Rozdział piąty
- Wstawaj niewolniku, Santar chce cię widzieć.
Derel oparł się pokusie, by walnąć właściciela dłoni potrząsającej jego
ramieniem i ściągającej go z łóżka, przez co jego sen został brutalnie
przerwany. Mimo iż natychmiast podążył za strażnikiem, ten uznał za
konieczne przypiąć łańcuch do jego niewolniczej obroży i poprowadzić go
jak psa na smyczy. Co kilka kroków strażnik szarpał łańcuchem i Derel
potykał się, z trudem odzyskując równowagę.
Dla zabicia czasu Derel próbował zdecydować w jakiej kolejności skopie
tyłki swoim braciom za to, że nie przychodzą szybciej go stąd wydostać.
Miał zamiar zacząć od Ramiela, bo był najstarszy i jako taki, był najbardziej
odpowiedzialny za ratowanie rodziny. Potem przejdzie od najstarszego do
najmłodszego, zostawiając Beara i Cama na koniec.
Twoi bracia nie musieliby czekać na ratunek jak ty szeptał mu w głowie
paskudny głos. Sami już dawno znaleźliby sposób, jak się uwolnić. Oni nie są
takim słabym, bezradnym uzdrowicielem jak ty.
Santar zbliżał się spiesznie korytarzem, jego ubranie było przesiąknięte
krwią, a twarz wyrażała udrękę. Derel przeskanował go, lecz nie znalazł
żadnych obrażeń, więc posłał głębiej swoje zmysły. Uderzył w niego ból
licznych rannych istot. To było tak silne, że musiał przez chwilę
przytrzymać się ściany, by się uspokoić.
- Szybciej – wysapał Santar. – Nie mamy zbyt wiele czasu.
Derel w milczeniu zgodził się z nim, bo nawet w chwili, gdy rozmawiali,
czuł odpływającą siłę życiową z niektórych rannych.
- Gdzie oni są?
Santar zabrał go do dużego szpitala. Dziesiątki rannych aniołów,
potępionych i demonów leżało na łóżkach czy podłodze. Uzdrowiciele
biegali wokół, bez ładu i składu, bez jakiejkolwiek organizacji, ślizgając się
na pokrytej krwią podłodze. Okrzyki bólu wypełniały powietrze, mieszając
się z jękami i przekleństwami. Powietrze śmierdziało odchodami, krwią i
strachem.
- Co się stało? – zapytał Derel, klękając i oglądając leżącą najbliżej
niewolnicę.
- Jeden z moich kompleksów szkoleniowych dla gladiatorów został
zaatakowany przez grupę Psów z Piekła – warknął Santar. – Było ich tak
wiele, że moi gladiatorzy i strażnicy nie mieli szans.
Derel delikatnie dotknął ugryzień i śladów pazurów na ciele kobiety.
- Dlaczego demony was zaatakowały? Zazwyczaj zostawiają handlarzy
niewolników w spokoju.
- Wiedzą, że mam ciebie.
Derel zamarł, jego ręka unosiła się nad ranną anielicą, a serce waliło mu
w piersi.
- Szczerze w to wątpię, musiałeś zrobić coś innego, by je tak wkurzyć.
Masz taką ujmującą osobowość.
Santar wyglądał tak, jakby miał zamiar go uderzyć, ale powstrzymał się
w ostatniej chwili.
- Nowy demon rozpoczął polowanie. Wydaje się, że szuka wyłącznie
ciebie i twoich braci. Wygląda na to, że ma możliwość kontrolowania i
rozkazywania wszystkim Psom. Jeden ze strażników powiedział mi, że pytał
w szczególności o ciebie. Wie, że cię mam i będzie próbował mi ciebie
odebrać. Twoje szczęście, iż nie mam zamiaru do tego dopuścić. Będę
walczyć z sukinsynem do ostatniego strażnika.
Mimo iż jego żołądek fiknął koziołka na myśl o tym, że jakiś demon pytał
o niego, Derel wciąż miał przyklejony do twarzy zarozumiały uśmieszek.
- Cholera, musisz mnie bardzo lubić. Czuję się zaszczycony, aż kręci mi
się w głowie.
Santar nie wydawał się być rozbawiony. Warknął i szarpnął Derela za
łańcuchową smycz jednym szybkim, brutalnym ruchem. Uzdrowiciel padł
na kolana, tracąc oddech. Czekał na kolejne ciosy, ale handlarz powstrzymał
się od nich. Derel wiedział, że nie chciał ryzykować zranienia swojego
cennego uzdrowiciela. Santar powiedział:
- Twoje dary są dla mnie nieocenione. Będziesz ze mną współpracował
albo pożałujesz. Istnieją sposoby zmuszenia cię do tego, czego chcę, które
nie wyrządzą ci fizycznej szkody. Nie masz pojęcia do czego jestem zdolny.
- Proszę pana – Derel przełknął kilka razy ślinę, nim odzyskał oddech. –
Tylko pana rozczaruję. Nie mam takich mocy jak Cam.
Santar zignorował jego słowa i wskazał na pomieszczenie.
- Napraw to.
- Ale to jest masa chaosu – zaprotestował Derel. – Czego ode mnie
oczekujesz?
Pan niewolników zignorował jego pytanie i wyszedł, zostawiając Derela
samego w samym środku olbrzymiego, pieprzonego zbiorowiska. Derel
czuł, jak budzi się jego temperament Lehorów i ledwie oparł się pokusie, by
powiedzieć im wszystkim, żeby szli do diabła. Dlaczego musi zrobić
wszystko co w jego mocy, by im pomóc? Zniewolili go, zabrali od rodziny i
zdeptali jego godność. Czy byliby w stanie zrobić mu coś gorszego, jeśli
odmówiłby grania w ich grę?
Wstał i odwrócił się, by powiedzieć jednemu ze strażników, żeby go
zabrał z powrotem do pokoju. Zanim zdążył wypowiedzieć słowo, strażnik
rzekł:
- Masz problem z Santarem, nie z rannymi. Większość tych aniołów to
niewolnicy, jak ty. Nie pozwól im cierpieć tylko dlatego, że chcesz
udowodnić swoją rację.
Derel zacisnął zęby, żeby powstrzymać się od komentarza. Nawet od
zwyczajowego, uprzejmego Odpieprz się. Oczywiście, ostatnim razem, gdy
powiedział coś tak mądrego do strażnika, dostał porządne lanie. Ale gdyby
został mocno pobity, nie miałby jak leczyć. Strażnik roześmiał się.
- Śmiało, powiedz to. Wiesz, że tego chcesz.
- Co powiedzieć?
- Chcesz mi powiedzieć, żebym się odpieprzył. Wiem, jak działacie ty i
twoi bracia, nie lubicie, gdy ktoś was wykorzystuje.
- Bez obrazy, potępieńcze, ale gdybym powiedział ci, co naprawdę o
tobie myślę, wtedy ty i kilku twoich kumpli przedstawiłoby mnie podłodze.
Derel drgnął, gdy strażnik podniósł rękę. Cholera, nienawidził siebie za
okazywanie słabości. Nigdy nie podskakiwał, gdy ktoś się obok niego nagle
poruszył. Niewola bardzo go zmieniła. Potępieniec nie uderzył go. Zamiast
tego odczepił łańcuch przymocowany do niewolniczej obroży i odrzucił go
na bok. Derel odważył się spojrzeć na niego kątem oka. Nie rozpoznawał
tego strażnika. Miał on zmierzwione, brązowe włosy, które sięgały poza
jego obrożę. Jego twarz wydawała się być dzika i nieprzystępna, jakby
potępieniec widział zbyt wiele. W piwnych oczach wciąż miał szczyptę
rozbawienia. Posłał Derelowi pewny siebie uśmiech.
- Zawsze podziwiałem zdrowy rozsądek braci Lehor.
- Pochlebiasz mi. Skąd nas znasz?
- Chodziłem do szkoły z twoim bratem Ramielem. Nazywam się Lashier.
Znany jako Lash.
Derel pociągnął za obrożę, żartując z niego.
- Lash brzmi jak imię postaci z japońskich kreskówek.
Lash przechylił głowę na bok w zamyśleniu.
- Nigdy tak o tym nie myślałem. Chociaż masz rację. Chodźmy, Santar
będzie wkurzony, jeśli nie posprzątasz tego bałaganu.
Lash ruszył, a Derel podążył za nim, spierając się całą drogę.
- Nie wiem, co ty sobie wyobrażasz, że mogę zrobić. Potrzebujesz kogoś
z umiejętnościami przywódczymi, jak Raphael, by ogarnąć ten bałagan.
Wiem, że się powtarzam, ale naprawdę jestem tylko uzdrowicielem.
Lash zatrzymał się tak szybko, że Derel wpadł na niego. Potępieniec
odwrócił się i powiedział ze złością:
- Przestań ignorować problemy i zaufaj sobie. Anioły będą cię słuchać,
ponieważ pochodzisz z jednego z najstarszych i najpotężniejszych rodów.
Jesteś siostrzeńcem Szefa Archaniołów, Michaela. Tak było jeszcze zanim
dołożyłeś do tego swoje niezwykłe umiejętności lecznicze. Każdy wie, że
wskrzesiłeś syna Jehela, po tym jak został unicestwiony.
Derel nic nie powiedział, bo był zbyt oszołomiony, że prawda wyszła na
jaw. Nie sądził, iż ktokolwiek spoza rodziny wiedział o tym fakcie.
Właściwie rodzina nawet o tym nie rozmawiała. Ale tak naprawdę oni nie
znali całej historii. Wszyscy myśleli, że to Bear mu pomógł. Ostatecznie to
on dotknął Derela, kiedy to się stało. Ale tylko Derel znał całą prawdę. To on
był tym, który poszedł i to poszedł samotnie, w ciemną otchłań, i
przyciągnął Dinę z powrotem. Derel zdecydował, że sprzeczanie się z
Lashem nie ma sensu.
- Nie rozumiesz, Dina nigdy nie był sobą po przyprowadzeniu go z
powrotem. Przechodził przez okres choroby psychicznej. Musieliśmy go
zamknąć, by powstrzymać przed krzywdzeniem siebie. Dopiero po kilku
sesjach z Camem był w stanie w końcu sobie z tym poradzić. Bywa jeszcze
taki czas, że ponownie się w sobie zatraca. Plus, ja prawie uwięziony po
drugiej stronie, kiedy nie mogłem znaleźć drogi powrotnej. Nie pójdę tam
ponownie.
Lash położył dłoń na jego ramieniu.
- Nie proszę cię o przyprowadzenie kogokolwiek z powrotem.
Potrzebuję cię jako przywódcy.
Derel był wstrząśnięty, gdy zobaczył współczucie w oczach strażnika.
Lash był pierwszym strażnikiem, który rozmawiał z nim tak, jakby był
czymś więcej niż kawałkiem mięsa. Derel zastanawiał się, jak potępiony
skończył na tym stanowisku. Lash naprawdę wydawał się mieć sumienie.
Derel myślał przez kilka sekund, po czym westchnął i skinął głową.
- Zabierz mnie do tego, kto rzekomo nadzoruje ten cały bałagan.
* * * *
Miała zamiar go zabić. Nie, czekaj, miała zamiar go pobić, a potem zabić.
Amadeaha rzucała Camowi w samochodzie zabójcze spojrzenia, aż ten w
końcu wyrzucił ręce w górę.
- Jaki masz problem? Zanim pojawił się mój brat i Tif, byłaś prawie moja,
a teraz zachowujesz się, jakbym zabił twojego szczeniaczka. Co ci
powiedziała Tiffany w łazience?
- Powiedziała mi o Dinie.
Burza uczuć przemknęła po jego twarzy, od paniki, poczucia winy do
jawnego zmartwienia.
- Co dokładnie powiedział ci ten ptasi móżdżek?
Pragnienie, by go zabić, wzmogło się dziesięciokrotnie.
- To znaczy, że jest więcej niż tylko jedna rzecz, której nie powiedziałeś
mi o moim kuzynie?
Wyglądał jak dzieciak, który utknął z ręką w słoiku z ciasteczkami.
- Poniekąd.
To była kropla przepełniająca czarę. Zatrzymali się przed znakiem
stopu, więc wysiadła i zatrzasnęła za sobą drzwi. Jeśli szybko nie znajdzie
się w pewnej odległości od niego, zrobi coś głupiego, jak wyrzucenie go z
jadącego samochodu. Usłyszała trzask drzwi, gdy wysiadł i podążył za nią.
Odwróciła się, by się z nim skonfrontować, odsuwając na bok kosmyk
włosów, które wiatr nasunął jej na oczy. Bear zatrzymał samochód za nimi i
uniósł ręce w niemym pytaniu. Cudownie, teraz miała widownię, właśnie
tego potrzebowała.
- Zabieraj swój tyłek do samochodu – Cam był zirytowany, ale mało ją to
obchodziło.
- Idź się utop, dupku.
- Cholera, stajesz się złośliwą istotą, kiedy jesteś zła.
- Nie masz pojęcia – krzyczała na niego. – Dina jest wszystkim, co
kiedykolwiek miałam. Wtem dowiaduję się, że był chory, a mnie przy nim
nie było.
- Uspokój się i powiedz mi, co właściwie powiedziała ci Tiffany –
odwrócił się, by przyszpilić spojrzeniem Tiffany, która siedziała na
siedzeniu pasażera w samochodzie Beara.
Była zajęta poprawianiem makijażu w lustrze i nie wydawała się być
speszona jego gniewem.
- Powiedziała, że może teraz, gdy tu jestem, Dina poczuje się lepiej.
Kiedy ją zapytałam, o czym mówi, stała się naprawdę nerwowa i nie chciała
nic więcej powiedzieć. Lepiej ty mi powiedz, co się dzieje.
Cam westchnął i spojrzał na drogę.
- Zamierzałem ci powiedzieć, tylko czekałem, aż najpierw sama
zobaczysz Dinę. Pomyślałem, że jeśli zobaczysz na własne oczy, że nic mu
nie jest, to może łatwiej będzie ci wysłuchać tego, przez co przeszedł.
Serce zaczęło jej walić w klatce piersiowej, a w ustach poczuła suchość.
- Powiedz mi wszystko, proszę. Niczego nie ukrywaj.
- Co mówili o nim w Niebie?
Roześmiała się nerwowo.
- Głupie plotki, że został przywrócony z martwych i teraz jest
bezlitosnym zabójcą. Same kłamstwa. Znam Dinę od dnia narodzin. Nie
walczy lepiej niż ja.
- Te plotki są prawdą, Amadeaho. Dina został unicestwiony i gdyby nie
Derel i Bear, byłby martwy.
Zdała sobie sprawę, że musi wziąć oddech i przełknąć ślinę, by
zapanować nad emocjami.
- Jak został unicestwiony?
- Jehel pozwolił jakiemuś demonowi pobawić się nim. Demon namieszał
biednemu dzieciakowi we wnętrznościach tak, że Derel powiedział, iż nigdy
wcześniej czegoś podobnego nie widział. Stosowali to niektórzy
uzdrowiciele, ukrywając to później. Każdy normalny uzdrowiciel, który miał
z nim potem kontakt, nie był w stanie wykryć, że Dina powoli umiera z
powodu odniesionych ran, ponieważ demon je zakrył. Dzieciak zbyt się
wstydził, by nam to powiedzieć, aż było za późno.
Odwróciła się i przycisnęła dłonie do brzucha. Dina cierpiał, a jej przy
nim nie było. Była wszystkim, co miał, a go zawiodła.
- Co się z nim stało, gdy Derel przyprowadził go z powrotem? –
wyszeptała.
Cam zdawał się ważyć słowa.
- Przez chwilę był trochę nieobecny.
- Chcę znać całą prawdę, Cam.
Cam zaklął pod nosem, po czym powiedział:
- Wyrwanie go z innej krainy nie było normalne. Spowodowało kilka
naprawdę nieprzyjemnych skutków ubocznych. Jednym z nich było to, że
oszalał na chwilę.
Stłumiła okrzyk.
- Był z tym wszystkim sam. Powinnam być przy nim, kiedy to się stało.
Cam położył ręce na jej ramionach.
- Dina nigdy nie był sam. Ma Beara, Tif, jej ekipę i nas. Moja cała rodzina
go zaakceptowała. Zanim wziął Megan za partnerkę, nawet nie mieszkał w
męskim dormitorium, tylko z Aną i Appolionem. Troszczymy się o Dinę i
zawsze się upewniamy, by o tym wiedział.
- Dina ma partnerkę? Dlaczego nic o tym nie wiem?
- Oznaczył ją niedawno. Polubisz Megan, gdy zaakceptujesz trzpiotowatą
część niej.
Poczuła łzę spływającą jej po policzku.
- Nie rozumiesz. Złożyliśmy przysięgę, że będziemy chronić się
wzajemnie, a ja go zawiodłam. Dina jest jedynym, który kiedykolwiek mnie
kochał.
Cam chwycił ją za ramiona i spojrzał jej w twarz.
- On nie jest jedynym. Kocham cię. Zawsze kochałem.
Oboje stali na ulicy, wstrząśnięci nagłą ciszą, która zapadła po jego
wyznaniu. Z jakiegoś szalonego powodu rozpłakała się jeszcze bardziej.
- Nie mów czegoś, czego nie myślisz, tylko dlatego, że mi współczujesz –
te słowa były tak trudne do wypowiedzenia, że je zaledwie wyszeptała.
Zwiększył uścisk na jej ramionach.
- Ja tak myślę. Boże dopomóż, to prawda.
Amadeaha pragnęła spojrzeć mu w oczy, aby zobaczyć, czy mówi serio,
ale był jak zwykle w swoich ciemnych okularach. Jedyne co ujrzała, to swoje
odbicie. Pokręciła głową.
- Jeśli mnie kochasz, to dlaczego jesteś taki chętny, by się mnie pozbyć?
- Ponieważ kiedy jestem z tobą, to nade wszystko pragnę wziąć cię i
sprawić, że będziesz moja. Podobnie jak teraz, wszystko co pragnę zrobić, to
rzucić cię na tylne siedzenie tego samochodu i pieprzyć cię na siedem
różnych sposobów.
- To jest aż tak wiele sposobów na zrobienie tego?
Cam przyciągnął ją gwałtownie do siebie. Nie było wątpliwości, czuła
jego twardość na swoim brzuchu. O tak, był podniecony.
- Jest o wiele więcej sposobów niż te i nie pragnę niczego bardziej, jak
być tym, który nauczy cię ich wszystkich. To nie byłaby jakaś książka
erotyczna, tylko rzeczywistość.
Zadrżała, gdy w jej głowie pojawiła się związana z tym fantazja.
- Cóż, dlaczego nie? Przyrzekam, że będę bardzo dobrą uczennicą.
- Zasługujesz na coś więcej niż resztka po jakichś demonicach.
- To nie jest to, o czym myślę, gdy ciebie widzę – zamknęła oczy i
otworzyła umysł. – To jest to, o czym myślę.
Przywołała obraz jednego z jej nieprzyzwoitych snów. Byli w łóżku,
zaplątani w czerwone, jedwabne prześcieradła. On był na górze i poruszał
się w niej powolnym rytmem. Jej ręce gładziły jego muskularne plecy, gdy
krzyczała cicho z rozkoszy.
- Jasna cholera – oznajmił, przywracając ją z powrotem do realnego
świata. – Zabijesz mnie, jeśli będziesz to kontynuować.
- Pocałuj mnie – zażądała.
Spodziewała się po nim odmowy, ale była mile zaskoczona, gdy spełnił
jej prośbę. Był bardzo delikatny. Nie tak jak wcześniej w jego mieszkaniu.
Jego język wykonywał powolne, zmysłowe ruchy w jej ustach. Wygięła się w
kierunku jego mocnego ciała, chcąc poczuć każdy jego cal.
Zatrąbił klakson samochodu i oboje, zaskoczeni, odskoczyli od siebie. Za
samochodem Beara zatrzymał się mężczyzna i najwyraźniej nie był
zadowolony, że droga była zablokowana. Człowiek znowu zatrąbił i
machnął niecierpliwie ręką. Tif wysiadła z samochodu i trzasnęła drzwiami.
- Rany, co za niegrzeczny człowiek – odwróciła się zdenerwowana,
rzucając gniewne spojrzenie na mężczyznę.
Przestał uderzać w klakson i rzucił Tif oszołomione spojrzenie. Jego
wzrok podążył za nią, gdy przeszła przez ulicę. Nie było wątpliwości, że
spoglądał z pożądaniem na anielicę. Bear wysiadł z samochodu i oparł
łokcie o jego dach.
- Dokąd idziesz, Tif?
Wskazała na pobliski budynek.
- Na stację benzynową.
Bear prychnął zniecierpliwiony.
- Po co?
Odwróciła się i posłała mu diabelski uśmieszek.
- Po mrożony koktajl.
Bear wydał z siebie cichy okrzyk zachwytu.
- Jasna cholera!
Gdy tylko Tif zniknęła wewnątrz budynku, człowiek znowu zaczął trąbić
klaksonem. Bear pochylił lekko głowę i posłał mężczyźnie spojrzenie, które
powodowało, że większość ludzi trzęsło się ze strachu. Rozległ się głośny
huk, gdy coś eksplodowało w samochodzie mężczyzny i uderzyło go w
twarz.
- Co to było? – zapytała Amadeaha powstrzymując chichot.
Cam jęknął.
- To była poduszka powietrzna tego idioty. Cholera, Bear. Ludzie są
nietykalni.
Bear posłał mu spojrzenie niewiniątka.
- Nigdy go nie dotykałem.
Kiedy w końcu Amadeaha poddała się i roześmiała, Cam pokręcił głową.
- Nie zachęcaj go.
Zanim Bear, Cam i Amaheaha zaparkowali samochody i udali się w
kierunku stacji benzynowej, Tif była już przy tylnym barze. Stała przy
wielkiej maszynie, trzymając filiżankę pod szyjką do nalewania. Bear stanął
za nią i zaczął trącać nosem jej szyję. Cam prychnął, nim udał się w kąt, by
porozmawiać przez komórkę.
Amadeaha rozejrzała się po pomieszczeniu. Było tam wystawione
wszelkiego rodzaju ludzkie jedzenie i picie, lecz w większości nie miała
pojęcia, co to było. Wyciągnęła rękę, by dotknąć innej maszyny kilka stóp od
Tiffany.
- Nie dotykaj – ostrzegł Bear. – Jest gorąca, możesz się poparzyć.
- Co to jest? – zapytała, cofając rękę.
- Kawa.
Nalał kubek i podał go jej. Cam pomachał ku niemu, więc Bear
uśmiechnął się do niej i wyszedł. Amadeaha skierowała się ku Tif.
- Dlaczego Bear był tak podekscytowany tym, że bierzesz mrożony
koktajl? Czy tak bardzo lubi jego smak?
Tif uśmiechnęła się lekko.
- On go nie pije. Tak szczęśliwym czyni go to, co ja robię z tym koktajlem.
Amadeaha spojrzała na czerwony napój z nadzieją, że znajdzie tam
odpowiedź. Ale zobaczyła jedynie grudkowaty płyn.
- Co ty z tym robisz?
Tif nachyliła się i zaczęła szeptać Amadeahai do ucha. W czasie, gdy
mała uzdrowicielka wyjawiała swoją tajemnicę, twarz Amadeahai stawała
się czerwieńsza i czerwieńsza, aż w końcu, czego była pewna, uzyskała
kolor napoju. Spojrzała na uzdrowicielkę w szoku.
- On to lubi? – zapytała tak głośno, że Cam i Bear odwrócili się i spojrzeli
na nie.
Tif posłała Bearowi gorące spojrzenie.
- To sprawia, że robi wszystko, co zechcę.
Aby to udowodnić, Tif wzięła w usta słomkę i pociągnęła powoli łyk
napoju. Nie odrywała wzroku od swojego partnera. Twarz Beara nabrała
idiotycznego wyrazu, a on sam oblizał wargi. Cam uderzył go mocno w
ramię, by odzyskać jego uwagę. Amadeahai przyszła do głowy pewna myśli.
- To działa na wszystkich mężczyzn czy tylko na Beara?
Tif wzruszyła ramionami.
- Byłam tylko z Bearem, więc naprawdę nie wiem. Ale nie rozumiem,
czemu miałoby nie działać.
Napełniła kolejny kubek zmrożonym napojem i podała go Amadeahai.
- Dlaczego nie wypróbujesz tego na Camie i nie zobaczysz na własne
oczy?
- Nie mogłabym… to znaczy nie wiedziałabym od czego zacząć? –
wyjąkała Amadeaha.
- To żadna filozofia – Tif podeszła do Beara, chwyciła go za przód koszuli
i poprowadziła do samochodu.
Cam potrząsnął głową w kierunku, nim podszedł do przodu i zapłacił.
Kiedy wrócił, przechylił głowę na bok, gdy zobaczył, że trzymała w każdej
dłoni po jednym kubku.
- Spragniona?
- Nie, po prostu twojemu bratu i jego partnerce wydawało się, że jestem.
Próbowała skopiować Tif i wziąć w seksowny sposób łyk swojego
koktajlu, ale tylko odrobina znalazła się w jej ustach, a reszta wylądowała
na przodzie koszulki. Cam dał krok do przodu, by jej pomóc, a w tej samej
chwili ona wykaszlała resztę na niego, opryskując mu twarz.
- Zimny – wykrztusiła upokorzona tym, że zrobiła mu prysznic.
To tyle z bycia seksowną.
Złapał kilka serwetek. Ale zamiast czyścić siebie, zaczął wycierać jej
pobrudzoną twarz.
- Tak, te rzeczy są zimne.
Postawiła napoje, zabrała od niego serwetki i zaczęła go wycierać. Boże,
on musi myśleć, że Amadeaha to wielki kłopot. Najpierw sprowadziła na
niego strzelaninę, potem spartaczyła swoją pierwszą walkę z demonami w
fabryce, następnie zemdlała u jego stóp, a teraz przemoczyła go swoim
pluciem. Unieruchomił jej rękę.
- Czynisz życie bardziej interesującym. Lubię to.
Prychnęła, gdy sobie uświadomiła, że czytał jej w myślach.
- Przestań – rozkazała.
- Przepraszam, czasami nic nie mogę na to poradzić.
Przerażająca myśl pojawiła się w jej głowie.
- Znasz wszystkie moje myśli?
Uśmiechnął się leniwie.
- Nie, ale sądząc po zmartwionym wyrazie twojej twarzy, musiało to być
kilka interesujących myśli.
Zebrali swoje zakupy i udali się do samochodu. Amadeaha spojrzała na
auto Beara i nie zobaczyła śladu po mężczyźnie, aczkolwiek okna były
zaparowane. Wsiadała do samochodu Cama i czekała, aż dołączy do jej
boku, nim rzuciła mu pytające spojrzenie. Zdjął okulary, więc mogła
zobaczyć, jak przewrócił oczami.
- Będziemy musieli poczekać, aż skończą.
Powstrzymała chichot.
- Czy oni…
- Tak, oni nigdy nie mają siebie dosyć. To takie słodkie, że aż chce mi się
rzygać.
Siedzieli w ciszy przez kilka minut, Amadeaha myślała o tym, co Tif jej
powiedziała. Zastanawiała się, czy to prawda. Czy naprawdę mogła sprawić,
że zrobiłby wszystko, co mu każe? Zawsze wydawał się wszystko
kontrolować. Pomysł, by mogła pozbawić go kontroli choćby na minutę, był
nieprawdopodobny. Nic nie mogła na to poradzić, że wciąż zastanawiała
się, czy byłaby w stanie to zrobić. Zanim straciła odwagę, pochyliła się i
szepnęła mu do ucha:
- Chcę cię posmakować.
Kiedy zbliżył się, by ją pocałować, położyła mu palce na ustach i
powstrzymała go.
- Nie, tam.
Sięgnęła w dół i pogłaskała go przez jeansy.
- Tutaj, chcę spróbować tego.
Zaczęła szperać w jego rozporku, a on sięgnął w dół, by jej pomóc.
Poczuła mały dreszcz zwycięstwa, gdy uświadomiła sobie, że drży.
- Nie powinienem pozwolić ci tego robić – wychrypiał.
- To czemu pomogłeś mi rozpiąć spodnie?
- Ponieważ trwa to cholernie długo, gdy robisz to własnoręcznie.
Amadeaha w końcu uwolniła jego męskość i spojrzała na nią, delikatnie
ją gładząc. To był pierwszy raz, gdy widziała męskiego członka. Jasna
cholera, wszystkie były takie duże jak jego? Ścisnęła go niepewnie, co
zostało nagrodzone jego jękiem. Uśmiechnęła się do siebie, zrobił to, czego
chciała. Czy to nie wspaniałe?
Przejechała opuszkami palców w górę i w dół, dziwiąc się, że czuje
jednocześnie miękkość i ciepło. Zanim straciła odwagę, pochyliła się i
wzięła go w usta. Cam odrzucił głowę do tyłu i jęknął. Jego biodra podniosły
się, a ona poczuła trochę soli na jego czubku. Osunęła się i polizała to, nim
ponownie wzięła go w usta. Nigdy wcześniej tego nie robiła, ale załapała
szybko, używając jego jęków i sapnięć jako wskazówki.
W połowie przypomniała sobie o mrożonym drinku. Oderwała się od
niego na tyle długo, by wziąć łyk napoju. Trzymała go w buzi przez kilka
sekund, zanim połknęła, tak jak Tif kazała jej zrobić. Gdy była pewna, że jej
usta są już przyjemnie chłodne, znowu go w nie wzięła. Drgnął, gdy tylko go
dotknęła i jęknął z przyjemności.
- Och, cudownie – krzyknął. – Zabijasz mnie.
Wsunął palce w jej włosy, a ona wciąż go ssała i lizała. Słony smak
mieszał się z utrzymującą się słodyczą napoju. Spojrzała na jego twarz, leżał
opierając się plecami na zagłówku, z zamkniętymi oczami. Zazwyczaj
surowe linie jego twarzy teraz były zrelaksowane, a on naprawdę wydawał
się tym cieszyć.
- Kochanie – wysapał. – Musisz przestać. Prawie dochodzę.
Amadeahai to nie obchodziło. Chciała, by doszedł. Kiedy próbował ją
odsunąć, wbiła palce w jego uda i trzymała się go. Nie przestała, dopóki nie
wydał ostatniego okrzyku, gdy osiągnął szczyt.
* * * *
Cam spojrzał na Amadeahaę połykającą jego nasienie. Miała zamknięte
oczy, a ciemne rzęsy wydawały się niemal dotykać jasnoróżowych
policzków. Polizała go wolno po raz ostatni, nim usiadła. Rzuciła mu
wyzywające spojrzenie, ale nie było wątpliwości, że jej dłonie drżały. Być
może cieszyło ją odkrywanie własnej seksualności, ale też trochę ją to
przerażało.
Uznał to za słodkie i pociągające. Nigdy nie poznał kobiety, która byłaby
grzeszna i miła. Po prostu zazwyczaj… grzeszna i bardziej grzeszna. Ona
była takim orzeźwieniem. Amadeaha chwyciła kubek i napiła się. Nic nie
mógł na to poradzić, ale obserwował jej usta obejmujące słomkę tak, jak
obejmowały go kilka sekund temu.
- Co cię opętało, że to zrobiłaś?
Bawiła się słomką.
- Tif powiedziała, że zrobisz wszystko, co ci każę, a ja chciałam zobaczyć,
czy to prawda.
- Muszę cię trzymać z dala od niej.
- Czemu? Nie podobało ci się? Zrobiłam coś źle?
Zrobiła coś źle? Do diabła nie, to był najlepszy stosunek oralny w jego
życiu. Jej brak doświadczenia był atutem, a nie wadą. Niepewna tego, w jaki
sposób się za niego zabrać, nie wiedziała, co z nim robić przez ten cały czas.
Najwyraźniej sama nie miała pojęcia, co czynić dalej. Ale to co robiła,
zrobiła z wyczuciem i Cam pokochał to o wiele bardziej, niż wszystkie
dotychczasowe profesjonalne stosunki, których doświadczył. Rzuciła mu
szelmowski uśmiech.
- Może powinnam spróbować jeszcze raz?
- Musimy jechać.
Spojrzała przez ramię na samochód Beara.
- Nie sądzę, żeby twój brat był już gotowy do wyjazdu. Jego okna wciąż
są zaparowane.
Cam zauważył, że okna w jego samochodzie też takie były. Przysunęła
się bliżej niego i sięgnęła ręką w dół. Jego spodnie były wciąż opuszczone,
więc ponownie chwyciła jego członek. Cam zdał sobie sprawę, że to był
pierwszy raz, kiedy to on nie był tym, kto przejmował seksualną inicjatywę.
Cholera, jego mała anielska dziewica rzuciła go prawie na kolana. Był
pewien, że zrobi niemal wszystko, czego teraz zażąda. Cholerny napój.
Zadzwoniła jego komórka. Zobaczył na wyświetlaczu, że to był Michael.
Nie miał ochoty na przerwę. Przycisnął przycisk rozłączania z boku telefonu
i odesłał wujka do poczty głosowej. Wujek Michael powinien to zrozumieć,
bo to on był tym, kto powiedział Camowi, by dał sobie szansę po tym
wszystkim. Rzucił telefon na deskę rozdzielczą i przyciągnął ją bliżej siebie.
- Powinienem wziąć cię na tylne siedzenie i odpłacić ci pięknym za
nadobne – groził, nim ją pocałował.
Amadeaha oderwała usta od niego.
- Nie wiem, czy byśmy się tam zmieścili. Jesteśmy więksi niż Bear i
Tiffany.
Jego telefon ponownie zadzwonił, a on znów wcisnął przycisk
rozłączania.
- Zrobię tak, byś do mnie pasowała. Najpierw zdejmę z ciebie spodnie,
potem zsunę te seksowne majteczki. Gdy już będziesz naga i gotowa, wezmę
twoje nogi, umieszczę je na swoich barkach i spróbuję jak smakuje to
miejsce twojego ciała, o którym marzyłem, odkąd cię ujrzałem po raz
pierwszy.
- A potem? – jej głos drżał.
Cam całował jej szyję, aż dotarł do ucha. Nie mógł się oprzeć, by go nie
przygryźć. Zlizał kroplę krwi, a ona wygięła się ku niemu, wydając długi,
przeciągły jęk.
- Potem będę ssać, gryźć, lizać i całować cię, aż będziesz krzyczała. Twój
orgazm będzie tak potężny, że twoje kremowe uda zacisną się wokół mojej
głowy, a ręce będą mnie ciągnąć za włosy.
Ścisnęła ponownie jego członka.
- Nie opowiadaj, pokaż mi.
- Jeśli wezmę cię na tylne siedzenie i zrobię to, skąd wiesz, że mam
zamiar przestać?
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Co sprawia, iż myślisz, że tego bym chciała?
Cam poczuł niemal zwierzęcą potrzebę wzięcia jej w tym momencie. Nie
był pewien, czy to jego anielska część przyzywała partnerkę, czy jego część
inkuba potrzebowała seksu. Wiedział tylko, że gdy weźmie ją na tył
samochodu, nie przestanie, aż będzie miał ją całą.
- Wskakuj na tył – rozkazał surowo.
Amadeaha nie wahała się ani chwili. Przedarła się na tył samochodu ze
zręcznością i gracją, którą nie wykazała się z pewnością poprzedniej nocy w
walce z demonami. Gdy się tylko tam znalazła, pokiwała na niego palcem.
Widok jej odchylającej się do tyłu i gotowej na niego, rozwiał resztki
kontroli, którą posiadał. Moja. To jedno słowo tłukło mu się w głowie i nie
zamierzał się z tym spierać. Właśnie zaczął torować sobie do niej drogę, gdy
przez jego myśli przedarł się telepatyczny głos Michaela.
Odbierz ten cholerny telefon, Cam.
Cam zatrzymał się w połowie drogi między dwoma przednimi
siedzeniami i wydał z siebie sfrustrowane warknięcie. Jego komórka
zaczęła znowu cholernie dzwonić i wiedział, że nie może już dłużej tego
ignorować. Posłał jej przepraszające spojrzenie, gdy odebrał z warknięciem:
- Czego?
Michael nie miał czasu, by się obrazić, zamiast tego zaczął wydawać
rozkazy szorstkim głosem:
- Musisz przyprowadzić tu Amadeahaę tak szybko, jak to możliwe. Za jej
głowę wyznaczono nagrodę i jest prawie tak duża jak za twoją. To oznacza,
że będą wam siedzieć na ogonie, oprócz aniołów sprawiedliwości, demony,
które teraz dołączą do gry.
Cam nie był zaskoczony, że Jehel zrobił coś takiego, ponieważ wyznaczył
nagrodę za własnego syna, Dinę, tuż po rozpoczęciu wojny. Wciąż wkurzało
Cama to, że Amadeaha była ważnym celem.
- Nie martw się, będę ją miał na oku. Nikt jej nie tknie.
- Wiem, że będziesz ją chronił – odpowiedział Michael. – Po prostu chcę
cię ostrzec, żebyś wiedział, iż rzeczy mają się nawet bardziej niż źle. Gdy
przyprowadzisz ją do kompleksu, znajdź jej jakieś miejsce i ukryj ją tam.
Muszę załatwić kilka spraw, ale nie powinno mi to długo zająć. Spotkam się
z wami, gdy skończę.
- Zrobi się – Cam zakończył rozmowę i wziął głęboki oddech. Zapiął
spodnie, wzbraniając się spojrzeć jej w oczy.
- Cóż, zakładam, że musimy iść? – zapytała Amadeaha.
Cam powoli skinął głową, gdy konsekwencje tego, co chciał zrobić,
wstrząsnęły nim. Omal nie odebrał jej dziedzictwa na tylnym siedzeniu
cholernego samochodu. Jakiego rodzaju był mężczyzną? Zasługiwała, by jej
pierwszy raz był słodki i romantyczny. Nie na jakiś szybki numerek na
parkingu stacji benzynowej. Był przyzwyczajony do takiego rodzaju seksu,
to było wszystko, co kiedykolwiek poznał. Ale nie ona, ona była na to zbyt
dobra. Była zbyt dobra dla niego. Pomógł jej wstać, a gdy przechodziła do
przodu, mruknął:
- Przykro mi za to, co się prawie stało.
- Przykro mi za to, co się nie stało – odparła.
- Zwariowałaś? Niemal cię wziąłem i odebrałem twoje dziewictwo w
tym pieprzonym samochodzie.
Skrzyżowała ramiona i przewróciła oczami.
- Och, właśnie widzę. Szanowny Król Empatów jest taki podniecający, że
mały anioł sprawiedliwości po prostu nic nie może poradzić i rzuca się na
niego. Proszę cię, jesteś dobry, ale nie aż tak dobry.
Gapił się na nią.
- Przepraszam?
- Zrobiłam to, co zrobiłam, bo chciałam tego. Ja. Nie z powodu twoich
magicznych rąk, czy twojego niesławnego uroku, czy z powodu twojej
cholernej Rozkoszy. Wiesz, mam też własne pragnienia i własne potrzeby.
- Ale ja… – zaczął, ale przerwała mu.
- Och, po prostu się zamknij. Mam zamiar zrobić sobie drzemkę, dopóki
nie dojedziemy do kompleksu, więc zostaw mnie w spokoju – posłała mu
surowe spojrzenie, nim zamknęła oczy. – Kolejna sprawa, następnym
razem, gdy złożysz obietnicę, lepiej jej dotrzymaj, nie będę na darmo
wspinać się na tylne siedzenie.
Cam siedział w niezręcznej ciszy, wychodząc na zewnątrz jedynie wtedy,
gdy Bear niecierpliwie zatrąbił klaksonem. Nie mógł uwierzyć, że
rudowłosa jędza pokazała mu, gdzie jego miejsce. Zrobiła nawet więcej,
dowaliła mu i zapędziła w kozi róg. Cholera, a on czerpał z tego
przyjemność w każdej sekundzie.
* * * *
Amadeaha podążała za Camem przez kompleks, próbując ukryć
wrażenie, jakie na niej zrobił. To było jednak trudne, ponieważ spodziewała
się czegoś wielkiego, ale nie aż tak olbrzymiego. Całe miasto wydrążono we
wnętrzu ziemi. Jedna strona małej ulicy usiana była kilkoma sklepami.
Dzieci w różnym wieku wpadały do nich i wypadały, ich śmiech i krzyki
wypełniały powietrze. W samym sercu kompleksu znajdowała się
kawiarnia wypełniona anielskimi wojownikami. Cam wskazał na ogromne
drzwi wejściowe i powiedział jej, że prowadzą do anielskiej szkoły. To, iż
byli w stanie wojny nie znaczyło, że wojownicy nie mogli nadal trenować i
kształcić swojej młodzieży. Kilka mniejszych korytarzy prowadziło do
innych akademików i kwater mieszkalnych.
Było tu o wiele przyjemniej niż się spodziewała. Wojownicy
przygotowali dla siebie nowy dom. Kiedy zapytała Cama, jak udało im się to
zbudować, po prostu wzruszył ramionami i mruknął coś o cudach Michaela.
Zaprowadził ją do ogromnej siłowni, a ona, zszokowana po raz kolejny,
przystanęła za nim. O mój Boże, oni mają tu pracę niewolniczą. Mała grupa
aniołów na kolanach szorowała podłogę własnymi szczoteczkami do
zębów. Ciemnowłosy mężczyzna wymamrotał „Kurwa!”, gdy Cam wszedł.
Siostra Cama, Ana, stała nad nimi z poważnym wyrazem twarzy. Uniosła w
górę głowę tak gwałtownie, że kosmyk jej blond włosów wysunął się luźno
z koka.
- Nie mamy pracy niewolniczej – warknęła. – Ci idioci robią to dlatego,
ponieważ wpadli w tarapaty.
Amadeaha cofnęła się o krok, taka złośliwość była ostatnią rzeczą, jakiej
się spodziewała.
- Nic nie mówiłam.
Ana położyła rękę na biodrze i przechyliła głowę.
- Pomyślałaś o tym. Wysyłasz swoje myśli wystarczająco głośno, by
obudzić umarłego.
Amadeaha spojrzała na Cama z prośbą o pomoc, ale był zbyt zajęty
przypatrywaniem się właścicielom szczoteczek do zębów, by służyć jej
wsparciem.
- Przepraszam?
Twarz Any złagodniała.
-Nie, to ja powinnam przeprosić. Gdy Cam odszedł, to po prostu
mieliśmy tu kilka naprawdę niespokojnych dni. Nie jest łatwo być nim.
Miałam do czynienia z jęczącymi, płaczącymi i skarżącymi się dzień i noc
empatami. Potem te osły poszły i uczyniły sprawy jeszcze bardziej
zabawnymi, zaczynając walkę z niektórymi uzdrowicielami.
Blondynka uniosła wzrok znad ziemi. Miała naprawdę niezłe fioletowe
limo na prawym oku.
- To oni zaczęli.
Cam przesunął się tak, że mógł zmierzyć ją niedowierzającym,
gniewnym spojrzeniem.
- To ma być twoja obrona, Jules? To oni zaczęli. Brzmisz, jak dzieci ze
szkoły.
Czarnowłosy mężczyzna otworzył usta. Cam uniósł rękę i powstrzymał
go, rzucając ostro:
- Ani słowa. To jest już druga walka w tym tygodniu, w której wziąłeś
udział.
Jules uśmiechnęła się ironicznie, jej brązowe oczy lśniły.
- Nie zgadzam się z tobą, mój Panie…
Cam potarł głowę i przerwał sarkastycznie:
- Tak, nie chcesz tego robić.
Kobieta kontynuowała nierażona:
- …ale on brał udział w trzech walkach, nie w dwóch. Appolion
powiedział, że jeśli weźmie udział w kolejnych walkach, może dołączyć do
Sharków lub Jetsów
1
i rozpocząć uliczne bójki.
Mężczyzna popatrzył na Jules, jakby chciał ją udusić. Cam tylko pokręcił
głową, pokazując empacie, że ma się zachowywać. Mężczyzna westchnął z
rezygnacją, po czym wskazał namydlonym palcem na Amadeahaę, rzucając
pytające spojrzenie. Cam uśmiechnął się.
- Jasne, chodź przywitaj się z nią. Ona też za tobą tęskniła.
Mężczyzna ubrany był od stóp do głów w czerń. Jego włosy
pofarbowano na tak czarny kolor, iż miejscami wyglądał jak niebieski.
Dobry Boże, on był niebieski. Mężczyzna miał ogromne kolczyki – tunele w
uszach i przekłute brwi. Był w połowie drogi ku niej, nim go w końcu
rozpoznała.
- Dina – jej głos lekko drżał. – Czy to naprawdę ty?
Wtem jej kuzyn zrobił coś, czego nigdy nie robił przez te wszystkie
wieki, w których Amadeaha go znała. Przyciągnął ją i uścisnął z całych sił.
Objęła go również, ściskając tak mocno, że pewnie nie mógł oddychać.
Chociaż sądząc po mięśniach, które wyczuła, poradził sobie z tym.
- Tak się o ciebie martwiłem, Deaha – szepnął jej do ucha, używając
przezwiska, którym tylko on ją nazywał.
Amadeaha mogła jedynie skinąć głową. Przypomniała sobie, jak Dina
wyglądał, kiedy go ostatnio widziała. Jego włosy miały mysio-brązowy
1
Sharks i Jets – grupy rywalizujących ze sobą ulicznych gangów z musicalu „West Side Story”
kolor, a on sam był małym, przestraszonym dzieciakiem. Jeśli inny
mężczyzna przyszedłby i powiedział Uuu, Dina podskoczyłby ze strachu.
Teraz chodził i nosił się z pewnością wojownika. Okazywał również swoje
uczucia, za co jego ojciec na pewno by go pobił. Napotkała oczy Cama ponad
jego ramieniem i szepnęła bezgłośnie Dziękuję. Miała jednak nadzieję, że
wiedział, iż to było za więcej niż tylko przyprowadzenie jej, by mogła
zobaczyć Dinę. To było za czuwanie nad jej kuzynem i upewnienie się, że
poczuł się lepiej w wielu sprawach.
Jules odchrząknęła, zanim zwróciła się oficjalnie do Cama:
- Przepraszam, że przeszkadzam mój Panie, ale Heather wciąż nie
wróciła z misji, na którą ją wysłałeś i zaczynam się trochę martwić.
Cam zmarszczył czoło w zakłopotaniu.
- Nie wysyłałem jej na żadną misję. O czym ty mówisz?
Po zdenerwowanym wyrazie jej twarzy wywnioskował, że Jules bez
wątpienia uświadomiła sobie, iż jej przyjaciółka została przyłapana na
gorącym uczynku.
- Heather przyszła do mnie wczoraj i powiedziała, że ją wysyłasz. Poszła
z Bradem.
- Skurwysyn – Cam przejechał palcami po włosach. – Mówiłem mu, żeby
nie szedł.
Ana też zaczęła wyglądać na zdenerwowaną.
- Powiedziałeś mu, żeby nie szedł, ale gdzie?
- Brad udał się do swojej siostry, by zobaczyć, czy nic nie wie o
handlarzu niewolników, który być może przetrzymuje Derela.
Dina wyjaśnił Amadeahai.
- Siostra Brada jest sukubem.
Cam zaczął krążyć po pomieszczeniu z twarzą pełną wściekłości.
- Mówiłem mu, żeby nie szedł, ponieważ nie może ufać siostrze. Mam na
myśli Hello, ona jest demonem i w ogóle – zatrzymał się i wydał rozkaz
szczoteczkowej brygadzie. – Idźcie po swoją broń, wyruszamy za dziesięć
minut.
Ana ruszyła do drzwi.
- Pójdę powiedzieć Appolionowi. Przyłączy się do ciebie razem z
kilkoma archaniołami.
Cam chwycił Dinę za ramię, zanim ten odszedł z innymi empatami.
- Znajdź Amadeahai jakieś lokum. Istotne jest, by zobaczyła się z
Michaelem tak szybko, jak to możliwe.
Dina pokręcił głową.
- Szef jeszcze nie wrócił.
- Oczywiście, cholera. Zapomniałem, że jest w jakiejś pieprzonej
podróży.
Dina uniósł ręce w geście „co zrobisz”.
- Znajdę chociaż Amadeahai miejsce, w którym może się zatrzymać.
Myślę, że znam takie.
- Dobrze, zostań z nią, dopóki nie wrócę.
Cam wybiegł z siłowni nie oglądając się za siebie. Amadeaha patrzyła jak
odchodzi, czując się lekko zawiedziona. Mógł przynajmniej jej pomachać. Od
razu poczuła się winna, myśląc w ten sposób. Wyruszał na ważną misję, a
nie po to, by kupić mannę.
Dina chwycił ją za rękę i zaczął prowadzić korytarzem. Na dźwięk
dudniących kroków zatrzymali się i odwrócili. Cam nie zapomniał o niej.
Objął ją i obdarzył długim pocałunkiem. Owinęła ręce wokół jego szyi i
pozwoliła sobie zatracić się w nim, choć jej młodszy kuzyn stał tuż obok.
Jasna cholera, jakie rzeczy Cam potrafił zrobić swoim językiem. Powoli
zbadał każdy cal wnętrza jej ust, zatrzymując się tylko po to, by od czasu do
czasu przygryźć jej dolną wargę. Cały czas pieścił palcami ślad ugryzienia
na jej szyi. Niemal jakby na nowo przeżywał w myślach karmienie się nią.
Zerknęła na Dinę i zobaczyła, że nagle bardzo zainteresowało go jedno
miejsce na ścianie. Zachęcona tą odrobiną prywatności wsunęła ręce pod
kurtkę Cama, więc koszulka była jedyną rzeczą oddzielającą ją od jego
skóry. Przebiegła dłońmi w górę jego klatki piersiowej, badając twardość
mięśni, czując pod palcami bijące ciepło. Ujął w dłonie jej tyłeczek i
przyciągnął jeszcze bliżej. Ponieważ poczynał sobie coraz śmielej, też
postanowiła tak zrobić. Odsunęła jego koszulkę na tyle wystarczająco, by
wsunąć pod nią ręce, więc mogła naprawdę go dotknąć.
- To jest kolejny powód, przez który nigdy nic nie mogło być między
nami – szepnął żarliwie do jej ucha. – Moje godziny pracy są do dupy,
zawsze mam coś do zrobienia, o każdej porze nocy.
Delikatne ugryzienia jej uszu przeczyły jego słowom. Ocierał się jednym
kłem o jej szyję, a ona zadrżała, dostając na ramionach gęsiej skórki.
Musnęła dłońmi jego nagą pierś, aż wciągnął powietrze.
- Powinienem dać ci nauczkę i też unieść twoją koszulkę – powiedział
nisko.
Zachichotała, kiedy pociągnął jej koszulkę.
- Mój kuzyn tu jest.
Cam zerknął na Dinę.
- Jest zbyt zajęty studiowaniem ściany, by cokolwiek zobaczyć.
- Lecz ciągle słyszy każde cholerne słowo – zawołał Dina, nie odwracając
się. – I to zaczyna stawać się trochę niezręczne.
Korytarzem podszedł do nich wysoki mężczyzna. Miał takie same
niebieskie oczy i blond włosy jak Cam, ale układał je w bardziej porządny
sposób. Amadeaha przez kilka chwil szukała w pamięci imienia tego brata,
Nathaniel. Zawsze starała się dowiedzieć wszystkiego, czego mogła o
rodzinie Cama.
Nathaniel gwizdnął, a następnie powiedział:
- Dosyć, kochasiu. Czas ruszać.
Odwrócił się do niej, posyłając szelmowski uśmiech.
- Cześć, Amadeaha. Cammie tak wiele o tobie mówił. Gdy będziemy mieli
trochę czasu, z przyjemnością opowiem ci o tym wszystkim. Powiem ci
nawet, co mamrocze o tobie, gdy śpi.
- Ten – Cam skinął głową w kierunku brata – to kolejny dowód, że moja
rodzina jest szalona. Nie ma mowy, bym cię kiedykolwiek na to naraził.
Nathaniel wciąż się uśmiechał. Kiedy Amadeaha zauważyła, że patrzy na
pierś Cama, zdała sobie sprawę, że jej ręce wciąż były pod jego koszulką.
Wzięła gwałtowny oddech i wyciągnęła je. Jej twarz płonęła. Ukryła ją na
piersi Cama i marzyła, by otworzyła się dziura w podłodze i pochłonęła ją.
Nigdy w życiu nie czuła się tak zawstydzona. Teraz bracia Cama
najprawdopodobniej pomyślą, że jest latawicą albo groupie
2
. Może gdyby
stała tak nieruchomo i nie podnosiła wzroku, Nathaniel zapomniałby to, co
zobaczył.
- Muszę iść – Cam pocałował ją w czubek głowy.
Amadeaha odsunęła się i uniosła głowę. Troska malująca się na jego
twarzy ścisnęła ją za serce. Przypomniała sobie o jego pozycji w świecie
anielskich wojowników. Jako liderowi, każda strata musiała bardzo ciążyć.
Uśmiechnęła się dzielnie i wspięła na palce, by móc pocałować go w
policzek.
- Idź i przyprowadź ich z powrotem. Będę na ciebie czekała – ostatnie
słowa szepnęła bezpośrednio do jego ucha. – Miałam na myśli to, co
2
fanka jeżdżąca za zespołem muzycznym w poszukiwaniu erotycznej lub emocjonalnej bliskości
wcześniej powiedziałam, kocham cię. Upewnij się, że dopilnujesz, by nic ci
się nie stało.
Była szczęśliwa, że jej deklaracja nie zmusiła go ponownie do ucieczki.
Posłał jej półuśmiech i powiedział:
- Miałem rację, jesteś szalona.
Amadeaha wzięła głęboki oddech, zanim odważyła się zadać dręczące ją
pytanie:
- Naprawdę do mnie wrócisz?
Patrzyła w dół na swoje stopy zbyt zawstydzona, by spojrzeć mu w
oczy. Nienawidziła tego, że właśnie pokazała mu swoją największą słabość.
Jej strach przed pozostawieniem. Najpierw zrobiła to jej matka, potem
Haniel, kiedy został ranny. Nawet Dina odszedł. Amadeaha nie zniosłaby,
gdyby Cam też ją opuścił.
Cam wyciągnął rękę i uniósł jej podbródek opuszkami palców.
- Wrócę tylko dla ciebie – wyszeptał.
- Więc nie chcesz się mnie już pozbyć?
- Tak naprawdę nigdy nie chciałem.
Wyszedł z bratem, ale zanim to zrobił, odwrócił się, by po raz ostatni na
nią spojrzeć. Stała tam, wpatrując się w pusty korytarz, aż Dina
odchrząknął.
- Nie martw się o niego – próbował ją uspokoić. – Zawsze udaje mu się
skopać tyłki, które stają mu na drodze. Chodź, pokażę ci twoje kwatery.
Dina poprowadził ją w dół korytarzem, aż zatrzymali się przy drzwiach.
Właśnie je otwierał, gdy jedne z drzwi po drugiej stronie otworzyły się i
wyszło przez nie dwóch braci Cama. Obaj stanęli z rozdziawionymi ustami,
gdy ją zauważyli. Byli bliźniakami i chociaż nie mogła ich odróżnić, znała ich
imiona, Joe i Case. Obaj mieli blond włosy, z tyłu sięgające szyi, ale już
dłuższe z przodu, także grzywka przysłaniała ich niebieskie oczy. Obaj mieli
identyczne miecze przytroczone do pleców.
- Jesteś takim oszustem – oskarżycielsko rzucił jeden z nich.
Dina posłał im niewinne spojrzenie, które nie zwiodło Amadeahai nawet
na sekundę.
- Hej, nie wiem, o czym mówisz. Po prostu szukam kuzynce pustego
pokoju.
Drugi bliźniak zadrwił:
- Ciekawe, że akurat naprzeciwko pokoju Cama.
Dina wzruszył ramionami.
- Nic na to nie poradzę. To tylko zbieg okoliczności.
Obaj bracia pokazali mu środkowy palec.
Dina zapytał przebiegle:
- Co to jest?
- Dwa tysiące – bliźniak, który odpowiedział, w końcu był na tyle
uprzejmy, by do niej pomachać.
Odmachnęła mu.
- O czym mówicie?
Nagle Dina zrobił się strasznie nerwowy. Popchnął ją do pokoju.
- O niczym, pa, chłopcy.
Zamknął drzwi, a Amadeaha zaczęła powoli wędrować po jej nowych
kwaterach. Była tam mała kuchnia położona obok salonu. Sypialnia i
łazienka znajdowały się w dole korytarza. Dywan miał kremowy kolor
pasujący do ścian. Wszystko było już umeblowane i wyglądało na to, że
szafki też zostały zaopatrzone.
- To jedne z mniejszych kwater, ale nie sądzę, żebyś potrzebowała
większych – wyjaśnił Dina.
Uśmiechnęła się do niego.
- Jest idealnie. Naprawdę pokój Cama jest po drugiej stronie korytarza?
- Tak, on, Michael i Raphael mają swoje prywatne kwatery. Są tu
jedynymi singlami. Jeśli nie masz partnerki, mieszkasz w męskim
domitorium.
Przechyliła na bok głowę.
-Jeśli Cam ma prywatne kwatery, to dlaczego Case i Joe właśnie stamtąd
wychodzili?
- Wszyscy jego bracia rozlokowali się w tym miejscu i już go nie opuścili.
Taka jest ta rodzina.
Zauważyła tęskny wyraz, który pojawił się na jego twarzy i zrozumiała
go. Byłoby miło mieć rodzinę, która troszczyłaby się o ciebie, nawet
zakłócając twoją prywatność. Podeszła do niego i przeczesała palcami jego
włosy, udając, że próbuje je wyprostować, choć oboje wiedzieli, iż musiała
go dotknąć, bo go pocieszyć.
- Słyszałam, że przez jakiś czas mieszkałeś z Aną i Appolionem –
przerwała na chwilę, by spojrzeć w jego szare oczy. – Byli dla ciebie dobrzy?
- Tak, nawet teraz Ana ciągle na mnie zrzędzi, a Apollion zawsze odciąga
mnie od treningów – Dina uśmiechnął się krzywo. – Ale są fajni. Zachowują
się, jakby naprawdę mnie lubili. Nawet ich mała córeczka cieszy się, gdy
mnie widzi.
Zrezygnowała z ujarzmienia jego włosów i opuściła ręce.
- Oczywiście, że cię lubią. A co z twoją partnerką, Megan?
Uśmiechnął się, a ona zobaczyła miłość w jego oczach.
- Ona jest najlepszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła. Nawet kiedy
przechodzę ciężki okres, ona się mnie trzyma. Mieszkamy z Heather i Jules.
To nawet fajnie mieszkać z trzema dziewczynami.
Amadeaha rozejrzała się po swoich kwaterach i nagle uderzył ją ogrom
tego, co się stało. Po raz pierwszy w życiu była z dala od Nieba i miała
mieszkać zupełnie sama. Na dodatek w jakimś podziemnym bunkrze, a jej
ostatnia deska ratunku odeszła.
Tęskniła już za Camem i była przerażona, będąc z dala od niego. Czuła
się jak samolubne dziecko, ale nic nie mogła na to poradzić. Jej obawy
musiały uzewnętrznić się na jej twarzy, ponieważ Dina ją przytulił.
- Może prześpię się dziś wieczorem na twojej kanapie? – zasugerował. –
Megan wybiera się z Camem na misję, więc nikt nie będzie za mną tęsknił.
- Nie masz nic przeciwko temu? – zapytała nieśmiało.
Cieszyła się, że niektóre rzeczy w jej kuzynie nie zmieniły się. Nadal
posiadał niesamowitą zdolność pocieszania jej wtedy, gdy tego
potrzebowała.
- Cholera, nie, przyniosę nawet pizzę.
- Dziękuję – odetchnęła głęboko, czując ulgę.
- Naprawdę mam nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży między tobą a
Camem.
Ten komentarz był niespodzianką, ponieważ Dina nigdy nie okazywał
żadnego zainteresowania jej życiem uczuciowym.
- Dlaczego miałbyś tego chcieć?
- Jeśli byłabyś jego, upewniłby się, że już nigdy nikt cię nie skrzywdzi.
Dała mu całusa w policzek.
- Dina?
- Tak?
- Co to jest pizza?