Broadrick Annette
Miłość po teksasku
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Chłodna woda lekko dotknęła jego bosych stóp. Po
chwili fala cofnęła się, odsłaniając mokry piasek.
Jasne promienie wschodzącego słońca łagodnym
blaskiem rozświetlały szeroki horyzont i niebo
rozciągające się nad Zatoką Meksykańską.
Najbardziej lubił tę porę o świcie, kiedy kolejny
nowy dzień budził się do życia. Zapatrzył się w słoń-
ce, z wolna wyłaniające się znad południowego skraju
niedalekiej wyspy. śadne z widzianych w życiu
miejsc nawet nie mogło równać się z tym zakątkiem.
Po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł, że
ogarnia go spokój. Z każdą chwilą malało napięcie,
powoli rozluźniały się ściągnięte mięśnie karku i ra-
mion.
Stał nieruchomo, zafascynowany obserwowaną
przez siebie grą światła i kolorów. Niebo z każdą
chwilą jaśniało, zmieniało się bezustannie. Słońce
podnosiło się coraz wyżej, jego promienie rozświetlały
wznoszące się ponad horyzontem chmury, oblewały je
płomiennym blaskiem. Różowopomarańczowe i łoso-
siowe barwy przechodziły w żółć, mieniły się złotem.
Po chwili całe niebo płonęło.
Kolejne fale uderzały o brzeg, chłodny dotyk wody
koił zmęczone stopy. Czasami jakaś fala podchodziła
wyżej i, rozbijając się na tysiące spienionych kropel,
6
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
dochodziła mu aż do kolan, mocząc wizytowe spodnie,
Cole nawet tego nie zauważał, całkowicie pochłonięty
pięknem rozgrywającego się wokół niego widowiska,
Powoli intensywność barw wygasała, żywe kolory
przechodziły w łagodne pastele, bladły tym szybciej, im
wyżej wznosiło się słońce. Uspokojone fale mieniły się
zielenią i błękitem, migotliwie odbijały złote promie-
nie.
Lekka bryza unosiła się nad wodą. Cole westchnął
głęboko, napełnił płuca rześkim porannym powiet-
rzem. Poczuł, jak wstępuje w niego nowa, ożywcza
energia.
Rozkoszował się tą chwilą. By przeżyć coś takiego,
warto było jechać przez noc z oddalonego o osiemset
kilometrów Dallas.
Tu był sam na sam z naturą, doświadczał jej jak
nigdzie indziej. Z tego miejsca mógł spojrzeć na swoje
ż
ycie z innej perspektywy, na nowo odnaleźć zagubio-
ny gdzieś spokój.
Kiedy tak stał na brzegu morza, zmieniały się
proporcje, wszystkie sprawy i dręczące go problemy
traciły na znaczeniu. To miejsce miało na niego
magiczny wpływ, tu wracał, kiedy potrzebował ukoje-
nia.
Już wczoraj czuł, że musi oderwać się choć na kilka
godzin od tego, co robi. Wykończyły go ostatnie
tygodnie, te ciągnące się w nieskończoność narady i
nocne telefoniczne konsultacje z pracownikami za-
granicznych przedstawicielstw. Wprawdzie kiedy tyl-
ko mógł, starał się przerzucać odpowiedzialność na
innych, ale zawsze pozostawały decyzje, które tylko on
mógł podjąć.
Czuł się zmęczony. Nie pamiętał, kiedy ostatnio
przespał całą noc czy zjadł spokojnie posiłek.
Nie miał na to czasu. Zwykle, by załatwić jak
MIŁOŚĆ PO TEK5ASKC
7
najwięcej spraw, ograniczał się do służbowych obia-
dów i kolacji. Nie byłby w stanie przypomnieć sobie,
kiedy miał jakiś dzień dla siebie. Zresztą nawet nie
dzień, a choćby kilka godzin. Zaczynał się czuć jak
zwierzę uwięzione w klatce, coraz szybciej i szybciej
poruszające się w labiryncie bez wyjścia.
Wczorajsze zebranie przepełniło czarę. Przyglądał
się urzędnikom i dyrektorom, zażarcie walczącym ze
sobą o władzę i pozycję, wysłuchiwał ich wzajemnych
oskarżeń i pretensji, ich nie kończących się kłótni, i
zastanawiał się, co on tutaj robi. Naraz, nieoczekiwa-
nie dla samego siebie zrozumiał, że to wszystko w ogóle
go nie obchodzi.
Wtedy po prostu wyszedł. Wsiadł do swojego
sportowego samochodu i ruszył prosto na południe, do
Austin, gdzie miał apartament w jednym z wieżowców.
Po pięciu godzinach jazdy minął miasto i jechał dalej.
W pierwszej chwili myślał o leżącym na południowy
zachód od San Antonio rodzinnym ranczu, ale zmienił
zdanie. Zamiast tego dalej jechał na południe, coraz
dalej w noc. Tylko on i potężny silnik ukryty pod
maską, który uwoził go w dal.
Uciekał, zostawiał wszystko za sobą. Świetnie o tym
wiedział, ale było mu to obojętne. Miał dość takiego
ż
ycia, musiał się stamtąd wyrwać. Za szybą migały
kolejne mijane miasteczka. Wreszcie dotarł do Port
Isabel. Dopiero tu zwolnił.
Była czwarta rano. Szerokie ulice były zupełnie
puste. Zatrzymał się na parkingu przed domem, w któ-
rym miał mieszkanie. Dziesięć lat temu, w czasie
boomu gospodarczego, jedna z jego kompanii wybu-
dowała na brzegu wyspy ten wieżowiec z luksusowymi
apartamentami.
Zostawił w samochodzie marynarkę i krawat, ściąg-
nął buty i skarpetki. Boso ruszył w stronę wody. Szedł,
8
M1LOSC PO TEKSASKU
dopóki nie minął zaparkowanych przy nabrzeżu samo-
chodów,
Teraz był zupełnie sam. Tylko woda, piasek, poroś-
nięte morską trawą wydmy i wschodzące słońce,
oblewające świat złotym blaskiem i zmieniające go w
cudowny sposób jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki.
Morska bryza targała mu włosy. Opadały na oczy,
przypominając, że już dawno powinien wybrać się do
fryzjera. Przygładził je. To prawda, najwyższy czas,
ż
eby coś z nimi zrobić. I nie tylko z włosami. Musi też
coś zmienić w swoim życiu.
Do tej pory zgadzał się na odgrywanie roli, jaką los
mu wyznaczył. Nigdy nie protestował, choć czasami
nie mógł unieść ciążącej na nim odpowiedzialności.
Dopiero wczoraj wieczorem, kiedy wstał i wyszedł bez
słowa, poczuł, że już dłużej nie da rady. Miał dość
wszystkiego - interesów, rancza, swoich dwóch braci,
ciotki - starej panny - tego, co spoczywało na jego
barkach, od chwili kiedy skończył dwadzieścia lat.
Od ponad piętnastu lat był głową rodziny, kierował
wszystkimi firmami Callawayów, Tyle lat, wydaje się,
ż
e całe życie. I tyle lat żył samotnie.
Przez chwilę widział obraz tego wszystkiego, co
utracił. Czarne, nieco skośne oczy, wpatrzone w niego.
Widział je tyle razy. Były tak różne... Czasem skrzące
się figlarnie, czasami pełne miłości i oddania, czasem
płonące ogniem. Jej usta... skrzywione, wygięte w
uśmiechu, drżące z rozpaczy.
Allison. Serce mu się ścisnęło na samo przypo-
mnienie jej imienia. Minęło tyle lat, a ona nadal była
ideałem. Do niej porównywał każdą poznaną kobietę.
Kiedyś już niewiele brakowało, by kogoś poślubił.
Rozmyślił się, kiedy zdał sobie sprawę, że nie powinien
tego robić. Ze względu na nią i na siebie, bo tak
naprawdę to chciał tylko tego, by tamta kobieta
MIŁOŚĆ TO TEKSASKU
9
zastąpiła mu Allison. Ale nawet teraz widok każdej
drobnej czarnowłosej kobiety o jasnej karnacji budził
w nim nigdy nie gasnącą nadzieję. Na krótką chwilę,
dopóki nie okazało się, że to nie Allison, serce
podchodziło mu do gardła.
Niestety, nigdy jej nie spotkał.
Allison zniknęła z jego życia w czasie, kiedy najbar-
dziej jej potrzebował. Jak mógłby o tym zapomnieć?
Jak miałby jej to wybaczyć? Chociaż zdarzały się
chwile, takie jak teraz, kiedy czuł, że wybaczyłby jej
wszystko, gdyby tylko znów pojawiła się przy nim.
Pochłonięty tymi myślami, mimowolnie sięgnął do
kieszeni po papierosa. Osłonił go stuloną dłonią i
odwrócił się tyłem do kierunku wiatru. Zaciągnął się,
dym wypełnił mu płuca. Natychmiast zaczął kaszleć.
Do diabła! Ze złością potrząsnął głową i wrzucił
papierosa do wody. Za dużo palił, drapało go w gardle.
Zatrzymał się na brzegu. Cofnął się myślą do
wydarzeń ostatnich dni. Szkoda, że na wczorajszym
zebraniu nie było jego brata Camerona, który nie raz już
mu pomógł. Potrafił spojrzeć na sprawy z właściwej
perspektywy. Cole ufał jego sądom i zawsze mógł na
niego liczyć. Miał w nim oparcie i gdyby nie to, już
dawno dałby sobie spokój z tym wszystkim, tak jak
Cody, ich najmłodszy brat. Cody od razu oświadczył, że
nie chce mieć nic wspólnego z interesami i należącymi do
rodziny firmami. śył swoim życiem i nie poczuwał się do
ż
adnych obowiązków. Może to dlatego Cole bywał na
niego taki wściekły. Nie przyznawał się do tego, ale
chyba podświadomie zazdrościł bratu swobody i możli-
wości decydowania o sobie. Nie wiedział, czy Cody się
tego domyślał; czy czuł, że nie dorósł do oczekiwań,
jakie pokładał w nim najstarszy brat.
Zamyślony, potrząsnął głową. Cody miał zaledwie
dziesięć lat, kiedy zginęli ich rodzice. Dla takiego
dziecka ich utrata była zbyt bolesnym ciosem. Cole
10
MIŁOŚĆ PO TEK5ASKU
starał się zastąpić braciom rodziców, ale nie zawsze do
końca to mu się udawało. Dobrze, że przynajmniej
Cameronowi ułożyło się życie. W wieku trzydziestu lat
miał już żonę i małą córeczkę. Skończył studia pra-
wnicze i ekonomiczne, co czyniło z niego niezastąpio-
nego doradcę w sprawach firmowych.
Ruszył w stronę samochodu. Na plaży pojawiło się
już parę osób. Niedaleko przed nim trójka nastoletnich
chłopców ze śmiechem i krzykiem grała w piłkę.
Uświadomił sobie, że w wielu szkołach właśnie
rozpoczęły się tygodniowe ferie wiosenne. Patrząc na
chłopców, zazdrościł im żywiołowej energii i roz-
pierającej ich radości życia. Jak to jest, kiedy nic na
człowieku nie ciąży, kiedy życie jest tylko po to, by bez
umiaru czerpać z niego przyjemności? Czy jemu kiedyś
zdarzyły się takie chwile?
Znów cofnął się myślą do przeszłości. Może dlatego
wspomnienia związane z Allison były dla niego tak
cenne? Z nią wiązały się najlepsze lata, okres, kiedy
dorastał, kiedy żyli rodzice, a życie jaśniało olśniewają-
cym blaskiem.
Powoli szedł w stronę chłopców, ukradkiem przy-
glądając się ich grze. Zatrzymał się, kiedy piłka
poleciała w kierunku najbliżej stojącego chłopca.
Pchnięta wiatrem poszybowała ponad jego wyciąg-
niętymi w górę rękami i znalazła się tuż przy Cole'u.
Pochwycił ją zręcznie z jakąś dziwną radością.
Pozostali chłopcy wybuchnęli śmiechem. Biegając
po wodzie, wykrzykiwali słowa uznania. Trzeci gracz
z uśmiechem na ustach ruszył w jego stronę. Cole zdał
sobie sprawę, że musi wyglądać zabawnie, chodząc po
plaży w eleganckim garniturze, mokry po kolana, ale
wcale się tym nie przejął. Wydawało mu się, że ten
radosny poranek jakoś połączył go z tymi chłopcami.
- Bardzo pana przepraszam - zdyszanym głosem
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
11
zaczął chłopiec - jakoś mi przeleciała ta piłka. Bardzo
dziękuję...
Plusk fal zagłuszył jego słowa. Cole popatrzył na
chłopca. Nie mógł oderwać od niego oczu. Miał płowe,
przeplatane złotymi pasemkami włosy i czarne roze-
ś
miane oczy. Gdyby nie te oczy, dałby głowę, że ma
przed sobą najmłodszego brata, kiedy miał tyle samo
lat. Ten kształt twarzy, wyraz oczu, uśmiech, kolor
włosów... Tak samo wyglądał niegdyś Cody.
Nie, to niemożliwe. Cody był za młody na takiego
syna, nawet gdyby przypadkiem jakaś jego dziewczyna
zaszła w ciążę.
Bez słowa oddał mu piłkę. Chłopiec jeszcze raz się
uśmiechnął, odwrócił się i rzucił piłkę kolegom. Cole
zawołał za nim:
- Hej, synu, jak się nazywasz?
Dopiero gdy te słowa ucichły, zdał sobie sprawę z tonu
swojego głosu. Przywykł do wydawania rozkazów i
egzekwowania poleceń. Chciał złagodzić złe wrażenie,
przeprosić, ale nie wiedział, jak zacząć. Nie zdziwił się, że
chłopiec zamarł w bezruchu. Po chwili odwrócił się.
- Tony - odrzekł krótko.
Cole pospiesznie, zanim chłopiec zdążył znów się
odwrócić, z uśmiechem wyciągnął do niego rękę.
- Miło mi cię poznać, Tony. Jestem Cole Callaway.
Tony już odchodził, ale na dźwięk jego nazwiska
stanął jak wryty. Popatrzył z niedowierzaniem i powoli
podszedł bliżej. Wyciągnął rękę.
-
Jest pan tym Cole'em Callawayem? - zapytał z
przejęciem i ciekawością.
-
Nie znam nikogo o tym imieniu i nazwisku.
-
Tym, który ma zamiar kandydować na guber-
natora? Tym, co... - urwał zmieszany.
Miał mocny, męski uścisk. Cole popatrzył na jego
dłoń, jakby za dużą i za silną na takiego chłopca. Puścił
ją z dziwnym ociąganiem.
12
MIŁOŚĆ PO TEKSAS0KU
-
Moje polityczne plany jeszcze nie są jeszcze do
końca sprecyzowane. Ale to nie przeszkadza środkom
przekazu snuć różnych spekulacji.
-
Och! To wspaniale, że mogłem pana poznać!
-
Ja też się cieszę, Tony - uśmiechną! się Cole i
dodał, starając się, by zabrzmiało to obojętnie: - A
jakie ty nosisz nazwisko?
-
Alvarez, proszę pana. Tony Alvarez.
Poczuł się jak uderzony obuchem. Przez chwilę nie
mógł dojść do siebie.
Tony
Alvarez.
Nazwisko
przywołane
z
przeszłości... i teraz należące do kogoś, kto
przypomina Callawaya.
Przymknął oczy, żeby nieco ochłonąć. Nie! Nie! To
niemożliwe! To niemożliwe! - ale w głębi duszy już
wiedział, że odkrył prawdę.
- Czy coś się stało, panie Callaway? - zapytał ze
zdziwieniem Tony.
Cole potrząsnął głową, próbując się opanować.
- Nie, synu. Nic się nie stało. Po prostu zaskoczyłeś
mnie. Dawno temu znałem kogoś, kto też się tak
nazywał.
Chłopiec uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Naprawdę? Może to był mój dziadek? To po nim
tak się nazywam. Umarł, zanim się urodziłem, i mama
nadała mi jego imię.
Jeszcze tylko ostatnie pytanie.
-
Ile masz lat? Wyglądasz na jakieś szesnaście czy
coś takiego.
-
Wszyscy tak myślą - roześmiał się Tony. - Jestem
duży jak na swój wiek. Mam czternaście lat. W lipcu
zacznę piętnasty rok. Zawsze wyglądałem na star-
szego.
A więc to prawda. Cole czuł się jak ogłuszony.
- Mieszkasz tutaj? - zapytał dopiero po chwili
zmienionym głosem, idąc w kierunku zdziwionych
przeciągającą się rozmową chłopców.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
13
- Nie, proszę pana. Przyjechaliśmy tu tylko na kilka
dni. Mieszkamy razem z mamą w Mason, małym
miasteczku w środkowym Teksasie. Mama ma tam
galerię - dodał z dumą w głosie. - Jest artystką,
zajmuje się rzeźbą. Zdobyła wiele nagród, a kilka jej prac
znajduje się w Cowboy Artists of America Museum w
Kerrville.
Stanęła mu przed oczami niewielka rzeźba, jaką
ostatnio zakupił do swojego biura. Uchwycone w pę-
dzie, biegnące w dół skalnego zbocza mustangi z roz-
wianymi grzywami i płynącymi w powietrzu kopytami.
Zachwyciła go ta praca, tak pełna życia i dzikiej
swobody. Była podpisana: „A. Alvarez".
- Allison — powiedział głośno.
Sam się tym zdumiał. Po raz pierwszy od tylu lat
wypowiedział na głos jej imię. Przez ten cały czas
mieszkała w Teksasie, niecałe dwieście kilometrów od
Austin.
-
Tak, moja mama ma tak na imię. Zna ją pan?
-
Ostatnio kupiłem jej rzeźbę - odrzekł, pomijając
milczeniem ostatnie pytanie.
-
Naprawdę? To wspaniale! Muszę jej o tym
powiedzieć. - Zerknął na oczekujących go kolegów i
znów popatrzył na Cole'a. - Opowiem jej, że pana
poznałem.
Nie wiedział, co powinien na to odpowiedzieć, żeby
nie urazić chłopca.
O Boże! Co teraz zrobić, jak przeżyć ten szok i nie
dać nic po sobie poznać? Musi zostać sam, przynaj-
mniej przez kilka godzin. Musi to wszystko spokojnie
przemyśleć.
-
Będziesz w tej okolicy przez jakiś czas? - zapytał
z udaną obojętnością.
-
Tak. Przyjechaliśmy dopiero wczoraj i zostajemy
do końca tygodnia.
-
W takim razie pewnie się jeszcze spotkamy -
zakończył Cole, dziękując w duchu za darowany mu
czas.
14
MIEOSCPOTEKSASKU
Pochłonięty myślami wszedł do budynku, wjechał
windą na górę do swojego apartamentu na najwyż-
szym piętrze. Musiał się czegoś napić. Od razu skiero-
wał się do barku.
Rzadko pozwalał sobie na drinka, wolał mieć jasną
głowę. Ale teraz potrzebował czegoś, by poradzić sobie
z szokiem, jaki właśnie przeżył.
Rozległ się dźwięk telefonu. To ktoś z rodziny.
Numer był zastrzeżony i znali go tylko najbliżsi.
Musiało się coś stać, skoro tu go szukają. Przecież
nikomu nie powiedział, dokąd się wybiera. Zresztą
sam tego do końca nie wiedział. Podniósł słuchawkę.
-
Cole! Dzięki Bogu, że jesteś! Wszędzie cię szu-
kam. Wiedziano tylko, że wyszedłeś w połowie ze-
brania i zniknąłeś z Dallas. Już miałem się poddać,
kiedy przypomniałem sobie o tym apartamencie obok
plaży.
-
W porządku, Cody, znalazłeś mnie. Co się stało?
-
Słuchaj, niestety mam złe wiadomości. Wolałbym
nie dzwonić, ale...
-
Coś z ciotką Letty?
Wprawdzie była dopiero po pięćdziesiątce, ale
Cody był tak wstrząśnięty, że z pewnością musiało się
stać coś złego.
-
Nie, Cole. Chodzi o Camerona i Andreę.
-
Co?! - Poczuł ciarki na plecach. - O czym ty
mówisz? Co się stało?
-
Wczoraj w nocy jechali na ranczo, żeby odebrać
Trisha od ciotki Letty. Mieli wypadek. Nie wiadomo
dokładnie, co się stało. Może sarna wyskoczyła na
drogę? Znaleziono ich koło północy,
-
Co z nimi? Mów natychmiast!
-
Cole, Andrea nie żyje. Camerona od razu wzięli
na salę operacyjną, do tej pory tam go trzymają. Jest w
stanie krytycznym.
-
Gdzie teraz jesteś?
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
15
-
W Methodist Hospital w San Antonio.
-
W takim razie natychmiast powiadom Pete'a.
Niech przylatuje po mnie helikopterem.
Odłożył słuchawkę i osunął się na kanapę. Popat-
rzył na obficie zaopatrzony bar po drugiej stronie
pokoju. Przed chwilą chciał się napić, bo nie potrafił
poradzić sobie z tym, co tak niespodziewanie na niego
spadło. A teraz okazuje się, że jego brat jest w stanie
krytycznym, a bratowa zginęła. śaden drink nic mu
nie pomoże.
Powlókł się do sypialni, ściągnął ubranie. Nie mógł
sobie przypomnieć, kiedy ostatnio kładł się do łóżka.
Zresztą teraz to i tak nie miało żadnego znaczenia.
Musi natychmiast jechać do Camerona i być przy nim.
Inne sprawy muszą poczekać.
Jest jeszcze dziecko. Całkiem zapomniał zapytać
brata, co dzieje się z Trishą.
O Boże. Przecież Trisha ma niespełna rok. Straciła
matkę, być może straci ojca. Też w wypadku. W takim
samym, w jakim piętnaście lat temu zginęli jej dziad-
kowie.
Co się dzieje? Czy nad ich rodziną ciąży jakieś
przekleństwo? Czy historia znów się powtarza?
Cole wysiadł z windy na oddziale chirurgicznym.
Niemal od razu wpadł na Cody'ego, przechadzającego
się po niewielkiej poczekalni. Dołączył do niego.
-
Wiadomo już coś?
-
Nic.
-
Cholera! Kiedy przyjechałeś?
-
Natychmiast jak się o wszystkim dowiedziałem.
Policja mnie zawiadomiła. Jakiś motocyklista zobaczył
rozbity samochód, próbował udzielić pomocy i wezwał
patrol drogowy. Policja twierdzi, że Andrea zginęła na
miejscu.
Cole nerwowo potarł nos końcami palców.
16
MHOSĆ po TEKSASKU
-
To straszne! A co z Cameronem?
-
Stracił przytomność. Może to nawet lepiej. Ma
złamaną rękę i nogę, nie wykluczają wewnętrznych
obrażeń. Jest w szoku. Operacja jeszcze się nie skoń-
czyła. Myślę, że to dobry znak.
-
Nie odzyskał choć tyle przytomności, żeby po-
wiedzieć, co się wydarzyło?
-
Nie. Policja po śladach hamowania sądzi, że
próbował ominąć coś na szosie i stracił kontrolę nad
samochodem. Możliwe, że to była sarna, w tych
stronach ich nie brakuje.
-
Czy było coś, co świadczyło, że potrącił jakieś
zwierzę?
-
W raporcie policji nic o tym nie ma.
Cole zaczął przemierzać poczekalnię. Cody przy-
glądał mu się badawczo.
-
Musimy wziąć się w garść - wymamrotał
wreszcie Cole, przerywając ciszę.
-
Wiem, co czujesz, Cole. Odkąd tu jestem, wy-
deptałem już swoją ścieżkę. Cały czas zastanawiałem
się, gdzie możesz być, wydzwaniałem wszędzie. Zo-
stawiłem dla ciebie wiadomości chyba w całym Tek-
sasie.
Cole zatrzymał się i przenikliwie popatrzył na
młodszego brata. Wyglądał fatalnie.
- Kiedy ostatnio spałeś?
Cody nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami.
-
Wyciągnij się chociaż na chwilę na tej kozetce.
Obudzę cię w razie czego.
-
Nie mogę - Cody potrząsnął głową. - Kiedy tylko
zamknę oczy, od razu widzę to, co zostało z samo-
chodu Camerona. Akurat jechałem do miasta, kiedy go
zabierali. Ten cholerny zagraniczny samochodzik
wyglądał jak zgnieciony przez olbrzyma! - Z rozpaczą
znów potrząsnął głową. - Zawsze mu mówiłem, że
powinien jeździć czymś bezpieczniejszym, ale nie chciał
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
17
mnie słuchać. Przez całe życie tylko się ode mnie
opędzał...
-
Nic mu nie będzie - Cole próbował uspokoić
Cody'ego. Podszedł i usiadł obok brata. - On jest
twardy, nie da się. Chyba wiesz o tym. Nikt nas nie
powstrzyma. Nie pamiętasz, że jesteśmy jak trzej
muszkieterowie?
-
Tak - Cody skinął głową. - Opowiadałeś mi tę
historię, kiedy byłem dzieckiem.
-
Jeden za wszystkich i wszyscy za jednego. To
motto Callawayów. Cameron się nie da. Będziemy
przy nim tak długo, jak długo będzie to konieczne.
Z udanym spokojem popatrzył na brata. Usiadł na
krześle. W tym momencie nic nie mógł zrobić dla
Camerona. Jego życie było w rękach lekarzy.
Teraz przede wszystkim musi jakoś uspokoić
Cody'ego, oderwać jego myśli od tego, co się dzieje z
Cameronem. Wprawdzie sam nadal był poruszony
nieoczekiwanym odkryciem i jeszcze nie ochłonął, ale
chciał podzielić się wiadomościami z bratem.
- Dziś rano, tuż przed twoim telefonem dowiedzia-
łem się o czymś - zaczął powoli. - I teraz moje życie
nabrało nowego sensu.
Cody przyglądał się swoim zaciśniętym dłoniom,
ale coś w głosie brata sprawiło, że nagle podniósł oczy.
- Właśnie się dowiedziałem, że mam czternastolet-
niego syna, o którego istnieniu dotąd nie miałem
pojęcia.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Allison, umiesz dochować tajemnicy?
Teraz, kiedy Cole zaczął chodzić do szkoły i co-
dziennie opuszczał ranczo, czuł się już całkiem dorosły.
Ale tak naprawdę to brakowało mu jego czteroletniej
przyjaciółki, z którą od dziecka całymi dniami uganiał
się wokół domu. Kiedy po południu wrócił ze szkoły,
Allison już na niego czekała. On też nie mógł już się
doczekać, by powiedzieć jej o odkryciu, jakiego doko-
nał z samego rana.
Dziewczynka była ubrana tak jak on - w dżinsy,
koszulę i podniszczone botki. Splecione w warkoczyki
włosy obijały się jej o ramiona, kiedy starała się zanim
nadążyć. Czarne, przesłonięte grzywką oczy płonęły z
ciekawości.
- No jasne, że umiem - oznajmiła tonem świad-
czącym o urażonej godności.- Powiedz mi.
Szedł w stronę stajni, do której rano zakradł się,
ś
cigając kota.
- Zaraz zobaczysz - uśmiechnął się tajemniczo.
Weszli do środka. Cole zatrzymał się przy drabinie
prowadzącej na górę, gdzie suszyło się siano, i położył
palec na ustach.
Allison w milczeniu skinęła głową. Cole zręcznie
wspiął się na górę. Rozejrzał się i odwrócił, czekając na
pojawienie się dziewczynki.
Allison, przezwyciężając strach, zagryzła wargi i za-
częła wspinać się po drabinie. Wreszcie dotarła na
górę. Drżała z wysiłku, ale nie poskarżyła się ani słowem.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
19
Cole na czworakach powoli zbliżał się do ściany.
Allison ruszyła za nim. Wreszcie znieruchomiał i ges-
tem wskazał jej coś w samym rogu. Dziewczynka z
lękiem spojrzała mu przez ramię. Po chwili na jej buzi
odmalowało się zdumienie i zachwyt. Warto było
zdradzić jej sekret. Cole uśmiechnął się zadowolony.
-
Ile ich jest? - wyszeptała Allison.
Uniósł w górę trzy palce.
-
A gdzie jest ich mama?
- Nie mam pojęcia. Ale gdyby wiedziała, że je
znaleźliśmy, to na pewno by je stąd zabrała.
Wycofali się w milczeniu. Cole zatrzymał się przy
drabinie i upewnił się, że droga jest wolna. Oboje
doskonale wiedzieli, że wspinanie się na górę jest
surowo zabronione. Cole szybko zsunął się na dół i
poczekał na dziewczynkę.
Kiedy wreszcie Allison znalazła się na dole, aż
zatańczyła z radości.
- Mamy małe kotki! — zawołała z zachwytem.
Cole skinął głową. Rozpierała go duma, że to on
wpadł na ich trop.
- Dotykałeś ich?
Cole przecząco potrząsnął głową.
-
Ich mama od razu by poczuła inny zapach. One
chyba dopiero co się urodziły.
-
Och, tak bym chciała mieć jednego kotka!
-
Może rodzice pozwolą ci wziąć jednego. To byłby
prezent na urodziny..
-
Naprawdę tak myślisz? - Allison klasnęła w dło-
nie
-
Dowiem się.
Trochę później zapytał tatę, czy mógłby dać Allison
jednego kociaka na jej piąte urodziny. Ojciec najpierw
zgromił go za wspinanie się na górę, a potem nakazał
mu poprosić o zgodę Toma i Kathleen, rodziców
dziewczynki. Tony zarządzał ranczem i ojciec zawsze
20
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
nazywał go swoją prawą ręką. Cole uwielbiał tego
małomównego mężczyznę. Doskonale wiedział, że był
to jeden z najlepszych kowbojów. Przepadał też za
mamą Allison, wiecznie roześmianą i życzliwą lu-
dziom. Uśmiechnięta Kathleen od razu przyznała mu
rację, że dla Allison kotek będzie najlepszym i najbar-
dziej upragnionym urodzinowym prezentem.
Wybrała prążkowanego jak tygrysek kociaka, który
potem wyrósł na potężnego kocura. Allison nazwała go
Crybaby. Kiedy Cole podrósł i stał się dziesięciolat-
kiem, miał na głowie ważniejsze rzeczy niż szwendanie
się z dziewczyną, choćby to była nawet Allison.
Któregoś upalnego popołudnia zamierzał wymknąć się
z domu, gdy niespodziewanie zobaczył podążającą za
nim dziewczynkę. Odwrócił się niezadowolony.
-
Dlaczego zawsze musisz się za mną włóczyć?
-
Bo chcę - odrzekła przekornie dziewczynka. -
Zresztą chyba idziesz tam, gdzie jest mój tata. - Wsunęła
ręce w kieszenie. - A ja właśnie chcę go znaleźć.
-
Jeśli pójdziesz za mną, to na pewno go nie
znajdziesz! - zawołał Cole. - Razem z moim tatą
pojechali samochodem.
Allison nic nie odpowiedziała. W milczeniu wpatry-
wała się w niego swymi czarnymi, wyrazistymi oczami.
Nigdy nie mógł wytrzymać tego jej spojrzenia. Od razu
czuł się winny. Dobrze wiedział, że poza nim nie miała
nikogo innego, z kim mogłaby się bawić. Cameron nie
miał jeszcze pięciu lat. Allison nudziła się tak samo jak
on. Kathleen musiała wypoczywać, a jego mama ciągle
była zajęta Cameronem i przygotowaniami do naro-
dzin kolejnego dziecka. Poza tym zarządzała domem.
Jego ciotka, Letty, wiecznie gderała i zrzędziła. Stale
upominała go, żeby nie hałasował i nie zadawał zbyt
wielu pytań. Dlatego wolał wychodzić z domu. Teraz
też zrobił sobie plany na resztę dnia, a tu Allison nie
daje mu spokoju i męczy, by ją zabrał ze sobą.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
21
-
No, dobrze - powiedział niechętnie - chodź. Ale
musisz obiecać, że nikomu nie zdradzisz, dokąd idzie-
my. To jest moje sekretne miejsce i nikt o nim nie wie.
-
Pojedziemy tam konno?
-
Nie. Zapomniałaś już, że mój tata zabronił nam
dosiadać koni, jeśli nie pilnuje nas twój tata?
Dziewczynka uśmiechnęła się.
- To dlatego, że mój tata jest najlepszym jeźdźcem
na całym świecie. Ma mnóstwo nagród i medali.
Teraz, kiedy Cole był już starszy, stał się nieco mniej
nieśmiały w stosunku do Antonio Alvareza, choć nadal
darzył go podziwem. Z zachwytem oglądał kolekcję jego
medali zdobytych w rodeo, zanim ojciec zatrudnił go na
ranczo. Było to na kilka lat przed przyjściem Cole'a na
ś
wiat.
Wiedział od mamy, że ojciec i Tony poznali się i
zaprzyjaźnili w czasie wojny w Korei. Ich żony też się
polubiły.
Najbardziej żałował, że Allison nie jest chłopcem.
Wtedy miałby się z kim bawić. Chociaż, jak na
dziewczynę, to i tak nie była zła - potrafiła biegać i
wyciągać swój pistolet-zabawkę równie szybko jak on.
Niczego się nie bała. Tylko jeden raz widział, jak
płakała - wtedy, gdy powiedział jej, że nie będzie się
bawić z dziewczyną i żeby dała mu spokój.
Na widok jej łez poczuł się okropnie. Właściwie
wcale tak nie myślał. Był tylko zły, bo ciotka Letty
zrobiła mu awanturę.
Po tym zdarzeniu uważał na swoje słowa.
-
No to jak, idziesz ze mną, czy nie?
-
Ale dokąd?
-
Popływać.
-
Naprawdę? - Oczy jej zapłonęły. - Gdzie? - zapytała,
rozglądając się wokół.
-
Mam takie miejsce. Oprócz mnie tylko mój tata je
22
MILOSC PO TEK5ASKL
zna. Czasami mnie tam zabiera. Jesteś pewna, że
chcesz iść?
Z zapałem potrząsnęła głową.
- To dosyć daleko. Zwykle jeździmy tam z tatą
konno. - Cole wyciągnął rękę i wskazał kierunek.
-Widzisz drzewa w pobliżu wzgórz? Tam jest jeziorko.
Tata powiedział, że pewnie kiedyś była powódź i woda
już tam została. Teraz jest to świetne miejsce do
pływania. - Popatrzył na nią i nagle zmarszczył czoło,
jakby jakaś niespodziewana myśl przyszła mu do
głowy. - Chyba umiesz pływać, co?
ś
arliwie potrząsnęła głową, ale unikała jego wzroku.
Cole westchnął ciężko.
- Allison, powiedz prawdę.
Opuściła głowę i zapatrzyła się w ziemię. Uff.
Rzadko zdarzało mu się widzieć ją w takim stanie.
Musiała być zdenerwowana. śeby tylko znów nie
zaczęła płakać.
- Jak chcesz, to mogę cię nauczyć - zaproponował.
Raptownie podniosła głowę i popatrzyła na niego
z rozjaśnioną buzią.
-
Nauczysz mnie? Naprawdę?
-
Jasne. Mnie tata nauczył. To nic trudnego.
-
Ale będzie fajnie! - Aż podskoczyła z radości. Im
dłużej o tym myślał, tym bardziej podobał mu się
ten pomysł. Czeka ich wspaniała przygoda i wszystkim
zejdą z oczu.
- Wiesz co - odezwał się, pochłonięty już przygoto-
waniem do wycieczki - zakradnę się do kuchni, tak
ż
eby ciotka mnie nie zobaczyła, i poproszę Conchitę,
ż
eby przygotowała nam jedzenie na piknik. Po kąpieli
mężczyzna robi się głodny - wyjaśnił, naśladując głos
i słowa ojca. - Dziewczyna pewnie też. Poczekaj tu na
mnie. Wrócę najszybciej, jak się da.
Kiedy dotarli do jeziorka, oboje byli spoceni,
zmęczeni i głodni.
MŁOSĆ PO TEKSASKL
23
-
Tata mówi, że nie można pływać zaraz po jedzeniu -
wyjaśnił Cole, gdy tylko usiedli w cieniu starego dębu. -
Może cię złapać skurcz.
-
Co to jest skurcz?
-
To chyba coś, co żyje w wodzie.
-
Coś takiego jak krab? Cole
kiwnął głową.
-
Chyba tak.
Allison pochyliła się nad powierzchnią wody.
-
Ale skąd to coś wie, czy już jadłeś, czy nie?
-
Nie mam pojęcia. Ale tata mi tak powiedział.
-
Aha - odrzekła z rozczarowaniem w głosie.
-
Ale chyba możemy się czegoś napić - zaproponował
Cole.
-
Och, to dobrze.
Chłopiec wyjął z chlebaka dwie puszki soku, zapa-
kowane przez Conchitę razem z kanapkami, chipsami i
ciasteczkami.
- Trzymaj. Napijemy się i odpoczniemy przez
chwilę, dobrze?
Kiedy skończyli picie, Allison popatrzyła na niego z
wyczekiwaniem.
- To co teraz zrobimy?
- Najpierw musimy się rozebrać.
Dziewczynka popatrzyła na swoją koszulę, dżinsy
i buty.
- Ze wszystkiego? - zapytała niepewnie.
- No jasne, że tak. Przecież chyba nie kąpiesz się
w ubraniu, co?
Allison potrząsnęła przecząco głową.
- Pływanie to podobna rzecz, tylko o wiele bardziej
przyjemna - oświadczył Cole, siadając i zdejmując buty.
Allison zrobiła to samo.
Cole rozpiął suwak dżinsów i ściągnął je.
Dziewczynka powoli zrobiła to samo.
24
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
Cole podniósł się i zdjął koszulę.
Ona tak samo.
Stali oboje w samej tylko bieliźnie i skarpetkach, i
patrzyli na siebie.
Wreszcie Cole wzruszy! ramionami i odwróci! się do
dziewczynki tyłem. Szybko zdjął slipki i skarpetki,
położył je razem z resztą ubrania i zdecydowanym
krokiem ruszył w stronę wody.
Allison zachichotała.
Cole obejrzał się zaskoczony.
- Co z tobą?
Zakryła usta ręką, ale nie potrafiła opanować
ś
miechu.
-
Bo tak śmiesznie wyglądasz.
-
Nie śmieszniej niż ty.
-
Jesteś cały brązowy, tylko pupę masz białą. Ale
te dziewczyny są głupie,
- To dlatego, że się kąpałem. Wchodzisz w końcu
do wody czy nie?
Szybko zrzuciła resztę rzeczy i niepewnie podeszła
do niego. Cole wziął ją za rękę i ostrożnie wprowadził
do jeziorka.
-
Jaka zimna woda! - wykrzyknęła, kiedy dotknęła
jej stopą.
-
Właśnie taka musi być - powiedział ze złością
Cole. - Dlatego w gorące dni jest tu tak przyjemnie.
Tak mówi mój tata. - Pociągnął ją za sobą, aż woda
poczęła sięgać im do pasa. - Dobra, tyle wystarczy.
Teraz, Allison, połóż się na plecach, tak jakbyś leżała
w łóżku.
-
Ależ, Cole! Utonę!
-
Co ty mówisz, głuptasie! Przecież będę cię trzy-
mać. - Ukląkł obok niej i wyciągnął wyprostowane
ręce. - Nie dam ci utonąć.
- Przysięgnij.
Popatrzył jej prosto w oczy.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
25
- Przysięgam.
Allison ostrożnie pochyliła się do tyłu. Oczy jej się
rozszerzyły. Cole trzymał ją przez cały czas. W wodzie
była bardzo lekka. W końcu ośmieliła się i rozluźniła
mięśnie. Unosiła się na wodzie.
-
Widzisz, że to nic trudnego?
-
Nic trudnego, bo mnie trzymasz - uśmiechnęła
się.
-
Już nie. Mam ręce cały czas pod wodą, żeby w
razie czego cię złapać, ale nawet cię nie dotykam.
-
Nie dasz mi utonąć?
-
Nie. - Poczekał chwilę, aż bardziej się rozluźniła.
-Teraz odwróć się na brzuch, tak żeby twarz była w
wodzie.
-
Nie! - Gwałtownie stanęła na nogi, z hałasem
rozpryskując wodę.
Cole wziął się pod boki.
- Allison. Chcesz, żebym nauczył cię pływać, czy
nie?
Skinęła głową.
-
W takim razie musisz mieć do mnie zaufanie.
-
Przecież ci ufam - zapewniła go.
-
Więc rób to, co ci mówię. Przecież nie chcę, żeby
stała ci się krzywda. Dobrze o tym wiesz.
Uśmiechnęła się do niego tak, że zapamiętał ten
uśmiech na całe lata.
-
Wiem, Cole.
-
Hura! Allison! - Cole wybiegł z domu z radosnym
okrzykiem. -Tata właśnie zadzwonił ze szpitala. Mam
drugiego brata! Będzie miał na imię Cody.
-
Masz, co chciałeś - Allison uśmiechnęła się do
niego z zadumą. - Chciałeś brata.
-
No, siostra też by nie była zła - przyznał.
-
A co powiedział Cameron, kiedy się o tym
dowiedział?
26
MIŁOŚĆ
PO
TKKSASKIJ
- Byt rozczarowany - Cole skrzywił się w uśmiechu.
- Cały czas miał nadzieję, że może urodzi się szczenia-
czek.
Roześmieli się oboje.
- Naprawdę masz szczęście, Cole. Tak bym chciała
mieć brata albo siostrę.
Cole lekko dotknął jej ramienia.
-
Może nadejdzie dzień, kiedy twoje marzenie się
spełni.
-
Wątpię - Allison potrząsnęła głową. - Kiedyś
pytałam mamę. Powiedziała, że miała problemy, kiedy
ja się urodziłam, i że już nie może mieć więcej dzieci.
-
Och, Allison, tak mi przykro.
-
Mnie też.
Była tak przygnębiona, że musiał natychmiast coś
wymyślić, żeby poprawić jej humor. Od razu wpadł na
ś
wietny pomysł.
-
Masz ochotę popływać?
-
Teraz? - zapytała, patrząc w stronę wzgórz.
-
Dlaczego nie? Tata jeszcze długo nie wróci, a
ciotka Letty tylko się ucieszy, że przestanę jej się
plątać pod nogami.
-
Dobra - kiwnęła głową. - Polecę po kostium i
zaraz się spotkamy.
Upierała się przy noszeniu kostiumu, co tylko go
ś
mieszyło, bo przecież i tak widział ją na golasa. Jego
też zmusiła, żeby nakładał kąpielówki. Kto zrozumie
dziewczyny?
Cole był zadowolony z jej postępów. Całe lato,
kiedy tylko mogli, wykradali się nad staw. Allison
oswoiła się z wodą, przestają się jej bać, chociaż nadal
nie lubiła zanurzać twarzy.
Później siedzieli na brzegu i wrzucali do wody kamyki.
- Wiesz co, Cole - odezwała się Allison. - Cieszę
się, że mam ciebie. Jesteś dla mnie jak brat, którego tak
mi brakuje.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
27
-
A ty dla mnie jak siostra, której nie mam.
-
Wiesz, zawsze będę myśleć, że jesteś moim bra-
tem.
-
I zawsze, kiedy będziesz w potrzebie, możesz na
mnie liczyć. Pamiętaj o tym.
Cole miał już czternaście lat, kiedy któregoś
wieczora ojciec zatrzymał go po kolacji.
- Synu, muszę z tobą pomówić. Chodźmy do biura.
Cole popatrzył na mamę i resztę zgromadzonej przy
stole rodziny. Nikt nie wyglądał na zaskoczonego.
- Coś się stało, tato? - zapytał Cole ze zdziwieniem,
ale ojciec tylko potrząsnął głową i podniósł się od
stołu.
Mama bez słowa zabrała się do zbierania naczyń.
Cole wzruszył ramionami i podążył za ojcem. Weszli
do biura. Ojciec gestem dłoni wskazał mu fotel stojący
przy kominku.
-
Wiesz, synku - zaczął, kiedy obaj usiedli. - Czasa-
mi w życiu zdarzają się rzeczy, które trudno wy-
tłumaczyć.
-
Co się stało, tato? - przeraził się Cole. - O co
chodzi?
-
Tony i Kathleen otrzymali dzisiaj bardzo złą
wiadomość. Lekarze stwierdzili u niej raka, którego
nie da się operować. Dają jej tylko kilka tygodni życia.
Cole patrzył na niego jak skamieniały.
-
Czy to znaczy, że mama Allison umrze?
-
Tak, synu, na to niestety wygląda. Wiem, że
przyjaźnisz się z Allison. Mieli zamiar powiedzieć jej
o tym dzisiaj i prosili, żeby powiedzieć to również
tobie. Łatwiej wtedy zrozumiesz, co ona przeżywa.
Cole poczuł, że coś zaczyna dławić go w gardle. Nie
mógł przełknąć śliny.
-
I lekarze nic na to nie mogą poradzić?
-
Niestety, już jest na to za późno. Kathleen już od
28
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
jakiegoś czasu nie czuła się dobrze. Może gdyby
wcześniej poszła na badania, dałoby się jeszcze coś
zrobić. Ale nikt tego nie wie na pewno.
Cole był zdruzgotany. Tak bardzo lubił panią
Alvarez. Zawsze była dla niego taka miła, nigdy na
niego nie krzyczała. Łzy napłynęły mu do oczu.
-
Wiem, że ciężko ci się z tym pogodzić, ale
powinieneś się o tym dowiedzieć. Allison będzie po-
trzebna bratnia dusza. Ktoś, w kim ma przyjaciela.
-
Zawsze będę jej przyjacielem, tato. Zawsze.
-
Co ty widzisz w tym Rodneyu Snyderze?
Cole siedział pod drzewem przy drodze prowadzą-
cej do rancza. Podniósł się, gdy tylko dostrzegł odjeż-
dżającego chłopaka i zbliżającą się sylwetkę Allison.
Szła do domu, w którym nadal mieszkała razem z
ojcem.
Nie mógł się nadziwić, że Tony pozwalał jej spoty-
kać się z kimś tak dużo od niej starszym. Przecież
Rodney był w jego wieku.
Allison drgnęła na dźwięk jego głosu. Nie dostrzeg-
ła Cole'a wcześniej.
-
A co? On przynajmniej mnie zauważa i umawia
się ze mną na randki.
-
Co chcesz przez to powiedzieć? Ja przecież też
ciebie zauważam.
Allison odwróciła się i zaczęła iść w stronę domu.
- No powiedz, nie zauważam cię? -powtórzył, idąc
za nią.
Zerknęła na niego przez ramię.
-
Jak mógłbyś mieć chwilę czasu dla mnie, skoro
spotykasz się z tyloma dziewczynami? Całe szczęście,
ż
e twoja mama nie ma pojęcia, z kim się umawiasz.
-
Nie mówimy teraz o mnie, ale o tobie.
-
A ja wcale nie mam ochoty z tobą rozmawiać -
odrzekła, nie zatrzymując się.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
29
- Wiem o tym od sześciu miesięcy, chociaż nie mam
pojęcia, dlaczego. Co ja ci takiego zrobiłem? Myś-
lałem, że jesteśmy przyjaciółmi!
Zatrzymał się. Znajdował się teraz kilka kroków za
nią. Allison odwróciła się do niego. Jasne światło księżyca
wyraźnie oświetlało ich twarze. Cole stał nieruchomo,
w lekkim rozkroku, z rękami zwisającymi po bokach.
Allison powoli podeszła do niego.
- Nie przychodzi ci do głowy, dlaczego, co? - zapy-
tała po chwili milczenia.
Potrząsnął przecząco głową.
-
Znam ciebie, odkąd sięgam pamięcią i wydaje mi
się, że wiem o tobie wszystko. Ale ty nie znasz mnie ani
trochę - powiedziała wreszcie.
-
To nieprawda. Wiem o tobie więcej niż ktokol-
wiek inny. - Umilkł na chwilę i dodał: - Chyba że nadal
pływasz na golasa z każdym chłopakiem, jakiego
poznasz.
-
Przestań. Miałam wtedy osiem lat. Nie dasz mi o
tym zapomnieć?
-
Chyba nie -uśmiechnął się. -To najlepszy sposób,
ż
eby cię rozzłościć. Trudno się oprzeć takiej pokusie.
Znów ruszyła do przodu. Zatrzymała się przy
drewnianym płocie zagrody.
-
Nie wiesz nic o tym, co czuję i co myślę. Ciągle
jestem dla ciebie małą trzpiotką, dziewczynką, która
jak piesek włóczyła się za tobą po podwórku.
-
A więc o to ci chodzi? Uważasz, że wcale nie
doceniałem tego, że żyliśmy w przyjaźni?
-
Takt Nie! Och, już sama nie wiem. Chodzi o
wszystko. Mam już dość tych dziewczyn, które
wychodzą ze skóry, żeby się ze mną zaprzyjaźnić w
nadziei, że je tu zaproszę. Ty jesteś kimś - starostą roku,
kapitanem drużyny futbolowej, najlepszym uczniem. Nie
dość, że jesteś Callawayem z t y c h Callawayów, to
jeszcze musisz być najlepszy we wszystkim!
30
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
-
Co w tym złego?
-
Nic! Po prostu tacy powinni być Callawayowie.
-
Więc nie widzę problemu.
-
Ty nie widzisz, oczywiście.
-
W takim razie może spróbujesz mi wszystko
wyjaśnić tak, żebym zrozumiał.
Odwróciła się i popatrzyła na pole.
-
Dlaczego na mnie czekałeś?
-
Bo martwiłem się o ciebie.
-
Dlaczego? - zapytała, nie patrząc na niego.
-
Bo ten Snyder ma kiepską reputację, jeśli chodzi
o dziewczyny. Nie chciałem, żeby posunął się z tobą za
daleko.
Popatrzyła mu prosto w oczy.
-
W twoich ustach to brzmi naprawdę śmiesznie.
-
Co chcesz przez to powiedzieć?
-
Myślisz, że tylko Rodney ma taką opinię? To
przecież o tobie jest głośno. A ja muszę wysłuchiwać
różnych historii opowiadanych szeptem przez starsze
dziewczyny. A młodsze umierają z ciekawości, czy
dobrze całujesz.
-
Co takiego?
-
Dziś wieczorem Rodney też mnie o to zapytał,
kiedy kazałam mu trzymać ręce przy sobie. Skoro
pozwalam tobie, to dlaczego jemu odmawiam. -Unio-
sła wyżej głowę i w świetle księżyca błysnęły ślady łez
na policzkach.
-
Allison, nie płacz - poprosił, biorąc ją w ramiona
i przyciągając do siebie. - Znajdę tego sukin... - urwał
na moment. - Jutro go złapię i zieję na kwaśne jabłko.
Jak on śmiał tak powiedzieć!
-
Przecież wszyscy uważają, że śpimy ze sobą, nie
wiesz o tym? - wykrztusiła stłumionym głosem. -
Sądzą, że taka po prostu jest moja rola. Mój tata jest
zarządcą, a ty synem właściciela. To dogodny układ.
MIŁOŚĆ PO TEK5ASKU
31
-
Kto to powiedział? Muszę to wiedzieć. Poroz-
mawiam z każdym z nich na osobności. Wyjaśnię im...
-
Nikt ci nie uwierzy, Cole. Nie rozumiesz? Nikt nie
uwierzy w ani jedno twoje słowo, bo dobrze wiedzą...
wiedzą, co ja do ciebie czuję. Wszyscy oprócz ciebie.
Zamarł ze zdumienia, popatrzył z góry na czubek jej
głowy przytulonej do jego piersi. Nie, to niemożliwe,
ż
eby to powiedziała. Z pewnością...
- Allison?
Nie odpowiedziała.
- Popatrz na mnie, proszę.
Powoli podniosła głowę i spojrzała na niego. Łzy
płynęły jej po policzkach.
Przepełniło go nagłe uczucie ogromnej tkliwości.
Przecież to Allison - dziewczynka z włosami związany-
mi w kucyki, ubrana w dżinsy i kowbojki, która przez
tyle lat chodziła za nim krok w krok. Allison - jego
przyjaciółka i jego ukochana.
-
Och, dziecko, a ja nic nie wiedziałem - wydusił
głosem zdławionym z przejęcia.
-
To nie ma znaczenia - odrzekła, odwracając
wzrok.
-
Nie ma znaczenia - zaśmiał się cicho.
-
Jasne, że nie.
-
Posłuchaj, nieprzystępna panno Alvarez. Dla
mnie to ma ogromne znaczenie. Dlaczego wcześniej mi
o tym nie powiedziałaś?
-
Bo byłeś zbyt zajęty innymi dziewczynami.
-
Czy dobrze wydaje mi się, że jesteś zazdrosna?
-
Nie!
-
Co w takim razie będzie, jeśli ci powiem, że żadna
z tych dziewczyn ani trochę się dla mnie nie liczy? Jeśli
powiem, że jest tylko jedna, która ma dla mnie
znaczenie i z którą zawsze chciałem dzielić życie?
Znów popatrzyła na niego wzrokiem pełnym napięcia.
- Cole, przestań się ze mną droczyć, proszę. Jeśli
32
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
nasza przyjaźń kiedykolwiek dla ciebie coś znaczyła, to
nie wykorzystuj jej teraz przeciwko mnie.
Pochylił się i delikatnie musnął jej usta. To był ich
pierwszy pocałunek. Allison na moment zamarła, po
chwili drgnęła i gwałtownie się od niego odsunęła.
-
Co się stało? Nie chciałaś, żebym cię pocałował?
-
Przestań mnie pocieszać, jakbym nadal była
dzieckiem. Dobrze wiem, że traktujesz mnie jak
siostrę.
-
Ach, o to chodzi - uśmiechnął się. - Nie podobał
ci się mój braterski pocałunek. A co powiesz na ten?
Włożył w niego wszystkie uwodzicielskie umiejęt-
ności, jakie zdobył w ciągu dwóch ostatnich lat.
Początkowo starał się pilnować, żeby nie spłoszyć
Allison, ale kiedy tylko dotknął jej ust, stopniała w
jego objęciach. Kiedy w końcu złapał oddech, oboje
drżeli.
-
Teraz już lepiej idź. Tony zacznie się martwić o
ciebie.
-
Ale, Cole...
-
Naprawdę, idź już. Musimy się mieć na baczno-
ś
ci, żeby nie posunąć się za daleko, zanim nadejdzie
pora. Przede mną są jeszcze cztery lata w szkole na
Wschodzie. Ty też musisz skończyć szkołę i iść do
college'u. Dopiero potem...
-
Cole, o czym ty mówisz?
-
O tym, że od dziś jesteś moją dziewczyną. Jesteś
moja. Nie chcę, żeby ktoś inny cię tknął, ale sam też nie
wykorzystam twojego braku doświadczenia. Słuchasz
mnie? Jesteś jeszcze za młoda. Poza tym mamy przed
sobą dużo czasu. Przed nami całe życie.
-
Czy to znaczy, że mówisz poważnie?
-
Tak, to właśnie znaczą moje słowa.
-
I już nie będziesz się więcej spotykać z Darlene ani
Peggy Sue, ani z Jennifer?
Cole uśmiechnął się.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
33
-
Nie miałem pojęcia, że o tym wiesz.
-
Wiem o wszystkim, co robisz.
-
Trudno mi w to uwierzyć, ale niech tak będzie.
Czy zechcesz pójść ze mną na bal maturalny?
-
Naprawdę? Jasne!
-
Wspaniale. Teraz już idź do domu.
Szybko musnął wargami jej policzek, okręcił się na
pięcie i pognał do swojego domu. Trudno było się
oprzeć pokusie, jaką było całowanie się z Allison. Ale
musi poczekać. Do chwili aż ta mała zostanie jego
ż
oną. Już i tak czekał na nią tyle czasu. Co przy tym
znaczy jeszcze kilka lat?
To był najczarniejszy dzień jego życia.
Wyszedł z domu tylnym wyjściem. Nie chciał niko-
go widzieć, z nikim rozmawiać. Od razu po powrocie z
cmentarza zdjął czarny garnitur. Włożył spłowiałe
dżinsy, starą koszulę i zniszczone kowbojskie buty.
Poszedł do stajni, gdzie miał swojego konia, czterolat-
ka, którego dostał od ojca dwa lata temu, po skoń-
czeniu szkoły średniej. Osiodłał go wprawnie, wsko-
czył na niego i ruszył przed siebie.
Miał już dosyć tych wszystkich ludzi, powtarzają-
cych na okrągło te same rzeczy. Nie mógł patrzeć na
pełne bólu i niedowierzania buzie Camerona i
Cody'ego. Nie mógł dłużej znieść ciotki Letty, bez
przerwy powtarzającej, jak to ciągle upominała brata,
ż
eby nie jeździł tak szybko, ale on nigdy jej nie słuchał.
Sam nie wiedział, ile czasu spędził w siodle. Moż-
liwe, że kilka godzin. Gdyby go ktoś zapytał, gdzie był,
nie potrafiłby odpowiedzieć. To była ostatnia przejaż-
dżka z ojcem.
- Tato, jak mogłeś mi to zrobić? - pytał na głos.
- Tak bardzo jesteś mi teraz potrzebny. Zawsze
mogłem na ciebie liczyć, zawsze byłeś przy mnie.
Pamiętasz, jak jeździliśmy konno, tak jak teraz, tylko
34
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
ty i ja? Odpowiadałeś na wszystkie pytania, jakie ci
zadawałem, nawet te całkiem głupie. Nauczyłeś mnie
być dumnym z naszego dziedzictwa, z naszej ziemi, z
tego, że jestem przedstawicielem dynastii Callawayów.
Nie zapłakał, kiedy ciotka zatelefonowała do col-
lege^ na Wschodzie, gdzie uczył się od dwóch lat, i
powiedziała mu o wypadku. Nie uronił łzy, kiedy
przyjechał do domu i zobaczył zdruzgotaną rodzinę i
pracowników rancza. Teraz on był głową rodziny.
Przyjął setki osób, które przybyły, żeby złożyć
kondolencje po śmierci ojca, legendarnej postaci
Teksasu. Niewzruszony stał przy podwójnym grobie
rodziców i w milczeniu patrzył, jak układają ich na
wieczny spoczynek.
Czuł się dojmująco samotny, mimo obecności braci,
stojących obok niego, mimo zgromadzonego na cmen-
tarzu tłumu.
Cios spadł na niego znienacka. Nie był na to
przygotowany. Ojciec był w swoich najlepszych latach,
nic nie zapowiadało jego śmierci. Nie powinien umie-
rać. Nie teraz. Cole nie chciał zajmować jego miejsca.
Nie chciał być głową rodziny. Zostało mu jeszcze dwa
lata do ukończenia college'u, potem studia. Jego
kariera została starannie zaplanowana, wszystko było
obmyślone. Był pupilkiem ojca i chciał iść w jego ślady.
Ale jeszcze nie teraz, na Boga! Jeszcze nie teraz!
Wierzchowiec zatrzymał się nad strumieniem. Cole
rozejrzał się wokół. To było dawne sekretne miejsce,
gdzie przychodził się kąpać. To tutaj, kiedy był małym
chłopcem, przywiózł go ojciec. Tu nauczył go pływać i
tłumaczył mu, na swoim przykładzie, co to znaczy być
mężczyzną.
Teraz to była zamknięta karta. Mógł liczyć już tylko
na siebie.
Zeskoczył na ziemię. Był już październik, ale dzień
był wyjątkowo ciepły. Usiadł na brzegu, zdjął buty
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
35
i skarpetki. Chciał tylko zanurzyć stopy, by je ochło-
dzić, ale zmienił zdanie. Szybko ściągnął ubranie i
wskoczył do wody.
W ciągu ostatnich lat razem z ojcem pogłębili i
poszerzyli jeziorko. Stało się zbiornikiem wody, gdzie
czasami przyprowadzano bydło. Teraz wspomniał
dawne szczęśliwe chwile, kiedy bywał tu z ojcem... i
Allison.
Widział ją na pogrzebie. Przyszła razem ze swoim
ojcem. Nie mieli okazji do rozmowy. Z trudem przeżył
rozstanie z nią, kiedy w sierpniu wyjeżdżał do szkoły.
Był za to zły na siebie. Nie chciał, by ktokolwiek miał
wpływ na jego życie. Nawet ona.
To dlatego nie zabrał jej teraz na tę przejażdżkę.
Czuł się bezbronny, rana była zbyt świeża, by mógł
panować nad swoimi uczuciami.
Pływał zapamiętale aż do chwili, kiedy poczuł się
zupełnie wyczerpany. Nie miał już siły. Powoli ruszył
do brzegu.
Dopiero wtedy dostrzegł Allison. Siedziała przy
jego ubraniu i patrzyła na niego.
- Pomyślałam sobie, że może tutaj cię znajdę
- odezwała się cicho, kiedy zatrzymał się na jej widok.
-
Co ty tu robisz?
-
Martwiłam się o ciebie.
-
Niepotrzebnie, - Nie ruszył się z miejsca, stojąc
po pas w wodzie. - Sam dam sobie radę.
-
Nigdy nie mówiłam, że nie dasz sobie rady
- powiedziała, nie szykując się do odejścia.
Uniósł ręce, odgarnął do tyłu włosy.
-
Allison, posłuchaj mnie. Darujmy sobie na razie
tę rozmowę. Nie jestem odpowiednio ubrany. Może
spotkamy się później, w domu?
-
Nie zaskoczysz mnie niczym, czego bym wcześ-
niej nie widziała - uśmiechnęła się lekko.
Nie był w nastroju do żartów.
36
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
- W porządku - powiedział i ruszył w jej stronę.
Dobrze wiedział, jak wyglądał. Zmężniał w ciągu
ostatnich dwóch lat. Nie pracował fizycznie, więc
zaczął chodzić na gimnastykę, żeby być w dobrej
formie. Nie zdziwił go widok jej nagle rozszerzonych ze
zdumienia oczu - doskonale wiedział, że nie jest już
dziesięcioletnim dzieckiem, a dwudziestoletnim męż-
czyzną.
Allison pospiesznie odwróciła wzrok, spojrzała na
otaczające ich drzewa. Cole poczekał chwilę, żeby
przeschnąć, włożył dżinsy i wyciągnął się na trawie obok
niej. Podłożył pod głowę ramiona i zamknął powieki.
Chyba zasnął, bo kiedy znów otworzył oczy, na
jeziorko zaczynały kłaść się cienie, a lekki wiatr
łagodnie kołysał liśćmi na drzewach.
Allison leżała obok niego pogrążona we śnie. Już
kilka razy w życiu widział ją śpiącą. Zazwyczaj było to
wtedy, kiedy ojcowie zabierali ich ze sobą pod namiot.
Obaj lubili wyjeżdżać, a dzieciaki przepadały za tymi
wyprawami.
Od tamtych wyjazdów minęło parę lat. Teraz śpiąca
obok niego Allison w niczym nie przypominała umo-
rusanej dziewczynki z kucykami.
Wpatrywał się w nią uważnie. Miała jasną, podobną
do płatka magnolii cerę, ciemne, lekko uniesione brwi,
które
nadawały
jej
twarzy
wyraz
łagodnego
zdziwienia. Drugie czarne rzęsy ocieniały zaróżowione
policzki. Z trudem zwalczył pokusę, by przesunąć
koniuszkiem palca po linii jej nosa.
Pełne usta miały barwę malin. Na pamięć znał ich
smak. W ciągu dwóch ostatnich lat, odkąd pocałował
ją po raz pierwszy, spędzili wiele godzin na niewinnych
pieszczotach, cudownym, pełnym uniesienia wzajem-
nym poznawaniu się i oswajaniu ze sobą. Nigdy nie
wykorzystał swojego doświadczenia. Zawsze wiedział,
kiedy się zatrzymać.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
37
Nagle przepełniło go jakieś nieokiełznane prag-
nienie, by znów poczuć smak jej ust. Pochylił się nad
nią i lekko, z czułością, dotknął jej warg.
Poruszyła się. Cole popatrzył na jej pełne piersi.
Była piękną dziewczyną. Przesunął wzrokiem po
bujnych błyszczących czarnych włosach, wąskiej talii,
krągłych biodrach. Miała nogi wąskie w kostkach, o
pięknie wysklepionych stopach.
Tak bardzo jej pragnął.
Znów ją pocałował. Kiedy oderwał usta od jej warg,
z trudem złapał oddech.
Allison uniosła się lekko i, nie otwierając oczu,
objęła go mocno. Przyciągnął ją do siebie. Westchnęła,
kiedy zaczął ją całować. Na moment rozluźnił uścisk,
by mogli zaczerpnąć powietrza.
Otworzyła oczy i popatrzyła na niego. Wydało mu
się, że w ich głębi odbija się jej dusza.
- Och, Cole, tak bardzo mi ciebie brakowało
- wyszeptała, przesuwając dłonią po jego piersi.
Jej dotyk palił go żywym ogniem.
-
Zimno ci - stwierdziła Allison.
-
Nie, cały płonę.
-
Udowodnij mi to - odrzekła z uśmiechem.
Oboje wiedzieli, że dzisiaj będzie inaczej. Dziecińst-
wo zostało za nimi. Rozpiął jej bluzkę i stanik, położył '
głowę na jej piersi. Słyszał oszalałe bicie serca dziew-
czyny, zdyszany oddech.
Zamarł, kiedy sięgnęła do zamka jego dżinsów.
-
Allison? Jesteś pewna?
Przycisnęła mocniej jego głowę.
-
Tak, Cole. Jak nigdy dotąd.
Nie padło ani jedno słowo. Oswobodzili się z krępu-
jących ich ubrań, przywarli do siebie, świat wokół nich
zawirował. Allison była jak żywe srebro w jego ramio-
nach. To zatracała się w pieszczotach, to znów umyka-
ła, kiedy do głosu dochodziła nieśmiałość.
38
MIŁOŚĆ PO TKKSASKIJ
Z rozjaśnioną twarzą popatrzyła mu prosto w oczy,
kiedy uniósł się nad nią. Przyciągnęła go do siebie,
oplotła nogami. Cofnęła się, ale nie pozwoliła mu
odejść. Znów z mocą przyciągnęła go do siebie.
Należała do niego. Po raz pierwszy w życiu była
naprawdę jego dziewczyną. Jego ukochaną, jedyną.
Poddała się mu, płynęli razem w szaleńczym rytmie,
aż do ostatecznego spełnienia, aż do bólu, do nie-
przytomnej radości przemieszanej ze smutkiem, po-
czuciem jedności i nagłą samotnością.
Przez kilka chwil rozkoszował się niespodziewanym
szczęściem, zapomniał o wszystkim. Dopiero kiedy
powrócił na ziemię, znów przepełnił go ból, przed
którym uciekał.
Położył się na boku, przyciągnął dziewczynę do
siebie. Nie mógł już powstrzymać płynących po twarzy
łez. Nie miał już sił dłużej walczyć ze sobą.
Bolesne łkanie wstrząsało jego ciałem. Mocno ob-
jęci leżeli na brzegu. Allison przytuliła go do siebie,
dzieląc z nim jego ból.
Zaczynało zmierzchać, kiedy Cole nieco doszedł do
siebie. Popatrzył na Allison, leżącą w jego ramionach.
- Tak mi przykro, kochanie - wyszeptał. - Prze-
praszam cię. Nie powinienem...
Położyła mu palec na ustach.
-
Cii... Nie mów tak. Nigdy nawet tak nie myśl.
Oboje tego chcieliśmy. Dzisiaj. Jest dobrze.
-
Ale przyrzekłem, że poczekamy i...
- Wiem. Ale wszystko się zmieniło. Wszystko.
Ból, który dławił go i ani na moment nie opuszczał,
nagle złagodniał. Zdawało mu się, że jakoś łatwiej
oddycha. Teraz da sobie radę.
-
Allison, tak bardzo cię kocham.
-
Ja też cię kocham.
-
Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Bez ciebie
nie mógłbym tego przeżyć.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
39
- Zawsze będę przy tobie, Cole. Zawsze będę na
ciebie czekać, kiedy tylko przyjedziesz do domu.
Powoli ubrali się, pomagając jedno drugiemu, doty-
kając się czule i całując.
-
Wiesz, może pobierzmy się, zanim jeszcze skoń-
czę szkołę. Przecież wiele osób tak robi. W maju ty
skończysz swoją szkołę. Nie ma na co czekać.
-
Porozmawiamy o tym w czasie Bożego Narodze-
nia, dobrze? - uśmiechnęła się do niego. - Teraz nie
jest dobry moment na robienie planów.
-
Chcę, żebyś była ze mną, Allison. Potrzebuję
ciebie.
Wspięła się na palce i mocno pocałowała go w usta.
- Porozmawiamy o tym w grudniu.
Trzymał ją w objęciach, kiedy wracali do domu.
Właściwie nic się nie zmieniło, ale Cole czuł, że w nim
zaszła jakaś przemiana. Już wiedział, co ma robić. W
lecie ożeni się z Allison. To już postanowione i tak
będzie.
Kiedy po pogrzebie rodziców wracał do szkoły, ani
przez myśl mu nie przeszło, że już nigdy więcej jej nie
zobaczy.
ROZDZIAŁ TRZECI
Cole pozostał w szpitalu, czekając na jakiś sygnał,
ż
e stan zdrowia brata zaczyna się poprawiać. Usiadł w
pogrążonym w cieniu rogu pokoju na oddziale
intensywnej opieki. Z tego miejsca miał dobry widok
na leżącego Camerona i monitorujące go urządzenia.
Znów poddał się fali napływających wspomnień.
Cody'ego wysłał do domu, żeby się trochę przespał,
choć w głębi duszy wątpił, czy ten uparciuch go
posłucha. Pewnie skończy się na tym, że zatrzyma się
w jakimś pobliskim motelu. Sam obiecał mu, że też
spróbuje odpocząć, ale nie mógł zasnąć. Zbyt wiele
myśli i wspomnień kłębiło się w jego głowie.
Na szczęście operacja zakończyła się pomyślnie.
Cameron miał rękę i nogę w gipsie, w dodatku nogę tę
umocowano mu na wyciągu. Wprawdzie pas bez-
pieczeństwa prawdopodobnie uratował mu życie, ale w
miejscu, w którym przylegał do ciała, powstały
wewnętrzne obrażenia. Operacja trwała wiele godzin.
Musiano usunąć mu śledzionę. Cameron leżał nieru-
chomo, omotany jakimiś rurami i przewodami. Od-
dychał tak płytko, że chwilami Cole nie był pewien, czy
jego klatka piersiowa w ogóle się porusza.
- Cameron, nie umieraj - prosił szeptem Cole, -
Stary, nie daj się. Nie mogę stracić także ciebie.
Wszyscy po kolei odchodzą. Nie zostawiaj mnie.
Odchylił głowę na miękkie oparcie krzesła. To on
nastawał, by przy Cameronie, kiedy po raz pierwszy
odzyska przytomność, był ktoś z rodziny. Gdyby był
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
41
na jego miejscu, też by tego oczekiwał. Miałby tyle
pytań.
Przymknął piekące ze zmęczenia oczy. Mason w Te-
ksasie. Tam mieszka Allison. Ona i jego syn. Mieszkają
niecałe dwieście kilometrów od jego domu w Austin, a
on nie miał o tym pojęcia.
Chłopiec powiedział, że dziadek zmarł przed jego
przyjściem na świat. Jak to możliwe? Pamiętał
Tony'ego jako nadzwyczaj sprawnego mężczyznę w
sile wieku. Był wściekły, kiedy ciotka Letty
zawiadomiła go, że Tony zrezygnował z pracy, gdy
tylko dowiedział się, że ojciec zostawił mu spadek.
Oznajmił wtedy, że teraz już nie musi pracować;
zamierza się stąd wynieść i kupić farmę w Kolorado.
Kiedy Cole przyjechał do domu na Boże Narodze-
nie, dowiedział się tylko, że Tony i Allison już wyjecha-
li.
Czyżby Callawayowie tak mało dla nich znaczyli?
Jak Tony mógł tak po prostu wyjechać, wiedząc, jak
bardzo ojciec na nim polegał?
Serce mu się ścisnęło na to wspomnienie. Czy to
dlatego Allison nie chciała rozmawiać z nim na temat
ś
lubu tego dnia, kiedy widzieli się po raz ostatni? Czy już
wtedy wiedziała, że lada moment stąd wyjedzie? Czy
naprawdę postanowiła wymazać z pamięci te
osiemnaście lat, które tu przeżyła, zapomnieć o
wszystkim?
Jej odejście było kolejnym ciosem, jaki na niego
spadł. Teraz, po piętnastu latach, okazało się, że
zdarzyło się coś więcej - Allison była w ciąży i nie
powiedziała mu o tym.
Jakiś ledwie słyszalny dźwięk przywrócił go do
rzeczywistości. Otworzył oczy i zerwał się z miejsca. Po
chwili był już przy łóżku brata.
Cameron jęknął cicho, poruszył powiekami. Cole
wziął go za rękę.
- Cam, jestem tutaj. Wszystko będzie dobrze,
42
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
słyszysz? - powiedział drżącym ze wzruszenia głosem.
- Wyjdziesz z tego, zobaczysz. A ja będę przy tobie
przez cały czas.
Cameron powoli otworzył oczy, popatrzył na niego.
-
To ty, Cole?
-
Tak, Cam. To ja.
Znów zamknął powieki, znieruchomiał. Cole od-
czekał kilka chwil, po czym poszedł do pielęgniarek.
-
Brat mnie rozpoznał - oznajmił. - Wymówił moje
imię.
-
To wspaniale - uśmiechnęła się pielęgniarka.
Wstała. - Pójdę go zobaczyć.
Cole poszedł za nią. W milczeniu patrzył, jak
sprawdzała wskazania monitorujących brata urządzeń,
poprawiła coś przy kroplówce i aparacie tlenowym.
-
Teraz wypoczywa - stwierdziła. - Z pewnością
bardzo pomogła mu pana obecność.
-
Mam nadzieję!
-
Panie Callaway, teraz pan powinien trochę od-
począć. Wygląda pan gorzej niż pański brat.
Cole odwrócił się bez słowa. Coś dławiło go w gard-
le, nie mógł z siebie wydusić ani słowa. Więc z Camero-
nem będzie wszystko dobrze. Odezwał się do niego,
poznał go. Nie umrze.
Ruszył korytarzem, do końca nie wiedząc, co teraz
powinien zrobić. Nadjechała winda, otworzyły się
drzwi i wysiadł z niej Cody.
- Co z nim? - zapytał z miejsca.
Cole uśmiechnął się do brata.
-
Na chwilę odzyskał przytomność, poznał mnie.
Zwrócił się do mnie po imieniu.
-
Och, to dobrze. - Cody sięgnął do kieszeni, wyjął
klucz i podał go Cole'owi. - Wynająłem pokój w
motelu, parę ulic stąd. Idź coś zjeść i, na litość boską,
prześpij się trochę. Wyglądasz, jakbyś zaraz miał
umrzeć.
MILOSĆ PO TEKSASKU
43
-
Dzięki za komplement.
-
Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Stary, dwie takie
wiadomości, jedna po drugiej... Daj sobie teraz trochę
luzu, co?
-
Rozmawiałeś z rodzicami Andrei?
-
Tak. Zajęli się przygotowaniami do pogrzebu.
Odbędzie się jutro. Uważają, że nie ma sensu, żeby
przekładać go na później.
-
Jasne. Cameron jeszcze długo nie będzie w takiej
formie, by mógł wziąć w nim udział.
Cody położył rękę na ramieniu brata,
- Cole, wiem, że wy dwaj zawsze byliście sobie
bliscy. To zrozumiałe, między wami jest mniejsza
różnica wieku. Ale pamiętaj, że masz jeszcze mnie.
Zawsze możesz na mnie liczyć.
Cole skinął głową.
-
Dzięki, Cody. Naprawdę to doceniam, bardziej
niż myślisz.
-
Teraz już idź.
-
Dobrze.
Nazajutrz, zaraz po przebudzeniu, Cole zadzwonił
do szpitala.
-
Jak tam Cameron? - zapytał, kiedy tylko w słu-
chawce rozległ się głos Cody'ego,
-
Kilka razy odzyskiwał przytomność. Na początku
chyba mnie poznał, chociaż nic nie powiedział. Za
drugim razem pytał o Andreę.
-
Z tym będzie najtrudniej. Chyba powinniśmy
poczekać na razie o niczym mu niemowie. Dopiero jak
się trochę wzmocni...
-
Lekarz też tak uważa.
-
Wracasz teraz do motelu?
-
Nie, na razie nie. Może byś przyniósł mi coś do
jedzenia i trochę mocnej kawy?
-
Załatwione. Dzwoniłeś do ciotki Letty?
44
MIŁOŚĆ PO TEKSASSU
-
Tak, z samego rana. Trisha czuje się świetnie.
-
Biedne maleństwo. Jest za mała, żeby pojąć, co
się stało.
-
Może to nawet lepiej.
-
To już nie ma znaczenia. Spotkamy się za pół
godziny.
Cole wykąpał się, ogolił i ubrał. Przez cały czas jego
myśli krążyły wokół Allison. A więc znów ją zobaczy.
Chociaż może jeszcze nie teraz.
Musi zostać przy Cameronie. Będzie przy nim tak
długo, aż brat naprawdę lepiej się poczuje.
Powinien zadzwonić na ranczo. Do tej pory z pew-
nością poszukiwało go mnóstwo ludzi. Choć dałby
sobie głowę uciąć, że ciotka nie omieszkała ich poinfor-
mować o tym, co się wydarzyło.
Nie. Interesy mogą poczekać. Przecież się nie roze-
rwie, nie może zajmować się wszystkim naraz. W tym
momencie najważniejszy jest Cameron.
Dopiero gdy brat poczuje się lepiej, odszuka Allison
Alvarez. Ma z nią do załatwienia sprawy, które dręczą
go od piętnastu lat.
Allison westchnęła, kiedy rozległ się dzwonek u
frontowych drzwi galerii. Musi sama wyjść do klienta.
Suzanne, jej pomocnica, właśnie poszła po najlepsze
w okolicy hamburgery. Allison pozwoliła jej wyjść,
pod warunkiem, że dziewczyna przyniesie jednego dla
niej.
Właśnie wykańczała gliniany model niewielkiej
rzeźby. Pracowała nad nią cały tydzień. W poniedzia-
łek powinna odlać ją w brązie. Obiecała wykonać
rzeźbę w umówionym terminie, a miała na to mało
czasu.
-
Mamo! Mamo, jesteś tutaj? Jest tu ktoś? Sue?
-
Tony! - wykrzyknęła Allison, wycierając ręce, i
wybiegła zza zasłony z koralików, oddzielającej
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
45
pracownię od galerii. - Wróciłeś! - Chwyciła chłopca
w objęcia i uścisnęła z radością. - Myślałam, że
przyjedziesz dopiero dzisiaj w nocy!
- Bo tak miało być, ale postanowiliśmy wstać
skoro świt i przyjechać wcześniej.
Obrzuciła go zachwyconym spojrzeniem. Wciąż nie
posiadała się ze zdumienia, że to ten sam malutki
człowieczek z czerwoną buzią, którego po raz pierwszy
przytuliła do siebie tak niedawno. Syn rósł jak na
drożdżach, w oczach wyrastał z ubrań i butów. Już był od
niej wyższy.
- Ale się opaliłeś. Chyba przez cały czas siedziałeś
na słońcu.
Jego smagła twarz i czarne oczy przypomniały jej
ojca. Różnili się tylko kolorem włosów. Latem włosy
syna płowiały na słońcu, stawały się niemal miodowe,
mieniły się rudawymi kosmykami. Jej mama była
rudowłosa. I jego ojciec miał także takie pasemka. Ale
po co takie rzeczy sobie przypominać,
-
Gdzie jest Sue?
-
Poszła po hamburgery. Jak cię znam, pewnie
jesteś głodny, co?
-
Umieram z głodu.
-
To biegnij za nią i poproś, żeby kupiła jednego
lub dwa dla ciebie. Ja muszę brać się do pracy.
Odwróciła się i ruszyła do pracowni. Już znikała za
zasłoną, kiedy zatrzymał ją głos syna.
- Och, mamo, poczekaj. Zapomniałem ci powie-
dzieć. Wiesz, kogo spotkałem na plaży? Nie uwierzysz!
Ale facet! Chłopaki mi zazdrościli. Tylko ja z nim
rozmawiałem!
Jej myśli krążyły już wokół rzeźby. Rozbawił ją jego
entuzjazm.
- Kto to był? - zapytała z uśmiechem.
- Cole Callaway. Właśnie szedł sobie po plaży...
Nagle słowa chłopca przestały do niej docierać.
46
MIŁOŚĆ PO TEK5ASKU
Patrzyła na jego poruszające się usta, gestykulujące
ręce, kiedy opisywał przebieg spotkania, ale w uszach
słyszała tylko przeraźliwe, zagłuszające wszystkie Inne
odgłosy dzwonienie. Poczuła, że robi się jej słabo. Musi
usiąść. Powoli dotarła do krzesła, osunęła się na nie,
opuściła nisko głowę, by zwiększyć dopływ krwi.
Jak to się stało, że w tym ogromnym Teksasie
doszło do całkiem przypadkowego spotkania?
Taka możliwość nigdy nawet nie przyszła jej do
głowy. Odkąd Tony przyszedł na świat, nie ruszyli się
z Mason. Przebywali w całkiem innych kręgach niż
Callawayowie, Tony mógł przeżyć całe życie i ani razu
nie zetknąć się z ojcem.
Dlaczego? Boże, dlaczego?
Powoli zaczęła słyszeć głos Tony'ego.
- No i wtedy zaczęliśmy rozmawiać, no wiesz,
o tym, jak się nazywam, gdzie mieszkam i o takich tam
rzeczach...
Nie! Nie powiedziałeś mu tego! Nie! Proszę, po-
wiedz, że nie!
- Opowiedziałem mu o twojej galerii i nagrodach,
jakie zdobyłaś. Wprawdzie nie wspomniał, że Tony
Alvarez, którego kiedyś znał, mógł być moim dziad-
kiem, ale i tak miło było go poznać. On jest naprawdę
super!
A więc to tak. Teraz Cole na własne oczy zobaczył
syna. Najważniejsze w tej chwili było to, jak zamierza
wykorzystać otrzymane od Tony'ego informacje. Tony
jest tak uderzająco podobny do Callawayów, że nie
sposób, by Cole tego nie zauważył. Przez lata za-
stanawiała się, czy może kiedyś ciekawość nie skłoni go
do ujrzenia własnego dziecka, ale czas mijał i przestała
o tym myśleć. Teraz poczuła się jak uderzona obu-
chem.
Tony odsunął zasłonę i zerknął do pracowni.
- Jak myślisz, czy...
M1LOSC PO TEKSASKU
47
- Chyba przed chwilą umierałeś z głodu? - zapyta-
ła, mając nadzieję, że odwróci jego uwagę.
— Ach, tak! Już pędzę! - pomachał jej ręką i wybiegł
z galerii.
Spokój. Potrzeba jej tylko ciszy i spokoju, by
pozbierać myśli. Popatrzyła na glinianą bryłę, mimo-
wolnie ugniataną w dłoniach. Musi ją odłożyć, inaczej
nic z niej nie będzie.
Poszła do galerii, wyjrzała przez okno wychodzące
na plac, na którym koncentrowało się życie miastecz-
ka.
Po śmierci ojca pozostała w Mason. Sama nie
wiedziała, gdzie ma się podziać. Polubiła jego miesz-
kańców, przypominali jej ludzi, wśród których wyros-
ła. Tu czuła się dużo lepiej niż w San Antonio. Zajęła
się wychowaniem dziecka. Miała dopiero dziewiętnaś-
cie lat.
Ojciec rozpowiedział wszystkim, że jej mąż zginął
kilka tygodni po ślubie. Biedny tata. Jej ciąża była
kroplą, która przepełniła czarę goryczy. Wszystkie
wydarzenia ostatniego roku Tony przypłacił atakiem
serca.
Jego kłamstwo dotyczące śmierci zięcia było błogo-
sławieństwem dla wnuka. Tony wyrósł, nie wiedząc, że
jest nieślubnym dzieckiem. Sąsiedzi zaopiekowali się
Allison, kiedy na krótko przed rozwiązaniem zmarł jej
ojciec. Bez ich pomocy i duchowego wsparcia nie
dałaby sobie rady.
A teraz budowane z takim trudem życie mogło
legnąć w gruzach. Jeśli Cole zechce ją odszukać, nie
napotka na żadne problemy. Wszyscy wiedzą, gdzie
mieszka i gdzie ma galerię. Cole pewnie się nawet nie
domyśla, że mógłby wyrządzić im krzywdę. Teraz,
kiedy na własne oczy zobaczył syna, może zechce go
odzyskać.
Kiedy Sue i Tony wrócili do galerii, myśli chłopca
48
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
były zaprzątnięte planowanym na weekend udziałem w
rodeo. By! urodzonym sportowcem i uwielbia! jeździć
konno. Pieczołowicie chronił zdobyte przez dziadka
trofea i nagrody, nawet własnoręcznie skonstruował
drewnianą półkę, by je wyeksponować,
Allison bolała głowa, kiedy zamykała galerię. Przed
sobą miała jeszcze stresujący telefon do klienta - mu-
siała go powiadomić, że nie ukończy rzeźby na czas.
Tony był u kolegi kilkanaście kilometrów za mias-
tem. Chciał jeszcze poćwiczyć jazdę i rzucanie liną.
Ostatnio rzadko go widywała. Gwałtownie dorastał, a
ona nie chciała stawać mu na drodze. Sama miała takie
cudowne dzieciństwo... Miała tyle niczym nie
ograniczonej swobody, tyle rzeczy do zrobienia... i
Cole'a... Tony też potrzebował swobody, by dorosnąć i
nauczyć się życia.
Wzięła aspirynę i położyła się do łóżka. Musi
zasnąć i o wszystkim zapomnieć. Ale kłębiące się
myśli nie dawały jej spokoju.
Nazywała się Allison Alvarez. Razem z mamą i tatą
mieszkała na ranczu. Tata był bardzo ważny, zarządzał
ranczem. Kierował wieloma ludźmi. Wszyscy musieli
go słuchać z wyjątkiem Callawayów. Oni mieszkali w
Dużym Domu. Ich znakiem była litera „C". Tak
znaczyli konie i bydło.
Cole Callaway był jej najlepszym kolegą. Już cho-
dził do szkoły. Ona zacznie naukę w przyszłym roku.
Będzie jeździć żółtym autobusem szkolnym, który
zatrzymuje się przy skrzyżowaniu autostrady i drogi
prowadzącej na ranczo. Cote'a zawsze ktoś tam pod-
rzuca. W przyszłym roku ją też będą podwozić.
Cole miał młodszego brata, Camerona. Chłopczyk
liczył sobie dopiero niecałe dwa lata. Bardzo lubiła
przychodzić do Dużego Domu i bawić się z nim. Ale
mogła to robić tylko wtedy, kiedy ciotka Cole'a gdzieś
MIŁOSC PO TEKSASKU
49
wyjechała. Panna Letty jej nie lubiła. Zawsze robiła się
zła na jej widok. Ale kiedy jej nie było, mama Cole'a
zapraszała ją do środka i wtedy razem bawili się z
małym Cameronem. On był taki śmieszny. Ale
najbardziej ze wszystkiego lubiła bawić się z Cole'em.
Cole był bardzo silny. Pomagał przy różnych pra-
cach wokół domu. Czasami mu przy tym towarzyszy-
ła. Ale zazwyczaj chodziła za nim krok w krok, Cole
sam tak mówił. Czasami chciał, żeby dała mu spokój,
ciągnął ją za warkoczyk albo stroił miny. Wtedy było
jej bardzo przykro. Starała się powstrzymać łzy, nie
chciała, żeby widział, jak płacze. Nie zawsze jej się to
udawało.
To on wszystkiego ją nauczył. Pokazał jej, jak rzucać
i łapać piłkę, jak trzymać kij baseballowy, jak bez
zatrzymywania się gonić go do stajni i z powrotem.
Cole Callaway był jej najlepszym przyjacielem.
-
Wiesz, mamo, mama Cole'a urodziła dziecko.
Chłopczyka.
-
Och, to wspaniale! Czy Cole się cieszy?
-
Tak.
-
Wiem, kochanie. Ty też byś chciała mieć bracisz-
ka albo siostrzyczkę, prawda?
-
Niekoniecznie. Cole jest dla mnie jak brat,
-
Cole nie jest twoim bratem, jest Callawayem.
-
To co z tego? To nie ma znaczenia.
-
Teraz może nie. Ale kiedyś będzie miało.
-
Nie rozumiem.
-
Tata Cole'a jest bardzo ważnym człowiekiem w
Teksasie. Ma ogromną władzę. Może o wszystkim
decydować.
-
I dlatego jest zły?
-
Nie, skądże. Ale władza może być niebezpieczna,
kochanie. Kiedy ktoś ma do niej prawo, korzysta z
tego, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
50
MIŁOŚĆ PO TEKKASKU
-
Nic z tego nie rozumiem.
-
Wiem, że nie. Ale zapamiętaj sobie, że
Callawayowie to bardzo bogaci i bardzo ważni ludzie.
Twój tatuś dla nich tylko pracuje.
-
Ale tata i pan Callaway są przyjaciółmi. Sama
słyszałam, jak to mówili.
-
Ja też. Są bardzo zaprzyjaźnieni. To między
innymi dlatego twój tata zgodził się tu przyjechać i
prowadzić ranczo. Dzięki temu ojciec Cole'a może
więcej czasu spędzać wmieście. On ma zaufanie do
twojego tatusia.
-
Tak jak ja do Cole'a?
-
Tak samo.
-
I mogę mu wierzyć tak jak bratu, prawda?
-
Och, kochanie, mam nadzieję, że tak. Mam
nadzieję.
-
Cole, i co ja mam teraz zrobić? Wczoraj wieczo-
rem powiedzieli mi, że moja mama jest bardzo chora i
lekarze nic na to nie mogą poradzić.
Siedzieli na brzegu strumyka, wpadającego do
jeziorka, w którym pływali. Allison nie poszła do
szkoły, ale nie mogła wysiedzieć w domu. Serce się jej
ś
ciskało, kiedy patrzyła na cierpiącą mamę i nie mogła
jej w niczym pomóc. Chciała być sama. Pobiegła nad
jeziorko. Nie wiedziała, jak Cole ją tu znalazł. Nie
wiedziała też, dlaczego jej szukał.
Cole leżał na boku, z głową opartą na ręce. Bawił się
niewielkimi kamykami.
-
Wiem, Allison - odezwał się cicho. - Wczoraj
wieczorem tata mi o tym powiedział.
-
Co ja mam zrobić? Chcę mieć mamę. Zawsze
myślałam, że będzie ze mną jeszcze bardzo długo,
dopóki nie stanie się okropnie stara. Dlaczego ona
musi umrzeć?
-
Nie wiem, Allison, nie wiem. Ja też nie umiem
wyobrazić sobie życia bez swoich rodziców.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
51
-
Ja też - wyszeptała. - Ja też nie.
-
Masz jeszcze mnie. Zawsze o tym pamiętaj.
Odwróciła się i popatrzyła na niego z uwagą. Jego
twarz, widziana w tym momencie, na zawsze wryła się
w jej pamięć: drobne piegi na nosie, niebieskozielone
oczy, spłowiałe od słońca, jaśniejące złotymi i srebr-
nymi pasemkami brązowe włosy.
W jego oczach było tyle współczucia i zrozumienia,
ż
e nie mogła już dłużej powstrzymać cisnących się do
oczu tez. Cole usiadł, objął ją ramieniem i przygarnął
do siebie. Przytulił jej głowę do swojej szczupłej,
kościstej piersi. Trzymaj ją tak w milczeniu, łącząc się
z nią w bólu, pozwalając się jej wypłakać.
Przez następne tygodnie, kiedy stan zdrowia
Kathleen stale się pogarszał, Cole nie odstępował
Allison na krok. Był przy niej, kiedy któregoś dnia
Tony przyjechał po nią do szkoły i powiedział, że
mama odeszła. Stał obok niej na pogrzebie i tak jak
Tony trzymał ją za rękę, jakby obaj chcieli dodać jej
sił.
Właściwie powinna się cieszyć, że Cole wreszcie
skończył szkołę w miasteczku i zniknie z jej życia.
Tym lepiej dla niej!
Miała już dosyć wysłuchiwania tych opowieści na
jego temat. Wszystkie dziewczyny miały do niego
słabość. Jedna przez drugą starały się z nią zaprzyjaź-
nić, w nadziei że zaprosi je na ranczo. Ale ona szybko
przejrzała ich grę. Chodziło im tylko o Cole'a.
On sam był tak zajęty, że niemal go nie widywała.
Już nie jeździł szkolnym autobusem. Dojeżdżał do
szkoły starą furgonetką, którą dostał od ojca, kiedy
skończył szesnaście lat. Po lekcjach chodził grać w
piłkę i jeszcze na jakieś zajęcia.
Wracał do domu późno, zjadał coś i znów wy-
chodził. Ciągle umawiał się z dziewczynami. Niektóre
z nich nie miały najlepszej opinii, ale jego rodzice się do
52
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
tego nie wtrącali. Teraz Cameron i Cody przejęli
obowiązki, jakie on wykonywał przez wiele lat. Cole
uczy! się bardzo dobrze, więc nikt nie miał do niego
pretensji.
Zapomniał o niej całkiem. Wprawdzie uśmiechał się
i machał ręką, kiedy mijali się na szkolnym korytarzu,
ale cóż z tego! Zwykle nie był sam.
Zresztą co ją to obchodzi? Ona też przestała być
małą dziewczynką. Chłopcy, którzy jeszcze w zeszłym
roku nie zwracali na nią uwagi, teraz zaczęli ją
zaczepiać. Niektórzy chcieli się z nią umówić, ale
mieszkała daleko i nie miała prawa jazdy, więc nie było
to łatwe.
W każdym razie było jej przyjemnie, że ją zauważa-
ją-
Czasami tata pozwalał jej w piątek przenocować u
koleżanki w miasteczku. W takie wieczory chodziła do
kina. Miała swoje życie. Ale nie miała już nic
wspólnego z Callawayami.
Mama przestrzegała ją przed tym, ale wtedy była za
mała, żeby cokolwiek zrozumieć. Była tylko córką
zarządcy, przyjaciółką Cole'a z dzieciństwa. Już daw-
no o niej zapomniał.
Była zachwycona, kiedy Rodney zaprosił ją do
kina. Był w wieku Cole'a, grał w futbol i miał
powodzenie u dziewcząt. Nie wierzyła własnemu szczę-
ś
ciu. Rodney miał samochód i w ogóle był niezły.
Randka rozczarowała ją. Czuła się źle w jego
towarzystwie. Sama nie wiedziała, dlaczego. Zachowy-
wał się jakoś dziwnie. Po filmie poszli na oranżadę i
Rodney ciągle obejmował ją ramieniem. Starała się go
odepchnąć, ale wtedy śmiał się i obejmował ją jeszcze
mocniej.
Jego kumple zaczęli robić jakieś dwuznaczne uwagi.
- Uważaj, Rod - powiedział jeden z nich. - Igrasz z
ogniem. To własność Callawaya.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
53
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, jakby to był świet-
ny żart. Przecież to, że jej tata pracuje dla Callawayów,
wcale nie znaczy, że Alvarezowie są ich niewolnikami!
Ona do nikogo nie należy!
Wyskoczyła z samochodu, zanim Rodney na dobre
go zatrzymał.
-
Dziękuję, Rod, świetnie się bawiłam - skłamała,
wiedząc, że powinna podziękować.
-
Poczekaj, dokąd się tak spieszysz? Dlaczego nie...
-
Muszę już wracać. Mój tata będzie się dener-
wował.
To wtedy Rodney pozwolił sobie na tę obrzydliwą
uwagę o niej i o Cole'u. Odwróciła się bez słowa. Nie
chciała okazać, jak bardzo ją dotknął. Nic ją to nie
obchodzi, co on sobie myśli! Co oni wszyscy sobie
myślą!
Rodney odjechał z piskiem opon. Z pewnością był
wściekły. Tym gorzej dla niego.
Celowo poprosiła, by zatrzymał się koło stajni. Nie
chciała, żeby odgłos samochodu obudził ojca. Ruszyła
drogą w kierunku domu. Nagle dostrzegła jakąś
wynurzającą się z cienia sylwetkę.
-
Kto to? - krzyknęła. - Kto tu jest?
-
To ja.
Cole wyszedł na drogę. Jasne światło księżyca
oświetliło jego twarz. Allison nie posiadała się ze
zdumienia. Nie widziała go już od wielu tygodni, nie
licząc tych przypadkowych spotkań na szkolnym
korytarzu czy drodze prowadzącej na ranczo.
-
Co ty tu robisz?
-
Czekałem, żeby z tobą porozmawiać.
-
Już jest późno - odrzekła, ruszając z miejsca. -
Muszę wracać do domu.
-
Allison?
-
O co ci chodzi? - zapytała, nie zwalniając kroku,
-
Nie chcę, żebyś umawiała się z Rodem.
54
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
Zatrzymała się i powoli odwróciła do niego.
-
To nie twój interes, z kim się spotykam - powie-
działa dobitnie.
-
Mam zamiar to zmienić.
Znów ruszyła w stronę domu. Pochwycił ją za ramię
i odwrócił twarzą do siebie.
-
Nigdy nie odchodź, kiedy mówię do ciebie,
słyszysz?
-
Och, przepraszam, panie Callaway. Pan każe,
sługa musi, prawda?
-
Do diabła, o czym ty mówisz?
-
Nie odzywaj się do mnie w ten sposób!
-
Już dobrze, nie będę. Chcę tylko wiedzieć, co ci
się stało. Za każdym razem, kiedy widzę cię w szkole,
zadzierasz nos i omijasz mnie jak coś śmierdzącego.
-
Możliwe.
-
Co ci się stało? Co ja ci zrobiłem? Byliśmy
przyjaciółmi, a ty teraz tak mnie traktujesz!
-
Ja ciebie źle traktuję? Wiesz, to naprawdę zabaw-
ne. Stale jesteś tak zajęty co ładniejszymi dziew-
czynami, że zupełnie zapomniałeś o moim istnieniu!
Wybuchnął śmiechem. Chciała się wyrwać, ale nie
pozwolił jej.
-
Jesteś zazdrosna - stwierdził z radosną satysfak-
cją.
-
Wcale nie jestem!
-
Jasne, że jesteś. I to jest bardziej zabawne, niż się
domyślasz.
Próbowała się uwolnić, ale przyciągnął ją do siebie
i objął mocno. Już bardzo dawno nie była tak blisko
niego. Przez ostatnie miesiące Cole wyrósł i zmężniał.
Ledwie sięgała mu do ramienia. Musiała unieść głowę,
ż
eby na niego spojrzeć. Wtedy ją pocałował,
Jeszcze nigdy nikt jej tak nie całował. To nie był
nieśmiały całus kolegi z klasy czy nieprzyjemnie wilgo-
tny pocałunek Rodneya. Cole był doświadczony jak
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
55
dorosły mężczyzna. Kiedy się odsunął, kolana jej
drżały.
-
Allison, kochanie. Zostań moją dziewczyną.
-
Naprawdę?
-
Tak.
-
Mówisz poważnie?
Uśmiechnął się.
-
Całkiem poważnie.
Serce biło jej tak mocno, jakby zaraz miało wy-
skoczyć z piersi. Cole Callaway chciał, żeby została
jego dziewczyną. Wcale o niej nie zapomniał, wcale nie
była dla niego tylko córką zarządcy. Wyszeptała jego
imię, zarzuciła mu ręce na szyję i wspięła się na palce,
by sięgnąć jego ust.
-
Już dobrze, kochanie, wystarczy. Jestem tylko
człowiekiem. Mamy przed sobą dużo czasu.
-
Co chcesz przez to powiedzieć?
-
Najpierw musimy skończyć szkołę. Mamy czas.
Chciałem tylko, żebyś wiedziała, co do ciebie czuję i jak
bardzo było mi przykro, że przez tyle miesięcy nie
raczyłaś mnie zauważać.
-
Och, Cole, mnie też było przykro. Strasznie.
-
Więc pójdziesz ze mną na bal maturalny?
-
Na bal maturalny? - Udział w balu był marze-
niem każdej dziewczyny.
-Tak.
-
Och, Cole, jasne, że pójdę!
-
To dobrze. A teraz już idź do domu, zanim zrobię
coś, czego potem oboje będziemy żałować.
Od tamtych dni minęły lata. Allison wpatrzyła się w
sufit. Znów pogrążyła się we wspomnieniach. Cole
dotrzymał słowa. Widywali się w czasie świąt i letnich
wakacji, kiedy przyjeżdżał do domu ze szkoły. Nauczył
ją wiele, ale przez cały czas miał się na baczności. Nigdy
nie posunął się za daleko, nalegał, by poczekali do ślubu.
56
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
Tylko, niestety, to się nie udało. Cole miał do siebie
o to taki żal, że pozwolił jej zniknąć ze swojego życia.
Nie próbował nawiązać z nią kontaktu, nawet po tym,
jak napisała mu, że jest w ciąży. To były najczarniejsze
miesiące jej życia. Były gorsze od chwil po śmierci
mamy. Jeszcze nigdy nie wstydziła się tak jak wtedy.
Zawiodła ojca, była kompletnie załamana.
Wtedy przysięgła sobie, że nigdy nie dopuści, by jej
dziecko kiedyś przeżyło podobne rozczarowanie.
Przez czternaście lat była dla niego najlepszą matką.
Wpoiła mu zasady i wartości, jakich nauczyli ją
rodzice. Zapomniała o nich tylko ten jeden raz, kiedy
Cole potrzebował miłości i ciepła.
Co on teraz może zrobić, kiedy po raz pierwszy
stanął twarzą w twarz ze swoim synem?
Wiele razy czytała artykuły na jego temat. Pisano o
jego związkach z pięknymi i znanymi kobietami.
Nigdy się nie ożenił. Nawet sama się temu dziwiła.
Może obawia się małżeństwa.
To nie jest jej sprawa. Ale jeśli teraz zechce zostać
przyjacielem dziecka, którym do tej pory wcale się nie
przejmował, szybko pozbawi go złudzeń. Swoją decy-
zję podjął dawno temu. I nic tego nie zmieni.
ROZDZIAŁ CZWARTY
-
Musimy porozmawiać. - Cody zatrzymał brata
przy windzie.
-
Coś się stało? Myślałem, że z Cameronem jest
coraz lepiej.
-
Jest lepiej. Już nawet mówili, że wkrótce go wypiszą.
-
W takim razie, o co chodzi?
-
Rozmawiałem z nim o wypadku. Pytałem, czy
może pamięta, co się wtedy wydarzyło.
-
I co?
-
Powiedział, że droga była całkiem pusta. Nagle
tuż przed sobą zobaczył światła. Ktoś pędził prosto na
niego. Cameron próbował go wyminąć i wtedy poczuł
silne uderzenie w bok auta. Od razu wpadł w poślizg.
Samochód zaczął się obracać.
-
O Boże! Czyżby ktoś próbował zepchnąć ich z
drogi i celowo doprowadzić do wypadku?
-
Nie wiem, ale chciałbym się tego dowiedzieć -
odrzekł Cody i zamilkł na chwilę. - Wiesz, jest jeszcze
coś, co nie daje mi spokoju. Byłem wtedy dzieckiem, ale
dobrze pamiętam, że kiedy zginęli nasi rodzice, nikt do
końca nie potrafił wyjaśnić przyczyn wypadku. Snuto
tylko różne domysły. Nie było żadnych świadków.
Teraz, gdyby Cameron nie przeżył, byłoby podobnie.
Cole wbił wzrok w brata.
-
Chcesz powiedzieć, że te wypadki mają ze sobą
coś wspólnego?
-
Sam tego nie wiem. Dręczą mnie tylko jakieś
dziwne przeczucia. Za wiele tu podobieństw. Pomyśl
58
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
tylko. Nie znaleziono żadnej zabitej sarny, nie było
ruchu na drodze, nie ma świadków wypadku. Piętnaś-
cie lat temu nie przeprowadzono dochodzenia w tamtej
sprawie. Jeśli ktoś był winien morderstwa, to uniknął
kary przed sprawiedliwością. To go mogło ośmielić i
zdecydował się powtórzyć sprawdzony scenariusz.
Zwłaszcza jeśli nienawidzi Callawayów.
Cole milczał, rozważając w duchu przypuszczenia
brata.
-
Nigdy nie brakowało nam wrogów -mruknął po
chwili. - Odkąd pamiętam, zawsze tak było.
-
Właśnie. To jeszcze jeden powód, dla którego
zacząłem się nad tym zastanawiać. Nie chcę siedzieć z
założonymi rękami i czekać na kolejny rzekomy
wypadek, w którym znów zginie ktoś z rodziny.
-
Masz jakiś pomysł?
-
Znam kogoś, kto ma dostęp do akt. Spróbuję
zerknąć do raportu sprzed piętnastu lat i dowiedzieć się
dokładnie, co zdarzyło się tamtej nocy, kiedy zginęli
nasi rodzice. Może znajdę jakieś podobieństwa miedzy
tamtym wypadkiem i tym, co spotkało Camerona.
Możliwe, że nie wpadnę na żaden trop i niczego
takiego nie spostrzegę. Ale jeśli znajdę coś istotnego,
zajmiemy się tą sprawą.
-
Cody, jeśli przeczucia cię nie mylą, to kiedy
zaczniesz zadawać pytania i dochodzić prawdy, nara-
zisz się na poważne niebezpieczeństwo. Bądź ostrożny.
-
Postaram się. Jeżeli rzeczywiście między tymi
wypadkami jest jakiś związek, to ktoś wykazał się
ogromną cierpliwością, czekając tyle lat na ponowne
zadanie ciosu. W tej sytuacji wszyscy musimy być
czujni, każdy z nas jest potencjalnie zagrożony.
-
Wspominałeś coś o tym Cameronowi?
-
Jeszcze nie.
-
To dobrze. I tak nie jest mu lekko. Daj mi znać,
jeśli na coś wpadniesz.
MJŁOSC PO TEKSASKli
59
- Jasne. - Cody poklepał brata po plecach. - Do
zobaczenia.
Cole w milczeniu patrzył za wchodzącym do windy
Codym. Drzwi zamknęły się za nim bezszelestnie.
Właściwie mógłby zlecić przeprowadzenie docho-
dzenia w kilku innych sprawach, jakie miały miejsce w
przeciągu ostatnich lat. Im dłużej się nad tym
wszystkim zastanawiał, tym bardziej skłaniał się do
przyznania racji podejrzeniom Cody'ego. Najbardziej
niepokoiło go podobieństwo obu wypadków. Nigdy
nie wierzył w prześladującego Callawayów pecha.
Szybkim krokiem przemierzył korytarz i wszedł do
pokoju, do którego kilka dni temu przeniesiono Came-
rona.
-
Jak się czujesz? - zapytał podchodząc bliżej i
zatrzymując się obok łóżka brata.
-
Chyba już niedługo mnie wypiszą.
-To mnie wcale nie dziwi - uśmiechnął się Cole. -
Pewnie już mają cię dosyć i nie mogą się doczekać,
kiedy się ciebie pozbędą.
ś
aden z nich do tej pory nie poruszył tematu śmierci
Andrei. Lekarz poinformował Camerona o wszystkim,
kiedy uznał, że jego stan na to pozwala, ale okazało się to
błędem. Nastąpiło wyraźne pogorszenie stanu jego zdro-
wia. Teraz Cole i Cody czekali, aż brat sam zacznie o tym
mówić. Cole przysunął sobie krzesło i usiadł koło łóżka.
- Co myślisz o tym, żeby zamieszkać na ranczu?
Obawiał się zadać to pytanie.
-
To chyba sensowne wyjście - powoli odrzekł
Cameron.- Przynajmniej na razie.
-
Takiej odpowiedzi się spodziewałem. Letty
bardzo przywiązała się do Trishy. Tęskniłaby za nią.
-
Zaskakujesz mnie. Nie przypuszczałem, że ta
wiedźma może się do kogokolwiek przywiązać,
-
Cam! Co ty mówisz? To do ciebie zupełnie
niepodobne!
60
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
-
W takim razie albo mnie nie znasz, albo zbyt
długo zachowywałem tylko dla siebie swoje zdanie i
opinie na różne tematy. Może dopiero wówczas, kiedy
otrzesz się o śmierć, inaczej patrzysz na życie.
-
Co masz przeciwko tej biednej kobiecie?
-
Biedna Letty, dobry Boże! Ta jędza sterroryzo-
wała wszystkich wokół siebie.
-
Cam, a gdyby jej nie było? Kto wtedy by się zajął
tobą i Codym?
-
Miałeś szczęście nie mieszkać z nami, gdy za-
rządzała naszym ranczem. Mógłbym przysiąc, że kara-
nie nas za najmniejsze uchybienia i odstępstwa od
ustalonego przez nią porządku sprawiało tej wiedźmie
przyjemność.
-
Nie miałem o tym pojęcia.
-
Wiem. Nigdy ci o tym nie mówiłem. Nie chciałem
zostawiać Trishy pod jej opieką, ale Andrea uważała,
ż
e moje zastrzeżenia są śmieszne. Jej rodzice zupełnie
się nie nadawali do powierzenia im dziecka. Sami
prawie nie zajmowali się córką.
-
Dzwonili do Letty. Proponowali, że zaopiekują
się dzieckiem, ale ciotka odmówiła.
Cameron uniósł się nieco, jakby szukając wygod-
niejszej pozycji. Cole popatrzył na niego przenikliwie.
-
Słuchaj, co ona takiego ci zrobiła?
-
Nie chodzi mi o nic konkretnego, raczej o jej
stosunek do wszystkich. Zwłaszcza do Alvarezów.
Zawsze źle ich traktowała, ale po śmierci rodziców
było jeszcze gorzej.
-
Przecież odejście Tony'ego wszystkich zaskoczy-
ło.
-
Właśnie o tym mówię. Nie chodzi mi o to, co
potem na ten temat opowiadała Letty. Nigdy nie
wierzyłem, że Tony czy Allison naprawdę chcieli
wyjechać.
Cole podszedł bliżej i przysiadł na łóżku.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
61
-
Co chcesz przez to powiedzieć?
-
Cole, byłem wtedy na miejscu. Ty zaś byłeś
daleko. Widziałem Tony'ego, kiedy wyszedł z daw-
nego gabinetu ojca po rozmowie z ciotką. Był komplet-
nie zdruzgotany. Przeszedł obok mnie, jakby mnie nie
dostrzegł. Potem, kiedy dowiedziałem się, że
Alvarezowie wyjeżdżają, poszedłem do nich. Allison
strasznie
płakała.
Nigdy
nie
słyszałem
tak
rozpaczliwego szlochania.
Cole poczuł, że coś dusi go w piersi, dławi oddech.
-
Myślisz, że Letty powiedziała im coś takiego, że
postanowili wyjechać?
-
Zawsze tak podejrzewałem, ale nie miałem żad-
nych dowodów. Po odejściu Tony'ego przejęła rządy
nad ranczem i każdy musiał się jej podporządkować.
Tyranizowała nas, wszystko musiało być tak, jak jej się
podobało.
-
Jak to się stało, że ja nigdy tego nie dostrzegłem?
-
Bo nigdy nie zwracałeś na nią szczególnej uwagi.
Poza tym przy tobie miała się na baczności. Dopiero
gdy wyjeżdżałeś, wszystko zaczynało się na nowo.
Zresztą przypomnij sobie: przez kilka ostatnich lat
byłeś rzadkim gościem na ranczu. Właściwie wcale się
nim nie interesowałeś.
To była prawda. Tak wciągnęły go interesy i tak
wiele musiał się jeszcze uczyć, że kupił mieszkanie w
Austin, skąd łatwiej było dojeżdżać do Dallas czy
Houston. Musiał zająć się interesami, nie mając o tym
zielonego pojęcia, a mógł liczyć na pomoc i życzliwość
zaledwie kilku osób.
- Uff, Cameron. Muszę ci coś powiedzieć. Dopiero
wówczas kiedy tak mało brakowało, bym cię na zawsze
utracił, zdałem sobie sprawę, jak wiele dla mnie
znaczysz. Ufam tylko niewielu ludziom. A ty, oprócz
tego, że jesteś moim bratem, stałeś się też moim
doradcą i przyjacielem.
61
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
Cameron lekko zmrużył oczy.
-
Miło słyszeć, ze mnie doceniasz. Co się stało?
-
Właśnie dowiedziałem się o czymś, co w zupełnie
innym świetle stawia odejście Alvarezów.
-
O czynimy mówisz?
- Kiedy wyjeżdżali, Allison była w ciąży.
Cameron usiadł na łóżku. Jęknął, gdy nagłe poruszenie
sprawiło mu ból. Opadł na poduszkę.
-
Co takiego?
-
Rano, nazajutrz po twoim wypadku, zanim jesz-
cze Cody mnie odszukał, spacerowałem po plaży.
Zobaczyłem chłopca, który wyglądał dokładnie tak jak
Cody, kiedy miał czternaście lat. Z wyjątkiem oczu.
Miał czarne oczy o głębokim, aksamitnym blasku,
takie same, jak Tony i Allison. Zatrzymałem się i
zapytałem, kim jest. Powiedział, że nazywa się Tony
Alvarez i mieszka z mamą, Allison Alvarez w Mason,
miasteczku położonym jakieś dwieście kilometrów
stąd na południowy zachód. Nosi nazwisko po dziad-
ku, który zmarł przed jego urodzeniem.
-
I myślisz, że...
-
Wiem, że to mój syn. Nie mam co do tego
najmniejszych wątpliwości.
-
O Boże! Cole! I co teraz chcesz zrobić?
- Sam nie wiem. Próbowałem to sobie przemyśleć,
oswoić się z tym. Jednocześnie cały czas martwiłem się
o ciebie. A teraz dowiaduję się, że powody wyjazdu
Alvarezów nie są zupełnie jasne.
-
Sądzisz, że ciotka wiedziała, że Allison spodziewa
się dziecka?
-
Jest tylko jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć.
-
Myślisz, że ciotka powie ci prawdę?
To zastanowiło Cole'a. Popatrzył z napięciem na
brata.
-
Uważasz, że może mnie okłamać?
-
Zapewniam cię, że nie byłby to pierwszy raz.
MIŁÓŚĆ PO TEKSAŃSKU
63
- Cameron wzruszył ramionami. - Ciotka zawsze
potrafiła wybronić się z jednego kłamstwa następnym
jeszcze perfidniejszym.
-
Na Boga, Cameron, chyba naprawdę przesadzasz.
- Ty zawsze widzisz tylko to, co chcesz zobaczyć.
Niektórych rzeczy po prostu nie zauważasz. Stale masz
na względzie rodzinną lojalność. A skoro Letty należy
do rodziny, automatycznie jesteś przeświadczony ojej
doskonałości i prawości.
Zbił go z tropu tymi słowami.
-
Dlaczego tak mówisz? Przecież stanowimy rodzinę,
mamy majątek. I to wcale nie najgorszy. Kiedy dziadek
Caleb przybył po raz pierwszy do Teksasu...
-
Do diabła, Cole, nie zaczynaj od dziadka Caleba. I
ty, i ojciec zawsze uważaliście go niemal za świętego. A
przecież me był nikim więcej niż rewolwerowcem, który
po wojnie nie mógł wysiedzieć w domu w Ohio
w poszukiwaniu przygód ruszył do Teksasu. Tu udało
mu się zrobić fortunę, w upiększony z biegiem lat
sposób zawładnąć tym ranczem...
-
Przecież je kupił! Nie ukradł, kupił!
-
Jasne, że tak. Tyle że za jedną czwartą jego
wartości, a dotychczasowy właściciel tej posiadłości
cieszył się, że uszedł z życiem!
-
Skąd ty o tym wiesz?
-
Dzięki lekturze. Zawsze interesowałem się historią,
zwłaszcza historią naszego rodu. Nigdy nie mogłem
wyjść ze zdumienia, jak to się stało, że biorąc pod uwagę
nasze skromne początki, teraz jesteśmy tak zamożną i
powszechnie szanowaną rodziną.
-
Gdzie o tym wyczytałeś?
-
Na strychu znalazłem sporo starych listów i ma-
gazynów. Podczas kiedy ty zajmowałeś się ranczem, ja
czytywałem się w soczyste opisy dawnych skandali.
-
I nigdy mi o tym nie powiedziałeś?
-
Nie. Zresztą wątpię też, czy nasz tata coś o tym
64
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
wiedzie. Bezkrytycznie wierzył w każde słowo swojego
ojca, zupełnie jak ty.
-
I co w tym złego?
-
Nic. Poza tym, że ojciec nie zawsze miał stu-
procentową racje. Był tylko człowiekiem. Również
popełniał błędy. Ale ty ich nie dostrzegałeś. Dla ciebie
był chodzącą doskonałością. A skoro ciotka jest jego
siostrą, więc i ona jest doskonała. Cody i ja, jako twoi
bracia, również.
-
Tak daleko się nie posuwam - uśmiechnął się
Cole.
-
I dzięki Bogu, bo w takim razie jest dla ciebie
jeszcze jakaś nadzieja. Kiedy opowiadałem ci o ciotce,
nagle poczułem się jak sadysta, przekonujący dzieci, że
wcale nie ma Świętego Mikołaja.
-
Cameron, przecież nie jestem naiwnym dzieckiem.
-
Jesteś, kiedy rzecz dotyczy naszej rodziny. Teraz
dowiedziałeś się, że masz syna, wiesz, gdzie on miesz-
ka, ale nie zrobiłeś nic, by się spotkać z Allison. Kogo
chcesz chronić, Cole? Czy chociaż raz w życiu zrobiłeś
coś tylko dla siebie? Czy sprawy rodziny i jej opinia
zawsze będą dla ciebie na pierwszym miejscu?
Cole nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Usiadł i
w milczeniu patrzył na brata. W jego głowie kłębiły się
niespokojne myśli. Zawsze robił to, czego od niego
oczekiwano. A teraz Cameron twierdzi, że to był błąd.
-
Cole? Zrobisz coś dla mnie?
-
Jasne. O co chodzi?
-
No widzisz? - uśmiechnął się Cameron. - Wy-
szedłbyś ze skóry, choćbym nie wiem czego chciał.
-
To jasne. Przecież jesteś moim bratem i...
-
Wiem, świetnie wiem. Ale to, o co cię poproszę,
nie będzie dla ciebie łatwe.
-
To nie ma znaczenia. Ja...
-
Chciałbym, żebyś teraz wyszedł ze szpitala i już tu
nie wracał.
MIŁOSC PO TEKSASKU
65
-
Co?
-
Cody zabierze mnie do domu. Wypiszą mnie
chyba jutro, najdalej pojutrze. Zapomnij o mnie na
kilka dni, dobrze?
-
Ależ, Cameron...
-
Chciałbym, żebyś sam sobie zadał pytanie, co w
tym momencie jest dla ciebie najważniejsze. To nie
będzie proste, wiem. Nie spiesz się. Jedź do domu albo
zostań tu, gdzie się teraz zatrzymałeś. Siedziałeś przy
mnie po szesnaście godzin dziennie. Jakoś udało ci się
na ten czas zapomnieć o interesach. Te parę dni cię nie
zbawi. Zastanów się, co jest dla ciebie najważniejsze.
A potem zacznij działać. O to cię proszę. Powiedziałeś,
ż
e zrobisz dla mnie wszystko. Więc właśnie o to cię
proszę.
-
Przecież ty sam nie wiesz, jak powinienem postąpić.
-
Oczywiście, że wiem - uśmiechnął się Cameron.
- Ale ty nie wiesz, a mówimy o tobie.
-
Skoro jesteś taki mądry, to może oszczędź mi
trudu i od razu mi powiedz.
-
Nie. Sam musisz do tego dojść. To ważne, bo
wtedy będziesz przekonany, że robisz to, co powinieneś.
Dwa dni później Cole był w drodze do Mason.
Posłuchał rady Camerona i pozwolił, by Cody przejął
opiekę nad bratem.
Uwagi Camerona zachwiały jego pewnością siebie.
Zwłaszcza opinia brata na temat ciotki Letty. Był nią
poruszony do głębi. Także rewelacjami o dziadku
Calebie, swoim bezkrytycznym stosunkiem do ojca,
niedostrzeganiem istotnych spraw, jakie miały miejsce
w domu. Jak to możliwe? Tak doskonale prowadził
odziedziczone po ojcu firmy, podwoił, a w niektórych
przypadkach potroił uzyskiwane dochody. Przecież nie
był marionetką, zawdzięczał to sobie. A jednak nie
dostrzegł tak wielu rzeczy.
66
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
Rodzina była dla niego najważniejsza.
Tony też do niej należał. Dopiero teraz, kiedy miał
czas się nad tym zastanowić, naprawdę dotarło do
niego, żerna syna. Uświadomienie sobie tego było tak
bolesne, że niemal zbiło go z nóg. Jak to się stało, że
przez te wszystkie lata nawet o tym nie wiedział?
Dlaczego nawet tego nie przeczuwał?
A Allison? Co powinien o niej myśleć? Musi znaleźć
odpowiedź na dręczące go pytania. A przede wszyst-
kim dowiedzieć się, dlaczego ukryła przed nim fakt, że
jest w ciąży.
Czy powiedziała o tym ojcu? Może on poinfor-
mował o tym Letty?
Początkowo zamierzał wypytać ciotkę, ale przypo-
mniał sobie słowa Camerona. Może rzeczywiście nie
powie mu prawdy?
Był pewien, że Allison nie ucieknie się do kłamstwa.
Przez tyle lat nigdy go nie okłamała. Aż do chwili kiedy
odgrodziła się od niego tym największym kłamstwem.
Allison zajmowała się klientami, którzy przejeż-
dżając obok galerii, postanowili wstąpić na chwilę,
kiedy zobaczyła wjeżdżający na plac duży luksusowy
samochód.
Podobne samochody często przejeżdżały przez mia-
steczko, ale od razu poczuła, że tym razem stanie się
coś ważnego/Natychmiast obudził się w niej instynkt
osaczonego zwierzęcia.
Z dziwnym poczuciem nieubłaganej nieuchronności
patrzyła na auto, podjeżdżające na parking przed galerią.
A więc Cole przybył.
Zwróciła się do klientów:
- Te wszystkie prace zostały wykonane przez miejs-
cowych artystów.
Odwróciła się, słysząc skrzypniecie drzwi.
Lata zmieniły jego wygląd. Wydawał się wyższy,
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
67
potężniejszy. Był ubrany zwyczajnie - w kowbojską
koszulę, wysokie buty i znoszone dżinsy, podkreślające
jego muskularne nogi. Poznałaby go zawsze, ale jednak
jakoś dziwnie się zmienił. Zniknął gdzieś dawny
uśmiech, rysy nabrały surowego wyrazu. Zwężone
oczy lekkim blaskiem rozjaśniały jego mroczną twarz.
- Cześć, Cole. Dawno się nie widzieliśmy.
Nie wiedział, czego powinien się spodziewać, ale
stojąca przed nim kobieta w niczym nie przypominała
tamtej nastolatki, którą widział po raz ostatni. Promie-
niowała od niej stanowczość i pewność siebie.
Zachowała długie włosy. Splecione w warkocz,
spadały jej na ramię. Miała na sobie szeroką różnobarw-
ną spódnicę, dopasowaną do niej bluzkę, miękkie
mokasyny i opaskę z koralików. Jej jak dawniej jasna
cera stanowiła zaskakujący kontrast z czarnymi oczami
i włosami.
- To strój indiański? - zapytał, mierząc ją spo-
jrzeniem od stóp do głów.
Jeden z klientów roześmiał się w głos.
-
Mogę w czymś pomóc? - zwróciła się do Cole'a,
patrząc na niego surowo.
-
Dobre pytanie. Zastanowię się - odrzekł i zajął się
oglądaniem eksponatów.
Allison podeszła do pozostałych klientów,
-
Kochanie, nie będziemy odrywać pani od pracy -
odezwała się jedna z kobiet. - Sami wszystko
obejrzymy.
-
Bardzo proszę - uśmiechnęła się Allison. - W ra-
zie gdybyście państwo mieli jakieś pytania, jestem w
pracowni na zapleczu.
Odgarnęła zasłonę z paciorków, podeszła do biurka
i usiadła. W porządku. Przyjechał. To jeszcze nie jest
koniec świata. Przeczuwała, że Cole ją odnajdzie. Ale
ona nie jest już taka jak kiedyś. Przestała być dziec-
kiem. Ma trzydzieści dwa lata i sama wychowała
68
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
czternastoletniego syna. Ma dobry zawód, jest niezale-
ż
na. Nie onieśmieli jej teraz żaden mężczyzna, nawet
Callaway.
Usłyszała skrzypnięcie drzwi i podniosła się, żeby
sprawdzić, czy nie przyszli kolejni klienci.
-
Spokojnie. - Cole rozchyli! zasłonę i wszedł do
pracowni. - Wszyscy właśnie wyszli. Często tak przy-
chodzą, żeby tylko pooglądać eksponaty?
-
Zdarza się.
-
Dla galerii to żaden interes, co?
-
Zdziwisz się. To, co tu zobaczyli, pobudzi ich
wyobraźnię. Bardzo możliwe, że kiedy następny raz
będą tędy przejeżdżać, nie oprą się pokusie, znów tu
przyjdą i wtedy coś kupią.
-
A jeśli do tego czasu sprzedasz to, co im wpadło
w oko?
-
Sami decydują się na takie ryzyko.
-
Tak. Cieszę się, że cię widzę, Allison. Próbowa-
łem sobie wyobrazić, jak wyglądasz, ale po tylu latach
to nie było łatwe.
-
Nie spodziewałeś się Indianki, co?
-
Nie - uśmiechnął się.
-
Ubieram się tak, bo po pierwsze, to bardzo
wygodny strój, a po drugie, ludzie oczekują od artys-
tki, by była nieco ekscentryczna.
-
Rozumiem, to twoja technika marketingu.
-
Właśnie.
-
Gdzie jest Tony?
Do tej pory siedziała na krześle i nie zaproponowała
mu, by usiadł. Nie przejął się tym. Oparł się o framugę
i skrzyżował ręce w niedbałej pozie.
Allison wyprostowała się powoli. Zaskoczył ją tak
niespodziewaną zmianą tematu.
-
Dlaczego pytasz?
-
Z ciekawości.
-
Jest teraz u kolegów.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
69
-
U tych samych, z którymi był nad morzem?
-
Tak.
-
Mieszkają gdzieś w pobliżu?
-
Tak.
Westchnął i wyprostował się powoli.
-
O której zamykasz galerię?
-
Za jakieś piętnaście minut - odrzekła, zerkając na
zegarek.
-
To dobrze. Moglibyśmy gdzieś porozmawiać?
-
Jest parę miejsc. Wystarczy jednak się w nich
pokazać, a za parę dni będzie o tym mówić całe miasto.
Na tym polega urok małych miejscowości. Wszyscy się
znają.
-
Chciałbym porozmawiać z tobą na osobności.
Popatrzyła na niego uważnie. Tak bardzo się zmie-
nił, ale chyba nadal pozostał uparty jak dawniej. Po co
przyjechał do Mason? śeby z nią porozmawiać? Nie
odjedzie, póki tego nie uczyni.
- Może pojedziemy do mnie - zaproponowała.
-
O której Tony wróci do domu? To
nie jego sprawa.
-
Wystarczy nam czasu - odrzekła tylko.
O wpół do szóstej opuściła roletę na wystawie.
- Mam samochód za sklepem. Zaraz tu podjadę.
Przytrzymała otwarte drzwi. Popatrzył na nią po-
dejrzliwie. Uśmiechnęła się do niego. Czyżby obawiał
się, że go wystrychnie na dudka? Czy przypuszczał, że
spróbuje uciec? Zamknęła za nim drzwi, włączyła
nocne oświetlenie. Zabrała z szuflady torebkę i wyszła.
Wąską uliczką za domem dojechała do głównej
ulicy i skręciła w prawo. Cole już siedział w samo-
chodzie. Patrzył na nią. Zatrąbiła i wyminęła go. Od
razu ruszył za nią.
Na rogu skręciła w lewo i skierowała się w stronę
otaczających miasto wzgórz. Podjechała pod zbudo-
wany z cegły, utrzymany w stylu rancza budynek. Po
70
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
drodze przykazała sobie, żeby pod żadnym pozorem
nie zdradzić swoich uczuć.
Przez wiele lat Cole Callaway był w jej życiu
najważniejszą osobą, ale teraz już nic dla niej nie
znaczył. Po prostu nie istniał. Miał swoje powody,
które skłoniły go do odszukania jej, i z pewnością zaraz
je wyłoży. Dopóki to się nie stanie, będzie traktować
go uprzejmie, jak każdego innego gościa. Jak obcego.
Zaparkowała przed garażem. I tak musi jeszcze
pojechać po zakupy. Jednocześnie wysiedli z samo-
chodów.
-
Masz ładny dom -stwierdził Cole, rozglądając się
po spokojnej okolicy, skąd roztaczał się piękny widok
na leżące w dolinie miasteczko.
-
Można stąd nawet zobaczyć zegar na wieży.
-
Jak długo tu mieszkasz?
-
Niemal dziesięć lat.
Nie odezwał się na to ani słowem.
Podprowadziła go do frontowego wejścia, z którego
oboje z Tonym rzadko korzystali. Otworzyła zamek i
pchnęła drzwi. Cole przepuścił ją przed sobą. Nie
chciała się upierać, weszła pierwsza. Korytarzem od-
dzielającym salon i jadalnię poszła do pokoju połączo-
nego z kuchnią. Za szklaną taflą drzwi prowadzących
na patio rysowały się oświetlone zachodzącym słoń-
cem wzgórza.
-
Może posiedzimy na dworze? Czego się napijesz?
-
Masz piwo?
-
Sprawdzę. - Kuchnię oddzielał od pokoju tylko
niewielki barek. Patrzył, jak podchodziła do lodówki i
zaglądała do środka. - Masz szczęście.
Postawiła na blacie butelkę, sobie nalała lemoniady.
-
Podać ci szklankę do piwa?
-
Raczej nie. - Uśmiechnął się do niej. - Jakoś
nikomu nie udało się ucywilizować mnie do tego stopnia.
Popatrzyła na niego zadziornie.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
71
- Wątpię, czy w ogóle ktokolwiek próbował tego
dokonać.
Podała mu piwo, wzięła szklankę i wyszła na patio.
Słońce było już nisko, na ziemię kładły się pierwsze
wieczorne cienie. Usiedli w wygodnych fotelach.
-
I jak, podoba ci się to miejsce? - zapytała
pogodnie.
-
Zachowujesz się tak, jakby moja wizyta wcale cię
nie zaskoczyła.
-
Dlaczego miałaby mnie zaskoczyć? Tony opo-
wiedział mi o waszym spotkaniu. Przypuszczałam, że
możesz się pojawić, jeśli nie z innych powodów, to
choćby z ciekawości.
-
Uważasz, że to dlatego przyjechałem? - zapytał,
marszcząc gwałtownie brwi. -śe skłoniła mnie do tego
tylko ciekawość?
-
Po prostu nic innego nie przychodzi mi do głowy.
Ale jeśli jest inny powód, to chętnie go poznam.
Upił łyk piwa. Próbował pozbierać myśli. Spodzie-
wał się różnych rzeczy — złości, buntu, prób obrony,
nienawiści. Z tym wszystkim jakoś by sobie poradził.
Ale to? Niczego nie pojmował, nie mógł jej zro-
zumieć.
- Myślę, że przyjechałem tutaj, bo chciałbym zna
leźć odpowiedź na parę pytań - powiedział w końcu.
Popatrzyła na niego ze zdumieniem.
-
O co chcesz pytać?
-
O wszystko. Dlaczego razem z ojcem opuściliście
ranczo, dlaczego nie powiedziałaś mi o tym, że zamie-
rzacie wyjechać, a najważniejsze: dlaczego ukryłaś
przede mną fakt, że spodziewasz się dziecka. Czy
potrafisz sobie wyobrazić, co przeżyłem, kiedy przypa-
dkiem spotkałem Tony'ego i nieoczekiwanie odkryłem,
ż
e jestem ojcem? Staram się to wszystko zrozumieć i
nie potrafię. Noc w noc leżę w łóżku i zastanawiam się.
Stale wyrzucam sobie to, co stało się tamtego dnia nad
jeziorem. Przecież dobrze wiedzia-
72
MIŁOŚĆ PO TEK5ASKU
łern, że nie powinienem tego robić. Ani razu nie
pomyślałem o możliwych konsekwencjach. Ani razu.
Ale kiedy wyjeżdżałem, wiedziałaś, że przyjadę do domu
na Boże Narodzenie. Miałaś mój adres. Czy nie mogłaś
mi wybaczyć? Czy miałaś do mnie aż taki żal, że uznałaś,
ż
e nie zasługuję, by wiedzieć, że będziemy mieć dziecko?
Allison wpatrywała się w niego z rosnącym niedo-
wierzaniem. Kiedy umilkł, przez chwilę nie mogła
znaleźć słów.
- Próbujesz mi wmówić, że nie wiedziałeś, dlaczego
opuściliśmy ranczo? śe nie miałeś pojęcia, że byłam
w ciąży? Jeśli to prawda, to martwię się o ciebie. To był
dla ciebie rzeczywiście bardzo trudny okres, pewnie
najtrudniejszy w życiu. Ale nie mogę uwierzyć, że
próbując uśmierzyć cierpienie, wymazałeś z pamięci
wszystko, co wtedy zaszło.
Mówiła cichym, uspokajającym tonem, który go
rozdrażnił. Zacisnął usta.
-
Niczego nie zapomniałem, Allison. Niczego!
-
Nie mogę w to uwierzyć. Ale jeśli chcesz, od-
ś
wieżę ci pamięć. Ojciec i ja wyjechaliśmy z rancza w
tydzień po pogrzebie twoich rodziców z bardzo
prostego powodu: twoja ciotka zwolniła go z pracy,
dając mu czterdzieści osiem godzin na spakowanie
rzeczy i wyniesienie się z domu.
Popatrzył na nią ze zdumieniem.
-
Niemożliwe! Nie mówisz tego serio!
-
Tak było.
-
Ale dlaczego? Czyżby dowiedziała się... nie, oczy-
wiście, że nie. Przecież wtedy nawet ty sama jeszcze o
tym nie wiedziałaś...
-
O dziecku? Och, dopiero by się ucieszyła! Nie,
wtedy nie mogła o tym wiedzieć.
-
Powiedziała mi, że kiedy twój tata dostał spadek
po ojcu, zrezygnował z pracy, bo zamierzał przenieść
się do Kolorado.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
73
Allison potrząsnęła głową.
-
Twoja ciotka nie mogła się doczekać, by nas
wyrzucić z rancza. Kiedy zwolniła ojca, nie wiedzieliś-
my nic o spadku. Gdyby nie to, że tata zawczasu
poprosił o przesyłanie korespondencji na nowy adres, z
pewnością nigdy byśmy się o tyra nie dowiedzieli. To
adwokat napisał do nas.
-
Do Kolorado?
Popatrzyła na niego ze zdumieniem.
-
Ależ skąd! Nie wiedzieliśmy, dokąd jechać i na
początku zatrzymaliśmy się w San Antonio. Tata nie
mógł dojść do siebie po śmierci twojego ojca. Był w
kiepskim stanie. Myślę, że to wszystko się na to
złożyło - szok po śmierci przyjaciela, wyrzucenie z
rancza. Przez kilka tygodni był jak nie z tego świata.
Potem przypadkiem spotkał dawnego znajomego,
jeszcze z czasów, kiedy brał udział w rodeo. Ten
człowiek miał tu dom i zaprosił nas do siebie. Przyje-
chaliśmy na weekend. Tacie zaproponowano pracę na
ranczu. Zgodził się.
-
Przecież mając spadek już nie musiał pracować.
Powinno mu wystarczyć na spokojne życie.
- Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy o spadku.
Allison zapatrzyła się na pogrążone w mroku
wzgórza. Odezwała się po długiej ciszy.
- To wiadomość o tym, że jestem w ciąży, zabiła go.
Powoli zaczynał dochodzić do siebie, pogodził się
z tym, że musiał opuścić ranczo. Czasami nawet myślę,
ż
e był zadowolony, że tak się stało. Tam codziennie
myślałby o twoim ojcu, poza tym oboje woleliśmy
zapomnieć o twojej ciotce. Tata zaczynał się czuć tutaj
u siebie, nawet znalazł małą posiadłość, którą zamie-
rzał kupić. Wtedy powiedziałam mu, że jestem w ciąży.
Nie mogłam już dłużej czekać. Kiedy się o tym
dowiedział, stał się jakoś dziwnie wyciszony. Z nikim
nie chciał rozmawiać. Kiedy mój stan zaczaj być
74
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
widoczny, rozpowiedział wokół, że kilka tygodni po
ś
lubie mój mąż zginął, a ja powróciłam do panieńs-
kiego nazwiska, nie wiedząc, że jestem w ciąży. Nie
patrzyła na niego.
-
Często przesiadywał tu wieczorami i patrzył na
mnie spojrzeniem tak pełnym smutku, że nie mogłam
tego znieść. Tylko ja mu pozostałam i tak go roz-
czarowałam. Pewnego wieczoru położył się i więcej nie
obudził. Myślę, że nie chciał żyć. - Jej głos stawał się
coraz cichszy.
-
Allison, dlaczego mi nie dałaś znać, że jesteś w
ciąży?
Popatrzyła na niego tak, jakby zdziwiła ją jego
obecność.
-
Wolisz to tak pamiętać, Cole? Czy tak jest ci
łatwiej? Zawsze zastanawiałam się, jak usprawied-
liwiasz swoje zachowanie przed samym sobą.
-
O czym ty mówisz?
-
Posłuchaj, Cole. Teraz jesteśmy sami, tylko ty i ja.
Nie musisz kłamać, bronić się czy usprawiedliwiać. To
było dawno temu. Ale nie udawaj, że nie czytałeś tych
wszystkich listów, które do ciebie pisałam. Na począt-
ku wysyłałam je codziennie. Potem, kiedy nie od-
powiadałeś, raz na tydzień. Później napisałam ci o
dziecku. Nie odpisałeś mi ani na jeden. I to wystar-
czyło za odpowiedź.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Allison! Co ty mówisz? Nigdy nie dostałem od
ciebie żadnego listu. Nie pamiętasz już? Przecież nie
znosiłaś pisania listów. Przez pierwszy rok w szkole na
Wschodzie, kiedy nie mogłem się pozbierać i tak
tęskniłem za domem, ciągle cię prosiłem, żebyś napisa-
ła do mnie chociaż słowo. Wysłałaś mi wtedy kartkę na
Dzień Zakochanych. I na tym się skończyło.
Miał rację, nie lubiła pisać. Zresztą, pochłonięta
szkołą i swoimi zajęciami, nie miała na to czasu.
Dopiero kiedy opuścili ranczo, musiała podzielić się z
kimś swoimi uczuciami i tęsknotą za miejscem, w
którym się wychowała. Dopiero wtedy zrozumiała,
dlaczego Cole tak błagał ją o listy. Ten pierwszy rok w
szkole, z daleka od bliskich i wszystkiego, co tak
dobrze znał, musiał być dla niego straszny. Ale wcześ-
niej to do niej nie docierało.
- Pisałam do ciebie później, jak już opuściliśmy
ranczo. Podałam ci nasz adres w San Antonio, a potem
numer naszej skrytki pocztowej w Mason.
Pochylił się ku niej. Był teraz całkiem blisko.
- Nie dostałem od ciebie ani jednego listu, słyszysz?
Ani jednego. Nie miałem pojęcia o waszym wyjeździe
z rancza. Dowiedziałem się o tym dopiero, kiedy
przyjechałem do domu na Boże Narodzenie. Byłem
przekonany, że jesteście w Kolorado.
Wezbrała w niej złość.
- Nigdy nie byliśmy w Kolorado! I nie obchodzi
mnie, co powiedziała twoja walnięta ciotka!
76
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
-
Nie mów o niej w ten sposób!- Cole poderwał się
z miejsca. ,
-
No tak, oczywiście. - Allison również wstała. -
Należy do Callawayów, więc nie można powiedzieć o
niej złego słowa.
-
Nigdy tak nie mówiłem.
-
Nie musiałeś, Cole. Świetnie wiem, jaki masz
stosunek do swojej rodziny. Z ciotką jest coś nie w
porządku. Nienawidzi całego świata i każdego z
osobna, a zwłaszcza nie mogła znieść nikogo z mojej
rodziny. Zawsze tak było. I nie udawaj, że tego też nie
pamiętasz!
-
Niczego nie próbuję udawać.
Odwróciła się i odeszła od niego o parę kroków.
- Dobrze. Nie udajesz - powiedziała, nie patrząc na
niego. - Twierdzisz, że nigdy nie dostałeś ode mnie
ż
adnej wiadomości. Ala ci powtarzam, że wysłałam do
ciebie przynajmniej tuzin listów... a już z pewnością
ten, w którym donosiłam ci, że zostaniesz ojcem.
Stanął za nią, położył ręce na jej barkach.
-
Allison, kochanie, naprawdę myślisz, że gdybym
dostał taki list, nie wróciłbym do ciebie najbliższym
samolotem?
-
Nie - odrzekła stanowczo.
-
Dlaczego tak uważasz? - zapytał ze zdumieniem.
-
Dlatego, bo ciągle pisałam do ciebie, ale ty nie
przyjechałeś,
Obrócił ją twarzą do siebie.
- Myślisz, że cię okłamuję?
Popatrzyła mu prosto w oczy. Płonęły z gniewu, ale
musiała uwierzyć w jego szczerość. Po raz pierwszy
przemknęło jej przez myśl, że chyba mówi prawdę.
To by wszystko zmieniało. Może naprawdę jej listy
do niego nie dotarły. To by stawiało w innym świetle
całe dotychczasowe życie, zwłaszcza ten najgorszy
okres, kiedy oboje stracili rodziców.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
77
Przepełnił ją nagły smutek. Uniosła do ust drżące
palce, by uciszyć na nowo obudzony ból.
-
Ale jak to możliwe? - wyszeptała po długim
milczeniu.
-
Nie mam pojęcia. Nic z tego nie rozumiem, ale
stanę na głowie, żeby to wyjaśnić. Kiedy w paździer-
niku wyjeżdżałem do szkoły, umówiliśmy się, że pod-
czas świątecznych ferii omówimy plany związane z
naszym ślubem. Obmyśliłem wszystko, nawet podróż
poślubną, ale kiedy przyjechałem do domu, okazało
się, że wyjechaliście, zostawiając ciotkę i moich braci
na łasce losu. Nie miał kto prowadzić rancza. Połowa
pracowników odeszła. Wszystko było w rozsypce.
Chciałem zostać, ale ciotka przekonała mnie. że muszę
wracać do szkoły, że wykształcenie jest najważniejsze.
Patrzyła na niego z przerażeniem i niedowierza-
niem. To, co mówił, miało sens.
-
W jaki sposób wysyłałaś listy?
-
Słucham? - zdumiała się.
-
Pytam cię, jak wysyłałaś te listy. Czy
on zwariował? O co mu chodzi?
- Wysyłałam je tak jak każdy. Wrzucałam je do
skrzynki na poczcie.
- Ty je wrzucałaś? Osobiście?
Zastanowiła się przez chwilę.
- Właściwie nie wiem. Myślę, że dawałam je ojcu,
kiedy jechał do miasta... - urwała nagle.
Oboje milczeli. Cole nie wiedział, co powiedzieć.
Czy mógł oskarżyć Tony'ego, że nie wysyłał listów?
Jakie miałby powody? Przyjaźnił się z jego ojcem,
dobrze wiedział o łączącej jego i Allison sympatii.
Wprawdzie nie rozmawiał z nim o tym wprost, zresztą
ze swoim ojcem też nie, ale przecież obaj o tym
wiedzieli. Allison i Cole byli jeszcze dziećmi i mieli całe
ż
ycie przed sobą. Aż do dnia, kiedy ich świat legł w
gruzach.
78
MIŁOŚĆ PO TEK5A5KU
Allison gorączkowo starała się przypomnieć sobie
tamte tygodnie. Chyba jednak wysiała sama przynaj-
mniej kilka listów? Chociaż... Był to czas, kiedy tata
był w marnej formie. Namawiała go na spacery po
mieście. Może aby go do tego nakłonić, prosiła o
wrzucenie po drodze listu? A potem, kiedy już
mieszkali w Mason? Zwykle rano spotykał się na kawie
ze znajomymi. Czy to nie jest oczywiste, że właśnie
wtedy zabierał ze sobą jej list?
-
Nie mogę w to uwierzyć - wyszeptała wreszcie, z
trudem tłumiąc gniew.
-
Ja też nie. Nie potrafię doszukać się w tym
jakiegoś sensu. - Milczał przez chwilę. - Czy twój tata
zostawił jakieś listy czy papiery?
Potrząsnęła przecząco głową.
-
Pieniądze ze spadku włożył do banku na ter-
minowy rachunek. Zamierzał kupić dom. Kiedy zmarł
tak nagle, nie wiedziałam, co robić. Tony urodził się w
niecały miesiąc po jego śmierci.
-
Jak dałaś sobie radę?
-
Przeprowadziłam się do miasteczka, wynajęłam
domek koło poczty. Sąsiedzi mi pomogli. Kiedy Tony
podrósł i mógł zostawać z nianią, zaczęłam pracować z
miejscową rzeźbiarką. Po kilku latach mogłam już
kupić galerię. Zdobyłam parę nagród, wyrobiłam sobie
nazwisko i moje prace powoli znajdowały nabywców.
Dzięki temu mogłam kupić ten dom.
-
Jednym słowem, odniosłaś sukces.
-
Tak.
Zawdzięczała go tylko sobie. Zaparła się, że pokaże
Callawayom, iż potrafi tego dokonać, że nie są jej
potrzebni. I ona, i Tony świetnie sobie radzili.
-
Allison?
-
Słucham.
-
Czy Tony wie, kim jestem?
MTŁOSĆ PO TEKSASKU
79
Pospiesznie starała się powrócić do teraźniejszości.
Cofnęła się.
-
Nie. Nie wie niczego na temat Callawayów. Wie
tylko, że wychowałam się na ranczu w południowym
Teksasie, a do Mason przeprowadziliśmy się na krótko
przed jego narodzeniem.
-
Ale przecież musiał cię pytać o ojca.
-
Tylko na początku. Powiedziałam mu, że jego
ojciec był sierotą, dlatego nie mamy żadnej rodziny.
Potem znalazł sobie ludzi, którzy zastąpili mu ojca,
pokazali Jak prowadzić ranczo, wprowadzili w tajniki
rodeo.
-
Rodeo? Jest tym zainteresowany?
-
Uwielbia rodeo. W ogóle kocha życie.
-
Pozwolisz mi go poznać?
-
W naszej sytuacji to byłoby raczej niewskazane.
-
Do diabła, Allison, skończmy z tym wreszcie.
Zaczynam rozumieć, że nie wszystko było tak, jak to
sobie wyobrażałem. Oboje błędnie ocenialiśmy to, co
się wydarzyło, ale teraz spróbujmy znaleźć jakieś
rozwiązanie...
-
Nie chcę niczego zmieniać, Cole. Nie potrzebuje-
my ciebie. Wiem, czym to by się skończyło. Nie chcę,
byś znów wyrządził mi krzywdę. Callawayowie już
dosyć nam dopiekli.
-
Ja miałbym cię skrzywdzić? Co ty opowiadasz,
przecież kochałem cię! Nigdy nie mógłbym cię skrzyw-
dzić, wiesz o tym!
W mroku nie widziała jego twarzy. Nawet nie
spostrzegli, kiedy zapadła noc. Powinna zapalić świat-
ło albo zaprosić go do środka. A najlepiej by zrobiła,
gdyby kazała mu stąd odejść. Mogła spróbować, ale w
głębi duszy coś ją przed tym ostrzegało.
Najgorsze, że całkiem zbił ją z tropu. Zachowywał
się tak, jakby to on został oszukany i pokrzywdzony.
Aż nie mogła w to uwierzyć, biorąc pod uwagę, że
sama zawsze była...
80
MILO
SC
PO
TEKSASKU
Osunęła się na krawędź krzesła.
- Nie wiem, co robić - wyznała na głos.
Usiadł obok niej.
-
Proponuję, żebyśmy teraz coś zjedli. Nie wiem
jak ty, ale ja od rana nie miałem nic w ustach, a jak
mam pusty żołądek, to nie mogę myśleć.
-
Och, ty zawsze byłeś ciągle głodny. Założę się, że
zamiast żołądka masz worek bez dna... - urwała
gwałtownie, nieoczekiwanie uświadamiając sobie, że
mimowolnie powróciła do ich dawnego przekomarzania
się. Zupełnie jakby nie było tych piętnastu lat.- Chodź-
my do środka, poszukam czegoś do jedzenia.
Poszedł za nią. Usiadł na barowym stołku i przy-
glądał: się, jak wyjmowała z lodówki szynkę, jarzyny i
resztki sałatki owocowej,
-
Tony już chyba niedługo przyjdzie? - zapytał po
chwili,
-
Nie wraca dzisiaj na noc.
-
Jak to?
Kusiło ją, żeby oznajmić mu, że taki ojciec jak on
nie ma żadnego prawa dopytywać się o syna, ale nie
mogła się na to zdobyć, A gdyby to ona była na jego
miejscu? Jak by się zachowała, gdyby nagle dowiedzia-
ła się o istnieniu dziecka, o którym nie miała pojęcia?
Cole i tak panował nad sobą lepiej, niż ona by
potrafiła w podobnej sytuacji. W ogóle był bardziej
powściągliwy niż kiedyś.
- Został na noc u kolegi na ranczu pod miastem.
Codziennie po szkole trenują jazdę konną. Dzisiaj jest
piątek, więc pozwoliłam mu przenocować.
-
Aha. Teraz już wie.
-
A twoje plany na wieczór? – zapytał ostrożnie
Cole.
-
Jakie moje plany?
- Pewnie w weekendy zwykle gdzieś wychodzisz.
Może ci przeszkodziłem?
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
81
-
Nie, nie przeszkodziłeś. Prawdę mówiąc, mój
przyjaciel akurat musiał wyjechać.
-
Ach, tak.
Oboje umilkli. Nie wiedział, co powiedzieć, żeby nie
wyglądało to na wścibstwo. W końcu chrząknął.
- Wiem, że to może zabrzmi nieco dziwnie, ale
naprawdę bardzo bym chciał, żebyśmy znów zostali
przyjaciółmi.
Allison szykowała talerze, sztućce i szklanki. Od-
powiedziała od razu. Nie patrzyła na niego.
-
Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
-
Ale, na miłość boską, dlaczego?
-
Dlatego, że to nic nie da. Stale bym czuła, że mnie
obserwujesz i oceniasz, czy wychowałam Tony'ego
tak, jak ty byś sobie tego życzył...
-
Zaraz, Allison, poczekaj. Jeśli jeszcze tego nie
powiedziałem, to wiedz, że jestem dla ciebie pełen
uznania. Tony jest wspaniałym dzieckiem - ciepły,
przyjaźnie nastawiony do ludzi, dobrze wychowany.
Potrafi się zachować, nie jest ani nieśmiały, ani zbyt
swobodny. Oczarował mnie. Chyba nie sądzisz, że
przyjechałem tutaj, żeby spowodować jakieś kłopoty.
Allison, przecież to ja, Cole. Znasz mnie od dziecka.
Kiedy zmieniłem się w potwora?
Nie odpowiedziała na to - wystarczył wyraz jej
twarzy.
Westchnął i przesunął rękami po włosach.
-
Ach, już rozumiem. Wówczas, gdy nie odpisałem
na twoje mityczne listy.
-
Nie były mityczne. Były prawdziwe.
-
Wiem, Chodziło mi tylko o to... do diabła, sam już
nie wiem, o co mi chodziło. Cały czas próbuję znaleźć coś,
na czym moglibyśmy od nowa zbudować naszą znajo-
mość.
-
Nie chcę żadnej znajomości.
-
No dobrze, ja chcę. To jest dla mnie bardzo
82
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
ważne. Rodzina jest dla mnie naprawdę najistotniej-
sza.
Ustawiła półmiski na barze i usiadła na wprost
niego.
-
Myślisz, że o tym nie wiem? Rodzina jest dla
ciebie najważniejsza. Ale ja nie jestem dla ciebie
rodziną. Pamiętaj o tym. A Tony jest moim synem.
-
Tony jest Callawayem.
-
Spróbuj to udowodnić.
-
Przecież wystarczy tylko na niego spojrzeć...
-
To nie jest żaden dowód. Popatrzył
na nią ze zdumieniem.
-
Myślisz o rozprawie sądowej?
-
A ty nie?
-
Oczywiście, że nie. Nie chcę ci stwarzać prob-
lemów.
-
Już to zrobiłeś. Nawet twój przyjazd jest dla mnie
problemem. Jeśli Tony się o tym dowie, zasypie mnie
pytaniami. Będzie chciał wiedzieć, czy dobrze się
znamy, dlaczego mu o tobie nie wspomniałam, dlacze-
go nigdy u nas nie byłeś i...
-
Dobrze, już dobrze. Ale przecież możemy coś z
tym zrobić. Chciałbym go poznać. Co w tym złego?
Nie chciała widzieć niepokoju malującego się w jego
oczach, słyszeć bólu w jego głosie. A nade wszystko nie
chciała znów ulec jego urokowi. Już i tak nieopatrznie
raz się jej coś wyrwało, tak łatwo podjęła ich dawny
sposób przekomarzania się ze sobą. Odnowioną znajo-
mość może przypłacić jedynie kolejnym zawodem. Nie
mówiąc już o tym, jaką katastrofą mogłoby się to
okazać dla Tony'ego.
-
Masz jakiś pomysł? - zapytała w końcu, bawiąc
się jedzeniem na talerzu.
-
Mhm... - Najwyraźniej zaskoczyła go tym pyta-
niem. - Za parę tygodni zaczną się wakacje. Może
byście przyjechali na ranczo, na...
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
83
-
To wykluczone.
-
Dlaczego?
-
Nie mam zamiaru znaleźć się w pobliżu twojej
ciotki.
-
Och, Allison, nie bądź taka uparta.
-
Nie ma mowy.
-
Dobrze. A jeśli wyślę ją na jakąś wycieczkę, co
wtedy? Zgodzisz się przyjechać?
-
Nie wiem.
-
Cameron i Cody mieszkają na ranczu. Nie mówi-
łem ci, ale tego dnia, kiedy spotkałem Tony'ego,
Cameron i jego żona mieli wypadek. Ona zginęła na
miejscu, a mój brat został ciężko ranny.
-
Och, nie! To okropne!
- Ma małą córeczkę, Trishę. Nie ma jeszcze roku.
Powstrzymywane dotąd łzy raptownie napłynęły jej
do oczu. Teraz mogła sobie na nie pozwolić.
-
Gdybyś zgodziła się przyjechać, to Cameron
miałby na co czekać.
-
Muszę to jeszcze przemyśleć.
-
Zgoda. Nie musisz się spieszyć. Chciałbym też,
ż
ebyś porozmawiała z Tonym i powiedziała mu o
mnie.
-
Powiedzieć mu, że jesteś jego ojcem? - przeraziła
się.
-
Niech się przynajmniej dowie, że wychowaliśmy
się razem. - Poczuła ciarki na plecach pod jego
stanowczym spojrzeniem. - Niech wie, że zawsze byłaś
dla mnie ważna.
-
Jeśli zdecyduję się przyjechać, to zrobię to tylko
po to, żebyś mógł go poznać. Ze mną to nie będzie
miało nic wspólnego.
-
Skoro tak chcesz.
-
Tak.
-
Twój przyjaciel nie będzie mieć nic przeciwko
temu?
84
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
- To nie jego sprawa- odrzekła, wzruszając
ramionami. - Nie jestem od nikogo zależna. I zawsze
tak będzie.
Podała kawę. Kiedy ją wypili, odprowadziła go do
drzwi.
-
Chciałem, żebyś pozdrowiła ode mnie Tony'ego,
ale to chyba nie najlepszy pomysł, co7
-
Chyba nie.
-
Nie potrafię wyrazić, jak bardzo się cieszę, że po
tylu latach udało mi się ciebie odnaleźć. Wydaje mi się,
ż
e zwrócono mi młodość.
Zmierzyła go uważnym spojrzeniem. Budzący za-
ufanie, zdecydowany mężczyzna, który wkrótce będzie
kandydował na gubernatora stanu. Potrząsnęła głową.
Nie wiedziała, co o tym myśleć. Zachowywał się tak,
jakby odnalezienie Tony'ego i jej było najważniejszą
rzeczą w jego życiu.
-
Cole? Dlaczego się nie ożeniłeś?
-
Bo jest tylko jedna kobieta, którą chciałbym
poślubić. — Lekko musnął palcem jej policzek. - Za-
dzwonię do ciebie w sprawie waszego przyjazdu.
-
Nie licz zbytnio, że się zgodzę. Muszę się nad tym
zastanowić.
-
Nie będę tracić nadziei i wierz mi, nie skończy się
na tym...
Zanim się zorientowała, pochylił się i pocałował ją
w usta. W tym pocałunku zawarł wszystko: dręczący
go niepokój, zdenerwowanie, pragnienie... Kiedy ode-
rwał usta od jej warg, przez długą chwilę w milczeniu
patrzył Allison prosto w oczy.
Potem odwrócił się i odszedł.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy Cole wreszcie dotarł do San Antonio, był
zupełnie wyczerpany. Cały czas starał się panować nad
sobą. Teraz płacił za to. Miał przed sobą jeszcze dwie
godziny jazdy, jeśli chciał dojechać dzisiaj na ranczo.
Po krótkim zastanowieniu zatrzymał się na noc w hote-
lu.
Nazajutrz obudził się wcześnie, zanim jeszcze pierw-
sze nieśmiałe promienie porannego słońca rozświetliły
miasto. Chciał zdążyć na śniadanie.
Nie mógł przestać myśleć o Allison. Pamiętał ją
jako zachwycającą młodą dziewczynę. Teraz wygląda-
ła cudownie, jej egzotyczna uroda przyciągała wzrok
jeszcze bardziej niż wtedy, gdy była nastolatką. Gdyby
została modelką, zrobiłaby majątek, ale zamiast tego
sama wynajmowała modeli.
W drodze do Mason starał się zachować obojęt-
ność, ale wystarczyło mu jedno spojrzenie na Allison,
by zrozumieć, że próbował oszukać samego siebie.
Kochał ją tak bardzo. W całym swoim życiu
podobnie silnych uczuć doświadczył jedynie w przypa-
dku kilku osób. Teraz, kiedy znów znalazł się obok
niej, wszystko na nowo odżyło.
Popełnił błąd, całując ją. Wprawdzie zaledwie do-
tknął jej ust, ale to wystarczyło, by rozniecić ogień. Tak
było i wcześniej, ale oboje byli zbyt młodzi i
niedoświadczeni, by to pojąć. Teraz to rozumiał, ale nie
chciał tego.
Jego życie i tak było dostatecznie skomplikowane.
W oddali zamajaczyły ceglane kolumny przy wjeź-
86
MIŁOŚĆ PO TEXSASKU
dzie do rancza. Cole zaczął zwalniać. Parę lat temu
pokryli drogę asfaltem. Jej ciemna wstęga prowadziła
do potężnej bramy z kutego żelaza z wyraźną z daleka
literą „C" na środku.
Kochał każdy skrawek tej okolicy. Rosnące tu drzewa
i kaktusy, sarny, jaszczurki, węże i pancerniki, upał,
pchły i muchy. Kochał łagodnie zaokrąglone wzgórza
z jaśniejącymi gdzieniegdzie wapieniami i granitami.
To jego rodzinne strony. Tutaj przyszedł na świat.
Tutaj umrze. Jest u siebie.
Zabudowania były oddalone od autostrady prawie o
dziesięć kilometrów. Droga wiła się miedzy wzgórzami,
miejscami ciągnęło się wzdłuż niej ogrodzenie z kolczaste-
go drutu. Cole zatrzymał się na ostatnim wzniesieniu.
Przed nim rozciągał się widok na leżące w dolinie ranczo.
Dom pochodził z końca ubiegłego wieku. Należał do
bogatego Meksykanina. Frontowa część była niższa,
boczne skrzydła wznosiły się na dwa piętra. Między
nimi mieściło się wewnętrzne patio ozdobione
fontanną i obsadzone roślinnością. Białe ściany z su-
szonej na słońcu cegły lśniły w porannym słońcu.
Z tej odległości można było dostrzec pozostałości
dawnego muru, który kiedyś chronił dom przed In-
dianami i banitami. Do tej pory jego resztki zachowały
się od strony wjazdu, a nad drogą nadal wznosił się
wysoki łuk. Z biegiem lat ranczo rozrastało się,
zajmowało coraz więcej miejsca. Stopniowo rozbiera-
no boczne ściany ogrodzenia, aż wreszcie pozostała
jedynie niewielka część muru na zapleczu budynków.
Z daleka widział stojące w rzędzie domy dla rodzin
pracowników rancza i niewielkie domki przeznaczone
dla osób samotnych. Dostrzegł fragment dachu domu
zarządcy.
Zapalił silnik i ruszył w stronę Wielkiego Domu.
Miał dziś przed sobą dużo do zrobienia.
MIŁOŚĆ PO TEKSA5KU
87
Zatrzymał się przed potężnymi, rzeźbionymi
drzwiami frontowymi. Wysiadł z auta i rozprostował
się. Podjazd był ocieniony rosnącymi wokół wysokimi
drzewami. Lekki wietrzyk delikatnie poruszał liśćmi
drzewek bawełnianych. Ten znajomy szelest oznaczał,
ż
e jest w domu.
Wszedł do środka i zatrzymał się w przestronnym,
wysokim na dwie kondygnacje holu, ciągnącym się aż
do położonego z tyłu domu patio. Wyłożona kafel-
kami podłoga lśniła w słońcu, odbijała wpadające do
ś
rodka światło.
Ruszył przed siebie, zaglądając po drodze do mija-
nych pokoi. Naraz zatrzymał się raptownie, coś ścis-
nęło go za serce.
Rozradowana Trisha siedziała w swoim kojcu i z ro-
ześmianą buzią wyrzucała z niego zabawki. Rosie,
jedna z pracujących na ranczu kobiet, ze śmiechem
zbierała je i wrzucała z powrotem do środka.
Ten etap życia Tony'ego przeminął dla Cole'a
bezpowrotnie. Widok zwyczajnej domowej sceny po
raz pierwszy tak boleśnie uświadomił mu, co utracił,
czego go pozbawiono.
Zatrzymał się i powoli wszedł do pokoju.
- Dzień dobry, maleńka. Przywitasz się z wujkiem?
Trisha obejrzała się na dźwięk jego głosu. Zoba-
czyła go. Zaczęła radośnie podskakiwać i wyciągać do
niego rączki.
- Uff, tak właśnie myślałem. - Pochylił się i wziął
dziewczynkę na ręce. Chwyciła go za kołnierzyk i zaczęła
tarmosić guzik. Delikatnie gładził miękkie, przesycone
zapachem pudru ciałko, jedwabistą skórę na karku.
Przez moment mało nie zapłakał nad niesprawiedliwoś-
cią, jaka go spotkała. Powstrzymał się wysiłkiem woli.
Trisha gaworzyła, opowiadała mu coś po swojemu,
ś
ciskając go jedną ręką za nos, a drugą lekko uderzając
po policzku.
88
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
- Jesteś śliczna, wiesz? - powiedział z pełnym
wzruszenia uśmiechem. - Kiedyś będziesz prawdziwą
pięknością.
Z ociąganiem włożył ją do kojca. Dziecko od razu
złapało gumową żyrafę i rzuciło w niego zabawką.
- Nieźle potrafisz rzucać! - zachichotał Cole.
Wyszedł z pokoju i podążył na piętro. Chciał
zobaczyć Camerona. Cicho otworzył drzwi. Brat leżał
w łóżku ze wzrokiem utkwionym w okno,
-
Masz ochotę na towarzystwo? - zapytał miękko
Cole.
-
Owszem. - Cameron odwrócił się w jego stronę.
-1 tak nie mam nic do roboty. Rano dzwoniłem do
biura. Podobno zabroniłeś im wysyłać do mnie cokol-
wiek,
-
Myślisz, że cię nie znam? - uśmiechnął się Cole.
- Wiedziałem, że to będzie pierwsza rzecz, jaką zro-
bisz.
Cameron uniósł się niecierpliwie.
-
Ale przynajmniej miałbym się czym zająć, trochę
się oderwać od swoich myśli. Przecież w tym stanie nic
nie mogę zrobić.
-
Za jakieś dziesięć dni zdejmą ci ten gips i założą
taki, w którym będziesz mógł się poruszać. Od razu
poczujesz się lepiej.
-
Rozmawiałeś z Allison?
Cole podszedł do okna i zapatrzył się w przestrzeń.
-
Tak. Rozmawiałem z nią.
-
Coś się wyjaśniło?
-
Trochę. Chociaż nie powiem, żebym był za-
chwycony tym, czego się dowiedziałem.
-
Nie spodziewałeś się tego, co?
- Raczej nie - odparł ze wzruszeniem ramion Cole.
- Opowiedz mi o wszystkim.
Cole odwrócił się i podszedł do stojącego obok
masywnego łoża fotela.
MIŁOŚĆ PO TEKKA5KU
89
-
Już i tak masz dosyć swoich problemów. Nie chcę
zawracać ci głowy moimi.
-
Właśnie dlatego pytam. Wolę myśleć o twoich
sprawach.
-
Dobrze. Skoro chcesz... - Usiadł wygodnie w fo-
telu, wyciągnięte nogi oparł o krawędź łóżka. - Allison
powiedziała mi, że jej ojciec został zwolniony i dano mu
czterdzieści osiem godzin na wyniesienie się z rancza.
-
Na Boga! Cole! A więc się nie myliłem.
-
Na to wygląda. Poza tym dowiedziałem się, że
pisała do mnie. Wysłała co najmniej z tuzin listów.
Poddała się, kiedy na żaden nie dostała odpowiedzi.
-
Listy, które nigdy do ciebie nie dotarły, tak?
-
Właśnie. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do
głowy, że mogła do mnie pisać. Zawsze nienawidziła
pisania listów.
-
Co się z nimi stało?
-
Pewnie nigdy się tego nie dowiemy. Allison
twierdzi, że dawała je ojcu do wysłania.
-
Ależ to zupełnie bez sensu! Dlaczego stary Tony
miałby ich nie wysyłać?
-
Kto to może wiedzieć? Bardzo przeżył utratę
pracy i konieczność opuszczenia rancza. Był roz-
ż
alony. Umarł kilka miesięcy później. Kto wie, co mu
mogło przyjść do głowy?
-
Masz zamiar porozmawiać z Letty?
-
Jasne, nie daruję jej. Zaprosiłem Allison na
ranczo, kiedy skończy się rok szkolny.
-
I co ona na to?
-
Powiedziała, że nie przyjedzie, jeśli Letty tu
będzie.
-
A ty co na to?
-
Zapewniłem ją, że pozbędę się ciotki na jakiś czas.
Cameron wybuchnął śmiechem.
-
No myślę! Dobrze to załatwiłeś, stary!
-
Rozmawiałeś z Codym?
90
MIŁOSC PO TBCSASKU
-
O czym?
-
Miał się zorientować, czy wiadomo coś więcej na
temat twojego wypadku.
-
Nie, nie rozmawialiśmy o tym. To musiał być
jakiś pijak, który niczego nawet nie pamięta. Im
szybciej o tym zapomnimy, tym lepiej.
-
Chyba masz rację - rzekł z ociąganiem Cole.
Wolał w tej chwili nie mówić o swoich podejrzeniach.
- Czy wiesz, gdzie teraz może być Cody?
-
Cody jest panem samego siebie i robi, co mu się
ż
ywnie podoba. Zresztą sam o tym wiesz.
Cole z westchnieniem przyznał mu rację.
-
Mam wrażenie, że za mało się nim zajmowałem.
Chyba czuje się trochę opuszczony. Nigdy nie miałem
czasu, żeby się do niego bardziej zbliżyć. Za bardzo
pochłaniała mnie praca.
-
To samo mogę powiedzieć o sobie.
-
Ale jeżeli Letty traktowała go w taki sam sposób
jak ciebie...
-
Możesz być tego pewien. Ta kobieta potrafi być
konsekwentna.
-
Muszę porozmawiać z Codym na ten temat.
-
Powodzenia. M oże uda ci się lepiej niż mnie. Nigdy
nie chciał mnie słuchać. Ale ty zawsze byłeś dla niego
uosobieniem bohatera, więcmoże przed tobą się otworzy.
-
O co ci chodzi z tym bohaterem?
Cameron uśmiechnął się, ale oczy nadal miał smutne.
-
Ś
wietnie pasujesz na bohatera. Czy jakakolwiek
kobieta mogłaby ci się oprzeć?
-
Człowieku, co się z tobą dzieje? - Cole wypros-
tował się w fotelu. - Naprawdę się ucieszę, kiedy
będziesz mógł wstać.
-
A ja wtedy, kiedy dopuścisz mnie do pracy.
-
Już dobrze, postawiłeś na swoim. Zaraz zadzwo-
nię i powiem, żeby przysłali ci wszystko, czego zażą-
dasz. W najgorszym razie skończy się tym, że znów
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
91
wylądujesz w łóżku. - Podniósł się i stanął obok brata.
- Trzymaj się, stary. Już się prawie wylizałeś.
-
Jasne.
-
Widziałeś dzisiaj Trishę?
Po twarzy brata przebiegł gwałtowny grymas bólu.
-
Nie... nie mogę. Jeszcze nie teraz. Za bardzo
przypomina mi... - głos uwiązł mu w gardle.
-
Nie mogę ci niczego radzić, Cam, ale uważani, że
popełniasz błąd. Powinieneś być wdzięczny losowi, że
ją masz, że możesz z nią być.
Cameron popatrzył na niego ze zrozumieniem.
- Wiem, o czym mówisz, i jestem pewien, że masz
rację, ale za każdym razem, kiedy ją widzę, nie potrafię
myśleć o niczym innym tylko o Andrei. - Ostatnie
słowa wymówił szorstko.
u
Rób jak uważasz - odrzekł łagodnie Cole. - Ro-
zumiem cię.
Wyszedł z pokoju. Teraz chciał porozmawiać z Let-
ty. Znalazł ją w warzywniku, donośnym głosem strofu-
jącą ogrodnika, że nie usłuchał jej zaleceń.
Letitia Callaway była kobietą średniego wzrostu,
szczupłej budowy ciała, choć w ostatnich latach przy-
było jej parę kilogramów. Brązowe, lekko posiwiałe
włosy nosiła upięte z tyłu w kok. Upływ czasu i jej
gderliwy charakter odcisnęły swoje piętno na jej nie-
gdyś ładnej twarzy.
-
Letty! - zawołał Cole, idąc w jej stronę. - Chciał-
bym z tobą pomówić.
-
Czego chcesz, Cole? Nie widzisz, że jestem zajęta?
-
Widzę, że odciągasz człowieka od pracy. Dlacze-
go nie dasz mu spokoju?
Odwróciła się na pięcie i podeszła do bratanka. Jak
zwykle była w dżinsach, koszuli i wysokich butach,
zupełnie jakby za chwilę zamierzała wskoczyć na
siodło. Jak daleko sięgał pamięcią, nigdy nie widział jej na
koniu.
- Nie robi tego, co mu kazałam - oznajmiła.
92
MIŁOŚĆ PO TEESASHJ
-
Alfredo od lat zajmuje się warzywnikiem i zawsze
sobie świetnie radził. Wątpię, by potrzebował twoich rad.
-
Ale ja kazałam mu...
-
Chodźmy. Chcę z tobą pogadać.
-
Już to mówiłeś. Nie wiem, co masz takiego
ważnego, żeby nie mogło zaczekać. A w ogóle, co ty tu
robisz? Cody twierdził, że przyjedziesz najwcześniej za
tydzień. Co tam się dzieje w Austin? Czy ci idioci
wreszcie się zdecydowali, czego chcą? Aż wprost nie
można uwierzyć, że...
-
Letty!
-
Co takiego?
-
Pozwól politykom zajmować się rządzeniem bez
twojej pomocy, przynajmniej przez jakiś czas, dobrze?
Parsknęła ze złości, odwróciła się i wyprostowana
ruszyła do kuchni.
Cole potrząsnął głową. Jak to się stało, że ciotka
była tak zgorzkniała i wszystko wszystkim miała za
złe? Właściwie zawsze była taka. Nie przejmował się
tym. Nauczył się traktować ją tak jak ojciec - z pobłaż-
liwością i tolerancją.
Wszedł za nią do kuchni. Letty wyjęła dwie szklanki
i napełniła je mrożoną herbatą.
- Jak leci, Angie? - zawołał Cole do kucharki
krojącej warzywa w drugiej części kuchni.
Angie odwróciła się i rozjaśniła na jego widok.
-
Och, Cole, nie miałam pojęcia, że przyjechałeś!
Co byś powiedział na ciasteczka? - Zanim odpowie-
dział, nałożyła kilka na niewielki talerzyk. - Dopiero
co upieczone.
-
Dziękuję ci ślicznie, Angie. Dobrze wiesz, czym
skusić mężczyznę.
Usłyszał za sobą parsknięcie ciotki. Angie podała
mu tacę. Cole postawił na niej talerzyk z ciastkami,
szklanki z herbatą i wyszedł z kuchni.
- Dokąd z tym idziesz? — usłyszał wołanie ciotki.
MIŁOSC PO TEK5ASKU
93
- Do gabinetu! - krzyknął przez ramię, nie zwal-
niając kroku.
Zanim weszła, Cole zdążył już rozsiąść się w fotelu
za biurkiem i położyć nogi na jego błyszczącym
blacie.
-
Cole! Natychmiast zdejmij nogi z biurka! Jak ty
siedzisz! O Boże...
-
Uspokój się, Letty - powiedział Cole, sięgając po
ciastko. - Usiądź. Musimy porozmawiać.
Podeszła bliżej i sztywno wyprostowana przysiadła
na brzegu stojącego przed biurkiem krzesła.
-
Proszę bardzo, możemy rozmawiać.
-
Co masz do powiedzenia na temat Tony'ego
Alvareza?
Zamarła i spojrzała na niego tak, jakby usłyszała
coś nieprzyzwoitego,
-
Słucham?
-
Słyszałaś, co powiedziałem.
-
O co ci chodzi?
-
Chcę, żebyś opowiedziała mi o Alvarezie - wyce-
dził dobitnie.
-
Nie mam nic do powiedzenia.
-
Letty, od piętnastu lat żelazną ręką rządzisz
ranczem. To moja wina, że dopuściłem do tego.
Wprawdzie mam na swoje usprawiedliwienie fakt, że
byłem bardzo młody, zrozpaczony i przerażony od-
powiedzialnością, która na mnie tak niespodziewanie
spadła. Chciałem dokończyć naukę i jednocześnie nie
zaniedbać obowiązków... zresztą, nazwij to, jak
chcesz. Teraz chcę, żebyś wytłumaczyła mi, dlaczego
tak zachowywałaś się przez te lata.
Letty chciała wstać, ale powstrzymał ją spojrze-
niem, które ją zmroziło. Powoli opadła na krzesło.
Odezwała się głosem, jakiego nie słyszał od dziecińst-
wa.
- Cole, co się stało? Co ci jest? Powiedz mi.
94
M1ŁOSC PO TEKSASKU
Zapewne kiedyś była czułą, zdolną do współczucia
kobietą. Mówiło mu o tym to coś w jej głosie. Ale
twarz ciotki nadal pozostała kamienna.
- Letty, nie mówimy teraz o mnie.
Wytrzymała jego spojrzenie przez parę minut, wre-
szcie spuściła oczy.
-
Letty, dlaczego zwolniłaś Tony'ego Alvareza?
Gwałtownie potrząsnęła głową.
-
Nigdy...
Uniósł rękę, jakby chciał ją powstrzymać.
-
Letty, chcę znać prawdę. Całe lata wysłuchiwałem
twoich kłamstw. Nadszedł czas na poznanie prawdy.
-
Nie mam pojęcia, o czym ty...
-
Letty... - Coś w głosie Cole sprawiło, że zapew-
nienia o niewinności uwięzły jej w gardle. - Zaraz po
pogrzebie rodziców wezwałaś Tony'ego tutaj i oznaj-
miłaś, że zwalniasz go z pracy. Dałaś mu czterdzieści
osiem godzin na spakowanie i wyniesienie się z rancza.
Chcę wiedzieć, dlaczego to zrobiłaś.
-
Jakie to teraz ma znaczenie? To było dawno
temu.
-
Dla mnie to ma znaczenie. I wyciągnę to z ciebie,
choćbyśmy mieli tu siedzieć nie wiem jak długo. Wiec
decyduj.
-
Tony Alvarez był nic niewart. Nie wiem, co ojciec
w nim widział, i nigdy nie mogłam tego zrozumieć.
Cole sięgnął po papierosa i zapalił go niespiesznie.
-
Jeśli chcesz wiedzieć, to powiem ci. Tylko dzięki
niemu ojciec uszedł z życiem w Korei. Był ranny i
zostawili go. Tony wrócił po niego i jakimś cudem
udało mu się go wynieść w bezpieczne miejsce.
-
Bzdura! To Tony tak twierdził?
-
Nie. Wiem o tym od ojca. Tony dostał medal za
odwagę, ale nikt tutaj nawet nie miał o tym pojęcia.
Wymógł na ojcu, by zachowa! to w tajemnicy.
-
W takim razie, dlaczego ojciec ci o tym powie-
dział?
MILOSC PO TEKSASKU
95
-
Któregoś dnia wypytywałem tatę o Tony'ego i
wtedy stwierdzi!, że gdyby nie on, nie byłoby nas na
ś
wiecie - mnie, Camerona i Cody'ego. Nigdy byśmy
się nie urodzili.
-
To do niego pasuje. Zawsze lubił dramatyzować.
-
Nie tylko on miał takie skłonności. Przez te lata
też odegrałaś parę niezłych scen, za które mogłabyś
ś
miało otrzymać nagrody.
Popatrzyła na niego z niekłamanym zdumieniem.
-
Cole, jak możesz! Nigdy taki nie byłeś! Zawsze
odnosiłeś się do mnie z szacunkiem i przywiązaniem. Co
ci się stało? Czy to przez ten wypadek Camerona? Ja...
-
A więc postanowiłaś pozbyć się stąd Tony'ego i
Allison natychmiast po śmierci ojca. Dlaczego? Czy
chciałaś od razu wypróbować potęgę swojej władzy?
-
On nie był tu do niczego potrzebny.
-
Wręcz przeciwnie. Kiedy na Boże Narodzenie
przyjechałem do domu, wszystko się waliło.
-
Ale jakoś to przeżyliśmy.
-
Nie chodzi o przeżycie. Chcę wiedzieć, co miałaś
przeciwko memu, że kazałaś mu się wynosić.
-
Już ci powiedziałam. Był śmieciem... oportunistą.
Zawsze próbował, a nuż mu się uda... zalecał się i
czarował, ciągle strzelał tymi swoimi czarnymi ocza-
mi, jakby był kimś nadzwyczajnym.
-
Co ty opowiadasz! Tony był ogromnie oddany
Kathleen i Allison. Nie spotkałem człowieka bardziej
kochającego swoją rodzinę.
-
Tak, ale to było później, kiedy się ustatkował. Nie
zdajesz sobie sprawy, jaki był przed Ślubem. Był
bezczelny. Był...
- Kochałaś się w nim, co? - zapytał cicho Cole z
nagłym olśnieniem.
- Nie bądź śmieszny! Możliwe, że uratował Gran-
towi życie, ale dla mnie był nikim! Jak mógł pomyśleć,
ż
e panna z rodziny Callawayów spojrzy na niego, że
96
IWILOSĆ PO TEKSASKU
przyjmie jego zaloty, zapomni o swoim pochodzeniu.
To było cpś absolutnie niemożliwego. I tak mu oświad-
czyłam.
Strzał Cole'a był celny. Dobitnie świadczyły o tym
czerwone plamy na policzkach i szyi Letty.
-
Kiedy mu to powiedziałaś?
-
Tego popołudnia, kiedy pojechaliśmy na przejaż-
dżkę. W jakimś momencie zaproponował, żebyśmy
zatrzymali się nad strumieniem. Zgodziłam się, było mi
gorąco. To był upalny dzień. Pojechałam z nim, bo
chciałam na kilka godzin wyrwać się z domu, nic
więcej. Nie przypuszczałam, że Tony zrozumie to
inaczej. Byłam młoda. Zbyt młoda. Nie znałam męż-
czyzn. Nigdy wcześniej nikt nie zwrócił na mnie uwagi.
Wiedziałam, że nie jestem piękna, ale nie przejmowa-
łam się tym. Kiedy mnie pocałował, nie miałam
pojęcia, co robić. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje,
A on nie przestawał mnie całować. To było okropne!
-
Okropne?
-
To, co się ze mną stało. Zupełnie zapomniałam o
bożym świecie, o swojej reputacji. Byłam jak rozpust-
nica, która pragnie jedynie, żeby mężczyzna...-urwała
nagle, jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego,
co mówi, i z przerażeniem popatrzyła na Cole'a.
-
Uwiódł cię?
-
Nie! Ale naopowiadał mi masę bzdur, jak bardzo
mnie kocha, że chce się ze mną ożenić. Stek kłamstw.
Dobrze wiedziałam, żęto same kłamstwa. Wyśmiałam
go. Powiedziałam, że jest kompletnym idiotą, jeśli choć
przez moment sądził, że Letitia Callaway wyjdzie za
niego. Był nikim, kompletnym zerem. Wskoczyłam na
siodło i pognałam do domu. Dostałam nauczkę. Od tej
pory już nigdy nie wsiadłam na konia. Nigdy nie
uległam pokusie, by znów się przejechać. Znienawidzi-
łam to. Tak samo jak Tony'ego Alvareza!
Cole patrzył na siedzącą przed nim kobietę, jakby
MIŁOŚĆ PO TEISASKU
97
widział ją po raz pierwszy. Bezsensowna duma nie
pozwoliła jej cieszyć się życiem, tymi prostymi radoś-
ciami, jakie daje obcowanie z drugą osobą. Sama sobie
tego zabroniła. W rezultacie stalą się karykaturą starej
panny, zgorzkniałej i pełnej pretensji do całego świata.
Jak to się stało, ze nie widział tego wcześniej?
Dlaczego dopuścił, by to ona zajęła się wychowaniem
jego młodszych braci?
Wyrzuciła na bruk Tony'ego, bo jego obecność stale
przypominała jej o własnej naturze. Czuł, że nigdy mu
nie zdradzi, co właściwie powiedziała wtedy
Tony'emu, Może kazała mu się wynosić, nie podając
ż
adnego powodu. Więc odszedł, rozżalony i pogrążo-
ny w rozpaczy nie tylko po stracie najlepszego przyja-
ciela, ale i swojego dotychczasowego życia na ranczu.
Co czuł, kiedy dowiedział się, że Allison spodziewa
się dziecka? Z pewnością najbardziej zraniło go, że to
dziecko Callawaya. Nic dziwnego, że nie chciał dopuś-
cić do nawiązania kontaktu z Cole'em - miał wszelkie
dane, by uważać, że też ma takie podejście jak Letty, że
wyśmiałby pomysł ślubu z Allison.
O Boże!
Letty patrzyła na niego niepewnie.
-
Rozumiesz teraz, Cole? To już naprawdę nie ma
ż
adnego znaczenia. Wszystko zdarzyło się tak dawno
temu.
-
Tak sądzisz? W takim razie muszę cię rozczaro-
wać. Kiedy Allison stąd wyjeżdżała, oboje nie wiedzie-
liśmy, że nosi moje dziecko.
Zbladła. Krew odpłynęła jej z twarzy. Siedziała w
milczeniu i wpatrywała się w niego z przerażeniem.
-
Przez tę twoją głupią dumę i nienawiść, przez to
niedorzeczne
przeświadczenie
o
wyższości
Callawayów, na czternaście lat pozbawiłaś mnie syna.
-
Och, Cole, nie - wyszeptała, zaciskając palce i
przyciskając je do ust.
98
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
- Dopiero kilka tygodni temu dowiedziałem się
o tym, że mam syna, który mieszka niecałe dwieście
kilometrów ode mnie. Wczoraj byłem u Allison.
Rozmawialiśmy o tym, co się wtedy wydarzyło. Kiedy
kazałaś Tony'emu odejść, zabiłaś go. Równie dobrze
mogłabyś go zastrzelić. Umarł w niecały rok później.
Wydała cichy okrzyk, ale nie zwrócił na to uwagi.
- Ironią losu mój syn nosi imię i nazwisko Tony
ł
ego.
Mój syn, który powinien urodzić się tutaj, syn, który
odziedziczy pomnie wszystko, co posiadam, nazywa się
jak mężczyzna, którym gardziłaś i którego stąd wygnałaś.
Łzy pociekły jej po twarzy.
-
Cole, ja nie wiedziałam. Skąd mogłam wiedzieć?
Przecież nigdy... Przecież wiesz, że gdybym wiedziała,
nigdy by do tego nie doszło!
-
Letty, po tym, czego dowiedziałem się o tobie
ostatnio, już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć.
Przez chwilę przypatrywał się jej w milczeniu.
Wyglądała, jakby postarzała się o dziesięć lat. Siedzia-
ła zgarbiona, zwykle władczo uniesiona głowa teraz
opadła jej bezwładnie.
Musi teraz żyć ze świadomością tego, co zrobiła.
Tak jak on, tyle że on nigdy nie miał wyboru.
Wstał i podszedł do drzwi.
- Zaprosiłem Allison i Tony'ego na ranczo, kiedy
skończy się rok szkolny. Chciałbym, żebyś na ten czas
wyjechała stąd. Najlepiej do innego stanu albo za
granicę. Wszystko mi jedno, dokąd. Pokryję wszelkie
koszty. Chcę, żeby w lecie ciebie tu nie było. Kiedy
wrócisz we wrześniu, porozmawiamy jeszcze. Potrze-
bujemy czasu, żeby wszystko sobie przemyśleć. Chcę
odzyskać syna. Nie wiem, czy Allison zdoła mi wyba-
czyć, że pozwoliłem ci wyrzucić stąd ją i Tony'ego. Nie
wiem, czy sam potrafię to sobie wybaczyć. Ufałem ci,
bo jesteś siostrą mojego ojca. W efekcie tego ty
pozbawiłaś mnie rodziny, o której zawsze marzyłem.
MIŁOŚĆ PO TEKSASSU
99
Otworzył drzwi i wyszedł, zamykając je za sobą
bezgłośnie. Ruszył do stajni i osiodłał konia. Jeśli w
ogóle może osiągnąć spokój, to znajdzie go tylko na
wzgórzach.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
-
Mamo?
-
Tak, kochanie?
-
Czy coś się stało?
Allison spojrzała na Tony'ego, siedzącego na
wprost niej przy kuchennym barku.
-
Nie, skądże. Co ci przyszło do głowy?
-
Nie wiem. Może dlatego, że odkąd przyszedłem
do domu, wcale się nie odzywasz. W galerii wszystko
w porządku?
-
Tak. Przepraszam, zamyśliłam się.
-
Brakuje ci Eda, co? - zapytał domyślnie Tony.
-
Kogo?
-
Eda. Przecież spotykasz się z nim już od ponad
roku! A kogo by innego?
Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Powinna mu
wszystko wytłumaczyć, ale nie wiedziała, od czego zacząć
i jak daleko się posunąć. Nic dziwnego, że Tony od
razu zauważył, że coś jest nie tak. Byli bardzo ze sobą
zżyci.
- Zgadnij, kto dzisiaj przyszedł do galerii - ode-
zwała się z ożywieniem.
Popatrzył na nią podejrzliwie. Jej ton najwyraźniej go
nie zwiódł. -Kto?
- Cole Callaway.
Tony wbił widelec w spaghetti na talerzu i popatrzył
na nią z niedowierzaniem.
- Chcesz powiedzieć, że t e n Callaway? Ten sam,
którego poznałem nad morzem? Ten...
MIŁOSC PO TEKSASKU
101
-
Tak, Tony. Cole Callaway.
-
Hura! W końcu przyjechał do Mason! Dlaczego
do mnie nie zadzwoniłaś? Mógłbym przyjechać do
miasta i zobaczyć się z nim. Może byśmy poszli z nim
na kolację albo...
-
Nie miał za dużo czasu - przerwała mu Allison.
- Przejeżdżał tędy, zobaczył galerię i przypomniał
sobie o tobie. Wpadł na chwilę, żeby się przywitać.
-
Czy to znaczy, że ty go znasz?
-
Tak, znam go.
-
To dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś?
-
Nie przyszło mi to do głowy, Tony. Nie przypusz-
czałam, że wiesz, kim jest.
-
Nie wiedziałem do jesieni - stwierdził rzeczowo.
- Ale potem śledziliśmy w gazetach artykuły na jego
temat, kiedy wprowadzano te nowe przepisy dotyczące
wydobycia ropy. Miałem w szkole wystąpienie na ten
temat.
Teraz ona z kolei się zdumiała.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
Zerknął na nią z łobuzerskim uśmiechem.
-
Jakoś nie przyszło mi to do głowy - odrzekł ze
słodyczą w głosie. - Nie przypuszczałem, że wiesz, kim
jest.
-
W porządku. Jeden zero.
-
To powiedz mi, skąd go znasz? - dociekał dalej,
kiedy przełknął kolejny kęs.
-
Wychowaliśmy się razem.
-
Naprawdę?
-
Uhm. Twój dziadek zarządzał ranczem jego ojca.
-
Ach, więc to chodziło o dziadka! Mówił mi, że
znał kiedyś Tony'ego Alvareza. To niesamowite!
-
Zaproponował, żebyśmy przyjechali do mego na
ranczo, kiedy skończy się rok szkolny - dodała Alli-
son, starając się mówić najbardziej obojętnym tonem.
-
Mówisz serio? - zapytał z niedowierzaniem.
102
MIŁOŚĆ PO TEKSASU U
-
Jak Boga kocham - odrzekła poważnie.
-
Mamo! - wrzasnął Tony, zrywając się z krzesła. -
Mówisz prawdę! Zaprosił nas do siebie! Chce, żebyśmy
do niego przyjechali! Chce... - urwał w połowie i
popatrzył na nią.- Ale dlaczego? – zapytał
podejrzliwie.
Nabrała powietrza w płuca, odetchnęła głęboko i
uśmiechnęła się do niego.
- Dlatego, bo na tyle lat urwał się między nami
kontakt. Cole uważa, że to przeznaczenie, że tak
przypadkowo wpadł na ciebie i dowiedział się, gdzie
mieszkamy. Jeśli tam pojedziemy, to opowiemy sobie
o tym, co zaszło przez te lata, a ty byś zobaczył miejsce,
w którym się wychowałam.
-
Myślałem, że mieszkałaś w San Antonio.
-
Przez jakiś czas tam mieszkaliśmy.
-
Jak to się stało, że nigdy nie powiedziałaś mi, że
wychowałaś się na ranczu?
-
Chciałam zapomnieć o przeszłości. Mam za dużo
bolesnych wspomnień. Nie chciałam sobie tego na
nowo przypominać.
Tony usiadł i pokiwał głową.
- Tak, wiem. Najpierw umarła twoja mama, potem
mój tata, później dziadek. To musiało być dla ciebie
okropne.
Allison spuściła głowę.
-
Tak... tak, to prawda.
-
To jak, pojedziemy?
-
Jeśli zechcesz.
-
Jasne, że chcę. Kiedy wyjeżdżamy?
-
Jeszcze się nie umówiliśmy. Cole ma zadzwonić
za parę dni i wtedy wszystko ustalimy.
-
Będę mógł z nim porozmawiać, jeśli zadzwoni?
-
Jeśli akurat będziesz, to czemu nie?
Cole zatelefonował w następny piątek, kiedy Tony
był w szkole. Allison od razu poznała go po głosie.
- Przepraszam, że nie dzwoniłem wcześniej - za-
MELOSC PO TEKSASKU
103
czął, kiedy tylko się przedstawił - ale miałem parę
spraw, które okazały się bardziej skomplikowane, niż
przypuszczałem.
-
Nic nie szkodzi, nie umawialiśmy się konkretnie.
-
To prawda, ale chciałem skontaktować się z tobą
jak najszybciej. Zastanowiłaś się nad moją propozycją?
-
Nawet więcej... powiedziałam o niej Tony'emu.
Teraz już nic nie mogę zrobić. Kiedy się o tym
dowiedział, po pięciu minutach był spakowany i goto-
wy do wyjazdu.
Zaległa głęboka cisza. Chyba był zaskoczony. Po
jego głosie poznała, że się nie myliła. Najwyraźniej nie
sądził, że chłopiec tak łatwo zaakceptuje jego za-
proszenie.
-
Jak on to przyjął? To znaczy... chodzi mi o po-
wód wizyty.
-
Nie powiedziałam mu. Sama jeszcze nie wiem, co
powinnam zrobić. Jest przeświadczony, że jego ojciec
nie żyje. Na razie nie ma powodu, żeby cokolwiek mu
tłumaczyć.
- Rozumiem.
Znów zapadła cisza.
-
Posłuchaj mnie, Cole. Wiem, że to dla ciebie
trudne. Dla mnie też to nie jest łatwa sytuacja. Dopiero
teraz dowiedziałam się, że nie dostałeś moich listów.
Potrzeba mi trochę czasu, żeby się z tym oswoić. Przez
całe lata myślałam, że nic cię nie obchodzimy. Naraz
okazuje się, że wszystko było inaczej.
-
Allison, jestem w takim samym położeniu. Nie
mogę zmrużyć oka, zastanawiam się, co wtedy mogłem
zrobić. Mogłem zlecić, żeby cię ktoś odszukał, zmusić
Letty, żeby powiedziała mi, gdzie jesteś. Te niewczesne
ż
ale odbierają mi całą energię.
-
Wiem coś o tym.
-
Zapomnijmy o tym, co się stało i spróbujmy
zacząć wszystko od nowa. Załóżmy, że spotkałem
104
MIŁOSC PO TEKSAS KU
piękną wdowę z czternastoletnim synem i chcę ich
lepiej poznać.
Serce podeszło jej do gardła, biło jak oszalałe.
-
Wiesz, Cole, to chyba nie jest najlepszy pomysł.
Rozumiem, że chcesz poznać Tony'ego, to normalne.
Tak samo jak on chciałby poznać ciebie. Nie uwie-
rzysz, ale jesienią miał w szkole wystąpienie na twój
temat. To dobrze rokuje na przyszłość. Ale jeśli chodzi
o mnie, to już przebrzmiała sprawa. Spotykam się z
Edem i...
-
Ed? Kto to jest Ed?
Uśmiechnęła się, słysząc irytację w jego głosie.
- Spotykam się z nim od roku. Pamiętasz, mówiłam
ci o nim, kiedy byłeś u mnie. Wtedy akurat wyjechał.
- Chcesz powiedzieć, że to coś poważnego?
Chciała zaprzeczyć, ale powstrzymała się. Z Edem
czuła się bezpieczna. Niczego nie chciał, lubił być z nią,
kiedy raz na miesiąc zaglądał do miasta. Ale czy
naprawdę chce, by Cole o tym wiedział?
- Mówię tylko, że ty i ja przyjaźniliśmy się dawno
temu. Spróbujmy, czy będziemy w stanie wskrzesić tę
przyjaźń, zgoda?
Cole zagryzł usta, by powstrzymać słowa, które już
miał na końcu języka. Wcale nie chciał jedynie od-
nowienia starej przyjaźni. Chciał czegoś więcej. Raz
dał się oszukać, ale tym razem będzie walczyć o swoje
do upadłego.
- Zgoda - powiedział zamiast tego. - Będzie jak
zechcesz.
Usłyszał, że odetchnęła z ulgą.
-
Dziękuję, Cole. Potrafię to docenić.
-
Nie ma sprawy. Przy okazji - dzisiaj odwiozłem
ciotkę do Austin. Razem ze znajomą wybiera się na
lato do Europy. Opłyną statkiem Szkocję i Riwierę.
Kiedy do nas przyjedziecie, będzie tu tylko trzech braci
Callawayów.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
105
-
A jak się ma Cameron?
-
Dochodzi do siebie. Nie daje się. Jestem pewien,
ż
e bardzo ucieszy się na twój widok.
-
Tak sądzisz? - zapytała zaciekawiona.
-
Nie sądzę, wiem.
Tylko żeby przypadkiem nie zechciała się nim
zaopiekować!
Przeszli do ustalania szczegółów wyjazdu. Allison
zawczasu umówiła się z Suzanne, że ta poprowadzi
galerię. Ostatecznie stanęło na tym, że Cole przyjedzie
po nich do Mason.
Cole uśmiechnął się zadowolony, kiedy odkładał
słuchawkę. Wprawdzie przez następne kilka tygodni
będzie musiał pracować od rana do nocy, żeby na
początku czerwca mieć trochę wolnego czasu, ale to
nic. Nie cofnie się przed niczym, byle tylko sprowadzić
ją na ranczo.
Allison zawsze była uparta, ale to tylko dodawało jej
uroku. Właściwie miał sporą przewagę nad tym Edem
- znał ją jak nikt inny. Wiedział, jak z nią postępować.
Miał tylko nadzieję, że gdzieś w głębi duszy nadal go
kocha. Ta nadzieja pozwoli mu przetrwać najbliższe
tygodnie.
Allison od razu oznajmiła, że siada z tyłu. Cole
starannie ukrył uśmiech, kiedy to powiedziała.
Nie minęło nawet pół godziny, kiedy zrozumiał, o
co jej chodziło. Tony zasypał go gradem pytań, na
które trudno było znaleźć odpowiedź.
- Od kiedy znasz moją mamę? - zapytał na wstępie.
Cole zerknął w tylne lusterko. Allison przerzucała
kartki ilustrowanego tygodnika. W porządku. Z przy-
jemnością poda synowi wszystkie fakty, które chłopca
interesują.
- Od urodzenia, chociaż tego okresu właściwie nie
pamiętam — odrzekł, spoglądając w tył i licząc na jakieś
106
MIŁOŚĆ
PO
TEKSA5KU
wsparcie. - Miałem wtedy dwa i pół roku. Pamiętam
tylko, że twoja mama chodziła za mną wszędzie krok
w krok.
-
Chciałbym to zobaczyć! - roześmiał się Tony.
-
Muszę przyznać, że nie poddawała się łatwo.
Odkąd tylko potrafiłem sam się ubrać, miałem mnóst-
wo różnych obowiązków. Allison zawsze była przy
mnie, zawsze gotowa do pomocy.
Tony popatrzył przez ramię na matkę.
-
Teraz już wiem, dlaczego tak pilnuje, żebym
wypełniał swoje. Pewnie myśli, że to kształtuje charak-
ter - dodał z lekkim niesmakiem.
-
Możliwe - potwierdził Cole, kryjąc uśmiech.
-
To dlaczego straciliście ze sobą kontakt, skoro
byliście takimi przyjaciółmi?
Uff. Ten dzieciak nieomylnie dotyka najtrudniej-
szych spraw.
Cole znów zerknął w lusterko. Allison patrzyła na
niego, czekając na to, co odpowie Tony'emu. Pewnie
najchętniej usłyszałaby prawdę, ale jeszcze było na to
za wcześnie. To byłby dla chłopca za duży szok.
-
Tak się złożyło, że niemal w tym samym czasie
oboje przeżywaliśmy ciężkie chwile. Byliśmy wtedy
niewiele starsi od ciebie. - Dopiero teraz odczuł
znaczenie tych słów. O Boże! Przecież Allison, kiedy
zaszła w ciążę, była starsza od Tony'ego tylko o jakieś
trzy lata! Była jeszcze dzieckiem! - Przebywałem
wtedy w coIlege'u na Wschodzie. Moi rodzice mieli
wypadek samochodowy. Oboje zginęli.
-
Ojej, to okropne. Tak mi przykro.
-
Dziękuję. Wiesz, nigdy nie jest łatwo pogodzić się
ze śmiercią najbliższych, ale jest jeszcze trudniej, kiedy
odchodzą tak nagle, tak gwałtownie. - Umilkł na
chwilę, wracając myślą do tamtych chwil. -
Umierałem z rozpaczy. Dopiero po jakimś czasie
dowiedziałem
MIŁOŚĆ PO TEK3ASKU
107
się, że twoja mama i dziadek opuścili ranczo. Nigdy
potem nie miałem od nich żadnej wiadomości.
-
Znałeś mojego ojca?
-
Twojego ojca? - wykrztusił Cole i odchrząknął.
-
Tak. Mama nigdy o nim nie mówi. Myślę, że
nawet po tylu latach nie może się pogodzić z tym, że go
straciła. Są chwile, kiedy zastanawiam się, czy może
trochę go przypominam. Czasami mama patrzy na
mnie jakoś dziwnie, zupełnie jakby tak właśnie było.
Jak byłem młodszy, to często ją wypytywałem, ale
wtedy wpadała w zły nastrój, więc przestałem.
-
Hmm, nie pamiętam go -wydusił w końcu Cole. -
Chyba poznali się już po wyjeździe mamy z rancza.
-
Ach, to zresztą nie ma znaczenia. Jasne, że
przykro mi, że nie żyje i w ogóle, ale i tak się cieszę.
Przecież gdyby nie on, nie byłoby mnie na świecie!
-
To prawda.
-
I tak sobie myślę, że tak naprawdę to nie są ważne
początki, jeśli człowiek wie, dokąd zmierza.
-
Masz bardzo filozoficzne podejście do życia. Czy
to znaczy, że ty już znasz swój cel?
-
Chyba tak. Mama nalega, żebym najpierw skoń-
czył college i pewnie ma rację, ale ja najbardziej bym
chciał przez jakieś kilka lat zajmować się rodeo. Tak
jak mój dziadek. Człowieku! Musisz zobaczyć jego
trofea i nagrody! Mam nadzieję, że uda mi się zdobyć
tyle nagród, że odłożę z tego na kupno rancza.
-
Chciałbyś mieć ranczo i z tego żyć?
-
Wiem -uśmiechnął się Tony. - Zaraz mi powiesz,
ż
e ranczo nie da mi dużych pieniędzy. Całe życie słyszę
takie opinie. Tylko że wszyscy, którzy tak się wypowia-
dają, jakoś wcale nie rezygnują z prowadzenia swoich
gospodarstw.
-
Najlepiej rozwijać działalność w różnych kierun-
kach.
-
Co to znaczy? - Tony zrobił zdziwioną minę.
108
JWIŁOSĆ
PO
TEKSASKU
-
To znaczy, że czerpiesz jakieś dochody z ranczą,
oprócz tego inwestujesz w nieruchomości, zajmujesz
się trochę wydobyciem ropy, może wchodzisz też w
jeszcze jakiś interes, albo...
-
Ach, rozumiem. To tak jak ty. Tylko że twoja
rodzina już sporo zrobiła przed tobą, prawda? Nie
musiałeś własnymi rękami zaczynać wszystkiego od
początku.
Tylko czternastolatek potrafi tak rzucić człowieka
na kolana!
-
Owszem, to prawda. Ale dzięki mnie nasze
interesy stały się o wiele bardziej dochodowe, zwięk-
szyłem hodowlę bydła...
-
Wprowadziłeś w życie te nowe przepisy dotyczące
wydobycia ropy, co też ci pomogło - podpowiedział
Tony.
Cole kącikiem oka zerknął na siedzącego obok.
zapatrzonego w mijane krajobrazy chłopca. Skąd on to
wszystko wie? Spojrzał w tylne lusterko. Twarz
Allison była przesłonięta czytanym magazynem.
-
Nie jesteś głodny? - desperacko próbował zmie-
nić temat.
-
Zawsze jestem głodny - uśmiechnął się Tony. -
Mama mówi, że zamiast żołądka mam worek bez dna.
-
W takim razie zatrzymajmy się, żeby coś przeką-
sić. To jest niezłe miejsce. Nigdzie nie jadłem równie
pysznych wędzonych żeberek jak tutaj. A przepisu na
swój sos strzegą jak oka w głowie!
-
To super pomysł! - zawołał Tony, z radosnym
oczekiwaniem patrząc na Cole'a błyszczącymi czar-
nymi oczami.
To była chwila, kiedy syn ostatecznie zawładnął
jego sercem.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Oczywiście, że cię pamiętam, Allison. - Oparty
o kule Cameron uśmiechnął się. Od kilku tygodni mógł
już samodzielnie się poruszać. Tydzień temu zdjęto mu
gips z ręki. - Kochałem się w tobie. Byłaś dla mnie
ideałem kobiety.
Cole i Tony stali w holu obładowani bagażami.
Cameron doprawdy mógł sobie darować te swoje
uwagi, pomyślał Cole. Przeniósł wzrok na Allison.
Słowa Camerona lekko ją zmieszały. Wyglądała przez
to jeszcze bardziej atrakcyjnie. To też było niepotrzebne.
- Dziękuję, Cam - roześmiała się Allison.
Cameron westchnął tylko.
-
Coś w tym jest, że faceci zwykle mają słabość do
starszych od siebie kobiet. - Udał, że osłania się przed
jej wyimaginowanym ciosem. Zwrócił się do chłopca:
- Cześć! Ty pewnie jesteś Tony. Jestem Cameron, brat
Cole'a. Jego dużo młodszy brat.
-
Już dobrze, wystarczy - Cole odwrócił się do
swoich gości. - Cameron jest całkiem niemożliwy,
odkąd siedzi w domu. Ma za dużo wolnego czasu. Z
utęsknieniem czekam, kiedy wreszcie będę mógł znów
go wysłać do pracy.
Tony popatrzył na Camerona.
-
Cieszę się, że pana poznałem.
-
No, nareszcie zjawił się ktoś, kto potrafi okazać
człowiekowi trochę szacunku.
-
Słuchaj, Cameron, może byś podzielił się z
Tonym swoimi przemyśleniami na temat wyższości in-
110
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
westowania w nieruchomości i ropę nad hodowlą
bydła? - zaproponował Cole z miną niewiniątka. - Ja
zaś przez ten czas pokaże Allison przygotowane dla
nich pokoje. - Pociągnął Allison za sobą na schody,
ż
ałując w duchu, że nie mógł uwiecznić na zdjęciu
zdumionej twarzy brata, kiedy Tony natychmiast
podchwycił zaproponowany przez niego temat. Cole
obserwował to z rozbawieniem.
-
Wygląda na to, że Cameron nieźle zniósł to, co się
stało, prawda? - zauważyła Allison.
-
Nie daj się zwieść. On wszystko tłamsi w sobie.
Boję się, że niedługo nadejdzie dzień, kiedy nie wy-
trzyma tego dłużej i wybuchnie.
-
Pamiętam, że zawsze był bardzo spokojny i na-
prawdę nieśmiały.
- W to nie wątpię, zwłaszcza kiedy ty byłaś w pobliżu.
Potrząsnęła głową, nie chcąc wdawać się w dyskusję
na ten temat.
Zatrzymał się przed wejściem do pokoju, postawił
torbę
;
na podłodze i otworzył drzwi.
-
Wybrałem dla ciebie tę sypialnię. Powinno ci być
tu wygodniej, bo jest połączona z łazienką. - Wstawił
do środka bagaże i ruszył dalej korytarzem. - Tony'ego
umieścimy tutaj. Kiedyś to był pokój Cody'ego. -
Odwrócił się ku niej. - Czy wiesz, że między nim i
Tonym jest taka sama różnica wieku jak między
Codym a mną? Mogliby być braćmi.
-
Ale nie są.
Nie patrząc na Allison, położył torbę w nogach
łóżka. Kiedy znów na nią spojrzał, dostrzegł cierpienie
w jej oczach. Podszedł do niej, objął w talii i przytulił
do siebie.
- Wszystko się ułoży, zobaczysz. Będzie dobrze.
Tak się cieszę, że przyjechaliście.
Wyciągnęła ręce, objęła go, opierając palce na
szlufkach jego paska.
MIŁOŚĆ
PO
TEKSASKU
111
-
To wszystko jest takie dziwne. Odchylił się
nieco, by spojrzeć na jej twarz.
-
Co masz na myśli?
-
Mam wrażenie, że nie powinnam wchodzić na
górę. Przez tyle lat mieszkałam tutaj, ale ani razu nie
byłam na górze. Mogłam wchodzić do niektórych
pokoi na dole, ale nigdy tutaj. Czuję się nieswojo.
-
Ależ kochanie, co ty opowiadasz. Kto zabronił ci
tu przychodzić?
-
Nikt nigdy nie powiedział mi tego wprost, Ale od
dziecka wiedziałam, że tak jest.
-
Najwyższy czas, żebyś wybiła sobie z głowy takie
pomysły, zgoda? Chodź, oprowadzimy Tony'ego po
okolicy. Tobie też chcę pokazać, co się tu przez te lata
zmieniło.
Bolała ją głowa, kiedy wieczorem dotarła do swoje-
go pokoju. Miała wrażenie, że czas zatrzymał się w
miejscu, że wcale nie było tych piętnastu lat. Nie
wyjechała z rancza, ojciec nie umarł i wszystko było jak
dawniej. A potem patrzyła na Tony'ego, zadającego
nieskończoną ilość pytań, zafascynowanego tym, co
widzi, chłonącego wszystko jak gąbka.
Tak bardzo było jej go żal. To wszystko powinno
być częścią jego dzieciństwa. Czy zdobędzie się na
wyznanie mu prawdy? Jak zdoła mu to wytłumaczyć?
Nigdy w życiu nie słyszał o Letty Callaway i miała
szczerą nadzieję, że uniknie spotkania z tą wiedźmą.
Nawet teraz, w tej dużej sypialni, przydzielonej jej
przez Cole'a, czuła się nieswojo. Jakby podświadomie
obawiała sie, że nagle wpadnie tu Letty i każe się jej
wynosić.
Co za bzdury. Jest po prostu zmęczona. Poprzedniej
nocy niemal nie zmrużyła oka. Nie mogła przyzwycza-
ić się do myśli, że znów wraca do przeszłości, którą
starała się wymazać z pamięci. Kiedy skręcili z auto-
112
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
strady na drogę prowadzącą na ranczo, zrozumiała, że
ten powrót przysporzy jej znacznie więcej cierpień, niż
mogła przypuszczać.
Od razu dostrzegła wszystkie wprowadzone zmiany
i innowacje. Nowy dach z daleka jaśniał w promie-
niach słońca, stanowiąc jaskrawy kontrast ze świeżo
pomalowanymi, oślepiająco białymi ścianami z suszo-
nej cegły.
Tym razem nie skręcili w stronę domów dla pracow-
ników, ale zatrzymali się na podjeździe przed wysoki-
mi frontowymi drzwiami. Teraz jest tu gościem-goś-
ciem Callawayów.
Przypomniała sobie to wszystko, rozglądając się po
sypialni. Skoro tak, to postara się wykorzystać jak
najlepiej swój nowy status.
Podeszła do drzwi prowadzących do łazienki i za-
jrzała do środka. Była to największa i najbardziej
luksusowo urządzona łazienka, jaką w życiu widziała.
Niemal połowę jej powierzchni zajmowała ogromna
wanna z jacuzzi. Wchodziło się do niej po kilku
stopniach. Przy ścianie znajdowała się podwójnej
wielkości kabina prysznicowa z gładkich szklanych
tafli. W długi blat były wpuszczone dwie umywalki. W
umieszczonym nad nimi lustrze odbijało się drugie,
zajmujące całą przeciwległą ścianę.
Jeszcze nigdy nie widziała czegoś podobnego, rów-
nie ekstrawaganckiego i jednocześnie kuszącego. Z ra-
dosnym chichotem, na jaki nie pozwoliła sobie od
dzieciństwa, podbiegła do wanny i odkręciła kurki.
Na półkach umieszczonych nad wanną była cała
masa olejków do kąpieli, mydełek i innych kosmety-
ków. Wróciła do sypialni po piżamę. Okazało się, że jej
rzeczy już ktoś rozpakował. W szufladzie komody
znalazła swoją złożoną koszulkę.
Wanna była już pełna wody. Dostrzegła stojącą na
półce szeroką świecę i leżące obok zapałki. Bez za-
MIŁOSĆ PO TEKSASKU
113
stanowienia zapaliła ją i zgasiła górne światło. W jed-
nej chwili znalazła się w innym świecie. Lustra po-
chwyciły drgające światło świecy, zwielokrotniły je,
skąpały całe wnętrze w łagodnym blasku. Allison
zrzuciła ubranie i wślizgnęła się do wody.
Od razu poczuła się cudownie. Gorąca woda uspo-
kajała jej zmęczone ciało. Nacisnęła guzik, żeby włą-
czyć podwodny masaż. Poruszona silnikami woda
zawirowała wokół niej, falowała niosąc ulgę napiętym
mięśniom, kojąc znękany umysł. Oparła głowę na
wyściełanym oparciu wanny i zamknęła oczy.
Naraz dobiegł ją jakiś cichy dźwięk, jakby ktoś
delikatnie uchylił drzwi. To przecież niemożliwe, po-
myślała, unosząc lekko powieki. Oczy rozszerzyły się
jej ze zdumienia. Po drugiej stronie łazienki w otwar-
tych drzwiach stał Cole, ubrany w jasnozielony szlaf-
rok.
Powierzchnia wzburzonej wody była pokryta gęstą
pianą, ale Allison i tak zanurzyła się aż po szyję.
-
Co ty tu robisz? - zaczęła, ale woda, która nalała
się jej do ust, zagłuszyła ostatnie słowa. Cole uniósł
brwi.
-
Och, czyżbym ci nie powiedział? - zapytał ze
zdziwieniem. - Nasze sypialnie mają wspólną łazienkę.
-
Nie powiedziałeś - odrzekła zduszonym głosem.
- Zapomniałeś o tym istotnym fakcie.
- Och. - Rozejrzał się wokół i znów spojrzał na nią.
- To dla mnie najlepsza część dnia, kiedy mogę
zapomnieć o wszystkim i nareszcie odpocząć. Widzę,
ż
e znalazłaś świecę. Tak jest przyjemniej, prawda?
Sięgnął do paska szlafroka.
- Co ty chcesz zrobić?
Zrobił zdziwioną minę.
- Chyba nie będziesz mieć nic przeciwko temu, jeśli
skorzystam z wanny razem z tobą? Jest tak duża, że
oboje się w niej zmieścimy.
114
MIŁOŚĆ
PO
TKKSASKU
Nie zdążyła zaprotestować, kiedy zdjął szlafrok i
wszedł do wanny.
Zaparło jej dech na widok jego potężnego, ob-
nażonego ciała. Głos uwiązł jej w gardle.
Do tej pory nie widziała nagiego mężczyzny, dopie-
ro teraz to sobie uświadomiła. Zerknęła na jego
szeroką, owłosioną pierś, potężne ramiona i barki,
biodra i uda... z całej siły zacisnęła powieki. Spieniona
woda z pluskiem uderzyła o ściany wanny, kiedy się w
niej zanurzył.
Cole miał rację. W środku było rzeczywiście dużo
miejsca, ale nie dla dwojga. Ze zdumiewającą non-
szalancją ujął jej stopy i położył je z obu stron swojego
ciała. Westchnął głęboko.
-
No i czy to nie jest cudowne? Urządziliśmy tę
łazienkę zeszłej zimy. Było z tym trochę kłopotów i
wydatków, ale warto było. Taka kąpiel każdemu
ś
wietnie robi.
-
Cole, nie powinieneś tu przychodzić i dobrze o
tym wiesz. Co Tony by sobie pomyślał, gdyby nas tu
zobaczył?
-
Chyba nie musi o tym wiedzieć?
-
Oczywiście, że nie, ale...
-
To twoja prywatna sprawa, co robisz w swojej
łazience, czy tak?
-
Chodzi mi o to, że...
-
Chodzi o to, że powinnaś się zrelaksować, a za-
miast tego jesteś okropnie spięta - odrzekł, przeciąga-
jąc dłońmi po jej udach i łydkach, uciskając lekko
mięśnie.
-
Cole! Przestań!
-
Rozluźnij się, kochanie. Nie mam zamiaru cię
napastować.
-
A jak myślisz, co przed chwilą robiłeś? Ulokowa-
łeś mnie w pokoju, który ma wspólną łazienkę z twoją
sypialnią, i zapomniałeś mnie o tym uprzedzić. Po-
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
115
czekałeś, aż wejdę do wanny i wtedy mnie zaskoczyłeś.
Ty... - zabrakło jej słów.
-
Słucham - powiedział usłużnie, podnosząc brwi.
-
Czy byłbyś łaskaw wyjść stąd i poczekać, aż
skończę się kąpać?
-
Nie. Jeszcze coś? - zapytał z uśmiechem.
-
Dobrze. W takim razie ja wyjdę, a ty się kąp... -
dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie może tego
zrobić, jeśli nie chce stanąć przed nim naga.
Znów zanurzyła się po szyję w wodzie.
- Rozluźnij się i odpocznij. Zapewniam cię, że nie
gryzę. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Chyba żebyś
mnie zachęciła. - Sięgnął po mydło i zaczął się
namydlać.
Udała, że nie słyszy jego słów. Przyglądała się jego
ruchom, patrzyła, jak pokryte pianą gęste włosy na
jego piersi podnoszą się nieco i skręcają.
Znów poczuła delikatny, przyjemny dotyk wirują-
cej wokół niej wody. Właściwie nie powinna się tak
unosić. Przecież nic jej nie grozi.
Jednak coś nie dawało jej spokoju. Sama nie
wiedziała, co o tym myśleć. Pierwszy raz w życiu
kąpała się razem z mężczyzną.
- Cole, dlaczego ty to robisz?
Popatrzył jej w oczy.
- Przez ostatnie kilka tygodni nie mogłem myśleć
o niczym innym niż o waszym przyjeździe. Cały czas
zastanawiałem się, jak to będzie. Wreszcie zrozumia-
łem. Chciałbym, żebyśmy znów stali się sobie bliscy,
tak jak kiedyś. Wiem, że nie możemy tak po prostu
wymazać z pamięci tego, co się stało, zapomnieć o tych
piętnastu latach, ale spróbujmy to przezwyciężyć. Nie
chciałbym, żeby ta wizyta pozostała jedynie uprzej-
mym gestem. Przecież dzisiaj prawie nie rozmawialiś-
my ze sobą, ani przez chwilę nie byliśmy sami. Myślę,
ż
e oboje chcemy czegoś więcej. - Wyciągnął do niej
116
MIŁOSC PO TEKSASKL'
pokryte pianą dłonie. - Teraz mamy okazję, żeby się
lepiej poznać.
-
Nie będę się z tobą kochać - oznajmiła stanow-
czo.
-
Dzięki za informację, kochanie, ale wcale cię o to
nie prosiłem.
Poczuła, że się rumieni.
-
Przynajmniej nie będzie niedomówień.
-
Skoro już wszystko wiemy, to chodź, umyję ci
plecy - powiedział, przyciągając ją do siebie i od-
wracając tyłem.
Zaczął masować jej kark, uspokajając ją szeptem.
Powoli przesuwał dłonie coraz niżej, wprawnie ucis-
kając napięte mięśnie. Zaczęła się rozluźniać, oparła
się wygodniej o niego. Dopiero po jakimś czasie zdała
sobie sprawę, że już nie masuje jej pleców. Delikatnie
obejmował ją w talii.
Wiedziała, że powinna zaprotestować, ale ogarnęła
ją jakaś dziwna senność. Czuła się ociężała, nie miała
siły się ruszyć. Głowa opadła jej na ramię Cole'a.
Zamknęła oczy i westchnęła cicho. Teraz było jej
dobrze.
-
Allison.
-
Mhm.
-
Chciałbym, żebyś przez następne tygodnie za-
stanowiła się nad czymś i potem dała mi odpowiedź.
-
Nad czym? - wymruczała sennie.
-
Czy zgodzisz się wyjść za mnie, żebyśmy już
zawsze byli razem we trójkę, nie tylko po parę dni od
czasu do czasu?
Obudziła się w niej czujność. Spróbowała się wy-
prostować.
- Poczekaj, nic na razie nie mów. Chciałbym, żebyś
to sobie przemyślała, żebyś wiedziała, czego pragnę
i do czego zmierzam. Nie przypominaj mi, że nie byłem
przy tobie w chwili, kiedy najbardziej tego potrzebo-
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
117
wałaś. Wiem o tym. Teraz chodzi mi o coś innego -
chcę, żebyś uwierzyła, że już nigdy cię nie opuszczę,
ż
e zawsze będę przy tobie. Nie tylko dlatego, że możesz
mnie potrzebować. To ja ciebie potrzebuję, bez ciebie
moje życie nigdy nie będzie pełne. Wytrwałem piętnaś-
cie lat, ale nie chcę już tak żyć dłużej. - Delikatnie
odchylił na bok jej głowę, dotknął ustami szyi. - Ko-
chanie, pomyśl nad tym, dobrze? Wrócimy do tego,
zanim wyjedziesz.
Odsunął ją lekko i podniósł się, Allison obronnym
gestem uniosła ręce, osłaniając się przed ociekającą z
niego wodą. Colą wyszedł z wanny, osuszył się
ręcznikiem i włożył szlafrok.
- Tylko się nie utop, słyszysz? - uśmiechnął się do
niej i cicho zamknął za sobą drzwi, zostawiając ją
samą.
W nagłej ciszy, przerywanej tylko cichym szem-
raniem falującej wody, Allison zamrugała gwałtownie
powiekami. Czy to wszystko zdarzyło się naprawdę?
Drgający płomień świecy odbijał się w lustrach, w jego
łagodnym blasku wszystko wydawało się nierzeczywis-
te jak senne marzenie.
Czy Cole naprawdę tu był? Co on zrobił? Nawet nie
przypuszczała, że może aż tak odczuć jego obecność.
Wprawdzie gdy podjęła decyzję o przyjeździe na
ranczo, zdawała sobie sprawę, że będzie musiała się
mieć przed nim na baczności, ale była pewna, że
przynajmniej w swojej sypialni i łazience jest bezpiecz-
na.
Co teraz zrobić? Poprosić o inny pokój? Zamykać
się na klucz? A może poczekać na rozwój wypadków?
Uśmiechnęła się do siebie.
Właściwie dlaczego nie skorzystać z pobytu tutaj,
pogodzić się z przeszłością i spojrzeć na życie inaczej,
nacieszyć się nim?
Z ociąganiem wyłączyła urządzenie do masażu.
118
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
Woda uspokoiła się. Allison wyszła z wanny przepeł-
niona jakimś nowym, radosnym podnieceniem.
Osuszyła się ręcznikiem, ciesząc się jego przyjem-
nym, miękkim dotykiem. Powoli przeciągała nim po
rozgrzanej skórze. Naraz zadrżała.
-
Niemal zapomniałem... - usłyszała za sobą głos
Cole'a. Dostrzegła w lustrze jego odbicie. Stał na
progu. Chyba przyglądał się jej od dłuższej chwili.
Serce jej gwałtownie zabiło. Spotkała w lustrze jego
wzrok, szybko osłoniła rękami piersi.
-
Allison, jesteś piękna.
Poczuła na karku dotyk jego ust. Musnął włosami
jej policzek. Bezwolnie odwróciła się do niego, lekko
uniosła głowę i wspiąwszy się na palce, dotknęła jego
ust. Były takie gorące. Całowała go namiętnie. Cole
jęknął cicho i, nie odrywając warg od ust Allison, wziął
ją na ręce.
Przywarła do niego mocniej, objęła rękami za szyję.
Teraz on był całym jej światem.
Pod plecami poczuła miękki dotyk cienkich przeście-
radeł. Cole przytłaczał ją swoim ciężarem. Na chwilę
oderwał od niej usta, oboje łapczywie nabrali powietrza.
Lekko przesunął rękami po jej ciele, jakby odnajdując
je na nowo. Allison poddawała się jego pieszczotom,
oboje zatracali się w nich, zapominali o przeszłości, o
wszystkim, znów liczyli się tylko oni dwoje.
- Allison, nie mogę już dłużej... -jęknął nagle Cole,
ale ona już tego prawie nie usłyszała. Ten jeden raz,
kiedy przeżyła coś podobnego, był tak dawno temu, że
tamto wspomnienie zblakło. Wszystko było nowe
i nieznane -jego cudowna obecność, sposób, w jaki jej
dotykał, męski zapach, urwany oddech, smak jego
skóry.
Nie mogli już dłużej czekać. Splątane ciała zadrżały
w szaleńczym rytmie. Cole krzyknął cicho, objął ją
jeszcze mocniej, aż do bólu, aż do stłumionego szlochu.
MIŁOŚĆ PO TKSASKU
119
Allison przywarła do niego z całej siły. Już nigdy go
nie opuści, nigdy nie pozwoli mu odejść. Cole wes-
tchnął głęboko, obrócił się na bok. Leżeli mocno
objęci. Allison popatrzyła na jego wilgotną twarz.
Miał zamknięte oczy. Uśmiechnęła się i leciutko
dotknęła jego policzka. Otworzył powieki, popatrzył
na nią z bliska.
-
To nie było zamierzone - wymruczał przeprasza-
jąco.
-
Naprawdę?
-
Naprawdę. Chciałem tylko uświadomić ci swoją
obecność.
-
I to ci się udało.
-
Chciałem tylko obudzić w tobie pragnienie. Prze-
bić ten mur, jaki nas dzielił od mojego przyjazdu do
Mason.
-
To też ci się udało.
-
Wydawało mi się, że potrafię nad sobą panować.
Nie przypuszczałem, że posuniemy się aż tak daleko.
-
Ach tak. Chciałeś mnie roznamiętnić i odejść,
tak?
-
Mniej więcej - przyznał z bladym uśmiechem.
-
To nie świadczy o tobie najlepiej.
-
Możliwe.
-
To, co się stało, niczego jeszcze nie dowodzi, Cole.
-
W każdym razie potwierdza, że dobrze nam ze
sobą w łóżku,
-
Ale to jeszcze za mało, żeby podjąć decyzję.
-
Uważam, że to bardzo dobry początek.
-
Cole, wtedy oboje byliśmy dziećmi i nie mieliśmy
pojęcia, czego chcemy od życia.
-
Mów za siebie. Ja zawsze świetnie wiedziałem.
Pod tym względem nic się nie zmieniło.
-
Ja się zmieniłam, Cole .Już nie jestem tamtą małą
dziewczynką, która deptała ci po piętach.
Pogładził delikatnie jej ciało.
120
MIŁOŚĆ
PO
TESSASKU
-
To prawda, że trochę się zmieniłaś, ale nie widzę
w tym nic złego.
-
Cole, od dawna jestem zdana tylko na siebie.
Nauczyłam się niezależności, cenię swoją wolność.
-
Przecież nie chcę, żebyś z tego rezygnowała.
-
Naprawdę?
-
Oczywiście, że nie. Jestem dumny z tego, że
potrafiłaś dać sobie radę, wyrobiłaś sobie nazwisko,
odkryłaś swoje zdolności. Chcę tylko, żebyś stała się
częścią mojego życia.
-
Chodzi ci o mnie... czy o Tony'ego?
-
O czym ty mówisz?
Przez dłuższą chwilę patrzyła na niego w milczeniu.
- Sama nie wiem. Przez tyle lat nie zrobiłeś nic,
ż
eby mnie znaleźć, chociaż nie ukrywałam się przed
tobą. Dopiero kiedy spotkałeś Tony'ego. Rozumiem
to, że chcesz poznać syna, ale nie musisz mnie też brać
pod uwagę. To nie musi być transakcja wiązana.
Zmrużył oczy i odsunął się. Sięgnął po papierosa,
zaciągnął się dymem. Popatrzył na nią dopiero po
chwili.
- Wiesz, nie mówmy teraz ani o Tonym, ani o tobie.
Jeśli myślisz, że kochałem się z tobą tylko dlatego, to
rzeczywiście masz rację - jednak cię nie znam. Ani, co
jest tak samo ważne, ty nie znasz mnie.
Już nie był czułym kochankiem. Jej serce przepełniła
rozpacz. Wspomniała minione smutne lata. Jak mogła
sądzić, że powrót do przeszłości nie przyniesie cier-
pienia?
Sięgnęła po pogniecioną podomkę, okryła się i wstała.
-
Widzisz, Cole? Seks niczego nie rozwiązuje- po-
wiedziała, odwracając się w stronę drzwi.
-
Dla ciebie to nie było nic więcej? Tylko chwila
przyjemności? Chciałaś zapomnieć o wszystkim i iść
sobie? W takim razie nie dziwię się, dlaczego jesteś
sama.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
121
Allison zatrzymała się i popatrzyła na niego.
-
Nie oskarżaj mnie, Cole. Ciebie też przez piętnaś-
cie lat nie ciągnęło do ołtarza.
-
Masz rację. Na własnej skórze doświadczyłem, że
nie należy wierzyć słowom kobiety.
-
To zabawne - odrzekła z uśmiechem Allison. - Ja
dowiedziałam się tego samego o mężczyznach. Może
więc mamy ze sobą więcej wspólnego, niż na początku
sądziłam. Dobranoc, Cole.
Odwróciła się i wyszła, zostawiając go wpatrzonego
w dzielące ich zamknięte drzwi.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Cole, jak możesz mieszkać gdzieś indziej niż tu?
- zapytał Tony, kiedy nazajutrz wybrali się na przejaż-
dżkę.
Cole miał za sobą bezsenną noc. Ten wypad za-
planowali z Tonym już wczoraj. To dlatego ponownie
wszedł wieczorem do łazienki - chciał zaproponować
Allison, by im towarzyszyła.
Allison też chyba nie zmrużyła oka. Kiedy rano
zeszła na śniadanie, miała spuchnięte powieki i pod-
krążone oczy. Jeździli już od jakiegoś czasu, ale jeszcze
nie odezwała się ani słowem. Tony wychodził ze skóry,
ż
eby podtrzymać rozmowę.
- Masz rację, to nie jest łatwe - odezwał się Cole
- ale oprócz rancza mam jeszcze kilka interesów,
którym też muszę poświęcać trochę czasu. Dlatego
sprawy rancza zostawiłem innym.
-
Cameronowi i Cody'emu?
-
Cameron pracuje razem ze mną. A Cody? No
cóż, on chyba sam jeszcze dokładnie nie wie, czym
chciałby się zajmować. Bywa tu od czasu do czasu.
Ma własne sprawy.
-
W takim razie, kto kieruje ranczem?
-
Zatrudniamy zarządcę i kilku pracowników,
oczywiście jest jeszcze moja ciotka... -Do diabła, stało
się.
-
Twoja ciotka?
-
Tak. Zajmuje się głównie prowadzeniem domu.
-
Dlaczego jeszcze jej nie widziałem?
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
123
-
Nie ma jej tu teraz -powiedział, unikając wzroku
Allison. - Wyjechała.
-
Wróci przed naszym wyjazdem?
-
Wątpię.
Letty stanowiła kolejny trudny problem. Do diabła,
miał już dość tego ciągłego roztrząsania, czy przypad-
kiem nikt nie poczuje się urażony. W końcu teraz już
nie jest ważne, co Letty kiedyś zrobiła. Należy do
rodziny. To ona zajęła się wszystkim po śmierci
rodziców. Musi doprowadzić do tego, by Allison
pogodziła się z jej obecnością.
Po wczorajszej nocy miał złe przeczucia. Allison
chyba była bardziej skłonna przebaczyć ciotce niż
jemu. Jak mógł dopuścić, by sprawy wymknęły mu się
spod kontroli? Jak mógł tak się zachować? Był zbyt
pewny siebie, sądził, że potrafi nad sobą zapanować.
Dostał gorzką naukę.
- Cole?
Otrząsnął się z tych rozważań. Tony już kilka razy
powtórzył jego imię.
-
Przepraszam, zamyśliłem się - uśmiechnął się do
jadącego obok niego chłopca.
-
Nie szkodzi. Mojej mamie to też się często
zdarza. Jestem przyzwyczajony. Zastanawiałem się, w
którym miejscu kończy się twój teren. Jeździmy już
tyle godzin i natykamy się tylko na bydło i wiatraki.
Cole rozejrzał się wokół. Odjechali już kawał drogi
od zabudowań. Wskazał ręką na ciągnące się w oddali
wzgórza.
-
Tamte góry ograniczają naszą ziemię od północy.
Na południe posiadłość ciągnie się niemal do granicy z
Meksykiem na Rio Grandę.
-
Przecież to jest ogromny obszar! -wykrzyknął ze
zdumieniem Tony.
-
To prawda.
124
MIŁOŚĆ
PO TEKSASKU
- Och! - Odwróci! się do Allison. - Wiedziałaś, że
to ranczo jest takie wielkie?
Twarz Allison była osłonięta rondem kapelusza, na
oczach miała ciemne okulary. Trudno było odgadnąć,
co myśli.
- Nie chcę psuć wam zabawy - powiedziała skru-
szona - ale już bardzo dawno nie jeździłam konno.
Jeśli zaraz nie wrócimy, to przez następne dni będę
siedzieć na poduszce.
Tony roześmiał się i spojrzał na Cole'a.
- W takim razie chyba musimy zostawić ją w do
mu, co?
Nigdy! zarzekł się w duchu Cole. Cameron tylko
czeka, żeby ją zabawić. Przypomniał sobie Cody'ego.
Do tej pory z pewnością już się czegoś dowiedział o
wypadku. Gdzie on się teraz podziewa?
- Właściwie ja też powinienem wracać. O jedenas-
tej będę miał ważny telefon.
Nie potrafił pozbyć się bezsilnej złości. Było tyle
rzeczy, które chciał powiedzieć Allison na osobności,
miał tyle do powiedzenia Tony'emu i nie mógł tego
zrobić. Przynajmniej nie teraz, póki chłopiec nie pozna
prawdy. Chwilami zdawało mu się, że jest w sytuacji
bez wyjścia.
Po raz pierwszy w życiu nie potrafił zapanować nad
tym, co się działo. Źle się czuł w takiej roli. Zerknął z
ukosa na Allison. Od rana nawet na niego nie
spojrzała.
Właściwie sam sobie był winien. Pięknie się za-
chował wczoraj wieczorem. Nie powinien się nawet
łudzić, że jego przeprosiny mogłyby coś zmienić.
Dopiero o pierwszej przestał zajmować się urzędo-
wymi sprawami. Kiedy wyszedł ze swojego gabinetu,
Tony i Cameron grali w pokera.
- Gdzie jest twoja mama? – zapytał Cole z pozorną
obojętnością w głosie.
MIŁOŚĆ PO TEKSAS KU
125
- Poszła do siebie na górę. - Tony oderwał się od
gry i popatrzył na niego. - Jazda dała jej w kość
- wyjaśnił z szerokim, typowym dla Callawayów
uśmiechem. — Chyba nie było jej z nami lekko.
Cameron podniósł oczy na brata.
- Kiepsko wyglądasz, stary. Idź się zdrzemnąć. Ja
się zajmę Tonym.
Weszła Rosie z tacą zastawioną szklankami z lemo-
niadą i ciasteczkami.
-
Może zostawiłaś coś dla mnie na lunch? - zapytał
ją Cole.
-
Jasne. Przynieść ci tutaj?
-
Nie, Wystarczy, jeśli powiesz, gdzie mogę to
znaleźć.
-
Na przykrytej tacy, w lodówce.
Poszedł do kuchni, zerkając po drodze do wy-
dzielonego z części patio oszklonego pokoju, gdzie w
dziecinnym łóżeczku spała Trisha, otoczona swoimi
zabawkami.
Oddałby wszystko, by mieć taką córeczkę, którą
oboje z Allison mogliby razem wychowywać...
Nagle przeszyła go gwałtowna myśl. O Boże, nie!
Nie, tylko nie to! Otworzył lodówkę, wyjął talerz z
sałatką i kanapkami. Przysiadł na brzeżku stołka przy
kuchennym barku. Musiał zaspokoić głód, choć
szkoda mu było czasu na jedzenie. Musi natychmiast
porozmawiać z Allison. Musi się dowiedzieć... Ale z
niego bezmyślny idiota. Dlaczego nie pomyślał...
Odstawił talerz do zlewozmywaka, opróżnił drugą
szklankę mleka i pognał po schodach na górę. Drzwi
do pokoju Allison były zamknięte. Może spała? Jeśli
tak, nie będzie jej budzić. Wszedł do swojej sypialni,
ś
ciągnął ubranie. Po tej porannej przejażdżce prysznic
dobrze mu zrobi. Wszedł do łazienki. Od razu poczuł
lekki zapach perfum Allison. Na półce nad umywalką
126
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
leżała jej szczotka do włosów i grzebień. Uśmiechnął
się na ten widok.
Kończył zapinać koszule, kiedy wydało mu się, że
słyszy jakiś dźwięk. Boso podszedł do drzwi, uchylił je
bezgłośnie i zajrzał do jej pokoju. Allison leżała na
brzuchu, z zamkniętymi oczami i skrzywioną twarzą.
- Co ci jest? - zapytał szeptem, nie chcąc jej budzić,
w razie gdyby spała.
Otworzyła oczy i popatrzyła na niego.
-
Czy ty nigdy nie pukasz?
-
Bałem się, że mogę cię obudzić.
-
Za bardzo jestem obolała, żebym mogła zasnąć.
-
Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałaś?
-
ś
eby wam popsuć przyjemność? Tony był za-
chwycony jak nigdy. Nie widziałam go w takim stanie
od ostatniego koncertu jego ulubionego piosenkarza.
-
Poczekaj chwilę.
Wszedł do łazienki i wyjął z szafki z lekarstwami
jakąś buteleczkę. Wrócił i usiadł na brzegu łóżka.
-
Co ty chcesz zrobić?
-
Chcę ci trochę ulżyć — uśmiechnął się.
-
O tak! Z pewnością!
- Źle mnie zrozumiałaś - zaprzeczył i zaczął pod-
ciągać jej koszulkę.
Allison z jękiem uniosła się na łokciu.
- Cole, natychmiast mnie zostaw. Nie wykorzystuj
tego, że nie mogę się ruszyć. Idź sobie, proszę.
Wybuchnął śmiechem.
- Zobaczysz, że to nie tylko będzie przyjemne, ale
i pupa przestanie cię boleć.
Odciągnął aż do talii jej koszulę, zwilżył dłonie
odrobiną płynu z butelki i przemawiając do niej
uspokajająco, rozpoczął masaż.
Powoli napięte mięśnie zaczęły się rozluźniać.
Wprawnymi ruchami masował jej pośladki i uda.
Allison początkowo jęczała z bólu, ale po chwili
MIŁO
SC
PO
TEKSASKL
127
uspokoiła się, oddychała coraz równiej, wreszcie za-
mknęła oczy i usnęła.
Cole wstał po cichutku, zabrał butelkę i schował ją
na miejsce. Zerknął na prysznic, zastanawiając się, czy
ostudziłaby go zimna woda.
Musi zająć myśli czym innym. Wrócił do siebie,
skończył się ubierać i zaczął schodzić na dół. Dobiegły
go głosy Camerona i Tony'ego.
- Wiesz, ciągle nie mogę zrozumieć - mówił Tony
- dlaczego mama nigdy mi nie powiedziała, że was
zna. Przecież jesteście sławni, co chwila piszą coś na
wasz temat. A ona nigdy nie wspomniała o żadnym
z was ani słowem. Czy to nie jest dziwne?
Cole zatrzymał się, ciesząc się, że tym razem to nie
on musi znaleźć odpowiedź.
-
Chyba musisz zapytać o to swoją mamę. Wiesz,
każdy ma swoje powody. Nie ma co zgadywać.
-
Racja. Ale wiesz co, zaczynam podejrzewać, że za
tym coś się kryje.
-
Co masz na myśli?
-
Wydaje mi się, że mama i Cole kiedyś się
pokłócili... może to była sprzeczka zakochanych czy
coś takiego.
Cole nie ruszył się z miejsca. Chciał usłyszeć od-
powiedź Camerona.
-
Dlaczego tak sądzisz?
-
Oni czasami tak dziwnie na siebie patrzą. Wtedy,
kiedy myślą, że nikt tego nie widzi. - Cameron
roześmiał się. - Wiesz, jakoś nie mogę się oswoić z
myślą, że mama może się kimś interesować- z ociąga-
niem dodał Tony.
-
Chyba mówiłeś wcześniej, że się z kimś spotyka.
-
Tak, ale to co innego. Ed przyjeżdża do miasta
raz czy dwa razy w miesiącu. Oni właściwie tylko się
przyjaźnią. Przy nim mama się nie denerwuje ani nie
rumieni, tak jak w obecności Cole'a.
128
MIŁOŚĆ
PO
TEKSASKU
-
Naprawdę? To ciekawe.
-
Jak myślisz, czy oni się pokłócili?
-
Nawet jeśli tak było, to nic mi o tym nie wiadomo.
Bytem wtedy dzieckiem.
-
Znałeś mojego tatę?
Zapadła głęboka cisza. Cole uśmiechnął się do
siebie. Chyba już powinien wybawić brata z opresji.
-
Nie, chyba nie,
-
Widzisz? To kolejna dziwna sprawa. Jak to
możliwe, że nikt go nie pamięta? Wydaje mi się...
-
No i kto wygrywa? - zapytał Cole, wchodząc do
pokoju i zbliżając się do nich. Cameron spojrzał na
niego jak tonący, któremu w ostatniej chwili podano
pomocną dłoń.
-
Cameron - odrzekł Tony.
Wszyscy trzej popatrzyli na rozłożone karty.
- Możesz zagrać za mnie - zaproponował Cameron,
sięgając po swoje kule. - Chyba pójdę się zdrzemnąć.
Trochę się dzisiaj zmęczyłem. - Zerknął na Tony'ego, a
potem znacząco spojrzał na Cole'a.
Cole zajął jego miejsce.
-
Czy Cameron powiedział ci, dlaczego chodzi o
kulach? - zapytał chłopca, kiedy zostali sami.
-
Tak, wspomniał mi o wypadku. To naprawdę
straszne, stracił żonę i został ranny.
-
Widziałeś jego córeczkę?
-
Och, tak! - Twarz Tony'ego rozjaśniła się w
uśmiechu,- Rosie przyniosła ją tutaj, kiedy mała się
przebudziła. Jest bardzo fajna.
-
Też tak myślę.
-
Cole, dlaczego się nie ożeniłeś? Jesteś przecież
głową rodziny. Nie chciałbyś mieć dzieci, którym
kiedyś mógłbyś to wszystko zostawić?
Boże, dlaczego ten dzieciak nie mówi o samo-
chodach czy dziewczynach, albo zespołach muzycz-
nych, tak jak inni chłopcy w jego wieku?
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
129
-
Nigdy nie myślałeś o zajęciu się w przyszłości
dziennikarstwem? - zapytał Cole, sięgając po papierosa.
-
Dlaczego pytasz? - zdziwił się Tony.
-
Bo świetnie sobie radzisz z wyciąganiem informacji.
-
Chcesz powiedzieć, że jestem wścibski?
-
Po prostu nigdy nie wiem, czego się po tobie
spodziewać.
-
Ale jak mogę się czegoś dowiedzieć, jeśli nie będę
pytać?
- No tak. Wracając do sprawy małżeństwa...
Frontowe drzwi trzasnęły z hałasem i w holu rozległ
się dźwięk czyichś szybkich kroków.
-
Jest tu kto? - zawołał ktoś głośno,
-
Tu jesteśmy, Cody! - odkrzyknął Cole z uśmie-
chem, puszczając oko do Tony'ego.
Podniósł się na powitanie brata. Cody zatrzymał się
w pół kroku na widok wstającego z podłogi chłopca.
Popatrzył na niego, potem przeniósł zdumiony wzrok
na Cole'a.
-
Cody, poznaj Tony'ego Alvareza. Tony, to mój
najmłodszy brat, Cody.
-
Cieszę się, że mogę cię poznać - powiedział Tony,
wyciągając rękę.
Cody nie mógł oderwać od niego wzroku. Podo-
bieństwo do Callawayów było wprost uderzające.
Mocno uścisnął jego dłoń.
-
Ja też się cieszę. Nie wiedziałem o twoim przyjeź-
dzie.
-
Przyjechaliśmy z mamą wczoraj.
-
Allison też tu jest? - Cody popatrzył na brata ze
zdumieniem.
-
Wiedziałbyś o tym wcześniej, gdybyś tu wpadł
czy dał jakiś znak życia.
Cody skrzywił się, słysząc jego ton.
- Przepraszam, ale nie przywykłem opowiadać się
z tego, co robię.
130
MIŁOŚĆ
PO
TEKSASKU
-
Widzę, że Letty nie miała na ciebie aż takiego
wpływu, jak się obawiałem.
-
Masz rację - uśmiechnął się Cody, - Zawsze
twierdziła, że jestem niepoprawny. A wiec - znów
spojrzał na Tony'ego - jak długo tu zostajecie?
-
Parę tygodni.
-
To świetnie. Musimy się gdzieś razem wybrać czy
coś sobie zaplanować, żeby się lepiej poznać.
-
Skąd wiedziałeś, że moją mamą jest Allison
Alvarez?
-
Bo tylko ona mogła dać ci takie imię i nazwisko -
bez zastanowienia odrzekł Cody.
Ta odpowiedź nie zadowoli go na dłuższą metę,
pomyślał Cole. Musi jak najszybciej porozmawiać z
Allison.
Wieczorem, kiedy wyszła z łazienki, zastukał do
niej. Tym razem poczekał, aż zaprosi go do środka.
Siedziała przy toaletce i szczotkowała włosy.
-
Musimy porozmawiać.
-
W takim razie mów - odrzekła krótko.
-
Musimy pomówić o Tonym.
Przestała czesać włosy i spojrzała na jego odbicie w
lustrze.
-
O co chodzi?
-
Posłuchaj - odezwał się Cole i zaczął przemierzać
pokój. - On jest bardzo bystry. Zaczyna układać sobie
wszystko w całość i zadawać pytania. Już to robi, A ja
nie chcę go oszukiwać.
-
Jakie pytania?
-
Między innymi na temat swojego ojca. Może
pamiętasz, mnie też wczoraj o to pytał. Dzisiaj przypa-
dkiem usłyszałem, jak wypytywał Camerona. - Od-
wrócił się i popatrzył na nią. - Allison, musimy
powiedzieć mu prawdę.
Opuściła wzrok na swoje dłonie.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
131
- To pierwszy krok, żeby zmienić go w Callawaya,
tak?
Podszedł bliżej i ukląkł przed nią.
-
Kochanie, przecież sama to rozumiesz. Czy tego
chcesz czy nie, kocham cię. Zawsze cię kochałem i
zawszę będę cię kochać. Wczoraj wieczorem powie-
działem, że chcę się z tobą ożenić. Naprawdę tego
pragnę. Czy nie widzisz, że powinniśmy usiąść razem
z nim i wszystko mu wytłumaczyć?
-
Oskarżając mojego ojca i twoją ciotkę?
-
Zapomnijmy o winnych. Powiedzmy mu prawdę.
Popełniliśmy błąd, to prawda. Przecież jesteśmy tylko
ludźmi. Tony musi to zrozumieć. - Wyciągnął ręce i
przytulił ją do siebie, opierając głowę na jej piersi.
Powoli położyła dłonie na jego głowie, zanurzyła
palce w miękkich włosach. Przypomniała sobie, że
często tak samo tuliła do siebie syna. Kochała ich obu.
Sama nie wiedziała, co robić. Z jednej strony chciała
oszczędzić chłopcu cierpień, ale nie chciała odbierać
mu jego dziedzictwa.
-
Masz rację - westchnęła w końcu. - Nie mogę
dłużej ukrywać przed nim prawdy, zwłaszcza teraz,
kiedy cię poznał.
-
Powiem mu, że się pobieramy, dobrze?
-
Nie! - Wyprostowała się gwałtownie. - Jeszcze za
wcześnie, żeby o tym mówić.
-
Dlaczego? Czy pomyślałaś, że może wczoraj
poczęliśmy nowe życie? Chyba że stosujesz jakieś
zabezpieczenia.
Popatrzyła na niego z przerażeniem.
-
Widzisz, a więc jest taka możliwość - powiedział,
kiedy ciągle milczała.
-
Och, Cole - wyszeptała wreszcie. - W ogóle mi to
nie przyszło do głowy. Ani przez chwilę. Nie mogę
wprost uwierzyć, jak mogłam być taka nieodpowie-
dzialna. Zwłaszcza po tym, co przeszłam z Tonym.
132
MIŁOŚĆ PO TEKSASKL
- Wczoraj wieczorem żadne z nas nie było zbyt
rozsądne. To moja wina.
Łzy pociekły jej po policzkach.
-
Nigdy nie chciałam, żebyś ożenił się ze mną
dlatego, bo musisz!
-
Kochanie, o czym ty mówisz? Nigdy tak nie
myślałem. Nie rozumiesz? Przecież ja cię kocham. Jak
mam cię o tym przekonać?
W milczeniu otarła załzawione oczy. Znów nie
panował nad tym, co się działo. Nie cierpiał tego.
-
Może jutro z nim porozmawiamy, co? Moglibyś-
my wybrać się we trójkę na piknik.
-
Nie ma mowy, przez najbliższe dni nawet nie
podejdę do konia.
-
Możemy pojechać furgonetką. Sami. Nikt nam
nie będzie przeszkadzać. Wtedy mu wszystko wyjaśnię.
Co ty na to?
-
Chyba nie mam innego wyjścia. Muszę się zgo-
dzić.
Wstał, wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie.
Przytulił ją czule.
- Kochanie, to twój syn. Jest dzielny i wrażliwy.
Zrozumie, jestem tego pewien.
Bezskutecznie próbowała się uśmiechnąć.
-
Jest też twoim synem. Jest gwałtowny i nieopano-
wany. Nie pogodzi się z tym, że go okłamaliśmy, Cole.
Wiem o tym.
-
Zobaczymy. Ale chyba nas wysłucha?
-
Mam nadzieję. Może będzie tak bardzo chciał się
wszystkiego dowiedzieć, że zanim ucieknie, wysłucha
do końca, co mamy mu do powiedzenia.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Wymyśliliście to sobie, tak? - zapytał Tony, nie
spuszczając oczu z Allison i Cole’a.
Właśnie skończyli jedzenie i odpoczywali pod drze-
wem nad jednym z niezbyt odległych od domu jezio-
rek.
- Zrobiliście tak, bo nie chcecie, żebym poznał
prawdę o moim ojcu - chrapliwie dodał Tony, zanim
jeszcze Cole zdążył coś powiedzieć. Odwrócił się do
matki. Oczy miał pełne łez. - Nigdy nie chciałaś
o nim mówić, no przyznaj. On był zły, wstydziłaś się
go. To dlatego razem z Cole'em obmyśliliście sobie
to kłamstwo.
Allison spojrzała na Cole'a.
-
Tony, nigdy nie wstydziłam się twojego ojca,
nigdy. To twój dziadek wymyślił tę historyjkę o moim
nieszczęśliwym, krótkotrwałym małżeństwie. Nie
wiem, czy to był dobry pomysł, czy nie. W każdym
razie nigdy nie próbowałam tego w jakiś sposób
zmienić, nawet po jego śmierci. Wydawało mi się, że
tak będzie lepiej dla ciebie. Nie chciałam wracać do
przeszłości, byłam pewna, ze wszystko już pozostało za
mną, że to skończona sprawa. Nigdy nawet przez myśl
mi nie przeszło, że kiedykolwiek ponownie zobaczę
Cole'a. Uznałam, że tak naprawdę to nie ma żadnego
znaczenia, kto jest twoim ojcem.
-
Nie ma znaczenia! - wykrzyknął z rozpaczą
Tony. - Jak mogłaś tak myśleć? Przez tyle lat byłem
pewny, że mój ojciec nie żyje, że mam tylko ciebie.
134
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
A teraz... - Popatrzył na Cole'a oskarżycielsko. - Jeśli
to prawda, że jesteś moim ojcem, to dlaczego dowiadu-
ję się o tym dopiero teraz?
- Bo nie miałem pojęcia o twoim istnieniu. Aż do
tego dnia, kiedy spotkaliśmy się na plaży. Tony, uwierz
mi, gdybym o tobie wiedział, nigdy by nie doszło do
tego, że przez tyle lat nie byliśmy razem.
Chłopiec zwrócił się do matki.
- Dlaczego mu nie powiedziałaś? Dlaczego on nic
o mnie nie wiedział? Dlaczego zrobiłaś z tego tajem-
nicę?
Allison wzięła głęboki oddech.
-
Przez cały czas myślałam, że on wie. Dopiero teraz
okazało się, że Cole nie dostał ode mnie żadnego listu.
Nie miał pojęcia o tym, że spodziewam się dziecka,
Powiedziano mu tylko, że razem z dziadkiem opuściliś-
my ranczo. Nie wiedział, gdzie jestem, jak mnie znaleźć.
W niewielkim odstępie czasu zdarzyło się wówczas wiele
spraw, których wcześniej nie mogliśmy przewidzieć.
-
Tyle razy mi powtarzałaś, że każdy powinien być
odpowiedzialny za swoje czyny, tłumaczyłaś, jakie to
jest ważne, mówiłaś o bezpiecznym seksie i tak dalej, a
teraz nagle dowiaduję się, że ty... - Urwał i z trudem
przełknął ślinę.- Nie wierzę w to! To wszystko jest
niemożliwe. Wpadam na kogoś na plaży i okazuje się,
ż
e... - Potrząsnął głową z niedowierzaniem i wstał
gwałtownie. - Cale życie mnie okłamywałaś! Przez cały
czas mówiłaś, że mój ojciec nie żyje, chociaż to wcale
nie była prawda! Okłamałaś mnie!
Odwrócił się na pięcie i jak szalony pognał przed
siebie, w stronę drogi, którą tu dotarli. Allison
poderwała się na równe nogi.
-
Tony! Poczekaj! Tony!
-
Zostaw go teraz - powiedział cicho Cole. - Dajmy
mu czas. Musi oswoić się z tym, co usłyszał. To dla
niego szok.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
135
-
Ale on mnie znienawidzi - wykrztusiła Allison
łamiącym się głosem.
-
Dlaczego tak myślisz?
-
Bo go okłamałam. Nie powiedziałam mu o tobie.
Tyle razy mu powtarzałam, że uczciwość jest najważ-
niejsza, że zawsze należy mówić prawdę, nawet jeśli to
przysporzy kłopotów. On świetnie to pamięta. - Z roz-
paczą zacisnęła palce. - Teraz zobaczy, że sama nie
przestrzegałam zasad, które chciałam mu wpoić.
Czulą się tak fatalnie, że już sama nie wiedziała, co
zrobić. Coraz mocniej splatała ręce.
- Nie chciałam, żeby cierpiał. Przecież to jeszcze
dziecko! Chciałam, żeby wiedział, jak bardzo go
kocham i że to dlatego nie powiedziałam mu prawdy.
Cole podniósł się i przyciągnął ją do siebie,
-
Allison, on wie, że ty go kochasz. Uwierz mi. Ale
teraz musi sam sobie poradzić z tym, co usłyszał. Nie
rozumiesz? Nadszedł czas, że musisz przestać go
chronić. Zasłużył sobie na to, by znać prawdę. Teraz
sam zdecyduje, co z tym zrobić. Potrzebuje czasu, żeby
to wszystko przemyśleć, żeby się z tym pogodzić. Może
musi się wypłakać, może pragnie krzyczeć?- Rozejrzał
się wokół. - Tu jest najlepsze miejsce na takie rzeczy,
gdzie mógłby sobie na to pozwolić?
-
A jeśli się zgubi?
-
Nie martw się, tutaj się nie zgubi, jesteśmy blisko
domu. Dajmy mu trochę czasu. Pamiętasz, co powie-
dział mi wczoraj w samochodzie? śe najważniejszy dla
niego jest cel, do którego zdąża?
Skinęła głową, w milczeniu otarła łzy płynące jej po
policzkach.
- Teraz sam się przekona, ile są warte jego poglądy
- ciągnął cicho Cole. - Przecież on nadal jest tą samą
osobą. Tak naprawdę to nic się nie zmieniło, poza tym,
ż
e teraz patrzy na siebie inaczej. Musi się z tym oswoić,
ale da sobie radę. Wiem, że tak będzie.
136
MIŁOŚĆ
PO
TKKSASKU
Allison pochyliła się i zaczęła wkładać do koszyka
pozostałości po pikniku.
-
On czuje się teraz zdradzony.
-
Bo tak jest, Z tobą i ze mną było tak samo. Teraz,
z innej perspektywy, widzę, że wszystko mogło
potoczyć się zupełnie inaczej. Mogłaś zadzwonić do
mnie, kiedy nie odpisałem na twoje listy... Ja mogłem
być bardziej dociekliwy. Ale w tamtym czasie
robiliśmy to, co mogliśmy. Teraz szkoda naszych sił i
zdrowia na niewczesne żale. Chciałem, żeby Tony
poznał prawdę. Dla mnie to też było trudne i tak samo
bolesne, jak dla ciebie i dla niego. Ale trzeba było to
zrobić.
Złożył koc, wziął koszyk i schował wszystko do
samochodu.
- Dajmy mu czas, dobrze? Mam przeczucie, że
niedługo wróci. Ale teraz przynajmniej zna prawdę.
Ruszyli w stronę domu.
-
Wiesz - odezwała się po chwili Allison. - Wyda-
wało mi się, że już pogodziłam się z przeszłością.
Dopiero kiedy tu przyjechaliśmy... Znów odżyły daw-
ne wspomnienia.
-
Mam nadzieję, że nie tylko te złe.
-
Nie, ale to jest bolesne. Już nie jestem tą młodą
dziewczyną, jaką kiedyś byłam, a teraz wydaje mi się,
ż
e znów jestem taka jak dawniej, i od nowa odbieram
wszystko tak jak kiedyś. - Odwróciła się i popatrzyła
na jego profil. - Nie jest mi z tym łatwo. Byłam
zadowolona z życia. Miałam Tony'ego i swoją pracę.
Spokój ducha. To dla mnie ważne.
-
Nie chcę ci tego odbierać. Chcę tylko stać się
częścią twojego życia. Od ciebie zależy, czy tak w przy-
szłości będzie.
Popatrzyła na swoje zaciśnięte ręce. Spróbowała
rozluźnić palce.
- Zobaczymy - szepnęła tylko, wiedząc, że stało się
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
137
coś nieodwołalnego i jej życie już nigdy nie będzie takie
jak do tej pory.
Cole nie ruszył się z gabinetu. Nie chciał zakłócać
spokoju Allison, jeśli chciała skorzystać ze wspólnej
łazienki. Poza tym chciał poczekać na Tony'ego.
Zawsze istniała możliwość, że chłopiec może
zabłądzić. Postanowił zaczekać jeszcze godzinę. Jeśli
do tej pory Tony się nie pokaże, pójdzie go szukać.
Allison zdenerwowała się, kiedy syn nie wrócił na
kolację. Cole uspokajał ją, zapewniał, że Tony z pew-
nością trafi do domu. Podświadomie czuł, że chłopiec
wróci dopiero wtedy, gdy będzie mógł stanąć z nimi
twarzą w twarz.
Minęło niemal pół godziny, kiedy z holu dobiegł do
niego cichy szmer otwieranych i zamykanych drzwi.
Cole odłożył trzymany w ręku ołówek i wyjrzał na
korytarz. Odetchnął z ulgą na widok Tony'ego skrada-
jącego się na palcach po schodach.
- Pomyślałem sobie, że może będziesz głodny.
- Tony zamarł w miejscu na dźwięk cichego głosu
Cole'a. - Poprosiłem Angie, żeby zostawiła coś dla
ciebie. Chodź, podgrzejemy to trochę.
Powoli Tony odwrócił się w jego stronę. Miał
czerwone, spuchnięte od płaczu oczy, umorusaną
twarz. Widać było, że jest wykończony, ale jego
spojrzenie było twarde i stanowcze. Miał za sobą
ciężkie chwile.
Przez moment wyglądał jak mężczyzna, którym
wkrótce się stanie.
Cole nie oglądając się za siebie, ruszył do kuchni.
Modlił się w duchu, by Tony podążył za nim. Wyjął z
lodówki talerz i wstawił go do kuchenki mikrofalowej.
- Czego się napijesz?
138
MELOSC
PO
TEKSASKU
Przepełniło go gwałtowne uczucie ulgi, kiedy usły-
szał głos chłopca:
- Mleka, jeśli jest.
Postawił przed nim gorące jedzenie i szklankę z
mlekiem. Poszedł do spiżarni po ciasto. Ukroił dwa
kawałki, położył je na deserowych talerzykach i za-
niósł do kuchni. Tony pochłaniał jedzenie. Cole nalał
sobie mleka i usiadł na wprost niego.
W milczeniu jadł ciasto. Tony z apetytem opróżnił
talerze. Cole ukrył uśmiech. W jego wieku też był
wiecznie głodny.
-
Chyba powinienem cię przeprosić za to, że tak
uciekłem - odezwał się w końcu Tony ochrypłym grosem.
-
Twoja mama zdenerwowała się, kiedy nie wróci-
łeś na kolację. Powiedziała, że to do ciebie niepodobne,
ż
ebyś nie stawił się na posiłek.
Tony skrzywił się w nieśmiałym uśmiechu. Podniósł
oczy na Cole'a.
-
Tak. Dobrze mnie zna.
-
Wiesz, niema w tym nic dziwnego. Szybko rośniesz,
twoje ciało ciągle się zmienia. Już jesteś prawie dorosły.
-
To musiał być dla ciebie szok, kiedy się dowie-
działeś, że masz syna, co?
A więc pomyślał też o tym, co inni czują. To dobry
znak.
-
Tak, to prawda.
-
Pamiętam, jak się wtedy zachowałeś. Jak się tego
domyśliłeś?
Cole uśmiechnął się na wspomnienie tamtej chwili.
- Wyglądałeś dokładnie tak samo jak Cody, kiedy
był w twoim wieku. To było zupełnie tak, jakbym to
jego zobaczył.
Tony skinął głową, zapatrzył się w stojący przed
nim talerz.
- Mama mówiła mi czasem, że jestem podobny do
taty. Ale ja chyba nie jestem do ciebie podobny.
MIŁOŚĆ PO TEKSA5KU
139
-
Tak myślisz? Może to raczej rodzinne podobieńs-
two.
-
Czy to dlatego nas do siebie zaprosiłeś, że jestem
twoim synem?
-
Poniekąd tak - przyznał Cole. - Chciałem cię
lepiej poznać, co do tego nie ma dwóch zdań. Poza tym
chciałem pobyć trochę z twoją mamą.
Tony skinął głową, popatrzył na Cole'a i odwrócił
wzrok.
-
Tak myślałem.
-
Ona wiele przeszła i to nie ze swojej winy.
-
Tak, wiem.
-
Pewnie się nie zdziwisz, jeśli ci powiem, że
bardzo ją kocham. Zawsze ją kochałem. To był dla
mnie prawdziwy cios, kiedy ją utraciłem. Kolejny cios,
z którym wtedy musiałem sobie poradzić. To był
najgorszy okres w moim życiu. Może dlatego nie
zrobiłem nic, żeby ją odszukać. Byłem przeświad-
czony, że postanowiła mnie opuścić, że nie chce być ze
mną. Uznałem, że nie mam wyjścia, że muszę się z
tym pogodzić. - Wypił łyk mleka. - Teraz, kiedy już
wiem, że było inaczej, chciałbym jej jakoś wyna-
grodzić to, co przeszła. Sprawić, by życie stało się
łatwiejsze.
Tony znów skinął głową.
-
Moja mama jest niezależna, chyba wiesz- powie-
dział rzeczowym tonem.
-
Tak, wiem - odrzekł Cole równie poważnie.
-
Do wszystkiego musiała dochodzić sama.
-
Wiem.
-
Zawsze miałem poczucie winy, że to przeze mnie
musi tyle pracować, żeby mnie utrzymać.
-
Teraz już nie musi. Allison bardzo cię kocha.
Wczoraj powiedziała mi, że nie wie, jak przetrwałaby
te wszystkie lata, gdyby nie ty. Bez ciebie byłaby
zupełnie sama.
140
MIŁOŚĆ
PO
TEKSASKU
Tony milczał przez dłuższą chwilę, wreszcie uśmie-
chną! się blado.
-
Byłem dla niej najlepszym towarzystwem, co?
-
Byłeś dla niej rodziną, Tony. Rodzina jest dla niej
czymś bardzo ważnym. Tak jak dla mnie.
Tony popatrzył na niego badawczo.
-
Masz zamiar się z nią ożenić?
-
Niczego więcej nie pragnę.
-
Powiedziałeś jej?
-
Tak. Ale jeszcze nie jest na to zdecydowana.
-
Jeśli się pobierzecie, to będziemy tu mieszkać?
-
Przypuszczam, że częściowo tu, a częściowo w
Austin, gdzie jest centrala firmy.
Tony rozejrzał się po kuchni,
- To ranczo już chyba od dawna należy do Cal-
lawayów?
- Tak.
-
Chciałbym dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
-
Zapytaj wujka Camerona, chętnie ci wszystko
opowie.
-
Czy twoi bracia wiedzą, że jestem Callawayem?
-
Tak.
-
Nie mają nic przeciwko temu?
-
Są zachwyceni — uśmiechnął się Cole.
-
Wiesz co? - powiedział Tony z błyszczącymi
oczami. - Myślę, że chciałbym należeć do twojej
rodziny.
Cole poczuł, że coś ściska go w gardle. Odchrząk-
nął.
- Cieszę się, synu - odparł. - Bardzo się cieszę.
Allison stała przy oknie i przyglądała się zamiesza-
niu przy stajni. Słońce wstało dopiero niedawno, ale
Cole i Tony już byli gotowi do wyjazdu.
W ciągu ostatnich dwóch tygodni stali się nierozłą-
czni. Tony mimowolnie naśladował ojca, jego ruchy
MILOSĆ
PO
TEKSASKU
141
i sposób bycia. W szybkim tempie zmieniał się w
Callawaya. Już jej nie potrzebował. Może zawsze
brakowało mu ojca, tylko ukrywał to przed nią?
Cole dotrzymał słowa. Ani razu nie wszedł do jej
pokoju ani do łazienki. W stosunku do niej zachowy-
wał się przyjaźnie, ale widywali się bardzo rzadko.
Większość czasu spędzał z synem poza domem. Przy
kolacji Tony z błyszczącymi oczami opowiadał o wy-
darzeniach dnia, bezustannie powtarzając: „Cole mó-
wi", „Cole uważa", „Cole sądzi". Allison zagryzała
usta, z trudem powstrzymując słowa, które miała na
końcu języka.
Zresztą przecież mogła się tego spodziewać. Cole
kochał syna, a od niej powinien trzymać się z daleka.
Tak wyglądałoby jej życie, gdyby zgodziła się wyjść za
niego. Byłaby jedynie tłem. Może piętnaście lat temu
byłoby inaczej, ale nie była już taka jak wtedy. Stała się
niezależna i już nie mogłaby być jedną z kobiet
Callawayów. Ma swoją pracę i znane nazwisko. Naj-
wyższy czas, by wróciła do siebie.
Dobiegły ją głosy Cole i Tony'ego. Wrócili na
lunch. Allison odłożyła czytany tygodnik i wyjrzała na
korytarz.
- Cześć, mamo! Szkoda, że nie pojechałaś z nami.
Znaleźliśmy malutkie pancerniki!
Cole podszedł do niej.
- Zajrzałem do ciebie, ale tak smacznie spałaś, że
nie miałem serca cię budzić.
Kiedy był tak blisko, myśli się jej mąciły. Nie mogła
odgonić od siebie obrazów, które wciąż podsuwała jej
pamięć: Cole razem z nią w łazience, leżący obok niej...
-
Rano dzwoniłam do Suzanne i powiedziałam jej,
ż
e dzisiaj wracamy - zwróciła się do syna.
-
Ależ mamo...
-
Myślałem...
142
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
Obaj urwali i popatrzyli po sobie, potem zaś na nią.
-
Przepraszam - odezwał się pierwszy Cole. - Zu-
pełnie zapomniałem o galerii. Brakuje ci jej, co?
-
Tak.
-
Ale, mamo, Cole powiedział, że...
-
Tony, wiem, co powiedziałem. Chyba straciłem
poczucie czasu. Skoro twoja mama chce wracać,
musimy to uszanować.
Allison podniosła na niego oczy.
-
Ty pewnie też masz sporo zajęć.
-
To prawda, ale większość spraw da się załatwić
przez telefon.
Tony zwiesił głowę.
- Przepraszam, zachowałem się jak egoista, licząe,
ż
e możecie przez cały czas być ze mną.
W jego głosie było tyle żalu i ukrytego cierpienia, że
Allison już się nie zastanawiała.
- Jeśli Cole się zgodzi, to mógłbyś jeszcze zostać tu
do końca wakacji. Z pewnością macie wiele planów.
Dwie pary oczu wpatrywały się w nią z napięciem.
-
Ojej! Naprawdę? - zawołał chłopiec. - Naprawdę
mógłbym tu zostać?
-
Jeśli Cole się na to zgodzi.
-
Jesteś pewna, że tego chcesz? - Cole popatrzył na
nią uważnie.
-
Nie chodzi o to, czy ja tego chcę. Widzę, że Tony
chciałby zostać, a ja muszę wracać. To propozycja.
-
Pozwól mi zostać - błagalnie poprosił chłopiec.
-
Poczekaj, Tony. Muszę jeszcze o tym poroz-
mawiać z twoją mamą - pohamował go Cole, nie
odrywając oczu od Allison.
-
Dobrze, nie ma sprawy - odparł chłopiec, wy-
czuwając narastające między nimi napięcie. Zostawił
ich samych.
-
Powiedz, co się stało? - Chciał dotknąć jej twarzy,
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
143
ale opuścił rękę. - Jesteś na mnie zła? Uważasz, że
spędzam z nim za dużo czasu?
-
Pomyślałam, że będzie wam lepiej beze mnie.
-
Allison...
-
Jeśli to ci nie sprawi kłopotu, to odwieź mnie
dzisiaj do Mason.
-
Allison, musimy porozmawiać. O nas.
-
Nie mamy o czym mówić, Cole. Wszystko skoń-
czyło się piętnaście lat temu. Teraz jesteśmy innymi
ludźmi. I nie zamierzam zmieniać mojego życia.
-
Nie chcę, żebyś z czegokolwiek rezygnowała.
Możemy kupić galerię w Austin, poszukać większego
mieszkania, żebyś miała pracownię. Chciałbym, żebyś
była szczęśliwa.
-
W takim razie odwieź mnie do domu.
Bez słowa skinął głową. Poszedł do gabinetu, usiadł
i niewidzącym wzrokiem zapatrzył się w blat biurka.
Tak bardzo ją kochał. Nie mógł dopuścić do siebie
myśli, że nie zechce za niego wyjść i być z nim już na
zawsze.
Zamknął oczy. Wiedział, dlaczego Allison ucieka.
Boi się, że znów może zostać skrzywdzona, że zatraci
swoją tożsamość, że znów popełni błąd.
Czy naprawdę nie wie, że on to wszystko rozumie?
ś
e przeżywa podobne rozterki?
Nie może jej zatrzymać, choć to najtrudniejsza
decyzja, jaką kiedykolwiek musiał podjąć.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Sezon polowań na jelenie byt w pełni. Całe miastecz-
ko było oblężone przez myśliwych. Interesy w galerii
szły świetnie. Allison sprzedała trochę zdjęć, sporo
niewielkich rzeźb i ledwie nadążała z zamówieniami.
Z utęsknieniem czekała na nadchodzący weekend.
Dziś wieczorem miał się odbyć mecz, w którym bral
udział Tony.
Uśmiechnęła się do siebie na myśl o nim. Chłopiec
rósł w oczach. W lipcu Cole dzwonił do niej z propozy-
cją, by wspólnie uczcić urodziny syna w San Antonio.
Zachowała się jak tchórz i odmówiła. Tony'emu
obiecała wtedy, że zrobią to jesienią, po jego powrocie.
Przyjął to bez słowa komentarza. Dobrze wiedziała, że
terazmusi oswoić się z tym, że czasami będzie widywać
się z Cole'em. Ale już sam dźwięk jego głosu sprawiał,
ż
e serce zaczynało jej żywiej bić, a krew szybciej krążyć
w żyłach. Skończyło się tym, że w ogóle nie podnosiła
słuchawki. Cole telefonował z zadziwiającą regular-
nością. Na szczęście Tony powstrzymywał się od
jakichkolwiek uwag.
Nie było jej lekko, ale już podjęła ostateczną
decyzję. Po prostu potrzeba jej trochę czasu, żeby się
pogodzić z nową sytuacją. Dziękowała Bogu, że
szczęśliwie nie była w ciąży. W takim przypadku
musiałaby pomyśleć o małżeństwie! Przez piętnaście
lat była pewna, że Cole nie chciał jej, kiedy po raz
pierwszy spodziewała się dziecka.
W końcu wszystko się jakoś ułożyło. Miała swoją
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
145
pracę, swoje życie. Kiedy we wrześniu Tony wrócił do
domu, rozpowiedział swoim znajomym, że zaprzyjaź-
nił się z Callawayem i spędził u niego wakacje.
Ciekawe, jak by zareagowali, gdyby dowiedzieli się
prawdy?
Trochę przemarzła w ten listopadowy poranek.
Szybko otworzyła drzwi pracowni i weszła do środka.
Zajęła się wykończeniem rzeźby, nad którą ostatnio
pracowała - stojącym nad urwiskiem, zapatrzonym w
dal dzikim mustangiem. Praca pochłonęła ją całkowicie,
dzięki niej odnajdywała jakiś dziwny spokój. Szło jej
ś
wietnie, była naprawdę zadowolona. Niemal nie
myślała o Cole'u. Od dawna nie czuła się tak odprężona.
Kiedy wieczorem wróciła do domu, Tony już
szykował się do wyjścia.
- Mamo, już muszę pędzić! - Pocałował ją w poli-
czek. - Do zobaczenia na meczu.
Zjadła resztki wczorajszego obiadu i poszła się
przebrać. Rozpuściła włosy, żeby zapleść je w warkocz.
Naraz ktoś zadzwonił do drzwi.
Kto to mógł być? W miasteczku wszyscy wiedzieli
o dzisiejszym meczu. Otworzyła drzwi i zamarła.
Na progu stał Cole.
- Cześć, Allison. Mogę wejść?
Zdumiona cofnęła się i wpuściła go do środka.
Wszedł pewnym krokiem.
-
Wspaniale wyglądasz - powiedział, odwracając
się do niej. - Jak leci?
-
Dziękuję.
On sam wyglądał fatalnie. Schudł z dziesięć kilo-
gramów, zmizerniał, włosy na skroniach przyprószyła
siwizna.
- Pewnie się dziwisz, że przyjechałem, chociaż
prosiłaś, żebym się nie pokazywał - zaczął, zdejmując
z półki zdjęcie Tony'ego ze szkoły. - Kiedy to było
zrobione?
146
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
-
Jakieś trzy tygodnie temu. Dla ciebie też ma takie
zdjęcie.
-
Cieszę się - uśmiechną! się.
Ten uśmiech ją rozbrajał. Był czymś tak bardzo
znajomym. Przecież Cole był częścią jej życia. Jak
mogła sądzić, że zdoła wymazać go z pamięci?
- Poczekaj chwilę. Proszę, to dla ciebie.
Cole delikatnie ujął zdjęcie i przez kilka chwil
wpatrywał się w nie z napięciem.
-
Dziękuję - wydusił wreszcie, nie patrząc na nią.
-
Cole, po co przyjechałeś?
-
Mam ci coś do powiedzenia - podniósł na nią
zwilgotniałe oczy - i wolałbym to zrobić osobiście.
Chociaż, mówiąc szczerze, to chyba tylko pretekst. Nie
mogłem już dłużej czekać. - Odwrócił się znów w stro-
nę wychodzących na patio drzwi. - Musiałem cię
zobaczyć. Przekonać się, czy jesteś zdecydowana. Czy
naprawdę nie chcesz być moją żoną. Setki razy chwyta-
łem za słuchawkę, chciałem cię upewnić, że myślę o
tobie. Zdałem sobie sprawę, że właściwie w ogóle nie
powinienem odchodzić od telefonu.
-
Cole, przestań -poprosiła cicho.
-
Przestać? - zapytał, odwracając się ku niej. -
Mam przestać myśleć? Przestać odczuwać? Przestać
pragnąć tego, by znów wziąć cię w ramiona? Czy wiesz,
ż
e nie mogę spać, że ciągle marzę, byś była przy mnie,
by móc z tobą rozmawiać, móc cię dotknąć, kochać się
z tobą? - Odwrócił wzrok. - Zaprenumerowałem nawet
waszą lokalną gazetę, żeby wiedzieć, co się tu dzieje.
Przeczytałem o dzisiejszym meczu i postanowiłem
przyjechać. Tony zapraszał mnie wcześniej, ale
odmówiłem. Bałem się spotkania z tobą. Ale gdybym
cię nie ujrzał, byłoby mi jeszcze trudniej. Dlatego
jestem.
Przygryzła usta. Wystarczyło brzmienie jego głosu
i wyraz twarzy, by zrozumieć, jak bardzo cierpiał.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
147
-
Myślałam, że skoro już masz Ton’ego...
-
Kocham cię, chcę mieć was oboje. Nie możesz
tego zrozumieć? Czego tak bardzo się obawiasz?
-
Nie wiem - westchnęła. - Wiele o tym myślałam.
Chyba boję się, że zatracę swoją tożsamość.
-
Słuchaj, przecież nie zamierzam ci niczego od-
bierać. Przyjechałem też dlatego, bo chciałbym za-
prosić was na ranczo na Boże Narodzenie. Cameron
czuje się coraz lepiej, zaczął nawet pracować, Letty już
wróciła, ale całkowicie się zmieniła. Nie poznasz jej.
Niemiała pojęcia, że byłaś w ciąży. Zdaje sobie sprawę,
jaki błąd popełniła. Przekonasz się.
-
Sama nie wiem, Cole. Muszę to przemyśleć.
-
Dobrze, zastanów się. A teraz chodźmy na mecz.
Chciałbym być tam z tobą i kibicować Tony'emu
razem z innymi rodzicami. Zgadzasz się?- Zdziwił się,
kiedy nie zaprotestowała.
-
Od dawna wiem, że nie warto się z tobą kłócić,
kiedy sobie już coś postanowisz. Poczekaj chwilę,
zaplotę włosy,
-
Wyglądasz na szesnaście lat - powiedział, poda-
jąc jej płaszcz, kiedy wróciła.
-
Całe szczęście, że tak nie jest. Nie chciałabym
jeszcze raz przeżywać tego samego.
-
Może tym razem byłoby inaczej. Czegoś już się
nauczyliśmy. -Wziął jej rękę, położył ją sobie na udzie
i nakrył swoją dłonią. - Chciałbym cię o coś zapytać.
Zaproponowano mi kandydowanie w najbliższych
wyborach na urząd gubernatora. Zamierzam się z tego
wycofać.
-
Dlaczego? - popatrzyła na niego ze zdumieniem.
-
Bo wtedy każdy mógłby grzebać w mojej przeszło-
ś
ci, a Tony byłby szczególnie smakowitym kąskiem.
-
Nikt nie jest w stanie niczego ci udowodnić.
-
Nie rozumiesz mnie. Nie mam zamiaru zaprze-
czać, że Tony jest moim synem. Jestem z niego dumny.
148
MILO
SC
PO
TEKSASKU
-
To byłoby polityczne samobójstwo. Przecież sam
mówiłeś...
-
Wiem. Dlatego muszę z tobą o tym porozmawiać,
poznać twoje zdanie na ten temat. Wszyscy mierzą w
tego, kto jest na świeczniku. Nie chcę, żebyście
ucierpieli z tego powodu. Nie zależy mi na tym
stanowisku i zaszczytach, mogę to sobie zrekompen-
sować w innych dziedzinach. Najważniejsza jest dla
mnie twoja decyzja.
-
Och, Cole, sama nie wiem. To ty musisz się na coś
zdecydować.
-
Allison, naprawdę jest ci wszystko jedno? Chcę
być z tobą, tylko to się dla mnie liczy. Wszystko inne
nie ma znaczenia. Dałem ci kilka miesięcy na podjęcie
decyzji. Trudno mi dłużej czekać,
To chyba znaczy, że nie pogodził się z jej wcześniej-
szą odmową. Dlaczego więc tak bardzo się boi przy-
stać na jego propozycję?
-
Nie wiem - wyszeptała.
-
Czego nie wiesz? Nie wiesz, czy mnie kochasz?
Nie jesteś pewna, czy chcesz za mnie wyjść?
-
Boję się - przyznała się wreszcie.
-
Ja też się boję, Ale jeszcze bardziej boję się tego, że
resztę życia musiałbym przeżyć bez ciebie.
Dojechali na parking. Zajęli miejsca. Drużyny
wybiegły na boisko i zaczęły rozgrzewkę. Podekscyto-
wany tłum przyglądał się zawodnikom.
Allison przedstawiła Cole'a paru osobom. Niektórzy
rozpoznawali go i usiłowali wciągnąć w rozmowę.
Gdyby nie kurczowy uścisk jego palców na dłoni
Allison, nigdy by się nie domyśliła, jak bardzo był
spięty.
Dostrzegła Tony'ego na boisku i pomachała mu
ręką. Rozjaśnił się i uśmiechnął jeszcze szerzej na
widok Cole'a. Porozumiewawczym gestem uniósł w
górę splecione dłonie.
MIŁOŚĆ
PO
TEKSASKU
149
-
Chyba się ucieszył na mój widok - zaśmiał się
Cole. -Prawdę mówiąc, trochę obawiałem się spotkania z
tobą.
-
Powiedziałeś to Tony'emu?
-
Chyba mu o tym wspomniałem.
-
Coś mi się wydaje, że razem to ukartowaliście
- mruknęła w zamyśleniu, przyglądając się uśmiech-
niętemu synowi. Zerknęła na CoIe'a. Miał identyczny
wyraz twarzy. - Jesteście tacy sami.
- Naprawdę? – zapytał z wyraźnym zadowoleniem.
- Myślisz, że jesteśmy podobni?
- Kogo chcesz oszukać? Oczywiście, że tak. Im
Tony jest starszy, tym bardziej robi się podobny do
ciebie. Wystarczy, byś spojrzał w lustro, a pozbędziesz
się najmniejszych wątpliwości.
Cole aż promieniał z dumy. Ściskał mocno jej rękę.
Zdała sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie kochała go tak
jak teraz. Jak mogła myśleć, że pozwoli mu odejść? Był
częścią jej życia i zawsze tak będzie. Serca nie da się
oszukać.
Nagle na boisku zakodowało się, sędzia zaczął
gwizdać. Kibice zerwali się na równe nogi. Po chwili
zawodnicy podnieśli się, tylko jeden pozostał na ziemi.
Tony. Allison zaczęła przedzierać się w jego stronę,
tuż za nią biegł Cole. Zanim dotarli do chłopca,
zabrano go na noszach do karetki.
-
Stracił przytomność - oznajmiono jej. - Na
wszelki wypadek zabierzemy go do szpitala.
-
Kochanie, jedź z nim - zarządził Cole - a ja
pojadę za wami samochodem.
Była przerażona. Wprawdzie Tony nie raz nabijał
sobie guza, ale nigdy nie zdarzyło się coś takiego jak
teraz. Poczuła się tak bardzo samotna.
Jechali przez noc, szpital był dopiero w drugim
miasteczku, jakieś sześćdziesiąt kilometrów stąd. Na-
raz uświadomiła sobie, że już nie jest sama, jest z nią
Cole. Już nigdy nie będzie sama.
150
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
Tony odzyskał przytomność, zanim dojechali do
szpitala. Zabrano go na badanie i prześwietlenie.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego - poinfor-
mowała Allison, kiedy Cole wpadł do izby przyjęć.
- W karetce Tony odzyskał przytomność i odpowiadał
na pytania.
- Dzięki Bogu - wyszeptał z ulgą Cole.
Tak, dzięki ci Boże, za wszystko.
Pozwolono im zabrać chłopca do domu. Kiedy
wyszedł z gabinetu, od razu rzucił się w ramiona ojca.
Cole przytulił go do siebie z oczami pełnymi łez.
- Wiesz - odezwał się Tony, uśmiechając się blado
- kiedy cię zapraszałem na mecz, wcale nie planowa-
łem czegoś takiego.
Cole i Allison wybuchnęli śmiechem.
- Chodźcie, odwiozę was do domu - powiedział
Cole, nie puszczając syna. Spojrzał na Allison. - Goto-
wa?
Popatrzyła na nich. Czego tak bardzo się bała?
- Tak... chyba tak.
Nim dotarli do Mason, Tony usnął na tylnym
siedzeniu. Prawie nie protestował, kiedy Cole pomógł
mu wysiąść i poprowadził go do wejścia. Dopiero teraz
zobaczyła, jak bardzo chłopiec urósł. Był już niemal
wzrostu Cole'a. Serce się jej ścisnęło na myśl, że jej syn
przestaje być dzieckiem. Jak szybko minęły te lata!
-
Dziękuję, że przyjechałeś, Cole - powiedział
Tony, zatrzymując się na schodach. - Dobranoc, mamo
- dodał i poszedł się położyć.
-
Może zanim wyjedziesz, napijesz się kawy?
-
Czy to znaczy, że będziesz nalegać, żebym sobie
pojechał?
Allison zastanowiła się szybko. Właściwie miała mu
coś do powiedzenia i chciała to zrobić jak najszybciej.
MIŁOŚĆ
PO
TEKSASKU
151
-
Jeśli chcesz, możesz przenocować w pokoju goś-
cinnym.
-
Chcę - uśmiechnął się.
Zaparzyła kawę. Uśmiech Cole'a zawsze ją roz-
brajał i rozpraszał.
-
Wiesz nie potrafię opisać, ile to dla mnie
znaczyło, że dziś wieczorem byłeś ze mną - odwróciła
się i popatrzyła na niego. - Nie pamiętam już, kiedy tak
bardzo się bałam. Czułam się taka bezradna... i samo-
tna.
-
Wiem.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie z napięciem.
Wreszcie Allison podeszła do niego i objęła go ramio-
nami.
Serce zabiło mu mocniej. Owionął go jej słodki,
upojny zapach. Przytulił ją mocno.
- Kocham cię - wyszeptał .- Kocham cię tak
bardzo, że bywają chwile, kiedy myślę, że tego nie
przeżyję.
Westchnęła radośnie, oparła głowę o jego ramię.
- Ja też już nie mam sił dłużej z tym walczyć- Cole,
kocham cię. Jak mogłam myśleć, że jest inaczej? Na
twoje podobieństwo wychowałam nowego Callawaya.
I ciągle nie posiadam się ze zdumienia, jak bardzo jest
do ciebie podobny.
Zamierzał ją tylko lekko pocałować, ale gdy ledwie
musnął jej usta, natychmiast poczuł ogarniający go
płomień. Przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej, z całej
siły. Pragnął jej tak rozpaczliwie, że nie wiedział, jak
zdoła to przeżyć.
Allison promieniała ze szczęścia, kiedy w końcu
przerwał pocałunek i popatrzył na nią.
- Czy to znaczy, że wyjdziesz za mnie? - wyszeptał.
Skinęła głową, nie mogąc wykrztusić słowa.
Pochwycił ją w ramiona, pocałował żarliwie. Teraz,
kiedy zgodziła się zostać jego żoną, nie wiedział, czy
zdoła ją puścić. Odważył się na kolejne pytanie.
152
MILOSC
PO
TEKSA5KU
- Chciałabyś mieć więcej dzieci?
Otworzyła oczy i popatrzyła na niego uwodzicielsko.
- Oczywiście, Zawsze o tym marzyłam. Przydałoby
nam się kilkoro, jak myślisz?
Z radosnym okrzykiem porwał ją na ręce i zaniósł
na kanapę. Posadził ją sobie na kolanach.
-
Myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie. Kiedy?
-
Chyba wiesz, że to zwykle trwa jakieś dziewięć
miesięcy i...
-
Ależ nie chodzi mi o to! Pytam o ślub. Kiedy się
pobierzemy?
-
Nie wiem — potrząsnęła głową. — Nie mam
pojęcia.
-
Ale ja mam. Co powiesz na Boże Narodzenie?
-
Tak szybko?
-
Szybko? Przecież to dopiero za sześć tygodni!
-
Ale ja mam tyle rzeczy do zrobienia!
-
Możemy urządzić cichy ślub w naszej posiadłości.
Boję się, że Cameron jeszcze nie czuję się na tyle
dobrze, by uczestniczyć w hucznych imprezach.
-
Masz rację. - Oparła się o niego czołem. - Może
zaczekajmy z tym jeszcze kilka miesięcy.
-
Kochanie, czekałem piętnaście lat. Cam to zro-
zumie - powiedział Cole, przesuwając lekko dłonią po
jej piersi, aż zaparło jej dech.
-
Cole, teraz nie możemy. Nie dzisiaj. Nie tutaj.
-
Masz rację - westchnął. - Wiem. To dlatego, że
tak bardzo cię pragnę.
-
Pomyśl lepiej o tym, co nas czeka - uśmiechnęła
się.
-
Jeśli jakoś przeżyję zimne prysznice - jęknął i
pocałował ją tak, że rozwiał resztkę jej wątpliwości.
EPILOG
Cały dom tonął w świątecznych dekoracjach. Po-
wietrze było przesycone przyjemnym aromatem palo-
nego w kominkach drewna. Radosne gaworzenie
Trishy mieszało się z dźwiękiem kolęd i gwarem
rozmów osób witających w holu Allison i Tony'ego.
Allison od razu dostrzegła Letitię Callaway. Bardzo
się postarzała. Całkiem posiwiała, wydawała się stara i
zmęczona życiem. Patrzyła na nią nieśmiało.
Allison podeszła do niej razem z synem.
- Letty, poznaj Tony'ego.
Letty wzdrygnęła się na dźwięk jego imienia, ale nie
odwróciła wzroku.
- Ale ty jesteś duży! - powiedziała nieco drżącym
głosem.- Wyglądasz zupełnie jak twój ojciec, kiedy
był w twoim wieku. Z wyjątkiem oczu, oczywiście
- głos jej się łamał. - Te piękne oczy masz po dziadku.
Stojący obok Cameron z córeczką na ręku i przeko-
marzający się z Rosie Cody zamilkli i popatrzyli na
nich. Tony uścisnął wyciągniętą rękę Letty.
-
Nie znałem mojego dziadka.
-
To był wspaniały człowiek. - Letty pokiwała
głową. - Powinieneś być z niego dumny. Nie przynieś
wstydu jego nazwisku.
-
Postaram się - uśmiechnął się chłopiec.
Cole nadszedł dopiero w tej chwili. Wstrzymał od-
dech, nie wiedząc, co się dzieje. Odetchnął z ulgą, kiedy
kolejne osoby zaczęły się witać z nowo przybyłymi.
154
MIŁOŚĆ
PO
TEKS
A5K1J
Ulokował Tony'ego w tym samym pokoju co
poprzednio, Rzeczy Allison zaniósł do siebie. W końcu
za parę dni biorą ślub.
W czasie świątecznej wieczerzy wszyscy rozmawiali
z ożywieniem. Ostatnio rzadko się widywali. Cody
przepadł gdzieś na dwa miesiące i pojawił się dopiero
teraz. Cameron coraz więcej czasu spędzał w San
Antonio. Trishę zostawiał na ranczu. Dziecko było
rozpieszczane przez wszystkich, ale Cole martwił się o
Camerona. Brat cierpiał i dusił to w sobie.
-
Powiedziałem, żeby poszukali kogoś innego, po-
nieważ mam inne plany - odrzekł Cole na pytanie
Camerona, kiedy siedzieli już przy kawie i deserze.
-
O czym mówicie? - wtrąciła się Letty.
-
Cole’owi proponowano kandydowanie na guber-
natora - wyjaśnił Cameron.
Cole porozumiewawczo uśmiechnął się do Allison.
Tony'emu zaokrągliły się oczy.
-
Będziesz kandydować na stanowisko gubernato-
ra? - dopytywał się.
-
Nie, wycofałem się.
-
Ale dlaczego? - dociekał chłopiec, wyraźnie zdu-
miony.
-
Mam ważniejsze sprawy - odrzekł Cole, znów
spoglądając na Allison.
Z pomocą pospieszył mu Cameron, który natych-
miast opowiedział zabawną historyjkę. Więcej nie wrócili
do tego tematu. Reszta wieczoru upłynęła na rozmowach
i opowieściach przy kominku. Allison zdumiała się, kiedy
po wejściu do pokoju, w którym mieszkała w lecie, nie
znalazła swoich rzeczy. Zajrzała do sypialni Cole'a.
Na łóżku leżał jej szlafrok, nocna koszula, obok stały
kapcie. Poczuła, że robi się jej gorąco. Co on sobie
wyobraża? Nawet nie stara się zachować pozorów...
Drzwi otworzyły się. Na progu stanął Cole. Uśmie-
chnął się do niej.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
155
- Cole, jak...
Podszedł i wziął ją w ramiona.
-
Allison...
-
Dobrze wiesz, że nie mogę tu zostać. Jak...
-
Tylko mi nie mów, że martwisz się tym, co sobie
ludzie pomyślą. To jest tylko nasza sprawa. Poza tym,
nikt o niczym nie wie. To ja przyniosłem tu i roz-
pakowałem twoje rzeczy. A zresztą, nawet jeśli ktoś się
o tym dowie, to co z tego? I tak za parę dni bierzemy
ś
lub.
-
To nie o to chodzi. Boję się, że Tony by tego nie
zrozumiał i...
-
Wręcz przeciwnie, on to świetnie rozumie. Wczo-
raj wieczorem odbyliśmy męską rozmowę. Powiedzia-
łem mu, jak długo na ciebie czekałem, jak bardzo
zależy mi na tym, byśmy stali się rodziną. Zapytał mnie
tylko, dlaczego tak długo musiałem cię przekonywać!
-
Och, Cole! – Znów się z nią droczył. – Tak
bardzo cię kocham!
-
Miło mi to słyszeć - mruknął, przyciągając ją
mocniej do siebie. - Mogłabyś powtarzać to częściej?
-
Trochę się boję - szepnęła, dotykając ustami jego
policzka.
-
Boisz się? Ale czego?
-
To wszystko jest dla mnie takie nowe. Nauczyłam
się niezależności. A teraz muszę się nauczyć, co to
znaczy być żoną.
-
Nie musisz się o to martwić - powiedział, gładząc
delikatnie jej policzek. - Kocham cię bez względu na
wszystko.
Rozpiął zamek jej sukienki.
- Nie przeżyję kolejnej samotnej nocy. I tak wyka-
załem się niesamowitą cierpliwością, przyznaj to. Nie
zasnę, wiedząc, że jesteś w sąsiednim pokoju.
Drżącymi palcami sięgnęła do guzików jego koszu-
li. Dobrze wiedziała, o czym mówił. Wczoraj sama nie
156
MIŁOSC PO TEKSASKU
mogła zmrużyć oka, kiedy spali pod jednym dachem
Dzisiaj już nie muszą się o nic martwić.
Uniosła głowę i popatrzyła mu prosto w oczy
-
Co tylko zechcesz, kochany - wyszeptała, kładąc
atonie na jego piersi.
-
Jeszcze nigdy nie byłaś taka uległa - roześmiał
się Cole. - i o mi się zaczyna podobać.
-
Więc się ciesz, póki możesz - z uśmiechem
pociągnęła go w stronę łóżka. - Mam parę pomysłów
co z tobą zrobić.
-
Kochanie, jestem twój. Zawsze będę.
Lekko popchnęła go na łóżko, dotknęła klamry
przy pasku.
-
Cole?
-
Mhm?
-
Kiedy chcesz się zabrać do powiększania
rodziny?
- Jeśli o mnie chodzi, to im wcześniej, tym lepiej
- odrzekł me spuszczając z niej oczu.
-
Ile dzieci chciałbyś?
-
Kochanie, ile tylko zechcesz, choćby tuzin
-
Niezłe, nawet jak na Teksańczyka - uśmiechnęła
się promiennie.
Przyciągnął ją do siebie, oplótł ramionami.
- Kochanie, chcę tego, co ty, teraz i zawsze
Pocałowała go. Drżała w jego objęciach, przepełniona
miłością i czułością.
- W takim razie przez najbliższe kilka tygodni nie
wypuszczę cię z łóżka - zaśmiała się, kiedy wreszcie
oderwała usta od jego spragnionych warg.
Oczy mu lśniły, jak bożonarodzeniowe światełka
porozwieszane wokół domu.
- Co tylko zechcesz, kochana - uśmiechnął się z
czułością, odsuwając w przeszłość te wszystkie lata
które przeżyli bez siebie. Najważniejsze było przed
nimi