Merry Gentry 07 roz 8

background image

Rozdział 8

Rozproszyły się kolory: żółcie, czerwienie, pomarańcze, a ponad tym wszystkim złoto.

Złoto jak metal na biżuterię, obramowujący wszystko. Samo powietrze było pełne iskier, jakby
złoty kurz był na stałe zawieszony w powietrzu, więc nawet powietrze, którym oddychaliśmy,
było z niego stworzone.

Złoto rozlało się dookoła nas, przechodząc przez przejście, opadając wokół

nas,

wsunęło się pomiędzy nami, łącząc się z białym blaskiem magii tak, że pojawiliśmy się pośród
dworu jak srebrno-złota wizja.

Przez chwilę widziałam Złoty Dwór rozrzucony przed nami. Przez chwilę widziałam

Taranisa na jego wielkim, złotym, ozdobionym klejnotami tronie, z całą jego magią, całą jego
iluzją, obracającą go w coś pełnego słonecznych kolorów, podobnie oślepiającego jak światło
słoneczne. Jego dwór rozciągał się po drugiej stronie, stojąc w rządach, lub siedząc na
mniejszych krzesłach podobnych do ogrodów lśniących kwiatów, stworzonych ze złota, srebra
i klejnotów. Ludzie Taranisa mieli włosy we wszystkich kolorach tęczy, a swoje ubrania wybrali
tak, żeby przypochlebić się i sprawić przyjemność królowi. Lubił kolory klejnotów i ognia, więc
tak jak dwór Andais wyglądał zawsze, jakby był gotowy na pogrzeb, dwór Taranisa wyglądał jak
lśniąca wersja piekła.

Przez chwilę widziałam przystojną twarz mojego wujka, potem jego strażnicy rozstawili

się dookoła tronu. Rozległy się krzyki „Jest krzywoprzysięzcą! Do Króla! Do Króla!”

Niektórzy z tego wspaniałego dworu ruszyli w stronę tronu, żeby pomóc strażnikom, ale

niektórzy szybko się od niego odsunęli, co świadczyło o tym, że uważali, że to będzie środek
walki.

Przelotnie zobaczyłam swojego dziadka, Uara Okrutnego, górującego głową

i ramionami ponad większością uciekających ludzi. Był jak drzewo pośrodku lśniącej rzeki.
Patrząc na niego jak stał- wysoki i w każdym calu będący bóstwem wojny, zorientowałam się,
że mam włosy swojego dziadka. Widywałam go tak rzadko, że zdałam sobie z tego sprawę
dopiero teraz.

Magia zamigotała dookoła nas w śmiercionośnej tęczy koloru, ognia, lodu i burzy.

Strażnicy bronili swojego króla, bo przeciw komu jeszcze byłabym zdolna wezwać dziką sforę?
Tak wiele zbrodni, tak wielu zdrajców. Poczułam znów to wołanie, pragnienie, żeby polować
na zawsze. Tak prosto, tak bezboleśnie byłoby pędzić każdą nocą, żeby znaleźć swoją ofiarę.
Dużo prostsze niż życie, które próbowałam prowadzić.

Ręka zacisnęła się na moim ramieniu i ten dotyk wystarczył. Odwróciłam się, żeby

zobaczyć Sholto, jego poważną twarz, jego żółtozłote oczy wpatrujące się we mnie. Jego dotyk
wyrwał mnie z tych myśli. Fakt, że wiedział, że sprowadził mnie znad krawędzi, mówił mi, że
ma swoje własne pokusy jako prowadzący polowanie. Możesz najlepiej chronić kogoś przed
pokusą, jeżeli sam jesteś kuszony.

background image

Staliśmy pośrodku magicznej burzy utworzonej ze zderzenia się różnych zaklęć. Małe

tornada kręciły się po pokoju, utworzone, kiedy moc gorąca uderzyła w moc zimna. Rozlegały
się krzyki, a poza blaskiem naszej własnej magii mogłam dostrzec biegających ludzi. Niektórzy
pędzili w stronę tronu, żeby chronić króla, inni uciekali, żeby ochronić siebie, a jeszcze inni
kulili się przy ścianach i pod ciężkimi stołami. Patrzyliśmy na nich wszystkich przez oszronione
„szkło” magii, która nas otaczała.

Psy nie zawahały się, nie były rozproszone zaklęciami innych. Miały jeden cel, jedną

zdobycz. Grad zaklęć i burza, którą wywołały, zaczęła cichnąć. Strażnicy w końcu zorientowali
się, że nie jesteśmy zainteresowani tronem. Poruszaliśmy się nieubłaganie w stronę brzegu sali.
Ogromne psy przepychały się pod stołami, przechodząc koło postaci skulonych przy ścianie.

Poczułam, jak mięśnie mojej klaczy napinają się i miałam czas, żeby przesunąć się

w przód i lepiej chwycić się grzywy, zanim przeskoczyła szeroki stół jednym potężnym
skokiem. Klacz tańczyła na kamieniach, jej kopyta krzesały zielone iskry, odrobiny zielonych
i czerwonych płomyków wychodziły wraz z dymem z jej nozdrzy. Czerwony blask w jej oczach
stał się niedużym czerwonym płomieniem, który lizał brzegi jej oczodołów.

Psy uwięziły moją kuzynkę przy kamiennej ścianie. Przycisnęła swoją wysoką, szczupłą

postać tak mocno, że gdyby kamienie rozstąpiły się, byłaby zdolna uciec tą drogą. Jej
pomarańczowa suknia wydawała się bardzo jasna przy białej marmurowej ścianie. Ale tej nocy
nie spotka jej nic tak prostego. Poczułam znów strumień gniewu i głębokiego zadowolenia
z zemsty. Jej twarz była urocza i blada, gdyby tylko miała nos i wystarczająco dużo skóry, żeby
utworzyć wargi, byłaby tak atrakcyjna, jak nikt na dworze. Był czas, kiedy uważałam, że Cair
jest naprawdę piękna, ponieważ nie widziałam jej braków jako oznak brzydoty. Kochałam
twarz Babci, więc jej twarz, połączona z twarzą sidhe, była tak urocza, że Cair nie mogła być dla
mnie czymś innym poza pięknem. Ale ona tak tego nie postrzegała, małymi okrucieństwami,
które wyrządzała mi, kiedy nikt nie patrzył, dawała mi odczuć, że mnie nienawidzi. Kiedy
dorosłam, zorientowałam się, że mogłaby przehandlować swoje wysokie ciało sidhe za moją
twarz. Sprawiła, że uwierzyłam, że bycie niską i zaokrągloną jest zbrodnią, ale to moja twarz
najbardziej podobna do sidhe była tym, czego pragnęła. Jako dziecko po prostu myślałam, że
jestem brzydka.

A teraz, kiedy widziałam ją przyciśniętą do ściany, kiedy widziałam brązowe oczy naszej

babci na jej twarzy i podobny układ kości, chciałam, żeby bała się. Chciałam, żeby zrozumiała,
co zrobiła i pożałowała tego, a potem chciałam, żeby zginęła w przerażeniu. To było
małostkowe? Czy o to dbałam? Nie, nie dbałam.

Cair spojrzała na mnie oczami mojej babci, oczami wypełnionymi przerażeniem,

a oprócz strachu, również wiedzą. Wiedziała, dlaczego tu byliśmy.

Pospieszyłam mojego konia, przechodząc pomiędzy warczącą sforą ogarów.

Wyciągnęłam do niej zakrwawioną rękę.

background image

Krzyknęła i próbowała przesunąć się, ale ogromne biało- czerwone psy przysunęły się

bliżej. Słychać było pogróżkę w basowym grzmieniu ich warczenia, unoszeniu warg, żeby
pokazać kły, którymi mogły rozerwać ciało.

Zamknęła oczy, a ja pochyliłam się w jej stronę, wyciągając rękę do tego idealnego

policzka. Dotknęłam ją delikatnie dłonią. Wykrzywiła się, jakbym ją uderzyła. W jednej chwili
zaschnięta krew oblepiała moją skórę, w drugiej była mokra i świeża. Zostawiłam karmazynowy
odcisk swojej małej dłoni na jej idealnym układzie kostnym. Cała krew na mojej ręce i sukni
była płynna i znów ociekała. Opowieści o tym, że ofiary morderstwa krwawią, jeżeli położy na
nich rękę ich morderca, oparte są na prawdzie.

Uniosłam rękę do góry, więc mogli to zobaczyć wszyscy sidhe.

- Nazywam ją zabójcą własnego rodu. Krew jej ofiary ją oskarża – krzyknęłam.

Do sfory psów podeszła moja ciotka Eluned, matka Cair i wyciągnęła do mnie swoją

białą rękę.

- Siostrzenico Meredith, jestem siostrą twojej matki, a Cair jest moją córką. Kogo

z naszego rodu zabiła, że przybyłaś tutaj w ten sposób?

Odwróciłam się, żeby spojrzeć na nią, taką uroczą. Była bliźniaczką mojej matki, ale nie

były identyczne. Eluned była trochę bardziej sidhe niż moja matka, trochę mniej ludzka.
Ubrana była na złoto, od głowy po palce u nóg. Jej czerwone włosy, podobne do moich i jej
ojca, opadały na suknię. Jej oczy przypominały płatki kwiatów, jak oczy Taranisa, chociaż moja
ciotka miała w oczach pomieszane odcienie złotego i zielonego. Spojrzałam w te oczy
i pojawiło się wspomnienie tak ostre, że przeszło przeze mnie od brzucha aż do głowy.
Zobaczyłam oczy podobne do tych, tylko mające odcień zieleni, oczy Taranisa nade mną, jakby
to był sen, ale wiedziałam, że nim nie był.

Sholto dotknął mojego ramienia, tym razem leciutko.

- Meredith.

Potrząsnęłam głową, a potem wyciągnęłam zakrwawioną rękę w stronę mojej ciotki.

- To krew twojej matki, to krew naszej babki, to krew Hettie.

- Czy ty mówisz, że… nasza matka nie żyje?

- Umarła w moich ramionach.

- Ale jak?

Wskazałam na moją kuzynkę.

- Wykorzystała zaklęcie, żeby zmienić Babcię w swoje narzędzie, żeby dać jej rękę mocy

Cair. Zmusiła Babcię, żeby zaatakowała nas ogniem. Moja Ciemność jest nadal w szpitalu przez
rany, które zadała mu Babcia ręką mocy, której nigdy nie posiadała.

background image

- Kłamiesz – powiedziała moja kuzynka.

Psy zawarczały.

- Gdybym kłamała, nie mogłabym wezwać sfory i ogłosić cię zabójcą w rodzie. Sfora nie

przybędzie, jeżeli zemsta nie jest sprawiedliwa.

- Krew jej ofiary ją oznaczyła – powiedział Sholto.

Ciotka Eluned wyprostowała się na całą swoją wysokość sidhe.

- Nie masz tutaj prawa głosu, Rozsiewający Cienie.

- Ja jestem królem, ty nie – powiedział głosem tak wyniosłym i aroganckim, jak jej

własny.

- Królem koszmarów – odrzekła Eluned.

Sholto zaśmiał się. Jego śmiech sprawił, że światło zaigrało w jego włosach, jakby

śmiech mógł być żółtym światłem, rozlanym w bieli jego włosów.

- Pozwól, że pokażę ci koszmar - powiedział, a jego głos miał w sobie tę złość, która

utraciła żar i stała się czymś zimnym. Gorąca złość świadczy o pasji, zimny gniew o nienawiści.

Nie wydaje mi się, żeby nienawidził specjalnie mojej ciotki, raczej wszystkich sidhe,

którzy kiedykolwiek go zdradzili. Zaledwie kilka tygodni temu kobieta sidhe skusiła go seksem
tak, że pozwolił jej się związać. Ale zamiast seksu pojawili się wojownicy sidhe, którzy wycięli
jego macki, wszystkie dodatki i odarli go ze skóry. Kobieta powiedziała Sholto, że kiedy się
uzdrowi, wolny od skazy, to może się z nim prześpi.

Magia sfory zmieniła się nieznacznie i stała się bardziej… rozzłoszczona. Teraz była

moja kolej, żeby sięgnąć i dotknąć go ostrzegawczo. Zawsze wiedziałam, że wciągnięcie do
sfory może oznaczać pułapkę, ale nie zdawałam sobie sprawy, że to wołanie może również
uwięzić łowczego. Sfora chciała nieporuszalnego łowczego czy łowczynię. Musiałam teraz
przejąć prowadzenie. Silne emocje mogły sprawić, że utracisz duszę. Czułam to w tej chwili
i zobaczyłam teraz, że Sholto staje się nieostrożny.

Chwyciłam jego ramię, aż spojrzał na mnie. Krew, która pozostawiła tak jasny i świeży

znak na twarzy Cair, nie pobrudziła jego ramienia. Spoglądałam mu w oczy, aż zobaczyłam, że
patrzy na mnie bez gniewu, ale z tą mądrością, która sprawiła, że sluaghowie zachowali swoją
odrębność, podczas kiedy większość mniejszych królestw została pochłonięta.

Uśmiechnął się do mnie, tą delikatną wersją uśmiechu, który widziałam, odkąd

dowiedział się, że będzie ojcem.

- Czy powinienem pokazać im to, czego mnie nie pozbawili?

background image

Wiedziałam, co ma na myśli. Uśmiechnęłam się do niego i skinęłam głową. Wydaje mi

się, że uśmiech nas ocalił. Dzieliliśmy się chwilą, która nie miała nic wspólnego z zamiarami
łowów. Chwilą nadziei, dzielonej intymności, przyjaźni tak dobrej, jak miłość.

Chodziło mu o to, żeby pokazać ciotce Eluned, jaki naprawdę może być koszmar.

Pokazać swoje dodatkowe kończyny w gniewie, dla przerażenia. Teraz mógł odsłonić siebie
żeby udowodnić, że arystokratom, którzy zranili go, nie udało się go okaleczyć. Był cały. Więcej
niż cały, był idealny.

W jednej chwili jego tatuaże dekorowały mu brzuch i dolną część piersi, a w następnej

było to rzeczywiste. Światła i kolor igrały na bladej skórze, złotej i bladoróżowej. Cienie
pastelowego światła lśniły i poruszały się pod skórą w postaci wielu ruchomych części.
Falowały jak jakieś pełne gracji morze istot, poruszały się, jakby ożywione ciepłym, tropikalnym
prądem. Kiedy ostatnim razem wstąpił na ten dwór, wstydził się tej części siebie. Teraz tak nie
było i okazywał to.

Od niektórych dam dobiegły krzyki, a moja ciotka trochę zbladła.

- Ty sam jesteś koszmarem, Rozsiewający Cienie.

Odezwał się Yolland, ten z czarnymi włosami i pokrytym winoroślą koniem.

- Stara się ciebie rozproszyć, żeby odciągnąć od winy jej córki.

Moja ciotka spojrzała na niego i odezwała się zszokowanym głosem.

- Yolland, jak możesz im pomagać?

- Spełniłem swój obowiązek wobec króla i mojej ziemi, ale teraz jestem częścią sfory,

Eluned i pewnie rzeczy widzę inaczej. Wiem, jak Cair wykorzystała swoja własną babcię jako
przynętę i pułapkę. Jak ktoś mógł coś takiego zrobić? Czy stałaś się tak nieczuła, że
zamordowanie twojej własnej matki nic dla ciebie nie znaczy, Eluned?

- Ona jest moim jedynym dzieckiem – powiedziała, ale słychać było w głosie, że nie jest

całkowicie pewna siebie.

- I zabiła twoją jedyną matkę – odrzekł.

Odwróciła się i spojrzała na swoją córkę, która stała nadal przyciśnięta do ściany

w okręgu białych mastiffów, z naszymi końmi na przedzie okręgu.

- Dlaczego Cair? – Nie „Jak mogłaś?”, ale po prostu „Dlaczego?”.

Twarz Cair pokazywała teraz inny rodzaj strachu. To nie był strach przed psami

przyciskającymi się tak blisko. Patrzyła w twarz swojej matki prawie desperacko.

- Matko.

- Dlaczego? – powtórzyła pytanie jej matka.

background image

- Słyszałam, jak wypierasz się jej przed dworem dzień po dniu. Nazywałaś ją

bezużytecznym skrzatem, który opuścił swój własny dwór.

- To było tylko takie gadanie przed innymi arystokratami, Cair.

- Nigdy nie mówiłaś czegoś innego na osobności, tylko do mnie, Matko. Ciocia Besaba

mówi tak samo. Że jest zdrajczynią, skoro opuściła ten dwór, najpierw żeby żyć z Unseelie,
a potem żeby żyć pomiędzy ludźmi. Całe swoje życie słyszałam, że zgadzasz się z takimi
słowami. Mówiłaś, że zabierasz mnie, żeby odwiedzić ją, ponieważ to obowiązek. Kiedy byłam
wystarczająco duża, żeby dokonać wyboru, przestałyśmy jeździć.

- Sama ją odwiedzałam, Cair.

- Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?

- Ponieważ twoje serce jest zimne, jak serce mojej siostry, a twoje ambicje gorące.

Widziałabyś moją troskę o matkę jako słabość.

- To była słabość – powiedziała.

Eluned potrząsnęła głową, na jej twarzy pojawił się wyraz głębokiego żalu. Cofnęła się

o krok od szeregu psów, od swojej córki. Spojrzała na nas.

- Czy moja matka wiedziała, że to Cair ją zdradziła?

- Tak.

- Wiedza, że to własna wnuczka ją zdradziła, mogła złamać jej serce.

- Nie zachowała tej wiedzy na długo – odrzekłam. To było okrutne pocieszenie, ale to

było wszystko, co mogłam jej zaoferować. Pędziłam z dziką sforę i prawda, bez względu na to
czy okrutna, czy miła, była jedyną rzeczą, jaką mogłam mówić tej nocy.

- Nie będę stała ci na drodze, siostrzenico.

- Matko! – Cair wyciągnęła rękę. Psy zbliżyły się do niej, warcząc niskim warkotem,

który przechodził od palców u nóg przez kręgosłup, uderzając w coś w umyśle. Jeżeli słyszałaś
ten dźwięk, wiedziałaś, że jest źle.

- Matko, proszę! – zawołała znów Cair.

- Ona była moją matką! – odkrzyknęła Eluned.

- Ja jestem twoją córką.

Eluned odwróciła się w swojej długiej złotej sukni.

- Nie mam córki – odeszła nie oglądając się. Arystokraci, którzy zgromadzili się

niedaleko drzwi, przesunęli się, żeby pozwolić jej wyjść. Nie zatrzymała się, aż ozdobione

background image

klejnotami drzwi zamknęły się za nią. Mogła nie walczyć o życie swojej córki, ale również
mogła na to nie patrzyć. Nie mogłam jej winić.

Cair rozglądała się szaleńczo dookoła.

- Lordzie Finbar, pomóż mi! – krzyknęła.

Większość oczu w pokoju powędrowało do odległego stołu, gdzie król był całkowicie

zasłonięty za ścianą strażników i lśniących dworzan. Jednym z nich był Lord Finbar, wysoki
i przystojny, z żółtym, niemalże ludzkim kolorem włosów. Tylko wyczuwalna moc dochodząca
od niego i nierzeczywiście przystojna twarz świadczyły, że jest kimś więcej. Uar nadal stał po
jednej stronie obserwując przedstawienie, ale nie osłaniając swojego brata. Lord Finbar stał
przed swoim monarchą. Był zaprzyjaźniony z królem, ale nie był przyjacielem mojej ciotki, czy
mojej kuzynki, tyle wiedziałam. Dlaczego teraz go błagała?

Król był całkowicie ukryty za lśniącym, obwieszonym biżuterią tłumem, do którego

należał Finbar. Może nawet nie było go w pokoju, a arystokraci tylko używali siebie jako
przykrywki. Ale dzisiejszej nocy to nie miało znaczenia. Znaczenie miało, dlaczego Cair błagała
wysokiego blondwłosego arystokratę, który nigdy nie był jej przyjacielem.

Jego twarz z wysoko wyrzeźbionymi kośćmi policzkowymi miała arogancki wyraz, tak

zimny, jakiego nigdy nie widziałam. To sprawiło, że pomyślałam o moim utraconym Mrozie,
który ukrywał się za taką arogancją, kiedy najbardziej się bał, lub był zakłopotany.

Cair znów zawołała do niego, bardziej szaleńczo.

- Lordzie Finbar, obiecałeś.

Wtedy odezwał się.

- Dziewczyna jest wyraźnie szalona. Zabicie matki swojego rodu

jest na to dowodem –

jego głos był zimny i czysty jak blade linie jego policzków. Słowa ociekały pewnością
i arogancją wyhodowaną przez wieki, nie arogancją odziedziczoną po przodkach, ale jego
własną. Nieśmiertelność i szlachectwo to recepta na arogancję i tępotę.

- Finbar, co ty mówisz? – krzyknęła Cair. – Obiecałeś, że będziesz mnie chronił.

Przysięgłeś.

- Jest obłąkana – odpowiedział.

Sholto spojrzał na mnie i zrozumiałam. Odezwałam się, a mój głos odbijał się echem.

Dzisiejszej nocy dzierżyłam coś więcej niż moją własną magię.

- Lordzie Finbar, złóż nam przysięgę, że nie obiecałeś ochrony mojej kuzynce,

a uwierzymy ci. Jest obłąkana.

- Nie odpowiadam przed tobą, Meredith. Jeszcze nie.

background image

- To nie ja, Meredith, proszę ciebie o przysięgę. Dzisiejszej nocy przyjechałam jako

głowa innego dworu. Z tą mocą pytam po raz drugi, Finbarze. Przysięgnij nam, że kłamie
mówiąc o twojej ochronie i więcej nie będziemy o tym rozmawiać.

- Nie jestem dłużny przysięgi perwersyjnemu potworowi, jaki jest u twojego boku.

Użył przezwiska, jakie nadała Sholto Królowa Andais. Wołała na niego Perwersyjny

Potwór, a czasami po prostu Potwór. Przyprowadź mojego Potwora. Sholto nienawidził tego
przezwiska, ale nie poprawia się królowej.

Sholto zmusił swojego wielonogiego konia do ruszenia naprzód, jego własne dodatki

powtarzały ten ruch. Myślałam, że stracił panowanie nad sobą, ale jego głos był tak spokojny
i arogancki, jak głos Finbara.

- Skąd lord Seelie zna przezwiska straży Ciemnej Królowej?

- Mamy swoich szpiegów, tak jak i wy.

Sholto skinął głową, jego włosy odbijały żółte światło, ale w pokoju nie było światła

w tym odcieniu, który lśniło w jego włosach.

- Ale dzisiejszej nocy nie jestem jej potworem. Jestem Królem sluaghów, tej nocy jestem

Łowczym. Odmawiasz złożenia przysięgi Łowczemu?

- Nie jesteś Łowczym – odrzekł Finbar.

Odezwał się blond włosy arystokrata, który jechał z nami.

- Zaatakowaliśmy sforę, teraz jedziemy wraz z nią. Są łowczymi tej nocy.

- Zostałeś zauroczony, Dacey – powiedział Finbar.

- Jeżeli Wielka Sfora jest urokiem, to tak, jestem pod jej wpływem.

Odezwał się jeden z arystokratów.

- Finbar, po prostu przysięgnij, że ta szalona kobieta kłamie i będzie po sprawie.

Finbar nie odezwał się. Po prostu patrzył przystojny i arogancki. W końcu to była

ostatnia linia obrony sidhe, piękno i duma. Nigdy nie miałam na tyle obu tych rzeczy, żeby
nauczyć się takich sztuczek.

- Nie może im przysiąc – odezwała się Cair - lub będzie krzywoprzysięzcą, stojąc przed

dziką sforą. To byłby jego koniec – teraz brzmiała na rozzłoszczoną. Ona, podobnie jak ja,
nigdy nie była wystarczająco piękna, żeby nauczyć się tej prawdziwej arogancji sidhe.
Mogłybyśmy być przyjaciółkami, gdyby mnie tak bardzo nie obraziła.

- Powiedz nam, co ci przyrzekł Cair – odezwałam się.

- Wiedział, że mogę zbliżyć się na tyle, żeby umieścić na niej zaklęcie.

background image

- Kłamie – dobiegło nie od Finbara, ale od jego syna Barrisa.

- Barris, nie! - powiedział Finbar.

Niektóre ogary odwróciły się w stronę Barrisa, który stał na brzegu tłumu sidhe

w dalekiej części sali. Nie dołączył do ojca, żeby chronić króla. Ogromne psy zaczęły kroczyć
w jego stronę, warcząc niskim, przerażającym dźwiękiem.

- Kłamcy są zdobyczą sfory – powiedział Sholto i uśmiechnął się bardzo zadowolonym

uśmiechem.

Dotknęłam znów jego ramienia, żeby przypomnieć mu, by nie cieszył się za bardzo

mocą. Sfora była pułapką, im dłużej z nią jechaliśmy, tym bardziej powinniśmy o tym pamiętać.

Sięgnął do tyłu i chwycił mnie za rękę. Skinął głową.

- Pomyśl dokładnie, Barris – odezwał się. – Cair kłamie, czy mówi prawdę?

- Mówię prawdę – powiedziała Cair. – Finbar powiedział mi, co zrobić i obiecał, że

jeżeli to zrobię, pozwoli, żebyśmy Barris i ja byli parą. Jeżeli zajdę w ciążę, pobierzemy się.

- Czy to prawda, Barris? – zapytałam.

Barris wpatrywał się z przerażeniem na ogromne białe ogary, które skradały się do

przodu. Było coś w sposobie, w jaki się poruszały, co przypominało mi ucieleśnienie lwów
skradających się na sawannach. Nie wyglądało na to, żeby Barris cieszył się z odgrywania roli
gazeli.

- Ojcze – powiedział i spojrzał na Finbara.

Twarz Finbara nie była już dłużej arogancka. Gdyby był człowiekiem, powiedziałabym,

że wyglądał na zmęczonego, ale nie było na tyle linii i kręgów pod jego pięknymi oczami.

Sfora zaczęła gromadzić się przy Barrisie z kłapaniem zębami i przyciskaniem

ogromnymi ciałami. Cicho jęknął z przestrachu.

- Zawsze byłeś idiotą – powiedział Finbar. Byłam całkowicie pewna, że nie mówi do

nas.

- Wiem, co ty miałaś nadzieję zyskać Cair, ale co Finbar miał nadzieję zyskać na śmierci

moich mężczyzn?

- Chciał pozbawić cię twoich najbardziej niebezpiecznych małżonków.

- Dlaczego? – zapytałam i poczułam dziwny spokój.

- Żeby arystokraci Seelie mogli kontrolować cię, kiedy będziesz królową.

- Uważaliście, że jeżeli Doyle i ja zginiemy, będziecie mogli kontrolować Meredith? –

zapytał Sholto.

background image

- Oczywiście – odpowiedziała.

Sholto zaśmiał się i był to równocześnie dobry śmiech i zły, taki rodzaj śmiechu, który

możesz opisać jako kąśliwy.

- Nie znają cię, Meredith.

- Nigdy nie znali – odrzekłam.

- Czy naprawdę uważacie, że Rhys, Galen i Mistral pozwoliliby wam kontrolować

Meredith?

- Rhys i Galen tak, ale nie Pan Burz – odpowiedziała.

- Cicho, dziewczyno – powiedział w końcu Finbar. To nie było kłamstwo, czy przysięga.

Mógł rozkazywać jej, czy obrażać ją bezpiecznie.

- Zdradziłeś mnie, Finbar, dowiodłeś, że twoje słowo jest nic nie warte. Nic nie jestem ci

winna – odwróciła się do mnie, wyciągnęła do mnie te szczupłe, zgrabne ręce, ponad
warczącymi psami. – Powiem ci wszystko, proszę, Meredith, proszę. Samo faerie zajęło się
Zabójczym Mrozem, ale Ciemność i Pan Cieni muszą odejść.

- Dlaczego oszczędziliście Rhysa, Galena i Mistrala? – zapytałam.

- Rhys był kiedyś lordem na tym dworze. Był rozsądny i uważaliśmy, że znów stanie się

rozsądny, gdyby mógł wrócić na Złoty Dwór.

To nie tylko mnie nie rozumieli.

- Jak wiele czasu minęło, odkąd Rhys był członkiem tego dworu?

- Osiemset lat, może trochę więcej – odpowiedziała Cair.

- Czy nie przyszło wam do głowy, że mógłby zmienić się przez te wszystkie lata? –

zapytałam.

Wyraz jej twarzy wystarczył. Nie przyszło.

- Każdy chce być arystokratą na Złotym Dworze – powiedziała i w to wierzyła. Dowód

był widoczny w jej oczach, jej twarzy, tak szczerej.

- A Galen? – zapytałam.

- Nie jest zagrożeniem, a nie mogliśmy pozbawić cię wszystkich twoich partnerów.

- Miło to słyszeć – powiedziałam. Nie wydaje mi się, żeby zrozumiała, że to sarkazm.

Zauważyłam, że wielu arystokratów go nie zauważa.

- A co z Mistralem? – zapytał Sholto.

background image

Coś zalśniło w ich oczach, kiedy Cair i Barris spojrzeli na siebie, potem na Finbara. On

nie patrzył na nikogo. Trzymał twarz nieruchomo.

- Na niego również zastawiliście pułapkę? – zapytał Sholto.

Młodzi wymienili zdenerwowane spojrzenie. Finbar pozostał niewzruszony. Obie

reakcje nie spodobały mi się. Zmusiłam moją klacz do ruchu w przód, aż szturchnęła moją
kuzynkę i Barrisa swoją szeroką piersią. Psy zapędziły go, żeby stanął obok swojej być-może-
panny-młodej.

- Posłaliście kogoś, żeby zabił Mistrala?

- Zamierzasz i tak mnie zabić – odezwała się Cair.

- Masz rację, ale dzisiejszej nocy nie jesteśmy tu dla Barrisa. Wezwałam pomstę rodową,

a on nie jest z naszego rodu – spojrzałam na młodego lorda. – Chcesz przetrwać tę noc, Barris?

Spojrzał na mnie i zobaczyłam w jego niebieskich oczach słabość, która musiała

rozczarować takie polityczne zwierzę jak Finbar. Barris był nie tylko słaby, nie był również
bystry. Zaoferowałam mu szansę przetrwania tej nocy, ale przecież będą inne noce. Przyrzekam
to.

- Nie odzywaj się – powiedział Finbar.

- Król ocali ciebie, Ojcze, ale nie zrobi tego dla mnie.

- Ciemność jest ranny wystarczająco mocno, żeby nie być przy jej boku. Więc musi być

martwy. Nie udało nam się z Lordem Cieni, ale Pan Burz zginie tej nocy, więc będziemy
wynagrodzeni.

- Jeżeli Mistral zginie tej nocy, Barris, podążysz za nim i to szybko. To ci obiecuję.

Klacz pode mną przesunęła się niespokojnie.

- Nawet ty, Barris, musisz wiedzieć, co oznacza taka obietnica, kiedy księżniczka siedzi

na koniu z dzikiej sfory – powiedział Sholto.

Barris przełknął mocno, a potem odezwał się.

- Jeżeli złamie obietnicę, sfora ją zniszczy.

- Tak – odrzekł Sholto – więc lepiej mów teraz, kiedy jest jeszcze czas, żeby ocalić Pana

Burz.

Jego oczy z okręgami błękitu pokazywały tak wiele białka, jak u przerażonego konia.

Jeden z ogarów szturchnął jego nogę, a on jęknął jękiem, który u kogoś innego mógł być
uważany za krzyk. Ale arystokraci Dworu Seelie nie krzyczą tylko dlatego, że pies ich
szturchnął.

- Pamiętaj, kim jesteś, Barris – powiedział Finbar.

background image

Obejrzał się na swojego ojca.

- Pamiętam, kim jestem, Ojcze, ale uczyłeś mnie, że wszyscy jesteśmy równi przed sforą.

Czy nie nazywałeś tego wielką równością?

Głos Barrisa miał w sobie żal, czy też może rozczarowanie. Strach zaczął opadać pod

ciężarem lat. Lat w ciągu których nie był takim synem, jakiego chciał jego ojciec. Lat wiedzy, że
chociaż w każdym calu wygląda na arystokratę Seelie, to tylko udaje go tak mocno, jak tylko
może.

Spojrzałam na Barrisa, który zawsze wydawał się równie arogancki jak reszta. Nigdy nie

widziałam nic za tą idealną, przystojną maska. Czy to magia sfory dała mi jasną wizję, czy po
prostu założyłam, że jeżeli wyglądasz na idealnego sidhe, wysokiego, szczupłego i wspaniałego,
będziesz szczęśliwy i bezpieczny. Czy naprawdę nadal wierzyłam, że piękno daje
bezpieczeństwo? Czy gdybym była wyższa, szczuplejsza, mniej wyglądająca na człowieka, a
bardziej na sidhe, moje życie byłoby… idealne?

Spojrzałam w twarz Barrisa i zobaczyłam w niej całe to rozczarowanie, całe

niepowodzenie, ponieważ jego piękno nie wystarczyło, żeby zdobyć serce ojca.

Poczułam coś, czego się nie spodziewałam: litość.

- Pomóż nam ocalić Mistrala, a będziesz mógł zachować swoje życie. Jeżeli będziesz

milczeć i pozwolisz mu umrzeć, nie będę mogła ci pomóc, Barris.

Sholto spojrzał na mnie, starał się, żeby na twarzy nie pokazać zdziwienia, ale wydaje mi

się, że usłyszał tę nutę litości w moim głosie i nie spodziewał się jej. Nie mogłam go winić.
Barris pomógł zabić moją babcię, próbował zabić moich kochanków, moich przyszłych króli,
ale to nie był cały on. Starał się przypodobać ojcu targując jedynym, co miał, swoją czystą krwią
sidhe i całym tym wysokim, nienaturalnie smukłym pięknem.

Finbar nie miał nic, co mógłby zaoferować Cair, poza bladym pięknej swojego syna. Być

zaakceptowaną przed dwór, mieć kochanka czystej krwi sidhe, być może męża, to była nagroda
warta życia Babci. To była ta sama nagroda, dla której Babcia zgodziła się poślubić Uara
Okrutnego całe wieki temu. Szansa, żeby wżenić się w Złoty Dwór, dla półczłowieka,
półskrzata była szansą tysiąclecia.

- Powiedz nam, Barris, lub umrzesz następnej nocy.

- Powiedz im – odezwała się Cair głosem cienkim ze strachu. To oznaczało, że nie znała

ich planu wobec Mistrala, wiedziała tylko, że istnieje.

- Znaleźliśmy zdrajcę, który wywabi go na otwartą przestrzeń. Nasi łucznicy będą

strzelać strzałami z grotami z hartowanej stali.

- Gdzie jest to miejsce? – zapytał Sholto.

background image

Barris powiedział nam. Wyznał wszystko, podczas kiedy strażnicy króla trzymali

Finbara. Króla rzeczywiście nie było. Zniknął dla bezpieczeństwa. Strażnicy nie trzymali
Finbara dlatego, że próbował coś mi zrobić, ale ponieważ jego działania mogły być widziane
jako działania wojenne skierowane przeciwko Dworowi Unseelie. To było ciężkie przestępstwo
na obu dworach, działania bez wyraźnych rozkazów króla czy królowej w taki sposób, który
mógł spowodować wojnę. Część mnie była pewna, że Taranis zgodził się na ten plan, chociaż
może nie otwarcie. W całym działaniu czuć było królewskie pytanie „Kto uwolni mnie od tych
kłopotliwych mężczyzn?”. Na tyle nie wprost, że mógł złożyć przysięgę. Ale Taranis był ofiarą
dla innego polowania, na inny dzień.

Próbowałam odwrócić klacz i skierować ją w stronę drzwi, żeby ocalić Mistrala, ale

potrząsnęła głową. Parsknęła nerwowo, ale nie poruszyła się.

- Musimy tu dokończyć, lub sfora nie ruszy się – powiedział Sholto.

Zrozumienie zajęło mi chwilkę, potem odwróciłam się do Cair, przyciśniętej do ściany,

otoczonej ze wszystkich stron przez wielkie ogary. Mogłam wykorzystać je jako moją broń.
Mogły rozerwać ją na strzępy, ale nie byłam pewna, czy wytrzymam, gdy zajmie to wiele czasu.
Potrzebowałam czegoś szybszego z powodu Mistrala i mojego własnego spokoju umysłu.

Sholto wyciągnął do mnie włócznię utworzoną z kości. Czy nie pojawiła się

z powietrza? Była jednym z symboli władzy królewskiej pomiędzy sluaghami, ale zaginęła wieki
temu, na długo zanim objął tron. Włócznia i sztylet z kości, który miał w ręce, powróciły wraz
z nieokiełznaną magią, kiedy po raz pierwszy kochaliśmy się.

Wzięłam włócznię.

Cair zaczęła krzyczeć.

- Nie, Meredith, nie!

Przesunęłam długą tyczkę, aż trzymałam ją pewnie. Nie mogłam nią rzucić, nie było na

to wystarczająco miejsca i nie było potrzeby.

- Umarła w moich ramionach, Cair.

Wyciągnęła ręce do kogoś za mną.

- Dziadku, pomóż mi!

Jego głos był spokojny, powiedział to, co ja myślałam.

- Dzika sfora nie może być powstrzymana. I nie mam czasu na słabość.

Cair odwróciła się z powrotem do mnie.

- Patrz, co zrobiła tobie i mnie, Meredith! Stworzyła nas jako coś, co nigdy nie będzie

zaakceptowane przez nasz własny lud.

background image

- Dzika sfora przybyła dla mojej zemsty, Bogini porusza się przeze mnie, Pan

przychodzi do mnie w wizjach: Jestem sidhe!

Dwiema rękami zatopiłam włócznię prosto w jej pierś. Poczułam, jak grot pociera

o kość i pchnęłam ten ostatni cal, czując jak rozrywa jej ciało i uderza w pustkę po drugiej
stronie. Gdyby była grubsza, byłoby mi trudniej, ale nie było jej na tyle, żeby powstrzymać tę
broń i siłę mojego cierpienia.

Cair patrzyła na mnie, jej ręce chwyciły włócznię, ale nie widziała, więc jej ręce nie

trafiły dokładnie. Brązowe oczy wpatrywały się we mnie, jakby nie mogła uwierzyć w to, co się
stało. Spojrzałam w te oczy, odbicie oczu Babci i obserwowałam, jak strach opada, zostawiając
zakłopotanie. Krew wyciekła z jej bezwargich ust. Próbowała mówić, ale nie padło żadne
słowo. Jej ręce opadły. Patrzyłam, jak jej oczy stają się puste. Ludzie mówią, że to światło
blaknie, kiedy się umiera, ale to nieprawda, to oni blakną. Wyraz twoich oczu tworzy to, kim
jesteś i to właśnie blaknie.

Wyszarpnęłam włócznię, przekręcając ją, nie po to, żeby zranić mocniej, ale po prostu

żeby poluzować grot wbity w ciało i kość. Kiedy włócznia wyszła częściowo z jej ciała, Cair
zaczęła opadać na podłogę. Musiałam tylko trzymać włócznię, waga jej ciała i grawitacja
uwolniły ją.

Spojrzałam na zakrwawioną włócznię i próbowałam coś poczuć, cokolwiek.

Wykorzystałam brzeg sukni, żeby ją oczyścić z krwi i podałam włócznię z powrotem Sholto.
Potrzebowałam obu rąk do jazdy.

Wziął ode mnie włócznię i pochylił się, żeby delikatnie mnie pocałować, macki otarły się

o mnie delikatnie, jak ręce próbujące mnie pocieszyć. Nie mogłam pozwolić sobie jeszcze na
otuchę. Mieliśmy jeszcze zadanie do wykonania, a noc kończyła się.

Cofnęłam się od pocieszenia, jakie mi oferował.

- Jedźmy.

- Ocalić twojego Pana Burz – powiedział.

- Ocalić przyszłości faerie – odwróciłam klacz i tym razem mnie posłuchała. Wbiłam

pięty w jej boki i skoczyła naprzód migocząc zielonymi iskrami i dymem. Pozostali ruszyli za
mną, lśniąc bielą tak jasną, jak księżyc, a złoto sali balowej Seelie wydawało się być pochłaniane

przez biel, więc zatrzymaliśmy ten srebrny i złoty blask. Mój dziadek zasalutował mi, kiedy
przejechałam obok niego. Nie odwzajemniłam gestu. Wysadzane klejnotami drzwi otworzyły
się przed nami.

- Pani, Panie – wyszeptałam – pomóżcie mi, pomóżcie mi zdążyć na czas.

Przejechaliśmy obok wielkiego dębu i znów pojawiło się złudzenie ruchu, ale tym razem

nie było letniej łąki, żadnej iluzji. W jednej chwili jechaliśmy po kamieniach, w korytarzu Seelie,
a w następnej nasze konie były na trawie, w nocy, poza kopcami faerie.

background image

Błyskawice przecięły ciemność nad nami. Błyskawice biegnące nie z nieba na ziemię, ale

z ziemi do nieba.

- Mistral! – krzyknęłam.

Jechaliśmy w stronę walki, jadąc ponad trawą, unosząc się w niebo, pędząc jak wiatr

i gwiazdy w stronę mojego Pana Burz.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Merry Gentry 07 roz 14
Merry Gentry 07 roz 18
Merry Gentry 07 roz 12 13
Merry Gentry 07 roz 19 20
Merry Gentry 07 roz 24 25
Merry Gentry 07 roz 9
Merry Gentry 07 roz 16
Merry Gentry 07 roz 17
Merry Gentry 07 rozdzial 21
Merry Gentry 07 rozdzial 15
Merry Gentry 07 rozdział 10 11
Merry Gentry 06 roz 4
azg cel 07 roz
Hamilton Laurell Meredith Gentry 07 Podążając za ciemnością
Merry Gentry 05 rozdzial 13 14
Merry Gentry 06 rozdzial 14
Merry Gentry 06 rozdz 3
Merry Gentry 06 rozdzial 1 2
30 ROZ książka obiektu budowlanego [M I ][3 07 2003][Dz U

więcej podobnych podstron