Świergot złotych ptaków. O bizantyjskiej
formie władzy PO
Dodano: 23.07.2013 [06:32]
Co pewien czas w telewizji pokazywany jest słodki, kojący obraz. Premier polskiego rządu
wchodzi na posiedzenie Rady Ministrów. Wokół długiego stołu, wyprężeni jak oficerowie
mający powitać dowódcę, stoją ministrowie. Uśmiechnięci, eleganccy, uładzeni. Premier po
kolei każdemu z nich podaje rękę. To także skwapliwie wychwytują kamery. Ukłon za
ukłonem. Zgięcie się w pas. Trzy zdawkowe słowa dla tych, co akurat w łasce, zimny uścisk
dłoni dla tych, którzy ośmielili się dać choćby cień podejrzenia o wewnętrzny spisek i
knowania.
Rytuał jest ciągle powtarzany i przedstawiany narodowi tak, by ten miał poczucie bezpieczeństwa,
spoglądając na swojego władcę i otaczający go dwór. W jednej z ostatnich takich krzepiących serce
scen dziennikarze wychwycili pewien dialog,
jaki
odbył się między ministrem Sikorskim a
ministrem Rostowskim. Gdy premier ich minął, spytawszy po drodze o azyl dla amerykańskiego
szpiega Snowdena, szef polskich finansów zaczął rozemocjonowanym głosem dopytywać się, czy
to prawda, że nieschodzący z ust świata wróg i zdrajca naszych sojuszników ośmielił się właśnie
nas prosić o azyl. Sikorski, bardzo uradowany, odparł trzykrotnie: – Tak! Tak! Tak! A w oczach
błyszczało mu rozbawienie.
Warto uchwycić ten błysk oka i przyjrzeć mu się. Warto zajrzeć w źrenice. I zobaczyć w nich to,
co jest istotą władzy i poczucia wyniesienia ponad innych – radość zabawy w rządzenie. To
pewnie najważniejszy element całej konstrukcji, na jakiej stoi obecnie fundament Platformy
Obywatelskiej. Karmi się nią jak złotym chlebem cały zgromadzony wokół Donalda Tuska dwór.
Czy minister służy
Kiedy Konstantyn I przeniósł do Bizancjum stolicę cesarstwa i nazwał ją Konstantynopolem, nie
tylko zainstalował tam centrum rzymskiego rządu, ale także swój dwór. Dwór bowiem, wraz z
urzędami instytucjonalnymi, stanowił fundament tego systemu, który składał się zarówno ze
struktur oficjalnych, jak i z całej sieci wpływów psychologicznych, niesformalizowanych, lecz
równie, a często nawet bardziej istotnych. Wielki Pałac konstantynopolski zapełnił się urzędnikami.
Byli wśród nich m.in. „ministrowie” cesarscy, choćby tacy jak minister skarbu (comes sacrarum
largitionum) czy minister
cesarskich (comes rerum privatum).
A jak już mowa o ministrach, to warto przypomnieć etymologię tego słowa, które wywodzi się z
łacińskiego ministro, ministrare – czyli „służyć”. Sam rzeczownik „minister” w języku Rzymian
oznaczał po prostu sługę. Dlatego też w kościele służą do mszy „ministranci”. Sens tego
szlachetnego słowa uległ jednak wypaczeniu i obecnie należałoby pewnie tłumaczyć owo
dawne ministrare jako „czerpać korzyści z urzędu”. Ale zostawmy dywagacje lingwistyczne i
wracajmy do kwestii cesarskiego dworu.
Wspomniany Wielki Pałac robił olbrzymie wrażenie i stanowił odpowiednią oprawę dla
bizantyjskiej świty władcy. Znajdował się na wzniesieniu, we wschodniej części miasta. Tam na
ogromnym obszarze zbudowano wiele pałacowych budynków, w tym łaźnie, kościoły z
wystawionymi relikwiami świętych oraz sale audiencyjne. Z Wielkim Pałacem mogły się równać
jedynie dwory starożytnej Persji czy później kalifatu.
Podróżnicy opisywali niezwykłe wrażenie, jakie robił na ludziach przepych i bogactwo zdobień.
Pod ścianami sal stały antyczne posągi, ponoć przepowiadające przyszłość, stopy gości dotykały
bajecznych, złotych mozaik, w których igrały świetlne odblaski.
W złotej sali (Chrysotriklinos – zbudowanej przez Justyniana I) cesarz siadał na tronie pod wielką
absydą z wizerunkiem Chrystusa Pantokratora.
Jak pisze przedwojenny historyk prof. Leszek Piotrowicz: „Konstantyn akcentował (…) swoje
stanowisko absolutnego pana imperium, co między innemi w tem znalazło swój wyraz, że określenie
cesarza »pan nasz« (dominus noster) za jego czasów weszło w stałe użycie”.
Aureola boskości (mimo zwrotu w stronę chrześcijaństwa trzeba było nadal budować odpowiedni
wizerunek) była świadomym sposobem kreowania siły oddziaływania nie tylko na najbliższe
otoczenie władzy, ale też na wszystkich poddanych.
Zakopać Kanał Elbląski
Kiedy w Elblągu trwała pierwsza tura wyborów samorządowych, zajechał do miasta sam
premier
i
stojąc pod przychodnią zdrowia, z wielką swadą krytykował pomysł PiS, by w końcu
wybudować w mieście kanał.
Wyobrazić sobie można, że Elbląg w IV w. po Chrystusie jest jedną z cesarskich domen, a w nim,
powiedzmy, zyskuje nagle popleczników Maksencjusz lub jakiś inny rywal cesarza. Konstantyn
zajeżdża Złotym Rydwanem i przemawia pod lecznicą. Daje przy tym wyraz swojej cesarskiej
troski o wszystkich mieszkańców Elbląga, na których – jak wszystkim w całym Bizancjum
wiadomo – zależy mu szczególnie. Gdyby w dodatku Elbląg leżał na tzw. Żyznym Półksiężycu,
między Morzem Czerwonym a Śródziemnym, wtedy na pewno cesarz odniósłby się do kwestii
kanału łączącego oba te akweny. A kanał ów był wtedy – przypomnijmy – zbudowany.
Herodot przypisuje tę drogę wodną inicjatywie Dariusza i Persów. Wiadomo jednak, że została ona
później zaniedbana i odbudowano ją dopiero za Trajana. Otóż gdyby przeciwnik polityczny
Konstantyna twierdził, że kanał jest potrzebny, cesarz, wielce obruszony, uznałby to za
bzdurę i kazałby zakopać. Tak by poczekał aż do kolejnego budowniczego, czyli
cesarza Napoleona.
Na szczęście w Polsce, jak na razie, w Elblągu taka szaleńcza myśl jak kopanie kanałów nam nie
grozi. Cesarz czuwa.
Rozbudowanie kasty urzędniczej
W pracy poświęconej historii Bizancjum tak pisze znakomita znawczyni dziejów Średniowiecza
Judith Herrin: „Poza wzbudzaniem w przybyszach podziwu i trwogi dwór pełnił istotną funkcję w
państwie: umacniał więź poddanych z cesarzem poprzez głębszą lojalność – zarówno poczucie
wspólnoty, jak i fatalistyczne podporządkowanie się władzy. Osiągano to po części przez
wynoszenie utalentowanych młodych mężczyzn i kobiet na odpowiedzialne i wpływowe stanowiska,
wzbudzające szacunek i podziw”.
Innymi słowy – samo funkcjonowanie tego szeroko rozumianego dworu dawało wrażenie, że
poprzez ślepą wierność, służalczą postawę wobec władzy, można zrobić osobistą karierę. Zdarzały
się nawet wypadki, że prości ludzie osiągali sukces, jeśli tylko znaleźli się w orbicie władzy. Wielu
z nich znajdowało zatrudnienie w rozbudowanej administracji. Istniał system nadawania dostojnych
tytułów, z którymi wiązała się pensja państwowa (tzw. roga).
W tym sensie działanie rządzącej elity bizantyjskiej miało zupełnie inne podłoże społeczne niż np.
w Rzymie, gdzie władza była koncesjonowana dla wybranych grup, lub w starożytnej Grecji, gdzie
„demokracja” nie wyglądała wcale tak, jak sobie ją dzisiaj wyobrażamy.
Czy w tym, jak funkcjonuje obecnie polskie państwo, nie można odnaleźć elementów bizantyjskiej
kultury rządów? Mieści się w tej formule okazałość i złoty nimb, jaki otacza głowę panującego i
jego dwór. To właśnie zegarki po 30 tys., cygara, wina czy sukienki dla małżonki. One stanowią
element bogatej oprawy, która wcale nie odstraszy wielu ludzi. Odwrotnie – nawet jeśli tych, co
żyją na granicy biedy, doprowadzi do wściekłości, to całą resztę, wiedzącą, że „warto” trzymać z
cesarskim dworem, tylko utwierdzi w słuszności obranej drogi. Aparat urzędniczy jest w Polsce
obecnie niezwykle rozbudowany. Postulaty taniego państwa skończyły się tym, że zatrudniono
urzędników w setkach tysięcy. Wszyscy ci ludzie czują i wiedzą, że ich praca, dochody, miesięczny
budżet i spłata kredytu zależą od dobrej woli pracodawcy. Kim jest ów Pracodawca? Szef?
Kierownik? Dyrektor? Tak, ale w dalszym, głębszym sensie jest nim... Donald Tusk. Otoczony
dworem.
To jego łaska lub niełaska może wpływać na losy ludzi związanych w ten czy inny sposób z
funkcjonowaniem państwa.
Niektóre ze
środowisk
– o dziwota – pozwalają się już łupić w sensie dosłownym, bezpośrednim, a
nadal nie tracą wiary w swojego wodza. Ot, choćby artyści, którym zabrano tzw. koszty uzysku
obniżające podstawę opodatkowania do 50 proc. Wszyscy aktorzy, reżyserzy, pisarze, malarze,
muzycy – całe środowisko, które w większej mierze jest ciągle wierne Platformie Obywatelskiej,
nie dało się otrzeźwić nawet tym kubłem zimnej wody. Nadal kochają Tuska. I ciągle panicznie
boją się Kaczyńskiego.
Zachowują się jak ów bojar wbity na pal przez Iwana Groźnego. Zdychał w męczarniach, lecz do
ostatniej chwili życia chwalił cara. Póki mu oddechu starczało, jeszcze jęczał, jakim Iwan jest
cudownym władcą. Istnieje obawa, że wielkie grono naszych artystów wychwalać będzie rządy
Platformy, nawet jeśli przyjdzie im dogorywać z głodu.
Madonna na hipodromie, czyli sypnij 5 milionów
Machina bizantyjskiego systemu sprawowania władzy opierała się na biurokracji oraz
propagandzie. Człowiek miał kontakt z państwem poprzez urzędników, z daleka zaś mógł oglądać
świetność boskiego władcy. Już biskup Euzebiusz z Cezarei stwierdził, że władza cesarska
pochodzi od Boga. Trochę boskiego blasku spływało więc na władcę.
Częścią tej psychologicznej gry było m.in. organizowanie wielkich imprez, które obecnie
nazwalibyśmy „sportowymi” lub „kulturalnymi”: przed tłumami występowali żonglerzy, śpiewacy,
błaźni i tancerze. Na hipodromach ścigały się rydwany. A gdy pędziły po zwycięstwo, na liny
rozwieszone między wysokimi kolumnami hipodromu wychodzili akrobaci, stawiający ostrożnie
kroki. Lud się cieszył. Lud klaskał.
Gdyby wtedy koncertowała taka gwiazda jak Madonna, byłaby na pewno gwoździem
programu
bizantyjskiej imprezy. I sam cesarz sypnąłby z kasy dworskiej kilka milionów na jej występy. W
końcu wszystko dla… ludu.
Kiedy spadną maski
Kiedy nasz wielki poeta renesansowy, Jan Kochanowski, wrócił z zagranicznych wojaży, znalazł
sobie miejsce pracy w kancelarii Filipa Padniewskiego. Był to czas, w którym król Zygmunt
August, usiłując mocniej schwytać w dłonie stery rządów w Rzeczypospolitej, dążył ku jej
. Kochanowski słuchał często wystąpień sejmowych, a swoje poglądy polityczne wyłożył
w kilku poetyckich dziełach.
Pisał Mistrz z Czarnolasu do swoich współczesnych: „Aleć to jeszcze wszytko początki; po chwili /
Będzie tego podobno więcej, bracia mili, / Gdy z was maszkarę zdejmą, a ludzie doznają, / Że
Polacy przodków swych barzo zostawają”.
Z tych słów płynie dla nas może nadzieja, że i obecnie tak się losy Ojczyzny potoczą, że
„maszkara” spadnie z twarzy tych, co u rządów, a ludzie zobaczą, jakie są prawdziwe oblicza
pod spodem.
Kilkanaście wersetów dalej Kochanowski uderza w elitę władzy:
„Patrzcież, czegoście dla tych bogactw odstąpili, / Żeście
rycerską naukę stracili, / Na
której nie tylko te ziemskie osiadłości, / Ale garła należą i wasze wolności”.
Michał Bobrzyński, w szkicu historycznym z roku 1922, tak komentuje ów stan dworu
Rzeczypospolitej, krytykowany niegdyś przez Mistrza Jana: „Smutny to i jałowy program
polityczny jak na ministrów wielkiego państwa (…). Smutny dlatego, że się w samej zamyka
negacji. Autorowie jego widzą jasno, jak Rzplita mdleje, jak upada; widzą, jak coraz groźniej
następują na nią drapieżni sąsiedzi, a ona pogrążona w wewnętrznej rozterce, oddana na łup
prywatny, siłę swą marnuje i czoła stawić im nie śmie. Czują oni zarazem, że ta niemoc wewnętrzna
jest owocem nowych prądów i wyobrażeń, humanizmu i reformacji, ale tego zupełnie nie pojmują,
że od rozwiązania tych wielkich kwestyj, od spożytkowania ich na rzecz narodu i państwa
przyszłość ojczyzny zależy. Oni zamiast kwestie rozwiązać, zamiast wystąpić z katolickim
programem, schodzą im z pola…”.
Dzisiaj niestety jest podobnie, gdy „nowe prądy” i „nowy humanizm” wdzierają się na pole, które
było naszą opoką. Pole Ducha
Polskiego
, silnego Patriotyzmem i Wiarą. Gdyby dociekać przyczyn
– widać, że są ukryte tam, gdzie zwykle od początku świata – w ludzkim charakterze. W Ambicji i
Próżności. W Pysze i Nieumiarkowaniu. W Chciwości.
Jak w Bizancjum
Jan Kochanowski we „Wróżkach”, swoim dużo późniejszym politycznym dziele o Polsce,
wskazywał: „Toż niebezpieczeństwo jest Rzeczypospolitej od ludzi swawolnych i rozpustnych, bo
oni, gardząc prawem, wzgardzają urząd i zwierzchność pańską, która jeśliby im kiedy groźna była,
tych dróg będą chcieć szukać, mieszając i podburzając ludzi, jakoby wszytkiego zniknąć mogli, a
gdzie by im to nie szło, tedy, ojczyznę i pana zdradziwszy, do nieprzyjaciela zjadą i wódzmi przeciw
ojczyźnie swej będą, jakich przykładów w historiach pełno”.
W głębokim pokłonie
W Bizancjum, w pałacu Magnaura, cesarz zasiadał na olbrzymim, złotym tronie. Po obu stronach
stały złote figury ryczących lwów i złote rzeźby ptaków. Te ostatnie wydawały dźwięki, świergoląc
na zdobionych klejnotami drzewach. Gdy pojawiał się poseł, musiał zgiąć się przed władcą w
specjalnym ukłonie. Wykonywał tzw. proskynesis – dotykał czołem podłogi. A wtedy… wtedy ów
tron zaczynał się unosić w powietrzu, aż pod sufit. Hydrauliczne sztuczki pełniły wówczas taką
rolę, jaką obecnie telewizja: ukazywały władcę tak, by ludzie czcili go jak półboga.
W dzisiejszych czasach premier lekko kuleje, gdy wchodzi na spotkanie ze swoimi ministrami. Ale
oni nadal, jak przed wiekami, wykonują proskynesis. A złote ptaki świergolą w zachwycie.