Sharon Brondos
Miękkie lądowanie
ROZDZIAŁ 1
Gdy malutki samolot kołami podwozia dotykał asfaltu szosy, Nan
Black - jadąca z przeciwka samochodem kombi z przyczepą - po
prostu marzyła. Przez ułamek sekundy niebezpieczeństwo wydawało
się jej częścią marzeń, ale mózg zareagował natychmiast.
Wróciła do rzeczywistości, mimo woli krzyknęła i
wymanewrowała samochodem tak, by nie doszło do czołowego
zderzenia z kołującym samolotem. Udało się, ale sama wylądowała w
płytkim rowie, biegnącym wzdłuż szosy przecinającej południową
Dakotę. Zawirował pył, silnik jęknął i zgasł. Nan kurczowo zaciskała
dłonie na kierownicy - tak mocno, że aż zbielały opuszki jej palców.
Straciła oddech, a potem z kolei oddychała tak, jakby w jej płucach
zgromadził się nadmiar powietrza. Była bliska zemdlenia.
I dopiero potem pomyślała, że żywcem obedrze ze skóry idiotę,
który omal jej nie zabił!
Puściła kierownicę i wysiłkiem woli na tyle opanowała drżenie
rąk, by odpiąć pas. Dzięki Bogu, zawsze zatrzaskiwała go niemal
odruchowo! Gdyby nie to, wyleciałaby przez przednią szybę.
W miarę ustępowania strachu rosła w niej złość. Nim wydostała
się z samochodu, była przygotowana do natarcia. Rozdygotana
wygrzebała się z rowu, wyszła na środek szosy i stanęła w
wyczekującej postawie.
Samolot znajdował się już na końcu drogi, śmigło ledwo się
obracało. Nawet z tej odległości widziała, że to zdezelowana maszyna
- poobijana, jakby powiązana drutem i posklejana gumą do żucia! I
pomyśleć, że coś takiego omal nie doprowadziło do śmiertelnego
wypadku! Wszystko się w niej gotowało. Postanowiła nie czekać i
ruszyła w kierunku zwalniającego samolotu, w myślach rzucając
wyzwanie szalonemu pilotowi. Niech no spróbuje uciec od jej
gniewu! Ale mu pokaże! Wściekłość zdusiła w niej wrodzoną niechęć
do zaogniania sytuacji. Była gotowa do prawdziwej awantury.
Samolot jeszcze bardziej zwolnił, a potem pilot wykonał manewr,
który ją zaskoczył: zawrócił i ruszył... w jej kierunku. Poprzez
wirujące śmigło widziała sylwetkę mężczyzny, ale obraz był
zniekształcony i nie na tyle wyraźny, by móc określić, z kim będzie
miała za chwilę do czynienia.
W miarę jak samolot się zbliżał, rosła w niej pewność, że siedzi
tam jakiś maniak o morderczym instynkcie, który specjalnie na nią
poluje w wiosenne słoneczne popołudnie. Ogłuszał ją ryk silnika.
Sunąca wprost na nią maszyna rosła przerażająco w oczach. Nerwy
puściły, rozpaczliwie zaczęła rozglądać się za jakimś schronieniem,
ale preria ofiarowywała pustkę: ani jednego drzewa po horyzont, ani
kawałka skały! Jedyną szansę dawał jej własny samochód. Zaczęła
biec w jego kierunku, żałując, że nie posłuchała przyjaciół, którzy
radzili, by nie podróżowała bez broni w kieszeni. Gdyby miała przy
sobie rewolwer, mogłaby się bronić. Ukucnęła za przyczepą, jej serce
waliło jak młotem. Co będzie, jeśli pilot uderzy jak taran?
Zastanawiała się też, czy byłaby zdolna strzelić do kogoś, kto chciałby
ją zabić.
Czy ten lunatyk naprawdę próbuje ją zaatakować i dlaczego?
Nie miał tego zamiaru! Samolot zatrzymał się. Przesunęła się parę
kroków i wyjrzała ostrożnie zza maski samochodu. Motor charknął,
sapnął i zamilkł. Śmigło zrobiło jeszcze jeden obrót i stanęło z
piskliwym łomotem, jakby jakiś smok przeżuwał żelazny złom.
Przemknął jej przez głowę obraz robota z filmu „Terminator". Czekała
skulona, wstrzymując oddech. Przez chwilę Nan słyszała tylko lekki
szmerek wiatru w suchej zmartwiałej trawie na poboczu drogi. No i
głośne bicie własnego serca. Głośno klnąc, na ziemię wyskoczył
mężczyzna. Bogaty repertuar dosadnych epitetów nawiązywał do
wszystkich antenatów maszyny. Rzucał przekleństwami, obchodząc
samolot, rozdawał też kopniaki oponom. Mówił do siebie, jej chyba
nie widział. Nan podniosła głowę i uważnie się przyglądała.
Mężczyzna nie był wysoki, ale za to szeroki w ramionach,
potężnej budowy. Nie potrafiły tego ukryć zużyte dżinsy i stara czarna
skórzana kurtka pilota. Spadochroniarskie buty dopełniały stroju
domniemanego szaleńca. Brakowało tylko białego jedwabnego
szalika, będącego symbolem tego typu powietrznych awanturników.
Rysów jego twarzy dobrze nie dostrzegała, ponieważ nie patrzył w jej
kierunku. Postawa wskazywała na osobnika zahartowanego
przeciwnościami i pewnego siebie. Jasny szatyn, włosy kręcone, z
blond przebłyskami. Przestał wreszcie kląć i odszedł kilka kroków od
maszyny. Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnął cygaro i zapalił.
Takie paskudztwo!
- No dobrze, droga pani! - zawołał. - Już może pani wyjść! Dziś
po południu nie gryzę!
- Ale ja gryzę! - odkrzyknęła. Jego sarkastyczny, pełen
zniecierpliwienia ton powtórnie rozpalił w niej gniew. - Omal mnie
pan nie zabił! Poważnie myślę o zaskarżeniu pana!
Zrobił krok w jej kierunku.
- I niech się pan nie zbliża. Mam broń i umiem z niej strzelać!
- A jakiego kalibru? - spytał, wyjmując z ust cygaro.
Z żalem pomyślała, że rewolwer jest schowany głęboko w
przyczepie bagażowej.
- No... czterdzieści pięć! Kula zatrzyma towarowy pociąg!
- Możliwe! - odparł. Rzucił cygaro i przydeptał je obcasem. - Ale
jeśli potrafi pani strzelić i trafić z czterdziestki piątki, żeby przy okazji
nie odrzuciło pani do sąsiedniej parafii, to w istocie opuściło mnie
szczęście. W nagrodę może mnie pani zabić! No, niechże pani
wyjdzie i ruszamy!
- Ruszamy? - Schowała głowę, w gardle poczuła suchość. Po
horyzont nie było dookoła widać śladu życia. Tylko niebieskie niebo,
złota preria, ten mężczyzna i jego maszyna, ona sama i samochód z
przyczepą. Podszedł i położył dłonie na karoserii z przeciwnej strony.
Nawet nie usłyszała. Uśmiechnął się, lecz nie był to ciepły uśmiech.
- Ruszamy, bo wydaje mi się, że jesteśmy jedynymi ludźmi w
promieniu stu kilkudziesięciu kilometrów. Mamy tylko siebie i pani
jest mi potrzebna.
Nan patrzyła niemo, niezdolna się poruszyć. Próbowała odgadnąć
znaczenie jego słów. Studiowała twarz. Z bliska wydawał się całkiem
przystojny. Miał zielone oczy i szerokie usta, które wyglądały, jak
wyrzeźbione. Agresywny haczykowaty nos i zarys dolnej szczęki
nadawały mu z lekka zawadiacki wygląd.
- Niech pan pamięta, że mam rewolwer! - powiedziała.
- Niechże pani...! - zaczął. Z kurtki wyjął nowe cygaro. - Nie ma
pani żadnej broni, bo gdyby pani miała, już dawno by mi pani
wymachiwała nią przed nosem. Może i na to zasłużyłem. Nie miałem
zamiaru pani przestraszyć.
Zaskoczyła ją nutka zakłopotania, jaką wyczuła w jego głosie.
- Dwa razy przeleciałem nad szosą - ciągnął dalej, zapalając
cygaro. - Byłem pewny, że mnie pani usłyszy. Motor mi nawalił i
pomyślałem, że jeśli nie usiądę na szosie, to na długo zagrzebię się w
prerii. Zawsze wożę ze sobą radio, ale tym razem gdzieś się
zapodziało i nie mógłbym nawet wezwać pomocy. Zapłacę za
podwiezienie do miasta, zapłacę za uszkodzenie samochodu...
- Zapłaci pan za podwiezienie? I za szkody? - wyprostowała się
powoli. Wreszcie mówi z sensem, pomyślała.
- Oczywiście! I nawet usiądę za kierownicą. Prowadzenie
samochodu nie należy do pani silnych stron, jak widać. Jak to się
mogło stać, że mnie pani nie słyszała? Radio grało za głośno?
Przepłynęła ku niej smuga dymu z cygara. Zapach przypominał
dieselowskie spaliny, których nawdychała się w czasie tej podróży aż
nadto.
Zakaszlała, prostując się całkowicie.
- Radio nie. Po prostu byłam zamyślona. Zawsze jestem
zamyślona, jadąc pustą drogą. Nie słyszałam pana i nie widziałam.
Zobaczyłam dopiero wtedy, kiedy pan nagle spadł z nieba tuż przede
mną.
- Musiała pani myśleć o absorbujących sprawach - roześmiał się. -
A co by było, gdybym to był nie ja, a cyklon? Wtedy by pani
usłyszała?
- Oczywiście, że bym usłyszała. Zawsze w drodze sprawdzam
pogodę. Na niebie nie ma ani chmurki. - Zatoczyła dłonią po pustym
bezmiarze dakotańskiego nieba. - To znaczy nie ma chmury
stworzonej przez naturę - dodała, sztyletując go wzrokiem.
Jess Rivers zmrużył oczy i zaczął się uważniej przyglądać
kobiecie. Poprzednio był zbyt zajęty samolotem i własnymi
kłopotami, by zauważyć cokolwiek więcej niż jej młody wiek i blond
włosy. Teraz stwierdził, że jest bardzo ładna. Jasne włosy koloni
zboża, rosnącego na farmie jego ojca, oczy bardziej niebieskie niż
niebo, na które wskazywała. Regularne rysy i ciemnoczerwone wargi
bez śladu szminki. Kolor policzków wyraźnie kontrastował z jasną
cerą. Pomyślał, że to wypieki ze złości. Dostrzegł ją teraz w oczach
dziewczyny. Przez chwilę były pełne strachu i sprawiało mu to
wyraźną przykrość. Wiedział, że jego gburowate zachowanie
odstręczało kobiety, zwłaszcza przy pierwszym spotkaniu. Ręką
niemal odruchowo sięgnął do kieszeni z cygarami.
- Niech mnie pani posłucha! Nie miałem zamiaru spychać pani z
szosy! Po prostu potrzebowałem pani pomocy. Czy to jest
przestępstwo?
- A może by pan tak przeprosił, panie cwaniaku. - Nan podparła
się pod boki. - Przez pańskie sztuczki z samolotem postarzałam się o
dziesięć lat. - Odczuwając wielką ulgę, że już jej nic nie grozi,
powiedziała to ostrym głosem, który wyraźnie zagrał mężczyźnie na
nerwach.
- Mam przepraszać? - Jess zmarszczył brwi. - A za co? Przecież
wcześniej sygnalizowałem swoje intencje. Każdy kierowca z kilkoma
włączonymi komórkami mózgowymi musiałby mnie zauważyć i
usłyszeć. To nie moja wina, że przebywała pani w krainie czarów,
prawdopodobnie marząc o jakimś facecie. - Znów włożył do ust
kolejne cygaro, zaciskając na nim fachowo zęby.
Zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Nie marzyłam o żadnym facecie! Ma pan brudne i ograniczone
myśli. Myślałam o pewnym miejscu. To były myśli przyzwoite nawet
dla dziecka. I czy zdaje pan sobie sprawę, że jest to trzecie cygaro od
pięciu minut? Co się z panem dzieje? Jest pan aż tak strasznie
nerwowy?
Wyjął z ust cygaro i zaczął mu się przypatrywać.
- Nawet sobie nie zdawałem, psiakrew, sprawy... -Kwaśno się
uśmiechnął. - Staram się przestać. Nawet mi się całkiem udawało
przez ostatnie tygodnie. Nie jestem nerwowy. Może to napięcie...
-Trzecie cygaro zgasło rozgniecione obcasem. - Brzydki nałóg i
przeszkadza ludziom dookoła. Obiecałem sobie, że przestanę na dobre
przed Bożym Narodzeniem. Zostało mi jeszcze... No, około
dziewięciu miesięcy.
- To pierwsza dobra rzecz, którą o panu wiem. - Nan wyszła zza
samochodu, nadal gromiąc wzrokiem mężczyznę. Powróciła jej
odwaga. - A co pan zrobi teraz z samolotem? Przecież nie można go
zostawić na środku szosy.
- Więc zabierze mnie pani?
- Jeśli pan obieca nie palić... - Wzruszyła ramionami. - Chyba nie
mogę tak pana zostawić na pustkowiu. Noce są nadal zimne, chociaż
już prawie maj. - Opuściła podwinięte rękawy bawełnianej koszuli.
Popołudniowy wiatr przeszywał pierwszym chłodem, mimo że słońce
świeciło jaskrawo.
- Dobrze - odparł potakując głową, jakby otrzymał odpowiedź,
której się spodziewał. - Pomoże mi pani z samolotem?
- Ja?
- Nie widzę w pobliżu nikogo innego. - W kąciku wyrzeźbionych
warg pojawił się wyraz zniecierpliwienia. - Tak, pani! - Obrócił się
plecami i ruszył w stronę samolotu. Nan pozostała na miejscu z
rękami wspartymi na biodrach.
- Nie jestem żadna pani, tylko Nan. Nan Black. I bardzo lubię,
żeby dodawano słowo „proszę", kiedy ktoś czegoś ode mnie chce.
- Niech będzie. A więc proszę, Nan. Proszę mi pomóc z
samolotem. A jak tę pomoc dostanę, to wtedy powiem: dziękuję
bardzo.
- No, to już brzmi lepiej. Co mam robić?
- Pchać.
- Pchać?
- Musimy usunąć samolot z drogi. Byłby groźną przeszkodą po
zapadnięciu mroku. - Pięścią uderzył w bok kabiny. - Już jest groźną
przeszkodą.
- Ja nie dam rady pchać takiej maszyny! Obrzucił ją uważnym
spojrzeniem.
- Nie ma obawy, dasz radę, Nan! Jesteś młoda i na oko zdrowa.
Wesprzyj ramieniem w tym miejscu, mocno! -Uśmiechnął się do niej i
to był pierwszy uśmiech, jaki ujrzała na jego twarzy. Stał się nagle
zaskakująco przystojny. - Jazda, spróbuj! - dodał zachęcająco.
Usłuchała, mając w pamięci tę przystojną twarz. Dziękowała
gwiazdom, że na drogę włożyła starą bawełnianą koszulę i dżinsy. Nie
zwracając uwagi na brud i smary na kadłubie, zaczęła pchać. Ku jej
wielkiemu zdziwieniu maszyna potoczyła się kilka cali.
- Oooo! - wykrzyknęła zdumiona.
- Widzisz? To jest bardzo lekkie, łatwe do przetaczania z miejsca
na miejsce. - Zrzucił lotniczą kurtkę, odsłaniając umięśniony tors w
czarnej podkoszulce. Cisnął kurtkę na ziemię, dłonie wsparł o kadłub.
- Samolot służy do akrobacji powietrznych, więc musi być lekki. -
Bez większego wysiłku przesunął go o parę metrów. - Jedziemy dalej,
pomagaj!
Pchając spoglądała na niego przez plastykową obudowę kabiny.
- Do akrobacji? Robienia sztuk w powietrzu?
- Aha! Uwielbiam to. - Wyciągnął ramię, naprowadzając maszynę
na właściwy kierunek. - Człowiekowi się zdaje, że ma skrzydła. Boisz
się latać, Nan?
Samolot zbliżał się do skraju szosy.
- Nie boję się, jeśli samolot jest duży albo jeśli to mi się śni.
Pasuję na widok takiego jak ten - odparła. - Wiesz przecież, że mogłeś
się zabić. Nie znam się na motorach samolotowych, ale ten chyba
skonał, nim dotknąłeś ziemi.
- Eee, chyba nie! - Znowu skorygował kierunek, gdy jedno z kół
wjechało na żwir i kępki trawy. - Nawet gdyby silnik zawiódł, to bym
ześlizgnął się na strumieniu powietrza. Tylko że wtedy uszkodziłbym
pewno podwozie. I dlatego wylądowałem, zanim motor całkowicie
wysiadł. A więc ty latasz we snach? - Wydawał się rozbawiony.
- Oczywiście! - odparła, potykając się na wysokiej kępie zeschłej
trawy. Wypatrywała dalszych przeszkód na drodze.
- Chyba wszyscy latają we snach. Jak daleko mamy pchać to
ptaszysko?
- Tak daleko, aby nie dosięgały go reflektory samochodowe,
chyba że ktoś go będzie specjalnie szukał. Ja nie mam snów ani ó
lataniu, ani w ogóle. Żyję latając, zamiast bawić się w sny.
- Wszyscy śnią i marzą - upierała się, pchając mocniej.
- To zostało naukowo dowiedzione.
- Ja nie. Nic mi się nie śniło od czasu, kiedy byłem dzieckiem. Na
jawie też nie. - Zatrzymał się i spojrzał za siebie na drogę.
Nan obeszła samolot od przodu.
- Nie masz absolutnie racji! Opracowania naukowe, na których
można polegać, jednogłośnie stwierdzają to, co powiedziałam. Każdy
ma sny. A sny na jawie są bardziej lub mniej wyraziste. Moje są
bardzo wyraźne, ponieważ nad tym pracuję.
- Mam na imię Jess. Jess Rivers. Mów do mnie Jess, a poza tym
mam w no... nic mnie nie obchodzi, co opowiadają jacyś tam
naukowcy. Wiem co wiem, znam siebie. - Wydawało się, że uważał
temat za wyczerpany, ale nagle twarz mu złagodniała, pojawił się na
niej chochlikowaty uśmiech. -Chociaż przyznam, że chętnie bym się
dowiedział, o czym są te wyraziste sny, jakie miewasz.
Spoglądał na dziewczynę, która ponownie się zarumieniła.
Spotkanie zaczęło się od wzajemnej nadziei, że szybko się zakończy,
ale teraz nabierało interesujących akcentów... Zastanowił się, dokąd to
owa czerwieniąca się blondynka z ognistym temperamentem zdążała
swoim kombi z przyczepą. Trafił na nią na drodze do rodzinnego
miasta. Jeśliby nie miała gdzie zatrzymać się na noc, to mógłby jej
zaofiarować zapasową pryczę w swoim domu i czekać, do czego to
doprowadzi. ..
Nie, nie, Jess! Nie wtedy, kiedy Jimmy jest w domu! Co się z
nim, do diabła, dzieje? Nigdy w podobny sposób nie myślał o
kobiecie zaledwie w kilka minut po jej poznaniu. Wolał zawsze, aby
uczucia wobec damy dojrzewały w nim powoli. Musi to być skutek
zwiększonego poziomu adrenaliny, która wezbrała w nim, gdy
stwierdził, że opada na ziemię. Nie ze strachu, ale raczej z
podniecenia. Afirmacja życia! Tak, właśnie to! I w tym momencie
zorientował się, że przekroczył dopuszczalną granicę. Dziewczyna
była skonfundowana i nieswoja. Zmarszczył się, zły na siebie.
- Hej, hej! Nie chciałem ci zrobić przykrości ani cię speszyć. Tak
sobie tylko żartowałem - skończył, sam teraz mocno zażenowany. Nie
lubił takiego uczucia.
- Wszystko okay! - odparła, wzruszając ramionami, a ruch ten
ujawnił, że pod bawełnianą koszulą jest silniej zbudowana, niż
sugerowałyby to delikatne rysy jej twarzy i wąskie biodra. Pod
wpływem słonecznego uśmiechu, jakim go niespodziewanie
obdarzyła, postanowienie, że będzie wobec niej chłodno grzeczny i
zachowa dystans, rozpłynęło się. Zniknęła też jej płochliwość lub to,
co za nią wziął.
- Sama się o to prosiłam! - powiedziała. - Mam pewne skłonności
do mędrkowania na temat sennych marzeń i snów na jawie. Ale to
prawda, Jess, że niektórzy ludzie nigdy nie pamiętają swoich snów po
obudzeniu i nawet nie potrafią dostrzec, że ich myślenie jest czymś w
rodzaju snu na jawie. To bardzo ludzkie. Może ty nazywasz podobne
myślenie po prostu twórczym. - Wykrzywiła twarz w sztucznym
uśmiechu i gotów był przysiąc, że coś wesołego błysnęło w jej
niebieskich oczach. - Koniec wykładu. Czy mamy jeszcze dalej pchać
to skrzydlate pudło?
- Nie, nie, wystarczy! - Otworzył drzwiczki do kabiny pilota i
zaczął coś majstrować przy zegarach, a potem z kabiny wyjął klocki
pod koła. - Wracaj do samochodu. Za chwilę tam przyjdę. - Ta chwila
była mu potrzebna do „twórczego myślenia".
Nan skinęła głową nieco zdziwiona nagłą zmianą wyrazu jego
twarzy. Jakby zamknął się w sobie. Mimo okazywanej słowami
brawury musiał doznać szoku, gdy się zorientował, że bliski jest
rozbicia samolotu na absolutnym pustkowiu. A jego zachowanie nie
było znowu najgorsze. Poza tym w miarę upływu wspólnie
spędzonego czasu wydawał się mniej brutalny, a coraz bardziej
przystojny. Człowiek może się przyzwyczaić do takiej twarzy,
pomyślała. Bardzo interesujący mężczyzna.
Wracając do samochodu zastanawiała się, gdzie on mieszka i czy
byłby jej potencjalnym klientem. Uśmiechnęła się do siebie.
Najprawdopodobniej nie, skoro ma taki negatywny stosunek do snucia
fantazji. Chociaż nigdy nie można tego przewidzieć. Wewnętrzne
życie ludzi jest czasami zupełnie inne, niż można by sądzić po
zewnętrznych oznakach. Myślała o tym jeszcze przez chwilę po
powrocie do samochodu, a potem zajęła się sprawdzaniem, czy jej
dobytek w przyczepie nie ucierpiał.
Nim skończył zabezpieczanie samolotu i zbieranie osobistych
rzeczy, był pewien, że w pełni kontroluje swe zbłąkane erotyczno -
romantyczne zainteresowania. Aby zupełnie się uspokoić, zaczął
pogwizdywać ulubioną melodię. Czuł, że popołudniowy wiaterek
bardzo się oziębił, co zapowiadało zimną noc. Tym bardziej był
wdzięczny losowi, że udało mu się znaleźć środek transportu i to
wcale wygodny. Podniósł z ziemi lotniczą kurtkę i w drodze do
samochodu włożył ją na siebie. Przyjrzawszy się kątowi, pod jakim
koła utkwiły w rowie, doszedł do wniosku, że bez większego trudu
uda się wyprowadzić wóz, nawet razem z przyczepą. Nie widząc
nigdzie Nan zawołał ją.
- Jestem tu! - odparła. Idąc za jej głosem, zszedł do przyczepy i
nagle stanął jak wryty na widok kuszącego tyłeczka dziewczyny. Do
połowy zakrywała ją bagażowa czeluść. Bawełniana koszula
podwinęła się, odsłaniając część gładkich pleców i wąską talię. Ten
widok wywołał w nim przedziwne uczucia i chęć dotknięcia Nan.
Tak nie można, pomyślał, sięgając po kolejne cygaro. Przecież
jest zbyt doświadczony, zbyt kuty na cztery nogi, żeby dać się omotać
czyjejś twarzy i ciału. Zdał sobie nagle sprawę z komizmu sytuacji.
Uśmiechnął się do siebie i wyjął rękę z kieszeni kurtki, nie biorąc
cygara. Zgodnie z opinią swego młodziutkiego brata był już za stary
na szaleńcze uczucia. Niech i tak pozostanie. Kiedy Nan Black
wygramoliła się z przyczepy i uśmiechnęła, skwitował to krótkim
skinięciem głowy.
Na początku podróży do najbliższego miasta milczał, niechętnie
przerywając ciszę jednosylabowymi odpowiedziami na pytania
dziewczyny. Ona chętnie by porozmawiała, nawet z człowiekiem,
który nie miał wielkiej ochoty na towarzyskie uprzejmości, ponieważ
podczas minionych dni była sama. Jess Rivers nie miał jednak ochoty
na żadną rozmowę. Nan głowiła się, co też wprowadziło go nagle w
ten ponury nastrój i wreszcie przypisała to niepokojowi o samolot.
Być może była to również spóźniona reakcja na niedawne przeżycia w
powietrzu, gdy groziła mu katastrofa. Pomyślała, że Jess należy do
ludzi, którzy niechętnie dostrzegają kruchość swego życia. Tak czy
inaczej nie dopuszczał myśli, że mógłby popełnić jakiś błąd. A jej
zdaniem ten samolot w ogóle nie powinien już latać.
Musiała natomiast przyznać, że bez kłopotu wydobył samochód z
rowu, wykazując wielkie umiejętności jako kierowca. Kiedy jednak
pochwaliła go, jedynie coś mruknął. Później zgodził się, by Nan zajęła
miejsce za kierownicą. Wysłuchał tłumaczenia, że jej ubezpieczenie
nie obejmuje innego kierowcy. W milczeniu usiadł obok, podnosząc
kołnierz kurtki, jakby chciał odseparować się od niej i od jej głosu. Na
tylne siedzenie rzucił niezwykle zniszczoną teczkę. Nan zastanawiała
się przez krótką chwilę, co też pilot wyczynowy robi z taką starocią.
Ale co ją to obchodzi? Wkrótce się pożegnają.
- Mogę cię podwieźć do najbliższego miasta - powiedziała, gdy
ruszyli. - Albo gdzie indziej. Jadę jeszcze dużo dalej.
- Właśnie najbliższe mnie interesuje. Czarcia Dziura. Mam tam
przyjaciela, który mi pomoże naprawić maszynę.
- Świetnie. A ja jadę do Henningtonu, będę tam mieszkała.
Cisza. Jess usłyszał radosny chichot jakiegoś diabełka:
Hennington było jego rodzinnym miastem. Miał ochotę nucić. Zawsze
nucił, gdy chciał uspokoić napięte nerwy. Tym razem powstrzymał się
jednak.
- W Henningtonie otwieram interes. Firma, dla której pracuję,
sądzi, że handel pójdzie tam doskonale. - Może to obudzi jego
ciekawość?
Cisza. Jess zastanawiał się nad figlami losu. Ze wszystkich
możliwych ludzi, których mógłby spotkać w drodze, musiał trafić na
ponętną kobietę, mającą właśnie zamiar otworzyć jakiś sklep w
Henningtonie. Zdał sobie sprawę, że przesadza. Owszem, ona jest
milutka, ale i głupiutka. Z pewnością rozsądek nie pozwoli mu dać się
w nic wciągnąć. Minęły już dni, kiedy bardziej interesowały go
ponętne kształty kobiety, niż jej charakter. Owszem, był gotów się
zaangażować i nawet związać, ale z osobą zapowiadającą się na dobrą
żonę. Na poczekaniu stworzył teraz w wyobraźni portret takiej
kobiety. Na pierwszym miejscu wśród wad znajdowała się uroda,
maskująca płytki umysł.
- Kiedy się urządzę i otworzę interes, zorganizuję promocyjne
przyjęcie. Chcesz zaproszenie?
- Co to będzie za interes? - spytał, wcale nie pragnąc znać
odpowiedzi. Wypisz, wymaluj, Nan Black reprezentowała wszystko,
czego bardzo nie lubił.
Nan spojrzała na niego kątem oka. Wyglądał przez okno
samochodu.
- Wypożyczalnia kaset wideo. W obu systemach. VHS i Beta. Ale
nie taka wypożyczalnia, gdzie jest wszystko. Mam zamiar
specjalizować się w klasyce i w rozrywkowych filmach familijnych.
W bardzo dobrych filmach! W tym wszystkim, co nadaje się dla
zacnej małomiasteczkowej klienteli. I po bardzo niskich cenach! Moja
firma, FFR - Fantastyczne Filmy Rodzinne, uznaje zasadę: najlepsza
jakość i najniższe ceny.
- Oooo!
- Nie lubisz kina? - Jego odezwania zaczynały być denerwujące.
- Nie.
- A telewizję?
- Wiadomości, czasem sport. Niewiele więcej.
- Rozumiem. A co pan właściwie robi ze swoim wolnym czasem,
panie Rivers? Kiedy pan nie ćwiczy przymusowych lądowań na
szosie?
- Żyję! - Spojrzał na nią bacznie. - Żyję, pracuję, bawię się!
Chyba tak jak wszyscy ludzie. Życie jest zbyt interesujące, aby je
tracić na oglądanie filmowych fantazji. Wolę przeżywać przygody
osobiście, a nie za pośrednictwem aktora.
- To może mieć fatalne skutki - odparła Nan poważnie. - Znałam
takich jak ty. Żyli na krawędzi przepaści i nie zawsze dożywali
trzydziestki.
- Ja dożyję i to wkrótce. I wcale nie żyję na krawędzi. Staram się
zapewnić sobie maksymalne bezpieczeństwo.
Nan zaśmiała się.
- Już dobrze, dobrze! Wiem. Zrobiłem błąd i musiałem awaryjnie
lądować. Ale nawet się nie zadrapałem! Ty też nie. I to, co myślałaś,
wjeżdżając do rowu, było na pewno bardziej ekscytujące niż niejedna
z twoich fantazji.
- Czułam tylko przeraźliwy strach. Komu to potrzebne? Poza tym
mój sen na jawie, który przerwałeś, należał do przyjemniejszych.
- Opowiedz, jeśli to było takie wspaniałe - prychnął. - Jeśli masz,
oczywiście, odwagę.
Pozostawała im jeszcze godzina jazdy do Czarciej Dziury.
Brakowało mu już cnót przyszłej żony do wpisania na listę, więc
postanowił ponudzić się w towarzystwie Nan, aby nie dosięgła go i
nie zniewoliła jej kalifornijska uroda. Doskonałym sposobem
ponudzenia się było w tym wypadku słuchanie jakiejś głupawej
historii.
Źle to wykombinował. Przez następne czterdzieści minut jak
zaczarowany wsłuchiwał się z głębokim zainteresowaniem w
opowieść o wielkiej przygodzie i miłości. Nie o seksie, ale o miłości.
Po raz pierwszy, od kiedy dorósł, cała jego uwaga była
skoncentrowana na ludziach i wydarzeniach, które nie należały do
rzeczywistego świata.
W opowieści Nan były skąpane latem pola i zniewolone zimą
góry, jeziora kryształowej wody i pachnące lasy; była też radość życia
i piękna księżniczka obiecana czarciemu mędrcowi. Odważny i
wierny centaur ratuje księżniczkę z opresji i wraz z nią udaje się na
poszukiwanie skarbu, którym można się wykupić od zobowiązania
wobec czarta. No i szczęśliwe zakończenie, które zdumiało Jessa
swoją przemyślnością.
- Ej, jakże to możliwe? Centaur ginie w górach po odnalezieniu
skarbu - zaprotestował, podejrzewając tu brak logiki. - Jakże więc
może być mędrcem?
- Po prostu jest nim! - Nan gestykulowała żywo drobną dłonią. -
Bo widzisz, on ją od początku kochał, ale nie mógł zburzyć muru jej
nieufności i lęków. Dopiero zamieniwszy się w centaura...
- Ale przecież umarł!
- Mędrca- czarodzieja nie można zabić ani zniszczyć. Takie jest
prawo fantazji, Jess! Czarodzieje to bardzo przemyślny gatunek.
Świetnie się bawiłam, wymyślając zakończenie. Dziękuję, że uważnie
słuchałeś.
- To wszystko wymyśliłaś teraz?
- Nie wszystko. Główne wątki miałam gotowe. Ale dopiero jak
mam słuchacza, nawet takiego, którego do słuchania zmuszają
okoliczności, wszystko dopracowuję.
- Czy kiedyś próbowałaś to zapisać? - Był zainteresowany wbrew
swoim chęciom. I również wbrew sobie musiał przyznać, że
dziewczyna ma talent.
- Jestem gawędziarką, a nie pisarką. - Potrząsnęła przecząco
głową. - Nie potrafię zapisywać. Właściwie powinnam urodzić się w
czasach, kiedy wieczorami ludzie zasiadali wokół ogniska i słuchali
legend. Nie wiem tylko, czy wówczas pozwalano opowiadać
kobietom.
- Tobie by pozwolono. Jesteś świetna.
Uśmiechnęła się na ten komplement i powiedziała „dziękuję".
Jess znów milczał, wdzięczny Nan, że nie próbuje przerwać ciszy.
Może się zmęczyła długim mówieniem, pomyślał. Teraz on musi
przemyśleć kilka spraw.
Był oczarowany. Tym razem nie urodą, ale wyobraźnią. Bawił
się, słuchając wdzięcznej historyjki. Podobała mu się zresztą. To było
lepsze niż słuchanie radia w celu zabicia czasu, kiedy się jedzie
samochodem. Co więcej i on zaczął uzupełniać obrazy, tworzyć
scenki... Fantazjował!
Fantazjował! Nagle nieomal klepnął się w czoło.
A więc to ona jest adresatką tych wszystkich kartonów! Przed
dziesięcioma dniami ładował je w Rapid City i zauważył wówczas, że
nadawcą była firma o dziwnej nazwie ze słowem „fantazjować" czy
„fantastycznie". Odbiorcą miała być osoba, która jeszcze nie ma
adresu, ale będzie w Henningtonie. Skontaktował się z nadawcą, gdzie
mu potwierdzono, że odbiorcą jest N. Black i że się zgłosi w swoim
czasie. Firma bez kwestionowania zapłaciła składowe. Teraz
uświadomił sobie wszystko. Chciał powiedzieć jej o tych kartonach,
ale postanowił poczekać. Zresztą już wjeżdżali do Czarciej Dziury.
Gdyby teraz przyznał się, że mieszka w Henningtonie, musiałby
jechać z nią dalej po załatwieniu sprawy - omówieniu z Charliem
sposobu ściągnięcia samolotu. Biorąc pod uwagę zachwiany stan
swego libido i umysłu uznał, że kontynuowanie podróży z dziewczyną
stanowi pewne ryzyko.
Gdy wjechali do miasteczka, Nan obrzuciła ciekawymi
spojrzeniami zabudowania, przypominające dekoracje filmu z
Dzikiego Zachodu i ludzi spacerujących i przystających od czasu do
czasu na krótkie pogawędki.
Miała nadzieję, że Hennington będzie podobne: zdrowa moralnie,
bezpieczna przystań w owej prawdziwej Ameryce, gdzie jeszcze
można odnaleźć wartości i cnoty, których ją uczono, gdy była
dzieckiem. Wartości odmienne od tych, wśród których żyła przez
minione kilka lat.
- Gdzie chcesz wysiąść? - spytała swego pasażera, żałując
właściwie, że za chwilę go pożegna. Intrygował ją. Szorstki, to znów
pełen uprzejmości. Jego reakcja na jej fantastyczną opowieść była
zachęcająca. Gdyby miała dość czasu, to na pewno przekonałaby go
do filmów i telewizji. - Czy mam podjechać pod twój dom?
- Ja tu nie mieszkam. - Wskazał jej palcem hangar z karbowanej
blachy już u wylotu z miasteczka. Szyld nad bramą zapowiadał
warsztat. Przed wejściem stały wysłużone ciężarówki i mała platforma
samochodowa. - O, proszę tutaj się zatrzymać. Mój przyjaciel pomoże
mi z samolotem.
- Okay! - Z dużym powątpiewaniem spoglądała na blaszaną budę,
wokół której cały teren zasłany był śmieciami i zarośnięty zeschłym
zielskiem. Jakiejż to pomocy potrafi udzielić właściciel takiego
przybytku? - Jeśli jesteś pewien, że...
- Jestem pewien - odparł. Sięgnął ręką na tylne siedzenie, chwycił
za teczkę, zastanawiając się, jakby tu się pożegnać z dziewczyną, żeby
dobrze wyszło.
- Hm! -powiedział zwracając się do niej. -A więc...!
- A więc, panie Rivers...! - podała mu rękę. - To było bardzo
interesujące spotkanie. Mam szczerą nadzieję, że jeśli któregoś dnia
zawitasz do Henningtonu, to odwiedzisz moją wypożyczalnię. Nawet
jeślibyś nie potrzebował kaset, będzie mi bardzo miło odnowić
znajomość. Zwłaszcza że niełatwo przychodzi człowiekowi
nawiązywanie znajomości w obcym miejscu. A już szczególnie w
małym mieście. Nie odrzucę więc tej szansy...
Jess trzymał jej dłoń. Była tak delikatna i drobna, że zawahał się
przed jej uściśnięciem. Ona natomiast uścisnęła mocno jego rękę.
Potem wysiadł od razu z samochodu, mówiąc na pożegnanie:
- Tak, tak... Wpadnę, kiedy będę mógł...
Nan widziała jego plecy, gdy pchnięciem otwierał blaszane drzwi
szopy. Wyglądał i postępował jak człowiek, który pragnie jak
najszybciej się od niej oddalić. Potrząsnęła głową, włączyła tylny
bieg, cofając ostrożnie, by przyczepa nie zrobiła skrętu.
Najpierw wdarł się w jej życie niczym romantyczny bohater,
potem zachowywał się tak, jakby go jednocześnie przyciągała i
odpychała, a jeszcze później niespodziewanie dał się ponieść jej
fantazjowaniu. A teraz zniknął, jak mógł najszybciej. Ujawnił
poważne skazy charakteru. Nie była pewna, czy polubiłaby go przy
bliższym poznaniu.
A jednak miała nadzieję, że wkrótce znów ujrzy Jessa Riversa,
pilota wyczynowego.
ROZDZIAŁ 2
- Czy to firma przesyłkowa Alsa? - spytała Nan. Z wielkim
trudem hamowała się, by nie zacząć krzyczeć na młodociany głos z
drugiej strony. - Mam list z informacją, że moja firma wysłała
przesyłkę dla mnie...
- To nie firma przesyłkowa żadnego Alsa, proszę pani. To jest
kompania ALS. Czy jest pani pewna, że chodzi o Hennington? Bardzo
bym chciał pani pomóc, ale ja tylko zastępuję szefa...
- Kompania Alsa... to znaczy ALS, Hennington, Południowa
Dakota. - Nan rozglądała się po pustych półkach swego lokalu. Musi
mieć te taśmy wideo, jeśli chce jutro otworzyć wypożyczalnię. - A czy
szef jest? Chcę rozmawiać z kimś, kto zajmuje się przesyłkami. -
Natychmiast pożałowała ostrego tonu, jakim mówiła. Przecież
chłopiec starał się być uprzejmy. - Bardzo proszę! - dodała.
- Nie ma go teraz, proszę pani. Dostarcza przesyłki. Czy może mi
pani zostawić swój numer telefonu? Zadzwoni do pani, jak tylko
wróci.
Podała numer telefonu, westchnęła i odwiesiła słuchawkę. Patrząc
nie widzącymi oczami na puste półki pomyślała, że właściwie
powinna się spodziewać czegoś takiego. Począwszy od spotkania z
szalonym pilotem, które mogło skończyć się tragicznie, miały miejsce
w jej życiu same miłe wydarzenia i szczęśliwe zbiegi okoliczności. Po
przybyciu do Henningtonu udała się natychmiast do Alicji Turner,
pośredniczki lokalowej, którą znała z korespondencji i kontaktu
telefonicznego. Była to bardzo przyjazna i miła kobieta, która wkrótce
pokazała Nan dom do wynajęcia, tak idealnie pasujący do jej potrzeb,
jakby był dla niej zbudowany.
Lokal na wypożyczalnię był jeszcze lepszy: tuż za rogiem
głównej ulicy, łatwo dostrzegalny. Poprzednio zajmował go sklep
spożywczy. Nie potrzeba było usuwać żadnych przepierzeń ani burzyć
ścian. Przed wejściem znajdował się placyk z wieloma miejscami do
parkowania samochodów. Składzik na sklepowym zapleczu
ostatecznie skłonił Nan, by natychmiast zadzwonić do firmy FFR i
uzyskać zezwolenie na podpisanie kontraktu wynajmu. Pani Turner
ujęła ją komplementami pod adresem właściciela wynajmowanego
lokalu. W tym mieście ludzie są sobie przyjaźni, pomyślała Nan.
- Lokal był przez długi czas pusty - opowiadała pani Turner. -
Kiedy Ed Mack przeszedł na emeryturę, nie mógł znaleźć nikogo, kto
chciałby ciągnąć interes. Pani wie, że drobnym kupcom coraz trudniej
konkurować z supersamami.
Mackowi przydadzą się pieniądze! Ma chorą żonę, która musi
mieć pielęgniarską opiekę. Ileż to kosztuje!
Nan była więc podwójnie zadowolona, że wynajmuje ten właśnie
lokal. Bardzo jej odpowiadał, a ponadto zrobiła dobry uczynek. To
bardzo ważne!
Zamknęła na chwilę oczy, wspominając przeszłość.
Wyswobodziła się z małżeństwa bez miłości i bez szans. Porzuciła też
rodzinę. Mamę, ojca i rodzeństwo: Jenny i Sama. Wszystkich kochała,
ale żadne z nich nie rozumiało jej pragnień. Wybrała z banku
pieniądze otrzymane w spadku po babce, kupiła samochód, spakowała
manatki i postanowiła jechać do Kalifornii. Zamierzała jednym
natarciem podbić Hollywood - wspaniałymi pomysłami na unikalne
scenariusze do filmów. Sława i majątek znajdowały się w zasięgu
ręki!
Tak jej się wydawało.
Obraz zmienił się. Przypomniała sobie, jak wszystko odbyło się
naprawdę. Zniechęcona i przygnębiona niemożnością zwrócenia na
siebie uwagi filmowców, poszła drogą wielu innych marzących o
sławie dziewcząt, które przybywały do Miasta Blichtru: zaczęła
pracować w restauracji. Oszczędności, jakie jeszcze miała, topniały
mimo obfitych napiwków. Zaczęła poważnie rozmyślać o
niechwalebnym powrocie do domu.
I wtedy w kadrze pojawił się Scott. Wszedł w jej życie i pociągnął
na romantyczny wyścigowy tor miłości z szybkością, na której
wspomnienie jeszcze teraz traciła dech. Ofiarował jej odpowiedzialną
pracę, która odkryła przed nią nowy nie znany świat. Stwierdziła, że
posiada prawdziwy talent do interesów. Jednakże w ostatniej
sekwencji okazała rozsądek i uciekła od Scotta oraz jego szalonych
pomysłów. Znalazła przytulisko w firmie prowadzącej sieć
wypożyczalni taśm wideo. Nauczyła się dobrze lekcji: polegaj
wyłącznie na sobie, nigdy na kimś lub czymś innym. Poznaj swoje
możliwości i...
- Niech mi pani nie próbuje wmówić, że jest pani tutaj, na tym
świecie. Znów sny na jawie? Proszę nie zaprzeczać.
Nan otworzyła oczy. Przed nią stał Jess Rivers, z dłońmi opartymi
na ladzie, na której już znajdowały się komputer i drukarka. Trzymał
między zębami nie zapalone cygaro.
- Co... Kto...? - wyjąkała, a serce zaczęło jej walić. - To znaczy...
jak pan tu wszedł?
Kciukiem wskazał za siebie.
- Tamtędy. Przez stare dobre frontowe drzwi. Pukałem, widziałem
panią przez szybę. Stała pani, ale przebywała znów w krainie czarów.
Nie potrafi pani pięciu minut pozostać w rzeczywistym świecie, a ma
pani zamiar prowadzić interes?
- Już prowadziłam, i to z pełnym powodzeniem, panie Rivers!
Dobrze wiem, jak się sprzedaje towar! Nie sądzi pan chyba, że tak
poważna firma jak FFR przysyła nowicjuszkę, by zakładać filię? -
Chciała mu też powiedzieć o kierowanym przez nią Video-Centrum w
San Jose, ale w ostatniej chwili uznała, że to nie zrobi na nim
wielkiego wrażenia. Jego następne słowa potwierdziły tę obawę.
- FFR? Firma o takiej nazwie? Wszystko się może pod nią kryć. -
Uśmiech złagodził impertynencję. Od zewnętrznych kącików oczu
przebiegały w kierunku skroni urokliwe zmarszczki.
Nan przyglądała się uważnie. Wyglądał jeszcze niechlujniej niż
podczas ich pierwszego spotkania, choć wydawało się to niemożliwe.
Do dżinsów, ciężkich, wojskowych butów, podkoszulka i starej
lotniczej kurtki doszedł kilkudniowy blond zarost i do tego
zmierzwione włosy: Nadal był jednak przystojny na swój zawadiacki
sposób.
- Widzę, że nie powiodło się rzucenie palenia - powiedziała
sięgając ręką ponad ladą i wyjmując mu z ust cygaro z zastygłym
popiołem. Wyrzuciła je do blaszanego kosza na śmieci.
- A niech mnie! - Uśmiechnął się jeszcze szerzej, chociaż w jego
oczach pojawił się jakby wyraz bezradności. - Wiesz co, od naszego
spotkania ani razu nie wziąłem cygara do ust? I teraz nawet nie wiem,
kiedy i jak. Jakaś dziwna nerwowość, pewno z twojej winy. Albo
podniecenie...
Roześmiała się, echo rozniosło dźwięki po pustej przestrzeni.
Jess wciąż się uśmiechał. Ileż prawdy mieściło się w jego żarcie...
Podniecenie wzrosło w nim od chwili, kiedy zadzwonił do domu i
Jimmy przekazał mu wiadomość, że pani Black chce z nim mówić.
Wiedział, że nie może uniknąć spotkania, ponieważ w magazynie miał
przesyłkę - górę kartonów. Zdecydował się więc na natychmiastową
konfrontację. Wmawiał sobie, że nie chciał jej więcej spotkać, niech
więc będzie ten jeden raz już dzisiaj. Gubił się we własnych
uczuciach, co tylko potęgowało zdenerwowanie. Gdy ją zobaczył,
stwierdził ze zdumieniem, że odczuwa podniecenie i to nie mniejsze
od zdenerwowania. Przez minione dziesięć dni wielokrotnie słyszał w
miasteczku o przybyszce z Kalifornii. Jaka jest ładna, jak to dobrze, że
postanowiła się tu osiedlić, wreszcie będzie można obejrzeć
przyzwoite filmy... Z powodu dużej odległości od stacji nadawczych
do miasteczka nie docierało wiele programów wielkich sieci
telewizyjnych, a instalacja anten satelitarnych wypadała zbyt drogo -
stąd radość. Jess słyszał też, jak samotni mężczyźni zastanawiali się,
czy dziewczyna będzie chętnie umawiać się na randki i... dziwnie
reagował. Gdyby tak dobrze siebie nie znał, myślałby, że odczuwa
zazdrość.
Było to śmieszne przypuszczenie. Interesował go jedynie czek,
który otrzyma, gdy dostarczy jej pokaźną przesyłkę.
- Szukałaś mnie? O co chodzi?- zapytał.
- Wcale nie szukałam - odparła zdziwiona.
- Dzwoniłaś przecież do biura. Jimmy powiedział mi, że bardzo
na niego krzyczałaś. Przecież to jeszcze dziecko!
- To ty jesteś ten Al?
- Nie, na imię mi Jess, zapomniałaś już?
- Ale nazwa firmy...?
- A, el, es. To skrót od nazwy Agencja Lotniczej Spedycji. Nie ty
pierwsza popełniłaś omyłkę. Być może nie powinienem był wybierać
takiej nazwy. Ale bardzo mi się podobała, kiedy ją wymyśliłem.
- I masz dla mnie przesyłkę? Taśmy, plakaty? Sprzęt wideo?
- Mam. Miałem dostarczyć jutro. O której godzinie chciałabyś to
mieć?
- Wszystko muszę mieć już dziś rano - odparła Nan, starając się
ukryć złość. - Na jutro planuję otwarcie i potrzebny mi będzie cały
dzień i pół nocy, żeby wszystko rozpakować i porozmieszczać. Jeśli
przywieziesz to natychmiast, może jeszcze zdążę.
- Jest pewien drobny problem - przestąpił z nogi na nogę.
-Przykro mi!
- No to rozwiąż ten problem. - Oparła się dłońmi na ladzie i
pochyliła do przodu. - Muszę mieć moją przesyłkę. Dałam ogłoszenie
do lokalnego tygodnika i rozgłośni radiowej. Jutro otwarcie! Proszę
mi natychmiast dostarczyć moje rzeczy!
- Mogę to zrobić najwcześniej po południu albo wieczorem. Mam
przedtem inne zobowiązania. Wobec Charliego w Czarciej Dziurze.
Tego, który mi pomógł z samolotem.
- To je pan odłoży! Albo niech ktoś inny cię zastąpi! Jesteś mi to
winien!
- Hej, hej, jestem też coś winien Charliemu! A on nie tylko
podwiózł mnie do miasta. Muszę mu zawieźć pewien sprzęt i pomóc
przy reperacji ciężarówki. Przykro mi bardzo z powodu całej sprawy,
ale na pewno dostaniesz wszystkie te swoje rupiecie. Obiecuję!
- Rupiecie?
- Przepraszam, mam na myśli towar czy też inwentarz. Nie
miałem zamiaru... Tak mi się wyrwało.
- Tak, tak, oczywiście! - odparła z ironią. - Wiem jedno:
koleżeńskie usługi stawiasz ponad zawodowe obowiązki. I posłuchaj
uważnie: jeśli usługi twojej firmy nie będą na poziomie, wybiorę
sobie innego przewoźnika. Jestem pewna, że...
- W tym zakątku nie ma innej firmy przewozowej. - Jego
zadowolona twarz mówiła wyraźnie „Mam cię!" - Wystarczy pracy
tylko dla jednego. Zbyt mały ruch w interesie dla wielkich
przewoźników, a poczta jest droga i działa powolnie. Jestem jedyny,
panno Black! Weźmiesz mnie takim, jakim jestem, albo rzucisz. - W
kącikach ust pojawił mu się ledwo dostrzegalny uśmieszek. Bawił się
świetnie.
Nan odwróciła się na chwilę, rezygnując z ciętej odpowiedzi. No
cóż, miał rację. Będzie musiała korzystać z jego usług... Nim
wyjechała do Henningtonu, dyrektor regionalnego oddziału w Denver
powiedział jej, że ALS, mała prywatna firma przewozowa, będzie
najlepszym pośrednikiem w dostarczaniu taśm wideo i innego sprzętu.
Należało to właściwie zrozumieć: będzie jedynym pośrednikiem.
Musi jednak jeszcze dziś otrzymać swoją przesyłkę! Poczuła się nagle
tak bezradna, że zaczęło jej się zbierać na płacz. Za żadne skarby nie
okaże jednak słabości i nie rozpłacze się w obecności tego człowieka.
Jednakże Jess dostrzegł jej wzburzenie. Ogarnęła go dziwna
słabość i zmieszanie.
- Hej! - powiedział, kładąc jej dłoń na ramieniu. - Nie po to tu
jestem, żeby cię denerwować. Przyszedłem, bo zadzwoniłaś do mnie,
więc pomyślałem, że będzie grzeczniej, jeśli wpadnę, zamiast tylko
oddzwonić.
- Wiedziałeś, że masz moje taśmy. Bez nich nie musiałeś
przychodzić. - Szarpnęła się do tyłu, by pozbyć się jego dłoni. Była
ciężka i zbyt gorąca. Nie zdążyła: łza kapnęła prosto na wierzch dłoni
mężczyzny.
Otarł szybko dłoń o dżinsy jak oparzony.
Patrzyli na siebie. Lada uniemożliwiała jakikolwiek bliższy
kontakt fizyczny, ale nie stanowiła bariery dla emocji. Nan poczuła, że
traci poczucie rzeczywistości. Spojrzenie nie kłuło już jak ostra stal, w
jej oczach był żar. Jędrne, rozchylone wargi czekały, już gotowe na
pocałunek. Wydawało się jej, że potrafi wejrzeć w głąb jego serca i
duszy. Nie rozumiejąc nic z tego, co się w niej dzieje, wiedziała z całą
pewnością, że stoi przed człowiekiem, który jest kimś więcej niż
szorstkim mężczyzną, jakiego postanowił udawać. Gotowa była
otworzyć przed nim serce, a ciało ...
A jej ciało w tym właśnie ułamku sekundy zdecydowało, że Jess
Rivers jest najwspanialszym mężczyzną ze wszystkich, na których
kiedykolwiek zdarzyło się jej krzyczeć.
Jess nie próbował analizować sytuacji. Po prostu wiedział, że jeśli
natychmiast stąd nie wyjdzie, to przeskoczy przez ladę robiąc z siebie
głupca. Jej oczy, skóra i włosy zdawały się promieniować
wewnętrznym światłem, które przyciągało go niby ćmę do lampy.
Dłonie wyrywały się, by pogładzić jedwabiste blond włosy, by
dotknąć, wędrować...
Jakże głupio wpakował się w sytuację, przez którą może trafić do
więzienia albo jeszcze gorzej! Wszystko dlatego, iż wpadło mu do
głowy, że szaleje za nią, podczas gdy w istocie było to jedynie
chwilowe pożądanie. Fakt, że ostatnio myślał często o ożenku, czynił
go bezbronnym wobec kobiet. Tak, to jest właśnie to! Spojrzał w bok i
chrząknął.
- Muszę już iść - powiedział. - Charlie na mnie czeka. Ale
postaram się dzisiaj wszystko dostarczyć, naprawdę. Zgoda?
Nan otrząsnęła się. Słowa Jessa zabrzmiały niemal gniewnie. Z
twarzy znikło pożądanie i dziwna miękkość. Znów wyglądał na
twardego i wybuchowego człowieka, którego należy unikać, jeśli to
tylko możliwe!
- Nic nie mogę poradzić - odparła. - Już wiem, dlaczego w ogóle
masz jakichkolwiek klientów. Jak się jest jedyną firmą. .. Odrobina
konkurencji, a natychmiast zmieniłbyś swoją śpiewkę i zapewniał
serwis z uśmiechem i zaangażowaniem.
- Wszelkie pragnienia wyparowały z niej. Chciała tylko, żeby
szybko wyszedł z lokalu.
- Szanowna pani ma gadane, trzeba przyznać. Ale to nic nie da,
nie w tej okolicy. Może to się opłaca w Kalifornii. Tam ściągnęłabyś
na siebie uwagę. Może. Ale nie tu...
- W Kalifornii nikt nie potrzebował mówić, że „mam gadane".
Przez cały czas pobytu na kalifornijskim wybrzeżu nigdy, ani razu, nie
spotkałam osoby tak nieokrzesanej i wybuchowej. A jeśli chodzi o
ściąganie na siebie uwagi, to łatwiej to osiągnąć dobrocią niż
złośliwościami. Jeśli któregoś dnia będziesz chciał poćwiczyć
myślenie, to się nad tym zastanów. Wystaw moje rzeczy z magazynu
na rampę, jeśli takową masz, a wynajmę kogoś w mieście, żeby mi
wszystko podwiózł. Nie jesteś mi potrzebny. Może założę własną
firmę przesyłkową.
- Mam rampę, ale bez mojego zezwolenia nikt nie ma prawa
wstępu na teren. - Pochylił się, wlepiając w nią złe spojrzenie. - I
życzę szczęścia w nowym przedsięwzięciu transportowym. Na wiele
kilometrów dookoła nie znajdzie się ani jeden człowiek, który by
chciał pracować dla osoby przebywającej przez pół dnia w czwartym
wymiarze.
- W czwartym wymiarze? - Stanęła na palcach, aby znaleźć się
twarzą w twarz ze swoim przeciwnikiem, i próbowała pokonać go
wściekłym spojrzeniem. - Może to lepsze niż pętanie się w trzecim
wymiarze pod niebem, w samolocie nadającym się na złom. Z mojego
czwartego wymiaru mogę zawsze wyjść żywa. Ty ze swojego
trzeciego wyjdziesz któregoś dnia dwuwymiarowy, w plasterku.
- Wyjdę w plasterku? Ha! - Jess miał ochotę wybuchnąć
śmiechem. Miał też ochotę sięgnąć po nią i przytulić do piersi. I ta
ochota nie miała nic wspólnego z pożądaniem, ale z jakimś ciepłym
uczuciem. Za jej nieustanną gotowość toczenia słownej walki, za jej
hardość!
No i zrobił to.
Objęły ją silne ramiona i przyciągnęły do siebie. Zbyt była
oszołomiona i zaskoczona, by się opierać. Wdychała zapach skórzanej
kurtki, cygara i zapach mężczyzny. Wydawał się silny jak skała i
wspaniały! Jęknęła tylko i zamknęła oczy. I...
I już go nie było. Zniknął, jak znika postać ze snu. Od drzwi
krzyknął tylko, że wróci. Nan otworzyła oczy, obróciła się i zdołała go
jeszcze dostrzec, gdy odchodził szybkim krokiem, zapalając cygaro.
- No i jaka ona jest, Jess? - spytał Jimmy, pomagając ładować
kartony do furgonetki. - Bo wygląda na ładną. Wczoraj Żółw pakował
jej zakupy w supersamie i powiada, że jest ekstra. Bardzo dla
wszystkich miła. A z bliska jeszcze ładniejsza, powiada Żółw.
Po całym dniu pracy Jess czuł się wyjątkowo zmęczony.
Chwilami zdawało mu się, że odczuwa ból głowy z powodu zbyt
długiego zastanawiania się nad odpowiedzią na pytanie, dlaczego ją
rano przytulił? Spojrzał na młodszego brata.
- Dla ciebie czy Żółwia panna Black jest starszą panią. Około
trzydziestki albo bardzo blisko tego. - Ale nie dla mnie, pomyślał.
Kiedy jednak miał szesnaście lat, jak obecnie Jimmy, ludzie
trzydziestoletni wydawali mu się już właściwie starzy. Czy on w
oczach brata jest już starym człowiekiem? Tego wieczoru Jess czuł się
bardzo staro. Był zmęczony, nie potrafił uładzić i zrozumieć własnych
uczuć. Zaczął nucić pod nosem Mozarta. To mu zwykle rozjaśniało
myśli.
Jimmy skrzywił twarz w uśmiechu, wzruszając ramionami.
Spostrzegł, że temat drażni brata, i cieszył się ze swej chwilowej nad
nim przewagi. Nucenie Mozarta oznaczało, że Jess jest bardzo
zmieszany lub zdenerwowany i chce to ukryć przed światem.
- No tak, ona jest taka stara jak ty. Ale jest ładna, mogę sobie
pomarzyć, no nie? - odezwał się Jimmy.
Jess tylko coś mruknął, powstrzymując się od pouczania brata.
Chłopak był od niego o trzynaście lat młodszy i Jess często czuł się
bardziej ojcem niż starszym bratem. Ale obaj mieli ojca, i to bardzo
dobrego. Jimmy nie potrzebował ojcowskich pouczeń ze strony brata.
Mieszkał z nim tylko dlatego, że miał bliżej do szkoły. Jess przyglądał
się chłopakowi, gdy ten, zaśmiewając się, przenosił bez trudu ciężkie
kartony. Riversowie zawsze byli silni. Jimmy wyrastał na schwał. I
jak szybko rósł! Jess nagle ze zdumieniem zdał sobie z tego sprawę.
Szczupły, wysoki - o parę centymetrów wyższy od brata - miał tylko
zbyt wielkie dłonie, stopy i nos. Ale to się zmieni, proporcje się
wyrównają i kiedy tę nieco chuderlawą sylwetkę wypełnią mięśnie,
będzie postawnym facetem. Jess miał nadzieję, że Jimmy też potrafi
zapanować nad takim właśnie mężczyzną, jakim się stanie. I to
znacznie lepiej niż jego brat.
- Marz sobie, ile chcesz - powiedział, wycierając dłonie o dżinsy.
- Za marzenia i za pół dolara dają wszędzie tylko kubek kawy, nic
więcej.
- Eee, gadasz takie głupstwa, Jess - odparł Jimmy i, nieświadomie
naśladując brata, też otarł dłonie o dżinsy. - Zawsze musisz
powiedzieć coś przykrego. - Otworzył szeroko usta, ukazując w
uśmiechu srebrne klamerki, pozostałość dawniejszej szyny. Nosił ją
przez lata, by wyprostować krzywo rosnące zęby. Nic więc dziwnego,
że mało się wtedy uśmiechał, a jeszcze rzadziej był to uśmiech
szeroki.
- Jedziemy! Ty prowadzisz - odparł Jess. - Przedstawię cię pani
Black. Będziesz mógł ocenić, co i jak, i powiedzieć Żółwiowi i
pozostałym, żeby szukali na własnych poletkach.
- A ty ogrodziłeś już ją na swoim drutem kolczastym, co? - To
odkrycie zmniejszyło radość Jimmy'ego, że może prowadzić
furgonetkę. Jego starszy brat to nie Romeo, święta prawda, ale wyraz
twarzy i ton głosu zdradzały, że panna Black mocno nim poruszyła!
Bardzo interesujące, bardzo!
- Nic takiego nie zrobiłem. Uważam tylko, że jest za stara, by
dzieciaki rozprawiały o niej w ten sposób. Zrozumiałeś? - Słowa
brzmiały jak warknięcia.
- Niech będzie, Jess! - Jimmy ukrył uśmieszek. Znowu trafił na
czułe miejsce. Sytuacja rozwija się doskonale! -Niech będzie,
rozumiem, fajno!
Nan była wściekła. W ciągu minionej godziny trzykrotnie
dzwoniła do firmy ALS i za każdym razem słyszała głos
automatycznej sekretarki. Była pewna, że Jess robi to naumyślnie.
Dlatego że nie znosi filmów. Dlatego że go zdenerwowała. Dlatego...
Dlaczego właściwie ją przytulił?
Wszystko razem jakoś nie miało sensu. On jest przedsiębiorcą
odpowiedzialnym wobec klientów. Powiedział, że wróci. Tak
powiedział, prawda? Wyjrzała na zewnątrz. Chociaż słońce nadal
mocno świeciło, zbliżała się już szósta. Zapomniała, że na północy
dzień trwa tak długo. Za parę tygodni będzie jasno jeszcze o dziesiątej
albo i później.
Stanowiło to, oczywiście, wyzwanie dla jej przedsięwzięcia.
Byłoby lepiej otworzyć interes, kiedy jest zła pogoda i długie noce. Z
drugiej jednak strony ludzie będą dłużej chodzić po ulicach, a więc i
dłużej szukać czegoś do zabicia czasu po zmroku. Zapominając o
swoim gniewie i problemach, jakie miała z Jessem Riversem, zaczęła
się zastanawiać, jak wykorzystać lato. Po paru minutach usiadła za
biurkiem i zaczęła robić notatki w brulionie. Miała całą masę
pomysłów, i to dobrych. Odruchowo sięgnęła do radia i włączyła
lokalny program. Muzyka country wypełniła cały lokal. Nan była
jednak tak zatopiona w myślach, że prawie jej nie słyszała.
- Czy ona nas nie słyszy? - Jimmy spojrzał zdziwiony na brata,
który stał z ustami zaciśniętymi w wąską linijkę. Znajdowali się pod
głównym wejściem do dawnego sklepu spożywczego i bez przerwy
walili w drzwi. A kobieta, którą wołali, znajdowała się za ladą w głębi
lokalu i nie reagowała na hałas. Siedziała z pochyloną głową, bawiła
się ołówkiem i własnymi włosami.
Co z nią jest? - pomyślał Jess. A może ona świadomie go
ignoruje, bo jest na niego wściekła? Przeciągnął ręką po twarzy. Czuł
się przeraźliwie zmęczony całodzienną pracą w kantorze,
rozwożeniem przesyłek i pomaganiem Charliemu. Jimmy stanowił
wielką pomoc w noszeniu ciężarów i odbieraniu telefonów, gdy Jess
był zajęty, ale więcej już nie można go było wykorzystać. Do
biurowej pracy się nie nadawał, a poza tym musiał jeszcze odrabiać
lekcje. Te przeklęte filmy dostarczali o dzień wcześniej tylko dlatego,
że jej się tak zachciało. Jeśli ona myśli, że to świetny dowcip trzymać
go na zewnątrz, kiedy on tak wrzeszczy i wali w drzwi, to bardzo się
myli. Jeszcze jej pokaże!
- Zobaczę od tyłu - powiedział bratu. - Wal dalej w drzwi. Masz
babo placek, oto podziękowanie za to, że na jej prośbę zrobił wyjątek.
Specjalna dostawa, niech to...!
Było drugie wejście. Jess bez kłopotu dostał się tylnymi drzwiami
na zaplecze. Zapomniała nawet o ich zaryglowaniu! Postępuje
bezmyślnie i nierozważnie. Co prawda Hennington było miasteczkiem
nie znającym prawie przestępczości, ale nigdy nic nie wiadomo.
Nieraz przejeżdżały tędy różne typy. W przyszłości będzie trzymała w
lokalu gotówkę, no i będzie sama. Od frontu ryczało radio. W takim
hałasie nie usłyszy kogoś zakradającego się od tyłu. Rozejrzał się po
zapleczu magazynowym i stwierdził, że jest bardzo czysto. Znalazła
więc coś do roboty w ciągu dnia, bardzo dobrze! Ciekawe, jak
zareagowałaby, gdyby zaproponował, żeby sprzątała jego dom.
Prawdopodobnie by ją zatkało.
- Kto tam się kręci? - usłyszał nagle głośno i wyraźnie. - Ani
kroku dalej! Mam rewolwer i dzwonię po szeryfa!
- To tylko ja, Nan! - odparł i nie zważając na nic, uchylił drzwi do
frontowej części lokalu. Zastygł w bezruchu, gdy zobaczył, że tym
razem Nan nie blefuje. Lufę rewolweru skierowała prosto w pierś
domniemanego napastnika. Po chwili podniosła ją ku sufitowi.
- Boże drogi! - wykrzyknął. - Czyś ty zwariowała? - Kątem oka
dostrzegł Jimmy'ego, który przerażony sytuacją walił namiętnie w
przeszklone drzwi.
- Ja nie zwariowałam - odparła, zabezpieczając rewolwer - ale
tobie odbiło. Jak mogłeś zachodzić mnie tak od tyłu? Najpierw
zobaczyłam jakiegoś szczeniaka, który chce wyrwać drzwi z
zawiasów, a potem usłyszałam... kogoś na zapleczu. Co miałam
myśleć? - Schowała rewolwer do szuflady biurka i wyłączyła radio.
Jess omal się nie zakrztusił, wyrzucając z siebie słowa oddające
tylko po części to, co myślał. Ale nim zdążył powiedzieć coś
zrozumiałego, uspokoił się i ograniczył do sprostowania faktów:
- Chłopak nie chce się włamać, tylko zwrócić twoją uwagę. To
mój brat i przywieźliśmy kartony, szanowna pani Black. Powiedz,
gdzie złożyć, bo chcemy to od razu zrobić i zniknąć stąd, jak tylko
można najszybciej.
- Och! - powiedziała siadając i spoglądając ku drzwiom, za
którymi stał Jimmy z bardzo dziwnym wyrazem twarzy. Nie walił już
w szybę. - Przepraszam. Po prostu nie sądziłam, że jeszcze dziś
przyjedziecie.
Jess wolał nie odpowiadać; był jeszcze zbyt wściekły. Podniósł
blat lady i poszedł wpuścić Jimmy'ego. Nim ten zdążył otworzyć usta,
polecił mu krótko:
- Koniec! Zaczynaj rozładowywać!
Nan patrzyła na obu, czując się niesłychanie głupio. Właściwie
miała rację zachowując się tak, jak to uczyniła, niemniej czuła się
dziwnie zawstydzona. Było to niemiłe znajome uczucie, które, jak
myślała, zdusiła w sobie przed laty. Wpatrywała się w Jessa
zdumiona, że mogła kiedykolwiek myśleć, iż jest przystojnym
mężczyzną. Jakże mogła dopuścić, aby ją kiedykolwiek dotknął?
Przytulił?!
Ale wraz z bratem dotrzymał obietnicy. Gdy siedziała w bezruchu
za ladą, obaj wnosili kartony i skrzynki.
Dostrzegła podobieństwo między nimi. Chłopak nie dorównywał
jeszcze Jessowi tężyzną i muskulaturą, ale zupełnie wyraźnie rósł na
jego obraz i podobieństwo - równie przystojny...
Co się z nią, u diabła, dzieje? Nan zmusiła się, by wstać. Słabość
w kolanach była śladem ostatniego przeżycia. A najgorsze było to
celowanie z nabitego rewolweru w żywego człowieka. Szkoliła się w
tym co prawda w Kalifornii, ale jednak... Dzięki Bogu, że to był Jess!
Ale jak on wszedł? Była pewna, że zaryglowała tylne wejście.
Mimo iż Hennington wydawało się spokojnym i przyjaznym
miejscem, nie była na tyle głupia, by narażać siebie i swój dobytek.
Odwróciwszy się od obu mężczyzn poszła na tył lokalu.
Drzwi były otwarte. Zamknęła je, ale otworzyły się znowu.
Trzasnęła więc nimi i usłyszała, jak języczek zamka zaskoczył. Były
po prostu spaczone. Będzie musiała wezwać stolarza. Dobrze, że
odkryła to, nim wpłynęła jakakolwiek gotówka i jest pusto.
- Każdy łatwo mógł wejść! - Wzdrygnęła się, słysząc głos Jessa
tuż za plecami. - A skąd masz tę armatę? Jak będziesz nią machała
przed nosem niewłaściwego faceta, to wylądujesz w więzieniu. I to na
długo, jeśli się okaże, że źle się nią posłużyłaś.
- Znam przepisy! - Nan obróciła się ku niemu. Była zdecydowana
zachować spokój i nie dać się sprowokować. - Już cię przeprosiłam.
Byłam pewna, że drzwi są zamknięte i że wszedł złodziej.
- Drzwi były otwarte. - Stał przed nią w rozkroku z założonymi
rękami i wściekłą twarzą.
- Teraz już wiem. - Lekko pchnęła drzwi. - Są spaczone. Znasz
dobrego stolarza? Chciałabym to jak najszybciej zreperować.
- Jess może to pani naprawić jeszcze dziś wieczorem. - Jimmy
wszedł do magazynu i stanął tuż za plecami brata. - W garażu ma
wszystkie potrzebne narzędzia.
Jess był wyraźnie niezadowolony z tej interwencji.
- Jimmy, to jest pani Black! Mój brat, Jimmy Rivers! - Kciukiem
wskazał stojącego za nim chłopca. Nan uśmiechnęła się i chciała coś
powiedzieć, ale Jess jeszcze nie skończył. - Mógłbym zająć się
drzwiami, ale co będzie z tymi wszystkimi kartonami i skrzyniami?
Ktoś się może na to i owo połakomić.
- Nie ma obawy, będę tu siedziała chyba do rana. Wiele godzin
zajmie mi ułożenie wszystkiego na półkach. Dobrze zapłacę, jeśli
zreperujesz te drzwi jeszcze dziś. Będę się czuła bezpieczniejsza
wiedząc, że są dobrze zamknięte. - Przesunęła dłonią po dolnej
listwie. - Może ten wczorajszy deszcz spowodował, że zmokły i
spaczyły się?
Jess spoglądał na jej palce. Wydawało mu się, że dziewczyna
pieści drzewo. Nieświadomie uwodzicielski gest! Czegóż on nie
wymyśli! Nagle wygasła cała złość i wszystkie pretensje. Zapragnął
jej pomóc. Zreperowanie drzwi nie zajmie nawet godziny.
Odchrząknął. Poczuł, że Jimmy stuka go zachęcająco.
- Dobrze - powiedział - zreperuję dziś drzwi, ale pod jednym
warunkiem, związanym z twoim bezpieczeństwem.
- Co to za warunek? - Nan wyprostowała się i odgarnęła dłonią
parę kosmyków, które opadły na jej twarz. Była zmęczona i nie w
nastroju do tolerowania opiekuńczych popisów, wynikających z
męskiej zarozumiałości Riversa.
- Niech tu zostanie Jimmy. Jest prawie dorosły, potrafi zniechęcić
przygodnych intruzów i może pomóc. Jest bardzo silny jak na swoje
lata.
Ta propozycja ją zaskoczyła.
- Na pewno wolałby spędzić wieczór z kolegami - powiedziała. -
Ale dobrze, chociaż obawiam się, że będzie się tu nudził.
- Eee, w mieście nic się nie dzieje, proszę pani! - roześmiał się
Jimmy. - To śpiące miasteczko. A poza tym to wieczór, kiedy jest
szkoła. Chętnie pani pomogę. Zresztą nie jestem Jess -ja lubię filmy.
Bała się pani, że nie lubię?
- No, przynajmniej jeden z was potrafi ocenić moje taśmy. Mów
do mnie Nan, Jimmy. Jak słyszę „pani Black", to wydaje mi się, że
jestem okropnie stara.
Oboje się roześmieli, ale Jess pozostał poważny. Pani Black! Coś
w nim nagle zastygło. Uświadomił sobie, że ona może być mężatką.
Na szczęście Jimmy zaczął zasypywać „panią Black" pytaniami i nikt
nie zauważył nagłego zmieszania Jessa.
ROZDZIAŁ 3
W kilka godzin potem Jess miał sporo rzeczy do przemyślenia.
Owo przemyśliwanie odbywało się w mieszkaniu Nan.
Pierwsza sprawa: Nan była mężatką, akcent na „była". Jess
pociągnął spory łyk piwa. Rozwiodła się przed kilku laty. Zerknął na
ekran telewizora i czekał. Rozsadzała go ciekawość. Jego myśli były
skłębione, przeżywał bardzo dziwne emocje, ale czynił wysiłek, by je
zignorować. W pewnym stopniu udawało mu się to. Kopalnią
informacji dotyczących „pani Black" był Jimmy i w chwilach, gdy
potrafił oderwać uwagę od ekranu, przekazywał je bratu.
Odpowiadało to Jessowi, gdyż nie musiał zadawać pytań.
- Więc kiedy porzuciła wreszcie tego faceta Blacka w Wyoming -
ciągnął Jimmy - to pojechała do Kalifornii. Przez pewien czas
próbowała się zaczepić przy pisaniu scenariuszy, ale to nie wyszło.
Więc została administratorką zespołu takiego jednego rajdowca
samochodowego, Scotta czy coś takiego... - Jimmy zamilkł, gdyż
zaabsorbowała go dramatyczna scena na ekranie.
Jess siedział rozwalony na kanapie, ale teraz wyprostował się.
Znajdowali się obaj w saloniku mieszkania Nan, oglądając film wideo
wybrany im w nagrodę za pomoc. Jess naprawił drzwi, potem długo
pomagał Jimmy'emu, porządkując lokal sklepowy na jutrzejsze
otwarcie. Dzięki temu, że było ich troje, udało się wszystko skończyć
po paru godzinach. Były to miłe godziny dla Jessa, gdyż znajdował się
w towarzystwie Nan. Tylko miłe? To słowo wydało się nagle zbyt
słabe, by określić iskrzenie, jakie wywoływała w jego ciele jej
bliskość. Gdy wszystko skończyli i Nan zaproponowała przedłużenie
wspólnego wieczoru, nie miał siły oponować, chociaż miało to
polegać na oglądaniu jakiegoś głupiego filmu z jej kolekcji. Poza tym
Jimmy nie ukrywał radości z otrzymanej propozycji. Gdyby Jess
odmówił, zepsułby wszystko.
Był to wojenny film i sceny walk powietrznych wzbudziły pewne
zainteresowanie Jessa, chociaż nie potrafiłby opisać filmowego wątku.
Bratu film bardzo się podobał. Jess błądził myślami po rewelacjach
Jimmy'ego. Scott...?
- Może to był Scott Fielding? - zapytał nagle brata.
- Chyba tak - wymamrotał Jimmy, zapychając sobie usta
kawałkiem pizzy i nie odrywając oczu od ekranu. - Tak, na pewno
Fielding, i ona powiedziała, że taki sam nadęty pyszałek jak tamten
Black. - Przełknął z zadowoleniem i sięgnął po następny kawałek.
Nagrodą była też zaproponowana im przez Nan kolacja. Jess
powitał propozycję z entuzjazmem. Z głodu aż mu burczało w
brzuchu. Nan Black była teraz w kuchni, szykując właściwy posiłek,
który zapowiadał się jako nie lada uczta, sądząc po pizzy podanej na
zakąskę. Rozejrzał się po niedużym saloniku, podziwiając
przytulność, jaką zdołała nadać zwykłemu pokojowi w tak krótkim
czasie. Meble były stare, choć w doskonałym stanie: kanapa, fotel i
niski stolik tworzyły kącik wypoczynkowy. Reszta wyposażenia też
nie była nowa, ale w dobrym gatunku. Na ścianie nad kanapą wisiał
obraz. Nieco amatorski, ale w zasadzie dobry: mały dom na fermie, w
tle niebo prerii. Nie dostrzegł żadnych rodzinnych fotografii ani
bibelotów. Koło fotela na podłodze leżał stos książek, co wskazywało,
że Nan karmi swój umysł czymś więcej niż fantazjowaniem na jawie.
Uderzał brak osobistych akcentów, lecz całość sprawiała miłe
wrażenie.
Jess rozmyślał o tym, co przed chwilą powiedział Jimmy. Scott
Fielding! Więc ona administrowała ekipą Scotta Fieldinga?
Samochodowi kibice znali dobrze jego mistrzostwo, a jednocześnie
chorobliwe reklamiarstwo i popisywanie się na torze wyścigowym.
Skąd się tu wzięła, dlaczego otwiera malutką wypożyczalnię taśm
wideo w zapomnianym przez ludzi i Boga Henningtonie? Osoba,
która towarzyszy sławnemu zawodnikowi w karierze, może wybierać
pracę i dyktować warunki.
- A nie mówiła ci, czy kiedykolwiek spotkała kogoś, kto nie byłby
nadętym pyszałkiem? - zapytał Jimmy'ego.
- Na przykład Jimmy nim nie jest - padła odpowiedź z ust Nan,
która pewno słyszała całą ich rozmowę. Jess spojrzał w stronę drzwi
kuchennych. Nan stała wsparta o framugę i wycierała ręce w ścierkę.
Nadal była w dżinsach, ale bawełniany sweterek zmieniła na
flanelową koszulę. Wyglądała smukło, domowo i ponętnie. - A co do
ciebie, to poczekam z wydaniem wyroku. - Roześmiała się. - Kolacja
gotowa, chodźcie, chłopaki!
Na to zaproszenie obaj natychmiast się zerwali.
Nan postawiła pośrodku stołu półmisek spaghetti z mięsnymi
krokietami i usiadła. Dziwne to uczucie znów podawać kolację
mężczyznom! Sięgała po widelec, kiedy obaj pochylili głowy. Zrobiła
to samo, słuchając krótkiej prostej modlitwy Jessa. Potem od razu
rozpoczęło się pałaszowanie.
- Wspaniale jedzonko! - wymamrotał Jimmy z pełnymi ustami.
Nim Nan zdążyła zjeść połowę własnej porcji, już dwa razy sobie
dobierał. - Po pracy wieczorem Jess otwiera tylko jakąś puszkę i
podgrzewa - poskarżył się.
- Doceniam prawdziwe jedzenie - wyjaśnił Jess. - I na- wet
potrafię gotować. Ale naprawdę nie mam już na nic ochoty, kiedy
wreszcie wieczorem dobrnę do kuchni. - Wytarł resztki z talerza
czosnkowym chlebem i sięgnął po repetę.
- Wyglądacie obaj na zagłodzonych - stwierdziła Nan, nakładając
sobie na talerz trochę sałaty i rezygnując z wyścigu po krokiety. -
Może powinnam podziękowanie rozciągnąć w czasie - powiedziała. -
Naprawdę jestem wdzięczna za to wszystko, co dla mnie zrobiliście i
taka kolacja nie wystarczy, jest zbyt skromna.
- Może mogłaby pani... - zaczął Jimmy.
- Już nam pani dostatecznie podziękowała - przerwał mu Jess. - A
co do jedzenia, to w weekendy jeździmy na farmę do domu. Mama
wspaniale gotuje. - Spojrzał na swój talerz. Już właściwie zapomniał o
domowym jedzeniu. I o własnym rodzinnym domu także.
- Od kiedy to... - ponownie zaczął mówić Jimmy, ale Jess raz
jeszcze mu przerwał.
- Kończ jedzenie, Jimmy! Musimy wracać do siebie. Jutro rano
czeka cię szkoła, a jest już po jedenastej.
- Nie zdążyłem obejrzeć filmu...!
- Innym razem, dobrze? Musisz odpocząć.
- Jess, nie bądź taki... - zaczął Jimmy, ale brat uciszył go
znaczącym spojrzeniem.
Nan poczuła, że ta reakcja popsuła jej dobry nastrój. Nie miała
prawa się wtrącać, ale miała ochotę stanąć w obronie chłopca.
Wiedziała dobrze, co czuje, zmuszony do słuchania starszego brata.
Przeżywała to często w rodzinnym domu. Połknęła ostre słowa, które
miała na końcu języka, i zaproponowała, żeby zjeść deser przy
telewizorze, Jimmy obejrzałby koniec wojennych przygód, a ona
podałaby lody truskawkowe, a do tego czekoladowe ciasteczka.
Kupiła je w supersamie w chwili uśpienia własnej czujności,
dotyczącej kalorii.
- Zrezygnujemy z deseru - oświadczył Jess, wstając od stołu i
biorąc swój pusty talerz. - Może innym razem. Bardzo dziękujemy.
Na twarzy Jimmy'ego odmalowało się bezgraniczne zdumienie i
rozczarowanie.
Obaj pomogli sprzątnąć ze stołu, zaproponowali także, że zmyją,
ale Nan kategorycznie odmówiła. Ponieważ Jimmy musi się wyspać,
powinni już wracać do domu, powiedziała z sarkazmem, mącąc nieco
nastrój wieczoru, ale i równoważąc częściowo złośliwości Jessa.
Wściekłość wywołana krzywdą Jimmy'ego przekształciła się w
głęboką niechęć do jego brata. Chociaż co ją to wszystko obchodzi?
Na progu Jess nieco się zrehabilitował. Posłał Jimmy'ego, by
uruchomił samochód i wtedy spróbował się usprawiedliwić. Żółte
światło żarówki złociło mu włosy jakby aureolą, a on spojrzał Nan
głęboko w oczy.
- To mój jedyny brat - powiedział. - Kocham go jak własnego
syna. Może nie zawsze robię tak, jak by należało, ale naprawdę staram
się... Rozumiesz?
- Niezupełnie - odparła. Zmarszczyła brwi, patrząc mu prosto w
twarz. - Ja byłam najmłodsza w rodzinie. I brali mnie diabli, kiedy
wszyscy dookoła wiedzieli, co jest dla mnie najlepsze. Może i masz
rację na temat dzisiejszego wieczoru. Jest późno. Ale nie należało go
tak ostro ucinać.
- Ostro?
- Naprawdę tego nie widzisz? - Patrząc na niego stwierdziła, że
jest zmieszany. - Przerwałeś mu co najmniej trzy razy. Nie pozwoliłeś
ani razu skończyć zdania. Sądząc z jego wyrazu twarzy można by
powiedzieć, że podeptałeś jego uczucia roboczymi buciorami.
- O Boże, ja to naprawdę zrobiłem? - Przeciągnął ręką po twarzy.
- Bardzo mi przykro.
- Nie mnie przepraszaj. Porozmawiaj z Jimmym. - Złożyła ręce na
piersiach. Wieczór był chłodny, noc zapowiadała się zimna. Dlaczego
tak paliły ją policzki?
- Tak, proszę pani nauczycielki, uczynię to! - Obdarzył ją miłym
uśmiechem. - Za mało myślałem o jego uczuciach, dziękuję za
uprzytomnienie mi tego. - Uśmiech zatarł wyrzeźbione troskami
bruzdy. - I dziękuję za jedną z najlepszych kolacji, jakie kiedykolwiek
jadłem. Właściwie to ja nie jeżdżę podczas tych weekendów do domu
na farmę. Tylko Jimmy. - Pochylił się i musnął wargami jej skroń. -
Dziękuję za wszystko, Nan!
- Zawsze gotowa do usług - zażartowała. Czuła lekkie drżenie w
kolanach. Stała bez ruchu, patrząc za nim.
Usiadł z przodu furgonetki obok brata, który się odwrócił, gdy
Jess zaczął coś mówić. Rozmawiali, uśmiechali się, a odjeżdżając
wesoło pomachali do Nan. Czekała, aż zniknęły czerwone światełka.
A potem wróciła do domu zastanawiając się, co się właściwie
dzieje między nią i Jessem Riversem.
Następnego ranka to pytanie spadło na sam dół listy problemów
dnia. Było wiele ważniejszych spraw. Dzięki otrzymanej
poprzedniego wieczoru pomocy była gotowa na otwarcie
wypożyczalni już o dziesiątej, i wtedy uroczyście otworzyła drzwi
kluczem. Specjalnie wybrała piątek na otwarcie, bo oczekiwała tego
właśnie dnia klientów chcących uczcić weekend oglądaniem filmów
w gronie rodzinnym. Nie spodziewała się oczywiście wymachującego
pieniędzmi tłumu amatorów kaset, ale miała nadzieję, że ten i ów
zainteresowany nowym punktem usługowym wpadnie zobaczyć,
czym dysponuje wypożyczalnia. Trochę się rozczarowała. O dziesiątej
czterdzieści starsza pani, wspierająca się na solidnej lasce, weszła do
lokalu, przejrzała półki, wpatrując się badawczo w obwoluty filmów,
zignorowała ofiarowaną przez Nan pomoc w wyborze i wyszła. Nan
wzruszyła ramionami, zmieniła w magnetowidzie kasetę
„Gwiezdnych Wojen" na „Bambiego" oraz poprzewieszała parę
afiszów reklamowych. Pomyślała sobie, że musi dobrze poznać
lokalne gusty i dostosować się do nich przy wyborze filmów, które dla
reklamy wyświetla na ustawionym w lokalu telewizorze.
W południe przyszło kilka kobiet; powitały wesoło Nan i
oświadczyły, że chcą zobaczyć tylko, co tu jest. Wyszły, rozmawiając
o tasiemcowych serialach pełnych tragedii miłosnych. Na tej
podstawie Nan ponownie zmieniła film w magnetowidzie na
romansidło „Gdzieś w każdym czasie". Lubią takie podniety, będą je
miały! Przez następne kilka godzin nie pojawił się nikt inny.
Odetchnęła z ulgą, gdy o trzeciej trzydzieści „Każdy czas"
zakończył się wstrząsającym finałem. Na jego miejsce włączyła
„Czarnego Ogiera". Ledwo film się zaczął, gdy do lokalu wtargnęła
gromadka hałaśliwych dzieci, a za nimi weszły dwie kobiety, które
rozmawiały i śmiały się bez żenady równie głośno. Nan obdarzyła
wszystkich szerokim uśmiechem.
- Cześć! - powiedziała wyższa z kobiet. Z jej piegowatej twarzy
pod rudawymi włosami biła energia. - To pani jest ta Nan Black? -
Podała rękę. - Jestem Sue Petersen. - Nan uścisnęła jej dłoń. - Mój
mąż Walker jest przyjacielem Jessa Riversa. Jess powiedział, że
muszę koniecznie przyjść i obejrzeć wypożyczalnię.
- Taak? - Nan dalej się uśmiechała. Więc Jess naprawdę polecił
jej „towar". - Jakie filmy panią interesują?
Sue Petersen przedstawiła swoją przyjaciółkę Bertie Reynolds.
Bertie przyjechała do miasta jedynie na zakupy. Mieszkała z
dwojgiem dzieci na ranczu ponad siedemdziesiąt kilometrów stąd.
- Chcemy filmy dla dzieciaków - odparła Bertie, krępa brunetka o
wspaniałych, jakby rzeźbionych rysach twarzy. Nan skłonna była
przypuszczać, że ta kobieta ma w sobie indiańską krew. Słowa Bertie
jakby to potwierdziły: żadnych kowbojów czy Indian!
- Dzieci Bertie bardzo lubią Indian - wyjaśniła Sue -w związku z
czym zwyczajowe zakończenie filmu niesłychanie je smuci.
- Chyba mam coś dla nich - powiedziała Nan i podeszła do działu
filmów fantastycznonaukowych. Wzięła do ręki kasetę w krzykliwej
obwolucie. - Proszę nie oceniać filmu po tej okładce. To wspaniały
film przygodowy. A bohaterem jest amerykański Indianin, stojący na
czele osady kolonistów na odległej planecie. Myślę, że będzie się to
podobało wszystkim dzieciom.
Bertie wzięła kasetę i przeczytała informacje podane na odwrocie.
- Wspaniale - orzekła. - Nic nie słyszałam o takim filmie.
- Nie było go na ekranach - odparła Nan. - Cała frajda z filmami
wideo polega na tym, że jest tam masa tytułów, których nie
wyświetlano, ponieważ uważano, że nie są zbyt kasowe, chociaż były
dobre. Oczywiście wiele z tych nie wyświetlanych to śmiecie, ale ja
staram się przedtem obejrzeć każdy z proponowanych przeze mnie
filmów, żeby wiedzieć, co można, a czego nie należy polecać. A ten
bardzo mi się podobał. - Postukała paznokciem w pudełko.
- Jess mi mówił, że jest pani bardzo energiczna. - Sue
uśmiechnęła się dyskretnie - Rozmawiali dziś rano u mnie w kuchni,
Walker i Jess. Mieli omawiać wyprawę na ryby, ale Jess stale mówił
tylko o pani.
Nan uniosła brew, ale Sue Petersen nie dodała nic więcej.
Obie klientki postanowiły wybrać jeszcze parę filmów dla dzieci,
a Nan zaproponowała romantyczną opowieść dla Sue i jej męża, aby
mogli sobie obejrzeć, kiedy dzieci pójdą już spać. Z tych kilku słów
wypowiedzianych przez Sue było widać, że ona i mąż stanowią
dobraną parę. Nan poznała to po błysku w oczach Sue, gdy mówiła o
nim. Poczuła ukłucie zazdrości. Gdyby znalazła mężczyznę, na
którego podobnie by reagowała, wyszłaby za niego natychmiast.
- Wiem, że jest pani bardzo zajęta, ale może spotkałybyśmy się na
lunch? Chciałabym, abyśmy się lepiej poznały - zaproponowała Sue,
szykując się do wyjścia.
Oczy Nan rozbłysły na to pierwsze zaproszenie, ale czyż mogła je
przyjąć? Kiedy?
- Bardzo bym chciała, ale nie mając pomocy jestem tutaj
uwiązana. Mam wolne tylko niedziele...
Przedtem Nan długo zastanawiała się, czy zamykać
wypożyczalnię w niedzielę czy poniedziałki, lecz ostatecznie
zdecydowała, że zrobi lepszy interes i przyciągnie więcej klientów,
jeśli pozwoli im zatrzymywać wypożyczone w sobotę filmy do
poniedziałku. I choć niedziela byłaby dobrym dniem dla
wypożyczalni, trudno, trzeba mieć przecież wolny dzień. Zacznie
może chodzić do kościoła po przerwie od wyjazdu z Wyoming?
- No to w niedzielę - odparła Sue i na karteczce zapisała adres. -
Około pierwszej. Będzie cała rodzina i jeszcze parę osób, ale okazji do
porozmawiania nie zabraknie.
- Przyjdę z wielką radością - zgodziła się Nan. - Co mam
przynieść?
- Siebie samą z dużym apetytem. Zawsze przygotowuję za dużo
jedzenia, a potem mam kłopoty z resztkami.
Rozmawiały jeszcze przez dobrą chwilę, a potem Sue i Bertie
opuściły lokal, a za nimi gromadka dzieci z pudełkami filmów wideo
pod pachą, szczęśliwych, że mają rozrywkę na całe popołudnie.
Karteczkę z adresem Nan schowała do szuflady. Zaproszenie do
rodziny na niedzielny lunch było nie lada podarunkiem w nowym
środowisku! To najpiękniejsze powitanie, jakie mogła sobie
wyobrazić w obcym miejscu.
Pozostałe godziny popołudnia minęły raczej spokojnie, choć
zjawiło się kilku klientów, którzy wypożyczyli nie tylko filmy, ale i
odtwarzacze wideo i prosili o informacje na temat możliwości kupna
magnetowidu. Jeśli ludzie przyzwyczają się do oglądania filmów
wideo, to wówczas zechcą mieć własny sprzęt Oceniała teraz mądrość
dyrektorów firmy FFR, którzy podjęli decyzję otwarcia wypożyczalni
w małych peryferyjnych miastach. Takie filie, jeśli są dobrze
prowadzone, mogą przynosić spore zyski. A Nan była osobą
gwarantującą dobre prowadzenie interesu. Ponadto pasjonowało ją to
zajęcie.
Chociaż nie chciała się do tego przyznać, miała nadzieję, że nim
nadejdzie wieczór, zawita w jej progi Jess Rivers. Po siódmej przyszło
sporo klientów. Niektórzy, by tylko obejrzeć tytuły, inni, by obejrzeć
samą Nan. Wobec tych ostatnich zachowywała się całkowicie
obojętnie. Była zresztą zbyt zajęta tymi, którzy potrzebowali pomocy
albo chcieli wypożyczyć kasety.
Wielu pytało o filmy, których nie posiadała i nie miała zamiaru
ich sprowadzać.
- Nie mam żadnych filmów porno - odpowiedziała chłopakowi
mniej więcej w wieku Jimmy'ego Riversa. - Tylko filmy dla całej
rodziny. Mogę ci polecić... - ale chłopak wyszedł, nim zdołała
skończyć zdanie.
Stojąca za nim kobieta gniewnie prychnęła. Nan uśmiechnęła się
do niej, inkasując należność za film komediowy, który klientka
wybrała.
- Znam matkę tego chłopaka - powiedziała. - Spaliłaby się ze
wstydu, gdyby to słyszała.
- Jest jeszcze młody - odparła Nan, jakby tłumacząc podrostka.
Była pewna, że matka chłopca o wszystkim się dowie. - Nie sądzi
pani, że dzieci są zawsze skłonne zrobić coś głupiego, co podpatrzyły
u starszych?
Z wyrazu twarzy klientki Nan domyśliła się, że jest ona
odmiennego zdania, więc nie kontynuowała rozmowy. Poczuła
pewien niepokój. Jak to dobrze, że reprezentuje firmę, która
postanowiła ograniczyć się do filmów dozwolonych. Inaczej mogłaby
popaść w kłopoty. Postanowiła bardzo starannie wybierać tytuły z
otrzymywanej co miesiąc listy propozycji. Tylko przyzwoite i dobre
filmy!
Jess się nie pokazał. Ani Jimmy, co ją nieco zdziwiło. Zatrzymała
film, który Jimmy oglądał poprzedniego wieczoru, w nadziei że
chłopak dokończy oglądanie podczas weekendu. Być może pojechał
na farmę, pomyślała. Mógł zabrać odtwarzacz i parę filmów! To mu
się należało za pomoc. Kolacja była zbyt skromnym podziękowaniem.
Sprawiedliwie trzeba przyznać, że i Jess jej pomógł. Tylne drzwi
zamykały się teraz doskonale, a ponadto zostały wyposażone w mocną
zasuwę, dzięki której czuła się zupełnie bezpieczna. Pierwszorzędna
robota! I nie chciał wziąć za to żadnych pieniędzy. Krępowało ją, że
stawała się dłużniczką. Kolacja to zbyt mało.
- Czy są jakieś „Jamesy Bondy"? - spytała niecierpliwym głosem
wysoka blondynka, zupełnie jakby pytała już wielokrotnie i nie
otrzymała żadnej odpowiedzi.
Pytanie wyrwało Nan z zamyślenia.
Nim zamknęła lokal, zrobiła rachunki i dobrze zaryglowała tył i
front. Była tak zmęczona, że gdyby pojawił się Jess i błagał o wspólne
obejrzenie filmu, z pewnością by odmówiła. Wróciła samochodem do
domu, ziewając po drodze, i po zjedzeniu przez rozum połowy
kanapki z masłem orzechowym natychmiast rzuciła się na łóżko.
Wkrótce będzie musiała rozejrzeć się za jakąś dorywczą pomocą. Była
to jej ostatnia myśl przed zaśnięciem. Zmęczenie przyniosło głęboki
sen i rano nie mogła sobie przypomnieć, o czym śniła.
Sobota minęła podobnie jak piątek. Rano i po południu pustawo,
wieczorem większy ruch. Ale jednak gdy na drzwiach wejściowych
umieszczała wieczorem szyld „Zamknięte", nie była już tak
zmęczona, jak poprzedniego dnia. Pewno dzięki temu, że dobrze
przespała noc.
Była jednak rozkojarzona i niespokojna. Chciałaby znaleźć się
między ludźmi, móc z kimkolwiek porozmawiać... Być z kimś...
Pomyślała o Jessie Riversie... Być z kimś...!
Kochać się... Z kimś...!
No cóż, było to niemożliwe, stwierdziła z prawdziwą złością.
Wybrała taką drogę, trzeba było iść nią dalej. Nawet gdyby należała
do gatunku kobiet poszukujących towarzysza na sobotni wieczór,
byłoby to nierozważne w takim miasteczku. Była nową mieszkanką
Henningtonu. Jeśli chce rozkręcić interes, musi zachować się w
sposób odpowiadający lokalnym obyczajom: zamykać wypożyczalnię
o dziesiątej wieczorem i wracać samotnie bezpośrednio do domu.
Szkoda! Po pewnym czasie będzie na pewno miała krąg przyjaciół,
chwilowo jednak zalecana jest powściągliwość i dyskrecja. Przed
opuszczeniem wypożyczalni zabrała więc z półki jakiś film, aby z nim
spędzić resztę wieczoru.
Telefon zadzwonił, gdy wchodziła do domu. Podbiegła, by
zdążyć go odebrać.
- Cześć, mamo! - odparła słysząc głos matki, pytającej, czy
przypadkiem nie dzwoni w nieodpowiedniej chwili. - Właśnie
wróciłam z wypożyczalni. Bardzo się cieszę, że zadzwoniłaś.
Naprawdę! - Przyciągnęła krzesło kuchenne i usiadła. Zaczerpnąwszy
głęboko powietrza, zaczęła opowiadać o wszystkim, co wydarzyło się
od chwili przybycia do Henningtonu. Prawie o wszystkim. Nie
wspomniała wcale o przystojnym pilocie wyczynowym a zarazem
przewoźniku.
W trakcie rozmowy uleciało rozczarowanie, jakiego doznała, gdy
usłyszała w słuchawce głos matki, a nie Jessa. Poczuła się też winna:
należało zadzwonić do matki wcześniej, by nie musiała się niepokoić i
telefonować. Potem do telefonu podszedł ojciec, mruknął coś na
powitanie i życzył jej powodzenia. Nan wyczuwała ich troskę i
miłość, ale nie potrafiła już na to odpowiednio reagować. Niepokój,
który okazywali, sprawiał, że czuła się jak dziecko wymagające
nieustannej opieki. Dawno przestała nim być, chociaż oczywiście
nadal pozostała jedyną córką. Mieszkała daleko od rodzinnego domu i
rodzice nie mogli się z tym pogodzić. Nie mogli się również pogodzić
z jej rozwodem i brakiem oznak, że ponownie zamierza wyjść za mąż.
Kończąc rozmowę była jednak przekonana, że trochę ich uspokoiła,
chociaż sama spokoju nie odczuwała.
Nalała szklankę mleka i przeszła do saloniku. Włożyła kasetę do
odtwarzacza, usiadła w fotelu, który niegdyś należał do jej babki, i
wyciągnęła nogi. Zaczął się film, ale Nan, zatopiona w myślach, nie
rejestrowała obrazu.
Jess ze złą miną siedział pochylony nad kuflem piwa. Pieścił ten
kufel już od dłuższego czas. Na dnie miał jeszcze parę centymetrów
zwietrzałego płynu. Spojrzał na zegarek. Dziesięć po jedenastej.
Chyba już wróciła do domu? Jakaś ballada country wdzierała się w
uszy nieprzyjemnym zgrzytem. Gwar wokół baru szarpał nerwy. Bar
„Kantyna" był miejscem sobotnich, mało atrakcyjnych spotkań
mieszkańców. Tuż za miastem była druga gospoda, gdzie zbierali się
bardziej hałaśliwi klienci. Jess wolał jednak tutejszy tłumek, w którym
mógł się czasem odprężyć podczas interesujących rozmów. Był tu już
od kilku godzin, od chwili gdy jadąc w stronę wypożyczalni kaset na
szczęście zmienił zamiar, zanim zdążył zrobić z siebie durnia.
Jak ćma do ognia!
Śmieszne w tym wszystkim było to, że nie miał pojęcia, skąd
biorą się te wszystkie myśli i chęci. Dlaczego z jednej strony czuł do
niej pociąg, a z drugiej nieprawdopodobny przed nią lęk? Jess
roześmiał się, reagując jak inni na dowcip któregoś z mężczyzn,
siedzących przy tym samym stole. Uczynił tak, chociaż nie dotarło do
niego ani słowo. Czyjaś żona, siedząca przy sąsiednim stole podeszła i
powiedziała „cześć" podejrzanie dziwnym głosem. Za dużo wypiła.
Jess uniósł dłoń w geście powitania, lecz natychmiast powrócił do
swych myśli. Kobieta odwróciła się i poszła w stronę bardziej
towarzyskiej kompanii.
Co się z nim dzieje? Nan jest ładna, inteligentna... dobrze
gotuje...! Nie lepsza ani gorsza od innych kobiet! Dlaczego nie może
przestać o niej myśleć? Rozejrzał się po barze. Dwie samotne kobiety
zerkały w jego stronę. Z obiema już bywał na randkach. Niektóre z
obecnych w lokalu mężatek też rzucały mu od czasu do czasu
zachęcające spojrzenia. Nie zwracał jednak na to uwagi. To nie w jego
stylu.
Jess dopił piwo i wstał. Zachowuje się absolutnie głupio. Wróci
do domu i pójdzie spać.
Nan schowała ręce do kieszeni kurtki. Noc była chłodna. Niebo
iskrzyło się gwiazdami, powietrze szczypało. Spacer pomagał jej
rozluźnić się - film tego nie dokonał. W pełni zdawała sobie sprawę z
tego, co przeżywa. Wszystko zaczęło się wtedy, gdy po rozwodzie
zerwała z rodzicami, a pogłębiało podczas tych lat, gdy prowadziła w
Kalifornii bujne, lecz nie zawsze sprawiające satysfakcję życie. To
łączyło się, a może było wynikiem spalających ją ambicji? I teraz
trzeba stawić temu czoło. Czy potrafi? Trudne zadanie.
Należało uspokoić splątane myśli i skoncentrować się na pracy.
Właśnie to jest trudne.
Chodnik skończył się, gdy wyszła poza najbliższą ulicę. Dalej
trzeba było już iść skrajem jezdni. Na poboczach stały tu jeszcze
mniejsze domki, ogródki przed nimi były mniej zadbane. W
Henningtonie nie było wielu zamożnych ludzi -jedni dawali sobie radę
lepiej, inni gorzej. Stanęła, rozglądając się dookoła. Po prawej stronie
drogi dwa samochodowe wraki stanowiły dekorację trawnika. Za
następnym skrzyżowaniem skończyła się asfaltowa szosa i dalej
biegła droga szutrowa. Jeszcze jedno skrzyżowanie zupełnie już
wiejskich dróg i miasto pozostało za jej plecami, a przed sobą miała
płaską prerię. Co zatrzymuje tu ludzi przez całe życie?
Co zatrzymuje tu takiego mężczyznę jak Jess Rivers?
I znów myśli o nim, zamiast o swoich problemach! Trzeba
wyznać prawdę: oczekiwała na niego wieczorem. Nic z tego, co
opowiedział jej Jimmy, nie wskazywało, by brat miał jakąś stalą
przyjaciółkę. Z drugiej strony nie oczekiwała, by podobny mężczyzna
prowadził klasztorne życie. Na pewno nie!
Usiłowała sobie wyobrazić Jessa w towarzystwie jakiejś
miejscowej piękności. Nie sprawiło to trudności, gorzej było ten obraz
zmienić. Skuliła ramiona i ruszyła w kierunku otwartej prerii.
Sportowe pantofle na gumowej podeszwie chrzęściły na szutrze.
Skręciła z drogi na pole porośnięte kępkami trawy. Jeśli tak ci to
dokucza, zrób coś. Kopnęła grudę ziemi. Zaproś go, spotkaj się z nim
na gruncie towarzyskim. Może ci przejdzie? Stanęła, zadzierając
głowę ku bezmiarowi nieba. Zaczerpnąwszy głęboko czystego
chłodnego powietrza poczuła się znacznie lepiej.
Jess jechał wolno ulicą, czując się bardzo głupio. Z
samochodowego radia dochodziły głośne dźwięki klasycznej muzyki.
Cała kabina była ich pełna. Radio ryczało, jakby waliło sto bębnów.
Przebiegła mu przez głowę myśl, że zachowuje się jak niemądry
szczeniak. Dłonie miał wilgotne, był napięty, a jednocześnie fizycznie
podniecony... W mieszkaniu Nan paliło się jeszcze światło. Mógłby
stanąć i zapukać. Mógłby...
Mógłby też zrobić z siebie ostatniego durnia. Było już po
północy. Co by pomyślała, gdyby przyszedł o tej porze? Zajrzałby jej
głęboko w oczy? Poszedłby z nią do łóżka?
Jess zwolnił i uśmiechnął się kwaśno. W obu pomysłach coś
było! Kogo chce oszukać, siebie? Chciał się z nią po prostu spotkać.
Pomysł wzięcia jej do łóżka był też całkiem dobry. Kiedy wreszcie
dorośniesz? - zadał sobie pytanie. Ściszył muzykę. Chcesz się z nią
zobaczyć, no to się zobacz! Zadzwoń do niej, umów się! Zachowujesz
się zupełnie jak Jimmy, a nie jak dorosły mężczyzna, który ma ochotę
na kobietę. Zawrócił na środku ulicy i pojechał do domu. Poczuł się
znacznie lepiej. Dużo lepiej!
ROZDZIAŁ 4
W niedzielę rano Nan obudziła się wypoczęta, mimo iż poszła
spać po pierwszej nad ranem. Przez okno wdzierało się słońce, które
rozświetliło sypialenkę podnosząc Nan na duchu. Wyskoczyła z łóżka
jak na sprężynie, pełna energii i miłych przeczuć.
Prysznic jeszcze bardziej ją ożywił. Kiedy usiadła do śniadania,
na które składał się tost i owsiane płatki zalane mlekiem, była w tak
dobrym humorze, iż z trudem mogła usiedzieć na miejscu. Podjęła
mądrą i prostą decyzję, która dotyczyła niejakiego Jessa Riversa, na
popołudnie miała zaproszenie na lunch do kobiety, z którą się z
pewnością zaprzyjaźni, interes ruszył z kopyta... Czy mogło być
jeszcze lepiej?
Miała wiele powodów, by być wdzięczną losowi. Postanowiła
pójść do kościoła. Sprawdziła w lokalnej książce telefonicznej, że nie
ma dużego wyboru parafii. Kościół był tylko jeden, pod nazwą
Kościoła Henningtońskiej Wspólnoty - nazwa może nie inspirująca,
ale praktyczna. W książce były wymienione jeszcze parafie innych
wyznań, lecz w dość dużej odległości od miasta. Znalazła również
ogłoszenie świątyni Domowego Ogniska, ale pomyślała, że nowy
przybysz, o którym mało kto jeszcze wie, może nie być tam dobrze
widziany. Tak czy inaczej, wolała zwykły, normalny kościół. Chciała
stać się cząstką tutejszej społeczności, więc powinna poznać
tutejszych parafian. Z podanej w książce godziny niedzielnej mszy
wynikało, że ma jeszcze sporo czasu, więc poszła do saloniku,
zagłębiła się w wygodnym fotelu swojej babki i przez następną
godzinę pisała listy do przyjaciół w Kalifornii oraz kartkę do
rodziców, w której obiecywała im odwiedziny w możliwie najbliższej
przyszłości. Zaklejając adresowaną do nich kopertę, miała lekkie
wyrzuty sumienia. Wiedziała dobrze, że nigdy ich nie odwiedzi, a oni
również to wiedzieli. Niemniej ta kartka była dowodem, że ich nadal
kocha.
Dwadzieścia po dziesiątej poszła do sypialni, aby się ubrać. A
dziś strój będzie kobiecy, pomyślała. Dżinsy dobre są na co dzień do
pracy, ale była gotowa się założyć, iż henningtońskie damy na
niedzielę ubierały się elegancko. Wybrała jaskrawopurpurową
sukienkę z wełnianojedwabnej tkaniny.
Wciągając rajstopy pomyślała, że właściwie nienawidzi tego
wynalazku. Któregoś dnia jakiś geniusz wymyśli coś na kobiece nogi,
co będzie nie tylko ładne, ale i wygodne. Ależ to wówczas zmieni
świat! Roześmiała się i skończywszy z rajstopami sięgnęła po suknię.
Miękka tkanina objęła jej ciało. Wróciły wspomnienia. Kupiła tę
suknię i nosiła ją, gdy była ze Scottem. Kochany, zwariowany Scott!
Pieszczotliwie gładziła materiał. Na początku wydawał się być
ideałem. Przystojny, romantyczny, podniecający i szukający przygód.
Człowiek z marzeń na jawie. Ale to było tylko to: marzenie na jawie.
Poprawiła na sobie suknię. Scott był w rzeczywistości dzieckiem, a
nie mężczyzną, którego udawał. Nie można było na nim polegać.
Zapięła guziczki i klamerki oraz pasek. Mimo to zawsze będzie miała
dla niego ciepłe uczucia i będzie mu wdzięczna za to, iż pozwolił jej
zrozumieć, że prawdopodobnie nie znajdzie idealnego mężczyzny.
Takiego, który by łączył szalone, podniecające cechy z męskim
charakterem, który by potrafił zapewnić kobiecie wsparcie przez całe
życie. Poszła do łazienki i zrobiła leciutki makijaż. Taki ideał istniał
zapewne jedynie w jej wyobraźni. Spinkami podpięła włosy po obu
stronach, zdecydowała jednak, że wygląda za młodo w takim
uczesaniu, zmieniła więc je, zagarniając włosy do góry.
Złapała jeszcze długi jedwabny szalik, lekki wełniany płaszczyk i
poszła do kościoła.
Jess siedział z przodu, przeklinając, że zgodził się dziś śpiewać.
Zwykle był bardzo zadowolony, gdy Walker go o to prosił, dziś
jednak oddałby prawą rękę, byleby tylko być gdzie indziej.
Nan Black siedziała w ławce wśród innych parafian, spoglądając
na Jessa, jakby był zielonoskórą zjawą z Marsa. Sama natomiast
wyglądała na zjawisko, które zstąpiło z niebios.
No i co z tego? Miała tu prawo być, jak każdy inny! To jego
wina, iż nie podejrzewał, że ona uczęszcza do kościoła. Poruszył się
na stołku, usiłując skoncentrować się na organowej muzyce. Jeszcze
pogubi się z powodu jakiejś tam kobiety.
Muzyka go uspokajała. Nie każda muzyka, ale ta dobra. O ile był
sam, słuchał muzyki podczas pracy. Pola zasiane pszenicą na
rodzinnej farmie obchodził w rytmie snujących mu się po głowie
melodii. A przede wszystkim - gdy latał, pędził przez muzyczne
strzępy. Bach przenosił go na wyżyny. Działał na jego wyobraźnię,
porywając do podniebnego, akrobatycznego tańca. Jess odprężył się.
Gdy rozległ się donośny głos Walkera, wzywający do modlitwy,
powrócił na ziemię. Poczuł się dobrze. Był w domu.
Nan wstała wraz z innymi i śpiewała znane jej strofy pierwszego
psalmu. Była jednak zdenerwowana i czuła się nieswojo. Trzęsły się
jej ręce. Miała nadzieję, że stojąca obok niej starsza kobieta nic nie
zauważyła. Nan chodziła do kościoła często, od dziecka, i nie była
onieśmielona nabożeństwem. Nie w tym leżał problem...
Najpierw, kiedy dwaj mężczyźni prowadzili do podestu
nowicjanta, nastolatka dźwigającego krzyż, myślała przez chwilę, że
to właśnie Jess Rivers jest tutaj pastorem. Ale uświadomiła sobie, że
to drugi mężczyzna ubrany jest na czarno, natomiast Jess ma na sobie
szary garnitur. I świetnie w nim wyglądał. Skrzywdziła go myśląc, że
jest skazany na dżinsy i podkoszulki, bo nie ma ani krawata, ani
garnituru.
No i teraz ten drugi mężczyzna! A więc pastor nazywa się Walker
Petersen. Mąż Sue. Zamknęła oczy zawstydzona. Powinna była
zauważyć przedtem to nazwisko na tablicy przy wejściu.
Sue widząc wchodzącą Nan machała do niej wesoło z pierwszej
ławki, ale nic do siebie nie mówiły, ponieważ Nan chwilkę się
spóźniła i już brzmiały pierwsze tony organów. O Boże! Wczoraj
poleciła Sue dość wyrafinowaną opowieść miłosną. Niezbyt
odpowiedni film dla kaznodziei i jego żony. Nan poczuła, że
czerwienieje jak burak.
Runęło marzenie o zbudowaniu takiego obrazu własnej osoby, by
poparły ją opiniotwórcze koła Henningtonu. Popatrzyła na surowe
oblicze Walkera, gdy obrzucał wiernych przenikliwym spojrzeniem.
Włosy miał ciemne, przetykane srebrem, a od skroni wyraźnie łysiał.
Zdecydowanie nie wyglądał na człowieka, którego bawiłby
wypożyczony od Nan film i pokazywane w nim miłosne igraszki. Z
trudem powstrzymała przeszywający ją dreszcz przerażenia. A do tego
ów Walker wcale nie wyglądał na człowieka, który mógłby podobać
się Sue. Zbyt sztywny, zbyt zimny. Zagadka! Spojrzała na tył rudej
głowy Sue, obok której siedziała czwórka dzieci. Każde o głowę
niższe od poprzedniego. Jak schody! Kto wie, może przewielebny
pastor ma czas i miejsce w sercu na odrobinę ciepła i uczucia? Nie
wolno oceniać człowieka na pierwszy rzut oka, zwłaszcza gdy widzi
się go w roli „pasterza ludzkich dusz".
Opadła na ławkę po zakończeniu psalmu, ale natychmiast wstała,
gdy zobaczyła, że nikt inny nie usiadł. Jej rumieńce się pogłębiły. Za
jakież to grzechy musi się przez cały poranek wstydzić za siebie?
Popełniła dwa wielkie błędy - z wyborem taśmy filmowej dla Sue i
sukienki dla siebie. Była ubrana zbyt ekstrawagancko. Owszem, Jess
miał na sobie szary garnitur, ale był jednym z niewielu mężczyzn tak
ubranych. Wielu miało na sobie dżinsy. Także kobiety, podobnie jak i
dzieci. Każdy wydawał się wyszorowany i wypucowany, ale nikt nie
był zbyt wyelegantowany. Zupełnie jakby wszyscy przyszli na
nieoficjalne rodzinne zgromadzenie, a nie na uroczyste nabożeństwo.
Być może zasady, jakie jej wpojono za młodu, tutaj nie
obowiązywały. Spoglądała na plecy Petersena, gdy intonował słowa o
żalu za grzechy i przebaczaniu. Głos jego brzmiał sucho i uroczyście.
Wierni siedzieli w pełnym skupieniu.
Nagle pastor obrócił się ku zebranym i podniósł ręce.
Twarz miał zupełnie odmienioną uśmiechem wielkiego szczęścia.
Zdumiewające!
- Otrzymaliśmy przebaczenie! - powiedział. - Powitajcie swych
braci i siostry!
Nan stała zamieniona w słup soli, gdy dookoła niej rozległy się
radosne śmiechy, a ludzie zaczęli podawać sobie ręce i obcałowywać
się. Jess i kaznodzieja objęli się i poklepali po ramionach, radośnie
uśmiechnięci. Ich przyjaźń i wzajemna miłość były widoczne dla
wszystkich.
- Pani Black? - rozległ się cichy głos obok Nan. Drobna
siwiuteńka kobieta uśmiechała się do niej, wyciągając rękę.
- Jestem Inga Frank. Witamy! - powiedziała.
- Bardzo dziękuję- odparła Nan, ujmując ostrożnie podaną jej
drobną dłoń. Otrzymała jednak silny uścisk. - Jak... skąd zna pani
moje nazwisko?
- Wiadomości w małym mieście rozchodzą się szybko -odparła
Inga Frank. - W małym mieście! Jak to miło, gdy młoda kobieta
ubiera się tak starannie do kościoła.
Nan poprzednio nie zauważyła stroju kobiety. Żałowała teraz, że
nie zwróciła większej uwagi na osoby stojące obok. Starsza ! pani
miała na sobie różowy wełniany kostium i malutki czarny kapelusz z
malutką woalką.
- Przedtem wszyscy ubierali się do kościoła starannie, ale teraz
nikomu się nie chce - powiedziała kobieta, a jej uśmiech odebrał tej
uwadze znamiona krytyki. Najwidoczniej przyjmowała nowe
obyczaje jako naturalne, co nie oznaczało, że je aprobowała. Nan
odpowiedziała uśmiechem, przestając się wreszcie martwić swoim
ubiorem.
- Pani Black! - usłyszała za sobą. Obróciła się i uśmiechnęła do
pastora Walkera Petersena. Wysoki, barczysty mężczyzna pochwycił
jej dłoń, serdecznie nią potrząsając. W spojrzeniu nie miał nic
karcącego. Poczuła do niego natychmiast jakąś przedziwną sympatię,
podobnie jak w piątek do Sue.
- Wiem, że przychodzi pani dziś do nas na lunch - powiedział. -
Czekam z niecierpliwością na to spotkanie. - Spojrzał w przeciwległy
kąt kościoła, gdzie stał Jess rozmawiając z jakąś rodziną. - Chociaż z
jeszcze większą czeka na to mój najlepszy śpiewak kościelny.
Jess nie podchodził do nich, chociaż przesuwał się w tłumie
parafian od rodziny do rodziny, jak polityk ubiegający się o wsparcie
wyborców. Widać było, że czuje się tu dobrze i jest ogólnie lubiany.
Nan również przywitała się z kilkoma osobami w najbliższym
otoczeniu, a potem usiadła koło pani Ingi.
- Młody Rivers wydaje się dziś bardzo stremowany - szepnęła
starsza kobieta. - Prawdopodobnie dlatego że zobaczył tutaj panią.
- Co też pani przyszło do głowy! - Nan spojrzała bacznie na
sąsiadkę.
- Jest pani tu nowa - wyszeptała pani Inga, wzruszając lekko
ramionami, jakby dziwiła się pytaniu Nan. - Przyjechała pani z
Kalifornii, gdzie na pewno słyszała pani wielu doskonałych
śpiewaków. A on jest, ot, chłopcem z miasteczka.
Obie zamilkły, słuchając lekcji z Pisma Świętego. Nan pomyślała,
że Walker ma styl. Aż dziwne, że jest pastorem w tak małej parafii. Z
podobnym głosem i ze swoją postawą pasował raczej do katedry,
gdzie także potrafiłby porwać parafian. Nadeszła kolej następnego
psalmu. Tym razem wstał tylko Jess. Pani Inga lekko szturchnęła Nan.
Nan siedziała jak zaklęta, gdy Jess zaczął śpiewać. Bez nut.
Dostrzegała brak szkoły, własnego stylu, lekkie drżenie głosu na
wysokich tonach, a jednak ten śpiew robił duże wrażenie. Jess
wyśpiewywał słowa starej modlitwy bez żadnego akompaniamentu,
przenosząc wszystkich w jakiś odległy czas, kiedy to słowa potrafiły
silnie zapadać w ludzkie serca. Barwą swego głosu budował obrazy
pełne piękna i wiary. Gdy skończył i usiadł, Nan miała w oczach łzy
wzruszenia.
Pastor Walker postąpił w przód parę kroków, parafianie wstali.
Padły słowa ewangelii. Nan rozejrzała się ukradkiem dokoła, aby
zobaczyć, czy ktoś inny wzruszył się jak ona. Chyba nie. No cóż,
słuchali śpiewu Jessa Riversa od lat, a co młodsi od urodzenia.
W lekkim oszołomieniu chłonęła kazanie. Krótkie, zmierzające
jasno do założonego celu, podnoszące na duchu. Tematem było
posłanie Pisma Świętego o nowych początkach. Kazanie zawierało
parę prostych analogii do wiosennego odrodzenia, parę nauk na temat
straconych okazji i zapewnienie, że każdy może zacząć dziś od nowa.
Nan znów rozejrzała się dyskretnie i stwierdziła, że znakomita
większość obecnych słucha bardzo uważnie. Tylko jakiś staruszek
zasnął. Co to za dziwna parafia? Pamiętała z dziecięcych lat długie i
nudne kazania, hałaśliwe dzieci i gromadnie chrapiących mężczyzn. A
tutaj wszyscy zachowywali się tak, jakby ich nauczono słuchać i
wierzyć, że słowa płynące od kaznodziei przy pulpicie rozjaśnią im
umysły.
Nabożeństwo skończyło się wcześniej, niż była na to
przygotowana. Przedtem Jess zaśpiewał jeszcze raz piękną,
wzruszającą pieśń, ale w języku, którego nie rozumiała.
- To po norwesku - oświeciła ją pani Inga. - Nauczył się tego od
swojej babki. Bardzo stary psalm. Bardzo stary - dodała, potrząsając
głową.
- Rozumiem - odparła Nan sądząc, że istotnie zaczyna coś
rozumieć. Mimo że nazwisko Rivers nie brzmiało obco, mogło być
niegdyś nazwiskiem skandynawskim. Po babce Jess odziedziczył
słuch i umiłowanie dobrej, starej muzyki. Spadek wart przekazania
następnemu pokoleniu!
Po nabożeństwie otoczyła ją gromadka wiernych, którzy chcieli
powitać nową parafiankę. Pani Inga objęła rolę opiekunki.
Oprowadzała Nan po całym kościele, aby mogła poznać sąsiadów i
przyjaciół starej kobiety. Wśród obecnych Nan rozpoznała kilka
swoich piątkowych i sobotnich klientek. Właściwie wszyscy byli
bardzo mili, chociaż w paru wypadkach powiało lekkim chłodem.
Pomyślała, że to zupełnie zrozumiałe wobec obcej osoby.
- Cześć, piękna pani! - dobiegł ją zza pleców męski głos. Niemal
podskoczyła. Obróciwszy się zobaczyła Jessa roześmianego niby mały
chłopak.
- Cześć - odparła, czując się głupio z tym szerokim uśmiechem. Z
zupełnie niezrozumiałego dla niej powodu miała to samo uczucie
nieporadności i zakłopotania, jakie odczuwała jako nastolatka, gdy
pytał ją o coś chłopak, który robił na niej wrażenie.
- Jak ci się podobało...? - Jess jakby stracił zdolność płynnego
wysławiania się.
Nan pierwsza odzyskała równowagę.
- Twój występ był wspaniały i stanowił wielką niespodziankę! -
powiedziała. - Przyszłabym chętnie nawet na sam śpiew.
- Wyglądasz bardzo ładnie! - Zielone oczy błyszczały mu bardziej
niż kiedykolwiek przedtem. - Jak z okładki żurnala.
- Dziękuję. - Znów się zaczerwieniła. - Chyba troszeczkę
przesadziłam z tą sukienką. Nie miałam pojęcia, co tutejsi ludzie
noszą do kościoła.
- Kiedy naprawdę jesteś bardzo ładnie ubrana - mówił cicho,
pieszczotliwym głosem. - Nigdy się nikim nie przejmuj. Ubieraj się
zawsze tak, jak uważasz. Świetnie wyglądasz! Bardzo... jesteś ładna...
- Puśćże ją, Jess, i pozwól porozmawiać z ludźmi, których jeszcze
nie zna - przerwała pani Inga, biorąc Nan pod łokieć. - Mam dla niej
lepsze zajęcie niż stanie tutaj i słuchanie, że jest ładna. Ona o tym już
wie, a jeśli nie wie, to powinna. - Starsza pani mówiła karcącym
tonem, ale Jess miło się uśmiechnął.
- Pani Frank była przez lata moją nauczycielką w niedzielnej
szkole - wyjaśnił Jess. -I kiedy mi każe skoczyć, to tylko pytam, jak
daleko.
- Czasami ci się udawało, czasami nie, ale muszę powiedzieć, że
byłeś chłopakiem, który myśli. I dlatego należałeś do dobrych
uczniów.
Jess wzruszył ramionami. Nan odnotowała kolejny fragment
informacji o mężczyźnie, który ją interesował. Chodzili w trójkę po
całym kościele, spotykając się z coraz to nowymi ludźmi. A więc Jess
był chłopcem myślącym, dobrze się uczył. Ciekawe, czy pozostał
„myślącym"? Czy też ustawił życiową poprzeczkę na tak zwanym
normalnym poziomie, na którym nie potrzeba sobie zadawać pytań na
temat istoty spraw i kryjących się w tym szans? A jeśli rozmyślał, to
czy był gotów dzielić się z kimś, kogo kochał i komu ufał, czy też był
osobnikiem zamkniętym w sobie, kimś w stylu Johna Wayne'a?
Czy rzeczywiście zależało jej na tym, żeby się tego dowiedzieć?
Jess szedł za obiema kobietami zadowolony, że to pani Inga
postanowiła wprowadzić Nan w tutejszy świat. Wydawało mu się, że
ma język przyklejony do podniebienia i gdyby spróbował coś
powiedzieć, słowo nie wyszłoby mu z krtani. Ale przynajmniej poszło
mu łatwo z tym powitaniem. "Cześć, piękna pani!" Dobry Boże!
Tylko potem pytał, jak jej się podobało kazanie Walkera, a ona
zrozumiała, że pyta o śpiew. Pomyślała, że dopomina się o
komplementy. W końcu już zupełnie się zagubił. Mówił jak
aktorzyna, głupek z czwartorzędnego filmu: „Wyglądasz bardzo
ładnie!"
Wcale nie wyglądała bardzo ładnie! Wyglądała przecudownie,
zapierała dech w piersiach, była ubrana nadzwyczaj elegancko i
skromnie zarazem. Była i tak niezwykle ładna, bez żadnej specjalnej
oprawy, ale w tym stroju rzeczywiście zapierała człowiekowi dech w
piersiach. Nan była piękna! Po co używać innych słów?
I z jaką łatwością poruszała się wśród jego przyjaciół! Z każdym
rozmawiała swobodnie, jakby go znała od lat, a jednocześnie nie
zanadto poufale. Było widać jak na dłoni, że ludzie z miejsca
odczuwają do niej sympatię. Przez cały czas nawiązywała doskonałe
kontakty, które przyniosą wiele dobrego dla wypożyczalni. Robiła na
ludziach wrażenie, na pewno!
Uderzyło go nagle, że Nan osiąga swój cel bez mizdrzenia się,
bez widocznego wysiłku, naturalnym zachowaniem. Ciekawe, ile ją
właściwie tak naprawdę obchodzą ludzie, z którymi rozmawia? Jess
przypatrywał się z boku twarzy Nan. Nie malowało się na niej nic, co
by pozwalało odpowiedzieć na to pytanie. Wydawała się dość szczera,
jej niebieskie oczy błyszczały, śmiech towarzyszący rozmowom był
jak najbardziej prawdziwy. Pokazywała się taka, jaka jest, czy
udawała?
Podeszła Sue Petersen i uściskała Nan, coś do niej szepcząc. Nan
roześmiała się i wyglądało, jakby spadł jej ciężar z serca. Ciekawość
Jessa wzrosła, gdy zobaczył, iż obie kobiety bardzo się zaczerwieniły.
Wiedział, że zdarza się to Nan, ale nigdy jeszcze nie przytrafiło się
rudej żonie najlepszego przyjaciela, bez względu na okoliczności i
prowokacje. Interesujące!
- Pędzę teraz do kuchni - powiedziała Sue, zagarniając gromadkę
swoich dzieci. Najmłodsze złapało za rąbek jej dżinsowej spódnicy.
-Niedługo się zobaczymy!
- Czy mogłabym w czymś pomóc? - spytała Nan.
Sue przez chwilę przypatrywała się jej, a potem podała
pucołowatego, rudego berbecia o nadąsanej buzi.
- Doskonale! - powiedziała. - Masz pod opieką Tommy'ego.
Chodźmy! Zaraz cię zapędzę do roboty! - Obróciła się i poszła
pierwsza ku drzwiom, prowadząc pozostałą trójkę dzieci.
Jess patrzył, jak zachowa się Nan. Spoglądała na Tommy'ego, a
Tommy na nią. Nie uda jej się z nim wygrać, pomyślał Jess.
Nie udało się i udało zarazem. Tommy odczekał może dziesięć
sekund, a potem rozdarł się na całe gardło, wzywając mamę, która
była już prawie za drzwiami. Przez sekundę Nan wydawała się
zagubiona, a potem pochwyciła mocno szkraba, podniosła i umieściła
pod pachą, wsparłszy go o biodro. Potrafi się zabrać za dzieciaka,
pomyślał Jess. Głową wskazała wieszak odzieżowy.
- Podaj mi płaszcz, Jess! - poprosiła, wykorzystując w tym celu
krótkie przerwy między pojedynczymi wrzaskami. - Ten szary. I biały
szalik. - Tommy stwierdziwszy, że znalazł się na drugim planie,
rozkrzyczał się jeszcze głośniej.
Jess poszedł po płaszcz z trudem powstrzymując się od śmiechu.
Z doświadczenia wiedział, że Tommy swym przeraźliwym krzykiem
potrafi niemal nadwerężyć konstrukcję domu. Przykre doświadczenie
dla Nan. Musi teraz dotrwać do końca.
Kiedy wrócił z płaszczem, śmiał się już całkiem otwarcie. Nan
zupełnie to zignorowała. Wystawiła prawą rękę i włożyła ją w rękaw
płaszcza. Potem wykonała pół obrotu i rozwrzeszczany dzieciak otarł
się o klatkę piersiową Jessa. Rozpoznając znaną mu osobę Tommy
wyciągnął ręce i nim Jess się zorientował, na piersiach zawisło mu
dziecko. Tommy nadal ryczał, ale odgłosy tłumiła pierś mężczyzny,
do którego się przytulił, zlewając łzami szary garnitur. Malutkie rączki
trzymały szyję Jessa niby w kleszczach. Nan uśmiechnęła się, kończąc
wkładanie płaszcza.
- Ładna robota - powiedziała Inga Frank. Włożyła już także
płaszcz i teraz go zapinała. - Potrafisz sobie radzić z mężczyznami i z
dziećmi, moja droga!
- Może to instynkt, bo nie doświadczenie - odparła Nan, idąc w
stronę drzwi. Nagłe olśnienie! Rzuciła okiem na Jessa i jego
wydzierający się „pakunek". - Oddałam mu to, na co zasłużył. Gdyby
ze mnie nie podkpiwał, nie musiałby teraz dźwigać dzieciaka.
Oczywiście Jess nie bardzo temu uwierzył.
Niosąc z kuchni naręcze talerzy Nan pomyślała sobie, że
niedzielne obiady w domu Petersenów muszą mieć długą tradycję.
Cała rodzina mieszkała w obszernej, starej plebanii tuż obok kościoła
i na niedzielny posiłek zjawiali się wszyscy, którzy nie mieli rodziny,
czuli się samotni lub po prostu nie mieli ochoty tego dnia gotować.
Niektórzy przynosili nawet własne wiktuały.
Jedna z przyczyn wprowadzenia tego rytuału stała się jasna, gdy
po wniesieniu przez Walkera i Jessa wielkich półmisków i równie
wielkich waz, pastor powiedział do Nan, że gotowanie jest jego
życiowym hobby. Walker zdjął już kościelne odzienie i teraz miał na
sobie teksaską koszulę z podwiniętymi rękawami.
- I bardzo lubię przygotowywać wszystko w sobotę wieczorem, a
podczas roboty przemyślać nad niedzielnym kazaniem.
- Dzisiejsze kazanie bardzo mi się podobało - odparła Nan. Ponad
ramieniem pastora rzuciła okiem na Jessa, stojącego w pobliżu drzwi
kuchennych i zatopionego w rozmowie z jakimś mężczyzną. - Ale co
mnie najbardziej zaskoczyło, to...
- Śpiewanie Jessa? Ja też stałem jak wryty, słuchając go po raz
pierwszy.
- Kiedy to było? - spytała Nan, przez cały czas zerkając w stronę
Jessa, któremu ów niski mężczyzna o rumianej twarzy wyszeptał do
ucha jakieś żale.
- Kiedy? Zaraz... - Walker żartobliwie usiłował pochwycić swą
najstarszą córkę, gdy ta prześlizgiwała się wdzięcząc do niego.
Ciemnowłosa dziewczynka zachichotała i pozwoliła, żeby ją przytulić.
Kiedy odeszła, pastor ciągnął dalej: - Około siedmiu lat temu. Dopiero
co się wprowadziliśmy. Jeszcze nie urodziła się Jessica. A on właśnie
powrócił...
- Jessica? Czy jej imię...?
- .. .ma związek z Jessem? Oczywiście! Poród był spodziewany w
połowie lutego. Ale bóle zaczęły się wcześniej. Nastąpiły różne
komplikacje, z którymi nasz doktor Muller nie potrafił sobie poradzić.
Jess zabrał moją żonę samolotem do Rapid. Trudny był to lot i w
czasie złej pogody. Ale to ocaliło Sue i Jessicę. - Walker obrócił się i
spojrzał na przyjaciela. - Nigdy nie potrafię mu spłacić zaciągniętego
długu.
Nan korciło, żeby dowiedzieć się czegoś więcej, ale obiadowi
goście zaczęli właśnie zapełniać jadalnię. Spostrzegła, że Jess klepie
po plecach mężczyznę, który mu się zwierzał, a teraz miał łzy w
oczach. Czy Jess właśnie pomagał innemu przyjacielowi? Jaki on
właściwie jest, ten Jess? Kim on jest? Co innego wyczyniać akrobacje
powietrzne dla przyjemności albo zarobkowo, a co innego narażać
życie dla kogoś.
Gdy się zbliżał, patrzyła na niego ze zwiększonym
zainteresowaniem. Jess zdjął już marynarkę i krawat, i podwinął do
łokcia rękawy koszuli. Muskularne ramiona były podniecające.
Jasnorude włosy lśniły w południowym słońcu. Na chwilę wstrzymała
oddech. Nie opuszczaj mnie, rozsądku, pomyślała.
W oczach Nan Jess dostrzegł coś, czego przedtem nie było.
Walker musiał naplotkować. To ją wytrąciło z równowagi. Musi na
ten temat pogadać z przyjacielem...
A właściwie dlaczego Walker nie miałby z nią rozmawiać i
opowiadać różnych rzeczy? Jeśli Nan ma zostać parafianką. .. jeśli jej
pobyt w kościele wynikał ze szczerej potrzeby, a nie był rezultatem
ciekawości czy nudy... Co za różnica, z kim mówi i o czym mówi? I
co go to obchodzi? Ależ ona jest piękna!
- Widzę, że byłeś zaabsorbowany problemami tego niskiego pana
- odezwała się Nan przyciszonym głosem, wskazując głową
mężczyznę, który z przejęciem napełniał sobie talerz. Odgarnęła
dłonią opadający na twarz kosmyk jasnych włosów.
Jessa świerzbiły palce, żeby poprawić ten kosmyk.
- To jest Charlie. Przypominasz sobie? Mój przyjaciel z Czarciej
Dziury.
- Ooo? - Spojrzała ponownie na Charliego i pokiwała głową,
jakby już wszystko zrozumiała. - On tu przyjeżdża do kościoła?
- Przyjeżdża na darmowy obiad, I wówczas, kiedy ma kłopoty i
musi ze mną porozmawiać. - Jess włożył ręce do kieszeni spodni. -
Znamy się już kupę lat. Ale to nie były dobre dla niego lata. Pomagam
mu, jeśli mogę. To jest nadal najlepszy mechanik w całym stanie. Nikt
mnie tyle nie nauczył o silnikach i ich naprawie, co on.
- Rozumiem - odparła i wydawało jej się, że naprawdę rozumie.
Charlie jadł z wielkim apetytem. Trzęsły mu się ręce, a twarz
zdradzała upodobanie do płynów mocniejszych niż herbata czy kawa.
Były mąż Nan chyba jeszcze nie był w tym stanie, ale już niedługo
będzie.
- Spoglądasz z dezaprobatą - zauważył Jess, patrząc w ślad za jej
spojrzeniem, które wyraźnie stężało. Był niezadowolony.
- To nie moja sprawa! - Wzruszyła ramionami.
- W istocie nie twoja! - Ściągnął gniewnie usta.
- A gdzie jest Jimmy? - spytała, chcąc zmienić temat, by oczyścić
atmosferę. - Myślałam, że będzie z tobą w kościele.
- Pojechał do domu. - Jess troszkę się rozluźnił. - Cała rodzina
chodzi do wiejskiego kościoła w pobliżu farmy ojca. Walker jeździ
tam czasami odprawiać nabożeństwo. Warto go tam posłuchać.
Krzyczy i nie owija słów w bawełnę. Aż wióry lecą.
- Bardzo się przyjaźnicie, prawda?
- O, tak! - Jess uśmiechał się teraz szeroko. - Nie ma lepszego
przyjaciela!
- Wydaje mi się, że on jest takiego samego zdania. - Ujęła go pod
ramię. - Chodźmy coś zjeść. Zgłodniałam!
Jess chętnie przyjął propozycję, a Nan odetchnęła z ulgą, że
nastąpiło zawieszenie broni. Wydawało się, iż potrafią razem
przebywać, czując się dobrze w swoim towarzystwie.
Tego popołudnia wydarzyły się jednak jeszcze dwie rzeczy, które
nie pozwoliły Nan uspokoić się całkowicie. Jedna była dobra, druga
zła.
Dobrą była rozmowa pozwalająca stwierdzić, że nie popełniła
towarzyskiego czy też środowiskowego nietaktu, wypożyczając
Petersenom film erotyczny. Chociaż Sue już poprzednio podziękowała
szeptem, mówiąc, że film bardzo jej się podobał, Walker nic o tym
jednak nie wspomniał. Lecz kiedy większość gości pożegnała się,
spytał:
- Czy pani sprzedaje jakieś karty członkowskie do swojej
wypożyczalni, Nan? - Siedzieli we czwórkę przy kuchennym stole.
Pod stołem bawiły się dzieci, raz po raz wybiegając do drugiego
pokoju. Nikomu oprócz Nan czyniony przez nie hałas nie
przeszkadzał. - Takie karty ze zniżką dla regularnych klientów.
- Oczywiście. - Nan odstawiła kawę. - Za kilka dni zacznę też
proponować tak zwane okazje tygodnia. Jak tylko zorientuję się, że
będzie ruch w interesie.
- No to proszę nas wpisać na listę oczekujących na klubowe karty.
- Walker uśmiechnął się mało świątobliwie. Nan też się roześmiała. -
Bardzo nam się podobał ten film, który wczoraj oglądaliśmy - dodał,
spoglądając na żonę.
- Czy znów będę ojcem chrzestnym? - spytał z udawanym
przerażeniem Jess. - Za dalsze dzieci nie biorę już odpowiedzialności,
zapowiadam!
- Nic się nie martw. - Sue poklepała jego dłoń. - Po prostu
podobał nam się film, który i ty powinieneś obejrzeć. Twojej
stwardniałej duszy przyda się trochę romantycznych przeżyć.
- Kiedy ja nie...
- Mamo! - płaczliwy głos najstarszej córki przerwał odpowiedź
Jessa. Jessica przybiegła z dworu, zatrzaskując za sobą drzwi. Nan
przyglądała się i słuchała reprymendy, jaką dziewczynka dostała za
niegrzeczne przerywanie starszym. Zrobiły na niej wrażenie
przeprosiny malej, ale zastanowiły słowa:
- Mamo, kiedy ja się bawiłam z Billym, to on powiedział, że
wcale nie jesteśmy dziećmi Pana Boga. - Niebieskie oczy napełniły
się łzami.
Walker potarł brodę i spojrzał w niebo. Jess coś mruknął i wlepił
wzrok w filiżankę z resztką kawy.
- A z jakiego powodu on to powiedział, kochanie? - Matka
zachęcająco położyła córce dłoń na ramieniu.
- Z powodu filmów. - Dziewczynka przełknęła i próbowała się
uśmiechnąć. - Billy nie ma racji, prawda, mamo?
- Wydaje nam się, że nie ma. - Matka przytuliła córkę.
- Zdejmij płaszczyk i zostań w domu. Zrobiło się chłodno.
- Jessica znów się uśmiechnęła ocierając łzy i popędziła schodami
na górę, nawołując siostry, by poszły za nią.
Walker mruknął coś pod nosem. Był wyraźnie zły. Jess jeszcze
bardziej.
- Z powodu filmów? - Nan odczuła nagłą pustkę w żołądku. - Z
powodu moich filmów?
- Nic się tym nie przejmuj, moja droga! - powiedziała Sue. - Po
prostu są między nami ludzie, których moralność jest staroświecka.
- Brak im tolerancji, są po prostu dziwni - dodał Walker. Jess nie
odezwał się.
- Trzeba mnie odwieźć do domu, Jess! - przerwała pani Inga,
która weszła do kuchni z saloniku, gdzie rozmawiała z paroma
przyjaciółmi. Jess już wstawał na to polecenie, ale Nan zaofiarowała
się odwieźć starszą panią mówiąc, że też już musi wracać. Inga Frank
chętnie przystała na zmianę osoby kierowcy. Nan wydawało się, że w
oczach Jessa dostrzega żal. Czy dlatego że lubił odwozić starszą
panią?
Czy może żałował, że Nan odchodzi?
ROZDZIAŁ 5
Jednakże następnego dnia Nan doszła do wniosku, że to nie ona
była przyczyną żalu Jessa. Nie zadzwonił, nie przyszedł, nie uczynił
nic, żeby się z nią spotkać. Z niezbyt dużym powodzeniem usiłowała
o nim nie myśleć i skoncentrować się na ważnych rzeczach w jej
życiu: na wypożyczalni kaset i planach na przyszłość.
W poniedziałek pojechała do pracy z nadzieją, że Jess się pojawi,
chociaż nie ma dla niej żadnej przesyłki. Niebo było pokryte
stalowymi chmurami, preriami gnał wiatr, uderzając w miasto. Nan z
zadowoleniem powitała ostre podmuchy, wiedząc, że zapowiadają one
cieplejsze dni.
Myliła się. Ani Jess się nie pojawił, ani pogoda nie uległa
poprawie. Ten wiatr zapowiadał opady śniegu, który - lepiący się,
mokry - pokrył miasto i prerie dokoła. Nie utrzymał się jednak długo i
pozostawił po sobie brunatną breję. Ranczerzy i farmerzy ratowali
nowo narodzone bydło, szczęśliwi, że temperatura nie opadła zbyt
nisko i że błoto nie jest zbyt wielkie. Pozostali ludzie nie mieli
żadnych powodów do zadowolenia.
Interes Nan rozwijał się znakomicie. Matki, które zwykle
pozwalały dzieciom bawić się na zewnątrz nawet przy niskich
temperaturach, teraz, w obawie o skutki zabaw w błotnistej mazi -
głównie dla ubrań i butów - zatrzymywały swoje pociechy w domu.
Wszyscy wydawali się jakby rozkojarzeni w tych wiosennych dniach,
sprzyjających budzeniu się natury. W poniedziałek Nan wysłuchiwała
urywków matczynych rozmów, gdy kobiety oddawały kasety wzięte
na weekend. Wystarczyły lekkie sugestie ze strony Nan, aby
zwiększyła się ilość filmów wypożyczanych dla dzieci.
- Jak mogliśmy przedtem istnieć bez twoich filmów! -powiedziała
Sue, zwracając po południu kasety. W tym czasie w wypożyczalni
było jeszcze sześć kobiet. Przeglądały nerwowo kasety, chcąc zdążyć
coś obejrzeć, nim dzieci powrócą ze szkoły. - Dziś rano na zakupach
słyszałam głównie rozmowy na temat twojej wypożyczalni. Każdy
miał nadzieję, że upatrzony film powróci do ciebie przed wieczorem i
będzie do wzięcia. Przy takiej pogodzie zrobisz majątek!
- Przykro mi, że jest zła pogoda dla ranczerów - odparła Nan,
odnotowując na komputerze wybrane przez Sue kasety.
- Pamiętam, kiedy byłam jeszcze w domu... w Wyoming,
wiosenne śniegi potrafiły narobić wiele szkody.
- To prawda. Mamy jednak szczęście. Ziemia tylko trochę
rozmokła.
- Człowiek zapomina, jakie znaczenie ma pogoda. – Nan zerknęła
na niski stół, który ustawiła specjalnie dla dzieci. Siedziały przy nim
dwie młodsze córeczki Sue i kilkoro innych przedszkolaków,
kolorując obrazki w specjalnych zeszytach. - Zwłaszcza w tej części
kraju - dodała. - W Kalifornii potrzeba trzęsienia ziemi albo wielkiego
pożaru czy obsunięcia zbocza, żeby zwrócić czyjąś uwagę. W
codziennym życiu i doraźnych planach pogoda nie jest ważna.
- Tutaj jest - odparła Sue i poprawiła Tommy'ego, którego
trzymała na rękach. Dziecko, ssąc w buzi dwa paluszki, przyglądało
się podejrzliwie Nan. - Już tego doświadczyłaś.
Nan uśmiechnęła się do obojga.
- Wydaje mi się chwilami, że znowu jestem w rodzinnych
stronach, do których obiecałam sobie nie wracać.
- Dlaczego przyjechałaś właśnie tu?
- Po prostu nadarzyła się okazja. Dobre miejsce na założenie
biznesu. To pierwszy krok w interesach. Mam nadzieję otworzyć kilka
wypożyczalni. I to jak najszybciej. - Była już gotowa opowiedzieć w
szczegółach, jakie są jej zamiary, ale dostrzegła, że uwaga Sue
przeniosła się na dzieci. Czyżby jakimś słowem ją ubodła? Może
nieświadomie dotknęła jakiejś nie zabliźnionej rany? Ze swoich
obserwacji wyciągnęła wniosek, że przygotowanie i możliwości
Walkera były znacznie większe niż te, których zazwyczaj wymaga się
od małomiasteczkowego kaznodziei. Życie Sue było związane z
mężem i dziećmi. Czy to ją satysfakcjonowało? Może po cichu
cierpiała z powodu jednostajnego życia, jakie tu prowadziła?
Nie zaprzyjaźniła się jeszcze na tyle z Sue, by oczekiwać
zwierzeń.
- Raz jeszcze bardzo dziękuję za wczorajsze zaproszenie -
powiedziała, gdy Sue odwróciła się do niej. - Wspaniały obiad,
czułam się u ciebie doskonale. I byłam bardzo miło przyjęta w
kościele. Wszystko było wspaniałe.
- Jedna wielka rodzina... - oczy Sue patrzyły ciepło.
- Decydując o przyszłości i karierze Walkera mogliśmy wybierać.
On jest teraz bardzo szczęśliwy...
Nan chciała prosić o bliższe wyjaśnienie dość enigmatycznej
informacji, ale weszły dwie klientki, kładąc kres prywatnej rozmowie.
Szybko wybrały filmy i wdały się w miłą rozmowę z Sue i Nan. Nagle
otworzyły się drzwi i wszedł jakiś mężczyzna. Nan spojrzała kątem
oka i stwierdziwszy, że to nie jest Jess, przestała się nim interesować,
ale nie na długo. Rozległ się krzyk przestraszonego dziecka i
zobaczyła, że mężczyzna wyszedł zza jednej z półek i zaczął odciągać
od stoliczka córeczkę Sue, Callie. Dziewczynka rozpłakała się,
mężczyzna zaś szarpał ją, cały czerwony ze złości. Krępy,
chuderlawy, ale z potężnym brzuchem. Rozległą łysinę okalała korona
siworudych włosów.
- Oburzające, pani Petersen! - krzyknął i pchnął Callie w stronę
matki. Sue przygarnęła ją, niemalże upuszczając Tommy'ego. - Pani
córka ogląda wyzywające obwoluty świństw, rozprowadzanych przez
tę kobietę! - Palcem wskazywał Nan. - I to robi córka sługi Boga!
Ogląda podsuwane przez szatana obrazki! A matka stoi obok i nic na
to nie mówi! Powinna się pani wstydzić!
Nan i Sue jednocześnie odzyskały mowę.
- Proszę wyjść z mojego lokalu! - krzyknęła Nan, wskazując
drzwi.
- Niech pan nie śmie dotykać mego dziecka! - zagrzmiała Sue,
tuląc małą. Tommy również się rozpłakał. Pozostałe kobiety i dzieci
stały osłupiałe, oszołomione nagłym wybuchem mężczyzny.
Nan wyszła zza lady, zatrzaskując za sobą blat.
- Jazda, wynosić się! - rozkazała, idąc w stronę mężczyzny.
Ustąpił przed nią, jakby zdumiony, że kobieta reaguje w ten sposób.
Prawie wypchnęła go za drzwi. W chwilę potem brnął przez rozmokły
śnieg do poobijanej furgonetki.
Gdy już odjechał, rozbryzgując śniegową breję, zdała sobie
sprawę, jak. bardzo ją zdenerwował. Oklaski aprobaty świadczyły, że
obecne w sklepie klientki są po jej stronie.
- Czy nic jej nie zrobił? - spytała z niepokojem, spiesząc w stronę
Sue. - Wezwę policję.
- Nie, nic. Tylko bardzo przestraszył - Sue klęcząc przy córce,
potrząsnęła przecząco głową. Gładziła główkę Callie. Dziecko już nie
płakało, tylko od czasu do czasu wstrząsał nim szloch. - Już wszystko
w porządku, kochanie, prawda?
- Tatuś Billy'ego bardzo niedobry - powiedziała mała. Spojrzała
na Nan. - Pani postraszyła! - Na drobnej buźce pojawił się uśmiech.
- Booo! - stwierdził malutki Tommy, który siedział teraz na
podłodze. Przestał płakać i był najwidoczniej zafascynowany całym
wydarzeniem. Zaczął wymachiwać rączkami.
Nan pochyliła się i wzięła szkraba na ręce. Tommy natychmiast
złapał ją za włosy.
- To był ojciec Billy'ego, aha! - powiedziała, przypominając sobie
wczorajszy incydent z Jessicą Petersen. - I nie chcesz wzywać policji?
Jesteś pewna?
- On jest stuknięty - powiedziała któraś z kobiet, a inne jej
przytaknęły. - Ale nieszkodliwy. - Roześmiała się. - A pani go tak
wystraszyła, że na pewno pognał aż do Czarciej Dziury.
Sue podniosła się z klęczek, dźwigając Callie.
- W każdej miejscowości znajdzie się taki. Wydaje mu się, że ma
bezpośrednią linię telefoniczną do Pana Boga. W swoim domu założył
kaplicę i przewodzi jakiejś sekcie. Żal mi jego rodziny. - Zwróciła się
następnie do Nan: - Dziękuję, że stanęłaś w mojej obronie. Tak mnie
zaskoczył, że nie byłam zdolna jasno myśleć.
- Tatuś Billy'ego niedobry - stwierdziła Callie, bacznie
przyglądając się Nan.
- Nie mów tak, kochanie - powiedziała Sue, tuląc główkę dziecka
do ramienia. - Tatuś Billy'ego nie zrobił tego naumyślnie. Nie
wiedział, co robi. Musisz mu wybaczyć i o wszystkim zapomnieć.
Dobrze, córeczko?
Callie skinęła główką, już prawie zupełnie uspokojona.
Nan pomyślała, że to przebaczenie jest zbyt pochopne, ale nic nie
powiedziała.
To nie była jej córka. Natomiast to był jej lokal i postanowiła
sprawdzić, jakie kasety są na półce i co tak mogło zdenerwować
„kochanego" tatusia Billy'ego. Z tego, co pamiętała, wszystkie
obwoluty były zupełnie niewinne.
Może z wyjątkiem paru. Czasami obwoluta przejaskrawiała treść.
Trzeba jednak bardziej uważać w przyszłości.
- Niech się tylko Jess o tym nie dowie - Sue zwróciła się do Nan z
tą dziwną prośbą tuż przed odejściem, gdy przez chwilę znajdowały
się sam na sam. - Jess nie znosi Douglasa Neilsona. To jest właśnie
ojciec Billy'ego. Łagodnie mówiąc, nie są przyjaciółmi. Już od
niepamiętnych czasów.
- Dobrze, nic mu nie powiem - zgodziła się Nan - ale...
- Dziękuję. - Sue odebrała Tommy'ego z rąk Nan. Dziecko nie
chciało puścić jej włosów. Kiedy żartując zajęczała, Tommy się
zaśmiał. Machał do niej rączką nawet wtedy, kiedy już siedział
zapięty pasem w samochodzie.
Korzystając z chwili spokoju Nan poszła sprawdzić obwoluty.
Nie znalazła absolutnie niczego, co mogłoby kogokolwiek
doprowadzić do podobnego wybuchu. Dziwne. Dlaczego Sue prosiła,
by nie dowiedział się o tym Jess? Rozumiałaby, gdyby chodziło o
Walkera. Był przecież ojcem dziecka, które doznało krzywdy. Ale
Jess? I dlaczego Sue w ogóle myślała, że Nan będzie miała okazję
powtórzyć to Jessowi? Czy Jess ciągle rozmawia na jej temat ze
swoimi przyjaciółmi? Czy będzie miała okazję dowiedzieć się
wreszcie z jego własnych ust, co o niej myśli? Czy też usłyszy o tym
wyłącznie z małomiasteczkowych plotek?
W ciągu następnych dni nie miała okazji nic mu powiedzieć, bo
go nie widziała. Do środy już prawie zapomniała o poniedziałkowym
incydencie. Nie było też żadnych reperkusji ze strony Douglasa
Neilsona, samozwańczego cenzora obyczajów. Nikt nie wspominał
przykrego wydarzenia, nawet żadna z osób, które były tego
świadkami. Przeszło, minęło, pomyślała Nan. Brudna woda spłynęła
rzeką, teraz płynie czysta - przypomniała sobie stare powiedzenie.
Pierwsza połowa tygodnia upłynęła zadziwiająco dobrze pod
względem liczby wypożyczonych kaset. Nan wysłała wstępny raport
do dyrekcji FFR, prosząc o przysłanie następnej partii filmów i
ostrzegając przed wyborem obwolut, mogących obrazić czyjeś
uczucia. Przedstawiła też plan promocji i zniżek dla stałych klientów.
Niedzielne pytanie Walkera w tej sprawie skłoniło ją do
zastanowienia się, czy nie należałoby dostosowywać cennika do
lokalnych warunków, zamiast stosować ogólnie obowiązujące zasady
narzucane przez dyrekcję. Przekazała parę oryginalnych, jak sądziła,
sugestii w tej sprawie i niecierpliwie czekała na odpowiedź.
Wiedziała, że wkrótce potrzebna będzie jej pomoc. Przez
pierwsze dni pracowała bez wytchnienia i nic nie wskazywało na to,
że cokolwiek się zmieni. Może wszystko w końcu się unormuje, ale
tak czy owak na dłuższą metę nie udźwignie interesu sama. I musi
mieć czas dla siebie. Każdy tego potrzebuje. Co prawda ona chyba
mniej niż inni. Jej pokarmem była praca, a siłą napędową ambicja.
Niemniej samo życie wymaga wykonywania wielu przyziemnych
czynności.
W środę wieczorem poszła po zakupy.
Śnieżna breja już prawie zniknęła, ziemia pozostawała miękko
gliniasta. Powietrze było ciepłe nawet po zachodzie słońca -
temperatura około piętnastu stopni Celsjusza. Pachniało wiosną, w
nozdrza wdzierał się ostry aromat przegniłej ziemi, budzący
przedziwne, niemal zmysłowe sensacje. W Nan coś się poruszyło.
Stanęła na parkingu przed supersamem i jeszcze przez kilka minut
siedziała w swoim kombi zatopiona w myślach.
W czasie pobytu w Kalifornii nie odczuwała tak silnie zbliżenia z
naturą. Ot, żyła wśród niej. Dziwne, że teraz każdy haust świeżego
powietrza i wilgotny zapach ziemi zawierał jakąś tajemną obietnicę.
Rozbawiona tymi myślami potrząsnęła głową. Wyszła z wozu i
sprawdziwszy, czy ma listę zakupów, skierowała kroki do wielkiej
hali.
Stała właśnie pochylona nad półką z owocami i jarzynami, kiedy
usłyszała głos:
- O tej porze roku nie ma wielkiego wyboru. Ale od przyszłego
tygodnia zaczynam dostarczać samolotem świeże truskawki.
- Jess Rivers! - wykrzyknęła, prostując się. - Zaskoczyłeś mnie! -
Powstrzymywała szaleńczy bieg serca.
- Przepraszam! - sięgnął po mały pomidor. - Powinienem był się
zapowiedzieć. Może masz rację. - Nie uśmiechał się i nie patrzył na
nią. Ta sama kamienna twarz, jaką zobaczyła, gdy spotkali się po raz
pierwszy.
Miał na sobie to samo stare ubranie: dżinsową, wytartą kurtkę
pilota i długie spadochroniarskie buty. Tylko podkoszulek zastąpił
gimnastyczną bawełnianą koszulą, tak starą i znoszoną, że nie można
już było odcyfrować znaku klubowego umieszczonego na przodzie. W
ustach, o dziwo, nie trzymał cygara, natomiast chyba od niedzieli się
nie golił. Ostre jarzeniowe oświetlenie wydobywało zarost, dodając
męskości smagłej twarzy. Bardzo pociągające!
- Byłeś pewno bardzo zajęty? - spytała, chcąc nawiązać jakiś
kontakt.
- Aha -odparł.
- Jimmy też pewno ciężko pracował?
- Ma dużo lekcji do odrabiania.
- Powiedz mu, żeby wpadł. A ty również nie zapominaj o mnie.
W niedzielę nie mieliśmy właściwie okazji porozmawiać, a jestem
ciekawa... Kiedy usłyszałam twój śpiew... Chciałabym wiedzieć,
dlaczego...
- Dlaczego się tym interesujesz? - spytał niemiłym głosem.
Patrzył przy tym bacznie, jakby ze złością.
- Co proszę? - była zaskoczona.
- No właśnie. - Odrzucił kartofel, który spadł i potoczył się na
ziemię. - Co cię to obchodzi, skoro przyjechałaś tylko po to, żeby
zrobić interes? Zrobisz, nie będziemy ci więcej potrzebni i
wyjedziesz!
- Od pierwszej chwili podejrzewałam, że pleciesz coś bez sensu.
O co ci chodzi, Jess? - Jego zaczepne zachowanie wzburzyło ją.
Chciała rozpocząć miłą rozmowę i okazać przyjaźń, a on wykopał
topór wojenny z powodu, którego w ogóle nie mogła zrozumieć.
Jess nabrał powietrza. Postanowił nie dać się wytrącić z
równowagi. Od początku założył, że nie będzie dużo mówił. Ciarki po
nim przebiegły, gdy zobaczył ją w sklepie, ale kiedy podszedł, by się
po prostu przywitać, wszystkie zamierzenia ulotniły się. Był
wytrącony z równowagi. Wzruszeniem ramion usiłował pokryć
targające nim uczucia. Wpatrzył się tępo w cebule na półce i wydusił z
siebie:
- Po co masz nawiązywać jakiekolwiek znajomości, jeśli jedynie
czyhasz na okazję, żeby się stąd wydostać?
- Aaa, to cię gryzie! - Początkowo Nan nie miała pojęcia, o czym
on mówi, teraz sobie przypomniała. - Że powiedziałam Sue, iż
Hennington jest miejscem mojego startu w interesach? Że zamierzam
otworzyć wypożyczalnie w całym okręgu, objąć moją działalnością
większy teren? A co w tym złego?
- Absolutnie nic! - Wydawał się zafascynowany błyszczącymi,
suchymi płatami łusek wyjątkowo wielkiej cebuli. Delikatnie
przesuwał po niej palcami, a ciemna łuska szeleściła i był to podkład
dla słów.
- Czy to nie to samo, co ty robisz? Zaspokajasz potrzeby lokalne i
całego regionu. Nie mógłbyś się utrzymać z przewożenia materiałów i
paczek z jednego końca Henningtonu na drugi!
- Oczywiście, ale... Nie mówmy o tym! - Jess skarcił się w
myślach. Zaplątał się. Przewrażliwiona reakcja na to, co mu
powiedziała Sue. Zrobił z siebie głupca! - Jestem po prostu w złym
humorze, tylko to. Napatoczyłaś się i oberwałaś... - usiłował się
uśmiechnąć. - Zapomnijmy o tym.
- Co się stało, Jess, powiedz! Coś z Jimmym? - Położyła mu dłoń
na ramieniu.
Wydawało mu się, że nawet przez grubą skórę starej kurtki czuje
ciepło tego dotyku. Widział na jej twarzy prawdziwy niepokój. O
niego czy o młodszego brata? Może tylko o niego? Nie czuł już żalu o
stosunek Nan do Henningtonu.
- Masz ochotę na piwo po sprawunkach? - zapytał.
- Oczywiście - odparła uśmiechając się. - Jeśli tylko nie będziesz
się wstydził pokazywać publicznie ze spadochroniarką.
- Spadochroniarką?
- No wiesz, osobą spuszczaną, jak to się mówi, na spadochronie.
Oczywiście w przenośni. Taka osoba przyjeżdża, żeby ubić interes,
zebrać głosy, wygrać wybory, a potem ucieka. Albo zachowuje się jak
Rett w „Przeminęło z wiatrem". Być może będę musiała stąd odejść,
ale nie mam zamiaru nikogo wykorzystać, zyskać niczego za darmo.
Poza tym bardzo mi się tu podoba. I podobają mi się ludzie, których
poznałam... dotychczas...
- Masz jednak wątpliwości? - zapytał myśląc, że pewno też jest
zaliczany do grupy ludzi, wobec których Nan ma wątpliwości.
- Gdybym ich nie miała, to byłoby dziwne - odparła. - No więc,
idziemy na to piwo, czy nie?
Niemalże dal się wciągnąć w tę zabawę. Jess jeszcze jako dziecko
oglądał „Przeminęło z wiatrem" i teraz miał wielką ochotę
odpowiedzieć: „Tak, miss Scarlett!" Zamiast tego odparł:
- Przecież cię zaprosiłem, no nie? - a twarz miał przy tym bez
wyrazu.
Rozejrzawszy się dokoła Nan stwierdziła, że bar przedstawia
nieco unowocześnioną wersję kowbojskiej tawerny z Dzikiego
Zachodu. Tylko zamiast pianina i brzdąkającego pianisty stała w rogu
szafa grająca. Całą przestrzeń wypełniały dźwięk muzyki country.
Koło stołków przy barowej ladzie nie było mosiężnych spluwaczek, a
klienci nie palili skręcanych machorkowych papierosów, chociaż
powietrze było ciężkie od dymu. Najwidoczniej nie obowiązywały tu
zarządzenia nakazujące wentylowanie pomieszczenia. Nie było też
fordanserek, wciągających pijanych kowbojów schodkami na piętro,
niemniej wielu młodszych gości planowało romantyczne eskapady
jeszcze tego samego wieczoru. Nan była o tym przekonana. Podawane
piwo było zimne, z pianką, i zdecydowanie nie należało do gatunku
słabych. W lokalu panował mrok, nie taki jednak, by nie dostrzegać
twarzy osób siedzących w pobliżu. Było wspaniale!
- Boskie miejsce! - oświadczyła dość głośno, by przekrzyczeć
hałaśliwą muzykę. - Często tu przychodzisz?
- Od czasu do czasu - odparł i pociągnął łyk piwa. Przyjechali tu
osobno, każde swoim samochodem. Od chwili wejścia do „Kantyny",
jak nazywał się lokal, Jess niewiele się odzywał.
Tego wieczoru było tu bardziej hałaśliwie niż zwykle. Ktoś na
zapas nafaszerował grającą szafę ćwierćdolarówkami. Jess wolałby
mieć chwile ciszy, by spróbować wreszcie porozumieć się z Nan. Jej
najwidoczniej lokal bardzo odpowiadał, bo uśmiechała się
zadowolona. Postanowił się odprężyć.
- To jest bar dla miejscowych - powiedział.
- Widziałam drugi za miastem - odparła, palcami wystukując
melodię na blacie stołu. - Chyba specjalizuje się w klienteli, jakby to
powiedzieć, mało okrzesanej.
- Trzymaj się z daleka od tamtego lokalu. To nie jest miejsce dla
dam.
Nan omalże nie parsknęła śmiechem. A więc nagle stała się
damą? Coś nowego. I ten styl Jessa zapożyczony z filmów Johna
Wayne'a!
Świadomość, że mu na niej zależy, że troszczy się, by nie
wpakowała się w sytuację, która może być niezręczna albo nawet
wręcz niebezpieczna, była miła. Ona również ostrzegłaby Jessa, by nie
zjawiał się na zebraniu kobiet, walczących przeciwko męskiej
dominacji.
- Dziękuję za ostrzeżenie, zapamiętam! - odparła.
Jess miał zamiar mruknąć coś niezobowiązującego, kiedy nagle
muzyka umilkła. Skończyły się ćwierćdolarówki. Gwar rozmów nie
ucichł, ale ponieważ Jess i Nan siedzieli na uboczu, wydawało im się,
że zapanowała nagła cisza. Cokolwiek powie teraz, powinno mieć
istotne znaczenie, pomyślał. Wolał milczeć.
- Mieszkałeś tu całe życie? - spytała Nan.
- To moje rodzinne okolice...
- Duża rodzina?
- Tu jest tylko Jimmy. Reszta została na farmie. - Pociągnął łyk
piwa i odstawił szklankę. Przyglądał się Nan uważnie.
- Ty nie lubisz farmy?
- Nie jestem farmerem.
Nan uśmiechnęła się. Rozmowa z nim podobna była do
wyrywania zębów. Niemal już zapomniała sztukę wydzierania
informacji z milczących, zamkniętych w sobie osobników. Większość
mężczyzn, z którymi miała do czynienia na przestrzeni minionych lat,
pałała chęcią mówienia o sobie. Wkrótce wiedziało się wszystko o ich
stosunkach z matkami i ojcami, o znakach szczególnych na
pośladkach, o życiowych marzeniach. I potrafili wyjawić to szybciej,
niż człowiek zdecydował, czy w ogóle go to interesuje. Mali chłopcy,
pałający chęcią zabłyśnięcia i zwrócenia na siebie uwagi... Nan w
dalszym ciągu nie była pewna, czy interesują ją szczegóły z
osobistego życia Jessa, w każdym razie jego zachowanie było tak
inne, że stanowiło miłą odmianę.
- A twój ojciec chciał, żebyś został farmerem?
- Ma moją siostrę i jej męża - odparł, wzruszając ramionami. -
Jane i Steve kochają ziemię, lubią ją uprawiać, mają na farmie swój
dom. - Uśmiechnął się. - Ja też kocham ziemię, ale głównie kiedy
patrzę na nią z wysoka. Wygląda jak wspaniały kilim. Ale nie
wyobrażam sobie życia, które by zależało od tego, co mi wyrośnie i
czy pogoda się utrzyma.
- Latanie też przecież zależy od pogody. Co wspólnego z
kochaniem czy niekochaniem ziemi ma to, co robisz?
- Ma wiele wspólnego. Wszystko! - Wyprostował się. -Ziemia to
ludzie. Oni nadają jej kształt. Ja kocham ludzi. A oni mnie potrzebują
w wie...
- W wielu sprawach i wielu okolicznościach! - Przypomniała
sobie opowieść Walkera. - Tak, to nie tylko biznes i dostawy paczek.
Bezpieczeństwo, zdrowie, utrzymanie łączności z innymi
miejscowościami.
- Widzę, że rozumiesz. - Patrzył na nią ciepło, lekko zdziwiony. -
Biznes idzie dobrze i pomagam przy tym ludziom. Czuję się
szczęśliwy i nie wyobrażam sobie lepszego życia.
I to jego życie nie wydaje się wcale złe, pomyślała Nan. Gotowa
była założyć się jednak, że mogłoby być lepsze. Przede wszystkim
mógł wykorzystać talent muzyczny. Postanowił ograniczyć się do
śpiewania w kościelnym chórze czy solo podczas nabożeństw.
Świadomie ograniczył swoje ambicje. Życie było gotowe ofiarować
mu więcej, a jego stopowały jakieś hamulce. Człowiek powinien
sięgać po to, czego pragnie, a nie tylko po to, co w zasięgu rąk.
Ograniczone spojrzenie na życie i świat!
Brać, co w zasięgu ręki? Musiała przyznać, że to, co widziała
dzisiaj, było dosyć miłe. Może dlatego pragnęła się do niego zbliżyć,
poczuć na swojej skórze ciepło jego ciała, choćby przez ubranie.
Atakował ją jego zapach, czuła też zapach skórzanej kurtki. Ani śladu
woni cygara. Tylko zapach mężczyzny! Zdała sobie sprawę, że
wzbudził w niej pożądanie. Ni stąd, ni zowąd zaczęła myśleć o tym,
jaki byłby w łóżku. Bardzo dawno, kiedy po raz ostatni...
- No, a ty? - spytał.
- Co, co? - Pytanie zadane w chwili, gdy snuła seksualne fantazje,
zupełnie ją zaskoczyło.
- A co ty? Jakiego życia szukasz? Powiedziałaś, że być może
ruszysz stąd dalej. Z wyboru?
- Raczej z konieczności. - Trochę zdążyła ochłonąć i zaczęła mu
się zwierzać ze swych zamiarów: - Bo widzisz, w tej mojej firmie
zaczynam od skromnego przedsięwzięcia. Wzięłam teren, na który oni
zbytnio nie liczyli. Rozwinę interes, zacznie przynosić dobre zyski.
Wtedy mnie awansują. Dostanę cały region, znów rozwinę interes,
znów awansuję i tak dalej, aż na sam szczyt. Będę nadzorowała całość
w skali krajowej.
- Ho ho! - Nie przestał bacznie się jej przyglądać, a jego ,.ho ho"
nie było pełne podziwu, lecz raczej rozbawienia.
- Czy źle myślę? - zapytała. - Jestem doskonała w robocie. Jeśli
się będę przykładała, to musi mi się udać.
- Dlaczego nie?
Zaczęła ją rozsadzać złość. Śmiał się z niej, bo miała wielkie
marzenia i nadzieje. Kpił z jej ambicji. Z jej życiowych planów. Już
miała rozpocząć przeciwnatarcie, kiedy na swoim ramieniu poczuła
wilgotne męskie łapsko i usłyszała pytanie:
- Hej, to pani wypożycza te filmy...?
Nan podniosła głowę. Mężczyzna nie sprawiał wrażenia
nieokrzesanego awanturnika. To raczej Jess w swoim obszarpanym
ubraniu i nie ogolony bardziej pasował dziś do takiego określenia.
Tamten był gładko uczesany, właściwie przylizany. W pulowerze
wciągniętym na białą koszulę wyglądał na łagodnego urzędniczka.
Tylko w jego oczach było coś...
- Mam wypożyczalnię taśm - starała się mówić spokojnie i
grzecznie - ale ja nie...
- Owszem, owszem, słyszałem, jakie ma tam pani świństwa! -
Mężczyzna przeniósł wzrok z Nan na jej towarzysza. Zamrugał. -
Cześć, Jess! Widzę, że przebywasz w złym towarzystwie.
- Przyszedłem na piwo ze znajomą, Les! - odparł Jess, patrząc
zmrużonymi oczami. - Chciałbym natomiast wiedzieć, po co ty tu
przylazłeś, skoro nie pijesz. Po co się pętasz po barach? - Jess siedział
nieruchomo, lecz Nan widziała, że jest spięty. Ręce trzymał na blacie
stolika.
Les szybko oblizał wargi, przez chwilę widać było koniuszek
języka podobny do węża.
- Chcę, żeby ta dama się dowiedziała, co myślą niektórzy z nas na
temat jej wypożyczalni porno w naszym mieście. Deprawującej
umysły naszych dzieci i w ogóle.
- Porno? - Nan zerwała się z miejsca, ale silna dłoń Jessa usadziła
ją z powrotem.
- Les, posłuchaj! - powiedział Jess łagodnie. - Natychmiast się
stąd wynoś i raz wreszcie zajmij się własnymi sprawami!
- Mam prawo...!
- Oczywiście, że masz prawo chodzić, gdzie chcesz. Wykorzystuj
więc swoje prawo, ale nie tu, gdzie nam przeszkadzasz! Rozumiesz?
Mężczyzna jakby się zastanawiał nad wyborem sposobu
zachowania. Dłoń Jessa ujęła mocno dłoń Nan. Bardzo mocno. Po
chwili Les jakby ostygł.
- Dobra - odparł. - Idę, bo nie chcę publicznych awantur. Ale...
- Zmiataj stąd, Lester! - zawołał ktoś z sali i zawtórował mu chór
głosów.
Nan rozejrzała się dokoła. Poprzednio była tak wściekła i
zaabsorbowana incydentem, że nie zauważyła, iż zwrócił on uwagę
wszystkich obecnych w lokalu. Widząc, że jest osamotniony, Lester
pośpieszył do wyjścia i zniknął przy wtórze oklasków. Cała ta sprawa
przypomniała jej niemiłą konfrontację z Douglasem Neilsonem przed
paru dniami.
- W porządku? - spytał Jess, nadal trzymając ją ciepłą, suchą
dłonią. W tym dotyku czuła wsparcie.
- Oczywiście, że w porządku - odparła. - Kto to był?
- Miejscowy facet o kurzym móżdżku i wąskim spojrzeniu. -
Uśmiechnął się. - Czy w wielkim mieście nie ostrzeżono cię przed
takimi typami na głuchej prowincji?
- No cóż, każdy lubi krytykować to, czego nie zna. -Z kolei Nan
się roześmiała. - Nigdy wszystkich się nie zadowoli. Jak mu słusznie
powiedziałeś, ma prawo do swoich opinii.
- Nie przejmuj się nim. Wielka gęba, mały móżdżek, żadnego
działania. Typowe dla takich ludzi. - Zmarszczył brwi w nagłym
nawrocie gniewu. - Mamy tutaj kilku takich, tak jest wszędzie. Ale nie
ma się czym przejmować. Zwykle tkwią w cnotliwej postawie w
swoich norach i stamtąd ujadają. To ich problem, nie twój.
- Masz chyba rację. - Delikatnie wyswobodziła swoją dłoń. Jess
zesztywniał, jakby zaskoczony, że w ogóle ją trzymał. - Dziękuję ci,
żeś mnie powstrzymał. Mogłabym stracić panowanie i niepotrzebnie
urządzić jakąś scenę.
- Ty miałabyś stracić nad sobą panowanie? Zrobić scenę?
Niemożliwe!
- Zbędny sarkazm, panie Rivers!
Jess usiłował znaleźć jakąś odpowiedź, kiedy do ich stolika
podeszły dwie pary.
- Dobrze mu powiedziałeś, Jess - stwierdził Ben Starks, klepiąc
Jessa po plecach. - Stary Lester zaczął się ostatnio zanadto rzucać.
- Les to pierwotniak - stwierdziła Lisa Starks. - Nie przejmuj się
nim, Nan. Bardzo nam się podoba twoja wypożyczalnia!
Miło było słyszeć takie słowa. Nan uśmiechnęła się. Obie pary
poznała podczas niedzielnego nabożeństwa. Jess zaprosił stojące
osoby, by usiadły. Przysuwały więc krzesła, a Nan rozmyślała. To był
już drugi incydent, dotyczący wypożyczanych przez nią filmów.
Należy obmyślić jakąś strategię, która by zabezpieczała przed
podobnymi wydarzeniami w przyszłości. To, że nie doszło do
znacznie poważniejszego spięcia, nie oznacza, że można o tym
zapomnieć i nie przeciwdziałać. Trzeba przygotować się na
prawdziwą batalię. Jeśli do niej dojdzie, tym lepiej. Ale ona sama
musi być gotowa, musi być odpowiedzialna. Tego wymaga jej praca.
Drgnęła, gdy kolanem dotknęła kolana Jessa pod stołem. Usiłowała
zignorować dreszcz, jaki przebiegł jej ciało. I na tym polega życie.
Po chwili opuściła towarzystwo, czyniąc to tak szybko, by Jesss
nie zdążył zaproponować, że ją odprowadzi. Miała do przemyślenia
wiele spraw, które nie miały nic wspólnego z jego osobą. Przez
ułamek sekundy wydawało się jej, że gdy wstawała od stołu, w oczach
Jessa dostrzegła żal. Ponieważ jednak nie zrobił i nie powiedział nic,
pomyślała, że to wytwór jej nadmiernej (tylko w odniesieniu do Jessa)
wyobraźni. Postanowiła się nim nie przejmować. Chwilowo! Były
inne ważniejsze sprawy.
ROZDZIAŁ 6
Niepokoje Nan znalazły potwierdzenie już następnego dnia.
Wychodzący w Hennington „Tygodnik Południowej Dakoty"
opublikował artykuł, dotyczący wypożyczalni kaset. Autorka - młoda
dziennikarka zafascynowana ambicjami Nan - pisała pochlebnie i
obiektywnie. Nawet zdjęcie Nan było zadziwiająco dobre, gdyż
przeważnie na takich fotografiach wyglądała na piętnastolatkę.
Niestety, tuż obok artykułu redaktor pisma wydrukował listy do
redakcji, a znakomita większość z nich sprzeciwiała się ostro otwarciu
wypożyczalni.
Nan piła poranną kawę ze ściśniętym gardłem „Pornografia,
rozpusta, moralne unicestwienie", czytała skrajne określenia. Gdzie ci
ludzie to widzieli, co oglądali? Z pewnością nie jej filmy! Zdawała
sobie sprawę, że autorzy listów stanowili maleńki odsetek
mieszkańców, niemniej podobne nagłośnienie sprawy nie wróżyło
dobrze. Nie należąc do gatunku ludzi czekających pokornie w
defensywie, przygotowywała się w myślach do batalii. W czasie
prysznicu i ubierania się intensywnie snuła plany działania.
Zabrała się do rzeczy natychmiast po otwarciu wypożyczalni.
Zupełnie zapomniała o Jessie Riversie, a gdy jego obraz na chwilę się
pojawił, czym prędzej się go pozbyła. Wszystkie siły potrzebne były
do rozwiązania problemu.
Do południa załatwiła swój udział w programie lokalnej stacji
radiowej. Zadzwoniła również do redakcji „Tygodnika" i poprosiła o
przeprowadzenie z nią wywiadu. Napisała także krótki „gościnny"
artykuł na temat pornografii i wynikających z konstytucji praw,
podkreślając, że nie broni żadnej niemoralności, ale jedynie prawa do
prowadzenia biznesu, polegającego na wypożyczaniu filmów wolnym
obywatelom wolnego kraju. Zadzwoniła również do miejscowego
inspektora szkolnego, prosząc go o umożliwienie jej odczytu w
szkole.
- Nie mam zamiaru reklamować mojej wypożyczalni
-powiedziała w rozmowie telefonicznej. - Dzieci już o niej wiedzą.
Chcę po prostu wyjaśnić parę spraw natury ogólnej.
- To mogłoby być interesujące jako element programu
wychowania obywatelskiego - odparł inspektor Dick Tanner. -
Zadzwonię w tej sprawie do Genny Weaver, dyrektorki gimnazjum.
Zaraz dam pani znać.
I dotrzymał słowa: Nan miała mieć pogadankę już następnego
dnia.
Ledwo skończyła rozmowę z Dickiem Tannerem, zjawiła się Sue.
W wypożyczalni akurat nie było klientów. Rzuciła „Tygodnik" na
ladę i powiedziała:
- Czytałam. Pewno się zdenerwowałaś. Chcesz ze mną pogadać
na ten temat?
Nan opowiedziała dokładnie, co już przedsięwzięła, na co Sue
wyraziła pełną aprobatę. Tak właśnie należało: publicznie
odpowiedzieć, przerzucając piłeczkę na pole przeciwnika.
- Gdzie podziałaś dzieciaki? - spytała wreszcie Nan zmieniając
temat. - Trudno cię poznać bez rodzinnego wianuszka.
- To mój wolny dzień - pochwaliła się Sue radośnie.
-Zorganizowałyśmy coś w rodzaju kooperatywy dla opieki nad
maluchami. Trzy dni w tygodniu mamy wolne, możemy swobodnie
pooddychać, gdzieś iść... Mam kilka godzin, żeby popracować. Nikt
nareszcie nie łapie mnie za spódnicę i nie domaga się wyłącznej
uwagi.
- O jakiej pracy mówisz? - spytała Nan, napełniając kawą dwa
kubki. Podniosła blat kontuaru wpuszczając Sue, która zajęła wolne
krzesełko przy biurku. - Gdzie pracujesz?
- W domu! - Sue upiła łyk kawy i sięgnęła po cukier.
- Piszę do religijnych czasopism. Różne informacje, porady
rodzinne i tym podobne. Czasami nawet spłodzę jakieś krótkie
opowiadanie albo i wiersz, ale przeważnie porady lub artykuł o
czyichś problemach. W naszej parafii problemów nie brak, możesz
być pewna!
- Jestem zbudowana! - powiedziała Nan siadając. - Myślałam, że
oddajesz wszystkie... cały czas... - Nie dokończyła zawstydzona, że
nie doceniała swej nowej przyjaciółki.
- Walkerowi i dzieciom? - Sue rozsiadła się wygodniej.
- O, nie! Wszystko to ułożyłam sobie już przed wielu laty. Bo
wiesz, kiedy się pobraliśmy, Walker był trochę zagubiony. Nie
potrafił zdecydować, co jest dla niego ważniejsze: ja czy kościół. Nie
mieliśmy jeszcze dzieci, nie sądziliśmy nawet, że będziemy mieli. I
zauważyłam, że z tygodnia na tydzień Walker się ode mnie oddala.
Były to samotne tygodnie. Opanowało go szaleństwo pracy.
Wydawało mu się, że jest jedynym rycerzem chrystusowej armii. To
było chore. Usiłowałam mu to wytłumaczyć, ale nie potrafił
zrozumieć. Kochał mnie, ale nie chciał lub nie mógł pojąć, czego ja
chcę. Postanowiłam więc zrobić coś, co by zwróciło jego uwagę.
- Zaczęłaś pisać? - Nan była zafascynowana opowieścią.
- Ależ skąd. Opuściłam go.
- Co?
- Szokujące, prawda? - Sue skrzywiła się w uśmiechu i wypiła łyk
kawy. - Żona pastora pakuje manatki i odchodzi! Ale to zdarza się
częściej niż myślisz. Nie miałam zamiaru się rozwodzić. Pojechałam
do Casper na letnie seminarium. A mieszkaliśmy wtedy w małej
miejscowości o nazwie Postęp w stanie Wyoming.
- Znam ją. Niczym się nie różni od miasteczka, w którym mieszka
moja rodzina, i gdzie się wychowałam.
- No więc możesz sobie wyobrazić, jak się tam czułam.
Wszystkie dni podobne. Nawet gdybyśmy na samym początku
założyli rodzinę, to i tak wkrótce pozostałabym sama, bez skrawka
własnego życia. Walker jest dla mnie wszystkim, ale to za mało, jeśli
rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć.
- Chyba rozumiem. Więc opuściłaś go, pojechałaś na kurs. Jak on
na to zareagował?
- Niezbyt dobrze.
Sue zaczęła opisywać drogę ku wzajemnemu zrozumieniu z
Walkerem. Dzięki profesorowi anglistyki odkryła, że ma talent
literacki. I co ważniejsze: znalazła odbiorców swoich tekstów. Z kolei
Walker nauczył się rezygnować z absolutnej zależności od parafian i
parafii na rzecz formowania własnej tożsamości. Nauczył się być
przede wszystkim mężem i przyjacielem, a dopiero potem pastorem. I
kiedy cały pył już osiadł, kochali i kochają się jeszcze bardziej niż
przedtem.
- Tworzywem naszej miłości okazał się konflikt i wielki ból -
zakończyła Sue.
- W moim przypadku było inaczej. - Nan odstawiła kubek. - Mój
eks- mąż wymagał, abym siedziała w domu, zajmując się niemalże
przeżuwaniem mu każdego kęsa. Kiedy mówiłam, że nie chcę, wpadał
w złość i był obrażony jak małe dziecko. Nie wytrzymaliśmy długo.
Nie było szansy. Myślę, że małżeństwo do mnie nie pasuje.
- Może któregoś dnia jakiś mężczyzna przekona cię, że jest
inaczej.
- Nie wiem. Już myślałam, że takiego znalazłam w Kalifornii.
Reprezentował to wszystko, czego brakowało mojemu byłemu. Wolny
ptak. I chciał, żebym była taka sama. Ale nie miał... głębi. Jeśli
mojego męża można nazwać robakiem, to Scott był wspaniałym,
pięknym motylem. Ani jeden, ani drugi właściwie nie nadawał się do
małżeństwa.
- Myślę, że po prostu w przyszłości nie powinnaś szukać wśród
robaków czy poczwarek, z których rodzą się motyle.
- Czasami myślę, że oni wszyscy są tacy. - Nan trzepnęła ze
złością w „Tygodnik". - Wszystkie listy napisali mężczyźni. A co ich
kobiety? Co myślą? Czy zgadzają się z tym?
- Kto wie? - Sue zmarszczyła brwi. - Nie potrafię tego zrozumieć,
ale wydaje mi się, że niektórym kobietom odpowiada chodzenie krok
w krok za mężami.
- A to jest całkiem dogodna pozycja: od tyłu dać mężczyźnie
kopniaka.
Roześmiały się. Po kilku minutach dalszej rozmowy Sue wyszła
oświadczając, że ma do napisania artykuł, a Nan wydaje się już
dostatecznie pocieszona.
Po południu nie było wielu klientów. Czwartki nie są dobre dla
wypożyczalni taśm. Wielki ruch zaczyna się dopiero w piątki po
południu. Wolny czas poświęciła więc na napisanie listu do
kierowniczki reklamy w swojej firmie, informując ją o powstałym
problemie i podjętych już krokach. Może kierowniczka, jako
specjalistka od kontaktów z prasą i opinią publiczną, będzie miała
jakieś sugestie. Nan jest otwarta na każdą propozycję.
Nim zasiadła do pisania listu, nastawiła magnetowid z ulubionym
filmem przygodowym i od czasu do czasu zerkała na znane już sceny.
W połowie filmu zdała sobie sprawę, że zamiast bohatera na ekranie
widzi twarz Jessa Riversa. Usiłowała wyrzucić ten obraz ze
świadomości mówiąc sobie, że chyba oszalała, ale po chwili puściła
wodze fantazji. Skończyła pisanie, odsunęła się od biurka. Zamknęła
oczy, zapominając o problemach...
Łatwo było ujrzeć w Jessie Riversie romantycznego amanta
filmowego, chociaż w rzeczywistości reprezentował typ zbyt
pospolity, by mógł zostać bohaterem srebrnego ekranu. Ale od czego
marzenia? Całe ich piękno na tym właśnie polega.
Kiedy film się skończył, w wyobraźni Nan pojawiały się dalsze
obrazy, połączone własnym wątkiem. Jej Jess -bohater był
wojowniczym królem na odległej planecie w odległym czasie
przyszłym, bohaterką zaś... ona. Tylko znacznie ładniejsza,
mądrzejsza i godna miana królowej pokojowo nastawionego ludu.
Królowa rzuciła wyzwanie królowi i naturalnie zwyciężyła siła
miłości. A później razem pokonali wspólnego wroga, uosobienie zła.
W jej opowiadaniach zawsze był wątek romantyczny. Musiał też być
jakiś zły duch. Teraz był nim Douglas Neilson. Zapewniła mu też
spektakularną porażkę, wszystko za to, że przestraszył Callie i
zdenerwował Sue.
W świecie fantazji przebywała aż do zamknięcia lokalu, a w
pełnych marzeń snach aż do wczesnych godzin następnego poranka.
Ponieważ spotkanie w szkole wyznaczone było na dziewiątą, nie
pojechała rano do wypożyczalni. Ubrała się w stosowny wizytowy
kostium, starą teczkę wyładowała broszurami i ulotkami na temat
praw konstytucyjnych, do kartonu wrzuciła parę wizualnych pomocy
dydaktycznych i ruszyła prosto do szkoły. Przed wejściem czekał na
nią Jimmy Rivers.
- Cześć, Nan! - powiedział czerwieniąc się i uśmiechając
jednocześnie. - To znaczy, dzień dobry, pani Black! Wyznaczono
mnie na pani przewodnika.
- Jestem zaszczycona - odparła z uśmiechem, oddając mu karton.
- Gdzie idziemy?
- Tędy! - wskazał ręką. - To nie jest taka... żadna wspaniała
szkoła. Nie mamy prawdziwego audytorium. W tym celu
wykorzystujemy stołówkę.
- Stołówka będzie świetna! W audytorium musiałabym wchodzić
na podium, a tego nie lubię.
Idąc przez obszerny hol rozmawiali. Nan zauważyła, że szkoła
jest dość nowa. Jeszcze pachniała świeżością. Budynek był
przestronny, nowoczesny, czyściutki i jasno oświetlony. Sprawiał
doskonałe wrażenie.
Gdy Jimmy otworzył drzwi do stołówki, ogarnął ją nagły
niepokój: ujrzała wielką salę pełną rozgadanych nastolatków. Gdy
weszła, wielu chłopców zaczęło z uznaniem gwizdać. Kres temu
położył jakiś dziwny okrzyk wydany przez Jimmy'ego.
Nie tylko ten okrzyk, ale i głos, który wydobywał się przez
głośniki, nakazał spokój. I zapadła absolutna cisza.
- To jest nasza nieustraszona przywódczyni, dyrektorka szkoły -
wyjaśnił szeptem Jimmy, wskazując przeciwległy koniec sali.
Przed mikrofonem, na palcach, by móc go dosięgnąć, stała
kobieta o tak nieprawdopodobnie kręconych, rudych włosach, że Nan
podejrzewała perukę. Na potężnym, haczykowatym nosie, podobnym
do orlego dzioba spoczywały okulary o soczewkach w kształcie
półksiężyców. Prześwidrowała wzrokiem uczniów. W sali nikt nawet
nie drgnął.
- Mamy dziś bardzo miłe spotkanie - oświadczyła pani Weaver
donośnym altem kontrastującym z delikatną sylwetką i
nieprawdopodobnymi włosami. - Pani Black wygłosi pogadankę na
temat praw konstytucyjnych. - Na sali rozległy się jękliwe szmery.
Ustały natychmiast, gdy pani dyrektor spojrzała na zebranych sponad
swoich okularów. Ciągnęła: - Jimmy, przyprowadź, proszę, naszego
gościa i przedstaw go!
Nan z trudem powstrzymała uśmiech, dostrzegłszy zakłopotanie
Jimmy'ego. Przemógł się jednak i dumnie podszedł do mikrofonu.
Odchrząkiwał parę razy, a wśród dzieci rozległy się śmiechy.
Wreszcie opanował się.
- Pani Black pochodzi z Wyoming - poinformował rówieśników. -
Ale przez długi czas mieszkała w Kalifornii. Tak więc dobrze wie, jak
jest w jednym i drugim miejscu. To dla nas bardzo ważne, bo my
wiemy tylko, jak jest u nas. Ale najważniejsze, że wszystkie te
miejsca to jedna Ameryka, która ma wszędzie taką samą konstytucję. I
ona o tym właśnie nam powie. - Cofnął się od mikrofonu, otrzymując
kilka oklasków.
- Kto z was lubi filmy? - spytała z miejsca Nan podszedłszy do
mikrofonu. Podniosło się bardzo wiele rąk. Rozległy się tu i ówdzie
kpiące śmiechy. - A jakby się wam podobało, gdyby policja nie
pozwoliła wam chodzić do kina? - Wszystkie ręce się opuściły,
zapadła cisza.
Nan mówiła przez następne dwadzieścia minut, informując o
prawach wynikających z Pierwszej Poprawki do konstytucji, a
odnoszących się do twórczości. Było to oczywiście dość pobieżne i
powierzchowne, ponieważ brakowało czasu, by im wtłoczyć w głowy
całą konstytucyjną wiedzę, odnoszącą się do wolności publikacji i
rozpowszechniania informacji.
Kiedy jednak nadszedł czas pytań, Nan była pewna, że do
młodzieży trafiły główne myśli.
- Czy ja mogę iść na każdy film, na jaki chcę? - spytał jakiś
chłopiec, któremu włosy opadały na oczy. Odsuwał je lewą ręką,
prawą trzymając wysoko podniesioną.
- Nie, głupku - odparł mu jakiś obok siedzący kolega.
- Nie jesteś dość duży.
- To prawda - potwierdziła Nan, dominując nad głosami z sali
dzięki głośnikom. - Do czasu aż dorośniesz, potrzebujesz pozwolenia
rodziców, bo inaczej cię nie wpuszczą. To jest również twoje prawo,
wynikające z konstytucji. Masz prawo ochrony przed pewnymi
produkcjami i tematami, aż będziesz na tyle dojrzały, by je zrozumieć.
Na przykład...!
- Nan podniosła przyniesiony afisz, zapowiadający wyjątkowo
okrutny horror. Rozległ się prawdziwy chór chichotów i pomruków. -
Które z was pozwoliłoby obejrzeć taki film małej siostrzyczce albo
braciszkowi? Byłaby to dla nich dobra czy zła rozrywka?
Chór głosów ryknął, że zła. Nan osiągnęła cel.
Przez następne kilka minut padło jeszcze wiele pytań, potem
rozległ się dzwonek na koniec godziny lekcyjnej i mikrofon przejęła
pani Weaver.
- Wszyscy tu zebrani dziękujemy serdecznie pani Black, że
zechciała poświęcić nam swój cenny czas. - Rozległy się oklaski. -
Rozejść się! - zakończyła pani dyrektor.
Harmider, jaki nastąpił po tym poleceniu, nieco oszołomił Nan.
W mgnieniu oka sala jadalna opustoszała. Pozostała jedynie Nan, pani
Weaver i Jimmy.
- Szkoda, że nie miałam okazji spotkać pani wcześniej, pani
Black - powiedziała pani Weaver ściskając jej dłoń.
- Nazywam się Genny Weaver, jestem dyrektorką tej szkoły,
bardzo mi miło poznać panią. Chciałam z początku czekać na panią
przy wejściu i eskortować, ale niestety potrzebny był ktoś, żeby to
bractwo upilnować - uśmiechnęła się.
- Rozumiem. Proszę mówić do mnie Nan. Muszę przyznać, że
doskonale się to pani udało.
- Mów do mnie Genny, Nan. Ty też sobie nieźle dajesz radę. -
Pani Weaver obrzuciła spojrzeniem Jimmy'ego, który w zakłopotaniu
przestępował z nogi na nogę. - Ty też sobie świetnie poradziłeś z
przedstawieniem naszego gościa. Możesz już wrócić do klasy.
- Może ja... Może pomogę pani Black zanieść jej rzeczy do
samochodu...?
- To niepotrzebne... - zaczęła Nan, ale dostrzegła nagle coś we
wzroku chłopaka. - Chociaż właściwie przydałaby mi się pomoc. -
Obróciła się do dyrektorki. - O ile, oczywiście, nie masz nic
przeciwko temu...?
- Ależ skąd, proszę bardzo. - Genny na moment zrezygnowała z
postawy sierżanta. - Tylko pośpiesz się z powrotem, Jimmy.
- Tak jest, proszę pani.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję! Będziemy w kontakcie
-zapowiedziała dyrektorka.
- Będę niecierpliwie czekała - odparła szczerze Nan. Intrygowała
ją ta drobniutka kobieta o sile i osobowości zdolnej, jedynie przy
użyciu głosu, zapanować nad setką rozbrykanych dzieci. Pożegnały
się i pani Weaver odeszła.
- Ale ona jest, co...? Dobra ona jest! - stwierdził Jimmy,
podnosząc karton. - Kiedy tu przyszedłem z podstawówki, to się jej
piekielnie bałem.
- A teraz?
- Też się boję, ale w zupełnie inny sposób. - Jimmy rozjaśnił
twarz w uśmiechu.
- Dorastasz i robisz się mądrzejszy. - Nan przez chwilę się
zastanawiała, jaką przyjemność sprawia Jessowi przyglądanie się
procesowi dojrzewania brata. Jeśli jest tego świadom... Ruszyli przez
duży hol ku drzwiom wyjściowym.
- Uhm, kiedy o takim czymś mówimy... - zaczął Jimmy - To
bardzo mi się podobało, co pani tam powiedziała...
0 prawach, odpowiedzialności i takich innych rzeczach...
- Dziękuję.
- Naprawdę, bardzo mnie to zainteresowało. - Uchylił i
przytrzymał jej drzwi, co przypominało naturalną grzeczność jego
starszego brata. - A wielu z nas wiedziało, o kim pani dzisiaj mówiła.
O tych głupkach, co nie chcą, żeby pani miała w mieście
wypożyczalnię filmów.
- Niezupełnie, Jim. Myślałam, że postawiłam sprawę jasno. Ci
ludzie też mają pełne prawo do wypowiadania swojej opinii, jeśli nie
narusza to praw moich czy twoich.
- Tak, tak. Właśnie sobie pomyślałem... - zamilkł.
- No co? - Stanęła i obróciła się ku niemu twarzą. - Mów, jeśli
masz coś do powiedzenia! Jazda!
- Czy pani nie potrzebuje pomocnika, pani Black? No bo ja
pracuję dla Jessa, to prawda. Ale właściwie to on potrzebuje kogoś
tylko do przenoszenia, ładowania i odpowiadania na telefon. Każdy to
potrafi. Ja nic... niczego się nie uczę. Może bym się czegoś nauczył,
pracując u pani?
- Potrzebuję pomocy - odpowiedziała szybko Nan. - Już dłużej nie
potrafię poradzić sobie sama. Ale czy twoja praca u mnie nie
stwarzałaby dla ciebie problemów? Potrzebny mi ktoś, kto może
zostawać na weekendy. A ty jeździsz wtedy na farmę.
- Równie dobrze mogę zostać w mieście. - Jimmy wzruszył
ramionami. - Jestem na tyle dorosły, że mogę sam decydować. A Jess
mi właściwie nie płaci. Pracuję u niego za wikt i opierunek. A u pani
byłaby prawdziwa praca. To będzie dobrze wyglądać na podaniu na
uniwersytet. Że pracowałem!
I czegoś bym się nauczył, prawda? Jess mi nigdy nic nie mówił na
temat moich konstytucyjnych praw. My tylko pracujemy. No, wie
pani, jak to jest...
- Wiem, mój drogi. Możesz zacząć u mnie od jutra? -Uśmiechnęła
się, widząc radość rozlewającą się na jego twarzy. -Albo jeszcze
lepiej: przyjdź dziś po południu, po szkole. Chyba, że masz coś do
roboty dla brata.
- Jessa nie ma w mieście aż do końca weekendu. Ma dostawy do
Północnej Dakoty dla jakichś tam weterynarzy. Nie zostawił mi nic
specjalnego do roboty, bo myślał, że po szkole pojadę od razu na
farmę. Mogę zadzwonić do Steve'a, że nie musi mnie odwozić.
- W niedzielę wypożyczalnia jest zamknięta. Nawet ja mogę cię
wtedy odwieźć, jeśli chcesz pojechać do domu.
- Och, nie warto. Nie chcę zajmować pani czasu. Chcę się tylko
czegoś nauczyć. - Entuzjazm go rozsadzał.
- Angażuję cię, Jimmy Riversie! Z początku nie będę ci wiele
płacić, ale jeśli okażesz się dobrym pracownikiem, to otrzymasz
właściwą rekompensatę. Będę sprawiedliwym pracodawcą. - Podała
mu rękę i w ten sposób umowa została zaklepana. -I na miłość boską,
przestań mówić do mnie „pani". Jestem Nan.
Szeroki uśmiech rozjaśnił mu twarz. Zostawił ją przy
samochodzie i wrócił do szkoły, a Nan jeszcze parę minut siedziała,
nie ruszając się z miejsca. Tego ranka podjęła szereg kroków, które z
pewnością będą owocowały w przyszłości. Była zadowolona z siebie.
Spoglądając na zegarek stwierdziła, że jeszcze nie ma dziesiątej.
Może szybko wrócić do domu i przebrać się przed otwarciem
wypożyczalni. A jeśli otworzy kilka minut później, to też nic się nie
stanie. Nie ma sensu spędzać całego dnia w wyjściowym kostiumie,
zwłaszcza że będzie dużo do roboty!
Całe szczęście, że będzie dużo roboty!
Jess walił w szybę drzwi, zastanawiając się, czy przypadkiem Nan
nie poszła na tył lokalu i nie pogrążyła się tam w marzeniach, zamiast
otworzyć wypożyczalnię punktualnie o dziesiątej. Nigdzie jednak nie
dostrzegał jej samochodu. Może postanowiła leniuchować i jeszcze
śpi? Jak można tak prowadzić interes, pomyślał z niesmakiem.
Spojrzał na zegarek. Musi już zmykać. Nie ma czasu na dalsze
czekanie. Nie ma też czasu, żeby wpaść do niej do domu. Psiakrew!
Chciał po prostu zapytać, czy nie poszłaby z nim na kolację w
niedzielę wieczorem. Do tego czasu zdąży wrócić. Tamtego razu w
„Kantynie" trochę go co prawda rozzłościła, wstając, ot tak, i
odchodząc. Ale właściwie dlaczego był zły? Chciał nawiązać bliższy
kontakt z Nan, a nic z tego nie wyszło. Randka bez satysfakcji, o ile w
ogóle można to nazwać randką. Obiecał sobie, że ją zaprosi. Czy to
takie trudne? W praktyce okazało się skomplikowane. Ale dlaczego?
Nan wcale nie jest skomplikowana. Po prostu kobieta. Taka sama jak
inne. Energiczna kobieta, która wie, czego chce i ma wielkie plany. I
jest pewna ich realizacji, choć, jego zdaniem, są to mrzonki. Więc co
go niepokoi?
A jednak sytuacja była niejasna. Jeszcze nigdy - mimo całego
doświadczenia, jakie miał przecież z kobietami - naprawdę jeszcze
nigdy nie był w sytuacji podobnie zawikłanej, w której odczuwałby
własną przedziwną nieporadność. Bardzo go to niepokoiło i, co
najdziwniejsze, bardzo pragnął . spotkać się z Nan... Chciał z nią
porozmawiać, lepiej ją poznać.
Włożył ręce do kieszeni i wrócił do furgonetki. Odjeżdżając
poczuł jeszcze większą pustkę niż ta, która go już gnębiła od kilku
dni. Nie wpłynęło to na poprawę humoru. I nie spodziewał się, by w
najbliższych godzinach zdarzyło się coś, co by tę sytuację zmieniło.
W niedzielę rano w kościele, czując głęboką wdzięczność
rozsadzającą jej serce, Nan położyła na tacy złożony czek. Nigdy tego
nie robiła, nie czuła potrzeby, ale właśnie dziś miała na to ochotę.
Pomyślała sobie, że jest wiele powodów, by była wdzięczna losowi.
Po pierwsze, zamilkli samozwańczy obrońcy moralności. A
obawiała się obraźliwych telefonów i nawet pikietowania
wypożyczalni. Chwilowo nic się nie wydarzyło i nikt z jej klientów
nie powiedział słowa w obronie owych ultrakonserwatystów. Chyba
zdobyła poparcie znakomitej większości.
Po drugie, Jimmy okazał się świetnym pracownikiem. W piątek
pojawił się w kilkanaście minut po zakończeniu lekcji. Skorzystał z
podwiezienia samochodem przez kolegę, aby - jak to wyjaśnił Nan -
nie tracić czasu na drogę piechotą. Miała już przygotowaną dla niego
listę rzeczy, których powinien się nauczyć. Zdumiała ją szybkość, z
jaką sobie wszystko przyswoił, okazując się wysoce inteligentnym
chłopcem. Jego zapał i miłe zachowanie zjednywały każdego, kto
wchodził do lokalu. Nan była pewna, że właśnie dzięki temu
zwiększyła się liczba wypożyczonych na ten weekend filmów.
Zdecydowała, że da mu podwyżkę znacznie szybciej, niż pierwotnie
zamierzała. Zwolniła go w sobotę po południu, gdy do miasteczka
przyjechał jego szwagier, Steve, aby zabrać chłopca na farmę. Nie
mieli okazji porozmawiać, gdyż akurat była wtedy bardzo zajęta
klientami. Usłyszała tylko, że Jimmy żegna się mówiąc, że przyjdzie
do pracy w poniedziałek po południu.
Trzecia rzecz, za którą powinna być wdzięczna, to właśnie jej
obecność w drugą już niedzielę w tej samej kościelnej ławce obok
nowej przyjaciółki, Ingi Frank. Inga ciepło ją powitała i ponownie
wyraziła wielkie uznanie dla jej stroju i dobrego smaku. Nan miała na
sobie ten sam kostium, który włożyła w piątek na spotkanie w szkole,
ale wzbogacony bluzką pełną koronek, i biżuterię. Pochwały Ingi
zrobiły jej wielką przyjemność, chociaż i bez nich wiedziała, że
wygląda bardzo dobrze. Ale Inga stała się dla niej ważną osobą. Miły
nastrój potęgowały młode głosy dziecięcego chóru. Poruszały jakieś
struny w jej sercu.
Gdy po nabożeństwie znalazła się w gronie parafian, była wręcz
wzruszona. Czuła zbierające się w jej oczach łzy. Po raz pierwszy od
lat znajdowała się wśród ludzi, którzy otworzyli dla niej serca i
przyjęli do swego grona, nie zadając żadnych pytań.
Stwierdziła też z ulgą, że nikt nie zamierza nawiązywać do
kontrowersji powstałej wokół wypożyczalni.
U Petersenów przystąpiła z miejsca do roboty, pomagając przy
obiedzie. A gdy wreszcie zaczęła zapełniać swój talerz, zaśmiewając
się z opowiadanego jej żartu, poczuła na swym ramieniu ciepłą dłoń i
usłyszała zza pleców głos:
- Nie objedz się zanadto, bo jeśli nie masz nic lepszego do roboty,
to zabieram cię na kolację.
Obróciła się tak szybko, że omal nie zrzuciła porcji kartofli puree
na dywan.
- Halo, Jess! - powiedziała, a jej serce zaczęło bić tak mocno, że
niemal pozbawiło ją zdolności oddychania. - Już wróciłeś? - usiłowała
zadać to pytanie jak najbardziej normalnym głosem.
Jess wyglądał bardzo pociągająco w białej koszuli, popielatych
spodniach i w granatowej wełnianej kamizelce. Krawata nie nałożył,
ale świeżo się ogolił i miał gładko zaczesane włosy, chociaż parę
niesfornych kręconych ciemnych loków nie dało się poskromić.
Zapragnęła dotknąć jednego z nich, tego, który groził opadnięciem na
czoło.
- Aha! I bardzo jestem z tego powodu zadowolony. Pogoda nie
była zachwycająca, natomiast zachwyceni byli weterynarze, że im
przywiozłem parwoszczepionkę.
- Jaką szczepionkę? Porno?
- Parwowiroza! - Roześmiał się. Oczy miał rozbawione, ale i
pełne serdecznej sympatii. - Choroba, która zabija psy. Nie ma nic
wspólnego z twoimi kłopotami - dodał i spoważniał. - Słyszałem, że
oberwałaś parę dni temu w „Tygodniku". Nie czytałem tych listów,
ale mi opowiedziano. Przykro mi.
- Nie musi być ci przykro. - Odsunęła się, by ułatwić innym
dojście do stołu. - Istotnie... Ale to nieważne! - dodała, przypominając
sobie, iż miała nic nie wspominać o Neilsonie. - Mówiłeś coś o
kolacji? Oczywiście, chętnie. Ale...
- Wyjdźmy stąd, Nan! - Poprowadził ją do kuchni. -Chodźmy
gdzieś, gdzie można pogadać, dobrze?
- Jess, nie masz monopolu na Nan! - zawołała Sue znad zlewu. -
Obiecała mi pomóc w zmywaniu.
- Co oznacza, że i ja muszę przystąpić do tej roboty, jeśli chcę
mieć jej towarzystwo! - Skrzywił się i zaczął podwijać rękawy
koszuli. Mrugnął do Nan. - Niech to...!
Nieco później ona jechała do domu swoim samochodem, a Jess za
nią swoim.
- Przebiorę się - powiedziała Nan, gdy zaparkowali. -Wejdź!
Zostawię cię na parę minut. Rozgość się.
- Kiedy jest ci dobrze w tym, co masz na sobie - stwierdził,
przyglądając się jej. Nadal siedział za kierownicą. -Chodź, jedziemy!
Mamy daleką drogę.
- Dokąd właściwie idziemy na kolację? - Nan uśmiechnęła się
kwaśno. - Nie jestem właściwie ubrana na pójście do lokalu, chyba że
mnie chcesz gdzieś zabrać samolotem.
- Czy musisz wiedzieć? - W jego zielonych oczach tańczyły
chochliki. Kąciki ust zadrgały, chociaż usiłował zachować poważną
minę.
- Ty paskudo! - Obdarzyła go uśmiechem. - Chcesz, żebym
wystraszyła wszystkich z lokalu uniformem biznesmenki?
Niedoczekanie! Siedź tu, jeśli chcesz! Za chwilę wrócę.
Jess patrzył, aż zniknęła za drzwiami. Według niego zupełnie
dobrze wyglądała w kostiumie. Postukał palcem o ramę drzwi
karoserii. I wyglądała w nim jak wielka dama biznesu! Ona właśnie o
tym marzy. Niech sobie marzy, jeśli tego rzeczywiście pragnie.
A on po prostu zabiera teraz na kolację przystojną kobietę.
Przecież nie ma zamiaru się z nią żenić! Zbyt daleko odbiegała od
jego ideału żony. Po prostu zaspokajał „emocjonalne swędzenie", jeśli
tak można określić to, co czuł do jej osoby. Nic więcej...
W czasie weekendu myślał tylko o niej. Loty były rutynowe i
nudne, mimo niezbyt dobrych warunków meteorologicznych, więc
miał wiele czasu na rozmyślanie. Ona nazwałaby to pewno snuciem
marzeń, pomyślał, znów stukając w blachę. Ale on przecież myślał o
niej tylko dlatego... żeby jakoś mijał czas...
A od myślenia nikt przecież nie choruje.
Naprawdę?
ROZDZIAŁ 7
Nan rzeczywiście pojawiła się po kilku
minutach. Miała na sobie białą koszulową bluzkę i spódnicę z
materiału dżinsowego, na nogach długie, czarne, eleganckie buty
kowbojskie, w ręku niosła czarny szal. Aha: jeszcze czarny skórzany
pas. Pierwsza klasa! Bardzo prosto, bardzo w stylu Zachodu.
Bardzo nie w stylu kobiety interesu!
- A więc gdzie jedziemy? - spytała, siadając obok Jessa. Weszła
do samochodu tak szybko, że nie zdążył wyjść i otworzyć jej
drzwiczek. Nie był zresztą pewien, jakby przyjęła tego typu
galanterię. - Powiedziałeś, że to gdzieś daleko?
- Spory kawałek. - Jess włączył bieg. - Nie masz nic przeciwko
przejażdżce?
- Oczywiście, że nie. - Zgarnęła blond włosy z kołnierza koszuli. -
Piękne popołudnie!
- Piękne - zgodził się Jess, zerkając na jej profil.
Gdy wyjechali z miasta, Nan się rozluźniła, odetchnęła.
Ubiegłotygodniowy śnieg zniknął już całkowicie, szosa była prawie
sucha. Zielone plamy na polach były większe, co stanowiło ostateczny
znak, że to już wiosna zmierzająca ku latu. Na niebieskim niebie nie
było nawet śladu chmur.
- Zapewne bardzo lubisz latać podczas takiej pogody
-powiedziała. - Niebo takie wspaniałe, że człowiekowi się wydaje, iż
można lecieć bez końca.
- Nie daj się zwieść pozorom. - Pochylił się nad deską rozdzielczą
i włączył magnetofon. Rozległy się dźwięki klasycznej melodii. - To
piękne czyste niebo jest pełne prądów powietrznych z dołu do góry i z
góry w dół. Lecąc można nagle spaść jak kamień o trzysta metrów
niżej. Bez najmniejszego uprzedzenia! I z gwarancją opróżnienia
żołądka w przyśpieszonym tempie.
- Straszne! - Wzdrygnęła się. - Chyba pozostanę przy starych
dobrych odrzutowcach.
- Bardziej ufam sobie i mojemu samolotowi. A poza tym nie
znoszę pokładowego jedzenia.
- Tu podzielam twoją opinię. Jak również w sprawie samolotu.
Jesteś profesjonalistą, wiesz, co robisz. Jestem pewna, że twoim
hasłem jest bezpieczne latanie bez przymusowych lądowań. -
Roześmiała się i położyła dłoń na siedzeniu tuż koło jego nogi. -
Oczywiście, nie liczy się lądowań pośrodku szosy, ani spadania niby
jastrząb na nie spodziewające się niczego niewinne ofiary.
- To się zdarzyło raz. Przyznaję, że popełniłem błąd, biorąc tego
dnia to stare pudło. Stoi teraz na klockach. Nie polecę nim, póki nie
sprawdzę, że wszystko jest w porządku.
- Hej, no! Nie przejmuj się tak. Ja sobie tylko żartuję.
- Poklepała dłonią siedzenie.
Jess spojrzał na jej rękę. Jeszcze kilka centymetrów, a dotknęłaby
go. Pragnął tego. Naprawdę tego chciał!
- Masz rację, jestem strasznie przeczulony, gdy chodzi o
bezpieczeństwo lotów. O moje osiągnięcia w tym względzie. -
Wyczuwał przedziwną niemoc w dobieraniu i wypowiadaniu słów. -
Każdy pilot o to się martwi. Żeby nie miał na koncie wypadków.
- A jeśli ma za dużo?
- Zostaje uziemiony. Idzie pod ziemię albo mu odbierają licencję.
- Och! - Zabrała dłoń z siedzenia i zwijając ją w trąbkę położyła
na kolanach. Z magnetofonu popłynęła romantyczna melodia. Nan
patrzyła na przesuwające się za oknem płaskie pola. Niektóre już
zaorane - wielkie brunatne przestrzenie z drobniutkimi paseczkami
skib - inne ze spłowiałym zarostem - rżyska nadal nie tknięte. W
myślach zaczął rysować się obraz, który usiłowała rozmyć, zniszczyć:
samolocik roztrzaskany na ziemi.
- Porozmawiajmy o czymś weselszym - odezwał się Jess.
- Twój interes rozwija się dobrze mimo opublikowania listów
tych głupoli?
- Owszem, zupełnie dobrze. Nawet ci chciałam...
- Żebym nie zapomniał... - przerwał jej. - Zauważyłem w domu
magnetowid i jakieś kasety. Wiem, że Jimmy nie mógł tego kupić, bo
nie ma pieniędzy. Domyśliłem się, że to ty mu dałaś, żeby
zrewanżować się za pomoc. Zrewanżowałaś się już kolacją. Nie chcę,
żebyś czuła się w jakikolwiek sposób zobowiązana.
- Jess, dość! Nie czuję się do niczego zobowiązana. Magnetowid i
filmy to robota, jaką Jimmy dla mnie wykonuje. Zaczął u mnie
pracować w piątek po południu i dałam mu do przejrzenia filmy,
których sama nie zdążyłam obejrzeć. Prosiłam, żeby je zabrał do
domu i powiedział, co o nich myśli...
- Jimmy pracuje u ciebie? O czym ty mówisz?
- Przyjęłam go do pracy. Na parę godzin dziennie. Mam.
- Ty go zatrudniłaś? Za moimi plecami? Kiedy mnie nie było w
mieście? - Zjechał prawie do rowu, odbił gwałtownie w lewo i znalazł
się na przeciwnym pasie ruchu.
- Uważaj! O mój Boże! - krzyknęła Nan przerażona. Omal nie
nastąpiło zderzenie z ciężarówką jadącą naprzeciw. Jej kierowca trąbił
z wściekłością, gdy Jess w ostatnim ułamku sekundy wracał na swój
pas. Potem zwolnił i zatrzymał się na poboczu. Oboje siedzieli przez
dłuższą chwilę oddychając ciężko i nie patrząc na siebie.
- Przepraszam! - powiedział wreszcie i pochylił się, kładąc głowę
na dłoniach obejmujących kierownicę.
- Słusznie robisz, że przepraszasz! - odezwała się Nan ze złością.
Odpięła pas bezpieczeństwa i obróciła się w kierunku Jessa. -
Zwariowałeś? Nie ma powodu do takiego zachowania! Ja ci tylko
powiedziałam, że dałam pracę twemu młodszemu bratu. Płacę mu.
Chłopak się czegoś uczy. Czy to zasługuje na podobną reakcję? -
Machnęła rękami nad głową.
- Może rzeczywiście nie. - Jess uniósł głowę i spojrzał na Nan. -
Kiedy to się wszystko stało?
- Co znaczy kiedy...? W ostatni piątek. Poszłam do szkoły z
pogadanką na temat praw, wynikających z konstytucji. To cząstka
mojej taktyki obronnej w obliczu tych napaści w „Tygodniku", no i...
tego człowieka, który tak wstrętnie mnie potraktował w barze.
Uczniom się to podobało, dobrze zrozumieli, o czym mówię.
Większości się podobało, Jimmy'emu też. I spytał, czy nie dałabym
mu u siebie pracy.
Potrzebowałam jakiejś pomocy w wypożyczalni. No i Jimmy
okazał się bardzo pojętny. Doskonale pracuje.
- Wiem o tym. - Spoglądał na nią, ale bez najmniejszych objawów
sympatii. - Więc ty jesteś „spadochroniarka", co?
- O co ci chodzi?
- Zjawiasz się w mieście, podbechtujesz ludzi. Zwabiasz
nieletnich! Świetny byłby z tego film, prawda?
Przeniósł wzrok na drogę i włączył bieg.
- Zapnij pas! - Ruszył, gdy wykonała polecenie. - Wiem jedno:
Jimmy nie może u ciebie pracować!
- A to dlaczego? Ty mu nie płacisz. A przecież mógłbyś.
- Mógłbym, ale tego nie robię. Nie o to jednak chodzi.
- Wobec tego chciałabym bardzo wiedzieć, o co? Co się z tobą
dzieje? Nie chcesz stracić paru godzin, podczas których jesteś
wielbiony przez młodszego brata?
Rzucił na nią krótkie ostre spojrzenie.
- To niesprawiedliwe! Co ty o nas wiesz? Jestem po prostu jego
bratem, a nie żadnym bohaterem.
- Przyznaję ci rację! Bohaterem nie jesteś! Jimmy dobrze potrafi
oceniać ludzi.
- A cóż to ma znowu znaczyć?
- Przyjrzyj się sobie. Jakim ty jesteś dla niego wzorem? Latasz.
Zgoda, to dodaje splendoru. To znaczy dodawałoby! Ale nie takie
latanie! Robisz coś, co pewnie jest dziś bezpieczniejsze niż
prowadzenie furgonetki. Jesteś skorupiakiem, Jessie Riversie!
Skorupiakiem, który uczepił się bezpiecznej strony kamienia na
znajomym terenie. Mieszkasz o kilka kilometrów od miejsca, gdzie
się urodziłeś. Chodzisz do tego samego kościoła, do którego chodziłeś
jako dziecko. Jesteś ograniczony w swoim spojrzeniu na świat,
ponieważ nigdy nie próbowałeś zerknąć poza horyzont!
- Może dasz mi coś powiedzieć, psiakrew! Ja...
- Nie, poczekaj, jeszcze nie skończyłam! A wiesz, dlaczego
Jimmy poprosił mnie o pracę? Nie z powodu pieniędzy czy dlatego, że
to jest wypożyczalnia filmów! Z powodu tematu, który poruszyłam w
szkolnej pogadance. On chce się uczyć, Jess! Chce dorosnąć! Chce
sięgnąć poza granice swoich dotychczasowych doświadczeń.
- Wiem o tym.
- No to dlaczego...?
- Wybacz mi, Nan, jeśli to zabrzmi jak komunał: tobie się zdaje,
że zjadłaś wszystkie rozumy!
- To nieprawda!
- Mówisz tak, jakbyś wszystko o mnie wiedziała. - Powiedział to
głosem bardzo przyciszonym, ledwo słyszalnym wśród dźwięków
muzyki.
- I właśnie wiem, mój drogi Jessie Riversie! - Pochyliła się i
wyłączyła radio. - Wyrosłam wśród mężczyzn takich jak ty. I za
jednego nawet wyszłam.
- Ooo, naprawdę?
- Tak. Naprawdę. - Zacisnęła dłonie trzymane na kolanach, aby
nie było widać ich drżenia. Czuła w sobie gniew tak wielki, że aż
bolał. - Myślisz, że jesteś bogiem, skoro zdobyłeś powodzenie na
swoim podwóreczku? Wychowałam się w takim samym mieście jak
Hennington. Moja wiedza ograniczała się właśnie do takiego małego
światka. Wiedziałam wyłącznie, kto ma pieniądze, a kto jest biedny,
kto u kogo sypia, kto się upija...
- No i kto z kim sypiał?
- Przestań ze mnie kpić! Moi rodzice, brat i siostra uwielbiają to
miasteczko. Wcale ich nie nęci świat poza nim. Moi nauczyciele w
gimnazjum byli tacy sami. Wychowanie obywatelskie w szkole
polegało na omawianiu miejscowych problemów, a tak naprawdę to
plotek i pomówień. Nauka historii świata? To, czego nauczano w tym
przedmiocie, to były popłuczyny. Język angielski? Nauczyciele nie
potrafiliby odróżnić dobrej powieści od złej nawet wówczas, gdyby od
tego zależało ich życie. Szczytem marzeń wszystkich dziewcząt było
opuścić wreszcie szkołę i wyjść za mąż. Wszystko jedno, co robić,
byle uciec od straszliwej nudy.
- Innymi słowy odniosłaś sukces, jeśli zastosujemy to kryterium
oceny.
- Taki sukces, że się nieomal nim usidliłam! - Zamknęła oczy,
głowę miała pełną wspomnień. - Z początku kochałam Paula.
Naprawdę! I myślałam, że rysuje się przed nami wspaniałe wspólne
życie. Ileż to miałam pomysłów! Jakie plany! Jakie wielkie nadzieje!
- I co się stało?
Otworzyła oczy. Stali na poboczu. Słońce było już znacznie niżej
nad horyzontem, złocąc krajobraz późnymi promieniami. Płaskie pola
po lewej zamieniły się w płytkie jary, za którymi wznosiły się nagie
pagórki. Przecudowna pustynna sceneria! Jess wpatrywał się w twarz
Nan.
- On nie potrafił marzyć - odparła, obracając ku niemu głowę.
Oczy ją zapiekły, po policzkach spłynęły łzy. -I chciał mi także
odebrać moje marzenia!
Jess zaniemówił. Spodziewał się listy zwykłych żalów: że się
nudziła, że mieli złe współżycie fizyczne, że pił, że był leniwy, a
może robił awantury i tym podobne. Spodziewał się wszystkiego, ale
nie tego. Nie tego okrzyku, płynącego z głębi serca. Nie takiego
pragnienia, które musi być zaspokojone. I nie miał pojęcia, co na to
odpowiedzieć.
Więc się ku niej pochylił i pocałował ją.
Nan poczuła jego wargi na swoich, nim jeszcze zdała sobie
sprawę z tego faktu. I zanim zdała sobie sprawę z czegokolwiek
innego, zarzuciła mu ręce na szyję, rozchylając usta do pocałunków.
Pasy uniemożliwiały większe zbliżenie.
Nie było ono nawet potrzebne. W tej chwili poczuła się bliżej
Jessa niż jakiejkolwiek innej osoby kiedykolwiek w życiu. Jego
pocałunek był delikatny, czuły i jednocześnie namiętny. Dawał, biorąc
jednocześnie; smakował ją czubkiem języka, ale nie nalegał. Czuła
świeży zapach jego skóry, płynu po goleniu - prosty, miły zapach,
czuła na policzku ciepło jego oddechu. Palcami wiodła po miękkich
włosach i po wygolonych miejscach na karku, gdzie włosy już
odrastały, tworząc kłującą szczecinę. Wyczuwała na plecach węzły
twardych mięśni, a przede wszystkim uświadamiała sobie, że topnieje,
niby świeca w żarze...
Jess natomiast stał na skraju bezdennej przepaści, kuszącej
mglistym ciepłym niebytem, który go za chwilę obejmie przecudowną
rozkoszą i nieodwołalnie ściągnie na samo dno. Jej wargi były takie
miękkie, takie wilgotne i łakome pocałunków... Taka słodycz! Jej dłoń
dotykała mu karku, palce pieściły wrażliwą przestrzeń za uchem...
Spiął mięśnie. Był gotów wyrwać się z pasa bezpieczeństwa i rzucić
na Nan.
- Przepraszam! - powiedział, odrywając ją od siebie i odsuwając. -
Nie należało tego robić! - Chwycił za kierownicę i utkwił wzrok przed
siebie.
- Przemawiaj jedynie w swoim imieniu! - Miała krótki oddech,
ale panowała nad sobą. - Mnie się to podobało! Mogłam przy okazji
stwierdzić, iż rzeczywiście jeszcze wszystkiego o tobie nie wiem.
Nigdy bym nie przypuściła, że tak dobrze całujesz. - Uśmiechała się i
usta nadal miała półotwarte, wilgotne.
Była urzekająca. Na jej policzkach wykwitły czerwone plamy,
jakby prosząc, by ich dotknąć. Z wielkim wysiłkiem opanował się i
też uśmiechnął.
- No to co, będziemy się dalej kłócić? - spytał.
- Nie! - Ścisnęła mu ramię. - Niepotrzebnie pozwoliłam
przeszłości zakłócać teraźniejszość. Jesteśmy przyjaciółmi, chyba
potrafimy spokojnie dyskutować i rozwiązywać nieporozumienia. -
Rozejrzała się dokoła. - Gdzie my jesteśmy?
Jak tu pięknie! Spójrz na słońce, tuż, tuż na skraju wzgórz!
Purpura, zieleń i złoto! I jaskrawa czerwień!
- Są tacy, co nazywają ten krajobraz pustkowiem. -Wskazał na
bruzdy jarów i usiłował odgadnąć, co Nan miała na myśli, określając
ich stosunek mianem przyjacielskiego. To słowo jakoś nie pasowało
do tego, co czuł w obecnej chwili. - To skraj obszaru, który otrzymał
nazwę Złej Ziemi. A te kolory, które widzisz, daje przedziwny skład
ziemi i skał. Najlepiej na to patrzeć z powietrza. Człowiek ma
wrażenie, iż leci nad inną planetą. Zła Ziemia to pustynne połacie
Południowej Dakoty.
- Naprawdę? - Spojrzała na niego ponownie, a on dostrzegł
gwiazdy w jej oczach. - Chciałabym któregoś dnia...
- Chciałabyś któregoś dnia polecieć? Zabiorę cię na pewno, kiedy
tylko...
- Będzie bezpieczniej? - dokończyła i uśmiechnęła się, by nie
pomyślał, że ona znów kpi z jego pilotowania.
- Właśnie. A nie należy o tym myśleć?
- Ty się stale bronisz, jakby cię ktoś atakował. Mieliśmy się już
nie kłócić. - Przechyliła głowę i spojrzała mu w oczy. - Jess, byłeś
kiedyś żonaty?
- Nie.
- Ale prawie, prawie?
- Tak, jeden raz. - Zapuścił silnik. - Jedziemy. Nie wiem jak ty,
ale ja jestem głodny, bo nie jadłem obiadu.
Jechali w milczeniu. Nan korciło, żeby dowiedzieć się czegoś
więcej o owym „prawie jeden raz", ale się powstrzymała. Nie jej
zmartwienie, nie jej sprawa, to jego emocjonalne życie! Starała się
zapomnieć o pocałunku Jessa i swojej reakcji. To po prostu odruch
wzruszenia. Jedyna sprawa, która domagała się wyjaśnienia, dotyczyła
Jimmy'ego. Nan była zdecydowana walczyć o prawa chłopca i o jego
niezależność.
Restauracja znajdowała się na skraju małego miasteczka, przy
którym Hennington wydawało się metropolią. Mieścina sprawiała
wrażenie niespodziewanej narośli na płaskiej prerii: pojawiła się
nagle, bez ostrzeżenia, bez przyczyny i jakby bez racji bytu. Jej
wygląd też nie wzbudził entuzjazmu Nan. Budynek był z cementowo
-żużlowych bloków, częściowo oszalowany deskami. Czerwony neon
zapowiadał krótko i wymownie: JEDZENIE. Na wysypanym żużlem
parkingu pełno było najrozmaitszych samochodów i ciężarówek.
Spojrzała niepewnie na Jessa.
- Zaufaj mi! - powiedział uśmiechając się.
Jess miał rację. Kiedy weszli, poczuła zapach dobrej kuchni i
głód. Wystrój wnętrza był okropny: plastykowa boazeria udająca
drewno, na ciemnym de obrazy wielkookich dzieci, fałszywe zegary
„z epoki" i odpryskujące kawałki plastyku na krzesłach. Wszystko to
zdawało się zupełnie nie przeszkadzać klientom, którzy pałaszowali z
wielkim apetytem. Wielu z nich pozdrowiło Jessa, przyglądając się
Nan z nie ukrywaną ciekawością. Jak to dobrze, że się przebrała! Rolę
gospodyni pełniła potężnej budowy niewiasta o siwych włosach i
przyjaznym uśmiechu, który zrobił się bardziej szeroki, gdy
spostrzegła Jessa.
- Halo, rzadki gościu! - powiedziała, skinieniem głowy
pozdrawiając oboje. - Dawno tu nie byłeś, Jess!
- Cześć, Saro! - odparł i ujął Nan pod rękę gestem
podkreślającym, że to jego kobieta. Przedstawił jej Sarę, właścicielkę i
gospodynię. - Masz dla nas stolik dla niepalących? - zapytał.
- Ooo, widzę, że młoda dama zamierza zupełnie pozbawić pana
cygar, panie Rivers! - roześmiała się Sara. - Będzie nam tu brakowało
ich aromatu! - skrzywiła się jakby z obrzydzeniem i poprowadziła
gości w stronę przepierzonych kojców w głębi sali. „Dla niepalących"
oznacza, że możesz palić albo nie palić, pomyślała Nan widząc, że
Sara po prostu zabiera ze stołu popielniczkę.
Jedzenie było wspaniałe! Zgodnie z sugestią Jessa wzięła rostbef.
Otrzymała mięso tak delikatne, że można je było krajać widelcem.
Podano im bułeczki - świeże, pulchne i gorące. Jedynym minusem
okazała się woda. Gdy sięgała po szklankę, Jess położył dłoń na jej
dłoni.
- Nawet nie próbuj! - ostrzegł. - Będziesz potem przez tydzień
wyciągała z zębów grudki minerałów. Zrobiłem wszystko, żeby
namówić Sarę na sprowadzanie butelkowanej wody, ale ona upiera się
przy wodociągu. I twierdzi, że woda jest bardziej „naturalna".
- Rzeczywiście! - powiedziała Nan, podnosząc szklankę pod nos i
wąchając jej zawartość. - Chyba wezmę piwo.
Zamówił je dla niej, pozostając przy swojej wodzie sodowej.
- Ty się nie napijesz piwa? - spytała. - Dlatego że prowadzisz?
Czy też chcesz mnie upić, bo coś knujesz?
- Nie. - Rękami podparł brodę i przyglądał się Nan. -W tym
tygodniu latam. Właściwie już jutro. Mam zasadę, by nie pić alkoholu
poprzedniego dnia.
- Nawet piwa? - Potrząsnął przecząco głową. Zaimponował jej. -
Jesteś bardzo zdyscyplinowanym mężczyzną, Jessie Riversie! -
powiedziała.
- Po prostu ostrożnym. Tak jak każdy lubię wypić drinka od czasu
do czasu, ale wiem, jakie mogą być skutki. Mój przyjaciel, Charlie... -
przerwał, gdy pojawiła się kelnerka z talerzami.
- Widziałam, że ma problem z piciem - odezwała się Nan, gdy
znów zostali sami. - W zeszłą niedzielę wyglądał...
- Nie osądzaj go zbyt surowo - Jess mówił cicho, ale stanowczo,
wpatrując się w nią intensywnie. - Charlie przebył długą, ciężką
drogę.
- Przepraszam... - dotknęła jego ręki. - Jest mi trudno okazywać
wyrozumiałość w sprawie picia. Bo, widzisz, jedną z milutkich wad
mojego byłego męża było właśnie to.
- Pił?
- Z tego, co wiem, pije nadal. - Zamrugała nerwowo, spojrzała na
talerz i nagle straciła apetyt. - Nieproszona informuje mnie o tym
moja rodzina.
- Sporo doświadczyłaś- stwierdził. Przyglądał się jej, jakby szukał
czegoś w twarzy. - Może dlatego jesteś tak bezkompromisowa -
powiedział.
- Znalazłeś grzeczny sposób, żeby mi powiedzieć, iż jestem
uparta i przemądrzała.
- Aha! - zgodził się i uśmiechnął. Widziała jednak w jego oczach
zrozumienie i sympatię.
Apetyt powrócił jej w dwójnasób.
- W wielu sprawach nie masz jednak racji - nawiązał Jess do
poprzedniego tematu, gdy podano im deser.
- Na przykład? - odprężona i niemal przejedzona nie była w
nastroju do sporów. Postanowiła, że nie da się sprowokować, nawet
gdyby stawał na głowie. Najwyżej będzie się śmiała.
- Na przykład, jeśli chodzi o mnie. Albo o Jimmy'ego. On
naprawdę nie może u ciebie pracować.
- Dlaczego? - Znów poczuła wzbierający gniew, ale opanowała
się z wielkim wysiłkiem. Była zdziwiona, że Jess tak łatwo potrafi
wyprowadzić ją z równowagi. - Daj mi jeden wystarczający powód,
który bym mogła zrozumieć!
- Wiem, że mu płacisz i doceniam to. Chyba powinienem był już
dawno to zrobić. Wart jest zapłaty. Ale on musi nauczyć się rzeczy
praktycznych, czegoś o prowadzeniu interesu, o świecie, stosunkach
między ludźmi, a nie... faszerować sobie głowę mrzonkami,
marzeniami i takimi tam...
- I tobie się wydaje, że u mnie nauczy się jedynie marzyć? -
Czuła, że wszystko w niej tężeje.
- Dużo mówisz o marzeniach i sprzedajesz wytwory fantazji.
- Wszyscy ich potrzebujemy. Poza tym ja właśnie prowadzę
interes!
- Być może. Od tygodnia. I jesteś jeszcze zielona. Poza tym jesteś
osobą kontrowersyjną. Spójrz prawdzie w oczy, Nan. Sama
powiedziałaś, że dziś jesteś tu, jutro tam. Tu pozostaniesz jedynie tak
długo, jak to będzie odpowiadało twoim interesom. Czegóż to Jimmy
może się nauczyć, jakiego doświadczenia nabierze w miejscu, które
jest... chwilowe.
- Trudno wprost uwierzyć, że możesz mówić coś podobnego!
- Poza tym: nie można odrywać chłopaka od nauki. Musi odrabiać
lekcje, musi pilnować dobrych stopni.
- Oczywiście, że musi, choćby miał skończyć tak jak ty!
- Jak ja? - Jess oparł się wygodnie. - Nie ma mowy. Dopilnuję
tego. Teraz wszystko idzie, ale przez długi czas nie szło. Miałem
bardzo marne stopnie i mało brakowało, a nie skończyłbym szkoły, bo
tak byłem zajęty myśleniem o przyszłości. Właśnie marzeniami, jeśli
wolisz to tak nazwać.
- Ty zajęty marzeniami? Koń by się uśmiał!
- Właśnie ja! Widzisz! - Pochylił się nad stołem wskazując na nią
palcem. - Jeszcze w jednej sprawie się mylisz. Nazwałaś mnie
skorupiakiem. No to wiedz, że moja skorupa przez długi czas miała
nogi.
- Co?
- Nan, poszedłem do pracy, kiedy byłem trochę młodszy od
Jimmy'ego. A jeszcze przedtem pracowałem na farmie dla ojca. Ale
on próbował nauczyć mnie uprawiania ziemi, podczas gdy ja
marzyłem o lataniu.
- No i zacząłeś latać.
- Oczywiście. I ten ktoś, u kogo pracowałem, nauczył mnie
patrzeć w niebo i w chmury, a nie na ziemię. Kiedy pierwszy raz
znalazłem się w powietrzu, wiedziałem, że właśnie to jest coś dla
mnie. Przy okazji: to był ten sam samolot, który niemalże spadł ci na
głowę w dniu, kiedy się poznaliśmy. Ten ktoś już nie może latać, a
ja...
- Charlie?
- Kiedy otrzymałem licencję pilota... - Jess potakująco skinął
głową nie przerywając - zabrałem manatki i odszedłem. Bo wtedy
właśnie Charlie zaczął dużo pić, a ja byłem jeszcze zbyt wielkim
szczeniakiem, żeby móc poradzić sobie z podobnym problemem.
Odbyłem służbę w wojsku i potem postanowiłem zostać na swoim.
Wynajmowałem się tylko małym liniom lotniczym, właścicielom
prywatnych maszyn, każdemu, kto potrzebował pilota. Nie byłem
żadnym tam skorupiakiem. Byłem toczącym się kamieniem, a na
kamieniu nie było nawet śladu mchu.
- Wierzę ci. I dlaczego tu wróciłeś? - Nan była zafascynowana
opowieścią. A więc się myliła. Jess wyjaśnił tajemnicę tego, co jest w
nim głęboko ukryte, a co ona zawsze dostrzegała: okiełznaną dzikość.
Może w istocie nie jest takim zmurszałym sztywniakiem?
- Wróciłem, bo chciałem i czułem potrzebę. Tutaj jest mój dom.
Oczywiście, w tamtym świecie czułem się wolny jak ptak. Ale nie
byłem szczęśliwy. I stawałem się nieco niebezpieczny. Dla siebie i dla
każdego w pobliżu.
- To wtedy właśnie o mało się nie ożeniłeś?
- Z córką pracodawcy. - Skrzywił twarz w uśmiechu. -Możesz w
to uwierzyć? Nie mogę do tej chwili przejść do porządku dziennego
nad tym, że mogłem być taki głupi. Pilotowałem wtedy samolot
wielkiego potentata z Georgii. Córeczka tatusia pojawiała się od czasu
do czasu na lotnisku. Piękna i bogata. I to mnie z pewnością zaślepiło
i oszołomiło.
- Ty ją też pewno oszołomiłeś. - Nan podparta brodę dłońmi.
- Cały problem na tym właśnie polegał. - Podniósł rękę, dając
znać kelnerce, że prosi o rachunek. - Myślałem, że się kochamy.
Byłem gotów akceptować wszystkich snobów w rodzinie,
zdruzgotanych tym, że nie należę do ich klasy. Ale któregoś dnia
przebudziłem się z pięknego snu i stwierdziłem, że to koszmar - ona
nie kocha Jessa Riversa, tylko wyimaginowanego romantycznego
bohatera przestworzy.
- Rozumiem! - W istocie Nan nie rozumiała: jak można było tak
się pomylić?! Owszem, ponętny dla kobiety i umie całować, ale
zupełnie pozbawiony aury romantycznego bohatera. - Przykra sprawa!
- zgodziła się.
- Właściwie nie. Wkrótce potem zdecydowałem się powrócić
tutaj. Któregoś dnia...
Nie dowiedziała się, co miał przynieść „któryś dzień", gdyż
podeszła kelnerka z rachunkiem. Jess zapłacił i wyszli.
W drodze powrotnej do domu, gdy jechali szosą zalaną
księżycowym światłem, powrócił do poprzedniego tematu.
- Rozumiesz już teraz, dlaczego nie chcę, by Jimmy u ciebie
pracował?
- Wcale nie rozumiem. Nie widzę żadnego związku między
twoimi doświadczeniami a jego pragnieniami. Opowiadasz stale, że
nie lubisz marzyć i snuć fantazji, a z twoich słów wynika co innego. A
ja z pewnością potrafię Jimmy'ego nauczyć i wpoić mu kilka
zdrowych zasad biznesu. I nie zmieni tego fakt, że wypożyczam
kasety filmowe, a nie sprzedaję chińskich konfitur. Zasady są zawsze
te same. .
- Być może... - Wydawał się znacznie mniej pewny siebie.
- Poza tym, to była inicjatywa Jimmy'ego. Jego pomysł. Czy
chcesz zasłużyć na miano czarnego charakteru?
- Nie rozumiem?
- Czy twój ojciec zgłaszał obiekcje, gdy chciałeś pracować u
Charliego?
- Mieliśmy na ten temat parę rozmów.
- Nie wątpię. Jestem też pewna, że w twoim przekonaniu ojciec
stał się po owych rozmowach niemalże mordercą marzeń. I uważałeś,
że on ciebie zupełnie nie rozumie, prawda?
Jess nic na to nie odpowiedział.
- Posłuchaj i nie obrażaj się: owej piękności wydawałeś się
romantyczną postacią z Południa. Jimmy'emu przypominasz
oklapłego, mało rozumiejącego starca! Na pewien czas zostaw brata w
spokoju. Ja będę pilnować, by nie zaniedbał nauki.
- Więc twierdzisz, że jestem stary nudziarz? Oklapły? Że Jimmy
widzi we mnie starca, który czeka na bujający fotel? - mówił z żalem
w głosie.
- Chwileczkę! Ja po prostu usiłowałam przedstawić ci sytuację z
punktu widzenia nastolatka. Uważam, że jesteś... bardzo miły.
- Boże drogi! Miły!
- Jess, spojrzyj prawdzie w oczy! Jesteś miły. Masz dobrze
prosperujący interes, tak mi się w każdym razie wydaje. Masz własny
dom. Masz wiele zalet: chodzisz do kościoła, nie pijesz, przestałeś
palić. Dla większości kobiet jesteś ideałem, o jakim marzą.
- A dla ciebie?
- Ja ciebie po prostu lubię. Nie bądź przeczulony. Jesteś, no...
- Nudny?
- Jess...!
- Powiedz, chcę wiedzieć!
- No więc dobrze. Errolem Flynnem nie jesteś! - Umilkła i
zaczęła przyglądać się jego profilowi. Jess nie wydawał się zbytnio
przejęty jej krytyką, a z jego miny mogła wywnioskować, że go to
bawi. Dobrze, wobec tego pójdźmy dalej, pomyślała. - Jeszcze mniej
przypominasz Indianę Jonesa.
- Kogo?
- Nieważne. Jimmy ci powie. Jesteś prawie kulturalnym
analfabetą, jeśli nie wiesz...
- Och, już wiem, to ten facet w dużym kapeluszu, z biczyskiem! I
to jest twój ideał?
- Jeden z wielu.
- Człowiek aktywny, zawsze gotowy podjąć ryzyko?
- Powiedzmy! Tak!
- A co robisz w następną niedzielę?
- Co, co? - pytanie ją zaskoczyło. - Nie wiem, co będę robiła. To
dla mnie zbyt odległa przyszłość.
- Zarezerwuj sobie popołudnie. I powiedz Sue, że nie będziesz u
niej na obiedzie.
- Kolejne zaproszenie? Bo jeśli tak, to musimy przedtem wyjaśnić
kilka drobnych spraw, zanim zdecyduję, czy je przyjmę.
- Na przykład sprawę Jimmy'ego?
- O nim też myślałam.
- Dobrze. - Jess zwolnił i Nan spostrzegła, że już wjechali do
Henningtonu. Z odrobiną żalu stwierdziła, że Jess wybrał inną,
znacznie krótszą drogę powrotną. Prawdopodobnie w chęci pozbycia
się jej jak najszybciej, by już nie słuchać tych mało pochlebnych
opinii na swój temat.
- Może masz częściowo rację - powiedział Jess. - Już ci mówiłem,
że w przypadku Jimmy'ego bywam zaślepiony. Dam tobie i jemu
szansę. Tydzień! Jeden tydzień. Jeśli po tym czasie zacznie wzdychać,
jęczeć, marzyć na jawie...
- To wtedy ja go pierwsza wyrzucę - odparła Nan. - Zgadzasz się?
- Chyba tak. Miałaś rację, mówiąc o moim wtrącaniu się. To
byłby błąd i miałby do mnie żal. Ale obiecaj mi...
- Obiecać ci mogę tylko jedno: że będę grała w otwarte karty,
sprawiedliwie.
Nie odpowiedział od razu. Podjechał pod jej dom i zatrzymał się.
Nan chwyciła za klamkę.
- Nie odchodź - powiedział miękko, patrząc przed siebie. - Mamy
jeszcze do wyjaśnienia parę rzeczy.
ROZDZIAŁ 8
Nan przeszył dreszczyk podniecenia.
- O czym chcesz mówić? - spytała.
Nie odpowiadając i nie obracając się ku niej, odpiął pas. Przez
szyby auta wdzierał się blask księżyca - srebrnoszare światło
wiosennych nocy na prerii. Wydobywało rysy twarzy Jessa,
pogłębiało cienie, nadając jej niemal groźny, a zarazem podniecający
wyraz. Gdyby nawet chciała, nie potrafiłaby się poruszyć.
- Kiedy całowaliśmy się tam, daleko na prerii, chciałem, żeby to
trwało zawsze - powiedział.
- Ja też - odparła. Zabrakło jej tchu.
- Działasz na mnie w sposób, którego nie oczekiwałem - dodał,
patrząc na wprost przez szybę samochodu. - A właściwie nie mamy
nic wspólnego, nic nas nie łączy. Nie rozumiem...
- A musisz rozumieć? - Miała ochotę go dotknąć, choćby po to,
by dodać mu odwagi. Wydawał się zagubiony. - Dlaczego nie
możemy po prostu cieszyć się tym, co się wydarza?
- Tylko tego chcesz? - spojrzał na nią uważnie. - Korzystać z
chwili? Cieszyć się tym? W prawdziwym życiu odegrać scenkę z
marzeń?
- A czy jest w tym coś złego, Jess? Wydaje mi się, że masz głowę
przeładowaną tylko realiami. - Dopiero teraz położyła mu dłoń na
ramieniu. - Mógłbyś choć raz wychylić czarkę fantazji. - Przysunęła
się, ręką objęła go za plecy. Pod dłonią wyczuwała napinające się
mięśnie. - A może jeszcze parę łyżeczek zwykłych marzeń - dodała
cichutko. - Masz do tego takie samo prawo jak każdy inny.
- Grasz ze mną nieuczciwie - powiedział głosem
przypominającym ciche warczenie. - Bardzo nieuczciwie! - Marszczył
czoło, ale w kącikach ust widziała przyzwolenie.
- Wiem o tym - odparła, przebierając delikatnie palcami w jego
włosach. - Powiedziałeś, że mamy kilka rzeczy do wyjaśnienia.
Myślę, że jedno już wyjaśniliśmy: bardzo sobie odpowiadamy.
Oczywiście tylko pod pewnymi względami. Czy zgadzasz się ze mną?
- Byłbym strasznym kłamcą, gdybym odpowiedział, że nie.
- No widzisz! - Przysunęła się jeszcze bliżej, tak blisko, że
wyczuwała żar jego ciała. Była podniecona. Ale skłonna raczej do
zabawy niż do poważnego seksu. Uświadomiła sobie, że nigdy nie
próbowała doprowadzić do podobnej sytuacji z innymi mężczyznami.
Przeciągnęła palcem po jego karku, brodzie, a potem wyrysowała linię
wzdłuż rzeźbionych ust.
Westchnął, oparł się plecami o siedzenie i zamknął oczy.
Zniżonym głosem powiedział:
- Bawisz się dynamitem. Jeśli lont zaiskrzy, to nie masz po co
wzywać ratunku. Nie będzie tu żadnego rycerza na białym koniu.
Tylko ja.
- Wystarczysz mi - odparła szeptem, całując go w szyję. Pod
ustami wyczuwała pulsującą arterię, skórę miał gorącą, tętno
przyśpieszone. - Zupełnie mi wystarczysz! - Czubkiem języka
smakowała skórę szyi.
Jess pomyślał, że właściwie bardzo go bawi sytuacja, gdy zbliża
się do granicy, poza którą nie ma już odwrotu, a jednocześnie robi
wszystko, aby jej nie przekroczyć. Perwersyjna gra. Podobna do
szukania rozkoszy w bólu: doznania stają się tak do siebie podobne, że
nie można ich odróżnić. Jej piersi niemalże dotykały jego ramienia, a
udo było jeszcze bliżej jego nogi. W nozdrza wdzierał się jej zapach i
mącił mu w głowie. Wszystko w nim wołało o więcej, więcej, ale
czekanie było rozkoszą. Nie teraz!
Później? Może.
Nan dobrze wiedziała, co się z nim dzieje. Tak jej się w każdym
razie zdawało. Przyzwalał, by go podniecała, a w rzeczywistości to on
kontrolował sytuację. Stąd jej poczucie bezpieczeństwa. Chciałaby
zmienić ten stan rzeczy, pchnąć go poza obszar, nad którym
sprawował kontrolę. Niech ją straci! Niech utraci panowanie nad sobą.
Rozpoczęła wędrówkę dłonią po jego piersi, ale się zawahała.
To nie było w jej stylu. Odsunęła się i spojrzała na Jessa.
Przyglądał się jej spod półprzymkniętych powiek. Nie potrafiła
odczytać wyrazu jego twarzy. Zresztą nie potrzebowała. Całym ciałem
wyrażał pożądanie.
- Ciebie to bawi - powiedziała. - Podpuszczasz mnie i zacierasz w
myślach ręce, prawda?
- Jeszcze nie wołam o pomoc, jeśli ci o to chodzi. - Ślad
uśmiechu.
- Jessie Rivers, ty jesteś.
- Bezradnym niewolnikiem miłości...
- Nędznikiem!
- Tak lubisz całować nędzników w szyję? Jest to co najmniej
dziwne. - Szczery uśmiech.
- Być może! - Lekki ton, jaki przyjęli, złagodził olbrzymie
napięcie i pozwolił zachować romantyczny nastrój. Uśmiechnęła się i
oparła o jego ramię. - Zupełnie miły pocałunek. Ty zresztą też tak
pomyślałeś.
Poruszył się niespokojnie, a potem objął ją ramieniem.
- Chyba tak. Nawet nędznicy podniecają się po odpowiedniej
stymulacji. A ty jesteś wspaniałą stymulatorką, możesz mi wierzyć!
- Kiedy znów możemy się spotkać? - spytała Nan, wtulając głowę
w jego pierś. - Czeka mnie zwariowany tydzień, ale przy pomocy
Jimmy'ego...
Potrząsnął głową. Raczej wyczuła, niż dostrzegła ten ruch. Dłonią
gładził delikatnie jej ramię.
- Ja też będę bardzo zajęty, a nie chcę się nigdzie spieszyć, gdy
się spotkamy. Może w niedzielę?
- Doskonale. W takim razie...
- Nie, nie rób żadnych planów! Mam parę pomysłów.
Niespodzianka! Domyślam się, że należysz do kobiet uwielbiających
niespodzianki.
- Wyłącznie dobre. - Spojrzała mu w oczy.
Po tym pocałunku szyby były już całkowicie zaparowane.
Pożegnanie go było jednym z najtrudniejszych zadań, jakie Nan
kiedykolwiek wykonała.
Dni mijały powoli, ilekroć myślała o Jessie, a pędziły, gdy
pracowała. Parogodzinna obecność Jimmy'ego po południu lub
wieczorem stanowiła olbrzymią pomoc, a poza tym Nan dobrze się
czuła w jego towarzystwie. Z początku nieco się obawiała, że Jimmy
zacznie pałać do niej cielęcą miłością, ale na szczęście tak się nie
stało. Spostrzegła, że w naturalny sposób zaczyna go traktować jak
własnego młodszego brata, któremu można radzić i dyskretnie
kierować we właściwą stronę.
W tym wszystkim jedno było niepokojące: Jimmy ani razu nie
wspomniał swego starszego brata.
We wtorek wczesnym wieczorem przyszła Genny Weaver.
Obeszła cały lokal, powitała Jimmy'ego i skinęła głową Nan.
- Chciałabym porozmawiać - powiedziała przyjaznym i
spokojnym głosem, przez który przebijało jednak jakieś
zdenerwowanie.
- Oczywiście, słucham! - Nan podparła się na łokciach.
- Wspaniale wypadłaś podczas tego spotkania z uczniami... -
Genny zerknęła w stronę Jimmy'ego, który zapamiętale odkurzał
półki. -Chciałabym jeszcze raz ci podziękować. Nauczyciele mówili,
że poruszony przez ciebie temat był inspiracją do wielu debat i
dyskusji na lekcjach.
- Cieszę się.
- Niestety, nie wszyscy tak uważają. Pomyślałam, że cię ostrzegę.
- Nie rozumiem...
- Są ludzie, których denerwują twoje rzekomo nieprzystojne
filmy. Oburzają się też, że publicznie wystąpiłaś przeciwko ich
protestom i groźbom.
- Groźby? Wobec mnie? Nikt mi niczym nie groził... - Nan
zamrugała, niezdolna w pełni pojąć to, co usłyszała.
- Wiem, nie chodzi o bezpośrednie groźby. I to w ogóle nie jest
ważne. Przed piętnastu laty moja siostra podjęła fatalną decyzję
poślubienia niejakiego Neilsona, Douglasa Neilsona. Od niej właśnie
dowiedziałam się, że wywołałaś olbrzymie poruszenie w miejscowych
kołach ultrakonserwatywnych. Douglas nie może zapomnieć, że
wyrzuciłaś go z lokalu.
- Prosił się o to swoim zachowaniem.
- Oczywiście. Ale jego ugrupowanie uważa to za obrazę.
Obawiam się, że masz obecnie wrogów zupełnie ci nie znanych.
- Nie miałam zamiaru przysparzać sobie wrogów. Musiałam się
bronić. Tak jak powiedziałam w piątek: wszyscy mają prawo do
wyrażania swoich opinii. Tak długo, dopóki nie naruszają moich
praw.
- To wszystko nie jest takie proste - powiedziała Genny
przyciszając głos. - I musiałabyś być bardzo naiwna, a chyba nie
jesteś, by sądzić, że problem da się łatwo rozwiązać. Rzuciłaś im
wyzwanie, ponadto jesteś kobietą, co jeszcze pogarsza sprawę.
- Dajże spokój! W którym roku żyjemy?
- Coś się stało, Nan? - podszedł Jimmy, trzymając w ręku
ściereczkę do kurzu. - Dzień dobry, pani dyrektor!
- Nie miałam zamiaru wciągać ciebie do tej sprawy, Jimmy! -
powiedziała pani Weaver. - Skoro jednak tu pracujesz, powinieneś
wiedzieć. Pani Black rozzłościła parę osób w tym mieście.
- Tak, proszę pani, wiem - odparł Jimmy. - Ale paru moich
kumpli pilnuje lokalu, kiedy nas tu nie ma.
- Boże drogi! - Nan trzepnęła dłonią o ladę. Kilku klientów
obejrzało się ciekawie. - Co tu się dzieje? Czy może muszę żądać
policyjnej ochrony, ponieważ wypożyczam filmy, które się nie
podobają paru ludziom?
- Nie, nie, sytuacja nie jest znów tak poważna - odezwała się pani
Weaver. - Mam nadzieję, że wkrótce będziesz przez nich akceptowana
jako zło konieczne. Ale Jimmy ma rację. Możesz spodziewać się
drobnych przykrości albo nawet wandalizmu, nim ci ludzie się
uspokoją bądź znajdą sobie inny cel.
- Wszystko to bardzo mi się nie podoba. - Nan westchnęła
głęboko. - Ale dziękuję ci, że znalazłaś czas, by mnie o tym uprzedzić.
Nigdy nie przewidywałam tego rodzaju problemów. Prowadzę bardzo
ostrą selekcję filmów.
- Treść filmów przestała być ważna. Upokorzyłaś Douglasa w
obecności wielu ludzi i on nie może tego darować. To już się raz
zdarzyło i... - Genny spojrzała na Jimmy'ego.
- Co mianowicie? - spytała Nan. - Co się zdarzyło?
- Chodziło wówczas o jego brata - dyrektorka wskazała głową
Jimmy'ego.
- Właściwie o Charliego! - poprawił chłopak. Widać jednak było,
że niechętnie wspomina ten temat. - Chciał tutaj otworzyć warsztat,
kiedy... kiedy stracił licencję pilota i ten Neilson... pan Neilson
spowodował, że rada miejska nie dała mu zezwolenia z powodu jego...
- Pijaństwa? Wiem, Jess mi opowiadał - odezwała się Nan.
- Aha! - Jimmy spojrzał na panią Weaver. - No i Jess nie chciał
się z tym pogodzić. Domagał się podania przyczyn. I publicznie
zarzucił Neilsonowi, że boi się konkurencji Charliego, który jest
lepszym od niego mechanikiem. Jess powiedział, że Charlie może być
w sztok pijany, a szybciej rozbierze i złoży każdy motor, niż Neilson
zdąży obetrzeć sobie tyłek. - Jimmy zaczerwienił się jak burak. -
Przepraszam, pani dyrektor!
- Nic nie szkodzi. Byłam tam i słyszałam to. Tak właśnie
powiedział twój brat.
- Ach, więc chodziło tu również o interesy! - Nan palcem
postukała w kontuar. - Mam nadzieje, że inna firma wideo nie
zamierza otworzyć tu punktu usługowego a pan Neilson nie jest tym
osobiście zainteresowany?
- O, nie! - Genny potrząsnęła rudymi lokami, które zatańczyły
energicznie. - Odbiło jemu i paru innym. Oni naprawdę boją się, że
chociaż nie robisz tego teraz, to zaczniesz wypożyczać filmy porno.
- Nigdy! Ale gdybym je miała, broniłabym prawa każdego do
wypożyczania ich. To jest sprawa sumienia.
- Słusznie! - Jimmy podniósł pięść, aprobując słowa Nan. Genny
też się roześmiała, ale w jej oczach widać było ślady niepokoju. Kiedy
wybrała sobie kasetę i wyszła, Nan odciągnęła Jimmy'ego na bok i
powiedziała półgłosem, by nikt z klientów nie mógł usłyszeć:
- Neilson tu był w zeszłym tygodniu. Przestraszył córeczkę Sue.
Wyrzuciłam go z lokalu. Powiedziałam, żeby tu nigdy więcej nie
przychodził. Powiedz mi teraz, czy napytałam sobie kłopotów? Muszę
to wiedzieć.
- Jess o tym wie? - spytał Jimmy.
- Chyba że mu ktoś powiedział. Ja nie. Sue prosiła, żebym mu o
tym nie wspominała. Zdziwiłam się, dlaczego. Powiedziała, żebym
właśnie Jessowi nie mówiła.
- Bo Jess poszedłby i kopnął... no wiesz, gdzie... Neilson to
wstrętny gad, ale jest chytry. Kiedy ostatnim razem zadarł z Jessem,
skończył z rozkwaszonym nosem i bardzo się przestraszył. Wziął
nawet adwokata, żeby przekonał sędziego, że jest w
niebezpieczeństwie. I sędzia wydał orzeczenie, zakazujące Jessowi
zbliżania się do Neilsona. Niech go tylko Jess palcem dotknie, zaraz
pójdzie do więzienia. Bo wiesz, Nan, Jess, kiedy był w moim wieku,
nie prowadził spokojnego życia. Łatwo wpadał w gniew. Jeszcze teraz
to potrafi.
- No tak, rozumiem. - Nan przymknęła na chwilę oczy. Już
wiedziała, skąd te rady Sue. Jess w więzieniu! Byłby jak dzikie
zwierzę zamknięte w klatce. - No, miejmy nadzieję, że wszystko
minie i rozpłynie się. Kłopoty są mi raczej niepotrzebne.
- Wiem. Ale wiem też, że jakby co, to podobnie jak Jess nie
podtulisz ogona i nie uciekniesz.
- Może i tak. - Pomyślała o rewolwerze schowanym głęboko w
szufladzie biurka. Nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek może
nadejść chwila, w której będzie musiała myśleć o użyciu go. Boże
drogi...!
Jess zmniejszył obroty i w lekkim łuku położył samolot na
skrzydło, przygotowując się do lądowania na pasie wskazanym przez
kontrolera ruchu. Namiętnie żuł koniec nie zapalonego cygara.
Kwaśny, ostry smak tytoniu pomagał mu w koncentracji. Wylądował
gładko.
Jak jedwab na lodzie! Uśmiechnął się do siebie. Zawsze czuł się
dobrze i rozpierała go duma, gdy przypominał sobie to określenie,
jakiego używał Charlie na lądowanie swojego młodego ucznia. Jak
jedwab na lodzie! Dobry, stary Charlie! No, wziął się teraz w garść.
Jest już trochę lepiej. Dużo lepiej. Bardzo trudno walczyć z nałogiem.
Dopiero gdy wprowadził maszynę w strefę bezpieczeństwa,
wyrzucił przeżute cygaro i z kieszeni kurtki wyjął świeże. To już
zapalił. Pociągnął i wypuścił kłąb dymu, który owiał mu głowę.
- Hej, Rivers!
Obrócił się i uśmiechnął. Patrick Wall był jego dobrym
przyjacielem. Zbliżyli się wówczas, gdy Jess pomagał staremu
Charliemu w jego kłopotach. Wall podszedł. Podali sobie ręce.
- Cześć, Pat. Jak się masz! Kawał czasu się nie widzieliśmy! -
powiedział Jess.
- Mam się dobrze, stary draniu! - Pat poklepał go po plecach. - A
ty dalej ze swoimi wiechciami tytoniu? – Rozgarnął dłonią dym i
zakaszlał. - Myślałem, żeś się wreszcie od tego świństwa odżegnał.
Coś się wydarzyło, że znów musisz się tak podpierać?
- Nie! - odparł szorstko Jess i zauważył, że defensywność tonu nie
umknęła uwadze Pata. Wyjął cygaro z ust i wetknął je do wiadra z
piaskiem, stojącego pod ścianą. - Wszystko idzie świetnie.
- Chciałbyś pogadać o tym, co tak świetnie idzie? - spytał Wall. -
Mam u siebie w biurze dzbanek gorącej kawy...
- Kiedy naprawdę nic się nie stało, Pat. Po prostu trudno jest z
tym skończyć. Zły nałóg. To wszystko. U Charliego też wszystko w
porządku. Nie martw się o nas.
- Skoro tak mówisz... - Pat nie był przekonany. Raz jeszcze
przyjaźnie go klepnął. - Ale wiesz, gdzie jestem. Jeśli potrzebujesz
rady...
- Będę pamiętał. I dziękuję ci! - Jeszcze przez parę minut
rozmawiał z Patem, a potem poszedł odszukać urzędnika, który miał
dokumenty przewozowe. Machinalnie sięgnął do kieszeni po cygaro,
ale cofnął dłoń, gdy już prawie go dotykał. Rzeczywiście, przestał
panować nad sytuacją.
Zaczęło się to w niedzielę późnym wieczorem po odwiezieniu do
domu Nan Black. Chęć wzięcia cygara do ust stała się tak
nieprzeparta, że zatrzymał samochód. Zaczaj grzebać w schowku,
dogrzebał się starego cygara, które kruszyło się już, ale dało się
jeszcze zapalić. Dopalił je do malusieńkiego skrawka. Następnego
dnia kupił nowe pudełko cygar i schował, by nie zobaczył go Jimmy...
Jess stanął, zastanawiając się nad sobą i analizując słowa Walla.
Pat był starym doświadczonym działaczem, niemalże weteranem
stowarzyszenia AA- Anonimowych Alkoholików - człowiekiem,
który wielu ludziom pomógł zwalczyć demona nałogu alkoholowego.
Skoro coś zauważył w zachowaniu czy słowach Jessa, to znaczy że
nie jest najlepiej! Widocznie nałóg zwyciężył.
Albo też była to reakcja na pożądanie niejakiej pani Nan Black.
Nie zaspokojone pożądanie. Jeśli tak, to co należy zrobić?
Nan bohatersko kończyła śpiewać ostatni werset pierwszego
hymnu podczas niedzielnego nabożeństwa, kiedy do ławki obok niej
wśliznął się Jess i ujął księgę psalmów z prawej strony. Inga
podtrzymywała ją z lewej. Nan stała teraz pośrodku, z przyjemnością
słuchając śpiewu Jessa.
- Przepraszam za spóźnienie!.- wyszeptał jej do ucha, gdy usiedli.
Delikatnie dotknął palcami jej ramienia i znacząco ścisnął.
- Bogu spóźnienie nie przeszkadza - odszepnęła Inga, która
usłyszała słowa Jessa.
Nan z trudem powstrzymała śmiech, gdy Jess zaczerwienił się po
korzonki włosów i jak oparzony puścił jej ramię. Do końca siedział
blisko niej, ale nie za blisko. Dopiero po skończonym nabożeństwie
ujął ją delikatnie pod ramię.
- Chodźmy stąd - powiedział - zanim nas obstąpią ludzie. -
Wyprowadził Nan z kościoła na parking, do jej samochodu. - Jedź do
domu i przebierz się. Spotkamy się na lotnisku.
- W co mam się przebrać? I gdzie jest lotnisko? Jeszcze nie
miałam czasu zorientować się w okolicy. - Ogarnęła ją falą jakiejś
czułości do Jessa. W porannym słońcu wyglądał bardzo młodo.
Podobny do tego narowistego chłopaka, jakim był niegdyś. Do
chłopaka, o którym tyle już się dowiedziała. Dłonią musnęła jego
policzek.
- Oj, nie rób tego, Nan! - powiedział cichutko. - Bo przestanę
odpowiadać za własne czyny. - Uśmiechnął się czule. - Tęskniłem za
tobą przez cały tydzień - przyznał.
- Miło to słyszeć. - Właściwie chciała powiedzieć mu to samo, ale
słowa uwięzły jej w gardle. W ciągu tygodnia widziała go jedynie raz
przez okno wypożyczalni, gdy przyjechał po Jimmy'ego. Pomachał jej
wtedy, ale nie wszedł do środka. Było jej przykro i poczuła na niego
złość. Tak troszkę. Następnego dnia Jimmy wyjaśnił, że wtedy Jess
był już strasznie spóźniony. Wszystko w porządku, pomyślała. Ona
też przecież wie, co to znaczy prowadzić interes.
- Miałem piekielny tydzień - powiedział, trzymając jej dłoń. -
Dobra pogoda oznacza dobre interesy. A to z kolei oznacza, że bez
ustanku jestem w powietrzu, przypalając sobie ogon...
- Nie wygląda, żeby był... - Udała, że spogląda na jego tył.
- Wsiadaj. Lotnisko jest trzy kilometry za miastem na południe.
Nie ma mowy, żeby zabłądzić. Będę tam na ciebie czekał. - Puścił jej
dłoń i cofnął się o krok. Miał w oczach intrygujący błysk.
- Jess...?
- Do zobaczenia! - zasalutował z uśmiechem i odszedł. Nan
powoli jechała do domu. Nie miała pojęcia, co też on
wymyślił, chociaż w programie musiała być też przejażdżka
samolotem. Nic nadzwyczajnego. Już latała małymi samolotami i
wcale nie była tym zachwycona. Pewno chciał jej pokazać pustynię z
góry. Dzień był piękny, wymarzony wiosenny dzień! Chyba
bezpieczny do latania. No dobrze, niech tam! Może będzie nawet
przyjemnie.
Ale plany Jessa obejmowały coś więcej. Była tego absolutnie
pewna. Poczuła podniecenie, które rosło, w miarę jak przebierała się
w dżinsy i sweter. Włosy związała z tyłu w koński ogon. Na wszelki
wypadek wrzuciła do samochodu wiatrówkę i wyruszyła w drogę.
Lotniskiem był jeden utwardzony pas startowy pośrodku pola.
Szutrowa droga biegła od głównej szosy do paru budynków tuż przy
lądowisku. Nan stanęła koło zamkniętego hangaru z cementowych
bloków, na którym wisiał szyld anonsujący, że tu mieści się firma
spedycyjna ALS. Drugi budynek był także hangarem o półokrągłym
dachu, ale wrota miał otwarte. Stała przed nimi furgonetka Jessa.
Nan wysiadła i zaczęła go wołać, ale nikt jej nie odpowiedział.
Zamknęła samochód i poszła w stronę otwartego hangaru. Po drodze
stwierdziła, że pas startowy jest świeżo zamieciony. Nie było na nim
źdźbła trawy, żadne zielsko nie wyrastało z pęknięć w asfaltowej
płycie, bo wszystkie pęknięcia, rozpełzające się niby czarne węże,
były starannie zalane smołą. Jess Rivers dobrze dbał o swoją
własność!
Hangar był większy, niż początkowo sądziła. Stały w nim trzy
samoloty. Z rękami w kieszeniach dżinsów Nan oglądała wszystko z
zaciekawieniem. Największy z samolotów był dwusilnikowcem. Na
kadłubie miał znak firmowy Jessa. Prawdopodobnie „flagowy statek
floty", pomyślała. Malutka maszyna, która spadła jej niemal na głowę
przed paroma tygodniami, znajdowała się w głębi hangaru, otoczona
wianuszkiem części silnikowych rozłożonych na brezentowych
płachtach. Była świadoma, że tylko w jej oczach części te wydawały
się bezładnie porozrzucane. Jess na pewno znał miejsce każdej śrubki
i uszczelki. Zawołała go jeszcze raz. Głos jej odbijał się w wielkiej
przestrzeni hangaru, Jess jednak nie odpowiadał. Poirytowało ją to.
Jeśli to ma być jakiś żart, to nie w jej guście. Podeszła do trzeciego
samolotu.
Wydawał się w równie złym stanie, jak wrak w głębi. Pojęcia nie
miała, ile taka maszyna mogła mieć lat. Pewno była starsza od niej.
Samolot miał bardzo prostą tablicę rozdzielczą, a dwa fotele pokryte
były prawdziwą skórą. Dotknęła obić. Zniszczone, połatane, ale
prawdziwa skóra! Jess najwidoczniej lubował się w podobnych
starociach. Poczuła zapach benzyny i gorącego oleju. Dotknęła
kadłuba starego samolotu i stwierdziła, że jest ciepły. A więc Jess
musiał tu przed chwilą być! Co się z nim stało?
Wcisnęła dłonie głębiej w kieszenie spodni i wyszła na zewnątrz.
Czuła głód. Jej żołądek protestował burczeniem przeciwko
pozbawieniu go obiadu u Petersenów. Jeśli Jess nie pojawi się w ciągu
najbliższych pięciu minut, to sobie pójdzie, postanowiła. Podniosła
głowę i wpatrzyła się w błękit nieba.
Z początku nie dostrzegła go, usłyszała jedynie bzyczenie silnika.
Reagując zgodnie z instynktem prymitywnych stworzeń
znieruchomiała i rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu źródła tego
dźwięku. Nim jednak zorientowała się, skąd dochodzi, nagle tuż nad
lotniskiem zmaterializował się mały samolot. Krzyknęła z przerażenia.
Samolot wydawał się jak zabawka, gdy prawie czesał suchą trawę
na polu. Dostrzegła Jessa w fotelu pilota. Machał do niej, idiotycznie
się wyszczerzał i chociaż tego nie mogła słyszeć, była pewna, że
przemykając i podrywając maszynę ku niebu krzyknął przeciągle w
upojeniu ,jo-ho!"
Nie ruszając się z miejsca, Nan obserwowała pokaz. Wprowadzał
malutki samolot, a wraz z nim jej serce, w niezliczone powietrzne
wygibasy i esy-floresy, z których każdy był, w jej przekonaniu,
potencjalną groźbą - mógł runąć na pas startowy. Nogi wrosły jej w
ziemię, nie potrafiłaby ruszyć się z miejsca, tylko oczy wędrowały za
podniebną ekwilibrystyką. Beczki, korkociągi, nieprawdopodobne
mistrzowskie popisy. W pewnej chwili wydawało się jej, że Jess
wydźwiguje maszynę prosto ku słońcu. Nagle wyjący dotychczas
silnik zamilkł i samolot wpadł w śmiertelny ześlizg ku ziemi. Po
czym, lecąc stale w dół, równie nagle zaczął pracować. Poczuła, że
nogi ma jak galareta, ugięły się pod nią kolana, usiadła na cementowej
płycie.
Jess dostrzegł, że Nan siedzi na ziemi i doszedł do wniosku, że
przesadził. Przecież nie uprzedził jej o niczym i nie zdołała się
przygotować.
Niech ma! Zasłużyła na to, pomyślał. Prawie go oskarżyła o
tchórzostwo, a niemal dosłownie powiedziała, że jest nudny i
bezbarwny. Że można zawsze przewidzieć, co zrobi i że stara się
unikać trudnych sytuacji! Być może, ale potrafi być także inny. Taki,
jak teraz!
Słyszał dudnienie własnego serca i poczuł przyśpieszony
przepływ krwi w żyłach, gdy wprowadził malutką cessnę w jeszcze
jeden ranwers. Szybował ku słońcu z cudowną muzyką w uszach.
Wyszedł nieco z wprawy w manewrowaniu maszyną, potrzebna mu
jest praktyka. Melodię, którą słyszał w uszach, dopasował do nowego
rytmu pracy silnika. Sezon akrobacji powietrznej był za pasem. Kiedy
pokaże, co naprawdę umie, to ci gapie na ziemi też usłyszą muzykę!
Ostrożnie, bardzo ostrożnie manewrował sterami, radowało mu
się serce, gdy samolot reagował na jego najmniejszy ruch. Będzie się
to podobało sędziom, a widzowie oszaleją!
Właśnie szykował się do kubańskiej ósemki, kiedy uznał, że już
dość. Popisuje się jak szczeniak. Już jej pokazał, co umie i że się nie
boi. Zerknął w dół, na drobną figurkę na ziemi. Był tak blisko, że
widział blond włosy wokół białej jak ściana twarzy. Przeszyło go
poczucie winy. Zatoczył koło do lądowania.
Gdy kołami dotknął ziemi, Nan ponownie zaczęła oddychać.
Serce z gardła powróciło na właściwe mu miejsce, ale czuła, że nogi
jej nadal drżą. Przeraźliwy lęk jednak ustąpił. Ogarnęła ją złość.
Podeszła do samolotu gotowa słownie wychłostać Jessa w taki sam
sposób, jak to zrobiła przy pierwszym spotkaniu. Kiedy jednak
wyskoczył z samolotu i ujrzała jego wniebowziętą twarz, ostre słowa
zamarły jej na ustach.
- Przepraszam, nie miałem zamiaru cię przestraszyć - powiedział
z uśmieszkiem dziecka złapanego przez matkę na wyjadaniu konfitur.
- Chciałem się troszkę popisać...
- Jess, umierałam ze strachu! - Z wysiłkiem hamowała
napływające do oczu łzy. Ale się nie udało: zaczęła płakać. To, co
mogło się zdarzyć, zdarzyło się już wiele razy w jej wyobraźni. -
Dlaczego to zrobiłeś? Silnik przerwał! Słyszałam przecież!
- Nie przerwał, tylko ja go zdławiłem. Tak miało być. - Pogłaskał
skrzydło samolotu. - To zawsze wywołuje wrażenie u publiczności.
- Wrażenie?! - Łzy obeschły. Podparła się pod boki, gromiąc
Jessa wzrokiem. Nagle zdała sobie sprawę, co on powiedział: -
Wrażenie u publiczności? Popisujesz się publicznie?
- Oczywiście! - Podszedł i położył jej obie dłonie na ramionach. -
Powiedziałaś, że jestem nudny, zaskorupiały, nie podejmuję ryzyka
jak twoi bohaterowie z marzeń. Może i tak, bo to, co robię, wcale nie
jest niebezpieczne. Tylko tak wygląda. W lecie oblatuję wszystkie
pokazy lotnicze w całym stanie. Robię popisy akrobacji lotniczej.
- O mój Boże!
Była nadal blada jak prześcieradło. Jess objął ją jedną ręką i
przyciągnął, a następnie podprowadził do maszyny.
- Spójrz na to cacuszko! Jest przystosowana do akrobacji
powietrznej. Ma specjalną konstrukcję, specjalne wyposażenie. Inną
maszyną nie próbowałbym ranwersu ze zdławieniem.
Nan dotknęła kadłuba.
- Ranwersu? Mówisz o takim podjeździe i jakby skoku w dół? Jak
delfin, co wyskakuje z wody i wali się...?
- To jest klasyczna sztuczka na pokazach akrobacji. Ludzie
szaleją. Ilekroć to robię, to ten od nagłośnienia i puszczania muzyki na
ziemi wie, że ma wyłączyć głośniki, żeby wszyscy dobrze usłyszeli,
że zdławiłem silnik.
- Mówisz poważnie? Naprawdę popisujesz się za pieniądze? Nie
wierzę ci!
- A niby dlaczego nie? - Cofnął się o krok. - Wolałabyś, bym
naprawdę był nudny i żeby zawsze można było przewidzieć, co
zrobię? I bezpieczny? I bez polotu?
- Nie to miałam... chciałam... To znaczy, nie spodziewałam się,
że...
- Właśnie! - Miał teraz surowy wyraz twarzy. -Nigdy nie
spodziewałaś się, że mógłbym być inny niż twoje wyobrażenie o
mnie. Wybaczy mi pani, pani Black, ale śmiem twierdzić, że nie
potrafiłaby pani odróżnić prawdziwego bohatera od zwykłego
człowieka nawet wówczas, gdyby bohater przyszedł i ugryzł panią w
co by tam chciał. Zbyt długo była pani pogrążona w swoich
marzeniach.
- Masz rację, Jess! - Przyjmowała jego zarzuty spokojnie. Miała
tylko zastrzeżenia do uwag na temat snucia marzeń. To jej marzenia, a
nie jego! Nikt nie ma prawa do nich się mieszać.
- No, dobrze już! - Zaczęła go opuszczać pewność siebie i duma. -
Dobrze. Nie twierdzę, że jestem jakimś wielkim bohaterem z bajki.
Ale uważam, że byłaś wysoce niesprawiedliwa.
- Masz rację, byłam. - Patrzyła mu prosto w oczy. - Przyznaję się.
Miałeś rację!
Jess poczuł się nagle znacznie mniej pewny niż przed pokazem
swojej brawury. Rozmawiała z nim jak rozsądna, dojrzała osoba -
poczuł się nagle niemądrym chłopaczkiem. I teraz ona zacznie myśleć,
że chciał się jedynie popisać. A czy nie będzie miała racji? Tak, po
prostu się popisywał. I okazał brak rozsądku - nawet nie ustawił
posterunku strażackiego na lotnisku, na którym odbywał się popis.
Trzeba wszystko przecież przewidzieć. Podobna niedbałość może
kosztować życie. Nie wolno być tak lekkomyślnym.
- Mam na dziś jeszcze parę niespodzianek - powiedział, kręcąc
czubkiem buta w miękkiej ziemi. - Będą chyba milsze...
- Wszystko jest milsze od patrzenia na śmiertelne popisy -
odparła.
- Widzisz ten drugi samolot z dwoma fotelami? Przelecimy się
nim nad pustynią. Pokażę ci fantastyczną scenerię. A potem, jeśli się
zgodzisz, chciałbym cię zawieźć do moich rodziców. Właściwie
czekają na nas z niedzielnym obiadem. Zgadzasz się? - Wstrzymał
prawie oddech, oczekując odpowiedzi.
ROZDZIAŁ 9
Chciałbym cię zawieźć do moich rodziców! Słowa te brzęczały
jej w uszach przez cały czas lotu. Już od dłuższego czasu byli w
powietrzu. Nan zaciskała dłonie na metalowym pręcie, biegnącym
wzdłuż siedzenia. Drętwiały jej palce. Dlaczego chce ją pokazać
rodzicom? Nie wydawał się człowiekiem, który wszystkie swoje
kobiety przedstawia tatusiowi i mamusi. Chyba że znów się co do
niego omyliła! Jess mógł kochać rodzinę, chociaż prowadził osobne
życie.
A może chodzi o to, że Nan zatrudnia Jimmy'ego: oni usłyszeli
plotki na temat wypożyczalni kaset i Jess chce wszystko wyjaśnić.
Mimo pewnych konfliktów bracia bardzo się kochali. Tak, to może
mieć związek z pracą Jimmy'ego.
Samolot zatoczył łuk na lewo i zaczął gwałtownie opadać. Nan
głośno wciągnęła powietrze, przeniosła jedną dłoń na stalową linkę, a
drugą nadal kurczowo trzymała się pręta.
- Odpręż się, Nan! - ledwo usłyszała słowa Jessa, bowiem kazał
jej przedtem nałożyć na uszy coś w rodzaju tłumiących klapek. -
Jesteś całkowicie bezpieczna!
Nawet nie trudziła się z odpowiedzią. W starej maszynie nie było
bocznych osłon. Warkot silnika i świst wiatru czyniły rozmowę
niemożliwą. Poprzednio zaciągnęła pas bezpieczeństwa, jak tylko
mogła najciaśniej, ale mimo to wydawało jej się teraz, że lada moment
wyleci z samolotu. Lecieli paręset metrów nad ziemią - pod spodem
pusta przestrzeń!
Musiała jednocześnie przyznać, iż start z lotniska był wspaniałym
przeżyciem, właśnie dzięki owej pustej przestrzeni, w którą się
wdzierali. Nigdy nie doświadczyła podobnego uczucia! Może należało
też dodać: nigdy jeszcze „nie doświadczyła" kogoś takiego, jak Jess
Rivers. Jakże się myliła co do jego osoby! Nigdy, ale to nigdy nie
podejrzewałaby w nim tej żyłki przygody. Być może dawniej, kiedy
był młodszy, kiedy zaledwie skończył być nastolatkiem, owo igranie
ze śmiercią było rzeczą naturalną przy takim charakterze -igranie dla
zabawy i własnej podniety! Ale obecnie wydawał się... taki
zasiedziały. Niezrozumiałe!
Przestała kurczowo trzymać się linki, gdyż zdrętwiały jej palce.
Jess wyjaśnił już wszystko na temat samolotu, którym lecieli.
Opowiedział historię pipera model J3 „Szczeniak", zapewnił, że na
maszynie można polegać we wszystkich okolicznościach.
- Modele, które nie mają w sobie siły przeżycia, nie wytrzymują
tak długo, jak ten samolot - oświadczył. - W tej maszynie jesteś ze
mną bezpieczniejsza niż w swoim kombi na szosie.
Samolot znów ześliznął się ostro ku ziemi. Nan obróciła głowę w
stronę pilota, by wyrazić swoją dezaprobatę. Zobaczyła, że wskazuje
palcem w dół. Spojrzała na ziemię: obrus w paski i prostokąty upraw.
Ale na horyzoncie rany zadane ziemi: pustynia! Obróciła głowę ku
Jessowi i uśmiechnęła się, zapominając o pretensjach.
Kiedy kolejny raz samolot, skręciwszy, rzucił się niby drapieżny
ptak ku ziemi, już nie szukała fałszywego poczucia bezpieczeństwa w
prętach i linkach. Postanowiła mimo wszystko zaufać pilotowi. Dzięki
temu postanowieniu mogła się wreszcie rozluźnić. Przelatywali teraz
nad dziką, majestatyczną pustynią. Oczy Nan zachodziły łzami, mimo
iż miała gogle. Widziała fantastyczne formacje skalne i przedziwne
barwy. Przepiękne i egzotyczne. Jakby leciała nad księżycem. Nad
jednym ze światów ze swych marzeń na jawie. Oczekiwała, że lada
chwila ujrzy na szczycie którejś ze skał armię rycerzy na
gigantycznych gadach. Włosy wymknęły się jej spod zbierającej je
wstążki i smagały twarz. Była szczęśliwa, zachwycona, z piersi
wydarł się jej radosny okrzyk.
Jess usłyszał to i zdał sobie sprawę, że jest świadkiem ważnego
wydarzenia. Czuł jej bliskość, wykraczającą poza granice fizycznego
zbliżenia. To było wspaniałe, chociaż im dłużej znał Nan i dłużej z nią
przebywał, tym bardziej stawał się urzeczony aurą zmysłowości, jaką
nieświadomie roztaczała. Przestało być ważne, że ona tylko w połowie
należy do rzeczywistego świata, a w połowie jest produktem własnych
marzeń. Dał się złapać na haczyk i to złapać na dobre!
Do tych wszystkich wniosków doszedł po tygodniu samotnych
rozmyślań. Kiedy teraz widział jej blond włosy tworzące na wietrze
aureolę wokół twarzy, pomyślał, że dobrze by było mieć taką aureolę
na poduszce obok siebie. I obiecał sobie, że stanie się to niebawem.
Musi się stać, bo inaczej oszaleje.
Był pewien, że ona też go pragnie. Ujawniła to wyraźnie podczas
poprzedniego weekendu. Oczywiście były to bardzo subtelne zabawy
i prowokujące gierki - niemniej domyślał się wulkanu! Nan była
kobietą zdolną do wielkich namiętności, mimo częstego uciekania od
rzeczywistości w marzenia. Patrzył na nią, gdy wychylała się z
maszyny, kontemplując ziemski krajobraz. Usta miała lekko
rozchylone w zachwycie.
Wielka namiętność!
Ona musi należeć do niego!
Oczywiście, że musi! Jess lekko przechylił drążek, wprowadzając
samolot w lekki skręt. Czy to, co myślał, nie przypomina fragmentu
książki bądź sceny ze złego filmu o łzawej miłości? Nan na tyle go
lubi, że chętnie z nim wychodzi, ale jej pocałunki tamtego wieczoru
nie sygnalizowały nadzwyczajnego zainteresowania czy chęci
większego zbliżenia. Flirtowała z nim i to wszystko. No, Jess, może
przeprowadzisz mały sprawdzian? Obniżył lot, by przelecieć wzdłuż
kanionu poniżej jego skrajów. Przeprowadź prostą próbę, która cię
upewni.
O Boże, jak bardzo jej pragnie!
Gdy samolot raz jeszcze zaczął się wznosić, Nan obejrzała się.
Jess pokazywał jej spektakl, jakiego nigdy nie zapomni. Była mu za to
wdzięczna z głębi serca. Wydawało jej się jednak, że Jess jest spięty.
Skrywały go co prawda gogle i nauszniki, ale dostrzegała coś w
twarzy. Coś dziwnego. Spodziewałaby się raczej, że bawi się dziś
doskonale. Ona świetnie się bawiła. Uśmiechnęła się do Jessa i
spojrzała przed siebie.
Po paru minutach pustynia się skończyła. Z pozycji słońca
zorientowała się, że lecieli teraz na północ, bardzo nisko, tuż nad
polami. Była całkowicie odprężona, podniecała ją świadomość pędu i
unoszenia się w powietrzu. Nawet w swoich marzeniach i podczas
snucia fantastycznych obrazów nie czuła się tak wspaniale jak teraz:
nieposkromiona i wolna, a zarazem całkowicie bezpieczna!
A wszystko dlatego, że pilotował Jess Rivers! Zamknęła oczy i
zaczęła marzyć na poły sennie, na poły na jawie.
Jess wyciągnął rękę i lekko dotknął swego pasażera. Przygotował
się do lądowania na drodze prowadzącej przez zbożowe pola farmy
ojca i nie chciał, by Nan wtedy drzemała. Wyrwana z odrętwienia
poderwała się i chwyciła za obrzeże kabinki. A więc jednak spała?
Nawet sobie z tego nie zdawała sprawy. Pewno dlatego że poszła za
radą Jessa i całkowicie mu zaufała. Nie musiała czuwać. Sen dowodzi
całkowitego zaufania do pilota.
Jess natomiast zastanawiał się, o czym śniła tym razem.
Rozbudzona pomachała do niego ręką, ale nie obróciła głowy.
Bała się, że mógłby odczytać w jej oczach zakończenie jej
erotycznego snu. Mógłby nawet dostrzec, iż odgrywał w nim główną
rolę. Spojrzała w stronę zbliżającej się ziemi.
Jess obniżał lot, kierując się ku szutrowej drodze, która biegła
wzdłuż świeżo zaoranego pola. Drogą jechał mały samochód
dostawczy z otwartą platformą, pozostawiając za sobą chmurę pyłu.
Wytężyła wzrok i zobaczyła, że z kabiny kierowcy macha do nich
Jimmy. A więc Jess naprawdę zabiera ją do rodzinnego domu!
Na nierównej drodze lądowanie nie było zbyt gładkie. Nan
zaczęła odpinać pasy, gdy tylko zatrzymało się śmigło. Jess zdążył już
wyskoczyć na ziemię i podkładał klocki pod koła. Podał jej rękę, by
mogła wydostać się z kabiny.
- Jak ci się podobało? - spytał.
- Było wspaniale! - podniosła obie ręce nad głowę. – Nic
dziwnego, że tak kochasz swoją pracę... Czujesz się wolny, latając
niby ptak nad ziemią...
- Zaraz, zaraz, to nie wygląda tak, kiedy się pracuje! - odparł z
uśmiechem. - Dziś było latanie dla przyjemności. Jutro będzie praca.
Wyznaczone czynności, określone harmonogramy...
- No tak, ale... - dotknęła kadłuba - masz zawszę przy sobie
maszynę, a więc i możliwości...
- No tak, możliwość jest zawsze blisko - dotknął jej potarganych
włosów.
- Halo, Jess, halo, Nan! - zawołał do nich Jimmy, który podjechał
otwartą furgonetką.
- Mam nadzieję, że jesteś bardzo głodna - powiedział Jess, biorąc
Nan pod rękę. - I że nie stosujesz żadnej diety. Mama tylko rzuci na
ciebie okiem, a już będzie wiedziała, iż jej posłannictwem jest
uzupełnienie twojej wagi o co najmniej pięć kilo. Przygotowana pani?
- Uważasz, że jestem za chuda?
- Ja na pewno nie! Ale mama będzie tak uważała. Zobaczysz! -
Usiłował zachować powagę.
Nan poznała Neda Riversa, ojca Jessa. Czekał w samochodzie.
Był wyższy od obu swych synów, miał przerzedzone blond włosy,
opaloną twarz i niebieskie oczy. Uśmiechał się ciepło, nie odsłaniając
jednak zębów.
- Miło mi panią powitać - powiedział do Nan, raczej
przetrzymując jej dłoń w swojej niż ściskając. - Bardzo jestem pani
wdzięczny za to, co pani zrobiła dla moich chłopaków.
- Dziękuję, ale ja właściwie nie zrobiłam nic wielkiego. - Nan
zamrugała zakłopotana. - Jimmy świetnie pracuje, a Jess, Jess jest...
dobrym przyjacielem.
Ned Rivers tylko mrugnął znacząco, ale nie powiedział nic
więcej. I w ogóle w czasie jazdy na fermę bardzo mało mówił.
Jess nie odezwał się ani słowem, natomiast Jimmy ćwierkał
radośnie przez cały czas.
Nan, wciśnięta między obu braci, usiłowała słuchać tego, co
mówi. Nie bardzo udawało jej się skoncentrować, gdyż było ciasno i
Jess był właściwie w nią wtulony, a ponadto objął ją ramieniem ponad
samochodowym oparciem. Jimmy przeważnie opowiadał o swoich
szkolnych przyjaciołach, których Nan nie znała i kiedy wjechali na
farmę, zdała sobie sprawę, że właściwie nie zapamiętała nic z tego, co
mówił. Jej myśli koncentrowały się wokół pytania, czy będzie miała
dziś szansę pozostać sam na sam z Jessem. Chyba nie.
- Więc kogo zapraszasz na promocyjny bal? - spytał Ned Rivers
młodszego syna, pozostając przy rozpoczętym przez niego temacie. -
Córkę Andersenów?
- Chyba tak - odparł Jimmy bez większego przekonania.
- Nie słyszę entuzjazmu w twoim głosie - zauważył Jess,
przerywając po raz pierwszy milczenie. - Bal promocyjny to bardzo
ważna impreza. Powinieneś zabrać dziewczynę, którą naprawdę
lubisz. - Dłoń Jessa znalazła się nagle na ramieniu Nan.
- A z kim ty byłeś na promocyjnym balu, Jess? - spytał ojciec. -
Jeszcze pamiętasz?
- Nie.
Nan zerknęła na niego: zmarszczył brwi, wykrzywił twarz. Albo
naprawdę zapomniał, albo nie chciał pamiętać.
Przybyli na miejsce. Mieszkalny budynek odpowiadał
wyobrażeniom Nan: jednopiętrowy, malowane na biało deski i
niebieskie okiennice. Wielkie drzewa rosnące dokoła czyniły dom
mniejszym, niż był w rzeczywistości. Frontowa weranda uwypuklała z
kolei coś, co można by nazwać rodzinną przytulnością tego budynku.
Naprzeciwko, po drugiej stronie trawnika, stał drugi,
skromniejszy dom. Pewno mieszkała tam siostra Jessa, pomyślała
Nan. Wszyscy wyszli z furgonetki, skrzypnęły pierwsze drzwi -
drewniana rama na zawiasach obciągnięta drobniutką siateczką i
spełniająca rolę ekranu chroniącego przed owadami.
- Jess! - ukazała się niska, ciemnowłosa kobieta w fartuchu
nałożonym na bawełnianą sukienkę. Na nogach miała pantofle na
płaskim obcasie. Gdy się zbliżyła, Nan spostrzegła, że nie używa
żadnych upiększających kosmetyków. Nie potrzebowała ich twarz o
gładkiej skórze, jasna cera z naturalnymi rumieńcami na policzkach i
czerwone wargi.
- Jestem Julia Rivers - powiedziała do Nan. - Bardzo jestem pani
wdzięczna, że za pani przyczyną ten brzydki chłopak zawitał wreszcie
do domu na niedzielny obiad. - Uściskała Nan.
W podobnie serdecznej atmosferze przebiegała cała wizyta.
Ciepło i miłość promieniowały w tej rodzinie, w której duchem
przewodnim była matka - energiczna, wesoła, bezpośrednia. Tuż
przed rozpoczęciem obiadu zjawiła się siostra Jessa, Jane, oraz jej
mąż, Steve. Jane była mocnej budowy, twarz miała okrągłą, podobną
do matki, włosy nieco jaśniejsze, i jak wszyscy w rodzinie - niebieskie
oczy. Tylko zielonooki Jess był wyjątkiem.
- Jimmy opowiadał nam, że twój interes świetnie idzie
- powiedziała Jane, gdy zasiedli do stołu, na którym ilość
smakołyków na półmiskach wystarczyłaby dla kompanii wojska.
Mimo tego Julia nadal znosiła z kuchni następne. Wszyscy grzecznie
czekali, aż skończy. To było widowisko przygotowane i reżyserowane
wyłącznie przez Julię, która jak gdyby nie dosłyszała oferty pomocy
ze strony Nan.
- Idzie dość dobrze - odparła Nan, przyglądając się matce Jessa,
która wprost pławiła się w celebrowaniu tego obiadu.
- Ale to także dzięki pomocy Jimmy'ego. Nie znalazłabym
lepszego pomocnika.
- Dziękuję - odparł chłopak i zaczerwienił się po czubki uszu.
Rozmowy na chwilę umilkły, Julia Rivers zajęła miejsce u
szczytu stołu. Wszyscy skłonili głowy i ujęli się za ręce. Ned Rivers
odmawiał modlitwę. Nan zastanawiała się, czy prąd, który spłynął z
dłoni Jessa do jej dłoni, łączy tylko ich oboje, czy i pozostałe osoby.
Gdy skończyli modlitwę i Nan podniosła głowę, zauważyła, że Jess
bacznie jej się przygląda. Przez dłuższy czas czuła jeszcze mrowienie
w dłoni.
Podczas posiłku miał niewiele do powiedzenia. Odzywał się
jedynie w odpowiedzi na zadawane mu pytania. Nie dąsał się, nie
okazywał złego humoru, był po prostu przyciszony, jakby się nad
czymś głęboko zastanawiał. Nan zauważyła, że po pewnym czasie
wszyscy przestali się nim zajmować, widząc, że chce pozostać
samotny ze swoimi myślami. Natomiast między Jimmym a jego matką
trwał nieprzerwany, interesujący szczebiot. Wielokrotnie Nan
wybuchała śmiechem aż do łez. Po obiedzie zaproponowała pomoc w
zbieraniu naczyń. Julia tym razem chętnie się zgodziła. Tak więc Nan
odnosiła talerze do kuchni, mając wrażenie, że człapie jak kaczka -
taka była objedzona.
- Wiem, że chodzisz do kościoła w mieście - powiedziała Julia. -
Słyszałaś, jak mój chłopak śpiewa?
- O tak! - Nan przyniosła właśnie stos półmisków. - Doskonale.
- Tak chciałam, żeby uczył się muzyki! - Julia westchnęła. - Ale
on nie chciał. Bo musiał latać z Charliem Deaverem. - Znów
westchnęła, uśmiechając się smętnie. - Dzieci nie chcą słuchać
rodziców. Zawsze wolę robić to, co im się podoba.
- Ale Jess jest szczęśliwy. - Nan odstawiła brudne naczynia i
poszła po następne. - I tylko tego bym życzyła moim dzieciom.
- Masz dzieci? - spytała Julia. - Słyszałam, że byłaś mężatką.
- Nie, do dzieci jeszcze nie doszło. - Nan czuła, jak oblewa ją żar.
- Od samego początku pojawiły się problemy. A poza tym byliśmy za
młodzi.
- Nie jest się za młodym na dzieci, kiedy już się pobrało. - Julia
zaczęła szorować garnki. - Nim się człowiek obejrzy, może być za
stary.
- Może i racja - powiedziała Nan i umknęła z kuchni, chcąc
uniknąć tego tematu i jemu podobnych. Zupełnie jakby słyszała
własną matkę, która nieustannie nagabywała ją o dzieci i prawiła
komunały na temat małżeństwa.
- Już cię mama dopadła? - spytała z uśmiechem Jane, która w
jadalnym pokoju składała obrus. - Mama jest przekonana, że Jess
przyprowadził cię na inspekcję, czy nadajesz się na żonę.
- O mój Boże! Wcale mnie nie ostrzegł! A gdzie on jest?
- Wszyscy poszli na obchód farmy, rozprawiając na temat
pogody, ziemi i zbiorów. Farmerskie pogaduszki.
- Mówisz to tak, jakbyś nie tkwiła sercem w tym wszystkim?
Mam rację? - spytała Nan, przyglądając się Jane.
- Wybrałam to - odparła Jane pogodnie, choć z poważnym
wyrazem twarzy. - Wychodząc za Stevena Lindberga wiedziałam, że
jest farmerem, tak jak ojciec. Steven miał to we krwi i byłby
nieszczęśliwy, robiąc cokolwiek innego. Ale w zeszłym roku
zapisałam się do szkoły pielęgniarskiej. I już kończę.
- To wspaniale!
- Wspaniale albo i nie. Zależy od tego, z kim się rozmawia. - Jane
wyglądała na znużoną i Nan zauważyła, że jest bliska łez. - Presja
zewsząd, bym wreszcie „założyła rodzinę", jak to nazywają. A ja chcę
i nie chcę. Jeszcze nie teraz.
- No to poczekaj. Sprawa prosta...
- Wcale nie taka prosta, Nan. Podziwiam ciebie. Ty jasno sobie
wszystko wytknęłaś. Ja się zagubiłam. - Odsunęła grzywkę z czoła. -
Może jakoś sobie ułożę. Jestem inna od mamy, dla której farma i
rodzina to całe życie. Nie potrafię być również taka jak ty. Mam
Steve'a, chcę mieć dzieci...
- Życzę ci powodzenia - oświadczyła Nan. Uśmiechnęły się do
siebie, wzajemnie akceptując się i rozumiejąc.
Jess powrócił na farmę bardzo niespokojny. Nie miał w planach
pozostawienia Nan sam na sam z matką. Oczywiście była tam Jane
jako tarcza, ale niewiele by pomogła, gdyby matka wystartowała na
całego ze swoją apoteozą małżeństwa i macierzyństwa jako
najwznioślejszego posłannictwa kobiety. Nan miała zdecydowane
opinie, ale matka umiała nacierać.
Jess coś o tym wiedział. Chociaż bardzo ją kochał, wolał czasami
być gdzieś daleko, żeby go całkowicie nie zniszczyła i nie
zdominowała. W jakim stanie znajdzie teraz Nan?
Kiedy jednak wszedł do jadalni, dobiegły go z kuchni odgłosy
ożywionej dyskusji. Jane, która stała przy kredensie, polerując
widelce i noże przed schowaniem ich do szuflady, powitała go
szerokim uśmiechem.
- Mama trafiła na twardą partnerkę. Najpierw twoja pani na
minutkę podkuliła ogon, ale zaraz potem skoczyła w sam ogień. Nie
daje się! Trudno teraz powiedzieć, kto jest górą.
- Po pierwsze to nie jest „moja pani" - odparł, ale poczuł ulgę, że
matce nie udało się zgnębić Nan. - Natomiast jestem zadowolony, że
nie krwawi. Matka ze swoim ostrym językiem mogła... Ale Nan nosi
grubą zbroję.
- Być może - odparła siostra. - Ale też nie zionie ogniem. - Jane
się roześmiała. - Czy ty słyszysz? Obie się ze sobą nie zgadzają, ale,
posłuchaj, wcale się nie kłócą. Mają bardzo podobne opinie, wyrażają
je tylko w odmienny sposób. Słuchaj!
- Nie, nie. Muszę wracać, nim się ściemni. Mogłabyś iść do
kuchni i wyciągnąć stamtąd Nan?
- W żadnym wypadku! - Jane powróciła do zastawy. -Zrób to
sam!
Jess mruknął coś pod nosem i wszedł do kuchni. Zmywanie było
już na ukończeniu. Nastąpiły pożegnania, po czym Steve odwiózł ich
do samolotu. Potem obiecał przywieźć Jimmy'ego do miasta przed
dziesiątą wieczorem. Do samego odlotu kręcił się koło nich, tak więc
Jess nie miał możliwości spytać Nan, co sądzi o jego rodzinie. Będzie
musiał poczekać, aż wrócą.
- Twoja matka powinna być adwokatem - poinformowała go Nan,
gdy wylądowali w Henningtonie. - Ma niesłychanie bystry umysł. Nie
da się na niczym przyłapać. I co za energia! Byłam zmęczona samym
patrzeniem na nią.
- Dobrze cię rozumiem - zgodził się Jess. - Powinienem był cię
ostrzec, ale nie zamierzałem zostawiać cię samej z matką. Ojciec
chciał pogadać...
- Nie potrzebowałam ostrzegania. Czego chciał ojciec? Stało się
coś niedobrego?
Jess spojrzał na nią. Jej twarz wyrażała zaniepokojenie.
- Nie, nic złego. Chciał po prostu porozmawiać, bo już dawno
tego nie robiliśmy.
- Praca?
- Co praca?
- Praca cię zatrzymywała? Twoja matka powiedziała, że dziś
pojawiłeś się po raz pierwszy od Wielkanocy. Bardzo się smuci, że
tak rzadko zaglądasz.
- No tak - odparł. - Praca zajmuje dużo czasu. - Zatrzasnął drzwi
do kabiny bagażowej.
Nan spoglądała na jego plecy i stwierdziła, że dostrzega w nich
jakąś nagłą sztywność. Jess kłamał. I prawie była pewna, że wie,
dlaczego. Był najstarszym z dzieci i, nadal, kawalerem. I nie
wyprodukował gromadki wnuków. Julia Rivers nalegała na Jane i nie
zrezygnowała też z syna. Więc kiedy teraz sprowadził do domu Nan...
- Jess, co ty o mnie myślisz? - zapytała nagle. - Dlaczego
zaprosiłeś mnie do domu rodziców?
Nagle się wyprostował i uderzył głową o skrzydło. Zaczął
rozcierać bolące miejsce, obrócił się i spojrzał na Nan.
- Właściwie sam nie wiem - odparł. - Wystarcza ci to?
- Zawsze mi wystarcza uczciwa odpowiedź. - Odstąpiła o krok,
wkładając wiatrówkę. - Bawiłam się dobrze. Bardzo ci za wszystko
dziękuję. - Zabierała się do odejścia.
- Nan!
- Słucham?
- Idziesz do domu?
- Jutro dzień pracy. - Wzruszyła ramionami. - Pomyślałam sobie,
że trochę odpocznę.
- Nie chciałbym się jeszcze z tobą żegnać...
Poczuła nagle przedziwne uczucie w dole żołądka, które nie mało
nic wspólnego z olbrzymim posiłkiem na farmie.
- A co byś chciał, Jess? - spytała.
Nic nie odpowiedział. Nie przestając na nią patrzeć, podszedł do
ściennego przycisku. Nacisnął i drzwi hangaru zamknęły się z
głośnym stukiem. Gdy zapadła cisza, powiedział:
- Chcę ciebie, Nan! Nie miałem zamiaru mówić tego tak
obcesowo, ale nie mogę ci pozwolić odejść dziś wieczór, nim się nie
dowiesz, co czuję. - Złożył ręce na piersiach i oparł się o ścianę. - Nie
mogę przestać myśleć o tobie, a kiedy próbuję, jestem bliski
szaleństwa.
- I ja ciebie pragnę, Jess! U ciebie czy u mnie?
- Czy kochałaś się kiedyś w samolocie, Nan Black?
Potrząsnęła tylko głową, nie potrafiąc inaczej odpowiedzieć.
Dziwne uczucie w dolnej części brzucha przekształciło się w wyraźne,
zmysłowe podniecenie. Gdy szedł ku niej po cementowej podłodze
hangaru, pomyślała, że w życiu nie widziała bardziej pociągającego
mężczyzny.
- No cóż, wszystko musi mieć swój pierwszy raz - powiedział,
obejmując ją w pasie i kładąc dłonie na plecach. Dotyk promieniował
żarem ogarniającym całe ciało. - Chcesz...?
- Ja... To znaczy na podłodze? - Jego oczy wypełniały cały
dostrzegany przez nią świat, słodka słabość odbierała wolę. - Nie, nie,
chciałam spytać... W locie?
- Tym razem jeszcze nie w locie! - powiedział. Pochylił głowę,
ich usta niemal się stykały. - To znaczy, samolot nie pofrunie. Ale ja
tak. - Jeszcze zbliżył usta.
- Czuję się, jakbym przeżywała jedno z największych marzeń na
jawie. - Oparła dłonie na jego biodrach. - Chociaż nie. Tego bym
nawet nie wymarzyła, nie potrafiła...
- To nie marzenie, Nan. To rzeczywistość! - Pocałował ją
delikatnie półotwartymi ustami. Czuła żar jego oddechu. -Chcesz się
wreszcie obudzić?
- Tak! - odparła tuląc się do niego i podniosła ręce, by objąć go za
szyję. Usta ich ponownie się spotkały, potem zwarły z siłą, która
niemal sprawiała ból. Jego język tańczył w jej ustach, drażnił, brał,
smakował. Cała się rozprężyła wtapiając w niego. Przylegała każdym
skrawkiem ciała, czując się słaba i uległa, rozpalona i tak gotowa do
ostatecznego miłosnego zwarcia, że była bliska omdlenia na samą
myśl o radości, która ją czeka. Przez ułamek sekundy zastanawiała się,
co się dzieje. Znajduje się niewątpliwie w samym centrum sennego
marzenia. Prawdziwa Nan nigdy przecież tak bardzo nie pragnęła
mężczyzny!
Jess podniósł ją. Wydawało mu się, że unosi wielkiego
jedwabistego kota, silnego i ciepłego, muskularnego i miękkiego, bez
ani jednej kostki. Zaniósł ją do samolotu i postawił na ziemi,
otwierając drzwi obszernej kabiny. Przylgnęła do niego, rozpinając
mu guziki koszuli. Był gotów i modlił się, by zachować nad sobą
kontrolę przez jakiś minimalnie przyzwoity czas.
- Jest tam śpiwór - powiedział, pomagając jej wejść do kabiny
bagażowej. - Trzymam go tutaj na wypadek, kiedy...
- Chodźmy do przodu - odparła. Jej szeroko rozwarte oczy
błyszczały w półmroku pożądaniem. - Na fotel pilota!
- Za ciasno! - Miał trudności z oddychaniem, ponieważ walące
nieprzytomnie serce wydawało się zajmować całą przestrzeli klatki
piersiowej. - Nie będzie dość miejsca.
- Miejsce nie będzie potrzebne! - Pochwyciła go za przód koszuli
i przyciągnęła jego usta do siebie. - Potrzebny mi jesteś tylko ty, Jess.
Teraz! Szybko!
Całował ją czując, jak jej żar jeszcze bardziej go rozpala. Wsunął
ręce pod jej sweter i dłońmi objął piersi, wyczuwając twardość sutek.
Skórę miała jedwabistą. Jeśli chce w fotelu pilota, będzie miała fotel
pilota!
- No to jazda! - powiedział, puszczając ją na chwilę. -Ale uważaj
na głowę. Niski sufit!
- Idź, Jess! - Zdjęła sweter przez głowę odsłaniając ciało, które
przed chwilą pieścił, i prosty bawełniany staniczek. -Za chwilę dojdę.
Odszedł, niezdolny się sprzeciwić. Nan rozebrała się, jak tylko
mogła najszybciej. Drżały jej palce, nie była zdolna jasno myśleć.
Potrafiła iść jedynie za głosem pożądania i wierzyć, że to, co robi, jest
słuszne. Rozpuściła luźno włosy i poszła do Jessa.
Kiedy wgramoliła się do kabiny i usiadła mu na kolanach, Jess
wyglądał jak człowiek, który przestał rozumieć, co się z nim dzieje.
Oczy miał jeszcze bardziej zielone, a powieki ciężkie od nie
zaspokojonego pożądania.
- Wciągnęłaś mnie do jednego ze swoich snów, czarodziejko! -
szepnął, przebierając palcami w jej włosach. - Bo przecież ja śnię!
- Ja też! - Przejechała dłonią po jego piersiach i brzuchu, po
miękkich skręconych włosach, które dochodziły aż do dżinsów. Był
bardziej muskularny niż sądziła. Gdy ją całował i pieścił, rozpięła jego
spodnie.
- Jesteś piękny - wyszeptała.
- To tekst mężczyzny... Nic nie pasuje do tego, co ja chciałem ci
powiedzieć. Powiem tylko: dziękuję, ty też jesteś piękna.
Jego oczy mówiły znacznie więcej.
Nan odgadywała te nie wypowiedziane słowa. Tuliła się do
mężczyzny, upajała niezwykłym doznaniem, zetknięciem obu ciał.
Jego dłonie delikatnie ją pieściły, wprowadzając w ekstazę. Kiedy
poczuła, że już dłużej nie wytrzyma, przyjęła go. I wtedy...
Jess przechylił głowę do tyłu i zacisnął zęby. To nie wulkan, to
było coś więcej! Pochwyciła go w jedwabne kleszcze, wykrzykując
mu do ucha rozkosz i namiętność. Okręcała się wokół niego jak
rozpalony, wilgotny, atłasowy pyton, w swej miłosnej chciwości
wysysając z niego wszystkie siły. Czuł pod dłońmi jej najpierw
wilgotną, potem zupełnie mokrą skórę. Zębami wgryzła się w jego
ramię, puściła, przesunęła usta ku jego ustom. Chwycił pęk jej
włosów, docisnął do siebie pulsujące łono.
Uleciał!
ROZDZIAŁ 10
Nan wyraźnie to czuła. Jego mięśnie zamieniły się w stalowe
postronki, był żarłoczny, rozgrzany do temperatury wrzenia.
Zareagowała gwałtownym rozdygotaniem, a kiedy wreszcie
wykrzyczał swoją pasję, ona wzywała jego imię. Brakowało jej tchu,
trzymał ją w żelaznym objęciu, jakby pragnął połączenia obu ciał na
wieczność.
Potem długo tkwili razem w bezruchu, spleceni we wzajemnym
uścisku, przechodząc stopniowo do stanu sennego zamroczenia po
spełnionym i zaspokojonym pragnieniu. Oparła mu głowę na
ramieniu, wsłuchując się w jego oddech, w bicie jego serca, jeszcze
stale czując go w sobie. Nan nie doświadczyła nigdy przedtem
podobnego fizycznego zespolenia. Nie wyobrażała sobie nawet, że coś
podobnego może się zdarzyć.
- Ilekroć będę teraz leciał tą maszyną, zawsze będę myślał o tobie.
- Jess pierwszy odzyskał zdolność mowy. Głaskał potargane, wilgotne
na karku włosy Nan. - Coś ty ze mną zrobiła?!
- To było działanie zespołowe - odparła całując go w obojczyk. -
Bardzo skuteczne działanie zespołowe!
- Aha... - Dłonią przesunął po jej plecach. - Jesteś naprawdę
piękna. Usiłowałem sobie wyobrazić, jak wyglądasz nago, ale
rzeczywistość przekroczyła moje oczekiwania.
- Czy to ma znaczyć, że snułeś fantazje na mój temat?
- Nan usiadła wybuchając śmiechem.
- Jakby to powiedzieć... Chyba trochę tak. Najważniejsze, że
rzeczywistość jest wspanialsza niż wszelkie wyobrażenia. - Rozejrzał
się po kabinie. - Poza tym nigdy bym nie pomyślał o takim miejscu.
Twórczy pomysł.
- Jesteś wyłącznie nocno - łóżkowym kochankiem?
- Jestem otwarty na wszelkie sugestie.
- Oto więc sugestia, którą czynię bardzo niechętnie. - Pocałowała
go lekko w usta. - Powinniśmy już iść. Poniedziałek jest dla mnie
bardzo trudnym dniem. Wszyscy zwracają wtedy wypożyczone na
weekend taśmy.
- Jak ty możesz myśleć o pracy w takiej chwili? - Twarz mu
pociemniała. - Nan, ja chcę...
- Czego chcesz, Jess? - Poczuła jakby zimny przeciąg.
- Kochaliśmy się, było wspaniale, ale życie idzie naprzód.
- Odsunęła się od niego i dopiero wtedy zauważyła, że ma
prezerwatywę. - Hej, kiedyś ty zdążył to założyć? - spytała.
- Nie jestem nieodpowiedzialnym kochankiem - odparł nie
patrząc na nią i zbierając części swego ubrania. - Byłaś nieco... zbyt
przejęta, by racjonalnie myśleć, by w ogóle myśleć, więc ja...
- Ja byłam przejęta? Straciłam kontrolę? Myślałam, że nas oboje
porwała ta chwila. Widzę, że się myliłam. - Zsunęła się z jego kolan i
poszła po swoje ubranie. Dlaczego ogarnął ją nagle taki gniew? Czy
była zła, dlatego że on z góry zaplanował, że będą się kochali, czy też
dlatego że sugerował, iż straciła panowanie nad sobą? Do oczu
napłynęły jej łzy, choć ciało nadal drżało wspomnieniem spełnionego
aktu. Czuła się głęboko zraniona, rozbita.
- Byłem wniebowzięty, psiakrew. Ale nawet w takich chwilach
nie tracę rozumu.
- Już dobrze, przepraszam. - Usiadła wkładając tenisówki. - Ja
także go nie tracę. Biorę pigułki antykoncepcyjne.
- Ooo! - Nie patrząc na nią zeskoczył z samolotu na ziemię.
- Cóż to ma znaczyć, takie „ooo"? - Wzięła wiatrówkę i też
zeskoczyła na beton hangarowej podłogi. - Co to jest za ton?
- Nic... nie chciałem nic powiedzieć - odparł, nadal unikając
spojrzenia w jej kierunku. Nacisnął guzik na ścianie i drzwi hangaru
rozsunęły się z hałasem. - Chyba nie powinienem być zdziwiony.
- Że się zabezpieczam? Czy że w każdej chwili jestem gotowa na
przyjęcie kochanka? - Jej ciepłe uczucia zastąpiła wściekłość. -
Pomyślałeś sobie może, że jesteś jednym z wielu, co?
- Nie, ja po...
- Możesz sobie myśleć, co chcesz, panie Rivers! Dobranoc! -
Zrobiła kilka kroków w mrok wieczoru, obróciła się i dodała: - I
żegnam!
- Nan! - zawołał Jess i dogonił ją kilka metrów za hangarem.
Chwycił za ramiona i obrócił twarzą do siebie. - Poczekaj chwilę.
Posłuchaj mnie!
- Nie mam po co słuchać! - Usiłowała się wyrwać, ale Jess
trzymał ją mocno. - Znam cię, Jessie Riversie! Spotkałam w życiu
wielu takich jak ty! Dla nich kobieta może być albo świętą, albo
grzesznicą. Do jakiej kategorii mnie zaliczasz? Do tej drugiej?
- Nie masz racji, Nan! - Puścił ją, nie chcąc w tej sytuacji
zatrzymywać jej siłą. - Wysłuchajże mnie! Nic nie mogę poradzić na
to, co myślę, ale mogę kontrolować reakcje. A ty to potrafisz?
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nan, to co między nami zaszło, należy do kategorii przeżyć
naprawdę wielkich. Zgodzisz się z tym, prawda?
Skinęła głową, nie rozumiejąc jeszcze, do czego on zmierza.
- Moje uczucia uzewnętrzniają się pod różną postacią. Jestem
zazdrosny. Jestem zazdrosny o każdego mężczyznę, który w
przeszłości mógł na ciebie spojrzeć, nie mówiąc już o tych, z którymi
spałaś. Czy to nierozsądne? Czy nie potrafisz tego zrozumieć?
- Nie wiem...
- Ja sam nie rozumiem, co się tam stało... - wskazał ręką samolot.
Podszedł bliżej i musnął palcami jej policzek. - Mam już prawie
trzydzieści lat i jeszcze nigdy w życiu czegoś podobnego nie
przeżyłem z żadną kobietą. Przyznaję, że się trochę boję... Nie depcz
po mnie, kiedy leżę na ziemi...
- Och, Jess! - obróciła głowę i pocałowała jego dłoń. - Ja też
trochę... się boję. Jestem zaskoczona. Co teraz zrobimy?
- Gdybym nie był pewien, że samolot spadnie na ziemię,
zaproponowałbym, aby to powtórzyć w powietrzu! - Uśmiechając się,
wziął ją w ramiona. - Niestety, kochanie ciebie stanowi zbyt wielką
dystrakcję dla pilota.
- Ty mnie nie kochasz, tylko pożądasz! - Oczy jej płonęły, głowę
wtuliła w jego rozgrzane ciało.
- Nie będziesz mnie uczyła, co czuję! - odparł. Przez cały czas
delikatnie głaskał jej włosy. - A ja nie będę ci sugerował, co ty
czujesz. To chyba sprawiedliwe?
- Chyba tak.
Znów zwarli się w pocałunku, lecz tym razem był to pocałunek
świadomy, kontrolowany. To, co się między nimi zdarzyło, minęło.
Nan czuła przedziwną pustkę, czuła samotność i chłód, chociaż
wieczór był ciepły. Na szczęście ramiona Jessa były jakby specjalnie
skonstruowane, by dawać poczucie bezpieczeństwa i pocieszać. Gdy
prowadził ją do samochodu, myślała sobie, że jednak minie sporo
czasu, nim oboje będą mogli czuć się bezpieczni w swoim
towarzystwie.
Przez cały tydzień przestrzegała postanowienia, iż skoncentruje
się na pracy, pozostawiając fantazjowanie i marzenia na boku. Nie
pozwalała sobie nawet snuć marzeń wieczorem, przed zaśnięciem, co
przynosiło jej zawsze takie ukojenie i tyle radości. Obecnie wszystkie
takie myśli kończyły się przypominaniem sobie wspólnego przeżycia
w samolocie, a to obok ekstazy przynosiło ból.
Natomiast Jimmy, mimo iż przypominał brata, był mile
widzianym towarzyszem pracy. Odbyła z nim krótki kurs
prowadzenia ksiąg handlowych. Zaskoczył ją łatwością, z jaką
opanował tajniki księgowości. Będzie z niego dobry biznesmen!
- Ojciec koniecznie chce, żebym poszedł do szkoły rolniczej -
odparł, gdy sugerowała mu kierunek handlowy. - Mówi, że Steve
będzie za kilka lat potrzebował pomocy na farmie.
- Być może. Ale wybór uczelni musi zależeć do ciebie.
- Nie bardzo, jeśli mam się uczyć za pieniądze ojca. Już Jess
chciał iść na uniwersytet. Ale ojciec powiedział, że nie będzie płacił
za uczenie się głupot. - Jimmy ze smutkiem potrząsnął głową.
- Rozumiem.
- Więc Jess wyjechał z domu i wstąpił do wojska. A ja tego nie
chcę.
- Są stypendia, Jimmy. Pożyczki dla studentów. Może Jess
zapłaci.
- Jess i ja nie bardzo się ostatnio... no, nie bardzo... -Jimmy
gorzko się roześmiał. - Nie zapłaciłby mi teraz nawet za tabliczkę
czekolady. Przez cały tydzień tylko szczerzy zęby jak wilk, patrzy
spode łba. Jak jest w domu, to tylko gniewnie mruczy.
Nan nie dała po sobie poznać, jak bardzo ją ta informacja
poruszyła. Interesujący był również fakt, że Jess przebywał daleko od
Henningtonu prawie przez całe dwa następne tygodnie. Kiedy
przysłano jej pakunki z nowymi taśmami, dostarczył je Jimmy, gdyż
uzyskał wreszcie pozwolenie Jessa na prowadzenie furgonetki w
czasie jego nieobecności. Jimmy był tym zachwycony. Powiedział też
Nan, że Jess podpisał kontrakty na przewozy poza stan Południowej
Dakoty.
Nie było go też w mieście, gdy oficjalnie wpisano ją na listę
parafian.
Wiele odbyto na ten temat rozmów z Walkerem i Sue oraz z Ingą,
która wyraziła chęć oficjalnego wprowadzenia Nan do kongregacji.
Wprowadzenie miało charakter krótkiej ceremonii. Kiedy spytała,
czym mogłaby parafię wspomóc oprócz uczestniczenia w
niedzielnych nabożeństwach i składania datków, natychmiast
zaproponowano jej uczestnictwo w świeckich komitetach, które
administrowały parafią. Wybrała komisję finansową. Nikomu nie
przyszło do głowy poinformować Nan, kto przewodniczy tej komisji.
Jess siedział sam w pokoju posiedzeń pochylony nad
sprawozdaniem skarbnika. Czekał na pozostałych członków komisji,
aby im przekazać złe wieści. Ed Mack złożył rezygnację i było jasne
jak słońce, że uczynił to o kilka miesięcy za późno. Księgi finansowe
były w fatalnym stanie. Potrzeba będzie finansowego geniusza, by je
uporządkować i uzupełnić. Jess nie miał na to absolutnie czasu, a
podejrzewał, że brak mu również kwalifikacji. Nie był też zbyt
pewien, czy wśród członków komisji będzie ktoś gotów poświęcić
czas, by rozplątać problemy finansowe parafii.
- Cześć, Jess! - Na salę wszedł miejski aptekarz, Warren Moffitt. -
Ciężki tydzień? - spytał siadając.
- Tak sobie - odparł Jess odkładając sprawozdanie. - Masz coś na
ból głowy, Warren? Na taki bardzo duży ból głowy.
- Aha, sprawozdanie Eda? - Warren rzucił okiem na pierwszą
stronę. - Coś nie klapuje?
- Jak najbardziej nie. - Jess masował twarz dłonią. Weszły dwie
członkinie komitetu, nauczycielka i jej siostra, pielęgniarka w
miejscowym szpitalu. - Panno Ryan, czy pani albo Tess znacie się na
księgowości?
- O nie, Jess! - starsza z sióstr Ryan uśmiechnęła się do swego
byłego ucznia. - Umiemy tylko wydawać, ale nie zapisywać, na co
wydałyśmy.
- Piękna sytuacja! - mruknął Jess. Właśnie przyszedł ostatni
członek komisji, Lars Handley, szef miejscowej policji, i zajął miejsce
przy stole. - Piękna sytuacja! - mruknął raz jeszcze Jess. - Być może
trzeba będzie wynająć zawodowego księgowego, ponieważ nikt z nas
nie potrafi tego uporządkować. Nie podoba mi się jednak takie
wydawanie kościelnych pieniędzy.
- Może będzie mogła pomóc nowa członkini naszego komitetu -
powiedział Lars swym przyjaznym basem. - Zaraz tu przyjdzie. Miała
dziś jakieś kłopoty w swoim sklepie, ale mówiła mi, że pamięta o
zebraniu. - Miało się wrażenie, że mówca z trudem powstrzymuje
śmiech.
- Nowa członkini?
- Witam wszystkich! Przepraszam za spóźnienie! - Weszła Nan
Black ciągnąc za sobą smugę bardzo nieprzyjemnego zapachu. - I
przepraszam za ten smród. Próbowałam się nawet kąpać w soku
pomidorowym, ale to nie pomogło.
Jess wytrzeszczył oczy. Zapach był rzeczywiście nieprzyjemny,
ale Nan wyglądała schludnie i była w doskonałym humorze. Policzki
miała zaróżowione, a korona włosów okalających twarz przypominała
świetlistą aureolę. Powróciło nagle całe pożądanie, jakie skrywał w
swojej świadomości od ostatniego spotkania. Odzyskał wreszcie głos:
- Co, do dia...? Co się stało?
- Po prostu skunks. Dobry wieczór, Jess! -Nan usiadła na
odległym końcu stołu, z dala od wszystkich, ale na wprost niego.
Widział ją, ilekroć podniósł oczy.
- Jakiś żartowniś wpuścił przed wieczorem skunksa do lokalu
wypożyczalni - wyjaśnił Lars. - Chyba że zwierzak sam
przywędrował. Nan jest skłonna przypuszczać, że ktoś to zrobił
specjalnie. Naprawdę nie wiem...
- To nie miejsce ani czas na roztrząsanie tej sprawy -oświadczyła
Nan. Z oczu strzelały jej błyski. - Mówmy o sprawach parafialnych, a
o moich kiedy indziej. - Spojrzała ostro na Jessa, jakby cała sprawa
była jego winą.
Jess oparł się w fotelu, zreferował zaistniałą sytuację, kończąc
uwagą, że Ed robił, jak potrafił.
- A poza tym wszyscy wiemy - dodał - że Ed ma bardzo chorą
żonę, jest pod ciągłą presją, ponadto ostatnio sam zapadł na zdrowiu.
Niestety, odbiło się to na książkach rachunkowych, na naszej
księgowości. Proszę więc o sugestie, pomoc, jakieś pomysły,
cokolwiek.
Wszyscy zaczęli mówić jednocześnie. Nan przebiła się przez chór
głosów.
- Proszę mi pokazać sprawozdanie! - powiedziała wyciągając
rękę. Zapadła cisza, gdy Jess podawał jej plik papierów. Po
przejrzeniu paru stron powiedziała: - Zajmę się tym. I tak nie mogę
otworzyć wypożyczalni, póki ten odór nie wywietrzeje. Mogę nad tym
wszystkim popracować.
- To bardzo ładnie z twojej strony - odezwał się Jess ostrożnie -
ale czy jesteś pewna, że dasz sobie radę? - Było przecież możliwe, że
ofiarowała się tylko dlatego, żeby czymś się zająć, póki jej problem
nie... wywietrzeje? Niepokoiło go także jej zachowanie. Była dziwnie
opanowana, a zarazem buńczuczna.
- Jestem jedyną osobą, która się zgłosiła dobrowolnie i mam
doświadczenie w księgowaniu. - Spojrzała ironicznie w stronę Jessa. -
Nie masz alternatywy. Jestem twoją jedyną szansą.
- Ja tylko... - Poruszył się niespokojnie w fotelu.
- Łap okazję, Rivers! - odezwał się Moffitt. -Zaryzykuj, dając to
pani do roboty. Mówi, jakby wiedziała, co mówi.
- Dobrze, Nan! - Jess podniósł ręce do góry. - Dostajesz to
zadanie. Pójdę do Eda po książki i dostarczę ci je w ciągu tygodnia.
Kiedy...
- Teraz! - Wstała. - Dziś wieczorem. Pójdę z tobą do domu Eda.
To znaczy będę szła za tobą, bo po tym, co się stało, nie będziesz
chciał mnie mieć zbyt blisko. - Wyraz jej twarzy wskazywał wyraźnie,
że myśli nie tylko o skutkach wizyty skunksa. - Jestem taka wściekła,
że muszę się czymś zająć, żeby nie myśleć o tym... bydlaku.
Kiedy wyszli z parafialnego budynku, Jess spostrzegł, że
zostawiła światła w samochodzie.
- Teraz akumulator musi się podładować - poradził. - Chodź ze
mną. Mam słaby węch, przytępiony wieloletnim paleniem.
Pojedziemy do Eda, a potem odwiozę cię do domu. Jutro zabierzesz
stąd samochód.
- Uprzedzam cię, że będziesz żałował.
- Być może, ale chodź! - Poszli do furgonetki i Jess stwierdził, że
Nan ma rację. Była piękna, powabna, ale niemiłosiernie śmierdziała. I
po prostu dusiła ją wściekłość. Jess próbował się opanować, ale
przychodziło mu to z wielkim trudem i w połowie drogi do Eda
wybuchnął śmiechem.
- Nie ma w tym nic śmiesznego! - warknęła.
- Wiem o tym, ale... - Krztusił się zarówno od śmiechu, jak i
smrodu. - Chciałbym widzieć twoją twarz, kiedy zwierzaczek cię
opryskiwał.
- Jesteś świntuch. Zwierzę było równie przerażone jak ja. Na
szczęście nikogo nie było wtedy w lokalu. - Westchnęła. - I wcale
bym nie śmierdziała, gdybym tak nie lubiła zwierząt. Usiłowałam go
wziąć i wynieść na dwór. No i wtedy to się stało... Cuchnę
nieprawdopodobnie... Jak zgniła róża...
Jess parsknął jeszcze raz. Zagwizdał parę taktów piosenki „Moja
dzika irlandzka róża". Jednocześnie ogarnęła go fala wielkiego
uczucia dla Nan. Była wściekła, ale zachowywała się dzielnie, bez
histerii. No i to zgłoszenie się na ochotnika, żeby uporządkować
księgi...
- To ten świntuch Neilson wpuścił skunksa do składu na tyłach.
To jego robota. Tylko on mógłby taką rzecz wymyślić
- powiedziała.
- Co powiedziałaś? - Jess zahamował w miejscu, furgonetka
stanęła niemal w poprzek ulicy. Nan chwyciła się tablicy rozdzielczej.
- Skąd ty znasz Neilsona? Co tu się dzieje, o czym ja nie wiem?
- Nie, nie... - Przeraziła się złego wyrazu twarzy Jessa.
- Zapomnij o tym.
- Akurat! Powiedziałaś, że to zrobił Neilson. Musiałaś więc mieć
z nim jakiś zatarg w przeszłości. Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś,
Nan?
- Bo to nie twoja sprawa, Jess.
- Właśnie, że moja! - Jess zaciskał palce na kierownicy.
- Nie znasz tego człowieka. To zupełny szaleniec.
- Wszyscy się z tym zgadzają. - Dotknęła jego dłoni.
- Dajmy spokój, Jess. Jest tak, jak powiedziałam: to nie twoja
sprawa.
- Więc pewno słyszałaś o sprawie Charliego?
- I o sądowym nakazie, byś się nie zbliżał do tego człowieka.
Przestań już nudzić. Potrafię sobie radzić z takimi ludźmi jak Neilson.
Już raz sobie poradziłam.
Nic nie odpowiedział. Studiując jego profil doszła do wniosku, że
albo się obraził, albo też jest zatopiony głęboko w myślach. Nie była
pewna, co by w tej chwili wolała. A wszystko to razem nie było
pocieszające.
W dwa dni później w życiu Nan znów zaczęło świecić słońce.
Księgi rachunkowe przedstawiały się lepiej niż wszyscy myśleli. Po
wielu godzinach rozgryzła metodę księgowania zastosowaną przez
Eda i od tej chwili wszystko było już bardzo łatwe.
- Uratowałaś nas przed katastrofą - powiedział Jess, studiując
przygotowane przez nią zestawienia, które mu przyniosła do biura na
lotnisku. - Widzę, co zdziałałaś, ale pojęcia nie mam, jak ci się to
udało.
- Po prostu starałam się myśleć jak Ed Mack. - Wzruszyła
ramionami. - Gdy przejrzałam jego system, wszystko było już proste.
- Dziękuję ci bardzo. - Przez chwilę siedział nic nie mówiąc. -
Muszę cię chyba przeprosić. - Palcami wybijał rytm na oparciu fotela.
- Za co?
Nie odpowiedział od razu, tylko się jej przyglądał. Nan
spodziewała się pewnego napięcia w związku z tym, co nastąpiło
między nimi, kiedy po raz ostatni była na lotnisku, ale to, które
wyczuwała, nie miało absolutnie nic wspólnego z seksem.
Jess uśmiechnął się.
- Powiem ci, Nan. Pod wieloma względami źle cię oceniłem.
Zrobiłem kilka fałszywych założeń. Podobnie zresztą jak ty w
stosunku do mnie. Potrafisz sobie dobrze radzić z rachunkami.
Słuchałem pilnie Jimmy'ego, gdy opowiadał o swojej pracy i
spostrzegłem, że wiele się od ciebie nauczył. Nie żadnego
fantazjowania, ale twardych zasad biznesu. A ostatnim dowodem jest
to - poklepał przyniesione przez nią zestawienia. - Nie należysz do
kobiet wagi piórkowej. A więc cię przepraszam!
- Za myślenie, że...
- Że jesteś jedynie marzycielką. Wcale tak nie jest.
Nie wiedziała przez dłuższą chwilę, jak na te słowa zareagować.
- To znaczy że... Kochałeś się ze mną myśląc, ze trzymasz w
objęciach głupawą blondynkę?
- Nigdy nie powiedziałem, że tak o tobie myślę. Po prostu
sądziłem, że jesteś... mniej praktyczna. Zbyt wielka marzycielką, by
być dobrą biznesmenką.
- To ty jesteś głuptas, Jess! Wiesz o tym? - Wstała, zabierając
papiery.
Oparł się w fotelu i wyciągnął do niej ręce.
- Masz rację, Nan. Wiem o tym. Chodź tutaj! Porzuciwszy
papiery i teczkę podeszła i usiadła mu na kolanach.
- Nie mogę długo zostać - powiedziała. - Muszę dziś otworzyć
wypożyczalnię. Skunks jest tylko wspomnieniem dzięki twojej radzie
- wzięłam faceta z firmy odkażającej mieszkania.
- A ja za kilka minut muszę lecieć - odparł, zanurzając dłoń w jej
włosach. - Nie oznacza to jednak, że tych paru minut nie mogę
pożytecznie wykorzystać. - Co powiedziawszy pocałował ją usta.
Nan poddała się pocałunkowi. Siedzenie na kolanach mężczyzny
przy porannym słońcu grzejącym plecy wydało się nagle najbardziej
naturalną przyjemnością na świecie. Jego pocałunki były zmysłowe,
lecz nie domagające się niczego więcej. Były to pocałunki kochanka,
ale i przyjaciela jednocześnie. Pragnienie, które ją ogarnęło, było teraz
gorące i rozlewało się po całym ciele. Ale to nie pożar, który domaga
się natychmiastowego ugaszenia.
Pragnienie mogło poczekać. Miała na tyle opanowania.
W reakcji na słodki ciężar na kolanach i smak jej ust na jego
ustach Jess poczuł wzrastające podniecenie. Do diabła z
harmonogramami lotów, pomyślał. Dłonią przesunął po plecach
kobiety, potem wzdłuż jej ud aż do zaciśniętych kolan. Delikatnie
zaczął je rozdzielać.
- Hej, hej! - szepnęła mu do ucha, jeszcze bardziej go
podniecając. - Przestań, mój panie, bo nie wystartujemy z nowym
dniem! - Odsunęła się.
- A jaki to jest dzień? - spytał. Podniósł głowę i stwierdził, że
choć Nan usiłuje żartować, ma przyspieszone tętno. Widział to po
pulsującej żyłce na jej szyi. - I jaki rok?
- Rok, w którym mam zamiar narobić wiele szumu w dyrekcji
mojej firmy. - Ześliznęła się z jego kolan i stanęła, wygładzając
obiema rękami spodnie, jakby chciała pozbyć się resztek jego dotyku.
- A nie uda mi się to, jeśli zostanę tu dłużej. -Zabrała ze stołu papiery i
teczkę. -Przyjmuję jednak twoje przeprosiny. W związku z czym
może zjedlibyśmy późny obiad dziś wieczorem, u mnie?
- Nie mogę - odparł. - Nie wracam dziś wieczorem. -Miał zamiar
wrócić, ale teraz właśnie postanowił, że tego nie zrobi. - Muszę zostać
w Omaha w interesach.
- Och! - powiedziała z żalem, przeczesując włosy palcami, aby
odtworzyć choćby częściowo fryzurę, jaką miała przychodząc tutaj. -
No trudno, więc się zobaczymy, kiedy się zobaczymy.
- Zadzwonię! - obiecał, nie ruszając się z fotela. Gdyby wstał,
musiałby pochwycić ją w ramiona i już więcej nie puścić bez względu
na jej protesty i wołania, że musi otworzyć wypożyczalnię. Do diabła
z jej wypożyczalnią!
- Świetnie - odparła z uśmiechem. Wydawało mu się, że jej dolna
warga drży, ale doszedł do wniosku, że to mu się tylko wydaje. -
Szczęśliwego lotu, Jess!
Gdy poszła, patrzył jeszcze długo na pusty fotel po drugiej stronie
biurka, na którym Nan siedziała, wyjaśniając mu tajniki ksiąg parafii.
Zdał sobie sprawę, że jest zazdrosny. Głupio, chorobliwie zazdrosny. I
nie była to zazdrość o innego mężczyznę, którego znała, czy zna teraz.
Nic go nie obchodzili jej kochankowie. Był zazdrosny o jej rozum! Co
gorsze: był zazdrosny o jej pogoń za sukcesem. Z takim kochankiem
nie mógł konkurować. Przegrywał przed startem.
Coś podobnego! Wstał osłabiony i rozdygotany. Sięgając po plan
lotu stwierdził, że trzęsie mu się dłoń. Pożądał Nan! Jeszcze bardziej
niż Charlie pożądał whisky.
Nie! Nie pozwoli! Nie spodziewał się, że kobieta może go tak
zniewolić. Może któregoś dnia, kiedy pojawi się owa wyjątkowa
kobieta w jego życiu, ta, którą będzie chciał poślubić, wówczas być
może będzie za nią szalał. Ale za Nan?
Burcząc pod nosem wpakował dokumenty do starej teczki. Nie
pozwoli, nie dopuści do tego, by stać się niewolnikiem nałogu. W
żadnym wypadku! Postara się znaleźć lekarstwo. Pomyślał o
dziewczynie, którą znał w Nebrasce, ale natychmiast odrzucił ten
pomysł. Siłę musi znaleźć w sobie, a nie szukać jej w kimś trzecim.
Na wszelki wypadek wrzucił do teczki nowe pudełko cygar.
- Nan, czy będziesz bardzo zajęta w sobotę? - spytał Jimmy
Rivers, stojący przed ladą z dwoma kolegami o twarzach pełnych
nadziei.
- No, nie wiem, zwykle zamykam dopiero o dziesiątej wieczorem,
ale... - potrząsnęła głową zaskoczona pytaniem.
- A nie mogłaby pani zamknąć wcześniej? - zadał pytanie
rudzielec, stojący po prawej ręce Jimmy'ego. - Ten jeden raz, proszę
pani!
- Proszę cię bardzo, Nan! - powiedział Jimmy. - A jeśli nie
możesz, to pozwól, że ja kogoś wynajmę do pilnowania lokalu i
zapłacę sam.
- Ale o co chodzi? - Oparła się o kontuar i przyglądała chłopcom.
Wiedziała, że rudzielec to Żółw, najlepszy przyjaciel Jimmy'ego. Ten
drugi nazywał się Fred jakiś tam. - Jesteście tacy zdenerwowani. Co
się stało?
- Potrzebujemy opiekunów - przyzwoitek.
- Co?
- Wybrano nas do komitetu opiekunów -przyzwoitek balu
promocyjnego. Leżymy, jeśli nie znajdziemy jeszcze jednej pary
odpowiedzialnych dorosłych, którzy zechcieliby przyjść na bal.
Pomyśleliśmy o tobie, że może ty i Jess...
- Hola, hola! Czy rozmawialiście z nim na ten temat?
- Jeszcze nie! - odparł Żółw, odsłaniając aparat na zębach. - Ale
założę się, że dla niego okazja, żeby z panią pójść, to jak złapanie
Pana Boga za nogi.
- Trochę za późno mnie o to prosicie, no, ale dobrze, zgadzam się
- odpowiedziała Nan po dłuższej chwili zastanowienia. - W jedną
sobotę mogę zamknąć wcześniej. A jakie miałabym obowiązki na
balu?
- Wiedziałem, wiedziałem, że ona się zgodzi! - Żółw aż
podskoczył z radości.
- Bo myśmy myśleli, że Jess przyprowadzi tę panią z Sioux Falls,
z którą chodził. Albo jedną z tych w Caspar - pospieszył Fred z
wyjaśnieniem przyczyn późnego zwrócenia się do Nan. - Ale Jimmy
nam powiedział...
- Zamknij się! - warknął Jimmy, patrząc na niego ze złością. - Ale
ty masz wielką gębę!
Nan nic nie powiedziała, ale pomyślała, że na człowieka
nieustannie czyhają niespodzianki.
Jess nie zatelefonował ani następnego dnia, ani następnego.
Pomyślała sobie, że ona - Nan - znajduje się pewnie gdzieś na końcu
listy pełnej dam serca. Jeśli wierzyć plotkom, oczywiście.
Dlaczegóżby miała nie wierzyć? Był przecież kawalerem do wzięcia i
to w okolicy, gdzie zamążpójście było przedmiotem najwyższych
aspiracji wielu młodych kobiet Wiedziała, jak to jest. Wychowała się
przecież w małym miasteczku w okręgu rolniczym. A poza tym Jess
nie zdobył swych umiejętności kochania się z lektury. Z pewnością
prowadził bardzo ożywione życie, o jakim Nan nawet nie miała
pojęcia.
Bez sensu było jednak to, co w związku z tymi myślami czuła.
Gdy tylko pomyślała o jakiejkolwiek innej kobiecie w zbliżeniu z
Jessem - takim, jak to ubiegłej niedzieli, czuła wściekłość i zazdrość.
Nie chciała tego. To do niej nie pasowało. I nie była osobą, za
jaką chciała uchodzić we własnych oczach: silną, w pełni niezależną,
która nie potrzebuje żadnego wsparcia, aby odnieść sukces życiowy i
być szczęśliwą. Taką starała się być, lecz nie w odniesieniu do Jessa.
W piątek rano zjawiła się w wypożyczalni Sue w otoczeniu
dzieci.
- Dziś ja mam przy nich dyżur! - oświadczyła. - Idziemy właśnie
do parku, ale wpadłam po drodze po jakiś film na popołudnie.
Nan zaprowadziła ją do półki z kasetami filmów dziecięcych i
wskazała nowe tytuły.
- Na twojej dwudziestopięciodolarowej karcie masz jeszcze
kredyt na pięć filmów - poinformowała. - Wybieraj!
- Słyszałam, że w sobotę wieczorem masz wystąpić w roli
pogromczyni lwów - powiedziała Sue. - W mieście sporo rodziców
będzie ci bardzo wdzięcznych, że zwolniłaś ich z ciężkiego
obowiązku.
- O mój Boże! - Nan klepnęła się w czoło. - Bal promocyjny!
Zupełnie o nim zapomniałam. - Uprzytomniła sobie, że Jess nie
zadzwonił. Miał jej przecież partnerować, chyba że źle zrozumiała
chłopców.
Zaraz, zaraz! Przecież nie powiedzieli, że on ją zabierze.
Powiedzieli tylko, że potrzebują dwu dorosłych osób. Nan poczuła
wielkie zawstydzenie. To tylko ona wyraziła zgodę jako jedna z
dorosłych osób!
- Co się stało, Nan? - spytała Sue. - Wyglądasz, jakbyś się miała
zaraz rozpłakać.
- Nie... Tylko zdałam sobie sprawę, że nie mam się w co ubrać.
Nie mam nic takiego, w czym wyglądałabym jak osoba, która idzie na
zebranie jakiegoś komitetu; nic, co nadaje się na bal nastolatków.
Poza tym jaka ja się tam będę czuła stara!
- Nic podobnego! - Sue przez chwilę się zastanawiała, potem na
jej twarzy pojawił się przebiegły uśmieszek. - Chyba mam kogoś, kto
ci pomoże w kłopocie.
ROZDZIAŁ 11
Jess zaparkował tuż za budynkiem szkolnym. Parking był już
przepełniony i szczęściem nazwać można było znalezienie tego
miejsca. Każdy szczeniak, który znalazł jakiś sposób, aby wyprosić,
wybłagać lub wykrzyczeć samochód na ten wieczór, oczywiście to
uczynił. Jimmy i jego towarzyszka skorzystali z samochodu Żółwia,
który go wypożyczył od ojca. Jess z wielu powodów przyjechał
furgonetką. Sam i wściekły, a może nie tyle wściekły, co bardzo
niezadowolony. Nie chciał tu być sam. Chciał być z Nan.
I był sam nie dlatego, że nie próbował skontaktować się z nią.
Próbował. Wysiadł z wozu i wsunął kluczyki do kieszeni smokingu.
Czuł się w tym stroju jak zakuty w żelazną zbroję. Nie znosił go,
ale wiedział, niestety, że na bal trzeba tak się ubrać. Marynarka była
zbyt obcisła w ramionach i na piersiach. Trudno. Musiał to
paskudztwo wyciągnąć z szafy i włożyć na dzisiejszy wieczór.
Oczywiście wszystkie szczeniaki wypożyczyły na bal smokingi! Poza
tym Jimmy byłby niesłychanie zawiedziony, gdyby jego starszy brat
pojawił się w niedzielnym ubraniu. Zanim jeszcze usiłował, bez
powodzenia, skontaktować się z Nan, już sobie myślał, co też ona
powie, gdy go zobaczy. Zrobił z siebie pajaca!
Telefonował i telefonował. Nigdy jej nie było w domu. Do
wczoraj nie zostawiał żadnej wiadomości automatycznej sekretarce,
gdyż ciągle miał nadzieję, że ją wreszcie zastanie. Na wczorajszą
wiadomość też nie zareagowała. Wynika z te-go, że nie ma jej dla
niego. Poprawił wykrochmalony kołnierzyk i muszkę.
Nic się ostatecznie nie stało. Właściwie nie planował zabrania
Nan na ten bal. Kiedy Jimmy powiedział mu, że Nan zgodziła się
pełnić rolę opiekunki, założył, że zamierza pójść właśnie z nim - z
Jessem. Widocznie się mylił. Niestety!
Nieco spóźniony ruszył w stronę szkoły. Było już po dziewiątej,
na ulicy słychać było dźwięki orkiestry. Wiosenny wieczór był dość
chłodny, ale przy tylu rozgrzanych parach temperatura na sali jadalnej
zamienionej na balową z pewnością podskoczy w górę. Wszystkie
okna otworzono. Dobiegające melodie były inne, ale ich rytm nie
zmienił się od czasu, gdy jako szesnastolatek szedł na swój bal
promocyjny. Jak dawno to było! Jess stanął.
Powróciły wspomnienia. Wówczas jego towarzyszką na balu była
Mary Beth Styles. Teraz już mężatka z czterema czy pięcioma
dzieciakami! Nie był w niej zakochany, ale ponieważ ona była już
licealistką, a on jeszcze gimnazjalistą, zabranie jej na bal to był wielki
sukces. Jakże był wówczas skrępowany, a jednocześnie dumny. I
przerażony myślą, że być może wypada się do niej dobrać. Może ona
tego oczekiwała? Uśmiechnął się do siebie.
Gdyby mógł był porozumieć się z Nan, postarałby się, aby ten
wieczór był dla nich obojga czymś specjalnym. I skończyłyby się już
wątpliwości i obawy przed kochaniem się z nią. Mimo wszystkich
dobrych intencji i obietnic nie potrafił przestać o niej myśleć od tego
poranka, kiedy widzieli się po raz ostatni. A teraz nie wiedział, czego
ma się spodziewać. Skulił ramiona, wcisnął dłonie zwinięte w pięści
do kieszeni smokingu i ruszył w stronę dźwięków orkiestry. Przy
wejściu sali jadalnej stanął.
Spora sala została jak zwykle przemieniona w bajkowe wnętrze.
Przekroczenie zasłony ze srebrzystych serpentyn oznaczało wejście do
innego świata. Mrugnął parę razy, usiłując przystosować wzrok do
następujących po sobie jaskrawości i półmroku. Stroboskopowe
światła niby rakiety przebijały całą przestrzeń nad głowami, reflektory
zalewały światłem orkiestrę, natomiast pobocza sali i zakątki
pozostawały w pełnym cieniu. Takie było zamierzenie. Patrolowanie
owych ciemnych stref było wymagającym taktu zadaniem opiekunów
- przyzwoitek. Uśmiechnął się, przypominając sobie ponownie własny
bal i wszedł do sali.
Prawie natychmiast zobaczył Nan Black.
Nie otaczał jej wianuszek pełnych zachwytu mężczyzn. A
powinien! W oczach Jessa była zjawą symbolizującą piękno i
najbardziej pociągającą kobietą. Nie mógł sobie wyobrazić
mężczyzny, który nie zostałby urzeczony jej widokiem. Była w
długiej sukni z czarnej koronki na srebrnym spodzie - fason z lat
pięćdziesiątych. Natomiast włosy miała upięte wysoko, skręcone
loczki opadały w uroczym nieładzie, budząc skojarzenia z fryzurami
Starego Południa. Obnażone ramiona wydawały się świecić własnym
blaskiem. Był pewien, że przez zatłoczoną, hałaśliwą salę dociera doń
delikatny zapach jej perfum. Stała rozmawiając z Genny Weaver i
dwiema nauczycielkami, które Jess dobrze znał. Podszedł więc do
nich, niezdolny się temu oprzeć, podobnie jak ćma nie potrafi oprzeć
się światłu.
- Halo, Jess! - powiedziała Nan, obracając się ku niemu. Wzrok
jej przesunął się po jego twarzy. Jess nie wiedział zupełnie, co sądzić
o tym spojrzeniu. - Ale pięknie dziś wyglądasz! - stwierdziła głośno,
by przebić się przez muzykę.
- Dziękuję. - Poczuł, że robi mu się gorąco. - Przysięgam, że po
raz ostatni włożyłem na siebie ten kaftan bezpieczeństwa! -
oświadczył, przesuwając palcem pod skrajem kołnierzyka. -
Normalny człowiek tylko w dwu wypadkach powinien coś takiego
mieć na sobie. Kiedy idzie na ślub i kiedy go wiozą na cmentarz.
- Powiedziałeś tak, jakby to były uroczystości podobne do siebie -
odezwała się jedna z nauczycielek.
- Może tak właśnie myśli - odparła za niego Nan podnosząc brwi.
- Podróż się udała?
- Wróciłem przed godziną. - Ujął ją pod rękę. - Chodźmy
przyzwoitkować, pani Black! - szepnął pochylając się ku niej. - Panie
nam wybaczą!
Gdy ją prowadził w ciemniejsze rejony sali, czuła na sobie
ciekawe spojrzenia tańczących. Było tam nieco ciszej.
- Jess, nie skończyłam rozmowy z paniami, a ty...
- Gdzie byłaś? - Puścił jej rękę i objął ją w talii. Ponieważ suknia
była bardzo głęboko wycięta z tyłu, jego kciuk spoczął na ciepłej
skórze pleców. Pachniała cudownie. Loki tańczące na szyi kusiły, by
ich dotknąć. - Dzwoniłem i dzwoniłem. ..
- Spędzałam dużo czasu z... moją krawcową. Nie miałam co
włożyć na dzisiejszy wieczór i Inga zgodziła się w drodze wyjątku
spełnić tę rolę. Było mało czasu, więc ostatnią noc spędziłam u niej.
Mogłeś zadzwonić do wypożyczalni!
- Dzwoniłem wiele razy! Linia była zawsze zajęta albo nikt nie
odpowiadał. Jak ci już powiedziałem: dopiero co wróciłem i ledwo
zdążyłem się przebrać. Wiem, że miałem ci towarzyszyć. Czy Jimmy
ci tego nie powiedział?
- Jimmy tylko spytał, czy zgadzam się być opiekunem na balu.
Powiedział, że i ty nim będziesz, ale nic nie wspominał, że mamy
przyjść razem.
- Powinien ci to powiedzieć!
Nan stanęła i obróciła się: wyglądał w tym smokingu cudownie,
może lepiej powiedzieć - wspaniale. Ale jeszcze miała do niego żal.
Jeśli planował ją zabrać na bal, to mógł o tym powiedzieć wcześniej,
przed wieloma dniami, kiedy się po raz ostatni widzieli.
- Nic nie zakładam z góry, gdy o ciebie chodzi, Jess!
Przyjechałam tu z Jimmym, Żółwiem i ich damami, więc wrócę do
domu...
- Ze mną! - Palcem ujął ją pod brodę. - Nan, ja również niczego
nie zakładam z góry, gdy chodzi o ciebie! Sprawdź swoją
automatyczną sekretarkę, a zobaczysz, że mówię prawdę. Wczoraj
dzwoniłem do ciebie z dziesięć razy.
Uważnie spojrzała na niego i uwierzyła. W jego oczach
dostrzegła jakieś nowe światło.
- Powinnam do ciebie zadzwonić, kiedy zgodziłam się na
propozycję Jimmy'ego. Ale obie z Ingą byłyśmy takie zajęte,
przerabiając tę starą suknię...
- Tańczymy, Nan! Inga być może okazała się mistrzynią igły, dla
mnie jednak mogłabyś mieć na sobie stary worek, a też wyglądałabyś
pięknie! - Przesunął dłoń po jej plecach.
- Chociaż łączność między nami zawiodła, możemy radować się
dzisiejszym wieczorem.
- No, chyba tak - zgodziła się. Jej dłoń spoczęła w jego dłoni. -
Nie zapominaj jednak, że mamy obowiązek pilnować, by dzieciaki nie
bawiły się w niewłaściwy sposób.
- Pamiętam. - Przytulił ją do siebie. Koronka jej sukni na
jedwabnym spodzie cichutko szeleściła. Wdychał subtelny zapach jej
skóry i perfum. Odchyliła głowę i mógł cieszyć oczy linią jej ramion,
szyi i piersi.
I właśnie wtedy to się wydarzyło! Gdy spojrzała na niego szeroko
otwartymi, szczerymi oczami i rozchyliła usta jakby do pocałunku,
Jess Rivers zakochał się w niej.
Uświadomienie sobie tego faktu przyszło nagle, niemal boleśnie,
niby cios pięścią. Jak ryba wciągnął bezradnie powietrze i mocniej ją
uchwycił. Bo jeśli mocniej ją przytuli, to ona nigdy nie będzie mogła
odejść! Nigdy nie będzie mogła sprawić mu bólu zniknięciem.
- Co się stało, Jess? - Podniosła dłoń z jego ramienia i dotknęła
twarzy. - Nagle zbladłeś...
- Chyba niestrawność - powiedział z wymuszonym uśmiechem. -
Na kolację połknąłem zbyt szybko kanapkę.
- Jesteś pewien, że to nic innego? - Ponownie dotknęła jego
twarzy i Jess zadygotał, jakby porażony prądem przepływającym
przez opuszki jej palców muskających skórę.
- Nie, wszystko w porządku. - Ty idioto, beształ siebie w
myślach. Co za głupek z ciebie! Miałeś dziesiątki, ba, setki kobiet, z
których mogłeś wybierać, i musiałeś zakochać się właśnie w niej. W
kobiecie, której plany i marzenia nie obejmują twojej osoby.
- Hej, Jess, hej, Nan! Zamierzacie tak długo tańczyć?
- Obok nich pojawił się Jimmy w towarzystwie swojej partnerki.
Dziewczynka była spocona, zaciskała palce na jego dłoni. Pot spływał
także po twarzy Jimmy'ego. Młodziutka para dyszała ciężko. - Dziś
nie ma tańczenia w zbliżeniu! -przypomniał Jimmy.
- Zobaczymy, co się da zrobić - odparł Jess z szerokim
uśmiechem. - Dobry wieczór, Betty. - powitał dziewczynkę,
zadowolony z pojawienia się obojga i przerwania jego myśli. -Bardzo
ładnie dziś wyglądasz! -Betty Andersen zaczerwieniła się.
Nan była zaniepokojona. Jess zachowywał się przedziwnie, jakby
był chory. Niestrawność to jedno, ale przypomniała sobie, że podobny
symptom zapowiada czasami chorobę serca. Jess palił. Może przestał,
ale... przedtem palił. Wykonywał pracę, której towarzyszyły przeróżne
napięcia. Był wyraźnie kandydatem do choroby serca. Chociaż teraz
wydawał się już w lepszej formie. Nan przywitała się z towarzyszką
Jimmy'ego, rada, że jej młody przyjaciel i pracownik dobrze się bawi.
Słyszała przecież, że nie wyrażał wielkiego entuzjazmu na temat
dziewczyny, gdy ojciec o niej wspomniał w związku z balem. Jimmy
wyznał potem Nan, że Betty jest przyjaciółką zbyt dawną i osobą
nadto mu znaną, by mogła budzić w nim romantyczne uczucia.
Zakpiła, że Jimmy oglądał zbyt wiele filmów. Starała się przekonać
go, że w prawdziwym życiu miłość rzadko sygnalizuje swoje
nadejście zawaleniem się nieba na czyjąś głowę. Zwykle wkrada się
po cichutku i powolutku. Jimmy wysłuchał wszystkiego w skupieniu,
choć nie zdawał się być nadto przekonany.
- Porozmawiam z orkiestrą - powiedział Jess. - Chcę, żeby
wreszcie zagrali coś wolniejszego. Poczekaj tu, zaraz wrócę. - Ścisnął
dłoń Nan i zniknął.
- Co mu się stało? - spytał Jimmy patrząc za bratem,
przeciskającym się w kierunku estrady. -Zwykle lubi szybkie tańce.
Potrafi nieraz przetańczyć całą noc.
- Nie czuje się zbyt dobrze - odparła Nan, przypatrując się, jak
Jess rozmawia z dyrygentem orkiestry, chudym młodzieńcem o
fryzurze znacznie obfitszej i bujniejszej niż jej własna. - Dziwnie się
zachowuje.
- Jimmy powiada, że to od czasu, jak się pani pojawiła w naszym
mieście - poinformowała ją Betty. - On myśli, że...
- Tańczymy, Betty! - Jimmy pociągnął Betty za sobą, nim zdążyła
dokończyć. Zagrała muzyka, zgubili się w mimie.
Tłum falował teraz wolniutko w rytmie romantycznej, zmysłowej
melodii. Jess wrócił i znów przytulił Nan w tańcu.
- Poprosiłem o tylko jeden taki taniec - wyjaśnił. - Nie trzeba
zanadto rozbudzać namiętności u naszych nastolatków. - Prowadził ją
zręcznie po parkiecie. - Sam pamiętam moje reakcje...
- A teraz, oczywiście, w pełni nad sobą panujesz! - zakpiła z
uśmiechem.
- W pełni! - potwierdził z uśmiechem. Byli absolutnie zgrani w
tańcu. - Jestem przecież dorosły.
Nan odnotowała w świadomości jego miłosne zapędy i zaczęła
robić plany na dalszy ciąg wieczoru. Potem zagubiła się w tańcu i
przestała jasno myśleć. Poznała już rozkosz oglądania jego
obnażonego ciała, ale ciało ubrane w smoking też stanowiło podnietę.
Jego barczyste ramiona wydawały się jeszcze szersze w smokingowej
marynarce, dotyk gładkiego materiału budził przedziwne sensacje.
Sala była rozgrzana i Jess coraz gorętszy. Żar wręcz buchał przez
marynarkę. Chociaż taniec był wolny, na czole perlił mu się pot, a
zapach skóry i płynu po goleniu był jeszcze bardziej intensywny. Nan
wdychała go żałując, że nie są teraz sami, aby mogła uczynić coś
więcej, dużo więcej.
Jess trzymał ją jak najbliżej siebie. Ręce mu drżały z wysiłku
tulenia do siebie kobiety. Wchłaniał muzykę, rytm, miłosną melodię, a
potem oddawał jej to w tańcu. Jej włosy niby delikatny oddech
muskały mu policzki, rozkoszował się zapachem jej skóry. Poruszała
się w tańcu, jakby stanowiła część swego partnera. Nic nie mąciło
wrażenia tej jedności. Wydawało się, że tańczą tak razem od milionów
lat.
Jimmy przyglądał się bratu. Tak jest! Tym razem nie było
wątpliwości. Jess zakochał się w Nan. Jimmy nigdy nie widział brata
zachowującego się podobnie w towarzystwie innej kobiety. Radował
się za niego, a jednocześnie czuł ukłucie zazdrości. Zazdrość, że Jess
ma kogoś, kogo może tak trzymać i kochać. Rzucił okiem na Betty. O
nie! To nie to! Jest za długo koleżanką, by mogła być dziewczyną z
marzeń... Ale dziś ładnie wyglądała i była blondynką...
Tok myśli przerwała mu głośna kłótnia. Orkiestra ucichła, a
potem umilkła. Jimmy stanął na palcach, aby zobaczyć, co też się
stało.
Ujrzał Jessa przytulonego do Nan. Ale wyraz twarzy brata nie
miał nic wspólnego z miłością.
Nan spostrzegła nagłe napięcie w zachowaniu swego partnera.
Przed sekundą trzymał ją w uścisku, a teraz odpychał za siebie,
zaciskając dłonie w pięści tak mocno, że zbielały mu kostki palców.
- Niemoralna zabawa! Niemoralna muzyka! Niemoralne
zachowanie! - skandowała grupka dorosłych, głównie mężczyzn,
idących w jej kierunku. Młodzież się rozstąpiła, pozwalając im
przejść. Na czele tej grupki szedł Douglas Neilson. Wskazywał
palcem Nan, skandując słowo „zachowanie". Pochwycił go snop
światła stroboskopowej lampy, barwiąc mu twarz to na czerwono, to
na niebiesko, to na trupio żółto. Nan stała jak skamieniała.
Zapaliły się sufitowe światła, przez głośniki dobiegł głos Genny
Weaver:
- Nikt was tu nie zapraszał! Natychmiast opuśćcie salę, bo wezwę
policję! To jest szkolna zabawa.
- Niemoralne zachowanie! - zawyła grupka przybyłych, idąc ku
podium orkiestry i ignorując wezwanie dyrektorki szkoły. Muzycy
byli bardzo zakłopotani. Gitarzysta miał minę, jakby chciał płakać.
Jess uczynił krok do przodu. Nan złapała go za rękaw i szepnęła:
- Nie, nie! Zostaw! Niech to Genny sama załatwi. Potrafi dać
sobie z nimi radę.
- Tak, wiem, ale...
- Jess...! - zawołała głośniej. Widziała, że mężczyzna trzęsie się
ze złości.
- Niemoralna rozrywka! Szatan w naszym gronie! - od grupki
oderwał się Neilson wskazując ją palcem. - Wysłanniczka szatana! -
krzyknął, niemalże ogarnięty jakimś szałem.
Jess rzucił się w jego kierunku. Nan pociągnęła go za ramię i z
ulgą spostrzegła, że to samo robi Jimmy, ciągnąc za drugie. Z tłumu
młodzieży dobiegały podniecone szepty i okrzyki strachu. Wiedziała,
że musi natychmiast coś zrobić, aby rozładować napięcie.
Roześmiała się. Beztrosko, na cały głos. Rzuciła okiem na
Jimmy'ego, który skutecznym chwytem unieruchomił Jessa, i
wskoczyła na podium orkiestry. Grupka protestujących powoli
umilkła. Od piosenkarza przejęła mikrofon i dając znak orkiestrze
krzyknęła:
- Uwaga! „Galop zajączka"! Wszyscy tańczą!
Nim Neilson i jego poplecznicy zorientowali się w nowej
sytuacji, cała młodzież wypełniająca salę zaczęła piszczeć,
wrzeszczeć, jazgotać i podskakiwać w wijącym się wężu tancerzy,
trzymających się jeden drugiego. W tym hałasie zginęły skandowania
przybyłych. Uśmiech triumfu rozświetlił twarz Nan, zniknął jednak
natychmiast pod przejmującym do szpiku kości, pełnym nienawiści
spojrzeniem Neilsona w chwili, gdy dwaj rosłej budowy nauczyciele
„pomagali" mu wyjść z sali i z budynku szkoły.
- Możesz mnie już puścić, braciszku - powiedział Jess,
wyzwalając się z rąk Jimmy'ego. - Już mu nic nie zrobię!
- Spojrzał na brata. - Dziękuję ci, zareagowałeś szybko i
właściwie! Lepiej niż ja.
- Nie ma o czym mówić, Jess. - Na twarzy chłopca odmalowało
się jednak zadowolenie, a rumieniec był widoczny nawet w tak
słabym świetle. - Ty mnie tego nauczyłeś!
Jess miał ochotę przycisnąć brata do piersi i zmierzwić mu
przyjaźnie włosy, ale ostatecznie podał mu jedynie rękę. Uścisnęli
sobie dłonie jak dwaj mężczyźni. Dwaj równi sobie.
Jess przeniósł wzrok na podium, gdzie nadal stała Nan,
przyglądając się wyjściu intruzów. Dyrygent wziął z jej rąk mikrofon i
zachęcał młodzież do galopowania i śpiewania. Wreszcie Nan zeszła z
estrady. Oczy jej błyszczały, lecz nie z powodu odniesionego sukcesu.
Sądząc z wyrazu twarzy mogły to być raczej łzy. Serce Jessa
wyrywało się do niej, był dumny, że w taki sposób zapanowała nad
sytuacją.
Znalazła się znacznie lepiej niż on. Zamiast rozumu chciał użyć
pięści. Była to reakcja odruchowa, gdy zobaczył, że jego kobieta jest
w niebezpieczeństwie! Gdyby przedtem miał jeszcze jakiekolwiek
wątpliwości co do swoich uczuć wobec niej, to obecnie wszystkie
zniknęły. Jeśli ona się tego domyśli, będzie gorzej, niż gdyby trzepnął
Neilsona w nos. To grozi poważnymi konsekwencjami!
Z drugiej strony... Czyż nie jest tchórzostwem nie powiedzieć jej
o tym? Jess poszedł na tył estrady. Powinien jej powiedzieć, co czuje.
Uczciwość to nakazuje! Nan czekała na niego i podała mu rękę, gdy
pomagał jej zejść.
- Dobra robota! - pochwalił, odprowadzając ją w kąt sali.
- W zarodku opanowałaś kryzysową sytuację. Szybko myślisz!
Mogło dojść do niezłej awantury, gdyby oni się dłużej wydzierali.
Wszyscy powinni być ci wdzięczni.
- Dziękuję za pochwały - wzdrygnęła się ponownie na
wspomnienie niemiłego zajścia, nie chcąc jeszcze szukać
bezpieczeństwa w ramionach Jessa. To byłoby tylko pozorne. Nie ma
prawa żądać czegoś, co zapewnić musi sobie sama. Jej odwaga i siła
muszą pochodzić tylko od niej, w przeciwnym bowiem razie mogłyby
zawieść któregoś dnia. Życie ją nauczyło tej gorzkiej prawdy.
- Ale cyrk, prawda? - Postanowiła zlekceważyć całą sprawę.
Roześmiała się. - Nawet nie byłam pewna, czy tutaj znają „Galop
zajączka". Na szczęście to już przeszło niemal do klasyki. - Mówiła
szybko, mając nadzieję, że Jess nie usłyszy drżenia w jej głosie.
- Czy wszystko w porządku? - spytał. - Tak dziwnie przed chwilą
patrzyłaś... Jakbyś... Jakbyś miała się rozpłakać. .. Jeśli ten Neilson
tak cię zdenerwował, to ja...
- To nic - odparła. Zamrugała parę razy, aby pozbyć się
zdradzających ją łez. - Przecież nie płakałabym z powodu takiego
głupstwa. Po prostu to silne światło reflektorów... Ten reflektor
skierowany na orkiestrę jest morderczy dla oczu.
- Położyła mu rękę na ramieniu. - To nieważne. Natomiast ty mi
powiedz, czy czujesz się już lepiej? Uspokoiłeś się? W pewnej chwili
sprawiałeś wrażenie szaleńca gotowego udusić Neilsona.
- Chyba bym to zrobił. Całe szczęście, Jimmy nauczył się chwytu,
który potrafi mnie zatrzymać, gdy się awanturuję.
- Uśmiechał się krzywo, choć szczerze. - Masz jeszcze ochotę
potańczyć?
- Oczywiście!
Skończył się „Galop zajączka" i orkiestra szykowała się do
hałaśliwego rocka. Niezbyt ją to frapowało. Wolałaby coś
wolniejszego, tęsknego, by mieć pretekst do wtopienia się w ramiona
Jessa, znalezienia bezpiecznego schronienia i owej cudownej jedności
z nim, w której się pławiła przez kilka minut przed niefortunnym
zajściem. Tego wszystkiego pragnęła dla siebie!
Jednakże ten wieczór nie był dla niej. Przypomniała to sobie w
porę. Miał być poświęcony młodzieży. Bądź wesoła! Zatańcz to!
Przyoblekła twarz w uśmiech, uniosła do góry jedną rękę, drugą
chwyciła Jessa. Wydawszy dziki okrzyk wciągnęła go w rozkołysany,
kręcący się młodzieńczy tłum. Zaczęli podskakiwać jak inni.
Jessa zaraziła jej energia. Nim ochłonął ze zdziwienia, że tak
szybko odzyskała humor, sam już wyginał się zapamiętale w tańcu,
wcale nie gorzej od niej. Tańcząc niemalże zapomniał o swoich
problemach. Odprężył się i znów zaczaj się dobrze bawić, dochodząc
do wniosku, że zmartwienia mogą poczekać aż do chwili, kiedy
będzie emocjonalnie gotów stawić im czoło.
Mieli także obowiązki opiekuńcze. Między tańcami, kiedy do
Nan podeszła Genny Weaver, aby jej podziękować za rozładowanie
sytuacji stworzonej przez Neilsona, Jess poszedł z Tomem Davisem,
nauczycielem historii i trenerem rugby na patrolowanie szkolnych
korytarzy. Za szatnianymi szafkami rozpędzili grupkę popijającą
alkohol, a licznym parkom kryjącym się po ciemnych kątach
poradzili, by swe zapędy i energię przenieśli w miejsca nieco
jaśniejsze i na parkiet.
- Ale masz dziewczynę! - powiedział Tom do Jessa, kiedy poszli
skontrolować parking i ciemne wnętrza samochodów. - Gdybym nie
był szczęśliwym małżonkiem, miałbyś we mnie ostrego konkurenta.
- Już sobie nie daję rady z konkurencją - odparł Jess, wpatrując
się w tarczę księżyca w pełni. - Wyobraź sobie, zawarła związek ze
swoją karierą. I też jest szczęśliwą małżonką.
- Bzdura! - stwierdził Tom, waląc go przyjaźnie po plecach. - Nie
ma kobiety, która nie poświęciłaby kariery dla odpowiedniego
mężczyzny.
Jess nie miał ochoty wdawać się w dyskusję. Tom przez cale
życie mieszkał w promieniu paruset kilometrów od Henningtonu,
nawet w latach uniwersyteckich studiów. Nie miał na tyle
doświadczenia, by zdać sobie sprawę, że taka kobieta, jak Nan,
poświęci absolutnie wszystko dla osiągnięcia celu, który wybrała. I
myślał o tym jeszcze, wracając na salę.
Nan zauważyła jego ponurą minę i sądziła, że nie w smak mu
było odciąganie nastolatków od ich młodzieńczych szaleństw.
- Chyba nie masz zacięcia do pełnienia roli policjanta -
powiedziała. - Znacznie łatwiej przychodzi ci łamanie prawa. Masz
nieokiełznany charakter.
- Tak sądzisz? - Uśmiechnął się, zapominając o złych myślach,
rozbrojony jej pokpiwaniem i urzeczony promieniejącą urodą. -
Dlaczego tak sądzisz?
- Nie jestem pewna. - Położyła mu dłoń na piersi. - Może dlatego
że masz w sobie więcej z dawnego bandyty z Dzikiego Zachodu niż z
szeryfa.
- Znów fantazjujesz?
- Masz mi to za złe?
- Już nie. - Objął ją i tym razem jego dłonie spoczęły o wiele
centymetrów poniżej talii. - Im bardziej nieokiełznane i dzikie będą
twoje marzenia w stosunku do mojej osoby, tym będę szczęśliwszy.
Do takiego właśnie wniosku doszedłem.
Dotyk jego dłoni podniecał ją.
- Wobec tego nie mam najmniejszych wątpliwości, że mogę cię
uczynić bardzo szczęśliwym! - wymruczała. Orkiestra ponownie
zaczęła grać. Nan wciągnęła Jessa na parkiet Wielkie podniecenie
przeistoczyło się w szalony taniec.
Minęło czterdzieści minut, wybiła północ i promocyjny bal na rok
przeszedł do historii. Ostatni taniec był wolny, spokojny, światła
stłumione, nastrój wielce romantyczny. Była to jednak słodka,
niewinna romantyczność młodości. Naśladując wiele młodych
dziewcząt Nan oplotła dłońmi szyję partnera, tuląc się mocno do
niego. Skopiowanie stylu nastolatków miało być żartem, lecz on
zareagował obejmując ją z kolei tak mocno, że ktoś patrzący na tę
parę odnosił wrażenie, iż oboje są w siebie wrośnięci.
- Chcę cię zaraz, dzisiaj! - wyszeptał jej do ucha. - Na twoich
warunkach, Nan. Czegokolwiek zażądasz. Tak cię pragnę...!
W jego głosie wyrażającym fizyczne pragnienie nie było
romantycznej nuty. Po prostu dojrzały samiec poddawał się
kobiecemu wabikowi. On jej potrzebował! Serce zaczęło jej bić w
tempie nie mającym nic wspólnego z rytmem ostatniego tańca.
Wyczuwała całą powagę jego słów. Czegokolwiek ona żąda? Jej
warunki?
Nie miała żadnych. Była gotowa ofiarować swoją miłość bez
żadnych warunków, bez zobowiązań. Czyż nie takiej wolnej miłości
pragną zawsze mężczyźni? Poczuła natłok niespokojnych myśli i
postanowiła nie dopytywać się, o co dokładnie mu chodzi.
Nie pozwoli mu nawet tego powiedzieć. Gotowa była założyć się,
że to wynik jakiegoś wspomnienia albo reakcja na grożącą
konfrontację z Neilsonem. Może też wydawało mu się pod wpływem
chwili, że żywi do niej uczucia, jakich w istocie nie posiada. Być
może myśli, że naprawdę zakochał się w niej, a przecież ona dobrze
wiedziała, że to nieprawda. Mogło ich łączyć pożądanie, ale nie
miłość. Nie pozwoli mu dziś wieczorem popełnić błędu i powiedzieć,
czy zrobić czegoś, czego rankiem będzie żałował.
Ale ona też go pożądała. Bardzo! Musi być jakiś
sposób...odwrócenia jego uwagi, by zrobił, co chce. To, co naprawdę
chce, a nie to, co myśli, że chce.
Jess nie potrafiłby powiedzieć, jaka jest reakcja Nan na jego
słowa. Nie zesztywniała, nie odsunęła się, co zrobiłaby - jego zdaniem
- gdyby sugestia była niemile widziana. Zamiast tego jakby jeszcze
bardziej wtopiła się w niego, stała się bardziej uległa, gorętsza i
delikatniejsza. Bardziej pociągająca. Kiedy jednak skończyli tańczyć i
spojrzał w jej oczy, dostrzegł jedynie rozbawienie.
Czyżby śmiała się z jego pożądania?
Niczego nie był jeszcze pewien, kiedy żegnał się z pozostałymi
opiekunami - przyzwoitkami. Jimmy i Żółw oraz ich partnerki należeli
do komisji czystości i byli skazani na pojawienie się w szkole rano, by
przywrócić sali jej codzienny wygląd stołówki. Stąd też Jess domyślał
się, że Jimmy jak najszybciej wróci do domu i położy się spać. Mógł
więc spokojnie pozostać całą noc poza domem bez obaw, że da zły
przykład bratu. Ujął połyskujący srebrem wełniany szal Nan i otulił
nim jej obnażone ramiona. Wyszli na dwór.
Noc była łagodna i ciepła. Na niebie świeciły gwiazdy,
pucołowaty księżyc w pełni wydawał się ciekawie spoglądać na
ziemię. Światło zdawało się przepływać falą wokół włosów, twarzy i
ramion Nan, nadając postaci eteryczny wygląd. W tej srebrnej sukni
wydawała mu się wspanialsza od wszystkich księżniczek świata.
Brakowało jedynie tiary.
A kimże jest on? Zwykłym śmiertelnikiem, sięgającym po
nieosiągalne. Szaleńcem. Rzeczywiście zaczął sobie wyobrażać
rzeczy niemożliwe.
- Moje warunki? - Zaskoczyła go nagłym pytaniem.
- Wszystko, czego chcę? Tak powiedziałeś?
Jess spojrzał na nią i nadal wydawało mu się, że Nan wewnętrznie
dygoce ze śmiechu. Śmiertelnie się przestraszył.
A jednocześnie uczuł nieprawdopodobne, nigdy jeszcze nie
doświadczane podniecenie.
- Tak powiedziałem - odparł. - Jakie więc warunki mi
podyktujesz?
Odpowiedzi szukała przez ułamek sekundy. I już wiedziała, co
ma zrobić i co powiedzieć. Uśmiechnęła się do mężczyzny, czując w
sercu magię nocy i własnych uczuć.
ROZDZIAŁ 12
Nan spytała:
- Jakie potrafiłbyś wymyślić najbardziej romantyczne miejsce do
uprawiania miłości?
- Zupełnie nie wiem - odparł Jess zdając sobie sprawę, że
nadzieje, jakie wiązał ze spełnieniem zrodzonej w nim potrzeby
zbliżenia do niej są nierealne i grożą ich dobrej komitywie. Nawet
Nan Black nie potrafi zaspokoić jego pragnień. Bez trudności jednak
przybrał poważną minę, postanawiając z rozmysłem grać w jej grę,
choć było to igranie z własnymi uczuciami.
- Chyba łóżko odpada, to jest za zwyczajne...
- Myślę, że to zależy od łóżka i od osób, które w nim się znajdują.
- W jej oczach tańczyły diabliki. - I od tego, co się uważa za rzecz
normalną.
- A co ty uważasz za normalne? - odparował pytaniem.
Znajdowali się już przy furgonetce. Jess dotknął palcem policzka Nan.
Pożądanie, jakie w tej chwili odczuwał, przekraczało wszystko, czego
w życiu doświadczył. Miała skórę tak delikatną, jakby była zrobiona z
księżycowej poświaty. Kręciło mu się w głowie. Wirowały myśli.
- Normalne jest to, co nam odpowiada - odparła dotykając czarnej
muszki. Jednym pociągnięciem rozwiązała ją. Kolejny ruch palcami i
rozpięła mu koszulę pod szyją.
- Już rozumiem - powiedział załamującym się głosem. Poczuł
nagłą suchość w ustach, miał trudność z przełknięciem.
Odpięła kolejny guzik. Widziała pulsowanie arterii na szyi Jessa.
Pocałowała to miejsce, liznęła delikatnie skórę, nim się cofnęła. Jess
jęknął i położył rozpalone dłonie na jej ramionach.
- Chyba wejdziemy do kabiny - powiedział. - Ulica jest zbyt
publicznym miejscem na to, co robimy.
- Czyżby? - zapytała Nan. - Myślałam, że wszystko ma odbyć się
na moich warunkach. - I jeszcze jeden guzik, i następny. Uwolniła
poły koszuli. Chłodnymi palcami dotknęła jego piersi. Pocałowała go
pod obojczykiem, gdzie skóra była miękka i gdzie biło serce.
- Nan! Dość tego! - Rozejrzał się dokoła. Chwilowo byli sami,
choć ze szkolnego parkingu wyjeżdżały samochody.
- Ktoś będzie tędy przejeżdżał i nas zobaczy!
- I co z tego? - Z koszuli smokingowej zaczęła odpinać tasiemkę z
guzikami. W następnej kolejności poszły szelki.
- Wcale mi to nie przeszkadza, że ludzie się dowiedzą, że ciebie
pożądam. Tobie przeszkadza? - Spojrzała niewinnymi oczami. Kąciki
ust zadrgały. Przesunęła językiem po wargach.
I spokojnie rozpięła mu spodnie.
Jess zawył, chwycił ją, przerzucił przez ramię i władował do
szoferki. Dopiero gdy obszedł furgonetkę i zasiadł za kierownicą,
spostrzegł, że Nan trzęsie się ze śmiechu. Śmieje się tak serdecznie, że
po policzkach spływają jej łzy.
- Ale śmieszne! - powiedział zatrzaskując drzwiczki. -Cholernie
śmieszne!
- To było strasznie śmieszne! - Ocierała oczy z łez. -Gdybyś
zobaczył swoją twarz!
- Bez lustra trudno mi było patrzeć. Lepiej wkładać pas cnoty,
jeśli się kręcisz w okolicy.
- Jess, kochany, nie mogłam się po prostu oprzeć. Czy uraziłam
twoją godność? - Już się nie śmiała, ale nadal miała trudności z
utrzymaniem poważnej miny.
- Tak!
Nan pochyliła się nad nim, obserwując go uważnie. W istocie
przybrał pozę obrażonego, ale się uśmiechał. Udało się jej więc
podgrzać ogólną sytuację, ale bez wpadania w poważny ton! A poza
tym to była wspaniała i jednocześnie bardzo podniecająca zabawa.
Nie wiadomo, co by jednak jeszcze zrobiła, gdyby jej nie
powstrzymał.
- No, wybaczysz mi? Obiecuję, że ci to wynagrodzę! -powiedziała
cicho.
Obrócił się ku niej podnosząc brew.
- Naprawdę wynagrodzę! - powtórzyła i wsunęła dłoń pod
rozpiętą koszulę.
Nic nie odpowiedział, tylko pochylił się i zapalił silnik.
Tej nocy zaspokajali swoje pragnienia w łóżku. Nan hojnie go
wynagrodziła. Po napięciach, podnieceniu i wydarzeniach wieczoru
kochanie się z nią było jakby nurzaniem się w ciepłej, miękkiej,
kojącej otchłani. Z początku myślał, że czeka go kolejny seans
szaleńczych igraszek, jak wówczas w samolocie. Jednakże to, co tej
nocy ofiarowała mu Nan, było znacznie bardziej wyrafinowane.
Otuliła go miłością, zniewoliła i wessała w siebie tak perfekcyjnie, że
były chwile, kiedy przestawał wiedzieć, kim jest. Znajdował się w
świecie ekstazy, wykraczającej poza fizyczne doznania. Zagubił się w
niej absolutnie.
Nan leżała z otwartymi oczami jeszcze długo potem, kiedy Jess
zasnął objąwszy ją i położywszy głowę na jej piersiach. Zaczęło się w
całej tej sprawie dziać coś, co ją lekko wystraszyło. Miłość i
emocjonalne zaangażowanie nie były dla niej nowiną. W przeszłości
była przecież mężatką, potem przez długi czas miała kochanka.
Wobec obu żywiła w swoim czasie gorące uczucia i była wówczas
pewna, że ich kocha. Jednakże to, co zdarzyło się teraz, odbiegało od
schematu. Żaden z tamtych mężczyzn nie kochał się tak, jak Jess
Rivers. Z nim doświadczała wstrząsu, który działał potężniej niż się
spodziewała. Innymi słowy Jess znajdował się na dobrej drodze, by
uzyskać nad nią przewagę... I zmusić ją do zakochania się w nim!
Tej nocy wypowiedział sakramentalne słowa. Może nie będzie ich
potem pamiętał, ale słyszała wykrzykiwane swoje imię i wyznanie, że
ją kocha. Ulotna prawda w chwili zapomnienia! Potem, w jasnym
świetle poranka, zapomina się o niej. Niemniej był to element
potęgujący niepokój. Jej nie wolno się zakochać! Nie teraz! Jess
poruszył się i wargami przesunął po jej piersi. Dłoń wsparł o jej twarz.
Gdy głaskała go po głowie, ogarnęło ją wzruszenie. Jakie piękne,
kręcone włosy! A wyglądały twardo, niby kosmyki na głowie odlanej
z brązu. Jaki on jest silny i hardy, a zarazem taki... łagodny i czuły!
Mocny człowiek, ale nie wolny od achillesowej słabości. A może już
go zraniła w to miejsce? Przeraziło ją to więcej niż obawa, że się w
nim zakocha. Już świtało, gdy wreszcie zasnęła z sumieniem
udręczonym wyimaginowanymi winami.
Po obudzeniu Jess czuł się wspaniale. Obok niego Nan
spoczywała w głębokim śnie. Choć twarz miała odprężoną, na
delikatnym owalu widział ślady głębokiego wyczerpania. Ale jaka jest
piękna! Niech jeszcze śpi. Ostrożnie i cichuteńko wstał.
Było bardzo wcześnie. Poszedł do kuchni. Wsuwając dzbanek z
kawą do kuchenki mikrofalowej zerknął na podwórze. Wiosna
rozkwitała na każdym kroku. Malutkie zielone listki rosły jak na
drożdżach. Żonkile już przekwitały. Powinno się je przyciąć. Nan
tylko wynajmuje ten dom, pomyślał biorąc do ręki kubek z podgrzaną
kawą. Nie ma czasu na zajmowanie się ogrodem. Aromat kawy nie
potrafił zabić dusznego, zmysłowego zapachu, jaki pozostał mu na
skórze. Dobrze byłoby teraz wziąć prysznic, ale nie chciał jej budzić.
Powinna jeszcze spać, niech ma więcej czasu na senne marzenia! Nan
nieustannie się śpieszyła. Robota w ogródku jest dla tych, którzy
rezygnują z szybkiej jazdy. Dla niego, na przykład...?
Jess usiadł przy kuchennym stole. Nie miał już wątpliwości, że
się w niej zakochał. Zwłaszcza po ostatniej nocy. Ale co mu z tego
przyjdzie? Ona i on są istotami z różnych planet. Nan nie zostanie w
takiej mieścinie jak Hennington, a on z niej nie wyjedzie.
Ogarniały go ponure myśli. Wspaniałe było przebudzenie u boku
Nan, ale myśli po przebudzeniu nie były już takie. Kawa przyprawiała
go niemal o mdłości. Potrzebny mu jest prysznic, a potem śniadanie.
Spojrzał na przegub i przypomniał sobie, że zegarek zostawił koło
łóżka. Wkradnie się do sypialni, pozbiera swoje rzeczy i wymknie się
do domu. Resztę kawy wylał do zlewu. Wszedł do sypialni w chwili,
gdy rozległ się dzwonek telefonu. Niewiele myśląc podbiegi i
podniósł słuchawkę. Automatycznie się przedstawił.
- Miło mi, panie Rivers! - odparła minoderyjnym tonem jakaś
kobieta. - Czy jest tam Nan? Albo raczej: czy może rozmawiać, bo
jeśli nie, rozkoszny chłoptasiu, to chętnie pogadam z tobą?
- Kto to? - spytała Nan siadając i spoglądając półprzytomnie spod
przymkniętych powiek.
- Chwileczkę! - powiedział Jess do słuchawki, a potem
przesłaniając dłonią mikrofon poinformował Nan: - Do ciebie, jakaś
kobieta. Chyba międzymiastowa. Możesz odebrać?
Wyciągnęła rękę. Wcisnął jej w dłoń słuchawkę i obrócił się, by
pozbierać swoje rzeczy. Nan przetarła oczy i powiedziała „halo!"
- Cześć, Nan, kochanie! Tu Denise z twojej ukochanej firmy.
Możesz mówić?
- Cześć, Denise! - Nan przeciągnęła się. - Dlaczego dzwonisz w
niedzielę rano? - Denise, szefowa od reklamy, znana była ze swoich
dość ekscentrycznych kontaktów z kierownikami wypożyczalni,
niemniej telefon o takiej porze był dla Nan absolutnym zaskoczeniem.
Skoro dzwoniła w niedzielę, mogło to oznaczać jakąś złą wiadomość.
Nan odruchowo się spięła. - Mów, o co chodzi?
- Co za rozkoszny chłoptaś odebrał telefon? Ma bardzo miły głos.
Czy przerwałam wam coś ważnego?
Nan obejrzała się - Jessa już nie było.
- Niczego nie przerwałaś, Denise. Spałam. Powiesz mi wreszcie,
o co chodzi?
- Spałaś? Och! Zupełnie zapomniałam, że jestem w Nowym
Jorku, a nie w Kalifornii, kochanie! Tutaj jest już ósma. A więc nie
jesteś jednak klasztorną mniszką! Czy ten Jess to pojedyncza sztuka,
czy też masz kilku takich?
- Denise! - Nan prawie krzyknęła, opuszczając nogi na ziemię i
siadając. - Po co dzwonisz?
- O, nic ważnego, chciałam ci tylko powiedzieć, że w tym
kwartale zdobyłaś tytuł najlepszego terenowego menadżera.
Dowiedziałam się o tym wczoraj wieczorem i postanowiłam sprawić
ci dziś niespodziankę, abyś nie musiała czekać do jutra, aż jakiś
urzędniczyna do ciebie zadzwoni. No i mam przyjemność
porozmawiania z tobą.
- Nie żartujesz, Denise? - Nan wstała, ciągnąc za sobą
prześcieradło. - Chcesz powiedzieć, że miałam największe obroty? Aż
trudno mi w to uwierzyć!
- Wszystkim było trudno! Częściowe wytłumaczenie może leżeć
w tym, że nie masz żadnej konkurencji. Działasz zupełnie sama. No i
masz dobre pomysły, które wprowadzasz w życie.
- Masz rację, to wynik braku konkurencji. - Nan trochę
otrzeźwiała. - Jestem tu jedyna!
- Mówiąc o jedynych! Powiedz mi, czy ten Jess Rivers jest
rzeczywiście taki dobry, jak to zapowiada jego głos? Wyłuskałaś go,
czy może on też jest jedyny w mieście?
- Ja... Naprawdę nie wiem... To znaczy, on jest jedyny, którego
udało mi się poznać. Bardzo ciężko pracowałam...
- Widać rezultaty! No dobrze, kochanie. Wracaj do swego
chłopca i baw się dobrze. I zmniejsz na dziś tempo pracy. Zasługujesz
na to. W tempie, w jakim się rozwijasz, szefowie szybko wyciągną cię
z nicości. A jak trafisz w dyrekcyjne progi, to skończą się wolne
niedziele. Jeśli będziesz chciała utrzymać się na wierzchu i iść wyżej.
A chcesz iść wyżej, Nan?
- O, tak! - Przycisnęła prześcieradło do piersi. - Ja... Bardzo mnie
zachęciłaś dzisiejszą wiadomością. Dziękuję, że zadzwoniłaś.
- Cała przyjemność po mojej stronie, kochanie! Byłam ci to
winna. To ty mi pomogłaś dostrzec, jakim ciężarem dla mojej
psychiki był Mark. Od kiedy go wysłałam do wszystkich diabłów,
czuję się stokroć lepiej. A jak mi wzrósł współczynnik wydajności
pracy! Moje szanse są równie wspaniałe, jak i twoje! Na szczęście nie
konkurujemy ze sobą, bo mogłaby się polać krew.
- Bzdura! Jesteśmy przyjaciółkami!
- Prawda, prawda, jesteś najrozsądniejszą kobietą, jaką znam.
Jedyną osobą, jaką mi przyszło poznać, która nigdy nie dopuści do
tego, żeby jakiś dureń zawrócił jej w głowie i sprowadził z obranej
drogi. Podziwiam cię, Nan. Daleko zajdziesz!
- Dziękuję - odparła Nan dość niepewnie. Usiadła na skraju łóżka.
- I raz jeszcze dziękuję za telefon. Będę w kontakcie.
Gdy wreszcie pożegnała Denise i odłożyła słuchawkę, zawołała
Jessa. Nie odpowiadał. Wstała, włożyła szlafrok i poszła go szukać.
Jess zniknął, przed domem nie było już furgonetki. Chciała pędzić do
telefonu i dzwonić do niego, ale uszy miała jeszcze pełne pochwał
Denise, więc wróciła do łóżka. Gdy tylko się położyła, zamknęła
oczy. Wiedziała, że szuka ucieczki w marzeniach. W chwili obecnej
na nic innego nie miała siły. Jedynie na ucieczkę. Dziś nie pójdzie na
nabożeństwo, a jutro porozmawia z Jessem.
W poniedziałek rano zaspała - rezultat ciągłych drzemek w
niedzielę i wytrącenia z rytmu. W prawdziwy sen zapadła dopiero po
północy. Ledwo zdążyła na czas, by otworzyć wypożyczalnię.
Właśnie dzwonił telefon. Gdy jednak podniosła słuchawkę, usłyszała
tylko brzęczenie.
Zła na siebie podeszła do drzwi frontowych i zdjęła z haczyka
koszyk pod otworem, przez który wypożyczający mogli zwracać
kasety po zamknięciu lokalu. Humor jej się pogorszył, gdy kilka kaset
wypadło z pudełek. Zainstalowała koszyk dla wygody klientów, ale ci
powinni ostrożnie wsuwać pudełka. Na niektórych były czerwone
plamy. Prawdopodobnie keczap. Postanowiła przygotować szyldzik z
prośbą o troskliwsze obchodzenie się z kasetami. Gdy sięgała do
koszyka, ktoś otworzył drzwi.
- Zaraz idę! - odparła, słysząc głos Sue Petersen. Nagle dotknęła
w koszyku czegoś miękkiego i wilgotnego. Zaczęła krzyczeć.
Krzyczała, aż wszystko obróciło się w czerń.
- To był tylko zdechły wąż - powiedział Walker do Jessa.
Siedzieli na kanapce w saloniku Nan. Sue była z nią w sypialni.
- Doznała szoku. Widocznie jest uczulona na takie rzeczy...
- Chyba tak - odparł Jess trzymając dłonie razem, aby nie było
widać ich drżenia. - Ciekawe, kto mógł o tym wiedzieć?
- Nikt nie musiał wiedzieć, że taka będzie jej reakcja. - Walker
chwycił go za ramię. - Wąż to przecież symbol. O symbol chodziło.
- Symbol zła?
- Tak. Czasami. Ale również symbol gojenia się ran. Kaduceusz
lekarski to dwa splecione węże.
- Sprawka Douga Neilsona - stwierdził Jess z pełnym
przekonaniem. Mówił przez zaciśnięte zęby.
- Tego nie wiesz. To był wieczór balu promocyjnego. Młodzież
potrafi płatać głupie figle. Ktoś przejechał węża na drodze. I każdy
mógł go...
- A ja ci mówię, że nie każdy mógł! I wiesz to równie dobrze jak
ja. Ten bydlak postanowił zatruwać jej życie. Czy będziesz to tylko
zbywał wzruszeniem ramion i przyglądał się z boku? Bo ja nie!
- I co chcesz zrobić, Jess?
Jess podniósł głowę - Nan wyszła właśnie z sypialni w
towarzystwie Sue. Musiały słyszeć dość głośne wypowiedzi Jessa.
Nan była jeszcze blada, ale już opanowana. Uśmiechnęła się
słabiutko.
- Niczego mu nie dowiedziesz. Tylko sobie zaszkodzisz... Wstał
czując, że jego gniew zupełnie nielogicznie przenosi się na Nan.
- To moja sprawa, czy sobie zaszkodzę, czy nie! - niemal
krzyknął.
- Niezupełnie twoja, bo dotyczy mnie. - Podeszła bliżej z
podniesioną głową, patrząc gniewnie.
- Spokojnie, spokojnie! - Walker wstał i stanął między nimi,
kładąc im dłonie na ramionach. - Jeśli chcecie się czubić, róbcie to,
kiedy zostaniecie sami. Ja i Sue mamy lepsze rzeczy do roboty, niż
wysłuchiwanie waszego warczenia.
- Błagam cię, zostaw tę sprawę w spokoju, Jess! - odezwała się
Sue. - Prosiłam Walkera, żeby cię w ogóle nie wzywał.
Przez ułamek sekundy Jess miał szaleńczy pomysł ogłoszenia
wszem i wobec swoich uczuć dla Nan, ale duma wzięła górę. - Macie
rację, to nie moja sprawa! - powiedział. - Tylko że mój brat pracuje u
Nan. A gdyby tak Neilson wrzucił do koszyka żywego grzechotnika?
To wtedy co?
- O tym nie pomyślałam, o mój Boże! - Nan skryła twarz w
dłoniach, blednąc jak ściana.
- Wątpię, żeby sobie na coś podobnego pozwolił - zauważył z
wahaniem Walker. Widać było jednak, że przejął się taką
możliwością. - Nawet gdyby to był Neilson. To nie jest zły człowiek,
tylko straszliwy fanatyk.
- Bzdura, nie o to chodzi, Walker! - wystąpił ostro Jess. - Nie
chowaj się za usprawiedliwienia. Neilsona zalewa krew, ponieważ po
raz drugi zrobiła z niego głupka. Co to w ogóle znaczy człowiek
dobry czy zły? Czy przypadkiem złym człowiekiem nie można
nazwać tak zwanego dobrego, który nie potrafi zrozumieć, że ktoś
inny, a zwłaszcza kobieta, ma prawo myśleć, co chce? Wrzucenie
zdechłego węża to był haniebny czyn!
- Niestety, twoja argumentacja jest bardzo słuszna! - pastor usiadł
składając dłonie. - Jeśli za tym kryje się Neilson, to wina jest i po
części moja. Widocznie nie potrafiłem nawiązać z nim właściwego
kontaktu, jak chrześcijanin z chrześcijaninem. ..
- To by nie zrobiło żadnej różnicy. Nie w przypadku tego pokroju
człowieka. - Sue usiadła obok męża. - Miałeś już tego przykład w
przeszłości. Pamiętasz, kochanie? - objęła go za szyję.
- Masz rację. Jednych się zdobywa, innych traci! - Walker
uśmiechnął się i ujął ją w pasie. - Nie moją rzeczą jest nawracać cały
świat! Nikt nie potrafi postępować bezbłędnie. - Recytował te słowa,
jakby powtarzał modlitwę.
- To dobrze, że sobie przypomniałeś! - Sue przytuliła się do męża.
- Chodźmy do kuchni - powiedział Jess do Nan. - Kiedy wpadają
w taki nastrój, nie trzeba wprowadzać ich w zakłopotanie swoją
obecnością. - Objął ją i wyprowadził za kuchenny załom. - Zresztą,
mam dla ciebie propozycję...
- Jaką propozycję? - Nagle obróciła się ku niemu, z
niewiadomych przyczyn bardziej przestraszona, niż kiedy wyciągała
zdechłego węża.
- Bezpieczeństwo!
Była tuż, bardzo blisko, mając jego twarz o kilkanaście
centymetrów od swojej twarzy. To jedno słowo i jego czułe spojrzenie
spowodowały, że najchętniej znalazłaby się w jego ramionach,
wtopiła w nie, prosząc, aby się nią zaopiekował, rozwiązał jej
problemy, stał się jej wsparciem. Tak, zapewnił jej bezpieczeństwo...!
Innymi słowy miała ochotę się poddać!
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała, odsuwając się od
niego. - Od kiedy zreperowałeś mi tylne drzwi, lokal jest
zabezpieczony. Nie stać mnie na wynajmowanie nocnego stróża.
Takie rzeczy, jak z tym wężem, zdarzają się. Niewiele mogę na to
poradzić, biorąc pod uwagę okoliczności. Nie mamy żadnych
dowodów. To rzeczywiście może nie być człowiek, którego
podejrzewamy. - Założyła ręce na piersiach i czekała, patrząc przez
kuchenne okno.
- Masz rację - odparł przyglądając się spiętej Nan. Ledwie oparł
się przemożnej chęci dotknięcia jej. - Ale pracuje tu Jimmy i jestem
głęboko zainteresowany twoim... jego bezpieczeństwem. Będę
przyjeżdżał każdego ranka na otwarcie wypożyczalni.
- Nie możesz! - Obróciła się gwałtownie. - Musisz dbać o własny
interes. Przez większość tygodnia nie ma cię w ogóle w mieście.
- Zorganizuję sobie wszystko!
- Nic nie zorganizujesz! Powtarzam: to nie twój problem, Jess! -
Poczuła nagle wielką słabość. - A niedługo już nie będzie też moim. -
I ponownie obróciła się do okna, aby nie dostrzegł jej łez, których
pojawienia się nie potrafiłaby nawet wytłumaczyć. - Już niedługo.
- Jak mam to rozumieć?
- Ten telefon wczoraj rano. Pamiętasz?
- Pamiętam.
- Od starej przyjaciółki z firmy. Powiedziała, że moja rejonowa
wypożyczalnia została oceniona bardzo wysoko i zostałam uznana za
najlepszego menadżera kwartału...
- Co z tego wynika?
- Nie pogratulujesz mi? - Spojrzała na niego przez łzy.
- Niech będzie. Gratulacje! Ale co to ma wspólnego z
bezpieczeństwem i twoim problemem?
- To oznacza, że za kilka miesięcy już nie będę musiała się o to
wszystko martwić. Otrzymam awans, powołają mnie na wyższy
szczebel organizacyjny, opuszczę to miejsce. Oczywiście, jeśli
wszystko pójdzie zgodnie z harmonogramem. Neilson będzie sobie
mógł szaleć. Będzie mógł do mojej skrzynki wrzucać wszystkie swoje
śmieci. Fakt, że interes się rozwija, dowodzi, iż Neilson nie ma
żadnego wpływu na powodzenie czy brak powodzenia wypożyczalni.
A ja będę poza jego zasięgiem.
- Rozumiem. - Jessowi cały świat runął na głowę. - No dobrze, z
tego wynika, że mnie nie potrzebujesz. Do zobaczenia...
- Jess, poczekaj! - Z jego twarzy bez trudu odczytała, jak bardzo
go przybiła ta wiadomość. Poczuła się strasznie. Wyciągnęła do niego
ręce, ale już odszedł. Usłyszała trzaśnięcie wejściowych drzwi, a po
dłuższej chwili pisk samochodowych opon.
- Nan? - Sue zajrzała do kuchni. - Wszystko w porządku?
- Te łzy to tylko spóźniona reakcja. Naprawdę - skłamała, szybko
skinąwszy głową. Przecież wszystko idzie zgodnie z planem. A więc
ma rację potwierdzając Sue, że wszystko jest w porządku!
- Jeśli chcesz porozmawiać...
- Wiem, że z wami zawsze mogę. - Uściskała Sue. - Jesteście
prawdziwymi przyjaciółmi. Nie wiem, jakbym sobie dała radę sama.
Strasznie głupio, że zemdlałam, ale brzydzę się węży i... Bardzo mi
pomogliście...
- Większość z nas ma taką konstrukcję psychiczną - powiedział
Walker, pojawiając się zza pleców żony. - Potrzebujemy ludzkiego
wsparcia w różnych chwilach, częściej, niż nam się wydaje. - Położył
dłoń na ramieniu Sue. - Jadę za miasto, kochanie. Muszę zajrzeć do
jednej z moich owieczek. Nie potrzebujesz mnie teraz?
- Nie, nie. Nan odwiezie mnie do domu, dobrze? - Dłonią
dotknęła policzka męża.
- Oczywiście, że cię odwiozę! - odparła Nan. - Muszę przecież
wrócić do wypożyczalni.
Odwiozła Sue unikając w czasie drogi tematu, który miałby
związek z nagłym zniknięciem Jessa. Było dla niej oczywiste, że
Walker pojechał go odszukać, aby się dowiedzieć, co między nimi
zaszło. Nan czuła, że Sue aż korci, by zadać jakieś pytanie, ale dobre
wychowanie nakazywało milczeć. Niemniej Nan powiedziała o
telefonie od Denise.
- To wspaniałe! - ucieszyła się Sue. - Dostaniesz jakąś premię?
- Premię nie. To po prostu polepsza moją pozycję w firmie. - Nic
nie wspomniała o możliwości wyjazdu. Dość, że powiedziała Jessowi
i wywołała gwałtowną reakcję. - Dyrekcja zwróci na mnie uwagę.
- To chyba dobrze, prawda?
- Chyba tak.
Gdy Nan wróciła do wypożyczalni, czuła się przygnębiona.
Pomyślała, że to właściwie nic dziwnego po tylu przykrych emocjach.
Wzdrygnęła się przechodząc koło kosza. Trzeba wziąć się w garść,
nim zawita któryś z klientów. Należy zapomnieć o tym, co się stało, a
myśleć o szansach na przyszłość. Jess nazwałby to ucieczką od
rzeczywistości. Ona zaś koncentrowaniem się na tym, co ją czeka.
Udawało się w przeszłości, uda się i obecnie.
Telefon zadzwonił ponownie. Chwyciła słuchawkę i omalże jej
nie rzuciła, gdy przedstawił się pierwszy zastępca dyrektora FFR.
Denise się myliła: nie byle jaki urzędnik zawiadamia ją o
wyróżnieniu!
Gdy zaczął mówić, zadźwięczały jej w głowie dzwoneczki
alarmowe. Między słowami o awansach i innych wyróżnieniach
rozmówca podkreślał parokrotnie fenomenalne wyniki jej filii w
porównaniu z innymi filiami w całym kraju. Nan Black jest ze
wszystkich najlepsza? Zgoda, doskonale jej szło, ale skąd nagle te
najlepsze wyniki? Zupełnie nie można tego zrozumieć! Bardzo się
dziwił.
O trzeciej piętnaście pojawił się Jimmy.
- Słyszałem o tym wężu - powiedział, przyglądając jej się
uważnie. - Wszystko w porządku?
- Doskonale! - Nan układała na ladzie komputerowe wydruki z
ubiegłotygodniowych obrotów. - Mało kto dziś tu zajrzał. Czyżby
rozeszła się wiadomość, że hoduję gady? - Usta złożyły się jej w
uśmiech, na który nie miała najmniejszej ochoty.
- Chyba wszystko jest w porządku, skoro potrafisz już żartować? -
Z kolei Jimmy się uśmiechnął. - Jess zostawił mi wiadomość, że nie
możesz dojść do siebie.
- Jess myśli i widzi po swojemu - odparła. Obróciła się w stronę
komputera. - Nie zawsze odpowiada to rzeczywistości.
- Rozumiem - odparł Jimmy po dłuższym zastanowieniu i poszedł
do pracy.
Po godzinie znów zadzwonił telefon. Nan z bijącym sercem
podniosła słuchawkę myśląc, że to Jess. Jednakże telefonował
redaktor największej stanowej gazety. Zapytał, czy może przysłać
dziennikarza, który napisałby artykuł o niej i jej wypożyczalni.
Powiedział, że wiadomość o wyróżnieniu warta jest rozgłosu. Nan
zgodziła się na wywiad. Jego publikacja przyczyni się do dalszych
sukcesów.
- To wspaniale! - powiedział Jimmy, gdy wspomniała mu o
rozmowie. - A co będzie, kiedy okażesz się taka dobra w interesach,
że będą cię chcieli stąd zabrać do czegoś ważniejszego?
- No, to wyjadę- odparła i zobaczyła w oczach Jimmy'ego wyraz
podobny do tego, który pojawił się dziś rano u Jessa.
- No, ale ty i Jess...? - zaczął Jimmy, odwracając głowę.
- Ja i Jess, co? - Nan pochyliła się nad ladą. - Słuchaj no,
kawalerze. Lubię twego brata. Bardzo go lubię. Nie chciałabym
jednak, żeby ktoś wyciągał z tego fałszywe wnioski. Zostanę w
Henningtonie tak długo, jak będzie to konieczne, i ani dnia dłużej.
- Boisz się starego Neilsona? - Chłopak wpatrywał się w Nan,
twarz miał smutną i urażoną.
- Nie! - Uderzyła dłonią w ladę. - I dosyć tego gadania! Zabierz
się do roboty! - Bolało ją serce, gdy to mówiła, ale nie mogła znieść
zawiedzionego spojrzenia, które zbyt przypominało zabarwione
złością spojrzenie Jessa. A złość była jedynie przykrywką dla bólu.
Jimmy zabrał się do roboty, odwracając się, aby nie zauważyła, że
połyka łzy. Kiedy poprzednio pytał o nią Jessa, ten coś warknął i nic
nie odpowiedział. Teraz zrozumiał, dlaczego czuł się tak
rozczarowany i urażony. Taki był pewny, że Nan i Jess się kochają.
Ale był głupi! Chociaż mniej niż Jess!
Jimmy postanowił, że nigdy, ale to nigdy nie pozwoli
doprowadzić się do stanu, w jakim dziś po południu znajdował się
jego brat. Był bliski szaleństwa. Schował się za półki i porządkował
kasety. Nie chciał teraz widzieć Nan. Nie wtedy, kiedy rozmyślał o
bólu Jessa. A najgłupszą rzeczą w całej tej sprawie było to, że oboje
kłamali. Ona opowiadała, że chce wyjechać. On mówił, że im prędzej,
tym lepiej. Jednakże Jimmy widział ich w niedzielę wieczorem na
balu. Wiedział, że spędzili razem noc. Jess nie był zakonnikiem, ale
też nie sypiał z kobietami pochopnie. I nie w mieście, gdzie mieszkał.
Jeśli spędził noc z Nan, to oznacza, że ona jest dla niego kimś bardzo
ważnym.
Ale nie on dla niej. Wyślizgnęła mu się z rąk kaseta i z hałasem
upadła na ziemię. Przykucnął, żeby ją podnieść. Poczuł na ramieniu
dłoń.
- Przepraszam cię, Jimmy... - Nan miała oczy pełne łez. - Nie
powinnam była na ciebie krzyczeć. Nie zasłużyłeś na to. Straciłam
panowanie nad sobą. - Wyciągnęła do niego obie ręce. - Dalej
przyjaźń?
- Jess... - zaczął Jimmy wstając. Zamilkł zastanawiając się, jakby
jej powiedzieć, że jego, Jimmy'ego, rozczarowanie jest niczym w
porównaniu z dramatem, jaki przeżywa Jess.
- Zostawmy Jessa w spokoju. - Patrzyła teraz twardym wzrokiem.
- Mówmy o nas dwojgu. - Zamrugała oczami i po jej policzku
potoczyła się łza, zadając kłam rzekomej twardości.
I Jimmy przejrzał: ona też go kocha! Nie miała tylko dość odwagi
lub rozumu, żeby się do tego przyznać. Uścisnął jej dłoń. - Dobra,
Nan, przyjaźń trwa!
Nan zaczęła płakać na całego. Jimmy stał jak wrośnięty w ziemię,
gdy obróciła się na pięcie i umknęła na zaplecze.
Przez chwilę myślał, żeby za nią iść, ale usłyszał otwieranie
frontowych drzwi. Skoro ona poszła płakać, to on musi obsłużyć
klienta. Wyszedł zza półek zastanawiając się, dlaczego odczuwa takie
zadowolenie z jej nagłego załamania i łez. W zasadzie nie lubił tego
ani u dziewcząt, ani u kobiet. Zawsze było mu głupio, gdy na to
patrzył.
Spojrzał w kierunku wejścia i zobaczył starszego pana z młodą
dziewczyną. Obcy, nie z Henningtonu. Jimmy oblekł twarz w
najlepszy uśmiech, jaki miał do dyspozycji i powiedział:
- Witam państwa, czym mogę służyć? Dziewczyna obróciła się i
uśmiechnęła.
W tym momencie Jimmy Rivers oddał jej... serce.
ROZDZIAŁ 13
Nan wreszcie się opanowała i powróciła za kontuar. Była gotowa
skłamać i powiedzieć Jimmy'emu, że czuje się już dobrze. Ze
zdumieniem stwierdziła, że on wcale nie siedzi w kącie ze spuszczoną
głową, lecz jest zatopiony w rozmowie z nastolatką - blondynką,
zapowiadającą się na bardzo urodziwą kobietę. Mimo własnych
zmartwień Nan uśmiechnęła się. Jimmy był najwidoczniej
oczarowany.
- Dzień dobry! - powiedziała do starszego mężczyzny, stojącego
obok rozmawiających. - Czym mogę panu służyć?
Obrócił się i Nan doznała mieszanych uczuć. Był przystojny i z
siwizną na skroniach wyglądał bardzo dostojnie. Miał wyjątkowo
przenikliwy wzrok. Ubrany był w starą tweedową marynarkę i
spodnie koloru khaki. Idealny kandydat dla reżysera potrzebującego
aktora do roli poważnego profesora. Uśmiechał się szeroko, pokazując
przy tym rząd białych zębów.
- Przyszedłem tylko dla córki! - odparł mężczyzna, zbliżywszy się
do Nan. - Jestem David Conners. Zamieszkaliśmy tu na lato. - Mówił
ciepłym i pewnym siebie głosem. Podał jej rękę.
Dłoń miał ciepłą i suchą, ale bardziej miękką niż dłonie
mężczyzn, które Nan zwykła ściskać w Henningtonie. Nie było w nim
jednak nic podejrzanego czy budzącego lęk.
- Witam pana w naszym mieście! - powiedziała. - Jestem Nan
Black. To moja wypożyczalnia. Proszę się rozejrzeć, wybrać coś
sobie... Pierwszy film wypożyczam za darmo!
- To bardzo uprzejmie z pani...
- Nan! - przerwał Jimmy, prowadząc młodą panienkę. - To jest
Angel. Angel, to jest Nan.
Angel uśmiechnęła się, jakby trochę spłoszona i podała drobną
dłoń. Cichutko wyszeptała słówko „cześć". Nan zauważyła, że Jimmy
nie potrafi oderwać od niej oczu. Nic dziwnego, dziewczyna była
naprawdę śliczna. Kiedy jednak dotknęła jej ręki, znów sobie
przypomniała oślizgłego węża.
- Miło mi cię poznać, Angel - odparła, usiłując odpędzić
przedziwne myśli, jakie zrodziły się w jej głowie. To zupełnie
niemądre. Z pewnością opóźniona reakcja po szoku, jakiego doznała
rano. Teraz wszystko skupia się na parze Bogu ducha winnych ludzi!
Postanowiła, że będzie wobec nich podwójnie uprzejma.
- Państwo przyjechali do Henningtonu na lato? - zwróciła się do
obojga. - Na wypoczynek?
- Piszę westerny - odparł Conners, ponownie błyskając
śnieżnobiałymi zębami. - Oczywiście pod pseudonimem i mój
wydawca powiesiłby mnie na belce pod sufitem, gdybym zdradził,
pod jakim. Żadnej reklamy, póki nie wyjdzie książka, to zasada,
rozumie pani? Przyjechałem w teren, jeśli tak można powiedzieć, no i
żeby pisać. - Objął ramieniem córkę. - Angel spełnia rolę mojej
sekretarki. Najlepsza sekretarka, jaką sobie można wyobrazić.
Angel zaczerwieniła się. Spojrzała w ziemię, a potem podniosła
wzrok na Jimmy'ego.
Nan z trudem powstrzymała się, żeby nie zrobić jakiejś
sarkastycznej uwagi. Byłoby zaskakujące, gdyby ta laleczka Barbie
potrafiła pobrudzić sobie paluszki jakąkolwiek robotą.
- Jestem tego pewna - odparła, wypowiadając nie te słowa, które
miała na końcu języka. I zaraz potem się zawstydziła: może
niesłusznie ocenia dziewczynę po jej wyglądzie.
- Wiesz co, Nan? - powiedział Jimmy z głupawym uśmiechem,
zaczerwieniony po same uszy. - Na razie Angel nie będzie pomagać
ojcu, bo on musi najpierw poznać dobrze teren, więc może tutaj
popracować? - Zrobił grymas, w którym można było tylko z trudem
domyślić się porozumiewawczego mrugnięcia. - No wiesz, pomagać
w ciągu dnia, póki ja nie przyjdę ze szkoły...
Była gotowa odpowiedzieć, że się nie zgadza. Przeszły ją
dreszcze na myśl, że Angel miałaby się tu kręcić przez cały dzień.
- Muszę się nad tym zastanowić, Jim! - odparła. - Mój budżet...
- Ale ja nie chcę żadnych pieniędzy - powiedziała Angel patrząc
olbrzymimi, pełnymi szczerości oczami. - Chciałabym po prostu coś
robić, a Jimmy mówi, że to wspaniałe miejsce, żeby poznać ludzi...
Bardzo proszę, pani Black!
- Nie narzucaj się pani, Angel! - powiedział ojciec. -Znajdę ci
dużo do roboty, kochanie!
- Ja po prostu kocham filmy! - ciągnęła Angel, nie patrząc na
ojca. - Zwłaszcza dawne!
- No cóż, chyba nie zaszkodzi jeszcze jedna para rąk.
- Nan westchnęła. - Zanim jednak zaczniesz się cieszyć - dodała,
widząc uśmiech rozjaśniający twarz dziewczyny - muszę ci
powiedzieć o... trudnościach, jakie możesz napotkać.
- O, ja się nie boję trudności - odparła Angel, patrząc raczej na
Jimmy'ego niż na Nan.
- Moja córka jest zaradna i silniejsza, niż na to wygląda
- powiedział ojciec. - Może pani dużo pomóc.
- Pan nie rozumie, o co mi chodzi! - Nan opowiedziała historię z
wężem i kłopoty z opozycjonistami spod znaku Neilsona. - Nie wiem,
czy chce się pan znaleźć w środku intrygi. Osobiście nie sądzę, aby
istniało realne niebezpieczeństwo. Gdybym tak uważała, nie
pozwoliłabym tu pracować Jimowi.
Jimmy się żachnął, ale nic nie powiedział. Zarówno ojciec, jak i
córka zbagatelizowali opowieść Nan.
- Eee, tacy ludzie lubią czasami robić dużo hałasu - odezwał się
Conners, usiłując mówić z zachodnim akcentem, ale wypadło to dość
sztucznie. - Nie należy się przejmować, pani Black. No, skoro
zaofiarowała pani bezpłatną próbkę z zestawu swoich filmów, to
proszę pomóc wybrać nam coś, co by nas zainteresowało. Coś, czego
jeszcze nie oglądaliśmy. Jeśli pani pozwoli, to może Jimmy pokaże
Angel, co jest do dyspozycji.
- Proszę bardzo - odparła Nan wychodząc zza lady. Miała
przedziwne wrażenie, że jest przedmiotem jakiejś manipulacji, ale to
była chyba tylko jej chorobliwa wyobraźnia. To z pewnością bardzo
mili ludzie. Powinna być dla nich uprzejma.
Jess podjął decyzję. To była jego własna decyzja, choć pomogła
popołudniowa rozmowa z Walkerem: jeśli chce postępować jak
prawdziwy mężczyzna, musi wyznać Nan swoje uczucia. Nieważne
nawet, czy to ją interesuje. Powinna wiedzieć, co on czuje. Nie znosił
wielu jej cech, niemniej było niezbitym faktem, że ją pokochał.
Naprawdę!
Skręcając furgonetką w ulicę, która prowadziła do wypożyczalni,
pomyślał sobie, że miłość płata przedziwne figle. Nie tylko zupełnie
zmienia mężczyznę, ale czasami potrafi zrobić z niego tchórza, który
boi się własnego uczucia, a jeszcze bardziej uczuć kochanej kobiety.
Z samochodowych głośników płynęła romantyczna piosenka. Jess
był w dobrym humorze, pewny siebie, przekonany, że czyni słusznie.
Zaparkował wóz na placyku przed wypożyczalnią. Wiedział, że
zastanie Jimmy'ego, ale zamierzał poprosić Nan o prywatną rozmowę
na zapleczu. Na parkingu stał jeszcze jeden samochód z rejestracją
stanu New Jersey. Dziwne! Co przedsezonowy turysta robi w
wypożyczalni kaset wideo? W miejscowych motelach nie ma chyba
magnetowidów. Nieważne! Jess wyszedł z furgonetki i schował
kluczyki do kieszeni.
Gdy wszedł do wypożyczalni, odwaga prawie go opuściła. Nan
stała sama pośrodku wielkiego lokalu, a gasnące słońce barwiło jej
jasne włosy na znacznie ciemniejszy, czerwonawy kolor. Wydawało
mu się przez chwilę, że patrzy na niego, wcale go nie dostrzegając. Na
jej twarzy widać było świeże przeżycia, wyraźnie ujawniało się na niej
jakieś wewnętrzne napięcie. Oczy wydawały się większe niż zwykle i
jakby przestraszone. Ostrzej rysowały się kości policzkowe. Zdał
sobie sprawę, że schudła. Zbyt obcisłe dżinsy, które przed paroma
tygodniami ją oblepiały, teraz wydawały się za luźne. Po paru
sekundach Nan jakby się ocknęła i dostrzegła go. Nagle wyraz
niepokoju na jej twarzy zastąpiła tak wyraźna radość, że nie wierzył
własnym oczom. Surowa sylwetka od razu nabrała ciepła i
delikatności.
- Muszę z tobą porozmawiać, Nan - powiedział bez wstępów.
Podeszła, mając zamiar wyciągnąć ręce, ale się powstrzymała.
Postanowiła nie kierować się uczuciem, a rozumem. Na przestrzeni
kilkudziesięciu centymetrów, które ich dzieliły, zbudowała
niewidzialny mur.
- Cześć, Jess - powiedziała z oficjalnym uśmiechem, zamykając
mu tym usta. - Chyba nie przyszedłeś wypożyczyć kasety?
- Z pewnością nie. - Ogarnęła go złość, ale starał się słuchać
jedynie głosu serca. - Czy moglibyśmy...? - Zamilkł na widok obcego
mężczyzny, który wyszedł zza półek. W ręku miał dwie kasety, na
twarzy zaś szeroki uśmiech skierowany do Nan.
I był, drań, przystojny!
- Nieważne - powiedział Jess. - Widzę, że jesteś bardzo zajęta.
Przyszedłem zabrać Jimmy'ego.
- Oooo - odezwała się niepewnie. - Jimmy oprowadza Angel. Jeśli
chcesz chwilę poczekać...
- Nie - odparł krótko i wyciągnął z kieszeni klucze. - Powiedz mu,
że byłem...
- Cześć, Jess. - Jimmy wyszedł z zaplecza, a za nim pojawiła się
drobna, ładna blondynka. - Chcę, żebyś kogoś poznał.
- Myślę, że powinieneś - wtrąciła się Nan cicho. Nie patrzyła na
Jessa, tylko na siwiejącego mężczyznę. W Jessie wszystko się
zagotowało.
- To jest Angel - oświadczył Jimmy, wskazując szerokim gestem
dziewczynę, która stanęła teraz u jego boku. Patrzyła w chodnik, ale w
kącikach ust krył się lekki uśmiech. – Angel Conners - kontynuował
Jimmy. - A to mój brat, Jess Rivers -przedstawił z kolei Jessa.
- Jestem David Conners -powiedział mężczyzna podchodząc i
podając Jessowi rękę. - Obaj jesteście miejscowe chłopaki? - spytał.
- Aha - odparł Jess ściskając podaną dłoń. - To pański wóz przed
sklepem? - Nie podobał mu się ten człowiek i wiedział, że nie ma to
nic wspólnego z zazdrością. Nan widać też nie była zachwycona
nowymi przybyszami. Z ulgą stwierdził, że reaguje na wysyłane przez
nią prądy. Docierają do niego jej uczucia i doznania.
Natomiast Jimmy to zupełnie inna sprawa. Jess przyglądał mu się
kątem oka w czasie wymiany tych paru słów z Connersem. Miłość od
pierwszego wejrzenia! Chłopak był zupełnie nieprzytomny.
- Przyjechaliśmy ze Wschodu - powiedział David Conners. -
Jestem autorem westernów. Chcę posmakować miejscowego klimatu,
jeśli tak można powiedzieć.
- Pan Conners pozostanie tu przez całe lato - dodała Nan, nadal
unikając patrzenia na Jessa. - Angel zaofiarowała się bezpłatnie
pomagać mi w wypożyczalni. - Uśmiechnęła się do dziewczyny, ale
Jess był gotów przysiąc, że dostrzega w tym uśmiechu jakiś cień. -
Przez parę tygodni, do końca roku szkolnego. A potem, jeśli będzie
dobrze szło, możemy przedłużyć umowę.
Jess odparł, że to bardzo ładnie, i jeszcze- przez chwilę słuchał,
jak wszyscy są dla siebie niesłychanie uprzejmi, wypowiadając nic nie
znaczące zdania. Zwłaszcza Jimmy zachowywał się i odzywał jak
zupełny idiota. Jess zdecydował, że ma tego dość.
- Muszę z tobą porozmawiać w pilnej sprawie, Nan, teraz -
odezwał się, nie bacząc, komu i co przerywa.
- Kiedy... - spojrzała na niego zagubionym, a nawet nieco
przestraszonym wzrokiem. - Kiedy ja nie... - Nie potrafiła sklecić
jednego rozsądnego zdania.
- O, mój Boże! - wykrzyknął Conners, spoglądając na zegarek na
ręku. - Już dawno minęła godzina zamknięcia! Angel, idziemy!
- Mogę panu pokazać miasto - zaproponował Jimmy. -Mam
niedaleko z domu do motelu.
- Doskonale, synu. Będziemy bardzo wdzięczni. Prawda, Angel? -
ojciec zwrócił się do córki, przyjaźnie klepiąc Jimmy'ego po plecach. -
I przy okazji może pójdziemy na lody albo coś takiego?
Jimmy z ochotą przystał na propozycję. Conners i jego córka
pożegnali się wylewnie i wreszcie Jess oraz Nan pozostali sami.
- Nie spodziewałam się, że przyjedziesz - powiedziała Nan i
poszła zasłaniać frontowe okna. - Rano zniknąłeś w czarnym nastroju.
- Miałem powody.
- Jess, nie... - powiedziała, opierając się o ścianę.
- Co nie? - spytał podchodząc. - Czego ode mnie nie chcesz?
Chciałbym bardzo to wiedzieć.
- Wiesz dobrze, o co chodzi - powiedziała, spoglądając na
spochmurniałego Jessa. - Nie chcę się wiązać, by potem zrywać
więzy, gdy będę opuszczała Hennington. Po prostu tego nie chcę.
- Ot tak, po prostu? Po prostu mnie nie chcesz, tak? - spytał
martwym głosem. - Ależ ja jestem głupi!
- Nie, to wszystko moja wina. Nie powinnam była... -Potrząsnęła
głową, w oczach miała łzy.
- Czego nie powinnaś była? - Wszystko było w nim napięte do
ostatecznych granic. - Nie powinnaś była się ze mną kochać?
- Myśl sobie, co chcesz. - Jakby się nagle skurczyła. - Nie cofnie
się tego, co się stało. I nie należy żałować. Mówię to, ponieważ nie
chcę cię zranić...
- Dziękuję szanownej pani! - Z trudem powstrzymywał
rozsadzającą go wściekłość. Nie tak miała wyglądać planowana
rozmowa. Nic na to nie poradzi! - Ale zraniłaś mnie głęboko! Chcę,
żebyś to wiedziała. Bo, widzisz, Nan, ja cię pokochałem. Nie
chciałem, ale tak się stało. I nie potrafię tego zmienić po to tylko,
żebyś mogła mieć czyste sumienie. Pomyślałem, że powinnaś o tym
wiedzieć. - Obrócił się na pięcie i wyszedł rad, że trzyma w ręku
kluczyki do samochodu. Gdyby długo ich szukał, być może obnażyłby
przed nią swój ból i głęboki żal.
A do tego nie chciał dopuścić za żadną cenę.
Nan stała jak skamieniała, do chwili gdy usłyszała zgrzyt skrzyni
biegów w furgonetce. To ją zelektryzowało. Wybiegła z lokalu, nie
zamykając za sobą drzwi i dosłownie rzuciła się na samochód. Zaczęła
walić pięścią w szybę kabiny od strony pasażera.
- Otwórz, Jess! - krzyknęła. - Otwórz! Nie możesz tak ode mnie
uciec!
- Ja nie uciekam! - zawołał na tyle głośno, by usłyszała przez
szybę. - Po prostu zabieram się stąd! Odsuń się od samochodu!
- Nie! - krzyknęła, łapiąc za klamkę. Drzwi były zamknięte od
wewnątrz.
- Jak chcesz. - Pochylił się i włączył muzykę. Usłyszała głośne
tony Bacha. Skręcił ostro w lewo. Klamka wyrwała się jej z rąk. Nie
myśląc o konsekwencjach chwyciła za skraj bocznej klapy
odjeżdżającego pojazdu, spięła się i skoczyła, lądując na plecach w
furgonetce.
Przez dłuższą chwilę leżała usiłując odzyskać oddech. Było już
ciemno, jeszcze tylko na zachodnim skraju horyzontu dogasała
słoneczna purpura. Na niebie migotały gwiazdy, jakby naśmiewając
się z przedziwnej pozycji, w jakiej je obserwowała. Usiadła.
Przez wąskie okienko kabiny widziała tył jego głowy. Patrzył
przed siebie nieświadomy, że wiezie pasażera. Podczołgała się pod
szybkę i zaczęła w nią walić.
Jess omal nie wpadł na słup telegraficzny. Z trudnością odzyskał
panowanie nad kierownicą i z piskiem opon zahamował pośrodku
głównej ulicy miasteczka. Wyskoczył z kabiny, a serce waliło mu ze
strachu, czy nic się Nan nie stało. Gdyby spadla albo zraniła się, nie
darowałby sobie tego do końca życia!
Leżała na plecach, patrząc nie widzącymi, niebieskimi oczami w
czarne niebo. Jess wskoczył na platformę i pochylił się nad bezwładną
sylwetką.
- Nan! Nan! O Boże, odezwij się, Nan! - Trzęsącymi się palcami
dotknął jej policzka.
- Straciłam... oddech... ale... to nic - wymamrotała i, słabiutko się
uśmiechając, dodała: - Wspaniale prowadzisz, mistrzu. - Uniosła ręce
i oplotła nimi szyję Jessa. - Naprawdę mnie kochasz, Jess?
- Głupio z mojej strony, prawda? - Przykrył ją całą swym ciałem,
zatapiając palce w jej zwichrzonych włosach. Męska duma przestała
mieć jakiekolwiek znaczenie. Liczył się tylko fakt, że nic jej się nie
stało. Nie odniosła żadnych obrażeń. Pocałował ją w szyję.
- Prawdopodobnie bardzo głupio - zgodziła się cieniutkim
głosem. Do oczu napłynęły jej łzy. - Ja bym ci to odradzała, gdybyś
był spytał. - Zaczął całować ją w usta. Coś w niej topniało. Jego
czułość, jego siła, jego...
- Hej, Jess! Cześć, Nan! Zakładacie wspólne gospodarstwo
pośrodku ulicy?
Ostre światło latarki raziło ją w oczy. Szef policji, Lars Handley,
chrząknął z rozbawieniem.
- Lars! - Jess poderwał się do pozycji siedzącej. - Nie, myśmy...
bo wiesz... po prostu...
Lars zgasił latarkę, której w ogóle nie potrzebował zapalać, by ich
dostrzec. Światła licznych reflektorów oświetlały scenę jaśniej niż na
planie filmowym.
Scena z filmu. Tak to wyglądało. Nan przypomniała sobie, gdzie
się znajduje, i aż jęknęła zawstydzona. Furgonetka Jessa stała w
poprzek ulicy, tarasując oba kierunki jazdy. Od chwili, gdy Jess
zahamował, ruch na ulicy ustał. Zebrał się spory tłumek, ludzie
powychodzili z samochodów i przyglądali się, jak para kochanków
wygrzebywała się z pudła furgonetki. Nan czuła, że musi wyglądać,
jakby uciekła z pożaru - erotycznego pożaru na blaszanej podłodze
pojazdu. Jess wyglądał zresztą podobnie.
- Samochód wpadł w poślizg - oświadczył, usiłując zachować
godność. Wstał i pomagał podnieść się Nan. Siły ją opuściły i
niemalże upadłaby z powrotem, gdyby jej nie podtrzymał. - Nan
jechała z tyłu i kiedy nagle zahamowałem... poszedłem sprawdzić, czy
nic jej się nie stało, no i zapomniałem, gdzie stoję... Przepraszam!
- Dobrze, dobrze! Zjedź ze środka ulicy! - powiedział Lars,
ruchem ręki dając znać zgromadzonym ludziom, że widowisko
skończone. Odstąpił krok, gdy zeskoczyli na ziemię. - Zachodzę tylko
w głowę, jak człowiek może się poślizgnąć na suchym asfalcie - dodał
pod nosem. Nan stwierdziła, że Lars z trudem powstrzymuje się od
śmiechu.
Ktoś zatrąbił, by zwrócić uwagę Jessa, i zapytał jowialnym
tonem:
- Kiedy ślub, Jess?
Nan zrobiła się czerwona jak burak. Jess odwrócił głowę.
Pomachał przyjaźnie pytającemu i otworzył drzwiczki kabiny
furgonetki, by Nan mogła wejść. Wgramoliła się niemalże pokornie,
usiadła i opuściła szybę.
Jess zajął miejsce za kierownicą. Spod oka spojrzał na Nan, nie
mówiąc ani słowa. Gdy zapalał silnik, coś uderzyło w przednią szybę
samochodu po stronie dziewczyny. Wzdrygnęła się i instynktownie
zasłoniła twarz rękami. Przez otwarte okno usłyszała nabrzmiały
nienawiścią okrzyk: „Grzesznica!" Słowo to rozbrzmiewało w mroku
nocy.
Jess wyskoczył z kabiny, nim zdołała go powstrzymać. Otwartą
dłonią zgarnął z szyby błotnistą pacynę i stanął przed zderzakiem
samochodu.
- Kto to zrobił? - ryknął rozwścieczonym głosem. -Niech się
pokaże ten tchórz, napastujący ludzi błotem i kłamstwami! - Podniósł
brudną dłoń, z której ściekło na ziemię błoto. - Kto to zrobił? Niech
się przyzna!
Nikt się nie odezwał. Na ulicy panowała taka cisza, że słychać
byłoby upadającą szpilkę. Samochodowe reflektory oświetlały
sylwetkę Jessa jak aktora na scenie. Nan pomyślała, że poświata
wokół jego włosów upodabnia je do loków z brązu na posągach
greckich bogów, a cała postać odziana w podkoszulek i dżinsy
wyglądała jak wyrzeźbiona z marmuru. Obrócił głowę i ujrzała jego
profil. Silny, szlachetny, niemal klasyczny...
Nagle do jej świadomości dotarło wspomnienie tego, co stało się
przed paroma minutami, gdy byli sami na furgonetce! Na chwilę
straciła oddech, jakby się zadyszała.
- Skunksy, węże, błoto! - ryknął znowu Jess, otrzepując dłoń z
resztek mazi. - Podobne posłania świadczą tylko, że to nadawca jest
brudny i śmierdzi! -Jeszcze przez chwilę piorunował wzrokiem rząd
reflektorów, po czym wsiadł do samochodu, trzymając z dala od
siebie zabłoconą dłoń.
Jakby oglądała popis sztukmistrza: drugą, czystą ręką zatrzasnął
drzwiczki i zapuścił motor.
- Masz chusteczkę? - zapytał spokojnym głosem. - Nie chciałbym
zabrudzić kierownicy.
Rozejrzała się dokoła i znalazła jakąś szmatę. Gdy mu ją
podawała, ich palce zetknęły się. Zrobiła to celowo, by odczuł to, co
czuła ona. Sądząc po jego spojrzeniu był zdziwiony tym, co wyczytał
z jej twarzy. Otarł dłoń z resztki błota i rzucił szmatę na podłogę.
- Zjeżdżamy stąd! - oświadczył.
- Jedziemy do domu. Chcę się z tobą kochać - powiedziała.
Zapragnęła go tak bardzo, że w ogóle przestała myśleć o przeżytym
przed chwilą incydencie, o okrzyku „grzesznica". Wzbierała w niej
duma: Jess ruszył w jej obronie i wyzwał niewidzialnego wroga!
Serce miała w tej chwili wielkie i kochające. Tak wielkie, że potrafiło
zmieścić ogrom uczuć, jakie ją przepełniały. Nigdy nie sądziła, że
mogłaby pałać takimi uczuciami do prawdziwego, a nie wymarzonego
mężczyzny. I uczucia te wybiegały daleko poza zmysłowe pragnienia.
- Jess, ja...
- Nic nie mów, Nan! - Powoli zjechał z miejsca niedawnego
zajścia. Jakaś poczciwa dusza pożegnała ich trąbieniem. Nikt inny
poza tym nie odezwał się i nie ruszył. - Jesteś teraz zbyt roztrzęsiona.
Będziesz mówiła rzeczy, których potem na zimno zaczniesz żałować.
- Skąd takie przy...
- Po prostu nie chcę usłyszeć słów, z których wycofasz się, gdy
będziesz opuszczać miasto. - Jess mówił z takim smutkiem, że coś
chwyciło ją za gardło.
I miał rację. Nan spojrzała na swoje dłonie, splecione na
kolanach. Połączone sprawiały wrażenie pięści wymierzonych w nią
samą. W istocie byłoby okrucieństwem powiedzieć mu, że myśli tak
samo.
- Zawieź mnie do wypożyczalni - powiedziała głosem bliskim
szeptowi. - Na tyłach zostawiłam swój wóz.
- Przecież nie powiedziałem, że z ciebie rezygnuję - odezwał się
po dłuższym milczeniu. - Pragnę cię! Teraz! Jesteś jak narkotyk, bez
którego nie mogę się obejść. - Przykrył dłonią jej zaplecione palce,
wlał w nie żar, wlał żar w nią całą. - I nie martw się. Nic na to nie
poradzisz. Kocham cię taką, jaka jesteś i nic tego nie zmieni.
- Dziś rano nie odniosłam wrażenia, żebyś mnie nadmiernie lubił
- zdobyła się na odpowiedź.
- Kochać a lubić to dwie różne rzeczy - odezwał się z gorzkim,
stłumionym śmiechem. - Chyba na nikogo w życiu nie byłem tak
wściekły, jak właśnie na ciebie. Ale to już minęło.
- Po rozmowie z Walkerem?
- Walker jest dobrym przyjacielem. Właściwie bratem.
- Przełożył rękę na kierownicę. Poczuła chłodny dreszcz, tracąc
kontakt z jego gorącymi palcami. - Przyszedł do mnie do biura, kiedy
byłem bliski ziania ogniem. Rozmawialiśmy. Ale to ja podjąłem
decyzję, żeby ci powiedzieć o moich uczuciach. Decyzja była
wyłącznie moja! - Nacisnął pedał hamulca, pojazd zwolnił i stanął.
Nan podniosła głowę. Była tak pochłonięta słuchaniem Jessa, że
nawet nie spostrzegła, dokąd jadą. Stali przed jego domem.
- Byłem już raz zakochany - powiedział odpinając pas.
- To znaczy wydawało mi się, że jestem zakochany. Co tu dużo
mówić, lubiłem kobiety. Ale żadna nie wzięła mnie nigdy tak jak ty!
- Nie miałam zamiaru...
- Oczywiście, że nie miałaś. - Założył ręce na piersiach.
- Czy ja mam do ciebie pretensję, że mnie w sobie rozkochałaś? -
Spojrzał bacznie. - Ale gdybym choć przez sekundę wierzył, że ty
dzielisz moje uczucie, to bądź pewna, że zrobiłbym wszystko, żeby
cię przy sobie zatrzymać!
Nan spoglądała nań w milczeniu. Była przerażona myślą, że jest
niesłychanie blisko wyznania, co czuje i że też go kocha. Wyznanie
mu miłości było równoznaczne z oddaniem mu władzy nad duszą.
I nie miała wątpliwości, że gdy Jess River raz tę władzę uzyska,
nie odda jej już nigdy. W obliczu takiej możliwości skłamała:
- Po prostu pragnę ciebie! Ale nie mogę zostać u ciebie na noc.
Jimmy... - palcami wydłubywała jakąś nitkę z samochodowego
siedzenia.
- Jimmy stanowi dobrą wymówkę - odparł kiwając głową. Dłoń,
którą przerzucił za oparcie jej fotela, powędrowała w stronę jej karku.
Bardzo delikatnie pogłaskał szyję Nan.
- Będzie ci mógł służyć za wymówkę jeszcze przez parę tygodni
szkoły, bo potem wraca na farmę.
- Wraca na farmę? - Chciała uwolnić się od pieszczoty jego
palców, ale nie była zdolna się poruszyć.
- Gdy tylko skończą się lekcje. Ojciec potrzebuje pomocy.
- Poruszył ręką, dotknął węzła mięśni poniżej karku. Stężała.
Chrząknął cichutko. W jej uszach zabrzmiało to jak erotyczny zew. -
Chociaż wątpię, czy Jimmy pojedzie bez oporów po zobaczeniu
aniołka z New Jersey, panny Angel.
Nie chcąc poddać się ogarniającej ją fali podniecenia, Nan
usiłowała siedzieć wyprostowana jak struna.
- I co będzie? Staniesz po jego stronie, jeśli odmówi wyjazdu?
- Po co zaprzątasz sobie głowę jego problemami, Nan? Masz dość
swoich. - Oparł obie dłonie na jej ramionach.
- Jesteś tak spięta, jakbyś była wystrugana z drzewa. - Dłońmi
przesunął wzdłuż jej kręgosłupa, muskając palcami czułe miejsca i
wlewając żar w ciało. Wbrew sobie jęknęła z rozkoszy i wygięła się
jak kotka. - Masz dość własnych problemów - jeszcze raz wyszeptał
jej do ucha. - Chyba zdajesz sobie z tego sprawę?
Z niczego nie zdawała sobie sprawy. Nie w tej chwili. Objęły ją
męskie dłonie, wsunęły się pod koszulę, wywołując pożar. I zanim
pocałunek zamknął jej usta zdołała wyszeptać tylko jedno słowo: Jess!
Po paru minutach leżeli już w jego łóżku, zwarci ze sobą, spleceni
w akcie najwyższej miłości. I gdyby wtedy wszedł do sypialni nie
tylko Jimmy, ale cała jego klasa, też by jej nie zauważyli.
Nan obudziła się w kilka godzin potem. Była otulona
prześcieradłem i Jessem. Leżała na plecach, a on częściowo na niej, w
głębokim śnie, w pełni odprężony, ale nadal pożądliwy. W świetle
księżyca widziała szczegóły umięśnionych zgrabnych pleców.
Palcami przesunęła po gładkiej skórze, ponownie się dziwiąc jej
delikatności, zwłaszcza w zestawieniu z wielką siłą jego mięśni.
Poruszył się pod wpływem pieszczoty i kusiło ją, by go obudzić i raz
jeszcze powrócić na szczyty ekstazy, jaką przeżyli przed paroma
godzinami.
Zrezygnowała jednak i delikatnie wysunąwszy się spod Jessa
wstała i zaczęła się ubierać. Powtarzała sobie w myślach, że robi to ze
względu na Jimmy'ego. Jeśli zobaczyłby rano, że ona wychodzi z
sypialni brata, to nie tylko źle odczytałby stosunki, jakie ich łączą, ale
odebrałby informację, która mogłaby wypaczyć jego moralność. Jeśli
Jimmy jest naprawdę zainteresowany poważnie Angel Conners, to nie
powinien sądzić, że chodzenie razem do łóżka jest rzeczą normalną w
podobnych sytuacjach. Z drugiej strony trudno było przypuścić, iż
chłopak jest tak naiwny, że nie domyślił się jeszcze, iż Jess i Nan są
kochankami.
Nie tylko Jimmy nie powinien wiedzieć, co Nan naprawdę czuje
do Jessa, ale i sam Jess. Nie można dopuścić, by się domyślił, jak
wielkim uczuciem zaczęła go obdarzać. Po ciemku poszła na palcach
do wyjścia, bezgłośnie otworzyła drzwi i wyszła w pełnię nocy. Jess
uczciwie ją ostrzegł. Wzięta to sobie do serca. Gdyby się dowiedział,
jak bardzo Nan go kocha...
Spojrzała na dom. Czy Jess za chwilę się obudzi, przesunie ręką i
dotknie... pustki? Co pomyśli, co będzie czuł?
Czy ona go naprawdę kocha? Niestety, tak. Równym krokiem
ruszyła w stronę śródmieścia. Niewiele już godzin pozostało do rana,
ale wróci do siebie, by coś zjeść i wziąć gorący prysznic. Przedtem
powinna jednak pójść do wypożyczalni i zabrać samochód.
Szła szybko, głęboko zatopiona w myślach, nie zwracając
większej uwagi na to, co dzieje się dokoła. Patrzyła jedynie pod nogi,
by omijać drobne przeszkody czy dziury w chodniku. Dopiero w
pobliżu wypożyczalni podniosła głowę i rozejrzała się. W lokalu było
ciemno. Nan zesztywniała. Przecież zostawiła wszystko tak jak było,
w pośpiechu biegnąc za Jessem: zasłony zaciągnięte, ale światła nie
wyłączone! Czyżby Jimmy wrócił i wszystko zamknął?
Czy też wszedł ktoś niepowołany?
Schyliła się i pobiegła pędem przez pusty parking. Przylgnęła do
muru domu tuż przy drzwiach wejściowych i spróbowała je ostrożnie
otworzyć. Zaryglowane! Zlodowaciała. Musiał to chyba zrobić
Jimmy! To jedyne racjonalne wytłumaczenie. Nie była jednak niczego
pewna i wewnętrzny głos ostrzegał, że coś nie jest w porządku. Chyba
jednak niepotrzebnie ulega panice! Niemniej cichutko i ostrożnie
obeszła budynek, idąc tam, gdzie stał jej kombi. Jedyny zaparkowany
tu samochód. Wszystko wyglądało normalnie. Odetchnęła,
wyrzucając sobie nadmierną wyobraźnię. Właśnie to, z czego Jess...
Tylne drzwi stały otworem.
Czy aby nie uległa złudzeniu? Nie były otwarte, lecz uchylone
może o centymetr. A przecież po dokonanej przez Jessa reperacji
pasowały ściśle do framugi. Nie powinno być żadnej szpary. Podeszła
cicho i pchnęła drzwi. Otworzyła je na tyle, by móc się wśliznąć.
Coś usłyszała! Spadające na ziemię pudełka z kasetami! I większy
hałas. Upadająca półka? Przestała się bać, przestała nad sobą
panować: ruszyła, krzycząc głośno z wściekłości. Wbiegając do
frontowej części lokalu włączyła oświetlenie. W jasnym blasku lamp
zobaczyła stojącą pośrodku sklepowego pomieszczenia postać w
narciarskiej masce przeciwwietrznej. Nie dlatego jednak stanęła jak
wryta. Zatrzymał ją jej własny rewolwer w ręku intruza. Z lufą
skierowaną w jej głowę!
ROZDZIAŁ 14
Nan padła na ziemię licząc na to, że drewniany kontuar zapewni
jej osłonę przed kulą. Strzał w istocie padł, ale zamiast odgłosu
pocisku trafiającego w drewno rozległ się inny hałas:
roztrzaskiwanego szkła. Dźwięk ten wypełniał całą jej świadomość i
zdawał się trwać wiecznie. Prawie ogłuszona przywarła do podłogi z
głową osłoniętą rękami.
Potem zapanowała cisza, w której słyszała łomot własnego serca i
świszczący oddech.
Podniosła się. Nikogo już nie było. Nie było również frontowej
witryny, przez którą napastnik uciekł. Ulgę, jaką zrazu przyniosło
zniknięcie groźby dla życia, zastąpiła furia z powodu aktu
wandalizmu dokonanego na jej własności. Wyszła zza kontuaru
trzęsąc się ze złości i głośno klnąc.
Wypożyczalnia była zdewastowana. Napastnik zdołał zniszczyć
wiele kaset wideo, wyciągając z nich taśmę magnetyczną. Na
podłodze walały się setki metrów taśmy, zniszczone obwoluty i
pudełka oraz ocalone kasety. Jedną z półek przewrócono. Obok leżał
rewolwer. Podniosła go. Jeden nabój wystrzelono. Otworzyła bębenek
i wysypała na dłoń pozostałe pięć kul. Wpatrzyła się tępo w lśniące,
mosiężne łuski i dopiero wówczas uświadomiła sobie w pełni, co
mogło się stać. Łzy zaczęły napływać jej do oczu i przestała
cokolwiek widzieć. Chyba nie usłyszała policyjnej syreny ani
wzywającego ją głosu Larsa Handleya.
Odłamki szkła z wielkiej witryny chrzęściły pod butami Jessa. Z
głębokiego snu zbudził go Lars. Powiedział, że Nan nie chciała go
niepokoić, jednakże on sam uznał, że Jess powinien o wszystkim się
dowiedzieć.
Strzał oddany w szybę od wewnątrz spowodował, że większość
odłamków wyleciała na parking przed wypożyczalnią. Kawały szkła
podobne do lodu pokrywały czarny asfalt odbijając pierwsze, krwawe
światło dnia. Jess pchnął drzwi wejściowe, cały spięty i gotów rzucić
się na zboczeńca, który uczynił Nan taką krzywdę.
Dziewczyna siedziała na podłodze wśród zniszczonych kaset.
- On mógł cię zabić! - powiedział drżącym, pełnym uczucia
głosem. - Nie powinnaś była ode mnie wychodzić! Dlaczego...? -
urwał. Lars Handley, który z drugim policjantem przeprowadzał
skrupulatne oględziny lokalu, podniósł na chwilę głowę i widząc Jessa
powrócił do swojej roboty. -I nadziałaś się na napastnika z bronią w
ręku! To była głupota!
- Nie wiedziałam, że wziął mój rewolwer! - Patrzyła na Jessa, a
chłód tego spojrzenia mógł konkurować z podobnymi do lodu
odłamkami szkła. - To jest mój lokal! Mój! Co miałam robić?
Podwinąć ogon i uciec? Iść do mojego wspaniałego mężczyzny i
prosić o pomoc? - Jej sarkastyczny ton podziałał na Jessa jak
smagnięcie w policzek.
Poczuł oblewającą go falę gorąca.
- Nie powinnaś była uciekać ode mnie w ten sposób w środku
nocy. Odwiózłbym cię, gdybyś mnie obudziła...
- No i co wtedy, Jess? - Wstała, wzrok jej ciskał błyskawice. -
Rzuciłbyś się na niego, żeby odebrać mu broń? A może nadstawiłbyś
pierś?
- Lepiej ja niż ty...
- Co takiego? - Zachłysnęła się. - A cóż to za durne, męskie
gadanie? I już niemodne! - Przybrała filmową pozę. -„Odsuń się,
śliczna panienko! Przyjmę za ciebie ołowianą kulkę!" - kpiła. - Taki
miałeś zamiar?
- Spokojnie, Nan! Doznałaś szoku... - podszedł Lars i położył jej
rękę na ramieniu. - Przecież to nie wina Jessa. To nie on cię tak
urządził!
Te słowa ją uspokoiły. Zrobiła się jakby mniejsza, gniew zaczął ją
opuszczać jak powietrze uciekające z przekłutego balonu. Serce Jessa
rwało się do niej, chciał podejść, objąć Nan i utulić. Pozostał jednak
tam, gdzie stał. W głębi duszy wiedział, że mimo dobrych chęci nie
czas teraz na obejmowanie i pocieszanie. Może takie doświadczenie
było jej potrzebne. Samej stawić czoło przeciwnościom! Tak czy
owak dobrze zrobił nie reagując. Świadczył o tym jej kolejny krok.
- Wiem - odparła i słabiutko uśmiechnęła się do Jessa, ocierając z
twarzy łzy, które nagle pociekły z oczu. - Przepraszam cię, Jess! Po
prostu musiałam dać upust wszystkiemu, co jest we mnie, a ty akurat
się napatoczyłeś. - Zniknął lód w spojrzeniu, pozostała tylko niebieska
pustka.
Wpakował ręce głęboko do kieszeni dżinsów, aby nie spostrzegła,
że trzęsą mu się dłonie, i nie domyśliła się, jak bardzo pragnie wziąć
ją w ramiona i przygarnąć do piersi.
- Rozumiem... - Potem spytał gwałtownie: - Czy poznałaś
napastnika?
- Widziała, ale nie poznała - odezwał się Lars, patrząc surowo na
Jessa. - Powiedziałem ci to przecież przez telefon. I dodałem, że nic
się jej nie stało. Nie poznała, nie wie kto, a jeśli zaczniesz pochopnie
podejrzewać, kto to był, i oskarżać, to osobiście cię przymknę!
- Nie mam zamiaru nikogo pochopnie podejrzewać, Lars!
- obiecał Jess. Słowa te jednak wcale nie oznaczały, że będzie
siedział z założonymi rękami.
- Moja firma ma ubezpieczenie na inwentarz i lokale swoich filii -
powiedziała Nan, już w pełni opanowana kobieta interesu, odczytując
z twarzy Jessa jego zamiary. - Nie będzie mnie to kosztowało ani
centa. - Rozejrzała się dokoła z żalem i oburzeniem w oczach. - Tylko
że już nie pozwolę tu nikomu pracować. To zbyt niebezpieczne.
Jimmy będzie musiał...
- Jimmy tu zostanie! - odparł zdecydowanie Jess. - I ta młoda
dziewczyna, jak jej tam. Lokal musi być na okrągło pilnowany. Nie
ma obawy, będą tu bezpieczniejsi niż u siebie w domu.
- Chyba nie roi ci się jakaś tam straż obywatelska, Jess?
- zapytał Lars marszcząc brwi i uprzedzając w proteście Nan,
która już otwierała usta. - Bo jeśli o tym myślisz, to ja nie...
- Daj spokój, Lars! Chyba nie posądzasz mnie o taką głupotę! -
Jess wyjął ręce z kieszeni i wziął się pod boki. - Bez względu na to, co
poniektórzy myślą, nie mam zamiaru małpować Johna Wayne'a. Po
prostu myślę o bezpieczeństwie samego lokalu. Bydlak, który tu był,
nie przyszedł z rewolwerem. Miał łut szczęścia, że koło kasy znalazł
broń Nan i mógł sobie zapewnić wyjście przez witrynę. Facet nie miał
zamiaru uczynić jej krzywdy, bo wtedy... - Zabrakło mu słów, które
oddawałyby jego myśli. Jednakże Nan zrozumiała i z aprobatą
kiwnęła głową.
- To prawda, święta prawda! - Jednocześnie zaczerwieniła się po
czubki włosów. - A jeśliby inne sprawy... osobiste... nie oderwały
mojej uwagi, to bym nie zapomniała o obowiązkach... Nie
zostawiłabym otwartych drzwi. Nikt by tu nie wszedł, gdyby były
zaryglowane, z włączonym alarmem. ..
- Ale ktoś wszedł! - Jess zbliżył się do Nan. - Czy z kasy dużo
zginęło?
- Nie brak nawet jednego centa. Bardzo to dziwne. Przecież
wybiegłszy zostawiłam w kasie kilkaset dolarów. Nietknięte. Wziął
tylko rewolwer. - Rzuciła okiem na broń leżącą teraz na ladzie. - I
pewno zatarłam wszystkie odciski palców, biorąc go do ręki. Nie
pomyślałam o tym...
- Odcisków palców to ja mam na kopy! - powiedział Lars. - Ale
co mi z tego przyjdzie? Ilu miejscowych może być w jakiejś
policyjnej kartotece? Bardzo niewielu. Po to, żeby komuś pobrać
odciski, trzeba mieć uzasadnione podejrzenie, że gość popełnił
przestępstwo. A jakie ja mogę mieć uzasadnienie? Chwilowo
żadnego.
- Nie ma więc podejrzanego? A motywacja?
- Nie widzę podejrzanego z motywacją. No bo kto? - powiedział
policjant.
- No, nasz kochany...
- To nie był Neilson! - Nan domyśliła się, kogo Jess chce
wymienić. - Rozpoznałabym go nawet w masce. Ten napastnik był
szczuplejszy i wyższy. Nie przypominał żadnej ze znanych mi osób.
- Neilson mógł go wynająć...!
- Jess! Uspokój się! Neilson uderzył ci na mózg? - Lars wrócił w
kąt pomieszczenia, gdzie drugi policjant zdejmował odciski palców,
rozpylając na jasną powierzchnię ciemny proszek. - Zostaw Neilsona
w spokoju, Jess! On by nie wymyślił takiej rzeczy. Jest na to za głupi.
- Głową wskazał Nan. - Zabrałbyś ją lepiej do domu.
- Nie wrócę do domu, póki agent towarzystwa ubezpieczeń nie
sporządzi protokółu strat - oświadczyła zdecydowanie Nan patrząc na
Larsa, jakby się spodziewała protestów z jego strony.
Mimo całej złości Jess miał ochotę się roześmiać: Lars jeszcze nie
znał takiej Nan. Niełatwo mu z nią pójdzie! Była gotowa do słownej
batalii.
W efekcie osiągniętego kompromisu Nan pojechała sama do
domu, by coś szybko przełknąć, wziąć prysznic i przebrać się. Zaraz
potem miała wrócić. Pomyślała sobie, że dobrze jej zrobi pozostanie
sam na sam z własnymi myślami, choćby na krótki czas. Była w
zdecydowanie złym humorze. I to nie tylko z powodu włamania,
aktów wandalizmu i chwil grozy, jakie przeżyła.
Bardzo żałowała, że wylała złość na Jessa. W tym, co się
wydarzyło, nie było przecież jego winy. Niemniej to on stworzył
sytuację, w której nie pomyślała o zabezpieczeniu lokalu. A jej wina
polega na tym, że pozwoliła się tak ponieść emocjom. I o tym właśnie
chciała chwilę porozmyślać.
Jednakże podczas brania prysznicu miała przed oczami tylko
narciarską, wełnianą czapkę z wycięciami na oczy i sylwetkę
napastnika, słyszała piekielny trzask rozpryskującej się witryny i echo
strzału. Zamknęła oczy szczerze żałując, że nie ma tu Jessa, by mógł
ją pocieszyć i przytulić.
Od skłębionych myśli oderwał ją przeraźliwy dzwonek telefonu.
Dzwonił dziennikarz, który poprzednio prosił o wywiad w związku z
sukcesem jej wypożyczalni. Dowiedział się o włamaniu od
informatora monitorującego policyjne częstotliwości. Chciał
informacji na temat aktów wandalizmu oraz uwag z pierwszej ręki,
jak to określił, na temat akcji przeciwko filmom pornograficznym,
prowadzonej w małym miasteczku Południowej Dakoty.
- Nie mam i nie wypożyczam takich filmów. Nie mam nawet
filmów o tak zwanej ograniczonej oglądalności. Kto panu powiedział,
że mam filmy porno? - Była oburzona, choć usiłowała mówić
spokojnie.
- Ja... Ja nie mogę ujawniać źródeł informacji, pani Black. Chyba
to pani rozumie...
- Jeszcze lepiej rozumiem, czym grozi zniesławienie, panie
Sanders! - odparła słodziutkim głosem. - I zna się na tym doskonale
moja firma, FFR. Nie sądzę, aby jej dyrektorzy siedzieli cicho, gdy
ich przedstawicielka zostaje oskarżona o posiadanie kaset filmów
sprzecznych z przyjętą polityką programową.
Po tym wyjaśnieniu pan Sanders zdecydowanie zmienił swoje
zachowanie i styl rozmowy. Po odłożeniu słuchawki była pewna, że
to, co pismo opublikuje, będzie bardziej jej przychylne. A trochę
przychylności teraz się przyda. Ten ostatni incydent, bez względu na
doskonałe wyniki handlowe filii, nie przysporzy jej wielu przyjaciół w
dyrekcji FFR. Z wewnętrznymi oporami zdecydowała, że zadzwoni
do firmy i zawiadomi ją o wydarzeniu, jak tylko nadejdzie pora
otwarcia biur w Kalifornii.
Gdy wreszcie zadzwoniła, wicedyrektorka, która odebrała telefon,
oświadczyła po wysłuchaniu całej historii, że popiera Nan we
wszystkich jej działaniach i żeby się nie martwiła, gdyż w ciągu
godziny wysłany będzie pełen asortyment kaset. Dodała, że wszyscy
ją podziwiają za pełne inicjatywy działania i przebojowość. Nan była
mile zaskoczona.
Odwiesiła słuchawkę i odetchnęła z ulgą. Coś ją jednak w tym
wszystkim niepokoiło. Usiłowała sobie powiedzieć, że nie ma po
temu podstaw, niemniej nurtowała ją myśl, że ten spokój w obliczu
tak poważnego wydarzenia jakoś tu nie pasuje. Kobieta, z która
rozmawiała, powinna okazać przynajmniej zgorszenie, zaskoczenie,
czy też złość. A tu nic! Nieważne, pomyślała. Ostatecznie jej sprawą
jest działalność wypożyczalni w Henningtonie. O resztę niech się
martwi dyrekcja. Odpowiednio ubrana do sprzątania wróciła do
wypożyczalni, zdecydowana jak najszybciej wznowić działalność
handlową.
Wkrótce zorientowała się, że włamanie było głównym tematem
porannych rozmów w całym mieście. Trudno o lepszą reklamę. Radio
i prasa były zupełnie niepotrzebne! Ludzie gromadnie przychodzili
obejrzeć miejsce wydarzenia. Nan mogła przy okazji stwierdzić
stopień polaryzacji opinii miejscowej społeczności. Wsparcie i objawy
sympatii brały górę. Tak, miała wyraźne poparcie większości.
Przyszło wielu jej nowych przyjaciół, zwłaszcza członków
kongregacji, aby przed udaniem się do pracy czy codziennych,
domowych zajęć wyrazić jej swoją sympatię. Wielu proponowało
pomoc przy usuwaniu skutków wandalizmu. Zjawili się też Sue i
Walker pełni niepokoju o Nan.
- Wieczorami nie możesz zostawać sama - oświadczył
zdecydowanie pastor. - W głowie mi się to nie mieści! U nas, w
Henningtonie? Wręcz niemożliwe! - Ze smutkiem i rozczarowaniem
patrzył na rozbitą witrynę. Nan widziała, że Walker bardzo się przejął.
Sue z kolei przeżywała fakt, że jej mąż tak nad tym cierpi, co zresztą
nie oznaczało, że głęboko nie współczuła przyjaciółce.
- Jestem pewna, że to nikt z mieszkańców Henningtonu! -
powiedziała Nan, kładąc rękę na ramieniu pastora. - Ja dobrze
rozpoznaję sylwetki znanych mi osób. To nie był nikt stąd. A w
żadnym wypadku nie Douglas Neilson. Na kilometr poznałabym ten
brzuch. - Uśmiechnęła się, pragnąc rozpogodzić oblicze Walkera,
bardzo zmartwionego, że to mogła być któraś z jego owieczek.
Pastor nie rozchmurzył się jednak. Nieco później, kiedy już
wyszedł, Sue zwierzyła się, że to przejaw skłonności do dźwigania
całego ciężaru win i do zbawiania świata. - I oczywiście wziął na
swoje barki cały ciężar twojej przygody, Nan. Wraz z winą sprawcy
włamania - zakończyła.
- Właśnie miałam ci powiedzieć, że wybierając między
buńczuczną męskością Jessa...
- Poruszyłaś istotny temat - przerwała jej Sue. - Zdaję sobie
sprawę, że to nie czas na prawienie ci lekcji, ale jest wyraźna różnica
między człowiekiem, który usiłuje imponować swoją męskością a
osobnikiem zakochanym, troszczącym się o kobietę.
- Wnioskuję z tego, coś powiedziała, że Jess był u was i... - Nan
zaczerwieniła się po czubki włosów.
- Wpadł po drodze, gdy szedł zorganizować pomoc dla ciebie. I
nie odtrącaj jej, Nan! - radziła Sue. - Chyba że jesteś absolutnie
pewna, że go nie kochasz. Ja wiem, że to wszystko razem nie moja
sprawa, ale jesteśmy przyjaciółkami, a przyjaciele powinni rozmawiać
ze sobą szczerze.
Oczy Nan zaszły łzami. Rozejrzała się po lokalu. Emerytowany
stolarz oczyszczał ramę okienną przed wprawieniem nowej witryny.
Inny członek kongregacji zmiatał z podłogi szkło. Za kontuarem
siedziała Inga, pracowicie zwijając te taśmy, które nie były
uszkodzone, a tylko wyciągnięte z kaset.
- Naprawdę nie wiem, jak bardzo kocham Jessa - odpowiedziała
Nan. - Wiem tylko, że nie chcę dopuścić do tego, by pomagając mi,
sam się narażał.
- Nie do ciebie należy taki wybór - odparła spokojnie Sue.
Nan nie mogła kontynuować rozmowy, gdyż przyszła inspektorka
towarzystwa ubezpieczeń. Trzeba było oprowadzić ją po lokalu,
pokazać uszkodzony sprzęt i wyposażenie.
- Widzę, że szybko zebrała pani ekipę ratowniczą - powiedziała
inspektorka po zakończeniu obchodu. - Świadczy to o trosce o
majątek i wspomnę o tym w moim raporcie. -Przez cały czas robiła
notatki.
- To jest grono przyjaciół - wyjaśniła Nan. - Oni sami się
zmobilizowali. Ja nawet nie kiwnęłam palcem.
- To wspaniale! Pomówmy teraz o dodatkowych
zabezpieczeniach. - Obserwowała Nan spod przymkniętych powiek. -
Będzie pani musiała zabezpieczyć się, aby podobny wypadek nie
mógł się powtórzyć.
Nan już otwierała usta, aby wyjaśnić, że zamierza ustawić polowe
łóżko na zapleczu i spać tam, dopóki sprawca szkód nie zostanie
schwytany, kiedy nagła cisza wśród obecnych powstrzymała ją i
kazała ich śladem skierować wzrok w stronę drzwi.
Stał w nich Jess Rivers, który wyglądał jak postać z filmu Clinta
Eastwooda. W zgięciu łokcia trzymał strzelbę o krótkiej lufie. Ubrany
był w swoje odwieczne dżinsy, czarny podkoszulek i wytartą kurtkę
lotniczą. Obrazu dopełniały lotnicze okulary przeciwsłoneczne.
Inspektorka głośno wciągnęła powietrze.
- To jest właśnie moje zabezpieczenie! - powiedziała Nan, a
słowa te wyszły z jej ust właściwie bezwiednie. - Ma pani jakieś
uwagi na ten temat?
Kobieta zanotowała coś i szybko wyszła, nie mówiąc ani słowa.
Mijając Jessa w drzwiach patrzyła na niego okrągłymi, przerażonymi
oczami.
- Witam szanowne towarzystwo! - powiedział Jess wesoło,
zdejmując okulary i chowając je do kieszeni. - Masz chwilkę, Nan?
Chciałbym z tobą porozmawiać.
- Oczywiście! - odparła zapraszając go za kontuar. - Pójdziemy na
zaplecze. Sprawiasz piorunujące wrażenie na ludziach, nosząc tę
armatę pod pachą. Inspektorka pewnie pomyślała, że ty jesteś tym
bandytą.
Skrzywił twarz w uśmiechu. Inga pomachała do niego wesoło,
jakby był w drodze do kościelnego podestu i szykował się do
odśpiewania psalmu. Prowadząc go na zaplecze Nan miała wrażenie,
że wszystko, co się dzieje dokoła, jest fragmentem snu.
- Co do tej strzelby - powiedziała, obracając się ku niemu -to ja
nie mogę...
- Spokojnie, Nan! - powstrzymał ją Jess, otwierając przepiłowaną
dubeltówkę i wyjmując nabój. - W kartuszu jest sól. To nikogo nie
zabije, ale, powiedzmy, zwróci uwagę faceta...
- W dalszym ciągu uważam, że...
- O co ci chodzi? Nie ty będziesz z tego strzelała. - Odstawił nie
naładowaną broń i ujął jej twarz w dłonie. - Przez chwilę posłuchaj!
Wiem, że twarda z ciebie i szczwana sztuka. Nie musisz tego
udowadniać nikomu, zwłaszcza mnie. Ale nie możesz być wszędzie w
tym samym czasie. Jeśli to włamanie nie jest dziełem Douglasa
Neilsona, lecz kogoś innego, kto ma coś konkretnego przeciwko tobie
i twojej wypożyczalni, to masz poważny problem. Z Neilsonem
umiałaś sobie poradzić. Znane zło lepsze od nieznanego. Potrzebujesz
pomocy!
Nan czuła przepływającą przez ciało falę słodkiej słabości i naglą
ulgę. Chciałaby móc się rozpłakać, przytulić twarz do jego piersi,
poczuć obezwładniającą siłę ramion. Zamiast tego wymamrotała:
- Ja... ja wiem... Co proponujesz?
- Mam ugadanych trzech dobrych facetów - powiedział, a kamień
spadł mu z serca: Nan była gotowa go wysłuchać. Gdyby
protestowała, sam pilnowałby jej wypożyczalni, nawet bez jej wiedzy.
Jeśli natomiast zaakceptuje jego pomysł, będzie to z ogólną korzyścią
dla wszystkich. - Będą pełnili ośmiogodzinne dyżury na trzy zmiany.
Na zapleczu. Będą pilnowali ciebie i lokalu. Zrobimy to tak, żeby nikt
nie widział, nie wiedział i nawet się nie domyślał. A gdyby twoi
wrogowie nawet czegoś się domyślili, to jedynie ich zniechęci. No co?
- To niemożliwe, Jess. Ja przecież nie mogę...
- Sza, kochanie! - Zaczął dłońmi pieścić jej włosy, potargane i
miękkie. - To nie będzie kosztowało ani centa. Twojego czy mojego.
Oni chcą pomóc po prostu z dobrej woli.
- Właściwie dlaczego? - Bez pytania o zgodę zaczęła wędrować
dłońmi po czarnym podkoszulku, pod którym wyczuwała spięte
mięśnie i żar.
- Bo to są moi przyjaciele. - Złożył delikatny pocałunek na jej
ustach. Jej zmysły rozkoszowały się smakiem i zapachem mężczyzny.
I w tym momencie uświadomiła sobie w pełni, że go kocha i że jej
plany, marzenia i logika przestały być ważne. Ważny jest jedynie Jess
i siła jej uczuć do niego. Jakaż była niemądra, a przy tym zagubiona!
Chwilowo zatrzymała przy sobie ten osobisty sekret. Udało się jej
też ze spokojem wysłuchać dodatkowych informacji na temat trójki
przyjaciół:
- Mike Dap był sierżantem w piechocie morskiej - powiedział
Jess odsuwając się nieco, jakby podczas pocałunku nie zdarzyło się
nic specjalnego. - Mieszka teraz w Północnej Dakocie, ale z radością
zgodził się przyjechać. Powiada, że o tej porze roku tu się lepiej łowi
ryby. Fred Press to też kumpel z wojska. Co prawda siedzi na wózku
inwalidzkim, ale to mu w niczym nie przeszkadza. Trzeci, to Charlie!
- Jess, jesteś pewien, że on... ?
- Charlie to najlepszy z nich trzech. Niech cię nie myli jego
obecny wygląd. Jest trzeźwy jak sędzia trybunału wydający wyrok.
Obsycha już z alkoholu. I zgodził się brać nocną zmianę.
- Muszę się z nimi wszystkimi spotkać - powiedziała Nan po
chwili namysłu, odrzuciwszy wątpliwości natury osobistej. - I muszę
ustalić pewne zasady...
- Oczywiście!
- Jess, ja...
- Co?
- Hmm... Ja się po prostu zastanawiam, dlaczego ty nie wziąłeś
sobie żadnej zmiany... - Usłyszała w uszach swój własny nerwowy
śmiech. - Kiedy tu wszedłeś, udając Charlesa Bronsona, ja...
- Kogo znowu?
- Nieważne, nieważne! - Roześmiała się, tym razem wesoło. -
Któregoś dnia pokażę ci film z Bronsonem.
- Będziesz miała po temu wiele okazji - odparł Jess. Wyjął z
kieszeni przeciwsłoneczne okulary. - Sam nie wziąłem żadnej zmiany,
ponieważ od tej chwili, moja panno, jestem twoim osobistym
gorylem. Jeśli chcesz, będę spał na kanapce w holu, ale przez cały
czas będę bliziutko. W dzień, podczas pracy, chronić cię będą moi
przyjaciele, nocami ja. - Włożył okulary, aby nie mogła odczytać
wyrazu jego oczu. I szybko wyszedł, aby nie zdążyła wymyślić żadnej
odpowiedzi.
- Nan, kochanie! Jest tutaj pewien pan, który chce z tobą
porozmawiać! - zawołała Inga.
Nan otrząsnęła się z działania magicznego uroku Jessa i podeszła
do kontuaru, przy którym stał David Conners, trzymając w ręku
kasetę, którą wziął poprzedniego dnia.
- Słyszałem, że były jakieś problemy minionej nocy. Czy to
prawda? - zaczął rozmowę.
- Chyba nie brak śladów - odparła biorąc taśmę. - Jakiś bydlak
pomylił mój lokal z ujeżdżalnią.
- Widzę, że nie jest pani w najlepszym nastroju. To zrozumiałe. -
Z twarzy Connersa zniknął uśmiech. Skierował się w stronę wyjścia.
- Przepraszam pana - powiedziała szybko Nan, wychodząc przed
kontuar. - Niech pan chwilkę zostanie. Przedstawię panu moich
przyjaciół.
Zdziwiło ją, że Inga wita się z nim bardzo chłodno. Gdy wyszedł,
spytała przyjaciółkę o powód.
- To jakiś śliski typ. Tak mi się wydaje. - Drobną, pomarszczoną
dłonią wygładzała zgniecioną taśmę. - Mam instynkt.
- Ale co konkretnie masz mu do zarzucenia?
- Nic. Instynkt mnie ostrzega. - Inga nie patrzyła jej w oczy. -
Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że starzy ludzie umieją
patrzeć i dużo widzą. Widziałam, jak na ciebie spoglądał. Wstrętnie!
To zły człowiek, Nan. Bardzo mi się nie podoba.
Nan nie odrzuciła z miejsca intuicyjnej analizy Ingi, ale
niebawem już nie miała czasu o tym myśleć. Rano jej lokal
odwiedzali ludzie przyjaźni, oferując pomoc. W porze
popołudniowego lunchu była świadoma istnienia innych, mniej
przychylnych. Zaczęło się od telefonów. Anonimowe głosy wyrażały
zadowolenie z włamania twierdząc, że Nan na to zasłużyła. Potem na
zewnątrz zgromadziła się gromadka, głównie kobiet, aby gapić się
ponuro na ludzi pomagających w sprzątaniu. Przy okazji wręczano
przygodnym osobom fatalnie zredagowane paszkwile. Filmy z
wypożyczalni Nan były w nich nazywane podarunkami szatana.
Czasami też przejeżdżał samochód, którego kierowca trąbił
manifestacyjnie.
Sprawę telefonów Nan rozwiązała szybko, po prostu nie
podnosząc słuchawki. Gdy jazgotliwy, nieustanny dzwonek telefonu
zaczął działać jej na nerwy, wyłączyła aparat. Rozdających ulotki
odpędziła od drzwi wejściowych, ale przegrupowali się szybko na
przeciwległym chodniku, stanowiącym drogę publiczną i tam już Nan
ingerować nie mogła. A trąbienie? No cóż, choć przykra, była to
mimo wszystko demonstracja owych praw i wolności, o które sama
tak zaciekle walczyła.
Jimmy pojawił się tuż po trzeciej. Był dziwnie obojętny w obliczu
wyrządzonych szkód. Wpadł podekscytowany do lokalu, ledwo
rzucając okiem na dyktę zasłaniającą otwór po rozbitej witrynie.
Poranni ochotnicy skończyli swoją robotę, w wypożyczalni pozostała,
oprócz Nan, jedynie Inga oraz Sue z dwiema starszymi córeczkami,
sklejając porozrywane pudełka od kaset. Jimmy nawet nie zauważył
Sue, za to jeszcze na progu zapytał o Angel.
- Nie mam zielonego pojęcia, gdzie ona jest - odparła pracująca
na komputerze Nan. - Czy możesz...? - Nie zdążyła dokończyć, gdyż
Jimmy przerwał jej zawiadamiając, że idzie szukać Angel, która
obiecała się z nim spotkać w wypożyczalni.
- Hola, stop, Jimmy! - Nan wstała od komputera. - Podobno tu
pracujesz? Właśnie jest już na to czas. Masz pewne zobowiązania
wobec mnie, jesteś mi potrzebny. Nie możesz gdzieś pędzić i szukać
swojej przyjaciółki, bo ci się akurat tak podoba. Istnieją z pewnością
ważne powody, dla których się nie zjawiła.
Jimmy obrócił się i Nan zobaczyła na jego twarzy otwarty bunt.
Przez chwilę myślała, że postawi na swoim i wyjdzie. Wyraz buntu
zastąpiła jednak chmurna mina.
- Dobra - powiedział. - Co mam robić?
Po raz pierwszy od zakończenia krótkiego „kursu" u Nan Jimmy
o to zapytał. Zawsze przedtem doskonale wiedział, czego się od niego
oczekuje. Nan poczuła się zawiedziona. Zrobiło się jej bardziej
przykro niż po anonimowych telefonach i trąbieniu.
Tłumaczyła sobie jednak, że Jimmy to jeszcze dzieciak, mający
pełne prawo do popełniania błędów i wpadania w złe humory. Zresztą
tak jak każdy. Spokojnie, choć chłodno uświadomiła mu, że Sue
potrzebuje pomocy. Jimmy skinął głową i niechętnie poczłapał w kąt
lokalu. Nan widziała wyraz twarzy Sue, świadczący o tym, że
zrozumiała sytuację. Pomyślała też, że właściwie winna jest
Petersenom dożywotnie bezpłatne karty na filmy wideo. To i tak nie
wystarczyłoby, żeby odwdzięczyć się za ich pomoc.
Po paru godzinach Sue i dziewczynki poszły do domu, a z nimi
pani Inga. Nan została sama z Jimmym. Ilekroć otwierały się drzwi
wejściowe, podskakiwał i wykręcał szyję, by zobaczyć, czy to nie
Angel. A im więcej wchodziło osób, w tym bardziej ponury nastrój
wpadał. O siódmej wieczorem nadawał się na oddział szpitala
psychiatrycznego.
- Dziś wcześniej zamykam, Jimmy! - poinformowała go Nan. -
Myślę, że przez następnych kilka dni ludzie będą siedzieli w domach
po zapadnięciu zmroku. Sama tak bym postąpiła. Jeśli chcesz, możesz
iść i poszukać swojej przyjaciółki.
- Nigdzie nie pójdę - odpowiedział patrząc w ziemię. -
Powiedziała mi, że spotkamy się tutaj. Jeśli nie przyszła, to znaczy że
nie chce mnie widzieć.
- Co ty wygadujesz? - Nan chwyciła chłopaka i obróciła ku sobie.
- Rezygnacja ze strony Riversa? Defetyzm? Tego się po tobie nie
spodziewałam!
- Ty porzucisz Jessa, prawda? No... wtedy, kiedy wyjedziesz. Ona
też nie jest stąd. Wyjedzie. Po co mi to?
Nan odskoczyła jak oparzona. Cóż mogła powiedzieć? Poza tym
tyle przecież wydarzyło się ubiegłej nocy, kiedy to Jess zadał jej
prawie takie samo pytanie. Ale wówczas, zaledwie wczoraj, nie
wiedziała jeszcze, że go kocha.
- Nie porównuj mnie z Angel - odparła wreszcie. - Jesteście oboje
jeszcze strasznie młodzi. To nie tak samo.
- Racja - powiedział Jimmy niezbyt przekonany i bardzo
nieszczęśliwy.
W tej chwili otworzyły się drzwi frontowe i weszła Angel
Conners z miłym uśmiechem na ładnej buźce.
- Cześć, Jimmy! - powiedziała lekko. - Przepraszam, że tak
późno. Ojciec powiedział mi, że były tutaj jakieś problemy i w ogóle
nie chciał, żebym przychodziła. - Podeszła do Jimmy'ego i wzięła go
pod ramię. - Ale mimo to przyszłam. - Uśmiechnięta obróciła się do
Nan: - Cześć, pani Black!
- Cześć, Angel! - Nan zaobserwowała nagłe przeobrażenie się
Jimmy'ego z zawiedzionego dzieciaka w bojowego młodzieńca. -
Jimmy, skoro ojciec Angel nie chce, żeby ona tutaj przychodziła, to
może lepiej...
- Nie, nie, wszystko w porządku! - przerwała dziewczyna. - Tata
pracuje. Nawet nie zauważy, że mnie nie ma. Co będziemy dziś
wieczorem robić, Jimmy? Przez cały dzień bardzo chciałam cię
zobaczyć...
Jimmy uśmiechnął się głupawo i wydał przedziwny bulgot. Nan
miała właśnie zaproponować, by bez względu na to, czy tata zauważy,
czy nie, zadzwonić do niego i powiedzieć, że Angel tu jest, kiedy
ponownie otworzyły się drzwi i... Nan zapomniała zarówno o Angel,
jak i o jej ojcu.
ROZDZIAŁ 15
Było ich czterech, a wyglądali, jakby wyjęci z westernu. Czterech
twardych mężczyzn, nieco przygaszonych przez czas i życie, ale nadal
pełnych werwy i woli walki. Głównym bohaterem był w tej czwórce
oczywiście Jess. Zniewalająco przystojny!
- Cześć, Nan! - przywitał się. - Cześć, Jimmy! -W kierunku Angel
skinął tylko głową.
- Halo, Jess! - Nan przyglądała się pozostałej trójce. Charliego
oczywiście poznała i musiała teraz stwierdzić, że prezentuje się
znacznie lepiej niż za pierwszym razem. Nadal był chudy i żylasty, ale
cerę miał zdrową i jego oczy patrzyły wesoło. Mężczyzna, który
wszedł tuż za nim, szeroki w barach, potężny jak byczysko,
dwukrotnie przekraczał rozmiarami Charliego. Siwe włosy przyciął
krótko, na modłę żołnierzy piechoty morskiej. Przedstawił się jako
Mike. Trzeci przybysz siedział w wózku inwalidzkim. Miał
muskulaturę ramion zapaśnika i rozbrajający uśmiech.
- Cześć, chłopaki! - powiedziała Nan. Polubiła natychmiast całą
trójkę, nie wyłączając Charliego.
- Charlie Deaver, Mike Dap i Fred Press! - przedstawił ich jeszcze
raz formalnie Jess.
Nan zaczęła im dziękować za przyjście. Wyrażała swoją
wdzięczność, lecz nie chcieli nawet tego słuchać.
- Przyszliśmy się zabawić i poharcować - poinformował ją Fred. -
Okazja spotkania starych przyjaciół i oddania przysługi Jessowi. No i
pani, bo pani jest jego ulu...
- Jimmy! - przerwał Jess Fredowi. - Na furgonetce jest sprzęt.
Mógłbyś przynieść?
- Aha! - odparł Jimmy, patrząc spod oka na Angel, która do
wszystkich słodko się uśmiechała. - Już niosę. Ale czy mógłbyś potem
pożyczyć mi furgonetkę na wieczór? Jeśli jej nie potrzebujesz...
- Daj chłopakowi wóz, Jess - odezwał się Mike Dap. -Pojedziemy
sobie moim land roverem. Wygodniejszy od twojego gruchota. To
twoja przyjaciółka, Jimmy?
Nan przyglądała się, jak Jimmy, bardzo zażenowany, przedstawia
Angel. Rozumiała go bardzo dobrze. Przecież i jej serce zaczęło bić z
szybkością stu kilometrów na godzinę, gdy wszedł Jess. Właściwie
trudno jej było oderwać wzrok od niego. Wyglądał na bardzo
zmęczonego, co wskazywało, że przebrnął przez ciężki dzień. Pewno
nie miał nawet czasu na prysznic. Przynajmniej się ogolił. Zmęczony
czy nie, w jej oczach wyglądał wspaniale. Prawdziwy mężczyzna!
Budzący pragnienia! Mężczyzna, którego kochała! Mężczyzna,
którego będzie musiała jednak kiedyś porzucić, choćby obojgu
przyszło to bardzo ciężko. Odpędzała od siebie tę myśl, lecz wracała
jak natrętna mucha.
Wreszcie wszystko zostało uzgodnione. Jimmy, uszczęśliwiony
otrzymaniem na parę godzin furgonetki, wyszedł z Angel. Ustalono
dyżury. Mike miał wieczorną zmianę, Charlie nocną, a Fred od rana.
Przybysze urządzili sobie na zapleczu wygodną kwaterę wyposażoną
w kuchenkę elektryczną, łóżko polowe, fotel i telewizor. Nan
dorzuciła do tego magnetowid i podłączyła go, zapraszając mężczyzn,
by brali filmy, jakie chcą.
- Ale tu podobno nie ma filmów z gołymi babkami - powiedział
ze smutkiem Charlie robiąc oko do Nan, aby zapewnić ją, że to
jedynie żart.
- A nie ma, nie ma! - odparła z całą powagą. - Tylko dobre filmy
dla całej rodziny, bierzcie, co chcecie!
Podjechała z Jessem pod swój dom już blisko północy.
Przyjechali jej wozem kombi. Przedtem Jess zakwaterował u siebie
członków ekipy. Do chwili opuszczenia jego mieszkania Jimmy i
Angel jeszcze się nie pojawili.
- Jestem wściekły i bardzo się niepokoję - przyznał Jess. - Jimmy
wie, że go obedrę ze skóry za tak późny powrót, gdy rano ma lekcje. -
Siedział za kierownicą nie rozpiąwszy nawet pasa.
- Uspokój się, na miłość boską! - odezwała się Nan. - Jutro rano
są lekcje, zgoda. Ale powiedz mi, kto i czego uczy się w ostatnim
tygodniu przed wakacjami? Chcesz pojechać do miasta, szukać
Jimmy'ego?
- Nie.
- No to przestań marudzić. Twoi przyjaciele dobrze mu nagadają,
kiedy wróci. Założę się, że usłyszy kilka mocnych słów. I pokpią
sobie.
- W dalszym ciągu mnie to martwi. On ledwo zna tę dziewczynę!
- Słuchaj, Jess: pan Conners zna moje nazwisko, zna twoje.
Jeśliby się martwił, to czy nie zadzwoniłby do ciebie albo do mnie?
Logiczniejsza wydaje mi się troska ojca o córkę, niż starszego brata o
młodszego.
- Ja ufam Jimmy'emu. Ma dobry charakter, jest dobrze
wychowany. Miał wpajane zasady, od kiedy zaczął raczkować...
- No więc, o co ci chodzi?
- Nie znam dziewczyny.
- Jess, mieliśmy długi dzień. Jestem taka zmęczona, że już śpię.
Jeśli chcesz tu siedzieć, odgrywając dramat zatroskanego ojca, twoja
rzecz, ale ja...
- Nan!
- Co? - spytała spoglądając bacznie, gdyż coś w jego głosie
zastanowiło ją.
- Dlaczego nie protestowałaś przeciwko mojemu pomysłowi
wprowadzenia się na te dni do ciebie? - W świetle księżyca widziała
jego błyszczące oczy. I tylko oczy, gdyż cała twarz była skryta w
cieniu. Wyglądał prawie niebezpiecznie. - To zupełnie do ciebie
niepodobne... tak łatwo zgodzić się na inwazję... zakłócenie...
prywatnego życia.
- Skąd ty wiesz, co do mnie podobne, a co nie?
- Doświadczenie! - odparł przymykając oczy, a ona domyśliła się
jego uśmiechu.
- No cóż... - Palcem przeciągała po ściegu obicia. - Nie
protestowałam chyba dlatego, że nie jestem... przeciwko takiej
inwazji, jak ją nazwałeś. Zdaję sobie sprawę, że żywisz wobec mnie
uczucie...
- Kocham cię!
- Mówisz, że mnie kochasz i...
- Ja nie mówię, ja, psiakość, stwierdzam fakt! – Odpiął pas i
otworzył drzwi. Wyszedł i obszedł samochód. Znalazł się po stronie
Nan, nim zdążyła się ruszyć.
- Dosyć słów, dosyć czczego gadania! Wysiadaj szybko z wozu,
zaraz pokażę ci, jak bardzo cię kocham. - Wyciągnął do niej rękę,
pomagając wyjść. Podała mu dłoń.
Dotrzymał danej obietnicy.
Przez następne kilka tygodni świadomość Nan zatrzymała się w
mglistym, szczęśliwym, zmysłowym kadrze. Nie zdarzyło się nic
złego, a i samo życie wydawało się lepsze niż kiedykolwiek przedtem.
Nie potrafiłaby jednak powiedzieć, w czym tkwiła różnica. Wiedziała
tylko, że jest lepsze, niż mogła spodziewać się po życiu w
Henningtonie.
Po oberwaniu od Jessa za ów pierwszy wieczór z Angel, trwający
prawie do rana, Jimmy był wzorem przykładnego zachowania. Słowna
chłosta nie stłumiła jednak romantycznego uczucia młodszego brata i
Jimmy przez cały czas co drugie słowo wplątywał imię Angel.
Każdego, kto chciał tylko słuchać, przekonywał, że to uosobienie
wszelkiej doskonałości i anielskiej moralności. Jest skromna, słodka i
czysta jak anioł, obwieszczał. Chociaż Jessowi trudno było w to
uwierzyć, Jimmy twierdził z uporem, że owego pierwszego wieczoru
nawet nie trzymali się za ręce, tylko rozmawiali, zapominając o
bożym świecie.
- Jesteś hipokrytą - powiedziała Nan Jessowi, gdy miotał się po
kuchni wyrzekając na Jimmy'ego. - My tutaj bezwstydnie i otwarcie
żyjemy w grzechu, a ty masz jakieś zastrzeżenia do niewinnych,
romantycznych poczynań brata. Przecież Jimmy cię zapewnił, że nic
nie było! To ty musisz czuć się winny. Inaczej nie mogę zrozumieć
twojej podejrzliwości i niepokojów.
- Nie możesz?! - Wpatrywał się w nią tak długo i intensywnie, że
poczuła, jak oblewa ją żar. - Jimmy jest moim młodszym bratem! -
dodał i wyciągnął ręce do Nan. - A ja nie robię nic złego, kochając
ciebie. I nie czuję się winny.
Na tym chwilowo zakończyła się rozmowa.
Jimmy przekonał ojca, by zrezygnował z jego pomocy na farmie i
pozwolił pozostać mu w mieście. Po skończeniu szkoły zaczął więc
pracować u Nan w pełnym wymiarze godzin, oczywiście za
odpowiednią pensję i świadczenia. Mimo iż był całkowicie
pochłonięty swoim aniołem, Nan nie miała powodu do narzekania -
nadal był świetnym pomocnikiem, a sama jego obecność wzmacniała
w niej poczucie bezpieczeństwa.
Jak za dotknięciem różdżki skończyły się wszelkie kłopoty
wypożyczalni. Zupełnie jakby nigdy nic się nie zdarzyło. Jedynie
dykta na miejscu witryny i „gwardia" na zapleczu przypominały o
owej strasznej nocy. Nie było także telefonów z wymyślaniem, przed
wypożyczalnią nie stały bogobojne patrole z potępiającymi ulotkami.
Nie widziała ani razu Douglasa Neilsona ani jego towarzyszy, chociaż
przedtem często ich spotykała podczas zakupów w mieście.
A najważniejsze: nikt nie podrzucał skunksów i zdechłych węży.
Natomiast dyrekcja FFR dopełniła obietnicy i przysłała nowy zestaw
kaset oraz materiałów reklamowych. Nan była co prawda trochę
rozczarowana, gdy zauważyła, że na pudełkach i afiszach wyskrobano
pieczęcie innych wypożyczalni. Nie przysłali jej nowych filmów, ale
odpady z innych filii. Właściwie nic w tym nie było złego, ale
wydawało jej się to dziwne.
Zawiadomiła dyrekcję o przedsięwziętych środkach ostrożności i
w odpowiedzi otrzymała list pochwalny, w którym nie żałowano
pięknych słów. Nic dziwnego - strażnicy nie kosztowali przecież
firmy ani centa. W liście tym obiecywano też Nan pokrycie rachunku
za nową witrynę. Poza tym ukazał się bardzo przychylny artykuł
napisany przez dziennikarza Pete'a Sandersa. W odczuciu Nan autor
posunął się zbyt daleko, wyrażając swój entuzjazm nie tylko dla jej
przedsięwzięcia, ale broniąc także innych wypożyczalni kaset wideo,
oferujących klientom filmy, które można by nazwać, „bardziej
rozebranymi". Nie powinna jednak narzekać - dobra reklama to dobra
reklama. A dobra prasa to dobra prasa, bez względu na towarzystwo,
w jakim się występuje.
I dobra prasa opłaciła się! Interesy szły coraz lepiej. Nan obawiała
się, że koniec roku szkolnego i początek wakacji przyniosą pewien
zastój w interesie, bowiem zarówno młodzież, jak i dorośli będą
woleli w ciepłe, długie letnie dni pozostawać na świeżym powietrzu.
A tymczasem napłynęła nowa klientela, nawet z odległych
miejscowości, wypożyczając filmy na cały tydzień. Nan ustanowiła
specjalny cennik dla rodzin odwiedzających miasto raz na tydzień,
gdyż zbyt drogo musieliby płacić według stawek dziennych, ogólnie
obowiązujących. Co prawda było to sprzeczne z ustalonymi przez
FFR zasadami, jednakże wyjaśniła sprawę w dyrekcji i uzyskała
zezwolenie. Założyła też sobie kajet, w którym skrzętnie notowała
własne pomysły, odbiegające wprawdzie od firmowych ustaleń i
normalnych praktyk, ale pasujące do konkretnej sytuacji w
Henningtonie.
Z dnia na dzień pogłębiała się też jej przyjaźń z Sue i Walkerem.
Kiedy przyjaciółka odwiedzała Nan trzymając na rękach małego
Tommy'ego, dziecko póty się wyrywało i marudziło, póki Nan nie
przygarnęła go do siebie. Dziewczynki - a zwłaszcza Callie,
pamiętająca wydobycie jej z opresji podczas furiackiej napaści
„tatusia Billy'ego" - także przepadały za Nan i bardzo lubiły kręcić się
koło niej w lokalu wypożyczalni, w kościele, w domu Petersenów i
wszędzie tam, gdzie udało im się ją dopaść.
Biorąc pod uwagę fakt, że Hennington było małym miasteczkiem,
dopadały ją często. Nan ze zdziwieniem stwierdziła, że wcale nie brak
jej wielkiego miasta z gwarnymi tłumami, nieustannym chaosem i
rozgardiaszem. Oczywiście i tu istniały problemy, powodowane
głównie przez małomiasteczkowość i tępotę niektórych umysłów, ale
w ostatecznym rozrachunku życie... było lepsze. Czuła większą
energię, żyła w mniejszym napięciu i bardziej radowała się dniem
dzisiejszym.
Co ciekawsze, brak napięć dotyczył również stosunków z Jessem.
Obawiała się, że po jego wprowadzeniu zaczną rodzić się stresy.
Okazało się jednak, że ich współżycie układa się dobrze. Była także
mile zdziwiona, że właściwie nikt nie czuł się specjalnie zgorszony
faktem ich wspólnego mieszkania bez ślubu. W każdym razie nikt o
tym nie wspominał, co według Nan było grzecznym sposobem
unikania niezręcznych tematów. Wspólnemu mieszkaniu
towarzyszyły, rzecz naturalna, pewne chwilowe spięcia wynikające z
dobrych raczej intencji, ze wzajemnego pożądania, a także z chęci
przyjaznego rozwikłania konfliktów, będących rezultatem różnic
opinii na prawie każdy temat - od sposobu wyciskania tubki pasty do
zębów aż po czytanie porannej gazety. Były to wszystko spięcia
przeżywane przez każde małżeństwo.
A jeśli na tym czystym horyzoncie Nan dostrzegała czarną
chmurę, to wynikało to jedynie z przekonania, że pewnego dnia
przyjdzie kres idylli. I stanie się tak z jej przyczyny. Wolała zatem nie
patrzeć w przyszłość. Mówiła sobie, że będzie miała jeszcze czas tym
się martwić. I starała się nie myśleć, że stwarza niedobrą wersję
Scarlett 0'Hara z „Przeminęło z wiatrem".
Po dokonaniu koniecznych korekt w sprawach zawodowych Jess
spędzał prawie wszystkie wieczory w domu. Jeśli się nie pojawiał, to
Nan mogła być pewna, że dom jest strzeżony przez jednego z rycerzy
Świętej Trójcy, jak nazwała Mike'a, Charliego i Freda. Wszyscy trzej
należeli teraz do kręgu jej bliskich przyjaciół. Nan zaczęła też
rozumieć oddanie Jessa dla Charliego. Ten eks -pilot miał cięty humor
i niesłychanie bystry umysł. Miał też złote ręce - nie było aparatury,
której by nie potrafił naprawić. Jeśli Jessa nie było w pobliżu, Nan
mogła w pełni polegać na Charliem. Jess był jednak przeważnie przy
niej.
Spędzali razem także weekendy. Teraz, kiedy Jimmy pracował w
pełnym wymiarze godzin, a pomagała mu Angel, Nan mogła sobie
pozwolić na więcej wolnego czasu. Zaczęła się pasjonować tymi
„zwariowanymi" popisami akrobatycznymi.
Najpierw uczęszczała na zawody i pokazy lotnicze w niedzielne
popołudnia w sąsiednich powiatach. Jess leciał samolotem, a ona
dojeżdżała samochodem. Początkowo przeżywała każdą sekundę. Gdy
Jess wykonywał swe podniebne sztuki będące wyzwaniem dla
śmierci, zastygała w straszliwym napięciu i truchlała ze strachu.
Powoli jednak do wszystkiego się przyzwyczaiła, poznała
poszczególne figury i dostrzegła, że Jess jest w zasadzie bardzo
ostrożny. To wszystko znacznie ją uspokoiło.
O tym właśnie rozmawiali któregoś dnia, siedząc na dworze pod
usianym gwiazdami niebem. Na takie wieczorne okazje Jess wynosił
zawsze ogrodowe fotele i ustawiał je na trawniku za domem.
- Moje podniebne zabawy już cię nie denerwują, prawda? - spytał,
ściskając leżącą na oparciu fotela dłoń Nan. -W każdym razie już nie
jesteś taka blada i wystraszona, kiedy podchodzisz do samolotu po
wylądowaniu.
- Ciągle się boję - odparła leniwym, sennym i nieco zmysłowym
głosem. - Ale mam do ciebie zaufanie. Wiesz, co robisz, chociaż ja nie
wiem. Ot i wszystko.
- No to już lepiej. - Bokiem kciuka pieścił grzbiet jej dłoni. - Ale
zdradzę ci jedno: już wkrótce nie będę uczestniczył w tych popisach.
- Dlaczego nie? - Coś w jego głosie kazało Nan zwrócić baczną
uwagę na te słowa.
- Jestem coraz starszy. - Wzruszył ramionami i ruch ten wyczuła
w jego dłoni. - Pełne bezpieczeństwo zapewnia wielka koncentracja
uwagi na szczegółach. Do tego trzeba być bardzo młodym. Za kilka
miesięcy będę miał trzydzieści lat.
- To niewiele.
- Nie chcę rzucać wyzwania sprzyjającemu mi dotychczas
szczęściu. Szybki refleks potrzebny w czasie tych konkursów może
mnie któregoś dnia opuścić. Mam lepsze rzeczy do roboty niż
obliczanie, jakie jest prawdopodobieństwo, że mogę spaść z nieba na
ziemię. Będę musiał również myśleć o innych osobach... Mam
nadzieję...
- Jess, ja... - Zaczęły ją palić łzy. Wiedziała dobrze, o czym Jess
mówi. Milczał, a Nan czuła wzbierające wokół napięcie, pełne
jakiegoś żalu. - Chciałabym bardzo...
- Czego byś chciała, Nan? - Podniósł jej dłoń i dotknął nią swego
czoła. - Gdybym tylko wiedział, czego ty naprawdę chcesz i
pragniesz, to poruszyłbym niebo i ziemię, żeby ci to dać. Możesz być
tego pewna. I dostarczyłbym ci przesyłkę do samego serca,
ekspresem.
- O Jess! - jęknęła, a po twarzy zaczęły jej spływać łzy. - Nie
mów tego! To szantaż! - Chciała wyrwać mu dłoń, ale ją przytrzymał.
- To nie szantaż. Wiem, że nie potrafię cię tu zatrzymać, tak jak
teraz na chwilę zatrzymałem twoją rękę. Niestety, wiem to dobrze...
- Gdyby tylko był jakiś sposób - odparła, z trudem powstrzymując
łzy. -Ale ja bym tu zginęła, stłamszona, tak jak zaczęło mi to grozić w
Wyoming. I zaczęłabym winić ciebie za zatrzymanie mnie. Już nie
chodzi o mnie, ale nie mogę tego zrobić ze względu na ciebie.
- No cóż, nie ma sensu martwić się tym, co ma się stać w
przyszłości - odparł po dłuższej chwili milczenia. - Co może się stać.
Grunt, że teraz jest nam ze sobą dobrze. I to powinno wystarczyć... -
zgarnął ją z fotela i posadził sobie na kolanach.
Chętnie to przyjęła, chociaż w głębi serca nadal płakała. Dlaczego
tak się dzieje, że człowiek, którego wreszcie znalazła, zamieszkuje tu,
na skraju świata, gdzie, przysięgała sobie, nigdy nie będzie mieszkać?
Ale czy dotrzyma przysięgi?
Jess był przekonany, że Nan nie zrezygnuje ze swoich ambicji.
Uważał, że jego miłość nie zmieni jej postanowienia, że opuści
Hennington. Nie miał zamiaru poniżać się i prosić, czy szantażować ją
emocjonalnie. Chciał, żeby sama dokonała wyboru, kiedy przyjdzie na
to czas. Sam chciałby mieć prawo do podobnego wyboru.
Chociaż jeszcze nie wypowiedziała tych słów, był przekonany, że
ona też go kocha. Rozmyślał o tym znacznie później, gdy leżał koło
niej w nocy, nie mogąc usnąć. Problem polegał na tym, że pojęcie
„miłość", czy słowo „kochać" znaczyło co innego dla każdego z nich.
Patrząc na jedwabiste, posrebrzone księżycem włosy Nan pomyślał
sobie, że dla Nan Black kochanie łączyć się będzie zawsze ze snem na
jawie. Z romantycznymi marzeniami, których nigdy nie można ziścić.
Miłość romantyczna to wspaniała rzecz, ale prawdziwa miłość to coś,
co wymagało zapuszczenia korzeni. Może nie leżało to w charakterze
Nan?
Tym cenniejsza wydawała się obecnie każda minuta z nią
spędzana. Było to dla obojga gorzko-słodkie uczucie, oboje bowiem
nie wiedzieli, jak długo będzie trwać. Z sercem przepełnionym bólem,
którego nie potrafił stłumić, objął ramieniem tę jedyną kobietę, którą
będzie zawsze kochał w jakiś specjalny sposób.
Przeszedł czerwiec i ustąpił miejsca lipcowi. FFR nadal nie
sfinansowała wybitej witryny, obiecując ciągle, że to zrobi. Nan była
w stałym kontakcie z rozmaitymi osobami w dyrekcji i z dnia na dzień
stawała się coraz bardziej niespokojna o losy firmy. Jej przyjaciółka
Denise też wypowiadała się dość enigmatycznie. Jeśli od bliskiej
osoby nie mogła dowiedzieć się prawdy, to znaczyło, że nie mogła
wierzyć już nikomu. Powoli zaczął jej świtać prawdziwy obraz
sytuacji, w jakiej się znalazła i postanowiła, że skoro nic nie może
dostrzec przez dymną zasłonę, to musi pojechać tam, gdzie się pali.
A paliło się w Kalifornii. Nan z wielkim smutkiem myślała o
wyjeździe z Henningtonu. Porównywała swoje obecne życie z
warunkami w Kalifornii i cała niemal sztywniała na myśl o
codziennych problemach przedzierania się zatłoczonymi autostradami,
o obojętnych czy zgoła wrogich albo niemiłych klientach.
Jakże inaczej było tutaj! Tylko pięć minut zabierała jej spokojna
jazda po opuszczeniu rano ramion Jessa. Co za różnica w porównaniu
z parogodzinnymi dojazdami w Los Angeles. Owszem, w ciągu dnia
ciężko pracowała, ale pozostawał jej czas na miłe rozmowy z
przyjaciółmi, którzy wpadali do wypożyczalni na pogawędkę. W
niedzielę chodziła do kościoła z własnym mężczyzną, z którym
później spędzała wolny czas. Życie było pełne i dobre.
Usiłowała zapomnieć o niepokojach dotyczących firmy. Sięgnęła
do gotówkowych rezerw i z własnych pieniędzy wstawiła witrynę.
Chociaż była bardzo zadowolona z obecności Świętej Trójcy,
postanowiła położyć kres nieustannym dyżurom na zapleczu. Nic się
nie zdarzyło od czasu napadu i była przekonana, że incydent
odstraszył jej wrogów. Mike i Fred rozjechali się więc do domów
oświadczając, że przyjadą natychmiast, jeśli tylko pojawi się potrzeba.
Charlie kręcił się jeszcze kilka dni, jako że nie chciał, by Jimmy był w
domu sam, bez brata. Ponieważ jednak nic nie wskazywało na to, że
ów wróci do własnego domu, zmuszony był zrezygnować z czekania i
powrócił do Czarciej Dziury.
Jimmy tymczasem żył w przecudownym świecie swoich
własnych marzeń. David Conners nie ograniczał towarzyskich
kontaktów Angel, a ona cały czas spędzała z Jimmym. Nan bez
wahania uwierzyła chłopakowi, gdy wyznał, że między nim a Angel
nie doszło do żadnego fizycznego zbliżenia. Ich stosunki wyglądały
na cielęcy romans. Doszła do wniosku, że choć Angel była śliczna, to
jednak nie wyróżniała się inteligencją. Miała natomiast wielki talent
stwarzania sytuacji, w których Jimmy mógł się czuć niesłychanie
ważny. Okazywała zawsze, że pilnie słucha każdego jego słowa, a
wypowiadał ich wiele, i nieustannie. W pewnym sensie Angel była
idealną przyjaciółką dla nastolatka - ładna, choć aseksualna, mało
konkretna i bezwolna, doskonały rekwizyt młodzieńczych marzeń. Ta
przyjaźń nie stanowiła żadnej groźby, nie była też wyzwaniem. Angel
zaspokajała wszystkie potrzeby chłopca.
Tak, Jimmy i Angel nie stanowili problemu. Problem
przedstawiała przyszłość jej samej, Nan. I wiedziała, że musi temu
wkrótce stawić czoło. Po prostu po to, by nie skrzywdzić samej siebie,
a co ważniejsze - nie skrzywdzić Jessa. Winna mu była wyjaśnienie
tego, co go może czekać.
Czwartego lipca podjęła wreszcie decyzję. Był to bardzo gorący
dzień - z nieba buchał żar jak z rozpalonego pieca. Ten dzień
narodowego święta był obchodzony w Henningtonie hucznie,
odbywały się liczne imprezy. Na dużym polu na skraju miasta
zorganizowano festyn uświetniony późnym wieczorem pokazem
sztucznych ogni. Ochotnicza orkiestra wygrywała patriotyczne pieśni,
czyniąc to z wielką werwą i z nieco mniejszą perfekcją. Wszędzie
słychać było krzyki dzieci, biorących udział w najrozmaitszych
konkursach pod okiem dorosłych.
Nan udała się na ten piknik w towarzystwie Jessa, Petersenów i
pani Ingi. Na rozłożonym na trawie kraciastym obrusie, w ocienionym
miejscu na skraju pola, znalazły się pieczone kurczęta, jajka na twardo
i upieczone na tę okazję ciasta. Za rzędem topoli szemrał wesoło
wąziutki strumyk. Jess z Walkerem rozłożyli kempingowy stolik i
krzesła, ale Nan wolała siedzieć z dziećmi na ziemi, zajadając z
apetytem jajka oblepione źdźbłami trawy. Dodaje to niezwykłego
smaku domowym produktom, pomyślała.
Po jedzeniu Tommy zasnął na jej kolanach. Buzię i rączki miał
ubrudzone tłuszczem i ziemią, a rude włoski zlepione potem
przykleiły się do twarzy. Nan chciała go umyć, ale Sue wolała nie
budzić tak smacznie śpiącego malca.
- Wygląda jak aniołek - powiedziała Nan.
- Brudny aniołek - stwierdziła Callie. - Przestanie być aniołkiem,
jak się obudzi. Drze się na całe gardło, kiedy jest spocony.
Jess łagodnie sczesał palcami włosy chłopczyka z mokrego czoła.
Na pyzatych policzkach malca wyraźnie odcinały się długie, zawinięte
rzęsy.
Walker i Jess poszli na plac nadzorować wyścigi w workach.
Sue spojrzała na tłum, wyrażając nadzieję, że nikt nie dostanie
udaru.
- Na wszelki wypadek czekają sanitariusze - odpowiedziała Nan,
wskazując palcem na skraj pola: młodzi chłopcy z ochotniczej straży
ogniowej spokojnie chrapali koło ciężarówki, przygotowawszy
zawczasu wieczorny pokaz ogni sztucznych. - Możesz się nie
martwić.
Pomyślała sobie jednocześnie, że Walker, bardzo sprawny
fizycznie, nie musi się jeszcze niepokoić o swój stan zdrowia.
Szczupły i wysportowany poruszał się niezwykle zręcznie. Jeśli idzie
o Jessa...
Od początku lata Jess zdążył się opalić na ciemny brąz. Pojaśniały
mu włosy poddane ciągłej operacji słońca, pojawiły się w nich złote
pasemka. Walker włożył szorty, natomiast Jess był jak zwykle w
dżinsach, zdjął jedynie podkoszulek. Nan poczuła ukłucie zazdrości,
że ten wspaniały męski tors mogą podziwiać inne kobiety. Spocona
skóra pokrywająca mięśnie błyszczała niby zbroja. Siedząc tak w
cieniu i patrząc, jak Jess biega i bawi się z nastolatkami i dzieciarnią,
Nan pomyślała, że nigdy już nie zapragnie tak innego mężczyzny, jak
teraz pragnie właśnie jego.
Spojrzała na śpiącego na jej kolanach malca. Spojrzała na Sue,
czytającą coś swoim trzem dziewczynkom. Spojrzała na panią Ingę
drzemiącą w leżaku.
I nagle odbyła podróż w czasie do przeszłości.
Mała dziewczynka siedzi u kolan swojej matki, przygląda się
przerzucaniu kartek książki, nie opodal jej ukochana babcia cichutko
chrapie, nieco dalej w kompanii innych młodych mężczyzn
wykrzykuje coś wesoło rozbawiony ojciec. Był to piknik
zorganizowany z okazji Święta Pracy we wrześniowy poniedziałek i
ojcowie tego dnia grali sobie w piłkę nożną, a nie ścigali się w
workach. Przypomniała sobie spojrzenie matki: patrzyła na
rozbawionego męża tak, jak patrzy się na swojego mężczyznę.
Mimo woli Nan wydała krótki okrzyk „oo!", jakby sobie coś
nagle uświadomiła. Tommy omalże nie zsunął się z jej kolan, poruszył
się i jęknął, ale spał dalej.
- Co się stało? - zapytała Callie. - Ugryzła cię pszczoła?
Nan uśmiechnęła się do dziewczynki. Dostrzegła jej poważną,
zaniepokojoną twarzyczkę i pomyślała sobie, że któregoś dnia w
przyszłości na zalanej słońcem łące Callie być może przeżyje podobne
doświadczenie, obserwując własnego kochanka rozprawiającego z
przyjaciółmi. Wypowiadając każde słowo z osobna, by Callie dobrze
zrozumiała, Nan odparła:
- Nie pszczoła. To chyba była miłość.
Callie zmarszczyła brwi, wzruszyła ramionami i odeszła. Nan
uśmiechnęła się do siebie i przeniosła wzrok na pole. Była teraz
zupełnie inną osobą niż przed kilkoma minutami.
Jess obwieścił, że zwycięzcą wyścigów w workach został jeden z
chłopaków Dansonów. Potem poszedł do wozu strażackiego, żeby
zmyć z ciała pot i brud. Ociekając wodą podszedł do grupki kobiet i
dzieci wiedząc, że słońce szybko go osuszy.
Jęknął głośno, padając na trawę obok Nan.
- Ojej! Chyba straciłem kondycję - powiedział. - Te dzieciaki
zupełnie mnie wykończyły!
- Wydajesz się być w doskonałej formie! - odparła, a ton, jakim to
powiedziała, kazał mu bacznie na nią spojrzeć. Jaka ona jest piękna,
pomyślał. Nie! Jeszcze coś! Ona jest...
Nie miała na twarzy nawet śladu szminki. Długie włosy związała
w koński ogon, ale parę kosmyków wymknęło się, okalając jej twarz i
lepiąc się do wilgotnej skóry policzków, czoła i karku. Zamiast bluzki
miała na sobie białą dżersejową koszulkę, poplamioną już resztkami
jedzenia i szorty khaki z wielkimi kieszeniami. Zdjęła sandały i
siedziała boso. Tommy spał twardo na jej kolanach.
Uśmiechała się z zupełnie nowym wyrazem twarzy. Było w niej
coś, czego nie widział nigdy przedtem.
- Co tam kombinujesz? - spytał.
Nan przyglądała mu się tym nowym spojrzeniem. Dzięki temu, że
niedzielne popołudnia spędzała na rozmaitych lotniskach, gdzie
popisywał się Jess, ostre letnie słońce zdążyło ją opalić. Z kącików
oczu rozchodziły się ku skroniom drobniutkie zmarszczki śmiechu.
Delikatnie zarysowane brwi zjaśniały do koloru szampańskiego wina,
a z jej pięknych włosów słońce wyjadło cały kolor prawie do bieli.
Wyciągnęła rękę. W miejscach, w których jej palce dotykały jego
skóry przeszył go jakby prąd elektryczny.
- Muszę pojechać do Kaliforni - powiedziała.
- Kiedy? - Jess poczuł nagły chłód.
- Wkrótce. - Ale nie wydawała się tym zmartwiona czy przejęta. -
Dawno już miałam zamiar to zrobić. I powinnam była. A także
porozmawiać z tobą na ten temat, ale po prostu nie chciałam cię
martwić swoimi sprawami. I nie mogłam się na to zdobyć.
- Czym miałbym się martwić? - Chłód zniknął, na jego miejsce
pojawiło się palące uczucie gniewu i rozczarowania. I jakiegoś lęku.
- Moją firmą. - Tommy poruszył się. Musnęła palcami jego
główkę. - Podejrzewam, że plajtują.
- Bankrutują? - Patrzył, jak Nan pieści włoski' Tommy'ego, i zdał
sobie sprawę, że marzy o tym, by pieściła ich dziecko. Mała szansa,
by się ziściło.
- Tak. - Spoglądała na niego, a jej niebieskie oczy wyrażały
absolutny spokój. Przedziwne spojrzenie pełne wewnętrznego
spokoju. - Tak mi się wydaje. Tak rozszyfrowuję otrzymywane
sygnały. Ale muszę sama tam pojechać, żeby się upewnić.
- Rozumiem - odparł założywszy ręce na kolana i patrząc w
przestrzeń. - Ale dlaczego wybrałaś ten moment, żeby mi o tym
powiedzieć?
- Ponieważ - zaczęła bardzo spokojnym głosem - przed chwilą
zdałam sobie sprawę, że tak cię kocham, iż chcę resztę życia spędzić z
tobą.
ROZDZIAŁ 16
Po tygodniu Jess nadal nie był pewien, czy Nan wypowiedziała te
słowa z pełnym przekonaniem. Jej wyznanie miłości absolutnie go
ogłuszyło. Ponieważ oświadczenie zostało złożone właściwie w
miejscu publicznym, postanowił chwilowo nie kontynuować tematu, a
później okazało się, że wyciąganie od niej jakichkolwiek wyjaśnień
było podobne do wyrywania zębów. I choć nieustannie potwierdzała
swoją miłość czynami, nie potrafił skłonić jej do rozmowy na ten
temat. Cierpiał nad tym, że nie wie, co ją właściwie skłoniło do
zmiany stanowiska. Nie wątpił w szczerość wyznania. Nie to go
niepokoiło. Chciał po prostu wiedzieć, czy Nan nastawia się na życie
w rzeczywistym świecie, pozostawiając za sobą zarówno przeszłość,
jak i świat czwartego wymiaru. Zdaniem Jessa, jeśli marzenia nie są
ujarzmione i osadzone w konkretnym kontekście, potrafią
doprowadzić do erozji rzeczywistości. O ile więc oboje nie będą
uwzględniać zwykłych, czasami ciemnych, aspektów życia i miłości
na równi z romantycznymi...
- Powiedziałam, co czuję do ciebie - oświadczyła w drodze do
Rapid City, dokąd Jess odwoził ją na samolot do Los Angeles. - Czy
nie wyraziłam się wówczas dostatecznie jasno?
- Dlaczego nie chcesz, żebym poleciał z tobą? - spytał. - Po co
wydawać pieniądze na bilety lotnicze?!
- Już o tym mówiliśmy - odparła Nan. - Ta wyprawa jest czymś,
przez co muszę przejść sama. A poza tym i tak zbyt wiele czasu
straciłeś na mnie. Musisz teraz skoncentrować się na własnych
interesach.
Jess zacisnął dłonie na kierownicy. Poprzedniego wieczoru Nan
poleciła mu wrócić do siebie na czas jej nieobecności. Uczyniła to
serdecznie, ciepło, rozsądnie, niemniej fakt pozostawał faktem:
wykopsała go. Nie mógł tego zrozumieć. Dlaczego to zrobiła, jeśli go
kocha? Czyżby chciała pozbyć się go w elegancki, bezbolesny
sposób? A może chce poświęcić swoje własne uczucia do niego dla
zaślepiającej ją ambicji?
- Interesy ponad wszystko, co? - zakpił z goryczą, zupełnie
zagubiony.
Nan wyczuła dziwny ton jego słów. Niepokoił się jej wyjazdem.
Cóż mogła na to poradzić? Zanim otworzy serce i podejmie ostateczne
zobowiązanie, musi sprawdzić, czy potrafi zrezygnować ze starych
marzeń. Jeśli nie potrafiłaby, jeśli okazałoby się, że myli zadurzenie i
fizyczny pociąg z miłością, to wówczas oboje drogo by za to zapłacili.
Postanowiła nie dopuścić do tego za żadną cenę.
- Miej cierpliwość! - położyła dłoń na jego udzie. - Wrócę, jak
tylko będę mogła najszybciej. Wtedy porozmawiamy o wszystkim.
- Nie rozumiem, dlaczego mamy czekać do twojego powrotu?
Dlaczego nie możemy porozmawiać teraz?! - Czuł ten porażający
prąd, ilekroć Nan go dotykała.
- Nie nalegaj, Jess! - cofnęła dłoń. - Bardzo cię, proszę! Bądź
rozsądny!
- Tak cię kocham, że to aż boli, Nan! Nie potrafię być rozsądny.
- Będziesz musiał - to była jej ostateczna odpowiedź. Spoglądając
na jej profil pomyślał, że jest jak wyrzeźbiona
w szlachetnym kamieniu. Piękna, zimna i twarda. Na podróż
zrezygnowała z codziennego ubrania, włożyła kostium typowy dla
biznesmenki. Może należało powiedzieć „dla kobiet Wielkiego
Biznesu"? Włosy zaplotła we francuski warkocz, co dodawało jej
powagi i wieku. Makijaż zrobiła bezbłędny. Natomiast migotliwy
błysk jej oczu był odbiciem światła słonecznego - trudno było
podejrzewać, że są to łzy.
Milczeli przez resztę drogi na lotnisko. Żegnając ją przy wyjściu
do samolotu Jess stwierdził, że ma zbyt wiele do powiedzenia. Setki
słów napływały w bezładzie niby wielka fala. W rezultacie zdołał
wymamrotać tylko krótkie pożegnanie:
- Dbaj o siebie! - I to było wszystko. Pragnął jej wyjaśnić, że
chciałby widzieć ją jak najszybciej z powrotem, bo była mu bardziej
potrzebna niż powietrze do oddychania; chciałby dać do zrozumienia,
że pragnie ją mieć z powrotem, nawet ze wszystkimi jej marzeniami,
ale nie roztrzaskanymi przez rzeczywistość, tylko zakotwiczonymi
mocno w ich wspólnym życiu. Nic z tego wszystkiego nie powiedział,
a ona po prostu pocałowała go mocno i długo spoglądała mu w oczy,
nim odwróciła się i poszła do drzwi samolotu wąskim korytarzykiem,
wyłożonym dywanem. Szła krokiem zdecydowanym, świadomym,
wyrażającym dążenie do konkretnego celu. W lewej dłoni kołysała się
teczka. Nie obejrzała się. Nie obejrzał się również Jess. Widział przed
sobą czekające go długie lata życia - byłyby puste bez niej. Ale bez
niej takiej, jaką poznał i pokochał w Henningtonie, a nie takiej, jaka
odeszła teraz - prawie obca osoba. Płonącym wzrokiem śledził
samolot, aż wtopił się w niebo.
W tydzień potem, nadal przebywając w Kalifornii, Nan trudziła
się nad każdym słowem pisanego przez siebie listu. Dokoła nad
basenem motelowym siedzieli, rozmawiali, bawili się ludzie.
Komponując list prawie ich nie dostrzegała.
Droga Mamo,
Wiele się wydarzyło od naszej ostatniej rozmowy, a jeszcze
więcej od mojego ostatniego listu. Firma, dla której pracowałam,
likwiduje się, pozostawiając mnie jak rozbitka w samym sercu
Południowej Dakoty. Ale wydaje mi się, że to jest dobra wiadomość.
Muszę poważnie skorygować moje życiowe plany. Przede wszystkim
zaczynam rozumieć wartość lat, które spędziliście wspólnie z ojcem,
zwłaszcza lat, kiedy byłam z wami. Nigdy nie potrafiłam tego
dostatecznie zrozumieć i ocenić. Chyba instynktownie szukałam tego
samego w moim pierwszym małżeństwie. Prawdziwa miłość! Teraz
znalazłam człowieka, którego będę kochała przez całe życie. Tym
razem wiem to na pewno. Nie jest żadnym ideałem i życie, jakie może
mi zaoferować, jest dokładnie tym, czego nie chciałam, kiedy
wyruszyłam z domu w świat. Ale jest wspaniałym człowiekiem i
wydaje mi się, że wiem, jak uczynić nasze wspólne życie
szczęśliwym. Mam tylko nadzieję, że moje marzenia na ten temat
potraktuje on jako swoje, tak jak ja jestem gotowa uczestniczyć w
jego marzeniach, w ich spełnianiu. Życz mi szczęścia, mamo! Ten mój
mężczyzna to twarda sztuka i przyjmę każdą pomoc. Możesz się
nawet zacząć za mnie modlić. Ucałowania...
Długo patrzyła na zapisaną kartkę papieru, nim podpisała się
imieniem, złożyła ją i schowała do zaadresowanej już koperty.
Następny list miał być do Jessa. Usiłowała porozumieć się z nim
telefonicznie przez cały tydzień. Za każdym razem trafiała na
automatyczną sekretarkę, zostawiała więc krótkie wiadomości prosząc
o połączenie się z nią, lecz nie było reakcji.
Zadzwonił natomiast Jimmy, przekazując wiadomości na temat
Angel, wypożyczalni i brata. W tej właśnie kolejności. Jess wyjechał z
Charliem na objazd wielu festynów ze swoimi akrobatycznymi
popisami. I to na dwa tygodnie. Nie mając łatwej łączności z bratem
Jess jest wściekły - informował Jimmy - zwłaszcza że Nan jest w
Kalifornii i Jess nie jest pewny, czy ona wróci. Nan odpowiedziała
Jimmy'emu, że podobne przypuszczenie to absolutny nonsens,
niemniej Jimmy potwierdził, że Jess właśnie tak myśli.
- Pani Black? Pani Nan Black? - usłyszała i podniosła głowę. Stał
przed nią chudy młodzieniec, w którym rozpoznała motelowego
recepcjonistę.
- Słucham? - odparła, zdejmując okulary.
- Międzymiastowa do pani. Mówią, że bardzo pilna.
Jess usłyszał, jak wchodzi do pokoju. Wiedział, że to Nan,
ponieważ serce zaczęło mu walić jak młotem i poczuł się nagle
zdecydowanie bardziej żywy niż kiedy wyciągnięto go ze szczątków
samolotu. Dotknęła jego dłoni i ten miłosny dotyk, który przeniknął
całe ciało, wydusił z jego ust krótki okrzyk i jej imię.
- Sza! - powiedziała i nawet to krótkie słowo pełne było łez. -
Jestem, Jess! I nie odejdę stąd. Na pewno nie do Kalifornii. Nigdzie
nie odejdę od ciebie. Już nigdy więcej. Nigdy cię nie opuszczę!
Uwierzył. Zdążył jeszcze pochwycić jej palce, a potem znękane,
poranione ciało kazało mu powrócić w głęboki, tym razem
uzdrawiający sen.
Nan pozostała u boku Jessa, trzymając jego dłoń, wpatrzona w
jego twarz. Doznał ciężkich obrażeń, poinformował ją doktor. Ale
wyliże się. Chwilowa ślepota ustąpi. Personel szpitalny, który się nim
zajmował, zgodnie twierdził, że Jess miał wielkie szczęście. Silnik
jego samolotu zgasł w czasie, kiedy Jess wchodził do ranwersu, pnąc
się w górę. Na szczęście było to jeszcze nisko nad ziemią. Maszyna
runęła, ale ponieważ wysokość i prędkość były małe, nie zabił się na
miejscu. Gdyby to się stało o kilka sekund później...
Ale Jess żył! Nan była pewniejsza niż kiedykolwiek swej miłości
do niego. Marzenia, które przez tak długi czas usiłowała za wszelką
cenę zrealizować, okazały się czczą fantazją w porównaniu z
marzeniem ofiarowanym przez Jessa. Miłość na całe życie!
- Cześć, Nan.
Nawet nie usłyszała wejścia Charliego. To właśnie on przekazał
tę straszliwą wiadomość. Powiedział, że dzwoni jeszcze przed
zawiadomieniem rodziny.
- Halo, Charlie - powiedziała drgnąwszy. - Przyleciałam, jak
mogłam najszybciej. Dziękuję, że mnie zawiadomiłeś. Z twego głosu
odczytałam, co przeżywasz.
- Przyznam ci się, że kiedy dzwoniłem, stał koło mnie kumpel z
AA - powiedział Charlie wzdychając i oparł się o ścianę. - Pilnował,
żebym przypadkiem nie skręcił do portowego baru po alkoholowe
wsparcie. Byłem bliżej niż kiedykolwiek w ostatnich czasach
zaprzepaszczenia trzeźwego żywota. Stale miałem przed oczami tę
jego maszynkę idącą do góry i nagle... klops. Widziałem, jak spadał...
Sama rozumiesz. .. Chciałem zetrzeć ten obraz ze świadomości.
Utopić go w whisky.
- Dobrze cię rozumiem.
- Kto wie, może i rozumiesz - odparł Charlie, długo jej się
przyglądając. - Powiedzieli ci, że się wyliże?
- Doktor właśnie mi to oznajmił. - Wzrok jej powrócił ku Jessowi.
Głowę miał obandażowaną, oczy także. Uderzenie było tak mocne, że
nastąpiło czasowe porażenie nerwu wzrokowego. Był słaby, bezsilny,
wszystko go jeszcze bolało. Wiedziała, jakie groźby niesie taki
wypadek. Zastanawiała się także nad urazami psychicznymi. Ostatnio
brał udział w zawodach lotniczych w Casper w Wyoming, konkurując
z dużo młodszymi od siebie pilotami. Robił właśnie to, co
zapowiedział - porzuci zawody, bo czuje się za stary. - A ty co
sądzisz, Charlie? Wyzdrowieje całkowicie?
- Ja bym powiedział, że to zależy - odparł Charlie podchodząc do
okna. - Jess od samego początku obarcza siebie winą. Teraz niedawno,
kiedy trochę oprzytomniał po tych wszystkich narko... jak im tam,
którymi go faszerują, powiedział mi, że już chyba nigdy nie będzie
latał. Powiedział, że sam wszystko zepsuł. Że nawalił. Że to jego
wina, bo latał wtedy, kiedy nie był zdolny skoncentrować się na
lataniu, tylko myślał o innych rzeczach. I że mógł przez to zabić wiele
osób, gdyby to się stało w momencie, kiedy był nad publicznością.
Racja.
- Powiedział, że nigdy nie będzie latał? - wykrzyknęła przerażona
Nan. - Przecież to całe jego życie!
- Ano tak - zgodził się Charlie. - Wiem to jeszcze lepiej od ciebie.
Jimmy i rodzice dzwonili niemal co godzinę, pytając o stan
zdrowia Jessa. Dowiedziawszy się, że w szpitalu jest Charlie i Nan, i
że życiu syna nic już nie grozi, państwo Riversowie zrezygnowali z
długiej jazdy do stanu Wyoming. Jimmy mógł zamiast Nan prowadzić
wypożyczalnię, natomiast farma wymagała nieustannej pracy
wszystkich członków klanu.
Niebawem z krótką wizytą przyjechał Walker.
- Chcę za niego wyjść! - powiedziała Nan w parę godzin po
przybyciu pastora, gdy pili kawę w szpitalnej kafeterii. Jess, który był
bardzo uradowany odwiedzinami Walkera, po wymianie z
przyjacielem kilku dosyć kulawych żartów, zaraz zasnął. - Podjęłam
decyzję podczas pikniku czwartego lipca. Potem, w czasie pobytu w
Kalifornii, jeszcze bardziej się upewniłam, że tego właśnie chcę. Ale
teraz nie mogę mu tego chyba powiedzieć, prawda?
- Trudna sprawa - odparł Walker kręcąc głową. - Wiesz, co on
pomyśli?
- Pomyśli, że robię to z litości?
- Prawdopodobnie. Nie znam drugiego, który by miał taką dumę.
Wolałby chyba nigdy cię już nie widzieć, niż zobaczyć, że siedzisz tu
przy nim z litości. Musisz być niesłychanie ostrożna w słowach i
absolutnie pewna tego, co robisz. A najważniejsze, musisz
postępować tak, żeby on wiedział, dlaczego robisz to, co robisz. Żeby
znał istotę twoich decyzji. Ich źródło.
Nan w pełni się z tym zgadzała.
I chociaż przez cały następny tydzień prawie nie opuszczała
szpitalnego pokoju Jessa, nie mówiła mu nic o swojej miłości ani nie
wspominała o wspólnej przyszłości. Zamiast tego opowiadała
przeróżne historie.
Spowiła go w marzenia, wymyślne opowieści i fantazje, aby tylko
nie myślał o swojej sytuacji i okolicznościach, które do tego
doprowadziły. Ofiarowała mu swoją bezgraniczną miłość, ale bez
słów. Ofiarowała mu, co miała najlepszego, tym razem nie w sensie
fizycznym, ale emocjonalnym. I odkryła, że uczynienie z Jessa
centrum jej życiowego zainteresowania dobrze na nią działa. Po raz
pierwszy, od kiedy mogła sobie przypomnieć, czuła się osobą
pełnowartościową. Zdała sobie sprawę, że uleczyła swoją duszę,
odżywając jednocześnie fizycznie.
Jess powoli osadzał się w rzeczywistości. Szybko powracał do
zdrowia, być może stosując żartobliwe rady lekarzy, by nie udawał
chorego. Lekarze obiecywali, że szybko odzyska wzrok. Ich zdaniem
była to jedynie sprawa czasu i pełnego spokoju. Nikt mu nawet nie
pisnął, że ślepota może okazać się trwała, niemniej Jess rozmyślał o
tym, nie mając nic innego do roboty. Wszystko, czego pragnął od
życia, zależało od jego oczu. Spełnienie wszystkich pragnień. Jednego
mógł być pewien: ilekroć się budził, Nan była u jego boku i prawie
przez cały czas tam pozostawała. Okazywała mu miłość, pocieszała.
Czasem tylko, gdy zaczynał narzekać, ostro przemawiała do niego.
Tak więc otrzymywał od niej wszystko, co było mu potrzebne.
Z wyjątkiem jednego: zapewnienia, że zostanie z nim na zawsze.
I że jest teraz przy nim z miłości, a nie z powodu uczucia litości, czy
też winy. Starał się o tym nie myśleć, niemniej uparcie powracało
podejrzenie, że jeśliby odszedł z miejsca wypadku na własnych
nogach, to Nan nadal przebywałaby w Kalifornii. Któregoś wieczoru,
kiedy już dłużej nie mógł wytrzymać niepewności, podszedł do
sprawy okrężną drogą.
- Już cię rozgryzłem - powiedział. Tył szpitalnego łóżka był
podniesiony do góry, Jess znajdował się w pozycji siedzącej. Bandaże
zdjęto mu z oczu poprzedniego dnia, ale jeszcze nic nie widział. Był
świadomy tego, że Nan siedzi w nogach łóżka. Stamtąd dobiegał jej
głos, opowiadający kolejną historię.
- Czyżby? - spytała pijąc coś. Jess słyszał wsysanie przez słomkę.
- A mianowicie?
- Jesteś jak bohaterka opowieści z tysiąca i jednej nocy.
Pamiętasz? Musiała sułtanowi co wieczór opowiadać jakąś historię,
żeby nie uciął jej głowy.
- Boże drogi, Jess! - Zmieniła pozycję i łóżko się poruszyło. - Co
za ponure porównanie!
- No, w twoim wypadku karą za nieopowiedzenie bajki byłoby
zanudzenie się tutaj ze mną na śmierć.
- Myślisz, że z tobą mogłabym się nudzić? - Znieruchomiała. Jess
odniósł wrażenie, że siedzi spięta.
- No, chyba tak. - Rozłożył ręce. - Siedzieć tu dzień w dzień, noc
w noc. W Kalifornii byłaś w gronie przyjaciół... Wiele rzeczy się
działo, bawiłaś się... A tutaj pewno już masz ochotę wdrapywać się na
ścianę.
- Tak uważasz? - Poruszyła się. - A mnie się zdawało, że jestem w
coraz lepszym humorze, w miarę jak zdrowiejesz.
- To chyba niemożliwe. - Wyprostował się, serce mocniej zaczęło
mu bić z niepokoju. - Może teraz, kiedy czuję się już lepiej... Może
już wrócisz tam i...
Nie zdołał powiedzieć nic więcej, ponieważ zamknęła mu usta
pocałunkiem. Wzięła jego głowę w ramiona, przytuliła, uklękła na
łóżku biorąc jego nogi pomiędzy kolana i mocno ściskając. Jess
pomyślał sobie, że gdyby nie byli teraz w szpitalnym pokoju, do
którego w każdej chwili ktoś mógł wejść, to tu, teraz, wziąłby ją... I
jednocześnie olśniła go pewność, że całkowicie wyzdrowieje. Już
zdrowieje!
- Nie mam zamiaru nigdzie jechać, bo cię kocham, głupku -
powiedziała Nan, gdy już oderwała się od jego ust i pozwoliła mu
nabrać powietrza w płuca. - Nie chcę być gdzie indziej. - Przytuliła się
do niego. - Z wyjątkiem miejsc, gdzie możemy być sami...
Jess aż jęknął ze zmysłowej frustracji, ale znów poczuł się lepiej.
Objął ją i trzymał mocno w ramionach. - Mów! Mów dalej, chcę tego
słuchać!
Zaczęła mu opowiadać o swojej kalifornijskiej podróży. Był to
temat dotychczas przez nią pomijany.
- Jest tak, jak myślałam. FFR leży na obie łopatki. Zrobiłam
dobry interes, kupując od nich cały mój inwentarz filmów po kilka
centów za dolara rzeczywistej wartości. Miałam trochę oszczędności i
akurat wystarczyło. Tak prawdę mówiąc jestem teraz golutka, ale
mam nowe pomysły. I to dobre!
- Na przykład? - zapytał. Mimo wszystkiego, co zostało
powiedziane, nadal obawiał się, że Nan od niego odejdzie, przenosząc
się do miejscowości, gdzie będzie lepiej prosperować. Zdawał sobie
sprawę, że bez wsparcia, jakim była wielka firma, nie będzie mogła
długo przetrwać w Henningtonie. Przycisnął ją jeszcze mocniej.
- Boli! - krzyknęła, wyślizgując się z jego ramion. - Co robisz?
Co ty jesteś - boa dusiciel? Połamiesz mi żebra i wyląduję obok ciebie
w szpitalu. Nie mam na to czasu.
- A na co masz czas, Nan? - Odsunął się nieco i założył ręce na
piersiach. - Na budowanie imperium czy na mnie?
- Muszę wybierać?
- Nie wiem. - Czuł się całkowicie wyczerpany. - Kocham cię, ale
chyba jeszcze ciebie nie znam. W dalszym ciągu nie mogę jeszcze
wykombinować, czego ty właściwie chcesz... czego pragniesz...
Uciszył go głos pielęgniarki, która uchyliła drzwi i powiedziała,
że odwiedzający powinni już opuszczać szpital. Weszła do pokoju.
- Panie Rivers, są tu panowie, którzy chcą się z panem widzieć.
Mówią, że to oficjalne...
Nan zsunęła się z łóżka i poprawiła na sobie ubranie. Jess
cichutko zaklął. Do pokoju weszli dwaj mężczyźni. Jess zapytał
półszeptem, czy są w garniturach, a kiedy Nan potwierdzająco
ścisnęła go za ramię, zaklął ponownie, równie cicho, ale z większą
emfazą.
Nowo przybyli reprezentowali Federalny Zarząd Lotnictwa
Cywilnego. Inspektorzy! Nan była przez cały czas obecna, gdy
przesłuchiwali Jessa na temat wypadku i poprzedzających go
okoliczności. Interesował ich każdy szczegół, jaki Jess potrafił sobie
przypomnieć. Zimny pot oblewał Nan: Jess mógł stracić licencję
pilota, jeśliby się okazało, że wypadek nastąpił z jego winy. Tym
samym straciłby możliwość zarobkowania jako lotniczy przewoźnik.
Gdy zaczęła analizować to, co słyszała, ogarnął ją paniczny lęk.
Usiłowała bez skutku przyhamować wyobraźnię odsuwającą obrazy
grozy. Podczas rozmowy z inspektorami trzymała rękę na ramieniu
Jessa, chcąc mu przekazać swoje wsparcie i siłę. I miłość. Jess
instynktownie to wyczuwał. Po pewnym czasie ujął jej dłoń w swoją i
trzymał niby talizman zapewniający szczęście.
I talizman zadziałał! Gdy inspektorzy wychodzili, Jess już
wiedział, że wypadek nie nastąpił z jego winy. Chociaż inspektorzy
nie mogli mu jeszcze nic powiedzieć oficjalnie, wyczuł z ich pytań, że
zaczynają gdzie indziej szukać przyczyny zatarcia silnika. Podzielił
się tymi wnioskami z Nan.
Zaczęła płakać. Usiłowała hamować łzy, by się nie domyślił.
Jednakże miał tak wyostrzone zmysły, że odgadł.
- Nie martw się, kochanie - powiedział. - Wszystko będzie w
porządku.
- Tego jeszcze nie wiesz - odparła, znów wtulając się w jego
ramiona, wyszeptując swoje obawy: - Jess, ci inspektorzy myślą, że
ktoś chciał cię zabić!
Jess usiłował ją uspokoić, przepędzić lęki, ale do chwili, gdy Nan
opuszczała pokój wyproszona przez przełożoną pielęgniarek, nie
osiągnął rezultatów. W nocy leżał bezsennie, usiłując przemyśleć
wszystkie implikacje tego, co Nan mu powiedziała, a do czego sam
nie doszedł w czasie rozmowy z inspektorami. Może to jej wybujała
wyobraźnia? Nie udało mu się dojść do żadnego wniosku, niczego
rozwiązać. Nad ranem zapadł w niespokojny sen.
Następnego ranka przejrzał. Obrazy były jeszcze zamglone i
lekarz nakazał mu nie męczyć wzroku. Dano mu też do noszenia
okulary o przyćmionych szkłach. Pod warunkiem że natychmiast odda
się w ręce swojego własnego lekarza w Rapid City, uzyskał, choć z
pewnymi oporami, zwolnienie ze szpitala w Casper.
Gdy skończył z formalnościami wypisywania, Nan czekała już na
niego.
- Zapakowałam wszystkie twoje rzeczy - powiedziała. - A Charlie
już wyjechał. Mike i Charlie będą się opiekowali twoją firmą
spedycyjną, do czasu aż będziesz mógł latać. Jimmy daje sobie
wspaniale radę z wypożyczalnią, a...
- A ty wyglądasz przecudownie! - powiedział.
Nan stała przed zasłoniętym oknem, ale jaskrawe promienie
słońca potrafiły się przecisnąć na tyle, by ozłocić jej jasne włosy,
nadając im urokliwą świetlistość, jaką już pamiętał. Jej uczesanie nie
było wyszukane: blond włosy luźno spływały na ramiona. Była ubrana
w obcisłą jedwabną bluzkę bez rękawów i letnią spódnicę w kwiaty.
Wydawała się jeszcze bardziej opalona, niż kiedy opuszczała
Hennington. Mimo to na jej policzkach odcinały się czerwone plamy,
ujawniające wielkie podniecenie. Nic dziwnego, on także był
podniecony.
- Chodźmy stąd do diabła! Nie, nie do diabła, ale gdzieś do
zacisznego, prywatnego zakątka! - powiedział zbliżając się do niej.
- Nie możemy, Jess - odparła czerwieniąc się jeszcze bardziej. -
Już zwolniłam pokój w motelu, spakowałam rzeczy, jesteśmy gotowi
do drogi. - Jednakże z wyrazu jego twarzy i widocznego napięcia
zorientowała się, że jej staranne planowanie dnia raczej się nie przyda.
- Nie mamy czasu ani...
- Położyła mu dłoń na piersi. Nie dokończyła. W jej oczach
pojawił się nowy blask. Pogłaskała jego tors. - Ty też jesteś piękny!
- Gdzie się tak śpieszymy? - zapytał zagarniając jej dłoń swoją. -
Jeśli oba nasze wielkie przedsięwzięcia handlowe znajdują się w
rękach ludzi, do których mamy zaufanie, to czy przypadkiem nie
możemy sobie pozwolić na krótki odpoczynek? - Spodziewał się, że
Nan zaprotestuje, by po pewnym czasie ustąpić i przyjąć jedynie
zaproszenie na intymne spotkanie, a potem zażąda jak najszybszego
powrotu do Henningtonu. Nic z tego! Chciał ją mieć wyłącznie dla
siebie i jak najdłużej można. Podniósł jej rękę do ust, pocałował,
koniuszkiem języka smakował dłoń. To było cudowne, jak niegdyś!
Nan nie protestowała. Co więcej, nie powiedziała nic o powrocie do
Henningtonu i potrzebie zabrania się do roboty. Mówiąc ściśle, nie
odzywała się prawie wcale przez kilka następnych godzin.
Gdy Nan otworzyła oczy, popołudniowe słońce kładło się złotymi
plamami na prześcieradle. Ich wzajemne pożądanie rozpalone było do
cna, gdy wprowadzili się do motelowego pokoju. W takiej sytuacji nie
miała sensu żadna dyskusja. Obecnie byli wyczerpani, lecz nasyceni.
Spojrzała na Jessa, który drzemał. Leżał na plecach, dłonią
przesłaniał oczy. Na twarzy perliły mu się kropelki potu. Po tym, co
wyprawiał w miłosnym szale, nie byłaby dziwna głęboka zapaść -
pomyślała.
- Śpisz? - zapytała cichutko.
- Rozważam tę możliwość - odparł. - A może masz jakąś inną
propozycję? - Odjął rękę od oczu i spojrzał spod półprzymkniętych
powiek.
Nan usiadła chowając pod siebie nogi. Stwierdziła, że bolą ją
mięśnie.
Nic dziwnego! I tak była w dobrej formie uwzględniając
niezwykle wyczerpujące igraszki obojga.
- Nie dałbyś więcej rady - odparła. - W żaden sposób. A gdybyś
był normalnym człowiekiem, to byłbyś już półżywy.
- Rzucasz mi wyzwanie? - Wyciągnął rękę i zaczął głaskać jej
kolano. - Uwielbiam wyzwania.
- Uspokój się, Jess! Odpręż! Chcę porozmawiać. Co się z tobą
dzieje? Jesteś dziś jak dziki zwierz.
- Tak długo pozbawiałaś mnie siebie, że dziś... moja
determinacja... - Dłoń Jessa zaczęła wędrować w interesujące rejony
jej uda. -
- Powiedziałabym raczej, że twoja deprawacja... - Odsunęła się od
jego pełzających palców, nim zdołał ją zbytnio rozkojarzyć. - Dosyć!
Naprawdę musimy porozmawiać.
- Niech będzie - westchnął i obrócił na bok. Prześcieradło, które
pokrywało go do pasa, zsunęło się na nogi. Nan była pewna, że jeśli
się zbliży, by je podciągnąć, rozmowa nie odbędzie się. Pozostawało
jej teraz kontrolować pragnienia zarówno własne, jak i Jessa. - O
czym tak bardzo chcesz rozmawiać? - Pilnie obserwował ją przez
szparki oczu.
- O nas - odparła. - Bo to... - poklepała łóżko - chociaż wychodzi
nam wspaniale, nie może stanowić podstawy wspólnego bytowania
przez następnych pięćdziesiąt lat. Nie może stanowić jedynej
podstawy - poprawiła się. Jeśli tak potrafił uprawiać miłość mając lat
trzydzieści, to powinien być dobry w łóżku chyba do
osiemdziesiątki...
- O czym ty mówisz? - Jess usiadł, a z jego oczu zniknęła
zmysłowa mgiełka.
- No, że my... - Nan urwała, a miała już to wypowiedzieć...
Wyglądałoby na to, że prosi go o rękę. Wobec kogoś innego można by
tak postawić sprawę, ale nie wobec Jessa. On na pewno wolałby to
zrobić w tradycyjny sposób. Jess to nie byle jaki mężczyzna. Jeśli
chciała, by miał szacunek dla jej poglądów i obyczajów, ona musi
okazać to samo. - Musimy porozmawiać o mojej wypożyczalni -
powiedziała, zmieniając zamiar. - I o twojej firmie...
- Ooo! - westchnął z rozczarowaniem i położył się z powrotem,
zamykając oczy. Miał obojętny wyraz twarzy. - No, to mów.
- Długo myślałam - zaczęła krzyżując nogi i dla większej
skromności osłaniając oboje prześcieradłem, co było bardzo niemądre
biorąc pod uwagę, co niedawno wyrabiali. - Długo myślałam, nie
tylko podczas tej podróży, ale już przedtem, zanim dowiedziałam się,
że firma upada i ja zostaję na swoim. Nawet notowałam moje pomysły
w dzienniczku. Mam na przykład zamiar zmienić nazwę mojej
wypożyczalni z FFR na FDR. Filmy dla rozrywki. To lepiej trafia do
ludzi niż filmy fantastyczne. Nie uważasz? - Nie czekając na
odpowiedź kontynuowała: - Wszystko ci pokażę, kiedy wrócimy do
domu. Oczywiście, jest problem samodzielnego przetrwania w
Henningtonie ze względu na mały krąg potencjalnych klientów.
Nawet gdyby każdy mieszkaniec miasta co dzień brał jeden film na
wieczór, a przecież to niemożliwe, żeby wszyscy brali, to wątpię, bym
miała z tego odpowiedni dochód, nie mówiąc już o funduszu
operacyjnym na zakup nowych filmów.
Zaczyna się, jesteśmy w domu, pomyślał Jess. Zaraz usłyszy
ważne oświadczenie. Zamknął zwilgotniałe nagle oczy.
- A więc dokąd chcesz wyjechać?
- Nie mam zamiaru.
- Co? - Otworzył szeroko oczy. - Co powiedziałaś?
- Nie ma potrzeby wyjeżdżać, skoro mam pod nosem najlepszą w
całym stanie firmę spedycyjną. - Uśmiechnęła się. Jego palcem
pogładziła sobie nos. - I to jaką firmę!
- Chcesz powiedzieć, że... - Zaczynał coś pojmować.
- Jeślibym samolotem dostarczał ci co tydzień paczkę, to
mogłabyś dalej prowadzić tu interes, korzystając z usług firm w
pobliżu moich lądowisk?
- Właśnie! - Twarz jej spoważniała. - Oczywiście musiałabym na
jakiś rok wziąć kredyt bankowy ze względu na koszty ogólne. Nie
obliczyłam jeszcze, ile kosztowałby fracht lotniczy, ale...
- Absolutnie nic. - Przetoczył się na łóżku obejmując Nan w talii.
- Fracht wynosi zero! - Przyciągnął ją do siebie, a gdy chciała coś
powiedzieć, przykrył jej usta swoimi. Po pewnym czasie zapytał: -
Naprawdę chcesz zostać w Henningtonie?
- Przecież powiedziałam, prawda? - Zmierzwiła dłonią jego i tak
już potargane włosy. - Wszyscy moi przyjaciele tam mieszkają. Tam
ułożyłam sobie życie. Jestem uznanym członkiem wspólnoty z dobrze
prosperującą placówką handlową. Dlaczego miałabym opuszczać to
miasto i zaczynać od nowa? Proces wrastania w nową społeczność
trwa długo. Czy wyglądam na idiotkę, która by porzucała dobry
interes... i coś jeszcze?
- W istocie - powiedział Jess. - Na taką nie wyglądasz. A teraz
zobaczymy, jak długo możesz trwać bez ruchu...
Okazało się, że bardzo krótko!
Pozostali w Casper tego wieczoru. Podczas kolacji w eleganckiej
chińskiej restauracji w śródmieściu Nan opowiedziała Jessowi o
swoich planach na najbliższe kilka dni:
- Chciałabym pojechać z tobą na północ, do mojego rodzinnego
miasteczka, żebyś poznał moją rodzinę. Ja poznałam twoją, ale...
- Wspaniale! - przerwał kryjąc jej dłoń w swojej i pomyślał, że
wkrótce znajdzie odpowiednią chwilę, by się jej oświadczyć. Jedyne,
co go jeszcze od tego powstrzymywało, to potrzeba ostatecznego
upewnienia się, że jej decyzje co do pozostania w Henningtonie są
niezłomne. Plany planami, wydawały się zupełnie dobre, ale czy ona
jest pewna, że tego właśnie pragnie? Czy nie wykombinowała
wszystkiego pod wpływem chwili, aby dopasować sprawy do swych
uczuć dla niego? - Bardzo bym chciał spotkać twoich rodziców.
Podziękować im za ciebie...
- Kocham cię, Jess. - powiedziała takim głosem, że Jessowi
wydawało się, że przeżywa pierwszą szczęśliwą chwilę w życiu.
Poprosi ją o rękę później wieczorem, postanowił. Teraz chce się
delektować chwilą.
Kiedy wrócili do motelowego pokoju, zobaczyli migającą na
aparacie telefonicznym zieloną lampkę oznaczającą, że w recepcji
czeka na nich wiadomość. Ogarnięta nagłym lękiem Nan zastanawiała
się, czy w ogóle podnieść słuchawkę. Zrobiła to jednak. Poczucie
odpowiedzialności zwyciężyło.
Powiedziano jej, że dzwonił Walker. Bardzo pilne! Ponieważ nie
wiedziała, czy dotyczy to spraw jej, czy Jessa, pozwoliła zadzwonić
jemu. Sama siadła na skraju łóżka, obserwując wyraz twarzy
rekonwalescenta. Już po wysłuchaniu paru słów Walkera Jess
spochmurniał.
Gdy odłożył słuchawkę, nieskończenie długi czas milczał.
Wreszcie odezwał się:
- Nan, twoja wypożyczalnia została zamknięta. Jimmy jest
aresztowany za wypożyczanie filmów pornograficznych.
- Co powiedziawszy, po raz pierwszy spojrzał jej w oczy.
- Kto prowadzi pierwszy, ty czy ja?
ROZDZIAŁ 17
- Pojęcia nie mam, jak to się stało! -Jimmy przykrył twarz dłońmi.
Nie płakał, ale był bliski łez. - Nie mam zielonego pojęcia. A
właściwie to wiem, że niemożliwe!
- A jednak! - Jess szalał po pokoju, zbyt zdenerwowany i
rozkojarzony, by móc usiąść i rozważyć spokojnie całą sprawę. -
Musimy dociec, jak to się mogło stać! Te filmy nie pojawiły się
znikąd! Czarna magia? - Niemal się zakrztusił na ostatnim słowie,
wypowiedzianym prawie bezwiednie, bowiem wśród wielu zarzutów
stawianych Nan przez złe języki ograniczonych ludzi było i
oskarżenie jej o to, że jest czarownicą i uprawia czarną magię. Nan
zachowywała spokój.
- To wcale nie musi być wina Jimmy'ego. Jeśli skończyłeś w
wrzaskami, Jess, to usiądź, proszę, i spokojnie zastanówmy się nad
sytuacją.
Jess spojrzał ostro, potem z zakłopotaniem, wreszcie usiadł.
Nan rozejrzała się po pokoju. Wiadomość o aresztowaniu
Jimmy'ego okazała się nieprawdziwa, ale ponieważ był
odpowiedzialny za wypożyczalnię w czasie, gdy znaleziono w niej
filmy pornograficzne, mimo że nieletni, został postawiony w stan
oskarżenia. Natomiast główną oskarżoną była Nan i jej groziło
postępowanie karne. Dochodzenie już właściwie się rozpoczęło.
Należałoby je raczej nazwać dalszym ciągiem prześladowania.
Znalezione filmy były ohydne i znajdowały się wśród kaset z filmami
dla dzieci, w pudełkach dziecięcych filmów. Ilu maluchów, dla
których wypożyczono te taśmy, doznało w czasie ich oglądania
prawdziwego szoku? Mimo wszystko Nan czuła się odpowiedzialna i
była tym okropnie przygnębiona.
- Zarzut prokuratorski dotyczący wypożyczania filmów porno
nieletnim nie jest najgorszy. To małe piwo - powiedział Lars. -
Najważniejsze, że wielu rodziców ma zamiar wnieść powództwo
cywilne przeciwko tobie i twojej firmie. A to może kosztować!
Nan poczuła paraliżujące zimno. Chwilowo ratowała ją długa
nieobecność. Trudno bowiem przypuścić, że filmy porno znajdowały
się w pudełkach od wielu tygodni, jeszcze przed jej wyjazdem, i że
dopiero teraz ktoś z wypożyczających na nie trafił. Właśnie filmy
dziecięce były wypożyczane najczęściej. Znakomita ich większość
prawie codziennie.
Podmiana kaset musiała nastąpić w ciągu ostatnich czterdziestu
ośmiu godzin. Nie wcześniej.
I dlatego było jasne dla Jessa, że Jimmy - zdając sobie z tego
sprawę czy też nie - był kluczem do tajemnicy.
Zasiedli teraz wszyscy w małej salce konferencyjnej ratusza:
Jimmy, Jess, Nan, Walker, Lars i dobra znajoma Jessa, Edna Wilson,
prawniczka - miejscowa pani adwokat. To Nan poprosiła o wskazanie
jej adwokata, gdy zorientowała się w implikacjach prawnych i zdała
sobie sprawę, że musi bronić się sama, nie mając zaplecza w postaci
firmy, która by zapewniła jej pomoc prawną. Nan chciała mieć
adwokata, na którego honorarium było ją stać i któremu mogłaby
zaufać.
- Lars ma rację - powiedziała Edna robiąc jakąś notatkę. -
Przepisy prawne regulujące rozpowszechnianie sprośnych i
nieprzyzwoitych materiałów są bardzo mętne. Najprawdopodobniej
oskarżenie publiczne nie będzie wniesione. Natomiast naszym
koszmarem mogą się okazać pozwy cywilne, wniesione za szkody
wyrządzone dzieciom, ich psychice.
- No, to jestem załatwiona - powiedziała Nan. Nagle jakby się
załamała. - Nie mam żadnych argumentów do dyskusji z rodzicami,
których dzieci oglądały te bezeceństwa, wstydziłabym się tego. To
tak, jakbym usiłowała przerzucić odpowiedzialność na dzieci...
- To przecież nie twoja wina, Nan! - Jimmy poderwał się z
zaciśniętymi pięściami. - Ciebie tu nie było!
- Jestem odpowiedzialna, Jimmy. To moja wypożyczalnia.
- Wszyscy wiemy, kto jest odpowiedzialny - odezwał się
gniewnie Jess. - Ale nikt nie chce głośno wypowiedzieć jego
nazwiska. Przez pewien czas Neilson siedział cicho, ale dziś niemal
tańczył idąc główną ulicą miasta. - Jess wziął do ręki leżący na stole
ołówek i zaczął stukać nim o blat. - Nan mogłaby bez trudu wytoczyć
mu sprawę za oszczerstwa, które na nią rzuca. - Trzymany w
zaciśniętej dłoni ołówek pękł na dwoje.
- Douglasa Neilsona też nie było w mieście - poinformował Lars.
- To pierwsza rzecz, którą sprawdziłem. Zniknął na tydzień przed
odkryciem tych filmów. Poza tym nie miał sposobu dokonać wymiany
kaset. Ani on, ani jego poplecznicy. Byliby przez kogoś zauważeni. - I
Lars opowiedział im, że chcąc mieć pełny obraz, odbył szczegółowe
rozmowy zarówno z klientami, jak i wrogami wypożyczalni.
Jimmy poruszył się niespokojnie w krześle, jakby go paliła skóra.
Wiedział dobrze, kto miałby okazję wymienić kasety, ale nie chciał
nawet przez sekundę wierzyć, że to mogła być ta osoba. Pan Conners
był jego przyjacielem! Pan Conners nawet lubił Nan. Wspomniał, że
bardzo jest jej wdzięczny za to, że pozwoliła pracować u siebie jego
córce. Pan Conners był bardzo zadowolony, że Angel spędza czas z
Jimmym, a nie lata za chłopakami na mieście. Nie, to niemożliwe!
Chyba że pan Conners zasnął w wypożyczalni tamtej nocy i ktoś
wszedł, i zamienił kasety. Właśnie, może tak się stało? Ale pan
Conners nie wspomniał nic, że zasnął; Powiedział, że przez cały czas
czytał i pracował. Ojciec Angel nie mógł być złym człowiekiem, to
niemożliwe!
Jimmy wcisnął się głębiej w krzesło i nawet zasłonił usta dłonią,
aby nie wyrwało mu się na ten temat żadne słowo. David Conners był
obcy w tym mieście i Jimmy wiedział, że ani Jess, ani Nan nie czuli
do niego wielkiej sympatii. Jimmy znalazłby się w opałach, gdyby się
dowiedzieli, że zostawił wypożyczalnię na kilka godzin późnym
wieczorem w sobotę pod opieką Connersa. I nikt o tym nie wiedział,
bowiem pan Conners twierdził, że nie było absolutnie nikogo. Charlie
nie zostawał na noc na zapleczu, od kiedy zajmował się firmą
spedycyjną Jessa. Musi więc być jakieś inne wytłumaczenie
tajemnicy.
Musi być! I Jimmy musi je znaleźć!
Zebranie skończyło się blisko północy. Edna ostrzegła Nan, aby z
nikim nie rozmawiała o sprawie, nie reagowała na żadne zaczepki i
groźby, nie robiła absolutnie nic.
- Bądź spokojna i cierpliwa - poradziła. - Większość z nas jest po
twojej stronie i wkrótce prawda wyjdzie na wierzch.
Te skądinąd rozsądne słowa adwokata nie pocieszyły zbytnio
Nan. Wypożyczalnia była zamknięta. Jej firma zbankrutowała. Część
jej marzeń runęła w gruzy, rozpadła się w pył w wyniku jednego
podłego czynu. Ale była jeszcze gorsza strona całej sprawy: straciła
zaufanie w Henningtonie. Wyczuwała to nawet u takich ludzi jak
Lars. Poprzednio bardzo przyjazny, teraz traktował ją z dystansem i z
wystudiowaną grzecznością; wyjechała do Kalifornii, a w jej
wypożyczalni znaleziono filmy porno! Sąsiedzi też okazywali chłód,
ledwo odpowiadając na powitanie. Tego poranka w sklepie
spożywczym wiele kobiet ją zignorowało, a sprzedawca był po prostu
niegrzeczny. Czy Nan mogła mieć do nich pretensję? Fakt był
niezbity: dzieci zostały narażone na szok z jej winy. Jimmy to też
jeszcze dziecko i nie powinna go była zostawiać samego na tak długo.
Oczywiście Sue i Walker jej nie opuścili. Ani pani Inga, która
była oburzona tą prowokacją wobec Nan i ucierpiała tylko z tego
powodu, że zdecydowanie jej broniła. Była to jednak mała grupka
przyjaciół, niewystarczająca, by zmienić negatywny stosunek
mieszkańców Henningtonu. Poza tym przyjaciele przyjaciółmi, ale to
nie było ich własne zmartwienie.
Nan uważała, że bez względu na okoliczności łagodzące wszystko
było jej winą. Teraz trzeba ponieść konsekwencje. Po wyjściu z
ratusza Jess chciał z nią zostać na resztę nocy, ale zdecydowanie
odmówiła.
- Muszę nad wszystkim pomyśleć - powiedziała. - Chyba mnie
rozumiesz? Chcę być teraz sama!
- A ja chcę być z tobą i pomóc ci! - upierał się. Widać było w jego
oczach, jak bardzo boli go odmowa Nan. - Jeśli jednak uważasz, że
mnie nie potrzebujesz, no cóż, muszę się z tym pogodzić.
I tak zostało już bez dalszych dyskusji. Jess miał rację,
potrzebowała jego pomocy. Jego wsparcia. Ale rodziło się pytanie,
czy teraz ona mu jest potrzebna. Wróciła do punktu, w którym
znajdowała się poprzednio: rozważała możliwość opuszczenia
Henningtonu jak tylko to będzie możliwe. Bez względu na to, czym
by się teraz zajęła, tu, na miejscu, nigdy już nie będzie akceptowana
tak, jak poprzednio.
- Porozmawiamy jutro - powiedziała i szybko się odwróciła, aby
nie zobaczył jej łez. I musiało się to zdarzyć w chwili, kiedy była taka
pewna, że czeka ich wspólna przyszłość. Rozbite marzenia!
Jess wrócił do domu. Trawił go ogień bezsilności, czuł
beznadziejną gonitwę myśli. Czy to koniec nadziei na wspólne życie?
Zdawał sobie sprawę, że ludzie mają prawo być poruszeni skandalem,
ale uważał, że przesadzają w reakcjach. Czy w ogóle można było
zarzucić Nan bodaj moralną odpowiedzialność? Nawet gdyby
przegrała powództwa cywilne w sądzie, to przecież nie można było
niczego zarzucić jej osobiście. Jej tu przez cały czas nie było! Ona nie
ponosi najmniejszej winy! Z drugiej strony Jimmy...
Jess zatrzasnął za sobą drzwi frontowe i głośno zawołał brata.
Żadnej odpowiedzi. Psiakrew! Było po północy, a chłopak nie ma
przecież samochodu. Gdzie się więc podziewa? Znowu z tą
dziewczyną? Sięgnął po słuchawkę i wykręcił numer pokoju Connersa
w motelu. Nikt nie odpowiadał.
Jess odłożył słuchawkę. Przez dłuższy czas siedział myśląc i
słuchając głosu serca - chyba po raz pierwszy w życiu wiedział
wyraźnie, co czuje. Potem raz jeszcze podniósł słuchawkę.
Nan odpowiedziała dopiero po blisko trzydziestu dzwonkach.
Bała się. Była pewna, że dzwoni ktoś, kto chce jej nawymyślać albo
jeszcze gorzej - użalić się na temat krzywd doznanych przez dzieci
demoralizowane jej filmami porno.
- To ja, Jess. Płakałaś?
- Tak - głos jej się załamał. - Troszkę...
- Kochanie... - słyszała jego oddech. - Żeby tak można było
cofnąć czas...
- Ale nie można. I trzeba pogodzić się z faktami. Zawsze mi
tłumaczyłeś, że trzeba stawiać czoło przeciwnościom. Wobec tego...
- Nan, czy wyjdziesz za mnie?
- Co takiego? -Omal nie upuściła słuchawki. Serce podskoczyło
jej z radości.
- Posłuchaj! Planowałem zaproponować ci to przy księżycu i z
pękiem róż, podczas wspaniałej kolacji przy butelce dobrego wina, ale
wiem, że muszę to powiedzieć teraz. Pewnie myślisz sobie, że
najlepsze, co możesz zrobić, to spakować manatki i wyjechać. Ale źle
myślisz. Posłuchaj swojego serca. Jesteś mi potrzebna, Nan! Kocham
cię! Chcę z tobą spędzić resztę życia! A jeśli zajdzie potrzeba, to
gotów jestem wyjechać do Timbuktu! Wyjdź za mnie, kochanie!
- Jess, ja... Nie chcesz się nad tym dobrze zastanowić? Wydaje mi
się...
- Już dostatecznie długo nad tym myślałem, do diabła! Więc co
powiesz? Tak czy nie?
- Tak.
- Nan! Do diabła... Co powiedziałaś? Że tak?
- Tak! - Zaczęła płakać i śmiać się jednocześnie. - Tak. Kocham
cię i wyjdę za ciebie. Ile czasu zajmie ci zjawienie się tutaj, żebym to
mogła powiedzieć osobiście?
- Zaraz będę... Nie, nie. Nan, nie mogę. Jimmy'ego nie ma.
Dzwoniłem nawet do motelu, do Connersów, bo może Jimmy i Angel
wzięli samochód, ale nikt nie odpowiada. Nie ma nikogo.
- To bardzo dziwne. - Nan usiadła na łóżku. - Spodziewałabym
się, że po tym, co się zdarzyło, Conners skróci smycz Angel. Przecież
ona pracowała w wypożyczalni tego wieczoru, kiedy podobno
podmieniono filmy. Jimmy co prawda przysięga, że ani na chwilę nie
spuścił jej z oczu...
- Wierzysz mu?
- To twój brat, Jimmy. Miałby kłamać? Nawet dla Angel? Która,
tak na marginesie, ma rozumek komara. Wykluczam jej uczestnictwo
w tej aferze.
- Jesteś tego absolutnie pewna?
- No wiesz...
- Poczekaj! Chyba słyszę Jimmy'ego. Drzwi frontowe! Muszę iść.
Kocham cię, Nan!
Wpatrywała się przez chwilę w słuchawkę. A więc się
oświadczył! I to w żaden wyrafinowany, tradycyjny sposób. Tak po
prostu! Uśmiechnęła się. Łączyło ich to najistotniejsze: miłość. Na
dłuższą metę nic innego nie było ważne. Zawsze będą towarzyszyły
życiu jakieś przeciwności, ale miłość potrafi je pokonać. Ich miłość na
pewno pokona. Odwiesiła słuchawkę telefonu i zaczęła się
przygotowywać do pójścia spać. Po raz pierwszy od dłuższego czasu
nie miała żadnych kłopotów z własnym sercem. Biło spokojnie.
- Muszę z tobą porozmawiać, Jess! - Jimmy przerwał bratu jego
wykład na temat głupoty pozostawania na noc poza domem bez
zawiadomienia kogokolwiek w sytuacji, w jakiej się znaleźli. - Czy na
chwilę możesz porzucić rolę starszego brata i posłuchać?
- Słucham cię! - Jess uspokoił się wreszcie i z powrotem usiadł. -
Przepraszam za mój wybuch. Po prostu martwiłem się o ciebie.
- Ja też się martwiłem. - Jimmy wpatrywał się tępo w swoje
dłonie. - Chyba już wiem, jak to się stało z tymi filmami...
- I nic nie powiedziałeś podczas zebrania na ratuszu? -Jess
ponownie wybuchnął. Zerwał się i zaczaj biegać po pokoju. - Na
miłość boską, Jim! I pozwalasz, by Nan została wystawiona na pastwę
oskarżeń? Jak mogłeś to zrobić?
- Zdajesz sobie sprawę, że po raz pierwszy nazwałeś mnie Jim? -
odezwał się Jimmy po dłuższym milczeniu.
- Że co?
- Nazwałeś mnie Jim, a nie Jimmy. Nan często mówiła do mnie
Jim. Jak do dorosłego. Wiem, że jeszcze nie jestem dorosły, ale ona
mnie tak traktuje. Jeśli zrobiłem jej krzywdę, to nieświadomie. Ona
jest naprawdę moim dobrym przyjacielem, Jess! Wcześniej nic nie
powiedziałem, bo nie wiedziałem, aż do tej chwili. I dalej nie jestem
pewien, że wszystko już wiem.
- O czym wiesz? - Jess opadł na fotel, dłonie miał zaciśnięte. -No
więc mów, Jim! Słucham!
- David Conners. To on musiał wymienić kasety. Nie chciałem
takiej myśli dopuścić z powodu Angel. Ale po konferencji w ratuszu
poszedłem na spacer. Chciałem sobie porozmyślać, rozumiesz?
Poszedłem do motelu. Ale nie zastałem tam Angel ani jej ojca. W
każdym razie nikt nie odpowiadał, kiedy zapukałem do drzwi, i nie
było ich auta. To mnie zaniepokoiło, ponieważ przedtem Angel
zawsze była w motelu, kiedy przychodziłem. O każdej porze. No więc
poszedłem pieszo aż na lotnisko. Zastałem tam jeszcze Charliego i
Mike'a. Jess, dlaczego mi nic nie powiedziałeś, że ktoś chciał cię
zabić? - Spojrzał na brata i Jess dostrzegł łzy w jego oczach.
- Nie mam żadnej pewności - odparł. - Nan też to podejrzewała
przysłuchując się pytaniom, jakie mi zadawali inspektorzy Zarządu
Lotnictwa Cywilnego, ale...
- Oni cię dziś szukali, ale nie mogli znaleźć, bo byłeś jeszcze w
drodze z Nan. Ale dodzwonili się do Charliego. Odkryli ślady
sabotażu maszyny. Świadomego sabotażu. Ktoś chciał, żebyś zginął w
katastrofie!
Jess zastygł, starając się zrozumieć to, co mu powiedział Jimmy.
Jaki on był ślepy!
- Przed chwilą spytałem Nan, czy za mnie wyjdzie - powiedział
cicho. - Powiedziała, że tak.
- To wspaniale! - Jimmy otarł z oczu łzy. - Jestem niby prawie
dorosły, a ryczę jak dzieciak.
- Powiedz mi wszystko, Jim. - Jess rozparł się wygodnie, rękę
przerzucił przez oparcie fotela. - Muszę znać wszystkie fakty ze
szczegółami, a potem zdecydujemy, co mamy robić.
- My zdecydujemy?
- Tak, ty i ja.
Jimmy spojrzał na starszego brata, jakby go po raz pierwszy
zobaczył. Jako swego bohatera. Wielkiego, potężnego i
niebezpiecznego dla wrogów. I uczynił teraz Jimmy'ego swoim
partnerem. Już nie widział w nim szczeniaka, ale przyjaciela i
równego sobie. Jim zaczął mówić.
I wszystko zaczęło stawać się jasne.
Nan usiłowała rozsiąść się wygodnie na zimnym, twardym,
składanym krześle, ale bez powodzenia. Nie tylko ona. Wszyscy,
których widziała w wielkiej sali zebrań, kręcili się niespokojnie. Nic
dziwnego. Napięcie było olbrzymie. I podniecenie. Żaden z filmów z
jej wypożyczalni nie zapewniał podobnie dramatycznego spektaklu,
jaki szykował się tutaj, gdyby emocje wzięły górę.
Lars zwołał zebranie mieszkańców Henningtonu. Zwołał je po
trwającym długie godziny spotkaniu z Jessem i Jimmym rano tego
samego dnia. Choć był to wtorek po południu, sala była przepełniona.
Sądząc po liczbie obecnych prawie każda rodzina miała tutaj swojego
przedstawiciela. A niektóre reprezentowane były nawet przez kilka
osób.
Douglas Neilson i jego poplecznicy zajęli co najmniej jedną
czwartą miejsc. Trzymali transparenty obwieszczające, że Nan jest
uosobieniem zła, a jej filmy - instrumentami szatana. Ilekroć
spoglądała w ich kierunku, robiło jej się dziwnie słabo. Ludzie
Neilsona zachowywali się stosunkowo spokojnie, zapewne dzięki
Larsowi, który ostrzegł ich, że o ile zakłócą spokój, zostaną usunięci z
sali. Niemniej emanowała z nich nie ukrywana nienawiść. W
większości nie są to chyba źli ludzie, pomyślała. Po prostu osoby
ograniczone, dające sobą manipulować. Neilson to już co innego. Jest
też ograniczony, ale to on wodzi wszystkich za nos.
Nie chciała o nim myśleć. Pragnęła myśleć jedynie o Jessie i jego
propozycji małżeństwa. Ich droga będzie ciężka, ale Nan wierzyła w
niego. I po raz pierwszy naprawdę wierzyła w siebie. Razem dojdą do
wytkniętego celu. Bez względu na przeciwności!
- Wyglądasz wyjątkowo radośnie jak na osobę, która ma być za
chwilę spalona na stosie - zauważyła Sue z żartobliwym uśmiechem.
Nan siedziała między Sue i Ingą.
- Po prostu patrzę w przyszłość - odparła Nan. - I bez względu na
to, co nastąpi, mam wiele do zawdzięczenia...
- A gdzie jest ten, komu zawdzięczasz? - spytała pani Inga. - Nie
widziałam dziś ani Jessa, ani Jimmy'ego, ani Walkera - sądziłam, że
będą tu z tobą.
- Powiedzieli, że mają jeszcze coś do załatwienia. - Nan także nie
w smak była ich nieobecność. Miała jednak zaufanie do Jessa. Prosił,
żeby mu zaufała. I zapewniał, że wszystko skończy się dobrze. Całym
sercem pragnęła mu wierzyć, choć przy takiej wrogości na sali było to
niesłychanie trudne.
Burmistrzyni obwieściła rozpoczęcie zebrania, uderzając
drewnianym młotkiem w stół. Uciszanie było zbędne, gdyż jak tylko
wstała, zapanowała głęboka cisza. Wydawało się, jakby wszystkim
zebranym zabrakło tematów do rozmów i ploteczek. Burmistrzyni
podziękowała zebranym za przybycie, z grubsza przedstawiła sytuację
i zaprosiła Larsa na podium.
- Jak wiecie - odezwał się barczysty policjant - w sprawie tej
nikogo jeszcze nie aresztowano. - Ciszę na sali przerwały głośne syki
popleczników Neilsona. Lars spojrzał surowo w ich kierunku i
zamilkli. - Niemniej mamy zamiar dokonać aresztowań jeszcze przed
zakończeniem niniejszego zebrania - dodał.
Szpileczki przebiegły po plecach Nan. Aresztowań?
- Po co ją aresztować? - odezwał się głos z sali. - Oblać smołą i
wytarzać w pierzu!
- Zamknij się, Les! - to polecenie rzuciła kobieta siedząca blisko
Nan. - Daj mówić szefowi policji!
- Mam dużo do powiedzenia - kontynuował Lars Handley. - Ale
chwilkę poczekam. Zaraz pojawi się tu parę osób z sensacyjnymi
informacjami.
Podwójne drzwi w głębi sali otworzyły się z trzaskiem. Wszyscy
obrócili się w tym kierunku. Wmaszerowali Jess, Jimmy i Walker.
Między braćmi szedł David Conners. Domniemany pisarz wyglądał
na nieco poturbowanego. Pastor prowadził Angel, która szła z nisko
pochyloną głową.
Rozległy się szepty, słychać było pytania. Gdy cała piątka
podeszła do podium, ktoś głośno zapytał, co to wszystko ma znaczyć.
Ktoś inny przyłączył się do pytania i po chwili dziesiątki głosów
domagały się wyjaśnień.
Nan patrzyła wyłącznie na Jessa. Przez chwilkę spoglądał w jej
kierunku, a potem skierował wzrok na salę.
- Witam zebranych - powiedział. - Tak sobie pomyślałem, że
chcielibyście osobiście poznać dowcipnisia, który powkładał filmy
porno na półkę z kasetami dla waszych dzieci. - Wskazał palcem na
Davida Connersa, który jakby się skurczył. Trzymający go Jimmy
miał ponurą minę i jakby o dziesięć lat więcej.
- Łżesz, Rivers! - ryknął jakiś mężczyzna z grupy Neilsona. -
Sypiasz z czarownicą, więc chcesz jej bronić i dla niej kłamiesz!
Jess uśmiechnął się zimnym, przerażającym uśmiechem.
- Żenię się z Nan Black - oświadczył - ale dla niej nie kłamię.
Conners podmienił kasety. Przyznał się do tego. Zrobił to wtedy,
kiedy jego córeczka umizgami odwracała uwagę mego brata. -
Spojrzał na Angel i twarz mu nieco zmiękła. Dziewczyna płakała
stojąc ciągle z pochyloną głową. Nan widziała, że Jess się waha.
Niektórzy z obecnych na sali zaczęli szeptem wyrażać wątpliwości co
do winy Angel.
Wtedy głosem pełnym oburzenia odezwał się Jimmy:
- Nie uniewinniajcie jej pochopnie! Wiedziała dobrze, co jej
ojciec kombinuje. Zapłacono za to obojgu. Otrzymywała pieniądze,
żeby się do mnie przymilać. Jest tak samo winna, jak jej ojciec. A
poza tym ktoś chciał zabić mego brata! I myślę, że te obie sprawy się
łączą! Wszystko to ma związek!
Ten gniewny wybuch Jimmy'ego spowodował nową falę
pomruków i szeptów. I nagle właśnie Angel wyjaśniła całą tajemnicę.
Wskazując palcem na Douglasa Neilsona powiedziała z głośnym
płaczem:
- To on! To on! Przyszedł do mojego taty i powiedział, że mu
dobrze zapłaci, jeśli doprowadzimy do upadku wypożyczalni kaset i
spowodujemy wyrzucenie jej właścicielki z miasta. Ale tata nigdy
nikogo fizycznie nie skrzywdził. Kiedy został przyłapany tamtej nocy,
to specjalnie strzelił w okno. I to nie on próbował zrobić coś złego
panu Riversowi!
- Kłamstwo! - krzyknął Neilson, zrywając się na równe nogi. -
Ona kłamie! Taka sama z niej dziwka jak ta Black! Nie wierzcie jej!
- Wszystkie jesteśmy dziwkami, co? - wrzasnęła Nan wstając i
zwracając się w stronę Neilsona. - Taką ma pan opinię o wszystkich
kobietach? - Za swymi plecami Nan usłyszała, że wspiera ją pani Inga.
- Niech wszyscy zamilkną! Cisza! - krzyknął Lars, chcąc
zapanować nad salą. - Siadajcie! Ludzie, siadać!
- Wszyscy jesteście pachołkami szatana! - wrzasnął dziko
Neilson, machając nieprzytomnie rękami. - Całe miasto stacza się do
bram piekielnych. I pójdziecie do piekła, jeśli dacie wiarę tym
czarownicom! - Zaczął kręcić się w kółko jak wariat, rzucać we
wszystkie strony, a stojący obok umykali mu z drogi potykając się o
krzesła. Nan zobaczyła, jak Jess zeskakuje z podestu. Podbiegł do
niego Walker i położył mu rękę na ramieniu uspokajającym gestem.
Neilson stracił kontenans. Znieruchomiał, ciężko oddychając i
spoglądając dziko dookoła.
- Nie jestem pisarzem - usłyszeli stłumiony głos Davida
Connersa. - Jestem aktorem. Byłem bez pracy. Zgłosił się do mnie
Neilson. Dostał moje nazwisko od wspólnych znajomych. Chciał,
żebym zagrał rolę i dokonał niewinnego sabotażu, spowodował
nieszkodliwe zamieszanie. - Conners spojrzał w kierunku stojącej
Nan. - Pani Black, taki byłem przerażony tamtej nocy, kiedy mnie
pani przyłapała, że nie potrafiłem nawet myśleć o niczym z wyjątkiem
jednego: żeby jak najszybciej umknąć! Bardzo mi przykro.
Nan tylko skinęła głową.
- Ale przyznaje się pan do podłożenia tych wstrętnych kaset? -
spytała pani Inga wstając. - Pan to zrobił, a nie Nan, prawda?
- Tak, to ja - Conners spuścił głowę. - Tak mi okropnie przykro.
Nie miałem pojęcia, że to takie świńskie filmy... takie okropne...
Neilson powiedział, że są tylko zbyt odważne dla dzieci, ale to była
ohyda! Mówił, że chodzi tylko o to, żeby pani Black zamknęła interes
i wyjechała. Przysięgam, że nie wiedziałem, co to za filmy. Gdybym
wiedział, nie zrobiłbym tego za żadne pieniądze! - Jego przygnębienie
zniknęło zastąpione szczerością i prawdziwym oburzeniem.
- A jak to było z samolotem Jessa? - zapytała Nan świadoma, że
rozmawia' z aktorem, a więc człowiekiem, który potrafi przybierać
dowolne postawy. - Kto...?
- Douglas Neilson osobiście - odparł Conners. - Jeździł za
Riversem na lotnicze pokazy czekając na okazję, kiedy będzie mógł
pomajstrować w silniku jego samolotu. Powiedział mi nawet, że jak
pozbędzie się Riversa, to pani szybciej wyjedzie z Henningtonu.
Wydaje mi się, że on bardziej nienawidzi Riversa niż pani, ale...
Przerwało mu wycie i szaleńczy wrzask Douglasa Neilsona, który
zaczął przepychać się w stronę wyjścia. Lars dał znak i dwóch
policjantów pobiegło za uciekającym, ale pozsuwane krzesła i tłum
podnieconych ludzi uniemożliwiły im dopadniecie go. Zniknął za
drzwiami. Nan spojrzała na Jessa. Ruszył ku tyłowi sali, jakby
zupełnie nie zainteresowany tym, co dzieje się wokół niego.
- Jess! Nie! - zawołali jednocześnie Jimmy i Walker.
To go jednak nie powstrzymało. Był całkowicie opanowany.
Zniknęła gdzieś paląca nienawiść do Neilsona. Widział w nim jedynie
niebezpiecznego szaleńca, którego należy za wszelką cenę
powstrzymać. Opuścił salę tylnym wyjściem za podestem.
Kiedy po obejściu budynku dotarł do głównego wejścia, ludzie
już wychodzili. Ani śladu Neilsona! Poczuł rękę na ramieniu i obrócił
się gwałtownym ruchem, gotów do konfrontacji.
- To ja - powiedziała Nan przestraszona. - Co ty robisz?
- My robimy - poprawił ją Jess pewny swego planu. - Musimy
schwytać Neilsona. Gdzie masz samochód?
Wkrótce byli w hangarze Jessa na lotnisku i Nan pomagała
wypchnąć na pas startowy starego pipera „Szczeniaka". Dużego
samolotu nie było, gdyż Charlie i Mike doręczali właśnie przesyłki.
- Wsiadaj, Nan - polecił Jess. - Będziesz moim obserwatorem.
- Co? Co ty kombinujesz, Jess?
- Odnajdziemy Neilsona i zawiadomimy Larsa, dokąd ma wysłać
swoich ludzi w pościg. Neilson jest niebezpiecznym szaleńcem. Im
wcześniej go pochwycą, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że
uczyni komuś krzywdę. Nie marudź, wsiadaj!
Lecieli nisko, z początku tuż nad drzewami. Wszystko się w niej
skręcało ze strachu. Nagle uświadomiła sobie, czego tak się boi.
Przecież Jess powiedział Charliemu, że pewno już nie będzie mógł
latać! A Nan wiedziała, że nie odzyskał jeszcze pełnej ostrości
wzroku! Samolot wgryzł się w powietrze i poszybował ku niebu. Nie
ma obaw! Zresztą nie ma i powrotu.
Jess zataczał wielkie koła wokół Henningtonu, penetrując
wszystkie możliwe drogi, zarówno asfaltowe, jak i szutrowe czy
terenowe. Na żadnej z nich nie dostrzegał ciężarówki Neilsona.
Pochyliwszy się do przodu, parę razy klepnął Nan w plecy. Zdjęła
słuchawkę z jednego ucha.
- Wypatruj tumanów pyłu - polecił. - Jeszcze mam zamglony
wzrok.
- W porządku! - wykrzyknęła. - A jak wylądujemy?
-Sparaliżowana strachem pochwyciła stalową linkę.
- Dam radę. Wypatruj pojedynczej ciężarówki, pędzącej jakby
wszyscy diabli ją gnali. I nic się nie martw. Potrafię wylądować z
zamkniętymi oczami.
Nan zaczęła się rozglądać. Pomyślała, że ten lot to czyste
szaleństwo. Zza pleców słyszała trzaski i niewyraźny głos przez radio.
Jess rozmawiał z Larsem. Wpatrywała się w ziemię. Absolutnie nic.
I nagle ujrzała.
- Jest, tam, tam! - krzyknęła wskazując palcem. - Jedzie na
północ. - I znowu krzyknęła, tym razem ze strachu, gdy malutki
samolot wykonał ostry skręt w prawo. Z całej siły trzymała się linek,
ale jednocześnie uniosła się na siedzeniu, by móc spojrzeć za siebie,
na Jessa. Jedną ręką trzymał drążek, w drugiej miał mikrofon. Opadła
na siedzenie i zamknęła oczy, mając w sercu nadzieję, że ten lot nie
skończy się rozbiciem maszyny na drobne szczątki. Wraz z nimi.
Jess pilotował, jakby miał w głowie radar. Usłyszała jego
wołanie, by się czegoś chwyciła, co i tak czyniła od początku. Zaraz
potem poczuła, że spada w otchłań. Jess pikował.
Przeleciał tak blisko nad kabiną ciężarówki Neilsona, że dostrzegł
pełne strachu i wściekłości oczy szaleńca. Poderwał maszynę, potem
przypikował raz jeszcze. „Szczeniak" nie był przystosowany do
akrobatycznych lotów, a pilot doprowadzał go do kresu jego
możliwości. Jess zrobił koło, wyprzedził ciężarówkę, zatoczył drugie
koło, obniżył lot i pognał wprost na jadący z przeciwka samochód.
Nan dostrzegła zbliżający się z obłędną szybkością pojazd. Jess
wydawał się zdecydowany na czołowe zderzenie. Krzyk rozpaczy
uwiązł jej jednak w gardle, gdy usłyszała donośny głos Jessa:
- Przypominasz sobie? Tak się właśnie poznaliśmy!
Przypomniała sobie tę okropną chwilę przed paroma miesiącami,
kiedy była pewna, że samolot rozbije się właśnie na niej. W ułamku
sekundy pojęła, że teraz też wszystko skończy się dobrze. Grawitacja
wepchnęła ją w oparcie fotela, ale niemalże roześmiała się, ponieważ
Jess poderwał maszynę tuż przed nosem ciężarówki, która zjechała z
szosy, zwolniła i wreszcie utknęła w kępie bylicy. A w oddali widać
było migające czerwone światełko samochodu policji drogowej.
Jess zataczał duże koła nad okolicą.
Neilson, wyraźnie oszołomiony, wyszedł ze swego pojazdu.
Wkrótce dopadli go policjanci. Jeden z nich pomachał w stronę
samolotu. Jess odpowiedział parokrotnym przechyleniem skrzydeł,
przelatując po raz ostatni nad drogą. Nan odetchnęła z ulgą.
Skończyło się!
Po prawej ręce widziała złotoczerwone promienie słońca, które
właśnie wtapiało się w horyzont. Spojrzała na Jessa zdając sobie
sprawę, że niedługo poślubi prawdziwego bohatera, a nie
wyimaginowanego rycerza z marzeń, który zawsze znika w
pierwszym, ostrym świetle rzeczywistości. Jess rozjaśnił twarz w
uśmiechu i podniósł kciuk ku górze.
Powrócili do domu.
ROZDZIAŁ 18
Nan przeglądała się w wielkim lustrze. Ślubna suknia, którą
mierzyła, nie była biała. Pierwszy ślub brała w bieli i przesądnie
wolała nie przypominać tej katastrofy. Tym razem suknia była
jasnoniebieska. Bardzo jej się podobała.
Wybór nie był zasługą Nan. Zajęta reorganizacją wypożyczalni i
szukaniem nowych dostawców kaset pozostawiła planowanie i
przygotowywanie ślubu innym, którzy byli wprost szczęśliwi, że
mogą jej pomóc. Uśmiechnęła się do swego odbicia i wygładziła fałdy
sukni.
- Wygląda wspaniale! -stwierdziła jej matka. Milda Wilkes
mieszkała u córki już od dwóch tygodni. Pomagała w wykończeniu
sukni szytej przez panią Ingę, a matce i siostrze Jessa w
przygotowaniu uroczystości ślubnej i późniejszego przyjęcia. - Więcej
niż wspaniała - poprawiła się. - Ingo, jesteś geniuszem igły!
- Miałam dobrą modelkę - odparła Inga, czerwieniąc się na słowa
pochwały. - Łatwo szyć, skoro modelka ma taką figurę...
- Miejmy nadzieję, że wkrótce się to zmieni - oświadczyła Julia
Rivers. - Chcę mieć wnuki. Im szybciej, tym lepiej.
Nan kwaśno uśmiechnęła się do przyszłej teściowej. Już
przyzwyczaiła się do jej rozbrajająco naiwnej szczerości.
- Nie składam żadnych obietnic nikomu oprócz Jessa -odparła. -
Więc proszę się nie ekscytować.
- Na temat dzieci nie składaj nigdy obietnic mężowi -wtrąciła
wesoło Sue. - Widzisz, co mnie się przytrafiło.
- Powinnaś być wdzięczna Bogu - stwierdziła Milda, która
właśnie zaczęła rozpinać długi rząd haftek wzdłuż pleców ślubnej
kreacji Nan. - Masz wspaniałe dzieci.
- I jestem wdzięczna Bogu. Jak najbardziej! - odparła Sue.
Nan chętnie słuchała tych rozmów o małżeńskim życiu i
dzieciach. Przecież właśnie miała założyć rodzinę i każda rada była
dobra. Nic już jej nie przerażało. Właśnie takiej miłości, jak jej i Jessa,
szukała przez całe dorosłe życie.
Jess zapewniał jej pełnię kobiecości i dawał odczuć, że ona czyni
go w pełni mężczyzną. Nie byli sobie podobni, w wielu sprawach nie
zgadzali się, ale ich wzajemna miłość stawała się co dzień silniejsza i
trwalsza. A różnice dodawały jej jedynie smaku.
- Słyszałam, że panna Angel Conners będzie mieszkać u
zastępczej rodziny w Pierre, w czasie gdy jej ojciec pełni za karę
publiczną służbę - powiedziała Jane zmieniając temat.
- Obojgu się udało.
- Właściwie trudno mieć pretensje do Angel - stwierdziła Nan. -
Po prostu uległa ojcu i chęci szybkiego zarobienia pieniędzy. Nigdy
nie myślała, że może to być kryminalne przestępstwo. Widziała w tym
niemalże zabawę, odgrywanie roli...
- Ale gdybyś wytoczyła im sprawę, mieliby się z pyszna! Źle
skończyłaby się dla nich ta zabawa - powiedziała Julia.
- I dlatego sprawy nie wytoczyłam. Czarnym charakterem w tym
wszystkim okazał się Neilson. Tam, gdzie go umieszczą, nikomu już
nie zaszkodzi.
- Chory psychicznie o przestępczych skłonnościach -mruknęła
pani Inga. - Kto by pomyślał!
Przez chwilę kobiety milczały.
- Córka Connersa była w pewnym sensie ofiarą - stwierdziła Nan.
- Mam nadzieję, że zastępcza rodzina nauczy ją lepiej rozróżniać
dobro od zła.
- Walker zna jej opiekuna społecznego - poinformowała Sue. -
Jest pewien, że Angel wyjdzie ze wszystkiego obronną ręką. Przecież
przeżyła wielki szok. To było dla niej okropne doświadczenie.
- To był wstrząs i dla mojego syna - powiedziała Julia.
- Ale Jimmy jakoś się wykaraskał. Znowu chodzi z córką
Andersenów.
Nan uśmiechnęła się. Obaj synowie Julii Rivers jakoś się
wykaraskali. Jess czuł się doskonale i latał jak ptak. Prawie co dzień!
Oświadczył jednak, że skończył z publicznymi popisami
akrobatycznymi. Owszem, czasami, dla przyjemności, ale bez ryzyka,
jakie niesie uczestnictwo w akrobatycznych zawodach. Bardzo jej to
odpowiadało i była zadowolona, że Jess podjął tę decyzję sam, bez
presji z jej strony. W ich wzajemnych stosunkach najcudowniejsze
było to, że postanowili wzajemnie nie wtrącać się do marzeń, lecz
pomagać sobie, o ile będzie to możliwe.
Jess bardzo jej pomagał. W kilka dni po aresztowaniu Neilsona,
kiedy zastanawiali się nad częstotliwością dostaw nowych filmów,
Jess oświadczył:
- Już wiem, czego naprawdę pragniesz, Nan. I jestem niezmiernie
szczęśliwy, że będę ci mógł pomóc w osiągnięciu tego. - W oczach
tańczył mu chochlik.
- No mów! Prędko! Co masz na myśli?
- Rozbudowę! Ty nieustannie chcesz coś rozbudowywać!
Chorujesz, jeśli nie tworzysz czegoś nowego. Kiedyś w złości
nazwałem cię budowniczym imperium. W pewnym sensie miałem
rację. Nie obchodzi cię, gdzie to będziesz robiła, bylebyś tylko mogła
rozszerzać swój interes, rozbudowywać go bez końca.
- Czy to dobrze, czy źle?
- Nie o to chodzi. Po prostu taka jesteś. Zastanówmy się
spokojnie, dokąd nas to zawiedzie.
Jess miał rację. Bezsporny był również fakt, że jej ukochany
zaczynał poznawać ją znacznie lepiej, niż ona sama.
Kontynuowała rozmowę z matką i gronem przyjaciół, ale myślała
o Jessie. Nadal był niesłychanie podniecający, gdy znajdowali się sam
na sam. Czuła się szczęśliwa i bezpieczna. Jej życie wspierało się na
solidnym fundamencie jego miłości. To był jej największy podarunek!
- Jest tu ktoś? - W drzwiach pojawił się Jess z szerokim
uśmiechem na twarzy. Wszystkie kobiety z wyjątkiem Nan zaczęły
wypychać go za drzwi. Oblubieńcowi nie wolno asystować przy
mierzeniu sukni ślubnej! Stojąca w bieliźnie Nan tylko się
uśmiechnęła. Spłoszony, zdołał jedynie zapowiedzieć, że wróci koło
siódmej, a Nan skinęła głową na zgodę. Była szczęśliwa, że mogła go
choć przez chwilę zobaczyć.
W miarę upływu dnia zaczął ją ogarniać przedziwny, rosnący
stale niepokój. I ani przez chwilę nie była sama, by móc spokojnie i
racjonalnie zastanowić się nad przyczyną tego stanu. Przez cały czas,
gdy stała w ślubnej sukni, obstępowały ją obie rodziny. Chwilami
czuła się zupełnie stłamszona.
Na późniejsze godziny zaplanowany był kawalerski wieczorek
panów, ale przedtem obie rodziny i specjalnie zaproszeni goście
zasiedli do uroczystego obiadu. Miała to być radosna okazja, ale Nan
stawała się coraz bardziej niespokojna.
Kochała Jessa z całej duszy. Co do tego nie miała najmniejszych
wątpliwości. Zaczęła ją jednak męczyć owa tradycja, na którą
powoływały się na każdym kroku obie matki. Jej ojciec też. Ojciec i
matka zachowywali się tak, jakby zamążpójście było największym
osiągnięciem życiowym Nan. Cała rodzina tłoczyła się wokół niej,
życząc wszelkiej pomyślności i szczęścia. A matka opowiadała na
lewo i na prawo, że jej córka wkrótce porzuci pracę i zacznie hodować
dzieci. Jane mrugała do Nan porozumiewawczo, ilekroć o tym
mówiono, a Nan czuła się, jakby wsysały ją marzenia i plany innych
ludzi.
Nawet Jess poczuł się wciągnięty siłą w ten cudzy małżeński
scenariusz. Traktował Nan z dworską grzecznością, ale widać było, że
czuje się bardzo zażenowany i nieswój. Kiedy opuszczał obiadowy
stół, by udać się z mężczyznami na z pewnością hałaśliwy kawalerski
wieczór, Nan poczuła się niesłychanie osamotniona i zdesperowana.
- Przedmałżeńskie niepokoje? - spytała Sue w parę minut po
wyjściu „chłopców". - Wyglądasz tak, jakbyś doszła do wniosku, że
jesteś ofiarą wielkiej konspiracji.
- Jest to aż tak widoczne? Rzeczywiście, mam ochotę uciec stąd
jak najdalej.
- Ja czułam to samo. - Sue przyglądała się Nan ze spokojem. - I
byłam już w połowie drogi do Denver, kiedy Walker dopadł mnie w
przeddzień ślubu.
- Żartujesz?
- Ona nie żartuje - potwierdził pastor, który pojawił się u boku
żony. - Jeśli ci się zdaje, że Julia Rivers patrzy na ciebie jak na klacz
dla riversowskiego ogiera, to powinnaś była słyszeć, co moja matka
powiedziała Sue. A mianowicie, że tyle będzie warta, ile da mi dzieci.
Z wielką dezaprobatą odnosi się do dziennikarskiej pracy Sue, a kiedy
Sue zostawiła mnie, żeby kontynuować studia, moja matka niemalże
dostała ataku apopleksji.
- Bardzo źle układają się moje stosunki z teściową - dodała
beztrosko Sue. - Ale się tolerujemy. Myślę, że po pewnym czasie ty
też osiągniesz jakie takie porozumienie z Julią.
- Ale ty uległaś! Zrobiłaś to, co ona chciała! - Nan zmarszczyła
brwi.
- Zrobiłam to, co sama chciałam. Przecież zawsze chciałam mieć
dzieci, nawet wówczas, kiedy obawialiśmy się, że okaże się to
niemożliwe. - Sue ujęła Walkera kokieteryjnie pod rękę. - Oczywiście
Walker postarał się o to, by ziściły się nasze pragnienia...
- Uczestniczyłem raczej w przyjemnej fazie - sprostował w
rewanżu Walker. - Posłuchaj, Nan. Wiem, że już raz poszłaś
małżeńską drogą i droga prowadziła donikąd. Ale małżeństwo to coś
więcej niż związek dwojga kochających się ludzi. Jest to również
zobowiązanie wobec społeczności, w której się żyje, zarówno tej
małej społeczności, jak i tej wielkiej - ludzkości.
- Pewno masz rację. Co nie przeszkadza, że czuję się w tej chwili
jak schwytana w sidła.
- Bardzo normalne - powiedziała Sue. - Przejdzie ci. Nikt nigdy
nie twierdził, że małżeńskie życie jest łatwe.
Chociaż rozmowa z Petersenami trochę pomogła jej odzyskać
spokój i spojrzeć na problem bardziej obiektywnie, Nan czuła się
nadal nieswojo, kładąc się tego wieczoru spać.
A zrobiła to dość wcześnie, gdyż matka zaczęła ją po prostu
nękać, powtarzając w nieskończoność, że panna młoda musi być w
dzień swego ślubu świeża i wypoczęta.
Traktuje mnie jak młode, niedoświadczone dziewczę, pomyślała
Nan. Matka tkwiła w nierealnym świecie swoich wyobrażeń.
Podobnie zresztą jak i Julia Rivers. Nie, Nan nigdy nie poświęci
swojej pracy dla rodziny! Ale potrafi połączyć jedno z drugim. Jess
także o tym wiedział.
Myśląc o nim poczuła się nieco lepiej. Jess był prawie ideałem.
Poza tym był partnerem. Tak, ich małżeństwo będzie się opierać na
partnerstwie. Już teraz się to ujawniło, gdy wspólnie tropili Neilsona.
Jess zabrał ją w niebezpieczny lot, oczekując od niej pomocy. I
uzyskał ją.
Zamknęła oczy. A teraz zjechała się rodzinka. Na dłuższą metę
nie powinno być problemu. Ułoży sobie z nimi stosunki. Obróciła się
na bok. Byłoby lepiej, gdyby te rodzinne sprawy mogła roztrząsać z
Jessem, a nie sama, opierając się na radach Sue i Walkera. Musiała
przyznać się przed samą sobą, że jest zazdrosna o te kilka godzin,
które Jess spędza ze swoimi przyjaciółmi i kumplami. Hola, moja
panno, czy przypadkiem nie postępujesz dokładnie tak, jak obie matki,
którym masz tyle do zarzucenia? Zastanowiła się: chcę, żeby mnie
szanowano taką, jaka jestem. Tego samego pragnie Jess. Jeśli chce się
zabawić po raz ostatni jako kawaler, niech się bawi. Widocznie jest
mu to potrzebne. Ma do tego prawo.
Obróciła się na drugi bok. Czy jak zwykle podczas takich
kawalerskich wieczorów będą tam mieli wielki tort, z którego
wyskoczy w pewnej chwili naga dziewczyna? I czy właśnie dlatego
Walker nie poszedł na to spotkanie? Zabolało ją bardzo, gdy
wyobraziła sobie Jessa, zabawiającego się z innymi kobietami. Była
zazdrosna! Jakie ma prawo skarżyć się na tradycje, skoro sama im
hołduje? Położyła się na plecach, słuchając w ciemnościach tykania
starego budzika, który stał przy łóżku, i pukania jakiejś gałęzi w okno.
Gałąź bije w okno? Usiadła. Nie było przecież żadnego wiatru! I
nie ma drzewa pod oknem. Ogarnął ją strach. A jeśli to jeden z
popleczników Neilsona chce jej uczynić krzywdę tuż przed ślubem? A
jeśli choroba umysłowa dotknęła nie tylko Neilsona, ale
rozprzestrzeniła się wśród innych, którzy także chcą zniszczyć ją i
Jessa?
To chyba niemożliwe! Opadła na poduszki wściekła na swoją
wybujałą wyobraźnię. Widziała przecież na własne oczy, jak
przerażeni byli „neilsonowcy", kiedy się dowiedzieli o jego ekscesach
i występnej działalności. Nawet najbliższy towarzysz Neilsona, Lester
Gray, gorąco ją przepraszał, bardzo zawstydzony. Nie! Może się
niczego nie obawiać ze strony tych ludzi. To po prostu fantazja
stwarza scenariusz, który wymaga, aby pojawił się bohater -
oczywiście Jess - i wybawił umiłowaną z opresji. Głupie pomysły!
Jeszcze jedno bezużyteczne marzenie o romantycznym bohaterze!
- Nan! Jesteś tam? Podejdź do okna! - usłyszała wzywający ją
głos.
Krzyknęła z radości. Za oknem sypialni Jess pukał palcem w
szybę i kiwał na nią. Nan wstała.
- Co ty tutaj robisz...?
- Pssst! - Zaczął wymachiwać rękami. - Na miłość boską, nie
obudź swojej matki! Zedrze ze mnie skórę, jeśli mnie przyłapie, a
ochłap przekaże mojej matce, żeby dokończyła dzieła
- Co? - Podeszła do okna i otworzyła je. - Co ty tutaj robisz? I co
ty wygadujesz? Upiłeś się?
- Jestem trzeźwy jak sędzia przed wydaniem wyroku. -Zęby
błysnęły mu w uśmiechu. - Wyszedłem ze spotkania, nim zaczęło być
zbyt frywolnie. Myślę, że moja obecność bardzo ich przygnębiała. A
poza tym chciałem być z tobą.
- Naprawdę? - Uklękła przy oknie, z twarzą na wysokości jego
twarzy. - Ja też chciałam być z tobą. Ale mama kazała mi iść do łóżka.
Byłaby oburzona, gdybym jej nie posłuchała, a poza tym pomyślałam,
że skoro poszedłeś pogrążyć się w rozpuście...
- Kto to mówi! - Sięgnął po jej dłoń i ucałował ją.
- O dolo! Dorosłe osoby traktowane są jak dzieci. Jedno ma
obowiązek grzecznie położyć się w panieńskim łóżeczku, a drugie...
drugie musi radować się ostatnim wieczorem wolności! Ha!
- To strasznie głupie, prawda? - Nan zachichotała. Czuła stale
jego pocałunek. - Tak jak gdybyśmy stale byli jeszcze ich własnością,
a nie należeli już od dawna do siebie.
- Nie ma obawy, należymy do siebie - oświadczył Jess i końcem
języka zaczął pieścić jej dłoń. - Jazda, idziemy.
- Pociągnął ją za rękaw koszuli.
- Dokąd? Co ty robisz? - szarpnęła się. - Jest już po północy!
- Wiem dokładnie, która jest godzina! - Jess ujął ją pod pachy i
wyciągnął przez okno. Wrześniowa noc była nieco chłodna, a Nan
miała na sobie tylko cieniutką bawełnianą koszulkę. - To właśnie
godzina na miłość. Jutro czeka nas ciężki dzień!
- Szaleniec - powiedziała, zarzucając mu ręce na szyję. Był nadal
w odświętnym garniturze, miał tylko zdjęty krawat i częściowo
rozpiętą koszulę. - Puść mnie! - zażądała.
- Nie! - Niosąc ją ruszył w kierunku furgonetki.
- Jess!
- Bądź cicho. Obudzisz rodziców. - Stanął pośrodku ulicy i
pocałował ją. Nan zrobiło się nagle gorąco.
Obszedł furgonetkę i umieścił Nan na siedzeniu obok kierowcy.
- Dokąd jedziemy? - zapytała. - Nie możemy przecież jechać do
ciebie, masz tam rodzinę upakowaną po sufit. Właściwie u mnie jest
to samo.
- Wiem - odparł zapuszczając motor.
- A więc?
- Pomyślałem sobie, że powrócimy na miejsce zbrodni. Chciałem
powiedzieć: na miejsce znamiennego wydarzenia. Aby raz jeszcze
przeżyć to samo, jeśli to możliwe... - Spoglądał na nią długo, oczami
obiecywał wszystko, co by chciała od niego usłyszeć: przeszłość,
teraźniejszość i przyszłość. Nan oblał żar. Opuściły ją wszystkie
wątpliwości i niepokoje.
W niemalże uroczystym milczeniu pojechali na lotnisko. Nie było
potrzeby o niczym mówić. Nan położyła mu dłoń na kolanach.
Westchnął głęboko z wielkim zadowoleniem.
Zaparkował wóz przy hangarze i wniósł ją do środka.
- Zbyt wiele różnych rzeczy leży na ziemi. A ty jesteś boso -
wyjaśnił, gdy zaczęła protestować mówiąc, że woli iść sama. - Poza
tym to wcale przyjemne tak cię nosić. I upodabniam się do tych
twoich bohaterów filmowych.
- Trochę mi głupio - odparła, chociaż wcale nie było jej głupio. -
Jestem w nocnej koszuli. Co będzie, jeśli ktoś przyjdzie tu cię szukać?
Twoi kumple?
- Nikt tu nie przyjdzie. Powiedziałem im wyraźnie, że to mnie nie
bawi. - Zaniósł ją do wielkiej cessny. - Wszystko starannie
przygotowałem na dzisiejszą noc. - Posadził ją na skrzydle samolotu i
poszedł otworzyć luk bagażowy. - Spójrz!
Nan spojrzała i zobaczyła w głębi luku dekorację przypominającą
sułtański namiot w miniaturze: na ściankach działowych wisiały
jedwabne tkaniny, a metalowa podłoga zarzucona była poduchami
różnej barwy i kształtu. Pośrodku stał niski stolik z butelką wina i
dwiema szklankami. Jess zrzucił obuwie i wskoczył do luku.
Wyciągnął dłoń do Nan.
- Chodź tutaj! Gwarantuję ci, że w tym oto pałacu marzeń
spełniona zostanie każda twoja fantazja!
Nan zrobiła parę kroków po skrzydle trzymając się dłoni Jessa.
Serce jej biło jak szalone i miała poczucie, że jej ciało rozpalone jest
do białości. Kiedy ona niedorzecznie grymasiła na swój los i martwiła
się, on przygotowywał tę wspaniałą scenerię. Wcisnęła się do luku.
Poranek wdarł się do hangaru wąskimi pasemkami światła. Jeden
z promyków spoczął na twarzy Nan, która leżała na posłaniu z
poduszek, w żelaznym uścisku ramion Jessa. Zmrużyła oczy,
przypominając sobie przeżytą ekstazę.
- Jess! - wykrzyknęła usiłując się zerwać. - Jest już rano! Ale
oberwiemy!
- Która godzina? - spytał rozluźniając uścisk i przetaczając się na
plecy.
- Pojęcia nie mam. Mój zegarek leży na nocnym stoliku w domu.
- Hmm - zamyślił się. Usiadł trąc twarz. Spojrzał na swój zegarek
i objął Nan jedną ręką, a drugą zaczął ją uwodzicielsko głaskać.
- Nic się nie martw - powiedział. - Jest jeszcze bardzo wcześnie.
Mamy wiele czasu.
- Pozwól, że ci coś wytłumaczę, mój przyszły mężu - usiłowała
zachować poważną minę. - Za parę godzin będziesz legalnie
spowinowacony z moją rodziną. Leży więc w twoim interesie mieć
jak najlepsze stosunki z moją matką.
- A jeśli ona odkryje, że w wigilię naszego ślubu zachowaliśmy
się jak uliczne kocury, to...?
- Zrobi z nas omlet!
- Wobec tego jedziemy! - Puścił ją i wstał, podnosząc z ziemi
swoje ubranie.
Na szczęście wszyscy jeszcze spali, kiedy Jess pomagał Nan
powrócić przez okno do sypialni. Pocałowała go na pożegnanie i
potem patrzyła jak odjeżdża do siebie, do domu, który stanie się jej
domem, gdy wrócą z podróży poślubnej. Rzuciła okiem w lustro nad
toaletką i doszła do wniosku, że najlepszym sposobem zmycia śladów
nocnych poczynań będzie prysznic. Pod strumieniem ciepłej wody
wspominała minione godziny.
Jess nie miał tyle szczęścia, co Nan. Chociaż Jimmy jeszcze
chrapał w najlepsze na kanapie, a ojciec spał smacznie w sypialni,
matka kręciła się już w kuchni. Schwyciła go na gorącym uczynku
przemykania tylnymi drzwiami.
- Wyglądasz, jakby cię kot wytarmosił! - skarciła syna tłumionym
głosem, podając mu kubek gorącej kawy. - Będziesz miał cały dzień
kaca!
- Nie, mamo. - Usiadł z kubkiem w ręku. - Nie piłem wiele
wczoraj wieczorem.
- Wyglądasz, jakbyś się schlał! - przyglądała mu się bardzo
zgorszona. - Co sobie pomyśli Nan, kiedy uniesiesz jej welon, a ona
zobaczy te przekrwione oczy.
- Jestem absolutnie pewien, że zrozumie.
- To dobra kobieta, Jess. Silna. - Julia zamaszyście mieszała
ciasto na naleśniki. - Nie będziesz już mógł tak sobie pozwalać, jak to
robiłeś całe życie. Ona by tego nie zniosła.
- Zapomniałem o szaleństwach w dniu, kiedy ją poznałem,
mamo!
- Potrafiłeś to zrobić, synu? - przyglądała mu się bacznie. -
Zawsze robiłeś, co chciałeś, niewiele martwiąc się, co inni o tym
myślą...
- To nieprawda, mamo. - Jess odstawił kubek. - Zawsze ciebie
kochałem. Całą rodzinę kochałem. A że nie zawsze robiłem to, co
wam odpowiadało, to inna sprawa. Nan i ja mamy iść wspólną drogą.
Jedną drogą. Jedno obok drugiego. Mam nadzieję, że tyle mamy dla
siebie miłości, że wystarczy jej do końca tej drogi... Wierz mi.
- Chyba ci wierzę, mój synu - powiedziała po dłuższej chwili.
Jess wstał i uścisnął matkę. Potem oboje się od siebie odwrócili,
by ukryć cisnące się im do oczu łzy.
- Ile zjesz naleśników? - spytała matka, gdy już mogła odezwać
się normalnym głosem.
- Ile dasz radę zrobić - odparł z uśmiechem.
- Cześć, mój wielki bracie - powitał Jessa Jimmy.
Najprawdopodobniej zwabiły go zapachy naleśników, boczku i kawy.
Usiadł na kuchennym krześle i rozbawiony przyglądał się bratu. -
Gdzie tak zabradziażyłeś?
- Pił i harcował z kolesiami - odparła Julia, lecz jej dezaprobata
była już złagodzona przez poprzednią rozmowę.
- Żebym ja tylko ciebie nigdy nie zobaczyła w tym stanie!
- Wcale go nie było z kolegami, mamo - Jimmy szybko pożarł
naleśnik. - Mówili mi, że na tym kawalerskim wieczorze był bardzo
krótko i potem zniknął. - Rzucił na Jessa krytyczne spojrzenie. - Więc
gdzieś spędził resztę nocy?
- Latałem sobie - odparł Jess. Nabrał na widelec kawałek
naleśnika oblanego syropem i włożył do ust. Zamknął oczy i powoli
żuł. Kiedy połknął, powtórzył szeptem z poprawką:
- Lataliśmy!
Nan szła po kościelnym dywanie prowadzona przez ojca.
Thad Wilkes niezbyt często wyjawiał swe skryte myśli, ale tym
razem potrafił się na to zdobyć i niemal wycisnął łzy szczęścia z oczu
córki, kiedy powiedział, że jest z niej niesłychanie dumny, iż po
katastrofie pierwszego małżeństwa potrafiła tak przebudować swoje
życie.
- Nie chciałem cię nigdy martwić, córeczko, więc nie mówiłem -
powiedział. - Byłaś zawsze taka uparta i wszechwiedząca, i nigdy nie
chciałaś wysłuchać niczyjej opinii. Ale ten jegomość, z którym
związałaś się za pierwszym razem, to był nicpoń, nic nie wart. Teraz
miałaś lepszego nosa. Jess to dobry człowiek.
- Ja też tak uważam, tato!
- On będzie się tobą dobrze opiekował.
Nan uśmiechnęła się do ojca. Był wysoki, szczupły, trzymał się
prosto. Twarz miał ogorzałą, mimo iż tyle czasu spędzał w swoim
sklepie spożywczym. Pomyślała, że jest do niego bardzo podobna.
Widział rzeczy zawsze po swojemu. Bo ona nauczyła się już trochę
ustępować. Teraz będzie mogła wreszcie kochać ojca takim, jakim
jest, a nie walczyć z nim i z matką.
- Wiem o tym - odparła, nie dodając, że będzie się z kolei
opiekować Jessem. Będą nie tylko mężem i żoną, ale partnerami. A
partnerzy wzajemnie o siebie dbają.
Jej partner czekał na nią przy ołtarzu. Każdy szczegół jego twarzy
mówił o miłości i wszystko w nim budziło jej pożądanie.
Jess patrzył na nią, gdy się zbliżała. Wyglądała jak marzenie
przeniesione do rzeczywistości. Była piękna do szaleństwa! Była
wspaniała i Jess wiedział, że nie mógłby już być szczęśliwszy. Ich
małżeństwo było wyzwaniem. Nigdy w życiu nie zabraknie im
wspaniałych doznań. Wiedział, że w tak uroczej chwili powinien
zachować powagę, ale nie potrafił. Na ustach pojawił mu się uśmiech
radości.
Nan czuła podobną radość. Gdy ujmowała jego dłoń, wiedziała,
że spełniły się wszystkie jej marzenia na jawie. Znalazła szczęśliwą
przystań i swego prawdziwego bohatera.