takiego
bezbronnemu kotu, to mógł też skrzywdzić ich owce.
Na szczęście w oborze nic złego się nie stało.
Choć przyjął to z ulgą, gdzieś w głębi,serca czuł
narastający strach. To wszystko zaczynało być ohyd
ne, a już on się trochę na tym znał. Dobrze wiedział,
co jest ohydne.
Maja siedziała w chacie przy piecu otulona sza
lem. Spojrzała na męża, a na jej twarzy malowała się
bezbronność.
- Ktoś tu był, Simonie - powiedziała z trudem,
przełykając ślinę. - Widziałam ślady przy oknie. Sta
nęłam w tym samym miejscu i zajrzałam do środka.
Zostawiliśmy otwarte drzwi do alkierza. Sprawdzi
łam, widać stamtąd całe łóżko...
Słuchał jej oniemiały, a potem jak w amoku wyszedł
przed chatę. Znalazł ślady, pochylił się i popatrzył przez
okno. Rzeczywiście, łóżko widać było jak na dłoni.
Zalała go nowa fala obrzydzenia, przemieszana ze
złością.
Ślady wielkości jego stóp mogły należeć zarówno
do mężczyzny, który dorównywał mu wzrostem, jak
i do kogoś niższego. Jedno nie ulegało wątpliwości:
ten człowiek był chory.
Maja i Simon właściwie nigdy nie zasłaniali okien
w kuchni. Przerobiona ze spódnicy zasłonka w krat-
kę służyła głównie jako ozdoba. Na zewnątrz wszyst
ko wydawało się równie przyjazne i bezpieczne jak
wewnątrz czterech ścian ich chaty.
Teraz, kiedy Simon wrócił, Maja zasłoniła okno.
Doskonale ją rozumiał, bo sam ciągle nie mógł się
otrząsnąć z szoku. Powoli jednak złość brała w nim górę.
Maja tymczasem czuła jedynie głęboką odrazę, po
znawał to po jej twarzy, po zalęknionym spojrzeniu.
- Kto ma czas zajmować się czymś takim? - zapy
tała, unosząc brwi.
Każde z tych okropnych zdarzeń potęgowało w niej
strach. Zastanawiała się, co jeszcze może ich spotkać
i kiedy.
- Potrafisz pojąć to, Simonie? Przecież każdy męż
czyzna ma dość roboty. Kto ma czas chodzić po są
siadach i rozsiewać zło!
- Rzeczywiście, warto by się zastanowić.
Simon objął Maję, a ona zesztywniała. Nie cofnął
jednak rąk, ale zsunął je na wysokość jej talii. Po
chwili Maja się odprężyła.
- Starców możemy wykluczyć - myślał na głos Si
mon. - A pozostali mężczyźni pewnie dopiero wraca
ją z połowu. My przecież przypłynęliśmy wcześniej
tylko dlatego, że zobaczyliśmy Andersa. A może ktoś
wracał tędy z lasu z polowania?
Pokręciła głową.
- To może być praktycznie każdy. Ktoś młody lub
stary, ktoś, kto mieszka bliżej fiordu lub bliżej osa
dy. Czy to się kiedyś skończy?
- Niebawem - obiecał, muskając wargami jej ucho.
Trudno mu się było oprzeć pokusie.
Maja jednak odsunęła się, a jej ciałem wstrząsnął
dreszcz.
- Nie, Simonie, nie teraz. Ciągle myślę o tym czło
wieku, który stał tam i... podglądał nas, a potem tak
straszliwie okaleczył biedne bezbronne zwierzę.
Zdaje mi się, że mogłabym go udusić i powiesić...
Simon uśmiechnął się na ten wybuch gniewu swo
jej żony, która potrafiła się złościć jak mało kto.
W takich chwilach daleko jej było do łagodnej i wy
rozumiałej kobiety.
- Rozumiem cię - odparł, chcąc jej uświadomić,
że pojmuje, czemu nie chce przyjąć jego pieszczot.
Nie wiedział tylko, czy wyraził się wystarczająco ja
sno, ale by nie być posądzony o naprzykrzanie się,
wolał się nie powtarzać. Pospiesznie zmienił temat,
starając się stłumić podniecenie.
- Nie sadzę, żeby to był ktoś starszy wiekiem.
Chociaż, gdyby przyjąć, że mści się na tobie i Idzie
za waszą matkę? Nie, nie wierzę w to. Zresztą starsi
mają więcej szacunku dla zwierząt. Mnie się zdaje, że
chodzi o jakąś świeższą sprawę. Może źle kojarzymy
fakty? Poza tym to musi być ktoś zręczny. Dużo ry
zykował, przecież mógł zostać zauważony, kiedy
przemykał się przez otwartą przestrzeń.
- Nadal mamy zbyt duży krąg podejrzanych - wy
szeptała zmęczona. - Co sprawia, że ludzie stają się
tacy źli?
Długo obejmował spojrzeniem niewysoką postać
o zaokrąglonych kształtach. Lubił ją najbardziej w roz
puszczonych włosach, tak jak teraz. Tyle tylko że mę
żatce nie pasowała taka fryzura.
Maja była całym jego życiem, mimo że tak łatwo
zdarzało mu się odsuwać ją od siebie. Oddzielała ich
okryta milczeniem przeszłość.
Nie opowiedział jej wszystkiego, usprawiedliwia-
jąc się tym, że to zbyt okropne. Maja dała mu jed
nak do zrozumienia, że gotowa jest dzielić z nim tak
że te fragmenty jego życia, które przed nią ukrywał.
Zdecydowanym krokiem wszedł do alkierza
i z kryjówki w kufrze wyjął skórzany woreczek.
Wrócił do kuchni i z brzękiem wysypał jego za
wartość na blat solidnego stołu. Błysnęło zmatowia
łe srebro.
Uciekając przed nią spojrzeniem, siadł przy stole
i ścisnął dłonie.
- Mogło tu być trzydzieści monet, ale nie ma ty
le - odezwał się niechętnie. - Zdobyte zostały rów
nie niegodziwie, Maju.
- Jak to? - zapytała ostro, nie ruszając się z miej
sca. Stała wyprężona jak struna. - Przecież mówiłeś,
że te pieniądze nie mają nic wspólnego... Przysięga
łeś, Simonie!
Unikał jej brązowych oczu, które, jak mu się zdawa
ło, potrafiły przejrzeć go na wylot. Może rzeczywiście
ma taki nadprzyrodzony dar? Po ostatnich niezwy
kłych snach można się było spodziewać także tego.
Czuł, że ją traci. To, co chciał jej wyznać, mogło spra
wę tylko pogorszyć. Ale teraz nie mógł już się zatrzy
mać. Postanowił opowiedzieć jej wszystko.
- Pytałaś mnie, co sprawia, że ludzie stają się ta
cy... - zaczął, spuszczając wzrok. - Co sprawia, że
człowiek staje się zły? - Nabrał powietrza w płuca
z drżącym jękiem. - Och, wiele, moja Maju. Dlate
go myślę, że musimy się liczyć z tym, iż może to
być każdy. Bo każdy z nas skłonny jest do popeł
nienia zła. Nawet ty, gdyby sytuacja cię do tego
zmusiła. Gdyby wywierano na ciebie silny nacisk...
Powiem ci, skąd mam te srebrniki. Dopuściłem się
rzeczy strasznej, niewybaczalnej. Chcesz posłu
chać?
Skinęła głową. Z ociąganiem usiadła po drugiej stro
nie stołu naprzeciwko Simona.
- Czy możesz mi obiecać, że mnie nie znienawi
dzisz? - zapytał, ale zaraz się poprawił. - Nie, nie
musisz mi niczego obiecywać, Maju. Nieuczciwie
z mojej strony byłoby cię prosić o to, zanim poznasz
prawdę. Nie mam zamiaru cię do niczego przymu
szać, kochana. Wysłuchaj mnie, proszę, a potem mo
żesz mnie nawet znienawidzić, gardzić mną albo...
Uśmiechnął się ze smutkiem. Słowa „albo mnie
pokochać" nie przeszły mu przez gardło.
- Pamiętasz, jak ci mówiłem, że niedobrze być
zbyt urodziwym?
Maja wykrzywiła twarz w grymasie.
- Właściciel tego woreczka, Maju, dzierżył sporą
władzę, oczywiście na ile to możliwe, jeśli jest się
więźniem. Podobno miał dożywotni wyrok, bo boga
ta rodzina wykupiła go od szubienicy. Przypuszczam,
że to prawda, choć on sam nigdy o tym nie mówił.
Kiedyś się upił. Zwykle płacił srebrnymi monetami,
kiedy chciał kupić sobie coś, co ułatwiało mu życie.
"Dość szybko zatroszczył się o to, żebym był jego...
Simon z poszarzałą twarzą spojrzał na Maję. Czy
to zrozumie? Trudno mu było wyrazić wstyd i po
czucie winy. O n , mężczyzna, i to w pełnym tego sło
wa znaczeniu, tak upokorzony, sprowadzony do ro
li zabawki...
- Było to lepsze, niż mieliby mnie wykorzystywać
wszyscy - rzucił twardo. - Bo dla takich młodych
chłopaków jak ja istniały tylko dwie możliwości, ro
zumiesz? Chyba że ktoś był na tyle silny i brutalny,
że sam narzucał swoje rządy. Na początku byłem
zielony jak trawa, jak pierwsze wiosenne listki.
- Opowiedz o nim - poprosiła beznamiętnym gło
sem.
Simon zobaczył znów przed oczami króla więzie
nia, który jedną ręką wymachiwał kilofem. Bary
miał szerokie niczym drzwi do obory, a dłonie mo
carne. Jego oczy miały barwę granitu, a kiedy zano
sił się tubalnym śmiechem, ukazywał zęby, mocno
przerzedzone na skutek marnego odżywiania.
- Był potężny - zaczął, nie zdając sobie sprawy, że
głos mu drży. Już samo wspomnienie przyprawiało go
o obezwładniający lęk. Dawny prześladowca nadal
wzbudzał w nim respekt. - W życiu nie widziałem ta
kiego olbrzyma. Nawet strażnicy się go bali. A srebrni
ki dawały mu pewną władzę także nad nimi. Dobrze
wiedział, jacy są pazerni, i to wykorzystywał. Nikt nie
odważył się zabrać mu tych pieniędzy. Zapowiedział,
że łeb rozwali temu, kto tylko spróbuje, i nikt nie wąt
pił, że gotów jest spełnić swoją groźbę. Więźniowie,
którzy siedzieli za murami najdłużej, mówili, że skaza
no go za morderstwo. I to niejedno! Opowiadano o nim
przeróżne historie. Na przykład że jest chłopskim sy
nem i w ataku zazdrości zabił kochankę i swego rywa
la. Albo że wywodzi się z rodziny urzędniczej i podciął
gardło własnej matce. Co było prawdą, nie wiadomo,
ale na jedno wychodzi. Wiedzieliśmy, że może zabić,
a on wiedział, że my wiemy. Upajał się władzą.
Simon ukrył twarz w dłoniach. Straszliwe wspo
mnienia, ukryte gdzieś głęboko w świadomości, nie
dały się całkowicie zagłuszyć. Teraz, kiedy je wresz
cie ujawniał, czuł się, jakby rozdrapywał rany.
- Byłem jednym z wielu jego niewolników. Lubił
mnie, bo mógł sobie ze mną pogadać. Nie był głup
cem, nic podobnego, o wiele bystrzejszy ode mnie.
Manipulował ludźmi. Umiał nastawiać przeciwko so
bie innych więźniów. Mnie także wykorzystywał do
swoich gier. Bawiło go, kiedy wychodziły z nas naj
gorsze cechy. Człowiek jest zdolny do wszystkiego,
żeby przetrwać. Potrafi znieść więcej, niż z początku
przypuszczałem. Niż ty możesz sobie w ogóle wy
obrazić... Nienawidziłem go, ale równocześnie czułem
respekt. Wszyscy żywiliśmy do niego nienawiść. Ale
żeby mu się przeciwstawić, trzeba było być równie
wyrafinowanym. Jednemu, który mu się postawił, zła
mał rękę. Potem chłopak mówił wszystkim, że upadł.
Innego, który się przystawiał do jego chłopaków, ska
tował. Rozumiesz, Maju? Zycie tam za
-
murami przy
pominało ciągłe stąpanie po rozżarzonych węglach.
Trzeba się było mieć przed wszystkimi na baczności.
- Zabiłeś go?
Simon spojrzał w źrenice z miodową obwódką.
Pokiwał głową.
- Tak, Maju, zabiłem go. Zabiłem, kiedy się ze
mną kochał. Tak to nazywał...
Simon roześmiał się chrapliwie, a potem wes
tchnął i z wielkim trudem mówił dalej:
- Było nas trzech. Potajemnie kupiliśmy nóż od in
nego podobnego mu więźnia. Umówiliśmy się, że
zrobi to ten, który pierwszy zostanie wybrany. Padło
na mnie. Wbiłem mu nóż prosto w brzuch. Krzyknął
przeraźliwie prosto w moje uszy. Ledwie się uwolni
łem, kiedy zacisnął mi na szyi potężne łapska. Potem
zdołałem wbić mu nóż w tętnicę szyjną. Strażnicy by
li tak samo zadowoleni jak my z tego, co się stało.
Uznali, że działałem w samoobronie i że tak napraw-
dę mu się to należało. Rodzinie przekazano wiado
mość, że zginął przygnieciony kamiennym blokiem.
Pogrzebano go za więziennym murem, uzasadniając
to tym, że jego ciało jest własnością króla i państwa.
Simon potrząsnął głową.
- Mnie się nic nie stało. Przeciwnie, zyskałem re
spekt, podobny jaki miał on. Udało nam się ukryć
srebrniki przed strażnikami. Podzieliliśmy je na trzy
części. Mnie przypadła największa.
Bawiąc się monetami, dokończył:
- Te pieniądze, Maju, są splamione krwią.
- To co innego - rzekła blada na twarzy. - Proszę,
nie każ mi mówić nic więcej - poprosiła, podnosząc
ostrzegawczo rękę. - Nie oczekuj tego od mnie w tej
chwili.
Rozumiał, właśnie dlatego opuścił najbardziej dra
styczne szczegóły. Dlatego starał się mówić bezoso
bowo i, na ile to możliwe, beznamiętnym tonem.
Bo naprawdę było straszniej, o wiele straszniej.
Tych upokorzeń i cierpień nie da się opisać.
- Nienawidzisz mnie? - zapytał.
Milczenie przeciągało się.
- Nie - odpowiedziała w końcu. - Chyba nie, Si
monie. Może ci strażnicy mieli rację, że działałeś
w obronie własnej?
Wstała z trudem i dodała:
- Wydaje mi się, że teraz ciebie lepiej rozumiem.
Nie miał pojęcia, czy uznać to za swoje zwycię
stwo czy początek ostatecznej klęski.
12
Simon postanowił pozbyć się pieniędzy. Wrzucił
srebrne monety jedną po drugiej do otwartego dołu,
jaki pozostał po spalonej studni.
Nadchodziła wiosna. Na z wolna odmarzającym
dnie monety wyglądały niczym lśniące ziarno.
Te pieniądze ociekały krwią i stanowiły świadec
two, kim jest... kim był.
Co prawda gdzieś głęboko w sercu tkwiło w nim
przekonanie, że za to wszystko, co uczynił dla tego
starego capa, należała mu się zapłata.
Ale to nie było takie proste. Świat nie jest czarno-
-biały. Przeważnie wszyscy poruszają się w strefie
szarości. Zastanawiał się, jak postrzega go Maja. Łu
dził się, że nie w zupełnie czarnych barwach.
Maja, pomimo swego gwałtownego usposobienia,
miała w sobie olbrzymie pokłady dobroci. Nawet
w najgorszym nędzniku potrafiła dojrzeć jakieś za
lety. Co prawda zdarzało się jej rzucić ostrą uwagę
o tym czy tamtym, ale w gruncie rzeczy była naiw
na, zdumiewająco naiwna.
Dlatego właśnie tak boleśnie przeżywała dosięga
jące ich nieszczęścia.
Chętnie by jej uświadomił, że ludzie są mniej ide
alni, niż to sobie wyobraża.
Chodził tak i rozmyślał. Zmarzł trochę, ale po-
stanowił jeszcze zabezpieczyć otwór studni, który
stanowił zagrożenie. Od dawna nosił się z tym za
miarem.
Porąbał siekierą kilka młodych drzewek, poobci
nał gałęzie i związał razem. Ta prowizoryczna osło
na będzie musiała wytrzymać, póki nie zbuduje no
wej studni.
O ile w ogóle potrzebna będzie nowa studnia.
Simon poznawał po Mai, że jej marzenia koncen
trują się wokół jednej nazwy: Malselv.
Trochę go to złościło, bo chociaż Maja wspomi
nała o tym już wcześniej, nie potrafił jej zrozumieć.
Uważał, że bardziej naturalne by było, gdyby pra
gnęła wyruszyć na wschód, nawet do Finlandii. Nie
które nazwy brzmiały wszak znajomo.
Dlaczego więc dla Mai rajską krainą był zielony
płaskowyż porośnięty smukłymi drzewami?
Owszem, to piękne miejsce, ale kiedy Simon wę
drował tamtędy, brakowało mu gór.
Co prawda gdzieś w oddali widniały zarysy szczy
tów, ale nie dość blisko, by w jego sercu odzywało
się znajome echo. Urodził się i mieszkał nad fior
dem, u stóp gór, i to było jego miejsce na ziemi.
Z Mają chyba było inaczej. Ona nie należała właści
wie do żadnego miejsca. Ale skąd wzięło się w niej
to marzenie? Może obdarzył ją nim jakiś mężczy
zna, szepcząc jej miłośnie tę nazwę do ucha?
To by po części wyjaśniało jej determinację.
Gdyby Maja chciała rzucić wszystko i wyjechać,
ruszyłby z nią. Zdolny byłby do takiego poświęce
nia, bo bardziej się męczył, gdy patrzył, jak trawi ją
tęsknota.
Ale nie był na tyle wspaniałomyślny, by oddać ją
innemu. Widocznie nie miłował jej aż tak głęboko.
Nie byłby w stanie zdobyć się na aż taką ofiarę.
Zresztą to raczej byłaby głupota, nie miłość.
Tak więc gdy Maja już na sam dźwięk słowa „Mal-
selv" zatapiała się w marzeniach, on w tym samym
czasie przeżywał koszmar. Czuł się taki niepewny,
z drżeniem myślał o tym, że jeśli straci Maję, to tak
jakby grunt usunął mu się spod nóg.
Wszystko inne mógłby znieść, ale tego nie.
Maja starała się ukryć głęboko swoje uczucia...
Cieszyła się, że Knut żyje i ma się dobrze. Cieszyła
się złotem. W pewnym sensie sprawiło jej radość, że
Simon jej zaufał i powiedział prawdę o srebrnikach.
Ulżyło jej, gdy zobaczyła, że się ich pozbył.
Poza tym wszystko inne sprawiało jej ból.
Bała się, bo sprawy przybrały nieprzyjemny ob
rót. Zdarzeń, które ich dotknęły, nie dało się dłużej
tłumaczyć szczeniackimi wybrykami. Już dawno
przekroczyły granice kiepskiego żartu.
Przeszłość Simona także budziła jej głęboką nie
chęć. Potrafiła sobie dokładnie wyobrazić, co prze
żył, i przyprawiało ją to niemal o fizyczny ból.
W odruchu samoobrony starała się wyrzucić z pa
mięci straszne wspomnienia, ale nie przestawała się
gryźć. Ciągle powracał do niej obraz upokorzonego,
pozbawionego godności Simona, i łzy same napły
wały jej do oczu.
Pragnęła, żeby jej Simon był silny i nieugięty. Je
śli mają ze sobą żyć, nie może być inny! Pokochał ją
zbyt mocno. Obawiała się, że gdyby go odtrąciła, do
prowadziłaby go do zguby.
- Czy to twój los, mamo, kładzie się cieniem na
mym życiu? - wyszeptała, wznosząc oczy ku niebu.
Zła była sama na siebie za ten gest. Ale zaraz prze
stała się tym przejmować. Przecież nikt jej nie słyszał.
Często teraz rozmawiała tak z Raiją. Wreszcie czu
ła, że na swój sposób pogodziła się z nią.
- Nigdy nie będę miała wielu mężczyzn, a mimo to
odnoszę wrażenie, że twój los stał się też moim. Cie
bie kochało wielu, teraz to rozumiem. Nie byłaś anio
łem. Ale tego jedynego, który znaczył dla ciebie wszyst
ko, nie mogłaś zatrzymać przy sobie na zawsze. Dane
wam były tylko krótkie wykradzione chwile... Simon
jest chyba dla mnie zbyt dobry. Mimo że zabił czło
wieka. Ale tego nie da się porównać. On mnie po pro
stu zbyt mocno kocha. Tymczasem mnie się zdarzają
chwile, kiedy nie wiem nawet, czy go lubię. Nie, nie
żywię do niego nienawiści, bo w końcu nie uczynił mi
wiele złego, bardzo się stara. Ale nic nie poradzi na
uczucie, jakie wypełnia mi serce. To nie jego wina. Ten
jedyny nie jest mi przeznaczony. Pewnie to wiesz... Ni
gdy go nie dostanę. Jak mam z tym żyć? Jak ty z tym
żyłaś? Tak, mamo, chyba dosięgnął mnie twój cień.
Tak się modlę, żeby Ida nie musiała tego przeżywać,
nie pozwól, by spotkał ją twój los. Ona chyba z nas
wszystkich najbardziej zasługuje na szczęście. Jest na
szym światłem, to ona potrafi obrócić najgorszy smu
tek w radość... Najbardziej ze wszystkiego pragnęła
bym mieć takie dziecko jak Ida - wyszeptała na koniec
i bezwiednie złożyła ręce. - Tak, dziecko jak Ida!
Do wsi zjeżdżało coraz więcej ludzi.
Na terenach za kołem polarnym jarmarki stano
wiły -ważne wydarzenia. Wkrótce po Andersie synu
Pawy z Finlandii przybył człowiek, o którym na
północy krążyły legendy.
W 1747 roku granice na dalekiej północy prak
tycznie nie istniały. Wielkie połacie płaskowyżu zda
wały się być ziemią niczyją albo raczej ziemią nale
żącą do wszystkich.
Prawie dziesięć lat wstecz, w 1738 roku, podjęte
zostały próby wytyczenia dokładnej linii granicznej
pomiędzy królestwem Szwecji a Norwegią. Wyda
wało się to dość proste, póki posuwano się wzdłuż
górskiego łańcucha Kj0len.
Ale na północnym płaskowyżu, pozbawionym
wzniesień i rzek, gdzie od dawien dawna żyli ludzie
mówiący czterema językami: po szwedzku, norwesku,
fińsku i lapońsku, sprawa okazała się o wiele trudniej
sza. Brakowało tu naturalnych granic, które dzieliłyby
ten wielki obszar, a ludzie czuli łączność z całym roz
ległym terenem. Być może właśnie zamysłem Boga by
ło pozostawienie bezkresnego płaskowyżu na północy,
bo między Torne a lapońskimi pastwiskami Kemi i wy
brzeżem nie istniały żadne naturalne granice.
Inżynierowie reprezentujący interesy obu państw
bez większych sporów ustalili większość odcinków
granic, jednak kiedy dotarli w okolice Lyngen, poja
wiły się niejasności.
Odkurzono stare traktaty, które pilnie studiowa
no w obu stolicach, interpretując je na bardzo róż
ne sposoby. Zażartym dyskusjom nie było końca.
Wytyczono kilka linii granicznych, a każde z państw
rościło sobie prawa do większego obszaru.
Norwegowie przesunęli linię graniczną tak, że
większość terenów, które Szwedzi uważali za wła
sne, znalazła się po ich stronie. Zaś szwedzcy inży
nierowie przesunęli granicę aż na obszar przez Nor
wegów traktowany jako odwiecznie norweski.
Na domiar wszystkiego do sporu włączyła się Ro
sja, zgłaszając swoje aspiracje do terenu na wschodzie.
Stare jak świat spory o Laponię, ziemię niczyją,
nie doczekały się rozstrzygnięcia w 1747 roku.
Rokowania były trudne. Duńsko-norweski rząd
za żadną cenę nie zamierzał dopuścić Szwedów aż
do Morza Norweskiego, obawiając się zmiany ukła
du sił w tym rejonie.
Mieszkańcy wysp i fiordów dalekiej północy nie
orientowali się zupełnie, jacy są ważni. Nie wiedzie
li, że dwa królestwa, szwedzkie i duńskie, w które
go skład wchodziła Norwegia, zawzięcie walczą, by
uczynić ich swoimi poddanymi. Ci biedni ludzie nie
otrzymali żadnego dowodu na to, że są tak cenni -
ani od jednego, ani od drugiego króla.
Człowiek z północnego wschodu spotkał wielu
inżynierów, zagranicznych przybyszy z dużych
miast. Nie spodobali się mu, on zresztą także wydał
im się osobą wątpliwej reputacji.
- Ale nim opuściłem miejsce przy wspólnym ogni
sku - powiedział z chytrym uśmieszkiem, sadowiąc
się przy solidnym drewnianym stole kuchennym
w chacie Reijo - przeczytałem to i owo. I nie wyda
je mi się, by w sprawie granic miało dojść do poro
zumienia jeszcze przez jakiś czas.
Zadowolony nabił fajkę.
Heikki Kataja był bardzo osobliwym człowiekiem,
w którym skłonność do melancholii mieszała się
z nieprawdopodobną bystrością. Niektórzy utrzymy
wali, że gość Reijo to jeden z najgroźniejszych ludzi
w całej Finlandii.
Reijo poznał go przed kilkoma laty. Heikki Ka-
tają nie należał do tych, którzy szukają przyjaciół.
Ponieważ krążyła o nim nie najlepsza opinia, ludzie
zachodzili do niego tylko wtedy, gdy byli w potrze
bie i szukali pomocy. Mało kto odwiedzał go z in
nych powodów.
Prawda, że Heikki wyglądał niezbyt schludnie. Trud
no się dziwić inżynierom z miasta, że potraktowali go
niepoważnie. Przybysze z Kopenhagi i Sztokholmu
marszczyli nosy na widok zarośniętego mężczyzny
w połatanym ubraniu, który sprawiał wrażenie, jakby
od kilku lat nie golił się ani nie ścinał włosów. Kiedy
zaczął ich ostro pouczać, gdzie powinna przebiegać gra
nica, kazali mu znaleźć sobie inne miejsce na odpoczy
nek. Może nie uczyniliby tego, gdyby wiedzieli, że zna
leźli się twarzą w twarz z najsłynniejszym szamanem
w całej Laponii. Chociaż z mieszczuchami różnie by
wa. Nie wiadomo, czy w ogóle wierzyli w takie rzeczy.
- Wzywałeś mnie! - Heikki spojrzał na Reijo.
Na północy nie krążyli posłańcy, więc do Heik-
kiego nie mógł dotrzeć żaden człowiek z nowiną, ale
to nie było potrzebne.
Wystarczyło, że Reijo bardzo tego pragnął.
- Owszem - odparł Reijo. - Nie podoba mi się bo
wiem to, co się tu ostatnio dzieje. Na tych, których
kocham, spadają nieszczęścia. Myślę, że mógłbyś mi
pomóc.
Heikki skinął głową i kołysząc swym wychudzo
nym ciałem, z przejęciem nabijał fajkę.
- Zauważyłeś, Reijo, że wokół chaty są skoncen
trowane siły? - zapytał.
- Chronią?
- W pewnym stopniu tak - potwierdził Heikki. -
Ale ona sama, przyjacielu, tu nie dociera.
- Ona? - zapytał Reijo, bacznie nastawiając uszu. -
0 kim mówisz?
W oczach starego pojawił się błysk.
- Myślę, że doskonale wiesz, o kim mówię, Reijo Ke-
saniemi. Ona chce kogoś ochronić, ale sama nie może.
Wybrała więc kogoś innego, tylko że to nie wystarczy.
Może właśnie dlatego tak mnie tu do was ciągnęło?
- Kto to robi?
- Mężczyzna. Mści się z powodu kobiety, młodej
kobiety. Wyraźnie czuję nienawiść do kobiety, a mo
że nawet do dwóch. Do ciebie, Reijo, nie. Jest w to
zamieszany jeszcze jakiś mężczyzna... Za dużo ludzi,
trudno coś zrozumieć.
- Przecież jesteś szamanem - powiedział Reijo,
podając Heikkiemu szklaneczkę wódki. - Myślałem,
że wszystko mi wyjaśnisz.
- To nie ode mnie zależy. Wiesz o tym, bo już kie
dyś się z tym zetknąłeś. Nie decydujemy o tym sa
mi. To po prostu na nas spływa. Są okresy, kiedy wy
korzystywanie tych zdolności przychodzi nam
z większą łatwością, ale nic nie jest dane raz na za
wsze. Przykro mi z powodu twojej nogi - dodał, wle
wając w siebie mocny bimber.
- Mojej nogi?
Heikki roześmiał się.
- Przepraszam, przyjacielu! Przepraszam, to się
jeszcze nie stało. Ale wszystko będzie dobrze. Wy
brała właściwą osobę. Chyba najbardziej martwiła
się o ciebie, ale wszystko dobrze się skończy, Reijo.
Dla ciebie oznaczać to będzie początek nowego.
1 koniec starego.
- Coś mi się zdaje, że za dużo wypiłeś - stwierdził
z troską Reijo, zabierając butelkę.
Heikki jednak nie chciał przystać na to, by ten mi
ły wieczór zakończył się tak szybko.
- Zapomnij o tej nodze - powiedział. - Gdzie
dziewczynka, która ma sobie z tym poradzić? Może
będę mógł jej pomóc.
- Dziewczynka jest już dorosła - odpowiedział Re-
ijo, uśmiechając się krzywo. -Jestem starszy, niż my
ślisz. Moje dzieci już są gotowe do dorosłego życia.
- O ile wiem, to nie jest twoje dziecko - zauwa
żył cierpko Heikki. - Miałeś na nią nie mniejszą
ochotę niż inni, ale ktoś cię ubiegł.
- Ale mimo wszystko stała się moim dzieckiem -
upierał się Reijo.
- Z doświadczenia mi wiadomo, że nie należy podej
mować się ojcostwa, o ile to nie jest konieczne - uznał
Heikki Kataja, najgroźniejszy człowiek w Laponii. -
Chcę się z nią spotkać, Reijo, i to od razu.
Maja nie przepadała za rodziną Simona. Szczerze
mówiąc, nie znosiła jej. Jeszcze kiedy spotykała ich
pojedynczo, jakoś potrafiła się przemóc. Nie cierpia
ła tylko nieoczekiwanych wizyt teściowej, która pal
cem sprawdzała, czy na stole i pólkach nie ma kurzu.
Najwyraźniej trudno jej się było uwolnić od zakorze
nionej podejrzliwości wobec Finów, że są brudasami.
Maja co prawda była tylko na pół Finką, ale jej te
ściowa mimo to nie dawała wiary, że potrafi zadbać
o jej najdroższego syna.
Maja tolerowała ojca Simona, chociaż wydawał jej
się wyjątkowo ograniczony. Po każdej jego wizycie
Maja zachodziła w głowę, po kim Simon odziedzi
czył bystrość umysłu. Narastało w niej podejrzenie,
że teściowa miała jakiś romans na boku, bo pozosta-
li potomkowie Bakkenów wypisz wymaluj przypo
minali ojca. Tępi, służalczy wobec tych, którzy mie
li władzę, zmienni, łatwo potępiali innych. Zawsze
ustawiali się z wiatrem. Trzymali stronę tych, z któ
rymi warto było trzymać.
Maja nie znosiła takiej obłudy. Dlatego też kiedy
Simon oznajmił jej, że zaprosił na obiad swoje sio
stry z mężami, zwróciła się o pomoc do Idy.
- Sama nie wytrzymam z tą zgrają - oznajmiła. -
Musisz przyjść. Muszę mieć przy sobie przynaj
mniej jedną rozsądną osobę, bo gotowa jestem
uczynić coś głupiego. A nie chcę robić Simonowi
przykrości.
Ida nie zawiodła.
Beret i 01aves oraz Elina z Johannesem zjawili się
punktualnie. Simon kierował się szlachetnymi pobud
kami, ale to rodzinne spotkanie z góry było skazane
na niepowodzenie. Po prostu brakowało im wspól
nych tematów.
Bracia, których poślubiły siostry Simona, byli ma
łomówni. Maja często czuła na sobie ich spojrzenia,
ale ilekroć się odwróciła, uciekali wzrokiem. Beret
i Elina nie przepadały za nią, o czym Maja dobrze
wiedziała. Obie siostry łączyła silna więź, tak że Ma
ja, nawet gdyby bardzo się starała, nie zostałaby do
puszczona do ich spraw. Tak naprawdę wcale jej na
tym nie zależało, co w oczach szwagierek stawiało
ją jeszcze w gorszym świetle.
Przy stole panowała napięta atmosfera, chociaż
gospodarze przygotowali bardzo wykwintny poczę
stunek. Nieczęsto tu we wsi stawiano na stole rów
nocześnie mięso z renifera i ryby. Ale siostry Simo
na przyjęły to z udawaną obojętnością.
Nawet Ida, która potrafiła wprowadzić zawsze
pogodny nastrój, nie zdołała rozruszać gości.
Maja, widząc to, zrezygnowała i zamknęła się w so
bie. Nawet wówczas, gdy Beret zapytała ją o coś, a ona
nie wiedziała, o co jej chodzi, nie wzięła się w garść.
Nie zareagowała też na ostrzegawcze spojrzenie, jakie
posłał jej Simon. Po prostu nie mogła znieść tego to
warzystwa, choć wiedziała, że to jego krewni.
Zanosiło się na to, że rodzina Simona jeszcze bar
dziej ją odsunie. Sytuację uratował odgłos kroków
za oknem i znajome pukanie do drzwi. Do środka
wszedł Reijo, a wraz z nim wychudzony mężczyzna
w starych skórzanych spodniach i samodziałowej
koszuli, na którą założył wełnianą kurtkę, połataną
w tylu miejscach, że trudno było określić jej pier
wotny kolor. Od czasu, kiedy Maja widziała go
ostatnio, przybyło mu zmarszczek na obliczu.
Rozłożył ręce, a ona dała się wyściskać. Już
w chwili, kiedy go ujrzała, wiedziała natychmiast, że
wiele ich łączy.
Ida zmarszczyła nos, ale dała się ucałować Finowi.
- Twoja córka jest piękna - powiedział Heikki do
Reijo. - A ta odziedziczyła po matce więcej, niż przy
puszcza.
Heikki przeszył Maję wzrokiem. Próbowała za
słonić przed nim swoje serce, ale pod tym względem
nikt nie dorównywał mu zdolnościami, które wyko
rzystywał wszak przez całe swoje życie.
Maja nie potrafiła kierować siłami, jakie wyczu
wała w sobie, ale przyjmowała, że to właśnie stano
wi jej największą moc.
Uśmiechnęła się ostrożnie do Heikkiego i patrząc
w jego bystre oczy, zrozumiała, że przed nim niczego
nie ukryje. Równocześnie nie wątpiła ani przez chwilę,
że jej nie zdradzi. Reijo wyjaśnił trzymającemu się na
uboczu Simonowi, że Heikki jest bliskim przyjacielem.
- Łatwo to poznać - skwitowała z przekąsem jed
na z sióstr Simona, ale Maja postanowiła nie wni
kać, która szwagierka jest taka złośliwa.
Początkowa niechęć Simona rychło ustąpiła, bo gość
okazał się bardzo miły w obejściu. Mówił mieszanką
szwedzkiego, fińskiego i norweskiego, który brzmiał
dość zrozumiale. Był prawdziwym gawędziarzem
i wnet udało mu się wciągnąć do rozmowy wszystkich.
Nawet 01aves i Johannes wtrącili parę słów.
Wszyscy słyszeli o Heikkim Katai, ale upłynął ja
kiś czas, nim się zorientowali, że to on we własnej
osobie siedzi wśród nich.
Krążyło o nim tyle opowieści, legend niemal, że
łatwo go było sobie wyobrazić jako kogoś o ponad-
ludzkich cechach. Kogoś, kto unosi się nad bezkre
sną równiną i przypomina samego diabła.
Opowiadano historię o młodej dziewczynie, któ
ra przyszła do niego i poprosiła, by jej ukochanego
spotkała kara za to, że porzucił ją dla innej. Heikki
podobno zapytał, czy chce, by na niego zesłać cho
robę, czy śmierć.
Dziewczyna, która była dość porywcza i mściwa,
odpowiedziała: śmierć.
We wsi, gdzie mieszkał ów niewierny zalotnik, lu
dzie źle spali tej nocy. Rozszalała się straszna burza.
Wicher wiał ze szczególną mocą koło kościoła, tak
jakby tysiące diabłów tłukło się na śmierć i życie. Po
dobno słychać było krzyki, jakiś człowiek błagał
o pomoc. Ktoś widział krążące w powietrzu kruki.
Dziewczyna, która pochodziła z sąsiedniej wio-
ski, obudziła się następnego ranka z wyrzutami su
mienia. Widocznie nie była taka kryształowo czy
sta i ukochany rzucił ją nie bez powodu. Przybie
gła boso do Heikkiego, który spał na strychu, i za
pukała.
Ten otworzył jej zmęczony.
- Bardzo żałuję - powiedziała dziewczyna. - Za
pomnij, o co cię prosiłam. Nie chcę, by mojemu uko
chanemu coś się stało.
Heikki Kataja popatrzył na nią przeciągle, a za
mykając drzwi, oznajmił:
- Za późno.
Ukochany tymczasem zaginął i nikt go już więcej
nie widział. Podobno następnego dnia ktoś znalazł
na pobliskim cmentarzu jego ubranie poszarpane na
strzępy. Heikki jednak nigdy nie odezwał się słowem
na ten temat.
Ale siedzący przy stole znali tę opowieść, powta
rzaną z ust do ust w całej Laponii i dalej aż w Ruiji.
- Czy jesteś jasnowidzem? - zapytał 01aves wprost.
Od dłuższego czasu widać było, że się nad czymś
mocno zastanawia, obserwując ukradkiem człowie
ka, o którym tyle słyszał.
- Tak samo jak ty - odparł Heikki. - N o , może
umiem trochę więcej.
- A potrafisz powiedzieć, co się stało z ludźmi,
którzy zaginęli?
- To zależy. - Heikki zmrużył oczy. - Nie zawsze,
ale bardzo często.
Ida ruchem warg przekazała Mai bezgłośnie: Su-
-san-na.
Młodsza siostra 01avesa i Johannesa miała opinię
latawicy. Przed trzema czy czterema laty w porze
jarmarku zaginęła. Powiadano, że uciekła z jakimś
mężczyzną. Uciekła od biedy w chałupie.
Ale jej bracia nie chcieli w to uwierzyć. Twierdzi
li, że coś się jej musiało stać.
Wszyscy na ogół starają się myśleć jak najlepiej
o swoich bliskich.
01aves opowiedział Heikkiemu o młodszej sio
strze, która tak nieoczekiwanie zniknęła.
Heikki popatrzył na niego, na Johannesa, wresz
cie zatrzymał wzrok na Simonie.
- Myślę, że ona nadal tu jest - rzekł.
01aves zacisnął pięści, aż pobielały mu kostki.
- O n a nie żyje - ciągnął Heikki łagodnie. - Jest
w walącym się budynku. Znajdziecie ją tam. Wiecie,
gdzie - dokończył, patrząc na braci.
Nawet Maja wiedziała, i nie dlatego bynajmniej, że
odezwały się w niej nadprzyrodzone zdolności, lecz
dlatego, że cała wieś znała starą oborę, którą ojciec bra
ci zamierzał zburzyć, odkąd wszyscy sięgali pamięcią.
Obora była starsza od większości zebranych i sądząc
po jej stanie, postawiona została przez pierwszych
osadników po tej stronie fiordu. Od lat wszystkie dzie
ciaki z okolicy bawiły się tam w duchy. Podłogi zbu
twiały, a ściany w każdej chwili groziły zawaleniem.
Stary ojciec tłumaczył, że nie zamierza ryzykować ży
cia dla obory, która sama się zawali.
Olaves i Johannes poderwali się na równe nogi.
Ich żony pobladły i starały się ich zatrzymać, prze
konując, że zaraz zapadną całkowite ciemności i nie
warto rozpoczynać poszukiwań.
- Dziś wieczorem jest już za późno - potwierdził
Heikki.
Ale oni nie dali się zatrzymać. Nie podziękowaw-
szy za gościnę, wybiegli z chaty. Maja, która wcale
nie spodziewała się, że usłyszy z ich ust choćby
skromne dziękuję, teraz gotowa im była wybaczyć.
Nawet Reijo wyglądał tak, jakby miał ochotę pójść
za nimi.
- Potrzebna im pomoc w poszukiwaniach - zade
cydował Simon, a Reijo skinął głową, wdzięczny, że
może się wymknąć pod tak szlachetnym pozorem.
- Pozwól im, Maju - rzekł Heikki. - Muszą tam
iść. Rozumiesz?
Ida także przebierała nogami. Chwyciła szal Mai
i pokręciwszy się nerwowo, oznajmiła, że i ona mu
si zobaczyć.
Maja miała zastrzeżenia. Uważała, że jest zbyt
późno, że to niebezpieczne.
- On może gdzieś czatować, wiesz, o kim mówię.
- Pozwól jej pójść! Nikt jej nie skrzywdzi - wtrą
cił Heikki spokojnym głosem.
Ida nie dawała się prosić dwa razy.
- Ten, którego się obawiasz, nie zrobi ci więcej nic
złego - dodał Heikki.
- Reijo ci opowiedział? - Maja rozszerzyła oczy
ze zdumienia.
- Trochę - przyznał Heikki. - A resztę sam zoba
czyłem. On jest teraz zajęty, nie skrzywdzi ani Idy,
ani ciebie, Maju. Masz w sobie moc, ale jeszcze nie
wystarczającą - uśmiechnął się ciepło Heikki. - Sie
działaś dziś wieczór przy jednym stole z tym czło
wiekiem i go nie rozpoznałaś. A ja wyczułem go na
tychmiast, gdy tylko przekroczyłem próg chaty.
I zorientowałem się, co się dzieje.
Maja, pobladłszy, opadła na ławę.
- Był tutaj? - zapytała z niedowierzaniem. - Prze-
cięż zaprosiłam tylko najbliższych: ciebie, Reijo,
Olavesa, Johannnesa, Simona. Samą rodzinę...
Głos jej zamarł.
- Właśnie - potwierdził Heikki. - Samą rodzinę.
Nie masz pojęcia, jak wiele zła ujawnia się właśnie
w rodzinie.
Przez chwilę wpatrywała się w niego bez słowa,
wreszcie oznajmiła:
- Nie mogę tu siedzieć, nic nie wiedząc.
Próbował ją powstrzymać, ale Maja, mimo że
drobna i wiotka, była dość silna. I choć Heikki Ka-
taja uchodził za najgroźniejszego mężczyznę w całej
Laponii, nie zdołał zatrzymać córki Raiji, która wy
rwała mu się i nie pamiętając o tym, by narzucić na
siebie ciepłe ubranie, pobiegła za innymi.
13
Reijo i Simon ruszyli pospiesznym krokiem, nie
mal biegnąc.
- Dlaczego on mi się tak przyglądał? - zagadnął
Simon. Widać było, że nie daje mu to spokoju. -
Patrzył na mnie tak, jakby chciał się o czymś prze
konać.
Reijo także zauważył badawcze spojrzenie Heik-
kiego skierowane na Simona.
- Wolałbym, żebyś wiedział - odpowiedział chło
pakowi. - Bo jeżeli coś taisz i narażasz Maję...
- Nie wiem - zapewnił Simon szczerze. Grzebał
w pamięci, ale niczego nie mógł się doszukać. - Nie
wiele pamiętam z tamtego okresu, zanim mnie wzię
li do więzienia - dodał zrezygnowany. - Późniejsze
zdarzenia zupełnie zatarły większość wspomnień...
- Mam nadzieję, że nic nie ukrywasz - rzucił Re
ijo, patrząc na niego surowo. - Lubię cię, Simonie.
Na miły Bóg, lubię, i nie chciałbym się na tobie za
wieść. Maja ciebie potrzebuje. Potrzebuje kogoś sil
nego, mocno stąpającego po ziemi...
- Maja zawsze miała oparcie w tobie - sprzeciwił
się Simon. - Ty byłeś jej ojcem i matką. Prawda, że
Maja potrzebuje kogoś, ale czy ja jestem tym kimś?
Chyba jednak nie.
- Kiedy to wszystko się skończy, porozmawiam
z Mają - przerwał mu Reijo. - Zaryzykuj, Simonie!
Odważ się postawić na życie u jej boku! Przecież bę
dziecie mieli dziecko.
Simon uśmiechnął się lekko.
- Ciągle sobie powtarzam, że wszystko się ułoży,
gdy na świat przyjdzie dziecko. Ale nie do końca
w to wierzę.
- Macie... złoto.
Simon zwolnił nieco i wcisnął do kieszeni zaci
śnięte pięści.
- Tak, Reijo, złoto wszystko ułatwia, ale równo
cześnie komplikuje. Maja snuje swoje marzenia,
choć nie wypowiada ich na głos, a ja mam swoje.
- Jakie są te twoje marzenia?
- Chciałbym osiąść tu na stałe, nad rodzimym
fiordem, wśród znajomych szczytów. Dokupić wię
cej ziemi, postawić solidny dom dla niej i dziecka.
Hodować zwierzęta.
- A łódź?
Simon pokręcił głową.
- Życie rybaka to nie dla mnie.
- A o czym marzy Maja?
Simon zapatrzył się w dal. Na tle ciemniejącego
nieba w zmierzchu wiosennego wieczoru odbijały
się nagie brzozy i wierzby.
- Maja chce wyjechać do Malselv. Potrafisz to zro
zumieć? Ubzdurała sobie, że czeka ją tam rajskie życie.
- Ucieczka - wycedził Reijo. - Chce wyjechać, że
by uciec od wszystkich kłopotów. Trudno jej się dzi
wić. Raija też ciągle uciekała.
Reijo zamilkł, ale po jego twarzy i zamaszystych
krokach Simon poznawał, że jest wściekły.
- Porozmawiam z Mają - powtórzył Reijo. - Mo
im zdaniem twoje marzenia są o wiele bardziej re-
alne. Co prawda ziemię moglibyście kupić i tam na
zachodzie, ale musielibyście zaczynać wszystko od
podstaw. Tu już coś macie. I chociaż Maja nigdy
specjalnie nie trzymała z mieszkańcami osady, ma
tu dom. Nie może od tego wszystkiego uciec. Ty
także masz tu swoją rodzinę. Ważne, żeby mieć
gdzieś korzenie.
- Maja ich nie ma - odpowiedział Simon cicho.
Reijo był tego świadomy. Maja nie należała do
żadnego miejsca, tak samo jak Raija.
I pod tym względem los Raiji kładł się cieniem na
życie Mai.
- Myślę, że i tym razem rozsądek weźmie w niej
górę - rzekł Reijo. - To mądra dziewczyna.
- Czy ten Heikki przybył tak sam z siebie?
Reijo wyczuł drżenie w głosie Simona.
- Maja nie miała z tym nic wspólnego - zapewnił
go. - To ja posłałem po niego.
Simon odetchnął z ulgą. Reijo cieszył się, że nie
wspomniał chłopakowi, w jaki sposób zawiadomił
Heikkiego.
Stara drewniana obora połatana darnią, jak więk
szość budynków tego rodzaju, stała tu chyba od 1710
roku, jeśli nie dłużej. Reijo pamiętał ją jeszcze z cza
sów swojego dzieciństwa. Już wtedy było to intrygu
jące miejsce. Dzieciaki wymyślały o nim mrożące
krew w żyłach historie, wyobrażając sobie, że to sie
dziba złych mocy.
Tu zamieszkiwał Bola, śmiertelnie niebezpieczny
potwór, którego każde dziecko wyobrażało sobie po
swojemu.
W przekonaniu Reijo Bola miał ogromne świecą-
ce oczy, był rozczochrany i kościstym palcem gro
ził nieposłusznym dzieciom.
Kolejne pokolenia rodziców straszyły Bolą swoje
dzieci.
Gdy byli mali, szerokim łukiem omijali miejsca,
gdzie - w ich przekonaniu - się ukrywał. A kiedy doj
rzałość wygoniła z ich- serc wszystkie strachy dzie
ciństwa, i tak się od niego nie uwolnili. Podtrzymy
wali go przy życiu dla swoich dzieci. Gdy dziecko
było nieposłuszne, straszono je Bolą.
„Jak będziesz niegrzeczny, przyjdzie Bola i cię za
bierze!"
- Siedlisko strachów - odezwał się Simon z krzy
wym uśmiechem. - O mój Boże, jak myśmy się ba
li tej rudery, kiedy byliśmy mali.
Reijo poklepał młodzieńca w ramię:
- Wszyscy widzieliśmy tam Bolę, chłopcze. Ale to
przecież tylko zwykła obora.
Między dwoma szczytami rozciągała się otwarta
równa przestrzeń. Rzeka zakręcała w stronę fiordu,
a jej brzegi pokrywał piasek. Dalej w dole ciągnęła
się osada. Brzozy i sosny wyrastały u stóp szczytów,
okalały brzegi rzeki, korzeniami wnikając w glebę w
poszukiwaniu wody.
Skały często zatrzymywały deszcz i było tu bar
dzo sucho. Rośliny musiały szukać pożywienia głę
boko, musiały być oszczędne, jak tutejsi ludzie.
Na cyplu wcinającym się w rzekę stały zabudowa
nia należące do rodziny 01avesa i Johannesa. W ich
domu nigdy nie panował dostatek. Kawałek ziemi
nie mógł utrzymać licznej rodziny. Bo chociaż pię
cioro dzieci spoczywało na Karnes, w chałupie i tak
jeszcze pozostało siedem gąb do wyżywienia.
Nie licząc Susanny, z którą nie wiadomo, co się
stało.
Oczywiście z czasem, gdy dzieci dorosły, przyby
ło rąk do pracy. Ale podzielona na spłachetki ziemia,
wyjałowiona przez lata, wcale nie rodziła więcej.
Nadeszli bracia z lampami, a kiedy zauważyli Re-
ijo z Simonem, zatrzymali się przy wejściu do obory.
- Nie potrzebujemy tu obcych - rzucił wrogo Ola-
ves. - A już najmniej was.
- Przecież jestem waszym szwagrem - odpowie
dział Simon. - Chętnie wam pomogę. Przeszukiwa
nie tej walącej się obory może być niebezpieczne.
- To wracaj do siebie i przeszukuj własną, Simo
nie Bakken! - odpowiedział Johannes. - Jest trochę
mniej zrujnowana.
- Przeklęta zawiść - syknął Simon przez zęby. - Ko
le ich w oczy wszystko, co mają inni. Tak jakbyśmy
im coś z Mają ukradli!
- Niektórzy już tacy są - odparł cicho Reijo
i zwracając się do braci, rzucił pojednawczo: - Poży
czymy lampy od waszego ojca. Znam się z nim od
dawna. Jest zbyt chory, żeby wziąć udział w poszu
kiwaniach, więc chyba wolno mi będzie mu trochę
pomóc. Zresztą przyda się każda para rąk, bo zaraz
zrobi się zupełnie ciemno...
Reijo ruszył w stronę poszarzałej chałupy, pozo
stawiając trochę niepewnego i bezradnego Simona
w towarzystwie szwagrów. Ołaves i Johannes popa
trzyli na niego nieprzeniknionym wzrokiem, po
czym otworzyli wrota i nie zamykając ich za sobą,
weszli do obory.
Simon, nie zastanawiając się długo, ruszył za nimi.
Smród, jaki uderzył go w nozdrza, omal nie zbił
go z nóg. Przez szpary co prawda wiał wiatr, a i wro
ta pozostały otwarte na oścież, ale nie na wiele się
to zdało.
Simon przystanął na moment, żeby przyzwycza
ić wzrok do ciemności.
Z dzieciństwa pamiętał, że ta obora była podpiw
niczona. Na dół zrzucano gnój.
Sądząc po panującym tu smrodzie, przez wiele lat
nikt nie opróżniał zbiornika. Teraz wraz z cieplejszy
mi podmuchami wiosny gnojówka zapewne częścio
wo odmarzła, o ile w ogóle kiedykolwiek zamarzała.
Simon wykrzywił się z powątpiewaniem.
Zgromadzony w piwnicy gnój przeżerał deski
podłogowe. Przypomniał sobie ten dreszcz emocji,
kiedy jako wyrostki wchodzili na już wtedy spróch
niałą podłogę, trzeszczącą i uginającą się pod ich cię
żarem.
N a d głową usłyszał odgłos kroków i zauważył mi
goczące światła lamp.
01aves i Johannes, obznajomieni z otoczeniem,
weszli na górę, na strych, gdzie składowano siano,
i stąpając ostrożnie, rozglądali się wokół.
Tam na górze było chyba trochę bezpieczniej, ale
skoro zgłosił swoją pomoc, musi przecież coś zrobić.
Dobry Boże, gdzie tu szukać?
Oswoiwszy się z ciemnością, prześliznął się spojrze
niem po odgrodzonych boksach dla zwierząt. Poroz
rzucane zardzewiałe narzędzia leżały po kątach obok
beczek, które zdawały się podtrzymywać ściany.
Susanna tutaj?
Nie wierzył w to. Niech nazywają Heikkiego Ka-
taję, kim tylko chcą. Tym razem jednak musiał się
pomylić. Susanna na pewno uciekła z jakimś niezna
jomym, który obiecał jej złote góry. Była porywcza
i naiwna. Pamiętał, że łatwo ją było oszukać. Nie on
jeden zaciągnął ją na siano i uwiódł, jak by to moż
na określić. Nie przypominał sobie szczegółów,
więc pewnie na tym jednym razie poprzestał.
Czy to grzech? Trudno powiedzieć. Wielu rzeczy
nie pamiętał dokładnie.
A jeśli postanowiła z sobą skończyć? Nie, nie wy
brałaby własnej obory! Nie powiesiłaby się przecież
na rzemieniu na strychu, gdzie składowano siano!
Susanna nie należała do tego typu ludzi, którzy od
bierają sobie życie. Nie wpadłaby na to, pomyślał nie
bez złośliwości. Bo myślenie nie było jej mocną stroną.
- Znalazłeś Susannę, Simon? - usłyszał z góry głos
01avesa.
- Wydaje mi się, że Heikki się pomylił.
- Wątpię, jest jasnowidzem.
Umilkł.
Simon odważył się postawić kilka kroków. Uznał,
że bezpieczniej będzie posuwać się wzdłuż ściany, ale
ponieważ leżało tam tyle rupieci, musiał stąpnąć na
niepewny grunt, w dosłownym tego słowa znaczeniu.
- Pamiętasz Susannę, Simon? - odezwał się głos z gó
ry. - Powiedz, pamiętasz ją?
Simon zatrzymał się, popatrzył w górę, ale zoba
czył tylko śliskie deski i dwa poruszające się świecą
ce kółka.
- Pewnie, że pamiętam - odparł zirytowany. Znów
postąpił kilka kroków. Słyszał, jak podłoga trzeszczy
pod nim niebezpiecznie. Był zdecydowanie cięższy
niż jego szwagrowie i to, że podłoga nie złamała się
pod nimi, nie oznaczało wcale, że i jego utrzyma.
Odważył się postawić kolejne kroki. Zmierzał
w stronę drabinki prowadzącej na strych, mimo że
rozsądek mówił mu, że nawet jeśli Susanna gdzieś
tu jest, to na pewno nie na strychu.
Przecież tam nie było żadnego schowka.
Dzieciaki ze wsi bawiły się na strychu przez te
wszystkie lata i gdyby była, musiałyby ją znaleźć.
Ale skoro 01aves i Johannes postanowili tam szukać...
Przy drzwiach błysnęło drżące światełko.
- Simon, ta podłoga jest niebezpieczna - usłyszał
głos Reijo. - Stary też tak mówi. Lepiej nie wchodzić
na środek, ale przesuwać się pod ścianą. Co robisz?
Zwariowałeś, chłopcze?
Simon odważył się na skok, bo wydawało mu się,
że stoi na belce nośnej. Miał nadzieję, że jest ona tro
chę mocniejsza niż pozostałe deski. Ocenił odległość
do drabinki. Kiedyś mu się to udawało.
Odwaga, jakiej nabył w więzieniu, teraz mu się
przydała. Wiara, że to, co niemożliwe, może być w za
sięgu. Diabelna pewność siebie, którą tak przeklinał,
okazała się w tym przypadku błogosławieństwem.
Niestety, w miejscu, gdzie opadł całym ciężarem
ciała, podłoga się załamała. Deski, które przez lata
przylegały do siebie, rozdzieliły się z jękiem.
Simon zdążył w ostatniej chwili uchwycić się dol
nego szczebelka drabiny.
Od pasa w dół wisiał w dziurze, która powstała
w podłodze, ze stopami niemal zanurzonymi w płyn
nej masie. Miał rację, przypuszczając, że gnojówka
nigdy całkiem nie zamarza.
Smród, jaki uderzył go w nozdrza, był tak niezno
śny, że ledwie oddychał. Zbierało mu się na wymio
ty, ale zacisnął zęby.
Znal dobrze ten smród. Wychodki w więzieniu
były równie ohydne. Zresztą nie zawsze mogli z nich
korzystać, a kiedy wielu mężczyzn przez długie ty
godnie załatwia się w kąt ciasnej celi, to śmierdzi
równie okropnie.
Simon wyciągnął jedną rękę wysoko w górę.
Pod palcami wyczuł-drewno, ale kiedy wyciągnął
się jeszcze mocniej, na ile zdołał, koniuszkami pal
ców dotknął następnego szczebla. Modlił się w du
chu, żeby drabinka była mniej spróchniała niż cała
obora.
Chwycił się i przez chwilę trwał w takiej pozycji,
póki nie był pewien, że zdoła się podciągnąć. Jeśli
uda mu się sięgnąć do kolejnych szczebelków, wy
dostanie się na tyle, że będzie mógł podeprzeć się ko
lanami o kant podłogi.
Obtarł sobie dłoń i przerzucając na nią cały cię
żar ciała, poczuł piekący ból. Zacisnął tylko mocniej
zęby. Ból potrafił znieść. Odległości między szcze
blami były nieznośnie duże. Drabinkę musiał zbijać
jakiś wyjątkowo leniwy stolarz.
Uchwycił się i podciągnął na kolejny szczebel. Nad
ludzkim wysiłkiem udało mu się wyszarpnąć nogę.
Ostre brzegi dziury w podłodze skaleczyły mu kola
no, ale on prawie nie zwrócił na to uwagi, koncentru
jąc się na tym, by oprzeć stopę o najniższy szczebel
drabinki. Podciągnął się cały, stanął na moment i zła
pał oddech. Czuł, że bolą go ramiona, ale poza tym
nic poważniejszego mu się nie stało.
- Wychodź stamtąd czym prędzej! - nakazał mu
Reijo, który zdawał sobie sprawę, w jakim niebez
pieczeństwie był Simon. On sam nie dałby rady wy
konać takiej ewolucji. Do tego trzeba było gibkiego,
silnego ciała. - Nie narażaj życia! Jej tu nie ma. Le
piej przesuń się całkiem pod ścianę...
- Poradzę sobie, Reijo, poradzę.
Simon zręcznie podciągnął się na drabince i znik
nął na strychu.
Reijo mógł tylko obserwować go, stojąc w drzwiach.
Nie miał odwagi wejść na spróchniałą podłogę. Było
by to równie niebezpieczne, jak stąpanie po pułapce na
niedźwiedzia.
Przez dziurę w podłodze zauważył gnojówkę i na
gle uświadomił sobie z przerażeniem, że w tej walą
cej się ruderze była to jedyna kryjówka.
Zrozumiał nieprzeniknione spojrzenie Heikkie-
go, kiedy mówił, gdzie jest Susanna.
Heikki wiedział także to.
Reijo poczuł dreszcz.
Co jeszcze wiedział Heikki?
Nad głową usłyszał kroki Simona. Zastanawiał
się, czy podłoga na górze jest równie licha.
Nagle za plecami Reijo rozległy się lekkie kroki.
Odwrócił się z niepokojem i nim zdążył otworzyć
usta, wprost w jego ramiona wpadła Maja.
- O Boże - wybuchnął. - Co ty tu robisz, na do
datek bez kurtki?
Maja dopiero teraz zadrżała z zimna. W ustach czu
ła smak krwi. Ida miała na tyle rozumu, żeby scho
wać się pod dachem. Reijo nakazał Mai uczynić to sa
mo, ale odmówiła.
- W każdym razie nie pozwolę ci tam wejść - oznaj
mił, skinąwszy głową na otwarte drzwi.
Zdjął kurtkę i zarzucił jej na ramiona. Otuliwszy
dokładnie, przyciągnął ją mocno do siebie, żeby się
ogrzała.
- Gdzie Simon? - zapytała.
Nie potrzebował odpowiadać, bo z góry doleciał
jego głos.
- Tutaj szukacie siostry? Przecież tu nawet krom
kę chleba trudno schować...
- A może ty, Simon, ją znajdziesz?
Maja rozpoznała charakterystyczny głos Ołavesa,
który skrzeczał, jakby ciągle jeszcze przechodził mu
tację.
- Przecież bywałeś tu na sianie razem z Susanną,
prawda?
- Wielu bywało - odpowiedział Simon w przypły
wie brutalnej szczerości.
- Nieprawda! - zaprzeczył Johannes, a w jego gło
sie pobrzmiewała tłumiona wściekłość.
- Prawda, wiecie o tym równie dobrze jak ja. Susan
ną podnosiła spódnicę na widok każdego mężczyzny.
Maja przełknęła ciężko ślinę. Przykro jej było słu
chać takiego Simona. Znów wychodziła z niego ta
druga, niedobra natura. Z takim Simonem nie chcia
ła mieć nic wspólnego.
Rozległo się szuranie, coś spadło. Usłyszeli prze
kleństwa.
Maja ukryła twarz na piersi Reijo i wpiła się pal
cami w jego ramiona. Ale zaraz znów skierowała
wzrok na strych, który widział więcej, niż można się
było spodziewać.
- Simon, zejdź stamtąd! - zawołała. - Pod górny
mi drzwiami jest usypana zaspa. Możesz zeskoczyć.
Brak odpowiedzi.
Podłoga na górze uginała się niebezpiecznie. Ze
strychu dochodził odgłos bijatyki. Jęki, kopniaki,
walka na pięści. I gwałtowne dyszenie.
- Jest was dwóch na jednego! - krzyknęła Maja
zdenerwowana. - Puść mnie, Reijo! Pójdę tam. Mu
szę pójść do niego.
Reijo przytrzymał ją mocno i po cichu powiedział:
- Simon potrafi się bić, zna wszystkie sztuczki.
Nie wiem dokładnie, o co w tym wszystkim chodzi,
ale coś zaczynam podejrzewać. Nie pozwolę ci tam
pójść, młoda damo. Nic nie możesz pomóc. Simon
sam musi sobie z tym poradzić.
- Przecież oni go stłuką na kwaśne jabłko.
Na górze zrobiło się cicho, nieprzyjemnie cicho.
Reijo nie zwolnił uścisku. Ani na moment nie wy
puszczał Mai z rąk.
- Słyszysz tę swoją dziwkę, Simon? - zaskrzeczał
zmienionym głosem 01aves.
A potem nastąpił prawdziwy potok wściekłych
przekleństw. Rzucanych z emocją słów bez związku
nie sposób było zrozumieć, ale rozpoznali głos Si
mona.
Reijo także zaklął pod nosem.
- To ją chcieliśmy tu zwabić, szwagierku. Nie cie
bie. Zamierzaliśmy się zabawić z nią na sianie, tak
jak ty zabawiałeś się z Susanną. Sponiewierać ją tak,
jak ty sponiewierałeś naszą siostrę. A przy okazji
jeszcze tę drugą.
Zarechotał znacząco.
- Mało ci było jednej, co? Zachciało ci się dwóch
córek wiedźmy. Co będzie, jak obie zapłodniłeś?
- O kim on, u diabła, mówi? - wyszeptał Reijo
chrapliwie.
Maja potrząsnęła głową.
- Nie wiem, Reijo, nie wiem!
- Chyba nie o Idzie? Tylko nie to! - wyrzucił z sie-
bie Reijo. -Jeśli się okaże, że tknął Idę, zabiję go wła
snymi rękoma.
- To niemożliwe, na pewno nic takiego nie miało
miejsca - powiedziała Maja, zadowolona z reakcji
Reijo, ale pełna lęku o Simona.
Była jakby odrętwiała.
Dlaczego nic nie mogę zrobić, skoro otrzymałam
jakieś zdolności? myślała tylko. Teraz kiedy są mi
potrzebne, nie potrafię ich wykorzystać!
Rozpaczliwie usiłowała się skoncentrować, ale nie
czuła nic prócz bólu głowy.
- Susanna spodziewała się twojego dziecka - rzu
cił Simonowi jeden z braci. - Nie wiedziałeś, co?
Ożeniłeś się z tą szkaradną dziewuchą, a Susanna
nosiła w brzuchu twoje dziecko!
- Może moje, a może kogoś innego - odrzekł Si
mon. - Ona pewnie sama nie wiedziała tego do
kładnie.
Znów rozległ się trzask. Jęk bólu.
- Reijo, czy nic nie możemy zrobić?
Maja zagryzała wargi do krwi.
- Powinnaś była zostać w domu - odrzekł jej tyl
ko. - Nie powinnaś tego wszystkiego słyszeć.
- Zostawimy was tu razem - usłyszeli nad sobą za
trważająco spokojny głos. - Zostaniesz tu razem ze
swoją rodziną, Simon. Najchętniej wrzucilibyśmy
tam obie twoje dziwki, żebyś się przekonał, jak bo
li strata kogoś bliskiego. Ale zadowolimy się tym...
- Gnojówka przymarzla - odpowiedział drugi głos.
- Johannes - wyszeptała Maja.
Reijo skinął głową. Bracia uknuli razem ten spi
sek, ale prowodyrem był z pewnością Ołaves. Johan
nes tylko ślepo słuchał brata.
- To może trochę ją podgrzejemy!
Śmiech, który rozległ się na górze, przyprawił Ma
ję o dreszcze.
- Wprawdzie to jeszcze nie ta pora roku, ale ty, Si
monie, wykąpiesz się. To będzie twoja ostatnia kąpiel.
Reijo i Maja spojrzeli na dziurę w podłodze, przez
którą widać było brązową breję.
- Nie! - krzyknęła Maja. - Nie! Nie!
- Nie przeszkodzisz nam w tym! - zawołał do niej
01aves. - Nie uda ci się, pokiereszowana gębo! Już
więcej nie będziesz się z nim kotłować. Szkoda, że
nie dopadliśmy tu ciebie. Mogłabyś nam dogodzić,
tak jak dogadzałaś Simonowi. Czy czasami robiły
ście mu dobrze we dwie, razem z siostrą? A może
o niej nie wiedziałaś?
- Do czarta z tobą! - warknęła Maja. - Puść Simona!
Odpowiedział jej tylko głośny rechot.
- Uciekaj, Maju! - usłyszała jeszcze zduszony głos
męża. - Reijo, do cholery, zabierz ją stąd! Zaraz
puszczą z dymem tę ruderę!
Reijo, szarpiąc się z Mają, która nie chciała ruszyć
się z miejsca, odciągnął ją od drzwi, zapominając
w tym wszystkim zabrać lampę.
A na strychu już słychać było trzask płomieni. Sta
re suche siano natychmiast zajęło się ogniem, a drew
no, torf i spróchniała podłoga zaraz potem.
- Sami się spalicie! - krzyczała Maja. - Simon, do
łóż im i uciekaj!
Ale wśród syku płomieni słychać było tylko śmiech.
Reijo cofnął się jeszcze kawałek, przytrzymując
ciągle Maję, która opierała się mu jak oszalała.
- Reijo! Oni zabiją Simona! Zabiją go, do diabła!
- Nie puszczę cię, jeśli będziesz próbowała tam
pobiec - wysyczał przez zęby. - Przysięgam, że go
tów jestem poświęcić Simona, żeby uratować ciebie.
Uspokoiła się.
- Trzeba ugasić pożar - powiedział, ciągle trzyma
jąc ją w żelaznym uścisku. - Potrzebna jest pomoc.
Ciemności przeszył straszny krzyk. Zobaczyli, jak
przez podłogę na górze wypadł cień wprost do piw
nicy wypełnionej śmierdzącą mazią. Krzyk się nasilił.
Reijo puścił Maję i ruszył biegiem do palącej się ru
dery. Znikając w ciemnym otworze drzwi, zawołał:
- Trzeba ugasić ogień! Maju, zrób wszystko, żeby
to ugasić!
14
Reijo w ogóle się nie zastanawiał, na co się porywa.
Po prostu uczynił to, co musiał. Nie mógł pozostawić
Simona własnemu losowi w płonącym, w każdej chwi
li grożącym zawaleniem budynku, bo sumienie nie da
łoby mu spokoju.
Stanął w deszczu iskier, które zapalały wszystko, co
napotkały po drodze. Spojrzawszy w górę, zobaczył,
że pali się już cały dach. Trzask płomieni, pochłaniają
cych suche drewno, wdzierał mu się nachalnie do uszu.
W rozświetlonym wnętrzu lampa nie była po
trzebna. Posuwając się wzdłuż ściany, Reijo rozglą
dał się desperacko za czymś, co pomogłoby wydo
stać się Simonowi.
Wiele by dal, żeby mieć teraz przy sobie linę.
- Uciekaj, Reijo! - doleciał, z dołu głos Simona.
Chłopak, zanurzony do ramion w brązowej ma
zi, walczył, żeby utrzymać się na powierzchni.
- Trzymaj się! - odkrzyknął mu Reijo. - Trzymaj
się, Simon! Spróbuj przesunąć się w bok, może tam
dalej jest lód.
- Tu nie ma - odpowiedział Simon.
Reijo z rozpaczą spojrzał na przeciwległą ścianę,
o którą ktoś oparł kilka par grabi osadzonych w dość
długich drzewcach. Ale Simon był za daleko... Gdy
by udało się mu przesunąć trochę bliżej...
- Spróbuj podpłynąć tam - pokazał ręką, ale za-
raz odruchowo uczepił się ściany, gdyż podłoga ugię
ła się pod nim niebezpiecznie.
Simon zrozumiał.
- Spróbuję! - zawołał, kierując się w kierunku
wskazanym przez Reijo. Zdawał sobie sprawę, że
stawką jest jego życie.
Ściany z wolna trawił ogień i gdzieniegdzie już
prześwitywało przez nie wieczorne niebo. Konstruk
cja budynku w każdej chwili groziła zawaleniem. Re
ijo miał tylko nadzieję, że Simon nie patrzy w górę.
Muszą sobie sami poradzić!
- Nikt nie może tu uratować mi życia, Raiju - mruk
nął pod nosem z goryczą. - Nawet Maja. Muszę sobie
sam poradzić. Sam.
Przemykając się pod ścianą, zauważył zagrody
dla zwierząt, które musiał pokonać, by dotrzeć do
grabi. Śmiertelnie się lękał, że zajmą się ogniem, za
nim zdoła się do nich przedrzeć.
Nagle z góry doleciał przeraźliwy wrzask. Ogar
nięta płomieniami postać miotała się bezsilnie po
strychu, a właściwie po jego pozostałości.
Drugi chłopak nakrył ciałem palącego się brata,
próbując go ugasić, ale ogień tylko się wzmógł. Za
wodząc straszliwie, zamieniony w żywą pochodnię
nieszczęśnik wypadł przez otwór w ścianie.
Reijo jeszcze nigdy nie słyszał tak nieludzkiego
krzyku. Przełykając ciężko ślinę, stał bez ruchu, nie
mogąc oderwać oczu od ciemnej sylwetki 01avesa
odcinającej się na tle płomieni. Nie wyglądał na prze
straszonego, przeciwnie - na jego widocznej z dale
ka twarzy malowała się ekstaza.
-Jesteś tam, Simon? - zawołał 01aves. - Żyjesz jeszcze?
Podłoga zasłaniała mu widok. Nie widział z góry Si-
mona, który brnął w śmierdzącej gnojówce, próbując
ratować swoje życie. Nie wyrzucany od kilku lat obor
nik pod wpływem gorąca roztapiał się coraz bardziej.
- Wyskakuj, 01aves! - krzyknął Reijo. - Zginiesz tam!
Nie wytrzymał. Nienawidził tego szaleńca, ale
przecież był człowiekiem.
- I co z tego! Wezmę ze sobą Simona! Nie zjawię
się u Susanny z pustymi rękoma. Zdaje się, że i ty
wybierzesz się z nami na tamten świat!
01aves stracił rozum, rozmowa z nim była stratą
czasu, a na to Reijo nie mógł sobie pozwolić. Zresz
tą nie czuł się za niego odpowiedzialny.
Nie tracąc z oczu gr ibi, posuwał się naprzód. Za
miast stąpać, lepiej byłoby pełznąć na brzuchu, bo
wówczas ciężar ciała rozłożyłby się na większą po
wierzchnię. Ale to by za długo trwało!
Simon podpłynął bliżej ściany. Reijo co chwila pa
trzył w jego stronę, jakby się upewniał, czy jest jesz
cze nadzieja.
Zacisnął szczęki, z trudem znosił gorąco. Miał
wrażenie, że pod skórą na twarzy krew mu buzuje.
Pomyślał o Mai, o jej nie narodzonym dziecku. Nie
dopuści do tego, żeby przyszło na świat jako sierota.
Dalej, dalej.
Każdy centymetr był okupiony ogromnym wysił
kiem. Część ściany, przy której się przesuwał i w którą
chwilami musiał się mocno wczepiać, zajęła się ogniem.
Nie wolno mu się tym przejmować! Musi iść dalej!
Stąpał bosymi stopami po rozżarzonej podłodze,
bo w kumagach wypaliły się dziury.
Dalej, byle dalej. Nie może odwrócić uwagi od celu!
Zdawało mu się, że z zewnątrz dobiegają głosy kobiet.
Wśród trzasków i syku płomieni usłyszał jakiś krzyk.
Niczego jednak nie był pewien, poza tym że obo
ry nic już nie uratuje. Dla Simona ciągle jeszcze ist
niała nadzieja na ratunek. I dla niego też.
Dalej.
- Uciekaj, Kwenie, uciekaj stąd! - usłyszał histe
ryczny krzyk 01avesa. - Nie mieszaj się do tego! Nie
ciebie chcę zabrać ze sobą! Uciekaj stąd, do diabła!
Zostaw go! On jest mój... nasz... Należy do Susanny
i trafi do niej. Ona tego chce!
Simon nadal utrzymywał ramiona nad powierzch
nią mazi. Nagle z góry, dosłownie kilkanaście cen
tymetrów od niego, spadła płonąca belka. Z sykiem
runęła w breję, zakołysała się na moment i zatopiła
z bulgotem.
Wtedy 01avesowi nasunął się pewien pomysł.
Gołymi rękami odrywał płonące belki i ciskał nimi
w Simona i Reijo, nie przejmując się zbytnio, któ
rego trafi.
Reijo spojrzał na swoje poparzone ręce, ale choć czuł
straszliwy ból, ani na moment nie ustawał w wysiłku.
Przełożył nogę przez ostatnią przegrodę i przy
trzymując się jej, odetchnął z ulgą.
Jeszcze tylko kilka kroków i grabie znajdą się w je
go zasięgu. Simon za moment powinien być na tyle bli
sko, by złapać się drzewca. Koszmar dobiega końca.
Reijo nie pojmował, jak 01aves wytrzymuje taki
żar. Stał przecież już tak długo pod samym dachem,
gdzie panowało największe gorąco. Dla niego nie by
ło już ratunku! Kołysał się na jednej z belek, która
z obu końców zajęła się ogniem, zbyt daleko od ścia
ny, by mógł wyskoczyć. Zresztą taki skok także przy
płaciłby życiem, bo z tamtej strony było wysoko.
01aves czuł, że jego czas się kończy. Bezradnie ro-
zejrzał się wokół i chwycił widły, które znalazły się
w zasięgu jego ręki.
Reijo tymczasem sięgnął po grabie, a potem cof
nął się do ścianki oddzielającej zagrody dla zwierząt
i uchwyciwszy się mocno, czekał, aż Simon znajdzie
się na tyle blisko, by złapać się drzewca.
01aves to zauważył i odgadł, co ci dwaj knują.
Widział, że w ścianie za plecami Reijo zaraz wy
palą się deski i utworzy się otwór, przez który ów
odważny mężczyzna zdoła wyskoczyć.
Śnieg na dworze ugasi palące się ubranie. Kwen
Reijo nie należy do słabeuszy. Uda mu się uratować
siebie i Simona. Czyżby wszystko miało pójść na
marne? Czy poświęcił Johannesa na darmo?
Zemsta wymykała mu się z rąk.
Susannie by się to nie podobało. Nie będzie zado
wolona, gdy zjawi się u niej bez Simona...
Spojrzał na widły, które trzymał w dłoni, ciężkie,
zardzewiałe, i uśmiechnął się.
Reijo ukucnął i wczepił się palcami w przegrodę.
01aves pomyślał z niechęcią, ale i z podziwem, że
temu Kwenowi naprawdę nie brakuje odwagi. Nie
da się zaprzeczyć!
Ale stał mu na przeszkodzie, jemu i Susannie!
Dlatego musi go poświęcić.
Reijo wyciągnął grabie.
- Jeszcze kawałek, Simonie, jeszcze trochę! Dasz
radę! - wołał.
01aves patrzył, jak Simon przesuwa się naprzód,
wystawia oblepione gnojem ramię z wciągającej go
głębi i końcami palców dotyka grabi.
Reijo przechylił się lekko i podsunął drzewce jesz
cze bliżej.
Wtedy Ołaves wycelował i cisnął widły, trafiając
ostrzem wprost w udo Reijo. Trzy zęby przedarły
spodnie i wbiły się w ciało.
Reijo krzyknął, wpatrując się z niedowierzaniem
w zardzewiałe widły, które zachwiały się i przechy
liły pod własnym ciężarem, szarpiąc mięsień, po
czym. zsunęły się wprost do gnojówki.
Reijo wył jak oszalały z bólu, oczy zasnuła mu
mgła, ale uczepiony z całych sił przegrody, nie wypu
ścił z ręki grabi. Nie widział już, jak 01aves zachwiał
się i spadł. Nie widział, jak Simon rzucił się ku gra
biom, chwycił je i powoli podciągnął się na brzeg.
Reijo pogrążał się w bolesnej mgle, która gęstnia
ła z każdą sekundą.
Simon usłyszał nad głową trzask, ale, wycieńczo
ny, nie miał siły spojrzeć.
W chwili gdy już mu się zdawało, że został ocalo
ny, znów 01aves zyskał przewagę.
Reijo chwiał się, ale Simon musiał ufać, że zdoła
go utrzymać.
Płonące kawałki drewna spadały jak grad.
Simon uchwycił się złamanej deski podłogowej.
Trzeszczała okropnie, kiedy podciągał się w górę, ale
choć się wygięła, nie pękła.
Dopiero wówczas odważył się wypuścić grabie
z ręki. Nie mógł przecież narażać Reijo na większy
wysiłek. Panicznie się bał, że Reijo przechyli się za
mocno i wpadnie do gnojówki, a wtedy on nie zdo
ła go stamtąd wydostać.
Wspinał się jak po śliskich nagich kamieniach,
wczepiając się w deski palcami. Przydała się dyscy
plina wewnętrzna, jaką w sobie wyrobił w więzieniu.
Powoli, centymetr po centymetrze, podciągał się,
a w odpowiednim momencie wykrzesał z siebie
ostatnie siły. Nie miał pojęcia, skąd je wziął, ale uda
ło mu się wydostać na wąski kawałek podłogi, któ
ry jeszcze się trzymał. Objął ramionami Reijo i wte
dy dostrzegł, że cała ściana stoi w ogniu. Rzucił się
w tył, ufając, że nie znaleźli się z tej strony budyn
ku, która przylega do skały. Nie po to z nadludzkim
wysiłkiem walczył o życie, by teraz zginąć.
Jego ubranie stanęło w płomieniach. Więcej nie
pamiętał. Stracił przytomność.
U Elvegardów nie uwierzyli Mai. Śmiali jej się pro
sto w twarz, póki nie dostrzegli zamienionej w słup
ognia obory.
Nadal jednak nie przyjmowali do wiadomości, że
Johannes i 01aves mieli z tym coś wspólnego.
Dopiero kiedy przez ogień przedarły się głosy, da
li wiarę słowom żony Simona.
Pospiesznie sięgnęli po wiadra. Wiedzieli, że to się
na nic nie zda, ale wszyscy biegli z wiadrami wypeł
nionymi lodowatą wodą z najbliższej przerębli, wy
lewali na ogień i biegli z powrotem do rzeki...
Tak naprawdę uświadomili sobie grozę sytuacji
dopiero wtedy, gdy z płonącego budynku wypadło
ogarnięte ogniem ciało Johannesa.
Stoczył się na samo dno zaspy, roztapiając grubą
warstwę śniegu.
Nie udało się powstrzymać Eliny, która rzuciła
mu się na pomoc. Ale gdyby nie resztki ubrania, na
wet nie rozpoznałaby męża. Szlochała rozdzierająco
i zawodziła głośno, gdy usiłowano ją oderwać od
zwęglonych zwłok.
Nadszedł też Heikki i mimowolnie przejął dowo
dzenie. Kazał wszystkim dalej nosić wodę wiadrami
i wskazał miejsce, gdzie mają gasić.
Wiedział, że obory i tak nie da się już uratować, ale
ludzie musieli czuć, że ich wysiłek nie idzie na marne...
Maję jednak zatrzymał.
- Tobie nie wolno nosić wody, mateczko.
Niechętnie oddała wiadro. Twarz miała czarną od
sadzy i mokrą od łez.
- Chodź ze mną - poprosił i pociągnął ją na szczyt
budynku.
Przystanęli w bezpiecznej odległości, tak żeby nie
spadła na nich żadna belka czy deska, gdyby stało
się najgorsze.
- Nic nie mogę zrobić! - chlipała Maja. - Miałam
go uratować, a nie potrafię! W ogóle nie wiem, co się
dzieje!
Przytrzymywał ją ostrożnie i cicho do niej prze
mawiał:
- Powinnaś się cieszyć, że tego nie wiesz. Nie o to
chodzi, żebyś wiedziała. Nie jesteś jeszcze na tyle silna,
żeby udźwignąć podobny ciężar. Teraz nikt nie może
im pomóc. Muszą liczyć tylko na siebie. Są sami, zwy
ciężą albo przegrają! My oboje włączymy się potem.
- Czy wszystkie historie, jakie o tobie opowiada
ją, są wymyślone?
Heikki uśmiechnął się ze smutkiem.
- Nie wszystkie. Ale prawdą jest, że czyniąc zło,
traci się moc. Nigdy o tym nie zapominaj!
Nagle, niczym oszczep ciśnięty w wieczorne nie
bo, ciemności rozdarł straszliwy krzyk.
Maja zesztywniała w ramionach Heikkiego.
- Reijo! - krzyknęła. - To Reijo!
Zachwiała się i omal nie straciła przytomności. Ale
coś z zewnątrz, jakaś niewidzialna siła, przytrzymała ją
i zmusiła, by stała i słuchała nabrzmiałego bólem wycia.
- Nie wolno ci teraz zawieść - rzucił spokojnie Heik-
ki. - Nie możesz go teraz zawieść!
Ida, która także usłyszała krzyk ojca, rzuciła się
ku płonącemu budynkowi, ale zatrzymała ją ściana
płomieni.
Zawróciła i z płaczem rzuciła się Mai na szyję.
- On nie może umrzeć! - krzyczała. - Tata nie mo
że umrzeć! Ja tego nie przeżyję! Zrób coś! Zrób coś!
Nie pozwól mu umrzeć!
Ale w tej chwili mogły jedynie próbować wzajem
nie się pocieszać.
Wydawało im się, że upłynęła wieczność, gdy
wreszcie dwie postaci spowite w płomienie przedo
stały się przez ścianę ognia.
Tę samą, którą Heikki kazał polewać wodą, zale
dwie kilka metrów od miejsca, gdzie przystanął
z Mają i Idą.
Rzucili im się na ratunek, kurtkami i gołymi dłoń
mi gasząc ogień.
Simon, cały oblepiony śmierdzącym gnojem, leżał
nieprzytomny, ale oddychał dość miarowo. Częścio
wo spłonęły mu włosy, rzęsy i brwi. Poparzoną
twarz i ręce pokrywały rany i pęcherze.
- Nic mu nie będzie - oznajmił Heikki, rzuciw
szy na niego okiem.
Wydobył go ze śniegu i przeciągnął bliżej domo
stwa Elvegardów, gdzie zatroszczyły się o niego sio
stry. Bo chociaż obwiniały go za śmierć swoich mę
żów, to przecież łączyły ich więzy krwi.
Gorzej było z Rei jo.
Strumienie krwi tryskały mu z uda, barwiąc śnieg
na czerwono.
Ida, zanosząc się płaczem, opadła na kolana obok
leżącego w kałuży krwi ojca. Objęła go i ułożyła mu
głowę na swoich kolanach, prosząc niebiosa o po
moc. Gotowa była oddać duszę, żeby go uratować,
ale krwotok nie ustawał.
Maja rozdarła nogawkę spodni w miejscu, gdzie
była rana, ale kiedy zobaczyła rozszarpane aż do ko
ści ciało, nie wytrzymała.
Odbiegła kilka kroków na bok, bo chwyciły ją
gwałtowne torsje. Zdawało jej się, że żołądek wy
wróci jej się na drugą stronę, paliło ją w gardle.
Kiedy zdołała wreszcie podnieść się i wrócić
chwiejnym krokiem, przy Reijo klęczał już Heikki.
Z pobladłą twarzą, świadom celu swego działania,
przyłożył dłonie do rany i oddychając powoli, wpa
trywał się w rannego. Wciągał powietrze przez nos,
a wypuszczał przez półotwarte usta.
Ida obserwowała go okrągłymi ze zdumienia oczami.
Heikki spojrzał w jej stronę nieprzytomnym wzro
kiem i zapytał:
- Kiedy on się urodził?
- Trzeciego czerwca tysiąc siedemset ósmego ro
ku - odpowiedziała blada.
Maja podeszła bliżej, jakby przyciągana niewi
dzialną siłą. W ustach czuła niesmak. Otarła łzy, aż
zabolały ją oczy, ałe musiała zobaczyć, co robi Heik
ki. Musiała posłuchać słów, jakimi się posługiwał.
Nie zauważył jej.
Nadal trzymał dłonie na poszarpanej, broczącej
krwią ranie. Czerwona krew tryskała mu przez palce.
Nie pojmowała, że Heikki jest w stanie to robić.
On tymczasem nabrał powietrza do płuc i powo
li je wypuszczając, wyrecytował:
Zatrzymaj się, krwi,
Tak jak stanęły wody Jordanu,
gdzie Jezus przyjął chrzest.
Na Jego bołesne rany,
zatrzymaj się, krwi!
Rei jo Kesaniemi, trzeci czerwca 1708.
W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
Amen.
Heikki nabrał powietrza. Zamilkł, a po chwili,
nie zdejmując rąk z rannego, powoli wypowiedział
szeptem te same słowa. Maja widziała, jak bezgło
śnie porusza wargami, i bezwiednie powtarzała to,
co mówił. Ale krew tryskała równie mocno jak
z początku.
Twarz Reijo zrobiła się blada.
- On umiera - szlochała Ida.
- Nie przeszkadzaj! - rzucił krótko Heikki, nim
wypowiedział kolejną formułę. Tym razem jego
szept był tak cichy, że Maja nie rozróżniała słów.
Domyśliła się tylko, że użył swoich najmocniej
szych zaklęć, których nie chciał nikomu zdradzić.
Czoło pokryło mu się perlistym potem. Nie był
już młody i taka koncentracja bardzo go osłabiła.
Zrezygnowany odwrócił się do Mai, która zrozumia
ła, że uczynił wszystko, co było w jego mocy, i wię
cej pomóc już nie mógł.
- Nie daję rady - powiedział zmęczony, podno
sząc się z kolan. - Nie potrafię w żaden sposób za
trzymać tej rzeki krwi.
- Nie możesz go tak zostawić, on się wykrwawi! -
krzyczała Ida. - Ma tak leżeć, póki nie ujdzie z nie-
go życie? Czy nie jesteś największym szamanem
w Finlandii?
- W Finlandii może tak - odpowiedział z trudem. -
Ale nie tutaj. Teraz pozwólmy działać Mai.
Maja napotkała łagodne, zachęcające spojrzenie
Heikkiego, ale wyczytała w nim niedowierzanie.
- Pewnie właśnie to miałaś zrobić - powiedział. -
Ale wydaje mi się, że jest za późno, moja droga. Chy
ba za późno.
Zdesperowana Maja padła na kolana przy Reijo.
Nie miała w nikim oparcia. Heikki odszedł na
bok, a w oczach Idy malowała się jedynie bezdenna
rozpacz, jakby wraz z wycofaniem się szamana znik
nęła ostatnia nadzieja.
- Nie zawiedziemy go - orzekła stanowczo Maja. -
Nigdy cię nie zawiedziemy, Reijo.
Nie wiedziała, co ma robić. Kierowała się jedynie
przekonaniem, że jest jedyną osobą, która może pomóc.
Powoli odszukała miejsce, do którego Heikki
przykładał dłonie.
Zdawało się jej, że znalazła. Ścisnęła, pocieszając
się w duchu, że i tak nie może zaszkodzić.
Po palcach ciekła jej ciepła krew, i to krew Reijo.
Wydawało jej się, że przez palce przecieka jej jego
życie. Nabrała powietrza, tak jak robił to Heikki.
Otworzyła usta, zamierzając odmówić tę samą mo
dlitwę, ale słowa utknęły jej w gardle.
Nagle zyskała niezachwianą pewność, że nie po
trzebuje słów.
Jakby upominana jakąś natarczywą myślą, zamknę
ła oczy i ściskała poszarpane udo, ściskała mocno.
Wyczuwała pod palcami mięśnie, brzegi rany, krew.
Nagle przeszło przez nią jakby ssanie. Jej ciałem
wstrząsały dreszcze i zrobiło jej się strasznie zimno.
A potem zakręciło jej się w głowie i zapadła w sen,
z którego nie chciała się obudzić. Zapadała się coraz
głębiej i głębiej, aż przestała myśleć.
Ida wpatrywała się w siostrę z takim przeraże
niem, że serce niemal przestało jej bić. Maja drżała
tak mocno, jakby za moment miała zamarznąć. Ida
chciała ją błagać, żeby się uspokoiła, ale głos ją za
wiódł i z jej gardła wydobył się tylko szept.
Maja ściskała udo Reijo, tak jak czynił to Heikki.
Niemal całym ciężarem ciała napierała na ten jeden
punkt. Dłonie miała czerwone od krwi.
Ida mocniej chwyciła ojca. Gładziła go po wło
sach, pewna tylko tego, że nie może go stracić.
- Nie możesz umrzeć, tato! - szeptała. - Proszę,
nie odchodź! I niech Mai nic się nie stanie.
Nagle Maja otworzyła oczy i popatrzyła przed
siebie z zachwytem, jakby zobaczyła coś cudowne
go. Oddychała bardzo powoli i nie odrywając wzro
ku od miejsca, gdzie inni niczego nie dostrzegli, na
pięła się jak cięciwa.
Przerażona tym widokiem Ida z trudem łapała po
wietrze.
Z rany nadal ciekła krew, ale już tylko małą, gę
stą strużką.
Ida odrzuciła gwałtownie głowę, z lękiem spoglą
dając na twarz ojca. Trzęsła się cała, przekonana, że
wyzionął ducha, bo inaczej nie potrafiła wytłuma
czyć nagłego ustania krwotoku.
Ale Reijo oddychał. Sprawdziła to, przykładając
ucho do jego ust.
Nie wierzyła.
Nie miała odwagi patrzeć ani na Maję, ani na ranę.
Maja miała czerwone dłonie i ubranie przesiąknię
te krwią. Na śniegu utworzyła się wielka czerwona
plama, która ciągle się powiększała.
Ale krwotok ustał.
Maja zatrzymała go.
Ida, zalana łzami, z drżeniem dostrzegła, że sio
stra straciła świadomość. Nie wiedziała, co robi, nie
pojmowała, co się dzieje.
A tata uśmiechnął się, leciutko unosząc kąciki ust.
Blado uśmiechnął się do życia.
Ale, oczywiście, było to tylko złudzenie.
Nagle jak spod ziemi wyrósł Heikki. Zatrzymał
się u boku Mai i popatrzył na nią przeciągle. A po
tem, pogładziwszy ją leciutko po włosach, uśmiech
nął się i rzekł cicho do Idy:
- Będzie żył. Byłaś świadkiem prawdziwego cudu.
A ja już straciłem wiarę!
Reijo tymczasem całkiem przestał krwawić.
Ida płakała, nie mogąc zatrzymać potoku łez.
Heikki wziął na ręce Maję i podniósł ją jak lalkę.
- Wniosę ją do chaty - powiedział. - A potem
przeniosę jego. Teraz już mogę ci obiecać, Ido, że bę
dzie żył.
- Co z Mają?
Heikki uśmiechnął się, patrząc na bladą twarz
Mai, a w jego wzroku pojawiła się czułość. Gdyby
miał dziecko, chciałby, żeby było takie jak ona.
- Też będzie żyć. Inaczej to wszystko nie miało
by sensu.
15
Simon dość szybko odzyskał przytomność i od ra
zu przypomniał sobie, co się stało.
- Co z Reijo? Żyje? - To było pierwsze, o co zapytał.
Czuwała przy nim Ida, która, o dziwo, nawet nie
marszczyła nosa, mimo że od Simona ciągle śmier
działo.
- Tak, udało mu się. Miał szczęście.
- Maja siedzi przy nim?
Ida pokręciła głową.
Dopiero wówczas Simon zauważył, że leży we
własnym łóżku.
Usiłował usiąść, ale całe ciało paliło go tak, jakby
został obdarty ze skóry. Wykrzywił twarz w gryma
sie bólu. Zauważył, że jest czysty.
Mimo to nadal czuł ohydny smród gnoju.
- Umyliśmy cię - powiedziała Ida.
- Ty też?
Uśmiechnęła się krzywo.
- Heikki uważał, że trzeba ratować ci życie, na
wet gdyby moje niewinne oczęta zobaczyły więcej
niż powinny. Baliśmy się, że dojdzie do zakażenia
ran. Ale nie wygląda najgorzej. Poparzyłeś trochę
plecy, Heikki jednak mówił, że to się zagoi.
Simon zamknął oczy.
Znów był w płonącej oborze, czuł smród gnoju
i swąd spalenizny. Słyszał trzask ognia.
- A więc to 01aves i Johannes tak nas prześlado
wali - rzekł ciężko do Idy. - Obawiam się, że z mo
jej winy pomyśleli źle o tobie i dlatego podpalili wa
szą saunę.
-Jak to?
- Pamiętasz ten dzień, kiedy powiedziałaś mi, że
Maja spodziewa się dziecka? - zaczął udręczonym gło
sem i zmrużywszy oczy, popatrzył na Idę. - Zdaje się,
że okno w kuchni było wtedy otwarte. Drzwi także.
Nie pamiętam dobrze. Nie przypominam sobie też
dokładnie, co ci wtedy mówiłem, ale oni musieli to źle
zrozumieć. Tak samo, jak źle zrozumieli pocałunek...
Ida zarumieniła się.
- Myśleli, że ty i ja...
- 01aves wykrzykiwał coś takiego do Mai - wes
tchnął Simon. - Nic nie wspominała?
Ida pokręciła głową.
- Gdzie ona jest? - zapytał gwałtownie, znów pró
bując się podnieść z tym samym żałosnym rezulta
tem. - Chyba nie rzuciła się w ogień?
W jego głosie zabrzmiał lęk.
Ida wzruszyła się, widząc, jak bardzo troszczy się
o Maję, i z całego serca zapragnęła, by siostra potra
fiła to docenić. Simon zasługiwał na więcej niż okru
chy, jakie otrzymywał. Na znacznie więcej.
- Coś jej się stało, prawda? Cokolwiek by to by
ło, mam prawo wiedzieć, Ido! Mów!
Silna dłoń zamknęła jej nadgarstek w żelaznym
uścisku. Ida zrozumiała nagle, że w przyszłości pra
gnie pokochać właśnie kogoś tak silnego jak Simon.
- Maja uratowała Reijo życie - powiedziała. - Ura
towała tatę. Byłam przy tym i wszystko widziałam,
ale, Simonie... nie potrafię wytłumaczyć, jak to się
stało. W jednej chwili była blada i zielona, wymio
towała okropnie, a zaraz potem z chłodnym spoko
jem zatrzymała krwotok.
Z drżeniem nabrała powietrza i napotkała spoj
rzenie błękitnych oczu Simona.
- Heikki próbował pierwszy, ale choć przez cały
czas mruczał modlitwy i zaklęcia, nic nie wskórał.
Zrezygnował. I wtedy ona uklęknęła przed tatą. Przy
łożyła ręce na ranę i nie wypowiedziała nawet słowa.
Zdawało się, że odpłynęła. To znaczy klęczała nadal
przy nim, ale to jakby nie była ona. Rozumiesz?
Simon pokiwał głową. Zdawało mu się, że pojmuje.
- I wtedy krwotok ustał - ciągnęła Ida. - Myśla
łam, że tata umarł, że ona też nie żyje, że oni obo
je... Ze zostałam zupełnie sama. Ale Heikki powie
dział, że stał się cud. Oni żyją.
Simon przypomniał sobie wielkie widły, które
01aves wbił Reijo w udo, i potok krwi. Łatwo było
wyobrazić sobie ranę. Zdawało mu się, że ciągle sły
szy rozdzierający krzyk teścia.
Zgadzał się z Heikkim, rzeczywiście stał się cud.
Maja przecież nie uporałaby się z tym sama.
Nie jego drobna Maja...
- Odzyskała przytomność?
Ida pokręciła głową. Jej rude włosy nie były tak
lśniące jak zwykle. W oczach miała łzy.
- Dlaczego nie leży tutaj? - Simon poklepał miej
sce obok siebie w małżeńskim łożu. - Coś jeszcze się
stało? Czy ona...
Ida pokiwała głową i chwyciła jego dłoń. Uścisnę
ła ją mocno. Potrzebowała siły Simona bardziej, niż
on potrzebował jej pociechy.
- Dźwigała ciężkie wiadra z wodą, dopiero Heik-
ki ją powstrzymał... To wszystko jej zaszkodziło. -
Ida napotkała wzrok Simona i rozpłakała się. - Ma
ja straciła dziecko.
Simon opadł na posłanie. Zamknął oczy i czuł pod
powiekami wzbierające łzy.
Twarda kula rosła i rosła, aż wypełniła mu całą pierś.
- Jej nic nie grozi - usłyszał jakby z oddali łamią
cy się głos Idy. - Heikki mówi, że wyzdrowieje i że
będzie mogła mieć jeszcze dużo dzieci. Heikki mó
wi, że widocznie to dziecko nie powinno się urodzić.
- To było nasze dziecko - odezwał się Simon przy
gnębiony. - Nasze dziecko. Oczywiście, że powinno
się urodzić!
Zapłakał.
Ida także płakała. Ściskała dłoń szwagra i szlocha
ła rozdzierająco nad dzieckiem, które nigdy nie bę
dzie biegać po tej ziemi.
Maja gwałtownie i brutalnie została wyrzucona
z mroku. Poczuła skurcze w podbrzuszu, odeszły jej
wody...
Dziecko nie powinno się jeszcze urodzić...
Otworzyła oczy i ujrzała powałę własnej kuchni.
Pochylała się nad nią znajoma, pokryta zmarszcz
kami twarz Heikkiego.
W pomieszczeniu unosił się slodkawy zapach krwi,
zapach smoły, znajoma woń ziołowych wywarów.
Odetchnęła z ulgą.
- Dzięki Bogu, wróciłaś - odezwał się Heikki. -
Wiesz, czego dokonałaś?
Maja przełknęła ślinę, w ustach miała sucho, wargi
spierzchnięte, a dłonie lodowato zimne. Bolał ją brzuch.
- Reijo żyje?
W spojrzeniu Heikkiego dostrzegła podziw.
- Tak, dzięki tobie. Niech cię Bóg błogosławi, mo
je dziecko. Dokonałaś cudu. Jak to zrobiłaś?
Maja pokręciła głową.
Na twarzy Heikkiego odmalował się zawód. Ze
tknął się z czymś, czego nie pojmował. Wydawało mu
się, że to, co ujrzał, było tylko odbiciem, odblaskiem
czegoś potężniejszego. Jak światło zorzy polarnej.
Nie mógł jednak zaprzeczyć, że to Maja dokonała cu
du, wtedy gdy on sam już się poddał. Pragnął się do
wiedzieć, jak to zrobiła. Pożądał tej prawdy bardziej,
niż kiedykolwiek pożądał kobiety.
- Nie wiem, Heikki. Nie wiem. To spływało z mo
ich rąk... Jakby ktoś to włożył w moje dłonie. To sa
mo się działo. Nie mam pojęcia, jak.
- Reijo mówił, że potrafisz... opuszczać własne ciało...
Maja popatrzyła bezradnie.
- Nie wiem, co to jest. Reijo wie więcej, bo prze
żył już kiedyś podobną historię z mamą. Mówi, że
otrzymałam od niej te zdolności, że to dziedzictwo.
Że na pewno ona umarła, skoro ja je otrzymałam.
Heikki skinął, zamyślony. Wyjaśniła mu więcej,
niż mogła przypuszczać.
- Nie bój się tego, Maju - rzekł po długiej chwili. -
Kiedyś zapanujesz nad tymi siłami, ale to wymaga cza
su. O ile kiedykolwiek nastąpi. Są to niezbadane spra
wy. Może też się stać tak, że utracisz te zdolności, bo
nie będą ci już potrzebne. Może twoim zadaniem by
ło uratować Reijo? - Uśmiechnął się z roztargnieniem.
Mówił bardziej do siebie niż do niej. - To nie są two
je siły, Maju. To wszystko wyjaśnia... wyjaśnia wszyst
ko, czego nie rozumiałem. To po prostu nie są twoje
siły... Tyle jest różnych odmian miłości - dodał, krę-
cąc głową i uśmiechając się nieznacznie. Nie tłuma
cząc bliżej tego, zmienił temat. - To jeszcze nie wszyst
ko, Maju - powiedział. - Za cuda często przychodzi
zapłacić wysoką cenę.
Jej dłonie mimowolnie dotknęły brzucha. Cho
ciaż Heikki nie powiedział tego wprost, ona domy
śliła się bez słów.
- Straciłam je? - zapytała. - Straciłam dziecko?
Przytaknął ciężko.
Skuliła się w kłębek na szerokiej kuchennej ławie
i obróciwszy się plecami, zatrzęsła się od płaczu.
Nic nie mógł dla niej zrobić.
Ida powiedziała Heikkiemu o synku Mai, który
umarł zaraz po urodzeniu. To drugie dziecko nie bę
dzie miało nawet swojego krzyża, który by o nim
przypominał.
Gdyby teraz, patrząc jej w oczy, powiedział, że
widocznie tak miało być, zabrzmiałoby to jak szy
derstwo. Nie mówi się matce, że dziecko, które no
siła w swoim łonie, nie powinno się urodzić. Ze nie
było przeznaczone dla tego świata.
Cicho jak cień wsunęła się do izby Ida.
- Simon zasnął - oznajmiła szeptem. - Ciężko
zniósł wiadomość o dziecku. Nie było go tu, kiedy
urodził im się synek. Ani przez chwilę nie dane mu
było poczuć się ojcem.
Przykro, że tak się to wszystko ułożyło.
Heikki poczuł tkliwość dla Mai. Dobrze wiedział,
że kobietom takim jak ona nie dane jest zaznać w ży
ciu zbyt wiele szczęścia. Rozpoznał ją, zobaczył jej
los w tysiącach twarzy innych kobiet, których ona
sama może nigdy nie spotka, i zapragnął ją chronić.
Bo świat nigdy nie będzie dobry dla takich jak ona.
Będzie ranił Maję boleśnie, póki nie nauczy się od
dawać ciosu za cios.
- Pozwól jej pobyć samej - powiedział, przytrzy
mując Idę, która chciała już usiąść przy siostrze. - Nie
ma słów, które mogłyby pocieszyć w takiej chwili -
dodał.
- A co z tatą? - zapytała Ida, skinąwszy w stronę
najmniejszej izdebki, która od czasu, kiedy mieszka
li tu Raija i Kalle, nie była używana.
- Potrzebuje spokoju - rzekł Heikki. - Okłady
trzeba mu zmieniać pięć razy dziennie. Nie chcę ry
zykować. Pierwszy raz mam do czynienia z cudem.
Maja pierwsza z nich trojga stanęła na nogi. Krzą
tała się blada jak cień, nie pozwalając Heikkiemu
zmieniać okładów na ranie Reijo. Ledwie wywalczył
sobie prawo przyrządzania ziołowych wywarów.
Maja jednak kręciła nosem, zaglądając mu do garn
ków i krytykując go bez przerwy. Przeważnie koń
czyło się to kłótnią.
Maja twierdziła, że spokój to ostatnie, czego po
trzebuje Reijo.
Jeśli ma wrócić do życia, to musi to życie wokół
siebie usłyszeć, uznała i otworzyła na oścież drzwi
do jego izby.
Ida nie mogła powstrzymać się od uśmiechu, ob
serwując jej gorliwość.
Simonowi zaś nie było do śmiechu.
Ledwie siedział. Zdawało mu się, że maści, które
wcierają mu w plecy, tylko potęgują ból. Miał wra
żenie, że wypalają mu resztki ciała, którego nie zdo
łał wypalić ogień.
Maja specjalnie się nad nim nie roztkliwiała.
- Możemy mieć jeszcze dużo dzieci - odezwał się
zakłopotany i uścisnął jej dłoń. Ale wyczuł mur nie
chęci.
Nie takich słów używał, kiedy rozmawiał z nią
w myślach o dziecku, którego nigdy nie zobaczą.
W myślach potrafił wyrazić swój ból i bezgraniczny
smutek. Teraz jego słowa zabrzmiały głupio, chło
pięco niedojrzale. Tak jakby w ogóle nie cierpiał
z powodu tej straty.
- Ale nie to - odpowiedziała. - To zresztą jeszcze
nie było nawet dziecko, ot, bezkształtna oślizła ma
sa, trochę krwi.
- Nie mów tak!
Spokojnie napotkała jego wzrok.
- To prawda. Wolałbyś, żebym się oszukiwała?
Pokręcił głową. Pragnąłby, żeby nie była szczera
aż do bólu i nie żądała tego samego od niego.
- Czułem się taki bogaty - rzekł, myśląc o nieodle
głej przeszłości. - Sądziłem, że wszystko można ku
pić. Że najgorsze minęło i wszystko się dobrze ułoży.
Zraniona, odwróciła się. Nie potrafiła z Simonem
dzielić łez ani rozpaczy.
Wiedziała, że jemu też jest ciężko, ale swój ból
wolała zachować dla siebie, chociaż zdawała sobie
sprawę, że rani tym męża.
Nie chciała dźwigać na barkach jeszcze jego cier
pienia. Zresztą to uderzało w obie strony, ale było
nie do uniknięcia.
- Widocznie nie jest nam dane mieć razem dzie
ci, Maju. Nie jest nam to pisane... - powiedział zga
szony.
W tym momencie powinna otworzyć przed nim
ramiona i poprosić, żeby w ogóle tak nie myślał. Ale
ona się nie poruszyła.
Zraniła go tak, jak on zranił ją.
Słowa Simona zabolały Maję mocno, bo trafiły
w najczulszy punkt. Prześladowała ją bowiem ta sa
ma myśl.
Miała straszne wyrzuty sumienia, że jest winna te
mu wszystkiemu, co się stało. Nie powinna była po
zwolić, wtedy przed kilku laty, żeby między nią a Si
monem do czegoś doszło.
Dopuściła się zła.
Wszystkie późniejsze zdarzenia były karą za ten
postępek.
- Nie uwiodłem Idy - dodał, przypominając sobie
absurdalne oskarżenie 01avesa. - Nawet tego nie
pragnąłem. Po powrocie nigdy nie miałem ochoty na
inne kobiety, Maju. Kiedy rozpocząłem nowe życie,
liczyła się dla mnie tylko jedna. Dobrze wiesz kto.
Maja pokiwała głową zawstydzona.
Nie pamiętała o tym, co mówił o Idzie 01aves. Każ
da inna żona na pewno by o to spytała, ale dla niej to
tak niewiele znaczyło. Z tego powodu także miała wy
rzuty sumienia.
On pewnie myśli, że nic ją nie obchodzi.
Czuła gorycz tym większą, że nie mijało się to
z prawdą.
- W każdym razie nikt więcej nie będzie cię prze
śladował - powiedział Simon.
Maja pokiwała głową.
- To było twoje dziecko? - zapytała.
Wcześniej Heikki długo po cichu rozmawiał
z Simonem. Paliła ją ciekawość, o czym tak roz
prawiali.
- Czy dziecko, którego oczekiwała Susanna, mo
gło być twoje? - sprecyzowała.
Simon zamknął oczy.
Stał na skraju przepaści. Dlaczego nie rzucił się w nią,
kiedy miał szansę? Z taką desperacją walczył o życie,
a teraz nagle czuje przemożny pociąg do wieczności.
Pragnienie, by-uciec od wszystkiego i odnaleźć spokój.
- Simon... - odezwał się głucho. - Simon Bakken,
ojciec martwych dzieci.
Maja poczuła się tak, jakby ktoś wbił jej nóż w pier
si.
- To mogło być moje dziecko - dodał ciężko. -
Moje albo wielu innych. Plotki, jakie rozpowiadano
o Susannie, w większości pokrywały się z prawdą.
Pokój jej duszy! Gdziekolwiek teraz jest. Ona nie ro
biła z tego zbytnich ceregieli. Wszyscy wiedzieli
o tym i wykorzystywali to. Kiedy żadna inna nie by
ła chętna, zawsze jeszcze pozostawała Susanna...
Po jego twarzy przemknął cień. Nie lubił tego za
dufanego w sobie młodzieniaszka, jakim był niegdyś.
Teraz oceniał się znacznie surowiej niż w przeszłości.
- Podejrzewam, że wpadłem jej w oko. Musiała
powiedzieć 01avesowi i Johannesowi, że jestem oj
cem dziecka. Może sama w to wierzyła? A może tak
powiedziała dlatego, że już byłem żonaty, więc nikt
nie mógł jej zmusić do poślubienia ojca dziecka?
Nieważne. Istotne w tym wszystkim jest to, że bra
cia jej uwierzyli.
Maja pokiwała głową.
- Jeśli ona rzeczywiście leży w tym gnoju, to na
pewno nie zrobiła tego sama. Żadna kobieta nie wy
brałaby sobie takiej śmierci.
Simon przyznał jej rację.
- Można przypuszczać, że ktoś jej w tym pomógł.
Wówczas łatwiej znieść to wszystko, co się stało. Ci
dwaj byli w końcu moimi szwagrami i obaj nie żyją.
- Byli źli - orzekła Maja. Nie potrafiła zdobyć się
na współczucie.
Zastanawiała się, czy Heikki coś wie o dziecku Su-
sanny. Tak badawczo przyglądał się Simonowi wów
czas, kiedy mówił braciom, gdzie znajdą siostrę.
Chyba nie robiłby tego, gdyby Simon nie odegrał
w jej życiu istotnej roli?
Ale Simon nic nie mówił, a Heikki, na ile go zna
ła, takie tajemnice zachowywał dla siebie.
Jeśli już je zdradzał, to tylko tym, których doty
czyły bezpośrednio.
Dotychczas bardzo to w nim ceniła, ale teraz
uznała za przekleństwo. Chętnie dowiedziałaby się,
jak było naprawdę.
Nie zwierzyła się Simonowi ze swych myśli. Po
wiedziała jedynie, że powinien odpoczywać.
Reijo otworzył oczy dopiero po trzech dniach.
Maja, która całymi godzinami czuwała przy jego
łóżku, dziergając na drutach, zauważyła to pierwsza.
- Udało ci się - wyszeptał Reijo, ale głos zaraz
uwiązł mu w gardle.
Drgnęła, wypuściła z ręki robótkę i upadła na ko
lana przy łóżku.
Płacząc i śmiejąc się na przemian, całowała jego
rękę i wołała:
- Dzięki Bogu! Tysiąckrotne dzięki! Już myśla
łam, że się z tego nie wygrzebiesz!
Jej radość dobrze mu zrobiła. Poczuł ciepło w pier
si. Jak dobrze było oglądać rozweseloną buzię Mai!
1
Ale powieki tak mu ciążyły.
Reijo znów zapadł w sen, ale już inny niż ten
przypominający czarną nicość, w której był pogrą
żony przez trzy dni.
Teraz spał i nabierał sił.
Kiedy znów otworzył oczy, Maja nie była sama.
Przy łóżku pochylali się też Ida i Heikki.
Ida obsypała jego twarz pocałunkami.
Heikki uśmiechał się, ale Reijo widział, że oczy
tego szczwanego lisa nienaturalnie błyszczą.
- Przepadł ci cały jarmark, stary druhu - odezwał
się Heikki, chrząkając.
- Opowiesz mi o wszystkim - zdołał wydusić
z siebie Reijo. Zaraz zauważył, że brakuje mu jesz
cze jednej osoby, i zapytał: - Simon? Co z nim?
- Simon wyciągnął cię z ognia, tato - odpowie
działa Ida z dumą w glosie i dodała szybko: - Prosił,
żeby cię pozdrowić i zapewnić, że nigdy nie miał za
miaru mnie zbałamucić. Zresztą mnie też nic takie
go nie przyszłoby do głowy.
Reijo uśmiechnął się, zresztą od początku nie wie
rzył w słowa 01avesa.
- Mogę więc dziękować wam obojgu - powiedział,
uchwyciwszy spojrzenie Mai, które nie wydało mu
się beztroskie. - Tobie i Simonowi zawdzięczam ży
cie. Podołałaś zadaniu, Maju.
Bez słowa pokiwała głową.
- Simon jest poparzony - opowiadała dalej Ida. -
A obora spłonęła doszczętnie, Johannes i 01aves
także. Ich ojciec zabronił grzebać w gnoju. Nawet
jeśli Susanna tam leży, powiedział, to ma zostać.
Dowiedziałam się o tym od Eliny. Ludziom we wsi
mówi, że pożar sam wybuchł, a 01aves i Johannes
w nim spłonęli. Ty i Simon zaś pomagaliście gasić.
- Nikt w to nie wierzy - dodała zgryźliwie Maja. -
Elvegardowie jednak za wszelką cenę chcą ratować
honor. Tylko co to da...
- Czasami lepiej, żeby prawda nie została ujawnio
na - wtrącił się Heikki, napotykając wzrok Reijo.
Reijo przytaknął, przyznając mu rację. Tym ra
zem Heikki także się nie mylił.
- Co z tobą? - wyszeptał Reijo do Mai. - Powiedz,
co się stało?
- To dziewczę potrafi więcej ode mnie - stwierdził
Heikki. - Ja wypowiedziałem wszystkie znane mi mo
dlitwy i nic. A ona dotknęła cię i wróciłeś do życia.
- Nie wierzyłam w to - mówiła Ida. - Nagle krwo
tok ustał. A Maja zemdlała.
- Straciłam dziecko - Maja popatrzyła Reijo w oczy.
W tym jednym spojrzeniu kryła się bezdenna rozpacz.
- Tak mi przykro, Maju. Nawet nie masz pojęcia,
jakim mnie to napełnia bólem.
Jego cierpienie było prawdziwe.
Zamknął oczy i uciekł w sen. Nic innego nie mógł
uczynić.
16
Z czasem plotki ucichły. Ciekawscy sąsiedzi prze
stali odwiedzać Bakkenów i rodzinę Kesaniemi, kie
dy zrozumieli, że nie dowiedzą się nic więcej ponad
to, co usłyszeli u Elvegardów.
Żaden z mieszkańców wioski nie wierzył w ich
wyjaśnienia, ale wyglądało na to, że prawda i tak nie
wyjdzie na jaw.
Nastała pełnia wiosny. Potem lato. Okolica zazie
leniła się. Plamy krwi wsiąkły w ziemię.
Heikki Kata ja wrócił do swojej ukochanej Finlan
dii. Zabrał ze sobą wiele sekretów.
Simon, który doszedł już do siebie, żartował z go
ryczą, że jedna blizna na ciele więcej czy mniej nie
sprawia mu różnicy.
Maja przestała rozmyślać całymi dniami o dziec
ku, które powinna jeszcze nosić w swoim łonie.
Nie próbowała wywołać uśpionych głęboko sił,
które ją przerażały. Same też się nie ujawniły. Heik
ki powiedział, że te zdolności zostały jej użyczone,
a w jego spojrzeniu wyczytała ostrzeżenie. Nie mó
wił niczego wprost, ale domyśliła się, o co mu cho
dzi. Między takimi ludźmi jak ona i Heikki nie za
wsze potrzebne są słowa. Innym nie potrafiła się
zwierzyć ze swoich niepokojów, ani Simonowi, ani
Idzie, a już szczególnie Reijo.
Reijo walczył z przygnębieniem i dręczącymi go
myślami. Z marzeniami, jakie nawiedzały go na ja
wie i we śnie. Z bólem i zgorzknieniem.
Bywały dni, kiedy miał chęć zrezygnować. Gdyby
nie wielki hart i siła woli, pewnie położyłby się
w łóżku na dobre i pogodził się, że już nie nadaje się
do niczego.
Śmiać mu się chciało, kiedy przypominał sobie, co
tłumaczył Mikkalowi, kiedy ten załamał się po wy
padku z niedźwiedziem.
Mikkal ucierpiał wtedy bardziej niż on teraz, a jed
nak potrafił odzyskać radość życia i wiarę w siebie.
Wreszcie nadszedł dzień, kiedy Reijo podniósł się
z łóżka.
Sporządził sobie laskę i przeklinając ból, postawił
pierwsze kroki.
Ida mówiła, że jest wobec siebie nazbyt surowy,
ale nie chciał jej słuchać.
Ćwiczył codziennie i wreszcie w środku lata wy
rzucił laskę.
Co prawda nadal trochę kulał, ale zwyciężył.
Pokonał niewiarę i zwątpienie - to wszystko, co
omal nie zdławiło jego wewnętrznej siły, którą prze
cież zawsze miał w sobie.
Dotrzymał tego, co sobie poprzysiągł.
Skończył trzydzieści dziewięć lat i czuł, że może
zacząć nowe życie. Najpierw jednak musiał się uwol
nić od wszystkich upiorów z przeszłości.
Pamiętał, co przyrzekł Simonowi, mimo że było
to dość dawno, i zamierzał porozmawiać z Mają.
Niedługo nadarzyła się ku temu okazja.
Oznajmił Idzie, że chce sprawdzić, czy da radę
dojść sam aż do chaty Mai, co zresztą było zgodne
z prawdą.
Zaznaczył przy tym jasno, że pod żadnym pozo
rem nie życzy sobie, by Ida poszła wraz z nim.
- Jesteś szalony, stary, uparty i nieokrzesany, i nie
mądry! - wykrzykiwała córka w bezsilnej złości.
- Celnie to ujęłaś - przyznał Reijo, ale nie zważa
jąc na słowa Idy, ruszył w drogę.
Okazało się, że wędrówka mocno go zmęczyła.
Często zatrzymywał się na odpoczynek, przez cały
czas układając w głowie mowę, jaką zamierzał wy
głosić Mai.
Właściwie wiedział, co chce jej powiedzieć, prze
myślał każde słowo. Przygotował się tak, by zacho
wać zimną krew i nie stracić nad sobą kontroli.
Między Mają i Simonem wszystko się musi ułożyć!
Kiedy myślał o dziecku, które straciła, serce mu
pękało. Bo jak już kiedyś wspomniał Idzie, nadal był
przekonany, że Maja potrzebuje dzieci.
Tego wieczoru, jak w każdy piątek, Simon, wziąw
szy torbę na plecy, poszedł sprawdzić sidła, które za
stawił w górach.
Reijo było to bardzo na rękę, ponieważ zależało
mu na tym, by porozmawiać z Mają w cztery oczy.
U Mai zawsze panował nienaganny porządek. Kie
dy wyprowadziła się do własnego domu, Reijo przeko
nał się ze zdumieniem, że to, co wydawało mu się do
tąd oczywiste, wcale takie być nie musi. Ida bowiem,
z natury bardziej roztrzepana i nieporządna, nigdy nie
potrafiła posprzątać w chacie dokładnie jak Maja.
Ida pod tym względem przypominała Raiję.
Maja nie.
Była sama, jak się spodziewał.
- Przyszedłeś aż tutaj? - przeraziła się i niemal si
łą posadziła go na krześle.
- Nie jestem jeszcze taki stary - rzucił zadowolo
ny z siebie. - Czas najwyższy ruszać się trochę dalej
niż tylko na brzeg i z powrotem.
- Prosiłam Idę, żeby nad tobą czuwała! Miała pil
nować, by nic ci się nie stało! - gderała Maja nieza
dowolona. - Ale ona pewnie pobiegła na tańce albo
na spotkanie z przyjaciółmi!
Reijo miał nadzieję, że Maja nie chciała być nie
sprawiedliwa i że w głębi serca nie myślała źle o sio
strze. Po prostu przemawiała przez nią gorycz. Re
ijo nie potrafił zapewnić jej radosnej młodości.
Mój Boże, pomyślał. Wyświadczyłem jej niedź
wiedzią przysługę, chroniąc ją tak bardzo przed bez
litosnym światem.
Cierpienie, jakie na nią spadło, było nieuniknione.
Nie została na nie przygotowana, dlatego tym bo
leśniej je odczuła.
Nie miała pojęcia o istnieniu aż takiego zła.
- Ida wyprasowała mi koszule - zaprotestował.
Nawet Mai nie pozwoli powiedzieć złego słowa
o własnej córce.
- Zabroniłem jej deptać mi po piętach.
- Wiesz o tym, że jesteś strasznie uparty, Reijo? -
zapytała Maja ciepło. W jej głosie brzmiała radość.
Dawno nie widział jej uśmiechniętej.
Jak dobrze było znów widzieć ją taką!
- Ida też mówiła coś podobnego - odparł, obser
wując Maję, która krzątała się, coraz to wynajdując
sobie coś nowego do zrobienia.
Doszła do siebie po dramatycznych wydarzeniach
wiosny. Promienie letniego słońca zabarwiły jej po
liczki na brązowo. Do twarzy jej było z opalenizną.
Tyle tylko, że bardzo wychudła.
Zauważył, że zwęziła spódnicę. Przyczyną nie by
ła utrata dziecka, bo przecież w tych pierwszych
miesiącach ciąży specjalnie nie przytyła.
Włosy miała rozpuszczone. Reijo mimowolnie
uśmiechnął się do siebie. Raija też nie lubiła tych
gładkich fryzur, które zgodnie ze zwyczajem nosiły
mężatki. Twierdziła, że od upiętego koku nad kar
kiem czy ciasno splecionych warkoczy boli ją głowa.
Nic sobie nie robiąc z tego, że zwraca na siebie uwa
gę otoczenia, nosiła włosy rozpuszczone.
- Zamyśliłeś się...
Głos Mai wyrwał go ze wspomnień.
- To te twoje włosy - rzucił z uśmiechem. - Mę
żatki powinny je zaplatać, drogie dziecko - dodał,
udając, że przybiera surową minę.
- Ja nie - odpowiedziała, zarzucając włosy na plecy.
Reijo poczuł, jak dreszcz przebiega mu po plecach.
- Twoja mama też się tego nie trzymała - rzekł ci
cho. - Ostatnio myślę o niej coraz częściej. Patrzę na
Idę i każdy jej gest wydaje mi się znajomy.
- U mnie też?
- U ciebie nie tak bardzo. Ty jesteś do niej po
dobna bardziej z charakteru, Ida podobna jest ze
wnętrznie.
- Nie chcę być nową Raiją - wyrzekła z przeko
naniem, jakby ze złością.
Usiadła, podciągając kolana pod brodę i obejmu
jąc je rękoma.
Spędzili ze sobą niejeden wieczór, siedząc przy
stole i rozmawiając o różnych sprawach.
- Nigdy nie staniesz się nową Raiją - zapewnił ją.
- Dlatego że ona była jedyna? - rzuciła wyzywają
co, tak jakby poczuła się dotknięta jego zapewnieniem.
- Kochana Maju, jak zwykle sama sobie zaprze
czasz - wyrwało mu się.
- Dlatego że była taka niezwykła? - ciągnęła, wy
suwając brodę. Nie chciałaby pewnie usłyszeć, że
Raija też tak robiła. - Kobieta, o której mężczyźni
marzą, pragnąc ją zdobyć? Dlatego, że była mądra
i potrafiła owinąć sobie ludzi wokół małego palca?
Czy może dlatego, że pakowała się we wszelkie moż
liwe kłopoty i komplikowała sobie życie, wierząc, że
inni za nią rozwiążą jej problemy?
- Dlatego, że ty jesteś Maja - przerwał, a w kąci
kach ust czaił mu się uśmiech. - Jedyna w swoim ro
dzaju. Nikt inny nie może stać się nową Mają; tak
samo jak ty nie staniesz się nową Raiją.
Maja odetchnęła i ukryła twarz w dłoniach.
- Wybacz mi - odezwała się, pochylając się nad
blatem stołu. - Ja chyba też za dużo rozmyślam. Cho
dzę tak i myślę o niej od wiosny. Byłoby lepiej, gdy
by zostawiła mnie w spokoju.
- I gdybym umarł?
Nie powinien zadawać jej takiego pytania, ale wy
rwało mu się, nim się zastanowił, co mówi.
Na rzęsach Mai zalśniły łzy.
- Wiesz dobrze, że nic takiego nie miałam na my
śli. Jak w ogóle możesz mówić coś takiego?
Tym razem Reijo musiał prosić, by Maja mu wy
baczyła.
- Czy ona naprawdę była taka, jak wszyscy mó
wią? - zastanawiała się głośno dziewczyna. - Mikka-
la, ojca, nie liczę. Bo jego naprawdę kochała. Był jej
jedyną prawdziwą miłością. Ale wszyscy inni... Wy
wszyscy... kim, u licha, była dla was? Dlaczego tobie
ciągle się błyszczą oczy, kiedy o niej myślisz, Reijo?
Co takiego w niej było, co sprawiało, że była lepsza
od innych?
- Lepsza od innych?
Reijo popatrzył na swoje palce i oparł splecione
o stół dłonie.
- Nigdy nie starała się być lepsza od innych i nie
była - odpowiedział po chwili. - Oczywiście męż
czyźni porównywali ją z innymi kobietami i uważa
li, że nie ma takiej drugiej, ale oni obserwowali ją
z zewnątrz. Ja, Maju, żyłem z nią na co dzień i wiem,
że miała swoje wady. Ty też pewnie trochę pamię
tasz, prawda?
Maja pokiwała głową.
- Dostrzegałem jej wady - ciągnął Reijo - ale ko
chałem ją pomimo tego.
- Tą jedyną wielką, cudowną miłością? - zapytała
jakby z obrzydzeniem w głosie. Tak jakby trzymała
w rękach wstrętnego małego płaza i przyglądała mu
się z bliska. Zmusiła się, by to powiedzieć.
- Kiedyś tak myślałem - przyznał Reijo, nie przy
puszczając, że rozmowa potoczy się w tym kierun
ku. - Młody człowiek ma prawo do gorących uczuć
- rzekł, zaczynając swoją dawno ułożoną i wyćwi
czoną przemowę. - Ma prawo popełnić błąd, wyzna
jąc miłość. Do diabła, w tym wieku tak łatwo sobie
coś ubzdurać. Nazwać uczucia niewłaściwie...
- Chcesz przez to powiedzieć, że jej nie kochałeś? -
zapytała z niedowierzaniem. - Przecież poświęciłeś dla
niej całe swoje życie! Nie jesteśmy twoimi dziećmi,
z wyjątkiem Idy, więc nie musiałeś brać sobie nas na
kark. Mogłeś założyć własną rodzinę. Tymczasem cze
kałeś na nią pół życia, nie dopuszczając nawet myśli
o tym, że jesteś wdowcem, dopiero niedawno... Dobry
Boże, Reijo, nie jestem aż taka naiwna! Co to jest jak
nie miłość?
Jego uśmiech był odbiciem uśmiechu z przeszłości.
- Coś na kształt miłości - odparł jakby z przeko
rą. - Słyszałaś o przyjaźni, Maju?
- Takich dobrych przyjaciół nigdy nie miałam -
oznajmiła, zakładając ręce na piersiach.
- Nie wszyscy mają to szczęście - rzekł Reijo z po
wagą. - Ja miałem. Raija była moim przyjacielem.
Zrobiłem dla niej tylko to, co ona uczyniłaby dla
mnie. Ani mniej, ani więcej.
- Przyjaźń więc czy miłość?
Reijo westchnął i gestykulując żywo, zaczął wyja
śniać, jak to z nimi było naprawdę. Mówił z przeję
ciem jak młody chłopak.
Jego zielone oczy promieniały. Przeczesał dłońmi
włosy w ten swój jedyny niepowtarzalny sposób.
Dawno Maja nie widziała tego gestu i wzruszył ją
niemal do łez.
To było niczym niespodziewane spotkanie z do
brym przyjacielem.
- Oczywiście, że ją kochałem. Właśnie tak naduży
wa się słowa „miłość" - mówił z przejęciem. - Pożą
dałem jej, spałem z nią, w jej ramionach przeżyłem
chyba najpiękniejsze chwile. Dla niej gotów byłem
pójść na śmierć. Ale zawsze zdawałem sobie sprawę,
że ona należy do Mikkala. Nigdy tak do końca nie
była moja. Wiedziałem, że nigdy nie stanę się dla niej
tym kimś wyjątkowym. Ona nazywała to czymś na
kształt miłości. Kochaliśmy się, Maju, na swój spo
sób. Ale ja tego nie nazywam miłością. Miłość to coś
znacznie więcej. Czujesz to całą sobą: kochasz kogoś,
jesteś do niego przywiązana, szanujesz go, ufasz mu,
jesteś z niego dumna... Wszystkie te dobre uczucia
połączone z niezwykłym ogniem, żarem...
Maja mrugała powiekami.
Wielkie nieba, jak cudownie to zabrzmiało!
- Naprawdę istnieje takie uczucie? - zapytała ci
cho. - Naprawdę ludzie mogą przeżyć coś takiego?
Reijo przełknął ślinę.
- Tak - odpowiedział. - Wierzę, że tak. Niektó
rzy zadowalają się namiastką, a inni mają taki los
jak Raija i Mikkal. Ale chyba nie ma ich tak wielu.
Bo z takim żarem trudno żyć. Oni oboje właśnie te
go doświadczyli... A równocześnie z dala od siebie
przeżywali piekło.
Zapadła cisza.
Reijo nie powiedział tego, co sobie przygotował.
- Między tobą a Simonem nie wszystko układa się
dobrze?
Roześmiała się z goryczą.
- Ten związek nie został pobłogosławiony przez
niebiosa - rzuciła cierpko. - Od początku był skaza
ny na klęskę.
- Czy naprawdę próbowałaś, kochanie?
- Pewnie jakoś by się ułożyło... na swój sposób -
odrzekła zamyślona. - Gdyby nie ten pożar w obo
rze. Na Simonie odcisnął się trwałym piętnem. Ja nie
mam siły żyć z jego koszmarami, nie mam siły się cią
gle bać, że straci nad sobą panowanie i znów stanie
się agresywny... - Przyciskając brodę do kolan, opar
ła policzek na dłoni. - Nie mogę, Reijo. Nie mogę.
- Wiesz o tym, że Simon cię kocha? Kocha praw
dziwie, głęboko. Być może nigdy nie spotka kogoś,
kogo pokocha równie silnie.
Maja skinęła głową.
- To właśnie tak wszystko komplikuje. Ale ja już
powoli oswajam się z tym, że zawsze jestem najgor
sza. Jak widzisz, nie na darmo jestem córką mojej
matki.
Rei jo przerwał jej.
- Czy nie chodzi o coś więcej, Maju?
Ujrzawszy w jego oczach pytanie, spuściła wzrok.
Policzki okrył rumieniec. Zacisnęła wargi, starając
się odzyskać spokój.
Ale nie pomogło.
Odrzuciła w tyl głowę; znów ten charakterystycz
ny gest. Otwarcie i odważnie napotkała jego badaw
cze spojrzenie.
- Jesteś zbyt spostrzegawczy, Reijo - powiedziała,
a głos jej zadrżał, chociaż starała się mówić spokojnie.
- Długo żyję na tym świecie - odrzekł z czułością. -
Człowiek uczy się dostrzegać takie rzeczy wraz z upły
wem lat. Przenikliwość przydałaby się człowiekowi
bardziej, kiedy jest młody. Niestety, mężczyźni, któ
rych znam, byli wtedy zupełnie ślepi.
Pokiwał głową z rezygnacją.
Niełatwo było mu patrzeć na nią - na Maję ko
bietę, nie dziecko.
Równocześnie trochę mu to pochlebiało.
- To, co jak ci się zdaje, czujesz do mnie - zaczął
powoli - to takie młodzieńcze zakochanie, które cię
minęło. Tobie się wydaje, że to coś więcej. Myślisz,
że to coś, czego Simon nie może ci ofiarować. W ma
rzeniach może jestem tym, którego mogłabyś poko
chać. Ale nie w rzeczywistości.
Nie odpowiedziała, patrzyła tylko na niego swy
mi głębokimi brązowymi oczami z lśniąco złotą
otoczką wokół źrenicy.
Przełknął ślinę i mówił dalej:
- Myślę, że jeśli dasz Simonowi szansę, to on mo
że stać się dla ciebie właśnie kimś takim. Jeżeli po
rzucisz marzenia i odważysz się żyć naprawdę.
Reijo nabrał powietrza. Wiedział, że musi znisz
czyć to uczucie, które tak starannie pielęgnowała
w swoim sercu. Wiedział, że musi być bezwzględnie
brutalny.
- Nie jestem dla ciebie odpowiednim kochan
kiem, Maju. I nigdy nie mógłbym się nim stać. Nie
chcę, byś była nową Raiją, nie obawiaj się. Dla mnie
jesteś dzieckiem Raiji, prawie moim dzieckiem. Dla
ciebie jestem ojcem. Tak się czuję, mimo że dość czę
sto przypominałaś mi, że to nieprawda.
Cisza była przytłaczająca.
- Jeśli chcesz spojrzeć na to w taki sposób - do
dał wprost - to można powiedzieć, że rzeczywiście
stoisz w cieniu Raiji.
Maja roześmiała się gorzkim śmiechem.
- Uważasz, że powinnam postawić na Simona?
Reijo przytaknął.
- Myślę, że wam obojgu dobrze będzie razem. Si
mon jest dobrym chłopakiem. Przyznaję, że na po
czątku miałem do niego zastrzeżenia, ale teraz lubię
go coraz bardziej. Myślę, że to właściwy mężczyzna
dla ciebie, Maju.
Zapłakała cicho.
Nie odważył się pogłaskać jej po głowie, nie miał
odwagi jej dotknąć.
- Za późno przyszedłeś wygłosić ten hymn po
chwalny na cześć Simona - rzuciła przez łzy. - Si
mon odszedł dziś ode mnie. Wspólnie uznaliśmy, że
nie możemy razem żyć. Zostawiliśmy sobie nawza-
jem wolną rękę. Powiedział, że jeśli uzna to za wła
ściwe, zwróci mi wolność, rozpuszczając wieść
o swojej śmierci. Podzieliliśmy się złotem.
Reijo zamknął oczy.
To nie może być prawda.
Maja nie przestawała się śmiać.
- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli wrócisz do sie
bie na przylądek, ojczulku Reijo. Przyrzekam, że nie
pójdę za tobą. Spróbuję zniszczyć moje marzenia.
Nauczę się żyć w cieniu Raiji.
Odszedł, z każdym krokiem nienawidząc siebie
coraz bardziej.