Drew Jennifer
Playboy z zasadami
ROZDZIAŁ PIERWSZY
„Sprzedam suknię ślubną. Rozmiar 6. Nie używana. Cena
do uzgodnienia. Tel. 555 - 1221".
Ogłoszenie tej treści ukazało się w prasie.
- Przyszedłem w sprawie sukni ślubnej.
Domofon Julie Myers miał zwyczaj zabawnie
zniekształcać dźwięki. Tym razem jednak głos mówiącego do
mikrofonu wcale nie brzmiał dziwacznie. Julie dosłyszała w
nim seksowną nutę. Przez chwilę miała ochotę nie wciskać
guzika domofonu i nie otwierać drzwi obcemu mężczyźnie.
Było jednak mało prawdopodobne, że ma do czynienia z
psychopatycznym zabójcą, bo którzy z nich czytają rubrykę
drobnych ogłoszeń i nachodzą osoby chcące sprzedać ślubny
strój?
- Czy pan Tom Brunswick? - spytała, wziąwszy
uprzednio do ręki kartkę z zapisanym nazwiskiem.
- Tak. To ja.
- Proszę wejść.
Przyciskiem domofonu uruchomiła drzwi do holu na
parterze i zaraz potem uchyliła własne, czekając, aż gość
wejdzie na drugie piętro. Co za człowiek kupuje suknię ślubną
dla narzeczonej? Jeśli liczył na okazyjnie tani zakup i chciał
zrobić dobry interes, to przyszedł w odpowiednie miejsce. Za
wszelką cenę i za każde pieniądze chciała pozbyć się tej
nieszczęsnej kiecki.
Ze swego punktu obserwacyjnego najpierw ujrzała czubek
głowy nieznajomego. Włosy złocistoblond z przedziałkiem
pośrodku. Długie, gęste i potargane. Chwilę później, gdy
mężczyzna pokonał ostatni schodek, skończyło się jego
podobieństwo do kudłatego psa. Oczom Julie nieznajomy
ukazał się w całej okazałości. Wysoki i dobrze zbudowany. W
krótkiej, wytartej skórzanej kurtce i obcisłych, spłowiałych
dżinsach prezentował się wspaniale.
Spojrzał na kartkę, którą trzymał w ręku.
- Czy to pani nazywa się Julie Myers? - zapytał.
- Tak.
- Zamierza pani tędy przecisnąć suknię? - Zajrzał przez
szparę w drzwiach, przez którą go podglądała.
- Och, nie. Przepraszam. - Czy zawsze musi głupieć w
obecności przystojnych facetów i zachowywać się jak ostatnia
idiotka? - Proszę chwileczkę poczekać.
Długo nie mogła uporać się z łańcuchem. Wreszcie udało
się jej otworzyć drzwi. Gdy przekonała się, że przystojny
mężczyzna nadal przed nią stoi, odetchnęła z ulgą.
- Proszę wejść. - Wprowadziła nieznajomego do saloniku.
- Leży na kanapie.
Wszedł głębiej i zaczął uważnie mierzyć wzrokiem
sylwetkę Julie. Od ciemnej grzywki na czole aż po nogi w
grubych skarpetach, obute w sandały z szerokimi paskami.
- Wygląda pani odpowiednio.
- Odpowiednio do czego?
Obszedł Julie wokoło, żeby móc lepiej ją obejrzeć.
Wydawało się jej, że ciemne oczy mężczyzny jak promienie
lasera przenikają przez jej ubranie i widzą wszystko. Powinna
rzucić się do ucieczki, krzyczeć czy zachować spokój i
przytomność umysłu?
- Jest pani zgrabniejsza i szczuplejsza niż Tina, ale to
chyba nie ma znaczenia. Dolna część sukni wygląda na bardzo
obszerną.
- Chce pan powiedzieć, że noszę ubrania tego samego
rozmiaru co pańska narzeczona?
Cała ta sprawa wydała się Julie dziwaczna. Gdzie się
podziała żelazna zasada, że narzeczony nigdy przed ślubem
nie powinien oglądać sukni swej wybranki?
- Nie mam narzeczonej.
Podszedł do sukni, artystycznie udrapowanej przez Julie
na kanapie obitej kwiecistą tkaniną.
- No to dlaczego... - Julie zamilkła. To nie był jej interes.
Musiała jak najszybciej pozbyć się sukni.
- Jest potrzebna mojej siostrze.
- Kupuje pan suknię dla siostry?
- Tak. Tina i ja jesteśmy bliźniakami. - Mężczyzna wytarł
dłonie o boki dżinsów, a potem ostrożnie uniósł rękaw sukni,
chcąc widocznie sprawdzić jego długość, nie dotykając
haftowanego perełkami stanika. - Kupiła już sobie suknię.
Zostawiła ją w sklepie do poprawki i akurat wtedy wybuchł
tam pożar. Czad i woda poczyniły nieodwracalne szkody, a
już za późno na szycie nowego stroju.
- Okropne - szepnęła Julie. Nie wiedziała, czy mężczyźnie
spodobała się suknia, czy też nie. Kiedy niezdarnie i nieśmiało
chwycił za obrębek, wyglądał jak młody chłopak zerkający
nauczycielce pod spódnicę. - To miło, że pomaga pan siostrze.
- Całkiem przypadkiem wpadło mi w oko pani
ogłoszenie, gdy sprawdzałem, czy ktoś nie chce sprzedać
karnetu na mecze Byków na cały sezon.
- Kiedy ślub?
Julie chciała powiedzieć coś, co pomoże nieznajomemu
zdecydować się szybciej na zakup, ale on zaczął znów
przyglądać się jej samej. Była skrępowana i onieśmielona.
- W najbliższy weekend.
- Pańska siostra musi być w trudnej sytuacji.
- Pracuje w liniach lotniczych. Jej samolot utknął w
Denver z powodu śnieżycy i nie wiadomo, kiedy będzie mógł
wystartować. Przez cały czas Tina musi być w pogotowiu i nie
ma żadnej szansy zrobienia zakupów.
- Jest z pewnością zdenerwowana. Chciałaby jak
najszybciej tu wrócić i wciąż nie ma ślubnej sukni.
Julie usiłowała wyobrazić sobie damską wersje swego
gościa. Ciemne, lekko zamglone oczy, zwichrzone blond
włosy i piękna sylwetka. Jeśli siostra jest podobna do swego
bliźniaczego brata, to pan młody ożeni się z nią nawet wtedy,
kiedy zamiast eleganckiej sukni będzie miała na sobie worek.
- Ta suknia nie była noszona?
- Tak jak podałam w ogłoszeniu, jest zupełnie nowa. Nie
mogłam jej oddać, bo magazyny nie przyjmują zwrotów
ślubnych strojów.
- Pani miała ją włożyć?
- Tak.
- I co się stało?
Ton głosu nieznajomego świadczył o tym, że zadał
pytanie bez zbytniej ciekawości, raczej grzecznościowo, i
niewiele obchodziła go odpowiedź, jaką usłyszy. Zresztą nikt
nie mógł być zdziwiony faktem, że popularny Brad Wilson,
wesoły młody człowiek robiący błyskotliwą karierę, puścił
kantem spokojną i nijaką Julie Myers, ale przyznawanie się do
tego, że zrobił to w dniu, w którym miał odbyć się ślub, nadal
sprawiało jej przykrość.
- Pan młody na kawalerskim przyjęciu poznał dziewczynę
swoich marzeń. Żeby zdobyć pieniądze na kontynuowanie
studiów, pracowała jako striptizerka.
- Przykro mi.
Jest mu przykro dlatego, że w ogóle zadał to pytanie,
uznała Julie.
- Już się z tym pogodziłam. Od tamtej pory minęło pół
roku. Oczywiście, rodzice musieli zapłacić za wynajętą salę.
Zmarnowało się też parę innych rzeczy. Czy pańska siostra
przypadkiem nie potrzebuje ślubnych dzwoneczków? -
zapytała, traktując to jako żart.
Tom Brunswick nie zareagował.
- Nie, dziękuję. A co do sukni... Na pewno chce pani ją
sprzedać? Jestem przekonany, że taka miła dziewczyna
niebawem znajdzie okazję, żeby włożyć ślubny strój.
- Potrzebuję w szafie więcej miejsca.
Nie przyznała się, jak bardzo zależy jej na tym, aby jak
najprędzej pozbyć się rekwizytu budzącego przykre
wspomnienia. Oby znalazł się jak najdalej od jej mieszkania,
przedmieścia Roseville, a najchętniej stanu Illinois.
- Dlaczego nazwał mnie pan miłą dziewczyną? - spytała.
- Bo... - Odwrócił wzrok, udając, że uważnie ogląda dół
sukni, okrywający aż trzy poduszki kanapy. - Bo wydaje mi
się, że pani taka jest.
Julie nagle zbuntowała się wewnętrznie. Ten przystojniak
nigdy, przenigdy nie zainteresowałby się taką dziewczyną jak
ona. Gdyby wszedł do kwiaciarni, w której pracowała, nawet
by na nią po raz drugi nie spojrzał. Nie miała nic do stracenia,
mogła więc zadać nurtujące ją od dawna pytanie. Być może
była to jedyna szansa, aby usłyszeć gorzką prawdę.
- Rzeczywiście jestem miłą dziewczyną - przyznała. -
Nawet bardzo miłą. Dlaczego więc tacy przystojni faceci jak
pan nie chcą mieć ze mną nic do czynienia?
- Julie, nie znam pani na tyle dobrze, żeby...
- Proszę się nie wykręcać i odpowiedzieć mi na pytanie!
Co złego w tym, że jest się miłą dziewczyną?
- Tylko dlatego, że jakiś łobuz z panią zerwał...
- Wystawił mnie do wiatru. Dał nogę prawie sprzed
ołtarza, twierdząc, że jestem dla niego za dobra.
- Bo pewnie to prawda. - Tom wzruszył ramionami i
uniósł w górę drugi rękaw sukni. - Chyba spodoba się mojej
siostrze.
- To dobrze. Oddam ją panu za setkę mniej, niż mnie
kosztowała. Oto rachunek ze sklepu. Ale stawiam jeden
warunek. Przedtem powie mi pan, co złego jest w tym, że jest
się miłą dziewczyną. Założę się, że nieraz używał pan tego
samego kiepskiego argumentu.
- Chyba nigdy dosłownie tak nie powiedziałem...
Tom wziął do ręki pomięty rachunek i zorientował się, że
może kupić suknię prawie za bezcen. Ale było mu trudno
dogadać się z jej właścicielką. Szczerze powiedziawszy,
poczuł się niepewnie. Nie tak dawno temu użył dokładnie tych
samych słów, żeby zerwać z ładną, rudowłosą dziewczyną,
której chyba jedną z nielicznych wad była chęć zamążpójścia.
- Czasami brak jest wzajemnego pociągu fizycznego albo
rzecz odbywa się w nieodpowiednim czasie dla którejś ze
stron - powiedział.
Zastanawiał się, dlaczego Julie wzbudziła w nim poczucie
winy. Nie był motylem przeskakującym z kwiatka na kwiatek.
Tylko za bardzo cenił sobie wolność, żeby dać się usidlić i
wrobić w małżeństwo. Interes, który założył i prowadził, to
znaczy magazyn nie wykończonych mebli, wreszcie zaczął
przynosić jaki taki zysk, a on sam pragnął korzystać z życia.
- Brak wzajemnego pociągu - powtórzyła Julie, krzywiąc
mały, ładny nosek i spoglądając na Toma dużymi, niebieskimi
oczyma. - Zaraz pan powie, że mężczyźni lubią miłe
dziewczyny, ale wyłącznie jako kumpelki.
Nieco skonsternowany, Tom przestąpił z nogi na nogę.
Nie wiedział, co robić. Podnosić Julie na duchu czy uciekać
jak najdalej od jej różowych, ponętnych usteczek? Sądził, że
nie chciałaby usłyszeć, że „złe" dziewczyny są znacznie
atrakcyjniejsze dla mężczyzn, bo bywają bardziej rozrywkowe
i jest mniej prawdopodobne, że gdy będą przechodziły obok
wystawy jubilera, zaczną wzdychać na widok obrączki.
- Jeśli chodzi o suknię...
- Mam dość bycia dobrą dziewczyną, puszczoną kantem.
- Julie opuściła ramiona i Tom obawiał się, że zaraz zrobi
mu się jej żal. - Ale nie mam pojęcia, co zrobić, aby się
zmienić. Proszę mi powiedzieć, od czego mam zacząć?
Tom zastanawiał się, dlaczego właśnie u niego ta
dziewczyna szukała wsparcia. Dawanie rad w sprawach
stosunków męsko - damskich nie było jego mocną stroną.
Rozsądek i instynkt samozachowawczy nakazywały mu jak
najszybciej opuścić ten dom, lecz duże, niebieskie, bezradne
oczy Julie przyprawiały go o zawrót głowy. Było oczywiste,
że ta dziewczyna potrzebuje pomocy. Co mu szkodzi jej
udzielić? Dobre rady kosztują niewiele.
- Powinna pani się zmienić - oświadczył po chwili. -
Chodzi nie o wizerunek, lecz o życiową postawę.
- Ale jak to zrobić?
Tom poczuł, że jedną nogą wstąpił na śliski grunt.
Nadeszła pora, aby się wycofać i przegrupować siły. Ta
dziewczyna miała wystarczająco dużo zalet zewnętrznych, aby
znalazł się ktoś, kto zwróci na nią uwagę. Długie, ciemne,
jedwabiste włosy. Zgrabne kształty, których nie zdołały ukryć
ani dżinsy, ani workowata, czerwona bluza od dresu. Uroczą
buzię z ponętnymi ustami.
- Jest pani ładna. A ponadto otwarta, bezpośrednia,
łagodna i...
- O mały włos, a dodałby „miła". - Powinna pani stać się
bardziej zamknięta i powściągliwa. Pełna rezerwy. I
niedostępna.
I nie powinna pani prosić nieznajomych o radę w
sercowych sprawach, miał ochotę dodać.
- To wszystko mówiła mi mama, kiedy przed laty
zaczynałam spotykać się z chłopakami, a w pańskich ustach
brzmi to tak, jakby zdradzał pan tajemnicę państwową. Jestem
powściągliwa i pełna rezerwy. Ale to nie moja wina, że nadal
jestem dostępna.
Jeśli ona jest powściągliwa i pełna rezerwy, to on jest
chińskim cesarzem. Wszystko, co zaobserwował u tej
dziewczyny, było przeciwieństwem wymienionych przez nią
cech. Była bezpośrednia i słodka. Podatna na zranienie.
Jednym słowem, to bardzo miła i dobra dziewczyna z gatunku
tych, które facet prowadzi do domu, żeby przedstawić
rodzicom. Należała więc do dziewczyn, od których on sam
starał się zawsze trzymać jak najdalej.
- Kiedy istnieje wzajemny pociąg fizyczny... - zaczął.
Julie westchnęła głęboko.
- W szkole średniej o mały włos, a oblałabym fizykę. A
więc bierze pan suknię czy nie?
Jej ton wyraźnie świadczył o tym, że jego rada nie
przypadła jej do gustu.
- Jest ładna. Mojej siostrze na pewno się spodoba.
Najpierw jednak muszę się z nią porozumieć. Ma dzwonić do
mnie dziś wieczorem. Czy mogłaby pani do rana
zarezerwować dla nas tę suknię?
- Zgoda.
- A w ogóle to proszę się nie zamartwiać. Wiele
przemawia za tym, żeby nie spieszyć się z małżeństwem. A
pani przecież ma zaledwie... dwadzieścia jeden łat?
- Dwadzieścia pięć.
- To jeszcze bardzo młody wiek. - Tom uśmiechnął się
szeroko, lecz Julie spoglądała na niego z powagą.
- Zatrzymam suknię, dopóki nie porozumie się pan z
siostrą. A jeśli uważa pan, że cena jest zbyt wygórowana...
- Nie. Cena jest przystępna. - Wstydziłby się kupować
suknię za jeszcze mniejsze pieniądze. Bądź co bądź ta
dziewczyna została wyrolowana przez jakiegoś bęcwała. -
Kiedy tu wrócę, postaram się dać pani kilka wskazówek.
- To będzie miłe z pańskiej strony.
Julie odprowadziła go do drzwi i, zanim zdążył dojść do
schodów, błyskawicznie je zamknęła.
- Powiem ci, kochana, jaki jest problem z miłymi
dziewczynami - wymamrotał pod nosem. - Miłe dziewczyny
sprawiają, że faceci mojego pokroju czują się jak łajdacy.
Po załatwieniu po drodze jeszcze kilku spraw Tom dotarł
wreszcie do domu. Gdy tylko znalazł się w mieszkaniu,
sprawdził nagrania automatycznej sekretarki. Było późno,
dochodziła północ, ale postanowił przesłuchać wszystkie
rozmowy, aby się przekonać, czy Tina nie dzwoniła z Denver.
Nie miał najmniejszego zamiaru reagować na liczne
telefony Bambi, ale brakiem wiadomości od Grety był
rozczarowany. Poznał ją podczas narciarskiego weekendu i
miał ochotę na krótki romansik.
Tina zadzwoniła akurat w chwili, gdy zmęczony padał na
łóżko. Już po pierwszych słowach siostry wiedział, że jest
wykończona nerwowo. Im szybciej odbędzie się ten ślub, tym
lepiej dla wszystkich, nie wyłączając jego samego, pomyślał z
westchnieniem.
- Opisz, jak ta suknia wygląda - poleciła bratu. - Jest biała
czy kremowa?
- Mam wrażenie, że biała. U góry z przodu jest obszyta
małymi perełkami - dodał, świadomy paniki przebijającej w
głosie Tiny.
- Perełki? A koronki? Czy nie ma zbyt wielu ozdób? Jest
w dobrym guście?
- Tak. Uważam, że jest ładna. I zupełnie nowa. Nigdy nie
noszona. Dziewczynie, która ją sprzedaje, chłopak uciekł
sprzed ołtarza. Ona nosi ten sam rozmiar co ty, jest twojego
wzrostu, ale nie ma tak obfitych bioder. Nie martw się, suknia
jest tak szeroka, że mogliby się pod nią zmieścić wszyscy
weselni goście.
- Odziedziczyłam po mamie nie tylko rozłożyste biodra,
ale także rozsądek - przypomniała bratu Tina. - A co będzie,
jeśli dziewczyna sprzeda suknię komuś innemu? Tom, jesteś
zupełnym idiotą. Dlaczego nie kupiłeś jej od razu? Przecież
wiesz, że jestem w podbramkowej sytuacji!
- Nie przejmuj się. Suknia jest zarezerwowana dla ciebie.
- Jeżeli właścicielce ktoś zaproponuje lepszą cenę, z
miejsca sprzeda suknię. Czy chociaż zostawiłeś zadatek?
- Jakoś nie przyszło mi to do głowy.
Próbował cierpliwie znosić cierpkie uwagi siostry, ale
coraz bardziej zaczynała go denerwować. Nigdy by nie
przyznał się Tinie, zresztą z trudem przyznawał się do tego
przed samym sobą, że nie miałby nic przeciwko ponownej
wyprawie do panny Myers i ponownemu rzuceniu na nią
okiem.
Żal było mu Julie. W jego życiu stanowiła nowość. Na
swojej drodze nie spotkał dotychczas wielu miłych osóbek o
kształtach tak ponętnych, zwłaszcza zaś dziewczyn tak
wpadających w oko, jak ta porzucona panna młoda.
Dla faceta, który chciałby na stałe mieć ją w łóżku,
stanowiła smakowity kąsek. Pewnie okazałaby się doskonałą
żoną. Jego samego jednak nie interesowały tego rodzaju
więzy.
- Kup ją, Tom - nalegała Tina. - Bez odpowiedniej sukni
nie mogę iść do ślubu. I, pamiętaj, nie zawał tej sprawy.
Następnego dnia z samego rana zadzwonił do Julie.
- Moja siostra zdecydowała się na suknię - oznajmił. -
Przyjadę po nią dzisiaj, o której pani zechce. W styczniu
handel idzie kiepsko.
- Tak - przyznała. - W tym miesiącu wysyłam kwiaty
tylko do szpitali i domów pogrzebowych.
- Ach, tak. - Wizja łóżek z chorymi i trumien nie
pasowała do obrazu słodkiej buzi, długich, gęstych rzęs i
zaróżowionych policzków.
- Pracuję w kwiaciarni - wyjaśniła. - Po suknię może pan
zgłosić się wieczorem.
Minutę po szóstej wcisnął guzik domofonu Julie Myers.
Przedstawił się.
- Proszę wejść - powiedziała po chwili.
Nawet słyszana przez domofon miała sympatyczny głos.
Była jednak miłą dziewczyną i jako taka nie miała u niego
żadnych szans.
Tym razem wpuściła Toma od razu, bez oglądania go
przez uchylone drzwi. Miała mocno zaróżowione policzki,
jakby dopiero co weszła do domu, i była lekko zadyszana.
- Zostawiłam suknię rozłożoną, żeby mógł pan jeszcze na
nią popatrzeć - powiedziała.
Odwróciła się od Toma, aby doprowadzić go do kanapy
znajdującej się w niewielkim saloniku o ścianach
pomalowanych na ostry żółty kolor i zgniłozielony. Stały tu
małe stoliki o barwie mchu. Bardzo podobne do stolików,
które sprzedawał w swoim magazynie.
- Ładne mebelki - pochwalił, zastanawiając się, dlaczego
podczas poprzedniej bytności w tym domu ich nie zauważył.
Policzki Julie zaróżowiły się jeszcze bardziej.
- Miło mi, że się panu podobają. Kupiłam je w magazynie
mebli nie wykończonych i sama wszystkie pomalowałam.
- W galerii na Euclid?
- Skąd pan wie?
- Bo to mój magazyn. Wykonała pani niezłą robotę. Wiele
osób maluje meble bez uprzedniej obróbki i wygładzenia
powierzchni. Nic dziwnego, że potem wyglądają okropnie.
Tom uprzytomnił sobie, że cała ta rozmowa nie ma nic
wspólnego z suknią dla Tiny. Jego radość z powodu kupienia
u niego przez Julie dwóch małych stolików była czystym
idiotyzmem.
- Chyba sprzedał je pani któryś z moich pomocników -
dodał. Czy to możliwe, że już przedtem widział tę dziewczynę
i nie zwrócił na nią uwagi?
- Nie. Stoliki kupiłam od starszej pani.
- Czasami pomaga mi matka.
- Była bardzo sympatyczna. - Na wargach Julie pojawił
się lekki uśmiech.
- Przypomniała sobie pani coś śmiesznego?
- Nie powinnam tego mówić.
- Nic, co dotyczy mojej matki, nie jest w stanie mnie
zaskoczyć.
- Wspomniała, że ma syna, i pragnie, aby znalazł sobie
jakąś miłą dziewczynę.
Tom jęknął. Julie zachichotała.
- To była taka nie zobowiązująca wymiana zdań. Pewnie
wspomniałam, że kupuję te stoliki, aby przemeblować
mieszkanie po tym, jak...
- Wróćmy do sprawy sukni. - Tom nie zamierzał dopuścić
do tego, żeby Julie wróciła myślami do niedoszłego ślubu. -
Zapłacę gotówką. Nie będzie pani musiała martwić się, czy
czek ma pokrycie.
- Nie wygląda pan na kogoś, kto płaci czekami bez
pokrycia.
- Dziękuję - odparł z udawaną powagą. - Jestem
zadowolony, że od razu rzuca się w oczy mój dobry charakter.
- Włożę suknię do plastykowego pokrowca, w którym ją
kupiłam.
- To będzie mił... Dobrze, dziękuję.
Miał ochotę zobaczyć Julie w tej sukni. A jeszcze bardziej
przyglądać się jej, gdy się przebiera. Miała na sobie krótką
spódniczkę z zielonej wełny i Tom mógł potwierdzić swoje
wczorajsze podejrzenia, że ta dziewczyna ma fantastycznie
zgrabny tyłeczek. Zastanawiał się, czy nosi koronkowe
majteczki, do kompletu z biustonoszem. Wyglądałaby w nich
bardzo seksownie... Jeśli rzeczywiście chce usłyszeć, jak stać
się złą dziewczyną, wskazówka numer jeden powinna
brzmieć: Noś bardzo seksowną bieliznę.
Julie poszła do sypialni i po chwili wróciła z długim
workiem z przezroczystego plastyku i wywatowanym
wieszakiem, obitym białą satyną.
- Proszę nie pognieść sukni.
Zaczęła rozglądać się po pokoju, tak jakby czegoś szukała
wzrokiem.
- O co chodzi?
- O nic. Zastanawiam się tylko, jak to zrobić.
- Mogę pomóc? - Nie czekając na odpowiedź, Tom
wypalił bez namysłu: - Wpychanie dużych rzeczy w ciasne
miejsca to moja specjalność.
- Sama dam sobie radę - odparła Julie, lodowatym tonem
reagując na nie zamierzoną dwuznaczność.
Dopiero teraz Tom uprzytomnił sobie, co powiedział.
Zaczerwienił się po korzonki włosów.
- Miałem na myśli meble - zaczął się tłumaczyć. -
Mówiłem o pakowaniu ich do transportowego wozu. Proszę
dać mi ten worek, a samej wziąć suknię. Jeśli zrobimy to na
łóżku, pójdzie nam jak z płatka. Unikniemy ciągnięcia sukni
po podłodze.
Tom nie dał wyboru Julie. Wszedł do sypialni, rozłożył
pokrowiec na łóżku pokrytym wielobarwną narzutą i rozsunął
zamek błyskawiczny. Usiłował przy tym nie wdychać
drażniącego nozdrza zapachu, który wypełniał niewielki
pokój. Jeśli chodzi o perfumy, ta dziewczyna miała świetny
gust.
- Dla złej dziewczyny zasada numer dwa: Nigdy nie
dopuść do tego, żeby facet zauważył, jak bardzo jesteś
wystraszona - oznajmił, kiedy Julie ukazała się w drzwiach
saloniku z suknią przewieszoną przez ramię.
- Wcale nie jestem wystraszona! Po prostu zastanawiam
się, jak będzie najłatwiej ją spakować. - Okrążyła łóżko, tak że
znalazła się po przeciwnej stronie niż Tom. - A jak brzmi
reguła numer jeden?
- Pozwoli pani, że na razie zachowam ją dla siebie.
Na myśl, jak bardzo zaszokuje tę dziewczynę, mówiąc o
seksownej bieliźnie, Tom uśmiechnął się lekko. Na razie
jednak nie wolno mu było ryzykować, Julie mogłaby wyrzucić
go z mieszkania, nie pozwalając zabrać sukni. Gdyby zawalił
sprawę, Tina obdarłaby go żywcem ze skóry.
Łóżko było jednoosobowe. Tak wąskie, że prawie stuknęli
się głowami, gdy oboje równocześnie nachylili się, aby
wsunąć suknię do plastykowego pokrowca.
- Proszę uważać, żeby nie zahaczyć spódnicą o suwak -
ostrzegła Julie, kiedy Tom zaczął zamykać pokrowiec.
- Pani zrobi to lepiej ode mnie - powiedział. Wyprostował
się i gdy Julie ostrożnie zasuwała zamek błyskawiczny,
przyglądał się czubkowi jej głowy.
- Może wybierze się pani ze mną na ten ślub? - zapytał
bezwiednie.
Zaskoczyły go własne słowa. Julie podobała mu się, to
fakt. Było na czym zatrzymać oko. Ale nie miał zamiaru
adoptować tej dziewczyny. Odgrywanie roli dobrego wujaszka
nie leżało w jego charakterze.
- Na ślub pańskiej siostry?
Na Julie słowa Toma zrobiły piorunujące wrażenie. Nie
wiedziała, co powiedzieć. Tom wstrzymał oddech i błagał ją w
duchu, żeby odmówiła. Nie musiał wspominać, że w tej to
właśnie chwili wystawia do wiatru swą aktualną dziewczynę.
- Będzie tam sporo wolnych facetów. Może pozna pani
kogoś ciekawego.
Tom żałował odruchowo wypowiedzianych słów. Był
przekonany, że Julie odrzuci jego zaproszenie. Ostatnią
rzeczą, jaką chce oglądać niedoszła panna młoda, jest inna
kobieta w jej własnej ślubnej sukni! Julie zaskoczyła Toma.
- Właściwie czemu nie miałabym pójść? Zgoda. W
zeszłym miesiącu jakoś przeżyłam wesele kuzynki, a tym
razem będzie lepiej. Nikt, oprócz pańskiej siostry, nie będzie
szeptał za moimi plecami: ta biedaczka Julie.
Dla Julie propozycja Toma była równie atrakcyjna jak
pójście do stomatologa na leczenie kanałowe zęba, ale on już
nie mógł cofnąć swego idiotycznego zaproszenia. Może
właśnie dobrze jej zrobi udział w takiej uroczystości? A
zresztą nie było żadnego powodu, aby miał się nią
przejmować.
- Jest pani pewna? - Dawał Julie szansę zmiany zdania i
nieprzyjęcia propozycji.
- Czyżby się pan rozmyślił? - spytała nieśmiało.
- Nie, wcale się nie rozmyśliłem. Pomoże mi pani
przebrnąć przez tę uroczystość. Moja matka ma cztery siostry,
które za cel swego życia uważają wyswatanie mnie z jakąś
miłą dziewczyną. Jeśli pokażę się im w towarzystwie pani,
dadzą mi spokój.
- Jeśli pójdę z panem...
- Sądziłem, że to postanowione. - Tom wrócił za Julie do
saloniku i z kieszeni marynarki wyciągnął kopertę z
pieniędzmi. - Proszę. To należność za suknię.
- Dziękuję. Od chwili naszego poznania się mam ochotę o
coś pana poprosić, ale się wstydzę.
- Proszę mówić. Prosto z mostu.
- Jeśli mam z panem iść...
- To przecież postanowione. Przyjadę po panią wcześniej,
bo muszę witać i wprowadzać gości. Około wpół do trzeciej.
- Czy mógłby pan udzielić mi paru lekcji, w jaki sposób
zwrócić na siebie uwagę mężczyzn? - spytała jednym tchem.
Zrobiła się tak czerwona, że Tom nie miał serca robić
sobie żartów z jej śmiesznej prośby.
- Chyba nie nadaję się do dawania tego rodzaju rad.
- Proszę uznać się za nauczyciela. Od zerwania z
narzeczonym ani razu nie byłam na żadnej randce, Nikt nie
zaproponował mi spotkania. Tak jakbym nosiła na szyi
tabliczkę z napisem; „Panna Ostrożnicka".
- Jest pani dla siebie zbyt surowa.
- Och, to był tylko żart. Mój brat miał zwyczaj tak mnie
nazywać, bo nigdy nie pakowałam się w żadne tarapaty.
- Pójście na ślub może okazać się kiepskim pomysłem.
- Wycofuje pan zaproszenie?
- Ależ skąd! - On sam powinien nosić na szyi tabliczkę z
napisem: „Jestem idiotą. Możesz dać mi kopa".
- A więc zawrzyjmy handlową transakcję. Będzie to
wzajemna wymiana usług - zaproponowała Julie. - Wspomniał
pan, że w drobnych ogłoszeniach sprawdzał pan, czy ktoś nie
chce sprzedać karnetu na mecze Byków. Były narzeczony dał
mi w prezencie dwie karty wstępu na cały sezon. Oczywiście,
sam zamierzał korzystać z jednego miejsca, ale jak do tej pory
nie miał odwagi prosić mnie o zwrot karnetu. Nie musi pan
gwarantować rezultatów swoich lekcji. Da mi pan tylko parę
wskazówek, a karty wstępu na wszystkie mecze koszykówki
staną się pańskie.
- Bardzo chciałbym kupić je od pani.
- Nie są na sprzedaż.
Tom nie potrafił ukryć swojej radości. Karty wstępu na
wszystkie mecze w sezonie w zamian za odgrywanie roli
kupidyna? Toż to interes stulecia! Kiedy tylko jego kumple
zobaczą Julie, sami za niego to załatwią. Znał wielu facetów,
którzy nie bali się miłych dziewczyn. Akurat kilku z nich
nawet rozglądało się za odpowiednimi żonami.
- Jest to najbardziej zwariowana transakcja, o jakiej
kiedykolwiek słyszałem - oświadczył.
- A więc pan się zgadza?
- Mogę okazać się mało przydamy.
- Nie szkodzi. Ale jeśli mój były narzeczony zdobędzie
się na odwagę i spróbuje wyłudzić ode mnie te karnety, będę
zachwycona, mogąc mu oznajmić, co z nimi zrobiłam.
Toma zatkało. Wziął głęboki oddech. Stojąca przed nim
dziewczyna w pełni zasługiwała na to, żeby wziąć odwet na
tym łajdaku. Polubił ją jeszcze bardziej, wiedząc, że nie ma do
czynienia z ideałem.
- Umowa stoi. - Wyciągnął rękę.
- A więc do zobaczenia. - Uścisnęła mu dłoń.
Kiedy Tom wyszedł, Julie oparła się ciężko o framugę
drzwi, w obawie że nie zdoła dojść do najbliższego krzesła.
Przy mężczyznach pokroju Toma czuła się zawsze bardzo
skrępowana. Nie byli do niej podobni. Należeli do
odmiennych światów.
Nie mogła uwierzyć, że Tom przystał na tę zwariowaną
umowę. Zdumiewające, że odważyła się zaproponować mu
coś takiego. Nie mogła także uwierzyć w to, że zaprosił ją na
ślub własnej siostry, jeszcze zanim przyznała się, że ma
upragnione przez niego karnety. Wiedziała jednak dokładnie,
co zrobi z trzymanymi w ręku pieniędzmi.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Bardzo chciałabym, Karen, ale mam już inne plany -
powiedziała Julie do słuchawki przyciśniętej ramieniem do
głowy. Waśnie kończyła układać kwiaty w koszyczku, który
jako prezent zabierała na ślub siostry Toma, i były jej
potrzebne obie wolne ręce.
- Inne plany? Tak odpowiadasz najlepszej przyjaciółce ze
szkolnej ławy? - spytała Karen. - Coś mi mówi, że wybierasz
się na randkę.
- Nie na randkę, tylko na ślub.
- Dlaczego nie powiedziałaś tak od razu? Kto wychodzi
za mąż?
Julie chwyciła słuchawkę, która zsunęła się jej z ramienia.
W każdej innej sytuacji chętnie opowiedziałaby Karen o
wszystkim, ale nie mogła przecież nic mówić o swej
idiotycznej umowie z Tomem. Nadal nie mogła uwierzyć w
to, że odważyła się poprosić go, aby pomógł jej stać się
atrakcyjną dla mężczyzn i znaleźć kogoś odpowiedniego.
- Nie znasz tych ludzi. To nikt ważny. Po prostu znajomi
znajomych. Jeśli możesz powstrzymać się z pytaniami do
jutra, spotkamy się i opowiem ci z detalami, jak było.
- Nic z tego. Idę do mamy na kolację. Powiedz mi teraz
coś więcej o tym ślubie. Idziesz ze znajomą czy ze znajomym?
- Ze znajomym, który w ostatniej chwili potrzebował
jakiejś towarzyszki.
- Julie, to wspaniale! Jeśli nawet ta randka nie wypali...
- To nie będzie randka, tylko coś w rodzaju handlowej
umowy. Jeśli wcześniej wrócę, jeszcze dziś do ciebie
zadzwonię i zdam pełną relację.
Julie poczuła się tak, jakby miała gorączkę. Spoconą
dłonią odłożyła słuchawkę na widełki.
Ponownie skupiła uwagę na ślubnym prezencie, ale zanim
do końca ułożyła kwiaty, znów odezwał się telefon.
- Cześć, Julie. Mówi Tom Brunswick.
Była pewna, że dzwoni, aby odwołać spotkanie.
- Jeśli zmieniłeś zdanie... - zaczęła mówić nerwowo, nie
dając Tomowi dojść do słowa.
Z gorzkiego doświadczenia aż za dobrze znała ten
schemat. Wieczór kawalerski, striptizerka i odwołane
spotkanie.
- A dlaczego miałbym zmienić zdanie? Jest mi tylko
przykro, że nie miałem czasu wcześniej się z tobą zobaczyć i
dać ci paru wskazówek, zanim tam pójdziemy. Otrzymaliśmy
wczoraj nową dostawę mebli, było sporo zamieszania i nie
zdążyłem do ciebie zadzwonić. Po pracy musiałem iść na
próbę uroczystości ślubnej, a później na wieczór kawalerski.
- Jeśli zmieniłeś zdanie, nie będę trzymać cię za słowo. -
Julie sama miała ochotę się wycofać, ale o tym nie
wspomniała.
- Od pójścia się nie wykręcisz. Jak umowa, to umowa.
Zamierzałem dać ci wcześniej parę wskazówek. Na przykład
taką, żebyś zawsze się śmiała z dowcipów faceta, ale z
umiarem. To samo dotyczy wszelkich uśmiechów. Powinny
być powściągliwe i nieco tajemnicze. Niech facet myśli, że
masz przed nim sekrety.
- Tom, sądzę, że nie powinniśmy tego robić...
- I nie zaszywaj się w kącie z jakimś nieudacznikiem,
wsłuchując się w każde jego słowo, tylko po to, żeby nie stać
samotnie. Chwilowy brak towarzystwa nic ci nie zaszkodzi.
Wręcz przeciwnie, w ten sposób wykażesz się pewnością
siebie. A poza tym aby poczuć się bezpieczniej, nie trzymaj
się kurczowo żadnej grupki kobiet. I bez względu na to, co
robisz, staraj się zachować spokój.
- Wszystko to wiem już od czasów szkoły średniej!
- Przepraszam, że moje wskazówki nie są oryginalne.
Będę bardziej pomocny wówczas, gdy zobaczę cię w akcji.
Muszę zobaczyć, co robisz źle. Trudno jest uczyć kogoś tych
rzeczy, gdy nie zna się jego zachowań i sposobów działania.
- Nie stosuję żadnych sposobów.
Jak mogła prosić Toma o takie lekcje? Chyba musiała
upaść na głowę. Miała jednak nadzieję, że jej niepoczytalność
była tylko chwilowa.
- Przyjadę po ciebie o wpół do trzeciej - oświadczył.
- Piękne dzięki za poprawienie mi samopoczucia -
mruknęła z ironią do głuchego już telefonu.
Była w nędznej formie, ale w żaden sposób nie zamierzała
tego okazać. Żeby podtrzymać się na duchu, poczyniła już
pewne inwestycje. Część pieniędzy za sprzedaną suknię
wydała na szałową krótką kieckę, którą w eleganckim butiku
kupiła okazyjnie na wyprzedaży. W przeliczeniu na jeden
dekagram kosztowała znacznie więcej niż każdy inny strój,
jaki Julie kiedykolwiek posiadała. Była tak lekka, że z
powodzeniem dawała się zważyć na pocztowej wadze do
listów.
Dziesięć minut przed zapowiedzianym terminem
pojawienia się Toma Julie podeszła do szafy i otworzyła
drzwi, na których znajdowało się duże lustro. Obejrzała swoje
odbicie. Miała przed sobą całkowicie obcą dziewczynę w
różowo - czerwonej sukience z długimi rękawami i dekoltem
odsłaniającym jedno ramię. Spódnica sięgająca zaledwie do
połowy ud dowodziła bezspornie, że nie trzeba być tyczką,
aby wyglądać jak długonoga supermodelka.
Może podczas uroczystości ślubnej powinna mieć na sobie
płaszcz?
A może nie?
Dziewczyna z gatunku złych nie miałaby żadnych tego
typu obiekcji. Paradowałaby dumnie w swej szałowej kiecce,
z bombową fryzurą i w pantofelkach na niesamowicie
wysokich obcasach.
Julie na próbę przeszła się po pokoju, spoglądając przez
ramię w lustro, żeby sprawdzić, jak prezentuje się w ruchu.
Wyglądała doskonale. Aż za dobrze. Julie opadły nagłe
wątpliwości, czy nie powinna włożyć na siebie czegoś
bardziej nobliwego. Miała jeszcze czas, aby przebrać się w
niebieską sukienkę z dzianiny, długą do połowy łydki.
Kiedy podchodziła do szafy, odezwał się brzęczyk
domofonu.
Tom powoli wspinał się po schodach. Nie było mu lekko
ani na duszy, ani na ciele. Zastanawiał się, czy wieczór
kawalerski był wart kaca i bólu głowy. Bądź co bądź był to
zwyczaj tradycyjny, ale barbarzyński.
Wypożyczone lakierki skrzypiały przy każdym kroku i
uciskały palce. Tom gotów był przysiąc, że nie była to ta sama
para, którą mierzył dwa tygodnie temu. Na domiar złego
dzisiejszego wieczoru czekało go jeszcze okropne zadanie.
Musiał pomóc Julie poderwać jakiegoś sensownego faceta.
Czy w ogóle potrafi zrobić jej wykład na temat: jak być
atrakcyjną dla mężczyzny? Odkąd sięgał pamięcią, był zawsze
po przeciwnej stronie barykady i mógł się poszczycić całkiem
skutecznymi sposobami uwodzenia dziewczyn.
Podszedł do drzwi Julie. Odetchnął głęboko, żeby
opanować stargane nerwy. Musiał być przygotowany na
najgorsze. Jeśli żaden facet nie chciał spotykać się z tą
dziewczyną, mimo że miała fantastyczne ciało, to tylko
dlatego, iż ubierała się jak jego dziewięćdziesięcioletnia
babka. Jeśli tym razem też tak będzie wyglądała, to on będzie
ugotowany. Wisząc jak kamień u nogi, Julie załatwi go na
cały wieczór, aż do końca weselnego przyjęcia. A cieszyć się z
tego będą jedynie ciągle swatające go ciotki.
Tym razem Julie nie otworzyła wcześniej drzwi. Musiał
zapukać. W tym momencie poczuł odrobinę nadziei. Może
Julie ogarnął strach i postanowiła się wycofać?
Gdzieś w tym rozległym i gęsto zaludnionym mieście na
pewno istnieje inna karta wstępu na mecz chicagowskich
Byków. Po raz pierwszy od lat było go stać na kupienie
biletów od konika. Wcale nie musiał męczyć się przez pół
dnia tylko po to, żeby obejrzeć rozgrywkę ulubionego zespołu.
W tym momencie zdał sobie sprawę z tego, że nie chce
ponosić odpowiedzialności za wprowadzanie Julie w
romansowe życie.
Powoli otworzyły się drzwi. Na to, co zobaczył, Tom był
całkowicie nie przygotowany.
- Jak widzę, o ubieraniu się wiesz wszystko. Nie mam cię
czego uczyć - oświadczył, ochłonąwszy z wrażenia. -
Wyglądasz szałowo.
- Dziękuję. Jesteś bardzo miły, że tak mówisz.
- Nawet nie usiłowałem być miły. Sukienka jest super. -
Podobnie jak zakryte nią ciało, dodał w myśli. W tej chwili
ból zaczął pulsować mu nie tylko w głowie. - Czy możesz dać
mi szklankę wody i dwie aspiryny?
- Oczywiście.
Włożyła płaszcz, podczas gdy Tom stał przy zlewie w jej
malutkiej kuchence i przełykał białe tabletki. Miała
granatowy, wełniany płaszcz z patką z tyłu i długim szalikiem
wsuniętym pod kołnierzyk. W tym stroju wyglądała dokładnie
tak, jak się spodziewał. Dobrze, lecz nie rzucała się w oczy.
Ale sukienka to było coś zupełnie innego. Aż przyjemnie było
pokazać się z tak zgrabną i wystrzałowo ubraną laską. Tom
wypił drugą szklankę wody. Miał nadzieję, że siostra nie
będzie miała mu za złe, że chce biesiadować aż do świtu.
- Gotowa? - zapytał.
- Sama nie wiem. Chodzi mi o jeszcze jedno. Jak mam
poznać innego mężczyznę, kiedy będziemy oboje sprawiać
wrażenie pary? Może powinieneś iść beze mnie.
Kilka minut przedtem Tom nie marzył o niczym innym,
ale teraz nie był tego tak bardzo pewny. Będąc w tej kiecce,
Julie potrzebowała osobistego ochroniarza Jedyne, co mógł
zrobić, to poznać ją z jakimś przyzwoitym facetem.
- Byłem przekonany, że zawarliśmy umowę -
przypomniał.
- Tak. Tutaj masz bilety na mecz.
Julie podała Tomowi białą kopertę, ale on jej nie przyjął.
- Albo kupię te bilety, albo na nie zarobię - oświadczył. -
Nie możesz mi ich tak po prostu dawać.
- Dlaczego nie mogę? Przecież nic mnie nie kosztowały.
Ja też otrzymałam je w prezencie.
- To było co innego. Zostaw w domu bilety i chodź ze
mną. Zobaczymy, co da się zrobić, ale podejrzewam, że nie
potrzebujesz moich rad.
- Wobec tego nie ma sensu, abym z tobą poszła. W jaki
sposób twoi przyjaciele i znajomi zdołają się zorientować, że
jesteśmy razem i równocześnie osobno?
- Już ja sam o to zadbam, żeby się dowiedzieli - z
uśmiechem zapewnił ją Tom.
Z zawadiackim uśmiechem na twarzy czekał, aż Julie
odłoży kopertę z biletami. Wczoraj wypity alkohol sprawił, że
Tom wzrok miał jak rentgen. Bo kiedy Julie wróciła, nadal
miał ją przed oczyma w czerwonej, kusej sukience, mimo że
miała na sobie starannie zapięty płaszcz.
Nieco później, w kościele, Tom zajął przydzieloną mu
pozycję przy wejściu. Do chwili rozpoczęcia uroczystości
Julie została sama. Wpisała się do księgi pamiątkowej pod
zazdrosnym okiem trzymającej ją wymalowanej blondynki,
zrobiła zbędną wyprawę do toalety, przez szybki w
zamkniętych drzwiach obejrzała klasy niedzielnej szkółki,
wreszcie udawała, że czyta komunikaty dla parafian
zamieszczone na tablicy informacyjnej.
Z minuty na minutę czując się coraz gorzej i mniej
pewnie, wyruszyła na poszukiwanie bocznego wyjścia. Zanim
zdołała je odnaleźć i opuścić kościół, odnalazł ją Tom.
Nalegał, żeby usiadła w pierwszym rzędzie przy przejściu
między ławkami, tuż za miejscami zarezerwowanymi dla
rodziny panny młodej.
- Nie zdejmiesz płaszcza? - zapytał. Zaofiarował się
odnieść go do szatni.
- Tu jest dość chłodno - skłamała Julie.
- Ukrywasz swoje walory? - zażartował i szybko wrócił
do powierzonych mu obowiązków.
Julie siedziała z zaczerwienioną twarzą i wymyślała różne
cięte riposty, którymi nie zdążyła się Tomowi zrewanżować.
Przybywali coraz liczniejsi goście. W miarę jak zapełniali
kościelne ławki, Julie robiło się coraz goręcej. Rozpięła guziki
przy płaszczu, zsunęła go z ramion i okryła nim plecy.
Nie była stworzona do roli dziewczyny z gatunku złych.
Pozostawała w kościele tylko dlatego, że wychodząc,
zwróciłaby na siebie uwagę innych osób. No i przy drzwiach
jak cerber stał Tom, zamykający drogę ucieczki. Wszystko
wskazywało na to, że na bilety na mecz chicagowskich Byków
postanowił solidnie zapracować.
Wreszcie rozpoczęła się ceremonia. Mała dziewuszka w
biało - seledynowej sukience z zapałem sypała z koszyczka
płatki białych róż. Tuż za nią szły druhny w aksamitnych
sukniach barwy mchu. Julie musiała przyznać, że stroje są
znakomite.
Dobierając je, panna młoda wykazała się wyśmienitym
gustem. Julie z coraz większym przerażeniem myślała o
czekającym ją weselnym przyjęciu. Czuła się coraz gorzej.
Jeszcze nigdy na ślubie nie widziała tyłu zgrabnych i ładnych
druhen panny młodej. Wśród wszystkich wytwornych strojów
jej jaskrawa, czerwona sukienka będzie za bardzo rzucała się
w oczy.
Na widok kroczącej panny młodej wszyscy podnieśli się z
miejsc. Julie zrobiła to samo. I nagle poczuła się tak, jakby
ktoś zdzielił ją obuchem w głowę. Przecież siostra Toma
miała na sobie jej własną suknię!
Żeby kupić ślubny strój, Julie nachodziła się po sklepach.
Wreszcie znalazła to, czego szukała. I to ona, wsparta na
ramieniu ojca, powinna iść teraz w stronę ołtarza. Zamknęła
oczy i z nienawiścią pomyślała o obcej dziewczynie ubranej w
jej ślubny strój. Po chwili jednak uniosła powieki. Musiała
spojrzeć prawdzie w twarz. Nie mogła okazać się tchórzem.
Suknia był cudowna. Jak marzenie. Z satynowym
stanikiem obszytym drobniutkimi perełkami i niezwykle
szeroką, powiewną spódnicą, która na tle białego chodnika
wyglądała jak migocący obłok.
Oczy Julie wypełniły się łzami. Z trudem zmusiła się,
żeby spojrzeć na twarz panny młodej. Damska wersja Toma
była dziewczyną o uderzającej urodzie. Nic dziwnego, skoro
jej bliźniaczy brat był najatrakcyjniejszym mężczyzną, jakiego
Julie kiedykolwiek poznała.
Musiała chyba zwariować, prosząc go o pomoc. Niby
dlaczego Tom miałby w stosunku do niej odgrywać taką samą
rolę, jak profesor Higgins w życiu Elizy Doolittle? Julie
postanowiła, że kiedy tylko nadarzy się odpowiednia chwila,
wymknie się z kościoła i taksówką wróci prosto do domu.
Potem wyśle Tomowi pocztą bilety na mecz, z liścikiem, w
którym przeprosi go za zjawienie się na ślubie jego siostry.
Pan młody był przystojny. Prezentował się doskonale. Dla
Julie nie było to zaskoczeniem. Miał jednak albo
gigantycznego kaca po wieczorze kawalerskim, albo był
śmiertelnie wystraszony. Jego kredowoblade oblicze
kontrastowało z okalającymi je kruczoczarnymi włosami.
Kiedy jednak zrobił parę kroków w przód w stronę swej
wybranki, jego twarz opromienił ciepły uśmiech.
Julia uprzytomniła sobie, że Brad nigdy nie patrzył na nią
takim wzrokiem. Ku własnemu zaskoczeniu, do byłego
narzeczonego nie czuła już nic. Brad kochał tylko Brada. Dla
niej pozostawało w jego życiu niewiele miejsca. Obsadziła go
w roli swego jedynego ukochanego, ponieważ bardzo pragnęła
mieć przy sobie kogoś wyjątkowego. To marzenie zostało
zniweczone. Nie przez nią, lecz przez Brada.
Przyjście na ślub siostry Toma było dla Julie terapią
wstrząsową. Spoglądanie na kobietę biorącą ślub w jej sukni
było wprawdzie bardzo bolesne, ale wzbudziło zdrowy
sprzeciw i konstruktywny gniew. Była dobrą i miłą
dziewczyną. Nie zasługiwała na to, aby ją porzucano.
Z pleców Julie zsunął się płaszcz, ale ona nie zwróciła na
to uwagi. Wyprostowała się. Koniec z siedzeniem w domu i
użalaniem się nad samą sobą! Zamierzała się przekonać, czy
rzeczywiście złe dziewczyny mają radośniejsze życie.
Kiedy nowożeńcy odeszli od ołtarza i główną nawą
zaczęli iść przez kościół, Tom i jeszcze inny młody człowiek,
pełniący podobną funkcję, pozostali z przodu i wypuszczali
gości z kolejnych rzędów ławek. Tom stał tuż obok Julie,
uśmiechając się do wychodzących i zamieniając z nimi po
parę słów. Było widać, że niektórzy mężczyźni źle się czują
wbici w uroczyste smokingi. Tom zachowywał się bardzo
naturalnie w swym formalnym czarnym stroju i sztywnej
białej koszuli. Zwichrzone ciemnoblond włosy, wijące się na
karku, opadały mu na czoło, łagodząc ostry zarys szeroko
rozstawionych kości policzkowych i silnej szczęki.
Julie stała tak blisko, że bez podnoszenia głowy nie mogła
zobaczyć jego twarzy, ale to, co widziała, wystarczało, aby
przebiegały ją dreszcze. Płaski brzuch i umięśnione ciało
Toma poruszyły jej wyobraźnię.
- Twoja kolej - nachylił się i szepnął jej do ucha, tak że
poczuła powiew ciepłego powietrza. - Cieszę się, że jednak
zdjęłaś płaszcz.
Naciągnęła płaszcz na ramiona, gdy dołączyła do tłumu
idącego do wyjścia i w pobliżu drzwi ustawiającego się w
kolejce. Onieśmielona, nie chciała sama podchodzić do panny
młodej z życzeniami. Przystanęła w luce obok wyłożonej
księgi pamiątkowej, żeby zaczekać, aż nadejdzie Tom.
- To pani przyszła z Tomem.
Ładna, umalowana blondynka, która wręczała gościom
księgę, niechętnym spojrzeniem obrzuciła Julie.
- Tak.
W pierwszej chwili miała zamiar wyjaśnić, skąd się tu
wzięła, ale zawistny wzrok dziewczyny pobudził instynkt
obronny. Podjęła wyzwanie.
To by było na tyle, jeśli chodzi o pozyskanie nowych
przyjaciół.
Wreszcie odnalazł się Tom. Nalegał, aby Julie poznała
Tinę. Okazało się to wcale nie takie straszne. Potem
samochodem Toma pojechali oboje do klubu, w którym w
wynajętej sali miało się odbyć weselne przyjęcie. Na szczęście
dla Julie, droga była niedaleka. Cała rozmowa ograniczyła się
do paru konwencjonalnych uwag na temat samego ślubu.
Wewnątrz przestronnego, kwadratowego budynku Tom
doprowadził Julie do przenośnych wieszaków ustawionych
rzędem w holu i przez podwójne drzwi wiodące do głównej
sali popatrzył na zebranych tam gości. Trzyosobowy zespół
muzyczny stroił instrumenty.
Julie rozpięła płaszcz. Stojący za nią Tom pomógł jej się
rozebrać. Gdy jego palce musnęły obnażone ramię, poczuła
przebiegający prąd.
- Tom, rezerwuję u ciebie taniec - powiedziała
przechodząca obok wysoka, złotowłosa druhna.
- Brendo, to była świetna robota! - krzyknął za nią Tom.
Julie miała ochotę zapytać, o jaką robotę chodziło. Zadanie
druhen było przecież niezwykle proste. Ograniczało się do
robienia dobrego wrażenia.
Gdy tylko weszli na salę, przyłapała Toma wymalowana
dziewczyna od księgi pamiątkowej.
- Świetnie ci w tym smokingu - oświadczyła, wlepiając w
niego wzrok.
- Mnie więcej tak dobrze, jak pięćdziesięciu innym
facetom, którzy wypożyczali go przede mną.
- Założę się, że nie możesz się doczekać, kiedy
pozbędziesz się tego stroju.
- Karlo, jeśli będę potrzebował pomocy przy odpinaniu
spinek w mankietach koszuli, natychmiast dam ci znać.
- Czy to jest zła dziewczyna? - spytała Julie, gdy
spławiona przez Toma blondynka ruszyła na dalsze
polowanie.
- Jest... rozrywkowa. - Tom uśmiechnął się jak urwis i
objął Julie w talii. - Co ci przynieść do picia? Z rozpoczęciem
zabawy powinniśmy poczekać, aż młoda para przestanie
pozować fotografom. Zrobią nowożeńcom tyle zdjęć, że
będzie można wytapetować nimi ściany w salonie.
- Proszę o cytrynową wodę sodową - odparła Julie.
- Zła odzywka - skarcił ją nauczyciel. - Powinnaś
poprosić o szprycer z białego wina lub o dżin z tonikiem, jeśli
nawet zamierzasz wylać je do doniczki z kwiatkiem, gdy tylko
się od ciebie odwrócę.
- Nawet wtedy, kiedy umieram z pragnienia i gdy od
dżinu puchnie mi nos?
- Ten nos? - Błyszczącymi oczyma Tom zaczął
przyglądać się twarzy Julie.
- Tylko żartowałam - powiedziała szybko. - Jeśli to
konieczne, proszę o białe wino. Czy złe dziewczyny muszą pić
alkohol?
- Nie. Złe dziewczyny niczego nie muszą i na tym polega
ich urok. Przyniosę ci wodę sodową. W plastykowym kubku.
Nikt nie zobaczy, co pijesz.
Zostawiwszy Julie pod ścianą, Tom podszedł do baru,
przy którym znajdowało się parę osób. Zaczęła rozglądać się
wokoło. Żałowała, że nie zna tu nikogo. Nie zważając na
reguły obowiązujące złe dziewczyny, wolałaby znajdować się
teraz w gronie przyjaciółek.
- Czy to ciebie widziałem w towarzystwie Toma? -
zapytał Julie jakiś młody człowiek.
Tom miał rację. To, że stała samotnie, podziałało jak
trzeba.
- Tak, ale jesteśmy tylko przyjaciółmi. - Julie z góry
wymyśliła sobie takie wyjaśnienie.
- A więc Tom jest głupszy, niż myślałem - oświadczył
nieznajomy. - Jestem Jerry.
- Tylko Jerry? Tak jak Madonna? Ma mi wystarczyć
samo imię czy też nosisz jakieś nazwisko?
Zaczynała pogrywać ostro, ale w tej roli czuła się fatalnie.
- Cieszę się, że zapytałaś. Jestem dumny ze swojego
nazwiska. Jest niezwykłe. Nazywam się Poomph. Jerry
Poomph. Rymuje się z tryumf. Masz ochotę zatańczyć?
- Jeszcze nie grają.
- Sam załatwiam sobie muzykę i lubię tańczyć
nieprzyzwoicie.
- Spływaj, Poomph - powiedział Tom, zachodząc
Jerry'ego od tyłu.
- Właśnie poznałem twoją dziewczynę. Wygląda na
rozrywkową laskę.
- Ale taka nie jest.
- Nie ma problemu. Dużo tu dzisiaj fajnych dziewczyn.
Nic dziwnego, niemal same stewardesy, przyjaciółki twojej
siostry.
Poomph pożeglował dalej. Włożył ręce do kieszeni, żeby
podciągnąć w górę marynarkę i napiąć spodnie na odsłoniętej
tylnej części ciała. Nawet miłe dziewczyny znały ten stary
trik.
- Nie musisz zachowywać się jak starszy brat -
powiedziała Julie do Toma, biorąc od niego kubek z wodą
sodową. - Wiem, w jaki sposób pozbywać się mężczyzn. Cały
mój kłopot polega na tym, jak któregoś przy sobie zatrzymać.
- Pamiętasz moją wskazówkę? Nie daj się podrywać byle
jakim facetom tylko dlatego, że nie chcesz stać samotnie.
- Świetnie wiem, czego mam nie robić - odparła Julie. -
Ale powiedz mi, co robić powinnam.
- Nic.
- Nic? Znów mi to powtarzasz. Zaraz usłyszę od ciebie, że
powinnam być sobą, a ja ci powiem, jak to jest fajnie.
- Zatańczysz ze mną, jeśli zdejmę lakierki?
- Tak. Chyba tak.
- Nienawidzę wypożyczonych butów. Zsunął je i wykopał
pod samą ścianę.
- Nie możemy jako pierwsi wyjść na parkiet. Jeszcze nie
ma nowożeńców.
- Słyszysz muzykę?
- Tak, właśnie zaczynają grać, ale...
- Dziewczyna z gatunku złych lubi zachowywać się
niekonwencjonalnie. A poza tym Tina będzie miała potem do
mnie pretensję, a nie do ciebie.
Poprowadził Julie na zupełnie pusty środek sali, na
wywoskowany drewniany parkiet, i wziął ją za ramiona. Na
chwilę się zawahał.
- Daj mi swoje pantofle.
- Nie będę deptać ci po palcach. Dobrze tańczę.
- Miło to słyszeć. - Tom nachylił się, uniósł jedną nogę
Julie i zdjął jej pantofel. Widząc, że ludzie zaczynają się im
przyglądać, Julie szybko zsunęła drugi. Oba wepchnęła
Tomowi do kieszeni smokinga.
- Zaraz wszyscy dowiedzą się, że tu jesteś - powiedział
żartobliwym tonem i tak znakomicie poprowadził ją w tańcu,
jak nikt inny dotąd.
Trzymał rękę nisko na plecach Julie. Czuła na czole jego
ciepły oddech. Idealnie zgrani, tańczyli znakomicie. Tak jakby
robili to od dawna. Julie odwróciła głowę, żeby nie pobrudzić
szminką śnieżnobiałej koszuli Toma. Nachylił się i przytulił
twarz do jej policzka. Tańczyli w takt sentymentalnej,
powolnej melodii.
Byli sami po środku dużej sali. Na parkiecie nie dołączył
do nich nikt.
Na domiar złego skierowano na nich reflektory, tak że
stali się prawdziwą atrakcją. Gdy tylko orkiestra zrobiła krótką
przerwę przed następnym utworem, Julie wyszarpnęła
pantofle z kieszeni Toma i prawie biegiem uciekła z parkietu.
Przez kwadrans ukrywała się w toalecie. Wyszła stamtąd z
niezłomnym postanowieniem udowodnienia Tomowi, jak
bardzo pojętną jest uczennicą.
- Zobaczymy, jak teraz ci się spodobam, doktorze
Frankensteinie - mruknęła przez zaciśnięte zęby.
Poszło jej o wiele łatwiej, niż się spodziewała.
Ryzykownym tańcem z Tomem zwróciła na siebie uwagę
wielu mężczyzn. Ani na chwilę nie pozostawała sama. Jadła
kolację w towarzystwie drugoligowego gracza w baseball,
który poprosił ją o numer telefonu, a ponadto tańczyła z tak
wieloma partnerami, że nie była w stanie nawet zapamiętać
ich imion. Tylko na jednego z nich zwróciła uwagę. Na
niejakiego Petera Carlyle'a. Rudowłosy i piegowaty, był
najprzystojniejszym z drużbów pana młodego. Po czwartym
wspólnym tańcu nie odstępował już jej ani na krok.
Tom obserwował podopieczną. Zainteresowanie tą
dziewczyną wielu jego znajomych wcale go nie dziwiło, ale
też nie wzbudzało zachwytu. W gruncie rzeczy Julie Myers
niewiele go obchodziła. Nie była w jego typie, ale za to, że
poderwie ją jakiś beznadziejny facet, nie chciał być jednak
odpowiedzialny. Kiedy na dobre przyczepił się do niej Pete
Carlyle i bez przerwy z nią tańczył, Tom uznał, że nadeszła
pora na interwencję. Zaprosił ją do tańca.
- Jak leci? - zapytał, spoglądając Julie głęboko w oczy i
zastanawiając się, czy ma policzki zaróżowione od wypitego
szampana, czy z powodu zdobytej popularności. - Widzę, że
włożyłaś pantofle - zauważył.
- Było mi zimno w stopy.
Jej drobna, dziewczęca dłoń niemal ginęła w trzymającej
ją ręce Toma, lecz ruchy jej ciała, a zwłaszcza bioder, wcale
nie były młodzieżowe i niewinne. Julie była albo trochę
wstawiona, albo pod kierunkiem swego mistrza uczyła się
naprawdę szybko. W jego ramionach topniała teraz jak wosk.
Przy niej Tom wydawał się sobie zbyt duży, niezdarny i...
podniecony.
Opuścił powieki, lecz czujności nie tracił. Jego mózg
pracował na pełnych obrotach. W myśli Tom dokonywał
przeglądu zaproszonych mężczyzn i dzielił ich na łobuzów i
facetów od biedy do przyjęcia. Uznał, że im szybciej Julie
pozna jakiegoś w miarę przyzwoitego faceta, tym lepiej.
Wiedział, że szałowa czerwona kiecka, zaróżowione policzki i
seksowny taniec były jedynie zasłoną dymną. Tej dziewczynie
zależało nie tylko na chwilowej rozrywce i Tom dobrze
zdawał sobie z tego sprawę. On sam na kandydata do stałego
związku absolutnie się nie nadawał. Bez względu na to, jak
bardzo pragnął ściągnąć majteczki z Julie i gruntownie
wyuczyć ją wszystkiego, co powinna znać, będąc naprawdę
złą dziewczyną.
- Nie musisz odwozić mnie do domu - powiedziała w
pewnej chwili. - Zrobi to Peter.
- Ten facet miał już cztery narzeczone.
- Och, wiem. Wszystko mi opowiedział.
Nie potrafiła dobrze kłamać. Nie była też najponętniejszą
kobietą, z jaką tańczył dzisiejszego wieczoru, ale robiła na
nim największe wrażenie. Prężne, obfite piersi Julie
przylegały ściśle do jego torsu, lecz usztywniona koszula nie
przeszkadzała mu wyobrażać sobie, jak jej sutki ocierają się o
jego obnażoną skórę.
Kiedy objęła go za szyję i przyciągnęła do siebie jego
głowę, usiłował trochę zwiększyć dystans, odsuwając ją od
siebie. Szło mu opornie, gdyż nigdy przedtem podobnie się nie
zachowywał.
- Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś - wyszeptała
mu do ucha.
Tom poczuł przebiegający ciało dreszcz podniecenia, ale
Julie natychmiast się odsunęła.
Ta jej niewinność była wprost żałosna. Właśnie dlatego
Tom wolał zawsze mniej naiwne dziewczyny. Osóbki pokroju
Julie Myers nadawały się do trwałego związku, a on jeszcze
do niego nie dojrzał.
Rzucił okiem na świeżo upieczonego szwagra, przyjaciela
jeszcze ze szkolnych czasów, i oczyma wyobraźni ujrzał go z
łańcuchem i kulą u nogi. Toma cieszyło szczęście siostry, ale
od tej pory wieczorne wypady jej męża wyłącznie w męskim
gronie ulegną drastycznemu ograniczeniu.
Muzyka ucichła i Julie znów znalazła się w objęciach
Petera. Zdaniem jej mentora, popełniła błąd. Na sali właśnie
przygaszono światła na znak, że jest to ostatni taniec
wieczoru. Tom tańczył z Brendą Butler. Była koleżanką z
pracy Tiny, ale dopiero teraz się poznali. Wpadła mu w oko
podczas próby uroczystości ślubnej. Wszystko wskazywało na
to, że ta druhna panny młodej ma ochotę na flirt i z łatwością
da się poderwać.
Teraz, w tańcu, wysyłała sygnały potwierdzające
wcześniejsze spostrzeżenia Toma. Miał ochotę na przelotny
romans z tą efektowną dziewczyną. Jako stewardesa latała z
Atlanty w międzynarodowe rejsy. Zdaniem Toma, idealnie
nadawała się do flirtu.
- Cieszę się, że wreszcie poznałam seksownego brata
Tiny - oznajmiła Tomowi.
Miał na nią ochotę, ale także inne zobowiązania.
- Przyszedłem tu w damskim towarzystwie - przyzna! z
niechęcią. - Moja znajoma liczy na to, że odwiozę ją do domu.
- Jestem bardzo rozczarowana - stwierdziła Brenda.
- Ja też, ale co pomyślałabyś o mnie, gdybym miał
zwyczaj wystawiać dziewczyny do wiatru?
- Uznałabym cię za okropnego człowieka i nie
zmieniłabym tej opinii co najmniej przez trzydzieści sekund -
oznajmiła ze śmiechem, który działał na zmysły Toma.
A więc przeczucie chyba go nie myliło. Miał przed sobą
bardzo złą dziewczynę.
Taniec się skończył. Na sali rozbłysły światła. Było to
oficjalne zakończenie przyjęcia. Tom odnalazł Julie i wyrwał
ją z łap Petera mimo protestów obojga zainteresowanych.
Trzymając mocno za ramię, poprowadził ją ku wyjściu.
Julie nie była tym zachwycona.
- Nie wiem, dlaczego tak się upierasz, żeby odwieźć mnie
do domu. Peter bardzo chciał...
- Peter zawsze bardzo chce. A ponadto zanim wsiądziesz
do samochodu jakiegoś faceta, musisz się jeszcze trochę
poduczyć. Są ci potrzebne następne lekcje.
- Przy Peterze nic by mi się nie stało.
- Być może. Gdyby był trzeźwy.
- Czy dasz mi dyplom, kiedy skończę kurs? A może
poznasz mnie z bardziej odpowiednim mężczyzną?
Tom lubił, gdy Julie prawiła mu złośliwości. Słabe,
łagodne i uległe kobietki nie interesowały go wcale.
Oczywiście, podobnie jak Julie Myers. Żeby ostudzić
pobudzone zmysły, musiał szybko znaleźć się na świeżym
powietrzu. Albo też niezwłocznie odnaleźć Brendę.
Zdjął z wieszaka płaszcze ich obojga i poprowadził Julie
pod ścianę.
- Odwożenia mnie do domu nie było w umowie! -
protestowała Julie.
W jej oczach Tom ujrzał iskierki gniewu. Czuł, że wpada
w tarapaty.
- Przyjechałaś tutaj ze mną, więc odwiozę cię do domu.
Tak być powinno.
- Przecież to nie była randka.
- Nie szkodzi. Etykieta nakazuje takie postępowanie.
Głupotą było wygadywać takie rzeczy, ale Julie nie
uwierzyłaby, gdyby powiedział prawdę. Tom miał mętlik w
głowie. Zupełnie nie pojmował, dlaczego od razu nie zajął się
seksowną i chętną druhną panny młodej, dziewczyną z
gatunku złych, lecz uparł się, żeby odwieźć Julie do domu.
Fakt ten z pewnością nie wpłynął korzystnie na poprawę jego
samopoczucia.
ROZDZIAŁ TRZECI
Samochód wyraźnie się skurczył.
Gdy jechali z Julie na wesele Tiny, w małym
volkswagenie Toma ledwie mieściły się jego szerokie ramiona
i długie nogi. Czuł się jak ostryga przylegająca do ścian
skorupki. Julie skuliła ramiona, żeby uniknąć fizycznego
kontaktu z Tomem, i ścisnęła kolana, aby kierowca mógł
swobodnie operować drążkiem zmiany biegów,
umieszczonym w podłodze, nie dotykając jej nóg.
Wdychała zapach płynu po goleniu i czuła się lekko
odurzona. Być może atmosfera w małym samochodzie
wiązała się także z tym, że Julie wciąż miała przed oczyma
Toma podczas czułego tańca z druhną panny młodej o
wyszczerzonych zębach.
- Naprawdę niepotrzebnie odwozisz mnie do domu -
powtórzyła. Co innego mogła powiedzieć mężczyźnie, który
przez większość wieczoru zamieniał fokstrota we wstępną
miłosną grę?
- Uznaj mnie za przydzielonego ci kierowcę.
- Prawie nie piłam szampana.
- Zauważyłem. Ale Peter nie wylewał zawartości swojego
kieliszka do kubełka z lodem, kiedy był przekonany, że nikt
tego nie widzi.
- Bawiliśmy się doskonale, co wcale nie oznacza, że był
pijany.
Tom zatrzymał samochód przed domem Julie.
- Jesteśmy na miejscu. Odprowadzę cię do drzwi.
Zaczynał ją denerwować. Wykazywał wyraźny talent w tym
kierunku.
- Nie musisz. Między drzwiami a miejscem, w którym się
teraz znajdujemy, nie ma nawet mysiej dziury, w której
mógłby ukryć się jakiś łomiarz.
- Pozwól mi udawać dżentelmena.
- To właśnie robisz? - Julie zachichotała mimo woli.
- Uważasz, że jestem źle wychowany?
- Nie, oczywiście, że nie. - Znów zaczęła się śmiać.
Chyba jednak tego szampana było trochę za dużo.
Tom wysiadł, obszedł z przodu samochód i stanął przy
drzwiach od strony pasażera. W ciemnym płaszczu, którego
rozwiewające się poły ukazywały eleganckie spodnie, mógł z
powodzeniem uchodzić za arystokratycznego playboya. Do
tego obrazu nie pasowały tylko jego zwichrzone włosy.
Doprowadził Julie do wejścia do budynku, ręką bez
rękawiczki obejmując ją w talii. Przez wełnianą tkaninę
płaszcza czuła ciepło promieniujące z jego dłoni. Albo tak się
jej tylko wydawało. Dzisiejszego wieczoru miała wyostrzone
zmysły i uwrażliwione wszystkie partie ciała.
Przypomniawszy sobie, jak bąbelki szampana łaskotały ją w
nosie, z trudem powstrzymała się, aby go nie potrzeć.
Otworzyła torebkę, żeby poszukać kluczy. Tom
natychmiast włożył rękę do środka i znalazł je od razu. I od
razu trafił bezbłędnie na klucz otwierający drzwi do
wejściowego holu.
- Skąd wiedziałeś, który to klucz?
- Ach, to kwestia doświadczenia - odparł nonszalanckim
tonem, uśmiechając się znacząco.
Julie uznała, że miał po prostu szczęście.
- Dziękuję - powiedziała.
- Jak do drzwi, to do drzwi. - Wskazał schody i zaczął iść
w ich kierunku, gestem zachęcając Julie, żeby szła za nim. -
To należy do kodeksu dżentelmena.
- Och, naprawdę jesteś... - zamierzała dodać „głupi", lecz
uznała, że nie ma sensu kłócić się z Tomem. Bądź co bądź
stanowił jedynie jej eskortę, i do tego nie za darmo.
Gdy tylko wręczy mu karnet na mecze Byków, od razu go
się pozbędzie. Przekupiła Toma, aby pokazał jej odrobinę
ciekawszego życia. Po pierwszym tańcu, w którym ściągnął na
nią uwagę mężczyzn, do samego końca przyjęcia bawiła się
znakomicie. Spodobał się jej Peter. Był przystojny i, w
przeciwieństwie do większości swych rówieśników, potrafił
rozmawiać z kobietą. Nie opowiadał bezsensownych kawałów
ani sportowych historyjek.
- Świetnie się bawiłam. Jeszcze raz ci dziękuję -
powiedziała do Toma, stając przed drzwiami swego
mieszkania. Lekką zadyszkę przypisała wspinaniu się na
drugie piętro. - Poczekaj chwilę, zaraz dam ci karnet na
mecze.
Otworzył zamek u drzwi i oddał klucze Julie.
- Jeszcze nie zarobiłem na te bilety - odparł z poważną
miną.
- Niestety, jeden mecz już rozegrano. Weź od razu karnet,
żebyś nie straci! następnego.
Prawie nie kiwnąwszy palcem, aby pomóc Julie, czułby
się jak ostatni łobuz, biorąc od niej bilety.
- Przynajmniej pozwól mi za nie zapłacić. - Wszedł do
mieszkania. Nie chciał sterczeć na klatce schodowej.
- Nie mogę. Takie były warunki naszej umowy.
Spędziłam fantastyczny wieczór, ale było głupotą z mojej
strony prosić cię o nauki.
- Dołączyłaś do grona najlepszych uczniów w klasie.
Lubił drażnić się z Julie, a dziś zasłużyła na to, żeby jej trochę
podokuczać. Stracił przez nią randkę z Brendą i nawet nie
wiedział, dlaczego odmówił tak napalonej dziewczynie.
- A więc uznaj karnet za wyraz mojej wdzięczności -
powiedziała Julie.
Miała zaróżowione policzki albo od chłodu panującego na
dworze, albo z powodu coraz większego napięcia między
nimi. Ta dziewczyna była wyjątkowa. Po długiej i
wyczerpującej zabawie na jej twarzy nie było śladu
zmęczenia. W ostrym świetle palącym się w przedpokoju
nadal wyglądała świeżo jak poranek.
- Co ja zrobiłam z karnetem? - Ze zmarszczonym czołem
Julie poprowadziła Toma do saloniku. - Był w białej kopercie.
Muszę się zastanowić, gdzie ją położyłam.
- Nie ma pośpiechu...
- Pozwól mi pomyśleć.
- Byłaś wtedy pod wrażeniem naszej randki. Zaraz sobie
przypomnisz.
- Wcale nie byłam pod wrażeniem! I nie była to żadna
randka.
- Podczas przyjęcia dałem ci subtelnie do zrozumienia, że
nie będę miał do ciebie pretensji, jeśli ktoś zacznie cię
podrywać.
- Zachowywałeś się subtelnie? Sposób, w jaki ze mną
tańczyłeś, był... był daleki od subtelności.
Numer telefonu Brendy w motelu, w którym się
zatrzymała, Tom zapisał na kartce, którą schował do kieszeni
marynarki. Znów zaczął się zastanawiać, dlaczego zadał sobie
trud odwiezienia Julie do domu. Nie chciał mieć jej na
sumieniu, a zarazem nie miał najmniejszej ochoty uwikłać się
w romans z niewinną, niedoszłą panną młodą. Być może
powinna zacząć umawiać się z Peterem, ale Tom miał
nadzieję, że trafi się jej ktoś bardziej wartościowy. W każdym
razie udało mu się utrudnić kontakty Julie z tym pacanem.
Gdyby znów trafiła na niewłaściwego człowieka, on ponosiłby
za to odpowiedzialność.
- Wytykasz mi brak subtelności. A jak oceniasz własne
pląsy z Peterem Carlyle'em? - zapytał drwiącym tonem
- Tańczyliśmy zupełnie zwyczajnie. Może położyłam te
bilety na biurku. - Julie zaczęła przewracać jakieś papiery. Po
chwili przerwała poszukiwania. Zdjęła pantofle.
- Zupełnie zwyczajnie? - powtórzył Tom z przekąsem. -
Gdyby ktoś wsunął między was kartkę papieru, roztarlibyście
ją na miazgę.
Tom był rozdrażniony. I to nie dlatego, że Brenda
opuszczała Chicago z samego rana, zanim zdołał ją bliżej
poznać.
Mimo braku doświadczenia w sprawach damsko -
męskich Julie Myers była osobą niebezpieczną. Ubrana w
obcisłą czerwoną sukienkę miała mnóstwo wdzięku i
emanowała seksem, a brak pantofli nadawał jej wygląd
dziwnie bezradny i niewinny. Wszystko to mogło
doprowadzić mężczyznę do białej gorączki. Gdyby on sam
miał trochę oleju w głowie, machnąłby ręką na karnet na
mecze Byków i zmykał gdzie pieprz rośnie.
Od pierwszej chwili wyczuwał instynktownie, że im
szybciej jego „uczennica" zwiąże się z jakimś facetem, tym
mniej będzie kusiło go samego, żeby zabrać ją do kina lub na
jakąś imprezę. Oczywiście, wyłącznie jako kumpelkę.
Niestety, tak zwane miłe dziewczyny pokroju Julie Myers
stanowczo zbyt serio traktowały każdą, nawet najdrobniejszą
propozycję i przywiązywały zbyt dużą wagę do każdego
spotkania, nawet najzwyklejszego pod słońcem. A on nie miał
zamiaru zwodzić tej dziewczyny i wzbudzać płonnych
nadziei.
- Jak śmiesz mówić o nieprzyzwoitych pląsach? Sam
trzymałeś mnie tak blisko, że... - Rozzłoszczonej Julie
zabrakło słów.
- To małe piwo w porównaniu z ostatnim tańcem
wieczoru, jaki odstawił z tobą Peter.
- Chyba byłeś zbyt zajęty, aby cokolwiek zauważyć! -
odcięła się Julie.
- A jednak zauważyłem. I zaraz mogę zademonstrować,
na czym polega różnica. - Tom chwycił Julie za ramię i
pociągnął w swoją stronę. Mimo woli znalazła się w jego
ramionach. - Zechciej zwrócić uwagę na mój bezbłędny styl,
sposób, w jaki ujmuję partnerkę, i na prąd powietrza
przepływający między obydwoma ciałami.
Obrócił Julie w tańcu, o włos unikając zderzenia z ostrym
kantem stołu, i odchylił ją w tył.
- Nasz pierwszy taniec był zupełnie inny! -
zaprotestowała. Swoim dźwięcznym, perlistym śmiechem
przyprawiła Toma o gęsią skórkę.
- Peter obściskuje w tańcu partnerkę - oświadczył. - O,
właśnie tak. - Przyciągnął Julie blisko do siebie. Jej miękkie
włosy łaskotały go w nos. - A do tego dołącza pracę rąk -
wyszeptał Julie wprost do ucha, przesuwając dłoń z góry na
dół wzdłuż jej pleców, gdy bez muzyki tańczyli tuż przed
kanapą na niewielkim skrawku podłogi.
- Peter wcale tak nie robił - zaprzeczyła ponownie Julie,
gdy dłoń Toma zatrzymała się na tylnej części jej ciała. -
Czyżbyś chciał mnie podniecić?
- Nigdy tego nie mów żadnemu mężczyźnie. To poważny
taktyczny błąd.
- Dlaczego?
- W ten sposób wytrącasz go z transu. I zmuszasz do
przyjęcia zupełnie innej metody. To potencjalna śmierć
wszelkich rodzących się związków.
- Ech, wymyślasz przedziwne rzeczy.
Czubek jednego z wypożyczonych lakierków Toma otarł
się niebezpiecznie o nie obutą stopę Julie. Szarpnęła się,
ratując przed nadepnięciem, i oparła o swego partnera, chcąc
zachować równowagę.
- Przykro mi - przeprosił Tom.
A jakże, było mu naprawdę przykro. Z całkiem innego
powodu. Spoglądał na piękne piersi przyciśnięte do
usztywnionego gorsu koszuli i o mały włos, a przesunąłby
odruchowo dłoń wzdłuż linii szyi, popełniając kardynalny
błąd.
Puścił Julie i odsunął się o krok.
- Tyle na temat tańca - oświadczył pozornie
beznamiętnym głosem. - Cieszę się, że dobrze bawiłaś się z
Peterem. Na mnie już czas.
- Ale bilety...
- Nie są mi potrzebne. Zapomnij o nich.
- Nie mogę. I nalegam, abyś je wziął. Kiedy
demonstrowałeś taneczne figury, przypomniałam sobie, co
zrobiłam z karnetem. - Julie zostawiła Toma i pobiegła do
kuchenki. Po chwili wróciła z triumfalną miną. - Przed
wyjściem na przyjęcie przyczepiłam bilety magnesem do
lodówki, aby łatwo je było znaleźć.
Tom westchnął ukradkiem. Ta dziewczyna powinna się
nauczyć, jak należy łechtać męską próżność. Zamiast być pod
wrażeniem tańca, ona myślała o karnecie. Było to
niewybaczalne. Popatrzył na bilety wyciągnięte w jego stronę.
Nadal miał obiekcje, czy powinien je wziąć. Czuł się tak,
jakby brał wynagrodzenie za to, że działał we własnym
interesie. Im mniej dziewczyn pokroju Julie Myers będzie
chodziło po ulicach tego miasta, tym on będzie
bezpieczniejszy. Prawdę powiedziawszy, Julie była pierwszą
tego typu spotkaną przez niego osóbką. Do tej pory nie znał
takiej jak ona dziewczyny.
Zanim się spostrzegł, Julie doprowadziła go do drzwi
mieszkania. Wykazywała wielki talent w pozbywaniu się
mężczyzn.
- Cieszę się, że mogłam cię poznać - powiedziała,
zręcznym ruchem wsuwając mu do kieszeni białą kopertę z
karnetem.
- Zrobiłem dla ciebie zbyt mało - jeszcze raz
zaprotestował Tom.
Julie kategorycznie odmówiła przyjęcia biletów.
Wyciągnął więc rękę na pożegnanie. Bądź co bądź karnet na
mecze Byków wart był uściśnięcia dłoni. Ale nie wiadomo
dlaczego usta Toma wylądowały na gładkiej skórze czoła
Julie, nad wąską, ciemną brwią.
Zaskoczyło to dziewczynę. Jeśli tak miał wyglądać
przyjacielski pocałunek, byłoby lepiej, gdyby Tom ograniczył
się wyłącznie do podania ręki.
- Życzę ci dobrej nocy - powiedziała dźwięcznym głosem.
- Dobranoc. Piękne dzięki za bilety.
- Żeby móc je odzyskać, Brad sprzedałby duszę diabłu. W
pierwszej chwili Tom nie wiedział, o kim mówi Julie.
Zdołał zbiec na sam dół po dwa schody naraz, wyjść przed
dom i znaleźć się w chmurze śniegu miotanego lodowatym,
przenikliwym wiatrem, zanim przypomniał sobie, że Brad to
były narzeczony Julie.
Julie obserwowała z okna, jak Tom wsiada do małego,
niebieskiego garbusa, szybko wykonuje manewr zawracania i
z głośnym wyciem silnika rusza przed siebie.
Była zaskoczona. Kto by pomyślał, że nagle okaże się tak
miły i ją pocałuje? Ale czy taki przelotny całus w ogóle się
liczył? Bardziej przypominał muśnięcie wargami niż zwykły
pocałunek.
Mimo to paliła ją teraz skóra na czole. Czuła jeszcze
poniżej pleców dotyk rozwartej dłoni Toma, gdy niezbyt
dokładnie naśladował w tańcu styl Petera.
Była zbyt wstawiona, aby dłużej zastanawiać się, dlaczego
słabła w ramionach Toma i robiło się jej dziwnie słodko. Jeśli
tak fantastycznych emocji doznają dziewczyny z gatunku tych
złych, to chętnie zasili ich szeregi.
Następnego dnia Tom budził się z trudem i bardzo powoli.
Mrużył oczy, gdyż promienie ostrego, zimowego słońca
przezierały przez uchylone żaluzje.
Dopiero czwarty z kolei dzwonek telefonu dotarł do jego
świadomości, ale Tom nie zamierzał z nikim rozmawiać. Był
spóźniony. O tej porze powinien już być w domu rodziców i
patrzeć, jak Tina rozpakowuje ślubne prezenty. Tak jakby
nowożeńcy nie mieli nic lepszego do roboty.
- To dziwaczne - wymamrotał zadowolony, że nigdy nie
spotka go los pana młodego, którego wczesnym rankiem
wyciąga się z małżeńskiego łoża, żeby na łeb, na szyję gnał do
świeżo upieczonych teściów po to, aby wszyscy tam zebrani,
na czele z matką panny młodej, nie musieli się głowić, jak
udała się noc poślubna.
Tom nie miał kaca po wczorajszym wieczorze, ale czuł się
jak ogłuszony. Co za diabeł podkusił go, aby po zakończeniu
przyjęcia demonstrować Julie różne style tańczenia i całować
ją w czoło? Od szczeniackich czasów, kiedy to wyjął z
akwarium złotą rybkę i wrzucił ją za dekolt bluzki szkolnej
koleżance, nie zdarzyło mu się zrobić nic podobnie
kretyńskiego.
Telefon zadzwonił ponownie. Tom zrzucił kołdrę i drżąc z
zimna, poczłapał nago do aparatu stojącego na kuchennym
blacie. Zamiast podnieść słuchawkę, czekał, aż włączy się
automatyczna sekretarka, i rozglądał w poszukiwaniu
szlafroka. Gdy włożył go na siebie, cofnął taśmę i odtworzył
nagrane wiadomości. Pożegnalny telefon od zawiedzionej
Brendy, zaproszenie od Karli, którą ledwie pamiętał, na
przyjęcie u kogoś z jej znajomych, a wreszcie prośbę Petera o
numer telefonu Julie.
- Do diabła z tym wszystkim! - zaklął Tom pod nosem,
mając na myśli przede wszystkim ostatni telefon.
Dlaczego ten bęcwał sam Julie o to nie poprosił? On zrobił
aż za wiele, przyprowadzając tę dziewczynę na weselne
przyjęcie. Postanowił na razie nie dzwonić do Petera. Niech
poczeka, wyjdzie mu to na dobre.
W każdym razie Tom postanowił, że skontaktuje go z
Julie. On sam musi przestać przejmować się problemami
panny Myers. Chciał, aby jego znajomi zainteresowali się tą
dziewczyną. Czterokrotnie zaręczony Peter był akurat w
trakcie szukania odpowiedniej dziewczyny, gdyż bez takowej
nie mógłby zaręczyć się po raz piąty. Tom był
przeświadczony, że im szybciej Julie Myers wypadnie z
obiegu i stanie się niedostępna, tym lepiej dla niego samego.
Odzyska spokój ducha. Musiał przyznać, że dotykanie jej
wargami, nawet w najbardziej niewinny sposób, stanowiło
bardzo złe posunięcie. Julie była dziewczyną stanowczo zbyt
ponętną, żeby nie zagrażać bezpieczeństwu każdego
mężczyzny będącego w wolnym stanie.
Tom uznał, że siebie nie oszuka. Julie Myers była
piekielnie ładna, zabawna i słodka. Z chęcią poszedłby z nią
do łóżka, ale interesowały go zupełnie inne dziewczyny.
Panny lubiące się dobrze bawić i unikające trwałych
zobowiązań.
Niestety, Julie Myers były potrzebne dalsze dobre rady, a
on nadal czuł się zobowiązany do ich udzielenia, bo nie spłacił
do końca biletów na mecze Byków. Ale gdy tylko któryś z
jego kumpli połknie haczyk i zainteresuje się Julie, on sam
będzie mógł wreszcie zapomnieć o tej dziewczynie.
- Zapomnieć - na głos powtórzył Tom i uznał, że to dobre
rozwiązanie.
Dopóki będzie zachowywał właściwą perspektywę i
sprawę z Julie traktował jak handlową umowę, dopóty sam nie
wpadnie w zastawioną przez nią pułapkę.
Mimo najlepszych chęci, nie zadzwonił do Julie ani tego
dnia, ani w ciągu dwóch następnych.
W środę rano udało mu się sprzedać duży trzyczęściowy
zestaw wypoczynkowy. Nie mógł się go pozbyć od wielu
miesięcy. Już więcej nie popełni błędu i nie będzie trzymał u
siebie w magazynie żadnego tego rodzaju kompletu. Prace
wykończeniowe przy zestawie tak dużych mebli onieśmielały
klientów. Chcieli szybko, w ciągu jednego weekendu,
osiągnąć zamierzony cel, mogąc doprowadzić do porządku
kupione meble. Dlatego interesowały ich przede wszystkim
niewielkie mebelki, takie jak szafki z szufladkami czy fotele
na biegunach. On sam nie mógł za to ich winić. Czemu
mieliby tracić wiele czasu i energii robiąc coś, co może nie
spełnić oczekiwań?
Po co człowiek miałby podejmować długoterminowe
zobowiązania w stosunku do tylko jednej kobiety, skoro było
to równoznaczne z koniecznością pożegnania się na dobre z
bujnym i wesołym życiem towarzyskim? Kto w ogóle
wymyślił coś tak niedorzecznego jak trwały związek?
Tom wziął sobie wolne popołudnie, zostawiając w
magazynie współpracownika, który o tej porze roku będzie
miał niewielu klientów, i spędził półtorej godziny, ćwicząc w
siłowni. Przyrzekł sobie, że nie będzie zastanawiał się, czy
Julie Myers utrzymuje kontakt z Peterem lub z jakimś innym
pacanem, któremu wpadła w oko na weselnym przyjęciu.
Po powrocie do domu Tom sprawdził automatyczną
sekretarkę. Jego uwagę zwróciło tylko jedno nagranie.
- Cześć, Tom. Czy jeszcze mnie pamiętasz? Tu Brenda.
Pewnie dziwi cię, że dziś dzwonię, ale mój rozkład lotów w
ostatniej chwili uległ zmianie. Dopiero jutro opuszczam
lotnisko w Chicago i lecę do Rzymu. W związku z tym mam
wolny wieczór. I całą noc. Z przyjemnością z tobą się
spotkam.
Tak więc szykowała mu się kolacja w towarzystwie
atrakcyjnej kobiety. Czyżby Brenda zamierzała w jego łóżku
spędzić całą noc? Telefonując, nie zostawiła numeru, pod
którym mógłby ją zastać. Nie był to dobry znak.
Przez chwilę Tom zastanawiał się, czy przed spotkaniem z
Brendą powinien solidnie wysprzątać mieszkanie. Jednak całe
porządki ograniczył do wyrzucenia pudełka po mleku, które
rano opróżnił, jedząc owsiankę. Zaraz potem zadzwonił
telefon.
- Czy otrzymałeś moją wiadomość? - zamruczała Brenda
głosem bohaterek filmów porno.
- Tak. Co powiesz na chińszczyznę? - zapytał.
- Wspaniale! Mam ochotę na coś egzotycznego,
pieprznego...
- Dokąd po ciebie przyjechać?
- Jestem w motelu przy Hagenback Road.
- Wiem, gdzie to jest. Daj mi godzinę.
- Zamierzam dać ci znacznie więcej...
Tom odłożył słuchawkę. Brenda otwarcie stawiała sprawę.
A on, prawdę powiedziawszy, miał ochotę na spokojną,
przyjacielską pogawędkę i na jakiś film akcji z ciekawymi
efektami specjalnymi, a nie na odgrywanie roli ogiera.
Nie wiadomo dlaczego pomyślał o Julie. Bilety na mecze
Byków nadal leżały na szafce własnoręcznie przez niego
wykończonej i swego czasu wystawionej jako reklama na
otwarcie magazynu. Nie mógł jeszcze na dobre zapomnieć o
tej dziewczynie, bo nadal był jej dłużnikiem, jako że przyjął
tak wspaniały prezent. Zauważył, że miejsca są świetne. Nadal
istniało kilka rzeczy, których mógł nauczyć Julie. Jak na razie
bardzo zaniedbał obowiązki nauczyciela.
Przy telefonie jeszcze leżała gazeta z ogłoszeniem o
sprzedaży ślubnej sukni. Tom wybrał numer telefonu Julie, a
potem rzucił okiem na zegar. Przed spotkaniem z Brendą
zostało mu niewiele czasu. Musiał jednak trochę uprzątnąć
mieszkanie i wziąć prysznic.
- Cześć. Akurat nie ma nas w domu. Jeśli państwo
podadzą swoje nazwisko i numer telefonu, to zadzwonimy.
Tom wysłuchał tego tekstu i z uśmiechem na twarzy
odłożył słuchawkę. Julie udawała, że nie mieszka sama. Ze
strony samotnej dziewczyny było to mądre posuniecie, ale
mogło odstraszać amantów dzwoniących po to, aby
zaproponować jej randkę. Nie wiedzieli bowiem, czy Julie
mieszka z kobietą, czy z mężczyzną. Tom westchnął głęboko.
Ta dziewczyna jeszcze wiele musiała się nauczyć.
Automatycznej sekretarce nie zostawił żadnej informacji.
Uznał, że to zdecydowanie nieodpowiedni sposób na podanie
następnej porcji zasad, jakimi powinna się kierować
dziewczyna z gatunku złych.
Kiedy Tom przyjechał do motelu, Brenda już na niego
czekała. Była gotowa. Ale nie do wyjścia przy bliskiej zera,
wietrznej pogodzie.
- Pomyślałem sobie, że zjemy wczesną kolację, a potem
wybierzemy się do kina - oświadczył Tom na wstępie.
Od razu zauważył, że pod krótką, opięta żółto - zieloną
sukienką Brenda nie nosi biustonosza. Przedtem nie zwrócił
uwagi na to, że ma bardzo duże usta. Może nie było to takie
złe, pomyślał. Wyglądała tak, jakby miała więcej zębów niż
inni ludzie.
- Możemy zamówić kolację do pokoju - powiedziała.
Zwilżyła językiem dolną wargę. Tom uznał, że będzie musiał
wspomnieć Julie o tym sposobie. A także ostrzec ją, żeby
używała go tylko wtedy, kiedy będzie chciała zaprosić
mężczyznę do łóżka.
- Zasługujesz na lepsze jedzenie niż potrawy
przesiąknięte zapachem kartonowych pojemników. Znam
takie miejsce, gdzie podają oryginalne dania kantońskie.
Dziwnym zbiegiem okoliczności miejsce to było oddalone
zaledwie o parę przecznic od kwiaciarni, w której pracowała
Julie. Tom postanowił, że po drodze na chwilę do niej
wpadnie, a potem z czystym sumieniem będzie mógł raczyć
się słodko - kwaśną chińszczyzną.
Wyciągnął Brendę z motelu i wsadził ją do samochodu.
- Muszę na chwilę się zatrzymać - oświadczył, wjeżdżając
na miejsce do parkowania w pobliżu kwiaciarni. - Poczekaj w
samochodzie. To potrwa tylko chwilę.
- Tommy, nie musisz kupować mi kwiatów - powiedziała,
ale chyba już jej nie usłyszał.
Zostawił włączony silnik, bo w niewielkim volkswagenie
ogrzewanie nie działało we właściwy sposób. Trudno mu było
uwierzyć, że zostawia seksowną, lecącą na niego dziewczynę
w lodowatej blaszance, a sam idzie do Julie, aby udzielić jej
następnych rad. Zależało mu na tym, aby ta dziewczyna nie
wplątała się w jakąś aferę z nieodpowiednim facetem, ale być
może w zapewnianiu jej bezpieczeństwa posuwał się za
daleko.
Dzisiejszego wieczoru Julie, mimo że zazwyczaj
pracowała z przyjemnością, była zadowolona, że za chwilę
będzie mogła zamknąć kwiaciarnię. Z przykrością myślała o
czekających ją samotnych powrotach do domu w ciemne,
zimowe wieczory. Przypomniawszy sobie weselne przyjęcie,
westchnęła głęboko. Mimo że tyle wysiłków włożyła w
udawanie złej dziewczyny, nadal jej telefon milczał jak
zaklęty.
Skończyła właśnie wycierać drzwi od chłodni i poszła na
zaplecze sklepu, zamierzając zaraz wrócić i wywiesić
tabliczkę z napisem: "Zamknięte", gdy nagle odezwał się
dzwonek nad drzwiami, zapowiadający przyjście klienta.
Millie, właścicielka kwiaciarni, w swoim biurze na
zapleczu przygotowywała utarg do przekazania do banku,
więc Julie podbiegła do łady, aby przywitać spóźnionego
gościa. Nagle stanęła jak wryta.
- Tom! - Jej serce zabiło mocniej na widok atrakcyjnego
mężczyzny w ciasnych dżinsach i w skórzanej, lotniczej
kurtce, ale szybko się opanowała. Postanowiła zachować
spokój i dystans.
- Czym mogę ci służyć?
- Chciałem tylko z tobą pogadać.
- Jak widzisz, jeszcze pracuję.
Julie nie miała pojęcia, o czym Tom zamierza z nią
rozmawiać. W każdym razie nie zamierzała okazać, jak wiele
o nim myślała po tym, jak pożegnał ją nieoczekiwanym
pocałunkiem w czoło.
- Wobec tego przygotuj dla mnie małą wiązankę.
- Z jakich kwiatów?
- Sama wybierz coś ładnego. Byle nie goździki farbowane
na niebiesko.
Julie czuła, jak wzrok Toma prześlizguje się po jej ciele,
mimo że miała na sobie bezkształtne, luźne różowe wdzianko,
w jakie Millie ubierała personel kwiaciarni.
- Mogą być kwiaty różowe i białe?
- Niech będą - powiedział całkowicie obojętnym tonem i
dodał: - Chciałem cię ostrzec. Peter prosił mnie o numer
twojego telefonu. Czy już do ciebie dzwonił?
- Nie. Jakie chcesz przybranie?
- Zdecyduj sama. Jeśli jeszcze nie telefonował...
- Pewnie się nie odezwie.
- Odezwie. Odezwie. Nie tylko on. Ale zrobisz zły
początek, jeśli zgodzisz się spotkać z nim w najbliższą sobotę
wieczorem.
Dzwonek nad drzwiami kwiaciarni zadźwięczał ponownie,
ale Julie tak była przejęta wizytą Toma, że nie zwróciła na to
uwagi.
- Już możesz przestać udzielać mi lekcji - oświadczyła.
Odwróciła się i podniosła w górę gustowną wiązankę
drobnych kwiatów. - Wstążka ma być różowa czy czerwona?
- Wszystko jedno. A teraz słuchaj, co ci powiem. Nigdy
nie dawaj facetowi do zrozumienia, że nazajutrz masz wolny
czas i możesz się z nim zobaczyć. Powiedz, że jesteś już
umówiona. Następnym razem niech prosi cię o spotkanie ze
znacznie dłuższym wyprzedzeniem.
- Te kwiaty są dla mnie? - Długonoga blondynka,
demonstrując w uśmiechu imponujące wielkością zęby,
podeszła do Toma i ujęła go za rękę.
Julie, ubrana w sklepowy strój, nie miała pojęcia, czy
niedawna druhna panny młodej rozpoznała w niej dziewczynę
z przyjęcia. Jej samej wystarczył charakterystyczny zapach
perfum, aby przypomnieć sobie Brendę oplatającą ramionami
Toma niczym trujący bluszcz.
Julie odwróciła się, żeby zawinąć bukiet, a potem ustaliła
należność i dokonała niezbędnych manipulacji z kartą
kredytową Toma, ani razu na niego nie spoglądając.
- Pamiętaj o mojej przestrodze - powiedział prawie
szeptem, wepchnąwszy kwiaty w ręce Brendy i ruszając ku
wyjściu.
- Dobrze, panie ekspercie - mruknęła Julie, gdy tylko za
gośćmi zaniknęły się drzwi - a ty sam z jak długim
wyprzedzeniem umawiasz się z Brendą, dziewczyną z gatunku
tych złych?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Tego wieczoru Julie zawarła umowę z samą sobą.
Postanowiła solennie, że jeśli jakiś mężczyzna zadzwoni do
niej w środę, zgodzi się na spotkanie, a jeśli dopiero w
czwartek - odmówi delikwentowi.
Brzmiało to całkiem sensownie, więc dlaczego czuła się
tak, jakby zawarła pakt z diabłem?
Nie była nawet pewna, czy lubi Toma Brunswicka,
dlaczego więc miałaby słuchać jego rady? No i czemu
przerwał randkę z druhną panny młodej, żeby wpaść do niej
do kwiaciarni i namawiać, aby pogrywała ostrzej i stała się dla
mężczyzn bardziej niedostępna?
Julie pomyślała, że należało Tomowi po prostu sprzedać te
nieszczęsne bilety. Nie czułby się zobowiązany do dawania jej
dobrych rad, a ona sama nie siedziałaby teraz bez apetytu nad
talerzem makaronu z serem i nie myślała o swoim
nauczycielu, zabawiającym się z Brendą w pozycji
horyzontalnej.
- Może wybrali się do kina - powiedziała do siebie
półgłosem, wrzucając do wiadra prawie nie tkniętą kolację.
A w gruncie rzeczy co za różnica, czy poszedł z tą
dziewczyną na film, czy do łóżka? Inną rzeczą było
wyobrażanie sobie długich, umięśnionych nóg splecionych w
tańcu z jej własnymi i męskich warg dotykających skóry na
czole, a zupełnie inną tracenie głowy i serca dla playboya
gustującego w łatwych i nachalnych kobietach pokroju
Brendy.
Na jednego przyzwoitego mężczyznę, któremu można
było zaufać, przypadało stu innych, dla których pospolita
striptizerka była bóstwem seksu.
Julie uznała, że nie mając szansy wygrania w pojedynkę,
powinna dołączyć do dziewczyn z gatunku złych i walczyć
bronią tą samą co one. Sukces osiągnięty na przyjęciu
udowodnił Julie, że mężczyźni lgną do takich właśnie
dziewczyn. Po to, żeby zmienić swoje życie, jej samej były
potrzebne nie lekcje i dobre rady, lecz pewność siebie i
odwaga. W tej chwili była nastawiona bardzo bojowo. Uznała,
że jest w stanie spróbować wszystkiego. Była wściekła
zarówno na Brada za to, że okazał się łobuzem, jak i na Toma,
bo gustował w łatwych i bezwartościowych kobietach.
Zresztą to, co robił Tom Brunswick, nie miało już dla niej
znaczenia.
Zadzwonił telefon. W pierwszej chwili Julie pomyślała, że
Tom wystawił do wiatru swoją zdobycz. Zaraz potem jednak
miała ochotę rąbnąć głową o ścianę, żeby ukarać się za tak
kretyńskie myśli.
Wzięła do ręki słuchawkę. W tej chwili każda rozmowa
była dobra, aby przerwać jej smętne rozważania.
- Czy to Julie Myers? - zapytał nieznany męski głos.
- Tak - odparła, postanawiając szybko spławić
telefonicznego handlarza. Oświadczenie mu, że jest bez forsy,
bo akurat straciła pracę, było już zbyt ograne i powinna na
poczekaniu wymyślić coś innego.
- Tu mówi Jerry.
- Jerry? - Julie poczuła w głowie kompletną pustkę. Nie
miała pojęcia, z kim rozmawia.
- Tu mówi Jerry Poomph. Do rymu z tryumf. Poznaliśmy
się na przyjęciu.
- Ach, tak. Cześć, Jerry.
- Jak ci się wiedzie?
- Świetnie.
- Pomyślałem, że może dostarczę ci powodu do nowego
tryumfu z Poomphem. Na przykład w sobotni wieczór.
Julie pamiętała zawartą z sobą umowę. Była środa, więc
należało powiedzieć: tak. Ale przecież cyrografu nie podpisała
własną krwią.
- Przykro mi, Jerry. Miło, że chcesz się ze mną zobaczyć,
ale mam już inne plany.
- Co za plany?
- Spotkanie. - Zabrzmiało zbyt enigmatycznie. -
Umówiłam się z kimś, kogo od dawna znam.
- Z mężczyzną czy z kobietą?
- Z mężczyzną. - To powinno mu wystarczyć.
- Co zamierzacie robić?
- Jeszcze nie wiemy.
- Żyję nocą jak sowa. Proponuję, abyśmy zobaczyli się po
twoim spotkaniu.
- To nie jest dobry pomysł.
- Oj, słonko, nie wiesz, co tracisz.
- Chyba wiem. Nawet na pewno. Żegnaj, Jerry.
Taki powrót do rzeczywistości był jak dla niej stanowczo
zbyt przykry!
Następnego dnia całe miasto pokryło się warstwą mokrego
śniegu i Julie szybciej dotarłaby do domu, pchając swój
samochód, niż usiłując nim jechać. Złościły ją korki na
drodze. Wracając z kwiaciarni, marzyła o tym, aby jak
najszybciej znaleźć się w domu. Była zmęczona. Od rana
wszyscy klienci kupowali dziś różowe goździki lub
przynajmniej tak się jej wydawało. I za każdym razem, gdy
brała któryś do ręki, zastanawiała się, co Brenda zrobiła z
kwiatami od Toma. Czy była osobą sentymentalną i zasuszyła
jeden z nich między kartkami albumu? Julie nie potrafiła sobie
tego wyobrazić, a zresztą nie była to jej sprawa.
Kiedy wreszcie dotarła do domu, od razu odebrała telefon
od matki, która opowiadała bez końca o znajomej,
rozwodzącej się po trzydziestu siedmiu latach małżeństwa.
- Nie jestem w stanie tego zrozumieć - powiedziała do
Julie po raz dwudziesty z rzędu. - Dlaczego teraz, po tylu
latach wspólnego życia?
- Mamo, ja naprawdę nie umiem odpowiedzieć na to
pytanie. Nie wiem nic o prawdziwej miłości - oświadczyła
Julie. - Pogadamy później.
Matka przyjmowała wszystko dosłownie. Mężowi kłaniała
się w pas. Przysięgała przed ołtarzem, że będzie mu
posłuszna, więc zawsze spełniała każde jego życzenie.
Przez chwilę Julie wydawało się, że rozmawia z obcą
osobą, której niewiele ma do powiedzenia, ale ten jałowy tok
myśli przerwał następny telefon.
- Julie, tu mówi Peter Carlyle.
- Cześć. Miło cię słyszeć. - Julie uśmiechała się do
słuchawki, dopóki nie uprzytomniła sobie, że jest czwartek.
- Dzwonię, żeby zapytać, czy nie wybralibyśmy się
gdzieś razem w sobotę wieczorem.
- W sobotę... W sobotę... Chciałabym bardzo... - W
czwartek jest zbyt późno, by umawiać się na sobotnią randkę.
Tak brzmiało orzeczenie Toma, wypowiedziane
kategorycznym tonem. - Ale, niestety, mam już inne plany.
- Żałuję.
W głosie Petera zabrzmiał tak wielki smutek, że Julie
miała ochotę pogłaskać go po głowie i pocieszyć.
- Jest mi naprawdę przykro - powiedziała łagodnym
tonem, niepewna, jak Peter przyjmie odmowę.
- Następnym razem będę musiał zadzwonić wcześniej -
oświadczył zupełnie spokojnie.
Postąpiłam głupio, pomyślała, odłożywszy słuchawkę.
Właśnie zrezygnowała ze spędzenia wieczoru z miłym
chłopakiem tylko dlatego, że jej to odradzono. Chyba nie była
to dobra rada.
Na sobotni wieczór zaplanowała domowe zajęcia, ale gdy
nadeszła ta pora, nie miała ochoty ani wypróbowywać nowej
odżywki do włosów, ani szorować kafelków w łazience.
Czyżby jednak była nieodrodną córką swojej matki i
uznawała autorytet mężczyzny tylko dlatego, że miał
seksowny, głęboki bas?
Nie! Nie dopuści do tego, aby jakiś prawie obcy facet
kierował jej życiem uczuciowym, a raczej tym, co mogło
uchodzić za takowe. W sobotni wieczór tkwiła sama w domu,
bo... bo dawał jej zadowolenie odpoczynek w domowych
pieleszach na zupełnym luzie, w starym dresie, z włosami
związanymi w koński ogon. I przewidywanie, że niebawem
sobie popłacze, oglądając na wideo jakiś wypożyczony film.
Gdyby jednak nie zrekompensowało to w pełni wieczoru
spędzanego w towarzystwie jakiegoś sympatycznego faceta,
czekała na nią w lodówce duża torba czekoladowych
karmelków.
- Zostałam w domu wcale nie dlatego, że tak poradził mi
Tom - oznajmiła fiołkowi, podlewając nędzną roślinę o
delikatnych kwiatkach, stojącą na kuchennym stole.
A to, że powiedziała Peterowi, iż już się z kimś umówiła,
było zdrowym, instynktownym odruchem. Dała temu facetowi
do zrozumienia, że powinien zadzwonić wcześniej.
Dlaczego więc czuła się głupio, siedząc sama w domu?
Film okazał się melodramatem, i to okropnie kiczowatym.
Mimo to Julie obejrzała go aż do rozpaczliwie smutnego
końca. Niestety, nastąpiło to o wpół do dziesiątej. Było zbyt
wcześnie, aby iść do łóżka, a za późno, żeby zabrać się do
mycia kafelków.
Zaskoczył ją brzęczyk domofonu. Nie spodziewając się
nikogo, miała ochotę w ogóle się nie odezwać.
Zwyciężyła ciekawość. Julie zdjęła z widełek słuchawkę.
- Kto tam?
- Tom Brunswick. Mogę wejść?
Długo nie odpowiadała. Tom sądził, że każe mu iść precz.
- Tak - powiedziała wreszcie obojętnym głosem. - Chyba
tak.
- Piękne dzięki - mruknął pod nosem.
Ta dziewczyna z prawdziwym talentem dawała
mężczyźnie do zrozumienia, że nie ma ochoty go oglądać.
No, ale przynajmniej posłuchała jego dobrej rady. Od
jednego z kumpli dowiedział się, że spławiła biednego Petera.
Czy sama też była przygnębiona?
Tom uznał, że udzielanie przez niego dobrych rad
nieszczęśnikom miało też złe strony, graniczące z
poświęceniem. Po to, żeby odwiedzić Julie i sprawdzić, co się
u niej dzieje, musiał zrezygnować ze spędzenia wieczoru z
napaloną dzierlatką w obcisłych dżinsach, które miała ochotę
dla niego zdjąć.
Im szybciej przestanie myśleć o Julie, tym dla niego
lepiej. Nie przespał się z Brendą. Po krótkiej kolacji wsadził ją
wraz z bukietem kwiatów do samochodu i odwiózł do motelu,
żeby się szykowała do porannego wyjazdu.
Atrakcyjna stewardesa już pod stołem rozpoczęła ostrą grę
wstępną. Wiadoma część ciała Toma reagowała na zaczepki,
ale jego umysł nadal był zaprzątnięty myślą o Julie ubranej w
luźne, różowe wdzianko. Wysłuchawszy jego dobrej rady,
stała się jeszcze bardziej nieszczęśliwa. Gdy chodziło o
romanse, ta dziewczyna była beznadziejna. I zupełnie
bezbronna, jak owieczka w lesie pełnym wilków.
Jak miała poznać odpowiedniego faceta, skoro nawet nie
potrafiła uporać się z odwleczeniem pierwszej randki? Gdyby
nawet był zmuszony ograniczyć do absolutnego minimum
własne życie towarzyskie i całą energię skierować na
skojarzenie Julie Myers z jakimś właściwym mężczyzną,
byłby to na dłuższą metę wysiłek opłacalny. Abstrahując od
biletów na mecze chicagowskich Byków, Tom chciał, żeby
Julie znalazła sobie odpowiedniego partnera, no i żeby była,
musiał to przyznać, szczęśliwa. Dopiero wtedy, kiedy tak się
stanie, on sam będzie mógł spać spokojnie. Poczuje się wolny
jak ptak i będzie mógł robić wszystko, co mu się spodoba.
- Po co, do licha, tu przyszedłeś? - spytała Julie, stając w
drzwiach, gdy tylko zasapany Tom wbiegł po schodach na
drugie piętro.
- Po prostu wpadłem na chwilę.
- Widzę. Ale po co?
Sam nad tym się zastanawiał. Z ulgą przyjął fakt, że Julie
odsunęła się na bok i wpuściła go do mieszkania.
- Wracałem z pracy do domu. Było mi po drodze -
oznajmił tytułem wyjaśnienia. Nie musiała wiedzieć, że zdążył
przedtem spotkać się z napaloną dziewczyną w obcisłych
dżinsach, ale szybko się urwał z tego spotkania.
- Nie byłeś z nikim umówiony? - podejrzliwie spytała
Julie. - To do ciebie niepodobne.
- Byłem - przyznał. - Ale tylko na kolację.
- Urwałeś się z randki?
- Ależ skąd! - zaprotestował, kłamiąc bez mrugnięcia
okiem. - Masz o mnie fatalne wyobrażenie. Mieszkam
wprawdzie sam, ale nie lubię spożywać posiłków tylko we
własnym towarzystwie, zwłaszcza gdy muszę je przedtem
ugotować.
- Udała ci się kolacja z druhną panny młodej?
- Jedliśmy chińskie dania - odparł wymijająco.
Nie chciał rozmawiać o Brendzie. Rozzłoszczona, pewnie
zdążyła go już zdyskredytować w oczach wszystkich
stewardes od Chicago do Hongkongu.
- Były też bułeczki i ciasteczka z wróżbami? - dopytywała
się Julie.
- Tak. A potem życzyłem Brendzie spokojnego lotu do
Rzymu. - A ona z kolei wyraziła życzenie, żeby mnie diabli
wzięli, dodał w myśli.
Julie wyglądała na uradowaną, ale Tom nie pochlebiał
sobie, że przez nią przemawia zazdrość. Jak świat światem,
takie jak ona miłe dziewczyny z natury nie znosiły kobiet
pokroju Brendy. Był zadowolony, że przyjechał do Julie. Od
szkolnych czasów nie zdarzyło mu się spojrzeć po raz drugi na
dziewczynę z końskim ogonem, ale ta, którą miał teraz przed
sobą, wyglądała ślicznie, mimo że miała na sobie stary dres.
Tak rozciągnięty, że oboje mogliby nosić go równocześnie.
- Powiedz prawdę. Dlaczego tu się zjawiłeś? - nie dawała
za wygraną Julie.
- Prosiłaś, abym ci pomógł.
- Zmieniłam zdanie.
- Za późno. Jeśli chcesz znaleźć stałego partnera,
potrzebna ci moja pomoc.
- Nie wiem, co da tkwienie w domu w sobotni wieczór, na
co mnie namówiłeś.
W głowie Toma zrodziło się niejasne podejrzenie, że Julie
ma do niego pretensję. Ta dziewczyna miała całkiem spaczone
poglądy i kiepskie poczucie humoru, ale w jego osobie
napotkała twardego przeciwnika. Grubo się myli, jeśli myśli,
że łatwo wytrąci go z równowagi.
- Nie jestem wcale pewny, czy rola piątej narzeczonej
Petera stawia cię w gronie triumfatorek. Przykro mi, że
popsułem ci dobrą zabawę, ale uważam, że przed bitwą należy
przeprowadzić rekonesans.
- Traktujesz zwykłe, jednorazowe spotkanie jak
wojskową operację - skomentowała Julie.
Uśmiechnęła się lekko, co utwierdziło Toma w
przekonaniu, że dobrze się stało, iż tu przyszedł. Zrobił to
przecież tylko po to, aby się przekonać, jak sprawuje się jego
uczennica. Nic innego, oczywiście, nie wchodziło w grę.
- Prosiłaś mnie o pomoc, a ja łatwo się nie zniechęcam -
oświadczył. - Krok pierwszy polega na wprowadzeniu cię do
obiegu, a krok drugi to zawężenie pola obserwacji. Dopiero
wtedy będziesz mogła skoncentrować się na odpowiednim
facecie.
- A ty zamierzasz wszystko zaaranżować tylko dlatego,
żeby mi się odwdzięczyć za bilety na mecze koszykówki?
- Nie, nie tylko. Głównie dlatego, że lubię podejmować
wyzwania.
- Piękne dzięki - z sarkazmem mruknęła Julie. - Może
powinieneś dać ogłoszenie matrymonialne.
- Niczego takiego nie miałem na myśli. Twój kłopot
polega nie na przyciąganiu do siebie facetów, bo z tym sobie
radzisz, lecz na wybraniu odpowiedniego i przytrzymaniu go
przy sobie.
- Jeśli powiesz choć słowo na temat Brada... - zagroziła
Julie ostrym tonem.
- Och, ten pacan to przeszłość. - Tom podniósł w górę
ręce w geście poddania i odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że
Julie się uspokaja. - Pozwól, że zrekompensuję ci ten wieczór.
Wyskoczmy na pizzę. A potem dostaniesz parę wskazówek
dotyczących spotkań w przyszłym tygodniu.
- O ile w ogóle jakieś będą.
- Mając mnie jako osobistego konsultanta, będziesz
musiała założyć rejestr zgłoszeń. Idziemy na pizzę?
- Czemu nie? Daj mi tylko minutę, żebym mogła się
przebrać.
Tom miał ochotę powiedzieć Julie, że może iść tak jak
stoi, bo ładnie wygląda, ale jakie miał prawo sugerować jej, co
powinna na siebie włożyć? Jeśli chodziło o ślubną suknię,
wykazała dobry gust, a on nie miałby nic przeciwko temu,
gdyby mógł obejrzeć teraz coś z tego, co skrywał obszerny
dres.
Julie poszła do sypialni, zamknęła za sobą drzwi i
błyskawicznie ściągnęła bluzę i spodnie. Jeśli chodzi o
szybkość przebierania się, mogłaby pobić rekord świata.
Włożyła na siebie prawie najlepsze, sprane dżinsy i luźny
sweter w kolorze czerwonego wina. Musiała pamiętać, że nie
idzie na randkę, więc nie powinna w żaden sposób się
upiększać. Szybko rozczesała koniec końskiego ogona, ale
zostawiła kosmyk włosów opadający na lewy policzek. Gdyby
teraz zmieniła uczesanie, Tom mógłby fałszywie to
zrozumieć.
Żadna szanująca się dziewczyna z gatunku złych nie
przyjęłaby zaproszenia od faceta, który przypadkiem do niej
wpadł. Pójście z Tomem na pizzę nie było, oczywiście, żadną
randką, nie mogła więc sprawiać wrażenia osoby, której
zależy na tym, aby ładnie wyglądać.
Przeciągnęła szminką po wargach, ale nadal niepokoiła
się, że Tom opacznie zrozumie to, iż się przebrała. Przyszło jej
nawet do głowy, żeby ponownie włożyć dres. Uznała jednak,
że szybkość, z jaką przygotowała się do wyjścia, świadczy o
tym, że do wypadu z Tomem na pizzę nie przywiązuje
większego znaczenia.
Tom chodził nerwowo po małym saloniku i już żałował
spontanicznego zaproszenia. Było oczywiste, że Julie musi się
przebrać. Kobiety celują w doborze ubiorów na każdą okazję.
W stroju do oglądania telewizji nie wyjdą z domu.
Popełniłyby wówczas, ich zdaniem, tak poważny błąd jak
ktoś, kto paraduje po ulicy w piżamie.
Oczywiście, Julie nie ma pojęcia, co dzieje się z
mężczyzną, gdy tylko kobieta zamknie przed nim drzwi,
oświadczając, że idzie się przebrać. Nie zdaje sobie sprawy z
tego, jak żywo działa męska wyobraźnia. Tom nie chciał
widzieć oczyma duszy rozbierającej się tuż za ścianą Julie, ale
nic na to nie mógł poradzić, bo takimi torami krążą męskie
myśli. Zastanawiał się więc, jak wygląda w samych majtkach i
biustonoszu i czy nosi zwykłą, bawełnianą bieliznę, czy też
seksowną, z przezroczystej koronki.
Teraz, gdy zamknięte przed nim drzwi uruchomiły jego
fantazję, Tom wyobrażał sobie, jak by to było stanąć za Julie i
ująć w dłonie jej ponętne piersi. A potem położyć ręce na
małym, płaskim brzuszku i wsunąć palce pod gumkę
majteczek...
Wizja ta sprawiła, że głośno jęknął.
- Dobrze się czujesz? - zapytała Julie przez zamknięte
drzwi.
Uff! Nie miał pojęcia, że go usłyszała.
- Uderzyłem się o kant stolika - skłamał i szybko usiadł
na kanapie, krzyżując nogi, aby ukryć widoczny objaw
podniecenia. Ale nie dlatego, że czuł się winny, iż jego
zdrowa i żywa wyobraźnia sprowadziła go na manowce.
Po jakie licho tu się zjawił? Musiał doznać chwilowego
zamroczenia umysłu, jeśli uznał, że powinien odwiedzić Julie
i sprawdzić, co się z nią dzieje.
Czemu przyszło mu do głowy, że może leży rozciągnięta
na kanapie i namiętnie całuje się z Peterem lub z jakimś
innym, jeszcze bardziej odrażającym i niebezpiecznym dla
niej podrywaczem?
Nie bądź idiotą, upomniał sam siebie. Właśnie przekonał
się na własne oczy, że Julie nie jest obściskiwana przez
żadnego z jego kumpli. Przynajmniej na razie.
To oczywiste, że ostatecznym celem jego poczynań jest
wyswatanie Julie. Aby to się stało, ta dziewczyna musi
stosować się do jego wskazówek. Na tak bezbronną istotę
czyhają liczne pułapki. Tom wierzył w jej rozsądek, ale że gra
szła o wysoką stawkę, musiał być czujny. Żaden facet nie
zaczyna kręcić z dziewczyną w nadziei, że skończy z
łańcuchem i kulą u nogi. W każdym razie nie robi tak nikt,
kogo on zna. No i z pewnością nie on sam.
Chwilę później zjawiła się Julie ubrana w sprane dżinsy i
obszerny sweter. Sam lepiej nie ubrałby tej dziewczyny. To
prawda, że spodnie obciskały ponętne biodra i pośladki,
przyciągając męski wzrok, ale gdy on sam usiądzie w pizzerii
po przeciwnej stronie stołu, nie będzie musiał oglądać
wydatnych piersi Julie, bo skrywał je luźny sweter.
Włożyła skafander. Opuścili mieszkanie.
Tom dobrze znał Roseville, gdyż na tym przedmieściu
mieścił się jego magazyn. Sam mieszkał daleko, w
południowym Barrett. Najlepszą pizzę można było zjeść
zaledwie o pięć minut drogi samochodem od domu Julie.
Przystała na jego wybór.
Niewiele mieli sobie do powiedzenia. Tom słyszał, jak
Julie szczęka zębami. Od wyziębionych siedzeń volkswagena
musiały zlodowacieć jej uda. Marzł też krągły tyłeczek.
Toma rozgrzała imaginacja, pobudzona tą anatomiczną
wizją.
- Jest bardzo zimno w tym samochodzie - stwierdził. - W
furgonetce byłoby cieplej, ale zostawiłem ją przed
magazynem.
- Nie szkodzi.
Słyszał, jak Julie nadal szczęka zębami. Na żółtym świetle
przejechał przez skrzyżowanie, żeby jak najszybciej dotrzeć
na miejsce przeznaczenia.
Pizzeria Armanda była obszernym pomieszczeniem z
sufitem przybranym na stałe wielobarwnymi lampkami
bożonarodzeniowymi i rzędem kolumn oddzielających boksy
od wolno stojących stolików. Udało im się znaleźć pusty boks
na tyłach sali, z dała zarówno od grupy krzykliwych
wyrostków usiłujących zrobić wrażenie na przyprowadzonych
dziewczynach, jak i od rodziny z rozkapryszonymi dziećmi,
które już dawno temu powinny leżeć w łóżkach.
- Jaką chcesz pizzę? - zapytał Tom.
Julie zsunęła z ramion skafander. Nawet nie rzuciła okiem
na menu.
- Z kiełbasą, grzybami i zielonym pieprzem -
błyskawicznie wyrecytowała jednym tchem.
- Dobry pomysł. Weźmiemy jedną pizzę i zjemy na
spółkę. Zdradzę ci moją tajemnicę. Uwielbiam słodowe piwo.
Od czasów gdy byłem dzieckiem.
- Dobry pomysł. Od wieków nie miałam w ustach
słodowego piwa. Chętnie się go napiję.
Kiedy zaproponował Julie pójście do pizzerii, nie
pomyślał o tym, że między zamówieniem a otrzymaniem
pizzy z reguły upływa dużo czasu. Powinien wykorzystać go
na przekazanie swojej uczennicy następnej porcji dobrych rad.
- Z mojej winy nie umówiłaś się z Peterem. Mam z tego
powodu wyrzuty sumienia, ale...
- Mam ci za to podziękować?
Julie miała zwyczaj patrzeć rozmówcy prosto w oczy. Nie
robiła słodkich min i nie trzepotała rzęsami. Nie okazywała
fałszywej skromności. Nie posługiwała się drobnymi,
babskimi trikami jak marszczenie nosa, pocieranie ucha,
przesuwanie opuszkiem palca od brody w dół i innymi
gestami, które miały na celu zwrócić uwagę na jej ładniutką
buzię. Próbował rozmawiać z nią jak z kumplem, ale
wychodziło mu to kiepsko. W przeciwieństwie do Julie,
denerwował się nie wiadomo dlaczego.
- Wierz mi, odmową wcale nie zniechęciłaś Petera -
stwierdził. - Jedynie ustaliłaś podstawowe zasady tej
znajomości.
- W pierwszej chwili byłam niezadowolona, że go
spławiłam, ale potem doszłam do wniosku, że chyba miałeś
rację.
Swego czasu pozwalałam Bradowi dyktować mi, co mam
robić. Tak samo, jak do dziś robi to mój ojciec. Jest
wojskowym, emerytowanym majorem. Od razu to widać.
- Czy nadal pracuje?
- Tak. W firmie ubezpieczeniowej. Moja matka nigdy nie
miała pełnoetatowego zajęcia. Teraz zajmuje się graniem w
brydża. A twoi rodzice?
- Ojciec pracuje w straży pożarnej. Mama pomaga mi w
sklepie, ale przedtem prowadziła ośrodek dziennej opieki.
Pochodzi z licznej rodziny i chciała mieć sześcioro własnych
dzieci, ale po narodzinach Tiny i moich okazało się, że nie
może mieć więcej potomstwa. Teraz ciągle męczy nas o
wnuki. Mam nadzieję, że Tina jej ich dostarczy, a mnie mama
da spokój.
- Mój brat Dean ma dwójkę dzieci, ale babciom chyba
zawsze marzy się więcej wnucząt.
- Dziwisz się? Bawią się z dobrymi dzieciakami, a złe
odsyłają z powrotem rodzicom.
- Jesteś cyniczny.
- Być może. - Tom postanowił zmienić temat rozmowy. -
Powiedz, co robisz zwykle z wolnym czasem?
Tom dowiedział się, że Julie ma przyjaciółki. To dobrze.
Lubiła sport. Jeszcze lepiej. Zanim postawiono przed nimi
pizzę, ustalił, że żadna cecha charakteru tej dziewczyny nie
przeszkodzi jej pójść do ołtarza. Uznał, że im szybciej Julie
ukończy szkołę polowania na męża, tym on sam będzie
szczęśliwszy. Bo jak na razie swoim istnieniem sprawiała mu
pewnego rodzaju kłopot. Wprawdzie nadal podniecały go inne
kobiety, ale coraz bardziej zaprzątały jego uwagę kłopoty
Julie.
W normalnych warunkach przebywanie w towarzystwie
jednej kobiety i równoczesne myślenie o innej nie jest rzeczą
złą. Tym razem jednak, mimo że Julie była atrakcyjna
fizycznie, jej dążenie do zamążpójścia wszystko
komplikowało. Była dla niego owocem zakazanym, ale od
czasu do czasu, gdy na nią spoglądał, trudno mu było o tym
pamiętać. Pizza była gorąca, prosto z pieca.
- Zamierzasz jeść widelcem? - zapytał Julie zdziwiony
Tom.
- Tylko kilka pierwszych kawałków, dopóki trochę nie
wystygnie i nie przestanie z niej spływać roztopiony ser.
Chwyciła wargami nitkę bladej mozzarelli i zwinęła ją w
ustach. Tom patrzył na nią zafascynowany i na chwilę
zapomniał o swojej pizzy.
- Jeszcze skwierczy - oznajmiła Julie. - Ale jest
rewelacyjna. Lubię gorące potrawy.
Odrobina sosu przywarła do jej górnej wargi. Tom
odruchowo sięgnął ponad stołem i starł sos swoją serwetką.
- Och, uważasz, że brzydko jem! Czy łamię przy tym
jakieś zasady?
- Nie. Żadnych.
Nie miał zamiaru mówić Julie, jak bardzo podniecające
jest obserwowanie, jak je. Robiła to w sposób przesycony
erotyzmem. Nie powie nic, co mogłoby uprzytomnić jej ten
fakt. Brad, były narzeczony, musiał być ostatnim idiotą, jeśli
nie widział, jak bardzo ponętna jest ta dziewczyna, albo po
prostu stchórzył przed pójściem do ołtarza. Tom nie mógł zbyt
surowo go potępiać za to, że spanikował. Na samo brzmienie
słowa „małżeństwo" padał na niego blady strach. Julie nie
mogła uwierzyć, że, zachęcona przez Toma, pochłonęła aż pół
dużej pizzy. Poczuła się syta i senna. Odżyła dopiero na
świeżym powietrzu i w lodowatym volkswagenie, ale nie na
tyle, aby zdołać wymyślić jakiś sprytny pomysł szybkiego
spławienia Toma przed wejściem do swego mieszkania.
Szczerze mówiąc, nie bardzo się o to starała. Mimo że nie była
to randka, dobrze się bawiła. Zbyt dobrze, pomyślała z obawą.
- Wejdziesz do środka? Zjesz lody? - spytała, gdy stanęli
przed drzwiami.
- Chętnie.
- Szczerze mówiąc, mam tylko czekoladowe mrożone
mleko. Dużo w nim cukru, ale mało tłuszczu, jeśli zwracasz
uwagę na takie rzeczy.
Widocznie Tom nie robił tego, bo wszedł za nią do
mieszkania. Od razu Julie zaczęła mieć wątpliwości, czy
postąpiła słusznie, zapraszając tego mężczyznę. Nie powinien
pomyśleć, że to spotkanie traktuje jak randkę, zwłaszcza że
nie pozwolił jej zapłacić za zjedzoną połowę pizzy.
Jeszcze zanim włączyła górną lampę, zobaczyła migające
światełko automatycznej sekretarki. Miała ochotę je
zignorować, ale pomyślała, że jeśli to zrobi, Tom uzna jej
zachowanie za dziwne. Pewnie telefonowała jej mama lub też
Karen zamierzała zdać relację z pierwszej randki z nowym
znajomym. .
- Chyba powinnam sprawdzić, kto dzwonił - powiedziała
w formie wyjaśnienia, włączając odtwarzanie nagranej taśmy.
- Cześć, Julie. Mówi Peter. Uwierz, że nie dzwonię po to,
aby cię sprawdzić. Na dzisiejszy wieczór nie miałem ochoty
umawiać się z żadną inną dziewczyną. Jeśli nie masz planów
na następną sobotę, wpisz mnie do swojego kalendarza.
Wkrótce się odezwę. Do zobaczenia.
- Chyba teraz mi wierzysz - oznajmił Tom tonem
mogącym uchodzić za sarkastyczny.
- Co masz na myśli? - spytała Julie, czekając, aż taśma się
przewinie i będzie gotowa do dalszych nagrań.
- Trochę rezerwy na początku znajomości zawsze się
opłaca. Oczywiście, umawianie się aż z tygodniowym
wyprzedzeniem też może okazać się niezbyt fortunne.
- Teraz to przesadzasz! - warknęła Julie. - Najpierw
uznałeś, że Peter dzwoni za późno, a teraz twierdzisz, że za
wcześnie. I tak źle, i tak niedobrze?
- Może wcześniej odprowadził dziewczynę do domu, a
potem sprawdził, czy naprawdę wybrałaś się na randkę.
- Jesteś okropny! Z jego strony to był miły gest, że dziś
się odezwał. Co w tym złego, że chce umówić się ze mną z
tygodniowym wyprzedzeniem?
- Nic złego. Po prostu za bardzo objadłem się lodami.
- Nie lodami, lecz mrożonym czekoladowym mlekiem.
- Obojętne. Chyba już sobie pójdę.
Tom użył słowa, którego Julie nie znosiła najbardziej.
Obojętność zawsze kojarzyła jej się z lekceważeniem.
- Sądzę, że zaniepokoiło cię to, że Peter zadzwonił tak
wcześnie.
- Nie, ale skończmy tę dyskusję. Uważam, że starczy ci
moich nauk jak na jeden wieczór.
- W zupełności. Dziękuję za pizzę.
Tom wyszedł, zanim Julie zdążyła za nim podejść do
drzwi. Niezadowolona, wydęła wargi, lecz zaraz potem
odkryła powód do niewielkiej satysfakcji. Nauki Toma nie
poszły na marne i dały rezultat, jakiego raczej jej mistrz się
nie spodziewał.
Co za grę prowadził z nią Tom Brunswick?
I dlaczego tak bardzo zależało jej na tym, aby poznać jego
zamierzenia?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Julie nie mogła uwierzyć, że to już czwartek. W tym
tygodniu czas mijał szybko, gdyż miała zamiar przyjemnie
spędzić weekend. Peter był pełen entuzjazmu. Dzwonił
wieczorami w poniedziałek i w środę, aby potwierdzić
sobotnie spotkanie i ustalić szczegóły.
Co więcej, czekała ją jeszcze jedna randka. Na późne
niedzielne śniadanie umówiła się z Alanem Raynesem, z
którym tańczyła na przyjęciu. Nie bardzo pamiętała, jak on
wygląda. Zapamiętała tylko barczyste ramiona i oddech
pachnący miętą.
Jej dotychczasowe, praktycznie nie istniejące życie
towarzyskie ruszało pełną parą. Z radością oczekując
weekendu, w kwiaciarni z anielską cierpliwością załatwiała
również najbardziej wymagających klientów. Nawet spokojnie
przeczekała ożywioną dyskusję trzech zapalczywych osób w
podeszłym wieku na temat podziału kosztów zakupu kwiatów
na pogrzeb. Dopiero wtedy, kiedy zaczęli się zastanawiać, kto
ma zapłacić dwadzieścia dwa centy, a kto dwadzieścia trzy,
zaczęła tracić cierpliwość. Gdy wreszcie zamknęła wejście do
kwiaciarni i wywiesiła tabliczkę z napisem: „Zamknięte",
jakiś spóźniony klient zaczął pukać w szybę. Szefowa nie
życzyła sobie, aby personel otwierał drzwi spóźnialskim i ich
obsługiwał, ale Julie miała zawsze wyrzuty sumienia, gdy
klient widział ją w środku, lecz musiał odejść z kwitkiem.
Gdy zobaczyła, kto dobija się do wejścia, otworzyła
drzwi.
- Cześć - powiedział Tom. Wniósł z sobą powiew
mroźnego, lutowego powietrza.
- Jeśli potrzebne ci kwiaty, będziesz musiał wziąć gotową
wiązankę. Po godzinach nie wolno mi obsługiwać klientów.
- Czyżbyś łamała zasady, wpuszczając mnie do środka? -
Tom uśmiechnął się od ucha do ucha. - To świetnie. Taki gest
dobrze wpływa na faceta. Czuje, że jest kimś wyjątkowym.
- Taki wyjątek zrobiłabym dla każdego, kogo znam.
- Jesteś stanowczo zbyt uczciwa i prawdomówna.
- Mówisz tak, jakby to były wady. - Julie zaśmiała się
cicho, ale nie było jej wesoło. - Skoro niepotrzebne ci kwiaty
dla dzisiejszej łóżkowej partnerki, to po co przyszedłeś?
- Jesteś nie tylko uczciwa i prawdomówna, lecz także
brutalnie bezpośrednia! Czy wiesz, jak to koszmarne
połączenie cech charakteru odbija się tragicznie na
romansowym życiu dziewczyny?
- Zdaję sobie z tego sprawę - suchym tonem przyznała
Julie. - Coś mi się zdaje, że powinnam ci podziękować za mój
powrót, jak ty to określasz, do obiegu.
- Czy Peter dzwonił w sprawie waszej randki? - W głosie
Toma nie wyczuwało się entuzjazmu.
- Dwukrotnie. W poniedziałek i wczoraj wieczorem.
- Pacan jest nadgorliwy.
- Dzięki tobie. Nigdy przedtem nie rezygnowałam
rozmyślnie ze spotkania tylko dlatego, że proponowano mi je
ze zbyt krótkim wyprzedzeniem. A teraz, kiedy zastosowałam
się do twojej rady, na koniec tygodnia szykują mi się aż dwie
randki.
- Dwie? Zgodziłaś się ponownie umówić z Peterem? - nie
ukrywając oburzenia zapytał Tom.
- Nie. Na niedzielę umówiłam się z innym z twoich
przyjaciół. Jest nim Alan Raynes.
- Raynes. - Tom zmarszczył czoło, zacisnął wargi i
ściągnął brwi. Julie przestraszył jego wygląd. Nie chciała, aby
był na nią zły. - To nie jest mój przyjaciel - wycedził po chwili
przez zęby.
- Był na przyjęciu. Przez cały czas ssał miętowe cukierki.
- Aha, to ten bubek. Pracuje z Danem, to znaczy z moim
szwagrem. Chyba jest w porządku.
- Czyżby było mi wolno umawiać się tylko z
mężczyznami, którzy figurują na twojej liście osobników
pozytywnych? - Julie nawet nie próbowała ukryć zdziwienia.
- A czy tutaj spotykasz wielu facetów? - Tom omiótł
wzrokiem pomieszczenie kwiaciarni.
- Tak. Większość z nich kupuje bukiety dla swoich
kobiet.
- W ten sposób poznałaś Brada?
Teraz Tom zaczynał stosować nieładne zagrania.
- Nie. Był znajomym znajomego - odparła wymijająco
Julie, najbardziej wyniosłym tonem, na jaki potrafiła się
zdobyć.
- Wara mi od tego tematu?
Rozbrajający uśmiech na twarzy Toma zmusił Julie do
rozchmurzenia oblicza,
- Tak. Ale chyba powinnam być ci wdzięczna.
- Za wszystkie dobre rady?
- Nie, za to, że zabrałeś mnie na ślub i weselne przyjęcie.
- Jeśli już mówimy o dobrych radach...
- Nie przypominam sobie, abym o nich cokolwiek mówiła
- odparowała Julie.
- Ale pamiętasz, że o nie prosiłaś?
Julie natychmiast przypomniały się stare filmy, na których
pojedynkowano się na szpady, co uwielbiała oglądać. Tom
Brunswick świetnie wiedział, jak walczyć. Garda,
odparowanie i zadanie ciosu.
- Tak, prosiłam.
- Kiedy więc wybierzemy się dokądś razem, żebym mógł
wygłosić następny wykład?
- Jak wiesz, w sobotę i niedzielę jestem już zajęta.
Julie przypomniała sobie nauki Toma. Jeśli facet zadzwoni
w środę, umów się z nim, jeśli zaś w czwartek, odmów. Tom
ostrzegał ją, żeby nie przyjmowała propozycji spotkań zbyt
entuzjastycznie. Teraz niech na własnej skórze się przekona,
czy mu się to spodoba, czy nie. Mimo że nie chodzi o randkę
w dosłownym znaczeniu tego słowa.
- Co powiesz na jutrzejszy wieczór? - zapytał.
- Umówiłam się już z koleżankami - odparła. - To będzie
babskie spotkanie.
- Żaden problem. Powiesz, że jesteś zajęta. Z kumpelkami
zobaczysz się kiedy indziej.
- Widujemy się raz w miesiącu. Regularnie jak w zegarku
i nic nie jest w stanie tego zmienić. Nasza paczka trzyma się
razem jeszcze od szkolnych dzięki właśnie tym spotkaniom.
Odrzucamy inne, choćby nawet atrakcyjniejsze propozycje, bo
nasze babskie wieczorki są dla nas najważniejsze.
- Aha, więc moja propozycja jest wydaje ci się
atrakcyjniejsza - stwierdził Tom.
Pomyślał z satysfakcją, że Julie w końcu się wygadała.
- Masz na myśli wykład na temat damsko - męskiej
etykiety? Och, nie jest to przecież ciekawa propozycja!
- Czy jeszcze będąc w szkole nie spostrzegłaś., że złe
dziewczyny otrzymują atrakcyjniejsze propozycje i od razu z
nich korzystają? Uważasz, że to, co robisz, daje ci większą
frajdę? - zapytał z lekkim sarkazmem.
- Idziemy razem na kolację, a potem do nocnego klubu
dla samotnych, chyba że akurat nadarzy się jakaś ciekawsza
propozycja.
- Jeśli jesteś taka sama jak moja siostra i jej koleżanki, to
zapewne przez większość czasu obgadujecie mężczyzn.
- Chyba żartujesz sobie! Spotykamy się dlatego, żeby
podtrzymać dawne przyjaźnie, a nie po to, aby plotkować na
temat mężczyzn.
Zdegustowana rozmową, Julie pomyślała, że nie powinna
była w ogóle otwierać Tomowi drzwi i wpuszczać go do
środka.
- Wyglądasz ładnie, kiedy się dąsasz. - Chłodnym
czubkiem palca przesunął po policzku Julie. Przebiegły ją
dreszcze.
- Wróćmy jednak do tematu. Czy nie wydaje ci się
podejrzane, gdy jakiś facet proponuje sobotnią, wieczorną
randkę aż z tygodniowym wyprzedzeniem?
- Podejrzane? Wcale nie. Uważam, że działa sprytnie.
- Sprytnie. - Twarz Toma wyrażała głęboką dezaprobatę.
- Ostrzegałeś mnie przecież przed facetami, którzy zbyt
późno umawiają się na randki, i twierdziłeś, że nie należy się z
nimi spotykać. Teraz chcesz, abym była podejrzliwa w
stosunku do mężczyzny dlatego, że dzwoni zbyt wcześnie.
Sądziłam, że złe dziewczyny kierują się własnymi zasadami!
- Gdybyś naprawdę chciała zostać złą dziewczyną,
spławiłabyś swoje koleżanki.
- W ostatniej chwili? To idiotyzm. Przy tobie chyba
naprawdę można zwariować.
- Nie chcę, żebyś zawiodła swoje przyjaciółki. Uważam
jednak, że powinienem przekazać ci jeszcze kilka rad, zanim
twoje romansowe życie stanie się zbyt skomplikowane.
- Umawiałam się już z facetami na randki - mruknęła
Julie.
- Radziłam sobie z nimi bez problemu.
Tom nie miałby bardziej sceptycznego wyrazu twarzy,
gdyby Julie oświadczyła mu, że spotyka się z kosmitą.
- Zgoda - przyznała mało przyjaznym tonem. - Masz
rację. Prosiłam cię o pomoc,
- Ja ci się tylko odwdzięczam - przypomniał Tom. - Z
niecierpliwością czekam na pierwszy mecz koszykówki.
Będzie w przyszłym tygodniu.
- A więc potrzebuję twojej rady. Wobec tego może
załatwmy to dzisiaj?
Lekkie wahanie ze strony Toma potraktowała jako
odmowę. Z żalem w sercu zastanawiała się, jaki typ
dziewczyny preferuje Tom w tym tygodniu. Blondynkę,
szatynkę czy rudowłosą?
Tom zauważył, że Julie posmutniała. Sam poczuł się
kiepsko. Tak jakby przed chwilą ukradł lalkę małej
dziewczynce. Nie lubił być w takiej sytuacji.
- Sądzę, że powinniśmy zrezygnować z tego pomysłu -
powiedziała spokojnie, aczkolwiek rzeczowość jej
wypowiedzi ani na chwilę nie zmyliła Toma.
Nie zamierzał mówić Julie, dokąd wybiera się tego
wieczoru, aczkolwiek nie było to nic szczególnego. Nie chciał
zabierać jej z sobą, ale przy tej dziewczynie zanim na coś się
zdecydował, już układał to w słowa.
- Nie, wcale nie. To istotny element twego kształcenia.
Sądzę, że możesz iść ze mną. - Znów popełnił błąd.
- Dokąd?
Zobaczył, jak nagle zaiskrzyły się jej ciemnoniebieskie
oczy. A może tylko tak mu się wydawało?
- Do ciotki Betty. Pewnie pamiętasz ją z weselnego
przyjęcia. Jest jedną z czterech sióstr mojej matki.
- Przepraszam, ale twoje ciotki rozróżniałam tylko po
kolorze ich sukien. Brąz, oliwka, koral i ziołowy likier.
- To ta dama przy kości.
- A więc ziołowy likier.
- Być może. - Nikt nie mógł od niego wymagać, aby w
ogóle zauważył barwy strojów, w jakich występowały ciotki. -
Dziś wieczorem odbywa się u niej rodzinne zgromadzenie,
żeby powitać Tinę, no i oczywiście Dana, po ich powrocie z
podróży poślubnej.
- To była bardzo krótka podróż poślubna.
- Na parę dni polecieli do Las Vegas. Wzięli sobie tylko
po tygodniu urlopu.
- Vegas to chyba romantyczne miasto - zauważyła Julie.
- Sądzę jednak, że nie powinnam uczestniczyć w
rodzinnej kolacji. Byłabym intruzem.
Zaledwie przed minutą Tom nie miał najmniejszego
zamiaru zapraszać Julie, a teraz nie chciał dopuścić do tego,
aby się wykręciła od pójścia. Każdy żołnierz wymaga ćwiczeń
bojowych. A co by się stało, gdyby Julie poderwała jakiegoś
faceta, który miał tak absorbującą rodzinę jak jego własna?
- Dzięki temu, że zabrałeś mnie na przyjęcie, umówiłam
się z dwoma mężczyznami. Ale mam własne doświadczenia.
Chodziłam na randki z chłopakami, ledwie zdjęłam klamry z
zębów.
- A ja umawiałem się z dziewczyną, która miała... - Nie,
Julie nie powinna wysłuchiwać jego zwierzeń. - Nieważne.
Nie boisz się spotkania z moją rodziną?
- Nie. Ale...
- Dobrze. A więc wszystko zostało uzgodnione.
- Nie powiedziałam, że z tobą pójdę.
- Ale nie powiedziałaś, że nie pójdziesz. - Tom roześmiał
się radośnie.
- Jeśli to ma być śmiech triumfatora...
- Nie, tylko optymisty.
- Tom, naprawdę nie wiem, czy powinnam z tobą pójść.
Dodatkowa osoba na kolacji...
- To żaden argument. Moja ciotka zawsze gotuje tyle, że
starczyłoby dla całej armii.
- Powinnam jechać do domu, aby się przebrać...
- To całkiem zbędne. - Pod różowym wdziankiem
udawało mu się dostrzec niewiele, ale wiedział, że Julie ma
świetny gust.
- Możesz pojechać w tym, co masz na sobie.
- Gdzie mieszka twoja ciotka?
- Dojazd do jej domu zajmie nam mniej więcej pół
godziny. Jesteś gotowa?
- Czy musiałbyś zboczyć z drogi, żeby odwieźć mnie
potem do domu?
Nie była pierwszą istotą płci żeńskiej, która nie miała
ochoty odmrozić tyłeczka w jego volkswagenie.
- Pojedziemy furgonetką i nie przyjmuję odmowy.
Znów przedobrzył. Nie był nawet pewien, czy ma ochotę
zabrać z sobą Julie, a już zdołał namówić ją na jazdę do ciotki.
- Zgoda - odparła chłodno. - Ale pod jednym warunkiem.
- Wiedziała, jak powinna zachowywać się zła dziewczyna.
Widocznie pierwsze lekcje Toma nie poszły na marne. -
Pojadę za tobą własnym samochodem. .
- To zbyteczne.
- A niby dlaczego? - Julie roześmiała się głośno. -
Przecież to nie randka.
- Oczywiście, że nie.
- Jesteś pewien, że nie chcesz zabrać z sobą kogoś
innego? Czy ta dziewczyna sądzi, że on co wieczór umawia
się z babkami? Pewnie tak.
- Gdybym chciał, nie zapraszałbym ciebie.
- Jasne. Jestem gotowa do wyjścia, ale w żadnym razie
nie chcę ograniczać twoich kontaktów z innymi kobietami.
- Och, nie musisz się tym martwić. Nie pozwolę ci na to.
Co za wierutne kłamstwo. Ostatnio żył niczym mnich tylko
dlatego, że był zaabsorbowany znalezieniem dla tej
dziewczyny jakiegoś odpowiedniego mężczyzny, a ona
uważała go za szukającego wrażeń playboya.
Opuścił kwiaciarnię i wsiadł do furgonetki. Po chwili
zobaczył wychodzącą Julie. Miała na sobie znany mu już
narciarski skafander, a na głowie czapeczkę.
Na szczęście jego rodzina lubiła przyjmować
nieoczekiwanych gości. Ratowało ich to przed kiszeniem się
przez cały wieczór we własnym sosie. Jego matka i ciotki
potrafiły przez dwie godziny rozmawiać na temat półpaśca.
Każdego z ich bliższych i dalszych znajomych dotknęła
kiedyś jakaś choroba, a one znały lepiej wszelkie objawy niż
lekarze robiący specjalizacje.
Co strzeliło mu do głowy, że prawie nie znając tej
dziewczyny, zabiera ją na rodzinne spotkanie? Uderzył się w
czoło, a potem zaczął przyglądać się Julie idącej w stronę
furgonetki, ostrożnie wymijającej zamarznięte kałuże i
ślicznie kołyszącej przy tym biodrami.
Do licha, ta dziewczyna zasługiwała na kogoś znacznie
lepszego niż Peter Carlyle. Dać ją temu patałachowi to tak jak
postawić przed kotem miskę z kawiorem! Z dwojga złego
lepiej pasowała do Raya, dopiero co rozwiedzionego kuzyna.
Na samo przypomnienie sobie wyczynów Raya przy stole,
polegających na ruszaniu uszami i równoczesnym wciąganiu
do ust metrowego spaghetti, Tom głośno jęknął.
Kiedy włączyli się do ulicznego ruchu, ponownie przyszło
mu do głowy, że zapraszanie Julie na rodzinne spotkanie było
wielkim błędem.
Ciotka Betty i jej mąż Horace, który od dnia swoich
pięćdziesiątych urodzin prosił, aby nazywano go Budem, ale
nikt w całej rodzinie o tym nie pamiętał, we wczesnych latach
swego małżeństwa kupili dom i następne trzydzieści lat
spędzili na upiększaniu posiadłości.
Julie i Tom szli teraz krętą ścieżką okoloną żywopłotem
ogołoconym z ostatnich jesiennych listków. Tom jedną ręką
obejmował Julie w talii. Jego ramię wibrowało pod wpływem
rozkosznych ruchów jej ciała. Chodziła tak wspaniale, jak
wyglądała.
Drzwi otworzyły się szeroko, zanim zdążyli zadzwonić.
Jak zwykle, bezbłędnie zadziałał wewnętrzny radar pani
domu. Tom nagle zdał sobie sprawę z tego, że przywożąc tu
Julie, musiał być niespełna rozumu. Gdy oboje znaleźli się w
ciepłym wnętrzu, matka wraz z siostrami obstąpiła
niespodziewanego gościa, witając Julie z tak spontaniczną
serdecznością, jakby to ona wracała z podróży poślubnej w
domowe pielesze. Albo jak dziewczynę, której
przeznaczeniem było doprowadzenie pewnego szczęśliwego,
pełnego życia młodzieńca do ołtarza.
- Julie, jasne, że cię pamiętam - z entuzjazmem
oświadczyła ciotka Toma o imieniu Betty. - Chodź, zaraz się
przekonasz, czy znasz wszystkich. Czekaliśmy z
niecierpliwością, kiedy znowu cię zobaczymy.
Tom niechętnie powlókł się za Julie w głąb mieszkania.
Nie mógł jej zostawić na pastwę rodziny.
- Oczywiście, że panią pamiętam - mówiła właśnie do
jego ciotki Pru. - Na weselnym przyjęciu miała pani na sobie
piękną koralową suknię.
Ciotka Toma wyglądała na rozanieloną. Zresztą było
widać, że Julie spodobała się całej rodzinie. Na tę myśl z
gardła przerażonego Toma wydarł się cichy jęk.
Zakazany owoc, pomyślał, odczuwając ogarniający go
smutek. To, że uznał Julie za nieodpowiednią dla siebie, wcale
nie musiało oznaczać, że nie wolno mu było myśleć o niej w
sposób niegodny przyzwoitego opiekuna czy nauczyciela. Na
widok doskonałego zarysu piersi pod różowym sweterkiem
zrobiło mu się gorąco i musiał wytrzeć spocone dłonie o
dżinsy.
Znał ładniejsze od niej kobiety i umawiał się z
seksowniejszymi. Dlaczego więc tak reagował na tę
dziewczynę? Może dlatego, że nigdy nie miał okazji popatrzeć
w jej niesamowite, błękitne oczy wtedy, kiedy była naga.
Może gdyby zobaczył wszystko, co było do obejrzenia, i
poczuł pod sobą ponętne ciało Julie, przestałby odczuwać tak
wielkie pożądanie.
Jeśli jednak nie weźmie się ostro w garść i nie będzie
pilnował się na każdym kroku, ani się obejrzy, a będzie
sterczał na końcu kościelnej nawy wbity w wypożyczony
smoking, widząc, jak przed oczyma przesuwa mu się
dotychczasowe życie.
Niedoczekanie!
Julie była fantastyczną dziewczyną, ale nie taką, jakiej
potrzebował. Nie szukała krótkotrwałej rozrywki, a on nie
zamierzał dać się zaobrączkować i skończyć jako ojciec
gromady dzieciaków.
Oboje z Julie znali swoje miejsce. Dobrze wiedzieli, na
czym im zależy. Do niego należało tylko przeholować ją od
pierwszej randki z odpowiednim facetem do stóp ołtarza.
Kaszka z mlekiem. Nic trudnego. Taką miał przynajmniej
nadzieję.
- Nie stój jak kołek, głuptasie! - Tina od tyłu zaszła brata i
klepnęła go w ramię. - A swoją drogą to do ciebie zupełnie
niepodobne dać się tak załatwić.
- O czym ty mówisz? - zapytał zdziwiony Tom.
- O szczęśliwej chwili, w której będziesz musiał
odszczekać pod stołem wszystko, co mówiłeś. No wiesz, te
brednie o tym, że chcesz być zawsze wolny jak ptak.
- Coś mi się zdaje, że przybyło ci ostatnio ze dwa kilo. -
Usiłując zmienić temat, starym zwyczajem Tom zaczął
dokuczać siostrze. - Czy nie powinnaś zająć się robieniem
dziecka, zamiast znęcać się nad resztą rodziny?
- To jest dziewczyna, która sprzedała ci ślubną suknię.
Mam rację? Skoro jesteś nią zainteresowany i przyprowadziłeś
ją na moje wesele, to dlaczego spędziła prawie cały wieczór,
tańcząc z Peterem Carlyle'em? Trudno uwierzyć, że taki facet
może być twoim rywalem.
- Trudno uwierzyć, że śledziłaś mnie na własnym weselu
- odciął się Tom. - Jak wiedzie ci się w małżeńskim życiu?
- Odpowiadasz pytaniem na pytanie? Oj, aż za dobrze
znam twoje niecne metody.
Tom rozejrzał się wokoło, szukając drogi ucieczki, ale
dopiero teraz zorientował się, że siostra zagnała go do małej
alkowy, którą wuj Horace zbudował tylko po to, aby móc w
niej wystawić swoje pierwsze, i jak się okazało jedyne,
trofeum otrzymane za zwycięstwo w grze w kręgle. Teraz
wnęka w gruncie rzeczy niewiele się różniła od damskiego
buduaru. Z poustawianymi na półkach porcelanowymi i
szklanymi cackami, kolekcją zebranych przez ciotkę pamiątek
po księżnej Dianie i różnych innych dziwnych drobiazgów.
Wszystko było oświetlone górnym światłem.
- Ja tylko pomagam Julie, dając jej dobre rady. Bo jeśli
chodzi o mężczyzn, do tej pory prześladował ją pech. W ten
weekend spotyka się z Peterem.
- Chyba źle oceniłam tę historię. - W ustach Tiny
brzmiało to jak coś w rodzaju przeproszenia.
- Stajesz się przewrażliwiona, bo zaczynasz tyć -
oświadczył Tom. Nagle przyszła mu do głowy zdumiewająca
myśl. Czy w przyszłości Tina upodobni się do którejś z ich
ciotek? - Lepiej pójdę w sukurs Julie - oświadczył. - Ray już
pokazuje swoje sztuczki - dodał i rzucił się pędem przez
pokój, żeby ratować dziewczynę.
- Ciotka Betty jest znakomitą kucharką - powiedział przy
stole do Julie, usiłując z lepszej strony zaprezentować jej
rodzinę. - Wprawdzie zestawienia serwowanych przez nią
potraw mogą wydawać się szokujące, ale wszystko jest bardzo
smaczne.
Tom nałożył na talerz solidną porcję spaghetti, a potem
trochę marynowanych buraków i wielkie szkarłatne jajo.
Zastanawiał się, czemu matka nalegała, żeby dziś zjawił się tu
ojciec, który rzadko kiedy brał udział w zgromadzeniach
krewnych swojej żony.
- Och, upuściłam serwetkę - szepnęła Julie.
- Zaraz ją podniosę - zaofiarował się Tom.
Łatwiej jednak było obiecać, niż wykonać to z pozoru
łatwe zadanie. Jadalnia ciotki Betty była wypełniona po
brzegi. Stołem o rozłożonych skrzydłach i mnóstwem
składanych krzeseł, które wokół niego pani domu kazała
rozstawić dla gości.
Siedząc tuż przy ścianie, Tom nie miał żadnej swobody
ruchów. Nie pozostało mu więc nic innego, jak tylko zsunąć
się z krzesła pod stół i tam po omacku rozpocząć
poszukiwania.
To jednak, co po chwili znalazło się w jego ręku, niczym
nie przypominało serwetki. Było szczupłe, dobrze
ukształtowane i miłe w dotyku.
- Hej, to moje kolano! - syknęła Julie.
- Przepraszam. - Tom przesunął dłonią wzdłuż smukłej
nogi obciągniętej gładką pończochą, aż po koniec stopy ukryty
w miękkich pantofelkach, przez cały czas poruszając
energicznie palcami i mając nadzieję odszukać lnianą
serwetkę.
- Nic z tego. - Tom wynurzył się spod stołu, spocony i
czerwony. - Weź moją.
- Możemy korzystać z jednej.
Tom rozmawiał z Julie prawie szeptem, chociaż było
pewne, że nikt ich nie usłyszy. Trzeba by chyba ryknąć na
cały głos, żeby zwrócić na siebie uwagę pozostałych osób
siedzących przy stole i przekrzykujących się nawzajem.
- Masz ochotę stąd wyjść? - zapytał Tom.
- Nie. Dobrze się bawię - głośno odparła Julie.
Była to prawda. Julie pochodziła z niezbyt licznej rodziny,
której członkowie żyli rozproszeni po całym kraju. Krewni
Toma mówili zbyt głośno i ciągle wybuchali śmiechem. Ich
zachowanie wskazywało na to, że lubią się nawzajem.
Sprawili, że ona, osoba całkiem obca, czuła się wśród nich
dobrze. Okazywali jej serdeczność. Julie jednak świetnie
wiedziała, że ze strony rodziny Toma nie jest to uczucie
bezinteresowne. Wszyscy bowiem mieli nadzieję, że uda się
jej ujarzmić i wreszcie zaobrączkować najbardziej
zdeklarowanego kawalera z ich grona.
Julie nie chciała o tym w ogóle myśleć. Tom oświadczył
w sposób nie pozostawiający żadnych wątpliwości, że w jego
życiowych planach nie ma żadnego długotrwałego związku
ani tym bardziej małżeństwa. A Julie była nadal zbyt
rozżalona na poprzedniego partnera i rozczarowana, aby dać
się porwać następnej, beznadziejnej namiętności. Innymi
słowy, jej nagłe zainteresowanie się osobą Toma było
absolutnie pozbawione sensu.
Kolano Julie nadal lekko drżało. Noga Toma ocierała się
ciągle o jej stopy. Byli tak ściśnięci przy stole, że Julie uznała
to za rzecz naturalną.
- A teraz toast - zapowiedział wuj Horace, wznosząc
kieliszek pełen ciemnoczerwonego wina. - Za nowożeńców.
Danny, miesiąc miodowy masz już za sobą. Od tej chwili, mój
chłopcze, Tina będzie prowadzała cię na smyczy.
- Amen - mruknął Tom tak cicho, że tylko Julie mogła go
dosłyszeć.
Horace był nie tylko tęgi, lecz także bardzo gadatliwy.
Wykorzystywał każdą okazję, aby wznosić następne toasty.
Zaraz po skończonej kolacji część osób wstała od stołu.
Tom pospiesznie zrobił to samo i w jego ślady poszła Julie, z
trudem przeciskając się bokiem między krzesłami. Nagle
przyszła jej do głowy dziwna myśl. Że gdyby Tom miał... to
znaczy, gdyby był podniecony, pewnie by mu się to nie udało.
Jak mogła pomyśleć o czymś podobnym?!
Byli otoczeni tłumem krewnych Toma, a ona drżała z...
Z podniecenia. Tak, należało wreszcie do tego się
przyznać.
Zawędrowali do kuchni. Byli tu zupełnie sami. Na blacie
stało mnóstwo urządzeń elektrycznych, więcej niż w
jakimkolwiek sklepie z tego rodzaju kuchennymi pomocami.
- Wuj Horace uwielbia wszelkie automatyczne cacka -
wyjaśnił Tom, ujrzawszy zdziwienie na twarzy Julie. - Gdyby
pod choinkę lub na urodziny ciotka Betty dostała coś innego,
pewnie by zemdlała z wrażenia.
Julie nie mogła oderwać wzroku od opiekaczy, mikserów,
sokowirówek, podgrzewaczy i innych przedziwnych
przyrządów, których przeznaczenia nawet się nie domyślała.
- Dlaczego tu są aż trzy mikrofalówki?
- Na wypadek gdyby dwie się popsuły - wyjaśnił Tom, a
Julie parsknęła śmiechem. - Chodź - zaproponował - może uda
nam się znaleźć jakieś zaciszne miejsce.
Poprowadził Julie do piwnicy, ale i tu każdy kąt był
zajęty. W jednym z pomieszczeń znajdował się bar, a obok
stół pingpongowy, obstawiony graczami. Tom wprowadził
Julie do małej alkowy z maszyną do szycia i otworzył
następne drzwi, za którymi, w salce wyłożonej boazerią,
zastali parę rudowłosych, młodych krewniaków Toma
grających na przedpotopowym automacie w jednorękiego
bandytę.
- Nie powinniście tak się zabawiać - skarcił ich Tom. -
Ale jeśli szybko stąd spłyniecie, będziecie mogli skorzystać z
magnetowidu w sypialni wuja. W szafce znajdziecie tam
„Wrota czasu". Stoją obok pięciu kaset cioci Betty z kopiami
„Gorączki sobotniej nocy".
- Świetnie radzisz sobie z młodzieżą - pochwaliła go
Julie, z uśmiechem na twarzy przyglądając się dzieciakom w
pośpiechu opuszczającym pokój. - Ale dlaczego jest tam aż
pięć kopii?
- Moja ciotka ma słabość do Travolty.
- A ty rozrywkową rodzinę.
- Julie...
- Źle mnie zrozumiałeś. - Usiadła na zniszczonej kanapie.
- Na szczęście, już wkrótce nie będziesz musiał mnie szkolić.
- Rozumiem.
Julie poczuła nagły żal.
- Z przyjemnością ci pomagam, lecz mam ograniczone
możliwości. Mogę cię nauczyć już tylko niewielu rzeczy. -
Tom ze smutkiem pokręcił głową. - Czasami wychodzę na
głupka.
- W każdym razie na miłego głupka.
Julie pomyślała, że gdyby kiedyś udało się jej znaleźć
właściwego mężczyznę, byłoby dobrze, gdyby był podobny do
Toma. Nie musiałby mieć jego ciągle potarganych
ciemnoblond włosów, które aż prosiły się, aby przeczesać je
palcami, ani też brązowych oczu, od których spojrzenia
uginały się pod nią nogi. Fascynowała ją jednak budowa ciała
Toma. Szeroki tors i smukłe, umięśnione nogi, których każdy
ruch uwidaczniały obcisłe dżinsy.
- Twoja siostra jest chyba bardzo szczęśliwa.
- Owszem.
- Mąż wpatruje się w nią jak w obraz.
- Płaszczy się przed nią. - W słowach Toma brzmiała
ironia.
- Chyba nigdy nie poznam odpowiedniego mężczyzny -
nieoczekiwanie stwierdziła Julie.
- Nie zamartwiaj się. Masz najlepszego na świecie
nauczyciela. Nie dopuszczę do tego, abyś związała się z
salonowym pieskiem pokroju Dana.
- Nie lubisz szwagra?
- Jasne, że go lubię. To jeden z moich najlepszych
przyjaciół.
- To już sobie wyobrażam, jak wstrętne rzeczy
wygadujesz o każdym, kogo nie lubisz!
- To nie jest kwestia sympatii. Dan płaszczy się przed
moją siostrą. Kiedy Tina powie mu „służ", to służy jak piesek.
A jeszcze niedawno był z niego całkiem rozsądny facet. A
teraz co? - Zrezygnowany Tom machnął ręką. - Stał się
oswojonym i dobrze wytresowanym zwierzakiem domowym.
- Pewnie zależy mu na tym, aby uszczęśliwić Tinę.
- Może - ponurym tonem mruknął Tom.
- A ty chyba obawiasz się, że coś takiego może
przydarzyć się tobie.
- Pełnię wyłącznie funkcję doradcy. - Tym razem głos
Toma brzmiał poważnie i stanowczo. - W swoim życiu nie
zmienię niczego. Lubię je takie, jakie jest.
- Moje gratulacje. Dlaczego miałbyś uszczęśliwiać tylko
jedną kobietę, skoro możesz umilać życie wielu z nich? -
powiedziała Julie z sarkazmem.
- Zaczynasz odbiegać od tematu. Zapominasz, kim dla
ciebie jestem. Moja rola polega na tym, aby uświadomić ci
popełniane błędy. Żeby nie powtórzyła się taka historia jak ta
z Bradem.
- Och!
- Uważam, że wasze zerwanie nie było twoim błędem.
Ale dość mówienia o przeszłości. Skupmy uwagę na twoich
randkach w tym tygodniu.
- Zgoda.
Julie popatrzyła na dłoń Toma Zapragnęła nagle, aby dłoń
ta spoczęła na jej kolanie. I zaraz potem skarciła się ostro za
to, że znów pociąga ją nieodpowiedni mężczyzna.
- Dziewczyny z gatunku złych same ustalają zasady. Jeśli
mówią, że coś się kończy, to tak jest w istocie. I pierwsza ich
randka nigdy nie trwa długo. Musisz dać facetowi do
zrozumienia, jak cenny jest twój czas. A co do całusa na
dobranoc...
- W tej sprawie nie potrzebuję twojej rady.
- Wiem. - Tom uśmiechnął się krzywo. - I to jest jeszcze
jeden powód, dla którego powinnaś stosować się do moich
wskazówek. Bądź powściągliwa.
- Sądziłam, że złe dziewczyny lubią seks.
- Jaki seks? Na razie mówimy tylko o pocałunku w
policzek na zakończenie pierwszej randki.
- Albo w czoło - kpiącym tonem dodała Julie.
- Jeśli facet zechce pocałować cię w usta, pozwól mu
tylko musnąć je wargami.
- Nie wybieram się na randkę z motylem.
- Mam nadzieję, że moje słowa potraktujesz serio.
Najgorsze, co możesz zrobić, to pozwolić facetowi wprosić się
do twego mieszkania już na pierwszej randce.
- Tom, takich rad udzielały nasze babcie swoim córkom.
Jestem rozczarowana. Liczyłam na to, że usłyszę coś
przydatnego.
- Jeśli chcesz, żebym mówił prosto z mostu, bardzo
proszę. Większość mężczyzn interesuje wyłącznie zaliczanie
kobiet.
- Zaliczanie? - powtórzyła, nie rozumiejąc, Julie.
- Im więcej, tym lepiej - wyjaśnił Tom.
- Mówisz to na podstawie własnego doświadczenia?
Zignorował tę uwagę, czego Julie nie znosiła.
- W sprawach damsko - męskich to jedyny pewnik.
Faceci pragną przede wszystkim tego, co jest nieosiągalne.
- Och, o tym wiedziałam już w przedszkolu.
Julie droczyła się z Tomem, ale tak naprawdę to była
wściekła wyłącznie na samą siebie. Dlaczego, do licha,
pozwoliła zdeklarowanemu kawalerowi dawać sobie rady, jak
zdobyć męża? Nie była nawet pewna, czy jeszcze zależy jej w
ogóle na kimkolwiek!
- Wiedzieć a robić to dwie różne rzeczy - skonstatował
Tom.
- Wracam do domu.
- Uciekaj sobie, uciekaj, ale popełniasz wielki błąd, jeśli
myślisz, że...
Pod sufitem zamrugały neonówki.
- Horace powinien już wreszcie wymienić całą instalację -
mruknął Tom.
Po chwili światła zgasły na dobre. W podziemnym
pomieszczeniu zrobiło się czarno jak w piekle.
- Gdzie są bezpieczniki? - spytała Julie, odruchowo
zrywając się z miejsca.
- Pewnie gdzieś w pobliżu urządzeń grzewczych. Zaraz
ktoś się tym zajmie - ponownie odezwał się Tom i dodał: - Zła
dziewczyna wiedziałaby, co teraz robić. - Jego głos brzmiał
zupełnie inaczej niż zwykle.
- Poszukałaby latarki?
- Dwója.
Julie wysunęła rękę i położyła dłoń na torsie Toma.
Usłyszała, jak głośno westchnął.
- Załóżmy, że jestem teraz z kimś, kto nie nadaje się na
męża... - powiedziała cicho.
- Jeśli tak, to obowiązują zupełnie inne zasady.
- Zła dziewczyna wykorzystałaby panujące ciemności...
- Ja zrobiłbym to z pewnością... - szeptem odparł Tom.
Poczuła jego gorący oddech, a zaraz potem dotyk warg na
czole.
- Czyżbyś chciał się ogrzać? - zaryzykowała wyzwanie.
Tom objął ją i zaczął głaskać po plecach. Jego usta odszukały
jej wargi. Zapominając o wszelkich przestrogach, odruchowo
poddała się pieszczocie. Tom rozpiął biustonosz, powoli
uwalniając pełne piersi z koronkowych sieci. Nie musiał
niczego uczyć tej dziewczyny. Wszystko, co czyniła, było
przesycone erotyzmem. Składała teraz na wargach Toma
drobne pocałunki.
- Och... - jęknął.
- Nie powinniśmy... - Julie zamilkła, gdy Tom rozchylił
kolanem jej nogi.
- Nie tutaj...
Nagle zapłonęły wszystkie neonówki.
- Nie możemy. - Julie w panice odsunęła się od Toma.
- Pojedziemy do ciebie.
- Nie! - Rzuciła się do ucieczki i po chwili już jej nie
było. Tom westchnął. Wystarczyło parę pocałunków, aby
uciekła.
Ale to on powinien zwiewać przed dziewczyną polującą
na męża. Podnieciła go nieprzytomnie, musiał jednak oprzeć
się pokusie. Julie Myers powinna pobudzać zmysły. Ale nie
jego zmysły, lecz tych nielicznych facetów, którzy palili się do
żeniaczki.
Nagle wpadł mu do głowy szatański pomysł. Uśmiechnął
się. Wiedział już, jak działać dalej. Wraz z paroma kumplami
zrobi Julie nie lada niespodziankę.
Zakłóci babski wieczór.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Czemu uparłeś się, żeby jechać do kręgielni? - zapytał
Buck Kelly z tylnego siedzenia furgonetki. - Sądziłem, że
wybierzemy się na mały podryw do Erniego.
- Możemy jechać tam później - odparł Tom.
- Byłem przekonany, że nie lubisz kręgli - ciągnął Buck.
- Chcę tylko sprawdzić, czy moja znajoma tam jest. Zaraz
potem możemy spływać. - Tom zwrócił się do Dana: - Co się
stało, że na dzisiejszy wieczór przyłączyłeś się do nas?
- W zastępstwie chorej koleżanki Tina leci teraz do
Londynu. A zresztą jej tygodniowy urlop już się skończył -
dodał smętnym tonem.
- Głowa do góry, staruszku - wtrącił Buck. - Żonaty facet
też musi mieć czasami wychodne. Jestem jednak zdziwiony,
że żonka pozwoliła ci spotkać się ze mną.
- Tina nie mówi, co mam robić, a czego nie. Przed
wyjazdem powiedziała tylko jedno: „Trzymaj się z dala od
mojego narwanego brata. Nigdy nie wiadomo, co temu
nicponiowi może przyjść do głowy".
- Kochana siostrunia - mruknął Tom, szukając wolnego
miejsca na zatłoczonym parkingu obok kręgielni.
- Tylko nie wpakujcie mnie w tarapaty - prosił Dan. -
Żadnych historii z podejrzanymi laskami.
- Jesteśmy na to zbyt dojrzali - z udawaną powagą
oznajmił Buck.
Po chwili znaleźli się w hali. Tom szedł przodem i widział
dokładnie to, co spodziewał się ujrzeć. Chmarę dziewczyn
markujących grę w kręgle i bandę napalonych facetów, nawet
nie udających, że interesuje ich ta zespołowa zabawa. Jak Julie
może tu przychodzić? zastanawiał się zdegustowany. Kto jest
w stanie przewidzieć, co potrafi wyczyniać jedna dziewczyna,
a co dopiero cały babski gang? Kręgielnia nie była miejscem
odpowiednim dla Julie, istoty słodkiej i naiwnej. Mogła tu
przecież wpaść w łapy jakiegoś podrywacza. Ta dziewczyna
nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo jest seksowna i że
może wielu mężczyzn uwieść bez problemu.
Ale czy była na to przygotowana?
A on sam?
Tom nigdy tu nie był, lecz topografia wszystkich kręgielni
jest mniej więcej taka sama. Zaczął systematycznie
przeszukiwać wzrokiem wszystkie stanowiska gry. Dość
szybko dostrzegł Julie. Nie miał pojęcia, jak wytłumaczy jej
swoją obecność. Po wczorajszym wieczorze nie będzie
zachwycona jego widokiem.
Dan i Buck zginęli w tłumie. Tom usiadł na ławce za
grającymi z Julie zawodniczkami, mając nadzieję, że nie od
razu zostanie dostrzeżony. Dziewczyny były niezłe, wysokie i
zgrabne, ale on nie mógł oderwać wzroku od Julie.
Wydawała się bardzo przejęta grą, czego nie można było
powiedzieć o facetach zajmujących sąsiedni tor. Robili
wszystko, by zwrócić na siebie uwagę Julie i jej koleżanek.
Po chwili wrócił Dan z ogromnym, kartonowym pudłem
wypełnionym po brzegi frytkami. Usiadł obok Toma i
ochoczo zabrał się do jedzenia. Czy małżeństwo sprawi, że ten
przystojny młody człowiek stanie się w przyszłości tak opasły
jak wuj Horace? zastanawiał się Tom. Był zadowolony, że
trafił się siostrze przyzwoity mąż, ale zachowanie się Dana
jeszcze bardziej utwierdzało go w przekonaniu, że nigdy nie
powinien dostać się pod babski pantofel.
Nie wiedział, co złości go bardziej. Faceci z sąsiedniego
stanowiska, chcący poderwać Julie i jej koleżanki, czy też
całkowity brak reakcji tej dziewczyny na ich umizgi. Gdyby
chciała zwrócić na siebie uwagę, poprosiłaby sąsiadów o
pomoc, zamiast popisywać się swymi umiejętnościami.
Powinna brać lekcje u jednej z grających z nią bliźniaczek
ubranych w obcisłe, czarne dżinsy i różniące się tylko kolorem
pasiaste koszulki.
Kiedy Julie podeszła do toru, Tom podniósł się z miejsca i
zagadał do jednej z dziewczyn:
- Cześć. Ja też mam siostrę bliźniaczkę. Czy byłyście
kiedyś na naszym zjeździe?
Mówił tak, jakby on sam chociaż raz uczestniczył w takiej
imprezie! Tina wolałaby raczej wstąpić do klubu morsów i
kąpać się w styczniu w przerębli niż pokazać się obok brata na
zjeździe bliźniaków.
Julie przygotowywała się akurat do wyrzutu kuli, gdy
nagle zza pleców dobiegł ją głos Toma. Odwróciła się
odruchowo, wypuszczając kulę z rąk. Straciła rzut.
- Na zjazd jeździmy prawie co roku - odparła jedna z
sióstr. - Tanya przed każdym wyjazdem grymasi, ale potem
świetnie się bawimy.
Julie była wściekła na Toma, że się pojawił i zaczaj
podrywać jej przyjaciółki. Obstąpiły go wszystkie trzy i
gadały jak najęte. Kiedy przyszła kolej na następny rzut, Julie
znów się nie popisała. Na placu boju pozostały dwa kręgle.
- Julie, poznaj Toma. On też jest jednym z bliźniąt -
powiedziała Monica. Nie zamierzała podjąć gry, mimo że była
to jej kolej.
- Już go znam - odparła Julie.
- Gdzie chowałaś przed nami tak świetnego faceta? -
spytała Karen. - Monico, teraz twoja kolej.
Dokończyły serię rzutów. Tak źle Julie nie grała od lat.
Była wściekła na Toma. Do licha, po co tu przylazł?
Kiedy Tanya rozpoczęła nową serię rzutów, Julie
oświadczyła:
- Grajcie sobie dalej. Ja mam już dość.
- Przyniosę ci coś do picia - zaofiarował się Tom.
Ujął Julie za łokieć i poprowadził do bufetu. Zobaczyła
Dana.
- A ten co tu robi? - spytała zdziwiona widokiem świeżo
upieczonego małżonka Tiny. - Tom, po kiego licha tu
przyszedłeś? Nie powinnam ci mówić, dokąd się wybieramy.
Jak możesz podrywać moje przyjaciółki!
- Tina już pracuje. Jest w drodze do Londynu - odparł
gładko na pierwsze pytanie.
- A co wy dwaj tu robicie?
- Jest z nami jeszcze jeden kolega. Chyba lubi kręgle. Ja
tylko przedstawiłem się twoim przyjaciółkom. Przyszedłem po
to, żeby cię poobserwować.
- Co takiego?!
Tom zamówił dwie wody sodowe i po chwili wręczył
Julie wysoką szklankę. W pierwszej chwili miała ochotę oblać
go lodowatym płynem, ale w porę przypomniała sobie nauki
matki, że w miejscach publicznych powinna zawsze
zachowywać się jak dama.
- Czy nie uważasz, że taki babski wypad jest dobrą okazją
do poznania facetów?
- Nie sądzę. Czy ty i wszyscy twoi kumple nie robicie nic
innego poza podrywaniem dziewczyn?
- Teraz moich kumpli interesuje tylko jedna dziewczyna.
Ty. Na weselu zrobiłaś na nich wrażenie. Jeśli nie pomogę ci
znaleźć odpowiedniego faceta, sama nie dasz sobie rady.
Przyznaj uczciwie, na tym polu nie masz żadnego
doświadczenia.
- Piękne dzięki za podtrzymywanie mnie na duchu -
warknęła Julie.
Spuściła wzrok, bo nagle przypomniała sobie wydarzenia
z poprzedniego wieczoru. Świadomość, że pocałunki Toma
sprawiły jej niezwykłą przyjemność, była przerażająca Między
nimi zmieniło się wszystko. Julie nie mogła dłużej udawać, że
Tom jest wyłącznie jej znajomym.
- Ja tylko próbuję ci przyjść z pomocą - powiedział, jakby
odczytawszy jej myśli.
- A ostatni wieczór... - Julie zawiesiła głos.
- Jest mi naprawdę bardzo przykro.
- Przykro?
- Trudno jest utrzymywać stosunki z kobietą wyłącznie na
stopie koleżeńskiej. - Tom uśmiechnął się nieśmiało. -
Zwłaszcza z tak ładną jak ty.
Julie poczuła się raźniej. Może jednak ich przyjaźń nie
została zniszczona?
- Wino...
- Nie miało z tym nic wspólnego - oświadczył Tom z
rozbawieniem. - Przez cały wieczór, pomimo tych toastów
wuja Horace'a, wypiłaś zaledwie jeden kieliszek. To chyba
rekord w mojej rodzinie.
- Zauważyłeś?
- Tak. Zauważyłem.
Julie czuła, że Tom badawczo się w nią wpatruje, nadal
jednak nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Chyba nie przyszło
mu do głowy, że się nim zainteresowała! Przecież zachęcał ją
do spotkań z innymi mężczyznami, dając w ten sposób do
zrozumienia, że sam nie jest do wzięcia!
- A co do twoich sposobów... - zaczął powoli.
Julie wypiła następny łyk zimnej wody. Była pewna, że
nie spodoba się jej to, co usłyszy od Toma.
- Jakich sposobów? - spytała z niechęcią.
- Właśnie w tym rzecz. Nie stosujesz żadnych. - Rozejrzał
się wokoło. - Spójrz na tor siódmy. Jakaś dziewczyna bierze
lekcje u jednego z facetów, którzy przedtem podrywali twoje
przyjaciółki.
- To okropny typ! A tę dziewczynę widywałam przedtem.
Gra w lidze z wysoką lokatą. Potrafiłaby tak silnie wyrzucić
kulę, że rozłupałaby kręgle jak zapałki. Tom, chcesz
powiedzieć, że powinnam udawać niezaradną?
- Nie. Ja tylko pokazałem ci jeden ze sposobów, jakich
używają złe dziewczyny.
- Łatwo jest być złą, gdy ma się odpowiednie walory
fizyczne.
- Ważne jest to, jak się z nich korzysta.
Tom znów ujął Julie za łokieć i zaprowadził w miejsce, z
którego było dobrze widać jej grające przyjaciółki.
- Jedna z bliźniaczek jest złą dziewczyną - oświadczył.
- To śmieszne! Są przecież identyczne. Trzeba dobrze je
znać, żeby móc powiedzieć, która z nich to Monica, a która
Tanya.
- Poczekaj tu na mnie. Zaraz wrócę.
Poszedł do bufetu i po chwili z trzema szklankami w
rękach podszedł do przyjaciółek Julie. Nie miała pojęcia, co
chce jej udowodnić. Ze sceptyczną miną przyglądała się
Tomowi w akcji. Po ostatniej kolejce rzutów, gdy
zawodniczki przestały grać, podał dziewczynom przyniesione
szklanki, a kiedy Karen i Tanya sięgnęły do portmonetek,
odmówił przyjęcia pieniędzy.
Monica wzięła napój, jakby się jej należał. Nawet z daleka
było widać, jak uwodzicielsko spogląda na Toma.
Julie była zdziwiona. Przyjaźniły się od szkolnych lat.
Czyżby Monica miała podwójne oblicze i dlatego Julie
podświadomie zawsze trochę bardziej lubiła Tanyę?
Do Toma dołączyli dwaj młodzi ludzie, z którymi
przyszedł do kręgielni. W siódemkę zasiedli w jednym z
większych boksów. Julie dostrzegła manewr Moniki, żeby
usiąść między Danem a jego kolegą. Pamiętała go z
weselnego przyjęcia.
Tom zniknął na parę minut, po czym pojawił się przed
Julie z torbą prażonej kukurydzy. Miał na sobie czerwono -
czarne buty do kręgli.
- Czy teraz dostrzegłaś różnicę między bliźniaczkami? -
zapytał, biorąc Julie za rękę i odciągając od grupy.
- Chyba będziesz musiał mi to wyjaśnić.
- Obie są ładne, ale Monica dobrze zdaje sobie sprawę z
tego, że jest atrakcyjna. A to z kolei sprawia, że staje się
jeszcze bardziej atrakcyjna.
- Bo uważa, że zasługuje na hołdy mężczyzn?
- Dokładnie tak.
- Ale zupełnie nie rozumiem, co to ma ze mną wspólnego.
- Chodź. Pora na dalsze lekcje.
- Na temat zwracania na siebie uwagi mężczyzn?
- Nie. Będą to lekcje gry w kręgle. Widzę, że wolny jest
tor dziewiętnasty.
- Nie sądziłam, że przyszedłeś tutaj, żeby sobie pograć.
Tom objął Julie ramieniem i natychmiast zapomniał, jak
bardzo nie znosi pożyczanych butów.
- Zaczynaj pierwsza - powiedział, siadając na ławce dla
graczy.
Julie była skrępowana, ale kiedy Tom uśmiechem zachęcił
ją do wyrzucenia kuli, zbiła wszystkie kręgle.
- Dobra robota - pochwalił ją. - Pozwól jednak, że dam ci
parę dodatkowych wskazówek. - Z lubością przesunął dłonią
po odkrytym przedramieniu Julie, ubranej w podkoszulek. -
Przyjmij taką pozycję. - Zademonstrował, o co mu chodzi.
- Nie sądzę, że to poprawi moją grę - powiedziała
szeptem, od którego ciałem Toma wstrząsnął potężny dreszcz.
- Zaufaj mi.
- Przypomina to twój taniec na weselu.
- A teraz, kiedy nadajesz kuli ruch toczący... - ciągnął
Tom, udając, że udziela lekcji. Otaczając Julie ramieniem,
czuł się wspaniale.
- Usiłujesz zwrócić na mnie uwagę innych mężczyzn?
Czy to ma być odpowiednik naszego tańca na weselu? -
spytała, odsuwając się.
- Pokazuję ci, jak wyrzucać kulę. Mężczyźni uwielbiają
instruować kobiety.
- Wobec tego, profesorku, pokaż, co potrafisz.
Tom wybrał cięższą kulę i rzucił ją przed siebie. Zbił
wszystkie kręgle.
- Czysty przypadek - orzekła Julie. - Założę się, że tego
wyczynu nie potrafisz powtórzyć.
Tom zagrał trochę gorzej niż za pierwszym razem. Julie
radziła sobie świetnie. Wcale nie był pewien, czy uda się ją
pokonać. Zmusiła go do solidnego wysiłku. Bolały go palce u
nóg, ale nie mógł dać za wygraną ani się poskarżyć, bo Julie
by od razu go wyśmiała. Z trudem udało mu się wygrać z nią
zaledwie jednym punktem.
- Czego miałam się nauczyć? - spytała, kiedy Tom po
jednej kolejce rzutów zaproponował koniec gry.
- Jeśli chcesz przyciągnąć uwagę mężczyzn, udawaj nieco
bezradną.
- Tak jak robią to uczennice szkoły średniej?
- Mniej więcej.
- A potem wskakują do łóżka kapitanowi drużyny
futbolowej?
- Nie! Co to za frajda, gdy dziewczyna jest łatwa? Żadna.
- Ale ja powinnam gorzej rzucać kulę, żeby mój partner
mógł wygrać?
- A tak nie robiłaś? - Tom podejrzewał, że tak właśnie
było.
- Nigdy się nie dowiesz.
Julie doskonale już rozumiała, o co chodzi Tomowi, ale
jego lekcje działały na nią przygnębiająco. Miała wątpliwości,
czy kiedykolwiek potrafi przestać być sobą, to znaczy miłą,
nudną, przeciętną dziewczyną.
Podeszli do kasy. Julie nie pozwoliła Tomowi, żeby
zapłacił za jej grę.
- Znów postąpiłaś źle - oznajmił. - Twoja ocena z
czterech minus spadła do trzech z plusem - dodał żartem. -
Następnym razem popracujemy nad postawą. Powinnaś być
tajemnicza i pełna wdzięku.
- Akurat tego mi jeszcze potrzeba.
Tak naprawdę to była jej potrzebna tylko aspiryna, a nie
dalsze nauki Toma. Niestety, sama go o nie prosiła.
Westchnęła głęboko. Może byłoby lepiej, gdyby z królewicza
przemienił się w żabę. Wtedy byłoby jej łatwiej skupić uwagę
na treści lekcji, zamiast na niezwykle seksownym nauczycielu.
- Pozwól, że pomogę ci zdjąć buty - oświadczył i zabrał
się do dzieła.
Należał do mężczyzn, przy których dziewczyny
zapominają, że przysięgały stracić dziewictwo dopiero w noc
poślubną. Julie myślała tylko o jednym. Pragnęła znaleźć się
sam na sam z Tomem. W porównaniu z tym, co przychodziło
jej teraz do głowy, pocałunki z poprzedniego wieczoru
wydawały się dziecięcą igraszką.
Tom siedział tak blisko, że Julie obawiała się, iż odczyta
jej myśli. Było to niemożliwe, gdyż w oczach Toma nie miała
żadnej wartości jako kobieta. Gdyby wiedział, o czym
myślała...
- Moje przyjaciółki są już chyba gotowe do wyjścia -
zmienionym głosem powiedziała do Toma.
Objął ją ramieniem i mocniej przycisnął do siebie.
- Poczekają.
- Powinnam iść po płaszcz.
- Ja ci go przyniosę.
Julie dała Tomowi numerek do szatni i czekała na jego
powrót. Miał na sobie skórzaną kurtkę. Rozpięta,
uwidaczniała jego szeroki tors i płaski brzuch.
Julie spojrzała jeszcze niżej. Tom to zauważył.
Zareagował dostrzegalnym podnieceniem.
- To była najbardziej seksowna rzecz, jaką przy mnie
zrobiłaś - powiedział miękkim głosem, podając Julie płaszcz.
Na szczęście, nie mógł widzieć jej twarzy! Była czerwona
jak rak.
- Moje przyjaciółki czekają - przypomniała.
- Bądź dziś złą dziewczyną i rób to, na co masz ochotę.
- Mam ochotę z nimi stąd wyjść - skłamała.
- Poczekają.
- Ale...
- Niech czymś się zajmą przez ten czas. Zaraz damy im
powód do poplotkowania...
Obrócił Julie w swoją stronę i dotknął wargami jej ust.
Całował ją długo i namiętnie.
Z wrażenia nie mogła oddychać. Nie miała nawet szansy
odwzajemnienia pocałunku.
- Dobrej nocy - wyszeptał pieszczotliwie Tom.
Julie jeszcze nigdy nie słyszała tak podniecającego głosu.
Odruchowo wyciągnęła ręce w stronę Toma, ale gdy
otworzyła oczy, już go przy niej nie było.
Szedł szybko, a właściwie prawie biegł. W połowie drogi
do wyjścia z kręgielni zobaczył Dana i Bucka. Dał im znak,
żeby szli jego śladem, ale się nie zatrzymał. Musiał
natychmiast znaleźć się na dworze, żeby ochłonąć.
Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się aż tak podniecony.
Był aroganckim młodym człowiekiem, który usiłował
nauczyć Julie, jak powinna uwodzić mężczyzn. A ona, nie
znając żadnych trików ani innych sposobów, niemal ścięła go
z nóg! Siedząc w furgonetce i czekając na Dana i Bucka, ze
złością myślał o swojej fizycznej reakcji na bliskość tej
niewinnej dziewczyny.
Rozmowa z kumplami w drodze powrotnej dawała mu
mniej więcej tyle frajdy, co pogaduszki z dentystą
przygotowującym się do borowania zęba. Zarówno Dan, jak i
Buck, umierali z ciekawości. Oni też widzieli, co Tom robił z
Julie.
Odwiózł ich i wrócił do swego mieszkania. Dopiero wtedy
odtworzył cały przebieg zdarzeń.
Rozpamiętywał swoje dotychczasowe poczynania w
stosunku do Julie. Musiał uczciwie przyznać przed samym
sobą, że to on sam wrobił tę dziewczynę w spotkanie z
Peterem Carlyle'em. Cwaniakiem, który, jak niosła wieść, od
razu szedł na całego już na pierwszej randce. Julie nie musiała
brać żadnych lekcji, żeby spodobać się Peterowi. Wręcz
przeciwnie. Był jej potrzebny kurs samoobrony. Zanim w
ogóle zorientuje się w sytuacji, ręka tego bęcwała wyląduje
pod jej spódnicą.
Tom musiał przyznać, że pokpił sprawę.
Czy Julie naprawdę pozwoliła mu wygrać?
Cała ta historia z udawaniem przez Julie złej dziewczyny
zaczynała mu się coraz mniej podobać.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Mam myśleć tylko o Peterze - mruczała pod nosem
Julie.
Usiłowała rozpędzić nękające ją myśli i skoncentrować się
na mężczyźnie, z którym szła na pierwszą randkę, ale nawet
dokładnie nie pamiętała, jak on wygląda. Twarz Petera
Carlyle'a wyłaniała się z mgły, ale zaraz potem przesłaniało ją
oblicze Toma Brunswicka.
Wszystko to było jego winą. No, prawie wszystko. Nie
powinien jej całować. Julie przyłożyła dłoń do warg, chcąc
wymazać smak ust Toma. Bezskutecznie. Jedyną szansą, żeby
mogła przestać o nim myśleć, było spędzenie miłego wieczoru
w towarzystwie Petera.
Postanowiła dobrze się bawić. Wybierali się na kolację.
Wprawdzie nie znała restauracji, w której Peter zarezerwował
stolik, ale sama jej nazwa, „Gospoda nad Mglistym
Wybrzeżem", kojarzyła się Julie ze świecami i romantyczną
muzyką.
Jeszcze raz starannie obejrzała zrobiony makijaż i
uperfumowała się lekko swoimi najlepszymi perfumami.
Tom pewnie poradziłby jej, żeby włożyła szałową, kusą
sukienkę, którą kupiła na wesele jego siostry, ale nie mogła
tego zrobić, bo Peter widział ją już w tym stroju. Bez względu
na to, co myślał jej nauczyciel, sama wiedziała, jak
postępować, żeby mieć udaną randkę.
Włożyła więc prawie nową zieloną sukienkę. Skromną aż
do przesady. Z golfem pod szyją i długimi rękawami. Suknia
ta sięgała prawie do ziemi i była bardzo obcisła, a długie
rozcięcia po bokach ukazywały nogi. Julie wyjęła sukienkę z
szafy i zaczęła przeglądać pantofle. Jakiego wzrostu jest
Peter? Nie mogła sobie przypomnieć.
Na wszelki wypadek wybrała czarne pantofle na płaskich
obcasach. W wysokich szpilkach mogłaby dorównywać
partnerowi wzrostem, a to byłby błąd. Ledwie zdążyła włożyć
sukienkę i pantofle, gdy rozległ się brzęczyk domofonu. Na
spotkanie z Peterem było stanowczo za wcześnie.
- Halo? - odezwała się do słuchawki.
- To ja, Tom. Mogę wejść?
Julie miała ochotę powiedzieć, żeby spływał, ale
odruchowo nacisnęła przycisk domofonu.
Po chwili Tom zapukał do drzwi. Julie policzyła do
dwudziestu, zanim wpuściła go do środka.
- Przychodzisz nie w porę - oznajmiła, udając lekko
zirytowaną, tak, żeby nie dostrzegł, jak duże wrażenie zrobiła
na niej jego obecność.
- Nie mogłem wpaść wcześniej. Byłem zajęty.
Uśmiechnął się, od czego po plecach Julie przebiegły
dreszcze.
- Po co przyszedłeś?
- Zobaczyć cię przed randką. I upewnić się, czy dałem ci
wszystkie niezbędne rady.
- Od twoich rad robi mi się niedobrze! Naprawdę nie są
już potrzebne.
Tom rozsiadł się na kanapie i wyciągnął przed siebie nogi.
- Najważniejsze to nie wpuszczać pacana do mieszkania.
Na pierwszej randce to karygodne posunięcie.
- Czyżbyś zapomniał, że mam uchodzić za złą
dziewczynę?
- Większość ze znanych mi złych dziewczyn do tej pory
nie poderwała na stałe żadnego mężczyzny.
- Zrobiłbyś wielką karierę jako swat.
- Ja tylko usiłuję pomagać ludziom w potrzebie.
Tom podniósł się z kanapy i wolnym krokiem obszedł
Julie. Uznał, że Peter nie zasługuje na tyle starań z jej strony.
- Nie martw się. Jakoś sobie poradzę. Jak już mówiłam,
byłam na wielu pierwszych randkach.
- A czy doprowadziły one do następnych? - Powinien
ugryźć się w język. Zamiast podnieść Julie na duchu, on ją
zniechęcał.
- Na dalsze randki nie miałam ochoty.
Tomowi podobała się nuta bezradności w głosie Julie. A w
ogóle to lubił wiele dotyczących jej rzeczy. Na przykład
sukienkę, którą włożyła dla Petera. Niby skromna, lecz obcisła
tam gdzie trzeba, ukazywała spory kawał nóg. Na ten widok
Peter pewnie się obślini. Była to niepokojąca perspektywa.
- Chodzi mi o to, że powinnaś być wybredna.
Żeby zachować spokój ducha, Tom musiał się upewnić, że
pierwsza randka Julie pociągnie za sobą następne, które
doprowadzą do jakiegoś trwałego związku. Byle nie z
Peterem.
Tom zdjął skórzaną kurtkę i przerzucił ją przez oparcie
fotela na biegunach. Szykował się do następnego kroku,
niezbędnego do realizacji zwariowanego planu, jaki zaświtał
mu w głowie.
Julie przeczesała włosy. Czyżby denerwowała się jego
obecnością? W jakimś sensie Tom był z tego zadowolony, ale
przecież przyszedł tu w ściśle określonym celu.
- Zapomniałam o kolczykach!
Julie wykrzyknęła to takim głosem, jakby stało się jakieś
nieszczęście. Tom poszedł za nią do sypialni, gotów pomóc
szukać świecidełek, a nawet włożyć je Julie w uszy. Dosięgała
go fala zapachu jej perfum, a każdy wie, że to potężny
afrodyzjak. Tom nie miał pojęcia, jak by podziałały, gdyby
zbliżył się jeszcze bardziej.
Tak naprawdę ostatnio złościło go, że przestał podniecać
się widokiem kobiet. Była to prawdopodobnie cena, jaką
musiał zapłacić za to, że porzucił życie towarzyskie, aby
pomóc zbłąkanej istocie. Bez przerwy o niej myślał.
Może powinien spróbować zająć się inną dziewczyną?
Zbyt świeżo w pamięci miał przykre doświadczenie z Brendą.
Wolał nie ryzykować.
Patrząc na Julie, czuł się tak, jakby wysyłał małego
Czerwonego Kapturka na spotkanie z groźnym wilkiem.
Julie nałożyła kolczyki. Teraz czekało ją trudniejsze
zadanie. Musiała pozbyć się Toma przed przybyciem Petera.
Za późno. Gdy wróciła do saloniku, odezwał się domofon.
- Mam otworzyć drzwi? - zapytał Tom.
- Nie! - Julie upewniła się, że to Peter, i poinstruowała go,
jak ma trafić do jej mieszkania, co zresztą nie było takie
trudne. Zaraz potem zwróciła się do Toma: - Musisz się ukryć.
- Dlaczego?
- Peter nie może cię tu zobaczyć!
- Czemu?
- Nie wiesz? Potrafisz każdego doprowadzić do szału!
Julie miała rację i Tom o tym wiedział. Gdyby Peter zastał go
tutaj, szansa Julie na udaną randkę byłaby równa zeru. Tom
chciał jednak zobaczyć, jakich użyje ona środków perswazji.
- Ukryj się! - poleciła stanowczo.
Oparł się chęci zasalutowania i trzaśnięcia obcasami.
Powlókł się do sypialni. O rany, jaka ta dziewczyna stawała
się seksowna, kiedy była wściekła! Aż przyjemnie było na nią
patrzeć.
- Mówiłem ci chyba, że powinnaś wyjść na korytarz i tam
spotkać się z gościem, nie wpuszczając go do mieszkania -
powiedział, stając w drzwiach sypialni.
- Chciałam tak właśnie zrobić, ale przylazł mój
nadgorliwy nauczyciel i przeszkodził w przygotowaniach do
wyjścia - warknęła ze złością.
- Przepraszam. Wyglądasz świetnie.
- Daj spokój, Tom! - poprosiła błagalnym tonem.
- Wymknę się zaraz po twoim wyjściu - obiecał, gdyż
zrobiło mu się żal zaniepokojonej dziewczyny. - Baw się
dobrze. - Ale nie za dobrze.
Wszedł do łazienki. Przez cienkie drzwi słyszał każde
słowo Petera. Od wychwalania przez niego wspaniałego
wyglądu Julie Tomowi zrobiło się niedobrze.
Peter przesadzał z komplementami, ale Julie przyjmowała
je z wdzięcznością. Niepomna rad Toma i w ogóle jego
obecności za drzwiami, miała ochotę spędzić wspaniały
wieczór.
- Jestem gotowa - oznajmiła gościowi.
Podeszła do szafy po płaszcz i w tej chwili uprzytomniła
sobie, że długa sukienka będzie spod niego wystawała. Pewnie
lepiej by wyglądała w sportowym skafandrze, ale przecież szli
do eleganckiej restauracji.
Peter okazał się sporo niższy, niż Julie się wydawało. Na
płaskich obcasach dorównywała mu wzrostem. Ale to przecież
nie miało znaczenia. Ubrany był w świeżo odprasowany
garnitur i elegancki czarny płaszcz. Prezentował się
doskonale.
Na parkingu Peter wziął Julie pod rękę, żeby nie
pośliznęła się na oblodzonym przejściu, a potem otworzył
przed nią drzwi nowego modelu buicka. Julie pamiętała, że
Peter ma poczucie humoru i używa płynu po goleniu mile
drażniącego nozdrza. Jeśli uda się jej przestać myśleć o Tomie
ukrytym w jej łazience, wieczór z Peterem będzie na pewno
udany.
Tom szybko opuścił kryjówkę. Z niesmakiem myślał o
Peterze Carlyle'u. Nic dziwnego, że ten nieudacznik tak często
się zaręczał. Kwiecistymi komplementami maskował
nieciekawą osobowość.
Powinienem przestać go się czepiać, pomyślał Tom. Lubił
Petera, zanim ten facet zaczął interesować się Julie.
Tom wszedł do saloniku i z poręczy fotela zdjął
pozostawioną tara celowo kurtkę. Czyżby Peter był tak
ogłupiały wyglądem Julie, że nie zauważył dobrze mu
znanego okrycia? Wprawdzie akurat nie z tego powodu kurtka
znalazła się w saloniku, ale co to miało za znaczenie? Sięgnął
do kieszeni, wyciągnął kluczyki od wozu i umieścił je, tak jak
to sobie dokładnie zaplanował, na dywanie za tylną nogą
fotela.
Opuścił mieszkanie Julie, zatrzaskując za sobą zamek.
Miał przed sobą dobre parę godzin czekania. Położył się na
chodniku przed drzwiami. Był piekielnie zmęczony. Po
ciężkim dniu pracy zasnąłby nawet na stojąco. Zadowolony ze
swego podstępu, mógł wreszcie odpocząć.
Julie wcieliła się w rolę czarującej towarzyszki.
Przypomniała sobie radę Toma: śmiej się z opowiadań i
dowcipów partnera, ale z umiarem.
Peter zachowywał się nienagannie. Otwierał przed nią
drzwi, pomagał zdejmować płaszcz, wysuwał krzesło w
restauracji, a nawet w jej imieniu złożył kelnerowi
zamówienie. Do zadań Julie należało łaskawie pozwalać
Peterowi na wszystkie uprzejmości oraz zachowywać się
tajemniczo i z dystansem.
Niestety, przez cały czas nie mogła przestać myśleć o
Tomie. Inspirował ją do tego nawet muskularny tors kelnera i
jego długie nogi.
Piekielny Tom! To z jego winy nie bawiła się dobrze w
towarzystwie sympatycznego, dobrze ułożonego młodego
człowieka, który w stosunku do kobiet nie obawiał się
zachowywać szarmancko.
Starała się śledzić tok opowiadań Petera o jego pracy.
Pewnie tak właśnie powinna zachowywać się dobra żona.
Słuchać, co mąż ma do powiedzenia, i podtrzymywać go na
duchu. Ona jednak chciała od życia czegoś więcej.
Podniecenia, wyzwań i romansu.
Uśmiechnęła się do Petera, który akurat zakończył kolejne
opowiadanie. Uznała, że powinna pochwalić potrawy.
Przyszło to jej z łatwością. Łosoś był wyborny i podany
elegancko.
Potem zamówiła sernik z owocami. Właśnie nachylała się
nad deserem, gdy Peter zaczął mówić o byłych narzeczonych.
- Pewnie jesteś ciekawa, dlaczego aż cztery razy się
zaręczałem - zaczął udręczonym głosem.
Julie zrobiło się go żal. Opowiedziała mu swoją
niechlubną historię z Bradem. Tom pewnie nie pochwaliłby
tego kroku, ale postanowiła robić to, co się jej podoba.
Wyznanie Julie zrobiło wrażenie na Peterze.
- Niektórzy nie mają szczęścia w miłości - oznajmił,
popijając bezkofeinową kawę. - No i bywają, oczywiście,
ludzie jeszcze nie gotowi do trwałego związku.
On był gotów. Dał to do wyraźnie zrozumienia. A więc
darował jej wspaniałomyślnie jedną życiową wpadkę!
Julie ogarnęły wyrzuty sumienia. Peter był
sympatycznym, przystojnym człowiekiem. Odpowiedzialnym
i mającym dobrą pracę. A na dodatek nie obawiał się iść do
ołtarza. To ona zachowywała się brzydko. Na jego koszt jadła
wykwintne potrawy, przez cały czas myśląc o Tomie. A
przecież chciała poznać kogoś takiego jak Peter!
Kolacja zbliżała się ku końcowi.
- Pora iść - oznajmiła Julie, zabarwiwszy głos odrobiną
żalu.
- Zagadałem cię na śmierć - tłumaczył się Peter.
- Bawiłam się doskonale - zaprotestowała Julie.
Opowiadania o byłych narzeczonych Petera stanowiłyby
świetny scenariusz opery mydlanej.
- Jest jeszcze wcześnie. Znam klub, w którym można
spokojnie potańczyć. Nie usłyszysz tam głośnego rocka i innej
jazgotliwej muzyki.
Julie grzecznie odmówiła. Peter nie nalegał.
Nie miała zamiaru słuchać rady Toma i szybko kończyć
pierwszej randki, ale po obfitej kolacji zrobiła się senna.
W samochodzie, w drodze powrotnej do domu,
dziękowała losowi, że Peter bez przerwy coś opowiadał. Był
partnerem mało wymagającym. Wystarczało udawać, że się go
słucha. Jeśli Julie miała z tym trudności, uśmiechała się i
zadawała krótkie pytania.
- Odprowadzić cię na górę? - zapytał Peter, zatrzymując
się przed drzwiami domu Julie.
- Nie ma sensu. Dziękuję za mile spędzony wieczór.
- Wejście po schodach to żaden kłopot. Po sutej kolacji
przyda mi się trochę ruchu.
- Może innym razem.
Peter nie nalegał. Punkt dla niego. Pochylił się i pocałował
Julie w policzek. Odchodząc, obiecał:
- Zadzwonię.
Dla Julie skończył się wreszcie męczący wieczór. Byłoby
miło, gdyby nie Tom. Dlaczego pojawił się w ostatniej chwili
i uzmysłowił jej swój urok i seksapil? Musiała jednak wybić
sobie z głowy tego niepoprawnego donżuana. Ale jak mogła
przestać o nim myśleć, skoro bez przerwy ją nachodził?
Chcąc otworzyć kluczem drzwi mieszkania, o mały włos,
a potknęłaby się o leżącą w poprzek korytarza parę długich
nóg.
- Co się dzieje?
Tom podniósł głowę. Wstał. Ziewając, rozciągnął
zesztywniałe mięśnie.
- Twardą masz podłogę.
- Co ty tu robisz?
- Musiałem zostać. - Na widok rozzłoszczonej miny Julie
szybko wyjaśnił: - Naprawdę nie chciałem cię szpiegować -
skłamał gładko. Teatralnym gestem wywrócił na wierzch
podszewkę kieszeni skórzanej kurtki. - Zgubiłem gdzieś u
ciebie kluczyki od furgonetki. Musiały wypaść, gdy
zdejmowałem kurtkę. Zorientowałem się dopiero po twoim
wyjściu. Czekając na ciebie, zasnąłem.
Kupiła tę bujdę? W każdym razie nie była zachwycona.
- Co by było, gdybym zaprosiła Petera?
- Ale tego nie zrobiłaś. - W głosie Toma brzmiało uczucie
ulgi. - Kolacja się udała?
- Było wspaniale! - Julie oznajmiła to tonem
zarezerwowanym zwykle na oświadczenie, że właśnie
rozgniotła pająka.
- Mogę wejść do środka i poszukać kluczyków?
- Będzie lepiej, jeśli szybko się znajdą - mruknęła
złowrogo.
Weszła do mieszkania. Zdjęła płaszcz i pantofle. Tom
liczył na to, że pomoże mu w poszukiwaniach. Nie miałby nic
przeciwko temu, gdyby na czworakach zaczęła chodzić po
pokoju.
Zawiodła Toma. Rozłożyła się na kanapie. Podciągnęła
kolana od brodę. Jej mina nie wróżyła nic dobrego, ale przed
znalezieniem kluczyków spoczywających spokojnie za
fotelem Tom musiał się dowiedzieć, jak przebiegła randka.
- Jak było? - zapytał obojętnym tonem.
- Spędziliśmy miły wieczór.
Miły! To słowo nie oznaczało absolutnie nic!
- I co?
Julie opowiedziała, co jedli kolację, tak jakby Toma to
obchodziło, oraz dorzuciła, że Peter był uroczy i dowcipny, co
Tomowi wcale się nie podobało. Nie wytrzymał.
- Pocałował cię? - zapytał.
- W policzek.
- Obok ust?
- W pobliżu.
- W pobliżu? A co to znaczy?
- Zaraz ci to zademonstruję. - Julie wstała z kanapy,
położyła Tomowi ręce na ramionach i pocałowała go lekko w
policzek. - Teraz już wiesz - oznajmiła, nie odsuwając się ani
o krok.
Piersi Julie ocierały się o tors Toma. Pomyślał, że drażni
się z nim lub że nie kupiła historyjki z kluczykami do
furgonetki. A może ćwiczyła tylko zachowanie się złej
dziewczyny?
Starał się stać nieruchomo, co wymagało żelaznej siły
woli.
- Tak, już wiem - mruknął.
- Zastanawiasz się, czy posłuchałam twojej rady? - Julie
wyraźnie się z nim przekomarzała.
- A posłuchałaś?
Odurzały go perfumy Julie. Odruchowo pochylił się w jej
stronę.
- Wiele od ciebie się nauczyłam.
To prawda! Nauczyła się nawet wykręcać przed
odpowiedziami na pytania. Kiedy podniosła głowę i kosmyk
włosów podrażnił mu skórę na szyi, Tom zadrżał
wewnętrznie. Miał ochotę pocałować Julie.
W ostatniej chwili zdołała mu się wymknąć. Gdzie ta
dziewczyna nauczyła się, jak i kiedy tak właśnie reagować?
- Jestem zmęczona - stwierdziła, z trudem tłumiąc
ziewanie. - Czy zamierzasz pojawić się tutaj przed moją
jutrzejszą południową randką?
- Nie - mruknął Tom z niechęcią.
Ani się obejrzał, a już Julie wypchnęła go z mieszkania i
zamknęła drzwi. Panna Myers miała jeszcze przed sobą długą
drogę do zdobycia szlifów złej dziewczyny, ale Tom musiał
przyznać, że zadatki na wyrafinowaną uwodzicielkę miała
niezłe. A na dodatek to on stał się przedmiotem jej
eksperymentów. Sprawiła, że chodził podenerwowany i
napalony. Może powinien poszukać zapomnienia w ramionach
innych kobiet?
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Julie, od kogo ten bukiet? - Karen dojrzała kwiaty, gdy
tylko przyjaciółka weszła do mieszkania. - Ładne. Co u
ciebie? Nie widziałyśmy się całe wieki. Od naszego spotkania
w kręgielni.
- Kwiaty są od Petera. Jak udał ci się pobyt na Florydzie?
- Ojczym, jak zwykle, był nieznośny. Ale z mamą
miałyśmy sporo rozrywek. Przywiozłam ci trochę muszelek i
kamieni. - Karen wręczyła Julie plastykową torebkę ze
skarbami znad morza i zdjęła skafander. - Na pewno zrobisz z
nimi coś sensownego. A więc co się działo? Randka z
Peterem, jak widzę, była udana.
- To sympatyczny młody człowiek. Mile spędziliśmy
wieczór.
- Umówiłaś się z nim ponownie?
- W sobotę wieczorem idziemy razem do klubu „Teraz".
Podobno gra tam interesujący zespół.
- A jak się udało spotkanie z tym drugim facetem?
- By! nieznośny. Wpadł w złość, bo plasterek bekonu,
który mu podano, nie był dostatecznie chrupki.
- No, a teraz mów o tym, co najważniejsze. O swoim
przystojnym wielbicielu.
Z zaciekawioną miną Karen rozsiadła się na kanapie. Julie
nie chciała rozmawiać o Tomie. Zresztą nie było o czym
opowiadać. Kilkakrotnie dzwonił do niej, ale od czasu
pierwszego spotkania z Peterem już się nie pokazał.
- Nie wiem, o kim mówisz - mruknęła pod nosem.
- Och, nie udawaj! Widziałam, jak się całowaliście. Było
przy tym ze stu lub więcej świadków, więc się nie wyprzesz.
Gdyby ktoś mnie tak całował...
- Byłabyś speszona. Lepiej opowiadaj o Florydzie.
- Dobrze wykorzystałam dwa tygodnie ciężko
zapracowanego urlopu. Opaliłam się i poznałam wielu
mężczyzn. Paru z nich miało nawet własne zęby i włosy.
Wróćmy jednak do tematu...
- Peter to naprawdę sympatyczny chłopak. Robi karierę w
agencji sprzedaży nieruchomości.
- Czy jest tak wysoki jak Tom? - Dla Karen wysoki
wzrost mężczyzny był jedną z jego największych zalet.
- Niższy.
- No to daj sobie z nim spokój. Czym zajmuje się Tom?
- Posiada magazyn z meblami. Ale między nami nie ma
nic.
- Akurat. Kiedy cię całował, widziałam twoją rozanieloną
minę. Takie maślane oczy ma dziewczyna zaraz po przespaniu
się z facetem lub wtedy, kiedy o tym marzy.
- Daj spokój!
- Julie, możesz ze mną rozmawiać szczerze. Masz już
dwadzieścia pięć lat. Najwyższy czas...
- Nie chodziłaś jak błędna, gdy romansowałaś z
Howardem.
- Nie możesz porównywać go z Tomem. Czułam iskry
przeskakujące między wami.
Po raz pierwszy Julie z ulgą pożegnała Karen. Nie miała
ochoty się jej zwierzać. A zresztą byłoby trudno opisać stan
ducha, w jaki wprawił ją Tom. Nocami marzyła, żeby stał się
pierwszym mężczyzną w jej życiu, ale było to niemożliwe.
Nigdy nie romansował z dziewczyną, o której wiedział, że
chce wyjść za mąż. Być może nawet trochę mu się podobała,
ale to wszystko. Unikał jej od dwóch tygodni.
Być może Peter rzeczywiście jest mniej atrakcyjny
fizycznie niż Tom, ale zachowywał się nienagannie. Był
opiekuńczy i troskliwy. Każda kobieta doceniłaby te zalety.
W samym środku piątkowej nocy Tom uznał, że nie
będzie czekał na wynik meczu w hokeja, który oglądał w
telewizji. Zaczął przerzucać kartki notesu z adresami. Było
zbyt późno na telefonowanie do kogokolwiek. Zresztą jedyną
osobą, do której miałby ochotę teraz zadzwonić, była Julie
Myers. Unikał jej, ale nie przestawał o niej myśleć. Po
krótkich rozmowach telefonicznych czuł tylko niedosyt. Był w
kiepskiej formie. Z nikim się nie spotykał.
Kiedy zamyślony przysiadł na krawędzi łóżka, nagle
zadzwonił telefon. Tom zwykle czekał, aż włączy się
automatyczna sekretarka. Tym razem jednak od razu podniósł
słuchawkę. Była jedna szansa na tysiąc, że dzwoni Julie, aby
zdać sprawozdanie z nowej randki lub prosić o rady.
Bardzo by tego chciał.
- Cześć. Jeśli Tom Brunswick jest twoim dłużnikiem,
rozmawiasz z jego automatyczną sekretarką - warknął do
słuchawki.
Każdy, kto dzwonił o północy, zasługiwał na tak brutalne
potraktowanie.
- Cześć, Tom. Mówi Monica Travis. Czy mnie
pamiętasz? W głowie miał kompletną pustkę.
- Hm...
- Poznaliśmy się w kręgielni.
- Aha, bliźniaczka - odrzekł po chwili. Zła dziewczyna,
przypomniał sobie własną ocenę.
- Wiem, że ty i Julie jesteście przyjaciółmi. W
przeciwnym razie nie odważyłabym się do ciebie zadzwonić.
Miałyśmy z Tanyą jechać na narty do Wisconsin, ale moja
biedna siostra okropnie się zaziębiła. A ja siedzę i
zastanawiam się, co zrobić z weekendem. Chciałabym pójść
do klubu „Teraz". Gra tam podobno fantastyczny zespół.
- Coś mi się obiło o uszy.
Już wcześniej Tom postanowił, że przestanie żyć jak
mnich. A, jak się okazało, Monica miała ochotę się z nim
umówić.
- Moja koleżanka zna kierownika tego klubu - mówiła
dalej - i dała mi dwie bezterminowe karty wstępu. Ale sama
nie mogę pojawić się w takim miejscu. No, wiesz, chodzi o
moją reputację.
- Fakt. Reputacja to ważna rzecz - odrzekł Tom z
udawaną powagą. Nie zamierzał pomagać Monice w
prowadzonej przez nią grze. Jeśli chce go poderwać, musi się
bardziej postarać. Użyć cięższej artylerii.
- Wiem, że dzwonię zbyt późno...
Tom świetnie pamiętał swoje nauki. Po czwartku nigdy
nie umawiaj się na sobotę. Ale gdyby jednak spotkał się z
Moniką, byłaby to swoista terapia. Przynajmniej na parę
godzin przestałby myśleć o Julie.
Czy zachowuje się jak ostatni łajdak, idąc na randkę, i do
tego z dziewczyną, która jest mu całkiem obojętna? Gdyby
poderwał Monikę, jego poziom testosteronu wróciłby do
normalnego poziomu. Kiedy jednak pomyślał, że mógłby iść
do łóżka nie z Julie, natychmiast opuszczały go wszystkie siły
i czuł się zwiędły jak liść zerwanej przed tygodniem sałaty.
- To będzie nie randka, lecz tylko spotkanie dwóch osób,
które mają ochotę lepiej się poznać - oświadczyła Monica. -
Tom milczał, więc dodała: - Jeśli tego chcesz.
- Czemu nie? - W głosie Toma zamiast entuzjazmu
brzmiała rezygnacja. - Przyjadę. Gdzie to jest?
Z widocznym zadowoleniem Monica podała mu adres
klubu „Teraz" i wytłumaczyła, jak tam dojechać. Odłożyła
słuchawkę.
Tom zrobił to samo. Popatrzył tępym wzrokiem na plakat
z Michaelem Jordanem wiszący na ścianie jego sypialni. A
więc się umówił. I dobrze zrobił. Od czegoś trzeba było
zacząć.
Dzięki wskazówkom Moniki z łatwością dojechał do
klubu, znajdującego się na dalekim przedmieściu. Z zewnątrz
wyglądał jak opuszczony magazyn, wewnątrz zaś jak ogromna
piwnica, prawie pozbawiona dekoracji. Pośrodku znajdowało
się obszerne, wyłożone terakotą miejsce do tańca, w kątach
stały małe stoliki, a do ścian przylegały wąskie boksy.
- Tu jest wspaniale! - entuzjazmowała się Monica, której
twarz w strumieniach ostrego światła stawała się raz żółta, a
raz czerwona, uwidaczniając zapuchnięty nos. Musiała mieć
solidny katar. Była przeziębiona. Przekonana, że Tom tego nie
widzi, co chwila popijała jakiś syrop z butelki.
Nawet w panującej w klubie atmosferze całkowitego luzu
ubiór Moniki wydawał się, jak na gust Toma, zupełnie nie na
miejscu. Spod kusej bluzki z białej koronki przeświecał czarny
biustonosz, a przez poziome rozcięcia w dżinsach było widać
czarne, skąpe majtki. Chciała zrobić wrażenie na Tomie, ale to
się jej nie udało. Sprawiła, że w jej towarzystwie czuł się
coraz gorzej.
Znaleźli wolny boks i Monica początkowo miała zamiar
zająć miejsce naprzeciw Toma. Po chwili jednak zmieniła
zdanie i usiadła obok, przypierając go do ściany. Zjawiła się
kelnerka w szortach i krótkiej bluzce.
- Moja kolej - oznajmiła Monica i zamówiła japońskie
piwo, o którym Tom w ogóle nie słyszał. Kiedy kelnerka
oznajmiła, że tego gatunku nie mają, niezadowolona partnerka
Toma zdecydowała się na białe wino.
- Dla mnie proszę podać coś prosto z beczki - oświadczył
Tom, przerywając kelnerce długą wyliczankę dostępnych
koniaków.
Monica upiła łyk wina.
- Jesteś pewna, że ten schłodzony trunek ci nie zaszkodzi?
- zapytał Tom.
- Och, to tylko alergia. Nie ma problemu.
Nie ma problemu, w myśli powtórzył Tom, równocześnie
przyznając, że był idiotą, przystając na tę randkę. Monica
wyraźnie go podrywała, a on należał do mężczyzn, którzy
sami wolą zrobić pierwszy krok i dokonywać wyboru.
Wpadł w jeszcze gorszy nastrój. Był zły, że w ogóle tu
przyszedł. Jedyną dziewczyną, z którą chciałby teraz siedzieć
w tym lokalu, była Julie, ale to nie wchodziło w rachubę.
Smętnym wzrokiem zaczął wodzić po sali i nagle
dostrzegł znajomo wyglądającą parę młodych ludzi, którzy po
przeciwnej stronie sali rozglądali się w poszukiwaniu wolnego
stolika. Kiedy go nie znaleźli, ruszyli przez parkiet ku
boksom.
Tom na chwilę wstrzymał oddech, a potem, widząc, jak
Peter entuzjastycznie macha do niego ręką, skinął mu głową.
Obok Petera szła Julie. Wyglądała świetnie. Miała na sobie
króciutki czarny sweterek nałożony na biały podkoszulek,
opięte spodnie i pantofle na płaskich obcasach, co sprawiało,
że przy Peterze wydawała się drobna i delikatna.
Do licha, czemu ten pacan ją tu przyprowadził? zżymał się
Tom. Gdyby on sam przyszedł do tego klubu z Julie, wybrałby
najodleglejszy i najciemniejszy kąt sali, posadził ją sobie na
kolanach i...
Peter uśmiechał się do Toma dobrodusznie i przyjacielsko.
Na Monikę ledwie rzucił okiem. Musiał być naprawdę
zainteresowany swoją partnerką, skoro nie zrobiło na nim
wrażenia to, co ta wyzywająca dziewczyna demonstrowała
pod przezroczystą koronką.
- Czy możemy usiąść obok was? - zapytał Peter, gestem
wskazując Julie miejsce naprzeciw Toma. Zawahała się,
spojrzała na swego nauczyciela tak, jakby szukała jego rady, a
potem powoli i, jak Tomowi się wydawało, z niechęcią,
usiadła po drugiej stronie stołu. Przywitała się z Moniką.
Zaczęły rozmawiać, ale Tom, oszołomiony obecnością Julie,
nie słyszał, o czym.
- Chodźmy zatańczyć - zwrócił się do Moniki.
Czemu oświadczył, że podrywanie jej przyjaciółek wcale
go nie interesuje? Julie uzna go za kłamcę. I co z tego? Bądź
co bądź nie on zainicjował dzisiejsze spotkanie. I to nie jego
wina, że Julie miała taką koleżankę.
Po chwili zaczęli tańczyć. Orkiestra zrobiła sobie przerwę,
a muzyka z taśm była tak przeraźliwie głośna, że większość
par opuściła parkiet. Tom miał ochotę zrobić to samo.
- Poczekajmy, aż wróci orkiestra - zaproponował, ale
Monica już była w swoim żywiole. Jej wyzywający strój, a
także wariacki taniec, wzbudzały zainteresowanie innych
mężczyzn. Tom poczuł się skrępowany. Upłynęło sporo czasu,
zanim udało mu się ściągnąć z parkietu szalejącą dziewczynę.
Miał wszystkiego dość i chciał iść do domu. Ruszyli do
stolika, przy którym siedzieli Julie z Peterem.
Peter zamówił dla swojej towarzyszki wodę mineralną, a
dla siebie importowane piwo. Monica rwała się do tańca, co
wkurzyło Toma, lecz rozbawiło Julie. Wiedziała, że Monica
nie potrafi normalnie tańczyć i zawsze się wygłupia. Jeśli Tom
chciał mieć nie wzbudzającą sensacji tancerkę, powinien
zaprosić Tanyę. Gdyby zapytał, Julie chętnie by mu
opowiedziała o zwyczajach Moniki.
Ale niby dlaczego miałby pytać ją o radę?
- Kochanie, pozwól, że na chwilę cię opuszczę -
powiedział Peter do Julie. - Usiłuję sprzedać dom tej parze,
która siedzi tam, pod ścianą. Powinienem się przywitać z tymi
ludźmi i zamienić z nimi parę słów.
Od kiedy to Julie była „kochaniem" Petera? zżymał się
Tom.
- Idę do toalety - oznajmiła Monica i szybko odeszła,
prowokacyjnie kręcąc biodrami.
Tom został sam z Julie.
- To ona wyciągnęła mnie z domu - wymamrotał.
- Czyżby? - spytała Julie głosem słodkim jak miód. - W
czwartek Tanya mówiła mi, że właśnie wybierają się na narty.
- Tanya jest bardzo zaziębiona.
- Więc Monica zadzwoniła do ciebie...
- W piątek, w środku nocy - ponurym głosem przyznał
Tom.
- To znaczy, że mężczyźni mogą umawiać się w ostatniej
chwili. Nigdy nie zrozumiem tych twoich pokrętnych rad.
- Powinienem odmówić. - Tom ściągnął brwi.
Julie ogarnęła ochota, żeby dotknąć jego policzka,
przycisnąć wargi do ust... Zakochała się w Tomie. Nie mogła
dłużej zwodzić samej siebie.
- Nic mnie nie obchodzi twoje życie towarzyskie -
skłamała.
- Lepiej pogadajmy o sprawie znacznie ważniejszej. Jak
idzie ci z Peterem? Oświadczył się?
- Nie bądź głuptasem. Przecież ledwie go znam.
- Czy sądzisz, że należy przestrzegać jakichś ściśle
określonych reguł czasowych? - Zobaczywszy karcący wzrok
Julie, szybko się wycofał: - Przepraszam, żartowałem.
- Kiedy ten fakt nastąpi, dam ci znać - oświadczyła sucho.
Po chwili milczenia spytała: - Podobają ci się rozgrywki?
- Jakie rozgrywki?
- W kosza. Mecze Byków. A o jakich innych
rozgrywkach mogłabym mówić?
- Jasne, że o Bykach. Byli górą w zeszłym tygodniu. Grali
świetnie.
Tom coraz bardziej męczył się w towarzystwie Julie.
Zalazła mu za skórę i nie był z tego zadowolony. Im wcześniej
ta dziewczyna pozna odpowiedniego mężczyznę, tym lepiej.
- Cieszę się, że w tym sezonie dobrze sobie radzą.
Tom nadal czuł się nieswojo. Julie podniecała go
fizycznie, ale równocześnie zdał sobie sprawę z tego, że
bardzo ją lubi. Jeszcze nigdy tak pozytywnie nie oceniał
żadnej dziewczyny. U Julie podobało mu się dosłownie
wszystko. Jej serdeczność, poczucie humoru i uczciwość.
- Czemu się uśmiechasz? - spytała.
- Nie miałem pojęcia, że to robię.
- Coś cię jednak rozbawiło.
- Nie sądzę.
Przecież nie mógł się przyznać, że ją lubi. Popełnił jednak
błąd, bo spojrzał Julie w oczy i od razu się stracił zimną krew.
Miał ochotę pogładzić ją po policzku, odgarnąć kosmyk
włosów opadających na czoło i wdychać zapach jej skóry.
Miał ochotę przeskoczyć przez stół i porwać Julie w objęcia. Z
trudem wziął się w garść. Ta dziewczyna powinna tu być z
nim, a nie z Peterem.
- Julie...
- Tom...
Powinien coś powiedzieć, żeby zlikwidować powstałe
napięcie. Julie wyciągnęła rękę i dotknęła zaciśniętej w pięść
dłoni Toma.
- Monica prosiła, żebym tu z nią przyszedł. Popełniłem
błąd.
- Coś wiem na temat błędów. Nie są mi obce. Miała
smutny głos, a Tom pragnął, aby była radosna.
- Nie rób tego więcej - oświadczył.
- Czego? - Cofnęła rękę i szybko się odsunęła, tak jakby
ktoś ją uderzył.
- Nie staraj się być złą dziewczyną. Żaden facet, który nie
docenia twoich zalet, na ciebie nie zasługuje.
- Nie umiem udawać, że jestem kimś innym. - Julie
roześmiała się dźwięcznie.
- I dobrze. Jesteś śliczna, słodka...
- Przepraszam za tak długą nieobecność - powiedział
Peter, podchodząc do stolika. - Moi klienci mieli sporo pytań.
- Nie szkodzi. Zdążyłeś na czas.
Akurat na salę wkroczył słynny zespół, na który wszyscy
czekali. Pięć blondynek. Zjawiła się też Monica, z kieliszkami
wina w obu rękach. Peter nalegał, żeby iść na parkiet. Julie
rzuciła Tomowi błagalne spojrzenie, ale on nie zareagował.
Został sam przy stoliku, smętnie popijając ciepłe piwo. Patrzył
na tańczącą, uśmiechniętą Julie i miał wszystkiego dość.
Odnalazł Monikę uwijającą się wśród tańczących i
zaproponował jej opuszczenie lokalu.
- Przecież zabawa dopiero się zaczyna - jęknęła.
- Ja wychodzę. Zrób to samo.
Monica nie miała najmniejszego zamiaru rezygnować z
zabawy. Nie mógł się z nią szarpać. Była dorosła i umiała
dbać o samą siebie.
Julie dopadła go, gdy otwierał furgonetkę.
- Nie możesz zostawiać Moniki! - powiedziała
rozgniewana.
- Dlaczego? Odmówiła wyjścia. Wielu innych mężczyzn
chętnie podwiezie ją do domu. Jeśli tak bardzo martwisz się o
kumpelkę, to wraz z Peterem sami ją odstawcie.
- Nie ma mowy! Ty ją tu przywiozłeś, więc ty musisz się
nią zaopiekować.
Wrócili na salę i ledwo udało im się namówić pijaną
Monikę na opuszczenie klubu.
- Sam z nią nie wsiądę do samochodu - oświadczył Tom.
- Julie, to twoja przyjaciółka, więc się nią zajmij.
- Dobrze - zgodziła się z niechęcią Julie. - Musiał jej
zaszkodzić ten syrop na przeziębienie. Pojadę z wami.
Peter postanowił jechać za samochodem Toma i zabrać
Julie spod domu Moniki. Na szczęście, pijana dziewczyna
szybko zasnęła w furgonetce.
Julie i Tom jechali w całkowitym milczeniu. Potem wraz z
Peterem wytaszczyli Monikę z samochodu i odstawili pod
same drzwi. Ledwie trzymając się na nogach, Monica
powtarzała uparcie, że to wina syropu i że zaskarży
producenta.
Julie wsiadła do wozu Petera, który przez całą drogę od
czci i wiary odsądzał Monikę. Gdy podjechali pod dom Julie,
nawet się nie pofatygował, aby wysiąść z samochodu i
odprowadzić ją do drzwi.
Co za okropny wieczór! pomyślała. A Tom to idiota. Czy
nie widział, że dziewczyny pokroju Moniki dla niego się nie
nadają? Jeśli zależy mu na tym, aby mieć złą dziewczynę, ona
sama nią się stanie. Ale tylko i wyłącznie na jego użytek.
Czy kiedykolwiek jednak będzie miała po temu okazję?
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Co w ciebie wstąpiło? - zapytała Tina.
- Zapędziłaś mnie do roboty w kuchni. Czy to nie
wystarczy? - warknął Tom, opróżniając lodówkę rodziców z
resztek jedzenia.
- Chyba nie chcesz, żeby mama sama sprzątała po swoim
urodzinowym przyjęciu.
- Jasne, że nie. Ale dlaczego nie może tego zrobić twoja
osobista pomoc domowa? - spytał drwiącym tonem.
- Przez cały tydzień Dan nie mógł się doczekać meczu w
hokeja, więc teraz go ogląda.
- A ja to co? - warknął Tom. - Nienawidzę sportu?
- Od dnia ślubu nie miałam okazji z tobą spokojnie
pogadać. Widzę, że ci coś doskwiera - stwierdziła Tina.
Tom nie zamierzał rozmawiać z siostrą na osobiste
tematy. Znała go zbyt dobrze.
- Postawiłem na Czerwone Skrzydła. I przegrałem.
- Zachowujesz się dziwnie. Nie jesteś sobą - mówiła dalej
zamyślona Tina. - Czy ma to coś wspólnego z Julie Myers?
- Nie.
Zaprzeczył zbyt ostro i szybko. I to był błąd. Wiedział, że
Tina go rozgryzła i mu nie popuści.
- Dlaczego prowadza się z Peterem, skoro tobie się
podoba? W to, że cię odstawiła, nigdy nie uwierzę.
- Nie mogła puścić mnie kantem, bo nigdy nie byliśmy
parą. - Tom z całej siły trzasnął drzwiami lodówki.
- Jeśli ci na niej zależy...
- Nie zależy! Nie jest w moim typie.
- W twoim typie? - Tina roześmiała się głośno i ścierką
pacnęła Toma w ramię. - W twoim typie jest każde stworzenie
obdarzone biustem.
- Odkąd wyszłaś za mąż, zrobiłaś się nieznośna.
- Nieznośna byłam już przedtem. Tom, przez chwilę
porozmawiajmy serio. Julie mi się podoba. To raiła
dziewczyna. Może już nadszedł czas, żebyś przestał
romansować z byle kim.
- Może już nadszedł czas, żebyś się ode mnie odczepiła.
- Oj, ale jesteś drażliwy! I chyba w dość kiepskim
nastroju.
- Słuchaj, Tino...
- Zazwyczaj mówimy sobie o wszystkim.
- Nie ma o czym.
- Doszły mnie słuchy, że Peter polubił Julie, ale nie jest
do końca przekonany, czy jest naprawdę wyjątkowa.
- Ten baran nie ma pojęcia, czy coś jest wyjątkowe, czy
nie.
- Aha, więc tak się sprawy mają - mruknęła Tina.
Tom nie znosił, gdy siostrze udawało się przejrzeć go na
wylot.
- Odchrzań się - mruknął, trzaskając szufladą.
- Może nadszedł czas, abyś wreszcie wydoroślał -
powiedziała bez urazy w głosie.
- Muszę już iść.
- Jesteś rozgniewany.
- Nie.
Nie był zły, lecz zdegustowany tym, że nie potrafił
wyjaśnić siostrze swych uczuć do Julie. Nawet Tina nie
rozumiała tego, że jej brat nie powinien wiązać się z żadną
dziewczyną. Wiedział, że większość kobiet ma smykałkę do
swatania. Zrobią wszystko, żeby zarzucić sidła na
niezależnego, wolnego mężczyznę.
Toma niepokoiła jedna rzecz. Uważał, że Julie powinna
znaleźć sobie kogoś bardziej wartościowego niż Peter.
Obiektywnie facet nie był zły, miał dobrą pracę i lubił Julie,
ale czy był dla niej naprawdę odpowiedni?
Zamiast wrócić do domu, Tom powędrował do
handlowego centrum i w salonie komputerowych gier szalał
dopóty, dopóki się nie zorientował, że otaczają go same
dzieciaki. Bolała go uwaga Tiny, że jest jeszcze infantylny, ale
to przecież Julie do góry nogami przewróciła całe jego życie.
Jeśli zdecyduje się na Petera, to niech go sobie bierze.
Trzeba będzie pogodzić się z tym faktem. W ciągu ostatnich
kilku tygodni miała też inne randki, ale nic z nich nie wyszło.
Może należało się przekonać, jak bardzo zależy jej na Peterze,
i, jeśli trzeba, pchnąć naprzód ich sprawę? On sam odżyje
dopiero wtedy, kiedy będzie miał Julie definitywnie z głowy.
Ciągle o niej myślał, mimo że był facetem z natury
poligamicznym.
Peter! Mógłby znienawidzić tego palanta, ale zazdrość nie
była cechą jego natury. Nie dopuści do siebie myśli o tym, że
ten obleśny fagas obściskuje Julie. Jeśli on sam chce
zachować dotychczasowy styl życia, musi na dobre połączyć
Julie z Peterem. Wtedy straci pretekst do odwiedzania jej i
wreszcie będzie miał święty spokój.
Nagle zorientował się, że nogi niosą go w stronę domu
Julie. Do licha, dlaczego?
Skręcił w prawo i zwolnił kroku. W tej chwili przyszła mu
do głowy zupełnie nowa myśl. Może cały problem polegał na
dawanych przez niego wskazówkach? Peter pragnął ożenić się
z miłą dziewczyną, a Julie robiła wszystko, by - zgodnie z
naukami Toma - udawać kobietę złą? Było możliwe, a nawet
dość prawdopodobne, że jego światłe rady były do niczego!
Okazał się człowiekiem gorszym niż sam doktor
Frankenstein. Śliczną, słodką istotę usiłował przekształcić w
próżną, bezwartościową dziewczynę. Nic dziwnego, że Peter
zaczynał mieć wątpliwości co do Julie.
Tom westchnął głęboko. Poczuł spoczywający na barkach
ogromny ciężar odpowiedzialności. Wiedział, co należy
uczynić.
Usłyszawszy dzwonek domofonu, Julie łudziła się, że w
słuchawce odezwie się matka, babka z Peorii lub nawet jakiś
telefoniczny sprzedawca. W każdym razie ktoś, kto nie wie o
istnieniu Toma Brunswicka. Była w nim zakochana po uszy,
mimo że wiedziała, iż jest to całkowicie bezsensowne. He
czasu zajmie wybijanie go sobie z głowy? Z niechęcią
odniosła słuchawkę.
- Julie, tu mówi Tom. Czy mogę wpaść, żeby z tobą
pogadać?
- Pytasz, czy możesz przyjść?
Była zdumiona, gdyż Tom zjawiał się zawsze wtedy, gdy
przychodziła mu na to ochota, i psuł jej cały dzień,
przypominając, że nie jest do zdobycia. Julie pragnęła
przebywać razem z nim, ale ciągnięcie wątpliwej zabawy w
uczennicę i nauczyciela stawało się coraz boleśniejsze.
- Sądzę, że powinnaś zmienić podejście - oznajmił.
- Jakie podejście?
- To sprawa dość skomplikowana. Wolałbym wyjaśnić ją
osobiście, a nie przez domofon.
Julie czuła, jak wali jej serce. Nie chciała widzieć Toma w
swym małym mieszkaniu. Coraz bardziej ją tu przytłaczał.
Wydawało się, że zużywa cały tlen znajdujący się w
powietrzu. No i zawsze groziło, że...
- Nie wchodź na górę - odparła słabym głosem. -
Spotkamy się w barku przy Hoovera. Wiesz, gdzie to jest?
- Tak. Za dwadzieścia minut?
- Dobrze.
Barek był prawie pusty. W niedzielę zamykano go
wcześniej niż zwykle. Tom siedział już przy małym stoliku
pod oknem i w zamyśleniu drobił palcami cynamonową bułkę
z rodzynkami. Nie wziął jej nawet do ust.
Na widok Julie podniósł się z miejsca. Wysunął krzesło,
gdy podeszła do stolika.
- Czy mogę coś dla ciebie zamówić?
Zobaczyła, że nawet nie tknął stojącej przed nim kawy.
- Nie, dziękuję.
Minę miał niewyraźną. Julie wydawało się, że w myśli
dobiera słowa.
- Nic nie układa się dobrze - oznajmił nagle, tak mocno
zaciskając palce na bułce, że, rozkruszona, wypadła mu z ręki.
- Tom, nie musisz...
- Muszę.
Jak ma to wytłumaczyć tej dziewczynie? Mógł powiedzieć
prosto z mostu: „Julie, dawałem ci kretyńskie rady", albo też
bardziej oględnie: „Julie, są różne sposoby podrywania
facetów".
- O co ci właściwie chodzi?
- Pomyślałem sobie, że... - zamilkł. Cały kłopot polegał
na tym, że kiedy Julie tak siedziała naprzeciw niego, z
zaróżowionymi policzkami i rozchylonymi wargami,
wyglądała jak z obrazka. Na swój sposób była fantastyczną
dziewczyną, a on okazał się aroganckim głupcem, który chciał
ją zmienić. - Pomyślałem sobie, że moglibyśmy oboje razem
wybrać się na randkę.
Zaskoczył siebie bardziej niż Julie, ale jego słowa miały
sens. Będą udawali, że umówili się na randkę w ciemno, i on
przekona Julie, że jest znacznie bardziej pociągająca niż
jakakolwiek inna dziewczyna.
Milczała.
Tom usiłował wytłumaczyć, o co mu chodzi.
- Będę się zachowywał tak, jakbym spotkał cię po raz
pierwszy. A ty będziesz zachowywała się zupełnie naturalnie i
pozwolisz sobie na całkowitą bezpośredniość. W ten sposób
przekonamy się, gdzie tkwi błąd.
- Mam być całkowicie bezpośrednia? - zdziwiła się Julie.
- Nie rozumiem, co chcesz osiągnąć.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Mężczyźni wprawdzie nie
padali jak muchy u jej stóp, ale nie narzekała na obecne życie.
Jedyny szkopuł polegał na tym, że była zakochana. Czy Tom
nadal chciał ją koniecznie przekształcić w femme fatale? I, co
ważniejsze, dlaczego?
- Zaufaj mi - powiedział z ciepłym, rozbrajającym
uśmiechem, od którego serce Julie topniało jak wosk.
Zdrowy rozsądek ostrzegał, żeby nie zgadzała się na
dziwaczną propozycję Toma. Więcej rozczarowań nie było jej
do szczęścia potrzebnych, ale niezbędny był jej Tom. Powinna
brać to, co daje los.
- Zgoda.
Uśmiechała się. Kiedy swego czasu prosiła Toma o pomoc
i radę, święcie wierzyła, że on sam nie będzie dla niej znaczył
nic. Awersja Toma do małżeństwa powinna z góry uodpornić
ją na urok tego człowieka.
A ona zakochała się w nim nieprzytomnie, ale nie
wiedziała, jak mu powiedzieć, że przestała się interesować
innymi mężczyznami. Pragnęła być z Tomem, jeśli nawet
miałoby oznaczać to życie z dnia na dzień i brak nadziei na
trwały związek.
- Jutro? - zaproponował.
- W poniedziałek? - zdziwiła się, lecz zaraz potem
wyjaśniła: - Jasne, przecież to nie będzie normalna randka.
Dobrze, ten termin mi odpowiada.
- Mogę przyjechać po ciebie o ósmej?
- Przyjedź.
- Bądź tylko i wyłącznie sobą - dorzucił, podnosząc się
zza stolika.
Julie była całkowicie zdezorientowana. Nie pojmowała, o
co tym razem chodzi Tomowi. Przecież przez cały czas
mówił, że powinna zachowywać się zupełnie inaczej. Czyżby
jutrzejsze spotkanie miało być ostatecznym sprawdzianem u
pana profesora? Jeśli tak, to Julie była przekonana, że egzamin
obleje.
Przez cały następny dzień funkcjonowała jak w transie.
Nie mogła się skupić na żadnej pracy. Poniedziałki miała
zawsze ściśle zaplanowane. Były to dni przeznaczone na
chodzenie do pralni, płacenie rachunków i sprzątanie łazienki.
W poniedziałki z reguły nikt nie umawiał się na randki, co
utwierdziło Julie w przeświadczeniu, że ma to być pożegnalny
wieczór.
Zanim Tom nacisnął guzik domofonu i znalazł się na
górze, powzięła niezłomne postanowienie zademonstrowania
mu wszystkiego, czego nauczył ją w ciągu ostatniego
miesiąca. I w żaden sposób nie da po sobie poznać, że się w
nim zakochała.
Zaczynała się gra.
- Cześć. Jestem Tom.
- A ja Julie. Jesteśmy umówieni na randkę w ciemno -
odparła, naśladując narzucony przez Toma ton.
- Wyglądasz świetnie.
- Dziękuję. Ty też.
Jeszcze nigdy nie wyglądał tak atrakcyjnie. Miał na sobie
sportową, brązową marynarkę w jodełkę, ciemnobrązowe
spodnie i dobraną kolorystycznie elegancką koszulę.
Przystrzygł włosy i roztaczał wokół siebie nikły zapach dobrej
wody po niedawnym goleniu.
- Pozwól, że coś zrobię - oznajmiła Julie. Grając rolę złej
dziewczyny, udała, że poprawia Tomowi kołnierzyk u koszuli,
równocześnie przesuwając palcami po jego podbródku. -
Teraz wyglądasz doskonale.
Wręczyła Tomowi swój płaszcz i odwróciła się do niego
plecami, aby pomógł go jej nałożyć. Idąc po schodach,
wsunęła mu rękę pod ramię.
Jazda zajęła im mniej niż dwadzieścia minut. Zatrzymali
się przed restauracją serwującą steki. Mało romantyczną, ale
nie zatłoczoną w poniedziałkowy wieczór.
- Podają tu soczyste mięso i sporo innych dobrych potraw
- oznajmił Tom.
- Jesteś amatorem steków? - spytała Julie,
przypomniawszy sobie, że udają z Tomem, iż są na pierwszej
randce.
- Tak.
Julie usiłowała prowadzić swobodną konwersację,
podczas gdy Tom z uwagą studiował kartę potraw. Żeby
wreszcie zwrócił na nią uwagę, zdesperowana, otarła stopą o
jego łydkę. Jeśli to nie pomoże...
Nie pomogło.
Zdjęła pod stołem pantofel i palcami nóg zaczęła suwać po
łydce Toma. Podniósł wzrok.
- Idzie nasz kelner - oświadczył obojętnym tonem.
Pozwoliła, żeby wybrał dla niej potrawy. Odetchnęła z ulgą,
gdy zamiast ogromnego steku zamówił eskalopki. Poprosiła o
manhattan, mimo że go nie lubiła, ale uznała, że sama nazwa
tego koktajlu brzmi efektownie.
Na sali było niewiele osób. Mieli więc dla siebie cały
przyciemniony kąt sali. Julie nadal była bez pantofla. Zdjęła
drugi. Jej stopy błądziły pod stołem w różne strony. Wreszcie
zdobyła się na odwagę. Uniosła jedną nogę i czubkiem stopy
wycelowała w newralgiczną część ciała Toma.
To mało powiedziane, że go zaszokowała. W geście
samoobrony szybko odepchnął stopę Julie, ale i tak na
kolanach musiał położyć serwetkę.
- Zjedz sałatkę.
Była to chyba najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek
zdarzyło mu się powiedzieć. Obwiniał samego siebie. Sprawił,
że Julie zachowywała się prowokująco, w sposób niemal
wyuzdany. Bezwstydnie dawała mu znać, że ma na niego
ochotę. Wstydził się spojrzeć jej w oczy.
- Wystarczy tego dobrego - mruknął pod nosem.
- Czy zasłużyłam na piątkę, panie profesorze? - spytała
Julie z filuterną miną, ale nie do końca potrafiła ukryć
skrępowanie.
- Julie, to było nieładne.
Jakim prawem ją karcił? zastanawiał się Tom,
zdegustowany swoim postępowaniem.
- Przepraszam - powiedziała z pełną skruchy miną.
- To moja wina - przyznał Tom. - Wszystko, co
wygadywałem o złych dziewczynach, jest do chrzanu. Nic
niewarte. Zapomnij o tym. Nie powinnaś się zmieniać. Jesteś
idealna.
- Nie rozumiem.
Julie wyglądała na przerażoną. Tom czuł się jeszcze
gorzej, niż gdyby ją uderzył.
- Rozumiesz, rozumiesz. Jesteś dobrą, słodką dziewczyną,
a ja usiłowałem zrobić z ciebie wampa w stylu Moniki.
Zapomnij o moich poprzednich słowach.
- Ale twoje rady chyba były dobre. Podziałały.
Tom zapragnął scałować niepokój i konsternację, które
ukazały się na twarzy Julie, lecz wszystko, co teraz by uczynił,
jeszcze bardziej pogorszyłoby sprawę.
- Mimo stosowania się do moich rad, spodobałaś się
Peterowi, chociaż miał podobno jakieś drobne zastrzeżenia.
Julie, zabierz swój karnet z jeszcze nie wykorzystanymi
biletami. Weź sobie Petera lub kogo tylko chcesz. Nie
potrzebujesz żadnych moich rad. Twój Brad był kretynem.
Nie docenił cię. Jesteś wspaniałą dziewczyną.
Julie z wrażenia aż otworzyła usta. Widziała, że Tom jest
zły. Nie na nią, lecz na siebie.
- Zaprosiłem cię tu dlatego, żeby to wszystko ci
powiedzieć - oznajmił ponurym głosem.
Julie poruszyła się nerwowo na krześle.
- Odechciało mi się jeść. Przepraszam cię, zwłaszcza za...
Wiesz...
- Tę partię rozegrałaś jak należy. - Uśmiechnął się słabo.
- Ale mnie poraziłaś. Nie jestem jeszcze gotowy do
wyjścia...
- Zostanę, pod warunkiem że zatrzymasz sobie resztę
biletów. Nie jesteś moim dłużnikiem.
- Dzięki. - Miał na myśli nie bilety na mecze koszykówki,
lecz wspaniałomyślność Julie. - Chcę prosić cię, żebyśmy
pozostali przyjaciółmi.
Tom wiedział, że składanie takiej propozycji to dla niego
samobójstwo. Ale nie potrafił wykluczyć Julie ze swego życia.
Przynajmniej dopóty, dopóki ta wspaniała dziewczyna nie
znajdzie sobie stałego partnera. Musiał się o niego postarać.
Był to obowiązek do spełnienia.
O dziwo, reszta wieczoru minęła przyjemnie,
przynajmniej dla Toma. Rozmawiali o sobie, a nie o randkach
i metodach podrywania. Tom opowiedział, w jaki sposób
udało mu się otworzyć sklep z meblami. Julie przyznała się, że
za pieniądze, które w spadku zostawił jej dziadek, chce kupić
małą kwiaciarnię, ale dopiero wówczas, gdy zdobędzie więcej
doświadczenia. Oboje okazali się amatorami zespołowych gier
i ludowych festiwali. Tom bardzo polubił Julie. I to go
przerażało.
Dochodziła północ, kiedy podprowadzał ją pod dom.
- Mogę wejść na górę? - zapytał w holu.
- To wykluczone po pierwszej randce.
Kpiła sobie z niego. Działało to znacznie bardziej
podniecająco niż pieszczoty pod stołem.
- Tylko na chwilę - prosił.
- Nie. Raczej nie. - Zaczynała się wahać.
- Mogę pocałować cię na dobranoc? Chyba diabeł go
podkusił, żeby o to zapytać.
- W policzek. O, tu. - Julie pokazała mu miejsce z dala od
ust.
Igrała z ogniem i mogła się sparzyć. Tom zdawał sobie z
tego sprawę, ale ta dziewczyna doprowadzała go do
szaleństwa. Chciał się z nią kochać.
Lekko pocałował Julie w kącik ust. A gdy objęła go za
szyję, wsunął język między rozchylone wargi.
Nie był to pocałunek typowy dla pierwszej randki. W
małym holu nagle zrobiło się duszno i gorąco.
- Chodź do mnie, ale tylko na chwilę - szepnęła Julie.
Tom dyszał z podniecenia. Wiedział, czym to się skończy.
- Nie mogę - oświadczył.
Odsunął się od Julie. Wyglądała na zdruzgotaną, ale zaraz
potem podziękowała mu za kolację, ale tego już nie słyszał,
gdyż jak szalony wypadł przed dom.
Musiał przestać widywać tę dziewczynę. Mógł zrobić z
nią, co zechciał, ale do przelotnego flirtu się nie nadawała. A
może wystarczy, gdy prześpi się z nią tylko raz?
- Nie oszukuj się, stary - mruknął do siebie pod nosem.
Za bardzo zalazła mu za skórę. Chciał mieć ją w łóżku i
poza łóżkiem, ale nie na jej warunkach.
Nie było innego wyjścia. Trzeba było zakończyć całą
sprawę. Jutro pożegna się z Julie na zawsze.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Jak mógł całować ją tak szaleńczo i namiętnie, a potem
zniknąć i nawet się nie odezwać?
Julie z trudem przetrwała wtorek. Myliła się, licząc róże i
kłuła sobie palce. Żyła w ciągłym napięciu. Za każdym razem,
gdy otwierały się drzwi kwiaciarni, miała nadzieję ujrzeć w
nich Toma.
Po pracy pognała wprost do domu, nie wstępując nawet do
pralni.
A może powinna do Toma zadzwonić? Ostatnio radził,
żeby była sobą i zachowywała się normalnie, ale prawdziwa,
nieśmiała Julie Myers nie miała odwagi oświadczyć
mężczyźnie, że jest w nim szaleńczo zakochana. Ale jeśli Tom
tego nie usłyszy, to jak się o tym dowie? Był nadal
przekonany, że ma do czynienia z dziewczyną polującą na
męża, a on jak ognia bał się jakichkolwiek zobowiązań.
Już od drzwi dostrzegła mrugającą lampkę automatycznej
sekretarki. Julie tak bardzo pragnęła, żeby to dzwonił Tom, ale
bała się rozczarować. W końcu zdecydowała się nacisnąć
odpowiedni guzik, żeby odtworzyć nagraną rozmowę.
Z taśmy odezwał się głos Toma.
- Wczoraj byłaś rewelacyjna - oznajmił. - Uznaj naukę za
zakończoną. Życzę ci wiele szczęścia z Peterem czy z jakimś
innym facetem. Może jeszcze kiedyś się odezwę.
Jak mógł zrobić coś takiego! Julie była wstrząśnięta do
głębi.
Ostatniego wieczoru pragnął się z nią kochać. Wiedział, że
ona nie ma nic przeciwko temu. Ale pewnie chciał okazać się
człowiekiem szlachetnym. Playboyem z zasadami, który nie
uwodzi dziewczyny zbyt poważnie traktującej seks. A teraz
było już zbyt późno, by oznajmić Tomowi, że przestała mieć
fioła na punkcie małżeństwa.
Z oczu Julie popłynęły łzy. Przełykając je, przyrzekła
sobie jedno. Jeśli jeszcze kiedyś los da jej szansę, doświadczy
wszystkiego, czego może doznać kobieta. Tom okazał się
drugim mężczyzną, przez którego przeżyła rozczarowanie. Za
pierwszym razem była narażona na szwank tylko jej duma,
teraz ucierpiało serce.
Julie ogarnął nagły gniew.
- Ten głupek nie potrafi odróżnić wybuchu wulkanu od
strugi błota! - warknęła, z minuty na minutę popadając w
coraz większy gniew. Tom odrzucił coś, co dla nich obojga
mogło być wspaniałym romansem. Julie wiedziała, że nigdy
nie potrafi stać się złą dziewczyną, ale była przekonana, że
mogłaby okazać się bardzo, ale to bardzo dobrą kochanką.
W czwartek zadzwonił Peter i oznajmił, że wyjeżdża na
seminarium do Milwaukee, więc w najbliższy weekend ich
spotkanie jest nieaktualne. Jego słowa Julie przyjęła dość
obojętnie. Od chwili gdy Tom zniknął z jej życia, czuła się jak
odrętwiała.
- Była to zła wiadomość - mówił dalej Peter. - Teraz kolej
na dobrą. Zostałem uznany za najlepszego ajenta ostatniego
kwartału i w nagrodę firma funduje mi weekend w Las Vegas.
- To świetnie, Peter. Moje gratulacje.
- Jest to wyjazd opłacony dla dwóch osób. Pojedziesz ze
mną?
- Sama nie wiem...
- Zobaczymy kasyna, no i prawdziwy wielki świat.
Będzie wspaniale.
- Nie jestem...
- Proszę, nie odmawiaj. Wyjazd nie pociągnie za sobą
żadnych konsekwencji. To ci obiecuję. Jeśli chcesz, możemy
zamieszkać w dwóch osobnych pokojach.
Po skończonej rozmowie Julie musiała przyznać, że Peter
potrafi znakomicie przekonywać ludzi. Nie dała mu
wprawdzie pozytywnej odpowiedzi, ale obiecała, że się
zastanowi. Do licha, nad czym tu się zastanawiać? Przecież
lubiła tego chłopaka. Wyjazd z nim do Las Vegas byłby
wielką frajdą. To nie wina Petera, że nie jest Tomem.
Wielka marcowa wyprzedaż mebli u Toma wypadła na
tyle dobrze, że mógł zatrudnić dodatkowego sezonowego
pracownika. Przez cały tydzień sklep był otwarty do późnych
godzin wieczornych. Sam szef pracował jak wariat. Po
czternastogodzinnym dniu pracy wracał do domu i skonany
padał na łóżko. Było to lepsze niż obijanie się po domu i
ciągłe myślenie o Julie.
Podczas ostatnich trzech tygodni wielokrotnie zdarzało mu
się podnosić słuchawkę z zamiarem zadzwonienia do tej
dziewczyny. Ale co mógł jej powiedzieć? Zrobił to, co
należało, ale że w tchórzliwy sposób, bo nie osobiście, lecz za
pośrednictwem automatycznej sekretarki, to już całkiem inna
sprawa.
Jak ognia unikał Dana. Nie chciał wysłuchiwać opowiadań
o Peterze i Julie i o tym, jak bardzo się do siebie zbliżyli.
Akurat znajdował się sam we frontowej części sklepu, gdy
w drzwiach ukazała się Tina. Zawsze była niezwykle
atrakcyjną dziewczyną, ale Tom musiał przyznać, że
małżeństwo sprawiło, iż stała się jeszcze ładniejsza. Z jej oczu
bił blask.
- Cześć, skarbie - podchodząc bliżej, przywitał siostrę. -
Świetnie wyglądasz. W dolnych partiach ciała jesteś nadal
trochę przyciężka, ale niektórzy faceci to lubią.
- Tom, jeśli jeszcze raz...
- Tylko żartowałem. Co cię tu sprowadza? Mamy już nie
ma. Pracuje do drugiej.
- Przyszłam do ciebie.
- Brzmi groźnie.
- Zamierzam przemówić ci do rozumu, odkąd stałeś się
odludkiem.
- To, co robię, nazywa się ciężką pracą.
- Nie jesteś pracoholikiem. Zawsze znajdowałeś czas na
rozrywki.
Nie było sensu dyskutować z siostrą. Zbyt dobrze go
znała.
- W sobotę wraz z Danem organizujemy przyjęcie. Jesteś
zaproszony.
- Będzie to duża feta?
- Taka, na jaką pozwolą nasze warunki mieszkaniowe.
Sporo z moich znajomych z Chicago będzie miało akurat
wolny weekend.
- Chyba nie mówisz o...
- O Brendzie? Nie. Nie przypadłeś jej specjalnie do gustu.
- A czy przyjdzie Julie?
- Ja jej nie zapraszałam. Możemy liczyć na ciebie?
- Jasne. - Tom musiał zacząć żyć jak normalny człowiek,
a przyjęcie u Tiny było doskonałą po temu okazją. - Przyniosę
piwo i chipsy.
- Bądź o ósmej. Dan się ucieszy, kiedy cię zobaczy.
- Czy lew w klatce jeszcze pamięta słodkie dni wolności?
- Pewnego dnia sam wpadniesz w pułapkę i
przytrzaśniesz sobie ogon.
Tina odwróciła się i opuściła sklep.
Tom był wściekły, że, jak zawsze, do niej należało
ostatnie słowo.
Mieszkanie Tiny i Dana było obszerne i znajdowało się na
parterze. Kiedy Tom zjawił się tam parę minut po dziewiątej,
było już w nim pełno gości. Dwie torby z piwem i chipsami
zostawił w kuchni, w sypialni zrzucił kurtkę na stos innych
okryć i wmieszał się w hałaśliwy dum.
Dziewczyn było do wyboru, do koloru. Blondynki,
brunetki i rudowłose. Większość zgromadzonych osób chyba
nie tworzyła par. Tom postanowił poszaleć. Całkiem fajnie
było znów wracać do świata żywych.
Upatrzył sobie rudowłosą dziewczynę w minispódniczce i
obcisłym sweterku. Torując sobie drogę w jej stronę, nagle
ujrzał Julie. Stała obok Petera, który gestem posiadacza
obejmował ją za ramiona.
Tom błyskawicznie skręcił w bok, unikając konieczności
przywitania się, i ze złością ruszył na poszukiwanie Tiny.
Zastał ją w kuchni. Wyjmowała z lodówki tacę z kanapkami.
- Co ona tu robi? Mówiłaś, że jej nie zapraszałaś, więc
skąd się wzięła? - z oburzeniem naskoczył na siostrę.
- Kto?
- Świetnie wiesz, że chodzi mi o Julie!
- Ja jej nie zapraszałam. Widocznie Peter, jako gość Dana,
przyprowadził ją z sobą. Być może jeszcze nie wiesz, że Julie
i Peter są uważani za parę.
- Świetnie. Bardzo się cieszę. Tego właśnie chciała.
- Sama nie wiem. - Tina zdjęła z kanapek arkusz folii i
wręczyła Tomowi tacę. - Zanieś, proszę,
- Co to znaczy, że sama nie wiesz?
- Kiedy się im przyglądam, wydaje mi się, że są sobie
dość obojętni. Zastanawiam się, czy Julie nie jest
zainteresowana innym mężczyzną.
- Pewnie wciąż myśli o niedoszłym mężu, który
czmychnął sprzed ołtarza.
- Nie sądzę. O nim zdążyła zapomnieć.
- To mówi ci babska intuicja? - zakpił Tom.
- Poczekaj, a sam się przekonasz.
Tom wrócił do gości, zajął się rozmową z rudowłosą
dziewczyną i unikał Julie.
Niestety, donośny głos Tiny, który z kokpitu był w stanie
dotrzeć do pasażerów na końcu ogona boeinga 747, dotarł
teraz do Toma, gdy zwracała się do Carlyle'a:
- Peter, bądź tak dobry i pomóż mi. Podskocz do
minimarketu i przywieź trochę lodu. - Powiedziała to tonem
wyćwiczonym na pasażerach, którzy byli przekonani, że
ograniczenie wypijanych drinków do dwóch dotyczy
wyłącznie pilota.
- Zostań, proszę. Wrócę za parę minut. Nie ma sensu,
żebyś przerywała sobie zabawę - odezwał się Peter do Julie,
która wspaniałomyślnie ofiarowała się jechać razem z nim.
Kiedy po raz pierwszy dziś ujrzała Toma, serce podeszło
jej do gardła. Niepotrzebnie uległa namowom Petera i przyszła
na to przyjęcie, ale uznała, że nie może bez przerwy żyć pod
dyktando Toma. Nigdy więcej.
Została sama. Zaczęła rozglądać się nerwowo w
poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy.
Sprawy weekendu w Las Vegas jeszcze nie rozstrzygnęła.
Nie musiała się spieszyć. Bilety i rezerwacje były ważne przez
trzy miesiące. Dobra dziewczyna odmówiłaby wyjazdu z
Peterem, a zła - oczywiście pojechałaby z nim. Julie miała
zamęt w głowie. Sama nie wiedziała, jaka właściwie jest.
Wszystkiemu był winien Tom.
Jak daleko Tina wysłała Petera? Jeśli nawet ten
minimarket znajdował się na drugim końcu miasta, to i tak
trzeba było działać szybko.
Energicznym krokiem Julie podeszła do Toma i przerwała
mu konwersację z długonogą blondynką.
- Czy możemy chwilę porozmawiać? - spytała.
- Jasne. Przepraszam, Candy.
- Mandy - sprostowała towarzyszka Toma, równocześnie
rozglądając się po sali za innym mężczyzną.
Tom zatrzymał wzrok na Julie.
- Ładnie wyglądasz - oświadczył.
Miała na sobie czerwoną sukienkę, ale tym razem nie po
to, aby dodać sobie animuszu.
- Możemy porozmawiać w cztery oczy?
- To będzie trudne. Zobaczmy, czy ktoś jest w sypialni. -
Kiedy Julie zawahała się, dorzucił z nikłym uśmiechem: -
Kiedy byłem tam po raz ostatni, góra wierzchnich okryć na
łóżku niemal sięgała sufitu.
Tak było rzeczywiście. Julie milczała.
- O co chodzi? - zapytał Tom, zamykając drzwi.
- Chciałam podziękować ci za pomoc.
- Całkiem niepotrzebnie.
- Mam nadzieję, że skorzystałeś z biletów.
- Tak. Obejrzałem dobre mecze.
- Mam prośbę. Czy mógłbyś na koniec dać mi jeszcze
jedną radę?
- Jaką?
- Peter zaprosił mnie na weekend do Las Vegas. Co
powinnam zrobić?
- To, co chcesz.
- Kiedy ja sama nie wiem. Czy w takich sprawach
obowiązuje jakaś ogólna zasada? Poradź, proszę, jak mam
postąpić.
- Przykro mi, ale limit moich rad już się wyczerpał.
- Aha.
Julie przegrała tę rundę, mimo to jednak postanowiła się
nie poddawać. Spojrzała na Toma. Zobaczyła, że unika jej
wzroku.
Na chwilę w pokoju zapanowała krępująca cisza.
Przerwała ją Julie.
- Mówi się trudno. W każdym razie dziękuję.
Wspięła się na palce i z całą mocą pocałowała Toma. Nie
odrywając warg od jego ust, zamknęła oczy. Myślała, że
zemdleje z wrażenia. Szybko jednak wzięła się w garść,
wywinęła i pędem ruszyła w stronę drzwi. Kiedy chwyciła za
klamkę, dobiegł ją głos Toma:
- Sądzę, że powinnaś jechać do Las Vegas - oznajmił
szorstkim, twardym głosem. Nie próbował jej zatrzymać.
Julie wypadła z sypialni i po chwili niemal zderzyła się z
Peterem, który zdążył wrócić z wyprawy po lód i szukał jej
wśród gości.
- Postanowiłam jechać do Las Vegas - oświadczyła bez
żadnych wstępów. - Czy najbliższy weekend ci odpowiada?
Uszczęśliwiony Peter objął ją czule.
A więc przypieczętowała swój los.
Odruchowo rzuciła okiem przez ramię. I tuż za plecami
ujrzała Toma. Słyszał wszystko.
Gdyby jego spojrzenie mogło zabijać...
Julie ogarnął potworny ból. Zachwiała się na nogach, tak
że Peter musiał ją podtrzymać.
Tom bez słowa przeszedł obok nich. Tego wieczoru Julie
już go nie widziała, ale ani na sekundę nie potrafiła przestać o
nim myśleć.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Późnym niedzielnym wieczorem Julie wróciła do domu
zmęczona. Żałowała, że dała się namówić Karen na weekend
w Wisconsin, który miał jej zrekompensować utratę innej
przyjemności. W marcu Milwaukee nawet nie umywało się do
słonecznego Las Vegas, zwłaszcza że przez prawie cały czas
padał deszcz, deszcz ze śniegiem i śnieg.
Zwiedziły muzeum sztuki, w miejscowym kinie obejrzały
film i w przerwach między domowymi obiadami ciotki Karen
setki razy grały z nią w scrabble. Najgorsze jednak ze
wszystkiego było udawanie przez Julie, że jest w dobrym
humorze.
Na parę dni przed zamierzonym wypadem do Las Vegas
spakowała rzeczy, ale nie potrafiła zmusić się do wyjazdu.
Pewnie było głupotą rujnować sobie przyjacielskie stosunki z
przemiłym, poważnie myślącym chłopakiem, i to z powodu
nicponia, jakim był Tom. Julie wreszcie pojęła, że przed nimi
nie ma żadnej przyszłości. Niestety, zakochała się i zwodzenie
Petera byłoby nieuczciwe. Wiedziała, że nigdy nie obdarzy go
miłością. By! przyzwoitym człowiekiem, nie zasługiwał na złe
traktowanie. Tylko dziewczyny z gatunku złych
zdecydowałyby się jechać z nim do Las Vegas. Ona sama do
nich nie należała.
Odmowę Julie Peter przyjął lepiej, niż się spodziewała.
Może nawet był jej wdzięczny, że zaproponowała rozstanie
przed oficjalnymi zaręczynami. Pewnie nie chciał po raz piąty
czytać ogłoszenia w rubryce towarzyskiej o swej kolejnej i
niedoszłej próbie ożenku.
Być może uda się Julie spotkać na swej drodze innego
przyzwoitego człowieka, najpierw jednak będzie musiała
wyleczyć się z uczucia, jakie żywiła do Toma. Nie potrafiłaby
grać na dwa fronty. Spotykać się z jednym mężczyzną, a
kochać w innym. Na razie jednak nic nie wskazywało na to, że
kiedykolwiek wybije sobie z głowy Toma Brunswicka.
Zdążyła powiesić płaszcz w szafie i zdjąć pantofle, zanim
zauważyła mrugającą lampkę automatycznej sekretarki. W
okienku obok godziny widniała liczba cztery. Tyle czekało na
nią zarejestrowanych rozmów.
Julie miała ochotę wyciągnąć wtyczkę z gniazdka i iść do
łóżka, nie wysłuchawszy żadnej wiadomości, ale zawsze
obawiała się, czy jej rodzicom nie przydarzyło się coś złego. Z
niechęcią uruchomiła magnetofon w automatycznej
sekretarce.
- Julie, jeśli jesteś w domu, podnieś słuchawkę.
Był to głos Toma. Rozpoznałaby go wszędzie. Czemu
dzwonił? Przecież w tym czasie miała być w Las Vegas z
Peterem. A poza tym naprawdę nie mieli ze sobą o czym
rozmawiać.
- Julie, do licha, gdzie się podziewasz? Tu mówi Tom.
Dochodzi piąta.
Następne dwa nagrania pochodziły także od Toma i były
mniej więcej tej samej treści.
Tom wydawał się być czymś poruszony, zaniepokojony i
zły. Julie nie miała pojęcia, po co w ogóle do niej dzwonił, i
do tego aż czterokrotnie.
Wykręciła jego domowy numer, lecz automatycznej
sekretarce nie zostawiła żadnej wiadomości. Bo co miałaby
powiedzieć?
Ale czego Tom od niej chciał?
W poniedziałek rano akurat przygotowywała wieniec
pogrzebowy, gdy w z impetem otwartych drzwiach kwiaciarni
zobaczyła Toma. Jak bomba wpadł do środka, ubrany w
lotniczą kurtkę i czarny golf. Podbiegł do Julie.
- Gdzie byłaś przez cały weekend? - wykrzyknął.
Oszołomiona, nie mogła wydobyć z siebie głosu, a tym
bardziej oznajmić Tomowi, że to nie jego sprawa.
- Gdzie byłam? - powtórzyła pytanie. A co go to mogło
obchodzić?
- Musimy porozmawiać - oświadczył Tom tak donośnym
głosem, że z zaplecza sklepu wynurzyła się szefowa Julie.
- Masz jakiś problem? - spytała.
- Nie, nie mam - szybko zapewniła ją Julie. - Jeśli pani
pozwoli, teraz zrobię sobie przerwę na lunch.
- Na twoim miejscu postąpiłabym tak samo - oświadczyła
starsza pani, na której przystojny chłopak wywarł silne
wrażenie, mimo że była już babcią.
Julie przeszło przez myśl, że jeśli szybko nie opuści
kwiaciarni, Tom porwie ją na ręce, przerzuci przez plecy i
wyniesie na ulicę. Pod czujnym okiem gościa, który chyba
obawiał się, że Julie ucieknie tylnym wyjściem, chwyciła
płaszcz i torebkę. Tom otoczył ją ramieniem i niemal
dosłownie wyniósł ze sklepu.
- Co to wszystko ma znaczyć? - spytała, odzyskawszy
głos, bardziej zaskoczona niż rozeźlona na Toma.
Otworzył drzwi furgonetki stojącej tuż przed wejściem do
kwiaciarni w niedozwolonym miejscu.
- Wsiadaj. Proszę.
- Dokąd mnie zabierasz? A w ogóle o co chodzi?
- Ty mnie pytasz? Sama musisz wszystko mi wyjaśnić.
- Co takiego?! - Julie była bliska płaczu, lecz
równocześnie ogarniał ją histeryczny śmiech. - Tom,
odpowiedz! Natychmiast!
Jechali przez parę minut, po czym Tom zatrzymał
furgonetkę w małym handlowym pasażu z eleganckimi
ciuchami, chińską restauracją i sklepem jubilera.
- Nie wysiądę, dopóki nie powiesz, o co chodzi -
zagroziła Julie.
- Wysiądziesz, wysiądziesz.
Po raz pierwszy na twarzy Toma pojawił się uśmiech,
którym ten drań zawsze potrafił ją rozbroić.
- Ani mi się śni!
Tom otworzył drzwi od strony pasażera, wyciągnął rękę,
żeby odpiąć pas bezpieczeństwa, potem wziął Julie na ręce i
wydobył ją z samochodu.
- Natychmiast mnie puść! - Zabrzmiało to idiotycznie.
Julie zdawała sobie z tego sprawę. Objęła Toma mocno za
szyję, nie mając pewności, czy rzeczywiście nie wypuści jej z
objęć.
- Obiecujesz, że pójdziesz ze mną i będziesz
zachowywała się spokojnie? - zapytał.
Z nie znanego Julie powodu Tom wydawał się coraz
bardziej rozbawiony.
Skinęła głową. Postawił ją na chodniku, wziął za rękę i
pociągnął za sobą do sklepu jubilera.
- Chcemy obejrzeć zaręczynowe pierścionki - ku
ogromnemu zaskoczeniu Julie powiedział do sprzedawcy. -
Ładne są na tych tackach - dodał, wskazując jedną ze
szklanych gablot.
Usiadł na stołku wybitym pluszem, przeznaczonym dla
klientów, i przyciągnął Julie do siebie.
- Wybierz sobie pierścionek. Chyba że jest już na to za
późno - dodał kamiennym tonem. Uniósł lewą rękę Julie i z
zadowoleniem przyglądał się jej palcom pozbawionym
jakiegokolwiek pierścionka. - Weź ten, który najbardziej ci się
podoba. Cena nie gra roli.
- Do licha, co ty wyczyniasz?
Serce Julie biło jak oszalałe. Z wrażenia niemal straciła
oddech. To było nieprawdopodobne! Chyba śni!
- Oświadczam ci się. Co myślisz o tym pierścionku? Jest
ładny. - Wskazał brylant tak ogromny, jakiego Julie w
pierścionku w ogóle sobie nie wyobrażała.
- Przecież jeszcze nie byliśmy na pierwszej randce!
Łysy sprzedawca w średnim wieku przestał wyjmować w
gabloty następne tacki. Wyglądał na zmieszanego.
- Darujemy sobie wszystkie wstępy. Teraz będziemy
postępować zgodnie z moimi regułami - oświadczył Tom.
- Jakimi regułami? Przecież nie chcesz się ożenić!
- Jesteś tego pewna?
Spojrzenie, jakim Tom obrzucił Julie, było tak gorące, że
mogłoby stopić metal. Trwało zaledwie ułamek sekundy, ale
dzięki niemu Julie zobaczyła dotychczas nie znanego jej
Toma. Rozanielonego, zakochanego i impulsywnego.
- Tom, błagam cię, nie szalej! - jęknęła.
Była skonsternowana, lecz równocześnie bardzo
szczęśliwa. Tom postanowił zignorować obecność
sprzedawcy. Wstał i ujął dłonie Julie.
- W ostatni weekend poleciałem do Las Vegas, żeby
wyperswadować ci małżeństwo z Peterem - oświadczył ku
zaskoczeniu Julie. - Bezskutecznie przeszukałem wszystkie
hotele. Odchodziłem od zmysłów. Zachowywałem się jak
wariat. Czy nie wysłuchałaś pozostawionych ci wiadomości?
- Wysłuchałam. Aż cztery. Sądziłeś, że w Las Vegas
zamierzam wyjść za Petera?
- Tina wspomniała mi... Obiło się jej o uszy... że do Las
Vegas jeździ się po to, aby wziąć szybki ślub w jednej z
tamtejszych słynnych kaplic. Ja... ja... też was tam szukałem.
- Ale z ciebie wariat! - oznajmiła Julie z czułością. -
Weekend w Las Vegas był nagrodą, którą otrzymał Peter w
swojej firmie za to, że w ostatnim kwartale okazał się
najlepszym ajentem. W Las Vegas miałam mieć osobny
pokój, ale i tak nie zdecydowałam się tam pojechać. Czy
naprawdę wybrałeś się do Las Vegas, żeby powstrzymać mnie
przed małżeństwem z Peterem?
Tom spoglądał na Julie badawczym wzrokiem.
- Co powiedziałaś? - Jego oczy paliły jak ogień. Ciskały
złowrogie błyskawice.
- W nagrodę za dobrą pracę Peter dostał...
- Nie. Potem. O tym, że się nie zdecydowałaś.
- Tak. I nie pojechałam z Peterem.
- Nie pojechałaś?
- Nie pojechałam.
Z groźnego potwora Tom przemienił się nagle w małego,
łagodnego chłopca, którego przyłapano z ręką w pudełku z
ciastkami. Julie nie wiedziała, które z tych wcieleń bardziej jej
odpowiada.
- Niepotrzebnie tam pojechałeś. Czemu to zrobiłeś? -
spytała.
Sprzedawca odstawił na miejsce tacki z pierścionkami i
wycofał się w najodleglejszy kąt sklepu, udając, że nie
przysłuchuje się dziwacznej rozmowie klientów.
- Czemu? - powtórzyła Julie. Musiała się tego
dowiedzieć.
Tom nabrał wody w usta. Było to do niego zupełnie
niepodobne. .
- Możemy porozmawiać gdzie indziej - zaproponowała
łagodny głosem.
Wyprowadziła Toma ze sklepu.
- Wsiądźmy do tylnej części furgonetki.
Tom rozsunął drzwi i podał rękę Julie, pomagając jej
dostać się do środka. Usiadł obok niej i zatrzasnął drzwi.
- Kiedy uzmysłowiłem sobie, że uciekłaś z Peterem -
zaczął niepewnym głosem, ujmując dłonie Julie - zdałem
sobie sprawę... pomyślałem... przeraziłem się, że mogę stracić
cię na zawsze.
- Nie wyjdę za Petera, bo go nie kocham. Ale ty nigdy nie
chciałeś wiązać się z jedną kobietą.
- Tak. Zanim poznałem ciebie.
Pochylił się i zrobił wreszcie to, co powinien zrobić już
dawno temu. Pocałował Julie. Żarliwie i namiętnie.
- Kocham cię - wyszeptał chrapliwym głosem.
Były to cudowne słowa. Julie jeszcze nigdy nie słyszała
piękniejszych.
- Pragnę cię - dodał i przygarnął ją mocno do siebie. - Ale
nie chcę spędzić w mamrze miodowego miesiąca. - Z
westchnieniem odsunął się od Julie. - Nic więcej na parkingu
zrobić nie możemy.
- Tom...
- Julie, nie mogę bez ciebie żyć.
- Nie będziesz musiał.
- Zrobię wszystko, żebyśmy byli razem. Bez przerwy się
dręczyłem. Jestem gotowy na wszystko. Wypożyczę znów te
piekielne wieczorowe lakierki, czarny smoking i...
- Tom, przestań, proszę.
- Przecież powiedziałem, że cię kocham, no nie?
- Nie. To znaczy tak. Kochaj mnie! Ale nie chcę, abyś
żenił się ze mną.
- Ale ja chcę...
- Nie powinieneś! Nie podejmuj pochopnej decyzji, żebyś
potem niczego nie żałował. Tylko dlatego, że...
- Zwariowałem na twoim punkcie. Umrę, jeśli zaraz nie
pójdziemy do łóżka.
- Wezmę dłuższą przerwę na lunch.
- Zwolnij się z pracy do końca dnia.
Julie uśmiechnęła się. Nagle wydało się jej, że stała się
wartościowszym człowiekiem.
Trzy dni później nadal czuła się tak, jakby znajdowała się
na karuzeli, która nigdy się nie zatrzymuje. Była oszołomiona
i szczęśliwa. Wiedziała, że nie starczy jej życia, aby
przyzwyczaić się do bycia z Tomem, ale o tym nie myślała.
Wniósł ją na rękach do apartamentu dla nowożeńców w
hotelu w Las Vegas.
- Jak ci się podoba? - zapytał, spoglądając na ogromne
łóżko.
- Jest cudownie!
- A teraz, pani Brunswick, od czego woli pani zacząć?
- Od... od gry w ruletkę. Tak. Od ruletki.
- Od ruletki - powtórzył Tom. - Najpierw jednak będziesz
musiała pocałować swojego męża.
- Czy to jeszcze jedna z twoich reguł?
Julie oparła się o Toma. Nadal nie mogła się nim
nacieszyć. W ciemnoszarym garniturze wyglądał wspaniale.
- Koniec z regułami.
Całował mocno i namiętnie, równocześnie rozpinając
guziki jasnego, lnianego żakietu Julie. Miała pod nim tylko
biustonosz. Tom wsunął dłoń pod cienką koronkę i
oswobodził pierś żony.
- Jak ci się podobał ten cyrk? - zapytał.
- Nie było tak źle. Na szczęście kwiaty były prawdziwe, a
nie z plastyku, jak cała reszta.
Szybko pozbawił Julie żakietu, biustonosza, spódniczki i
majteczek. Stanie nago w ramionach Toma ubranego w
nieskazitelny garnitur działało na nią podniecająco.
- Sądzisz, że nasze rodziny kiedykolwiek wybaczą nam,
że ukradkiem wzięliśmy tu ślub? - z niepokojem zapytała
Julie.
- Ucieczka była niezbędna. Nie mieliśmy czasu na
zdobycie ślubnej sukni dla ciebie.
Ręce Toma przesuwały się w dół ciała żony. Julie drżała i
z wrażenia ledwie trzymała się na nogach.
- Można zdobyć suknię, i to szybko. Sam tego dowiodłeś.
Język Toma drażnił sutki Julie, a ręka powoli rozwierała jej
uda.
- Nie martw się rodziną. Wyrównają rachunki i jeszcze
dadzą nam do wiwatu. Będą nas fetować dopóty, dopóki nie
padniemy na kolana, błagając o litość.
- To będzie całkiem niezła rozrywka.
Ale nie tak dobra, jak kochanie się z Tomem. Zachowywał
się cudownie Był czuły, delikatny i zdumiony, że jest jej
pierwszym kochankiem.
- Moja żona, moja miłość - wyszeptał.
- Czy o czymś nie zapomniałeś? - spytała Julie,
zaczynając rozpinać jego koszulę.
Tom rozebrał się szybko i po chwili oboje znaleźli się w
łóżku.
Kochali się długo i namiętnie. Pożądanie Toma wzrastało
coraz bardziej. Uważał, że żeniąc się błyskawicznie z Julie,
zrobił najlepszą rzecz pod słońcem. Jego żona była
najładniejszą z kobiet, jakie kiedykolwiek oglądał. I
najseksowniejszą. Jeszcze nigdy pieszczoty nie dostarczały
mu tak cudownych doznań.
- Kocham cię. Kocham. Kocham - szeptał, przytulając do
siebie Julie.
- Ja też. Żyłabym z tobą bez Ślubu. Sypialibyśmy razem...
- Musieliśmy się pobrać. Zgodnie z regulaminem.
- Jakim znów regulaminem?
- Zamieszczonym w poradniku, który zamierzam napisać.
Zatytułuję go „Jak zdobyć odpowiednią żonę" - oświadczył
Tom. - Nasze małżeństwo było koniecznością.
- Bo naraziłam twój honor na szwank?
- Bo kocham cię tak bardzo, że nie mogłem dopuścić do
tego, aby podrywał cię byle tępak.
- Nie do wiary! Jesteś zazdrosny!
- Już nie.
- Kocham cię - oświadczyli równocześnie, przytulając się
do siebie.
- Jesteśmy małżeństwem dopiero od paru godzin, a już
reagujemy identycznie - chichocząc, stwierdziła Julie,
wzbudzając u Toma następną falę pożądania.
- Czyżbyś miała teraz ochotę na ruletkę?
- Jesteśmy w Las Vegas jedynymi ludźmi, którzy wrócą
do domu bogatsi, nawet nie zaglądając do kasyna.