SARA WOOD
Wbrew wyrokom
losu
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
Droga Czytelniczko!
Niniejsza książka jest częścią trylogii. Każda z powieści
opisuje inną historię i może być czytana niezależnie od pozo
stałych. Dobrze jednak byłoby zachować kolejność zapro
ponowaną przez autorkę, gdyż poszczególne tomy zostały
napisane w porządku chronologicznym i będą pojawiać się
w druku w następujących miesiącach:
W październiku
- ZWIĄZANI PRZEZ LOS
Gdy Tanya wybiera się na ślub młodszego brata, nie ma
pojęcia, że jedzie na spotkanie z własnym przeznaczeniem...
W listopadzie -
WBREW WYROKOM LOSU
Mariann przybywa do Budapesztu, by spełnić ważną misję,
ale los chce inaczej...
W grudniu ~
WIĘZY PRZEZNACZENIA
Suzanne próbuje odgadnąć, kim jest zagadkowy mężczy
zna, który nie spuszcza z niej oczu. Nie wie, że jej los jest już
przesądzony...
LOS... PRZEZNACZENIE... Nikt nie jest w stanie wal
czyć z losem. Jego wyroki zdeterminowały również życie
trzech sióstr Evans - Tanyi, Mariann i Suzanne. Opuściły one
rodzinną Anglię, gdyż ich przeznaczeniem okazały się nie
zwykłe, pełne tajemnic Węgry...
Tytuł oryginału:
Unchained Destinies
Pierwsze wydanie:
Harlequin Mills & Boon Limited 1994
Przekład:
Kinga Taukert
Redaktor serii:
Krystyna Barchańska
Korekta:
Janina Szrajer
Ewa Popławska
© 1994 by Sara Wood
© for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1996
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu
z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych
- jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Romance są zastrzeżone.
Skład i łamanie: Studio Q
Printed in Germany by ELSNERDRUCK
ISBN 83-7070-917-6
Indeks 360325
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Strzał w dziesiątkę!
Mariann zastygła w drzwiach gabinetu szefa. Chyba zgłu
piał, pomyślała z niesmakiem. Naprawdę nie ma nic lepszego
do roboty, tylko rzucać strzałkami do tarczy? Nagle z szatań
skim błyskiem w oku cisnął jedną z nich w stronę Mariann.
Na szczęście udało jej się złapać. No, nie! Ze zwykłym szefem
trudno wytrzymać, a co dopiero z wariatem!
- Rzucaj! - warknął rozkazująco i skinął głową w kierun
ku przeciwległej ściany.
Posłusznie uniosła rękę, spojrzała we wskazanym kierunku
i zawahała się. Wydawało się, że smoliste oczy człowieka
z fotografii wpatrują się w nią intensywnie.
- W niego? A kto to jest?
- Co ty, nie wiesz? Vigadó Gabor!
Ach, tak. Teraz wszystko jasne. Gabor, postrach wszy
stkich wydawców. Uważniej spojrzała na mężczyznę na zdję
ciu. Miała nieodparte wrażenie, że hipnotyzuje ją wzrokiem.
W bezdennej głębi tych diabolicznych oczu ujrzała jakby wy
rok na siebie. Niewolnica.
Zdenerwowała się. Jej kobieca duma została urażona. Je
szcze żaden mężczyzna nie zrobił na niej takiego wrażenia
- Co za typek! I jaka mina! Zupełnie, jakby chciał zamor-
6 WBREW WYROKOM LOSU
dować fotografa - skomentowała zjadliwie. - Ciekawe, skąd
ma tę bliznę na policzku? - spytała zaintrygowana.
- Podobno się pojedynkował.
Zaśmiała się sceptycznie.
- Mamy przecież koniec dwudziestego wieku!
- Ale to Węgier. Oni są impulsywni i nieobliczalni.
- Czyżby walczył o kobietę? - zaciekawiła się.
- Żeby o jedną!
Tak, można się było tego spodziewać. Widać było po tym
człowieku, że chce mieć wszystko i wszystkich u swoich
stóp. To istny dopust boży, że zechciał się zajmować właśnie
branżą wydawniczą. Bez litości i wahania wykańczał każdą
firmę, którą akurat miał ochotę zniszczyć.
Ciśnięta ze złością strzałka utkwiła w samym środku cy
nicznie wygiętych, zmysłowych ust.
- No i ustrzeliłam faceta! - zachichotała, żeby do końca
wyzwolić się spod przedziwnego wpływu, jaki wywierał na
nią mężczyzna ze zdjęcia. Był bez wątpienia łajdakiem, ale,
trzeba przyznać, diabelnie atrakcyjnym łajdakiem...
- Dobrze by było. Ktoś wreszcie powinien go powstrzy
mać. Rujnuje jeden dom wydawniczy po drugim. - Lionel
ciężko usiadł na krześle. - A teraz zamierza zniszczyć
i mnie.
Ze współczuciem spojrzała w zrozpaczone oczy swojego
szefa. Po chwili pomyślała również o sobie. Jeśli jemu powi
nie się noga, to przecież ona także straci pracę. Wcale jej się
to nie uśmiechało. Tu właśnie otrzymała samodzielne stano
wisko, gdzie indziej będzie musiała zaczynać wszystko od
początku, znów trzeba będzie mozolnie wspinać się od same
go dołu. Westchnęła.
WBREW WYROKOM LOSU 7
- Czy ty aby nie przesadzasz? Co go może obchodzić taka
nieduża firma?
- Może przez zwykłą małpią złośliwość? - powiedział
z nienawiścią w głosie. - Ten drań podkupuje moich najle
pszych autorów!
- Dopóki masz Mary 0'Brien, reszta jest nieważna - po
śpieszyła z pocieszeniem.
- Już jej nie mam.
- Co takiego?! - zawołała z niedowierzaniem.
Lionel nalał sobie następną szklaneczkę whisky. Sądząc
po zawartości butelki, pocieszał się tak już od jakiegoś
czasu.
- Pojechałem do Cork, żeby omówić z nią parę spraw.
Zniknęła. Ukryła się gdzieś, nie mam pojęcia gdzie. Zostawiła
mi list. Vigadó ją skaptował.
- Ależ to oburzające! Tak się nie postępuje! - wybuchnę-
ła. - Przecież to twoja najlepsza autorka...
- Właśnie. Bez niej mogę zwijać interes - dokończył po
nuro i z furią cisnął kolejną strzałkę w bezlitosną twarz swo
jego wroga.
- Jak to? - przestraszyła się.
- Tak to. W banku już wiedzą, że Mary wystawiła mnie
do wiatru. Ten drań musiał dać im cynk, bo skąd by wiedzieli?
Nie chcą mi dalej udzielać kredytu, a bez tego leżę, rozu
miesz? Równie dobrze mogę się powiesić - jęknął.
Mariann patrzyła na niego z coraz większym niepokojem.
Rzeczywiście wyglądał tak, jakby był bliski całkowitego za
łamania. Trzeba mu jakoś pomóc.
- Nie możesz się poddawać - powiedziała z przekona
niem. -Nawet, jeśli Vigadó podkupi ci wszystkich autorów.
8 WBREW WYROKOM LOSU
to co z tego? Ma ich, ale nie ma ciebie! To ty stworzyłeś ten
dom wydawniczy, nie oni!
- Owszem, to ja odkryłem 0'Brien i zrobiłem z niej słyn
ną pisarkę. Ale to dzięki niej, a nie dzięki mnie, byliśmy dla
banku wiarygodni i mogliśmy uzyskiwać pożyczki, by roz
szerzać naszą działalność. A teraz...
- To może znajdziesz jakiś nowy talent? - zasugerowała
niepewnie.
Zdecydowanie potrząsnął głową.
- Na to trzeba czasu! Zanim kogoś znajdę, będę miał nóż
na gardle. Odpada. Ty jesteś moją jedyną nadzieją.
- Ja? A cóż ja mogę zrobić? Jeszcze kilka dni temu byłam
sekretarką.
Przyglądał jej się bardzo uważnie.
- Mówisz trochę po węgiersku. Chyba niedawno stamtąd
wróciłaś, prawda?
- Owszem, pojechałam na ślub brata. - Dyplomatycznie
przemilczała fakt, że do ślubu na razie nie doszło. - W dodat
ku moja starsza siostra wychodzi za mąż za Węgra, Istvana
Huszara.
Nagle zrozumiała, o co mu chodzi. Vigadó pracował dla
Dieter Ringel, jednej z największych firm wydawniczych na
świecie. Bardzo szybko i bez większego trudu znalazł się na
samym szczycie. Po prostu poślubił jedyną córkę właściciela.
Najbogatsi ludzie w kraju, zwłaszcza niezbyt dużym, powinni
się znać lub przynajmniej o sobie słyszeć.
- Aha, pewnie obiło ci się o uszy; że Istvan to bardzo
zamożny i wpływowy człowiek? Przykro mi, ale nie mogę
wykorzystywać narzeczonego siostry...
- Wcale tego nie chcę, chodzi mi o ciebie - przerwał jej
WBREW WYROKOM LOSU 9
Lionel. - Widzisz, Gabor przenosi dział literatury pięknej
z Londynu do Budapesztu. Archiwa są już na Węgrzech, ale
Vigadó zostanie tutaj aż do końca miesiąca. Pojedziesz tam
i wkręcisz się do pracy w jego biurze pod byle pretekstem.
Musisz wykraść nowy adres Mary! Jeśli tylko będę mógł z nią
porozmawiać w cztery oczy, na pewno skłonię ją do powrotu
do nas. Znam ją jak nikt, wiem, jak z nią gadać. Ale muszę ją
najpierw znaleźć.
- O czym ty mówisz? Przecież nie mam żadnych szans,
żeby dostać pracę w...
- Czy ty nigdy nie patrzysz w lustro, czy co? - zdenerwo
wał się. - Wezmą cię tylko po to, żeby móc się na ciebie gapić!
Uwiodłabyś nawet klasztor zakonników, a nie tylko zwyczaj
nych mężczyzn w jakimś biurze.
Sceptycznie spojrzała na dopasowany czerwony żakiet
i krótką spódniczkę. Chyba trochę przesadzał.
- Zgadzam się, że nie jestem taka najgorsza, ale...
- Jesteś bezbłędna! - przerwał jej ze zniecierpliwieniem.
- Masz nogi do samej ziemi, a raczej do samego nieba, figurę
seksbomby i oczy, za których spojrzenie faceci daliby się
zabić!
Mariann nie posiadała się z oburzenia. Sądziła, że dostała
tę pracę ze względu na kompetencje, a nie na długie nogi.
- Lionel, chyba się rozstaniemy szybciej, niż myślisz...
- zaczęła ostrzegawczo.
- Nic nie rozumiesz! - Z rozpaczą ukrył twarz w dło
niach. - On sypia z moją żoną...
W tym momencie wszystko stało się jasne. Nic dziwnego,
że Lionel zachowywał się tak dziwacznie i wpadał na tak
nieprawdopodobne pomysły, jak szpiegowanie w cudzym
10 WBREW WYROKOM LOSU
. biurze. Obrzuciła mężczyznę na zdjęciu potępiającym spoj
rzeniem. Skończony łajdak. Co, jak co, ale małżeństwo było
dla Mariann świętością.
- Jakby tego było mało, zatrudnił ją na eksponowanym
stanowisku. Nie dość, że uwiódł mi żonę, to jeszcze się z tym
afiszuje, żeby mnie upokorzyć...
No, to już przekracza wszelkie granice! Najwyższy czas,
żeby wreszcie ktoś odpłacił temu draniowi pięknym za nado
bne. Och, co za szalona myśl. A może jednak? Mariann za
częła się wahać. A gdyby jej się udało? Wywieść w pole kogoś
takiego jak Vigadó to dopiero sztuka! Ale jaka ryzykowna...
Lecz przecież właśnie to jest fascynujące, ryzyko tylko zwię
ksza atrakcyjność wyzwania...
W dodatku, gdyby uratowała wydawnictwo przed bankru
ctwem, nie musiałaby się obawiać, że utraci pracę. Same korzy
ści. Poza tym ponownie spotkałaby Tanyę, Johna, Istvana i znów
zobaczyła malowniczy Budapeszt, który urzekł ją swoją urodą
od pierwszej chwili. I ci smagli Węgrzy... Oczy jej zalśniły.
- Załatwione - impulsywnie podjęła decyzję. - Tym ra
zem przesadził. Pobijemy go jego własną bronią. On gra nie
fair, to my też możemy.
- Jesteś aniołem! - zawołał zachwycony Lionel.
Mariann rzuciła ostatnie spojrzenie na zdjęcie. Ponownie
odniosła wrażenie, że demoniczny Gabor ani na chwilę nie
odrywa od niej wzroku.
- No, Viguś - mruknęła w nadziei, że choć trochę rozwe
seli szefa. - Jeszcze nie wiesz, co cię czeka!
Mariann zamaszyście wymachiwała pędzlem, z gracją ba
lansując na opartej na dwóch drabinach desce. Kolejna kropla
WBREW WYROKOM LOSU 11
farby spadła na jej nagie ramię. Perlisty śmiech zabrzmiał
w pustym biurze. Wszyscy pracownicy budapeszteńskiego
wydawnictwa udali się już do domów. Dwaj dekoratorzy,
z którymi odnawiała przeznaczony dla Vigadó gabinet, rów
nież wyszli jakiś czas temu.
Pora działać! Mariann odstawiła na bok puszkę z farbą
i nagle poczuła skurcz w żołądku. Nigdy w życiu nie zrobiła
nic nieuczciwego. Co się martwisz, to przecież w słusznej
sprawie, dodawała sobie odwagi. W dodatku wszystko idzie
świetnie, nikt niczego nie podejrzewa.
Węgierski współpracownik Lionela zadzwonił do biura
rzekomo w imieniu Gabora i poinformował, że gabinet szefa
ma zostać na jego przyjazd odmalowany. W związku z czym
przybędzie do biura ekipa remontowa i nie należy jej utrud
niać pracy. Dodał również od niechcenia, że ta apetyczna
blondynka została osobiście wybrana przez samego Gabora,
jako, hm... bardzo rezolutna dziewczyna.
Aluzja została zrozumiana bezbłędnie, gdy więc Mariann
oznajmiła wieczorem, że zostanie trochę dłużej, żeby potem
pochwalić się swoją pracowitością, nie zabroniono jej tego.
Nikt nie zamierzał zadzierać z nową podrywką szefa.
Boso, więc zupełnie bezszelestnie, przemknęła do sąsied
niego gabinetu, w którym znajdowały się dane personalne.
Doskonale wiedziała, gdzie są klucze, gdyż specjalnie popro
siła zastępcę dyrektora, żeby starannie wszystko pozamykał,
by potem nie było na nią, jeśli coś zginie...
Otworzyła szufladę z literą „B" i przeszukała starannie.
Nic. Zamknęła ją i włożyła kluczyk w szufladę oznaczoną
literą „O". Nagle usłyszała czyjeś kroki. W panice wycofała
się z powrotem, wspięła na drabinę, chwyciła puszkę i pędzel.
12 WBREW WYROKOM LOSU
- Cóż za piękny intruz - dobiegł ją męski głos.
Zerknęła w stronę drzwi.
- Och! - Aż się zachwiała na wąskiej desce.
Chwila, moment, co jest grane? Przecież miał siedzieć
w Londynie jeszcze przez dziesięć dni!
- Niech pani uważa!
Uważać w tej sytuacji, dobre sobie! Wszystko wypadło jej
z rąk, część farby wylała się na bluzkę i szorty, a ona sama
straciła równowagę.
- Ratunku! - krzyknęła rozpaczliwie, po czym despe
rackim ruchem złapała blond perukę a la Marilyn Monroe.
Wszystko jedno, może się połamać, ale nie może dać się
rozpoznać!
Upuszczona walizka uderzyła o podłogę, niemal jedno
cześnie rozległy się szybkie kroki i Mariann spadła wprost
w czekające na nią ramiona Vigadó Gabora.
Chwycił ją bez trudu, jakby trzymanie w ramionach skąpo
odzianej kobiety było dla niego chlebem powszednim. Cieka
we, ile innych przewinęło się przez jego ręce, pomyślała z ura
zą, ale i z dziwnym dreszczem podniecenia.
Postawił ją na ziemi i odepchnął gniewnie od siebie.
- Co za idiotka! - wybuchnął.
Zaskoczona Mariann omal nie upadła, złapał ją więc po
nownie i z niejakim ociąganiem przygarnął do siebie. Nogi
się pod nią ugięły.
- Dlaczego łapała się pani za włosy, a nie za drabinę?
- spytał z irytacją.
Boby mi spadły, pomyślała, z trudem tłumiąc chichot.
- Zapłaciłam kupę forsy za to uczesanie - wypaliła bez
namysłu.
WBREW WYROKOM LOSU 13
- Ech, te kobiety! - skomentował z westchnieniem.
Zadrżała i głośno pociągnęła nosem, by przekonać go, że
ma do czynienia ze stuprocentową, w dodatku głupiutką, małą
kobietką. Teraz dopiero doceniła pomysł Lionela. Jej szef
upierał się przy tej blond peruce i przy tym, żeby Mariann
udawała naiwną gąskę o złotym sercu. Nie podobało jej się
to, uległa bez przekonania, ale w tej chwili okazało się, że
miał rację. Robienie z siebie konkursowej idiotki było idealną
strategią!
- Takie wygibasy na wąskiej desce są naprawdę niebez
pieczne. Mogła sobie pani skręcić kark! Mądra to pani nie
jest.
W duchu złożyła sobie gratulacje. Tylko tak dalej! Jeśli
będzie uważał, że jest śliczną kretynką, to nigdy w życiu nie
zacznie jej o nic podejrzewać.
- Ojej! - zapiszczała cieniutkim głosikiem z udawanym
przerażeniem. - Naprawdę? To straszne! Ale musi pan przy
znać, że chociaż zleciałam, to moje włosy wyglądają ładnie.
Miałam więc nosa, żeby je łapać, nie? - Prawie dusiła się ze
śmiechu, gdy przytaczała tak idiotyczne argumenty.
- Cóż, muszę ustąpić wobec tak logicznego rozumowania
- powiedział, z trudem tłumiąc rozbawienie. Zdziwiło ją to.
Skończony drań z poczuciem humoru? Rzadkie zestawienie.
- A teraz proszę mi powiedzieć, kim...
Zamarła, gdy zamilkł. Czyżby przypadkiem spojrzał
w stronę sąsiedniego gabinetu i zauważył otwartą szafę?
A może przekrzywiła jej się peruka?
- Coś nie tak? - spytała w napięciu.
- Owszem.
Na moment przestała oddychać.
14 WBREW WYROKOM LOSU
- Przykro mi, ale ma pani trochę farby na włosach. Chyba
czeka panią kolejna wizyta u fryzjera.
Odetchnęła z ulgą.
- Niech pan nie dotyka! - zareagowała nerwowo, odsu
wając się nieco, gdy podniósł rękę. - Mężczyźni zupełnie nie
potrafią się z tym obchodzić - wyjaśniła i zalotnie zatrzepo
tała rzęsami. - Nawet bohaterowie, którzy ratują słabe kobiety
przed upadkiem - dodała kokieteryjnie i po raz pierwszy spo
jrzała mu prosto w oczy.
Co za facet, przemknęło jej przez głowę. To niesprawied
liwe, żeby taki drań był aż tak atrakcyjny. I te oczy... Ciemne,
ciepłe, hipnotyzujące. Można się w nich zakochać. A w do
datku patrzą na nią tak pożądliwie...
Pośpiesznie przypomniała sobie wszystko, co wiedziała
o tym przystojniaczku. Narady w gabinetach pozbawionych
krzeseł, żeby zmusić ludzi do mówienia krótko i do rzeczy.
Wysokie pensje, a w zamian praca niemal do wyczerpania,
nagłe wymówienia. Podsłuchiwanie cudzych rozmów i szpie
gowanie konkurencji były u niego na porządku dziennym.
Ponadto był psem na kobiety. Uwodził je i zostawiał bez
wahania, rozbijał małżeństwa.
Teraz zaś najwyraźniej miał ochotę na pewną blondynkę,
która spadła mu prosto z nieba! Mariann nie miała najmniej
szych wątpliwości, co do jego intencji. Spróbowała się więc
odsunąć, lecz nie miał zamiaru wypuszczać z objęć swojej
zdobyczy.
- Musiałem panią złapać, nie miałem wyboru - mruk
nął przeciągle zmysłowym głosem. - Wszedłem do pokoju,
zobaczyłem parę prowokujących mnie zgrabnych nóg, i na
gle prześliczna dziewczyna sama wpadła mi prosto w ręce.
WBREW WYROKOM LOSU 15
A potem zaczęła kusząco drżeć, jakby prosiła o... Właśnie,
o co?
Mariann zmartwiała ze strachu. Jakoś nie odpowiadała jej
rola obiadu dla wygłodzonego drapieżnika. Co robić? Przede
wszystkim nie prowokować, pomyślała, gdy przypomniały jej
się wiszące w każdym ZOO tabliczki: „Nie drażnić dzikich
zwierząt". Pasowało jak ulał.
- O nic. Najadłam się strachu, to wszystko. Ale już w po
rządku, może mnie pan puścić.
- Nie tak szybko. - Przyciągnął ją jeszcze bliżej do siebie.
- Najpierw wyjaśnimy sobie, kim pani jest i co pani tu robi.
Tak się bowiem składa, że to moje biuro i mam prawo wie
dzieć, co się tu dzieje. Chyba jest trochę za późno na pracę,
prawda?
Wiedziała, że musi uśpić jego podejrzenia, co wcale nie
wydawało się proste. Znacznie łatwiej było ciskać strzałkami
w fotografię Vigadó. Z żywym szło jej nieco trudniej...
- Ojejku! To pan? Mówią, że szybko dorobił się pan for
tuny. Cwany z pana gość - szczebiotała ze szczenięcym za
chwytem.
- Też tak myślę - przyznał, nie spuszczając z niej uważ
nego spojrzenia. - Jestem Vigadó Gabor. A pani?
- Mimi - uśmiechnęła się słodko.
- Mimi - powtórzył nieufnie.
Natychmiast pożałowała, że wybrała sobie takie imię.
Wszyscy inni mężczyźni w biurze wzięli je za dobrą monetę
i byli nim zachwyceni, jednak ich szef miał więcej oleju
w głowie niż oni wszyscy razem wzięci. Od razu wyczuł, że
jest zbyt nieprawdopodobne.
Stojąca przed nim czarująca blondynka zmarszczyła nosek.
16 WBREW WYROKOM LOSU
- Wiem, że mam głupie imię, ale co zrobić? Kłócić się ze
staruszkami?
Patrzył na nią z namysłem. Mariann mimowolnie zadrżała
pod jego przeszywającym wzrokiem.
- Jesteś spięta, Mimi - zauważył mimochodem. - To
dziwne, kobiety zazwyczaj lubią znajdować się w moich ra
mionach. Boisz się mnie?
- A bo pan... Pan ma takie niesamowite oczy! Aż mnie
ciarki przechodzą, jak mi się tak pan przygląda.
- Może i słusznie. Widzisz, bardzo nie lubię nieproszo
nych gości. Mogę być dla nich nieprzyjemny.
- Ale przecież ja tu pracuję - oburzyła się.
- Pracujesz? - powtórzył z powątpiewaniem.
- No jasne! - Skinęła głową w stronę porozstawianych
drabin. - Chyba widać, nie?
- Skoro tak, to czemu się denerwujesz?
Szeroko otwarte zielone oczy wpatrywały się w niego
z wyrazem absolutnej niewinności.
- Bo w życiu nie byłam tak blisko prawdziwego milionera
- wypaliła bez namysłu.
- Miliardera - poprawił odruchowo. - Wiedziałaś, kim je
stem, gdy tutaj wszedłem. Skąd? - spytał podejrzanie łagod
nym tonem.
Mariann miała wrażenie, że jej umysł pracuje na najwyż
szych obrotach.
- Nie jestem taka głupia, proszę pana - obruszyła się.
- Kto inny mógłby mieć klucze?
- Dozorca.
- Skoro dozorca na Węgrzech zarabia tyle, że chodzi w ta
kich kosztownych ciuchach, to chcę zostać dozorcą - peroro-
WBREW WYROKOM LOSU 17
wała ze swadą, lecz nagle przyszło jej do głowy, że nie po
winna być taka bystra. Zamilkła, ponownie przybierając minę
kompletnej idiotki.
- Coś mi się zdaje, że źle na tym wszystkim wyjdziesz
- ostrzegł cichym głosem.
Symulowała, zdziwienie, trzepocząc rzęsami, kiedy na
gle przyszła jej do głowy przerażająca myśl. Rozpoznał ją!
Przecież oboje uczestniczyli w Międzynarodowych Targach
Książki we Frankfurcie. Ale czy to możliwe? Kręciła się tam
taka masa osób. W dodatku Mariann miała rude włosy, sta
ranny makijaż, elegancki kostium oraz nienaganne maniery
kobiety interesu. Teraz zaś stała przed Vigadó w charakterze
mało rozgarniętej tlenionej blondynki w postrzępionych szor
tach, w bawełnianej koszulce, boso i bez makijażu. Nie ma
siły, żeby skojarzył, że te dwie tak różne kobiety to jedna i ta
sama osoba!
Odzyskawszy pewność siebie, teraz ona przypuściła atak.
- Ależ pan ma tupet! Zostaję po nocy, robię wszystkim
przysługę...
- Nie wiem jak innym, ale mnie rzeczywiście robisz przy
sługę, sama wpadając mi w ramiona - przytaknął.
- Miałam na myśli, że staram się, żeby pański gabinet
ładnie wyglądał.
- Twoje wysiłki zostały uwieńczone powodzeniem. Dzię
ki tobie mój gabinet wygląda wyjątkowo ładnie - mruknął
zmysłowo.
- Pewnie. A to tylko dlatego, że cudem się przez pana nie
zabiłam. Nieźle mnie pan wystraszył, wchodząc tu tak znie
nacka! - Mariann konsekwentnie udawała, że nie rozumie
podtekstu jego wypowiedzi.
18 WBREW WYROKOM LOSU
- Ty też mnie zaskoczyłaś. Angielka, która maluje po nocy
jakieś biuro w Budapeszcie, nie jest powszechnie spotykanym
zjawiskiem.
Poczuła pewny grunt pod nogami. W kwestii pracy wszy-
stko zostało przemyślane i zaplanowane. Miała przygotowane
wyjaśnienie.
- Pomagam dwóm kumplom. Andras i Janos byli tacy
kochani, że dali mi trochę zarobić, złote chłopaki. Znamy się,
bo mama była Węgierką. Przyjeżdżam tu do rodziny. - No,
przynajmniej trochę prawdy w tym morzu kłamstw, pomyśla
ła z ulgą. - Muszę chyba coś jeść i gdzieś mieszkać, nie? A to
kosztuje. - Nagle przyszło jej na myśl, że musi bardziej
uprawdopodobnić swoje pochodzenie z niższych warstw.
Najlepiej z lumpenproletariatu lub coś w tym rodzaju. - Mia
łam harować przez pół nocy, żeby dostać więcej szmalu, a te
raz chała.
Z zadowoleniem obserwowała unoszące się brwi.
- Obawiam się, że nie bardzo rozumiem. Do tej pory
wydawało mi się, że znam dobrze angielski, ale widocznie się
myliłem.
- O rany, tak się u nas mówi - uśmiechnęła się łobuzersko.
- Chodziło mi o to, że za dzisiejszy wieczór zarobię mniej,
niż myślałam. Przepraszam. - Bezskutecznie próbowała się
oswobodzić z jego stalowego uścisku. - Hej, to naprawdę
trochę boli!
- Doprawdy? - zdziwił się ze zjadliwą słodyczą. - No
proszę, czyli jednak jest trochę racji w tym, co o mnie mówią.
Podobno bywam niekiedy brutalny - uśmiechnął się nieprzy
jemnie. - A ja po prostu wiem, że w pewnych sytuacjach
dobrze jest użyć siły.
WBREW WYROKOM LOSU 19
- W jakich sytuacjach? - spytała z przestrachem.
Przyciągnął ją bliżej do siebie.
- Na przykład w takich, jak ta... W sytuacjach, które
mnie w jakiś sposób ekscytują.
- Coś mi się widzi, że ekscytuje się pan nazbyt szybko
- zauważyła drżącym głosem.
- To zależy od tego, jak bardzo ktoś stara się doprowadzić
mnie do stanu wrzenia...
W mig pojęła aluzję. Przedobrzyła. Zagrała zbyt łatwą
idiotkę.
- Ale najpierw dowiem się o tobie wszystkiego, bo coś mi
się tu ciągle nie podoba - ciągnął.
- A mnie lepiej się rozmawia, jak mam czym oddychać!
- wypaliła.
- A mnie łatwiej wyciągać z kogoś informacje, gdy mam
go w garści - szepnął i zaczął pieścić ciało Mariann.
Nie ze mną takie numery, spryciarzu, pomyślała. Ja też
potrafię robić kogoś w konia. Nabrała powietrza w płuca. Tak
jak przewidziała, wzrok Vigadó natychmiast ześlizgnął się na
opinającą się na jej biuście bluzeczkę.
- Panie, coś pan! - wrzasnęła najgłośniej, jak tylko po
trafiła.
Zaskoczony, comął się odruchowo, obronnym gestem pod
nosząc ręce do uszu. Uwolniona nagle Mariann na wszelki
wypadek stanęła nieco bliżej drzwi.
- Chyba ogłuchłem - stwierdził z irytacją Vigadó.
Zachichotała z rozbawieniem, po czym nagle umilkła.
- Jejku! Ma pan farbę na tej swojej drogiej koszuli!
- Do diabła! - Pospiesznie ściągnął płaszcz, na szczęście
nie pobrudzony, i rzucił go Mariann. - Popatrz, co narobiłaś!
20 WBREW WYROKOM LOSU
Co za bezczelny typ, pomyślała z oburzeniem. Nie jestem
jego służącą. Równie aroganckim gestem cisnęła kosztowny
płaszcz na walizkę.
- Wcale nie prosiłam, żeby czepiał się mnie pan tak kur
czowo, jak tonący brzytwy!
- Chroniłem cię przed skręceniem karku - wycedził lodo
watym tonem. - I wypraszam sobie porównanie z tonącym!
- No dobrze, przyczepił się pan jak pijawka - zgodziła
się uprzejmie, choć jej zdaniem wampir byłby lepszym okre
śleniem.
Zmierzył ją ponurym wzrokiem.
- Chyba wiem, co chciałaś przez to powiedzieć - stwier
dził ze zjadliwą ironią, ale i ze znużeniem. Widocznie miał za
sobą naprawdę ciężką podróż. Mariann przyjęła to z zadowo
leniem. Zmęczony wróg, to słaby wróg. - Masz terpentynę
lub coś takiego?
- Jasne. - Zakrzątnęła się szybko i podała mu butelkę
z rozpuszczalnikiem oraz gazę.
- Najpierw ty - burknął, zbyt zmęczony, by silić się na
uprzejmość.
Podziękowała i usunęła plamy z rąk, dekoltu i nóg, świa
doma tego, że Vigadó ani na chwilę nie spuszcza z niej oka.
Serce waliło jej jak szalone. Nagle zrozumiała, że mniej oba
wia się bycia zdemaskowaną, niż bycia... uwiedzioną. Co się
z nią dzieje? Jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie miał na nią
takiego wpływu. Gdy tylko któryś zaczynał robić do niej
słodkie oczy, bezlitośnie stroiła sobie z niego żarty.
Ale ten człowiek do żadnej kobiety nie robił słodkich oczu.
Brał to, co chciał. Oburzało ją to, a zarazem zniewalało, gdyż
wydawało się takie niesamowicie męskie. Z przerażeniem
WBREW WYROKOM LOSU 21
zdała sobie sprawę z tego, że z rozkoszą utonęłaby w tych
czarnych oczach, w tych silnych ramionach...
Och, czemu on nie jest jakimś chuderlawym brzydalem?
Byłaby wtedy znacznie pewniejsza siebie. W tej zaś sytuacji
czuła się równie bezpiecznie jak królik w legowisku tygrysa.
Trzeba zmykać.
ROZDZIAŁ DRUGI
Mariann pakowała swoje rzeczy, podczas gdy Vigadó z fu
rią próbował doczyścić ubranie. Nagle przypomniał jej się
inny mężczyzna, który również miał tendencję do rządzenia
wszystkimi. Narzeczony jej starszej siostry, Istvan.
Ależ z nich szczęściarze, pomyślała o tamtych dwojgu
z zazdrością doprawioną szczyptą melancholii. Zawsze, gdy
patrzyli sobie w oczy, miała wrażenie, że świata poza sobą nie
widzą. Wiedziała jednak, że taka miłość zdarza się niezwykle
rzadko i że jej szanse na spotkanie odpowiedniego mężczyzny
są praktycznie żadne.
Po chwili wszakże na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.
A może? Skoro starszą siostrę spotkało szczęście w postaci
odwzajemnionego uczucia, to niby czemu ją miałoby to omi
nąć? Burzliwy związek Tanyi i Istva'na udowadniał, że nawet
po najczarniejszej nocy musi zaświecić słońce.
I chyba nie tylko w miłości tak się dzieje. Może żona
Lionela powróci do męża, gdy przekona się, że uwikłała się
w romans z istnym potworem? Może Mary 0'Brien znów
zacznie pisać dla swojej dawnej firmy? Głowa do góry, na
pewno wszystko się uda. Trzeba tylko zdobyć jej nowy adres.
- I co z tą farbą? Schodzi? - spytała z uprzejmym zain
teresowaniem.
- Nie! - warknął ze złością.
WBREW WYROKOM LOSU 23
- Niech się pan nie martwi. W pralni chemicznej poradzą
sobie z tym na pewno - zapewniła z przekonaniem i zakręciła
butelkę. - No cóż, skoro pan wrócił, to ja zmykam. Nie będę
panu przeszkadzać.
- Nie tak szybko! Najpierw mi powiesz, Mimi, co zamie
rzasz tu dalej robić.
- Mam dla pana ogromną niespodziankę - oznajmiła za
gadkowo.
- Doprawdy? - spytał zimno i włożył ręce do kieszeni
marynarki. - Chętnie się dowiem, co dla mnie szykujesz.
Nie masz się do czego śpieszyć, pomyślała zjadliwie, roz
koszując się wizją zemsty.
- Jak pan sobie życzy. Proszę podejść. - Przyklękła obok
swoich rzeczy.
- Tutaj? Niekonwencjonalna z ciebie dziewczyna - za
uważył prowokacyjnie.
- Ale pan ma pomysły, też coś! - obruszyła się tak, jak
powinna to zrobić głupiutka, ale porządna Mimi. Tłumiąc
chichot, sięgnęła po puszki z farbą. W sklepie specjalnie wy
brała najbardziej dziwaczne kolory, po czym kazała zapisać
wszystko na rachunek firmy i przysłać do wydawnictwa. Śru
bokrętem podważyła wieczko jednej z nich i z dumą zapre
zentowała żółtawą ciecz. -I co pan na to? Super, nie?
- Wiesz, jakoś nigdy nie marzyłem o tym, żeby pracować
we wnętrzu ogromnego melona. - Przykucnął obok i sięgnął
po leżący na torbie kombinezon do pracy. Z namysłem spo
jrzał na wyhaftowany na kieszeni emblemat.
- Kastely Huszar - rozpoznał natychmiast. - Skąd to
masz? - spytał ostro.
O rany, a jeśli on zna hrabinę? Trzeba będzie jeszcze dziś
24
WBREW WYROKOM LOSU
do niej zadzwonić i gorąco poprosić, żeby wyparła się jakich-
kolwiek koneksji rodzinnych z Mariann!
- Nie ukradłam, jeśli o to panu chodzi - odparła z godno
ścią. - Byłam tam dekoratorem. Wszyscy, którzy odnawiali
zamek, dostali takie same. Nie zdarto ich z nas, gdy skończy
liśmy robotę.
- Naprawdę pracowałaś dla Istvana Huszara?
Miała wrażenie, że jego badawcze spojrzenie przewierca
ją na wylot. Do licha, że też musi być córką pastora! Gdy
by nią nie była, rozmijanie się z prawdą przychodziłoby jej
z większą łatwością. Zmobilizowała siły.
- Zrobiłam dla niego to i owo - powiedziała, zadowolona,
że jednak udało jej się nie skłamać.
Przecież to właśnie ona wraz z młodszą siostrą, Sue, mu
siała załagodzić gniew i rozczarowanie kilkuset gości, gdy
ślub ich brata nie doszedł do skutku. A pakowanie z powro
tem tych wszystkich prezentów? Koszmar! Tak, to był strasz
ny dzień. Chociaż z drugiej strony, tylko dzięki temu wyjaś
niło się, że Tanya i Istva'n darzą się prawdziwym uczuciem.
Gdyby nie to, prawdopodobnie nie byliby teraz razem. Czyli
nie ma tego złego...
Vigadó podniósł się i z lekkim niedowierzaniem spojrzał
na skąpo odzianą blondynkę.
- I ja mam uwierzyć, że znasz się na dekorowaniu wnętrz?
- No pewno! Spoko, zaraz panu pokażę, co jeszcze będzie
zrobione. Bo ja się tu nie obcyndalam, wie pan.
Westchnął ciężko.
- Czy język, którym się posługujesz, też musi być taki,
hm... udekorowany? - spytał z przekąsem. - Czy ty nie mo
żesz mówić po ludzku?
WBREW WYROKOM LOSU 25
Mariann uśmiechnęła się łobuzersko. Jak to miło robić
takiego drania w konia!
- Chodziło mi o to, że ciężko dla pana pracuję - wypaliła
bezczelnie. - O, proszę. - Z wprawą otwierała kolejne puszki.
- Sufit machniemy na kremowo, stiuki na morelowo, to lepiej
się odznaczą, na drzwi pójdzie rozbielona śliwka, a framugi
zrobi się na popielato. - Jej uśmiech stał się jeszcze szerszy,
gdy ujrzała, że Vigadó osłupiał. - Ekstra, co?
- To jest stary, zabytkowy budynek - powiedział wresz
cie, gdy ochłonął z zaskoczenia. - Znajdujemy się w dawnym
salonie z osiemnastego wieku...
- Co, boi się pan być oryginalny? Przecież takie wystrza
łowe zestawienie będzie pasować do takiego faceta, jak ulał!
- Profesjonalnym spojrzeniem zmierzyła jego sylwetkę.
Na pierwszy rzut oka było widać, że idealnie skrojony
szary garnitur skrywa fantastycznie zbudowane ciało. Ech, że
też los musiał być do tego stopnia łaskawy dla takiego ob
rzydliwego typa. Nie szkoda było na niego zachodu?
- Taak? A może zechciałabyś mnie oświecić co do mojego
charakteru? - zaproponował z ironią.
Zrobiłabym to z największą przyjemnością, pomyślała.
- Jest pan pewny siebie, zdecydowany, twardy, trzyma
wszystkich żelazną ręką, nie toleruje błędów, zawsze wszy
stko wie najlepiej i idzie do przodu jak burza. Co się pan
dziwi? Przecież to widać jak na dłoni. Wygląd, a szczególnie
ubranie, zdradza prawdę o człowieku. Na przykład, co pa
nu mówią moje ciuchy? - Machnęła ręką w kierunku sterty
ubrań we wszystkich niemal kolorach tęczy, lecz ze zdecydo
waną przewagą wściekłego różu.
Popatrzył na nie z lekka zdegustowany.
26 WBREW WYROKOM LOSU
- One nie mówią, one krzyczą - zawyrokował z deza
probatą. - Krzyczą, że jesteś kompletnie postrzelona. Gdyby
posadzono na nich kameleona, biedak dostałby rozstroju ner
wowego.
- Pan ma poczucie humoru! - zawołała ze zdumieniem.
- Nieprzeciętne - skwitował ponuro. - Pokaż język.
Zaskoczona tym nagłym rozkazem, omal nie posłuchała.
Zreflektowała się w ostatnim momencie.
- Co takiego?
Już stał przed nią i patrzył na nią z góry. Mariann poczuła,
że nogi miękną jej w kolanach. Te oczy...
- Pokaż język - powtórzył cierpliwie i pochylił się nad
nią.
Zahipnotyzowana jego niesamowitym wzrokiem, przysu
nęła się nieco bliżej. Och, miała taką ochotę pocałować te
pełne, zmysłowe usta...
- Doczekam się wreszcie, czy nie?
O co mu, do licha, chodzi? Chce jej go odciąć, czy co?
Zaintrygowana, jak również poirytowana pragnieniami, jakie
w niej budził, z przyjemnością pokazała mu język, niczym
obrażone dziecko.
Wyjął z kieszeni śnieżnobiałą chusteczkę i zwilżył ją deli
katnie. Ach, to o to chodziło, pomyślała z ulgą. Przyglądała
mu się ukradkiem. Długie czarne rzęsy rzucały cień na poli
czki, a pięknie zarysowane usta kusiły, by złożyć na nich
gorący pocałunek. Miała coraz większą ochotę ulec tej po
kusie.
Poczuła, że serce zaczyna jej bić coraz szybciej. Lubiła
mężczyzn, lubiła być całowana, brana w ramiona... i na tym
koniec. Wiedziała, że gdyby pozwoliła sobie na więcej, ozna-
WBREW WYROKOM LOSU 27
czałoby to uwikłanie się w mniej łub bardziej poważny zwią
zek. A Mariann bała się poddać emocjom. Miała już okazję
obserwować z bliska, jak cierpią ludzie targani uczuciami
- Tanya i Istva'n, John i Lisa... Owszem, w końcu osiągnęli
szczęście, ale jakim kosztem! Ona nie zamierzała tak się za
dręczać.
Szkoda, że nie może pocałować tego przystojniaka. Każdy
mężczyzna oczekuje, że to tylko preludium do bardziej za
awansowanych pieszczot. Zachowanie Mariann dawało im tę
nadzieję, przy czym, gdy tylko próbowali wykorzystać sytu
ację, byli bez żalu porzucani.
Ale z Vigadó by jej tak łatwo nie poszło, nie dałby się
potem zbyć byle czym. Przy pierwszym pocałunku uznałby,
że ma do niej prawo i niechybnie zrobiłby wszystko, by zwy
kły flirt przeistoczył się w łóżkowy romans. Mariann ze zło
ścią cofnęła język i zamknęła usta. Nie ma mowy!
Zaczął starannie wycierać wilgotną chusteczką jej popla
mione farbą czoło. Był tak blisko, że czuła promieniujące
z jego ciała ciepło...
Uśmiechnął się w zamyśleniu.
- Ciekawe, które z nas jest silniejsze? Kto kogo zje, jak
myślisz?
Spojrzała na niego ze zdumieniem i z przestrachem. Zanim
zdążyła odpowiedzieć, poczuła na policzku dotyk jego języka.
Zrobiło jej się dziwnie słabo i gorąco. Potrząsnęła głową, by
zebrać myśli.
- Nie radzę. Może się to źle dla pana skończyć.
- A co, otruję się? - zakpił. - Taka jesteś jadowita?
- Nie, poplamiłam się farbą, a w niej jest ołów - odcięła
się bez przekonania.
28 WBREW WYROKOM LOSU
Zaśmiał się szatańsko.
- Dzięki za ostrzeżenie. Rzeczywiście, muszę się mieć na
baczności, gdy spotykam na swojej drodze piękną i tajemni
czą dekoratorkę.
Nie bardzo wiedziała, jak zareagować. Nie potrafiła zna
leźć odpowiednich słów, myślenie przychodziło jej z trudem,
jego bliskość rozpraszała ją w ogromnym stopniu.
- Pochlebca! - mruknęła w końcu i kokieteryjnie zatrze
potała rzęsami.
- Tylko bez uwodzenia mnie - przykazał lodowatym to
nem. - Nie znoszę takich gierek. Jeśli poczuję ochotę na jakąś
kobietę, to i tak będzie moja. Nie potrzebuję, żeby dawała mi
w ten sposób przyzwolenie.
Zganiona Mariann rozpaczliwie szukała wyjścia z niezrę
cznej sytuacji. Bezskutecznie.
- Wcale pana nie uwodzę - wykrztusiła w końcu przez
ściśnięte gardło.
- Mam na ten temat inne zdanie - uciął zdecydowanie.
Uwaga, nie jest dobrze! Zmień taktykę, kochana, bo stą
pasz po cienkim lodzie. Nie wiadomo, w którym momencie
się pod tobą załamie. Najlepiej byłoby w ogóle z niego zejść.
Nie ma sensu dalej się stawiać, trzeba jak najszybciej stąd
wyjść, a potem znaleźć jakiś sposób, żeby niepostrzeżenie
zamknąć otwartą szufladę, zanim ktokolwiek się jutro zorien
tuje, że ktoś szperał w papierach.
- Cóż, przepraszam. Dobrze, w takim razie proszę mi po
wiedzieć, jak ten gabinet ma być pomalowany, skoro nie
odpowiada panu mój dobór kolorów. Cały czas uważam, że
wyglądałoby to świetnie...
- Nikogo nie obchodzi, co ty uważasz - przerwał ostro.
WBREW WYROKOM LOSU
29
- Decyzja w sprawie kolorystyki należy do kierownika biura,
a nie do jakiegoś nieopierzonego podlotka. Powinnaś była
skonsultować się z Sandorem Millassinem.
- Antalem - poprawiła, patrząc mu prosto w oczy.
Nawet nie mrugnął powieką.
- Tak, rzeczywiście, Antalem Millassinem. Wyleciało mi
z pamięci - skłamał bez zająknienia.
Mariann nie miała najmniejszych wątpliwości, że chciał ją
sprawdzić. Musisz się lepiej starać, jak chcesz mnie przyłapać,
pomyślała ironicznie.
- Antal ma urwanie głowy - wyjaśniła, zresztą zgod
nie z prawdą. Kierownik był tak przerażony perspektywą
przyjazdu upiornego szefa, który od tej pory będzie bezustan
nie kontrolował jego poczynania, że nie obchodziły go takie
detale, jak to, czy drzwi mają być pomalowane na kremo
wo, czy na żółto. Dla niego mogły być równie dobrze fiole
towe w pomarańczową kratkę. - Jest bardzo zapracowany.
Przecież nie codziennie przenosi się siedzibę firmy i to tak
wielkiej.
Vigadó bez słowa podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.
Szalejąca od jakiegoś czasu śnieżyca uspokoiła się nieco
i można było dojrzeć skuty lodem Dunaj, koronkowe wieży
czki Parlamentu oraz spadziste, iskrzące bielą dachy zabytko
wych kamieniczek.
- Jak się nazywają ludzie, którzy cię wynajęli?
Gdy podała mu nazwiska, odszukał numer w książce tele
fonicznej i zapisał w notesie.
- Rano tam zadzwonię - oznajmił tonem nie znoszącym
sprzeciwu.
- Nie ma potrzeby. Przyjdą tutaj.
30 WBREW WYROKOM LOSU
- Ciekawi mnie, czemu oni nie pracują po nocy, tylko ty
jedna? - dociekał niestrudzenie.
Mariann poczuła się osaczona. Z jednej strony to nie koń
czące się przesłuchanie, a z drugiej ten taksujący ją wzrok,
bezwstydnie kontemplujący jej biust, krągłe biodra, długie
nogi w króciuteńkich szortach...
- Potrzebuję pieniędzy. I to bardzo - odparła z niejakim
trudem. - Tak długo ich prosiłam, aż pozwolili mi zostać.
W ten sposób z naszego wspólnego zarobku ja dostanę naj
więcej.
- Sprytna jesteś.
Owszem. Wkrótce odczujesz to na własnej skórze.
- W dodatku uwijamy się naprawdę szybko - pochwaliła
się. - Skończymy tę robotę, zanim się pan zorientuje, co jest
grane. - Szkoda, że tylko ona jedna może docenić tę grę słów.
- To jak będzie? - ponagliła, gdy ociągał się z odpowiedzią.
- Nijak nie będzie - odrzekł podenerwowany. - Wynoś się
stąd razem z całym tym majdanem. - Przestał się silić na
uprzejmość. - Sam wybiorę ludzi, którzy mi to zrobią.
Mariann nie wierzyła własnym uszom. Jak to? Cały jej
misterny plan legł w gruzach? Tyle zachodu na nic? Bezradnie
przyglądała się, jak Vigadó przerzuca płaszcz przez ramię
i podnosi walizkę. Posłał jej niechętne spojrzenie.
- Powiedziałem ci, że masz stąd iść!
- A moi kumple? Co ja im powiem? Będą na mnie wście
kli, że zawaliłam sprawę — jęknęła z rozpaczą. Oczywiście nie
chodziło jej wcale o Janosa i Andrasa, tylko o otwartą szufla
dę, którą musiała jakoś zamknąć. Ale jak?
- Czy ty naprawdę jesteś taka głupia,-na jaką wyglądasz?
- warknął. - Nie zdajesz sobie sprawy z tego, z kim zadzie-
WBREW WYROKOM LOSU 31
rasz? Spróbuj dalej przeciągać strunę, to spotka cię coś wy
jątkowo niemiłego — ostrzegł zimno. - Nie przywykłem do
tego, by lekceważono moje rozkazy.
Powoli omiótł ją spojrzeniem, od którego nogi ugięły jej
się w kolanach. Gdy spotkała jego pogardliwy i bezlitosny
wzrok, poczuła lęk. Dopiero teraz zrozumiała, co jej grozi
i zaczęła się naprawdę bać.
- Masz dziesięć sekund, żeby się ruszyć z miejsca i dwie
minuty, żeby posprzątać ten bałagan - oznajmił rozkazująco.
- Ależ to niemożliwe! Potrzebuję co najmniej...
- Do roboty!
Mariann z urazą wzruszyła ramionami.
- Dobrze, już dobrze. Pan tu rządzi. O, chyba zgubił pan
portfel albo coś takiego. - Wykonała nieokreślony gest w kie
runku swoich rzeczy.
Gdy odwrócił się i podszedł do nich, bezszelestnie po
mknęła do sąsiedniego gabinetu, zamknęła szufladę i już była
z powrotem. Strach dodał jej skrzydeł.
- Nic tu nie ma - mruknął, minął ją, wszedł do gabinetu
i zaczął przeglądać pocztę, jakby Mariann przestała istnieć.
Zaczęła sprzątać, cały czas łamiąc sobie głowę nad wyna
lezieniem jakiegoś sposobu, który jednak pozwoliłby jej do
prowadzić wszystko pomyślnie do końca. Nie może przecież
położyć uszu po sobie i przyznać, że przegrała. To byłoby
okropne! Ten obrzydliwy brutal znów byłby górą. O, nie! Nie
zgadzam się, żeby zawsze dostawał wszystko, czego chce!
Przekupuje autorów, niszczy konkurencję, zastrasza wydaw
ców. Dosyć tego! Ktoś wreszcie musi stawić mu czoło.
Mariann buntowniczo wrzuciła jakieś drobiazgi do torby.
Jeszcze nigdy w życiu nie wycofała się z tego, co sobie pin-
32
WBREW WYROKOM LOSU
nowała. Ani razu się nie poddała. Czemu miałaby to zrobić
tym razem? Tylko dlatego, że ten niemiły typ pojawił się nie
w porę i zaczął nią komenderować? Też coś!
Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał, żeby dała sobie spo
kój, że nie warto tak się szarpać, a co więcej, tak ryzykować.
Zostawanie tu dłużej sam na sam z rozjuszonym Vigadó nie
było zbyt rozsądne. Rzecz jednak w tym, że nigdy nie lubiła
kierować się rozwagą. Stawiała raczej na swój upór i siłę
przebicia. Jak dotąd, wychodziła na tym całkiem nieźle.,
Dlatego też wszyscy uważali ją za niezwykle silną kobietę,
której wszystko przychodzi z łatwością i która nie ma żad
nych problemów. Garnęli się do niej, gdyż kontakt z energi
czną, zawsze promiennie uśmiechniętą Mariann każdego pod
nosił na duchu. W rzeczywistości wcale nie była taka pogod
na, na jaką wyglądała. Nauczyła się takiego postępowania, by
ująć ciężaru rodzinie, ciężko doświadczonej przez los. Jedna
Sue wiedziała, że starsza siostra czasem z ogromnym wysił
kiem robi dobrą minę do złej gry.
Uśmiechnęła się niewesoło, starannie czyszcząc pędzle.
Czwórka rodzeństwa, a każde z nich inne. Opiekuńcza, po
święcająca się dla wszystkich Tanya, romantyczny, impulsyw
ny John oraz trzeźwo myśląca i twardo stąpająca po ziemi
Sue.
Ona zaś przyjęła na siebie rolę beztroskiej, pogodnej
dziewczyny, która niestrudzenie rozpraszała smutki. Właśnie
dlatego mężczyźni ją uwielbiali. Była duszą towarzystwa,
potrafiła każdego zabawić, rozśmieszyć celnym dowcipem,
błyskotliwym powiedzonkiem. Kobieta kojarząca się z kieli
szkiem musującego szampana, a nie z zapachem domowych
wypieków i ciepłem domowego ogniska.
WBREW WYROKOM LOSU 33
Żaden z tych, którzy lecieli do niej jak ćmy do światła, nie
wiedział, jaka jest naprawdę. Gdy próbowała się otworzyć,
ukazać prawdziwą siebie, sprawić, by potraktowano ją poważ
nie, uważano to za jej kolejny żart. Wcale nie chcieli znać
prawdy, potrzebowali, by była przebojowa i nieugięta. Ciąg
nęła ich wszystkich do przodu.,.
Och, jak cudownie byłoby związać się z kimś silniejszym
od siebie. Żeby wreszcie i ona mogła się na kimś wesprzeć,
mieć problemy, wątpliwości... Ale na pewno nie z takim dra
niem jak ten tutaj. Nie pozwoli, by akurat on okazał się od
niej leps2y. I zaraz mu to udowodni.
No, to do roboty! Sam przecież tego chciał, prawda?
Uśmiechnęła się do siebie i bez namysłu wróciła do sąsied
niego pomieszczenia. Vigadó nie usłyszał jej, gdyż wciąż
chodziła boso. Już miała się odezwać, gdy zauważyła coś, co
kazało jej się na chwilę powstrzymać.
Wyjmował z walizki jakieś rzeczy, gdy nagle zesztywniał.
Powoli podniósł oprawione w srebrną ramkę zdjęcie kobiety.
Przez moment wpatrywał się w nią z niewypowiedzianą nie
nawiścią, po czym gniewnie wrzucił fotografię z powrotem
między ubrania.
Żona? Na pewno nie była to połowica Lionela, gdyż tamta
była szatynką, zaś tu chodziło o platynową blondynkę. Cie
kawe. Nagle Vigadó podjął decyzję, odwrócił się w kierunku
wyjścia i zamarł.
I wtedy Mariann ujrzała wyraz jego oczu. Widniała w nich
desperacja i niekłamana rozpacz. Coś takiego! Ten idący do
przodu po trupach karierowicz potrafi żywić jakieś ludzkie
uczucia. Dobry znak. Gdy kiedyś zajdzie taka potrzebo, będzie
wiedziała, jak na tych uczuciach zagrać.
34 WBREW WYROKOM LOSU
Na jej widok natychmiast przybrał surowy wyraz twarzy.
- Ty jeszcze tutaj?
- Chciałam tylko powiedzieć, że tak łatwo panu ze mną
nie pójdzie. Jeszcze się zobaczymy. - Wyprostowała się
dumnie, odwróciła na pięcie i z godnością opuściła pomiesz
czenie.
- A co? Zamierzasz umówić się ze mną na randkę? - za
pytał, idąc za nią.
- Nie. Spotkamy się w sądzie - rzuciła przez ramię.
Zaśmiał się pogardliwie.
- Będziesz mnie skarżyć przed sądem? A masz na piśmie
zlecenie na wykonanie tej roboty? - spytał z przekąsem.
- Owszem - oznajmiła z triumfem.
Węgierski agent Lionela zadbał o to. Antal dostał odpo
wiednią sumę za współpracę i gotów był podpisać wszystko.
Mariann potępiała takie metody i gdyby to od niej zależało,
nie dałaby ani grosza łapówki. Nie mogła jednak wpłynąć na
decyzję swojego szefa. O rany, gdyby tata wiedział, co jego
średnia córka wyprawia...
- A zezwolenie na pracę?
- Nie.
- Aha! Czyli pracujesz na czarno. W takim razie nie
możesz pozwać mnie do sądu na tej podstawie. Co w takim
razie wymyślisz? Oskarżysz mnie o napastowanie seksu
alne?
Uśmiechnęła się tajemniczo.
- Gdzie ja podziałam płaski pędzel? - Rozejrzała się
z udawanym roztargnieniem.
- Jeśli zaatakujesz w ten sposób,, to możesz być pewna, że
moi prawnicy obrócą to na twoją niekorzyść.
WBREW WYROKOM LOSU 35
- Zamierzam to rozegrać zupełnie inaczej - oznajmiła
spokojnie i wystawiła jedną z drabin na korytarz.
- Co ty, do diabła, knujesz? - spytał z ledwo skrywanym
zdenerwowaniem.
Tu cię mam! Mariann doskonale wiedziała, że wysoko
postawieni ludzie nie znoszą zagadek. Muszą wszystko wie
dzieć, by móc wszystko kontrolować.
- Ja nic nie knuję, tylko walczę o swoje prawa. Zarabiam na
życie uczciwą ciężką pracą. Nie zamierzam jej stracić - powie
działa z pełnym przekonaniem, gdyż była to szczera prawda.
Jeśli wydawnictwo Lionela splajtuje, ona też znajdzie się na
bruku. - Haruję jak wół, ręce mi mdleją całymi godzinami
wdycham opary z farby, a pan jeszcze stroi fochy. Wywala mnie
pan z roboty tylko dlatego, że zachciało się panu przyjechać za
wcześnie, a zlecenie jeszcze nie jest wykonane. A jakim cudem
ma być? - Spojrzała na niego z oburzeniem. - Ale to nie ja będę
pana ciągać po sądach, tylko pan mnie!
Zdumiony Vigadó ściągnął brwi, próbując rozwikłać tę
szaradę, Mariann zaś spokojnie sięgnęła po termos oraz ka
napki i wyszła na korytarz.
- Zaczekaj chwilę. - Podążył za nią. - Porozmawiajmy.
Wytłumacz dokładnie, o co ci chodzi, to może dojdziemy do
porozumienia.
- Zamierzam opowiedzieć wszystko waszej największej
gazecie.
- - Wszystko? - Skoczył ku niej, chwycił pod pachy
i uniósł do góry, by ich twarze znalazły się na tym samym
poziomie. - To znaczy, co?
- Powiem, jak mnie pan puści. A jak nie, to wyleję na pana
całą kawę! - zagroziła.
36 WBREW WYROKOM LOSU
Postawił ją z powrotem na ziemi, raczej mało delikatnie.
- Gadaj!--zażądał gniewnie.
- Węgrzy są ludźmi honorowymi i sprawiedliwymi.
Właśnie do tego ich poczucia sprawiedliwości zamierzam się
odwołać. Powiem, jak pan traktuje podwładnych. Jak pan
myśli, wezmą stronę ciężko pracujących zwykłych ludzi, czy
nieprzewidywalnego szefa, który wyrzuca pracowników
z byle powodu?
- Nie zrobisz tego. I bez twoich rewelacji mam ostatnio
nie najlepszą prasę. - Przyjrzał jej się uważnie. - Jesteś dia
belnie sprytna! Wiesz, jak stawiać na swoim - mruknął, ba
wiąc się jednym z blond loków. - Muszę to docenić.
- Cieszę się, że wreszcie uznał pan mój punkt widzenia
- ucieszyła się szczerze. - Proszę, od razu wiedziałam, że pod
tym pancerzem kryje się ludzkie serce...
- Nie rujnuj mojej reputacji tyrana — przerwał jej. - Długo
na nią pracowałem - zadrwił.
- Dobrze, już nie będę. I obiecuję, że dam z siebie wszy
stko...
- Nie wątpię. Już ja się o to postaram - mruknął. - Wi
dzisz, nie dziw się, że traktowałem cię tak podejrzliwie. Nie
wyglądasz na dekoratora w najmniejszym nawet stopniu.
- To przez ten strój, prawda? - spytała niewinnie, gdy
bezceremonialnie kontemplował jej nogi.
Jego pożądliwe spojrzenie mówiło wyraźnie, że pragnąłby
je całować od stóp, coraz wyżej i wyżej... Czuła, jak ogarnia
ją słodka niemoc.
- Ciekawe, czemu się tak ubrałaś? A raczej rozebrałaś?
- Pot się ze mnie lał strumieniami! - wypaliła, żeby znie
chęcić go do myśli o seksie. - Gorąco tu nie do wytrzymania,
WBREW WYROKOM LOSU
37
a okien otworzyć nie można, bo na zewnątrz śnieżyca. My
ślałam, że się ugotuję. Jestem dziewczyną ze wsi, lubię świeże
powietrze, a nie taką duchotę.
- Nie wiedziałem, że Londyn jest na wsi - zauważył od
niechcenia.
Na moment straciła kontenans.
- Bo nie jest. Kilka lat temu przeprowadziliśmy się do
hrabstwa Devon - wyjaśniła pospiesznie.
- Czy właśnie dlatego dostałaś pracę w Kastely Huszar?
To chyba nie przypadek, że hotelem zarządza Anglik właśnie
stamtąd.
Aha, mój rodzony brat, John. Ciekawe, jakby Vigadó za
reagował na taką wiadomość?
- Jak człowiek chce zarobić, to musi mieć znajomości
- uśmiechnęła się rozbrajająco. - To co, możemy tu dalej
pracować?
- Możecie. Tylko masz się bardziej odpowiednio ubrać,
jasne? Wolę, żeby moi ludzie zajmowali się swoimi zadania
mi, a nie gapili się cały dzień na twoje nogi.
- Załatwione - zapewniła z przekonaniem. - Mogę się dla
pana poświęcić.
- Bardzo by mnie to ucieszyło... - mruknął. - Wchodzi
łem do biura ledwo żywy ze zmęczenia. Teraz mam wrażenie,
że przy tobie staję się w znacznym stopniu ożywiony...
Zdziwiła się.
- Ledwo żywy? To nadziani faceci nie latają Concorde'a
mi, w których są wszelkie możliwe wygody?
- Owszem. Ale mały wypad do Sydney, Hongkongu
i wreszcie Nowego Jorku robi swoje. Nawet klasa samolotu
niewiele może wtedy pomóc.
38 WBREW WYROKOM LOSU
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, starannie
symulując ogromne zainteresowanie.
- O rany, jeszcze nigdy nie gadałam z kimś takim jak pan
- powiedziała z podziwem. Trzeba za wszelką cenę uśpić jego
czujność i udobruchać go. - Chętnie podzielę się z panem
moją kawą. I kanapkami. I niech mi pan powie, co się robi na
takich spotkaniach? Coś mi się zdaje, że pan to wali pięścią
w stół i goni ludzi, żeby lepiej pracowali. Zgadłam?
Przyjął termos, za jedzenie podziękował i przez chwilę
zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Raczej rozmawiam. O planach wydawniczych, o auto
rach - odparł wymijająco.
- O rany, super! To musi być życie! - mówiła z udawa
nym entuzjazmem. -I jakie książki pańska firma wydaje?
- Różne. Historyczne, sensacyjne, romanse, książki po
dróżnicze, sagi... - zawiesił głos.
Mariann wydawało się, że napięcie między nimi ponownie
rośnie. Miała wrażenie, że zachowują się jak para drapieżni
ków, które krążą wokół siebie i oceniają siłę przeciwnika,
zanim stoczą walkę.
- No, to ma pan kupę roboty. Musi pan być rzeczywi
ście wykończony. Chyba nie powinnam się dłużej naprzy
krzać, co?
- W takim razie do zobaczenia jutro - powiedział spokoj
nie, zamknął drzwi gabinetu na klucz i oddalił się korytarzem,
zostawiając ją samą.
Gdy wróciła do hotelu, zadzwonił Lionel. Zdała mu relację
z przebiegu wypadków. Mocno go to przygnębiło. O ile
w ogóle cokolwiek mogło go jeszcze bardziej przygnębić.
- Jutro wieczorem zdobędę ten adres, choćbym miała pod-
WBREW WYROKOM LOSU 39
palić to przeklęte biuro i wśród płomieni plądrować wszystkie
szafki - zażartowała, by poprawić mu humor.
- Dobry pomysł! - W głosie szefa brzmiała nie skrywana
histeria. - Bank dał nam jeszcze tylko kilka dni.
Następnego dnia Mariann z rozbawieniem obserwowała
dziwne zjawisko. Pracownicy firmy zjawiali się w biurze, ze
zdumieniem dowiadywali się o obecności szefa, po czym w ab
solutnym popłochu i panice rzucali się do roboty. Wyglądało to
trochę tak, jakby ktoś puszczał film w przyśpieszonym tempie.
Ona też nie próżnowała, choć od malowania sufitu mdlały
jej ręce i momentami miała wszystkiego dosyć. Jednak świa
domość uczestniczenia w tak pasjonującej rozgrywce doda
wała jej sił. Dziś wieczorem zdobędzie to, czego chce, a Vi-
gadó może się wypchać. W tym czasie będzie zapewne chra
pał w swoim apartamencie usytuowanym na najwyższym pię
trze budynku:
- Znów zostajesz na noc?
Zdrętwiała na moment.
- Chciałam tylko skończyć ten kawałek, żeby mógł pan
ocenić, czy taki kolor się panu podoba. Nie ma sensu, żeby
pytać pana dopiero po skończeniu roboty i przemalowywać
całość. Lepiej się upewnić.
- Jutro zdecyduję. Na dzisiaj mam dosyć. - Włożył ręce
do kieszeni. W jednej z nich coś zabrzęczało. Monety? A mo
że klucze? - Dobranoc.
Gdy poszedł na górę, bezszelestnie zakradła się do sąsied
niego gabinetu. Po omacku sięgnęła po klucze. Nie znalaz
ła. Spróbowała otworzyć szuflady. Zamknięte. Metodycznie
przeszukała całe pomieszczenie. Nadaremnie.
40 WBREW WYROKOM LOSU
To znaczy, że są w kieszeni jego garnituru. Albo gdzieś na
wierzchu w jego apartamencie, jeśli już się przebrał. Ale jak
wejść w ich posiadanie? Gdyby mogła się pod jakimś prete
kstem dostać do niego... To chyba nawet nie byłoby takie
trudne. Podobno jest seksowna...
Pomyślała o tym z pewną niechęcią. Przekonała się, że
bycie atrakcyjną ma tyleż samo wad, co zalet, o ile nawet nie
więcej. Stwarzało masę niepotrzebnych problemów i niezrę
cznych sytuacji, kiedy musiała przywoływać różnych męż
czyzn do porządku. W dodatku nie życzyła sobie być postrze
gana przez pryzmat ładnego ciała. Nie było ono jej zasługą,
dlatego też bardziej chlubiła się swoim intelektem i wiedzą.
Tym razem jednak postanowiła wykorzystać swój wdzięk.
Wiedziała, że to ryzykowne, ale przecież obiecała Lionelowi,
że wszystko będzie dobrze. Nie miała wyboru, ponieważ nig
dy nie rzucała słów na wiatr.
Dobrze, ale jaki pretekst ma wymyślić? Może się czegoś
przestraszyła, dlatego przybiegła do niego? Ale czego? Prze
cież nie pająka! Kogoś obcego? Idiotyzm, nikt by tu nie
wszedł, budynek jest chroniony. Zaraz, zaraz... Czy mogę
obejrzeć, jak pan mieszka? Nie, to jeszcze gorzej, pomyśli, że
pcham mu się do łóżka.
A gdyby coś jej się stało i potrzebowała pomocy? Nagle
coś jej się przypomniało. Już raz jej pomógł, złapał ją, kiedy
spadała z drabiny. A potem się zdenerwował, że mu przy tym
ubrudziła koszulę. A gdyby mu zasmarowała farbą cały gar
nitur? Na pewno natychmiast by się przebrał. Chwileczkę,
a jeśli już to zrobił? To trzeba się dostać do łazienki, bo
pewnie tam się rozbierał i tam mógł położyć klucze. Jak to
zrobić? Bardzo prosto.
WBREW WYROKOM LOSU 41
Szybko ściągnęła z siebie kombinezon, chwyciła puszkę
z farbą i bez wahania wylała całą zawartość na szorty. Strugi
żółtawej farby spłynęły jej po nogach. Bomba.
Mariann uśmiechnęła się sama do siebie.
- Jesteś genialna! - zawołała na głos.
Rozejrzała się z przestrachem i popędziła na górę, zosta
wiając na marmurowych schodach ślady farby.
ROZDZIAŁ TRZECI
Vigadó, przebrany w luźne spodnie i beżową marynarkę,
trzymał w dłoni szklaneczkę z jakimś alkoholem i wcale nie
wyglądał na zaskoczonego widokiem Mariann. Trochę ją to
zaniepokoiło.
- Proszę spojrzeć, co mi się przytrafiło! - zawołała płacz
liwie.
- Widzę.
- Wyglądam okropnie!
- Zdarza się.
No, chyba przesadzano z tym jej seksapilem. Musiała go
mieć tyle, co krowa na pastwisku, gdyż Vigadó ledwo raczył
rzucić na nią okiem.
- Ale ja nie mogę wyjść! Przecież nie włożę moich rzeczy
na takie coś - jęknęła, pokazując smukłe nogi. Nawet nie
spojrzał. - Strasznie przepraszam, ale czy mogę skorzystać
z pańskiej łazienki?
- Na dole jest łazienka dla pracowników - oznajmił, za
mykając drzwi.
Przytrzymała je.
- Ale tam nie ma żadnej szczotki - poskarżyła się żałoś
nie. - Skończyła mi się terpentyna, zupełnie nie wiem, jak
sobie poradzić!
WBREW WYROKOM LOSU 43
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz? - spytał nieco zmie
nionym głosem.
- No pewnie - odparła, choć wcale nie była do końca
przekonana. Miała świadomość, że igra z ogniem,
- Dobrze. Tędy.
- Dzięki. - Weszła do łazienki i chciała zamknąć za sobą
drzwi, ale on wszedł za nią. - Poradzę sobie - powiedzia
ła, ukradkiem rozglądając się dookoła. A niech to! Żadnych
ubrań, nic!
- Pozwolisz? - Odkręcił wodę i dolał do kąpieli jakiegoś
olejku.
Patrzyła na jego poczynania dość podejrzliwie. Postanowi
ła jednak zachowywać się jakby nigdy nic.
- Ładnie pachnie. Jak bożonarodzeniowy pudding - za
żartowała.
- A ja zawsze myślałem, że to orientalny zapach - odparł
z rozbawieniem.
Dobrze idzie.
- Bardzo panu dziękuję. Naprawdę proszę sobie nie za
wracać mną głowy i wracać do swoich zajęć.
- Właśnie to robię. Gdy przyszłaś, zamierzałem wziąć
kąpiel i iść do łóżka.
- Ale ja naprawdę szybko się uwinę. Zmyję to z siebie,
a potem może pan wejść i....
- Bardzo się cieszę, że proponujesz mi wspólną kąpiel
- powiedział z uśmiechem i zaczął rozwiązywać krawat.
Mariann poczuła, że coś ją dławi w gardle.
- Nie, wcale nie o to mi chodziło! - zaprzeczyła pośpie
sznie. - Chciałam powiedzieć, że szybko zwolnię łazienkę,
i zaraz będzie pan mógł się umyć i położyć spać.
44
WBREW WYROKOM LOSU
- Pewnie, że pójdę spać... - mruknął niskim, zmysłowym
głosem.
- Ale nie ze mną! — zawołała z przestrachem. - Zresztą,
z pewnością jest pan bardzo zmęczony.
- Nie na tyle, żeby nie docenić twojej urody. - Powoli
zaczął rozpinać koszulę. - A piękna kobieta potrafi mnie oży
wić w najwyższym stopniu.
Do licha, robi się gorąco, pomyślała.
- Właściwie jest już późno, chyba nie będę się kąpać, tylko
się szybko obmyję.
- Nie drocz się ze mną, nie mam na to ani czasu, ani
ochoty. Wiemy, po co przyszłaś, więc oszczędź sobie tego.
Sama mówiłaś, że potrzebujesz pieniędzy. Nie musisz na siłę
podnosić swojej ceny. I tak wynagrodzę cię sowicie.
Spiorunowała go wzrokiem. Jak on śmie? Nagle dłoń Vi-
gadó przesunęła się po krągłym biodrze i zaczęła pieścić jej
uda i pośladki. Już miała go spoliczkować, gdy zrozumiała,
że wtedy wszystko przepadnie, nie zdobędzie adresu Mary,
wydawnictwo zbankrutuje, ona straci pracę, a Lionel niechyb
nie postrada zmysły.
Ta chwila wahania okazała się zgubna w skutkach. Ciało
Mariann przestało słuchać nakazów rozumu i ulegle poddało się
znacznie silniejszym prawom natury. Zadrżało z rozkoszy pod
dotykiem mężczyzny, który pociągał ją od pierwszej chwili.
- Nie - szepnęła.
- Cóż za mało przekonująca odmowa. Dobrze, zaczynaj
beze mnie, zaraz wracam - klepnął ją poniżej talii.
- Och! - zaprotestowała. Miała ochotę wpakować mu ło
kieć w żołądek. Co ją powstrzymywało? - Proszę sobie nie
wyobrażać...
WBREW WYROKOM LOSU 45
- Przestań się wygłupiać, nie mam do tego głowy. Uma
wiamy się, że pomijamy gry wstępne i od razu lądujemy
w łóżku, jasne?
Odebrało jej mowę. Mężczyźni wielokrotnie składali jej
różne propozycje, ale czegoś takiego w życiu nie słyszała. Jak
można traktować kobiety jak przedmioty, jak erotyczne zaba
wki na jedną noc? Wpatrywała się w niego z absolutną zgrozą
i bezgraniczną pogardą.
- Co, nie podoba ci się, że tak szybko przeszedłem do
rzeczy? Zrozum, mój czas jest zbyt cenny, by go marnować
na niepotrzebne rzeczy - wyjaśnił z przerażającą logiką. -
Dlatego z góry ci powiem, jakie mam preferencje. Lubię ko
chać się w nietypowych miejscach, zmieniać pozycje i sytu
acje. Nie znoszę nudy. Wolę wyrafinowanie i perwersję.
- Co takiego? - zawołała przerażona.
- Och, Mimi, zaskakujesz mnie. Chcesz szybko odwalić
numerek, by się zbytnio nie napracować? - zadrwił i z roz
czarowaniem potrząsnął głową. - O nie, będziesz musiała się
postarać, skoro mam ci zapłacić. Nie znoszę wyrzucania pie
niędzy w błoto - westchnął. - Co za czasy! Nawet dziwkom
nie chce się pracować.
- Komu?!
- Dobrze, prostytutkom, jeśli wolisz. Nie zamierzałem
urazić twojej dumy zawodowej - wzruszył ramionami.
- Nie wiem, o czym pan mówi!
- Czy kobiety zawsze muszą się sprzeczać? Zauważ, że
ułatwiam ci pracę. Nie musisz się wysilać, żeby mnie skusić,
od razu przechodzimy do pierwszej pozycji. Na przykład na
stojąco...
Ogarnęła ją fala nieznośnego gorąca.
46 WBREW WYROKOM LOSU
- Nie ma mowy!
- A, nie chcesz mi zdradzić? Świetnie, lubię niespodzian
ki - uśmiechnął się szatańsko. Mariann nie miała pojęcia,
czy on mówi poważnie, czy kpi z niej w żywe oczy. - Skoro
nie przyniosłaś ze sobą żadnych utensyliów, to musimy coś
zaimprowizować, żeby dodać pikanterii naszym igraszkom.
Myślę, że bez problemu znajdę coś, czym przywiążę cię do
łóżka.
- Dosyć! - krzyknęła histerycznie, wstrząśnięta jego po
mysłowością w tej dziedzinie życia. - Po co pan mi to wszy
stko mówi?
- Żeby ci uprzytomnić, w co się dobrowolnie wpakowałaś
- wyjaśnił uprzejmie.
Nerwowo zwilżyła końcem języka dziwnie suche usta.
- Nie dałam panu żadnych podstaw do podejrzewania
mnie o podobne zachowanie.
- Nie byłbym tego taki pewien. Zdradź mi jedną rzecz,
która bardzo mnie intryguje. Czy mam na ciebie aż tak ogrom
ny wpływ?
Ze zdumieniem zamrugała oczami. Zupełnie nie rozumia
ła, do czego zmierza.
- Chodzi mi o moją raczej staranną angielszczyznę. Czy
to pod jej wpływem przestałaś mówić londyńskim slangiem?
Oniemiała na chwilę. Nie było sensu zaprzeczać. Przechy
trzył ją.
- Jest pan piekielnie bystry - przyznała z niechęcią.
- Zawsze to wiedziałem - wzruszył ramionami. Najwy
raźniej czekał na wyjaśnienia w kwestii językowej.
Musiała zyskać trochę czasu do namysłu.
- Wszystko przez to, że pan mnie zdenerwował.
WBREW WYROKOM LOSU 47
- Zwykle tak postępuję, żeby ludzie utracili kontrolę nad
sobą. Wtedy ja mogę kontrolować ich - wycedził.
- Mało to uczciwe.
- Ale skuteczne - zauważył zimno. - Widzisz, ile możesz
się ode mnie nauczyć? Dam ci jeszcze jedną wskazówkę. Na
drugi raz staranniej przypinaj perukę.
- Och, nie! - Miała wrażenie, że grunt powoli usuwa jej
się spod nóg. Zrezygnowana, pozbyła się platynowych loków
i odruchowo poprawiła włosy.
- Wspaniałe - powiedział cicho i Mariann zamarła w po
łowie gestu, zupełnie zaskoczona. - Czemu udajesz blondyn
kę, skoro masz włosy niczym piękności z obrazów Tycjana?
Ten nieoczekiwany komplement zbił ją z tropu.
- Ja... Trudno mi było dostać pracę. Wyglądałam na zbyt
rezolutną, a to się nie podobało. Wie pan, mężczyźni wolą
blondynki. Miałam dosyć, poddałam się, założyłam perukę
i od razu mnie zatrudniono.
- Tak jesteś znacznie ciekawsza. Masz węgierski typ uro
dy. Te oczy...
- Wspominałam panu, że moja mama pochodziła właśnie
stąd. - Skorzystała ze sposobności, żeby przerwać te kom
plementy. Ilekroć mówił coś zmysłowego, jego głos stawał
się inny, niski, cudownie wibrujący i wywoływał w ciele
Mariann niezwykle silny odzew. - Dlatego tu przyjechałam.
Chciałam poznać jej rodzinny kraj. Moja siostra i brat nawet
zamierzają się tu osiedlić, nic więc dziwnego, że tyle mnie
łączy z pańską ojczyzną.
- Masz rodzeństwo?
Jej napięta twarz złagodniała na wspomnienie rodziny
- Tak. Ci dwoje, to Tanya i John. Jest jeszcze najmłodsza
48 WBREW WYROKOM LOSU
z sióstr, Sue. Mama przyjechała do Anglii jako młoda dziew
czyna i zamieszkała z ojcem w Widecombe. To taka wioska
w Devon - mówiła z uczuciem.
- To znaczy, że nie wychowywałaś się w Londynie - za
uważył.
- N-nie... Widzi pan, posługiwałam się tym prymityw
nym slangiem, gdyż wydawało mi się, że pasuje do wizji
nieskomplikowanej blondynki - wyjaśniła potulnie.
Czuła się okropnie głupio. Jednak niepotrzebnie ustąpiła
Lionelowi. Trzeba było słuchać intuicji i nie bawić się w aż
tak daleko posuniętą mistyfikację.
- Chodziło ci o to, że wszyscy mężczyźni będą skłonni iść
na rękę ślicznej idiotce, która trzepocze rzęsami i kusząco
wydyma usta?
Spuściła wzrok.
- Wiem, że wydaj ę się panu osobą bardzo wyrachowaną...
- Bo nią jesteś. Ale też jesteś znacznie bystrzejsza, niż
próbowałaś to udawać, prawda? - W jego oczach coś za
lśniło.
- Fakt, idiotką nie jestem. Tak samo, jak nie mam nic
wspólnego z prostytucją. Nie życzę sobie takich insynuacji.
Wiem, że oszukiwałam i jest mi przykro z tego powodu. Ale
nie miałam wyjścia, zależało mi na pracy - żachnęła się lekko.
- Po co ja to mówię, pan i tak nie zrozumie, że zwykli ludzie
mogą rozpaczliwie potrzebować roboty i chwytają się róż
nych sposobów, by ją dostać.
- Doskonale to rozumiem - wtrącił łagodnie.
Jasne. Zapomniała, jak on doszedł do zajmowanego stano
wiska. Pewnie dołożył sporo starań, żeby osiągnąć tak fanta
styczną figurę. Potem wystarczyło uwieść córkę odpowied-
WBREW WYROKOM LOSU 49
niego człowieka i gotowe. Mariann nie posiadała się z obu
rzenia. I taki ktoś śmie ją oskarżać o wykorzystywanie swo
jego wyglądu? Szczyt bezczelności.
- Skoro tak, to rozumie pan, że byłam zdesperowana i go
towa do różnych rzeczy.
- Tak? Na przykład do jakich? - mruknął przeciągle.
- Nie do takich, jakie ma pan na myśli! - odparowała.
-
Widzę, że ma pan wyjątkowo złe zdanie o kobietach.
- Jakoś nie mogę spotkać takiej, która by mi udowodniła,
że jestem w błędzie.
- Widocznie obraca się pan w złym towarzystwie - par
sknęła z irytacją. - Powtarzam jeszcze raz, że nie wykorzy
stuję mojego ciała w celach, hm, handlowych. Gdy ktoś pró
buje mnie traktować nieodpowiednio, natychmiast przywołuję
go do porządku.
- Tak jak mnie? - spytał ironicznie.
Mariann spłonęła rumieńcem.
- Zgadza się, powinnam była pana spoliczkować, zasłużył
pan na to. Ale bałam się uderzyć pracodawcę. W końcu to
pańska firma mnie zatrudniła.
Przyglądał jej się nieufnie.
- Jesteś bardzo przebiegła. Prawie uwierzyłem w twoją
bajeczkę.
Spojrzała na niego z rozpaczą.
- Ależ to jest szczera prawda!
W zamyśleniu pokręcił głową.
- Ty coś kręcisz, wyczuwam to na kilometr. A ja nie mylę
się co do kobiet.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz - zareplikowała.
- Cóż, przekonamy się. - Zmarszczył brwi. - To co, na-
50 WBREW WYROKOM LOSU
prawdę upierasz się przy tym, żebym wyszedł z łazienki? Nie
chcesz się ze mną kochać?
- Nie chcę - powiedziała z absolutnym przekonaniem. -
Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie chciałam pana urazić.
Odpowiedziałabym tak każdemu mężczyźnie.
- To dziwne. Mam wrażenie, że twoje ciało mówi coś
zupełnie innego.
Pośpiesznie zamknęła uchylone usta i cofnęła się nieco.
- Cóż, jeśli się pomyliłem co do ciebie, to przepraszam.
Ale jeśli nie... - powiedział złowieszczym tonem. - Jak się
umyjesz, to zdecyduję, co z tobą zrobić.
- Dobrze, proszę pana - westchnęła potulnie, co wcale nie
przyszło jej z łatwością. Och, gdyby tak mogła mu wy
garnąć...
Vigadó był naprawdę bystrym obserwatorem i miał już
wyrobione zdanie na temat jej charakteru.
- Przestań udawać taką trusię. W rzeczywistości jesteś
twarda, zdecydowana i przyzwyczajona do tego, że dostajesz
wszystko, czego zechcesz - uśmiechnął się zimno. - Ciekaw
jestem, czy tym razem nie powinie ci się noga.
Mariann z najwyższym trudem powstrzymała się przed
ciśnięciem w niego stojącą pod ręką paprotką.
- Sądzę, że nie. Jedyne, czego chcę, to zmyć z siebie tę
nieszczęsną farbę. - Ponadto znaleźć klucze i jak najprędzej
uciec z tej jaskini lwa, dodała w myślach.
- Wygląda na to, że gdy wyjdziesz z łazienki, będę cię
musiał przepraszać za moje podejrzenia. Trudno. - Wyszedł,
zamknął za sobą drzwi, po czym otworzył je z powrotem.
- Chyba że znajdę dowody, które potwierdzą moje domysły.
A wtedy pożałujesz, że się urodziłaś.
WBREW WYROKOM LOSU
51
Gdy została sama, ciężko usiadła na podręcznym stoliku.
Nie ustałaby ani chwili dłużej, nogi się pod nią trzęsły. O co
mu chodziło? Jak zamierza znaleźć dowody przeciw niej? Jest
znakomicie kryta. Mariann odetchnęła z ulgą. Musiał blefo-
wać. Nie miał szans, żeby ją zdemaskować.
Czuła się jak przepuszczona przez wyżymaczkę. Matko
jedyna, co za facet! Lionel ostrzegał, że Vigadó jest jak goń
czy pies, który - gdy wywęszy jakiś trop - nie spocznie, póki
nie dopadnie ofiary i nie rozszarpie jej na strzępy. Święte
słowa. W dodatku ten drań, oprócz wytrwałości w osaczaniu
kogoś, wykazywał się brutalnością i piekielną wręcz inteli
gencją. Nie ma co, trafił jej się potężny przeciwnik.
Z westchnieniem spojrzała na swoje nogi, na których farba
zdążyła już zaschnąć. Do licha, trudno będzie to zmyć. Naj
lepiej byłoby wymoczyć się w wannie. Ale przecież ten łajdak
może w każdej chwili wejść do łazienki i zastać ją w negliżu.
A wtedy... Zadrżała na samą myśl. Czy tylko ze strachu?
Nic z tego, właśnie, że nie wejdzie! Z determinacją prze
kręciła klucz w zamku. Uspokoiła się nieco. Rozebrała się i
z przyjemnością zanurzyła w pachnącej kąpieli. Mmm, co za
rozkosz! Marmurowa wanna, stiuki na ścianach, kryształowy
żyrandol. Nieźle mu się żyje. A w samym środku tych luksu
sów gości szpiega...
Zachichotała zwycięsko. Nic jej nie zrobi, nie ma szans.
Ona zaś będzie udawała urażoną niewinność, jak on śmiał
i tak dalej. Postara się choć na moment odwrócić jego uwagę,
zdobędzie te przeklęte klucze, adres i złapie pierwszy samolot
do Londynu.
Spoważniała. Musi jej się udać. Po pierwsze, naprawdę
bała się, że Lionel się załamie i zrobi jakieś głupstwo. Nigdy
52 WBREW WYROKOM LOSU
by sobie tego nie wybaczyła. Po drugie, wreszcie trafiła jej
się szansa zostania zastępcą szefa. Od kilku lat pracowała jako
sekretarka i miała tego serdecznie dość. Wiedziała, że potrafi
znacznie więcej.
Wstała i starannie zmyła z siebie resztki farby. I pomyśleć,
że nie byłoby tych wszystkich problemów,, gdyby Mary nie
poleciała na pieniądze Gabora.
- Świnia! - wyrwało jej się.
- O kim mówisz?
Wisząca w głębi przestronnej łazienki zasłona była teraz
nieco odsunięta. W prowadzących do sypialni drzwiach stał
Vigadó i wptrywał się w Mariann z wyraźną nienawiścią. Za
słoniła się rękami.
- Czego pan chce?! - krzyknęła z gniewem.
- Zgadnij, czego może chcieć mężczyzna od nagiej atra
kcyjnej kobiety?
Zbladła. O nie, to zachowywała dla człowieka, którego
obdarzy miłością. Nie wahała się ani chwili. Niech straci
pracę, niech Lionel robi, co chce, niech się cały świat zawali.
Nic nie jest warte jej dziewictwa.
- Proszę wyjść! - zażądała stanowczo.
- Mam prawo przebywać w mojej własnej łazience, kiedy
tylko chcę- zadrwił, bezczelnie kontemplując każdy szczegół
jej ciała.
Ręcznik wisiał zbyt daleko i nie mogła się zasłonić. Pod
ręką nie było nic ciężkiego, żeby cisnąć w intruza. Czarna
rozpacz.
- Niech się pan wynosi, do ciężkiej cholery! - wrzasnęła
z furią. - Jak pan śmie tak traktować kobietę?
- Ostrzegałem, że nie będę miał litości dla kogoś, kto mnie
WBREW WYROKOM LOSU 53
oszukuje. Dałem ci przedsmak tego, co może cię czekać.
Miałaś szansę, żeby tego uniknąć. Ale ty nadal prowadziłaś
swoją grę. Sam nie wiem, czy bardziej cię nienawidzę, czy
podziwiam.
Mariann poczuła, że ogarnia ją lodowate zimno. O czym
on mówił? Jakim cudem mógł się utwierdzić w swoich pode
jrzeniach?
- Nie mam pojęcia, o co panu chodzi. Czy pozwoli pan,
że się ubiorę, a potem porozmawiamy?
- Nie. Masz tak stać.
Aż ją zatkało z wrażenia. Nie, dłużej tego nie zniesie.
- Łajdak!
- Aha - przytaknął spokojnie. - Zawsze taki byłem i za
wsze świetnie na tym wychodzę. Doskonale zdaję sobie spra
wę, że w ten sposób szybciej zmiękniesz i wyśpiewasz całą
prawdę. Trudno się stawiać, będąc nagą, prawda?
- Potwór!
- A to jeszcze nie koniec - ciągnął z przerażającym spo
kojem. - Za kilka godzin będziesz błagać o litość na kola
nach. I do końca życia nie zechcesz spojrzeć w lustro.
- Nie odważy się pan - wyszeptała zbielałymi wargami.
- Założymy się? Nie przebieram w środkach, robię
z ludźmi, co zechcę i nigdy nie wzruszają mnie niczyje pro
śby. Nie licz na to, że mnie ubłagasz. To właśnie kobiety,
piękne, zimne i wyrachowane kobiety zadbały o to, żebym
stał się twardy jak głaz.
Dopiero teraz zrozumiała, w jak ogromnym niebezpie
czeństwie się znalazła. Ten człowiek nie żartował.
- Jeśli mnie pan choćby tknie, podam pana do sądu.
- Nie ty pierwsza - wzruszył ramionami. - Wiele osób to
54 WBREW WYROKOM LOSU
robi, pragnąc wywołać skandal i zagrozić mojej pozycji. Nie
raz wracałem do pokoju hotelowego i zastawałem w łóżku
jakąś rozebraną panienkę. - Skrzywił się pogardliwie. - Nig
dy nie miałem trudności z udowodnieniem, że to prowokacja,
że podesłano mi prostytutkę. Tym razem będzie tak samo.
Przegrasz z kretesem.
Ach, to o to ją podejrzewa! A już zaczynała się obawiać,
że jakimś cudem odgadł prawdę.
- Dlaczego pan mnie wiecznie podejrzewa? Ma pan prze
ciw mnie jakieś dowody?
- Przeszukałem twoją torbę - poinformował zimno.
- Co takiego?! To już szczyt wszystkiego! Zresztą tam nie
ma nic, co mogłoby mnie...
- ...zdradzić - wpadł jej w słowo. - I to właśnie jest za
stanawiające. Babskie drobiazgi, przewodniki, różne takie.
I żadnego dokumentu, stwierdzającego twoją tożsamość. Nic.
Ani paszportu, ani kart kredytowych, ani prawa jazdy, żadnej
wizytówki, notesu, kompletnie nic. I to jest najbardziej obcią
żające.
- Co za nonsens - jęknęła słabo.
- Od samego początku czułem, że łżesz. Naciskałem, a ty
cały czas utrzymywałaś, że nic nie rozumiesz. Zawahałem się
dopiero wtedy, gdy na wzmiankę o seksie zaczęłaś się zacho
wywać jak przerażona dziewica. Ale to było tylko kolejne
oszustwo z twojej strony.
- Wcale nie! - zaprzeczyła gorąco.
Zaśmiał się cicho.
- Trzeba było nie zostawiać beztrosko numeru telefonu
w torebce.
Rzeczywiście, nosiła przy sobie numer, który zostawił jej
WBREW WYROKOM LOSU 55
Lionel. Powiedział, że to będzie ich skrzynka kontaktowa, że
ma na wszelki wypadek nie dzwonić bezpośrednio do wydaw
nictwa. Ale przecież ukryła ten skrawek papieru tak przemy
ślnie, że chyba tylko Sherlock Holmes mógłby go znaleźć.
- Zadzwoniłem tam.
Mariann zmartwiała.
- Miałem rację. Odezwała się agencja towarzyska. Od
początku wiedziałem, że jesteś dziwką.
- Nie, to niemożliwe! To jakieś straszne nieporozumienie!
- zawołała z przerażeniem. - Musiano pana źle połączyć!
- Nie ma mowy o żadnym nieporozumieniu. Sprawdzi
łem. - Rzucił ręcznik w jej stronę. - Wyłaź z tej wanny, bo
jak nie, to cię z niej wyciągnę siłą.
Drżącymi dłońmi owinęła się dookoła i stanęła na marmu
rowej posadzce. Uciekać, uciekać, myślała w panice. Ale jak?
I jak to się stało, że Lionel pomylił numer?
- A teraz zatańczysz, jak ci każę. - Postąpił krok w jej
stronę. - Żaden facet nie wyprawiał z tobą takich rzeczy, jakie
dziś będziesz musiała zrobić - ciągnął złowieszczym tonem.
W jego ciemnych oczach płonęła nienawiść, pogarda i pożą
danie. - Nawet ci się nie śniło, ty...
Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Nie potrafiła wydobyć
głosu ze ściśniętego strachem gardła.
- Zrobisz, co zechcę, gdzie zechcę, jak zechcę i ile razy
zechcę - szeptał, podchodząc coraz bliżej.
Mariann wpadła w panikę. Rzuciła się do tyłu, poślizgnę
ła na mokrej podłodze i wpadła do wanny, uderzając głową
i plecami o twardą krawędź. Na chwilę straciła przytomność.
Poszła pod wodę jak kamień.
Vigadó błyskawicznie wyciągnął ją na powierzchnię.
56 WBREW WYROKOM LOSU
- Obejmij mnie za szyję.
- N-nie - wyjąkała przez zaciśnięte zęby.
- Głuptasie, chcę cię stąd wyciągnąć.
Przerażona do granic wytrzymałości i kompletnie oszoło
miona Mariann z całej siły wbiła palce w jego ramiona. Pod
niósł ją delikatnie, posadził na krześle i łagodnie otarł ścieka
jące jej po twarzy strugi wody.
- Rozluźnij się.
Mariann jednak zesztywniała w spazmatycznym skurczu.
Nie mogła się ruszyć.
- Powiedziałem, spróbuj rozluźnić mięśnie - powtórzył
z irytacją. - Zrelaksuj się.
Wydała z siebie urywany, zduszony śmiech.
- Jasne... Zag-grożona gwałt-tem dziewica r-relaksuje się
bez t-trudu...,
- Kto?! - wykrzyknął ze zdumieniem. - Czy ty nie potra
fisz przestać kłamać choć na moment? Czekaj, zabiorę cię do
sypialni i...
- N-nie-jęknęła z przerażeniem.
Zaklął cicho.
- Trzeba cię położyć i rozmasować te napięte mięśnie. To
się naprawdę może źle skończyć! Już kiedyś widziałem coś
takiego. Mój ojciec... Nieważne. Oddychaj głęboko.
Mariann wciąż była sztywna niczym kawałek drewna. Gdy
posłusznie mocniej wciągnęła powietrze, poczuła nieznośny
ból w klatce piersiowej. . . .
- N-nie mogę - poskarżyła się.
- Bzdura - zdenerwował się. - Ty możesz wszystko. Po
trafisz nawet celowo zlecieć z drabiny albo wpaść do wody,
tylko po to, by wzbudzić we mnie współczucie. Ale nic z tego.
WBREW WYROKOM LOSU 57
Ten człowiek naprawdę nie ma serca!
- To były wypadki - szepnęła z rozżaleniem.
- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo.
Z rozpaczą zamknęła oczy. I wtedy odniosła wrażenie, że
poczuła na skroni delikatne muśnięcie warg. Nie, to niemo
żliwe, coś jej się przywidziało.
- Spokojnie, spokojnie - powtarzał łagodnie, głaszcząc
ją po twarzy i szyi. Potem jego dłoń zaczęła się przesuwać
w jednostajnym rytmie wzdłuż napiętego ciała Mariann.
- Vigadó! - wyrwało jej się.
Uniosła powieki i spojrzała wprost w ciemne, płonące
oczy. Zaczęło ją ogarniać cudowne ciepło. Bezwiednie
rozluźniła kurczowy uchwyt i otoczyła jego szyję ramionami.
Pocałuj mnie...
Nagle trochę otrzeźwiała. Co ona wyprawia? Tak reagować
na wcielonego potwora? W dodatku żonaty mężczyzna jest
absolutnym tabu. Nie może go pragnąć, to byłoby niemoralne.
Wydawało się, że Vigadó bez cienia wątpliwości odczytał
jej pragnienia, gdyż pochylił się i lekko, pieszczotliwie prze
sunął wargami po uchylonych, spragnionych ustach.
Świat zawirował, a ciało Mariann ponownie ożyło. Cu
downe, zmysłowe pocałunki podobały jej się coraz bardziej.
Och, gdyby mogło to trwać aż do skończenia świata, a nawet
dłużej... Ale chyba nawet wtedy nie zaspokoiłby jej pragnie
nia. Jeszcze...
- Widzę, że moja metoda przynosi rezultaty - powiedział
z zadowoleniem. - Rozluźniłaś się.
Ach, więc to tak! Tylko o to chodziło! Drań!
- A teraz zabiorę ten ręcznik i zbadam, czy nic ci się nie
stało.
58
WBREW WYROKOM LOSU
- Nie, nie możesz tego zrobić!
- Co ty wyprawiasz? Znowu jesteś spięta.
- A dziwisz się? Nie ufam ci.
- No, widzę, że wreszcie udało mi się wlać trochę oleju
do tej ślicznej, głupio upartej główki - zadrwił. Następnie
pocałował ją ponownie.
Mariann znów straciła poczucie rzeczywistości. Pierwszy
raz działo się z nią coś podobnego i nie potrafiła sobie z tym
poradzić. Była nawet gotowa zapomnieć o jego charakterze
i poddać się, spędzić upojną noc w tych silnych ramionach
i rozkoszować się każdą chwilą spędzoną razem. Bardzo tego
pragnęła. Ale wiedziała, że nie może tego zrobić jego żonie.
Nie wolno krzywdzić ludzi, nie wolno, pomyślała z determi
nacją i z najwyższym trudem odwróciła głowę, by uniknąć
dalszych pocałunków - cudownych i wyśnionych...
Nie skrzydzi tamtej kobiety. Gdyby to zrobiła, rzeczywi
ście stałaby się taką, za jaką Vigadó ją uważa.
- Boli - szepnęła.
- Nic mnie to nie obchodzi - warknął. - Zapamiętaj, że
tylko jedna rzecz doprowadza mnie do ślepej furii. Próba
oszukania mnie. Nienawidzę kłamstwa. Dlatego zapłacisz mi
za to.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Czy ty jesteś pozbawiony jakichkolwiek ludzkich
uczuć? - spytała ze zgrozą. - Jest mi zimno, ociekam wodą
i boli mnie przy każdym oddechu, a ty jeszcze mi grozisz?
- Będzie ci ciepło, miękko, sucho i dostaniesz opiekę naj
lepszego lekarza w Budapeszcie, o ile wyznasz prawdę. Kto
cię wynajął, żebyś mnie uwiodła i zachwiała moją pozycję
w firmie?
Ze zdumieniem zamrugała oczami.
- Proszę?
- Mam wielu wrogów, którzy tylko czekają na mój upa
dek. Co więcej, wszelkimi siłami starają się ów upadek spo
wodować - warknął przez zaciśnięte zęby. - Tak właśnie wy
gląda świat interesu: sfora wilków, które się nawzajem zagry
zają. Każda metoda jest dobra, byleby tylko kogoś zniszczyć
- zadrwił z goryczą. - Na mnie żadna nie skutkuje, gdyż nie
mam słabych punktów. Jednak moi przeciwnicy wciąż zasta
wiają pułapki, gdyż sądzą, że mam jeden...
- Kobiety? - spytała, nie kryjąc pogardy.
W zamyśleniu dotknął blizny na policzku.
- Ciągle są mi podsyłane jako przynęta, na którą mam się
złapać. Jak na razie, bezskutecznie - wycedził. - Kiedy wre
szcie dorwę twoich mocodawców, to się z nimi policzę. Mów,
kim oni są - rozkazał.
60 WBREW WYROKOM LOSU
- Nie powiem. Ja...
- Ależ ty jesteś głupia! - wybuchnął. - Chcesz być lojalna
w stosunku do łajdaków, którzy nie potrafią niczego osiągnąć
uczciwą pracą, więc uciekają się do oszustw i ohydnych intryg?
Tym razem jednak przesadzili. Skoro zadano sobie tyle trudu,
żeby załatwić ci pracę w moim biurze, to gra musi być warta
świeczki. Coś mi mówi, że ktoś zamierza mnie usunąć z Dieter
Ringel. Jesteś zamieszana w jakiś potężny spisek.
- J-ja? - spytała ze zdenerwowaniem.
- Zawsze wiem, gdy ktoś kręci. Nienawidzę oszustwa,
a od ciebie czuć nim na kilometr. Już wiem, że nie jesteś
dekoratorką, tylko prostytutką. Wiem też, że skoro tym razem
wynajęto kobietę piękną, inteligentną i zarazem z klasą, to
stawka musi być bardzo wysoka. Ale ja nie dam się przechy
trzyć. Nie pozwolę sobie odebrać tego, co zobyłem kosztem
ogromnego poświęcenia, rozumiesz? No, kto ci zlecił tę robo
tę?! - krzyknął jej prosto w twarz.
- Musisz znać wyjątkowo obrzydliwych ludzi - stwier
dziła w osłupieniu. - Co cię spotkało, że podejrzewasz wszy
stkich dookoła? Och! - zawołała, gdy szarpnął okrywający ją
ręcznik. Chciała zakryć odsłonięte piersi, lecz chwycił ją moc-
no za ręce. - Co robisz, boli! Potrzebuję lekarza! - wymyśliła
na poczekaniu.
- Owszem, będziesz potrzebować chirurga, gdy wreszcie
z tobą skończę - zagroził z furią.
- Naprawdę boli. Pomóż mi - szepnęła, a w jej oczach
pojawiły się łzy. Nie tyle z bólu, którego już nie czuła, co ze
strachu. Znalazła się na łasce lubieżnego brutala. Czyż mogło
ją spotkać coś gorszego?
- Pomogę ci dopiero wtedy, gdy wszystko wyśpiewasz
WBREW WYROKOM LOSU 61
- warknął gniewnie, ale tym niemniej jego dłoń uspokajająco
gładziła jej skórę. - Zresztą przesadzasz, nic ci nie jest. -Na
cisnął mocniej.
Mariann jęknęła.
- Gdzieś jeszcze cię boli?
- Wszędzie - skłamała, by wzbudzić jego współczucie.
Nagle dotarło do niej, co powiedziała. .- Nie, już nie! Nie
dotykaj mnie nigdzie więcej!
Zaskoczony, ściągnął brwi.
- Zawstydzona? Ty? - Bez pośpiechu ogarnął wzrokiem
nagie ciało Mariann. Upokorzona, zacisnęła szczelnie powie
ki, jakby to mogło uczynić ją niewidzialną. - Przestań się do
cholery wygłupiać i udawać cnotliwą panienkę.
- Proszę, przykryj mnie.
- Dopiero wtedy, gdy powiesz prawdę. Nie wcześniej. Ale
ja mam czas, poczekam... A w trakcie oczekiwania na odpo
wiedź będę napawał oczy twoją urodą. I nie tylko oczy...
- Położył dłoń na jej biodrze.
Próbowała się cofnąć, zmniejszyć, skulić, zniknąć...
- Błagam, przestań!
- Przecież jesteś pięknym ciałem na sprzedaż, nieprawdaż?
- Nie - jęknęła, gdy jego ręka przesunęła się ku górze.
Powoli zaczął pieścić jej piersi. Nagle zawahał się, gdy wy
czuł szalone bicie serca Mariann. Spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Nic nie rozumiesz! -Nie mogła już dłużej powstrzymy
wać łez, które spływały jej po twarzy. - Zostaw mnie!
- Kobiece łzy to sztuczka stara jak świat. Nie robią na
mnie żadnego wrażenia - oznajmił ze zjadliwą słodyczą.
- Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej - odparła, starając
się opanować wstrząsający nią szloch.
62 WBREW WYROKOM LOSU
Wiedziała, że wpadła w pułapkę. Miał nad nią ogromną
przewagę. Pozbawiona ubrania i upokorzona, nie potrafi
ła nawet logicznie myśleć, by znaleźć jakieś wyjście z tej
rozpaczliwej sytuacji. W dodatku uśpione dotąd zmysły, obu
dzone akurat przez jej największego wroga, spiskowały prze
ciw niej na korzyść prześladowcy. Czuła się całkiem bez
bronna.
- Przysięgam, nie wiem nic o żadnej próbie skompromi
towania cię - powiedziała bezradnie.
- Kłamiesz - skwitował krótko.
Mariann uznała, że najlepiej będzie mu się nie przeciwsta
wiać i pozwolić, by wierzył w to, co wbił sobie do głowy.
Inaczej będzie męczył ją tak długo, aż wreszcie domyśli się
prawdy. Niech myśli, co mu się żywnie podoba, byleby tylko
ją stąd wypuścił. Nietkniętą.
- Mój szef skierował mnie do tej pracy - wyznała. - Ale
daję słowo, że nie było mowy o zastawianiu pułapki na ciebie.
Uwierz mi!
- Na czyje polecenie działał? -. dopytywał się uparcie.
- A skąd ja mogę wiedzieć takie rzeczy? - odparła trzeź
wo. - Kazano mi się tu zatrudnić, opowiedziano mi trochę
o tobie i to wszystko. Nic więcej nie wiem. Nikt mi nie opo
wiadał o swoich planach.
Ale Vigadó był nieustępliwy.
- Niech to szlag! Muszę wiedzieć, kto za tym stoi, kto chce
mnie zniszczyć. Tak, to było do przewidzenia, że nie będziesz
znać szczegółów. Jesteś tylko pionkiem w tej grze. - Sięgnął
po suchy ręcznik i owinął ją starannie.
Wzdrygnęła się pod dotykiem jego rąk. Mylnie zrozumiał,
że to z bólu.
WBREW WYROKOM LOSU
63
- Spokojnie, spokojnie - mruknął i zaczął ją gładzić po
wilgotnym czole.
- Nie mów do mnie jak do konia - zaprotestowała.
- Zarówno kobiety, jak i konie, potrzebują silnej męskiej
ręki - wycedził, po czym dodał: - Gdyż to mężczyzna ujeż
dża konia, a nie odwrotnie.
Przecież to istny barbarzyńca, pomyślała oszołomiona.
Z takimi poglądami można było siedzieć w jaskini przed ty
siącami lat, a nie paradować w elegancko skrojonym garni
turze pod koniec dwudziestego wieku. Powinien odziany
w skóry polować na dzikie zwierzęta, rozszarpywać mięso
białymi jak u wilka zębami i brać sobie tę kobietę, na którą
ma ochotę.
Z drugiej jednak strony ta jego nieokiełznana natura i pry
mitywna siła podobały jej się. Jeszcze nigdy nie spotkała
mężczyzny, który by nad nią górował, który byłby w stanie
nad nią zapanować. Czy to właśnie dlatego dopiero on obudził
jej uśpione pragnienia?
Mariann została wychowana w rodzinie uznającej trady
cyjne wartości. Najwyższym dobrem była rodzina, oparta na
fundamencie miłości i przyjaźni. Czystość przedmałżeńska
była ceniona bardzo wysoko i nie ulegało wątpliwości, że
najpierw przychodzą uczucia, a potem dopiero seks. Postępo
wanie według tych norm jak dotąd przychodziło jej bez trudu.
Dopiero teraz zrozumiała, że po prostu nie spotkała odpo
wiedniego mężczyzny.
Jeszcze nikt nigdy nie patrzył na nią tak, jakby była nie
zwykle piękna, jeszcze nikt jej tak nie pragnął, jak teraz po
żądał jej Vigadó. Czuła jego głód, równie potężny, jak jej
własny...
64 WBREW WYROKOM LOSU
, Nie, to niemożliwe, wmawia coś sobie. Przecież on ją
nienawidzi, gardzi nią i zamierza się zemścić. Podniosła na
niego rozżalone spojrzenie. Ciemne oczy patrzyły na nią z ta
ką czułością, że serce w niej zamarło.
Delikatnie przesunął dłonią po jej policzku i dotknął pal
cami warg, które rozchyliły się niczym płatki róży, gdy padają
na nie pierwsze promienie słońca.
Uśmiechnął się leciutko.
- W życiu nie widziałem równie pięknej kobiety - szepnął
z zachwytem.
On naprawdę tak myślał, dotarło do niej. Świadczył o tym
jego przepełniony żarem i namiętnością głos, niski, trochę
chrapliwy, jakby coś przeszkadzało mu mówić. Poruszona do
głębi Mariann z trudem odwróciła głowę do ściany. Nie wolno
jej tego słuchać, nie wolno jej ulec. Och, to niesprawiedliwe,
że właśnie ten człowiek musi wywierać na nią tak magnety
czny wpływ.
- Teraz już wszystko wiesz - zaczęła z ociąganiem. Nagle
zrozumiała, że wcale nie chce stąd wychodzić, że tak cudow
nie byłoby zostać w jego ramionach już na całą wieczność.
Stop! Chyba sam diabeł podszeptuje jej takie myśli. - Pozwól
mi odejść.
Reakcja Vigadó zaskoczyła ją całkowicie. Bez słowa zdjął
przemoczoną marynarkę i koszulę. Zdjął? Raczej zerwał
z siebie w gorączkowym pośpiechu i bez namysłu cisnął na
podłogę. Mariann patrzyła na niego oniemiała. On był... pięk
ny. Cudownie zbudowany, przypominał grecką rzeźbę o ab
solutnie doskonałych proporcjach. I ta smagła cera... Och,
i jak ona ma walczyć z taką pokusą?
- Dlaczego...? - zaczęła ze zdumieniem i nagle zrozu-
WBREW WYROKOM LOSU 65
miała. Przecież powiedział, że ją ukarze! - Proszę, nie! - Co
robić, jak go przekonać? On nie uwierzy w jej czystość, zre
sztą, lepiej o tym więcej nie wspominać. Po pierwsze, może
zechcieć sprawdzić, a po drugie, zacznie kolejne przesłucha
nie i tym razem wyciągnie z niej prawdę. Trzeba spróbować
obudzić w nim ludzkie uczucia. - Nie widzisz, w jakim je
stem stanie?
- Widzę - przytaknął z szatańskim uśmiechem. - Jesteś
podniecona.
Mariann poczuła się jeszcze bardziej upokorzona. O ile
w ogóle było to możliwe.
- Nie chcę! Będzie boleć! - przekonywała gorączkowo.
- Zobaczysz, pożałujesz! Podam cię do sądu, opowiem wszy
stko gazetom. Z detalami!
Nie przejmując się zbytnio ani jej prośbami, ani pogróżka
mi, wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Mariann rozpaczli
wie próbowała się wyrwać.
- Nie, nie rób mi krzywdy!
Położył ją na ogromnym łożu z zadziwiającą delikatnością.
- Musiałaś chyba kiedyś spotkać jakiegoś obrzydliwego
drania, skoro tak reagujesz - zauważył ponuro.
- Owszem - odparła. To właśnie ty jesteś tym draniem,
dodała w myślach.
Gdy przykrywał ją kołdrą, pośpiesznie rozejrzała się do
okoła. No tak, można się było tego spodziewać. Purpurowe
zasłony, dywany, pościel. Wszystko na czerwono, jak w przy
bytku uciech, pomyślała z odrazą. Nagle na komódce ujrzała
leżącą zdjęciem do dołu fotografię. Natychmiast rozpoznała
srebrną ramkę i ogarnął ją gniew. Och, co za łajdak! Gorzej,
to wcielony diabeł. Pewnie dlatego jest taki piękny...
66 WBREW WYROKOM LOSU
- A teraz ci powiem, co zamierzam zrobić - zaczął.
- Nie! - Zasłoniła uszy dłońmi w obawie, że zaraz usły
szy kolejne nieprzyzwoite propozycje.
Z irytacją chwycił ją za nadgarstki i przyciągnął jej ręce
do siebie.
- Co ty sobie o mnie myślisz? - warknął. - Co ci takiego
zrobiono, że umierasz ze strachu na widok mężczyzny?
Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami.
- Opowiadano mi o tobie różne rzeczy...
- Niezależnie od tego, co ci mówiono i o co mnie posą
dzasz, zamierzam po prostu pozwolić ci odpocząć, zanim
pójdziesz.
- Naprawdę mnie stąd wypuścisz? - zawołała pośpiesz
nie, by się upewnić.
- Naprawdę.
- To wolę iść już zaraz. - Usiadła na łóżku i wtedy do
strzegła coś, co przedtem umknęło jej uwagi. Na jednym
z krzeseł wisiał garnitur, który Vigadó miał dziś na sobie.
Pogrzebana dawno nadzieja obudziła się w niej na nowo.
Czyżby nie wszystko stracone?
- Nalegam, żebyś trochę poleżała. Musisz dojść do siebie,
inaczej zemdlejesz gdzieś po drodze.
- Dobrze, ale tylko trochę - zgodziła się z udawanym
ociąganiem, choć w rzeczywistości jego propozycja była jej
bardzo na rękę. Położyła się z powrotem.
Była tak spięta, że niemal podskoczyła, gdy tuż przy jej
uchu rozległ się dzwonek telefonu.
- Przepraszam. - Vigadó z uśmiechem usiadł na łóżku
i przechylił się nad nią, by podnieść słuchawkę. Przez chwilę
słuchał, a jego twarz stopniowo tężała. Rzucił przelotne spo-
WBREW WYROKOM LOSU 67
jrzenie na komódkę, a potem na Mariann. - Tak, rozumiem.
Wpuść ją. Dziękuję. - Odłożył słuchawkę. - Hm, wcześniej,
niż przypuszczałem - powiedział w zamyśleniu, po czym za
topił spojrzenie we wpatrzonych w niego zielonych oczach.
Niczym przyciągany jakąś magnetyczną siłą, pochylił się ni
żej. - Muszę się z tobą kochać - wyszeptał, rozkoszując się
już samą myślą.
- Okłamałeś mnie! - krzyknęła z oburzeniem. Bez namysłu
zaczęła go okładać pięściami. - Ani się waż! Będę krzyczeć!
- Mmm, lubię dodatkowe atrakcje. - Chwycił drobne dło
nie i przycisnął je do poduszki.
Rozpaczliwie szukała jakiegoś argumentu, którym mogła
by go przekonać.
- Zostaw, nie chcę, boję się - szeptała gorączkowo.
- Obiecuję, że będę uważał, żeby cię nie bolało. Dlatego
przestań się szarpać i leż spokojnie. Chyba nie żądam zbyt
wiele, prawda?
Z twarzy Mariann, zdawałoby się, odpłynęła cała krew.
Była śmiertelnie blada.
- Przecież ty chcesz mnie zgwałcić! - zawołała ze zgrozą.
- Co się z tobą dzieje? Zapłacę ci, i to dobrze.
Otworzyła usta, żeby zaprotestować, lecz tym razem Viga-
dó skorzystał z okazji. Namiętny, gwałtowny pocałunek po
zbawił ją nie tylko tchu, ale też chęci do opierania się. Co
prawda, przez jej głowę przelatywały takie słowa, jak przemoc
i niemoralność, ale szybko zostały zagłuszone tym, co szep
tały nie tylko zmysły, ale również serce.
Wciąż jednak próbowała walczyć, choć z coraz mniej
szym przekonaniem. Pragnienie zatopienia się w ogarniającej
ją słodkiej słabości potężniało coraz bardziej, wreszcie zaciś-
68 WBREW WYROKOM LOSU
nięte w pięści dłonie otworzyły się miękko. Puścił je wtedy,
a ona otoczyła jego szyję ramionami.
Całował ją teraz czule i delikatnie, starając się nakłonić
Mariann do odpowiedzi. Nie musiał długo czekać, gdyż
wszelki opór został już przełamany.
- Vigadó! - wyszeptała bezradnie.
Przesunął drżącą dłonią po gładkiej skórze.
- Moja piękna, niezwykła, cudowna...
Jego niecierpliwe ręce chciwie pieściły uległe ciało Mariann.
Dopiero pod ich dotykiem rozpoznawała siłę swojego głodu, któ
rego istnienia nawet nie podejrzewała przez te wszystkie lata. Jej
piersi zdawały się idealnie pasować do jego dłoni, ich serca biły
w tym samym szalonym tempie, ich oddechy były równie gorące.
- Pragnę cię. Pragnę cię aż do szaleństwa! - usłyszała jego
zmieniony głos.
Straciła poczucie rzeczywistości. Na jego namiętne wyzna
nie i pieszczoty odpowiedziała równie gwałtownie, gdyż jego
pasja udzieliła się i jej, ogarnęła ją niczym niszczący płomień.
I nagle...
- Co się tu dzieje?!
Zamarli oboje. Mariann, naga, półprzytomna, oniemiała
z wrażenia, wpatrywała się w otwarte drzwi.
- Cholera, na śmierć zapomniałem - powiedział cicho Vi-
gadó, unosząc głowę tak powoli, jakby naraz stała mu się
ogromnym ciężarem.
W drzwiach do sypialni stała blondynka z fotografii. Jej
twarz była niemal równie biała, jak kosztowne futro, które
miała na sobie. Żona?
- Po co tu przyszłaś, Evo? - spytał z gniewem i odsunął
się nieco od Mariann.
WBREW WYROKOM LOSU 69
- Wytłumacz jej, co się stało! - zażądała histerycznie, po
śpiesznie zakrywając się kołdrą. - To nie moja wina!
- Zamknij się, dziwko - wysyczała Eva. - Myślałaś idiot
ko, że upolowałaś bogatego faceta? Otóż on właśnie wszystko
stracił! - Przeniosła wzrok na Vigadó. - Zawarliśmy umowę.
Złamałeś ją. Jesteś skończony.
- Dlaczego tu przyszłaś? - spytał ponownie.
- Słyszałam, że wróciłeś, sądziłam, że może... - zamilkła
na chwilę. - Obiecałeś mi! Miało przecież nie być żadnych
kobiet! Obiecałeś! - krzyknęła i ze szlochem wybiegła z sy
pialni, trzaskając drzwiami.
Vigadó wstał i niewidzącym wzrokiem zapatrzył się przed
siebie.
- Stało się - powiedział bezbarwnym głosem. - Wszystko
skończone.
- Należało ci się! - Mariann aż się trzęsła z wściekłości.
- Litujesz się nad sobą, kiedy to mnie i twojej żonie sprawiłeś
ból?
- Przepraszam. - W jego głosie brzmiała szczerość.
Na chwilę zaniemówiła ze zdziwienia. Na jego twarzy
widniała rozpacz i udręka, lecz nie zamierzała mu współczuć.
Nie wierzyła, że on równie mocno przeżywał tę straszną sy
tuację. Przecież on nie miał serca.
- Przepraszasz? I sądzisz, że to wszystko załatwia? Ukar-
towałeś to! - wybuchnęła. - Założę się, że wiedziałeś, że ona
tu idzie. Ten telefon był z portierni, prawda?
Odwrócił się gwałtownie w jej stronę.
- Tak, wiedziałem! A potem spojrzałem na ciebie i... i za
pomniałem o wszystkim. To brzmi nieprawdopodobnie, ale
tak właśnie było.
70 WBREW WYROKOM LOSU
Nie mogła uwierzyć w to, co się stało.
- Wykorzystałeś mnie - wyszeptała ze zgrozą. - Użyłeś
do własnych celów.
- Och, byłaś bardzo chętna do tego, żeby cię wykorzystać
w inny sposób, więc jaka to dla ciebie różnica? - Wzruszył
ramionami. - W dodatku dostaniesz forsę, chociaż nie nawy-
silałaś się zbytnio. I przestań robić minę urażonej świętości
i udawać, że się czymkolwiek przejmujesz.
- To było okropne. - Głos jej drżał. Wiedziała, że nigdy
nie zapomni wyrazu twarzy tamtej kobiety. I jej oczu. Oczu
zdradzanej żony...
- Przecież prawie każdy facet, z którym spałaś, oszukiwał
kogoś. Założę się, że nie pierwszy raz widziałaś taką scenę.
A teraz ubieraj się i wynoś. Zapłacę ci i nie chcę cię więcej
widzieć.
Tak po prostu? Najpierw ją upokorzył, potem rozpalił jej
zmysły, a wreszcie wykorzystał do tego, by zadać ból swojej
żonie. Była marionetką w jego rękach, a teraz wyrzuca ją za
drzwi, w dodatku obrażając bez opamiętania. Jak można być
takim potworem?
- W życiu nie widziałam równie wyrachowanego łajdaka!
- Do oczu napłynęły jej gorące łzy. - Nienawidzę cię!
- Ale z pewnością nie tak, jak ja samego siebie. - Wyjął ;
z szafy czystą koszulę i ubrał się. - Ale ciebie również niena
widzę. Poruszyłaś tę część mojej duszy, która wydawała się
od dawna martwa, lecz zrobiłaś to zupełnie niepotrzebnie.
Lepiej mi się żyło bez tego. Nie mam pojęcia, jak tego doko
nałaś. Czarownica!
Patrzył na nią z taką furią, że ponownie zaczęła odczuwać
strach. Bała się, że zechce się na niej mścić za utratę stanowiska,
WBREW WYROKOM LOSU 71
Pożegna się z nim na pewno, przecież Eva niechybnie poskar
ży się ojcu, a ten z miejsca wywali zięcia z Dieter Ringel.
- To nie moja wina! To ty doprowadziłeś do tego wszy
stkiego. Z wyrachowaniem użyłeś jednej kobiety, by zadać
cios drugiej. Nasze uczucia nic cię nie obchodziły. Ale prze
sadziłeś, prawda?
Wpatrywali się w siebie z nienawiścią, ciężko dysząc
z gniewu. Targała nimi zarówno wściekłość, jak i obudzona,
a nie zaspokojona namiętność. Najlepiej byłoby dać ujście
tym potężnym uczuciom. Och, rzucić się na niego z pięściami,
albo też...
- Wiesz, że nadal cię pragnę. Doprowadzasz mnie do sza
łu. Powinienem cię teraz wziąć.
- I nienawidzić siebie jeszcze bardziej? - spytała pogard
liwie.
- Gorzej już być nie może. A tak znalazłbym choć chwilę
zapomnienia. Tak, muszę cię mieć, bo inaczej omotasz mnie
do końca i zupełnie stracę przez ciebie zmysły. - Jego głos
stawał się coraz niższy i coraz bardziej chrapliwy.
- O czym ty mówisz, nic nie robię, jestem niewinna!
- Jesteś, ponieważ jesteś kobietą. - Czarne oczy wpatry
wały się w nią hipnotyzujące Nie potrafiła oderwać od nich
wzroku. - A ja jestem mężczyzną. Widzisz, jakie to proste?
ROZDZIAŁ PIĄTY
To proste, powtórzyła w myślach. Kobieta, mężczyzna
i nieuniknione, które się dzieje między nimi i popycha ich do
siebie. Och, gdyby nie te smoliste, płonące oczy, gdyby nie
ten elektryzujący dotyk...
- Sam do tego doprowadziłeś, nie wiem jak - szepnęła.
- Chyba zawarłeś pakt z diabłem.
- I ty to mówisz? - żachnął się. - Ty, która leżysz przede
mną i drżysz z pożądania, twoje usta błagają o pocałunki,
twoja złocista skóra jest spragniona pieszczot. Cała płoniesz,
pragniesz, żeby cię posiąść. Jak mężczyzna może nad sobą
zapanować przy takiej istocie? Gdybyś żyła w średniowieczu,
to spalono by cię na stosie za czary!
Zawstydzona, ukryła twarz w dłoniach.
- Dam głowę, że niejeden zapomniał przy tobie o swojej
żonie i że niejedno małżeństwo rozbiłaś - ciągnął napiętym
głosem. - Kiedy człowiek kocha się z tobą, wszystko inne mu
obojętnieje i przestaje pamiętać, co do tej pory było dla niego
najważniejsze w życiu. - Przesunął dłonią po wilgotnym od
potu czole. - A co na to twoje sumienie, o ile je w ogóle
posiadasz? Czy nigdy nie brzydzisz się tego, co robisz?
Podniosła na niego zalane łzami oczy.
- Nienawidzę tego - powiedziała z mocą. To wszystko
rzeczywiście było ohydne, te niezliczone kłamstwa, to, że
WBREW WYROKOM LOSU
73
Vigadó traktował ją jak prostytutkę. Nie dość, że musiała to
znosić, to jeszcze musiała stawić czoło obudzonej nagle zmysło
wości. Miała wrażenie, że cała ta okropna sytuacja ją przerasta.
- Ale nie wyobrażaj sobie, że jesteś lepszy. Wręcz przeciwnie.
- Dobra, daleko mi do świętości, ale przynajmniej nie
tkwię w takim bagnie, jak ty! - odparł podniesionym głosem.
- W dodatku odnoszę wrażenie, że całkiem ci w nim dobrze
i wcale nie zamierzasz się z niego wydobyć!
Mariann opuściła głowę. W tym, co mówił, tkwiło ziarno
prawdy, choć miał błędne wyobrażenie o sytuacji. Och, co by
tata na to powiedział? Jego średnia córka oszukuje, udaje
kogoś innego, uprawia szpiegostwo, próbuje ukraść klucze,
leży naga w łóżku obcego mężczyzny, uchodzi za kobietę
lekkich obyczajów... Poczuła się winna.
- Jakie to wszystko obrzydliwe - wyszeptała.
Spojrzał na nią ze smutkiem.
- Jeśli chodzi o mnie, to więcej cię nie tknę.
- Nie? - Spojrzała na niego przez łzy.
- Rozczarowana?
- Chyba żartujesz! - oburzyła się, starannie odpędzając od
siebie myśl, że do końca życia będzie tęsknić za tym, co się
dzisiaj nie stało...
- Mogłabyś być trochę milsza - warknął.
- Po tym wszystkim, co mi zrobiłeś?
Patrzył na nią ponurym wzrokiem.
- Oszukałaś mnie, musiałem dać ci małą nauczkę.
- Małą? Nie wiem, kiedy dojdę do siebie po dzisiejszych
przejściach.
Sięgnął po portfel i pogardliwym gestem cisnął na łóżko
zwitek banknotów.
74 WBREW WYROKOM LOSU
- Może to pomoże ci się szybciej pozbierać.
Urażona do żywego, równie wzgardliwie rzuciła je na pod
łogę.
- Nie chcę twoich pieniędzy!
- Ten, który cię wynajął, zapłacił ci lepiej? - zadrwił go
rzko. - Weź, przydadzą ci się. Przynajmniej przez jakiś czas
odpoczniesz od najbardziej wymagających drani. Będziesz
mogła przyjmować lżejsze zlecenia.
Pobladła.
- Niedobrze mi.
Wyszedł na moment, po czym wrócił ze szklanką wody,
którą z irytacją wcisnął do drżącej dłoni Mariann.
- Chyba rzeczywiście przejęłaś się tą awanturą.
- Co za spostrzegawczość! - skwitowała ironicznie.
Westchnął ciężko.
- Przez ciebie zaczynam mieć wyrzuty sumienia.
- Powinieneś! - Gdy dokończyła pić wodę, zauważyła, że
Vigadó przygląda jej się bardzo intensywnie. - O, nie! Nawet
o tym nie myśl - ostrzegła.
- Mam pewną propozycję.
- Nie ma mowy - ucięła krótko.'- Jedyne, czego chcę, to
ubrać się i wyjść.
- Chodzi mi o pracę - ciągnął spokojnie, jakby w ogóle
nie słyszał jej protestów. - Ale nie taką, do jakiej przywykłaś.
Uczciwą pracę. Żadnego seksu. Żadnych kłamstw. Żadnych
karkołomnych numerków z perwersyjnymi brutalami. Jak ci
się to podoba?
- Jak mam to rozumieć? - spytała nieufnie.
- Co, boisz się każdej roboty, która wymaga większych
kwalifikacji niż umiejętność leżenia na plecach? - zakpił.
WBREW WYROKOM LOSU 75
Zacisnęła usta.
- Zapewniam, że nadaję się do takich zajęć, o jakie mnie
nawet nie podejrzewasz - syknęła z urazą.
- Ja nie mówię o tańcu erotycznym ani o striptizie, na
czym się pewnie świetnie znasz, ale o pracy, w której nie
będziesz musiała sprzedawać swego ciała.
Nagle pojęła. Chciał przywrócić upadłą kobietę społeczeń
stwu. Dręczyły go wyrzuty sumienia, więc aby je uciszyć,
postanowił się nią zająć. Zrobi z prostytutki porządną dziew
czynę i dzięki temu poczuje się lepiej.
- Mógłbyś mówić bardziej konkretnie?
- Naprawdę lubisz urządzać wnętrza, czy to było kolejne
oszustwo?
Hurra, Lionel, jednak mogę ci pomóc!
- Naprawdę lubię.
- Zakładam, że rzeczywiście nie znałaś prawdziwych mo
tywów, kierujących twoimi pracodawcami. Powiedziano ci,
że masz spróbować mnie uwieść, by nadszarpnąć moją repu
tację. Nie przyszłaś tu dzisiaj dlatego, że spodziewałaś się
wizyty mojej żony, prawda?
- Gdybym wiedziała, że ona przyjdzie, trzymałabym się
od ciebie z daleka - zapewniła z najgłębszym przeko
naniem.
- Cóż, jestem prawie przekonany, że tak właśnie by
ło. W takim razie, aby dać ci szansę wyrwania się z tego ba
gna, w które wpadłaś, proponuję ci uczciwą pracę. Napra
wdę zostaniesz dekoratorką. Najpierw dokończysz to, co za
częłaś w biurze, następnie zajmiesz się moim apartamen
tem, przydałoby się go odnowić, a potem znajdę ci inne
zlecenia.
76 WBREW WYROKOM LOSU
Chyba musiała się w czepku urodzić! Dzięki temu będzie
miała masę okazji, żeby zawładnąć kluczami i znaleźć adres
Mary 0'Brien!
- To cudowne! - powiedziała szczerze, lecz nagle poczuła
wyrzuty sumienia. Nie chciała więcej oszukiwać. Ale prze
cież nie miała wyjścia, skoro miała uratować wydawnictwo
i być może małżeństwo Lionela. Stawka była bardzo wysoka.
A nad tym bezdusznym brutalem nie warto się litować i nie
należy z nim grać uczciwie. - Ale... Ale nie rozumiem, cze
mu zamierzasz się mną zajmować? Sądziłam, że nie chcesz
mnie więcej widzieć.
- Chyba musiałem zwariować - mruknął ponuro. Milczał
przez chwilę. - Nie lubię, gdy kobieta się sprzedaje. Nie po-
winnyście myśleć o sobie jak o przedmiotach czy towarze
- powiedział z przekonaniem.
- Ale mężczyźni tak nas traktują.
- Musisz znać niezłych drani. - Zmrużył oczy. - Ale
w sumie nic dziwnego, że cię tak traktują. Jesteś chodzącym
zaproszeniem do grzechu. Sposób, w jaki się ruszasz... -
Przerwał i odetchnął głęboko. - Nieważne. Najwyższy czas,
by zmienić twoje życie. Jesteś piękna, inteligentna, przy
szłość należy do ciebie. Musisz tylko zacząć cenić samą sie
bie, a wtedy inni też będą cię szanować, zobaczysz - przeko
nywał z żarem. - Musisz się podźwignąć...
- Vigadó! - wyrwało jej się. Była kompletnie oszołomio
na. - Tak mnie nawracasz, jakbyś coś z tego miał.
Zmarszczył brwi.
- Chyba powinnaś być mi wdzięczna? Mogłem cię oddać
w ręce policji za oszustwo i pracę na czarno.
- Wszystko, tylko nie to! - zawołała z przestrachem. - Ja
WBREW WYROKOM LOSU
77
naprawdę doceniam to, co dla mnie robisz. Bardzo ci dziękuję
za tę pracę - zapewniła.
To się nazywa mieć szczęście! Sam ułatwia jej zadanie.
Teraz niepokoiło ją tylko jedno. Musi tak zdobyć adres Mary,
żeby Vigadó nigdy się nie zorientował, że to Mariann wystry
chnęła go na dudka. Gdyby bowiem odgadł prawdę... Ciarki
przebiegły jej po krzyżu na tę myśl. Nigdzie nie byłaby bez
pieczna. Znalazłby ją choćby na końcu świata i zemściłby się.
Wolała nawet o tym nie myśleć.
- Odpocznij. Wezmę prysznic i odwiozę cię do domu.
- Dziękuję, ale nie ma potrzeby... - urwała.
Wcale jej nie słuchał. Dotykał palcami leżącego na komo
dzie zdjęcia. Powiedział coś cicho po węgiersku, a w jego
głosie brzmiał ogromny smutek.
- Och, głuptasie - szepnęła ze współczuciem. - Kochasz
ją, prawda?
- Co takiego? - Spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Słyszałam, jak mówiłeś teraz do niej. Do Evy. Założę
się, że to właśnie jej fotografia. Dlatego radzę ci, biegnij za
nią, spróbuj wszystko naprawić. Przekonaj, że ją kochasz, że
nie chciałeś jej zranić. Wiesz co? Powiedz, że to wszystko
moja wina. Że to ja zakradłam się do twojej sypialni, że
wykorzystałam twoje zmęczenie...
Z oszołomieniem potrząsnął głową.
- Dziwna z ciebie osoba.
- Idź, szukaj jej - ponagliła niecierpliwie. - Jeśli Ci naprą-
- wdę zależy.
- Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo mi zależy!
Przez chwilę panowało milczenie.
- Sądzę, że winien ci jestem wyjaśnienie. Zresztą, teraz
78 WBREW WYROKOM LOSU
i tak to się wyda, więc już wszystko mi jedno. Moja żona nie
jest moją żoną. Rozwiedliśmy się trzy lata temu.
- Trzy lata? - powtórzyła z niedowierzaniem. - W takim
razie, po co udajecie, że jesteście małżeństwem? Podobno
nienawidzisz kłamstwa?
- Z pewnych przyczyn taka sytuacja mi odpowiada - od
parł niechętnie.
- A Evie?
- Jej też. Widzisz, czuła się upokorzona. Jak to, ona nie
utrzymała przy sobie mężczyzny? Teść też nie zamierzał się
chwalić rozwodem córki. Utrzymałem pozycję dyrektora fir
my w zamian za dochowanie tajemnicy.
- Nieźle na tym wyszedłeś - skomentowała z ironią.
- Nie do końca. Ale przyznaję, ma to pewne plusy. Wszy
scy sądzą, że nadal jesteśmy parą, co do pewnego stopnia
chroni nas przed zakusami wyrachowanych ludzi. Chociaż
wiele kobiet leci na mnie nawet w obecności Evy...
- Ach, stąd twoja pogarda dla kobiet - odgadła.
- Owszem. Dla pieniędzy są gotowe zrobić wszystko. Dziew
czyna twojej profesji przynajmniej nie udaje. One zaś są obrzyd
liwymi hipokrytkami. Niektóre tak bardzo chcą mnie usidlić, że
chętnie porzuciłyby własnych, mniej zamożnych mężów.
- A nigdy nie przyszło ci do głowy, że pragną nie twoich
pieniędzy, tylko ciebie samego? - spytała cicho. Dla niej był
by atrakcyjny nawet wtedy, gdyby nie miał złamanego grosza.
Nie wątpiła, że inne są równie wrażliwe na jego urok.
Wzruszył ramionami.
- Mnie? Nie, dawno pozbyłem się złudzeń. Potrafię roz
poznać chciwość na pierwszy rzut oka. Większość ludzi sądzi,
że bogactwo i władza przynoszą szczęście.
WBREW WYROKOM LOSU 79
- A tymczasem? - zaciekawiła się, gdy zamilkł, pogrążo
ny w myślach.
Nie odpowiedział. Jego palce błądziły po srebrnej ramce
odwróconej fotografii, a w oczach widniał smutek. Mariann
zrobiło się go żal. Kochał byłą żonę, widocznie nie chciał tego
rozwodu. Nie mógł być więc zupełnie złym człowiekiem,
skoro żywił takie uczucia.
- Tak mi przykro - szepnęła. - Żałuję, że nie mogę ci
jakoś pomóc. Gdybym mogła obudzić w tobie nadzieję...
- Po co? - spytał z goryczą. - Lepiej pozbyć się złudzeń,
niż wciąż żyć nadzieją, która się nigdy nie spełni. Przez te trzy
lata liczyłem na to, że wszystko się jakoś ułoży, choć nie było
na to szans. Eva nie stawiała się na spotkania, łamała umo
wy... Próbowała mnie w ten sposób ukarać.
- Za co? - Przez chwilę szukała odpowiednich słów. - Za
to, że nie byłeś jej wierny?
Odpowiedział jej urągliwy śmiech.
- Za to, że byłem silny i nie tańczyłem na dwóch łapkach,
jak wszyscy inni przede mną. Nie adorowałem jej bezustannie
i nie mogła tego znieść. Przez całe życie była oczkiem w gło
wie tatusia, a ja nagle wyrządziłem jej taki afront! Byłem
sobą, a nie dodatkiem do niej. Dlatego mściła się na mnie.
Postanowiłem, że dłużej tego nie zniosę i że trzeba zerwać
wszelkie więzy.
Nagle zrozumiała wszystko.
- Czyli jednak wykorzystałeś mnie - powiedziała cicho.
- Postawiłeś wszystko na jedną kartę.
- Tak - przyznał. - Ale nie zrobiłem tego z wyrachowa
nia, lecz raczej z desperacji. Podjąłem decyzję błyskawicznie.
Skoro już tu byłaś, a ona szła... Cóż, niechcący spełniłem
80 WBREW WYROKOM LOSU
życzenia tego kogoś, kto się tobą posłużył. Wylecę z Dieter
Ringel.
Nagle przyszła jej do głowy okropna myśl, którą zdusiła
w zarodku. Lionel nie mógłby sobie niczego lepszego wyma
rzyć. Jego najgorszy wróg jest skończony. Czy nie o to właśnie
mu chodziło? Czyżby posłużył się nią i wysłał wprost w ramiona
przeciwnika? Znając nieposkromione żądze Vigadó, wiedział, że
Mariann niechybnie wyląduje w jego łóżku. Nonsens. Przecież
Gabor przyjechał do Budapesztu o dziesięć dni wcześniej, nikt
nie mógł tego przewidzieć. Odetchnęła z ulgą. Gdyby Lionel
okazał się łajdakiem... Strach pomyśleć.
- To dlatego chciałeś się ze mną kochać - stwierdziła ze
smutkiem. A ona idiotka sądziła, że to ze względu na nią
samą...
- Zrozum, muszę o niej zapomnieć - powiedział z tru
dem. - Nie mam żony, nie mam wspomnień, nie mam nic.
Koniec.
Chciało jej się płakać. Był równie bezlitosny dla siebie, jak
dla innych. Widziała, jak bardzo cierpi, dlatego wahała się
tylko przez moment. Wstała, owinęła się ciasno cienką kołdrą
i podeszła do niego. Spojrzał na nią ze zdumieniem, gdy
wzięła go za ręce. Mocno ścisnęła jego dłonie, by pokazać
mu, że nie jest sam, że ktoś mu szczerze współczuje.
- Nie wolno się poddawać - przekonywała łagodnie. -
Gdyby Eva wiedziała, jak bardzo ci zależy...
- Za późno. Wiem, co mówię - pokręcił głową. - Nie
ustannie mnie zadziwiasz. Dlaczego to robisz? I dlaczego ja
pozwalam ci się pocieszać? Każdego innego wysłałbym do
wszystkich diabłów.
- A dlaczego mam tego nie robić? Przecież potrzebujesz
WBREW WYROKOM LOSU 81
ludzkiego ciepła - zdziwiła się. Dla niej było to zupełnie
oczywiste, że pomaga się człowiekowi w potrzebie. - Sądzę,
że powinieneś go z powrotem szukać u żony.
- Znam ją. Nigdy mi nie daruje. Jest równie bezlitosna jak
jej ojciec. I jak ja - dodał jakby z pewnym smutkiem.
Nie pojmowała, jak można się tak zadręczać, nie dając
sobie żadnej nadziei. Ona tak nie potrafiła. Głowa do góry,
powtarzała zawsze sobie, i innym. Wtedy łatwiej dostrzec na
wet najodleglejsze światło.
- Nie wierzę, że nie zamierzasz walczyć o kogoś, kogo ko
chasz! To zupełnie do ciebie niepodobne! - zawołała gorąco.
Przez chwilę panowała cisza.
- Całe moje małżeństwo było istnym piekłem. Nawet gdy
się zakończyło, nie udało mi się uciec z tej złotej klatki. Mam
dług wobec Dietera, nauczył mnie zawodu, postawił na mnie,
wiele mu zawdzięczam. Dlatego robiłem, co chcieli, pokazy
wałem się z Evą publicznie, uśmiechałem, udawałem dobrego
męża. Z każdym dniem tej szopki czułem się coraz bardziej
zniewolony i upokorzony.
- Czyli wyżej cenisz wolność niż miłość? - spytała cicho.
- Tak. Tylko głupcy dają się złapać w sidła uczucia, a po
tem szarpią się w nich i cierpią.
Cóż, była w tym pewna racja. Mariann też obawiała się
niszczącej siły namiętności. Z drugiej wszakże strony...
- A ty starałeś się z nich wyrwać, ale to nie pomogło.
Nadal cierpisz. Czuję twój ból.
Odwrócił wzrok. Intuicja podpowiedziała jej, że Vigadó
zamierza skłamać.
- To nic takiego. Poradzę sobie. - Starał się, by zabrzmia
ło to jak najbardziej przekonująco.
82 WBREW WYROKOM LOSU
Jednak Mariann nie miała najmniejszych wątpliwości, że
sam nie uwolni się od bolesnych wspomnień. Chyba żeby ktoś
mu w tym pomógł. Ogarnęło ją pragnienie, by to ona była tą,
która wyleczy jego rany i przyniesie mu zapomnienie. Posta
rała się odegnać od siebie tę myśl. Niewykluczone, że zawsze
będzie kochał tylko Evę i że żadna inna kobieta nie jest w sta
nie zająć jej miejsca.
Wpatrywali się w siebie w milczeniu, a w swoich oczach
mogli wyczytać coraz większą sympatię i wzajemne zrozu
mienie. Wreszcie Vigadó uśmiechnął się leciutko i pogładził
ją po włosach.
- Jesteś niezwykła. Nieznośna, uparta, nie liczysz się ze
słowami, bez większych oporów wykonujesz jeden z najbar
dziej obrzydliwych zawodów świata, a przecież tyle w tobie
dobroci i ciepła - zauważył w zadumie.
Z radosnym zaskoczeniem stwierdziła, że jest w nim więcej
ludzkich cech, niż sądziła. Miała ochotę go za to pocałować.
- Kokota z sercem ze złota - zażartowała, żeby ukryć
wzruszenie. - Ty zaś z kolei groźnie warczysz, pokazujesz kły
i pazury, a tak naprawdę to bardzo byś chciał, żeby cię ktoś
przytulił i pogłaskał.
Uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- No cóż, może - przyznał. - Jesteś jedyną kobietą, która
dostrzegła we mnie coś więcej niż zewnętrzne pozory. Czy to
ze względu na to, że wiele przeszłaś, tak samo jak ja? - Oto
czył ją ramionami. - Ciężkie warunki jednych łamią, zaś in
nych zmieniają w zwycięzców. Stal wytapia się w ogniu. Dla
tego jesteśmy tak do siebie podobni.
- Wcale nie! - zaprotestowała.
- Ty nigdy się nie poddajesz - mówił cicho, z namysłem.
WBREW WYROKOM LOSU 83
- Gdy coś cię dotknie, chowasz się i liżesz rany, tak by nikt
o tym nie wiedział. Nie pokazujesz słabych stron. Mimo pro
fesji, jaką uprawiasz, nie cierpisz, gdy ktoś tobą rządzi. Masz
więcej odwagi niż większość znanych mi mężczyzn. Jesteśmy
ulepieni z jednej gliny.
Nie, nie zgadzam się, myślała gorączkowo. On jest jej wro
giem, musi go przechytrzyć, wyrwać z jego chciwych rąk pod
kupioną autorkę, uratować swoje wydawnictwo, powstrzymać
Lionela przed popełnieniem jakiegoś głupiego kroku. Powtarzała
sobie, że jej celem jest oszukanie Vigadó, a nie rozumienie go.
Jednak stopniowo nabierała coraz większego obrzydzenia do
swojej misji. Nie miała jednak wyjścia.
- Skoro tak twierdzisz... Przepraszam, ale chyba zrobiło
się późno.
- Dobrze, zaraz przyniosę twoje rzeczy i odprowadzę cię.
- Ależ nie trzeba - zaprotestowała pośpiesznie.
W ten sposób zrujnowałby jej plany. Zamierzała bowiem
w czasie jego nieobecności zawładnąć kluczami, opuścić jego
mieszkanie i znaleźć adres Mary.
- Nie będziesz się sama włóczyć po nocy - oznajmił to
nem nie znoszącym sprzeciwu.
Wiedziała, że sprzeciw nic nie da. Ale przecież nie może
pozwolić, by odwiózł ją do Hiltona! Zajmowała tam luksuso
wy apartament Istvana, który nalegał, by zrobiła mu tę uprzej
mość. Nie miał pojęcia, że było jej to bardzo nie na rękę. Kto
to widział, żeby z trudem wiążąca koniec z końcem osoba
mieszkała w ekskluzywnym hotelu? Nie mogła jednak odmó
wić, gdyż nie chciała ani Istva'na urazić, ani zdradzać mu
prawdy. Oboje z Tanyą sądzili, że Mariann zakłada w Buda
peszcie filię wydawnictwa i że współpracuje z Vigadó.
84 WBREW WYROKOM LOSU
- Dobrze, odprowadź mnie do centrum, a stamtąd wezmę
taksówkę.
- Aha, wstydzisz się pokazać, w jakim miejscu mieszkasz.
W porządku, rozumiem. Chcę cię jednak ostrzec, że od jutra
nie będziesz mieć przede mną żadnych tajemnic. Jestem two
im opiekunem, daję ci pracę, chronię przed nieodpowiednimi
facetami i muszę wiedzieć, gdzie się w danej chwili podzie-
wasz. Przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jasne?
No tak, jeszcze tego brakowało, pomyślała z furią. Gdy
wyszedł, bez oporów zaczęła przeszukiwać kieszenie jego
garnituru. Musi wykonać swoje zadanie jak najprędzej, bo
jeśli Vigadó będzie jej pilnował, to marne jej widoki...
Nie tylko zresztą dlatego. Im więcej czasu spędzała w jego
obecności, tym bardziej stawała się podatna na jego urok.
Wystarczyło, by na nią spojrzał, by jej dotknął, a miękła jak
wosk i zapominała o wszystkim. A przecież Lionel tak na nią
liczył, obiecała, że wyciągnie go z tarapatów.
Kluczy nie było nigdzie. Mariann westchnęła ciężko. Po
winna jak najszybciej wyjechać z Budapesztu. Jeśli zostanie,
niechybnie padnie ofiarą hipnotyzującego wpływu Vigadó
oraz własnych pragnień. Albo musisz złamać dane słowo, albo
stracić niewinność, stwierdziła melancholijnie.
Nagle przyszła jej do głowy paradoksalna myśl, że właśnie
powinna oddać siebie, by zyskać coś znacznie cenniejszego.
Coś, co mógłby jej ofiarować tylko Vigadó...
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Na zewnętrz było strasznie zimno. Mariann przystanęła na
dziedzińcu, by naciągnąć na głowę kaptur różowej kurtki.
Niechętnie spojrzała na zakratowane okna i masywne drzwi.
Nie miała szans niepostrzeżenie wemknąć się do środka, gdy
by wróciła jeszcze tej nocy.
- O rany, to wygląda jak twierdza.
- Wiele węgierskich budowli musiało swego czasu speł
niać funkcje obronne - wyjaśnił. - Najazdy tureckie, ciągłe
wojny. Dlatego wznoszono budynki piękne, lecz trudne do
zdobycia. - Jego głos zmienił się nieco. - Ty też taka jesteś.
Ten komplement nieoczekiwanie sprawił jej dużą przyje
mność, lecz nie pokazała tego po sobie.
- W takim razie możesz spać spokojnie. Nikt się tu nie
włamie.
- Musiałem się zabezpieczyć, inaczej konkurencja nie
chybnie dobrałaby się do moich baz danych.-
- Baz danych? - wyrwało jej się.
Lionel mówił, że oni mają tu wszystko skatalogowane, że
ma szperać w papierach. Niedobrze. Nie dobierze się przecież
do danych komputerowych, nie znając hasła.
- Niestety, to biuro jeszcze nie jest w pełni skomputeryzo
wane, ale dopilnuję, by zmienić to w najbliższym czasie. Weź
mnie pod rękę, jest strasznie ślisko.
86
WBREW WYROKOM LOSU
- Dzięki, ale nie czuję się stuletnią staruszką- zażartowa
ła, by ukryć zaniepokojenie.
- Mówiłem, że lubisz być niezależna - mruknął. - To co?
Przychodzisz jutro do pracy?
- Będę już o ósmej - zaproponowała. Może rano nadarzy
się jakaś okazja. A nuż gdzieś na wierzchu leży na przykład
list od Mary? Z ich wydawnictwem nie kontaktowała się ni
gdy telefonicznie, zawsze pisała do nich.
- Przychodź, o której zechcesz, ja siedzę w robocie już od
siódmej. Trzeba trzymać ludzi silną ręką, gdyż inaczej nic nie
zrobią.
- A nie przyszło ci nigdy do głowy, że pracowaliby lepiej,
gdyby lubili szefa i czuli się emocjonalnie związani z firmą?
- E tam, uczucia - parsknął pogardliwie. - Jak się im pod
dajesz, to przestajesz logicznie myśleć, tracisz z oczu swój wła
ściwy cel i stajesz się podatna na ciosy. Moi wrogowie tylko
czekają na chwilę słabości. Zapewniam cię, że rzuciliby się na
mnie całym stadem i rozszarpali na strzępy. Muszę być twardy.
Jeśli za sukces trzeba płacić taką cenę, obym nigdy nie była
bogata, pomyślała z goryczą. Nagle zauważyła, że Vigadó
bardzo przypomina Istva'na. Tamten też bronił się przed uczu
ciem, otoczył nieprzeniknioną skorupą, tłumił swoje najgłęb
sze pragnienia. Też chciał być prawdziwym mężczyzną, który
nie zna wzruszeń, do którego nie mają dostępu wątpliwości
i którego nie można zranić.
Jednak Tanya potrafiła dotrzeć do serca Istva'na i obudzić
je do życia. Dopiero dzięki jej miłości poznał prawdziwy
smak szczęścia. Mariann zapragnęła nagle, by kiedyś Vigadó
spotkało coś równie cudownego. To dziwne, ale naprawdę
życzyła mu jak najlepiej.
WBREW WYROKOM LOSU 87
- Hej, ty się trzęsiesz z zimna - zauważył. - Chodź tutaj.
- Przygarnął ją ramieniem.
Wiedziała, że nie powinna na to pozwolić, ale z drugiej
strony było to takie przyjemne, w dodatku jego bliskość na
pawała ją poczuciem bezpieczeństwa, chociaż nie rozumiała,
dlaczego. Przecież Vigadó był jej wrogiem, szalenie niebez
piecznym wrogiem, skąd więc to niepojęte uczucie błogości
i spokoju?
Wyszli przez kamienną bramę i, kierowani tą samą myślą,
przystanęli, by podziwiać rozciągający się przed nimi widok.
Ośnieżone uliczki, skuty lodem Dunaj, otaczające ich zabyt
kowe mury i baszty, a na niebie migoczące gwiazdy - wszy
stko razem tworzyło niezapomnianą, bajkową scenerię.
- Ale ci dobrze - szepnęła cicho, by nie zepsuć nastro
ju. - Żyć i pracować w takim miejscu... Przecież tu jest
cudownie.
- Pracować tak, ale jeśli chodzi o życie... - zamilkł, nie
kończąc myśli.
Odgadła, że dręczą go bolesne wspomnienia związane
z nieudanym małżeństwem. Ujęła go za rękę i uścisnęła ją, by
dodać mu otuchy.
- Zobaczysz, wszystko się ułoży. Skoro jesteś tak sil
ny i odważny, nie obawiaj się pokazać Evie, jak bardzo ci na
niej zależy. Jaka kobieta oprze się mężczyźnie, który otworzy
przed nią swoje serce? Zapewniam cię, że twoja żona wyba
czy ci wszystko, jeśli tylko pozna siłę twojej miłości. Musisz
spróbować! - przekonywała gorąco. - Jesteś w stanie osiąg
nąć wszystko, czego tylko zapragniesz.
- Tak samo jak ty - uśmiechnął się lekko.
Zrobiło jej się niewyraźnie. Jej celem było oszukanie go,
88 WBREW WYROKOM LOSU
o czym myślała z coraz większą niechęcią. Och, czy życie
musi być takie skomplikowane?
Śnieg skrzypiał pod ich stopami, gdy szli w stronę pokrytego
śniegiem pomnika świętego Stefana. Wokół panowała cisza.
- Hej, ty zaraz zamarzniesz - zaniepokoił się Vigadó, gdy
Mariann zadrżała po raz kolejny. - Masz. - Zawiązał wo
kół naciągniętego kaptura swój szalik, żeby było jej cieplej.
- Pewnie zimno ci w nogi, co?
Zanim zdążyła zaprotestować, przykucnął i starannie pod
ciągnął w górę pomarańczowe getry Mariann, by osłaniały
również jej kolana i uda. Bez słowa patrzyła w dół na lśniące
czarne włosy Vigadó. Najchętniej przyklękłaby obok niego,
ujęła jego twarz w dłonie i obsypała ją czułymi pocałunkami.
- Pomarańczowy z różowym. - Wstał i popatrzył na jej
ubranie. - Ciekawe zestawienie.
Roześmiała się.
- Cóż, możesz je lubić albo nie...
- Uwielbiam je - szepnął. - Wiele o tobie mówi. Lubisz
być zauważana, co? Łatwo cię spostrzec, wyraźnie odcinasz
się od dziewiczej bieli śniegu.
Czy to miała być aluzja do jej „profesji"? Sfrustrowana
Mariann, nie zastanawiając się nawet przez moment, schyliła
się błyskawicznym ruchem, chwyciła garść śniegu i cisnęła
mu prosto w twarz. Instynkt kazał jej się odwrócić i uciekać
co sił w nogach. Nikt nie traktuje w ten sposób milionerów!
- Aj! - zawołała, gdy wielka pacyna śniegu wylądo
wała na jej kapturze. Proszę, milioner postanowił wziąć od
wet. Odwróciła się i przykucnęła, by ulepić następną śnieżkę.
- Jesteś okropny! - krzyknęła, gdy Vigadó trafił ją prosto
w twarz.
WBREW WYROKOM LOSU 89
- W walce wszystkie chwyty są dozwolone! - Ze śmie
chem schował się za latarnią.
- Zobaczysz, że dam ci radę! - Bez opamiętania bombar
dowała go śnieżkami.
- Ach, ty, zaraz ci pokażę!
Pobiegł w jej stronę, więc zaczęła uciekać, lecz po chwili
trafiła w ślepy zaułek pomiędzy jakimiś basztami. Odwróciła
się z uśmiechem, lecz ku swojemu zdziwieniu nie dostrzegła
nikogo. Nasłuchiwała przez chwilę. Cisza. Jedynie wiatr świ
stał w gałęziach drzew.
Wróciła i zauważyła na śniegu ślady stóp, poszła więc za
nimi. W pewnym momencie zaczęło jej się jednak wydawać,
że została zupełnie sama pośród milczących, czarnych ścian.
Zrobiło jej się nieprzyjemnie.
- Vigadó? - spytała z lekkim niepokojem. - Vigadó,
gdzie jesteś?
- Nad tobą.
Gdy spojrzała w górę, ktoś zepchnął na nią leżący na murze
śnieg.
- Och!
Zeskoczył lekko na ziemię i delikatnie wytarł chusteczką
mokrą i roześmianą twarz Mariann.
- To było nieuczciwe zagranie - poskarżyła się.
- Ale skuteczne. Najważniejsze, żebym wygrał i dostał to,
czego chcę - powiedział spokojnie. A potem pocałował ją.
Przez chwilę trwała w jego objęciach, po czym z żalem
wysunęła się z nich.
- A fe! - Żartobliwie pogroziła mu palcem. - Co by po
wiedzieli twoi wrogowie, gdyby zobaczyli, jak rzucasz śnież
kami i gonisz jakąś postrzeloną dziewczynę?
90 WBREW WYROKOM LOSU
- Rozumiem, że w ten sposób nareszcie uznajesz moją
wyższość nad tobą?
- Nie - odparła dumnie. - Posiadam cechy, których tobie
brakuje, a które są najważniejsze. Ty jesteś zimny jak głaz,
a ja mam duszę i serce.
- Łatwo mogę pozbawić cię złudzeń i udowodnić, że lu
dzie kierują się czymś innym. Ty też.
Zdaje się, że ten człowiek miał zwyczaj niszczyć wszystko,
co stawało mu na drodze. Ale Mariann nie zamierzała się
ugiąć.
- Nie dałbyś rady.
- Nie prowokuj mnie - ostrzegł cicho.
Uśmiechnęła się i opiekuńczym gestem troskliwej mamusi
zaczęła otrzepywać śnieg z jego kołnierza. Wiedziała, że takie
pobłażliwe traktowanie działa na zbyt pewnych siebie męż
czyzn jak kubeł zimnej wody. Ale nie na tego.
Chwycił ją za rękę, ściągnął rękawiczkę, po czym zaczął
zmysłowo całować wnętrze jej dłoni. Gdy poczuła dotyk jego
języka i zębów, ogarnęła ją fala gorąca. O matko, ten facet
potrafiłby złamać opór najtwardszej kobiety! Co nie znaczy,
że należy dać cokolwiek po sobie poznać.
- Nie musisz mnie przekonywać, że jesteś znakomitym
kochankiem - stwierdziła chłodno..- Ale seks i pożądanie nie
mają nic wspólnego z tym, co się dzieje w ludzkiej duszy.
A ponieważ tego nie pojmujesz, tracisz to, co w życiu naj
ważniejsze.
- Miłość? - spytał pogardliwym tonem.
- Tak. Nie możesz zaprzeczyć, że ona istnieje i że...
- Właśnie, że mogę. Sądzisz, że kochałem Evę. Mylisz się.
Rządziły nami bardziej prymitywne potrzeby. Ponadto docho-
WBREW WYROKOM LOSU 91
dziły jeszcze inne sprawy, wyjątkowo skomplikowane. Nie
ważne. W każdym razie mogę cię zapewnić, że coś takiego
jak miłość między kobietą a mężczyzną nie istnieje. Po kilku
latach wspólnego życia pożądanie wygasa, a ludziom spadają
klapki z oczu. Koniec.
- Czasami rzeczywiście tak się zdarza, Ale nie wtedy, gdy
przy wyborze partnera kierujemy się sercem. Widziałam pra
wdziwą miłość, której nie zniszczył upływ czasu. Między
moimi rodzicami. Między moim bratem a dziewczyną z są
siedztwa. Między starszą siostrą a... a jej ukochanym Wę
grem. - Na wszelki wypadek wolała nie wymieniać imienia
Istvana. - Wszyscy oni wiele przeszli, zostali wystawieni na
ciężkie próby, ale ich uczucie przetrwało. Miłość istnieje.
- Okłamujesz samą siebie.
- To ty okłamujesz samego siebie - zaprzeczyła żarliwie.
- A jeśli nie uwierzysz w miłość, to nigdy jej nie zaznasz.
- Prostytutka-filozof, to ci dopiero! - parsknął urągliwie.
W tym momencie zrozumiała, że trafiła w dziesiątkę. Za
zdrościł tym, którzy poznali smak prawdziwego uczucia i już
nie musieli iść przez życie samotnie.
- Myślę, że w tym momencie zakończymy naszą dyskusję
- oznajmiła z godnością. - Dalej pójdę sama.
- Mogłabyś wrócić do mnie i nauczyć mnie miłości - za
proponował.
- Albo udać się do domu i wrąbać porcję frytek - zażar
towała, by nie urazić go odmową. - Wybacz, ale chyba wolę
to drugie. Umieram z głodu.
Roześmiał się, lecz wyczuła, iż nieprędko zapomni, że dała
mu kosza. Niewykluczone, że będzie chciał ją jakoś za to
ukarać.
92 WBREW WYROKOM LOSU
- Nie wiesz, co tracisz - mruknął.
- Potrafię sobie wyobrazić. Przywiązałbyś mnie do łóżka,
zanim zdążyłabym ściągnąć buty - zakpiła.
- Ach, przejrzałaś mnie na wylot! - zawołał z udawaną
rozpaczą.
Dumny facet, pomyślała z uznaniem. Nieco mniej spodo
bało jej się to, że odprowadził ją na postój i wsadził do ta
ksówki. Zamienił z kierowcą parę słów po węgiersku, po
czym pomachał jej ręką i odszedł. Gdy skręcili za róg, Ma
riann poprosiła taksówkarza, by się zatrzymał, oznajmiła, że
zmieniła zdanie, wcisnęła mu do ręki suty napiwek i pobiegła
do znajdującego się nie opodal Hiltona.
Kilka dni później Antal, który już przebolał, że Mariann
nie jest platynową blondynką, podszedł do niej podczas pracy.
- Powinnaś trochę odpocząć - zagaił. - Nie napiłabyś się
ze mną kawy?
Nagle za ich plecami rozległ się rozkazujący głos. Vigadó
rzucił zaledwie kilka słów po węgiersku, a Antal już siedział
przy swoim biurku, pozostali zaś pracownicy zaczęli się uwi
jać w przyspieszonym tempie.
- Chodź na słowo - powiedział do Mariann i oddalił się
w kierunku swojego gabinetu.
- Biegnij! - syknął przestraszony Antal.
- Spokojnie, nie pali się - mruknęła.
Nikt nie będzie jej rozkazywał. Bez pośpiechu sięgnęła po
tabliczkę czekolady, odłamała kawałek, zjadła, po czym po
woli podążyła za Vigadó. Coś mi się widzi, że chyba musiał
wstać z łóżka lewą nogą, pomyślała melancholijnie. Perspe
ktywy nie wyglądały różowo.
WBREW WYROKOM LOSU 93
Przez ostatnie kilka dni skutecznie uniemożliwiał jej ja
kiekolwiek poszukiwania. Przychodził pierwszy, siedział do
późnego wieczora i opuszczał biuro ostatni, upewniwszy się,
czy Mariann też skończyła swoją pracę.
Ponadto niepokoił ją brak wieści od Lionela. Próbowała
się do niego dodzwonić, ale ten numer kontaktowy, jaki jej
podał, rzeczywiście należał do agencji towarzyskiej! Nic z te
go nie rozumiała. Jak można było się pomylić w tak ważnej
sprawie?
- Wejdź - powiedział rozkazująco, gdy z wahaniem za
trzymała się w drzwiach gabinetu, który jeszcze do niedawna
należał do Antala Millassina. Kierownik biura chyba z każ
dym dniem musiał coraz bardziej przeklinać przyjazd szefa
i koniec dawnych, dobrych czasów.
Westchnęła z rezygnacją, ale po chwili oczy jej zabłysły.
Na jednym końcu ogromnego biurka leżał stos maszynopi
sów. Nowe książki! Usiadła na krześle, które znajdowało się
najbliżej interesujących ją papierów. Dobrze byłoby spraw
dzić, czy wśród autorów znajduje się Mary 0'Brien.
- Jak ci się podoba mój projekt urządzenia twojego apar
tamentu? - zagaiła.
- Świetny - warknął. - Zwłaszcza trafiła mi do przekonania
dyplomatyczna uwaga, że sypialnia nie musi przypominać lupa-
naru. Może rzeczywiście gołębi błękit będzie bardziej na miej-
scu. Dlaczego nie nosisz nic pod kombinezonem? - spytał nagle.
- Och! Skąd wiesz?
- Nie jestem ślepy - zmarszczył brwi. - Inni mężczyźni
też nie są.
- Ależ ja ciężko pracuję fizycznie - zaprotestowała. - Go
rąco mi.
94 WBREW WYROKOM LOSU
- Antalowi chyba też, sądząc po tym, jak na ciebie patrzy.
Łapy same mu się do ciebie wyciągają. Zlecam mu takie
zadania, żeby trzymać go z daleka od ciebie, ale to nie znaczy,
że możesz sobie na wszystko pozwalać i zachowywać się
prowokacyjnie - wycedził. - Od jutra masz nosić bieliznę.
Jasne?
- Jasne, szefie. - Oparła łokcie o biurko i niby przypad
kiem zawadziła o stos maszynopisów. Zsunęły się na blat,
odsłaniając strony tytułowe. - O, przepraszam. To nowe
książki do wydania? - Błyskawicznie przebiegła wzrokiem
nazwiska autorów. Sami Węgrzy.
- Ułóż to z powrotem - rozkazał. - I niczego więcej nie
dotykaj. Na terenie biura masz nie tylko wyglądać, ale i za
chowywać się odpowiednio. - Stojące na biurku dwa telefony
dzwoniły już od dłuższej chwili, lecz Vigadó nie zwracał na
to najmniejszej uwagi. - Mam dla ciebie następne zajęcie. Nie
chcę, żebyś uległa pokusie dorabiania na boku starym sposo
bem. Dostaniesz dodatkowe pieniądze, ale za coś innego.
- Ale ja jeszcze nie skończyłam tej roboty.
- To nie ma znaczenia - uciął. - Niedługo przyleci nasza
nowa autorka z Anglii...
- Autorka z Anglii? - powtórzyła w osłupieniu.
- Tak. - Obserwował Mariann uważnie. - Zajmiesz się
nią. Będzie jej przyjemnie, gdy to rodaczka oprowadzi ją po
Budapeszcie, pokaże zabytki, ciekawe miejsca, domy towa
rowe. Masz organizować jej czas, zabawiać, chodzić z nią po
zakupy i tak dalej. Tym razem będziesz damą do towarzystwa
dla przedstawicielki własnej płci - dodał ironicznie. - Jej bę
dzie miło, ty trochę zarobisz, a ja nie będę musiał tracić czasu
na głupstwa.
WBREW WYROKOM LOSU 95
Starała się nie pokazać po sobie podekscytowania. Czyż
by? Jeśli to 0'Brien, to stracił ją, zanim ją zyskał. Już Mariann
jej wyperswaduje współpracę z Vigadó. A jeśli nie o nią cho
dzi? Jeżeli to tylko zbieg okoliczności?
- To jakaś sławna pisarka? Znam ją?
- Potem się dowiesz, teraz nie mam czasu. - Odebrał oba
telefony naraz i jeszcze wezwał sekretarkę, która pojawiła się
w ułamku sekundy i zaczęła mu coś referować.
Mariann przez chwilę patrzyła w niemym podziwie, jak
Vigadó załatwia sprawy z trzema osobami jednocześnie, po
czym wyszła bez słowa. Tak, od kilku dni w firmie zachodziły
ogromne zmiany. Nowy szef pracował jak mrówka i tego
samego wymagał od pracowników. Jak nożem uciął skończy
ły się pogaduszki przy kawce, prywatne rozmowy telefonicz
ne i obijanie się.
Pierwszego dnia zwolnił dwie sekretarki za spędzenie go
dziny na plotkach. Drugiego dnia wyrzucił z gabinetu młodą
kobietę, która złożyła mu niedwuznaczną propozycję. Trze
ciego wybuchła potężna awantura. Dieter Ringel, nie przebie
rając w słowach, skrytykował zięcia za metody zarządzania
firmą, Vigadó nie pozostał mu dłużny. Asystentki miały ocho
tę zatkać uszy, gdyż epitety padały ponoć niewybredne, ale
potem z dumą opowiadały wszystkim, że pan dyrektor wy
szedł z tego zwycięsko i że jego racje zostały uznane.
Ze zdumieniem stwierdziła, że wszyscy byli po stronie
nowego szefa. Miała wrażenie, że gdyby tylko zechciał, to na
jedno skinienie zrzuciliby Dietera ze schodów. Nic z tego nie
rozumiała. Zagonił ludzi do roboty, a przecież wyglądali na
zadowolonych. Tryskali energią, pomysłami i zapałem do
pracy. W firmie zapanowała atmosfera entuzjazmu.
96 WBREW WYROKOM LOSU
Hm, właściwie mnie też to się udziela, pomyślała z nieja
kim zdumieniem. U Lionela wszystko szło powoli i ospale,
tu zaś czuć, że coś się dzieje. Podoba mi się to, stwierdziła i
z uśmiechem dokończyła zeskrobywanie warstwy starej farby
z pośladków pucołowatego amorka pod sufitem. Zachichota
ła. Chyba wysoko zaszłam, skoro czyszczę pupy aniołom?
- Och, Vigadó ma dzisiaj taki zły humor - poskarżył się
płaczliwie Antal, wchodząc do odnawianego gabinetu i zamy
kając za sobą drzwi. - Zjedz ze mną obiad, Mimi. Potrzebuję
kogoś, kto by mnie pocieszył.
- Dzięki, ale nie skorzystam. - Zeszła na dół, by przysta
wić drabinę do kolejnego amorka.
- Pomogę ci. - Podszedł i wziął ją za rękę.
- W ten sposób nie przestawisz drabiny. Zresztą Vigadó
zabronił zawracać ci głowę. Podobno masz dużo pracy.
- Jest teraz zajęty, rozmawia przez telefon z nową autorką.
- Wzruszył ramionami.
- To ciekawe. A jak ona się nazywa? To jakaś sława?
- O, jaka ciekawa. - Pogłaskał ją po policzku.
Mariann zacisnęła zęby. Miała ochotę go ugryźć, ale mu
siała się powstrzymać. Może uda się z niego coś wyciągnąć.
- Jak każda kobieta - odparła wymijająco, po czym sięg-
nęła ręką do tyłu i wyciągnęła z puszki ociekający farbą pę
dzel. Na wszelki wypadek. - No, powiesz, jak się nazywa ta
autorka?
- Jak mi dasz buziaka, to ci powiem.
Na samą myśl zrobiło jej się niedobrze.
- Przestań się wygłupiać... Och!
Antal bez dalszych ceregieli przyciągnął ją do siebie i za
czął całować. Ogarnęło ją takie obrzydzenie i furia, że nawet
WBREW WYROKOM LOSU 97
nie musiała się zastanawiać nad sposobem obrony. Kolano
samo skoczyło jej do góry. Napastnik jęknął i zgiął się w pół,
a Mariann mściwie przejechała mu po głowie i po twarzy
pędzlem z szarą farbą.
Jakaś dłoń złapała Antala za gardło i cisnęła nim o ścianę.
- Won stąd! Żebym cię tu więcej nie widział! - wysyczał
Vigadó, a następnie wyciągnął przerażonego mężczyznę za
drzwi, gdzie po chwili rozległ się głuchy łomot i okrzyk bólu.
- Coś ty zrobił? - spytała bez tchu, gdy wrócił, trzęsąc się
ze złości.
- Zrzuciłem go ze schodów.
- No i po co? Przecież sama sobie z nim poradziłam.
- Ale inne mogłyby mieć z tym trudności - skwitował.
- Dlatego przynajmniej w mojej firmie nie będzie już napa
stował żadnej kobiety.
- Wylałeś go?
- Żaden z moich pracowników nie będzie postępował jak
ostatnia szuja! - stwierdził stanowczo.
Mariann ściągnęła brwi.
- Taak? A ty sam nigdy nie próbowałeś wykorzystać swo
ich pracownic? - spytała, gdyż pamiętała, co jej opowiadał
Lionel.
- Nigdy.
- Inaczej o tobie mówią. A nie przyszło ci do głowy, że
może zbyt pochopnie go wyrzuciłeś? W zasadzie nic się nie
stało. Chciał mnie tylko pocałować, dałam mu po łbie i po
krzyku.
Podszedł, chwycił ją za ramiona i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Czemu tak go bronisz? Czujesz się winna, bo sama go
sprowokowałaś? Chciałaś zarobić?
98 WBREW WYROKOM LOSU
- Nie. - Skrzywiła się z obrzydzeniem na samą myśl. - Po
prostu przykro mi, że ktoś przeze mnie stracił pracę. W do
datku wydaje mi się, że wykorzystując swoją władzę, wyrzu
casz ludzi bez opamiętania. Tak się nie postępuje - powiedzia
ła oskarżycielskim tonem.
- Wymień choć jedną osobę, którą zwolniłem niesłusznie
- zaproponował ostro. - Czy nie widzisz, że dzięki mojej
polityce ludziom pracuje się lepiej?
- No, właściwie... - przyznała z ociąganiem. - Ale nie
mam pojęcia, czemu to przypisać.
- Temu, że trzymam wszystkich żelazną ręką.
- Jak konie i kobiety? - spytała ze zjadliwą słodyczą.
Zignorował jej uszczypliwą uwagę.
- W firmie panował bałagan, lenistwo, lizusostwo, liczyły
się tylko układy. To spadek po zwyczajach panujących za
komunizmu. Ludziom się ńic nie chciało. I nagle przyszedł
ktoś, kto zaprowadził porządek, dał perspektywy awansu
i wyższych dochodów, ustalił jasne reguły. Teraz pracują ucz
ciwie i są lojalni wobec firmy, a to daje im poczucie własnej
godności. Przedtem tego nie czuli - tłumaczył. - Są dumni
z szefa, którego mogą szanować. Dlatego nie mogę trzymać
takiego zastępcy, jak chciwy i służalczy Millassin.
Spodobało jej się to rozumowanie, ale nie zamierzała
mu tego mówić. I tak miał wyjątkowo wysokie mniemanie
o sobie.
- To twoja sprawa, ty jesteś szefem. Moją jest wycieranie
pup aniołkom. Przepraszam. - Bezskutecznie spróbowała
uwolnić się z jego uścisku. \
Vigadó nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
- Biedny Antal, zaczyna mi go być trochę żal. Nie wie-
WBREW WYROKOM LOSU 99
dział, na kogo się porywa... No, dobra, ubieraj się - zakomen
derował.
- A niby dlaczego?
- Ponieważ nie pójdziesz ze mną na obiad w pochlapa
nym farbą kombinezonie.
- Ja w ogóle nie idę z tobą na obiad - zareplikowała.
- Zamierzasz żyć powietrzem?
Machnęła ręką w kierunku dwóch pustych torebek po ja
kichś chrupkach.
- Już jadłam.
- Chciałem pogadać o planach na nadchodzący weekend.
A najlepiej rozmawia się przy soczystym befsztyku, popi
janym pysznym węgierskim winem, mając w perspektywie
strudel jabłkowy na deser oraz aromatyczną kawę. - Puścił ją
i z zadowoleniem oczekiwał na efekt.
- Och, przestań się znęcać! -jęknęła. - To gdzie idziemy?
Vigadó wybrał malowniczą staroświecką karczmę, po
czym z rozbawieniem patrzył, jak Mariann bez mrugnięcia
okiem pałaszuje ostro przyprawione dania.
- Fantastyczne - przyznała, gdy odsunęła ostatni pusty
talerz. - Dostanę jakiś deser?
- Ale najpierw coś mi obiecasz. - Uśmiechnął się przekor
nie i dał znak kelnerowi.
- No, tak. Czułam, że coś się za tym kryje - westchnęła.
- Chcę, żebyś w jakimś eleganckim sklepie kupiła sobie
coś prostego, czarnego i z klasą. Oczywiście za moje pienią
dze. I żebyś dziś wieczorem poszła ze mną na przyjęcie.
Spojrzała na niego nieufnie.
- Przyjęcie i kiecka za darmo? Nie wierzę - stwierdziła
cynicznie. - Musisz w zamian czegoś oczekiwać.
1 0 0 WBREW WYROKOM LOSU
- Owszem. Twojego towarzystwa.
- Jak mam to rozumieć? - spytała podejrzliwie.
Przez chwilę zwlekał z odpowiedzią, gdyż kelner przyniósł
deser. Mariann z pewnym ociąganiem zaczęła kroić posma
rowany czymś dziwnym naleśnik.
- Nie smakuje?
- Nie przejmuj się, jak mam apetyt, to zjem cokolwiek.
- Nonszalancko machnęła widelcem.
- Nie jesteś zbytnio wybredna - skomentował.
- Pewnie, że nie jestem. Przecież przyjęłam twoje zapro
szenie na obiad - odparła cokolwiek złośliwie.
- Ależ ty masz ostry język - stwierdził spokojnie. - Do
brze, wracajmy do interesów. Otóż powinienem pokazać się
na pewnym przyjęciu, choć nie mam na to najmniejszej ocho
ty. Muszę jednak załatwić kilka spraw, spotkać się z paroma
ważnymi osobami. Wolałbym jednak uniknąć zakusów ze
strony pewnych kobiet. Gdy pojawię się bez żony, mogę mieć
kłopot z uniknięciem niezręcznych sytuacji. Nie życzę sobie
żadnych flirtów.
- Zaczynam rozumieć...
- Będziesz udawać moją kochankę. Masz klasę, świet
nie się nadajesz do tej roli. Bądź czujna, otwarcie zazdrosna
i trzymaj znudzone żony biznesmenów z dala ode mnie. Nie
zamierzam ryzykować utraty zyskownych kontraktów tylko
dlatego, że jakieś baby będą się do mnie kleić w czasie upoj
nego tanga.
- Mam zostać czymś w rodzaju ochroniarza? - zażarto
wała. - Ale czemu nie zaangażujesz do tej roli jednej z twych
licznych wielbicielek, żeby miłośnie wpatrywała ci się w oczy
przez cały wieczór?
WBREW WYROKOM LOSU
101
Skrzywił się.
- Bo potem nie mógłbym się jej pozbyć i miałbym nastę
pny kłopot.
- Ty naprawdę nie lubisz kobiet - zauważyła zadumana.
- Tak samo jak ty nie lubisz mężczyzn - padła zaskaku
jąca odpowiedź.
Już miała zaprzeczyć, gdy nagle zdała sobie sprawę, że
to właściwie prawda. Tyle razy zawiodła się na mężczy
znach... Zakochiwała się, stawiała kolejny obiekt uczuć na
piedestale, ale za każdym razem ów ideał musiał runąć
z piedestału. Nie potrafiła znaleźć człowieka, którego mo
głaby szanować za jego charakter. Wygląd, inteligencja
i piękne słówka to nie wszystko.
- Chyba masz rację. Tym niemniej przyjmuję propozy
cję. Ale moja rola skończy się w momencie, gdy wyjdziemy
z przyjęcia - zastrzegła się. - Aha, przy okazji chciałam o coś
spytać. Skoro mam się zajmować tą twoją nową autorką,
chyba dobrze by było, gdybym znała choć jedną jej książkę.
Myślę, że sprawiłoby jej to przyjemność, nie sądzisz? Po
wiedz, co napisała i jak się nazywa, a ja postaram się zdobyć
jakąś powieść. - Czuła, jak drżą jej ręce. Uda się, czy nie?
Wyglądało na to, że Vigadó rozważa jej propozycję, lecz
właśnie podano kawę. Jakby w zamyśleniu sięgnął po małą
czekoladkę i podał ją Mariann do ust. Serce zabiło jej mocniej.
Pozwoliła się nakarmić. Nie odrywając wzroku od jej twarzy,
wziął następną czekoladkę i zmysłowym gestem przesunął nią
po rozchylonych wargach Mariann. Po chwili zbliżył twarz
i zaczął muskać wargami jej uszy.
- Czarownica, istna czarownica! - szeptał z żarem, obsy
pując jej uszy pocałunkami. - Lepiej już pójdę. Masz, kup
1 0 2 WBREW WYROKOM LOSU
sobie sukienkę. Spotkamy się w Hiltonie o ósmej wieczorem.
Będę czekał w holu.
Zanim zdążyła ochłonąć, już go nie było. No tak, nie dość,
że znów wykręcił się od udzielenia odpowiedzi na jej pytanie,
to jeszcze zrobił wszystko, żeby zawrócić jej w głowie. Teraz
już wie, że nie potrafi mu się oprzeć. Z pewnością nie omie
szka tego dzisiaj wykorzystać. A ona nie będzie mogła opo
nować, przecież ma udawać jego kochankę...
Niedobrze. Robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Ale czy
ma jakieś inne wyjście? Jeśli nie pójdzie na przyjęcie, Vigadó
się niechybnie obrazi i gotów jest wybrać kogoś innego do
zajmowania się angielską pisarką. Nagle nogi się pod nią
ugięły i opadła na krzesło.
Co on powiedział? W Hiltonie? Akurat tam? To już nie ma
innych miejsc w Budapeszcie? Przecież łatwo może się wszy
stko wydać. Jak mu wyjaśni fakt, że zajmuje jeden z najdroż
szych apartamentów? Sytuacja wyglądała coraz groźniej. Na
samą myśl o zemście Vigadó dostawała gęsiej skórki. Jeśli się
zorientuje, że ponownie go oszukała...
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Ze współczuciem wpatrywała się w stojącego nie opodal
hotelu starego człowieka, który grał na akordeonie. Musiał
być już mocno zziębnięty, jego dłonie dawno już przybrały
siną barwę, lecz niestrudzenie grał dalej, w dodatku bardzo
pięknie. Jednak ludzie mijali go obojętnie.
Mariann patrzyła na jego pochyloną siwowłosą głowę
i serce jej się ściskało. Właśnie zdecydowała pobiec na górę,
ubrać się ciepło i zanieść mu jakieś pieniądze, gdy naraz spo
strzegła zbliżającego się Vigadó. Nerwowo przesunęła wilgot
nymi nagle dłońmi po małej czarnej, która opinała jej ciało
niczym druga skóra. Gdzie się podział jej spokój i opano
wanie?
Jednak niemal natychmiast zapomniała o swoim zdener
wowaniu, gdyż jej uwagę przyciągnęła rozgrywająca się na
ulicy scena. Stary człowiek odłożył instrument, wyjął z kie
szeni paczkę papierosów i niezgrabnie próbował ją otworzyć.
Wreszcie mu się udało. Trzęsącymi się dłońmi włożył papie
rosa do ust i bezskutecznie usiłował go przypalić. Nagle Ma
riann zrozumiała. Akordeonista był niewidomy...
Coś ją zaczęło ściskać w gardle. Dlaczego nikt o nim nie
pomyśli, dlaczego nikt nie zwróci uwagi? Nie, to nieprawda,
że nikt. Vigadó podszedł, powiedział coś i przypalił papierosa
zapalniczką.
1 0 4 WBREW WYROKOM LOSU i
Ze wzruszeniem patrzyła, jak rozmawiają przyjaźnie, a na
twarzy starego człowieka pojawia się uśmiech. Niewiarygodne!
Na zakończenie podali sobie ręce, jak dobrzy znajomi, a Vigadó
dyskretnym gestem wsunął do futerału kilka banknotów.
- Nie potrafię cię zrozumieć - szepnęła ze zdumieniem.
- Jaki ty naprawdę jesteś?
To wydarzenie uświadomiło jej, że musi zrewidować swoją
wysoce niepochlebną opinię o nim. Nie sądziła, że człowiek,
o którym opowiadano jej najgorsze rzeczy, mógłby się tak
pięknie zachować. A co najważniejsze, nie zrobił tego na
pokaz. Nie miał pojęcia, że ktoś go obserwuje.
Naraz przyszło jej do głowy, że Lionel nie przystanąłby,
żeby pomóc staremu grajkowi. Nie, trzeba odpędzić od siebie
takie myśli. Do licha, przecież ma nienawidzić Vigadó, ma go
przechytrzyć, ma go z zimną krwią oszukać. Tymczasem ser
ce jej topnieje jak wosk na myśl o jego postępowaniu. Ależ
się wszystko komplikuje...
I czy on naprawdę musi wyglądać tak zabójczo, pomyślała
z urazą, gdy oddawał płaszcz do szatni. Brunet w czarnym
fraku i śnieżnobiałej koszuli. Szał. Wszystkie kobiety musiały
być tego samego zdania, gdyż nie odrywały od niego oczu.
Podobnie, jak stojący nie opodal mężczyźni pożerali wzro
kiem rudowłosą piękność w obcisłej sukience z ogromnym
dekoltem na plecach...
Szedł w jej kierunku, a ona miała wrażenie, że jest zestre
sowana jak nastolatka na pierwszej w życiu randce.
- Pozwól się przywitać, piękna pani - powiedział szar
mancko, unosząc jej dłoń do ust. - Wyglądasz wprost czaru-
jąco - szepnął, po czym zawahał się. - Czy... Czy nie ze
chciałabyś mi powiedzieć, jak masz naprawdę na imię?
WBREW WYROKOM LOSU 1 0 5
- Mariann - odparła zmienionym głosem.
- Mariann - powtórzył z niekłamanym zachwytem.
Nie wiedziała, że można tak pięknie wypowiedzieć czyjeś
imię, by stało się cudowną pieszczotą. Powiedz to jeszcze raz,
poprosiła w myślach. Powiedz...
-
C-co mam robić? - spytała z trudem, nie odrywając
wzroku od czarnych oczu o niezwykłym spojrzeniu.
- Nic... Mariann - uśmiechnął się leciutko. - Wystarczy,
że przez cały wieczór będziesz się wpatrywać we mnie tak,
jak teraz, a nikt nie ośmieli się wkroczyć pomiędzy nas. - Po
całował ją lekko. - Jesteś prześliczna. Wiesz, bardzo mi się
podobają te kokardy na twojej sukience.
Ucieszyła się.
- Sama je przyszyłam. Bez nich wyglądała mniej ciekawie.
- To miło, że zechciałaś przygotować dla mnie taki pre
zent. Nie mogę się doczekać rozpakowania go. Pochlebia mi,
że zadałaś sobie tyle trudu.
- Och, wcale nie o to mi chodziło...
Czyżby naprawdę nie o to, zapytała samą siebie. A kto
przebierał w satynowych kokardach, niemal przyprawiając
sprzedawczynię o ból głowy? Kto bez końca wypróbowywał
różne fryzury? Kto nie mógł się zdecydować na kolor szminki
i kredki do oczu? Kto trzy razy zmieniał makijaż?
- Dotknij mnie. - Pochylił się ku niej. - Właśnie weszli
moi znajomi. Pogładź mnie po twarzy, cokolwiek. Pamiętaj,
że nikt nie może mieć najmniejszych wątpliwości, że należę
do ciebie.
Dobrze by było... Och, cóż za bezsensowna myśl! Mariann
czuła, że serce ma w gardle, że trudno jej oddychać i że ręce
jej się trzęsą. Drżącą dłonią dotknęła jego włosów, potem
1 0 6 WBREW WYROKOM LOSU
smagłego policzka, silnie zarysowanej szczęki. Nie mogła już
dłużej walczyć ze sobą, musiała się do niego przytulić.
- Świetnie ci idzie - mruknął. - Moi znajomi nie spusz
czają z nas oczu. Chciałbym tylko wiedzieć... - spojrzał jej
głęboko w oczy - ...czy tak znakomicie potrafisz udawać,
czy też twoje reakcje są autentyczne?
- Chyba byłabym niezłą aktorką, nie sądzisz? - odparła.
Nie przyzna się za nic na świecie, że to on tak na nią działa.
- Wyjątkowa przekonującą- zauważył z uśmiechem. Je
go dłoń od niechcenia przesunęła się pieszczotliwie po nodze
Mariann. - Chodź. Rzućmy wszystkich na kolana.
Przy twoim wyglądzie, zabójczym uśmiechu i nienagan
nych manierach nie będzie to trudne, skomentowała w my
ślach. Objął ją i udali się na przyjęcie. Vigadó nie puszczał jej
od siebie ani na krok, z dumą przedstawiał znajomym i nie
ustannie adorował. Nie zapominał o okazywaniu jej zaintere
sowania nawet podczas rozmów o interesach. Każdy był prze
konany, że są w sobie zakochani bez pamięci.
Podoba mi się to, stwierdziła w pewnym momencie z lek
kim zdziwieniem, opierając się na jego ramieniu i leniwie
sącząc szampana. Trudno, jestem próżna, ale cieszę się, że to
ja towarzyszę takiemu przystojnemu, inteligentnemu i niesa
mowicie męskiemu facetowi. Nagle jej pogodny nastrój prysł
w jednej chwili.
Siedząca po przeciwnej stronie stołu oszałamiająca blon
dynka pochyliła się ku nim i położyła wypielęgnowaną rękę
na dłoni Vigadó.
- Musisz ze mną zatańczyć, mój drogi - mruknęła kuszą
co i zachęcająco pochyliła się jeszcze bardziej, by lepiej wy
eksponować ponętny dekolt.
WBREW WYROKOM LOSU 1 0 7
- Nie ma mowy. - Mariann bez ceregieli odtrąciła jej rękę
takim gestem, jakby odrzucała żmiję.
O matko, ja naprawdę jestem zazdrosna, pomyślała z nie
pokojem.
Tamta kobieta zignorowała jej uwagę.
- Chodź, zatańczymy - nalegała.
- Jeśli jej dotkniesz, to gorzko tego pożałujesz - syknęła
Mariann.
- Ależ znamy się z Helgą od wieków - zaprotestował Vi
gado. -Jej mąż jest...
- Zostań ze mną - poprosiła. Nie ścierpiałaby tego, by
obejmowała go jakaś...
- Zrozum, nie mogę odmówić. - Podniósł się.
Nie, nie chcę, nie zgadzam się!
- Kocham cię! - wyrwało jej się.
Śmiertelnie zdumiony Vigadó opadł na krzesło i wpatry
wał się w nią bez słowa.
- Och! - jęknęła z rozpaczą. Musiała szybko pozbierać
myśli. - Jeśli ty... ty też mnie kochasz, to przecież nie chcesz
zrobić mi przykrości, prawda? - Starała się, by Vigadó sądził,
że ona tylko odgrywa swoją rolę.
- Oczywiście, moja słodka - szepnął. - Nie chcę.
- Nigdy bym nie podejrzewała, że staniesz się niewolni
kiem jakiejś kobiety - wtrąciła uszczypliwie Helga. - Po tym,
jak obojętnie odnosiłeś się do Evy...
- Bycie czyimś niewolnikiem może być czasem ekscytu
jące - zauważył i porozumiewawczo mrugnął do Mariann.
- Mmm, uwielbiam to - mruknęła niczym kotka, gdy Vi
gado lekko ugryzł ją w ramię na użytek znajomych. - Och,
mój ty brutalu...
1 0 8 WBREW WYROKOM LOSU
Urażona Helga wstała od stołu i poszła szukać towarzystwa
gdzie indziej. Wymienili rozbawione spojrzenia, niczym para
urwisów, którym udało się splatać figla. Nagle poczuli się ze sobą
bardzo dobrze. Vigadó pochylił się, by ją pocałować, a Mariann
przyszło do głowy, że cudownie byłoby do niego należeć napra
wdę. Z trudem odpędziła od siebie tę myśl.
- Świetnie dajesz sobie radę - rzucił od niechcenia.
- Lata praktyk - zażartowała.
- Ciekaw jestem, czy ten mężczyzna, któremu szczerze
wyznasz miłość, zorientuje się, że akurat jemu mówisz pra
wdę? - powiedział z pewną goryczą.
Spuściła wzrok. Wcale go nie okłamała. To wyznanie pły
nęło prosto z serca. Zrobiło jej się niesłychanie przykro, że
Vigadó sądził, iż powiedziała to z pełnym wyrachowaniem.
Z drugiej jednak strony przecież lepiej, żeby nie orientował
się w jej uczuciach? Zupełnie nie wiedziała, co ma o tym
myśleć.
- Hej, miałaś się mną zajmować - przypomniał nagle, gdy
tak siedziała pogrążona w ponurych rozważaniach. - Powin
naś się trochę do mnie powdzięczyć.
- Wolałabym się pokłócić - odparła szczerze.
- Jesteś niemożliwa - roześmiał się. - Nic dziwnego, że
szaleję za tobą - szepnął.
Zrobiło jej się gorąco. Och, jakby to było cudownie, gdyby
mówił prawdę. Ale czy to możliwe, by czuł to samo co ona?
- Czy mogę prosić panią do tańca? - Jeden ze znajomych
Vigadó ukłonił się przed nią. - Widzę, że pani partner nie jest
do tego skłonny, pragnąłbym nadrobić jego zaniedbanie.
- Ta pani tańczy tylko ze mną. Nikt nie ma prawa jej tknąć,
jasne?
WBREW WYROKOM LOSU 1 0 9
Ta gwałtowna reakcja zaskoczyła ją. Przypomniała sobie,
jak ona w podobny sposób potraktowała Helgę.
- Dobrze, już dobrze. - Mężczyzna z uśmiechem pod
niósł ręce do góry, jakby się poddawał. - Ale pamiętaj, że
niebezpiecznie jest zaniedbywać piękną kobietę. Zawsze znaj
dzie się jakiś pocieszyciel.
- To prawda. Mogę cię prosić? - Gdy wyszli na parkiet,
objął ją z czułością. - Dziękuję za cierpliwość. Pozwalałaś mi
prowadzić interesy i nie narzucałaś się.
- Przecież wiem, że to dla ciebie ważne. - Zadrżała, gdy
przyciągnął ją bliżej do siebie.
- Nie tylko to. Ale teraz mam już wszystko, czego potrze
buję.
Ja też bym chciała móc tak o sobie powiedzieć, pomyślała
melancholijnie. W następnej chwili pożałowała tego, gdyż
Vigadó, jakby czytając w jej myślach, zaczął to życzenie speł
niać. Jego dłonie błądziły po nagich plecach Mariann...
- Czyli uważasz dzisiejszy wieczór za udany? - spytała
lekkim tonem, by nie dać po sobie niczego poznać.
- Bardzo udany. Firma zawrze korzystne umowy z innymi
korporacjami, gdyż udało mi się wejść w dobre stosunki z pa
roma osobami. Obejdzie się bez różnych mało etycznych po
sunięć, które sugerował Dieter, a których ja nie pochwalam.
W dodatku dzięki tobie nie uraziłem żon moich partnerów.
Wszyscy widzą, że możesz zrobić ze mną, co zechcesz. Świet
nie się spisałaś. Wiedziałem, kogo wybrać na... ochroniarza.
- Czy zawsze byłeś taki pewny siebie?
- Przede wszystkim diablo uparty - mruknął, kołysząc ją
łagodnie w ramionach w rytm fokstrota. - Od dziecka wie
działem czego chcę.
110 WBREW WYROKOM LOSU
- Bogactwa - zadrwiła z niechęcią.
- To jeszcze za mało - zaprotestował. - Pragnąłem wszy
stkiego, co życie może dać. Widzisz, rodzice mieszkali w ma
łej wiosce. Byli bardzo biedni. Po wyjątkowo ciężkiej zimie
mama zmarła na zapalenie płuc. Nie mieli czym palić w pie
cu... Gdy ojciec przywiózł mnie do Budapesztu, byłem olś
niony. - Uśmiechnął się lekko na to wspomnienie. - Postano
wiłem, że muszę mieć swobodny dostęp do tych wszystkich
pięknych i wspaniałych rzeczy, które znajdowały się niemal
na wyciągnięcie ręki. Chciałem dotrzeć na szczyt, żeby mieć
szerokie perspektywy.
- Miałeś szczęście, że twoje pragnienia się spełniły.
- Nie - powiedział z przekonaniem. - Spełniły się, gdyż
dokładnie wiedziałem, czego chcę. Nie liczę na sprzyjające
okoliczności, tylko stawiam sobie cel, planuję, jak go osiąg
nąć, po czym osiągam go. I zawsze stawiam na swoim.
- Zawsze? - spytała z powątpiewaniem, gdyż pomyślała
o jego nieudanym małżeństwie. - Och, przepraszam - zrefle
ktowała się. - Nie chciałam cię urazić.
- Owszem, raz mi się nie powiodło., Ale to dlatego, że
pozwoliłem, by zawładnęły mną uczucia - odezwał się szor
stko. - Więcej nie popełnię tego błędu.
Uniosła opartą na jego ramieniu głowę i przyjrzała mu się
uważnie.
- Niektórzy twierdzą - zaczęła z wahaniem - że ożeniłeś
się, żeby szybciej dojść na szczyt. - Przyszło jej jednak do
głowy, że nawet jeśli poślubił Evę z wyrachowania, to prze
cież potem ją pokochał. Ale los go pokarał. Małżeństwo roz
padło się i on cierpi z tego powodu.
- Ile ty masz lat? - spytał nagle.
WBREW WYROKOM LOSU 1 1 1
- Dwadzieścia trzy.
-
Miałem tyle samo, gdy się rozwiodłem. Ożeniłem się
bardzo młodo. Za młodo - skrzywił się cynicznie. - Wielu
rzeczy nie rozumiałem. Chciałbym bardzo, żebyś nie powtó
rzyła moich błędów, Mariann.
- Dlaczego? - Głos jej zadrżał.
- Ponieważ widzę, że pod maską twardej, zdecydowanej
kobiety kryje się dziewczyna o złotym sercu, która jednak
próbuje na skróty dążyć do swoich celów. Ale widzisz, naj
pierw trzeba się zastanowić, jakie będą konsekwencje. - Pa
trzył jej w oczy z powagą i współczuciem. - Może się bo
wiem okazać, że cena była za wysoka i że daliśmy się schwy
tać w pułapkę. Uważaj, Mariann. Bardzo uważaj.
Gdy tak patrzyła na jego posmutniałą twarz, przypomniała
jej się legenda o niezwykle bogatym królu Midasie, który
obracał w złoto wszystko, czego dotknął. Wkrótce jednak
przekonał się, że ten dar był przekleństwem, gdyż odebrał mu
to, co ukochał najbardziej - córkę. I oto miała przed sobą
współczesnego Midasa. Ten, co prawda, nie miał córki, lecz
stracił ukochaną żonę.
- Dla mnie jest już za późno. Nie da się zmienić przeszło
ści - ciągnął. - Ty jednak wciąż masz jeszcze szansę.
- O czym ty mówisz? - spytała podejrzliwie.
- Jesteś młoda, ambitna i silna. - W zamyśleniu dotknął pal
cami płomiennych loków. - Zastanów się uczciwie, co chcesz
osiągnąć. I jak. I z kim. Pamiętaj, że każdy może chcieć cię
wykorzystać, z wyjątkiem twojej rodziny i... i mężczyzny,
z którym będziesz dzielić życie. Wobec innych bądź ostrożna.
Na przykład wobec szefa, który wplątał cię w paskudną sprawę
i dla którego się sprzedajesz. - Przyglądał jej się z uwagą.
1 1 2 WBREW WYROKOM LOSU
Jego troska wzruszyła ją do głębi. To, że mylił się co do
jej pracy, nie miało znaczenia, liczyły się intencje. Pragnął
ochronić ją przed rozczarowaniami, przed bólem, przed cier
pieniem. Tak samo, jak ona pragnęła przynieść mu ulgę i za
pomnienie. Gdyby tylko mogła uczynić jego życie szczęśli
wszym. Och, co też jej przychodzi do głowy? Przecież to
czyste szaleństwo!
- Proszę, przemyśl to, co powiedziałem. Zastanów się nad
swoim stosunkiem do pozbawionego wszelkich skrupułów
człowieka, który wykorzystał cię do swoich celów - powie
dział cicho i delikatnym gestem przytulił jej głowę do swoje
go ramienia.
Tańczyli powoli w rytm łagodnej muzyki i Mariann rzeczy
wiście rozważała jego słowa. Oczywiście nie chodziło o jakiegoś
nie istniejącego właściciela agencji towarzyskiej, o którym my
ślał Vigadó, tylko o Lionela. O dziwo, wszystko się zgadzało.
Posłużył się nią, wpakował ją w nie lada tarapaty, a sam gdzieś
zniknął. Czeka, aż Mariann wszystko za niego załatwi i wcale
go nie interesuje, czy ona nie potrzebuje pomocy. Gdy westchnę
ła ciężko, poczuła na skroni lekki pocałunek.
- Musimy poważnie porozmawiać - szepnął Vigadó.
- Słucham.
- Nie, nie tutaj. U mnie.
Zesztywniała w jego objęciach.
- Nie - zaprotestowała zdecydowanie, choć bardzo tego
pragnęła.
- Nie będę prowadził prywatnych rozmów w trakcie przy-
jęcia. Chodzi o Evę. I o ciebie.
- Ależ... - zaczęła, lecz zamknął jej usta tak czułym po
całunkiem, że nie miała siły i ochoty dłużej się opierać.
WBREW WYROKOM LOSU 1 1 3
Zeszli do szatni i Vigadó odebrał swój płaszcz.
- Gdzie twój numerek? - spytał.
Pomyślała z rozpaczą, że gorszej idiotki świat nie widział.
Czemu nie wpadła na to, żeby przynieść z pokoju jakieś okrycie?
- Nie mam - odpowiedziała z ponurą determinacją.
- Tak przyszłaś? - zdziwił się. - Na taki mróz?
- Nie miałam nic odpowiedniego na taką okazję - skła
mała na poczekaniu. - Przecież nie mogłam włożyć puchowej
kurtki do eleganckiej sukienki. Zamówiłam więc taksówkę
pod dom i szybko przebiegłam - tłumaczyła niezręcznie. -
Słuchaj, właściwie nie wiem, czy powinnam iść do ciebie...
- Już nie chcesz dowiedzieć się czegoś o tej pisarce, którą
masz się zajmować? - Otulił ją swoim ciepłym, miękkim
płaszczem.
Bez słowa skinęła głową, lecz zrobiło jej się głupio. Nie
chciała go więcej oszukiwać. Opiekował się nią, troszczył się
o nią. Miała wrażenie, jakby zdradzała przyjaciela. Ale teraz
było już za późno, by się wycofać.
- Tak, ale... - Nie wiedziała, jak ma to powiedzieć. - Mó
wiłeś, że powinnam zacząć nowe życie. Ja też tego chcę.
Dlatego muszę zacząć szanować samą siebie. - Głos jej drżał.
- To znaczy, chodzi mi o to, że... - ciągnęła z trudem, stra
szliwie zakłopotana. - Chyba nie byłoby w takim razie do
brze, gdybyś... No, gdybyśmy...
- Rozumiem. Nie obawiaj się, nie zamierzam cię wyko
rzystać, tak jak inni mężczyźni. Nie zrobię niczego wbrew
twojej woli - zapewnił.
Odetchnęła z ulgą. Musiała jednak przyznać szczerze sama
przed sobą, że była to ulga przemieszana z pewną dozą roz
czarowania.
114 WBREW WYROKOM LOSU
- Chodź. - Otworzył przed nią drzwi i postawił kołnierz
marynarki. - Nie zamierzam udawać, że cię nie pragnę - ode
zwał się po chwili zmienionym głosem. - Ale tym razem
postaram się być cierpliwy. Przez lekkomyślny pośpiech zni
szczyłem mój związek z Evą. Ale tego nie mogę zniszczyć.
- Co masz na myśli? - szepnęła, poruszona do głębi.
Uśmiechnął się na widok jej zdumienia.
- To, że teraz już wiem, iż czasem lepiej zmierzać do celu
powoli. Tak czy owak, zdobędę to, czego pragnę.
- To znaczy co? - dopytywała się z uporem.
- Ach, te twoje usta... - mruknął z rozmarzeniem. - Ta
kie namiętne, takie gorące... Mogłyby chyba rozpalić nawet
lodowiec.
- Niewykluczone, że zajdzie taka konieczność. Zamarz
niesz, jeśli dalej będziemy się tak wlekli - odparła poirytowa
na faktem, że nie odpowiedział na jej pytanie.
Roześmiał się tylko i przygarnął ją mocniej do siebie, żeby
nie poślizgnęła się na oblodzonym chodniku. Gdy dochodzili
do siedziby firmy, Mariann ponownie zaczęła się obawiać, że
zbyt pochopnie wyraziła zgodę. Pokładanie zbytniej ufności
w Vigadó mogło się okazać nad wyraz lekkomyślne.
- Skoro już musimy rozmawiać w cztery oczy, to równie
dobrze możemy zrobić to w biurze - zaproponowała. - Nie
musimy iść do ciebie na górę.
- Nie ma sprawy - zgodził się podejrzanie łatwo. - We
jdziesz do mojego gabinetu i poczekasz na mnie przez chwilę.
Gdybyś zechciała zrobić kawę, byłbym ci wdzięczny. Ja tym
czasem skoczę na górę, muszę coś zabrać z mieszkania. - Wy
jął z kieszeni klucze, odczepił od nich jeden, pozostałe zaś
wręczył Mariann. - Postaram się szybko wrócić.
WBREW WYROKOM LOSU 1 1 5
Z osłupieniem wpatrywała się w leżący na jej dłoni pęk
kluczy. Z pewnością mogły otworzyć każdy zamek w biurze.
Każdy?
- O czym myślisz? - zagadnął znienacka.
Uśmiechnęła się, by ukryć zakłopotanie.
- Że też chce ci się nosić tyle żelastwa - zażartowała.
- Ćwiczysz podnoszenie ciężarów?
Gdy została sama, pobiegła wprost do jego gabinetu. Wie
działa, że nie ma czasu do stracenia. Drżącymi dłońmi otwo
rzyła drzwi, po czym dopadła upragnionej szafy. W nastę
pnym momencie już wyciągała szufladę z literą „O".
- Zapomniałem ci powiedzieć...
Aż podskoczyła na dźwięk znajomego głosu. Vigadó pod
szedł i położył dłonie na jej ramionach.
- Nie ma się czego obawiać, to tylko ja. - Z szatańskim
błyskiem w oku bacznie obserwował jej pobladłą nagle twarz.
- Przyszedłem ci powiedzieć, gdzie trzymam kawę.
- Och, przestraszyłeś mnie. Nie spodziewałam się...
- ...że tak szybko przyjdę? - dokończył ze słodyczą
w głosie. - Czego szukasz w moich papierach, Mariann?
- Nie miałam pojęcia, że to dokumenty. Chciałam znaleźć
kawę - tłumaczyła potulnie.
- A ja sądziłem, że raczej interesują cię informacje o mojej
nowej autorce.
Ogarnął ją lęk. Wszystko na nic. On wiedział.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Vigadó uniósł pytająco brwi.
- Czyż nie mam racji? Uparłaś się, że chcesz wiedzieć
o niej wszystko, a ponieważ nie uzyskałaś ode mnie żadnych
informacji na ten temat, postanowiłaś poszukać sama. - Puścił
ją, podszedł do ekspresu i nastawił wodę. - Jak ty wbijesz
sobie coś do głowy, to nie ma na ciebie siły, co?
W życiu nie czuła większej ulgi.
- Chcę być wobec niej uprzejma - powiedziała słabym
głosem.
- Obiecuję, że we właściwym czasie dowiesz się wszy
stkiego. Najpierw jednak muszę ci opowiedzieć o czymś in
nym, dlatego zwlekam z tamtym. - Zamknął otwartą szufladę
i wsunął klucze do kieszeni.
Do diabła, straciła taką okazję!
- Piję czarną i bez cukru. Zaraz wracam - rzucił przez
ramię i już go nie było.
Bezsilnie opadła na stojący przy biurku fotel. Niedobrze,
przestał jej ufać. Pamiętała, jak potrafi być niebezpieczny, gdy
kogoś o coś podejrzewa. Najrozsądniej byłoby natychmiast
stąd uciec. Nie, też źle. W ten sposób potwierdziłaby jego
domysły. Lepiej będzie zostać i zachowywać się jakby nigdy
nic. To powinno uśpić jego czujność. Wzięła się w garść.
WBREW WYROKOM LOSU
117
- Kawa gotowa - zaszczebiotała, gdy tylko usłyszała jego
kroki.
- Dziękuję - odparł tak dziwnym tonem, że Mariann za
drżała. Filiżanki zachwiały się na podstawkach. Pośpiesznie
postawiła je na biurku.
- Coś nie tak?
- Nie. Popatrz na to.
Wzięła do ręki znaną już jej fotografię. Usiadła na fotelu,
ledwie rzucając okiem na zdjęcie.
- To twoja była żona.
- Nie tylko. Przypatrz się uważniej.
Zaintrygowana, przyjrzała się bliżej. W tle majaczyła jesz
cze jedna postać. Mariann intuicyjnie odgadła, że to dziecko
Vigadó. Miało takie same czarne oczy, których spojrzenie
zdawało się przeszywać człowieka na wylot.
- To twoja córka, prawda?
- Tak. To Lindi - powiedział, nie patrząc na nią. - Dlatego
starałem się ułożyć sobie dobre kontakty z Evą, gdyż chciałem
być jak najbliżej dziecka. Tylko ją kochałem i tylko jej mi
brak. Ale wiem, że muszę o niej zapomnieć, gdyż w przeciw
nym razie chyba oszaleję.
Mariann nie posiadała się ze zdumienia.
- Chcesz powiedzieć, że utrata żony niewiele cię obeszła?
- Dokładnie tak. - Usiadł i oparł się wygodnie. - Nigdy
nie kochałem Evy.
- Przecież ożeniłeś się z nią! - zawołała.
- Ludzie pobierają się z różnych powodów - zauważył
sucho. - Gdy urodziła się Lindi, zupełnie straciłem dla niej
głowę. Eva była zazdrosna o córkę, o moje uczucia, o moją
troskę. Dla małej byłem gotów zrobić wszystko. Moja żona
1 1 8 WBREW WYROKOM LOSU
nie mogła tego przeboleć. Do tej pory cały świat kręcił się
dookoła niej, rozpieszczonej, pięknej, bogatej. Wszyscy mieli
być na jej usługi... - Zacisnął szczęki, starając się opanować
emocje. Po chwili mówił dalej: - Z całych sił starała się
przeciągnąć dziecko na swoją stronę. Mała nic z tego nie
rozumiała, czuła się rozdarta między matką a ojcem, cierpiała.
Nie mogłem patrzeć, jak się męczy.
- I dlatego się rozwiodłeś - odezwała się cicho.
- Nie miałem wyboru. Eva zniszczyłaby własne dziecko,
byleby tylko mnie ukarać. Ale trudno ją potępiać. Ona nie
umie kochać, nikt jej tego nie nauczył. Zawarliśmy umowę,
że będę mógł widywać się z Lindi, jeśli zachowam nasz roz
wód w tajemnicy.
- Ale okazało się, że nie jest to takie proste - zauważyła,
by zachęcić go do dalszych zwierzeń.
- To było jak jątrząca rana, musiałem z tym skończyć. Eva
dręczyła mnie na wszelkie sposoby. Mówiła, gdzie mam się
udać, by zobaczyć córkę, rzucałem wszystko, wsiadałem do
samolotu, po czym okazywało się, że w umówionym miejscu
nikt na mnie nie czeka. Odsyłała moje prezenty dla małej...
- Dlatego postanowiłeś wyrwać się z tego piekła i żyć bez
nich obu - powiedziała ze współczuciem. Wreszcie zrozumia
ła znaczenie tej pamiętnej sceny w jego sypialni. Jednocześ
nie miała wrażenie, że kamień spadł jej z serca. Nie kochał
Evy. Prawdopodobnie nie kochał żadnej kobiety. Jedynie cór
kę. Co za ulga! - Ile Lindi ma lat?
- Osiem.
- Och! Przecież ty masz dwadzieścia sześć! Musiałeś być
bardzo młody, gdy poznałeś przyszłą żonę.
- Owszem. Byłem szczeniakiem, który pętał się przy ho-
WBREW WYROKOM LOSU 1 1 9
telach i zarabiał oprowadzaniem turystów po Budapeszcie.
Miałem osiemnaście lat, ona dwadzieścia dwa. Była uparta
i zbuntowana. Chciała za wszelką cenę pokazać, że ma własne
zdanie. Już pierwszego dnia trafiłem do jej łóżka. Papcio
zakładał tu filię swojego wydawnictwa, a jego ukochana có
reczka zabijała czas romansowaniem z jakimś ubogim chły
stkiem - stwierdził z gryzącą ironią.
- Ty naprawdę jej nie kochałeś - zauważyła z lekką dez
aprobatą.
- Bardzo często seks nie ma nic wspólnego z miłością,
sama o tym wiesz najlepiej - oznajmił zimno. - Przez dwa
miesiące poznawałem inny świat. Jej świat. Eleganckie restau
racje, luksusowe hotele, towarzystwo, blichtr... Spodobało mi
się to wszystko...
- Po czym wpadliście - zauważyła cicho.
Spojrzał na nią ponuro.
- Ja tak, ale nie Eva. Doskonale wiedziała, co robi. Zaszła
w ciążę i uparła się, że mam ją poślubić. Jej ojciec szalał, ale
zagroziła, że ucieknie z domu. Żadnemu z nas nie pozostawi-
ła wyboru. Dieter postarał się zrobić ze mnie człowieka na
poziomie, wprowadził mnie w interesy. Miałem zobowiąza
nia wobec nich dwojga. - Mówił tak beznamiętnie, jakby
dotyczyło to kogoś innego. - Uznałem więc, że poślubienie
Evy będzie ceną, jaką zapłacę za wejście do lepszego świata.
- I zyskałeś wszystko. Z wyjątkiem szczęścia - szepnęła
z przejęciem. Porównanie Vigadó do króla Midasa okazało się
trafniejsze, niż przypuszczała.
- To się jeszcze da naprawić. - Posłał jej zagadkowe spo
jrzenie. - Sądzę, że znalazłem kobietę, która pomoże mi wy
leczyć rany. Chodź do mnie - poprosił. - To, co mam ci do
120
WBREW WYROKOM LOSU
powiedzenia, jest zbyt intymne, by krzyczeć przez całą dłu
gość stołu. Chodź.
Jakby kierowana tajemniczym impulsem, posłusznie wsta
ła i podeszła do niego. Przyciągnął ją do siebie. Stała między
jego kolanami i nie była w stanie uciec, gdy jego ręce wślizg
nęły się pod sukienkę.
- Ależ ty na mnie działasz... - powiedział zdławionym
głosem, gdy trafił na koronkowe podwiązki.
- O ile dobrze pamiętam, to miałeś nie wykorzystywać
sytuacji - przypomniała z urazą. Zaufała mu i ponownie się
zawiodła. Po raz kolejny wpadła w zastawioną przez niego
pułapkę.
- Wolałbym nie łamać mojej obietnicy i nie zmuszać cię
do niczego. Ale gdybyś sama zechciała... - przekonywał ci
cho. - Mogłabyś znów uczynić mnie mężczyzną.
Wpatrywała się w niego z osłupieniem. Przecież siedział
przed nią stuprocentowy mężczyzna! O co mu chodziło?
- Po raz pierwszy od sześciu lat pragnę kobiety - wyznał
z determinacją. - Od czasu gdy zacząłem się dusić w mojej
złotej klatce, nic już nie sprawiało mi przyjemności. Nie mia
łem ochoty na nic, nawet na seks.
- Ty? - wykrztusiła z najwyższym zdumieniem.
- Ja. Ironia losu, nieprawdaż? Wszyscy sądzili, że uga
niam się za spódniczkami, podczas gdy ja patrzyłem na ko
biety z niechęcią po tym piekle, jakie mi zgotowała moja
żona. Aż nagle zjawiłaś się ty. Zupełnie inna. Dunina, nieod
gadniona, piękna, pełna seksapilu. Poczułem, że znów budzę
się do życia.
- Och! - Delikatnie dotknęła jego lśniących kruczoczar
nych włosów.
WBREW WYROKOM LOSU
121
- Dlatego Eva nigdy nie była zazdrosna o moje rzekome
podrywki. Wiedziała, że nie jestem nimi zainteresowany w ta
kim samym stopniu, jak nie jestem zainteresowany nią. Do
momentu, gdy zobaczyła nas razem...
To znaczy, że Lionel się mylił. W dobrej wierze powtórzył
jej zwykłe plotki o niemoralnym prowadzeniu się Vigadó. Jak
to dobrze...
-
Okazujesz mi ogromne zaufanie - zauważyła cicho.
- Ponieważ cię potrzebuję. - Jego ręce zmysłowo pieściły
jej uda wciąż wyżej i wyżej. - Pragnę cię, Mariann. Ale gdyby
zależało mi tylko na seksie, to wziąłbym cię już dawno, gdyż
bez ciebie męczę się jak potępieniec. Ale to coś więcej niż
pożądanie.
- Więcej? - powtórzyła z jękiem, gdy jego niecierpliwe
dłonie zaczęły badać obszary, których dotąd nie śmiał dotknąć
żaden mężczyzna.
Wstał, jednym ruchem zmiótł z biurka papiery i położył ją
na blacie. Gwałtownym gestem obciągnął sukienkę do dołu,
odsłaniając kształtne piersi. Spojrzał na nie z takim zachwy
tem, że natychmiast przeszła jej ochota na protestowanie.
Zamiast tego ogarnęła ją duma i radość. Jak to cudownie, że
wydaje mu się tak pociągająca.
- A teraz rozpakuję mój piękny prezent - szepnął i po
chwili sukienka miękko spłynęła na podłogę. Vigadó nie od
rywał roziskrzonych oczu od półnagiej Mariann, której wdzię
ki osłaniały tylko jedwabne figi. Oprócz tego miała na sobie
jedynie pończochy i czarne szpilki.
- Dosyć. Musimy przestać - zaprotestowała słabo.
- Nie możesz mi tego zrobić - przekonywał. - Przecież
mnie tak nie zostawisz.
t
1 2 2 WBREW WYROKOM LOSU
- Ale chyba nie tutaj. - Rozpaczliwie próbowała zyskać
na czasie. Potrzebowała zebrać myśli. Wiedziała, że jeśli nie
weźmie się w garść, ulegnie. - Och! - zawołała, gdy przycis
nął ją do stołu swoim ciężarem i zaczął całować jej piersi.
Nagle poczuła, że już nie ma siły się bronić.
- Właśnie, że tutaj. Teraz, zaraz, natychmiast. - Gorącz
kowo zdzierał z siebie marynarkę, krawat i koszulę. - Wiem,
że też tego chcesz. Widzę to w twoich oczach, one nie kłamią.
Przestań grać na zwłokę, nie dręcz mnie dłużej, zaspokój mój
głód... - szeptał żarliwie. - Czekałem na ciebie sześć długich
lat... - Ściągnął jej szpilki i zdjął pończochy.
Zamknęła oczy. Gdyby wiedział, że nikt przed nim jej tam
nie dotykał... On, który sądził, że należała do wielu męż
czyzn. Gdyby mógł zrozumieć, co ona w tej chwili czuje, na
jak wiele mu pozwala.
- Dotknij mnie, Mariann - zażądał. - Inaczej chyba osza
leję. Muszę cię mieć, choćbym miał za to oddać ci serce
i duszę, choćbym miał zostać twoim niewolnikiem!
Patrzyła na niego błagalnie. Jak mógł ją okłamywać w ta
kim momencie?
- Mówiłem ci, że to coś więcej niż pożądanie. - Ujął jej
dłoń, pocałował, po czym położył na swoim ciele. Przebiegł
ją dreszcz. - Nawet nie wiesz, na co się narażam. Jestem na
prostej drodze do zakochania się w tobie.
Czyż jakakolwiek kobieta potrafiłaby oprzeć się takim sło
wom? Mariann miała wrażenie, że otwierają się przed nią
wrota raju. Ale czyż mogła w to uwierzyć?
- Ty i uczucie? Przecież nieraz powtarzałeś, że...
- Nie myśl o tym. Po prostu pomóż mi. Wyciągnij mnie
z piekła. Tylko ty jedna możesz to zrobić, ty, która jesteś
WBREW WYROKOM LOSU 1 2 3
zarazem czarownicą i aniołem, dziewczyną o złotym sercu
i wcieleniem seksu - szeptał, pokrywając gorącymi pocałun
kami jej gładką skórę.
Jak miała się bronić, gdy jego wyznania czyniły spustosze
nie w jej umyśle, gdy jego usta i ręce skutecznie przełamy
wały wszelki opór? Ogarnęła ją słodka niemoc.
- Nie - jęknęła, podejmując ostatnią próbę.
- Za późno, moja słodka.
Za późno... Jakie straszne, a zarazem jakie cudowne sło
wa! Przyniosły jej obietnicę spełnienia, zaspokojenia dręczą
cego głodu, jaki odczuwała od pierwszej chwili, gdy spoczęło
na niej spojrzenie płonących oczu Vigadó.
Czuła na sobie ciężar jego nagiego ciała. Tak bardzo pra
gnęła stać się jego częścią, stopić się w jedność, oddać mu
siebie, swoją niewinność, swoją kobiecość, uczynić go szczę
śliwym, a zarazem zaznać rozkoszy należenia do tak niezwy
kłego mężczyzny...
Ale co będzie potem? Tak łatwo ulec, a tak trudno żyć
potem dalej. Czy miłość osłoni ją przed wstydem i wyrzutami
sumienia?
Miłość... Ona jedna...
Kochała go, nie miała co do tego wątpliwości. Ale może
i to by jej nie przekonało. Dopiero jego czułość i delikatność
przeważyły szalę. Pragnął jej do szaleństwa, jednak dotrzy
mywał słowa i nie chciał postąpić wbrew woli Mariann. Nie
strudzenie obsypywał ją pieszczotami, adorował ją i czekał na
jej przywolenie. Nie oparłaby się temu, nawet gdyby była
z kamienia.
- Tak, Vigadó - wypowiedziała wreszcie to magiczne sło
wo. - Tak...
1 2 4 WBREW WYROKOM LOSU
A potem świat zawirował wokół niej. Vigadó błędnie
zrozumiał jej okrzyk i to, co potem nastąpiło, było istnym
szaleństwem. Przez głowę Mariann, rozdartej pomiędzy bó
lem a niewyobrażalną rozkoszą, przemknęła myśl, że po
winna teraz umrzeć. W przeciwnym wypadku chyba po
strada zmysły...
- Moja, moja, wreszcie moja - powtarzał w upojeniu.
Co za cudowne słowa. Tak bardzo pragnęła, by stały się
prawdą, lecz wiedziała, że to niemożliwe. Zbyt wiele ich
dzieliło. Gdyby można było wszystko odmienić, cofnąć czas,
uniknąć kłamstw... Intuicja podpowiadała jej, że stanowiliby
idealną parę. Wiedziała, że już nigdy nie spotka takiego męż
czyzny. Wydawało się, że są dla siebie stworzeni. Ale wyroki
losu były nieubłagane.
Vigadó miał podobne odczucia.
- Co ty ze mną wyprawiasz? - wykrztusił, podniósł ją i
z furią przycisnął do ściany, strącając na podłogę jakieś obra
zy. - Chyba rzuciłaś na mnie czary. Jeszcze żadna kobieta...
Och, nienawidzę cię za to! Diablica! - wyrzucał z siebie bez
ładny potok słów i kochał się z nią jeszcze namiętniej.
Wyglądało to tak, jakby chciał ją ukarać. Mariann odgadła,
że nienawidzi jej za bycie - w jego mniemaniu - kobietą
lekkich obyczajów, za jej wyimaginowanych kochanków, za
jej nie istniejącą niemoralną przeszłość. Domyślała się też, że
równie silny gniew odczuwał w stosunku do samego siebie.
Dać się opętać dziewczynie, która sprzedawała swoje ciało...
Jego także ta sytuacja przerosła. On też był oszołomiony
wyrokami losu, które rzuciły ich sobie w ramiona, by ich
wkrótce nieuchronnie rozdzielić.
- Nie krzywdź mnie! - krzyknęła, gdy jego gwałtowne
WBREW WYROKOM LOSU 1 2 5
ruchy sprawiły jej ból. Nieokiełznana pasja Vigadó zaczęła ją
przerażać. - Przecież ja cię kocham!
I wtedy pocałował ją tak, że wszystko wokół zawirowało
i zniknęło w złocistym wirze, który ją nagle ogarnął, osunęli
się na podłogę, i mogłaby minąć chyba cała wieczność, i na
wet świat mógł się skończyć, ale oni nie zauważyliby te
go, niepomni na nic, pochłonięci bez reszty sobą, zanurzeni
w bezgranicznym zachwycie i oddaniu...
Zza okna dobiegały odgłosy miejskiego życia. Leżąca na
miękkim dywanie Mariann powoli uniosła powieki. Niezatar
te wspomnienia ostatniej nocy stanęły jej przed oczami jak
żywe. Na bladej twarzy pojawił się rumieniec.
Nigdy nie sądziła, że ludzie mogą się tak zachowywać...
Ale przecież nie było w tym nic zdrożnego, pomyślała nagle.
Żadnej perwersji, przemocy, nic, o co podejrzewała Vigadó
i czego się skrycie obawiała. Owszem, była to noc czystego
szaleństwa, lecz wynikało ono z uniesienia... i do pewnego
stopnia z rozpaczy. Przecież nie istniała dla nich perspektywa
wspólnej przyszłości. Kilka godzin, a może parę dni miało im
wystarczyć na całą resztę życia.
Nie, nie, nie powinna była tak postąpić. Nie wolno jej
wspominać rozkoszy, jaką sprawiał jego dotyk. Uwiódł ją. Ją,
tak dotychczas wyniosłą i niedostępną. Co się z nią stało?
Oddała mu nie tylko ciało, ale również serce i duszę. Zapo
mniała o swoich zasadach, o swoim wychowaniu, o swoim
ojcu... Matko jedyna, co by tata na to powiedział! Z rozpa
czą zakryła dłońmi płonącą ze wstydu twarz. Nie mogła pa
trzeć na biurko, na którym... Na fotel, gdzie... A pod tamtą
ścianą...
1 2 6 WBREW WYROKOM LOSU
Podniosła się chwiejnie, z determinacją otworzyła oczy
i rozejrzała dookoła. Gabinet przypominał istne pobojowisko,
a na podłodze wśród porozrzucanych ubrań spał Vigadó, z tak
spokojnym i szczęśliwym wyrazem twarzy, że zapragnęła
przyklęknąć i pocałować go. Szybko jednak stłumiła ten na
gły impuls.
Przestań się wreszcie łudzić, idiotko. Naprawdę wierzysz
w to, że przez sześć lat nie miał kobiety i że właśnie ty uczy
niłaś go z powrotem mężczyzną? Jego? Śmiechu warte! Dałaś
się nabrać i tyle. Głupia gęś...
Z determinacją zaczęła zbierać swoje rzeczy. No tak, bie
lizna w strzępach. Na szczęście sukienka ocalała. Ubrała się
szybko, gdyż pragnęła opuścić to miejsce, którego wspomnie
nie będzie ją prześladować do końca życia. Ale najpierw ma
coś do zrobienia.
Jeśli Vigadó sądzi, że ją pokonał, to się grubo myli. Prze
grana bitwa nie oznacza przegranej wojny. Zacisnęła zęby
i bezszelestnie podeszła do miejsca, gdzie leżał znajomy pęk
kluczy. Schyliła się po nie i wtedy jej wzrok padł na jakieś
papiery, które wysunęły się z przewróconej teczki Vigadó.
Maszynopis powieści. Tknięta nagłym przeczuciem, wyjęła
go ostrożnie. „Córki Irlandii"... Mary 0'Brien!
Na karcie tytułowej widniała ręcznie napisana notatka.
Adres... Visegra'd! Wiedziała, gdzie to jest! Nie opodal Bu
dapesztu, nad Dunajem. Czyli Mary przebywa na Węgrzech?
Przecież miała dzisiaj przylecieć z Londynu? Nieważne, trze
ba tam jechać jak najszybciej.
Pośpiesznie wsunęła szpilki, by wymknąć się niepostrze
żenie, lecz przedtem zerknęła na pierwszą stronę i aż ją za
tkało z wrażenia. Niewiarygodne! Nie przypominało niczego,
WBREW WYROKOM LOSU 1 2 7
co 0'Brien napisała do tej pory. Było sto razy lepsze. Nie
mogła się oderwać od lektury. Z wypiekami na twarzy prze
wróciła kolejną kartkę. Genialne! To będzie bestseller!
- Prawda, że wspaniałe?
Och! Mariann gwałtownie obróciła się na pięcie. Vigadó
nadal spoczywał na podłodze, opierając się wygodnie na
łokciu.
- Rzeczywiście - przyznała szczerze. - Ogromnie mi się
podoba. Czy mogłabym to sobie pożyczyć? - spytała pozor
nie obojętnym tonem.
- Czy mam rozumieć, że zamierzałaś tak po prostu wyjść
z tą książką, zostawić mnie tutaj i oddać się lekturze? - Jego
głos wyrażał dezaprobatę.
- Nie miałam śmiałości spojrzeć ci w twarz - wyznała.
- Odłóż ten maszynopis z powrotem - nakazał spokoj
nym głosem. - Zostanie tutaj. Ty też.
Posłuchała go z ociąganiem.
- Chcę już iść - powiedziała, nie kryjąc niechęci.
- Po tym, co się tu działo? - Roześmiał się i wstał, ani
trochę nie skrępowany swoją nagością. - Spójrz, jak to wy
gląda!
Poczuła, że znów się czerwieni.
- Posprzątam...
- Nie ma mowy! Czy nie rozumiesz, że ten bałagan do
skonale odzwierciedla to, co się teraz dzieje w mojej głowie,
w mojej duszy? Dzisiejszej nocy wyzwoliłaś mnie, ale zara
zem wzięłaś w posiadanie. Obudziłaś we mnie coś, o czym 1
nie wiedziałem, że istnieje. - Jego twarz nagle spochmurniała.
- A robiłaś to tylko po to, by wykonać swoje zadanie...
- O czym ty mówisz? - spytała czujnie.
1 2 8 WBREW WYROKOM LOSU
- Proszę, przestańmy się wreszcie okłamywać. Już od
dawna nie mam wątpliwości, że wynajęto cię, byś zabrała mi
Mary 0'Brien.
Zrobiło jej się strasznie wstyd. Wiedział, że go oszukuje.
Mógł ją za to ukarać, dzisiejszej nocy miał okazję, by się
zemścić, a nie uczynił tego. Oprócz zawstydzenia czuła jed
nak również ulgę. Sądził, że ją wynajęto. To znaczy, że nie
znał całej prawdy. Gdyby odkrył, że pracuje w wydawnictwie
Lionela, chybaby ją rozdarł na strzępy...
- Przykro mi, że musiałam cię oszukiwać - powiedziała
cicho.
- W takim razie niech cię pocieszy fakt, że ja też nie
grałem do końca uczciwie - wycedził. - Od pierwszej chwili
wiedziałem, że będziesz moja. - Uśmiechnął się ironicznie na
widok szeroko otwartych oczu Mariann. - Ale sam też wpad
łem w pułapkę, którą zastawiłem na ciebie - dodał. - Nie
wiedziałem, że gdy już cię zdobędę, nie będę w stanie o tobie
zapomnieć. Nie pozwolę, żebyś odeszła. Zostań ze mną.
O cudzie, o radości niespodziewana, czyż mogło ją spotkać
coś cudowniejszego?
- Nie! - zawołała drżącym głosem. - To niemożliwe!
- Co, nie chcesz sypiać z wrogiem swojego szefa? -- za
kpił z goryczą.
- Mam swoje powody. Nie i już!
- Zastanów się - zasugerował spokojnie. - Pomyśl, czego
naprawdę pragniesz i zdobądź to.
Nie musiała się zastanawiać. Jej marzenie ucieleśniło się
i stało przed nią, wystarczyło wyciągnąć rękę. Ale nie mogła
tego zrobić. Bała się, że wkrótce stałaby się zabawką w jego
rękach. Gdyby poddała się ogarniającej ją miłości, oddałaby
WBREW WYROKOM LOSU 1 2 9
mu władzę nad sobą, a ten twardy, bezwzględny mężczy
zna bez wahania uczyniłby ją swoją niewolnicą. Nie, po sto
kroć nie!
- Zrozum, byłoby głupotą tak się po prostu rozstać - prze
konywał, ubierając się bez pośpiechu. - Przecież było nam
razem fantastycznie. Zostań. Bez żadnych zobowiązań.
- Nie bardzo to pojmuję. Chcesz, żebym została, choć
wiesz o mnie wszystko?
- Już mi nie przeszkadza, że jesteś prostytutką - stwier
dził. - Nie dbam też o to, że pracujesz dla jednego z moich
wrogów i kłamiesz, że nie wiesz, kim on jest.
- A wiem? - spytała zaczepnie.
Spojrzał na nią uważnie.
- Tak samo dobrze jak ja. Lionel Marshall - oznajmił
krótko. - To dla niego Mary przedtem pisała.
- Dopóki jej nie podkupiłeś - syknęła z furią. Przegrała.
Pierwszy raz w życiu.
- Tak ci powiedział? - warknął.
- A co? To nieprawda? - zaatakowała, chociaż w głębi
serca pragnęła, by Lionel skłamał.
- Zostań ze mną, a się przekonasz - zaproponował.
Żachnęła się.
- Więcej się z tobą nie prześpię! Wybij to sobie z głowy.
Zaśmiał się szatańsko.
- A kto mówi o spaniu? Nie dam ci zmrużyć oka, moja
słodka.
Mariann zacisnęła zęby.
- Zaczynam żałować, że wyleczyłam twoją oziębłość.
- Nie wierzę. - Z uśmiechem rozbierał ją wzrokiem. Wie
działa, że powinna wyjść, lecz nie mogła się ruszyć. - Gdy-
1 3 0 WBREW WYROKOM LOSU
byśmy tego nie zrobili, stracilibyśmy najbardziej niezwykłe
doświadczenie w życiu. Mariann, my jesteśmy dla siebie
stworzeni. To niemożliwe, byśmy przeżyli coś podobnego
z kimś innym. - Mówił to z taką pasją i z tak głębokim prze
konaniem, że nie wierzyła własnym uszom. Zupełnie nie wie
działa, co ma o tym wszystkim myśleć. - Musisz zostać. Czy
nie zechciałabyś spotkać się z Mary? - zagadnął niewinnym
tonem.
Nie posiadała się z oburzenia.
- Skończ wreszcie z tymi sztuczkami! - parsknęła jak
kotka. - Owszem, mamy sobotę, ale jest druga po południu.
Wydawało mi się, że mieliśmy się z nią zobaczyć rano. Są
dzisz, że czeka na nas do tej pory?
- Przełożyłem to na wtorek - oznajmił obojętnie. ~ Wie
działem, że dzisiaj będziemy zajęci czymś innym.
- Wiedziałeś?!
Wzruszył ramionami.
- Chyba się nie pomyliłem, prawda? - rzucił cierpko. - To
jak będzie? Daję ci szansę. Możesz się zobaczyć z 0'Brien
i spóbować ją namówić, by wróciła do Marshalla.
- Czy ty przypadkiem nie jesteś zbyt pewny siebie? - spy
tała z przyganą.
- Nie bardziej niż ty, moja droga. - Spokojnie zawiązywał
sznurowadła. - Gdy się spotkaliśmy, uważałaś mnie za nie
wyżytego podrywacza, żeby nie użyć bardziej dosadnych
określeń. W twojej opinii potrafiłem wzbudzić w kobie
cie pożądanie, ale nic więcej. I tu popełniłaś błąd - mruknął
w zamyśleniu. -Uraziłaś moją dumę. Postanowiłem udowod
nić ci, że się mylisz. Wiedziałem, że jeśli rozegram to umie
jętnie, to uda mi się zdobyć twoje serce.
WBREW WYROKOM LOSU 1 3 1
Poczuła, że robi jej się słabo. Mimo wszystko nie pode
jrzewała go o takie wyrachowanie.
- A która kobieta oparłaby się łzawej historyjce o utraco
nej córeczce? - W jej głosie brzmiało rozgoryczenie.
- Nie zmyśliłem tego - zaprotestował z oburzeniem.
- Chciałem, byś znała prawdę o moim życiu. Zaufałem ci.
- A ta bajeczka o twojej oziębłości? - atakowała dalej.
- Również to nie było kłamstwem.
Nie patrzył na nią, więc nie dostrzegł jej zaciśniętych pięści
i zimnej nienawiści w oczach. Nie odrywała od niego pełnego
odrazy wzroku. Był na tyle niemoralny, że potrafił wykorzy
stać nawet swoją życiową tragedię. Posłużył się nieszczę
ściem, które go spotkało, by dostać to, co chciał otrzymać.
Z premedytacją robił wszystko, by ją w sobie rozkochać.
Okazał się gorszy, niż przypuszczała. Pozbawiony wszel
kich skrupułów drań, niegodziwiec, nikczemnik, wyliczała
w myślach. Ale mimo tego, że aż kipiała ze złości, starała się
niczego po sobie nie okazywać. Rozluźniła dłonie, podeszła
do okna i wyjrzała przez nie z pozorną obojętnością. Gdy
patrzyła na śnieżne zaspy, oszronione drzewa i krę na Dunaju,
miała wrażenie, że jej serce również zamienia się w lód.
Dobrze więc. Chciał wojny, będzie ją miał.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Tak, pokusa wzięcia odwetu była zbyt silna, by Mariann
mogła się jej oprzeć. Postanowiła nie wycofywać się z gry, co
więcej, mieć w niej ostatnie słowo.
- No cóż, przyznaję, że do pewnego stopnia udało ci się
zawładnąć moim sercem - zauważyła bezbarwnym głosem.
- Ale nie powiem, bym była tym zachwycona.
Uśmiechnął się.
- Szczerze mówiąc, dla mnie to też jest pewien problem.
Ostatecznie straciłem Lindi, jedyną osobę, na której mi zale
żało i nie było w moich planach zastępowanie jej kimś innym.
Sytuacja przybrała nieco inny obrót, niż się spodziewałem.
Dlatego uważam, że powinniśmy dać sobie trochę czasu na
przemyślenie tego wszystkiego.
- Co proponujesz?
- Andras i Janos dadzą sobie radę bez ciebie. Wolałbym,
żebyś się na razie tu nie pokazywała. Chyba że chciałabyś
świadczyć mi usługi seksualne. Oczywiście po moich godzi
nach pracy - dodał kpiąco. - W sprawach zawodowych spot
kamy się we wtorek. Rozumiem, że chcesz zobaczyć się z Ma
ry 0'Brien i przekonać ją, że powinna wrócić do Lionela
Marshalla?
Z niechęcią spojrzała na jego zadowoloną minę i postano
wiła, że nie powie głośno, co sobie pomyślała.
WBREW WYROKOM LOSU 1 3 3
- W porządku, przyjdę we wtorek - oznajmiła chłodno.
To straszne. Będzie musiała wytrzymać bez niego całe dwa
dni. I trzy noce...
- Zastanawiasz się, co ze sobą robić przez ten czas? - za
gadnął ze zjadliwą słodyczą.
- Wcale nie. Z przyjemnością pozwiedzam Budapeszt
i dowiem się czegoś więcej o kraju mojej mamy. - W jej
głosie zabrzmiał żal. Wołałaby chodzić po mieście razem
z Vigadó. Do licha, ten człowiek rzeczywiście ją opętał!
Podszedł i położył dłonie na jej ramionach.
- Ja też nie chcę być z dala od ciebie - wyznał, spogląda
jąc w zasmucone oczy Mariann. - Ale wiem, że powinienem
dać ci więcej czasu. - Pocałował ją lekko. - Chodźmy. Od
prowadzę cię do Hiltona.
- Dzięki - powiedziała odruchowo, nie dostrzegając pod
stępu. Jego nieprzyjazne spojrzenie przestraszyło ją. - O co
chodzi?
- Nie poprawiłaś mnie, gdy wspomniałem o hotelu.
Ze znużeniem zamknęła oczy. Czy on nigdy nie przesta
nie? Czy zawsze musi zastawiać na nią pułapki?
- Od jak dawna wiesz, gdzie mieszkam?
- Od tego dnia, gdy wsadziłem cię do taksówki. Obie
całem kierowcy niezłą sumkę w zamian za poinformowanie
mnie, dokąd się udasz. Gdy dałaś mu suty napiwek i wysiad-
łaś, postanowił cię śledzić. Opłaciło mu się.
- To znaczy, że podejrzewałeś mnie już od dawna!
- Owszem. Czekałem jednak, aż dowiem się wszy
stkiego.
O nie, nie wiesz wszystkiego. A kiedy się wreszcie do
wiesz, to mnie już tu dawno nie będzie. Mary też nie. Niedo-
1 3 4 WBREW WYROKOM LOSU
czekanie twoje. Żaden mężczyzna nie będzie nade mną trium
fował.
- Lionel ostrzegał, że gdy złapiesz trop, to jesteś gorszy
niż gończy pies - uśmiechnęła się niewesoło. - Rozumiem,
że od początku nie miałam szans?
- Żadnych - oświadczył spokojnie. - Dlatego przestań
kombinować, jak mnie podejść. Obiecaj, że będziesz grzecz
na. Ja zaś zapewniam, że porozmawiamy sobie szczerze z Ma
ry i wyjaśnimy, co zaszło między nią a Marshallem.
- Dobrze, obiecuję - zgodziła się niechętnie.
Dała się odprowadzić do hotelu, po czym zadzwoniła do
Sue. Była tak przygnębiona ostatnimi wydarzeniami, że po
trzebowała wsparcia. Siostra natychmiast wyczuła depresję
w jej głosie i dyplomatycznie, lecz zarazem stanowczo, wy
dobyła z Mariann całą prawdę.
- Biedna - westchnęła ze współczuciem. - Rozumiem,
jak się czujesz. Masz wrażenie, że on zagraża twojej nieza
leżności i to cię przeraża. A wiesz, co ja ci powiem? Głu
pia jesteś! Z tego co mówisz wnioskuję, że to musi być
wspaniały facet. Trzymaj się go - podsumowała zdecydo
wanie.
- Ale ja mu nie ufam -jęknęła Mariann. - Raz wydaje się
czuły i troskliwy, a kiedy indziej postępuje jak bezwzględny
brutal.
- Aha, wolałabyś potulnego nudziarza, żeby zawsze wie
dzieć, co powie, co zrobi... - drwiła bezlitośnie Sue. - Regu
larnie w każdą sobotę seks, w niedziele gra w golfa, we wtor
ki obowiązkowo partyjka brydża...
- Och, przestań! - zawołała, ale nie mogła się nie uśmie
chnąć. - Ja naprawdę czuję się strasznie zagubiona. Wstyd mi,
WBREW WYROKOM LOSU 1 3 5
że marzę o mężczyźnie pozbawionym wszelkich zasad. To
niemoralne. A jeszcze bardziej wstydzę się tego, że mu się
oddałam i że sprawiło mi to przyjemność. To okropne, ale
chciałabym to powtórzyć...
- Pragniesz go teraz? - spytała ze zrozumieniem.
Tylko Sue mogła zadać Mariann takie pytanie i tylko jej
mogła odpowiedzieć.
, - Mhm - westchnęła ciężko.
- Myślisz, że on cię kocha?
- Cóż za nonsens! - zawołała ze zdumieniem. - Oczywi
ście, że nie.
- A ja się założę o milion dolarów, że tak - stwierdziła
spokojnie Sue.
- I dlatego celowo mnie w sobie rozkochał i jeszcze bez
czelnie się do tego przyznał? - żachnęła się. - Po prostu chciał
się ze mną przespać.
- Ale to nie znaczy, że chodziło mu tylko o seks. To
znaczy, że chodziło mu o ciebie. Widzisz różnicę? - przeko
nywała Sue. - Kochanie, naprawdę podoba mi się ten czło
wiek. Zauważ, że nie jest jak inni faceci, których spotkałaś.
Tamci od razu pchali się do ciebie z łapami, widzieli w tobie
tylko piękne ciało. On jeden zrozumiał, że jesteś wrażliwa,
delikatna i wbrew pozorom szalenie romantyczna. Dlatego
odwoływał się do twojego serca, do twoich uczuć i cierpliwie
czekał na twoją odpowiedź.
- Co mnie podkusiło, żeby do ciebie dzwonić? - mruknęła
z wyrzutem Mariann.
- Bardzo rozsądnie postąpiłaś - pochwaliła Sue. - Wie
działaś, że poukładam ci w głowie. Dlatego powiem ci jeszcze
coś. Nie podoba mi się ten Lionel.
1 3 6 WBREW WYROKOM LOSU
- Daj spokój. Może trochę dziwnie się zachowuje, ale jest
strasznie przygnębiony. Mówiłam ci, że żona go opuściła.
- Widać miała swoje powody.
Nagle coś zaświtało jej w głowie. Jeżeli Vigadó nie kłamał
i naprawdę nie miał przez te lata żadnej kobiety, to Liz nie
mogła być jego kochanką. A przecież Lionel twierdził...
- Muszę to wszystko gruntownie przemyśleć - oznajmiła
stanowczo.
Gdy weszła do kawiarni, parę osób aż przerwało rozmowę
na jej widok. Nic dziwnego, było na co popatrzeć. Piękna
czerwona sukienka spływała miękko po zgrabnej sylwetce
Mariann, a głębokie rozcięcia pozwalały podziwiać smukłe
nogi aż po uda.
Przy jednym ze stolików ujrzała Vigadó i nagle zrobiło jej
się gorąco. Nie zachowuj się jak zadurzona pensjonarka, skar
ciła się w myślach i z dumnie uniesioną głową skierowała się
w jego stronę. A cóż to? Obok siedziała trzydziestoparoletnia
kobieta z kapiącym makijażem i ubrana tak, jakby się oba
wiała, że ktoś mógłby ją przeoczyć. W dodatku ewidentnie
wdzięczyła się do Vigadó.
Chwileczkę, to mój mężczyzna, pomyślała z oburzeniem
Mariann i w efekcie przywitała się z nim bardziej entuzjasty
cznie, niż planowała. Niech tamta wie, że Vigadó już jest
zajęty. Swoją drogą ciekawe, kto to jest?
- Poznaj naszą brytyjską autorkę - powiedział uprzejmie.
- Jak to? Przecież powiedziałeś, że... To nie jest Mary
0'Brien! - zdenerwowała się.
Znów chciał ją podejść. Ale nic z tego. Widziała zdjęcie
Mary na okładce jednej z powieści.
WBREW WYROKOM LOSU 1 3 7
- Oczywiście, że nie - odparła tamta lodowatym tonem.
- Jestem Vanessa Brewer.
- Bardzo mi miło - rzuciła odruchowo. - Vigadó... - za
częła ostrzegawczym tonem.
- Zamówiłem ci kawę, proszę. - Usłużnie podsunął fili
żankę. - A poza tym nie przypominam sobie, żebym mówił,
że to Mary będziemy oprowadzać po Budapeszcie. Cały czas
myślałem o Vanessie - wyjaśnił z niewinną miną. - Przecież
umawialiśmy się, że dotrzymasz jej towarzystwa i umilisz
pobyt na Węgrzech, prawda?
Miała ochotę go zabić. Sadysta! Doskonale wiedział, co
robi. Wystawił ją do wiatru, pozwolił wierzyć, że spotka Mary
0'Brien. Trudno, przepadło. Ale przynajmniej nie da mu sa
tysfakcji.
- Och, przepraszam panią najmocniej - zaszczebiotała ra
dośnie. - Musiałam pomylić autorki. Tyle tych spotkań, sama
pani rozumie... Ale bardzo się cieszę, że będę mogła pokazać
pani miasto. Chyba zaczniemy od zwiedzania muzeów, pew
nie bardzo chce je pani zobaczyć. Domyślam się, że interesuje
się pani sztuką i zabytkami, a nie chodzeniem po sklepach?
Vigadó uśmiechnął się z podziwem, zaś Vanessa skrzywiła
się tylko, po czym zaczęła rozwodzić się na temat swojej
książki, kompletnie ignorując Mariann i zupełnie jawnie flir
tując ze swoim nowym wydawcą. Najchętniej opowiadała
o scenach erotycznych.
- Pan na pewno lubi takie rzeczy... Och, pan jest taki
pełen życia, energii. Czuję to... Chętnie bym pana opisała
w jednej z moich powieści - mizdrzyła się.
- Świetny pomysł - wypaliła znienacka Mariann. - Warto
go opisać, to ciekawy okaz. Zawsze w niedziele gra w golfa,
1 3 8 WBREW WYROKOM LOSU
we wtorki w brydża, a w soboty... Pani jest taka światowa,
więc nie muszę ukrywać... W soboty musi mieć swoją porcję
seksu. Punktualnie o dziesiątej. Można według niego zegarek
nastawiać!
Vigadó omal nie zakrztusił się kawą, a Vanessa oświadczy
ła z urazą, że ma ochotę iść na zakupy i do fryzjera.
Pokazali jej więc najelegantsze sklepy w Budapeszcie,
przy czym sami z ulgą zostawali na zewnątrz.
- Cackasz się z nią jak ze śmierdzącym jajkiem - mruk
nęła z urazą Mariann, gdy czekali przed kolejnym sklepem.
- Jesteś dla niej uprzedzająco grzeczny, prowadzasz ją pod
rękę. Przecież wiedziała, że będzie dużo chodzić, po co więc
wkładała szpilki na taki lód?
- Owszem, jest próżna, ale to przecież nie powód, żeby
miała sobie złamać nogę. - Uśmiechnął się i pocałował ją.
- Masz rację - zawstydziła się.
- Rozumiem cię. Ona jest naprawdę okropna.
- Dobrze ci tak! - powiedziała z przekonaniem. - Jesteś
równie okropny. Znowu mnie oszukałeś. Już nigdy więcej ci
nie zaufam.
- Zaufasz - szepnął i pocałował ją ponownie.
- Przestań! - zażądała gniewnie.
- Nie mów, że ci się nie podoba...
. Po jakimś czasie pozbyli się wreszcie Vanessy, która udała się
do fryzjera. Przedtem stanowczo zażądała obiadu sam na sam
z Vigadó. Odetchnęli z ulgą gdy wreszcie zniknęła im z oczu.
- Po drodze był sklep z zabawkami - zauważyła mimo
chodem Mariann.
- Masz nietypowe zainteresowania - skomentował z roz
bawieniem.
WBREW WYROKOM LOSU 1 3 9
- Widziałam na wystawie lalkę w tradycyjnym węgier
skim stroju. Moja młodsza siostra jest kostiumologiem, ma
zupełnego fioła na punkcie projektowania, szycia, haftowania.
- Na jej ustach pojawił się ciepły uśmiech. - To cudowna
dziewczyna, uwielbiam ją. W ogóle mam wspaniałą rodzinę.
Są tacy kochani...
- Nawet nie wiesz, jakie masz szczęście - stwierdził lekko
zmienionym głosem. - Zazdroszczę ci.
Gdy weszli do sklepu, sprzedawczynie niezwykle serdecz
nie przywitały się z Vigadó. Mariann pomyślała, że pewnie
przypadkiem właśnie tutaj kupował prezenty dla swojej córe
czki. Ale dlaczego uważnie ogląda zabawki, skoro utracił
Lindi bezpowrotnie?
- Jak ci się podoba? - zagadnął, pokazując jej zabawnego
pluszowego dinozaura. - Wezmę pięćdziesiąt, co?
- Chcesz się jakoś rozerwać w czasie obiadu z Vanessą?
- zażartowała, choć płonęła z ciekawości. - To może weź
jeszcze te? Posłuchaj, jak fajnie piszczą, gdy sieje naciśnie.
- Dobrze, te też wezmę - przytaknął spokojnie i poprosił
jedną z ekspedientek o zapakowanie zabawek. Uśmiechnął
się na widok zdumionej miny Mariann. - To dary dla bied
nych dzieci. Widzisz, dlatego zainteresowałem się twoim po
bytem w Kastely Huszar - wyjaśnił. - Istva'n robi coś podo
bnego. Kilka razy spotkałem go na granicy. On też wozi
ciężarówką różne rzeczy dla potrzebujących. Głównie do Ru
munii.
Coś ją zaczęło dławić w gardle.
- Uprawiasz działalność charytatywną?
Machnął ręką.
- Przecież to nic wielkiego. Nie potrzebuję aż tylu pienię-
1 4 0 . WBREW WYROKOM LOSU
dzy, niech się więc komuś przydadzą. Co mam z nimi zrobić?
Spać na nich? To już wolę kupić odzież, lekarstwa, żywność,
zabawki.
- I sam to potem rozwozisz ciężarówką? Poświęcasz swój
czas, którego masz tak niewiele? - dopytywała sie z niedo
wierzaniem.
- Och, nie przesadzajmy - zbagatelizował sprawę.
Mariann była poruszona do głębi. No i co ona ma teraz
o nim myśleć? Jest w końcu bezdusznym draniem, czy nie?
Udawała, że wybiera lalkę dla Sue, lecz w rzeczywistości
obserwowała go uważnie. Uśmiechał się do sprzedawczyń,
gawędził z nimi przyjaźnie i z entuzjazmem oglądał kolejne
zabawki.
Najbardziej uderzające było szczere przywiązanie, jakie
mu okazywano. Przywiązanie? Wielkie nieba, ci ludzie go
uwielbiali, co do tego nie było wątpliwości! To odkrycie
wstrząsnęło nią do głębi. Lionel odmalował go w najczarniej
szych barwach, zrobił z niego potwora. Tymczasem rzeczy
wistość wyglądała inaczej.
Zastanowiła się, czy Lionel kiedykolwiek zrobił coś dla
innych. Jakoś nie mogła sobie przypomnieć nic takiego. Sko
jarzyła też, że w całym wydawnictwie nie było osoby, która
nie miałaby do niego o coś pretensji. Trudno powiedzieć, by
ktoś go lubił, a co dopiero uwielbiał.
Zagryzła wargi. Już nie chciała spotykać się z Mary. A nuż
się okaże, że pisarka wcale nie została podkupiona, lecz miała
ważne powody, by odejść z dawnego wydawnictwa. Wtedy
nie namówiłaby jej na powrót. Niedobrze.
Nagle zrobiło jej się gorąco. Przecież tak właśnie byłoby
najlepiej! To oczyściłoby Vigadó z wszelkich podejrzeń. Oka-
WBREW WYROKOM LOSU 1 4 1
załby się godny miłości. Nie musiałaby już walczyć ze swoim
uczuciem...
- Chciałbym pokazać ci koronę króla Stefana - zapropo
nował, gdy wyszli ze sklepu. - Bardzo mi na tym zależy.
- Dlaczego?
- Ponieważ to świętość dla Węgrów - wyjaśnił. - A ty
chciałaś się dowiedzieć czegoś o kraju twojej matki. Czy mo
żesz mi coś o niej opowiedzieć?
- Uciekła przez zieloną granicę, gdyż musiała wykonać
pewne zadanie. Przysporzyło jej to wielu kłopotów i cierpień.
Ale nie ugięła się pod swoim ciężarem i spełniła to, co miała
do spełnienia.
- Co takiego miała zrobić? ,
Mariann potrząsnęła głową.
- Przepraszam, ale nie wolno mi tego wyjawić. To był
sekret i mama utrzymała go aż do śmierci. Mogę tylko powie
dzieć, że poświęciła życie słusznej sprawie.
- To musiała być niezwykła kobieta. Prawa, szlachetna
i dysponująca ogromną siłą woli. - Uniósł jej dłoń do ust, po
czym położył na swoim sercu. - Odziedziczyłaś to po niej.
Ale czasem trudno żyć z takim dziedzictwem. Czy sądzisz, że
kiedyś znajdziesz odpowiedniego dla siebie mężczyznę? Czy
w ogóle wyjdziesz za mąż?
Popatrzyła na niego z melancholijnym uśmiechem.
- Nie sądzę. Szukam ideału.
- Nikt nie jest idealny - zaprotestował. - To zdarza się
tylko w marzeniach. Ale czas przestać żyć złudzeniami, Ma
riann, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Zmuszę cię do tego.
- Pocałował ją w policzek i nie wypuszczając jej dłoni, za
prowadził do muzeum.
142
WBREW WYROKOM LOSU
Gdy stanęli przed gablotą, Mariann zrozumiała, czemu
chciał jej to pokazać. Owszem, widziała już wspaniałe korony,
w Londynie znajdowały się przecież bezcenne zbiory rega
liów, ale ta była inna. Było w niej coś niezwykłego. Pocho
dziła sprzed blisko tysiąca lat, a wieńczył ją przekrzywiony,
prawie odłamany krzyż.
- Czemu jest uszkodzona?
- Ukrywano ją niezliczoną ilość razy. W przypadku wojen
i najazdów najpierw zabezpieczano koronę. Ona symbolizuje
naszą niepodległość i dumę narodową.
Wpatrywała się w królewskie insygnia niczym urzeczona.
- Jest wspaniała - szepnęła z przejęciem.
- Wiedziałem, że zrozumiesz. Nie masz pojęcia, jak wiele
to dla mnie znaczy. Węgry... zrobiłbym wszystko dla mojego
kraju - uśmiechnął się do niej. - Cieszę się, że udało nam się
pozbyć Vanessy. Chciałem być tu tylko z tobą.
- Taak? - Posłała mu nieufne spojrzenie. - A niby czemu?
- Przeczuwałem, że cię to poruszy.
Poczuła się urażona. Nawet się nie wstydził przyznać, że
ponownie chciał zagrać na jej uczuciach. Już było tak miło,
a on musiał znowu wszystko zepsuć. Nie odezwała się więc
już więcej do niego i resztę eksponatów obejrzeli w całkowi
tym milczeniu.
Mariann, jakkolwiek rozczarowana jego słowami, nie cof
nęła dłoni z jego ciepłego uścisku. Nie zamierzała marnować
jedynej w życiu okazji. Jeszcze z żadnym mężczyzną nie trzy
mała się za ręce... Każdy wolał łapać ją za co innego, potem
zaś łapał się za własny policzek, gdyż nie tolerowała podo
bnego zachowania. On jeden potrafił okazać jej czułość.
Gdy wyszli na ulicę, Vigadó rozejrzał się, po czym skinął
WBREW WYROKOM LOSU 1 4 3
ręką. Po chwili zatrzymało się przed nimi nowe auto marki
Alfa Romeo. Mariann popatrzyła na nie podejrzliwie.
- Coś mi to nie wygląda na przypadek - mruknęła.
- Posłałem po mój samochód jeszcze z kawiarni. Zabie
ram cię do Visegradu.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Jak to? - zdumiała się. - A co z Vanessą? Miałeś się
z nią spotkać.
- Zajmie się nią mój zastępca.
Z samochodu wysiadł szofer w liberii, uśmiechnął się serde
cznie do swojego szefa i zapraszającym gestem otworzył drzwi.
- Czy tym razem naprawdę zobaczymy się z Mary
0'Brien? - Nauczona przykrym doświadczeniem Mariann
wolała się upewnić.
- Tak. Wsiadaj, tamujemy ruch.
Zignorowała zarówno jego uwagę, jak i dające sygnał kla
ksony.
- I nie przeszkodzisz mi w swobodnej rozmowie? - dopyty
wała się. - Będę mogła mówić, co zechcę i pytać, o co zechcę?
-. Tak, tak - zniecierpliwił się.
Gdy zajęła miejsce na tylnym siedzeniu, usiadł blisko niej.
Zbyt blisko. Odsunęła się więc, co i tak nie przyniosło rezul
tatu, gdyż Vigadó bezceremonialnie chwycił ją w ramiona
i przyciągnął do siebie. Całował ją tak długo, aż przestała się
opierać i odpowiedziała równie namiętnie. Po chwili zrefle
ktowała się. To nie ma sensu. Wkrótce wróci do Londynu
razem z Mary, zostawiając go na lodzie. Nagle myśl o zem
ście przestała jej się podobać. Wolałaby zostać...
- Proszę, nie - odwróciła głowę.
WBREW WYROKOM LOSU
145
- Miej litość - szeptał, pieszcząc jej kształtne piersi. - Od
kilku godzin nie myślę o niczym innym.
- Przestań! Nie jesteśmy sami - przypomniała z zażeno
waniem.
Vigadó opamiętał się, usiadł prosto i... przeprosił! Czy on
nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać, pomyślała w oszoło
mieniu. Przy nim niczego nie można być pewnym. A czy nie
takiego mężczyzny właśnie szukałaś, spytał jakiś wewnętrzny
głos. Owszem, kocham go, ale nie wiem, czy on odpowiada
moim wyobrażeniom, argumentowała, rozmawiając sama ze
sobą. Tak mało o nim wiem. Chciałabym wiedzieć, jaki był
kiedyś, co czuł, czego pragnął. Znać każdą chwilę jego życia.
Zebrała się na odwagę.
- Czy mogłabym o coś zapytać?
- Pytaj.
- Ale to dotyczy przeszłości - uprzedziła,
- Słucham.
- Ta blizna... - zaczęła z wahaniem. - Podobno poszło
o kobietę.
Popatrzył na nią uważnie.
- W zasadzie tak.
Ogarnęło ją ogromne rozczarowanie. A więc jednak...
- Ach, tak - powiedziała cicho i odwróciła twarz do okna,
za którym przesuwał się zimowy pejzaż.
Ujął ją za rękę i przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad
odpowiedzią.
- Trudno mi o tym mówić, ale rzeczywiście powinnaś to
wiedzieć.
- Wcale mi nie zależy - burknęła nadąsana. - Nie intere
sują mnie twoje podrywki.
1 4 6 WBREW WYROKOM LOSU
Westchnął z irytacją.
- Nie zrozumiesz, jaki jestem, jeśli ci o tym nie opo
wiem. Widzisz, poszło o... o prostytutkę. Ale nie o luksuso
wą dziewczynę na telefon. O taką zwykłą, która stoi na rogu,
a potem idzie z klientem do ciemnej bramy. Widziałaś je kie
dyś z bliska?
- Na pewno nie tyle, co ty - odparła kąśliwie.
Vigadó z trudem opanował gniew.
- Spotkałem ją właśnie tego dnia, gdy zastanawiałem się,
czy poślubić Evę i na skróty dojść do bogactwa. Zaczepiła
mnie, po prostu chciała pogadać, miała chandrę. Spytała, czy
zgadnę, ile ma lat. Czterdzieści, powiedziałem. Okazało się,
że miała dwadzieścia cztery. Do tej pory pamiętam, jakiego
doznałem szoku.'
- Nie bardzo rozumiem...
Nieobecnym wzrokiem patrzył na pokryte śniegiem poła.
- Myślałem, że mówię jej komplement. Wyglądała jesz
cze starzej. Zacząłem ją wypytywać. Pochodziła z małej wio
ski, uciułane pieniądze wysyłała rodzinie, byli bardzo bied
ni. Chciała do nich wrócić, ale w ten sposób pozbawiłaby
ich dodatkowych dochodów. Nie wiedzieli, co dla nich ro
bi, sądzili, że jest kelnerką. Nagle przyszło mi do głowy,
że gdybym był bogaty, mógłbym zrobić wiele dobrego dla
ludzi. Również dla niej. Nie zapominaj, że miałem osiemna
ście lat. W tym wieku nietrudno o idealizm i romantyczne
porywy.
Jakie to wspaniałe, pomyślała z podziwem.
- Mów dalej.
- To przeważyło szalę. Zdecydowałem się na małżeństwo,
ale przedtem pożyczyłem pieniądze, by dać je tej dziewczy-
WBREW WYROKOM LOSU
147
nie. Niestety, jej alfons usłyszał, jak o nią wypytuję i nasłał
na mnie kilku facetów, którzy mi dali wycisk.
- Och! Bardzo cię pobili? - spytała nerwowo.
- Złamali mi parę żeber. - Wzruszył ramionami. - Ale to
było nic w porównaniu z wyrzutami sumienia, jakie odczu
wałem. Już nigdy jej nie zobaczyłem. Nie pomogłem jej. I nie
potrafię o niej zapomnieć.
Patrzyła na niego ze wzruszeniem.
- Czy Eva zna tę historię?
- Nie. Nigdy nikomu tego nie mówiłem.
To mi się podoba, pomyślała z uznaniem. Nie znosiła, gdy
ktoś obnosił się ze swoją szlachetnością. Ale w takim razie
czemu powiedział jej, właśnie jej? Czy dlatego, że w jego
oczach też była kobietą lekkich obyczajów? Na pewno nie.
Wyczuwała jego zakłopotanie, wiedziała, że bał sieją urazić
tą opowieścią. W takim razie, czemu zaryzykował i podzielił
się z nią swymi najgłębszymi przeżyciami? Odpowiedź pcha
ła się natrętnie, lecz Mariann nie mogła w to uwierzyć. To
tylko pobożne życzenia.
- Uważam, że powinieneś to wszystko powtórzyć Evie.
Bardzo byś jej tym pomógł. Przecież ona sądzi, że ożeniłeś
się tylko dlatego, że nosiła twoje dziecko i że liczyłeś na
pieniądze jej ojca.
- I pewnie miała rację - mruknął przez zaciśnięte zęby.
- Jesteś dla siebie zbyt surowy. Chciałeś zbawić świat,
pomóc potrzebującym... - zawahała się. - Poruszyło mnie to.
I zaręczam, że Eva poczuje to samo, uzna, że postąpiłeś szla
chetnie. Widzisz, uważam, że powinieneś z nią szczerze po
rozmawiać i postarać się zakończyć tę zimną wojnę między
wami. Wiadomo, że do siebie nie wrócicie, ale przynajmniej
1 4 8 WBREW WYROKOM LOSU
zaczniecie się rozumieć. A wtedy Eva prawdopodobnie po-
zwoli ci się widywać z Lindi.
Jego brwi ściągnęły się boleśnie.
- Uważasz, że to możliwe?
- Tak - odparła zdecydowanie.
Twarz Vigadó rozpogodziła się. Z uczuciem pocałował jej
dłoń.
- Ty naprawdę przywracasz mnie do życia. Spójrz, jeste
śmy na miejscu. To mój dom.
Mariann szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Samochód
minął kutą bramę i zatrzymał się przed stojącym na wznie
sieniu barokowym pałacykiem, otoczonym ogromnym ogro
dem. Roztaczał się stąd przepiękny widok. Na przeciwległym
wzgórzu wznosiły się ruiny jakiegoś obronnego zamczyska, a
w dole lśniła kręta wstęga Dunaju.
- Dom? - wykrztusiła w osłupieniu.
Uśmiechnął się lekko i zaprowadził ją na górę po marmu
rowych schodach. Na ich spotkanie wybiegła rudowłosa ko
bieta w średnim wieku.
- Witajcie, kochani! - zawołała z silnym irlandzkim
akcentem. - Pani musi być Mariann, prawda? Vigadó mi mó-
wił, że chce pani porozmawiać. Chodźcie, chodźcie, napijemy
się herbaty. - Szaroniebieskie oczy Mary 0'Brien patrzyły na
nich pogodnie. - Ale nie takiej, jaką tu mają na kontynencie.
Takiej, jak w Irlandii, z rumem.
Weszli do eleganckiego, urządzonego ze smakiem wnętrza.
Żadnego nowobogackiego przepychu, nic z tych rzeczy. Jed
nak Mariann nie miała teraz głowy do drobiazgów. Nerwo
wo przysiadła na brzegu krzesła. Żałowała, że w ogóle tu
przyjechała.
WBREW WYROKOM LOSU 1 4 9
- Przepraszam, ale wolałabym od razu przejść do rzeczy
- oznajmiła sucho. - Dlaczego zachowała się pani nielojalnie
,w stosunku do Lionela Marshalla, który odkrył pani talent,
wylansował panią, hołubił...
- Lionel? - zawołała z niedowierzaniem Mary. - Dziec
ko, o czym pani mówi? On tyle pomaga pisarzowi, co umar
łemu kadzidło!
- Taak? - obruszyła się Mariann. - A kto założył promu
jące ambitną literaturę wydawnictwo „Orbit"?
- Jego żona - padła zdecydowana odpowiedź. - To był jej
pomysł i to ona zbudowała firmę od podstaw. Mąż Liz nie
odróżniłby poezji Szekspira od wypocin grafomana.
- To nieprawda!
Mary wzięła się pod boki.
-• Jeśli kłamię, to proszę mi wyjaśnić, czemu wydawni
ctwo dostawało kredyty dopóty, dopóki zostawałyśmy w nim
ja i Liz? Bo Lionel był jedynie figurantem! - stwierdziła
triumfalnie. - Potrzebny był ktoś do pokazywania się w me
diach i spełniania funkcji reprezentacyjnej. Elizabeth miała
tysiąc innych spraw na głowie.
Czyżby tkwiło w tym ziarno prawdy? Jakoś nigdy przed
tem nie zastanawiała się, czemu biurko szefa jest zawsze
puste, zaś u jego żony piętrzą się stosy maszynopisów...
- To nie ma nic do rzeczy - oświadczyła uparcie. - Nadal
nie rozumiem, czemu pani odeszła.
- Bo on psuje najlepsze teksty, poprawiając je po swoje
mu! Gdy Liz miała dość bycia wykorzystywaną i opuściła go,
próbowałam współpracować z Marshallem. Czy pani wie, co
on zrobił z mojej ostatniej powieści? Płakać mi się chciało!
- Załamała ręce. - Pojechałam więc za Liz. To wobec niej
1 5 0 WBREW WYROKOM LOSU
jestem lojalna. I to ona potrafi wydobyć z pisarza to, co naj
lepsze, a nie ten bęcwał.
Mariann zamknęła oczy. Tak, widziała tę ostatnią powieść.
Wspaniała. Dzięki temu, że 0'Brien zerwała z Lionelem.
Och, czyli cały ten pościg za Mary był bez sensu.
- To znaczy, że nie podkupiłeś jej? - spytała nieswoim
głosem.
- Nie. Elizabeth przeniosła się do Dieter Ringel z własnej
woli, a pisarze z „Orbit" podążyli za nią. Lubią ją i mają
wobec niej dług wdzięczności. Ja zresztą też. Ostrzegła mnie,
że Lionel może coś knuć. Czuła się wobec mnie winna, gdyż
wygadała się przed nim, że wcześniej przyjeżdżam do Buda
pesztu, co starałem się trzymać w tajemnicy. Znając jego me
tody postępowania, bała się, że on to wykorzysta i zastawi na
mnie jakąś pułapkę. To niezwykle prawa i uczciwa kobieta.
Wiedziałem, że mogę jej ufać.
I wykorzystał! Mariann zerwała się z miejsca i zaczęła
nerwowo krążyć po pokoju. Teraz wszystko jasne! Ta jasna
peruka, robiąca z niej słodką i przystępną idiotkę. Bajeczka
o uwiedzeniu żony. Przedwczesny przyjazd Vigadó. Telefon
kontaktowy do agencji towarzyskiej.
Marshall okłamał ją z całą premedytacją. Chciał się zem
ścić na żonie i na autorach, którzy go opuścili i przeszli do
konkurencyjnego wydawnictwa. Dlatego postanowił uderzyć
w szefa firmy, który miał opinię podrywacza. Podesłał mu
atrakcyjną dziewczynę, w nadziei, niepłonnej zresztą, że wy
ląduje ona w łóżku Vigadó. Liczył na skandal, na to, że Dieter
wyrzuci wiarołomnego zięcia z ciepłej posadki...
Spełniła rolę przynęty. Wykorzystano ją. W obrzydliwy
sposób. A Vigadó, ostrzeżony zawczasu przez Liz, podejrzę-
WBREW WYROKOM LOSU 1 5 1
wał ją od pierwszego momentu. Spodziewał się przecież, że
Lionel będzie próbował go podejść. Ale nie zdemaskował jej
od razu, tylko przystąpił do gry. Stała się bezwolnym pion
kiem w rękach dwóch szczwanych, wytrawnych graczy.
- Mężczyźni! - rzuciła z pogardą.
Mary obserwowała ich uważnie.
- Wiecie co, kochani? Sądzę, że powinniście sobie parę
rzeczy wyjaśnić. Nie będę wam przeszkadzać. - Przystanęła
na chwilę w drzwiach. - Byłabym zapomniała. Dzwonił nie
jaki Istva'n Huszar. On i jego narzeczona, Tanya, zapraszają
cię jutro na kolację. Zapraszają też siostrę Tanyi, niejaką Ma
riann Evans. Domyślam się, że nie chodzi o panią, prawda?
Tamta Mariann podobno jest z branży wydawniczej i współ
pracuje z Vigadó na polecenie Marshalla.
Gdy wyszła, spojrzeli sobie prosto w oczy.
- Jedna z twoich sióstr ma na imię Tanya - odezwał się
zmienionym głosem Vigadó.
Wiedziała, że wszystko przepadło. Bez słowa pokręciła
głową.
Zerwał się na równe nogi.
- A więc nadal pracujesz dla Marshalla!
- Nie, ja nie wiedziałam! Nie waż się mnie tknąć! - za
wołała z przestrachem. Pamiętała jego pogróżki, że jeśli jesz
cze raz go oszuka, to gorzko pożałuje. Wiedziała, że w furii
jest zdolny do wszystkiego.
- Zrozumiałbym, gdybyś naprawdę była dziwką - syknął.
- Ale ty jesteś gorsza! Przespałaś się ze mną z wyrachowania.
Jesteś szpiegiem Lionela, chcieliście mnie zniszczyć!
Mariann nie czekała na rozwój wypadków. W panice rzu
ciła się do drzwi i wybiegła na zewnątrz. Biegła na oślep przed
1 5 2 WBREW WYROKOM LOSU
siebie, potykając się w głębokim śniegu. Vigadó dopadł jej
i z wściekłością pchnął. Upadłaby, gdyby nie pobliskie drze
wo, którego zdążyła się chwycić. Dygocząc, oparła się o nie
plecami.
- Nie wiedziałam o planach Lionela, przysięgam!
- Łżesz! - krzyknął jej prosto w twarz. - A ja, kretyn, zako
chałem się w kobiecie pozbawionej wszelkich zasad! Nie dość,
że szpiegujesz, to jeszcze puszczasz się na prawo i lewo!
- Nieprawda! To byl mój pierwszy raz... - wyznała ze
łzami w oczach.
- Kłamiesz!
- Nie! Lionel mnie oszukał! Powiedział, że mam znaleźć
adres Mary, to wszystko. Nie miałam pojęcia o całej reszcie...
- urwała nagle. - Czekaj, coś ty powiedział? Zakochałeś się
we mnie?
- Zapomnij o tym - warknął. - A raczej to ja pomogę ci
zapomnieć. Teraz to ja się zemszczę. Tym razem nie będę taki
miły. - Jego oczy zwęziły się niebezpiecznie.
- Nie, nie krzywdź mnie! - krzyknęła rozpaczliwie. - Na
prawdę byłeś moim pierwszym mężczyzną!
Odpowiedział jej drwiący śmiech.
- Daję słowo honoru! Spytaj Tanyi, Istva'na, oni mnie
znają - przekonywała gorączkowo. - Mój ojciec jest pa
storem...
- Czyżby? - Podszedł do niej blisko, chwycił ją za ramio
na i zaczął szarpać. Wydawało się, że oszalał z wściekłości.
Mariann była śmiertelnie przerażona. Bała się jego gnie
wu, gdyż wynikał on z rozpaczy i potwornego rozczarowa
nia. Musiała go przekonać, inaczej stanie się coś strasznego,
coś, co unieszczęśliwi ich oboje na całe życie.
WBREW WYROKOM LOSU 1 5 3
- Przysięgam na pamięć mamy! - krzyknęła. - Tata jest
pastorem! Zastanów się, przecież musiał mnie wychować
w poszanowaniu pewnych wartości. Przypomnij sobie mój
wstyd i mój strach, kiedy dochodziło do intymnych sytuacji.
Czy to ci nie daje do myślenia?
Vigadó znieruchomiał. Odetchnęła z ulgą, ale wiedziała,
że to jeszcze nie koniec. Musi mu wyznać całą prawdę. On
nie może o niej źle myśleć. Nie zniosłaby tego.
- Zrozum, ja ci się oddałam z miłości. - Zarumieniła się
na samo wspomnienie. - Nie potrafiłam się dłużej opierać...
To było cudowne... Nie wiedziałam, że tak może być...
Chciałam umrzeć w twoich ramionach...
- Mariann, ty płaczesz? - Z wahaniem dotknął jej wilgot
nego policzka.
- Kocham cię - wyznała bezradnie. - Wiem, że źle na
tym wyjdę, wiem, że mnie zdominujesz. Boję się. Ale nie
mam wyboru. Chcę zostać z tobą, gdyż bez ciebie nic nie ma
sensu.
Porwał ją w ramiona i przytulił do siebie z całej siły.
- Miłość! Ona zawsze przychodzi nieproszona, prawda?
- Złożył czuły pocałunek na drżących ustach Mariann. - Ja
też obawiałem się ciebie pokochać. Też nie zamierzałem tracić
niezależności. A tu nagle okazało się, że zawładnęłaś mo
im sercem. Cierpiałem na myśl o tym, że dotykali cię inni
mężczyźni. Mógłbym ich zabić! Zachowywałem się jak nie
poprawny romantyk. Marzyłem, że któregoś dnia wsunę ci na
palec obrączkę, że urodzisz nasze dzieci, że zestarzejemy się
razem...
- Te marzenia przecież mogą się spełnić - wyszeptała ci
chutko, jeszcze nie wierząc we własne szczęście.
1 5 4 WBREW WYROKOM LOSU
- Wiem. Ja... Trudno byłoby mi opuścić Węgry... Ale
jeśli chcesz, to zamieszkamy w Anglii, byś mogła opiekować
się ojcem - dokończył mężnie.
Teraz już nie mogła mieć najmniejszych wątpliwości. Do
takiego wyrzeczenia zdolna jest tylko prawdziwa miłość.
- Dziękuję ci. Ale wiem, że byłbyś nieszczęśliwy. Zostań
my tutaj. Powinieneś pogodzić się z Evą i zajmować się Lindi,
a ja mogę przecież odwiedzać tatę tak często, jak tylko zechcę..
- To w takim razie... czemu teraz płaczesz?
- Z radości. Nie śmiej się ze mnie! - zawołała na widok
jego rozbawionej miny, schyliła się i sypnęła mu śniegiem
w twarz.
- Ach, ty! - Vigadó przewrócił ją na ziemię i zaczął na
cierać śniegiem.
- No wiesz - powiedziała na poły ze śmiechem, na poły
z oburzeniem. - To wcale nie jest romantyczne!
Jednak wkrótce musiała zmienić zdanie. Udowodnił, że
potrafi być niezwykle romantyczny. I wcale mu to nie prze
szło po czarownej nocy spędzonej we dwoje.
- Chciałbym złożyć u twoich stóp cały świat. - To były
jego pierwsze słowa po przebudzeniu.
- Wolałabym kanapkę z serem - zauważyła trzeźwo.
Roześmiał się.
- W takim razie musisz na nią zapracować - zażartował
i przygarnął ją do siebie.
Wieczorem spotkali się z Istva'nem i Tanyą, którzy również
nie mogli się nacieszyć ich szczęściem. Mariann czuła, że
rozkwita w atmosferze miłości. Przestała się jej bać. Zrozu
miała, że Vigadó obdarzył ją prawdziwym uczuciem i że nie
WBREW WYROKOM LOSU 1 5 5
ma mowy o żadnej dominacji, o żadnej walce. Były za to
skrzydła u ramion, które mogły unieść wysoko, wysoko...
- Teraz kolej na Sue - zaśmiała się perliście Tanya.
- Nie licz na to - westchnęła z pewnym żalem Mariann.
- Ona twardo stąpa po ziemi.
- Dla miłości nie jest to żadną przeszkodą. Miłość potrafi
zmienić nawet wyroki losu. - Vigadó z czułością pogłaskał
jej płomiennorude włosy i wzniósł toast. - Za przeznaczenie.
- Za przeznaczenie - uśmiechnęła się do niego w rozma
rzeniu. - Obyśmy zawsze byli tak szczęśliwi jak teraz.