MAGDALENA SZYCHULSKA
Pisząca jako M. A. Son
PRZEPRASZAM, CHYBA DEPCZE MI PAN CIAŁO
Okładka: Jacek Laskowski oraz Agnieszka Stankiewicz
Redakcja i korekta: Łucja Domeyko
Wydano za zajęcie II-go miejsca w
Konkursie Literackim Chomikuj.pl
http://chomikuj.pl/konkurs_literacki/info
Warszawa 2013
Magdalena Szychulska
Przepraszam,
chyba depcze mi
pan ciało.
4
Za dwie minuty miną dwadzieścia cztery godziny od
chwili mojej śmierci. Przynajmniej takie mam wrażenie,
o ile wyświetlacz na pralce znów się nie popsuł… Siedzę na
sedesie, uściślając – na zamkniętym sedesie – i wpatruję się
sama w siebie, i to w dość dosłownym tego słowa
znaczeniu.
Początkowo miałam chwilowy kryzys i nie do końca
mogłam uwierzyć własnym oczom. Zastanawiałam się
również, czy może wreszcie udało mi się wejść w astral,
co prawda z pewnym opóźnieniem (a mianowicie
całodniowym, bo próbowałam tego dokonać poprzedniego
wieczoru, to znaczy przed wieczorem własnej śmierci),
ponieważ dusza spoglądała na ciało. Nazwałam siebie tak w
uproszczeniu, bo właściwie nie wiem, czym jestem. Moje
zwłoki leżą na podłodze, trochę śmiesznie wywinięte,
z głową przy sedesie i nogami w wannie. Tak, przewróciłam
się. To naprawdę żałosna forma śmierci, ale jeszcze
bardziej żałosny jest fakt, że nikt nigdy nie uświadomił mi,
jak grubo wyglądam, gdy leżę na boku… Mam nadzieję,
że to tylko jakieś gazy pośmiertne spowodowały
opuchliznę i jest to absolutnie naturalne. Bo jeżeli nie,
to właśnie zrozumiałam przyczynę braku seksu przez
ostatnie dwa lata…
Coś musiało pójść nie tak, skoro nadal siedzę na tym
nieszczęsnym sedesie. Powinno mnie gdzieś zassać,
cokolwiek. Minęły właśnie dwadzieścia cztery godziny i nie
zanosi się na to, że ktokolwiek znajdzie moje ciało.
5
Chciałabym chociaż prezentować się nienagannie, ale
w chwili śmierci próbowałam zdrapać czerwony lakier
z lewego serdecznego palca i chyba jakoś niefortunnie się
poślizgnęłam. Patrzyłam na ten do połowy odrapany lewy
serdeczny i zastanawiałam się, czy może pośmiertnie uda
mi się to naprawić. Niestety, najwyraźniej nie
współpracowałam już z moim osobistym ciałem, bo lakier
wcale nie chciał się zeskrobać. Pewnie dlatego nie mogłam
również wyjąć nóg z wanny i przybrać jakiejś elegantszej
pozycji… Zawsze wyobrażałam sobie swoją śmierć jako coś
romantycznego. Ewentualnie dopuszczałam myśl zostania
babcią i pożegnania w gronie wnuków. Chociaż nie, wróć,
nigdy nie chciałam mieć dzieci, a to chyba również
wyklucza wnuki…?
Powoli zaczynam sobie uświadamiać kłopotliwość
sytuacji. Od dwudziestu czterech godzin nie zadzwonił
telefon ani domofon. Mieszkałam sama, rodziców
absolutnie się nie spodziewałam, a z ostatniego spotkania
towarzyskiego w zeszły poniedziałek wykręciłam się
kolejnym łgarstwem. Sądzę, że ciało powinno zostać
znalezione, zanim i tak już wątpliwą estetykę zniekształcą
wyraźne zmiany pośmiertne (inne niż opuchlizna); jednak
nadal nie mam koncepcji, jak przyspieszyć moje
odnalezienie.
Dusze nie używają telefonów, o czym przekonałam się
nadzwyczaj szybko. Gdy cztery godziny po własnej śmierci
próbowałam zadzwonić po karetkę, moja dłoń po prostu
przebiła się przez stolik. Muszę przyznać, że było to dość
ciekawe doświadczenie – mieć dłoń w stoliku – ale
6
wprawiło
mnie
również
w
długie,
bezczynne
przygnębienie. Nie mogłam zadzwonić po nikogo.
Rachowałam w myślach, kiedy przychodzi listonosz. Jednak
listonosz zadzwoniłby domofonem, a słuchawki domofonu
również podnieść nie mogłam. Wszyscy producenci
horrorów powinni umrzeć i zobaczyć, że ich wybujała
fantazja nijak pokrywa się z rzeczywistością. Dusze nie
przesuwają przedmiotów, a szkoda…
Powinno mi się zbierać chyba na płacz, jednak
dziwnym trafem nie mogę się do niego zmusić. Kolejna
bzdura z tych wszystkich komedii romantycznych, których
tyle się naoglądałam. Jaka szkoda, że przed śmiercią nie
zdążyłam umyć włosów! Wyglądają koszmarnie.
Próbuję usiąść po turecku, a przynajmniej takie mam
wrażenie, gdyż nie widzę tego, czym jestem. Gdzieś
w pierwszych godzinach po mojej śmierci spróbowałam
przejrzeć się w lustrze, ale lustro mnie nie odbijało. Albo
jestem niewidzialna, albo cała ja to jakaś dziwna projekcja
myśli. Albo jestem swoim chodzącym sumieniem, co byłoby
dość przykre, bo sumienie dostatecznie dało mi w kość
w ciągu życia i próbowałabym pewnie się zabić, gdybym
została na nie skazana również po śmierci.
Właściwie szybko się ze swoim zgonem pogodziłam,
czym, muszę przyznać, sama się zdziwiłam. Jakby to było
takie… logiczne. (Prawda, niestety, jest zupełnie inna –
dusze po prostu nie mogą histeryzować…). Nie ma we mnie
jakichś głębszych emocji. Staram się je w sobie wzbudzić,
chyba bardziej z przyzwyczajenia niż z zachodzącej
potrzeby. Na pewno został mi zmysł estetyczny (ten
7
odrapany serdeczny!), a poza tym jakaś chłodna kalkulacja,
która na pewno nie ujawniała się zbyt często przed
śmiercią.
Niedługo minie dwadzieścia pięć godzin, a ja wciąż
jestem w kropce. Chyba powinno się prowadzić jakieś
specjalne kampanie dla introwertyków i aspołecznych,
żeby uświadomić im potrzebę posiadania przyjaciół
i znajomych, którzy co jakiś czas sprawdzaliby, czy
przypadkiem nie jesteś martwy.
Woda w wannie niebawem zacznie wyparowywać.
Ale na pewno jest już zimna, więc czy zimna woda może
wyparować? Wątpię, żeby przez tyle czasu była ciepła. Nie
mogę sprawdzić, bynajmniej nie dlatego, że nie
próbowałam. Mój zmysł dotyku nie odbiera żadnych
bodźców.
Zastanawia mnie fakt, że siedzę na tym sedesie i że nie
przeniknęłam przez niego piętro niżej. Dlaczego tak nie
stało się z telefonem? Dlaczego nie mogłam go złapać?
A może tak naprawdę nie siedzę, tylko lewituję w pozycji
siedzącej i to wszystko jest złudzeniem? Ha, w tym
momencie czuję się jak tybetańscy mnisi, którzy w filmach
lewitują za pomocą medytacji. Trwa to całe lata i jest
piekielnie nudne, a tu proszę! Jest szybszy sposób,
wystarczy umrzeć.
Hmm, zastanawiam się, czy przystoi mi używać słowa
„piekielny”. Może to trochę nieetyczne, gdy jest się
martwym? A co, jeżeli istnieje Niebo i Piekło, a ja zostałam
zgubiona gdzieś w kartotece? A może takie przesiadywanie
na sedesie jest formą Czyśćca? To dość absurdalne,
8
by odbywać karę, siedząc i patrząc się na swoje zwłoki,
ale z drugiej strony do niedawna absurdalna wydawała mi
się możliwość bycia martwym. Bycie martwym jest chyba
cholernie nudne…
– Twoja niechęć do ludzi jest absolutnie fascynująca. –
Męski głos wyrywa mnie z moich głębokich przemyśleń
i budzi dziwną euforię. Gdybym miała serce, pewnie
zabiłoby z radości. Wyfruwam z łazienki przekonana,
że wreszcie nadciągnął jakiś wybawca. Bez znaczenia,
że wydawało się to na pierwszy rzut oka niedorzeczne.
Może w tym świecie są przygotowani na takie wypadki?
W salonie przy stoliku siedzi nieznany mi mężczyzna.
Ani młody, ani stary, ubrany w elegancki garnitur
i z włosami ulizanymi brylantyną. Ma bladą, pociągłą twarz
i ciemne oczy, głęboko osadzone w oczodołach. Uśmiecha
się dość chłodno. Dostrzegam, że dłonie złożone na blacie
stołu ma obleczone w białe rękawiczki, a tuż obok leży
pasujący do garnituru kapelusz.
– Większość widm pozbywa się swojego ciała z pola
widzenia
po
pierwszych
godzinach.
Wyparowują
i zaczynają robić wszystko, na co kiedykolwiek miały
ochotę. Minęło dwadzieścia pięć godzin od chwili twojej
śmierci, a ty wciąż tutaj jesteś – mówi w miarę uprzejmie,
ale odnoszę dziwne wrażenie, że to uprzejmość podszyta
drwiną. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że jegomość
zwraca się bezpośrednio do mnie.
– Przepraszam, to pan mnie widzi? – pytam
niepewnie, było to pierwsze, co przyszło mi do głowy.
– Oczywiście. Dziwi cię to? – Tym razem
9
zdecydowanie wyczuwam drwinę.
– Przyszedł pan może po moje ciało? Jest tam,
w łazience.
– Absolutnie nie. Jestem niestety tak samo prawdziwy
jak ty, ale jeszcze mniej materialny.
Chwilę zajmuje mi przeanalizowanie jego słów.
Dopiero potem zastanawiam się nad ich sensem. Jegomość,
który siedzi przy moim stoliku, wygląda zupełnie
normalnie. No i bez problemu opiera dłonie na blacie, przez
nic nie przenika. Dałabym sobie głowę uciąć - gdyby było to
w ogóle możliwe – że odbijałby się w lustrze.
– Jestem projekcją twojego sumienia – rzuca
znudzonym głosem, odpowiadając na niezadane pytanie. –
Widzisz mnie takiego, jakim chciałabyś zobaczyć.
W pierwszej chwili mi ulżyło, że cała moja istota nie
jest samym sumieniem, bo taka forma egzystencji mogłaby
być drogą przez wieczną mękę, ale potem zaczynam się
zastanawiać, skąd Sumienie nagle wzięło się w moim
salonie.
– Dręczyły cię wybitne problemy natury duchowej,
moja droga. W takich wypadkach to się zdarza. – Tym
razem słyszę damski głos. Na kanapie pod oknem siedzi
kobieta. Ma przyjemną, łagodną twarz i czarne włosy.
Uśmiecha się ciepło i spogląda dokładnie w moją stronę.
W przeciwieństwie do Sumienia nie jest ubrana oficjalnie.
Ma dżinsy i kremową koszulę w drobne kwiatki.
– Przepraszam, a pani? Kim pani jest? To też część
mojego sumienia?
10
Odpowiedzią na moje pytanie jest prychnięcie
mężczyzny.
– To Serce. Obrazą dla mnie jest takie uogólnianie, że
wszystko może pochodzić z Sumienia.
– Z wielkim bólem, ale muszą przyznać mu rację –
wzdycha ostentacyjnie kobieta. – Na całe szczęście nie
muszę pochodzić od niego.
W tym momencie czuję się zdezorientowana i tęsknię
za beztroskim lewitowaniem nad sedesem. Czy widma
mogą doświadczać omamów? A może to objaw powrotu do
zdrowia?
– Więc… co teraz? Państwo będą siedzieli w moim
salonie i wszyscy razem zajmiemy się obserwowaniem
postępującego gnicia?
– Skąd w tobie tyle goryczy, kochanieńka? – prycha
Serce i przewraca oczami. – Jesteśmy tutaj, gdyż sama nas
wezwałaś.
– To absurdalne i niedorzeczne – warczy Sumienie
i wstaje od stołu, z trzaskiem odstawiając krzesło. – Czy
chociaż raz w życiu mogłabyś nie kłamać?!
– No nie, to przechodzi ludzkie pojęcie. Zarzucanie mi
kłamstwa!
– Przepraszam państwa, ale ja nadal twierdzę,
że państwa obecność tutaj jest niecodzienna.
– Zakończmy tę bezsensowną wymianę zdań i może
weźmy się do roboty – mówi kwaśno mężczyzna z wciąż
niezadowoloną miną.
Odwracam się na pięcie, by wrócić do lewitowania
nad sedesem, gdy znów odzywa się Serce.
11
– Nie, nie, nie. My wychodzimy.
– Wychodzimy? – Zatrzymuję się w pół kroku
i zerkam przez ramię na parę gości. Sumienie włożył na
głowę kapelusz.
– Tak, wszyscy troje.
Sumienie kieruje się w stronę drzwi, Serce drepcze
za nim. Chcąc nie chcąc, frunę i ja. Przeniknęli przez twarde
drewno, więc i ja próbuję tego dokonać. Zamykam oczy,
tak na wszelki wypadek, i mam nadzieję, że nie utknę w
grubej sklejce z rulonikami złuszczonej farby.
– Ach, świetnie. Tak, myślę, że teraz możemy wyjść już
na ulicę – zarządza Sumienie, a Serce robi za jego plecami
minę.
– Przepraszam, czy ja jestem naga? – zadaję pierwsze
pytanie, które przyszło mi do głowy, gdy tylko znajdujemy
się wśród ludzi.
– Oczywiście, że tak. Przecież umarłaś w trakcie
kąpieli. Czy to jakiś problem? – Serce wytrzeszcza oczy
ze zdumienia.
– Och, no tak. – Wwiercam swoje spojrzenie
w chodnik. Tyle tylko dobrego, że sama siebie zobaczyć nie
mogę, więc zbytnio nie cierpię. W chwili zwątpienia stoję
w miejscu i nie widzę mężczyzny, który zmierza w moją
stronę niezwykle energicznym krokiem. Gdy wreszcie go
spostrzegam, jest za późno, by uskoczyć. Jegomość nie
zwraca najmniejszej uwagi na projekcję mojej duszy
i bezceremonialnie przez nią przechodzi.
– A żebyś się chociaż wzdrygnął, sukinsynu! – wołam
za nim, a Serce chichocze. Sumienie jest ewidentnie
12
znudzony. – No dobra, idziemy ściągnąć kogoś do mojego
ciała?
– Tak najłatwiej można to określić – rzuca
flegmatycznie facet z kijem w tyłku, jak już chwilę temu
zaczęłam określać osobiste Sumienie.
Wolno maszerujemy chodnikiem jedno obok
drugiego, ja idę w środku. Ludzie nas mijają, zabiegani,
zapatrzeni w ziemię lub z niewidzącym wzorkiem
w przestrzeni. Zaczynam odczuwać dziwny dyskomfort,
chyba moja dusza zasymilowała pierwiastki lęku
społecznego i nieprzystosowanie odzywało się nawet
po śmierci. Zapragnęłam stworzyć dookoła siebie coś na
wzór kuli dla chomika, w której mogłabym się bezpiecznie
przemieszczać.
– Pierwszy w twojej głowie pojawił się Greg. Idziemy
do Grega? – zagaduje Serce dokładnie w momencie, gdy
z hałasem mija nas ciężarówka.
– Kim jest Greg? – chce wiedzieć Sumienie.
Mówię „nikim” i w tej samej chwili Serce wpada mi
w słowo ze swoim „ukochanym”.
– Nie mamy w rejestrze ukochanego, co to znowu
za bzdety.
Zaciskam usta i postanawiam to wymownie
przemilczeć, jednak Serce okazuje się straszną gadułą.
Prawdziwa plotkara!
– Dlaczego twoje pojmowanie jest tak skandalicznie
ograniczone? Nie było i nie jest, więc nie pisze się w rejestr?
D o p r a w d y! Można kogoś kochać i wtedy wszystko…
13
– Zamknij się – mamroczę ze wzrokiem utkwionym w
ziemi.
– Słucham? – Serce przerywa swój monolog w pół
słowa.
– Powiedziałam, że masz się zamknąć. On nie musi
tego wiedzieć.
– Przecież on wie. Tylko jest nadętym kretynem, który
życie postrzega według ściśle określonych schematów.
Dlatego ciągle mam z nim problemy. Prawdopodobnie
Grega ma opatrzonego w swoim rejestrze notatką w stylu:
„powoduje miękkość nóg i rozproszenie, nikt szczególnie
istotny”, lub coś w tym rodzaju.
– Nie idziemy do Grega – mówię szybko,
gdy dostrzegłam minę Sumienia. – Wolałabym Mirandę.
– Przyjaciółka jest zdecydowanie dobrym wyborem. –
Mężczyzna patrzy na mnie z błyskiem w oku i uśmiecha się
kącikami warg. Muszę przyznać, że mam wcale przystojne
Sumienie. Ciekawe, czy kręcenie z Sumieniem to jakaś
paranormalna forma kazirodztwa…
– Nie rozśmieszaj mnie! – burczy Serce,
gdy przechodzimy przez przejście dla pieszych, absolutnie
ignorując przejeżdżające samochody. Hamulce nie piszczą,
nikt nie trąbi, to jest takie normalne…
– Znowu masz jakieś problemy. Naprawdę, powinni
przestać cię wysyłać, żeby załatwiać takie sprawy. Mącisz
za życia i przeszkadzasz po śmierci.
– Miranda jest toksyczna. Wcale nie lubiłaś się z nią
spotykać – mówi Serce, ignorując skierowany w swoją
stronę przytyk.
14
– To tylko jakieś infantylne wahania nastrojów. Ja cię
serdecznie proszę, skończ już z tymi absurdami. – Sumienie
naprawdę sili się na spokój, ale mam dziwne wrażenie,
że jest na granicy wybuchu.
– Relacje międzyludzkie są dla ciebie absurdalne?
Jak można tak funkcjonować! – Serce nadyma policzki i ze
świstem wypuszcza powietrze z ust.
– Wiecie co… do Mirandy również nie chcę iść.
Zatrzymują się w pół kroku i patrzą na mnie dziwnie.
Sumienie
zdecydowanie
jest
zmęczony
moim
marudzeniem, Serce najpewniej też już powoli traci
cierpliwość.
– Matka, ojciec? Jakieś rodzeństwo? Cokolwiek,
błagam. Serio, chcesz leżeć tam na posadzce?
– Po prostu mam świadomość, że nie mam nikogo
na tyle istotnego, by znajdował moje ciało. – Wzruszam
ramionami. – Niespecjalnie dobrze się z tym czuję, możemy
wrócić do mnie do mieszkania? Przemyślę parę spraw.
Patrzą na siebie niechętnie, Sumienie unosi swoje
ładnie zarysowane brwi w geście najwyższego
poirytowania. Jednak muszą się zgodzić, gdyż odwracam się
do nich tyłem i ruszam tam, skąd żeśmy przyszli.
Teraz ja prowadzę, a moi towarzysze znajdują się dwa
kroki za mną i dyskutują o czymś zawzięcie. Niespecjalnie
staram
się
podsłuchiwać.
Patrzę
przed
siebie
i najróżniejsze myśli kotłują się w mojej przezroczystej
głowie. Sumienie i Serce, tak bardzo różni, a mimo
wszystko z ich paplaniny wiele wywnioskowałam.
Faktycznie jestem sama w tłumie. Samotna wśród ludzi. Nie
15
ma nikogo, kto mógłby znaleźć moje ciało. To takie żałosne.
Umieranie jest żałosne.
– Cholera – wyrywa mi się na głos, czym przerywam
chyba jakąś zażartą dyskusję parki za swoimi plecami.
– Co? – pyta głupio Serce, będąc całkowicie nie
w temacie moich osobistych rozmyślań.
Teraz sobie uświadamiam, że chwilę temu wyłapałam
z
ich
dialogu
słowa
podobne
do
„karaluch”
i „przetrawienie”. Prawdopodobnie to karaluchy miały
przetrawić mnie. Cóż za ironia.
– Ale to wszystko bez sensu, nie? – Śmieję się
bezradnie, a oni patrzą na mnie jak na wariatkę. Czy trup
lub widmo może być wariatką? W widmie nie ma już chyba
tych, jak im tam… neuronów, po których pędzą impulsy.
Znów sobie powtarzam, że umieranie jest totalnie bez
sensu.
Docieramy wreszcie pod kamienicę, w której kiedyś
mieszkałam. Przenikam przez ścianę, już absolutnie bez
lęku, mam pewien pomysł i nie chcę, żeby Serce
z Sumieniem mnie powstrzymali. Niestety nie należą do
powolnych, widma – sprinterzy, ot co. Chociaż oni nie są
widmami. Lepszą nazwą jest pewnie coś w stylu
„skondensowane zombie”, tylko jakieś mało nadgnite.
Pojawiają się w mieszkaniu równocześnie ze mną
i depczą mi po widmowych piętach, gdy frunę sobie
beztrosko do łazienki. Staram się zachowywać normalnie,
bo skoro mnie widzą, nie mogę pozwolić, żeby dostrzegli
chęć zrobienia im psikusa, która z pewnością odmalowała
się na mojej pucołowatej, przezroczystej twarzy.
16
Stoimy we trójkę i patrzymy na Elizabeth Mince,
turpistycznie wywiniętą na podłodze w łazience, jakby
chciała
być
zaprzeczeniem
ułożenia
w
pozycji
embrionalnej. Staram się nie patrzeć na nie do końca
zdrapany lakier z paznokcia.
– Przepraszam, ale depcze pan moje ciało – rzucam
wzburzona, gdy dostrzegam but Sumienia na mojej
martwej stopie. Facet z kijkiem w tyłku szybko cofa
swojego lakierka. Chyba liczył, że nie zauważę tej profanacji
mojej tłustej, martwej świątyni ciała. Jeszcze przez chwilę
mam zamiar zapytać Serce, czy moja tusza aby na pewno
jest opuchlizną pośmiertną, jednak się powstrzymuję.
Patrzę na pralkę. Minęło już dwadzieścia sześć i pół godziny
od chwili mojej śmierci. Naprawdę staram się nie zauważać
postępującego rozkładu. Na szczęście w mieszkaniu jest
chłodno.
Serce otwiera usta, by coś powiedzieć, jednak ja
w tym czasie podejmuję decyzję. Wzlatuję i zawieszam się
nad wykręconym ciałem, próbując jednocześnie przyjąć
w powietrzu podobną pozę.
– Co ty… – zaczyna zszokowany Sumienie i wyciąga
ręce, jakby chciał mnie złapać i powstrzymać.
– To był zły czas na umieranie. Parę rzeczy muszę
przemyśleć. Dzięki, że wpadliście – mówię i opadam
na leżące na podłodze zwłoki. Właściwie nie mam nadziei,
że stanie się dokładnie to, co sobie wykoncypowałam
na ulicy. Ale mimo wszystko coś się zmienia.
– Cholera. Ona naprawdę nie jest świadoma, że takie
umieranie jest jak kretyńskie perpetuum mobile? – zrzędzi
17
Sumienie, ale nie słyszę go już zbyt dobrze. Jakby jego głos
wydobywał się ze źle dostrojonego radia, jakbym była
pod wodą, gdzieś daleko. Nie widzę, że Serce kręci
zrezygnowana głową.
Budzę się w łóżku i zdaję sobie sprawę, że właśnie
śniło mi się coś niesamowicie głupiego, ale im bardziej
próbuję się na tym skupić, tym bardziej oddalają się obrazy.
Przeciągam się i czuję suchość w gardle. Za oknem obudziło
się już miasto. Mam dziwne uczucie, że chcę spotkać się
z ludźmi. To zaskakująca i niecodzienna zachcianka,
spycham ją więc w głąb podświadomości. Kątem oka
dostrzegam brzydki czerwony lakier na paznokciach;
znalazłam butelkę wczoraj pod umywalką. Znudził mi się
już chyba w nocy, bo zaczynam go zdrapywać w drodze
do łazienki.
Odkręcam kurki, woda leci i szumi. Nucę jakąś
melodię. Piżamę rzucam w kąt, myślę o kawie i tostach,
gdy wchodzę do wanny i nadal zdrapuję lakier. Sssss, woda
jest zbyt ciepła, a ja włożyłam nogę po kostkę. Syczę,
przeklinam, próbuję wyciągnąć stopę i jednocześnie
zakręcam kran. Dno wanny jest śliskie, podłoga nie
zapewnia przyczepności. Czuję, że upadam, dzieje się coś
dziwnego. Ostatnią rzeczą, którą widzę, jest nie do końca
zdrapany lakier z lewego serdecznego palca.