KATEBRIAN
IMPREZAZAMKNIĘTA
TytułoryginałuInvitationOnly
WHITTAKER
Nocbyłazimna.Zimnaiciemna,bezgwiazd,bezksiężyca,zwiatrem,któryporywał
zdrzewtumanyliści,wciążmokrychpoprzedpołudniowejmżawce.Wzetknięciuze
skórą
byłyoślizłeiobrzydliwe,kiedywięcnastępnypodmuchzaświstałnadwzgórzami,
wszyscy
poszukaliśmyosłony.Zaczynałammiećdreszcze.
-Au!Przykleiłomisięjakieśświństwo!-wrzasnęłaTaylorBell,wciskającgłowęw
ramiona.Wjednejręcetrzymałabutelkęwódki,zktórejpopijałajużodgodziny,adrugą
nerwowoklepałasiępoplecach.Dużyżółtyliśćklonuprzywarłdojejkarku,mierzwiąc
jasne
loki,którewymknęłyjejsięzkońskiegoogona,-Weźcieto!
Taylornaogółniezdradzałaszczególnegoupodobaniadoalkoholu,aletejnocy
wlewałagowsiebie,jakbytobyłnektarbogów.Może-podobniejakinni-czułapotrzebę
wymazaniazpamięciweekenduotwartego,któryzaledwieparęgodzinwcześniej
zakończył
sięuroczystościąwszkolnejkaplicy.RodziceTaylorwydawalisięjednakcałkiem
sympatyczni,asamaTaylorwyraźnieodprężyłasięwichtowarzystwie.Zastanawiałam
się,
czyniemartwijejcośinnego.
-Zdejmijcietozemnie!-wyjęczała.-Dziewczyny!
-Namnienielicz-odpartaKiranHayes.Zgracjąpociągnęłałykzesrebrnej
piersiówkiiszczelnieokryłakolanadługimkaszmirowympłaszczem.-Właśniemiałam
depilacjęwoskiem.
Kiran-pierwszaprawdziwamodelka,którąspotkałamwżyciu,ijednaz
najpiękniejszychznanychmidziewczyn-nieustanniepoddawałasięjakimśzabiegom:
jasne
pasemka,ciemnepasemka,dermabrazja,okładyzwodorostów,arabskaregulacjabrwi.
Sprawiałotowrażeniewymyślnychtortur,alenajwidoczniejbyłoskuteczne.
NoelleLangeprychnęłaizdjęławilgotnyliśćzkarkuTaylor.
-Primadonny-powiedziałaszyderczo.
Rzuciłaliśćnaziemię.Wylądowałdokładnienawprostpodłużnegopłaskiegogłazu,
naktórymsiedziałaArianaOsgood.Arianaprzezmomentwpatrywałasięwliść,jakby
chciałaodczytaćzniegosensżycia.Lekkipowiewporuszyłjejdługimi,jasnymi,prawie
białymiwłosami.Uniosłagłowęiprzymknęłaoczyzzadowoleniem.
Wyjęłampiwozturystycznejlodówkistojącejpodrugiejstroniepolanyi
obserwowałamTaylor,Kiran,NoelleiArianę,jakbymbyłaantropologiembadającym
nieznanynaucepodgatunekczłowieka.DziewczynyzBillingsfascynowałymnieod
miesiąca,odkądspostrzegłamjezoknabursywEaston-naturalnie,fascynowałymniena
odległość,boniespodziewałamsię,żekiedykolwiekzyskamdonichbliższydostęp.
Sytuacja
jednaksięzmieniła.DziewczynyzBillingsbyłyterazmoimiprzyjaciółkami.
Współlokatorkami.Osobami,zktórymiregularnieiwbrewregulaminowiszkoły
imprezowałamwlesienaobrzeżachkampusu.
Jeślidwieimprezymożnauznaćzaregularność.
Byłamterazjednąznich.Wspięłamsięnaeastońskiewyżyny.Gdybyjednakktoś
mniezapytał,jaksiętamznalazłam,niemiałabympojęcia,coodpowiedzieć.Nie
nadążałam
zabiegiemwypadków:ostatnio-oilesięorientowałam-dziewczynywściekłysięna
mnie,
boniezerwałamzeswoimchłopakiemThomasemPearsonem,któryzdecydowanieimsię
nie
podobał.Myślałam,żenieodwołalniezraziłamjedosiebie,kiedyzaichplecami
obiecałam
Thomasowipomocwuporaniusięzproblemamiosobistymi.Atymczasemnajwyraźniej
dziewczynomzaimponowałam.
Czymkonkretnie-niewiadomo.Całeszczęściejednak,żetaksięstało:zich
poparciemmiałamszansęuwolnićsięodswojejprzeszłości.Miałamszansęniedołączyć
do
licznegogronamłodychobywateliCrotonwPensylwanii,którzypodwuletnichkursach
policealnychwracajądorodzinnegomiasta,żebypracowaćjakozastępcykierownikasieci
handlowej.DziękidziewczynomzBillingsmogłamszukaćdlasiebiejakiegośżycia.
Mogłam
próbowaćdostaćsiędoświata,ojakimzawszemarzyłam-światasukcesu.Świata
wolności.
-Cotam,Reed?-zawołałaNoelle.-Jeśliznudziłocisiępiwo,zgłośsiędoKiran.Z
radościąpoczęstujeciękoktajlemwłasnegowyrobu.
Patrzyłanamniekpiąco.Napewnospostrzegłamojezamyślenie.Aprzecieżchciałam
okazaćimwdzięcznośćzato,żezaprosiłymnienaimprezę.Zawszystko,codlamnie
zro-
biły.Zato,żemogłamterazsamaczęstowaćsiępiwem,zamiastbiegaćdlanichna
posyłki,
czymzajmowałamsięniemalbezprzerwyodpierwszegotygodniawEaston.
-Nie,dzięki.Piwojestokej-odpowiedziałam,unoszącbutelkę.
Zerwałamkapselzardzewiałymotwieraczemipociągnęłamsporyłyk,wiedząc,że
Noellenadalmnieobserwuje.Wcześniejtegowieczoruspróbowałampierwszegopiwaw
życiu.Terazzaczynałamtrzecieiwyraźnienabierałamwprawy.Najważniejsze-jak
odkryłam-byłopiciedużymihaustamiiszybkieprzełykanie,takżebysmakniezdążył
zagnieździćsięnajęzyku.
No,owszem.Całkiemprzyjemne.Odetchnęłamiszczelniejotuliłamsięswetrem.Już
zamierzałamdołączyćdodziewczyn,kiedydoleciałmniefragmentrozmowyprzy
ognisku.
-Cośwampowiem-mówiłDashMcCafferty.-Będzietojednoznajsłynniejszych
zniknięćwhistorii.
-MożepojechałdoswojejbabkidoBostonu-odparłJoshHollis.
Dashwzruszyłramionami.
-E.napewnojużuniejsprawdzali.
Thomas.RozmawialioThomasie.Niemogłamuwierzyć,żekiedypoprzedniobyłam
natejpolanie,spotkałamtutakżeThomasa.Minęłymniejwięcejdwiedoby,odkąd
widziano
goporazostatni.ZniknąłzEaston,niezostawiającżadnejwiadomości.IwedługJosha,
jego
współlokatora-stojącegoterazzkolegamiprzyogniskuiwpatrzonegowpłomienie-nie
wziąłzesobążadnegoubrania,nawetulubionegoczarnegoT-shirtu.Wpiątekrano
wyznał
mimiłość,nakłoniłmniedoobietnicy,żenieopuszczęgowpotrzebie,poczymulotniłsię
jak
kamfora.
Zastanawiałamsię,ileJoshwie-omnie,otym,corobiliśmyzThomasem.Czy
ThomaspowiedziałJoshowi,czymzajmowaliśmysięwichwspólnympokoju?Czymiał
zwyczajchwalićsięmiłosnymipodbojami?Niebyłampewna.Niepoznałamgotak
gruntownie.IlekroćjednakspotykałamterazJosha,czułamsiębardzonieswojo.Byłoby
niemiło,gdybypołowaszkołyusłyszała,żestraciłamdziewictwozfacetem,którymoże
chciałdobrze,alewyraźnienienadawałsiędotrwałegozwiązkuuczuciowego.Straciłam
dziewictwozfacetem,zktórym-jaksięzorientowałam,jeszczezanimzniknął-
prawdopodobnieniepowinnambyłachodzić,aledoktóregomimowszystkoczułam
przywiązanie.StraciłamdziewictwozThomasemPearsonem,głównym-jakodkryłam
niedawno-dileremnarkotykówwEaston.Wciążniemieściłomisiętowgłowie.
Joshpociągnąłłykpiwa.Miałtakdziecinnątwarz,żewyglądałdziwniezbutelką
alkoholuprzyustach.Jegoblondlokitańczyłynawietrzewrazzdługimprążkowanym
szalikiem,któryzamotałsobienapomiętymrdzawymT-shircieibrązowejsztruksowej
marynarce.Joshbyłsympatycznieartystowski,otwarty,pełentwórczejfantazji.Imówił
sympatyczniedonośnymgłosem-wystarczającodonośnym,żebymmogłapodsłuchiwać
niezauważona.
-Ciekawe,czysprawdziliteżichposiadłośćwVail-powiedział.
-Człowieku,Pearsonniezadekowałsięwtakoczywistymmiejscu-odparłDashi
charknąłznamysłem.Jaknatakniesamowicieprzystojnegofaceta:blondynaosylwetce
modelazdomumodyAbercrombiego,wykazywałpoważnebrakiwhigienieosobistej.
Splunąłwogieńisięgnąłpopiwo.
-Czarujące,Dash-zawołałaNoellezdrugiejstronypolany.
-Dzięki,skarbie-rzuciłniedbaleiwróciłdorozmowy.-Niemogęuwierzyć,że
wezwalimiejscowąpolicję.Cozagłupota.JeśliPearsonchciałzaszaleć,pojechałdo
Nowego
Jorku.
-Taksądzisz?-zapytałJosh.
Nadziejawjegogłosiepodsyciłamojąnadzieję.
-Dajspokój-odezwałsięGageCoolidge,wysoki,chudy,metroseksualnybruneto
typowobojsbandowejurodzie.-ThomasPearsonwłaśniewycinanumerstulecia.Szuka
go
całeWschodnieWybrzeże,aonimprezujesobiegdzieśnacałego.
-Możeitak-powiedziałJoshzwahaniem.
-Żadne:może-burknąłDash.-Począteklistopadazaparętygodni.Wiesz,coto
oznacza.
-Ach…Dziedzictwo.
-Właśnie-DashwycelowałpalecwJosha.-Pearsonsobietegonieodpuści.Jeślisię
mylę,zrezygnujęzeswojegolotusa.
-Poważnasprawa,stary-ostrzegłGage.
-Wiem,comówię.
-Racja-przyznałJosh,kiwającgłową.-PearsontostuprocentowyDziedzic.
-WartobygostamtądprzywlecdoEastonizgłosićsiępomedale-powiedziałGage.
-Zrobione!-zawołałDashiprzybiłpiątkęzGage’emnadgłowąJosha.
Dziedzic?Dziedzictwo?Ocochodziło,ulicha?Odsunęłamsięoddrzewa,spod
któregopodsłuchiwałamrozmowę,iruszyłamkudziewczynompewna,żezarazwszystko
mi
wyjaśnią.Zanimjednakdotarłamnaśrodekpolany,natknęłamsięnaNataszęCrenshaw.
-Reed!Dokądsięwybierasz?-zapytała,obejmującmnieramieniem.
Zamarłamzezdumienia.NataszaCrenshawbyłamojąnowąwspółlokatorkąw
Billings.Abyłaniądlatego,żejejnajlepszaprzyjaciółkaLeanneShorewyleciałazEaston
za
ściąganie,wywołującnajwiększyszkolnyskandaltejjesieni.Odubiegłegoprzedpołudnia,
kiedyzaczęłamrozpakowywaćswojerzeczy,Nataszagotowałasięzezłości.Urazazniej
emanowała.
Stądmojeosłupienieteraz.
-Dobrzesięczujesz?-zapytałam.
-Oczywiście!-odparła,ukazującwuśmiechuśnieżnobiałezęby.Nataszamiała
ciemnąskórę,ciemnewłosyizdecydowaniekobiecekształty.Poczułamjewyraźnie,
kiedy
mniedosiebieprzycisnęła.Jakodziewczynaoraczejchłopięcymwyglądzienie
potrafiłam
zrozumieć,jakmożnaporuszaćsięswobodnieztakimiwypukłościami.-Słuchaj,
chciałam
cięprzeprosić.Ostatniozachowywałamsięniezbytmiło.Jeszczeniedoszłamdosiebiepo
tej
historiizLeanneichybawyładowywałamsięnatobie.Atoniewporządku.Niegniewasz
się?
Jejcechącharakterystycznąbyływłaśnietakieszczere,zdroworozsądkowe
wypowiedzi.WprzeciwieństwiedoinnychznanychminastolatekNataszanajwyraźniej
nie
miałanicdoukrycia.Budziłotomojągłębokąkonsternację.
-No…jasne…-wybąkałamniepewnie.
-Świetnie!Bochciałabym,żebyśmyzostałyprzyjaciółkami.Dobrymiprzyjaciółkami.
Patrzyłanamnieztakimprzejęciem,żemusiałamsięuśmiechnąć-zrozbawieniem,
aleteżzradością.
-Fajnie.Jateżbymtegochciała.
-Wspaniale!-zawołała.Zkieszeniskórzanejkurtkiwyjęłamalutkiaparatcyfrowyi
uniosłagowjednejręce,adrugąprzyciągnęłamniedosiebie.-Uśmiech!
Błysnąłflesz.Przedoczamizawirowałymifioletoweplamy.
-Nictylkowywołaćioprawićwramki-stwierdziławesoło,spoglądającna
wyświetlacz.
PatrzyłamponadjejramieniemnaJoshaichłopaków,którzynaradzalisię
przyciszonymigłosami.Zastanawiałamsię,czynadalrozmawiająoThomasieiczybyliby
skłonnipodzielićsięzemnąswojąwiedzą.
-Zarazwrócę.
Zrobiłammożetrzykroki,kiedychłopcyspojrzelinamnienagleikrzyknęli:
-Whittaker!
Omałosięniepotknęłam.-Co?!
-Panowie!Panie!Ach,jakżemiłoujrzećwastuzebranychrazem,jakzadawnych
czasów…
Odwróciłamsięizobaczyłamnajpotężniejszyokaznastolatka,jakinapotkałampoza
szkolnymboiskiemfutboluamerykańskiego.Mierzyłzapewneokołometra
dziewięćdziesięciu,ważyłdobrzeponadstodwadzieściakilogramów,aleporuszałsięz
godnością,prostyjakstruna.Miałrumianepoliczki,okrągłeokularyifryzuręznacznie
starszegomężczyzny:zaczesanedotyłuwłosyprzygładzoneżelem,wznoszącesięrówną
falą
ojakieśdwacentymetrynadczołem.Kroczyłprzezpolanę,arystokratycznieskłaniając
głowę
przeddziewczynamizBillings,anastępniezpowagąprzybiłpiątkęzDashem,Gage’em,
Joshemipozostałymi.
-Jaksięmiewamywtenuroczywieczór?-zapytałtubalnymgłosem.Wyciągnąłręce
nadogniskiemizatarłdłonie.
Kimbyłtenfacet?Idlaczegowyrażałsiętak,jakbywyszedłprostozpowieściJane
Austen?
-JaktamwewschodniejAzji?CzychińskiejedzeniejestnaprawdęlepszewChinach?
-zapytałżartobliwieGage.
ZnowuzerwałsięwiatriniedosłyszałamsłówWhittakera,wkażdymraziechłopcy
sięroześmiali.Zgromadzilisięwokółniegorozbawieni,zroziskrzonymwzrokiem,
zupełnie
jakbyŚwiętyMikołajzjawiłsięnaglewśródprzedszkolaków.‘Dołączyłamdo
dziewczyn.
-Reed,jużmyślałam,żeonaszapomniałaś-powiedziałaNoelleiłyknęłapiwa.Była
jedynądziewczynązBillings,którapiłapiwo,iwłaśniedlategosięnaniezdecydowałam.
ResztawolaładrinkisporządzonezróżnychalkoholiskombinowanychprzezKirani
chłopaków.-Coto,znowuzakochana?
-Ja?
-GapiszsięnaWhittakerajakurzeczona-wtrąciłaKiran,patrzącnamnie
zmrużonymioczami.-Hm…interesującywybór.
-Gapięsię?Dajspokój.Poprostu…Ktotojest?
-Whittaker?To…Whittaker.Niedosklasyfikowania-powiedziałaNoelle.Popatrzyła
napozostałedziewczynyiuśmiechnęłasiękrzywo.-Wzasadzie…powinnaśgopoznać.
Poderwałasię,złapałamniezanadgarstekipociągnęławstronęogniska.Nie
zdążyłamnawetzaprotestować.
-Whit!Hej,Whit!-zawołała.-Todziewczyna,októrejcimówiłam.
PchnęłamniewstronęWhittakera.Zaskoczonapośliznęłamsięnatrawieioparłam
dłonieojegoszerokąpierś.Chłopcyzarechotali.Whittakerdelikatnieująłmniezałokciei
podtrzymał.
-Wszystkowporządku?-zapytał.Miałżyczliwebrązoweoczy.
-Tak-odpowiedziałamzzakłopotaniem.
Zaraz,zaraz.CzyNoelleprzedstawiłamniejakodziewczynę,októrejmumówiła?Co
mówiła?Idlaczego?
-JestemWaltWhittaker-powiedział,wyciągającrękę.-Przyjacielenazywająmnie
WhittakeralboWhit.Wybierzsama.
-ReedBrennan.
Jegodłońbyłaniewiarygodniemiękkaiciepła.
-Azatem,Reed,jeślidobrzezrozumiałem,jesteśwEastonodniedawna.Witamy.
Barwajegogłosuprzyprawiłamnieołagodny,przyjemnydreszczyk.Byłaujmująca.I
jakbyznajoma.
-Tyteżtutajodniedawna?-zapytałam.
Znowuwszyscywybuchnęliśmiechem,takżeWhittaker.
-Nie,nie.Mojarodzinakształcisiętuodpokoleń.Byłemzrodzicaminadługich
wakacjach.ZwiedziliśmywschodniąAzję,Chiny,Singapur,Hongkong,Filipiny…Dużo
podróżujesz,Reed?
Nie,jeślinieliczyćwyprawydopensylwańskiegoparkurozrywkiwczasach,kiedy
jeszczenosiłamróżowetenisówki.
-Raczejmało-przyznałam.
Wpatrywałsięwemnieprzezchwilę,jakbymojesłowagozdziwiły.Zaczynałamsię
czućnieswojopodjegobadawczymwzrokiem.
-Szkoda-stwierdziłwkońcu.-Człowieknieznasamegosiebie,dopókinierozejrzy
siępoświecie,prawda?
Próbowałamwymyślićodpowiedź,któraniezabrzmiałabynaiwnie,alewtrąciłsię
Gage.
-Stary,chodźdonas!-zawołał,walnąwszyWhittakerawramię.-Właśnie
rozmawialiśmyoDziedzictwie.Musisznamprzekazaćnajświeższeinformacje.
Whittakeruśmiechnąłsięlekko.
-Ach,Dziedzictwo.Istotnie,porasięzbliża.
OcochodziłoztymDziedzictwem?Napewnobyłotocoś,oczymwEastonnie
wypadałoniewiedzieć,agdybymzapytała,stałobysięoczywiste,żejaniewiem-i
przypomniałabymwszystkim,jakąjestemtuautsajderką.Postanowiłamwięctrzymać
język
zazębamiwnadziei,żezczasemdotrądomniepotrzebneinformacje.
-Porozmawiamypóźniej?-powiedziałdomnieWhittaker.
-Eee…jasne.
GagepociągnąłWhittakerapomiędzychłopców,aprzymniestanęłaNoelle.
-Ico?Jużgozauroczyłaś?-zapytała.
-Mówiłaśmuomnie?
-Aczemunie?Pomyślałam,żepowinniściesiępoznać-powiedziała,wzruszając
ramionami.-Whitbyłbydlaciebieniezły.Jestbardzo…kulturalny.
Postanowiłamzignorowaćukrytyprzytyk.
-Noelle,zapomniałaś?ChodzęzThomasem.
Nieprzejmowałamsięjuż,czyNoellemacośprzeciwkoThomasowi.Jegotajemnicze
zniknięciejakbyunieważniłowszystkiezastrzeżenia.
Skrzywiłasię.
-Doprawdy?AThomasjest…gdzie?-zapytałaidemonstracyjnierozejrzałasię
wokół.
-Niewiem-odpowiedziałamcicho.
Ariana,KiraniTaylorzbliżyłysiędonaswyraźniezainteresowane.
-Nowłaśnie.Teżmichłopak,którynieinformujeswojejdziewczyny,dokądsię
wybiera.Aninawetżewogóledokądśsięwybiera-burknęłaNoelle.Zrobiłaznaczącą
pauzę
iłyknęłapiwa.-Słuchaj,Whittoświetnyfacet.Miły.
-Wprzeciwieństwiedoniektórychinnychfacetów-wtrąciłaKiranzjadliwie.
Ach.Mimowszystkoniepotrafiływyzbyćsięniechęci.NigdynielubiłyThomasa.I
niezamierzałygopolubić.
-Whitmożeciwieledać-powiedziałaAriana.-Możedaćcicoś,czegosama
zapewnebyśniezdobyta.
Ciekawe.
PatrzyłanaWhittakeraspokojnymijasnoniebieskimioczami.Zastanawiałamsię,czy
jejspojrzenieprzyprawiagoociarki,podobniejakmnie.
-Anibycotakiegomożemidać?-zapytałam.
-Choćbyjakieśżycie-prychnęłaKiran.
-Kiran!-upomniałająAriana.
-Poprostuznimporozmawiaj-powiedziałaNoelle.-Niktwasniezmuszado
małżeństwa.
Pociągnęłamłykpiwa,spoglądającnaWhittakera.Rzeczywiście,wydawałsięmiły.
Cywilizowany.Dojrzały.Ichłopcywyraźniezanimprzepadali.Możepowiniennieco
schudnąć,alekimbyłam,żebygoosądzać?
-Zanieśmutrochętego-zaproponowałaKiraniwręczyłamizapasowąpiersiówkęze
swoimspecjałem.-Whittakeruwielbiamojekoktajle.
Piersiówkabyłaeleganckailodowatozimna.Trzymałamjąwjednejręce,butelkę
piwawdrugiej.Możewartodaćszansęfacetowiaprobowanemuprzezdziewczynyz
Billings?Byłamterazjednąznich.Najwyższyczas,żebysięzachowywać,jakna
dziewczynę
zBillingsprzystało.
NIEBYLEKTO
-Życiewśródtubylcówotwieraczłowiekowioczy-mówiłWhittaker,kiedy
odchodziliśmyrazemzpolany.-Biedacyniemająniczegoopróczdrewnianejmiskii
garści
ryżu,alewykazujątylehartuducha,wiesz?Tylehartu!
-Więcspaliściewwiosce?-zapytałam,nieodrywającwzrokuodziemi.Przedchwilą
napoczęłamczwartepiwoiotaczającymnieświatjakbytroszkętraciłostrekontury.-Nie-
samowite!
Niepamiętałam,ktozaproponowałtenzapoznawczyspacerwedwoje.Whittaker?Ja?
Noelle?
-Skąd!Wróciliśmynanocdohotelu.Zdajeszsobiesprawę,ilechoróbmożnazłapać
wtakimmiejscu?
Zdziwionapodniosłamnaniegowzrok.
-Aleprzecieżmówiłeśożyciuwśródtubylców…Potknęłamsięowystającykamieńi
wpadłamnaWhittakera.
-Oj,przepraszam.
-Czyabydobrzesięczujesz?-zapytał,podtrzymującmnieramieniem.
Odchrząknęłam.Drzewawokółmniechwiałysięzupełnieniezależnieodwiatru.
-Tak.Abydobrze-zapewniłam,próbującdostosowaćsiędostylujegowypowiedzi.
-Możespoczniemy?
Ziemiapodskoczyłamipodnogami.Kto,dodiabła,twierdził,żepiciealkoholuto
fajnazabawa?
-Faktycznie.Spocznijmy.
Poprowadziłmniedoporośniętegomchempniaiposadziłnanimtroskliwie.Dla
bezpieczeństwaoparłamdłonienaszorstkiejkorze.Whittakerusiadłobokmniei
przyglądał
misięzszerokimuśmiechem.
-Noelleniekłamała.Jesteśnaprawdępiękna-powiedział.-Maszklasycznąurodę.
JakGraceKelly.
-Kto?
Uśmiechnąłsięjeszczeszerzej.
-GraceKelly.Aktorka.Iksiężna.Wiesz,tozupełnieniewiarygodnahistoria.Grace
Kellybyłaskromnądziewczyną,którazyskałasławęwHollywood,wyszłaza
europejskiego
księcia…
-Nieźle-wymamrotałamiuniosłambutelkęwtoaście.
-…izginęławwypadkusamochodowym-dokończyłWhittaker.
-Och.
Miłosłyszeć.Dzięki.
Poczerwieniałnagleipociągnąłłykzpiersiówki.
-Poczęstujeszsię?-zapytał.
Wgłębiduchawiedziałam,żetonienajlepszypomysł.Wiedziałamteżjednak,że
Kirandomieszaładoswojegospecjałutrochęsokuowocowego.Iniespodziewanie
nabrałam
przekonania,żesokświetniemizrobi.Zawieraprzecieżtylewitaminiwogóle.
-Jasne.Czemunie?
Schyliłamsię,żebyodstawićprawiepustąbutelkę,iomatonieupadłamnatwarz.
Podparłamsięrękąipodźwignęłamzpowrotemdopozycjisiedzącej,alemójzmysł
równowagiuległjużznacznemuosłabieniu.Kiedysięgnęłampopiersiówkę,zatoczyłam
się
prostowobjęciaWhittakera.Ziemiazdecydowanieniechciałapozostaćnaswoim
miejscu.
-Przepraszam-wybąkałam.
-Nicnieszkodzi.Poczekaj,pomogę.
Objąłmnieramienieminatychmiastpoczułamsiępewniej,mniejchwiejnie.Zdjęłam
nakrętkęzpiersiówkiipociągnęłampotężnegołyka.Mmmmmm.KoktajlKiran
smakował
wyśmienicie.AWhittakerbyłtakiciepły…Przymknęłamoczy,rozkoszującsięchwilą…
Naglezakręciłomisięwgłowie,płyntrafiłwniewłaściwyotwóriZakrztusiłamsię.
plując
wokółkoktajlem.
-Dobrzesięczujesz?-zapytałWhittakerniespokojnie.
-Tak…świetnie!-wychrypiałamzgiętawpół.Przejętypodałmichustkę.
Wykaszlałamsięiotarłamniątwarz.Byłamiękka,pachniałapiżmemimiała
wyhaftowane
inicjałyWW.Elegancjawdawnymstylu.Whittakerbyłpierwszymznanymmi
posiadaczem
chustkizmonogramem,alejakośnieczułamzaskoczenia.
-Straszniemigłupio-wybąkałam,kiedyjużodzyskałamoddech.
Chciałamoddaćmuchustkę,alepotrząsnąłgłowąiująłmniezarękę.
-Zatrzymajją.Jesttwoja.
-Pewnieuważaszmniezaostatniąofermę…
-Wprostprzeciwnie-powiedział,patrzącmigłębokowoczy.-Uważam,żejesteś
nadzwyczajna.
Ipocałowałmnie.
Ojoj.Niedobrze,NiepowinnamsięcałowaćzWaltemWhittakerem.Powinnamsię
całowaćzeswoimchłopakiemThomasemPearsonem.ZThomasem,absolutnie
cudownym
Thomasem,którypozbawiłmniedziewictwa.Gdybytylkotubyt.Gdybymtylko
wiedziała,
gdzie,docholery,siępodziewa.
Ogarnęłamniefalawspomnień.Thomas.WargiThomasa,dłonieThomasa,palce,
język…
Inaglegocałowałam.Jegokochaneciepłeusta.Szczupłesilneręce.Naprzekór
wszystkiemu,przezcoprzeszliśmywostatnichdniach,straszliwietęskniłamzajego
dotykiem.WtymjednymThomasbyłzawsze,niezawodnie,dobry.
NawpółprzytomnazarzuciłamWhittakerowiręcenaszyję.Awtedycośwniego
wstąpiło.Gwałtownieprzesuwałwargamiwteiwewtepomoichwargach,jakbypróbował
skrzesaćogień.
Oj.ZdecydowanieniejakThomas.Chwyciłamjegotwarzwdłonie,żebyopanowaćto
szaleństwo,aleWhittakernajwidoczniejuznałmójruchzaprzejawentuzjazmu.Zdwoił
wy-
siłkiinaglepoczułam,jakjegojęzykpróbujewcisnąćsiępomiędzymojezęby.
Biednydzieciak.Zupełniebezpojęcia.Odepchnęłabymgo,aleniechciałamsprawić
muprzykrości.Czekałamwięcwnadziei,żezaraznabierzewprawyalbożezabrakniemu
tchuibędziemusiałprzestać.
Wtemjegowielkadłońzamknęłasięnamojejpiersi.Mocno.Jakbywyciskałsokz
pomarańczy.
IThomaspowrócił.Widziałamgoprzedsobąwyraźnie:Thomaszeswoim
zmysłowymuśmiechemidelikatnymwprawnymdotykiem,tużprzymnie.Co,udiabła?
Kim
byłtenfacetobmacującymnie,jakbymbyłamodelemdoćwiczeńzpierwszejpomocy?
Naglepoczułamskurczwprzełyku.Wstrzymałamoddech.Ranyboskie!Zaraz
zwymiotuję.PuszczępawiaprostowtwarzWhittakera!
Odsunęłamsięraptownie.Wymruczałcośzezdziwieniem.Odwróciłamsięszybko,
zgięłamnadpowalonympniemizwymiotowałamwleżącezanimliście.Piekłymnie
oczy,
paliłomniewgardle,żołądekskręcałsięzbólu.Whittakerpoderwałsię,odszedłoparę
krokówistanąłtyłemdomnie,żebyzapewnićminiecoprywatności.Bogudzięki.
Ostatnią
rzeczą,jakiejbymsobieżyczyła,byłoto,żebychłopak,zktórymwłaśniesięcałowałam,
obserwowałmójhaniebnyodjazddoRygi.
Wreszcieskończyłosię.
-Dobrzesięczujesz?-zapytałWhittaker.
Tegowieczorubyłatonajwyraźniejjegoulubionafraza.Kiwnęłamgłową.Zewstydu
niemogłamwydusićanisłowa.
-Pozwolisz,żeodprowadzęciędoBillings?
Znowukiwnęłamgłową.Whittakerpomógłmiwstaćimocnoobjąłmnieramieniem.
Wlokłamsięwtulonawniego,nanogachjakzgalarety.Napolaniewszyscywybałuszyli
na
nasoczy.PrzezułameksekundymignęłamitwarzJosha,zaciętaiponura.
-Proszę,proszę!Tylkospójrzcienatęparęgołąbków-zawołałaNoellez
uśmieszkiem.
Joshpoczerwieniałiodwróciłwzrok.Szybkołyknąłpiwazbutelki.
-OdprowadzamReeddobursy-oznajmiłWhittakerzdumąwgłosie.
-Jakmiło-mruknąłDash.
-Słusznie.ZaopiekujsięnasząReed-powiedziałaNoelleipoklepałaWhittakerapo
plecach.
Zogromnymwysiłkiemzdobyłamsięnacieńuśmiechu.Nawetwmoimgodnym
pożałowaniastanieodczuwałamwartośćaprobatyNoelle.Dowiodłam,żeniejestembyle
kim.AimwyżejceniłamnieNoelle,tymlepiejdlamnie.
KOPCIUSZEKWREALU
Pierwszymświadomymdoznaniembytobrzydliwysmakwwyschniętychnawiór
ustach.Drugim-potwornełupaniewczaszce.Trzecim-wrażeniechłodu.Czwartym-
łomot.
Łomot.Natarczywy,ogłuszającyłomot.
-Pobudka!Jużposzóstej,nowa!Ztakimpodejściemniczegowżyciunieosiągniesz!
Każdyzłomoczącychdźwiękówodbijałsięstraszliwym,bolesnymechemwmoim
mózgu.
Zwysiłkiemrozwarłampowiekiizamrugałam,żebyprzezwyciężyćokropnąsuchość
oczu.Przedsobąwidziałamkremowąścianęmojegopokoju.Podsobączułammaterac.
Poza
tymnicsięniezgadzało.
-Takjest,leniu!Konieclaby!Rusztyłekzłóżka!Noelle.Noellekrzyczałaminad
uchemprzyakompaniamenciedzikiegołomotu.Ztrudemobróciłamsięnaplecy
spojrzałam
wokół,gwałtownieprzełykającżółć,któranaglewypełniłamiusta.Noellepochylałasię
nade
mnązjakąśbiałąfalbaniastąszatąprzerzuconąprzezramię.Kiran,Taylor,Ariana,
Nataszai
czteryinnedziewczynyzBillings,którychimionzanicniemogłamsobieprzypomnieć,
otaczałymojełóżkociasnymkręgiem.Kiranwaliłanożyczkamiwczerwono-czarny
blaszanybęben.Taylor,wyraźnieskacowana,zponurądeterminacjąściskaławręcekij
mopa
jakdzidę.Nataszawnogachłóżkatrzymałazdartązemniekołdrę.Ach.Stąduczucie
zimna.
-Cowywyprawiacie?-wychrypiałam,zamykającoczy.Bogudzięki,łomotustał.
Chwyciłamsięobiemadłońmizagłowę,żebyzapobieceksplozjimózgu.
-Czasruszaćdoroboty,nowa-powiedziałaNoelle.Zaskoczonazmarszczyłamczoło.
Bólomatonierozsadziłmiczaszki.
-Co?
Noellezłapałamniezanadgarstkiiszarpnięciempodźwignęładopozycjisiedzącej.
Potwornepulsowaniewgłowieprawiemniesparaliżowało.Czułammdłości.Siedziałam
nieruchomo,zlanapotem,modlącsięwduchu,żebyniezwymiotować.Noelletymczasem
włożyłamicośprzezgłowę,apotemzawiązałajakieśtasiemkizamoimiplecami.Kiedy
wreszciezdołałamotworzyćoczy,zobaczyłamnasobiebiałyfartuszekpokojówki
narzucony
napidżamę.Dolewegoramiączkaprzypiętokartonowąplakietkęznapisem„potrzebujesz
pomocy?służę!lorneta”.
Jęknęłam.Nanicwięcejniewystarczyłomisiły.
-Chybaniesądziłaś,żebędziesztuleżałabrzuchemdogóry?-zapytałaKiran.
Rozjaśnionepasemkamiwłosyupiętawysokonadczołem;jejśniadaskóralśniłanatle
białegojedwabnegoszlafrokajakwypolerowana.PoprzedniegowieczoruKiranwchłonęła
więcejalkoholuniżinniuczestnicyzabawy,apokilkugodzinachsnumogłabybez
przygotowańpozowaćdofotografii.-Onie,nie,nie.Jakmyślisz,dlaczegowpuściłyśmy
cię
doBillings?Mamyterazdostępdociebieprzezokrągłądobę.Atooznacza,żeprzez
okrągłą
dobęjesteśnanaszeusługi.Zgadzasię,dziewczyny?
-Owszem,owszem-odpowiedziałaAriana.
Nawetjejdelikatnypołudniowyakcentniemógłzłagodzićniegodziwościtychsłów.
Żart.Tomusiałbyćżart.Boczynaprawdęzamierzaływywlecmniezłóżkawsamym
środkustraszliwegokaca,pierwszegowmoimżyciu,izaprzącdoharówki?Potym
wszyst-
kim,czegodokonałam,żebysiędostaćdoBillings,czekałomniejeszczecośgorszego?
Wierzyłam,żeokrespróbnydobiegłkońca,żestałamsięjednąznich.Jednak
najwyraźniej
byłtodopieropoczątekmordęgi.
Czułamwewnętrznąpustkę,coprzyłupaniuwczaszceiszarpiącychżołądek
mdłościachwcaleniebyłoprzyjemne.Alecomiałamzrobić?Powiedziećdziewczynom:
„Spadajcie”?Jasne.Niezdążyłabymnawetmrugnąć,ajużwylądowałabymzpowrotemw
bursieBradwelljakoniegodnauwagimiernotazgłuchejprowincji.
-Trzymaj-burknęłaTayloriwepchnęłamiwręcemopa.Kacdodałjejjakieśdziesięć
lat.-Niesprzątałampodswoimłóżkiem,odkądprzeniosłamsiędoBillings.Kurzzaczyna
źle
działaćnamojezatoki.
Przycisnęłammopadosiebie,myślączestrachem,cosięstanie,jeśliznowuspróbuję
sięporuszyć.Gwałtownautratagłowywydawałamisięcałkiemprawdopodobna.
-Akiedyjużsięztymuporasz,pościelłóżka-zakomenderowałaNoelle.-Iodkurz
korytarzeprzedśniadaniem.Odkurzaczjestwschowkunapierwszympiętrze.
Wpatrywałamsięwniewnadziei,żezarazwybuchnąśmiechemizawołają:„Aleśsię
dałanabrać!”.Jednaktylkospoglądałynamnieniecierpliwie.
-Mówicieserio-wychrypiałam.
Noellezmarszczyłanosipomachałaprzednimdłonią.
-Proponuję,żebyśnajpierwporządniewypłukałasobieusta.Niechcę.żebytwój
toksycznyoddechzatrułmicałypokój.
-Lorneta,tak?Amożebyzmienićjejprzydomek?-zapytałajednazbezimiennych
dziewczyn.-Wybierzmycośbardziejstosownego.ChoćbySzczota.
-AlboFroterka-powiedziałaTaylor.
-Prochówa?-podsunęłaNatasza.Noellezmrużyłaoczywzamyśleniu.
-Nie.Lornetabrzmiwyjątkowodobrze.Ipasujejakulał.Poklepałamnieporamieniu.
Mocno.
-Chodźmy,drogiepanie.
Bezpośpiechuopuściłypokój-wszystkieopróczNataszy,którarzuciłamojąkołdrę
napodłogęiprzeszłaponiejbosymistopamiwdrodzedołazienki.
Chciałamwstać.Naprawdęchciałam.Jednakprzybólupulsującymmiwgłowie,
wściekłymuciskuwżołądkuiwyschniętymgardleuznałamtozacałkowicieniemożliwe.
-Aha,jeśliniezałatwisztegowszystkiegoprzedśniadaniem-dodałaNoelle,
zatrzymującsięnaprogu-dzisiajwieczoremwyczyściszubikacjeszczoteczkądozębów.
Własnąszczoteczką.
-Jużidę…
Podniosłamsięzłóżka.Natychmiastnatarłnamniecałypokój,miażdżącmiczaszkę.
Zamknęłamoczy,żebyobronićsięprzedkolejnąfaląmdłości.
-Grzecznadziewczynka-pochwaliłaNoelle.Iwyszła,bezlitośnietrzaskając
drzwiami.
WEWNĄTRZWNĘTRZA
-Dobrzeprzetrzepmojepoduszki-poleciłaCheyenneMartin.
Właśniewpinałasobiewuszydiamentoweklipsy,którewybrałazimponującej
kolekcjiwwykładanejaksamitemszkatułce.Przygładziłaprostejasnewłosyiz
satysfakcją
popatrzyławlustro.Odkądweszłamdoprzenikniętegowoniąperfumpokoju,który
dzieliłaz
RoseSakowitz,nieprzestawałamnieinstruować,aleanirazunamnieniespojrzała.
-Iporządniewygładźprześcieradło,żebymwieczoremnieznalazłananimżadnych
zmarszczek.
Przesunęłamdłoniąpokołdrzezsurowegojedwabiu,wyrównującfałdki.Marzyłam
tylkootym,żebyzapaśćsięwtęmiękkośćizasnąć.Byłotoczternasteścieloneprzeze
mnie
łóżko.ŁóżkoRosemiałobyćpiętnaste.Moje-szesnaste.Poodkurzeniukorytarza.
Ogarnęło
mniejednakponureprzeczucie,żedoswojegołóżkajużniedotrę,bopodczasodkurzania
umręzpowodutętniaka.ŚmierćnaPosterunku.
-Słyszałaś,comówiłam,Lorneto?
-Tak-odpowiedziałamswoimnowymchrypliwymgłosem.-Przetrzepaćpoduszki.
Żadnychzmarszczeknaprześcieradle.
Cheyenneodwróciłasięizaczerpnęłapowietrza.Niepojmowałam,jakmożnagłębiej
oddychaćwtakwyperfumowanymotoczeniu.
-Właśnie.Byłampewna,żeświetniesiędotegonadasz-oznajmiła,poprawiając
mankietybluzkiodRalphaLaurena.
-Maszwsobietakąprawdziwą,zdrowąrobociarskość.
Zamarłamzrękaminapoduszce.Niemożliwe.Poprostuniemożliwe,żepowiedziała
micośtakiego.Stałamoszołomiona,niezdolnadojakiejkolwiekreakcji.Pogłowie
krążyłami
jednamyśl:„Zatłuc.Zatłuctęcholernąbabę”.
-Cheyenne-upomniałaRose,drobniutkadziewczynaopółdługichrudychwłosachi
lekkopomarańczowejopaleniźnie,którazaczynałajużblednąc.Dziwiłamsię.żetaka
chu-
dzinamożeudźwignąćpotężnąskórzanątorbęzksiążkami,którazwisałazjejwątłego
ramienia.-Niesłuchajjej-mruknęładomnie.
Zmusiłamsiędouśmiechu,apotemrzuciłamCheyennespojrzenie,którepowinno
stopićczterywarstwypodkładuEstéeLaudernajejtwarzy.
-Ocochodzi,Rose?Przecieżpowiedziałamjejkomplement.Zgadzasię,Lorneto?
-Jasne-wycedziłam.-Wolęprawdziwą,zdrowąrobociarskośćodchorejpodróbki
elitaryzmu.Cheyennezerknęłanamniezukosa.
-Ktośtumaniewyparzonyjęzyk-powiedziałasłodziutko.
-Trzebatemukomuśpokazać,gdziejestjegomiejsce.
Wzięłapudełkozróżemwkulkachiodwróciłajedogórydnemnadbiało-zielonym
dywanem.
-Oj!Atopech!
-Cheyenne!-zawołałaRosekarcąco.
Cheyenneuniosłastopęweleganckimpantoflu,zmiażdżyłakuleczkiobcasemi
staranniewtarłajewgęstewłosiedywanu.Miałamogromnąochotęzłapaćjązablond
kudłyi
wepchnąćjejtwarzwróżowyproszek.Naochociejednaksięskończyło.
-Możesztoposprzątać,Lorneto,kiedyjużzaścieliszmiłóżko.Chybażewolisz,abym
poinformowałaNoelleotwojejarogancji.
Zezłośliwymuśmieszkiemwyszłazpokoju.Roseprzystanęłaniepewnienaprogu.
-Niemusiszsiętymterazprzejmować-powiedziała.-Maszjeszczecałydzisiejszy
wieczór.Iniezawracajsobiegłowymoimłóżkiem.Wystarczy,żepołożysznanim
narzutę.
NawypadekgdybyNoellesprawdzała.
-Asprawdza?-zapytałamzdumiona.
Rosepopatrzyłanamniezpolitowaniem.Najwyraźniejokazywałamwyjątkową
naiwność.
-Powodzenia.
Cichozamknęłazasobądrzwi.Pochwiliodgłosjejkrokówzamarłnakorytarzu.
Zerknęłamnazegarek.Półgodzinynaodkurzanie,prysznicisprintdostołówki.Nieżeby
śniadanieszczególniemnienęciło,alemusiałampojawićsięprzystole,bowprzeciwnym
razieNoellemogłabywysłaćmniewieczoremdoszorowaniaubikacji.Wiedziałam,żez
czegośtrzebabędziezrezygnować.Prawdopodobniezprysznica.
ZciężkimwestchnieniempodeszłamdołóżkaRose.Byładlamniemiła,nie
zamierzałamwięcpoprzestaćnaułożeniunarzuty.Wygładziłamprześcieradłoikołdrę,
podniosłampoduszkęiwtedyspostrzegłamcoś,cozaklinowałosięmiędzybrzegiem
łóżkaa
ścianą.Przyklękłamnamateracuiprzyjrzałamsiębliżej.Cośgrudkowatego,
zielonkawego
i…
-OmójBoże.
Kawałekciastka.Niedojedzonego,spleśniałegoczekoladowegociastkazfragmentem
opakowania-sądzączwyglądu,zapewnewciśniętegowtęszczelinęprzedparomatygo-
dniami.Nawetwśródelityzdarzająsięflejtuchy.
Szybkozakryłamustadłonią,poderwałamsię,wpadłamdołazienkiirunęłamna
kolanaprzedmuszląklozetową.
Niematojakporządnypawnadobrypoczątekdnia.
GRUZŁO
Kiedywreszciedotarłamdorozświetlonejsłońcemstołówki,dziewczyny,które
odważyłysięzaryzykowaćprzyswojenienadprogramowychkalorii,byłygotowena
dokładkę
śniadania.Chociażniemiałamnajmniejszejochotypatrzećnajedzenie,musiałampójść
do
bufetuizapełnićdwietacezamówionymigrzankami,owocamiinapojami.
-Jajecznicy?-zaproponowałmężczyznazakontuarem,wskazującnapatelniężółto-
białejpapki.
Wzdrygnęłamsię.
-Nie,dzięki.
Chwyciłampreclaipołożyłamgonajednejztacwnadziei,żejakośzdołamgow
siebiewepchnąć.Wkolejceprzedemnądwóchpierwszoklasistówzagadywałoładną
pierwszoklasistkęoczarnychkręconychwłosach,aonachichotałairzucałaimzalotne
spojrzenia.Uśmiechnęłamsięzgoryczą.Ach,byćtakbeztroskąipełnąenergii.I
świeżutką.
-Podobnowzeszłymrokuwszystkiedziewczynyzpierwszejklasywróciłystamtądz
tatuażem-mówiłjedenzchłopców.
-Dziewicomwytatuowanozamkniętekłódki,aniedziewicom:odciskwarg.Nalewym
policzku.
-Amyślałam,żeżadnadziewczynaniewracazDziedzictwajakodziewica-
odpowiedziałbrunetka.Zanurzyłałyżeczkęwjogurcieioblizałająprowokacyjnie.
Nadstawiłamuszu.Dziedzictwo?CzyDashnierozmawiałwczorajzkumplaminaten
temat’:Mojewspomnieniazpoprzedniegowieczorubyłymgliste,alepamiętałam,że
chłopcy
mówilioDziedzictwiewzwiązkuzThomasem.Bylipewni,żeThomasnigdysobie
Dziedzictwanieodpuści.
Jakimcudemtepierwszoroczniakibyłytakdobrzezorientowane?
-Aletychybamaszjużtęsprawęzgłowy,co,Gwen?-zapytałdrugizchłopcówi
zerknąłznacząconajejpupę,którąledwiezakrywałaminispódniczkawszkockąkratę.
-Może,Peter,może-odparłaGwen.-Amożenie.Wzięłatacęzkontuaruiodeszła,
kołyszącbiodrami.
-Stary,naDziedzictwiepójdę?nacałość-oznajmiłPeterkoledze.-Tylkopoczekaj.
-Poczekam-burknąłtamten.
-Och,prawda!Przecieżciecietamniebędzie!BiednyMartin-powiedziałPeterz
drwiną.-Alenicsięniemartw.Możetwojewnukidostanązaproszenie.
Wybuchnąłśmiechemipomaszerowałztacądostołu.
Aha.CzyliDziedzictwobyłoimpreządlawybranych.ImpreząotwartądlaGweni
PeteraalezamkniętądlaMartina.Postanowiłamprzechowaćtęinformacjęwpamięci,
dopóki
mójmózgniezacznieznowufunkcjonowaćnormalnie.
Naglepoczułamzapachświeżejfarby.Odwróciłamsięizobaczyłamzasobą
uśmiechniętegoJoshaHollisawpoplamionychfarbamidżinsach.Odrazuusztywniałamz
napięcia.NiepotrafiłampatrzećnaJosha,niemyślącoThomasie-niezastanawiającsię,
gdziejest,czywszystkoznimwporządkuiczyprzekazałJoshowijakieświadomości.
-Ojoj,Reed.Wyglądasz…jakgruzło.
-Jakco?-zapytałam.
-Gruzło.Kiedynieznajdujęstówa,któretrafnieoddajestanrzeczy,tworzęnowe-
wyjaśniłJosh.-A„gruzło”jesttutajcałkiemnamiejscu.
-Cozaradośćbyćinspiracjądlasłowotwórstwa-powiedziałamlekko.
Wcaleniebyłamradosna,aleniemogłamzatowinićJosha.Niedziwiłamsięteż,że
mojenieumytewłosyspiętewtłustawykucykizielonkawaceraniewprawiajągow
zachwyt.
-Jaksięczujesz?-zapytał,kiedyprzesuwaliśmysiędoprzoduwkolejce.-Wczoraj
wieczoremtrochęsięociebiemartwiłem.
GdzieśzzakamarkówmojejpamięciwynurzyłsięobrazposępnejtwarzyJoshana
polanie.Ocotamwtedychodziło?IwłaściwiedlaczegoJoshmiałbysięomniemartwić?
Ledwiesięprzecieżznaliśmy.Wtemprzyszłamidogłowypokrzepiającamyśl.
-Thomascięprosił,żebyśsięmnązaopiekował?Joshzamrugał.
-Nie.Wzasadzienicminiepowiedział.Poprostubyłinaglegoniebyło.
-Och.Więcnaprawdęniewiesz,gdziesiępodziewa?
-Nie.Aty?
-Teżnie.
Przesunęliśmysięwzdłużkontuaru.Sercetłukłomisięboleśnie.
-Typowe-mruknąłJoshpodnosem.
-Proszę?
-Nic.Tylko…możnabysięspodziewać,żechociażtobiedaznać,dokądsięwybiera.
Ach.JoshwiedziałzatemomnieiThomasie.Albopodejrzewał,comiędzynami
zaszło.Amożenie.MożepoprostusięzorientowałżewieleznaczędlaThomasa.Oile
rzeczywiściewieledlaniegoznaczyłam.
Jaktomożliwe,żepodjegonieobecnośćmiałamjeszczewięcejwątpliwościniż
wtedy,kiedysprzeczałamsięznimigodziłam?
-Alepowinienembyłsiędomyślić-mówiłdalejJosh.-Thomasnigdyszczególnie
nieprzejmowałsiękimkolwiekpozasobą.
Ztrudemprzełknęłamślinę.Tenporanekbyłjużwystarczającokoszmarny.Nie
chciałamjeszczegopogarszaćkrytykowaniemmojegozaginionegochłopaka.
-Pogadajmyoczymśinnym-zaproponowałam.-Jasne.Przepraszam.Napewno
odezwiesiędociebie.
Niedługo.
Bezradnieszukałamnowegotematurozmowy.
-Atoco?-zapytałamwkońcu,wskazującnatacęJoshaobładowanąjeszczebardziej
niżmojedwie.-Zapasynazimę?
-Etam.Chłopakizjedlibyjeszczetrochę,więc…-wzruszyłramionami.
-Nierozumiem.
-Czego?-zapytał,kładącnatacyczekoladoweciastko.Odwróciłamwzrok.
Czekoladoweciastkazdecydowanieniebyłypożądanymprzezemniewidokiem.
-Czemuciąglecośdlanichrobisz?Przecieżniemusisz.Wprzeciwieństwiedo
niektórychosób.
-Mamczworomłodszegorodzeństwaitylkojednegostarszegobrata,którynaprace
domowereagujealergicznie-wyjaśnił.-Pomaganiechybaweszłomiwkrew.
Wzięłamzkontuarumiseczkęnapłatkiśniadaniowe.-Aha.
-Atydlaczegotorobisz?-zapytał.
-No,bomikażą-odpowiedziałamodruchowo.Przyjrzałmisięzezdziwieniem.
-Jakto?
Zamrugałamoczami.Joshniewiedział?Niewiedział,żejestemnasłużbieujaśnie
pańzBillings?Awydawałomisię,żetoogólnieznanainformacja!Inniprzynajmniej
zauważyli,jakćwiczonomnieprzedzmianąbursy.ZwłaszczaDashniekryłuciechyz
mojej
męki.Jaktomożliwe,żeJoshniczegoniespostrzegł?
-Chwileczkę.Ktocikaże?-zapytał.
Alarm!Alarm!SkoroJoshniewiedział,możeniemiałwiedzieć?Cholerajasna.
-Nieważne-mruknęłam,machającręką.Sercepodeszłomidogardła.
-Reed…-Josh.
Wjegooczachpojawiłsiębłyskzrozumienia.
-Aha,niemożeszmipowiedzieć-stwierdziłżartobliwymtonem.-Agdybyśmi
powiedziała,musiałabyśmniezabić.
Dotarliśmydokońcakontuaru.Ostrożniepodniosłamobładowanetacei
podtrzymywałamjerozcapierzonymipalcami.
-Zapomnij.Chlapnęłambezsensu-powiedziałamdoJosha.
-Wostatecznościzawszemożesznaplućimdokawy.
Spojrzałamnaparującekubkiustawionenajednejztac.Kuszącasugestia.
-Wkażdymrazie…niedawajsię-doradził.-Niepozwól,żebyzmuszałyciędo
czegoś,wiesz…
Czegośgłupiego?Niebezpiecznego?Ponadsiły?Dziękizatroskę,Josh,alespóźniłeś
sięodrobinę.Jedenzkubkówzkawązakolebałsięniebezpiecznie.
-Poczekaj,pomogę-zaproponowałJoshisięgnąłpocięższątacę.
-Dzięki,ale…
Zerknęłamnaśrodeksaliizamarłam.WaltWhittaker.potężnyjakgóra,siedziałprzy
końcustołuBillings.Wspomnieniaeksplodowałymiwczaszce.
MojedłonienaklatcepiersiowejWhittakera.ŻyczliwebrązoweoczyChustkaz
monogramem.Gruberamiona.Niewprawneszorstkiewargi.Język.Język…
Istraszliwyuciskwmoimżołądku.
Ranyboskie!Czynaprawdępozwoliłam,żebytenfacetmnieobmacywał?!
-Ej,ostrożnie!
WostatniejsekundzieJoshzłapałrozkołysanątacę.Jedenzpączkówstoczyłsięzniej
iplasnąłnapodłogęlukremnadół.
-Muszęlecieć-wymamrotałam.
Zhukiemodłożyłamzamówionepotrawynanajbliższystółipopędziłamnadrugie
tegoporankawielkierzygando.
DZIEŃSĄDU
Naporannymnabożeństwiezjawiłamsiękilkasekundprzedzamknięciemkaplicy.
Wewnątrztrwałygorączkowe,choćniezbytgłośnerozmowy,wktórychpowtarzałosię
na-
zwiskoPearson.Szłam,awkołoodwracałysiędziesiątkigłów,słyszałamzasobą
narastające
szepty.ZniknięcieThomasastałosięogólnoszkolnąsensacją,askorozabrakłogłównego
bohatera,najwyraźniejwybranomnienajegomiejsce.Sympatia.Porzuconadziewczyna.
Osoba,którątrzebamiećnaoku.
Naglepoczułamzadowolenie,żeporęśniadaniaspędziłamzmuszląklozetowąw
objęciach.Gdybymzostaławstołówce,zapewnepadłabymofiarązmasowanegoataku.
Tutaj
byłambezpieczna,choćbytylkoprzezkwadrans.Zyskałamczasnazebraniesił.
Wśliznęłamsiędojednejzławekprzeznaczonychdladrugoklasistekiusiadłamobok
MissyThurber,najmniejlubianejPrzezemnieosobywszkole.Powizyciewgabinecie
lekar-
skimiwypiciusokujabłkowegozaczynałampowoliwracaćdorównowagi.Awtedy
Missy
ostentacyjnienabrałapowietrzawdziurkiodnosaprzypominającewylotytuneli,
nachyliłasię
kumnie,znowupociągnęłanosemijęknęła.
-Fuj!Gdzieśtynocowała?-zapytałazgrymasemobrzydzenia.-Woborze?
Wstała,przestąpiłaprzeznogimojejbyłejwspółlokatorkiConstanceTalbotizmusiła
ją,żebyprzesunęłasięnaławcewmojąstronę.Oblałamniefalagorąca.
-Cześć-szepnęłaConstanceniepewnie.
Oddwóchdni,odkądporzuciłamjądlaBillings,prawiejejniewidywałam.Zmieniła
fryzurę:kręconerudewłosyzaplotławdwawarkocze.Zeswoimipiegamiiokrągławą
twarzą
zawszewydawałasięmłodsza,niżbyławrzeczywistości.Terazwyglądałana
dwunastolatkę.
-Jakleci?-zapytała.
-Wporządku.
Jak,wporządku-pozatym,żemójchłopakzapadłsiępodziemię,żepopijanemu
pozwoliłamsięobmacywaćobcemufacetowi,żemamkacawielkiegojakstepyAzjiiże
za
chwilępustyżołądekzwiniemisięwtrąbkę”.
-WszyscymówiąoThomasie.Odezwałsiędociebie?Patrzyłanamnieztroską,a
zarazemznadzieją,żezarazrzucęjakąśświeżą,soczystąplotkę.
-Nie.Acouciebie?-zapytałam,główniepotożebyzmienićtemat.
-No,zrobiłosięmnóstwomiejscawpokoju-odparłazesmutnymuśmiechem.
Constancebyłaosobątowarzyską,niestworzonądomieszkaniawpojedynkę,zczego
obieświetniezdawałyśmysobiesprawę.Chciałampowiedziećcoś,copoprawiłobyjejna-
strój,alenicnieprzychodziłomidogłowy.Niezamierzałamprzecieżwracaćdo
Bradwell.
NawetgdybydziewczynyzBillingszmuszałymniecodzienniedokatorżniczejpracy,
kwa-
terawnajbardziejluksusowejbursieEastonbyłaniedoprzecenienia.LokatorkiBillings
wiodłycudowneżycie:bytypopularne,miałyniesamowiteosiągnięciawszkoleiczekała
je
wspaniałaprzyszłość.Ateraztowszystkostałosiędostępnerównieżdlamnie.
Oczywiście,
jeśliNoelleispółkaniezamęcząmniewcześniejnaśmierć.
-Dobrzesięczujesz?-zapytałaConstance,przypatrującmisięuważnie.
-Tak.Nieźle.Tylkojestemtrochęzmęczona.
DyrektorMarcusstanąłprzypulpicienapodwyższeniu,wybawiającmnieoddalszych
pytań.
-Witam-powiedziałdomikrofonu.-Dzisiajobędziemysiębezporannych
uprzejmości,bomamycośpilnegodoomówienia.Jakzapewnewszyscyjużwiecie,
zaginął
jedenzwaszychkolegów,ThomasPearson.
Ścisnęłomniewgardle.Kaplicanatychmiastwypełniłasięgwarem:otonajwyższy
szkolnyautorytetostateczniepotwierdziłsensacyjnąpogłoskę.
-Aha,wolelizaczekaćztymobwieszczeniemdoczasu,kiedyrodzicewyniosąsięz
kampusu-mruknąłktośzamoimiplecami.
-Proszęociszę!-zawołałMarcus.Wszyscyumilkli.
-Traktujemytęsprawębardzopoważnie.Ponieważniezgłoszononamżadnych
informacjiomiejscupobytuThomasaPearsona,poprosiłemkomendantaSheridana,
stojącego
naczelekomendypolicjiwEaston,abyzabrałgłospodczasdzisiejszegonabożeństwa.
Oczekuję,żewysłuchaciegoznależytąuwagą.Paniekomendancie?-zwróciłsiędo
siedzącegoobokszpakowategomężczyznywgranatowymgarniturze.
Wkaplicyzaskrzypiałyławki:wszyscychcielizobaczyćdowódcępolicji.Sheridan
podszedłdomikrofonu.PrzewyższałMarcusaniemalogłowę;miałkwadratoweramiona
i
równiekwadratowąszczękę.
-Dziękuję,paniedyrektorze-powiedział.
Patrzyłnanasstalowoniebieskimioczamizwyraźnymniezadowoleniem.
Zastanawiałamsię,czynieżałuje,żeliceumznajdujesięnapodległymmuterenie-czy
nie
uznałzniknięciaThomasazakłopot,odktóregowolałbytrzymaćsięzdaleka.Amoże
dostrzegałwtejsprawiecośinteresującego,urozmaiceniecodziennejrutyny?Zapewne
niewielesiędziałowtymsennym,elitarnymmiasteczku.Możekomendantrwałsiędo
prawdziwegośledztwa?
-Przykromi,żeznalazłemsiętutajwtaknieprzyjemnychokolicznościach.Toduża
szkołainapewnoniektórzyzwasznająThomasaPearsona,aniektórzynie.
Poczułamdłońnaswojejdłoni.Constancespoglądałanamnieciepło.Odruchowo
chciałamsięodsunąć,alepowstrzymałamsięwostatniejchwili.Constancepróbowałabyć
dobrąprzyjaciółką.Aterazbardzopotrzebowałamprzyjaźni.
-Wtymtygodniujednakbędziemyrozmawiaćzkażdymzwas.
Znowurozległysięszepty.Wkaplicypanowałaatmosferapodekscytowanego
oczekiwania.Niemogłamtegopojąć.Czyciludzieniezrozumielisensuwypowiedzi
komen-
danta?Policjauważała,żeThomasowiprzydarzyłosięcośzłegoiżektośznasjest
wplątany
wjegozniknięcie.Skądwięc,udiabła,tobeztroskiepodniecenie?
-Niedenerwujciesię,kiedyzostanieciewywołanizlekcjiizaproszeninarozmowę.
Pamiętajcie,żenietraktujemywasjakpodejrzanych.Chodzinamwyłącznieoto,żeby
odnaleźćwaszegokolegęioddaćgorodzicomcałegoizdrowego.
Jasne.Arodzicejużzmuszągodouległościipoślądoszkoływojskowej”.
-Wszystkobędziesięodbywałobezjakiegokolwiekosądzania.Gorącojednak
zachęcam,abyściedzielilisięznamikażdąprzydatnąinformacją.
Kiedywypowiadałtesłowa,spojrzałprostonamnie.Osunęłamsięnasiedzeniu.
„Dlaczegopatrzyakuratwtęstronę?Adlaczegonie?Weźsięwgarść,dziewczyno!”
-Zgórydziękujęwamzapomoc.
Komendantodszedłodmikrofonuizacząłkonferowaćcichozdyrektorem.Wrzędach
ławekrozpętałosięistnepandemonium.
-Jakmyślicie?Pearsondałnogęzeszkoły?
-Możegoporwano?
-TencałyRicknapewnowie,gdziegoszukać.Ciekawe,czypolicjajużgo
przesłuchała.
-Czemumiałabygoprzesłuchiwać?Któryznauczycielipodejrzewa,skądThomas
brałprochy?Sąkompletniebezpojęcia!
Rick?CozaRick,udiabła?”
Próbowałamignorowaćprowadzonewokółmnierozmowy,atakżewynikającyznich
straszliwywniosek:wszystkietepodekscytowanedrugoklasistkiwiedziałyoThomasie
dużo
więcejniżja.
-Etam.Założęsię,żePearsonłyknąłjakiśtrefnytowarileżyterazgdzieśwe
własnychrzygach.
Dosyć.Dosyć.
Okropnemyśli,któretłumiłamoddwóchdni,uderzyływmojąosłabionączaszkęz
siłąrozpędzonegopociągutowarowego.Wątłanadzieja,żezThomasemwszystkojestw
po-
rządku,prysłaniemalbezśladu.Sercezabiłomiraptownie,płytko.Wpanicepochyliłam
się
doprzoduioparłamczołonapulpicieławki.Gwałtownieprzełykałamślinę,walczącz
kwaś-
nymsmakiemwustach.
„Oddychaj.Poprostuoddychaj”.
Wiedziałam,żewszyscynamniepatrzą.Czułamnasobieichciekawskie,wścibskie
spojrzenia.
-Reed?Możepójśćztobądogabinetulekarskiego?-zapytałaniespokojnie
Constance.
-Najpierwzaprowadźjąpodprysznic-poradziłaMissy.„Oddychaj.Oddychaj”.
„Porwanogo.Trefnytowar.Wewłasnychrzygach”.GdziebyłThomas,docholery?
Gdziesię,docholery,podziewał?
JEGODZIEWCZYNA
Szeptytowarzyszyłymiponabożeństwieprzezcałądrogędodrzwikaplicy.
Skrzyżowałamramionaizacisnęłamjenapiersiachwobawie,żestrachinarastające
wrażeniezaszczuciaeksplodujązemnienawszystkiestrony.Thomaszaginął.Policja
traktowałanasjakpodejrzanych.Iobserwowałamnieterazcałaszkoła.
CzemuThomasniewracał?Gdybypokazałsięnakampusiechoćbynaparęminut,
skończyłybysiętespojrzenia,teprzyciszonerozmowy.Bardzochciałam,żebysię
skończyły.
Kiedywynurzyłamsięnazewnątrz,zobaczyłamprzeddrzwiamiArianęiTaylor.
Ucieszyłamsięnawidokprzyjaznychtwarzy,choćbytytotwarzeosób,któreoświcie
wywlokłymniezłóżkaiubraływfartuchpokojówki.Nawetrozluźniłamniecouścisk
ramion.
TaylorjednakszepnęłacośdoAriany,popatrzyłanamnieniemalzpopłochemi
pospiesznieruszyłaprzezdziedziniec.Pomyślałam,żemożeczujesięwinnazpowodu
porannychwydarzeńwbursie.Zawszeprzejawiałaodrobinęwięcejprzyzwoitościniż
pozostałelokatorkiBillings.
-Przecieżpodobnozesobązerwali…
-Tak,aleznowusiępogodzili,tużprzedjegozniknięciem…
Spojrzałamzasiebiezfurią.Dwiedrugoklasistkizamilkły,spłonęłyrumieńcemi
czymprędzejsięoddaliły.
-Cosłychać?-zapytałaAriana,przyłączającsiędomnie.
Doskonale.Zyskałamchwilowąochronęprzedeastońskimwścibstwem.
-Nicnowego-powiedziałamzudawanąnonszalancją.Cośmimówiło,żeAriana
docenitwardąpostawę.-CozTaylor?
-Och,wciążnieczujesiędobrze.-Kac?-szepnęłam.
-Międzyinnymi.JesieniąTaylorzaczynamiećkłopotyzpaciorkowcemwgardle,pół
zimyspędzawłóżkuidochodzidosiebiedopieronawiosnę.Słabąkondycjęma
dziewczyna
-westchnęła.-Szkoda.
Posępniewpatrywałamsięwbrukdziedzińca.Chorobaiprzymusowypobytwłóżku
wydałymisięnaglecałkiemniezłymrozwiązaniem.
„MożepowinnampoprosićTaylor,żebynamniechuchnęła?”
-Auciebiewszystkowporządku?-zapytałaAriana.
-Jasne.
Jasne,żeabsolutnieniewporządku.Byłamobolałanacieleinaduszy.Czułamsię
tak,jakbymzarazmiałarozpaśćsięnakawałkizezdenerwowaniainiepokoju.Czemu
Tho-
masdomnieniezadzwonił?AlbodoJosha?Dokogokolwiek?Dlaczegonamtorobił?
Czydlategożewszeptanychplotkachtkwiłoziarnoprawdy?CzyThomasowi
rzeczywiścieprzytrafiłosięcośzłego?Poplecachprzebiegłmidreszcz.Poruszyłamsię
niespokojnie.Ariananiespuszczałazemniewzroku.
-Więccozamierzaszimpowiedzieć?-zapytałaztroską.
-Komu?
-Policji.Zamarłam.
-Jakto?
Przysunęłasiędomnietakblisko,żemogłabympoliczyćwszystkieporynajejnosie,
gdybyjemiała.Jejcerabyłagładkajakporcelana.
Porcelana.Muszlaklozetowa.Dosyć.Dosyć.
-Jesteśjegodziewczyną.Napewnozadadzącimnóstwopytań.Powinnaśsiędobrze
przygotowaćdotejrozmowy.
Naglezaschłomiwgardle.Niemożliwe.Musiałamjąźlezrozumieć.
Powiewwiatruszarpnąłjejwłosy,uniósłkońceszalika.Tużobokjakiśchłopak
krzyknąłcośdokolegów.Nieporuszyłasię,nawetniemrugnęła.
-Ariana,janiewiem,gdziejestThomas-powiedziałamcicho.
Patrzyłanamniebadawczo.Patrzyłatakbadawczo,żepowoliogarnęłamniefala
gorąca.Takbadawczo,żezaczęłamsięzastanawiać,czyjednakniemamczegośdo
ukrycia.
Iwtedysięuśmiechnęła.
-Okej.
-Co?-spytałamzdezorientowana.
-Nic.Alegdybyśchciałazkimśpogadaćprzedspotkaniemzpolicją,poprostudajmi
znać.
-Dzięki.
Odsunęłasiębezpośpiechu.
-Dozobaczeniapolekcjach.
Dopierokiedyzostałamsama,zauważyłamwszystkietewlepionewemnieoczy.
Ilekroćspojrzałamwczyjąśstronę,błyskawicznieodwracanowzrok;ilekroćpodeszłam
bliżej,natychmiasturywałasięrozmowa.Czywłaśnietakmiałobyćodtejpory?Czy
każdy
mójruchmiałstaćsięprzedmiotemobserwacjiitematemkomentarzy?Jużpierwszego
dnia
wEastonwiedziałam,żeniechcęwtopićsięwszareniedostrzegalnetło.Nigdyjednaknie
życzyłamsobietakiegopublicznegozainteresowania.
Zerknęłamnazegarek.Dziesięćminutdolekcji.Potrzebowałamżyczliwegosłuchacza
-kogoś,ktopomożemiochłonąćiprzypomni,dlaczegowogóleprzeniosłamsiędo
Easton.
Usiadłamnanajbliższejławce,wyciągnęłamztorbykomórkęizadzwoniłamdobrata,
który
byłterazdaleko,wPensylwanii.Odebrałpopiątymsygnale.
-Tak?
-Scott,tuReed.Obudziłamcię?
-Skąd!Zaczynamzajęcianiewcześniejniżzatrzygodziny,aleoczywiścieczekam
jużspakowanyigotowy-burknął.
Uśmiechnęłamsię.Grupkadziewczynprzyglądałamisięzodległościkilkumetrów.
Patrzyłamnanie,dopókiwpanicenieumknęłyzdziedzińca.
-Jaktamsprawynauniwerku?-zapytałam.
-Świetnie.Acosłychaćwliceuml-Zgon?
-Ha,ha.Widzę,żeniezałapałeśsięnaprzydziałgenówinteligencji.
-Zatoodziedziczyłemkompletgenówurody-odparł.-Nomów,wczymproblem?
-Amusibyćjakiśproblem?
-Wnaszejrodzinie,owszem.Westchnęłam.
-Nieprzyjemniesięunasporobiło.Thom…takijedenzniknąłzkampusuimamytu
mnóstwopolicji.Będąnaswszystkichprzesłuchiwać.
-Zniknął?Porwaligoczyco?
-Niewiem-powiedziałamześciśniętymgardłem.
-Tojakiśtwójznajomy?„Bliższyniżsobiewyobrażasz”.
-Takjakby.Zaprzyjaźniliśmysiętrochę.
-Och.Faktycznienieprzyjemne.Alenapewnogościusiępojawi.Założęsię,żeludzie
ciągletamuwasznikająiodnajdująsięnaluksusowychjachtach.
Zaśmiałamsię.
-Co.niemamracji?Pamiętam,żeFeliciaopowiadałaojakimśfacecie,któryzaprosił
całączwartąklasędorodzinnejposiadłościnaBahamach.
Felicia.Oczywiście.ByładziewczynaScotta.Jakmogłamzapomnieć,żeScottznał
kogośzEaston?PrzecieżwłaśniepodwpływemFeliciizainteresowałamsiętąszkołą.
Felicia
ukończyłatutrzeciąiczwartąklasę.Atooznaczało,żewiedziałaoEastonwszystko.
-SkorojużjesteśmyprzyFelicii-zagadnęłam-czyniemówiłacikiedyśo
Dziedzictwie?
-Odziedzictwie?Nie,raczejnie.Czyimdziedzictwie?
-Niewiem.Chybachodziojakąśimprezę.Wszyscysiętymterazpodniecają.
-Todlaczegokogośniezapytasz?
-Boniechcęwyjśćnamatoła-powiedziałam.
Cozaulgasiędotegoprzyznać.Cozaulgamócporozmawiaćzkimśszczerze.
-Jużzapóźno-zażartował.-Słuchaj,muszękończyć,zanimToddcałkiemsię
wścieknie.
Wyobraziłamsobie,jakwspółlokatorScottajęczyizakrywasobiegłowępoduszką.
-Aha,Reed,zadzwońwreszciedotaty.Natychmiastopadłymniewyrzutysumienia.
Nietelefonowałamdoojcajużkawałczasu.
-Poco?Żebympoczułasięwinna?
-Zaskoczęcię.dziecinko.Miałemtutrochęćwiczeńzpsychologii.Wyglądanato.że
jesteśmyskazaninapoczuciewinydokońcanaszegonędznegożywota.Więclepiejsiędo
tegoprzyzwyczajaj.
Westchnęłam.
-Wporządku.Zadzwonię.
-Tęsknizatobą.Mamazresztąteż,naswójchoryipokręconysposób.
Naglezapragnęłamjaknajszybciejzakończyćtęrozmowę.Scottjednakspełniłswoje
zadanie:uprzytomniłmiwyraźnie,czemuznalazłamsięwEastoniprzedkimuciekałam.
-Nodobra.Śpijdalej-powiedziałam.-Odezwęsięjeszcze.
-Narazie.
Ciężkopodniosłamsięzławkiiruszyłamdosalilekcyjnej,ignorująctowarzyszącemi
wdrodzeszepty.Donichteżpowinnamsięprzyzwyczajać.Powinnamsięprzyzwyczajać
do
mnóstwarzeczy.
STARCIE
-WczymsięwybierasznaDziedzictwowtymroku?
Stanęłamjakwryta,ściskającwręcedługopisy,którewłaśniekupiłamwszkolnym
sklepiepapierniczym.Zdajesię,żekiedynakampusienierozmawianoomnie,mówiono
tylkooDziedzictwie?Alemożedziękitemuzdołamuzyskaćpotrzebneinformacjebez
niczyjejpomocy…
-Niewiem.ZastanawiałamsięnadczarnąsukniąodChanel.
Kilkakrokówodemniesiedziałynaławcedwiedrugoklasistki,któreznałamz
Bradwell:długowłose,płaskobrzucheblondynyzkomórkowymitelefonamiwiecznie
przyklejonymidouszu.Nawetterazjednaznichtrzymałakomórkęnawysokości
policzka,
najwyraźniejwpogotowiu,adrugawystukiwałanaswojejSMS-a.Szybkoprzyklękłami
udawałam,żezawiązujęsobiesznurowadło.
-Czyniewtejsuknibyłaślatemnaślubiemamy?-zapytałajaśniejszablondyna
ciemniejszą.
-Owszem.Boco?
-Jakto?Przecieżcięsfotografowano!NiemożeszsiępokazaćnaDziedzictwiew
czymś,cowidzianojużnazdjęciach.Poprostuniewypada!
Ciemniejszablondynapokiwałagłową.
-Maszrację.Żeteżotymniepomyślałam!Właśniewtedyjaśniejszadostrzegłamnie
kątemoka.
-Atyco?Dobrzesiębawisz?
-Przepraszam-powiedziałam,wstając,apotemzapytałamprostozmostu:-
Słuchajcie,cotojesttocałeDziedzictwo?
Blondynyspojrzałyposobiezniedowierzaniem.
-Coś,cociebiezupełnieniedotyczy-oświadczyłaciemniejsza.-Nawetjeśliudałoci
siędostaćdoBillings.
-Dana!Nieładnie,nieładnie!-zachichotałajaśniejsza,szturchająctamtąłokciem.
Poczułamgorąconatwarzy.
-Coto,udiabła,miałooznaczać?-wycedziłam.
-Poprostuniewyobrażajsobie,żeskoroprzyjętociędoBillings,jesteśkimś
nadzwyczajnym-syknęłaciemniejsza.
-Wszyscywiemy,jaktutrafiłaś,biedusiuzestypendium.
-Ale-dodałajaśniejsza-możektośsięnadtobąjednakulitujeiweźmiecięna
Dziedzictwo,skorotwójlubyzaginąłbezwieści…
Cośwemnienabrzmiewało,cośniebezpiecznego.Agdybytakwepchnąćimte
cholernekomorywgardła?Nigdyprzedtemnieuczestniczyłamwbójce,aleblondyny
wybrałyzdecydowanieniewłaściwąporęnazaczepki.Chęćspuszczeniaimsolidnego
manta,
zwłaszczaDanie,stawałasięcorazsilniejsza.Jużniemalsłyszałamichprzestraszone
piski,
widziałamichwybałuszoneoczy…Całkiemzabawnascena.
Zrobiłamkrokwstronęławkijeszczeniezupełniepewnacodalej.Patrzyłynamniez
uśmieszkami;jaśniejszawyraźnieszykowałasiędonastępnejzłośliwości.Inagleobie
zamarły,auśmieszkizniknęłyjakstartegąbką.Rogimiwyrosłyczyco?
-Lepiejjużchodźmy-wymamrotałajaśniejsza.Dopierokiedywstałyiprawie
odbiegły,poczułamzasobączyjąśobecność.Odwróciłamsięibezszczególnego
zdziwienia
zobaczyłamNoelle.
-Ojej,czyżbymspłoszyłatwojeprzyjaciółki?-powiedziała,unoszącjednąbrew.
-Natowygląda.Dzięki.
-Niemasprawy.Niechznająswojemiejsce.
-Tak?-zapytałam.-Mianowicie?
-Jakimprawemsięciebieczepiają?-burknęłaiobjęłamnieramieniem.-Tomoja
rola.
Zdołałamnawetsięroześmiać.
-Ico,wszystkogra?-zapytała.-PewniemaszjużdosyćtejhistoriizPearsonem.
Ścisnęłomniewżołądku,jakprzykażdejwzmianceoThomasie.
-Noelle,czywywogólesięoniegoniemartwicie?Spojrzałamiprostowoczy.Jak
zwykleniczegoniepotrafiłamwyczytaćzjejtwarzy.
-Reed,ThomasPearsondoskonaleopanowałsztukęspadanianaczteryłapy.
-No,niewiem…
-Niesłuchaj,cowygadujątebezmózgiemiernoty-powiedziałatwardo.-Ważne,co
mówiąDashiGage.ZnająPearsonaodlatiabsolutniesięoniegoniemartwią.A
dlaczego?
Właśniedlategożegoznają.Iniewątpią,żeświetniesięgdzieśbawinaszymkosztem.
-Takmyślisz?
-Niemyślę,jawiem.Przestańsięnimprzejmować.Wcześniejczypóźniejzjawisiętu
caływskowronkachibędzieszwściekła.żezmarnowałaśnaniegotyleczasu.
Odetchnęłamgłęboko.ZThomasemwszystkobyłowporządku.Takuważalijego
kumple-ludzie,którzyznaligonajlepiej.Sądzilinawet,żepokażesięnaDziedzictwie
zdrowyiwesolutki.Czemumiałabymkwestionowaćichopinię?
-No,gotowanamałytreningkopaniatyłkównaboisku?-zapytałaNoellekpiąco.-
Obiecuję,żedzisiajskopięciętylkolewąnogą.Chociażnie,niemogętegoobiecać.
UśmiechnięteruszyłyśmydoBillings,żebyprzebraćsięprzedtreningiem.Tak,trochę
kopaninybyłodokładnietym,czegopotrzebowałam.
-Awłaściwieoczymtutajrozmawiałyście?-odezwałasięNoelle.-Wyglądało
bardzoserio.
Przezmomentsięzastanawiałam,czyniezapytaćjejoDziedzictwo.Niechciałam
jednakprzypominać,jakhaniebniemałowiemoEaston.
Nie,nadalpowinnampróbowaćzdobyćinformacjesamodzielnie.
-Och.wiesz,onajnowszejkolekcjiChanel-odparłambeztrosko.
Roześmiałasięserdecznie.
-Towłaśniemisięwtobiepodoba,Reed-powiedziała.-Czasaminaprawdęmnie
powalasz.
TWÓJTHOMAS
-Uch!Niemogęjużpatrzećnatenłach!-oświadczyłaLondonSimmons.
Zdjęłaprzezgłowękremowysweterizrozmachemcisnęłagodosrebrzystego
pojemnikanapapiery.Ciemnobrązowewłosyidealnierównymifalamiopadłyjejnagołe
ramiona.
-London!Toczystykaszmir!-zawołałajejwspółlokatorkaViennaClark.
LondoniVienna-BliźniaczeMiasta,jaknazywanojewBillings-byłyserdecznymi
przyjaciółkamiodorodnychkształtachibogatymżyciutowarzyskim.Wezwałymniedo
swo-
jegopokoju,kiedytylkoprzestąpiłamprógbursypokolacji,zapragnęły,żeby
uporządkować
imbutywedługwysokościobcasaikoloru.Właśnietymsięterazzajmowałam,klęczącna
podłodze.
-Niemożesztakpoprostuwyrzucaćkaszmiru!Przekażgonacelecharytatywnealbo
coś-poradziłaVienna.
London,którapodziwiaławlustrzeswójwydatnybiust,odwróciłasięispojrzałana
mnieznamysłem.
-Faktycznie.Maszochotę,Lorneto?-zapytała.-Weźsobie.Patrzyłanamnie
niewinnie,czekającnamójwybuchentuzjazmu.
-Dzięki,alenie-odparłamkrótko.
-NiechodzioLornetę,chodzioludziwpotrzebie!-wykrzyknęłaVienna,
przewracającoczami,adomniepowiedziała.--Nieprzejmujsię.Imjestchudsza,tym
głupsza.
-Poprostumizazdrościsz!-zawołałaLondon.
Uśmiechnięteusiadłynaswoichłóżkach:Viennazpilnikiemdopaznokci,Londonze
szczotkądowłosów.Wyciągnęłamzszafykolejnąparępantoflinaobcasieiustawiłamją
na
właściwymmiejscuwszereguczerwonychbutów.Powolizbliżałamsiędokońcakatorgi.
Na
horyzonciezaczynałamajaczyćłazienkawmoimpokojui-wreszcie,wreszcie-prysznic.
-WidziałamdzisiajWaltaWhittakera-odezwałasięLondon.
Zesztywniałam.PrzezcałydzieńudawałomisiętrzymaćzdalekaodWhittakera.
Ilekroćspojrzałwmojąstronę,rumieniłsięiodwracałwzrok.Widoczniewspomnieniaz
po-
przedniegowieczorubudziływnimtakiesamozażenowaniejakwemnie.Większość
czasuw
stołówcespędziłnarozmowachprzynauczycielskimstole,co-jaksięzorientowałam-
było
wEastonczymśwyjątkowym.Pozastołówką,naszczęście,niewpadliśmynasiebie.
Ciekawe,czyBliźniaczeMiastawiedziałyonaszymwczorajszymtête-à-tête?
-Vienna,Whittakerwkrótcebędziemój.Aha.Najwyraźniejniewiedziały.Vienna
prychnęła.
-Dajspokój!Wnajbliższychtygodniachbędziezanimganiaćcodrugadziewczynaw
szkole.
Żeco?!
-Noi?Uważasz,żemisięnieuda?-zapytałaLondonzniedowierzaniem.
-Masztakiesameszansejakkażdainna.Zresztąniewiadomo,cosiędziejewtejjego
wypomadowanejgłowie.Osobiściezawszeuważałam,żeWhittakerjestgejem.
Uśmiechnęłamsięlekko,chowającostatniąparęczerwonychbutównamiejsce.No,to
mogłobytłumaczyćjegoniedociągnięciawdziedzinieorganoleptycznej…
-Gejczyniegej,zdecydowaniemisięprzyda-oświadczyłaLondon.
Obiezachichotały.
Wstałamiotrzepałamręce.Bardzochciałamsiędowiedzieć,wczymWhittakermoże
byćprzydatnyLondon.Raczejniechodziłoopieniądze,botychlokatorkomBillingsna
pewnoniebrakowało.Jeszczebardziejchciałamjednakzostaćwreszciesamaiwyciągnąć
się
wygodnienawłasnymłóżku.Pozatympodejrzewałam,żeLondonniebędzieskłonna
wtajemniczyćmniewswojezamiary.
-Zrobione-oznajmiłam.
-Możeszodejść-powiedziałaLondonłaskawie.
Spojrzałamnaniązfurią,czegonawetniezauważyła,iprawiepobiegłamdoswojego
pokoju,mijajączawieszonenaścianachczarno-białefotografieEaston„wciągu
wieków”.
KiedyśpodziwiałampięknewyposażenieBillings:lśniącedrewnianemeble,puszyste
dywany,ściennekinkietyzbrązu,drzwibalkonowenakońcachkorytarzy.Teraz
widziałam
tujedynieprzedmiotyipowierzchniedoodkurzania,czyszczenia,polerowania.Byleuciec
od
tegowszystkiegojaknajszybciejischronićsięusiebie…Jużchwytałamzaklamkę…
-PannoBrennan.
Zamknęłamoczy.Takbliskobyłam,takblisko.
PhilippaLattimer,opiekunkabursyBillings,szłakumniedrobnymkroczkiem,do
któregozmuszałająniezwyklewąskaspódnica.Ciemnewłosyściągnęławkok;jejbiałą
bluzkę,jakzawszezapiętąpodsamąszyję,zdobiłytrzysznurypereł.Lattimerbyłachuda
i
kościstaimiałazniszczonącerę.Nigdyniepokazywałasiębezgrubychkresekna
powiekach
irówniegrubejwarstwytuszunarzęsach,jakbysądziła,żerozmówcy,wpatrzeniwjej
nadmierniepodkreślonewodnisteoczy,niezauważąsporegoznamienianapodbródku.
Po-
znałamjąwdniuprzeprowadzkidoBillings:patrzyławtedynamniejaknaprzybyszaz
kosmosu.Odtamtejporystarałamsięjejunikać.
-Brennan,zdajesię,żedzisiajranościeliłaśłóżkawnaszejbursie-zaczęłasurowo.
Cośtakiego.Wiedziałaotym?
-Zjakiegośpowodupominęłaśjednakmoje.Byłabymwdzięczna,gdybyśzechciała
wyświadczyćmitęsamąuprzejmość,którąwyświadczaszpozostałymmieszkankom
bursy.
Niemożliwe.Musiałamsięprzesłyszeć.Nietylkowiedziałaotymponiżającym
rytuale,alegoakceptowała?Chciaławnimuczestniczyć?
-Czywyrażamsięjasno?
-Eee…tak-wymamrotałam.
-Świetnie.
Przezmomentstałyśmynaprzeciwkosiebiewmilczeniu.
-Wracajdoswoichzajęć-powiedziaławreszcie,odprawiającmnieruchemdłoni.
Zamknęłamzasobądrzwipokojuioparłamsięonie,żałując,żeniezamontowanow
nichzamka.Rygla.Porządnegosystemualarmowego,którybymnieostrzegałprzed
nadciągającymijaśniepaniami.Niemieściłomisięwgłowie,żeopiekunkabursybierze
udziałwtymwyzyskuczłowieka.Czyibeztegoniemiałamdośćroboty,dość
zmartwień?
Odetchnęłamgłęboko.Byłamwykończonanerwowo.Przezcałydzieńczekałam,
kiedyotworząsiędrzwisalilekcyjnejizostanęwezwananapolicyjneprzesłuchanie.Nie
potrafiłamsięnaniczymskoncentrować;podarłamnakawałeczkiprzynajmniejdziesięć
kartekdosegregatora.Nicjednaksięniewydarzyło.Podwieczórrozeszłasiępogłoska,
że
policjazaczynaodczwartychklas,adonas,drugoklasistów,weźmiesiędopieropod
koniec
tygodnia.
Osobiściewolałabymmiećtojużzasobą.Czułamsiętak,jakbywżyłachpłynęłami
czystakofeina.Dlaczegoprzynajmniejniewezwalimnie?Czyjeszczesięnie
zorientowali,że
Thomasmadziewczynę?
Zeznużeniemrozejrzałamsięwokół.Byłamusiebie.Wcałymtymzamieszaniunie
znalazłamdotądczasu,żebynacieszyćsięnowąkwaterą.Miałamtutrzyrazywięcej
miejsca
niżwswoimdawnympokojuwBradwell.Potężnełukowateoknowychodziłona
dziedziniec
międzybursami.Szerokiełóżkowydawałosięmałeprzyogromnymbiurkuzwbudowaną
tablicąkorkowąiprzypodwójnejtoaletce,zresztąwpołowiepustej,bezzdjęćwramkach,
szkatułekzbiżuteriąinajróżniejszychbibelotówtypowychdlainnychtoaletekwBillings
-
któretymtrudniejbyłoodkurzać.
Tak,mojaczęśćpokojuwyglądałażałośnieubogowzestawieniuzczęściąnależącądo
Nataszy,pełnąrówniutkozawieszonychplakatówiułożonychwdoskonałymporządku
ksią-
żek,zpyszniącymsięnatoaletceprzezroczystympojemnikiemzprzegródkami,w
których
znajdowałysięolśniewającepierścionki,klipsyinaszyjniki.Byłatojednakmojakwatera
-
kwaterawBillings.Niepowinnamotymzapominać.Dostałamsiędoelitarnejbursy.
Wszystkiekatorżniczeprace,doktórychmnietuzmuszano,bytytegowarte.
Chyba.
Podeszłamdobiurka.Sporomoichksiążekleżałonadalwpudle,wktórym
dziewczynyprzeniosłyjetutajzBradwell.Równiedobrzemogłamjewypakować,dopóki
jeszczemiałamresztkienergii.Chwyciłamkilkapodręcznikówdohistorii,któreBarber
kazał
miwypożyczyćpierwszegodniawszkole,iwepchnęłamjenapółkę.Jedenztomów
ześliznąłsięiupadłzhukiemnapodłogę,azanim,pomimomoichrozpaczliwych
ruchów,
poleciałynastępne-prostonamojestopy.
-Cholera!
Usiadłamnadywanieioparłamsięplecamiołóżko.Uff.Jakmiłosięodprężyć.
Wypakowanieksiążekchybamogłopoczekać.
Starającsięjaknajmniejangażowaćzmęczonemięśnie,odsunęłamkilkatomówna
bok.Iwtedyzobaczyłamleżącąpodnimizłożonąkartkę.
Hę?Atoskądsiętuwzięło?
Podniosłampapieriprzyjrzałammusiędokładniej.Widziałamgoporazpierwszy.
Czyżbywypadłzktórejśzksiążek?Wszystkiewypożyczyłamzbibliotekinapoczątku
wrześ-
nia.Możewjednejznichzostawionoprzeznieuwagęliścikmiłosny?Zaintrygowana
rozprostowałamkartkęizobaczyłam,żetowydrukzkomputera,alepodpisanypiórem.
PodpisanyprzezThomasa.
Pulszałomotałmiwuszach.Wczubkachpalców.Woczach.Ścisnęłampapier
drżącymidłońmiizaczęłamczytać.
Reed,
dzisiajopuszczamEaston.Nicinnegominiepozostaje.Znajomysłyszałopewnym
ośrodkuholistycznejterapiiuzależnień,wktórymniewymagajązgodyrodziców.Nie
podam
Ciadresu,boniechcę,żebyktokolwiekpróbowałmnieodnaleźć.Zamierzamskończyćz
piciem.Awtymcelumuszęzerwaćwszystkiedotychczasowekontakty.
Niegniewajsię,proszę.TakbędziedlaCiebielepiej.NiejestemdlaCiebie
wystarczającodobry,Reed.BardzoCiękocham,alezasługujesznakogoślepszegoode
mnie
-znacznielepszego.Zemniejestkompletnygnojek.
Doszedłemdowniosku,żepotrzebujętrochęczasudlasiebie,zdalekaodrodzicówi
całegotegoszaleństwa.Wiem,żemnierozumiesz.Znaszmniejakniktinny.
TakCiękocham,Reed.IbędęzaTobątęsknił.Nawetsobieniewyobrażaszjak
bardzo.
TwójThomas
Poczucieulgiogarnęłomnietakgwałtownie,żełzynapłynęłymidooczu.Otarłamje
wierzchemdłoniiprzeczytałamlistjeszczeraz.Ijeszcze.Thomasowinieprzydarzyłosię
nic
złego.Wszystkobyłowporządku!Wcalenieleżałgdzieśwewłasnychrzygach.Szukał
dla
siebieratunku-starałsięwyjśćzdołka.Byłnawetwlepszymstanieniżkiedykolwiek
przedtem!
Odetchnęłamiznowuprzebiegłamkartkęwzrokiem.Inagleprzyszłamidogłowy
paskudnamyśl,którazatrułacałąradość.Thomaszemnązerwał.Listownie.Ponaszej
ostatniejrozmowie,kiedyobiecałammuwszelkąmożliwąpomoc,zniknąłbez
pożegnania,a
listozerwaniupodrzuciłmiukradkiemdopokoju.Cotowłaściwiezametoda?
Gorzej:zostawiłnotkęwwypożyczonympodręczniku,najwyraźniejpewny,że
prędzejczypóźniejnaniąnatrafię.Przecieżmogłamoddaćksiążkędobibliotekiinie
dostrzeckartkiwetkniętejmiędzystrony-izamartwiałabymsiębezkońca!Awystarczyło
zatelefonować.Wpółminutyprzekazałbymitosamo,tylkoustnie.Czynaprawdęnie
rozumiał,najakiemękimnienaraża?
-Dupek!
Zmięłampapiericisnęłamgowkątpokoju.Zakogo,docholery,Thomassięuważał?
Uznałpoprostu,żemiędzynamikoniec.Nieraczyłzapytaćmnieozdanie.Zwiałimiał
nas
wszystkichgdzieś.Temufacetowipotrzebnabyłapomoc.Poważnaprofesjonalnapomoc.
No,przynajmniejjąsobiezałatwił.
Paręsekundporzuceniukartkipoderwałamsięipodniosłamjązpodłogi.Niemogłam
zostawićjejnawidokupublicznym.Rozprostowałamjąiprzeczytałamlistjeszczeraz.
Inasunęłamisięnastępnaokropnamyśl.
Policja.Czypowinnamzawiadomićpolicję?Thomasniewątpliwiebyłbytemu
przeciwny.Napisałwyraźnie,żechceuciecodcałegotegoszaleństwa-odrodziców.
Gdybympokazałalistpolicji,wytropilibyThomasawośrodkuiniedalibymuczasuna
wyjścieznałogu.Przemilczenietejinformacjirównałobysięjednakkłamstwu.
Ukrywaniu
dowodów.Groziłybymipoważnekłopoty.
Boże,gdybymtylkomogłazobaczyćsięzThomasem!Gdybymmogłagodotknąć,
przemówićmudorozumu!Możezdołałabymnakłonićgodoprzyjęciaodpowiedzialności
za
własneczyny.Czynierozumiał,jakiwywołałchaos?Czytakbardzoobawiałsię
rodziców,
żeuznałucieczkęzajedynewyjście?
WyobraziłamsobieThomasawjakimśnędznympokoju,samotnego,bladegoi
roztrzęsionego,rozpaczliwiewalczącegoznałogiem,izakłułomniewsercu.Byłamna
niego
wściekła,owszem,aleteżstraszliwiezanimtęskniłam.Martwiłamsięoniego.Tak
bardzo
pragnęłamsięznimspotkać,porozmawiać,zapewnićgo,żewszystkobędziedobrze.
Apotemporządniedaćmuwłeb.
Zdumiewające,jakmiłośćłączysięznienawiścią.
-Chrzanićto!
Niemiałamterazdotegogłowy.Byłamzbytzmęczona.Zbytrozchwiana
emocjonalnie.Zbytskłonnadoprzemocy.Złożyłamlist,wsunęłamgogłębokodo
szuflady
biurkaizatrzasnęłamjązrozmachem.
Okej.Oddychaćgłęboko.Wkażdymraziewiedziałam,żeThomasowinicsięnie
stało.Wiedziałam,żejestgdzieśtam,bezpieczny.Ajeślimiałchoćresztkisumienia,
powinienwkońcudomniezadzwonić.Listniewystarczał.Musieliśmyporozmawiać.
Szczerze.
OBROŃCZYNIMORALNOŚCI
Podługimpobyciepodprysznicemirówniedługimnamyślepoczułamsię
zdecydowanielepiej.ListodThomasamimowszystkouwolniłmnieodparutrosk.Po
pierwsze,Thomaszerwałzemnąprzedkilkomadniami,cooznaczało,żeniezdradziłam
go
naspacerzezWhittakerem,atobardzopoprawiłominastrój.Podrugie,Thomaszniknął
na
czasnieokreślony,niemusiałamwięcsięmartwić,jakutrzymaćnaszzwiązekbez
narażania
siędziewczynomzBillings.Właściwieitakbymsięniemartwiła,skoroThomaszemną
zerwał.
Potrafiłampodejśćdosprawypraktycznie.Reed-wcieleniezdrowegorozsądku.
PostanowiłamtakżezebraćjaknajwięcejinformacjioDziedzictwieiwkręcićsięjakoś
natęimprezę,żebydopaśćThomasa,urwaćmugłowę,apotemewentualniewysłuchać
jego
wyjaśnień.Chłopcytwierdzili,żeThomaszanicnieopuściDziedzictwa,żejest
stuprocentowymDziedzicem.Skorotak,napewnoniezamierzałprzejmowaćsię
wymogami
jakiejśholistycznejterapii.
Owszem,napisał,żeniejestdlamniedośćdobry.Zapewnemiałrację.Prawdę
mówiąc,pokrótkimokresieszczęściasprowadziłnamniesamekłopoty,niepokójiwstyd.
Szczęściejednakbyłoabsolutne-takżeoddałamThomasowiswojedziewictwo.Inie
mogłamotymtakpoprostuzapomnieć.Niemogłampozwolić,żebyodszedłwsinądali
zostawiłmitylkolist.To,cosięmiędzynamiwydarzyło,byłodlamniebardzoważnei
Thomaspowinienotymwiedzieć.Powinienwiedzieć,żegoniezapomnę,choćbyśmy
nigdy
jużniemielibyćrazem.Zależałominanim.Koniec,kropka.
Włożyłamfrotowyszlafrokizaczęłamwycieraćsobiewłosyręcznikiemtakmocno,
jakbymwrazzwilgociąchciałausunąćwszystkiewątpliwości.Ponieważwyszłamz
zaparowanejłazienkizpochylonągłową,niespostrzegłamNataszy,dopókinaniąnie
wpadłam.
-Oj,przepraszam!-powiedziałamześmiechem.-Aleśmniewystraszyła!
Nawetniedrgnęła.Stałanieruchomoispoglądałanamnieponurymwzrokiem.
-Cojest?-zapytałamtrochęnerwowo.
CzyżbyznalazłalistThomasa?Chryste,czyjakimścudemznalazłajegolist?
-Musimypomówić-oznajmiła.
-Niemasprawy-odparłam,próbującbeztroskąskłonićjądouśmiechu.
Bezpowodzenia.
Podeszładoswojegobiurka,naktórymczekałwłączonylaptop.
-Siadaj-powiedziałaiprzysunęłamikrzesło.
-Cosiędzieje?
-Urządzimymałypokazslajdów.
Pochyliłasięnademnąkrępującobliskoikliknięciemotworzyłaoknonaśrodku
ekranu.Zezdumieniemujrzałamcoś,cowydawałomisięzdjęciemjęzykawywalonego
wprostdoaparatuisfotografowanegozdużądokładnością.Apotemoknopowiększyłosię
na
całyekranizamarłam.
Rzeczywiście,byłtojęzyk.Mójjęzyk.Zdjęcieprzedstawiałomojątwarz.Miałamna
nimpółprzymknięteoczyiśmiałamsięidiotycznie.
-Skąd…?-zapytałam.
-Niegadaj,tylkopatrz.
Patrzyłam.Nanastępnychzdjęciachpiłampiwowlesie.Opierałamsięnapiersi
Whittakera.OdchodziłamzWhittakeremzpolany.Przyklejonadoniegopodnosiłam
butelkę
dołapczywieotwartychust.Obejmowałamdłońmijegotwarz,kiedymniecałował,kiedy
międliłmójbiust.
Patrzyłamiogarniałamniegroza.Naostatnimzdjęciuodchylałamgłowędotyłu,
jakbymnieposiadałasięzrozkoszy,aprzecieżtaknaprawdępróbowałampowstrzymać
mdłości.Wyglądałamjakkompletnazdzira.Jakpijanadziwka,którazwabiłafacetaw
krzaki.
-Dlaczego…dlaczegomitopokazujesz?
Projekcjadobiegłakońcairozpoczęłasięnanowo.OdwróciłamwzrokodNataszy,od
ekranu,odprzerażającegoświadectwawydarzeńminionejnocy.
-Bochcę,żebyśdobrzezrozumiałaswojąsytuację-wycedziła.Ustawiłakrzesło
przodemdosiebie,zacisnęładłonienaporęczachipochyliłasięnademną.-Zdajeszsobie
sprawę,cooznaczajątezdjęcia,prawda?Wystarczy,żestuknęwparęklawiszy,a
wyleciszz
Eastonjakzprocy.
Podpowiekamiczułamłzy.Oczywiście,Nataszamiałarację.Mogłaudowodnić,że
złamałampodstawowezasadyszkolnegoregulaminu.Cogorsza,zfotografiiwynikało,że
byłamwlesiesamazWhittakerem.Chociażwimprezieuczestniczyłookołotuzinaosób,
pozanamidwojgiemnazdjęciachniebyłonikogo.
-Czemutorobisz?
Czyjużzupełniestraciłamrozum?UwierzyłamNataszy,kiedymówiła,żechcesięze
mnązaprzyjaźnić.Naprawdęstałamsiętaknaiwna?
-Bomamdlaciebiezadanie-powiedziała,prostującsię.
-Zadanie?
PrzecieżbyłamjużnasłużbieumieszkanekBillings.Pocotacałaszopka?
-NoelleLangijejbandadoprowadziłydousunięciaLeannezliceum.Wrobiłyją
celowo.
SłowaNataszymnieniezaskoczyły.Wdniu,wktórymjejpoprzedniawspółlokatorka
LeanneShoreopuszczałaEaston,wydalonazeszkołyzaściąganienaegzaminie-czyli
złamanieeastońskiegokodeksuhonorowego-byłamświadkiem,jakNataszaoskarża
Noelle
oudziałwtejaferze.Stałamwtedywtłumiegapiównadziedzińcuimyślałam,żepo
prostu
jejodbiło.
-Skąd…skądwiesz?-zapytałam.
-Wiem,ikropka.Problemwtym,żeniemamdowodów.Ituwłaśniezaczynasię
twojarola.
„OBoże,nie.Nie.Chybaniezamierzazmusićmniedo…”
-Skorojesteśnasząnowąsprzątaczką,masznieograniczonydostępdopokojów.
Chcę,żebyśdokładnieprzeszukałarzeczyNoelleijejkumpelek.Dziewczynynapewno
coś
schowały.Lubiątrzymaćtrofea.Przynieśmicoś.copozwoliprzygwoździćjedościany.
Wpatrywałamsięwniąprzerażona.Zimnawodakapałamizwłosównaszyję.
-Niemogętegozrobić!
Dziewczynynapewnobysięzorientowały.WykopałybymniezBillings.
Przestałabymdlanichistnieć.Straciłabymwszystko,coosiągnęłamztakimwysiłkiem.
NoiNoelleudusiłabymniegołymirękami.Nienależałootymzapominać.
-Oczywiścieżemożesz-odpowiedziałaNataszaznieprzyjemnymuśmiechem.-
Chybażewolisz,abytwojefotkitrafiłydoskrzyneke-mailowychdyrekcji,zarządu,
nauczycieliiwszystkichuczniówEaston.
Zerknęłamnalaptopa.NaekranieWhittakerwłaśniewpychałmijęzykdogardła.Łzy
znowunapłynęłymidooczu.Tezdjęciaoznaczałymójkoniec.Koniecżycia,koniec
szansna
przyszłość.CzyNataszategoniewidziała?
-Myślałam,żesięprzyjaźnimy-wybąkałam.
Możewzbudzęwniejpoczuciewiny?Chwytałamsiębrzytwy…
-Och!Jakietosłodkie!-zadrwiła.-Czylidobrzesięrozumiemy?
Spoglądałamnaniąbezsłowa.Niedostrzegałamaniśladużaluczyniezdecydowania.
Niewiarygodne.ByłaprzecieżobrończyniąmoralnościwEaston-taknazwalająkiedyś
NoelleiNataszawydawałasiędumnaztegookreślenia.Aterazproszę,pokryjomurobiła
pornograficznezdjęciaswoimrzekomymprzyjaciółkomiwykorzystywałajedo
szantażowa-
niaich.Gdzietumoralność?
Naturalnie,byłateżprzewodniczącąklubuMłodychRepublikanów.Asądzącz
informacjiwtelewizjiiprasie,właśniezastosowałamanewr,któregoniepowstydziłbysię
ża-
denpolityk.
-Reed?Zadałamcipytanie.
Niemogłamwykonaćjejpolecenia.Niepotymwszystkim,codziewczynyzBillings
dlamniezrobiły.Iwobectegowszystkiego,czegoniewahałybysięmniepozbawić.
Nataszajednakmogłapozbawićmnieczegoświęcej.Miałamprzedoczaminiezbity
dowód.
Sytuacjabyłabezwyjścia.
-Tak…rozumiemysię.
-Świetnie.Aterazporaspać-powiedziałailitościwiezamknęłaoknozezdjęciami.-
Odjutraczekacięmnóstwopracy.
WŁAŚNIETO
NastępnegorankametodyczniesprzątałamBillingsnieobecnaduchem.Zjakiegoś
powoduwszystkiemieszkankiwcześnieopuściłyswojepokoje,mogłamwięcścielić
łóżka
bezwysłuchiwaniazłośliwychkomentarzyiszczegółowychinstrukcji.WpokojuNoellei
ArianysłowaNataszykrążyłymipogłowiejakzacinającasiępłyta:„Przygwoździćjedo
ściany…przygwoździćjedościany…przygwoździćjedościany…”.
WpatrywałamsięwtoaletkęNoelle.Kusiłamnie,zapraszała,żebyposzperaćwjej
szufladach.Nikogoniebyłowpobliżu,potrzebowałamtylkokilkuminut.GdybyNatasza
spełniłaswojągroźbę,wkrótcewylądowałabymwautobusiezbiletempowrotnymdo
pensylwańskiegoCroton,domatkilekomankiipogrążonegowdepresjiojca.Zbiletem
powrotnymdonicości.
GdybymnatomiastznalazłapotrzebneNataszydowody,Noelle,Ariana,Kirani
Taylorznienawidziłybymniepotwornie,owszem,alewyleciałybyzeszkoły.Zostałyby
usuniętezEaston,ajanadalmieszkałabymtu,wBillings.Beznichteżmiałabymszanse
na
przyszłość,nie?Możetrzęsłycałąbursą,nawetcałymkampusem,alepoichodejściu
wciąż
byłabymdziewczynązBillings,atozawszesięliczyło,prawda?
Cowłaściwiemiałamdostracenia?
Podeszłamdotoaletkiinatychmiastopanowałmnielęk.Nie,niemogłamtegozrobić.
Niemogłamgrzebaćwichrzeczachosobistych.NiemogłampogrążyćNoelleiAriany-
je-
dynychosób,któreokazałymiżyczliwośćpozniknięciuThomasa.Fakt,narzuciłymirolę
pokojówki,alebyłymoimiprzyjaciółkami.Takjakby.PozatympomysłNataszybyłpo
prostupodły.Powiedziałamwięcsobie,żemamzamałoczasu-zajmęsiętymkiedy
indziej-
iruszyłamdalej.
Wzięłamprysznic,złapałamtorbęzksiążkamiiwybiegłamnakorytarz.Iwtedy
usłyszałamwrzawę.
-Orany!Spójrzcienatenkomplet!
-Otwórztodużepudło!Toduże!
Strzeliłkorekodszampana.Cosiędziałotamnaparterze?Zeszłampowolipo
wyłożonychchodnikiemschodachiprzystanęłam.
Pocałymholufruwałybiałebalony.MieszkankiBillingstłoczyłysięnaśrodkuwokół
stosukunsztownieopakowanychprezentów.Podścianamileżałyotwartejużpudełka,
podło-
gęzaścielałykawałkiozdobnegopapieru,zporęczyikrzesełzwisałykolorowewstążki.
Kiran,stojącawsamymcentrumtegozamieszania,jednąrękąowijałasobiewokółszyi
jedwabnyszalik,awdrugiejtrzymałakieliszek.
Byłowpółdoósmejrano.
-Cojest?-zapytałamzdumiona.
-Lorneta!Wsamąporę!-zawołałaKiranradośnie.Chwyciłamałepudełkoiwręczyła
mijezamaszystymgestem.-Dlaciebie!
WpudełkubytiPod.PołyskującyniebieskozielonyiPodzlimitowanejserii.
-Jakto?
-Kiranmadzisiajurodziny!-oznajmiłaTaylor,tegorankawyglądającaznacznie
lepiejniżostatnio.
Wokółzabrzmiałyśmiechyioklaski.
-Naprawdę?Wszystkiegonajlepszego!
-AwurodzinyKiranwszystkiedostajemyprezenty-dodałaVienna.
-Dlaczego?
-Corokujesttosamo-wyjaśniłaKiran.-Podarunkiodprojektantów,fotografów,
wydawców,stylistów…Tyletego,żeniemieścimisięwpokoju.
-Izawszemnóstwoprezentówsiępowtarza-powiedziałaNoelle,którawłaśnie
przyglądałasiętorebceodLouisaVuittona.
-Dlategowszystkorozdaję.Wkażdymraziewiększość.Bochybazatrzymamten
zestawtoreb.
-Och-mruknęłaRosezwyraźnymrozczarowaniem.Krążyłapożądliwiewokół
pięcioczęściowegokompletu,odkądpojawiłamsięwholu.
-WięciPodjestdlaciebie-powiedziałaKiran.
-Tak?NawetKopciuszekdostanieprezent?-zapytałamżartobliwie.
KiraniNoellewymieniłyspojrzeniaiparsknęłyśmiechem.
-NawetKopciuszek-potwierdziłaNoelle.
Aha.Oczywiście.NiktinnyniemiałochotynaiPoda,więczaoferowanogomnie.
Mimowszystkoniemogłamnarzekać.Niezwykłe,żedziewczynywogóleomnie
pomyślały.
-Chodźtu!-powiedziałaKiran.Objęłamnieramieniemizaprowadziłanaśrodek
holu.-Napewnoznajdziesięjeszczecośfajnego,czegoniktniezagarnął.Cofnąćsię,
drogie
panie!Lornetawybierzecośdlasiebie!
Usłyszałamtrochęprotestów,aledziewczynyodsunęłysięposłusznie.Patrzyłamna
metkiznanychprojektantów,naniebieskiepudełeczkazbiałymikokardami,naczarne
pudła
przewiązanezłotąwstążką.WłasnośćKiran,jejprezentyurodzinowe.AKiranbyła
gotowa
sięnimipodzielić.Zemną.Bezżadnychwarunków.
-Reed,będzieciświetniewtymkolorze!-zawołałaTaylor,wyjmujączopakowania
czerwonąjedwabnąsuknię.
-Weźzamszowąkurtkę-poradziłaAriana.-Każdejdziewczynieprzydasiętrochę
zamszu.
-Jeszczezrobimyzciebieelegantkę-powiedziałaKiraniwręczyłamikieliszek
szampana.
-OranyDzięki,Kiran-wymamrotałamoszołomiona.Spojrzałamiprostowoczy.
-No,aodczegosąprzyjaciółki?
Poczuciewinyboleśnieścisnęłomiżołądek.Szybkopociągnęłamłykzkieliszka.
Przyjaciółki,tak?CoKiranbyomniepomyślała,gdybywiedziała,żekwadranswcześniej
zastanawiałamsięnadprzeszukaniemjejpokoju?Czynadalnazywałabymnie
przyjaciółką?
Małoprawdopodobne.
Potrząsnęłamgłową,próbującpozbyćsięprzygnębienia.Przecieżniezdradziłam
dziewczyn.Wkażdymraziejeszczeichniezdradziłam.Kiedyjednakpatrzyłamnaich
roześmiane,życzliwetwarze,porazpierwszyzdałamsobiesprawę,costracę,jeśli
pomogę
Nataszywrealizacjijejplanu.Właśnietostracę.Jeślijejdopomogę,dziewczynyzniknąz
tegomiejsca,zniknązmojegożycia.
Właśnietomiałamdostracenia.
DŻENTELMEN
Przedpołudniowelekcjespędziłamwstanieodurzenia.GdybyTreacle,nauczycielka
historiisztuki,zadałamipytanienatematomawianegowłaśnieimpresjonizmu,prawdo-
podobniewyjąkałabymcośwrodzaju:„Stosunekwysokościdoprzeciwprostokątnej”.
Myślamiprzebywałamzupełniegdzieindziej.
LojalnośćwobecNoelleczypodporządkowaniesięNataszy?Kiedypolicjawezwie
mnienaprzesłuchanie?IczypowinnampowiedziećimoliścieodThomasa?
Miałamdoprzemyśleniakilkaważniejszychsprawniżto,czyClaudeMonetmoże
uchodzićzarewolucjonistęwmalarstwie.
Kiedyostatnieprzedpołudniowezajęciawreszciedobiegłykońca,pierwszaznalazłam
sięnakorytarzuipopędziłamschodamidowyjścia.Musiałampoukładaćsobiewszystko
w
głowie.Musiałampomedytowaćwsamotności.Niezapamiętałamanijednegosłowaz
lekcji.
Wiedziałam,żejeśliszybkoniezapanujęnadsytuacją,groźbyNataszyprzestanąsię
liczyć,
zanimmojawspółlokatorkadoprowadzidousunięciamniezeszkoły,wylecęza
skandaliczne
wynikiwnauce.
Pchnęłamdrzwi,wyszłamnasłońceiwdychałamrześkiejesiennepowietrze.Właśnie
tegobyłomitrzeba.Zamierzałamprzespacerowaćsięprzedlanczempokampusieiupo-
rządkowaćmyśli.Psychoanalitykniemógłbyudzielićmilepszejrady.
-Dzieńdobry,Reed.
WaltWhittakeropierałsięokamiennyfilar.Oczamiduszynatychmiastujrzałam
zdjęciaNataszy:wargi,dłonie,języki.Uch.Chłopaknajwyraźniejuznał,żeporapogadać.
Głównykandydatdonagrodyzanajgorszewyczucieczasu.
-Cześć-odpowiedziałam,idącdalej.
Spragnienisensacjiplotkarzeznowukrążyliwpobliżuiliczyłamnato,żeWhittaker,
zakłopotany,szybkozniechęcisiędopogawędki.Wzdrygnęłamsię,przechodzącobok
niego.
Coś,copowinnobyćnicnieznaczącymepizodem,chwiląsłabościspowodowanej
nadmiarem
alkoholu,przeobraziłosięterazwstraszliwewydarzenienazawszewyrytewmojej
pamięci.
Dogoniłmniedwomakrokami.
-Miałemnadziejęnarozmowę.
Okej.NiepowinnamżywićpretensjidoWhittakera.Nieonmnieszantażował.
Zapewnenawetniewiedziałoistnieniutychkoszmarnychzdjęć.Noiprzecieżnie
mogłam
unikaćgobezkońca.
„Załatwmytoodrazu.Przynajmniejjednozmartwieniezgłowy”.
SkręciłamzalejkipodrozłożystyklonipopatrzyłamWhittakerowiwtwarz.Dużo
mnietokosztowało.
-Jaksięmiewasz?-zapytałztroską.
-Ujdzie.Aty?
-Dziękuję,dobrze.Posłuchaj,jeślichodziotamtenwieczór…
Żołądekzawiązałmisięnasupeł,-…pragnęcięprzeprosić.Przypuszczam,że
wypiłemodrobinęzadużo.Chybatytakże.
-Odrobinę.Niedomówieniestulecia.
-Obawiamsię,żewykorzystałemsytuację-powiedziałzwzrokiemutkwionymw
czubkachswoichbutów.-Jestminiezmiernieprzykro.
Jejku.Niewieleodemniestarszy,aprawdziwydżentelmen.Najwyraźniejodpoczątku
miałamrację,choćpierwsząopinięsformułowałamwpijanymwidzie.ZWhittakera
rzeczy-
wiściebyłmiłychłopak.Niepowinnamwyładowywaćnanimfrustracjiwywołanejprzez
Nataszę.
-Nicsięniestało-mruknęłam.
-Ależstałosię,Reed.Niestety.Nigdybym…
-Whittaker,jateżtambyłam.Wiedziałam,cosiędzieje…
Przynajmniejtakmisięwydawało.Dopókiniezobaczyłamnaekranie,jakto
wyglądałonaprawdę.
-…iniemożeszwinićtylkosiebie.Uśmiechnąłsięzwdzięcznością.
-Mimowszystkojesteśdamą.Izasługujesz,żebytraktowaćcięjakdamę.
Och,trafiłeśjakkuląwpłot,kolego.
-Dziękuję.
-Notozałatwione-powiedziałizaśmiałsię.-Askoronieprzyjemnączęśćmamyjuż
zasobą,możezostaniemy…poprostuprzyjaciółmi?
„Przyjaciółmi?Jasne.Och,dzięki.Stokrotne,stokrotnedzięki”.
-Chętnie-odpowiedziałam.
-Bardzosięcieszę.
Ująłmojąrękęipocałowałjąlekko.Wporządku.Żadenzmoichprzyjaciółtegonie
robił,alewporządku.
-Wybieramsięteraznaspotkaniezdyrektorem.Chybazobaczymysięprzykolacji?-
zapytał.
-Pewnietak.Narazie.
Szłamnalancz,zastanawiającsię,czyWhittakerniekombinujeczegośztąnaszą
przyjaźnią.Uznałamjednak,żemamważniejszesprawydoprzemyślenia.Tymczasem
zamierzałamwziąćdżentelmenazasłowo.Imocnogozanietrzymać.
SEKRETY,SEKRETY
Imwięcejosóbprzesłuchiwałapolicja,tymbardziejszkołatrzęsłasięodplotek.Jeśli
usunięcieLeannezeszkołyoznaczałoósemkęwskaliBeauforta,zniknięcieThomasa
było
mocnądziesiątką.Wszyscygorączkowowymienialiinformacje,aleniczegoniewiedziano
na
pewno.Atmosferastawałasięcorazbardziejnapiętaizaczynałamsięobawiać,żeenergia
kinetycznauczniówEastonmożewkońcuwywołaćprawdziwywybuchjądrowy.
-Słyszałaścośnowego?-zapytałamnieConstance,kiedyusiadłyśmyoboksiebie
przedlekcjątrygonometrii.
-Nie.Aty?
-PodobnotrzymaliDashaMcCafferty’egoponadgodzinę-powiedziała.-ATaylor
Bellwyszłacałazapłakana.
-Cotakiego?Bzdura.DlaczegoTaylormiałabypłakać?
-MożepodkochujęsięwThomasie?
Taylor?Wykluczone.Nigdyniezauważyłam,żebywpatrywałasięwThomasa-a
wpatrywaniesięwniegobyłobyzupełniezrozumiałe.Bardziejprawdopodobne,żenie
wytrzymałanerwowo.Alboktośwymyśliłtęhistorięzpłaczem.
PrzypomniałamsobieteorięNoelle.CzyThomasrzeczywiściebawiłsięnaszym
kosztem?Czydlategonikomuniezdradził,dokądsięwybiera?Och,gdybymtylkomogła
się
znimzobaczyćizapytać,co,udiabła,sobiemyśli!Byłjednaknatopewiensposób.
Gdybym
zdołaładowiedziećsięczegośoDziedzictwieiuzyskaćzaproszenie,miałabymszansęw
końcudopaśćdrania.
-Constance,słyszałaścośnatematDziedzictwa?Prychnęła.
-Wygłupiaszsię?-powiedziała.-Nikttuoniczyminnymniemówi.Jeślipominąć
sprawęThomasa,oczywiście!
-Noi?Cototakiego?
-JakieśnadzwyczajneprzyjęciewNowymJorku.Wielkisekret.Wkażdymraziedla
takichosóbjakmy.Zamrugałam.
-Jakmy?
ComiałamwspólnegozConstancepozatym,żeobiebyłyśmyuczennicamidrugiej
klasy?
-Dlaosób,któreniesąDziedzicamilubDziedziczkami-wyjaśniła.-Jeśliktośnie
pochodzizrodziny,któraodpokoleńuczysięwprywatnychszkołach,niedostanie
zaprosze-
nia.Czyliodpadamy.
Och.Todlategoblondynypowiedziały,żeDziedzictwojestczymś,cokompletnie
mnieniedotyczy…
-Serio?
-No.Okropne,co?Podobnotoniesamowitaimpreza.Missymówiła,żewzeszłym
rokuwszystkimchłopcompodarowanoplatynoweroleksy,adziewczynomnaszyjnikiz
limitowanejseriiHarry’egoWinstona.OddałabymwszystkozaWinstona.Mamanie
pozwala
minosićporządnejbiżuterii,dopókinieskończęosiemnastulat.Uważa,żezarazbym
zgubiła.
-Cholera-mruknęłam.
NadziejenaspotkaniezThomasemrozwiewałysięjakdym.
-Czekaj,aleskorojesteśterazwBillings,pewnieniemusiszsięmartwić!
-Jakto?
-No,przecieżdziewczynyzBillingsmogąwszystko-stwierdziła,jakbytobyłocoś
oczywistego.-Założęsię,żezaproszenieprzysługujeciautomatycznie.
Zastanawiałamsięprzezchwilę.Hm.Niegłupiahipoteza.WEastonwiedziano
powszechnie,żedziewczynomzBillingsniczegosięnieodmawia.Możetrafiłamisię
pierwszaokazjawykorzystaniatejuprzywilejowanejpozycji.Iszansarozmowyz
Thomasem.
Boże,jakbytobyłodobrze…
-Orany!Zobacz,ktoprzyszedł!-wyszeptałaConstance,chwytającmniezarękę.
Sercewemniezamarto.
-Thomas?Gdzie?
-WaltWhittaker.Tam,nakorytarzu!Notak,słyszałam,żejużwróciłzAzji…
Ochłonęłamwmgnieniuoka.Niezłapodpucha.
Obróciłamsięnakrześleirzeczywiście,przeddrzwiamiklasystałWhittaker
pogrążonywrozmowieznaszymnauczycielemtrygonometrii.BliźniaczeMiasta,London
i
Vienna,krążyłyniecierpliwiewpobliżu.NajwyraźniejLondonjużrozpoczęłaswoją
tajemnicząkampanięwhittakerowską.
-Znaszgo?-zapytałam.
-Czygoznam?Naszerodzinyprzyjaźniąsięodwieków!TorodziceWhittakera
doradzili,żebymzłożyłapodaniewEaston.Och,popatrznaniego.Czyniejestcudowny?
Osłupiałam.
-Rany,jakzeszczuplał-szepnęłazpodziwem.-Napewnodużoćwiczy.
Zeszczuplał?Niewiarygodne.Wtakimrazieileważyłpoprzednio?Ćwierćtony?
-Zaraz,zaraz…podobacisię?-zapytałam.ConstanceoderwaławzrokodWhittakera
ispojrzałanamnie.Wyglądałajakrozanielonafankanakoncercierockowym.
-Szalejęzanimodkilkulat!Oczywiście,ledwiemniezauważa,ale.,.
-AClint?
MiałaprzecieżchłopakawNowymJorku.
-Och,gdybyWaltWhittakerokazałmicieńzainteresowania,rzuciłabymClintaot,
tak-oznajmiła,pstrykającpalcami.
-No,no.Niewiedziałam.
Trudnomibyłosobiewyobrazić,żefacetwrodzajuWhittakeramożebudzić
dziewczęcyzachwyt.Widoczniejednakkażdyjestwczyimśtypie.AwtypieConstance
okazałsięakuratktoś,ktoparędnitemupróbowałwetknąćmijęzykdogardła.
-Niktotymniewie.Toabsolutnatajemnica-szepnęłaConstanceizarazdodała
niespokojnie:-Niemównikomu,dobrze?
-Jasne.Nikomuniepowiem.
„Podobniejakniepowiemciopewnymkłopotliwymsamnasamwsobotniwieczór
wlesie”.
Tylkotegomibrakowało:kolejnychsekretów.Zaczynałamsięmartwić,żewkrótce
całkowiciesięwnichpogubię.
POPROSTUPRZYJACIELE
Minetanoc.Inastępna.AnisłowaodThomasa.Całyczaswypełniałamiharówkaw
Billings,naukalubunikanieNataszy-niełatwe,oczywiście,skoromieszkałyśmyrazem.
Nie
przeszukałampokojuNoelle.Niezajrzałamdożadnejszuflady.Aimdłużejmoja
współlokatorkaniewracaładotegotematu,tymwiększąmiałamnadzieję,żeporzuciła
swoje
plany.
Każdemuwolnomarzyć.
Praca,zdenerwowanieiukradkowemanewrywokółNataszymiałyjednakprzykre
konsekwencje.Niemogłamspać,prawienicniejadłam,nieustannieczekałamna
wezwaniez
policji.PodkoniectygodniawyglądałamjakcieńdawnejReed.
WpiątekwporzelanczuprzydźwigałamobładowanątacędostołuBillings,poczym
opadłamnajednozdwóchwolnychkrzesełizwestchnieniemwyjęłampodręcznikdo
trygo-
nometrii.Popołudniuczekałmnietest,anawetniepamiętałam,którerozdziały
powinnam
powtórzyć.
Apatycznieprzewracałamkartki,spoglądającsmętnienaswojeszorstkiedłonie,
podrażnioneśrodkamidoczyszczenia,pokrytezadrapaniamiiskaleczeniami.Niebyło
wątpliwości:stawałamsiępracownicąfizyczną.
Wybrałamwreszcierozdziałdopowtórki-araczejjednozdaniedobezmyślnego
odczytywaniawkółko-kiedynaksiążkępadłczyjścień.Ktośodchrząknął.Niechętnie
pod-
niosłamwzrok.
PrzedemnąstałWhittaker,trzymającręceztyłu,szelmowskouśmiechnięty.Miałna
sobiezielonysweterwząbki,którywyglądałnanimjakpyskmonstrualnegokrokodyla.
-Witaj,Reed.-Cześć…
Kilkadziewczynobserwowałonaszzainteresowaniem,zwłaszczaLondon,która
siedziałazaNoelle.
-Cosłychać?-zapytałam.
-Mamcośdlaciebie.Nicszczególnego.Poprostu…zobaczyłemiodrazu
pomyślałemotobie.
Ojoj.
-Cozobaczyłeś?
Whittakerwyjąłręcezzapleców.Najegootwartejdłonispoczywałolśniącepopielate
pudełeczkozezłotymnapisem.
Niedobrze.Cokolwiekkryłosięwśrodku,napewnoniebyłostosownedla
„przyjaciół”.Wzasadziekażdyprezentofiarowanybezokazjiwykraczałpozanormalnie
rozumianą„przyjaźń”.Bardzoniedobrze.
Rozejrzałamsię.Przyciągnęliśmyjużuwagękilkuosóbprzysąsiednichstołach.
Londongapiłasięnamniezjawnązazdrością.KatemokaspostrzegłamConstancena
końcu
kolejkiprzybufecie.Jeszczeniezauważyła,cosiędzieje.
-No,dalej.Otwórz-zachęciłWhittaker.
Wiedziałam,żebezpieczniejbędzieniezwlekaćaninieprotestować.Narazieosoba,
któraabsolutnieniepowinnazorientowaćsięwsytuacji,byłapozazasięgiemwzroku.
-Reed,cosiętakcertolisz?-zapytałaKiranniecierpliwie.-Tobiżuteria,niebomba.
-Dajeszjejbiżuterię?-odezwałsięJoshzwidocznymniezadowoleniem.
-E,todrobnostka-powiedziałWhittaker.-Otwórz,Reed.
Uśmiechnęłamsiędoniegozakłopotana.Szybkouniosłamwieczkoiwyjęłamkryjące
sięwewnątrzpudełkoobiteczarnymaksamitem.Otwierałamjedrżącymipalcami.Kiedy
odemknęłosięztrzaskiem,zaskoczonaomalniewypuściłamgozrąk.
-Jasnacholera.Wszyscysięroześmieli.
Naczarnymatłasieleżałydwawielkiekwadratowediamenty.Diamentowekolczyki.
Nigdywżyciuniepodarowanomiczegośtakkosztownego.
TayloriKiranwspięłysięnapalce.LondoniViennauklękłynakrzesłachiprawiesię
przepychały,żebyuzyskaćjaknajlepszywidok.
-Cojest?-zapytałagniewnieLondon.
Viennaszturchnęłająostrzegawczo.Londonusiadłaznaburmuszonąminą.
-Świetnywybór,Whit-pochwaliłaKiran.-Maszniezłeoko.
Whittakercałysięrozpromienił.
-Byłemwczorajnakolacjizbabciąizobaczyłemjenawystawieujubilera.Poprostu
niemogłemsięoprzeć.Ico,Reed?Podobającisię?
Diamentowekolczyki.Dlamnie.WszystkiedziewczynyzBillingsmiałypodobne.
Kiedyjezakładały,starałamsięniegapić,niezazdrościć.Aterazmiałamwłasne.Własne
brylanty.Niewiedziałam,jakzareagować.Chybatylkozapytać:dlaczego,dlaczegomije
dajesz,Whittaker?
-Są…fantastyczne-wymamrotałam.Apóźniejzebrałamwszystkiesiłyi
oświadczyłam:-Aleniemogęichprzyjąć.
-Oczywiścieżemożesz-odparłnatychmiast.
-Posłuchaj,tozadużo…
-Reed-warknęłaNoelle.-Niebądźniekulturalna.
Spojrzałamnaotaczającemnietwarze.Dziewczynypiorunowałymniewzrokiem.
Niekulturalna?Czybyłabymniekulturalna,gdybymniewzięłakolczyków,zaktóre
prawdopodobnieopłaciłabymswojetrzyletnieczesnewEaston?Gdybymzwróciła
Whittakerowipieniądze,żebyniemarnowałichnakogoś,ktoniezamierzał-aniteraz,ani
w
przyszłości-tworzyćznimpary?Gdybymniechciałagozwodzić,czytowedługich
kryteriówbyłobyniekulturalne?
Sądzączoburzonychmindookoła,zdecydowanietak.
PopatrzyłamnaWhittakera.Wydawałsiętakiuradowanyipełennadziei.Nie
chciałamgoupokorzyć-itoprzywszystkich.PozatymConstanceladachwilamogła
wynurzyćsięzkolejkiprzybufecie.Niepowinnanaszobaczyć.Dlawłasnegodobra.
-Dziękuję,Whit.Tonaprawdę…przemiłe-powiedziałamwkońcu.
Zamknęłampudełeczko.
-Reed.przyjemnośćpomojejstronie-odparłwyraźniezadowolonyzsiebie.Zerknął
wstronęstołunauczycieli.
-O,jestpaniSolerno.Jeszczezniąnierozmawiałem.Babcianigdybyminie
wybaczyła,gdybymsięnieprzywitał.
Kim,udiabła,byłajegobabcia?Ijakmogłamjąnakłonić,żebyniezabierałagodo
miastainiepozwalałamutrwonićpieniędzynaniefortunnepodarunki?
-Narazie-powiedział.Uścisnąłmiramięiodszedł.
-Noproszę.Whitniewątpliwiecięlubi-stwierdziłaAriana.-Idobrze-pochwalił
Dashtonemdumnegotaty.-Szybkozmieniaszobiektswoichuczuć,co,Reed?-zapytał
Josh.
Zapadłacisza.Twarzmniepaliła.Joshtakżepoczerwieniał,jakbyuświadomiłsobie
nagle,copowiedział.Spuściłoczy.
-Popierwsze,Hollis,życieosobisteReedtonietwojasprawa-wycedziłaNoelle.-Po
drugie,twójkumpelzwinąłsięzEastonbezsłowapożegnania.Wtejsytuacjizmiana
obiektu
uczućjestcałkowicieuzasadniona.
-Przepraszam-wybąkałJosh.Zmiąłserwetkęirzuciłnastół.-Muszęlecieć.
Cośściskałomniewgardle.Wszyscyobserwowalimniewyczekująco.
-Niechciałabymwasrozczarowaćiwogóle-powiedziałamwreszcie-aleWhittaker
ijajesteśmypoprostuprzyjaciółmi.
Pospieszniewsunęłampudełkozkolczykamidotorby.
-Jasne-odezwałsięGagezironią.-Bojateżzupełniebezpowodukupuję
przyjaciółkombiżuterięzapięćtysięcydolców.
Zamrugałam.Pięćtysięcydolców.Pięćtysięcy.
-Dajspokój,nowa.Pocieszchłopaka-powiedziałDashiwrzuciłsobiedoustkilka
winogron.-Biedakzasłużyłnatrochęzabawy.
Noellepacnęłagowramię.Chłopcyzarechotali.
-Ha,ha-burknęłam,udając,żeznowuzabieramsiędoczytania.-Przykromi,aleto
naprawdętylkoprzyjaźń.Whittakersamzaproponował,żebyśmybylipoprostu
przyjaciółmi.
-Naturalnie-powiedziałaNatasza.Nasamdźwiękjejgłosudostałamgęsiejskórki.-
Powtarzajtosobie,Reed,powtarzaj.
KIMNAPRAWDĘJESTEM
-Reed.
Szłamprzedsiebie,walczączwiatrem.Tochybaoczywiste,żeniemogłamjej
usłyszeć?Wiałoprzecieżzbytmocno.
-Reed!Reed,wiem,żemniesłyszysz.
ZatrzymałamsięispojrzałamnaNataszę.Jejkręconewłosytańczyływpodmuchach
wiatru,upodabniającjądoMeduzy.
-Zauważyłam,żemnieunikasz-powiedziała-alechciałamdaćcitrochęczasu.A
terazsłucham.Coznalazłaś?
-Nic.
Uniosłabrwi.
-Nic?
Westchnęłamiutkwiłamwzrokwbrukudziedzińca.
-Miałaminnesprawynagłowie-powiedziałam,udającirytację.-Samarozumiesz…
lekcje,treningi,mójchłopakzaginął…
„Okażwspółczucie.No,dalej,Natasza.Jakmożnaminiewspółczuć?”
-Chybaniemyślałaśoswoimzaginionymchłopaku,kiedyobmacywałaśWhittakera,
co?Wiesz,Thomasteżjestnamojejliściee-mailowej.Chcesz,żebywróciłiprzekonał
się,
kimnaprawdęjesteś?Zakipiałamgniewem.
-Tak?Mianowiciekim?
Podeszłabliżejipopatrzyłanamniezrozbawieniem.
-Jesteśpuszczalską,któralubiwypić,zasłabą,żebynawetosiebiezadbać.Może
zainteresowałybygoteżteświecidełkawtwojejtorbie.Przyjmowanieprezentówod
innego
faceta-potrząsnęłagłową.-Taaak.Prawdziwyzciebiewzórwiernościioddania.
Zatłukłabymją.Zprzyjemnościązatłukłabymjąnamiejscu,gdybyakuratniekręcili
siętamnauczycieleipolicjanci.
-Nicimniejesteświnna,Reed.Zróbto,codociebienależy.Wiesz,czegosię
spodziewaćwprzeciwnymrazie.
Iodeszłaswobodnymkrokiem,jakbyśmywłaśnierozmawiałyopogodzie.
Odwróciłamsięroztrzęsiona-istanęłamtwarząwtwarzzJoshem.Ztrudemstłumiłam
okrzyk.
Mojawytrzymałośćbyławyraźnienawyczerpaniu.
-Oj,przestraszyłemcię.
-Nicpodobnego.
Pojegoostatniejwypowiedziwstołówceniemiałamochotynapogawędki.
-Reed!Pozwólmiprzeprosić…Odetchnęłamgłęboko.
-Awłaśnie-warknęłam.-Cotysobie,docholery,wyobrażasz?
Patrzyłnamnieprawiezdesperacją.
-Przepraszam,Reed.Bardzocięprzepraszam.Takmisięjakośwymknęło…
-Noellemiałarację.Nietwojasprawa,corobię.
-Niemówtak-poprosił.
-Boco?
-Bo…myślałem,że…czyjawiem…żebędziemyprzyjaciółmi.Jesteśjednązniewielu
normalnychosóbnakampusiei…lubięcię.
Powiedziałtotakprostoiszczerze,żenaglemojazłośćuleciała.
-Serio?
Uśmiechnąłsię.Miałsympatycznychłopięcyuśmiech.
-Serio.
-Todlaczegonamnienapadłeś?Myślisz,żetomiłe?
-Nie.Przepraszam.Wiem,żemamskłonnośćdoosądzania.Alejestemgotowy
popracowaćnadtąwadą.Jeślimiprzebaczysz.
Niemogłampohamowaćuśmiechu.
-Wporządku.Bierzsiędopracy.
-Naprawdę?Dzięki.Borzeczywiściejestmistrasznieprzykro…
Uniosłamrękę.
-Nierozmawiajmyotymwięcej.
-Okej.No,tochybatrzebaleciećnalekcje.
Ach,racja.Lekcje.RzekomonajważniejszyelementżyciawEastonzajmowałteraz
dalekąpozycjęnamojejliściepriorytetów.
-Zobaczymysięwieczorem?-zapytałJosh.
-Napewno.
Odwróciłamsięiuśmiechniętaruszyłamdoszkoły.Niewiarygodne.Wpółminuty
JoshHollissprawił,żeprawiezapomniałamopogróżkachNataszy.
Prawie.
OSKARŻENIE
Czekałamnadzwonekobwieszczającypocząteklekcjitrygonometrii,nerwowo
przebierałamnogamipodławkąiusiłowałamwtłoczyćsobiejeszczedogłowyjakieś
informacjezpodręcznika.Uśmiechnęłamsięsmętnie,kiedyConstanceopadłanakrzesło
obokmnie.
-Gotowanatest?-szepnęłam.
-Owszem.Imampytaniedociebie-powiedziałanienaturalniewysokimgłosemi
obróciłasiędomniegwałtownie.-ZjakiegopowoduWaltWhittakerdajeciprezenty?
Tegotylkobrakowało.
-Widziałaśnas?
-Janie.MissyiLornawidziały-odparła.-Topoprostuniewiarygodne.Wczoraj
opowiedziałamciomoichuczuciachdoniego,atyromansujeszsobieznimwnajlepsze.
Ale
zemnieidiotka.
-Nie,Constance.Wcaleznimnieromansuję.Niemażadnegoromansu.
-Jasne-prychnęła.-Ciekawe,cobyThomaspomyślał,gdybyotymwiedział.
Ztrudemprzełknęłamślinę.Otak,mojekoleżankiikoledzyzEastonpotrafili
ugodzićwnajczulszemiejsce.
-Nicbyniepomyślał,boniemiałbyoczym.Constanceuporczywiewpatrywałasięw
tablicę.Wokółnaszapełniałysięławki.
-Słuchaj,możetroszkępodobamsięWhittakerowi,alenicwięcej.Iniczegowięcej
niebędzie,boprzysięgam,żeniezamierzamsięwtoangażować.
Jakmogłabymsięangażować,skoronadalnierozmówiłamsięzThomasem?
PrzypomniałmisięoskarżycielskitonJoshawstołówceipoczułamsięnieswojo.
Nagleuświadomiłamsobie,jaktowszystkowygląda.Ludzietutajnierozumieli,że
zależymitylkonaponownymspotkaniuzThomasem,naupewnieniusię,czywszystkoz
nim
wporządku.Chciałamzamknąćsprawymiędzynami.Niemogłamjednakmiećpretensji,
jeśliposądzanomnieonajgorsze.
Constancespojrzałanamniekątemoka.
-Przysięgasz?
-Przysięgam.
Trochęrozluźniłasztywnąpostawę,którąprzyjęłanapoczątku,iopadłanaoparcie
krzesła.Zerknęłamwstronędrzwi.NakorytarzunasznauczycieltrygonometriiPeter
Crandle
rozmawiałzinnymnauczycielem.
-Słuchaj,skorotaklubiszWhittakera,czemuznimniepogadasz?-szepnęłam.-Kto
wie,możecośzaiskrzymiędzywami.
Zarumieniłasięiwbiławzrokwswojepaznokcie.
-Nawetniewieomoimistnieniu-wymamrotała.
-Dajspokój.Niewierzę,żeWhittakermógłbyzapomniećoznajomejrodziny.
-Alegdybymnienieskojarzył?Wyszłabymnakretynkę-powiedziała.Nagletwarz
jejsięrozjaśniła.-Czekaj!Amożetybyśznimomnieporozmawiała?Wymieniłabyś
moje
nazwiskoizobaczyłabyś,jakWhitzareaguje,co?
Byłapoprostusłodka.Wręczmniekusiło,żebyzawiązaćjejnaszyiróżowąkokardę.
-Jasne-powiedziałam.-Porozmawiamznim.
-Naprawdę?-chwyciłamniezałokieć.-Jesteśniesamowita!
Zdecydowanaprzesada.GdybymzareklamowałaConstanceWhittakerowiigdybysię
niązainteresował,gładkopozbyłabymsiękilkuproblemów.DziewczynyzBillings
byłyby
rozczarowane,żenieusidliłamfaceta,którymógłmi„wieledać”,aletrudnobyłobymieć
do
mniepretensje,gdybyzakochałsięwkimśinnym.NoiWhittakerbyłbyzadowolony,aja
nie
musiałabymspędzaćtyleczasuwjegotowarzystwie,nieustanniemyślącotych
koszmarnych
zdjęciach.Skoncentrowałabymsięnapilniejszychrzeczach:nazałatwieniusprawyz
Nataszą,
napodciągnięciuocenwszkoleizdobyciuzaproszenianaDziedzictwo,któredawałomi
szansęspotkaniazThomasem.Samekorzyści.Dlamnie,WhittakeraorazdlaConstance.
-Żadenkłopot-oświadczyłamłaskawie.
-Dzięki,Reed!
Crandleskończyłpogawędkęnakorytarzuiwszedłdoklasyztymdrugim
nauczycielem,któregoniewidziałamwEastonnigdywcześniej.Wokółzabrzmiałyszepty
i
sercezałopotałomizestrachu.
Toniebyłnauczyciel.
-PannoBrennan,detektywHauerchciałbyztobąporozmawiać-powiedziałCrandle.
-Proszęspakowaćtorbęipójśćznim.
Wszyscygapilisięnamnie,jakbynastąpiłocoś,czegoniktabsolutniesięnie
spodziewał.Drżącymipalcamizamknęłampodręcznik.Zerknęłamnadetektywa-krępego
mężczyznęwwymiętejkoszulizbawełnianymkrawatem.Stałprzydrzwiachzrękami
założonymidotyłuiobserwowałmniebystrymiciemnymioczami.
Winna.Taksięczułampodjegospojrzeniem.Winna.Alewinnaczego?Znalezienia
listuodswojegobyłegochłopaka?Dalej,zakućmniewkajdanyizawlecnagilotynę!
Wstałamipodeszłamdodetektywa,szczęśliwieuniknąwszypotykaniasięowłasne
nogi.
-Dzieńdobry,Reed-powiedziałgłębokimgłosem.
-Dzieńdobry.
Nawetteprostesłowazabrzmiaływmoichuszachpodejrzanie.
Detektywuprzejmieprzepuściłmniewdrzwiach.
-Zapraszamnatestjutro-zawołałCrandleżyczliwie,kiedybyłamjużnaprogu.
No,rzeczywiście.Botestztrygonometriibyłterazmoimnajwiększymzmartwieniem.
NIE,NIE,NIE
„Poprostuimpowiedz.
Nie.Thomassięwścieknie.
Noicoztego?Samajesteśnaniegowściekła.Zresztązłamieszprawo,jeśliimnie
powiesz.Moglibycięaresztować.
Nie.Rodzicezarazbygodopadli.Tobyłabyzdrada.
Aczyoncięniezdradził,zawiadamiająclistownieozerwaniu?
Powiedzim.
Nie.
No,dalej.
Nie.Nie”.
-Niemapowodudozdenerwowania,Reed-odezwałsiędetektywHauer.
Przestałamżućkoniecsznurkaodkapturabluzyiwyprostowałamsięnakrześle.
-Wcalesięniedenerwuję.
Jasne.Piskliwygłosbyłszczególnieprzekonujący.
-Napijeszsięczegoś?Wody?Soku?
-Nie,dziękuję.
UśmiechnęłamsiędoHaueraprzypatrującegomisięzzaszerokiegobiurkaido
komendantaShendana,któryopierałsięowypełnionyksiążkamiregałwgabinecie
Marcusa.
ZamnąsiedziaławfotelumojadoradczynizawodowaMargaretNaylor,najwyraźniej
ściągniętatudlaochronyprawswoichpodopiecznych.Oznaczałoto-jakprzypuszczałam
-
żegdybyHauerzSheridanemzaczęliokładaćmnieksiążkątelefoniczną,Naylorpowinna
zwrócićimuwagęnaniestosownośćtakiegozachowania.
Innasprawa,czywywiązałabysięztejpowinności.Zawszemiałamwrażenie,że
NaylorniejestzachwyconamoimpojawieniemsięwEastonorazkoniecznością
roztoczenia
nademnąopieki.
-Reed,podobnospotykałaśsięzThomasemPearsonem-zacząłHauer,zerknąwszy
należącąprzednimkartkę.
-Tak.
Wyciągnęłamszyję.Hauerprzysunąłkartkędosiebie.
-Jakdługototrwało?
-Odtrzeciegotygodniaszkoły-powiedziałam.-Wcalenietakdługo.
-Tocośpoważnego?Odchrząknęłam.
-Zależy,copanrozumieprzez„poważne”.Uśmiechnąłsiępobłażliwie.
-Dobrzegoznasz?
-Chyba.No,alekażdymaswojesekrety.
-Tak?-zapytał,unoszącbrwi.
„OBoże.Pocomutopowiedziałam?Poco?”
-CzyThomaszwierzałcisięzjakichśsekretów?Naprzykładztego,dokądsię
wybiera?
„Iowszem”.
-Nie.Niestety.
Hauerświdrowałmniewzrokiem.Zrobiłomisięgorąco.
-Czytoprawda,żewzeszłymtygodniupokłóciliściesięprzedstołówką?
Czułam,żeoblewamsiępurpurą,-Skądpan…
-Słyszeliśmyodświadków.
Cudownie.Poprostucudownie.Czywszyscyprzychodzilitutajiwskazywalinamnie
palcem?
-Tak…pokłóciliśmysiętrochę.-Oco?
„Oto,żeThomasrozprowadzaprochypocałejszkole.Ijaksiętopanupodoba,
detektywie?”
-Eee…wolałabymniemówić.
HaueriSheridanpopatrzylinamniezniedowierzaniem.Co,nigdyniemielido
czynieniazgburowatanastolatką?
-Wolelibyśmyjednakwiedzieć,pannoBrennan-odezwałsiękomendant.-Staramy
sięustalićmiejscepobytuThomasa.Czasamiludzieniedostrzegająznaczeniapozornych
dro-
biazgów.Chcemysięprzekonać,czyktośzwasniezauważyłczegoś,cobyłobydlanas
pomocne.Nicwięcej.
-No…notak-wymamrotałam.-Poprostu…Thomasmnieokłamał.
-Wjakiejsprawie?
-Twierdził,żerozmawiałonaszrodzicami,awogóleimomnieniewspomniał.
Niebyłatozupełnabujda.Rzeczywiście,odkryłamcośtakiego,choćparędnipóźniej.
-Wściekłamsięizerwaliśmyzesobą.
-Zerwaliście?-zapytałdetektyw.
-Tak.Alepóźniejsiępogodziliśmy.Wiepan,jaktojest.
Zachichotałam.Prawdziwaflirciarazemnie.Mocnozdenerwowanaflirciara.
Hauerwestchnąłipotarłczoło.
-Kiedysiępogodziliście?-zapytał,notująccośnakartce.
-Wpiątekrano.Pewnośćsiebie,Reed.
Wcalenieszłominajgorzej.Odpowiadałamnapytania.Niemiałamnicdoukrycia.
-Wpiątekrano?
Obajwydawalisięzaintrygowanitąinformacją.-Tak.
-Czyliwdniu.wktórymThomaszniknął.Odchrząknęłam.
„Dlaczegomusiałamterazodchrząknąć?”
-Przepraszam-wychrypiałam.-Tak,wtamtenpiątek.
-AkiedywidziałaśThomasaporazostatni?-zapytałHauer.
-Wtedy.Toznaczywpiątekrano.Wmoim…
„Nie!Cotygadasz?Niewolnoprzyjmowaćchłopcówwpokojach,kretynko.Przyznaj
się,awyleciszzeszkoły,zanimzdążyszpowiedzieć:NataszaCrenshaw!”
Czułam,jakNaylorwypalamiwzrokiemdziurywczaszce.
-Eee…podmoimoknemwBradwell.Przedśniadaniem.Alejużtamniemieszkam.
WBradwell.BoterazmieszkamwBillings.Nawypadekgdybypanowie…nawszelki
wypadek.
„Zamknijsię.Zamknijsię,głupiababo”.-Ipóźniejwpiątekjużgoniewidziałaś?
Znowuodchrząknęłam.Najwyraźniejzamieniałamsięwswojegodziadka.
-Nie.Dzwoniłamdoniegokilkarazy,alewłączałasiępocztagłosowa.
-Aczyodtamtejporykontaktowałsięztobąwjakiśsposób?-zapytałHauer.
Noiproszę.Dotarliśmydosedna.
-Reed?CzyThomassięztobąkontaktował?„Kontaktowałsię,owszem.
Skąd.Ależtak.”
-Nie-odpowiedziałam.
-Wogólesiędociebienieodezwał?
„Ściślemówiąc,nie.Nieodezwałsiędomnie.Zostawiłmiwiadomośćnapiśmie,ato
coinnego”.
-Reed?
-Nieodezwałsię.
Czymoglizdobyćnakazrewizjilokaluzamieszkanegoprzezniepełnoletnią?
Niewykluczone,żenawetniepotrzebowalioficjalnegozezwolenia.Niewykluczone,że
już
zarządzilirewizję,właśnieteraz,iprzetrzymywalimniewgabineciedyrektora,podczas
gdy
brygadaspecjalnaprzetrząsałamojerzeczy.Powinnamspalićtenlist.Powinnam
natychmiast
wrócićdoBillingsispalićlist.
-Nie.
HaueriSheridandługopatrzylinamniewmilczeniu.Takdługo,żeprzypomniałymi
sięsłowaAriany:„Powinnaśsiędobrzeprzygotowaćdorozmowy”.Takdługo,że
zaczęłam
siępocić.Takdługo,żeprzedoczamistanęłamiwizjaprzejażdżkipolicyjnymautemi
dalszegoprzesłuchanianakomendzie.
CzyprzedtymostrzegałamnieAriana?Czychciałapomócmiprzeztoprzejść?Może
onicmnieniepodejrzewała.Możepoprostustarałasiębyćmiła.
Cholera.Czemuniezastosowałamsiędojejrady?
-Jesteśpewna,Reed?Późniejjużnieodzywałsiędociebie?
-Nie.
Byłotojedynestówo,któremogłamzsiebiewydobyć.
Nie.Nie.Nie.
Jeśliwnieuwierzę,możeoniuwierząmnie.
-Wporządku,pannoBrennan-powiedziałwreszciekomendant.-Dziękujemyza
rozmowę.
MODELOWAPRZYJACIÓŁKA
Kiedywyszłamzgabinetudyrektora,czułamsiępustawśrodku.Miałamwrażenie,że
wykręconomniedosuchaiodrzucononabok.Potrzebowałamsolidnejdrzemki.
Zamknęłamzasobądrzwi,oparłamsięościanęiodetchnęłamgłęboko,patrzącw
sufitnabrzęczącącicholampęzmatowegoszkła.
„Boże,spraw,żebyThomaswrócił.Albożebydokogośzatelefonował.Niechtosię
wreszcieskończy”.
-Ijaktam?
Kiransiedziałanadrewnianejławiepodrugiejstroniekorytarza.Zatrzasnęła
puderniczkę,rozplotładługienogiiwstała.Miałanieskazitelnymakijaż,ześwieżo
nałożoną
pomadkądoustinowąwarstwątuszunadziesięciocentymetrowychrzęsach.Wyglądała
olśniewająco,jakzawsze.Oswoimwyglądziewolałamniemyśleć.
-Coturobisz?-zapytałamzezmarszczonymibrwiami.
Awydawałomisię,żejestemsamanakorytarzu.
-Och,chciałamtylkosprawdzić,czywszystkoztobąwporządku.Aleskoroci
przeszkadzam…
Zdębiałam.
-Chciałaśsprawdzić,czywszystkozemnąwporządku?
-Tak,słyszałam,żejesteśnastępnanaliście,ipomyślałam…nowiesz…żetomoże
byćdlaciebietrudne-powiedziałazociąganiem.-Alejeśliwoliszbyćsama.okej.
Odwróciłasię,żebyodejść.Zatrzymałamją,kładącrękęnajejramieniu,inatychmiast
sięcofnęłam:Kiranmiałanasobieżakietzniewiarygodniemiękkiegoaksamituiprzestra-
szyłamsię,żegozniszczę.
-Zaczekaj.Niewiedziałam…Dzięki,żeprzyszłaś.Nigdybymniepodejrzewała,że
właśnieKiranokażeżyczliweuczucia.Wkażdymrazieżyczliweuczuciawobecmnie.
Przyjrzałamisięzuśmiechem.
-Niemasprawy.Chodźmy,zanimNaylorprzyłapiemniepozaszkołą.Jużodroku
próbujemniedorwać.
Ruszyłyśmyszybkodotylnychschodów,tychsamych,poktórychpędziłamkiedyśw
nocy,kiedyKiranijejprzyjaciółkikazałymiwykraśćtestzfizykiprzechowywanyw
jednym
znauczycielskichgabinetów.Staredobreczasy.Niewielewtedybrakowało,aznerwów
zawaliłabymzadanie.Terazbyłabymgotowaconocwykradaćtesty,gdybytylkouwolniło
mnietoodnajnowszychproblemów.
Zeszłyśmynaparter.Kiranpchnęładrzwi.
-Wracaszdoklasy?-zapytała,wsuwającnanosokularyprzeciwsłoneczneod
Gucciego.
-Nie,mogęspędzićresztędniawbibliotece.
-Świetnie.Pójdziemyrazem.
Ciekawiłomniemnóstwospraw.NaprzykładskądKiranwiedziała,żejestem
następnanaliście?Jakwydostałasięzlekcji?DlaczegoNaylorchciałajądorwać?Onic
jednakniezapytałam.
-No,jaktambyło?-odezwałasię,postukującobcasaminaalejceprowadzącejdo
biblioteki.
-Nerwowo.
-Czemu?
-Bojawiem…Tyteżjużznimirozmawiałaś?Kiwnęłagłową.
-Paskudniepatrząnaczłowieka,nie?-zapytałam.-Jakbygoocośpodejrzewali.
-Hm…namnietakniepatrzyli.Och.Dzięki.Odrazumiulżyło.
-Zresztąniepierwszyrazprzesłuchujemniepolicja-dodałalekkoznudzonymtonem.
-Jakto?
-Miewałamnieprzyjemnelistyitelefony.Policjazawszewzywamnie,jakbytobyła
mojawina,żerozmaicipsycholesiedząprzedkomputerem,śliniącsięprzymoich
zdjęciach.
Aha.Wszystkojasne.
-Ocociępytali?
Wzięłamoddechipróbowałamwymazaćzmyśliobraztłustego,łysiejącegofacetaw
podkoszulku,tkwiącegoprzedmonitorem…
Uch.Zdecydowanielepiejjestunikaćsławy.
-Chybaotosamocociebieipozostałych-odparłam.Zaśmiałasię.
-Wątpię.Wkońcujesteśjegodziewczyną.
-Notak…PytaliomojerelacjezThomasem,oto,kiedyostatniogowidziałam…
-Icoimpowiedziałaś?
-Prawdę.Żewidziałamgowpiątekrano.-Itowszystko?
-No-zawahałamsię-byliciekawi,czysięzemnąpóźniejkontaktował.
Nawetterazztrudempowstrzymywałamgrymas.-Aha…
-Powiedziałamim,żenie.
Zerknęłanamniekątemoka.Zwyraźnympowątpiewaniem.
-Bosięniekontaktował!-burknęłam.-Dlaczegotaktrudnowtouwierzyć?
„Otaczająmniesamijasnowidzeczyco?”
-Pewniedlategożegdybychciałsięzkimśskontaktować,tonapewnoztobą-
wyjaśniła.-Thomassłynieztraktowaniaserioswoichzwiązkówzdziewczynami.Za
każdym
razemangażujesięwstuprocentach.
-Zakażdymrazem?
Popatrzyłanamniesponadokularów.
-Dajspokój.Myślałaś,żejesteśpierwsza?Gdzieśtysięchowała?Wszafie?
Zaraz,zaraz.Związkizdziewczynami?Jakimidziewczynami?Znałamje?Byłytu,w
Easton?
-Nie-powiedziałamiPrychnęłamlekceważąco.-Poprostu…zemnąniemiałtego
problemu.
-Takcisięwydaje.
Dotarłyśmydobiblioteki.Kiranzdjęłaokularyispojrzałanamnieswoimipięknymi
oczami.Poczułamsięniemalzaszczycona.
-Słuchaj,niemartwsiępolicją.Przynajmniejmasztozgłowy.Powiedziałaśim
wszystko,cowiesz,iterazmożeszprzestaćsięprzejmować.
Przezułameksekundyzrobiłomisięraźniej,prawdopodobniedlategożeKiran-
Kiran!-próbowaładodaćmiotuchy.Samapróbapoprawiłaminastrój.Możenaprawdę
sta-
wałyśmysięprzyjaciółkami?
AleKiranniemiałapojęcia,żewcaleniepowiedziałampolicjiwszystkiego.
-Niczegoprzecieżniezrobiłaś,nie?-dodała.
-No…Dzięki,Kiran.Dzięki,żeprzyszłaś.Skrzywiłasięzabawnie.
-Tylkomisiętunierozklejaj.
Otworzyładrzwiiwkroczyławzakurzonąciszębiblioteki.-Uwielbiamtomiejsce-
mruknęłazironią.-Taaa…
Jeślichodziłoomnie,perspektywaparugodzinspokojuucieszyłamniebardziejniż
cokolwiektejjesieni.
IDEALNABROŃ
PorozmowiezKiranstwierdziłam,żeabsolutnieniemogęszpiegowaćdziewczynz
Billings.Wykluczone.Chodziłoprzecieżomojeprzyjaciółki.Nataszapowinnato
zrozumieć.
Uporawszysięzwieczornąharówką,powlokłamsiędopokojuzdecydowanapołożyć
krestymwariackimintrygom.Przystanęłamprzeddrzwiamiiwzięłamgłębokioddech.
Tak
jest.ZamierzałampowiedziećNataszy,żeodmawiamudziałuwjejplanach,izaapelować
do
jejsumienia.Musiałamiećjakieśjegoresztki,bowprzeciwnymrazienieprzejmowałaby
się
taklosemLeanneiwymierzaniemsprawiedliwościwinowajcom.Chciałamjej
uświadomić,
żezmuszamniedoczegośrównieobrzydliwegojakto,ocoposądzałaNoelleijejgrupę.
Tomusiałozadziałać.
-Nowa,niewejdziesz,jeślinieotworzyszdrzwi-powiedziałaCheyenne,
wynurzywszysięnaglezzazakrętukorytarza.-Chybażemaszjakieśnadzwyczajne
zdolności,którychnamjeszczenieobjawiłaś.
Spojrzałamnaniąponuroiszarpnęłamzaklamkę.
ŁóżkoNataszyprzykrywałyzeszyty,notatnikiiprzyborydopisaniaułożonew
oddzielnestosy.Nataszawyciągałazszufladkolejneszpargały.Najwyraźniejsprzątaław
biurku.
-Dobrze,żejesteś-powiedziała.-Składajraport.
-Jakiraport?
-Raportzpostępówwpracy.Co,naszawcześniejszarozmowaniewywarłanatobie
wrażenia?Zprzyjemnościąpowtórzępokazslajdów,jeślichceszodświeżyćsobiepamięć.
Sięgnęładolaptopa.
-Obejdziesię-burknęłam.
Cisnęłamtorbęnaswojeniepościelonełóżko.Oboknapodłodzeleżałaparabrudnych
skarpetek,anabiurkuponiewierałysiępuszkiponapojach.
Wbajceniebyłomowyotym,żeKopciuszekmanajbardziejzabałaganionypokójw
całymdomu.
-No?Wiem,żesprzątałaśwbursieodkolacji-powiedziałaNatasza,krzyżując
ramionanaswojejeastońskiejbluzie.-Znalazłaścoś?
Zanosiłosięnaciężkąprzeprawę.
-Nie.
Otworzyłaszerokooczy.
-Nie?Reed,zaczynamsięzastanawiać,czynietraktujesznaszegoprojektuzalekko.
-Natasza,tosąmojeprzyjaciółki.Niechcęimtegorobić!
Zamrugała.Czyżbymniąwstrząsnęła?
-Ale…przecieżmusisz…-powiedziałajaknadąsanapięciolatka.
No,jeśliniemiałamocniejszychargumentów,byłamjużwdomu.
-Słuchaj,aniemożeszzałatwićtegowinnysposób?-zapytałam.
Podeszłabliżejispojrzałamiprostowoczy.
-Tychybanierozumiesz,co?Uważasz,żepowinnamjepoprosić,żebysięprzyznały?
Powiemchoćbysłówkoiżegnajcie,dowody.Trzebadziałaćprzezzaskoczenie.
Dziewczyny
mająjednąsłabość:sązbytpewnesiebie.Nawetnieprzypuszczają,żemogłabyśzwrócić
się
przeciwkonim.Właśniedlategojesteśidealnąbronią.
Patrzyłamnaniąwoszołomieniu.Wszystkosobieprzemyślała.Byładokładna.I
chybaniezupełnienormalna.
-Nie,jeślimamjezaatakować,muszędowieśćichwinyczarnonabiałym.Anieuda
misiętobezciebie.
-Natasza…
-Czymamciprzypomnieć,gdziewylądujesz,jeślistądwylecisz?-zapytała.
Zamarłam.
-Oczymtymówisz?
-WyszukałamtwojąrodzinnąmieścinęwInternecie.Urocza.ZwłasnąIzbą
Handlowąiwogóle.Pewnieświętowaliścienacałego,kiedyotwartouwastennowybar
kanapkowywzeszłymroku?
Ręcesamezacisnęłymisięwpięści.
-Podobnomacietamnawetstudiapolicealne.Karieraponichgwarantowana,co?
-Jesteśchora-wysyczałam.
-Myliszsię.Jestemabsolutniezdrowanaumyśle.ToNoelleijejkumpelkimają
problemyzgłową.Samabyśsięotymprzekonała,gdybyśwreszciewzięłasiępoważnie
do
roboty.
Wróciładobiurkaiotworzyłalaptopa.
-Amożejednakwyślęparęe-maili…
-Nie!
Zerknęłanamnieprzezramię,trzymającpalcenadklawiaturą.
-Zostawto-mruknęłamzrezygnowana.-Wporządku.Rozejrzęsię.Alewątpię,czy
cokolwiekznajdę.
Zatrzasnęłalaptop.
-Oczywiście,złotko-powiedziałaprotekcjonalnie.-Oczywiście.
WARIATKOWO
Następnegodniawstałam,jeszczezanimsłońceukazałosięnaćwzgórzami
otaczającymiEaston.Przewracaniesięzbokunabokprzezcałąnocniczegonie
rozwiązało.
Gapiłamsiętylkoniewidzącymwzrokiemwciemnośćiwyobrażałamsobie,jakNoelle,
Ariana,KiraniTaylorwnajrozmaitszychokolicznościachprzyłapująmnienagorącym
uczynku.WjednejwersjiwydarzeńNoellechwytałakijdobejsboluiwaliłamnienimpo
głowie,obryzgującprzyjaciółkikrwiąikawałkamimózgu.Chybazapadałamwtedyw
sen,bo
wizjaniebyładopracowanawszczegółach.Wkażdymrazieniepozwoliłamizasnąć
przez
następnetrzygodziny.
Wstałamwięc,pościeliłamłóżko,uporządkowałamswojerzeczyiwzięłamprysznic.
Nataszawierciłasięgniewnie,ilekroćspowodowałamgłośniejszydźwięk,alesięnie
odzywała.Noidobrze.Wkońcurobiłamtodlaniej.
Idlasiebie.Idlaswojejprzyszłości.
Wkrótcewszyscybylijużnanogachimogłamzacząćodkurzanie.Niektóre
dziewczynywitałysięzemną,schodzącnadół;inneniezaszczyciłymnienawet
spojrzeniem.
Nieważne,Myślałamtylkooczekającymmniezadaniu.
Skryłamsięwmrocznymkąciekorytarza,kiedyKiraniTaylorwyszłyrazem,
spierającsię,czypodróżposąsiednichstanachUSAjestwartachoćbywysiłku
spakowania
torby(Tayloruważała,żeowszem;Kiran-żeabsolutnienie).Trzęsącsięznerwów,
patrzyłamzanimi,dopókiniezniknęłyzazakrętem,apotemwparususachdopadłamich
drzwiiwśliznęłamsiędośrodka.Będącjużwewnątrz,uświadomiłamsobie,żete
manewry
niemiałyżadnegosensu.Dziewczynyprzecieżwcalebysięniezdziwiłynamójwidok.
Zostawiłyminiepościelonełóżka,zachlapanąłazienkę.Mogłamwejść,kiedysięubierały,
i
wszystkobyłobywporządku.
Ipocosiędodatkowostresować?
Odetchnęłamizabrałamsiędościeleniałóżek.Postanowiłamnajpierwuporaćsięze
sprzątaniem,adopieropóźniejpowęszyć,bogdybymnaglemusiałasięewakuować.
Kirani
Taylorniemogłybymizarzucićzaniedbaniaporannychobowiązków.
Kiedyjużsięupewniłam,żewszystkowyglądanieskazitelnie,rozejrzałamsięwokół
siebie.Odczegozacząć?SzafawnękowaKiran.Mojeulubionemiejscewtympokoju.
Pode-
szłambliżejiprzezchwilęnadsłuchiwałam.Zaścianąszumiaławodawprysznicu,poza
tym
cisza.Zacisnęłamzębyi-powtarzającsobie,żerobięto,bomuszę-pchnęłamrozsuwane
drzwiszafy.
„Okej.Ubrania.Całkiemniezłe.Odnajlepszychprojektantów.Wartedziesiątki
tysięcydolarów.Icoztego?”
Dnoszafyzajmowałypudłaustawionewdługimszeregujednonadrugim.Uklękłami
zajrzałamdopierwszegozbrzegu.Czarneszpilki.Wpudełkuobok-zamszoweczółenka.
Obokczerwonesandałyzkieliszkowatymobcasem.Trafiłamdobabskiegoraju.
„Weźsięwgarść,Reed.Przymiarkaobuwiaczytwojaprzyszłość?”
Wybrałamprzyszłość.Otwierałamkolejnepudłaiznajdowałamwnichtylkobuty,
dziesiątkibutów.Późniejprzedarłamsięprzezwszelkiegorodzajutorbyitorebki;na
półceu
górypiętrzyłysięswetry.Byłamzdyszanaispocona.Zapowiadałsięnadzwyczaj
pracowity
ranek.
Weszłamnakrzesłoiostrożnieodsunęłamnabokpierwszystosswetrów,uważając,
żebygonieprzewrócić,niezostawićśladów.Naglezauważyłamcośdziwnego,coniepa-
sowałodoreszty:wielki,czarno-białynapis:nie!.
Podejrzane.
Delikatniezdjęłamzgórydwastosyubrańiznabożeństwempołożyłamjenałóżku
Kiran.Wróciłamnakrzesło.Napółce,wnajdalszym,najciemniejszymkącieszafytkwiła
za-
mykananakłódkęskrzynkaoklejonawycinkamizczasopism.Jakbywziętazdomu
seryjnego
mordercy.
NIE!
NIEDOTYKAĆ!
NIEBEZPIECZEŃSTWO!
Sięgnęłamponiązaintrygowana.Byładrewnianaidosyćciężka.Przyklejononaniej
literyorazzdjęciazwierząthodowlanych,głównieświńikrów.Co,udiabła?
Chwyciłamkłódkę,spodziewającsię,żebędziezatrzaśnięta.Otworzyłasięodrazu.
Wstrzymującoddech,odemknęłamwieko-izobaczyłamprzyczepionąodwewnątrz
fotografięmonstrualnej,pokrytejcellulitempupywróżowymkostiumiekąpielowym.A
potempoczułamzapachczekolady.
O,mójBoże.
Wskrzyncebytysłodycze.Batony,wafelki,cukierki,pomadki,galaretki,ciasteczka-
całemnóstwo.Szaleństwo.DlaczegoKirantrzymałatowszystkowzamknięciu,pod
strażą
fotograficznejtrzody,opatrzoneostrzeżeniami?Jeślibałasięwchłonąćtyletłuszczówi
cukrów,pocozafundowałasobietenskarbiec-sezam,doktóregozakazałasobiewstępu?
Czytojakaśtortura?
Zboku,międzybatonami,spostrzegłamkołonotatnik.Napierwszejstroniebyła
zapisanadata:9września,aponiżejlistapotraw,któreKiranzjadłatamtegodnia,z
wyliczoną
zawartościąkalorii.Nadoledopisano:„Dwadzieściaprecelków”,aobokrozpaczliwe
„Nie,
nie,nie!!!”.
Zakryłamdłoniąusta.Biednadziewczyna.Biedna,biednadziewczyna.Tojużniebyły
zwykłezaburzeniaodżywiania,alejakaśstrasznachoroba.Kiranmiałapoważnyproblem.
Przewróciłamkartkę.10wrześniaminąłbezsłodyczy;udołustronynarysowano
uśmiechniętąbuźkę.Późniejjednakcodzienniepojawiałysięnazwyniedozwolonych
smako-
łykówipełnedesperacjiwykrzyknienia.
Noproszę.Kiranniebyłatakimideałem,zajakichciałauchodzić.Nigdybymsiętego
niedomyśliła,obserwującjejniefrasobliwezachowaniewstołówce.Ichoćbyłomijej
bardzo
żal,niemogłamniepoczućleciutkiegozadowolenia.Dobrzewiedzieć,żektośtak
doskonały
wrzeczywistościnieistnieje.TyleżetoniemiałonicwspólnegozLeanne.
Wsunęłamkołonotatniknamiejsce,wepchnęłamskrzynkęwkątipoukładałamswetry
napółce.Rewizjaszafynieprzyniosłaniczego,cozainteresowałobyNataszę.
Czytodobrze,czyźle?
Miałamjeszczetrochęczasu,postanowiłamwięczajrzećpodłóżkoTaylor.Tkwiło
tamkilkapudełznotatkami.Wyciągnęłamjednoznich-inaglestoskartekeksplodował
na
całypokój.
-Cholera!
Kartkimusiałyleżećluzemnapudle.Niebyłoszansnaułożenieichzpowrotemwe
właściwymporządku.
„Boże,żebytylkobyłyponumerowane.Proszę”.
Pospieszniechwytającrozsypanepapiery,zorientowałamsięszybko,żenumeracjanie
jestmipotrzebna.Nakażdejkartcepowtarzałosiędokładnietosamozdanie
wydrukowane
setkirazy:
„Jestemcałkiemniezła.Jestemcałkiemniezła.Jestemcałkiemniezła”.
Zaskoczonaparsknęłamśmiechem.Niemogłamsiępowstrzymaćmimowspółczucia
dlaTaylor.Wiedziałamoczywiście,żegeniuszebywająniezupełnienormalni,ale
zachowanie
Taylorwydałomisiępoprostuśmieszne.Conajmniejpięćdziesiątstronczegośtakiego?
ByłaprzecieżnajbardziejuzdolnionąuczennicąwdziejachEaston!Pocotakmaniacko
zapewniaćsięowłasnejwartości?Ikiedyzdążyłatowszystkonapisać?
Ukrytesmakołykiiobsesyjnewyrażaniewłasnychkompleksów.Nicdziwnego,żete
dwiedziewczynymieszkałyrazem.Ciekawe,czyjednaznałatajemnicędrugiej.Gdyby
tak
było,możezdołałybysobiewzajemniepomóc.
-Taylor!Pospieszsię!-zawołałktośzparteru.
Serceskoczyłomidogardła.Naschodachrozległysiękroki.
-Zaraz,tylkowezmęswójnoteselektroniczny!-usłyszałamgłosTaylor.
Byłajużwkorytarzunapiętrze.
Wpanicerzuciłamstoskarteknapudłoipchnęłamwszystkopodłóżko.Pudło
zaczepiłoocośbokiem,akiedywsuwałamjenamiejsce,otworzyłysiędrzwipokoju.
Wsta-
łam,poprawiłamnasobiesweterispojrzałamwzdumioneoczyTaylor.
-Reed!Alesięprzelękłam!-zawołałaizerknęłanaswojełóżko.
-Właśniekończę.
-Och-powiedziała,podchodzączwahaniem.Zupełniejakbywiedziała,coznalazłam
podjejłóżkiem.Wzięłanoteszestolikaiuśmiechnęłasięniepewnie.-Noto…chodźmy
na
śniadanie.
-Okej.Tylkoskoczęposwojątorbę.Wyszłyśmynakorytarz.
-Słuchaj,Reed-powiedziałaiprzystanęła.-Znaszsięnaamerykańskichklasykach,
prawda?
-No,trochę…
-Więcmoże…możeprzejrzałabyśmójreferat?-Wyjęłaztorbyzadrukowanekartki
wpółprzezroczystejoprawie.-Wiem,żejestemorokstarszaiwogóle,aleprzydałabymi
się
czyjaśbezstronnaopinia.Chciałabymmiećpewność,że…no…żepracajestnaprawdę
całkiemniezła.
„Całkiemniezła.Całkiemniezła.Całkiemniezła”.
OBoże.Jejnerwicaujawniałasięnamoichoczach!
-Jasne,żejestniezła-powiedziałamstanowczo.-Wszyscymówią,żejesteś
absolutnągwiazdąEaston.
-Och,takimsięwydaje-odparłazesłabymuśmiechem.-Przeczytasztodlamnie?
-Oczywiście.Jeszczedzisiaj.
-Dzięki,Reed.
WswoimpokojuspojrzałamnatekstTaylor.Biednadziewczyna.Zależałojej,żeby
marnadrugoklasistkąpotwierdziławartośćjejpracy.AKiran?Ktobysięspodziewał,że
te
chodzącedoskonałościskrywajątakwstydliwetajemnice!
WieledziewczynwEastonbyłobygotowychzabićdlatychcennychinformacji.
Niestety,byłaturównieżosoba,dlaktórejosobisteproblemyKiraniTaylorniemiały
żadnegoznaczenia.Nataszęinteresowałajednakonkretnasprawa,jedenkonkretny
dowód,
któregoniezdobyłam.Jeszcze.
SWATKA
Wsobotępogodabyłapiękna,prawdziwiezłotojesienna,zrześkimwiatreminiebem
takbłękitnym,żewydawałosięsztuczne.Wymarzonydzieńnameczpiłkinożnej-na
wyła-
dowaniefrustracjinaniczegoniepodejrzewającejdrużyniezliceumwBarton.Żółte,
pomarańczoweiczerwoneliścietańczyłynalśniącychodrosytrawnikach,kiedyszłamz
Joshem,Noelle,KiraniTaylornaszkolnyparking,skądautokarymiałyzawieźćnasna
terenysportowenaszychrywali.TayloriKiranwybierałysięnameczhokejanatrawie,
który
odbywałsięjednocześnieznaszymmeczem.Zanosiłosięnaciężkąprzeprawę:wrzaski,
gwizdyitrzaskłamanychkości.Niemogłamsiędoczekać.
-Rany,alechcemisięspać-powiedziałJosh.-Chybazjadłemzadużonaleśnikówna
śniadanie.
-Będziezciebieogromnypożyteknaboisku-zakpiłam.Joshgrałwobronie,takjak
ja.Oczywiściewmęskiejdrużynie.
-Nierozumiem,jakmożesztylejeść-odezwałasięKiran.-Takastertanaleśnikówto
więcejniżcałotygodniowyzapaskalorii.
-Iktotomówi-powiedziałaNoellezironią.-Nieprzypominamsobie,żebyś
kiedykolwiekwchłonęłailośćkaloriiwystarczającąnacałytydzień.Nawetjeśli
zsumujemy
twojeposiłkizcałegotygodnia.
-No,cośty!Przecieżjem!Samawidziałaś,żejem!-zawołałaKirannagle
rozgorączkowana.-Reed.widziałaś,ilejem?
-Eee…jasne-wymamrotałam.Widziałam,oczywiście.Dopókinieodkryłamtej
skrzynkiwjejszafie,niemiałampojęcia,żeKirancierpinazaburzeniaodżywiania.-
Jesz,ile
trzeba.Zresztą,wyglądaszdoskonale.
Nieszkodziłowzmocnićjejpoczuciawłasnejwartości,prawda?
-Słyszycie?-Kiranzapytałatriumfalnie.-Reedwidziała,żejem!
-Wporządku,wporządku.Pocotenerwy?-mruknęłaNoelle.
-Proponujęzmienićtemat-wtrąciłaTaylor,spoglądającnaKiranniespokojnie.
Hm.MożewięcTaylorwiedziała,cojejwspółlokatorkaukrywawszafie?
-Słusznie-powiedziałaNoelle.-Reed,jakciidziezWhittakerem?
ZerknęłamnaJosha.Wpatrywałsięzzainteresowaniemwnajbliższedrzewo.
-Jakmiidzieco?
-Zaprosiłcięjużnarendez-vous?-zapytałaKirankpiąco.Taylorparsknęła
śmiechem.
-Przysłałciliścikzdołączonymbukietemfiołków?
-Fakt,wydajesięjakbyzinnejepoki-powiedziałam.-Wjegotowarzystwie
chciałobysięnosićspódnicebombkiiwłosyupiętewkońskiogonnaczubkugłowy.
-Uważam,żetosłodkie-oświadczyłaNoelle.-Przynajmniejjestdżentelmenem.
Stanęliśmyjakwryci.Noellepopatrzyłananasiwestchnęłazirytacją.
-Cojest?
-Właśniekogośpochwaliłaśbezśladuzłośliwości-wyjaśniłaKiran.
-Niekogoś,tylkoWaltaWhittakera-uściśliłaTaylor.
-Znowuuprawiaszautoterapię,Noelle?
-Kiran,jesteśmodelką.Niepróbujbyćdowcipna-powiedziałaNoelle,czym
serdecznierozbawiłaJosha.-Imamdlawasnowiny.TojaskojarzyłamReedz
Whittakerem.
Czyliniepowinnamsięzniegonabijać,dopókiniezajmąpozycjihoryzontalnej.
Wszyscyskrzywiliśmysięzniesmakiem.
-Niemamynajmniejszegozamiaru…no…zajmowaćpozycji-powiedziałam.-
Jesteśmypoprostuprzyjaciółmi.
-Pewnajesteś?-zapytałaNoelle,robiąckrokwmojąstronę.
Zmarszczyłambrwi.Noellemogłazmuszaćmniedosprzątaniajejpokojuido
pastowaniajejbutów,aleniemiałaprawanarzucaćmichłopaków.Gdzieśtrzebabyło
wyznaczyćgranicę.
Joshobserwowałmnieuważnie.
-Owszem,jestempewna-odparłam.
-Notomożepowinnaśmutowyjaśnić-powiedziałaNoelle.
Ruchemgłowywskazałanaalejkęzamoimiplecami.Odwróciłamsię.Whittaker
zbliżałsiędonasrozpromieniony,patrzącprostonamnie.
-Botoniejesttwarzkogoś,ktochceporozmawiaćzprzyjaciółką-dodałaNoelle.
-Witamwszystkich-powiedziałWhittakerzukłonem.-Jaksamopoczuciewten
pięknyporanek?
-Wyborne,Whit.wyborne.Dziękujemyuprzejmie-odpowiedziałaNoelle,aKiran
ukryłatwarzwdłoniach,chichocząc.-No…niebędziemywamprzeszkadzać.
-Dozobaczenia,Whit!-dodałaTaylor.
Ipowędrowaływetrójkęnaparking,objęteramionami,porzucającmnienapastwę
Whittakera.
-To…narazie-powiedziałJosh,takżeodchodząc.
-Cześć,Josh!-zawołałam,jakbympodniesionymgłosemmogłaskłonićgodo
pospieszeniaminaodsiecz.
-Reed-odezwałsięWhittakerdźwięcznymbarytonem-jaksięmiewasz?
-Nieźle.Aty?
Odwróciłamsięiruszyłamwstronęautokarów.Whittakeroczywiścieznalazłsięu
megoboku.
-Dziękuję,dobrze-odparłzpowagą.
Naparkinguzawodnicyczekaliwgrupkach,podczasgdytrenerzyikierowcy
próbowaliustalićtrasyautokarów.NiewszyscywybieralisięnameczedoBartoni
najwyraźniejpowstałozamieszanie.Zatrzymałamsię,wzdychając.Nadziejana
schronienie
sięprzedWhittakeremwautokarzerozwiałasięjakdym.
-Jakądyscyplinęsportuuprawiasz,Reed?
-Piłkęnożną.
-Twardysport.Wydajeszmisięzbytdelikatna.
-No,wtakimraziesłabomnieznasz-odburknęłambardziejszorstko,niż
zamierzałam.
Whittakerchybategoniezauważył.Patrzyłnamniezuśmiechemprzezdługąchwilę,
jakbympowiedziałacośzabawnego.Inagleminamuzrzedła.
-Cojest?-zapytałam.
-Nienosiszkolczyków.
Dotknąłmojegoucha,delikatniepocierającjegopłatekpalcami.Odchyliłamgłowę.
Niewiarygodne.Czytenczłowiekniepotrafiłpojąćaluzji?Możenależałopowiedzieć
muotwarcie,żemamchłopaka?Tyletylkożejużgoniemiałam,oczymświadczyłlistod
Thomasa.List,októrymniktniewiedział.
Boże,takbardzochciałam,żebyThomaswróciłdoEaston.Żebymmogła
własnoręczniegoudusić.
-Wiesz…kolczykizbrylantamiraczejniepasujądostrojusportowego…
-Aleniezałożyłaśichodczasu,kiedycijedałem.Niepodobającisię?
-Nieotochodzi,Whittaker.Poprostu…
KątemokadostrzegłamConstancewgrupieuczestnikówbieguprzełajowego.
Obserwowałanas.Ukradkiemkiwnęłamnaniąpalcem.
-…poprostuwydająsięprzeznaczonenaspecjalneokazje-dokończyłam.-Sąza
ładne,żebynosićjecodziennie.
Constanceleciutkopokręciłagłową.Kiwnęłamnaniąznowu,bardziejnagląco.
-Alesprzedawcazapewniał,żemożnanosićjenacodzień-zaprotestowałWhittaker.
-Właśniedlategojekupiłem.Chciałem,żebyśczęstojenosiła.
Zasobąusłyszałamchichot.Cholernipodsłuchiwacze.Nieodpowiadałamita
rozmowa,zwłaszczajeśliodbywałasięprzynieproszonychświadkach.Zrobiłamwięc
jedyną
rzecz,jakaprzyszłamidogłowy:poświęciłamprzyjaciółkę.
-Constance!-zawołałamzudawanymzaskoczeniem.-Wszędziecięszukałam!
Constanceprzypominałaterazsarnępochwyconąwświatłasamochodowych
reflektorów:zamarłazoczamiwielkimijaktalerze.Otrząsnęłasię,popatrzyłana
Whittakerai
wyrazjejtwarzyzmieniłsięcałkowicie:czarującyuśmiech,kokieteryjnieprzechylona
głowa,
delikatnyrumieniecnapoliczkach.
-Cześć,Reed-powiedziała.-Jaksięmasz,Walt?PrzezchwilęWhittakerwydawał
sięurażonytąnieoczekiwanąpoufałością.Zarazjednaksięrozpogodził.
-Constance!ConstanceTalbot!Rodzicemimówili,żeprzenosiszsiędoEastonwtym
semestrze.Miłocięwidzieć!
Constancepodeszładonas.Whittakerpochyliłsięipocałowałjąwpoliczek.Miałam
wrażenie,żemojabyławspółlokatorkaroztopisięzeszczęścia.
-Och,więcjużsięznacie?-zapytałam.-Niesamowite!Dwojemoichprzyjaciółw
nowejszkole-iniemuszęichsobieprzedstawiać!
Whittakerpopatrzyłnamniepytająco.
-WewrześniumieszkałyśmyrazemwBradwell.Constancejestwspaniała.
Objęłamjąramieniem.Uśmiechnęłasiędomniepromiennie.
-Awiesz-dodałam-żeConstancepisujedoszkolnejgazety?No,opowiedz
Whittakerowiotymartykulenapierwsząstronę,nadktórympracujesz.
Zaczerwieniłasię.
-E,tonicwielkiego-wymamrotałaipopatrzyłanaWhittakerarozjaśnionym
wzrokiem.-Wolałabymposłuchaćotwojejpodróży.JakbyłowAzji?
Brawo!Zmiejscatrafiławjegoulubionytemat.Nieźle,całkiemnieźle!
-Och,podrożbyłafascynująca-odparłWhittaker.-Chinyzapierajądechwpiersiach.
Kiedystoisiętam,podWielkimMurem,porazpierwszynaprawdęrozumiesięzdolność
człowiekado…
-Wiecieco,niebędęwamprzeszkadzać-wtrąciłamsięczymprędzej.-Chyba
wsiadamyjużdoautokarów.Trenerzywreszciesiędogadali.
Whittakerzmarszczyłbrwi.-Alechciałem…
-Dozobaczenia!-zawołałamiodbiegłam.
Wautokarzeopadłamnapierwszesiedzeniezprzoduiostrożniewyjrzałamprzez
okno.Whittakermówiłcoś,gestykulujączzapałem,aConstancesłuchałagojak
urzeczona.
Kiedytakstaliwsłońcu-Constanceweastońskiejbluzie,Whittakerweleganckim
trenczu-
wyglądalijakidealna,beztroska,uprzywilejowanaparazprywatnejszkoły.
Miałamnadzieję,żerównieżWhittakerwkrótcetodostrzeże.
COŚDOUKRYCIA
NoelleLangeposiadałaogromnezbiory.WjejszafiebyłysetkipłytCDwskórzanych
pudełkachiwykładanejedwabiemszkatułkizesplątanyminaszyjnikami,bransoletkamii
kolczykami,zktórychwiększośćwydawałasięzbytkosztowna,żebytraktowaćjetak
niedbale.Szufladypełnebyłyfotografii,pocztówek,zaproszeńnaimprezycharytatywnei
po-
kazymody,biletówzlondyńskichteatrów,szklaneczekzegzotycznychlokali,iPodówo
rozmaitychkształtachikolorach,ozdobnychpojemnikównakosmetyki,złotych
łańcuszków
dokluczy,świeczapachowych,przybornikówdomanikiuru,cyfrówek,futerałówna
komórki.
Niemiałampojęcia,jakprzedrzećsięprzeztęobfitość.
Zasunęłamdolnąszufladębiurkaiwyprostowałamsięzwestchnieniem.Ażbałamsię
zajrzećpodłóżko.CoNoelletamwsadziła?Nielegalnefutra,sztabyzłotaisrebra?
Przynajmniejmiałamsporoczasu.NoelleiArianaplanowałyspędzićcaływieczórw
bibliotece,przygotowującsiędojakiegośokropnegosprawdzianuzliteratury
amerykańskiej.
Albomożeraczejzamierzałysiedziećtam,plotkowaćiliczyćnatutszczęścia,które
najwyraźniejnieopuszczałoichaninalekcjach,anipozanimi.
Właśniezewzględunatakiegwarantowaneszczęścieznalazłamsięwichpokoju-
takiegoszczęściapotrzebowałamwżyciu.Szkoda,żemogłamjezdobyćtylkoich
kosztem.
Niechciałamjednakterazsięnadtymzastanawiać.Miałamzadaniedowykonania.
OpadłamnaczworakiobokłóżkaNoelle,lekkouniosłamzwisającąkołdręinagle
zauważyłamcośkątemoka:fragmentczerwonegoprzedmiotuwystającyzzatoaletki.
Zain-
trygowanapodpełzłambliżej.Poczułam,żepulsmiprzyspiesza.
Sięgnęłamzatoaletkęizciekawościąprzyjrzałamsięczerwonejkopertowejtorebce.
Usiadłamnapodłodzeiprzesunęłamzamekbłyskawiczny.Wśrodkubyłodziesięćdużych
fotografii.
Wyciągnęłamjedną-izdębiałam.ZdjęcieprzedstawiałoDasha.GołegoDasha.
Golusieńkiegoibardzo…hm…pobudzonego.
Szybkopołożyłamfotografięwierzchemnadółiparsknęłamśmiechem.
Orany.Chybamisięnieprzywidziało?Ostrożnieodchyliłamrógzdjęciaizerknęłam.
Nie.Bezzmian.Dashleżącynabokunapodwójnymłóżku,zgłowąopartąnadłoni,
szeroką
klatkąpiersiowąipenisemwpełnymwzwodzie.
Aniechmnie.Chłopakbythojnieobdarzonyprzeznaturę.Przemysłpornograficzny
oszalałbyzzachwytu.
Wyjęłamresztęzdjęć.GołyDashsiedzącynaskrajułóżka.GołyDashzironicznym
wyrazemtwarzy.GołyDash.GołyDash.GołyDash.Igwóźdźprogramu:gołyDash
tulący
dosiebiepluszowegomisia.
Ha!GdybyDashMcCaffertykiedyśmiwczymśpodpadł,apotrzebowałabymtrochę
kasy,trafiłamwłaśnienażyłęzłota.
Potrząsnęłamgłową,włożyłamzdjęciadokopertówkiiwsunęłamjązpowrotemza
toaletkę,upewniającsię,żetymrazemniebędziewidoczna.Niktwięcejniepowinienjej
zobaczyć.Cotam,trochęwspaniałomyślnościzmojejstronyniezaszkodzi!
PrzeniosłamsiędoczęścipokojunależącejdoAriany.Postanowiłamzacząćodszafy
wnękowejiodgórnejpółki,bopoprzedniotamodkryłamwstydliwątajemnicęKiran.
Nieste-
ty,szafaArianyniezawierałażadnychkompromitującychmateriałów,pozaróżowym
szydełkowymswetrem,któregonigdynaArianieniewidziałamimiałamnadziejęnigdy
nie
zobaczyć.Przypuszczalniebyłtoprezentodbabcilubcioci,któregoAriananiemiała
serca
wyrzucić.Westchnęłam,zeskoczyłamzkrzesłaizajrzałampodwieszaki.
Nadnieszafy,wciśniętywkąt,stałstaroświeckikufer.Hm.Zdecydowaniewart
zbadania.Przyciągnęłamgodosiebieiuniosłamwieko.Wewnątrzpiętrzyłysięstosy
zeszytów,egzemplarzelicealnegokwartalnikaliterackiego,numeryczasopism„Poetry”i
„Writer’sWeekly”.Wyjęłamstertęmagazynówiprzekopałamsięprzezleżąceluzem
papiery,
długopisyiołówki,szukającczegoś,coniepasowałobydoreszty.Przerzucałam
zabazgrane
kartkiikarteluszki,szkicewierszyinotatki.GdybymmiaławięcejczasuizgodęAriany,
chętniebymjepoczytała,aleniepotoprzecieżgrzebałamwjejrzeczach.Wyglądałona
to,
żeznowuzabrnęłamwślepąuliczkę.
Właśniemiałamwłożyćczasopismazpowrotemdokufra,kiedyzauważyłamkawałek
brązowejtasiemkisterczącymiędzydnemabocznąścianką.Skądsięwziął?Chwyciłam
go,
pociągnęłam-izamarłam.Czydnokufrasięnieporuszyło?
Starannieobejrzałamkuferodwewnątrziodzewnątrz.Aha!Pomiędzydnemi
podłogąbyłodobrychkilkacentymetrów.
Kufermiałpodwójnedno.
Sercewaliłomiterazjakoszalałe.Pospieszniewyjęłamcałązawartośćkufra.
Wiedziałam,żetoryzykowne.Wpakowanietegowszystkiegozpowrotemwymagało
mnóstwaczasu.Musiałamjednaksprawdzić,cokryjesiępodspodem.Byłooczywiste,że
jeśliArianacośtamschowała,zależałojejnadyskrecjiznaczniebardziejniżjej
przyjaciółkom.
Kiedykuferbyłjużpusty,szarpnęłamzatasiemkę.Dnouniosłosiędogóry.Pod
spodemleżałniedużyczarnylaptop.
Zerknęłamprzezramię.NabiurkuArianystałmacintosh.Pocouczennicyliceumdwa
komputery?
Trzęsącymisięrękamiwyjęłamlaptopaipołożyłamgosobienakolanach.
Otworzyłamgoiwcisnęłamklawiszstartu,modlącsięwduchu,żebyniktniewszedłdo
pokoju.Minęłokilkasekundstraszliwegooczekiwania.Cokryłlaptop?Dowód,którego
poszukiwałaNatasza?CzyArianazprzyjaciółkaminaprawdędoprowadziłydousunięcia
Leannezeszkoły?Nieulegałowątpliwości,żeprzynajmniejArianamacośdoukrycia.
Na
pewnoniechodziłopoprostuozabezpieczeniesięprzedkradzieżą.Zwłaszczażeniemal
każdywEastonmógłsobiepozwolićnakilkanaścietakichlaptopów.
-Nodalej-szepnęłam.-Dalej,dalej,dalej…
Wreszcienaekranieukazałosięokienkologowania.
„Witaj,Ariana,Hasło?”
Aponiżejramkazmrugającymszyderczokursorem.
Cholera.
Naparterzetrzasnęłydrzwi.Wułamkusekundypoderwałamsięnanogi.Spakowałam
kufer,wsunęłamgodoszafy,wyśliznęłamsięnakorytarzipognałamschodaminaniższe
piętro.Dopierowswoimpokojuodważyłamsięodetchnąćopartaplecamiozamknięte
drzwi.
Trafiłamnacoś.Byłamtegopewna.Musiałamzdobyćhasłodolaptopa,alewjaki
sposób?Nierozumiałamnawetpołowyztego,coArianamówiłamiprostowoczy,jak
więc
mogłamodgadnąćjejsekretnehasło?
Nieważne.Musiałampróbować.Bojeślibyłocokolwiekdoznalezienia,niewątpliwie
powinnamtegoszukaćwjejlaptopie.
IDEALNAPARA
-Reed!Zaczekaj!
Przystanęłamnastopniachprzeddrzwiamibiblioteki.Constancedogoniłamnie
biegiem.Miałarumieńceiroziskrzoneoczy.Wystarczyłonaniąspojrzeć,żeby
natychmiast
myślećowiosennychłąkachiświergolącychptaszkach.
-Reed,straszniejestemciwdzięczna,żenakłoniłaśmniedorozmowyzWhittakerem
-powiedziała,ztrudemchwytającoddech.-Samanigdybymdoniegoniepodeszła,ale
był
cudowny.Rozmawialiśmytakdługo,żetreneromałoniezawlókłmniesiłądoautokaru.
Przezemniespóźniliśmysięnabiegprzełajowy!
-Cieszęsię,żemogłampomóc.
-WhittakeropowiadałmioswojejpodróżypowschodniejAzjiipytałowakacjena
CapeCod.Pamiętał,żewleciejeździmynaCapeCod!No,oczywiście,paręrazy
odwiedzał
nastamzrodzicami.Mimowszystkomiłozjegostrony,żezapytał,prawda?
-Jasne.
Trudnobyłosięnieuśmiechać,patrzącnatoszczęście.
-Jakmyślisz?Flirtowałzemną?-zapytała,chwytającmniezaramię.-A…
-Nie,oczywiścieżenie.Dlaczegomiałbyzemnąflirtować?-odpowiedziałasama
sobieiodciągnęłamnienabok,żebyodblokowaćdostępdobiblioteki.-Znamnieod
czasów
mojejgłupiejfascynacjiElmo.
-Elmo?
-Och,miałambzikanapunkcieElmo.nowiesz,jednegozbohaterówUlicy
Sezamkowej.Nosiłamzesobątegopluszaka.dopókinieskończyłamdziewięciulat.O
wiele
zadługo-wyjaśniłazewzrokiemwbitymwziemię.-MójbratTreywrzuciłkiedyśElmo
do
morzaiWaltwskoczyłdowody,żebygowyciągnąć.Nigdytegoniezapomnę.
Westchnęła.Porazpierwszymogłamsięprzekonać,coznaczywyrażenie„mieć
gwiazdywoczach”.Dosyćniepokojącywidok.
-No,no-mruknęłam.-Prawdziwyzniegosuperman.
-Waśnie!Wkażdymraziechybatroszeczkęsięmnąinteresuje.WaltWhittaker.
Niewiarygodne.Nawetzaproponował,żebyśmykiedyśzjedlirazemkolację.Wedwoje!
Ogarnęłomniepoczuciegłębokiejulgi.
-Constance,towspaniale!Ogromniesięcieszę!
-Jateż,Reed!-zawołała.Chwyciłamniewobjęciaiuściskała.Mocno.Byłabardziej
koścista,niżwydawałasięnapierwszyrzutoka.-Nodobrze,chodźmysiępouczyć!
Kiedywchodziłyśmydobiblioteki,nieprzestawałamsięuśmiechać.Uniknęłam
przynajmniejjednegoniebezpieczeństwa.GdybyWhittakeriConstancezaczęlispędzać
więcejczasurazem,Whittakernapewnobyzrozumiał,żeConstancejestdlaniego
zdecydowaniebardziejodpowiednia.Izdecydowaniebardziejspragnionajego
towarzystwa.
Awtedyniemusiałabymsiębronićprzedjegozalotamiiprzypominaćmu,żeprzecież
mieliśmybyćpoprostuprzyjaciółmi.Jednozmartwieniezgłowy.
Bardzotegopotrzebowałam.Bardzo.
TAKILOS
Kiedywieczoremzjawiłamsięprzynaszymstole,toczyłasiętamgorącadyskusja.
DashiNoellewyraźniezajmowaliprzeciwnestanowiska;opiniapozostałychbyłanarazie
niejasna.Zaczerwieniłamsię,mijającDasha,iusiadłamtak,żebyniemiećgowzasięgu
wzroku.OdkąddokonałamodkryciazatoaletkąNoelle,niepotrafiłampatrzećnaDasha,
nie
widzącoczymaduszyintymnychczęścijegociała.
Joshusiadłnaprzeciwkomnie.
-Cześć-powiedział.Uśmiechnęłamsię.
-Cześć.
-Dajciespokój-mówiłDash.-Jedentelefonimamydodyspozycjilimuzynę.
Naprawdęchceciemęczyćsięprzezdwiegodziny?
-Dash,czytyniczegonierozumiesz?Wtejimpreziechodziotradycję-warknęła
Noelle,gestykulującwidelcem.
-Aczęściątradycjijestpodróżpociągiem.
Serceprawieprzestałomibić.BezwątpieniarozmawialioDziedzictwie.Dziewczyny
zBillingsnigdytakotwarcienieporuszałytematuDziedzictwawmojejobecności.
Czyżby
wreszcie,wreszciezamierzałymniezaprosić?
-Noellemarację,stary-odezwałsięGageodchylonydotyłurazemzkrzesłem.-
Jazdapociągiemtopołowazabawy.
-Faktycznie.Takjakostatnimrazem,kiedywdrodzepowrotnejzarzygałeścałąszybę
ipociekłominakołnierzpłaszcza-burknąłDash.-Ubawiłemsięsetnie.
-Słuchaj,Dziedzictwotrwaodpokoleń-powiedziałaNoelle.-Nasiprzodkowie
jeździlinaniepociągiemimyteżpojedziemypociągiem.
-Odkądprzejmujeszsięswoimiprzodkami?-zapytałDash.
-Odkądużywaszżeludowłosów?-odpartaNoelle,przypatrującmusiękrytycznie.
-Acotomadorzeczy?
Boże,cozamęka.Czynaprawdęniewiedzieli,żeniktdotądniepoinformowałmnie
oficjalnieoDziedzictwie?Niechcieli,żebymwnimuczestniczyła?Kopciuszekzemnie,
istnyKopciuszek.Właśnietakmusiałasięczućtabiedaczka,kiedyjejsiostrunie
rozprawiały
ocholernymksiążęcymbalu.
Wporządku.Musiałamwziąćsprawywswojeręce.
-Eee…słuchajcie,mampytanie-odezwałamsię.Wszyscyodwrócilisię,żebyna
mniepopatrzeć:Noelle,Kiran,Taylor,Ariana,Dash,Gage,JoshiNatasza.Zupełniejakby
zapomnieliomoimistnieniuidoznaliterazgłębokiegoszoku.
-GdziewłaściwieodbywasięDziedzictwo?
NoelleiKiranwymieniłyspojrzenia.Gageparsknąłśmiechem.
-Tamgdzieprogisądlaciebiezawysokie-oświadczyłzażnadtowidocznąuciechą.
-Aledowcip-warknęłam.Joshodchrząknął.
-Gageraczejnieżartuje-powiedziałprzepraszającymtonem.
Oblałamniefalagorąca.
-Dajspokój…
Dashpochyliłsięwmojąstronęimusiałamprzygryźćwargi,żebyniezachichotać.Z
całychsiłstarałamsięwymazaćzpamięcifragmentpewnejinteresującejfotografii,który
uparcieprzesłaniałmijegotwarz.
-Reed,Dziedzictwotoimprezadlawybranych-powiedziałDashpoważnie.-Tylko
dlaosób,którychrodzinykończyłyprywatneszkoły.
Czułamnarastającyuciskwżołądku.Niktzestołownikówniespieszyłz
zapewnieniem,żezostanępotraktowanawyjątkowo,żeznajdziesięsposóbnaominięcie
surowychzasad.Czytomożliwe,żeteoriaConstanceniemiałażadnychpodstaw?
-Iniewystarczy,żeabsolwentamiprywatnychszkółsąnasirodzice-uściśliłaKiran.-
Trzebawielupokoleńtakichabsolwentów.
-Och-mruknęłam.
-Wzasadzienależymiećprzodkówwśródpasażerów„Mayflower”-powiedział
Gage.
„Okej,zrozumiałam.Dlamnieimprezajestzamknięta.Dziękizaciosmłotkiemw
głowę”.
-Jedynymsposobem,żebydostałsiętamktośspozalisty,jestznalezieniesobie
DziedzicalubDziedziczkizprawemdoprzyprowadzeniaosobytowarzyszącej-odezwała
się
Noelle,przypatrującsięDashowi,którynaglezainteresowałsięzawartościąswojego
talerza.-
Atakieprawoprzysługujebardzonielicznym.Wzasadzieichrodowódmusisięgać
wczes-
negośredniowiecza.
-AskądReedmogłabywytrzasnąćtakiegoDziedzica?-zapytałaKiranzeznaczącym
uśmiechem.
Spoglądałamnaniezwyczekiwaniem.Noellelekkimruchemgłowywskazałana
prawo.Powiodłamwzrokiemzajejspojrzeniem.Whittaker.Whittakerjakzwykle
pogrążony
wrozmowiezkimśdorosłym.TymrazemzdyrektoremMarcusem.
Inaglepojęłam.TodlategoLondonczatowałanaWhittakera.DlategoVienna
twierdziła,żewnajbliższychtygodniachbędziezanimganiaćcodrugadziewczynaw
szkole.
WhittakermiałprawozaprosićjednąosobęnaDziedzictwo.Jeślimarzyłamodostaniusię
na
tęimprezę,musiałamstaćsięjegodziewczyną.
ZnowupopatrzyłamnaNoelle.Uniosłabrwiiwzruszyłaramionami,jakbychciała
powiedzieć:„Przecieżcimówiłam”.Zaplanowałatoodsamegopoczątku.Otymwłaśnie
myślała,kiedyzapewniałamnienapolanie,żeWhittakermożemiwieledać.Niechodziło
o
brylantowekolczykianiinneluksusy,aleowstępnaspecjalneimprezy.Odołączeniedo
elity.SamapozycjadziewczynyzBillingsniewystarczała.Potrzebowałamwsparcia.
Noellenierozumiałajednak,żeniemogębyćosobątowarzyszącąWhittakerowi.Nie
mogęzwodzićgotylkopoto,żebyotrzymaćzaproszenienaimprezę,choćbynajbardziej
intrygującąielitarną.Whittakerwyraźnieczułdomniesympatię.Wykorzystywaniego
byłobypoprostupodłe.ApozatymConstanceświatapozanimniewidziała.Niemogłam
jej
tegozrobić.Chybaże.,.
-Naprawdęmyślicie,żePearsonsiętampojawi?-zapytałJosh.
Chybażewłaśnieto.
-Żartujesz?-odparłDash.-NieopuściłbyDziedzictwanigdywżyciu!
ThomaswybierałsięnaDziedzictwo.Jegoprzyjacielewydawalisiętegopewni.A
przecieżwłaśniezewzględunaThomasachciałambyćnatejimprezie,prawda?Poto
żebym
mogłananiegonawrzeszczeć.Żebysięwytłumaczył.Żebymsięprzekonała,czy
wszystkou
niegowporządku.
ZwahaniemspojrzałamnaWhittakera.Śmiałsięzczegoś,copowiedziałMarcus-
śmiałsięmiłym,głębokimśmiechem.Irzeczywiście,kilkadziewczynprzypatrywałomu
się
roziskrzonymwzrokiem,czekającnaswojąszansę.ThomaswybierałsięnaDziedzictwo.
Jedynymsposobem,wjakimogłamdostaćsięnatęimprezę,byłouzyskaniezaproszenia
od
Whittakera.Jeślizależałominazobaczeniusięzeswoim(prawdopodobnie)byłym
chłopakiem,musiałamposłużyćsięswoimobecnym(prawdopodobnie)absztyfikantem.
Takilos.Loscholerniepokręcony.
NIEWŁAŚCIWEZAPROSZENIE
Dnistawałysięcorazkrótsze.Kiedywychodziłamzbibliotekipowieczorze
spędzonymnadksiążkami,drogępowrotnądoBillingsoświetlałymilatarnie.Wrazz
przedłużającymsięmrokiemprzyszłozimno.Pokilkudniachrozpaczliwegooporui
szczękaniazębamipoddałamsięiwyciągnęłamzszafyswójkoszmarnyszarywełniany
płaszczzprzykrótkimirękawamiiniezidentyfikowanąplamąudołu.Starałamsięnie
dostrzegaćpełnychniesmakuspojrzeńrzucanychmiprzezżeńskączęśćuczniowskiej
społecznościEaston.Corazczęściejmyślałamorozmowietelefonicznejzojcem,ciągle
odkładanejnapóźniej.Wiedziałam,żemiędzyinnymibędęmusiałagopoprosićo
dokonanie
zakupuwsekcjiodzieżowejcrotońskiegocentrumhandlowego.
Tak:podczasgdymojekoleżankiparadowaływwierzchnichokryciachodPradyi
MiuMiu,firmazcentrumhandlowegopozostawałaszczytemmoichmarzeń.
Zignorowałamdwiedziewczyny,któreprzechodzącobok,wpatrywałysięwemnie
szerokootwartymioczami.Jużprawieniezwracałamuwaginatakiezachowanie.
Gdybym
zdobytakiedyśstawę,mójpierwszysemestrwEastonbyłbydoskonałymprzygotowaniem
do
roligwiazdy.
SkręciłamwalejkęprowadzącądoBillings,powtarzającsobiewduchulistę
wieczornychobowiązkówwyznaczonychmiprzezjaśniepanie.Nagleprzydrzwiach
bursy
dostrzegłamciemnąpostać.Przezsekundęwydawałomisię,żewidzęThomasa,iserce
we
mniezamarto.Zarazjednakuświadomiłamsobie,żetakokazałasylwetkajest
charakterystycznadlakogośzupełnieinnego.
-Reed.
-Whittaker-odpowiedziałam,naśladującjegopoważnyton.
-Jakminetasesjawbibliotece?
Postanowiłamniepytać,skądwie,gdziespędziłamwieczór.Niechciałamusłyszeć,że
staletowarzyszymimyślami.
-Nieźle.Ocochodzi?
-Reed…mampytanie.Araczejzaproszenie.
Cholera.Dziedzictwo.Odpoprzedniegowieczorumojesumienietoczyłonieustanną
walkęzpragnieniamiinarazieżadnazestronniewywiesiłabiałejflagi.Niebyłam
jeszcze
gotowa.Coodpowiedzieć?Jakpostąpić?Zoknanadnamidobiegałydźwiękiskrzypiec.
Szybkie,maniackierzępolenieniepomagałowpodjęciudecyzji.
-Zastanawiałemsię,czyzechciałabyśuczynićmitenzaszczytiwpiątekwieczorem
zjeśćzemnąkolację.
Zaraz,zaraz.Kolacja?Jakakolacja?AgdziezaproszenienaDziedzictwo?Iczy
WhittakernieproponowałjużwspólnejkolacjiConstance?Rzucałtezaproszeniana
prawoi
lewoczyco?
-Whittaker,przecieżjadamyrazemkolacjęcodziennie-powiedziałam.
ZerwałsięwiatripoczułamostrysosnowyzapachużywanegoprzezWhittakerapłynu
pogoleniu.Wstrzymałamoddechipróbowałamstłumićkaszel.
Whittakersięroześmiał.
-Nie,nie.Niechodzionasząstołówkę,Reed.Widzisz,wpiątekwypadająmoje
osiemnasteurodziny.Mamzgodęnakolacjępozakampusemichciałbym,żebyśbyła
moim
gościem.
Taniespodziewanapropozycjabudziłatylezastrzeżeń,żeniewiedziałam,odktórego
zacząć.
-Jakudałocisięzdobyćzezwolenie?-zapytałamwkońcu.
-Dziękimojejbabci.Jestwzarządzieszkołyijeślitrzeba,niewahasiępociągnąćza
sznurki-wyjaśniłzdumą.-Załatwiłazezwolenietakżedlaciebie.Iniemusimyzabierać
ze
sobąprzyzwoitki.
Słowo„przyzwoitka”nigdynawetnieprzyszłomidogłowy.
-Whittaker,acozinnymi?Totwojaosiemnastka.Przecieżniechceszjejspędzić
tylkozemną!
Jegominaświadczyładobitnie,żeWhittakerchcewłaśnietego.
Niedobrze.Okropnieniedobrze.NajwyraźniejWhittakerowizależałonamnie
bardziej,niżprzypuszczałam.Mógłuczcićosiemnasteurodzinypopijawąwtowarzystwie
Dasha,Gage’airesztykumplinapolanie,atymczasempostanowiłwyciągnąćmniena
kolacjęwjakimśpozakampusowymlokalu.
-Zgódźsię,Reed.Wystroimysięiwybierzemysięnaprzejażdżkę.ZnamwBostonie
takąniesamowitąwłoskąrestauracyjkę…
-WBostonie?-wychrypiałam.
NigdyniebyłamwBostonie.Niebyłamwżadnymwiększymmieścieoprócz
Filadelfii,doktórejpojechałamkiedyśzklasowąwycieczką.
-Oczywiście.Chybaniemyślałaś,żebędęświętowałosiemnasteurodzinywktórejśz
trzechprzyzwoitychrestauracjiwEaston?-zapytałzdumiony,apotemująłmniezarękęi
spojrzałmigłębokowoczy.-Reed,proszę,powiedz,żesięzgadzasz.
Sercemidrgnęłonatęprośbę.Cowtymdziwnego?SłowaWhittakerabrzmiałytak
szczerze.Mogłamodmówićisprawićstraszliwąprzykrośćtemuprzemiłemufacetowi
oraz
zaprzepaścićwszelkieszansenazaproszenienaDziedzictwoizobaczeniesięz
Thomasem.
Albomogłamprzyjąćpropozycję,pojechaćdowykwintnejrestauracjiwBostonieinie
pogrzebaćnadzieinaspotkaniezeswoimeks.
Szczerzemówiąc,wewnętrznejwalkiprawieniebyło.Sumienie,pokonane,zamilkło.
-Wporządku-powiedziałam,przezwyciężającsuchośćwustach.-Zogromnąchęcią.
PRESJA
Myciezębówzawszebyłodlamnieczynnościąkojącąnerwy.Manewrując
szczoteczkąwustach,bezpośpiechumogłamanalizowaćwydarzeniaminionegodnia:
rozważać,conależałopowiedziećlubzrobićinaczej,igratulowaćsobieudanych
posunięć.
Moirodzice-wprzeciwieństwiedoprzeważającejwiększościrodzicównakuliziemskiej
-
nierazmusielinamniewrzeszczeć,żebymprzestałapastwićsięnadswoimuzębieniem.
Na
łazienkowychmedytacjachmijałymidługieminuty,nawetkwadranse.Dziwne,żejeszcze
miałamnazębachjakieśszkliwo.
Tegowieczoruzaczynałamwłaśnieswójdrugikwadransprzyumywalce,kiedydrzwi
zamnąotworzyłysięzhukiem.Omałonieudławiłamsiępianą.
-Cosłychać?-zapytałaNatasza.
Skrzyżowałaramionanawydatnymbiuścieioparłasięoframugę,wpatrującsię
gniewniewmojeodbiciewlustrze.
Pochyliłamsięnadumywalką,wyplułampianę,powolinapełniłamkubekwodąi
wzięłampotężnegołyka.Popółminutowympłukaniuwyplułamznowu.NiechNatasza
sobie
poczeka.Itakczekałanapróżno.
-Nicnowego-odparłam,kiedyjużwytarłamtwarzręcznikiem.-Niezłydzieńw
szkole.
-Dobrzewiesz,żenieotopytam.Coznalazłaś?„Pomyślmy:rocznyzapassłodyczy,
dowodynagłębokieproblemyzsamoocenąorazplikzdjęćzdecydowanie
nieodpowiednich
dladzieci.Aha,iukrytywkufrzekomputerstrzeżonyhasłem”.
Powiesiłamręczniknahaczykuiodwróciłamsię,wzdychajączirytacją.
-Nic.Nieznalazłamniczego.
Wspomniałabymolaptopie,gdybymuważała,żechociażnachwilęzapewnimito
niecoswobody.Miałamjednakprzeczucie,żewywołałabymprzeciwnąreakcję:Natasza
naciskałabynamniejeszczemocniej.Aitakjużztrudemchwytałamoddech.
-Chybażartujesz.Dziesięćdniszukaniaiżadnychwyników?Myślisz,żewto
uwierzę?
Przeszłamobokniejdopokojuibeztroskousiadłamnałóżku.
-Możeszwierzyć,wcocisiępodoba-oświadczyłam.-Natejzasadziezbudowano
naszkraj.
Przycisnęładłoniedoczoła,jakbymprzyprawiałająomigrenę.Świetnie.Trochębólu
jejniezaszkodzi.Możeodechcesięjejszantażowania.
-Reed,cojest?-zapytała.-Czyżbymniewyjaśniła,cozrobię,jeślimnie
zawiedziesz?
-Ależnie,wyjaśniłaś.Znadzwyczajnąklarownością.Problemwtym,żejeśli
dziewczynycośukrywają,ukrywajątobardzodobrze.Natasza,tuchodzioNoelle.Chyba
nie
sądziłaś,żepowiesiobciążającedowodynadswoimłóżkiem?
Nataszazamilkła.Nawetonaniemogłapodważyćtegoargumentu.
-Poprostu…bądźcierpliwa-powiedziałam.
Ileczasuzajmiekomuś,ktoniemazielonegopojęciaoinformatyce,złamaniehasłado
cudzegokomputera?No,ile?
Wzięłamzestolikalekturęnalekcjeliteraturyangielskiejwnastępnymtygodniui
oparłamsięopoduszkę.
-Robię,comogę-dodałam.Otworzyłamksiążkęnapierwszejstronie.
-Więcróbtoszybciej-warknęłaNatasza.
Izanimzdążyłamprzeczytaćchoćbysłowo,zgasiłaświatło.
AHASŁEMJEST…
Podwóchporankachspędzonychnabezskutecznymwpisywaniuwszystkiego,co
wiedziałamoArianie,wokienkonaekraniejejlaptopapoczułamsiękompletnie
bezradna.
Potrzebowałamwsparcia.Jakiegośpunktuwyjścia.
Jakjednakmiałamzasięgnąćporady,niezdradzając,dlaczegojestmipotrzebna?
Nieprzestawałamzadawaćsobietegopytania,kiedypewnegodeszczowego
popołudniaszłamdobiblioteki.Opracowałamplan,aleniebyłamprzekonana,że
zadziała.
Niestety,nienasuwałmisiężadeninnypomysł.Wiedziałam,żetrzecieklasymają
wkrótce
trudnysprawdzianzhistorii;połowaBillingsiKetlarślęczałanadksiążkami.Wczytelni
skierowałamsięodrazudonajdalszychregałów,gdziedziewczynyzmojejbursyzwykle
zakładałybazę.
Strzałwdziesiątkę.Kiran,Taylor,Rose,London,Vienna,JoshiGagesiedzielirazem
przystole.Czytali,robilinotatkilubrozmawialiprzyciszonymigłosami.Jednomiejsce
było
wolne.
Notojazda.
Opadłamnakrzesłoizciężkimwestchnieniempołożyłamprzedsobąstertę
skserowanychartykułów.Wszyscypopatrzylinamniezadowolenizchwiliprzerwy.
-Cotam,Reed?-zapytałaTaylor.
-E,nic.Cholernyreferat.Osiemstronnatematostatniegoskandaluzpiractwem
komputerowym.
KiraniTaylorwymieniłyspojrzenia.Nieuwierzyłymi.Isłusznie.Niebyłożadnego
referatu.
-ChodziotęawanturęwliceumwNowymJorku?-zapytałJosh.
-Słyszałamotym!-zawołałaLondonzprzejęciem.-Ktośwłamałsiędokomputerów
wbursachizdobyładresynielegalnychstroninternetowychodwiedzanychprzezuczniów.
Kompromitacja.
-Biedakomwykasowanowszystkiemateriałypornograficzne-dodałGage.-Tonie
kompromitacja,topotwornastrata.
-Wkażdymraziejestponadsetkaartykułówotejsprawieiniewiem,jaksięprzez
nieprzedrzeć-powiedziałam.-Zwłaszczażesądośćprzerażające.Wiecie,że
dziewięćdzie-
siątprocentnastoletnichużytkownikówkomputerówwybieraoczywistehasła?Imię
chłopaka,datęurodzenia…
Spoglądalinamniewmilczeniu.Czybyłamażtakimaktorskimbeztalenciem?
-Nigdybymnieużyłczegośrówniekretyńskiego-odezwałsięGage.
-Jasne.Wolałbyśświńskiesłowapisanewstecz-powiedziałJoshześmiechem.
-Dziecinada-stwierdziłaRoselekceważąco.-Jastosujęprzypadkoweznaki.
Onie,tylkonieto.JeśliArianaposłużyłasięprzypadkowymiznakami,byłojużpo
mnie.
-Ajakjezapamiętujesz?-zapytałaVienna.
-Powtarzamjesobietylerazy,żeutrwalająmisięwgłowie.Cztery,pauza,symbol
dolara,osiem.jot.gwiazdka.Cztery,pauza,symboldolara,osiem,jot.gwiazdka…
-Och.znamyteraztwojehasło-powiedziałGage.-Dzięki,Rose.
Rosepoczerwieniała.
-Jużjestnieaktualne-burknęła.
-Wcalenie!Wcalenie!-zawołałaLondonradośnie,podskakującnakrześle.-
Wiemy,jakwejśćdotwojegokomputera,aha!
-Taaak?-zapytałaRose.-Awięcjakbrzmimojehasło?
Londonodchrząknęłaispojrzaławsufit.
-Cztery,pauza,symbollara…eee…jot…jot…Wszyscyparsknęliśmiechem.
-Cholera-mruknęłaLondonponuro.
-Nieprzejmujsię-powiedziałaVienna,poklepującjąpoplecach.-Wkomputerze
Roseraczejnieznajdziesznicinteresującego.
RosepopatrzyłanaViennęzezłościąipochyliłasięnadswoiminotatkami.
-Osobiściewolętytułypiosenek-oświadczyłaKiran.-Przypuszczam,żewiększość
wybieratakiehasła.Tytułypiosenek,filmów,książek…
Tytuły.Tak.Bardzoprawdopodobne.AskorochodziłooArianę,możetytuły
wierszy?
-Wiesz,Reed,czytałamwjakimśartykule,żemnóstwoludzizapisujeswojehasła
gdzieśpodręką-powiedziałaTaylor.-Notująjewkalendarzu,naprzykładpodważnądla
siebiedatą.Nawypadekgdybyzapomnieli.
-Serio?
-No.Jeślichcesz,poszukamusiebietegoartykułu.Niewyrzucamniczego.
Owszem,zdążyłamsięotymprzekonać.OczywiścieTaylorniemiałapojęcia,ile
czasuspędziłamjużpodjejłóżkiem.
-Iniezaharujsięprzytymreferacie-powiedziałaKiran.-Klineniejest
wymagającymbelfrem.
-Niektórzytwierdzą-dodałJosh-żezawszeczytatylkopierwsząstronę.
-Miłosłyszeć-powiedziałamzudawanąulgą.
Wszyscywrócilidoswoichksiążekizrozumiałam,żerozmowadobiegłakońca.Nie
mogłamkontynuowaćtematupiractwakomputerowego,bostałobysięoczywiste,do
czego
zmierzam.Zyskałamjednakkilkawskazówek.Terazpoprostumusiałamsprawdzić,ilesą
warte.
PRZEJRZYSTOŚĆ
Powinnambyłaprzygotowywaćsiędosprawdzianuzfrancuskiego.Powinnambyła
wkuwaćhistorięprzedpiątkowymtestem.Powinnambyłaczytaćlekturęnazajęciaz
literatu-
ryangielskiej.PowinnambyłarozmawiaćzKiranostrojuodpowiednimnaurodzinową
kolacjęzWhittakerem.TymczasemsiedziałamprzybiurkuNataszyiwpatrywałamsięw
ekranjejkomputera,szukającpotencjalnychhasełdolaptopaAriany.
StosującsiędoinformacjiotrzymanychodKiran,przeglądałamzamieszczonew
szkolnejsiecinumerylicealnegokwartalnikaliterackiego„Pióro”.Jeślihasłemdolaptopa
rzeczywiściebyłjakiśtytuł,prawdopodobniebyttotytułktóregośzwierszyAriany.Na
moje
nieszczęściewkażdymwydaniu„Pióra”Arianapublikowałaodtrzechdosiedmiu
utworów,a
zaczęłajużwpierwszejklasie.Listajejwierszyzajmowaławmoimnotesiecałąstronę.
Westchnęłam,zamknęłamoknozostatnim„Piórem”zminionegorokuikliknęłamna
linkdonajnowszegonumeruwydanegowpaździerniku.Wiedziałam,żewydrukowanow
nim
przynajmniejpięćutworówAriany.Weszłamnastronęzespisemtreściizanotowałam
tytuły:
Przejrzystość
Upadekbezkońca
Tainna
Strachnawróble
Wiekciemny
Otak,Ariananiewątpliwiebyłapogodną,beztroskądziewczyną.
Drzwipokojuotworzyłysięnagle.Tętnoskoczyłomidosetki,apotemśmignęło
jeszczewyżej,bonaproguzobaczyłamArianę,NoelleiTaylor.Zatrzasnęłamnotesi
zamierzałamzrobićtosamozlaptopem,aleuświadomiłamsobie,żewyglądałobyto
bardzo
podejrzanie.Zresztądziewczynystałyjużzamną.Noellepołożyłanapodłodzepapierową
torbę.Miałamprzeczucie,żejejzawartośćwcalemisięniespodoba.
-KorzystaszzkomputeraNataszy?-zapytałaNoelle,kładącdłonienaoparciu
krzesła,takżeprzechyliłamsiędotyłu.-Apoprosiłaśjąozgodę?Bojeślinie,spodziewaj
się
brygadyantyterrorystycznej.
-O,przeglądasz„Pióro”-powiedziałaAriana.-Szukaszwskazówek,co?
Serceprzestałomibić.Wułamkusekundycałeżycieprzemknęłomiprzedoczami.
Arianawiedziała.Potrafiłaczytaćwmyślach.
-Wskazówek?Jakich?-wykrztusiłam.
-No,wskazówekcodowłasnychtekstów.Słyszałam,żeczytaszsporoliteratury.Od
dawnasięzastanawiam,czyniemaszteżzainteresowańpisarskich.
-Och.Jasne!-zawołałam.Ariananicniewiedziała,naturalnie.Skądmogłaby
wiedzieć?-Chybamam.Zainteresowania.Nawetrozważałam,czyniezgłosićsiędo
„Pióra”.
Gdybyniechodziłoomojeprzetrwanie,corazwiększałatwość,zjakąwygłaszałam
kłamstwa,byłabywnajwyższymstopniuniepokojąca.
-Wspaniale!Chętniezobaczymytwojeprace-zapewniłaArianazuśmiechemi
zerknęłanaNoelleteższerokouśmiechniętą.-Jakąformęliteraturyuprawiasz?
Powolizamknęłamlaptopa,główniedlazyskaniachwilidonamysłu.Nienapisałam
żadnegotekstuliterackiegoodpierwszejklasyszkołypodstawowej,kiedymoje
opowiadanie
Wesołezwierzątkozostałobezlitośnieskrytykowaneprzezwszystkichmoich
sześcioletnich
kolegówikoleżanki.
-Eee…przeważnieeseje-odpowiedziałam.-Aleostatniomamzamałoczasu.
„Wamtozawdzięczam,dziewczyny-chciałamdaćimdozrozumienia.-Przezwasi
waszewymaganiamusiałamporzucićmuzę”.
-Ibędzieszgomiałajeszczemniej-oznajmiłaNoelleradośnie.
Przygarbiłamsięnakrześle.
-Dlaczego?
-Okna-wyjaśniłaTaylorniemalprzepraszającymtonem.-Sąskandaliczniebrudne.
Okna?Czywliceumniezatrudnianoosób,którychzadaniembyłomycieokien?
-Któreokna?-zapytałam,chociażjużznałamodpowiedź.
-Wszystkie-odparłaNoelle.Zpapierowejtorbywyciągnęłapłyndomyciaikilka
ścierek.-Możeszzacząćodmojego.
ZAMIĘKKA
-Będziepadać-mruknęłaAriana,spoglądającnastępnegowieczorunazachmurzone
niebo.-Musimysiępospieszyć.
Owinęłamszalikwokółszyiizbiegłampostopniachprowadzącychzbiblioteki.
MinionągodzinęspędziłamwtowarzystwieArianyipozostałychredaktorów„Pióra”,
którzy
omawialitekstynadesłanedonajbliższegonumerukwartalnika.Ponieważwpanice
wyraziłamzainteresowanieczasopismem,Arianazaprosiłamnienazebranieredakcji,
żebym
sięprzekonała,czynaprawdęchcęangażowaćsięwdziałalnośćliteracką.Teraz,
wysłuchawszytychpretensjonalnychosóbpastwiącychsięwzajemnienadswoją
twórczością,
mogłampodsumowaćwłasnewrażeniatrzemasłowami:
Niedlamnie.
Mimowszystkodoceniałam,żeArianamniezaprosiła.Najwidoczniejuznała,żewarto
podzielićsięzemnączymś,comiałodlaniejwielkieznaczenie.Och,gdybywiedziała,że
kiedypospieszniebazgrałamwnotesie,nienotowałamredakcyjnychkomentarzy,ale
nowe
pomysłynahasłodojejlaptopa…
Tegorankazamiastczyścićpodłogi,przeszukałampokójAriany,żebyprzetestować
teorięTaylornatematukrywaniahasełwkalendarzu.Stwierdziłamjednak,żejeśliAriana
ma
kalendarzlubterminarz,trzymagozawszeprzysobie.Potem,podskakującnerwowoprzy
każdymgłośniejszymszeleście,przezpółgodzinywpisywałamdojejlaptoparozmaite
słowa
klucze,któreprzyszłymidogłowy.Wszystkieokazałysiębłędne.Ogarnęłamnieponura
determinacja.Poświęciłamtemuzadaniuzbytwieleczasu.Musiałamzłamaćhasło,
choćby
potożebyniemiećpoczuciaklęski.
Lekcjeminęłymigłównienawymyślaniukolejnychpotencjalnychhaseł.Groźba
przymusowegoopuszczeniaEastonzpowoduhaniebnychwynikówwnaucestawałasię
coraz
bardziejrealna,alepowtarzałamsobie,żeprzynajmniejsięprzekonam,czydziewczynyz
BillingsdoprowadziłydowyrzuceniaLeannezeszkoły.
Taaak.Dlaczegośtakiegowartobyłosięnarażać.
Ha.
-Ico?-zapytałaAriana,kiedypędziłyśmyzpowrotemdobursy.-Jakcisiępodobało
nazebraniu?
-Byłociekawie-odparłamostrożnie.-Aleniewiem.czyodpowiadamitakie
znęcaniesięnadcudzymiwierszami.
-Czemu?
-No,poezjatonajbardziejosobistemyśliiuczucia.Chybatrzebasporoodwagi,żeby
pokazaćjepublicznie.Awyrzucaliścieokreśleniawrodzajużałosne,przyziemne,
oklepane…
Jednazautorekjestwwaszymzespoleredakcyjnym.Stwierdziłaś,żewjejwierszachw
ogóleniemaoryginalnychmyśli.Siedziałaobokimusiałategowysłuchiwać.
-Wiem.Toniełatwe-powiedziała.Przycisnęładosiebieksiążkiipochyliłasię,
walczączwiatrem.-Jeślijednakzapisujeszcośnakartceiprosiszinnych,żebyto
przeczytali,musiszbyćprzygotowananakrytykę.
-Pewnietak.Alebrzmiałototrochępodle.PrzystanęłyśmyprzeddrzwiamiBillings.
Wczołopacnęłamipierwszakropladeszczu.
-Słuchaj,Reed,jeśliniedajeszsobieztymrady,możeniepowinnaświęcej
uczestniczyćwzebraniach-powiedziałaAriananiespodziewanieszorstko.
Chwyciłazaklamkętakmocno,żepobielałyjejpalce.
-Niemówiłam,żeniedajęsobierady.Poprostu…
-Nie.Jesteśnatozamiękka-oświadczyła,patrzącmiwoczy.-Nicwtymzłego,
tylkonieudawaj,żejesteśkimś,kimniejesteś.Tostrataczasu.Twojegoimojego.
Zaraz,zaraz.Cotomaznaczyć?
Otworzyłazrozmachemdrzwiiweszła,nieoglądającsięzasiebie.Przezdługąchwilę
stałambezruchu.Czułamsiętak,jakbymdostaławtwarz.Zakogo,docholery,Arianasię
uważała?Jakimprawemodzywałasiędomniewtensposób?Nieznałamnienatyle,żeby
wiedzieć,doczegojestemzdolnalubniezdolna.
Gotowałamsięzgniewu.Najpierwsugestia,żemamcośwspólnegozezniknięciem
Thomasa,aterazto?Ocotuchodziło?
Wpadłamdoholu,myśląc,żezobaczęArianęnaschodach,alewzasięguwzrokunie
byłonikogo.Naglezauważyłam,żeobokwświetlicywygaszonowszystkielampy.
Powoli
ściągnęłamszalikipodeszłambliżej,żebyzorientowaćsięwsytuacji.Hm.Kanapyi
fotele
ustawionowkręguoboksiebie,przodemdowielkiegotelewizora.Zajmowałyjemoje
współlokatorkiwpatrzonewnajnowszyfilmzOrlandoBloomem.
Przytulnie.Doskonałyleknafrustracjępokilkudniachwaleniagłowąwmur.
-Cześć,Reed-szepnęłaTaylorzkanapy.
Kiranzamachała.Rosezuśmiechemobejrzałasięnamnieprzezramię.
-Cześć-odszepnęłamiprzysiadłamnawolnymmiejscu.Naprzeciwkomnie,przy
kominku,ArianasadowiłasięnapufieobokNoelle.Noellepodałajejkoc,nieodrywając
oczuodekranu,isięgnęładotalerzazprzekąskami.Wzięłakrakersapokrytegojakąś
czarną
maziąiwsadziłagosobiedoust.
-Cosiętudzieje?-zapytałamcicho.
-Wieczórfilmowy-wyjaśniłaszeptemRose.-Urządzamygorazwmiesiącu.
-Fajnie.
-Niedlaciebie,nowa-powiedziałaNoelległośno.-Tywracaszdomyciaokien.
Zamrugałam.
-Przecieżjeumyłam…
-Tak,isącałewsmugach-burknęłaCheyenne.
-Bierzsięraźnodoroboty-poleciłaNoelle.-Możejeszczesięzałapiesznaostatnie
pięćminutfilmu.Chociażwątpię.
Wybuchnęłyśmiechem.Całapiętnastka.Piętnastokrotneupokorzenie.Arianapatrzyła
namnieswoimibladoniebieskimioczamiiuśmiechałasięironicznie.
-Zaniesieszmitorbęnagórę,Reed?-zapytałasłodko.-Dzięki.
Wtedyzobaczyłam,żeNataszarównieżniespuszczazemniewzroku.Leciutko
kiwnęłamgłową.Wymarzonaokazjadorealizacjinaszegoplanu.Okazjadopodjęcia
walkiz
laptopem.Ariananiezdawałasobiesprawy,żewłaśniedałamicoś,cobyćmożepozwoli
mi
wreszciezłamaćjejsekretnehasło.Wręczyłamiswojątorbę.Awniejzapewneterminarz.
Uważała,żejestemzamiękka?Zobaczymy.
ZWYCIĘSTWO
GodzinępóźniejsiedziałamnapodłodzewpokojuArianyzpiekącymioczami,
sztywnymkarkiemiłupaniemwczaszce.Coparęminutzerkałamnerwowonazegarek,
zastanawiającsię,jakdługojeszczeOrlandobędzieszukałmiłości.Kwadrans?Trzy
kwadranse?
-Dalej,Reed-mruknęłamdosiebie,rozprostowujączdrętwiałepalce.
Przerzuciłamkolejnąkartkęwterminarzu.PodpowiedzTaylorokazałasię
dobrodziejstwemizarazemprzekleństwem.Początkowozamierzałamszukaćwskazówek
pod
datąurodzinAriany,aleuświadomiłamsobie,żeniewiem,któregodniaurodziłasięmoja
koleżankazBillings.Wertowałamwięcterminarzstronazastroną,zakładając,żeważne
dni
będąwnimjakośzaznaczone.
Myliłamsię.WterminarzuArianyniebyłonicoczywistego-pozatym,że
właścicielkalubiwnimbazgrać.Każdastronabyłazapełnionapospiesznienotowanymi
fragmentamiwierszy,nawpółuformowanymipomysłami,tytułami.Taktuiówdzie
znalazłamtytuły,aleniepotrafiłamrozstrzygnąć,czyumieszczonojepodszczególnie
istotną
datą.Dlategoprzezgodzinęwstukiwałamdokomputeraprawiekażdesłowo,naktóresię
natknęłam.
Wkrótceztrudemporuszałampalcami.Wczesnyatakartretyzmu.Jedynyrezultat
moichstarań.
Postanowiłampróbowaćjeszczeprzezkwadrans,apotemdaćsobiespokójzlaptopem
iprzynajmniejprzetrzećszybyuNoelleiAriany(wedługmnie,zupełnieczyste),żebynie
na-
razićsięnazarzutzaniedbaniazleconejpracy.
Dotarłamdokwietnia.Podpiątkąwidniałojednosłowo.Odetchnęłamizaczęłam
stukaćwklawisze.
Opaska,o-p-a-s-k-a.Enter.
„Błędnehasło!”-odpowiedziałkomputer.
Okej…dalej.Walnięte,w-a-l-n-i-ę-t-e.Enter.
„Błędnehasło!”
Jęknęłam.Przerzuciłamkilkakartek,szukającczegośchoćodrobinęniezwykłego.
Ostatnidzieńmiesiąca.Poddatątrzydziestegokwietniazobaczyłamsłowo„dom”
zapisane
wielkimiczerwonymiliterami.Apodspodem,drobniejszympismem,tytułjednegoz
najnowszychutworówAriany:Tainna.Wierszopublikowanywpaździernikowym
„Piórze”.
Przezchwilęsiedziałambezruchu.Ręcemidrżały.Okej.Tainna.Dwasłowa.
t-a[spacja]i-n-n-a.Enter.
„Błędnehasło!”
Gdzieśoboktrzasnęłydrzwi.Serceskoczyłomidogardła;niemogłampodnieśćsięz
podłogi.Zamarłam,nadsłuchując.Kroki.Corazbliżej…
OBoże,nie!Rzuciłamsiędokufra,omałonieupuszczająckomputera.Niebyło
szans,żebymzdążyławłożyćwszystkonamiejsce…
Krokiminetydrzwiistopniowosięoddaliły.Opadłamnapodłogę,całasiętrzęsąc.
Wiedziałam,żepowinnamnatychmiastwpakowaćwszystkozpowrotemdokufrai
odejść.
Kiedyjednaktrafiłabymisięznowutakdoskonałaokazja?
Zociąganiemotworzyłamlaptopa.Pomyślałam,żespróbujęostatniraz.
Tainna.Jednosłowo.
t-a-i-n-n-a.Enter.
Komputerzapikał.Znieruchomiałam.
Zaszumiałdysktwardy,okienkologowaniazniknęłoinatlefotografiibezchmurnego
niebapojawiłysiędwanajpiękniejszesłowa,jakiekiedykolwiekwidziałamnaekranie
komputera:
„Witaj,Ariana!”
Złamałamhasło.Niesamowite.Złamałamhasło.Ranyboskie-udałosię!Miałam
ochotęskakać,wrzeszczećzradościiwycinaćhołubce.Biorącjednakpoduwagę
skrzypiącą
podłogęipiętnaściedziewczynwnabożnymmilczeniuwpatrzonychwOrlandaBlooma
dwa
piętraniżej,niebyłbytonajlepszypomysł.
„Nietraćgłowy,Reed!”
Wygrzebałamztorbydyskietkę,którąwzięłamzesobąwnikłejnadziei,żewreszcie
natknęsięnacośwartegoutrwalenia.Włożyłamjądostacjilaptopaipróbowałam
zapanować
nadoszalałymbiciemserca.Mogłobyzagłuszyćdźwiękidobiegającespozapokoju,anie
chciałamryzykowaćwpadki.Nie,zwłaszczanieteraz.
Napulpiciebyłokilkaikonfolderówoznaczonychkolejnymilatami.Kliknęłamna
ostatniąznichiotworzyłasiędługalistaplikówtekstowych.Wiersze.Setkiwierszy,
niektóre
ztytułamiznanymimiznumerów„Pióra”.Czyktóryśznichzawierałobciążające
dowody?
Czygdzieśmiędzywierszamikryłsiędokumentświadczący,żeArianaprzyczyniłasiędo
usunięciaLeannezliceum?Niemiałamczasunaprzeglądaniekilkusetstronpoezji!
Przewinęłamokienkowdół,szukając,samaniewiedziałamczego.Nasamymdole
zobaczyłampojedyncząikonęfolderu.Folderwfolderze.Zatytułowany„Projekty”.
Hm.Ciekawe.Kliknęłamdwarazy.Wewnątrzbyłynastępneplikitekstowe,każdy
opatrzonyinicjałami:„PW”,„LA”,„IP”,„NL”,„KI”,„TL”,„LS”.
„LS”.LeanneShore.
PlikdotyczącyLeanne.
Wgłębiduchachybazawszesądziłam,żetoniemożliwe.Niemożliwe,żebyNoellei
ArianawłaściwiebezprzyczynydoprowadziłydowydaleniakogośzEaston.Aoto
znalazłam
potwierdzenieniemożliwego.Zarazmiałamujrzećdowód.
Zwahaniemkliknęłamnaikonę.NaekraniepojawiłsiędokumentWorda.Ugóry
słowa:„letniaszkoła”,poniżej:„łacina5.08”.Omałoniewybuchnęłamśmiechem.Ariana
uczęszczaławsierpniunakursłaciny.Wletniejszkole.
NiemiałotożadnegozwiązkuzLeanne.Arianabyłaniewinna.
Odetchnęłamizamknęłamdokument.Przezchwilęnadsłuchiwałam,alenakorytarzu
panowałacisza.NajwyraźniejOrlandonadalroztaczałswojewdzięki.Postanowiłam
spraw-
dzićpozostałeplikiwfolderze,tylkodlazaspokojeniaciekawości,skorodotarłamjużtak
daleko.Wybrałamplik„PW”-listężeńskichimioninazwisk,przyktórychzapisano„tak”
lub
„nie”;podspodembyłyjakieścyfry.MożeArianapomagałamatcewurządzeniu
przyjęcia
dlajejznajomych?
Następnymplikiembyło„la”.Kliknęłam-isercemizamarło.
Kiedyumieram,Faulkner,1930.
Niewidzialnyczłowiek,Ellison,1947.
Ściąga.Zapisanedrobnączcionkątytułylekturznazwiskamiautorówidatami
wydania;sądzączinformacji,przygotowanenasprawdzianzliteraturyamerykańskiejw
czwartejklasie.WłaśniepodczastakiegosprawdzianuLeanneShoremiałazłamaćkodeks
honorowyEaston.Adowodemjejprzestępstwabytyściągi.
WielkiBoże.Jeślispis,którywidziałamprzedsobą.pojawiłsięnaściągach
obciążającychLeanne,podejrzeniaNataszybytysłuszne.Noelleijejprzyjaciółkiwrobiły
Leanneispowodowałyusunięciejejzeszkoły.Aledlaczego?Dlategożeirytująco
przypochlebiałasięNoelle?Czytobyłpowód,żebykomuśzniszczyćżycie?
Niecierpliwieotworzyłamplik„ki”.Jakmożnabyłosięspodziewać,zawierał
skopiowanewiadomościzkomunikatorainternetowego,głównierozmowyArianyi
Noelle.
Przejrzałampoczątkowekomunikaty.Wyglądałycałkiemzwyczajnie-plotkiolekcjachi
imprezach.
Apotemzobaczyłamwłasneimięitchumizabrakło.
*Ariana*:Czylijesteśmyzdecydowane.
Noalle_1:ABSOLUTNIE.ChcemyReed,tak?
*Ariana*:Tak.Lattimerjużspacyfikowaną.Kiranzałatwiłajejwejściówkęnawyprzedaż
kolekcji
Manolo.
Noelle_1:Świetnie!Lattimerniepiśnieanisłowa.Ściągisą?
*Ariana*:Są.Tylkopowiedzgdzieikiedy.
Noelle_1:JUTRO.Reedbędzietujeszczeprzedweekendem.ALeannewylatuje.Coza
szczęście!
*Ariana*:Paskudnejesteśmy.
Noalle_1:Asamopoczuciecudowne.
Niemogłamsięruszyć.Niemogłamdrgnąć.Niezareagowałabym,nawetgdybydo
pokojuwpadłapiętnastkamoichwspółlokatorek.
Dziewczynyzrobiłytodlamnie.ŻebyzapewnićmimiejscewBillings.Wszystko
zorganizowanozmyśląomnie.
Cośzaskrzypiałonaschodachinagleożyłam.Niebyłoczasunarozważania.
Pospiesznieprzekopiowałamnadyskietkęwszystkieopisaneinicjałamipliki-na
wypadek
gdybyzawierałyjeszczecośgodnegoprzeczytania.Wepchnęłamdyskietkędokieszeni
dżinsów,zatrzasnęłamlaptopaispakowałamkufer.Właśniewsuwałamgodoszafy,kiedy
usłyszałamgłosynaparterze.Wieczórfilmowydobiegłkońca.Zamknęłamszafęi
wybiegłam.
Wiedziałam,żedziewczynybędąnagłównychschodach,popędziłamwięcdowyjścia
ewakuacyjnego.Ciężkousiadłamnapierwszymstopniuiusiłowałamzłapaćoddech.
Leannepogrążonozmojegopowodu.Przezemniewyleciałazeszkoły.Przezemnie
Nataszabyłatakzdeterminowana,żezdecydowałasięnaszantażiszpiegowanie
współlokato-
rek.Wszystkoprzezemnie.Potożebymmogłatuzamieszkać.Żebymzostaładziewczyną
z
Billings.
Tobyłochore,obrzydliwe,podłe.Zostałojednakzaaranżowanezewzględunamnie.
Niktnigdyniezrobiłdlamnieczegośpodobnego.Dziewczynyogromnieryzykowały,
żeby
ściągnąćmniedoBillingsizapewnićmijakąśprzyszłość.Byłampełnaodrazy,owszem,
ale
teżprzyjemniezaskoczona.
Ajaksięimodwdzięczyłam?Przetrząsnęłamichpokoje.Odkryłamichbolesne
tajemnice.
Zdradziłamswojeprzyjaciółki.Wstyd.
Pozostawałyjednakdręczącepytania.Dlaczegodziewczynychciałysięzemną
zaprzyjaźnić?DlaczegowogólesprowadziłymniedoBillings?Jakimiaływtyminteres?
Po
cozrobiłymnieswojąwspółlokatorką?Potożebymnąswobodniedyrygować?Bez
sensu.
Kompletniebezsensu.
Tużnademnątrzasnęłydrzwi.Poderwałamsięipognałamnadół.Musiałamwrócić
doswojegopokojuiporządniepomyśleć.Zdobyłamposzukiwanedowody.Miałamjużto,
czegopotrzebowałaNatasza.Pytaniebrzmiało:czypodzielęsięzniąswojąwiedzą?
PODEJRZLIWOŚĆ
Następnegodniarano,kiedyNataszazniknęławłazience,pospieszniewłożyłam
dżinsyibluzę,spięłamwłosywkońskiogoniwyśliznęłamsięnakorytarz,jaknajciszej
zamykajączasobądrzwi.Wstałamwcześnieiponownieumyłamoknanaparterze,żeby
tylko
uniknąćprzebywaniawpobliżuNataszy,kiedyzadzwonijejbudzik.Teraznatomiast
miałam
doskonałąokazję,żebywymknąćsięzbursy,zanimNataszazapyta,czypoprzedniego
wieczoruodkryłamcośinteresującegowpokojuNoelleiArianyizanimpozostałe
współlokatorkiwynajdądlamnienastępneporanneobowiązki.
Dzieńbyłpochmurnyichłodny.Nadziedzińcunarzuciłamnasiebiepłaszczi
wystukałamnakomórcenumerpokojuThomasa.Wokółpanowałagrobowacisza.Zust
wydobywałymisięobłokipary.Nagietkirosnącewzdłużalejkipochylałysiępod
ciężarem
szronu,którypokrywałichpłatki.Ztrudemzapięłamguzikipłaszczazgrabiałymi
palcami.
Joshodebrałpopiątymsygnale.
-…lo?-wymamrotał.
Jeszczesięnieobudził.
-Josh.przepraszam,żedzwoniętakwcześnie…
-Ktomówi?
-Reed.
Nagleodniosłamwrażenie,żektośmnieobserwuje.Zatrzymałamsięnaskrzyżowaniu
alejkiprowadzącejdożeńskichburszalejkądobibliotekiirozejrzałamsięuważnie.
Dziedziniecbyłpusty,jeślinieliczyćwiewiórkiskaczącejpodławkami.
-Reed?-zapytałJosh.-ChodzioThomasa?Odezwałsiędociebie?
-Nie,alemuszęztobąoczymśporozmawiać.Mógłbyśprzyjśćdostołówkizajakieś
piętnaścieminut?
-Eee…jasne.Jużsięzbieram.
-Dzięki.
Wchwilikiedywyłączyłamkomórkę,poczułamdreszczprzebiegającymipoplecach.
Odwróciłamsięiomałoniewrzasnęłam.DetektywHauerbyłpółtorametraodemnie.
Zakrztusiłamsięizaczęłamgwałtowniekaszleć.Hauerpodszedłdomnieze
zmarszczonymi
brwiami,powiewającpołamiczarnegotrencza.
-Wszystkowporządku,pannoBrennan?-zapytał.
PannoBrennan.Pamiętałmojenazwisko.Przezostatniedwatygodnierozmawiałz
kilkusetosobami,apamiętał,jaksięnazywam.Niedobrze.
-Tak,wporządku-wysapałam.-Trochęmniepanwystraszył.
-Przykromi-powiedział,choćniewyglądałnazmartwionego.-Ranochętnie
spaceruję.Topomagamirozjaśnićumysł.
-Naprawdę?-zapytałam,bonicinnegonieprzyszłomidogłowy.-Wspaniale.
-Aty,Reed?-Ja?
-Coturobiszotejporze?Dawnetodzieje,przyznaję,alemamwrażenie,żejako
nastolateklubiłemsobiepospać.
-Och,wiepan,jestemindywidualistką-powiedziałamześmiechemirozłożyłam
ręce.
Zachowywałamsięjakoszalałystrachnawróble.
-Zkimrozmawiałaś?-zapytał,patrzącnamojąkomórkę.Zatarłzmarzniętedłonie.
-Ach…
Niewidziałampowodu,żebykłamać.
-…zJoshem.JoshemHollisem.Mamysięspotkaćwstołówce.
-ZewspółlokatoremThomasaPearsona?-zapytał,unoszącbrwi.-ZtymJoshem
Hollisem?
Dlaczegomówiłtotakpodejrzliwie?Czemu,udiabła,niemiałabymsięzobaczyćz
Joshem?Wzruszyłamramionami.
-Nieznaminnego-odparłam,apotemzprzesadnymniepokojemspojrzałamna
zegarek.-Oj,muszęiść,bosięspóźnię.Miłegospaceru!
-Smacznegośniadania-odpowiedział,przyglądającmisięzmrużonymioczami.
-Dziękuję!-zawołałammożliwiebeztrosko.Beztroskachybaminiewyszła.
Przecinającdziedziniec,ciągleczułamnasobiejegowzrok.Ztrudempowstrzymywałam
się
odzerknięciaprzezramię.Kiedydotarłamwreszciedostołówkispoconaze
zdenerwowania,
niemogłamznieśćtegoanichwilidłużej.Przystanęłam,udając,żeszukamczegośw
torbie,i
spojrzałamkątemokanaskrzyżowaniealejek.Owszem,detektywHauerstałnadalna
środku
dziedzińca.Stałimnieobserwował.
IDEALIZM
Porazpierwszyodwieludnimogłamwkolejceprzybufeciepołożyćnatacy
wyłącznieto,cosamachciałamzjeść.Wiedziałam,żekiedywstołówcepojawiąsię
dziewczynyzBillings,będęmusiaławrócićdoogonkaizrealizowaćichliczne
zamówienia.
Naraziejednakcieszyłamsięswobodą.Zasługiwałamnaniąpotymwszystkim,przezco
przeszłamtegoranka.
Dwaplasterkibekonu,grzankazmasłem,miseczkasłodkichpłatkówśniadaniowych.
UsiadłamprzystoleBillingsizaczęłamodgrzanki,żebyuspokoićwzburzonyżołądek,
zanim
wchłonętłuszczeicukry.Przestronnastołówkabyławciążtakpusta,żemogłam
obserwować
drobnepyłki,którewirowaływpromieniachsłońcawpadającychprzezświetlik.
Patrzyłam,
jakJoshstajewkolejceprzybufecieipochwilipodchodzidonaszegostołuzkawąi
trzema
ciastkaminatacy.
-Ronęzciekawości-powiedział,siadającnakrześlenaprzeciwkomnie.
Odgryzłkawałekciastkazcynamonem,rozsypującwokółrdzawyproszek.
Zauważyłam,żewłosyzjednejstronyprzylegająmupłaskodogłowy,azdrugiejsterczą
na
boki.Notak:kilkanaścieminutwcześniejspałsobiewnajlepsze.Namojąprośbęporzucił
przytulne,ciepłełóżko.
-Josh,przypuśćmy…
Odłożyłciastkonatalerz.
-Uwielbiamsłowo.przypuśćmy”-powiedział,opierającłokcienastole.
Zaśmiałamsię.
-Nowięcprzypuśćmy,żejedenzchłopakówwtwojejbursiezłamałkodeks
honorowyiwjakiśsposóbsięotymdowiedziałeś…doniósłbyśnauczycielom?
Zmarszczyłbrwi.
-Oczywiście,wiem-dodałampośpiesznie-żejesteśzobowiązanyimdonieść,alew
rzeczywistości…zrobiłbyśto?
-Absolutnietak-stwierdził,kiwającgłową.
-Naprawdę?
Drzwisięotworzyłyiweszłagrupauczniów.Stołówkapowolizaczynałasię
zapełniać.
-Tak.Niemamwątpliwości.Podpisałaśumowę,jakmywszyscy.Pewniezabrzmito
pompatycznie,alepodpisanieumowycośdlamnieznaczy.Kiedysiędoczegoś
zobowiązu-
jesz,niepowinnaścofaćdanegosłowa.Zresztątoniebyłobywporządku.Jeśliktoś
postąpi
niewłaściwie,musipogodzićsięzkonsekwencjami.
Aniechto.Joshtraktowałsprawębardzoserio.Zjakiegośpowoduzrobiłomisię
nieswojo.
-PanieHollis,proszęopisaćmiswojeprawdziweodczucia-zaproponowałam
żartobliwie,żebyrozładowaćnapięcie.
-Jegoprawdziweodczuciasąkretyńskie.
Zaskoczenipodnieśliśmywzrok.PrzynaszymstolezatrzymałsięWhittaker.
-Bezobrazy-rzuciłdoJosha.
-Och…bezobrazy-odparłJoshlekkimtonem.
Przysunąłsiędostołu,żebyumożliwićWhittakerowiprzejście.Whittakerusiadłna
sąsiednimkrześle,łyknąłsokugrejpfrutowegoioblizałwargi.
-Niezamierzałempodsłuchiwać,alemówiliściedosyćgłośno-wyjaśnił,opierając
nadgarstkinakrawędzistołujakdobrzewychowanychłopiec.-Reed,jeślirzeczywiście
ktoś
wBillingsposłużyłsięściągą…wżadnymrazieniewolnociinformowaćnauczycieli.
-Cotakiego?-wyjąkałJosh.
-Twojaopiniajestnieconaiwna,niesądzisz?-zapytałgoWhittaker.-Atakże
obłudna.
Joshskrzyżowałramionanapiersi.
-Noproszę.Jeszczesięniezaczęłoporannenabożeństwo,ajużnazwanomnie
naiwnymobłudnikiem.Tocidopiero.
-Dziwiszsię?Siedzisztuitwierdzisz,żetrzebaponosićkonsekwencjeniewłaściwego
zachowania,aczyzareagowałeśkiedyśnadilerskądziałalnośćswojegowspółlokatora?
Wydałomisię,żeprzezstołówkęprzeleciałmroźnypowiew.Dostałamgęsiejskórki.
Joshpobladł.
-Nietwojasprawa-warknął.
-Przeciwnie,moja,skoropróbujeszuczyćReedhipokryzji.Zadowolony,że
skutecznieuciszyłJosha,Whittakerobróciłsiędomnie.
-Reed,niezrażajdosiebiemieszkanekBillings.Posłuchajmojejrady.Niedziałaj
przeciwkonim,jeślichceszmiećjakieśżyciepoopuszczeniuEaston.Takajest
rzeczywistość.
PrzełknęłamślinęispojrzałamnaJosha.Potrząsnąłgłową,alesięnieodezwał.
Uświadomiłamsobie,żeWhittakertrafnierozpoznałpowód,dlaktóregoopiniaJosha
wprawiłamniewzakłopotanie.NiemalodpierwszegodniawEastonsłyszałam,że
dziewczynyzBillingsmająprzedsobącudownąprzyszłość.Wszystkoopierałosięna
właściwychkontaktach.Dziękikontaktommożnabyłodotrzećwszędzie.Czygdybym
doniosłanaNoelleijejgrupę,mojecennekontaktyzostałybyzerwanenazawsze?Czy
zdobytaprzezemniepozycjamieszkankiBillingsautomatyczniestraciłabyznaczenie?
-Wiesz,żemamsłuszność-oświadczyłWhittaker.-Poznajętopotwoichoczach.
-Wybaczcie-powiedziałJosh,wstając.-Nagledostałemmdłości.
Wziąłciastkoztalerzainieoglądającsię,ruszyłdodrzwi.Whittakerwestchnął.
-Jeszczesięnauczy.Kiedyś.
Obserwowałam,jakWhittakerpakujesobiejajecznicędoust,iogarnęłamnie
straszliwaniechęć.Nawetjeślimiałrację,jegowszechwiedzącytonbyłniedozniesienia.
Znalazłsię,mędrzecjeden.
-Askorozostaliśmysami…-zacząłiprzesiadłsięnakrzesłoJosha,naprzeciwko
mnie.-Reed,wszystkojużzałatwionenapiątkowywieczór.Przyjadępociebieoszóstej.
PowinniśmybezkłopotuzdążyćdoBostonu.Jużniemogęsiędoczekać.
Patrzyłnamnietak,żeprawieotrząsnęłamsięzodrazą.Woczachmiałpożądanie-
wyraźne,oczywiste.Wierzył,żepiątkowarandkaskończysiętaksamojaknaszanocna
roz-
mowawlesie.
No,zapewnewolałbyuniknąćtegokawałkazrzyganiem.
-Cieszyszsię?-zapytał.
JodlaThomasa.PotożebyśdostałasięnaDziedzictwoimogłasięzobaczyćz
Thomasem”.
-Jasne-odpowiedziałamsłabo.
Ująłmniezarękęiukryłjąwswoichdużych,niezdarnychdłoniach.Nagle
przypomniałamisięinnaparadłoni.szczupłych,alemocnych,wprawnychiczułych.Para
dłoni,którychdotykzawszebyłdlamnienajwyższąprzyjemnością.
Zerknęłamwbokiprzysąsiednimstolezobaczyłamkilkatrzecioklasistek,które
przypatrywałymisięzazdrośnie.Wiedziały,cooznaczagestWhittakera:byłamokrok
bliżej
towarzyszeniaWhittakerowipodczasDziedzictwa,one-okrokbliżejpozostaniawbursie
w
nocHalloween.
-Możezatrzymamysięgdzieśpokolacji-wymruczałWhittaker,lekkosięrumieniąc.
-Gdzieś,gdziebędziemytylkowedwoje.
Nacisnąłmojądłońkciukiem.Cofnęłamrękę.
Niemogłamtegozrobić.Niemogłamgodzinamisiedziećznimwsamochodzie,
niepokojącsię,kiedyprzystąpidodziałania,kiedypoczujęnaustachjegowargi.
Whittaker
byłprzemiłymchłopcem-niezdarnym,pełnymnajlepszychchęcichłopcem,którybardzo
się
starał.Doskonaletorozumiałam.Problemwtym,żestarałsięoniewłaściwądziewczynę.
-Cośnietak?-zapytałzszerokootwartymioczami.
-Nie,nie-odpowiedziałam.-Tylkoprzypomniałamsobie,żezostawiłamwpokoju
notatkidohistoriii…ipowinnamjemiećnalekcji.Muszęiść.
-Och.Oczywiście.Zobaczymysiępóźniej?Podniósłsięzkrzesła,jakprzystałona
dżentelmena.
-Jasne-zapewniłam.-Zprzyjemnością.Narazie.Kiedyjednakszłamdodrzwi,w
myślachtworzyłamnowyplan.MusiałistniećjakiśsposóbdostaniasięnaDziedzictwo
bez
pomocyWhittakera.Poprostumusiał.
PRZEDIMPREZĄ
WieczoremprzystanęłamprzeddrzwiamipokojuNoelleiAriany.Przedchwilą
usłyszałamgłosydochodząceześrodkaizatrzymałamsięodruchowo;teraz,kiedy
poznałam
niektóretajemnicedziewczyn,miałamogromnąochotędowiedziećsięczegośjeszcze.
Zza
drzwidocierałyjednaktylkoniewyraźnedźwięki,apozatymprzypomniałamsobie,że
przyszłam,abypoprosićdziewczynyoprzysługę.Podsłuchiwanieraczejniezjednałoby
mi
ichsympatii.Wyprostowałamsię,odetchnęłamizapukałam.
-Entrez!-zawołałaNoelle.
Wpokojuzgaszonolampy,anawszystkichdostępnychpowierzchniachustawiono
płonąceświece,którenapełniałypowietrzezapachempiżma.Noelle,Ariana,Kirani
Taylor
siedziałyrazemwpiżamachiszlafrokach:Taylornakrześle,pozostałenałóżkuAriany.
ArianauniosłakieliszekiKirannalaładoniegoczerwonegowina.
-Reed!Miłocięwidzieć!-powiedziałaNoelleradośnie.-Chodź,napijsięznami.
Gramyw„Nigdynie…”.
„Nigdynie…”?Czytedziewczynyniemiałypilniejszychzajęćniżgraw„Nigdy
nie…”?Byłśrodektygodnia.Czyniepowinnyczytaćlektur,pisaćreferatówlubmoże
planowaćpozbyciasięzeszkołykolejnejniewygodnejosoby?Ztyłu,wszafieAriany,
wyczuwałamobecnośćtajnegolaptopa,jakbykuferzostałzanurzonywsubstancji
radioaktywnejijarzyłsięterazwciemności,drwiączemnie.Przypominającmiotym,co
zrobiłam.Coodkryłam.
-Nigdynie…upiłamsięinieprzekupiłampilotamojegoojca,żebyzabrałmniedo
Rzymunaprawdziwąpizzę!-oświadczyłaTaylor.
-Och!-zaśmiałasięNoelle.Kiranskrzywiłasięlekko.
-Nienależywdawaćsięwtakieszczegóły-powiedziała.OjciecTaylormiałwięc
pilota.Miałpilota,którynażądaniebyłgotowyleciećnatychmiastdoRzymu.
-Reed!Atyczegonigdyniezrobiłaś?-zapytałaNoelle.
-Właściwietochciałamzwamioczymśporozmawiać.
-Dopierokiedyusłyszymytwoje„Nigdynie…”-powiedziałaArianaioczyjej
zabłysły.
Wspaniale.Niemajaknistąd,nizowądznaleźćsięnacelowniku.Desperacko
szukałamwmyśliczegoś,coniebrzmiałobycałkiembeznadziejnie.
-Nigdynie…uprawiałamseksuwsamochodzie-powiedziałamwreszcie.
Noelle,KiraniTaylorwybuchnęłyśmiechem.Arianajednakniewyglądałana
rozbawioną.
-Cojest,Ariana?-zapytałaKiranzezdziwieniem.-Tyteżnie?Nawetwlimuzynie?
Awiesz,bywająnadzwyczajwygodne.
-Chybazacznęcięnazywaćcnotką-dodałaNoelle.Arianawestchnęła,jakby
znużonaprzyziemnościąprzyjaciółek,iodstawiłakieliszek.
-Oczymchciałaśporozmawiać,Reed?-zapytała.
-Och…poprostu…chodzioDziedzictwo.Wymieniłymiędzysobąspojrzenia.
-Weźsobiekrzesło-zakomenderowałaKiran.
PodeszłamdobiurkaNoelle,zdjęłamzjejkrzesłastertęswetrówzkaszmiru,jedwabiu
iangoryiwróciłamdołóżkaAriany.Dziewczynyobserwowałymniezeskupionąuwagą.
Dziwne.
-Wczymproblem?-zapytałaNoelle.
Założyłanogęnanogęipochyliłasiędoprzodujakzatroskanagospodyniprogramu
talk-show.Tyleżeżadnaoglądanaprzezemniegospodynitalk-showniemachała
kieliszkiemwinaprzedoczamipublicznościwstudiu.
-Whittakerjeszczecięniezaprosił?
-Nie.Nieotochodzi-odparłam.-Napewnomniezaprosi…
-Och,cóżzawybujałeego-mruknęłaKirankpiąco.Zignorowałamjejkomentarz.
-Poprostu…wolałabymznimniejechać.Czyżadnazwasniemożemniezaprosić?
Noelle?
Noelleprychnęła.Wyprostowałasięiodrzuciławtyłgęsteciemnewłosy.
-Reed,nawetmyniemożemywszystkiedostaćsięnaDziedzictwobezczyjejś
pomocy.
Gapiłamsięnaniąbezsłowa.DziewczynyzBillingsniemogłybezpomocydostać
sięnaDziedzictwo?Absurd.Ktoodmówiłbyimwstępunaimprezę-jakąkolwiekimprezę
-
któraprzypadłaimdogustu?
-Dajspokój-wykrztusiłamwkońcu.
NoelleiArianaparsknęłyśmiechem.Kiran,zarumieniona,skubałaskórkęprzy
paznokciu.Taylornieruchomymwzrokiemwpatrywałasięwswójkieliszek.
-Niesłyszałaś,jaktłumaczyłamprzedkilkomadniami?-zapytałaNoelle.-
Dziedzictwotoimprezazamknięta,osurowychzasadach.Reed,jestemjedyną
mieszkanką
Billings,któramaprawoprzyprowadzićosobętowarzyszącą.
-No,jestjeszczeCheyenne-poprawiłająTaylor.
-Ach.rzeczywiście.Cheyenne.Potomkiniamerykańskichrewolucjonistów.Czemu
ciągleoniejzapominam?
Ariana,KiraniTaylorzachichotały,jakbydoskonalewiedziały,dlaczegoCheyenne
niejestgodnazapamiętania.Następnasprawa,wktórąmnieniewtajemniczyły.
Skoncentro-
wałamsięjednaknaistocierzeczy.
-Niemówiszpoważnie,Noelle.Jakto.niemożecieprzyprowadzićswoich
chłopaków?
-Jamogę-odpowiedziała.-IprzyprowadzamDasha.
-ToDashsambysięniedostał?
Niewiarygodne.Dash,którypouczałmnieoregułachDziedzictwa.Dash
przemawiającydomniezwysokościswojejuprzywilejowanejpozycji.
-Skąd!-powiedziałaNoelle.-Jestdopierodrugimpokoleniemwprywatnejszkole.
JegodziadekchodziłdojakiegośpaństwowegoogólniakanaBronksie.
-Alezanimskończyłdwadzieściadwalata-wtrąciłaKiran-zarobiłswójpierwszy
milion.Whandlunieruchomościami.
-PoprośDasha,tokiedyściopowie.Budującahistoria-mruknęłaNoellezgryźliwie.
-AkogoprzyprowadzaCheyenne?-zapytałam,chociażniemiałamzłudzeń,że
Cheyennesięnademnązlituje.
-SwojegoabsztyfikantazBostonu-odpowiedziałaKiran.-Jakonmanaimię?
Dureń?
-Dougray-powiedziałaArianazdoskonalenaśladowanymwyniosłymbostońskim
akcentem.
-Nieznamykogośjeszcze,ktomaprawodoosobytowarzyszącej?-zapytałamz
nadzieją.
-TylkoGage’a.AonzabieraKiran.
-Właśnie.MambyćdziewczynąGage’aCoolidge’a-westchnęłaKiran.-Jużsięnato
cieszę.
-Takącenępłacąnowicjusze-powiedziałaNoelle.Widzącmojązdumionąminę,
wyjaśniłateatralnymszeptem:
-Pierwszepokolenie.Och!Aletytakże,prawda?
-Przykronam,Reed,nicniemożemyporadzić-powiedziałaAriana.
-WłaśniedlategoprzedstawiłyśmycięWhittakerowi-dodałaNoelle.-Jesttwoją
jedynąszansą.
-Chwileczkę.Kiran,tyniemożeszsiędostaćnaDziedzictwo?Przecieżjesteś
supermodelką!-zawołałam.
Kiranzaśmiałasięszyderczo.
-Słonko,nawetScarlettJohanssonbysięniedostała,jeśliWhittakerniedałbyjej
zaproszenia.
Spojrzałanamnieznacząco.Jakbymówiła:„Chceszbyćnatejimprezie?Tonie
schrzańokazji”.
Noellewstałaipochyliłasięnademnątak,żejejtwarzznajdowałasięokilkanaście
centymetrówodmojej.Próbowałamodwrócićwzrok,żebyniepatrzećjejprostowoczy,
ale
wtedyzerknęłamwdekoltjejkoszulinocnejiomałoniespłonęłamzzażenowania.
-Reed,kiedywreszciezrozumiesz,żeniczegonierobimybezprzyczyny?-zapytała,
kładącmidłońnaramieniu.
-ZapoznałyśmycięzWhittakerem,żebyśmogłasiędostaćnaDziedzictwo.Nie
chcemytamjechaćbezciebie.
Poczułamnagleciepłowsercu.-Toznaczypojedziemy,aleniechętnie-dodałaKiran
zchichotem.
Noellewyprostowałasięipodeszładookna.Przezchwilęspoglądałanadziedziniec,
popijającwino,apotemodwróciłasiędomnie.
-Nowięc?Jakbędzie?
Noellechciała,żebymwzięłaudziałwDziedzictwie.Thomaswybierałsięna
Dziedzictwo.Mniesamązżerałaciekawość:wkońcuteżbyłamczłowiekiem.Aimpreza,
na
którąKiranniemogłasiędostaćdziękiswoimdługimnogom,musiałabyćniezwykle
interesująca.
OdetchnęłamipopatrzyłamnaKiran.
-Mogłabyśpożyczyćmijakieściuchynapiątkowywieczór?Mamrandkę.Z
Whittakerem.
MÓJRYCERZ
WpiątekwieczoremLattimerodprowadziłamnienaspotkaniezWhittakerem,
postukującraźnoobcasaminadziedzińcu,choćitakporuszałyśmysięwślimaczym
tempie.
Najwyraźniejwobrębiekampusupotrzebowałamprzyzwoitki,alepozakampusem
mogłam
przebywaćzWhittakeremsamnasam.Niewykluczone,żeLattimerwolałasięupewnić,
czy
niewsiądędojakiegośwesołegoautobusuzmierzającegonabalangęwMontrealu.Miała
dopilnować,żebymnieopuściłaterenuszkołyznikiminnymopróczWhittakera.
WciuchachpożyczonychodKiranwyglądałamnaprawdęnieźle.Tak,nawetja
musiałamtoprzyznać.KiranwybraładlamnieeleganckączarnąsukienkęodCalvina
Kleina,
odsłaniającąplecyisięgającątużnadkolana,zwąskimipaskamiwokółszyi,które
podkreślałymojeramionamuśniętesamoopalaczemdlanadaniaim„zmysłowego
blasku”.Na
sukienkęnarzuciłamzłocistyżakietodCocoChanel,awuszywpięłamkolczykiz
brylantami,prezentodWhittakera.Kirannalegała,żebymzrobiłasobiewyrafinowaną
fryzurę,akiedysięokazało,żemojezdolnościniewykraczająpozakońskiogoniprosty
warkocz,poświęciłamiprawiegodzinę,coprawdautyskując,izebrałamojewłosyw
wymyślny,luźnyiseksownykok.CałościdopełniałyczarnepantofelkiodBlahnika.
Rezultat?Mogłampróbowaćswoichsiłnawybiegudlamodelek.
Szkoda,żeczułamsię,jakbymszłanaszafot.
-Zyskałaśszczególnyprzywilej,Brennan-powiedziałaLattimer,kiedymijałyśmy
Bradwell.Podniosłakołnierzpłaszcza,żebyochronićsięprzezzimnem.-PaniWhittaker
nie
wyświadczatakichprzysługbylekomu.
Spojrzałamnaniąkątemoka.Porewelacjachzkomunikatorainternetowegow
laptopieArianyniepotrafiłamtraktowaćjejpoważnie.Przekupionojąprzepustkądo
salonu
ManoloBlahnika.Przekupionojąpoto,żebykilkadziewczyn,którymprzewróciłosięw
głowachodnadmiarudobrobytu,mogłodoprowadzićdousunięciazliceumniewinnej
osoby.
Ico,Lattimermiałabyćdlamnieautorytetem?
-Wiem-mruknęłam.
-Chybacięniedoceniłamprzynaszympierwszymspotkaniu.
Cudownie.Terazmogłamumrzećszczęśliwa.
-Eee…dziękuję.
-Waltermusiżywićwobecciebiegłębokieuczucia-stwierdziła,przypatrującmisię
bacznie.Zwyczekiwaniem.Jakbysięspodziewała,żewyjawięjejszczegółynaszegopło-
miennegoromansu.
-Pewnietak.
Zmrużyłaoczyiodniosłamwrażenie,żejąuraziłam.Wzbudzeniezainteresowania
wspaniałejrodzinyWhittakerówprzypuszczalniezasługiwałonawięcejwdzięcznościz
mojej
strony.Powinnamczućsięwyróżniona.Ajapoprostuchciałamjaknajprędzejmiećto
wszystkozasobą.
-Ach,otoion.Twójrycerzwlśniącejzbroi.
Niemiałampewnościcodorycerza,alezbrojaniewątpliwielśniła.Przykrawężniku
stałsrebrzystysamochódsportowy,taksmukłyizgrabny,żenierozumiałam,jak
Whittaker
mógłsiędoniegowcisnąć.KiedyWhittakernaszobaczył,wysiadłizamknąłdrzwiz
dyskretnymtrzaskiem.Niestrzeliłnimi,niehuknął.Byłototrzaśnięciedrzwidrogiego
samochodu,stłumioneprzezsolidnąkonstrukcjęi-oilezdołałamdostrzec-obite
kremową
skórąwnętrze.
-Dobrywieczór-powiedziałWhittakerdoLattimer,podchodzącdonas.
Trzymałwręceogromnybukietczerwonychróż,anasobiemiałczarnygarniturz
białąkoszuląikrawatemwmaleńkieherby.Wydawałsięnawetcałkiematrakcyjny:
dorodny,
krzepkiiprzystojny.Odraza,którączułamkilkadniwcześniej,minęła,naszczęście-a
przynajmniejzeszłanadalszyplan.
-Walter-odpowiedziałaLattimer,skłaniającgłowę.
-Reed,wyglądaszolśniewająco.
-Dzięki-powiedziałamlekkimtonem,próbującwprowadzićswobodniejszynastrój.
Wręczyłminiewiarygodniepachnąceróże.
-Todlaciebie.
-Dzięki-powtórzyłam.Lattimerodchrząknęła.
-Są…eee…prześliczne-dodałampospiesznie.Uśmiechnąłsię.
-Pozwolisz?-zapytał.
Podałmiramię,zupełniejakwfilmie,iomałonieparsknęłamśmiechem.Lattimer
popatrzyłanamnieznacząco.Ułożyłambukietwzagłębieniulewejręki,prawąwsunęłam
Whittakerowipodramię.Dziwne,żezdołałamzrobićtopłynie,bezupuszczenia
czegokolwiek.Godzinyspędzonewsalikinowejnajwidoczniejsięopłaciły.
Whittakerodprowadziłmniedosamochoduizlekkimukłonemotworzyłdrzwi.
Opadłamnasiedzenieipoprawiłamżakiet.KiedyspojrzałamnaLattimer,potrząsnęła
głową.
Och.Najwyraźniejnależałozrobićtobardziejelegancko.WkażdymrazieWhittaker
chybaniedostrzegłwmoimzachowaniuniczegoniewłaściwego.Zamknąłzamnądrzwii
wróciłpożegnaćsięzLattimer.Chciałamupchnąćróżenapodłodze,alezabrakłonanie
miejsca.Tylnegosiedzenianiebyło.Wkońcupołożyłamsobiekwiatynakolanachi
zapięłam
podnimipasbezpieczeństwa.
Głębokowciągnęłampowietrze,wdychajączapachróżiskórzanychobić,i
próbowałamodsunąćodsiebieciemnąchmurę,którawisiałanademnąodpopołudnia.
Wolałamnienadawaćjejimienia.Dotknęłamchromowanejtablicyrozdzielczeji
usiłowałam
wykrzesaćzsiebieodrobinęentuzjazmu.Nadzwyczajne,rzeczywiścienadzwyczajne:ten
samochód,sukienka,kwiaty,przejażdżkadoeleganckiejrestauracjiwBostonie,podczas
gdy
wszyscysiedzieliweastońskiejstołówce,jedzącmięsoduszonezjarzynami.Poszczęściło
mi
się.Naprawdę.
Dooczunapłynęłymiłzy.
Problemwtym,żebyłamzniewłaściwymfacetem.
Ciemnachmuraspowiłamniejakgryzącydym.MiałanaimięThomas.Ten
romantycznywieczórpowinienbyćzaplanowanyprzezThomasa.Powinnamspędzaćgoz
Thomasem.Thomasbyłjednakniewiadomogdzie,ajaumówiłamsięnarandkęzinnym.
OtworzyłysiędrzwiiWhittakerwsunąłsięzakierownicę.
-Jestemzaszczycony,żezgodziłaśsiętowarzyszyćmidzisiaj,Reed-powiedział.
Odetchnęłamizmusiłamsiędouśmiechu.Towszystkosłużyłokonkretnemucelowi.
Poprostu.Ijeśliwieczórdobrzebysięułożył,miałamszansęwkrótcezobaczyćsięz
Thomasem.
-Jestemzaszczycona,żemniezaprosiłeś,Whittaker.
SOLENIZANT
KiedyzbliżaliśmysiędoBostonu,spostrzegłamnadbrzegiemzatokineonkoncernu
naftowegoCitgoorazznakiwskazującedrogędostadionubejsbolowegoFenwayi
Uniwersy-
tetuHarvarda.Patrzyłamnazabytkowebudynki,nakopułyiwieżepodświetlone
reflektorami.Nawodziekołysałysiędziesiątkizacumowanychsmukłychjachtów.Nad
nimi
wznosiłysięwysokieapartamentowce,zktórychnapewnoroztaczałsięniesamowity
widok
nazatokęiwschodysłońca.
Zawszesięzastanawiałam,czypodobałobymisięmieszkaniewpobliżuwody.
DorastałamwśrodkowejPensylwaniiinigdyprzedtemniewidziałamoceanu.Teraz,
patrząc
naAtlantyk-nawetAtlantykwpostaciujarzmionejzatoki-oniemiałamzzachwytu.
Wszystkotubyłopiękne,spokojneipogodne.
-Wyglądasznaoszołomioną-powiedziałWhittaker.Skręciliśmyizatokapozostaław
tyle.
-Cudownietu.Dzięki,żemniezabrałeś.Uśmiechnąłsię.
-Przyjemnośćpomojejstronie.
Mknęliśmywzdłużeleganckichhoteliisupernowoczesnegoakwarium.Musiałamsię
pilnować,żebyniegapićsięzotwartymiustami.ByłamwBostonie.Naprawdę.W
Bostonie,
siedzibieprestiżowychuczelniBostonCollegeiMassachusettsInstituteofTechnology,w
mieście,wktórymmiałamiejscesłynnaherbatkabostońska,zapoczątkowująca
amerykańską
rewolucję,orazsetkiinnychhistorycznychwydarzeń.Tak,Whittakerrzeczywiściemógł
pokazaćmikawałświata…
Restauracjaznajdowałasięwuroczejpółnocnejdzielnicypełnejdomówzpiaskowcai
staroświeckichlatarninabrukowanychuliczkach.Bojwsmokinguwziąłkluczykiod
samochoduWhittakeraiWhittakerznowupodałmiramię.Nakamieniuwęgielnym
kamienicyprzeczytałamzatartądatę1787.
Wewnątrzrestauracjiinnybojwziąłodemnieżakiet,ajeszczeinnypoprowadziłnas
dostolikaumieszczonegoblisko-alenienadmiernieblisko-kominkaroztaczającego
przyjemneciepło.Rozmowywsalibyłyprzyciszone,atowarzyszyłimdyskretnybrzęk
porcelanyisrebrnychsztućców.Usiadłamnawyściełanymkrześleipróbowałamnie
wybału-
szaćoczunadiamentypołyskującenaszyjachidłoniachkobietprzysąsiednichstolikach.
Nigdywżyciuniebyłamwtakwykwintnejrestauracji,otoczonaludźmi,dlaktórych
pienią-
dzeniemiałyżadnegoznaczenia.
„Gdybyrodzicemoglimnieterazzobaczyć…”
-Miłopanaznowugościć,sir-powitałWhittakerawysokimężczyznazwąsem.-Czy
zechcepanspojrzećnakartęwin?
-Nie,John,nietrzeba.WeźmiemyBarolo,roczniksiedemdziesiątytrzeci,ten,który
taknamsmakowałwrocznicęślubumoichrodziców.
Zamrugałam.Czywnaszymkrajujużnieobowiązywałyograniczeniawiekowew
kwestiispożywaniaalkoholu?
-Doskonaływybór,sir.Bethzarazprzyniesiepaństwumenu-powiedziałwąsatyJohn
iwycofałsięzlekkimukłonem.
-Niebędąsprawdzaćnaszychdokumentów?-zapytałamszeptem.
Whittakerzachichotał.-Oj,Reed…
Okej.Założyłamnogęnanogę,uderzająckolanemwspódstolika.Sztućceikieliszki
lekkozadygotały.
-Przepraszam.
-Nicnieszkodzi-odpowiedziałgłębokim,wibrującymgłosem.-Spokojnie.
Spokojnie.Jasne.Oparłamłokcienastoleinatychmiastjecofnęłam.Czytastarsza
kobietapolewejobserwowałamniezniesmakiem,czytakibyłnaturalnywyrazjej
twarzy?
PodosłonąbiałegoobrusanerwowobawiłamsięzłotąbransoletąpożyczonąodKiran.Na
szczęścieWhittakerniedostrzegłmojegopodrygiwania.Patrzyłzuśmiechem,jak
szczupły
mężczyznawczarnejkamizelcenalewanamwodęzlodem.Dopierowtedyzauważyłam,
że
przykażdymtalerzustojątrzykieliszkioróżnychkształtachirozmiarach.Najwyraźniej
czekałonassporopicia.Isporojedzenia,sądzącpoliczbieozdobnychsztućców.Dwie
łyżki,
trzywidelce,dwanoże.Pocoażtyle?
-Czymadameżyczysobiepieczywa?
Niewiadomoskądpojawiłsięprzymniekolejnymężczyznawkamizelce,
podsuwającymikoszykpełenchlebaibułek.Pachniałycudownieiczułambijąceodnich
ciepło.
-O…oczywiście-powiedziałam,sięgającdokoszyka.Mężczyznaodchrząknął.
Zamarłam.
-Jeślimadamezechcecośwybrać,zradościąjejpodam-powiedział.
-Och.
Zrobiłomisięgorąco.Zerknęłamnakobietęprzysąsiednimstoliku.Nie,niebyło
wątpliwości:obserwowałamniezniesmakiem.
-Poproszętenciemnychlebek-wymamrotałam.
-Pumpemikiel?Doskonaływybór-powiedziałzprzyklejonymdotwarzyuśmiechem.
Wyjąłzzaplecówsrebrneszczypce,ująłwnieciemnepieczywoipołożyłjenamoim
talerzu.
Ukrywanieszczypiecbyłoniefair.Gdybymjewidziała,napewnoodrazubymsię
domyśliła.
-Dlapana,sir?
KiedyWhittakerdokonałwyboru,facetodpieczywawycofałsięistanąłprzyfacecie
odwodyzlodem,czekającnakolejnewezwanie.Niemogłamuwierzyć,żecidwaj
reprezen-
tująpełnoprawnezawody.CopisaliwswoichCV?„Specjalistaoddostarczania
składników
zbożowych”?„Dyplomowanygasicielpragnienia”?
TerazpodeszładonasładnablondynkaipodałaWhittakerowimenuwskórzanej
oprawie.
-WitamywTraviacie.MamnaimięBeth.Zradościąodpowiemnapaństwapytania.
-Dziękuję,Beth-mruknąłWhittaker,otwierająckartędań.
-Eee…Beth?-odezwałamsię,zatrzymującdziewczynęwpółkroku.-Chcęocoś
zapytać.
Kilkaosóbspojrzałonamnieznadsąsiednichstolików.Możemówiłamzagłośno?
-Tak.madame?
-Mogędostaćmenu?-zapytałamszeptem.BethiWhittakerwpatrywalisięwemnie
skonsternowani.Facetodpieczywazachichotał;facetodwodydyskretnietrzepnąłgopo
nodze.-O,przepraszam.Czymogęprosićomenu?
BethzerknęłaniepewnienaWhittakera.Uśmiechnąłsiępobłażliwieiskinąłgłową.
-Chwileczkę-powiedziałaBeth.
Nieufniezmierzyłamniewzrokiem,jakbymbyłazabłąkanympsemdomagającymsię
darmowejmiski,iodeszła.NachyliłamsiędoWhittakera.
-Zrobiłamcośnietak?
-Ależskąd-odpowiedział.-Podobamisię,żejesteśtaka…niezależna.
-Niezależna?Bopoprosiłamomenudlasiebie?
-Widzisz,tuobowiązująstarezasady.Mężczyznaskładazamówieniedlaswojej
partnerki.
-Och.Cozaprzesądy.
-Nie,totradycja-poprawiłmnie.
Poczułamsięnaglejakpięcioletniasmarkulaiogarnęłamniezłość.Wcalenie
chciałamtubyć.Niemusiałamtubyć.Whittakermiałniezłytupet,jeślitraktowałmniew
ten
sposób.
Bethwróciłazmoimmenu.Otworzyłamjebezpodziękowania.Szybkoprzejrzałam
zestawpotrawiwykluczyłamwiększośćznich,boalboskładałysięzowocówmorza,na
którereagowałamalergicznie,albomiałyniewymawialnedlamnienazwy.Odłożyłam
menu
nastół.
-Jużwybrałaś?-zapytałWhittaker,unoszącbrwi.-Tak.
Zirytacjąpostukiwałamstopamiwpodłogę.
-Nacomaszochotę?
-Amusiszwiedzieć?-warknęłam.Zamrugał.
-Owszem,jeślimamzłożyćzamówienie.
-Dzięki,alemogęzłożyćjesama.
Westchnąłniecierpliwieiomałoniezazgrzytałamzębami.Spojrzałnamnieniemal
surowoponadkrawędziąswojegomenuimigocącymipłomykamiświec.
-Reed,przynajmniejpozwólmizamówićpotrawydlaciebie.Takiesątutajobyczaje.
Patrzyłamnaniegobezsłowa.Cotozaczłowiek?Czynaprawdęchciałwtensposób
spędzićswojeosiemnasteurodziny?Wrestauracjitakstaroświeckiej,żenawetmój
dziadek
czułbysięwniejnieswojo?Takwyobrażałsobiefajnązabawę?
-Whittaker,mogęcięocośzapytać?
-Naturalnie.
-Dlaczegotujesteśmy?DlaczegonieurządziłeśimprezyzDashem,Gage’emi
kumplami?Napewnowymyślilibydlaciebiejakieśszaleństwo.Przecieżtaksięświętuje
osiemnastkę,nie?
Skrzywiłsięlekko.Odchrząknąłiznagłymzainteresowaniemzacząłznowu
studiowaćmenu.
-DashiGage…majądzisiajinnezajęcia-powiedział.-Mówiłemcizresztą,jesteś
jedynąosobą,zktórąpragnęobchodzićswojeosiemnasteurodziny.
Iwtedywszystkostałosięjasne.Whittakerkłamał.Kłamał,kiedymówił,żeniechce
świętowaćosiemnastkizDashem,Gage’emiJoshem.ToDash,GageiJoshniemieli
ochoty
świętowaćznim.IchopowieścioprzyjaźnizWhittakerembyłytylkoopowieściami.
Whittakerichbawił,alenieprzyjaźnilisięznimnaprawdę.Gdybysięprzyjaźnili,nie
pozwoliliby,żebyspędzałtenwieczórsamzemną.
Doskonalerozumiałam,jaktojest.Wielemoichurodzinminęłobezimprezy,bez
przyjaciół,wtowarzystwiebrataiojca,którzyniemoglimniezostawićzutyskującąw
pobliżu,naburmuszonąmatką.Wiedziałamzdoświadczenia,żesamotne,nieudane
urodziny
towyjątkowykoszmar.
Odetchnęłamipodjęłamdecyzję.Whittaker,przycałymswoimzamiłowaniudo
staroświeckichzasadorazskłonnościdowyniosłychpóz.byłporządnymgościem.
Zasługiwał
nafajnąosiemnastkę.Amoimzadaniembyłoterazmujązapewnić.
-Wezmęfiletmignon,średniowysmażony-powiedziałam.Uśmiechnąłsięi
wyprostowałnakrześle.
-Dobrypomysł.Aprzystawki?Deser?
-Twojeurodziny,Whit,twójwybór.
ZŁAMANESERCE
-Ha!Znowuwygrana!-zawołałam,kiedyWhittakerprzejeżdżałprzezbramę
kampusu.
Nazewnątrzbyłozupełnieciemno.Ochroniarzmachnąłnanas,nieodrywającwzroku
odekranutelewizora.Uświadomiłamsobienagle,żeszkodabędziemirozstaćsięz
Whittakerem.Kiedyjużpostanowiłamtraktowaćnaszespotkaniejakowieczórz
przyjacielem,któremuzależynamiłychurodzinach,zaczęłamsięnaprawdędobrzebawić.
-Ile?-zapytałWhittakerradośnie.
-Dwadolaryipięćdziesiątcentów.Mówiłamci,żetoświetnainwestycja.
Podłogasamochodubyłazaśmieconabezużytecznymikartonikamiloteriizezdrapką.
Nakolanachtrzymałamstosikzwycięskichkuponów:pięćdolarówtu,dwadzieścia
dolarów
tam-razemniezłasumka.
-Możenawetodzyskaszzainwestowanepieniądze-powiedziałam,biorącostatni
niezdrapanykupon.
PółgodzinywcześniejWhittakerzatrzymałsięprzedsupermarketemprzyautostradzie
iwydałstodolarównakuponyloterii.Sprzedawcapatrzyłnanasjaknaparęwariatów,ale
cierpliwieodliczyłsetkękartoników.
-Kuponyloteryjne.Nigdybymitonieprzyszłodogłowy-powiedziałWhittaker,
redukującbieg,kiedywjeżdżaliśmykrętądrogąnawzgórze.
-Serio?-zapytałam.-Wmoimmieściezawszeodtegozaczynamyświętowanie
osiemnastki.
Oczywiściedomyślałamsię,żeludziepokrojuWhittakeraniegrywająnaloterii.
Zdziwiłabymsięnawet,gdybywiedzieliojejistnieniu.
Zdrapałamostatniesreberkonakuponie.Ukrytysymbolniepasowałdożadnegoz
pozostałych.
-Pudło-oznajmiłam,rzucająckartoniknapodłogę.
-Więcjakijestostatecznywynik?
Zapaliłamlampkęnadgłową.Szybkoprzejrzałamzwycięskiekupony,dodającw
pamięciwygrane.
-Stodwadolaryipięćdziesiątcentów.Zarobiłeś.
-Noproszę!
-Musisztylkozanieśćkuponydopunktuloteryjnegoiodebraćpieniądze-
wyjaśniłam.
-Zatrzymajjesobie.
-Co?Wykluczone.Totwojaloteriaurodzinowa!
-Alepomysłbyłtwój-odparł,wjeżdżającnaokrągłyplacprzedbursami.-Nalegam,
Reed.
Czułamgorąconatwarzy.Stodolarów.Mnóstwopieniędzy-przynajmniejdlamnie.
DlaWhittakeranajwidoczniejbyłytodrobniaki.Wyrzucenieichprzezoknoniestanowiło
dla
niegoproblemu.
-Wporządku-odpowiedziałamwreszcie.-Dzięki.Zaparkowałsamochódprzy
krawężniku.Atmosferanatychmiastzmieniłasięzradosnejwpełnąnapięcia.Chwila
prawdy.
Koniecwieczoruwedwoje.Paręgodzinwcześniejzdecydowałam,żejeśliWhittaker
zechcemniepocałować,wporządku.Byłabytoniewielkacenazawszystko,comidał,co
mógłmidać.Terazjednak,kiedynadszedłkluczowymoment,niebyłampewna,czy
dotrzymampostanowienia.ImwięcejczasuspędzałamzWhittakerem,tymbyłmibliższy
-
aleniewsposób,najakimmuzależało.
Zaczynałamtraktowaćgoprawiejakbrata.Marneperspektywynaromans.
Odchrząknął.Popatrzyłamnaniego.Okej.Damradę.Totylkopocałunek.
-Reed,zastanawiałemsię…-powiedział,pocierającnogawkęspodni.
„…czymógłbyśmniepocałować?Śmiało.Miejmytojużzasobą”.
-…czywyświadczyszmitenzaszczytibędziesztowarzyszyćmijutrowieczorem
podczasDziedzictwa.
-Co?
ZaproszenienaDziedzictwo.Rzucone,ottak,mimochodem.Dokładniewchwili,
którejsięobawiałam.Takmiulżyło,żeomałoniewybuchnęłamśmiechem.
-Nowiesz.Dziedzictwo.Wszyscysięnaniewybierają-wyjaśniłWhittaker,błędnie
interpretującmojezaskoczenie.-Bardzochciałbym,żebyśbyłatamzemną.
-Ach.Oczywiście.Zprzyjemnością.
Całysięrozpromienił.Przezmomentsiedzieliśmybezsłowaiuśmiechaliśmysiędo
siebie.Pomyślałam,żemożeWhittakerczujejednaktosamocoja:jesteśmydobrymi
kumplami,poprostuprzyjaciółmi.
Wtedyschwyciłmojątwarzwdłonieizacząłmniecałować.
Notak.Możebyliśmynietylkoprzyjaciółmi.
UstaWhittakeraprzesuwałysięniezdarniepomoichwargach.Próbowałamoddychać
nosem.Wreszcieodsunąłsięispojrzałmiwoczy.Łapczywiewciągnęłampowietrze,
starając
sięniepokazać,żeprawiemnieudusił.
-Marzyłemotymprzezcaływieczór,Reed.Wiem,mówiłem,żebędziemypoprostu
przyjaciółmi,aletakbardzopociągamysięnawzajem.Niemożemytegodłużej
ignorować.
Taaa…
Wyraźnieczekałnaodpowiedź,napotwierdzenie.Niemogłamjednakokłamaćgow
takiejsprawie.Iniemogłamteżwyjawićmuprawdy-oświadczyć,żebardzogolubięina
tymkoniec.Złamałabymmuserce,ategoabsolutnieniechciałam.Zwłaszczawjego
urodziny.
-Ogromniesięcieszę,żepojedzieszzemną-dodał.
Wporządku.Wystarczy.Musiałamwyjaśnićsytuację,nawetjeślioznaczałobyto
utratęzaproszenianaDziedzictwo-razemzokazjąspotkaniasięzThomasem.Nie
mogłam
takpodlewykorzystywaćWhittakera.
-Słuchaj,Whit…
Usłyszeliśmypukaniewszybęipodskoczyliśmyoboje.
-PaniLattimer-szepnął.
-OBoże.
Jakdługoczaiłasięwpobliżu?Widziałanaszpocałunek?
-Masz,Reed,weź-powiedziałWhittaker,wkładającmicośwdłoń.
Byttonaszyjnik,złotyłańcuszekzowalnymwisiorkiem.Wśrodkuowaluzobaczyłam
małąkoronęzdiamencików.
-Coto?
-Będziecipotrzebnejutrowieczorem.Schowaj.Szybko-odpowiedział,zerkającza
szybę.
Zbijącymsercemwłożyłamnaszyjnikdotorebki.Wsunęłamluźnekosmykiwłosów
zauszy,wygładziłamsukienkęipopatrzyłamzmieszananaLattimer,któraodpowiedziała
mi
znaczącymspojrzeniem.
-Dobrywieczór,pannoBrennan.PorapożegnaćsięzpanemWhittakerem.
Whittakerwysiadłzsamochodu.Wepchnęłamkuponyloteriidokieszeniichwyciłam
bukietróż.Whittakerotworzyłmidrzwiczki.Kiedyniepewniepostawiłamnachodniku
stopę
wbucienawysokimobcasie,dostrzegłmojewahanieiniemalwyciągnąłmniena
zewnątrz.
-Dobranoc.Reed-powiedział.
Lattimercofnęłasięokrok,okazująctrochętaktu.
-Dobranoc.Whit-odparłam.-Wszystkiegonajlepszegozokazjiurodzin.
-Dziękuję.
Apotem,kumojejkonsternacji-iniewątpliwiekukonsternacjiLattimer-pochyliłsię
ipocałowałmnie,delikatnieiniespiesznie.
-Ehem-powiedziałaLattimer.Nieodchrząknęła,tylkowymówiłatosłowo.
Whittakerodsunąłsięzrozmarzonymuśmiechemiwsiadłdoauta.Spojrzałamna
Lattimerzakłopotana.
-Rozumiem,żewieczórbyłprzyjemny-stwierdziła.Próbowałamstłumićpoczucie
winy.NiezdążyłamniczegowyjaśnićWhittakerowi.Wracałdobursyprzekonany,że
załatwił
sobienastępnąrandkę.Cogorsza,wgłębiduchabyłamnawetzadowolona.Naprawdę
zależałominatejimprezie.Musiałamsięnaniądostać.
Czyrzeczywiściebyłowtymcośzłego?Whittakerchciałbyćtamzemną.Nie
zaprosiłżadnejinnejdziewczyny.Czemuniemiałabymprzyjąćzaproszeniaodbliskiego
przyjaciela?
Uch.Samasobągardziłam.
-Chodźmy-powiedziałaLattimer.-Jestjużpóźno.
Głębokowciągnęłampowietrze,próbującsięuspokoić-uspokoićsiępopocałunku,
pozaskoczeniunasprzezLattimer,powiadomości,żeczekamnieDziedzictwoi
wszystko,
cotooznaczadlamnie,dlaWhittakera,dlaThomasa.Odetchnęłamispojrzałamwniebo.
Mójwzrokniesięgnąłjednaktakwysoko.Zatrzymałsięnaoknieczwartegopiętra
Bradwell-
naoknie,przezktórespoglądałynamnieMissy,LornaiConstance.
Zamarłamzezgrozy.Constance.Widziaławszystko.Pojęłamtonatychmiast,patrząc
najejtwarz.Widziałasamochód,róże,pocałunek.Stałaprzyoknie,obserwowała,aserce
pę-
kałojejnakawałki.Łamałosięprzezemnie.
PIERWSZEWRAŻENIA
WsobotęranoszybkozaścieliłamłóżkaiwybiegłamzBillingswnadziei,żezłapię
Constance,kiedytylkoprzekroczyprógBradwell.Nadziedzińcuzrozumiałam,żesię
spóźniłam:Constancebyłajużwpołowiedrogidostołówki.AsystowałyjejKikiiDiana
oraz
LornaiMissy,naglezniązaprzyjaźnione.Ponieważjeszczetydzieńtemunicichnie
obchodziła,wiedziałam,żesprzymierzyłysięznią,bowtensposóbuderzaływemnie.
Nieobawiałamsięichjednak.Wporównaniuzdziewczynami,zktórymicodziennie
miałamdoczynieniawBillings,wydawałysięniewinneisłodkie.
-Constance!
Zawahałasię.Lornazerknęłaprzezramię,szepnęłacośdoConstanceiwszystkie
przyspieszyłykroku.
-Constance!Zaczekaj!
Niezatrzymałysięaniniezwolniły.Naszczęściepotrafiłabymjedogonić,nawet
gdybymskręciłanogęwkostcealbopotrzebowałarespiratora.Podbiegłam.Constance
rzuciła
mitakzbolałespojrzenie,żezabrakłomitchu.Wykorzystałytenmoment,żebymnie
wyminąć.
-Constance!-zawołałamipołożyłamjejrękęnaramieniu.Obróciłasiędomnie
gwałtownie.
-Czego?-warknęła.
Miałaspuchniętąodpłaczutwarzichorobliwiebłyszcząceoczywczerwonych
obwódkach.
-Bardzo…bardzomiprzykro-powiedziałam.
-Zjakiegopowodu?-zapytała,zadzierającpodbródek.-Zpowodu…wczorajszej
nocy.Wiem,żenaswidziałaś.
Przysięgam,niechciałam,żebysięwydarzyłoto,cosięwydarzyło.Uwierzmi.
-Jasne.NiechciałaśrandkizjednymznajwspanialszychfacetówwEaston.Nie
chciałaśdostaćodniegokwiatów.Niechciałaś,żebycięcałował.
-Fakt.Widziałyśmy,jaksiętrzęsieszzobrzydzenia-powiedziałaMissykąśliwie.
Zignorowałamją.Byłanieważna.
-Constance,posłuchaj.Whittakermnienieinteresuje.
-Tak?Adlaczego?Niejestdlaciebiedośćdobry?-zapytaławyraźniedotknięta.-
PrzeprowadziłaśsiędoBillingsichłopak,zaktórymodlatszaleję,niejestciebiegodny?
-Nie,wcalenieotochodzi.
Cojednakmiałamjejpowiedzieć?Jakwytłumaczyćscenę,którąwidziałazokna
Bradwell?Zresztąpostanowiłam,żeniezerwęzWhittakerem,przynajmniejdotego
wieczoru.DoDziedzictwa.Cowięcstarałamsiętuosiągnąć?
-Poprostu…chciałamcięprzeprosić-powiedziałamwreszcie.-Przykromi.
-Mnieteżjestprzykro-wjejgłosiepobrzmiewałyłzy,aleniepozwoliła,żeby
napłynęłyjejdooczu.-Przykromi,żekiedykolwiekciufałam.Przykromi.że
próbowałam
sięztobązaprzyjaźnić.
MissyiLornaprzypatrywałysięnamzuśmieszkiemiwymieniałyszeptemuwagi.
Dianawierciłasięzzakłopotaniem.Kikispoglądałanadrzwistołówkiwsłuchanaw
muzykę
zeswojegoiPoda.
-Kiedysiępoznałyśmy,myślałam,żemamniesamowiteszczęście.Trafiłamisię
fajnawspółlokatorka,takabezpretensjonalna,sympatyczna-mówiłaConstance.-Aleto
wszystkobyłypozory.OdpoczątkumarzyłaśtylkoodostaniusiędoBillings.Ateraz
jesteś
równiewrednaipowierzchownajakdziewczynystamtąd.
NawetMissywydawałasięwstrząśnięta.Niktniewyrażałsiękrytycznieo
mieszkankachBillings.Awkażdymrazienikt.ktozajmowałweastońskiejhierarchiitak
niskąpozycjęjakConstanceTalbot.
-Totylkodowodzi,żenienależywierzyćpierwszymwrażeniom-zakończyła
Constance.-Chodźcie,dziewczyny.
Odwróciłasięiodeszła,chybanawettrochęzadowolonazpozycji,jakązyskaławśród
koleżanek.Zyskałachwilowo,oczywiście.Doczasukiedyprzymierzezniąstraciswój
uroki
użyteczność.
Nagledotarłodomnie,cozrobiłam.Constancebyłajedynąosobą,któraodpoczątku
mnielubiła,którazawszespieszyłamizpomocąinigdynieoczekiwałaniczegow
zamian.
Miałazadatki-conajmniejzadatki-naprawdziwąprzyjaciółkę.Zniszczyłamje.
DziewczynyzBillingsbytyterazwszystkim,comipozostało.Jeślizamierzałamszukać
jakichśżyczliwychludziwEaston,wogóleszukaćtujakiegośżycia,musiałamzdaćsię
właśnienanie.Pozaniminiebyłojużnikogo.
WYZNANIE
WeszłamdoBillingszdeterminacją,jakiejnieodczuwałamodczasu,kiedypod
koniecpodstawówkipostanowiłamwreszcieurządzićmatceawanturę.Wtedy
determinacja
zniknęławmomencie,kiedywpadłamjakburzadodomuiznalazłammatkęnapodłodze,
zaślinionąinieprzytomną.Tymrazemjednakniezamierzałampozwolić,żebycokolwiek
mniepowstrzymało,nawetNataszaizdjęciazferalnegowieczoruzWhittakerem.Miałam
zadaniedowykonania-bezwzględunakonsekwencje.
Mieszkankibursypatrzyłynamniezezdumieniem,kiedypędziłamposchodach,
przeskakującpodwastopnienaraz.Wkrótceznalazłamsięznowuprzeddrzwiamipokoju
NoelleiAriany.Zapukałam.
-Wejść!
-Słuchajcie,muszęzwami…
Notak.Tomogłomniepowstrzymać.Noellewcudownejczarnejsuknibalowej
pomagałaArianiewłożyćjeszczecudowniejsząsuknięwmorskimkolorze.Arianamiała
na
sobietylkostringiistanikbezramiączek.Dziewczynywcalesięniezarumieniłyaninie
próbowałysięzasłonićnamójwidok.
-Cześć,Reed-powiedziałaArianazuśmiechem.
Wśliznęłasięwsuknię,Noellezasunęłajejzamekbłyskawicznyiotostałyobok
siebie:Noelle-królowawampów,iAriana-księżniczkaelfów.Nigdyniewidziałamtak
wspaniałychstrojówpozagaląOscarówwtelewizji.
-Wtym…wtymwybieraciesięnaDziedzictwo?-zapytałam.
Nałóżkuleżałyróżnobarwnemaskikarnawałoweozdobionecekinami,pióramii
koralikami.
-Jeszczeniepodjęłyśmydecyzji-powiedziałaNoelle,podchodzącdolustra.
Czyżbywpokojukryłosięwięcejtakichsukien?Dlaczegonienatrafiłamnaniew
trakcieswoichposzukiwań?
-Chciałaśznamioczymśporozmawiać?-zapytałaNoelle,patrzącnamniewlustrze.
Otóżto.Nadszedłczas.Czas,żebystawićczołoniebezpieczeństwu.Apotemuciecz
wrzaskiem.
-Muszęwamcośwyznać-powiedziałamzbijącymmocnosercem.-Coś,cosięwam
raczejniespodoba.
Wymieniłyspojrzenia.Arianaprzysiadławdzięcznienaskrajułóżkaiskrzyżowała
nogiwkostkach.
-Słuchamy.
-Odczegozacząć?-zapytałamzwahaniem,wycierającspoconedłoniewdżinsy.
-Możeodpoczątku?-podsunęłaAriana.Zaśmiałamsięnerwowo.
-Okej.Więc…pamiętacietamtąimprezęwlesie?Poweekendzieotwartym,kiedy
poznałamWhittakera…Ztrudemprzełknęłamślinę.
-Owszem-powiedziałaNoelle.przykładającsobiedouchadiamentowykolczyk.
-Nataszazrobiłamizdjęcia…pokryjomu…zWhittakerem.Toznaczyukradkiem
zrobiłazdjęciamojeiWhittakera.Wróżnychsytuacjach.
Wreszciejezainteresowałam.Noelleodwróciłasięodlustraispojrzałabezpośrednio
namnie.Spodziewałamsię,żebędziewstrząśnięta,alenajejtwarzyzobaczyłam
uśmieszek.
-Wjakichsytuacjach?-zapytała.
Boże.Zmuszałamniedodokładnegoopisu.Niewidziała,żechętniejzapadłabymsię
podpodłogę?
-No,kiedysięcałowaliśmy.Piliśmyalkohol.Takietam.
-I?-zapytałaAriana.
-Ipóźniejpokazałamitezdjęcia,izagroziła,żeprześlejedyrektorowi,idoprowadzi
dowyrzuceniamniezeszkoły,jeśli…jeślinie…
Byłampewna,żesątomojeostatniechwile,żedziewczynyzarazzłapiąmnieza
włosy,obedrązeskóryiwykopiązEaston,zanimzdążęspakowaćwalizki.
-Jeślinie…?-ponagliłaAriana,niefrasobliwiemachającdłonią.
-Jeśliniebędęwasszpiegować-wydusiłam.-No,niezupełnieszpiegować.Miałam
poszperaćwwaszychpokojach.Nataszasądzi,żeprzezwasLeanneShoreusuniętoz
liceum.
Chciała,żebymznalazładowody.
Czekałamnawybuch.Nienastępował.Arianaspoglądałanamniebeznamiętnie,
Noellewciążuśmiechałasięzagadkowo.Co,docholery?Gdzieichkonsternacja?Gdzie
oburzenie?Dziewczynypowinnybyćnamniewściekłe.Wściekłe,aprzynajmniej
zaskoczoneirozgniewanenaNataszę,którapróbowałaużyćmnieprzeciwkonim.Nie
rozumiałam,cosiędzieje.
-Ico?Spełniłaśjejżądanie?-zapytałaNoelle.
-Czyszperałamwwaszychpokojach?Czyznalazłamdowody?
-Jednolubdrugie.Albojednoidrugie-powiedziałaAriana.
Zwiesiłamgłowę.
-Tak.Poszperałamicośznalazłam,alenikomuotymniemówiłam.Przysięgam.
Dlaczegosięnieoburzały?Wolałabym,żebyzaczęłynamniewrzeszczeć.Milczały
jakparagłazów.Byłotoznaczniegorszeniżawantura.
-Znalazłamcośtakiego-powiedziałam,wyciągajączkieszenidyskietkę.
Żadnasięnieporuszyła.MusiałamprzejśćobokNoelleipołożyćdyskietkęnajej
biurku.Wróciłamnapoprzedniemiejsceiczekałam.Czekałam.Iczekałam.Byłato
najokrutniejszaztortur.
-Więc…cozamierzaciezrobić?
Noellewestchnęłateatralnieiwyjęładrugidiamentowykolczykzeszkatułkiz
biżuterią.
-Nic.
-Jakto:nic?
Powoliogarniałamniezłość.Czynaprawdęnierozumiały,jaktrudnajestdlamnieta
sytuacja?Nierozumiały,żebojęsięoswojąprzyszłość?Mogłybyprzynajmniej
zareagować
jakludzie!
-Niejesteściewkurzone?
-Niebardzo-odpowiedziałaAriana,wstając.
Przeszłaobokmnieiwyjętazszafyparęsrebrzystychsandałów.
-Ale…cozNataszą?-zapytałamzrozpaczona.-Jeślisiędowie,żeoddałamwam
dyskietkę,prześlezdjęciadyrektorowi.WywaląmniezEaston!
-Niejęcz-uciętaNoelle.-Todociebieniepasuje.
-Dziewczyny…-zaczęłamgniewnie.Noellepołożyłapalecnaustach.
-Ciii-szepnęłaiuśmiechnęłasiępogodnie.-Zapomnijmyotymnachwilę,dobrze?
Lepiejpowiedz,czyWhittakerzaprosiłcięnaDziedzictwo.
Coto,udiabła,miałodorzeczy?-Tak.
-Doskonale.Dałcinaszyjnik?
-Dał.Niewiempoco.
-Totwojaprzepustka.Beznaszyjnikaniewejdziesz-wyjaśniła.
Aniechmnie.Przepustkawpostacizłotegonaszyjnikawysadzanegodiamentami?
Ktozatowszystkopłacił?
-Notododzieła-powiedziałaNoelleikiwnęłagłowądoAriany.
Arianasięgnęładoszafyiwyjęłaolśniewającązłotąsuknięwprzezroczystym
pokrowcu,doktóregodoczepionozłocistąmaskękarnawałowązbiałympiórem.
Przewiesiła
suknięprzezramięipodeszładomniezuśmiechem.Zabrakłomitchu.
-Todlamnie?-wychrypiałam.
-Kiranodgadłatwojewymiary.
-Amiewaracjęwdziewięćdziesięciudziewięciuprzecinekdziewięciuprocentach-
stwierdziłaNoelle.-Tadziewczynatoprawdziwygeniusz.
-Słuchajcie…poprostuniewiem,co…Noellewzruszyłaramionami.
-Och,RobertoCavallibyłmicośniecoświnien.Niemożeszwybraćsięna
DziedzictwowdżinsachiT-shircie-powiedziałazrozbawieniem.Odwróciłasiędo
mnie
tyłem.
-Rozepniesz?
Zawahałamsię.-Rozbieraciesię?
-Amyślałaś,żewymkniemysięzkampusuwsukniachbalowych?Rzucałybyśmysię
trochęwoczy,niesądzisz?
-Notak.
Rozsunęłamjejzamekbłyskawiczny.Sukniaopadłanapodłogę.Noelle,zupełnie
naga,podeszłabezpośpiechudoszafyiwłożyłajedwabnyszlafrok.Dostrzegłam
czerwoną
bliznęnajejbrzuchu.Niestarałasięjejukryć-aniczegokolwiekinnego.
-Trzymaj-powiedziałaAriana,podającmizłocistąsuknię.
-IdźdoKiranizapytaj,czydobierzecijakieśbuty-dodałaNoelleizaśmiałasię.-
Chybamożemybyćpewne,żedobierze.
OstrożniewzięłampokrowieczrąkAriany.Uśmiechałasiędomniezdumą,jakby
byłamatkąprzygotowującącórkęnajejpierwszybal.Zupełniesiępogubiłam.
Oczywiście,
powinnampodziękować,alejakmogłamterazsobiepójść,skoronicniezostało
rozstrzygnięte?
-Dziewczyny…
-Porozmawiamyotympóźniej-powtórzyłaNoellestanowczo.-Ruszaj.Mamytylko
godzinędozmierzchu.
Czułam,żejeszczesekundaiprzeciągnęstrunę.Unoszącsuknię,wyszłamwięc
stamtądzżarliwąnadzieją,żejakimścudemsprawysamesięułożą.
DZIWNIE
Półtorejgodzinypóźniej,kiedypociągmknąłprzezwiejskieipodmiejskieokolice,a
mijanedrzewaibudynkirozmazywałysięwpędzie,zrozumiałam,dlaczegoNoelle
mówiła,
żejeszczeniepodjęładecyzjiwsprawiestrojunaDziedzictwo.Wszystkieeastońskie
dziewczyny,którewybierałysięnaimprezę,zgromadziłysięwtylewagonui
przymierzały
ciuchy,wymieniałysięnimi,chichotałyiparadowaływskąpejbieliźnienaoczach
zachwyconychchłopców.Janatomiastsiedziałamwzłocistejsukni,zwisiorkiem-
przepustkązapiętymnaszyi,starannieunikałamkontaktuzNatasząizastanawiałamsię,
co
właściwietamrobię.
-Dalej,mała!Zdejmuj!-zawołałGagewstronęroześmianychdziewczyn.
ZtyłuwagonunadleciałyjedwabnestringiiplasnęłyGage’awtwarz.Dashpodał
kumplowibutelkę.Gageschowałbieliznędokieszeniiłyknąłwódki,nieodrywając
wzroku
odkoleżanek.
-Ipomyśleć,żewolałeśjechaćlimuzyną-powiedziałkpiącodoDasha.
-Potrafięprzyznaćsiędobłędu-odparłDashzuśmieszkiem.
-Niemiałaśochotynaprzebieranki?
Podniosłamgłowę.Joshstałwprzejściumiędzysiedzeniami,opierającjednąrękęna
moimfotelu,adrugą-nafoteluprzedemną.Wczarnymsmokingu,zrozwichrzoną(jak
zwykle)czuprynąwyglądałprzeuroczo.
-Jestemzadowolonazeswojegostroju-powiedziałam.
Przebrałamsięnatychmiastpowejściudopociągu,manewrującztrudemwciasnej
łazience,iniezamierzałamzdejmowaćsukniażdopowrotudoEaston.Nigdynie
przypuszczałam,żekiedyśbędęmiećnasobiecośtakcudownego.
-Icałkiemsłusznie.Uśmiechnęłamsięzakłopotana.
-Mogęsięprzysiąść?-zapytał.
-Jasne.
CieszyłamsięztowarzystwaJosha,któreoznaczało,żeWhittakerniebędziemógł
zbytniomisięnarzucać,kiedywgroniekolegówzbursyskończyjużomawiaćostatnią
decy-
zjęSąduNajwyższego.Chłopcynajwyraźniejobejrzeliwswoimżyciuwystarczająco
wiele
gołychdziewczynalbopoprostumieliinnezainteresowania.
-NiezaprosiłeśnikogonaDziedzictwo?-zapytałam.
-Mamszczęście,żesamsiędostałem.Jestemdopierotrzecimpokoleniem,więc
ledwiespełniamkryteria.
-Ach.
-No.alety!ZałatwiłaśsobiejednązkilkuwejściówekdostępnychwEaston.Musisz
byćzsiebiedumna.Zresztąniejestemzaskoczony.
-Nierozumiem.
Niebyłampewna,czymnienieobraził.
-Niejestemzaskoczony,żespośródwszystkichdziewczynwszkoleWhittakerwybrał
właśnieciebie-wyjaśnił.
Ach.CzyliJoshmnienieobraził.Wprostprzeciwnie.
-Niewiem,czybymkogośzaprosił,nawetgdybymmiałprawodoosoby
towarzyszącej.Jeślinieznalazłbymkogośnaprawdęfajnego,pojechałbymsam.Taki
jestem.
Zaśmiałamsięipotrząsnęłamgłową.
-Dziewczynyzjadłybyciężywcem.
-Trudno.No,alejaksięmiewasz,ReedBrennan?
-Znakomicie.
-Przekonujące-powiedziałzżartobliwymukłonem.-Powtarzajtosobieczęsto,a
możesamauwierzysz.
Trochęprzygasłam.
-Josh,myślisz,żeThomaspojawisięnaimprezie?Westchnąłizacząłskubaćoparcie
fotela.-Takąmamnadzieję.Bowtedymógłbymmuskopaćtyłek.
Uniosłambrwipytająco.
-Zato,żemusieliśmysiętylenamartwić.
-Ach-powiedziałam.-Faktycznie.Prawiezapomniałamotymdrobiazgu.
Przezchwilępatrzyliśmynasiebie.Spoglądałamprostowjegozieloneoczy-
życzliwe,szczerezieloneoczy.Uśmiechnąłsięiodpowiedziałammuuśmiechem.A
potem
jegospojrzeniepowędrowałowdółizatrzymałosięnamoichwargach.
Iwtedysercefiknęłomikoziołka.
FiknęłozpowoduJoshaHollisa.
Szybkoodwróciłamwzrok,czującgorąconatwarzy.Joshnatychmiastzrobiłtosamo.
Thomas.JechałamnaDziedzictwozewzględunaThomasa.Kręciłomisięwgłowie.
OczywiścieWhittakermusiałpojawićsięwłaśniewtymmomencie.
-Jaksięmasz,Josh-powiedziałjowialnie.-Zdajesię,żezająłeśmojemiejsce.
Joshzerknąłnamnie.Siedziałambezsłowa,splatającpalcezezdenerwowania.
-Tonarazie-mruknąłiwstał.
-Narazie.
Whittakerusiadłobokmnieiobjąłmnieramieniem.
-Reed,zapowiadasięniesamowitanoc.
-Tak-odparłam,bawiącsięmaskąkarnawałową.ObserwowałamJoshaponad
krawędziąfotela.RozmawiałzGage’emiDashem,śmiejącsięjakbynigdynic.-Będzie
niesamowita.
DROGASŁAWY
KiedywysiedliśmyzpociągunanowojorskiejstacjiGrandCentral,prawiewszyscy
bylijużwstanielekkiegozamroczenia.Wcalesięwięcniezdziwiłam,kiedyKirani
Taylor
wzięłymniepodręceiześmiechempoprowadziłydogłównegoholu,pijanepoczuciem
swobody.Naszegłosyodbijałysięodkopuływysokowgórze;pędziłyśmyprzedsiebie,
próbującniezaplątaćsięwdługiesuknie.Niemogłamuwierzyć,żejestemwNowym
Jorku,
wcentrumwszechświata.Ajeszczebardziejniewiarygodnebyłoto,żeznalazłamsiętam
właśnieztymiludźmi,żemiałamnasobieolśniewającąsukniębalową,żeprzyciągałam
zachwyconespojrzeniamijanychosób.
Czułamsięjakdebiutantka,jaksławnaosobistość-jakktoś,kimzpewnościąnie
byłam.
-Dokądidziemy?-zapytałam,kiedywynurzyłyśmysięzbudynkudworcajako
sześcionogaksiężniczkanazbytwysokichobcasach.
Resztaeastończykówszłazanami,rozmawiającgłośno,nietroszczącsięoto,ktonas
słuchaiobserwuje.Obokprzemykałysamochody,manewrując,hamujączpiskiemi
trąbieniem.Ulicznysprzedawcapchałwózekzhotdogamipochodniku,klnąc
siarczyście.
ZgrajadzieciakówwkostiumachSpidermanaiBatmanadreptałaraźnozamamamio
wyraźnieudręczonychminach.Dwóchosiłkówwskórzanychkurtkachprzedarłosięprzez
naszągrupę;RoseiCheyenneuskoczyłyimzdrogi.
ParęminutwNowymJorkuiujrzałamwięcejzamieszanianiżprzeztewszystkielata,
którespędziłamwpensylwańskimCroton.
-Zobaczysz!-zawołałaKiran,ciągnącmniezasobą.
Kilkoronastolatkówprzebranychzawampiryprzebiegłoobok,przypatrującsięnam
ciekawie.Wysokimężczyznawkostiumiemałpytrzymałzarękęślicznądziewczynę
ubraną
jakNaomiWattswKingKongu.Straszydławychylałysięzokientaksówek;z
szyberdachu
limuzynywyłoniłosięczterechfacetówwdamskichsukniachipokrzykiwałoradośnie,
wypinającobfitebiusty.
-UwielbiamNowyJorkwHalloween-powiedziałaNoelle.-Wyłażąwtedy
wszystkieświry.
Minęliśmykilkaprzecznic,skręciliśmyparęrazy.Zaczynałymniebolećstopyw
pożyczonychodKiranbutachnaniebotycznymobcasie.Nierozumiałam,czemute
nieprzyzwoiciebogatedzieciakiniewynajęłyauta,aprzynajmniejniewezwałytaksówki.
Im
dłużejjednakwędrowaliśmyulicami,imwięcejosóbpatrzyłonanaszpodziwem,tym
jaśniejszystawałsięsensnaszegomarszu.Chcieliśmywidzów,chcieliśmyichuznania.
Właśnieotochodziło.Byłatonaszadrogasławy.
Igodziłamsięnaniązradościąmimopiekącychstóp:stwarzałamiokazjędo
zwiedzeniaNowegoJorku.Usiłowałamniegapićsięnaeleganckiebutikiirestauracjepod
barwnymimarkizami,usiłowałamniezaglądaćnachalniewoświetloneoknawytwornych
kamienic,dowspaniałychpokojówonowoczesnymwyposażeniulubpełnychantycznych
mebli.Nawetniemrugnęłam,kiedyprzeszliśmyobokkobietyzwózkiemspacerowym,
która
zdecydowanieprzypominałaSarahJessikęParker,icałkiemmożliwe,żeprzystanęła,aby
przyjrzećsięmojejsukni.Zauważałamjednaktowszystkoinotowałamwpamięci,
powtarzającsobie,żenaprawdętujestem,żetowcaleniesen,zktóregosięobudzę,lecz
jawa
-mojajawa.
Znaleźliśmysięnaszerokiejalei,pośrodkuktórejrosłykępydrzewikrzewów.Minęła
nasubranawieczorowoparawśrednimwieku;kobietaszeleściłajedwabiem,wuszach
połyskiwałyjejolbrzymiediamentyirubiny.Ukradkiem,żebyniewydaćsięignorantką,
zerknęłamnatabliczkęznazwąulicy.ByliśmynaParkAvenue.NatejParkAvenue.Park
Avenuerzeczywiścieistniała,aja,ReedBrennan,mogłamsięotymprzekonaćnawłasne
oczy.
-Tędy!-zawołałDash,prowadzącnasnadrugąstronęalei.
Przeszliśmyobokzaparkowanegorolls-royce’a;starałamsięniewpatrywaćwszofera
wuniformie.Zerkałamdokażdegootwartegoholu,podziwiałammarmuroweposadzki,
lśniąceżyrandole,wspaniałearanżacjekwiatówiniemogłamwykrztusićanisłowa.Kiran
i
Taylor,ubawione,słuchałymiarowegostukotunaszychobcasów-takubawione,że
prawie
minęłyśmypozostałycheastończyków,którzynaglezatrzymalisięprzedbramązkutego
żelaza.Najwyraźniejdotarliśmydocelu.
Dashwcisnąłguzikwkamiennymmurzeinatychmiastpojawiłsięmężczyznaw
zielonymuniformiezezłotymszamerunkiem.Zlustrowałnaspogardliwymspojrzeniem,
jakbyśmybyliwłóczęgami.
-Wczymmogępomóc?-wycedził.Noellepodeszładoniego,niemalodtrącając
Dashanabok.Odźwiernymiałprzynajmniejtyleprzyzwoitości,żezamilkłwobliczu
imponującejistoty,którastanęłanaprzeciwkoniego.Jegowzrokpowędrowałtużnad
wycięciejejdekoltu,gdziepołyskiwałowalnywisiorek.Mężczyznauśmiechnąłsię.
-Zapraszamy.
Otworzyłbramę,którazaskrzypiałaantycznie.Dashpodciągnąłrękawysmokingu,
demonstrujączłotespinkiprzymankietachkoszuli-męskąwersjęprzepustkina
Dziedzictwo
-iodźwiernypowitałgoukłonem.Whittakerwziąłmniezarękę,odciągającmnieod
przyjaciółek.Błysnąłspinkami;odźwiernyspojrzałnamójnaszyjnikiskinąłgłową.Z
przeję-
ciazaschłomiwgardle.Dostałamsię.
POWITANIE
-Aleniesamowicie-szepnęłamdoWhittakera,kiedyprzedzieraliśmysięprzeztłum
gości.
Prawiemiażdżyłmirękęwgorącymuścisku.Wolałabymprzystanąćiporządniesię
rozejrzeć,aleWhittakerwyraźniesiędokądśspieszył.
-Chodźmy,chodźmy-mruczał.-Musimyznaleźćsobiedobremiejsceprzed
powitaniem.
Podtrzymywałammaskę,próbujączobaczyćcośwświetleświec.Chętnie
odsłoniłabymtwarz,wszyscyjednakkrylisięzamaskami,aniechciałamsprawiać
wrażenia
prowincjuszki,którąbyłam.
-Przedpowitaniem?
Nieodpowiedział.Byłotakciemno,żeledwiedostrzegałamotaczającemniepostacie,
aobserwacjędodatkowoutrudniałymicekinynaszytenamojejmasce.Pomyślałam,że
przy
takprzyćmionymświetleniezauważęThomasa,zwłaszczajeśli-jakinni-będzie
zamaskowany.Mogłamtylkomiećnadzieję,żepostanowiłwyróżniaćsięwtłumie.Było
to
zresztącałkiemprawdopodobne.
Wokółmnieszeleszczonojedwabiem,sączonodrinki,rozmawianoprzyciszonymi
głosami.Imprezawydawałasięnaraziedosyćstonowana.Szybkoomiotłamwzrokiem
salęi
niezobaczyłamnikogoznajomego.Jużwcześniej,kiedywyszliśmyzwindy,eastończycy
zniknęliwmorzuzamaskowanychtwarzy.
Whittakerwreszcieprzystanąłimogłamodetchnąć.Szepnąłcośdotyczkowatego
kelnera,którybłyskawiczniewróciłzdwomadrinkaminatacy.Whittakerpodałmi
oszronionykieliszekzprzeraźliwieróżowympłynem,samwziąłszklaneczkęzczymś
ciemnym.Próbowałamtrzymaćkieliszekwjednejręceinatychmiastwychlapałamtrochę
alkoholunapięknąmarmurowąposadzkę.
Odsłonićtwarzczynarobićbałaganu?Wetknęłammaskępodpachęiujęłamkieliszek
obiemadłońmi.
-Ktotumieszka?-zapytałam.
-Dreskinowie-odpowiedziałWhittaker,obojętniespoglądającnadziesiątki
wyelegantowanychDziedziczekiDziedzicówwsali.-DonaldDreskin,DeeDeeDreskin
i
ichrodzice.Naszerodzinyprzyjaźniąsięodlat.
-Och,bywałeśtuwcześniej?
-Odczasudoczasu.NoicorokunaHalloween.Dreskinowiezaczęliorganizowaću
siebieDziedzictwo,jeszczezanimsięurodziłem.
Niewiarygodne.Mówiłotymtakbeznamiętnie,jakbycodziennieodwiedzał
luksusoweapartamentyprzyParkAvenue,wjeżdżającnagóręprywatnąwindą,którą
uruchamiałosięzapomocąspecjalnegokodu;jakbyczułsięzupełnieswojskowtym
mieszkaniuzajmującymdwagórnepiętrabudynkuipięciokrotniewiększymniżmójdom.
Do
tejporyzdążyłamzobaczyćprzestronnyholzmalowidłamiPicassaiżyrandolemwstylu
art
décoorazprzestronnąsalęzoknamiwychodzącyminaCentralPark-autentycznyCentral
ParkwNowymJorku!-ijużbyłamcałkiemoszołomiona.
Nagleprzeztłumgościprzebiegłszmeriwszyscyobrócilisięwnasząstronę.
Zaskoczonaspojrzałamprzezramięizobaczyłam,żezanamiotwierająsiędrzwi.Dotej
częścisaliwchodziłosiępotrzechstopniach,jaknascenę.
-Oho.Zaczynasię-powiedziałWhittakerwyczekująco.
Wotwartychdrzwiachstanąłwysokimężczyznawsmokingu,ztwarzązakrytą
drewnianąmaskąklowna.Złożyłręceprzedsobąizapanowałacisza.
-Witamwszystkichikażdegozosobna-powiedziałniecostłumionymprzezmaskę
głosem.-JakomistrzceremoniipodczastegorocznegoDziedzictwamamzaszczyti
przywilej
zaprosićwasdozabawy.
Wtłumiedawałosięwyczućnarastającepodekscytowanie.Podzielałamje,chociaż
absolutnieniewiedziałam,czegosięspodziewać.Mistrzceremoniipodniósłpalec
ostrzegawczo.
-Pamiętajciejednak,żeto,cotuwidzicie…corobicie…kogodotykacie…zkimsię
pieprzycie…
Wokółrozległsięśmiech.
-…wszystkopozostanietutaj.BotojestDziedzictwo,moidrodzy.Jesteście
wybrańcami.Zawrzyjciewięcpokójztymi,którychwielbicie,inigdyjuż…nie
oglądajciesię
zasiebie.
Odsunąłsięnabokiwszyscyruszyliwstronęstopni,jakbyzarządzonobłyskawiczną
ewakuację.
-Cotamjest?-zapytałamWhittakera,kiedypociągnąłmniezarękę.Słowamistrza
ceremoniitrochęmniezaniepokoiły.
-Zobaczysz-odparłzszelmowskimuśmiechem.Kiedyzbliżaliśmysiędodrzwi,
mocniejuchwyciłmojądłońipomyślałamznagłąobawą,żebyćmożerzuciłamsięna
zbyt
głębokąwodę.
WTANY!
Przejścieprzezdrzwibyłojakprzejścienadrugąstronęlustra.Gigantycznąsalę
balowąodgórydodołuspowijałczerwony,czarny,różowyifioletowyatłasiszyfon.
Wszędziepołyskiwałylusterka,któreodbijałystroboskopoweświatłaisłały
pryzmatyczne
błyskinasetkizamaskowanychtwarzy.Nasznurachzwieszonychzsufituwirowali
akrobaci,
wyginającskąpoodzianeciałapomalowanewjaskrawebarwy.Większośćgościzaczynała
jużtańczyćdomuzykipuszczanejprzezdidżejaprzykonsoli.Obokniego,nakolistej
scenie,
małaorkiestragrałaszalonąmelodię,którałączyłasięzdudniącymrytmemwniezwykłą
egzotycznącałość.Pięknekobietywwymyślnychkostiumachkrążyływśródtłumu,po-
dawałydrinkiikierowałygościdosalekzakotarami.
Kręciłomisięwgłowie.Zawielebodźców,pędu,zamieszania.
-Reed!
Nistąd,nizowądKiranpojawiłasięprzymnieizłapałamniezarękę.
-Potańczymy?-zawołała.SpojrzałamnaWhittakera.Machnąłdłonią.
-Idź!
-Znajdziemysiępotem?
Wydawałsięterazjedynymsolidnympunktemoparciawmoimżyciu.
-Będęsięzatobąrozglądał-obiecał.
Porazsetnytegowieczorupozwoliłam,żebyktośpociągnąłmniezasobą.Minęłyśmy
szerokikontuar,zzaktóregokobietawstrojuanielicyrozdawałaroześmianymgościom
pudła
ipudełkaowiniętewbiałąbibułę.
-Cotojest?-zapytałam.
-Białeprezenty,specjalnośćDziedzictwa-wyjaśniłaKiran.-Nictańszegoniżtysiąc
dolarów.
-Tysiąc?-powtórzyłamosłupiała.
-Aleitaknaogółniedostajesztego,naczymcizależy.Późniejwszyscysię
wymieniają.
Niewiarygodne.Poprostuniewiarygodne.Czynaświecienaprawdębyłotyle
bogactwa?
KiranodszukałaNoelle,Dasha,Arianę,TayloriGage’anaparkiecie.Okręciłamnie
wokółsiebieizanurkowaławtłumtańczących,pozostawiającmniesamejsobie.Nigdy
nie
byłamdobrątancerką,dlategoprzezmomentdreptałamniepewniewmiejscu,
zażenowana,
dopókinierozejrzałamsięwokółsiebieiniestwierdziłam,żewzasadzieniemam
powodudo
kompleksów.Zamknęłamoczy,uniosłamręceipoddałamsięmuzyce.
Katharsis.Trafneokreślenietego,cosięzemnądziało.Katharsis.Imdłużej
tańczyłam,tymbardziejoddalałamsięodtego,przezcoprzeszłamiprzezconiewątpliwie
miałamjeszczeprzejść.Rytmwypełniałmojewnętrze,odbijałsięechemwkażdej
komórce
ciałaitłumiłwszystkoinne.
Błogostan.Absolutnybłogostan.Doskonałeodizolowaniepośrodkusalibalowej.
OdizolowanieodWhittakera.odukrytychzakotaramipomieszczeńiichmrocznych
tajemnic.OdizolowanieodpogróżekNataszy,odoskarżeńConstance,odzdrady
Thomasa,
odniepokoju,któryzawszetowarzyszyłmyślomonim.Mojastrefabezpieczeństwa.
Gdybym
tylkomogłaspędzićwniejresztęnocy,wszystkobyłobywporządku.
-Jaktam?Przyjemnie?
Noellewynurzyłasięspomiędzytańczącychizarzuciłamiręcenaszyję.Poruszałasię
swobodnie,beznajmniejszegozakłopotania.Próbowałamdostosowaćsiędoniej,
naśladować
jejkroki,jejpewnośćsiebie.
-Bardzo!-odkrzyknęłam.
-Świetnie.Przydacisię.
-Comówisz?
Usłyszałamjejsłowa,aleichniezrozumiałam.
-Przydacisię!-powtórzyła,patrzącmiwoczy.-Więcbawsiędobrze!
Zgubiłamrytm.OdwróciłasięodemniezuśmiechemidołączyładoDasha.
Czyżbyzajej„bawsiędobrze!”kryłosięniewypowiedziane„pókimożesz”?
Chryste.Jednakbyłynamniewściekłezato,żeustąpiłamprzedszantażemNataszy.
Chciałypotrzymaćmniewniepewności.Tenwieczórbyłaktemmiłosierdzia.Czymśw
rodzajuostatniegożyczeniaskazańca.Pozwalałymizajrzećwgłąbswojego
uprzywilejowanegoświata,uczestniczyćwDziedzictwie,żebytymmocniejzabolało,
kiedy
wszystkiegomniepozbawią.
Nagleopuściłamniecałaenergia.Rozglądałamsięzajakimśoknem,balkonem,gdzie
mogłabymzaczerpnąćświeżegopowietrza.
Wtedygozobaczyłamisalazawirowałamiprzedoczami.
ZobaczyłamThomasa.
SZALEŃSTWODOKWADRATU
-Reed!Reed!Dokąd?-krzyknęłazamnąTaylor.
Nieodpowiedziałam.Niemiałamczasu.Przepchnęłamsięłokciamiprzezroztańczony
tłum,depczącludziompostopach,puszczającmimouszuprzekleństwaiprotesty.
Błyskały
światła,drogętarasowałymiwirująceciała,aleniespuszczałamzniegooczu,
skoncentrowanajaksnajpernaswoimcelu.Stałtam,sączącdrinka,zrękąwkieszeni.
Gdyby
obróciłgłowętrochęwlewo,patrzyłbyprostonamnie.
Jakbyzareagował,gdybymniezobaczył?Uciekłby?Podszedłbybliżej?Dlaczegonie
chciałspojrzećwmojąstronę?
-Thomas!-wrzasnęłam.
Dotarłamnaskrajprzestrzenizajmowanejprzeztańczących,kiedyuniósłzasłonę
bocznejsalkiizniknąłwewnątrz.Chwyciwszyfałdysukni,puściłamsiębiegiem,
omijając
paręobmacującąsięprzybarze,uchylającsięprzedakrobatą,którywyraźniezamierzał
nabić
sięnajednązmoichwsuwekdowłosów.Zdyszanagwałtownieszarpnęłamkotaręioto
stał
przedemnąodwróconydomnieplecami.Złapałamgozaramię.
-Thomas!-wyszeptałamsłabo.
ToniebytThomas.Chłopakspojrzałnamniewystraszonymibrązowymioczamii
pospieszniewycofałsięzazasłonę.Byłzbytwysoki,miałzadługiewłosy.Wogólenie
przypominałThomasa.Jakmogłamsiętakpomylić?
Sercewaliłomiszaleńczo.Podniosłamwzrokznużonaizdezorientowana-i
zamarłam.Niebyłamsama.Naglezrozumiałam,dlaczegorzekomyThomasuciekłstądz
minąwinowajcy.
Przedemnąnakanapieznogązarzuconąnaudoinnejdziewczyny,zpalcami
wplecionymiwjejjasnewłosy,zustamiszukającymijejustleżałaNataszaCrenshaw.
-Bożeświęty-powiedziałam.
Odwróciłasię,chwytającoddech,iwtedyzobaczyłamtwarztejdrugiej:krągłe
policzki,mocnymakijażispuchnięteodpocałunkówwargiLeanneShore.
SZANTAŻ,SZANTAŻ
-Świetnie.Poprostuświetnie-syknęłaLeanne.
Ach.Niezmieniłasięzupełnie.Wciążtasamasłodycziżyczliwość.
-Przepraszam-wymamrotałam.-Wydawałomisię,żewszedłtumójznajomyi…
Nataszausiadłaprosto,wygładziłanasobieubranieiwstała.Podciągnęłagorsetsukni,
któryobsunąłsięjejnaimponującymbiuście.
-Pójdęjuż-powiedziałamwpoczuciuzagrożenia.-Zaczekaj.
Bytysetkimiejsc,wktórychwolałabymsięznaleźć,aleniemogłamwykonać
najmniejszegoruchu.
-Niewolnocinikomuotymmówić.Proszę.Reed.Wiem,żemnienieznosisz,inie
bezpowodu,alebłagam.niemównikomu.
Przełknęłamztrudemślinę,patrząctonanią,tonaLeanne,któraunikałamojego
wzroku.Nataszamnieocośprosiła?Przyznała,żemampowód,abyjejnieznosić?
Bezlitos-
naNataszaCrenshaw?
-Niepowiem.Przyrzekam.Odetchnęła.
-Więc…chodziciezesobą?-zapytałam.
NataszausiadłaobokLeanne,szeleszcząckrynoliną.Spoglądałysobienawzajemw
oczy.Nazewnątrzmuzykadudniłabezustanku.
-Nodobrze-mruknęławreszcieLeanne.Opadłanaoparciekanapyiskrzyżowała
ramiona.-Dobrze,wyjaśnijjej.Niechwie,cosiędzieje.
Czemunaglenabrałamprzekonania,żedowiemsięwięcej,niżbymchciała?
NataszaujętaLeannezarękęisplotłazniąpalce.
-Tak,jesteśmyparą-powiedziałaspokojnie.-Oddrugiejklasy.
-Dlategochciałaś,żebymprzeszukałaichpokoje.Dlategotakcizależałonapowrocie
Leanne.
-Reed,szantażtoniemójpomysł.Taknaprawdęwcalecięnieszantażowałam.Noelle
szantażowałamnie.
Zniedowierzaniempotrząsnęłamgłową.
-Zaraz,zaraz.Oczymtymówisz?
-Kazanomizrobićtezdjęcia,Reed-powiedziała,pochylającsięwmojąstronę.-
Dziewczynykazałymicięszantażować.
Czułamsiętak,jakbyktóryśzakrobatówporwałmniewpowietrze,wywinąłzemną
saltoigwałtowniespuściłmnienapodłogę.Przedoczamitańczyłymiczarneplamy.
Wpatry-
wałamsięwścianęipróbowałamstłumićmdłości.
-Dobrzesięczujesz?-zapytałaNatasza,Przyłożyłamzimną,lepkąrękędo
rozpalonegoczoła.
-Ale…ale…-wyjąkałam-dlaczegosięzgodziłaś?ZerknęłanaLeanne.
-Bogroziły,żewszystkimonasopowiedzą.
-Ibałaśsię,żetwoirepublikańscyrodzicesięciebiewyprą?Dlatego?
-Nie!Niechodziłoomnie.Rodzicewiedzą,żejestemlesbijką.Przyznałamimsię,
kiedymiałamtrzynaścielat.Sącałkiemzadowoleni.Chybauważają,żedziękitemu
nadążają
zaepoką.
-Notodlaczego?
-Oj,zrobiłatodlamnie!Dotarło?-krzyknęłaLeanne.-Gdybymoirodzicesię
dowiedzieli,wylądowałabymnaulicy.Wyparlibysięmnie,zniszczylibymniezupełnie.
Miałabymszczęście,gdybymdostałapracęwdomutowarowym.Zrozumiałaśwreszcie?
Zrobiłatodlamnie.
Gapiłamsięnaniązotwartymiustami.Nataszadelikatniedotknęłajejtwarzy
wierzchemdłoni.Leannewestchnęłaspazmatycznieiotarłałzę.Apotemsiępocałowały:
niespiesznie,czule,iNataszaprzyłożyłaczołodoczołaLeanne.
Nietylkobyłyparą.Byłyzakochanąparą.
Natychmiastimwybaczyłam.Całkowicie.Nataszakierowałasięmiłością,podobnie
jakja.kiedyukrywałamwiadomośćodThomasaipodsycałamwsobienadzieję,że
zobaczę
sięznimwtrakcieDziedzictwa.KierowałasięteżstrachemprzedNoelle,awszystkie
wiedziałyśmydoskonale,żeNoellebudzistrachniebezprzyczyny.Natasza,jakja,nie
miała
wyboru.
Próbowałamzebraćmyśli-próbowałamzdecydować,jakipowinienbyćmójnastępny
krok,czegopowinnamsięjeszczedowiedzieć.Narzucałosięjednopytanie.
-Dlaczegotozrobiły?Dlaczegocięszantażowały,żebyśzmusiłamniedowęszeniaw
ichpokojach?Wiedziały,cooznaczadlamniewylotzEaston.Wiedziały,żesięnie
przeciwstawię.Znalazłamunichtakierzeczy…Wogólesiętymnieprzejmowały?
-Możepowinnaśsamajezapytać-powiedziałaLeanneponuro.
-Właśnie.Łatwiejuwierzysz,jeśliusłyszysztobezpośrednioodnich-dodała
Natasza.
Kiwnęłamgłowąwciążoszołomiona.Usłyszećbezpośrednioodnich.Słusznie.
Dziewczynymiałymisporodowyjaśnienia.
-Mogłabyśjużzostawićnassame?-zapytałaLeanne,ujmującdłońNataszy.-Rzadko
zdarzanamsięterazspotkać.
Wjejgłosiezabrzmiałooskarżenie,jakbymbyłatemuwinna.Noiwpewnymsensie
byłam.
-Oczywiście.Przepraszam-powiedziałam,podnoszącsięchwiejnie.Przystanęłam
przedkotarąispojrzałamnaNataszę.-Niemartwsię.Dochowamwaszejtajemnicy.
Uśmiechnęłasiędomnie.Porazpierwszyuśmiechnęłasiędomnieszczerze.
-Dzięki,Reed.Odsunęłamzasłonęiwyszłam.
PIONEK
Dlaczego?Dlaczegotozrobiły?
Zatrzymałamsięnamoment,żebyzłapaćoddech;fiszbinywgorseciesukniboleśnie
wpijałymisięwskórę.Szukałamodpowiedzi,alenapróżno.Jakąkorzyśćmogłyodnieść
dziewczynyzBillings,zmuszającmniedoprzeszukaniaichpokojów?Chciały,żebym
odkryłaichsekrety?ŻebymznalazładowódichpodłościwobecLeanne?Aledlaczego?
Musiałatobyćjakaśskomplikowana,choragra.wktórejNatasza,Leanneija
byłyśmytylkopionkami.Dostarczyłyśmydziewczynomrozrywki.Obserwowałyz
uciechą,
jakdalekosięposuniemy.Tojedynesensownewyjaśnienie.Kiedytegowieczoru
przyszłamz
wyznaniemdoNoelleiArianyioddałamimdyskietkę,wcaleniebyłyzaskoczone.Od
początkuwiedziały,cosiędzieje.Samewszystkozorganizowały.
Pewnieoddawnazaśmiewałysięzamoimiplecami.„SpójrzcienaReed.Ależzniej
kretynka.Mamyjąwgarści!”
Imwięcejotymmyślałam,tymbardziejchciałamkomuśprzywalić.
Wyprostowałamsięiruszyłammiędzytańczących.Porazepsućkilkuosobomzabawę.
Napędzanafaląadrenalinyprzebijałamsięprzeztłum.ZnalazłamNoelle,Arianę,
TayloriKirantam,gdziesięznimirozstałam,pośrodkusali.Wepchnęłamsięprzed
Noelle,
dyszączgniewu.
-Musimypogadać-oznajmiłam.
-Reed,jesteśmynaimprezie-powiedziała,kładącmidłonienaramionach.-To
okazjadorelaksu.CzyżbyimprezybyłyczymśnieznanymwZadupiuNiżnymw
Pensylwanii?
Złapałamjązanadgarstki.Mocno.Ariana,KiraniTaylornatychmiaststanęłyprzy
nas.Byłamotoczona,samaprzeciwkoczterem,alemiałamtogdzieś.
-Musimypogadać-powtórzyłamprzezzęby.
Noelleprzechyliłagłowę.
-Reed,nieróbsceny.
-Och.zrobięjąchętnieibędzienacopopatrzeć.Tylkoniewiem,czywamteżsię
spodoba.
Spoglądałanamnie,sprawdzając,czynieblefuje.Blefowałam,oczywiście.Gdybym
zaczęławrzeszczećirzucaćoskarżenia,nietylkozdradziłabymtajemnicęNataszyi
Leanne,
aletakżeokazałabymsięnaiwnąofermą,ategozdecydowaniewolałamuniknąć.
Zmrużyłamoczy.Imdłużejtaktkwiłyśmy,tymmocniejczułamswojąprzewagę.
Widziałam,żeNoelleustępuje.Noproszę-jateżumiałamgraćwteklocki.
-Wporządku-mruknęła,wyrywającręcezmojegouścisku.-Zachowujmysię
kulturalnie.
PopatrzyłanaArianę,KiraniTaylor.
-Drogiepanie,poszukajmyjakiegośzacisznegomiejsca.
KONIECSEKRETÓW
-Nodobrze,Reed,jesteśmytuwszystkie-powiedziałaNoelle,opadającnaobity
aksamitemfotelwbocznejsalce.
Kopnięciemzrzuciłabutyipodwinęłanogipodsiebie,jakbyprzygotowywałasiędo
miłejpogawędkiprzyherbacie.Pozostałatrójkausiadławokółniejnakrzesłachi
kanapach.
Wszystkowyglądałouprzejmieicywilizowanie.Grupapięknych,wytwornych,
uprzywilejowanychkobiet.Awemniesięgotowało.
-Wiem,cościezrobiły-oświadczyłam,stającnaśrodku.-Szantażemzmusiłyście
Nataszę,żebyszantażowałamnie.
Noellepatrzyłanamniebeznamiętnie.
-Ico?Spodziewaszsięmedalu?Dłoniezacisnęłymisięwpięści.
-Chcęwiedziećdlaczego.Cozamierzałyściedziękitemuzyskać?
Noelleodwróciłaodemniewzrokiwestchnęła,jakbybyłaokropnieznudzona.
-Niechodzioto,comymogłyśmyzyskać,aleoto,cotymiałaśdozyskania-
odpowiedziałaArianapółleżącanakanapie.
Wszystkiespojrzałynamniewyczekująco,jakbyuważały.żepowinnamim
podziękować.
-Nierozumiem.Cotoznaczy?
-Toznaczy,żecięsprawdzałyśmyiprzeszłaśsprawdzianpomyślnie-oznajmiła
Kiran.Wyjęłaztorebkinieodłącznąpiersiówkęiuniosłająwtoaście.-Możetouczcimy?
Pogubiłamsiękompletnie.
-Sprawdzałyściemnie?Jak?Poco?
Kiranpociągnęłałykaiprzytknęłapalcedowilgotnychwarg.Noellepotrząsnęła
głowązeznużeniem;Arianadalejspoglądałanamnienieruchomymioczami.
-Chciałyśmysięprzekonać,czymożemyciufać-powiedziałacichoTaylor.Siedziała
zestopamizwróconyminiecokusobie,jakdzieckoczekającenamamęnaprzystanku
autobusowym.-Dlategotozrobiłyśmy.
Zrobiłyto,bochciałysięprzekonać,czymogąmiufać.Chciałysięprzekonać,czy
mogąmiufać?
-Iprzeszłamsprawdzianpomyślnie?Ciekawe.Przecieżprzeszukałamwaszepokoje.
Odkryłam…różnesekrety.Naruszyłamwasząprywatność.Ico,przeszłampomyślnie?
Noellezaśmiałasię.
-Niczegonienaruszyłaś.Zaaranżowałyśmytowszystko,żebyśmiałacoodkrywać.
-Jakto?
Musiałamusiąść.Osunęłamsięnawyściełanąławę.Przedoczamiprzemknęłomi
ostatnichkilkatygodni.Cowydarzyłosięnaprawdę,cobyłofikcją?
-Chyba…chybażartujecie-wyjąkałam.
-Uwierzyłaś,żeukradkiemobżeramsięsłodyczami?-zapytałaKiraniparsknęła
śmiechem.-Dajspokój!Jem,nacomamochotęikiedymamochotę.Poprostu
odziedziczyłamdobregeny.
-SkrzynkawszafieKirantomójpomysł-oświadczyłaTaylorzdumą.
-AlemaniackiezapiskiTaylorbyłymoimpomysłem-powiedziałaKiran.-
Genialnym,musiszprzyznać.
-Rzeczywiście,pomysłniezły-potwierdziłaTaylor.-Tyleżepokilkugodzinach
przyklawiaturzeniemogłamruszaćpalcami.
-ZatofotosyDashabyłyprawdziwe.Bezretuszu-powiedziałaNoellezsatysfakcją.-
Szczęściarazemnie,co?
Czułamgorzkismakwustach.Dziewczynywszystkozaaranżowałyiwłożyływten
projektwieletrudu.Uważałamjezaswojeprzyjaciółki,aonenieustanniesnułyintrygi.
Manipulowałymnąprzezcałyczas.Czycokolwiekztego,comimówiły,byłoprawdą?
-Niezapomnętwojejminydzieńpotym,kiedyzobaczyłaśswojezdjęcia-
powiedziałaKiranradośnie.-Ranowmojeurodziny.Wręczałyśmyciprezenty,aty
zieleniałaścorazbardziej.
-Świetniesięzłożyło-przyznałaAriana.-Poczuciewinymiałaśwypisanenatwarzy.
-Szczerzemówiąc,trochęsiędziwię,żesięniepołapałaś-stwierdziłaNoelle.-Parę
razybyłyśmyokrokodwpadki.
-Właśnie-przytaknęłaTaylorzprzejęciem.-Naprzykładwtedykiedynatknęłamsię
naciebieprzyporannymsprzątaniu.Kompletniewyleciałomizgłowy,żemasz
przeszukiwać
naszpokój.Odrazusięzorientowałam,żezajrzałaśpodmojełóżko.Wymyśliłamtę
historięz
referatemzliteraturyizareagowałaśtakuroczo,„Wszyscymówią,żejesteśabsolutną
gwiazdąEaston”-powiedziała,przytaczającmojesłowa.Słowa,którychużyłam,żebyjej
pomóc.-Bardzotobyłomiłe,Reed!
-Atebrednieohasłachdokomputera!-zaśmiałasięKiran.-Wkażdymrazieudało
namsięwcisnąćciinformacjeodostępiedolaptopaAriany.
-Przypuszczam,żemójterminarztrochęcięzdenerwował-powiedziałaAriana.-
Wybacz.
Nigdywżyciunieczułamsiętakupokorzona.Wiedziałyowszystkimodpoczątku.
Sterowałymną.TamtegowieczoruArianacelowooddałamiswojątorbę.Niebyłam
sprytna
aniprzebiegła.Zostałamzrobionawkonia.
-Zasadniczysprawdzianpolegałnatym,czydoniesiesznanas,jeśliznajdzieszjakieś
kompromitującemateriały-wyjaśniłaNoelle.-Gdybyśmyzagroziłyodebraniemci
wszystkiego:odebraniemciEaston,igdybyśpozostałalojalna,przeszłabyśtest
pomyślnie.
-Iprzeszłaś-powiedziałaAriana.-Przekonałyśmysię,żemożemycizaufać.W
każdejsprawie.
Przebiegłmniedreszczimocnoobjęłamsięramionami.Niemogłamuwierzyćwto,
cosiędziało.Tylestrachu,podstępów,wewnętrznejszarpaniny-wszystkobezsensu.
-Cobyściezrobiły,gdybymzgłosiłasięztądyskietkądodyrektora?-wychrypiałam,
patrzącwpodłogę.-Waszazabawabyłatrochęryzykowna,nie?Mogłyściewyleciećze
szkoły.
Noelleznowuparsknęłaśmiechemitymrazemprzyłączyłasiędoniejpozostała
trójka.
-Niewygłupiajsię,Reed.Trzebaczegośznaczniepoważniejszego,żebynas
wyrzucić.Nie.niebyłożadnegoryzyka.
-No,owszem,było,dlaciebie-powiedziałaKiran,wskazującnamnie.-Gdybyte
zdjęciatrafiłydoobiegu,wtrymigasiedziałabyśwpowrotnymautobusiedoCroton.
-Azdjęciarzeczywiściesądlaciebieobciążające-stwierdziłaNoellerzeczowo.
Kurczowozacisnęłamdłonienaskrajuławkiipochyliłamsiędoprzodu,walczącz
faląmdłości.Śmiechdziewczyndźwięczałmiwuszach.Bawiłajetasytuacja.Bawiłoje
igraniezuczuciami,zczyimśżyciem,zczyjąśprzyszłością.
-Och,Reed,dajżespokój-powiedziałaAriana.Usiadłaobokmnie,objęłamnie
ramieniemilekkodotknęłamojejręki.Miałalodowatozimnepalce.-Wszystkojestjużw
porządku.Będziedobrze.Nierozumiesz?
„Rozumiemdoskonale.Rozumiem,żejesteściewalnięte.Jesteściewyjątkowopodłe.
Sprzymierzyłamsięzczystymzłem”.
-Jesteśterazjednąznas-powiedziałaArianacicho.-Naprawdęjednąznas.
-IjużwięcejniemusiszbyćKopciuszkiem-dodałaTaylor.
-Czegotrochężałuję,bonieznoszęścielićłóżka-mruknęłaKiranipociągnęła
kolejnegołyka.
-JesteśwBillings-powiedziałaNoelle.-Tymrazembezzastrzeżeń,bezwarunkowo.
Koniecsekretów.
Sercedrgnęłomiprzytychdwóchsłowach.Koniecsekretów.Nawetwfurii,w
całkowitejdesperacji,zależałominasympatiitychkoszmarnychdziewczyn.Cosięze
mną
działo?
Dałamsięuwieść.Niebyłonajmniejszychwątpliwości.Iniepotrafiłamjużsię
wycofać.
PodniosłamwzrokispojrzałamwciemneoczyNoelle.
-Koniecsekretów?-zapytałam.
-Absolutnykoniec.
PopatrzyłamnaArianę.Spoglądałanamniezzagadkowymuśmiechem.
Nadaltliłsięwemniegniew.Wiedziałam,żezawszebędzietliłsięgdzieśgłębokowe
mnie.Samajednakwybrałamtędrogę.KiedyporazpierwszyweszłamdoBillings,byłam
świadoma-przynajmniejdopewnegostopnia-doczegozdolnesątedziewczyny.Mimo
wszystkopostanowiłamsięznimisprzymierzyć,borozumiałam,ilemogądlamnie
zrobić,
jakąmogąmizapewnićprzyszłość.Sprawiły,żepoczułamsiękimśszczególnym,kimś
ważnym.Jakbymmiałaprawdziweprzyjaciółki.Wkońcuotochodziło.Owszem,
stosowały
choremetody,alepoprostuchciałysięprzekonać,czyjestemgotowadoprawdziwej
przyjaźni.
Liczyłasięlojalność,takjakmówiłWhittaker.Lojalnośćbyłasprawąpierwszorzędnej
wagi.
Cenneżyciowedoświadczenie.
-No,więcmiędzynamiwporządku?-zapytałaAriana.
-Właśnie,czymożemyjużwracaćnaimprezę?-dodałaNoelle.-Mamdosyćtej
rozmowy.
-Tak-powiedziałam,prawieniewierząc,żetomówię.-Wporządku.
Byłamzupełniewyczerpana,alejakośpodniosłamsięzławy.Tayloruściskałamniei
wymknęłasięnazewnątrz.Kiranucałowałamniewpoliczki,mrugnęłairuszyłazanią.
Aria-
naspokojnieodsunęłakurtynęiwyszła.Wtedyprzypomniałamsobieopewnejistotnej
sprawie.PrzystanęłamispojrzałamnaNoelle.
-Atepliki,któreznalazłamwlaptopieAriany,ściągiiwiadomościzkomunikatora-
powiedziałam-teżbyłyspreparowane?
Uśmiechnęłasięlekko.
-Nicbezprzyczyny,pamiętasz,Reed?Wszystkomaswojąprzyczynę.
JUŻPRZESZŁOŚĆ
KilkagodzinpóźniejwynurzyłyśmysięrazemnaParkAvenue,objęteramionami,
roześmiane,podtrzymującKiran,którachwiałasięniebezpiecznienawysokichobcasach.
Nocbyłapełnawrażeń,tańcaialkoholu.Ażdokońcaimprezyunikałambocznych
pomieszczeń,pozostajączdziewczynamiwsalibalowej.NoelleiDashzniknęlinatrzy
kwadranseipojawilisięrozczochrani,półprzytomniizadowoleni.Kiranodeszłazgrupą
znajomychzKentiwróciławinnejsukni,wzbudzającpowszechnąwesołość.Byłtożart,
któregoniezrozumiałam,alewolałamniezadawaćpytań.Czułam,żeodpowiedzinie
przypadłybymidogustu.
DziękitradycjibiałychprezentówKiranparadowałaterazwetolinarzuconejnanową
suknię,TaylorbeztroskomachałacudnątorebkąodCoacha,Ariananiosłaniedbaleparę
butówodDiora,aNoellewsunęłasobienagłowękryształowydiadem,któryniewątpliwie
miałtrafićnastertębłyskotekpodjejłóżkiemnatychmiastpopowrociedobursy.Mnie
udało
siędokonaćtransakcjizdziewczynązBarton:wymieniłampaskudnypaseknaprzepiękny
platynowypierścionekzszafiremodTiffany’ego.Byttopierwszyprawdziwyklejnot,jaki
posiadałam(nielicząckolczykówodWhittakera).Niemogłamsiępowstrzymaćod
spoglądaniananiegocopółminuty.
Właśniepatrzyłamnaszafirpołyskującynamoimpalcu,kiedyzakryłagoczyjaś
szerokadłoń.BramadziedzińcaDreskinówzamknęłasięzanami.Podniosłamwzrok,
zaskoczonainiecozamroczona,izobaczyłamWhittakera.
-Whit!-zawołałamzuśmiechem.-Gdziesiępodziewałeś?
-Właśnieotosamochciałemzapytaćciebie-powiedziałnieconaburmuszony.-
Przezcałąnocprawiecięniewidziałem.
Noelle,ArianaiTaylorchichotałyszaleńczozamoimiplecami.
-Wiem,Whit.Przepraszam.Świętowałamzdziewczynami.
-Świętowałaś?Co?
NoellepodeszładonasiobjęłaWhittakera.
-Dziewczyńskiesprawy,skarbie.Dziewczyńskiesprawy-powiedziała.
Poklepałagopieszczotliwiepotwarzyiparsknęłaśmiechem.Niemogłamsiędoniej
nieprzyłączyć.Możebyłambardziejwstawiona,niżsądziłam.
-Chodźcie-zawołałJoshkarcąco.-Spóźnimysięnaostatnipociąg!
Ruszyliśmyzanim-chwiejącesiętowarzystwowjedwabnychsukniachi
niedopiętychkoszulach,nawysokichobcasachizpłaszczamiwlokącymisiępochodniku.
Whittaker,którywydawałsięnadzwyczajtrzeźwy,podtrzymywałmnieramieniem.Byłam
muwdzięcznazatociepłoidodatkoweoparcie.Ztyłusłyszałamnierównekroki
dziewczyni
myślałam,żebędzieprawdziwymcudem,jeśliżadnaznichniezłamiesobienogi.
-Dobrzesiębawiłaś?-zapytałWhittaker.
-Cudownie!Dziękuję,żemniezaprosiłeś,Whit.
-Niemazaco-powiedziałiprzycisnąłmniemocniejdosiebie.-Wiesz,kiedy
nadejdziezima,moglibyśmysięwybraćdonaszegodomuwTahoe.Rodzicenapewno
chcielibyciępoznać.
Potknęłamsięichwyciłamgozaramię,żebyodzyskaćrównowagę.
Rodzice.Spotkaniezjegorodzicami.Nie.Absolutnienie.
Przezchwilęwszystkowirowałowokółmnie,alewkrótcewróciłonaswojemiejsce.
ŁagodnieodsunęłamsięodWhittakeraispojrzałammuwoczy.
-Whit,możemyporozmawiać?Wedwoje.
-Naturalnie-odpowiedział.Popatrzyłnapozostałych.-Idźcie.Zarazwasdogonimy.
Dziewczynynaswyminęły;Noelleuśmiechałasięznacząco.Nabrałamtchu.Pomimo
nielichegozamroczeniawiedziałam,comuszęzrobić.Sprawaciągnęłasięzbytdługo.
Whit-
takerzasługiwałnaszczerość.
-Whit,straszniemiprzykro,aleuważam,żeniepowinniśmyjużsięspotykać.
-Słucham?
-Przykromi,naprawdę.Bardzocięlubię.Jesteśświetnymfacetem.Problemwtym,
że…żepoprostumnieniepociągasz.
-Och-powiedziałwpatrzonywswojebuty.-Nocóż.Toniezłycios.
-Przepraszam!Niechciałamcięzranić-zawołałamzełzamiwoczach.-Myślałam
tylko…myślałam,żewolałbyśznaćprawdę.
Przełknąłślinęipokiwałgłową.
-Rzeczywiście,takjestlepiej-powiedziałpodejrzaniedziarskimtonem.-Niebędę
udawał,żeniejestemzawiedziony,ale…aledoceniamtwojąszczerość.
Ujęłamgozarękę.
-Whit,zobaczysz,jeszczeuszczęśliwiszjakąśwspaniałądziewczynę.
Zaśmiałsię.
-Mamnadzieję-powiedział.
Zachwiałamsięiznowuobjąłmnieramieniem.Przedchwiląznimzerwałam,aon
nadalsięomnietroszczył,nadalmniewspierał.PrzypomniałamisięConstanceijejdłoń
na
mojejdłonipodczasporannegonabożeństwa,kiedyoficjalniepowiadomiononaso
zniknięciu
Thomasa.Inaglezapragnęłamzewszystkichsił,żebytychdwojeodnalazłosię
nawzajem.
Bylidlasiebiestworzeni.
-Zobaczysz!-zapewniłam.-Nawetznamodpowiedniąosobę.Tyteżjąznasz.
Wystarczy,żerazzaprosiszjąnarandkę,azakochaszsiępouszy.
Uśmiechnąłsięsmutno.
-Możepowinniśmyotymporozmawiaćwpociągu-powiedział,prowadzącmnie
delikatniezapozostałymieastończykami.
-Okej-wymruczałam.
Pociąg,miękkifotel,drzemka:cozauroczaperspektywa.Niemogłamjednak
uwierzyć,żetowszystkojestjużprzeszłością:Dziedzictwo,mój„związek”z
Whittakerem,
pierwszapodróżdoNowegoJorku.Nocminęłabłyskawicznie-ibezśladuThomasa.
Thomassięniepojawił.Konieckońców,wcaleniemusiałamtakgorliwiezabiegaćo
zaproszenienanowojorskąimprezę.
Westchnęłamciężko.ChciałamjużtylkowrócićdoEastonizostawićprzeszłość
naprawdęzasobą.
ŻYCIEPRZEDEMNĄ
Zczołemopartymochłodnąszybępatrzyłam,jakświatbudzisięwpromieniach
słońcawschodzącegonadjesienniekolorowymidrzewami.Miarowystukotpociągu
dawno
jużuśpiłmoichkolegówikoleżanki,alejaniepotrafiłamoderwaćsięodwidokuza
oknem.
Byłopięknie.Pięknieibarwnie,iobiecująco.Niechciałamstracićanisekundytego
spektaklu.
Wokółmniesłychaćbyłogłębokieoddechyipochrapywania.Noellezasnęłazgłową
napiersiDasha,zdiadememnabakier.Dash,okrytykurtką,obejmowałNoelle
ramieniem,
czułymgestemzamykającdłońnajejłokciu.Odczasudoczasuspoglądałamnanichz
uśmiechem.Nigdyprzedtemniewidziałamichrazemwtakiejharmonii.
ZtyłuwagonuArianaiTaylorrozmawiałyszeptem.Kiranleżałanieprzytomnana
dwóchfotelach,podłożywszysobiepodgłowęzdobycznąetolę.Whittakerpróbował
nakłonić
Gage’adoużyczeniajejpłaszczadlaochronyprzedzimnem,aleGageburknął:
-Jeszczeczego.Mnieteżniejestzaciepło.
WhittakerczymprędzejzdjąłwięczsiebiepłaszcziokryłnimnieruchomąKiran.
Terazdrzemałskulonynasiedzeniuzprzodu,pochrapującwyjątkowogłośno.
Usłyszałamwestchnienieizerknęłamwbok.Nataszasiedziaławyprostowanawfotelu
przyoknie,opierającrękęnazgiętymkolanie.Patrzyłaprzezszybęzamyślonaismutna.
Zastanawiałamsię,jakułożąsięnaszestosunki.Podzieliłasięzemnąswojąnajwiększą
tajemnicą-chociażniecałkiemdobrowolnie.Czyzdołamysięzaprzyjaźnić?Czy
pozostaniemywrogami?Liczyłamnaprzyjaźń.Teraz,kiedywiedziałam,żemoja
współlokatorkaniejestszantażystką,zaczynałamdostrzegaćwniejinteresującąosobę.
Wtemktośzasłoniłmiwidoknawnętrzewagonu.Zamrugałamwyrwanaztransu.
SpojrzałamwtwarzJoshaimójpulsprzyspieszyłraptownie.Tojużdrugiraztejnocy.Co
właściwiewyprawiałomojeserce?
-Cześć-powiedziałam.
-Cześć.Mogę…?-zapytał,wskazującnawolnemiejsceobokmnie.
-Jasne.
Spośródwszystkichchłopcówwpociąguwydawałsięnajmniejrozchełstany.Koszulę
wciążmiałwłożonąwspodnie,krawattylkotrochęrozluźniony,wszystkieguzikipoza
jednymzapięte.NajprawdopodobniejwięcnieodwiedzałbocznychsalekuDreskinów.Z
jakiegośpowoduniezwyklepoprawiłomitohumor.
-Ijak?Przyjemnanoc?-zapytał.
-Otak.
-AlebezThomasa.
Pociągwszedłwzakrętizapiszczałprzeraźliwie.Oparłamsięrękamiofotelzprzodu,
ztrudemchwytającoddech.Joshuśmiechnąłsięlekko.
-Spokojnie.Niewylecimyztorów.
-Wiem-wymamrotałam.
Bardziejniżperspektywakatastrofykolejowejprzeraziłomnieto,żeodkądnatknęłam
sięnaNataszęiLeanne,anirazuniepomyślałamoThomasie.Zupełnieonim
zapomniałam.
Imożenienależałosiętymmartwić.
-ZThomasemnapewnojestwszystkowporządku-mruknęłam,główniedlategoże
Joshczekałnaodpowiedź.
Botaknaprawdęzrozumiałam,żewłaśnieprzestałamzawracaćsobieThomasem
głowę.Porzuciłmnie.Zwiałbezpożegnaniaimusiałamsamaradzićsobiez
dziewczynamiz
Billings,zWhittakeremipolicją.Zrobiłamwszystko,comogłam-nawetspotykałamsię
z
chłopakiem,którywogólemnieniepociągał-byletylkozdobyćzaproszeniena
Dziedzictwo
imiećszansęzobaczeniasięzThomasem.Onjednaknieprzyszedł.Powinienodgadnąć,
że
postaramsiędostaćnatęimprezę.Najwyraźniejniezbytmunamniezależało.
Nie.Thomasbyłjużdlamnieprzeszłością.Iodtejchwiliniezamierzałamspoglądać
zasiebie.
-Napewno-odpowiedziałJoshniezbytprzekonany.
-Wieszco?Niechcęonimwięcejrozmawiać.Oczywiście,życzęmuwszystkiego
najlepszego,alechybagojużprzebolałam.Wyjechałimaswojeżycie.Wporządkują
także
mogęmiećswoje.
Zerknąłnamnie,unoszącbrwi.
-Serio?
-Serio.
-Bardzotrzeźwepodejście-powiedział.-Teżtaksądzę.
Ziewnęłampotężnie.Miałamwrażenie,żepobranomizkrwiprzynajmniejlitr
adrenaliny.Oczysamemisięzamykały.OparłamgłowęnaramieniuJosha.
-Zmęczona?
-Takjakby.
Objąłmnieiprzytuliłdosiebie.Pulsznowumiprzyspieszył,alegestJoshawydałmi
sięabsolutnienaturalny.WostatnichtygodniachJoshokazałsiędobrymkumplemiw
jego
towarzystwieczułamsięcałkiemswobodnie.SwobodniejniżwtowarzystwieWhittakerai
zdecydowanieswobodniejniżwtowarzystwieThomasa,któryzawszeutrzymywał
dziewczy-
nęwniepewności.
Pokilkusekundachzesztywniałmikark.Poruszyłamsię,szukającwygodniejszej
pozycji.Joshuniósłramięipchnąłmnieleciutko.Ułożyłamgłowęnajegokolanach.
Ach.Jakmiło.
-Dzięki-wymruczałam.
-Niemazaco.
Odpływałamwsen,wsłuchanawszeptymoichprzyjaciółekorazstukotkółi
mogłabymprzysiąc,żepalceJoshaostrożnie,delikatnieodsuwająmiwłosyztwarzy.
Uśmiechnęłamsię.
WMARTWEJCISZY
KiedywysiedliśmyzpociąguiospalepowędrowaliśmyuliczkamiEaston,ostatnie
śladyświtublakły,pozostawiajączasobąmlecznobiałąmgłę.Cienkieobcasyzagłębiały
się
wziemi.Zmordowanazdjęłambutyizulgąporuszyłampalcamiustóp.Ulgaminęłapo
kilkunastusekundach,amojestopyzamieniłysięwblokilodu.
-Wszystkowporządku?-zapytałJosh.
-Wporządku.Tylkoniemogęsiędoczekaćpowrotudodomu.
Dodomu.Eastonbyłodomem.BursaBillingsbyłamoimdomem.Uświadomiłamto
sobieporazpierwszy.
Wreszciedotarliśmydoogrodzeniaotaczającegoterenszkoły.Ostrożnieposuwaliśmy
sięwzdłużżelaznychsztachet,dopókinienatrafiliśmynaotwórukrytyzakrzakami.
Przeciskaliśmysięprzezniegokolejno,szeptemprzekazującsobiewskazówki;
dziewczyny
unosiłysuknie,żebyniezaczepićnimiowystająceprętyikorzenie.Teraz,pobalu,nie
chciałonamsięprzebieraćwdżinsyiswetry:byliśmyzbytzmęczeni,agdybywpadłna
nas
któryśznauczycieli,naszstrójniemiałbyjużznaczenia.
PodrugiejstronieogrodzeniatrzymałamsiębliskoJosha.Wspinaliśmysięnawzgórze
isłyszałamgłosypozostałych,alenikogoniewidziałamwgęstejmgle.
-Niesamowicie,co?-zapytałJosh.
Zadrżałamiprzesunęłamdłońmiposwoichgołychramionach.
-Przynajmniejniełatwobędzienaswyśledzić.
Jeślitęimprezęorganizowanocoroku,jeślicorokutrzydziestkaosóbwracałanad
ranemwbalowychstrojachiwstaniekompletnegozamroczenia,dziwne,żenikogo
jeszcze
nienakryto.Imbliżejbyliśmybudynkówszkoły,tymbardziejszczękałamzębami.Gdyby
nas
złapano,byłobypomnie.Gdybynaszłapano,wszystkonanic.
Przemknęliśmyprzezboiskodopiłkinożnejidalejwzdłużliniidrzew,kierującsięna
tyłyBillingsiinnychbursstarszychroczników.Przystanęliśmynamoment,żeby
odetchnąć.
Wokółpanowałamartwacisza.Mgłatłumiławszystkiedźwięki.
-Gotowi?-szepnąłDash.
Kilkaosóbpokiwałogłowami.Ztrudemprzełknęłamślinę.Nadeszłakrytyczna
chwila.Jeszczekawałekibędziemybezpieczni.
-Jazda!
Pochylenipuściliśmysiębiegiem.Joshchwyciłmniezarękę.Pokonaliśmyostatnie
metryotwartejprzestrzenimiędzydrzewamiibursąDaytonizatrzymaliśmysię,dysząc,
przy
wilgotnymceglanymmurze.Mgłabyłaturzadsza.Jużzamierzałampożegnaćsięz
Joshemi
ruszyćdoBillings,kiedyzerknęłamnaotaczającemnietwarzeizobaczyłamnanich
upiorne
odbłyskiświatła:czerwone,niebieskie,czerwone,niebieskie.
-Cojest?-zapytałktośniespokojnie.
-Zaczekajcie.
Joshpuściłmojąrękę,przekradłsięwzdłużścianyiwysunąłgłowę.
-OmójBoże.Zamarłam.-Co?
Nawetlękprzedprzyłapaniemnasprzeznauczycieliniemógłterazodwieśćnasod
zaspokojeniaciekawości.Przesunęliśmysiędorogubudynkuizebraliśmysięwokół
Josha.
Wyjrzałam-iogarnęłamniezgroza.
Samochodypolicyjne.Wszędzie.Natrawnikach,nadziedzińcu.Tłumy
zdenerwowanychuczniówwnocnychidziennychstrojach.Umundurowanipolicjanci
rozmawiającyprzyciszonymigłosamilubwykrzykującykomendy.
-Jużponas-mruknąłktośzamną.
Trudnobyłosięniezgodzić.Nakampuswezwanochybawszystkichpolicjantóww
promieniustukilometrów.Inicdziwnego.Zaginęłotrzydzieściorouczniów.
Trzydzieścioro
szczególniecennych,uprzywilejowanychuczniów.Tozrozumiałe,żewładzeogłosiły
alarm.
-Nie.Tonieznaszegopowodu-powiedziałJosh.-Widzicie?
Miałrację.Niektóreosobysiedziałynaławkachprzygarbione,zwyrazem
oszołomienianatwarzach;innepłakały.Trzydziewczynystałyobjętekurczowoprzed
tylnymwejściemdoBradwell.Skądśdobiegałospazmatycznełkanie.
-Cosiędzieje,udiabła?-zapytałDash.
-Sprawdźmy.
Josh,Dash,Gage,Whittakerijeszczekilkuchłopakówwymknęlisięnadziedziniec.
Resztaznieruchomiała.Pogłowiekrążyłamijednamyśl.
-Thomas-wyszeptałam.
SpojrzałamnaNoelle.Byłabiałajakpapier.Patrzyłaprzedsiebieszerokootwartymi
oczami.
-Noelle,czyto…
Naramieniupoczułamczyjąśdłoń.Przepełniłmniepotwornylęk.
-Reed-powiedziałJosh.Głosmusięrwał.-Reed…Odwróciłamsiępowoli.Nie
chciałamnaniegopatrzeć.Niechciałamwyczytaćwjegowzrokutego,cosłyszałamw
jego
słowach.Oddychałciężko.Potwarzypłynęłymułzy.
-Reed,toThomas.Znaleźlijegociało.Reed…Thomasnieżyje.
Czasstanąłwmiejscu.
Zacisnęłamdłonietakmocno,żepaznokciewbiłymisięwskórę.Wmilczeniu
mówiłamswojemusercu:bij,apłucom:wciągajciepowietrze.Wpatrywałamsięwswoje
ręce,wmójnowypierścioneklśniącywczerwono-niebieskichbłyskach.Starałamsięna
tymskoncentrować.Tylkonatym.
Wiedziałam,żejeślichoćodrobinęotworzęusta,natychmiastzacznękrzyczeć.
Zacznękrzyczećinigdynieprzestanę.
DocumentOutline