background image

MICHAŁ BŁAŻEJEWSKI 
J.R.R. Tolkien 
Powiernik Pieśni 


„... pieśni zjawiły się żywe wśród ludzi, 
przyszły ze swej tajemniczej krainy 
i w widomej postaci 
chodziły w biały dzień po ziemi...” 
„Dwie Wieże” 
Andrzejowi Kowalskiemu & Tomaszowi Schrammowi 

– 

głównym „winowajcom” 
tej książki 
10 

1. Powiernik Pieśni 

W biografii Johna Ronalda Reuela Tolkiena możemy odnaleźć kilka polskich akcentów. 
Jego przodkowie ze strony ojca jakieś dwieście lat temu przywędrowali do Anglii, 
najprawdopodobniej z terenów podległych ówczesnym władcom Polski. „Nie jestem 
Niemcem 

– wspominał pisarz – choć mam niemieckie nazwisko [...], moje imiona są 

pochodzenia 
hebrajskiego, skandynawskiego, greckiego i francuskiego. Poza nazwiskiem nie 
odziedziczyłem jednak niczego z języka lub kultury, z którymi było ono u swych 
początków 
związane, a po 200 latach »krew« Saksonii i Polski stała się prawdopodobnie mało 
ważnym fizycznym składnikiem”

1

. Do sprawy swego pochodzenia powrócił kilka 

miesięcy 
przed śmiercią w liście pisanym do wydawcy: „Nie rozumiem, dlaczego miałby Pan 
łączyć 
moje nazwisko z tolk 

(‘tłumacz’ lub ‘mówca’). Jest to słowo pochodzenia słowiańskiego, 

które zostało przyjęte przez litewski (tulkas), fiński (tulkki) i języki skandynawskie, 
a w końcu przez Niemcy północne (język dolnoniemiecki) za pośrednictwem duńskiego 
(tolk

). Angielski nigdy go nie przejął”

2

. Poznał język polski (obok wielu, wielu innych), 

ale własnych umiejętności w posługiwaniu się nim nie oceniał wysoko. I wreszcie – 
oboje z żoną zostali pochowani blisko polskich grobów w wydzielonej rzymskokatolickiej 
kwaterze cmentarza Wolvercote w Oxfordzie. Można jeszcze doszukać się kilku 
słowiańskich 
akcentów w nazwach występujących w jego książkach. 
Przesadą byłoby twierdzenie, iż obecność tych akcentów może mieć jakieś większe 
z

naczenie dla badaczy tekstów Profesora. Przywołuję te informacje nie w ramach 

jeszcze 
jednej akcji „X a sprawa polska”, ale po to, żeby pokazać, jak krętymi drogami chadzają 
losy wielu osób i książek i jak z tego „przekładańca” powstaje coś, co zachowuje swoistą 
„wielość w jedności”. 
Dla przodków Tolkiena ta „wielość” przybierała oczywiście formy bardziej „zachodnie”, 
podporządkowane w dodatku konwencjom charakterystycznym dla życia 
wiktoriańskiego, 

background image

niezbyt zamożnego mieszczaństwa. Według rodzinnej tradycji Tolkienowie 
przywędrowali 
na Wyspy Brytyjskie z kontynentu, a towarzyszyły temu romantyczne historie 
miłosne, tajemnicze i dramatyczne wydarzenia polityczne, zmuszające uciekinierów do 
pozostawienia pokaźnych majątków „gdzieś w Europie”. W nowym miejscu 
zamieszkania 
trzeba było dawne rodowe ambicje połączyć z koniecznością pracy. Z czasem rodzina 
do- 

Za: Przeczytaliśmy dla was – J. R. R. Tolkien: The Monsters and the Critics and 

Other Essays. Edited by Ch. 

Tolkien. Londyn 1983, s. 170. Omówienie książki i przekład 

fragmentu 

– M. G., „Gwaihir” 1985, nr 2, s. 5. 

J. R. R. Tolkien: Listy Profesora. Przeł. A. Sylwanowicz. „Gwaihir” 1985, nr 2, s. 12. 

11 
robiła się nawet warsztatu wytwarzającego fortepiany – w momencie narodzin J. R. R. 
Tolkiena także i te sprawy należały do przeszłości, a teraźniejszość była raczej 
skromna. 
Podobnie egzystowali Suffieldowie 

– rodzina ze strony matki. Dziadek przyszłego 

pisarza 
zarabiał jako komiwojażer, a niezbyt bogate życie ubarwiały opowieści o „herbowych” 
przodkach, lordo

wskich tytułach i innych dowodach minionej świetności, wśród 

których fakt „zasiedzenia” Suffieldów na Wyspach bywał koronnym argumentem w 
dyskusjach 
o mezaliansie ich córki Mabel. Dla Suffieldów Tolkienowie długo pozostawali 
tylko zwyczajnymi imigrantami „z jakichś Niemiec”. 
Rodzice pisarza poznali się w rodzinnym Birmingham i po paru latach nieoficjalnej 
znajomości (ze względu na wymienione już powyżej zastrzeżenia) uzyskali wreszcie 
zgodę 
na zaręczyny, a później i przyzwolenie na ślub. Ojciec J. R. R. T., Arthur Tolkien, 
próbował 
początkowo pracować w Banku Lloyda, a potem przeniósł się do Południowej 
Afryki, gdzie możliwości finansowej stabilizacji były mimo wszystko większe. Został 
nawet 
szefem oddziału banku w małym miasteczku Bloemfontein. Oddział Banku 
Afrykańskiego 
konkurować musiał z prężnym Bankiem Narodowym – zawodowy sukces Arthura 
Tolkiena uzależniony był więc głównie od jego obrotności i pomysłowości. Arthur wierzył 
w swoją dobrą gwiazdę – w początkach 1891 roku sprowadził swoją narzeczoną, a ich 
ślub odbył się w Kapsztadzie w połowie kwietnia. 
John Ronald Reuel Tolkien urodził się 3 stycznia 1892 roku, a w kilkanaście miesięcy 
później – 17 lutego 1894 roku – przyszedł na świat Hilary Arthur Reuel. Dzieci chowały 
się dobrze – niemniej niedogodności klimatyczne, ekonomiczne i polityczne skłoniły 
Mabel 
do wyjazdu z synami do Anglii. Powróciła do rodziców w Birmingham w połowie 
1895 roku i oczekiwała na przyjazd męża. Rodzina jednak nie połączyła się – Arthur 
zmarł 15 lutego 1896 roku i został pochowany w Bloemfontein. 
Mabel mogła liczyć na procenty od ulokowanych w południowoafrykańskich kopalniach 
kapitałów (a nie było tego wiele) i na skromną pomoc ze strony rodziny – swojej i 

background image

męża, głównie jednak – na własną wytrwałość i zaradność. Postanowiła sama zająć się 
edukacją chłopców i trzeba przyznać, iż trafili oni na utalentowanego pedagoga. 
Synowie 
okazali się również dobrymi uczniami — czteroletni John Ronald Reuel (dla rodziny – 
Ronald) czytał już dość dobrze, a wkrótce poczynił znaczne postępy w pisaniu. 
Szczególnie 
zainteresowała go kaligrafia, lubił także lekcje łaciny i angielskiego. Francuski nie 
pociągał 
go zbytnio 

– być może gdzieś tu należy szukać źródeł późniejszej „gallofobii” Profesora. 

Nie osiągnął sukcesów w nauce muzyki – lubił jednak rysunki, lekcje botaniki, 
wyprawy do parku i bezpośredni kontakt z przyrodą. Drzewa stały się jego prawdziwą, 
wielką miłością na całe długie życie. Dużo czasu poświęcał lekturze – tak rodziły się 
pierwsze fascynacje opracowaniami dawnych mitów i ludowych baśni. Nie lubił baśni 
Andersena 

– intrygowały go natomiast legendy arturiańskie i opracowania starych 

nordyckich 
sag o smokach i bohaterach, opublikowane przez niezmordowanego Andrew 
Langa

3

W życiu młodej wdowy i jej synów bardzo duże znaczenie miała religia. Przeżycia i 
rozmyślania doprowadziły Mabel do postanowienia, które zaważyło na kontaktach jej i 
synów z rodzinami Tolkienów i Suffieldów. Mabel postanowiła przejść na katolicyzm i po 
kilku miesiącach przygotowań ona i jej siostra, May Incledon, zostały przyjęte do 
„papieskiego” 
kościoła. Dla Suffieldów-metodystów i Tolkienów-baptystów było to szokiem. 
Sytuacja odbiła się na finansach wdowy – rodzina cofnęła jej swą pomoc. Te 
przeciwności 
umocniły ją tylko; na przekór wszystkim i wszystkiemu zaczęła wychowywać w wierze 
katolickiej obu chłopców. Nowa sytuacja finansowa zmusiła ją jednak do szukania 
tańsze- 

Andrew Lang (1844-

1912), szkocki pisarz i badacz, zajmował się m.in. mitem i baśnią 

ludową, opublikował serię książek z opracowaniami różnych baśni. 
12 
go mieszkania 

– do tej pory wynajmowali dom na przedmieściu. Po paru takich 

przeprowadzkach 
znaleźli się w dzielnicach niewiele lepszych od slumsów. Początkowo Ronald 
mógł uczyć się w wymarzonej szkole Króla Edwarda (kiedyś uczył się tu jego ojciec, w 
ogóle była to szkoła „z tradycjami”), potem jednak należało znaleźć tańsze miejsce 
edukacji. 
Dużą pomoc wdowie i chłopcom okazał wtedy jeden z duchownych pobliskiego 
Oratorium

4

czterdziestoparoletni ojciec Francis Xavier Morgan, pół-Walijczyk, ćwierć-Anglik i 
ćwierć-Hiszpan. Niekonwencjonalny, bezpośredni, hałaśliwy i wylewny, szybko stał się 
przyjacielem całej rodziny. 
Niski poziom nauczania w nowej szkole zmobilizował Mabel i Ronalda do ubiegania 
się o stypendium, które mogłoby umożliwić chłopcu powrót do szkoły Króla Edwarda. 
Ronald uczył się dobrze, interesowała go literatura i języki obce, a postępy w nauce 
bardzo 
cieszyły jego matkę. 

background image

Wiosną 1904 roku Mabel trafiła do szpitala – rozpoznano cukrzycę. Stan ówczesnej 
medycyny nie gwarantował wyleczenia. Zmarła 14 listopada, a przed śmiercią 
wyznaczyła 
ojca Francisa na opiekuna chłopców. Spadek, który im pozostawiła, nie był duży – 800 
funtów zainwestowanych w Południowej Afryce. Ojciec Morgan przy całym swoim 
bezpośrednim 
sposobie bycia okazał się dobrym strategiem – udało mu się ułagodzić zmobilizowane 
śmiercią Mabel obie rodziny (mówiło się o obaleniu testementu i odebraniu „papiście” 
opieki nad sierotami) i zapewnić dzieciom znośne warunki nauki i mieszkania. Nikt 
im już jednak nie mógł zastąpić matki – opiekun, ciotki, gospodynie kolejnych mieszkań 
będą dawać dorastającym chłopcom tylko to, co zapewnia egzystencję i przygotowuje 
do 
przyszłego życia w społeczeństwie. Życie z matką, mimo wielu finansowych 
niedogodności, 
przynosiło radość i ciepło, obfitowało w odkrycia nowych opowieści, książek, pozwalało 
na odmienny od „szkolnego” kontakt z obcymi językami, łączyło także fascynację 
religijną z osobistym stosunkiem do matki. Okres ten został dramatycznie zamknięty, ale 
to najprawdopodobniej on w dużym stopniu uformował osobowość przyszłego pisarza. 
Bracia zamieszkali teraz u jednej z dalszych krewnych. Chodzili do tej samej szkoły 
Króla Edwarda i dużo czasu spędzali w Oratorium. Służyli do mszy, rozmawiali z 
opiekunem, 
jadali tu posiłki i bawili się z kuchennym kotem. Ronald miał 13 lat, Hilary -11. 
W szkole Ronald mógł rozwijać swoje językowe uzdolnienia. Uczył się łaciny, greki, 
francuskiego i niemieckiego. Powoli te zainteresowania j ę z y k a m i przeradzały się w 
zainteresowania f i l o l o g i ą. Dzięki sporej bibliotece szkoły, dzięki dobrym 
pedagogom, 
wreszcie dzięki przyjaźniom z kolegami o podobnych zamiłowaniach bardzo szybko 
dotarł do starych tekstów literackich. Zetknął się z oryginalną wersją staroangielskiego 
poematu „Beowulff”

5

, z „Opowieścią o Sir Gawenie i Zielonym Rycerzu”

i z „Poematem 

o Perle”

7

. Pojawiać się zaczęły również książki z kręgu językoznawstwa – dotarł do pod- 

Oratorium Birmingham związane jest ściśle z osobą Johna Henry’ego Newmana (1801-1890), 

angielskiego 
teologa i myśliciela, którego przejście na katolicyzm odbiło się szerokim echem w życiu intelektualnym 
Anglii. Skupił wokół siebie społeczność świecką i duchowną. Przed śmiercią otrzymał godność kardynała. 
Jego liczne pisma publikowane są nadal, także w Polsce. 

„Beowulf'”, anonimowy poemat bohaterski, pochodzący najprawdopodobniej z VII wieku, zapisany 

znacznie później. Jest najstarszym zachowanym w całości eposem, przedstawiającym pogański świat; 
pochodzi 
z kręgu staroangielskiej literatury. Zmodernizowaną wersję tekstu, w tłumaczeniu A. Przedpełskiej- 
Trzeciakowskiej, wydano w Polsce w 1966 roku. 

„Sir Gawen i Zielony Rycerz”, romans rycerski z XIV wieku, należący do opowieści 

o Rycerzach Okrągłego Stołu. Oryginał był wielokrotnie adaptowany przez różnych 
autorów, 
m.in. przez Rogera Lancelyna Greena, biografa Lewisa. 

„Poemat o Perle”, najprawdopodobniej pochodzący z tego samego okresu, co „Sir 

Gawen” (i być może nawet tego samego autorstwa). Uważany za wybitne osiągnięcie 
śre- 
13 

background image

ręcznika języka anglosaskiego, poznał także nieco walijski i staronordycki. W tym 
okresie 
jego umiejętności językowe zaczynały znacznie przekraczać wymagania stawiane 
uczniom. 
Wtedy też, początkowo na zasadzie dziecięcych zabaw, pojawiają się próby tworzenia 
„prywatnych” języków. Będą one jeszcze bardzo proste, z czasem jednak staną się 
„pełnoprawnymi” 
tworami, będą miały własne słownictwo, ciekawą wymowę, bogatą składnię. 
Najpierw pojawi się „animalic” – język wymyślony przez kuzynki Ronalda, a potem 
przez niego przejęty i udoskonalony. Potem będzie „nevbosh” – na tyle sprawny, iż 
można 
było pisywać limeryki w tym języku. Potem pojawił się „naffarin”, czerpiący dużo z 
hiszpańskiego, 
a raczej z Tolkienowskiej chęci zgłębienia tego języka. Wielkim przeżyciem 
stało się spotkanie z „Podręcznikiem języka gockiego” Josepha Wrighta. Od tej pory 
zabawa 
zaczęła nabierać cech poważnych badań językoznawczych – Ronald uczył się 
rekonstruowania 
form językowych wymarłych języków gockich, a jednocześnie udoskonalał 
próby tworzenia własnych języków. Próbował także stworzyć odpowiednie „pismo” i 
graficznie 
opracować kształt każdej głoski. Zaprzyjaźnił się z Christopherem Wisemanem. 
Różniły ich przekonania religijne (ojciec przyjaciela był duchownym-metodystą), łączyły 
zamiłowania językowe (Wiseman interesował się hieroglifami), sportowe (rugby!) i to 
coś, co sami nazywali specyficznym poczuciem humoru. 
W tym samym mniej więcej czasie, po kolejnej przeprowadzce do nowej kwatery, w 
otoczeniu Ronalda pojawia się osoba, która zmieni całe jego późniejsze życie. Edith 
Bratt 
była starsza od Ronalda o trzy lata i – podobnie jak on – była sierotą, którą opiekunowie 
„upchnęli” w wynajętym przy jakiejś rodzinie pokoju. Miała spore uzdolnienia muzyczne, 
grała na fortepianie i marzyła o karierze pianistki. Dziewczyna miała niewielki kapitalik i 
jej opiekunowie nie widzieli powodu, żeby muzykowaniem musiała zarabiać na życie. 
Ronald i Edith często spotykali się ze sobą – zbliżyła ich do siebie sytuacja rodzinna, 
jako 
że oboje byli sierotami, ich ojcowie umarli bardzo dawno i wychowywały ich same matki 
(dopiero później Ronald dowiedział się, że Edith była dzieckiem nieślubnym). Z rozmów 
zrodziła się pewna zażyłość, a ułatwiło ją to, że mieszkali w tym samym domu i 
wynajmowali 
pokoje u tej samej rodziny. Od zażyłości przeszło do fascynacji, od fascynacji – 
do zadurzenia. Wkrótce sprawa dotarła do ojca Francisa a ten zażądał zerwania 
znajomości. 
Uważał, że różnica wieku i wyznania, a także konieczność kontynuowania nauki przez 
Ronalda, są wystarczającymi powodami do przerwania tego młodzieńczego romansu. 
Ronald 
miał już wtedy szesnaście lat, Edith – dziewiętnaście, ale w świetle ówczesnych praw 
nie mogli jeszcze sami o sobie decydować. Ronald zgodził się z wolą opiekuna, 
spotkania 

background image

jednak odbywały się nadal. Młodzi starali się zachować to w tajemnicy – ale to się nie 
udało. 
Zgodnie ze swoimi zainteresowaniami i zgodnie z planami opiekuna Ronald miał 
ubiegać 
się o przyjęcie na studia. Nie posiadał jednak wystarczającego zabezpieczenia 
finansowego 
– należało więc próbować zdobyć stypendium (niezamożna młodzież często korzystała 
z tej formy pomocy). Pierwszy wyjazd do Oxfordu w 1909 roku zakończył się 
niepowodzeniem. Mógł oczywiście ubiegać się o stypendium w roku następnym – 
byłaby 
to jednak już ostatnia jego szansa. W tej sytuacji należało więc solidniej przyłożyć się do 
nauki w szkole. 
Ktoś „życzliwy” znowu widział oboje młodych w jakiejś herbaciarni i ojciec Francis 
postawił teraz sprawę ostro: do uzyskania pełnoletności, tj. do ukończenia 21. roku życia 
Ronaldowi nie wolno spotykać się z dziewczyną i nie wolno kontaktować się z nią w jaki- 
dniowiecznej literatury angielskiej. Łączy w sobie elementy mistyki z tematyką bliską 
„Trenom” Kochanowskiego. Być może stąd przejął Tolkien koncepcję baśni jako 
„pocieszenia”. 
14 
kolwiek sposób. Młodzi jednak spotykali się nadal. Opiekun Ronalda nazwał to 
dowodem 
wyjątkowej głupoty i złej woli. W końcu Edith postanowiła wyjechać do Cheltenham. 
Przez najbliższe cztery lata nie mogli utrzymywać ze sobą żadnego kontaktu. Rozłąkę z 
ukochaną Ronald przeżył boleśnie – a może był to tylko przejaw młodzieńczej 
egzaltacji? 
Poważnym błędem ojca Francisa było rozdzielenie młodych, niewinne zadurzenie 
przekształciło się bowiem w wielką miłość – przynajmniej ze strony Ronalda. Edith w 
nowym otoczeniu czuła się dobrze, udzielała się w kościele parafialnym, nawiązywała 
znajomości i coraz mniej wierzyła w miłosne zapewnienia młodego chłopaka. Dla niego 
zaś zdobycie dziewczyny stało się sprawą ważną. Chciał na nią zasłużyć, uważał ją za 
ideał 
swego życia, za osobę godną wszelkich poświęceń. 
Pewne ochłodzenie stosunków z opiekunem wynagradzał sobie Ronald ożywieniem 
kontaktów z rówieśnikami. Zauważmy jednak, że ani koledzy i przyjaciele ze szkoły, ani 
rodzina 

– bliższa czy dalsza – dosłownie nikt postronny nie znał historii romansu 

Ronalda 
i Edith. O całej sprawie wiedział jedynie ojciec Francis. 
Szkoła Króla Edwarda była zwyczajną „dzienną” szkołą, z dobrą tradycją i przyzwoitym 
poziomem. Nie było tu atmosfery szkół „dla lepszych sfer”, z pretensjami i internatami, 
gdzie niejedn

okrotnie dziecięce fascynacje kolegami nabierały posmaku 

homoseksualizmu. 
Szkoła Ronalda była oczywiście szkołą wyłącznie męską i w takim otoczeniu Ronald 
przebywał w czasie nauki u Króla Edwarda i potem w Oxfordzie. W wieku, w którym 
wielu młodych odkrywa uroki towarzystwa płci przeciwnej, on musiał w imię „wierności 
Edith” – odłożyć wszelkie myśli o romansach i flirtach z siostrami czy kuzynkami swoich 
kolegów. Wszystkie radości i odkrycia najbliższych trzech lat — a były to lata równie 
inspirujące 

background image

jak te 

spędzone z matką – dzielił nie z Edith, ale ze swoimi rówieśnikami. Polubił 

wtedy te intelektualne spory w męskim gronie, a podział na „prywatność serca” (dzieloną 
z Edith) i „prywatność intelektu” (dzieloną z kolegami) pozostanie w jego życiu już 
na stałe. 
W szkolnym życiu Ronalda (a była to ostatnia klasa) wydarzy się jeszcze coś 
znaczącego. 
Z grupy osób zajmujących się szkolną biblioteką wyłoni się T. C., B. S. – Klub 
Herbaciany, 
Towarzystwo Barrowian (od „Barrow’s Stores” – herbaciarni przy Corporation 
Street). Obok Ronalda i nieodłącznego Christophera Wisemana w klubie znalazł się syn 
dyrektora szkoły, Robert Quilter Gilson, i najmłodszy z tej czwórki – Geoffrey Bach 
Smith. Wszyscy interesowali się literaturą, językoznawstwem, sztuką. Różne mieli w 
ramach 
tych dziedzin upodobania, a z dzielenia się swoimi zainteresowaniami wyrosła 
przyjaźń. Wpływali inspirująco na siebie, poszerzali krąg swoich lektur, dyskutowali 
godzinami 
o wszystkim. Tego typu „paczki” nie były (i nie są) czymś nadzwyczajnym wśród 
na

stolatków, którzy dobrą naukę chcą łączyć z entuzjastycznym przeżywaniem 

intelektualnych 
odkryć. 
Szkoła dostarczała również możliwości uczestniczenia w Klubie Dyskusyjnym, 
pozwalała 
redagować pisma, dawała okazję do przeżywania sportowych emocji (podczas 
m

eczu rugby Ronald doznał kontuzji nosa i języka), ale dopiero T. C., B. S., mimo iż nie 

był na miarę naszych Filomatów i Filaretów, dawał młodym ludziom poczucie pełni życia. 
W grudniu 1910 roku Ronald jeszcze raz pojechał do Oxfordu i raz jeszcze przystąpił 
do egzaminów. Tym razem powiodło mu się i uzyskał stypendium Exeter College. Nie 
było ono zbyt wysokie – Ronald jednak liczył na pomoc ojca Francisa i swojej starej 
szkoły. 
Ostatni okres nauki u Króla Edwarda sprzyjał w tej sytuacji swobodnemu udzielaniu się 
w różnych akcjach dyskusyjnych, literackich, sportowych i teatralnych. Ronald zagrał w 
amatorskim przedstawieniu szkolnego teatru 

– jego aktorskie umiejętności były znaczne 


dziś jeszcze z archiwalnych taśm dochodzi do nas echo niebanalnych interpretacji. 
15 
Po pożegnaniu ze szkołą („Czułem się jak młody wróbel, którego wykopano z gniazda 
na wysokiej gałęzi” – zanotuje później), podczas letnich wakacji, razem z Hilarym, 
przyszłym 
farmerem, przyłącza się do grupy zaprzyjaźnionych osób i wyrusza na wycieczkę 
do Szwajcarii. Będzie to jeden z nielicznych kontaktów z dalekim światem. Nigdy nie 
będzie 
wiele podróżował. Z tego wojażu zachowa reprodukcję kiepskiego obrazu – zwykłą 
kartkę pocztową z wizerunkiem „Ducha Gór”. Potem dopisze na kopercie z tą kartką: 
„Zapowiedź Gandalfa...” 
Ronald rozpoczął swoje studia w Oxfordzie jesienią 1911 roku. Była to uczelnia z 
tradycjami 
– w dobrym i złym znaczeniu. Większość studiujących stanowili uczniowie z 

background image

bardzo zamożnych rodzin i to dla nich powołano kiedyś instytucję „służących”, 
dbających 
o wygody swego pana. Studenci posiadali „własne” apartamenty (sypialnię i salonik), 
„własnych” służących i – obok obowiązków – sporą ilość wolnego czasu. Barwne życie 
studenckie pochłonęło Ronalda i na naukę – przynajmniej w początkowym okresie – nie 
miał zbyt wiele czasu. Tu również grywał w rugby, dużo uwagi poświęcał klubom 
dyskusyjnym 
(sam też założył własny klub) – wszystko to było oczywiście bardziej dorosłe i 
bardziej „uczone”, ale ożywione prawie tym samym duchem co T. C., B. S. 
Zamożniejsi studenci mogli sobie pozwolić na pewną bezkarność i studiowanie według 
własnej fantazji i finansowych możliwości rodziców. Stypendyści musieli jednak 
pamiętać, 
iż ich pobyt na uczelni nie jest tylko miłym spędzaniem czasu i że ze swoich 
ob

owiązków 

należy się kiedyś rozliczyć. Ronald studiował filologię klasyczną a w ramach 
dodatkowych zajęć chodził na konsultacje do wspomnianego już tu Josepha Wrighta

8

Wright umiał docenić językoznawcze zainteresowania Tolkiena, a także trafnie ocenić 
jego 
rzeczywiste umiejętności. Ronald powoli uświadamiał sobie obszary własnej 
niekompetencji 
– mimo to nie poniechał studenckich rozrywek. Wright zmobilizował go jednak 
do skrupulatniejszej pracy nad „prywatnymi” językami. Materiał porównawczy był pod 
ręką – biblioteka kolegium była dobrze zaopatrzona. Tolkien odnalazł kilka 
podręczników 
języka walijskiego i przestudiował je dokładnie. Walijski stał się jego ulubionym 
językiem. 
Potem sięgnął po gramatykę fińską i przypuścił szturm na oryginał „Kalewali”. Te 
do

świadczenia poszerzyły nie tylko jego wiedzę językoznawczą – w sposób już całkiem 

świadomy zaczął interesować się mitami i starymi tekstami, które były przekazem tych 
mitów. Uważał, iż gdzieś tam kryje się zgubione dziedzictwo Brytyjczyków, i już wtedy 
zaświtała mu myśl, aby to dziedzictwo odtworzyć i przekazać współczesnym. Z 
fascynacji 
walijskim i fińskim narodzi się kiedyś quenya i sindarin

9

Na polu naukowym Ronald nie odnotował jednak większych osiągnięć, zauważył nawet, 
iż za mało przykładał się do pracy i będzie musiał sporo nadrobić, jeżeli chciałby w 
przyszłości zająć się karierą naukową. Plany te jednak miały charakter równie mglisty, 
jak 
i postanowienie poprawy. Zbliżał się bowiem okres wejścia w pełnoletność, kiedy można 
było urzeczywistnić nareszcie inne, równie ważne pragnienie. W kilka minut po północy, 
3 stycznia 1913 roku, Ronald napisał do Edith Bratt obszerny list i ponowił swoje 
wyznania 
miłosne, a także małżeńskie obietnice. Odpowiedź przyszła szybko – Edith donosiła, 
że zdążyła już zaręczyć się z bratem swej szkolnej przyjaciółki. 
Ronald wsiadł w pociągi wyruszył do Cheltenham. Spotkał się z Edith 8 stycznia i tak 
długo przekonywał ją o swoim uczuciu, iż dziewczyna zgodziła się wyjść za niego. O 
tych 

Joseph Wright (zm. 1930), wybitny językoznawca z Oxfordu, poliglota, autor wielu 

background image

podręczników językoznawczych. Zaczynał jako samouk i pracownik fizyczny w foluszu. 
W piętnastym roku życia sam nauczył się czytać i pisać. 

Quenya 

– język elfów Wysokiego Rodu, mowa szlachetna, prastary język ukształtowany jeszcze w 

Valinorze, 
przeniesiony potem do Śródziemia, tu z czasem zarzucony, pełniący funkcje mowy „odświętnej” 
(Tolkien kreując go pamiętał o języku fińskim). Sindarin -wywodzący się z prastarej mowy elfów język 
„codzienny”. Zwany też mową Elfów Szarych lub elfów z Baleriandu (fonologicznie bliski walijskiemu). 

16 
nieoficjalnych zaręczynach Ronald poinformował jedynie ojca Francisa. Reakcja kapłana 
nie była entuzjastyczna – wydawał się jednak tolerować ten związek i można było nadal 
liczyć na jego finansową pomoc. 
Po powrocie do Oxfordu chłopak zabrał się do nadrabiania zaległości. Złożone przez 
niego prace pisemne zostały ocenione bardzo wysoko. Na ten sukces w dużym stopniu 
złożyły się efekty pedagogicznej działalności Josepha Wrighta, nie wolno nam jednak 
nie 
doceniać osobistego zaangażowania i umiejętności Ronalda. Uczelnia dostrzegła talent 
studenta, który kiedyś „wyłożył” się podczas pierwszego ubiegania się o przyznanie 
stypendium. 
Ronaldowi zaproponowano przeniesienie się z filologii klasycznej na angielską. 
Było to – jak zauważył przełożony kolegium bardziej zgodne z zainteresowaniami 
Tolkiena. 
Ronald zgodził się i z początkiem letniego okresu nauki w 1913 roku zmienił kierunek 
studiów. 
Interesowały go zwłaszcza dawne dialekty zachodnich hrabstw środkowej Anglii: Często 
musiał sięgać po zupełnie nowe dla siebie teksty, a każda taka próba przynosiła dalsze 
inspiracje naukowe i literackie. Z poematu „Chrystus” Cynewulfa

10 

przemówiły do niego 

stare pogańskie mity, ukryte pod szatą mistyki chrześcijańskiej. To stąd, z dwóch linijek 
tego poematu, wyprowadził Ronald trop w kierunku mitologii Śródziemia: „Bądź 
błogosławion, 
Earendalu, spośród aniołów najjaśniejszy, na świat posłany między ludzi... 
Podobnych odkryć dostarczała mu lektura tekstów staroislandzkich: obu „Edd” – 
poetyckiej 
(starszej) i prozatorskiej (młodszej)

11

. Pieśni o bohaterach, o bogach i początkach 

świata, o walce dobra ze złem i o ostatecznej bitwie, po której być może odrodzi się 
nowy 
świat. Te przedchrześcijańskie jeszcze mity, ukazujące świat pełen mądrości i tajemnic, 
głęboko oddziałały na Tolkiena. 
Po zaręczynach z Edith kwestia wyznania dziewczyny wielokrotnie była omawiana 
przez narzeczonych. Dla Ronalda była to sprawa niezmiernej wagi, dla Edith – rzecz 
kłopotliwa. 
Sądziła jednak, iż ten problem uda się załatwić bez rozgłosu i w ostatniej chwili 
przed samym ślubem. Ronald był jednak stanowczy – dziewczyna ustąpiła i po 
przeprowadzce 
do Warwick (tu nikt jej nie znał) rozpoczęła pobieranie nauk u jednego z katolickich 
księży. Ronald tymczasem wyruszył do Francji z dwójką podopiecznych. Sama podróż 
nie była przyjemna, jego zdanie o Francuzach nie było najlepsze, a i posada opiekuna 
niezbyt mu się spodobała. Jesienią 1913 roku powrócił na swoją uczelnię. W Oxfordzie 

background image

pojawił się również G. B. Smith, a dwaj inni koledzy z T. C., B. S. – R. Q. Gilson i Ch. 
Wiseman 

– rozpoczęli studia w Cambridge. Dopiero teraz i to bardzo oględnie – Ronald 

powiadomił ich o swoich zaręczynach. Przyjęli to powściągliwie, Gilson jednak zauważył, 
iż coś takiego, jak dotychczasowe T. C., B. S., już tak prędko się nie powtórzy... 
Edith przyjęto do kościoła rzymskokatolickiego z początkiem roku 1914. Czuła się w 
nowej wierze zagubiona i osamotniona, poza tym 

– znalazła się w nowym środowisku. 

Częste i długie listy Ronalda irytowały ją trochę – narzeczony odrabiał 
korespondencyjne 
zaległości i nie żałował opisów bujnego życia uniwersyteckiego. Ich spotkania ujawniały, 
że muszą wykazać wiele wyrozumiałości i poświęcenia, jeżeli mają pozostać ze sobą na 
stałe. Po wyjeździe Ronalda wszystko na odległość wracało do normy: on znowu pisał 
płomienne listy, a ona starała się jakoś pogodzić z nową wiarą i z nową rolą – przyszłej 
żony przyszłego naukowca. 

10 

„Christ” – mistyczny poemat z VIII w., opowiadający o Drzewie Krzyża i przynoszący wizje końca 

świata i ostatecznego osądu rodzaju ludzkiego. Autorem tego tekstu (i innych o podobnym charakterze) 
jest 
Cynewulf. 

11 

Edda 

– staronordyckie poematy, znane głównie z pochodzącego z XIII wieku staroislandzkiego 

rękopisu. 
„Eddę poetycką” (odnajdziemy w niej wiele imion znanych z opowieści Tolkiena), w przekładzie A. 
Załuskiej-Strtimberg, opublikowano u nas w 1986 roku. 

17 
Ronald natomiast odnalazł w sobie nową energię do pracy. Nabrał także cech 
„światowca” 
(o ile pozwalały na to skromne fundusze), założył kolejny klub dyskusyjny, wiosłował, 
grał w tenisa, dużo pisał, brał udział w konkursach i często zdobywał nagrody. 
Pieniądze najczęściej przeznaczał na książki. I tak zetknął się z twórczością Williama 
Morrisa

12

, tłumacza – między innymi – „Völsungasaga”

13 

i autora mitopodobnych 

opowieści. 
Z jednej z nich, z „Rodu Wolfingów”, przywędrowała do Tolkienowskiego Śródziemia 
nazwa Mrocznej Puszczy. Latem 1914 roku Ronald wyruszył do Kornwalii. Po latach 
stanie się ona takim „idealnym pejzażem” i posłuży za wzór krajobrazom z opowieści 
o Śródziemiu. Spotkał się także z bratem i ciotką, przebywającymi na farmie swych 
przyjaciół. 
Tutaj rozpoczął pisanie poematu o „Podróży Earendela Gwiazdy Wieczornej”. Widać 
w nim było inspirację tekstem Cynewulfa, a także zapowiedź późniejszych dojrzałych 
prób literackich. Ważne jest to, iż w tym utworze Tolkien zaczął tworzyć podstawy 
własnej 
mitologii, 
W tym samym mniej więcej czasie Anglia wypowiedziała wojnę Niemcom. Był bowiem 
rok 1914 i tysiące młodych ludzi zaciągało się do wojska. Ronald – wbrew oczekiwaniom 
swoich krewnych (jego brat Hilary zgłosił się już jako trębacz) – postanowił wrócić 
na uczelnię i kontynuować naukę. Nie czuł się jednak dobrze, gdyż wszyscy jego 
znajomi 
wybierali się na wojnę. W końcu natrafił na informację, iż można przygotować się do 
służby wojskowej równolegle z nauką na uczelni, przy czym powołanie do czynnej 
służby 
może nastąpić dopiero po zakończeniu studiów. Ronald zgodził się na to i z początkiem 

background image

roku zaczął brać udział w szkoleniach wojskowych. Jednocześnie podjął pierwsze próby 
stworzenia czegoś w stylu opowieści Morrisa. Jego „Opowieść o Kullervo” korzystała z 
wątków „Kalewali” i była pierwszą poważną próbą opracowania legend w postaci 
wiersza 
i prozy 

– nie ukończył jej jednak. 

Bożonarodzeniowe wakacje 1914 roku cały Klub Herbaciany spędził u rodziny 
Wisemana 
w Wandsworth. Było to już ostatnie spotkanie T. C., B. S. Dużo mówili o swoich 
planach na przyszłość. Ronald czytał im swoje wiersze i jakkolwiek opinie przyjaciół były 
krytyczne, postanowił serio obrać profesję poety. Pisał wtedy dużo i niektóre z tych 
tekstów 
pojawiły się potem w „The Adventures of Tom Bombadil”. Utwory te ujawniły już 
pewną charakterystyczną cechę postawy Tolkiena jako autora – uważał się bardziej za o 

k r y w c ę opisywanych światów, a nie za tego, kto je wymyślił. Równolegle trwały prace 
nad kreacją nowych języków i Tolkien dokonał istotnego odkrycia – właśnie: odkrycia. 
„Prywatne” języki świetnie nadawały się do zapisywania wierszy i opowieści. Były na tyle 
precyzyjne, iż mogły oddawać wszelkie subtelności myśli i uczuć – należało tylko 
zadecydować, 
kim są istoty posługujące się tą mową. Sprawa wyjaśniła się w roku 1915, gdy 
Tolkien „odkrył”, że języki te należały do elfów, z którymi spotkał się Earendel w czasie 
swych podróży. Pojawiły się teraz poematy o tajemniczym Valinorze, o Dwóch 
Drzewach, 
rodzących owoce pełne słonecznego i księżycowego blasku... Zapowiadały one już 
późniejszy „Silmarillion”. 
W czerwcu Ronald ukończył studia i uzyskał możliwość pracy na uczelni. Wojna jednak 
trwała nadal i trzeba było wywiązać się z przyjętych zobowiązań. Przydzielono go do 
Batalionu Strzelców z Lancashire i wysłano do obozu szkoleniowego. Wojskowy tryb 
życia 
działał na niego przygnębiająco. Dostrzegał marnowanie czasu i ludzkiej energii, a 
sama wojna była dla niego czymś bezsensownym i przerażającym. 

12 

William Morris (1834-

1896), angielski poeta, prozaik, tłumacz, wydawca, plastyk i 

społecznik. Jeden z Bractwa Prerafaelitów. 

13 

„Völsungasaga” – „Pieśń o Völsungach”, wywodzące się z „Edd” opowieści o Sigurdzie (Zygfrydzie) i 

Nibelungach, znane u nas lepiej z epiki staroniemieckiej („Pieśń o Nibelungach”), a właściwie z dramatów 
muzycznych Ryszarda Wagnera („Pierścień Nibelunga”). 

18 
Zaczął się specjalizować w sygnalizacji wojskowej. Kody Morse’a, szyfrowanie, łączność 
telefoniczna wszystko to było mu mimo wszystko bliższe niż dowodzenie oddziałem 
w bezpośredniej walce. 
Spodziewano się przerzucenia batalionu Ronalda do Francji. Tolkien postanowił więc 
uporządkować swoje sprawy osobiste. Porozumiał się z Edith i przekazał ojcu 
Francisowi 
wiadomość o zaplanowanym ślubie. Prosił go również o uregulowanie spraw 
finansowych. 
Chciał się usamodzielnić i chociaż kapitał po matce był niewielki, a czasy bardzo 
niepewne, Ronald uważał, że wraz z dochodami z jego poetyckiej twórczości (właśnie 

background image

„Oxford Poetry” przyjęło do druku jego wiersz „Goblin Feet”) będzie to stanowiło pewne 
zabezpieczenie nowej rodziny. Ślub odbył się 22 marca 1916 roku w Warwick. Dopiero 
po 

ślubie Edith wyznała mężowi, iż była dzieckiem z pozamałżeńskiego związku. Ronald 

postanowił przejść nad tym do porządku dziennego. Nowożeńcy udali się na krótki, 
wojenny 
miodowy miesiąc, pocieszeni nieco tym, że ojciec Francis nie tylko przesłał im 
swoje 

błogosławieństwo, ale zaproponował, iż osobiście udzieli im ślubu w Oratorium. 

Problem jednak w tym, że Ronald powiadomił go o swych planach dosłownie w 
przeddzień 
ślubu... 
W czerwcu oddział Ronalda został przerzucony do Francji. Przeniesiono ich na front 
nad Sommę. Walki trwały długo i bez wyraźnych rezultatów. Wśród żołnierzy przybywało 
rannych i chorych. Ronald brał udział w przesłuchaniach niemieckich jeńców, spotkał się 
także z kolegą z Klubu Herbacianego, z G. B. Smithem. Od niego dowiedział się, że 
Gilson 
poległ pierwszego dnia walk. 
Wśród żołnierzy szerzyła się gorączka okopowa. Zachorował również i Tolkien. Z 
początkiem 
listopada przewieziono go do Anglii, do Birmingham. Święta Bożego Narodzenia 
spędził razem z Edith. Z listu Christophera Wisemana (był w marynarce brytyjskiej) 
dowiedział się o śmierci G. B. Smitha. T. C., B. S. przestał istnieć – wojna trwała nadal, 

generałowie i politycy wydawali się nie przejmować tragicznym losem tysięcy młodych 
ludzi. 
Ronald spędził w szpitalach sporą część roku 1917 i 1918. Nawroty choroby 
uniemożliwiały 
mu powrót na front – w tym czasie większość żołnierzy z jego oddziału zginęła lub 
dostała się do niemieckiej niewoli. Groza wojny, śmierć przyjaciół, własna choroba, 
przeświadczenie 
o posiadaniu ważnej misji do spełnienia, a także nałożony niejako przez 
zmarłego G. B. Smitha obowiązek „wypowiedzenia tego wszystkiego, czego inni nie 
zdążą 
już powiedzieć” – to wszystko zmobilizowało Ronalda. W ciągu kilkunastu miesięcy 
krystalizują się dwa podstawowe języki Śródziemia – quenya i sindarin – wyraźnie 
zostaje 
zarysowany obraz elfów, istot potężnych, odmiennych od zwiewnych i skrzydlatych 
drobinek 
z opowieści dla dzieci. Śródziemie „domaga się” odkrycia, jego mitologia domaga 
się. wypowiedzenia w tekstach, bohaterowie chcą przemówić własnymi głosami. 
Tolkienowi 
pozostaje już tylko poddać się woli tego tajemniczego świata. Zaczynają powstawać 
opowieści, które później złożą się na „Silmarillion” – w Great Haywood Tolkien zapisuje 
je z nagłówkiem „The Book of Lost Tales”. Pierwszą opowieścią jest „Upadek 
Gondolinu”, 
potem powstają „Dzieci Hurina” i różne wersje szkiców kolejnych historii. 
16 listopada 1917 roku przychodzi na świat najstarszy syn Tolkienów. Poród był trudny 

background image

i niebezpieczny. Ronald mógł przyjechać dopiero tydzień później. Dziecku nadano 
imiona 
John Francis Reuel 

– „Francis” na cześć ojca Morgana. Kapłan przybył z Birmingham i 

osobiście ochrzcił chłopca. 
Edith wraz z dzieckiem podróżowała za Ronaldem po Anglii. Małżonkowie starali się 
dużo przebywać ze sobą. Z ich wędrówek po zielonych lasach – a przede wszystkim z 
ich 
wielkiej miłości – narodzi się jedna z najpiękniejszych opowieści: historia Berena i 
Lúthien. 
Była to ulubiona opowieść Ronalda. Wiele lat później, już po śmierci żony, wyjaśnił 
najmłodszemu synowi, ile autentycznych szczegółów z dziejów miłości jego i żony zo- 
19 
stało bezpośrednio przeniesionych do tej pieśni o dziewczynie-elfie, która swym tańcem 
wśród drzew (to autentyczne wydarzenie) oczarowała śmiertelnego człowieka. 
Wojna zakończyła się w listopadzie 1918 roku. Ronald został zdemobilizowany i mógł 
rozpocząć „cywilne” życie w Oxfordzie. Dzięki pomocy swoich byłych wykładowców 
otrzymał pracę przy redagowaniu „New English Dictionary”. Nie zarabiał zbyt wiele, było 
to jednak to, o czym marzył: Oxford, badania językoznawcze, rodzina, dom i możliwość 
swobodnego pisania. Udało mu się wynająć niewielki domek, przyjąć gosposię i uzyskać 
pewną stabilizację. Rozpoczął również pracę jako niezależny wykładowca, głównie w 
żeńskich kolegiach Oxfordu. Często na spotkaniach w swoim dawnym kolegium Exeter 
czytywał fragmenty „Upadku Gondolinu” i opowieści te zdawały się przypadać do smaku 
słuchaczom. 
Latem 1920 roku zaproponowano Tolkienowi pracę wykładowcy języka angielskiego 
na uniwersytecie w Leeds. Propozycja 

wydała się dosyć atrakcyjna i jesienią Ronald 

rozpoczął 
zajęcia. Miasto nie było urodziwe, a i sam uniwersytet sprawiał wrażenie będącego 
na dorobku. Wydział Anglistyki rozbudował się i było tu sporo okazji do wykazania się 
inwencją i umiejętnościami organizacyjnymi. Profesor George Gordon spodziewał się, iż 
Tolkien znajdzie sposób na uatrakcyjnienie programu przedmiotów językoznawczych, i 
nie zawiódł się. Nowa praca podobała się Ronaldowi, a jego zajęcia i sposób bycia 
zostały 
zaakceptowane również przez studentów. Tolkien jednak poszukiwał nadal jakiegoś 
korzystniejszego 
– przynajmniej pod względem materialnym – ułożenia spraw swojej rodziny. 
W październiku 1920 roku Edith urodziła kolejnego syna, Michaela Hilary’ego Reuela. 
Rodzina zamieszkała razem w Leeds i należało teraz solidniej zadbać o jej utrzymanie. 
Na początku 1922 roku na uczelni pojawił się nowy wykładowca – Eric Valentine 
Gordon. 
Był Kanadyjczykiem i nie istniały żadne rodzinne powiązania pomiędzy nim a 
profesorem 
Gordonem. Tolkien spotkał się z nim już w Oxfordzie. Współpraca Ronalda z 
„młodym” Gordonem układała się bardzo dobrze – postanowili przygotować pierwszą 
naukową 
edycję „Sir Gavena i Zielonego Rycerza”. Gordon okazał się niezmiernie pracowitym 
i wymagającym partnerem – dzięki jego mobilizującej postawie praca przebiegała 

background image

szybko i książka ukazała się już w 1925 roku. Ronald odpowiadał za opracowanie tekstu 

słownika, a Gordonowi przypadło opracowanie objaśnień. Młodzi naukowcy zaprzyjaźnili 
się; połączyło ich zamiłowanie do starych nordyckich sag, picia piwa i dyskusji w 
kolejnym 
klubie. Trzeba przyznać, że bujne życie towarzyskie sprzyjało popularności obu 
wykładowców 
wśród studentów – wkrótce wielu nowych słuchaczy zaczęło przychodzić na 
ich zajęcia. 
Okres pracy w Leeds dobrze zapisa

ł się w pamięci Tolkiena. Życie rodzinne układało 

mu się pomyślnie, odnosił sukcesy jako wykładowca i badacz, również i jego literackie 
prace nabierały większego rozmachu. „The Book of Lost Tales” była prawie ukończona, 

obok niej powstawały opowieści układające się w nowe cykle. 
W 1922 roku George Gordon („starszy”) przeniósł się do Oxfordu i pojawiła się 
możliwość 
objęcia jego stanowiska. Początkowo nic z tego nie wyszło, w 1924 roku Ronald 
otrzymał jednak tytuł profesora języka angielskiego (stanowisko to utworzono specjalnie 
dla niego) i w wieku trzydziestu dwóch lat stał się jednym z młodszych profesorów w 
brytyjskim szkolnictwie wyższym. Materialna sytuacja rodziny znacznie się poprawiła, 
wynajęto też lepsze mieszkanie. W listopadzie urodził się kolejny syn – Christopher 
Reuel. 
Otrzymał imię na cześć przyjaciela, Christophera Wisemana. Szczęśliwy ojciec 
obiecywał 
sobie, iż syn ten będzie kiedyś spadkobiercą jego literackiego dziedzictwa. I tak też 
się stało. 
20 
Na początku 1925 roku zwolniło się stanowisko profesora języka anglosaskiego w 
Oxfordzie. Tolkien nie miał zbyt dużych szans. Dopomógł mu tutaj George Gordon i 
dzięki jego misternym zabiegom Ronald znalazł się znowu w Oxfordzie. 
Życie tu było ustabilizowane – tradycja wyznaczała nieomal każdą godzinę w roku. 
Wykłady, konsultacje, praca własna, spotkania naukowe, spotkania towarzyskie — 
wszystko to było uporządkowane. Tolkienowie musieli również poddać się temu rytmowi. 
Ronald przyjął to jako coś naturalnego, Edith natomiast poddała się temu z 
mela

ncholijną 

rezygnacją. Dom i opieka nad dziećmi wystarczały jej zupełnie, niezbyt entuzjazmowała 
się pracą męża, a życie towarzyskie Oxfordu było dla niej czymś zupełnie nie do 
zaakceptowania. 
Szybko ustaliła się opinia, iż „pani Tolkien nie bywa i nie przyjmuje”. Ronald 
– przeciwnie – nader często „bywał” i szybko zostały docenione jego towarzyskie zalety. 
Czuł się trochę zwolniony z obowiązków dbania o dom. 
W Oxfordzie przemieszkali w tym samym miejscu przez dwadzieścia jeden lat. Synowie 
chowali się dobrze. W 1929 roku urodziła się córka Priscilla i właściwie było to jedyne 
wielkie wydarzenie. Sporo czasu można było poświęcić badaniom naukowym. Sprzyjała 
temu atmosfera Oxfordu. Dyskusje naukowe pozwalały stawiać śmiałe tezy, 
niekonwencjonalne 
towarzystwo, 

jakie skupiało się wokół poszczególnych osób czy klubów, 

background image

gwarantowało, iż każdy niezwykły pomysł mógł być gruntownie i z pożytkiem poddany 
krytyce specjalistów. 
W 1926 roku Tolkien spotyka Clive’a Staplesa Lewisa

14

. Ich późniejsza przyjaźń 

przejdzie przez 

wiele etapów – od nieufności poprzez fascynację, partnerstwo i coś 

rodzaju 
„duchowej wspólnoty” aż do pewnego zniechęnia. To wpływowi Ronalda-katolika 
zawdzięcza literatura angielska „narodziny” drugiego po Chestertonie pisarza 
chrześcijańskiego. 
Lewis oka

zał się pojętnym słuchaczem Tolkienowskich uwag i jakkolwiek uczeń 

niezbyt dokładnie spełnił oczekiwania mistrza (został protestantem, nie katolikiem, jak 
tego 
oczekiwał Ronald), to jako moralista zyskał sobie ogromną popularność. Również i jego 
próby literackie zyskały dobrą opinię – może nawet zbyt dobrą, jak niekiedy mówił 
Tolkien. Sukces opowieści o Narni był dla Tolkiena niezbyt oczywisty (oględnie mówiąc). 
Ten rodzaj „baśniowania” wydawał się Ronaldowi mocno podejrzany i pozbawiony cech 
oryginalności. Kąśliwe uwagi o twórczości przyjaciela nie przeszkadzały Ronaldowi w 
korzystaniu z rad Lewisa, dotyczących spraw warsztatu pisarskiego. Lewis miał na 
Ronalda 
duży wpływ – Edith to dostrzegała i była zazdrosna o tę przyjaźń. 
Przyjaciele spotykali się najczęściej na posiedzeniach kolejnego nieformalnego klubu, 
założonego przez Tolkiena. Klub nazywał się „The Kolbitar” – oznaczało to tych, którzy 
podczas rozniecania na wietrze ognia pochylają się tak nisko nad węglem, iż po prostu 
nadgryzają jego kawałki. Nazwa była islandzka i tematyka spotkań również wywodziła 
się 
z tego kręgu – kilkanaście osób, w większości na poważnych stanowiskach 
uniwersyteckich, 
spotykało się, by czytać staronordyckie sagi, komentować je i od czasu do czasu 
wzbogacać te spotkania prezentacjami własnych tekstów literackich, najlepiej 
zapisanych 
w jakimś rzadkim lub dawno wymarłym języku. 
Nie było to jedyne miejsce takich „uczonych zabaw” — głośniejsze stały się spotkania 
grupy „The Inklings”. Klub nie został założony przez Tolkiena. Było to coś w rodzaju 
stowarzyszenia literackiego, powołanego do życia około 1931 roku przez studenta 
Tangye 
Leana. Dopiero później o obliczu tej grupy – i o jej sławie – zadecydowało uczestnictwo 
Tolkiena, Lewisa, jego brata Warrena, Charlesa Williamsa, Owena Barfielda czy Hugo 
Dysona. Również i w życiu Ronalda grupa ta odegrała ważną rolę, tu bowiem odbywały 

14 

Clive Staples Lewis (1899-

1963), znawca i badacz kultury średniowiecza, autor wielu książek dla 

dzieci, eseista, popularyzator problematyki filozoficz

nej, teologicznej i etycznej. W Polsce pojawia się 

coraz 
więcej jego książek, wydawanych głównie przez „Pax”. Bardzo ciekawa i bardzo kontrowersyjna postać. 

21 
się czytania fragmentów „Hobbita”, tu dyskutowano nad tym tekstem i stąd też poszła w 
świat fama o tej opowieści. 
„Hobbit” narodził się z opowiadań „na dobranoc” w dziecinnym pokoju synów Tolkiena. 
Pisarz traktował to jako zabawę i rzecz po jakimś czasie została zarzucona. Potem 
powrócił 

background image

do niej i fragmenty prezentował na spotkaniach „The Inklings”. Rękopis nie był 
jednak przeznaczony do publikacji 

– Tolkien uważał, iż godniejsze druku są opowieści 

ze 
zbioru „The Book of Lost Tales”. Jakimiś jednak drogami wiadomość o „Hobbicie” 
dotarła 
do Susan Dagnall, redaktorki z wydawnictwa Allen and Unwin. Zdobycie notatek nie 
okazało się trudne, a sama historia małego hobbita spodobała się jej. Pozostawało tylko 
namówić Tolkiena do napisania zakończenia (rzecz w tej wersji kończyła się śmiercią 
Smauga) i do przygotowania rękopisu do druku. Jesienią 1936 roku maszynopis był 
ukończony 
i powędrował do najbardziej surowego krytyka, jakiego można sobie wyobrazić. 
Szef wydawnictwa uznał, iż książkę dla dzieci powinno zrecenzować ... dziecko. 
Przekazał 
ją swemu dziesięcioletniemu synowi, a kiedy ten wyraził się o niej pozytywnie, skierował 
książkę do druku. „Hobbit” ukazał się 21 września 1937 roku. Ronald obawiał się 
nieco reakcji „uczonego” Oxfordu. Obawy te okazały się przedwczesne – uczelnia po 
prostu 
nie zwróciła na tę publikację większej uwagi. Odezwały się natomiast głosy licznych 
recenzentów; pierwszy wypowiedział się oczywiście Lewis. Recenzje były dobre, 
zainteresowanie 
czytelników – i to nie tylko młodych – duże. Zadysponowano dodruk, ukazała 
się również edycja amerykańska. 
„New York Herald Tribune” umieścił książkę na pierwszym miejscu listy najlepszych 
książek dla dzieci. I tak się zaczęło. W recenzjach, w listach czytelników do wydawcy i 
do 
autora pojawiać się zaczęło życzenie: „Chcemy dowiedzieć się czegoś więcej o 
hobbitach!” 
Tolkien spróbował pisać „Nowego hobbita” – rozpoczął od opisu urodzinowego przyjęcia 
i powoli posuwał się do przodu. Po jakimś czasie zauważył (pamiętajmy, iż zawsze 
uważał się za „odkrywcę”, a nie „wymyślacza”), że opowiadana przez niego historia 
rozgrywa 
się w świecie, który już został opisany w „Silmarillionie” (taką nazwę w swoim 
czasie uzyskała bowiem „The Book of Lost Tales”). Czarni Jeźdźcy, Pierścień – 
wszystko 
to zaczynało wykraczać poza ramy dziecięcej bajki, zakreślonej kiedyś opowieścią o 
małym 
hobbicie. 
Praca nad „Nowym hobbitem” zajmowała Tolkienowi sporo czasu, niemniej jego 
obowiązki 
uczelniane wymagały więcej uwagi i nie można ich było odłożyć na bok na czas 
pisania „książki dla dzieci”. To, że dla coraz liczniejszej rzeszy czytelników Tolkien był 
autorem książki o hobbicie, nie oznaczało wcale, iż przestał być naukowcem i 
dydaktykiem. 
Nie zamierzał też nigdy rezygnować z pracy na uczelni. Mniej więcej w tym samym 
okresie, kiedy przygotowywał do druku opowieść o podróży Bilba, Tolkien pracował nad 
wykładem o „Beowulfie” i 25 listopada 1936 roku wygłosił odczyt, którego tezy w 
zdecydowany 

background image

sposób zmieniały stosunek nauki do tego starego eposu. Tolkien pokazywał, że 
nie jest to jakaś opowiastka o smokach i potworach, bezładny zlepek dziwacznych 
historii. 
W jego interpretacji b

ył to wielki poemat heroiczny, pieśń o życiu prawdziwie 

bohaterskim, 
skonstruowana niezmiernie kunsztownie, pełna poetyckiego blasku i wyobraźni. 
Twórca – czy twórcy – „Beowulfa” obdarzony był nieprzeciętnym talentem poetyckim, a 
świat mistycznych potworów był dla niego równie realny, jak dla nas realnymi są nasze 
wyobrażenia o siłach rządzących otaczającą nas rzeczywistością. Wskazywał też na 
przemieszanie 
się niezliczonych wątków chrześcijańskich ze starymi i pogańskimi elementami, 
porównując poemat do wieży wzniesionej z elementów dawnych budowli. Mówił o 
22 
konieczności szacunku dla twórczości minionych pokoleń.

15 

Nie były to jedyne prace 

naukowe 
razem z E. V. Gordonem przygotowywał edycje „Poematu o Perle”, „Wędrowca” i 
„Żeglarza”

16

Wielbicieli „Hobbita” sprawy te interesowały raczej mało – wielu z nich było 
zaskoczonych, 
gdy poszukując katalogach bibliotecznych innych książek Tolkiena, natrafiali na 
prace edytorskie, przekłady i opracowania dawnych tekstów. Istniały co prawda 
informacje 
o „lżejszych” tekstach, które publikowano przeważnie w niskonakładowych periodykach, 
a ich forma (wiersze lub pieśni), język (niegdyś jakiś dawno wymarły) oraz treść 
odbiegały od tego, co już było znane z „Hobbita”. Było sporo rzeczy w rękopisach – 
przede wszystkim „Silmarillion” – wydawcy jednak obawiali się ryzyka i nie wierzyli, że 
te „poważne” opowieści mogą przyciągnąć czytelników spragnionych przygód hobbitów. 
Rodzina i przyjaciele Tolkienów znali piosenki Toma Bombadila, historię Rudego Dżila i 
ilustrowane listy świętego Mikołaja – na ich publikację było jednak jakoby za wcześnie. 
Na druk i zrozumienie czytelników musiały też czekać opowieści o Berenie i Lúthien, 
historia 
upadku Króla Artura (jedyna „wycieczka” Tolkiena w świat legend Okrągłego Stołu), 
„Mythopoeia” – poemat dedykowany Lewisowi, a także wiele innych, istniejących 
często w kilku wersjach, opowieści z kręgu Śródziemia. 
Praca nad „Nowym hobbitem” posuwała się wolno z wielu powodów. Tolkien nie 
chciał pozostać autorem kolejnej książki dla dzieci, napisanej na zamówienie dzieci i 
zamykającej 
się w kręgu dziecięcych oczekiwań. Odkrycie, iż świat hobbitów łączy się ze 
światem „Silmarillionu”, utwierdziło go w przeświadczeniu; że należy opublikować 
całość, 
leżących do tej pory w szufladzie, mitologicznych opowieści. Obawiał się jednak, iż 
dla wydawców taka propozycja może być nazbyt szokująca. I wydawcy, i czytelnicy 
spodziewali 
się mimo wszystko, że powstanie coś „lżejszego”, właśnie kolejna książka dla 
dzieci i na zamówienie dzieci. 
8 marca 1939 roku Tolkien 

wygłosił wykład poświęcony Andrew Langowi – był to 

background image

swoisty hołd, złożony pamięci tego zbieracza i badacza baśni. Swoisty, gdyż autor 
wykładu 
zajął się tu głównie prezentacją własnych przemyśleń. Nie wszyscy zebrani wiedzieli, 
iż występuje tu on nie tylko jako badacz cudzych tekstów. Tolkien przemawiał tu też jako 
twórca „Władcy Pierścieni” (bo taką nazwę otrzymał tymczasem „Nowy hobbit”) i kreator 
świata mitów z „Silmarillionu”. 
Główne tezy tego wystąpienia

17 

można streścić następująco: Baśń jest gatunkiem 

literackim 
godnym najwyższego szacunku. Nie można mówić, iż jest to literatura wyłącznie 
dla dzieci 

– taka postawa świadczy bowiem i o degradacji samej baśni, i o degradacji 

sposobów 
jej badania. Baśń jest bliska mitowi, tak jak on wyrasta z najtajniejszych ludzkich 
pragnień pokonania czasu i przestrzeni i ujawnia marzenia o chęci nawiązania 
porozumienia 
z całym światem. To, co nazywamy „dziecięcym fantazjowaniem”, jest s u b k r e a c j 
ą – zdolnością tworzenia nowych światów, których realności baśń nie kwestionuje. Baśń 
dostarcza przeżyć nieporównanie wznioślejszych niż inne gatunki literackie. Pozwała 
zobaczyć 
świat w jego prawdziwym wymiarze – nie bawi się w alegorie, nie pseudonimuje 
otaczającej nas rzeczywistości. Mówi o tym, co wieczne, niezmienne, ujawnia 
podstawowe 
mechanizmy życia. Zachęca do wyrwania się z krępującego nas świata fałszu i pozo- 

15 

J. R. R. Tolkien: Beowulf 

– the Monsters and the Critics. Oxford University Press, 

London 1937. 

16 

„Wędrowiec” („The Wanderer”) i „Żeglarz” („The Seafarer”) zachowane – w kodeksie 

z końca X wieku – fragmenty epiki angielskiej. Powstały najprawdopodobniej znacznie 
wcześniej. 

17 

J. R. R. Tolkien: On Fairy-Storics. 

Oxford University Press, London 1947. Pubłikowane potem z „Leaf 

by Niggle” w: Tree and Leaf. Unwin Books, London 1964. 

23 
rów i przynosi nam obietnicę pomyślnego zakończenia wszelkich trosk. Poprzez ten 
ewangeliczny aspekt baśni (ewangelia to dobra nowina, pocieszenie), poprzez hołd 
złożony 
w postaci aktu subkreacji dziełu stworzenia, baśń staje się gatunkiem chrześcijańskim. 
Stare, pogańskie elementy zostają ukazane w nowym, bardziej ludzkim świetle. Takie 
ujęcie 
było zaskoczeniem dla badaczy. Dziewiętnastowieczne badania ludowych baśni 
prowadzone 
były z pozycji życzliwej wyrozumiałości dla pełnej przesądów wyobraźni gminu 
– tu zaś zwracano uwagę na estetyczną i etyczną problematykę baśni, a jej 
anonimowych 
twórców ukazywano jako świadomych artystów, głębokich myślicieli i strażników 
istotnych 
dla człowieka tajemnic. 
Tolkien domagał się, aby nie traktowano baśni jako prostej alegorii, tymczasem 
nadchodzące 
wydarzenia jakby wyraźnie starały się zmusić przyszłych czytelników „Władcy 

background image

Pierścieni” do takiego właśnie odbioru tej książki. Rozpoczęła się druga wojna światowa 

życie zdawało się stawać wyścigu z opowieścią o Pierścieniu. 
W „Przedmowie” Tolkien pisał: „[...] praca nad »Władcą Pierścieni« trwała z przerwami 
od roku 1936 do 1949. Miałem w tym czasie inne obowiązki, których nie zaniedbywałem, 
i często pochłaniały mnie jako badacza i nauczyciela inne liczne zainteresowania. 
Oczywiście do zwłoki przyczynił się również wybuch wojny; pod koniec 1939 roku 
nie miałem jeszcze napisanej w całości nawet Pierwszej Księgi. Pomimo ciemności 
panujących 
przez pięć następnych lat doszedłem do wniosku, że nie mogę porzucić rozpoczętej 
książki, ślęczałem więc nad nią przeważnie po nocach i brnąłem naprzód, aż stanąłem 
nad 
grobem Balina w Morii. Prawie rok upłynął, zanim znów ruszyłem z miejsca i 
zawędrowałem 
do Lothlorien i nad Wielką Rzekę późną jesienią 1941 roku. W następnym roku 
naszkicowałem pierwszą wersję zdarzeń wypełniających obecnie Trzecią Księgę oraz 
pierwszy i trzeci rozdział Księgi Piątej. Zapłonęły sygnały wojenne w Anorien, Theoden 
przybył do Harrowdale. Na tym utknąłem. Wizja zniknęła, a czasu na rozmyślania 
wówczas 
nie miałem. 
W ciągu roku 1944, pozostawiając nie dokończone wątki i komplikacje wojny, której 
prowadzenie czy przynajmniej opisywanie było moim obowiązkiem, zmusiłem się do 
pracy 
nad historią podróży Froda do Mordoru. Napisałem wtedy rozdziały wypełniające teraz 
Księgę Czwartą i wysłałem je, jako fragmenty powieści, do Afryki Południowej, gdzie 
przebywał w służbie RAF-u mój syn Christopher. Jednakże upłynęło dalszych pięć lat, 
zanim 
książka przybrała ostateczny kształt, w jakim została wydana [...]. Moja opowieść nie 
jest alegorią ani aluzją do aktualnych zdarzeń i sytuacji. Rozwijając się wypuściła 
korzenie 
(w przeszłość) i nieoczekiwane gałęzie, lecz zasadnicza fabuła była od początku 
nieuchronnie 
wyznaczona przez wybór Pierścienia jako motywu łączącego całą trylogię z 
„Hobbitem”. Najbardziej istotny rozdział, „Cień przeszłości”, napisałem wcześniej niż 
inne, 
gdy jeszcze na horyzoncie nie gromadziły się groźne chmury zapowiadające kataklizm 
1939 roku; wątek mojej historii rozwinąłby się w zasadzie tak samo, gdyby świat zdołał 
uniknąć wojennej katastrofy. Książka zrodziła się z myśli od dawna mnie nurtujących, a 
częściowo wyrażanych w innych utworach; wojna rozpoczęta w 1939 roku oraz jej 
konsekwencje 
nie wywarły żadnego wpływu na treść książki, a jeśli je zmodyfikowały, to jedynie 
w znikomym stopniu [...] Z całego serca nie cierpię alegorii we wszelkich formach i 
zawsze jej unikałem, odkąd z wiekiem osiągnąłem przezorność, która mi umożliwia 
wykrywanie 
jej obecności. Wolę historię, prawdziwą lub fikcyjną, dającą czytelnikowi możliwość 
różnych skojarzeń na miarę jego umysłowości świadczeń. Zachowuje on w takim 
wypadku pełną swobodę wyboru, podczas gdy w alegorii autor świadomie rzuca swoją 

background image

koncepcję”.

18 

18 

J. R. R. Tolkien: Wyprawa. Przeł. M. Skibniewska. Warszawa 1981, s. 7 i nast. 

24 
Dwanaście lat trwała praca nad „Władcą Pierścieni”. Tolkien zbliżał się do 
sześćdziesiątki, 
jego dzieci pokończyły studia i usamodzielniły się. Wydawcy oczekiwali na maszynopis 
nowej książki – autor jednak odkładał swą decyzję i po cichu rozglądał się za inną 
możliwością druku. Nie mógł zapomnieć wydawnictwu Unwina niezbyt entuzjastycznej 
odpowiedzi na jeszcze przedwojenną propozycję wydania „Silmarillionu”. Rozpoczęły 
się zabawne korowody. Tolkien stawiał swoje warunki, Unwin – swoje. Pisarz wreszcie 
znalazł powód, aby zaproponować tekst innemu wydawnictwu. Tam sprawa zaczynała 
się 
od nowa 

– sugerowano autorowi skrócenie powieści, Tolkien obstawał przy swoim, 

wydawca 
przy swoim. Trwało to dosyć długo. W połowie 1952 roku J. R. R. T. powrócił do 
swojego pierwszego wydawcy. Ten nie dał się długo prosić – wieść o ukończonej 
książce 
krążyła wśród wielbicieli twórczości Tolkiena, a czytane na zebraniach „Inklingów” 
fragmenty 
spotkały się z żywym przyjęciem słuchaczy. Wydawca obawiał się nieco ryzyka 
finansowego; 
książka była gruba, można było ją – po wielu targach – rozdzielić na trzy 
woluminy i publikować stopniowo, nadal jednak była to właśnie opowieść nie dla dzieci... 
czy zaakceptują ją dorośli, czy dzieci jej nie odrzucą? Kto to kupi? Tolkien był obecny na 
rynku wydawniczym 

– wznawiano już parokrotnie „Hobbita”, opublikowano „Rudego 

Dżila i jego psa”(1949), ukazał się także „Leaf by Niggle”(1945 – w „The Dublin 
Review”). Ryzyko jednak istniało. Wydawca zaproponował więc takie warunki 
finansowe, 
które miały go chronić w wypadku ewentualnego krachu. Potem okazało się, iż te 
asekuranckie 
propozycje wyszły na dobre... pisarzowi. 
Pierwsza książka – „Wyprawa” – ukazała się w połowie 1954 roku, a druga – „Dwie 
Wieże” – niedługo później. Niemal w tym samym czasie ukazały się wydania 
amerykańskie. 
Autorem pierwszej recenzji był oczywiście Lewis. Pokazał, co w książce jest rewelacyjne 
(byłaby więc to pewna uprzejmość wobec przyjaciela i kolegi po piórze), a co – 
rewolucyjne 
(i to j

uż był głęboki ukłon wobec Tolkiena-Mistrza). Czytelnicy nie potrzebowali 

zachęty – w sześć tygodni sprzedano trzy i pół tysiąca nakładu i wydawca musiał 
przystąpić do sporządzenia dodruku. Oczekiwano ukazania się trzeciej części „Powrotu 
Króla”. Tolkien jednak nie mógł sobie poradzić ze sporządzeniem obiecanego już 
wcześniej 
informacyjnego dodatku, indeksów, wykazów i słowników. Książka ukazała się więc 
jesienią 1955 roku bez tych tekstów, a na ostatniej stronie zamieszczono stosowną 
notkę 
wyjaśniającą. Pomiędzy rokiem 1954 a 1966 w Wielkiej Brytanii ukazało się kilkanaście 

background image

edycji „Władcy”. Ukazały się wydania w Stanach Zjednoczonych, przetłumaczono 
książkę 
na holenderski (1956), szwedzki (1959), polski (1961), duński (1968), niemiecki 
(1969), włoski (1970), francuski (1972), japoński (1972), fiński (1973), norweski (1973), 
portugalski (1974), a potem posypało się jak z worka — przekłady hebrajskie, 
węgierskie, 
hiszpańskie, islandzkie, rosyjskie i wiele, wiele innych. Książka rozpoczęła własne życie 
– 
autor 

już tylko obserwował, jak wędrowała po świecie i zdobywała sobie coraz to 

nowych 
zwolenników. Początkowo wydawcy byli zaskoczeni, Tolkien natomiast to wzrastające 
zainteresowanie przyjmował jako coś normalnego. Listy napływały z całego świata: 
ludzie 
dziękowali, prosili o autografy, domagali się dodatkowych informacji, pytali, kiedy ukażą 
się inne opowieści o Śródziemiu, niektórzy protestowali przeciwko użyciu ich nazwisk w 
tekście (odezwał się prawdziwy Sam Gamgee i jakkolwiek rzecz zakończyła się 
sympatycznie, 
Tolkien jeszcze po latach mówił, iż stale obawia się nadejścia listu podpisanego... 
Gollum). 
Wywiady, recenzje, zaproszenia ze strony uniwersytetów i osób prywatnych, wizyty – 
nieraz kłopotliwe – wielbicieli, telefony i inne oznaki rosnącej popularności... Tolkien 
starał 
się przyjmować to ze spokojem i wyrozumiałością. Był sławny, zamożny – a 
jednocześnie 
coraz starszy i nie ze wszystkich przyjemności swej sławy mógł korzystać. Przyjął 
jednak zaproszenie wydawców i naukowców holenderskich i wiosną 1959 roku wziął 
udział w uroczystym „Przyjęciu Hobbitów”. Pisarz bawił się wspaniale – wygłaszał mowy 
25 
po angielsku, po holendersku i w języku elfów. Były to urocze parodie przemówień Bilba 
z pamiętnego przyjęcia, znalazły się w nich jednak słowa poważniejsze. „Mija 
dwadzieścia 
lat 

– mówił – jak postanowiłem z szacunku dla naszych przodków-hobbitów spisać 

dzieje Trzeciej Ery. Spoglądam ku wschodowi i ku zachodowi, patrzę na północ i na 
południe, 
i choć nie dostrzegam Saurona, to widzę jednak, że Saruman pozostawił wielu 
następców. 
My, Hobbici, nie mamy już przeciw niemu magicznego oręża. Wznoszę jednak, 
moi szlachetni Bracia-

Hobbici, i do Was kieruję ten toast: Niech żyją Hobbici! Niech 

przetrzymają Sarumanów i doczekają nowej wiosny budzącej drzewa!” 
Okazało się, że „Władca” jest czymś więcej niż tylko bestsellerem o międzynarodowym 
zasięgu. Pojawiać się zaczęły próby naśladowania Tolkienowskich opowieści, 
powodzenie 
książki chcieli wykorzystać filmowcy, po tematy tolkienowskie sięgali malarze i 
kompozytorzy. 

Przede wszystkim tworzył się – mniej lub bardziej poddany 

„organizacyjnym” 
rygorom 

– spontaniczny ruch fanów. O sile tego ruchu mogli przekonać się nielegalni 

wydawcy amerykańscy, którzy przygotowali tanią i pełną błędów edycję książki. Z 

background image

piratami trudno 

było walczyć. Tolkien rozegrał rzecz po swojemu – dołączył do 

oficjalnych 
wydań prośbę o bojkot niesolidnej firmy. Oczywiście, on tylko poinformował czytelników, 
iż firma Ace Books nie zwróciła się do niego o zgodę na publikację i prosił o 
przekazanie tej 

wiadomości znajomym i przyjaciołom. Wielbiciele Tolkiena szybko 

doprowadzili 
do tego, że pirackie książki usunięto z księgarń. Rok 1965 był rokiem batalii o 
„prawdziwego Tolkiena”, a powstałe tymczasem „The Tolkien Society of America” 
również 
skutecznie pr

zyłączyło się do akcji. Rozpoczął się okres prawdziwego kultu Tolkiena 

w miasteczkach uniwersyteckich. Przybierał on niekiedy formy zaskakujące — w roku 
1968 amerykańscy studenci domagali się wyboru Gandalfa na prezydenta i ogłaszali, iż 
Tolkien jest... St

wórcą świata hobbitów. Obok zabawnych kalendarzy, rekwizytów i 

fanowskich 
imprez na całym świecie (w północnym Borneo istniało również „Frodo Society”), 
pojawiły się i poważniejsze ślady zainteresowań książkami Tolkiena. Opracowania, 
analizy, interpretacje mniej lub hardziej naukowe, prace magisterskie i doktorskie, 
sympozja, 
konferencje... Nie zawsze odkrycia kolegów naukowców satysfakcjonowały pisarza. 
Często irytowało go, gdy doszukiwano się w obrazie hobbitów śladów seksualnych 
zahamowań 
czy infantylneg

o pojmowania świata. Niekiedy tłumaczył i wyjaśniał, najczęściej 

jednak pozostawiał sprawy ich własnemu biegowi, a tylko w listach do przyjaciół dawał 
wyraz swemu cierpkiemu humorowi: „Nie jest łatwo być dzisiaj przedmiotem kultu” – 
napisał do jednego z czytelników. „Coraz trudniej mi pracować” – pisał do kogoś innego. 
— „Nadchodzi starość i ogień przygasa”. W 1959 roku przeszedł na emeryturę i rzadziej 
pojawiał się na uczelni. Porządkował jeszcze swoje sprawy naukowe i edytorskie. 
Wydawcy 
już teraz nie bronili się, gdy proponował im publikację wierszy czy jakichś krótszych 
opowieści. Szczególnie ucieszył się Tolkien z możliwości opublikowania „The 
Adventures 
of Tom Bombadil”(1962) – małej książeczki „w sam raz na gwiazdkowy prezent”, 
jak tego życzyła sobie Jane Neave, ciotka i serdeczna przyjaciółka pisarza (miała 
już wtedy ponad osiemdziesiąt jeden lat, ale zdążyła jeszcze nacieszyć się „swoją” 
książką). 
Przygotował także wydanie wykładu o baśniach i historię liścia namalowanego przez 
Niggle’a – ukazały się w tomiku „Tree and Leaf” (1964). Ubywało pracy, ubywało bliskich 
– 22 listopada 1963 roku zmarł Clive Staples Lewis. W liście do swej córki Tolkien 
napisał kilka dni później: „Coraz wyraźniej czuję to, co czują inni w moim wieku – jestem 
jak drzewo, które traci liść za liściem, a każda taka strata jest jak przyłożenie ostrza 
topora 
do pnia...” W jego dzienniku zaczynają się pojawiać bardzo mroczne myśli na temat 
własnego 
życia, osiągnięć i przyszłości. Z tych rozmyślań i z pewnej irytacji, wywołanej propozycją 
napisania przedmowy do nowej edycji „The Golden Key” George’a Macdonalda 
(kiedyś wielce admirowanego w dzieciństwie autora), narodził się „Kowal z Podlesia 
Większego” (1967). Było to ostatnie spojrzenie na baśń – ukazujące się potem „nowe” 

background image

26 
książki będą już tylko edycjami starszych, często wydobywanych z archiwum, tekstów. 
„Kowal” zawierał sporo elementów nowych. Nieco inaczej – jak sądzono – rozwiązywał 
problem związków alegorii z baśnią. Była to – jak pisał Tolkien – przede wszystkim 
opowieść 
stare

go człowieka, przeczuwającego nadchodzące osamotnienie. 

W 1966 roku Tolkienowie obchodzili złote gody. Po pięćdziesięciu latach wspólnego 
życia nadal zdarzały się im chwile niedopasowania, wielka miłość przetrwała jednak, a 
teraz, 
kiedy małżonkowie pozostali sami, może była nawet silniejsza. Edith wywalczyła sobie 
pewną niezależność w kwestiach wiary, Ronald stał się bardziej wyrozumiały. Dzieci, 
wnuki, przyjaciele, znajomi, sąsiedzi uważali ich za idealne i zgodne małżeństwo. 
Korzystali 
z finansowej stabil

izacji i starali się nadal prowadzić takie życie, do jakiego przywykli. 

Wiek i pojawiające się choroby zmusiły ich jednak do poszukiwania takiego miejsca, 
gdzie ktoś inny mógłby się o nich troszczyć, a jednocześnie nie narzucać zbytnio. 
Wybrali 
Bournemouth 

– brytyjską namiastkę francuskiej Riwiery. Osiedlili się tu w 1968 roku i – 

jak tylu innych 

– pędzili życie zamożnych emerytów. Po prawdzie, taki styl odpowiadał 

bardziej Edith 

– znalazła tu wiele osób, z którymi można było sobie pogawędzić na 

różne 
mało istotne tematy. Nareszcie nie była tu panią profesorową, żyjącą w cieniu swego 
męża, 
a stała się na powrót Edith Bratt z tego najwcześniejszego okresu ich znajomości. 
Tolkien zaakceptował nowe otoczenie tylko z tego powodu, iż żona czuła się tu 
szczęśliwa. 
„Czuję się tu dobrze” – pisał do syna Christophera w rok po przeprowadzce. – „A jednak, 
a jednak... nie spotykam tu ludzi mojego pokroju. Coraz mniej mam kontaktów z 
przyjaciółmi. A przede wszystkim – coraz rzadziej widuję ciebie”. 
Nie znaczyło to, że świat o nim zapomniał. Tysiące listów docierało do wydawnictwa i 
wiele osób chciało spotkać się osobiście z autorem ulubionych książek. Utrzymywano 
jednak w sekrecie adres, telefon, a nawet samą informację, iż pisarz przebywa na 
południowym 
wybrzeżu. Chroniło to Tolkiena przed najazdami wielbicieli i pozwalało na spokojną 
pracę. Tolkien pragnął bowiem uporządkować materiały z „Silmarillionu”. Należało 
tylko uporać się z powstałymi w ciągu ponad półwiecza notatkami i zadecydować, które 

licznych wersji poszcze

gólnych opowieści mają stać się obowiązującymi. Należało 

również 
ujednolicić nazewnictwo, dopracować szczegóły, znaleźć miejsce dla postaci, które 
pojawiły się dopiero we „Władcy Pierścieni” (Galadriela, entowie) i zyskały sobie 
sympatię 
czytelników. Proste pozornie czynności zabierały coraz więcej czasu. Tolkien – jak to 
kiedyś zauważył Lewis – nie lubił rozstawać się z tworzonym tekstem i zawsze 
„odkrywał” 
coś, co należało jeszcze dokładniej opisać i wyjaśnić. „Był cały wewnątrz mowy” – 

background image

lapidarnie charakt

eryzował jego postawę Lewis. Buszowanie w słowach sprawiało mu 

radość 
i nie chciał jej siebie pozbawiać. Gotowy tekst odbierał mu wszelką przyjemność – 
tekst powstający niósł ze sobą natomiast wiele niespodzianek i sam autor był ciekaw, co 
może się jeszcze przydarzyć nowego. 
Pod koniec trzeciego roku wspólnego pobytu w Bournemouth niedomagania Edith 
nasiliły 
się. Miała osiemdziesiąt jeden lat, gdy z rozpoznaniem ostrego zapalenia woreczka 
żółciowego została zabrana do szpitala. Stan był bardzo poważny i po kilku dniach – 29 
listopada 
1971 roku 

– zmarła. 

Nie ma potrzeby pisania o szoku, jaki przeżył Ronald. Dalszy pobyt w Bournemouth 
stawał się nie do zniesienia i pisarz postanowił powrócić do Oxfordu. Uczelnia 
ofiarowała 
mu nieduże mieszkanie w budynku wydziału przy Merton Street i zapewniła opiekę. Było 
to niezwykłe wyróżnienie i Tolkien przyjął je z prawdziwą wdzięcznością. Mógł teraz 
znów uczestniczyć w życiu uczelni, odwiedzać dzieci i wnuki. Odżyły dawne przyjaźnie – 
można było spotykać się nie tylko z Christopherem Wisemanem z dawnego T. C., B. S., 
ale i z kolegami z innych klubów. Pogłębiła się zażyłość z bratem Hilarym. Życie w 
Oxfordzie stało się jakby zadośćuczynieniem za spokojną i cierpliwą egzystencję 
ostatnich 
lat. Tolkiena cieszyły oznaki szacunku — wiele uczelni przyznawało mu teraz honorowe 
27 
doktoraty. Nie czuł się jednak na siłach, by skorzystać z zaproszeń uniwersytetów 
amerykańskich. 
Wziął za to udział w uroczystościach na swoją cześć w Edynburgu i przybył 
także do Pałacu Buckingham, gdzie z rąk królowej otrzymał Order Imperium 
Brytyjskiego. 
Za największe wyróżnienie uważał przyznanie mu honorowego doktoratu przez 
macierzysty 
uniwersytet w Oxfordzie. Otrzymał doktorat za zasługi dla nauk filologicznych, ale 
w przemowach na jego cześć niejednokrotnie przypominano również jego osiągnięcia 
literackie. 
Trwały prace nad „Silmarillionem”, choć mimo pomocy syna nie posunięto się tu zbytnio 
w kierunku ostatecznych rozwiązań. Tolkien nie przejmował się tym. Uważał się za 
potomka długowiecznych rodów i spodziewał się jeszcze wielu lat pracowitego życia. 
Zaczęły 
się jednak pojawiać kłopoty z trawieniem – należało przejść na dietę i zrezygnować 
z ulubionej szklaneczki wina. „Czuję się bardzo osamotniony – pisał do niemłodej już 
kuzynki 
Mary Incledon 

– kiedy kończy się nauka i studenci wyjeżdżają, pozostaję zupełnie 

sam w dużym domu, a opiekujące się mną małżeństwo mieszka w drugim końcu 
budynku”. 
Było w tym trochę przesady – bliscy i znajomi odwiedzali go bardzo często, nie 
zmieniało to jednak faktu, iż osamotnienie dokuczało mu coraz bardziej. 
Podczas wizyty w Bournemouth poczuł się nie najlepiej. Po męczącej nocy przewieziono 
go do prywatnej kliniki. Tutaj stwierdzono perforację wrzodu żołądka, ale towarzyszące 

background image

tej diagnozie rokowania były pomyślne. Michael i Christopher przebywali w tym 
czasie za granicą i tylko John z Priscillą mogli przyjechać do chorego. Nieoczekiwanie 
stan ojca pogorszył się – doszło do infekcji płuc. Tolkien zmarł wczesnym rankiem w 
niedzielę 
2 września 1973 roku. Miał osiemdziesiąt jeden lat – dokładnie tyle, ile w chwili 
śmierci miała Edith. 
„Wśród opowieści, które do nas doszły z tych lat smutku – pisał kiedyś w notatkach do 
„Silmarillionu” – są takie, gdzie płacz miesza się z radością, a w cieniu śmierci nie 
gaśnie 
światło. Z tych zaś opowieści najpiękniej po dziś dzień brzmi w uszach elfów historia 
Berena 
i Lúthien...”

19 

*** 
Tolkien uważał, iż poszukiwanie w biografii artysty jakiegokolwiek klucza do jego 
twórczości jest po prostu bezcelowe. Wszelkie opracowania biograficzne mogły być – 
według niego – jedynie faktograficznymi relacjami o wydarzeniach czyjegoś 
zakończonego 
już życia. W ostatnich latach porządkował jednak materiały przeznaczone dla 
ewentualnych 
przyszłych biografów, opatrywał komentarzami przechowywane listy i inne dokumenty. 
Napisał też kilka stron na temat swojego dzieciństwa. Nie oznaczało to wcale, że 
jego rygorystyczny sąd uległ jakiemuś złagodzeniu. 
Przy opracowaniu wiadomości o życiu pisarza korzystano głównie z biografii 
przygotowanej 
przez Humphreya Carpentera

20

. Musimy pamiętać o przytoczonych powyżej 

zastrzeżeniach 
Tolkiena, aby w pełni docenić wysiłek (i ryzyko!) towarzyszący jego biograficznym 
poszukiwaniom. Książka Carpentera była pierwszą i niejako „oficjalną” biografią 
Profesora. O takim kształcie zadecydowały z pewnością kontakty biografa z rodziną, 
przyjaciółmi i wydawcami Tolkiena. Można więc niekiedy odczuwać pewien niedosyt 
informacji 
zwłaszcza tam, gdzie autor książki starał się Tolkienowski żywot uładzić i wypolerować. 
Praca naukowa, praca litera

cka, życie rodzinne – w tym kręgu poruszają się 

czytelnicy książki Carpentera. I chociaż obie wojny światowe wywarły na życiu i 
twórczości 
Tolkiena niewątpliwy wpływ, to jednak klimat Carpenterowskiej biografii najlepiej 
charakteryzuje zamieszczone w niej 

ostatnie zdjęcie Profesora: oparty o pień ulubionej 

19 

J. R. R. Tolkien: Silmarillion. Przeł. M. Skibniewska. Warszawa 1985. s. 194. 

20 

H. Carpenter: Tolkien. A biography by... Houghton Mifflin Company, Boston 1977. 

28 
wiekowej sosny stoi starszy pan z las

ką. I pomyśleć, że to o nim pisał Czesław Miłosz, iż 

jako jedyny chyba w dwudziestym wieku potrafił stworzyć bohaterów na miarę postaci 
mitycznych...

21 

21 

Cz. Miłosz: Ogród nauk, Lublin 1986, s. 36. 

29 

2. Książki Tolkiena 

background image

Ktoś bardzo skrupulatny obliczył, iż Tolkien pozostawił po sobie ponad dwieście 
najróżniejszych 
publikacji 37 książek, 63 artykułów i 121 przekładów i opracowań tekstów 
napisanych w dawno wymarłych językach. Niewielką tylko część stanowią teksty, które 
utrwaliły sławę Tolkiena jako twórcy baśni – przeważają publikacje o charakterze 
naukowym. 
Dzisiaj możemy zauważyć, że coraz częściej wydaje się odrzucone kiedyś przez 
edytorów opowieści „nie dla dzieci”, sięga się po zachowane w archiwum wersje 
znanych 
już historii, publikuje się także i te materiały, które Tolkien sarn kiedyś odłożył do 
dalszego 
opracowania. Jedni cieszą się każdym nowo wydanym tekstem, inni zadają sobie 
pytanie, 
czy to nadal jeszcze „prawdziwy” Tolkien, skoro książkę redagował już ktoś inny. 
Zestawiłem poniżej teksty Tolkiena, które prezentują go jako twórcę i badacza baśni. 
Wymieniam je według dat pierwodruków. Tam, gdzie dysponujemy „oficjalnym” 
przekładem 
na język polski, podaję w nawiasie polski odpowiednik tytułu, nazwisko tłumacza 
oraz datę pierwszego polskiego wydania. Pamiętajmy, iż wiele przekładów ukazywało 
się 
i ukazuje nadal w magazynach klubowych. 
Przy niektórych tekstach, tych zwłaszcza, które jeszcze czekają na „oficjalne” polskie 
tłumaczenia, podaję kilka informacji o tym, czego one dotyczą. 
1915 „Goblin Feet”, wiersz opublikowany w „Oxford Poetry”. Tolkien już przedtem 
drukował krótkie notatki lub wiersze (na przykład w szkolnej gazetce), „Goblin Feet” 
uważał jednak zawsze za pierwszy istotny krok w kierunku „literackiej kariery”. Niektórzy 
tłumaczą ten tytuł dosłownie – „Stopy Goblinów”. Wierniej jednak oddaje charakter 
wiersza inna propozycja 

– „Stopki chochlików”. Drobne skrzydlate istotki z tego wiersza 

w niczym nie przypominają krwiożerczych goblinów. Nie przypominają również 
późniejszych 
mądrych i pełnych dostojeństwa Elfów z opowieści o Śródziemiu. Wiersz został 
napisany 
dla Edith, która uwielbiała takie „dziecinne” elfy – a czego się nie robi dla ukochanej? 
Polski oficjalny przekład wiersza – niezbyt szczęśliwy – zawiera obecna na polskim 
rynku biografia 

Humphrey’a Carpentera. Warto porównać z oryginałęm i z moim 

przekładem 
z „Gwahirzęcia”. 
„Sir Gawain and the Green Knight”, wydane przez J. R. R. Tolkiena i E. V. Gordona. 
Jedne z ważniejszych zabytków średniowiecznej literatury angielskiej, opracowane i 
p

rzyswojone współczesnemu językowi przez Tolkiena i Gordona. 

(“Pan Gawen i Zielony Rycerz; Perła; Król Orfeo”, przeł. Andrzej Wicher, 1997). 
1934 „The Adventures of Tom Bombadil”, wiersz opublikowany w „The Oxford 
Magazine”. Warto zapamiętać, że tu pojawia się pierwszy raz jeden z bohaterów 
późniejszych 
opowieści. 
30 
1937 „Beowulf – the Monsters and the Critics” (w „Proceedings of the British Academy” 

background image

– z datą 1936). To ciekawe i odkrywcze spojrzenie na średniowieczny epos o Beowulfie 
autor opatrzył podtytułem „Potwory i krytycy”. Po latach ci ostatni wzięli swoisty 
„odwet” na Tolkienie – jedno z pierwszych opracowań „baśniowej” twórczości Profesora 
nosiło tytuł „Tolkien and the Critics”. 
„The Hobbit: or There and Back Again”. 
(„Hobbit, czyli Tam i z powrotem”, przełożyła Maria Skibniewska, 1960). 
To już klasyka! Od tej książki rozpoczął się „ruch” wokół Tolkiena. No, kto jeszcze nie 
przeczytał? 
1945 „Leaf by Niggle”, opowiadanie w „The Dublin Review”. 
(Istnieją dwa polskie przekłady: „Liść Drobniaka”, przeł. Józef Brodzki, „Życie i Myśl” 
1974 nr 4 oraz: „Liść, dzieło Niggle’a”, przeł. Krzysztof Sokołowski, „Fantastyka” 1985 
nr 2, ten ostatni także w książce J. R. R. Tolkien „Drzewo i Liść oraz Mythopoeia”, 
1994). 
Dziwna 

– i trudna do przełożenia – opowieść o malarzu, który stara się dokładnie 

namalować 
drzewo i... 
1947 „On Fairy-Stories” w książce „Essays Presented to Charles Williams”. 
Spojrzenie na baśń bardzo odmienne od wcześniejszych i późniejszych prób innych 
badaczy. 
(„O baśniach” w: J. R. R. Tolkien „Drzewo i Liść....”, przeł. Joanna Kokot, 1994). 
1949 „Farmer Giles of Ham”. 
(„Rudy Dżil i jego pies”, przełożyła Maria Skibniewska, 1965). 
Historia o tym, że człowiek i smok mogą się ze sobą zaprzyjaźnić. 
1954 „The Fellowship of the Ring: being the first part of The Lord of the Rings”. 
(„Wyprawa”, przełożyła Maria Skibniewska, 1961). 
„The Two Towers: being the second part of The Lord of the Rings”. 
(„Dwie Wieże”, przełożyła Maria Skibniewska, 1962). 
1955 „The Return of the King: being the third part of The Lord of the Rings”. 
(„Powrót Króla”, przełożyła Maria Skibniewska, 1963). 
To już teraz coś więcej niż „klasyka”. To wzorzec, do którego większość czytelników 
przymierza pozostałe teksty Tolkiena. Czy zawsze słusznie? Czy zawsze niesłusznie? 
(Od 1996 roku na 

rynku polskim funkcjonuje także nowe tłumaczenie Jerzego 

Łozińskiego). 
1962 „The Adventures of Tom Bombadil and other verses from The Red Book”. 
Wiersze i poematy drukowane już wcześniej, tutaj zebrane w „małą książeczkę”, 
niektóre 
z tych wierszy znamy z „Władcy Pierścieni”. 
(„Przygody Toma Bombadila”, przeł. Agnieszka Kreczmar w: „Tolkien dzieciom”, 
1994; druga wersja - 

przeł. Aleksander Jagiełowicz, 1997). 

1964 „Tree and Leaf'. 
Książeczka zawierająca w sobie dwa wcześniej publikowane już teksty Tolkiena – „On 
Fairy-

Stories” i „Leaf by Niggle”. W ten sposób spojrzenie na baśń uległo 

zwielokrotnieniu, 
a rozważania teoretyczne znalazły ilustrację w ciekawym tekście literackim. 
31 
(oba teksty w polskim przekładzie w wymienianej już powyżej książce „Drzewo i Liść 
oraz Mythopoeia”, 1994). 

background image

1967 „Smith of Wootton Major”. 
(„Kowal z Podlesia Większego”, przełożyła Maria Skibniewska, 198U). 
Ostatnia opowieść Tolkiena o tym, że nie wszystko musi być proste i jasne. 
„The Road Goes Ever On: A Song Cycle”. Wiersze-piosenki wybrane z tekstów 
Tolkiena wraz z muzycznym opracowaniem Donalda Swanna. 
1973 Rysunki Tolkiena opublikowane w formie kalendarza. 
1974 „Bilbo’s Last Song”- ostatnia pieśń Bilba, opublikowana w postaci pięknego plakatu 
z rysunkami Pauline Baynes. 
1976 „The Father Christmas Letters”. 
Przez ponad dwadzieścia lat dzieci Tolkiena otrzymywały na gwiazdkę listy od świętego 
Mikołaja. Listy były opatrzone „prawdziwymi” znaczkami i przynosiły wiadomości o 
przygodach zapracowanego świętego i jego pomocników: Niedźwiedzia Polarnego, 
Bałwana 
i elfa Ilberetha. Każdy list był pięknie ilustrowany i w takiej też formie wydano ten 
zbiorek. 
(„Listy od Świętego Mikołąja”, przeł. Magda Iwińska, Hanna i Piotr Paszkiewiczowie, 
1994). 
1977 „The Silmarillion”. 
(„Silmarillion”, przełożyła Maria Skibniewska, 1985). 
Przygotowywana już od dawna, lecz wydana dopiero po śmierci Tolkiena historia 
Śródziemia od jego początków. Dla wielu czytelników miało być to rozstanie z 
twórczością 
Profesora 

– nie wierzyli, iż uda się uporządkować i opublikować pozostałe materiały 

zgodnie z intencją ich autora. Czas jednak pokazał, że „Silmarillion” nie był 
pożegnaniem 
ze Śródziemiem i jego legendami. 
1979 „Pictures by J. R. R. Tolkien”. 
Oryginalne rysunki Tolkiena, publikowane uprzednio również w formie kalendarzy w 
latach 1973-1979. 
1980 „Unfinished Tales of Numenor and Middle-earth”. 
Przygotowana 

– podobnie jak „Silmarillion” – przez Christophera Tolkiena publikacja 

materiałów z archiwum pisarza. Opowieści Numenoru i Śródziemia zawierają 
komentarze 
edyt

orskie, pozwalające prześledzić proces ich powstawania oraz zmiany, jakim one 

podlegały 
w trakcie pracy nad tekstem. Czteroczęściowy zbiór opowiada historie trzech Er i 
przynosi wiadomości o Druedainach, Czarodziejach i Palantirach. Wśród opowieści: 
opisanie 
Numenoru i jego władców, historia Galadrieli i Celebrona, przybycia Tuora do Gondolinu 
i wiele innych. Oczekiwana z pewną nieufnością książka (czy to jeszcze „ten” 
Tolkien?) zapowiedziała tylko bogactwo wykreowanego przez Profesora świata. To 
paradoksalne, 
ale wszystkie wydane do tej pory książki o Śródziemiu należało jakby przeczytać 
„na nowo”. Świat fanów, przyzwyczajonych już do jakiejś ustabilizowanej wizji 
Śródziemia 
i jego opowieści, przeżył swoiste trzęsienie ziemi. Dopiero teraz okazało się, że nie 

background image

wystarczy „kochać Tolkiena” – trzeba również zdobyć się na odwagę i zacząć b a d a ć 
jego 
teksty. Ci, którzy podjęli takie ryzyko, weszli na drogę zupełnie nowej przygody. Pa- 
32 
miętajmy, że edytor tekstu – Christopher Tolkien – zachował całą „surowość” ojcowskich 
notatek. Nie są więc one wygładzone i sporo w nich przeróżnych „chropowatości”, od 
których 
wolny był „Silmarillion” i „Władca”. 
(„Niedokończone opowieści Śródziemia i Numenoru”, przeł. Paulina Braiter, Agnieszka 
Sylwanowicz, 1994). 
1981 „The Letters of J. R. R. Tolkien”. 
Wybór listów Profesora – wśród adresatów między innymi Wystan Hugh Auden (wybitny 
poeta i dramaturg angielski) i oczywiście – Clive Staples Lewis. 
1982 „Mr Bliss”. 
Napisana jeszcze przed drugą wojną światową historia Mr Blissa i jego samochodu 
wyraźnie 
jest inspirowana motoryzacyjnymi doświadczeniami Tolkiena. Pełna subtelnej ironii 
opowiastka czekała jednak długo na publikację. Powód? Tolkien opatrzył ją całą masą 
przepięknych kolorowych ilustracji i przedwojenni edytorzy niezbyt umieli sobie z tym 
poradzić. 
(Polski przekład Aleksandry Wieruckiej ukazał się nakładem Śląskiego Klubu Fantastyki 
w 1993). 
1983 „The Book of Lost Tales”, I. 
1984 „The Book of Lost Tales”, II. 
Dwie księgi „Zagubionych opowieści” rozpoczynają wielotomowy cykl „Historii 
Śródziemia”, 
kolejnego edytorskiego przedsięwzięcia Christophera Tolkiena. Pierwsza z nich 
to „prehistoria” Tolkienowskiej mitologii (jeżeli można tak powiedzieć). Zawarte są tu 
najwcześniejsze teksty pisarza, jeszcze z okresu pierwszej wojny światowej (to 
zapowiedź 
późniejszego „Silmarillionu”), a także poetyckie – publikowane lub nie – opowieści z 
początków 
działalności literackiej Tolkiena. Książka druga przynosi teksty późniejsze (z początków 
kariery uniwersyteckiej) i jednocześnie mniej tu „kosmografii”, a więcej spraw 
„ziemskich” – historii elfów i ludzi. Edycją tych tomów Christopher chyba przekonał 
najbardziej 
grymaśnych czytelników, że potrafi być uczciwym i wiernym edytorem tekstów 
ojca. 
(„Księga zaginionych opowieści”, przeł. Magda Pietrzak-Merta, 1995). 
1985 „The Lays of Beleriand”. 
Pieśni – a może lepiej: śpiewy – Beleriandu. Poematy ukazujące dzieje wykreowanego 
przez Tolkiena świata poprzez pryzmat poetyckiej twórczości zamieszkujących ten świat 
istot. Trzeci tom „Historii Śródziemia”, obejmuje teksty pisane głównie w okresie 
międzywojennym. 
1986 „The Shaping of Middle-earth: The Quenta, The Ambarkanta and The Annals 
together 
with the earliest Silmarillion and the first Map”. 

background image

Czwarty tom opisuje powstanie Śródziemia. Zebrane są tu teksty napisane przed 
opublikowaniem 
„Hobbita”. Dojrzewanie kreowanej przez Tolkiena mitologii jest tu wyraźnie 
widoczne. 
1987 „The Lost Road and other writings, Language nad Legend before The Lord of the 
Rings”. 
Piąty tom zamyka zbiór tekstów napisanych przed „Władcą Pierścieni”. Tak więc pięć 
pierwszych woluminów zawierało to wszystko, co wiązało się z wczesnymi szkicami 
33 
„Silmarillionu”, prezentowało pierwociny mitologii Śródziemia, opowieści i poematy, a 
także nie ukończone próby kreowania innych legend. 
1988 „The Return of the Shadow, The History of The Lord of the Rings”, I. 
Szósty tom „Historii Śródziemia”, a jednocześnie pierwszy tom „Historii Władcy 
Pierścieni”. 
Szkice i różne wersje „Władcy” od urodzinowego przyjęcia Bilba do kopalń Morii. 
Frod

o jeszcze nazywa się Bingo i nie wszystko wygląda tak, jak w ostatecznej wersji. I 

to jest bardzo ciekawe! Takie podpatrywanie przez ramię, jak powstają opowieści, które 
już znamy w wersji ostatecznej. 
„Mythopoeia” (w nowej edycji „Tree and Leaf”, połączona z tekstem o baśniach i 
opowieścią o Niggle’u). Zrodzony jeszcze w latach trzydziestych z rozmów z Lewisem i 
jemu dedykowany poemat wreszcie doczekał się publikacji w całości (około półtorej setki 
linijek!). Bardzo głębokie i jednocześnie bardzo osobiste wyznanie wiary Tolkiena w 
„prawdziwość mitu”. Każdy może się przekonać, jak trudne to zadanie dla tłumacza! 
(„Mythopoeia”, przeł. Marek Obarski w: J. R. R. Tolkien „Drzewo i Liść oraz 
Mythopoeia...”, 
1994; także Jakub Z. Lichański, „Gnosis” nr 7, maj 1995. 
1989 „The Treason of Isengard, The History of The Lord of the Rings”, II. 
Kolejny tom „Historii Śródziemia” i dalsze wersje „Władcy”. Różne wersje nie tylko 
tekstu 

– także map, którymi posługiwał się pisarz podczas relacjonowania wydarzeń 

historii 
Pierścienia. 
1990 „Bilbo’s Last Song”. 
Tym razem w postaci niewielkiej książeczki, znowu pięknie zilustrowanej przez Paulinę 
Baynes. 
„The War of the Ring”, The History of The Lord of the Rings”, III. 
Kontynuacja 

– lecz jeszcze nie finał – historii „Władcy Pierścieni”. Od bitwy w 

Helmowym 
Jarze do bitwy u Czarnej Bramy, a także – do uwolnienia Froda w Kirith Ungol. 
Wiele zmian i wahań co do sensowności tych zmian – pojawiają się i znikają 
bohaterowie, 
zmieniają się ich charaktery i imiona. Mapy i ilustracje, ciekawe komentarze wydawcy, 
chociaż już jakby wyczuwalny pośpiech, żeby zdążyć z ukończeniem całości. 
1992 „Sauron Defeated: The History of The Lord of the Rings”, IV. 
Dziewiąty już tom „Historii Śródziemia”, zawiera finałowe partie „Władcy”, a także 
inne materi

ały. 

1993 „Morgoth’s Ring: The Later Silmarillion, Part One: The Legends of Aman”. 
Dziesiąty tom, zapowiadany jakoby ostatni. Powraca się tutaj do głównych wątków 

background image

opowieści. Sporo ciekawych informacji. 
„Poems by J. R. R. Tolkien” , trzy miniaturowe tomy znanych już wierszy, z ilustracjami 
autora. 
„Poems from The Lord of Rings” 
(“Władca Pierścieni – Wiersze”, przeł. Tadeusz Olszański, 1998). 
34 
„The War of Jewels: The Later Silmarillion, Part Two: The Legends of Beleriand” 
Tom jedenasty... Wiele uwag m. in n

a temat języków – ale w sumie mniej nowości. 

“The Peoples of Middle-earth”. 
Definitywnie ostatni, dwunasty tom z cyklu “Historia Śródziemia”. Mięzy innymi 
ewolucja „Prologu” i „Dodatków” a także - esej o reinkarnacji Glorfindela oraz – jedyny 
istniejący fragment... kontynuacji „Władcy” — „Nowy Cień”. 
Uznanie dla pracy Christophera Tolkiena wydawało się rosnąć wraz z pojawianiem się 
kolejnych tomów „Historii Śródziemia”. Okazał się fachowym i lojalnym edytorem 
spuścizny 
ojca. Jednocześnie spełniło się marzenie pisarza – syn stał się spadkobiercą jego 
idei. Powstał zbiór tekstów zachowujących wszystkie cechy „prawdziwych” mitologii: są 
tu różne wersje tych samych historii, są tu odwołania do tekstów "zagubionych", do 
opowieści, 
których nikt nie zanotował i pozostało po nich tylko niejasne wspomnienie. Niektóre 
wersje są ze sobą zgodne, niektóre sprzeczne. Zachowała się też jakby autentyczna 
„chropowatość” i „niegotowość” tych opowieści, urok historii tworzonych w różnych 
czasach, 
w różnych miejscach i przez różnych narratorów. Nie ma tu tego, co zdaniem 
Tolkiena było największym grzechem Ryszarda Wagnera – ujednolicenia tych opowieści 
według kryteriów przyjętych przez jednego autora. Myślę, iż najbardziej spodobałoby się 
Tolkienowi, gdyby czas usunął jego własne nazwisko z okładek opublikowanych 
dotychczas 
książek, a zawarte w nich opowieści rozeszły się po świecie jako historie anonimowych 
autorów, stworzone gdzieś, kiedyś, przez nie wiadomo kogo... 
„Roverandom”, Harper Collins Publishers Ltd., London. 
Odrzucana 

przez wydawców i wreszcie przypomniana – opowieść o piesku 

zamienionym 
w zabawkę. 
(„Łazikanty”, przeł. Paulina Braiter, 1998). 
Ten przegląd książek Tolkiena byłby niekompletny, gdybyśmy pominęli tutaj dwie 
cenne pozycje fonograficzne. To przecież zgodne z ideą Tolkiena – jego pieśni, jego 
opowieści 
powinny być przekazywane w bezpośrednim kontakcie narrator – słuchacze... Dokładnie 
tak, jak to było bardzo, bardzo dawno temu, w czasach opisanych przez Profesora. 
W 1967 roku, równocześnie z publikacją śpiewnika „The Road Goes Ever On: A Song 
Cycle”, firma „Caedmon Records” wydała płytę „Poems and Songs Of Middle Earth” (TC 
1231). Obok śpiewającego Williama Elvina (cóż to za wspaniałe, „tolkienowskie” 
nazwisko!) 
pojawił się tu i sam Profesor, czytający niektóre ze swych wierszy. W 1975 roku ta 
sama firma opublikowała podwójny album płytowy (TC 1477-1478), przedstawiający 
archiwalne 

background image

(z 1952 roku) nagrania Tolkiena czytającego (a także śpiewającego!) fragmenty 
„Hobbita” i „Władcy Pierścieni”. W 1968 roku telewizja BBC przygotowała dokument 
filmowy „Tolkien in Oxford”. Pisarz zachowywał się przed kamerą bardzo swobodnie, a 
sam efekt ekranowy ocenił dość łagodnie. Dziś znamy jeszcze inne filmowe dokumenty, 
wykorzystujące niekiedy te same materiały archiwalne – chociażby „J. R. R. Tolkien – A 
Study of John Ronal Reuel Tolkien” Dereka Baileya (110 minut!) czy emitowane w 
polskiej 
wersji językowej w naszej telewizji – „J. R. R. Tolkien – Portret pisarza” tego samego 
reżysera (krótsza, 60 minutowa wersja) i „John Ronald Reuel Tolkien – Gra wyobraźni” 
Juliana Birketta ( ok. 50 minut). 
Może ktoś zapytać – no dobrze, książki, nagrania... tylko gdzie to wszystko znaleźć? 
Prawie wszystkie materiały wyżej wymienione krążą po kraju wśród fanów Tolkiena i nie 
jest tak trudno trafi

ć na odbitkę kserograficzną najnowszej edycji „Historii Śródziemia”. 

Trzeba tylko trochę szczęścia podczas poszukiwań. Można także skorzystać z pomocy 
35 
wyspecjalizowanych wydawnictw i księgarń, które chętnie – choć nie bezinteresownie – 
dostarczą nam potrzebnej informacji i pomogą w zakupie wymarzonej książki lub 
jakiegoś 
„zwariowanego” tolkienowskiego drobiazgu. 
Czasem lepiej ,,z Europy” przywieźć sobie jedną książkę Tolkiena niż kolejną parę 
dżinsów. Zanim to jednak nastąpi – poszukajmy wspólnie... klucza do Śródziemia. 
36 

3. W poszukiwaniu klucza do Śródziemia 

Na początku było s ł o w o... Tak też można patrzeć na Tolkienowski fenomen tworzenia 
literackiej rzeczywistości. 
I Na początku było słowo, język, zabawa w wymyślanie nowych wyrazów, budowanie 
z n

ich nowych języków, które mogłyby służyć do układania niezwykłych opowieści. 

Zaczęło 
się rzeczywiście od zabaw z przyjaciółmi, od „prywatnych” tajemnych języków i 
słów, od układania trudnych do rozszyfrowania przez postronnych wierszyków, 
wymyślanych 
podczas zabaw z kuzynkami 

– Mary i Marjorie. Opowiadając później o tych próbach, 

Tolkien podkreśli, iż taka językowa twórczość nie jest niczym niezwykłym u małego 
człowieka. Jest to naturalny sposób poznawania przez dzieci otaczającego je świata – 
„nienaturalnym” mógłby tu być dopiero brak takiej językowej aktywności. Oczywiście, 
nie u każdego dziecka działalność ta przybierze formy bardziej skomplikowane, nie 
każde 
też dziecko takie filologiczne zainteresowania przeniesie poza barierę wieku 
młodzieńczego 
i uczyni z nich 

– jak Tolkien – sens i cel swego dorosłego życia. 

Tych „własnych” języków było w biografii pisarza sporo. Uniwersyteckie zainteresowania 
Tolkiena 

– najpierw studenckie, a potem już profesorskie – skupiały się właśnie na 

tym terenie. Tolkien 

– językoznawca, badacz staroangielskich tekstów... Języki stare, 

języki 
wymarłe i nowe, wymyślone według wszelkich naukowych zasad. Tu gdzieś pojawi 

background image

się quenya, pojawi się sindarin, pojawią się próby rekonstrukcji form wcześniejszych, 
pośrednich, 
zmierzających do odtworzenia języków najstarszych, prajęzyków. Pojawią się 
też zapiski w tych nowych językach, teksty trudne do odczytania, odwołujące się do 
graficznych 
eksperymentów (Tolkien od dziecka, najprawdopodobniej pod wpływem matki, 
bardzo interesował się kaligrafią), zmieniające swe reguły już w czasie powstawania, tak 
że nawet sam autor miewał potem kłopoty z rozszyfrowaniem niektórych wcześniejszych 
notatek. 
Z czasem materia językowa rozrosła się, okrzepła, a język i słowa zaczęły się domagać 
obecności tych, którzy się nimi posługiwali. I Tolkien o d k r y ł – niektórzy twierdzą, że 
po prostu... wymyślił – istoty posługujące się tymi językami, odkrył i w najdrobniejszych 
niemal szczegółach opisał również świat, który zamieszkiwały. Opisał także dzieje tego 
świata, a uczynił to w sposób tak spójny, tak konsekwentny, iż czytelnikowi wydawało 
się 
naturalne, że kreator tego świata musi znać odpowiedzi na wszystkie zgłaszane przez 
czytelników pytania. Domagano się więc w listach informacji o szczegółach 
ekonomicznego 
bytowania opisywanych społeczności, pytano o dokładne opisy flory Śródziemia, o 
detale uzbrojenia i tak dalej, i tak dalej. 
Od słowa, języka do posługujących się nimi istot, do ich świata (a właściwie do naszego 
– bo Śródziemie to nasza Ziemia, tylko w bardzo odległej przeszłości, a może... 
przyszłości?), 
z całą historią, kosmogonią, geografią i Bóg wie czym jeszcze. A stąd już tylko 
krok do książek ujawniających czytelnikom niektóre z tajemnic tak wykreowanego świata 
– do „Hobbita”, „Władcy Pierścieni”, „Silmarillionu”, „Unfinished Tales” lub opowieści 
składających się na „Historię Śródziemia”. Nie musimy znać wszystkich tajemnic stwo- 
37 
rzonych przez Tolkiena rzeczywistości – bo czy znamy wszystkie tajniki światów, o 
których 
mówią nam powstałe tam i zachowane do naszych czasów mity starożytnej Grecji, 
podania Dalekiego Wschodu, arabskie baśnie? Tolkien okazuje się najlepszym 
„opowiadaczem” 
historii wykreowanych przez siebie światów. Żadna z powstałych później prób 
innych autorów nie dorównuje już wizji Tolkienowskiej. A naśladowców, kontynuatorów 
czy wręcz plagiatorów znalazło się potem wielu i wydawać by się mogło, iż następcom 
powinno być łatwiej; wszystko zastają gotowe, przygotowane, cała droga od słowa do 
„realnego” 
świata uporządkowana, przebyta... 
* * * 
Na początku było słowo... Słowo-pieśń, towarzyszące samotnemu Jedynemu, a potem 
łączące Go z tymi, którzy poczęli się z Jego myśli, z Jego pieśni, z Jego słowa. Ze 
słowapieśni 
powstał bowiem cały świat i trwa, istnieje tylko poprzez słowa-pieśni – zdaje się 
uczyć nas Tolkien. Dobro i zło są tematami tej Wielkiej Pieśni, Wielkiej Muzyki. Nic nie 
może istnieć poza nią – i nic nie może istnieć bez niej. To, co jest mitem, to, co jest 
historią, 

background image

to co jest przeżywaną przez nas codziennością – to wszystko jest jedynie pieśnią. 
Pieśnią 
Jedynego, w której jednak i my także mamy swój udział. Wielki badacz tekstów starej 
Anglii dotarł do takiej prawdy i tak przedstawił ją w „Silmarillionie”. 
* * * 
Na początku było słowo-pieśń. Pieśń trwa i my trwamy w niej. Powiernicy Pierścienia 
dążą ku swemu przeznaczeniu, przechodząc z pieśni do pieśni. Uważny czytelnik 
polskiego 
tłumaczenia dostrzeże, iż poszczególne pieśni o ich przygodach różnią się nieco materią 
słowa. Inaczej mówi się o przygotowaniach do wielkiej wyprawy, inaczej, innym 
językiem, 
wykreowany jest świat Toma Bombadila, innym – świat dumnej i tragicznej Eowiny. 
Za progiem, za każdym zakrętem drogi („A droga wiedzie w przód i w przód” – śpiewają 
hobbici) pojawia się nowa pieśń, nowa historia, nowa przygoda. Ci, którzy dotrą do 
angielskiego „przekładu” (książka Tolkiena jest tylko angielskim „przekładem” którejś 
tam kopii „Czerwonej Księgi” hobbitów) i zadadzą sobie trochę trudu, porównując 
stylistykę 
poszczególnych części ze stylistyką staroangielskich eposów, odkryją, iż związki te 
są tam wyraźniejsze. Poszczególne przygody opowiadane są jakby w innych 
konwencjach 
językowych, podobnych do tych, jakie towarzyszyły powstawaniu starych pieśni, 
badanych, 
opisywanych i tłumaczonych przez Tolkiena-językoznawcę, Tolkiena-edytora. 
Bohaterowie „Pierścienia” wędrują więc poprzez pieśni i sami też są pieśnią. 
Napotykający 
ich ludzie dziwią się, że stare pieśni żyją nadal i są wśród nich. 
Bilbo i Frodo piszą Księgę, zapisują pieśń. Wszyscy bohaterowie mają świadomość 
tego, 
iż historia toczy się po to, aby pieśń się wypełniła. Ich postępowaniem kieruje 
przeświadczenie, 
że pieśń osądzi wszystko: i dobre, i złe, że każdy uczynek pozostanie w pieśni 
na zawsze. „Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta...” i „Pieśń ujdzie cało...” — skąd my 
to znamy? 
* * * 
To uwikłanie Tolkienowskiego świata w słowo okazuje się szczególnie widoczne tam, 
gdzie słowo ma być zastąpione lub dopełnione obrazem. Już pierwszy recenzent, 
dziesięcioletni 
Rayner Unwin (syn wydawcy) zauważył, że „Hobbit” nie wymaga żadnych ilustracji, 
a wystarczającym dodatkiem graficznym mogą być same mapy. Ilustrowano książki 
Tolkiena wielokrotnie, on sam też przygotował serię rysunków, ozdabiano obrazkami 
38 
kalendarze, periodyki i co się okazało – nawet najlepsza ilustracja jest wielce ułomna 
wobec 
Tolkienowskiego słowa. A jak dosadna – i to w sposób rozczarowujący – jest pierwsza 
filmowa wersja „Władcy Pierścieni”! I jakże chętnie sięgamy po sam tekst, żeby za 
każdym razem inny i za każdym razem przecież ten sam Tolkienowski świat otworzył się 
przed nami na nowo. 

background image

To uzależnienie świata od słowa, od w ł a ś c i w e g o słowa, ujawniają wszelkiego 
rodzaju 
gry komputerowe, odwołujące się do opowieści ze Śródziemia. Nie wystarczy dobrze 
znać książkę, nie wystarczy znać równie dobrze język oryginału. Trzeba znać na 
dodatek 
te słowa, które oswoją komputerowy świat i ułagodzą komputerową opatrzność. 
Małe literki pod wyjątkowo nieatrakcyjnymi rysuneczkami ponaglają: pośpiesz się – 
pośpiesz 
się – o co pytasz? nie znam tego słowa! – chcesz pomocy? – pośpiesz się – czas 
ucieka 

– czas ucieka – czas ucieka... Przegrałeś, nie znałeś słowa-klucza. 

Tolkienowskie historie są baśnią. Baśnią bez jakichkolwiek dodatkowych określeń. Są 
baśnią bliską mitom, i baśnią wymyśloną, zrekonstruowanym a zagubionym ogniwem 
między mitami a baśniami ludowymi. Tolkien łączy pojęcie baśni z pojęciem 
chrześcijaństwa. 
Mit jest pogański, baśń jest naznaczona wiarą. Mit jest tragiczny, ale obojętnym 
spojrzeniem ogarnia ludzkie dramaty. Baśń pochyla się nad każdą istotą ze słowami 
pociechy, 
jest dobrą nowiną i jak ewangelia przynosi obietnicę ostatecznego zwycięstwa 
Dobra. W micie dopiero zarysowuje się granica pomiędzy tym, co święte, i tym, co 
skalane. 
W baśni obie te sfery już dawno są wyraźnie rozgraniczone, na obrzeżach każdej z 
nich pojawiają się magiczni pośrednicy, pomocnicy, zdegradowana i 
sprofesjonalizowana 
(tak, tak!) emanacja tego, co święte, i tego, co równie boskie i święte, ale jakby ze 
znakiem 
przeciwnym. Dobrzy przedstawiciele Jedynego to jego wysłannicy, namiestnicy. Tak 
właśnie przedstawia się Gandalf; jego pobyt w Śródziemiu ma wyraźny charakter 
służbowej 
misji, „delegacji”. Po przeciwnej stronie – cała rzesza profesjonalistów „od zła”: 
wysłannicy 
Nieprzyjaciela, zwabieni i zbałamuceni przez niego najemnicy. Oba bieguny 
świętości – u początków wszystkiego stanowiące jedność – toczą walkę poprzez swoich 
pośredników. Między nimi elfy, ludzie, hobbici, istoty wolne, które mogą stać się 
sprzymierzeńcami 
każdej ze stron. Mogą wybrać, a w efekcie – wygrać lub przegrać. Chociaż i 
wygrana, i przegrana nie są tu jednoznaczne. Wygrana i nagroda Froda są gorzkie i 
bolesne, 
przegrana, klęska Golluma zawiera w sobie też i ziarno odkupienia, a z pewnością 
niesie wiele niedopowiedzeń i niejasności. Największy dar Jedynego dla ludzi — śmierć, 
skażony został przez Nieprzyjaciela strachem i nie j przynosi nikomu ukojenia. 
Baśń Tolkienowska jest jednak tylko odbiciem mitu, który także został przez Tolkiena 
wykreowany, a przynajmniej w jakiś, chociażby cząstkowy sposób opisany w 
„Silmarillionie” 
(nie wspominając już o kolejnych edycjach materiałów archiwalnych). Powinniśmy 
raczej powiedzieć, iż tekst ten jest mitopodobny, że nie mamy tu do czynienia z 
„prawdziwym” mitem, a jedynie ze zjawiskiem charakteryzującym się podobieństwem do 

background image

mitu, z jego imitacją, naśladownictwem. Nasza nieufność jest uzasadniona — opowieści 
te 
powstawały niemal na naszych oczach, znamy tego, kto był ich autorem, zachowały się 
zdjęcia pisarza, a nagrania przechowują jego głos. „Dawny” mit natomiast dotarł do nas 

swej anonimowej, bezosobowej powadze, był jakby zapisem „głosu z nieba”. Ale kto 
wie, 
może te „pierwsze przekazy odwiecznej historii” również miały swojego konkretnego 
autora, 
może i na niego współcześni spoglądali równie nieufnie? Może tak jak i my, byli zupełnie 
nieświadomi, iż dane jest im dobrodziejstwo bycia obecnym przy narodzinach nowego 
s ł o w a? 
Z pewnością najczęściej czytamy Tolkiena bez obarczania swej świadomości jakimiś 
dodatkowymi, pozatekstowymi wiadomościami. Po prostu zanurzamy się w 
Tolkienowskich 
opowieściach i nie interesuje nas ani roztrząsanie ich stosunku do tak zwanej 
obiektywnej 
rzeczywistości, ani problem zależności czy niezależności tych opowieści od in- 
39 
nych, napisanych, stworzonych gdzieś indziej i przez kogo innego. Nie interesuje nas 
sprawa nazywania takim czy innym terminem zjawisk, które poznajemy, nie interesuje 
nas 
analiza stanów, jakie przeżywamy, ani mechanizmów, które nami zaczynają władać. Po 
prostu 

– czytamy i wydaje się nam, że rozumienie tekstu „odbywa się” niejako 

automatycznie, 
a analizowanie go, doszukiwanie się nowych sensów, wzbogacanie znaczeń poprzez 
dodatkowe, pozatekstowe poszukiwania jest zbędne, niepotrzebne, niezgodne z 
założeniami 
autora. Można czytać i tak, i tak — zależy to przecież wyłącznie od potrzeb i 
postawy tego, kto bierze książkę do ręki. A jednak... a jednak takie dodatkowe 
poszukiwania 
– błędne czy słuszne - są potrzebne i nie niszczą ani naszej miłości do tekstu, ani 
naszego szacunku dla jego twórcy. 
* * * 
Czym jest mit? Nie 

udało się do tej pory ustalić jednego i ostatecznego stanowiska. I 

dobrze 

– w chwili, kiedy nie ma takiej jedynie słusznej definicji, otwiera się przed nami 

wiele dróg. „Źródło tryska spod każdych drzwi, a każda ścieżka stanowi jego dopływ” – 
pouczał Bilbo małego Froda. Może i nam uda się w wielości ścieżek dopatrzyć się 
jednego 
szlaku i dotrzeć bezpiecznie chociażby do pierwszego skrzyżowania. 
Można używać określenia „mit”, mówiąc o jakiejś specjalnej r z e c z y w i s t o ś c i. 
Może to być ta rzeczywistość, która zaistniała u początków wszystkiego, ta, w której 
wszystko było p i e r w s z e, jedyne. Rzeczywistość mityczna to ta, po której następuje 
już 
tylko historia, a ta z kolei, na naszych oczach, powoli rozwija się z otaczającej nas 
teraźniejszości. 
N

asz dostęp do tak rozumianego mitu jest prawie niemożliwy – niemożliwe 

background image

jest bowiem odwrócenie biegu czasu, niemożliwe jest dotarcie do źródeł minionego. Być 
może jednak i w dostępnej nam rzeczywistości istnieją takie zjawiska, takie elementy, 
które 
ktoś, kiedyś, w jakiejś niesłychanie odległej przyszłości uzna za mit, za rzeczywistość, 
która pojawiła się u samego początku. U i c h początku... 
Można też mówić o micie jako o rzeczywistości w i e c z n e j, istniejącej nieustannie, 
niezmiennej; trwałej, takiej samej u początków wszystkiego, jak i teraz. Ta rzeczywistość 
to mit stale odnawiający się, zamknięty w kolistym czasie, w czasie powtórzeń i 
powrotów. 
Wszystko już było – mówimy – wszystko się powtarza, narodziny, śmierć to tylko 
efekt obrotu wiecznego ko

ła czasu. Z tak rozumianym mitem mamy kontakt nieustannie. 

Nie zawsze jednak jesteśmy świadomi, iż powtarzamy właściwie gesty święte, 
decydujące 
o trwaniu świata. Obcowanie z rzeczywistością mityczną uświadamiamy sobie częściej 
wtedy, kiedy zetkniemy się z uświęconymi prawem i tajemnicą rytuałami. Nasze 
uczestnictwo 
w nich odnawia mit, podtrzymuje jego trwałość. 
Można też mówić o micie będącym rzeczywistością z a k r y t ą przed naszymi oczami 
w sposób szczególny. I ona też istnieje wiecznie, trwa i odradza się, tylko my nie 
zdajemy 
sobie sprawy z jej obecności. Ta rzeczywistość żywi się bowiem naszą 
podświadomością, 
a jednocześnie to nasza podświadomość może egzystować tylko dzięki niej. Ten 
zakryty, 
wieczny świat tajemnic niekiedy ujawnia się; w snach, w majaczeniach, w stanach 
silnych 
emocji, pod wpływem muzyki, magii czy narkotyków otwiera się przed nami coś, czego 
nie potrafimy ani dokładnie opisać, ani zrozumieć. 
Czy to jedyne sposoby nazywania mitu? Nie 

– powinniśmy też mówić o micie jako o 

pewnej n a 

r r a c j i, pewnym opowiadaniu o jednej z wymienionych już rzeczywistości. I 

tak mit-

narracja o rzeczywistości istniejącej u początków wszystkiego przybierze formę 

mitu-

kosmogonii (opowieści o powstaniu wszechświata), mitu-teogonii (opowieści o 

pojawieniu 
się bogów) itp. Mit-narracja o rzeczywistości wiecznej da się odszukać w zapisach 
i objaśnieniach obrzędów, w tekstach świętych ksiąg, w formułach zaklęć. Mitnarracja 
o rzeczywistości podświadomej, zakrytej, przybierze formę naszego snu, wizji, 
40 
ujawni 

się w namalowanym podczas ekstatycznego stanu obrazie, w stworzonym w 

natchnieniu 
utworze muzycznym, w automatycznym zapisie tekstu. 
Czy to już wszystkie możliwości? Nie – każda z tych narracji może teraz z kolei stać 
się podstawą do stworzenia nowej rzeczywistości, która może być wizją, r e k o n s t r u 

c j ą tego, co było przedmiotem narracji. I tak nowa rzeczywistość-mit uobecni się w 
powstających 
tekstach literackich, w obrazach filmowych, w muzyce, plastyce, w różnych, 

background image

bardzo różnych formach. A czy jest - zapyta ktoś – jakiś konkretny przykład na, 
powiedzmy, 
mit-

rzeczywistość, będący rekonstrukcją narracji o takiej utajonej, podświadomej 

rzeczywistości? Tak – proszę bardzo – chociażby niezmiernie interesująca książka 
Carla Gustava Junga „Nowoczesny mit – o rzeczach widywanych na niebie”. A co z tego 
dla kręgu czytelników Tolkiena? Ot, chociażby świadomość bogactwa kluczy, które 
mogą 
być zastosowane przy lekturze „Władcy”, „Silmarillionu” czy też... biograficznej książki 
Carpentera o pisarzu. 
Mit organ

izuje sposób widzenia świata i decyduje też o tym, czy taki właśnie obraz 

uznamy za prawdziwy, czy uwierzymy także w taki sposób patrzenia na świat. Mit 
pozwala 
nam na psychologiczną akceptację świata nawet wtedy, gdy akceptacja logiczna jest 
dla nas nie d

o przyjęcia. 

Mogą być dwa źródła mitów, obojętnie jak rozumianych: czy to jako swoiste 
rzeczywistości, 
czy jako narracje o nich, czy też dające się z tych ostatnich wyprowadzić rekonstrukcje. 
Źródło pierwsze funkcjonuje w postrzeganej przez nas rzeczywistości. To realny świat 
dostarcza nam 

– lub dostarczał naszym poprzednikom – elementów do tworzenia mitów, 


zwłaszcza do kreowania postaci mitycznych bohaterów. Mityczni herosi są więc swoistą, 
przeredagowaną niejako, wizją realnie żyjących kiedyś postaci. Przetworzeni, 
ubóstwieni, 
często kryjący pod jednym imieniem cechy wielu różnych osób, zostali przeniesieni do 
naszej pamięci jako ci, którzy są dla nas ważni, gdyż reprezentują to, co stanowi i o 
naszej 
tożsamości., i o naszej odrębności. 
Drugim źródłem mitu jest wspomniana już sfera podświadomości. To w niej kryją się 
pewne formy stałe, organizujące ją, będące jednocześnie efektem, wynikiem działań 
popędów, 
zbiorowych i jednostkowych doświadczeń itp. Jung nazywa je a r c h e t y p a m 
i, ale niezbyt dokładnie wyjaśnia i ich pochodzenie, i mechanizmy ich działania. Chyba 
istotą archetypu jest właśnie to, iż nie może być nazwany, a poznać go można jedynie 
pośrednio: 
poprzez symbol, obraz archetypowy. Bohaterowie mitu z kolei są jakby personifikacją 
tych arche

typowych obrazów – stąd i częste ich podobieństwo do siebie i podobieństwo 

losów, funkcji, jakie im w opowieści zostały przypisane. Wspólna wszystkim 
sfera podświadomości pozwala nam wyjaśnić w mitach odległych ludów obecność tych 
samych postaci: Matki-Zie

mi, Ojca, Herosa, Nieprzyjaciela, Wiecznej Kobiecości i tak 

dalej. 
Z tak wykreowanymi postaciami możemy się spotkać i u Tolkiena. Łatwiej jednak – o 
paradoksie! 

– postronnemu czytelnikowi odnaleźć w tych tekstach ślady 

uniwersalistycznego, 
„psychoanalitycznego” widzenia mitu. Po prostu – „materiał porównawczy”, 
„klucz” ma się tutaj jakby w zasięgu ręki. To drugie źródło (a właściwie pierwsze, bo w 
takiej kolejności je wymieniłem), źródło historyczne czy „umownie historyczne” – 
wymaga 

background image

dobrej znajomości wielu dodatkowych spraw. Tu musielibyśmy się odwołać do mitów, 
które były Tolkienowi znane, którym chciał dorównać, z którymi prowadził niejako dialog 
(czasami przekorny). Wiemy, że jego ambicją było obdarowanie Brytyjczyków i c h 
mitologią, 
zdolną do współzawodniczenia z mitologiami śródziemnomorskimi czy wschodnimi. 
Potrzebna nam tu będzie także wiedza o życiu pisarza. On sam zarzekał się, iż klucz 
biograficzny jest do analizy tekstów literackich najmniej odpowiedni, ale... 
41 
Tolkienowskie opowieści odwołują się w różny sposób do wielu takich „pomocniczych” 
materiałów, które odpowiednio i twórczo zasymilowane dają w efekcie ów trudny 
do podrobienia świat Śródziemia. 
Jedną z grup tych „pomocniczych materiałów” stanowią autentyczne mity lub też 
„prawie” autentyczne, gdyż zrekonstruowane pieczołowicie przez Tolkiena podczas jego 
prac nad edycjami różnych starych tekstów. Geograficzna i historyczna rozpiętość jest tu 
zaskakująca — od Brytanii po Daleki Wschód. Wnikliwi tolkienolodzy odnajdują wśród 
tych inspiracji 

mity celtyckie, walijskie, perskie, widoczne są wpływy hebrajskie, 

skandynawskie, 
germańskie. Wylicza się tych źródeł sporo. Nie jest to grupa jednorodna. Będą tu 
– nazwijmy je tak – mity autentyki, a także ich opracowania w postaci sag, pieśni i 
opowieści 
z okresów juź nam bliższych. Kłania się nam tu Biblia, Kalewala i Legendy Okrągłego 
Stołu, Baśnie z Tysiąca i Jednej Nocy, islandzkie Eddy, Pieśni o Nibelungach i 
Volsungach, 
anonimowa epika staroangielska 

– Beowulf, Poemat o Perle, antyczno-celtycki 

Sir 

Orfeo, a także – już z ujawnionym autorstwem – „Chrystus” Cynewulfa i „Raj 

utracony” 
Miltona. Parantele są tak rozliczne, iż można zwątpić w oryginalność Tolkiena. 
Notoryczny 
plagiator? Otóż nie – dopiero takie bogactwo pokrewieństw ujawnia nam oryginalność 
pisarza, jego umiejętność współkreowania mitu, tworzenia świata, który z dużym 
powodzeniem może konkurować z tymi, które stworzyli autorzy tamtych opowieści. 
Niektórzy 
twierdzą, że Tolkienowski świat może również konkurować z tym, który nas otacza 
i że być może Talkien przewyższył Stwórcę w skrupulatnym, akademickim, solidnym 
przygotowaniu się do samego aktu kreacji... Nie wnikajmy w te „heretyckie” rozważania. 
Dodajmy tylko, iż pojęcie subkreacji jest podstawą Tolkienowskiej koncepcji baśni. 
Subkreator 
– partner wobec innych twórców, nawet wobec samego Pana Boga... 
Drugą grupę inspiracji stanowić mogą teksty literackie innych autorów i to takie teksty, 
które są jakby własną i skończoną interpretacją istniejących już mitów czy baśni lub też 
tylko pewną próbą przystosowania ich do możliwości odbioru młodego czytelnika. 
Tolkien niekiedy krytycznie oceniał takie próby – nie lubił baśni Andersena, nie 
akceptował 
mitologizacji w narnijskich książkach Lewisa. Do głośnych „germańskich” mitologii 
Wagnera miał stosunek chłodny – jeszcze w swoich studenckich wystąpieniach zarzucał 
mu, iż ujednoznacznił i spłycił przetworzone przez siebie mity, odebrał im pewną 
chropawość, 

background image

która świadczyła o ich archaicznej genezie. Nie akceptował też faktu, że 
wyeksponowano 
tu nazbyt 

miłość i nadano jej cechy – zarówno twórcze jak i destrukcyjne – 

ponadludzkie. 
Cenił sobie opracowania baśni dokonane przez Andrew Langa (dzisiaj ocenia 
się je raczej krytycznie) i prerafaelicki książki Williama Morrisa. Krytycy jednak 
najczęściej 
wypytywa

li go o związki z utworami Wagnera, zwłaszcza o podobieństwo 

Tolkienowskiego 
Pierścienia do Pierścienia Nibelunga z Wagnerowskiej tetralogii. Słynna replika: 
„Oba pierścienie były okrągłe i na tym kończy się całe podobieństwo” nie zamyka 
jednak problemu. 
Trzecia grupa to mity 

– czy raczej „mity” – wykreowane przez samego Tolkiena według 

tych reguł, które (jego zdaniem, oczywiście) zadecydowały o powstaniu mitu czy jego 
młodszej siostry – baśni. O ostatecznym efekcie najlepiej świadczy fakt, iż nastąpiło 
pra

wie idealne stopienie wątków wywodzących się z „oryginalnych” mitów z wątkami 

wymyślonymi przez pisarza. I jednocześnie często wydaje się nam, że znaleźliśmy coś, 
co 
musi być własnym tworem Tolkiena. I oto okazuje się, iż pisarz przeniósł tylko do swego 
świata istniejący już gdzieś motyw lub nadał swoim bohaterom zaczerpnięte ze starych 
tekstów imiona. 
Grupa czwarta to mity „domowe” Tolkienów, możliwe do rozszyfrowania dopiero 
dzięki znajomości szczegółów z życia pisarza i jego najbliższych. 
42 
Te cztery gr

upy nie wyczerpują całej listy. Myślę, że uważniejsi czytelnicy takich źródeł 

inspiracji odnajdą więcej. 
Spróbujmy teraz przymierzyć poczynione do tej pory uwagi do Tolkienowskich opowieści 
o Śródziemiu. 
* * * 
Z pewnością wszyscy pamiętamy, jak wielką wagę przywiązują bohaterowie „Władcy 
Pierścieni” – zwłaszcza ci „wtajemniczeni” – do istnienia Szarej Przystani i do statków, 
które wypływają z niej i unoszą wybranych do dalekiego Valinoru. Krzysztof 
Sokołowski

22 

słusznie dopatruje się tu związków z mitem Charona i rzeki Lety. Myślę, że dobry 
tolkienolog-

językoznawca mógłby się pokusić o przebadanie związków pomiędzy 

imionami 
obu przewoźników: Charona i Cirdana. Jest jednak – moim zdaniem bliższe intencjom 
Tolkiena 

– i inne wytłumaczenie obecności Szarej Przystani w Śródziemiu. W 

wierzeniach 
dawnych Celtów raj – a więc prędzej Tolkienowski Valinor niż grecki Hades – 
mieścił się na wyspie (lub wyspach) na zachodnim oceanie. Kraina Zmarłych, Kraina 
Szczęśliwości – różnie ją nazywano – oczekiwała na tych, którzy udawali się na zachód 

rytualnych łodziach. Być może przypomnieniem takiej łodzi są zachowane złote modele, 
datowane na wczesne średniowiecze i odnalezione między innymi w Irlandii. Celtowie 
byli przekonani, iż życie człowieka nie kończy się z jego śmiercią – trwa nadal, 
przechodzi 

background image

przez różne wcielenia, a ostateczne swoje przedłużenie znajduje na dalekich wyspach. 
Inny przykład takich związków: do kalendarza Celtów i do jego solarnej symboliki 
nawiązują 
kalendarze ludów Śródziemia, a przebieg wyprawy Drużyny Pierścienia wytyczany 
jest również istotnymi datami (święta) takiego celtyckiego kalendarza. 
Pamiętamy również postać Toma Bombadila. Jest to dosyć dziwny jegomość, 
przeniesiony 
jakby do świata „Władcy” z zupełnie innej opowieści i to przeniesiony ponadto w 
sposób wyglądający na przypadkowy. Chwilami jesteśmy pewni, iż mógłby on pomóc 
naszym 
podróżnikom w ich walce z Nieprzyjacielem i to skuteczniej niż najsilniejsi ich 
sprzymierzeńcy. Jednak ta pomoc zniszczyłaby całą opowieść, a historia nie uzyskałaby 
takiego wymiaru i głębi – nie mówiąc już o tym, że trwałaby krócej. Sam Tom jest przy 
tym postacią raczej komiczną, dobrotliwym wesołkiem. Kiedy jednak nasi podróżnicy 
pytają innych o Toma, to dowiadują się, iż jest on tym, kto chodził po tej ziemi przed 
wszystkimi 

— a przecież „Silmarillion” o nim nie wspomina. Czyżby ktoś tu przeoczył 

tak ważną i potężną postać (Tom potrafi przecież zniweczyć zły urok Pierścienia)? Aby 
to 
wyjaśnić, musimy odwołać się do „domowej” mitologii Tolkienów. Tom Bombadil jest 
la

lką, zabawką syna pisarza, Michaela. Los lalki bywał dosyć dramatyczny (łącznie z 

topieniem 
w WC), jednak ona sama szybko stała się bohaterem domowych opowieści, a 
później – bohaterem „własnych” wierszy i książek. Tom pojawia się więc rzeczywiście p 
r z e 

d innymi bohaterami „Władcy Pierścieni”. W tej książce jego obecność jest jakby 

ukłonem w stronę domowego, znanego świata, jest on kimś, kogo obecność ma 
gwarantować 
– przynajmniej początkowo — bezpieczeństwo podróżników i... czytelników. Można 
interpretow

ać obraz oka Toma w kręgu Pierścienia jako obraz mandali. Jednocześnie to 

przerażające i komiczne zarazem oko jest okiem... samego pisarza. Obecność Toma 
podkreśla 
dystans do opisywanych przygód, Tom rozładowuje pierwszą poważną chwilę grozy 
(upiory Kurhan

ów), a jednocześnie żegnamy się z nim tam, gdzie opowieść nabiera 

powagi i wykracza poza ten właśnie „komiczny i przerażający”, rysowany grubą kreską 
świat dziecięcej bajki. Tom może doprowadzić tylko do tego momentu – ale pamięć o 
nim 
pozostaje długo i pomaga i bohaterom, i czytelnikom. Tom i Złota Jagoda to 
jednocześnie 

22 

K. Sokołowski: Fenomen Tolkiena. „Fantastyka” 1985 nr 2(29), s. 4-6. 

43 
jeden z ukrytych w tekstach obrazów autora i jego żony. Drugi taki obraz to Beren i 
Lúthien 
– takie zresztą są ich domowe, tajemne, a nawet „wieczne” imiona, umieszczone na 
nagrobkach 
małżonków na cmentarzu w Oxfordzie. 
W dziejach Śródziemia wielokrotnie pojawia się gigantyczny potop. Również i tu źródeł 
tego obrazu należy szukać na styku mitów zbiorowych (Atlantyda) i indywidualnych. 

background image

Tolkien wspomina, iż po śmierci matki w jego snach pojawiać się zaczął obraz 
apokaliptycznej 
powodzi, zatapiającej wszystkich i wszystko. Nazywał to „prywatnym kompleksem 
Atlantydy”. Przeniósł potem tę wizję do swoich książek. Z dołączonych do tekstów 
map wynika, iż zatopiony ląd „odradza się” w innym miejscu Ziemi i zachowuje swoje 
dawne ukształtowanie: charakterystyczne układy łańcuchów górskich, ujścia wielkich 
rzek, otwierające się na samotną wyspę w zatoce itd. Jakież możliwości badań dla 
freudystów 
i nie tylko! 
Groźna pajęczyca Szeloba i jej pobratymcy z Mrocznej Puszczy zawdzięczają także 
sporo pierwszym dziecięcym lękom Tolkiena. 
We wspomnianym już tekście Krzysztof Sokołowski trafnie rozszyfrował związki orłów 
z żywiołem powietrza. Taka interpretacja posiada długą tradycję kulturową. Orzeł – 
lub ptak pełniący w danej kulturze podobną funkcję (np. kondor w mitach Ameryki 
Południowej) 
– ma jakoby unosić się w swych podniebnych lotach najwyżej ze swych skrzydlatych 
braci. Znajduje się więc najbliżej Boga i może bez obawy spoglądać w jego twarz 
(patrzeć w słońce, jak mówią niektóre mity). Ptak ten z natury niejako staje się więc 
pośrednikiem 
pomiędzy Stwórcą i światem. Taką rolę wyznacza w „Silmarillionie” pisarz 
Thorondorowi, a we „Władcy Pierścieni” – Gwaihirowi. W pierwszej opowieści orzeł jest 
partnerem tych, którzy widomie ingerują w losy ziemi, wspiera ich i ostrzega, sam nawet 
walczy z Nieprzyjacielem. Podobnie we „Władcy Pierścieni” – interwencja Gwaihira i 
jego 
braci staje się formą bezpośredniej interwencji Jedynego. Gwaihir to Oko, Ucho i Ramię 
Opatrzności, a jego rola jest w opowieściach ważniejsza niż moglibyśmy przypuszczać. 
Gwaihir pełni często funkcję tego, kto ożywia ze stanu śmierci (lub prawie śmierci) 
bohaterów: Gandalfa, Froda, Sama. Pełni tu chyba taką rolę, jaką teksty liturgiczne 
przypisują 
Duchowi Świętemu. Jest ożywicielem, wskrzesicielem – jest tchnieniem Jedynego, 
a nie tylko zwykłym ptakiem czy ptakiem-narzędziem Stwórcy. W graficznej interpretacji 
„Adonai” Eliphasa Leviego

23 

orzeł pojawia się w Kluczu Wielkiego Arkanu jako jeden z 

elementów pełni – obok lwa, byka i człowieka (postaci o ludzkiej twarzy). Levi 
wykorzystał 
tu mistyczne wizje biblijnego proroka Ezechiela i św. Jana Ewangelisty – ale nie tylko. 
Wpis

ane w sześcioramienną gwiazdę złożoną z dwóch trójkątów – ciemnego i jasnego 

– wyobrażenia te przywołują nam obecność czterech żywiołów: Ognia (lew), Ziemi (byk), 
Wody (twarz ludzka) i Powietrza (orzeł). Możemy jednak użyć tu również klucza 
„astrologicznego”: 
Ogień połączy się z zodiakalnym Lwem, Ziemia – z zodiakalnym Bykiem. 
Pewnemu przeinterpretowaniu ulegnie obraz postaci o twarzy ludzkiej 

– będzie to 

zodiakalny 
Wodnik. Według astrologów związany on jest z żywiołem Powietrza. Orzeł natomiast 
– a taką interpretację ukazuje Levi w Kluczu Wielkich Tajemnic – będzie wyobrażeniem 
zodiakalnego Skorpiona i związany będzie z żywiołem Wody (woda i powietrze, 
wody „dolne” i „górne”, rozdzielone przez Przedwiecznego w drugim dniu stworzenia). 
To właśnie Skorpionowi przypisuje Leszek Weres

24 

istnienie w ptasich „mutacjach” – w 

background image

postaci Skorpiona-Feniksa, Skorpiona-

Orła i tak dalej. Wydaje się, iż „prawdziwa” natura 

Gwaihira jest naturą Feniksa, ptaka-wskrzesiciela, odradzającego siebie i innych w wyni- 

23 

A. Kostołowski: Eliphas Levi – Mag jako artysta (w:) Interpretacja dzieła sztuki. 

Warszawa-

Poznań 1976, s. 111-148. 

24 

L. Weres: O żądzach nieposkromionych, czyli rozwój w zodiakalnej fazie Skorpiona. 

„Nurt” 1983 nr 11(219), s. 46-48. 
44 
ku alchemicznych przemian (pod

obną funkcję obrazów ptaków odkrył w Wielkiej 

Improwizacji 
z „Dziadów” jeden z niepokornych badaczy tekstów romantycznych). 
Oczywiście, stosowanie tego „astrologicznego” klucza wymaga pewnej wiedzy i wiąże 
się zawsze z niejakim ryzykiem. Czy Tolkien aprobowałby takie zabiegi? Całkiem 
możliwe, 
iż badając dawne teksty mistyczne napotykał on na konieczność rozszyfrowywania 
obrazów wywodzących swój rodowód z alchemii, magii czy astrologii... A teksty te, jak to 
pięknie pokazał Clive Staples Lewis w „Odrzuconym obrazie”, aż roją się od takich 
okazji. 
Przekręćmy więc jeszcze raz i my ten astrologiczny „wytrych”... 
* * * 
Pamiętamy, że Trzy Pierścienie elfów władały poszczególnymi żywiołami: Ogniem 
(Narya), Wodą (Nenya) i Powietrzem (Vilya). Nie było jednak „wyspecjalizowanego”, a 
równorzędnego im, pierścienia „od Ziemi”. W układzie astrologicznym ziemię (Ziemię) 
symbolizuje byk (zodiakalny Byk): Spróbujmy więc poszperać trochę wokół ziemi i 
hobbitów. 
Już sam Tolkien łączy nazwę hobbitów z nazwą ziemi – obok określenia niziołek 
(co oznaczać ma wzrost współplemieńców Bilba i Froda) stosowane są nazwy kuduk 
(skrócona wersja formy kud-dukan) i hobbit (od formy holbytla). Obie mają oznaczać 
mieszkańca nor, dziur w ziemi. 
Idźmy dalej tym tropem – może uda się „dzieciom ziemi” przypisać cechy łączone 
tradycyjnie 
z zodiakalnym Bykiem. Byk mógłby być rzeczywiście znakiem władającym rodzajem 
hobbickim. Nie znaczy to jednak, iż wszyscy hobbici rodzili się właśnie „pod znakiem 
Byka”. Okazuje się, że lubiące wypić, dobrze zjeść i ceniące sobie zaciszne mieszkania 
w ciepłych norkach plemię dość dobrze opasuje do podanej przez Weresa 
charakterystyki

25

Na pocieszenie Bykom 

– charakterystyka ta jest łagodniejsza od przytoczonej 

przez Annę Boczkowską (za wydanym w Londynie XVII-wiecznym traktatem)

26 

– może 

to wycieniowanie drastycznych cech w charakterystyce spowodowane jest tym, że 
Weres 
sam jest zodiakalnym Bykiem? Byki więc bywają – w swej pozytywnej naturze – 
cierpliwe, 
spokojne, konsekwentne, łagodne, harmonijnie współżyjące z otaczającym światem 
natury (dobrzy ogrodnicy!), zmysłowe, praktyczne i stanowcze. Wśród cech 
negatywnych 
z kolei znajdzie się upór, zaborczość, materializm, skąpstwo, konserwatyzm i 
złośliwość

27

Przymierzmy sobie do tego wizerunku „pozytywnych” hobbitów (Frodo, Merry i Sam) i 

background image

„negatywnych” (chociażby Gollum - też hobbit!) 
Jakie znaki rządzą indywidualnymi losami najważniejszych dla opowieści hobbitów? 
Tolkien dość wyraźnie określa nam czas narodzin Bilba i Froda. Obchodzą oni urodziny 
tego samego dnia 

– 22 września. Jest to data ich urodzinowego przyjęcia – oni sami 

mogli 
się urodzić kilka dni wcześniej. Urodzili się w różnych latach, to prawda, ale 
najprawdopodobniej 
w tym samym dniu roku. Tolkien pisze, iż to przypadek. Przypadek? Ejże! Tylko 
„zodiakalna replika” Bilba – a taką jest Frodo – może powtórzyć konstrukcję i pomysł 

25 

L. Weres: O własności i posiadaniu, czyli rozwój w zodiakalnej fazie Byka. „Nurt” 

1983 nr 5(213), s. 46--

48; (tegoż:) O wyższości reguł I ' czyli rozwój w zodiakalnej fazie 

Panny. „Nurt” 1983 nr 9(217), s. 46-48; i (tegoż:) O sztuce partnerstwa czyli rozwój w 
zodiakalnej 
fazie Wagi. „Nurt” 1983 nr 10(218), s. 46-48. Całość w formie książkowej – L. 
Weres: Homo Zodiacus. Poznań 1991. 

26 

A. Boczkowska: Hieronim Bosch. Astrologiczna symboli

ka jego dzieł. Wrocław 

1977, s. 49. 

27 

R. T. Prinke, L. Weres: Mandala życia. Astrologia – mity i i rzeczywistość. T. 1. 

Poznań 
1983, s. 131. 
45 
zarysowany tylko w „Hobbicie”, a jednocześnie „poprawić” historię Pierścienia, 
skrzywioną 
nieco przez zachłanność Bilba, i dokończyć zaczętą przez niego Pieśń-Księgę. 
I Bilbo, i Frodo to zodiakalne Panny, urodzone tuż pod koniec panowania tego znaku, 
dosłownie na moment przed wejściem Słońca w znak Wagi. Panna także jest znakiem 
ziemskim, choć zmiennym – Byk był znakiem ziemskim i stałym. Być może władającemu 
znakiem Panny Merkuremu należy przypisać, iż ci dwaj hobbici wyruszą w świat, budząc 
zdziwienie i krytyczne uwagi swoich współziomków. Bliska Waga przyda im trochę 
dwoistej 

– powietrznej – natury, a solidna Panna zagwarantuje wykonanie trudnego 

zadania. 
Jednocześnie jednak ujmie im emocji i pozbawi możliwości założenia własnych rodzin. 
Przenosząc chęć przygód i interes społeczny (co tu ważniejsze?) nad domowe zacisze, 
mieć będą wielu przyjaciół, to prawda. Będą to jednak t y l k o przyjaciele... 
* * * 
Tworząc precyzyjne opisy wędrówek Bilba i Froda po Śródziemiu, Tolkien celowo 
zwraca naszą uwagę na daty związane z przebiegiem tych podróży-wypraw. We 
„Władcy 
Pierścieni” mechanizm ten jest szczególnie wyrazisty. Cała przygoda zaczyna się 22 
września 
– w dniu urodzinowego przyjęcia Bilba i Froda. Poprzedzają to wydarzenie różne 
tajemnicze 
znaki: wizyty Gandalfa, dziwne wędrówki elfów, ludzi i zwierząt. Czarni Jeźdźcy 
zjawiają się w Hobbitonie 23 września – dopiero teraz bowiem przekraczają granicę 
Shire’u. Można powiedzieć, iż właśnie w tym dniu następuje wyraźne i zapowiadane już 
wcześniej zakłócenie pewnej równowagi. Świat powróci do niej dopiero 25 marca w roku 

background image

następnym – Pierścień spada w Szczeliny Zagłady, następuje upadek Barad-Duru i 
koniec 
Saurona. Te daty są znaczące – ale „przemawiają” tylko do tych, którzy swój kalendarz i 
wierzenia łączą z pozornym ruchem Słońca na nieboskłonie. Dziś już rzadko pamiętamy 

tym „naturalnym” kalendarzu, a informacji o nadchodzącej zimie czy wiosennych 
podorywkach 
oczekujemy raczej od telewizji. Symbolika solarna (związana ze Słońcem) jest 
już dla nas nieczytelna. A szkoda. 
Pod koniec września – właśnie w okolicy 22 – następuje jesienne zrównanie dnia z nocą 
i od tej pory noc 

będzie przeważać, będzie zajmować coraz większą część każdej doby. 

Dopiero po 21 marca 

– po kolejnym, tym razem jednak wiosennym zrównaniu – dzień 

odzyska 
przewagę i słońce będzie gościło teraz na niebie dłużej i coraz wyżej będzie lśniła 
jego tarcza. Boh

aterowie wyruszają więc w okresie, kiedy Cień zdobywa przewagę nad 

Światłem, i wędrują po to, aby mu tę przewagę odebrać. Zwycięstwo jest możliwe 
dopiero 
wtedy, kiedy długa noc zimowa ustąpi. W dniu wiosennego zrównania wystarczy już 
tylko 
właściwie mały gest, aby przeważyć szalę na korzyść światła. Tym małym gestem jest 
wrzucenie Pierścienia w wieczny ogień Góry Przeznaczenia. Stojące na polach 
Morannonu 
armie i ich walka stają się niczym wobec tego spadającego w płomienie krążka. 
Tolkien na zakończenie tej opowieści wybiera dzień 25 marca. Przez stulecia łączono tę 
datę z początkiem wiosny i początkiem Nowego Roku. Jeszcze w 1751 roku w 
kancelariach 
królewskich i episkopalnych Anglii w ten sposób oznaczano dokumenty. W wielu 
rejonach Polski zwyczaj ten utr

zymywała długo ludowa tradycja. Miał on z pewnością 

swoje źródło jeszcze w czasach pogańskich, potem stopniowo schrystianizował się. 
Dzień 
ten jest dniem Zwiastowania. Również Tolkien o tym pamięta w tym dniu światło 
zdobywa 
przewagę nad mocami Ciemności, a z obietnicą odrodzenia przyrody łączy się 
zapowiedź 
narodzin Zbawiciela, zapowiedź Odkupienia. Wątki pogańskie i chrześcijańskie 
splatają się tu ze sobą – zgodnie z regułami Tolkienowskiej baśni. Tolkienowski Cień to 
nie tylko obraz Nieprzyjaciela-Szatana 

– to także personifikacja pewnych sił przyrody, sił 

potrzebnych i koniecznych, choć niekiedy również i złych, gdy zaczynają dominować. 
46 
We „Władcy” bohaterowie wędrują w ciemnościach, by przywrócić światu zabrane 
przez Cień słońce. Podobnie jest w „Hobbicie”. Tu jednak Bilbo i krasnoludy wyruszają 
po złoto, gdy słońce jeszcze wysoko lśni na niebie. Dotrą jednak do Samotnej Góry i 
zejdą 
w jej wnętrze w dniu, w którym kończy się październik (Dzień Durina). Jest to dla nas 
okres przed Dniem Zadusznym, dla 

krasnoludów zaś to początek Nowego Roku, dla 

innych 
istot 

– początek zimy. Słońce-złoto skryło się pod ziemią i trzeba je dopiero stamtąd 

background image

wydobyć. I tak dalej, i tak dalej. 
Klucz astralny lub solarny (związany z kalendarzem słonecznym), klucz astrologiczny 
(związany z Zodiakiem) nie są jedynymi pomocami. W kartach tarota odnajdziemy 
również 
obrazy postaci lub sytuacji znanych narn z książek Tolkiena. Przemiany Gandalfa, 
rozterki Galadrieli, tajemnicze wieże, mosty zawieszone nad przepaściami – to wszystko 
p

ojawia się w Wielkich Arkanach. Czy świadczy to o uniwersalności Tolkienowskich 

tekstów 
czy o uniwersalności tego systemu wróżebnego? Czy to, że w „Liściu Niggla” 
odnajdziemy 
ślady koncepcji „życia po życiu” i dość wiernie odwzorowane objawy i metody 
lecze

nia nerwic, wyprowadzone przez Moritę z zenu, nie przywoła kolejnych pytań o 

uniwersalność tekstów i metod? 
* * * 
Wiele obrazów możemy interpretować w sposób Jungowski. Tolkienowski Cień, 
Nieprzyjaciel, 
Wróg – to gorsza, wyzwolona spod kontroli naszego rozumu lub zepchnięta w 
podświadomość i trudna do zaakceptowania część naszej osobowości. To ją chętnie 
obarczamy 
winą za nasze własne grzeszki lub niedoskonałość. Pojednanie z Cieniem, nazwanie 
go i zrozumienie 

– tak, jak to opisała Ursula Le Guin w „Czarnoksiężniku z Archipelagu” 

– oznacza, iż przestaliśmy już być jednowymiarowi i dziecinni, a staliśmy się świadomi 
swej skomplikowanej psychiki, staliśmy się ludźmi dorosłymi. U Tolkiena Cień 
przybiera różne postacie – Nieprzyjaciel jest jakby najbardziej majestatycznym i 
najgroźniejszym 
obrazem, towarzyszącym Jedynemu. Cieniem komiczno-tragicznym, w dodatku 
psychicznie rozdwojonym, jest Gollum-Smeagol. Towarzyszy on Frodowi w jego 
podróży 
właściwie bezkarnie. Gandalf mówi, że jest on niezbędny – podobnie mówią o cieniu 
psychoanalitycy 
– i tylko dzięki jego obecności na Górze Przeznaczenia Pierścień może być 
zwrócony płomieniom. Czy Tolkien ukazuje jednak wyraźnie to terapeutyczne 
pojednanie 
z cieniem? Może tylko w okrutnej walce światło i mrok mają jedyną szansę połączenia 
się? 
Wzbudzający niezrozumiałe emocje klucz "jungowski" wymieniłem na samym końcu. 
Przypisywanie mnie czy przywoływanym przeze mnie badaczom szerzenia "dowolnego 
głupstwa w wolnym kraju" wydaje się być przynajmniej lekkim nieporozumieniem. Nie 
twierdzę jednakowoż, iż zasługującym w pierwszej kolejności na zinterpretowanie przy 
pomocy tych "głupich" metod. Prawdą jest, iż sam Tolkien metody psychoanalitycznej 
serdecznie nie znosił, czemu dał wyraz w komentarzach dotyczących recenzji Edwina 
Muira 

z „Observera” z 1954 i 55 roku. Przy okazji - jest jednak różnica pomiędzy 

Jungiem 
a Freudem. I Tolkienowi chodziło chyba raczej o odwoływanie się wspomnianego 
recenzenta 
do tego ostatniego. O baśniach - także Tolkiena - pisało wielu "niepokornych" badaczy 
(w tym także psychoanalityków i psychoterapeutów). Wystarczy przeczytać sobie 

background image

chociażby książkę „Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni” (ostatnie 
polskie wydanie - 1996) Bruno Bettelheima. 
47 
* * * 
Na Zachodzie tekstom Tolkiena towarzys

zy szeroki ruch fanowski. To z tego kręgu 

wywodzą się autorzy i czytelnicy wielu publikacji próbujących połączyć wiedzę o kulturze 
i literaturze z fascynacją światem Śródziemia. Bez większych problemów mogą sięgnąć 
po teksty, którym Tolkien spłaca dług swoimi książkami. My mamy jeszcze sporo 
trudności: 
brak nowych wydań, niewielkie nakłady, brak tłumaczeń, opracowania spłycające mit 
do poziomu dziecięcej bajeczki i tak dalej, i tak dalej. W tej sytuacji opowieści 
Tolkienowskie 
stają się często jedynym łącznikiem z wielkim dziedzictwem człowieka. Świecą 
półblaskiem również dzięki niedoskonałości przekładów – rozbudzają apetyt na książki 
nieobecne na naszych półkach. 
48 

4. Książki o Tolkienie 

Poszukiwanie klucza do Śródziemia na własną rękę może być interesujące. Czasami 
jednak więcej przyjemności daje możliwość kontaktowania się podczas tych poszukiwań 

innymi czytelnikami Tolkiena. Jak ich odnaleźć? Poprzez najróżniejsze kluby i 
stowarzyszenia 
– sam Tolkien jest przykładem tego, że i w klubach mogą się dziać interesujące 
rzeczy! Kluby te mają charakter spontanicznej zabawy i pozbawione są tej 
administracyjno- 
formalistycznej otoczki, która dusi każdy pomysł już w zarodku i przykłada nadmierne 
znaczenie do funkcji, składek, sprawozdań i tego typu rzeczy, które tylko podobno 
Tygrysy 
lubią najbardziej. Dobry klub ma w sobie coś z natury hobbickiej (solidność i zaradność), 
wzbogaconej o pewne elementy „elfickie” (fantazja i spontaniczność). Życie klubowe 
„tolkienistów” rozpoczęło się bardzo wcześnie – nikt chyba jednak tak dokładnie nie 
pamięta, kto był pierwszy. Prawdopodobnie w każdym zakątku ziemi są takie – mniej lub 
bardziej ukonstytuowane 

– stowarzyszenia przyjaciół Tolkiena i jego bohaterów. 

Najszacowniejszym 
– chociaż nie najstarszym – jest THE TOLKIEN SOCIETY założone w 
1969 roku. Jego honorowym prezydentem był sam Tolkien. Towarzystwo stara się o 
zachowanie 
pełnej niezależności wobec wydawców i tych wszystkich, którzy chcieliby odebrać 
jego działaniom charakter bezinteresownej i radosnej współpracy ludzi w różnym 
wieku, pochodzących z różnych krajów i wykonujących różne zawody. Członkowie 
towarzystwa 
– jeśli tylko dysponują takimi możliwościami — spotykają się na tradycyjnych 
biesiadach, a jesienią odwiedzają Oxford i wędrują śladami Tolkiena. Większość jednak 
kontaktuje się ze sobą i towarzystwem listownie. Bardzo cenione są publikacje klubowe: 
biuletyn „Amon Hen”, dwumiesięcznik prezentujący bieżące sprawy ruchu fanowskiego, 
krótkie artykuły i przeglądy pojawiających się wydawnictw. Półrocznik „Mallorn” ma już 

background image

ambicje i możliwości większe. Tu znajdziemy obszerne i wnikliwe recenzje książek, 
rozmaite 
artykuły (często o charakterze monograficznym), a także teksty literackie. Bardzo 
interesującym wydawnictwem jest „Quettar” – biuletyn sekcji językoznawczej 
wspomnianego 
towarzystwa. Piszą teksty i wydają je sami sympatycy i członkowie towarzystwa. 
Oni też udzielają informacji wszystkim zainteresowanym i – co jest jakby rzeczą 
naturalną 
– pośredniczą pomiędzy fanami i klubami na całym świecie. Korespondencję załatwia 
sekretariat 
towarzystwa: 
The Tolkien Society 
CHRIS OAKEY 
Flat 5, 357 High Street 
CHELT'ENHAM, GLOS GL 50, 3 HT 
ENGLAND 
Najznaczniejszym na drugiej półkuli jest THE AMER1CAN TOLKIEN SOCIETY (w 
tej formie działające od 1974 roku, ale nawiązujące do znacznie dłużsżej tradycji 
„campusowej”). 
Wydają między innymi „Minas Tirith Evening-Star”, kwartalnik wielce zasłużo- 
49 
ny dla popularyzacji twórczości Profesora. Oprócz tego wnoszą do ruchu fanowskiego 
pewien charakterystyczny dla Ameryki rys 

— proponują miłośnikom Tolkiena całą masę 

klubowych gadżetów: czapek, koszulek, toreb, znaczków. Nie jest to jedyne w Stanach 
miejsce grupujące fanów J. R. R. T. – za ich pośrednictwem można dotrzeć do innych 
klubów 
i stowarzyszeń: 
The American Tolkien Society 
Box 373 
Highland, MI 48031373 
USA 
W naszym kraju nie zawsze pomysły „skrzyknięcia się” tolkienistów kończyły się 
sukcesem 
– wystarczy przypomnieć inicjatywę powołania Fan-Klubu im. J. R. R. Tolkiena, 
której patronował miesięcznik „Radar” i Polskie Stowarzyszenie Fantastyki. Mamy 
jednak 
i my coś interesującego. SEKCJA TOLKIENOWSKA ŚLĄSKIEGO KLUBU 
FANTASTYKI 
w Katowicach, zachęcona gorącym przyjęciem wypowiedzi swoich przedstawicieli 
w telewizyjnym programie „Poza Ziemią”, opublikowała w 1984 roku pierwszy numer 
„Gwaihira”, biuletynu sekcji. W latach 1984-1986 ukazały się co prawda tylko cztery 
numery tego pisma (równolegle w klubowych „Fikcjach” prowadzony był stały dział 
„Tolkienistyka”) – sztafetę przejął potem coraz bardziej regularny miesięcznik 
„Gwaihirzę” 
(do tej pory ponad setka 

– niekiedy mających ponad pięćdziesiąt stron – numerów). 

Obok niego ukazuje się anglojęzyczna mutacja „Little Gwaihir” i „Wiadomości 
Bucklandu”, 

background image

stały i dosyć regularny biuletyn spraw bieżących. Obok przedruków „ze świata” – 
dużo tekstów własnych (w tym także literackich) i wiele rysunków. Działalność i 
wydawnictwa 
Sekcji zostały zauważone już przez fanów z innych krajów. Andrzej Kowalski – 
animator i szef całej sprawy – skupił wokół siebie grupę miłośników Tolkiena z całej 
Polski. 
W spra

wie Tolkiena można więc napisać nie tylko do Anglii: 

Sekcja Tolkienowska 
Śląski Klub Fantastyki 
ul. Pocztowa 16/18 
40-956 Katowice 
skr. poczt. 502 

http://necik.mag.com.pl/~parmadili/ 

e-mail: 

parmadili@necik.mag.com.pl 

Uzupełnienia wymagają powyższe informacje – „Gwaihirzę” z róznych powodów 
ukazywało 
się w ostatnich latach już mniej regularnie... Na szczęście jednak dobre tradycje 
kontynuuje „Simbelmynë”, wychodzące od 1997 roku a powstałe z połączenia 
„Dzwoneczka 
Elfickiego” Ryśka Derdzińskiego oraz „Galathiliona” Tomka Gubały. Ten sam 
zespól wznowił w roku 2000 „kultowego” „Gwaihira”. I „Simbelmynë”, i nowy „Gwaihir” 
prezentują bardzo wysoki poziom merytoryczny i edytorski. Nawet na tle bardzo 
licznych i dobrych biuletynów z innych krajów. 
O Tolkienie i je

go książkach pisze się coraz więcej. Pojawiają się publikacje w 

najróżniejszych, 
niekiedy bardzo egzotycznych językach. Z pomocą Sekcji Tolkienowskiej wybrałem 
tutaj kilkadziesiąt pozycji książkowych, głównie w języku angielskim. Podróżujący 
po Francji, Ho

landii, Japonii, Szwecji lub Norwegii znajdą już na miejscu coś w lokalnym 

języku. Nie wymieniam artykułów z czasopism (zwłaszcza z czasopism klubowych) 
50 
– jest ich bardzo, bardzo dużo. A teraz życzmy sobie, żeby coś z tej listy zainspirowało 
naszych wyd

awców i tłumaczy. 

I jeszcze jedna uwaga 

– książki wymieniam w porządku alfabetycznym według nazwisk 

ich autorów. Ten układ wydał mi się najsensowniejszy; podział według bardziej 
specjalistycznych kryteriów pozostawmy obszerniejszym bibliografiom zagadnienia. 
Brian Alderson: THE HOBBIT 5OTH ANNIVERSARY: 
1937-1987. Unwin Hyman Ltd. London 1987. 
Niewielka (tylko dwanaście stron) książeczka o powstawaniu „Hobbita”, ciekawe 
ilustracje, 
duża ilość konkretnych faktów. 
Jim Allan: AN INTRODUCTION TO ELVISH. Hunting 
Raven 1983. 
Interesujące wprowadzenie w „językoznawczą” problematykę Śródziemia. Pełnię 
szczęścia można osiągnąć, zestawiając tę książkę z pracami Paula Nolana-Hyde’a i 
Ruth 
Noel. Kto ma komputer 

– może uzupełnić to materiałami „A Dictionary of Quenya and 

background image

Proto-Eldarin and a Ante-

Quenya”, przygotowanymi przez Computer Science Dep. 

University 
of Edinburgh (oprac. J. C. Bradfield). 
Brian Attebery: THE FANTASY TRADITION IN AMERICAN 
LITERATURE. FROM IRVING TO LE GUIN, 
Indiana University Press, Bloomington 1980. 
Tej książce nadałbym nieco inny tytuł – „Amerykańska fantasy przed Tolkienem i po 
Tolkienie”. Praca pokazuje, jak książki Profesora w istotny sposób zmieniły obraz 
amerykańskiej 
literatury fantastycznej. 
Pauline Baynes: A MAP OF MIDDLE-EARTH. 
Allen and Unwin. London 1970. 
Bardzo piękna i wyrafinowana praca ilustratorki wielu „mniejszych” książek Tolkiena 
(m.in. „Rudy Dżil”, „Kowal z Podlesia Większego”, „The Adventures of Tom Bombadil”) 
i Lewisa (cykl „narnijski”). Autorka ceniona przez Tolkiena, zaprzyjaźniona z nim i jego 
rodziną. 
Richard E. Blackwelder: A TOLKIEN THESAURUS, 
Garland Puhlishing Inc., New York 1990. 
Ponad 15 tysięcy słów z „Władcy Pierścieni”, ułożonych tak, że swobodnie można je 
odnaleźć. Dla tych, którzy chcieliby lepiej poznać językową materię trylogii. Przy każdym 
wyrazie 

– przykłady zdań, w których występuje. 

Richard E. Blackwelder: TOLKIEN PHRASEOLOGY. A COMPANION TO A 
TOLKIEN THESAURUS. Tolkien Archives Fund., Marquette University, Milwaukee 
1990. 
Ta książka z kolei pomaga tym, którzy niezhyt pewnie posługują się „Thesaurusem”. 
Pozwala odkryć wiele przyjemności związanych z posługiwaniem się słownikami. Nie 
tylko dla specjalistów! 
Humphrey Carpenter: THE INKLINGS. Allen and Unwin, London 1981. 
Obszerne omówienie działalności i znaczenia „Inklingów”. Postacie i twórczość 
Tolkiena, Lewisa, Williamsa i innych z kręgu „Przeczuwających”. Dla tych zwłaszcza, 
którzy chcą więcej wiedzieć o świecie, w którym obracał się Tolkien. 
51 
(„Inklingowie – C. S. Lewis, J. R. R. Tolkien, Charles Williams i ich przyjaciele“, 
przeł. Zbigniew A. Królicki, 1999). 
Humphrey Carpenter: TOLKIEN 

– A BIOGRAPHY. Houghton Mifllin Company, 

Boston 1977. 
Najobszerniejsza, bardzo dokładna, można powiedzieć także, iż jedyna „oficjalna” 
biografia 
Tolkiena, napisana przez kog

oś spoza kręgu rodziny. Dla szczególnie zachłannych 

tolkienistów ma jedną wadę – jest prawdopodobnie mimo wszystko za krótka (ok. 300 
stron). („J. R. R. Tolkien – Wizjoner i marzyciel”, przeł. Agnieszka Sylwanowicz, 1997). 
Lin Carter: TOLKIEN 

– A LOOK BEHIND „THE LORD OF THE RINGS”. Ballantine 

Books, New York 1969. 
Jedno z pierwszych opracowań poświęconych „Władcy Pierścieni”. Oprócz informacji 
o życiu i książkach Tolkiena – wiadomości na temat elementów fantastyki w dawnej 
literaturze 
(epika antyczna, średniowieczne romanse rycerskie). Także o związkach tych tekstów 

background image

z opowieściami o Śródziemiu, o twórczości Williama Morrisa, Lorda Dunsany i Erica 
R. Eddisona. 
David Day: A TOLKIEN BESTIARY. Ballantine Books, New York 1979. 
Atrakcyjnie ilustrowany (kolorowe i czarno-

białe prace jedenastu grafików) i obszerny 

(288 stron) rodzaj obrazkowego przewodnika po Śródziemiu. Ludy, flora, fauna. Dobrze 
jest porównać swoje wyobrażenia o świecie Tolkiena z propozycjami profesjonalistów. 
Jedna z piękniejszych książek „do oglądania”. 
(„Bestiariusz Tolkienowski”, przeł. Renata Giedrojć, Joanna Kokot, Jakub Zdzisłąw 
Lichański, 1996). 
David Day: TOLKIEN’S RING. 1994. 
Spojrzenie na motyw Pierścienia w mitologiach, legendach i innych opowieściach całego 
świata – od Zachodu do Wschodu, od Północy do Południa, od czasów najdawniejszych 
do Wagnera i Tolkiena. 
(“Pierścień Tolkiena”, przeł. Maciej Antosiewicz, 1997). 
Ryszard Derdziński: GOBETH EN LHAM EDHELLEN – SŁOWNIK ELFÓW SZARYCH 
OPRACOWANY NA PODSTAWIE PISM PROFESORA JOHNA RONALDA 
REUELA TOLKIENA..... 2000. 
Tym razem pięknie przygotowany i wydany przez polskiego autora słownik, zawierajacy 
około 1940 haseł. Pięć lat pracy zakończonych ciekawym i pożytecznym 
wydawnictwem. 
Colin Duriez: THE TOLKIEN AND MIDDLE-EARTH HANDBOOK, Monarch, 
Eastbourne, 1992. 
Colin Duriez: THE C. S. LEVIS HANDBOOK, Monarch, Eastbourne, 1990. 
Dwa bardzo praktyczne przewodniki po zyciu i twórczości obu zaprzyjaźnionych pisarzy. 
Karen Wynn Fonstad: THE ATLAS OF MIDDLE-EARTH. Houghton Mifllin Company, 
Boston 1981. 
Ponad dwieście stron dużego formatu! Wielkiej urody dwukolorowe mapy („jak 
prawdziwe” 
– bez naiwnej stylizacji i udawanego dystansu!) wraz ze szczegółowymi komentarzami. 
Wygląd Śródziemia w poszczególnych Erach, a także – mapy i plany ważniejszych 
52 
wyda

rzeń (migracje ludów, podróże bohaterów, ważniejsze bitwy), okolic, miast i 

poszczególnych 
istotnych budowli. Mapy tematyczne (klimat, roślinność, zaludnienie, języki 
etc.), kalendaria i indeksy. Książka chyba dla wszystkich! 
(„Atlas Śródziemia”, przeł. Tadeusz A. Olszański, 1997). 
Robert Foster: THE COMPLETE GUIDE TO MIDDLE-

EARTH. FROM THE „HOBBIT” 

TO THE „SILMARILLION”. Unwin, London 1978. 
Przewodnik po Śródziemiu – razem z atlasem Fonstad obowiązkowa książka w 
bibliotece 
każdego poważnego tolkienisty. W alfabetycznym porządku wszystko o postaciach, 
miejscach, przedmiotach, wydarzeniach. Sporo materiałów dotyczących języków i 
poszczególnych 
wyrazów. Książka, która „rośnie” z każdym nowym wydaniem (a jej początki 
sięgają lat sześćdziesiątych) i stara się nadążyć za publikacjami nowych tekstów 
Tolkiena. Obszerne wprowadzenie, dodatki, tablice chronologiczne i genealogiczne. 
Sama 

background image

część „encyklopedyczna” ma w tym wydaniu ponad czterysta stron. Już najwyższy czas 
na 
opublikowanie obszernej polskiej wersji językowej (fragmenty publikował Andrzej 
Kowalski 
w „Fikcjach” i „Gwaihirze”). 
Daniel Grotta: THE BIOGRAPHY OF J. R. R. TOLKIEN: ARCHITECT OF MIDDLE 
EARTH. Running Press 1976. 
Dla jednych obrazoburcza, dla innych odbrązowiająca i odkrywcza, dla jednych rzetelna, 
dla innych 

– wręcz przeciwnie. Wiele osób twierdzi, że szanujący się tolkienista nie 

bierze „tego” do ręki... 
(“Tolkien – Twórca Śródziemia - biografia”, przeł. Marcin Wawrzyńczak, 1998). 
David Harvey: THE SONGS OF MIDDLE-EARTH J. R. R. TOLKIEN'S THEMES, 
SYMBOLS AND MYTHS. Allen and Unwin, London 1985. 
„Tematy, symbole i mity” Tolkiena – tę książkę moglibyśmy opatrzyć podtytułem 
„Mitologia dla Anglii”. Napisana raczej dla specjalistów – trochę szkoda, bo miałaby 
spore 
szanse stać się jedną z ciekawszych prac o Tolkienie. Cóż, trzeba stać się specjalistą. 
Trud się opłaci. 
Randel Helms: TOLKIEN'S WORLD. Houghton Mifllin Company, Boston 1974. 
Jeszcze jedno, już trochę mniej „specjalistyczne”, przystępniejsze spojrzenie na książki 
Tolkiena. 
Randel Helms: TOLKIEN AND THE SILMARILS. Houghton Mifllin 
Company, Boston 1981. 
Praca poświęcona głównie „Silmarillionowi”, także w kontekście innych tekstów 
Profesora. 
Clyde S. Kilby: TOLKIEN AND „THE SILMARILLION”. 
Aslan Books 

– Lion Publishing, Bristol 1977. 

Autor książki o Lewisie, opiekun Wade Collection, zbioru dokumentów związanych z 
Lewisem i Tolkienem. Tutaj opisuje swoje spotkanie z Profesorem i prace nad 
wspólnymi 
próbami uporządkowania rękopisów „Silmarillionu”. Także – własne spojrzenie 
interpretacyjne 
na świat Śródziemia, uwagi o Tolkienie jako pisarzu głęboko chrześcijańskim, o 
jego związkach z Lewisem i Williamsem. 
53 
Paul Kocher: MASTER OF MIDDLE-EARTH. THE ACHIEVEMENT OF J. R. R. 
TOLKIEN IN FICTION. Penguin Books 1972. 
Książka amerykańskiego profesora literatury jest z jednej strony przykładem dobrej 
roboty 
krytyczno-literackiej, a z drugiej 

– wyrazem osobistych fascynacji twórczością 

Tolkiena. Punkt wyjścia stanowi wnikliwa lektura samych powieści. Na tym tle autor 
snuje rozważania. o sposobach kreowania świata Śródziemia, ukazuje prawa rządzące 
nim, charakteryzuje postacie głównych bohaterów. Mówiąc zaś o problemie Zła, zwraca 
uwagę na religijny (chrześcijański) wymiar tych opowieści. 
(„Mistrz Śródziemia” przeł. Radosłąw Kot, 1998). 
Paul Kocher: A READERS GUIDE 

TO THE „SILMARILLION”. 

Houghton MifIIin Company, Boston 1980. 

background image

Przewodnik 

– ale jakżeż wyszukany – po skomplikowanym świecie mitów „Silmarillionu”. 

Może nieco lżejszy od poprzedniej książki Kochera, jednak równie skrupulatny. 
Tom Loback: HALLS OF THE ELVEN-KONIG 

– FORTRESSES 

OF MIDDLE-EARTH. Iron Crown Enterprises Inc., Charlottesville, VA, 1988. 
Tak, to gra 

– ale nie taka sobie zwyczajna. Sporo ładnie podanych wiadomości. (Loback 

jest cenionym ilustratorem i interpretatorem Tolkiena). Wyjątkowy przykład dobrej 
roboty, która bawiąc – uczy. 
Helen M. Luke: CHOICE IN „THE LORD OF THE 
RINGS”. Apple Farm, Three Rivers, MI bez roku wydania. 
Jedna z serii niewielkich książeczek (ta ma 19 stron), ukazujących powieści Tolkiena w 
trochę prowokujący sposób. Ta jest o problemie wyboru – każdy z bohaterów Trylogii 
poddawany jest swoistej próbie charakteru, a od jego decyzji zależy coś więcej niż tylko 
dalszy przebieg opowieści. Możliwość wyboru to dar, nie wszyscy jednak to doceniają! 
Helen M. Luke: THE RING. Apple Farm, Three Rivers, 
MI 

– bez roku wydania. 

O związkach z mitologią Ryszarda Wagnera (tu ukłon w stronę jego tetralogii „Pierścień 
Nibelunga”) i psychologią głębi Carla Gustava Junga (tu ukłon także w stronę książki 
Timothy R. O'Neilla „The Individuated Hobbit”). 40 stron jeszcze innego spojrzenia na 
książki Tolkiena, ciekawe uwagi o roli kobiet! 
MIDDLE-EARTH QUIZ BOOK. Compiled by Suzanne 
Bucholz, Houghton Mifllin Company, Boston 1979. 
Zbiór zagadek dla tych, którzy uwielbiają różnego rodzaju sprawdziany wiadomości. O 
tym, że rzecz dotyczy Tolkiena, nie trzeba chyba wspominać. Podobną rolę spełnia 
opublikowna 
i u nas książka Andrew Murraya „Zagadki tolkienowskie” (przeł. Magdalena i 
Michał Boczkowscy, 1997) 
Timothy R. O’Neill: THE INDIVIDUATED HOBBIT. 
JUNG, TOLKIEN AND THE ARCHETYPES OF MIDDLE-EARTH. Houghton 
Mifllin Company, Boston 1979. 
Bardzo smakowity kąsek! Nie tylko dla wielbicieli i znawców Jungowskiej psychologii 
głębi, archetypicznego patrzenia na świat czy... alchemików. Zastosowane przez autora 
klucze ot

wierają świat bardzo „poważnych” problemów: rozwój osobowości człowieka, 

przemiany „ego”, kształtowanie się obrazu „cienia”. 
54 
Ruth S. Noel: THE LANGUAGES OF TOLKIEN'S MIDDLEEARTH. 
Houghton Mifllin Company, Boston 1974. 
Ponad dwieście stron bardzo kompetentnego przewodnika po językach ludów 
Śródziemia. 
Książka „na dobry początek” dla tych, którzy jeszcze niezbyt wierzą w swoje 
językoznawcze 
umiejętności, a bardzo chcą się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat. 
Ruth. S. Noel: THE MYTHOLOGY OF MIDDLEEARTH. 
Houghton Mifflin Company, Boston 1977. 
Jeszcze jeden z interpretacyjnych kluczy. Tu ukłon również w stronę problemów 
językowych 
(autorka zna się na tym!) – jest słowniczek etymologiczny. 
Paul Nolan-Hyde: A WORKING REVERSE INDEX. 

background image

Simi Valley, CA 

– bez roku wydania. 

Uwaga 

– wielbiciele wszystkich słowniczków, słowników i gramatyk! Coś dla was. Od 

„Hobbita” do „Powrotu Cienia” – ponad 24 tysiące słów ułożonych w porządku 
alfabetycznym 
wraz ze stosownymi informacjami językoznawczymi. 
Paul Nolan-Hyde: A WORKING REVERSE GLOSSARY. Wydawca 

– j.w. 

Nieco skromniejszy słowniczek – tylko 17 tysięcy słów. 
Paul Nolan-Hyde: A WORKING TOLKIEN GLOSSARY. 
Wydawca 

– j.w. 

Siedem tomów, 25 tysięcy słów – ten słownik prawdopodobnie będzie częściej używany 
przez tych, którzy nie wyobrażają sobie, że zainteresowanie Tolkienem można 
wymierzyć 
znajomością imion przybywających do Bilba krasnoludów. Prawdziwy raj dla 
„językowych” 
moli. Informacja dla osób o większym apetycie: autor pracuje już nad następnymi 
tomami. 
Paul Nolan-Hyde: LINGUIST'IC TECHNIQUES USED IN CHARACTER 
DEVELOPMENT 
IN THE WORKS OF J. R. R. TOLKIEN. Purdue University Microfilms 1982. 
Trzy tomy, tysiąc dwieście stron (w wersji mikrofilmowej) dla tych, którym ciągle 
mało. Ciekawe, co też powiedziałby autor tych opracowań o jakości polskich przekładów 
Tokiena... 
Anne C. Pretty: ONE RING TO BIND THEM ALL 

— TOLKIEN'S MYTHOLOGY. 

The University of Alabama Press 1979. 
Tu analizie opowieści Tolkiena służyć ma strukturalistyczne ujęcie mitu i baśni (Claude 
Levi-

Strauss, Władimir Propp i inni). Raczej dla gorących wielbicieli samej metody 

badawczej, a z pewnością – dla bardzo „zaawansowanych” wielbicieli Tolkiena, którzy 
nie przerażą się zastosowaną w tej książce symboliką. 
Stephen Prickett: VICTORIAN FANTASY. Indiana University Press, 
Bloomington 1979. 
Książka „bez Tolkiena”, mówiąca jednak o wiktoriańskich tradycjach literackich i 
plastycznych, 
które ukształtowały mentalność Profesora i jego czytelników z Anglii. 
Richard L. Purtill: J. R. R. TOLKIN 

– MYTH, MORALITY AND RELIGION. Harper 

and Row Publishers, San Francisco 1984. 
Mit, moralność i religia – tytuł wyraźnie określa kierunki rozważań autora. Mowa o 
różnych aspektach mitu (na przykładzie „Leaf by Niggle”), o moralności Śródziemia (na 
55 
przykładzie „Władcy Pierścieni”) i jej chrześcijańskim wymiarze (paralele Chrystus – 
Frodo, Sam jako główny moralny bohater opowieści – bardzo ciekawe!). Także o dwóch 
odmiennych spojrzeniach na problem nieśmiertelności (Tolkien i Le Guin). 
Donald Raiche: EGO AND SHADOW IN J. R. R. TOLKIEN'S „THE LORD OF THE 
RINGS”. Apple Farm, Three Rivers, MI – bez roku wydania. 
Frodo i Gollum (także inni!) zobaczeni przez pryzmat psychoanalizy Carla Gustava 
Junga: Uwaga, każdy ma swój „cień” – ostrzega ta nieco heretycka książeczka. 
Roger Sale: MODERN HEROISM 

– ESSAYS ON D. H. LAWRENCE, WILLIAM 

background image

EMPSON AND J. R. R. TOLKIEN. University of California Press, Berkeley and Los 
Angeles 
1973. 
Bohaterowie Tolkiena na tle postaci wykreowanych przez innych pisarzy. 
Thomas A. Shippey: THE ROAD TO MIDDLE-EARTH. Allen and Unwin, London 
1982. 
Na

stępca Tolkiena na uniwersytecie w Leeds ukazuje jego powieści w szerokim 

kontekście 
literackim (m.in. literatura staroangielska) i językowym (zgodnie z tezą, iż świat 
Śródziemia zrodził się z językowych eksperymentów Tolkiena). Najprawdopodobniej 
najrozsądniejsza 
praca na temat książek Tolkiena – wnikliwa, fachowa, dobrze udokumentowana, 
a przy tym z wieloma dodatkowymi „smaczkami” (np. wiersze Tolkiena). Napisana 
jednocześnie „do czytania”, lecz bez schlebiania „małolatom”. Kolejna książka opatrzona 
uwagą: „Koniecznie przetłumaczyć!” 
SIX DECADES OF CRITICISM 

– A COMPLETE BIBLIOGRAPHY OF EVERY 

THING BY OR ABOUT TOLKIEN. By Judith A. Johnson. 1986. 
Podobno wszystko, co napisał Tolkien lub napisano na jego temat w ciągu 
sześćdziesięciu 
lat, zostało zebrane przez Judith Johnson w tej bibliografii. 
Russel Shorto: J. R. R. TOLKIEN 

– MAN OF FANTASY. Kipling Press, 

New York 1988. 
Nieduża (48 stron), przeznaczona dla młodych czytelników książeczka, która 
zdenerwowała 
mocno krytyków i wielbicieli Profesora. Bardzo dużo błędów faktograficznych i 
interpretacyjnych dowolności. 
Barbara Strachey: JOURNEYS OF FRODO. Unwin Paperbacks, London 1981. 
Sto stron, pięćdziesiąt map obrazujących szlaki wędrówek bohaterów „Władcy 
Pierścieni”. 
Autorka wykryła kilka topograficznych „potknięć” Tolkiena, w sumie jednak 
wielka pochwała precyzyjnej wizji powieściowego świata. 
A TOLKIEN BIBLIOGRAPHY 1911-1980: WORKS BY AND ABOUT J. R. R. 
TOLKIEN. Tredj e Upplagen, Uppsala, Sweden 1986. 
Dwujęzyczna (szwedzko-angielska) bibliografia prac Tolkiena i jemu poświęconych 
publikacji. 150 stron, dość droga i osiągalna chyba tylko za pośrednictwem redaktora 
(Ake 
Bertenstam). Bardzo jednak pomocna tym, którzy szybko chcą dotrzeć do informacji o 
jakimś 
tekście lub problemie. 
A TOLKIEN COMPASS. Edited by Jared Lobdell. The Open Court 
Publishing Company, 1974. 
56 
W tym zbiorze tekstów różnych autorów, wypowiadających się na temat Tolkiena – 
oryginalny słowniczek imion, przygotowany przez samego Profesora. 
TOLKIEN 

– NEW CRITICAL PERSPECTIVES. Edited by Neil D. Isaacs and Rose A. 

Zimbardo. The University Press of Kentucky 1981. 
Kontynuacja wydanego przez tych samych redaktorów w 1968 roku tomu „TOLKIEN 

background image

AND THE CRITICS”. Tam piętnaście – tu trzynaście tekstów różnych autorów (m.in. 
Verlyn Flieger, Rose Zimbardo, Paula Kochera). 

Analiza postaci, związki opowieści 

Tolkiena z dawnymi tekstami, mitami, baśniami, archetypami, przypowieściami 
ludowymi, 
literaturą dla dzieci itd. 
THE TOLKIEN SCRAPBOOK. Edited by Alida Becker. 
Grosset and Dunlap, New York 1978. 
A TOLKIEN TREASURY. Edited by Alida Becker: 
Courage Books, Philadelphia 1989. 
Dwie wersje tej samej książki. Późniejsza wygląda edytorsko lepiej (a i tańsza przy 
okazji!). Przewodnik 

– ale tym razem po świecie fanów Tolkiena. Od późnych lat 

pięćdziesiątych! 
Przedr

uki z magazynów klubowych – „Minas Tirith Evening–Star”, „Entmoot”, 

„I Palantir” i inych. Wśród tekstów wiele już dziś klasycznych (m.in. W. H. Auden: 
At the End of the Quest, Victory; E. Wilson: Oo, Those Awful Orcs; C. Wilson; Tree by 
Tolkien; P. Helms: The Evolution of Tolkien Fandom; B. Searless: Confession of a 
Tolkien 
Friend). Jest także obszerna bibliografia „tematu” (B. Christiansen) i wykaz prawie 
wszystkich klubów i ich publikacji. 
J. E. A. Tyler: THE TOLKIEN COMPANION. 
Macmillan, London 1976. 
Kol

ejny, obszerny i wyjątkowo atrakcyjny przewodnik po Śródziemiu. Informacje 

leksykalne 
i faktograficzne, pozwalające na dobre usystematyzowanie wiedzy filologicznej i 
historycznej. Konkurencyjny lecz i pięknie uzupełniający się z pracą Fostera i atlasami. 
(

„Tolkien. Przewodnik encyklopedyczny”, przeł. Anna Banaszak i inni, 1992) 

Pod koniec 1991 roku i w roku następnym staraniem wydawnictwa Houghton Mifflin z 
Bostonu ukazały się między innymi: 
John i Priscilla Tolkien: PICTORIAL BIOGRAPHY OF 
J. R. R. TOLKIEN. 

Opowieści i zdjęcia rodzinne. 

Taum Santoski: THE MAKING OF „THE LORD OF THE RINGS”. 
TOLKIEN AS ARTIST AND DESIGNER 

– nowa wersja 

„Pictures by Tolkien”. 
Zakończmy te uwagi wskazaniem kilku tekstów o Tolkienie dostępnych w języku 
polskim. 
Będzie to wybór bardzo stronniczy – każdy ma swoje ulubione teksty, z którymi 
czuje się najlepiej albo z którymi najlepiej potrafi się... kłócić. 
Piotr Kuncewicz: TOLKIEN, CZYLI ŚWIAT ( w tegoż:) Samotni 
wobec historii. Warszawa 1967, s. 133-144. 
Jeden z najwcześniejszych tekstów, poświęconych obecności Tolkiena w naszym kręgu 
językowym. Spojrzenie na epopeę jeszcze przez pryzmat „baśni dla dzieci”, ale z 
uchwyceniem 
jej specyficznych cech. O związkach z mitologiami Północy, Atlantydą, Nibelungami 
i historią Anglii. Autor nazywa trylogię „Komedią Hobbicką” (przez analogię do 
57 
„Komedii ludzkiej” i „Boskiej komedii”), ukazującą najwcześniejszą wizję świata, świata 
magii. Elementy chrześcijańskie tekstów Tolkiena zostają jakby poza uwagą wnikliwego 

background image

krytyka. 
Andrzej Zgorzelski: KONWENCJE GATUNKOWE I RODZAJOWE W TRYLOGII J. 
R. R. TOLKIENA (w tegoż:) Kreacje świata sensów (szkice o współczesnej powieści 
angielskiej). 
Łódź 1975, s. 52-78. 
Precyzyjna analiza 

– baśniowe, legendowe i mityczne elementy wyznaczają swoistość 

Tolkienowski

ej kreacji czasu i przestrzeni. Badacz zwraca uwagę na opozycję dwóch 

nurtów przedstawiania świata: epickiego i lirycznego. Paralele pomiędzy poetyzowaniem 
Eliota i Tolkiena, ciekawe (bodaj pierwsze wśród naszych badaczy) analizy językowej 
formacji orygina

łu i tłumaczenia. Tekst Tolkiena okazuje się mocno osadzony w tradycji 

literackiej i nawiązuje jednocześnie do współczesnych w zasadzie środków poetyckiej 
ekspresji. 
Krzysztof Sokołowski: FENOMEN TOLKIENA. „Fantastyka” 
1985 nr 2(29), s. 4-6. 
Niestrudzony b

adacz i tłumacz tekstów Tolkiena (m.in. „Liść, dzieło Niggle’a”, fragmenty 

„Niedokończonych opowieści”) porządkuje podstawowe wiadomości o życiu i 
książkach Profesora. Spojrzenie na świat Śródziemia poprzez symbolikę czterech 
żywiołów 
– zachęta do własnych poszukiwań interpretacyjnych. 
Adam Ziółkowski: J. R. R. TOLKIEN ALBO BAŚŃ ZREHABILITOWANA. 
„Znak” 1983, nr 9(346), s. 1479-1490. 
Po „oddawaniu tego, co cesarskie” – pierwsza próba zwrócenia uwagi na to, co „boskie”. 
Nareszcie przypomnienie, iż świat Śródziemia zawiera w sobie istotne pierwiastki 
chrześcijańskiej wizji rzeczywistości (przekłady polskie jakoś to „gubiły”), a literacka 
realizacja 
tych założeń współbrzmi z wyłożonymi w wykładzie „O baśni” przekonaniami 
Profesora. 
Michał Błażejewski: J. R. R. TOLKIEN – POWIERNIK PIEŚNI. Phantom Press, 
Gdańsk 1993, s. 126. 
Nieco uaktualniony tekst właśnie ogladasz na monitorze... 
J. R. R. TOLKIEN 

– RECEPCJA POLSKA. STUDIA I ESEJE. Redaktor naukowy Jakub 

Z. Lichański. Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 1996, s. 238. 
Niewątpliwie ważny dla redaktora i czytelników dość osobisty wybór tekstów o 
Tolkienie. 
Beata Iwicka: KULTURA ŚRÓDZIEMIA W KOŃCU TRZECIEJ I NA POCZĄTKU 
CZWARTEJ ERY (J. R. R. TOLKIEN: WŁADCA PIERŚCIENI, HOBBIT, 
SILMARILLION). 
Gdański Klub Fantastyki, Gdańsk 1996, 
Publikacja oparta na pracy magisterskiej, zawiera jednak z pewnością najbardziej 
kompetentnie 
w tej chwili opracowany problem recepcji Tolkiena w Polsce. Obszerna bibliografia 
polskich tekstów o Tolkienie. 
Tadeusz Andrzej Olszański: ZARYS TEOLOGII ŚRÓDZIEMIA I INNE SZKICE 
TOLKIENOWSKIE. Gdański Klub Fantastyki, Gdańsk 2000. 
58 
Oprócz publikowanego już eseju o teologii Śródziemia i omówienia wielotomowej 
edycji „Historii Śródziemia” – także zapis dyskusji z Ryszardem Derdzińskim oraz szkic 

background image

na temat rzekomego projektu Tolkiena o spisaniu „mitologii dla Anglii”. 
Na rok 2001 to samo wydawnictwo przygotowało pracę Artura Kawińskiego „Droga 
Pieśni. Opisanie muzycznego świata wybranych powieści J. R. R. Tolkiena”. 
A teraz 

– zanim wyruszycie na poszukiwanie własnej ścieżki do Śródziemia – coś na 

deser! 
59 

5. O pokarmach Śródziemia 

Spotkanie ze światem Śródziemia pozwala nam zapoznać się z opisami różnorodnych 
kulinarnych doświadczeń powieściowych bohaterów. Przyjęta bowiem konwencja 
podróży 
n

akazuje im nie tylko spożywać przeróżne, niekiedy nawet bardzo tajemnicze potrawy. 

Bohaterowie Tolkiena nie tylko j a d a j ą – bywają oni również często j a d a n i i 
jakkolwiek 
ta druga sytuacja nigdy nie należała do szczególnie atrakcyjnych (zwłaszcza dla 
zjadanego), to jednak w jakiś sposób urozmaicała ona bohaterom podróż, a czytelnikom 
– 
lekturę książki. 
* * * 
Powieści Tolkiena przynoszą dość bogaty obraz praktyk kulinarnych Śródziemia. Nie 
są jednak książkami kucharskimi, a i same opisy potraw poddane są tu dosyć 
szczególnym 
prawom. Dla podążających szlakiem przygód ta kulinarna oprawa może mieć na 
pierwszy 
rzut oka znaczenie raczej drugorzędne. Opis uczty czy skromniejszego niejednokrotnie 
posiłku wydaje się często elementem dekoracyjnym, ubarwiającym egzotyczną nutą 
relację 
z dalekich wojaży. Liczne przygody są bowiem dla czytelników główną atrakcją, a to, 
„co” i „jak” bywa spożywane w trakcie eskapady, dla odbiorcy ma już wagę mniejszą. 
Wydaje mu się również, iż świat prezentowanych biesiad dorównuje barwnością samym 
„pozakulinarnym” przygodom, że wyruszający w bój (lub powracający z niego) 
wojownicy 
muszą zasiadać za stołami uginającymi się od kosztownych naczyń, pełnych w dodatku 
egzotycznych potraw itd. Czytelnik sądzi, iż taki obraz zawarty jest w tekście i chętnie 
podejmie ryzyko poszukiwania w powieściach opisów takich właśnie wystawnych uczt. 
Uważniejsza jednak lektura ukaże mu sytuację zaskakująco odmienną od tej, jaką on 
sobie 
sam 

– w dobrej zresztą wierze – wykreował we własnej wyobraźni. Znika przepych 

biesiad, 
znika egzotyka potraw. Zbity z tropu próbuje może poszukiwać jakiegoś wyjaśnienia. 
Okazuje się to jednak zbyt trudne i jednocześnie jakby – zarówno dla czytającego i 
dla świata powieści – zupełnie zbędne. 
* * * 
Zanim zastanowimy się nad wyjaśnieniem tych zagadek, przyjrzyjmy się tym kulinarnym 
atrakcjom, których obecność w barwnej opowieści daje się zauważyć przy niezbyt 
nawet uważnej lekturze. 
Trzeba przyznać, że kulinarne upodobania większości bohaterów Tolkiena nie odbiegają 

background image

zbytnio 

od naszych upodobań. Na takim kształtowaniu świata prezentowanych potraw 

mogły z pewnością zaważyć osobiste preferencje autora i te obce doświadczenia, z 
którymi w różny sposób zetknął się on w swoim długim życiu. 
60 
Stare eposy w opisach wszelkich uczt w 

centralnym punkcie zainteresowania stawiają 

puchar wina. Być może narratorom brak tu inwencji, może i kuchnia była mało 
atrakcyjna, 
a może po prostu status ówczesnych literackich sprawozdawców „ze spotkań na 
szczycie” 
nie pozwalał im na dokładniejsze rozeznanie się w zawartości pańskich talerzy i 
półmisków. 
Stąd rzadko w pieśni pojawia się coś więcej niż konwencjonalny kawał mięsiwa (w 
sosie lub z rusztu), choć, co ciekawsze, przeważnie nie pomija się w opisie rycerskich 
uczt 
obgryzających pod stołem kości... psów. 
Opisując biesiady i podawane tam potrawy, Tolkien stara się nie odbiegać od 
istniejących 
konwencji. Jest ich świadom i niekiedy z wielkim zadowoleniem bawi się nimi, bawiąc 
przy okazji i nas wyliczaniem serwowanych potraw i towarzyszących im przypraw. 
Czyni to jednak znacznie rzadziej, niż skłonni bylibyśmy przypuszczać, i więcej uwagi 
poświęca posiłkom mniejszego nieco kalibru. Już zauważyliśmy, że książki Tolkiena nie 
są książkami kucharskimi. Tylko raz napotykamy dokładniejszy opis przygotowywania 
potrawy 

– to słynny, umieszczony nawet w tytule rozdziału i uhonorowany kapitalną 

interpretacją, 
zarejestrowaną na płycie, królik w potrawce z ziołami

28

. Trzeba jednak przyznać, 

iż więcej uwagi poświęca się tu opisom ziół. Do królika zresztą zabraknie ziemniaków, 
nad czym ubolewa Sam, niemal całą drogę obwieszony rondlami i innymi przyborami 
kuchennymi (mógł zapomnieć liny, natomiast patelni – nigdy). Musimy lojalnie 
zauważyć, 
iż ten sprzęt kuchenny jest często „bezrobotny”. Sam jednak, „wymieniając” jego 
ciężar w finale wędrówki ku Górze Przeznaczenia na ciężar swego pana, stara się 
zabezpieczyć 
cenne rondle przed splugawieniem (chociażby przez Golluma) i wrzuca je do głębokiej 
rozpadliny.

29 

Tolkienowscy hobbici (autor trylogii czuł się z nimi bardzo związany – często mawiał 
„my, hobbici”

30

) są istotami doceniającymi dobre jedzenie i szanującymi towarzyszące 

posiłkom rytuały. Są gościnni, posiadają w domach mnóstwo dobrze zaopatrzonych 
spiżarni 
(nie słyszeliśmy o hobbicie mającym jedną spiżarnię; jeżeli już trafił się gdzieś taki, 
nie był on prawdopodobnie ze swego losu zadowolony). Chociaż odznaczają się 
skłonnością 
do tycia (oględnie sformułowane, prawda?), starają się jadać tak dobrze i tak często, 
jak tylko mogą sobie na to pozwolić. Obiady jadają więc i dwa razy dziennie, a 
szanujący 
się hobbit zawsze towarzyszy przy posiłku spóźnionemu gościowi (nawet gdy przed 
chwila sam właśnie wstał od stołu

31

). 

W swoich kulinarnych upodobaniach (i możliwościach) hobbici nie różnią się zbytnio 

background image

od nieco większych krasnoludów czy dużo przecież od nich większych Dużych Ludzi. 
Tych ostatnich przewyższają nawet... w zamiłowaniu do potraw z pieczarek

32

. Pokojowo 

nastawieni, bardziej cenią sobie rolnictwo (tylko Fallohidzi entuzjazmowali się 
łowiectwem

33

), 

uprawa ziemi do

starcza bowiem hobbitom tego wszystkiego, co jest dumą i 

ozdobą ich kuchni. Fermy, pola zbóż, winnice, sady i lasy dostarczają plonów na ich 
stoły, 
a w przyrządzaniu potraw wydają się nie mieć sobie równych (uważają się przynajmniej 
za takich). Można zauważyć, iż urozmaicone już w naturalny sposób pożywienie, nie jest 
wolne i od pewnych ekstrawagancji 

– znają bowiem przyprawy (zioła, sól), a w rozma- 

28 

J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże. Tłum. M. Skibniewska. Wyd. 2, Warszawa 1981, s. 

337-339. 

29 

J. R. R. Tolkie

n: Powrót Króla. Tłum. M. Skibniewska. Wyd. 2, Warszawa 1981, s. 

274-275. 

30 

H. Carpenter: Tolkien. A biography. Houghton Mifliin Company, Boston 1977, s. 

176. 

31 

J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże... s. 211 i nast. 

32 

Tenże: Wyprawa. Tłum. M. Skibniewska. Wyd. 2, Warszawa 1981, s. 138. 

33 

Ibid., s. 18. 

61 
itych używkach (alkohole, kawa, herbata, a także fajkowe ziele) wydają się nie 
dostrzegać 
najmniejszego niebezpieczeństwa. Przypomnijmy, że ulubionym zajęciem szeryfów 
(wielu też z tego właśnie powodu podejmowało tę służbę

34

) było włóczenie się po kraju i 

słuchanie plotek o dobrych gatunkach piwa. Dużym błędem byłoby jednak przekonanie, 
iż 
dopiero pozbawienie hobbitów tego ulubionego napoju (za czasów Sharkeya

35

) mogło 

mieć decydujący wpływ na osłabienie siły ich woli i ograniczenie tak właściwego im 
zdrowego rozsądku. 
O urozmaiceniu i możliwościach hobbickiej kuchni świadczyć może chociażby skromne 
przyjęcie, w jakie w końcu przekształciło się „najście” domu Bilba przez Gandalfa i 
krasnoludów

36

. Jakkolwiek Bilbo 

podawał tylko to, co było pod ręką w spiżarni, i to, 

czego 
domagali się niespodziewani goście; to już samo wyliczenie potraw w takiej kolejności, 
w jakiej wędrowały na stół, świadczy być może dobrze o zaopatrzeniu spiżarni, źle 
natomiast 
o rozsądku i umiejętnościach racjonalnego odżywiania się biesiadujących. Czego tu 
nie ma: ciasto, herbata, placek z kminkiem, różne gatunki piwa, kawa, maślane bułeczki, 
czerwone wina, konfitury malinowe, szarlotka, paszteciki z mięsem, ser, gulasz 
wieprzowy, 
sałata, jajka gotowane, pieczone kurczęta (serwowane na zimno), pomidory i biszkopty. 
Krasnoludy, co prawda, nie trudnią się uprawą ziemi i wszelkie wiktuały zdobywają 
drogą wymiany, ale podzielają upodobanie hobbitów do posiłków regularnych, częstych 
i obfitych 

– widać to również podczas spotkania u Bilba. 

Broniący dobrej opinii takiego obżarstwa (jakże inaczej to nazwać?) twierdzą, iż „zły 
charakter” Golluma ma swe źródło w skąpym i mało urozmaiconym sposobie odżywiania 
się. Jest to osąd wyjątkowo szkodliwy. Prawdą jest, iż charakter Golluma ukształtowaly 

background image

również warunki zewnętrzne, w tym – w dużym stopniu nawet – rodzaj jego pożywienia. 
Nie jest jednak słusznym wskazywanie na s k ą p e ilości Gollumowego jadła. Przykład 
Golluma pokazuje nam bowiem, iż już w hobbickim odżywianiu tkwiły zarodki zła, które 
w sprzyjających warunkach mogły doprowadzić do wypaczenia charakteru łagodnego 
przecież z natury hobbita. Można nawet dokładnie określić, iż to spożywanie mięsa 
przynosiło 
hobbitom najwięcej szkody. Wiedzieli o tym starsi mieszkańcy Shire i słusznie 
poszukiwali 
antidotum w uprawie ziemniaków, kapusty

37 

i innych pożytecznych warzyw i 

owoców

38

. Mięsożerstwo Golluma, występujące w formie intensywniejszej niż u innych 

hobbitów, prowadziło bezpośrednio do kanibalizmu. Służka Szeloby nie gardził orkami, a 
niewiele brakowało, by skosztował hobbita. Wpływom potraw mięsnych (początkowo 
tylko 
ryby i robaki...) należy przypisywać upodobanie Golluma do zabijania na własny 
rachunek 
i do dostarczania innym potencjalnych ofiar. Hobbici, 

krasnoludy i ludzie odżywiają 

się podobnie – w ich pożywieniu nie brakuje mięsa. Zbliżone upodobania przejawiały 
również elfy z Mrocznej Puszczy — lubiły mięso i dobre wino. I tu mamy wyjaśnienie, 
czemu uważano je za groźniejszych od innych, a jednocześnie za... niezbyt mądrych 
przedstawicieli elfiego rodu. 

34 

Tenże: Powrót Króla..., s. 358. 

35 

Ibid., s. 353. 

36 

Tenże: Hobbit, czyli tam i z powrotem. Tłum. M. Skibniewska. Wyd. 2, Warszawa 

1985, s. 10 i nast. 

37 

Tenże: Wyprawa..., s. 43. 

38 

Wiele cennych uw

ag na ten temat można odszukać w książce „Witaminnyje i 

lekarstwiennyje 
rastienija” P. Czikowa i J. Łaptiewa, wydanej w 1976 r. przez wyd. „Kołos” 
(polskie wydanie 

– 1982 r.). Zwłaszcza uwagi na temat warzyw kapustnych i ziemniaków 

wydają i się inspirowane bogatymi doświadczeniami Hamfasta Gamgee. 
62 
* * * 
Można śmiało założyć, że wegetariańska (lub na początek umiarkowanie 
wegetariańska) 
dieta zapewniłaby Śródziemiu więcej ładu i pokoju niż wszelkie reformy czy 
podejmowane 
nawet w słusznej sprawie działania wojenne. Nikt nie zaprzeczy, iż obecność 
mięsa w odżywianiu zdecydowanie wpłynęła na zachowanie wargów czy goblinów, 
jadających 
konie, kucyki, osły, a także o wiele gorsze rzeczy

39

. Trolle nie stroniły od piwa, a w 

przypadku braku pieczonej baraniny (naw

et bez mięty!) chętnie raczyły się hobbitami i 

krasnoludami. Wszelkie złe bestie – o ile jadały cokolwiek – odżywiały się mięsem i to 
najpodlejszego gatunku, nie stroniły przy tym od padliny i wszelkiego paskudztwa. Mięso 
jadały również orły, to prawda – te szlachetne ptaki wybierały jednak owce, króliki i 
zające 
i nigdy nie ruszały mięsa orków. 
Tolkien niejednokrotnie pokazuje, iż skażony pokarm, pochodzący zwłaszcza z okolic 

background image

nawiedzanych przez Cień lub stale znajdujących się w pobliżu podziemnych „fabryk” 
Nieprzyjaciela, miał bardzo duży wpływ na deprawację charakterów mieszkańców 
Śródziemia. 
Woda i zwierzyna Mrocznej Puszczy nie nadawały się do spożycia, podobnie jak i 
żywność znajdująca się na terenie Mordoru. Oczywiście, niektóre istoty zostały 
umiejętnie 
„przystosowane” do takiego jadła i uzależniły się do tego stopnia, że stawały się 
bezwolne 
i poddane mocy Nieprzyjaciela. Dążył on zresztą od samego początku do skażenia 
wszelkich 
zjawisk, a raz podjęte metody rozwijał i doskonalił. Wyjątkowo perfidnym zabiegiem 
było ustawienie na szlakach Mordoru zbiorników ze skażoną wodą. Poruszające się tymi 
drogami oddziały orków nie miały praktycznie możliwości wyzwolenia się spod władzy 
Cienia. Odległość między poszczególnymi zbiornikami, a także stopień zatrucia w nich 
wody były tak dobrane, że uzależnione jednostki były poddawane stałej intoksykacji. 
Woda 
ta najprawdopodobniej działała na orków otępiająco; poza Mordorem piły one natomiast 
trudny do określenia napój (być może miał on w jakiś sposób naśladować napój elfów) 
i stawały się wtedy wyjątkowo agresywne. 
* * * 
Problem walki ze skażoną żywnością nie był obcy mieszkańcom Śródziemia (wydaje 
się, iż wykazywali oni tutaj niekiedy więcej rozsądku od nas). Poszukiwano zdrowego – 

sensie dosłownym i przenośnym – pożywienia. Różne plemiona zamierzenie to 
realizowały 
w różny sposób. Nie zawsze efekty były odpowiednie. Być może przeszkadzały tu 
zadawnione nawyki i uprzedzenia kulinarne. Wydaje się też – i to jest chyba 
najważniejsze 
– że nie wszyscy mieszkańcy ziemi pamiętali, iż są oni tu tylko przechodniami, 
wędrowcami. 
Ze sposobu odżywiania hobbitów, krasnoludów, Dużych Ludzi (a także niektórych 
elfów) wynika, że utracili oni pamięć o tymczasowości swego pobytu na ziemi i ulegli 
mylnemu przeświadczeniu o trwałości swej egzystencji. Trwonili ją więc na życie 
pozornie 
barwne, ale pozbawione głębszego sensu. Nieliczni natomiast (głównie elfy, ale nie 
tylko) dostrzegali znikomość i ulotność swego życia. Starali się nie dopuścić do wzrostu 
wpływu Nieprzyjaciela i ograniczali potencjalne możliwości skażenia swego pokarmu. 
Wybierali więc pożywienie proste i naturalne, jednocześnie bogate i zdrowe, 
przypominające 
ponadto, iż dla wszelkich istot żywych p o d r ó ż jest właściwym stanem egzystencji 
i do tego stanu winno dostoso

wywać się i pożywienie. 

Wędrujący z Pierścieniem często spotykają się z takimi próbami tworzenia zdrowej 
żywności. Również i plemiona ludzkie miały tu pewne osiągnięcia. Mieszkańcy Dali na 
przykład wyrabiali k r a m y, rodzaj sucharów wyjątkowo twardych (zgoła nieponętnych, 

39 

J. R. R. Tolkien: Hobbit..., s. 52. 

63 

background image

chyba z punktu widzenia gimnastyki szczęk

40

), a jednak na tyle smacznych, że mylono 

je 
niekiedy (nigdy bowiem nie brakowało dyletantów) z wypiekami elfów i innych plemion

41

Fama o nich musiała więc być dość rozpowszechniona (z pewnością bardziej niż o 
pieczywie elfów), choć one same chyba rzadko trafiały do odleglejszych zakątków 
Śródziemia. 
Mieszkańcy Dali traktowali je jako pieczywo podróżne, w codziennym wyżywieniu 
natomiast preferowali wypieki bardziej wyszukane. Najprawdopodobniej nie zastanawiali 
się nad pochodzeniem swoich kramów i nie dociekali, co zadecydowało o takiej, a 
nie innej ich formie.

42 

Kramy jednak nie były ani tak smaczne, ani tak pożywne jak „miodownika” plemienia 
Beorna. Beor

nijczycy uchodzili (i słusznie) za wyjątkowo dobrych piekarzy i opinia ta 

przysłoniła nawet inne zalety ich kuchni. Odrzucali oni zupełnie mięso – była to więc 
najprawdopodobniej 
kuchnia całkowicie jarska, preferująca potrawy z pełnego ziarna, mleko 
i jego 

przetwory (masło, śmietana), suszone owoce, orzechy, a nade wszystko miód i jak 

się możemy domyślać, także inne produkty pszczele. Beorn niechętnie dzielił się z 
innymi 
swym jadłem i nie wtajemniczał przybyszów w zasady tworzenia swej żywności. 
Podobnie 
n

ieufni byli jego współplemieńcy. Chleby Beorna – zwane niekiedy „miodownikami”, 

gdyż miód odgrywał niebagatelną rolę w przygotowywaniu wypieku – były dwakroć 
pięczone 
i długo zachowywały swą świeżość. Jedyną wadą ich było, iż wzmagały pragnienie. 
Były to najprawdopodobniej suchary miodowe, podsuszane w piecu w jakiś czas po 
upieczeniu, 
a być może „dopiekane” nawet po kilku dniach. Hipoteza, że mogły to być ciasta 
zbliżone do pierników, nie wydaje się słuszna – jakkolwiek bywają pierniki, które przed 
upiecze

niem muszą leżakować niekiedy kilkanaście lat, a po upieczeniu długo 

zachowują 
świeżość

43 

i dzięki swej „pierności” (nasyceniu korzennymi przyprawami) mogą 

wywoływać 
pragnienie. Nie odrzucajmy jednak możliwości przebadania w przyszłości i tego 
tropu. 
Wad k

ramów (kruche!) i chleba Beorna (wywoływanie nadmiernego pragnienia) nie 

znajdziemy natomiast w sucharach, którymi żywiły się wędrowne elfy i którymi niekiedy 
dzieliły się z napotykanymi potrzebującymi. Nie wiemy, gdzie je wyrabiano – 
najprawdopodobniej 
po

chodziły z lasów Lorien (przy czym w grę wchodzi tu nie tylko „nowe” Lorien). 

Suchary te nazywano l e m b a s a m i. Były bardzo cienkie, najprawdopodobniej 
owalne, przyrumienione (złociste) z zewnątrz, a po przełamaniu białe. Miały one 
nadzwyczajne 
właściwości odżywcze i być może dlatego niektórzy badacze amerykańscy uważali 
je za skondensowaną żywność

44

. Trudno sąd taki nazwać nawet „nadmiernym 

uproszczeniem” 
– wyjaśnienia amerykańskie opierają się bowiem na fałszywie przyjętych przesłankach 
i spieranie s

ię z nimi jest zupełnie bezcelowe. W końcowej partii naszych rozważań 

background image

powrócimy jeszcze raz do zagadnienia lembasów i poświęcimy im więcej uwagi. Być 
może 
i wspomniane parokrotnie przez Tolkiena białe pieczywo (zwane także „białą bułką”

45

40 

Ibid., s. 188. 

41 

Tenże: Wyprawa..., s. 489. 

42 

Por. 

– I. Gumowska: Czy wiesz co jesz? Warszawa 1985. W rozdziale o chlebie 

autorka 
pisze o sucharach z norweskiej wsi Daliekirken (zbieżność nazw nie może być 
przypadkowa!), 
nazywając je „najzdrowszym chlebem świata” (s. 60-64). Możemy przyjąć, iż 
ten chleb mógł posłużyć Tolkienowi za wzór przy tworzeniu opisu kramów. 
Prawdopodobniejsze 
jest jednak to, iż właśnie tam, w Norwegii, mogły przetrwać niektóre potrawy 
wywodzące się bezpośrednio ze Śródziemia. 

43 

J. R. R. Tolkien: Hobbit..., s. 104, 106. 

44 

H. Carpenter: Tolkien..., s. 226 

45 

J. R. R. Tolkien: Wyprawa..., s. 123. 

64 
„białym ciastem” lub „białym chlebem” – na przykład u Toma Bombadila

46

) ma wiele 

wspólnego z lembasami. Nie możemy odrzucić takiego przypuszczenia. 
* * * 
Podczas wizyty u Toma Bombadila podróżnicy spotykają się z tajemniczym napojem. 
Także i później kilkakrotnie napój ten się pojawia, a opisy jego właściwości są do siebie 
zbliżone – napój ten najczęściej porównywany jest do czystej, zimnej wody, 
rozgrz

ewającej 

serca i gardła jak wino.

47 

Taką dziwną „wodą” częstują hobbitów Glorfindel

48 

i napotkane 

prrypadkowo elfy. Najprawdopodobniej jest to m i r u v o r, kordiał pochodzący z 
Imladris. Gandalf otrzymuje od Elronda na drogę skórzany bukłak (niektórzy 
przechowywali 
napój w srebrnych naczyniach podróżnych) i starannie rozdziela go wśród drużyny.

49 

Napój ten daje siłę, energię i otuchę, jest aromatyczny i rozgrzewa. Być może 
wzorowano 
go na nektarze Valarów, zwanym m i r u v ó r ë, wyrabianym z kwiatów (ziół?) w 
ogrodach 
Yavanny

50 

i podawanym na ucztach (podczas obrzędów?) w Strzeżonym Królestwie

51

Odrzucić tu powinniśmy sugestię, iż kordiał ten był jakoby alkoholem

52 

– Valarowie 

posiadali wiele tajemnic i Nieprzyjaciel, chcąc obudzić nieufność do nich, rozsiewał 
często pogłoski godzące w ich dobre imię. Rozprowadzany wśród orków napój miał 
jedynie 
„udawać” miruvor

53

. Ci jednak, którzy zetknęli się z prawdziwym napojem elfów, 

zdecydowanie odrzucali wszelkie insynuacje na temat jakiegokolwiek podobieństwa. 
Płyn 
orków należał do rodziny tych źle oczyszczonych destylatów z wyjątkowo podłych 
surowców, 
których sposoby wytwarzania, skwapliwie rozpowszechniane przez Sługi Ciemności, 
trafiają do ludzi i dzisiaj. Przyznajemy, iż elfy znały tajemnicę wyrobu 
wysokoprocentowego 

background image

piwa i to one najprawdopodobniej przekazały ją hobbitom. Same jednak – o 
czym warto pamiętać – przejęły tę umiejętność od duńskich żeglarzy, a ci z kolei 
nauczyli 
się tego (i innych pożytecznych rzeczy, łącznie z umiejętnością żeglugi i budowania 
o

krętów) od naszych słowiańskich przodków

54

46 

Ibid., s. 179. 

47 

Ibid., s. 180. 

48 

Ibid, s. 291. 

49 

Ibid, s. 395, 402, 420. 

50 

Odnotujmy tu ciekawe próby angielskiego lekarza Edwarda Bacha z Londynu. Blisko 

pięćdziesiąt lat leczy on swych pacjentów wodą wzbogacaną kwiatami i osiąga 
zdumiewające 
efekty. Oczywiście, zbieżność z metodą Yavanny może tu być jedynie pozorna. 
Nie omijajmy jednak tego tropu poszukiwań. Szerzej o pracach Bacha pisze G. Blome 
„Mit Blumen Heilen” (1985) 

51 

J. R. R. Tolkien: Silmarillion. 

Tłum. M. Skibniewska. Warszawa 1985, s. 84, 101. 

Także tradycja ustna. 

52 

Nawet najmniej rzetelne słowniki są tu zgodne. Tolkien użył więc prawidłowo 

określenia 
wywodzącego się ze średniowiecznej łaciny – cordialis to tyle, co „serdeczny”. 
Nawet w czas

ach, gdy zapomniano już wiele z dawnej nauki, mianem tym określano 

wzmacniający, orzeźwiający napój, korzystnie działający na serce – a więc dawny 
miruvor. 
Niezbyt pojętni nazywali go lekiem, a ludzie wyjątkowo złej woli twierdzili, iż był to 
alkohol (nalewka, wino 

– zwłaszcza wystałe); nazwa ta stosunkowo szybko wyszła 

jednak 
z użycia. 

53 

J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże..., s. 62. 

54 

F. Fenikowski: Kaloszem do Skandynawii. Gdynia 1966, s. 285. 

65 
Z pewnością alkoholem nie była woda entów

55

, napój zaskakujący nie tylko swym 

wpływem na wzrost tkanek (przypadek Merry’ego i Pippina), ale i tym, że jego smak 
zmieniał się w zależności od pory dnia i potrzeb pijącego

56

. Pokręcone pnie niektórych 

drzew świadczą o silnym wpływie podziemnych wód skażonych przez Wroga, nie zaś o 
obecności alkoholu w wodzie entów. Również oszczerstwem jest plotka, jakoby żony 
entów 
opuściły swych mężów z powodu ich pijackich skłonności. 
Zamknijmy w tym miejscu część poświęconą przeglądowi kulinarnych osobliwości 
Śródziemia i powróćmy do poczynionych na wstępie uwag o niespodziankach, jakie 
czekają 
na tych, którzy pragną dokładnie ustalić obraz opisywanych uczt. 
Przypomnijmy tu opis jednej z najważniejszych uczt Śródziemia. Oto w domu Elronda 
spotykają się przedstawiciele wszystkich prawie plemion zamieszkujących ziemię. Po 
raz 
pierwszy od wielu lat przy jednym wspólnym stole zasiadają obok siebie elfy i hobbici, 
ludzie, krasnoludy i czarodzieje. Uczta jest przygotowaniem do narady przed 
rozpoczęciem 

background image

walki z Sauronem. Tolkien poświęca jej parę stron, nie skąpi nam opisów 
zgromadzonych 
biesiadników, przytacza treść poszczególnych rozmów. Samym jednak potrawom 
poświęca tylko jedno zdanie, mówiące, iż „sute dania mogły zadowolić 
najgłodniejszego

57

Mniej uważny czytelnik szybko przebiegnie wzrokiem po tych stronach i zachowa w 
pamięci mylny obraz najwystawniejszej z uczt. Kiedy Frodo wychodzi z sali biesiadnej i 
napotyka Bilba”

58

, zauważa z pewnym zdziwieniem, iż ten tak ważny Powiernik 

Pierścienia 
(z obecnych u Elronda on nosił go najdłużej i – przede wszystkim – to on wydobył go 
na światło dzienne) nie brał wcale udziału w uczcie. Bilbo duma (drzemie?) w kącie Sali 
Kominkowej, a przed nim stoi kubek i leży kromka chleba. Zwykły chleb? I – być może 
zwykła woda? Niedopatrzenie? Mało istotny, przypadkowy obraz? A może Tolkienowi 
chodziło właśnie. o zwrócenie uwagi na tę sytuację? Może to tamta uroczysta biesiada 
nie 
miała aż takiego znaczenia? Może p r a w d z i w e pożywienie, p r a w d z i w a uczta 
przed ważną naradą to ta kromka chleba i ten napój w kubku? Ależ tak – to przecież do 
tej 
sali wchodzą wszyscy uroczystym pochodem... 
A może jakaś tajemnica okrywa i inne posiłki Śródziemia? 
Kończąca wyprawę uczta w Ithilen

59 

opisana jest podobnie 

– tylko raz wspomina się o 

napełnieniu kielichów winem (kielich wina i korona należą tu najwyraźniej do 
symbolicznych 
atrybutów władcy

60

; dlaczego nie korona i miecz? korona i berło? a może chodzi tu o 

coś więcej? Porównaj przypis 73). 
Podobnie opisane są tu i inne uroczyste biesiady — brak jest informacji o potrawach, 
wspomina się za to najczęściej o toaście wznoszonym winem lub białym miodem. Nie 
ujawnia się nigdy nazw potraw. Dotyczy to zwłaszcza pożywienia elfów, a także tych po- 

55 

J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże..., s. 92-93, 103. 

56 

W zapiskach P. L. Travers 

zachowały się informacje, iż niejaka M. Poppins 

dysponowała 
dużą butelką płynu z napisem „Łyżeczkę od herbaty przed snem”. Płyn miał kolor 
ciemnopurpurowy, srebrzysty, zielonkawy i mógł smakować jak poziomkowe lody, 
ulepek, 
mleko lub poncz rumowy. Trudno j

ednak bez dodatkowych badań sformułować 

twierdzenie, że mógł mieć ten płyn coś wspólnego z wodą entów. Rzecz zasługuje 
jednak 
na wnikliwe przebadanie. 

57 

J. R. R. Tolkien: Wyprawa..., s. 310. 

58 

Ibid., s. 314. 

59 

J. R. R. Tolkien: Powrót Króla..., s. 298. 

60 

Ibid., s. 325, 349. 

66 
traw, które podawane są na ucztach, o których przebiegu wieści nie powinny docierać 
do 
Władcy Ciemności

61

Powróćmy do kromki chleba i do stojącego przed Bilem kubka. Możemy snuć jedynie 

background image

domysły na temat tego posiłku...

62 

Co może kryć się w kubku? Wino? Miruvor? 

Źródlana woda? Woda życia? Co możemy powiedzieć chociażby o tej ostatniej? Że 
uzdrawia, że wraca życie umarłym? Być może ten tajemniczy napój (a może także i sam 

miruvor?) bliski jest „żywej wodzie” Marcela Violeta

63

, zdo

bywającej sobie uznanie 

wśród zwolenników makrobiotycznej diety (być może również kramy i chleby Beorna 
należą do kręgu makrobiotycznych potraw

64

)? 

Pamiętna pomyłka Gimlego

65 

zachęca nas do poszukiwania powiązań pomiędzy 

kramami, 
chlebem Beorna i lembasami

. Analiza odnalezionych opisów tych wypieków pozwala 

nam rozpatrywać następujące możliwości: 
a) kramy i chleb Beorna były próbami naśladowania lembasów (mniejsza już o to, czy 
udanymi czy nie, niezależnymi od siebie lub też w jakiś sposób skorelowanymi ze sobą); 
b) lembasy były (lub miały być) końcowym efektem prób stworzenia pieczywa 
optymalnego 
(kramy i „miodowniki” Beorna byłyby więc „pozostałościami” stadiów pośrednich 
tych poszukiwań lub ubocznymi efektami doświadczeń); 
c) kramy, „miodowniki” i lembasy były efektami różnych niezależnych dążeń do 
stworzenia 
możliwie najdoskonalszego pieczywa, przy czym najlepsze efekty osiągnęły tu elfy; 
d) lembasy nie powstały w Śródziemiu, a przywędrowały ze Strzeżonego Królestwa 
(lub ze znacznie zacniejszych rejonów) i zachowały swą piewotną formę; 
e) jak punkt d), z zaznaczeniem, iż do Śródziemia dotarł jedynie przepis, wzór lub nikłe 
tylko wyobrażenie o prachlebie. 
Musimy odrzucić w zasadzie sytuacje b) i c). W pewnym stopniu możemy mieć 
zastrzeżenia 
do sytuacji a). 

Lembasy pojawiły się w Śródziemiu jako pokarm szczególny. 

61 

Ujawnienie nazwy mogło poddać przedmiot lub osobę czyjejś władzy. Podobnie 

rygorystycznie 
przestrzegano tego np. w Ziemiomorzu. 

62 

Nie zachowały się żadne pieśni na temat pożywienia Śródziemia. „Annaquenta” i „Esgalquenta” 

(„Pieśń darów” i „Pieśń zasłon”) były najprawdopodobniej apokryfami (niektórzy mówią wręcz o 
fałszerstwie). 
Być może tradycja ustna używa tu dwóch nazw dla jednej pieśni. Część badaczy nie odrzuca założenia, 
iż pieśni te nigdy nie istniały (nawet w formie apokryfu!), a dopiero wzmianki o nic istniejących już 
pieśniach 
(najczęściej nie podaje się ich tytułów), mających przytaczać informacje (czy nawet całe fragmenty) z 
„Pieśni darów” czy „Pieśni zasłon”, zostały dużo później dopisane do tekstów, które być może były znane i 
Tolkienowi. Zdaniem badaczy brytyjskich Profesor w niejasnym (a być może – także proroczym) 
przeczuciu 
fałszerstwa odrzucił te teksty i zakazał ich wykorzystywania (mówi się nawet, iż je zniszczył, czemu raczej 
nie dajemy wiary 

– choć jakoby brak ich wśród materiałów .przeznaczonych do publikacji w dalszych 

tomach 
„Historii Śródziemia”). Ciekawe jest to, że hobbici łączyli pojęcie uczty i daru (stąd być może „Annaquenta” 
miała jakiś swój realny odpowiednik), a szczególnie cenili takie potrawy, które w jednej formie 
zawierały te dwie funkcje (słynne czekoladowe bombki Bilba – „Wyprawa”..., s. 51). Na ten temat 
wypowiadał 
się również jeden z założycieli „Bilbo-no-kai”, japońskiego fan-klubu. Jakkolwiek jego uwagi mają 
charakter dosyć apodyktycznej polemiki z poglądami autorów prac rękopiśmiennych, naszym zdaniem 
mających 

background image

nadto problematyczny związek z Śródziemiem (chodzi tu o „ninjobon” z VII w. n.e. i o „Jözetsu - 
ku” z XVI/XVII w. n.e.), podajmy dla osób szczególnie zainteresowanych informację o tej publikacji – 
Atsumono 
Akubi: Daidokoro-

taiheki. Yomihou, Tokyo 1974 (interesujący może tu być zwłaszcza jeden z 

pierwszych rozdziałów „Usu-no-chikara”, s. 139 i nast.). 

63 

Por.: M. Violet: Le secret des patriarches. Courrier du Livre, 1979 (V wydanie!). 

64 

G. Oshawa: Le Zen macrobiotique. Libraire Philosophique, 1976; tegoż autora: La 

philosophie de la medicine d'Extreme-Orient (wydawca i rok jak poprzednio). Z 
wydanych 
w języku polskim na uwagę zasługuje jedynie S. Pietyra: Makrobiotyka – sztuka 
zdrowia i długiego życia. Poznań 1982 (chociaż i tu autorka nie ustrzegła się pewnych 
dowolności). 

65 

J. R. R. Tolkien: Wyprawa..., s. 498. 

67 
Bywały o f i a r o w y w a n e i nie można było ich kupić, miały specyficzny wygląd, a ich 
wyrobowi i przechowywaniu towarzyszyć musiało spełnienie specjalnych warunków, 
najczęściej 
otaczanych najściślejszą i utrzymaną do dziś tajemnicą. W najdawniejszych opisach 
(co ciekawe 

– jednocześnie najpełniejszych

66

) wskazuje się na związki lembasów t 

Majarami i światłem Pierwszych Drzew. Lembasy rozdawane były przez Melianę, 
władającą 
tak potężną siłą czarodziejską, iż mogła ona chronić ziemie Doriathu przed mocą 
Nieprzyjaciela. Elfy zachowały dla swych władczyń przywilej przechowywania i 
rozdzielania 
lembasów. Znane nam przypadki ofiarowywania lembasów napotykanym podróżnikom 
przez elfy niższej rangi

67 

potwierdzają tylko tę zasadę — rozdają one chleb w 

imieniu władczyni. Niezwykle cienkie pieczywo owijano w srebrzyste liście 
(prawdopodobnie 
mallornu), 

a każdy z węzełków oplatającej zawiniątko nici chroniono odlaną 

(odciśniętą?) 
w białym wosku pieczęcią z wizerunkiem kwiatu Telperiona. Kwiat Telperiona, 
Najstarszego Drzewa, posłużył kiedyś Vardzie do utworzenia Księżyca. Jakżeż ważny 
musiał to być chleb, skoro chroniono go takimi pieczęciami! 
W języku sindarińskim nazywano ten chleb lembas „chleb podróżny” Eldarów (od 
starszej 
formy lennmbas 

– lenn – ‘podróż’; mbass – ‘chleb’). W prastarej mowie quenejskiej 

(eldarińskiej) chleb ten nosił nazwę koimas – ‘chleb życia’. Oba te wyjaśnienia zasługują 
na naszą uwagę. „Chleb życia” i „chleb podróżny” – oba te określenia znane są i dzisiaj i 
być może odnoszą się nawet do tego samego desygnatu. W powszechniejszym dziś 
języku 
łacińskim używamy nazwy viaticum – wiatyk (dosłownie ‘zaopatrzenie podróżne’). 
Kościół 
katolicki określa tak komunię udzielaną ciężko choremu, a więc temu, kto szykuje 
się do najdłuższej z podróży i jednocześnie sam ma świadomość, iż jego ziemska 
egzystencja 
jest tylko jednym z etapów takiej wieczystej wędrówki. Kiedy Frodo spotyka podróżujące 
do Szarej Przystani elfy, on i jego drużyna otrzymują od nich posiłek złożony z 

background image

lembasów i miruvoru

68

, Pippin na długo zapamięta „chleb, który smakował mu lepiej, niż 

mogłaby smakować u m i e r a j ą c e m u (podkr. moje – MB) najbielsza bułka”

69

Natomiast 
Słudzy Ciemności z obrzydzeniem odrzucają resztki odnalezionych lembasów, a 
nakarmiony 
nimi Gollum wypluwa okruchy, gdyż mają dla niego smak p o p i o ł u i kurzu 
(po prostu: prochu ziemi, przypominającego o znikomości ziemskiego wędrowania i o 
znikomości pychy żyjących na ziemi istot)

70

Czy lembasy mogły być najwyższą formą pożywienia Tolkienowskiego świata? Czy 
może były tylko nikłym odbiciem chleba spożywanego przez Valarów? Meliana, jedna z 
Majarów, istot najbliższych Valarom i najprawdopociohniej doskonale zorientowanych w 
ich tajemnicach, miała opinię najpiękniejszej i najrozumniejszej z pustaci 
zamieszkujących 
pierwotne Lorien

71

. Jednocześnie mówiono, iż jest wielce niebezpieczną czarodziejką. 

Czyżby z jakiegoś nie ujawnionego powodu m u s i a ł a ona opuścić Valinur i podążając 
do Bliższych Ziem, zabrała ze sobą wspomnienie chleba Valarów – a może nawet i 
sam chleb? Jaki d a r przeniosła na ziemię, skoro pamięć o tym darze przechowano w 
nadanym 
jej 

w quenejskim języku imieniu („dar miłości”, „cenny dar”)? Żadna z pieśni tego 

nie wyjaśnia, a z wielu tekstów wynika, iż związana z postacią Meliany tajemnica nie 
dała 
się ukryć za żadnymi słowami i „ktoś” musiał wreszcie wyrazić zgodę na to, by nie 
usuwa

jąc 

imienia Meliany z pieśni, nie powiedziano jednócześnie całej prawdy. Być może 
chodziło tu o ukrycie czegoś przed Melkorem i jego następcami. Melkor znał jednak 
wiele 

66 

J. R. R. Tolkien: Silmarillion... s. 246. 

67 

J. R. R. Tolkien: Wyprawa..., s. 122. 

68 

Ibid., s. 122-123. 

69 

Ibid., s. 123. 

70 

J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże..., s. 295. 

71 

J. R. R. Tolkien: Silmarillion... s. 61. 

68 
tajemnic Valarów i również tajemnica Meliany mogła mu nie być obca. A może 
Valarowie 
po prostu chcieli ukryć przed światem samowolę Meliany (lub swoją?) i nie powiedzieli 
wyraźnie, jak i dlaczego stało się to, co się stało. 
Jeżeli Meliana przeniosła – bez wiedzy Valarów i wbrew ich woli – wspomnienie chleba 
i napoju na ziemię, to czym się kierowała? Nie możemy wykluczyć, iż powodowała nią 
miłość do wszystkich Dzieci Iluvatara i może w ten sposób pragnęła je uchronić od 
skażenia 
i śmierci. Kto wie, może uzyskała na to zgodę Jedynego i wypełniła tylko Jego polecenie 
nawet wbrew zazdrosnym Valarom (z takimi poglądami spotykamy się w niektórych 
zapisach 

– nie zaleca się jednak ani ich lektury, ani nawet wymieniania nazw tych 

pieśni). 
Być może późniejsze lembasy wykonywano tylko według pradawnego przepisu, 
dostosowywanego 

background image

jedynie do zmieniających się warunków, panujących na ziemi. Lembasy zachowały 
jednak wiele z pierwotnych cech, przynajmniej te, jakimi charakteryzowały się w 
czasach Meliany. Wieści o lembasach rzadko wykraczały poza krąg Eldarów i 
pojawienie 
się wiatyku wśród ludzi (a nawet wytwarzanie go) mogło mieć różne przyczyny. Być 
może 
ludzie uzyskali tę umiejętność od samej Meliany, a może Iluvatar spełnił swą obietnicę 
i znalazł sposób, aby przekazać ludziom chleb łagodzący pierwotny ciężar Daru 
Iluvatara. 
Pieśni na temat przekazania tego rodzaju pocieszenia są różne. 
Chleb Va

larów... Być może to o nim mówili mistycy chrześcijańscy, gdy używali 

określenia 
panis angelicus

72

. Możemy się jedynie domyślać funkcji, jakie pełnił on w VaIlinorze. 

Najprawdopodobniej pozwalał Valarom na zachowanie stałej łączności z Eru, chronił 
ich prz

ed skażeniem pychą i zwątpieniem. Valarowie nigdy nie ujawniali tajemnic swych 

obrzędów – może nie mieli zgody Jedynego, a może pamięć o tym nie przechowała się. 
Jeżeli chleb Valarów był ważnym elementem ich mistycznych spotkań, to czy w 
biesiadach 
tych ni

e pojawiał się również legendarny miruvóre jako równorzędny składnik kreujący 

Pełnię Tajemnicy?

73

72 

Ze wszech miar słusznym wydaje się poszukiwanie odpowiedzi na wszelkie 

wątpliwości 
dotyczące Valarów i Jedynego w kręgu muzyki. Wiemy doskonale, jak wielką wagę 
przekazujący nam historię Amurów przywiązywali do opisów pieśni Iluvatara. Tak więc 
trudne do zdefiniowania pojęcia przekazać może utwór muzyczny, a ryzyko 
zafałszowania 
treści jest tu mniejsze niż w przypadku przekazu słownego. Piękne wyjaśnienie, czym 
jest 
„chleb Valarów”, znajdziemy we „Mszy uroczystej” Cesara Francka w części „Panis 
angelicus” 
– choć i innym utworom o podobnym charakterze nie można odmówić tej umiejętności. 

73 

Zachowały się także dokumenty, które świadczą, iż chleb mógł pełnić w takich 

wieczerzach 
rolę drugorzędną. Pisze o tym m.in. Chretien de Troyes w swym „Perceval ou le 
conte du Graal” (druga poł. XII w.). Pamiętajmy jednak, że opisuje on 
najprawdopodobniej 
okres już po spełnieniu obietnicy Jedynego. Wyraźniej można to zobaczyć – a właściwie 
usłyszeć – w „Parsifalu” Ryszarda Wagnera (miarodajna wydaje się tu szczególnie 
edycja z nagraniem utworu poprowadzonym przez G. Soltiego, zrealizowana jeszcze za 
życia Profesora – DECCA 417 143-2). Być może końcowe partie tego uroczystego 
misterium 
ukazują nawet transfigurację pierwotnego miruvóre w płyn czy substancję bliższą 
ludzkiemu doświadczeniu i ludzkiej kondycji – nie jest jednak wykluczone, iż 
transfiguracja 
ta ma przebieg odwrotny. Niestety, dokładność informacji przekazanych przez obu 
autorów (a zwłaszcza Wagnera, na co Profesor wielokrotnie zwracał uwagę) jest wysoce 

background image

problematyczna. Odnaleziony w Gdańsku Graal miał kształt kamiennej, dość ciężkiej 
misy, 
w której gołębica składała winne grono. Otaczające ten obiekt symbole Pięćdziesiątnicy 
i Golgoty potwierdzały ponadto autentyczność obiektu, jakkolwiek nie umieszczono tu 
żadnego tekstu informacyjnego, a i sam budynek, w którym Graal był przechowywany, 
znajduje się raczej na uboczu tras turystycznych. Uwagi te warto uzupełnic 
stwierdzeniem, 
69 
Nie wiemy więc dokładnie, kto przeniósł na ziemię chleb Valarów i czy jego czyn 
spotkał się z nagrodą, czy też z karą. Wszystkie pieśni mówią jednak, iż ten, za którego 
przyczyną mogło to nastąpić, spotkał się niechybnie z bólem i zwątpieniem w 
sprawiedliwość 
Najwyższego. Poczynaniami Jedynego kierowała jednak zawsze miłość do tych, którzy 
przemierzają świat i wędrują ku swemu przeznaczeniu. W tej wędrówce towarzyszą 
im nie tylko pieśni – choć elfy właśnie je cenią wyżej ponad wszelkie pokarmy, z których 
najcenniejsze opatrzone są znakami Pierwszych Drzew. Ukryta w nich tajemnica jest, 
być 
może, najważniejszą tajemnicą świata – więcej nam jednak powiedzieć nie wolno. 
iż po przekazaniu przez Strażnika gdańskiego Graala wybranemu przez niego 
kolejnemu 
Opiekunowi 

– misa zniknęła z tegoż kościoła a dokładnie – została zastąpiona przez 

naśladujacą 
ją kopię, w dodatku naśładującą nieudolnie, opatrzoną całą masą dodatkowych 
dekoracji, zacierających – być może celowo – sens symbolicznego przesłania. Istnieje 
jednak 
wiarygodny przekaz, że po odnalezieniu przez obecnego Opiekuna wewnetrznej Drogi 
i po jego pogodzeniu się z narzuconą mu rolą (co jest wszelako istotnym elementem 
przekazu 
w tej włąśnie tradycji) – Opiekun i Graal odnajdą się nawzajem i wszystko wróci na 
jeden choćby moment do stanu równowagi. 
70 
SPIS TREŚCI 
1. Powiernik Pieśni 
2. Książki Tolkiena 
3. W poszukiwaniu klucza do Śródziemia 
4. Książki o Tolkienie 
5. O pokarmach Śródziemia