background image

Rozdział piąty

Zafascynowana dziwnym zachowaniem wilka, ostrożnym głaskaniem jego uszu i pyska 

oraz patrzeniem na niego z uśmiechem i szokiem na twarzy, nie zauważyłam, kiedy Alex 
odjechał. Przez tę krótką chwilkę zdążyłam zobaczyć jedynie światła jego poruszającego się w 
ciemności motoru. Gdy zniknął za zakrętem, ocknęłam się i zorientowałam, że mnie samą 
otaczał mrok i jasne światło księżyca na przemian. 

Popatrzyłam w stronę domu. Paląca się niedawno lampa na ganku została zgaszona, a 

reszta domowników zanurzyła się we wnętrzu budynku. Spojrzałam z powrotem na zwierzę. 
Ono cały czas się we mnie wgapiało. Chciałam już iść, ale nie mogłam się ruszyć. Być może 
bałam się tego, co czekało mnie w środku, ale to i tak było nieuniknione. 

Powoli wstałam z kolan i od razu znieruchomiałam. Adrenalina działała dosyć długo i 

uśmierzała ból. Nie byłam w stanie dokładnie opisać swojego stanu zdrowia. Pod względem 
psychicznym czułam się dobrze, jednakże moje ciało mówiło zupełnie co innego. Czułam, że 
moja   bluzka   była   przyklejona   do   pleców,   ale   jej   sztywność   mi   przeszkadzała.   Zgarbiona 
zrobiłam   dwa   kroki,   po   czym   przystanęłam.   Przy   poruszaniu   dolną   częścią   ciała   nie 
odczuwałam   żadnego   bólu,   więc   podjęłam   dalszą   drogę.   Nie   obchodziło   mnie,   co   w   tym 
momencie robił wilk. Chciałam tylko jak najszybciej dotrzeć do swojego pokoju i położyć się 
spać. Kiedy wchodziłam po schodach na ganek, bluzka zaczęła się lekko przesuwać, a skóra 
szczypać. Otwierając drzwi, zerknęłam jeszcze przez ramię. Nie obeszło się przy tym ruchu bez 
skręcenia lekko tułowiem, a to zabolało. Wilk obdarzył mniej ostatnim krótkim spojrzeniem i 
pobiegł do lasu. 

Weszłam do środka zamykając za sobą drzwi. Zaskoczyło mnie, że było ciemno, cicho, 

nawet odrobinę przerażająco. Poczekałam chwilę, ale nic się nie działo. Byłam przekonana, że 
rodzice   czekali   na   mnie   w   salonie   lub   w   kuchni,   by   zacząć   wykład   na   temat   mojego 
nieodpowiedzialnego   zachowania   i   dać   mi   jakąś   karę.   Wzięłam   dwa   głębokie   wdechy   i 
ruszyłam na górę, co nie było łatwe. Zwykle wchodzenie po schodach zajmowało mi około 
dwudziestu sekund, teraz – trzy minuty. Moim zabezpieczeniem przed upadkiem była poręcz, 
której   się   podtrzymywałam.   Przy   każdym   kolejnym   ruchu   było   coraz   gorzej.   Czułam   jak 
bluzka zaczynała się odklejać od mojego ciała, co doprowadziło do tego, że ciepła krew sączyła 
się malutkimi strużkami w dół pleców. 

Gdy dotarłam w końcu na górę, zdjęłam buty zostawiając je przy drzwiach pokoju i 

skierowałam się prosto do łazienki. Usiadłam na brzegu wanny, podpierając łokcie na kolanach 
i schowałam twarz w dłoniach. Zawsze kiedy coś szło nie tak, byłam zdenerwowana i chciało 
mi się płakać. Teraz również, ale opanowałam się i nie pozwoliłam wściekłości wynurzyć się 
na   zewnątrz.   Nie   rozumiałam,   dlaczego   Maria   i   Tyler   niczego   nie   zrobili.   Dlaczego   nie 
powstrzymali   Alexa   przed   odrzuceniem   mnie.   Dlaczego   nie   byli   bardziej   stanowczy   w 
stosunku do mnie, bym posłuchała ich i nie stawała Alexowi na drodze. Nagle zachciało mi się 
śmiać   z   własnej   głupoty,   bo   gdybym   nie   zachowała   się   tam,   przed   domem,   jak   ostatnia 
kretynka, nie musiałabym teraz cierpieć i jęczeć z bólu. 

Umyłam   najpierw   twarz   i   ręce,   żebym   nie   dostała   jakiegoś   zakażenia,   gdy   będę 

opatrywać   sobie   plecy.   Siedząc   z   powrotem   na   brzegu   wanny   zaczęłam   powoli,   bardzo 
delikatnie,   zdejmować   bluzkę.   Już   na   samym   początku   napotkałam   duży   opór.   Byłam 
zdziwiona, że aż tak poraniłam sobie plecy, bo według mnie powinny być tylko lekko obtarte. 
Odrywałam tkaninę kawałek po kawałku, ale to nic nie dało. Bolało jak diabli. Nie mogłam 
uwierzyć, że w tak krótkim czasie materiał przylgnął do ciała tak mocno. W oczach nazbierało 
mi się łez, więc gdy je zamknęłam, pociekły mi po policzkach. Uporawszy się z ostatnim 
skrawkiem bluzki  odetchnęłam  z ulgą.  Wywinęłam  ją na  lewą  stronę  i zobaczyłam, że  w 
niektórych   miejscach   oderwałam   zaschniętą   już   krew   przeobrażającą   się   w   strupy.   Nie 
musiałam długo czekać. Po krótkiej chwili ciepły płyn dał znać. Płynąc w dół niósł ze sobą 

background image

nawet przyjemny dreszczyk. To był jedyny plus całego zdarzenia. 

Wyjęłam z szafki pod umywalką wodę utlenioną. Trzęsła mi się ręka, a serce waliło 

dwa razy szybciej. Sama nie dałabym rady przykleić sobie plastrów, więc musiałam się nią 
zadowolić. Wzięłam głęboki wdech, odkręciłam wieczko buteleczki i wylałam substancję u 
nasady   ramion.  Piekło  niewyobrażalnie,  tak,  jakby  ktoś  wylał  na  mnie  kwas  lub  wrzątek. 
Chciałam wrzeszczeć, ale nie mogłam. Nie chciałam zwołać tym rodziców, więc zacisnęłam 
zęby   na   prawej   ręce   i   skupiłam   się   na   tym   bólu.   Może   i   w   tym   momencie   wyszłam   na 
masochistkę, ale nic innego nie przyszło mi do głowy, nie miałam żadnego kołka czy czegoś 
podobnego, by wsadzić sobie do ust. Nie wiem skąd wziął się strach w tym wszystkim. Moje 
źrenice się poszerzyły, a oddech przyspieszył jeszcze bardziej. Z oczu znowu pociekły mi łzy, 
ale nie przejmowałam się nimi. Nie wiem, ile trwałam w tej pozycji, ale ocknęłam się kiedy 
ręka zaczęła mi drętwieć. Plecy już tak nie szczypały, ale aby je oczyścić do końca, musiałam 
jeszcze raz użyć wody utlenionej. Tym razem już tak nie bolało, jedynie skuliłam się, gdy do 
jakiegoś fragmentu skóry ciecz dotarła pierwszy raz. 

Po wszystkim  odłożyłam butelkę na miejsce, bluzkę wrzuciłam do kosza razem ze 

spodniami, które również były całe we krwi i nie nadawały się do ponownego założenia. Nie 
było mowy o piżamie, więc postanowiłam spać w samej bieliźnie. 

Wróciwszy do pokoju, nie zapalałam światła, ponieważ księżyc świecił wprost w moje 

okno i bez trudu trafiłam do łóżka. Zastanawiało się w jaki sposób moja skóra mogła się tak 
szybko leczyć. Chyba, że dawno nie doznałam żadnego urazu i zapomniałam już, jak to jest 
być poszkodowanym. 

Spałam   w   bardzo   niewygodnej   pozycji.   Na   brzuchu.   Pamiętam,   że   chciałam   się 

przekręcić na bok, ale od razu zapaliła mi się w głowie czerwona lampka. Westchnęłam tylko i 
próbowałam znów pogrążyć się we śnie. 

Wstałam około dziesiątej. Należało mi się po dniu pełnym wrażeń. Mogłam oczywiście 

spać dłużej, ale poprzedniego wieczoru, a dokładniej poprzedniej nocy, obiecałam Annabelle, 
że do niej zadzwonię. 

Umówiłyśmy się na małe zakupy. Zaproponowałam, że przyjadę 

swoim autem, ale, dla bezpieczeństwa, pojedziemy jej. Podczas krótkiej rozmowy telefonicznej 
słyszałam,   jak   bardzo   była   szczęśliwa   i   podekscytowana.   Jeśli   zamierzała   mi   opowiedzieć 
szczegóły, to ja pasuję. 

Nie czułam się najlepiej. Byłam obolała, śpiąca i miałam niedające o sobie zapomnieć 

ani na chwilę wyrzuty sumienia. 

Ann nie zawracała sobie głowy małymi sklepami, które mijałyśmy po drodze, zawiozła 

nas od razu do centrum handlowego. Wysiadając z samochodu zasyczałam cicho, ponieważ 
rany   przypomniały   mi   o   sobie.   Rano   oczywiście   sprawdziłam   ich   stan.   Małe   zadrapania 
całkowicie zniknęły, natomiast te największe dopiero co się zasklepiły. Miałam dosyć spore 
trudności przy ubieraniu, nieźle się przy tym nagimnastykowałam. 

Po dwóch godzinach chodzenia od jednego sklepu do drugiego zażądałam przerwy, 

tym bardziej, że nic nie jadłam. Weszłyśmy do kawiarni. Zamówiłam dwa kawałki ciasta i 
kawę. Miałam nadzieję, że to pomoże i będę bardziej kontaktować. 

Będąc już przytomniejszą zauważyłam, że Annabelle cały czas się wierciła. Lekko mnie 

to irytowało. Była obładowana torbami. Kupiła sobie bluzki, spodnie i seksowną bieliznę. Nie 
wnikałam po co. Tak naprawdę nie interesowałam się tym, co konkretnie wybrała, a kiedy 
mnie zapytała czy jakaś fioletowa bluzka jej pasuje, przytaknęłam tylko głową. 

W końcu nie wytrzymała i rozpoczęła rozmowę: 
-   Jessy   -   zaczęła   powoli   –   co   się   wczoraj   stało,   że   musiałaś   tak   nagle   wyjść?   - 

Zakrztusiłam się kawą, a potem podniosłam na nią wzrok. Nie spodziewałam się, że zapyta o 
to. 
- To dość długa historia... 
- I dlatego jesteś taka niewyspana? - wtrąciła. 
- Między innymi. – Nie chciałam opowiadać jej o tym, co zaszło, więc musiałam szybko coś 
wymyślić. 
- Czekam, Jessy. - Spuściłam wzrok i patrzyłam na opróżnioną do połowy filiżankę. 

background image

- W środę przyjechał do nas gość. - Zerknęłam na Ann. Usiadła wygodniej na krześle i 
przyglądała mi się z uwagą. - To była niezapowiedziana wizyta. Ma na imię Alex... 
- Oho! - przerwała mi. Spojrzałam na nią kątem oka i westchnęłam. - Już dobrze, będę cicho. - 
Uśmiechnęła

 

się.

 

- Wczoraj, grając na scenie, zauważyłam go stojącego z jakimś chłopakiem. Zdziwiłam się, bo 
nie mówił, że przyjedzie, nic na to nie wskazywało. Chciałam do niego podejść i porozmawiać, 
ale   wyszedł,   więc   zwinęłam   swoje   rzeczy   i   pojechałam   do   domu.   Pokłóciliśmy   się,   a   on 
odjechał. 
- O co się pożarliście? Nie powiedział ci, po co przyjechał do klubu i to był powód, tak? 
- Mniej więcej. 
- No dziewczyno! Nigdy by mi nie przyszło na myśl, że popełnisz taką gafę! 
- Ja też nie. A teraz mam wyrzuty sumienia. Obiecał, że wróci, ale nie wiem kiedy. Chciałabym 
go przeprosić i mam nadzieję, że mi wybaczy. 
- Ej, a przystojny chociaż ten Alex? - Wbiłam w nią wzrok. Powoli uśmiechnęłam się pod 
nosem.

 

-   Przystojny,   nawet   bardzo,   ale   to   nie   jest   w   tej   chwili   najważniejsze.   Pomijając   wyrzuty 
sumienia, czuję coś dziwnego. Był u nas raptem dwa dni, niepełne zresztą, a mam wrażenie, że 
bardzo   się   do   niego   przywiązałam.   I   tak   naprawdę   nie   prowadziliśmy   żadnej   dłuższej 
rozmowy, ale... - urwałam. Nie wiedziałam, co więcej powiedzieć. 
- Moja kochana przyjaciółko – Zawsze, gdy Ann tak mówiła, bałam się, że powie coś, w co ja 
nie będę chciała na początku uwierzyć. - Moim zdaniem sytuacja jest jednoznaczna. Ty się w 
nim   po   prostu   zadurzyłaś!   Przeproś   go   jak   tylko   przyjedzie   i   zabieraj   się   za   niego!   Czas 
najwyższy, żebyś się zakochała. Nie, co ja mówię! Czas najwyższy byś w końcu poznała smak 
miłości, a przekonasz się, jakie to cudowne uczucie. - I nie pomyliłam się. 
- Proszę cię, nie wygaduj takich rzeczy. Muszę się nad tym wszystkim zastanowić. 
-   Później,   teraz   mi   powiedz   jeszcze   jakie   ma   oczy,   włosy,   jakiego   jest   wzrostu,   czy   jest 
umięśniony i tak dalej. - Przysunęła się bardziej i czekała aż zacznę mówić. 
- Hmm... Coś mi się przypomniało... 
- No nie mów mi tylko, że musisz już wracać. A nawet jeśli, to ta rozmowa cię nie ominie. 
- Nie o to mi chodzi. - Uśmiechnęłam się łobuzersko. - Czy ty nie masz przypadkiem chłopaka? 
Hmm... Myślę, że będzie zazdrosny, jak mu powiem, że rozmawiałyśmy o Alexie.
 - Możesz sobie mówić, nie uwierzy ci! 
- Jesteś tego pewna? Gdzie mój telefon? - Zaczęłam się obmacywać po kieszeniach, a Annabelle 
sięgnęła ręką przez stolik i pacnęła mnie w ramię. Spojrzałam na nią spod grzywki i obie 
wybuchnęłyśmy

 

śmiechem.

 

Trochę okłamałam moją najlepszą przyjaciółkę, ale zrobiła to dla jej dobra. Ominęłam wiele 
faktów, między innymi takie, że chciałam zastrzelić własnych rodziców, Alex jest wampirem i 
niewiadomo   dlaczego,   ale   przyplątał   się   do   mnie   prawdziwy   wilk   z   lasu.   Miałam   małą 
nadzieję, że kiedy dowiem się, czemu spotkał mnie taki los, opowiem o tym nie tylko jej. 

Wypiłam do końca kawę, zapłaciłam rachunek, ale nie chciało mi się jeszcze wychodzić 

z kawiarni. Panowała w niej przyjazna atmosfera. Ludzie tutaj wydawali się nie przejmować 
tym, co działo się wokół, jakby dla nich czas się zatrzymał; żartowali, śmiali się, inni z kolei 
mieli poważne miny, na pewno coś ich trapiło. 

Spojrzałam  na   zegarek,  który  miałam   na  lewej   ręce.  Wskazywał   godzinę  drugą   po 

południu. Odwróciłam głowę w prawą stronę i zapatrzyłam się. Tylko obserwowałam. Często 
tak robiłam. Zauważyłam idącą matkę z dzieckiem, z chłopczykiem. Kiedy dostatecznie się 
zbliżyli, maluch mnie ujrzał i uśmiechając się do mnie, pomachał mi. Odwzajemniłam gest i 
zerknęłam na środek kawiarni. Siedząca naprzeciwko mnie Annabelle chciała mi wyraźnie coś 
jeszcze powiedzieć, ale chyba nie wiedziała, jak zacząć. 
- Wal prosto z mostu – odezwałam się.
  - Yyy... Okej, tylko nie wściekaj się. Ty i Sarah, obie jesteście moimi przyjaciółkami, ale tak 
naprawdę   ty   jesteś   tą   jedyną.   Jej   tak   dużo   nie   powiedziałam,   ledwo   co   nawet   o   tym 

background image

wspomniałam   rozmawiając   z   nią   chwilę   przed   twoim   telefonem.   Z   tobą   muszę   się   tym 
podzielić. - Domyślałam się o co jej chodziło. Nie chciałam tego słuchać, ale dla świętego 
spokoju lepiej, żeby już z siebie to wyrzuciła niż miałoby ją nosić przez nie wiadomo jak długi 
czas i wracałaby do tego. 
- Może umówmy się tak, że zadam parę pytań, a ty po prostu na nie odpowiesz i dodasz coś 
jeszcze. Tylko nie przesadzaj – ostrzegłam ją. - Pierwsze podstawowe pytanie: jak było? 
- Myślałam, że będzie gorzej, ale było naprawdę miło. Wiadomo, trochę bolało, ale John był 
bardzo delikatny i po krótkim czasie przestałam zwracać na to uwagę. - Cholera, czułam się tak 
niezręcznie,   że   nawet   nie   da   się   tego   opisać   słowami.   -   Zjadłam   tak   mało   w   klubie,   bo 
wiedziałam, że przyszykował dla nas kolację ze świecami i nie chciałam odmówić jedzenia, 
które było przepyszne. 
- Mniemam, że wyznał ci po raz kolejny miłość? 
- Tak.  - Nagle  Ann  się  zarumieniła  i  dodała  cicho:  -  Zrobiliśmy   to  dwa  razy.  I  wtedy  ja 
przejęłam kontrolę nad sytuacją - zachichotała.
 - Myślę, że wystarczy mi tych rewelacji – uśmiechnęłam się słabo. - A jak tam rodzice? Wrócili 
już z twoją siostrą? - Młodsza siostra Annabelle, Natalie, jest astmatyczką i miała ostatnio dość 
poważny napad kaszlu, więc państwo Santos pojechali z nią do szpitala i zostali tam, z czego 
Ann

 

i

 

John

 

skorzystali.

 

- Przyjechali wczesnym rankiem. Natalie poszła od razu spać, była wyczerpana. Dostała nowe 
leki, silniejsze. Nikt u nas w rodzinie nie cierpiał na astmę i akurat złapało właśnie moją siostrę. 
Mam nadzieję, że więcej nie będzie musiała jeździć do szpitala. 
- Ludzie z astmą mogą żyć normalnie, ale muszą przestrzegać niektórych zasad. 
- Wiem, wiem, Natalie też. Był okres kiedy studiowałam całą historię choroby, jej leczenie i 
wszystko, co z tym związane, jakbym to ja była chora. Po prostu chciałam jej pomóc. 
- Rozumiem. Chciałabym mieć taką kochaną, troskliwą siostrę jak ty. 
- Możesz mieć, tyle że też młodszą. Twoi rodzice są jeszcze w takim wieku, że mogą sobie 
pozwolić na dziecko. - Nawet nie miała pojęcia, jak bardzo się myliła. Ann nie wiedziała o 
naturze moich rodziców. Odwiedzała mnie, ale wtedy Maria i Tyler rzadko bywali w domu. 
Może i Annabelle coś tam zauważała, ale nie chciała o tym głośno mówić. I dobrze. 
- Wiesz, zawsze mogę im coś powiedzieć, reszta zależy od nich – uśmiechnęłam się kłamiąc jej 
w żywe oczy. 
- Chcesz coś jeszcze kupić czy wracamy?
- Chodźmy, bo później mogę znowu żałować, że nie wykorzystałam czasu do woli.

Spędziłyśmy dodatkową godzinę w centrum handlowym. Ann znalazła pretekst, że jej 

szczotka   do   włosów   jest   już   stara   i   potrzebuje   nowej.   Tak   samo   było   z   wodą   toaletową. 
Podobno zużyła już cały flakonik. Niczego jej nie broniłam, nie miałam nawet zamiaru. Skoro 
miała pieniądze, niech je wyda na co chce. Chciałam, aby była szczęśliwa. 

Kiedy wróciłyśmy, mój samochód czekał przy krawężniku, ale nie wsiadłam do niego i 

nie pojechałam. Pomogłam Ann i wzięłam od niej jedną torbę. Więcej nie mogłam, ponieważ 
nie chciała mi dać i powiedziała, żebym nie protestowała, więc wzruszyłam tylko ramionami i 
weszłam po cichu do jej domu, gdyż nie darowałabym sobie, gdybym obudziła Natalie. Ona 
jednak nie spała. Przywitała nas kiedy ruszyłyśmy w stronę schodów. 

Nie wiedziałam, gdzie mam usiąść, gdy znalazłyśmy się w pokoju Ann. Na łóżku, z 

wiadomego   powodu,   byłoby   mi   niezręcznie,   a   na   krześle   wisiało   pełno   ciuchów.  
-   No   siadaj!   Co   tak   stoisz?   -   zapytała.   Podskoczyłam   przerażona,   bo   weszła   tak 
niespodziewanie. Nie słyszałam, jak wchodziła po schodach. 

Przyniosła szklanki i napój, nalała  i podała mi moją szklankę. Dalej stałam. Odwróciła 

się i zrozumiała, o co mi chodziło. 

- Aaa... Nie martw się, wyprałam rano, więc spokojnie siadaj. Nie ma żadnej skazy – 

próbowała rozładować śmiechem moje małe napięcie. 

Rozmawiałyśmy   mniej   więcej   dwie   godziny.   Chwilę   obgadywałyśmy   nauczycieli, 

uczniów   z   naszej   szkoły,   czyli   jak   przy   prawie   każdej   konwersacji.   Annabelle   zaczęła   też 
trajkotać o swojej przyszłości. Rozmyślała, czy pójść na studia lingwistyczne, czy może wybrać 

background image

psychologicznie. Wiele osób teraz wybierało psychologię, powszechny kierunek. Skrzywiłam 
się, gdy o tym powiedziała, bo na początku mogłoby być fajnie, ale potem stałaby się taka jak 
inni specjaliści. Zapytałam, czy wie, co chce studiować John, a ona odpowiedziała mi, że on 
interesuje się motoryzacją i chciałby robić coś w tym kierunku. Może warsztat samochodowy 
lub tuningowanie. Na koniec powiedziałam jej, żeby rozstawiła te myśli w spokoju, bo nie 
uciekną. I poza tym jesteśmy w pierwszej klasie. 

Podziękowałam   Ann   za   miły   dzień   i   wychodząc   natknęłam   się   na   jej   rodziców. 

Przywitałam się z nimi i od razu pożegnałam. 

Do domu zajechałam równo o osiemnastej. Nie spieszyłam się, chciałam jak najdłużej 

cieszyć się wolnością, którą już za chwilę mogłam utracić. 

Na   progu   usłyszałam   włączony   telewizor.   Weszłam   do   salonu   i   rozejrzałam   się. 

Rodzice   siedzieli   na   kanapie   oglądając   kończące   się   wiadomości,   po   których   miała   być 
prognoza pogody. W ogóle na mnie nie spojrzeli ani nie odezwali się. Nie było mowy, żeby nie 
usłyszeli mojego samochodu. Postanowiłam zrobić ten pierwszy krok i odezwałam się: 
- Cześć. Co słychać? – zaczęłam, może nie najlepiej, ale wolałam najpierw zorientować się, jak 
się sprawy mają. 

Odpowiedziała mi cisza, no, może nie do końca, bo telewizor nadal grał, ale rodzice 

nawet nie drgnęli. Bardzo się zdziwiłam. Kiedy podeszłam bliżej, by mieć lepszy kąt widzenia, 
również   czekało   na   mnie   zero   reakcji.   Postanowiłam   poczekać   aż   skończy   się   prognoza 
pogody. Najbliższy tydzień zapowiadał się naprawdę ładnie. Miało być tak ciepło, by można 
było chodzić w samym bluzach, a nawet bluzkach z krótkim rękawkiem. Wiosna w pełni, w 
końcu to koniec kwietnia. Pomyślałam też, że wreszcie koniec deszczu i zachmurzonego nieba, 
ale za szybko, bo pokazali pogodę długoterminową. Cały kolejny tydzień, i pewnie jeszcze 
następny, miało lać jak z cebra, a pogodynka zaznaczyła, że nie obejdzie się bez mocnych burz 
w ciągu dnia  i nocy. Możliwy  był nawet  niewielki  opad  gradu.  Skąd taka  zmiana? Efekt 
zanieczyszczania naszej planety: spaliny, wycinka drzew, budowanie coraz to nowszych firm i 
osiedli. 

Prognoza się skończyła i rodzice wyłączyli telewizor. Spojrzeli po sobie, wstali i zaczęli 

wychodzić.   Nie   przesunęłam   się,   nie   musiałam.   Ominęli   mnie   szerokim   łukiem.   Nie 
rozumiałam ich postępowania. 

Zaczęłam lekko panikować i mówić coraz szybciej. 

- Hej, przepraszam za wczoraj.  Wiem, że zachowałam się jak dziecko, a nie jak osoba rozsądna. 
Jak tylko Alex wróci, od razu go przeproszę. Nie zachowujcie się tak. Nie wychodźcie przeze 
mnie.   Zostańcie.   Przemyślałam   wszystko,   już   więcej   tak   nie   zrobię.   W   ogóle   niczego 
podobnego nie uczynię. Chcecie, dajcie mi jakąś karę, jeśli to was uspokoi. 

I   mogłabym   tak   sobie   mówić   bez   końca   i   bez   rezultatu.   Szybciej   doszłabym   do 

porozumienia ze ścianą. 

Stałam  w salonie wpatrzona  w drzwi  wejściowe  ze  strachem  na twarzy. Po  chwili 

usłyszałam pracę silnika i koła poruszające się po żwirze. 

Nie  wiedziałam,  dlaczego  rodzice  przyjęli   taką  „taktykę”,  dlaczego   postanowili   nie 

odzywać się do mnie. Ale skoro taka była ich wola, ja nie zamierzałam ich błagać, by przestali. 
Miałam tylko nadzieję, że niebawem im przejdzie. 

Z nieustającym jeszcze szokiem i zdziwieniem poszłam do kuchni. Zaparzyłam sobie 

herbatę i usiadłam przy stole. W domu panowała grobowa cisza.

  Ja już za swoje przeprosiłam i więcej nie będę się powtarzać, pomyślałam. Zacznę 

oczywiście bardziej uważać na to, co robię i mówię, ale konsekwencji i tak nie da się uniknąć. 
Umywszy kubek i odstawiwszy go na suszarkę, udałam się do swojego pokoju. Za oknem 
słońce dopiero zachodziło, chmury z koloru białego przeszły w wściekły pomarańcz. Układały 
się  w  najróżniejsze  kształty.  Można  było  dostrzec  niewyraźne  rysy  twarzy  jakiejś  kobiety, 
tygrysa

 

w

 

biegu

 

oraz

 

kwiat,

 

chyba

 

tulipan.

 

Wzięłam laptopa z biurka i położyłam się na łóżku. Poczekam aż się uruchomi i włączyłam 
muzykę. Nigdy nie słuchałam tak, aby dudniło w domu. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się 
w melodię. Właśnie odtwarzało się Doomsday Clock, Smashing Pumpkins, kolejne na liście 

background image

było The Rasmus – In The Shadows. Większość plików muzycznych stanowili moi ulubieni 
wykonawcy i to nie tak, że nie byłam otwarta na nowe brzmienia, wręcz przeciwnie. Kiedy 
słuchałam radia i spodobała mi się piosenka, a na wyświetlaczu pokazał się tytuł, zapisywałam 
i potem przeszukiwałam całą sieć, żeby ją znaleźć. Niektóre „metalowe piosenki” też były 
naprawdę świetne. Mój gust muzyczny opierał się głównie na rocku. 

Zasnęłam podczas słuchania. Kiedy się obudziłam laptop nadal grał. Wyłączyłam go i 

położyłam   na   podłodze.   Spojrzałam   na   zegarek   na   ręku.   Były   trzydzieści   trzy   minuty   po 
dwudziestej drugiej. Nie miałam nic do roboty, więc wykąpałam się i poszłam spać. 

Następny dzień przesiedziałam w pokoju. Wstałam po dwunastej i odrabiałam lekcje z 

trzy godziny. Nigdy nie było tego dużo i poszłoby mi szybciej gdybym się tak nie leniła, ale 
nigdzie nie wychodziłam, więc nie musiałam. Później spędziłam dwie godziny na oglądaniu 
telewizji, puścili jakąś komedię z Benem Stillerem. To jeden z moich ulubionych aktorów. 
Moim zdaniem każda rola, jaką dostawał, była dobra. Świetnie wciela się w historie bohaterów. 
Nie wiedząc już, co robić i będąc lekko znudzoną, poszłam po prostu spać. 

Przez cały następny tydzień rodzice nie zmienili nic, nadal się nie odzywali, ale dbali o 

mnie: uzupełniali zawartość lodówki, zostawiali nawet parę dolarów, gdyby mi zabrakło. Nie 
gniewałam się już na nich tak, jak jeszcze przez pierwsze trzy dni po kłótni z Alexem.

  Każdą   wolną   chwilę   po   szkole   spędzałam   z   moim   nowym   towarzyszem. 

Poznawaliśmy się nawzajem; ja odnosiłam trochę gorszy skutek. Spacerowaliśmy po całym 
lesie, pokazał mi swoje legowisko. Nie wiem, czy był samotny czy może akurat wtedy reszta 
stada była gdzieś na polowaniu. Bawiliśmy się w chowanego, trudno było mi się ukryć, bo wilk 
znał każde drzewo, każdy kąt na pamięć. Jeśli ktoś by mnie zobaczył ze zwierzęciem, mógłby 
pomyśleć, że zrobiłam z niego psa bo rzucałam mu patyki, a on aportował i je przynosił. 

Cały czas moją głowę zaprzątał Alex. Chciałam go już zobaczyć, przeprosić, przytulić. 

To, co zrobiłam nie dawało mi spokoju, chociaż, według mnie, to nie była jakaś zbrodnia. 
Zaczynałam się martwić, nie wiedząc, gdzie teraz był i co robił, dlaczego tak długo nie wracał. 
Kiedy tylko go wspominałam, jego twarz, oczy, po moim ciele rozlewało się przyjemne ciepło. 
Annabelle miała jednak rację, co do tego, żebym się nim bardziej zainteresowała. W tej sprawie 
mogłam powiedzieć z czystym sumieniem, że nawet w tak krótkim czasie zadurzyłam się w 
nim i chciałam rozwinąć to uczucie. Miałam tylko nadzieję, że Alex będzie czuł do mnie to 
samo. 

Zaniedbałam   swój   pokój   całkowicie.   Książki   leżały   gdzie   popadnie,   na   podłodze, 

parapecie, a nawet na łóżku. Gdy kładłam się spać przenosiłam je na biurko. Ciuchy walały się 
po kątach; czystych, świeżo wyjętych z prania, nie chciało mi się składać i umieszczać na 
półkach, a brudnych zanosić do łazienki, więc lekki, nieprzyjemny zapach unosił się w moim 
pokoju,

 

ale

 

jakoś

 

mi

 

to

 

nie

 

przeszkadzało.

 

Jeśli chodzi o przyjaciół, to zaczęłam od nich trochę odstawać. Nie chciałam się spotykać, 
nigdzie wychodzić, wolałam spędzać czas z wilkiem. Oni także nie byli dłużni i mało ze mną 
rozmawiali na przerwach i w stołówce, a na lekcjach w ogóle. 

Deszcz,   padający   codziennie,   zaczynał   mnie   już   wkurzać.   Wszystko   było   wilgotne, 

tonące  w  błocie.  W  ciągu dnia,  nawet  w  szkole,  okropnie   się  nudziłam,  ledwo   słuchałam 
nauczycieli i spałam na ławce. Raz zostałam za to ukarana i musiałam spędzić dodatkową 
godzinę w kozie. 

W końcu, w sobotę, się opamiętałam. Posprzątałam w pokoju aż lśniło. Otworzyłam 

okno na parę godzin, by smród wywietrzał, ale jeszcze dla pewności użyłam odświeżacza o 
zapachu   lawendy.   Zrobiłam   ogromne   pranie,   a   potem   wszystko   schowałam   w   szafie 
uprasowane i ładnie złożone. Wszystko zajęło mi dwie i pół godziny. 

Zadzwoniłam do Ann, Johna, Reida i Sarah i zapytałam, a jednocześnie poprosiłam, 

żeby spotkali się ze mną. Zaproponowałam również pójście do kina na film, a wszyscy się 
zgodzili. Ucieszyłam się, ale byłam też lekko zaskoczona, że żadne z nich nie narzekało na 
mnie. Być może z ich strony czekała mnie rozmowa po lub przed seansem. Nawet gdyby, to 
przynajmniej w ten niezbyt oryginalny sposób chciałam wynagrodzić im moje zachowanie. 

Szybko się ubrałam, umalowałam i zeszłam na dół. Zabrałam z wieszaka cienki płaszcz 

background image

przeciwdeszczowy i wyszłam. Ann umówiła się ze mną pod jej domem. Czekała na mnie w 
swoim samochodzie, a razem z nią John. Zgasiłam silnik i podeszłam do jej auta od strony 
kierowcy. Dowiedziałam się, że podjedziemy po Sarah i Reida oraz, że mam ich zabrać swoim 
samochodem.

 

Jadąc już w komplecie spojrzałam przez szybę na niebo. Znowu zbierały się czarne chmury 
zwiastujące potężną burzę z piorunami. Miałam nadzieję, że opuści Portland, gdy będziemy 
już

 

wracać.

 

Zaparkowawszy przed kinem, wzięłam z siedzenia pasażera telefon, płaszcz i wysiadłam. 

Razem   z   Reidem   i   Sarah   czekaliśmy   na   Ann   i   Johna   i   dopiero   weszliśmy. 

Zdecydowaliśmy się na film „Miłość albo śmierć”. Pewnie kolejna komedia romantyczna z 
nutką

 

dramatu,

 

pomyślałam.

 

Seans zaczynał się za pół godziny, a ja zgłodniałam i poszłam kupić popcorn i colę. W ślad za 
mną   podążyli   moi   przyjaciele.   Przy   każdej   sali   kinowej   była   kanapa,   więc   wróciliśmy   i 
zajęliśmy

 

miejsce.

 

Zajadaliśmy się, gdy ciszę przerwał Reid. 
- Jess, wszyscy  wiemy,  jaki  jest  prawdziwy powód,  dla którego  znajdujemy  się tutaj. Nie 
chodzi o kino i miło spędzony czas. - Podniosłam na niego wzrok znad popcornu i odezwałam 
się. Mówiłam powoli, ostrożnie dobierając słowa. 
- Tak, to prawda. I wszyscy się domyślacie, jaki to powód. Przez ten tydzień nie byłam sobą. 
Pokłóciłam się z rodzicami, którzy teraz nie odzywają się do mnie, ale nieważne o co poszło. 
Nie będę wam zawracać tym głowy. A was zostawiłam. Nie chciałam rozmawiać, nie chciałam 
nigdzie wychodzić. Przepraszam was za to... Bardzo. Wytłumaczę się z tego, ale chyba już nie 
dzisiaj. 
- O czym ty mówisz? - zapytała Sarah marszcząc brwi. - Zanim odpowiedziałam, spojrzałam na 
zegarek. Wybiła siedemnasta. 
-   Myślę,   że   jak   wyjdziemy   z   kina   będziemy   zmęczeni,   a   poza   tym   nie   wierzę,   żeby 
komukolwiek z was chciało się do mnie jechać w taką okropną pogodę, więc spotkamy się jutro 
u mnie i coś wam pokażę. Zobaczycie, czym się zajmowałam. - Nie miałam zamiaru ukrywać 
przed nimi wilka, chociaż tyle im się ode mnie należało. Ciekawa byłam, czy ich też polubi tak 
szybko, jak mnie. 
- No dobra – zgodził się z lekką niechęcią John. 

Drwi sali kinowej otworzyły się i ludzie zaczęli wychodzić. Zostało jeszcze dziesięć 

minut do naszego filmu. Odczekaliśmy chwilę, aż sala zostanie posprzątana i weszliśmy. 

Pomyliłam  się. Nie  ocenia się  książki po  okładce,  ani filmu po  ulotce. Fabuła  była 

naprawdę   ciekawa.   Wśród   osób   z   FBI,   którzy   ścigali   szajkę   narkotykową   i   dodatkowo 
handlującą bronią, była kobieta. Nazywała się Megan Sullivan. Nie znałam aktorki, która ją 
grała. Megan była szatynką, bardzo ładną. Można się było zastanawiać, co robi w FBI, powinna 
chodzić po wybiegu dla modelek. W pewnym momencie filmu nie będąc na służbie, złapała 
trop jednego z przestępców i rozpoczęła pościg. Została złapana, związana i zamknięta w 
jakiejś piwnicy. Przestępcy zrobili nagranie, a potem wysłali je do FBI. Wszyscy policjanci w 
stanie California zostali w gotowości i zaciekle szukali Megan, ale bez skutku. Będąc porwaną 
dowiedziała się trochę o wszystkich członkach szajki. Szef, chciał ją zabić, by pokazać, że 
policja nie jest w stanie nic zrobić, ale nie pozwolił mu na to jego brat, który przychodził do 
Megan podczas, gdy jego nie było. Opatrywał jej rany, które odniosła, ponieważ była bita. 
Najwięcej rozmawiali o sobie, Jack opowiedział jej o swoim dzieciństwie i o tym, że nie chce 
takiego życia. Zabił raz człowieka i to wstrząsnęło nim tak, że nie mógł się pozbierać przez 
długi czas. Film nie skończył się dobrze. Przestępcy zostali złapani, Megan uwolniona, ale 
mimo  jej  zeznań  w  sprawie  Jacka,  mimo   oczyszczających  go  dowodów,  sąd  skazał  go  na 
piętnaście lat. 

Popłakałam się na końcu, nie mogłam sobie wyobrazić, jak można zrobić coś takiego 

zakochanej kobiecie, jak świat może być tak niesprawiedliwy. Megan okropnie cierpiała. Jack 
obiecał, że będzie pisać, a Megan, że będzie go odwiedzać, ale to przecież nie załatwiło sprawy, 
bo

 

tak

 

naprawdę

 

nie

 

mogli

 

być

 

ze

 

sobą.

 

background image

Wychodząc   z   kina   przywitał   nas   niemiły   widok.   Chmury   nie   opuściły   Portland,   jedynie 
wzmogły się i zasnuły całe niebo. Zaczął wiać silny, zimny wiatr i zaczynał padać deszcz.

  Pożegnałam się od razu z Annabelle i Johnem. Nie chciałam już zajeżdżać do Ann i 

zatrzymywać ich przed schronieniem się przed burzą. 

Odwiozłam pozostałych i ruszyłam do domu. Burza rozszalała się na dobre. Deszcz 

padał tak gęsto, że mało widziałam, nawet światła przeciwmgielne nie pomagały. Błyskawice i 
pioruny ciskały swoje promienie w kierunku ziemi z takim hukiem, że przechodziły mnie 
dreszcze. Aby trochę się uspokoić otworzyłam schowek i zaczęłam szukać jakiejkolwiek płyty 
w stercie papierków. Musiałam na chwilę odwrócić swoją uwagę od drogi. Kiedy nareszcie 
wyciągnęłam płytę i włożyłam ją do odtwarzacza, wszystko potoczyło się w niesamowitym 
tempie. Na drogę wyskoczyło mi jakieś duże zwierzę, sarna albo coś podobnego. Chciałam je 
ominąć, więc skręciłam szybko  kierownicą i wpadłam w poślizg. Próbowałam hamować i 
ustabilizować samochód, ale nie udało mi się. Auto odwróciło się w poprzek drogi i sunęło 
bokiem. Nagle przekoziołkowało parę razy i rozbiłam się na drzewie. Miałam zapięte pasy, 
dzięki którym nie wyleciałam przez przednią szybę, ale uderzyłam z wielką siłą o kierownicę. 
Pech chciał, że poduszka powietrzna nie napompowała się. Podczas szybowania wszystkie 
szyby pękły i parę kawałków wbiło mi się w twarz i ciało. Reszta przecięła mi skórę. Zaczęłam 
krwawić.   Byłam   obolała,   ale   próbowałam   się   jakoś   wydostać.   Bez   skutku,   utknęłam   we 
własnym samochodzie. 

Wyczerpana i słaba, straciłam przytomność. Nie wiem, na jak długo, ale jedno było 

pewne. Nadal padał rzęsisty deszcz i było ciemno.
 

Wzięłam   parę   głębokich   wdechów   i   zaczęłam   zastanawiać   się,   jak   wyjść   z   auta. 

Spojrzałam na pasy, które mnie trzymały i spróbowałam je rozciągnąć do oporu. W połowie się 
zbuntowały. Byłam bliska płaczu, ale nagle wpadłam na inny pomysł. Zaraz przy lewarku 
miałam mały, schowek a tam były klucze od domu. Wyjęłam je i wzięłam w palce klucz, który 
był najostrzej zakończony, a potem zaczęłam przyciskając go do pasów w jednym miejscu, 
zaczęłam je przecinać. Zajęło mi to z pół godziny, kiedy wreszcie się uwolniłam. Nie było to 
łatwe zadanie, ponieważ samochód był przewrócony na prawy bok. Musiałam poruszać się 
ostrożnie i użyć resztek sił by wyjść przez okno. W prawą dłoń wbiło mi się szkło, które nie 
wypadło przy wypadku. 

Nie było trudno uwierzyć, że nikt tędy nie przejeżdżał i mnie nie znalazł. Nikomu nie 

chciało się wychodzić z domów, a ci, którzy do nich jeszcze nie powrócili, nie mieli zamiaru 
ryzykować i zatrzymali się w jakimś całonocnym barze czy motelu, by przeczekać burzę. 

Usłyszałam grzmot, a potem pojawiło się jasne światło, kolejny piorun. Przestraszyłam 

się i ruszyłam przed siebie, w głąb czarnego lasu. Nic nie widziałam w przerwach między 
błyskawicami i piorunami, więc co chwilę się potykałam. Szłam wolno, ociężale. W pewnym 
momencie upadłam na kolana. Nie mogłam dalej iść, nie dałabym rady. Położyłam się na 
plecach w kałuży wody. Nawet tak nisko, przez drzewa porośnięte gęsto liśćmi, dopadły mnie 
krople   deszczu.   Padały   na   moje   obolałe   ciało   i   spływały   tworząc   coraz   większą   kałużę   i 
roztapiając ziemię, która przeradzała się w okropne błoto. 

Myślałam tylko o tym, by żaden piorun we mnie nie uderzył ani żadne dzikie zwierzę z 

tego lasu nie 
pofatygowało się, aby przyjść i sprawdzić, kim jest gość znajdujący się na jego terytorium. 

Moje powieki stały się tak ciężkie, że nie walczyłam już, żeby je podnieść. Zasnęłam z 

nadzieją, że ktoś mnie jednak znajdzie. 

Usłyszałam pluski wody w kałużach. To były kroki. Leżałam nieruchomo, próbując 

oddychać równomiernie, by ten ktoś nie zorientował się, że jestem świadoma jego obecności. 
Szybko   jeszcze   zdążyłam   przełknąć   ślinę   zanim   podszedł.   Zabolało.   Miałam   tak   sucho   w 
gardle, że zapiekło mnie tak, jakbym w środku miała zdartą skórę i zjadła sól. 

Osoba zatrzymała się jakiś metr ode mnie. Usłyszałam jakiś szmer, zabrzmiało groźnie, 

może było to przekleństwo. Z jednej strony cieszyłam się, ale z drugiej nie wiedziałam z kim 
mam   do   czynienia.   Wyłapałam   uszami   wystukiwanie   jakiegoś   numeru,   a   potem   krótką 
rozmowę, z której wynikło tylko tyle, że ten ktoś ma mnie gdzieś zawieźć. Postanowiłam 

background image

poruszyć ręką, ale nie byłam w stanie. Wyczerpanie dało się we znaki. Było jeszcze gorzej niż 
kilka lub kilkanaście godzin temu. 

Mój   wybawiciel   podszedł   do   mnie   wolno   i   uklęknął.   Nie   wiem   nad   czym   się 

zastanawiał patrząc na mnie. Wyglądałam pewnie ohydnie, cała brudna i zakrwawiona. W 
końcu jedną rękę włożył mi pod plecy i lekko je uniósł, a drugą pochwycił moje nogi, a potem 
mnie podniósł. Nie był zbyt delikatny, ponieważ szarpnęło mną, co spowodowało nowy ból. 
Nie miałam siły otworzyć oczu, dlatego nie wiedziałam czy nadał była noc czy może już 
świtało. Byłam mokra, zziębnięta i nawet przy najlżejszym wietrzyku, moje ciało przechodził 
dreszcz, bardzo silny. 

Nie wiem, jak udało się otworzyć drzwi tej osobie, ale położyła mnie ona na tylnym 

siedzeniu swojego samochodu i przykryła czymś. Myślę, że była to marynarka. Chociaż tyle 
ten ktoś mógł zrobić, aby odrobinę mnie ocieplić. 

Zatrzasnął najpierw tylne drzwi, a potem swoje, gdy już usiadł na miejscu kierowcy. 

Poczułam, że zawracamy, potem ruszył z piskiem opon, a ja znowu straciłam przytomność.