S
tr
o
n
a
1
S
tr
o
n
a
2
„ZASKOCZENI PRZEZ
MIŁOŚĆ”
Prolog
- Panno Swan, miło mi panią zawiadomić, że właśnie
wygrała pani randkę z miliarderem - oświadczył radosny głos
w słuchawce.
Zdumiona Bella zamrugała oczami i podejrzliwie
przyjrzała się słuchawce, nim znów przyłożyła ją do ucha.
- Słucham?
- Tu radiostacja muzyczna KLMS. Wygrała pani weekend
w romantycznej Victorii w Kolumbii Brytyjskiej. Pani
towarzyszem będzie Edward Cullen, najbardziej pożądany
kawaler w Seattle!
Zaskoczona Bella siadła na krześle. Niestety, nie trafiła i
znalazła się na podłodze.
- Auu! - jęknęła.
- Wszystko w porządku, panno Swan?
- Niezupełnie, właśnie wylądowałam na podłodze. W
S
tr
o
n
a
3
słuchawce rozległ się chichot
- Słyszeli państwo? Nasza wina, przed
zakomunikowaniem nowiny powinniśmy poprosić
zwyciężczynię, żeby usiadła. Panno Swan, czy już uwierzyła
pani w swoje szczęście?
- Nie, ja... nie.
- Kochani, ona po prostu zaniemówiła! - Mężczyzna
znów radośnie zachichotał. Najwyraźniej wydawało mu się, że
jest niezwykle dowcipny.
- Czy jestem na antenie? - ostrożnie spytała Bella.
- Tak. Przed chwilą wylosowaliśmy pani nazwisko. Bella
wcale nie była taka pewna, że czuje się z tego powodu
szczęśliwa. Pewna była natomiast tego, że nie zgłaszała się do
ż
adnego konkursu. Wiedziała o nim, bo ostatnio ludzie nie
mówili o niczym innym. Wiedziała też, kim jest Edward
Cullen. W końcu połowa miasta pracowała dla niego.
Istotnie był nadzwyczaj atrakcyjnym mężczyzną, a firma,
którą zarządzał w Forks, mieście w stanie Waszyngton,
była jednym z najpoważniejszych pracodawców. .
- Panno Swan, czy mogłaby pani coś powiedzieć
słuchaczom? Pewnie chcieliby wiedzieć, co pani myśli o tej
niezwykłej nagrodzie.
- Myślę, że jestem.
Przez otwarte drzwi zauważyła biegnącą w kierunku jej
domu sąsiadkę, wymachującą przenośnym odbiornikiem.
- O Boże, wygrałaś! - wrzasnęła Rosali, wpadając do
domu. Podbiegła i wyrwała jej słuchawkę z ręki. - Halo?
Jestem Rosali Brandon, najlepsza przyjaciółka Belli.
Rosali szczebiotała coś bez sensu do słuchawki, a Bella
usiłowała wszystko sobie poukładać w głowie. No tak, to
pewnie Rosali zgłosiła ją do konkursu. Dwa tygodnie
wcześniej tyle o nim mówiła, żałowała, że jako mężatka sama
nie może wziąć udziału i próbowała namówić Bellę do
zgłoszenia się.
Boże, pomyślała Bella, rozcierając pulsujące skronie. Nie
miała najmniejszej ochoty na jakikolwiek wyjazd z
kimkolwiek. Przed kilkoma laty straciła w wypadku
narzeczonego i nadal czuła przejmującą pustkę i ból. Nie
zwracając uwagi na rozgorączkowany głos przyjaciółki,
sięgnęła po leżący na stoliku stary egzemplarz gazety, w
której zamieszczono informacje o konkursie i zdjęcie Edwarda
Cullena. Jego spojrzenie wyraźnie świadczyło, że to
mężczyzna, który zwykle dostaje to, czego chce.
Wszyscy, całe miasto pewnie pomyśli, że zwariowała, ale
nie miała najmniejszego zamiaru skorzystać z "wygranej"
randki.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
S
tr
o
n
a
4
„Wylosowana dziewczyna nie chce randki z miliarderem".
Edward Cullen patrzył ze zgrozą na wielki tytuł w gazecie.
- Zabiję go - wydusił wreszcie.
- Kogo chcesz zabić? - spytała Alice, szefowa działu
zajmującego się kontaktami z mediami.
- Twojego brata.
- To także twój brat. A dokładnie, o którego ci chodzi i
czym cię zdenerwował... w tym tygodniu?
- Jacob. Wpakował mnie w ten przeklęty konkurs jego
stacji radiowej. Nie chciałem brać w tym udziału i wyraźnie
mu to powiedziałem. A teraz spójrz.
Podał siostrze gazety. Alice uniosła brwi.
- Sam sobie jesteś winien. Przecież powiedziałeś: „Co
tylko chcesz", gdy poprosił o przysługę. Kiedy zorientowałeś
się, o co mu naprawdę chodzi, powinieneś po prostu odmówić.
Ty jednak ciągle traktujesz nas jak dzieci, którymi musisz się
opiekować.
- To wcale nie tak. Wiem przecież, że stacja ma kłopoty -
odpowiedział Edward zirytowany - dlatego gdy Jacob mnie
poprosił... Och. dajmy zresztą temu spokój.
Rodzeństwo ciągle mu zarzucało, że usiłuje odgrywać rolę
ojca i wtrąca się do ich życia, a przecież on, jako najstarszy,
próbował tylko się nimi opiekować.
- Po prostu przeczytaj to. Zerknęła do gazety.
- Nie ma ochoty się z tobą spotkać? - spytała rozbawiona.
- To wcale nie jest śmieszne. Zdajesz sobie sprawę, jak
niezręczna jest ta sytuacja dla mnie i dla stacji Jacoba?
- Mógłbyś oświadczyć się tej pani. Może wtedy
zmieniłaby decyzję?
- Mnie to nie śmieszy. Nie ożenię się i kropka. Mam tak
dość kłopotów, a ty zachowujesz się jak nieznośny bachor i
nawet nie próbujesz mi pomóc.
Alice oddala mu gazetę, nic przestając się uśmiechać.
- Pojedź i pogadaj z nią. Na zdjęciu dziewczyna wygląda
całkiem interesująco. Może jest już z kimś zaręczona albo jest
jakiś inny, poważny powód tej odmowy, a tylko gazeta robi z
tego sensację, żeby przyciągnąć czytelników.
Edward spojrzał na zdjęcie Belli Swan. Niezbyt wyraźne,
ale dziewczyna nie sprawiała wrażenia wariatki ani dziwaczki.
Można by powiedzieć nawet, że jest ładna. A z artykułu
wynikało, że to osoba rozsądna, wiec powinna zrozumieć, jak
ważna jest ta sprawa dla jego brata. Jacob popełnił w
przeszłości parę błędów, a teraz, miał wreszcie szansę odnieść
sukces. Mógłby osiągnąć go sam, bez pieniędzy Edwarda,
- Nie potrafię tego dobrze załatwić - mruknął Edward. -
Lepiej, żebyś ty do niej pojechała.
Alice roześmiała się i pokręciła głową.
- Po pierwsze, to ty uważasz, że jesteś jedyną osobą, która
S
tr
o
n
a
5
potrafi wszystko załatwić, wiec załatw i to. Po drugie, każda
prawdziwa kobieta miałaby prawo wpaść w złość, gdybyś
próbował załatwić taką sprawę przez gońca, zamiast zjawić się
osobiście.
- Jesteś moją siostrą, a nie gońcem.
- Na jedno wychodzi. - Alice pochyliła się z poważną
miną. - Edward, masz rację, że to poważny problem dla
radiostacji. Kiepska reklama. Ale jeśli dziewczyna odmówiła,
bo wychodzi za mąż, potrafię to obrócić na naszą korzyść.
Jeśli powód jest inny, lepiej namów ją na spotkanie. Tylko
bądź czarujący. Ostatecznie która samotna kobieta odmówi
randki z uroczym, samotnym miliarderem?
Edward spojrzał raz jeszcze na Belli Swan, spoglądającą
na niego ze zdjęcia. Złożył gazetę i schował do teczki.
Uśmiechnął się.
- Słusznie, zamierzam to sprawdzić.
Bella wbiła łopatkę w ziemię, drugą ręką chwyciła
wyjątkowo uparty chwast, który wyrósł w zupełnie
nieodpowiednim miejscu. Pochyliła się jeszcze bardziej i
szarpnęła. W tej chwili przy krawężniku zatrzymał się jakiś
samochód. Nie oczekiwała żadnej wizyty, więc nawet nie
spojrzała w tamtym kierunku.
- Panna Swan?
Zielsko niespodziewanie poddało się, a Bella upadła na tyłek.
Otrzepała szorty i koszulkę z ziemi i
odwróciła głowę, Dostrzegła przede wszystkim eleganckie
pantofle i nogawki spodni z ostrym kantem. Spojrzała wyżej i
zdumiona wytrzeszczyła oczy.
Edward Cullen.
Oczywiście widywała go już nieraz, ale zawsze tylko z
daleka, gdy przemawiał lub przyjmował nagrody.
- Słucham?
Edward wyciągnął rękę.
- Dzień dobry. Jestem Edward Cullen. Podobno jesteśmy
umówieni na randkę.
Bella zamrugała oczami. Czyżby nie czytał gazet? Przecież
tylko o tym pisały, jakby to była jakaś wielka sprawa. No cóż.
reporter miejscowej gazety rozdmuchał wszystko okropnie.
Szczerze mówiąc, co takiego nadzwyczajnego było w tym, że
odmówiła?
Nadał trzymał wyciągniętą rękę. Bella westchnęła cicho.
Była umazana ziemią i nie mogła tak po prostu podać mu ręki.
- Przepraszam, lepiej żeby pan mnie nie dotykał. Mam
brudne ręce.
Otrzepała dłonie i zaczęła się podnosić.
- Nie szkodzi - powiedział, pomagając jej wstać.
Był silny. Nim się spostrzegła, uniósł ją w górę. Mimo że
należała do wysokich kobiet, jej oczy znalazły się na
wysokości jego brody. Uniosła głowę i spojrzała bacznie. Miał
S
tr
o
n
a
6
zielone oczy, czarne włosy, władcze spojrzenie i zmysłowe
usta. Niewątpliwie był pociągający. Przełknęła ślinę. Od
ś
mierci Setha to pierwszy mężczyzna, który naprawdę zrobił
na niej duże wrażenie.
- W czym mogłabym panu pomóc? - spytała, starając się
uwolnić rękę.
- Jest upał, więc chciałbym prosić o szklankę wody... i
chwilę rozmowy.
Domyślała się, o czym chce rozmawiać. Pewnie jego
zdaniem osobiście powinna mu powiedzieć, że nie chce żadnej
randki. Tylko jak miałaby to zrobić? Nie można przecież
najzwyczajniej zadzwonić do znanego miliardera i pogadać
sobie z nim. Nawet próbowała, ale bezskutecznie.
- Zgoda - powiedziała ostrożnie.
- Zaprosi mnie pani do środka?
- Oczywiście.
Wreszcie uwolni! jej rękę. Bella szybko się odwróciła.
Czuła, że jej ciało pokryła gęsia skórka, a oddech stał się
niepokojąco przyspieszony. Była zła na siebie. Przecież nie
jest już podlotkiem, żeby tak reagować na widok pierwszego
lepszego atrakcyjnego mężczyzny. Ma w końcu dwadzieścia
sześć lat i wystarczająco dożo doświadczeń z przeciwną płcią,
by powściągnąć emocje.
Cullen wszedł za nią po schodach. W mieszkaniu było
chłodno. Przez otwarte okna wpadał lekki wietrzyk
- Ładnie tutaj.
Wzruszyła ramionami. Dobrze wiedziała, że dom jest
mały, stary i w oczach kogoś tak zamożnego jak Edward
Cullen musi wyglądać żałośnie. Dla niej jednak ten dom
był spełnieniem marzeń z dzieciństwa spędzonego wśród
obcych. Był jej i to liczyło się najbardziej.
- Mówię szczerze, panno Swan - dodał cicho. Odwróciła
się zaskoczona. Widać obserwował ją i wyczuł
niedowierzanie.
- Rozumiem. - Zarumieniła się, co nie zdarzyło się już od
lat. Nie miała przecież powodu, żeby czuć się zakłopotana.
Nie zgodziła się na randkę. Wielka rzecz. Podeszła do
ś
niadaniowego stolika.
- Może mrożonej herbaty? Świeżo zaparzona.
- Chętnie.
Jej serce nadal biło nierównym rytmem. Odetchnęła
głęboko, żeby odzyskać równowagę ducha. Nie spodziewała
się tej wizyty.
Umyła ręce i starając się robić wrażenie osoby
opanowanej, sięgnęła po dzbanek, z zamrażalnika wyjęła
kostki lodu. Postawiła na stoliku dwie szklanki, wsypała lód i
zalała herbatą.
- Z cukrem? - spytała zadowolona, że powiedziała to
spokojnym głosem.
S
tr
o
n
a
7
- Nie, dziękuję.
Przyglądał się jej z rozbawieniem.
- Nadal mi pani nie dowierza, prawda? - zapytał od
niechcenia.
Bella niemal wypuściła dzbanek z ręki.
- Słucham?
- Zupełnie nie ma pani do mnie zaufania. Czy tak jest w
stosunku do wszystkich, czy tylko do mnie?
- Ufam wielu osobom - odparła, nie kryjąc wcale niechęci
- i nie mam powodu, żeby traktować pana inaczej. Na pewno
jest pan miłym człowiekiem.
- Jednak nie chce się pani ze mną umówić.
No tak najwyraźniej nie lubił owijać niczego w bawełnę.
- Cóż, aktualnie z nikim się nic spotykam, wiec nie chodzi
o pana. Ja po prostu...
Uniosła ręce i opuściła je w geście bezradności. Nie miała
ochoty mówić o swoich prywatnych sprawach, o tym, że od
ś
mierci Setha kilkakrotnie nawet umówiła się na randkę, lecz
za każdym razem było beznadziejnie. Zresztą czy mogło być
inaczej? W końcu przeżyła już miłość swojego życia, a to nie
zdarza się dwa razy. Dlatego właśnie nie szukała nikogo na
pocieszenie.
Westchnęła cicho i podała gościowi szklankę z napojem.
- Mam nadzieję, panie Cullen, że lubi pan herbatę z
dodatkiem mięty. Ta jest z mojego ogródka.
- Wspaniale.
Edward przyglądał się Belli Swan. Miała wyrazistą twarz i
sylwetkę pełną ekspresji. Szczupła, z długimi nogami,
brązowe włosy splecione w krótki warkocz. Nie była w
jego typie, ale mogła się podobać. I miała cudowne oczy -
ciepły odcień złocistego koniaku. Patrzył w nie wprost
zafascynowany.
Zdawał sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Bella wyraźnie
była uparta i starała się rozmawiać uprzejmie. lecz na dystans.
Zwykle unikał trudnych kobiet; życie i tak było wystarczająco
skomplikowane. Do diabła. Dlaczego nie powiedziała na
przykład, że wychodzi za mąż, zamiast tego, że się z nikim nie
spotyka?
- Proszę... mów mi Edward - zaryzykował, starając się
przywołać uśmiech, który jego najmłodsza siostra nazwała
kiedyś zniewalającym. Tym razem jednak nie zrobił wrażenia.
- Czy mógłbym mówić do pani Belli, a może raczej Bella?
- Raczej Bella, choć nie widzę powodu, żebyśmy mówili
sobie po imieniu, jeśli więcej się już nie zobaczymy. - Uniosła
zaczepnie brodę.
Zacisnął zęby. Musi zdobyć się na cierpliwość. Co prawda
Bella Swan była wyjątkowo uparta, ale w jej słowach nie było
agresji. Po prostu mówiła szczerze i otwarcie.
- Nie wiadomo, co los przyniesie. Może jeszcze
S
tr
o
n
a
8
zostaniemy przyjaciółmi - powiedział powoli.
- Nie sądzę. - Pokręciła przecząco głową. Zaskoczony
Edward aż uniósł brwi. Zaproponował jej właśnie, żeby
wkroczyła w jego życie, a ona odmówiła. Zirytowany
pomyślał, że widać słówko ,nie" musi być jej ulubionym.
Nie będzie randki.
Nie będzie przyjaźni.
Nie...
Dotychczas życie go rozpieszczało. Nie był
przyzwyczajony, żeby ktokolwiek mu odmawiał, dlaczego
wiec ona nie chciała się zgodzić? Była młoda, samotna i na
pewno zależało jej na wygranej w konkursie. Gdy spojrzała na
niego po raz pierwszy, dostrzegł w jej oczach zainteresowanie.
Nie była więc tak obojętna, za jaką próbowała uchodzić.
- Mówisz z wielkim przekonaniem. Czy jest we mnie coś
odpychającego? - spytał zaczepnie.
- Nie.
- Więc dlaczego? Wzruszyła lekko ramionami.
- Powiedzmy, że gram w innej lidze. Spójrz na siebie. Jest
gorące sobotnie popołudnie, wolny dzień, a ty wbiłeś się w
garnitur. Wyglądasz, jakbyś wybierał się na pogrzeb. - W tym
momencie ugryzła się w język. - Przepraszam, garnitur jest
bardzo elegancki.
- Na pogrzeb?
No nie! Dlaczego właściwie siedzi w kuchni tej obcej
kobiety i pozwala się obrażać? Prawda, rodzina też nieraz
robiła złośliwe uwagi na ten temat, ale to nie znaczy, że wolno
tak gadać komuś obcemu. Spojrzał na Bella ubrana w
wygodny, bawełniany podkoszulek z logo jakiejś drużyny
baseballowej i musiał przyznać, że istotnie, w porównaniu z
nią sprawia wrażenie wyjątkowo sztywnego.
- Bardzo przepraszam - powtórzyła Bella skruszonym tonem.
- Zapylałeś i odpowiedziałam bez zastanowienia. Seth
mawiał, że to moja największa wada.
- Kim jest On? Lekko zamrugała oczami.
- Mój narzeczony. Zginął w górach kilka lat temu. Brał
udział w niebezpiecznej akcji ratunkowej.
- Współczuję.
- W każdym razie - powiedziała szybko Bella - ja twoim
zdaniem pewnie wyglądam jak postać z innego świata.
Edward przymknął oczy w zamyśleniu. Zaintrygowała go.
Dawno nie spotkał kobiety, która nie starałaby się zrobić na
nim wrażenia. W końcu był przyzwyczajony do damskich
gierek i niezbyt na ogół subtelnego domagania się
komplementów.
- Wyglądasz świetnie - powiedział, zdejmując marynarkę.
Raz jeszcze przyjrzał się Belli. Miała około dwudziestu
pięciu lat, czyli jakieś dziesięć, dwanaście mniej niż on.
Dlaczego wycofała się z randki? Albo zabrakło jej pewności
S
tr
o
n
a
9
siebie, albo nagle przypomniała sobie narzeczonego, choć to
już dawna sprawa.
- Panno Swan... Bello - zaczął po chwili. - Jeśli chodzi o ten
wyjazd, to zapewniam, że od początku były zarezerwowane
osobne pokoje hotelowe. To było oczywiste, tym bardziej że
muszę dbać o swoją reputację.
- Mój Boże, nigdy nie przyszło mi do głowy... -
zareagowała niezwykle gwałtownie. - Dobrze wiem. że jestem
ostatnią, która mogłaby cię zainteresować... pod tym
względem. To oczywiste.
Edward zmarszczył brwi i zaskoczony potrząsnął kostkami
lodu w szklance. Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał.
Kobiety, z którymi do tej pory miewał do czynienia, zawsze
niezachwianie były pewne, że potrafią zainteresować każdego
mężczyznę.
- Dlaczego tak sądzisz? - spytał w końcu. Wzruszyła
ramionami.
- Twój gust w sprawie kobiet nie jest chyba dla nikogo
tajemnicą.
- Wydawało mi się, że nie jesteś typem osoby, która czyta
rubryki towarzyskie.
- Masz rację, ale ludzie mówią różne rzeczy.
Bella spojrzała na swoją spraną koszulkę i szorty. Pod
różnymi względami nie była „tym typem". Była realistką.
Wiedziała, że nie jest ładna. Nawet Seth spoglądał z
zainteresowaniem na kobiety hojniej obdarzone przez naturę.
A Edward Cullen na co dzień spotyka się z tymi
najpiękniejszymi. Stojąc obok niego, musi wyglądać po prostu
ś
miesznie.
Nagle Edward sięgnął po jej dłoń. Poczuła dreszcz. Cały
ranek pracowała w ogrodzie i teraz skóra na jej rękach była
szorstka, a mimo to w porównaniu z jego silną ręką okazała
się niezwykle drobna i delikatna. Kontrast był tym bardziej
zaskakujący, że miała do czynienia z człowiekiem, o którego
paznokcie z pewnością dbała manikiurzystka, a dłonie miał
niezwykłe delikatne, bo zarabiał na życie, przerzucając
dokumenty.
- Może i bywam trochę nadęty, ale generalnie jestem
przyzwoitym człowiekiem - powiedział cicho. - Moja rodzina
to potwierdzi. Jeśli chcesz, możesz do nich zadzwonić.
Oczywiście siostry i bracia pewnie cię poinformują, że za
bardzo nimi rządzę - uśmiechnął się przepraszająco – ale
jestem najstarszy z nich i czuję się za wszystkich
odpowiedzialny. Choć zdaniem Alice nie zawsze mam
rację, a tylko tak mi się wydaje.
Bella poczuła ukłucie w sercu. Zawsze marzyła o tym, by
należeć do dużej rodziny. Wszystko jedno, czy byłaby
najmłodsza, najstarsza czy średnia.
- Ile was jest w rodzinie? - spytała. Uśmiechnął się.
S
tr
o
n
a
1
0
- Czterech braci i cztery siostry. No i mama. Oczywiście,
tylko ona uważa, że jestem wspaniały.
- Oczywiście - powtórzyła Bella, nie umiejąc oprzeć się
jego uśmiechowi. Choć tak naprawdę nie mogła wiedzieć, jak
to jest, gdy matka uważa cię za osobę doskonałą, bo przecież
nic znała swoich rodziców.
Miał miły głos i lekki irlandzki akcent; czytała gdzieś, że
jego rodzice przybyli do Stanów tuż przed jego urodzeniem.
Edward był przykładem spełnienia się amerykańskich marzeń.
Syn ubogich imigrantów osiągnął sukces i zdobył fortunę z
szybkością meteoru. I udało mu się to, mimo że musiał
zapewnić opiekę owdowiałej matce i licznemu rodzeństwu.
Na dodatek był tak przystojny, że zapierało dech w piersiach.
Dość, powiedziała sobie Bella. Otrząsnęła się i uwolniła
rękę z uścisku. Nie mogła ulec jego urokowi. Niestety, jej
kontakty z mężczyznami od dawna ograniczały się tylko do
zwykłych, nic nieznaczących spotkań towarzyskich i długo
hamowane uczucia domagały się swoich praw.
- Musi być przyjemnie mieć dużą rodzinę - stwierdziła.
Nerwowym ruchem zabrała obie szklanki i zaniosła je do
zlewu. Woda popłynęła cienką strużką. No tak, czeka ją
kolejna naprawa. Wszystkie rury były stare i ciągle sprawiały
kłopoty. Do tej pory usiłowała naprawiać usterki
samodzielnie, żeby oszczędzić trochę pieniędzy.
Jej życie było spokojne, ale nie samotne czy nudne. Miała
przyjaciół, udziały w małej firmie. Nie potrzebowała więcej, a
już na pewno nic chciała, żeby Edward Cullen zburzył jej
spokój, który z takim trudem wywalczyła. Zacisnęła palec na
ś
cierce do naczyń i potarła nieusuwalną plamę na
staroświeckim zlewie.
- Nie rozumiem, dlaczego przystąpiłaś do konkursu, jeśli
nie zamierzałaś jechać - zapytał Edward.
- Nie przystąpiłam - odpowiedziała, odwracając głowę. -
Zgłosiła mnie moja sąsiadka, Rosali. Gdy powiedziałam, że nie
jadę, poczuła się urażona. Jest mężatką, ale myślę, że mimo to
podkochuje się w tobie.
Nie zgłosiła się do konkursu osobiście, ciekawe, czy jest
jakiś punkt regulaminu, który w tej sytuacji pozwoliłby mu się
wycofać. Zastanawiał się przez chwilę. Szybko jednak
porzucił tę myśl. Żeby nie wywoływać sensacji, najlepiej
byłoby przekonać Bellę do wyjazdu na „weekend z
miliarderem, osobne pokoje zapewnione" - jak główną
nagrodę reklamowała stacja radiowa.
Następnym razem, gdy Jacob, poprosi go o przysługę,
dostanie po uszach.
- Dlaczego w takim razie nie skontaktowałaś się ze mną,
nim oficjalnie odmówiłaś?
- Dzwoniłam i do radia, i do twojej firmy, ale nie
doczekałam się żadnej odpowiedzi. Poza tym przecież nie
S
tr
o
n
a
1
1
składałam oficjalnych oświadczeń. To ten reporter nachodził
mnie tak długo, że wreszcie powiedziałam - nie jadę.
Do diabła. Będzie musiał porozmawiać sobie z
pracownikami. Dobrze, że próbują go ochraniać, ale tym
razem przesadzili.
- Bella, muszę ci to wyjaśnić. Nie chciałem być nagrodą w
konkursie radiowym, ale mój brat, Jacob, który jest
właścicielem stacji, uznał, że to będzie świetna reklama.
Odwróciła się.
- Właścicielem jest twój brat?
- Tak. Kupił ją i zaczął nadawać muzykę country. Wiesz,
próbuje znaleźć dla siebie miejsce na radiowym rynku w
Seattle. a konkursy z atrakcyjnymi nagrodami są bardzo
ważne w tej branży.
- Dlatego wymyślił nagrodę w postaci randki z
miliarderem? Coś takiego.
- Tak. Wiesz, jak to jest w rodzinie - mruknął. -
Zgadzamy się na najgłupsze pomysły, żeby sobie wzajemnie
pomóc. Oczywiście, nie uważam, że wyjazd z tobą jest głupi -
dodał szybko, widząc, że się najeżyła - ale dziwacznie się
czułem jako nagroda, a teraz, gdy nie zgodziłaś się na wyjazd,
jest jeszcze gorzej.
- Trzeba było od razu odmówić.
- To samo mówi Alice.
- Twoja siostra?
- Tak.
Edward zaklął pod nosem. Zwykle łatwiej było mu
zrozumieć kobiety, teraz jednak zupełnie nie wiedział, co
myśleć o Belli Swan ani też o swoim stosunku do niej.
Przyglądał się jej baczniej, niż wymagała tego sytuacja.
Przede wszystkim była zbyt młoda i chyba zbyt niewinna. A
on w życiu kierował się zasadą - żadnych zabaw z osobą,
która potem mogłaby cierpieć.
Chrząknął.
- W każdym razie twoja odmowa zaszkodzi radiostacji.
Dałbym Jacobowi niezbędne środki na rozkręcenie interesu,
ale on chce coś osiągnąć własnymi siłami. Kiedyś, jako
nastolatek, wpakował się w kłopoty i teraz chyba próbuje
przede wszystkim sam sobie udowodnić, że się zmienił.
Bella westchnęła.
- Współczuje twojemu bratu, ale nie rozumiem, co ja
mam z tym wspólnego. Niech wybierze kogoś innego.
Edward z trudem powstrzymał cisnące się na usta słowa
wściekłości.
- To nie działa w ten sposób. Reklamodawcy bardzo
zwracają uwagę na sposób traktowania słuchaczy, ci jego już
dzwonią z pytaniami, czy konkurs nie był jakimś oszustwem.
Zauważył, że Bella jest poruszona sytuacją. Widać to, co
napisali o niej w gazecie, było prawdą - nie należała do osób
S
tr
o
n
a
1
2
obojętnych na sprawy innych. Podobno działała w
organizacjach charytatywnych w Forks, a przede
wszystkim w Ośrodku Pomocy Rodzinie. Być może
darowizna na rzecz tej organizacji mogłaby załatwić sprawę.
- Dobrze - powiedział powoli. - Co sądzisz o dotacji dla
tego ośrodka pomocy, który usiłujesz wspierać?
- Słucham?
- Dotacja za twój wyjazd.
Wyjął książeczkę czekową i pióro. Tak, to będzie
rozwiązanie najlepsze dla wszystkich. Niech sobie ludzie
gadają, co chcą, ale pieniądze najskuteczniej rozwiązują
problemy.
- To śmieszne.
- Ja tak nie myślę. - Zależało mu, żeby mieć problem z
głowy. - Randka się odbędzie, a ty przekażesz ośrodkowi
czek. Dopilnuj tylko, by zachowali dyskrecję - dodał. - Zresztą
wpisałem późniejszą datę, wiec będzie wyglądało, że
pieniądze wpłaciłem już po naszym wyjeździe.
Bella spojrzała z niechęcią na kawałek papieru trzymany
przez Edwarda.
- Próbujesz mnie kupić?
- Staram się tylko, żeby wszyscy byli zadowoleni. Poza
tym nie wydaje mi się, że weekend w moim towarzystwie to
straszne nieszczęście.
Nie wyciągnęła ręki, więc położył czek na stole.
- W przyszłym tygodniu mamy być w Victorii. Ktoś się Z
tobą skontaktuje w sprawie przygotowań.
Wyszedł. Bella zacisnęła dłonie.
- Staram się, żeby wszyscy byli zadowoleni - zirytowana
powtórzyła pod nosem, naśladując jego ton. Nie musiał dbać o
jej dobre samopoczucie. Świetnie dawała sobie radę sama.
Sięgnęła po czek, chcąc go podrzeć, i nagle zamarła.
Wypisana kwota miała dużo zer! Wystarczyłoby na wszystkie
najpilniejsze potrzeby ośrodka i jeszcze trochę by zostało. Z
drugiej jednak strony ludzie tacy jak Edward Cullen są
przekonani, że mogą dowolnie kupować i sprzedawać innych.
Wściekle zgniotła papier i wyszła na werandę.
- Panie Cullen, nie zauważył pan chyba, że nie
powiedziałam „tak".
Zawrócił w stronę werandy.
- Chcesz więcej pieniędzy?
- Czy pan naprawdę myśli, że wystarczy strzelić palcami i
wszyscy pobiegną, gdzie pan każe? Ja nie pracuję u pana i nie
robię tego, na co nie mam ochoty. Nigdzie nie pojadę.
Edward z trudem zachował powagę. Bella przypominała mu
rozwścieczonego kociaka z najeżoną sierścią. Ciągle go
atakowała. Randka na pewno nie będzie nudna.
- Pojedziesz - stwierdził z przekonaniem. - Jesteś
inteligentna i chcesz pomagać ludziom. W końcu przyznasz,
S
tr
o
n
a
1
3
ż
e te pieniądze mogą zrobić dużo dobrego i jeden weekend nie
jest zbyt wygórowaną ceną.
- Jesteś apodyktycznym, aroganckim tyranem.
- Owszem - zgodził się - lecz dość miłym.
Często słyszał takie zarzuty ze strony rodziny i nie robiło
to na nim wrażenia, więc tym bardziej nie miał zamiaru
przejmować się właśnie teraz.
- Mogę zatrzymać czek i nie pojechać - zagroziła.
Roześmiał się. Po prostu nie mógł się powstrzymać.
Wreszcie ktoś - poza rodziną - ośmielał mu się przeciwstawić.
W innych okolicznościach pewnie mogliby się zaprzyjaźnić,
jednak on mieszkał w Seattle, ona w Forks, a jego tryb
ż
ycia był zbył szalony dla normalnych ludzi.
- Traktuj poważnie to, co mówię - warknęła.
- Kobiety zawsze traktuję poważnie. Oprócz tego znam
się na ludziach i coś mi mówi, że jesteś zbyt uczciwa, żeby tak
postąpić.
Wyglądało na to, że chętnie by się z nim pokłóciła. Edward
podszedł bliżej, pochylił się i zajrzał jej w oczy. Na pewno nie
powinien jej pocałować, choć zupełnie nie mógł sobie
przypomnieć dlaczego. Nie rozumiał też, dlaczego tak go
pociągała. Znał wiele ładniejszych i zgrabniejszych kobiet, ale
ż
adna tak szybko go nie zainteresowała. Dotknął jej warkocza.
- Ktoś skontaktuje się z tobą w sprawie przygotowań.
Uniosła brodę.
- O nie, skontaktuj się osobiście. Nie załatwiaj ze mną
niczego za pośrednictwem personelu. Uprzedzam, jeśli zwróci
się do mnie ktoś inny, zrywam umowę.
Edward był pełen podziwu. Widać było, że Bella nie żartuje.
Miała w ręku czek na pokaźną kwotę, a mimo to nie
zrezygnowała z ustalania reguł gry.
Do pioruna! Coraz bardziej mu się podobała.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Nie wiedziałam, że potrafisz być aż tak czarujący -
oznajmiła Alice, wchodząc do gabinetu Edwarda w
poniedziałek rano i rzucając gazetę na biurko.
- Już to widziałem - westchnął Edward.
Trudno zresztą było nie zauważyć tytułu wydrukowanego
wielką czcionką: „Wdzięk miliardera: «MOŻE» zamiast
«NIE»"? A niżej ich zdjęcie, na którym patrzy prosto w oczy
S
tr
o
n
a
1
4
Belli Swan, sięgając do jej warkocza przerzuconego przez
ramię. Niezwykle sugestywne. Jedynym pocieszeniem było to,
ż
e artykuł zamieszczono na stronie poświęconej plotkom, a
nie na okładce.
W tej samej chwili odezwał się brzęczyk na biurku.
- Słucham?
- Przyszła panna Swan i chce z panem rozmawiać.
W głosie asystentki słychać było rozbawienie. Edward
jęknął. Świetnie. Nie tylko dostarczył pracownikom niezłej
zabawy, ale jeszcze sprawił, że Bella pewnie ma żal o
naruszenie jej prywatności. I co najważniejsze, nie mógł mieć
do niej o to pretensji. Też nie lubił rozgłosu, czających się
fotoreporterów i ludzi wypytujących o sprawy, które nie
powinny ich obchodzić.
- Poproś pannę Swan.
- Z wielką przyjemnością poznam kobietę, która ośmieliła
się odmówić Edwardowi Cullenowi - powiedziała Alice z
szerokim uśmiechem.
- Natychmiast wyjdź albo cię zwolnię.
- Braciszku, nie zrobisz tego.
Otworzyły się drzwi i do gabinetu jak wicher wpadła Bella
z groźną miną.
- Nie wystarczyło ci, że dałeś mi czek. Musiałeś jeszcze
zaprosić fotografa i zawiadomić dziennikarzy.
- Niczego takiego nie zrobiłem.
- Na pewno ci uwierzę - syknęła i rzuciła w jego stronę
podarty czek. - Weź sobie te pieniądze. Aż tak bardzo ich nie
potrzebujemy.
Edward wyszedł zza biurka i zbliżył się do niej. Sam
wiedział, że pokpił sprawę. Powinien do niej zadzwonić, gdy
tylko zobaczył artykuł w gazecie. Nie wiedział jednak, co
powiedzieć, ani jaka może być jej reakcja.
- Uwierz mi, nie wiedziałem, że był tam fotograf.
Przysięgam. Przecież zrobił to zdjęcie już po moim wyjściu z
twojego domu. Nie mogłem przecież przewidzieć, że
wybiegniesz za mną.
Zawahała się. Wyglądało na to, że mówi szczerze. Do
diabła. Przez całe życie starała się nauczyć wreszcie panować
nad sobą, ale najwyraźniej jej się to nie udawało. Gdy tylko
zobaczyła tekst w gazecie, zamiast się nad wszystkim
zastanowić, natychmiast przyjechała do Seattle i wystąpiła z
oskarżeniami.
- Niechętnie to mówię - odezwała się kobieta siedząca na
sofie - ale ja mu wierzę.
- A kim pani jest? - spytała Bella, choć podobieństwo do
Edwarda było uderzające.
- Alice Cullen - Kobieta wstała, wyciągając rękę na
powitanie i porozumiewawczo uśmiechając się do Belli. - Ten
zwariowany facet to mój brat. Pracuję u niego jako dyrektor
S
tr
o
n
a
1
5
do spraw kontaktów z mediami. Proszę nie traktować go zbyt
ostro, miał trudny tydzień. Niezwykle ciężko zniósł pani
publiczną odmowę pójścia na randkę.
Zwariowany facet tylko jęknął. Już się zdążył
przyzwyczaić, że siostra nie traktuje go z należytym
szacunkiem.
- Przykro mi, nie chciałam, żeby to była sprawa publiczna
- wyjaśniła Bella - ale przysłali kogoś z gazety i dręczyli mnie
pytaniami. W końcu się zdenerwowałam i powiedziałam, że
nie zamierzam jechać, a reporter zrobił z tego wielką sprawę.
- Dokładnie tak samo było ze zdjęciem. Zrobili je, nie
pytając nas o zgodę - wtrącił Edward. - Chodźmy teraz na lunch.
Omówimy sytuację.
- Świetny pomysł - powiedziała Alice z wyraźnym
zadowoleniem. - Umieram z głodu.
- Ty wcale nie jesteś zaproszona. Zdaje się, że cię właśnie
przed chwilą wyrzuciłem z pracy?
Bella otworzyła usta ze zdziwienia, ale Alice tylko się
roześmiała.
- Nie przejmuj się. Zwalnia mnie przynajmniej raz w
tygodniu - wyjaśniła. - Miło było cię poznać. Musimy
koniecznie się spotkać któregoś dnia. opowiem ci straszne
historie na temat mojego brata. Chyba się już przekonałaś, że
potrafi być męczący, prawda?
- Słuchaj nieznośna smarkulo, tylko mi utrudniasz...
Alice beztrosko pomachała ręką i wybiegła z pokoju.
pozostawiając delikatny zapach drogich perfum. Mina
Edwarda była najlepszym dowodem, że tak naprawdę ubóstwia
siostrę. Bella poczuła ostre ukłucie zazdrości. Czy ją też
mógłby ktoś tak traktować? Szybko odpędziła przykrą myśl.
Nie ma sensu marzyć o czymś nierealnym.
- Masz ochotę zjeść coś w „Space Needle", czy może
gdzieś indziej? ,,McCormick i Schmick" mają dobre dania
rybne.
Pytanie szybko ściągnęło ją na ziemię.
- Dziękuję, nie mam ochoty na lunch. Przepraszam, że tak
ostro zareagowałam.
- Musisz coś zjeść.
- Nie jestem odpowiednio ubrana, by iść do lokalu. Zjem
coś później.
- Twój strój jest idealny, ale jeśli nie chcesz, możemy
zjeść coś tu, w biurze. Przy okazji moglibyśmy omówić plany
wyjazdu do Victorii. Nalegałaś przecież, żebyśmy to ustalili
osobiście. - I nie czekając na jej odpowiedź, Edward podniósł
słuchawkę. - Zamów dwie kanapki do biura... tak, dla mnie to,
co zwykle - zasłonił mikrofon i spojrzał na Bella - na co masz
ochotę?
Znów pomyślała, że ten facet nie słucha niczego, co nie
jest po jego myśli. Może to dobra zasada w interesach, ale z
S
tr
o
n
a
1
6
pewnością nie ułatwia zdobywania przyjaciół.
- Żółty ser i indyk - powiedziała, rozsiadając się na sofie.
Było jasne, że mają zjeść razem lunch, czy jej się to podoba,
czy nie. W tej sytuacji mogła przynajmniej zamówić to, co
lubiła.
Edward zażądał szybkiej dostawy i odłożył słuchawkę.
- Zawsze dostajesz to, czego chcesz, prawda? - spytała.
- Nie zawsze... Cóż, prawie zawsze - dodał z niepewnym
uśmiechem.
Wpadając jak burza do biura, Bella była naprawdę
rozeźlona artykułem, teraz jednak już się trochę uspokoiła. No
cóż, dotychczas wiodła spokojne życie i nie była
przyzwyczajona do plotek na swój temat i własnych zdjęć w
gazecie. Tego ranka najbardziej jednak zaskoczył ją tłum
klientek w sklepie „Dla mamy i dziecka", którego była
współwłaścicielką. Wspólniczka śmiała się, że ostatnie
wydarzenia były najlepszą reklamą i dzięki nim zwiększyła się
sprzedaż. Bella poczuła się okropnie niezręcznie, dostrzegając
znaczące spojrzenia i uniesione brwi kobiet. Do tego
wszystkie zazdrościły jej, że Edward tak bardzo zabiega, by
zmieniła zdanie. I tylko ona wiedziała, że wcale mu na niej nie
zależy, że chce tylko pomóc bratu. Jej duma została urażona.
- Jeszcze się gniewasz? - spytał Edward.
Bella wzruszyła ramionami. Niewątpliwie miał w sobie
wiele uroku, ale nie chciała tak łatwo dać za wygraną.
- Właśnie się nad tym zastanawiam.
- Starasz się być twarda, co?
Zesztywniała. Dziecko wychowywane przez obcych ludzi
albo jest twarde, albo nie przetrwa. Przez wszystkie te lata
nauczyła się stąpać mocno po ziemi i nie liczyć na nikogo.
Tylko Seth potrafił sprawić, że była naprawdę sobą. Kiedy
zmarł, jej świat nagle się zawalił. Nie chciała przeżyć czegoś
takiego raz jeszcze.
- Tak, jestem twarda - mruknęła. - Nie zapominaj o tym.
Edward przestał się kpiąco uśmiechać.
- Co ja takiego powiedziałem? - zapytał ze zdziwioną miną.
- Nic.
- Nie wierzę.
Bella spojrzała na niego z wyrzutem.
- Gdy ktoś mówi „nie", dobrze wychowani ludzie udają,
ż
e rzeczywiście tak jest i zmieniają temat rozmowy.
- Tak powinienem zrobić?
- Oczywiście. - Wyraz jej twarzy zdradzał, jak bardzo jest
zirytowana.
Edward roześmiał się. Ciekawe, czy zdawała sobie sprawę,
jak bardzo nastroje odbijały się na jej twarzy.
- Rodzina często twierdzi, że zachowuje się jak walce
drogowy - zaczął.
- A nie przyszło ci do głowy, że mogą mieć rację?
S
tr
o
n
a
1
7
- Po prostu chcę, żeby wszystko było wykonywane
sprawnie i szybko. Nie ma w tym nic złego.
Z niesmakiem odwróciła wzrok.
- Nie, chyba że jesteś osobą, którą cała ta sprawność
wykańcza.
- Nikogo nie wykańczam... - przerwał, słysząc pukanie do
drzwi.
Naprawdę nie mógł zrozumieć, dlaczego członkowie jego
rodziny czy osoby takie jak Bella są aż tak uparte. Dlaczego
nikt nie chciał jego pomocy? Przecież, miał więcej pieniędzy,
niż byłby w stanie kiedykolwiek wydać.
Przyniesiono zamówione kanapki i Edward zaproponował,
by zjedli przy biurku. Zaoferował Bella swój wygodny fotel,
ale odmówiła.
- Nie mogę uwierzyć, że jesz zwykłe kanapki ze sklepu -
stwierdziła, gdy podał jej opakowanie z zamówioną porcją.
- To niezbyt wyrafinowane jak na miliardera.
Uniósł brew. W dniu, kiedy się po raz pierwszy spotkali,
wyraźnie dała mu do zrozumienia, że jest nadęty. Teraz
jeszcze zarzuciła mu, że prowadzi ekstrawagancki styl życia.
Co do tego nie miała najwyraźniej wątpliwości.
- A ty pewnie myślałaś, że całymi dniami objadam się
kawiorem, popijając go szampanem?
Bella wzruszyła ramionami. Spojrzał na nią spod oka.
Miała na sobie zieloną bluzkę bez rękawów i spódnicę, która
podkreślała szczupłą talię. Jej rysujące się pod cienkim
materiałem piersi były drobne, a mimo to Edward nie mógł
uwolnić się od natrętnej myśli, jak wspaniałe są pewnie w
dotyku.
- Jeśli nie muszę jeść służbowego lunchu lub obiadu,
najczęściej zadowalam się kanapką.
- Żartujesz? Uśmiechnął się smutno.
- Nie. Tak właśnie wygląda to moje bajkowe życie.
- Mhm - mruknęła Bella.
Wbrew sobie chyba zaczynała lubić Edwarda. Był
wprawdzie zbyt apodyktyczny i arogancki, by się z nim
zaprzyjaźniła, ale mieli przecież tylko spędzić razem weekend.
A potem przekaże pieniądze ośrodkowi pomocy, oczywiście
jeśli Edward zechce wypisać nowy czek.
Jakby czytając w jej myślach. Edward wytarł serwetką palce
i sięgnął po książeczkę czekową.
- Powinienem wypisać ci nowy czek - oświadczył.
- Eee... Dobrze.
Sprawiał wrażenie rozbawionego, co znów ją zirytowało.
Podpisany czek szybko schowała do torebki. Nieważne, że
pieniądze były na szczytny cel, i tak miała uczucie, że
pozwoliła się przekupić.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu - powiedział Edward -
zamówiłem limuzynę, która w sobotę rano zawiezie nas do
S
tr
o
n
a
1
8
Port Angeles. Tam wsiądziemy na prom do Victorii. Trochę
pozwiedzamy, noc spędzimy w hotelu „Empress" i wrócimy w
niedzielę po południu.
- Dlaczego nie możemy pojechać własnym samochodem?
- Zgodnie z regulaminem mamy podróżować limuzyną.
Brat uznał, że będzie to atrakcyjniejsze dla uczestniczek
konkursu.
- Daj spokój z regulaminem. To zbędna przesada.
- Radio płaci za wszystko, a Jacobowi na tym zależy. W
takich sprawach jest uparty.
- Ale...
- Nie męcz mnie już.
I Edward zajął się kanapką. Najwyraźniej nie lubił, żeby ktoś
krzyżował mu plany nawet w tak drobnych sprawach. Pewnie
weźmie ze sobą komórkę i laptop, by w każdej wolnej chwili
móc pracować, nawet w limuzynie. W końcu zapracowanemu
miliarderowi na pewno niełatwo jest rzucić wszystko, żeby
spędzić weekend w Victorii w Kolumbii Brytyjskiej,
szczególnie z kobietą taką jak ona. Może gdyby była
seksowna jak Julia Roberts lub Marilyn Monroe, nie miałby
nic przeciwko temu. Bella westchnęła ze smutkiem, ale zaraz
powiedziała sobie, że przecież zupełnie jej nie zależy na
zainteresowaniu Edwarda Cullena.
- Bella?
Nagle zdała sobie sprawę, że coś do niej mówił, a ona
nawet na to nie zwróciła uwagi,
- Tak?
- Pytałem, czy masz jakieś specjalne życzenia, o których
powinienem wiedzieć. Myślę o restauracjach i tym, co
chciałabyś robić.
- Może być cokolwiek.
Edward rzucił jej zniecierpliwione spojrzenie.
- Mogłabyś powiedzieć coś więcej. To są całe dwa dni i
chciałbym, żebyś spędziła je przyjemnie. Powinniśmy
zaplanować to, co cię interesuje.
Bella odłożyła plastikowy widelec, odsunęła na bok resztki
kanapki i sałatki.
- Ustalmy jedno. To nie jest randka, ale...
- Ale co? - nic krył rozbawienia.
- To nie ma nic wspólnego z randką - powtórzyła. - Jadę
do Victorii tylko po to, żeby pomoc ośrodkowi, a ty żeby
pomóc bratu. To wszystko.
Jasno chyba postawiła sprawę. Edward nie powinien się
spodziewać, że będzie nim zainteresowana jako mężczyzną,
dała też jasno do zrozumienia, że wie. iż on również nie jest
nią zainteresowany. Takie postawienie sprawy powinno
wszystko ułatwić. Nie będzie niezręcznych sytuacji, które
mogłyby popsuć weekend, a właściwie skomplikować go
jeszcze bardziej. Rozsądek nakazywał Belli nie interesować
S
tr
o
n
a
1
9
się Edwardem, niestety zupełnie inne zdanie na ten temat miało
jej ciało. A wydawałoby się, że po wszystkim, co przeszła w
swoim dwudziestosześcioletnim życiu - łącznie ze śmiercią
narzeczonego - tak nieodpowiedni mężczyzna nie wzbudzi w
niej żywszego bicia serca.
- Muszę już wracać do pracy - oświadczyła.
- Do sklepu w Forks? Bella spojrzała zdumiona.
- Skąd o tym wiesz? Kazałeś mnie śledzić? Edward bez
słowa wskazał gazetę leżącą na biurku.
- W tym ostatnim artykule podali mnóstwo szczegółów -
przerwał na chwilę i wziął głęboki oddech. - Wiesz, że pojadą
z nami fotografowie, żeby robić zdjęcia w Victorii? Może
nawet będzie ekipa telewizyjna. W końcu konkurs ma
wypromować radiostację Jacoba. Aha, będę musiał ogłosić,
ż
e jednak pojedziesz, więc niewykluczone, że reporterzy znów
cię zaczną nachodzić.
Wzniosła oczy do góry.
- Jakby kiedykolwiek przestali!
- Cóż, nic na to nie poradzimy. Odprowadzę cię teraz do
samochodu.
- Nie - powiedziała pospiesznie. - Dam sobie radę.
Udawał, że nie usłyszał, co powiedziała. Przez całą drogę
do garażu czuła na sobie zaciekawione spojrzenia
pracowników Edwarda. on jednak zupełnie nie zwracał na to
uwagi. Zastanawiała się, czy można się przyzwyczaić do
ciągłego bycia w centrum zainteresowania - Pewnie dzieje się
to stopniowo, aż w końcu przestaje się zauważać wścibskie
spojrzenia. Edward pomógł jej wsiąść. Uśmiechnął się.
- Przyjadę w sobotę rano. Musimy wyruszyć o szóstej,
ż
eby zdążyć na prom.
Zmusiła się do uśmiechu.
- Świetnie. Więc jesteśmy umówieni punkt szósta.
Mógłbyś coś dla mnie zrobić?
- Jasne.
- Nie wkładaj garnituru. Edward roześmiał się.
Ku własnemu zaskoczeniu już nie mógł się doczekać
weekendu. Pomyślał nagle, że zdarzają się gorsze rzeczy, niż
spędzenie czasu z kobietą, która nie myśli o małżeństwie i
która nie próbuje usidlić mężczyzny tylko dlatego, że ma on
wypchany portfel. Przed wyjazdem czekało go jednak
mnóstwo pracy. Zupełnie tego nie rozumiał, ale im więcej
zarabiał, tym mniej miał wolnego czasu. Ostatnio jego
weekendy były po prostu dodatkowymi dwoma dniami, które
przeznaczał na załatwienie zaległych spraw. Nawet czas
przeznaczony na posiłek traktował jak stracony. Nie pamiętał
już, kiedy ostatnio zdarzyło mu się jeść lunch, nie czytając
równocześnie sprawozdań. Musiał jednak przyznać, że ten
spędzony w towarzystwie Belli był bardzo miły. I nic go nie
mogło popsuć - ani jej upór. ani ten piekielny konkurs.
S
tr
o
n
a
2
0
Była sobota, piąta rano. kiedy rozległ się przeraźliwy
terkot budzika. Bella z trudem otworzyła oczy.
- Zamknij się - warknęła.
Dzwonek terkotał dalej, więc nakryła głowę poduszką.
Nigdy nie lubiła poranków, a już szczególnie wtedy, gdy
miała za sobą niewiele ponad dwie godziny snu. Po chwili
dołączył dźwięk telefonu. Bella jęknęła. Podniosła słuchawkę,
zrzucając przy okazji budzik na podłogę. Rozległ się dziwny
dźwięk i prześladowca ostatecznie zamilkł.
- Słucham? - wymamrotała do słuchawki.
- Jeszcze jesteś w łóżku?
- A, to ty, Emily.
Była to jej wspólniczka ze sklepu z odzieżą. Świetnie im
się współpracowało, choć Emily należała do tych irytujących
osób. które budzą się o wschodzie słońca, No cóż, miała dla
kogo tak radośnie wstawać - dla zakochanego w niej męża.
ukochanej córki i kolejnego dziecka w drodze. Do tej pory
Bella nie zazdrościła jej tego, ale w ostatnich dniach coś się
zaczęło zmieniać. Nagle poczuła, że chce jeszcze czegoś od
ż
ycia. Wtuliła głowę w poduszkę i próbowała sobie
uświadomić, od kiedy przestała jej wystarczać dotychczasowa,
wygodna egzystencja.
- Tak, to ja - potwierdziła Emily. - Musisz wstać. Masz
tylko godzinę, żeby zrobić się na bóstwa
Bella skrzywiła się.
- Godzina to za mato. Potrzebny byłby cud.
- Nie przesadzaj - Emily westchnęła. - Jesteś bardzo
atrakcyjną kobietą.
- I mówi to ktoś o twarzy anioła - odparła Bella. - Dobrze,
pogadamy, jak wrócę.
Odłożyła słuchawkę i wyskoczyła z pościeli, ziewając i
przeciągając się. Z przyjemnością poczuła na gołej skórze
chłodne, poranne powietrze. Spakowana torba czekała już w
pokoju - Bella poszła do łazienki, stanęła przed lustrem,
obrzucając się badawczym spojrzeniem.
- Przydałby się trochę lepszy biust - mruknęła do siebie.
Nie miała złej figury, ale jakoś nie pociągała mężczyzn.
Prawdę mówiąc, niewielkie miała doświadczenie w tej kwestii. I
nawet narzeczeństwo nic nie zmieniło. Była to wyłącznie jej
wina Seth chciał, żeby posunęli się dalej, pragnął się z nią
kochać, ale ona uparła się, że wszystko powinno być
tradycyjnie, łącznie z nocą poślubną. Teraz mogła tylko
ż
ałować, że nie robili tego choćby setki razy. Przynajmniej
miałaby co wspominać i łatwiej byłoby teraz uwolnić myśli od
Edwarda Cullena.
Pięćdziesiąt pięć minut później, kiedy kończyła malować
rzęsy, zadźwięczał dzwonek u drzwi. Chwyciła torebkę i torbę
podróżną, ruszyła do wyjścia.
- Jestem gotowa - oświadczyła.
S
tr
o
n
a
2
1
Za drzwiami stał Edward z bukietem kwiatów w jednej ręce.
Druga nonszalancko wsunął do kieszeni dżinsów. Spojrzała
zdumiona, że ubranie może aż tak zmienić człowieka. Biała
sportowa koszulka podkreślała jego ramiona, które teraz
wydawały się jeszcze szersze i bardziej muskularne. Wyglądał
zdecydowanie młodziej i co tu kryć - seksowniej.
Dostrzegł chyba jej badawcze spojrzenie, bo sięgając po
torbę, zapytał:
- Czy coś nie tak?
- Tak... to znaczy nie.
Podał jej kwiaty. Przestała mu się przyglądać i wzięła
bukiet - stokrotki i żółte róże.
- Dziękuję.
Serce waliło jej mocno. Edward Cullen zawsze, nawet
ubrany w garnitur, robił duże wrażenie na kobietach, a kiedy
miał na sobie dżinsy, każda chyba gotowa byłaby zapomnieć o
zasadach moralnych. Szczególnie wtedy, gdy wręczał
stokrotki. W pierwszej chwili bukiet zrobił na niej wrażenie,
potem jednak pomyślała, że to prawdopodobnie tylko dla
reklamy i ogarnął ją smutek.
Przy krawężniku stała czarna limuzyna, a za nią czarny
chevrolet. W otwartym oknie zauważyła kamerę. Bez
wątpienia dziennikarze. Dobrze, że Edward ją uprzedził i że jest
tak wcześnie. Miała nadzieję, że sąsiedzi jeszcze śpią i
niczego nie zauważą. Jednak nadzieja szybko się rozwiała, w
oknie domu po przeciwnej stronie ulicy dostrzegła
ciekawskich. Po prostu cudownie, pomyślała zrezygnowana.
Pospiesznie wsunęła się do wnętrza samochodu i opadła na
miękkie, skórzane poduszki. Obok położyła kwiaty. Oparła
się, starając się siedzieć prosto i nieruchomo.
- To po prostu śmieszne - mruknęła do siebie.
Edward tymczasem podał szoferowi torbę Belli i usiadł obok.
- Co jest śmieszne?
- Wyrzucanie takich pieniędzy na samochód. Edward stłumił
uśmiech.
- Odrobina luksusu to nic złego. Oprócz tego będziemy
mieli czas, żeby porozmawiać.
- O tak. świetny pomysł. Gdybyśmy jeszcze mieli choć
jeden wspólny temat do rozmowy.
- Coś się znajdzie.
Edward rozprostował nogi i wygodnie rozłożył ramiona.
Domyślał się, że Bella należy do osób, które rano są nieco
zirytowane. Ciekawe, co mógłby zrobić, żeby budziła się w
lepszym nastroju? Dobrze wiedział, jaka jest odpowiedź. A
przecież wcale nie miał zamiaru sprawdzać, czy udałoby mu
się poprawić jej humor. Tylko dlaczego ona działa na niego w
ten sposób? Dlaczego miał ochotę całować ją przez najbliższe
sto kilkadziesiąt kilometrów?
S
tr
o
n
a
2
2
ROZDZIAŁ TRZECI
- Nie do wiary, że zabieramy limuzynę do Victorii -
oświadczyła Bella, wchodząc na pokład pasażerski. - To się
nazywa konsumpcja na pokaz.
Edward wzruszył ramionami.
- Tak się łatwiej podróżuje. Jeśli jednak wolisz, możemy
tak jak inni pasażerowie podróżować pieszo. Po prostu nie
skorzystamy z limuzyny.
- Masz na myśli spacer z naszymi przyzwoitkami? -
Rzuciła znaczące spojrzenie w stronę ekipy filmowej,
ciągnącej po stromych schodkach ciężki sprzęt.
- Przecież rozmawialiśmy o tym, że bez fotografów się
nie obejdzie.
- Zupełnie jakbym miała cokolwiek do powiedzenia w tej
sprawie.
Roześmiał się. No tak, miała rację. Mogła zrezygnować z
wyjazdu i z pieniędzy na działalność charytatywną, ale on by
przecież nie ustąpił tak łatwo. Szukałby sposobu, żeby
zmieniła zdanie. Co innego kłopotliwy artykuł w gazecie, a co
innego urażona duma i zagrożenie interesów brata.
Przeszli na dziób i stanęli wśród pasażerów obserwujących
z przejęciem, jak prom odbija od nabrzeża. Nad nimi z
krzykiem krążyły mewy, a fale stawały się coraz większe.
Bella oparła się o barierkę, w zamyśleniu obserwując
horyzont. Zimny, poranny wiatr przepędził wkrótce
pasażerów. Zostali we dwoje, nie licząc upartej ekipy
filmowej, która na szczęście ustawiła się w pewnej odległości.
Wreszcie mogli swobodnie rozmawiać, bez obawy, że każde
słowo zostanie nagrane.
- Nie jest ci zimno?
- Nie, i nie musisz marznąć na pokładzie tylko dlatego, że
ja tu zostałam - mruknęła.
Edward oparł łokcie na barierce obok niej.
- Nie marznę, ale moje ubranie jest cieplejsze.
- Czyżby z moim ubraniem było coś nie w porządku? -
spytała Bella, zaczepnie unosząc głowę.
- Nie. Wyglądasz doskonale - powiedział nieco
chrapliwym tonem.
Pewnie to chłodny wiatr sprawił, że jej piersi tak wyraźnie
rysowały się pod cienką, zieloną bawełnianą koszulką. Białe
szorty podkreślały kształtne biodra i długie nogi. Nie
wyróżniała się niczym specjalnym, a jednak miała w sobie
jakąś niewymuszoną elegancję, coś, czego Edward dotychczas
S
tr
o
n
a
2
3
nie dostrzegał u kobiet,
- Wytłumacz mi - zaczął, odwracając wzrok w kierunku
niebieskozielonych fal - co jest takiego strasznego w tym, że
razem jedziemy na randkę.
- Mówiłam ci już, to nie jest...
- Randka - dokończył za nią. - Wiem. Nieważne, jak
nazwiesz ten wyjazd, ale ciągle jesteś na „nie".
Bella potarła kark i ramiona, jakby wreszcie poczuła chłód.
- Mam ustabilizowane życie i nie brakuje mi do szczęścia
konkursów ani randek z bajki.
Ciekawe. Edward podejrzewał, że nie była całkiem szczera
ani w stosunku do niego, ani do siebie. Ludzie zwykle marzą o
czymś więcej, niż już osiągnęli, nawet jeśli nie bardzo wiedzą,
na czym to „coś" ma polegać.
- Jesteś szczęśliwa?
Opierając wyzywająco ręce na biodrach, rzuciła mu
wrogie spojrzenie.
- Nie twoja sprawa.
- Ciszej. - Położył jej palec na ustach i wskazał w stronę
reporterów. - Nie powinni widzieć, że się kłócimy. Nie będzie
to dobra reklama dla mojego brata.
- Mhm. - Odchyliła głowę do tyłu, przywołując na usta
słodki, sztuczny uśmiech. - A czy to będzie dobra reklama,
jeśli ugryzę cię w palec?
Edward wybuchnął śmiechem. Bella była bystra i zuchwała
zupełnie jak jedna z jego sióstr. Gdyby tak mogło pozostać,
gdyby mógł myśleć o niej jak o młodszej siostrze. Żadnych
zdrożnych myśli, po prostu miła dziewczyna. Jednak zbyt
długo żył w celibacie. Ostatnio całkowicie pogrążył się w
pracy i zaniedbał życie towarzyskie. Miał już dość kobiet
kręcących się wokół w nadziei, że uzna którąś z nich za
doskonałą kandydatkę na żonę miliardera. A przecież
pieniądze nie są celem, tylko środkiem, dzięki nim mógł
zadbać o rodzinę. Jednak te kobiety o tym nie wiedziały.
Ciągłe nie mógł zapomnieć, jak czuł się mając
dziewiętnaście lat, gdy wydawało mu się, że cały świat należy
do niego.
I nagle wszystko się zawaliło. Pamiętał ból i cierpienie po
ś
mierci ojca, a także wszechogarniający lęk, gdy spoglądał na
matkę i rodzeństwo, zastanawiając się, co przyniesie
najbliższa przyszłość.
Nisko nad nimi przeleciała mewa, krążyła przez chwilę,
nim odleciała z krzykiem.
- Powiedziała, że jesteśmy zwariowani - szepnął Edward.
- Czy dlatego, że jedziemy do Victorii, czy że jedziemy
razem?
- Nigdy się nie poddajesz, prawda? Nie miałaś ochoty na
wyjazd, więc teraz nie może być przyjemnie. Spróbujmy
chociaż udawać, że się zaprzyjaźniliśmy. Chyba nie proszę o
S
tr
o
n
a
2
4
zbyt wiele?
Westchnęła i odgarnęła z twarzy włosy rozwiane przez
wiatr.
- Po prostu niezręcznie się czuję. Chodzenie na randki
nigdy nie było moim ulubionym zajęciem, a od wypadku
Setha - wzruszyła ramionami - nie miałam na to ochoty.
Seth, narzeczony, który zginął w czasie górskiej
wspinaczki, a właściwie podczas ratowania komuś życia.
Edward czuł przygnębiający kontrast między sobą i tym drugim.
Tak niewielu jest na świecie bohaterów, a właśnie Bella
musiała być zaręczona z jednym z nich. Spojrzał na nią,
starając się odgadnąć, jak wielki ból wywołało to
wspomnienie.
- Jak dawno temu to się stało?
- Niecałe pięć lat. - Spojrzała gdzieś w przestrzeń. - To
nie jest tak, że moje życie zatrzymało się w tym momencie.
Tęsknię za nim, ale kochał mnie i na pewno nie chciałby, bym
przestała normalnie żyć tylko dlatego, że go tu nie ma.
- Jednak uważasz, że już się nie zakochasz, że nigdy nie
wyjdziesz za mąż. - Edward uniósł brwi - Myślę, że nie masz
racji.
Gwałtownym ruchem odwróciła się w stronę morza.
Widział tylko jej profil.
- Ciekawa opinia jak na człowieka, który oficjalnie mówi
dziennikarzom, że nie zamierza się żenić - powiedziała,
powoli cedząc słowa.
Ś
miech Edwarda zaskoczył Bellę.
- Co cię tak rozśmieszyło?
- Pomyślałem o nas, o dwojgu zagorzałych przeciwnikach
małżeństwa zmuszonych do wspólnej podróży. Czy to nie
doskonały układ? Możemy trochę pozwiedzać, zjeść dobrą
kolację, miło spędzić czas bez zbędnych nadziei i oczekiwań.
W związku z tym na pewno się ucieszysz, że zmieniłem naszą
rezerwację w hotelu „Empress" z „romantycznego
apartamentu na poddaszu" na zwykły apartament.
- Co za ulga - powiedziała nie całkiem szczerze.
Emily opowiadała jej o tym hotelu; zatrzymała się tam
kiedyś z mężem. Bella nagle poczuła żal, że nie zobaczy tego
niezwykłego apartamentu. Według Emily określenie
„romantyczne" nie oddawało wszystkiego. Pokoje ponoć były
niezwykłe piękne, umeblowane antykami, stały tam nawet
łóżka Z baldachimami. Bella nigdy nie spała w takim łóżku i
mogłoby to być przyjemne. Chociaż może bardziej
odpowiednie na miesiąc miodowy albo rocznice ślubu. To jej
jednak nie groziło.
- Wszystko sobie wyjaśniliśmy? - upewnił się Edward.
- Jasne. Przepraszam, chyba byłam trochę
przewrażliwiona. Po prostu wszyscy ostatnio tylko o tym ze
mną chcieli rozmawiać. O romantycznej randce z tobą. Teraz
S
tr
o
n
a
2
5
widzę, że nie ma w tym absolutnie nic romantycznego. Jak się
nad tym dobrze zastanowić, to co może być romantycznego w
wyjeździe z kimś zupełnie obcym?
Edward roześmiał się.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Widzisz, zazwyczaj ludzie są sobie obcy, dopóki się nie
poznają. I w tym celu właśnie idą na randkę.
Wyraźnie zakłopotana Bella aż zmarszczyła nos.
- Dobrze wiesz, co mam na myśli.
- Czyżby?
- Myślę o randce dwóch osób, które wcześniej nie zdążyły
się poznać i wzajemnie się nie pociągają - powiedziała bardzo
poważnie.
- Aha. - Edward przysunął się bliżej, dotykając jej
ramieniem. - Więc nie jesteśmy dla siebie atrakcyjni?
- Oczywiście, że nie.
- Jestem mężczyzną, a ty kobietą. To chyba nie najgorszy
początek.
- Alice miała rację - powiedziała. - Potrafisz być
męczący.
- To tylko takie gadanie młodszej siostry. Wiesz, jak to
bywa w rodzinie.
- Chyba nie wiem. Widzisz, wychowywałam się w
rodzinach zastępczych. O ile mi wiadomo, nie mam żadnych
krewnych, nikogo.
Jej głos wyraźnie świadczył o tym, że nie najlepiej
wspominała dzieciństwo. Trudno mu było wyobrazić sobie
zupełny brak krewnych. Śmierć ojca była dla niego wielką
stratą, ale przynajmniej nie został sam.
- Więc dlatego ten ośrodek pomocy rodzinie jest dla
ciebie tak ważny? - spytał cicho. - Czasem myślę, że ludzie
pozbawieni rodziny, doceniają ją bardziej niż inni.
Bella owinęła kosmyk włosów wokół palca i wzruszyła
ramionami.
- Lubię się angażować, ale nie jestem żadną działaczką.
Nie ma nic złego w tym, że próbuję pomagać.
- Masz rację. - Edward odetchnął głęboko. Zagłębili się w
osobiste tematy o wiele bardziej, niż zamierzał. - Może
tymczasem miałabyś ochotę na filiżankę gorącej kawy? Na
pewno uda mi się namówić kogoś z ekipy, żeby nam
przyniósł.
- Nie wątpię - odpowiedziała oschłym tonem - ale lepiej
będzie, jeśli sami po nią pójdziemy i oszczędzimy wszystkim
kłopotu.
Pod pokładem było ciepło i gwarno, dzieci biegały, dorośli
prowadzili głośne rozmowy, przekrzykując hałas silników.
Edward włożył okulary przeciwsłoneczne, żeby trudniej go było
rozpoznać. Zamówili kawę i słodkie bułeczki. Udało im się
nawet znaleźć wolny stolik. Niestety kawa okazała się
S
tr
o
n
a
2
6
paskudna
- Przepraszam, że byłam taka rozdrażniona - powiedziała
Bella, patrząc mu w oczy. - Po prostu nie lubię rano wstawać.
- Domyśliłem się.
- A ty zawsze wcześnie wstajesz?
- Mhm - odpowiedział Edward, odsuwając na bok filiżankę.
- Zwykle przed piątą. Potem poranny trening, i jadę do pracy
na siódmą.
Bella wzdrygnęła się z niesmakiem.
- O piątej rano? - upewniła się takim tonem, jakby
chodziło o środek nocy. - Ja ubóstwiam długo spać. To
prawdziwy luksus zostać dłużej w łóżku, szczególnie gdy jest
zimno lub pada deszcz.
Edward zauważył, że stara się rozmawiać z nim jak z kimś
obcym, bez najmniejszego osobistego zaangażowania.
Podejrzewał jednak, że Bella - chociaż starała się tego nie
okazać - tak naprawdę nie traktowała go całkiem obojętnie.
On niestety nie potrafił zapanować nad emocjami. Gdyby nie
to, że jest znacznie od niego młodsza i do tego po takich
przejściach, mogliby przeżyć zmysłowy romans, jak mu się to
dawniej zdarzało.
- Lubisz deszczowe dni?
- Lubię słuchać deszczu - roześmiała się. - Tak naprawdę
nie jestem zbyt skomplikowana. Najbardziej lubię proste
rozrywki, czytanie, górskie wspinaczki, pracę w ogrodzie.
Edwardowi, który od dawna nie zajmował się takimi
sprawami, nagle wydały mu się one bardzo pociągające. Na
wspinaczkę czy ogród nie miał czasu, a czytał tylko analizy,
sprawozdania i dziesiątki notatek. Słuchając Belli, wyobraził
sobie wspólny, spokojny poranek w łóżku, niespieszny seks i
czas na zastanowienie. Zaskakujące myśli, jak na człowieka,
który dotychczas pracował czternaście godzin na dobę.
- Próbowałeś się kiedyś zdrzemnąć w ciągu dnia? Edward
wyczuł, że chciała powiedzieć coś więcej, może nawet
zasugerować, że powinien zwolnić tempo życia.
- Nigdy - odpowiedział szybko. - Chyba zbyt się
przejmuję obowiązkami.
- Niedobrze - stwierdziła. Upiła łyk kawy i spojrzała na
niego podejrzliwie. - Ale jutro nie musimy chyba tak wcześnie
wstać?
- Nie, możesz spać tak długo, jak zechcesz. Odetchnęła z
wyraźną ulgą.
- Cieszę się. Nie wyobrażam sobie wstawania o piątej
dwa dni z rzędu.
- Mogłabyś, gdybyś tylko chciała. Wszystko zależy od
twojego nastawienia - powiedział Edward. - Moja mama mówi,
ż
e nawet jeśli ma się żelazne zasady, trzeba je czasem nagiąć.
- Czy to irlandzkie powiedzenie?
- Istotnie mama stamtąd pochodzi - przyznał. Jego matka
S
tr
o
n
a
2
7
nie miała łatwego życia, wiele wycierpiała, dlatego starał się,
ż
eby teraz miała pełny komfort. Ale ona zgadzała się tylko na
znikomą część tego, co gotów był jej ofiarować.
- Byłeś kiedyś w Irlandii? Pokręcił głowa.
- Alice jeździ z mamą co roku. Ja nigdy nie miałem na
to czasu. Może kiedyś.
Bella zmarszczyła czoło. Dokończyła słodką bułeczkę,
złożyła papierowe opakowanie, starannie wytarła ze stołu
kropelkę kawy. Patrząc na to, Edward przypomniał sobie
porządek w jej domu.
- Nie rozumiem - powiedziała w końcu. - Masz tyle
pieniędzy, setki pracowników, którzy dbają o twoje sprawy, i
nie możesz znaleźć czasu na podróże?
- Jestem zajęty zarabianiem pieniędzy. Uniosła brwi.
- Świetnie. Kiedy stwierdzisz, że ci już wystarczy? Edward
nie miał wątpliwości, że jej zdziwienie jest szczere.
W pierwszej chwili nie wiedział, co odpowiedzieć. Nagle
uświadomił sobie, że zgromadził już więcej, niż byłby w
stanie wydać, a mimo to nie przestawał zarabiać. Dlaczego?
W którym momencie powinien uznać, że zapewnił wreszcie
całej rodzinie bezpieczną przyszłość? Bella nie była pierwszą
osobą, która pytała, ile pieniędzy mu wystarczy, dlaczego
więc dopiero teraz poważnie zastanowił się nad tym?
- Nie... nie zależy mi tylko na pieniądzach - próbował
wyjaśnić. - Stworzyłem firmę i nie zostawię jej tylko po to,
ż
eby się bawić. Nie mogę pozwolić, by ludzie stracili pracę.
Ostatni argument nawet dla niego nie brzmiał zbyt
przekonująco.
- Czy wyjazd na urlop oznacza dla ciebie wyłącznie
porzucenie pracy?
- Któregoś dnia wyjadę - powiedział tonem, który
oznaczał, że sprawa jest zamknięta. Jego pracownicy dobrze
wiedzieli, że w takich chwilach nie ma co wdawać się z nim w
dyskusję.
- Uważaj, bo możesz nie zdążyć, jeśli najpierw dopadnie
cię wylew lub zawal - mruknęła. - I na co ci się przyda fura
dolarów, jeśli wylądujesz na cmentarzu?
Bella nie była jego pracownicą i najwyraźniej nie przejęła
się groźnym tonem.
W tej samej chwili przez megafon rozległ się komunikat
wzywający pasażerów do powrotu do samochodów.
Dopływali do portu.
- Panie Cullen - podszedł do nich jeden z członków
ekipy filmowej. - Czas zejść do samochodu.
- Idźcie pierwsi. Zejdziemy za kilka minut, chyba że
zdecydujemy się opuścić prom na piechotę.
- Ależ, panie Cullen, mamy filmować całą randkę -
zaprotestował.
Edward miał już dość opieki ekipy, wiedział też, że i Bella
S
tr
o
n
a
2
8
nie była tym zachwycona,
- Powiedziałem, że macie iść przodem - powiedział ostro.
- Nie musicie fotografować nas, gdy idziemy po schodach lub
rozmawiamy z celnikiem.
Zaskoczeni filmowcy odsunęli się na tyle, że mógł
swobodnie rozmawiać z Bellą. Ale spokój nie trwał długo.
- O Boże - rozległ się głos jakiejś kobiety. – Poznałam
ich, to miliarder i jego dziewczyna. Nie chciała jechać, a
jednak ją namówił!
Do diabła. Zaczęły błyskać flesze, ludzie przepychali się,
prosząc o autograf. Nikt już nie zwracał uwagi na drugi
komunikat wzywający pasażerów do samochodów. Bella z
przyklejonym do twarzy uśmiechem podpisywała kolejne
kartki, myśląc tylko o tym, że Jacob nieźle musiał zadbać o
reklamę ich weekendu w Victorii. Wyglądało na to, że
wszyscy już o nich wiedzą. A najbardziej intrygowało ludzi,
ż
e Bella początkowo odmówiła. Jak widać dzięki temu Jacob
zyskał dodatkową, darmową reklamę.
- Dlaczego nie chciałaś jechać? - wypytywała kobieta,
która ich rozpoznała. - Jest wspaniały i bogaty. Jak mogłaś
odmówić?
Bella przełknęła ślinę i wzięła głęboki oddech. Z natury
była osobą spokojną i życzliwą ludziom, ale zupełnie nic
bawiło jej takie zainteresowanie.
- Sąsiadka zgłosiła mnie do tego konkursu, więc nie
przyszło mi do głowy, że należy mi się jakaś nagroda. - Nie
była to do końca prawda, ale nikt nie musiał wiedzieć.
Tymczasem rozległy się głosy, że pewnie przewróciło jej
się w głowie, jeśli nie chciała takiej nagrody. Bella zerknęła na
Edwarda. Ciekawe, jak się czuł jako „nagroda". Dopiero teraz
zdała sobie sprawę, że jej publiczna odmowa musiała go
bardzo upokorzyć. Ku jej zaskoczeniu Edward wcale jednak nie
wydawał się urażony zachowaniem tłumu. Był raczej
sfrustrowany.
- Panie i panowie, proszę pozwolić przejść - powiedział
oficer, który pojawił się nie wiadomo skąd z dwoma
marynarzami. - Panie Cullen, proszę za mną. Pani również.
Najlepiej będzie, jeśli zejdą państwo na brzeg w pierwszej
kolejności.
Przepychanie się przez tłum nie było zbyt zabawne. Edward
objął Bellę jedną ręką i przycisnął ją do swego boku. Zadrżała.
- Nie przejmuj się - szepnął. - Przywykniesz.
- Do czego? - Jej głos zabrzmiał niepewnie.
- Do zainteresowania twoją osobą. Na szczęście to szybko
zazwyczaj mija. Będzie spokój, gdy tylko zejdziemy ze statku.
Jego słowa zabrzmiały tak, jakby od tej chwili już zawsze
musiała pozwalać obcym robić sobie zdjęcia, a przynajmniej
jakby jej zależało na popularności.
Prom zacumował. Marynarze zablokowali wyjście,
S
tr
o
n
a
2
9
przepuścili ich, zatrzymując pozostałych pasażerów.
- A gdzie są reporterzy i szofer? - spytała Bella, gdy
zbliżali się do kontroli celnej.
- Nic mnie to nie obchodzi - mruknął. - Może bez nich
będziemy mieć chwilę spokoju. Znajdą nas w hotelu szybciej,
niż myślisz.
Celnik zajął im tylko kilka minut. Gdy opuścili budynek.
Bella głęboko odetchnęła świeżym powietrzem i z radością
rozejrzała się wokół. Minęło kilka lat od jej ostatniego pobytu
w Victorii, którą miejscowi ludzie nazywali „bardziej
angielską niż Anglia". Miasto było piękne - od wielkich
budynków parlamentu, przez doki aż po kosze kwitnących
kwiatów zawieszone na żeliwnych latarniach ulicznych.
- Chodźmy stąd. Może nas nie zauważą - zaproponował
Edward. - Im dłużej będziemy bez nich, tym lepiej.
Bella skinęła głową. Pospiesznie zeszli na przystań. Za
sobą usłyszeli gwizdy i okrzyki. Pasażerowie promu nadal ich
obserwowali. Mimo że odległość była spora, nie stracili
zainteresowania i ciągle robili zdjęcia.
- Krępuje mnie takie specjalne traktowanie - stwierdziła
Bella, zagryzając wargę. - Może ty się już przyzwyczaiłeś, ale
ja nie. Powinniśmy poczekać i zejść z promu ze wszystkimi.
- To nie było specjalne traktowanie, raczej środki
bezpieczeństwa - odpowiedział Edward. - Ale masz rację,
moglibyśmy im to jakoś zrekompensować. Dać skromną
nagrodę - dodał z szatańskim uśmiechem.
- Jaką nagrodę?
- Na przykład taką - odpowiedział, obejmując ją w pasie.
Obrócił ja i spojrzał w oczy. Kiedy poczuł jej
przyspieszony oddech, upewnił się, że Bella Swan na pewno nie
była tak obojętna, jak udawała.
- Myślę, że mały pocałunek byłby wspaniałą nagrodą.
Będą przekonani, że zaczyna nas łączyć prawdziwe uczucie.
Nerwowo zwilżyła wargi końcem języka.
- To miałoby być dla nich takie ekscytujące?
- Zależy, czy i ty mnie pocałujesz.
- Nie sądzisz, że spoliczkowanie też może zrobić
wrażenie? Zawahał się. Najchętniej przyznałby, że wolałby
pocałunek, ale to mogłoby się źle skończyć. Zadał sobie
przecież wiele trudu, by przekonać Bellę, że ich wyjazd nie
jest żadną prawdziwą randką. Tyle że czuł się jak nastolatek
na randce, i to z dziewczyną, po której nie wiadomo czego się
spodziewać. Do tej pory zazwyczaj spotkania z kobietami
okazywały się śmiertelnie nudne, a przecież zawsze umawiał
się w najdroższej restauracji w Seattle. Po raz pierwszy od
niepamiętnych czasów dobrze się bawił.
- Bella, zróbmy małe przedstawienie.
Z psotnym uśmiechem objęła go za szyję.
- Tak dobrze?
S
tr
o
n
a
3
0
- Świetnie - odpowiedział ochrypłym głosem. Ciśnienie
pewnie mu podskoczyło jak diabli. Nie sadził. że jeszcze
potrafi tak reagować. Dotknął wargami jej ust i poczuł zapach
kawy. Najchętniej objąłby ją mocniej, ale byli w końcu w
publicznym miejscu. Przez kilka sekund nie odrywał warg od
jej ust, wreszcie uniósł głowę.
- To... było interesujące - stwierdziła Bella z
nieodgadniona miną.
- Czyli dobrze się stało, że nie zdecydowałaś się mnie
spoliczkować?
Uśmiechnęła się tajemniczo.
- Jeszcze nie wiem.
- Ale powiesz mi, gdy już będziesz wiedzieć?
- Panie Cullen, proszę się nie martwić. Na pewno pan
pierwszy się dowie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Co mamy dalej w planach? - spytała Bella. Nadal lekko
się obejmowali.
- Powiedziałaś, co chciałabyś robić, wiec zaplanowaliśmy
wycieczkę do ogrodów Butchart - odpowiedział, niechętnie
puszczając jej ramię. - Potem wrócimy na podwieczorek do
hotelu „Empress". Lunch zjemy gdzieś po drodze.
- Dużo przyjemniej byłoby pozwiedzać na własną rękę -
stwierdziła Bella.
Edward uśmiechnął się.
- Myślisz o tym, żeby uciec reporterom i mieć prawdziwą
randkę?
Obawiał się, że słysząc słowa „prawdziwa randka", Bella
znów zrobi aferę.
- Musimy zaczekać na limuzynę - dodał szybko.
- Komu ona potrzebna? - Złapała go za rękę i pociągnęła
w stronę przystani. - Kupmy bilety na autobusową wycieczkę
po mieście. Zobaczymy zamek Craigdarroch i mnóstwo
innych ciekawych miejsc na wybrzeżu.
- Nie słyszałem o tym zamku.
- To elegancki, stary budynek.
W Seattle było wiele starych budynków, tyle że Edward
nigdy specjalnie nie interesował się zabytkami. Pozwolił
jednak, żeby Bella go prowadziła.
- Dlaczego nazywają go zamkiem?
- Nie wiem. Może dlatego, że jest tam mnóstwo pokoi i
wieżyczek.
Wytłumaczenie było proste, natomiast zupełnie nie
S
tr
o
n
a
3
1
potrafił zrozumieć, dlaczego nadal myślał o pocałunku. To
było jednak silniejsze od niego. Może dlatego, że przy Belli
czul się o wiele młodszy. Po raz pierwszy od śmierci ojca.
Czekali na światłach, żeby przejść na drugą stronę
ruchliwego skrzyżowania w pobliżu hotelu „Empress". Trzeba
przyznać, że imponujący budynek wyglądał jak potężny
wartownik strzegący portu. Całe zresztą miasto wyglądało
niezwykle malowniczo z domkami przypominającymi
lukrowane ciasteczka, z wiszącymi koszami kwiatów i
kolorowo ubranymi turystami. Nagle dostrzegł ekipę
reporterów zdążających w ich kierunku, a za nimi limuzynę.
Bez słowa chwycił Bellę za rękę i pociągnął ją w boczną
uliczkę.
- Autobusy odjeżdżają sprzed hotelu - zaprotestowała.
- Tak, ale grozi nam nieproszone towarzystwo.
Bella spojrzała przez tłum turystów i spostrzegła limuzynę.
Za nią jechał czarny chevrolet, z którego wychylił się do
połowy jeden z reporterów, nerwowo przyglądając się
tłumowi. Na szczęście spoglądał w kierunku hotelu.
Chichocząc, pobiegli przed siebie i ukryli się za kamienną
wieżą dzwonnicy. Edward oparł się jedną ręką o ścianę. Na jego
twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Tu jest jakieś muzeum - powiedziała Bella, łapiąc
oddech. - Moglibyśmy zajrzeć.
- Myślałem, że wybieramy się do zamku. Nie musimy
jechać autobusem, możemy przecież wziąć taksówkę. Potem
zaplanujemy resztę dnia.
Bella pokręciła głową z politowaniem. Nie znała zbyt
dobrze Edwarda Cullena, ale nie miała wątpliwości, że jego
ż
ycie zawsze jest dokładne, ze wszystkimi szczegółami
zaplanowane.
- Niczego nie musimy planować. Jesteśmy przed
wspaniałym muzeum, wiec po prostu wejdźmy do środka.
I nie czekając na zgodę, ruszyła w kierunku wejścia. Edward
bez słowa podążył za nią. Może i brakowało mu
spontaniczności, ale był dżentelmenem. Musiała przyznać, że
nie znała dotąd mężczyzn, dla których dobre maniery były tak
oczywiste jak oddychanie.
Edward kupił bilety i wjechali windą na jedno z wyższych
pięter. Bella nie była wprawdzie w Victorii całe lata, ale
dobrze pamiętała Królewskie Muzeum Kolumbii Brytyjskiej.
Najpierw zaprowadziła więc Edwarda do swojej ulubionej
ekspozycji. Było to zrekonstruowane miasteczko, łącznie ze
stacją kolejową i kinem wyświetlającym nieme filmy.
- Przyznasz, że świetnie zrobione - szepnęła, stojąc na
peronie z zamkniętymi oczami. Podłoga drżała pod jej
stopami, jakby właśnie przejeżdżał pociąg. Słychać było
gwizd lokomotywy.
Edward spojrzał na Bellę. Jej wyraz twarzy zaintrygował go
S
tr
o
n
a
3
2
bardziej, niż którykolwiek z muzealnych eksponatów.
Wyglądała, jakby cofnęła się do dawnych czasów. Ciekawe,
czy pocałunek przywróciłby ją do rzeczywistości. Po raz
kolejny powtórzył sobie, że nie są na randce i nie powinien jej
całować. Nie byli parą i nigdy nie będą razem.
Usiedli w nastrojowo przyciemnionej sali, w której
wystawione były plemienne maski. Z głośników dobiegała
indiańska muzyka, a głos lektora opowiadał legendy
pierwotnych mieszkańców Ameryki. Gdy Bella zaczęła się
wiercić na niewygodnym krześle, Edward przyciągnął fotel z
holu, usiadł i wziął ją po prostu na kolana. W pierwszej chwili
zesztywniała, potem jednak wygodnie oparła się o jego pierś.
Znalazła się zbyt blisko, żeby mógł się powstrzymać. Nie
namyślając się ani chwili, pocałował ją w kark. Poczuł
delikatny zapach jej skóry.
- Edward... nie.
Na tle muzyki i głosu lektora nieśmiały sprzeciw Belli był
ledwo słyszalny.
- Chcę tylko, żeby było ci wygodnie - szepnął jej do ucha.
Czuł narastające z każdą sekundą pożądanie, a
jednocześnie zdawał sobie sprawę, że nie może pozwolić
sobie na romans, mając reporterów na karku. Poza tym Bella
nie była kobietą, dla której reputacja to sprawa bez znaczenia.
Zwiedzający wchodzili i wychodzili, nie zwracając na
nich uwagi. Siedzieli więc, słuchając kolejnych opowieści,
dopóki nie zjawiła się grupa rozgadanych uczniów,
zanudzających nauczycieli pytaniami. Bella wyśliznęła się z
jego objęć i ruszyli do działu poświęconego ewolucji
człowieka. Minęło jeszcze sporo czasu, nim narastający głód
zmusił ich do opuszczenia muzeum.
- Jestem pewien, że w hotelu „Empress" musi być jakaś
restauracja - oznajmił Edward, gdy wyszli z budynku na
oświetloną słońcem ulicę.
- Pewnie tak, ale równie dobrze możemy sobie kupić po
hot dogu. Będzie więcej czasu na zwiedzanie - powiedziała
zdecydowanie.
- Nie masz ochoty na elegancki lunch? - spytał
zdziwiony. Kobiety, z którymi dotąd się spotykał, z pewnością
wolałyby jakieś wykwintne danie serwowane do tego na
delikatnej porcelanie przez eleganckiego kelnera.
- Hot dogi też są dobre.
- Pewnie tak - zgodził się bez przekonania.
Bella uśmiechnęła się, choć w głębi duszy uważała, że nie
ma powodów do zadowolenia. Nie powinna całować się z
Edwardem ani rozmawiać z nim na tematy osobiste. Chyba
opuścił ją zdrowy rozsądek. Edward Cullen jest zbyt
czarujący i troskliwy, jeśli nie będzie ostrożna, może się w
nim zakochać. Na samą myśl o tym przeszedł ją dreszcz. Nie
chciała miłości. To uczucie zbyt mocno kojarzyło się jej z
S
tr
o
n
a
3
3
cierpieniem. Poza tym nie byli dla siebie. Co mogło połączyć
ją, samotną, skromną dziewczynę i niewyobrażalnie bogatego,
otoczonego kochającą rodziną Edwarda? Doszła do wniosku, że
pomysł z pospiesznym zjedzeniem hot dogów chyba
rzeczywiście nie był najlepszy. W biurze może i wystarczały
mu gotowe kanapki, ale teraz pewnie miał ochotę na coś
bardziej wyrafinowanego.
- Dobrze, chodźmy do hotelu, jeśli ci na tym zależy -
zaproponowała, a Edward skinął głową.
Było jej łatwiej myśleć o nim jako o zepsutym bogaczu,
który nie ma pojęcia, jak żyją zwykli ludzie.
Gdy tylko Bella zaproponowała lunch w restauracji, Edward
zaczął żałować, że nie zdecydował się jednak na hot doga.
Przedtem była radosna i roześmiana, teraz nagle jej twarz stała
się poważna i smutna. Edward odchrząknął i zaczął mówić:
- Jeden z moich pracowników przyjechał tu wcześniej i
zameldował nas w hotelu. Dostarczył też nasze klucze. Może
obejrzymy pokoje, a potem zdecydujemy, co dalej?
- W porządku.
- Coś nie tak?
- Przecież mówię, że wszystko w porządku.
Zmusiła się do uśmiechu. Edward zacisnął zęby. Ta kobieta
była niemożliwa, ale to nie zmieniało faktu, że pragnął jej
coraz bardziej. Wiele by dał, żeby znów była taka jak
przedtem i żeby jej uśmiech był szczery.
Lubił wyzwania. Może więc powinien tak to potraktować?
Podświadomie zdawał sobie sprawę, że jego rozumowanie nie
do końca jest logiczne, ale najwyraźniej o Belli Swan nie
potrafił myśleć rozsądnie. Czuł się przy niej równie pewnie,
jak rozbitek bez łodzi ratunkowej.
Kiedy Bella poszła obejrzeć swój pokój, przeprowadził
kilka rozmów telefonicznych, zamówił lunch do pokoju... oraz
kilka specjalnych, dodatkowych usług. Zaprosił ją, gdy
wszystko było gotowe. Bella weszła, rozejrzała się dookoła i
wybuchnęła śmiechem.
Pokój został pospiesznie ozdobiony paprociami i
kwiatami, a na miękkim dywanie rozłożono obrus w czerwoną
kratę. Wielka plastikowa mrówka zaglądała do koszyka
pełnego hot dogów. Obok, z poważną miną stał kelner z
serwetką na przedramieniu, trzymając w ręku butelkę
lodowatego musującego, jabłkowego cydru.
- Wiesz, jak ugościć dziewczynę - powiedziała, nie
przestając się uśmiechać.
- Wszystko dla szanownej pani - oświadczył Edward. Wziął
butelkę z rąk kelnera, wręczając mu w zamian banknot o
znacznym nominale.
- Dziękuję, damy już sobie radę.
- Dobrze, proszę pana. - Wychodząc, kelner zabrał
plastikową mrówkę. - Nie będzie przeszkadzać - wyjaśnił,
S
tr
o
n
a
3
4
mrużąc porozumiewawczo oko.
Bella usiadła na obrusie ze skrzyżowanymi nogami.
- Nieźle musiałeś się napracować - stwierdziła z lekka
złośliwością.
- Wystarczyło zadzwonić. A przy okazji, w kuchni kręcą
dla nas lody w ręcznej maszynce.
- Naprawdę? Nie sądziłam, że jeszcze ktoś robi to ręcznie.
Wzruszył ramionami.
- Obiecałem im taki napiwek, że natychmiast pobiegli
szukać maszynki.
- Musi być przyjemnie mieć aż tyle pieniędzy -
stwierdziła Bella bez cienia zazdrości.
Edward zmarszczył czoło, wróciło uczucie niepewności. To
ś
mieszne. Bella jest taka młoda, dlaczego więc traci przy niej
pewność siebie? Może dlatego, że potrzebowała tego, czego
nie mógł, jej ofiarować? Natychmiast odpędził od siebie tę
myśl. Zwykle nie tracił czasu na bezsensowne zastanawianie
się, tylko energicznie ruszał do przodu, żeby zająć się tym, co
było do zrobienia.
W całym hotelu nie znaleziono plastikowych kubków,
więc nalał cydr do kryształowych kieliszków do szampana..
- Za przyjaźń - zaproponował, podając jej jeden. Zrobiła
nieco zaskoczoną minę. Stuknęli się kieliszkami.
- Ale my wcale nie jesteśmy przyjaciółmi - stwierdziła po
chwili.
Edward, siedząc na podłodze, pochylił się i oparł wygodnie
na łokciu.
- Przecież jestem w dżinsach. nie w garniturze. Pamiętasz,
kiedy się poznaliśmy, dałaś do zrozumienia, że między innymi
z powodu mojego garnituru nie możemy się zaprzyjaźnić.
Właściwie nie podałaś żadnych innych powodów. Aż tak
bardzo ci się nie podobał?
- Ależ nie, był ładny.
- Idealny na pogrzeb, jeśli dobrze pamiętam twoje słowa.
Bella ugryzła hot doga. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć
na przekomarzania Edwarda. Powtarzała sobie, że powinna
trzymać dystans, ale piknik na dywanie skutecznie w tym
przeszkadzał. Ilu tak zamożnych mężczyzn zdecydowałoby się
na zwykle hot dogi w apartamencie ekskluzywnego hotelu?
- Czy nie moglibyśmy po prostu pogodzić się z faktem, że
jesteśmy zupełnie innymi ludźmi? - spytała. - Nic nas nie
łączy, no może to, że musimy wspólnie spędzić ten weekend.
Edward zacisnął usta.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że spędzanie czasu ze mną
może być tak bolesnym obowiązkiem.
Nim odpowiedziała, dokończyła hot doga.
- To nie tak. Nie o to chodzi... - głos jej zamarł i
wzruszyła ramionami.
Edward Cullen po prostu jej nie rozumiał. Pewnie przez
S
tr
o
n
a
3
5
całe życie nie musiał się niczego obawiać. Miał wszystko -
dużą rodzinę, miłość, poczucie bezpieczeństwa. Ławo jest
ryzykować, gdy można liczyć na pomoc najbliższych. Ona raz
się zdecydowała i skończyło się to strasznym cierpieniem,
które o mało jej nie zabiło. To prawda, że miłość zawsze
wiąże się z ryzykiem, ale Bella nie mogła go podjąć.
Musiałaby przecież sama przed sobą przyznać, że Edward jest
bardzo atrakcyjny i to właśnie stanowi problem. Gdyby znał
jej myśli, pewnie uznałby, że zwariowała lub próbuje
upolować bogatego męża. Ale byłoby to śmieszne
przypuszczenie, bo pasowali do siebie jak orzeł i wróbel.
Tymczasem Edward był najwyraźniej dotknięty.
Westchnęła.
- Jesteś wspaniałym facetem - powiedziała, starając się,
ż
eby zabrzmiało to jak stwierdzenie faktu, a nie komplement.
- Musisz jednak szczerze przyznać, że jestem ostatnią
osobą, którą zaprosiłbyś na wspólny weekend.
- Nie byłbym tego taki pewien - odburknął Edward. - Miło
być z tobą, przynajmniej dopóki nie zaczynasz się czepiać.
- Wcale się nie czepiam.
- Oczywiście, że tak. Na dodatek kpisz z mego garnituru.
- I wymownie wzruszył ramionami.
Zirytowana pchnęła jego ramię. Nim się zorientowała,
odwrócił się, pochwycił jej rękę i nagle wylądowała na
plecach, mając nad sobą jego roześmiana twarz. W oczach
mężczyzny czaiło się coś, czego wołałaby nie widzieć.
- Edward?
Cydr z jej kieliszka popłynął cienką strugą, mocząc ich
oboje. Obserwował, jak chłodna kropla spływa jej po
policzku. Widząc pochylającego się Edwarda, Bella przymknęła
oczy. W chwilę później chwycił językiem kropelkę i zlizał jej
ś
lad.
- Mmm, pyszne - szepnął. Dotknął palcami jej włosów i
znalazł kolejne krople, które powoli zebrał końcem języka.
Bella poczuła zimny dreszcz. Edward tymczasem powoli,
zmysłowo poszukiwał następnych słodkich kropli. Nie sądziła,
ż
e można tak powoli zbliżać się do pocałunku. Chciała
zaprotestować, lecz w tym właśnie momencie dotknął
wargami jej ust. Poczuła jego język i zapomniała o protestach.
Od dawna z nikim się nie całowała, a nigdy jeszcze nie
czuła pocałunku wszystkimi zmysłami. Edward delikatnie
głaskał jej rękę, potem powoli przesunął dłoń po jej piersi,
objął ją w pasie. Oczekiwanie na to, co będzie dalej, miało w
sobie więcej erotyzmu niż same pieszczoty. Poruszyła się
niespokojnie. Czuła się dziwnie. Okropnie i cudownie
zarazem.
- Spokojnie - szepnął Edward.
Czuła na sobie ciężar jego ciała. Był znacznie od niej
większy, a jednak było to przyjemne.
S
tr
o
n
a
3
6
- Edward? Myślę, że nie... że nie powinniśmy... słowa
uwięzły jej w gardle.
- Spokojnie - szepnął Edward, całując jej kark. Nie chciał,
ż
eby w tej chwili zaprzątały ją jakieś niepotrzebne myśli.
Myślenie prowadzi do pytań, a on nie miał teraz na nie ochoty.
Z jednej strony cudownie było przekonać się, że tak
szybko reaguje na pieszczoty, z drugiej jednak czuł się winny.
Bella była dziewicą. Co do tego nie miał wątpliwości. Nie
chciał posunąć się za daleko, gdy jednak poczuł na ramionach
jej dłonie, marzył tylko o jednym - by go dotykała,
doprowadzając całe jego ciało do szaleństwa. Już zapomniał,
jak cudowne mogą być takie chwile. Zupełnie nie rozumiał,
dlaczego Bella tak na niego działała. Owszem, była atrakcyjna,
ale poznał w końcu już setki atrakcyjnych kobiet. Jej figura
wcale nie była idealna, ale przypomniały mu się słowa ojca,
gdy jako szesnastolatek uganiał się za biuściastymi
cheerliderkami:
- Synu, pamiętaj, że więcej, niż mieści się w dłoni, to
zbędny nadmiar. I tak się zmarnuje.
Nigdy wcześniej Edward nie zgadzał się z tą opinią. dopiero
teraz pomyślał, że ojciec mógł mieć rację. Nim jego ręka
znów powędrowała ku jej piersi, przypomniało mu się jeszcze
jedno powiedzenie Carlisla Cullena:
- Nie śpiesz się. Z prawdziwymi kobietami postępuj
powoli, z rozwagą. Z nimi warto być na dłużej.
Uniósł głowę i spojrzał jej w twarz.
- Nawet nie próbuj przepraszać - powiedziała Bella, nim
zdążył się odezwać. Dobrze, że go uprzedziła, bo właśnie
zamierzał to zrobić.
- Co więc powinienem powiedzieć?
- Nie wiem. po prostu nie przepraszaj.
- Cóż, sprawy zaszły może trochę za daleko.
- Słusznie. Dosyć tego.
Próbowała go odepchnąć, nie miała jednak tyle siły.
Posłusznie się odsunął.
- Chciałam ci pójść na rękę i myślałam, że jakoś
przetrwam ten weekend - oświadczyła - ale tego nie muszę
znosić.
Edward potarł twarz, myśląc, że chyba miał szczęście. Mogła
go przecież spoliczkować, choć zupełnie nie rozumiał,
dlaczego nagle stała się taka szorstka. Boże, kobiety są
absolutnie nieprzewidywalne.
- Znosić czego?
- Głupiego męskiego przekonania, że to oni decydują, jak
daleko można się posunąć, bo biedne kobietki nie potrafią
panować nad sobą.
- Tego nie powiedziałem.
- Mhm.
Bella zacisnęła zęby. Owszem, polubiła nawet Edwarda
S
tr
o
n
a
3
7
Cullena, ale za nic nie poszłaby z nim do łóżka. Nie
posunęłaby się dalej niż do pocałunku, bo byłoby to tak samo
bezpieczne, jak zabawa dynamitem.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że doskonałe panowałam
nad sobą, gdy przestałeś mnie całować.
I mówiła prawdę. Chwyciła go wprawdzie wtedy za
ramiona, żeby trochę się uspokoić, ale przeszkodził jej
pocałunkiem. Wzięła głęboki oddech, usiadła i bezwiednie
poprawiła koszyk z hot dogami. Pomyślała, że przez resztę
weekendu będzie musiała bardziej uważać. Szczytem głupoty
byłoby zadurzyć się w jednym z najbogatszych ludzi. Zresztą
sam Edward prawdopodobnie by ją wyśmiał. Nie mogła sobie
pozwolić na takie ryzyko. Od tej chwili oboje powinni
trzymać ręce przy sobie.
- Zresztą to bez znaczenia - dodała Bella, splatając dłonie
na wypadek, gdyby jednak nie mogła nad nimi zapanować.
Nie była pewna, czy ma większą ochotę przytulić się do piersi
Edwarda, czy go uderzyć.
- Wiem, że po prostu jestem teraz pod ręką, ale gdy
nadejdzie poniedziałek, wrócisz do dotychczasowego życia
towarzyskiego. Wolałabym więc, żeby nie powtórzyło się to,
co zdarzyło się przed chwilą.
Edward otworzył usta i zamknął je bez słowa. Czy Bella
naprawdę myśli, że pocałował ją tylko dlatego, że była pod
ręką? A może ma go za jakiegoś erotomana, który nie może
wytrzymać bez kobiety nawet przez jeden weekend?
Zirytowany zamierzał powiedzieć jej prawdę, ale powstrzymał
go wyraz jej oczu. Nie mógł jej upokorzyć, a byłoby jeszcze
gorzej, gdyby przyznał, że choć nie była w jego typie, miał
ochotę ją pocałować już od chwili, gdy się poznali. Z
pewnością wywiązałaby się dyskusja i musiałby się przyznać,
ż
e woli bardziej obfite kształty. A wtedy poczułby się jak
smarkacz, który ma bardzo powierzchowny stosunek do
kobiet.
- Moje życie towarzyskie jest bardzo skromne -
odpowiedział chłodno. - Jestem zbyt zajęty. I nigdy nie staram
się wykorzystać kobiety tylko dlatego, że akurat znalazła się w
pobliżu. Za kogo ty mnie masz?
- Za bogatego, silnego i zdolnego zdobyć każdą kobietę.
- Jak widać nie każdą - powiedział, spoglądając na nią
wymownie.
Udała, że tego nie dostrzega.
- Chcesz jeszcze hot doga? - spytała.
- Nie o tym marze.
- W koszyku jest jeszcze sałatka ziemniaczana. Edward
przyjrzał się jej uważnie.
- Jeśli nie wyraziłem się jasno, powiem wprost - marzę o
tym, żeby spędzić z tobą resztę weekendu, gniotąc pościel w
sypialni. Jest tam wielkie łóżko i sprężysty materac.
S
tr
o
n
a
3
8
Chciałabyś coś powiedzieć na ten temat?
Bella przełknęła ślinę, choć nie wyglądała na tak
zaskoczoną, jak się spodziewał.
- Czy nie powinniśmy już iść do ogrodów Butchart? Musi
tam być wyjątkowo pięknie o tej porze roku.
- Nie chcesz zaczekać na ręcznie kręcone lody? - zapytał,
starając się mówić mniej uwodzicielskim głosem.
- Nie - odpowiedziała szybko. - Na pewno nie. Westchnął.
- Obawiałem się. że tak odpowiesz.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Bella zgodziła się w końcu pojechać taksówką, dzięki
czemu nie mogli się dalej sprzeczać. Szczerze mówiąc, była
dość zakłopotana. Nie wierzyła, że mógłby żywić do niej
jakieś uczucia, choć jego stwierdzenie, że chciałby spędzić z
nią weekend w łóżku, dodało jej pewności siebie. Z drugiej
strony zupełnie nie rozumiała, jak to się stało, że straciła
kontrolę nad rozmową. Zaledwie dała mu do zrozumienia, że
złości ją jego arogancja, a już po chwili rozmowa zeszła na
temat prześcieradeł.
- Wszystko w porządku? - spytał. Siedział obok niej,
obrzydliwie przystojny i zrelaksowany. - Jeśli chcesz, jeszcze
raz mogę cię przeprosić.
Spojrzała na niego ze złością.
- Powiedziałam ci już...
- ...żebym nie przepraszał - dokończył za nią. - Ale ojciec
zawsze mi powtarzał, że powinienem się zachowywać jak
dżentelmen, dlatego zapytałem. Po prostu chciałem się
upewnić.
Bella spojrzała badawczo w stronę taksówkarza, który
wyraźnie zaciekawiony co i raz zerkał na pasażerów.
- U mnie wszystko w porządku, wprost rewelacyjnie. Nie
widać?
Edward wzruszył nieznacznie ramionami. Był bardzo
opanowany. Bella pomyślała, że nic nie wyszło z jej planu,
ż
eby zachowywać się przyjaźnie, ale utrzymywać
jednocześnie dystans. Ładny dystans, pocałunki na dywanie.
Byli tak blisko, że nie udałoby się wcisnąć między nich nawet
karty kredytowej. Właśnie - pieniądze. Powinna częściej
pamiętać, że jest obrzydliwie bogaty i nie ma pojęcia o życiu
przeciętnych ludzi. To powinno jej pomóc.
Gdy dojechali na miejsce i podał jej rękę przy wysiadaniu,
starała się być chłodna i spokojna. Wyraźnie jednak nie było
to w jej stylu, bo już po chwili poprosiła:
- Opowiedz mi coś więcej, o swoim ojcu. Tęsknisz za
S
tr
o
n
a
3
9
nim?
Edward spojrzał zdumiony, że Bella tak szybko udało się
wrócić do chłodnej rozmowy. Mógł się tego spodziewać, bo
podejrzanie cicho zachowywała się podczas jazdy.
- No cóż, tata przywykł do ciężkiej pracy, ale w Irlandii
trudno było znaleźć jakiekolwiek zajęcie. Ciułał więc każdy
grosz, żeby zabrać rodzinę do Ameryki. Mama była wtedy w
siódmym miesiącu ciąży.
- Rejs musiał być dla niej wyjątkowo męczący.
- Tak, ale chcieli, żebym się tu urodził i dostał
amerykańskie obywatelstwo.
- Irlandia jest piękna - powiedziała, zasłaniając oczy od
słońca. - Rodzice nigdy nie żałowali wyjazdu?
Pokręcił głową.
- Mama czasem tęskni za rodzinnymi stronami, ale
jedyne, czego nie może przeboleć, to wypadek, w którym
zginął ojciec - powiedział ochrypłym głosem.
Nawet po latach nie opuszczało go wspomnienie tego
strasznego lata. W takich chwilach czuł złość, której nie
potrafił ukryć.
- Musiało ci być ciężko - powiedziała cicho Bella. W jej
głosie dosłyszał tylko współczucie. Ani śladu zaczepnego
tonu.
- Pracował wtedy jako drwal. Tamtego lata ja też miałem
pracować w lesie, ale okazało się, że musze wyjechać na
studencką praktykę.
- Miał niebezpieczne zajęcie - stwierdziła.
- Tak - odpowiedział krótko.
Nie chciał już rozmawiać o śmierci ojca. Dręczyły go
wyrzuty sumienia, że ważniejsza była dla niego kariera niż
praca z ojcem. Może i nie zapobiegłby wypadkowi, ale
przynajmniej byłby wtedy z tatą.
- Musiał być wspaniałym człowiekiem - powiedziała
Bella.
- Dlaczego tak myślisz? Położyła mu dłoń na ramieniu,
- Bo wychował wspaniałego syna.
Jej słowa podziałały na rany wspomnień jak kojący
balsam. Zapragnął znów ją pocałować, ale powstrzymał się i
ruszył ścieżką z Bellą trzymającą go pod rękę. Podobało mu
się, że nie rozwlekała w nieskończoność tematu. Podobało mu
się również, że jego pieniądze wyraźnie nie miały dla niej
znaczenia. Chyba że mogły pomóc innym ludziom.
Do diabła, naprawdę musi ją pocałować. Albo to zrobi,
albo do końca życia będzie żałował, że nie miał odwagi. A
ż
ałowanie nigdy nie wychodziło mu najlepiej.
- Muszę cię pocałować - oświadczył desperacko. Kroki
Belli na chwilę straciły rytm.
- Myślałam, że już wyjaśniliśmy tę kwestię,
- Próbuję się opanować, ale to silniejsze ode mnie.
S
tr
o
n
a
4
0
- Więc musisz bardziej się starać.
Edward zachował złośliwy komentarz dla siebie. Pomyślał,
ż
e cierpliwie poczeka na odpowiednią chwilę, ale nagle
uświadomił sobie, że w tym momencie nie postępuje jak
prawdziwy dżentelmen. Spotkanie z Bellą okazało się dla
niego dobrą lekcją. Nigdy wcześniej nie spotkał kobiety, która
mogłaby mu się oprzeć. Jego pieniądze zawsze działały jak
afrodyzjak i dodawały mu atrakcyjności. Ta zasada nie
dotyczyła jednak Belli.
Minęło ich dwoje biegnących, roześmianych dzieci. Za
nimi podążali rodzice, wołając, żeby zwolniły i były ostrożne.
Edward i Bella odsunęli się na bok, robiąc im przejście,
- Nie wiem, jak ludziom się to udaje - mruknął Edward. -
Co?
- Wychowywać dzieci. Skąd biorą na to czas i energię?
Bella uniosła brew.
- Nie każdy pracuje osiemnaście godzin na dobę.
Niektórzy mają jeszcze czas na inne sprawy.
- Wcale tyle nie pracuję - zaprotestował.
Rzuciła mu figlarne spojrzenie. Zauważył to i westchnął.
- Może czternaście, ale i tak nie miałbym czasu na
zajmowanie się dziećmi.
Ani na normalne życie, dodał w myślach. W towarzystwie
Belli czuł to o wiele bardziej. Przypomniał sobie, jak opisała
leniwy poranek z deszczem padającym za oknem. Zatęsknił za
taką chwilą i za jej domem. Cichym i eleganckim jak jego
właścicielka. Może była młoda, ale pewnie mogłaby go
nauczyć, jak cieszyć się życiem.
- Domyślam się, że chciałabyś mieć dzieci - powiedział
jakby od niechcenia. Jej twarz stała się niezwykle poważna.
- Nawet dziesięcioro. Przynajmniej tak myślałam, nim...
no wiesz.
Wiedział. Nim zginął jej narzeczony.
- Myślałam o adoptowaniu kilkorga - powiedziała cicho -
tyle że dzieci potrzebują obojga rodziców. A tego nie
mogłabym im zapewnić.
- Myślę, że każde dziecko byłoby przy tobie szczęśliwe.
Nawet bez ojca - powiedział z przekonaniem.
Zaczerwieniła się.
- Dzięki.
- Naprawdę tak myślę. - Zatrzymał się i spojrzał jej w
oczy. - Jeszcze nie spotkałem kogoś takiego jak ty.
To było nawet miłe, ale nie mogła dać się zwieść
komplementom. Edward Cullen był czarującym mężczyzną i
łatwo przychodziły mu miłe słówka. Już się zorientował, że
robił na niej wrażenie, więc tym bardziej powinna uważać.
- Chodźmy do fontanny - zaproponowała. - Jest naprawdę
piękna.
Ruszyli ścieżką, aż doszli do miejsca, skąd widać było
S
tr
o
n
a
4
1
gigantyczną fontannę. Wydawało się, że tryska z naturalnego
jeziora.
- Nie do wiary, że to nie jezioro, tylko zatopiona dawna
kopalnia odkrywkowa - powiedziała Bella.
Edward zmarszczył nos.
- Naprawdę?
- Nie wiedziałeś? - Oparła się o barierkę i obserwowała
wodę tryskającą z zielonego jeziora. - Burchartowie chcieli
jakoś uatrakcyjnić okolicę, wiec założyli te ogrody.
Zdumiewające, co można osiągnąć odrobiną wysiłku.
- I pieniędzy - dodał.
- Zawsze najpierw myślisz o pieniądzach? - W jej głosie
dosłyszał nutkę ironii.
- Czasem o innych sprawach. - Obrzucił spojrzeniem jej
sylwetkę, nie pomijając piersi.
Kiedy zauważyła jego spojrzenie, pomyślała
przygnębiona, że pewnie nigdy jeszcze nie spotkał kobiety z
tak skromnym biustem. Odsunęła włosy z twarzy.
- Chodźmy do restauracji na podwieczorek. Na lunch nie -
zjedliśmy wiele i jestem już głodna.
Edward uśmiechnął się lekko.
- Za to w czasie lunchu zajęliśmy się...
- Podwieczorek przy herbacie to w Victorii tradycja.
Typowo angielski zwyczaj - szybko wtrąciła Bella. Była zła na
siebie, że wspomniała o lunchu, który zakończył się
pocałunkami.
Gdy usiedli w jednej z ogrodowych restauracji, starała się
podtrzymać miły, swobodny nastrój. Popijając herbatę,
mówiła o kwiatach i krajobrazie, a kiedy Edward zaproponował
powrót do Victorii taksówką, namówiła go, żeby skorzystali z
autobusu wycieczkowego, który wracał właśnie do miasta.
Wsiedli razem z grupą rozbawionych i rozgadanych
emerytów.
Było późne popołudnie. Przez okno wpadały do autobusu
ciepłe promienie słoneczne. Bella walczyła z ogarniającą ją
sennością.
- Nowożeńcy? - zagadnęła ich pogodna starsza pani z
niezwykle oryginalną fryzurą w marchewkowym kolorze.
Odcień tym bardziej rzucał się w oczy, że kobieta miała co
najmniej osiemdziesiąt lat.
- Na razie tylko się spotykamy - wyjaśnił z uśmiechem
Edward - ale nigdy nic nie wiadomo.
- Wiadomo - mruknęła Bella. - Skończy się na jednej
randce.
Czerwono-włosa pani poklepała ją po ręce.
- Nie trać nadziei, kochanie. Wyobraź sobie, że już pięciu
panów z tej grupy mi się oświadczyło, ale ja mam oko na
jeszcze innego.
Ruchem głowy wskazała dystyngowanego pana wspartego
S
tr
o
n
a
4
2
na lasce.
- Robi wrażenie - przyznała Bella - ale chyba jest nieco
oschły, jeśli rozumie pani. co mam na myśli. Może ktoś
weselszy byłby bardziej odpowiedni?
- Nie. - Kobieta pochyliła się i szeptała konspiracyjnym
tonem: - Tacy jak ten są najlepsi w łóżku. Możesz mi wierzyć.
Założę się, że ten twój potrafi być jak dynamit, gdy zostajecie
sam na sam.
Bella z trudem powstrzymała się od spojrzenia na Edwarda.
Dziwne, kilka dni temu powiedziałaby, że jest oschły i nadęty,
teraz jednak nie była już taka pewna.
- Nie znamy się jeszcze zbyt dobrze - powiedziała.
- Ależ oczywiście, że się znamy. - Edward objął ramiona
Bellę z diabolicznym wyrazem twarzy. - Przy niej czuję się jak
pod napięciem.
- A nie mówiłam? - zachichotała starsza pani. -
Wyglądasz na takiego. Mógłbyś konkurować nawet z Elvisem
- Naprawdę? - upewnił się Edward z wyraźnym
zadowoleniem.
Od dawna nie zastanawiał się, jak działa na kobiety.
Angażował się wyłącznie w krótkotrwałe związki i nie mógł
sobie przypomnieć takiego, który miał dla niego jakieś
większe znaczenie. Odkąd był nastolatkiem - nie miał czasu
zadręczać się, czy jest atrakcyjny.
- Więc jak, przypominam ci Elvisa? - szepnął do ucha
Belli.
Odsunęła się.
- Elvis nie żyje.
- Elvis jest wieczny! - zawołał ktoś z boku.
I wszyscy w autobusie zaczęli dyskusję na temat Presleya.
Edward był rozczarowany, bo już nie mógł przekomarzać się z
Bellą. Kątem oka obserwował, jak rozmawia z siedzącymi
obok. Okazywała ludziom zainteresowanie i dzięki temu
bardzo szybko nawiązywała kontakty. Nim dojechali do portu,
dostała już kilka adresów i obietnic korespondowania. Kobieta
o marchewkowych włosach mrugnęła znacząco do Edwarda i
ruszyła w stronę dystyngowanego dżentelmena, którego
upatrzyła sobie na przyszłego męża.
- Myślę, że go usidli - stwierdził Edward przyciszonym
głosem, widząc, jak starszy pan promienieje na jej widok.
- Może potrzebuje właśnie kogoś takiego jak ona -
powiedziała Bella z uśmiechem.
Na widok tego uśmiechu przyszła mu do głowy szalona
myśl, że być może on z kolei potrzebuje właśnie jej. Poza tym,
gdyby nawet znalazł czas na założenie rodziny, nie mógł
zapominać, że jest znacznie starszy od Belli i do tego zbyt
zajęty prowadzeniem interesów. Nie był człowiekiem, na
jakiego zasługiwała i z pewnością nie potrafiłby dorównać jej
bohaterskiemu narzeczonemu.
S
tr
o
n
a
4
3
- Chodźmy teraz na Government Street - zaproponowała
Bella, ciągnąc go za rękę. - Tam jest nie tylko herbaciarnia, ale
i sklep, w którym sprzedają przyprawy i inne fajne drobiazgi.
Włączyli się w tłum turystów kręcących się w po
ruchliwej ulicy handlowej. W pewnej chwili, Edward objął Bellę,
wyjaśniając, że nie chce, by rozdzielił ich potok
przechodniów. Zdziwiła się lekko, ale nie protestowała. A
kiedy weszli do herbaciarni, zaproponował, by zrobiła zakupy,
on zaś stanie w kolejce po napoje.
- Mógłbyś wziąć dla mnie herbatę brzoskwiniową, jeśli
maja?
- Będą mieli - zapewnił.
Domyśliła się, że gotów jest dodatkowo zapłacić, żeby
tylko dostać to, czego zażąda.
- Jeśli nie mają. nie rób im kłopotu. Edward westchnął z
irytacją.
- Nie doceniasz tego, że pieniądze wszystko ułatwiają.
Może by ci się to spodobało?
Pokręciła przecząco głową.
- Chyba zapomniałeś, że jutro wracam do mojego
normalnego świata. Pieniądze są potrzebne, ale musi być jakaś
równowaga między tym, czego się chce, a tym, co można
dostać.
Stojąc w kolejce, obserwował, jak chodzi po sklepie,
ogląda towary i wybiera jakieś drobiazgi. Bez najmniejszego
uszczerbku dla portfela mógłby wykupić cały sklep. Był zły,
ż
e nie pozwalała mu na to, w czym był najlepszy - na
wydawanie pieniędzy. Widział, jak odkłada na półkę
luksusowe przedmioty, które zwykłe rozdawał jako nie
nieznaczące prezenty, i miał coraz większą ochotę ofiarować
je wszystkie Belli. Doceniał to, że nie jest chciwa, lecz
zupełnie nie wiedział, jak postępować z taką osobą.
Zamówił napoje, zapłacił za zakupy, które zrobiła, i czekał
na nią przy małym stoliku. Przyszła kilka minut później
zaczerwieniona po sprzeczce z kasjerem.
- Powiedział, że już za to zapłaciłeś. - Wymownym
gestem uniosła torby. - Nie przyszłam tu po to, byś płacił za
moje zakupy.
- Nawet tak nie pomyślałem.
- Edward, ale tak nie można.
- Dlaczego? Przynajmniej był ze mnie jakiś pożytek. Bella
usiadła i po raz pierwszy spojrzała na niego aż tak badawczo.
Czyżby naprawdę uważał, że musi kupować ludziom różne
rzeczy, bo inaczej nie ma z niego pożytku? Gdy mówił o
ś
mierci ojca, wyraźnie czuł się winny. Czyżby wmówił sobie,
ż
e pieniędzmi może odkupić grzech, którego nie popełnił?
- Wolałabym, żebyś pomógł mi nosić zakupy, a nie płacił
za nie.
- Pomogę, oczywiście.
S
tr
o
n
a
4
4
- Wiedziałam, że to powiesz. Jesteś jedynym
prawdziwym dżentelmenem, jakiego znam.
- Na pewno nie. Twój narzeczony musiał być kimś
wyjątkowym.
Upiła łyk herbaty wspaniale pachnącej brzoskwiniami.
- Seth był dobrym człowiekiem, chociaż czasem
nierozważnym.
Była lojalna wobec zmarłego i starała się nie myśleć o nim
w taki sposób, ale nie mogła zapomnieć, że wielokrotnie
zdarzało mu się ranić jej uczucia i przeważnie nawet nie
zdawał sobie z tego sprawy. Po jego śmierci nie była w stanie
normalnie żyć przez kilka tygodni.
- Nigdy nie wiedziałam, czy ryzykował życie, mając na
względzie innych, czy dla własnej przyjemności. Kochał
niebezpieczeństwo. Był ochotnikiem w straży pożarnej i
ratownikiem górskim. Początkowo wydawało mi się to bardzo
atrakcyjne, ale potem zaczęłam się zastanawiać, jak będzie
wyglądać nasza przyszłość, jeśli założymy rodzinę.
- Jakoś byś sobie poradziła - wtrącił Edward. - Jesteś zbyt
uparta, żeby się tak łatwo poddać.
- Nie wiem, czy to miał być komplement - roześmiała się.
- Oczywiście.
W jego spojrzeniu było tyle ciepła, że zaniepokoiła się, iż
rozmowa zmierza w niewłaściwym kierunki Postanowiła
zmienić temat. Wprawdzie Edward Cullen nie potrzebował jej
aprobaty, ale chciała dać mu do zrozumienia, że jej zdaniem
jest sympatyczny.
- Jesteś bardzo zajęty - powiedziała powoli - a jednak
pomogłeś bratu z konkursem radiowym. Ładny gest. Niewiele
osób zdobyłoby się na to.
- Nie mogłem odmówić Jacobowi, choć paskudnie się
czułem jako nagroda. Mówiłem ci. że jako nastolatek miał
poważne kłopoty. Teraz stara się coś w życiu osiągnąć i nigdy
o nic nie prosi Zrozumiałem więc, że sprawa musi być dla
niego ważna.
Bella uśmiechnęła się lekko. Przemawiał jak ojciec
rodziny. No tak, życie zmusiło go, by zaopiekował się
młodszym rodzeństwem. Przez lata dbał o nich i teraz nie
mógł się pogodzić z faktem, że chcą żyć na własny rachunek.
- Wiem, że nie okazałam szczególnej wdzięczności z
powodu wygrania tego wyjazdu, teraz jednak jest przyjemnie i
cieszę się, że mnie namówiłeś.
Roześmiał się.
- Niezupełnie tak było.
Przypomniała sobie o czeku, ale chyba nie to miał na
myśli.
- Racja, zmusiłeś mnie niemal siłą.
- Niektórych trzeba zmusić do tego, co dla nich dobre.
- Ja też lubię się bawić, a w Victorii nie byłam od bardzo
S
tr
o
n
a
4
5
dawna.
Przed drzwiami herbaciarni zatrzymali się na chwilę, żeby
oczy przyzwyczaiły się do słońca. Edward zapytał, gdzie
chciałaby zjeść kolację.
- Niedaleko hotelu jest restauracja. Mają włoską kuchnię i
owoce morza.
- Brzmi obiecująco.
Wrócili do hotelu. Przebrali się i spacerowym krokiem
poszli wzdłuż brzegu w stronę restauracji. Bella czuła nu sobie
spojrzenia Edwarda. Po raz pierwszy miała uczucie, że ktoś
naprawdę jej pragnie. Wytłumaczyła sobie jednak, że to
zasługa zielonej, luźnej sukienki z jedwabiu, którą włożyła na
tę okazję. Przecież trudno byłoby się jej równać z kobietami,
które zwykle mu towarzyszyły.
- Jak sądzisz, gdzie są reporterzy? - spytała, gdy Edward
przysuwał jej krzesło w restauracji.
- A kogo to może obchodzić?
- Przecież zależy ci na reklamie radiostacji brata. Nic
przepadam za reporterami, ale rozumiem, że mogą w tym
pomóc.
Edward skrzywił się.
- Znajdą nas rano. Nie sądzę, żeby potrzebowali aż tylu
zdjęć kobiety i mężczyzny idących ulicą lub oglądających
kwiaty.
Możliwe, ale Edward nie był przeciętnym mężczyzną i do
tego randka była niecodzienna. Nie mogła przestać o tym
myśleć nawet podczas spaceru, na jaki się wybrali po kolacji.
Noc była bezksiężycowa. Szli przez park Thunderbird, a Edward
trzymał jej dłoń, splatając palce. Zatrzymali się przy
ustawionych tam indiańskich totemach.
- Tak naprawdę to niewiele wiem na temat Indian - przyznała Bella,
Edward uśmiechnął się i pociągnął ją w najciemniejszy
zakątek niewielkiego parku.
- Wiem, co łączy ich z innymi ludźmi. - Co?
- Właśnie to - powiedział, przytulając ją mocno.
Była zaskoczona, lecz wcale nie miała zamiaru się bronić.
Długo czekał na tę chwilę. Gdy dotknął wargami jej ust,
powoli uniosła ręce i zarzuciła mu je na szyję. Objął jej
drobne piersi, szybko rozpiął guziki i delikatnie zaczął
całować napięte sutki. Oparła się mocniej na jego ramionach,
potem powoli uniosła się, oplatając go w pasie nogami.
Odchyliła się do tyłu. Edward nie przestawał całować jej piersi.
- Nie powinniśmy tego robić - szepnęła.
- Wiem, ale jesteś taka słodka.
W oddali rozległy się głosy nadchodzących ludzi. Edward
gwałtownie się wyprostował. Próbował zapiąć jej guziki.
- Już raz ci powiedziałam, nie próbuj przepraszać -
uprzedziła go Bella roztrzęsionym głosem.
Edward przymknął oczy, modląc się, żeby nie przyłapał ich
S
tr
o
n
a
4
6
jakiś fotograf.
- Masz rację - szepnął. - To był błąd. Nie powinienem
tego robić.
- Cieszę się, że się rozumiemy - oznajmiła Bella, ruszając
w stronę oświetlonej alejki. Potknęła się, a Edward przytrzymał
ją lekko za łokieć.
Gdy dotarli do hotelu „Empress", Bella z uniesioną
wysoko głową przeszła przez elegancki hol i zatrzymała się
przed windą. Była wściekła, ale nie z powodu pocałunku.
Najbardziej rozzłościł ją fakt, że Edward znów siebie obwiniał, a
to, co się stało, nazwał błędem. Idąc do parku wiedziała, że
będzie chciał ją pocałować. Gdyby nie miała na to ochoty, po
prostu nie poszłaby. Ale jej ciało buntowało się przeciw
samotności. Najgorsze zaś było to, że pragnęła Edwarda
Cullena, a przecież nie było szans na żaden związek.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Która może być godzina, zastanawiał się Edward, mrużąc
oczy przed światłem wpadającym przez okno sypialni. Było
stanowczo za jasno. Potarł bolące skronie, sięgnął po zegarek i
jęknął.
- To niemożliwe!
Opadł z powrotem na pościel i zasłonił oczy. Przez
ostatnie dwie noce spał niewiele. Ciągle zastanawiał się nad
sobotnim wieczorem. Gdy doszli do hotelu, Bella nie odezwała
się już ani słowem, tylko poszła prosto do pokoju i głośno
zamknęła za sobą drzwi. Następnego dnia była równie mało
rozmowna. Pozowała do zdjęć, uśmiechała się na zawołanie,
lecz gdy zostawali sami, traktowała go z chłodną
uprzejmością.
Dlaczego powiedział, że całowanie jej było błędem?
S
tr
o
n
a
4
7
Pewnie i było, ale kobiety nie lubią słyszeć takich słów,
szczególnie tak niewinne jak Bella. Po powrocie chciał do niej
zadzwonić, spróbować wszystko wyjaśnić, ale co miałby
powiedzieć - nie mógł znaleźć żadnego sensownego
usprawiedliwienia.
Sięgnął do tyłu i wyrzucił poduszkę spod głowy. Było mu
tym bardziej przykro, że nawet mimo tego sobotniego
nieporozumienia dawno tak przyjemnie nie spędzał czasu.
Bella miała niezwykłe poczucie humoru, była rozsądna i pełna
zrozumienia. Wspaniale czuł się w jej towarzystwie. Kiedy
weekend się skończył, nie wiedział, czy się cieszyć, czy
martwić. Bella poruszyła w nim głęboko skrywane uczucia.
Kusiło go, by ponownie się z nią spotkać.
Nagle zadźwięczał dzwonek u drzwi. Nim się zdecydował
wstać, rozległ się zgrzyt zamka. Nie był to dzień, kiedy
przychodziła sprzątaczka, więc to pewnie ktoś z rodziny.
Pomyślał, że najwyższy już czas odzyskać kilka kompletów
kluczy krążących wśród członków klanu Cullenów. W
końcu nie musieli mieć nieograniczonego dostępu do jego
mieszkania.
- Edward, żyjesz? - rozległ się głos Alice i po chwili
siostra wpadła do pokoju. - Widzę, że tak - dodała dość
obojętnym tonem. Pod pachą trzymała plik gazet.
- Nie przyszło ci do głowy, że mogę spać? - spytał
groźnie. Spojrzała na zegarek.
- O dziewiątej? Przecież codziennie, nie wyłączając
niedziel, zjawiasz się przy biurku o siódmej. Jesteś
pracoholickim do kwadratu.
Oskarżenia siostry nie zrobiły na nim wrażenia. O wiele
mocniej poruszyła go opinia Belli na ten temat.
- Nie powinnaś tu tak wpadać bez uprzedzenia. W końcu
mogłem nie być sam.
- Nie ma obawy, wcześniej napisaliby o tym reporterzy -
stwierdziła, uśmiechając się szelmowsko. Rzuciła mu na łóżko
plik gazet. - I do tego wiedzieliby z kim.
- Przestań.
Edward sięgnął po pierwszą gazetę i na pierwszej stronie
ujrzał duże zdjęcie, na którym stali z Bella na promie. On
pochylał się w jej kierunku, a oboje wyglądali na bardzo sobą
zainteresowanych. Nad zdjęciem widniał tytuł: „Randka
miliardera".
- Nie jest tak źle - mruknął. - To niedzielne wydanie,
pewnie nie mieli o czym pisać.
- Zajrzyj więc do dzisiejszego porannego wydania.
Widząc serię zdjęć z portu, na których całował Bellę, Edward aż
zagwizdał. Tytuł był prosty, ale niezwykle wymowny: „A
jajaj!", a poniżej: „W Victorii zakwitła miłość". Wyraźnie
dawano do zrozumienia, że oto Edward, najlepsza partia w
Seattle, już wkrótce nie będzie do wzięcia. Westchnął.
S
tr
o
n
a
4
8
- Bella nie będzie tym zachwycona.
Mina jego siostry świadczyła, że to nie wszystko i że inne
wiadomości z pewnością nie poprawią mu nastroju.
- Wyrzuć to - zasugerował.
- Także telewizja wielokrotnie informowała już o tym, a
w radiostacji Jacoba bez przerwy dzwonią telefony.
Słuchacze wypytują o najdrobniejsze szczegóły.
Pomyśleliśmy więc, że mógłbyś się jeszcze parę razy spotkać
z Bellą, żeby podtrzymać zainteresowanie. Zrozum, to nie
pomysł Jacoba, on by cię o to na pewno nie poprosił, ale
takiej popularności nic da się kupić za żadne pieniądze.
Edward znów spojrzał na zdjęcia. Właściwie były
zwyczajne, choć sugerowały, że między parą rozwija się
intymna zażyłość. Nie jest źle. Przynajmniej dzięki nim miał
pretekst, by spotkać się z Bella. Gdy obiecywał sobie, że nie
będzie żadnych więcej przysług dla Jacoba, dobrze wiedział,
ż
e to tylko pobożne życzenia. Jednak dla zasady choćby, jego
opór powinien trwać trochę dłużej.
- Idź już - powiedział do siostry. - I powiedz mojej
asystentce, żeby się mnie dzisiaj nie spodziewała.
- Umrze na serce z wrażenia.
- Alice!
- Już idę, idę.
Alice kiwnęła ręką i zniknęła za drzwiami. Edward
odczekał chwilę i wyskoczył z łóżka. Piętnaście minut później
siedział w swoim mercedesie i jechał do Forks w stanie
Waszyngton.
Bella bujała się na hamaku, spoglądając na bezchmurne
niebo. W cieniu było jeszcze chłodno, ale na popołudnie
zapowiadał się solidny upał. Właściwie nic powinna mieć
pretensji do Edwarda. To ona była winna, że nie mogła sobie
poradzić z samą sobą. Gdyby przed laty jej ciało tak
reagowało na Setha, nie czekałaby na ślub - którego i tak
przecież nie było - tylko poszłaby z nim do łóżka. Poruszyła
się niespokojnie. Szkoda, że nie ma kota, który leżałby teraz
zwinięty obok niej. Hamaki i mruczące koty powinny być
sprzedawane w komplecie.
- Do diabła - mruknęła Edward całkowicie zburzył jej
poglądy na temat własnego ciała. Przy nim, po raz pierwszy
w życiu, czuła się atrakcyjna i pożądana. Pogrążyła się w
myślach i nawet nie usłyszała odgłosów otwieranej furtki.
- Widzę, że masz ładny ogródek - powiedział Edward.
Dlaczego nie była zaskoczona? Przecież zupełnie się go nie
spodziewała. Jak zwykle świetnie się prezentował, choć tym
razem zjawił się w dżinsach i bawełnianej koszulce. Ona z
kolei miała na sobie znoszone szorty i bluzę z rękawami
obciętymi powyżej łokci. Najodpowiedniejszy strój do brudnej
pracy
- za dwie godziny z innymi ochotnikami miała pomagać
S
tr
o
n
a
4
9
w malowaniu mieszkania jakiegoś podopiecznego ośrodka
pomocy rodzinie.
- Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? - spytała ironicznie.
- Czyżbyś dzisiaj nie poszedł do pracy? Edward tylko
wzruszył ramionami i usiadł obok niej na hamaku. Rzucił
kilka gazet i leniwie się przeciągnął. Bella pomyślała, że jako
przepracowany biznesmen był już niezwykle interesujący, ale
jako facet wypoczywający na hamaku stał się podwójnie
atrakcyjny.
- Domyślam się. że nie czytałaś gazet - raczej stwierdził,
niż zapytał.
Bella uniosła głowę.
- Pewnie nie spodoba mi się to, co przeczytam? -
domyśliła się.
- To zależy od twojego poczucia humoru. Sprawdź sama.
Bella sięgnęła po gazety z bijącym sercem. Szybko je
przejrzała. Nie, nie było tak źle, na pewno nie gorzej, niż się
spodziewała przed wyjazdem. Ostatecznie była na randce z
jednym z najbogatszych i najprzystojniejszych mężczyzn w
Ameryce. Nic dziwnego, że ludzie chcą wiedzieć, co będzie
dalej.
- Mogło być gorzej - powiedziała.
- I to o wiele - przyznał Edward.
- Więc dlaczego tu się zjawiłeś?
Po raz pierwszy od chwili, gdy się poznali, nie wiedział,
co powiedzieć. Bella spojrzała na niego podejrzliwie.
- Edward?
- Cóż, w radiostacji nie nadążają odpowiadać na telefony.
Informacja, że być może mamy romans, zelektryzowała
wszystkich. Alice podczas porannej wizyty stwierdziła, że
nawet w telewizji coś o tym mówili.
Bella gwałtownie uniosła się na łokciach.
- Ale chyba nie wiedzą o... parku?
- Nie. Przynajmniej na razie. Mógłbym poprosić
Alice. żeby się dowiedziała, czy coś do nich dotarło.
Chyba jednak nie chcesz jej wtajemniczać?
- Niech to zostanie między nami. Edward milczał przez
dłuższą chwilę.
- W sprawie tamtego wieczoru... - zaczął wreszcie. -
Chciałbym wyjaśnić.
- Mam już dość wyjaśnień - przerwała. Westchnął
głęboko.
- Musisz zrozumieć, że nazwałem to błędem tylko ze
względu na niebezpieczeństwo węszących wszędzie
reporterów. Z powodu każdego, nawet najmniejszego
drobiazgu potrafią człowieka ośmieszyć. Ty oczywiście nie
musisz się przejmować rozpuszczanymi przez nich plotkami.
Zerknął na nią. Jej spojrzenie mówiło nader wyraźnie, że
mu nie dowierza. Cóż, uraził jej kobiecą dumę.
S
tr
o
n
a
5
0
- W każdym razie ludzie interesują się naszym...
romansem. Namiętnie słuchają radiostacji Jacoba.
- Ciągle o tym mówią?
- Tak. Całą drogę ich słuchałem. Teraz debatują, czy
dojdzie do naszego ślubu i omawiają inne podobne bzdury -
dodał z niesmakiem.
Bella spojrzała wymownie.
- Współczuję ci. Pewnie myślą, że musiałeś zwariować,
skoro zainteresowałeś się kimś takim jak ja.
Edward zdał sobie sprawę, że znów niezręcznie się wyraził.
- Myślę, że raczej są zaskoczeni. Że tak poprawił mi się
gust Wolałbym jednak nie występować w nagłówkach gazet.
Unikałem tego, jak mogłem, a teraz oboje jesteśmy w centrum
zainteresowania.
Nie wydawała się tym zirytowana, więc odetchnął z ulgą.
- Dzięki temu stacja Jacoba może odnieść sukces.
Jacob zresztą uważa, że pomoglibyśmy jeszcze bardziej,
gdyby widziano nas jeszcze kilka razy. I tak będą się nami
interesować, więc nie byłoby żadnego dodatkowego kłopotu. -
-Taki udawany romans na pokaz?
- Nie tylko - odpowiedział cicho Edward.
Wziął kolejny głęboki wdech i rozejrzał się wokół. Dom
był niewielki, lecz stał na sporej działce, której koniec
przylegał do zagajnika. Wokół skalnego ogródka bujnie rosły
kwiaty, a ze środka miniaturowego stawu porośniętego liliami
tryskała fontanna. Po przeciwnej stronie zauważył grządki
warzywne. Widać było, że Bella poświęcała ogrodowi sporo
czasu i wysiłku.
- Chciałbym, żebyśmy się zaprzyjaźnili - powiedział po
prostu. - Nie ma w tym żadnego udawania. Lubię być z tobą.
Czuję się inny, lepszy, jak dawniej, nim wszystko tak się
skomplikowało.
Wyciągnął się leniwie i pomyślał o stercie dokumentów
czekających na biurku. Zatrudniał wielu pracowników. Może
już czas przekazać im część obowiązków? Nie wszystko
będzie załatwione dokładnie tak, jak on by to zrobił, ale to
jeszcze nie jest nieszczęście. Zwłaszcza że w tym czasie
mógłby leżeć na hamaku i cieszyć się letnim dniem w
towarzystwie przyjaciółki.
- Co ty na to, Bello? Na pewno zniosłabyś moje
towarzystwo przez jakiś czas. Było nam razem miło, dopóki
wszystkiego nie zepsułem.
Bella odwróciła się na bok. Nie miała złudzeń. Chwilowo
stała się obiektem jego zainteresowania, ale nic z tego nie
mogło wyniknąć. Nawet przyjaźń.
Hamak gwałtownie się poruszył, a po chwili poczuła, że
ź
dźbło trawy łaskocze jej bosą stopę.
- Przestań - zażądała.
- Jeśli powiesz, o czym myślisz.
S
tr
o
n
a
5
1
- Myślę, że się ośmieszę.
- Chyba raczej ja. Wszyscy będą mówić, że uganiam się
za dziewczyną, która mogłaby być moją córką.
Odwróciła się do niego, unosząc z irytacją brwi.
- Mam dwadzieścia sześć lat. a nie szesnaście. Jesteś o
wiele za młody, żeby być moim ojcem.
Roześmiał się.
- I tak między nami jest jedenaście lat różnicy. To za
dużo.
- Nieprawda.
- Rodzina chciała, żebym się z tobą skontaktował, ale tym
razem sam także szukałem pretekstu do spotkania. Nie
podobał mi się sposób, w jaki rozstaliśmy się wczoraj. Byłaś
dotknięta i zła, a ja nic nie mogłem poradzić. Zwykle potrafię
wszystko wyjaśnić.
Bella westchnęła i podparła policzek wierzchem dłoni. Nie
wiedziała. co robić. Chciała pomóc Edwardowi, żeby on z kolei
pomógł bratu. Zawsze uważała, że rodzina jest ważna, z tego
samego powodu działała w ośrodku pomocy. Z drugiej strony,
od czasu poznania Edwarda jej wygodne, bezpieczne życie
bardzo się skomplikowało.
- Dobrze - zgodziła się niechętnie. - Ale za godzinę idę
pomagać w malowaniu czyjegoś mieszkania, odłóżmy więc
rozmowę na później.
- A czy będą mieć coś przeciwko temu, że
przyprowadzisz kogoś ze sobą?
Spojrzała zaskoczona. Mimo starań nie mogła sobie
wyobrazić Edwarda Cullena w zachlapanym farbą ubraniu i z
pędzlem w ręku.
- Kiedy mówię o malowaniu - wyjaśniła - mam na myśli
wiadra pełne farby, a nie rozwieszanie obrazów na wystawie
malarstwa z uroczystym przyjęciem na koniec.
- Domyśliłem się. Forks to miła miejscowość, ale
trudno spodziewać się tu otwarcia galerii. Mogę iść, prawda?
- Owszem, im więcej ludzi, tym weselej. Wszyscy
przychodzą na ochotnika. Aha, zapowiedział się też jakiś
reporter, żeby to opisać, więc jeśli się tam pojawisz, przy
okazji pomożesz bratu. Tyle że to praca nie w twoim stylu.
Brudna i ciężka.
Machnął ręką.
- Możesz mi wierzyć, że dam sobie radę. Nie rozumiem
tylko, dlaczego nie wynajmiecie fachowca za pieniądze, które
ofiarowałem.
- Pamiętasz, to nie miało tak wyglądać, że zapłaciłeś mi,
ż
ebym z tobą wyjechała - zaczerwieniła się, choć właśnie tak
to się odbyło. - Dlatego wpisałeś na czeku późniejszą datę.
Rozmawiałam z dyrektorem ośrodka. Powiedział, żeby na
razie o tym nie mówić. Zależy mu na pomocy ochotników.
Jeśli teraz się zaangażują, to w przyszłości również chętnie
S
tr
o
n
a
5
2
przyjdą.
- Słusznie - stwierdził Edward. - Czy przedtem moglibyśmy
tylko pójść na lunch? Nie zjadłem śniadania i umieram z
głodu.
Skinęła głową i zsunęła się z hamaka.
- Dobrze. Włożę buty i spotkamy się przed domem. Edward
przyglądał się Belli idącej w stronę budynku. Dobrze się stało,
ż
e nie zaprosiła go do środka. Jej zgrabna figura za bardzo
pobudzała zmysły.
- Opanuj się - powiedział cicho do siebie.
Właściwie żałował, że zaproponował lunch, bo w bujaniu
się na hamaku z atrakcyjną dziewczyną było coś niezwykle
podniecającego. Ale nie mógł się oprzeć myśli, że jedenaście
lat, to jednak duża różnica. Bella mogła uważać inaczej, ale w
przeciwieństwie do niego nie miała żadnego doświadczenia.
Miała natomiast miękkie, serce i usiłowała wszystkim
pomagać, podczas gdy on był zimnym biznesmenem Z
talentem wyłącznie do zarabiania pieniędzy. Był cynikiem, a
ona idealistką. Zasługiwała na kogoś lepszego niż znużony
pracoholik. Nagle pomyślał o ojcu. Na pewno polubiłby Bellę i
uznał, że jest świetną kandydatką na żonę.
Dziewięć godzin później Edward czyścił malarskie wałki.
Początkowo niezręcznie czuł się w grupie wolontariuszy, ale
jego ujmujący sposób bycia szybko zyskał mu sympatię, a już
szczególnie pod koniec pracy, gdy zamówił pizzę dla
wszystkich pracujących.
- Czy każdą sprawę załatwiasz pieniędzmi? - spytała, gdy
byli przez chwilę sami.
Reporter odjechał już zadowolony, że zdobył ciekawsze
informacje, niż się spodziewał.
- Pieniądze mają dar przekonywania - stwierdził Edward,
chlapiąc wodą wokół zlewu.
- Może, ale tutaj ludzie chcą po prostu pomagać innym.
Tego pieniądze nie załatwią. Czasem mogą nawet być
przeszkodą.
Otworzył usta, jakby chciał zaprzeczyć, ale zrezygnował i
znów zajął się myciem.
Belli zrobiło się smutno. Edward widać przyzwyczaił się do
tego, że ludzie potrzebują go wyłącznie z powodu pieniędzy.
Zapomniał, że on sam też może być komuś potrzebny.
Chyba to właśnie było przyczyna jego konfliktów z rodziną. A
przecież był życzliwym człowiekiem, jednym z najlepszych,
jakich miała okazję poznać!. Pomyślała, że teraz zakończenie
ich krótkiej znajomości będzie dla niej dużo trudniejsze. Sama
sobie jest winna, bo niepotrzebnie igrała z ogniem. Dotknęła
jego ręki.
- Posłuchaj, ci ludzie polubili cię. nim zafundowałeś im
pizzę - powiedziała cicho. - To było miłe, ale niepotrzebne.
- Nie wiem, o czym mówisz.
S
tr
o
n
a
5
3
- Wiesz doskonale.
Edward zacisnął zęby, ale wystarczyło, by spojrzał na Bellę, i
napięcie minęło. Jej spojrzenie wyrażało prawdziwa troskę.
Możliwe, że mu nie ufała i uważała go za zepsutego bogacza,
ale przywiązywała też wagę do tego. co on czuje. Sprawiło mu
to przyjemność, a jednocześnie zrozumiał nagle, że
zdobywanie fortuny z myślą o przyszłości rodziny
przesłaniało mu radość życia i stawało się coraz bardziej
uciążliwym obowiązkiem, Bella za to angażowała się we
wszystko bez reszty. We wszystko oprócz miłości. Ale jeśli
się wreszcie zakocha, to można tylko pozazdrościć
szczęściarzowi.
- Przynajmniej dzięki tej pizzie możemy być sami -
mruknął. - Poza tym mylisz się, pieniądze pomagają. Dzięki
nim zapewniłem mamie wygodne życie.
- Jak często ją widujesz?
- Dwa razy w miesiącu. Latem częściej. Przynoszę jej
polne kwiaty, takie jakie dostawała od ojca. Ile razy je widzę,
zatrzymuję się, żeby zerwać bukiet.
Bella uśmiechnęła się.
- Mogę się założyć, że te kwiatki znaczą dla niej więcej
niż najdroższe meble, które dostała od ciebie. Nie zdajesz
sobie sprawy, jakie to może być dla niej ważne. Starł jej z
podbródka plamkę farby.
- Bella, mówimy o zwykłych kwiatkach, które znajduje
przy drodze.
- Dobrze, nie bądź uparty. Powiedz lepiej, czy znasz jej
ulubiony kolor. A co lubi Alice?
Brzmiało to jak jakiś test i Edward nie widział w tym sensu,
ale patrząc w oczy Belli, odpowiedział:
- Ulubionym kolorem mamy jest niebieski. Alice woli
zielony, lubi muzykę klasyczną, białą czekoladę i orzechy. Nie
wiem tylko, dlaczego pytasz. To przecież drobiazgi.
Bella uśmiechnęła się smutno i potrząsnęła głową.
- Czasem drobiazgi są dużo ważniejsze. Widzisz, Seth
miał się ze mną ożenić, ale nie wiedział, w którym miesiącu
się urodziłam, a co dopiero mówić o ulubionym kolorze.
Szczerze mówiąc, gdy coś go zainteresowało, stawałam się dla
niego niewidzialna. Kochał mnie, ale czasem marzyłam, żeby
pamiętał również o drobnych sprawach. Po prostu nigdy dla
nikogo nie czułam się ważna.
Edward był zaskoczony.
- Może nie powinienem tego mówić, ale z twojego
powodu niewiele spałem przez ostatnie dwie noce - przyznał
cicho. - Ostatni raz tak się zachowywałem z powodu kobiety,
gdy miałem szesnaście lat. Wtedy jeszcze nie panowałem nad
hormonami.
- Nie wierzę w ten twój brak opanowania.
- A w sobotę wieczorem? Ostrożność, kultura, słowa ojca
S
tr
o
n
a
5
4
o traktowaniu kobiet, wszystko nagle stało się nieważne. W
tamtej chwili po prostu musiałem cię całować.
Spojrzeli sobie w oczy. Bez namysłu przyciągnął ją i
pocałował. Wiedział, że nie powinien tego robić. Mógł jej
ofiarować tytko przelotną przygodę, a Bella przecież nie
należała do osób szukających nic nieznaczących miłostek.
Jednak było mu przy niej tak dobrze.
Nagle błysnęło ostro światło.
- Świetne zdjęcie. Dziękuję - zawołał reporter, który
niespodziewanie znów się pojawił.
- Do diabła - zaczął Edward, gotów ruszyć za nim, ale Bella
chwyciła go za rękę i pokręciła przecząco głową.
- To tylko pogorszy sprawę. Zresztą, pewnie tego właśnie
potrzebował twój brat. Dobrego zdjęcia na okładkę. Ludzie
będą mieli o czym mówić.
- Przecież nie pocałowałem cię dla reklamy -
odpowiedział ostro. - Po prostu jesteś tak atrakcyjna, że nie
mogłem się powstrzymać.
- Aha.
Bella nie wiedziała, co o tym myśleć. Nie znała go na tyle,
by wiedzieć, jak daleko mógł się posunąć dla dobra rodziny.
Zresztą był to jeden z powodów, dla których go podziwiała.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Następnego dnia rano Edward wkroczył do gabinetu swojej
asystentki i spojrzał na nią z wyrzutem. Była jak zawsze
elegancka i nieskazitelna, ale na jego widok uśmiechnęła się
dwuznacznie. Było to nad wyraz nieprofesjonalne
zachowanie.
- Wziąłem wczoraj dzień wolnego - powiedział wyniośle.
- Chciałem poświęcić trochę czasu na własne sprawy. Chyba
mi wolno?
- To będzie szok dla całej zachodniej półkuli. Usiłował
rzucić jej mordercze spojrzenie, ale nie wytrzymał i sam się w
końcu uśmiechnął.
- No dobrze. Powiedzmy, że pewne sprawy stały się
ważniejsze niż praca. Dziś zgłoszę się do szpitala, żeby mi
wymienili poglądy na życie.
- Powiedzmy, że nie wierzę.
S
tr
o
n
a
5
5
Jessica była zaskoczona jego zachowaniem i wcale nie
kryła zdumienia. Zupełnie się tym nie przejął. Tyle już uwag
słyszał na temat swojego stylu życia, że spływały po nim jak
woda po kaczce. Chyba że mówiła to Bella. Właściwie nie
rozumiał, dlaczego zależy mu na opinii tej chudej,
małomiasteczkowej panienki. Owszem, była bystra, życzliwa,
z poczuciem humoru, ale jak dla niego zbyt młoda i niewinna.
Westchnął. Nie powinien myśleć o małżeństwie z nią, bo
zasługiwała na kogoś, kto miałby dla niej czas. Nie powinien
też angażować się w przełomy romans, bo zgodnie z tym, co
wpoił mu ojciec, istnieją zasady, których prawdziwy
mężczyzna musi się trzymać. Pozostawała wiec tylko
przyjaźń. Tyle że zupełnie nie mógł zapomnieć jej
pocałunków ani dotyku jej ciała,
- Przy okazji - powiedział, idąc do drzwi swojego
gabinetu. - Za godzinę wychodzę. Odwołaj wszystkie moje
spotkania na najbliższe dwa tygodnie. Biorę więcej wolnego.
Jessica otworzyła usta, ale nie udało jej się wydusić
najmarniejszego nawet słowa.
- Słyszałaś?
Przynajmniej jedna kobieta zaniemówiła z jego powodu.
Była to miła odmiana, bo siostry i matka nigdy tak nie
reagowały. Musiał przyznać, że kobiety w jego rodzinie miały
anielskie uśmiechy, lecz wybuchowe charaktery. Bella nie
różniła się od nich pod tym względem.
Asystentka niepewnie skinęła głową.
- Co mamy zrobić ze sprawami, które czekają na pilne
załatwienie?
Edward błyskawicznie podjął decyzję. Jeśli chce normalnie
ż
yć, musi z kimś podzielić się obowiązkami.
- James da sobie radę. Od dawna o tym marzy.
James był jednym z młodszych braci Edwarda. Ukończył
Harvard i potrafił prowadzić negocjacje handlowe, jakby miał
nerwy ze stali. Do tego znał filie firmy w Niemczech i Japonii.
- Przygotuję upoważnienie do podpisywania dokumentów
- powiedziała Jessica.
- Świetnie. W czasie mojej nieobecności może też
korzystać z gabinetu, chyba że masz coś przeciwko temu.
- Oczywiście, że nie.
Edward zawahał się. Przypomniał sobie nagle, że Jessica i
James umówili się kiedyś na randkę, ale tylko raz. Widać
spotkanie musiało być nieudane, bo od tego czasu byli do
siebie wrogo nastawieni.
- Jesteś pewna? - spytał cicho.
Nie chciałby sprawić jej przykrości, była cennym
pracownikiem, poza tym traktował ją jak jeszcze jedną siostrę.
Jessica przybrała oficjalny uśmiech i skinęła głową.
- Szefie, za bardzo się pan przejmuje. Życzę przyjemnego
wypoczynku.
S
tr
o
n
a
5
6
Pomyślał o Belli o jej cichym domu i ogródku.
Uśmiechnął się.
- Dziękuję, Jessica. Na pewno będzie przyjemnie.
Bella prężyła się pod natryskiem. Chłodna woda spływała
po jej ciele. Jak na kogoś, kto lubi długo spać, wstała dziś
wyjątkowo wcześnie. Było to tym dziwniejsze, że wzięła
właśnie kilka dni wolnego. Od samego rana pracowała w
ogródku, potem przejrzała lokalną gazetę. Było tam
oczywiście jej ostatnie zdjęcie w ramionach Edwarda. Trochę
przykro jej było, że zainteresowano się nią tylko ze względu
na niego.
- Dlaczego znów się z nim całowałam? - mruknęła do
siebie. - Jestem zupełną idiotką.
Edward był inny, niż mogłoby się z pozoru wydawać. Pod
klasycznym, eleganckim garniturem krył się mężczyzna, przy
którym zaczynała tęsknić za tym, co kiedyś utraciła. To było
nierozsądne. Był miły i lubiła go, nic więcej. Gdy wychodziła
spod natrysku, zadźwięczał dzwonek u drzwi. Pospiesznie
owinęła się szlafrokiem i pobiegła. To pewna Emily. Jej
wspólniczka zaglądała czasem o tej porze. Bella otworzyła
drzwi i cofnęła się gwałtownie.
Za drzwiami stal uśmiechnięty Edward, trzymający w rękach
dwie papierowe torebki.
- Kawa i słodkie bułeczki. Pomyślałem, że powinniśmy
przedyskutować nasz następny krok.
Bella szczelniej owinęła się szlafrokiem.
- Jaki krok?
- Nasz romans na niby.
- Wczorajszy wieczór nie wystarczy?
Spojrzał na jedwabny szlafrok, który kusząco podkreślał
jej ponętne kształty. Przechwyciła jego spojrzenie i
zaczerwieniła się.
- Co masz na myśli?
- Widziałeś dzisiejszy artykuł? - Nie.
- Zaraz ci pokażę.
Poszła do kuchni, gdzie zostawiła na stole gazetę, a kiedy
odwróciła się, wpadła wprost na Edwarda. Przytrzymał ją za
ręce, żeby nie upadła, a na widok rozchylonego szlafroka
uśmiechnął się. Podsunęła mu gazetę pod nos i gorączkowo
poprawiła strój.
Ten facet jest nie do zniesienia, pomyślała. Szczerze
mówiąc, kiedy zgodziła się udawać, że łączy ich romans,
wiedziała, że będzie ją nachodził. Musi to przeczekać. Cała
sprawa powinna się zakończyć, gdy Edward zaprosi jakąś inną
kobietę do opery, na koncert czy gdzieś, gdzie zwykłe się
umawia. Odsunęła mokry kosmyk z czoła i spojrzała na
Edwarda przeglądającego gazetę.
- Okropne, prawda? - spytała.
- Nie jest tak źle - zapewnił.
S
tr
o
n
a
5
7
- Miliarder uwodzi miejscową piękność - zacytowała
Bella, wznosząc oczy do góry. - To nie jest według ciebie
gruba przesada?
- Dlaczego? Przecież jestem miliarderem.
- Ale ja nie jestem pięknością.
- Myślę, że jesteś.- Stuknęła się palcem w czoło.
- Zbadaj sobie wzrok.
- Jest doskonały.
Edward zmiął gazetę i odłożył ją na stół. Uważał, że tytuł
jest w porządku, o wiele lepszy niż poprzednie. Oczywiście
wolałby, żeby pocałunki były ich osobistą sprawą. Owszem,
miał ochotę całować Bellę, ale nie na oczach publiczności.
Natomiast jeśli chodzi o urodę... Gdy ujrzał Bellę w obcisłym,
jedwabnym szlafroku, który podkreślał jędrne piersi i zarys
bioder, uznał, że to widok niezwykle prowokujący. Chrząknął.
starając się nie dać tego po sobie poznać.
- Nie powinnaś otwierać drzwi tak ubrana. To zbyt kuszący widok.
Wzruszyła ramionami.
- Zwykle tego nie robię, ale myślałam, że to moja
wspólniczka. Emily Wolf - wyjaśniła. Starała się nie
zwracać wagi na to, że natarczywie jej się przygląda. - Kiedy
urodziła córkę, sprzedała mi połowę udziałów. Wzięłam teraz
tydzień urlopu, bo lada dzień powinna urodzić następne
dziecko i mogę długo nie mieć okazji do odpoczynku.
- Rozumiem. Przyniosę kawę z pokoju.
Gdy wrócił do kuchni, Bella znów w skupieniu czytała
gazetę. Nie znał jeszcze kobiety tak wrażliwej na
komplementy.
Może nie jest Miss Świata, ale w czym taka Miss jest od
niej lepsza? Owszem, Bella nie miała imponującego biustu,
lecz była z natury dobrym człowiekiem. Taka kobieta
zasługiwała na kogoś wspaniałego. Edward niestety za takiego
się nie uważał, ale przynajmniej czuł się świetnie w jej
towarzystwie.
- Kawy? - spytał, wyjmując z torebki plastikowy kubek z
pokrywką. - Nie wiedziałem, jaką lubisz. Wziąłem więc z
mlekiem i cappuccino.
- Poproszę cappuccino.
Upita łyk, potem zajęła się słodką bułką. Po chwili
spojrzała na niego i westchnęła.
- Nie wracasz do pracy?
- Wolałbym zostać z tobą.
- Ale ten artykuł już zrobił dobrą reklamę i radio twojego
brata na pewno zyskało wielu słuchaczy. Nic musimy dłużej
udawać.
- Ja niczego nie udaję. Naprawdę chciałbym, żebyśmy
zostali przyjaciółmi. Spotkajmy się jeszcze kilka razy, żeby
wszyscy uwierzyli, że to romans. Tylko my będziemy
wiedzieć, że chodzi o przyjaźń.
S
tr
o
n
a
5
8
Bella była zupełnie zdezorientowana. Edward z pewnością
nie miał czasu na przyjaźnienie się z kimś takim jak ona. Bez
wątpienia nie interesował go też prawdziwy romans. W końcu
miała lustro i zdawała sobie sprawę z własnego wyglądu.
- To się nie uda - powiedziała powoli. - Zupełnie nie
rozumiem, dlaczego wszyscy uwierzyli, że mogłeś się we
mnie zakochać.
- Może raczej ludzie zadają sobie pytanie, jak ty mogłaś
się we mnie zakochać - sprostował Edward. - Jesteś cudowną
kobietą, a ja tylko facetem z dużymi pieniędzmi.
Bella nie mogła uwierzyć, że powiedział to zupełnie
szczerze. Chociaż z drugiej strony wielokrotnie podkreślał, że
pieniądze to wszystko, co ma do zaoferowania.
- Nie mów tak. Jesteś wspaniałym, inteligentnym
mężczyzną. Dbasz o rodzinę, pracowników i nie zapominasz
nawet o polnych kwiatkach dla mamy. Ma dodatek jesteś
najprzystojniejszym mężczyzna, jakiego spotkałam w życiu!
Uśmiechnął się.
- Dlaczego w takim razie nie chcesz, żebyśmy zostali
przyjaciółmi?
- Tego nie powiedziałam.
- Czyli przyjaźnić się możemy tylko romans jest
wykluczony - podsumował.
Miała ochotę potrząsnąć nim z wściekłości i jednocześnie
całować go. Czuła się rozdarta. Już po raz drugi spokój jej
stabilizowanego życia był zagrożony. W obecności Edwarda
czuła się wspaniale, ale z tego mogło wyniknąć tylko
cierpienie.
- Nie możemy zostać nawet przyjaciółmi - próbowała
argumentować rozsądnie. - Mieszkamy na przeciwnych
brzegach Puget Sound.
- Też tak myślałem, ale przypomniałem sobie, że istnieje
coś takiego jak drogi.
- Poza tym jesteś bardzo bogaty - mówiła dalej - a ja
jestem właścicielką zaledwie połowy sklepu z ciuchami dla
dzieci i kobiet w ciąży.
- Świetnie. - Skinął energicznie głową. - Oboje więc
jesteśmy ludźmi biznesu. Dzięki temu mamy dodatkowe
tematy do rozmów, choć i tak nie powiedzieliśmy sobie jeszcze wszystkiego.
- Ty mnie w ogóle nie słuchasz! - zawołała Bella.
- Nieprawda. Słyszę każde słowo i próbuję cokolwiek
wyjaśnić.
- Nic ma co wyjaśniać. Nigdy nie miałam rodziny, a ty
masz bardzo dużą. Lubisz wcześnie wstawać, a ja nienawidzę
poranków.
Rzucił jej leniwe spojrzenie.
- Mógłbym sprawić, żebyś je polubiła.
Propozycja całkiem ją zaskoczyła. Przez chwilę próbowała
sobie to wyobrazić, jednak szybko doszła do wniosku, że nie
S
tr
o
n
a
5
9
mówił poważnie, chciał jedynie pomóc bratu.
- Bella, co ty na to? - spytał cicho. - Spędźmy razem
trochę czasu. Niech sobie ludzie myślą, co chcą.
Propozycja była niepokojąca. W końcu Edward Cullen
był chodzącą pokusą.
- No dobrze, ale żadnych więcej pocałunków.
- Tego nie mogę obiecać.
- Dlaczego?
Edward przeciągnął palcem po jej przegubie.
- Bo nie łamię obietnic, a wątpię, czy tej mógłbym dotrzymać.
Ubieraj się i ustalimy plany na dziś.
- Myślałam o tym, żeby wziąć małego kotka -
powiedziała bez zastanowienia.
- Świetnie. - Edward już wyciągnął telefon komórkowy. -
zadzwonię do asystentki. Na pewno w tej okolicy są hodowcy
kotów. Myślałaś o jakiejś konkretnej rasie?
Skinęła głową.
- O dachowcu.
Miał tak zaskoczoną minę, że aż się uśmiechnęła.
- Nigdy nie słyszałem o takich.
- Wiesz, to taki uliczny kot, który potrzebuje domu -
wyjaśniła cierpliwie.
Pomysł z kotem przyszedł jej do głowy zupełnie
niespodziewanie. Może podświadomie chciała mieć coś
ż
ywego obok siebie, coś, co mruczałoby, wylegując się z nią
na hamaku. Nie planowała tego wcześniej. Po prostu lubiła
zwierzęta.
- Skąd wziąć ulicznego kota? Nie będziemy przecież na
niego polować w jakiejś podejrzanej okolicy - powiedział z
przejęciem. - Dziki kot może być niebezpieczny. Trzeba go
złapać i najpierw oswoić.
Bella nie mogła już się opanować i wybuchnęła szczerym
ś
miechem na cały głos.
- Naprawdę jesteś z innego świata. Edward, bezpańskie koty
można wziąć ze schroniska. To w Forks jest bardzo dobre.
- Domyślam się, że im też pomagasz.
- Pomagałam zbierać datki. Potrzebny im nowy budynek.
Utrzymanie weterynarza też kosztuje. Wszystkie zwierzęta są
tam szczepione i leczone.
Edward pokręcił głową z podziwu. Miał coraz większą
ochotę przytulić Bellę.
- Dobrze. Ubierz się wreszcie i chodźmy do tego
schroniska wybierać twojego przybłędę.
Kiedy zniknęła za drzwiami, Edward popijał stygnącą kawę,
uśmiechając się do siebie. No tak, dawniej wiedziałby, co to
jest dachowiec. Kiedy zdążył się aż tak zmienić, że kot
kojarzył mu się już tylko z drogim, rasowym okazem?
Znajomość z Bellą nie może skończyć się tylko na
przyjaźni. Za bardzo jej pragnął. W porównaniu z nią innym
S
tr
o
n
a
6
0
kobietom brakowało niewymuszonej radości, zaraźliwego
ś
miechu i szczerego uporu. Czuł, że przy niej stara się być
lepszym człowiekiem. Takiej przyjaźni potrzebował. Może nie
muszą stać się kochankami? Zastanawiał się nad tym przez
całą drogę do schroniska, gdzie dziesiątki kotów i psów
zamkniętych w Watkach spoglądały na nich z nadzieją.
Widząc, że Bella zagląda do każdej klatki ze łzami w
oczach, Edward jęknął. Najchętniej zabrałaby wszystkie
zwierzęta. Co prawda powiedziała, że chce małego kotka, ale
już po chwili miała na rękach wielkie szare kocisko, które
donośnym mruczeniem okazywało zadowolenie. Kartka na
drzwiach klatki informowała, że potwór nazywa się Smoke i
już od roku czeka na życzliwą osobę.
- Ogłoszę w firmie - odezwał się po chwili Edward - żeby
każdy się zastanowił, czy nie chciałby wziąć ze schroniska
jakiegoś zwierzaka. Poniosę wszelkie koszty i pozwolę
pojechać w godzinach pracy.
- Naprawdę to zrobisz? - spytała z nadzieją w oczach. Był
gotów zgodzić się na wszystko, byleby osuszyć jej łzy.
Nagłe spomiędzy krat wysunęła się łapa i chwyciła Bellę
za kosmyk włosów.
- Miau! - zaczepił ich mały kotek, jakby żądał
natychmiastowego zabrania go do domu,
Bella spojrzała z uśmiechem na pasiastą kulkę futra.
- Jak myślisz, Smoke? - zwróciła się do kota, który
siedział u niej na rękach. - Dogadasz się z młodszym
braciszkiem, prawda?
Szary kot ziewnął i schował głowę w zgięcie jej łokcia.
Był łagodny i do pełni szczęścia potrzebował jedzenia, miłości
i ciepłego miejsca do snu.
Nim Bella zdążyła się zaprzyjaźnić z kolejnymi kotami,
Edward poprowadził ją do holu, gdzie uparł się zapłacić.
Pasiasty kociak nie był zachwycony kartonowym pudłem, w
którym został umieszczony na czas podróży, natomiast starszy
kot ułożył się wygodnie i zasnął. Bella miała coraz bardziej
nieszczęśliwą minę, słuchając przejmującego miauczenia
pręgowanego stworka. W końcu otworzyła karton, a
uwolniony kociak wspiął się jej na kolana, uspokoił i zajął
myciem pyszczka.
- Jesteś cudowny - powiedziała Bella i podrapała go pod
brodą.
Po raz pierwszy w życiu Edward zazdrościł kotu. Oba
stworzenia miały zapewnioną miłość, pieszczoty i opiekę.
- Pewnie potrzebne im są jedzenie, żwirek i miski? Bella
drgnęła.
- Słusznie. Zupełnie o tym zapomniałam. Tam dalej jest
sklep zoologiczny. Zatrzymaj się, a ja pobiegnę i kupię
wszystko, czego potrzeba kotom.
- Żaden problem - powiedział z uśmiechem - ale pozwól,
S
tr
o
n
a
6
1
ż
e ja się tym zajmę.
- Weź moją portmonetkę.
- Przecież to tylko trochę jedzenia dla kotów. Lepiej
zostań i pilnuj, żeby dzieciom nic się nie stało - zaproponował,
wysiadając z samochodu.
- Nie potrzebuję już mieć dzieci - szepnęła pręgowanemu
kotu do ucha - bo teraz mam ciebie.
W odpowiedzi ziewnął, ułożył się na boku i zasnął.
Po chwili Bella usłyszała odgłos otwieranego bagażnika.
Za - niepokojona zauważyła, że Edward i jeden ze sprzedawców
kilkakrotnie wracali do sklepu po pakunki.
- Co ty kupiłeś? - spytała, gdy wreszcie trochę zasapany
usiadł za kierownicą.
- Tylko kilka niezbędnych rzeczy.
- Edward, nie możesz, kupować wszystkiego.
- Bella - odpowiedział, naśladując jej zirytowany ton. -
Mogę kupować, co chcę, a już na pewno wolno mi dawać
prezenty naszym nowym podopiecznym.
Dotknął palcem czubka jej nosa i roześmiał się.
- Przy tobie człowiek nie może się nudzić. Pomyślała, że
jest tylko uprzejmy, bo tak naprawdę musiało mu być
strasznie nudno. Najpierw zaciągnęła go do pracy w ośrodku,
gdzie malował przez dziewięć długich godzin, teraz musiał
odwiedzić schronisko dla zwierząt i sklep zoologiczny. Tak,
atrakcje nie miały wprost końca. Dla niej nie było to nudne,
ale nic wyobrażała sobie, że Edwarda mogą cieszyć tak zwykłe
sprawy. Ona była zadowolona ze swego życia, przy - najmniej
do chwili, gdy on w nie wkroczył. Obawiała się jednak, że gdy
Edward na stałe wróci do Seattle, nie będzie już umiała cieszyć
się drobiazgami jak dawniej.
Po powrocie do domu stwierdziła, że kupił dosłownie
wszystko: zapas puszek z jedzeniem, zabawki, domki do
spania, środki przeciw pchłom i dwie elektryczne,
samoczyszczące się kuwety.
- Powiedzieli, że są rewelacyjne - mruknął Edward, gdy
zaprotestowała.
Siadł na podłodze i uważnie studiował instrukcję. Po
chwili złożył oba urządzenia i napełnił je żwirem.
- Gdzie mam je postawić? Muszą być blisko gniazdka z
prądem.
Bella pokręciła głową z niedowierzaniem i zaprowadziła
go do zapasowej sypialni. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy,
ż
e Edward Cullen będzie instalował kocie kuwety.
Tymczasem on nie protestował, nie dawał po sobie poznać, że
to zajęcie jest poniżej jego godności. Po prostu zrobił, co
należało. Dziwne. Miał tyle pieniędzy, a nie bał się ubrudzić rąk.
Ale to nie był koniec niespodzianek. Wkrótce potem,
kiedy zdrzemnęli się na hamaku, koty po prostu wskoczyły za
nimi. Smoke zwinął się na brzuchu Edwarda. a kociak ułożył się
S
tr
o
n
a
6
2
na włosach Belli.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Następnego ranka Bella nie mogła oprzeć się ciekawości i
włączyła radio. Stacja KLMS podawała właśnie najnowsze
informacje na temat planów małżeńskich Edwarda. Bellę zatkało.
Czy słuchacze naprawdę wierzą, że Edward mógłby się zakochać
w kimś takim jak ona? Przecież są dorośli, a radiostacja
próbowała im wcisnąć jakieś bajki.
- Wiele wskazuje na to, że Edward Cullen porzuci stan
kawalerski - mówił podnieconym głosem prowadzący. -
Widziano go wczoraj w Forks w towarzystwie uroczej
panny Swan. W schronisku dla bezdomnych zwierząt wybrali
dwa koty. To chyba dobry znak.
Dalej dziennikarz wychwalał wspaniałe warunki w
schronisku - niewątpliwie wpływ Edwarda. Bez dwóch zdań to
dobry człowiek i byłby doskonałym mężem dla odpowiedniej
kobiety. Cóż. tyle że ona nie była odpowiednią kandydatką.
Nagle uświadomiła sobie, że pewnego dnia usłyszy
wiadomość o jego ślubie. Tym razem prawdziwą. Zwykle nie
obchodziły jej takie uroczystości dotyczące znanych osób,
jednak w tym wypadku będzie inaczej. Edward ją całował,
obejmował, śmiał się z nią. Przy nim czuła się piękna i
pożądana.
Sprężysta, futrzana kulka skoczyła na parapet i głośno
miaucząc, obserwowała wronę. Bella roześmiała się i
pogłaskała kociaka, który od niedawna nosił dumne imię
Razzle.
- Lepiej jej nie zaczepiaj. Jest od ciebie dwa razy większa.
Razzle nadal bacznie przyglądał się ptakowi, a Bella po raz
kolejny w ciągu ostatniej godziny spojrzała na zegarek.
Zdążyła już popracować w ogrodzie, sprzątnąć cały dom i
wziąć prysznic. Wszystko przez Edwarda, który napomknął, że
może wpadnie na chwilę około dziesiątej. W rezultacie nie
spała już od świtu, zastanawiając się, czy mówił serio.
Powtarzała sobie, że nie ma to żadnego znaczenia, ale gdy
usłyszała pukanie do drzwi, serce zabiło jej szybciej.
Wkroczył uśmiechnięty z doniczką w ręku.
- Kocia mięta - wyjaśnił. - Myślisz, że spodoba się
maluchom?
- Na pewno. Co najmniej tak jak grające piłeczki do
zabawy. Wiesz, że hałasowały nimi przez całą noc?
- Przepraszani. Tego nie przewidziałem.
- Cóż, sama chciałam kota - przyznała z uśmiechem.
S
tr
o
n
a
6
3
Edward zdał sobie sprawę, że coraz częściej uczestniczy w jej
codziennym życiu i że każda wspólna chwila sprawia mu
radość. Chrząknął.
- Wspominałaś, że interesujesz się baseballem. Mam
bilety do łoży na niedzielny mecz. Chyba że masz inne plany
na weekend.
- Loża? - zmarszczyła nos niezadowolona. - Nie było
normalnych biletów?
- Nie wolałabyś raz pójść z fasonem? Unikniesz łupinek
od orzechów i plam po coli.
- Wolę się czuć jak na meczu, a nie siedzieć w oszklonej
loży - odpowiedziała stanowczo i ruszyła z doniczką do
kuchni.
Edward pokręcił głową. Musiał przyznać, że Bella jest
niepowtarzalna. Ciągle go czymś zaskakiwała. Jego rodzina
bardzo chciała ją poznać. Wszyscy byli ciekawi kobiety, która
potrafi mu się sprzeciwić. Tym bardziej że Alice zdążyła
już wszystkim opowiedzieć o poranku, kiedy to Bella wpadła
jak grom do jego biura.
- A tak przy okazji - zaczął - nasza rodzina spotyka się
zawsze w niedzielę wieczorem. Mama chce, żebyśmy przyszli
po meczu na kolację.
Ku jego zaskoczeniu Bella wyraźnie się zaniepokoiła.
- Chyba nie myśli, że naprawdę coś nas łączy?
- Nie - zapewnił szybko. - Niczego takiego nie dałem jej
do zrozumienia. Oczywiście marzy o kolejnych wnukach.
Teraz może rozpieszczać tylko dziewczynki mojej
najmłodszej siostry.
Bella bez słowa odwróciła się i odkręciła kran nad zlewem.
Z rur dobiegło coś w rodzaju stęknięcia i fontanna wody
trysnęła w stronę sufitu. Bella krzyknęła i odskoczyła do tyłu.
Górna część zaworu została jej w ręku.
- Psiakrew! - warknęła pod nosem.
- „Psiakrew" nie pomoże! - zawołał Edward, podbiegając do
zlewu. - Weź garnek, odwróć dnem do góry. Niech woda
płynie do zlewu. Ja spróbuję to zakręcić.
- Nic nie musisz robić - odpowiedziała, odgarniając
mokre włosy z twarzy. - Dam sobie radę.
Burknął coś do siebie, klęknął i otworzył szafkę pod
zlewem. Bella tymczasem przykryła fontannę największym
garnkiem, jaki znalazła. Była już cała mokra, a wyglądało na
to, że Edward też tak będzie wyglądał za chwilę. Pomyślała, że
mężczyźni są niemożliwi. Uważają, że znają się na wszystkim
i potrafią naprawić każdą rzecz.
- Mogę sama to zrobić - upierała się.
Tymczasem woda spod garnka pryskała na boki, chlapiąc
ich oboje i nie oszczędzając podłogi. Jedynie sufit był
bezpieczny. Spojrzała w dół. Mokra koszula przykleiła się do
Edwarda, podkreślając muskulaturę.
S
tr
o
n
a
6
4
- Jeśli kobieta potrzebuje pomocy, nie mogę jej tak
zostawić - powiedział z głębi szafki. - Do diabła, nie dam rady
przekręcić tych zaworów. Kiedy ostatnio zakręcałaś tu wodę?
- Nigdy. Nie było takiej potrzeby,
- Od dawna mieszkasz w tym domu?
- Ponad cztery lata.
Bella przypomniała sobie dzień po śmierci Setha, gdy
zdecydowała, że musi jakoś ułożyć sobie życie. Szybko
podjęła decyzję i wprowadziła się tu w przeciągu miesiąca.
- Jest lepiej - dobiegł ją stłumiony głos. - Jeden daje się
odrobinę przekręcić.
Strumień wody zmniejszył się, wreszcie przestało nawet
kapać. Bella ostrożnie zdjęła garnek, potrząsnęła głową, żeby
pozbyć się kropli spływających po policzku. Edward wyczołgał
się z szafki. Spojrzała na niego.
- Domyślam się, że nie wziąłeś ubrania na zmianę?
- Nie - przyznał. - Spróbujmy jakoś usunąć tę wodę.
Kiedy wrzucała do pralki stertę mokrych ręczników, usłyszała
telefoniczną rozmowę Edwarda.
- Tu Cullen. Zawołaj Petera. Peter? Tu Edward. Przyślij
hydraulika na Jacobson South numer 551.
Bella natychmiast zamachała ręką i pokręciła głową
przecząco. Nie zwracał jednak na nią uwagi.
- Niech weźmie rurki i złączki potrzebne do instalacji
kuchennego zlewu. - Spojrzał jeszcze raz na stary zlew i
uniósł brwi. - I nowy zlew.
- Chwileczkę! - zawołała Bella. - Na to się nie zgadzam.
Edward odwrócił się, żeby lepiej słyszeć Petera.
- Tak. Całość do wymiany, łącznie z zaworami
odcinającymi wodę. Ktoś inny może pojechać po zlew. Będzie
szybciej. - Przez chwilę słuchał. - Nie wiem. Nowy,
dwukomorowy, dobrej jakości.
Bella oparła ręce na biodrach. Spojrzała na Edwarda i
stwierdziła, że wyrwanie mu telefonu z ręki raczej się nie uda.
Zaczekała więc, aż skończył rozmawiać.
- Co ty sobie wyobrażasz? - spytała wściekle. Rozpiął
mankiety i zawinął rękawy.
- Wzywam hydraulika. W Forks Peter to nasza
brygada remontowa.
- W żadnym wypadku. Zadzwoń i odwołaj. Spojrzał
zaskoczony.
- Nic z tego. Ta instalacja pochodzi chyba jeszcze z lat
trzydziestych. Trzeba ją porządnie naprawić. Sporo mogę
zrobić sam, ale przecież nic jestem specjalistą.
Bella westchnęła przeciągle.
- Wiem, że to jest stare. Ale potrafię sama rozwiązywać
własne problemy.
- Wiem o tym. Po prostu chcę sprowadzić kogoś, kto
zrobi to szybciej. Możesz mi wierzyć, że długo trzeba szukać
S
tr
o
n
a
6
5
hydraulika do takiej pracy.
- My, zwykli ludzie, potrafimy przetrwać drobne
katastrofy - Możemy nawet przeżyć dzień lub dwa bez wody
w kuchni. A naprawy robię sama.
- Wymieniałaś kiedyś rurę pod budynkiem? Wiesz, że
taki żeliwny zlew waży chyba ze sto kilo? - pytał. - Nie
poradzisz sobie sama.
Przerwał mu dzwonek do drzwi.
- Jeśli to twój hydraulik, będzie musiał odejść.
Edward pokręcił głową. Zupełnie nie mógł zrozumieć,
dlaczego kobiety, a Bella w szczególności, potrafią być tak
uparte. Przecież chciał tylko, żeby jego pracownik coś
naprawił. Tak samo pomagał matce i siostrom i nie miały nic
przeciwko temu. Westchnął. Szczerze mówiąc, zazwyczaj nie
chciały jego pomocy, on jednak uważał, że jeśli pojawia się
problem, powinien się tym zająć. Teraz, też nie proponował w
końcu brylantowej kolii, tylko pomoc hydraulika.
- Cześć, Sam - usłyszał głos Bella z sąsiedniego pokoju. -
Widzę, że Katie śpi jak aniołek.
- Jest zupełnie jak jej mama - odpowiedział niski głos.
Edward zajrzał do pokoju. W drzwiach wejściowych stał
mężczyzna z jasnowłosym dzieckiem przytulonym do
ramienia. To nie mógł być hydraulik.
- Co się stało? Jesteś cała mokra.
- Mała awaria w kuchni, ale uratowaliśmy dom, nim
zdążył odpłynąć.
- My?
- Nie jestem sama - wyjaśniła zakłopotana, zapraszając
gestem do zajęcia miejsca na kanapie.
- Witam - powiedział Edward, wchodząc do pokoju.
Skrzyżował ręce na piersi. Miał ochotę jak najszybciej pozbyć
się lego człowieka. Szczególnie teraz, gdy mokra koszulka
podkreślała piersi Bella. Sam jednak wcale nie wydawał się
zainteresowany jej biustem.
- Sam Wolf, a to Edward Cullen - przedstawiła ich
sobie.
Sam skinął głową.
- Potrzebna wam pomoc? - spytał. - Mam narzędzia w
samochodzie.
Bella uśmiechnęła się.
- Byłoby miło, jeśli nie jesteś zbyt...
- Nie potrzebujemy pomocy - przerwał Edward. Oparła ręce
na biodrach i spojrzała na niego ze złością.
- Edward!
- Bella! - zaczął tym samym tonem. - Dlaczego zgadzasz
się na pomoc Sama, a na moją nie?
- Sam jest przyjacielem.
- A ja to co? - zaprotestował. - Myślałem, że już to
ustaliliśmy.
S
tr
o
n
a
6
6
- Chętnie pomogę - wtrącił się Sam pospiesznie. - Tym
bardziej że Bella, zawsze kiedy tego potrzebujemy, zajmuje się
Katie, no i jest wspólniczką mojej żony. Pracuje więcej, niż
powinna, szczególnie teraz, gdy Emily jest w ciąży.
- Właśnie, jak Emily się czuje? - spytała Bella. - Mówiła,
ż
e jeszcze kilka dni mogę nie przychodzić do sklepu.
Sam uśmiechnął się szeroko. Było jasne, że myślał tylko o
jednej kobiecie, a z Bellą łączyły go wyłącznie przyjacielskie
stosunki.
- Jest dzielna - odpowiedział Sam - ale ja już się
denerwuję. Lekarz mówi, że do porodu jeszcze ponad tydzień.
Dzisiaj kręciłem się trochę po sklepie, ale w końcu mnie
wyrzuciła, bo podobno przeszkadzam.
- Nie zapomnij, że chętnie zajmę się Katie, jak przyjdzie
czas rozwiązania.
- Będę pamiętał. - Zerknął na Bellę. - Wracając do
naprawy, u nas w domu sam wszystko remontowałem, więc
nie ma problemu.
Edward przecząco pokręcił głową. Chciał być osobiście
odpowiedzialny za naprawę.
- Już się tym zająłem. Sam wzruszył ramionami.
- Jak wolisz.
- Obu was mam dosyć - stwierdziła nagle Bella. - Sama się
tym zajmę. Możecie obaj znikać - dodała, wskazując na drzwi.
- Zupełnie jak moja żona. Dlatego tak świetnie się
dogadują. - Sam uśmiechnął się porozumiewawczo do Edwarda
i po prostu posłuchał polecenia.
Edward jednak wcale nie miał zamiaru pójść w jego ślady.
Bella tupnęła nogą.
- Ty też.
- Nie. Nie mam nic innego do roboty, wiec mogę się zająć
zlewem.
Bella westchnęła.
- Wy, mężczyźni, myślicie, że bez was zawaliłby się
ś
wiat. Edward uśmiechnął się. Coraz bardziej lubił
przekomarzanie się z nią. Spojrzał na jej długie, gęste włosy, z których
spływała woda.
- Czy masz coś, co mógłbym na siebie włożyć? - zapytał
ochrypłym głosem, starając się skupić na czymś innym.
Bella uniosła brodę.
- Jeśli zmieścisz się w moje ciuchy, chyba się zastrzelę.
Skłamałam. Zastrzelę ciebie.
Roześmiał się. - Aż tak?
- Owszem, ale jeśli zawiniesz się w koc wrzucę twoje
obranie do pralki i włączę wirowanie.
- To już wolę - zostać w mokrym.
Nie miał najmniejszej ochoty paradować owinięty w koc,
gdy zjawi się jego pracownik. Właśnie w tej chwili nadjechała
ciężarówka z logo firmy Cullena.
S
tr
o
n
a
6
7
- Nadeszła pomoc - mruknął.
- Powiedz, żeby odjechali.
- Nie powiem, a ty musisz się przebrać.
- Dlaczego? Nie jestem bardziej mokra niż ty.
- W moim przypadku nie ma to takiego znaczenia - i
wymownie wskazał na jej koszulkę.
Spojrzała w dół i aż jęknęła. Dlaczego akurat dziś nie
włożyła stanika?
- Nie przejmuj się - powiedział. - Mnie się podoba, a Sam
jest zdaje się tak zadurzony w swojej żonie, że nie zwróciłby
uwagi nawet na dziewczynę z „Playboya", gdyby taka
pojawiła się w jego własnej sypialni.
- Nie mam nic do pokazania - stwierdziła.
- Mnie się podoba to, co widzę - zapewnił i musnął
wierzchem dłoni jej sterczące piersi - Moglibyśmy odesłać
hydraulika i... - Przyciągnął Bella do siebie drugą ręką i
pocałował. Zrobiło jej się gorąco.
Drzwi ciężarówki zatrzasnęły się z hukiem, psując nastrój.
- Włóż coś suchego - szepnął Edward.
Zadźwięczał dzwonek u drzwi. Bella pobiegła do sypialni,
a Edward poszedł otworzyć. Gdy się przebrała i zeszła na dół,
panowie dyskutowali o stanie tej prawdziwie muzealnej
instalacji.
- Słusznie. Trzeba wymienić całość - zgodził się
hydraulik.
- Mam zamiar sama się tym zająć - oznajmiła.
- Trochę się stawia - poinformował Edward, z uśmiechem
mrużąc oko do hydraulika. - Uparła się, że od nikogo nie chce
pomocy.
Bella najchętniej by go kopnęła. Najwyraźniej bawiła go
cała sytuacja. Hydraulik uśmiechnął się życzliwie.
- Z przyjemnością pomogę. Pewnie pani nie pamięta, ale
kilka lat temu Seth Dawn , pani narzeczony, uratował z
pożaru mojego szwagra. Panie Cullen, ja to zrobię bez
wynagrodzenia.
- Jestem bardzo wdzięczna, ale naprawdę nie trzeba -
powiedziała.
Edward zauważył dziwny wyraz jej twarzy.
- Czy możemy porozmawiać? - Chwycił ją za rękę i
pociągnął za sobą do ogródka. Niezręcznie pogłaskał jej
dłonie. Chciał ją pocieszyć, ale i sprawić, by zapomniała, że
kiedyś kochała innego.
- Bella, nie jestem bohaterem. Mogę tylko pomóc w
naprawie zlewu. Uważam, że jesteśmy przyjaciółmi, nawet
jeśli ty to widzisz inaczej.
Spojrzała na niego.
- Bohaterem? O czym ty mówisz?
- Takim - zawahał się - jak twój narzeczony. O nim
myślałaś przed chwilą, prawda?
S
tr
o
n
a
6
8
Bella przyjrzała mu się bardzo uważnie. Niczego nie
rozumiał, ale nie mogła w końcu tego od niego oczekiwać.
Kochała Setha, wiecznego chłopca zajętego własnymi
sprawami. Może w miarę upływu czasu stałby się
odpowiedzialnym ojcem rodziny, nie wyobrażała sobie
jednak, że mógłby poświęcić własne marzenia dla dobra matki
i rodzeństwa.
- Nie myśl, że jesteś od niego gorszy - powiedziała cicho.
- Podejmowałeś w życiu decyzje, które wymagają ogromnej
odwagi. Chciałeś zostać inżynierem, prawda? Jednak po
ś
mierci ojca porzuciłeś studia, zacząłeś pracować, żeby pomóc
rodzinie.
- Cóż to przecież najbliżsi - wyjaśnił zdziwiony, że ktoś
mógłby postąpić inaczej.
- Wiem i mam nadzieję, że to doceniają.
- Raczej ciągle narzekają. Zupełnie jak ty.
Nie roześmiała się. Rozumiała więcej, niż sądził.
- Ciężko pozwolić im odejść? - spytała. - Dawniej ciągle
byłeś im potrzebny, a teraz są dorośli i chcą być samodzielni.
- Jeszcze nie są całkiem dorośli. Zachichotała.
- Edward, będzie z ciebie staroświecki ojciec, który nie
chce, żeby córka chodziła na randki przed trzydziestką, a syn
nie dostanie samochodu, dopóki nie zacznie pracować.
- Panno Swan, czyżby to były oświadczyny? Uśmiechnęła
się.
- No dobrze, skoro i tak jesteś cały mokry, możesz zająć
się zlewem.
Edward pogłaskał kciukiem jej wargi, a potem odwrócił się i
poszedł do kuchni. Lubił, gdy Bella tak z nim rozmawiała.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Dopiero w piątek Bella miała czas, żeby wszystko, co się
zdarzyło, przemyśleć. Spodziewała się. że koszmar
hydraulicznych przeróbek wystraszy Edwarda, on jednak zjawił
się w czwartek i siedział u niej przez cały dzień. Na następny
dzień planowali wypożyczyć łódkę od Wolfów, niestety,
zaledwie Edward przyjechał, zadzwonili do niego z biura z
prośbą o pilny przyjazd. Zdążył jeszcze przypomnieć Bella o
niedzielnym meczu i kolacji z rodziną na wypadek, gdyby
wcześniej nie mogli się zobaczyć.
Smoke spał spokojnie na jej kolanach, a Razzle buszował
w kuchni. Bella wypuszczała koty do ogródka tylko wtedy,
gdy mogła wyjść razem z nimi. Zwykle lubiła tam przebywać,
lecz dziś, bez Edwarda, jakoś nie miała na to ochoty. Rozległ się
dzwonek do drzwi, kot otworzył jedno oko i miauknął z
ż
alem, gdy przełożyła go na poduszkę.
- Przepraszam - powiedziała.
S
tr
o
n
a
6
9
Poczuła przyspieszone bicie serca. To mógł być Edward.
Może sprawa nie była tak poważna i zdecydował się wrócić
do Forks?
- Panno Swan, czy pani i pan Cullen pokłóciliście się? -
spytał reporter, podsuwając jej mikrofon. - Wrócił do Seattle
niespełna godzinę po przyjeździe tutaj, prawda?
- Ja... nie, nie pokłóciliśmy się - odpowiedziała, cofając
się instynktownie przed błyskiem fleszów.
- Ostatnio przecież spędzaliście razem dużo czasu. Co się
nagle stało?
Zmarszczyła brwi.
- Dwaj jego pracownicy mieli wypadek samochodowy -
odpowiedziała pospiesznie. - Wrócił do Seattle, żeby spotkać
się z ich rodzinami i w miarę możliwości pomóc.
Niezbyt ich to interesowało. Ważny był wyłącznie romans.
- Czy już się oświadczył?
- Kiedy planujecie ślub?
Zadawali pytania, nie czekając na odpowiedź. Bella
mocniej przytrzymała drzwi.
- Jesteśmy wyłącznie przyjaciółmi - oświadczyła. - To
wszystko.
Rozległy się okrzyki niedowierzania. Ktoś z tyłu
pomachał zdjęciem, na którym całowała się z Edwardem.
- Co pani na to? Pan Cullen chyba chce czegoś więcej.
- To są osobiste sprawy. Nie mam nic do dodania. Starannie
zamknęła za sobą drzwi. Reporterzy dali jej się we znaki już
wtedy, gdy postanowiła nie uczestniczyć w wygranej randce,
nie spodziewała się jednak takiej histerii z powodu kilku
spotkań i pocałunków.
Nagle z kuchni dobiegł ją podejrzany hałas. To nie mógł
być Razzle. Ruszyła pospiesznie i ujrzała fotografa robiącego
zdjęcia kwiatom stojącym na stole.
- Co pan tu robi? - spytała rozzłoszczona.
- Pan Cullen je przyniósł, prawda?
- Wtargnął pan na teren prywatny - oświadczyła
lodowatym tonem. - To jest przestępstwo - dodała i sięgnęła
po telefon.
Połączyła się z policją, ale fotograf nie czekał. Dyżurny
policjant przyjął zgłoszenie i obiecał przysłać wóz patrolowy.
Bella od razu poczuła się raźniej. Nagle dotarło do niej, że
fotograf nie zamknął drzwi, a Razzle gdzieś zniknął.
Przeszukała dom. Ani śladu. W ogródku też go nie było.
Krzyczała jego imię na całą okolicę, aż rozbolało ją gardło.
Bez rezultatu. Usiadła na schodku przy tylnych drzwiach,
próbując powstrzymać łzy. Zdążyła już pokochać tego
ś
miesznego kociaka. Pocieszała się, że kiedy zgłodnieje, może
wróci, jednak nie było to wcale takie pewne. Wyraźnie nie
miała w życiu szczęścia i nie najlepiej lokowała, uczucia.
Zadzwonił telefon. Dzwonił kilkakrotnie, nim wreszcie
S
tr
o
n
a
7
0
wzięła się w garść.
- Słucham?
- Bella? Wszystko w porządku? Podobno miałaś kłopot z
reporterami? - pytał niecierpliwie Edward.
Stłumiła szloch. Nie chciała go martwić. I tak miał ciężki
dzień.
- Tak. W porządku.
- Poznaję po głosie, że jednak nie.
Po policzkach spłynęły jej dwie duże łzy.
- Nie znasz mnie na tyle, żebyś tak łatwo rozpoznał. Co z
tymi ludźmi, którzy zostali ranni?
- Obaj leżą na oddziale intensywnej terapii, ale rokowania
są dobre.
- Och, to dobrze.
Edward nadal był zaniepokojony. Bella wyraźnie miała
zmieniony głos. Czyżby reporterzy aż tak bardzo
wyprowadzili ją z równowagi? Zdecydował, że nie dopuści,
by to się powtórzyło. Ludzie, którzy nachodzili jego rodzinę,
mieli potem poważne problemy.
- Powiedz co się naprawdę stało - poprosił. Usłyszał
szloch i aż poderwał się z krzesła.
- Razzle jakoś się wydostał z domu i nigdzie nie mogę go
znaleźć.
- Natychmiast do ciebie przyjadę.
- Nie. Jesteś zmęczony i niewiele możesz zrobić -
powiedziała załamanym głosem.
- Poczekaj, kochanie. Zaraz będę.
Bez wahania zadzwonił po firmowy helikopter. Nim silnik
zdążył się rozgrzać, Edward zadzwonił jeszcze w kilka miejsc.
Był gotów poruszyć niebo i ziemię, żeby tylko odnaleźć kota.
Gdy Edward zadzwonił do drzwi Bella, odpowiedziała mu
cisza. Obszedł dom dookoła i znalazł ją siedzącą na schodku
pod tylnymi drzwiami. Usiadł obok.
- Jednak jesteś - powiedziała cicho, jakby nie wierzyła, że
naprawdę się zjawi. - Nie powinieneś. Miałeś bardzo męczący
dzień.
- To bez znaczenia - odpowiedział. Nie pytając o
pozwolenie, posadził ją sobie na kolanach. - Nie martw się,
kochanie. Znajdziemy go.
Westchnęła i objęła go rękami za szyję.
- Jest strasznie ciekawski. Pewnie wybiegł, gdy ten
fotograf wtargnął do kuchni.
Edward zesztywniał.
- Fotograf tu się dostał?
Był wściekły. Jego mogli śledzić, ale nie pozwoli
nachodzić Belli. Postanowił to omówić z szefem ochrony.
- Nic takiego już się nie powtórzy - zapewnił spokojnym
tonem.
- Myślisz, że Razzle znajdzie drogę do domu? Jest taki
S
tr
o
n
a
7
1
mały, mieszka tu od niedawna, może nie pamiętać.
- Jestem pewien, że sobie poradzi - powiedział, gładząc
jej kark.
Bella powoli otworzyła oczy. Leżała we własnym łóżku, a
poranne słońce zaglądało przez szparę między zasłonami.
Nadal miała na sobie szorty i bawełnianą koszulkę. Smoke,
zwinięty w kłębek, opierał się o jej plecy. Powoli
przypominała sobie ostatni wieczór, nagle cicho otworzyły się
drzwi.
- Wiem, że nie lubisz rano wstawać, ale pomyślałem, że
ta wizyta cię ucieszy - powiedział Edward.
Usłyszała głośne miauknięcie nad uchem, a przed jej
zaspanymi oczami pojawiła się ręka trzymająca kociaka.
- Razzle! - zawołała. Odwróciła się do Edwarda. - Jednak
udało ci się go znaleźć.
Uśmiechnął się.
- Mówiłem ci. że go odzyskamy.
- Gdzie był?
- Moi ludzie wyśledzili reporterów, którzy byli tu
wczoraj. Wygląda na to, że Razzle postanowił zwiedzić
furgonetkę ekipy telewizyjnej, ale kierowca tego nie
zauważył.
- Musiał znaleźć go później, dlaczego go nie odwiózł?
- Myślę, że się bał - sucho stwierdził Edward. - Teraz jest
jeszcze bardziej przestraszony. Zastanawia się, czy nie
przenieść się do innego stanu. Ja chciałem mu zaproponować
wyjazd do innego kraju, ale mój szef ochrony ma miękkie
serce - dodał z uśmiechem.
Bella roześmiała się. Była naprawdę wdzięczna. Edward jak
widać nie tylko zmobilizował całą okolicę do poszukiwań jej
ulubieńca, ale zorganizował jej ochronę. Przede wszystkim
jednak znalazł czas, żeby ją pocieszyć, mimo że miał na
głowie mnóstwo ważniejszych spraw.
- Edward, jesteś cudowny.
- Dlaczego tak sądzisz? - spytał, bawiąc się jej łokciem. -
Oczywiście, nie mam nic przeciwko temu, żebyś mnie tak
nazywała.
- Po pierwsze, znalazłeś kota, a po drugie, przyjechałeś w
sytuacji, gdy ktoś inny mógłby mnie uznać za
rozhisteryzowaną idiotkę.
Pokręcił głową.
- Nie zachowałaś się głupio. Najważniejsze, że moi ludzie
znaleźli kota.
Oparła dłoń na jego ręce.
- Od dawna nikt nie zrobił dla mnie nic podobnego. Edward
milczał przez chwilę, potem pochylił się i pocałował ją w
czoło.
- Kochanie, myślę, że wiele osób chętnie by ci pomogło.
Jeszcze nie spotkałem nikogo tak życzliwego jak ty.
S
tr
o
n
a
7
2
- Nieprawda. Mam okropny charakter.
- Owszem, i jesteś uparta - dodał Edward. Pochylił się i
pocałował ją w usta. - Nie masz pojęcia, co się ze mną dzieje,
gdy tak na mnie patrzysz.
Bella postawiła kota na łóżku.
- Przygotuję jakieś śniadanie - powiedziała szybko.
Sytuacja zaczynała wymykać się spod kontroli.
Edward usiadł na łóżku. Nadal nie był w stanie jasno sobie
powiedzieć, czego oczekiwał od Belli, ani jak miał wobec niej
postępować. Przyjaźń? Na pewno. Była radosna, bystra i
dawała mu poczucie spokoju, którego już dawno nie zaznał.
Bliski związek? Choć bronił się przed tym, coraz bardziej
czuł, że jest zakochany. Dotychczas uważał, że w jego życiu
nie ma miejsca na małżeństwo, lecz ostatnio zaczynał się
wahać. Pomyślał też, że być może różnica wieku nie ma tak
wielkiego znaczenia, jeśli dwoje ludzi jest ze sobą
szczęśliwych. Razzle zwinął się w kłębek. Edward w zamyśleniu
podrapał go za sterczącymi uszami.
W pobliżu stadionu powstał ogromny korek. Edward jednak
był dobrym kierowcą i zręcznie manewrował wśród innych
samochodów. Bella obserwowała to z uśmiechem. Widać ze
wszystkim radził sobie świetnie, a jednocześnie nie był z tego
powodu specjalnie dumny. Po prostu nie przywiązywał do
tego wagi. Przyzwyczajony do ciężkiej pracy, nigdy nie nabrał
manier zarozumiałego miliardera.
- Słuchałeś dziś radiostacji brata? - spytała, gdy
zaparkowali i ruszyli w stronę bramy stadionu. - Audycję na
nasz temat rozpoczęli marszem weselnym.
- Słyszałem to. Już im powiedziałem, że mocno
przesadzają. Bella roześmiała się i pokręciła głową. Wśród
setek kibiców idących do wejścia nikt nie zwracał na nich uwagi.
Baseball był ważniejszy niż jakiś tam romans miliardera. Edward
zatrzymał się przed kioskiem spożywczym.
- Weźmy sobie frytki z czosnkiem - zaproponował.
- W żadnym wypadku. Roześmiał się.
- Dlaczego? Boisz, się, że będziemy się całować? Jeśli
zjemy je oboje, zapach nie będzie przeszkadzał.
- Bardzo śmieszne. Przecież później idziemy na kolację
do twojej rodziny. Nie chcę im chuchać czosnkiem.
- Już dobrze - powiedział, obejmując ją w pasie.
Bella była zadowolona. Nie wyróżniali się w tłumie. Edward
miał na sobie szorty i nowiutką koszulkę drużyny Mariners.
której Bella zawzięcie kibicowała, do tego czapka baseballowa
z daszkiem opuszczonym na czoło i okulary
przeciwsłoneczne. Nikt nie był w stanic go rozpoznać. Bella
też chętnie włożyłaby szorty, ale z powodu czekającej ich
wizyty zdecydowała się na spodnie i cienki sweterek. Przez
ramię przerzuciła sportowy plecak.
Spodziewała się, że pójdą na górne trybuny, Edward jednak
S
tr
o
n
a
7
3
zaprowadził ją na miejsca blisko ławki drużyny Mariners.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Nie mieli innych biletów.
Dobrze wiedziała, że to kłamstwo. Nie chciał się jednak
przyznać, że zdobył je z trudem dzięki znajomościom Jessici.
- Nie powinieneś - powiedziała, kręcąc głową.
Edward usiadł obok niej, kryjąc uśmiech. Wdać było, że
Bella się cieszy, mogąc siedzieć tak blisko ulubionej drużyny.
- Byłeś już kiedyś na meczu? - spytała po chwili.
- Przychodzimy raz do roku.
Zawsze w czerwcu Edward kupował karnet biletów dla
pracowników i ich rodzin. Starał się, żeby wszyscy dobrze się
bawili i nie miał czasu spoglądać na boisko. Dziś wiedział, że
przede wszystkim będzie spoglądał na Bellę.
Zaczął się mecz. Bella bardzo go przeżywała, zaciskała
pięści, wstawała i krzyczała z innymi. Edward nigdy nie miał
czasu, żeby pasjonować się baseballem, dziś jednak mecz
zaczął go wciągać. Wkrótce i on wstawał i wydawał okrzyki
razem z tłumem kibiców, a gdy W końcu Mariners wygrali
osiem do zera, Bella objęła go i pocałowała z radości.
- Powinniśmy już iść - powiedziała, łapiąc oddech.
- Halo, panno Swan - rozległ się nagle jakiś głos.
Odwrócili się oboje. W pierwszej chwili Edward pomyślał z
irytacją, że wypatrzył ich jakiś reporter, jednak był to jeden z
zawodników.
- Słucham? - spytała zaskoczona.
- Drobny upominek od drużyny! - zawołał, rzucając jej
piłkę. Bella chwyciła ją w locie. Na piłce podpisali się wszyscy
zawodnicy.
- To ty załatwiłeś - powiedziała z uśmiechem. Edward
wzruszył tylko ramionami.
- Żaden problem. To zasługa mojej asystentki. Zdaje się,
ż
e zna żonę jednego z graczy.
Edward nie mógł wymyślić lepszego prezentu. Bella
ucałowała go serdecznie i wrzuciła piłkę do plecaka.
Tłum wyraźnie się przerzedził, mimo to musieli jeszcze
trochę poczekać, żeby móc spokojnie opuścić parking. Bella
przypomniała sobie nagle o czekającym ich spotkaniu. Co
prawda Edward dał słowo, że nie idzie tam jako jego przyszła
ż
ona, ale i tak chciała wypaść jak najlepiej. Nerwowo
spojrzała w lusterko.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, że mam włosy w
nieładzie?
- Bo nie masz.
- Chyba niedowidzisz - powiedziała zdenerwowana. -
Dlaczego się śmiejesz?
- Jeszcze nigdy nie słyszałem, żebyś się przejmowała
włosami. Coś takiego...
- Wyglądam, jakbym właśnie wstała z łóżka.
S
tr
o
n
a
7
4
- Masz dobrą fryzurę. Lubię, jak włosy luźno spadają ci
na ramiona.
Poczuła się zdezorientowana. Czego właściwie od niej
chciał? Za każdym razem, kiedy powtarzała sobie, że
spotykają się tylko dla reklamy, kierował rozmowę na tematy
osobiste.
Wjechali na podjazd niezbyt okazałego budynku, który
wyraźnie pochodził z tego samego okresu, co jej mały domek.
- To dom twojej matki? - spytała zdziwiona. Spodziewała
się czegoś nowoczesnego i bardziej na pokaz, a nic takiego
zacisznego miejsca z gankiem dookoła domu.
- Tak. Nie zgadza się na nic większego. Mówi, że i tak
jest dla niej za duży. Chyba że dam jej wnuki, które będą ją
odwiedzać. Przepada za dziećmi.
Pomógł Belli wysiąść z samochodu. Przez otwarte okna
starego domu dobiegł ich śmiech.
- Pewnie wszyscy już tu są - domyśliła się. Nerwowo
poprawiła sweter. Starała się nie zwracać uwagi na nagły
ucisk w żołądku. Powtarzała sobie, że Edward przywiózł ją tu
jako zwykłą znajomą, a nie, żeby oficjalnie przedstawić
rodzinie.
- Tak, na pewno są wszyscy - powiedział spokojnie. - Nie
masz się czym denerwować. Po prostu chcą poznać
dziewczynę, która odważyła się mi odmówić.
- Od razu mi ulżyło - stwierdziła z przekąsem. Edward wziął
ją pod ramię.
- Gwarantuję, że cię polubią.
Weszli do środka. Z różnych stron słychać było rozmowy i
ś
miechy. Tak jak Bella się spodziewała, wszyscy w klanie
Cullenów dobrze się prezentowali. Czuła się przytłoczona
nawet wtedy, gdy matka Edwarda zaciągnęła ją do kuchni.
- Kochanie - zaczęła starsza pani z ciepłym uśmiechem.
- Od czasu śmierci ojca mój syn po raz pierwszy wygląda
na szczęśliwego.
- Ależ my nie... To nie tak. Edward chyba powiedział, że nic
nas nie łączy?
Esme Cullen zachichotała.
- Słyszałam te bzdury, ale znam swego syna. Widzę, co
się z nim dzieje. Nie obchodzi mnie, czy ma na tyle zdrowego
rozsądku, żeby się z tobą ożenić, ale od tej chwili należysz do
naszej rodziny,
Bella poczuła łzy w oczach.
- Bardzo mi miło.
- Daj spokój. Znam się na ludziach. Masz mówić do mnie
mamo. Jak wszyscy. Prawda, Edward?
Bella odwróciła się. Edward stał w drzwiach i uśmiechał się.
- Słusznie - zgodził się. - Alice kazała mi zapytać, czy
mogłaby pomóc ci przy kolacji.
- Tylko nie Alice! - zawołała Esme z udawanym
S
tr
o
n
a
7
5
przerażeniem. - Moja najstarsza córka jest niewątpliwie
uzdolniona - zwróciła się do Belli - ale z pewnością nie w
sprawach domowych.
- Wystarczy, żeby Alice spojrzała w stronę kuchni, a
potrawy zaczynają się przypalać - dodał Edward.
- Wszystko słyszałam - zawołała Alice. dając mu
klapsa. - Nie masz szacunku dla drugiego człowieka.
- Przyganiał kocioł garnkowi - odgryzł się Edward. Reszta
rodzeństwa ze śmiechem przyłączyła się do kłótni, przy okazji
wynosząc półmiski do jadalni.
Jacob Cullen zjawił się w ostatniej chwili, pocałował
matkę i uśmiechnął się do Belli.
- Witaj, Bella. Cieszę się, że mogę cię wreszcie poznać.
Dzięki tobie rozkwitają moje interesy.
- Raczej dzięki twojej audycji - odpowiedziała. - Jestem
pionkiem bez znaczenia w tej kampanii reklamowej.
- Jak to bez znaczenia? - zaprzeczył Edward przysuwając
jej szarmancko krzesło. - Wywróciłaś do góry nogami całe
moje życie.
Rozległy się śmiechy. Nikt jego słów nie traktował
poważnie. Po prostu byli dużą, hałaśliwą rodziną, o jakiej
Bella zawsze marzyła. Widać było, że dobrze im ze sobą. Nie
wiedziała, jak się powinna zachowywać, bo sama nigdy nie
miała prawdziwej rodziny. Tymczasem ulubionym tematem
rozmów przy stole okazało się starokawalerstwo Edwarda.
- Jako najstarszy syn powinieneś ożenić się pierwszy -
stwierdziła Alice, sięgając po marchewkę. - Taka jest
tradycja.
- Ja na pewno nie będę pierwszy - zastrzegł Jacob. -
Mam zamiar pozostać kawalerem do końca życia. Jednak
przyznaję, że Bella byłaby wspaniałą szwagierką.
Zrobił oko do Belli, która miała ochotę schować się pod
stół.
- Nie dokuczaj jej - upomniała go Esme. Edward ścisnął
porozumiewawczo kolano Belli.
- Wyobrażają sobie, że w ten sposób są dla ciebie mili -
Szepnął. - Nie miej im tego za złe.
Owszem, miała im za złe, ale z zupełnie innego powodu.
Najwidoczniej nie rozumieli, że Edward nigdy nie wziąłby jej
pod uwagę jako przyszłej żony. Musiałby zdarzyć się cud. To
było bolesne, nie wierzyła, że Edward mógłby ją kiedykolwiek
pokochać. Nawet nie miała odwagi marzyć o takim
zakończeniu historii.
- Wiesz, Bella - odezwał się James - jestem naprawdę
zadowolony, że Edward poświęca ci tyle czasu. Dzięki temu
mam wreszcie szansę rządzić naszym imperium.
Mówił żartem, ale było jasne, że podobnie jak reszta
rodzeństwa bardzo liczył się z bratem. Edward zajął miejsce
ojca, choć jego nadopiekuńczość dawała się we znaki reszcie
S
tr
o
n
a
7
6
rodzeństwa.
- Tylko nie puść mnie z torbami - ostrzegł Edward. - Parę
milionów straty jakoś zniosę, ale staraj się, żeby szkody były
minimalne.
- Dzięki moim decyzjom już jesteś bogatszy, i to o więcej
niż kilka milionów. Bella, trzymaj go z dala ode mnie, a w
ciągu miesiąca podwoję jego pieniądze.
To były żarty, ale możliwość straty lub zysku milionów
dolarów wywoływała w niej zbyt duży stres.
- Przyniosę trochę wody - powiedziała, wskazując na
pusty dzbanek.
- Jacob przyniesie, jest najbliżej - zaoponowała
Alice, ale Bella pokręciła przecząco głową.
Gdy zniknęła w kuchni. Edward zmarszczył czoło.
Zauważył, że nie czuła się wśród nich swobodnie, a tak mu
zależało na tym, by nabrała pewności siebie. Zrobiło się cicho.
- Nie mieliśmy nic złego na myśli - zapewniła Alice. -
Sprawiliśmy jej przykrość?
- Zaraz się zorientuję - odpowiedział.
Bella stała w drzwiach, spoglądając na trawnik za domem.
Edward objął ją, z upodobaniem wciągając zapach jej włosów.
- Czasem mnie też działają na nerwy - szepnął. - Nigdy
nie ma chwili spokoju.
- Nie powinnam tu przychodzić.
Pomyślał, że nie jest to najlepsze miejsce na rozmowę we
dwoje, bo za chwilę zacznie zaglądać ktoś z rodzeństwa,
zapraszając ich z powrotem do stołu.
- Musiałaś przyjść - zapewnił zdecydowanie. - Wolałabyś,
ż
ebym samotnie odpierał ich docinki?
- Przecież cię uwielbiają.
- Czasami doprowadzają mnie do szału. Chwilę spokoju
mam dopiero wtedy, gdy pójdą spać. Dlatego tak lubię twój
cichy dom.
Roześmiała się.
- Lubisz pękające rury i rozhisteryzowane koty?
- Ubóstwiam.
Powtarzała sobie, że żarty na temat jej i Edwarda nie były
złośliwe. Wiedzieli, że nie jest jego narzeczoną ani kochanką.
Gdzieś z tyłu ktoś chrząknął. Edward zerknął przez ramię.
Patrzyło na nich dziewięć par oczu. Jęknął.
- Bella, kochanie - powiedziała jego matka. - Wiem, że
trzeba czasu, żeby się do nas przyzwyczaić. Nie poddawaj się
tak łatwo.
Bella wzięła głęboki oddech i spróbowała się uśmiechnąć.
- W porządku. Wasza grupka to nic w porównaniu z
hordą reporterów, którzy rzucili się na mnie z pytaniem,
dlaczego nie chciałam pójść na randkę z miliarderem.
Roześmiali się i zaczęli wracać do jadalni. Edward spojrzał
na nią z czułością.
S
tr
o
n
a
7
7
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Chyba ten jest już ostatni - powiedziała Esme, podając
Belli talerz do wytarcia.
Bella uparła się. żeby jej pomóc, Przynajmniej miała czym
zająć ręce. Edward z braćmi wyniósł do schowka dostawki do
siołu, które teraz nie były już potrzebne, a przy okazji
dyskutowali zawzięcie na temat europejskich drużyn
piłkarskich. Bella z przyjemnością słuchała żartobliwej kłótni.
W domu jej opiekunów nie było żadnych sprzeczek, tylko
chłód i ciągle obrażanie się.
- Proszę was, zmieńcie wreszcie temat - powiedziała
Jane, wycierając do połysku dębowy blat stołu. Choć
najmłodsza w rodzinie, miała już trzyletnie córki bliźniaczki.
- Dziewczyny nie lubią sportu - stwierdził James.
- Nie zawsze. Bella jest kibicem Mariners - wtrącił Edward,
pociągając ją obok siebie na kanapę.
Bracia natychmiast stwierdzili, że to niesprawiedliwe. Ich
znajome nie interesowały się sportem, a Edward ma za dużo
szczęścia.
- Domyślam się, że radiostacja ma teraz więcej słuchaczy,
- Bella zmieniła temat, chcąc skończyć przekomarzania. -
Więc opłaciło się urządzić konkurs.
- Najważniejsze, że podwoiła się liczba reklam -
pochwalił się Jacob. - Jestem ci wdzięczny, że tak dzielnie
wszystko zniosłaś. Przykro mi z powodu wizyty reporterów,
ale najważniejsze, że kot się znalazł.
- Można było tego uniknąć, gdybyś pozwolił mi
zainwestować w radiostację - zauważył Edward.
- W żadnym wypadku.
- Cichy wspólnik to nic złego.
- Edward, chyba nie potrafisz milczeć w żadnej sprawie -
wtrąciła się Bella. - Jacob chce samodzielnie coś osiągnąć.
Daj mu szansę.
- Dlaczego nie można tego zrobić w prostszy sposób?
- Niczego cennego w życiu nie osiąga się prosto -
wyjaśniła spokojnie. - Nikt nie ceni tego, co łatwo przyszło.
Edward szeroko otworzył oczy. Zupełnie jakby słyszał słowa
ojca. Rozejrzał się wokół po uśmiechniętych twarzach.
Wyraźnie spodobało im się. że Bella broni niezależności
Jacoba, a przy okazji każdego z nich. Zgoda, trudno mu było
pogodzić się z ich samodzielnością. Zamiast wtrącać się w ich
S
tr
o
n
a
7
8
ż
ycie, powinien stać z boku, gotów do pomocy, jeśli będą jej
potrzebować. Powinien też głośno przyznać, że Jacob
odniósł sukces. Ale marzył tylko o tym, żeby przytulić Bellę i
zabrać ją z tego domu.
- Powinniśmy już jechać do Forks. Wieczorem prom
rzadko kursuje.
- Szkoda, że nie zgodziłeś się, żebym przyjechała swoim
samochodem - powiedziała Bella. - Jazda tam i z powrotem
dwa razy jednego dnia to stanowczo za dużo.
Sprzeczali się o to już kilkakrotnie, w końcu ustąpiła. Był
równie uparty jak ona.
- Możesz zostać u mnie - zaproponowała Esme. - Bardzo
lubię mieć towarzystwo.
- Bella pewnie chce wrócić do zwierzaków - wyjaśnił
Edward. - Od niedawna ma dwa koty i bardzo się nimi
przejmuje.
Przed odjazdem Bella przypomniała mu o warzywach z jej
ogródka, które przywieźli dla jego matki. Kiedy Edward wniósł
ciężkie pudło do kuchni. Esme chwyciła go za rękę.
- Oświadczysz się jej wreszcie?
Pani Cullen miała zwyczaj mówić wprost, co jej leży na
sercu. Edward westchnął.
- To nie takie proste.
- Wystarczy otworzyć usta i powiedzieć: kocham cię,
zostań moją żoną.
Uśmiechnął się,
- Powiedz, czy to ojciec ci się oświadczył, czy raczej było
na odwrót?
Roześmiała się.
- Zastanawiam się, co zrobić - powiedział zatroskanym
tonem. - Ma za sobą ciężkie przeżycia. Może jeszcze za
wcześnie?
- Nie będziesz wiedział, dopóki nie zapytasz.
- A jeśli odmówi? Łatwo jej to przychodzi.
- Rozumiem.
Uniosła jego brodę i spojrzała mu głęboko w oczy jak
dawniej, gdy był jeszcze dzieckiem.
- Kochasz ją. Nie mylę się, prawda?
- Tak - przyznał niepewnym głosem.
Gdy wrócił do pokoju, pożegnał się z rodzeństwem.
- Nie przejmuj się. Coś wymyślę - szepnął, całując matkę.
Esme uśmiechnęła się porozumiewawczo.
- Jesteś jak ojciec. Też nigdy się nie poddawał.
Kiedy wjechali na autostradę, Edward usłyszał ciężkie
westchnienie Belli.
- Przepraszam, że się wtrąciłam do rozmowy z Jacobem
- powiedziała Bella. - Nie powinnam zabierać głosu.
Pokręcił przecząco głową.
- Nie uważam tego za wtrącanie się. Może nie było to dla
S
tr
o
n
a
7
9
mnie specjalnie miłe, ale miałaś rację.
Przez chwilę panowała cisza.
- Edward, jeśli chcesz być dla nich jak ojciec, musisz
wiedzieć, kiedy pozwolić im wyfrunąć spod twoich skrzydeł
- Okropne uczucie. Jak człowiek zrobi wszystko dobrze,
nagle nikomu nie jest potrzebny. Mam tyle pieniędzy.
Chciałbym, żeby dzięki temu było im łatwiej.
- Mylisz się, jeśli uważasz, że pieniądze to wszystko, co
możesz im dać - powiedziała cicho. - Widzę, jak się do ciebie
odnoszą. Czują, że mają w tobie oparcie. Dzięki temu łatwiej
im działać.
- Nie powinnaś mówić takich rzeczy - stwierdził
ochrypłym głosem - bo mam ochotę natychmiast cię całować.
- Lepiej z tym zaczekaj. Zastanów się jeszcze.
Porozmawiamy jutro.
Zrozumiał, że go nie odrzucała. Po prostu chciała, żeby
był pewny swoich uczuć. I wtedy przyszedł mu do głowy
pomysł na oświadczyny. Musi jednak najpierw wszystko
ustalić z Jacobem, a potem pozostanie już tylko modlić się,
ż
eby powiedziała: tak.
Jacob spoglądał z niedowierzaniem znad stosu
kompaktów leżących na biurku.
- Co chcesz zrobić?
- Oświadczyć się przez radio.
- To bardzo ryzykowne. A jeśli odmówi?
- Dziękuję, że mi przypomniałeś o tej niemiłej
możliwości. Jakoś mi to nie przyszło do głowy - powiedział z
sarkazmem.
Przypomniał sobie, jak wiele się wydarzyło od czasu, gdy
jakaś Bella Swan odmówiła randki z miliarderem - głównej
nagrody w konkursie radiowym. Wtedy poczuł się urażony i
długo zastanawiał się, co ją do tego skłoniło. Teraz już
wiedział, że jeśli Bella zdecyduje się odrzucić jego
oświadczyny, nie będzie się przejmowała zdaniem innych.
Spojrzał na brata.
- Jacob, ona nie wierzy, że jest dla mnie wystarczająco
piękna i atrakcyjna.
- Chyba żartujesz. Uważam, że to ty jesteś dla niej zbyt
paskudny, ale jeśli jej to nie przeszkadza, to już naprawdę nie
moje zmartwienie.
Edward roześmiał się.
- Posłuchaj, chcę ją przekonać, że jest dla mnie ważna. I
to tak, że gotów jestem publicznie zaryzykować odrzucenie
oświadczyn - tłumaczył. - Co ty na to?
Jacob uśmiechnął się promiennie.
- Co by się nie działo, radiostacja będzie miała znakomitą
reklamę.
Dochodziła jedenasta, a Edward się nie zjawił. Bella
bezskutecznie próbowała o tym nie myśleć. W niedziele i
S
tr
o
n
a
8
0
poniedziałki sklep był nieczynny, więc nie miała powodu,
ż
eby wychodzić z domu. Nie miała też nic pilnego do
zrobienia. Myślała o poprzednim wieczorze. Robiła sobie
wyrzuty, że wtrąciła się do rodzinnej rozmowy. Edward
wcześniej czy później zorientowałby się, jak ma postępować.
Pewnie wyłącznie przez grzeczność przyjął jej przeprosiny,
ale wreszcie zdał sobie sprawę, że ona do nich nic pasuje.
Zresztą i tak od początku nie miała na to żadnych szans.
Podskoczyła na krześle, słysząc nagły dzwonek telefonu.
Mógł to być Edward albo jej ciężarna wspólniczka.
- Słucham?
- Czy rozmawiam z Bella Swan? Głos Wydał jej się
znajomy. - Tak.
- Świetnie. Tu radio KLMS, transmitujemy tę rozmowę w
całym rejonie Seattle.
Bella z irytacją ścisnęła słuchawkę. Reklamowe wygłupy
przestały ją bawić.
- Ja nie...
- Proszę chwileczkę zaczekać - powiedział mężczyzna
radosnym tonem. - Jest tu ktoś, kto chciałby zadać pani bardzo
ważne pytanie.
Tuż obok domu Bella stała zaparkowana furgonetka, a w
jej wnętrzu zdenerwowany Edward ściskał mikrofon.
Prowadzący audycję poprawił słuchawki i z uśmiechem dał
mu znak, unosząc kciuk do góry.
- Bella? Tu Edward.
- O, cześć.
Mówiła cicho, wiec nie mógł rozpoznać, w jakim jest
nastroju. Właściwie nie miało to znaczenia. Przyjechał się
oświadczyć i nic miał zamiaru przyjąć odmowy.
- Belli Swan, zakochałem się w tobie. Nie śpię po
nocach. Wyjdziesz za mnie?
Usłyszał tylko sapnięcie i jakiś głuchy odgłos.
- Kochanie, co się tam stało? - dopytywał się gorączkowo.
Nie było odpowiedzi. Bez namysłu rzucił się więc do drzwi
samochodu. Zaskoczony reporter zdążył jeszcze zabrać mu
mikrofon.
Edward zastał Bella na podłodze w kuchni. Z oszołomioną
miną rozcierała sobie siedzenie.
- Co się słało? - spytał, klękając obok.
- Nie trafiłam na krzesło - odpowiedziała cicho. - I telefon
się rozleciał.
- Kochanie, to drobiazg. Naprawimy. Ostrożnie pomógł
jej wstać i przytulił do siebie.
- Powinienem zrobić to inaczej - szepnął. - Kwiaty i
szampan przy świecach. Tradycyjne oświadczyny z klękaniem
na kolano. Pomyślałem jednak o czymś niecodziennym, bo i
ty jesteś wyjątkowa.
Bella nadal czuła, że kręci się jej w głowie. Jeszcze do niej
S
tr
o
n
a
8
1
nie dotarły oświadczyny.
- Nie jestem wyjątkowa.
- Nie mów takich rzeczy. Owinęłaś mnie sobie wokół
palca, gdy tylko się poznaliśmy.
Oparta mu policzek na piersi. Czuła bicie jego serca.
Miała mu wiele do powiedzenia, ale najpierw chciała się
zupełnie uspokoić, żeby logicznie myśleć. Edward głaskał jej
włosy, plecy, potem zaczął rozcierać stłuczone miejsce.
- Jacob mówi, że jestem zbyt paskudny dla tak
atrakcyjnej dziewczyny jak ty.
- Nie jestem nadzwyczajnie atrakcyjna - zaprzeczyła,
jakby prowokując go do dalszych zapewnień. Pomyślała o
jego rodzinie. - Na twojej rodzinie też nie zrobiłam
najlepszego wrażenia.
- Złe wrażenie? O czym ty do diabła mówisz? Przecież
oni przepadają za tobą.
- Byli dla mnie mili - przyznała - ale jestem przy nich jak
z innego świata. Należycie do śmietanki towarzyskiej. Ja na
pewno nie.
Edward prychnął niezadowolony.
- Wyższe sfery? Nie Bella. Jesteśmy zwykłymi ludźmi.
irlandzkimi imigrantami, którzy zjawili się w tym kraju, mając
tylko kilka centów przy duszy - powiedział, całując ją w rękę,
- Wiesz, że mama już przegląda reklamy sukien ślubnych i
planuje wesele? Uważa, że jesteś najsłodsza pod słońcem.
Wydziedziczy mnie, jeśli się nie pobierzemy. - Uśmiechnął
się. - Oczywiście jeszcze nie wie, że jesteś taka uparta. Założę
się jednak, że to też uzna za zaletę. - Spojrzał jej w oczy z
miłością.
Zrozumiała, że już podjęła nieodwołalną decyzję. Jeśli za
niego nie wyjdzie, będzie cierpiała i żałowała, że nie są razem.
Postanowiła jednak wyjaśnić jeszcze jedną Wątpliwość, która
ją dręczyła.
- Czy przypadkiem nie chcesz tego ślubu, żeby pomóc
bratu? Zainteresowanie będzie większe niż z powodu randki.
- Skąd ci przyszedł do głowy tak idiotyczny pomysł?? -
zawołał Edward. rozzłoszczony nie na żarty.
- Przez całe dorosłe życie pomagałeś braciom i siostrom.
- Odtąd mogą już o siebie zadbać sami Jedyną osobą,
której chcę pomagać, jest najbardziej uparta, nierozsądna,
nieznośna kobieta, jaką znam.
- A dzieciom?
- Jakim dzieciom? - spytał zaskoczony.
- Zakładam, że będziemy mieli dzieci, choć na początek
może wystarczy jedno. Czy nimi też zamierzasz się
opiekować? A przy okazji, mówienie kobiecie, że się nią
zaopiekujesz, nie brzmi najlepiej.
Edward zauważył wreszcie uśmiech na jej twarzy i sam
roześmiał się głośno.
S
tr
o
n
a
8
2
- Więc co mam powiedzieć? Czyżbym zachował się jak
jaskiniowiec? To pewnie dziedziczne.
Pogłaskała go po policzku i uśmiechnęła się czarująco.
- Może ustalmy od razu, że wzajemnie będziemy się sobą
opiekować.
Nie wyobrażał sobie lepszego rozwiązania. Bella mogła
być wszystkim - partnerką, żoną, matką i kochanką.
Najbardziej naturalnie interesowało go to ostatnie.
- Doskonale - szepnął, obejmując dłońmi jej twarz. - Czy
jest jeszcze coś ważnego, o czym powinienem wiedzieć?
Zmarszczyła nos, zastanawiając się.
- Tak. Kocham cię, Edward. Dzień, kiedy wygrałam ten
głupi konkurs, okazał się najpiękniejszy w moim życiu.
Edward przycisnął ją do siebie. Może Bella wygrała konkurs,
ale to on zdobył prawdziwą nagrodę.
EPILOG
- Kochanie, zamknij oczy.
- Nie będę wtedy nic widzieć. Edward roześmiał się.
- O to właśnie chodzi.
Trzymając pannę młodą na rękach, zdołał nacisnąć guzik
windy.
- Tylko mi nie mów. że zamiast weselnej kolacji
pojedziemy na piknik i hot dogi - powiedziała Bella, gdy
winda ruszyła. Nie otwierając oczu. pocałowała Edwarda w
szyję.
Ś
lub wzięli dość szybko - zaledwie miesiąc po
oświadczynach, choć wydawało się. że przygotowania i
przymiarki trwały w nieskończoność. Jego matka przejrzała
wszystkie poradniki i czasopisma z tej dziedziny. Jeszcze
bardziej przejęte byty siostry. Bella znosiła to z uśmiechem.
Jedynie Edward wiedział, że miała już serdecznie dość. Wreszcie
czekanie się skończyło. Miał żonę tylko dla siebie. Tylko ich
S
tr
o
n
a
8
3
dwoje, wielkie łóżko i nikogo z rodziny. Zrobił Belli
niespodziankę i na miesiąc miodowy wynajął całe piętro w
hotelu.
- Nie będzie pikniku - stwierdził. - Co powiesz na taki
początek - butelka Dom Perignon i truskawki?
- Drogie.
Roześmiał się. Pomyślał, że Bella nigdy nie będzie dobrze
się czuła w roli żony miliardera.
- Pani Cullen, czy już wspominałem, że jest pani
bardzo piękna?
- Nie przez ostatnie pięć minut. Czy już mogę otworzyć
oczy?
- Musisz jeszcze chwilkę poczekać.
Drzwi windy rozsunęły się. Zaniósł Bellę do schodów,
które prowadziły jeszcze wyżej. Skinął głową ludziom z
ochrony, pilnującym, by nikt im nie przeszkadzał, i wszedł do
pokoju.
- Czy to już koniec świata?
- Nie, ale możesz otworzyć oczy. Bella krzyknęła z
zachwytu.
- Cudowne miejsce!
- Tu mieliśmy nocować na pierwszej randce, oczywiście
w osobnych pokojach.
Delikatnie ją pocałował i położył na łożu z baldachimem.
Wyglądała pięknie i uśmiechała się radośnie. Miał wielką
ochotę zaproponować, żeby zostali w łóżku. Z trudem się
opanował.
- Wpuszczę trochę świeżego powietrza - powiedział,
cofając się, żeby otworzyć okno.
Bella spojrzała na niego. Nie mogła uwierzyć, że są razem
i jej życie tak się zmieniło w ciągu ostatniego miesiąca.
Zrzuciła ciężką spódnicę od ślubnego stroju i rozejrzała się
wokół. Była w wiktoriańskim apartamencie na szczycie
hotelu. Dziesiątki kremowych róż rozsiewały delikatny
zapach. Jedyna krwistoczerwona leżała na stoliku obok
wiaderka z szampanem i truskawkami.
Sięgnęli po kieliszki.
- Gdybyś wolała, mogliśmy zdecydować się na większą
uroczystość - powiedział Edward, całując ją w usta. - Nie
musieliśmy wracać do Victorii.
Pokręciła głową.
- Bardzo chciałam tu przyjechać, podobnie jak ty. Tak jest
ś
wietnie.
Udało im się utrzymać prasę z daleka. Zgodzili się jedynie
na zdjęcia po ceremonii ślubnej, dzięki temu uroczystość
odbyła się w gronie rodzinnym - tylko rodzina Edwarda i
kilkoro przyjaciół Belli w tym Emily z Samem, ich córka i
nowo narodzony synek. Przyjęcie odbywało się w hotelowej
sali bankietowej, jednak Edward szybko zaproponował Belli
S
tr
o
n
a
8
4
ż
eby się wymknęli i świętowali tylko we dwoje.
Bella ostrożnie powiesiła suknię ślubną. Były to stare
koronki wyszywane kryształowymi koralikami, a do tego
halka z jedwabnej krepy. Sięgnęła po koszulę nocną złożoną
na poduszce i poszła do łazienki. Nie obawiała się już, że jej
ciało może się wydać Edwardowi nieatrakcyjne, ale i tak czuła
nerwowy ucisk w żołądku. Miłość fizyczna ciągle była dla
niej czymś tajemniczym. Koszulka z białej satyny, którą
dostała w prezencie od Alice, podkreślała kształty, nie
pozostawiając wątpliwości, co się pod nią kryje. Bella
przełknęła ślinę i otworzyła drzwi.
Edward spojrzał z podziwem na żonę. Łagodne światło
zabarwiło jej skórę na złoty kolor.
- Jeszcze szampana? - spytał zmienionym głosem.
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Zostawiłam suknię w łazience. Zabiorę ją.
- Zaczekaj. - Edward zatrzymał żonę. wyciągając rękę. -
Wiesz, że cię kocham i bardzo cię pragnę. Chodzi o to, że
trochę się denerwuję - powiedział cicho. - Od czego
chciałabyś zacząć?
Bella spojrzała na niego zaskoczona. Nie żartował.
- Zacznijmy od tego - szepnęła, zsuwając powoli jedno z
ramiączek koszuli, potem drugie. Gładka tkanina płynnym
ruchem zsunęła się na dywan.
Edward cofnął się o krok. Nie mógł oderwać wzroku od
Belli.
- Marzyłem o tej chwili - przyznał. - A teraz pewnie
dostanę ataku serca. Właśnie dlatego starsi panowie nie
powinni żenić się z młodymi, seksownymi dziewczynami.
Bella roześmiała się.
- Kochanie, przecież nie jesteś stary. Masz dopiero
trzydzieści siedem lat.
- Pocieszyłaś mnie. Może rzeczywiście jeszcze trochę
pożyję.
Podszedł, uniósł ją i położył na łóżku.
- Wszystko dzieje się tak szybko - szepnęła Bella - i nie
zdążyłam porozmawiać z tobą na ten temat, ale... nie biorę
pigułek.
- Bardzo się z tego cieszę - stwierdził z satysfakcją. Oboje
czuli narastające podniecenie.
- Mogę? - spytała, rozpinając mu koszulę. - Czekałam
dwadzieścia sześć lat na taką chwilę.
Pochylił się nad nią i zaczął całować.
Dużo później Bella położyła wygodnie głowę na ramieniu
Edwarda.
- Przepraszam - szepnęła.
- Za co? - spytał zdziwiony.
- Było mi tak dobrze, że nie czekałam na ciebie.
Roześmiał się.
S
tr
o
n
a
8
5
- Nie przepraszaj. Dla mężczyzny to wspaniałe uczucie
gdy wie, że tak działa na kobietę. Zresztą za chwilę znów było
ci dobrze.
- Zawsze tak będzie?
Edward przyciągnął ją do siebie.
- Będzie jeszcze lepiej.
- Nie wiem, czy to możliwe.
Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Nie mów tyle i pocałuj mnie.
Uśmiechnęła się i pierwszy raz bez sprzeciwu zrobiła to, o
co ją prosił.
„Koniec”