background image

HARRY HARRISON

Stalowy Szczur wstępuje 

do cyrku

(Przekład: Robert Pryliński)

background image

Rozdział l

Jestem kompletnie wypluta - powiedziała Angelina. - Walę w tę klawiaturę, aż 

się rozgrzała do czerwoności.

- Ale to bardzo produktywne walenie, skarbie - odpowiedziałem, odrywając 

się od swej własnej klawiatury. Ziewnąłem szeroko i przeciągnąłem się, aż 

usłyszałem trzaski w stawach. - Mniej niż dwie godzinki, a dzięki temu małemu 

włamaniu do giełdowego systemu zarobiliśmy już ponad dwieście tysięcy kredytów. 

Mógłby ktoś powiedzieć, że to nielegalne... Może... Ale za to bardzo zyskowne. Poza 

tym osobiście wolę na to patrzeć, jak na usługi oddawane społeczeństwu - 

zapewniamy obieg pieniądza w gospodarce, zmniejszamy tym samym bezrobocie...

- Nie teraz, Jim. Jestem na to zbyt zmęczona.

- Ale na pewno nie na to, co chcę ci teraz zaproponować. Potrzebujemy małej 

zmiany otoczenia. Co byś powiedziała na piknik w lesie Sharwood? Z szampanem...

- Cudowna myśl... Ale zakupy...

- Już zrobione. Cały sprzęt, łącznie z koszykiem, mam już w zamrażarce 

próżniowej. Wszystko - od kawioru aż po jajka roca. Musimy tylko zapakować te 

smakołyki do poduszkowca i dorzucić wyskokowe napoje. A potem możemy 

zaczynać zabawę.

Plan wykonaliśmy w stu procentach. Angelina wskoczyła w coś 

odpowiedniego na tą okazję, a ja tymczasem władowałem cały kram do naszego 

pojazdu, nucąc przy tym wesoło.

Pracowaliśmy ciężko i długo. Był już więc najwyższy czas, aby uciec od tego 

nużącego dnia i zmienić otoczenie. A do tego celu najlepiej nadawał się najbliższy 

lasek -jedno z niewielu zielonych miejsc na tej boleśnie nudnej planecie - Usti nad 

Labam.

Prawie cały tutejszy krajobraz stanowiły ponure, jakby z piekła rodem, fabryki 

zarządzane przez komputerową sieć. Szczerze powiem, że oskubanie ich sprawiało mi 

dużą przyjemność. Użyłem dość zaawansowanej techniki hakerskiej, władowałem 

mały uzupełniający software do systemu operacyjnego pewnego ważnego brokera. Za 

pomocą tego programu mogłem dowolnie opóźniać przepływ informacji. Mając 

wiadomości wcześniej niż inni, mogłem kupować przed wzrostem cen, a potem 

sprzedawać, gdy ceny szczytowały. Bułka z masłem... Prawdę rzekłszy, wyświad-

background image

czyłem tym ludziom przysługę, bo gdy ta moja ”operacja” w końcu wyjdzie na jaw, 

plotki i wesołe śledztwo prowadzone przez policję pozwolą wszystkim choć przez 

moment skupić się na czymś innym niż kursy akcji i sektory pamięci komputerów. W 

pewnym sensie Angelina i ja byliśmy dobroczyńcami dostarczającymi porcji 

rozrywki, niezbędnej przyprawy tej ich nudnej egzystencji. Wcale nie za wygórowaną 

cenę. Ba, wręcz nieznaczną.

Angelina dołączyła wreszcie do mnie i mogliśmy wystartować. Statek 

wystrzelił w górę. Silnik zaryczał pełną mocą, zaświstało nam w uszach... 

Połączyliśmy z uczuciem swoje dłonie, porwani tą chwilą podniebnego pędu.

- Cudownie - westchnęła Angelina.

- Merda - warknąłem w odpowiedzi, ponieważ na konsolce zamigotało 

światełko wykrywacza policji. Tuż przed nami zawisł w powietrzu wielki krążownik.

Pochyliłem się nad sterami, zdecydowany wydusić ze statku maksimum mocy.

- Proszę, nie - Angelina delikatnie oparła dłoń na moim ramieniu. - Nie 

psujmy tego dnia jakimś szaleńczym pościgiem. Nie moglibyśmy zatrzymać się i 

uśmiechnąć do nich? To znaczy ja się uśmiechnę, ty tylko zapłacisz mandat. Ja ich 

oczaruję, ty zapłacisz i będzie po wszystkim.

Może i Angelina miała rację. Rzeczywiście nie było sensu psuć naszej 

wyprawy, nim właściwie się zaczęła. Westchnąłem dramatycznie i z udawaną 

niechęcią cofnąłem się od sterów.

Prędkość statku spadła.

Krążownik policyjny skierował w naszą stroną dziobowe działka.

Potem wypadki potoczyły się w wariackim tempie.

Pociągnąłem drążek na siebie, wprowadzając statek w pionową pętlę. 

Policjanci chybili, ja nie - ogon krążownika odleciał z hukiem. W tym samym ułamku 

sekundy już kładłem statek na skrzydło, aby uniknąć koszących serii ich bocznego 

strzelca. Mijając krążownik, dostrzegłem, że nie ma żadnych okien; był pilotowany 

przez automatyczną załogę.

- Automatyczny glina - zaharczałem. - Nie musimy przynajmniej ratować 

rozbitków. Na złom z tą kupą żelastwa.

Nastąpiła seria całkiem zwyczajnych zdarzeń w rodzinie di Grizów - sus w 

górę, a potem gwałtowne nurkowanie z przeciążeniem co najmniej 5 G - wszystko po 

to, by wymknąć się całemu stadku policyjnych krążowników, które pojawiły się na-

tychmiast na miejscu zdarzenia... Podejrzanie za szybko. Następnie szybki obrót 

background image

wokół własnej osi, gdy wchodziły mi już na ogon. Angelina, która tymczasem 

uaktywniła systemy ofensywne i defensywne, zestrzeliła co najmniej trzech drani. Nic 

dziwnego! Muszę wam wyznać, że nawet na najbardziej spokojnej planecie nie latam 

nigdy nieuzbrojony. Mój sielski poduszkowiec był znacznie mniej niewinny, niż 

mogło się to wydawać na pierwszy rzut oka.

A jednak ta gonitwa zaczynała przybierać paskudny obrót. Napastnicy mieli 

znaczną przewagę i liczebną, i kalibrową.

- I kończy nam się amunicja - dodała Angelina, jakby czytała w moich 

myślach.

- Zmieniamy lokal - wrzasnąłem, nurkując w stronę zielonego lasu na dole. - 

Łap graty i przygotuj się na twarde lądowanie.

Zakręciłem wariacko nad skalistym grzbietem i pomknąłem w dolinę. Po 

chwili skryły nas konary drzew.

Jeszcze się dobrze nie zatrzymaliśmy, a Angelina już wyrzucała ocalałą broń 

przez otwarte drzwi. Kiedy wyskoczyła w ślad za sprzętem, wcisnąłem przycisk 

zamykający automatycznie klapę wyjściową z dwusekundowym opóźnieniem. Dałem 

sobie trochę za mało czasu. Przy wyskoku zahaczyłem butem o górną krawędź 

zatrzaskujących się drzwiczek i mój skok zamienił się w nieoczekiwane przetoczenie 

się po krzakach. Zetknięcie z ziemią było tak gwałtownie i twarde, że na moment 

straciłem oddech.

- Mój ty bohaterze - powiedziała najlepsza z żon, gładząc mnie po policzku i 

składając całusa na czole. - Wynośmy się stąd!

Tak też zrobiliśmy. Złapaliśmy resztę sprzętu i - Angelina z wdziękiem, a ja 

utykając - zaszyliśmy się pomiędzy krzewami.

Za naszymi plecami znów rozgorzała bitwa. Nasz wierny poduszkowiec 

odgryzał się zajadle napastnikom na tyle, na ile stać było jego pozytronową 

inteligencję. Ale zakończył swój żywot w potężnej eksplozji.

- Koniec szampana i kawioru - podsumowała Angelina głosem tak 

lodowatym, że aż mnie ciarki przeszły.

- No cóż, w tym roku nie dam datku na Bal Policjantów - skrzywiłem się w 

uśmiechu.

Angelina też roześmiała się i uścisnęła moją dłoń.

- Gnajmy - dodałem - zanim zorientują się, że walczyli z automatem.

- To bez sensu - moja żona pokręciła głową. - Tam jest sympatyczne wielkie 

background image

drzewo. Jego pień osłoni nas nawet przed obserwacją w podczerwieni. Jeśli policjanci 

będą podejrzewać, że nie było nas na statku, pierwsze, co zrobią, to przeskanują teren.

- Logika bez zarzutu - odparłem, przeglądając ocalały dobytek. Pistolety, 

granaty. Wszystkie niezbędne do życia przedmioty. - A gdyby tak dalej pociągnąć 

twoje logiczne rozważania... Dlaczego policja próbowała nas zestrzelić?

- Nie mam bladego pojęcia. Dla tutejszych władz, jesteśmy tylko turystami, 

którzy od czasu do czasu grają na giełdzie. Czasem przegrywając...

- Na ogół jednak wygrywając!

- Co tam masz? - zapytała, gdy wyciągnąłem zza pasa z amunicją srebrny 

pojemnik.

- Błyskawiczny Koktajl Wesołego Barmana. Kupiłem kilka podczas 

wyprzedaży. - Pociągnąłem za rączkę i do mojej dłoni wyskoczyły dwa kubeczki. 

Rozległo się syczenie i poczułem, że puszka robi się wyraźnie zimniejsza, na 

ściankach pojawiła się wilgoć. Wręczyłem Angelinie jeden z kubeczków i napełniłem 

go pieniącym się płynem. Szare smugi na dnie pojemników pod wpływem zetknięcia 

się z cieczą natychmiast zamieniły się w kawałki owoców.

Drugą porcję nalałem sobie i skosztowaliśmy ostrożnie.

- Wcale niezłe - oblizałem wargi.

Myślami jednak byłem przy czymś znacznie poważniejszym

- Ci policjanci mieli nas zastrzelić, nie zaaresztować. Zdaje się, że o czymś nie 

wiemy?

- Najwyraźniej. Sądzę, że powinniśmy wynieść się z tego lasu i dowiedzieć się 

czegoś o tym tajemniczym ataku.

- Chyba, niestety, nie możemy tak po prostu zadzwonić na policję i spytać, 

dlaczego do nas strzelali?

- Raczej nie. Dlatego pomyślałam o czymś subtelniejszym. Zadzwonimy do 

naszego synka Jamesa i poprosimy, by usiadł przy komputerze i przeanalizował 

trochę danych. W końcu pracuje w biznesie informatycznym, więc powinien 

wiedzieć, jak zbierać informacje.

- Znakomita myśl. Poprosimy go też, aby przy okazji zabrał nas do domu. To 

w końcu kawałek drogi.

Skończyliśmy drinki i zarzuciłem na ramię moje żelastwo.

Nie słyszeliśmy już nad sobą silników, tylko kojące dalekie głosy ptaków i 

brzęczenie owadów. Ruszyliśmy więc pomiędzy drzewami, wciąż jednak ukrywając 

background image

się pośród niskich krzewów. Oddalaliśmy się od miejsca naszego spotkania z policją 

nie niepokojeni. Wciąż żadnych podejrzanych odgłosów. Uśmiechnąłem się... ale 

zaraz zmieniłem wyraz twarzy, gdy usłyszałem warkot silnika gdzieś z przodu.

- Może to leśniczy? - zasugerowałem nieśmiało.

- Chciałabym. Ktokolwiek to jest, zbliża się do nas. A jeśli znów nas szukają, 

zaczynam nabierać podejrzeń, że całe to zdarzenie jest czymś znacznie 

poważniejszym niż przypadkową strzelaniną w powietrzu.

- Niestety, muszę się z tobą zgodzić. Nie było najmniejszej nawet próby 

rozmowy, od razu grzmocili.

Jeszcze nasłuchiwałem z ponurą uwagą odgłosów silnika, gdy Angelina już 

odbezpieczała potężnych rozmiarów spluwę.

- Nie zamierzam im niczego ułatwiać.

Też nie miałem takiego zamiaru. Uzbrojony pojazd policyjny stracił gąsienicę, 

gdy tylko pojawił się pomiędzy drzewami. Ale chociaż musiał stanąć, wciąż walił do 

nas z działka. Podeszliśmy na tyle blisko, by nie mógł ustawić lufy pod 

niebezpiecznym dla nas kątem. Wskoczyłem na wieżyczkę, uchyliłem górną pokrywą 

i wrzuciłem kilka kapsułek z gazem usypiającym. Po dłuższej chwili zaciekawiony 

zajrzałem do środka.

- Niezwykle interesujące - mruknąłem, gdy dołączyłem znów do Angeliny. - 

Nikogo nie ma w domu. To znaczy, że podobnie jak w przypadku ścigających nas 

krążowników pojazd prowadził zdalnie sterowany automat.

- Tylko przez kogo sterowany?

- Przez naszych nowych wrogów, kimkolwiek oni są.

Znów usłyszeliśmy szum silników ponad drzewami. Zanurkowaliśmy między 

krzaki w przeciwnym kierunku, kryjąc się głębiej w las. Co zresztą wcale nie 

poprawiło naszej sytuacji - z przodu też słyszeliśmy odgłosy zbliżających się po ziemi

maszyn.

- Wiedzą, gdzie jesteśmy, i mają pojazdy. Nie ma sensu męczyć się ucieczką. 

Bronimy się tutaj i zabieramy ze sobą tyle tych gruchotów, ile zdołamy.

- A ja słyszałam coś o prawach robotyki, coś o niemożności zranienia czy też 

zabicia człowieka.

- Zdaje się, że zostały czasowo zawieszone albo były literacką fikcją. Ładuj, 

nadchodzą!

Może czułbym się trochę nieswojo, zabijając prawdziwego policjanta, ale 

background image

rozwalanie na kawałki policyjnych robotów naprawdę sprawiało mi frajdę. Ta bitwa 

jednak nie była do wygrania. Z każdej strony zbliżały się do nas maszyny. Zapasy 

naszej amunicji kurczyły się, a liczba automatycznych policjantów wciąż się 

zwiększała.

- Ostatni granat - powiedziała Angelina, wysadzając w powietrze wóz 

opancerzony.

- Ostatni pocisk - odparłem, rozwalając robota. - Miło było cię znać.

- Nonsens, Jim. Ty się nigdy nie poddajesz. Nigdy się nie poddawałeś i nigdy 

się nie poddasz.

- Ty to wiesz, ale oni tego nie wiedzą - wyszedłem na polankę, machając 

trzymaną w dłoni białą chusteczką do nosa. Uniosłem ręce w górę i stanąłem przed 

kręgiem policyjnych robotów.

- Pokój, pax, poddajemy się. OK...?

- Nie OK...? - odparł opancerzony robot. Miał na ramionach dystynkcje 

sierżanta. W jego metalicznym głosie usłyszałem drwiący ton.

Uniósł lśniący miotacz ognia. Odbiłem strzał wiązką energii z broni ukrytej w 

wewnętrznej kieszeni spodni.

Czy to miał być koniec? Czy nasze ciała użyźnią glebę nudnej planety leżącej 

gdzieś na zadupiu galaktyki?

Maszyny i roboty otoczyły nas i ruszyły zdecydowanie do ostatniego ataku. 

Angelina stała przy mnie ramię przy ramieniu. Rozważyłem szansę ostatniego 

wariackiego kontrataku, licząc, że zwiążę walką napastników i dam jej chociaż 

minimalną szansę ucieczki. Napiąłem mięśnie, gotów do tego samobójczego skoku, 

gdy nagle... spomiędzy drzew rozległ się głos.

- Naprawdę jesteście bardzo dobrzy.

Elegancki mężczyzna, który wyszedł na polanę, powiedział ten komplement 

łaskawym wielkopańskim tonem. Był w stroju wieczorowym, jego czarny płaszcz 

spinała diamentowa brosza. Niedbale wymachiwał ozdobioną diamentami trzcinką. I 

chyba ta trzcinka przeważyła - usłyszałem prymitywny ryk uwalniający się jakby 

poza moją wolą z głębi krtani i wystrzeliłem wprost w eleganta naprawdę już ostatni 

nabój.

Ładunek eksplodował pięknym płomieniem z towarzyszącą temu odpowiednią 

oprawą dźwiękową... Tyle że tuż przed celem został zatrzymany energetycznym 

ekranem emitowanym z laseczki, którą tak beztrosko machał przybysz.

background image

- Spokojnie, spokojnie - nieznajomy ziewnął szeroko, zakrywając usta 

grzbietem dłoni. Machnął laseczką jeszcze raz i prześladujące nas żelastwo wycofało 

się bezszelestnie w głąb lasu, znikając nam z oczu.

- Nie jesteś policjantem - stwierdziła Angelina. - Wszystkim, tylko nie 

policjantem, pani di Griz. To właśnie moi podwładni państwa ujęli. Moi pracownicy, 

mógłbym powiedzieć. W bardzo zmniejszonej obecnie liczbie, muszę przyznać.

- Życie jest ciężkie - westchnąłem. - Zwróć się do swej kompanii 

ubezpieczeniowej. Ale pamiętaj - ty zacząłeś.

- A owszem i jestem w dodatku bardzo zadowolony z rezultatu. Słyszałem z 

wielu źródeł, że jesteś najlepszym facetem, a pani oczywiście najlepszą damą - w 

swej profesji. Nie do końca w to wierzyłem. Ale teraz wierzę. To było bardzo 

imponujące. Na tyle imponujące, że zamierzam zaproponować wam mały zaciąg.

- Nie jestem do wynajęcia. Ale z kim mam nieprzyjemność?

- Och, myślę, że jesteś do wynajęcia. Pozwól, że się przedstawię. Imperetrix 

von Kaiser-Czarski. Ale możecie nazywać mnie Kaizi.

- Do zobaczenia zatem, Kaizi - mruknąłem z sarkazmem, biorąc Angelinę za 

rękę i odwracając się.

- Milion kredytów za każdy dzień. Plus koszty.

- Dwa miliony - odparłem, odwracając się natychmiast z powrotem. Cały mój 

sarkazm szybko wyparował.

- Zgoda. Ale najpierw podpiszemy to.

Z wnętrza laski wysunął się kontrakt sporządzony na pozłacanym pergaminie. 

Wręczył mi pismo bez słowa. Angelina pochyliła się nad moim ramieniem. Oboje 

przeczytaliśmy tekst umowy.

- Jakieś problemy? - spytał Kaizi.

- Żadnych - odparłem. - My zaciągamy się na służbę za określoną opłatę, 

która będzie regularnie każdego dnia wpływać na moje konto. Fajnie. Ale co 

właściwie mielibyśmy zrobić?

Kaizi westchnął i ponownie dotknął trzcinki, która pod tym dotknięciem 

zmieniła się w wygodny fotel, w którym nie omieszkał się rozsiąść.

- Na początek musicie pojąć dokładnie, kim ja właściwie jestem. Nigdy 

zapewne o mnie nie słyszeliście, bardzo się zresztą staram nie być zbyt znany. 

Choćby po to, aby nie chodziły za mną tłumy ludzi pożądających moich pieniędzy. 

Bo ja jestem, mówiąc krótko, najbogatszym człowiekiem w galaktyce - uśmiechnął 

background image

się mimowolnie, wypowiadając te słowa. Zapewne pomyślał o tych wszystkich 

bogactwach, jakie posiada. - Jestem też prawdopodobnie najstarszym człowiekiem. 

Kiedy ostatni raz starałem się policzyć swój wiek, wychodziło mi coś koło 

czterdziestu tysięcy lat... Mogę się mylić o jakiś tysiąc czy dwa. Mam nadzieję, że 

rozumiecie, że po tylu latach pamięć zaczyna nieco płatać figle. Byłem naukowcem... 

Tak mi się przynajmniej zdaje... A może wynająłem usługi jakiegoś naukowca... Tak 

czy siak, udało mi się wejść w posiadanie eliksiru młodości. Tego jestem pewien. I 

zatrzymałem go oczywiście dla siebie. Znacznie go też ulepszyłem. No, ile byście mi 

dali lat?

Uniósł głowę i odwrócił się wprost ku nam. Żadnych zmarszczek, żadnych 

podkrążonych oczu, ani jednego siwego włosa...

- Najwyżej czterdzieści - powiedziała Angelina.

- Stuleci? - Lat.

- Jest pani bardzo uprzejma. Tak więc tysiąclecia sobie mijały, a ja 

gromadziłem coraz więcej pieniędzy i nieruchomości. Mógłbym z łatwością dojść do 

podobnej fortuny, tak po prostu inwestując bezpiecznie pieniądze i czekając na 

działanie składanej stopy procentowej, ale to by było nudne, a nuda jest tym, co 

zagraża mi najbardziej. Emocje zawsze pozwalały mi lepiej znosić brzemię czasu. 

Tak więc w miarę jak obrastałem w majątek, kupowałem całe systemy słoneczne, 

których jestem teraz szczęśliwym właścicielem. Aby nieco urozmaicić moje portfolio, 

jestem w trakcie realizacji transakcji kupna całej galaktyki spiralnej, nigdy nie 

wiadomo, co się może kiedyś przydać. Zakupiłem też ostatnio kilka czarnych dziur. 

Chociaż chyba się ich pozbędę. Są nudne. Jeśli zobaczysz jedną czarną dziurę, to tak 

jakbyś zobaczył wszystkie.

Wyjął chustkę z kieszeni na piersiach i delikatnie musnął wargi. Jedna z 

molekuł utraciła atom - pomyślałem z drwiną. Widziałem spojrzenie Angeliny i 

wiedziałem, że pomyślała coś podobnego.

- Teraz jednak stoję przed pewnym bolesnym problemem, który musi być 

rozwiązany i to właśnie wy mi w tym pomożecie.

- Trzy miliony za dzień - powiedziałem szybko, pozbywając się już zupełnie 

podejrzeń.

- Zgoda - ziewnął. - Mój problem polega na tym, że jestem systematycznie 

okradany. Ktoś, lub grupa ktosiów, dobiera się do moich kont. W całej galaktyce. I 

czyści je do zera. A jeśli jestem właścicielem banku, na przykład tak było z 

background image

Pierwszym Międzygwiezdnym Bankiem Wdów i Sierot, wtedy obrabowywany jest 

cały bank. A to źle wpływa na wizerunek mojej firmy u klientów. Milionów klientów 

z bilionami kredytów w kieszeni. Jak się domyślacie, jest to nieco kłopotliwe dla 

faceta z moją pozycją. Więc pan, drogi panie di Griz, wytęży swoje legendarne 

zdolności, aby powstrzymać tych złodziei i dowiedzieć się, kto za nimi stoi.

Kiedy otwierałem już usta, by coś powiedzieć, uniósł z westchnieniem swą 

trzcinkę.

- Tak, wiem. Nie musisz nic mówić. Cztery miliony za dzień - w porządku. I 

skończmy na tym. Interesy mnie nudzą.

- Będziesz musiał dostarczyć mi kompletnych danych na temat poprzednich 

kradzieży - powiedziałem. - I listę banków, w których masz konta i które są twoją 

własnością.

- To już się stało. Znajdziecie wszystkie te dane w pamięci swego komputera.

- Jesteś bardzo pewny siebie.

- Jestem.

- I szybko działasz.

- Muszę. A za pieniądze, jakie ci płacę, ty też się postaraj. Chcę wyników na 

wczoraj. Ostatecznie zgodzę się dostać je natychmiast. Podwieźć was gdzieś, abyście 

od razu mogli zabrać się do roboty?

- Chyba powinieneś - powiedziała chłodno Angelina. - Po tym, co zrobiłeś z 

naszym poduszkowcem. I koszykiem piknikowym.

- Równowartość waszego pojazdu została już wpłacona na wasze ściśle tajne, 

nieznane nikomu konto w Banku di Napoli. A w ramach rekompensaty za szkody 

moralne zapraszam was na kolację do Earthlight Room. Powiecie właścicielce, by 

obciążyła konto Kaiziego, a zjecie, jak nigdy dotąd w życiu nie jedliście.

Czarny poduszkowy rolls opuścił się tuż przed nami. Drzwi otworzyły się 

bezszelestnie.

- Pani przodem, pani di Griz. Albo jeśli mogę sobie pozwolić, Angelino...

- Ty draniu - odparła moja ukochana, z wdziękiem wchodząc na stopnie. - Za 

tę forsę, jaką płacisz mojemu staremu, możesz mnie nazywać, jak sobie chcesz...

background image

Rozdział 2

Kaizi dotrzymał słowa. Obiecana forsa wpłynęła na moje konto w Banco di 

Napoli. Inna sprawa, że do tej pory byłem pewien, iż nikt nie ma pojęcia o istnieniu 

tego konta. Kaizi wiedział więc co nieco o systemie bankowym i należało o tym 

pamiętać. Zakonotowałem sobie, że w wolnej chwili będę musiał poszukać 

bezpieczniejszego schowka na forsę, teraz gdy Kaizi wie o obecnym. Należało też 

pomyśleć nad nieco bezpieczniejszym sposobem transferowania pieniędzy. Byłem 

pewien, że jeśli Kaizi wie, jak dokonać wpłaty na moje konto, wie też dokładnie, jak 

je wyczyścić. Kiedy włączyłem komputer, aż się wzdrygnąłem - w pamięci upchnięto 

tyle informacji o bankach i kontach Kaiziego, że te niezliczone bity i pliki aż 

piszczały w ścisku. I to wszystko przesuwało się bez końca po ekranie mojego 

komputera.

- Zdaje się, że będziemy musieli znacznie rozszerzyć pamięć - mruknęła 

Angelina, zaglądając mi przez ramię na ekran.

- Zdaje się, że będziemy w ogóle potrzebowali lepszego komputera. To jest 

dopiero fragment danych, na jakich będziemy pracować. Zaraz, zaraz, czy to nie nasz 

kochany synek James opowiadał o superkomputerach, które projektuje. Słuchałem go 

wtedy jednym uchem.

- Dziwię się, że w ogóle to pamiętasz, bo jak dla mnie to wtedy po prostu 

spałeś.

- Och, to była wina tego wspaniałego jedzenia i picia...

- Nie sądzę. Mamrotałeś coś o dziwacznych pomysłach, których nie może 

przetrawić głowa normalnego człowieka.

- Przepraszam gorąco i spalam się ze wstydu. Ale masz właściwie rację. Sam 

zresztą pamiętam fazę entuzjazmu techniką komputerową, którą przechodziłem we 

wczesnej młodości... Inna sprawa, że to już dość dawno odeszło w dal. Teraz jedyne, 

co chcę wiedzieć o komputerze, to gdzie znajduje się przycisk, który go uruchamia.

- James poradzi sobie z naszymi problemami technicznymi - Angelina 

powiedziała to z całkowitą pewnością w głosie, na jaką stać tylko matkę mówiącą o 

zdolnościach swego dziecka.

Ale rzeczywiście miała rację. Tylko ciężki trud Jamesa i jego bliźniaczego 

brata Bolivara ocaliły nas przed kompletną katastrofą podczas ostatnich przygód w 

background image

galaktyce równoległej. Angelina o mało co nie trafiła do Raju, no jeśli chodzi o mnie, 

to w grę wchodziło tylko Piekło. W każdym razie zajęło nam trochę czasu rozplatanie 

tego węzła czasowo-przestrzennego i rozprawienie się z wielokrotną kopią faceta, 

który powodował kłopoty równocześnie w wielu miejscach naraz. Inna sprawa, że w 

odróżnieniu od wielu naszych starć ze Złymi tego świata, ta przygoda ostatecznie 

skończyła się niezwykle pomyślnie. A dokładniej skończyła się podwójnym szczę-

śliwym małżeństwem. Obaj bliźniacy zakochali się w tej samej kobiecie - Sybili, 

czołowej agentce Korpusu Specjalnego. A ta, równie inteligentna, jak i piękna, 

potrafiła pokierować sprawą w sposób, który zmienił potencjalną groźną rywalizację 

w nierozerwalne więzy małżeńskie. Podwójne zresztą, jako już rzekłem.

Jednym z bardziej interesujących efektów ubocznych maszyny teleportacyjnej 

profesora Coypu było dublowanie w jednym z jej portali. Co znaczyło, że jeśli ktoś 

przezeń przeszedł, wracał podwojony. To znaczy, obie te osoby były takie same - nie, 

były jedną i tą samą osobą. Może to trochę trudne do zrozumienia, ale niezwykle 

przydatne w sytuacji, gdy dwóch mężczyzn kocha jedną kobietę, a ona z kolei kocha 

ich obydwu. Tak więc Sybila zupełnie świadomie przeszła przez portal, a powróciły 

już Sybila i Sybilla. Rzucały zresztą monetą, która z nich dostanie to dodatkowe ”l”. 

Potem czekały nas już tylko dwa huczne wesela. I tak Sybila została szczęśliwą żoną 

Jamesa, Sybilla zaś z radością poślubiła Bolivara. Łatwe rozwiązanie raczej trudnego 

problemu.

- Musimy pogadać z Jamesem - powiedziała Angelina. - i poprosić go o 

załatwienie tej komputerowej sprawy.

- Musimy, to fakt - zgodziłem się i sięgnąłem po telefon. W końcu to nie ślepy 

traf przywiódł nas na tę nudną planetę.

Kiedy James przekonał się, że Sybila podziela jego pasję do nano-technologii, 

przeprowadzili się właśnie tutaj, aby skorzystać z tutejszych osiągnięć 

technologicznych. Od czasu do czasu otrzymywaliśmy informację o postępach ich 

badań. Wszystko zdawało się być na najlepszej drodze, bo po początkowych 

wydatkach zaczęli naprawdę robić kasę. Więc też wydało nam się całkiem naturalne, 

obrać Usti nad Labam na tymczasowe miejsce także naszych operacji finansowych.

- To jest dość logiczne - stwierdziła wtedy Angelina. - Zaczniemy naszą nową 

działalność, a przy okazji odwiedzimy nowożeńców. Zdaje się, że są tam w obiegu 

całkiem spore fundusze.

- Jest też i coś więcej - marudziłem, przeglądając broszurę wydaną przez biuro 

background image

turystyczne. - To zdaje się śmiertelnie nudna planeta, tak czytając pomiędzy 

wierszami. Wiesz, że tam jest zakaz hazardu nawet w centrach turystycznych? Nie ma 

wprawdzie tu nic o prohibicji, ale jestem pewien, że już o niej myślą...

- Jimie di Griz, zaczynasz truć jak stary dziad. Jedziemy po prostu odwiedzić 

syna i synową. I zarobimy kupę szmalu. A jeśli będzie tam tak nudno, jak myślisz, to 

zaraz potem wyniesiemy się, by przepuścić tę forsę na jakiejś znacznie 

przyjemniejszej planecie.

No i wyjechaliśmy. Na Usti nad Labam nie było zresztą aż tak źle, jak 

myślałem. Fakt, że hazard był nielegalny, ale to oznaczało tylko tyle, że w ukryciu 

grało się o znacznie wyższe stawki i z prawdziwymi graczami. A ja byłem całkiem 

niezłym iluzjonistą, jeśli chodzi o sztuczki z kartami. W końcu uczyłem się tego od 

wczesnego dzieciństwa. I manipulacje karciętami wychodziły mi równie dobrze na 

scenie, jak i przy pokerze, choć może nie były wtedy tak widowiskowe. Kiedy więc 

znudziły mnie operacje giełdowe, lubiłem sobie trochę pograć i zawsze byłem przy 

tym na plusie.

Angelina z kolei uwielbiała odwiedziny u Jamesa i jego żony. No, ja prawdę 

rzekłszy, też. To zawsze była doskonała okazja do hucznej imprezy w najlepszych 

restauracjach. Jakkolwiek jednak nie było tu tragicznie, niemniej wiele w tym świecie 

pozostawało jeszcze dalekie od doskonałości.

Ta planeta musiała powstać przy wybuchu supernowej, ponieważ była 

wyposażona w niezwykle bogate złoża ciężkich metali, co przydawało się do 

komputerowej technologii, nie mówiąc już o wielkich pokładach najczystszego 

krzemu, wykorzystywanego do produkcji samych procesorów. Toteż producenci 

komputerów ciągnęli tłumnie do tego Krzemowego Wąwozu. A za nimi tłoczyli się 

programiści i wszyscy pozostali, którzy żyli z przemysłu komputerowego.

Wpadliśmy więc tu zatem na krótką wizytę. Zostaliśmy jednak dłużej. 

Dostrzegliśmy bowiem, że tutejsza fatalnie zorganizowana giełda jest prawdziwą 

dojną krową. Może nawet siedzieliśmy tu zbyt długo? Przybycie Kaiziego 

niewątpliwie poprawiło nam humory - niosło ze sobą obietnicę rychłego opuszczenia 

tego mimo wszystko nie najatrakcyjniejszego świata.

- Zadzwonię do Jamesa i Sybili - stwierdziła Angelina i podała numer 

naszemu telefonowi.

- Już łączę - odpowiedziała posłusznie maszyna. A ponieważ sprawnie 

wykonywała swoje zadania, prawie natychmiast usłyszeliśmy głos po drugiej stronie 

background image

linii.

- Nanotechtrics, w czym mogę pomóc? - zapytał usłużny głos generowany 

przez komputer.

- Chcę mówić z szefem - powiedziałem krótko.

- Kogo mam jej zapowiedzieć?

- Dobra dziewczyna - mruknęła Angelina, zawsze entuzjastycznie nastawione 

do równouprawnienia płci.

- Nie jej, jemu... Jamesowi... Mówi ojciec...

- Grrrk - odpowiedział mi komputer, ponieważ właśnie go wyłączono. - Miło 

mi cię słyszeć, tato. To już jakiś czas.

- Za długi. Wciąż harówka i zero wypoczynku. Ale jednak najpierw o 

interesach. Potrzebuję superkomputera do pewnych poszukiwań... Tylko nie takiego 

wielkości domu i o okablowaniu średnicy ramienia.

- Mogę ci zaproponować nasz nanotechtric-68X. Zaraz u ciebie będę.

- Wielkie dzięki - odpowiedziałem i rozłączyłem się.

W tym samym niemalże momencie odezwał się sygnał przy drzwiach.

- Ja otworzę - powiedziała Angelina. - James, jak miło cię widzieć, wejdź 

proszę - usłyszałem znów jej głos.

No cóż, jak mój syn mówi zaraz, to naprawdę znaczy zaraz.

- Kiedy zadzwoniłeś, siedziałem w śmigłowcu i miałem ze sobą 68X. No i od 

was byłem tylko o nieduży skok.

Przyniósł ze sobą podniszczoną skórzaną walizkę. Kiedy zaczął się witać i 

obcałowywać na powitanie, postawił ją na podłodze. Zerkałem na walizkę 

podejrzliwie.

- Planujesz jakąś podróż? - zapytałem.

- To właśnie najnowszy nasz pomysł - 68X.

Umieścił walizkę na stole i nacisnął zatrzaski. W górę wysunął się ekran, a w 

bok klawiatura. Przyglądałem się temu z powątpiewaniem. James roześmiał się.

- To jest dopiero pierwszy pracujący prototyp. Tak go zaprojektowano, żeby 

pasował do tej starej walizki. O odjazdowych kształtach i barwach zdążymy jeszcze 

pomyśleć. Ale za to w pracy nic nie przebije 68X - pogłaskał maszynę z uczuciem. - 

Wykonuje niewiarygodną ilość równoległych operacji i ściąga dane wprost z 

infostrad, a to czyni jego szybkość obliczeniową wprost niemożliwą do wyobrażenia. 

Mówię tu o rzędzie kilku teraflopów.

background image

Zamrugałem nerwowo powiekami, nic nie rozumiejąc z tego bełkotu.

- Teraflopów? - powtórzyłem niepewnie.

- Jeden teraflop to trylion kalkulacji zmiennych na sekundę. Sam widzisz, że 

nasz noworodek ma naprawdę wielką głowę. Pomaga mu oczywiście to, że jego 

pamięć jest nanobazowa. Właśnie my wynaleźliśmy i opatentowaliśmy technikę 

molekularnej nanopamięci, w której dane są zapisywane w rzędach ruchomych 

molekuł. Zaraz pokażę ci, jak działa ten system. Masz tu jakąś bazę danych, którą 

mógłbym skopiować?

Aż za dużą jak dla mnie. Poszukaj w katalogu Kaizi.

Nucąc pod nosem, James połączył oba komputery i wcisnął przycisk. Rozległ 

się cichy trzask i poczułem, jak jeżą mi się włosy na karku. James spojrzał na ekran i 

uśmiechnął się.

- Gotowe - zakomunikował. - Dane zajęły mniej niż jedną setną procentu 

pamięci komputera. A teraz, co z nimi trzeba zrobić?

Opowiedziałem mu o naszym niedawnym spotkaniu w lesie i o problemach 

Kaiziego. Skinął ze zrozumieniem głową. Jego palce sprawnie biegały po 

klawiaturze. Uśmiechnął się, gdy wspomniałem o dziennej stawce, i z 

niedowierzaniem pokręcił głową, kiedy powiedziałem mu, jak łatwo nowy 

pracodawca znalazł moje tajne konto.

- Z tym też będzie trzeba coś zrobić. Znajdziemy jakąś lepiej strzeżoną 

kryjówkę na twoje ciężko zapracowane pieniądze.

Przechylił się do tyłu na krześle i splótł z trzaskiem palce, podczas gdy ekran 

migotał i mrugał bez ustanku.

- Uruchomiłem program poszukiwawczy, a raczej wiele równoległych 

programów w sieci neuronowej. Ale do licha, naprawdę mamy kupę materiału do 

przejrzenia. Na razie włączyłem nas w sieć międzygwiezdną. Właśnie rejestrujemy 

każdy szczegół, który wydarzył się w każdym z miast w momencie kradzieży. Każde 

najmniejsze nawet zdarzenie przed, w trakcie i przed obrabowaniem konta. Potem 

nałożymy na siebie wszystkie te dane. Powiedzmy, że dowiemy się, iż pewien statek 

opuszczał za każdym razem miasto w dzień po kradzieży...

- I już ich mamy! Znajdziemy ten statek i mamy złodziei!

- No, tak naprawdę to nie będzie aż takie łatwe. To był tylko taki najprostszy 

przykład. Myślę, że w rzeczywistości ślad będzie dużo trudniejszy do znalezienia. 

Ale najpierw zbierzmy wszystkie dane, dopiero potem weźmiemy się za analizę. 

background image

Pozostawię na razie program na biegu, bo to zajmie trochę czasu, a tymczasem 

moglibyśmy oblać twoją nową robotę, no i pierwszy prawdziwy test mojego 68X.

Jeszcze nie skończył mówić, gdy Angelina pojawiła się z butelką i szkłem. 

Wznieśliśmy toast. W chwilę później przybyła Sybila, co uczyniło imprezę bardziej 

radosną. James mimo popijania nie zapominał jednak o pracy.

- Tato - spytał. - Co ty właściwie wiesz o bankach?

- Że są w nich pieniądze! odpowiedziałem radośnie.

- Mam na myśli coś innego. Co wiesz o obligacjach ze zmiennym 

oprocentowaniem, krótkoterminowych inwestycjach, bonach skarbowych, 

bankowych certyfikatach depozytowych?

- Szczęśliwie nic. Liczy się tylko forsa w garści.

- Zgoda. Ale odkąd prowadzimy swój własny interes, zanurzyłem nieco stopy 

w złotej rzece finansów i znalazłem parę bardziej dochodowych rzeczy. Jednak wciąż 

jestem tylko amatorem. Będziemy potrzebować jakiegoś eksperta z głęboką 

znajomością systemu finansowego, jeśli mamy mieć choćby najmniejsze szansę na 

wykrycie naszych złodziei.

- Myślę, że Bolivar byłby tu najodpowiedniejszą osobą - podpowiedziała 

Sybila. Przysłuchiwał się naszej wymianie zdań, podczas gdy Angelina poszła 

uzupełnić wyschłe źródełko alkoholu.

Uniosłem brwi.

- Ale on jest pomiędzy gwiazdami - przypomniałem. - Wciąż kusi go jego 

ukochana geologia księżycowa. A Sybilla, jak rozumiem, też dzieli z nim pasję do 

życia tam w przestrzeni.

- Dzieli, ale jednak na dłuższą metę... Wiesz przecież, że pozostawałyśmy 

kiedyś w bliskim kontakcie i wciąż mogę wyczuwać jej myśli, bo są one bardzo 

podobne do moich. Nie powiedziała tego nigdy w wielu słowach, ale życie gdzieś w 

przestrzeni nie daje wiele możliwości dbania o fryzurę, że nie wspomnę już o 

niedostatkach higienicznych... Dyskutowaliśmy więc czasem nad pewnymi 

pomysłami, które mogłyby wymusić krótki odpoczynek od radosnego dryfowania w 

próżni. Oczywiście Sybilla, podobnie jak ja, interesuje się archeologią, historią sztuki 

i całkiem poważnie również bankowością. W wolnym czasie po służbie w Korpusie 

kusiła mnie czasem taka zabawa - trochę inwestycji, kupno paru udziałów, wyprzedaż 

kilku aktywów. Tak dla zabawy, oczywiście. Ale moje konto bankowe zawsze było w 

dobrym stanie.

background image

A teraz zupełnie nieoczekiwanie zbiega się to także z twoimi nowymi 

zainteresowaniami bankowymi.

- Zawsze miałem te zainteresowania - przypomniałem synowej.

Roześmiała się.

- No, nieco inne jednak. Przyznaj, że gdyby niektórzy nie tworzyli depozytów, 

nie mógłbyś zajmować się swoją ulubioną działalnością bankową.

- Celne trafienie - przyznałem.

- Może to nawet przypadek, a może po prostu cień przyszłości, ale kiedy 

ostatnio rozmawiałam z Sybillą, wspominała, że trochę tęskni do krótkiej gry na 

giełdzie. A muszę powiedzieć, że czasem taka spekulacja giełdowa rodzi emocje nie 

mniejsze niż podróże międzygwiezdne. Choćby tylko chwilami. Jestem pewna, że 

Bolivarowi też by się to spodobało, gdyby spróbował. A Sybilla na pewno wspomoże 

go swoją fachową wiedzą.

- Tylko czy on będzie zadowolony z tej zmiany? - zapytałem z 

powątpiewaniem.

- Na pewno będzie - odpowiedziały jednocześnie Sybila i Angelina, a 

ponieważ byłem pewien, że Sybilla też się z nimi zgodzi, więc oczywiście Bolivar 

będzie zadowolony. Przy tym stanie - trzy do jednego - nie było nawet szansy, by 

mógł być niezadowolony.

- Ja to załatwię - mówiła dalej Sybila. - Jest taki oddział banku Cuerpo 

Especial na bardzo przyjemnej planecie, zwanej Elysium. Mało kto wie, że ten bank 

jest kontrolowany i prowadzony w całości przez Korpus Specjalny. Jeśli się 

zgodzicie, wszyscy możemy strząsnąć z siebie ten pył Usti nad Labam i wyjechać 

właśnie tam. To byłby prawdziwy zjazd rodzinny. Kontynuowalibyśmy poszukiwania 

w sieci, a ja pomogłabym Bolivarowi i Sybilli rozpocząć ich nową karierę.

- Biedak - mruknął James i uniósł szklankę, udając, że nie widzi skierowanego 

na siebie morderczego spojrzenia.

Kiedy połączyliśmy się przez wideofon z Sybillą i Bolivarem, nasz syn 

faktycznie przybierał coraz bardziej ponury wyraz twarzy, słysząc o swym 

przeznaczeniu. Próbował jeszcze wić się na haczyku.

- Jestem teraz krok od przełomu w badaniach nad tektoniką grawimetryczną i 

interakcjami fotonowymi.

- Fascynujące - odparła Angelina. - Musisz nam koniecznie o tym 

opowiedzieć, gdy spotkamy się wszyscy na Elysium.

background image

- To nie będzie trwało za długo, a wszystko, co powinieneś wiedzieć o 

bankach, pojmiesz w kilka tygodni - Sybilla próbowała najwyraźniej pocieszyć męża. 

- Pamiętaj, że bank to miejsce, gdzie są pieniądze.

- Fakt - powiedział, rozjaśniwszy się nieco. - Będę potrzebował jeszcze sporo 

grosza, by sfinansować dalsze badania - teraz już szeroko się uśmiechał. - Trochę 

minęło czasu od ostatniego spotkania. Będzie mnóstwo radości.

- I niehydrowane jedzenie - dodała z entuzjazmem Sybilla. - Wyprawimy bal...

I tak skończył się pierwszy dzień mojej uczciwej pracy. Kiedy obudziłem się 

nazajutrz, odkryłem, że moja Angelina jest już od dawna na nogach. Podróż została 

zaplanowana, bilety zarezerwowane, torby spakowane, komputer załadowany, a 

pojazd stał przy drzwiach. Upewniłem się tylko, czy wpłynęła dzienna zapłata od 

Kaiziego. I już byliśmy w drodze...

Muszę przyznać, że następne dni okazały się niezwykle miłe. Sybila i Sybilla 

były tak szczęśliwe z powodu swego ponownego połączenia, że niemal 

wygrzewaliśmy się w cieple ich wzajemnych uczuć. Bolivarowi naprawdę spodobała 

się praca w banku. Został asystentem dyrektora i odnosił same sukcesy, zdobywając 

jednocześnie nową wiedzę, która miała posłużyć naszej wspólnej sprawie. Elysium 

zaś rzeczywiście było miłą planetą i spędzaliśmy tam cudowne chwile. Na równiku, 

gdzie mieścił się bank, panował wspaniały klimat, do którego w mig się 

przyzwyczailiśmy. Podziwialiśmy niezliczone małe wysepki otoczone ciepłym 

morzem, w którym nurkowałem całymi godzinami, przemykając się pomiędzy 

różnorodnymi formami morskiego życia. Nabierałem przy tym ponownie, nieco 

zaniedbanej ostatnimi czasy, masy mięśniowej.

Inna sprawa, że uczciwie też pracowałem na swoją codzienną wypłatę, to 

znaczy codziennie regularnie sprawdzałem, czy wpłynęła na moje konto... no i 

głaskałem komputer, który mruczał i migał bez ustanku, wypluwając z siebie nowe 

dane. Całe poszukiwania i obliczenia zostałyby zakończone znacznie szybciej, gdyby 

nie trudności ze ściągnięciem danych z odległych planet.

- Nie przejmuj się tym - pocieszał mnie James. - We wszystkich tych miastach 

już zainstalowałem programy poszukujące. Ciesz się chwilą. Powiadomię cię, jak 

tylko zadzwoni dzwonek.

Dwa razy nie musiał mi tego powtarzać. Nurkowanie było wprawdzie 

cudowne, ale jeszcze więcej radości oferował dziki kontynent położony wokół 

pomocnego bieguna planety. Wysokie, strome góry i bezkresne śnieżne pola. Raj dla 

background image

narciarzy. Teraz naprawdę czułem, że każdy z moich mięśni powrócił do pełni życia. 

Cieszyliśmy się z Angeliną każdym dniem tych długich wakacji. A jednak wciąż 

najwięcej radości sprawiało mi każdego ranka sprawdzanie stanu konta bankowego. 

A ono rosło w tempie czterech milionów na dzień. Bolivar prawie natychmiast 

organizował transfer tych pieniędzy, teoretycznie niemożliwą do wytropienia drogą, 

do jakiegoś odległego bezpiecznego banku.

Ale w końcu każde wakacje muszą się skończyć. Odstawiliśmy więc nasze 

narty i złapaliśmy się na pierwszy lot, gdy tylko Bolivar przesłał nam informację, że 

poszukiwania dobiegają końca i mamy już niemal wszystkie potrzebne dane. O 

poranku zebraliśmy się całą rodziną przy śniadaniu.

- To jest właśnie praca, jaką lubię - usadowiłem się wygodnie po posiłku i 

zapaliłem z rozkoszą cygaro. Właśnie rozżarzył się jego koniec i ujrzałem przed sobą 

miły obłoczek białego dymu, gdy rozległ się sygnał dźwiękowy komputera.

James zerwał się od stołu.

- Nareszcie wynik. To już długo trwało.

- Trzy tygodnie - wtrąciłem. - Wcale nie tak długo.

- Jak na tę maszynę, bardzo. Wykonał co najmniej parę tysięcy teraflopów 

obliczeń. No to spójrzmy teraz na wyniki.

Usiadł do klawiatury wpisał polecenie. Jęknął z niedowierzaniem, coś jeszcze 

dopisał, a potem z westchnieniem wcisnął przycisk drukarki. Ta zaszeleściła i 

wyrzuciła z siebie pojedynczą kartkę papieru.

- Odpowiedź - powiedział, machając nią.

- Jaka? - zapytała Angelina.

- Lekko zaskakująca. Spośród wszystkich wydarzeń, wyjazdów i przyjazdów, 

przestępstw i kar, wypadków i działań, urodzin i śmierci, wszystkiego tego, co 

wydarzyło się na tych planetach w dniach kradzieży, tylko jedna rzecz jest wspólna.

- No powiedz! - nie wytrzymałem. Wszyscy pozostali także czekali 

niecierpliwością.

- Powiem. W mieście był cyrk.

- James... Nie kpisz sobie z nas, prawda? - głos Angeliny przybrał zimny ton.

- Ależ nie, mamo. To prawda, prawda i jeszcze raz prawda.

- Za każdym razem ten sam cyrk? - zapytałem.

- Nie. Też tak na początku pomyślałem. To było wiele różnych cyrków.

- Ale miały coś wspólnego? - dopytywałem się dalej.

background image

- Twoja chłodna kalkulacja jest bezbłędna, tato. Zdaje się, że we wszystkich 

wykonywano w dniu rabunku ten sam numer cyrkowy.

W pokoju panowała taka cisza, że niemal zdawało się, że słyszymy 

pojedynczy dźwięk każdej sylaby padającej z ust Jamesa.

- Zawsze był to występ faceta o imieniu Puissanto, którego zachwalano jako 

najsilniejszego człowieka w galaktyce.

- Wiesz, gdzie jest teraz ten gość?

- Nie. Odpoczywa. Ale wiem, gdzie będzie mniej więcej za miesiąc. Na 

występie w cyrku Bolshoi Big Top.

- A gdzie?

- Na jakiejś odległej planecie w zabitej dechami części galaktyki. Planeta 

nazywa się zresztą niezbyt miło - Fetor. A miasto też nosi jakąś taką śmierdzącą 

nazwę.

- Fetor będzie jednak naszym następnym miejscem postoju - powiedziałem i 

zgasiłem cygaro w popielniczce. - Zacznijcie się pakować - poleciłem, wstając z 

fotela.

- Cudownie - stwierdziła Angelina. Ton jej głosu przeczył jednak słowom.

- No jasne. Co byśmy tam wszyscy robili? - w zamyśleniu opadłem z 

powrotem na fotel. - Wy więc spokojnie poczekacie, aż ja wprowadzę w życie plan A.

- To znaczy? - Angelina była równie zaciekawiona jak reszta rodziny.

- Wstąpię do cyrku. Z pewnością niewiele byśmy się dowiedzieli, siedząc na 

widowni. W czasie, kiedy będę cyrkowcem, wstrzymujemy resztę działań 

operacyjnych. James i Sybila, czy mnie się zdaje, czy nie tęsknią za wami wasze 

komputery?

- No tak, tato. Ta planetka była miła, ale czas jednak kończyć wakacje. Skoro 

ty się teraz zabierasz do pracy, chyba czas też i na nas. Ale mimo to będziemy cały 

czas mieli otwarty kanał komunikacyjny. W razie kłopotów natychmiast się przy 

tobie stawimy.

- Serdeczne dzięki. Bolivar, ciebie też chyba wzywają gwiazdy?

- No jeszcze nie za głośno. Ta robota w banku nawet mi się podoba. Jeszcze 

trochę się pouczę, a potem postaram się zarobić nieco pieniędzy, żeby udowodnić, że 

nauka nie poszła na marne. A zresztą moja nowa wiedza może się jeszcze przydać 

także i tobie. Jeszcze zdążymy z Sybillą powrócić do gwiazd.

- No to do dzieła!

background image

Rozdział 3

A jakiż to numer masz zamiar zaprezentować, by zatrudniono cię w cyrku? - 

spytała Angelina. - Akrobacje? - No nie... chociaż oczywiście, gdybym tylko 

spróbował... - No jasne, i to mimo twojego...

- Podeszłego wieku, chciałaś powiedzieć? - uzupełniłem starczym i trzęsącym 

się głosem. Po czym wyskoczyłem w górę gwałtownym susem i przed lądowaniem 

pięciokrotnie stuknąłem o siebie piętami w powietrzu, co zostało nagrodzone 

głośnymi oklaskami.

- Ale mimo to myślę, że błysnę czymś mniej męczącym.

Wyciągnąłem z kieszeni pięciokredytową monetę i przesunąłem ją z palca na 

palec po grzbiecie dłoni. - Magia. Zawsze byłem zdolnym amatorem. A jako karciarz 

czymś nawet więcej.

- Karciarz? Myślałam, że to po prostu oznacza umiejętność oszukiwania przy 

pokerze.

- Mam na myśli sztuczki, jakie iluzjoniści wyprawiają z kartami. Zaraz coś ci 

zademonstruję.

Wziąłem zapieczętowaną jeszcze nową talię kart. Rozerwałem folię, 

przetasowałem karty entuzjastycznie i rozłożyłem na stole koszulkami do góry.

- Wybierz kartę. Jakąkolwiek. Tak. Teraz ją obejrzyj. Zebrałem karty, 

przetasowałem je ponownie i położyłem na stole.

- Włóż swoją kartę z powrotem do talii.

Kiedy to zrobiła, kilkakrotnie przełożyłem, przetasowałem i znów rozłożyłem 

wachlarz kart na stole, tym razem obrazkami do góry.

- Czy byłabyś tak uprzejma i wskazała wybraną przez siebie kartę.

Spojrzała na karty, pochyliła się bliżej, i jeszcze raz przyjrzała się uważnie. 

Potem potrząsnęła głową. - Nie ma jej tu.

- Jesteś pewna? - Oczywiście.

- Czy kartą, którą wybrałaś, był król pik?

- Był! Skąd to wiesz u licha?

- Bo widzę tę właśnie kartę wystającą z kieszeni twojej spódnicy.

Sięgnąłem tam, wyciągnąłem kartę i wręczyłem Angelinie. Aż westchnęła ze 

zdumienia.

background image

- To jest moja karta. Ty naprawdę umiesz czarować, a tak długo się z tym 

przede mną kryłeś. A ja sądziłam, że jesteś tylko zwykłym szulerem.

Ukłoniłem się dumny z pochwały.

- Magia musi wyglądać jak magia. Ale tak naprawdę to tylko kwestia ciężkiej 

pracy. Po pierwsze, polega to na wpłynięciu na ciebie, abyś patrzyła tam, gdzie ja 

chcę. Potem zmuszam cię...

- Do niczego mnie nie zmuszałeś.

- No, to jest określenie techniczne ...krótko mówiąc, tak tobą kieruję, że 

wybierasz tę właśnie kartę, o którą mi chodzi. Potem obserwuję cię uważnie, gdy 

wsuwasz kartę z powrotem do talii i lokalizuję ją, wkładając koniuszek małego palca 

w to miejsce podczas składania. Zresztą nie masz szansy tego dostrzec, bo dbam o to, 

żebyś skupiała wzrok na wierzchu talii. Potem szybko usuwam kartę z talii i chowam 

ją w dłoni jeszcze przed potasowaniem. No i karta jest w mojej ręce, kiedy rzekomo 

wyjmuję ją z twojej kieszeni.

- Nic z tego nie udało mi się dostrzec.

- Ani przez moment się nie starałaś. No i w końcu karta znalazła się w twojej 

kieszeni. Magia! I koniec sztuczki. Żeby zostać iluzjonistą w cyrku, będę musiał 

opanować dużo więcej umiejętności niż tylko manipulowanie kartami. Muszę 

zarzucić mój wygodny status amatora i zostać całkiem poważnym profesjonalistą.

- Doskonały pomysł - stwierdziła. - W końcu już w przeszłości zajmowałeś się 

magią, gdy czyściłeś bankowe konta - uśmiechnęła się radośnie i klasnęła w dłonie. - 

A ja będę twoją piękną asystentką! Każda kobieta marzy o karierze na scenie. Pomyśl 

tylko o tych wszystkich cudownych kostiumach, jakie będę na siebie zakładać.

- Właśnie myślę... I sugeruję, że powinnaś się dobrze zastanowić. Trzeba też 

zebrać trochę informacji na temat mojego nowego miejsca pracy.

A to, niestety, nie było takie proste. Magowie zawsze na przestrzeni wieków 

byli raczej małomównymi ludźmi. Niechętnie przekazywali swoje sekrety, zazdrośnie 

strzegli tajemnic. Mimo przejrzenia niemalże bilionów bitów baz danych, znalazłem 

niewiele naprawdę przydatnych informacji. Może trochę karcianych sztuczek i trochę 

o znikających królikach... Byłem przekonany, że Bolshoi Big Top wyśmieje mnie, 

jeśli pojawię się tylko z podobnymi umiejętnościami.

- Znowu nic - warknąłem gniewnie, rozkazując komputerowi, by się wyłączył. 

- Chyba jednak skończy się na akrobacjach.

- Nie popadaj w depresję - Angelina nalała mi nieco rozpraszającego wszelkie 

background image

troski napoju procentowego.

Wysączyłem go ochoczo. Byłem wdzięczny mojej żonie za okazywaną mi 

troskę.

- Masz rację. Nie ma co wpadać w depresję, tylko trzeba zmusić te podstarzałe 

szare komórki do pracy. Gdyby to było takie proste, brodzilibyśmy po kolana w 

iluzjonistach. Ale przecież są takie sztuczki, które można zawsze obejrzeć na 

przedstawieniu. Często sam się temu przyglądałem z zachwytem. Jak oni to robią? 

Albo raczej, jak się tego nauczyli? Na pewno nie z książek albo programów 

komputerowych, o tym sam już się przekonałem. A jednak skądś się nauczyli. Skąd?

- Masz na myśli od kogo?

- No tak właśnie! - podskoczyłem na równe nogi z nagłym zrozumieniem. - 

Uczą się jeden od drugiego. Każdy iluzjonista musi mieć swojego nauczyciela i 

ucznia. Tak to się dzieje.

Sięgnąłem po starą poczciwą walizkę.

- Zbudź się, komputerze! - rozkazałem.

- Tylko przemów, a usłucham, mój panie. Angelina uniosła w zdziwieniu swe 

cudowne brwi.

- Uczysz to coś, by było twoim elektronicznym niewolnikiem?

- A dlaczego nie? Jeśli to dobrze wpływa na moje podstarzałe ego...

Ponownie zwróciłem się do walizki.

- Iluzjoniści, dobrzy iluzjoniści, znani w całej galaktyce. Znajdź ich i 

przygotuj listę.

Wydruk pojawił się, zanim jeszcze skończyłem wypowiadać polecenie. Lista 

składała się z sześciu zaledwie nazwisk. Zaprawdę bardzo ścisły krąg. Następną 

godzinę spędziłem, przygotowując reklamę siebie jako towaru, a dokładnie, 

wyliczyłem liczne talenty i umiejętności, które miały zakwalifikować mnie na pozy-

cję ucznia maga. Oczywiście nie zapomniałem dodać, że gotów jestem zapłacić sporą 

sumę za swą edukację. Kiedy oferty trafiły do sieci, skończyłem spokojnie drinka i 

wsłuchałem się z uwagą w odległe burczenie swego żołądka.

- Zgadza się, pora na lunch - odpowiedziałem mu. - Pojemy sobie w jakiejś 

dobrej i cholernie drogiej restauracji, a w tym czasie moje zgłoszenie trafi do 

adresatów. Po powrocie dowiemy się, kto będzie moim mentorem.

Podjedliśmy sobie zatem zdrowo i kosztownie, a kiedy właśnie miałem 

zapłacić rachunek, zjawiła się Sybilla. To musiała być Sybilla, bo jej drugie ja 

background image

powróciło wraz z Jamesem na Usti nad Labam, aby pracować dalej nad projektem 

informatycznym.

- Masz ochotę zjeść coś albo wypić? - spytałem.

- Nie, dziękuję. No, może jakaś malutka przekąska i odrobina wina. Dziękuję - 

zamoczyła wargi w kieliszku i uśmiechnęła się. - Wpadłam tylko na chwilę, żeby 

pogadać. Bolivar bierze właśnie udział w spotkaniu zarządu naszego nowo 

utworzonego prywatnego banku Credit Dew. Zabawiamy się w pewne poważne 

inwestycje.

- Inwestycje? Może sam powinienem się tym zainteresować, mając tę górę 

forsy od Kaiziego.

- Tak właśnie mówi Bolivar. I w dodatku nie był pewien, czy to twoje 

supersekretne konto jest naprawdę takie sekretne, więc przeniósł twoje pieniądze 

bliżej, by je mieć na oku.

- Miło z jego strony.

- Użył ich właśnie jako kapitału założycielskiego nowego banku.

No to już było aż za miłe - pomyślałem - ale ostatecznie wierzyłem, że wie, co 

robi.

- Jeszcze trochę? - dolałem nieco wina do kieliszków. Wypiliśmy wszyscy 

troje.

- Ale nie przyszłaś tu chyba, by rozmawiać z nami o banku? - zauważyła 

Angelina.

- Masz rację. Bolivar zajmuje się robieniem forsy, ja natomiast myślałam o tej 

nowej karierze Jima. Użyłam swych kontaktów w Korpusie Specjalnym, by przyjrzeć 

się bliżej temu cyrkowi. Sama też badałam nieco ich program i znalazłam coś wielce 

interesującego. Potworny Spektakl Mistrza GarGoyla. Intergalaktyczne Monstra.

- Nie brzmi zbyt zachęcająco - powiedziała Angelina. - Myślałam, że takie 

rzeczy są nielegalne.

- Też tak myślałam... Dlatego zbadałam nieco zasoby danych Korpusu 

Specjalnego. To jest jak najbardziej legalne... I może okazać się interesujące...

- Interesujące, w jakim sensie? - ostatnia uwaga Sybilli zaintrygowała mnie.

- Obawiam się, że sam będziesz musiał się dowiedzieć. Na razie nie mogę 

powiedzieć więcej. Może tylko to, że zdaniem Korpusu GarGoyl jest godnym 

zaufania człowiekiem... Gdy będę mogła powiedzieć ci coś więcej, niewątpliwie 

powiem. A tak w ogóle, jak twoje studia magiczne?

background image

- Dowiemy się, kiedy dostanę odpowiedzi na moje oferty. Ale czuję, że stoję u 

progu nowej kariery.

- No to powodzenia - spojrzała na zegarek i przetarła wargi serwetką. - 

Bolivar powinien już wyjść ze spotkania. Muszę lecieć. Pa.

Pomknęła dalej jak huragan, my zaś skończyliśmy spokojnie biesiadować i 

opuściliśmy z godnością restaurację, udając się do naszego pokoju. Z niecierpliwością

oczekiwałem odpowiedzi magów. Niestety, nie nadeszła ani jedna. Nie lepiej było 

następnego dnia. Moje listy zdawały się rozpływać w intergalaktycznej przestrzeni. 

Magia.

W końcu jednak sygnał dźwiękowy komputera oznajmił mi, że odpowiedź 

nadeszła, toteż pośpieszyłem radośnie, by przeczytać dostarczony wydruk.

- Fiegulo! Bastardego! Ekskrementkapo! - zakląłem soczyście, spojrzawszy na 

kartkę. Potem wściekły zgniotłem ją i rzuciłem na podłogę.

- To chyba miało oznaczać, że nie jesteś zadowolony z odpowiedzi? - spytała 

Angelina.

Odpowiedziałem jej w miarę spokojnie, ale zaciskając ze złości zęby.

- Nigdy w życiu nie zostałem tak poniżony, odrzucony, zdeptany, opluty...

- I tak dalej, i tak dalej... No dobrze, więc wydaje się, że magia to w istocie 

dobrze strzeżony sekret. Co zamierzasz dalej?

- Poczekać na następną odpowiedź - odparłem ponuro, spacerując po pokoju. 

Wiedziałem jednak, że oczekiwanie nie ma sensu. - Żaden ze sławnych magów na 

pewno mnie nie przyjmie.

- To może spróbujesz u tych mniej sławnych?

- To oznacza gorszych. Potrzebuję najlepszych.

- Może najlepsi już nie żyją. Chociaż jeśli byli naprawdę dobrzy, może 

przyjmą tę ofertę zza grobu.

- Bez żartów! To naprawdę poważna sprawa...

Nagle zatrzymałem się gwałtownie, tknięty nagłą myślą.

- Nie są żywi, nie są martwi... na emeryturze!

Walizka nawet nie potrzebowała wyraźnego rozkazu - natychmiast pojawił się 

potrzebny wydruk. Tym razem kartka zawierała tylko dwa nazwiska. Jeden z tych 

ludzi znajdował się teraz o całe lata świetlne stąd, ale adres drugiego z nich z 

niedowierzaniem wskazałem palcem.

- No proszę. Przebywa na emeryturze w Happy Hectares, domu starych 

background image

aktorów. To jest to.

- Wiesz, gdzie jest ten dom starców?

- Oczywiście. Tu na Elysium. W końcu to najprzyjemniejsza planeta w kilku 

okolicznych systemach.

- Wezwać jakiś środek transportu.

- Jak najbardziej. Nie mogę już się doczekać spotkania z Wielkim Grissinim. 

Jeszcze tylko przyjrzę się przebiegowi jego kariery.

W kilka godzin później wkroczyliśmy na teren Happy Hectares pod 

hakowatym sklepieniem bramy ozdobionej świetlistym napisem - Dom Gwiazd. 

Przemierzyliśmy następnie piękne ogrody, po których alejkach spacerowali starsi 

ludzie. Niektórzy z nich odpoczywali na zacienionych ławkach w altankach. Roboty 

ogrodowe przycinały krzewy i kwietniki, roboty kelnerskie krążyły z tackami z 

herbatą i kanapkami, czasem też z małymi chłodnymi szklaneczkami... Angelina 

dostrzegła moje tęskne spojrzenie i pokręciła karcąco głową.

- Za wcześnie na przyjemności Jim. Najpierw znajdźmy naszego magika.

Elegancko odziana i ufryzowana dama w recepcji była wcieloną uprzejmością.

- Wielki Grissini? Oczywiście. Niech spojrzę, gdzie on teraz przebywa.

Pochyliła się nad klawiaturą, ja zaś usilnie próbowałem sobie przypomnieć, 

gdzie ją kiedyś widziałem. Angelina kojarzyła znacznie szybciej.

- Pani musi być Hedy Lastarr. Tak się zachwycałam pani rolą w Planecie 

namiętności.

Jak to miło, że pani to jeszcze pamięta - zagruchała Hedy, poprawiając swoje 

posiwiałe loki. - Tak niewielu ludzi zna te stare sztuki.

- Nie wiedzą nawet, ile tracą. Były o niebo lepsze niż obecne śmieci.

- Trudno się z tym nie zgodzić... O już... Wielki Grissini jest w zachodnim 

ogrodzie. Zaprowadzi was robot, ten w niebieskim kolorze. I proszę nie zapomnijcie, 

że utrzymujemy się z datków.

Wskazała dyskretnym ruchem stojącą przed nią na blacie skrzynkę z 

kolorowym napisem - ”Pomóż w potrzebie, a znajdziesz się w Niebie” - wykonanym 

ozdobnymi literami. Wsunąłem kilka banknotów przez otwór w wieczku, a Hedy 

pochyliła w podziękowaniu głowę. Potem poszliśmy za robotem w głąb ogrodu.

- To jest ten, którego szukacie - robot wskazał mężczyznę siedzącego pod 

wielkim parasolem.

Wykonawszy swoje zadanie, maszyna odjechała z powrotem w stronę 

background image

recepcji.

Wielki Grissini nie wyglądał obecnie na zbyt wielkiego. Był bardzo chudy, 

blady i kościsty, z krzywo przyklejonym tupecikiem. Przyglądał się nam 

podejrzliwie. Pamiętałem dobrze, jak zareagowali na moje prośby pozostali magicy i 

tym razem nie miałem zamiaru powtarzać tych samych błędów. Wiedziałem, że 

charakteryzują się oni raczej zgryźliwymi charakterami. Konieczne było właściwe 

podejście marketingowe. Kiedy jechaliśmy do Happy Hectares, miałem czas zagłębić 

się nieco w biografię tego człowieka, więc teraz mogłem zastosować nieco 

subtelniejsze metody.

- Czy mam zaszczyt rozmawiać z Pasquale Grissinim, znanym jak galaktyka 

długa i szeroka jako Wielki Grissini?

Burknął w odpowiedzi coś, co mogło być zarówno potwierdzeniem, jak i 

zaprzeczeniem. Mimo to wciąż uśmiechałem się ciepło, przedstawiając Angelinę i 

siebie.

- Chcecie się czegoś napić? - przerwał mi, zanim skończyłem.

No... tak oczywiście... To miło z pana strony.

Jego następny pomruk, gdy wciskał guzik na znajdującym się przed nim 

pulpicie, był już nieco bardziej entuzjastyczny. Kiedy cofnął palec, dostrzegłem, że 

na wciśniętym przycisku znajdował się symbol szklanki koktajlowej. Nasze sprawy 

nie miały się źle.

Pojawił się robot przypominający pękatą szafkę na kółkach. Może z tym 

wyjątkiem, że z przodu miał dwie ręce, a na korpusie osadzoną jakby ludzką głowę.

- Czym mogę służyć? - spytała maszyna. - Dzisiaj polecam szczególnie 

herbatę mrożoną Zubenelgenubia - półtorak.

- Dla mnie podwójna - pochylił się ku robotowi Grissini, zdradzając po raz 

pierwszy od naszego spotkania oznaki niejakiego ożywienia.

My też zdecydowaliśmy się na specjalność zakładu. Wewnątrz maszyny coś 

zaszumiało, a potem wyjechała tacka z chłodnymi napojami... umieszczonymi za 

przezroczystą szybą.

- Razem dwadzieścia dwa kredyty - powiedział beznamiętnie robot. - 

Wyłącznie gotówka. - Otworzył szeroko usta, ukazując otwór na monety w miejscu, 

gdzie powinien znajdować się język. Kątem oka spojrzałem na Grissiniego, który stał 

nieporuszony jak marmurowy posąg. Najwyraźniej to była moja kolejka. Zacząłem 

wrzucać monety, aż rozległ się krótki sygnał dźwiękowy i usta robota zamknęły się. 

background image

Tacka została postawiona przed nami na stoliku.

- I jeszcze dobrze przypieczony precel z morskiej trawy - powiedział nasz 

nowy przyjaciel, tym razem niemal się uśmiechając.

Zapłaciłem z przyjemnością. W chwilę później, gdy jął się rozkoszować tą 

trucizną, ja przeszedłem do kadzenia.

- Mistrzu, ten pański znikający chłopiec był niedoścignionym arcydziełem. 

Prawdziwy, żywy chłopczyk wspinający się po linie i znikający bez śladu u jej 

szczytu, na oczach całej publiczności!

O tym triku napisano dwie książki! I ich autorzy utrzymują, że wiedzą, jak to 

zostało zrobione.

- A wiedzą?

Nie. Jak dotąd pańska tajemnica wciąż pozostaje tajemnicą. I wciąż ten 

sekret jest żywy w pamięci zadziwionej publiczności sprzed lat.

- A tak, uwielbiali tę sztuczkę - Grissini kiwnął głową, nie przestając siorbać 

napoju.

- Ale sądzę, że najbardziej jednak publiczność uwielbiała pańskiego 

znikającego świniozwierza... kiedy na ich oczach ta wielka dzika bestia po prostu 

znikała. Wszyscy zakochani w magii wielbiciele przedstawień w całej galaktyce 

wiele zawdzięczają Wielkiemu Grissiniemu. I na pewno też nigdy go nie zapomną.

- Świniozwierz - sapnął, tym razem wreszcie poruszony moimi słowami. - 

Gdyby naprawdę o mnie pamiętali, nie siedziałbym tu teraz, zdychając z pragnienia w 

upale, rozpamiętując samotnie swoje przeszłe życie - przez moment zdawało mi się, 

że jego oczy zwilgotniały.

Opróżnił szklankę gwałtownym ruchem, jakby chciał odegnać ten moment 

smutku. Potem wręczył mi ją do ponownego napełnienia. Sam zaś znów popadł w 

odrętwienie, z którego wyrwał go dopiero sygnał dźwiękowy zaspokojonego 

monetami robota.

- Publiczność ma cię gdzieś, gdy staniesz się stary, podobnie zresztą jak 

producenci. Na twoje miejsce czekają już następni, całe ich setki. Odszedłem sam, 

zanim mnie wyrzucili. A teraz siedzę w tym wychodku, czekając na śmierć. Kiedy 

podpisywałem umowę, obiecywano mi łóżko i utrzymanie. Szkoda tylko, że do-

kładnie nie przeczytałem tego pięknego kontraktu. A wydawało mi się wtedy, że 

jestem taki cwany. Pozostawiłem tę sprawę mojemu adwokatowi, ale nieco za późno 

dowiedziałem się, że sam miał już wtedy kłopoty ze starczą sklerozą. Wsadził mnie 

background image

tutaj, nie przeglądając szczegółów kontraktu. Nawet nie zauważył, że opiewa tylko na 

podstawowe rzeczy. Jedzenie, aby przeżyć, łóżko, na którym od biedy można się 

przespać. Za wszystko dodatkowo trzeba płacić. O tym już zapomnieli mu 

powiedzieć, kiedy mnie zapisywał.

Przełknął ostatni łyk, a ja z radością ponownie wcisnąłem ten sam przycisk. 

Teraz w dodatku wcale nie zmuszałem się do uśmiechu był autentyczny. To, co dla 

Grissiniego z pewnością nie było przyjemnym losem, dla mnie stanowiło prawdziwy 

fart.

- Zapamiętaj ten dzień - powiedziałem do staruszka - bo to jest pierwszy dzień 

twojego luksusowego życia. Pomyśl o najlepszych posiłkach, jakie możesz sobie 

wymarzyć, o barkach pełnych najlepszych napitków.

- A dlaczego mam o nich myśleć? - zapytał Grissini z nagłą podejrzliwością w 

głosie, choć ta podejrzliwość nie przeszkodziła mu łapczywie pochwycić oferowanej 

szklaneczki.

- Bo wszystko to może być twoje. Plus dostęp do porządnej medycyny - 

pozbędziesz się na przykład tych zmarszczek. Nie mówiąc już o sławie, jaka znów 

otoczy ciebie i twoje cudowne sztuczki.

- Nic z tego. Na to już za bardzo trzęsą mi się ręce.

- Nie będziesz robił niczego na scenie. Twój asystent będzie kontynuował 

twoją cudowną sztukę.

- Nie mam asystenta. Zawsze pracowałem sam.

- Ale już go masz. Mnie. Jesteś zainteresowany?

- Nie. To moja magia. Nie dzielę się nią z nikim.

- Nie chodzi o dzielenie się, chodzi o kontynuację - przysunąłem ku 

Grissiniemu następną szklaneczkę. - Nauczę się magii z twoją pomocą i nikomu nie 

ujawnię tego, czego mnie nauczyłeś.

- Nawet mnie - dodała Angelina. - Za wyjątkiem oczywiście tych iluzji, w 

których będzie potrzebna asystentka. To wszystko jest takie podniecające.

Pogłaskała starca po grzbiecie dłoni i otrzymała w zamian jego uśmiech.

- Cudownie byłoby znów pracować. Znów zająć czymś ręce... - zamyślił się, 

ale zaraz zmarszczył brwi. - Nie. Moje sekrety umrą wraz ze mną. Nie przekupisz 

mnie.

- Wcale nie chcę cię przekupić! - krzyknąłem z oburzeniem, aby ukryć fakt, że 

to właśnie było moim zamiarem. - Twoja magia nie powinna odejść wraz z tobą. 

background image

Pożądają cię tysiące tych, którzy jeszcze się nie narodzili.

To ostatnie było kretyńskie, ale najwyraźniej zaczynała mi uderzać do głowy 

trucizna, którą piliśmy.

- Mój mąż próbował powiedzieć - wtrąciła się Angelina, która zachowała 

całkowitą trzeźwość - że podziwia cię tak bardzo, że chciałby, aby twoja emerytura 

ubiegała w spokoju i szczęściu. A sądzi, że jeśli zaczniesz z nim pracować, to tak 

właśnie się stanie. Że będzie to nie tylko początek kariery dla niego, ale też powrót 

szczęśliwych lat dla ciebie.

- Hmm... - zamruczał Grissini, a ja wiedziałem już, że wygraliśmy tą bitwę.

Wynajęliśmy niedaleko dom. Każdego poranka po naszego mistrza 

wyjeżdżała limuzyna i przywoziła go do nas. Grissini od razu zaczął wyglądać 

znacznie lepiej. Dobre jedzenie, trochę wysoko funkcyjnych trunków i troskliwa 

opieka medyczna dokonywały cudów. Myślę także, że praca wydatnie poprawiła 

samopoczucie staruszka. Na razie, czekając na jakiś zadziwiający i drogi aparat, który 

zamówił, objaśnił mi podstawowe arkana swej sztuki.

- Wprowadzanie w błąd, wprowadzanie w błąd, wprowadzanie w błąd. 

Pamiętaj o tych słowach zawsze. Twoja publiczność pragnie być oszukana. Toteż 

kiedy oni patrzą tutaj, ty pracujesz tam.

”Tutaj” oznaczało jego uniesioną w górę lewą rękę, w której znikąd pojawiła 

się moneta; ”tam” zaś - wysoki melonik, z którego właśnie wyciągał za długie uszy 

białego królika. Wyprowadził mnie w pole. Nie zarejestrowałem zupełnie momentu, 

w którym wyjął zwierzaka z torby wiszącej za stołem i zasłaniając tę czynność 

ciałem, wsunął królika do cylindra.

A jednak kiedy pokazał mi tę sztuczkę powoli, wydawała się taka prosta. 

Grissini dostrzegł wyraz mojej twarzy i roześmiał się.

- Oczywiście widowisko dużo traci po wyjaśnieniu. Teraz rozczarowany 

myślisz - to takie proste, prawda? To dlatego magowie nigdy nie ujawniają sekretów. 

Ukazanie prawdy jest jak utrata niewinności. A jednak musisz wierzyć w magię, 

chociaż znasz tak wiele jej sekretów. Więcej nawet - musisz przekazać tę wiarę 

publiczności. Jeśli to właśnie zrobisz, będą cię kochali. W świecie bez magii ty 

musisz tworzyć magię. Pamiętaj, dajesz szczęście publiczności. A teraz spróbuj tak, 

jak ci to pokazałem. Płynniej. O, tak lepiej - chociaż niedużo lepiej.

Ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłem je i wpuściłem Angelinę.

- Przesyłka. Duża skrzynia z Prospero Electronics.

background image

- Aha! - klasnąwszy w dłonie, zakrzyknął radośnie Grissini. - Już wkrótce 

przywrócimy światu tajemnicę znikającego świniozwierza.

background image

Rozdział 4

Jednym z powodów, dla których wynajęliśmy ten właśnie dom, było to, iż 

miał on olbrzymi salon. Kiedy usunęliśmy z tego pomieszczenia wszystkie meble, 

zamieniło się ono w naszą scenę. Przedzieliliśmy pokój błękitną kurtyną, która 

opuszczała się i podnosiła za naciśnięciem guzika. I teraz właśnie Angelina i ja, 

siedzący na krzesłach przed sceną, stanowiliśmy rozbawioną publiczność. 

Przyglądaliśmy się, jak robotnicy pod kierunkiem Grissiniego montowali na scenie 

aparaturę przeznaczoną do sztuczki ze znikającym świniozwierzem.

Wyglądało to dość prosto. Na scenie zamontowano, tuż przed tylną kurtyną, 

dwuścienną klatkę z metalowych prętów, tak że całość tworzyła ostrosłup, którego 

jedną ścianką była tkanina, a dwoma pozostałymi - metalowa siatka. Kiedy robotnicy 

zainkasowali szmal i opuścili dom, Grissini zwrócił się do nas.

- Wszystko gotowe. Teraz potrzebujemy jedynie świniozwierza.

- To by trochę potrwało - odparłem z zakłopotaniem. - Nie możemy użyć do 

demonstracji innego zwierzaka?

Pomyślał przez chwilę, a potem wskazał na Angelinę.

- Oczywiście najbardziej efektowna jest ta sztuczka z jakimś wielkim i 

przerażającym stworem. Jednakże dla potrzeb demonstracji, ona wystarczy. Chodź do 

mnie, moja droga.

Grissini poprowadził moją żonę za tylną kurtynę, by mogła wejść zza niej do 

klatki.

- Musisz stać absolutnie bez ruchu - poinstruował ją. - Cokolwiek będzie się 

działo, nie wolno ci drgnąć. Rozumiesz?

- Całkowicie. Stać bez ruchu jak skała.

- Tak jest. Gdy wykonywałem oryginalną sztuczkę, świniozwierz był przykuty 

łańcuchem i unieruchomiony. A teraz zaczynamy.

Wielki Grissini wycofał się z klatki przez tylną kurtynę, a następnie wyszedł 

zza niej na scenę obok metalowej konstrukcji. Angelina stała nieruchomo z 

wyciągniętymi do przodu dłońmi. Mistrz ukłonił się publiczności. Zaklaskałem z 

entuzjazmem.

- Panie i panowie - dostojny, uroczysty głos Grissiniego wypełnił całe 

pomieszczenie. - Widzieliście sami, jak wprowadzono tę niebezpieczną bestię... 

background image

przepraszam, piękną panią... do tej oto klatki. Klatki wykonanej z prawdziwej stali, 

mocnej i trwałej - puknął metalową laseczką w pręty, które zadźwięczały przekonu-

jącym metalicznym dźwiękiem. - Mogliście przyjrzeć się tym łańcuchom i zamkom, 

które przytrzymują zwierzę w klatce. - No, tu już pracowała jego wyobraźnia. - Nie 

ma ono żadnej możliwości ucieczki z tej klatki za wyjątkiem oczywiście magii. 

Magii, która was zadziwi i oszołomi. Patrzcie zatem!

Zadudniły niewidzialne bębny, dźwięk tężał i nagle zamilkł po potężnym 

crescendo. W tym samym momencie pomiędzy publiczność a klatkę opadła czarna 

kurtyna. Pozostała tam krócej niż sekundę, a potem rozchyliła się szybko.

- Angelino! - wrzasnąłem głośno.

Angelina zniknęła. Klatka była pusta. Zerwałem się na równe nogi, gotów do 

natychmiastowego działania.

- Spokój! - rozkazał Grissini grzmiącym głosem. Opadłem z powrotem na 

krzesło. To przecież tylko iluzja. Więc dlaczego spływa po mnie pot? Naprawdę 

wielkiego wysiłku woli wymagało ode mnie spokojne siedzenie na krześle. Mag 

ponownie wszedł za tylną kurtynę. Po chwili pojawił się z Angeliną na rękach. Teraz 

już nie mogłem usiedzieć w miejscu. Pognałem, by chwycić żonę w ramiona.

- Co się stało? - zapytałem.

- Nie wiem. Po prostu zapadła ciemność. Później pojawił się Grissini i 

wyprowadził mnie tutaj. A co ty widziałeś?

- Nic. To znaczy, na moment opadła kurtyna, a potem cię tam nie było.

- Nie wydaje mi się. Znalazłam się wprawdzie w ciemnościach, ale nie sądzę, 

abym ruszyła się z miejsca. - Odwróciła się do rozbawionego maga. - A tak 

naprawdę, co się stało?

Ukłonił się Angelinie i zatarł z zadowoleniem dłonie.

- Z wielką przyjemnością zaraz wam to wyjaśnię, bo w przyszłości będziecie 

spadkobiercami tej sztuczki - uśmiechając się szeroko Grissini uniósł teatralnym 

gestem palec w górę. - Wszystko to jest robione za pomocą luster.

No, na taką rewelację mogliśmy jedynie zareagować otwarciem ust. A jednak 

to była prawda. Grissini polecił nam stanąć z boku klatki i spoglądać do środka przez 

metalowe pręty.

 - Zaraz pokażę wam to jeszcze raz, ale tym razem bez czarnej kurtyny. 

Patrzcie uważnie! Abrakadabra!

Nagle i bez najmniejszego nawet dźwięku przestrzeń wewnątrz klatki stała się 

background image

lustrem. Parzyliśmy na swe zdziwione oblicza. Mistrz roześmiał się.

- Takie proste, a jednak jakże przekonujące. Lustra ukryte są u góry. Na 

sygnał nadany przeze mnie za pomocą pilota zsuwają się do środka. Publiczności 

klatka wydaje się pusta, bo ludzie patrzą na błękitną kurtynę odbijającą się w lustrach. 

Kiedy zaś oni się gapią, świniozwierz jest wyprowadzany do tyłu. Pojawia się na 

scenie, a tymczasem w zamieszaniu lustra znikają i klatka tym razem rzeczywiście 

jest pusta. Proste, ale jakie robi wrażenie, prawda?

- Rzuca na kolana.

- W zupełności się zgadzam - powiedział Kaizi, wchodząc do środka przez, z 

całą pewnością, zamknięte drzwi. - Wydałeś sporo moich pieniędzy, Jim, więc 

rozumiesz chyba moją chęć zobaczenia, jak się właściwie sprawujesz? Czytałem 

twoje codzienne sprawozdania oraz oczywiście te raporty, które dostaję od moich 

agentów... Czy jesteś pewien, że to cyrk jest powiązany z kradzieżami?

- Programy komputerowe nie kłamią. Sprawdziłem każdą kradzież w każdym 

z banków. Sprawdziłem z dokładnością do pojedynczych minut - wszystkie 

wydarzenia, wszystkie osoby, każdą zmianę w okolicy. Czasem zdarzały się podobne 

wydarzenia, ale biorąc pod uwagą ilość badanych i porównywanych przypadków, 

musiały to być zbiegi okoliczności. Natomiast jedna rzecz powtarzała się regularnie w 

trakcie każdego z tych rabunków - w miastach, gdy dochodziło do kradzieży, bywały 

różne cyrki, a siłacz Puissanto występował tam za każdym razem.

Dostrzegłem kątem oka, że Grissini przypatruje się tej wymianie zdań z 

niebotycznym zdumieniem.

- Zrobimy przerwę - Angelina delikatnie ujęła maga pod ramię i wyprowadziła

z salonu. - Może zechcesz maestro, zwilżyć sobie trochę gardło?

- To logiczne, co mówisz - Kaizi siadł na krześle i gładził w zamyśleniu futro, 

które miał na sobie. - Jednak płacę ci olbrzymie sumy pieniędzy i chciałbym 

zobaczyć jakiś bardziej wymierny wynik twej pracy. Tak więc, aby zachęcić cię do 

większego wysiłku, zawieszam dzienną wypłatę aż do czasu, gdy nawiążesz kontakt z 

tym siłaczem.

- Tego nie możesz zrobić!

- Oczywiście, że mogę. Artykuł sześć, paragraf osiemnaście naszego 

kontraktu.

- Nie pamiętam żadnego paragrafu wspominającego o czymś takim - oczami 

duszy widziałem skrzydlate kredyty odlatujące w nieokreśloną dal.

background image

- Trzeba było dokładniej czytać, co podpisujesz. Masz może kopię kontraktu?

- Nie. Jest w banku.

- Bardzo rozsądnie. Ale tak się składa, że ja mam ze sobą kopię. Może chcesz 

ją przejrzeć?

Wyciągnął kontrakt. Tym razem nie był to ozdobny pergamin, ale zwykły 

wydruk. Przebiegłem po nim szybko wzrokiem.

- Miałem rację - stwierdziłem triumfalnie. W artykule szóstym jest tylko 

siedemnaście paragrafów.

- W rzeczy samej - Kaizi nie zdawał się być specjalnie zmieszany moim 

oświadczeniem. Pochylił się nad kartką i wskazał końcówkę siedemnastego 

paragrafu. - A jak myślisz, co to jest?

Teraz też pochyliłem się uważniej na tekstem.

- Wygląda jak atramentowa plama - zmrużyłem oczy.

- Ja mam inne zdanie - Kaizi sięgnął do kieszeni po brązową tulejkę i podał mi 

ją. - Spójrz przez szkło powiększające.

Spojrzałem.

Wciąż wygląda jak atramentowa plama.

- To dlatego, że ustawiłeś czterokrotne powiększenie. Spróbuj ustawić 

czterystukrotne.

Znalazłem regulator i przekręciłem go. Spojrzałem znowu... i ujrzałem 

paragraf osiemnaście. Byłem ugotowany.

- Nie wpadaj w desperację - poradził. - Po prostu pracuj szybciej. - Ta 

obiecana góra złota niech pobudzi cię do działania.

- Pobudza! Zwijam się jak w ukropie. Mój agent nawiązał już kontakt z 

Bolshoi Big Top. Podpisano już wstępny kontrakt. Dołączę do nich na czas, by 

załapać się na premierę na Fetor.

Mówiłem to z pełnym przekonaniem. Po co Kaizi miał wiedzieć, że nie 

opanowałem jeszcze większości trików, i że na tej sympatycznej planecie nie ma ani 

jednej farmy świniozwierzy. W końcu aż do tej pory był bardzo dobrym i hojnym 

pracodawcą i nie należało go zrażać. Nawet jeśli oznaczało to, nieznaczne doprawdy, 

mijanie się z prawdą. Zresztą, jeśli on mógł wykręcić taki numer z zawieszeniem 

płatności, ja mogłem zrelatywizować nieco fakty.

- Mam nadzieję, że naprawdę zdążysz się znaleźć na premierze na Fetor. Dla 

naszej obopólnej korzyści - podsumował Kaizi. - Będę twoim najwierniejszym 

background image

widzem.

Znikł równie szybko, jak się pojawił, a ja wyruszyłem na poszukiwania 

Angeliny i jednego z tych drinków, o których wspominała.

Siedzieli z Grissinim w ogrodowej altance i gawędzili beztrosko. Dołączyłem 

do nich i dostrzegłem szklankę z chłodnym drinkiem oczekującą też i na mnie.

- Dziękuję - pochłonąłem zawartość szklanki jednym łykiem.

- Zdaje się, że niektórych zaczęło nagle męczyć pragnienie. - Angelina uniosła 

swoje piękne brwi. - Problemy z Kaizim?

- Nie tak od razu problemy. Ale też i nie same przyjemności. Chodzi o te 

drobne opłaty, które uiszcza codziennie. Zgodnie z kontraktem, który zawiera 

paragraf wyglądający na pierwszy rzut oka jak plamka atramentu, może je zawiesić, 

jeśli zechce. A teraz zechciał. Wznowi je znów, gdy znajdę się już w cyrku.

- Plamka atramentu? - upewniła się zdumiona Angelina.

- No, tak to wygląda gołym okiem. Po powiększeniu przybiera formę bardzo 

przykrego paragrafu.

- W takim razie to, o czym przed twoim przyjściem dyskutowaliśmy, staje się 

dość istotne. Rozmawialiśmy bowiem o harmonogramie szkoleń. A ten, zdaje się, jest 

napięty?

- Ze wszystkim na pewno nie zdążymy - Grissini pociągnął tęgiego łyka ze 

szklanki i westchnął w zamyśleniu. - Chwytasz szybko, ale to nie wystarczy.

Opuściłem wzrok, starając się wyglądać skromnie przed moim mistrzem.

- Umiesz wystarczająco wiele sztuczek na przedstawienie, ale nie zdołasz 

zademonstrować znikającego chłopczyka.

- Ale muszę! To twój najsłynniejszy numer. Dlaczego nie możemy go zrobić?

- Po pierwsze dlatego, że nie mamy żadnego ośmioletniego chłopca - 

powiedziała Angelina z chłodną logiką. - Już o tym myślałam. Ciężko znaleźć takiego 

poszukującego pracy małego chłopca. I w dodatku jest to wbrew prawu.

 - Ja miałem szczęście, bo Grissini tworzyli wielką rodzinę. Zawsze znalazł się 

jakiś mały kuzyn. Teraz jednak wszyscy są już dorośli i rozproszyli się po całej 

galaktyce.

- A nie można obyć się bez chłopca? - zrzędziłem niezadowolony.

- Co to, to nie! W tym właśnie jest cała moc tej iluzji. Chłopiec musi siedzieć 

pomiędzy publicznością. Jest przypadkowym ochotnikiem. Zawsze pozostawiałem 

ten numer na sam koniec przedstawienia, jako numer finałowy. Zaczynałem zawsze 

background image

zdjęciem melonika, z którego wylatywały gołębie i wyskakiwała parka królików. 

Publiczność oczywiście klaskała i śmiała się. Potem unosiłem rękę i rozlegały się 

głośne fanfary, zakończone grzmotem. Publiczność natychmiast cichła. I wtedy do 

nich przemawiałem: oto nadszedł moment, na który wszyscy czekaliście. Czy są na 

sali jacyś mali chłopcy? W mundurkach szkolnych? Zawsze kilku było. Pokażcie się - 

mówiłem - a oni natychmiast zrywali się z miejsc. Chodźcie - wołałem - pierwszy, 

który tu się zjawi, weźmie udział w następnym cudownym zdarzeniu i dostanie za to 

dwadzieścia kredytów. Podnosił się wrzask i zaczynała walka, by dopaść sceny. Ale 

mój asystent siedział w pierwszym rzędzie i przy przejściu. Też oczywiście brał 

udział w wyścigu. Po drodze wpadał na ludzi, deptał po ich stopach, upewniając 

wszystkich, że naprawdę jest żywym materialnym chłopcem. Potem zostawał moim 

scenicznym pomocnikiem, przynosząc na żądanie kosz, który stawiał przede mną. Ja 

brałem długą linę i wrzucałem ją do kosza. Chłopiec czekał cierpliwie, rozlegała się 

tajemnicza muzyka. Wykonywałem nad koszem magiczne gesty i nagle ukazywał się 

koniec liny, która powoli, wijąc się jak wąż, unosiła się w górę. Chłopiec był tym 

równie zdumiony jak cała publiczność. Ponaglałem go gestem i on przechodził za 

moim plecami do kosza. Muzyka stawał się coraz głośniejsza. Weź linę - wydawałem 

mu polecenie - a on cofał się przestraszony. Ja wykonywałem magiczny gest, a jego 

oczy uciekały gdzieś w górę, ciało sztywniało - był w mojej mocy. Robił dokładnie 

to, co mu rozkazałem Przyzywałem go gestem dłoni i on zbliżał się, chwytał linę i 

zaczynał się wspinać...

Kiwałem głową oczarowany opowieścią; ba, widziałem oczami duszy 

opisywaną scenę, równie nią zahipnotyzowany, co niewidzialna publiczność.

- I wtedy... - Grissini przerwał, podtrzymując dramaturgię - chłopiec 

dochodził do końca liny. Muzyka zamierała w finalnym grzmocie, a ja unosiłem dłoń 

w górę. Kiedy to czyniłem, chłopiec znikał, lina zaś opadała luźno z powrotem do 

koszyka. Odwracałem go do góry dnem i lina oczywiście z niego wypadała. I to był 

koniec. Ukłony. Kurtyna.

- Cudowne - szepnęła Angelina.

- Jak to się dzieje? - spytałem.

- Ponieważ nie będziecie wykonywać tej sztuczki, nie musicie wiedzieć.

Do zmiany zdania nie skłoniło go żadne z naszych pochlebstw.

- Nie, nie powiem. Ale ujawnię wam tajemnicę lewitującej kobiety. Dzisiaj 

dostarczono niezbędny sprzęt i zaraz go zainstaluję.

background image

- Czy kupiła pani tę czarną suknię, o której wspominałem? -zwrócił się do 

Angeliny.

- Tak.

- Wspaniale. Jeśli będzie pani tak miła i założy ją teraz, będziemy mogli 

zaczynać.

Zostałem więc sam. Grissini przygotowywał przedstawienie, Angelina 

przebierała się, a ja... ja piłem. Musiałem się nieco uspokoić po tych paskudnych 

machinacjach Kaiziego. Naprawdę polubiłem to sprawdzanie stanu konta każdego 

ranka.

- Podoba ci się? - spytała Angelina.

- Przepiękna!

I taka rzeczywiście była ta suknia - długa do ziemi, czarna i błyszcząca, z 

cudownie wyciętym dekoltem, zwiewnie płynęła w powietrzu za każdym ruchem.

- Może być - Wielki Grissini stanął w drzwiach. - Zaczynajmy. Najpierw 

muszę poinstruować Angelinę o jej nowej roli - spojrzał na zegarek. - Jim, dołączysz 

do nas dokładnie za pół godziny.

- Doskonale - odparłem, spoglądając również na zegarek, a potem na butelkę. 

Może jednak była za mała na tak długi czas...

Kiedy w końcu wszedłem na salę i zasiadłem przed sceną, byłem już w 

zupełnie dobrym humorze. Z tyłu sceny wisiały czarne kurtyny. Scena jednak była 

pusta, za wyjątkiem trzech sporej wielkości sześcianów. Rozległa się muzyka 

zapowiadająca wejście Grissiniego i wkrótce sam maestro pojawił się na scenie. 

Ukłonił się publiczności, a ja zaklaskałem jak oszalały.

- Dziękuję panie i panowie, naprawdę dziękuję. Teraz musicie się 

przygotować na magię, która was zadziwi i poruszy do głębi. Zaczynajmy.

Podszedł do sześcianów i popukał w nie swóją różdżką - dobre, twarde 

drewno. Przesunął następnie ręką wzdłuż różdżki, a ta znikła bez śladu. Mistrz 

obrócił jeden za drugim sześciany, pokazując publiczności, że w są one otwarte z 

dwóch stron i puste w środku. Na zewnątrz czarne, wewnątrz i na krawędziach białe. 

Różdżka ponownie pojawiła się w ręku mistrza, przełożył ją przez każdy z 

sześcianów.

- Jak widzicie, puste. Po prostu czterościenne konstrukcje, możecie się im 

dokładnie przyjrzeć. A teraz ustawię je o tak...

Różdżka znów znikła. Grissini uniósł jeden z sześcianów i ustawił go 

background image

pośrodku sceny. Dwa pozostałe ułożył po obu stronach, tak że połączone razem 

tworzyły platformę. Potem jeszcze raz, jak zwykle znikąd, zjawiła się różdżka, którą 

mag, jakby dla potwierdzenia poprzednich doświadczeń, ponownie zastukał w twardą 

powierzchnię, a następnie przełożył przez puste wnętrze pojemników.

- A teraz drogie panie i szanowni panowie, mili goście. Proszę powitać gorąco 

moją piękną asystentkę Angelinę, która będzie towarzyszyć mi podczas tego pokazu.

Zaklaskałem tak głośno, jak tylko potrafiłem, ponieważ byłem pewien, że tak 

właśnie cała publiczność zareagowałaby na wejście Angeliny. Powoli, kusząco 

kołysząc biodrami, kroczyła po scenie, uśmiechając się ciepło i pozdrawiając 

rozentuzjazmowany tłum.

Rozległa się łagodna tajemnicza muzyka, gdy Grissini pochwycił dłoń mojej 

żony. Wystąpili razem do ukłonu. Potem cofnęli się do rzędu pudeł. Powoli i 

ostrożnie Angelina usiadła na środkowym sześcianie. Uniosła wdzięcznie nogi i 

położyła się na wszystkich pudłach. Uśmiechnęła się do publiczności, podpierając 

głowę prawą dłonią. Jej czarna suknia opadała na białe krawędzie sześcianów. 

Grissini tymczasem wykonywał nad jej ciałem sekretne gesty, czemu towarzyszyła 

cały czas tajemnicza muzyka. Potem pochylił się i wyciągnął spod Angeliny centralny 

sześcian. Aż westchnąłem ze zdziwieniem, tak jak westchnęłaby publiczność. 

Asystentka maga, czyli moja piękna żona, wciąż leżała bez najmniejszego ruchu, z 

ciałem nienaturalnie sztywnym jak u nieboszczyka, a przecież środkowa część jej 

ciała nie była niczym podparta. Potem westchnąłem jeszcze głośniej, kiedy mistrz 

powoli i delikatnie wysunął także podporę spod łokcia i teraz już Angelina naprawdę 

wisiała w powietrzu. Po chwili lewitowała zupełnie, gdy usunięto także trzecią i 

ostatnią podporę. Uśmiechnęła się i pomachała do mnie z tej zadziwiającej pozycji, 

korzystając z okazji, że Grissini znów odwrócił się ku widowni. Klaskałem tak 

mocno, że aż rozbolały mnie ręce. Muzyka zabrzmiała donośnie, a tymczasem 

maestro ujął wielką metalową obręcz. Stuknął nią najpierw z donośnym brzękiem w 

podłogę, aby udowodnić jej materialność, a następnie powoli przełożył przez głowę 

kwitującej poziomo Angeliny. Przesunął obręcz wzdłuż całego jej ciała, dochodząc aż 

do samych stóp, a nawet trochę poza nie, aby pokazać, że kobieta naprawdę wisi w 

absolutnej próżni. Moje ręce już sztywniały od nieustającego aplauzu.

Obręcz cofnęła się wzdłuż ciała Angeliny i została odrzucona z brzękiem poza 

kurtynę. Muzyka stała się żywsza i weselsza, gdy mag wsuwał jeden za drugim 

sześciany pod unoszące się w powietrzu ciało. Potem podał Angelinie rękę, 

background image

pomagając jej wstać i razem ukłonili się publiczności. Nie wytrzymałem i wskoczy-

łem na scenę, by uściskać serdecznie żonę.

- Moja magiczna żono! - zawołałem z entuzjazmem. - Bardzo bolały linki?

- Nie było linek. Widziałeś przecież obręcz wędrującą wzdłuż całego mojego 

ciała.

- Widziałem... I nic nie rozumiem. Prawdziwa magia?

- Powiedzmy raczej - prawdziwa iluzja.

Grissini wyszedł do ogrodu. Magia mogła naprawdę zmęczyć... A może po 

prostu nie chciał być obecny przy ujawnianiu sekretu tego czaru.

- Wciąż nie mam pojęcia, jak to można zrobić. Czy coś jest nie tak z tymi 

sześcianami?

- Nie. Są dokładnie tym, na co wyglądają - prawdziwym solidnym drewnem. 

Ustawiono je w szeregu, pamiętasz? Potem było moje wejście...

- Niezapomniane!

- Ale odwracające uwagę. Grissini szedł wzdłuż sceny, by mnie powitać i cała 

uwaga publiczności skupiała się na nas dwojgu. Odwrócenie uwagi. W tej właśnie 

chwili działała magia, nie wtedy, gdy usuwał sześciany.

- To jasne! Większość sztuczek iluzjonistów tak naprawdę dzieje się przed 

momentem, w którym pokazuje się je widzom. W najważniejszy momencie 

publiczność patrzyła na was, a nie na sześciany.

Podszedłem ku tyłowi sceny, gdzie tuż przed czarną kurtyną stały drewniane 

pudła. Iluzja była naprawdę dobra - dostrzegłem jej istotę nie wcześniej, niż stojąc o 

krok od sześcianów. W powietrzu tuż nad pudłami znajdowała się cieniutka czarna 

platforma, która podtrzymywała ”lewitującą” Angelinę.

- Ale to też jest magia! Przecież ona nie może tak po prostu wisieć w 

powietrzu!

Popatrzyłem na platformę jeszcze uważniej. Zajrzałem pod nią. Potem 

przesunąłem po niej dłońmi. Natrafiłem na cieniutką metalową strunę sięgającą spoza 

kurtyny. Niewątpliwie była poza nią przymocowana do jakiegoś solidnego obiektu. 

Zrozumiałem nagle.

- No jasne! Tej platformy tu nie było, kiedy mistrz wędrował wzdłuż sceny i 

kiedy przesuwał te pudła. Pojawiła się dopiero wtedy, kiedy poszedł cię przywitać, a 

reflektory przesunęły się za nim. W ciemnościach, zdalnie sterowana zapewne, 

wychyliła się ta struna i ustawiła platformę tuż nad sześcianami. Niewidzialną dla 

background image

publiczności, bo jest tak samo czarna jak sześciany. Ale obręcz... przesunęła się 

wzdłuż całego twojego ciała, nawet sięgnęła nieco poza twoje stopy...

- I wróciła - przypomniała Angelina. - Ramię podtrzymujące biegnie na tyle 

wychylone w bok, że obręcz mogła sięgnąć poza moje stopy.

- Oczywiście! Ale musiała wrócić tą samą drogą, bo gdyby została przesunięta 

kawałek dalej, natrafiłaby na ramię podtrzymujące. Wspaniały efekt!

Wyszliśmy do Grissiniego, by mu pogratulować. Przyjął to bez wielkiego 

wzruszenia, jako coś oczywistego i należnego. Potem zaś uniósł przypominająco 

palec w górę.

- Mamy niewiele czasu, a mnóstwo jeszcze do przećwiczenia. I miał 

oczywiście rację. Pozostał mi jeszcze tylko tydzień. Spędziłem go, ciężko pracując. 

Odstawiłem alkohol, a na sen przeznaczałem tylko po kilka godzin na dobę. Poza tym 

- ćwiczenia i ćwiczenia. Opanowałem wypuszczanie ptaków z pustej garści, 

wyciąganie niezliczonej ilości kolorowych flag z pustej tuby. Oczywiście ćwiczyłem 

też z aparatem do lewitacji, w czym Angelina uczestniczyła z wielkim entuzjazmem. 

Opanowałem tę sztuczkę do perfekcji. Nauczyłem się nawet odczytywać pytania od 

publiczności przez przykładanie złożonych kartek do czoła. Byłem naprawdę 

szczęśliwy, kiedy Grissini zdradził mi ten sekret. Sztuczka z kartami od widzów 

zawsze zadziwiała mnie w cyrku. A była taka prosta. Czytałem imię pierwszego 

pytającego i on zgłaszał się spomiędzy publiczności. Po odpowiedzeniu na pisemne 

pytanie otwierałem złożoną kartkę i jeszcze raz głośno mówiłem jego imię. Potem 

wyrzucałem papier i brałem następny. Tylko że ten pierwszy człowiek był 

podstawiony - mój pomocnik siedzący pomiędzy publicznością. A kiedy spoglądałem 

na kartkę, żeby porównać to, co odczytałem nie patrząc, z tym, co zawiera papier, to 

było nie jego pytanie, tylko następnego widza. Zapamiętywałem je i odczytywałem, 

gdy na czole trzymałem już kartkę następnego gościa. I tak zawsze byłem o jedno 

pytanie do przodu. Iluzja! Wprowadzenie w błąd!

Pracowity tydzień dobiegł końca. Nasze bagaże były spakowane, bilety 

kupione. Musieliśmy ruszać dalej w drogę, aby zarabiać kolejne pieniądze. Bolesna 

bowiem stawała się konieczność wydawania własnych pieniędzy, do czego byłem 

zmuszony, odkąd Kaizi wywinął ten numer z mikroskopijnym paragrafem.

Żegnaliśmy się więc z Wielkim Grissinim, który ponownie popadł w 

odrętwienie.

- Cóż, miło było znowu zająć czymś ręce - westchnął ciężko.

background image

- Zawsze będę wdzięczny za pomoc. Szkoda, że nasza znajomość musiała 

skończyć się tak szybko - odwróciłem się, aby nie widzieć smutku w jego oczach.

- Dbaj o siebie, mistrzu - powiedziała Angelina. Skrzywił się.

- To już będzie robił Happy Hectares - powiedział z goryczą. Czas było 

zaatakować, jak sobie to zaplanowałem, ale... nie mogłem.

- Mistrzu - powiedziałem - praca z tobą była wielkim przywilejem. Cieszę się 

też, że przyniosła ci chwile szczęścia. Ale te chwile będą trwały dłużej. Obiecuję ci 

to.

- Co masz na myśli?

- Bank. Co tydzień dostaniesz czek. Pieniędzy wystarczy na lepsze jedzenie, 

trochę napitków i drobne życiowe przyjemności.

Był zszokowany moimi słowami. Jego oczy zwęziły się.

- Gdzie tu jest haczyk? Dlaczego to robisz?

- Bo jest dobrym człowiekiem - odpowiedziała Angelina.

- Nie aż tak dobrym - powiedziałem. - Nie planowałem być aż tak 

bezinteresownie hojny. Ale powiedzmy, że w moim sercu zaszła zmiana.

- Jim, o czym ty u diabła mówisz? - Angelina też była zdumiona.

- Po prostu nie potrafiłem tego zrobić... Miałem zamiar podjąć się 

dokonywania tych wpłat, ale tylko w zamian za tajemnicę znikającego chłopczyka. 

Ale w końcu codziennie rano będę musiał patrzeć w lustro... a szantaż jest jednym z 

niewielu przestępstw, jakich nigdy nie dokonałem. I teraz jestem chyba już za stary, 

by inaugurować nową działalność. Więc ciesz się emeryturą i pomyśl o mnie zawsze 

wieczorem, kiedy będziesz sączył koktajl.

Gwizdnąłem na nasze bagaże. Pojechały za nami z szumem małych 

silniczków.

- Trudno mi w to uwierzyć! - zawołał za nami Grissini.

- Uwierz - odparła Angelina. - Chociaż taki twardy z zewnątrz, stary Jim ma 

naprawdę miękkie serce.

- Wiesz, że to mnie zawstydza - pocałowałem ją w policzek. Podeszliśmy do 

pojazdu, który już czekał z otwartymi drzwiami.

- Powiem wam - powiedział nagle Grissini. - To moja decyzja.

- Statek na nas nie zaczeka - przypomniała Angelina.

- To zajmie minutę. Powinniście zacząć coś podejrzewać w chwili, gdy 

mówiłem, że chłopiec na chwilę staje za moimi plecami. Znika wtedy z oczu 

background image

publiczności. Pamiętacie, co opowiadałem o odwracaniu uwagi?

- Więc wtedy coś się stało - zawołałem. - Tylko co? - zastanawiałem się 

gorączkowo.

- On tam już został. Ukrył się za moją peleryną. To dlatego ten numer zawsze 

robiłem na końcu. Kiedy się kończy, opada kurtyna. A wtedy chłopak biegnie za 

jedno z jej skrzydeł, zanim po chwili kurtyna rozsunie się ponownie, żebym mógł się 

ukłonić.

- Ale... jeśli on nie wspina się po linie... to kto się wspina?

- Hologram. Podobnie jak nie ma liny wznoszącej się z kosza, tylko jej 

hologram. Dokładnie w tej chwili, kiedy chłopiec staje za mną, włączam projektor 

holograficzny, który tworzy obraz. Zaczyna się to już od tej pełznącej w górę liny. 

Pamiętajcie - prawdziwy chłopiec stoi ukryty za moją peleryną. Dosłownie mgnienie 

oka później hologram chłopca wychodzi zza moich pleców i zaczyna się wspinać po 

równie niematerialnej linie.

- A potem spokojnie znika. Hologram liny opada do koszyka, gdzie spokojnie 

leży prawdziwa lina.

- Kurtyna opada - uzupełniła ze śmiechem Angelina. A tłum szaleje z 

radości. My też, maestro. Jesteś naprawdę wielki, Wielki Grissini.

Mag ukłonił się głęboko. My zaś opuściliśmy go, śmiejąc się wesoło. To 

naprawdę było wspaniałe przedstawienie.

background image

Rozdział 5

Kiedy znaleźliśmy się na pokładzie statku, który miał nas zawieźć na Fetor, 

szybko zapomnieliśmy o euforii, jaką w nas wzbudziła ostatnia sztuczka Wielkiego 

Grissiniego. Wciąż mieliśmy bowiem jeden poważny problem. Angelina, wiedząc, że 

się nim gryzę, starała się zwrócić moją uwagę na przyjemniejsze sprawy. Mnie jednak 

wciąż błąkała się po głowie myśl o świniozwierzu. Jak mogłem pokazać sztuczkę ze 

zniknięciem świniozwierza, jeśli w ogóle nie będę go miał?

- Co byś powiedziała na kieliszek szampana w barze, jeszcze przed obiadem? 

- wychrypiałem z głębi zaschniętego gardła.

Angelina położyła dłoń na moim ramieniu.

- Chętnie, kochanie.

Zanim jednak zdołaliśmy opuścić kabinę, rozległ się sygnał komunikatora i 

ekran monitora rozjarzył się.

- Z pewnością znów jakieś arcyważne instrukcje korzystania ze sprzętu 

ratunkowego - zauważyłem szyderczo, wykrzywiając się jednocześnie do lustra.

- Tym razem nie zgadłeś - Angelina czytała uważnie wiadomość. - To od 

Jamesa. Znalazł dla nas świniozwierza. Zaraz prześle szczegóły. Zaaranżował nam 

spotkanie, jak tylko przejdziemy przez kontrolę celną. Będzie na nas czekał facet o 

imieniu Igor... Z ciężarówką. On wie, gdzie trzeba pojechać. James załącza jeszcze 

pozdrowienia i życzy nam szczęścia. - Moja żona wcisnęła przycisk drukowania i 

wiadomość została wypluta przez drukarkę na kartce papieru. - Ustalił nam cały 

rozkład zajęć.

- Oto nasz syn! - krzyknąłem z entuzjazmem. - A teraz podtrzymuję 

propozycję wizyty w barze.

Gwiezdny Bar był naprawdę gwiezdny. Sufit tworzyła szklana kopuła, poza 

którą w ciemnej przestrzeni kosmicznej błyszczały nieprzeliczone gwiazdy. Pozornie. 

Nie sądziłem bowiem, aby naprawdę wykonano w statku takie wielkie okno. To była 

raczej iluzja, chociaż dobra. W miłej atmosferze siorbaliśmy sobie, mlaskaliśmy i 

układaliśmy plan dalszego działania. A dokładniej, przyglądaliśmy się propozycji 

przedstawionej przez Jamesa.

- Jeśli statek przybędzie na czas, a wedle praw mechaniki powinno tak być, 

wylądujemy na Fetor na dzień przed naszym występem w cyrku. Ta farma 

background image

świoniozwierzy znajduje się jakieś pięćset mil od kosmodromu. Potem jeszcze 

dwieście do miasta. To będzie bardzo na styk.

- Będzie. Ale nie mamy chyba wyboru?

- Zgoda. Zaczniemy więc się tym martwić po wylądowaniu - wsunąłem kartkę 

Jamesa do kieszeni, opróżniłem szklaneczkę i odstawiłem butelkę. - Muszę 

wykorzystać podróż na dalsze ćwiczenia. Nie mogę więcej pić, bo będą mi się trzęsły 

ręce.

- Ale przed spaniem chyba się napijesz?

- Oczywiście. Nie planuję chłeptać tylko cienkich herbatek.

Dni biegły szybko. Ćwiczyłem bez ustanku, aż moje palce były giętkie jak z 

gumy. Przed naszym wylotem Angelina musiała spędzić sporo czasu na zakupach. 

Coś niecoś na ten temat wiedziałem, ale byłem zbyt zajęty magią, by rozeznać się w 

szczegółach. Teraz ćwiczyłem właśnie skomplikowaną sztuczkę z kartami, kiedy 

moja piękna żona wyszła z sypialni.

- Podoba ci się?

- Uaa! - zawołałem z zachwytem. Karty posypały się na podłogę.

To, co miała na sobie, było oszołamiającym ciuchem - szkarłatna suknia 

przylegała do ciała ciasno jak druga skóra, odsłaniając zarówno uda, jak i piersi. 

Ruszyłem natychmiast, by objąć żonę, ale pieszczotliwe walnięcie pięścią w szczękę 

zatrzymało mnie w miejscu.

- Czy nie sądzisz, że jest... no, zbyt śmiała jak na mój wiek.

- Twój wiek to najwłaściwszy wiek - powiedziałem z entuzjazmem. - Jesteś 

szałowa i podniecająca, i każdy facet tam na sali będzie patrzył na ciebie, nie na mnie. 

Już widzę, jak się ślinią.

- A ten szmaragdowy diadem?

- W porządku. Pasuje do tego dziwoląga, który otacza cię w pasie.

- No, nie wiem - obracała się zgrabnie przed lustrem. - Może raczej ta 

zielona...

- Masz więcej takich strojów?

- Oczywiście.

- Zrób mi przyjemność i pokaż je wszystkie. Pochyliłem się i pozbierałem z 

podłogi karty. Na razie poszły w kąt. Rozsiadłem się wygodnie w fotelu, zapaliłem 

cygaro, nalałem sobie szklaneczkę wina.

Angelina miała przygotowany inny strój na każdy numer. Zielony, pasujący 

background image

do rudego ubarwienia świniozwierza (o ile będziemy mieć to zwierzę!), czarno-

czerwony, gdy będzie podawać mi karty, całkowicie czarny do pokazu lewitacji...

Na prywatnym pokazie mody miło spędziliśmy czas aż do kolacji.

Reszta podróży przebiegała dość jednostajnie. Ja ćwiczyłem, Angelina 

dobierała kostiumy. Jedliśmy dobrze i spaliśmy dobrze, a jeśli chodzi o picie, to 

oprócz jednej lub dwóch szklaneczek wina do posiłków, w dzień nie brałem alkoholu 

do ust. Na małe co nieco pozwalałem sobie dopiero przed spaniem.

Ponieważ nasz rozkład zajęć po przylocie był mocno napięty, zadbałem o to, 

abyśmy po wylądowaniu nie musieli tłoczyć się wraz ze wszystkimi pasażerami, 

tracąc czas na zbędne formalności. Wymagało to krótkiej, acz treściwej rozmowy z 

odpowiedzialnym za rozładunek oficerem - oślizgłym typem, który stanowczo za 

często się kłaniał i zbyt mocno szczerzył zęby w szerokim uśmiechu, by można było 

obdarzyć go zaufaniem.

- Czym mogę panu służyć?

- Chciałem prosić o radę w sprawie bagażu. Jeśli spakowalibyśmy się w noc 

poprzedzającą lądowanie, czy mógłbyś przyjacielu już wtedy wziąć bagaż?

- Z największą przyjemnością.

- A jeśli bagaże będą gotowe już poprzedniej nocy, nic chyba nie stanie na 

przeszkodzie, by zostały wyładowane jako pierwsze? - mówiąc to, wsunąłem mu w 

dłoń pięćdziesiąt kredytów.

- Tak się stanie. Ma pan moje słowo.

- I jeszcze jedna prośba. Do kogo powinienem się zwrócić, aby być pewnym, 

że ja i moja żona jako pierwsi pasażerowie opuścimy ten piękny statek?

- Do mnie, proszę pana. Cały rozładunek podlega mnie.

W jego kieszeni zniknął następny banknot.

- Ponieważ sądzę przyjacielu, że często tu lądujesz, może znasz jakiś sposób 

na usprawnienie kontroli celnej?

- To zabawne, że pan o tym wspomniał, mój kuzyn jest akurat jednym z 

celników i...

I tak ze znacznie lżejszą kieszenią, ale też spokojniejszy o rozładunek, 

powróciłem do naszej kabiny, aby spakować bagaże.

Dzięki temu, niezbyt może subtelnemu, przekupstwu szybko opuściliśmy 

statek. Pierwsi przeszliśmy przez kontrolę celną, a dzięki uprzejmości pewnego 

celnika nasze bagaże nie były otwierane i sprawdzane.

background image

Na lądowisku czekał na nas ponury typ w pogniecionych i przybrudzonych 

ciuchach, który trzymał tabliczkę z napisem ”Degrizz”. Kiwnąłem więc ku niemu. 

Zbliżył się. natychmiast.

- Ty Degriz?

- Ja di Griz. Ty kto?

- Ja Igor. Chodź.

Gwizdnąłem i bagaż podążył za nami, my zaś pospieszyliśmy za naszym 

przewodnikiem. Opuściliśmy terminal i wyszliśmy na zapyloną i zakopconą ulicę. 

Angelina pociągnęła z niechęcią nosem.

- Nie podoba mi się ani to miejsce, ani nasz małomówny przyjaciel.

- Obawiam się, że taka już jest ta planeta. Głównie kopalnie i ciężki przemysł. 

Czy nie zdawało ci się, że w ostatniej wiadomości od Jamesa pobrzmiewała jakaś 

nuta desperacji.

- Owszem. Zobaczymy, jaki to rodzaj transportu dla nas załatwił. Uggh!

”Uggh” było właściwym określeniem. Czekała na nas wielka, brudna i 

porysowana szafa na czterech kołach, którą przez pomyłkę ktoś nazwał ciężarówką. 

Kiedyś ta ciężarówka była chyba polakierowana na różowo, ale nie można było mieć 

stuprocentowej pewności. Z całą pewnością natomiast wypatrzyłem na jednym z 

boków tego wehikułu, przykryty warstwą brudu, napis: - ”Igor, usługi transportowe, 

jazda w każde miejsce”.

Miałem nadzieję, że to prawda. Igor otworzył boczny luk i wrzucił tam nasz 

bagaż, a potem wszedł na górę do kabiny. Silnik ożył, pokrywając nas chmurą 

czarnego dymu. Załzawionymi oczami dostrzegłem wychylającą się zza oparów rękę 

Igora, zapraszającego do kabiny. Wspięliśmy się tam w ślad za naszym 

przewodnikiem i usiedliśmy na porozrywanych brudnych siedzeniach.

Próbowaliśmy dojrzeć cokolwiek przez zatłuszczone i wysmarowane okno. 

Maszyna trzęsła się i dygotała, ale jednak potoczyła się naprzód.

- Wiesz, gdzie mamy jechać? - zapytałem, starając się nie dać po sobie poznać 

narastającego we mnie obrzydzenia, gdy obserwowałem scenerię na zewnątrz.

- Ungh - odpowiedział, a przynajmniej brzmiało to jakoś podobnie.

Jedziemy do Lortby, tak? Do Mięsnej Farmy Świniozwierzy?

Musiałem odczekać chwilę, nim to pytanie znów spowodowało reakcję w 

postaci jakiegoś pojedynczego potwierdzającego mruknięcia. Potem jednak Igor 

popisał się całym przemówieniem.

background image

- Pobrudzi, płacisz więcej.

Sądzę, że miało to oznaczać - ”jeśli wasze zwierzę zapaskudzi mój wspaniały 

wehikuł, ta i tak już absurdalnie wysoka zapłata będzie jeszcze wyższa”. Mruknąłem 

więc coś w odpowiedzi i na tym zakończyliśmy naszą wymianę zdań.

Wkrótce fabryki z ich dymiącymi kominami i odrapanymi murami ustąpiły 

miejsca dzikszym plenerom. Głównie bagiennym. Po bokach drogi znajdowały się 

rowy, które najwyraźniej były traktowane jak śmietnik, bo wypełniały je odpady 

wszelkich możliwych rodzajów. Próbowaliśmy chwilę rozmawiać, ale nawet moja 

rozmowa z Angeliną wkrótce zamarła, tak przybiło nas to, co widzieliśmy za oknem. 

W kilka godzin albo stuleci później skręciliśmy z głównej drogi w błotnistą ścieżkę, u 

której wylotu znajdowała się tablica z nazwą farmy, całkiem niezłym rysunkiem 

szarżującego świniozwierza i ostrzeżeniem u dołu, że nieproszeni goście zostaną 

zastrzeleni.

Przekonany w ten sposób, iż należy spodziewać się miłego powitania, 

wysunąłem się z kabiny, gdy tylko nasz pojazd zatrzymał się przy zabudowaniach 

farmy. Przeciągnąłem się i ziewnąłem, a potem pomaszerowałem ku jedynym 

drzwiom wielkiego budynku, który zwrócony był w stronę drogi.

Kiedy otwierałem drzwi, zadzwonił dzwonek i siedzący za ladą mężczyzna o 

podobnie pogodnym obliczu jak Igor, spojrzał na mnie spode łba.

Miałem zamiar powiedzieć ”dzień dobry”, ale zmieniłem zdanie.

- Ugh - mruknąłem. Odughnął uprzejmie.

- Potrza świniozwierza.

- Cały czy w kawałkach.

- Żywynie bity. Cały.

To go zaskoczyło, widziałem jak na jego czole pojawiła się zmarszczka. 

Naprawdę skupił myśli i wreszcie odpowiedział.

- Nie spylam żywych.

- Zacznij od dziś - przesunąłem po ladzie stukredytową monetę, którą 

natychmiast chwycił.

- Takie prawo.

- Właśnie się zmieniło - za pierwszą monetą podążyła druga. Na jego twarzy 

na moment pojawił się cień uśmiechu. Wstał i ruszył w kierunku drzwi.

Przed budynkiem czekała na nas Angelina. Dostrzegłem wściekłe ogniki w jej 

oczach.

background image

- Jeszcze minuta z Igorem i musiałabym go zabić. Wręcz widziałam pożądanie 

wypełzające na jego twarz. Szkoda, że potrzebujemy kierowcy... No, więc zamiast go 

stuknąć, wolałam tu przyjść. Załatwiłeś?

- Mam taką nadzieję! - odparłem z fałszywym optymizmem. - Ten drugi 

wybitny mówca właśnie prowadzi nas do świniozwierza. Idziemy za nim? - na samą 

myśl o ponownym zobaczeniu tych wspaniałych zwierzaków, wróciła mi chęć 

działania. - Pamiętaj zawsze, że te zwierzęta podróżowały z ludźmi przez przestrzeń, 

służąc zarówno do obrony, jak i jako źródło pożywienia. Są naprawdę wspaniałe - 

krzyżówka groźnego iglastego jeżozwieża oraz jakże pożytecznej świni. Ups!

Właśnie weszliśmy do budynku i nagle stanęliśmy oko w oko z potężnym 

zwierzęciem. Nozdrza Angeliny rozszerzyły się - nie do końca podzielała mój 

entuzjazm dla tych istot. To była sztuka, o jakiej marzyłem. Świniozwierz zjeżył na 

nasz widok olbrzymie czerwone kolce. Jego oczy błyszczały gniewem. Na podłogę 

kapnęło kilka kropli piany z pyska.

- Suuei - powiedziałem miękko - suuei, suuei, dobra świnka.

Sięgnąłem zdecydowanie ręką do przodu i podrapałem zwierzaka między 

uszami. Opuścił natychmiast kolce i wydał z siebie rozkoszne mruknięcie. 

Świniozwierze same nie potrafią dosięgnąć tego miejsca, a uwielbiają być drapane 

między uszami. Angelina widziała już tę sztuczkę wcześniej, ale właściciel farmy 

wytrzeszczył oczy tak, że miałem wrażenie, iż zaraz wypłyną mu na wierzch.

- Uważaj! To zabójca!

- Jestem pewien. Ale tylko dla tych, którzy na to zasługują. Dla normalnych 

ludzi jest lojalnym i opiekuńczym towarzyszem. Dobra świnka - powtórzyłem, 

podziwiając olbrzymi rozmiar zwierzęcia. Żałowałem, ale jednak musiałem je tu 

zostawić. Knur był imponujący, ale niestety znacznie za duży na scenę.

- Potrza mniejszego.

Weszliśmy głębiej do świniarni. Minęliśmy zmęczone samice z młodymi, 

obejrzeliśmy jeszcze wiele tych cudownych istot, aż nagle przed jednym z boksów 

zatrzymałem się i aż westchnąłem z zachwytu. Stała przede mną jedna z 

najpiękniejszych samic jednoroczniaków, jaką kiedykolwiek widziałem. Małe oczka 

świeciły bystro i wesoło, delikatne kolce były lekko nastroszone. Zatuptała małymi 

kopytkami, kiedy ją zawołałem i zamruczała rozkosznie, gdy podrapałem ją we 

właściwym miejscu.

Ubiliśmy interes. Trochę kredytów znowu zmieniło właściciela, a my 

background image

dostaliśmy kawałek liny w charakterze smyczy. Nasz nabytek natychmiast zrozumiał, 

czego od niego chcemy i pobiegł z nami do ciężarówki niemal przy nodze.

- Jest cudowna - powiedziałem. - Nazwiemy ją Gloriana.

- A kto to był? - zapytała podejrzliwie Angelina. - Jakaś twoja była 

przyjaciółka?

- Ależ skąd! To imię z legend, z mitologii. Gloriana, bogini farmerów, często 

przedstawiana z prosiaczkiem na ramieniu...

- Zmyślasz!

- Skąd!

- Gdybym nie znała cię lepiej, Jimie di Griz, pomyślałabym, że jesteś jakimś 

szalonym zoologiem z twoim chorym podziwem dla tych stworów.

- Kiedy byłem małym chłopcem, nie miałem innych przyjaciół poza 

świniozwierzami.

- Ale teraz jesteś już dużym chłopcem i możesz lepiej dobierać sobie 

przyjaciół. Dojedźmy wreszcie do cyrku.

Opuściłem tylną klapę naszego wehikułu i Gloriana wmaszerowała tam 

ochoczo. Pomiędzy kabiną a paką było niewielkie okienko, mogłem więc 

obserwować, jak sprawuje się podczas jazdy. Była naprawdę bardzo dobrze 

wychowana i prawie całą drogę spała.

Nie będę więcej opowiadał o naszej podróży do miasta. O niektórych rzeczach 

lepiej jak najszybciej zapomnieć, wyrzucić je także ze wspomnień, niech przepadną 

gdzieś w kącie. W każdym razie duch w nas znacznie upadł i nie poprawiło się to po 

wjeździe do miasta.

Było już po zmierzchu, gdy dotarliśmy do wielkiego budynku, który był 

miejscem naszego przeznaczenia. Wyładunek poszedł sprawnie, tylko Igorowi udało 

się upuścić nasze bagaże do szamba. Potem jeszcze spojrzał na drepczącą w miejscu 

Glorianę.

- Kupsko świni na pace. Dwadzieścia kredytów więcej.

Zajrzałem do paki i pokręciłem przecząco głową.

- Nie ma kupska, nie ma szmalu.

Odliczyłem mu uzgodnioną należność. Przeliczył ją powoli i schował do 

kieszeni. Potem jednak jego brwi zmarszczyły się w ciężkim wysiłku umysłowym. 

Coś mu się jednak przypomniało.

- Widzę kupsko. Płać.

background image

- Nie widzę kupska, ty nie zobaczysz forsy. - Płać!

Machnął w moim kierunku wielką pięścią i skoczył naprzód.

- Ja to załatwię! - zawołał radośnie Angelina.

Nawet nie zdążyłem odpowiedzieć, a jej noga już zahaczyła o stopę Igora. 

Kiedy leciał na ziemię, zdzieliła go jeszcze porządnie pięścią w kark. Zwalił się na 

ziemię z miłym dla ucha łoskotem.

Pozbierał się, mrucząc pod nosem wyzwiska.

Wskazałem mu ciężarówkę.

- Wynoś się! Zanim będzie jeszcze gorzej.

Miałem nawet nadzieję, że spróbuje jeszcze powalczyć. Obraził moją 

Angelinę, a ja nie przyjmuję tego lekko. I nie tylko ja to tak odbierałem. Usłyszałem 

szelest unoszących się kolców i Gloriana pognała do ataku. Igor wrzasnął i chwycił 

się za nogę, o którą zahaczył jeden z kolców. Wciąż klnąc, wskoczył błyskawicznie 

do kabiny. Ciężarówka znikła w ciemnościach nocy... Ale i tak miał kieszenie pełne 

moich kredytów, łobuz.

Stanęliśmy przed drzwiami budynku. Gloriana pociągnęła z rozkoszą nosem, 

zanurzając łeb w stojącym obok śmietniku. Ja natomiast wcisnąłem przycisk 

znajdujący się pod tabliczką ”Scena Colosseo - wejście”

Zamek zazgrzytał, drzwi uchyliły się i pojawiła się w nich nie dogolona twarz.

- Czego tu?

- Czy to jest obecne miejsce występów cyrku Bolshoi Big Top?

- Taa...

- Więc otwórz szerzej te wrota, mój dobry człowieku. Masz zaszczyt 

rozmawiać nie z kim innym, jak z samym Marvellem Wspaniałym.

- Spóźniłeś się.

- Nigdy nie jest za późno, by spotkać się z wierną publicznością, która 

wkrótce już będzie oczekiwać każdego mojego występu ze wstrzymanym oddechem. 

Prowadź do garderoby, przyjacielu.

Wprowadził nas w głąb Colosseo. Angelina szła obok mnie, Gloriana dreptała 

nieopodal, a bagaż jechał za nami. Moja nowa i wspaniała kariera miała się wkrótce 

rozpocząć.

- Spóźniłeś się - usłyszałem jeszcze jeden głos. Odwróciłem się w kierunku, 

skąd dochodził.

- Cerber pilnujący drzwi powiedział dokładnie to samo. A ty jesteś...

background image

- Harley Davidson. Kontaktowaliśmy się już.

Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna wszedł do garderoby w ślad za nami. 

Uścisnęliśmy sobie dłonie. Z całą pewnością był prowadzącym całe przedstawienie 

konferansjerem - szałowo ubrany, od czarnych lśniących butów po jeszcze 

ciemniejszy kapelusz.

- Mam nadzieję, że jesteś naprawdę tak dobry, jak wynika z twoich referencji 

- powiedział.

Też miałem taką nadzieję, zwłaszcza iż wszystkie moje referencje były 

sfałszowane.

- Nawet lepszy! - entuzjazmem starałem się wywrzeć odpowiednie wrażenie.

- Ostatni mag, jakiego mieliśmy, rzadko był na tyle trzeźwy, aby brać udział w 

przedstawieniu.

- Zapewniam cię, że jestem całkowitym abstynentem. Czy mogę przedstawić 

moją żonę? Angelina.

Jak przystało na prawdziwego dżentelmena, ujął dłoń Angeliny i złożył na niej 

pocałunek.

- A to jest Gloriana.

Na naszą pupilkę też spojrzał z zainteresowaniem, ale tym razem obyło się 

bez pocałunku.

- Lubią sztuczki ze zwierzętami. Tworzą atmosferę. Znasz może Wielkiego 

Grissiniego? On też posługiwał się takim zwierzakiem.

- Czy go znam! Jest moim mistrzem. To on nauczył mnie wszystkiego, co 

umiem.

- Miło mi to słyszeć. To jak znak jakości. Do pierwszego przedstawienia jest 

jeszcze parę godzin. Odpocznij. Wyglądasz na zmęczonego. Obudzą cię tak, byś miał 

wystarczająco dużo czasu na przygotowanie.

- Jest tu w pobliżu jakaś restauracja? - zapytała Angelina. - Ostatnio jedliśmy 

dość dawno temu.

- Żadnej, jaką mógłbym polecić. Ale działa kilka szybkich dostaw na telefon. 

Niektóre potrawy można zjeść...

- Cały czas mnie unikasz, Harley. Musimy pogadać.

Głos mężczyzny, który nagle wkroczył do pokoju, zadudnił jak grzmot 

przebudzonego wulkanu. Przybysz był mojego wzrostu, ale za to co najmniej 

dwukrotnie szerszy w barach. Głowę miał ogoloną na łyso, za to jego twarz zdobiły 

background image

zakręcone czarne wąsy. Miałem cały czas wrażenie, że jego ubranie pęknie w szwach 

przy następnym ruchu, tak bardzo rozpychały je potężne mięśnie o grubości sporego 

konara. Biceps tego faceta miał większą średnicę niż moje udo. Rozpoznałem gościa, 

widziałem przecież wcześniej jego zdjęcia. To w jego poszukiwaniu przebyliśmy te 

wszystkie lata świetlne.

- Cóż za spotkanie! - zawołałem z entuzjazmem. - Ty możesz być tylko tym 

sławnym w całej galaktyce Puissanto! Naprawdę miło cię ujrzeć. Jestem Marvell 

Wspaniały - postąpiłem krok naprzód i wyciągnąłem rękę w geście powitania.

Wyciągnął tylko dwa palce, które z trudem objąłem dłonią. Ścisnąłem je 

mocno, ale były równie twarde jak metalowe pręty. Zamrugał małymi czerwonymi 

oczkami. Widziałem, że jego głowa pracuje teraz usilnie.

- Słyszałeś o mnie?

- W najdalszych krańcach galaktyki krążą o tobie różne opowieści.

Po jego twarzy przeniknął zadowolony uśmiech, kiedy gładko przełknął moje 

pochlebstwo. Potem jednak znów przybrał gniewny wyraz twarzy, gdy zwrócił się do 

Davidsona.

- Dlaczego strażnicy nie pozwalają mi opuścić budynku?

- Bo jesteś wygnany z miasta, dlatego właśnie. A każdy kredyt, który 

wydałem na łapówki, żeby wyciągnąć cię z aresztu, zostanie potrącony z twojej 

zapłaty.

- Nie ma tu co robić cały dzień.

- Również w mieście.

- To wcale nie było tak, jak oni mówią.

- Oczywiście, że było! Czy wiesz, ilu świadków musiałem przekupić, aby 

uwierzono w twoje kłamstwa? W dodatku takie historie przytrafiały ci się już 

wcześniej. I dobrze o tym wiesz.

- Wyzwali mnie.

- Ach tak. Wszystkich dwudziestu ośmiu hutników wyzwało cię do walki? 

Trzech jest w szpitalu, a wszyscy byli nieprzytomni, kiedy przyjechała policja.

- Tak się tylko bawiliśmy...

- Ostatni raz. Jeszcze jedno takie zdarzenie i wylatujesz stąd. Będziesz musiał 

sobie znaleźć nowy cyrk.

Harley miał mocne nerwy i spore jaja, stał wprost przed tym potworem i walił 

prosto z mostu. Przez moment już myślałem, że będziemy świadkami morderstwa i 

background image

destrukcji całej garderoby. Puissanto zacisnął pięści, jego bicepsy napięły się groźnie, 

żyły pod skórą nabrzmiały jak błękitne węże. Potem jednak wymamrotał coś pod 

nosem i odszedł, obróciwszy się na pięcie.

- Często tak? - spytałem, gdy napięcie nieco zelżało.

- Zbyt często. Kiedy skończy mu się ten angaż, nie podpiszę następnego. Mam 

aż nadto kłopotów z hipogryfami - spojrzał ponurym wzrokiem na Glorianę. - Mam 

nadzieję, że chociaż ona jest dobrze ułożona.

Wyszedł. Angelina zamknęła za nim drzwi, a potem opadła na krzesło z 

głośnym westchnieniem ulgi.

- Zgadzam się w zupełności - powiedziałem. Uśmiechnęła się.

- Witamy w show-biznesie.

background image

Rozdział 6

Dzisiejszy wieczór naprawdę zapowiadał się gorąco. Przekonałem się o tym, 

przechodząc koło pokoju ochrony, który znajdował się niedaleko garderoby. Kątem 

oka dostrzegłem wówczas rzędy ekranów pokazujących morze świateł u wejścia do 

cyrku. Faktycznie, sporo się tam działo. Lokaje otwierali drzwi i witali wchodzących 

Dostojnie i bogato odziane pary wysiadały z pojazdów wszelkiego rodzaju - 

latających, toczących się na kołach lub gąsienicach, a w jednym przypadku był to 

nawet jakiś skaczący wehikuł. Zdałem sobie sprawę, że pachnie tu naprawdę sporymi 

pieniędzmi. Nie wydawało się to aż takie dziwne - ta część Fetor, którą widziałem 

dotychczas, to były tylko dolne warstwy przemysłowego świata - górnicy, hutnicy, 

fabryki i podobne obrzydlistwo. Obrzydlistwo, które oznaczało spore dochody dla 

tych nielicznych szczęśliwców na szczycie. Dobry stary kapitalizm z dobrymi starymi 

kapitalistycznymi krwiopijcami - niewiele dla mas na dole, wszystko dla kilku 

pijawek na górze.

Te głębokie rozważania społeczno-ekonomiczne porzuciłem jednak 

natychmiast, gdy tylko wszedłem do garderoby. Angelina oceniała właśnie swą 

kreację w wielkim lustrze.

- Zielony kostium! - zawołałem. - Cudowny, przepiękny, oszołamiający! 

Muszę pocałować tę boginię wdzięku!

Powstrzymała mnie uniesiona w górę ręka.

- Później. Już od pół godziny nakładam na siebie ten teatralny makijaż i nie 

pozwolę ci go teraz rozsmarować.

- Ale będę mógł rozsmarować go później?

Za ten niezbyt bystry żart zostałem nagrodzony tylko zmęczonym 

westchnieniem.

Przyjrzawszy się mojej pięknej żonie dostrzegłem, że ma pogłębione cienie 

pod oczami, wyżej uniesione brwi o nieco ciemniejszej barwie oraz zaróżowione 

pudrem policzki.

- Teraz twój makijaż, Jim. Tak, jak ci pokazywałam.

- Już, już - usiadłem przed lustrem i zacząłem pracować nad podkładem.

Kątem oka dostrzegłem odbicie Gloriany, która wierciła się w swoim koszu.

- Sprawiała jakieś kłopoty? - zaniepokoiłem się.

background image

- Wręcz przeciwnie. Zachowywała się bardzo przyzwoicie, dopóki jakiś 

pijany gość nie próbował wtargnąć do garderoby. Była szybsza niż ja. Facet miał 

nogawki w strzępach w ciągu sekundy, ale chyba nawet tego nie zauważył, zwiewając 

korytarzem. Dostała w nagrodę kanapkę z serem i czarnymi truflami oraz miskę 

mleka. Teraz odpoczywa. A ja założyłam zieloną suknię, bo dobrze się komponuje z 

czerwonymi kolcami Gloriany.

Mieliśmy jeszcze sporo czasu. Nasz występ był ostatnim przed pierwszą 

przerwą, ale nie mogliśmy się powstrzymać przed pójściem na tył sceny i spojrzeniem 

na salę przez szparę w kurtynie. Wszystkie loże i krzesła były zajęte.

Zaraz jednak musieliśmy się cofnąć. Zaczęto ściągać cały ciężki osprzęt 

Puissanta. To jego występ miał otwierać przedstawienie.

- Idźcie do bocznego skrzydła - polecił nam Harley Davidson w chwili, gdy 

zagrano już otwierające fanfary. On sam wysunął się przed kurtynę i usłyszeliśmy 

powitalne oklaski widzów.

- Panie i panowie, a także robotnicy, witamy w Bolshoi Big Top.

To spowodowało następną falę aplauzu, szczególnie na górnym balkonie, 

gdzie, oddzielona gęstą siatką od reszty widowni, zasiadała biedota. Konferansjer 

odczekał, aż oklaski ucichną.

- Będziecie wkrótce świadkami najwspanialszych występów w całej 

galaktyce. Odłóżcie na bok wszelkie troski i cieszcie się wyjątkowym 

przedstawieniem. Dzisiaj jeszcze zadziwi was świat tajemniczej magii Marvella 

Wspaniałego. Będziecie podziwiać niewiarygodne formy życia podczas występu 

galaktycznych potworów Mistrza GarGoyla. Przyciągnie wasze oczy kusząco piękna 

Belissima i jej baletnice.

Teraz rozległy się nie tylko grzmiące oklaski, ale także i donośne gwizdy z 

górnej części widowni.

- A na otwarcie tego zapierającego dech w piersiach przedstawienia 

zobaczycie człowieka z tytanu, najsilniejszego mężczyznę w naszej galaktyce, a i we 

wszystkich innych, niezapomnianego, niewiarygodnego i niemożliwego do 

zatrzymania - Puissanto!

Konferansjer cofnął się. Kurtyna rozchyliła się szeroko i publiczność mogła 

przez chwilę podziwiać nieruchomego, półnagiego, świecącego od oleju i 

promieniującego wręcz testosteronem siłacza z jego gigantycznymi mięśniami. 

Ponieważ staliśmy wraz z Angeliną za bocznymi skrzydłami kurtyny, z bliska oglą-

background image

daliśmy występ Puissanta. A zapewniani, że było na co popatrzeć.

- Wysokiej klasy stal - powiedział Davidson, gdy siłacz podniósł szeroką na 

palec, metrowej długości sztabę metalową. Trzymając ją za oba końce, ukląkł i oparł 

o kolano. Potem rozlegały się już tylko ”ochy” i ”achy” widowni, gdy bez 

najmniejszego wysiłku zwinął sztabę w pierścień wokół swego uda. To podobało się 

każdemu, ale publiczność naprawdę oszalała, gdy Puissanto pochwycił sztabę zębami 

i przegryzł na pół.

- Teraz zobaczycie - zapowiedział konferansjer, gdy aplauz ucichł nieco - 

dwóch sympatycznych murarzy, którzy tu właśnie na scenie zbudują dla nas mur. W 

tym czasie Puissanto będzie dalej państwa zabawiał pokazem swojej siły.

Na dole pośród elit zapanowała cisza, natomiast kamraci murarzy z góry 

zagrzewali ich w pracy dobrymi radami, a nierzadko i niewybrednymi bluzgami. 

Podczas gdy Puissanto demonstrował drobne przykłady swej siły, robotnicy na scenie 

pracowicie pokrywali cementem kolejne warstwy cegieł. Mur rósł. Był już wysokości 

człowieka, gdy zabrzmiała kolejna fanfara i konferansjer znów wystąpił na przód 

sceny.

- Solidne cegły i beton. Sami widzieliście, jak wznoszono mur. Normalny 

potężny mur, a przynajmniej ten mur będzie taki, gdy stwardnieje beton. Nie mamy 

jednak czasu na czekanie, więc użyjemy maszyny, która wzmacnia ściany stawiane w 

trudnych warunkach naturalnych.

Rozległy się kolejne krzyki i westchnienia, gdy ścianę ogarnęły płomienie 

ognia, skierowane tam przez operatora zapowiedzianego urządzenia. Przez dłuższą 

chwilę wodził on ogniem w górę i w dół muru. Następnie pojawili się na scenie dwaj 

ludzie z potężnymi młotami, którzy przy akompaniamencie chóru i orkiestry 

kilkakrotnie zaatakowali mur. Pozostał nienaruszony. Wreszcie faceci z młotami 

ukłonili się i opuścili scenę. W ich ślady poszedł kłaniający się publiczności 

konferansjer.

Scena pogrążyła się w ciemności. Reflektory oświetlały jedynie punktowo 

mur i potężną postać siłacza, który podszedł bliżej i uważnie przyjrzał się ścianie. Na 

widowni panowała śmiertelna cisza, gdy atleta popukał w ścianę potężną pięścią i 

uśmiechnął się. Teraz na scenie był tylko człowiek i mur, reszta nie istniała, 

pogrążona w mroku.

Siłacz odszedł aż na sam brzeg sceny, odwrócił się i pochylił nieco głowę. 

Rozległy się werble, ich dudnienie narastało, przechodząc w donośne crescendo, 

background image

które kontrastowało z całkowitym milczeniem publiczności. Puissanto pochylił głowę 

jeszcze bardziej i ruszył miękkim krokiem. Nabierał szybkości i już w biegu zgiął się 

w pół. W pełnym pędzie huknął łysą głową w sam środek ściany. Ściana zatrzęsła się, 

pękła i rozpadła na kawałki.

Teraz naprawdę rozpętało się piekło. Atleta starł z głowy cementowo-ceglany 

pył i ukłonił się wiwatującemu tłumowi. Publiczność szalała. Nie przestawała klaskać 

i wiwatować mimo trzykrotnego jeszcze wyjścia kłaniającego się atlety na scenę. 

Musiał pokazać coś jeszcze, zanim zgodziliby się go wypuścić. I pokazał. Chociaż 

tym razem była to nieco nietypowa sztuczka.

- Puissanto słyszy wasze wiwaty i rozumie wasz entuzjazm - zwrócił się do 

publiczności konferansjer. - Dlatego też, aby sprawić wam przyjemność, zdecydował 

się na bis.

Po ukłonieniu się publiczności Puissanto nie wrócił za kurtynę, ale zszedł ze 

sceny pomiędzy ludzi. Uścisnął kilka dłoni, a raczej dał kilku osobom do uściśnięcia 

dwa palce. Uśmiechał się przy tym szczęśliwy, zwłaszcza gdy pocałowało go kilka 

pięknych kobiet. Potem zaś powrócił przed pierwszy szereg krzeseł i ukłonił się 

ponownie. Kłaniając się, oparł dłonie na dwóch stojących przed nim krzesłach. Bez 

wielkiego wysiłku wyrwał je oba równocześnie z miejsc umocowania i uniósł w 

powietrze wraz ze znajdującymi się na nich kobietą i mężczyzną. Tłum wybuchnął 

wiwatami i zarazem śmiechem z porwanych w górę, którzy kurczowo uchwycili się 

krzeseł. Zabrzmiały znów fanfary, a Puissanto, trzymając wciąż nad głową krzesła, 

wraz z pasażerami wszedł na scenę i odwrócił się do publiczności.

Zaczął żonglować krzesłami jak parą olbrzymich piłek, chociaż oczywiście 

podrzucał swe przypadkowe ofiary na niewielką wysokość i w pozycji pionowej. 

Sprawnie też i bez najmniejszych trudności chwytał opadających w swe wielkie 

dłonie. Pięciokrotnie powtórzył ten niezwykły pokaz zarówno siły, jak i niezwykłej 

koordynacji ruchów, a potem bezpiecznie postawił oboje widzów wraz z ich 

krzesłami na ziemi. Dziewczyna pocałowała go, a wtedy publiczność całkowicie 

straciła wszelkie panowanie nad sobą.

- Zapłacisz za te zniszczone krzesła, Puissanto! - Stojący koło mnie Harley 

Davidson krzyczał do siłacza spoza kurtyny, ale pośród zagłuszających wszystko 

wiwatów tłumu tylko ja słyszałem jego słowa. - Potrącę ci z wypłaty.

Techniczni uprzątnęli scenę, siłacz ukłonił się po raz ostatni i zakończył 

wreszcie swój występ.

background image

Kiedy aplauz zaczął wreszcie cichnąć, muzyka zmieniła się zupełnie, 

pobrzmiewając tematami znanymi raczej z marsza żałobnego, którym towarzyszyły 

rozlegające się od czasu do czasu wybuchy obłąkanego śmiechu jakiegoś szaleńca. 

Światła ściemniały i zgasły, natomiast upiorny śmiech brzmiał coraz głośniej. Na 

scenę został skierowany pojedynczy błękitnawy snop światła, a w jego kręgu stanął 

przystojny mężczyzna w smokingu, który ukłonił się publiczności i odezwał głosem 

kojarzącym się nieodparcie z siarką i demonami.

- Witam na Potwornym Show Intergalaktycznym GarGoyla.

Cofnął się, a jego miejsce zajął zielonoskóry czteroręki człowiek, który 

również z gracją ukłonił się zebranym. Ubrany był w szkocką kraciastą spódnicę, a 

przy pasie miał skórzaną sakwę. Z niej właśnie wyciągnął małą białą czaszkę i 

wyrzucił w górę... potem następną i następną, aż fruwała ich niezliczona ilość, a on 

żonglował nimi w skomplikowanych układach za pomocą wszystkich swych czterech 

rąk. Robiło to wrażenie i publiczność nie pozostała obojętna. Zwłaszcza że wkrótce 

czaszki jedna po drugiej zaczęły lecieć na widownię, gdzie ludzie stoczyli małą 

walkę, aby je zdobyć. Czaszki zostały zresztą wkrótce zjedzone przez swych nowych 

właścicieli; okazało się bowiem, że są zrobione z cukrowej masy.

- Dziękuję, dziękuję, przyjaciele. Jestem tu dzisiaj z wami, by podarować wam

tchnienie ohydy, drżenie strachu, grymas obrzydzenia. Zebrane z najodleglejszych 

krańców galaktyki, tylko dla was kochających się w horrorze, wszelkie wybryki 

natury kryjące się przed oczami zwykłych ludzi. Pomyłki genetyczne, potworne mu-

tacje, o których może słyszeliście, a może widywaliście w snach. Ale jeśli o nich 

śniliście panie i panowie, były to koszmary senne. Przerażający jeźdźcy nocy - takie 

jak Człowiek Ślimak!

Kurtyna rozchyliła się gwałtownie, równie gwałtownie zapaliły się wszystkie 

światła, oświetlając istotę na scenie. Pomiędzy publicznością rozległy się okrzyki 

przestrachu i niedowierzania. Były powody. Istota humanoidalna o poskręcanym, 

zwiniętym ciele i oślizgłej skórze. Częściowo zakryta twardą muszlą, w którą cofnęła 

się teraz, przestraszona hałasem. Potem zaczęła uciekać ze sceny. Pełzła powoli, 

zostawiając za sobą wyraźny mokry tor. Przesuwała się w moim kierunku, widziałem 

te wielkie przerażone oczy i wzdrygnąłem się. Wiedziałem, że nie jest zmutowanym 

żywym człowiekiem, lecz tylko pseudocielesnym robotem, ale odetchnąłem z ulgą, 

gdy to coś skręciło i odpełzło w innym kierunku. Ktokolwiek jednak zaprojektował i 

wykonał tę istotę, miał zwichrowany umysł.

background image

Potem publiczność powitała z większym zaangażowaniem dziewczynę-ptaka z 

kolorowymi skrzydłami zamiast rąk i dziobem w miejscu ust. Zwłaszcza sprawiło im 

wyjątkową radość, gdy istota ta uleciała kilka stóp w powietrze.

Było jeszcze wiele podobnych mutacji. Widzom podobał się ten pokaz, co 

wiele powiedziało mi o mieszkańcach Fetor. Ja sam czułem już narastające 

obrzydzenie, a mimo to miałem nadzieję, że ten pokaz nigdy się nie skończy. Każda 

upływająca minuta przybliżała mój sceniczny występ. Jak powinienem zwrócić się do 

tej publiczności? Miałem niestety za mało czasu, żeby przygotować takie drobiazgi i 

nabrać scenicznej rutyny. Mogłem tylko wykorzystać swą magię - prostą i w czystej 

postaci.

Z trudem i w wielkim zdenerwowaniu obserwowałem występy na scenie, 

miętosząc coraz bardziej nerwowo w rękach rekwizyty. Pojawiła się Angelina, 

prowadząc Glorianę na złotym łańcuchu. Zaniepokoiła się, widząc wyraz mojej 

twarzy.

- Źle się czujesz? Bardzo pobladłeś.

- Trema przed pierwszym występem. Czy zdajesz sobie sprawę, że pierwszy 

raz będziemy pokazywać te sztuczki przed wielką publicznością? Po tych wszystkich 

głupstwach wypisywanych na plakatach?

- No wiesz, to zupełnie jak nie ty. Patrzyłeś bez strachu na wielkie spluwy, 

małych generałów, olbrzymie potwory, groźnych poborców podatkowych. Nigdy się 

nie zawahałeś. Więc teraz też przestań się pocić i weź się w garść. Wypij trochę - 

wyciągnęła małą flaszkę brandy. - i pamiętaj motto.

- Gdy mocna wóda, wszystko się uda - zaintonowaliśmy razem, a ja 

pociągnąłem tęgiego łyka z flaszki.

Byliśmy zatem już gotowi do wkroczenia na scenę. Czekaliśmy jeszcze tylko, 

aż konferansjer zakończy błyskotliwe wprowadzenie.

- ...skoczył z tysiącmetrowej wieży do małej beczki z wodą i przeżył ten skok! 

Zakuty w kajdany, związany łańcuchami i zamknięty w stalowej szafie, został 

wrzucony do oceanu i po wielogodzinnej walce zdołał się stamtąd wydostać!

Czy ja zwariowałem, pisząc takie rzeczy w reklamówkach? Zgubią mnie teraz 

moje własne kłamstwa.

- ...więc już bez dalszych wstępów - oto mistrz magii, arcymistrz mrocznej 

sztuki, czarnoksiężnik wielkiej mocy, Marvell Wspaniały!

Spokojnie, tylko spokój może cię uratować, Jim - przemawiałem sarn do 

background image

siebie. Spokój, spokój. Wyszedłem na środek sceny, ukłoniłem się... i o mało się nie 

przewróciłem. Wprost naprzeciw mnie, w pierwszym rzędzie, siedział mój syn 

Bolivar i bił brawo jak szalony. Ależ on powinien być o całe lata świetlne stąd!

Zamurowało mnie. Na szczęście nie musiałem nic mówić. Odwróciłem się i 

wyciągnąłem rękę, zapraszając tym gestem Angelinę. Wkroczyła na scenę z gracją. 

Tłum szalał. Czy tak spodobał im się świniozwierz na złotym łańcuchu, czy nasze 

wejście?

Trudno mi powiedzieć, jak przebiegał ten występ, bo opanowało mnie 

całkowite odrętwienie umysłu. Przynajmniej, o ile pamiętam, nie upuściłem niczego. 

No i słyszałem ”ochy” we właściwych miejscach, a także śmiech tam, gdzie się go 

spodziewałem. Angelina podawała mi rekwizyty w odpowiednich momentach, 

krzyczała donośnie, gdy przekrawałem ją na pół w drewnianym pudle, zbierała listy 

do czytania telepatycznego, tajemniczo lewitowała w powietrzu. A potem nagle 

zobaczyłem ją przed sobą z Glorianą na łańcuchu i zrozumiałem, że nadszedł czas na 

końcowy numer znikającego świniozwierza.

- Patrzcie i podziwiajcie! - zawołałem. - Piękna i bestia. Żywi i materialni... 

Jak na razie. Teraz proszę o absolutną ciszę. Jeśli cokolwiek pójdzie źle, jedna drobna 

pomyłka, momentalna utrata koncentracji, to rezultat może być katastrofalny. Teraz 

obie ”panie” wejdą do klatki. Moja asystentka Angelina, jak widzicie, przykuwa 

groźnego świniozwierza do podłogi ciężkimi łańcuchami. Są gotowe. A wy, drodzy 

widzowie, jesteście gotowi? Tak, widzę, że tak. Oto magiczne słowo zaklęcia... 

Monosodiumglutamate!

Kurtyna opadła i uniosła się w ułamek sekundy później, a klatka była pusta. 

Publiczność oczywiście zaryczała entuzjastycznie. Po kobiecie i zwierzęciu nie było 

ani śladu. Kurtyna znów opadła, a ja, kłaniając się, wystąpiłem przed publiczność po 

raz ostatni. Bolivar rzucił na scenę bukiet kwiatów, który uniosłem, pokazując 

jednocześnie synowi niemal niezauważalnym ruchem palca zaplecze sceny. Skinął 

głową.

Był w garderobie, jeszcze zanim ja tam dotarłem. Kiedy wszedłem, właśnie 

całował na powitanie powietrze koło policzka Angeliny, żeby nie rozmazać jej 

makijażu. Ukłoniła się z wdziękiem, gdy wręczyłem jej bukiet.

- Od Bolivara - powiedziałem.

- Także od Jamesa, Sybili i Sybilli. Obiecałem zadzwonić do nich, jak tylko 

skończy się przedstawienie. Naprawdę było wspaniałe. A to jest ten wasz potężny 

background image

świniozwierz?

Gloriana chrząknęła potwierdzająco i podstawiła się do drapania.

- Czy można zapytać, co właściwie tutaj robisz?

- Oczywiście pracuję w banku. Odkąd wiedzieliśmy, że wybierasz się na tę 

planetę, James grzebał w swoim komputerze coraz głębiej i zbudował taką bazę 

danych na temat Fetor, że nigdy byś w to nie uwierzył. Wiesz, że tylko w tym mieście 

jest czterdzieści banków?

- Wierzę. Tutaj są pieniądze.

- Największe rezerwy spośród tutejszych banków ma Bankrott-

Geistesabwesed. Słyszałeś kiedyś o nim?

- Nie. A powinienem? Język można sobie połamać.

- Pokopaliśmy trochę w danych. Nie było to łatwe, ale w końcu 

dowiedzieliśmy się, że należy on do twojego starego przyjaciela. Imperetriksa von 

Kaiser-Czarskiego.

- Do Kaiziego?

- Nie inaczej. Podobnie jak Pierwszy Międzygwiezdny Bank Wdów i Sierot, o 

którym ci wspominał. Z jakichś powodów znanych tylko jemu nazwisko właściciela 

tego pierwszego jest tajemnicą. Posłałem do niego wiadomość, że pomagamy ci w 

śledztwie. I powiedziałem, że bardzo ułatwiłoby nam pracę, gdybym został 

zatrudniony w tutejszym oddziale tego jawnego Banku Wdów i Sierot. Tak, żebym 

mógł być na miejscu, gdy coś się zacznie dziać. Pomyślałem sobie, że z jego 

poparciem dostanę tę robotę.

- I zatrudniono cię? - zapytała Angelina, jak zawsze zainteresowana karierą 

swych synów.

- Niezupełnie. Tak mu się spodobały moje umiejętności, że mianował mnie 

dyrektorem.

- Mój syn dyrektorem banku! - uśmiechnęła się uszczęśliwiona Angelina.

- A więc jeszcze jedno wydarzenie, które będziemy dziś świętować - 

powiedziałem.

W tym momencie zadzwonił telefon. Bolivar wyciągnął z kieszeni aparat, 

słuchał przez chwilę, potem wyłączył.

- Coś ważnego?

Przytaknął ruchem głowy. Zauważyłem, że ma nieco ponurą minę.

- To był kierownik nocnej zmiany. Zdaje się, że dokładnie kilka minut temu 

background image

obrabowano bank.

background image

Rozdział 7

Muszę wracać do banku - Bolivar zdecydowanie ruszył w kierunku drzwi.

- Idę z tobą - odparłem, podskakując na jednej nodze. Wiadomość o rabunku 

zaskoczyła mnie w trakcie zdejmowania scenicznych spodni.

- Najpierw obaj się uspokójcie i rozważcie przez chwilę rzecz na chłodno - 

powiedziała, jak zwykle praktyczna, Angelina. - Obrabowano bank. Policja na pewno 

już tam jest i zabezpiecza miejsce przestępstwa. Nie ma więc potrzeby gnać na 

złamanie karku.

Bolivar miał już rękę na klamce, ale cofnął ją.

- Niby racja - mruknął. Odwrócił się od drzwi i spokojnie usiadł.

Jak zwykle jesteś światłem mądrości rozjaśniającym mroki ignorancji - 

wygłosiłem pochwalną tyradę pod adresem żony.

Usiadłem i powoli ściągnąłem buty; dzięki temu bez większego trudu udało 

mi się w końcu zdjąć ubranie.

- Kiedy będziemy się przebierać - odwróciłem się do syna - mógłbyś 

zadzwonić do najbliższego eleganckiego hotelu i zarezerwować dla nas pokój oraz 

zamówić transport. Przyjechaliśmy za późno, aby się tym zająć.

- Już się robi - nasz syn na chwilę przykleił się do telefonu. - Gotowe. Czeka 

na was apartament królewski w Waldorf-Castoria, limuzyna zaraz zostanie 

podstawiona.

- Powiadom ich, że będziemy gotowi dopiero za godzinę. Przecież mówiłam, 

że muszę się przebrać - Angelina wbiegła za parawan. - i upewnij się, że będzie tam 

jakiś lokal pierwszej kategorii dla Gloriany. Jestem pewna, że jest zmęczona po 

dzisiejszym występie.

Ciche chrapanie dochodzące z kosza świadczyło, że Angelina jak zwykle ma 

rację. Teraz także i do moich podekscytowanych szarych komórek zaczynała powoli 

wracać inteligencja. Wskazałem skórzaną walizkę.

- Weźmiemy ten superkomputer. Może udzieli nam paru odpowiedzi.

- I nie zapomnijcie zadzwonić i powiedzieć mi, co zaszło w banku... - 

poprosiła jeszcze Angelina.

- Jak tylko sami będziemy cokolwiek wiedzieć - przesłałem jej całusa i 

wyszliśmy.

background image

Nocne przedstawienie jeszcze się nie skończyło, toteż przed wejściem kręciło 

się mnóstwo latających taksówek. Wsiedliśmy do pierwszej z brzegu. Bolivar wydał 

niezbędne polecenia co do celu naszej jazdy, a następnie przekręcił gałkę jakiegoś 

urządzenia wbudowanego w ściankę dzielącą nas od kierowcy.

- A co to jest? - zapytałem. Wskazał na napis poniżej.

”Wykrywacz podsłuchu” - odcyfrowałem z niejakim zaskoczeniem.

- Szpiegostwo przemysłowe jest na tej planecie sporym biznesem. Ten 

przyrząd wykrywa pluskwy wewnątrz kabiny, a także tworzy pole chroniące przed 

namierzaniem z zewnątrz.

- Skąd wiesz, że on sam nie jest zapluskwiony?

- Bo przetestuję go tym - wyciągnął zza pasa jakieś małe urządzenie. Pisnęło 

cicho i rozjaśniło się małym zielonym światełkiem. - Wykrywacz podsłuchu. Bank je 

przygotowuje i codziennie testuje za pomocą...

- Wiem, wiem, za pomocą wykrywacza wykrywacza podsłuchu. I tak dalej, i 

dalej, aż do czubków. Ponieważ oczywiście każdego ranka wykrywacz wykrywacza 

podsłuchów jest też testowany przez...

Dajmy sobie z tym spokój, tato. Lepiej zastanówmy się nad rabunkiem.

Bolivar pochylił się i wcisnął kilka przycisków na taksówkowym 

wykrywaczu. Natychmiast zapaliła się czerwona dioda i odezwał się metaliczny głos.

- Urządzenie podsłuchowe pod poduszką fotela z lewej strony. Bolivar sięgnął 

we wskazane miejsce i wyciągnął kilka drobnych monet.

- Fałszywy alarm? - zapytałem. - Nie sądzę.

Przyjrzał się krytycznie znalezisku, a następnie otworzył okno i wyrzucił 

monety na zewnątrz. Wykrywacz zamruczał jeszcze raz, zapalił zieloną diodę, a 

następnie wyłączył się.

- Któraś z tych monet musiała być transmiterem.

- Dlaczego ktoś miałby ją tu zostawiać, aby nas szpiegować?

- Nie sądzę, żeby chodziło o nas. Kimkolwiek są podsłuchujący, sądzę że 

chodziło im o kogoś ważnego, kto był na dzisiejszym przedstawieniu. Więc postarali 

się założyć pluskwy w każdej z taksówek.

- Droga impreza.

- Na coś takiego zawsze znajdą się pieniądze. A więc teraz, gdy już mamy 

zapewnioną prywatność, możemy wreszcie się zastanowić, co zrobimy w związku z 

tym rabunkiem. Potrzebujemy jakiegoś planu działania.

background image

- Święte słowa - powiedziałem z pełnym przekonaniem, po czym opadłem 

bezradnie na oparcie fotela. - Tylko, że żadnego nie mamy.

- Mamy. Pierwszy raz, odkąd zdarzają się te włamania, jesteśmy na miejscu 

przestępstwa. Zbierzemy wszystkie dane, naprawdę wszystkie, wrzucimy do naszego 

superkomputera i zobaczymy, co z niego wylezie.

- To do roboty - pogładziłem skórzaną walizeczkę.

Tylko że nie było to takie proste. Wokół banku dostrzegliśmy przede 

wszystkim dużo migających świateł, potem pełno policyjnych uniformów, a wreszcie 

długą taśmę z napisem: ”Teren akcji policyjnej, nie przekraczać”. W tym miejscu 

musieliśmy się zatrzymać. Kiedy tylko wysiedliśmy na ulicę, natychmiast przypałętał 

się jakiś pomniejszy sługa Prawa i Sprawiedliwości.

- Odjechać. Nie ma przejścia.

- Czekaj - powiedział Bolivar, wyciągając portfel. - Jestem dyrektorem tego 

banku i mam zamiar tam wejść.

Policjant spojrzał na ozdobioną drobnymi klejnotami przepustkę i sięgnął po 

telefon. Jego zwierzchnik był niewiele bardziej otwarty na współpracę, toteż 

musieliśmy przemierzyć cały łańcuch podwładnych i przełożonych, nim wreszcie 

dotarliśmy do kogoś, kto mógł podjąć samodzielną decyzją.

- Kim jesteś? - natarł z miejsca na Bolivara.

- Bolivar di Griz, dyrektor banku. A mam przyjemność z...

- Kapitan Kidonda. Wydział Poważnych Przestępstw. Wyciągnięto mnie tu z 

teatru. Cholera, nie lubię, jak ktoś psuje mi w ten sposób wieczór.

- Trudno się z tym nie zgodzić. Ale co ja mam powiedzieć?! Zatrzymaliśmy 

się przed frontową ścianą banku i przez chwilę wpatrywaliśmy się w milczeniu w 

wielką ziejącą tam dziurę. Ktoś inny niż wdowa czy sierota dokonał tu dużego 

wycofania wkładu.

- Robi wrażenie - podsumował po chwili Bolivar. - Tutaj właśnie stała kasa 

pancerna.

Policjant przytaknął.

- Naoczni świadkowie mówią, że ścianę przebił wielki hak, który 

błyskawicznie wyciągnął szafę. Rozległ się tylko huk i już nie było po nim śladu. 

Wszyscy mający służbę policjanci szukają teraz tej maszyny.

- A zniszczenia w samym banku? - spytał Bolivar. - Brak. Nie włączył się też 

żaden alarm... za wyjątkiem zapewne tych w szafie pancernej.

background image

Zadzwonił cicho telefon i kapitan błyskawicznie się do niego przykleił.

- Co? - słuchał przez chwilę, potem przytaknął. - Tak. Tak zróbcie. Technicy 

też - wyłączył się i zwrócił ponownie do nas. - Znaleziono porzuconą szafę pancerną. 

Pustą. Ile tam było w środku?

- Rachunki są w banku. Wejdźmy tam i sprawdźmy.

Bolivar pochylił się, zaglądając w wylot identyfikatora tęczówki. Automat 

zapikał dwukrotnie. Następnie mój syn przyłożył dłoń do metalowej płytki przy 

drzwiach. Ta rozjarzyła się lekko i drzwi otworzyły się. Wkroczyliśmy do środka. 

Wewnętrzne pomieszczenie rozświetlały przyciemnione lampy na suficie, drobne 

czerwone oczka kamer oraz liczne światła uliczne, których blask wpadał przez wielką 

dziurę w ścianie. Podłoga była zarzucona gruzem.

Nasza obecność została wykryta i automatycznie włączyła się cicha muzyka. 

Finansowa muzyka klasyczna przywodząca na myśl rosnące zyski w arpedżio i 

składane stopy procentowe w kontrapunkcie. Przeszliśmy obok masywnych drzwi do 

skarbca i Bolivar pochylił się nad komputerowymi tabelami.

- Przynajmniej nie było kłopotów ze skarbcem. Drzwi są dobrze 

zabezpieczone. Mają zamek czasowy, którego ustawienia nie można zmienić z 

zewnątrz. Otworzą się dopiero rano, gdy zjawią się pracownicy.

Czyżby drzwi skarbca czekały właśnie na te słowa? Ledwo bowiem Bolivar 

skończył mówić, zamigotały kolorowe lampki i olbrzymie koło w ich centrum 

zaczęło się obracać.

- Dzień dobry, klienci - powiedział skarbiec. Koło zatrzymało się z cichym 

trzaskiem, a ciężkie sztaby zatrzaskowe wysunęły się ze swych kieszeni.

Powiedziałeś, że nie można go otworzyć? - kapitan Kidonda nie był 

zachwycony obrotem sprawy.

Zanim Bolivar odpowiedział, masywne wrota uchyliły się i przez znajdującą 

się za nimi opuszczoną kratę mogliśmy dokładnie obejrzeć obecny stan skarbca. 

Wszystkie skrytki depozytowe były otwarte i puste.

Nagle z ogłuszającym rykiem włączył się sygnał alarmowy i zaczęły 

oślepiająco migotać czerwone światła. Kapitan wrzeszczał coś do telefonu. Zatykając 

uszy, przyzwał do siebie watahę policjantów, która natychmiast z impetem wbiegła 

do środka.

- Jedna drużyna na tył budynku. Jest stąd jakieś tylne wyjście? - teraz 

policjant krzyczał do Bolivara.

background image

Ten przytaknął skinieniem głowy.

- Jest małe wejście dla pieszych i szeroki wjazd do garażu dla opancerzonych 

pojazdów.

- Tak właśnie. Budynek ma być otoczony, żeby nawet mysz się nie 

prześlizgnęła! Złodzieje są prawdopodobnie wciąż w banku. Ruszać!

Ruszyli.

Kapitan wezwał drugą drużynę, tym razem objuczoną ciężkim sprzętem.

- Strzelać do wszystkiego, co się rusza! - rozkazał.

- Mam nadzieję, że nie dotyczy to także nas - zauważył Bolivar.

- Prowadź do tylnego wejścia - rozkazał władczo kapitan, ignorując uwagi 

Bolivara.

Bolivar posłuchał. Poszedłem za nimi, bo byłem ciekaw, co się będzie działo, 

ale jednocześnie starałem się nie zwracać na siebie uwagi. Bolivar prowadził nas 

przez cały ciąg pokojów biurowych i magazynów, aż wreszcie dotarł do celu.

- Te drzwi prowadzą do garażu - powiedział.

- Otwórz zamek i cofnij się.

Wezwał swych ludzi, którzy przyczaili się z bronią gotową do strzału.

- Kiedy pchnę drzwi, wpadacie do środka. Na nic nie czekać, od razu strzelać.

Przytaknęli w milczeniu. Zobaczyłem zacięte wyrazy ich twarzy.

Drzwi otworzyły się z impetem. Policjanci wpadli do środka, waląc w 

ciemność z czego popadnie. Bolivar sięgnął ręką za framugę i zapalił światło. W 

powietrzu unosił się dym. Poza tym pomieszczenie było puste.

- Otwórz zewnętrzne drzwi - rozkazał kapitan.

Bolivar włączył odpowiedni przycisk. Zawarczała maszyna, rozległ się zgrzyt 

metalu. Ciężka płyta opuszczała się pod ziemię. Nasi ludzie czekali w napięciu z 

bronią gotową do strzału. Na zewnątrz też byli uzbrojeni ludzie... kolejna grupa 

policjantów ze spluwami wycelowanymi prosto w nas.

- Nie strzelać! - wrzasnął Bolivar, aby uprzedzić jakiegoś zbyt napalonego 

komandosa. - Jesteśmy po tej samej stronie!

Zdjęli palce z cynglów, zabezpieczyli broń.

- Możesz mi wyjaśnić, co właściwie się stało? - kapitan Kidonda zwrócił się 

do Bolivara.

- Oczywiście, że nie. Również byłem w teatrze.

- Ale wiesz, co się stało?

background image

- Wiem dokładnie tyle samo, co ty. Sejf z pieniędzmi został wyrwany z banku. 

I jakimś cudem, ktoś, osoba lub osoby, wszedł do skarbca i obrabował go.

- Jak?

- A skąd mam wiedzieć?

- Powinieneś wiedzieć, bo odpowiadasz za ten bank - kapitan tracił panowanie 

nad sobą. - Ja zaś zaczynam sądzić, że to właśnie jest robota kogoś z banku. 

Zaplanowana przez kogoś, kto dokładnie wiedział, jak się otwiera skarbiec. Kogoś, 

kto potem wybrał się do teatru, aby zapewnić sobie alibi.

- Nie potrzebuję żadnego alibi! - przerwał mu ostro Bolivar. - Nie zrobiłem 

tego. Nie mam nic wspólnego z napadem! Wbij to sobie do twego durnego łba!

- To obraza funkcjonariusza na służbie! - zaryczał kapitan. - To jest 

przestępstwo! Natychmiast aresztować tego człowieka! - wrzeszczał.

Jego ponure policyjne przydupasy rzuciły się do nas i schwytały Bolivara.

- Nie możesz tego zrobić! - zawołałem, ruszając ku niemu i machając walizką 

z komputerem niby jakąś bronią.

Kapitan odwrócił się do mnie natychmiast.

- Nie tylko mogę to zrobić, ale mogę też i ciebie wsadzić do ciupy razem z 

nim, jeśli usłyszę jeszcze jedno słowo!

- Daj spokój, tato. To przecież tylko pomyłka.

- Twoja pomyłka - powiedział nie wróżącym nic dobrego tonem oficer. - 

Nowy dyrektor, z innej planety, że też od razu nie zauważyłem, jakie to podejrzane.

Zawahał się przez moment, wsłuchując się w głos dochodzący z telefonu.

- Tak jest! Komisarz się ze mną zgadza. Otrzymałem rozkaz, by cię 

przywieźć, A ty - wyciągnął w moim kierunku gruby paluch - wynoś się stąd albo 

będziesz miał duże kłopoty.

Jego oddech śmierdział co najmniej trzema poprzednimi posiłkami, a ton 

głosu pobrzmiewał nieskrywaną pogardą dla mojej osoby. Zaczynałem czuć do niego 

antypatię. Nieznacznie przeniosłem ciężar ciała... i dostrzegłem spojrzenie Bolivara. 

Szybkie mrugnięcie, którego znaczenie rozumiałem. ”Nie mieszaj się do tego. Nie rób 

drakuli. Zabieraj się stąd i wymyśl jakiś subtelniejszy sposób rozwiązania problemu”.

Nie trzeba wiele kłapać dziobem - to było wielce wymowne mrugnięcie.

Ukłoniłem się.

- Szanowny panie oficerze - powiedziałem uniżenie. - Proszę mi wybaczyć, 

straciłem na chwilę panowanie nad sobą, co w obecnej sytuacji... Ale ma pan 

background image

oczywiście rację. Sprawiedliwości musi stać się zadość. Ja wycofam się pokornie do 

swojej nędznej nory, aby przemyśleć raz jeszcze swoje niestosowne zachowanie...

Tak kłaniałem się, skamlałem, pociągałem nosem, wycofując się jednocześnie 

z całej tej sytuacji. Kapitan zawahał się, zapominając zamknąć usta. Przemógł jednak 

zdumienie i chyba zrozumiał, że z niego kpię. Zamierzał w każdym razie wydać 

jakieś polecenie, gdy Bolivar nagłym szarpnięciem wyrwał się jednemu z 

trzymających go policjantów, a drugiemu sprzedał solidnego kopniaka. Powstało miłe 

zamieszanie okraszane bogato przekleństwami, a ja korzystając z niego, wycofałem 

się, nie czekając już na nic więcej. Znalazłem się na zewnątrz kordonu i wezwałem 

taksówkę, która wolno krążyła nad bankiem, najwyraźniej z powodu ciekawskiego 

charakteru kierowcy.

- Przeleć nad nimi - poleciłem. - Włącz licznik i stań tutaj. Czekamy na kogoś.

Oczywiście posłuchał z przyjemnością. Obaj mogliśmy dokładnie przyjrzeć 

się ryczącej głośno policyjnej suce, która wkrótce zatrzymała się przed bankiem. Z 

tym, że ja uważniej przypatrywałem się ludziom, którzy do niej wsiadali niż jej 

samej.

- Za nią - rozkazałem.

- Co to, to nie. Tam jest uzbrojona policja, a to zawsze oznacza kłopoty.

- Tylko jeśli ktoś popełnił przestępstwo. A ja jestem akredytowanym 

dziennikarzem. To jest moja legitymacja - podałem mu złotą monetę 

pięćdziesięciokredytową, którą przyjął z pewnym wahaniem.

- Nno dobrze... Ale nie będę jechał blisko.

Na szczęście ruch nie był wielki, więc mogliśmy śledzić policyjną furgonetkę 

z pewnego oddalenia. Bez trudu więc dostrzegłem, że suka wjeżdża w bramę jakiegoś 

ciemnego i paskudnego budynku. Kierowca też to zauważył. Natychmiast nacisnął 

hamulce i opadliśmy na ulicę.

- Wynoś się, gazem - ponaglał gorączkowo. Otworzyłem drzwi, ale nagle 

zmieniłem zdanie.

- Co to za budynek?

Jęknął w odpowiedzi i rozglądał się jak zaszczuty zwierz. Wreszcie jednak 

wydusił z siebie jakieś sensowne słowa.

- Tto... jest... rzeźnia.., Kwatera główna Wydziału Przestępstw 

Gospodarczych. Znana także jako Motel Rekinów. Ludzie wchodzą tam, ale już 

stamtąd nie wychodzą.

background image

Zamknąłem drzwi, ale od wewnątrz, i dorzuciłem jeszcze trochę grosza.

- Ekstra. Będzie z tego dobra historyjka i wydawca będzie zadowolony. Teraz 

wieź mnie do Waldorf-Castorii, gdzie czeka mój szef.

Mówiąc to, czułem jednocześnie chłodny pot spływający wzdłuż kręgosłupa. 

W hotelu czekała na mnie przecież Angelina. Wiedziałem, jaka będzie jej reakcja. I 

nie pomyliłem się.

- Pozwoliłeś im wsadzić do więzienia naszego syna? - zapytała ociekającym 

trucizną głosem i z morderczymi błyskami w oczach.

- Byłem gotów ich załatwić. To Bolivar mi zabronił... To znaczy mrugnął do 

mnie.

- Przynajmniej ktoś z was myślał. Z całym oddziałem w twoim wieku... I co 

teraz?

- Wyciągniemy go stamtąd. Chociaż bieg wypadków przybiera zły obrót. Za 

dużo tu zbiegów okoliczności, a ja nie wierzę w zbiegi okoliczności. Wierzę za to w 

ludzką złośliwość. Sądzę, że nasza rola w tym wydarzeniu została przez kogoś 

zaplanowana. Jesteśmy w mieście, w którym zdarzył się rabunek. I jest to zupełnie 

inny rabunek niż wszystkie poprzednie. Dotychczas odbywało się to bez hałasu - 

dopiero rano znajdowano pusty bank. Teraz po prostu wyrwano sejf - z hałasem i 

łoskotem. To się nigdy dotąd nie zdarzyło. Potem, kiedy byliśmy wewnątrz, 

obrobiono skarbiec niemal na naszych oczach. Niedobrze. Wydostaniemy teraz 

Bolivara, ale musimy mieć na ten czas naprawdę dobre alibi.

- Zorganizujesz to?

- Tak. A raczej ty to zrobisz. Zadzwoń na recepcję po napoje i potrawy. 

Robimy imprezę.

Kiedy spełniała moją prośbę, ja zacząłem przeglądać bagaże, upychając 

niezbędne przedmioty po kieszeniach. Turystyczne radyjko, wzbogacone w funkcje, 

jakich jego producent nie mógłby sobie nawet wyobrazić; aparat fotograficzny, który 

robił naprawdę dobre zdjęcia, z tym że fotografowanie było najprostszą z rozlicznych 

czynności, jakie wykonywał...

Właśnie skończyłem się przebierać w czarne ubranie, gdy usłyszałem 

dzwonek do drzwi. Kiedy wjechał lokaj z jedzeniem, siedziałem już wygodnie 

rozwalony na kanapce z cygarem w dłoni.

- Jedzmy, pijmy i weselmy się! - zawołałem radośnie, dając mu obfity 

napiwek i otwierając jakąś butelkę z bąbelkami. Ale gdy tylko za lokajem zamknęły 

background image

się drzwi, natychmiast skoczyłem na równe nogi i wyjąłem z kieszeni sieć 

wspinaczkową.

- Idziemy - powiedziałem. - Ubierz się tylko w coś czarnego.

- Oczywiście masz jakiś subtelny plan uratowania naszego chłopca? - zapytała 

Angelina, wskakując w luźne spodnie.

- Niezbyt subtelny, bo mamy mało czasu i niewiele wiem o miejscu, gdzie go 

trzymają. Więc po prostu rozpirzymy wszystko, co stanie nam na drodze.

- To mi się podoba. Idziemy.

Wyszliśmy na balkon. Przerzuciłem sieć przez balustradę, a ona przywarła do 

ściany za pomocą nierozerwalnych wiązań molekularnych. Przypiąłem do niej swą 

klamrę i zawisłem nad ciemną przepaścią.

- Chodź tu - powiedziałem do Angeliny. Kiedy uchwyciła moją dłoń, 

wcisnąłem właściwy przycisk i sieć zaczęła tworzyć płynne, zasychające 

błyskawicznie pasmo, po którym niby pająk przesuwaliśmy się w pożądanym 

kierunku.

Ominęliśmy balkon bezpośrednio pod nami, bo w pokoju paliło się światło. 

Poniżej było ciemno, toteż wylądowaliśmy właśnie tam. Ściągnąłem i ukryłem sieć, a 

potem dwoma wprawnymi ruchami wytrycha otworzyłem balkonowe drzwi. Szybki 

zjazd do piwnicy, szczęśliwie bez żadnych świadków, i wreszcie prowadzące stamtąd 

na zewnątrz drzwi przeciwpożarowe - wprawdzie z szyfrem i alarmem, ale w końcu 

wiedziałem co nieco o drzwiach.

- Podoba mi się ten niebieski sportowy wóz - powiedziała Angelina.

- Mnie też. Ale teraz potrzebujemy czegoś większego i mniej rzucającego się 

w oczy. O ten.

Czarny i pojemny wozik.

Samochód otworzył się i zapalił bez problemu pod czułymi dotknięciami 

moich paluszków. I ruszyliśmy w noc.

- Zaparkuję z tyłu budynku. Wejdziemy od frontu. Idziemy szybko, ale na 

paluszkach. Nie zatrzymujemy się ani na chwilę, zabieramy stąd Bolivara i własne 

tyłki.

- Brzmi nieźle i może być zabawne. Właśnie zdałam sobie sprawę, że od 

jakiegoś czasu wiedziemy życie emerytów.

- Nie możecie tu wejść - zatrzymał nas strażnik przy drzwiach. Unosił broń, 

kiedy zgniotłem mu przed nosem małą kapsułkę z gazem usypiającym. Osunął się bez 

background image

niespodzianek. Stracił także przy okazji pamięć tego wydarzenia, bo dodałem do 

zestawu nieco narkotyku wywołującego amnezję. Przed wejściem do budynku na-

łożyliśmy maski przeciwgazowe. Była to niezwykle cicha noc, a stała się jeszcze 

cichsza po rozpyleniu usypiającego gazu. Na podłogę waliły się pokotem 

umundurowane ciała. Podeszliśmy do jednego z nich - oficera - chrapiącego przy 

biurku. Obudził się i zagulgotał coś niezrozumiale, gdy zrobiłem mu zastrzyk. Opadł 

ponownie, gdy wstrzyknąłem następny specyfik.

- Jestem twoim panem - wyszeptałem mu do ucha.

- Tak, panie.

- Będziesz mnie słuchał.

- Tylko wydaj rozkaz, a spełnię go.

- Gdzie jest więzień, którego przywieziono dzisiaj jako zamieszanego w napad 

na bank?

- Pokój przesłuchań numer sześć.

- Zaprowadź nas tam.

Zaprowadził. Potulnie jak baranek. Po drodze minęliśmy jeszcze kilku 

śpiących na podłodze policjantów. Kiedy dotarliśmy do wskazanych drzwi, on także 

mógł dołączyć do swych kumpli utulonych w objęciach Morfeusza. Usłyszeliśmy 

dochodzący gdzieś z oddali sygnał alarmowy.

- Jednak w końcu nas namierzyli - powiedziała Angelina.

- Trochę im to jednak zajęło. Gotowa?

Przytaknęła. Nie widziałem jej ukrytej za maską twarzy, ale jestem pewien, że 

w tym momencie gościł na niej szeroki uśmiech. Błyskawicznym ruchem otworzyła 

drzwi i cisnęła do wewnątrz kapsułę.

Wszyscy w środku byli nieprzytomni. Nawet Bolivar, który zwisał na czymś 

podobnym do koła tortur. Na jego twarzy i rękach była krew. Toteż kiedy Angelina 

podchodziła do syna, zupełnie niechcący nadepnęła każdego z leżących na podłodze 

mężczyzn.

- Dzięki - powiedział po prostu Bolivar po docuceniu. - Cholerni sadyści.

I oczywiście znowu zupełnie przypadkiem Angelina zdeptała policjantów 

także wtedy, gdy wychodziliśmy.

Alarm wył teraz głośniej. W tle słyszeliśmy tupot biegnących nóg, jakieś 

komendy, a czasem i odgłos wystrzału. Najwyraźniej wpadli w panikę i strzelali w 

ciemność. My jednak trzymaliśmy się z daleka od tego narastającego hałasu i 

background image

przemieszczaliśmy się w stronę tylnej części budynku. Tam zeszliśmy na parter.

- To powinna być zewnętrzna ściana... - powiedziałem niepewnie.

- Lepiej, żeby to była zewnętrzna ściana - mruknęła Angelina. - Teraz 

wydostań nas stąd.

Nie będąc pewien grubości muru, nie żałowałem ładunków, toteż nawet stojąc 

za rogiem korytarza zostaliśmy kompletnie ogłuszeni eksplozją. Po chwili 

przebiliśmy się pomiędzy tymi gruzami, przez wielką dziurę, wprost w mrok nocy. 

Do samochodu nie było daleko. Odjechaliśmy, nim ktokolwiek się pojawił. Od-

stawiliśmy skradziony pojazd na miejsce, gdzie był poprzednio zaparkowany, a 

potem poprzez balkon, powielając na odwrót naszą drogę do więzienia, wróciliśmy 

do pokoju.

Bolivar musi doprowadzić się do porządku, a ja powinnam się przebrać - 

powiedziała Angelina. - Ty w tym czasie zamów więcej alkoholu na naszą imprezę.

- Teraz to naprawdę będzie impreza - odparłem. - Możemy więc trochę się 

zabawić, zanim zaczniemy się zastanawiać, jaki wykonać następny krok. Mam takie 

przeczucie, że od czasu, gdy przybyliśmy na tę planetę, nasi niewidzialni wrogowie 

zawsze byli o krok do przodu w stosunku do nas. Trzeba więc zrobić coś, co 

doprowadziłoby chociaż do remisu.

background image

Rozdział 8

Wylałem do zlewu zawartość dwóch butelek dobrego napitku - co za strata. 

Zamówiłem następne; przecież impreza trwała już od jakiegoś czasu i właśnie się 

rozwijała. Doprowadzony do porządku Bolivar kręcił się po pokoju z wykrywaczem 

w jednym ręku i z pieczonym żeberkiem świniozwierza w drugim i sprawdzał cały 

pokój. Także Gloriana obeszła wkoło całe pomieszczenie, badając przyczynę 

obecnego zamieszania. Westchnęła smutno na widok swego upieczonego kuzyna i 

powróciła do legowiska. Angelina odziana w przylegający ściśle do ciała kostium w 

tygrysie cętki, naprawiała właśnie szkody, jakie poniosły podczas nocnej eskapady jej 

paznokcie.

- Wynagrodzę ci tę stratę szklaneczką schłodzonego szampana - 

zaproponowałem.

- Bardzo chętnie - odpowiedziała i wysączyła podany napój.

Sam nalałem sobie podwójnego Niszczyciela Nerek, a potem powtórzyłem 

jeszcze raz tę kompozycję z lodem. Przełknąłem nieco trunku i rozluźniłem się. Nie 

mogłem jednak pozwolić sobie teraz na pełny relaks.

- Co zrobimy z Bolivarem? - zadałem pytanie, które już od jakiegoś czasu 

chodziło mi po głowie. - Ten pokój nie jest zbyt bezpiecznym miejscem.

- Ani też to miasto i ta planeta - powiedziała ponuro Angelina. - I niepokoi 

mnie to wszystko, bo akcja rozwija się w bardzo paskudny sposób. Zaczynam 

żałować, że w ogóle spotkaliśmy Kaiziego i że daliśmy się zahipnotyzować forsą, 

którą nam zaoferował.

Miałem podobne zdanie, ale uznałem, że przynajmniej ja powinienem 

zachować chociaż pozory optymizmu.

- Wszystko dobrze się skończy. Zobaczysz, jeszcze będziemy bogaci. Ale 

najpierw, co z Bolivarem?

- Będzie dobrze - odpowiedział. Jakby dla potwierdzenia jego słów rozległo 

się pukanie do drzwi. - Ale myślę, że będzie jeszcze lepiej, gdy szybko zmienię 

pokój.

- Policja na tej zawszonej planecie jest bardzo skuteczna - zgodziłem się z 

nim. - Dlatego zamiast do sypialni, radzę ci wyjść na balkon i powiesić się za 

balustradką. Czuję kłopoty.

background image

Mój nos mnie nie mylił. Kiedy otworzyłem drzwi, dostrzegłem trzech 

ponurych oprychów.

- To jest prywatne przyjęcie, a wy nie jesteście zaproszeni - powiedziałem 

krótko i zamknąłem drzwi... A raczej zrobiłbym to, gdyby jeden z ”gości” nie 

zablokował ich nogą.

- Policja kryminalna - błysnął mi przed oczami ozdobną plakietką z 

hologramem atakującego węża. - Wchodzimy do środka.

- Bez zezwolenia i nakazu rewizji?

- Nie są potrzebne. Nie na Fetor. W imieniu prawa możemy wkroczyć do 

każdego pomieszczenia, które wydaje nam się podejrzane.

- Mamy tu niewielkie przyjęcie. Co w tym takiego podejrzanego?

- Wy - warknął, popychając mnie.

Normalnie już leżałby na ziemi, ale nie chciałem wszczynać awantury. 

Cofnąłem się z udanym przestrachem, a on uśmiechnął się zadowolony.

- Widziano cię dzisiaj po południu w towarzystwie znanego przestępcy.

- To nie jest zbrodnia.

- Ja decyduję, co jest zbrodnią. Zejdź mi z drogi!

Ruszyli zdecydowanie i musiałem się odsunąć albo zostałbym stratowany.

Angelina spokojnie sączyła wino, zdając się nie zwracać najmniejszej uwagi 

na brutalne wtargnięcie policji.

- Gdzie jest Bolivar di Griz - zapytał ten, z którym rozmawiałem dotąd, 

napastliwym i podejrzliwym tonem. Jego kumple chyba w ogóle nie potrafili mówić.

- Kim ty właściwie jesteś?

- Inspektor Mwavuli. Gdzie on jest? - rozejrzał się po pokoju. - Przeszukać to 

miejsce.

- Gdzie jest kto? Bolivar? Jest w areszcie, zabrał go tam wasz oficer.

- Tam go nie ma. Uciekł.

- Miło mi to słyszeć. Drinka?

Na Fetor nie było takich nonsensownych odpowiedzi jak ”nie na służbie”. 

Łyknął całą szklaneczkę i odstawił ją z rozmachem, nawet na mnie nie spoglądając. 

Jego podwładni zakończyli w tym czasie przeszukiwanie apartamentu i zawiadomili 

elokwentnie swego szefa o ich negatywnym wyniku, kręcąc głowami.

- Nie opuszczaj miasta - powiedział na pożegnanie. Wyszli.

- Cudownie - Angelina zamknęła oba zamki w drzwiach, założyła stalowy 

background image

łańcuch i podparła dodatkowo klamkę oparciem krzesła.

Bolivar wrócił z balkonu z palcem przytkniętym do ust. Nie odzywając się, 

dokładnie obszedł pokój ze swoim wykrywaczem podsłuchów i wrócił z całym 

naręczem pluskiew. Składały się na nie monety, kawałki mydła, gwoździe, a nawet 

jeden karaluch. Wyrzucił je wszystkie przez okno, a potem nalał sobie szklaneczkę 

czerwonego wina.

- Wstąpisz do cyrku - powiedziała Angelina.

- To zawsze był szczyt moich marzeń, mamo.

- Nie żartuj sobie. Mówię całkiem serio.

- Wiem. Sam nawet myślałem o czymś podobnym. Sęk w tym, że zapewne 

każdy policjant ma moją fotografię i nawet ulice nie są teraz bezpieczne.

- Dla młodego mężczyzny. Ale dla młodej kobiety są bezpieczne... No, w 

takim stopniu, w jakim mogą być na tej paskudnej planecie. Przygotuj się na czasową 

zmianę płci. Już współczuję facetowi, który próbowałby się dobierać do naszej 

córeczki... Ogól nogi, ja w tym czasie przygotuję jakieś ciuchy.

Jeszcze przed świtem nasz syn był w pełni przygotowany do drogi. Angelina 

nie kryła satysfakcji z dobrze wykonanej roboty. - I co o tym myślisz? - spytała.

- Bolivara nigdy nie wyglądała lepiej!

I to była prawda. Był zupełnie odmieniony. Długa spódnica, ładnie 

zarysowane piersi, wspaniałe włosy zupełnie nie wyglądające na perukę, doskonały 

makijaż. Angelina była mistrzynią charakteryzacji.

- Teraz możesz się przespać parę godzin, ale nie pognieć sukni. Wyjdziesz 

głównym wyjściem. I postaraj się poruszać nieco biodrami, jak będziesz chodził. O 

tak - poruszyła cudownie swoim tyłeczkiem.

Wszyscy, nie tylko Bolivar, zasługiwaliśmy na nieco odpoczynku. Kiedy się 

nieco przespałem, poczułem się znacznie lepiej. Jeszcze korzystniej zadziałała 

tabletka pobudzająca. I jak zwykle zacząłem następny dzień od sprawdzenia stanu 

konta. Oczekiwane cztery miliony od Kaiziego nie wpłynęły. Przesłał mi za to wiado-

mość: ”Nie za dobrze, Jim. Postaraj się lepiej”.

Było już dobre południe, kiedy wreszcie wyszliśmy z pokoju. Najpierw 

Angelina i ja. Ja w towarzystwie komputera, a ona w towarzystwie Gloriany. Bolivara 

opuściła pokój jak tylko daliśmy jej sygnał, że korytarz jest pusty. Zaczekała jednak 

na inną windę, ponieważ byliśmy pewni, że będziemy śledzeni.

I byliśmy.

background image

Zignorowaliśmy jednak nasz ogon i spokojnie złapaliśmy taksówkę do cyrku.

- Nie biorę zwierząt - zaoponował kierowca, patrząc podejrzliwie na Glorianę.

- To nie jest zwierzę - powiedziałem, dając mu hojną dopłatę. - To jest nasza 

córka. Rzucono na nią zły czar. Właśnie jedziemy do czarownicy, która obiecała 

odczynić urok i przywrócić jej poprzednią postać.

Zrobił wielkie oczy. Ale ostatecznie pieniądze przemawiały do niego lepiej 

niż ta fantastyczna historia, więc Gloriana pojechała z nami. Nie było możliwości 

przetestowania taksówkowego wykrywacza, więc rozmawialiśmy o różnych bzdurach 

aż do chwili, gdy znaleźliśmy się w garderobie. Pierwszą rzeczą, jaką tam zrobiłem, 

było poszukiwanie podsłuchu.

- Czysto - odłożyłem wykrywacz.

- Dobrze. Musimy zostawić wiadomość dla Bolivara, aby tu na nas poczekał. 

A zaraz potem pójdziemy porozmawiać z GarGoylem w jego garderobie. Jestem 

pewna, że udzieli nam wszelkiej pomocy.

- A to dlaczego?

- Wkrótce zobaczysz.

Nie naciskałem. Rozpoznawałem ten ton głosu. Zostanę poinformowany we 

właściwym czasie - nie wcześniej. Gloriana zakwiczała cicho, kiedy zabieraliśmy się 

do wyjścia, a zatuptała za nami uszczęśliwiona, kiedy zdecydowaliśmy się zabrać ją 

ze sobą. Natomiast gdy otworzyliśmy drzwi do garderoby GarGoyla, aż zachrząkała z 

wielkiego ukontentowania. Zapach, który uderzył nam w nozdrza, kojarzył się 

jednoznacznie z oborą albo ogrodem zoologicznym. Tak samo zresztą śmierdziało 

podczas przedstawienia na scenie. Co prawda był to jedynie sztuczny zapach, miał 

urealniać pokaz.

Za biurkiem siedział odziany w smoking mężczyzna, którego znałem już z 

przedstawienia, i pisał coś na kartce. Kiedy weszliśmy, nie uniósł nawet głowy. Czy 

to był GarGoyl? Czy też może ten czteroręki, który zaczynał występ? On także 

siedział w pokoju, ubrany zresztą w tę samą kraciastą spódnicę co na występie. 

Rozparł się w fotelu naprzeciw tego gościa w smokingu i rozmawiał przez telefon. 

Rozejrzałem się wokół. Reszta pomieszczenia tonęła w półmroku, chociaż można 

było dostrzec klatki... wraz z... lokatorami.

I to jakimi! Niektóre z tych stworów już widziałem na scenie. Ale było ich tu 

znacznie więcej. Jakiś dwugłowy drapieżnik, który krążył nerwowo po klatce, 

warcząc i szczerząc na mój widok olbrzymie kły. Był też Pan Kościotrup - 

background image

rozpoznawałem go z plakatów - drzemiący na kanapce. Facet miał ze dwa metry 

wzrostu, ale nie był grubszy niż obwód mojego ramienia....

- Czego chcecie? - usłyszałem.

Odwróciłem się w kierunku głosu i zobaczyłem, że GarGoyl wciąż pochylony 

jest nad kartką papieru.

- Porozmawiać z panem, panie GarGoyl.

- O czym?

Dopiero teraz zorientowałem się, że to czteroręki ze mną rozmawia.

- Tak ogólnie o tym cyrku... Jak pan znajduje tutejszą pogodę?

Mówiąc to, obszedłem powoli pokój z wykrywaczem podsłuchów. Znalazłem 

sześć pluskiew - pięć standardowych i jedną monetę. Po kolei zmiażdżyłem je pod 

obcasem. Teraz wykrywacz zaświecił zielonym światełkiem.

- Wiele o panu słyszeliśmy - powiedziała Angelina.

- Od Korpusu Specjalnego - dodałem szeptem.

Siedział wciąż nieporuszony i bez najmniejszego śladu emocji na twarz. 

Drgnął dopiero wtedy, gdy Gloriana usiadła na jego stopach. Potem nagle wspięła się, 

opierając o krzesło i ugryzła go w ramię.

- Wstrętna świnia! - krzyknęła zaskoczona Angelina. - Natychmiast zostaw 

pana!

Czteroręki spokojnie spojrzał w dół i skinął z uznaniem głową

- Potrafi odróżnić ciało od sztucznej masy. Ma nosa jak każdy świniozwierz.

Sięgnął górną parą swych rąk do szyi i zaczął zdzierać z siebie skórę. 

Angelina westchnęła widząc, jak łatwo skóra oddziela się od ciała. Pociągnął mocniej 

i czteroręki mężczyzna w kilcie przestał istnieć. Teraz miał dwie ręce.

- Dlaczego wspomnieliście o Korpusie Specjalnym? Spojrzałem pytająco na 

faceta w smokingu, który wciąż pisał niestrudzenie.

- O niego się nie troszczcie - dostrzegł moje spojrzenie. - To pseudocielesny 

robot. Podobnie jak wszystkie te istoty. Publiczność skupia uwagę na nim i nawet nie 

dostrzega, że to ja steruję całym przedstawieniem.

- Odwrócenie uwagi - powiedziałem uszczęśliwiony.

- A jakże. A teraz, proszę, odpowiedzcie na moje pytanie.

- Panie Goyl, mamy powody uważać...

- Mówcie mi Gar.

- Jasne, Gar. Zapewne słyszałeś opowieści o Korpusie Specjalnym, mitycznej 

background image

grupie, która tropi zbrodnie w całej galaktyce, starając się przywrócić w niej 

sprawiedliwość.

- Jasne. Każdy słyszał o Korpusie Specjalnym, chociaż on oczywiście nie 

istnieje. Ale zadam wam jedno pytanie. Załóżmy, że ta mityczna grupa istniałaby 

naprawdę i że miałaby swe laboratorium. Jaki to, równie mityczny, naukowiec 

mógłby nim zarządzać?

Jeszcze raz spojrzałem na detektor... zielony.

- Profesor Coypu - powiedziałem tak cicho, jak tylko mogłem. Gar westchnął i 

wyszedł z dolnej części swojego scenicznego kostiumu. Gloriana przestała 

interesować się jego dodatkową parą rąk i położyła się w rogu. Androidalny robot zaś 

nagle skończył pisać, znieruchomiał i zsunął się z krzesła. Gar zajął jego miejsce.

- Otrzymałem już wiadomość od Profesora. Bardzo mi swego czasu pomógł, 

gdy tworzyłem moją grupę cyrkową... Mniejsza z tym... Prosił, żebym wam udzielił 

pomocy, jeśli się do mnie zwrócicie.

- Jesteś w Korpusie? - spytała Angelina.

- Byłem. Teraz jestem na emeryturze. Pracowałem w laboratorium, w 

prosektorium. Bardzo nudne miejsce, jak już zdołacie się przyzwyczaić do zwłok. Ale 

zdobyłem doświadczenie, które postanowiłem wykorzystać tutaj. Jak widzicie, mam 

teraz znacznie bardziej interesującą pracę.

- To przedstawienie?...

- Przykrywka. Tak naprawdę... - nakazał nam gestem, abyśmy się zbliżyli, 

rozejrzał się nerwowo wokół i szepnął tak cicho, że niemal nie wypowiedział żadnego 

dźwięku -... pracuję dla GU.

- GU? - zapytała Angelina. Błyskawicznie zakrył jej usta dłonią.

- Galaktycznej Unii - szepnął. - Musieliście coś słyszeć.

- Mgliście. Organizujecie związki.

- Tak, towarzyszko. Organizujemy je w miejscach, gdzie legalnie nie mogą 

istnieć.

- Tak jak tu, na Fetor?

- Zgadza się, przyjacielu. I nie znam planety, która potrzebowałaby związków 

pracowniczych bardziej niż ta.

- Och, mogłaby też mieć wolny rynek, jakąś kontrolę nad poczynaniami 

policji i jakąś regulację zanieczyszczenia - dodałem.

- To idzie w parze. Ale zostawmy to na razie. Wróćmy do was... W czym 

background image

mogę wam pomóc?

- Musimy ukryć naszego syna Bolivara.

- Czy to ten sam Bolivar di Griz, który wyczyścił wczoraj bank i uciekł z 

więzienia, zabijając przy tym wiele kobiet i dzieci?

- Ten sam. Tylko, że nie zabił żadnych kobiet i dzieci ani nie obrabował 

banku.

- Dobra - podparł brodę i rozejrzał się w zamyśleniu po pokoju. - Myślicie, że 

będzie miał coś przeciwko byciu Megalitowym Człowiekiem? Co prawda może mieć 

trochę problemów z przyjmowaniem pokarmu... Spójrzcie.

W ciemnościach coś się poruszyło i z cienia wychyliło się szare monstrum. 

Angelina wydała przytłumiony krzyk, a ja też ledwie powstrzymałem podobną 

reakcję. Okrągła narośl na czole stwora niemal zasłaniała oczy, potężne kły nie 

pozwalały zamknąć ust, a obrazu dopełniały jeszcze brudne szpony. Obrzydliwa 

mutacja humanoidalnej istoty.

Gar uśmiechnął się.

- Dobry, prawda? Jedno z moich najlepszych dzieł. Potwór zaryczał, oczy 

uciekły mu ku górze i zaczął się tarzać po podłodze wstrząsany drgawkami.

- Wasz syn będzie bezpieczny tam w środku.

- Z pewnością - pociągnęła nosem Angelina, - i o ile go znam, będzie miał też 

przy tym przednią zabawę.

- Kiedy tylko się zjawi, skontaktuje się z tobą - powiedziałem. - i dziękujemy.

- Nie dziękujcie. My z Korpusu musimy sobie pomagać. Kiedy 

wychodziliśmy, zamknąłem naszą garderobę na klucz.

Wciąż była zamknięta, ale najwyraźniej nie stanowiło to przeszkody dla 

Bolivara, który - już jako mężczyzna - siedział w środku i wpatrywał się w ekran 

komputera.

- Zdaje się, że twoja charakteryzacja dobrze zadziałała - zauważyła Angelina. 

- Spakuję te ciuchy

Skinął głową, nieobecny duchem, wpisywał bowiem pracowicie jakieś 

komputerowe komendy.

- Interesujące - mruknął. Chrząknąłem pytająco.

- Właśnie zainteresowałem się nieco twoim pracodawcą.

- Kaizim? Znalazłeś coś ciekawego?

- Bardzo ciekawego. On nie istnieje!

background image

- Musi istnieć! Rozmawialiśmy z nim.

- Och, nie mam na myśli formy fizycznej, na pewno z tobą rozmawiał. Mam 

na myśli tę opowieść o Imperetriksie von Kaiser-Czarskim, najbogatszym człowieku 

w galaktyce. Nie ma po takim śladu.

- A te banki w całej galaktyce, które są jego własnością?

- Nie są jego własnością. Należą do różnych korporacji, należących z kolei do 

innych korporacji. Prześledziłem jednak ten łańcuch i dotarłem do osób fizycznych. 

Różnych za każdym razem. I żadna z nich nie jest Kaizim. Wygląda, że wszystko, co 

ci powiedział, jest kłamstwem.

Zaczęła mnie boleć głowa. Usiadłem ciężko i zacząłem wyliczać na palcach 

znane mi fakty.

- Po pierwsze, musi być jednak bardzo bogaty, bo inaczej nie płaciłby nam 

czterech milionów za dzień. Nie zapłacił tylko wczoraj. Sprawdzałem. Nie tylko nie 

wpłynęła zapłata, ale jeszcze przysłał mi obraźliwy list...

- Oczywiście, że ci płacił. Przecież musiał cię przekonać, że jest tym, za kogo 

się podaje. Tylko taka wielka suma czyniła jego opowieść prawdopodobną. Pomyśl, 

jaki byłbyś podejrzliwy, gdyby ofiarował ci na przykład sto kredytów dziennie...

- Wcale nie byłbym podejrzliwy, po prostu bym go wykopał za drzwi. Ale 

trzymajmy się faktów. Wiemy także, i to jest po drugie, że wszystkie te banki na 

różnych planetach zostały obrabowane. To są powszechnie dostępne dane.

- No tak, były. Natomiast zaczynam mieć podejrzenia co do prawdziwości 

dodatkowych danych.

- Jakich?

- Tych dotyczących cyrku, wystawianych numerów, dat przedstawień i tym 

podobnych.

Zacząłem trybić.

- No oczywiście! Kiedy dostajesz się do bazy danych, nie możesz w żaden 

sposób stwierdzić, czy wydarzenia naprawdę zaszły, czy też informacje o nich zostały 

wprowadzone przez zręcznego hakera. Nie dowiesz się tego, bo chodzi o odległą 

planetę, a przynajmniej nie dowiesz się, dopóki nie dogrzebiesz się na miejscu do 

pierwotnej dokumentacji. Tylko że tego oczywiście nie można zrobić na odległość.

- Dokładnie tak sobie myślałem. Dlatego właśnie postanowiłem powęszyć 

nieco po danych na Fetor. Bez dużego sukcesu. Tutaj zastrzeżone są wszystkie dane 

za wyjątkiem rozkładu jazdy. Większość drzwi zamknęła się tuż przed moim nosem.

background image

- Nie lubią tu takich, co węszą.

- Tego byłem pewien, zanim zacząłem. Więc wprowadzałem pytania przez 

inne systemy. Nie chciałem, aby na tej podstawie znaleziono mój terminal.

Jeszcze nie skończył mówić, gdy rozległo się energiczne walenie do drzwi 

garderoby.

- Otwierać natychmiast! Macie trzydzieści sekund. Potem wyważymy drzwi!

- Kto tam? - odkrzyknęła Angelina.

- Wydział Przestępstw Komputerowych. Nie próbujcie stawiać oporu. 

Jesteście winni nielegalnego używania komputera i próby włamania się do 

zastrzeżonych plików!

background image

Rozdział 9

Policja we wszelkich możliwych formacjach była tu na Fetor stanowczo zbyt 

skuteczna. Rozejrzałem się desperacko wokół. W tym pokoju nie było okien i 

prowadziły do niego tylko jedne drzwi. Jedynym schronieniem był parawan, za 

którym zmieniało się kostiumy. No cóż, lepsza taka szansa niż żadna.

- Bolivar, właź tam! - syknąłem.

Wykonał polecenie w mgnieniu oka. Tymczasem w drzwi walnęło coś tak 

potężnie, jakby ktoś starał się je wyważyć.

- Przestańcie walić, już idę! - krzyknąłem.

Angelina także nie próżnowała. Zamknęła walizkę z komputerem i położyła ją 

na podłodze. Potem przesunęła fotel pod parawan i zasiadła w nim wygodnie. Ja 

tymczasem musiałem jeszcze uspokoić Glorianę, gdyż świniozwierz z nastroszonymi 

gniewnie kolcami rwał się do ataku. Podszedłem wreszcie do drzwi i otworzyłem je 

szeroko.

- Pukaliście? - zapytałem niewinnie.

Stojący tam facet był niesamowicie gruby, z fałdami tłuszczu pod 

podbródkiem i olbrzymim brzuchem. Wyciągnął oskarżycielsko paluch w moim 

kierunku.

- W tym pomieszczeniu używano nielegalnego komputera.

- Nigdy w życiu.

- Przeszukaj dokładnie pokój, Hafifu - grubas wydał rozkaz. Jego partner, dla 

odmiany niezwykle chudy, wtargnął natychmiast do pokoju. Obejrzał wszystko 

dokładnie z błyszczącymi z emocji oczami, wietrząc nosem jak ogar. Spojrzał nawet 

pobieżnie na leżącą na ziemi walizkę, ale nie uznał jej za godną uwagi.

- Nie widzę tu komputera - powiedział cienkim i drżącym głosem.

- Więc zajrzyj za parawan - burknął ten gruby glina. - Widziałeś przecież 

odczyt. W tym pokoju jest gdzieś ukryty komputer. Nasz detektor się nie myli.

Hafifu posłuchał komendy i zbliżył się do parawanu w jednoznacznych 

zamiarach. Zaraz też wrzasnął i wycofał się gwałtownie, gdy kły rozjuszonego 

świniozwierza rozorały mu nogawki spodni i zdaje się także zahaczyły o łydki. 

Gloriana dała mi czas na podjęcie szybkiej decyzji - ratowanie Bolivara było jednak 

ważniejsze niż ratowanie komputera.

background image

- Wracaj! - rozkazałem. - Tam jest tresowany świniozwierz bojowy, który 

zabije każdego, kto zbliża się zbyt gwałtownie do jego właściciela. Poza tym 

komputer znajduje się tutaj - wbudowany w tę walizkę.

Hafifu okrążył szerokim łukiem swą pogromczynię i chwycił walizkę. 

Otworzył ją, wydobył klawiaturę, włączył i napisał coś szybkimi nerwowymi 

ruchami.

- Faktycznie, jest to narzędzie zbrodni! - wrzasnął tryumfalnie.

- Jakiej zbrodni? Przeszukiwałem publiczne dane. Czy to jest wbrew prawu?

- Tak! - powiedział grubas z wielkim entuzjazmem. - Jest, ponieważ na Fetor 

nie ma publicznych danych. Wszystkie są zastrzeżone. Konfiskuję ten sprzęt. - Hafifu 

wraz z komputerem był już za drzwiami, zanim zdążyłem w ogóle otworzyć usta. - 

Ponadto obciążam was grzywną wysokości pięciuset kredytów za próbę nielegalnego 

dostępu do zastrzeżonych danych.

- Nie możesz tego zrobić!

- Oczywiście, że mogę. Zgodnie z władzą daną mi przez państwo mogę 

nakładać kary pieniężne na miejscu. Jeśli masz powody uważać, że konfiskata i 

grzywna są niesłuszne, przysługuje ci prawo zażądania postępowania sądowego.

- Tak jest, zażądam.

- To oznacza dwa tysiące kredytów depozytu za salę sądową oraz pięćset 

kredytów na opłacenie pracy sędziego.

Otworzyłem już usta, by protestować dalej, ale szybko je zamknąłem, zdając 

sobie sprawę, że postępuję głupio.

- Przyjmujecie czeki?

- Tak... ale kara za wystawienie czeku bez pokrycia jest równa dwukrotności 

pierwotnej sumy.

Gdy ja wypisywałem czek, Angelina nieznacznie poluzowała łańcuch 

Gloriany. Nie miałem rachunku w żadnym banku na Fetor. Wypisałem czek na 

pięćset kredytów galaktycznych. Pamiętałem, że tutaj miały kurs równy kredytom 

Fetor.

Gloriana nagle chrząknęła bojowo i ruszyła do następnego ataku. Grubas 

skoczył w kierunku drzwi, łapiąc po drodze wypisany czek. Zamknąłem za nim.

- Bardzo sprytnie - Bolivar wynurzył się zza parawanu. - Ale będziemy 

potrzebowali nowego komputera.

- Potem być może tak - zgodziłem się - ale tu na Fetor są one zdaje się równie 

background image

użyteczne jak tabliczki ”nie przeszkadzać” na drzwiach. Będziemy więc używać 

naszych własnych mózgów, tak jak to było w modzie na długo przed wynalezieniem 

elektroniki

- Podobnie jak ręczne pisanie - powiedziała Angelina, biorąc kartkę i pisak z 

szuflady komody. - Zróbmy najpierw listę rzeczy, które wiemy, a potem listę tych, 

których musimy się dowiedzieć.

- Dobra - powiedziałem. Zacząłem wędrówkę wokół pokoju, wytężając swoje 

szare komórki. - Więc, po pierwsze, tajemnica naszego pracodawcy, który jakoby nie 

istnieje. To nie jest w tej chwili zresztą istotne i może poczekać...

- Aż do momentu, dopóki będzie nam regularnie płacił - dokończyła jak 

zwykle praktyczna Angelina.

- Racja. Możemy też zapomnieć o tych wszystkich bankach, które zostały 

obrabowane na innych planetach. Mogą one nie mieć nic wspólnego z obecnym 

śledztwem, ponieważ wszystkie fakty, które ustaliliśmy na temat tamtych wydarzeń, 

prawdopodobnie zostały sfabrykowane.

- Po co? - spytał Bolivar.

- To jest jedno z tych pytań, na które musimy znaleźć odpowiedź. Najprostsza, 

jaka mi się nasuwa - Kaizi chciał, abyśmy przybyli na tę planetę. Ponoć, aby zbadać 

sprawę rabunków. Ale w to też zaczynam powoli wątpić. Dlaczego robi to, co robi, w 

tak okrężny sposób, też na razie nie jest istotne. Jesteśmy tutaj i wykonujemy swoją 

robotę.

- Teoretycznie badamy Puissanto - powiedziała Angelina. - Bo to zdaje się on, 

o ile mnie pamięć nie myli, był powodem naszego tu przyjazdu. Może więc 

powinniśmy przyjrzeć się jemu?

- Powinniśmy, tylko że wydarzenia zaczęły się toczyć w wariackim tempie - 

odparł Bolivar. - Co z tym obrabowaniem banku niemal w tym samym momencie, w 

którym tam przyjechaliśmy? I z uznaniem mnie za kryminalistę?

- Myślę, że to jednak był przypadek - potrząsnąłem głową. - Złodzieje nie 

mogli w żaden sposób wiedzieć, że tu będziesz, kiedy planowali skok.

- Zgadzam się - wtrąciła Angelina. - Kaizi włożył wiele wysiłku w ściągnięcie 

nas na Fetor. To, że zjawił się tutaj także Bolivar, z pewnością nie było częścią jego 

gry.

- Jaka jest więc ta gra? - zapytałem i zaraz sobie odpowiedziałem. - Mamy 

znaleźć złodziei, którzy obrabowali jego bank lub banki. Aby tego dokonać, musimy 

background image

wpierw się dowiedzieć, w jaki sposób bank został obrabowany. Potrzebujemy kogoś 

wewnątrz, dlatego wspaniale się stało, że Bolivar tam pracuje.

- Już nie pracuję.

Kiedy dotarł do mnie sens jego wypowiedzi, zaświtała mi w głowie pewna 

myśl.

- Ależ pracujesz. Znowu obejmiesz swoje stanowisko w banku. - Na jakieś 

dwie sekundy do przybycia policji.

- Nie aresztują cię, bo będą sądzić, że jesteś swoim bratem bliźniakiem, 

Jamesem, który przyjedzie tu natychmiast, gdy go wezwiemy i zupełnie przypadkiem 

przywiezie też nowy komputer - aż klasnąłem w dłonie z podziwu dla samego siebie i 

swej pomysłowości.

- I w czym nam to pomoże? - spytała Angelina. - James nie wie nic o bankach.

- Ale Bolivar wie! - odparłem. - Po prostu obejmie swoją starą pozycję. 

Ponieważ to Kaizi jest właścicielem banku, na pewno zdoła zamieszać coś z 

systemem identyfikacyjnym... czytnikami tęczówki oka i tym podobnymi.

- Gratuluję - powiedział Bolivar. - Pomysł jest na tyle wariacki, że może się 

udać.

- Zgadzam się - uzupełniła Angelina. - Poślę zaraz gwiazdogram do Jamesa, 

że jego obecność tutaj jest konieczna.

Uwolniła Glorianę, która próbowała ściągnąć sobie obrożę tylną nogą. Świnka 

zaszeleściła w podzięce kolcami i potuptała do legowiska. Nagle zupełnie 

nieoczekiwanie stanęła w pół kroku, podniosła głowę, postawiła pionowo uszy i 

zaczęła unosić kolce...

Położyłem palec na ustach, a potem wskazałem na drzwi. Dochodziły spoza 

nich odgłosy cichego szurania. Bolivar natychmiast dał susa za parawan, Gloriana zaś 

potruchtała do drzwi, chrząkając w swym języku jakieś obelgi. Spod szpary w 

drzwiach wysunęło się coś białego, a ona pochwyciła to w mgnieniu oka.

- Kartka papieru, może wiadomość - powiedziałem. - Dobra świnka, przynieś 

tatusiowi.

Położyła się u moich stóp i wypuściła kartką z zębów. - Burking Barneys 

Robot, potrawy na wynos. Najszybsza i darmowa dostawa - przeczytałem.

- Brzmi interesująco - Bolivar wyjrzał zza parawanu. - Minęło sporo czasu od 

śniadania.

- Darmowe piwo do zamówienia powyżej piętnastu kredytów. Wegetariańskie 

background image

orzechburgery, mięsne żyrafoburgery, styropianowe dietoburgery.... mnóstwo 

dobrego żarcia.

Angelina złożyła zamówienie. Dostawa była naprawdę szybka. Odgłosy 

trąbek sygnałowych rozległy się przed naszymi drzwiami, zanim jeszcze zdążyliśmy 

przygotować i wysłać wiadomość do Jamesa przez lokalną stację komunikacyjną. 

Wjechał zautomatyzowany kredens, który z powodów jakiejś durnej kampanii 

marketingowej miał kształt trumny. Towarzyszył mu akompaniament muzyki 

organowej i sztuczny zapach antycznych kadzideł. Kiedy wsunąłem w odpowiedni 

otwór pięć kredytów, zabrzmiał dzwonek i wieko trumny uchyliło się. Jedzenie było 

gorące, a piwo zimne, i tylko ta cholerna trumna grała cały czas ponurą muzykę 

liturgiczną, dopóki nie wrzuciłem kilku monet do otworu z napisem ”napiwek”. 

Dopiero wtedy jej się pozbyliśmy.

- Dobre - oblizując palce, przypatrywałem się Glorianie, która z 

namaszczeniem jadła bananoburgera.

- Za tłuste - odparła moja rozsądna jak zawsze żona - i bardzo źle wpływa na 

linię.

Zadzwonił telefon. Odebrała Angelina. Słuchała chwilę, kiwając głową.

- Dziesięć minut - powiedziała i odłożyła słuchawkę.

- To była portiernia. Reporter z Marnego Czasu Fetor chce przeprowadzić 

wywiad z Marvellem Wspaniałym, do ich programu codziennego ”Życie na Gorąco”. 

Pamiętaj, że my, ludzie sceny, żyjemy z naszej publiczności, więc zgodziłam się w 

twoim imieniu - wstała i kiwnęła ręką w stronę Bolivara. - W tej garderobie panuje 

ostatnio za duży ruch. Chodź, zaprowadzę cię do Gara, zanim przyjdzie tu prasa.

Przebrałem się w swój strój sceniczny. Właśnie kończyłem zawiązywać 

krawat, gdy usłyszałem dyskretne pukanie do drzwi. Otworzyłem je i ujrzałem przed 

sobą imponującej wielkości srebrnego robota.

- Witam - powiedział robot metalicznym głosem. - Jestem robreporter numer 

trzynaście, reprezentuję Marny Czas Fetor, przyjazny kanał informacyjny, który 

podaje zawsze najaktualniejsze informacje. Oto moja karta identyfikacyjna - z otworu 

w korpusie wydobył zieloną kartę, którą błysnął mi szybko przed oczami, i schował z 

powrotem.

- Czy mogę wejść? Dziękuję. - Zdołałem na szczęście odskoczyć, bo inaczej 

przejechałby po mnie. - Trochę tu ciemno. Będziemy potrzebować więcej światła.

Przezroczysta kopuła wieńcząca głowę robota rozjarzyła się jasnym światłem. 

background image

Z jego piersi, wycelowana wprost we mnie, wyjechała kamera, zza pleców zaś 

rozwinął się talerz satelitarnego przekaźnika, który po ustawieniu się we właściwej 

pozycji zaczął cicho buczeć. W chwilę później poniżej kamery pojawił się ekran, w 

którym ujrzałem swoją zdumioną twarz. Uśmiechnąłem się więc teatralnym 

uśmiechem, pokazując wszystkie zęby - tak było nieco lepiej. Numer trzynaście 

zaczął mówić.

- Witam wszystkich naszych widzów wiadomości dostarczanych dokładnie w 

czasie wydarzeń i z miejsca wydarzeń, gdziekolwiek by to było. Tu Baridi Baraka, 

wasz ulubiony reporter, tym razem wprost z magicznej sceny i to w rozmowie nie z 

kim innym jak z samym Marvellem Wspaniałym.

Soczewki kamery zawirowały i do mojego obrazu na ekranie dołączył także 

obraz smagłego mężczyzny w zielonym garniturze. Facet najwidoczniej mówił 

właśnie do mnie. Tylko że go tu nie było. To znaczy, nie było go w pokoju ze mną, 

był na ekranie telewizora. A to oznaczało, że stanowił generowany przez komputer 

obraz reportera. W ten sposób oszczędzali sporo pieniędzy.

- A teraz powiedz mi, Marvellu Wspaniały, jak to jest być magiem?

- To nieustająca kupa radości, Baridi, stary przyjacielu. Zawsze i nieustannie 

coś się dzieje, ot choćby...

Machnąłem rękaw powietrzu dla odwrócenia uwagi, a w mojej drugiej ręce 

znikąd pojawił się bukiet czarnych kwiatów. Trzymałem je wyciągnięte przed sobą. 

Reporter na ekranie pochylił się, powąchał i uśmiechnął się z przyjemnością.

- Tak, proszę państwa, prawdziwe kwiaty. Pachną wspaniale, naprawdę. 

Widzę Marvellu, że jesteś mistrzem w swoim fachu. Powiedz mi więc, czy podoba ci 

się twój zawód?

- Oczywiście, Baridi brachu, po prostu go uwielbiam. Uwielbiam podróże i 

uwielbiam zabawiać rozentuzjazmowaną publiczność. - Otworzyły się drzwi i 

wkroczyła Angelina. Przywołałem ją szerokim ruchem ręki. - A jeszcze bardziej 

kocham moją piękną asystentkę Angelinę, która nigdy się nie skarży, gdy każdego 

wieczora, nie mówiąc już o sobotnich porankach, przecinam ją na pół.

- Witaj, Angelino - zawołał nasz niewidzialny rozmówca. - Przywitaj się 

proszę z milionami naszych telewidzów, których do cyrku przyciąga magia, jak 

również twoja uroda. Powiedz nam, oczywiście bez zdradzania magicznych sekretów, 

w jaki sposób jesteś przecinana na pół.

Angelina uśmiechnęła się wdzięcznie i zaczęła opowiadać jakieś bzdury, 

background image

używając słów nie dłuższych niż dwusylabowe, bo tylko takie zapewne mogły 

zrozumieć miliony widzów oglądających program. W pewnym momencie, mniej 

więcej po trzydziestu sekundach, bo na tyle potrafili skupić uwagę widzowie, nasz 

generowany przez komputer rozmówca przerwał jej wypowiedź, zadając kolejne 

durne pytanie. I znowu przez następne trzydzieści sekund słuchał odpowiedzi, 

kiwając przy tym głową, jakby rozumiał każde słowo. Wreszcie podziękował 

uprzejmie i zwrócił się do mnie.

- Powiedz naszym widzom, Marvellu Wspaniały, jaki był najbardziej 

ekscytujący moment w twojej ekscytującej karierze?

- O, to proste pytanie. To było podczas przedstawienia na odległej planecie 

zwanej Wirtschaftlich, głównie zresztą rolniczej, gdzie wydarzył się pewien 

niespodziewany wypadek podczas transportu świniozwierza niezbędnego do mojego 

numeru. Wydostał się z uszkodzonej klatki i zaatakował teatralnego portiera, praw-

dopodobnie sprowokowany czerwoną barwą jego uniformu. Portier uciekał do środka 

teatru, a zwierzak za nim. Oczywiście, natychmiast wiedziałem, co trzeba zrobić. 

Biegłem naprzeciw zwierzęcia, krzycząc głośno i machając połami płaszcza, który 

miały czerwone podbicie. Wtedy bestia ruszyła wprost na mnie. Dalszy bieg 

wydarzeń był już przewidywalny. Uniosłem magiczną różdżkę i na oczach całej 

przerażonej publiczności zrobiłem moją słynną sztuczkę ze znikającym 

świniozwierzem. Czy uwierzyłbyś, że zwierzak znikł w mgnieniu oka?

- Nie, nie mogę uwierzyć.

- Ukręciłbym ci ten generowany przez komputer kark, gdybym tylko mógł go 

dosięgnąć! - wrzasnąłem i moje dłonie zacisnęły się w próżni. Jednak na ekranie 

wyglądało to znacznie lepiej - po prostu radośnie i spontanicznie dusiłem reportera.

- Spokojnie, kochanie, spokojnie - powiedziała łagodnie Angelina, odciągając 

mnie od niedoszłej ofiary.

- Nno, jeśli stawiasz sprawę w ten sposób, to oczywiście ci wierzę... Cha, cha, 

cha... A teraz bardzo proszę, Marvellu i Angelino, zostańcie z nami. Wiem bowiem, 

że milionom naszych widzów możecie przekazać mnóstwo pasjonujących opowieści 

o magii. Ale teraz powiadomiono mnie o niezwykle ważnym wydarzeniu. Dla 

państwa Petikan Peke, wprost z miejsca zaskakującej zbrodni.

Ekran zamigotał i zgasł. Po chwili rozbłysł ponownie, pokazując następnego, 

zapewne generowanego przez komputer, reportera stojącego przed bankiem.

- Tu za moimi plecami - zaczął reporter - znajduje się bank Bankrott-

background image

Geistesabwesed. Do tej pory doskonale prosperujący. Mimo że ta nazwa jest 

niemożliwa do wymówienia, teraz kiedy TO się wydarzyło, będziemy słyszeć ją długi 

czas w wiadomościach. - Kamera pokazała z szerszego ujęcia wejście do banku, a 

raczej znajdującą się tam olbrzymią dziurę. Rozległy się generowane przez komputer 

”ochy” i ”achy”. - Trudno uwierzyć, ale ten rabunek wydarzył się dokładnie w środku 

dnia, właśnie tu, w samym centrum naszego cudownego miasta. Proszę sobie wy-

obrazić absolutny spokój pracujących ludzi, a w następnej chwili... - rozległ się 

dźwięk potężnej eksplozji, której towarzyszył brzęk tłuczonego szkła to się 

wydarzyło! Nie włamano się do banku, wyłamano się z niego! Najwyraźniej złodzieje 

dostali się do bankowego skarbca poprzedniej nocy. Nie tylko zdołali się tam włamać, 

ale także wprowadzili do środka opancerzone motocykle! Mogą sobie państwo 

wyobrazić minę dyrektora banku, gdy rano otworzył drzwi skarbca. Wruum! 

Wyjechali stamtąd w pełnym pędzie wprost na niego. Jeśli przyjrzycie się bliżej, 

dostrzeżecie go leżącego na ziemi, właśnie jest mu udzielana pomoc medyczna. 

Przejechali po nim, przez całą główną salę banku oraz oszklone drzwi zewnętrzne. I 

natychmiast zginęli w tłumie. Policja z całego miasta została włączona w pościg. 

Oglądajcie nas, wkrótce dalsze pasjonujące szczegóły! Są już wiadomości. Tak jest! 

Policja wpadła na trop przestępców, podjęła pościg. Ale, niestety, zdołali uciec do 

strefy przemysłowej, skacząc nad murem z przygotowanej rampy.

Potem pokazano mnóstwo szybkich scen naporu tłumu, barykad policyjnych, 

zamieszania, alarmów. Za chwilę z banku wyszedł szarowłosy umundurowany oficer. 

Reporter podbiegł do niego, nie przestając gadać ani na chwilę.

- Są już kolejne wieści. Na miejscu zbrodni zabezpieczono materiał 

dowodowy. Może on zaprowadzić policję na trop złodziei. Proszę nam powiedzieć 

kapitanie, co znaleziono?

- Dowód rzeczowy. W skarbcu. Jestem pewien, że będzie to istotna poszlaka.

- Ale co to jest?

- Poszlaka.

- Tak, to już pan powiedział. - Czyżbym usłyszał w tonie reportera 

elektroniczną desperację? - Proszę jednak zdradzić milionom naszych widzów, jaką 

to poszlakę trzyma pan teraz w rękach?

To były wielkie łapska i kamera krążyła irytująco wokół nich, starając się 

sfilmować choć fragment tajemniczego przedmiotu.

- Metalowy przedmiot - policjant wreszcie otworzył dłoń. - Jak widzicie, 

background image

trzymam w ręku przedmiot, który wygląda jak figurka zrobiona z jakiegoś metalu. 

Jest to jakiś gryzoń, może mysz?

Kamera najechała tak blisko, że figurka wypełniła cały ekran.

- Kapitan ma rację! Tak, ma rację! To jest metalowy gryzoń, jak mi się 

wydaje. Za duży jednak na mysz, to chyba szczur. Tak, drodzy widzowie, teraz 

możecie zobaczyć tę figurkę w całej okazałości.

I mogliśmy naprawdę ujrzeć ją w całej okazałości.

- Poprawcie mnie, jeśli się mylę. Ale wydaje mi się... tak, to musi... to z całą 

pewnością jest figurka stalowego szczura!

background image

Rozdział 10

Szczęście, że w tym momencie kamera nie była zwrócona na mnie. Jestem 

pewien, że wyglądałem jak ostatni idiota, z wybałuszonymi ślepiami i otwartą 

paszczą. Co tu się działo? Spojrzałem błyskawicznie na Angelinę i dostrzegłem, że 

jest tak samo zaskoczona jak ja. Oprzytomniała pierwsza, poprawiła włosy dłonią i 

przybrała znudzony wyraz twarzy. Numer był niezły - musiałem to przyznać. Któryś 

z tych rabusiów miał poczucie humoru i nieźle się zabawił moim kosztem. Stalowy 

Szczur! Ślad dla policji czy ostrzeżenie dla mnie? Tymczasem raport miejsca zbrod-

ni przerwano, więc musiałem odłożyć na bok swoje zdumienie i dokończyć wywiad 

w taki samym jak dotąd beztroskim stylu. Co też oczywiście zrobiłem. Ba, zdołałem 

nawet pokazać kilka sztuczek z kartami, nie gubiąc ich przy tym.

- Tak więc, drodzy widzowie, tym magicznym akcentem kończymy nasze 

spotkanie z magiczną parą. Przypominam o ich dzisiejszym występie w Colosseo, w 

samym centrum naszego pięknego miasta, centrum sztuki teatralnej, wydarzeń 

sportowych i w ogóle najlepszej zabawy.

Światło na głowie robota pociemniało i zgasło. Z piersi wysunęła się 

metalowa płyta z przymocowanym do niej papierem - wręczał mi zapłatę.

- Standardowa forma pokwitowania, proszę o podpis tutaj, inicjały tutaj i tutaj. 

Teraz pani, dziękuję.

Papier znikł z powrotem w klapie na piersi, za to z cichym pstryknięciem 

otworzył się otwór w biodrze. Robot sięgnął tam i wyciągnął dość cienki zwitek 

banknotów. Podzielił go na pół i wręczył jedną część mnie, a drugą Angelinie.

- Sto osiemdziesiąt kredytów dla każdego, standardowa opłata. Do widzenia.

Sam otworzył sobie drzwi i wyszedł. Angelina zamknęła za nim ostrożnie, a 

potem odwróciła się do mnie.

- Jakieś wyjaśnienia?

- Żadnych. Poza tym, że ktoś coś do mnie ma... A ja nie jestem paranoikiem.

- Więc co z tym robimy?

- Ze stalowym szczurem? Nic nie możemy chyba zrobić.

- Możemy opuścić tę odrażającą planetę.

- Nie - powiedziałem z nagłą złością. - On, oni, ona, to coś, ktokolwiek czy 

cokolwiek to jest, nie zdoła się tak po prostu z tego wywinąć. Jeśli teraz wyjedziemy, 

background image

nigdy się nie dowiemy, w jaką grę grają na tej planecie. A poza tym podoba mi się 

zarabianie czterech milionów dziennie.

- Chciwość może przyczynić się do twego upadku - Angelina uniosła brwi.

Rozmyślałem nad jej słowami, podchodząc do barku i sięgając po butelkę 

Zubanishamali Sour Mash i szklanki, dwie szklanki. Postawiłem jedną z nich na stole, 

ale Angelina potrząsnęła głową.

- Dziękuję, ale nie. Nie wiem, jak możesz wlewać w siebie to świństwo. Dla 

mnie - białe wino.

Otworzyłem i polałem. Stuknęliśmy się szklankami i wypiliśmy jednym 

duszkiem ich zawartość.

- Tu nie chodzi o pieniądze - powiedziałem wreszcie. - Chodzi o moją 

reputację - albo o jej brak. Ktoś kpi sobie z mojego dorobku. Mam zamiar go 

odnaleźć i uciszyć. Zostałem wrobiony, więcej - cała moja rodzina jest wrabiana, a to 

mi się nie podoba. Tylko kto to robi?

- Kaizi - powiedziała zdecydowanie.

- Jest taka możliwość. Albo ten jego tajemniczy przeciwnik, za którego 

odnalezienie mi płaci. Nie byłby to taki nieznany przypadek, że ktoś zaczyna polować 

na myśliwego - spojrzałem na zegarek. Zanim znów wydarzy się coś ekscytującego, 

mam zamiar kontynuować śledztwo z naszym jedynym podejrzanym Puissanto. Do 

następnego przedstawienia zostało mnóstwo czasu.

Żeby nie kusić licha, podszedłem najpierw do drzwi wyjściowych, koło 

których nasz podstarzały portier czytał horrorowaty holokomiks. Właśnie przewrócił 

stronę i rozległo się mrożąc krew w żyłach wycie i demoniczny śmiech.

- Szukam Puissanto - wytrąciłem go z nastroju. - Widziałeś go ostatnio?

- Taa. Wyszedł coś zjeść. Robi to cztery, pięć razy dziennie.

- Masz jakieś pojęcie, kiedy może wrócić?

- Za godzinę. Zazwyczaj posiłek zajmuje mu koło godziny. Raz widziałem go 

w akcji. Niesamowite.

- Wielkie dzięki. W takim razie spróbuję później.

Ale, ze zrozumiałych powodów, spróbowałem właśnie teraz. Pokój Puissanto 

był zamknięty. Zapukałem energicznie, żadnej odpowiedzi. Ponieważ przypomniałem 

sobie, jak przegryzał zębami metalową sztabę, nie odważyłem się wejść, dopóki nie 

włączyłem elektronicznego wykrywacza dźwięku. Cisza. Żadnego ruchu, żadnego 

oddechu. Sprawdziłem więc systemy alarmowe. Ponieważ żadnego nie wykryłem, 

background image

wyjąłem wytrych, by wejść najszybciej jak można. Zamknąłem za sobą drzwi i 

wpatrzyłem się w ciemność.

Wymacałem na ścianie włącznik światła i zmrużyłem oczy oślepiony jego 

nagłym blaskiem. W pokoju znajdował się klasyczny parawan do przebierania, stół, 

kanapa z połamanymi sprężynami i trochę innych drobiazgów: kilka sztang, metalowe 

sztaby, kowadło, dwie baryłki piwa, zwisająca z sufitu wielka wędzona szynka 

świniozwierza ze śladami potężnych zębów... tak jak wyobrażalibyście sobie pokój 

atlety. Nic niezwykłego. Jakieś papiery w koszu. Rachunki z pralni. Lwia skóra z 

dziurami od moli. Marynarka męska gigantycznych rozmiarów. Też nic rzucającego 

na kolana. Podszedłem do stołu. W szufladach żadnych papierów, na stole książka. 

Podniosłem ją do światła, żeby zobaczyć tytuł. Galaktyczni łowcy potworów. - 

Bezmózga, krwawa fikcja - to też doskonale pasowało do poziomu właściciela.

Jeszcze tylko komputer na stole. Włączyłem go. Ekran zamigotał, a potem 

pociemniał. Pojawił się pulsujący czerwony napis: ”Podaj hasło”. Wyłączyłem 

komputer i spojrzałem na typ - Eprom-80. Muszę pogrzebać nieco w jego 

specyfikacjach. Potem w wolnej chwili złamię hasło. Albo poczekam na przyjazd 

Jamesa - dla mojego syna taka robótka to bułka z masłem.

Nagle usłyszałem męskie głosy dochodzące zza drzwi. Czyżby wrócił 

Puissanto? Poczułem nagły przypływ paniki. Wyobraziłem sobie te żelazne łapska 

zaciskające się na mojej szyi. Gdzie tu można się ukryć? Może za tą olbrzymią 

baryłką w kącie? Jeśli tylko będzie dość miejsca.

Klamka w drzwiach opuściła się. Wyłączyłem światło dosłownie nanosekundę 

przed tym, nim uchyliły się drzwi. Nikt ich jednak nie otworzył do końca.

- ... i obciążę cię kosztami zapasowego koła w miejsce tego, które wyrwałeś z 

ciężarówki - to był głos Harleya Dayidsona.

- Próbowała przejechać. Puissanto nie zapłaci za głupiego kierowcę. Nie.

- To był wypadek. Widziałeś przecież policyjny raport. Kierowca nawet cię 

nie tknął.

- Koło tak. Wyrwałem.

- Owszem razem z osią.

- Kiepski wóz. Tani bubel.

- Mimo to pokryjesz koszty.

Kiedy trwała ta intelektualna wymiana zdań, ja na paluszkach przemierzyłem 

pokój. Przez szparę w uchylonych drzwiach wpadało na szczęście wystarczająco 

background image

światła, abym nie narobił niepotrzebnego hałasu. Musiałem nieco przemieścić 

baryłkę, by się za nią wpakować. Jak dla mnie wiązało się to z przeraźliwym hałasem, 

ale ku mojemu zdumieniu nikt na korytarzu zdawał się tego nie słyszeć. Ledwie 

zdążyłem się usadowić, gdy drzwi otworzyły się na całą szerokość i w pokoju zrobiło 

się jasno. Puissanto trzasnął wściekle drzwiami i przeszedł przez pokój, mrucząc 

jakieś przekleństwa. Podłoga trzeszczała pod jego stopami; gdy usiadł, jękliwie 

zaprotestowało krzesło. Chyba korzystał z telefonu, bo słyszałem wyraźne pikanie, 

jak podczas wybijania numeru. Puissanto czekał, mamrocząc wciąż pod nosem.

- Mów Pako, teraz - ktoś nieznany w końcu odebrał. Puissanto słuchał przez 

chwilą, oddychając ciężko.

- Pako? - powiedział wreszcie. - Czy jest jakaś wytłumaczalna i sensowna 

przyczyna, dla której nie zdołałeś się zjawić na wyznaczonym spotkaniu? Ach, tak. 

Takie akcje nakręcają tylko spiralę przemocy. Odmawiam. I bądź tam za piętnaście 

minut albo nasza szczególna znajomość zakończy się.

Ponownie usłyszałem ciężkie kroki przemierzające pokój. Zgasło światło i 

zapadła głęboka ciemność. Jeszcze tylko trzaśniecie drzwiami i chrobot 

przekręcanego w zamku klucza.

Odważyłem się na głęboki i drżący wydech i wyczołgałem się zza beczki.

No i miałem do przemyślenia następną tajemniczą sprawę. Nasz tępy atleta w 

razie potrzeby potrafił przemawiać jak normalny facet. Czy to miało jakieś 

znaczenie? Oczywiście, że tak. Przecież komputer wskazywał, że Puissanto był 

zawsze obecny w miejscu, gdzie obrabowywano bank. Ponieważ zdawało się dotąd, 

że mózg ma równie twardy jak mięśnie, zacząłem wątpić, by można mu było 

przypisać takie skomplikowane technologiczne przestępstwa. Ale okazywało się oto, 

że wcale nie był tak tępy, za jakiego chciał uchodzić. Westchnąłem ciężko. Jakby 

jeszcze mało było tajemnic.

Odczekałem dłuższą chwilę, zanim wyszedłem na korytarz. Cały czas 

myślałem gorączkowo o znaczeniu ostatniego odkrycia. Wpadłem do naszej 

garderoby. Angelina siedziała przy stole.

- Mam dla ciebie naprawdę interesującą wiadomość - zamknąłem z 

rozmachem drzwi. - Właśnie się dowiedziałem...

Zamilkłem wpół słowa... Nie byliśmy sami. Naprzeciwko Angeliny siedział 

jakiś oficjalny gość w czarnym mundurze. Facet odwrócił się i spojrzał na mnie 

lodowatym wzrokiem. Jego mundur był, jak już powiedziałem, czarny, ozdobiony 

background image

srebrnymi guzikami i interesującymi pagonami z wyszczerzonymi w uśmiechu 

czaszkami i mieczami.

- Co takiego odkryłeś, kochanie? Bardzo chciałabym wiedzieć? - podchwyciła 

Angelina, dając mi moment na dojście do siebie.

- Na dzisiejszą noc znów wyprzedano komplet miejsc, więc premie pozostają 

bez zmian. A kim jest, jeśli można wiedzieć, twój gość?

Mieczoczasznik przemówił sam, zimnym i okrutnym głosem.

- Jestem kapitan Wezekana z Policyjnego Wydziału Obcokrajowców. Proszę o 

papiery identyfikacyjne.

Wyjąłem je. Na tej planecie było więcej rodzajów policji niż kiedykolwiek 

zdarzyło mi się spotkać. Kapitan uważnie przeglądał moje dokumenty. Jedną ze stron 

podniósł wyżej do światła, spojrzał pod innym kątem...

- Jeśli powie mi pan, o co chodzi, może będę mógł.... - Nie.

No tak, a jakiej błyskotliwej konwersacji można oczekiwać od kogoś, kto nosi 

taki mundur? Cisza przedłużała się, a on uważnie studiował każdy szczegół moich 

dokumentów. Jeśli chciał mnie przestraszyć, udało mu się.

- Kupiłeś karmę dla świniozwierzy? - spytała Angelina.

- Przykro mi, nie było w sklepie.

- Spróbuję później sama. Nie możemy pozwolić naszej śwince umrzeć z 

głodu.

- Nie. Może dam jej kanapkę.

- Doskonały pomysł, tylko nie z wieprzowiną.

Nasza rozmowa nie kleiła się w obecności tego ponurego typa.

- Zatrzymam te dokumenty - umundurowany włożył moje papiery do kieszeni.

- Nie możesz!

- Oczywiście, że mogę.

- Po co ci one?

- Jesteś podejrzany o bycie obcym kryminalistą.

- Co to, to nie. Na jakiej podstawie?

- Jesteś spoza planety. Przybyłeś niedawno. Jesteś mężczyzną i jesteś w 

odpowiednim wieku. To wystarczy, byś był podejrzany.

- To bardzo szerokie powody do podejrzeń.

- To tylko początek. Mamy sześciuset dwunastu podejrzanych takich jak ty. 

Powoli redukujemy tę grupę. Gdzie byłeś, kiedy nastąpił dzisiejszy napad na bank?

background image

- Siedziałem w miejscu, w którym ty teraz siedzisz. I przeprowadzano ze mną 

wywiad. Tak naprawdę, to stąd właśnie wiem o kradzieży. Wiadomość o tym została 

wtrącona w wywiad.

- Twoje alibi zostanie sprawdzone. Nie wolno ci opuszczać miasta.

- Oczywiście, że nie będę go opuszczał. Występuję tu w cyrku, każdego 

wieczora. Przyglądają mi się i oklaskują mnie tysiące ludzi.

- To alibi także sprawdzę - powiedział zimno.

- To nie jest alibi, tylko prawda - sięgnąłem do kieszeni. - Proszę. Oto bilet na 

mój dzisiejszy występ. Możesz osobiście mnie zobaczyć.

- Osobiście zobaczę cię w więzieniu - wziął bilet, przedarł go na pół i rzucił 

na podłogę. - Oskarżę cię o próbę wręczenia łapówki oficerowi policji - wytarł ręce, 

jakby dotknął czegoś paskudnego. Wstał i skierował się w stronę drzwi.

Jeśli zacząłem już czuć jakąś ulgę, to prysła ona natychmiast, gdy 

umundurowany nagle odwrócił się:

- Co wiesz o Stalowym Szczurze?

Zamiast wrzasnąć głośno i uciekać, spojrzałem na niego takim samym 

zimnym spojrzeniem, jakim on wpatrywał się we mnie.

- O czym ty do licha mówisz?

- To jest obcy kryminalista z pokaźną kartoteką kryminalną na wielu różnych 

planetach.

- Nie interesują mnie kryminaliści. Ja jestem uczciwym iluzjonistą, który 

zarabia na życie pracą w cyrku.

Zabębniłem palcami o kolano. Spokój, spokój, żadnych oznak 

zdenerwowania. Schowałem dłonie do kieszeni, wyciągnąłem je znowu. Coś upadło 

na podłogę z metalicznym brzękiem. Wszyscy spojrzeliśmy w dół...

To był wytrych, którego ostatnio używałem do sforsowania drzwi Puissanto.

- To jest wytrych! - powiedział triumfalnie kapitan, a jego wzrok uderzył we 

mnie.

- Oczywiście, że jest - Angelina wsunęła się pomiędzy nas i podniosła 

wytrych z podłogi. Czar prysł.

- Nigdy się bez niego nie ruszam - powiedziałem spokojnie. - Proszę.

Podszedłem do stołu i wziąłem książkę opisującą moją fałszywą karierę. 

Otworzyłem ją i wskazałem odpowiedni fragment.

- Podwodna magiczna ucieczka. Widać tu kajdany na moich dłoniach, 

background image

łańcuchy i obręcze na nogach. I tę metalową klatkę. Mam być zaraz zanurzony pod 

wodę. Jeśli nie miałbym wytrycha, zaraz bym utonął i koniec pieśni.

Wziąłem wytrych i schowałem go na powrót do kieszeni. Kiedy się 

odwróciłem, niemal czułem, jak jego świdrujące spojrzenie wypala dziury w mojej 

czaszce. Podszedłem jednak spokojnie od krzesła i usiadłem. Wciąż się we mnie 

wpatrywał, aż wreszcie podjął decyzję.

- Posiadanie wytrycha jest nielegalne na Fetor. Konfiskuję ten - wyciągnął 

rękę.

- Tego nie możesz zrobić! - cofnąłem się. - Utonę, jeśli nie będę miał 

wytrycha w podwodnej klatce!

- To mnie nie obchodzi.

Cóż za wspaniały gość. Kiedy jeszcze się wahałem, dobył z kabury olbrzymią 

spluwę i wycelował ją prosto we mnie.

- Drugi raz nie będę powtarzał. Narzekając pod nosem, oddałem mu wytrych.

- Jeszcze wrócę - powiedział umundurowany oprych na pożegnanie i wyszedł.

Angelina podeszła do drzwi, odczekała chwilę, potem otworzyła je. Korytarz 

był pusty. Wziąłem wykrywacz i przeleciałem po pokoju. Kapitan nie próżnował. 

Dwie pluskwy pod krzesłem, na którym siedział. Jeszcze więcej pod obrusem i w 

koszu na śmieci. Niszczyłem je zajadle pod podeszwą buta, aż wykrywacz znów 

zapalił się zielonym światłem.

- Nie podoba mi się to. Czuję się jak w pułapce. Jakby osaczały mnie ze 

wszystkich stron wrogie siły.

- Trochę dramatyzujesz. Ale sprawa jest poważna. Naleję ci drinka.

- Mój aniele. Dużego poproszę. Pomogło. Tak mi się przynajmniej zdawało.

- Lepiej będzie odwołać nasze występy i opuścić planetę - stwierdziła 

Angelina. - Czy to nie ty zawsze mówiłeś, że kto wycofuje się w porę, ma szansę 

dożyć następnej walki?

- Mówiłem i naprawdę tak uważam. Ale byłem wtedy znacznie młodszy i 

szybszy. I zawsze też szukałem nowego wyzwania. Ale teraz ten stary szczur czuje 

się jednak trochę zardzewiały i otępiały. Jest jeszcze kilka innych powodów, 

niektórych nawet nie potrafię wytłumaczyć, dla których nie chcę się z teraz 

wycofywać.

- Cztery miliony kredytów dziennie. Myślisz czy tak? Niechętnie 

przytaknąłem.

background image

- Czy nie możemy o tym zapomnieć? Nie ma sensu bycie najbogatszym 

więźniem w galaktyce i to na tej obrzydliwej planecie.

- To, co mówisz, jest słuszne. Ale wstrzymajmy się jeszcze przez chwilę z 

odwrotem. Jak właśnie zaczynałem mówić, zanim dostrzegłem twego nieproszonego 

gościa, odkryłem coś bardzo ciekawego na temat naszego, zdawałoby się, tępawego 

Puissanto. On używa słownictwa godnego profesora uniwersytetu, jeśli tylko sądzi, że 

nikt go nie słyszy. Dlatego gdy dzisiaj będzie występował na scenie, a tym samym nie 

zdoła mi przeszkodzić, zajrzę do jego komputera.

Chwyciłem za telefon.

- Zadzwonię do najbliższej informacji po numer do Eprom, a od nich poproszę 

o specyfikację i dokumentację Eprom-80. O ile tylko nie stanowi to tajemnicy 

państwowej.

Nie stanowiło, ale ten fakt niewiele ułatwił mi sprawę. Fetor było jednak 

paranoiczną planetą. Dostałem numer do Eprom i zadzwoniłem do nich. Potem zaś 

wysłuchiwałem bez końca nagranych głosów i wystukiwałem kolejne podawane 

numery wewnętrzne. Kiedy wreszcie odebrał człowiek, wyprowadził mnie z 

równowagi jeszcze bardziej niż te wszystkie roboty.

- Eprom-80? Numer seryjny?

- Skąd mam wiedzieć? Maszyny tutaj nie ma, a dokumentacja zaginęła wraz z 

numerem.

- Nie wiem...

- Ale ja wiem. Nie możecie po prostu podać ceny i przesłać mi dokumentów? 

Przecież nie są tajne?

- Nie... ale objęte prawami autorskimi.

- Oczywiście, że objęte! I co z tego? Przecież sprzedajecie je wraz z każdą 

maszyną. Podajcie cenę, a ja prześlę pieniądze.

Ciągłe powtarzanie słowa ”pieniądze” wreszcie jakoś poskutkowało. Przyjął 

zamówienie. Zanim to zrobił, naprawdę już rozbolało mnie ucho. Otworzyłem więc 

butelkę Doktora na Uszy i nalałem sobie dużą szklanicę.

Nigdy więcej takiego dnia!

background image

Rozdział 11

Naprawdę musiałem się bardzo starać podczas wieczornego występu, aby 

zapanować nad emocjami i wyrzucić z głowy wszystkie niespokojne myśli. Udało mi 

się, ale nie było to wcale łatwe. Kiedy jednak publiczność szalała ze szczęścia, 

pomyślałem, że chyba nie poszło mi aż tak źle. Po występie Angelina pomogła mi 

zmyć makijaż, przebraliśmy się i pojechaliśmy taksówką do hotelu. W pokoju świecił 

się przycisk wiadomości na telefonie. Wcisnąłem klawisz.

- Się macie ludzie, tu James - usłyszeliśmy głos naszego syna. - Mam 

nadzieję, że z wami wszystko w porządku. Kupiłem bilety i jestem w drodze. Nie 

mogłem załatwić bezpośredniego lotu na Fetor, więc nie wiem dokładnie, kiedy do 

was dolecę. Mój statek na Helior odlatuje za kilka minut. Przywiozę ze sobą kompu-

ter, nowy i znacznie ulepszony. Zawiadomię was później o godzinie przylotu.

- Posiłki w drodze - powiedziałem, sięgając po jakiegoś wysokoprocentowego 

bełta. Powstrzymałem się jednak. Sprawy i tak się już wystarczająco splątały, chyba 

nie było sensu dodawać jeszcze do tego alkoholowej beztroski... Napełniłem więc 

jedną małą szklaneczkę sherry i zapaliłem cygaro. Gloriana u moich stóp potrząsnęła 

zalotnie kolcami, więc podrapałem ją pomiędzy uszami. Miałem narastające 

przeczucie wypełniającego się przeznaczenia i nie podobało mi się wcale to, co 

czułem. Angelina musiała dostrzec wyraz mojej twarzy, bo usiadła na kanapce obok i 

ujęła mnie za rękę.

- Wyglądasz bardzo ponuro, kochanie. Powiedz, co ci leży na sercu.

Uścisnąłem jej dłoń bez słowa i skończyłem sherry.

- Wyglądam ponuro, bo tak też się czuję. Cały czas mam przeczucie, że 

wydarzenia całkowicie wymknęły się nam spod kontroli. A ja, jak sama dobrze wiesz, 

lubię panować nad sytuacją i kontrolować przez cały czas to, co się ze mną dzieje. A 

teraz tak nie jest. Spójrz na to pasmo niepowodzeń, odkąd przybyliśmy na tę 

przygnębiającą planetę. Najpierw bank Kaiziego został obrabowany, a Bolivara 

oskarżono o dokonanie tego. Wprawdzie wyciągnęliśmy go z więzienia, ale teraz 

musi się ukrywać pomiędzy potworami, aż do przybycia Jamesa. Potem ofiarą padł 

następny bank, którego sekretnym właścicielem, jak wiemy, jest Kaizi, a na miejscu 

zbrodni znaleźli figurkę stalowego szczura. Potem przychodzi do mnie policja i 

roztrząsa każdą literkę mojej niemal prawdziwej karty identyfikacyjnej. Tak więc 

background image

rozumiesz, że zaczynam czuć czyjś gorący oddech na plecach. I zadaję sobie pytanie, 

czy to wszystko jest warte czterech milionów kredytów dziennie?

- A co ci mówi przeczucie?

- Mówi mi, żeby stąd wiać. - I zrobisz to?

- Zgadza się. Jest wiele innych sposobów zarabiania pieniędzy, legalnych i 

nielegalnych. I chyba zaczniemy ich poszukiwać. Nie mam zamiaru zawisnąć dla 

Kaiziego.

- Pakować rzeczy? Potrząsnąłem przecząco głową.

- Nie przed jutrzejszym rannym występem. Wśród tego całego pośpiechu i 

zamieszania zdobyliśmy jednak jakąś wiadomość. Puissanto, czyli ten, z którego 

powodu tu przyjechaliśmy, nie jest tym, za kogo chce uchodzić. Muszę więc 

dowiedzieć się kim lub czym jest. Kiedy jutro będzie na scenie, włamię się do jego 

komputera. Gdy tylko zaspokoję ciekawość, opuścimy planetę i zabierzemy ze sobą 

Bolivara.

- Są jeszcze dwie rzeczy, które mnie martwią. Policja ma twoje dokumenty, a 

Bolivar jest uciekinierem i przestępcą i nie ma w dodatku żadnych legalnych 

papierów.

- Zapomniałaś, że rozmawiasz z mistrzem fałszerstwa? To żaden problem. Już 

jutro rano będę miał dokumenty dla nas obu. A drugie zmartwienie?

- Czy zostawiamy tutaj Jamesa, by kontynuował sprawę po naszym odjeździe.

- Nigdy w życiu! - nalałem sobie jeszcze sherry i wypiłem duszkiem. - Wedle 

naszego nowego, znacznie przyspieszonego, rozkładu zajęć możemy opuścić tę 

planetę, zanim on się tu zjawi. Jeśli więc porzucimy poprzedni plan, aby teoretycznie 

obejmował w banku stanowisko brata, wówczas jego przyjazd na Fetor jest w ogóle 

niepotrzebny. Zatrzymamy go, zanim tu wyląduje. Obawiam się, że ta robota za 

cztery miliony dziennie zamienia się w koszmar. James wspomniał, jak miał się 

nazywać jego pierwszy przystanek?

- Helior.

- Zostawię mu wiadomość - chwyciłem za telefon - aby tam został, aż do 

naszego przyjazdu. Wystarczająco wiele osób tkwi w tym szambie, żeby mieszać w to 

także i jego.

- Zgadzam się w zupełności.

Z kosza Gloriany dobiegło rytmiczne pochrapywanie.

- Wiesz co, pójdźmy w ślady naszej kochanej świnki i zdrzemnijmy się. To się 

background image

nam przyda.

Rano zaraz po śniadaniu Angelina wyszła na miasto z kieszenią pełną forsy, 

aby znaleźć jakąś nieuczciwą agencję podróżniczą. Ja zaś użyłem jednej z tajemnych 

nietypowych funkcji mojego przenośnego radyjka i wykonałem nowe dokumenty. 

Przygotowałem takie same, jak te, których użyliśmy przy wjeździe, tak było najpro-

ściej, by uniknąć niepotrzebnych kłopotów. Właśnie skończyłem, kiedy wróciła 

Angelina. Już od drzwi machała grubą kopertą.

- Załatwione. Najtrudniejszą częścią zadania było pozbycie się kilku typów, 

którym za bardzo się podobałam. Sześciu śpi sobie teraz grzecznie, ale jeden, 

obawiam się, znalazł się w szpitalu.

- Jestem pewien, że na to zasługiwał.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo masz rację. Nieważne. Dałam nieco forsy 

kierowcy i zawiózł mnie do baru, gdzie jego zdaniem rezyduje lokalna mafia. I tak też 

było. Ten w szpitalu to zresztą ochroniarz lokalnego kapo. Który zresztą na tyle 

wysoko docenił moją akcję, że z miejsca zaproponował mi objęcie tej gwałtownie 

zwolnionej posady. Miło, gdy ktoś cię docenia. Ale ja zapewniłam go, że moim 

największym marzeniem jest zwiać z tej planety. Kiedy uwierzył wreszcie, że nie 

jestem policyjnym szpiegiem, skontaktował mnie z jakąś organizacją, która siedzi 

ponoć w biznesie transportowym.

- A co transportuje?

- Wolałam nie pytać. Ale w końcu ubiliśmy interes. Tu są trzy bilety na nocny 

pociąg poduszkowy do portu Mtumwa. To miasto przemysłowe słynące ze swego 

zanieczyszczenia i wysokiej śmiertelności.

- Cudownie! A dlaczego odwiedzamy tę letniskową miejscowość?

- Ponieważ w niej właśnie znajduje się towarowy port kosmiczny. A my 

jesteśmy na liście załogi frachtowca ze stalą, który wylatuje następnego dnia.

- To brzmi nieźle. Jakie mamy stanowiska?

- Ja jestem pomocnikiem kucharza. Ty i Bolivar - mechanikami.

- I będziemy musieli naprawdę pracować?

- Tylko do momentu, kiedy wypłacę kapitanowi drugą ratę. Każde z nas 

spakowało tylko po jednej torbie. Reszta rzeczy musiała zostać. Gloriana przyglądała 

się temu z natężoną uwagą. Potem chrząknęła pytająco. Angelina zmarszczyła brwi.

- Bierzemy ją ze sobą? - spytała.

- Kiedy odkryją naszą ucieczkę, para podróżująca ze świniozwierzem będzie... 

background image

jakby to powiedzieć... bardzo rzucać się w oczy.

- Masz oczywiście rację. Ale jeśli ją tu zostawimy, jej los jest boleśnie 

przewidywalny.

To była prawda. Spojrzałem na naszego drogiego zwierzaka i ujrzałem u 

moich stóp dwie półtusze wieprzowe.

- Odłóżmy tę decyzję na później - zaproponowała Angelina. - Nie... nie 

możemy. Wezwijmy obsługę, niech dostarczą wózek do transportu psów. Pojedzie w 

nim. Nie możemy jej tu zostawić.

Do Colosseo przybyliśmy wcześnie. Byłem przebrany w strój sceniczny i 

stałem za bocznym skrzydłem kurtyny, kiedy Puissanto rozpoczął swój występ. Jego 

pokaz miał trwać około trzydziestu minut. Ustawiłem stoper i ruszyłem pędem do 

garderoby siłacza. Kiedy już zamknąłem się od wewnątrz, wyciągnąłem z kieszeni 

dokumentację i zasiadłem przed komputerem. To był dość tani model z łatwym do 

sforsowania kodem bezpieczeństwa. Nie minęło dziesięć minut, a już byłem w 

środku. Położyłem stoper na widoku i zanurzyłem się w plikach. Arkusze 

kalkulacyjne i dane finansowe. I to spore sumy, ale nie miałem absolutnie pojęcia, co 

może mieć z tym wspólnego nasz siłacz. Jeszcze dziesięć minut. Cały spływałem po-

tem, sięgnąłem jeszcze do jednego katalogu. Czas, czas już wiać... Nagle poczułem na 

szyi podmuch chłodnego powietrza.

Chłodne powietrze!

Obróciłem się błyskawicznie. W drzwiach stał Puissanto. Jego małe oczy 

błyszczały wściekle. Zamknął za sobą drzwi. A więc koszmar stał się prawdą. 

Zamknięty z potworem w jednym pomieszczeniu!

- Zabić! - streścił krótko swoje plany i sięgnął po mnie.

Z tak wielką masą był na szczęście niezbyt szybki. Ale też i pokój nie był 

gigantyczny. W dodatku z pojedynczym oknem, w dodatku zabezpieczonym 

żelaznymi sztabami. Skoczyłem w bok, wybiłem się na kanapie i przeskoczyłem z 

obrotem w powietrzu nad głową Puissanto. Nie zdołał mnie sięgnąć. Dopadłem do 

drzwi z wytrychem, przekręciłem go...

Olbrzymia jak prehistoryczny bochen chleba dłoń w tym właśnie momencie 

spadła mi na kark i uniosła w powietrze, potrząsając jak starym łachem. Zakrztusiłem 

się i nie mogłem wydusić ani słowa, bo moja tchawica była właśnie miażdżona. 

Puissanto puścił mnie jednak. Postawił ciężką stopę na mojej piersi, aż jęknąłem. 

Przegryzł na pół żelazną sztabę - przypomniałem sobie - i przebił głową mur.

background image

- Mmogę wwyjaśnić... - wykrztusiłem z trudem. - Mów.

- Nie jestem tym, na kogo wyglądam...

- Policyjny szpieg! - stopa nacisnęła mocniej i oczekiwałem podświadomie na 

trzask pękających żeber.

- Nigdy! Jestem... prywatnym detektywem.

- Kto ci płaci?

Teraz nie był najlepszy czas na wymyślanie kłamstw.

- Bankier. Bardzo bogaty bankier o imieniu Imperetrix von Kaiser-Czarski.

- Kłamiesz!

Nacisk zwiększył się jeszcze bardziej i pociemniało mi w oczach. Gdzieś z 

daleka słyszałem żałosny skrzek - ”nie, nie”. Czy to ja tak jęczałem?

Nagle nacisk zelżał. Olbrzymia dłoń uniosła mnie i cisnęła na fotel. Powoli 

powrócił mi wzrok i dostrzegłem, że potwór siedzi obok mnie. Był spokojny. I mówił 

do mnie.

- Nadszedł czas, byś był nieco bardziej prawdomówny w swoich zeznaniach, 

Marvellu, wcale zresztą nie taki wspaniały. Mam w tym pokoju ukryty niemożliwy do 

wykrycia system alarmowy, który ostrzegł mnie, że ktoś tu przebywał podczas mojej 

nieobecności. Dlatego też skróciłem nieco swój dzisiejszy występ, podejrzewając, że 

tajemniczy intruz może znowu powrócić.

- Nagle zacząłeś mówić bardziej do rzeczy.

Owszem, ale jeśli nie udzielisz mi właściwych odpowiedzi, nigdy już nie 

usłyszysz innych przemówień. - Atmosfera nieco się jednak rozluźniła. Uśmiechnął 

się. - Więc skoro już się zrozumieliśmy, możesz swobodnie opowiedzieć mi wszystko 

o twojej tutaj obecności.

Powiedziałem mu. Wszystko. Oprócz oczywiście szczegółów mojej kariery do 

czasu spotkania z Kaizim. Byłem po prostu międzygwiezdnym prywatnym 

detektywem. Słuchał w milczeniu, postukując tylko palcami o brzeg kanapy. Kiedy 

skończyłem, przez chwilę milczał, jakby rozważał moje słowa. Potem skinął głową.

- Niezwykła opowieść, Jim. Myślę, że tysiące ludzi na moim miejscu nie 

uwierzyłoby w nią zupełnie. Ale ja wierzą. Bo podczas moich poszukiwań na tej 

planecie, także natrafiłem na pewne sprawki związane z twoim pracodawcą. Tutaj 

załatwia się sporo brudnych interesów. O ile zdołałem się zorientować, a znam na 

razie jedynie wierzchołek góry lodowej, twój znajomy Kaizi stoi za wieloma z tych 

ciemnych sprawek. Do takich właśnie odkryć doszedłem. Bo widzisz, tak naprawdę 

background image

to jestem Galaktycznym Inspektorem Podatkowym.

- Z policji podatkowej? - zdębiałem. Tego nie spodziewałem się nawet w 

najfantastyczniejszych snach.

- Tak jest. To bardzo potrzebny zawód na tych planetach pełnych oszustów i 

krętaczy. Bez prawa i podatków mielibyśmy tutaj galaktyczną anarchię. A Fetor jest 

miejscem zamieszkania kilku najbardziej znanych oszustów podatkowych.

Wciąż nie mogłem w to uwierzyć.

- Poborca... Nikt by się nie domyślił.

- I o to właśnie chodzi. Mam perfekcyjną charakteryzację. Prosty muskularny 

atleta Wiele też z tym zabawy, muszę przyznać. Naprawdę męczyło mnie wykładanie 

na uniwersytecie, nudziła mnie też praca w Urzędzie, mimo że byłem dyrektorem 

departamentu Oszustw na Wielką Skalę. Więc kiedy zacząłem dostawać raporty o 

tym, co się dzieje na Fetor, sam zgłosiłem się na ochotnika do śledztwa w terenie. 

Zwłaszcza że mogłem wykorzystać swoje naturalne cechy.

- Naturalne cechy? - chyba czegoś nie rozumiałem.

- No tak. Pewnie słyszałeś o mojej ojczystej planecie, Trantorze?

- Przykro mi... są tysiące zamieszkanych planet.

- Tak... ale tylko jedna ma masę Trantora. Nieco więcej niż trzykrotna, jeśli 

wyrazić to w standardowej grawitacji planetarnej. Co nam daje ciążenie 3G.

- Nic dziwnego, że robisz to, co robisz!

- Na waszych małych światach czuję się lekki jak piórko. Czasem zdaje mi 

się, że unoszę się w powietrzu. Ale to nieważne. Człowiek, którego nazywasz Kaizi, 

jest bankierem o międzygalaktycznej renomie... ale ciążą też na nim spore 

podejrzenia...

Przerwał, ponieważ rozległo się energiczne pukanie do drzwi.

- Zamknięte. Precz - warknął, wracając do osobowości Puissanto.

- Chcę się skontaktować z Marvellem Wspaniałym - powiedział niewyraźny 

głos. - Czy nie wiesz...

- Nie! Odejdź! - zaryczał.

Natarczywe pukanie rozległo się znowu. Puissanto chwycił mnie za gardło, 

żebym nie mógł mówić, i przytrzymał wyciągniętą przed siebie ręką za drzwiami, 

które uchylił.

- Upps - powiedział. - Ty kto?

- Megalitowy Człowiek - powiedział ochrypły głos. - Chcę mówić z 

background image

Marvellem Wspaniałym.

Zacząłem się wić i wiercić, i zdołałem wydusić kilka słów. - Wpuść... jest OK.

Upadłem, kiedy otworzył dłoń. Megalitowy Człowiek wkroczył do pokoju i 

dostrzegł, jak czołgam się po podłodze.

- W porządku, tato? - zapytał.

Puissanto zamknął drzwi i przyjrzał się najpierw mnie, a potem 

Megalitowemu Człowiekowi.

- Jeśli to jest twój syn, to masz naprawdę sporo recesywnych genów - 

powiedział wreszcie.

- To tylko kostium - odparł Bolivar, ściągając głowę Megalitowego 

Człowieka. - Pojawił się spory problem. Mama zaniepokoiła się, że Puissanto skrócił 

występ. Powiedziała, żebym przyszedł tutaj do garderoby, ale nie zdążyła mi 

wyjaśnić po co, bo dopiero wtedy zaczęły się prawdziwe kłopoty. Przerwano 

program, a w teatrze aż roi się od policjantów. Trzech jest już w twojej garderobie. 

Wszystkie wyjścia z teatru zamknięto, oprócz jednego. A tym jednym powoli 

wypuszczają publiczność, sprawdzając każdego po kolei.

- Masz jakiś pomysł, o co im chodzi? spytał Puissanto.

- To nie jest, niestety, sekret - Bolivar patrzył na mnie z nieszczęśliwą miną. - 

Mają twoją fotografię, tato. I pytają każdego, czy kiedykolwiek słyszał o Stalowym 

Szczurze.

background image

Rozdział 12

Miałem więc słuszne przeczucie, że wrogie moce mnie osaczają. Nie 

przewidziałem jednak, niestety, że są aż tak blisko. Gorący oddech na plecach niemal 

mnie parzył. Rzeczywistość była nieubłagana. Zawaliłem sprawę. Powinniśmy byli 

wiać poprzedniej nocy. Przez swoją ciekawość, przez chęć zbadania jednej tajemnicy, 

naraziłem na niepowodzenie całą akcję. Nie wspominając już o zdrowiu i 

pomyślności mojej rodziny. Wziąłem głęboki i, co tu kryć, drżący oddech.

- Dobra - powiedziałem głosem bardziej pewnym, niż naprawdę się czułem. - 

Muszę się stąd wydostać. Jakieś sugestie?

- Czy to ty jesteś tym Stalowym Szczurem, którego chcą zgarnąć? - spytał 

Puissanto.

- Mam tę przyjemność - nie było sensu łgać, zwłaszcza że policja już łączyła 

moją fotografię z tym imieniem

- Twój przydomek z czymś mi się kojarzy. Czy mogłem na niego natrafić w 

moich danych?

- Jakich danych?

- Podatkowych.

- Niemożliwe. Moim mottem jest podstawowe prawo kapitalizmu - kupuj 

tanio, sprzedawaj drogo i unikaj podatków... Legalnie oczywiście.

- Stalowy Szczur? A jednak to brzmi dziwnie znajomo... Tak! Czy ty 

przypadkiem nie byłeś zamieszany w zniszczenie wielkiej bazy danych dotyczących 

podatków dochodowych?

- Oszczerstwa! Nie udowodnione! Moja kariera to po prostu naprawianie tego, 

co jest złe na świecie. Taka nowocześniejsza wersja starej legendy o gościu zwanym 

Robin Hood. Moja specjalność to spłaszczanie krzywej dochodów. Możesz to też na-

zwać redystrybucją. I warto jeszcze dodać, że co najmniej kilka razy ocaliłem 

galaktykę. Co powinno się liczyć.

- Jesteś pewien, że nie zniszczyłeś tych danych podatkowych? Jak wszyscy 

poborcy podatkowi nie odpuszczał tak łatwo.

- Jestem całkowicie pewien - skłamałem. Cóż, są takie sytuacje, gdy prawda 

staje się zbyt kłopotliwa.

Puissanto skubał brodę w zamyśleniu.

background image

- Na razie zapomnimy o tej sprawie z danymi. Jeśli więc nie chodzi o podatki, 

to dlaczego policja tak bardzo chce cię schwytać?

- Oskarżają mnie o te rabunki bankowe. Podczas gdy w rzeczywistości ja też 

jestem tu po to, aby wykryć sprawcę.

- A więc krótko mówiąc, wrabiają cię?

- Dokładnie tak - powiedział Bolivar. - I w dodatku jest to szyte na tyle 

grubymi nićmi, że ja też się w to łapię. Byłem dyrektorem tego pierwszego 

obrabowanego banku. Policja oskarżyła mnie o przygotowanie napadu i aresztowała 

mnie. Z pomocą przyjaciół zdołałem uciec.

- Jeśli obaj jesteście niewinni - Puissanto rozważył wszystko przez chwilę, a 

potem z wahaniem podjął decyzje - to moim obowiązkiem, jako uczciwego obywatela 

i urzędnika, jest pomóc wam w ucieczce. Dokładnie zbadałem zwyczaje panujące w 

tutejszej policji. Wiem, jak bardzo jest skorumpowana. Kompletnie kontrolowana 

przez miejscowych wielkich oszustów podatkowych. Dam wam nazwisko i numer 

telefonu.

Znalazł pisak, który całkowicie znikł w jego olbrzymiej dłoni. Skreślił na 

kartce kilka znaków.

- Pako jest moim pomocnikiem, pomoże wam. Zadzwońcie tam i 

zidentyfikujcie się przez...

Rozległo się gwałtowne walenie do drzwi i krzyki.

- Otwierać! Policja!

- Precz! Śpię!

Puissanto rozejrzał się po pokoju.

- Szybko - szepnął, wskazując na okno. - Tam.

Bolivar nałożył głową Magalitowego Człowieka i pośpieszył za atletą, który 

bez najmniejszego wysiłku rozgiął metalowe sztaby zabezpieczające okno.

Potem ryknął nagle wprost w moje ucho, co niemal urwało mi głowę.

- Obudzić Puissanto! On zabić!!!

Jeśli to zapewnienie nie powstrzymało policji, miałem nadzieję, że chociaż 

nieco opóźniło wtargnięcie tutejszych stróżów prawa. My w tym czasie schodziliśmy 

na dół. Puissanto odgiął sztaby do pierwotnej pozycji i zamknął okno.

Uciekliśmy. I przemokliśmy w ciągu następnych paru sekund. Właściwie to 

ja. Bolivar miał szczęście z tym swoim sztucznym ciałem. Po niebie szalały 

błyskawice, dudniły grzmoty, deszcz lał jak z cebra. Co zresztą było dla nas 

background image

pomyślnym zbiegiem okoliczności, bo jako uciekający tworzyliśmy bardzo rzucającą 

się w oczy parę. Ja w stroju maga z czarnym płaszczem w księżyce i wysokim 

cylindrem, a Bolivar jako obrzydliwy potwór. Ciężko byłoby zgubić się w tłumie. Na 

szczęście tych paru ludzi, których mijaliśmy, miało pochylone głowy i szukało 

jakiegoś schronienia przed deszczem. My też się spieszyliśmy, starając się zwiększyć 

maksymalnie nasz dystans wobec ścigających nas policjantów. Skręcając za róg, 

dostrzegłem świetlny szyld restauracji.

- Tam - powiedziałem. - Bezpieczny port podczas burzy.

- Jesteś pewien? ”Truciciel Pete - na wynos i w barze, jeśli się odważysz” - 

nie brzmi zachęcająco.

- Nie przyszliśmy tu jeść. Chcę tylko skorzystać z telefonu. Idziemy.

Może jednak Bolivar miał rację - pomyślałem, gdy zamknęły się za nami 

drzwi. Pomieszczenie było przeraźliwie brudne i zawierało tylko dwie odrapane i 

poplamione drewniane ławy. Przy jednej z nich, w rogu knajpy, siedział pijak, 

trzymający w ręku butelkę. Wyglądał na zupełnie już nieprzytomnego. Kiedy wciąg-

nąłem woń potraw, aż zakasłałem. Poczułem ból w płucach.

- Witajcie głodni nieznajomi w środku nocy. Truciciel Pete da wam jedzenie 

tak ostre, że aż stopy wam się skurczą.

Cudownie. Truciciel Pete był robotem o metalowej twarzy ozdobionej 

wielkimi czarnymi wąsami i odzianym w jakiś ciuch przypominający poplamiony 

koc, przerzucony przez ramię. Miał też na głowie wielki kapelusz z absurdalnie 

szerokim rondem. Zapewne reprezentował jakąś kulturę, która zanikła w mrokach 

dziejów.

- Co wy gringos chcecie zjeść? Zupę z kolców kaktusa? Chile con serape 

picante?

Chcemy skorzystać z telefonu.

- Zjecie tutaj, cabrones, to dostaniecie telefon.

Dobrze zaprogramowana maszyna - musiała wyciągnąć od klientów trochę 

kredytów.

- Niech będzie - powiedziałem - dwa razy to, co mówiłeś i... - spojrzałem na 

spienione kufle namalowane na ścianie - ... dwa piwa.

Teraz robot przystąpił do akcji. Pchnął po blacie przed nami dwa kufle, 

których wierzchem przelewała się piana; następnie wypełnił dwie miski jakąś 

obrzydliwie wyglądającą zieloną masą. Miski także podążyły w ślad za kuflami. 

background image

Dopiero teraz wydobył również mały telefon, który dorzucił do jednej z misek.

- Trzydzieści pięć kredytów, naprawdę dobra cena - powiedział. Bardzo w to 

wątpiłem. Kiedy Bolivar płacił, ja wyciągnąłem telefon z żarcia i zadzwoniłem do 

Pako. Tylko zgarnąłem tę zieloną masą z telefonu, a już poczułem pieczenie palców. 

Ktoś odebrał.

- Puissanto powiedział, że powinienem zadzwonić pod ten numer.

- Jeśli jesteś Marvell, Puissanto dzwonił do mnie w twojej sprawie.

- Dobra wiadomość.

- Z tego, co on mówił, to raczej zła. Ale powiedział też, żeby cię odebrać. 

Gdzie jesteś?

Opisałem mu miejsce, w którym się znaleźliśmy. Na podstawie moich 

wskazówek, Pako bez trudu trafił do Truciciela Pete.

Bolivar - och, ta niecierpliwa młodość - popełnił poważny błąd, bo spróbował 

zamówionej przez nas potrawy. Teraz mój syn leżał na stole, a ja wlewałem mu w 

gardło cały kufel piwa. Piwo parowało. Niemal doprowadziłem go do stanu 

używalności, gdy do knajpy wszedł niepozorny facet o szczurowarym wyglądzie. 

Miał ostro zakończony nos, a jego małe wąsy zdawały się drgać, gdy rozglądał się 

wokół.

- Ty jesteś Marvell? - czubkiem buta trącił pijaka. Jego żółte szczurze zęby 

błysnęły spod wąsów, gdy to mówił.

- Tutaj - powiedziałem.

Ocenił mnie spojrzeniem z góry na dół. Nagle cofnął się nieco, dostrzegł 

bowiem odrażające przebranie Bolivara.

- Jesteśmy z tego samego cyrku co Puissanto - wyjaśniłem. - Sami starzy 

przyjaciele. Masz jakiś środek transportu?

- Mam kangurowca. Puissanto powiedział, by zabrać was do biura.

- Nie sądziłem, że ma tu biuro. Jesteś tego pewien? Czy to ma coś wspólnego 

z GIP?

- Cicho! - rozejrzał się wokół, ale ani pijak, ani robot-oberżysta nie zwrócili 

uwagi na moje słowa. - Nikt nie może wiedzieć o tym śledztwie podatkowym. 

Oczywiście, że ma biuro. I oczywiście jest ono ukryte, bo nikt nie powinien wiedzieć, 

kim jest. A jestem jego księgowym. Gotowi?

- Tak. Możemy iść.

Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, podejrzliwie przyjrzałem się jego maszynie. 

background image

Widziałem już taką w dzień, a właściwie w wieczór, naszej cyrkowej premiery. 

Kabina pasażerska na kangurowcu była zawieszona pomiędzy dwoma potężnymi, 

przypominającymi tłoki, nogami. Wspięliśmy się tam po drabince, znajdującej się na 

jednej z nóg.

- Zapnijcie pasy - polecił Pako. - Mój wehikuł naprawdę ma zryw. Jest 

używany przez geodetów do pracy w trudnym terenie.

Włączył właśnie silnik, kiedy z piskiem hamulców, niemal tuż pod nami, 

stanął policyjny wóz. Oświetlił kangurowca potężnym reflektorem. Bolivar i ja 

skuliliśmy się w kabinie, aby nie było nas widać.

- Wyłaź stamtąd! - warknął rozkazująco policjant. - I trzymaj ręce na widoku.

- Nic nie zrobiłem - zaskomlał Pako.

- Natychmiast wyłaź z tej maszyny!

- Zrób to, a będziesz martwy - powiedziałem do Pako najgroźniejszym tonem, 

na jaki mogłem się zdobyć. Przytknąłem mu do pleców kciuk, a on jęknął z 

przerażeniem. - To jest odbezpieczona spluwa. I wystrzeli, jeśli natychmiast nie 

opuścimy tego miejsca.

Pako nacisnął na gaz.

Jednym potężnym susem kangurowiec wzbił się w powietrze. Tłoki i sprężyny 

złagodziły impet lądowania i natychmiast nastąpił kolejny olbrzymi sus. Gdy 

podnosiliśmy się do góry, można było wytrzymać, ale przy każdym lądowaniu 

boleśnie gryzłem się w język. Brak treningu, po prostu.

Pojazd policyjny natychmiast ożył i rzucił się w pogoń za nami. Słychać było 

ogłuszający ryk syreny. Nasz środek transportu był o wiele wydajniejszy przy dużym 

ruchu - mogliśmy przeskoczyć przez każdą przeszkodę, ustępował jednak wozowi 

policyjnemu na otwartej przestrzeni. Kiedy więc ruch trochę zmalał, policja zaczęła 

nas doganiać. Skakaliśmy właśnie przez dzielnicę przemysłową, po obu stronach 

drogi znajdowały się zakłady fabryczne. Po następnym skrzyżowaniu zamiast nich 

wyrosły wysokie płoty. Wskazałem ręką jeden z nich.

- Nad nim. Skacz!

- Nie mogę! Zginiemy. Przecież nie wiem, co tam jest!

- Zginiesz na pewno, jeśli mój pistolet wypali! Skacz!!! Wrzeszcząc z 

przerażenia, Pako naparł z całej siły na dźwignię.

Kiedy lądowaliśmy, maszyna pochyliła się lekko na jednej z nóg - tak o 

dziewięćdziesiąt stopni - ale jednak zdołała wyskoczyć ponownie w górę. I tym 

background image

razem wylądowała na płaskiej powierzchni.

- Nie zastrzeliłbyś mnie, prawda? - zapytał mokry od potu Pako.

- Oczywiście, że nie... Zwłaszcza że nie mam pistoletu.

Jeszcze długi czas obrzucał mnie po cichu obelgami. Ważniejsze jednak było 

to, że nie przestawał prowadzić pojazdu. Opuściliśmy wertepy i znów skakaliśmy po 

drodze, co znacznie skracało tę przyjemną podróż. Pako zdaje się dobrze znał okolicę, 

bo poruszaliśmy się po bocznych drogach i alejkach, aż dojechaliśmy do dzielnicy 

małych zakładów i punktów usługowych.

Zatrzymaliśmy się przy afiszu ”Udongo - usługi finansowe”. Tam Pako 

wyłączył silnik, a my opuściliśmy kabinę. Nasz przewodnik otworzył drzwi budynku 

i wprowadził nas do środka.

- A gdybyś miał wtedy pistolet, zastrzeliłbyś mnie? - zapytał. Najwyraźniej 

wciąż zszokowany, przeżywał tę przygodę, w której niemalże otarł się o śmierć.

- Przykro mi. - Naprawdę było mi przykro. - Myślałem wtedy tylko o jednej 

rzeczy. Bardzo nie chciałem spotkać się z policją.

Spojrzałem przez okno na zaparkowanego na zewnątrz kangurowca, a 

dokładniej na wielką tablicę rejestracyjną znajdującą się na jego tyle.

- Czy można go znaleźć na podstawie numerów?

- Można by... gdyby numery były prawdziwe. Pan Puissanto jest bardzo 

ostrożny. Pojazd został kupiony legalnie, ale tablice są fałszywe. Również ten 

budynek wynajmuje podstawiona firma.

Rozejrzałem się wokół. Biuro jak każde inne, tyle że dużo w nim było 

segregatorów i komputerów. Bolivar ściągnął zastępczą głowę i również rozejrzał się 

wokół.

- Masz gdzieś jakiś dystrybutor z zimną wodą? - zainteresował się. Wciąż 

jeszcze paliło go wspomnienie po Pete Trucicielu.

- W drugim pokoju. Tamte drzwi - pokazał Pako. Bolivar wyszedł.

- Chciałbym użyć telefonu.

- Ale będę musiał obciążyć cię za rozmowę.

- Oczywiście, jak tylko sobie życzysz - wyciągnąłem portfel. Żałowałem 

nieco, że właśnie łamię jedną ze swych podstawowych zasad życiowych - żadnych 

interesów z księgowymi i urzędnikami podatkowymi. Wystukałem numer. Telefon 

dzwonił i dzwonił i z każdym kolejnym dzwonkiem temperatura mojego ciała opadała 

o jeden stopień. Dlaczego Angeliny nie było w naszej garderobie? W końcu 

background image

zadzwoniłem do recepcji cyrku.

- Tu Waldorf-Castoria - powiedziałem, mając nadzieję, nierozpoznawalnym 

głosem. - Mam wiadomość dla jednej z moich klientek, pani di Griz...

- Nie ma jej tu.

- A gdzie jest?

- Nie mam pojęcia. Widziałem ją przez krótką chwilę, kiedy wychodziła z 

przyjaciółmi. Odjechali wielkim czarnym samochodem.

W trakcie tej rozmowy spoglądałem w okno. Deszcz właśnie przestał padać, 

toteż całkiem dokładnie mogłem przyjrzeć się w świetle ulicznych latami sporemu 

czarnemu samochodowi, który właśnie zatrzymywał się przed biurem. Odłożyłem 

słuchawkę i odszedłem zaniepokojony od okna.

- Oczekujesz kogoś? - spytałem.

- Tylko Puissanta. Powiedział, że przybędzie tu jak najszybciej, gdy tylko 

odjedzie policja.

Usłyszałem trzaśniecie drzwi samochodu, a potem ktoś zapukał do drzwi 

biura.

- To nie jest Puissanto. On ma klucze!

- Czekaj! Jesteś tu sam - chwyciłem leżącą na podłodze głowę Megalitowego 

Człowieka i wsunąłem się do sąsiedniego pokoju.

- Chwileczkę - zawołał Pako. Słyszałem jak otwierał drzwi. - Niestety 

zamknięte. Już po godzinach.

Przykro mi. Ale mimo to mam zamiar wejść. Ten głos był mi skądś 

znajomy... ale skąd?

- Nie możesz wejść - usłyszałem jęk Pako. - Czy to... prawdziwy pistolet?

- Zapewniam cię, że tak. Mogę?

Jeszcze jedno jęknięcie. Stanowczo Pako nie miał dzisiaj szczęścia do 

pistoletów. Fałszywych czy prawdziwych.

- Gdzie on jest?

- Jestem sam!

- Pako, nie potrafisz zbyt dobrze kłamać. Poza tym od jakiegoś czasu mam na 

podsłuchu twój telefon. Wiem, że przywiozłeś tu jednego gościa.

Jednego? Starałem się przypomnieć sobie moją rozmowę telefoniczną z Pako. 

Czy wspominałem wtedy o Bolivarze? Wręczyłem Bolivarowi głowę Megalitowego 

Człowieka i przykładając palec do ust, nakazałem milczenie. Jeśli ten przybysz nie 

background image

wie o jego obecności, ma szansę się wymknąć. Skinął głową ze zrozumieniem. Cofnął 

się w głąb pokoju, ja zaś otworzyłem drzwi.

- Czego chcesz?

Człowiek trzymający w dłoni srebrny, wysadzany perłami pistolet, odwrócił 

się do mnie i uśmiechnął szeroko.

Kaizi! Imperetrix von Kaiser-Czarski. Mój pracodawca.

- Zdaje się, że wpakowałeś się w małe kłopoty, Jim. Ty i twoja rodzina. To 

zupełnie do ciebie niepodobne.

- Po co ta spluwa? - zapytałem, zwłaszcza że cały czas mierzył mi w brzuch.

- Jesteś poszukiwany przez policję. Może to dla mojego własnego 

bezpieczeństwa.

- Kłamiesz, Kaizi. Zdaje mi się zresztą, że nigdy nie mówiłeś prawdy.

- Czasami, Jim - uśmiechnął się. - Czasami. Ale za to zawsze płaciłem ci na 

czas.

- Mogę wiedzieć, czemu założyłeś podsłuch w telefonie Pako?

- No, to chyba oczywiste. Jako finansista zawsze lubię wiedzieć, co 

zamierzają władze podatkowe.

Usłyszałem, że ktoś wchodził przez zewnętrzne drzwi. Kaizi uniósł broń.

- Nie rób teraz nic głupiego, Jim. Po prostu odwróć się i wyciągnij przed 

siebie ręce.

Zrobiłem to. Na moich nadgarstkach zatrzasnęły się kajdanki. A obrzydliwe 

oblicze, w które patrzyłem, było mi znajome.

- Igor!

Rzeczywiście był to kierowca ciężarówki, który wiózł nas swego czasu na 

farmę świniozwierzy.

- A jakże, Igor - zgodził się Kaizi. Lubię śledzić poczynania moich 

pracowników. A teraz proszę usiądź na krześle. Przygotowałem dla ciebie mały 

pokaz.

Postawił na stole miniholoprojektor i uruchomił go. Pośrodku pokoju pojawił 

się obraz.

- Angelina!

A ona zaczęła mówić.

- Jim, jeśli mnie właśnie słuchasz, nie rób w tym momencie niczego głupiego i 

zbyt pochopnego - powiedział obraz i zmalał, gdyż kamera cofnęła się. Za Angelina 

background image

stał zamaskowany mężczyzna i trzymał ją na muszce pistoletu. Teraz też dostrzegłem, 

że moja żona ma związane ręce. Obraz zamigotał i ujrzałem Glorianę. Rzucała się 

wściekle, ale była kompletnie związana i unieruchomiona. Jeszcze jedno przesunięcie 

kamery i znów pojawiła się Angelina. Była również wściekła, ale w odróżnieniu od 

Gloriany demonstracyjnie zachowywała absolutny chłód. Mówiła krótkimi, 

wyrzucanymi siebie, zdaniami. - Za tym stoi Kaizi. Jest pewnie teraz z tobą. To on 

kazał mi do ciebie mówić. Słuchaj jego rozkazów. Rób, co mówi. Jeśli nie, ostrzegał, 

że natychmiast zabije Glorianę. - Moja żona była naprawdę wściekła. Z trudem wy-

dobywała z siebie słowa. - A jeśli to cię nie przekona... Powiedział, że wtedy ja będę 

następna...

background image

Rozdział 13

To była jedna z tych sytuacji, jakich naprawdę nie lubię. W porządku, 

przyznaję, bywałem w takich opałach już w przeszłości. Nieważne jednak, ile razy w 

życiu miałeś pistolet przystawiony do głowy, nigdy nie stanie się to dla ciebie rutyną.

I co najważniejsze, zazwyczaj niebezpieczeństwo groziło tylko mnie. Teraz 

zaś chodziło o moją rodzinę. Cała nadzieja na odmianę losu opierała się na założeniu, 

że Kaizi nie ma pojęcia, iż w drugim pokoju znajduje się Bolivar. Spojrzałem na Pako 

- nie zamierzał wspomnieć o obecności Bolivara. No cóż, lepsze to niż nic, ale dalej 

stąpaliśmy po bardzo cienkim lodzie. Nie byłem oczywiście szczęśliwy z takiego 

obrotu sprawy, ale utrata panowania nad sobą niewiele by pomogła. Tak jest, Jim, 

kontroluj zachowanie.

- Grozisz kulkami, Kaizi? Ale jedną sprawę postawmy jasno od razu na 

początku. Jeśli mojej żonie spadnie choćby włos z głowy, oznacza to, iż podpisałeś na 

siebie wyrok śmierci.

- Nie jesteś teraz w sytuacji, która pozwalałaby ci na jakiekolwiek stawianie 

warunków!

- To nie są warunki, Kaizi. To jest tylko przedstawienie faktów. Jeśli to nie ja 

położę kres twojej marnej egzystencji, zrobi to ktoś inny. Teraz kiedy już 

osiągnęliśmy w tej sprawie porozumienie, czego właściwie ode mnie chcesz?

Pomyślał chwilę nad tym, co powiedziałem, potem jednak zdecydował się 

zignorować moje słowa. Jego ego było co najmniej tak wielkie jak czerwony karzeł. 

Uśmiechnął się niemal po przyjacielsku.

- Widzisz, jakie to było łatwe!

Schował spluwę do kabury i spojrzał na skulonego Pako. Wyciągnął w jego 

kierunku paluch.

- Ty, jak się domyślam, chcesz jeszcze trochę pożyć? Pako pobladł 

gwałtownie. Nie potrafił wydusić z siebie ani słowa, zdołał jedynie skinąć głową.

- Dobrze. Mógłbym cię wprawdzie poprosić, żebyś zachował to, czego byłeś 

świadkiem, tylko dla siebie Ale nie mam żadnej pewności, że tak by się stało - Kaizi 

spojrzał na mnie. - Moje szczegółowe studia nad twoją przeszłością przyniosły mi 

wiedzę, że nader często używasz gazu usypiającego z domieszką elementów 

wywołujących amnezję. Czy słusznie przypuszczam, że masz go przy sobie i teraz?

background image

Przytaknąłem skwapliwie.

- Świetnie. Czy byłbyś tak miły, by poczęstować nim Pako?

Spokojnie patrzył, jak księgowy pada nieprzytomny na podłogę. Trącił go 

nogą, ale Pako zareagował tylko głośniejszym chrapnięciem.

- To i dla twojego, i dla mojego bezpieczeństwa. Nikt nie powinien wiedzieć o 

naszej współpracy. Chcę, abyś przejął nadzór nad pewnymi operacjami finansowymi 

w moich interesach.

- Nic nie wiem o bankowości.

- Mówię o rabowaniu banków, a w tej dziedzinie masz spore doświadczenie. 

Jak do tej pory odpowiedzialnym za te operacje był Igor. Ale on nie ma wyobraźni 

ani zdolności i nadaje się tylko do wykonywania rozkazów.

Igor spojrzał na niego spode łba, ale nie zaprotestował.

- Sam musiałem przygotowywać wszystkie plany, a przecież mam jeszcze 

mnóstwo innych zajęć. Więc ty przejmiesz dowodzenie nad drużyną rabunkową. Nad 

drużyną robotów specjalnie zaprojektowanych tylko do wykonywania tego typu 

pracy.

- To nie będzie działać. Roboty muszą przestrzegać praw robotyki. Nie mogą 

zranić człowieka, kłamać, kraść, popełnić seksualnego wykroczenia lub zachowywać 

się niemoralnie...

- Nie nudź, Jim. Ja nie mówię o inteligentnych robotach. Ja mówię o 

bezmózgich maszynach, które zostały dokładnie zaprogramowane. Idź z Igorem. Ma 

już plany i instrukcje dotyczące waszego pierwszego zadania. Musicie dokończyć 

operację w moim własnym banku.

Sytuacja zaczynała się nieco rozjaśniać.

- Obrabowałeś swój własny bank?

- Oczywiście. Tym prostym sposobem wyłączam się z listy podejrzanych przy 

wszystkich następnych rabunkach.

Teraz naprawdę sporo kawałków układanki trafiało na swoje miejsce.

- A więc pozwól mi zgadnąć, to ty wrobiłeś Bolivara w tę kradzież?

Z uśmiechem przytaknął głową.

- Co spowodowało, że jeszcze bardziej mnie osaczyłeś... A potem to ty 

wskazałeś mnie jako przestępcę i udostępniłeś dane policji! Nie ściągnąłeś mnie na tę 

planetę, abym zastopował napady na banki, ale po coś wręcz przeciwnego!

Skoczyłem do niego, a on natychmiast włączył przycisk ekranu 

background image

holograficznego i pojawiła się postać Angeliny. Powstrzymałem się przed 

zaciśnięciem rąk na jego gardle. Z trudem. Coraz boleśniej zacząłem sobie zdawać 

sprawę, że cały czas mną sterowano. Z uśmiechem przytaknął głową, czytając z 

wyrazu mojej twarzy, że wreszcie to pojąłem.

- Twoja chciwość cię zgubiła. - Przesunął nogą na bok ciało Pako i siadł 

wygodnie w fotelu. - Tak jak sobie zaplanowałem, widziałeś tylko te cztery miliony 

dziennie. Ten złoty miraż przesłonił ci wszystko, zagłuszył wszelkie podejrzenia i 

wprowadził wprost do mojej pułapki. Każdy rozsądny człowiek jeszcze by się z niej 

starał wydostać, zanim się zatrzasnęła, ale nie Stalowy Szczur, który zawsze chadza 

własnymi ścieżkami! Właśnie na to twoje monstrualnie rozdęte ego najbardziej 

liczyłem. I dlatego tu teraz jesteś. Czy nie mam racji?

W głębi duszy musiałem przyznać, że ma. Chociaż nie podobała mi się ta 

wzmianka o moim monstrualnym ego. Ale nie miałem zamiaru sprawić mu tej 

satysfakcji i zgodzić się z nim. Przyciągnąłem do siebie krzesło i rozsiadłem się na 

nim wygodnie. Rozluźniłem się. Zacząłem też bezmyślnie skubać palcami moją 

świecącą pelerynę.

- Kaizi, stary złodzieju, a nie przyszło ci do głowy, że teraz to ja mogę 

przywieść cię do upadku?

Potrząsnął głową.

- Nie, to niemożliwe. Teraz jesteś uciekinierem ściganym przez wszystkie 

możliwe wydziały policji na tej naprawdę policyjnej planecie. Mam poza tym 

zakładnika, który zapewni mi twoją całkowitą współpracę. W dodatku - uśmiechnął 

się szeroko i nie odmówił sobie przyjemności wbicia jeszcze jednej szpili w moje 

sflaczałe już teraz ego - dokładnie śledziłem wszystkie twoje wielkie operacje 

finansowe. Czy naprawdę sądziłeś, że możesz wyprowadzić w pole faceta, który jest 

mistrzem w praniu pieniędzy i operacjach międzybankowych? Jedynym naprawdę 

oryginalnym posunięciem w tych machinacjach było założenie twojego własnego 

banku, aby w ten sposób ukryć moje pieniądze. Ale to nawet nie był twój pomysł, 

prawda? Bolivar to wymyślił. Z przyjemnością zatrudniłem faceta o tak oryginalnych 

pomysłach w moim banku. Z jeszcze większą przyjemnością wydałem go policji za 

jego głupie mniemanie, że może mnie wywieść w pole.

- Nie mam najmniejszego pojęcia, o czym mówisz - powiedziałem ostro. 

Chociaż niestety wiedziałem bardzo dobrze, o czym mówi. Znów ten drwiący 

uśmiech. Zacisnąłem pięści. Z jaką rozkoszą ukręciłbym mu łeb. Spokojnie, Jim. 

background image

Rozluźniłem się i oparłem wygodnie w krześle. Przecież on właśnie chciał wyprowa-

dzić mnie z równowagi.

- Te miliony, które ci zapłaciłem, ten złoty cielec, który stał się twoim 

bogiem. Pieniądze wróciły do mnie. I co o tym sądzisz?

- Sądzę, że lepiej będzie, jak zmienimy temat, bo za bardzo się podniecasz i 

może ci pęknąć jakieś naczynie krwionośne. Rozmawiamy wyłącznie o kłamstwach. 

Naprawdę doceniam cię za to i tylko za to, że jesteś niezrównanym łgarzem. Im 

dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej sądzę, że wszystko, cokolwiek mi 

powiedziałeś, odkąd się znamy, jest kłamstwem. Chciałeś mnie sprowadzić na Fetor 

wyłącznie po to, abym służył ci za przykrywkę w twoich kradzieżach. Abym był 

jedynym podejrzanym w przestępstwie, które jak się domyślam, będzie polegać na 

serii rabunków bankowych. Z których oczywiście tylko ty będziesz czerpał korzyści.

Uśmiechnął się i ukłonił lekko.

- Trzeba mieć trochę wyobraźni, by się wzbogacić w tej konkurencyjnej 

galaktyce. A Fetor jest wspaniale nadającym się do tego miejscem. Skorumpowana 

policja, chciwi kapitaliści, nie istniejące prawa podatkowe. To jest właściwie licencja 

na drukowanie pieniędzy.

Teraz już naprawdę z trudem panowałem nad nerwami. Ale jeśli kiedykolwiek 

był mi potrzebny rozsądek, to właśnie teraz. Musiał przecież w końcu nastąpić koniec 

serii rabunków. Co wtedy?

- Więc przeprowadzę dla ciebie tę operację. I co dalej? Co będzie po ostatnim 

skoku?

- A to już zależy tylko od ciebie, mój drogi przyjacielu. Jeśli zostaniesz 

pochwycony, istnieje duże prawdopodobieństwo, że ujawnisz naturę moich operacji. 

Policja Fetor jest bardzo wprawna w wyciąganiu zeznań od nawet najbardziej 

opornych przesłuchiwanych. Prawdopodobnie nie uwierzą ci, ale gdyby jednak uwie-

rzyli, mogłoby to być dla mnie kłopotliwe. Dlatego też musisz się bardzo starać, żeby 

cię nie schwytali. Bardzo starannie przeanalizowałem twoją przeszłość kryminalną - 

dlatego właśnie wybrałem ciebie. Jesteś bardzo dobry w wymykaniu się policji. 

Przypuszczam, że jeśli się przyłożysz, nie zdołają cię złapać i uciekniesz z tej planety, 

kiedy nasz mały kontrakt się skończy. To ci zresztą właśnie sugeruję. Pomogę ci 

nawet dostać się na jakąś odległą planetę i to bezinteresownie, jak już wyjaśniałem. 

Tam też dołączy do ciebie twoja żona. I jestem pewien, że nie będzie cię kusiło, by 

kiedykolwiek powrócić na Fetor.

background image

- A co będę miał z całej tej akcji?

- Czy wolność to mało? - Nagle przestał się uśmiechać i znów miałem do 

czynienia z jego prawdziwą wredną osobowością. - Wolność i odzyskana rodzina. 

Sądzę, że to będzie dobra cena za twoje usługi.

Tak się sprawa przedstawiała i nic tu nie mogłem zrobić. Na razie. Ale naszą 

rozmowę słyszała jeszcze jedna para uszu. Ściana była cienka, a wewnętrzne drzwi 

mało solidne. Bolivar musiał słyszeć każde słowo, naszej rozmowy. Będzie wiedział, 

że o siebie potrafię zadbać, domyśli się też, że to on ma śledzić Kaiziego, aby 

dowiedzieć się, gdzie jest trzymana Angelina. Jeśli ona zostanie uwolniona i 

umieszczona gdzieś w bezpiecznej kryjówce, całe plany Kaiziego nie będą warte 

funta kłaków. Na razie więc musiałem zyskać na czasie i robić to, co mi kazano. I 

znaleźć jakiś sposób komunikowania się z Bolivarem. Naprawdę nie było innej drogi.

- Kiedy zaczynamy? - zapytałem cicho, maskując moje prawdziwe uczucia. 

Na razie.

- Wspaniale! - Kaizi zachwycony zatarł ręce. - Igor zapewni transport i 

przekaże ci moje rozkazy. - Spojrzał za okno na ciemniejące niebo. - Bank jest 

zamknięty. Pracownicy już wyszli i lokal jest pusty. Pójdziecie do Skarbca Wdów i 

Sierot i przeniesiecie z powrotem to, co zostało ukradzione.

Wyszliśmy. Kaizi wsiadł do swej luksusowej limuzyny. Igor i ja do znanego 

mi już rozpadającego się grata. Wlazłem za nim do kabiny.

- Ta współpraca ze mną już niedługo skończy się dla ciebie śmiercią lub 

kalectwem albo czymś jeszcze gorszym.

Wydał z siebie dźwięk, który był czymś pomiędzy chrząknięciem a śmiechem.

- Zapomnij. Szef trzyma cię na krótkim łańcuchu. Teraz do roboty.

Pojechaliśmy do miasta. Była godzina szczytu, ale cały ruch odbywał się w 

przeciwnym kierunku. Nikt nie zwracał uwagi na nasz obrzydliwy wehikuł. Nawet 

policja patrzyła w inną stronę, gdy nadjeżdżaliśmy. Ominęliśmy główne ulice i 

podjechaliśmy wprost pod Pierwszy Międzygwiezdny Bank Wdów i Sierot i sta-

nęliśmy w małej alejce na jego tyłach. To znaczy Igor nacisnął hamulce i jakoś 

zdołaliśmy się zatrzymać. Teraz zaczął grzebać w skrytce obok siedzenia i wyciągnął 

mały magnetofon, który powiesił sobie na szyi. Wcisnął przycisk.

- Wyłącz system alarmowy przez położenie dłoni na metalowej płytce obok 

tylnych drzwi banku. Zrób to teraz.

Igor mruknął ze zrozumieniem, otworzył drzwi kabiny i wysiadł. Widziałem, 

background image

jak dotyka knykciami wspomnianej płytki.

- Otwartą dłonią - polecił głos z odtwarzacza. Czyżbym słyszał niejaką 

desperację w jego tonie?

Uruchomiła się niewidoczna maszyneria i ciężka płyta drzwi powoli zsunęła 

się w dół pod ziemię. Igor wdrapał się z powrotem do ciężarówki i uruchomił 

hałaśliwy silnik.

- Wjedź do środka - kontynuował automatyczny głos.

Cudownie! Ten kretyn prawdopodobnie nawet nie umie czytać. Wjechaliśmy 

na teren banku, a Igor wciąż zgodnie z instrukcjami zamknął bramę i nakazał mi iść 

za sobą.

- Uaktywnić roboty - brzmiała następna komenda. Opuściliśmy rampę 

prowadzącą na półpiętro i weszliśmy tam.

W ciemnościach dostrzegłem metaliczne lśnienie wielu małych maszyn. Igor 

po kolei pochylał się nad każdym robotem i włączał go. Zapaliły się zielone lampki, 

kółka i gąsienice poruszyły się lekko, potem zatrzymały. Igor wcisnął przycisk 

odtwarzacza w oczekiwaniu na dalsze polecenia. - Wszyscy i wszystko do banku.

- Weź roboty. - Igor odwrócił się do mnie. - Za mną.

- Chodźcie, chłopaki - powiedziałem. I nic się nie stało. Wszystkie roboty, 

jakich kiedykolwiek używałem, były sterowane głosem. Te nie. Pochyliłem się nad 

pierwszym z nich i dostrzegłem małą dźwignię pomiędzy tylnymi kółkami. Kopnąłem 

dźwignię i maszyna pisnęła, a następnie pojechała do przodu. Skopałem więc w 

podobny sposób wszystkie roboty, aż zaczęły jeździć w kółko. Potem jednak 

pojechały grzecznie za mną, gdy zszedłem z rampy i w ślad za Igorem ruszyłem w 

głąb banku. Zastanawiałem się, co za sadomasochistyczny umysł zaprojektował 

system sterowania tych robotów.

Procesja podążała w ślimaczym tempie. Miałem tylko nadzieję, że zdążymy 

stąd wyjść przed świtem. Zatrzymując się od czasu do czasu, aby wysłuchać 

instrukcji, dotarliśmy jednak w końcu do głównych pomieszczeń. Alarmy były 

wyłączone, światła zapalone, wszelkie kraty podniesione. Stanęliśmy wreszcie twarzą 

w twarz z masywnymi wrotami do sejfu.

- Wprowadź sześć, sześć, sześć, sześć razy - rozkazał głos. Igor zrobił, jak mu 

polecono. Zamek zaskoczył, zapaliła się zielona lampka. Podczas kiedy on czekał na 

polecenie przekręcenia koła, ja je przekręciłem. Sztaby wyskoczyły z obejm. Pchną-

łem ciężkie drzwi.

background image

Kiedy ostatni raz zaglądałem tu z Bolivarem, miejsce to wyglądało jak 

prawdziwe pobojowisko - skrzynki depozytowe były wyrwane i leżały na podłodze, 

puste. Teraz większość z nich znów stała na swoich miejscach, oprócz tych, które 

zbyt ucierpiały podczas tamtego skoku. I co teraz?

- Idź do skrytki trzy dwa pięć i otwórz.

Zrobiłem to pierwszy, nie była zamknięta i bez problemu się wysunęła.

- Uruchom urządzenie.

Skrytka była pusta, jeśli nie liczyć plastikowego pojemnika z guzikiem 

pośrodku podpisanym ”naciśnij mnie”. Tak też postąpiłem i nagle poczułem, że się 

zapadam.

Opuszczała się cała podłoga skarbca. Lampy oświetliły całą salę znajdującą 

się pod skarbcem.

Pomieszczenie załadowane było po brzegi przezroczystymi plastikowymi 

pojemnikami wypełnionymi kredytami we wszelkich nominałach, jak również 

klejnotami i dziełami sztuki. Najwyraźniej spoczywała tu cała zawartość skrzynek 

depozytowych.

- Wspaniale rozegrane - powiedziałem sam do siebie. - Moje najniższe ukłony 

dla Kaiziego, prawdziwego geniusza zbrodni. Co zresztą nie zmienia faktu, że jest 

także wyjątkowo wredną świnią.

To był doskonały plan obrabowania swego własnego banku. Wystarczyło 

wejść do skarbca po godzinach pracy i otworzyć to pomieszczenie. Które zresztą 

zostało z pewnością wybudowane przez jakichś wynajętych murarzy spoza planety. 

Potem tylko trzeba było przenieść na dół te wszystkie skarby i podnieść podłogę. I już 

mamy wielką kradzież, szok i przerażenie - no i z pewnością pisanie skarg i 

wyciąganie odszkodowania od kompanii ubezpieczeniowych. A przecież jeszcze 

dodatkowo bankier miał te niby skradzione bogactwa.

Kilka kopniaków i roboty znów zabrały się do pracy. Roboty humanoidalne 

ładowały towar na roboty wózkowe, a te odwoziły transport za transportem. Wraz z 

Igorem przyglądałem się tylko całej tej krzątaninie, aż cała ukryta komnata była 

uprzątnięta do czysta, za wyjątkiem kilku plastikowych resztek. Podążyliśmy więc za 

naszymi pomocnikami z powrotem. Igor wysłuchał instrukcji zamknięcia i 

zabezpieczenia skarbca i banku. Najwyraźniej brakowało mu inteligencji, żeby bez 

zdalnego sterowania powtórzyć w odwrotnej kolejności to, co wykonywał, wchodząc 

do skarbca.

background image

Była już północ i czułem spore zmęczenie. Kiedy jechaliśmy ciemnymi 

ulicami, teoretycznie tylko oświetlanymi kilkoma lampami, niemal zasypiałem na 

siedząco. Wreszcie zatrzymaliśmy się przed jakimś olbrzymim magazynem. Igor 

musiał już tu kiedyś być, ponieważ bez instrukcji zdołał uruchomić automaty otwie-

rające wrota wyjściowe. Wjechaliśmy.

- Gdzie będziemy spali? - zapytałem z nadzieją w głosie. - I jedli?

- Rozładunek najpierw.

Pomieszczenie, w którym byliśmy, miało grube ściany i starannie zamknięte 

prowadzące doń wszystkie wejścia. Usiadłem na jakiejś skrzyni i drzemałem, podczas 

gdy roboty rozładowywały ciężarówkę i układały skradzione przedmioty. Kiedy 

skończyły, rozjechały się ku niszom z akumulatorami, Igor zaś ziewnął szeroko i 

powiódł mnie do części budynku, którą przy odrobinie dobrej woli można było 

nazwać mieszkalną. Jeśli ktoś lubił mieszkać jak świniozwierz w chlewie.

Igor wypił swój obiad wprost z półlitrowej flaszki, wybełkotał coś całkowicie 

niezrozumiale, a potem legł na jednym z barłogów i zapadł w sen. Przezwyciężyłem z 

trudem pokusę kopnięcia go w łeb i wybrałem się na zwiedzanie tego pomieszczenia. 

Był tam stół z telefonem, ale zignorowałem go - ten aparat musiał być podłączony 

wprost do centrum kontroli Kaiziego. Sprzęt kuchenny wyglądał tak samo 

obrzydliwie jak sypialnia, ale jednak kuchenka mikrofalowa i lodówka zdawały się 

działać. Tylko że za wyjątkiem kilku torebek mrożoną ośmiornicą i frytkami nie 

było nic, co by można ugotować. Wrzuciłem zawartość jednej z nich do kuchenki i w 

kilka minut później wyciągnąłem jakąś dymiąca breję, którą można było ostatecznie 

nazwać jedzeniem.

Zmusiłem się do przeżucia paru kawałków, a potem znalazłem sobie barłóg 

jak najdalej od chrapiącego Igora.

A więc spać.

Moją ostatnią myślą, przed zamknięciem oczu, była smutna refleksja, że z 

pewnością zdarzało mi się przeżyć milsze dni niż dzisiejszy.

background image

Rozdział 14

Spałem ze dwie godziny, nim włączył się alarm w zegarku. Wibrował cicho 

na moim nadgarstku. Igor wciąż chrapał. Sądziłem, że jeszcze dość długo będzie się 

oddawał temu zajęciu, zważywszy na ilość alkoholu, jaką wypił. Czas był najwyższy, 

bym zorganizował sobie jakiś kanał komunikacyjny, o ile to tylko było możliwe. 

Opuściłem tę ponurą sypialnię, przeszedłem nad ładującymi się robotami i znalazłem 

małe drzwi, zaraz przy wjeździe do garażu. Były oczywiście zamknięte i miały alarm, 

ale nawet przy moim obecnym zmęczeniu łatwo sobie z nimi poradziłem.

Wyjrzałem na zewnątrz. Ulica była pusta, brudna i zapuszczona. Przedmieścia 

biedoty. Wspaniała dzielnica jak na potrzeby Kaiziego. Była za to spora szansa, że o 

tej porze nocy nikogo nie będzie na zewnątrz. Miałem taką nadzieję, bo łatwo, 

niestety, było mnie zapamiętać w moim zniszczonym stroju scenicznym. Deszcz 

przestał już padać, ale wszystko było obrzydliwie mokre. Postawiłem kołnierz 

magicznej peleryny i wyszedłem w poszukiwaniu telefonu.

W ciągu najbliższej półgodziny znalazłem dwa aparaty - oba zniszczone przez 

wandali. Padałem z nóg, ale jednak musiałem iść dalej. To mogła być jedyna okazja, 

kiedy wykradłem trochę czasu dla siebie. Skontaktowanie się z synem było absolutnie 

konieczne. Szedłem więc niestrudzenie. Byłem jedynym pieszym na ulicy, chociaż od 

czasu do czasu mijał mnie jakiś samochód lub ciężarówka. Jeszcze jeden zniszczony 

telefon i już miałem zrezygnować, gdy nagle dostrzegłem w oddali kolorowy świetlny 

napis.

Mechatarg! To było właśnie to, czego szukałem. Całodobowa kompletnie 

zmechanizowana dzielnica handlowa, w której, poza innymi klientami, trudno było 

spotkać żywego człowieka. Kupujących faktycznie kilku zauważyłem, ale trzymałem 

się od nich z dala. Co zresztą nie było takie trudne, bo oni też zachowali duży dystans 

jeden od drugiego, kiedy ładowali do koszyków żarcie i piwo. Ominąłem ich więc z 

daleka i zanurzyłem się w wewnętrzne alejki, o tej porze kompletnie ciche i 

opustoszałe. Kiedy się zbliżyłem, wykrywacze ruchu odkryły moją obecność i 

wszystkie automaty ożywiły się. Zignorowałem jednak ich natarczywe wezwania, 

żeby kupić buty, meble, dilda, książki, wibratory i pigułki odchudzające; wszystkie 

produkty niezbędne w nowoczesnym społeczeństwie.

- Kup mój garnitur! - krzyknął manekin na wystawie, którego właśnie 

background image

mijałem.

- Kup mnie.... - wyszeptał kusząco sexbot z głębi różowej pościeli.

- Wygraj na loterii!

- Upij się szybciej i bądź pijany dłużej! Tak właśnie działa SkunkDrunk, 

wstrzykiwany alkohol.

- Połączenia natychmiastowe...

To było to! Wystawa pełna telefonów najróżniejszych kolorów i kształtów. 

Przedarłem się przez jazgot wszystkich reklam, aż wreszcie znalazłem przenośny 

aparat na tyle mały, że mieścił się w kieszeni mojej koszuli. Wrzuciłem monety do 

odpowiedniej maszyny, a potem jeszcze sporo banknotów, by od razu wykupić z góry 

czas połączenia na dość długi okres. Ekran kasowy błysnął całą tęczą kolorowych 

świateł, rozległy się fanfary.

- Dziękujemy dobry człowieku, byłeś cudownym klientem! - powiedział jakiś 

nagrany głos.

Telefon wreszcie wsunął się do mojego koszyka, złapałem go chciwie i 

wyszedłem. Znalazłem ciemną bramę, w której mogłem swobodnie porozmawiać. 

Przeleciałem przez kilka plików informacyjnych, aż wreszcie ustaliłem właściwy 

numer i wystukałem go.

- Witamy w sławnym na całą galaktykę Colosseo, goszczącym teraz 

niewiarygodny cyrk Bolshoi Big Top. Jeśli chcesz połączyć się z kasą, aby zamówić 

bilet, wciśnij jeden. Jeśli chcesz...

Wciskałem guziki, aż zaczął mnie boleć kciuk. Wreszcie przebiłem się przez 

cały szereg automatów i uzyskałem połączenie z numerem, o który mi chodziło. 

Telefon dzwonił przez dłuższy czas.

- Czy wiesz, która jest teraz godzina? - usłyszałem wreszcie w słuchawce 

zaspany głos.

- Wiem, Gar. Nie zrobiłbym tego, gdyby nie wyjątkowa sytuacja. Twoja 

ciotka Matylda jest chora i u progu śmierci. Jeśli chcesz się dowiedzieć szczegółów, 

zadzwoń pod numer, który ci zaraz podam.

Zapanowała chwila ciszy.

- Poczekaj chwilę. Muszę znaleźć pisak.

Dobra nasza! GarGoyl nie był już wprawdzie w Korpusie Specjalnym, ale nie 

zapomniał o kodzie Matyldy. Odpowiedział właściwie z pisakiem. To było zresztą 

prymitywnie proste. Jeśli agent uważał, że telefon jest zapluskwiony, podsłuchiwany 

background image

lub w jakimś inny sposób nie zapewniał bezpieczeństwa, używał po prostu 

jakiegokolwiek zdania z Matyldą w środku. Potem zaś podawał numer kontaktowy, 

którego cztery ostatnie cyfry były podane o jedną za nisko. Jeśli były to na przykład 

cztery, siedem, zero, dziewięć, odbiorca wiadomości zapisałby pięć, osiem, jeden, 

zero. Proste, ale jednocześnie skuteczne. Wyłączyłem się i zacząłem iść w kierunku 

naszej składnicy.

Gar musiał mieć identyczne jak ja problemy ze znalezieniem nie 

uszkodzonego automatu telefonicznego, bo byłem już niemal na miejscu, gdy 

zadzwonił.

- Czy to ty, Marvell?

- Tak. Jestem pewien, że wszystkie telefony w Colosseo są na podsłuchu, 

pamiętaj o tym. Czy Megalitowy Człowiek już wrócił? - Nie. A powinien?

- Nie jestem pewien. Kiedy go opuszczałem, był bezpieczny. Ale 

znajdowaliśmy się wtedy daleko na przedmieściach i nie miał transportu - spojrzałem 

na zegarek. - Powiedz mu, żeby zadzwonił do mnie z bezpiecznego telefonu 

dokładnie w południe. Jeśli do tego czasu nie wróci, powiedz mu, żeby zadzwonił o 

północy. I ma to robić regularnie, dopóki nie nawiążemy kontaktu. Rozumiesz mnie?

- Rozumiem - odpowiedział GarGoyl i wyłączył się.

To było na razie wszystko, co mogłem zrobić. Bolivar w przebraniu 

Megalitowego Człowieka mógł mieć spore kłopoty z powrotem do cyrku. Ale 

wiedziałem, że dopóki nie znajdą go, Kaizi albo policja, poradzi sobie. Miałem 

przynajmniej taką nadzieję.

- Nie. Wiem, że jest bezpieczny i że wróci! - krzyknąłem głośno, żeby 

podnieść nieco swoje morale.

Doczłapałem się z powrotem do naszej sypialni. Igor wciąż chrapał. 

Narzuciłem koc na głowę i starałem się pójść w jego ślady.

Obudziłem się, klnąc na czym świat stoi. Mój tępy kompan właśnie kopał w 

łóżko. Ale poruszał się na tyle szybko, że zdołał uniknąć mojej pięści.

- Mamy rozkazy! Mamy jechać! Na północ, dobrze. Był szef. To dla ciebie. 

Na północ - niemal się uśmiechał.

Nie zadawałem mu pytań. Wkrótce sam się dowiem, dlaczego niby jazda na 

północ jest dobra. Podniosłem podaną mi paczkę i przeczytałem napis - ”Maskarada”, 

i jeszcze ”zaskocz swoich przyjaciół” na drugiej stronie.

Otworzyłem paczkę i spojrzałem na znajdującą się tam maskę. Nie był to nikt, 

background image

kogo bym znał i chyba o to w tym wszystkim chodziło. Pseudocielesna maska z 

instrukcją obsługi. Jak ją przyczepić do ciała, jak utrzymywać aktywną, jak karmić. 

Najwyraźniej żywiła się rosołem z kury. Jedna puszka rosołu wraz z lejkiem była 

załączona do kompletu.

Działała cudownie. Zupełnie inna osoba spoglądała na mnie teraz z 

pękniętego lustra. No, przynajmniej nie musiałem już martwić się o policję. 

Wystarczało zmartwienie, jakie miałem z Kaizim.

Byłem nieco głodny. Kiedy jednak zobaczyłem, jak Igor zjada dwie oślizgłe 

ośmiornice w potrawce, cały mój apetyt gdzieś znikł. Pomyślałem sobie, już nie 

pierwszy raz, że lepiej czułbym się w towarzystwie mniej obrzydliwego kompana. Na 

razie więc darowałem sobie śniadanie.

Wkopaliśmy nasze roboty z powrotem w ich elektroniczne życie i 

załadowaliśmy je na ciężarówkę. Potem Igor dorzucił na pakę jeszcze jedną rzecz, 

która mnie zainteresowała - przenośną ładowarkę akumulatorów. A to oznaczało, że 

nie wrócimy tu na nocleg. Ciekawe, gdzie na północy spędzimy noc.

Włączyliśmy się do porannego ruchu, aż dotarliśmy do wjazdu na 

komputerostradę. To była całkowicie zautomatyzowana trasa, która przejęła kontrolę 

nad pojazdem, jak tylko opuściliśmy bramkę wjazdową po zapłaceniu za wjazd. 

Przyspieszyliśmy na chwilę, aż znaleźliśmy się dokładnie dziesięć metrów za po-

przedzającym nas pojazdem. Dalej już ciężarówka posuwała się z komputerową 

precyzją. Ponieważ komputery przejęły całe prowadzenie pojazdu, Igor zasnął niemal 

od razu. Ja zaś przyglądałem się przygnębiającemu przemysłowemu krajobrazowi za 

oknem, jak również punktom parkingowo-usługowym na trasie. Pojawiały się 

dokładnie co pół godziny. Wzorowa organizacja.

Było dziesięć minut przed południem, gdy wyłączyłem zdalne sterowanie i 

zjechałem z głównego pasa komputerostrady. Zawyła głośno syrena. Igor zerwał się 

przerażony i wyrwał z moich rąk koło kierownicy. Nacisnął hamulce i zatrzymaliśmy 

się z piskiem opon.

- Próbujesz nas zabić!

- Nie. Chcę się zatrzymać.

- Zatrzymać. Po co?

- Mam potrzebę. Taki mały pokoik.

- Mały pokoik?

- Muszę się odlać, ty tępaku.

background image

- Aaa - najwyraźniej przeprowadzał w myślach test kontroli pęcherza, bo jego 

twarz wyrażała niezwykłe skupienie. - Dobra.

Weszliśmy do środka.

Bez przerwy kontrolowałem czas. Szybko opróżniłem pęcherz i zmierzałem 

do wyjścia z toalety.

- Gdzie idziesz? - zainteresował się Igor.

- Żreć. Spotkamy się przy ciężarówce.

Był bardzo podejrzliwy, ale nie bardzo mógł cokolwiek zrobić. Odczekałem, 

dopóki nie zobaczyłem go zmierzającego na parking. Jeszcze trochę do południa. 

Wystarczy, żeby wziąć z automatu kokain-colę - wciąż jeszcze byłem zmęczony po 

nocy - oraz wielką kanapkę z fasolą. Usiadłem w bufecie i zabrałem się do jedzenia, 

uważnie obserwując przeszklone drzwi.

Telefon zadzwonił dokładnie w południe.

- Bolivar?

- Nikt inny. - Powiedz... nie, nie teraz!

Nagle w polu widzenia pojawił się Igor, zmierzający w stronę drzwi.

- Daj mi numer i czekaj na telefon o pomocy.

Zamoczyłem palec w coli, pochyliłem się pod stół, i namazałem szybko numer 

na podłodze. Kiedy pojawił się mój kompan, telefon miałem już w kieszeni.

- Czas. Trzeba jechać.

- Tak. Już idę - wstając, zapamiętywałem numer.

Im dalej zmierzaliśmy na pomoc, tym wszystko wokół zmieniało się na 

lepsze. Zakłady przemysłowe, kopalnie i dymiące fabryki zaczęły ustępować miejsca 

zautomatyzowanym farmom. Miło było zobaczyć nieco zieleni. Potem pojawiły się 

drzewa, coraz więcej, aż droga w końcu naprawdę przecięła wielką połać dzie-

wiczych lasów. Zanurzyliśmy się w tunel pod znajdującymi się przed nami 

wzgórzami. Kiedy wynurzyliśmy się po drugiej stronie, ujrzeliśmy malownicze 

wybrzeże opadające ku błękitnemu morzu. Zrozumiałem, dlaczego Igor twierdził, że 

dobrze jest jechać na północ. Pojawiły się pierwsze domy, prawdziwe dwory 

otoczone ogrodami. Teraz nawet brzeg szosy był udekorowany krzewami i kwiatami.

- Tu mieszkają szefowie? spytałem.

Potwierdzające mruknięcie w odpowiedzi. Cóż, to było bardzo spolaryzowane 

społeczeństwo - niewiele pośrodku, byłem tego pewien. Zjechaliśmy przy pierwszej 

bramce i wjechaliśmy na teren zautomatyzowanej posiadłości, którą od strony drogi 

background image

osłaniały drzewa. Igor najwyraźniej już tutaj był. Jechał bez wahania pomiędzy 

rozlicznymi alejkami wprost do samotnie stojącego budynku.

Słońce grzało mocno. Jego promienie odbijały się od zroszonej wodą trawy, 

od znajdującego się pod wielkim parasolem stolika oraz od siedzącego tam Kaiziego i 

szklanki ze zmrożonym napojem, którą trzymał w dłoni.

- Wyglądasz obrzydliwie - powiedział na mój widok, kiedy wylazłem z 

ciężarówki. Miał rację. Moja nie ogolona twarz zaczynała swędzieć pod sztuczną 

maską. Moje oczy były podkrążone i zaczerwienione jak u królika. A zmoczone przez 

deszcz moje ozdobne ubranie nie było już takie ozdobne.

- W sprawie Angeliny...

- Nic ci nie powiem - warknął krótko. Pod twardą powierzchownością kryło 

się jeszcze twardsze serce. - Jesteś moim pracownikiem i masz wykonywać moje 

polecenia. Trzeba przyspieszyć pewne sprawy. - Położył przede mną kartę płatniczą. - 

Na czternastej alei jest mechatarg. Kup jakieś ubranie, dobre ubranie, sprzęt do 

golenia, mydło, sam wiesz co. To nie jest takie miasto jak tam. Chcę, żebyś wyglądał 

jak ludzie tutaj, bo inaczej policja się tobą zainteresuje. To jest najbogatsze osiedle na 

tej planecie. Kiedy już kupisz ubranie, zachowuj się jak bogaty człowiek. I postaraj 

się, żeby nikt nie zobaczył cię ubranego jak teraz. Zupełnie nie pasujesz do tego 

miejsca. A policja rutynowo kontroluje każdego, kto tu nie pasuje. Nie zapominaj, że 

oni wciąż cię szukają. A jeśli cię złapią, to pamiętaj, że nie tylko ty będziesz miał 

kłopoty.

Nie bardzo można było z nim dyskutować.

Klomby kwiatowe znikły, gdy wszedłem pomiędzy centra handlowe. 

Przyjrzałem się uważnie tabliczkom i skręciłem w czternastą aleję. Ulicami 

przemknęło kilka pojazdów, ale starałem się, żeby mnie nie dostrzeżono. W 

mechatargu była tylko jakaś parka kupująca wino. Przemknąłem obok nich i wpadłem 

do działu z ubraniami. Wybrałem tam jakąś lekką sportową marynarkę, którą 

natychmiast założyłem na grzbiet. Już miałem wyrzucić mój poprzedni strój, ale 

przemyślałem to w ostatniej chwili. To byłby wspaniały prezent dla poszukującej 

mnie policji. Dokończyłem zakupy i ze wszystkim wróciłem do rezydencji. Okazało 

się, że gdy ja wydawałem pieniądze, ciężarówka odjechała, a wraz z nią na szczęście 

także Igor. Chciałem coś powiedzieć, ale Kaizi uciszył mnie gestem dłoni.

- Najpierw się umyj, bo czuję się w twoim towarzystwie równie źle, jak w 

towarzystwie Igora.

background image

Wyjątkowo się z nim zgadzałem.

- Tam - wskazał pomieszczenia biurowe nieopodal.

”Chafuka - doradztwo inwestycyjne” - głosił napis na drzwiach. Jeszcze jedno 

przedsiębiorstwo Kaiziego?

Na zapleczu biura było małe studio mieszkalne z pojedynczym łóżkiem. 

Zdjąłem twarz. Wziąłem relaksujący gorący prysznic, a potem pobudzający zimny. 

Umyłem się dokładnie. Ogoliłem się i przebrałem w sportowe ciuchy. Poczułem się 

znacznie lepiej. Otarłem też kurz z mojej nowej twarzy i założyłem ją ponownie. Po 

drodze minąłem mały dobrze wyposażony barek, który mocno mnie kusił. Nie 

opierałem się długo. Już z kolorową szklaneczką w ręku udałem się na poszukiwanie 

mojego pracodawcy i znalazłem go tam, gdzie był poprzednio - przy stole. Zmierzył 

mnie wzrokiem i skinął aprobująco głową.

- Jeszcze jakieś banki, które mam obrabować? - zapytałem cierpko.

- Nie. Coś znacznie większego. Co wiesz o elektrowniach atomowych?

- W ogóle niewiele wiem o elektryczności. Włączam przycisk na ścianie i 

pojawia się światło.

Rzucił na stół jakieś plany techniczne.

- Weź na razie to. Wkrótce będę miał dla ciebie dalsze materiały. Ta sprawa 

jest jeszcze we wczesnym stadium planowania. Porozmawiamy o tym później. Teraz 

jest jednak bardziej pilna robótka. Nie pojedynczy bank, ale źródło zaopatrzenia dla 

wielu banków. Porwiesz opancerzoną i uzbrojoną ciężarówkę, która rozwozi gotówkę 

do wszystkich banków w mieście. Masz dwa dni na przygotowanie szczegółowego 

planu. Za trzy dni przypada kolejna dystrybucja...

- A jaki dokładnie jest twój plan?

Uśmiechnął się, ale był to uśmiech zupełnie pozbawiony ciepła.

- Powiedziałem ci przecież, żebyś sam przygotował plan. Nie mam absolutnie 

pojęcia, jak można tego dokonać. Ty jesteś ekspertem, więc się tym zajmij. - 

Wyciągnął z kieszeni projektor i położył go na stole. - Tu są szczegóły trasy i czasy 

poszczególnych dostaw, dane o pojeździe, kierowcach. Jednym słowem - wszystko, 

co może być potrzebne. Ja osobiście sądzę, że jest to niemożliwe do wykonania. Choć 

od dawna mam te informacje, nigdy nie zdołałem opracować sensownego planu 

rabunku. Bardzo interesuje mnie twój pomysł na rozwiązanie tego problemu.

- A jeśli nie znajdę sposobu?

Dotknął ręką małego przedmiotu, który znajdował się na jego nadgarstku. Był 

background image

podobny do zegarka, czarny ze srebrnym przyciskiem w centrum.

- Wystarczy, abym dwukrotnie dotknął tego urządzenia i nigdy już więcej nie 

ujrzysz swojej żony. Nie będziesz nawet wiedział, czy żyje, czy jest martwa, 

przesłana na inną planetę, gdzieś uwięziona... po prostu nigdy się nie dowiesz. Ona 

zniknie. Więc lepiej się wysil. Ja mam trochę innych zajęć i wrócę dopiero jutro. 

Możesz spać tam w studiu.

- Tam jest tylko jedno łóżko. Mam je dzielić z Igorem? - Ta myśl wydała mi 

się wyjątkowo odpychająca.

- Nie. On śpi w ciężarówce. Tak woli.

- Ja też tak wolę.

Skończył drinka, odłożył szklankę i zaczął się zbierać do odjazdu. Odwrócił 

się jeszcze.

- I nie zrób czegoś, czego ty albo twoja żona będziecie żałować.

Dopiłem spokojnie drinka, pewien, że wyraz mojej twarzy nie zmienił się ani 

o jotę. Zwłaszcza że miałem na sobie drugą twarz. Tyle tylko, że od tej chwili byłem 

przekonany, że nie tylko muszę uwolnić Angelinę, ale także zdobyć ten niby-zegarek 

Kaiziego. Z nadgarstkiem lub bez. Ponadto postanowiłem sobie, że wyrzucę go z 

biznesu, zrujnuję do ostatniego kredytu, zdepczę. To sobie przysiągłem solennie.

- Głodna... - powiedział cicho jakiś głos. Dosłownie na granicy słyszalności. 

Rozejrzałem się wokół, ale nie dostrzegłem nikogo. Jeszcze raz usłyszałem ten głos i 

nagle zrozumiałem, skąd pochodzi. Zanim zrobię cokolwiek, muszę najpierw 

nakarmić swoją twarz. Dosłownie. Wrzuciłem ją do zlewu w łazience i wziąłem lejek. 

Potem otworzyłem puszkę z rosołem z kury.

Kiedy zakończyłem tę robotę, mogłem spokojnie usiąść do pracy nad planem 

rabunku.

- Bułka z masłem - stwierdziłem, sięgając po projektor.

W godzinę później zaczynałem przekonywać się o pochopności tego 

twierdzenia. Ciężarówka była opancerzona, uzbrojona, zapieczętowana i odporna na 

gaz. Z połączeniem ze wszystkimi policyjnym pojazdami, które wzywała 

automatycznie, gdy tylko włączył się lub został wyłączony jeden z jej rozlicznych 

systemów alarmowych. Kierowca i dwóch ludzi z eskorty także byli uzbrojeni po 

zęby. Ba, ten wehikuł był nawet odporny na promieniowanie radioaktywne, w razie 

gdyby ktoś chciał mu dowalić głowicą atomową.

Kaizi się zmył. Zostałem sam. Wróci rano i będzie oczekiwał jakiejś 

background image

odpowiedzi. Zachodziło słońce. Robiło się późno. A ja czułem się jak ostatni głąb. 

Jeszcze raz przejrzałem wszystkie dane. Ten skok był niemożliwy.

- To niemożliwe! - wrzasnąłem z desperacją i pognałem do baru po 

następnego Siluriana Slivovitza. - Nawet z pomocą magii nie można się tam dostać.

Minęło kilka sekund, zanim się zorientowałem, że wlałem już do szklanki całą 

butelkę i że alkohol właśnie przelewa się wierzchem, spływa po moim ręku i wsiąka 

w dywan. Odłożyłem i butelkę, i szklankę. Ponieważ nagle zaczął mi w głowie 

majaczyć jakiś bardzo, bardzo niejasny pomysł.

Nie pistolety, bomby, rakiety, przemoc. Magia!

background image

Rozdział 15

Och, maestro, wspaniały Wielki Grissini, błogosławione twoje imię. Niech 

emerytura upływa ci w spokoju i tonie w dobrym alkoholu. To ty nauczyłeś mnie 

sztuczek. Przekazałeś mi też coś znacznie cenniejszego - nauczyłeś mnie patrzyć na 

świat okiem maga. Pokazałeś mi, jak stawiać rzeczywistość na głowie. Jak 

kwestionować to, co powszechnie przyjęte. Jak zwodzić i oszukiwać zmysły. Czy 

uzbrojona, opancerzona ciężarówka może zniknąć? A dlaczego nie? Rozmiar nie ma 

najmniejszego znaczenia. Jeśli można zrobić coś takiego ze świniozwierzem, 

dlaczego nie z ciężarówką? Iluzja wspiera i wzbogaca rzeczywistość. Jeśli poprawnie 

zaaranżowana, magia jest wielce przekonująca, ponieważ to publiczność sama 

oszukuje swoje zmysły.

Przemierzyłem całe biuro w poszukiwaniu papieru. Kiedy znalazłem kartkę, 

zacząłem szkicować plan mistyfikacji, która miała przyćmić wszelkie iluzje. Kilka 

godzin później miałem już gotowe niemal wszystko... tylko że padałem już na twarz i 

spałem na siedząco przy biurku. Dość! Wiedziałem dokładnie, co trzeba zrobić. 

Główne założenia planu były jasno sprecyzowane. Nad szczegółami mogłem 

popracować rano, po dobrym i zdrowym śnie. Nastawiłem alarm w zegarku, 

doczołgałem się do łóżka i zapadłem w głęboki sen.

Śnił mi się wielki owad, który usiadł mi na ręce i brzęczał groźnie. Potem 

otworzył potężną paszczę i zabrzęczał jeszcze głośniej...

Obudziłem się. Ziewnąłem szeroko i wyłączyłem alarm. Za dziesięć minut 

północ. Chlapnąłem trochę zimnej wody na twarz i szybko się ubrałem. 

Wyskoczyłem na ulicę, by znaleźć się z dala od wszelkich budynków. Na tej planecie 

jest zbyt wiele wykrywaczy i podsłuchów, by ryzykować. Wiedziałem, że mój 

pracodawca z powodzeniem używał takiego sprzętu. Ten dom także z pewnością był 

nim naszpikowany. Stanąłem na środku drogi i wystukałem numer, który podał mi 

Bolivar.

Telefon zadzwonił ze dwadzieścia razy i w końcu się poddałem.

- Nie martw się, Jim - pocieszałem sam siebie. - Coś się tam stało ważnego i 

nie mógł czekać na telefon. To twardy chłopak, poradzi sobie. Trzeba spróbować 

znów za dwanaście godzin.

Po tej nieudanej próbie kontaktu nie mogłem już jednak zasnąć mimo 

background image

zmęczenia.

Więc do rana, zanim przyjechał Kaizi, dopracowałem wszystkie szczegóły. 

Wykonałem projekt potrzebnej konstrukcji, jak również listą niezbędnych 

materiałów. Wyłożyłem przed nim swoje notatki.

- Tu jest lista wszystkiego, czego będę potrzebował, żeby zastawić pułapkę. 

Im szybciej to dostanę, tym szybciej ty będziesz miał tę ciężarówkę.

Przejrzał kartki, przybierając coraz bardziej zakłopotaną minę.

- Co to wszystko ma znaczyć? Siedemset pięćdziesiąt metrów kwadratowych 

ekranu antymikrofalowego. Cztery multimegawa-towe projektory holograficzne, 

lekka ciężarówka, dykta, sproszkowane aluminium, opiłki żelaza.... Co masz zamiar 

zrobić z tym wszystkim?

- Napad stulecia. Załatwisz mi to, czy będziemy teraz dyskutować? Ale w 

takim razie nie zdążymy na czas. Zastanów się.

Czułem, jak jego oczy wiercą mi dwie dziury w czaszce. Spokojnie obcinałem 

paznokcie u rąk, potem strzepnąłem skrawki z koszuli. Pierwsze rozdanie wygrałem.

- Jeśli próbujesz grać ze mną w jakieś gierki di Griz...

- Zapewniam cię, że nie. Zdobądź dla mnie te materiały, a ja zdobędę dla 

ciebie forsę. I jeszcze jedno ważne pytanie. Czy ta część planety, to miasto... Jak wy 

je właściwie nazywacie?

- Słoneczne Miasto nad Morzem.

- Ślicznie. Czy to miasto i otaczająca je okolica są pod obserwacją satelitarną?

- Cała ta planeta jest pod satelitarną obserwacją. Cokolwiek zrobisz, będzie 

dostrzeżone. Każdy moment namierzony i zarejestrowany.

- Dobrze. To mi właśnie pasuje. Chcę, żeby dobrze się przyjrzeli temu, co ich 

zdaniem się stanie. To odwróci ich uwagę. Zanim odkryją, co się stało naprawdę, my 

już dawno opuścimy miejsce przestępstwa. Gdzie jest Igor?

 - Śpi w ciężarówce.

- Obudź go. Poślij go z powrotem. Niech zakupi wszystko, czego potrzebuję i 

przywiezie tutaj. Nie muszę chyba przypominać o dokonaniu zakupów w różnych 

miejscach, żeby żaden sprzedawca nie nabrał podejrzeń? Ciężarówkę kupię tutaj. Nie 

bój się, nie doprowadzę tu nikogo.

Po jeszcze jednym świdrującym czaszkę spojrzeniu wziął telefon i wezwał 

Igora.

 - Zaraz tu będzie. Zanim przyjdzie, masz trochę czasu, aby wyjaśnić mi, co 

background image

właściwie planujesz.

Już się robi - odparłem ochoczo, rozkładając przed nim diagram. - Jak każda 

magia, jest to niezwykle proste, jeśli ktoś ci wytłumaczy, jak działa.

- Tak, wierzę, że twój plan może się powieść - Kaizi uśmiechał się szeroko, 

kiedy Igor do nas podszedł.

- Wiesz, to się musi udać, Jim. - Nagle jego uśmiech znikł. - Zbyt wiele masz 

do stracenia, aby pozwolić sobie na błędy.

Nie skomentowałem tego. Szkoda strzępić języka na te nie kończące się 

groźby. Poczekałem, aż Igor wyjdzie, a potem wlałem sobie pierwszego tego dnia 

drinka.

- Trochę za wcześnie na upijanie się - zauważył Kaizi.

- Może. Ale to nie będzie ostatni. Mam zamiar miło spędzić ten dzień, bo 

naprawdę ciężka praca zacznie się dopiero wtedy, gdy Igor wróci ze sprzętem z 

Fetondlle. Co z ciężarówką?

- Tu na miejscu są dealerzy. Użyj tej karty, którą ci dałem. Jeśli będą 

problemy z natychmiastową dostawą, zapłać gotówką. -Podał mi gruby plik 

banknotów. Skończysz drinka po powrocie. Mam lepsze rzeczy do roboty, niż 

przyglądać się, jak wlewasz w siebie to świństwo.

Kaizi podrzucił mnie do centrum tuż obok dealera maszyn jeżdżących i 

latających. Patrzyłem, jak odjeżdża. Miałem jeszcze pół godziny do umówionego 

czasu rozmowy z Bolivarem. W pobliżu była restauracja, pusta o tej porze. Usiadłem 

na patio i zamówiłem drinka. O dwunastej wystukałem numer. Telefon odpowiedział 

po drugim dzwonku.

- Bolivar!

Rozległ się szum i trzaski, a potem usłyszałem głos syna.

- Teraz mnie tu nie ma. Ale wszystko jest w porządku. Przez telefon nie chcę 

wchodzić w szczegóły. Zadzwoń ponownie o tej samej porze za dwa dni. Na razie.

Coś się działo, a ja nie miałem pojęcia co... Nie było więc sensu się 

przejmować. Trzeba wyrzucić zbędne myśli z głowy i skoncentrować się na robocie, 

która mnie czekała. Skończyłem drinka i wmaszerowałem do dealera.

To naprawdę była bogata część Fetor. Zamiast robota pracował tu prawdziwy, 

żywy człowiek.

- Dzień dobry panu. Mam na imię Jumanne i jestem do pańskiej dyspozycji. 

Mieliśmy właśnie dostawę helikopterów osobistych, dwuosobowych. Wspaniały 

background image

pojazd dla pana i pańskiej ukochanej. Zakupiony egzemplarz może mieć na burcie 

pańskie imię wygrawerowane złotymi literami, bez żadnych dodatkowych opłat...

- Ehmm... - powiedziałem, co wywołało u niego prawdziwy entuzjazm.

- Wspaniały wybór! Oczywiście może pan zażyczyć sobie, aby było to imię 

pańskiej ukochanej, a nie pańskie. Również bez żadnych dodatkowych opłat. Jej lub 

jego imię będzie przywodziło na myśl miłe wspomnienia z każdego waszego lotu...

- Szukam lekkiej ciężarówki. Natychmiast zmienił płytę.

- Dalekobieżna, pokryte koszty utrzymania, w pełni resorowana, gwarancja na 

cały czas pracy, w sprzedaży tylko dzisiaj. Nasz model Meyster-Shyster jest 

dokładnie tym, czego pan potrzebuje...

- W jakich są kolorach?

Karta Kaiziego wystarczyła. Podobnie jak prawo jazdy jednego z jego 

pracowników, które było zarejestrowane w komputerze centralnym. Nie było żadnych 

dodatkowych pytań. Moje ciuchy, pieniądze, napiwki, w ogóle prezencja, w tym 

otoczeniu młodych i bogatych, były paszportem otwierającym wszystkie wejścia. 

Wyjechałem ciężarówką na skąpaną w słońcu ulicę.

Następnych kilka godzin spędziłem, jeżdżąc bez specjalnego celu po centrum 

i przedmieściach miasta, które naprawdę zasługiwało na swoją nazwę. Domy 

przypominały prawdziwe pałace, a baseny osiągały rozmiary jezior. Kobiety kręcące 

się wokół luksusowych sklepów były zadbane i odstrojone ponad wszelkie pojęcie. 

Kiedy pozdrowiłem skinieniem głowy policjanta kierującego ruchem ulicznym, 

odpowiedział mi energicznym salutem. Ten skąpany w słońcu raj stanowił jaskrawy 

kontrast z ponurymi i brudnymi ulicami przemysłowego Fetorsville. To było tak, 

jakby całe życie i pieniądze planety skupiły się w tym jednym mieście, a odpłynęły z 

pozostałych... Co w pewnym sensie było prawdą. Teraz naprawdę rozumiałem, jak 

potwornie ciężką i trudną robotę wykonywali tu galaktyczni pracownicy fiskalni czy 

działacze związkowi. Jadąc tędy, naprawdę żałowałem, że nie mogę być po ich 

stronie. Że zamiast planowania przestępstw, nie mogę pomagać im tropić tych 

wszystkich brudnych spraw i zwalczać tych plutokratycznych finansowych baronów. 

Jim di Griz - wojownik ludu. Nie taki jednak scenariusz napisało życie.

To, co robiłem tymczasem, było czymś więcej niż tylko zwiedzaniem miasta. 

Nie od razu, ale drobnymi fragmentami, zdołałem przejechać całą trasę, jaką będzie 

jechała ciężarówka z pieniędzmi. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem. Miałem to z 

głowy.

background image

- Gratulacje, Jim - powiedziałem sam do siebie. - Jesteś naprawdę najlepszy. 

Ktoś mocno się przyłożył, gdy cię tworzył. Ten napadzik zapiszą w annałach 

przestępstw doskonałych.

Potem jednak zachmurzyłem się. Zdałem sobie sprawę, że nie tylko moje 

wysiłki nie przyniosą mi żadnych korzyści, mimo że przecież ryzykuję w najlepszym 

razie spędzeniem reszty życia w jakiejś ponurej więziennej norze, ale jeszcze, że 

dokonuję tego napadu szantażowany. Nawet jeśli wszystko pójdzie dobrze i tak wciąż 

będę tkwił w tym samym szambie. W samym środku tarczy strzeleckiej. I ta sprawa z 

Angeliną...

Takie zamartwianie się powoduje tylko wrzody żołądka. Po powrocie z 

rozpoznania miejsca akcji nalałem sobie wyjątkowo dużego drinka, wyciągnąłem się 

wygodnie na łóżku i przeglądałem przez chwilę kilka sportowych kanałów w 

telepuszce. Trafiłem na pokazy trykieta czy krykieta - nie byłem pewien z powodu 

akcentu spikera - jakiś ponoć niedawno wskrzeszony sport z dawnych wieków, który 

jak dla mnie powinien sobie dalej spoczywać w spokoju. Jacyś faceci w białych 

uniformach biegali za piłeczką z kijkami. Zasnąłem w ciągu kilku minut.

Z przyjemnej drzemki obudził mnie hałas silnika na zewnątrz. Ta nie 

kończąca się gra wciąż trwała i z prawdziwą przyjemnością położyłem jej kres, 

wciskając odpowiedni guzik pilota. Było już po zmroku i Igor właśnie wrócił z 

zakupami. Mieliśmy do napadu jeszcze całe dwa dni. Ziewnąłem i przeciągnąłem się. 

To będzie długa noc.

A potem był nawet jeszcze dłuższy dzień. Pochłaniałem środki pobudzające 

jeden za drugim, chociaż wiedziałem, że mój system pokarmowy jeszcze wystawi mi 

za to rachunek. Igor nie mógł mi już w niczym pomóc, więc dałem mu wolne. 

Najchętniej w ogóle zamiast niego użyłbym robota. Nie tylko lepiej wykonywał pra-

cę, ale zdawał się mieć także o wiele bystrzejszy umysł.

Ledwo już patrzyłem na oczy i chwiałem się na nogach, gdy po południu 

drugiego dnia ponownie zjawił się Kaizi.

- Jutro jest dzień R - powiedział.

- R jak rabunek? Nie martw się tym. Sprzęt jest gotów i jeszcze dziś po 

zmroku podrzucę go na miejsce. - A ciężarówka?

- Też gotowa.

- Chcę ją zobaczyć.

Wyszliśmy do garażu i zawołałem, żeby Igor wyłączył światło, zanim tam 

background image

wejdziemy. Nie chciałem, aby jakiś przypadkowy przechodzień zobaczył, co tam się 

dzieje. Zamknąłem drzwi za sobą, zanim włączyliśmy ponownie światło. Igor 

pracowicie malował dyktę srebrną farbą.

- Wspaniała, prawda? - powiedziałem dumny ze swej konstrukcji.

- Nie wprowadziłaby w błąd nawet trzyletniego dziecka - burknął Kaizi.

- Zacznij trochę, myśleć Kaizi! - Byłem zmęczony, więc łatwo wybuchnąłem 

gniewem. - Ona nie ma nikogo wprowadzać w błąd za wyjątkiem kamery w 

kosmosie. Farba jest taka sama jak na ciężarówce bankowej. Taka sama jest też 

wielkość i taki sam kształt. Cień, jaki rzuca, będzie identyczny jak cień ciężarówki. 

Jeśli obaj będziecie dokładnie wykonywać moje precyzyjne instrukcje, skok się 

powiedzie.

- Nie podoba mi się kierowanie tym. - Igor przyłączył się do wątpliwości 

swego pracodawcy. - Z tym całym bum-materiałem.

- Zamknij się - odpowiedziałem uprzejmie. - Wykonuj rozkazy i nie staraj się 

myśleć. W twoim przypadku to strata czasu. - Spojrzałem na zegarek i uspokoiłem się 

nieco. - Masz godzinę, by skończyć malowanie. Potem musisz pomalować swoją 

ciężarówkę i ma to być zrobione dokładnie tak, jak mówiłem. Od tego zależy 

powodzenie naszego planu. A teraz do roboty!

Sam wmieszałem do farby katalizator czasowy. Gdyby to nie zostało zrobione 

prawidłowo, cała operacja wzięłaby w łeb, a my skończylibyśmy w ciupie.

Kaizi tymczasem wyszedł, był przeciwny bowiem wszelkiej pracy 

wykonywanej osobiście. Innej niż robienie pieniędzy, oczywiście. Zapamiętał moje 

instrukcje, gdzie i kiedy ma się pojawić. I zdołał powtórzyć to słowo w słowo bez 

żadnego wysiłku. Potem mogłem odpocząć kilka godzin, czekając na późne godziny 

nocy, aby dostarczyć sprzęt na miejsce. Z całą przyjemnością obudziłem wtedy 

kopniakiem Igora i wypchnąłem go jeszcze nieprzytomnie zaspanego do naszej 

makiety ciężarówki. Ja prowadziłem nasz minikonwój, siedząc za kierownicą jego 

wozu.

Kiedy wróciliśmy, już świtało. Zaczynał się dzień R. Był to także dzień T - 

jak telefon. Zadzwoniłem w południe, ale odsłuchałem tylko tej samej nagranej 

wiadomości. Wprawdzie byłem zaniepokojony, ale wiedziałem też, że wydarzenia 

dzisiejszego dnia wkrótce wypędzą z mojego umysłu wszelkie niewczesne obawy. 

Kaizi wyszedł z biura i spojrzał na mnie dokładnie w momencie, gdy chowałem 

telefon do kieszeni. Czy to dostrzegł? Atak był najlepszą obroną.

background image

- Powinieneś być już w tym cudownym miasteczku, a nie tutaj.

- Nie ma pośpiechu. I nie chciałem, by ktoś widział, że spędzam za dużo czasu 

w miejscu napadu. Ludzie mogliby to zapamiętać. Instalacje gotowe?

- Wszystko gotowe. Wyruszamy za dziesięć minut.

- Nie zrób błędu. Wiesz, jaka będzie kara. Powiedziawszy to, odszedł. Jego 

szczęście. Naprawdę byłem zmęczony i mogłem stracić kontrolę nad sobą. Moje 

palce mogłyby z własnej inwencji zacisnąć się na jego tchawicy. Kopnąłem kilka 

robotów, potem wezwałem Igora i poczułem się trochę lepiej.

Pojechaliśmy żółtą teraz ciężarówką na miejsce operacji. Zostawiliśmy 

samochód pod osłoną drzew. Potem poprowadziłem Igora z powrotem wzdłuż drogi - 

aż do punktu, gdzie namalowałem na trasie czerwony X. Wskazałem ten znak.

- Stań tam. Nie ruszaj się. - Spojrzałem na zegarek. - Za kilka minut na 

grzbiecie tego wzgórza pojawi się opancerzona ciężarówka. Tak jest, użyj lornetki, 

patrz wzdłuż strzałki narysowanej na trawie. Dobrze. A co masz zrobić, gdy 

zobaczysz ciężarówkę?

- Wcisnąć przycisk! - wcisnął go, tak jak się spodziewałem. Oczywiście dzięki 

mojej domyślności nic się nie stało, bo nie podłączyłem jeszcze obwodu.

- Nic się nie stało - powiedział zdziwiony.

- Nic też nie miało się stać, bo nie ma tam jeszcze ciężarówki. - Miałem rację. 

Był bardziej bezmózgi niż te roboty. - Stój, czekaj, patrz, zobacz, naciśnij, uciekaj.

Pośpieszyłem na swoją pozycję. Sprawdziłem całą instalację. Jeszcze raz 

spojrzałem na zegarek. Jeśli ciężarówka przyjedzie punktualnie - a Kaizi zapewniał, 

że zawsze tak było - powinna pojawić się w polu widzenia za dwie minuty. 

Zaryzykowałem i zamknąłem obwód, którego włącznik miał w rękach Igor. I unio-

słem oczy ku niebu w niemej modlitwie, żeby nie spaprał tego prostego zadania.

Rzeczywistość nieco się zmieniła, gdy zaczęły pracować holoprojektory. 

Odskoczyłem na bok, gdyż moja ręka zdawał się tkwić w pniu drzewa. Zabrałem rękę 

z obrazu i podziwiałem swoje dzieło. Przepiękne. Usłyszałem odgłos szybkich 

kroków. A więc Igor zapamiętał także drugą z instrukcji. Po wciśnięciu przycisku - 

wiać. Wiać do tej fałszywej pancernej ciężarówki ukrytej opodal. Prawdziwą 

widziałem już pomiędzy drzewami. Zbliżała się do łagodnego zakrętu. Jednego z 

wielu zakrętów tej drogi, wijącej się pomiędzy ogrodowymi posesjami. Drogi, którą 

ta ciężarówka przemierzała już tyle razy...

Ale czy kierowca mógłby pamiętać dokładnie każdy zakręt? Liczyłem, 

background image

prawdę mówiąc, na to, że większość ludzi jeździ znanymi sobie drogami na 

autopilocie. Teraz właśnie samochód brał zakręt. Normalnie zakole powinno być 

trochę dłuższe, a potem trzeba odbić w prawo. Ale teraz... Teraz holoprojektory 

pokazywał drogę nieco inaczej. Skręcała ona w lewo. Tam właśnie miał wjechać.

A może kierowca się połapie i wciśnie wcześniej hamulce? Moje serce biło 

głośno. Słyszałem odgłos silnika narastający coraz bardziej. Wjechał. Pojawił się tuż 

obok mnie radośnie zmierzając wprost w pułapkę. Dopiero teraz nacisnął hamulce. 

Przejechał jeszcze kawałek poślizgiem. Tak powinien zareagować każdy kierowca. 

Dopiero co jechał drogą pomiędzy szpalerem drzew, aż tu nagle przed maską wyrosła 

mu skała. Nie było czasu na myślenie. O działaniu decydował instynkt i rutyna.

Wcisnąłem trzymany w ręku aktywator i równocześnie zdarzyły się dwie 

rzeczy. Holoprojektory zmieniły obraz - droga biegła znów tak, jak w rzeczywistości. 

Gdyby ktokolwiek teraz jechał, zobaczyłby tylko drzewa po obu stronach trasy. Inna 

sprawa, że było tam kilka dodatkowych drzew wmieszanych pomiędzy prawdziwe, 

które maskowały naszą ciężarówkę i wóz, który był naszym celem.

W tym samym zaś momencie, kiedy holoprojektory zmieniały obraz, z 

konarów drzew opadł zawieszony ekran i zatrzasnął się w wyznaczonej pozycji. 

Pozostałe ścianki odpornej na wszelkie promieniowanie klatki już tam były, a ten 

ostatni bok zamknął tylko wehikuł w pudle. Ukrytym przed ludzkimi oczami przez 

holoprojektory, jak już wspomniałem. Gdy klatka się zamknęła, pod ciężarówką 

wybuchła bomba. Aż zadrżałem, gdy przeszła przeze mnie fala magnetyczna, która z 

całą pewnością oddziaływała na moją hemoglobinę. Ale uderzenie magnetyczne, 

nawet tak silne, nie mogło zaszkodzić człowiekowi. Cóż się za to działo ze wszelkimi 

elektrycznymi albo elektronicznymi obwodami! Te iskrzenia, spięcia, topienie się, 

blokady. Silnik przestał działać. Podobnie martwe musiały być wszelkie systemy 

elektroniczne i komunikacyjne w ciężarówce. Na pewno też wywaliło światło i 

zablokowały się wszelkie otwierane elektrycznie drzwi. Trzej mężczyźni w środku 

tkwili uwięzieni w zupełnych ciemnościach. Nawet jeśli próbowali nadawać jakąś 

wiadomość, zanim wybuchła bomba, ekran klatki wychwyciłby ją.

Ci trzej w środku na pewno byli przerażeni, ale nie na długo. Trzeba więc 

działać. Rozległy się trzy wybuchy z ruchomych wyrzutni zakopanych w ziemi i trzy 

pociski przebiły się do wnętrza ciężarówki. Niosły ze sobą usypiający gaz, a nie 

śmierć i zniszczenie.

Nałożyłem na twarz maskę przeciwgazową z przyciemnianymi okularami. 

background image

Włączyłem oślepiający płomień termicznego lancetu i zacząłem wycinać okrąg w 

dnie ciężarówki. Nie zapominałem jednak o nasłuchiwaniu, co się dzieje wokół, i 

uśmiechnąłem się na dźwięk oddalającego się coraz bardziej silnika naszej fałszywej 

ciężarówki.

W przestrzeni, o tysiące mil nad naszymi głowami, nigdy nie zasypiające oko 

obserwacyjnego satelity rejestrowało przecież zachodzące na dole wydarzenia. 

Widziało więc uzbrojoną ciężarówkę zjeżdżającą ze wzgórza pomiędzy drzewa. 

Teraz też ją zobaczy, spokojnie spomiędzy drzew wyjeżdżającą i jadącą wprost ku 

najbliższemu bankowi. Do którego, niestety, nigdy nie dotrze.

Odskoczyłem, ponieważ płonący metalowy dysk opadł na ziemię. Aby mieć 

stuprocentową pewność, że nikt nie będzie mi przeszkadzał, wrzuciłem do ciężarówki 

jeszcze kilka ładunków z gazem usypiającym. Zdjąłem maskę z przyciemnianymi 

okularami i wetknąłem tylko do nosa przeciwgazowe filtry, a potem wspiąłem się do 

środka wozu. Odwróciłem się błyskawicznie, słysząc dziwny dźwięk... W blasku 

latarki dostrzegłem chrapiącego policjanta. Spał, ale poza tym był w nienaruszonym 

stanie, podobnie jak dwaj pozostali. Użyłem diamentu, by wyciąć zamek z tylnych 

drzwi i otworzyłem je kopniakiem na oścież. Do środka wpadło świeże powietrze i 

miłe odgłosy ptasiego śpiewu. Wyciągnąwszy z trudem pierwszą z wypełnionych 

pieniędzmi skrzyń, zrzuciłem ją na ziemię. To była najtrudniejsza część zadania i 

została wykonana pomyślnie... Tylko czy aby Igor nie zawalił swojej, znacznie 

prostszej, roli? Miał tylko pojechać fałszywą ciężarówką poprzez wzgórza do 

najbliższej wioski. Ale nie do banku; nie, nie. Miał skręcić na miejsce wyładunku 

towarów przy najbliższym hipermarkecie, gdzie o tej porze było pusto. Zrób to, 

Igorze. Zaparkuj! Otwórz drzwi. Włącz aktywator. Nie biegnij! Masz aż dwadzieścia 

sekund, to więcej czasu, niż potrzeba na stworzenie wszechświata. Przejdź na drugą 

stronę hipermarketu, do samochodu, w którym czeka Kaizi...

Oczami duszy widziałem ten piękny wybuch, którego blask przyćmił słońce. 

Aluminium i żelazo plus wysoka temperatura. Sięgająca antyku recepta na 

najgorętszy z ogni. Płomień, który pochłaniał wszystko, co spotkał na drodze, i topił 

metale, których nie mógł spopielić. Ogień, który pożre całą fałszywą ciężarówkę, 

pozostawiając tylko trochę białego pyłu. Niech go potem analizują, jeśli chcą. Po 

takim wybuchu i pożarze nie było możliwości zidentyfikowania czegokolwiek.

Wyrzucałem z auta ostatnią skrzynię, kiedy usłyszałem samochód hamujący 

energicznie. Ktoś obcy? Nie, to musiał być Kaizi. Trzasnęły drzwi i usłyszałem 

background image

zbliżające się ciężkie kroki. Silnik przestał grać.

- Zacznij to wnosić do naszej ciężarówki - powiedziałem do Igora. - To ostatni 

etap napadu wszech czasów.

background image

Rozdział 16

A zatem, stało się. Szczęśliwy koniec. Ale czy na pewno? Czy nie zrobiłem 

żadnego błędu? Czy przewidziałem wszystko? Czy opracowałem każdy szczegół? 

Uzbrojona ciężarówka została wprowadzona w błąd przez hologramy i zjechała z 

drogi. Tak. Zahamowała elegancko w miejscu otoczonym ekranami tak, jak 

zaplanowałem. Ostatni ekran spadł w momencie, gdy jeszcze hamowała - nie mieli 

więc czasu, by wezwać pomoc przez radio, nawet gdyby zdążyli o tym pomyśleć. 

Kiedy ciężarówka się zatrzymała, oberwała ładunkiem magnetycznym, który 

wykasował całą elektrykę. Potem rakiety z gazem usypiającym. Załoga została 

obezwładniona, ale nikt nie był nawet ranny, co do tego upewniłem się osobiście. 

Kiedy to wszystko się działo, fałszywa ciężarówka już pędziła po drodze. Jej obraz 

mógł być spokojnie rejestrowany przez kamery z satelity. Dojechała następnie przed 

odległy dom towarowy i tam spektakularnie spłonęła. Igor zdołał dotrzeć bezpiecznie 

do samochodu Kaiziego, bo inaczej byłby kupką popiołu, zamiast wraz ze mną 

wrzucać na nasz wóz skrzynki z pieniędzmi.

Co teraz robiły służby bezpieczeństwa? Miałem nadzieję, że krążyły wokół 

miejsca wypadku. Miałem nadzieję, że służby przeciwpożarowe usiłują zgasić 

płonący wrak. Wkrótce policja będzie starała się badać tę masą stopionego metalu. 

Miejmy nadzieję, że jacyś naoczni świadkowie zidentyfikują płonące resztki jako 

byłą opancerzoną ciężarówkę. Potem zamieszanie, telefony. Tak, transport pieniędzy 

opuścił ostatni bank. Nie, nie dotarł do następnego banku. I następne telefony. Zdjęcia

satelitarne posłane do analiz. Coraz wyższe władze włączają się w dochodzenie. I co-

raz więcej tym samym marnuje się czasu.

Cała rzecz poszła dokładnie tak, jak zaplanowałem. Igor właśnie kończył 

ładować ostatnie skrzynie. Czas było wracać.

Wracać! W mojej głowie zaświeciły jasno kolejne punkty planu. Sięgnąłem do 

woreczków wiszących u mojego pasa.

Dwie rzeczy. Po pierwsze, wspiąłem się ponownie do opancerzonej 

ciężarówki i pozostawiłem kapsułkę czasową pod językiem każdego ze strażników. 

Miała rozpuścić się za cztery godziny i uwolnić ze swego wnętrza antidotum na gaz 

usypiający. Nie chciałem mieć kogoś na sumieniu. Kiedy ochraniarze się obudzą, to - 

jeżeli do tego czasu jeszcze nie zostaną znalezieni - podniosą alarm. Ja 

potrzebowałem na ucieczkę tylko godzinę, więc w żaden sposób nie mogli mi 

background image

zaszkodzić.

Te kapsułki to była pierwsza rzecz do zrobienia.

Drugą nie byłem specjalnie zachwycony.

Wyciągnąłem figurkę szczura z najlepszej nierdzewnej stali. Przez moment 

ważyłem ją w ręku, a potem rzuciłem na podłogę ciężarówki. Zakląłem szpetnie. 

Kaizi ostrzegł mnie, co się stanie, jeśli figurka nie zostanie znaleziona na miejscu 

przestępstwa.

Zeskoczyłem z wysiłkiem na ziemię, a potem z trudem wdrapałem się do 

kabiny gruchota, którym jeździł Igor. Tym razem wóz miał przynajmniej nową żółtą 

barwę. Igor właśnie zamykał z tyłu pakę.

- Jazda - warknąłem, gdy do mnie dołączył. - Do komputerostrady, a potem do 

Fetorsville. Jeśli zasnę, przed tunelem nie waż się mnie budzić pod groźbą 

gwałtownej śmierci.

Zanim dojechaliśmy do wjazdu na komputerostradę, zdążyłem się nieco 

zdrzemnąć. Potem przeciągając się, wróciłem na chwilę do życia i wyciągnąłem 

aktywator reakcji katalitycznej. Wylot tunelu biegnącego pod wzgórzami majaczył 

już niedaleko przed nami. Gdy do niego wjechaliśmy, wcisnąłem przycisk.

Fala radiowa o długości dokładnie 46,8 metra zaczęła właśnie wędrówkę do 

molekuł katalizatora, będącego składnikiem tej ślicznej żółtej farby, która czyniła 

naszą ciężarówkę tak dobrze widoczną z daleka. Reakcja zredukowała przylepność 

farby do zera i ta miała odpaść, zamieniając się w piękną chmurę żółtego pyłu, co 

oznaczało, że nasza ciężarówka znów przyjmie ohydny brudnoróżowy kolor. Pusta 

opancerzona ciężarówka zostanie w końcu znaleziona. Zdjęcia satelitarne pokażą 

żółty wóz uciekający z miejsca przestępstwa. Potem będą śledzić jego drogę aż do 

bramy wjazdowej na płatną komputerostradę, tylko że on zniknie bez śladu w tunelu. 

Zbrodnia doskonała. Z tą myślą w głowie osunąłem się z powrotem na oparcie fotela i 

zasnąłem tym razem na dobre. Kiedy przybyliśmy w końcu do znajomego już 

magazynu w naszym uroczym mieście przemysłowym, obudziłem się tylko po to, aby 

zanurzyć moją nową twarz w wodzie i dać jej się napić. Potem sam też się napiłem. I 

natychmiast rzuciłem się na swoje legowisko. Kiedy ponownie zasypiałem, po moich 

wargach jednak błąkał się uśmiech - to naprawdę była kradzież doskonała.

- Kradzież stulecia! Tak ją nazywają!

Otworzyłem zaspane oczy i ujrzałem znienawidzoną postać Kaiziego, który 

stał tuż nade mną, a w rękach trzymał wydruk z kanału informacyjnego. Rzucił go na 

background image

moją pierś. Leniwie mu się przyjrzałem.

Na samej górze znajdowało się zdjęcie jakiegoś tłustego oficjela trzymającego 

w dłoni figurkę stalowego szczura. Nagłówki artykułów były nieco histeryczne.

ZBRODNICZY SZCZUR UDERZA W SAMO SERCE

SYSTEMU FINANSOWEGO!

PRZEPADŁY MILIONY!

PANIKA NA RYNKACH KAPITAŁOWYCH!

ROSNĄ STAWKI UBEZPIECZENIOWE!

No i powinny. Miałem nadzieję, że wszyscy ci baronowie poczuli zimny 

dreszcz. To nie mój problem. Przeleciałem także pobieżnie resztę nagłówków. Na 

samym dole znalazłem jeszcze, niemal niewidoczny, tytuł: ”Robotnicy sprzeciwiają 

się lokautowi w hucie”.

Zdaje się, że GarGoyl poczynił jakieś postępy w organizacji związków w 

czasie wolnym od występów z potworami. Ta refleksja natychmiast przywiodła drugą 

myśl - o Bolivarze, który wciąż tkwił w cyrku jako Megalitowy Człowiek. Co z kolei 

spowodowało natychmiastowe spojrzenie na zegarek. Musiałem ponownie zadzwonić 

w południe. Wyrzuciłem zmięte kartki i z niejakim wysiłkiem wstałem z betów. Cały 

ten ruch w najmniejszym stopniu zresztą nie wpłynął na Igora, który wciąż chrapał w 

swoim rogu pomieszczenia.

- Wyglądasz okropnie - powiedział Kaizi.

- Czuję się jeszcze gorzej.

- Jeśli ktoś zobaczy cię tutaj na ulicy w tym ubraniu sportowym, będziesz 

natychmiast podejrzany.

- To co mam założyć?

- Weź to - podał mi ciemnozielony kombinezon roboczy. - Kup sobie jakieś 

ciuchy robotnika. I ciężkie buty. Potem wróć tutaj i czekaj. Wkrótce będę miał dla 

ciebie kolejne zadanie. I oddaj mi kartę.

- Co? - W głowie wciąż mi wirowało. Żadnych więcej pobudzaczy przez jakiś 

czas.

- Kartę płatniczą, którą płaciłeś za ciężarówkę. Nie chcę, żebyś tutaj płacił nią 

za jakieś zakupy. - Podał mi zwitek banknotów. - Od tej pory posługuj się gotówką.

- Ale gdzie iść? Nie wiem nic o tym mieście. - Niedaleko stąd jest mechatarg.

- Podwieziesz mnie tam?

Przyjrzał mi się z lekkim obrzydzeniem.

background image

- Niechętnie. Radź sobie sam. Po wyjściu skręć w prawo. Tylko nie siedź tam 

za długo.

- Taa, taaa... zaraz, czy drzwi nie są zamknięte?

- Oczywiście. Od zewnątrz. Igor wpuści cię z powrotem.

Ściągnąłem z grzbietu mój nieco już sfatygowany strój sportowy, ukrywając w

dłoni telefon. Potem wsunąłem go w kieszeń tego proletariackiego ubranka, w które 

się przebrałem. Umyłem się, najlepiej jak mogłem, w tej zimnej i śmierdzącej nieco 

wodzie. Wysuszyłem moją drugą twarz i nakarmiłem ją resztą rosołu z puszki. 

Pomyślałem, że koniecznie muszę odnowić zapas rosołu z kury.

Kombinezon, który miałem na sobie, był mocno znoszony, ale czysty. Kiedy 

przygotowałem się do wyjścia, Kaiziego już nie było. Nie było też śladu po jego 

samochodzie.

Teraz na ulicy panował nieco większy ruch, niż kiedy poprzednio 

wędrowałem tędy w nocy. Wszyscy jednak szli spiesznie przed siebie, bo też i niby 

po co mieli się zatrzymywać w tej ohydnej okolicy... Na kolejnym skrzyżowaniu, do 

którego doszedłem, kilku pieszych czekało na zmianę sygnalizacji świetlnej. Kiedy 

znalazłem się pomiędzy nimi, jakiś młody mężczyzna odwrócił się do mnie i wsunął 

mi w rękę kawałek papieru. Reklama? Jakiś uliczny kramarz? Spojrzałem na kartkę.

”Nic nie mów” - głosił napis, później jeszcze - ”odwróć”

Zrobiłem to. Tekst na drugiej stronie był dość intrygujący.

”Daj mi swój telefon”.

Czy to był napad uliczny? Teraz dużo uważniej przyjrzałem się facetowi, 

który podał mi kartkę. Był dobrze ubrany. Smagła skóra, ciemna broda i wąsy... I 

błękitne oczy, które doskonale znałem...

- Bolivar? - zapytałem samym ruchem warg.

Przytaknął i wyciągnął rękę. Podałem mu telefon i przyglądałem się z 

niejakim zainteresowaniem, jak przykleja do niego taśmę samoprzylepną. Światła 

zmieniły się i stojące przed nami samochody ruszyły do dalszej jazdy. Bolivar 

przykleił telefon do tyłu najbliższego z nich. Spokojnie patrzyliśmy, jak znikają nam 

z oczu. Już otwierałem usta, gdy znów zobaczyłem przed oczami kartkę z napisem - ”

nic nie mów”. Ruchem dłoni nakazał, abym poszedł za nim w boczną alejkę. Tam 

wyciągnął z kieszeni wykrywacz i dokładnie mnie przeskanował. Wyjął z mojej 

kieszeni pięciokredytową monetę, potem odciął jeden z guzików mej bluzy. Oba 

przedmioty ostrożnie włożył do małego pojemnika ekranującego fale 

background image

elektromagnetyczne. Odezwał się dopiero wtedy, gdy go dokładnie zamknął.

Cześć, tato - powiedział po prostu. - Na początku nie byłem pewien, czy to 

ty. Fajna nowa twarz. Ale poznałem cię po sposobie chodzenia. Naprawdę miło znów 

cię widzieć.

- Ja też się cieszę!

- Kiedy dzwoniłeś ostatni raz, złapałem sygnał podsłuchu w twoim aparacie. 

Dlatego ponownie puściłem tę nagraną wiadomość.

- Kaizi! Obawiałem się, że mógł zauważyć mój telefon.

- Na pewno zauważył. Ponieważ wiedziałem, jak cię namierzyć, śledziłem cię 

cały czas aż do tego miejsca. Dziś od rana przyglądam się waszemu magazynowi. Ale 

napad był klasa.

- Dziękuję, wiem. Tyle że zupełnie nie przyniósł mi zysku, jak pewnie się 

zorientowałeś. Jestem tylko pracownikiem Kaiziego i to on zgarnia cały zysk. Są 

jakieś wieści o mamie? - starałem się, by mój głos zabrzmiał spokojnie.

- Żadnych. Ale wciąż się staram. Teraz, kiedy jest tu James, możemy zdwoić 

wysiłki.

- James! Miałeś go zatrzymać.

- Ciężko go zatrzymać. Ale jest dobrze zamaskowany. Przyjechał tu jako 

agent inwestycyjny Banco Cuerpo Especial.

- Czyli przybudówki Korpusu Specjalnego! Tutaj. - Dotarliśmy już w rejon 

mechatargu i dopiero teraz poczułem, jak bardzo jestem głodny i spragniony. - 

Najpierw jeść! - dodałem, wskazując jakiegoś fast fooda. Bolivar nie dotrzymał mi 

towarzystwa w pałaszowaniu niedźwiedzioburgera ze smażonymi konikami polnymi, 

co zdawało mi się najmniej trującą pozycją z dostępnych w menu. Ale dodał do 

mojego zamówienia jakieś niebieskawe piwo.

- James przywiózł także dokumenty i charakteryzację dla mnie. - Zamoczył 

wargi w winie, a potem mówił dalej. - Jestem teraz jego asystentem. Na razie więc 

opuściłem ten potworny show. Chociaż był całkiem zabawny... Nie bardzo tylko 

mogłem umawiać się na randki z dziewczętami. Inna sprawa, że jako żonaty 

mężczyzna i tak tego nie robię... Aha, przekopaliśmy tutaj sporo danych, za pomocą 

nieco lepszego sprzętu Korpusu Specjalnego i wiemy dużo więcej o twoim 

pracodawcy.

- Czy on naprawdę jest najbogatszym człowiekiem w galaktyce? - zapytałem, 

pracując z wysiłkiem szczęką, a potem wydłubując nóżkę konika polnego spomiędzy 

background image

przednich zębów.

- Gdzie tam, daleko mu. Wprawdzie trochę trwało prześledzenie stanu jego 

majątku, ale wiemy teraz, że nawet nie jest właścicielem większości tych banków, do 

których się przyznaje.

- Spryciarz. Założę się, że one były tylko przynętą, aby zwabić mnie do cyrku. 

- Zamówiłem jeszcze dwa piwa. Musiałem przytopić nieco te koniki polne, które 

teraz skakały w moim żołądku.

- Te dane z cyrkiem to też była lipa. Wynająłem prywatnych detektywów na 

trzech różnych planetach, którzy bezpośrednio sprawdzili miejscowe bazy danych. 

Dane dotyczące cyrku pochodziły od hakera, co zresztą na miejscu łatwo było 

stwierdzić.

- Ale nie poszukując z innej planety. Dlaczego Kaizi zadał sobie cały ten trud?

Bolivar wysiorbał do końca piwo i zmarszczył brwi.

- Chciał cię mieć na tej właśnie planecie. Dlaczego, nie jesteśmy jeszcze 

pewni. Pierwszy pomysł - chce dokonać jeszcze kilku przestępstw i potrzeba mu 

kogoś, kto to za niego zrobi. Ponadto bardzo się też starał, abyś podjął pracę w 

Bolshoi Big Top. Sądzimy, że widział cię tam w roli szpiega. Sporo występów w tym 

cyrku jest tylko przykrywką dla działalności różnych intergalakrycznych organizacji. 

Może chciał z twoją pomocą je rozpracować.

Mój mózg wciąż huczał z nadmiaru wrażeń, podobnie zresztą jak mój żołądek. 

Niedaleko był Bar Zardzewiałego Robota. Wskazałem go.

- Przeniesiemy imprezę tam. Muszę napić się czegoś, co zabije tego 

niedźwiedzia i utopi wreszcie te świerszcze.

- Witam, witam - powiedział zardzewiały głos, gdy pchnąłem drzwi do baru. - 

To znaczy witam, jeśli macie powyżej osiemnastu lat.

- Mam powyżej osiemnastu lat - odparłem. - Chociaż teraz mam w głowie 

mózg pięciolatka. To jest jednak strasznie przygnębiające, jak łatwo wpadłem pod 

kontrolę Kaiziego. Muszę się niestety z tobą zgodzić. Cała ta bajka - banki, rabunki, 

przelewy - służyła tylko temu, aby ściągnąć mnie na tę obrzydliwą planetę, a potem 

szantażem zmusić do wykonywania za niego brudnej roboty.

Bolivar skinął potwierdzająco głową. Był tak samo przygnębiony jak ja. 

Zasiedliśmy przy barze.

- Zardzewiały Robot pozdrawia panów. Czym mogę służyć? Mam każdy 

napój od Ale do Zygodactyl-pee.

background image

Zardzewiały robot był naprawdę zardzewiały - antyczna, nitowana jeszcze, 

maszyna.

Spojrzałem po butelkach na półce.

- Coś, co dobrze zrobi na żołądek - powiedziałem.

- Gorzka miętowka - zadecydował, sięgając rozciągłą ręką ku gorej półce. 

Ciemny płyn zaczął parować w zetknięciu ze szkłem.

Wypiłem i beknąłem potężnie jak smok. Pomogło na żołądek, ale wciąż byłem 

w depresji.

- Jestem teraz stalowym niewolnikiem w rękach tego kryminalisty, władcy 

marionetek.

- Trochę przesadzone, ale coś w tym jest. Aha, jeden fakt dotyczący naszego 

władcy marionetek wydaje się dosyć interesujący. Chociaż Kazi jest zamieszany w 

jakieś międzyplanetarne holdingi, większość jego interesów znajduje się tu, na Fetor, 

I skupia je przede wszystkim Pierwszy Międzygwiezdny Bank Wdów i Sierot. Który 

zresztą dobrze znasz. Myślę, że zostałem dyrektorem tego Banku przede wszystkim 

dlatego, by mógł mieć mnie na oku, a potem oczywiście wrobić w ten napad.

- Też mam swój udział w napadzie, ponieważ pomagałem po nim posprzątać. 

Ten niby ukradziony łup był cały czas pod podłogą skarbca.

- A jeśli dodać do tego fakt, że on kontroluje też dość duże biuro maklerskie...

Słyszałem słowa, ale kompletnie nie rozumiałem ich znaczenia. Miętowa 

Gorzka mnie dopadła. Wyrzygałem ją na podłogę.

- Powiedz to jeszcze raz wystękałem po chwili z nieco jaśniejszą głową.

- Mamy tu zdaje się do czynienia z całym łańcuchem powiązań finansowych i 

przestępczych. Najpierw okrada własny bank. Kiedy kompania ubezpieczeniowa mu 

płaci, już podwoił pieniądze. Potem okrada następny bank, a odpowiedzialność spada 

na ciebie. Dalej szantażem zmusza cię do współpracy i napadu na konwój z 

pieniędzmi. Które potem przepuści przez własny bank, aby dokonać inwestycji i 

zarobić następne pieniądze.

- Brawa dla niego - zaniosłem się dziwacznym chichotem. Bolivar uniósł brwi 

i przyjrzał mi się zaniepokojony.

- Chodź, usiądziemy gdzieś wygodniej, bo zaraz spadniesz z tego stołka 

barowego.

- Dobra - powiedziałem zgodnie, spadając ze stołka. Pozbierałem się ciężko. - 

Przepraszam. Przez kilka dni, kiedy przygotowywałem ten skok, byłem na środkach 

background image

pobudzających. One chyba niezbyt dobrze komponują się z tymi obrzydliwymi 

napitkami. Lepiej już wrócę. Jak mam się z tobą skontaktować?

Wyciągnął z kieszeni małe, apetycznie wyglądające zielone karteczki i na 

jednej z nich napisał numer.

- Dzwoń o każdej porze. Albo ja, albo James odbierzemy. Tylko najpierw 

sprawdź podsłuch.

Zapamiętałem numer, a potem zjadłem karteczkę. Miała smak mięty i na 

pewno pomogła mi na żołądek. Na koniec musiałem jeszcze poruszyć starannie 

unikaną kwestię.

- I szukaj wciąż matki. Pamiętaj, że najważniejsza rzecz to dowiedzieć się, 

gdzie jest więziona.

Twarz Bolivara spochmurniała.

- Wiem. Jak dotąd bez skutku. Zarówno jego bank, jak i biuro maklerskie 

zostały wykluczone. Żadnych ukrytych pomieszczeń, oprócz tego pod skarbcem, o 

którym wspomniałeś. Mała szansa, by mama tam była, ale postaram się sprawdzić to 

jakimś sprzętem wykrywającym.

- Zrób to.

- Odkryliśmy także, że Kaizi ma mieszkanko tutaj w mieście. Włamałem się 

tam. Zwykły włam rabunkowy - ukradłem mu telewizor. A przy okazji, nim zaczął 

działać system alarmowy, obejrzałem dokładnie to miejsce. Przypatrywaliśmy się 

uważnie ruchom Kaiziego i tutaj, w Fetorsville, już nie znajdujemy żadnych 

podejrzanych miejsc. A jak w Słonecznym Mieście nad Morzem?

- Może. Ma tam biuro i garaż, ale nie widziałem żadnych ukrytych 

pomieszczeń.

- Daj mi adres. Przeszukam to dokładniej.

- Dobrze.

Napisałem adres w jego zielonym notesie. Wciąż byłem przygnębiony. Nie 

mieliśmy już o czym gadać. Wziąłem z powrotem urządzenia podsłuchowe, które 

Bolivar u mnie wykrył, i wsadziłem je do kieszeni. Tak więc, już w milczeniu 

pomachaliśmy sobie na pożegnanie.

background image

            

Rozdział 17

Kupiłem jeszcze na mechatargu jakieś nie rzucające się w oczy ubranie kilka 

czystych prześcieradeł i koców. Jeśli już byłem skazany na dzielenie z Igorem tej 

ponurej nory, miałem zamiar zapewnić sobie przynajmniej jako taki komfort. Mój 

żołądek miał się teraz nieco lepiej, chociaż wciąż padałem z nóg. Kupiłem jeszcze 

kilka puszek rosołu z kury dla mojej drugiej twarzy oraz kilka puszek piwa dla siebie.

Kiedy wreszcie dotarłem do magazynu, nogi niemal właziły mi w tyłek. 

Ponieważ nie zaufano mi na tyle, abym został zaszczycony kluczem, waliłem 

gwałtownie w drzwi, aż usłyszałem niechętny głos mojego kompana.

- Igor śpi - warknął.

- Nic nowego, mózg Igora zawsze śpi - odwarknąłem w odpowiedzi.

To przez to zmęczenie. Normalnie wiedziałem, że nie ma sensu wdawać się z 

nim w pyskówki i szukać przy okazji niepotrzebnych kłopotów. Nie nabijałbym się 

też z kogoś upośledzonego. Ale wtedy nie bardzo myślałem. Warknął coś 

niezrozumiałego. A kiedy wszedłem i przechodziłem obok niego, walnął mnie w łeb 

pięścią.

To nie było uderzenie, które miało zabić, czy choćby pozbawić przytomności. 

To był po prostu głos w dyskusji człowieka sfrustrowanego tym, że nie potrafi 

wyrazić słowami tego, co chciałby przekazać. Poleciałem jednak na podłogę, a moje 

zakupy rozsypały się na wszystkie strony. Jednocześnie nagle wybuchły we mnie 

tłumione wściekłość i frustracja, nagromadzone w ciągu ostatnich dni. Wyuczone 

odruchy wzięły górę nad rozsądkiem. Igor stał teraz nade mną. Jeden kopniak w 

kolano i sprowadziłem go do poziomu. Kiedy przelatywał obok mojego łokcia, 

wpakowałem mu go w splot słoneczny, pozbawiając oddechu. Wyłączyłem go już z 

walki i powinienem na tym poprzestać. Mój gniew był jednak na tyle silny, że omal 

nie doszło do tragedii.

Zupełnie bez udziału świadomości lewą ręką opasałem szyję Igora, podczas 

gdy prawą zacisnąłem na nadgarstku lewej, by docisnąć dźwignię. Zabójczy chwyt. 

Stały nacisk miażdży tchawicę i przerywa przepływ krwi w tętnicy szyjnej. Najpierw 

następuje utrata przytomności, a potem śmierć. A gdyby chciało się skończyć sprawę 

jeszcze szybciej, nagła zmiana miejsca nacisku może złamać kręgosłup i wtedy 

śmierć następuje w sposób natychmiastowy.

Czerwona płachta gniewu przysłaniająca mi wzrok, znikła w ostatniej chwili. 

background image

O milimetry od swej twarzy dostrzegłem wybałuszone oczy Igora i jego wywalony 

język. Był na skraju raju czy raczej piekła.

Wielkim wysiłkiem woli zmusiłem się do rozluźnienia uchwytu. Cisnąłem 

przeciwnika na ziemię i wstałem, oddychając ciężko. Igor miał wciąż zamknięte oczy, 

ale przynajmniej łowił już powietrze. Odczekałem, aż otworzy oczy, a potem trąciłem 

go lekko czubkiem buta między żebra, aby zwrócić na siebie jego uwagę. 

Przystawiłem mu do oczu swoje niemal stykające się ze sobą kciuk i palec 

wskazujący.

- Tak blisko byłeś śmierci. Jeśli dotkniesz mnie jeszcze raz, przebędziesz całą 

drogę.

Potknąłem się, zbierając porozrzucane zakupy. Byłem zmęczony już 

poprzednio, teraz ten nagły skok adrenaliny wykończył mnie dodatkowo. Kiedy więc 

rzuciłem wszystkie puszki na łóżko, z największym wysiłkiem powstrzymałem się, 

aby nie paść tam w ślad za nimi. Nie było jednak zbyt mądrze zasnąć teraz, gdy Igor 

niedługo dojdzie do siebie. Kto wie, może w jego powolnych synapsach 

ukształtowałaby się myśl o zemście.

Nakarmiłem twarz, a potem rozejrzałem się wokół.

Po raz pierwszy wybrałem się na zwiedzanie położonej głębiej części składu. 

Przedarłam się przez warstwę kurzu i śmieci i dotarłem do tylnych drzwi częściowo 

przywalonych pustymi metalowymi bębnami. Odtoczyłem je na bok i znalazłem 

opancerzony motocykl.

Na pewno ten, który został użyty w drugim napadzie. Odsunąłem także i jego i

odsłoniłem drzwi. Kryła się za nimi mała kanciapa kiepsko oświetlona odrobiną 

promieni słonecznych wpadających przez małe, brudne i pokryte pajęczynami okien-

ko. Mimo wszystko pokój stanowił dla mnie pewną atrakcję. Przesunąłem znajdujące 

się pośrodku sfatygowane biurko pod ścianę i poszedłem po swe posłanie. Igora 

nigdzie nie widziałem, ale też, prawdę mówiąc, nie tęskniłem za nim. Przytarganie 

betów do tego bocznego pokoju do końca wyczerpało moje siły. Zdawało mi się, iż 

trwało to całymi godzinami. Drzwi do mojej nowej sypialni otwierały się do środka i 

nie miały, niestety, zamka. Nie widziałem też niczego, czym mógłbym podeprzeć 

klamkę. Oparłem się o nie ciężko i rozejrzałem się wokół. Biurko. Było 

wystarczająco ciężkie, aby choć na chwilę powstrzymać kogoś, kto chciałby tu 

wtargnąć. A to dałoby mi czas, aby się obudzić i przygotować. Kiedy przepchnąłem 

biurko do drzwi, byłem już wykończony. Rzuciłem się bez czucia na bety. Nie 

background image

miałem nawet siły, by je rozłożyć.

Kiedy się obudziłem, promienie słoneczne wpadały przez okno, wprost na 

moją twarz. W gardle zaschło mi zupełnie, wargi był spierzchnięte. Przypomniałem 

sobie o piwie w samochłodzących się puszkach. Otworzyłem natychmiast jedną z 

nich. Piwo zabulgotało, łącząc się z chłodzącą chemią. Na zewnętrznych ściankach 

puszki pojawiły się kropelki wilgoci. Pochłonąłem lodowatą ciecz i poczułem się 

znacznie lepiej. Otworzyłem następną puszkę, ale upiłem z niej tylko ze dwa łyki, gdy 

znów dopadła mnie fala zmęczenia. Zapadłem w sen.

Był on na tyle głęboki, że walenie w drzwi nie zrobiło na mnie wrażenia. 

Udało mi się zgrabnie wkomponować te hałasy w jakiś złożony majak senny. Dopiero 

odgłosy przesuwającego się biurka zbudziły mnie w mgnieniu oka.

- Przestań! - wrzasnąłem Zerwałem się i wtedy przypomniałem sobie boleśnie 

o metalowym pręcie sterczącym nad moją głową. Ale odgłos szurania ucichł.

- Szef cię chce.

- Powiedz, że już idę... - wychrypiałem.

Poczułem się nieco lepiej, podstawiwszy łeb pod bieżącą wodę. Wytarłem się, 

założyłem twarz i wyszedłem na spotkanie mojego władcy.

Ocenił natychmiast mój fatalny stan, ale nie skomentował tego. Nieco za to 

wykrzywił wargi, gdy zbliżył się do stołu, na którym walały się resztki śniadania 

Igora. Zgarnął to wszystko na podłogę.

- Igor, sprzątnij ten chlew!

Usiadł na fotelu i czekał w milczeniu, aż mamroczący coś pod nosem Igor 

pozgarnia wszystkie resztki w jeden z kątów pomieszczenia. Zawsze to trochę lepiej 

wyglądało. Potem nasz uroczy kompan polazł na swój barłóg i włączył minitelepudło. 

Kaizi skinął na mnie. Usiadłem obok niego, ale ustawiłem krzesło tak, by nie tracić 

zupełnie z oczu Igora. 

- Co wiesz o obligacjach?

- Czy to ma coś wspólnego z ubikacją?

- Stroisz sobie żarty, czy jesteś takim samym imbecylem jak Igor? 

Obligacjach nie ubikacjach. To papiery dłużne.

- Ach tak. Nie wiedziałem...

Tak naprawdę, to wiedziałem o obligacjach co nieco, ale ponieważ Kaizi, 

zdaje się, przygotował wykład, nie chciałem psuć mu przyjemności moją znajomością 

tematu.

background image

- Obligacje, w których jesteś takim dyletantem, to certyfikaty własności 

określonej części długu publicznego rządu albo przedsiębiorstw, na przykład linii 

lotniczych czy innych korporacji. Ich właścicielami są indywidualni pożyczkodawcy. 

Zazwyczaj opłatą za pożyczkę jest określona stopa oprocentowania. Większość 

obligacji jest zarejestrowana na określonych właścicieli i jeśli w wyniku operacji 

kupna i sprzedaży tych właścicieli zmieniają, to również się to rejestruje. Są jednak 

tak zwane obligacje na okaziciela, które nie podlegają rejestracji. Mogą być łatwo 

zbywane i są równie płynną formą pieniądza jak gotówka Rozumiesz, o czym mówię?

- Kawałek papieru, który jest wart sporo szmalu, wszystko jedno kto ma go w 

łapie.

- No... ogólnie mówiąc - tak.

- I założę się, że wiesz, gdzie znajduje się duża ilość tych ubi... obligacji i 

chcesz, żebym je dla ciebie ukradł?

- Prosto z mostu, ale zgadza się.

- Dobrze. Ale zanim omówimy tą sprawę, udzielisz mi wiadomości o 

Angelinie.

- Czuje się dobrze i przesyła ci całuski - uśmiech Kaiziego był wyjątkowo 

odpychający.

- Nie traktuj mnie z góry z łaski swojej, draniu. Chcę mieć dowody, a nie 

twoje słowo, które mam w głębokim poważaniu.

Rozejrzałem się wokół i mój wzrok padł na leżący na podłodze wydruk 

informacyjny. Ten, z którego swego czasu wyczytałem nagłówki dotyczące naszego 

napadu. Podniosłem go, otarłem nieco z kurzu i podałem Kaiziemu.

- Przywieź mi nagranie wideo, na którym wręczasz te papiery mojej żonie. 

Niech przeczyta wiadomości, a potem pokaże je do kamery. Ma też powiedzieć coś, 

co przekona mnie do jej tożsamości. Powiedz to Angelinie. Na pewno coś wymyśli.

Przygryzł w zamyśleniu wargę, a potem potrząsnął głową.

- To będzie trudne i zabierze zbyt dużo czasu. Odmawiam.

- Radzę tak zrobić. Bo nie mam zamiaru wykonać dla ciebie ani jednego 

więcej skoku, jeśli nie zobaczę jej żywej.

Znowu się zamyślił, ale chyba uznał, że mówię serio. Naprawdę nie miałem 

zamiaru mu pomagać, bez zdobycia pewności, co do losu Angeliny.

- Dobrze. Zrobię to. Ale w tym czasie musisz dokładnie przestudiować plany 

pewnego budynku i opanować rozkład pomieszczeń tak, abyś mógł się kręcić tam z 

background image

zamkniętymi oczami.

Czemu nie? I tak nie miałem na razie nic ciekawszego do roboty.

- Dobrze. Pokaż, co tam masz.

Wyjął z walizki komputer i położył go na stole pomiędzy nami.

- Wstawiłem do tego budynku, już bardzo dawno temu, swojego kreta, który 

wykonał dla mnie te fotografie.

Wstukał komendę i wyrósł przed nami hologram jakiejś olbrzymiej białej 

struktury. Potężne kolumny podtrzymywały gigantyczną bramę. Ku głównemu 

wejściu wiodły olbrzymich rozmiarów schody, a gdy kamera zbliżyła się, mogłem 

odczytać wyryty w marmurze napis: ”Centralny Depozyt Planetarny”.

Niech zgadnę - powiedziałem. - Gdzieś w tym mauzoleum pieniądza jest 

pokój lub pokoje wypełnione tymi ubikacjami na okaziciela?

- Zgadza się - odparł Kaizi bez cienia uśmiechu.

- Wejście główne - zakomunikował komputer głębokim męskim głosem.

- W czasie, kiedy mnie nie będzie, zwiedzisz dokładnie ten budynek. Możesz 

po nim wędrować w rzeczywistości wirtualnej, więc przyjrzyj się wszystkiemu 

uważnie. Otwórz i zamknij wszystkie drzwi, zapamiętaj każdy szczegół. Kiedy 

wrócę, będę oczekiwał pełnej znajomości rozkładu pomieszczeń. Jak to opanujesz, 

powiem ci, co jest do zrobienia.

Zastanowiłem się nad jego słowami. Potem przytaknąłem.

- Dobra. I tak się nigdzie nie wybieram.

Zbierał się już do odejścia, gdy zatrzymałem go jeszcze na chwilę.

- Czy Igor też będzie brał udział w następnej robocie?

- Tak mi się wydaje. Tak. Sądzę, że będzie potrzebny.

- Więc musisz go nieco postraszyć. Uderzył mnie... A ja uderzyłem jego. Dość 

mocno. Przekonaj go, że jeśli spróbuje jeszcze raz, będzie martwy.

- Igor! - krzyknął nasz władca.

Mój uroczy towarzysz uniósł oczy znad ekranu. Niechętnie podszedł do nas.

- Zdaje się, że ty i Jim mieliście tu małą różnicę zdań.

- Nie lubię go.

- Ja też nie. Ale musimy pracować razem. Będziesz na niego uważał i strzegł 

go. Bo jeśli cokolwiek mu się przytrafi, to samo stanie się z tobą. A jeśli będziesz 

próbował zwiać, na pewno cię znajdę. Pamiętasz ostami raz?

Igor wyglądał w tym momencie nieszczególnie, uciekał ze spojrzeniem, 

background image

nerwowo miętosił nogawki spodni.

- Pamiętam...

- To dobrze. Więc nie będę musiał ukarać ciebie po raz drugi... Kaizi, zanim 

wyszedł, zwrócił się jeszcze do mnie.

- Jesteś bezpieczny. Masz jeden dzień. Kiedy wrócę, chcę zobaczyć, że znasz 

ten budynek jak własną kieszeń.

- Będę... Jeśli tylko przywieziesz mi film. I jeszcze coś. Chcę klucz do 

zewnętrznych drzwi. Nie mogę jeść tego, co je ta świnia.

Podjął szybką decyzję i rzucił klucze na stół. Wyszedł, a ja zasiadłem przed 

komputerem.

Byłem naprawdę zainteresowany budynkiem Depozytu. Czemu nie? 

Wystarczyło tylko wyobrazić sobie forsę, która tam się mieściła. Kiedy obszedłem 

główne pomieszczenia i dość dobrze już orientowałem się w ich rozkładzie, zacząłem 

przyglądać się co bardziej interesującym skarbcom. Banknoty, świeżo tłoczone 

monety. Całe ich stosy i piramidy. Naprawdę bardzo sympatyczny widok.

Po kilku godzinach wiedziałem już wszystko, czego było trzeba, aby 

usatysfakcjonować mojego pracodawcę. Ziewnąłem i przeciągnąłem się. Czas na 

piwko. Albo na jedzonko. A może i na oba naraz. No i miałem mnóstwo czasu, by 

porozmawiać z bliźniakami.

Igor spojrzał na mnie, gdy zbliżałem się do drzwi, ale prawie natychmiast 

ponownie wlepił oczy w ekran. Właściwie było mi go nawet żal. Jednak przechodząc 

obok, starałem się nie patrzeć na to, co oglądał. Wystarczały te wrzaski i jęki, które 

słyszałem, aby zniechęcić się do dyskutowania z nim o sztuce.

Zapuściłem się nieco głębiej w uliczki mechatargu, aż znalazłem wyższej 

klasy restaurację, gdzie szefem kelnerów był nawet człowiek... albo perfekcyjnie 

wykonany robot.

- Dzień dobry panu. Obiad zaraz będzie podany. Dzisiaj polecamy stek. 

Genetycznie odtworzony stek z prawdziwego jurajskiego brontozaura. Przepyszny, 

przysmażony zgodnie z życzeniem. Standardowa porcja to jeden kilogram, ale dla 

naprawdę głodnego gościa możemy przyrządzić porcję dowolnego rozmiaru. Dzie-

sięć, dwadzieścia, trzydzieści kilo...

Uniosłem dłoń, prawie tracąc ochotę na jedzenie...

Ale kuchnia była dobra, obsługa sprawna, a napitki smaczne i zimne. W 

znacznie lepszym humorze udałem się do sklepu z telefonami, który zwiedzałem już 

background image

wcześniej. Tym razem wybrałem najtańszy model i znalazłem cichą alejkę, by 

spokojnie porozmawiać. Najpierw oczywiście pozbyłem się trzymanych w kieszeni 

pluskiew. Położyłem je na ziemi i odszedłem nieco dalej.

- Tato! Dobrze znów cię słyszeć. Widzieliśmy, jak Kaizi opuszczał magazyn. 

Straciliśmy go z oczu na komputerostradzie.

- Jechał na północ?

- Tak jest.

- Tak przypuszczałem.

Opisałem moje żądanie, dotyczące uzyskania przekonujących dowodów na 

temat dobrego stanu Angeliny. Opowiedziałem również o planach kolejnego 

przestępstwa.

- Przypuszczam, że może jechać do Słonecznego Miasta. Na pewno ma tam 

rezydencję. Kiedy powiedział, że zrobienie tego filmu zajmie za wiele czasu, byłem 

już pewien, że nie trzyma matki w tym mieście.

- Więc co robimy?

- To, co robiliście do tej pory. Jedźcie za nim i miejcie go na oku. Ale 

ostrożnie, tak, żeby się nie zorientował i nie nabrał podejrzeń.

- Zrobimy nawet coś lepszego. Ja będę miał na oku Kaiziego. A James 

zgodnie ze swoimi umiejętnościami informatycznymi skontroluje nieco bazy danych 

Słonecznego Miasta. Spróbujemy ustalić, gdzie znajdują się nieruchomości Kaiziego.

- Świetnie. Zadzwonię jutro, gdy będę wiedział coś więcej na temat naszego 

następnego skoku.

Wyrzuciłem telefon do kosza i pozbierałem troskliwie swoje prywatne 

pluskwy. Włożyłem je na powrót do kieszeni.

Od razu po tej rozmowie z chłopcami poprawił mi się humor. Dobry nastrój 

psuła mi jedynie myśl o Angelinie wciąż znajdującej się w niebezpieczeństwie. 

Byłem też znacznie wzmocniony na ciele przez sporą ilość zwierzęcego białka, jakie 

spożyłem. Z drugiej strony, czy miałem już wracać do tej ciemnej nory i spędzać czas 

w obecności Igora? W tak piękny i słoneczny dzień? Dostrzegłem kątem oka bar. To 

jest to. Kilka piwek nie zaszkodzi.

Dostrzegłem przy wejściu maszynę z papierowymi gazetami. Wielka rzadkość 

w naszym informatycznym społeczeństwie. Próbowałem wyobrazić sobie kogoś na 

tyle biednego, by nie stać go było na komputer z kanałami informacyjnymi, i jakoś 

nie bardzo mi się to udawało. Ale jednak musieli tacy istnieć na Fetor, bo po 

background image

wrzuceniu monety do maszyny, trzymałem w ręku niezbity tego dowód.

Przejrzałem pobieżnie nagłówki, sącząc piwo. Jeszcze więcej histerii z 

powodu moich dotychczasowych wyczynów, wraz z zupełnie zmyśloną biografią 

Stalowego Szczura. Byłem według nich odpowiedzialny za niemal każde poważne 

wykroczenie przeciwko prawu, jakie zdarzyło się w galaktyce w ciągu ostatnich 

czterdziestu lat. Na wewnętrznych stronach znalazłem inną ciekawostkę - ”Strajk za 

siedem dni” - widomy znak ciężkiej pracy GarGoyla. A także i Puissanto - ”Skandal 

podatkowy niszczy prominentnego bankiera”. Niestety, nie było to o Kaizim. Skoro 

już czytałem o bankach, zajrzałem też na strony finansowe.

WIELKOŚĆ WKŁADÓW BANKOWYCH OSIĄGA NOWE DNO.

STOPA KREDYTOWA FETOR DRŻY. GWAŁTOWNY WZROST 

SPRZEDAŻY OBLIGACJI MUNICYPALNYCH.

Ziewnąłem. Byłem szczęśliwy, że to James jest bankierem, a nie ja. To jednak 

cholernie nudna lektura, te kolumny ekonomiczne. Przeszedłem do strony z 

krzyżówkami i sięgnąłem po pisak.

background image

            

Rozdział 18

To było niemal jak dzień urlopu - coś, czego nie doświadczyłem od czasu 

naszego zakończonego katastrofą pikniku, kiedy to przeklęty Kaizi pojawił się w 

naszym życiu. Wprawdzie nie mogłem zrelaksować się zupełnie - mojej Angelinie 

wciąż groziło przecież niebezpieczeństwo - ale przynajmniej mogłem próbować.

Siedziałem nad gazetą tak długo, jak tylko mogłem. Wreszcie wyczytałem 

wszystkie literki i niechętnie powlokłem się w stronę magazynu. Zabrałem komputer 

Kaiziego do mojej celki. Jeszcze kilka razy przemierzyłem wszystkie wirtualne 

korytarze i pokoje, aby przećwiczyć pamięć. Potem znalazłem telewizyjną funkcję 

komputera i odkryłem, że mam stąd dostęp do ponad tysiąca programów. Tysiąca 

bzdurnych, ogłupiających programów. Ktoś kiedyś już powiedział, że na świecie jest 

więcej śmieciarzy niż profesorów uniwersytetu. A nie trzeba było geniusza, by 

stwierdzić, dla której z tych grup robi się większość programów. Było za to dużo 

audycji dla Igora. W końcu jednak, za dodatkową opłatą - konto Kaiziego wytrzyma 

ten wydatek - uzyskałem dostęp do kanału historycznego. Zdobyłem sporo informacji 

o zasiedlaniu planet i zbrodniach popełnianych na miejscowych formach życia. Przy-

glądałem się temu bez współczucia. Wiedziałem, że w galaktyce pozostało jeszcze 

wiele form życia, którym sam z chęcią zgotowałbym podobny los.

Kaizi przyjechał następnego dnia późnym rankiem z małą walizeczką.

- Nastąpiła mała zmiana planu...

- Z pewnością - przerwałem mu. - Ale nie będziemy o tym rozmawiać, dopóki 

nie zobaczę twojej produkcji filmowej. Dawaj.

Wyciągnął kartę magnetyczną i wsunął ją do komputera. Ekran rozjarzył się, a 

ja uśmiechnąłem się szeroko i rozluźniłem, dopiero w tym momencie. Zdałem sobie 

sprawę, jak bardzo byłem dotychczas spięty.

Cześć, Jim - powiedziała Angelina. - Jak widzisz, czuję się dobrze, podobnie 

jak Gloriana. - Usłyszałem odgłos cichego chrząknięcia, którym świniozwierz 

zareagował na swoje imię. - Chociaż wydaje mi się, że z braku ruchu przybrałam 

nieco na wadze.

- Wyglądasz wspaniale! - krzyknąłem.

- Tu są nagłówki, które chciałeś zobaczyć. O największym napadzie stulecia - 

tak to nazywają. Nie będę ci jednak gratulować, ponieważ jak się domyślam, cały 

zysk przypadnie tej obrzydliwej kreaturze, która stoi teraz przede mną i trzyma 

background image

kamerę. Wróć z tym obiektywem! - Krzyknęła, gdy obraz na chwilę pociemniał. Poja-

wiła się znowu. - Przepraszam za przerwę. Ale musiałam przekonać pewną osobę, że 

pierwsza część tego przedstawienia w dobie obecnych cudów technicznych z 

łatwością mogła być spreparowana. To natomiast, co nie może być spreparowane, to 

wspomnienia, które mamy tylko ty i ja. Więc cofnij się myślami wiele lat wstecz, jak 

również wiele lat świetlnych stąd, do miejsca i czasu, gdy spotkaliśmy się po raz 

pierwszy. Zawsze noszę na szyi medalion. Pamiętasz, co w nim wtedy było?

Jak mógłbym kiedykolwiek zapomnieć. Fotografia, na którą spojrzałem tylko 

przez ułamek sekundy, nim ją zniszczyła. Fotografia z jej, można by to tak nazwać, 

poprzedniego życia. Nie była wtedy piękna... Nie była nawet przeciętna. Zresztą z 

tego właśnie powodu Angelina trafiła do przestępczego świata. Aby zebrać wielką 

sumę na niezbędne operacje plastyczne. Nigdy od tamtej pory nie rozmawialiśmy o 

tym zdjęciu. Fakt, że teraz sama wspomniała fotografię, musiał być jakąś wskazówką. 

Nie miałem jednak pojęcia, o co mogło chodzić mojej żonie.

- Tam była moja fotografia. Uważaj na siebie, kochanie. Potem obraz zgasł.

- Dobra, bierzmy się do pracy - powiedziałem.

- Jak już wspomniałem, nastąpiła zmiana strategii. Obligacje czekały sobie 

cierpliwie przez długi czas w skarbcu, więc nic im się nie stanie, jak poczekają dłużej. 

Najpierw wypełnisz inne zadanie...

- Czekaj chwilę. Kiedy to się właściwie skończy? Jak wiele przewidujesz dla 

mnie zadań, zanim nasza, jakże miła, współpraca dobiegnie końca?

Kaizi podrapał się po podbródku.

- To jest właściwe pytanie. Nie mogę pozwolić, aby upadł w tobie duch, jeśli 

będziesz sądził, że twoja praca i więzienie twojej żony będą trwać w nieskończoność. 

Moje interesy naprawdę już wkrótce dobiegną końca. Jeśli tylko wypełnisz dokładnie 

rozkazy, gwarantuję ci, że kradzież obligacji będzie twoim ostatnim zadaniem. Potem 

odjedziesz wolny. Tak, właściwie to nawet będę na to nalegał. - Sam?

- Oczywiście, że nie. Opuścisz tę planetę wraz z żoną, na tym samym statku.

Nie wierzyłem w ani jedno jego słowo, ale na razie nie miałem żadnej 

alternatywy. Więc trzeba było tańczyć, jak mi grał.

- Dobrze. Więc co teraz?

- Energia atomowa i generatory elektryczności. To właśnie utrzymuje przy 

życiu nasze techniczne społeczeństwo. Co o tym wiesz?

- Nic. Mam tyle wiedzy, czy może wiary, że jak wcisnę przycisk, zapali się 

background image

światło.

- Spójrz na to. - Otworzył walizeczkę i wyciągnął zestaw szkiców 

technicznych i map. - To jest generator atomowy na wyspie Sikuzote. O, tutaj widzisz 

go na mapie. Znajduje się niedaleko południowego wybrzeża, oddzielony od 

kontynentu kanałem. Pojedziesz tam...

- Jak?

- Pociągiem. Jest tam bezpośrednie połączenie z tutejszej stacji centralnej. 

Będziesz miał nowe dokumenty, zgodne z twoją nową twarzą. Pojedziesz jako 

turysta. Południowe wybrzeże słynie z kamienistych plaż i innych prostych rozrywek. 

Jak również kasyna w Swartzlegen. Robotnicy bardzo lubią jeździć tam na 

wypoczynek.

- Nie jeżdżą na północ, do Słonecznego Miasta?

- Nie. Nie są tam mile widziani. - Miał obojętny wyraz twarzy, ale w jego 

głosie słyszałem wyraźny ton wyższości. - Ponieważ na południu dużo pada, plaże nie 

są za bardzo uczęszczane. Zorganizowano za to wiele rozrywek, którym można się 

oddawać we wnętrzu budynków. A jedną z tych atrakcji jest wycieczka z 

przewodnikiem po elektrowni atomowej. Dość popularna i w dodatku darmowa. 

Pójdziesz na tę wycieczkę.

- Słuchaj, Kaizi. Mógłbyś mi choć w przybliżeniu wyjaśnić, o co chodzi? 

Przecież tam chyba nie ma nic, co by warto ukraść?

Pomyślał przez chwilę.

- Masz rację. W twoim zadaniu nie będzie tym razem żadnych aspektów 

finansowych. Tym zajmę się ja. Ty natomiast przeprowadzisz mały sabotaż 

przemysłowy.

- Jaki? Mam wysadzić albo stopić reaktor atomowy?

- Tak. Dokładnie coś takiego mam na myśli.

- Co to, to nie! - Zerwałem się na równe nogi i nerwowo przemierzyłem cały 

pokój. - To nie jest moja specjalność. I nie mam zamiaru potem świecić w 

ciemnościach.

Niespecjalnie się przejął moją reakcją.

- Zamknij się. Siadaj. I popatrz na to.

Rozłożył plany poszczególnych poziomów reaktora. Z bardzo zresztą 

nieatrakcyjnymi podpisami, np. ”odpady radioaktywne”, ”komora prętów 

chłodzących”, ”pomieszczenie reaktora”.

background image

- Jedyne, co musisz zrobić, to powstrzymać dostawy energii elektrycznej.

- Na jak długo?

- Najmniej kilka tygodni. Najlepiej miesięcy. Ten generator dostarcza energii 

prawie jednej trzeciej Fetor. Jego uszkodzenie wywoła więc poważne reperkusje 

finansowe.

Zaczynałem rozumieć, o co mu chodzi.

- I znowu pieniądze, co Kaizi? Zdaje się, że ostatnio gospodarka Fetor w 

ogóle przeżywa ciężkie chwile, jeśli wierzyć pismakom. Rabunki bankowe, napady 

na konwoje z pieniędzmi, rozruchy wśród klasy pracującej. A teraz jeszcze kryzys 

energetyczny. Jeśliby ktoś przewidział, co się stanie, mógłby zakupić wiele akcji 

konwencjonalnych elektrowni. Ta osoba sporo na tym zarobiła. Nie sądzisz?

- Sądzę di Griz, że zaczynasz rozmyślać o rzeczach, które ciebie nie powinny 

interesować. Zajmij się tym, co umiesz robić najlepiej. A finanse i zyski zostaw mnie. 

Jak zamierzasz unieruchomić elektrownię?

- Nie mam najmniejszego pojęcia. - Uniosłem plany do światła, ale w głowie 

nie rodziła się żadna myśl. Wyłączenie reaktora na pewno by załatwiło sprawę. Ale to 

jest ostateczna opcja. To by oznaczało penetrację zastrzeżonych pomieszczeń, 

kłopoty z alarmami i strażnikami. I wreszcie jak to zrobić? Nie mam wystarczającej 

wiedzy technicznej. Odłożyłem plany. - Myślę, że powinienem pojechać jako turysta i 

obejrzeć wszystko na miejscu. Potem się z tobą skontaktuję. Nie wiem, jak mogę tam 

na wybrzeżu zakupić niezbędne materiały. Czy będziesz mógł mi je posłać 

ciężarówką?

- Za długo i za wolno. Pociąg jest lepszym pomysłem. Prowadzą takie usługi.

Pomyślał jeszcze chwilę, a potem wyciągnął ze swej walizki plastikowy 

cylinder.

- Co to jest?

- Playtexx. Całkowicie ekranowany, nie do wykrycia. Podał mi cylinder, który 

wziąłem z pewnym wahaniem. To był najpotężniejszy ze znanych materiałów 

wybuchowych. Wiedziałem, że taki istnieje, ale nigdy dotąd nie zetknąłem się z nim 

osobiście. Zazwyczaj zresztą nie robię zbyt dużo hałasu.

- Jak to jest stabilne? - zapytałem.

- Jak bryła mokrej gliny. Możesz nawet do tego strzelać albo na tym skakać - 

nie wybuchnie. Tu jest jedyna rzecz, która to odpali. - Podał mi dysk czasowy ze 

sterczącym z niego ostro zakończonym szpikulcem. - Ustawisz zegar. A potem 

background image

przebijesz plastikowy cylinder. No i opuścisz oczywiście to miejsce. A teraz zapakuj 

wszystko do torby razem z jakimiś ciuchami. Wyjeżdżasz natychmiast. Oczekuję 

raportu najpóźniej jutro.

Otworzyłem usta, żeby zaprotestować, ale od razu je zamknąłem. Wiedziałem, 

że protesty nie mają sensu. Wakacje w sympatycznym Swartzlegen zapowiadały się 

miło. Kaizi osobiście podwiózł mnie na stację. Dał mi nowy zwitek banknotów i 

telefon. I dołączył całą serię poleceń, których w ogóle nie słuchałem. Wiedziałem, co 

należy zrobić. Coś bardzo niebezpiecznego, może śmiertelnie niebezpiecznego... Ale 

za to na słonecznym południu.

Padać zaczęło, jak tylko pociąg dojechał do południowych równin. Krajobraz 

stawał się coraz bardziej przygnębiający. Wokół piętrzyły się czarne skały, pomiędzy 

jeszcze czarniejszymi skałami, i pod najczarniejszymi ze wszystkiego chmurami. Ale 

chyba tylko na mnie oddziaływało to tak depresyjnie. Poza mną wszyscy upijali się na 

wyścigi. Mężczyźni przynajmniej. Kobiet w ogóle było bardzo niewiele, a jeszcze 

mniej dzieci. Na końcu każdego wagonu znajdował się bar i robił naprawdę niezły 

obrót. Widać urlopy rodzinne nie rozpowszechniły się na tej planecie. Wyjazd był 

ucieczką dla chłopaków, ucieczką od pracy i domu. Dodatkowo mieli okazję wydać 

parę kredytów na proste rozrywki, zanim znów wrócą do rozkoszy przemysłowego 

życia.

Kilka godzin później dotarliśmy do tego robotniczego raju.

Stacja końcowa Swartzlegen wychodziła prosto w morze. Wielopoziomowa 

promenada biegła stąd w obu kierunkach wzdłuż wybrzeża, aż dokąd mogłem sięgnąć 

wzrokiem. Przechyliłem się przez barierkę i mimo deszczu przyglądałem się falom 

wdzierającym się głęboko na pokryte czarnymi kamieniami nabrzeże. Każda z nich, 

cofając się, zabierała kamyki ze sobą i stukot tych kamieni brzmiał harmonijnie jak 

odległe podwodne grzmoty. Prawdziwe grzmoty usłyszałem wkrótce z góry. Czarne 

niebo rozświetliły ognie błyskawic. Huknęły pioruny. W blasku siekących w morze 

błyskawic ujrzałem przez chwilę odległy brzeg, a na nim zarysy zabudowań. Wyspa 

Sikuzote i generator atomowy. Odwróciłem się plecami do morza i przyjrzałem się 

budynkom po drugiej stronie promenady. Domy rozrywki, bary, restauracje, bary, 

małe hoteliki, bary, elektronika, bary, sklepy z pamiątkami, bary, telefony, bary. 

Trzeba było zgrać się z tym miejscem, a więc... W pociągu nic nie piłem. Czas więc 

było nadrobić zaległości. Trzeba wejść do najbliższego baru i zamówić piwko. 

Najpierw jednak, nim zamoczę w alkoholu usta, powinienem zadzwonić do Bolivara. 

background image

Przede wszystkim jednak odwiedziłem sklep elektroniczny i zakupiłem wykrywacz 

podsłuchu. Włączyłem go i przeleciałem wzdłuż swego ciała. Piszczał właściwie non 

stop, jak gra komputerowa. Kaizi chyba naprawdę mi nie ufał. Zacząłem więc zbierać 

wszystkie monety, guziki, dyski, nawet końcówkę sznurowadła w moich nowych 

butach, no i oczywiście telefon, który mi dał. Zaczynała mnie męczyć ta ciągła 

konieczność utrzymywania napiętej uwagi. Podszedłem do balustrady i wyrzuciłem 

cały ten śmietnik do wody. Dopiero potem kupiłem nowy telefon. Wsadziłem go do 

torby i wreszcie mogłem wstąpić do najbliższego baru. Tam zamówiłem piwo i 

znalazłem pusty stolik. Co zresztą nie było takie trudne, bo knajpa w ogóle była 

pusta. Wyciągnąłem telefon i wybiłem numer. Bolivar odebrał po trzecim sygnale.

- Dobrze, że się odezwałeś. Jak dotąd poszukiwania chałupy Kaiziego w 

Słonecznym Mieście są bezskuteczne, ale James wciąż nad rym pracuje. Co z tobą?

- Jestem w podróży. Wykonuję właśnie nowe zadanie. - Opowiedziałem mu o 

planowanym sabotażu i o mojej głównej roli w tym scenariuszu.

- Brzmi to dość niebezpiecznie. Może będziesz potrzebował pomocy?

- Chyba nie, ale dziękuję. Jeśli nie będę mógł tego zrobić sam, 

prawdopodobnie w ogóle jest to niemożliwe. Lepiej zapisz mój numer i dzwoń, jeśli 

coś się zmieni na korzyść.

- Dobra, zapisałem. Trzymaj się.

Trzymać się. Doceniałem jego życzenie, ale niewiele mogłem zrobić. 

Wyłączyłem telefon. Zmieniłem ustawienie sygnału z dzwonka na wibracje. Dopiłem 

resztę piwa, wziąłem torbę i podszedłem do baru.

- Prawdziwie deszczowy dzień dzisiaj - zagadałem do barmana. Polerował 

właśnie szklanki i przyglądał się pracy robotów kelnerów.

- Każdy jest deszczowy. - Facet miał mimo wszystko poczucie humoru.

- Nie za dużo gości.

- Nie ta pora dnia. Będą po zmroku.

- Słyszałem, że są stąd wycieczki do elektrowni?

- Do Volt City? Nie ma tam co oglądać. Ale przynajmniej jest sucho.

Odłożył wypolerowaną na glanc szklankę i sięgnął po następną. Wskazał 

palcem na okno.

- Tam na dole. Obok pomostu. Wycieczki co pół godziny przez cały dzień. 

Promem.

- Wspaniale - powiedziałem z udawanym entuzjazmem.

background image

- Lepiej zostań tutaj. Zjedz coś i wypij. A zresztą, jak chcesz.

- Mogę zostawić tu torbę?

- Dziesięć kredytów - powiedział.

Podałem mu ją, wyjąwszy wcześniej telefon.

- Nie zamykamy całą dobę. - Schował torbę za kontuarem.

Podniesiony nieco na duchu tak miłym przyjęciem, wyszedłem znów na 

deszcz. Czyżby przestawał padać... Trudno było powiedzieć, wiatr niósł też bryzgi od 

strony morza. Przy pomoście kołysał się wściekle na falach mały prom o wdzięcznej 

nazwie - Panna Kilowatt. Nie wzbudzał specjalnie zaufania, ale przynajmniej 

przestało padać, chociaż wiatr nie ustawał.

- Witamy na pokładzie Panny Kilowatt u startu wielkiej wyprawy. - Powitała 

mnie bardzo znudzona dziewczyna w elektrycznym niebieskim uniformie. Wręczyła 

mi broszurę reklamową. - Odbijamy za dziesięć minut i będzie to początek 

najbardziej pasjonującej podróży w pańskim życiu. - Mówiła to takim tonem, jakby 

zapowiadała raczej moją ostatnią podróż.

Poszedłem na dziób i usiadłem na mokrej ławie. I tak byłem cały 

przemoczony, więc nie robiło mi to specjalnej różnicy. Przejrzałem szybko broszurkę, 

a potem wsadziłem ją pod tyłek. To też zresztą niewiele zmieniło - wciąż było mokro. 

W kilka minut później kotły Panny Kilowatt ożyły i prom odbił powoli od nadbrzeża. 

Teraz, gdy nie padało, nieco lepiej mogłem się przyjrzeć naszemu celowi. Niemal 

płaska wysepka, o której skalisty brzeg biły białe grzywacze. Kilka białych 

budynków przylegających do jednego większego. Z całej tej struktury wyrastał wyso-

ki komin, który wypuszczał wąskie pasemko dymu. Bez wątpienia roznosząc odpady 

radioaktywne po okolicy. Z najbardziej od nas oddalonej części zabudowań wyłaziły 

grube czarne zwoje kabla, które tworzyły masywne wieże transformatorów. Dalej 

przewody biegły nad kanałem ku znajdującej się na skalistym wybrzeżu olbrzymiej 

wieży trakcyjnej. Kolejne takie kolumny stały dalej w głębi lądu. To dzięki nim 

odbywał się transport tych wszystkich dżuli i amperów do miejskich kompleksów 

przemysłowych. Inspirujące.

Kanał nie był przyjemny do przeprawy, ale na szczęście podróż trwała krótko. 

Z ulgą włączyłem się w tłum spieszący ku wyjściu. Szedłem wraz ze wszystkimi 

wzdłuż nadbrzeża ku kompleksowi budynków. Stanęliśmy przed szeroką bramą 

rozświetlaną co moment błyskami światła we wszystkich kolorach tęczy. Obrazu 

dopełniała nastrojowa ponura muzyka.

background image

- Witamy - powiedział głos automatu. - Witamy na wielkiej trasie 

elektrycznej. Nasi przewodnicy, czekający za tą bramą, już wkrótce wytłumaczą 

wam, w jaki sposób generator atomowy czyni nasz świat znacznie przyjemniejszym.

Musieliśmy przejść w pojedynczym szeregu przez wąskie przejście. Stał w 

nim strażnik w uniformie z czymś w rodzaju licznika, który zbliżał do każdego z 

wchodzących. Nie, nie każdego. Mała dziewczynka i jej matka zostały pominięte, a 

więc w grę wchodzili tylko mężczyźni. Zwróciłem dokładniejszą uwagę na jego 

pracę, kiedy podszedłem bliżej. Zbliżył do mnie swój przyrząd i spojrzał na 

wyświetlone na nim cyferki.

- Numer pięćdziesiąt - powiedział głośno i uśmiechnął się do mnie. - To jest 

twój szczęśliwy dzień i wygrałeś wartościową nagrodę wartą dwieście kredytów. 

Proszę wejdź do tego pokoju. Tam czeka na ciebie nagroda.

Wręczył mi złoty dysk z wyrytym na nim symbolem błyskawicy. I wskazał 

palcem drzwi z takim samym symbolem. Nie podobało mi się to oddzielenie od 

tłumu, ale nie odważyłem się zaprotestować. Potulnie wziąłem dysk i poszedłem za 

nim przez wskazane drzwi. Zatrzasnął je po naszym przejściu z nie wróżącym nic 

dobrego łoskotem.

- Na dzisiaj to ostatni, Geuka - powiedział do innego strażnika. Ten z kolei 

otworzył kratę naprzeciwko. Poprzez jej pręty zobaczyłem pomieszczenie z kilkoma 

wyraźnie przygnębionymi facetami siedzącymi na krzesłach.

- O co chodzi? - zaprotestowałem. - Nie idę tam.

Kiedy to mówiłem, poczułem coś, co mogło być lufą pistoletu przystawioną 

do pleców. Geuka powoli odpinał od paska elektryczną pałkę.

- Do środka - powiedział spokojnie. - Ty i ci pozostali dżentelmeni zgłosiliście 

się na ochotnika na godzinną zaledwie pracę na nocnej zmianie. Za którą dostaniecie 

dwieście kredytów.

- Pracę? Jaką pracę?

Czy powinienem wyrwać mu pistolet?

Jeden z uwięzionych mężczyzn stał przy kracie, trzymając się prętów. 

Przysłuchiwał się uważnie słowom strażnika.

- Prostą pracę, sam zobaczysz - powiedział stojący za moimi plecami strażnik. 

Odsunął się nieco dalej i teraz już nie mogłem go dosięgnąć, a on wciąż mierzył do 

mnie z pistoletu.

Facet trzymający się kraty wybuchnął śmiechem, od którego po plecach 

background image

przeszły mi ciarki.

- Tak, tak, wierz w każde jego słowo. Ta prosta praca to uprzątanie odpadów 

radioaktywnych. Przez tę godzinę dostaniesz dawkę promieniowania, która zwaliłaby 

z nóg słonia.

background image

Rozdział 19

Zamknij się ty tam albo będziesz miał duże kłopoty - powiedział strażnik, 

wymachując elektryczną pałką.

- A mogą być większe kłopoty, od dostania śmiertelnej dawki atomowej? - 

roześmiał się mężczyzna za kratą.

Szarpnął z wściekłością za pręty, ale klatka była solidna. Niemniej skupił na 

sobie uwagę strażników. Odwróciłem głowę bardzo nieznacznie, tak aby widzieć 

stojącego za mną strażnika samym kącikiem oka. Teraz również pozostali zamknięci 

za kratą faceci zaczęli wrzeszczeć. Pistolet był gotów do strzału, ale dostrzegłem, że 

trzymający go strażnik spojrzał z wahaniem na swego kompana. Błyskawicznie 

uderzyłem go w nadgarstek krawędzią dłoni. Zawył z bólu, upuścił pistolet na ziemię. 

Pochylił się natychmiast w ślad za nim, a ja kontynuowałem obrót, więc moja druga 

dłoń stuknęła strażnika elegancko w kark. Teraz dokonałem pełnego obrotu i 

dopadłem drzwi, którymi tu weszliśmy. Chwyciłem klamkę, szarpnąłem drzwi do 

siebie, wyskoczyłem i zatrzasnąłem je za sobą z hukiem. Wszystko to zajęło mi 

najwyżej trzy sekundy. Korytarz zewnętrzny był niemal pusty, ponieważ wycieczka 

już go opuszczała. Ostatni wycieczkowicze majaczyli gdzieś z przodu. Żaden z nich 

nie patrzył w moim kierunku. Szybkim marszem, ale nie biegnąc, ruszyłem ku 

wyjściu z budynku. Tam na zewnątrz było bezpieczeństwo, pomost i prom. Nie. To 

nie był dobry pomysł. Za chwilę z pomieszczenia za mną wylecą uzbrojeni i wściekli 

strażnicy. I będą biec ku wyjściu. Musiałem zagrać niekonwencjonalnie. Zawróciłem 

błyskawicznie i biegiem dołączyłem do reszty wycieczki, która już opuszczała 

korytarz. Gdybym wyszedł na zewnątrz, dopadliby mnie. Nie zdołałbym uciec na 

prom, jeszcze głupsze było ukrywanie się gdzieś na wyspie. To była jedyna opcja. 

Upłynie trochę czasu, nim się połapią, że nie uciekłem z budynku, ale wszedłem dalej 

do środka. Przesuwałem się więc wraz z innymi zwiedzającymi. Korytarz rozszerzył 

się w obszerne pomieszczenie. Światła pociemniały, za to ściana przed nami 

rozjarzyła się jasnym blaskiem. Przewodniczka rozpoczęła nudny monolog.

Pierwszą tego fascynującego pokazu będzie demonstracja, w jaki sposób 

generator atomowy wpływa na życie przeciętnej rodziny, dostarczając energię 

elektryczną po najniższej możliwej cenie. Jak czystym i jak bardzo opłacalnym jest 

źródłem energii... I tak truła dalej, podczas gdy wycieczka gapiła się z otwartymi 

background image

ustami na wyświetlane modele. Spojrzałem przez ramię do tyłu i przepchnąłem się 

nieco pomiędzy wycieczkowiczami, tak aby od korytarza oddzielali mnie jeszcze inni 

ludzie. Ktoś biegał po zewnętrznym holu. Słyszałem krzyki. Kilka głów odwróciło się 

w tamtym kierunku, ja zaś korzystając z zainteresowania wycieczkowiczów, 

wepchnąłem się jeszcze głębiej. Po przeciwnej stronie znajdowały się drzwi, którymi 

mieliśmy przejść w następnym etapie. Powoli się tam przesuwałem. Głowę miałem 

zwróconą w bok, jakbym przyglądał się wyświetlanym cudom, ale jednocześnie nie 

zapominałem też uważnie zerkać do tyłu. Dotarłem do następnego korytarza. Nikt nie 

patrzył w moim kierunku, a tłum zasłaniał mnie przed ewentualnymi strażnikami z 

zewnętrznego holu. Odwróciłem się więc i wolnym krokiem oddaliłem się za zakręt.

- A teraz myśl szybko, Jim - mruczałem sam do siebie. Korytarz, w którym 

teraz się znajdowałem, był pusty. Tylko jak długo taki pozostanie? Każdy, kogo tu 

spotkam, będzie pracownikiem i zorientuje się od razu, że ja nie powinienem tu 

przebywać. Jeśli zostanę zauważony, zatrzymany, odnaleziony - to będzie koniec 

mojej małej ucieczki.

Nie widziałem żadnych drzwi. Tylko wnęki w obu ścianach z wystrojem 

przedstawiającym potęgę energii atomowej. Wielkie maszyny, imponujące budynki, 

wirujące elektrony. Przebiegłem tym szpalerem. Korytarz kończył się schodami 

prowadzącymi w górę i ginącymi gdzieś w mroku. Czy powinienem tam się pchać? A 

może schować się pod schodami? Głupie - szybko by mnie znaleźli. Trzeba było 

pchać się naprzód. Wbiegłem po schodach tak szybko, jak tylko potrafiłem. Dalej 

przed sobą dostrzegłem drzwi z dyskretną tabliczką - ”wyłącznie obsługa”. Wyciecz-

ka wciąż jeszcze tkwiła w pierwszym pomieszczeniu. Nikt mnie dotąd nie zauważył. 

Postanowiłem mianować się obsługą. Szybki ruch wytrycha i drzwi stanęły przede 

mną otworem. Spoglądałem w ciemność. Zawahałem się.

- ... a teraz jeśli pójdziemy tędy...

Wsunąłem się do środka i zamknąłem za sobą drzwi. Usłyszałem, że 

zaskoczył zatrzask. Wypuściłem z płuc powietrze; zorientowałem się, że dotąd 

wstrzymywałem oddech.

Przez moment poczułem się bezpieczny. Do tej pory byłem jak uciekające na 

oślep ścigane zwierzę, które działa instynktownie. Teraz zyskałem parę chwil na 

zastanowienie.

- No dobrze, Jim - powiedziałem sam do siebie ochrypłym szeptem. Poczułem 

zdecydowany przypływ ducha. Teraz trzeba było także zmusić do pracy szare 

background image

komórki. Starałem się wyobrazić sobie, co może dziać się na zewnątrz. Nie włączono 

żadnego alarmu, więc wszystko wskazywało na to, że ma to być cichy pościg. Po 

pierwszej panice najwyraźniej sprawę przejął ktoś inteligentny. Nie chcieli niepokoić 

tych turystów, którzy nie zostali zwerbowani do pracy przy odpadach. Ktoś musiał się 

zorientować, że przede wszystkim trzeba zatrzymać prom, wtedy nie będę mógł 

opuścić wyspy. Więc w pierwszym rzędzie na pewno zrobili właśnie to. Potem 

zaczęli mnie szukać, ale nie znaleźli, więc ktoś na pewno przypomniał sobie o 

wycieczce. Zlustrowanie wycieczki musiało zająć nieco czasu, ponieważ jedyną 

osobą, która mogła mnie poznać, był powalony przeze mnie strażnik. Musieli go 

ściągnąć i posłać pomiędzy turystów. Ale wśród zwiedzających mnie nie znajdą, więc 

poszukiwania rozszerzą się na całą wyspę. I co gorsza, zbadane zostanie także 

wnętrze tego budynku. Co dalej?

Odejdź od drzwi, idioto. Każdy, kto tu wejdzie, zauważy cię od razu. To była 

racja. Moje oczy tymczasem przyzwyczaiły się do półmroku. Rozejrzałem się wokół. 

Dochodziło tu nieco światła poprzez rząd małych otworów o dziwnych kształtach. 

Nagle zorientowałem się, że znajduję się po drugiej stronie tych pokazowych wnęk, 

które mijałem, biegnąc korytarzem, a to pomieszczenie było prawdopodobnie 

używane do zmiany wystroju. Przeszedłem powoli w kierunku równoległym do 

tamtego korytarza, ale natrafiłem na ślepą ścianę. Może w drugą stronę? Lepiej, żeby 

tam było jakieś wyjście. Inaczej jedyne drzwi to te, którymi tu wszedłem, a wtedy 

znajdą mnie natychmiast w tym pomieszczeniu. Znów natrafiłem na ścianę... Ale w 

tej ścianie były na szczęście drzwi. Uchyliłem je minimalnie i zajrzałem do środka 

przez szparę. Znajdowała się za nimi olbrzymia i dobrze oświetlona hala. Z 

mnóstwem kręcących się po niej ludzi. To musiał być jakiś zakład, czułem nawet 

wyraźny zapach farby. Stały tam rusztowania, widziałem kable i półki. Usłyszałem 

odległe bicie dzwonu.

- Co jest? - rozległ się głos jakiegoś człowieka, zaledwie kilka centymetrów 

od mojej głowy.

Zamarłem, zacisnąwszy kurczowo dłoń na krawędzi drzwi. Facet stał przy 

ścianie obok i nie mogłem go dotąd zauważyć. Teraz pojawił się niemal w samych 

drzwiach, prawie mnie dotykając, ale nie patrzył w moim kierunku.

- To jakiś alarm - odpowiedział inny. - Chcą, aby wszyscy opuścili budynek.

- Następny z serii idiotycznych próbnych alarmów przeciwpożarowych? 

Nigdy nie zdążymy przygotować tej wystawy na rocznicę otwarcia, jeśli cały czas 

background image

będą nam przeszkadzać.

Dostrzegł uchylone drzwi, sięgnął ku nim i zatrzasnął je z hukiem. Cofnął się, 

wciąż narzekając głośno. Nie zobaczył mnie!

Odczekałem spokojnie dłuższy moment, który uznałem za bezpieczny... A 

potem odczekałem jeszcze trochę. Ponownie, równie ostrożnie jak wcześniej, 

uchyliłem drzwi. Hala była pusta i cicha. Powoli, nasłuchując, wszedłem do niej. 

Doszły mnie jakieś odległe głosy, potem trzaśniecie drzwiami. I znowu cisza. Nie 

wiedziałem, niestety, ile mam czasu, zanim wrócą. Musiałem natychmiast opracować 

plan ucieczki albo znaleźć dobrą kryjówkę. Cokolwiek.

Panorama, którą budowali, była naturalnych rozmiarów. Miała przedstawiać 

laboratorium lub coś w tym rodzaju - olbrzymie maszyny ze splątanymi kablami. 

Jakiś goły jeszcze manekin siedział za biurkiem. Inne manekiny stały pod ścianą już 

częściowo odziane. Z tyłu stała też ubrana na biało figura z aparatem tlenowym na 

twarzy. Na jej stroju znajdował się czerwony symbol ostrzegający przed 

napromieniowaniem. Napromieniowanie? Cofnąłem się odruchowo.

- Nie bądź idiotą - skarciłem się w myślach. - To jest nieprawdziwe, tak jak 

wszystko tutaj. Przecież nie umieszczaliby źródła promieniowania na wystawie. To 

wszystko bajer.

Wszedłem na zaplecze głównej hali i znalazłem rozliczne półki, kubełki z 

farbą, części modeli i narzędzia. Mnóstwo miejsc, w których można się ukryć. 

Mnóstwo miejsc, które na pewno będą przeszukane. Nie tędy droga. Czy na pewno? 

Myśl. Myśl jak magik. Wszystko polega na wprowadzaniu w błąd. Ludzie zawsze 

komplikują proste sprawy, szukają zawiłych rozwiązań. Nigdy nie dostrzegają tego, 

co najbardziej oczywiste. A to, co oczywiste, miałem wprost przed oczami. Uniosłem 

aparat tlenowy i spojrzałem w błękitne oczy manekina.

- Jesteś zwolniony - oświadczyłem.

Dokładnie zapamiętałem jego pozę, a potem rozebrałem go. Przeniosłem 

następnie pod ścianę, ku całej grupce podobnych mu gości, leżących w bezładnym 

stosie. Było ich siedmiu. Pokombinowałem trochę z ustawieniem i ósmego ukryłem 

na samym dnie, a stos niemal nie zmienił wyglądu. Dostrzegłem, że manekiny 

pokrywał kurz. Była więc nadzieja, że nieczęsto ktoś zwraca na nie uwagę. Więc być 

może dodatkowy manekin nie zostanie odkryty. Założyłem biały fartuch i pochyliłem 

się nad stołem tak, jak to robił oryginał. Nałożyłem aparat tlenowy i zacząłem się na-

tychmiast dusić. Zdjąłem aparat i dostrzegłem, że wszystkie otwory wylotowe były 

background image

zamknięte. Otworzyłem je i spróbowałem znów. Znacznie lepiej, choć i tak można 

było zdechnąć. Zdjąłem aparat i położyłem na stole przed sobą. Potem próbowałem 

znaleźć miejsce, w którym mógłbym stanąć, nie ruszając się, ale jednocześnie z jako 

taką możliwością wytrzymania nieruchomej pozy. Kiedy już wiedziałem, jak to 

zrobić, usiadłem spokojnie na krześle i czekałem.

Ostrzeżony zostałem wystarczająco wyraźnie - trzaskające drzwi i 

podniesione głosy. Kiedy pracownicy nadeszli, stałem już nieruchomo nad stołem i 

patrzyłem na nich przez zakurzoną maskę.

- Gdzie jesteśmy według tego planu? - zapytał zbliżający się ku mnie strażnik. 

Ten sam, którego powaliłem. W ręku trzymał sporą i wielokrotnie składaną płachtę 

mapy.

- Dokładnie tutaj powiedział jeden z techników. - Na prawo od centralnego 

korytarza.

Mojemu strażnikowi towarzyszyło jeszcze z pół tuzina innych mężczyzn.

- Są stąd jakieś drzwi?

- Jedne. Prowadzą do pomieszczenia roboczego za wystawami.

- Najpierw sprawdzimy tam.

Tak też zrobili. Dobrze, że się stamtąd wyniosłem. Kiedy wrócili, zaczęli 

metodycznie przeszukiwać resztę hali. Dokładnie przyjrzeli wszystkie składy, szafy i 

wnęki. Kiedy wracali, jeden za drugim przechodzili obok mnie. A ja stałem bez 

ruchu, tylko kręgosłup już mi pękał z wysiłku.

Usłyszałem pociągnięcie nosem i ostatni pojawił się strażnik.

- A tam, co tak zakurzone?

- Pracujemy tutaj. W tamten kąt nie chodzimy. Robi ci to jakąś różnicę?

- Niezdrowo - strażnik wytarł nos grzbietem dłoni. Prawdziwy dżentelmen. - 

A może tu się schował - kopnął stos manekinów.

- Przestań! Zniszczysz coś, to będziesz miał kłopoty! Mężczyzna odepchnął 

nogę strażnika i wyprostował kończynę lalki, którą tamten uszkodził.

Czy dostrzegł, że jest tam o jedną figurę za dużo? Na pewno musieli słyszeć 

walenie mojego serca. Krew tętniła mi w uszach.

- A może jest tutaj - powiedział strażnik. Wskazywał na mnie palcem. 

Pozostali też na mnie spojrzeli, a ja patrzyłem na nich i zastanawiałem się, co 

powinienem zrobić, jeśli mnie odkryją.

- Sam go wykonałem - pochwalił się jeden z techników. - Czy nie możemy 

background image

przyspieszyć tych poszukiwań? Będziemy pracować po godzinach, jeśli się nie 

pospieszymy.

- Dobra, dobra - powiedział strażnik. - Pokaż tę mapę. Nie mogłem 

powstrzymać drżenia, gdy wreszcie rozluźniłem napięte mięśnie po wyjściu 

poszukiwaczy. Chociaż wcale nie było mi gorąco, byłem cały mokry od potu. 

Przysunąłem sobie krzesło i opadłem na nie ciężko.

- Jim - skarciłem sam siebie. - Robisz się za stary na takie rzeczy.

Odłożyłem aparat tlenowy na ławę, ale biały fartuch postanowiłem zatrzymać. 

W razie czego byłem gotów znów udawać manekina. Tylko że na razie nikt więcej się 

nie pojawił. Może skończyły się godziny pracy. A może wszyscy zostali włączeni w 

poszukiwania? Więc co teraz? Na razie oszukałem moich prześladowców, ale wciąż 

byłem uwięziony na wyspie. Teraz na pewno przeszukują każdorazowo prom. 

Gdybym tylko mógł się do niego dostać po zmroku i gdzieś tam ukryć. Wtedy może 

wydostałbym się stąd. Mała szansa... Za mała, żeby na nią liczyć. Wiedzieli 

doskonale, że jest to jedyna droga ucieczki z wyspy i na pewno będą drobiazgowi 

przy kontroli. Więc co? Odpowiedź była prosta - potrzebowałem pomocy. Chociaż 

byłem szczurem, który chadzał samotnie, dobrze wiedziałem, kiedy sytuacja 

dojrzewała do tego, aby poprosić o wsparcie. Czy powinienem zostać w rym 

pomieszczeniu? Światła pozostawały włączone, ale widziałem przez okna w suficie 

hali, że na zewnątrz zapadał już zmrok. Do rana byłem tu zapewne bezpieczny, 

podobnie jak w każdym innym pomieszczeniu. A do wschodu słońca można 

wymyślić wiele rzeczy.

Wyciągnąłem telefon i wystukałem numer.

- Bolivar - powiedziałem, kiedy mój syn odebrał. - Chciałbym, abyś był tak 

miły i wyświadczył mi pewną przysługę.

background image

Rozdział 20

Poszukiwania mamy wciąż trwają - zakomunikował Bolivar na samym 

początku. Ku mojemu przyjemnemu zaskoczeniu wcale się nie śmiał, kiedy mu 

powiedziałem, gdzie i dlaczego jestem. Słuchał w milczeniu, gdy wyjaśniałem ze 

szczegółami całe wydarzenie. Potem zadał kilka konkretnych pytań.

- Będzie dobrze - powiedział w końcu.

- Cieszę się, że tak uważasz, ale z tego miejsca wygląda to raczej ponuro.

- Po nocy przychodzi dzień. Zapytam Jamesa, może jego nowy komputer coś 

wymyśli. Sam też mam kilka pomysłów.

- Z tego też się cieszę, bo to o kilka więcej niż mam ja.

- Na razie tam siedź. Nie daj się złapać. Zadzwonię. Spróbuj odpocząć.

Odpocząć! Uwięziony na planie makiety, wewnątrz elektrowni atomowej, na 

wyspie, z której nie ma ucieczki! A jednak to nie był zły pomysł. Zebrałem trochę 

porozrzucanych ciuchów w eleganckie gniazdo za jedną z szafek, gdzie nie zostałbym 

od razu dostrzeżony, gdyby ktoś wpadł przypadkiem. Przez jakiś czas leżałem spięty, 

oczekując na odgłos zbliżających się kroków. Potem jednak musiałem zasnąć, bo 

następną rzeczą, jaką pamiętam, były wibracje telefonu, które mnie obudziły.

- Mamy już ogólny zarys planu, ale potrzebujemy jeszcze kilku szczegółów. 

Czy strażnicy są w mundurach?

- Niebieskich ze złotymi guzikami.

- Czy mają też dystynkcje? Próbowałem sobie przypomnieć.

- Nie. Tylko identyfikatory.

Bolivar zadał mi jeszcze kilka innych pytań, a potem życzył dobrej nocy. 

Podziękowałem mu. Tym razem byłem zbyt zmęczony, aby o cokolwiek się martwić.

Kiedy otworzyłem oczy, rozwidniało się. Tylko deszczowe chmury znów 

zasnuwały całe niebo. Nie byłem w formie. Obolały, z zaropiałymi oczami, 

przygnębiony. Zdjąłem drugą twarz, a potem pogładziłem się po własnej nieogolonej 

twarzy. Usłyszałem słaby głos. Rozejrzałem się wokół, ale pomieszczenie było puste. 

Potem znów usłyszałem ten sam głos. Przystawiłem do ucha dopiero co zdjętą twarz.

- Zupa z kury... - powiedziała żałośnie,

- Dostaniesz jeść, jak ja dostanę jeść, ani chwili wcześniej. Ale dam ci wody. 

Sam zresztą też jej potrzebuję.

background image

Z tyłu pomieszczenia znalazłem duży zlew, w którym moczyły się poplamione 

farbą pędzle. Pochlapałem wodą obie moje twarze, potem napiłem się nieco. 

Wreszcie za pomocą małego lejka, napoiłem moją drugą twarz.

Telefon znów zawibrował w mojej kieszeni. Odebrałem.

- W porządku? - zapytał Bolivar.

- Zmęczony i wykończony, ale wciąż wolny.

- Postaraj się utrzymać jeszcze trochę ten stan. Dowiedziałem się, że na 

wyspie są nocni strażnicy i tylko oni spędzają tam noc. Reszta załogi dojeżdża 

promem. Przyjadę na wyspę pierwszym promem, jaki będzie dziś rano.

- Mam nadzieją, że wiesz, co robisz?

- Wiem. Jestem oficerem Wydziału Zdrowia i Bezpieczeństwa Pracy, a ty 

jesteś jednym z naszych agentów.

- Tak? Nigdy nie słyszałem o takim wydziale.

- Nikt nie słyszał. James go stworzył i wprowadził do rządowego banku 

danych. Na Fetor jest tyle wydziałów policji, że nikt nie zauważy jednego więcej. Jak 

się spotkamy?

- Jeśli mnie zobaczą, złapią mnie natychmiast.

- Nie, jeśli będziesz ze mną.

Pomyślałem przez chwilę.

- Wejdź wraz z innymi przez główne wejście - powiedziałem. - Potem skręć w 

lewo, przejdź przez duży pokój i następny korytarz. Dojdziesz do schodów, ale nie 

wchodź na górę, tylko do mnie zadzwoń. Wyjdę do ciebie.

- Dobra. Wyłączam się.

Nałożyłem twarz z powrotem, ignorując jej słabe błagania o rosół z kury, i 

wróciłem do głównej hali konstrukcyjnej. Nie mogłem ponownie kryć się w tym 

miejscu tak, jak udało mi się to zeszłej nocy, w każdym razie nie za długo. Nałożyłem 

więc znów na manekina jego ciuchy i aparat tlenowy, i ustawiłem go w poprzedniej 

pozycji. Potem wycofałem się przez te same drzwi, którymi tu wszedłem, na zaplecze 

wystaw. Schowałem się w samym rogu tego pomieszczenia, gdzie na pewno nie 

zostałbym odnaleziony, chyba żeby wszczęto następną rundę szczegółowych po-

szukiwań. Usiadłem, opierając się o ścianę. Spokojnie czekałem. Chyba nawet 

zdołałem się zdrzemnąć.

Obudziły mnie wibracje telefonu.

- Gdzie jesteś?

background image

- Przy schodach, o których wspominałeś.

- Czekaj tam, zaraz będę.

Poczułem wielką ulgę. Nie wiedziałem, co dokładnie zaplanował Bolivar, ale 

byłem pewien, że wyciągnie mnie z tego szamba, w które wpadłem po uszy. 

Otworzyłem drzwi i zobaczyłem mojego syna w bardzo ładnym oficjalnym 

mundurze. Obok niego stało dwóch strażników, którzy przedtem próbowali mnie 

schwytać, jak również sporo gości w białych kitlach. Odruchowo chciałem się cofnąć, 

ale Bolivar postąpił krok naprzód i objął mnie.

Znakomita robota, inspektorze Kidogo. Departament jest z pana dumny.

Potrząsnął moją ręką, a ja poczułem w dłoni jakiś metalowy przedmiot.

- Proszę mi powiedzieć inspektorze, czy rozpoznaje pan tu kogoś?

- Oczywiście, że tak. Tych dwóch ludzi.

Zamiast mnie łapać, obaj strażnicy trzęśli się ze strachu.

- Czy to prawda, że przemocą próbowali nakłonić pana do spełnienia ich 

żądań?

Skinąłem głową potwierdzająco.

- Dobrze. Więc ostatnie pytanie. Do czego próbowali pana nakłonić?

- Chcieli, abym wbrew mojej woli pracował z materiałami radioaktywnymi.

- Ach tak! - wrzasnął Bolivar i wyciągnął oskarżycielsko palec ku grupie 

mężczyzn stojących za plecami strażników, którzy zresztą byli teraz równie jak 

strażnicy przerażeni. - Proszę pokazać tym ludziom pański identyfikator inspektorze.

Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem, wciąż trzymaną w dłoni, policyjną 

blachę. Bardzo oficjalnie wyglądała z tym złoto-błękitnym napisem ”Wydział 

Zdrowia i Bezpieczeństwa Pracy”. Patrzyli na nią jak na jadowitego węża i trzęśli się 

ze strachu. Bolivar wystukał numer telefonu. Kiedy mówił, w korytarzu panowała 

martwa cisza.

- Tak, panie generale, mamy dowody. Straż na wyspie łatwo ominąć, tak jak 

się pan obawiał. Inspektor Kidogo zmylił ich bez problemu. Wszedł do 

pomieszczenia reaktora i sfotografował wszystko. I jest coś jeszcze, sir. Potwierdziły 

się plotki o tym, że naukowcy używają przymusowych robotników do sprzątania 

materiałów radioaktywnych. Nie będą mogli dłużej ukrywać tego przestępstwa. 

Oczywiście, że mamy dowód, sir. Tak, sir, dziękuję. Wszystkich aresztować? 

Oczywiście. I tak nie mają gdzie uciec.

Wyłączył się i spojrzał srogo na strażników.

background image

- Helikoptery Wydziału Bezpieczeństwa są już w drodze. Jeśli spróbujecie 

opuścić ten budynek, zostaniecie zastrzeleni natychmiast. Sprzątnijcie swoje biurka, 

bo żaden z was już się tu nigdy nie pojawi.

Odwrócili się i odeszli ledwie powłócząc nogami. Ich kariery legły w ruinie. 

Oczekiwało ich tylko więzienie. To był bardzo przyjemny widok. Kiedy ostatni z tych 

zdechlaków wreszcie znikł nam z oczu, poszliśmy wraz z Bolivarem ku wyjściu, a 

potem przespacerowaliśmy się spokojnie na prom.

- Gratuluję - powiedziałem. - Rozegrałeś to perfekcyjnie.

- Podziękujesz potem Jamesowi. To był jego pomysł i on wrzucił wszystko do 

komputerowych baz danych. Ale od strony psychologicznej to było świetne 

posunięcie, bo oni doskonale wiedzieli, że łamią sporo paragrafów. Teraz zaś, kiedy 

czekają na wyrok, my spokojnie ich opuścimy. Sądzę poza tym, że naprawdę 

zadzwonię potem do władz z odpowiednim raportem. Są naprawdę kryminalistami i 

zasługują na karę. Ale na razie jedyny helikopter w okolicy to ten, którym tu 

przyleciałem, więc będą dość długo czekać. Zresztą my właśnie nim odlecimy, tak 

szybko, jak to możliwe.

- Nie możemy - opadłem ciężko na wolną ławkę na nadbrzeżu, gdzie 

czekaliśmy na prom. - Wciąż muszę zrobić tę demolkę dla Kaiziego. A to nie będzie 

możliwe, kiedy wsadziliśmy kij w mrowisko i wszyscy czekają teraz na policję.

- O to się nie martw. Zrobimy to jeszcze przed wyjazdem. Aż otworzyłem usta 

ze zdumienia i potrząsnąłem z niedowierzaniem głową, sądząc, iż się przesłyszałem.

- Co, co?

- Po prostu trzeba połączyć przyjemne z pożytecznym. Powiedziałeś, że Kaizi 

dał ci materiał wybuchowy. Przypuszczam, że masz go w jakimś bezpiecznym 

miejscu?

- W barze. Na wybrzeżu.

- Dobrze. Kiedy tu leciałem, myślałem o tym, a kiedy lądowałem, 

przekonałem się, jak łatwo jest to zrobić.

- Łatwo? Przepraszam w takim razie, bo to oznacza, że ja już naprawdę nie 

nadaję się do tej roboty. Cóż więc takiego zobaczyłeś przy lądowaniu?

Uśmiechnął się szeroko i wskazał palcem na niebo. Spojrzałem tam i na mojej 

twarzy zagościł jeszcze szerszy uśmiech. Tak, to była odpowiedź. Wielkie trakcje i 

przewody, którymi prąd elektryczny opuszczał wyspę.

- Tym kanałem pływa tylko prom. Ta trakcja stoi na samym skraju skalistego 

background image

urwiska. Ani obok niej, ani pod nią nie ma żadnych dróg czy budynków. Jeśli się ją 

zepchnie, to i ona, i kable, wpadną do morza, nie czyniąc nikomu najmniejszej 

szkody.

- A do wody spadnie z takim hukiem, że jego echo będzie słyszalne nawet na 

giełdzie. Zgasną wszystkie światła, a pociągi zatrzymają się na trasie. Dobrze, że my 

będziemy lecieć.

Kiedy znaleźliśmy się na brzegu, natychmiast skierowaliśmy się wprost do 

baru. Odebrałem swoją torbę, a przy okazji pokrzepiliśmy się piwem i 

niedźwiedzioburgerem. Zakupiłem też rosół dla mojej twarzy, aby nie odpadła z 

głodu. Potem wynajęliśmy samochód. Poza miastem ruch był niewielki. 

Odczekaliśmy, aż na szosie będzie zupełnie pusto, i skręciliśmy w drogę służbową 

wiodącą do wielkiej trakcji. Zaparkowaliśmy niedaleko za wielkimi skałami i resztę 

drogi odbyliśmy już na piechotę.

Spojrzałem w górę na masywną metalową konstrukcję. Pokręciłem głową.

- Muszę, niestety, przyznać, że nie wiem nic na temat sabotażu.

Bolivar ostrożnie wziął ode mnie materiał wybuchowy.

- Nigdy nie słyszałem, żebyś mówił coś takiego. Całe życie sądziłem, że 

potrafisz wszystko.

- No cóż, prawie wszystko.

- Pirotechnika to jedna z pierwszych rzeczy, których musiałem się nauczyć w 

mojej robocie geologa planetarnego. Ale ten wybuch będzie całkiem spektakularny.

Podstawę wieży otaczała siatka z drutu kolczastego. No, to było coś, na czym 

dobrze się znałem - włamałem się przez bramę, gdy Bolivar oceniał konstrukcję.

- Widzisz, jakie potężne są te cztery nogi, które osadzają ją w skale. 

Wyglądają na nie do ruszenia. Dalej w górze zwężają się i zbliżają do siebie, aż łączą 

się w pojedynczą platformę, która stanowi podstawę dla tych wszystkich kabli i 

transformatorów.

Odchyliłem głowę, patrząc w górę coraz wyżej i wyżej... aż niemal 

przewróciłem się do tyłu.

- Cholernie wysoka wieża.

- Prawda? To będzie równie miłe jak wspinaczka wysokogórska. Musisz na 

mnie trochę poczekać.

Materiał wybuchowy wsadził do torby, którą przerzucił przez ramię. I ruszył 

przed siebie, nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.

background image

A właściwie co miałem mu powiedzieć? Żeby uważał? Życzyć powodzenia?

Był dobrym i doświadczonym wspinaczem. Ja już dawno zatrzymałbym się 

dla złapania oddechu. On zaś sunął wciąż w górę w jednostajnym tempie. Dotarł do 

miejsca łączenia się czterech ramion. To chyba tu? Ale nie, kontynuował wspinaczkę, 

aż znalazł się przy samym zamocowaniu przewodów w ich olbrzymich izolatorach. 

Tam się zatrzymał. Był teraz tylko małym ciemnym punktem na tle srebrnej 

konstrukcji.

Zdawał się tam tkwić bez ruchu przez okropnie długi czas. Sam nie wiem, ile 

to naprawdę trwało, nim zaczął schodzić, ale w moim subiektywnym odczuciu - całe 

wieki. Potem zaś obserwowałem, jak w równym tempie schodzi na dół. Zeskoczył z 

kilku ostatnich metrów i wytarł spocone dłonie.

- Bułka z masłem - uśmiechnął się. - Wybuchnie za dwie godziny.

- Będziemy mieli miejsca w pierwszym rzędzie podczas tego show.

- A i owszem.

Zwróciliśmy pożyczony samochód. Potem wstąpiliśmy jeszcze na chwilę do 

małego automatycznego baru, gdzie nieco naoliwiłem swój żołądek. Bolivar zamówił 

tylko wodę mineralną, a potem spojrzał na zegarek.

- Jak tylko to łykniesz, tato, musimy odlatywać. Lecieliśmy nad czarną plażą 

ze słońcem za plecami. Na dole wszystko kąpało się w deszczu. Nasz helikopter 

przeleciał nisko nad grubymi kablami i skręcił leniwie tuż za nimi.

- Prom przy wybrzeżu - powiedziałem. - Poniżej nikogo nie ma. Na drodze też 

brak ruchu.

- Już czas - powiedział Bolivar.

W dole pod nami pojawiła się kula ognia, która zaraz potem zmieniła się w 

kłęby czarnego dymu. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Potem helikopter 

podskoczył, kiedy dotarła do nas fala dźwiękowa.

- Teraz - mruknął Bolivar.

I stało się. Szczyt wieży pochylił się i powoli z wdziękiem opadł ku morzu. 

Wielkie gniazda izolujące pękły, olbrzymie kable skręciły się i splątały. Wszystko 

opadło w dół. Widziałem wyładowanie błyskawicy, gdy pęknięte kable zetknęły się z 

wodą. Po chwili przywaliła je olbrzymia stalowa konstrukcja, która runęła całą swą 

gigantyczną masą, powodując wielką falę, która przelała się wściekle przez oba 

brzegi kanału.

- Mam nadzieję, że to da do myślenia tym kryminalistom na wyspie - 

background image

powiedział Bolivar z ogromną satysfakcją. - Zazwyczaj nie popieram takich rzeczy. 

Ale ktoś, kto zmusza turystów do sprzątania odpadów radioaktywnych, nie zasługuje 

na nic lepszego.

Trudno było się z nim nie zgodzić.

background image

Rozdział 21

Zanim pożegnaliśmy się na lądowisku, jeszcze raz zadzwoniliśmy do Jamesa. 

Wciąż żadnych pocieszających wiadomości. Wciąż brak sukcesów w namierzaniu 

rezydencji Kaiziego. Łatwiej było włamać się do plików rządowych, niż przedostać 

się przez zabezpieczenia bazy danych tego luksusowego miasta.

Kiedy Bolivar już poszedł, wziąłem bagaż i udałem się w męczącą podróż do 

miasta. Nie miałem jednak siły, by iść za daleko, toteż kiedy dostrzegłem pierwszy 

sklep z trunkami (i ławką na zewnątrz dla osób spragnionych procentów), 

stwierdziłem, że oto nadszedł kres mej podróży. Usiadłem plecami do słońca i sącząc 

spokojnie zimne piwo, zadzwoniłem do Kaiziego.

- Całkiem niezłą zrobiłem robótkę, muszę się pochwalić.

- Gdzie jesteś?

Powiedziałem mu, a potem wyłączyłem się. Akurat skończyłem piwko, gdy 

podjechał po mnie samochodem. Otworzyły się drzwi i wsiadłem do środka. 

Rzuciłem na tylne siedzenie moje fałszywe dokumenty, które dał mi jeszcze przed 

wyjazdem. Podobnie potraktowałem moją sztuczną twarz, która jeszcze po raz ostatni 

zdołała wyszeptać: ”zupa z kury”.

- Sporo osób widziało mnie w Swartzlegen. Ponadto używałem tych 

dokumentów i tej twarzy przy wynajmowaniu helikoptera, ponieważ sądziłem, że 

pociąg nie będzie dzisiaj kursował. Podobało ci się to, co zrobiłem?

- Podobałoby mi się jeszcze bardziej, gdybyś nie uznał za stosowne przerwać 

wszelką komunikację.

- Jeśli chodzi ci o te wszystkie podsłuchy, które mi założyłeś, to faktycznie 

pozbyłem się ich. Bardzo cenię swoją prywatność.

Dzisiaj jeszcze przejdziesz się po obligacje.

- Żądnych podziękowań? Ani dnia urlopu? Nawet nie klepniesz mnie po 

plecach?

- Nie bądź męczący di Griz. To będzie twoje ostatnie zadanie, tak jak 

obiecałem. Myślałem, że się ucieszysz. Nasza znajomość już wkrótce się skończy.

Oczywiście cieszyłbym się, gdyby naprawdę się skończyła. Ale nie wierzyłem 

w ani jedno jego słowo.

Kiedy weszliśmy do magazynu, przeszedł od razu do rzeczy.

background image

Igor, przynieś mi takie duże pudło z samochodu. A potem możesz odejść.

Igor przytargał żądany przedmiot, położył go na stół i odszedł zgodnie z 

życzeniem. Kaizi zaś wyjął z pudła fotografie i podał mi je.

- Ten facet nazywa się Iba Ibada, znany także jako Iba-Pechowiec, ze 

zrozumiałych chyba powodów.

To fakt - ze zrozumiałych. Facet był średniego wzrostu i budowy. Nie 

wyglądałby wcale źle, gdyby nie olbrzymia poszarpana blizna biegnąca od jego czoła, 

przez złamany nos i cały lewy policzek. Była paskudnie zszyta, przy brzegach 

podeszła ropą, a pomiędzy krzywymi szwami widać było żywe mięso.

- Wypadek przy pracy - powiedział Kaizi. - Maszyna go przejechała. Był 

zszyty na miejscu przez początkującego lekarza zakładowego, który jak widzisz miał 

stosunkowo małe doświadczenie. Potem zaś Ibę wyrzucono z pracy za to, że wziął 

sobie wolne na resztę tego dnia. Był mi bardzo wdzięczny, kiedy załatwiłem mu pracę

sprzątacza w Depozycie Centralnym. Zresztą jako dodatek do pensji płacę mu spore 

sumy, aby mógł oddawać się swoim rozpustnym żądzom. On zaś docenia to i czasem 

wyświadcza mi pewne przysługi. Dziś w nocy zajmiesz jego miejsce.

- Nikt się nie połapie?

- Nie. Zaplanowałem to już w najdrobniejszych szczegółach. I tak właśnie 

było. Sztuczna blizna, którą ze sobą przyniósł, nie różniła się od oryginału. Była 

wodoodporna i w ogóle mogła być usunięta tylko za pomocą specjalnego 

rozpuszczalnika. Również moje policzki zostały sztucznie wypchane, abym bardziej 

upodobnił się do człowieka z fotografii. Workowate ubranie robocze wystarczało, by 

zamaskować drobne różnice figury. Całości dopełniły ciężkie buciory.

- A jakieś papiery - zapytałem, krzywiąc się z obrzydzenia na widok mojego 

odbicia w lustrze. Kaizi pochylił się nad małą walizeczką. - Szkło kontaktowe do 

prawego oka. Nie zgub. Jest bardzo drogie i nie mam zapasowego. Nosi wzór jego 

tęczówki. I cztery komplety rękawiczek plastikowych z liniami papilarnymi. To 

powinno wystarczyć, bo tylko dwa razy będziesz w budynku. Najpierw, by przyjrzeć 

się pomieszczeniom i systemom alarmowym, szczególnie tym w skarbcu, gdzie 

trzymane są obligacje, abyś mógł dobrze zaplanować kradzież. A potem następnej 

nocy, kiedy jej dokonasz. Mam także specjalny zestaw do wykrywania pułapek. I on 

także jest drogi. I tylko jeden. Wiesz, jak posługiwać się czymś takim?

Wziąłem go, otworzyłem i pociągnąłem nosem.

- Robiłem lepsze, zanim jeszcze nauczyłem się golić. A dlaczego sądzisz, że 

background image

właśnie drugiej nocy będę mógł dokonać tej kradzieży?

- Musisz. Po prostu nie będzie kolejnej szansy. Kupiłem już dla Iby bilet za 

sporą sumę i dzisiaj jeszcze opuści planetę. Aha, i nie zapominaj, że jesteś 

człowiekiem przeklętym przez los, więc tak się zachowuj.

A że faktycznie byłem przeklęty przez los - to pewnik.

- Spójrz - Kaizi przerwał moje rozmyślania, podając mi kartę magnetyczną. 

Wsadziłem ją do komputera.

- To jest Iba podczas swojej nocnej pracy. Możesz zobaczyć, jaką idzie trasą, 

jak czyści poszczególne rzeczy. Jak widzisz, nie jest zbyt szybkim pracownikiem. 

Zrobisz więc jego robotę i będziesz wciąż jeszcze miał dużo czasu, aby skończyć 

swoją.

- Jak się tam dostanę?

- Igor podwiezie cię niemal na samo miejsce. Również cię odbierze, gdy 

skończy się twoja zmiana. Masz jeszcze jakieś pytania, nim wyjdę?

- Żadnego, które przychodziłoby mi na myśl w tej chwili.

- Potem nie będzie okazji. Nie zobaczymy się już przed twoim powrotem.

Jeśli jest na świecie coś bardziej nudnego niż zamiatanie podłóg i czyszczenie 

maszyn, to jest to tylko przyglądanie się, jak robi to ktoś inny. Włączając w to także 

długie stanie bez ruchu, wycieranie nosa w dwa palce i pierdzenie, bo tak naprawdę 

większość pracy wykonywały roboty. Trochę więcej było ubawu, gdy puściłem ten 

film na przyspieszonych obrotach, ale nawet to już wkrótce mnie znudziło. 

Zapamiętałem wszystko, co mi było potrzebne. Potem, ponieważ wyjść miałem 

dopiero przed północą, spokojnie zdrzemnąłem się na kanapce.

- Czas iść - obudził mnie radosny wrzask mojego szofera.

Wyszliśmy na ciemną i pustą ulicę. Szkło kontaktowe drażniło mi oko i z 

trudem tylko opierałem się pokusie tarcia go. Założyłem też rękawiczki. W kieszeni 

czułem ciężar wykrywacza. Igor zatrzymał ciężarówkę i wskazał przed siebie.

- Za rogiem.

A więc do roboty. Po schodach budynku wchodziło już kilku innych 

pracowników w niebieskich uniformach. Zignorowałem ich dokładnie tak, jak Iba na 

moim filmie instruktażowym.

- Jak tam twoja dziewczyna? - krzyknął jeden z nich, co spowodowało 

radosny rechot wśród tych gigantów intelektu. A ja odpowiedziałem dokładnie tak, 

jak Iba na filmie.

background image

- Spieprzać.

To były zresztą w ogóle jedyne słowa, jakie mówił na filmie. Za to dość 

często. Znudzony strażnik otworzył zewnętrzną bramę. Wkroczyłem do środka 

wolniej niż inni, aby wejść tam ostatni.

Gdyby moja charakteryzacja zawiodła, wolałem mieć możliwość opuszczenia 

tego miejsca jak najszybciej. Kiedy szedłem ku czytnikowi tęczówki, mrugnąłem, 

gdyż szkło kontaktowe znów podrażniło moje oko. Wtedy szkło oczywiście obsunęło 

się z właściwej pozycji. Zakląłem, zwolniłem jeszcze bardziej i starałem się poprawić 

jego ustawienie. W tym czasie ostatni z robotników przed mną minął już czytnik.

- Pośpiesz się, zdechlaku - powiedział uprzejmie strażnik. - Nie mamy całej 

nocy.

Tak zachęcony, przycisnąłem mocno szkło i mając nadzieję, że jest we 

właściwymi miejscu, pochyliłem się i spojrzałem w otwór czytnika. Zobaczyłem 

jasny błysk światła i podświadomie wstrzymałem oddech, oczekując na syrenę 

alarmową.

A jednak zapaliło się zielone światełko. Podszedłem więc powoli ku kolejnym 

zamkniętym drzwiom i położyłem dłoń na płytce w ścianie znajdującej się koło nich.

Drzwi otworzyły się bez problemu, a ja wszedłem do środka. Pozostali 

pracownicy nocnej zmiany rozpełzli się już po cichym budynku. Pchnąłem drzwi 

prowadzące na schody dla personelu i zszedłem dwa poziomy. Kiedy zajrzałem do 

pokoju akumulatorowego, zapaliło się światło, oświetlając cichy szereg stojących pod 

ścianą robotów.

- Spieprzać - powiedziałem, jak to zawsze czynił mój pierwowzór. Tuż przy 

drzwiach wisiała pałka elektryczna, naładowana w pełni. Odłączyłem ją i dźgnąłem 

najbliższego robota.

- Spieprzać.

Poszła wielka iskra wprost ku jego płycie rozrządowej, która zamknęła obwód 

i przywołała robota do elektronicznego życia. Sam już odłączył kabel łączący go z 

akumulatorem, który schował do pojemnika. Potem odwrócił się i wyjechał z pokoju, 

a ja tańczyłem wśród pozostałych robotów, w tym elektrycznym akcie tworzenia 

życia, aż wszystkie znalazły się za drzwiami.

Ruszyliśmy w trasę pokój za pokojem. Odgłosy wypróżnianych koszy, brzęk 

czyszczonych popielniczek, szelest zmiatanej i polerowanej podłogi. Od czasu do 

czasu jakiś robot zastygał w dziwacznej pozie z trzymanym w ręku koszem na skutek 

background image

małego zawieszenia lub wyczerpania energii, ale przesłanie mu kolejnej iskry we 

właściwe miejsce, zawsze pobudzało go do ruchu. Wyobraziłem sobie wykonywanie 

takiej pracy przez resztę życia i zadrżałem. Sprzątałem dopiero nieco ponad godzinę i 

już wyprowadzała mnie z równowagi bezmyślność tego zajęcia. Miałem tego dość. 

Poganianie robotów pałką i przekleństwa. Wciąż ta sama monotonia. Wreszcie 

dotarliśmy na poziom skarbców.

- Wszyscy stop. Dziesięć minut przerwy.

Nie zwróciły na mnie uwagi, więc zakląłem znowu. Jaki to był ten właściwy 

rozkaz?

- Stop, stop, stop, stop.

Za czwartym powtórzeniem stanęły. Oparłem pałkę o ścianę i odszedłem w 

głąb mrocznego korytarza. Liczyłem drzwi, przypominając sobie drogę, którą 

przeszedłem już wielokrotnie w rzeczywistości wirtualnej. Tutaj.

Zewnętrzne drzwi miały bardzo nieskomplikowany zamek bez alarmu - 

otworzyłem je z łatwością. Ale wewnętrzna metalowa krata sprawiła mi już nieco 

trudności przy sforsowaniu. Na szczęście systemy alarmowe były prawdziwymi 

antykami. Nadawały się bardziej do muzeum techniki niż jako systemy zabez-

pieczające w skarbcu.

Najpierw zamek elektroniczny połączony z systemem alarmowym. W tym 

antycznym mechanizmie teoretycznie było kilka milionów kombinacji kodu, co 

zajęłoby całe godziny przy używaniu standardowego komputera. Tylko że moja 

maszynka złamała kod w czasie krótszym niż trzy minuty. Wbiłem odpowiednie 

numery i otworzyłem kratę. Teraz alarmy we framudze - te nie stanowiły problemu. 

Rozpracowywałem systemy tego typu już wiele razy. Kiedy jednak włożyłem szkła 

infrawizyjne, przekonałem się, że cały pokój przecięty jest niewidzialną siecią krzy-

żujących się promieni. Przecięcie jednego z nich oznaczało aktywację alarmu. A 

jednak wystarczyło ustawić generator laserowy o odpowiedniej częstotliwości 

naprzeciw soczewek odbierających i już wędrowałem po całym pokoju, ile chciałem, 

nie przerywając obwodu.

No i tyle. Mogłem spokojnie zabrać wszystkie obligacje nawet teraz. 

Naładować roboty i wynieść to wszystko. Tylko gdzie? I jeszcze ważniejsze - jak 

wydostać je z budynku?

- Spieprzać - powiedziałem tym razem z pewnym uczuciem. Pobudziłem 

znów do życia roboty.

background image

Teraz miałem dość czasu do końca zmiany, aby pomyśleć nad sposobem 

wyjścia.

Czas ciągnął się przeraźliwie powoli. Dosłownie wlókł się jak anemiczny 

ślimak. Roboty zamiatały, ścierały, szorowały i iskrzyły się, aż wreszcie nadeszła 

przerwa w połowie czasu pracy. Wyłączyłem całą tę hordę i rozejrzałem się za jakimś 

wygodnym miejscem do spożycia posiłku. Biuro jakiegoś wysokiego urzędnika 

doskonale nadawało się do tego celu. Usiadłem na skórzanym fotelu przy szerokim 

połyskującym biurku i wyjrzałem przez kryształowe okno na rozjaśnione 

niezliczonymi światłami budynki na zewnątrz. Starałem się nie delektować za bardzo 

tym, co jadłem. Z jakichś, perwersyjnych chyba, powodów Iba rozsmakował się w 

marynowanych i wędzonych ogonach świniozwierzy i zawsze przynosił ze sobą do 

pracy kontenerek z tym przysmakiem. Grając jego rolę, musiałem jeść to samo. 

Przeżuwałem więc z trudem, wyciągając liczne kolce, których potem używałem jako 

wykałaczki dla wydobycia spomiędzy zębów kawałków suszonej skóry. Ale nawet 

podczas tych tortur zadawanych ciału, mój umysł wciąż pracował na pełnych 

obrotach. Analizował, planował, przygotowywał schematy.

Skończyłem jeść, wrzuciłem resztki żarcia do spalarki na śmiecie, która 

szybko zmieniła je w promieniowanie energii, i wstałem gotów do opuszczenia biura.

Potem jednak usiadłem ponownie, bowiem na samej powierzchni mojej kory 

mózgowej pojawił się ślad jakiegoś pomysłu.

Tak. Można tak to zrobić. Nie będzie co prawda łatwo. Wiązało się z tym 

kilka ryzykownych czynników. Byłem zapewne jedyną osobą w całej galaktyce - 

pomyślałem skromnie - która mogłaby wymyślić coś takiego. A co dopiero 

wprowadzić ten pomysł w życie.

I cała akcja nie przyniesie mi ani kredyta. Musi być, cholera, jakiś sposób, aby 

wyrwać się z łap Kaiziego!

background image

Rozdział 22

Kiedy opuściłem budynek, na wschodzie niebo jaśniało już pierwszym 

brzaskiem. Poczłapałem do umówionego miejsca, gdzie czekał na mnie Igor. 

Wróciliśmy do naszego magazynu w całkowitym milczeniu. Samochód Kaiziego już 

czekał na zewnątrz, a drzwi były otwarte. Wyszedł nam naprzeciw i zatrzymał 

ciężarówkę gestem dłoni. Zmęczony zszedłem na dół.

- Igor - rozkazał. - Lodówka pusta. Idź kup piwo.

- Nie ma szmalu.

- Tu szmal. Idź.

Myślę, że raczej chodziło mu o to, byśmy byli sami, niż o napicie się piwa.

- Jak poszło? - zapytał, gdy tylko zamknęły się za nami drzwi.

- Bułka z masłem. Mogę dostać się do skarbca i wynieść te obligacje w ciągu 

góra dziesięciu minut. I większość tego czasu stracę na ich wynoszenie.

- Doskonale.

- Prawda? Ale jednak jest jeden problem, który rzuca drobny cień na cały ten 

plan.

- Problem? Co masz na myśli?

Wyglądał na zaniepokojonego. Muszę przyznać, że sprawiło mi to 

przyjemność.

- Chociaż mogę wynieść obligacje ze skarbca, nie ma możliwości wyniesienia 

ich z budynku jeszcze tej samej nocy.

- Nie rozumiem, o czym mówisz? - powiedział to bardzo powoli, przez 

zaciśnięte zęby.

- To jest naprawdę tak proste, że nawet Igor by to pojął. Obligacje z pokoju - 

tak, z budynku - nie.

Poczerwieniał z gniewu. Może w tym momencie nie powinienem drażnić go 

kpinami? Pośpieszyłem więc załagodzić nieco sprawę.

- Można tego dokonać. Wyniosę obligacje ze skarbca, i w końcu także i z 

budynku, zapewniam cię. Tyle że zajmie to nieco więcej czasu. Będziesz jednak je 

miał, nie martw się. Tyle że nie tego ranka po kradzieży. Przeszedłem się dokładnie 

po wszystkich pomieszczeniach i sprawdziłem wszystkie wejścia. I wszystkie są 

zamknięte także od zewnątrz. Musiałbym więc mieć pomocnika na zewnątrz, który by 

background image

je otworzył. I ciężarówkę, która zabrałaby łup.

- To mogłoby się dać załatwić...

- Ale z wielkim trudem. Bramy zewnętrzne dla pojazdów są także zamknięte 

w nocy. Nie ma nocnego ruchu wokół. Ciężarówka zbyt rzucałaby się w oczy. 

Ryzyko jest zbyt wielkie. Ale jest inny sposób i mogę wykonać to sam. I naprawdę 

radzę ci skorzystać z tego pomysłu, który zresztą zawdzięczam tobie. To jest pewna 

odmiana tego, co zrobiłeś, okradając swój własny bank. Zdaje się, że masz talent, jeśli 

chodzi o te rzeczy.

Uspokoił się nieco. Żaden egoista nie pozna się na fałszywym pochlebstwie.

- Gdybym nie miał talentu, nie byłbym najbogatszym człowiekiem w 

galaktyce. Mów dalej.

- Postaraj się dobrze zrozumieć. Zanim opróżnię skarbiec, pójdę do magazynu 

numer osiem zero trzy. Tam są trzymane ryzy papieru. Ponieważ, jak wiesz, mamy do 

czynienia z biurokratami, a oni kochają papier, więc możesz sobie wyobrazić, jak 

wielki jest to pokój. Pójdę na tył tych stosów, które nie będą dotykane jeszcze przez 

najbliższe miesiące, jeśli nie lata, i usunę sporo ryz, tak aby objętościowo 

odpowiadało to skradzionym obligacjom.

- Po co?

- Daj mi skończyć. Po wyniesieniu obligacji zostawię ten papier na środku 

skarbca. I zostawię tam też bombkę termiczną - uwielbiam te zabawki - z 

opóźnionym zapłonem. Na obrzeżach pokoju rozsypią także - dotknięcie geniuszu, 

jeśli można tak powiedzieć - kilka nadpalonych i zetlałych obligacji. Tak jakby 

podmuch wybuchu je tam wyniósł...

- Daj teraz mnie dokończyć! - wykrzyknął entuzjastycznie Kaizi. - 

Przeniesiesz resztę skradzionych obligacji do magazynu. Tam zagrzebiesz je z tyłu 

pokoju, w pustym miejscu po tym papierze, który zabrałeś. Opuścisz budynek o 

właściwym czasie nad ranem. A bombka wybuchnie już po twoim wyjściu. Zostawisz 

skarbiec zamknięty?

Oczywiście.

- A więc będzie to tajemnica. Czy był to samozapłon? Kto je poukładał na 

środku pokoju? Co się właściwie stało? Jak to możliwe, by zamknięty był skarbiec? 

Potem śledztwo i domysły. A kradzieży nikt nie będzie podejrzewać. A już 

zwłaszcza, że złodziej mógł zostawić obligacje w budynku.

- Dodam jeszcze kilka szczegółów do twoich, jakże prawdziwych 

background image

przewidywań - znów pochlebstwo.

Skinął głową skoncentrowany.

- Zamówienia na papier przychodzą z różnych departamentów do centralnego 

biura zamówień. Które z kolei posyła dostawcę. Ten wykonuje zamówienia raz w 

tygodniu.

Pochylił się, z natężoną uwagą chłonąc każde moje słowo.

- Następna dostawa będzie za trzy dni. Kierowca, któremu towarzyszy jeden 

strażnik, zjawia się w magazynie. Tyle że następnym razem, to ja będę kierowcą. A 

strażnik tym razem zaśnie w magazynie na służbie. Obligacje zostaną załadowane do 

samochodu dostawczego, a strażnik pozostanie tam, gdzie zdarzyło mu się usnąć. I 

wyjazd z budynku. Następna zbrodnia stulecia.

Kaizi westchnął, oparł się o krzesło, i przez moment z uśmiechem 

kontemplował zbrodnię doskonałą.

Kiedy wrócił Igor, Kaizi chwycił jedno z piw, otworzył je i pociągnął tęgiego 

łyka. A potem spojrzał na mnie z zadumą.

- Dasz radę zrobić coś takiego?

- Tak. Ale będę potrzebował paru rzeczy.

- Daj mi listę. Dostaniesz wszystko, zanim wyjdziesz dziś wieczorem.

- Dobra. A teraz idę na miasto coś zjeść. Potem wrócę się wyspać.

Nie próbował mnie zatrzymywać. Wiedział, że dopóki Angelina jest jego 

więźniem, ma nade mną całkowitą władzę.

Powoli szedłem ulicą pomiędzy śpieszącymi do pracy niewolnikami. 

Zanurzyłem się w znane uliczki mechatargu. Jeśli ktoś mnie śledził, należało go 

zgubić. Wszedłem do pierwszego dużego budynku po drodze, wjechałem windą na 

górę, potem schodami na dół i na zewnątrz przez tylne drzwi. Zawsze skuteczna me-

toda, jeśli nie jesteś pewien, czy ktoś za tobą podąża. Dopiero wtedy kupiłem tani 

telefon.

Od czasu ostatniego przeglądu Kaizi miał całą noc, by założyć mnóstwo 

nowych aparatów podsłuchowych...

- Kelner, chodź tutaj - powiedziałem głośno, gdy tylko Bolivar odebrał 

telefon. - Niech sobie przypomnę, co jadłem, kiedy ostami raz tu byłem... Aha, 

niedźwiedzioburgera i trochę piwa.

Wyłączyłem się i wyrzuciłem telefon do najbliższego śmietnika. Miałem 

nadzieję, że Bolivar pojmie, że boję się podsłuchu i że chcę, aby przyszedł do tej 

background image

restauracji, w której ostatnio jedliśmy. Sądziłem wprawdzie, że nikt mnie już nie 

śledzi, ale też z równą niemal pewnością wiedziałem, że jestem podsłuchiwany.

Szedłem szybko, nie zatrzymując się długo w żadnym miejscu, na wypadek 

gdyby oprócz podsłuchiwania, także mnie namierzano. Kiedy trzeci raz 

przechodziłem koło umówionej restauracji, dostrzegłem Bolivara siedzącego przy 

stoliku w rogu. Zrobiłem szerokie koło, a potem tak szybko, jak mogłem, wszedłem 

do restauracji. Stanąłem za nim, a kiedy się odwrócił, pokazałem mu przygotowaną 

kartkę.

”Sprawdź podsłuchy”.

Co natychmiast zrobił, po krótkim tylko szoku, kiedy ujrzał moją twarz. 

Przeciągnął wykrywaczem wzdłuż mojego ciała. Trzy monety jak zwykle, ale także 

jedna z moich metalowych spinek - Kaizi robił się coraz sprytniejszy. Oderwałem ją i 

wręczyłem Bolivarowi wraz z monetami. Wyciągnął ekranowany pojemnik i wrzucił 

tam cały ten sprzęt. Zatrzasnął.

- Teraz nie będą przewodzić - powiedział. - Ledwie cię poznałem. Świetna 

charakteryzacja. Mam też dobrą wiadomość. Bolivar znalazł dom Kaiziego.

- To ty nie jesteś Bolivar?

James, tato. Nigdy się nie nauczysz.

- Czy ona tam jest?

- Nie wiemy. Ale to duża posesja i jest tam robot pierwszej klasy.

Pierwsza klasa. Inteligentny i bardzo drogi. Trzeba będzie bardzo uważać, 

gdybyśmy mieli z nim do czynienia.

- Kiedy ty i Bolivar zażywaliście wypoczynku w Swartzlegen, ja w końcu 

włamałem się do baz Słonecznego Miasta. Musiałem to zrobić dosłownie.

Jak to dosłownie?

- Ich programy antywłamaniowe są na tyle dobre, że nie można było wejść, 

nie zostawiając śladu swojej bytności. Więc pewnej nocy po prostu się włamałem i 

zabrałem parę droższych i małych urządzeń dla pozoru. Ale też zamontowałem co 

nieco wewnątrz głównego serwera. Więc są teraz szeroko otwarci. Bolivar przygląda 

się właśnie danym dotyczącym szczegółów konstrukcyjnych domu. Plany załączone 

do podania o zgodę na budowę są dość szczegółowe i wystarczą na nasze potrzeby.

- A ja miałem długą noc - powiedziałem, zaglądając do menu i wybierając dla 

nas obu jakieś napoje pobudzające. - Opowiem ci.

- Uuaa - skomentował, kiedy skończyłem. Wziął przy tym zbyt duży łyk 

background image

napoju i zakrztusił się. Walnąłem go w plecy. Pomogło.

- To jest najambitniejszy napad, o jakim słyszałem - wydyszał wreszcie.

- Dzięki. Jestem dumny z tego pomysłu. Ale obawiam się, że byłem nieco 

nieuczciwy wobec mego pracodawcy.

- To znaczy...

Dostawa papieru będzie za dwa dni, nie za trzy... Natychmiast pojął 

znaczenie moich słów. I uśmiechnął się szeroko.

- Chcesz wyciągnąć te papiery i zostawić je sobie!

- Dokładnie. Ale zanim zacznę rozważać coś takiego, muszę być absolutnie 

pewien, że twoja matka jest bezpieczna. Mam też dla ciebie jeszcze jedno zadanie. 

To, co mam na sobie, to nie jest przypadkowa charakteryzacja. Mam wyglądać jak 

jeden z pracowników Centralnego Depozytu o imieniu Iba. I martwię się nieco o 

niego. Kaizi powiedział mi, że on wczoraj opuścił planetę ze sporą gotówką w 

kieszeni...

- A ty myślisz, że to nie w stylu Kaiziego?

- Dokładnie. Sprawdź, kto wczoraj opuścił planetę. I przyjrzyj się też ostatnim 

wiadomościom.

- Dobra jest. Będzie jakiś sposób, by ci przekazać raport?

- Wątpię. Myślę, że lepiej, byśmy trzymali się z dala od siebie. Jeśli Kaizi 

nabierze jakichś podejrzeń, że się spotykamy, będziemy mieli bardzo duży kłopot. 

Zadzwonię do ciebie jutro wcześnie rano. Po tej operacji z obligacjami.

- Uważaj na siebie - powiedział. Wyglądał na zaniepokojonego.

- Zawsze uważam - odparłem, starając się włożyć w moje słowa więcej 

entuzjazmu, niż naprawdę go odczuwałem. Też byłem tym wszystkim zestresowany.

Podał mi pojemnik, a ja wyciągnąłem z niego podsłuchy i wsadziłem je do 

kieszeni. Pożegnaliśmy się bez słowa.

Wróciłem do magazynu, aby trochę odpocząć. Tak przynajmniej sądziłem...

Igor się nie naprzykrzał - spojrzał na mnie spode łba, gdy się pojawiłem, i 

wrócił do swoich zajęć. Ale Kaizi miał inne pomysły.

- Nie podobają mi się te twoje samotne wędrówki po mieście.

- A w czym ci to może szkodzić?

- Nie ufam ci, di Griz. Jesteś zbyt sprytny. - Wskazał pudła leżące na stole. - 

Tam są rzeczy, które zamawiałeś na dzisiejszą operację.

- Dobrze.

background image

Sięgnął do swojej torby i wyciągnął pistolet.

- Chciałbym także, abyś usiadł tu spokojnie, a Igor założy ci kajdanki.

Niewiele mogłem na to poradzić. Z tym dryblasem z tyłu dałbym sobie radę w 

mgnieniu oka, ale wymierzony we mnie pistolet...

Kajdanki szczęknęły nieprzyjemnie. A żeby było jeszcze milej, drugą parę 

zapiął mi na kostkach. Teraz odłożył pistolet i uśmiechnął się.

- Spróbuj się przespać - poradził. - Czeka cię długa noc.

Obaj przyglądali się bez słowa, jak z trudem dźwignąłem się na nogi i 

skokami dotarłem do swego legowiska, na które zwaliłem się ciężko. Potem jeszcze 

musiałem mocno się wysilić, aby obrócić się na plecy Spojrzałem na kajdanki i już 

wiedziałem, czemu Kaizi się uśmiechał. Nie mogłem tu użyć wytrycha. Zamki były 

umieszczone tak głęboko, że nie dałbym rady wewnątrz przekręcić wytrycha, nawet 

gdybym zdołał go tam wsadzić. Spróbowałem. Nie można było tego zrobić.

Byłem na tyle zmęczony, że zasnąłem mimo tej niewygodnej pozycji. 

Ocknąłem się na moment, słysząc głosy, ale znowu zapadłem w sen. Obudził mnie 

dopiero gorący i smrodliwy oddech Igora na mojej twarzy. Był pochylony i męczył 

się ze skomplikowanym zamknięciem kajdanek. Już miałem zamiar go udusić, kiedy 

dostrzegłem stojącego w drzwiach Kaiziego z wycelowanym we mnie pistoletem.

- Przyprowadź go tutaj. Będziesz lepiej widział przy świetle. Igor chwycił 

mnie za nogi i ściągnął z łóżka. Zdołałem się przekręcić na tyle, że wylądowałem na 

ramieniu, a nie na głowie. Pociągnął mnie, obijającego się i klnącego, do sąsiedniego 

pomieszczenia. Posadził mnie na podłodze i dopiero wtedy rozpiął obie pary 

kajdanek.

- Czy tak się traktuje lojalnego pracownika? - zapytałem. Wstałem i usiadłem 

na krześle.

- Teraz Igor zawiezie cię do pracy. Pojadę zaraz za wami. Będę także trzymał 

się w pobliżu, kiedy rano stamtąd wyjdziesz. Jeśli nabiorę najmniejszych podejrzeń, 

że nie robiłeś tego, co mi opisałeś, możesz być pewien, że nigdy nie zobaczysz żony.

Wolałem mu nie odpowiadać. Wziął moje milczenie za poddanie się. Spojrzał 

na zegarek.

- Już czas. Weź torbę zjedzeniem. Wszystko, czego potrzebujesz, jest tam w 

środku, pod tym odrażającym żarciem.

I znów podróż na ten sam róg ulicy. Znów ten sam spacer po schodach. 

Jedyną różnicą była ciągła obecność w pobliżu czarnego samochodu, który stał teraz 

background image

naprzeciw budynku po drugiej stronie ulicy.

Dlatego byłem szczęśliwy, że zostawiam go za sobą.

Moje szkło kontaktowe było tym razem na miejscu. Dłoń bez problemu 

otworzyła drzwi i wszedłem do środka.

- Hej, ty Iba. Mówię do ciebie.

- Spieprzać - powiedziałem ponuro, nie patrząc na swego rozmówcę. Co 

zrobiłem do cholery nie tak?

- Podejdź tu. Mam coś dla ciebie.

Musiałem podejść i spojrzeć na niego... i na gazetę, którą mi podawał.

- Jakiś facet dał mi to dla ciebie. I dał jeszcze pięć kredytów, uwierzysz? Nic 

specjalnego, nawet spojrzałem, tylko dzisiejsza gazeta. Omal jej nie wywaliłem - 

rzucił gazetę na podłogę i odszedł.

Gazeta? Kto? Na pewno nie Kaizi. To mógł być tylko James. Ale po co?

Teraz nie mogłem jej przeglądać. Drugi strażnik już przyglądał mi się 

podejrzliwie.

- Spieprzać - powiedziałem, ruszając naprzód. Zwinąłem jednak papier i 

dopiero potem poszedłem ku moim robotom.

Dopiero kiedy znów je wskrzesiłem, spojrzałem na niezwykłą przesyłkę. 

Przejrzałem ją szybko. Nie. Nie mam teraz czasu na czytanie... ale zaraz... Na 

ostatniej stronie była wzięta w kółeczko wiadomość. Tuż obok reklamy kompletu do 

reperacji Zrób-To-Sam. Zerknąłem zaintrygowany.

”Samobójca utonął w jeziorze w parku centralnym”.

Nagle poczułem chłód. Szybko przejrzałem krótką notatkę.

”Nieznany... podarte ubranie... woda w płucach... niezidentyfikowany...” - i 

ostatnia linijka - ”... paskudna blizna na twarzy...”

Nie miało sensu sprawdzanie listy pasażerów. Ibiemu uciekło połączenie. 

Zbyt wiele słyszał o biznesie Kaiziego.

Wiedziałem więc już dokładnie, jaki grozi mi koniec.

background image

Rozdział 23

Po raz pierwszy cieszyłem się, że moja praca nie wymaga angażowania 

mózgu. Całą bowiem jego pojemność zajmowały teraz krążące wściekle myśli nad 

drogą ucieczki... Ale nie wpadłem na żaden pomysł. Mogłem ukraść obligacje - to 

było w tym wszystkim najłatwiejsze. Po wykonaniu tego zadania zostanę jednak 

ponownie skuty. I spędzę prawdopodobnie w tym stanie następne dwa dni, aż do 

rzekomej dostawy. Chociaż oczywiście dostawa odbędzie się dzień wcześniej... czy 

powinienem się do tego przyznać? Jeśli tak zrobię, zostanę zmuszony do przynie-

sienia tych obligacji. A wkrótce po tym dołączę do Iby w jeziorze. Jeśli nie spotka 

mnie coś jeszcze gorszego.

Roboty kręciły się po wyznaczonych trasach i niemal nie byłem świadom ich 

obecności. Tylko jeśli któryś z nich stanął rozładowany, przypominałem sobie na 

chwilę o obowiązkach i ładowałem go ponownie. Potem zaś znów głowiłem się nad 

tym nierozwiązywalnym splotem zależności i zdarzeń.

Dość! Kręciłem się w kółko i gdyby tak miało trwać dalej, mój mózg wkrótce 

także wyładuje się jak te roboty. Nadszedł czas, by coś zrobić. Czas na rabunek.

Za wyjątkiem jednego, którego potrzebowałem, wyłączyłem wszystkie roboty, 

aby nie rozłaziły się po budynku. Tym, którego wziąłem ze sobą, był największy z 

robotów na kółkach. Poszliśmy do magazynu z papierem. Prowadzące tam drzwi nie 

były nawet zamknięte. Stanąłem w tym mauzoleum biurokracji, oświetlanym tylko 

małymi nocnym lampkami w suficie. Ryzy papieru i koperty zalegały tu w 

piramidach sięgających niemal tych lamp. Zapuściliśmy się głębiej w tę olbrzymią 

salę. Wszystko było zakurzone i pokryte pajęczynami. Ostatnie stosy papierów, tuż 

przy ścianie - wyschłe i pożółkłe - będą się doskonale palić. Załadowałem nimi robota 

do pełna, od czasu do czasu kichając gromko. Kiedy wreszcie zakończyłem pracę i 

kichnąłem po raz ostatni, opuściłem z ulgą ten śmietnik. Mój pomocnik toczył się 

przy nodze.

Potem grzecznie czekał z metaliczną cierpliwością, podczas gdy ja okradałem 

skarbiec. Uwinąłem się z zamkiem elektrycznym drzwi, zneutralizowałem alarmy we 

framugach...

Teraz nadeszła najbardziej śliska część operacji. Należało ustawić generator 

promieni laserowych naprzeciw soczewek odbiorczych, nie przecinając przy tym 

background image

żadnego z promieni. Powoli przesunąłem się do przodu, ustawiłem przyrząd pod 

właściwym kątem. Czułem pot kapiący z mojej twarz. Teraz!

Nie odezwał się alarm.

Potem pozostała mi już tylko robota fizyczna, którą musiałem, niestety, zrobić 

sam. Ustawiłem stos papierów na środku pokoju, rozrzucając go nieco po namyśle, 

aby lepiej się palił. Załadowałem następnie na robota wszystkie skradzione obligacje.

Dyszałem ciężko. Jeszcze tylko jedno. Wziąłem garść tych papierów, wartych 

jakiś milion kredytów - co za marnotrawstwo - i wyniosłem je na korytarz z dala od 

wykrywaczy ognia. Tam jeden za drugim nadpalałem zapalniczką. Pozwalałem im się 

nieco potlić, a potem gasiłem. Kiedy wszystkie już były odpowiednio podsmażone, 

zaniosłem je z powrotem do skarbca i porozkładałem odpowiednio. Została mi do 

wykonania naprawdę ostatnia rzecz - nastawienie zapalnika czasowego i podłożenie 

bomby termicznej. Bomba miała wybuchnąć mniej więcej godzinę po moim wyjściu z 

budynku, a kilka minut przed przybyciem dziennej zmiany. Dzisiaj będą mieli po 

prostu znacznie bardziej urozmaicony dzień, niż przypuszczają.

Potem zrobiłem sobie przerwę. Ochłonąłem nieco, rozprostowałem palce. 

Dopiero po takiej dłuższej chwili i z anielską wprost cierpliwością, wycofałem 

generator ze skarbca. Powolutku... powolutku... - Zrobione! Reszta to już była 

dziecinada - ustawienie z powrotem zamka i systemów alarmowych.

Wróciłem następnie do magazynu, gdzie dokładnie ukryłem obligacje 

pomiędzy papierami. Przykryłem jej jakimiś pożółkłymi stronami. Gotowe. Będą tu 

zupełnie bezpieczne aż do czasu, kiedy po nie przyjdę, albo - bardzo depresyjna myśl 

- pozostaną tutaj na zawsze, jeśli zrobię jakiś błąd.

Następne godziny mocno się dłużyły. Starałem się nie myśleć o bombie 

termicznej - ... a jeśli wybuchnie wcześniej, niż powinna... - starałem się więc nie 

myśleć o niemyśleniu o niej. Wreszcie ostatnia popielniczka i śmietnik. Jeszcze tylko 

do składu. Moi metalowi pomocnicy legli tam bez ruchu i mieli teraz beztrosko 

pożywiać się prądem. Ja zaś zmyłem z dłoni ślady spalenizny i kiedy zmiana 

skończyła się, wyszedłem wraz z innymi.

Kiedy opuściłem budynek, byłem już mocno spięty. Jeśli nie nastawiłem 

prawidłowo zapalnika, będę musiał zaraz szybko wiać. Czułem ciężar w żołądku, 

dopóki nie znalazłem się bezpiecznie na ulicy. Wolnym krokiem podszedłem na 

umówiony róg. Nie było tam jednak ciężarówki.

Czy coś poszło źle? Zanim zdążyłem nawet skończyć tę myśl, zatrzymał się 

background image

obok mnie samochód Kaiziego.

- Wsiadaj - powiedział.

- Gdzie Igor?

- To nie twoja sprawa - odparł, gdy już ruszyliśmy. - Wszystko zgodnie z 

planem?

- Tak.

Uśmiechnął się i oblizał wargi. Jedną ręką prowadził, drugą podał mi notatnik 

z dołączonym doń pisakiem.

- Zapisz tam wszystkie szczegóły na temat magazynu, gdzie są obligacje, 

nazwę kompanii transportowej i imię kierowcy...

- Nie sądzę, że powinienem to zrobić.

- Nie graj ze mną, di Griz. Wiesz bardzo dobrze, dlaczego podasz mi te 

informacje.

- Wiem. Ale najpierw moja żona. O niej chcę pomówić najpierw. Co się z nią 

stanie, kiedy dostaniesz te obligacje?

- Oczywiście dołączy do ciebie.

W grobie - uzupełniłem w myślach.

- A jakie mam na to gwarancje? - Moje słowo.

- To trochę za mało. Za dużo dotąd kłamałeś, Kaizi. Obrzucił mnie szybkim 

zimnym spojrzeniem, ale nie odpowiedział.

- Dogadajmy się. Dam ci obligacje, ale najpierw ty ją uwolnisz. Przez chwilę 

prowadził w milczeniu. Potem pokręcił przecząco głową.

- Nie mogę tego zrobić.

- Więc ja nie mogę ci podać informacji, których będziesz potrzebował, aby 

dostać te obligacje.

Nie padło już ani jedno słowo.

Drzwi garażu przy magazynie otworzyły się przed samochodem, a potem 

zatrzasnęły, gdy wjechaliśmy do środka. Igora i jego ciężarówki wciąż nie było. Kaizi 

wyszedł pierwszy, otworzył tylne drzwi i sięgnął tam.

- Spójrz na to - powiedział.

Spojrzałem... i desperacko próbowałem jeszcze uskoczyć. Był szybszy. Dwa 

metalowe pręciki elektrycznego ogłuszacza dotknęły mojego ciała. Fala bólu targnęła 

mną gwałtownie, mięśnie zacisnęły się spazmatycznie. Upadłem bezwładnie na 

ziemię. Byłem świadomy, ale nie mogłem się poruszyć. Kaizi przeciągnął mnie przez 

background image

cały ten wieloletni kurz i śmieci na podłodze i rzucił na moje legowisko. Wciąż nie 

mogłem się ruszyć. Założył mi na ręce kajdanki, a drugą parą przypiął moją nogę do 

metalowego zakończenia kanapki. Odrętwienie zaczęło powoli ustępować dopiero, 

gdy już przeciągnął łóżko, wraz ze mną, pod ścianę. Wyszedł do sąsiedniego pokoju i 

wrócił z następnymi kajdankami. Wiedziałem, co chce zrobić, toteż przekręciłem się 

rozpaczliwie, by kopnąć go wolną nogą. Odskoczył, uchwycił ją i wykręcił boleśnie, 

a potem przykuł do metalowej rury biegnącej przy ścianie. Oddychał ciężko, a jego 

twarz wykrzywiała wściekłość. Gdzieś znikł multimilioner o wyszukanych 

manierach. Raz za razem walił pięścią w moją twarz. Przestał dopiero, gdy boleśnie 

uderzył kostkami dłoni o moją twardą szczękę.

- Nikt nie będzie mi się sprzeciwiał, nikt - roztarł dłonią uszkodzoną pięść. - 

Ty, zwykły przestępca, chcesz mi dyktować warunki? - na jego twarz powrócił 

okrutny uśmiech. Uspokoił oddech. Bolesny kopniak, który wylądował na moich 

żebrach, nie był już wymierzony w gniewie. Kopnął mnie całkiem na zimno, aby 

podkreślić swoje słowa.

- Jesteś bezradny. Mogę zrobić z tobą wszystko, co zechcę. I mam zamiar 

zostawić cię tu teraz na parę dni bez jedzenia i picia. Jestem pewien, że kiedy wrócę, 

zechcesz mi powiedzieć, jak mam wyciągnąć te obligacje. A jeśli mi powiesz, może 

zostawię cię przy życiu.

Taki był prawdziwy Kaizi bez maski.

- Tak jak zostawiłeś Ibę? W jeziorze w parku? - krzyknąłem za nim, gdy 

wychodził. Odwrócił się wściekły. Niepotrzebnie pozwoliłem ponieść się gniewowi. 

Zorientowałem się, że właśnie podpisałem na siebie wyrok śmierci.

- Leżysz już w grobie - powiedział. Potem wyszedł, trzaskając za sobą 

drzwiami. Usłyszałem silnik samochodu i skrzypienie otwieranych drzwi garażu. 

Potem zapadła cisza zostałem sam.

- Jim, musisz jednak nauczyć się trzymać język za zębami - powiedziałem na 

głos. Uwaga słuszna, ale nieco spóźniona. Trzeba było pomyśleć wcześniej. A jak 

teraz mam wydostać się z tego kanału?

Nie będzie łatwo. Zdałem sobie z tego sprawę po wielu próbach 

wyswobodzenia się z kajdanek, kiedy zyskałem tylko krwawe pręgi na nadgarstkach. 

Mogłem sięgnąć do kajdanek na nogach i poruszać zamkiem szyfrowym, ale nigdy 

nie zdołałbym znaleźć kodu przez takie przypadkowe przesuwanie. Rura też mocno 

tkwiła w ścianie. Leżałem, dysząc ciężko z wysiłku. Tej nocy jednak zasnąłem, mimo 

background image

swojej paskudnej sytuacji.

Obudziło mnie jakieś niejasne przeczucie czyjejś obecności. Jak długo 

spałem? Wedle światła za oknem wciąż był dzień. Bolała mnie cała twarz, jak 

również żebra. Usłyszałem dochodzące zza drzwi ciche szuranie. Odwróciłem się, na 

ile mogłem, i obserwowałem klamkę. Powoli opadała.

Kaizi? Igor? Na pewno nic dobrego. W tej chwili czułem się tak paskudnie, 

jak nigdy dotąd w życiu. Drzwi otworzyły się powoli i pojawiła się w nich ciemna 

figura. Już miałem wrzasnąć, gdy powstrzymałem się w ostatniej chwili. Poczekałem 

spokojnie, aż skończy przeszukiwać pokój wykrywaczem podsłuchów i umieści 

znaleziska w ekranowanym pojemniku. Dopiero potem rozdarłem gębę.

- Bolivar!

- Nie, James. Bolivar wciąż przegląda plany budynku.

- Zabierz mnie stąd!

Pomacał kajdanki i pokręcił głową.

- Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.

- Jesteś samochodem? - Tak.

- Przynieś narzędzia. Pilniki, młotek.

- Jasne.

Pilniki padły przy próbie odcięcia kajdanek przykuwających mnie do rury. 

Ale na szczęście sama rura, jak i poręcz łóżka nie były aż tak twarde i James rozbił je 

młotkiem. Pomógł mi wstać.

- Nie wyglądasz za dobrze, tato - powiedział. - Pal licho tę fałszywą bliznę, 

ale gębę masz obitą naprawdę, no i te kajdany...

Potrząsnął z zatroskaniem głową.

- Przynieś apteczkę z samochodu. A potem jedziemy do sklepu i po porządne 

narzędzia do piłowania. Gwarantuję ci, że zaraz poczuję się lepiej. - Wylazłem z 

pokoju, dzwoniąc kajdanami jak galernik. - I dzięki za pomoc w porę.

- Pomyślałem, że coś się mogło stać. Nie dzwoniłeś bardzo długo. Więc 

postanowiłem zbadać to miejsce. Ten dryblas, który prowadził ciężarówkę, pojechał 

do Słonecznego Miasta. Śledziłem go do momentu, kiedy skręcił w tamtym kierunku 

na komputerostradę.

- A Kaizi?

- Chyba jest w banku. Przynajmniej jego samochód stoi na zewnątrz. 

Sprawdziłem to, zanim tu przyszedłem. Pomyślałem więc, że chociaż sprawdzę, co tu 

background image

się dzieje.

Działo się sporo... Zadzwonił telefon. Odebrał.

- Już jedziemy. Obaj - powiedział i wyłączył się. - Bolivar zakończył pracę. 

Chce nas widzieć natychmiast.

- Czy jest tu w mieście wypożyczalnia helikopterów?

- Jest. Ale najpierw narzędzia... Dopiero potem słoneczne przedmieścia.

Zatrzymał się przed sklepem z narzędziami i znikł w nim na dłuższą chwilę. 

Pojawił się z dekompozerem wiązań molekularnych. Rzucił mi go i wskoczył do 

samochodu. Włączyłem maszynkę i skierowałem ją na kajdanki. Cienkie pole energii 

niszczyło wiązania atomowe metalu, który powoli tracił cząsteczki. Zanim 

dojechaliśmy do lądowiska helikopterów, zdążyłem już nawet wetrzeć krem w 

poranione nadgarstki. Miałem zamiar wyrzucić dekompozer wraz z resztkami 

kajdanek, ale zmieniłem zdanie i schowałem urządzenie do kieszeni.

Licencja pilota gwiezdnego, połączona ze sporą gotówką, potrafi zdziałać 

cuda. Helikopter wkrótce był nasz. Wskoczyłem do niego szybko.

- Rozmawiałem z Bolivarem - opowiadał James, gdy wystartowaliśmy ostro w 

górę. - Ciężarówka Igora jest na zewnątrz domu. Chciał tam wejść, ale powiedziałem 

mu, żeby na nas zaczekał.

Skinąłem głową.

- Trzech to zawsze lepiej niż jeden. Czy to jest maksymalna prędkość tego 

gruchota?

- Na pełnej mocy. Powiedziałem mu, żeby znalazł jakieś sensowne miejsce do 

lądowania.

Lecieliśmy szybko, ale wciąż miałem wrażenie, że za wolno. W mojej głowie 

myśli wirowały równie prędko jak śmigło nad naszymi głowami. Po co Igor pojechał 

do domu? Może to właśnie Angelina była powodem jego podróży? Nie skrzywdzi jej 

raczej bez rozkazów Kaiziego. Ale jakie były rozkazy szefa? W głowie mi się kręciło, 

a żołądek dawał znać o sobie gwałtownymi skurczami. Bolał mnie też bok. 

Pogrzebałem głębiej w apteczce i znalazłem medyczną brandy.

- Ja nie, prowadzę - powiedział James. - Ale tobie chyba się przyda.

- Chyba tak. - Alkohol piekł moje poranione wargi, ale bardzo korzystnie 

wpłynął na żołądek. Czy byłem już za stary na takie rzeczy? Tak się z pewnością 

czułem. Naprawdę uważałem w tym momencie, że najlepsze lata mam już za sobą.

- Zbliżamy się. Widzę miejsce lądowania - James mówił do telefonu. - 

background image

Bolivar, czy to ty machasz? Dobrze. Siadam.

Wskoczyliśmy do samochodu, jeszcze nim śmigło helikoptera przestało się 

kręcić. Bolivar spojrzał na moją twarz i wszystkie bandaże, ale nie komentował. 

Ruszyliśmy z piskiem opon.

- Opowiadaj w skrócie - poleciłem.

- Ciężarówka jest obok domu. O ile wiem, w domu jest tylko Igor i robot. 

Plany budynku są na siedzeniu koło ciebie.

Duży, bardzo duży. Zawierał co najmniej dziesięć, nie, dwanaście 

pomieszczeń. Zamknięta bryła, nie licząc werandy na jednej ze ścian. Wedle rzutu 

bocznego był zbudowany na płytach betonowych i nie miał podziemi. Popatrzyłem na 

to podejrzliwie i wskazałem palcem na planie.

- Wszystkie pokoje mają okna - powiedziałem.

- Jak większość pokoi - odparł Bolivar.

- Na moje żądanie Kaizi zrobił film, aby udowodnić mi, że Angelina jest 

bezpieczna. I pokój, w którym przebywała, był oświetlony wyłącznie sztucznym 

światłem. Nie miał okien.

- Może film nakręcono w nocy?

- Nie. Kaizi wyjechał rano. Wrócił przed zmrokiem. Bolivar spojrzał na plany.

- Jeśli jakiś pokój będzie miał zakryte okna, trzeba go sprawdzić na początku. 

Przyjrzymy się temu z zewnątrz.

- A jeśli wszystko jest odsłonięte? - I nagle sam sobie odpowiedziałem. - 

Pamiętacie bank? Jak Kaizi ukrył te niby skradzione pieniądze?

- Oczywiście - odparł Bolivar. - Sekretny pokój poniżej. Jeśli mógł go 

zbudować w banku pośrodku miasta, tym bardziej mógł to zrobić tutaj, w prywatnym 

domu na przedmieściach.

James zahamował i wskazał przed siebie.

- Budynek jest za rogiem. Zasłaniają go drzewa.

background image

Rozdział 24

Wyszliśmy z samochodu i James właśnie go zamykał, gdy usłyszeliśmy 

dźwięk uruchamianego silnika ciężkiego bez wątpienia pojazdu.

- To ciężarówka Igora - stwierdził James. Była zaparkowana przed domem. 

Co robimy? Pozwalamy mu jechać i śledzimy go?

- Nie - zdecydowałem szybko - zatrzymujemy go. Istnieje duża szansa, że 

Angelina jest albo w ciężarówce, albo w domu. Tak czy siak, Igor może coś wiedzieć.

- To może być bardzo niebezpieczne... - zaczął Bolivar z wahaniem.

- Taka jest moja decyzja - uciąłem.

Słyszałem zbliżającą się ciężarówkę, która skręciła już na drogę. Stanąłem na 

środku i uniosłem rękę.

Tak się martwiłem o Angelinę, że zapomniałem, jak wyglądam. No bo w 

końcu nie byłem sobą. Miałem ohydnie zniekształconą twarz Iby, upiększoną 

dodatkowo świeżymi opuchliznami. I takiego właśnie zobaczył mnie Igor. Efekt był 

dość dramatyczny. Zobaczyłem przez szybę, jak na jego twarzy pojawia się prze-

rażenie. Potem pochylił się nad kierownicą i poprowadził ciężarówkę wprost na mnie. 

Uskoczyłem gwałtownie i przeturlałem się po chodniku tuż obok chłopców.

- Zatrzymajcie go! - krzyknąłem. Skrzywiłem się, czując, że na mojej twarzy 

pojawiły się kolejne zadrapania.

Maszyna, nad którą Igor najwyraźniej utracił panowanie, pognała wprost 

przed siebie, ścinając zakręt, i wylądowała na młodych drzewkach, które rosły przy 

drodze. Cienkie pnie zgięły się i popękały, ale wytrzymały uderzenie. Nie były 

oczywiście tak silne jak stare drzewa, ale ciężarówka też nie była znów taka 

pancerna. Koła kręciły się jeszcze przez jakiś czas, ale powgniatany wóz zakleszczył 

się na dobre, a silnik wydał w końcu ostatnie spazmatyczne warknięcie i zamarł.

James dopadł pierwszy kabiny szofera i otworzył drzwi. Bezwładne ciało 

Igora wysunęło się ze środka i byłby upadł wprost na głowę, gdyby James nie zdołał 

go pochwycić i złagodzić upadku. Ja też wszedłem do środka. Angeliny tam nie było. 

Nie było jej też z tyłu w pace - upewniłem się, zaglądając przez okienko z szoferki.

- Połóż go na plecach, przesuń język, żeby nie blokował dróg oddechowych - 

komenderował Bolivar. - Tak dobrze. Puls?

- Bardzo słaby, szybki i nieregularny.

background image

- Atak serca? - spytałem.

James przytaknął i rozejrzał się. Wokół znajdowało się kilka domów, ale były 

na tyle oddalone od drogi, że prawdopodobnie tylko my widzieliśmy wypadek.

- Wygląda kiepsko - stwierdziłem. Nigdy specjalnie nie lubiłem Igora. Ale 

przecież nie mogliśmy tak po prostu pozwolić mu umrzeć. James powiedział to, 

zanim ja zdążyłem otworzyć usta.

-  Nie chcę żeby, przez nas umarł. Lepiej wezwijmy ambulans - sięgnął po 

telefon.

- Dobrze - odparłem. - Potem albo jedź z nim do szpitala, albo chociaż za 

nimi. W tym czasie my z Bolivarem sprawdzimy dom. Jeśli nic nie znajdziemy, ty i 

tak będziesz z Igorem, kiedy odzyska przytomność. Może uda ci się zadać mu wtedy 

parę istotnych pytań.

James rozmawiał przez chwilę przez telefon, potem wyłączył się.

- Są w drodze. Sądzę, że pozwolą mi z nim jechać. Powiem, że jestem 

krewnym. Będę was informował na bieżąco, co się dzieje.

- Przemyślmy to - podsumował Bolivar. - Lepiej chyba, jeśli my zadzwonimy 

do ciebie. Jeśli wykombinujemy coś z włamaniem, głupio byłoby gdyby właśnie w 

trakcie akcji rozległ się dzwonek telefonu. Albo gdy będziemy węszyć wokół 

budynku.

- Może masz rację. Idźcie do domu i zadzwońcie do mnie, gdy coś 

znajdziecie.

Kiedy wkroczyliśmy w zagajniczek otaczający dom, słyszałem już odgłos 

odległych syren. Osłona drzewek bardzo się przydała. Przemknęliśmy bez trudu na 

tył budynku. Mogliśmy po drodze dokładnie obejrzeć wnętrze przez rozliczne okna - 

żadne z nich nie było zasłonięte. Prawie całkowicie oszklona weranda też nie kryła 

tajemnic.

- Zobaczę jeszcze tamto skrzydło - powiedział Bolivar. - Poczekaj tu na mnie, 

tato.

Nim zdołałem odpowiedzieć, już go nie było. Okrążał wielki basen. 

Pozostałem pomiędzy krzewami, obserwując dom. Żadnego ruchu. A może by tak 

sprawdzić ten duży garaż na zapleczu? Zamknięty. No, to mnie nie zatrzymało. W 

środku jednak stał tylko jakiś antyczny gruchot na sflaczałych oponach. Podłoga 

garażu była betonowa, mocno poplamiona olejem. Postukałem w nią, ale wydawała 

się dość solidna. Nie tędy droga. Wycofałem się, a po kilku minutach powrócił 

background image

Bolivar, kręcąc niechętnie głową.

- Nie ma tam żadnego zasłoniętego okna. Myślę, że słuszna jest twoja teoria o 

jakiejś ukrytej piwnicy. Wchodzimy do środka?

- Najpierw zadzwoń do Jamesa. Powinni już dojechać do szpitala. A nawet 

jeśli nie, to w ambulansie już ocenili na pewno stan pacjenta. Będziemy wiedzieć, 

czego się trzymać.

Bolivar włączył zewnętrzny głośnik i wystukał numer.

- Tu wuj Tom. Martwimy się?

- Macie powody, Tom. Igor miał bardzo rozległy zawał. Ostra niewydolność 

zastawki tylnej. Poważna sprawa. Poważne ograniczenie wydolności prawej komory. 

Jest na podtrzymywaniu sztucznym i mówią tu o bypassach, jak tylko dotrzemy do 

szpitala. Jak dom?

- Ładny dom i ładny widok z każdego okna. Zaraz obejrzymy go w środku.

- Musimy pozostać w kontakcie.

- Tak, zgoda.

- Biedny Igor - powiedziałem. - Wiem, że nie wyglądam najlepiej, ale chyba 

nie aż tak źle, by wpędzić kogoś do grobu?

- Chyba że miał nieczyste sumienie, jeśli chodzi o prawdziwego Ibę?

- Racja. To paskudna sprawa. Jeśli Igor był zamieszany w morderstwo, 

zapewne sądził, że widzi ducha, że jego ofiara powstała z grobu. A teraz... jakieś 

pomysły?

- Może zadzwonimy do drzwi? Jeśli nikogo nie będzie, wejdziemy.

- Dobry pomysł, synku. Tak właśnie zrobimy. Na zewnątrz nie mamy już nic 

do roboty.

Wewnątrz usłyszeliśmy jednak jakieś hałasy. Z framugi drzwi wysunęła się 

kamera. Stanąłem z boku poza jej polem widzenia. Dzisiejszego dnia spowodowałem 

już jeden zawał - wystarczy. Usłyszałem otwieranie drzwi.

- Czym mogą służyć? - głos był ciepły, a pytanie zadane bardzo kulturalnym 

tonem.

- Chciałbym zobaczyć się z Imperetriksem von Kaiser-Czarskim - 

odpowiedział równie uprzejmie Bolivar.

- Bardzo żałuję, ale mój pan przebywa obecnie poza domem. Czy zostawi pan 

jakąś wiadomość?

- Ja zostawię - powiedziałem, wychodząc zza framugi.

background image

To był naprawdę ładny robot. Wyższy ode mnie i zrobiony z dobrej 

polerowanej stali. Odziany w białe szaty. Jego gałki oczne były pięknymi dużymi 

diamentami. Obejrzał mnie dokładnie z góry na dół i z dołu do góry.

- Czy mogę zapytać więc, jaką wiadomość chce pan zostawić?

- Jest bardzo prosta. Odsuń się. Wchodzimy do domu - postąpiłem krok 

naprzód, ale zostałem zdecydowanie zatrzymany w miejscu przez stalową rękę w 

białej rękawiczce.

- Mam ścisłe polecenia, aby sprzeciwić się czemuś takiemu. Proszę opuścić to 

miejsce.

- Nie opuszczę, a ty nie możesz mnie zatrzymać. Postąpiłem zdecydowanie 

naprzód i robot puścił moje ramię.

Za to jego metalowa pięść huknęła mnie porządnie w szczękę prawym 

prostym.

- Prawa robotyki! - zawołałem, rozcierając bolącą szczękę. - Robot nie może 

zranić istoty ludzkiej.

- Ale ty nie jesteś istotą ludzką. Jesteś zamaskowaną obcą formą życia - 

stwierdziła maszyna.

Bolivar tymczasem włożył stopę pomiędzy framugę a drzwi, aby nie można 

było ich zamknąć. Robot nastąpił silnie na jego nogę. A następnie, kiedy Bolivar 

odskoczył, trzasnął drzwiami.

- Jaauu! - wrzasnął mój syn, skacząc na jednej nodze.

- Dobrze powiedziane - zgodziłem się, cały czas rozcierając szczękę. - Mnie 

ten robot też się chyba nie podoba.

Wyjąłem z kieszeni dekompozer wiązań molekularnych. Włączyłem go i 

wyciąłem eleganckie kółko wokół zamka, które wypadło zgodnie z oczekiwaniami. 

Weszliśmy do środka. Robot, który już odchodził, popatrzył w naszą stronę.

- Wejście jest zabronione. Spowodowaliście zniszczenie. Będę musiał wezwać 

policję.

- My jesteśmy policją - wrzasnąłem. - Poruczniku, proszę pokazać mu swoją 

odznakę.

Bolivar błysnął przepiękną fałszywą odznaką, którą od czasu przygody w 

elektrowni zawsze nosił przy sobie.

- Mieliśmy doniesienia, że w tym domu mieszka niebezpieczny robot. 

Bierzemy cię ze sobą.

background image

- Nie wolno mi opuszczać tego miejsca. A wy musicie natychmiast wyjść.

- Prawo jest ważniejsze od twoich poleceń. Uderzyłeś mnie, a wiesz, że to 

zbrodnia uderzyć istotę ludzką. Jesteś aresztowany.

- Znam prawo. Ale ty nie jesteś istotą ludzką.

- Przecież widzisz, że jestem! Tak jak widzisz, że ty zostałeś skonstruowany, a 

to znaczy, że musiał też być konstruktor. Zostałeś stworzony przez ludzi i widzisz, że 

ja jestem człowiekiem. Jestem więc członkiem rasy ludzkiej, która cię stworzyła. A 

przecież zawsze należy słuchać poleceń stwórcy - wyjaśniałem, nie będąc pewien, 

czy trafiają do niego argumenty teologiczne.

- Wiem, że nie jesteś człowiekiem. Mój pan poinstruował mnie, że wszyscy 

ludzie na tej planecie są fałszywi. Są obcymi w przebraniu. Powiedział mi też, którzy 

nieliczni ludzie są prawdziwi. A was wśród nich nie ma. Więc musicie opuścić to 

miejsce. Jeśli nie, ostrzegam, że mam rozkaz niszczenia opornych obcych form życia.

Ruszyłem naprzód, a Bolivar poszedł w moje ślady. Rozeszliśmy się jednak w 

przeciwnych kierunkach, stając w takiej samej odległości od robota. Ten zawahał się - 

krótkie spięcie w procesie decyzyjnym. Nie wiedział, kogo chwytać pierwszego.

- Musicie wyjść. Wstęp zakazany dla fałszywych ludzi. Śmierć nastąpi bardzo 

szybko.

Stanąłem za jego plecami, co nie było najszczęśliwszym wyjściem, bo 

uruchomiło algorytm decyzyjny.

- Obaj musicie wyjść - obrócił się i złapał mnie. - Obcy nie mogą wchodzić do 

mieszkania. Ty wszedłeś najdalej, więc zostaniesz wyrzucony pierwszy albo 

uszkodzę twój mechanizm.

Najwyraźniej wszystko pasowało do jego żelaznej logiki, bo trzymał mnie w 

stalowym uścisku już bez żadnych dalszych wahań.

- Ja wszedłem najdalej. - Bolivar przebiegł koło nas. - Najpierw musisz 

wyrzucić mnie.

- Ci, którzy weszli najdalej, muszą być wyrzuceni pierwsi - powiedziała 

maszyna. Puścił moje ramię i przytrzymał Bolivara.

- Ja wszedłem dalej, to mnie musisz wyrzucić - krzycząc, pobiegłem w 

przeciwnym kierunku.

Robot trzymał Bolivara, ale jego głowa obróciła się w moją stronę.

- Najdalej! - powtórzyłem.

Rozległ się dziwny zgrzyt i miałem nadzieję, że to spięcie w jego obwodach 

background image

logicznych. Podszedł jednak do mnie, nie puszczając ręki Bolivara i ciągnąc go za 

sobą.

- Hej - wrzasnął Bolivar, starając się wyrwać z uścisku. Robot zaś chwycił 

teraz i mnie. A zatem koniec dyskusji. Wyjąłem więc dekompozer wiązań 

molekularnych i uniosłem go w jego kierunku.

- Wiesz, co to jest? - zapytałem, machając urządzeniem przed diamentowymi 

oczętami maszyny.

- Wiem.

- Więc przypomnij sobie resztę praw robotyki. Musisz zapobiegać zniszczeniu 

własnego mechanizmu. Natychmiast nas puść albo stracisz ręce. A w dzisiejszych 

czasach bezrękiemu robotowi ciężko znaleźć pracę.

Znów rozległ się ten dziwny dźwięk i stalowoszary gość puścił nas. Stanął bez 

ruchu, a z jego głowy wydobyło się pasemko dymu.

- Dobra robota, tato. Wiesz, jak radzić sobie z dyskutantami, przynajmniej 

jeśli są robotami. Teraz zobaczmy, co my tu znajdziemy.

Niewiele znaleźliśmy. Przeszukaliśmy pokoje jeden za drugim, ale wszystkie 

były puste. Bolivar przejrzał też szafy, podczas gdy ja obejrzałem jeszcze werandę. 

Nic.

- Nie ma też niczego, co by wyglądało na wejście do podziemi, nawet w tej 

piwniczce z winem.

- Robot pewnie by wiedział.

- Wiedziałby, ale zdaje się, że spowodowałem u niego spięcie.

Potupałem w podłogę. Też nic podejrzanego.

- Jest jedno miejsce, którego nie sprawdziliśmy - mruknął Bolivar. - Nisza 

obok basenu, z filtrem i ogrzewaczem wody.

Byłem tam, jeszcze zanim skończył mówić. Ale to miejsce również było 

puste, jeśli nie liczyć sprzętu do czyszczenia basenu. I podłoga pod nim, też nie była 

podejrzana.

- To musi być w domu - zadecydowałem. - Jestem pewien, że coś nam 

umknęło. Obejrzymy całą podłogę, milimetr po milimetrze.

Tak też zrobiliśmy. Pokój za pokojem. Odsunęliśmy każdy mebel, zajrzeliśmy 

pod każdy dywan, przesunęliśmy nawet lodówkę. Wciąż nic.

- Ostatni pokój - powiedział Bolivar z troską w głosie, zaglądając do środka. - 

Sypialnia.

background image

Najpierw zbadaliśmy łazienkę przylegającą do sypialni. Wszystkie urządzenia 

były porządnie przymocowane do podłogi i ścian. Podłoga sypialni wykonana z 

drewnianych klepek, które ciasno do siebie przylegały.... Też nic, niestety.

Łóżko znajdowało się na środku pokoju. Usiadłem na nim ciężko. Zmęczenie i 

wiek dawały mi się jednak we znaki. Oparłem głowę w dłoniach. Byłem bardzo 

znużony.

Zaraz, zaraz... a to co?

Co miało oznaczać to ciche szurnięcie jednej z nóg łóżka?

- Aha! - z tym okrzykiem wylądowałem na kolanach przy podejrzanej nodze.

- Tato, stało się coś?

- Stało, stało. Słyszysz to szuranie przy nodze? Tak jakby łóżko przesuwało 

się w poziomie. O tak - pchnąłem silnie.

Nic się nie stało...

Na początku.

Potem usłyszałem metaliczne szczeknięcie i opór ustąpił. Upadłem na twarz 

do przodu, kiedy łóżko nagle przesunęło się wraz z fragmentem klepek. Pod nim, tuż 

przed moim nosem, był sterczący z ziemi uchwyt. Sięgnęliśmy po niego w tym 

samym momencie, ale Bolivar jako młodszy był szybszy. Uchwycił i mocno 

pociągnął.

Klapa bardzo gruba jak drzwi bankowego sejfu była dobrze zbalansowana od 

dołu, więc uniosła się lekko. Ze środka wypadł strumień światła. Siedząca tam 

Angelina uśmiechnęła się do nas. - Cóż za miłe spotkanie - powitała nas słodko.

background image

Rozdział 25

Schodzimy! - krzyknąłem radośnie. - Bardzo proszę. Chętniej wprawdzie 

dołączyłabym do was tam na górze, ale jestem nieco skrępowana. Widzicie gdzieś 

jakiś przycisk albo gałkę.

- Tak, jest tutaj. Przycisk wbudowany w brzeg włazu.

- Wciśnijcie go powiedziała Angelina i odsunęła się na bok. Nacisnąłem 

zdecydowanie. Rozległo się coś w rodzaju odgłosu warkotu silnika i zmiany biegów, 

a potem cała część podłogi zjechała powoli na dół, do znajdującego się tam 

pomieszczenia. Wskoczyłem na ruchomą platformę niemal natychmiast, jeszcze szyb-

ciej zeskoczyłem, gdy zbliżyła się do dolnego poziomu i pędem pokonałem ostatnie 

metry. Uchwyciłem w ramiona moją ukochaną żonę.

- Ja... też się... bardzo cię... szę... i to mimo że... tak wyglądam... ale 

chciałabym... chciałabym też... oddychać...

- Przepraszam - rozluźniłem mój miażdżący żebra uścisk i uniosłem ją w górę 

na rękach. - Dobrze się czujesz?

- Już tak. Ale co z Glorianą?

Poszedłem za jej spojrzeniem. W rogu pokoju leżał sztywny i nieruchomy 

świniozwierz.

- Zagazował ją. Igor - powiedziała z przejęciem Angelina. - Czy ona... żyje?

Glorianą miała zamknięte oczy i szeroko otwarty pysk. Pochyliłem się nad 

leżącym ciałem i próbowałem odgarnąć kolce.

Jednak w żaden sposób nie mogłem przedostać się pomiędzy nimi na tyle, aby 

wyczuć bicie serca.

- Nie potrafię powiedzieć - przyznałem się do porażki. Angelina przejrzała 

szybkimi ruchami swą torebkę i podała mi kosmetyczkę.

- Spróbuj tym.

Wziąłem kosmetyczkę z jej rąk, nieco zdezorientowany. Dopiero po 

otworzeniu, pojąłem, co mam robić.

- Oczywiście - mruknąłem, wyjmując leżące na wierzchu lusterko. Ponownie 

pochyliłem się nad nieruchomym ciałem świniozwierza i przytknąłem lusterko do 

nozdrzy.

- Nic... Nie! Czekaj! Jest lekka mgła - wciąż żyje! Bolivar był już na dole i 

background image

przeszukiwał kieszenie swojego ubrania.

- Jeśli Igor użył gazu, to był to prawdopodobnie gaz usypiający. Nie sądzę, 

aby Kaizi ufał mu na tyle, by dać mu jakąś prawdziwą truciznę. Weź antidotum.

Spryskałem sprayem oba nozdrza naszego ukochanego świniozwierza. Przez 

chwilę nie było efektu. Ale nagle powieki Gloriany zadrgały. Otworzyła oczy. 

Kwiknęła cichutko i próbowała wstać na nogi. Podrapałem ją za uchem i świat nagle 

stał się weselszy.

Angelina pocałowała Bolivara w policzek.

- Miło znów was obu widzieć. Naprawdę nieźle się czuję. Ale myślę, że 

poczułabym się jeszcze lepiej, gdybyście mnie od tego uwolnili.

Zadźwięczała długim cienkim łańcuchem, który przykuty był z jednej strony 

do jej nadgarstka, a z drugiej do grubego metalowego ucha sterczącego z podłogi.

- Przepraszam! Nie zauważyłem! - dekompozer molekularny szybko się z tym 

uwinął.

- To był pomysł Igora. Zjechał tu na dół, a wtedy Gloriana go zaatakowała. 

Nieźle jej szło, dopóki nie wjechał z powrotem na górę poza jej zasięg. Kiedy wrócił, 

miał ze sobą pojemnik z gazem. Załatwił ją, a potem zagroził mi, że i mnie spotka to 

samo, jeśli nie założę sobie tych łańcuszków. To zresztą po to, abym nie mogła 

sięgnąć ściany, nad którą trochę wcześniej pracowałam.

Wskazała głęboką rysę w ścianie. Zauważyłem fragment grubego 

izolowanego kabla.

- Próbowałam się do niego dostać i spowodować jakieś spięcie. Jeśli zjawiłaby 

się tu ekipa elektryków, może poszukując przyczyny awarii, znaleźliby też mnie.

Dopiero teraz ochłonąłem na tyle, by spokojnie rozejrzeć się po jej celi 

więziennej. W suficie dostrzegłem małą otoczoną pancernym szkłem lampkę.

- Włączona cały czas - powiedziała Angelina, podążając za moim wzrokiem. - 

Co nieco utrudnia spanie.

Łóżko, pojedynczy zlew, toaleta bez pokrywy. Automat z syntetycznym 

żarciem. Spartańskie warunki. Mój gniew na Kaiziego wzmagał się. I tym razem był 

to zupełnie chłodny i wykalkulowany gniew. Zapłaci za to, i to zapłaci sporo. 

Bynajmniej nie pieniędzmi.

- Chodźmy stąd - powiedziała Angelina, pakując z powrotem swoją torebkę i 

odwracając się w stronę platformy. - Z rozkoszą napiłabym się jakiegoś dobrego 

drinka i zjadła coś porządnego. Miałam tu tylko tę maszynę z dehydrowanymi 

background image

syntetykami. Absolutne dno. Wstydziłam się, gdy musiałam karmić tym naszą słodką 

Glorianę.

Gloriana chrząknęła potwierdzająco, słysząc swoje imię. Zresztą w ogóle 

liczba słów, które poznawała, rosła z dnia na dzień.

Opuściliśmy wreszcie ten podziemny bunkier.

- Światło słońca - powiedziała Angelina. - Jak cudownie. Teraz musicie mi 

opowiedzieć, co się działo na szerokim świecie, kiedy ja siedziałam w tej 

zapomnianej przez wszystkich norze.

Bolivar odbył już rozmowę przez telefon, więc kiedy wyszliśmy z domu, 

James właśnie pojechał samochodem. Jeszcze jedno radosne powitanie i wynieśliśmy 

się z tego miejsca. W czasie gdy ja wprowadzałem Angelinę w obecną sytuację, 

James podwiózł nas do jakiegoś leżącego na uboczu centrum handlowego. Zapar-

kował na tyle daleko od innych wozów, aby moja twarz nie wystraszyła dzieci, i 

pokopytkował po jakieś żarcie na wynos. Niestety, najbliższy okazał się MacAlpo...

Ale to chyba nie zrobiło specjalnego wrażenia na naszych byłych więźniach, 

bo Angelina pochłonęła Podwójnego Dobermana w równie błyskawicznym tempie, 

co Gloriana podwójne smażone ziemniaki.

- No i to właściwie wszystko - doszedłem do końca mojej opowieści. - 

Obligacje leżą sobie w ukryciu aż do czasu, kiedy się po nie pofatyguję. Myślę, że 

Kaizi nawet jeszcze nie wie, że się uwolniłem. Teraz kiedy oboje wyrwaliśmy się 

jego szponów, musimy bardzo dokładnie opracować plan następnych posunięć.

- Zgoda - przytaknęła. - Pod warunkiem że będzie on przewidywał urwanie jaj 

zarówno Kaiziemu, jak i jego uroczemu pomocnikowi.

- Igor jest w szpitalu, w tym samym, z którego właśnie wrócił James. 

Zobaczył moją twarz i dostał ataku serca. Jeśli miał cokolwiek wspólnego z 

morderstwem Iby, łatwo zrozumiesz, dlaczego tak się stało - nawiedził go duch 

ofiary. Jak on się właściwie czuje?

James wzruszył ramionami.

- Jechał na stół, kiedy wyjeżdżałem. Doktor powiedział, że jest młody i silny, 

więc ma szansę. Ale przez jakiś czas, sądzę, nie będziemy musieli się nim 

przejmować. A na razie spójrzcie tutaj - zdobyłem te gazety w szpitalu. Tajemniczy 

ogień - to z pierwszej strony. No i wciąż trwa śledztwo w sprawie sabotażu w 

Swartzlegen.

Przeczytaliśmy uważnie artykuły, podczas gdy James skoczył po następną 

background image

porcję jedzenia. W końcu mieliśmy nieco zaległości na tym polu.

Kiedy wreszcie się najedliśmy, przeszliśmy do rozważań o przyszłości.

- Mam jedną istotną sugestię - powiedział James, oblizując ręce po 

jamnikoburgerze i starając się przy tym nie szczekać. - Po pierwsze, tato. Nawet jeśli 

twoja fałszywa blizna zejdzie z twarzy, i tak nie będzie to wyglądać najlepiej. Twoja 

buźka już przybiera interesujący sinoniebieski kolor. Po drugie, mama też nie spędza-

ła ostatnio najmilszych dni, siedząc w tej celi. Sugeruję więc, abyście oboje wrócili 

sobie spokojnie na tę wakacyjną planetę Elysium i pozwolili mnie i Bolivarowi 

dokończyć dzieła.

- Popieram - Bolivar uniósł na chwilę głowę znad gazety, ale zaraz ponownie 

zatopił się w lekturze.

- To naprawdę miło z waszej strony - odparła Angelina. - Ale sama mam tu 

parę spraw do załatwienia.

- Ja też. Na przykład podjęcie z banku tych obligacji.

- Nie - powiedziała stanowczo Angelina. - Nie jesteśmy brokerami, a ryzyko 

jest zbyt duże. Jestem przekonana, że tę sprawę powinniśmy sobie darować. Miałam 

na myśli storpedowanie planów Kaiziego.

Zauważyłem, że Bolivar nie włącza się do naszej wymiany zdań. 

Najwyraźniej znalazł coś bardzo interesującego w tych papierzyskach. Już miałem go 

o to zapytać, gdy nagle zmiął gazetę w kulkę.

- Mam! - podrzucił w górę i wykrzyknął z entuzjazmem. To oczywiście 

powstrzymało na chwilę naszą dyskusję...

- Wiem, o co właściwie chodzi Kaiziemu i jaki jest prawdziwy cel jego 

machinacji.

Teraz już słuchaliśmy go z uwagą.

- Moja krótka, choć wielce interesująca, kariera bankiera osiągnęła właśnie 

swój szczyt. Zanim więc wrócę do geologii lunarnej, trzeba wykorzystać to, czego się 

nauczyłem. Te kawałki układanki zaczynają do siebie pasować. Aby dobrze 

zrozumieć, o co chodzi, musimy wrócić do samego początku, kiedy to Kaizi złożył 

Stalowemu Szczurowi propozycję nie do odrzucenia.

- Mogłem ją odrzucić, gdybym tylko zechciał. Angelina uniosła z 

powątpiewaniem swe przepiękne brwi.

- Tak? Odrzuciłbyś cztery miliony kredytów dziennie?

- No, musisz przyznać, że ta oferta miała jednak pewne plusy.

background image

- Kaizi wiedział dokładnie, co robi - jest manipulatorem pierwszej wody. A 

taki zawsze rozegra sprawę w ten sposób, że frajerzy, którymi kieruje, sądzą, iż to oni 

samodzielnie podejmują decyzje. Najpierw pieniądze, potem podsunięte dane, które 

skierowały podejrzenia na Bolshoi Big Top i na siłacza Puissanto.

Skinąłem głową, krzywiąc się niechętnie.

- Fakt, to była niezła robota. Sądziliśmy, że do wszystkiego doszliśmy sami, 

że odkrywamy rzeczy, o których Kaizi nie ma pojęcia. Sądziliśmy, że to my 

wpadliśmy na trop prowadzący do cyrku. Podczas gdy w rzeczywistości to Kaizi nas 

tam wiódł za nos. Zrobił tę robotę oczywiście dość pobieżnie i szczegółowe badania 

na miejscu ujawniłyby to. Ale zanim to odkryliśmy, byliśmy już zapuszkowani na tej 

planecie i właśnie zsuwaliśmy się po równi pochyłej. Ale dlaczego akurat ja? Co on 

mógł mieć przeciwko mnie, nam, naszej rodzinie?

- Nic. Ale byłeś mu potrzebny, aby jego plany zakończyły się sukcesem. I tu 

znowu wracamy do momentu, kiedy odkrył, że Bolshoi Big Top przyjeżdża na Fetor. 

Biznesmeni na tej planecie są raczej prowincjonalni. Zadowalają się robieniem tu 

niewielkich interesów w skali lokalnej, a potem konsumpcją zysków w luksusowych 

warunkach. Ale nie Kaizi. On naprawdę prowadzi interesy w skali galaktycznej i wie, 

co się dzieje poza tą prowincjonalną planetką. I sądzę, że kiedy miał tu przyjechać ten 

cyrk, miał jakieś spore udziały w bankach albo korporacjach na innych planetach.

- Międzygwiezdne interesy? Inne planety? - zapytałem. W dalszym ciągu nie 

mogłem zrozumieć, gdzie niby te kawałki układanki pasują do siebie.

- Wiedział, że ten cyrk jest tylko przykrywką dla federalnego śledztwa. Jestem 

pewien, że miał już z nim do czynienia na jakiejś innej planecie. Wiedział więc, że 

Puissanto jest inspektorem podatkowym. Wiedział, że GarGoyl organizuje Unię 

Galaktyczną. Ja zaś przyjrzałem się temu cyrkowi jeszcze bliżej i dowiedziałem się, 

że akrobatka Belissima pracuje dla Policji Federalnej. Kaizi wiedział więc, że nadejdą 

złe czasy dla tych, którzy unikali podatków, łamali prawodawstwo socjalne, ukrywali 

zyski, oszukiwali, inwestowali, zdobywając zastrzeżone informacje... Krótko mówiąc, 

dla wszystkich prowadzących lewe interesy i podwójne księgi handlowe. Zbliżały się 

kłopoty, a on miał zamiar zarobić na tym, że wiedział o tym wcześniej. Po pierwsze, 

musiał znacznie pogorszyć sytuację ekonomiczną. I w tym właśnie miejscu 

potrzebował Stalowego Szczura. Miałeś się znaleźć w tym miejscu, aby zostać 

oskarżonym o przestępstwa, które Kaizi popełnił osobiście...

- A potem zostałem zmuszony do popełnienia kilku przestępstw osobiście. 

background image

Znów perfekcyjna manipulacja - uzupełniłem gorzko. - Ale - podrapałem się po 

głowie -.. .wciąż nie rozumiem, jakie mu to ma przynieść korzyści. Fakt, zarobił na 

tym obrobieniu własnego banku. Ale cała reszta...

- Tylko spójrzcie na kolumny finansowe - powiedział Bolivar, rozprostowując 

zmiętą gazetę. - Spójrzcie na nagłówki. ”Akcje spadają. Strajki związkowe są 

kontynuowane”... Albo to: ”Inwestorzy obawiają się gwałtownego spadku ceny 

obligacji rządowych” i jeszcze ”Rynek derywatów szczytuje”, a najważniejszy jest 

ten: ”Z obawy przed paniką związaną z wycofywaniem wkładów bank zamknięty na 

długi weekend”. I jest to bank Kaiziego. Tym posunięciem nasz bankier wzmaga 

panikę i masowe wycofywanie wkładów, a nie zapobiega temu.

- Słyszałem kiedyś o takich panikach - przyznałem - Ale...

- Ale już się nie zdarzają ze względu na interbankową kontrolę rynku 

finansowego. Tylko że na tej planecie tego nie ma. Pamiętaj, że banki nie trzymają 

wszystkich swych aktywów w gotówce. Zazwyczaj tylko ustalony procent. Reszta 

jest na zewnątrz w formie kredytów, aby przynosić zysk w postaci stopy procentowej. 

Więc jeśli nagle ludzie poczują się zaniepokojeni i zaczną masowo wycofywać 

depozyty, bank nie będzie miał dla nich wszystkich pieniędzy. Jeśli to potrwa dłużej, 

bank musi upaść.

- Ale co Kaizi może zyskać, jeśli doprowadzi do upadku swój bank? - wciąż 

nic nie rozumiałem.

- Nie doprowadzi. Sądzę, że ściągnął całą potrzebną mu gotówkę z innych 

holdingów. Ale taka panika rozprzestrzenia się jak zaraza. Na inne banki też ruszą 

depozytariusze i one nie wywiną się z tego. W następnej kolejności zaniepokoi się 

giełda. Inwestorzy zaczną się zachowywać histerycznie. I to wszystko skończy się w 

jeden nieunikniony sposób. Przeczytaj to - podał mi gazetę, wskazując jeden z 

nagłówków.

- Osłabiony kredyt Fetor osiąga nowe dno. Ale względem czego?

- Kredytu Galaktycznego. Kiedy przyjechaliśmy na planetę, kredyty miały 

kurs jeden do jednego. Teraz po całym tym zamieszaniu kredyt Fetor spadł o 

siedemnaście punktów. A to oznacza, że możesz kupić sto lokalnych kredytów za 

osiemdziesiąt trzy Galaktyczne.

Światełko w mojej głowie wreszcie zabłysło.

- Teraz wyjaśniłeś mi coś, na co wcześniej w ogóle nie zwracałem uwagi. Nie 

chodzi o banki. On ma też firmę brokerską!

background image

Słyszę tu różne uczone słowa - włączyła się Angelina - ale w dalszym ciągu 

nie wiem, czym wy, finansowi geniusze, się podniecacie?

- To jest tak proste, że aż podejrzanie proste - odparł James. - Wiedział, że 

wkrótce sytuacja ekonomiczna się pogorszy, więc pchnął ją zdecydowanie jeszcze 

bardziej w dół. I to kilka razy. Najpierw były napady na banki, potem przerwa w 

dopływie elektryczności. Teraz się wyprzedaje i odkupi kredyty Fetor po niższej 

cenie.

- On gra na zniżkę kursu! - wykrzyknęliśmy równocześnie jak 

zsynchronizowane roboty. - Stawia na szali cały swój majątek, licząc na dalszy 

spadek kursu kredytu Fetor. Jeśli tak się stanie, być może spowoduje zapaść 

ekonomiczną, ale sam zarobi miliardy!

- Dokładnie tak - powiedział nasz finansowy geniusz Bolivar, zacierając z 

uśmiechem ręce. - A skoro już poznaliśmy zasady tej gry, ograjmy Kaiziego. 

Oskubiemy do czysta. Uderzymy tam, gdzie najbardziej go zaboli.

- Czyli w portfel - powiedziała Angelina. - Ale w czasie, gdy wy będziecie bić 

go tam, ja nie mam zamiaru zapomnieć o osobistych urazach - dotknęła ręką bandaży 

na mojej pokiereszowanej gębie - i uderzę go w inne miejsce, o którym już 

wspominałam. Dlatego zajmijcie się chłopcy stanem jego konta, a ja zajmę się nim 

samym.

Kiedy wracaliśmy na lotnisko, w samochodzie panował zupełnie nowy duch. 

Wesoła atmosfera towarzyszyła nam także podczas lotu helikopterem do Fetorville. 

Nawet Gloriana zdawała się dobrze bawić podczas pierwszego w jej życiu lotu.

Jednak po chwili zastanowienia, gdy pozostali wciąż snuli na głos radosne 

plany zemsty, ja zacząłem wpadać w coraz większą depresję. Chłopcy nie zauważyli 

mojego nagłego zamilknięcia, ale Angelina tak. Zaniepokoiła się.

- Chcesz jakiś środek przeciwbólowy? - zapytała z troską.

- Nie - odpowiedziałem, chociaż przydałby się, taki w płynie, dla zwalczenia 

depresji. Przyszła mi bowiem do głowy całkiem niewesoła, więcej - odpychająca 

myśl.

- Bolivar? - Odwrócił się do mnie. - Jak wiele czasu potrzebujesz na 

zastawienie tej pułapki finansowej na Kaiziego?

- Dzień, góra dwa. A czemu pytasz?

- Bo to, niestety, znaczy, że muszę powrócić do mojego więzienia w 

magazynie. Jeśli Kaizi zobaczy, że zwiałem, i że mogę go teraz przyszpilić za 

background image

morderstwo i rabunki, prawie na pewno zwinie manatki i wyniesie się stąd.

Zapadła cisza.

- Nie pozwolę ci na to - odezwała się w końcu Angelina.

- Obawiam się, że musisz. Ale to nie będzie aż takie niebezpieczne. Zanim 

tam pójdę, napiję się i zjem coś. Potem tylko założę kajdanki i poczekam na 

odwiedziny mojego pryncypała. Myślę nawet, że sprawi mi to przyjemność. 

Manipulowanie wielkim manipulatorem. Jeśli dobrze to rozegramy, nie będzie miał 

pojęcia, że ktoś robi mu koło pióra.

background image

Rozdział 26

Zanim udaliśmy się do magazynu, Bolivar zadzwonił do Kaiziego. Jego 

sekretarka powiedziała nam jednak, że jest zbyt zajęty, aby podejść do telefonu. 

Założę się, że był! Nie co dzień w końcu doprowadza się do ruiny gospodarkę 

planety.

Na lotnisku helikopterów w Fetorville znaleźliśmy mały przytulny bar. 

Usiedliśmy przy stoliku i złożyliśmy zamówienia. W tym czasie Bolivar poszedł 

załatwić formalności związane ze zwrotem helikoptera. Ściśle bezalkoholowe napitki 

od MacAlpo zostawiły w moich ustach nieprzyjemny posmak. Toteż musiałem go 

szybko zmyć podwójnym Rotguttem z lodem. Angelina, co było dość rzadkie, 

przyłączyła się do mnie. Dopiero w następnej kolejce przerzuciła się na swoje 

ulubione białe wino.

- Teraz potrzebujemy planu i listy zakupów - powiedziałem i wcisnąłem 

przycisk zamawiający następnego drinka. James rozłożył na stole swój minikomputer 

i pisał pod moje dyktando.

- Zestaw do charakteryzacji, aby przywrócić mojej gębie poprzedni wygląd po 

zdjęciu bandaży. Nowe kajdanki... i jeszcze nowa rura i łóżko, aby zastąpić te, które 

zniszczył Bolivar.

- I jedno z tych miniaturowych urządzeń podsłuchowych - dodała Angelina. - 

Abyśmy mogli słyszeć, co się u ciebie dzieje, kiedy pojawi się Kaizi. James, 

chciałabym, by ty i twoja karta kredytowa poszli ze mną na małe zakupy. Muszę 

kupić sobie komplet nowych ciuchów.

- Będziemy potrzebowali kupę szmalu, żeby móc inwestować na rynku - 

powiedział Bolivar, dosiadając się do stolika. - Dam sobie radę w tych operacjach 

walutowych, tylko jeśli będę miał spore fundusze.

- Tutaj musi wejść Banco Cuerpo Especial - uznałem. - Ponieważ jest 

bezpośrednio zarządzany przez Korpus Specjalny, więc jeśli będziecie mieli 

jakiekolwiek kłopoty z wyciśnięciem z niego kredytów, zwróćcie się o autoryzację do 

Inskippa. Możecie powołać się na mnie.

Bolivar wziął taksówkę do banku, a James opuścił nas z listą zakupów w 

kieszeni. My zaś z Angelina zostaliśmy w ciepłym i bezpiecznym barku, czekając na 

jego powrót. Zamówiłem następnego drinka.

background image

- Kiedy już przepuścimy Kaiziego przez pralnię, należy nam się długi 

wypoczynek w jakimś słonecznym miejscu.

- Też o tym marzę... na początek. Ale planowałam też w znacznie dłuższej 

perspektywie.

- To znaczy?

- To znaczy, że uważam, że w naszym wieku powinniśmy pomyśleć o nieco 

spokojniejszym trybie życia.

- Co? Opuścić show-biznes?

- Tak. Show-biznes i w ogóle wszystkie te lewe interesy, w których tkwimy 

od tylu już lat. Powieszę na ścianie spluwę, jeśli ty odłożysz też wytrychy.

Roześmiałem się... a potem zrozumiałem, że jest śmiertelnie poważna. 

Zastanowiłem się nad przyszłością w bujanym fotelu... lepsze niż wózek inwalidzki.

- Ale czy to nie będzie... hmm, nieco nudne?

- Nonsens. Będziemy podróżować. Jest wiele planet, na których jeszcze nie 

byliśmy, wiele potraw, których nie próbowaliśmy...

- Wiele drinków, których nie piliśmy!

- No widzisz, zaczynasz rozumieć - uśmiechnęła się szczęśliwa. - Ja się nie 

skarżę, Jim. Wiesz, że to nie w moim stylu. Ale siedząc w tym lochu, miałam sporo 

czasu, żeby pomyśleć o przyszłości. O tym chociażby, że nie chciałabym, aby coś 

takiego znów się powtórzyło.

- Kiedy leżałem przykuty do łóżka, czekając na śmierć z głodu i pragnienia, 

snułem podobne rozważania.

- No właśnie, to mam na myśli. Nigdy nie powinniśmy już dać się tak wrobić. 

Przemyśl to.

- Przemyślę. Obiecuję. Jak tylko zakończymy sprawy z Kaizim.

- Oczywiście. To musimy skończyć. A potem odejść, nie oglądając się za 

siebie.

W drzwiach pojawił się James. Wezwał nas gestem. Głoriana obudziła się i 

przeciągnęła. Poszliśmy ku niemu z Angeliną, trzymając się za ręce... Jednak bardzo 

mi brakowało tego poczucia bliskości.

Muszę przyznać, że kiedy zbliżyliśmy się do magazynu, czułem nieco 

niechęci na myśl o tym, co miało nastąpić. Czekaliśmy na zewnątrz, zanim James 

omiótł dokładnie całe pomieszczenie i przyniósł wszystkie pluskwy w ekranowanym 

pojemniku. Nie mogę powiedzieć, abym szalał z entuzjazmu, gdy na moich nad-

background image

garstkach znów zatrzasnęły się kajdanki. Angelina też nie była szczęśliwa, gdy 

przystąpiła do charakteryzacji mojej stłuczonej gęby. Kiedy skończyła, wyglądałem 

jednak znacznie gorzej. Przyglądała się przez moment swemu dziełu. Potem 

zmarszczyła brwi.

- James, zmieniłam zdanie, jeśli chodzi o te zakupy. Złapię taksówkę do tego 

hotelu, w którym jesteście z Bolivarem. Wezmę długą kąpiel i odpocznę. Wykąpię też 

Glorianę - jej również się to należy. Chcę natomiast, żebyś ty został tu na wszelki 

wypadek w pobliżu. Zapomnimy o całej zemście, pieniądzach i wszystkich planach, 

jeśli to ma narazić ojca na jakieś niebezpieczeństwo. Rozumiesz?

- Jasno i wyraźnie. Zostanę w pobliżu z odbiornikiem tej pluskwy 

przyklejonym do ucha, ale nieco dalej od magazynu. Będziemy w kontakcie dzięki 

temu - pokazał mi coś, co wyglądało jak ziarnko ryżu. - Trzeba włożyć do ucha i jest 

praktyczne niewidoczne. Połączenie w obie strony, niezła robótka.

Podał mi przyrząd, który zaraz zainstalowałem.

Angelina dokonała cudu roboty charakteryzatorskiej, doprowadzając moją 

twarz do opłakanego stanu. Kiedy trzeba było się zbierać, James ponownie 

porozkładał wszystkie urządzenia podsłuchowe Kaiziego. Angelina gestem 

przekazała mi pocałunek i wyszli.

Nie wiem, czy uderzył mnie gwałtowny atak depresji, czy też podziałały 

wszystkie wypite drinki, ale zasnąłem w kilka sekund.

Po nieokreślonym czasie dość odrażających snów, obudził mnie jakiś głos 

szepczący do mego ucha. Zdaje się, że tam był ulokowany komunikator?

- Wygląda na to, że samochód Kaiziego zbliża się do magazynu.

Tak. To był głos Jamesa.

- Która jest godzina? - nie mówiłem zbyt głośno. Szeptałem te słowa, niemal 

nie otwierając ust. Mimo to James słyszał mnie dobrze.

- Prawie świt. Na pewno potem pojedzie na cały dzień do banku.

- I wiemy dlaczego. Pozostań na nasłuchu.

- Dobra.

W razie niebezpieczeństwa mogłem teraz otworzyć kajdanki, ale miałem 

nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby. Jeśli uda mi się to dobrze rozegrać jeszcze 

przez jakiś czas, załatwimy Kaiziego jego własną bronią. Usłyszałem otwieranie i 

zamykanie zewnętrznych drzwi. A potem kroki i stukot klamki, kiedy otworzyły się 

drzwi do mojej celi. Odwróciłem głowę.

background image

Spragniony, Jim? - spytał Kaizi. On też miał czerwone i podkrążone oczy. 

Dniami i nocami pracował teraz nad swym planem. Ale mimo to zostało mu dość 

energii na te sadystyczne zabawy. Nie odpowiedziałem, ale postarałem się wydać z 

siebie suchy kaszel.

- I co, dostarczysz mi te obligacje? -Wody...

- Oczywiście.

Powrócił z kubkiem. Wyciągnął go w moim kierunku... a potem wylał 

zawartość na podłogę.

Teraz grałem już pełną gębą, ciężko dysząc i jęcząc. Sprawiało mu to frajdę.

- Obligacje?

- Dosta... nę... je... - wyrzuciłem z siebie ledwie dysząc. Dostałem w nagrodę 

pół kubka tej śmierdzącej wody. Tyle, by utrzymać mnie przy życiu. Spojrzał na mnie 

zimno.

- Nie wierzę ci - powiedział. - Jim di Griz nie poddaje się tak łatwo. Przez 

kilka najbliższych dni będę zajęty. Sądzę więc, że aby zdobyć obligacje, poczekamy 

na następną dostawę papieru.

Opadłem na łóżko ciężko dysząc, co wywołało uśmiech na jego twarzy.

- Może podam ci jeszcze trochę wody, ale ani odrobiny jedzenia. Chcę żebyś 

osłabł, ale musisz jeszcze pożyć. Myślę, że za jakiś tydzień będziesz już grzeczny. 

Jeśli nie, poczekamy kolejny tydzień. A ja dostarczę ci kilka interesujących filmów z 

twoją żoną w roli głównej.

Zadrżałem całkiem przekonująco.

- Nawet ty pękniesz, Jim, gwarantuję ci.

- Zgnij w piekle - zdołałem wykrztusić, kiedy już wychodził.

Musiałem sprawić mu sporo sadystycznej przyjemności swoim stanem. On 

sprawił mi nie mniejszą radość. Zebrałem ponownie wszystkie te pluskwy rozsiane 

wokół i chciałem wsadzić je do ekranowanego pojemnika. Po namyśle jednak 

rozsiałem je z powrotem. Stałby się bardzo podejrzliwy, gdyby nagle przestały na-

dawać.

- Chodź i zabierz mnie James - powiedziałem prawie niesłyszalnym szeptem, 

w sam przekaźnik. - Scena jest przygotowana do ostatniego aktu.

James otworzył drzwi do pokoju hotelowego tak cicho, jak tylko mógł, ale 

Angelina już nie spała. Siedziała na kanapce, bardzo ponętna w męskim szlafroku 

kąpielowym. Wyglądała przez okno na zadymiony wschód słońca w przemysłowym 

background image

mieście.

- Tam na stole jest gorąca kawa.

- Cudownie! - łyknąłem duszkiem dwie filiżanki, a potem przesunąłem 

dzbanek do Jamesa. - Kaizi był i poszedł. Ma sadystyczny zamiar pozostawienia mnie 

w tym magazynie, aż skruszeję. Zanim znowu znajdzie czas, by o mnie pomyśleć, 

przekona się, że ma znacznie więcej problemów, niż sądził. - Podrapałem się w 

policzek, ponieważ moja fałszywa blizna zaczynała lekko się luzować. - Zmyję tę 

charakteryzację i chyba też tę bliznę, o ile pod spodem ocalał jakiś kawałek mojej 

prawdziwej skóry. Czy ktoś byłby tak uprzejmy i zadzwonił po wielkie śniadanie?

Gloriana wykąpana i wysuszona chrapała sobie radośnie w swym koszu. Nie 

obudziła się nawet, gdy doprowadzałem do porządku swoją twarz, i brałem 

odświeżający prysznic. Kiedy wyszedłem z łazienki w szlafroku, stół był już 

zastawiony.

- Pszn - powiedziałem z pełnymi ustami.

- Najpierw przełknij, potem mów - poradziła mi Angelina. Przełknąłem i 

złapałem oddech, a potem westchnąłem z satysfakcją.

- Brakuje mi teraz tylko cygara.

- Znam wszystkie twoje nałogi - powiedział James, podając mi małe pudełko.

- I chyba dobrze je zaspokoiliśmy - dodała Angelina. To prawda. Mogłem być 

szczęśliwy, że mam taką żonę i takich synów, nie wspominając już o synowych.

- Gra na chodzie?

- Na szybkim chodzie. Powiedziałbym nawet, że galopuje ku linii mety. 

Kredyt Fetor po dzisiejszym otwarciu spadł poniżej historycznego dna. Wszyscy są w 

panice, za wyjątkiem nas i Kaiziego. Kiedy skończy się dzisiejszy dzień, będzie 

najbogatszym człowiekiem na tej planecie.

- Tak sądzi - powiedziała Angelina. - A co potem?

- Nad tym już pracuje Bolivar - spojrzał na zegarek. - Zanim kurtyna opadnie, 

mamy jeszcze kilka godzin czasu. Zostawię was chyba tutaj.

- Tak. Z tym że będę potrzebował nowych ciuchów - powiedziałem, drapiąc 

się po swędzącej pozostałości po bliźnie.

- Ja się tym zajmę - odparła Angelina, wstając. - Pamiętaj, że policja 

poszukuje człowieka z twoją obecną twarzą. Zrobię przy okazji zakupy dla siebie. 

James, pójdziesz ze mną?

- Przykro mi. Chętnie pomógłbym ci wydać trochę pieniędzy, ale mam coś 

background image

pilnego do zrobienia. Wzywają mnie problemy z komputerem w banku. Ale 

otworzyłem ci bezlimitowe konto w sklepie Sharrodsa.

- To powinno wystarczyć - spojrzała na mnie ostro. - Nie pij i nie pal za dużo, 

kiedy mnie tu nie będzie.

- Nigdy w życiu. Co najwyżej jedno cygaro i łyczek wina. Potem wszyscy 

wypijemy słodki likier za sukces.

- To mi się podoba - podsumował James, wychodząc.

Właściwie dobrze, że zostałem sam. Byłem zmęczony i obolały w bardzo 

wielu miejscach. Ale szczęśliwy. I byłem pewien, że Angelina, która szalała teraz w 

supermarkecie, podzielała to ostatnie uczucie. Chłopcy chyba też, zajmując się tym, 

co lubią, a przy okazji oskubując wszystkich tych pazernych kapitalistów, i osaczając 

niczego nie podejrzewającego Kaiziego. Włączyłem jakąś kojącą nerwy muzyczkę, a 

potem poszukałem w barku jeszcze bardziej kojącej nerwy butelki.

Pomyślałem o zbliżających się wakacjach i o tych leniwych słonecznych 

dniach, i absolutnym minimum wysiłku... No, może tylko tyle, żeby zgłodnieć na 

obiad.

Pytanie tylko, jak długo to wytrzymam, zanim wścieknę się z nudów? 

Naprawdę miałem nieco bardziej skomplikowaną osobowość. No, moglibyśmy za to 

pochodzić częściej do teatru, do opery... Chyba nie... Wzdrygnąłem się na myśl o 

świdrującej mózg sopranowej arii jakiejś rozhisteryzowanej baby. Czy nie będzie 

mnie korciło, aby wrócić do poprzedniego życia? Może zacznę wymykać się po 

kryjomu w nocy z wytrychem, aby otworzyć jakiś mały domowy sejf? Przerwałem w 

tym momencie rozmyślania, bo zaczęło je zakłócać czyjeś głośne chrapanie. Moje. 

Otrząsnąłem się i nalałem sobie kolejnego drinka. Postanowiłem na razie nie wracać 

do marzeń o przyszłości. Poczekaj Jim, aż skończysz obecną robotę.

Angelina wróciła koło południa, dowodząc całym szwadronem robotów 

transportowych. Zakupy zostały złożone na wielki stos pośrodku pokoju, a roboty 

odprawione. Wkrótce też cały pokój zaśmiecały puste opakowania. Angelina 

pokazywała mi z dumą swe zakupy. Nie tylko świetne ciuchy, które kupiła dla siebie, 

ale też luźne sportowe ubranka dla mnie.

Przebraliśmy się i czekaliśmy niecierpliwie, aż otworzą się wreszcie drzwi do 

naszego pokoju i wróci James.

Nareszcie.

- Jak idzie? - zapytałem go.

background image

- Wszystko zgodnie z planem - odpowiedział stojący w drzwiach Kaizi. W 

ręku trzymał wielką, wymierzoną w nas, spluwę.

background image

Rozdział 27

Takie rzeczy zdarzały mi się na tyle często, że moje ciało niemal bez udziału 

świadomości wykonywało pewną sekwencję ruchów. I dobrze, bo mój mózg nie 

zdążyłby w tak krótkim czasie przeanalizować tej nowej, niezbyt szczęśliwej sytuacji, 

w jakiej się znaleźliśmy. Zazwyczaj zestaw czynności był dość prosty: skok za sofę, 

wyskok szczupakiem do łazienki, wytrącenie pistoletu, rzut w napastnika lampą, 

okrzyk - uważaj za plecami! No jednym słowem, normalne reakcje. Ale chociaż moje 

mięśnie napięły się błyskawicznie do akcji, mój świadomy umysł zdołał je jednak 

powstrzymać w ostatniej chwili. Zrobiłem głęboki wydech i opadłem spokojnie z 

powrotem na krzesło...

Bo on nie mierzył w ogóle we mnie. O tak, na mnie patrzył z tym swoim 

zimnym uśmiechem, ale pistolet był wymierzony w Angelinę. Zabił już wcześniej 

człowieka. Wiedziałem więc, że nie zawaha się, by zabić znowu.

- Bardzo rozsądnie - powiedział. - To byłaby okropna strata, ale z pewnością 

do niej strzelę, jeśli będziesz wykonywać jakieś podejrzane ruchy. Za pierwszym 

strzałem tylko nieco zepsuję jej urodę, ale za drugim, jeśli to cię nie powstrzyma, 

strzelę, aby zabić. A teraz wstańcie oboje i idźcie na kanapę. O tak. Proszę. Bardzo 

ładnie.

Angelina usiadła sztywno z rękami zaciśniętymi na torebce, ja zaś opadłem 

obojętnie z rękami w kieszeniach, w których szukałem czegokolwiek, co mogłoby 

posłużyć za broń. Ale były to, niestety, nowe spodnie, więc wszystko, co znalazłem, 

to tylko kawałek papieru z napisem ”pakowane przez Moshi Laini”.

Kaizi postąpił krok naprzód i zamknął za sobą drzwi. Ani jego wzrok, ani lufa 

pistoletu nawet na moment nie przestały w nas przy tym mierzyć. Wciąż czujnie i 

powoli podszedł do fotela i usiadł w nim.

- Co zrobiliście z Igorem? Nie skontaktował się ze mną o umówionej porze.

A więc nic nie wiedział. Należało grać na czas. Im dłużej będę z nim gadał, 

tym więcej mam czasu na wymyślenie jakiegoś sposobu wyjścia z tego impasu.

- Nawet go nie dotknęliśmy. O ile mi wiadomo, wciąż jest w Słonecznym 

Mieście - właściwie powiedziałem prawdę. Ale nie uwierzył mi jednak.

- Bez tych gierek, di Griz. On tam pojechał, bo twoja żona sprawiała pewne 

kłopoty. I nie zameldował się z powrotem. Potrafię okaleczyć równie umiejętnie, jak 

background image

zabić. - Pistolet wypalił stłumionym przez tłumik pyknięciem i kula wybiła dużą 

dziurę w wałku kanapy, na którym Angelina opierała łokieć. - To było ostatnie 

ostrzeżenie. Mów!

Powiedziałem więc i to szybko.

- Byłem tam i widziałem, jak opuszcza dom. Pamiętaj, że wciąż byłem 

ucharakteryzowany na Ibę. Zobaczył mnie, zareagował zbyt panicznie i rozbił się 

ciężarówką. Pewnie dlatego, że miał coś wspólnego ze zniknięciem prawdziwego Iby. 

- Kaizi nie zareagował na tę sugestię. - Myślę, że moje nagłe pojawienie się, było dla 

niego szokiem. Więc dostał dość rozległego zawału serca.

- Zabiliście go! - uniósł broń.

- Nie! Wciąż żyje. Był operowany. Ma bypassy i jest na intensywnej terapii. 

Zadzwoń do szpitala, jeśli mi nie wierzysz.

Nie wierzył. Ale jednak zadzwonił. Co było zresztą wielce interesujące.

- Tak, przyjęty dzisiaj. Dobrze się czuje? Aha. Ja? Jestem jego bratem. Proszę 

zapewnić mu jak najlepszą opiekę i przesłać mi rachunek.

- Bratem? - zapytałem, kiedy się wyłączył.

- Tak. Nasza matka była technikiem przy rentgenie. I coś stało się z jej genami 

na skutek napromieniowania podczas małej awarii. Z takich zmutowanych genów 

może powstać geniusz... albo Igor.

- Czy nie powinieneś być teraz w banku i zarabiać pieniędzy? - zapytała 

Angelina. - Zamiast odgrywać tu gangstera...

- Jeśli sądzicie, że nie wiem nic o waszych machinacjach w Banco Cuerpo 

Especial, to jesteście w błędzie. Jeśli nawet coś udało wam się zdziałać, to tylko mi 

pomogliście. Będziecie bezpieczni tak długo, jak długo słuchacie moich poleceń.

- A potem po prostu nas zabijesz - uzupełniła Angelina. Skinął głową.

- Tak, to możliwe. Ale tak długo, jak jesteście żywi, możecie mieć nadzieję, 

że unikniecie tego losu. A teraz dajcie mi się zastanowić, jak należałoby to rozegrać. 

Tworzycie kochającą się parę. Ale ty, Angelino, jako kobieta, jesteś, mam nadzieję, 

bardziej uczuciowa. Więc będziesz kierować się emocjami. Dlatego też irracjonalnie 

wierzysz, że jednak możesz wydostać się z tej opresji. Zadzwoń do swego syna 

Jamesa i przekaż mu moje instrukcje. Użyjesz tego telefonu, ponieważ nie może być 

podsłuchany.

Wyciągnął aparat z kieszeni i rzucił go na kanapę. Angelina zignorowała to.

- Dlaczego miałabym to zrobić?

background image

W odpowiedzi padł strzał. Poczułem przenikliwy ból w ramieniu. Zacisnąłem 

odruchowo dłoń na ranie i patrzyłem jak krew wypływa spomiędzy moich palców.

- Telefon - powiedział.

Wystukała numer, nie patrząc na mnie ani przez moment. Była spokojna i 

skupiona, chociaż przeraźliwie blada.

- James di Griz. Tak, wiem, że ma spotkanie. Powiedz mu, że dzwoni matka i 

że to jest bardzo pilne. Oczywiście, że masz mu przerwać. Co znaczy zabronił? 

Młoda damo, jeśli natychmiast nie wezwiesz go do telefonu, pójdę tam osobiście i 

wydrapię ci oczy.

Czekała. W ciszy i spokoju. Nigdy dotąd nie zwracała się do nikogo w ten 

sposób. Więc chociaż na zewnątrz była jak lód, wiedziałem, że w środku w niej się 

gotuje.

- Tak, James bardzo ważne...

- Powiedz mu, że ma zrobić następujący transfer funduszy do mojego banku...

- Mam dla ciebie pewne instrukcje. Jest tutaj Kaizi z bardzo dużą spluwą i 

mam powody przypuszczać, że nie zawaha się jej użyć. Chce, abyś dokonał pewnego 

transferu...

Dalej wypadki potoczyły się bardzo szybko. Rozległa się pojedyncza głośna 

eksplozja wystrzału i w drzwiach wyjściowych pojawiła się wielka dziura. Kaizi 

zeskoczył z fotela, przez moment tracąc nas z celownika. Ja skoczyłem ku niemu 

gwałtownym susem. Angelina rzuciła torebką, mierząc w pistolet.

Raz jednak Kaizi zdążył strzelić, ale już ułamek sekundy później trzymałem 

go za nadgarstek swoją zakrwawioną ręką. Pistolet strzelał raz za razem, ale w sufit, z 

którego zaczęły odpadać kawały tynku. Potem Kaizi wrzasnął z bólu, kiedy wysoki 

obcas Angeliny przyszpilił do podłogi jego rękę. Obudzona tym zamieszaniem 

Gloriana rzuciła się z kłami na nogę bandziora. Dalsze wrzaski Kaiziego zostały 

przytłumione, gdy na jego szyi zacisnęły się ręce Jamesa. Pistolet wysunął się z 

bezwładnych palców bandyty.

Upłynął zaledwie ułamek sekundy od pierwszego strzału i pojawienia się 

Jamesa w drzwiach wyjściowych do momentu, kiedy siedział na naszym wrogu i 

przyduszał go skutecznie do podłogi.

Walka była wygrana. Gloriana uznała smak nogi Kaiziego za ohydny, bo 

wypluła jakieś kawałki jego skóry i zaczęła wycierać ryjek o dywan. Angelina 

tymczasem stanowczo odprowadziła mnie na sofę i przycisnęła umiejętnie palcem 

background image

krwawiącą tętnicę. W drugiej ręce miała telefon i mówiła do słuchawki całkowicie 

spokojnym tonem głosu.

- Już w porządku, Bolivar. James jest z nami i poradził sobie z Kaizim. 

Zadzwonię za kilka minut.

- Skąd wiedziałeś? - zapytałem Jamesa.

- Transmiter w twoim uchu. Wciąż pracuje. Byłem tu już w kilka sekund po 

usłyszeniu jego głosu. Ale czekałem na stosowny moment. Zaskoczenie jest zawsze 

dobrą bronią.

- To fakt - przyznała Angelina. - A teraz zejdź już z tego nieprzytomnego 

śmiecia, na którym siedzisz, i podaj mi prześcieradło z łóżka.

- No właśnie - powiedziałem. Zabrzmiało to raczej słabo. Angelina delikatnie 

pogładziła mnie po twarzy wolną ręką. - Nie martw się, zaraz wszystko będzie 

dobrze.

Miała rację. James podarł prześcieradło na paski, a Angelina zrobiła mi 

opaskę uciskową, która powstrzymała krwawienie.

- Pomogę ci przejść do sypialni zaofiarował się James. - Zaraz tu może być 

trochę tłoczno.

- Nie potrzebuję żadnej pomocy - powiedziałem wstając i bezwładnie 

zawisłem na jego wyciągniętej w porę ręce. Powoli poszliśmy do sypialni, a Gloriana 

podreptała za nami. Łóżko było miękkie... A rana zaczynała właśnie pulsować 

potwornym bólem.

- Potrzebujesz jakiegoś antybiotyku i środka przeciwbólowego - 

zadecydowała Angelina.

- Środek przeciwbólowy jest w barku. Wolę taki, niż truć się prochami.

Z salonu dobiegły podniesione głosy. Wyszła szybko, zamykając za sobą 

drzwi. Po chwili jednak wróciła, niosąc upragnioną butelkę i szklane naczynie.

- Nie za dużo - powiedziała.

- Skąd - odparłem, opróżniając pierwszą szklankę. - Co tam się dzieje?

- Sporo zamieszania. Pojawiła się ochrona i James nakazał, aby wezwali 

policję oraz doktora. Powiedział, że Kaizi się tu włamał i próbował nas obrabować. 

No i że cała ta krew to z jego poszarpanej nogi. - Miałem na ten temat nieco inne 

zdanie. - Ludzie mieszkający nad nami podnieśli alarm, kiedy pocisk Kaiziego przebił 

podłogę. Szczęśliwie nikogo nie zranił. Była tu też straż ogniowa, ale tych 

odprawiliśmy. Jak przyjdzie doktor, wezmę od niego lepszy środek przeciwbólowy. 

background image

Bądź tak miły i powiedz Bolivarowi, co się dzieje.

- Dobrze, zrobi się - kilka łyków i już byłem w stanie mówić przez telefon. 

Bolivar zdawał się zaniepokojony.

- Nie martw się. Mieliśmy uzbrojonego gościa, ale już nie jest uzbrojony, i nie 

jest już gościem. James go załatwił.

- Kto to był?

- Uwierzysz, że Kaizi? Śledził nas w jakiś sposób.

- To niemożliwe. Mamy agenta w banku. Kaizi jest tam od wczoraj i nie 

wychodził ani przez moment.

- Ale... - zapomniałem języka w gębie. Na szczęście Bolivar myślał logicznie.

- Musi być dwóch Kaizich! To by wyjaśniało wiele rzeczy. Mogą być 

bliźniakami, jak Bolivar i ja. Muszę kończyć, wracam do niszczenia tutejszej 

gospodarki. Bądźcie w kontakcie.

Nadeszła Angelina i ostrożnie zamknęła za sobą drzwi, ucinając tym samym 

gwar jeszcze większej niż poprzednio liczby głosów.

- Policja, ubezpieczenie, doktor... przekupiłam go, żeby to dostać... i jeszcze 

Puissanto.

- Kaizi wciąż jest w banku, mimo że leży teraz tam obok na podłodze.

- Podnieś rękę - władowała mi płynny antybiotyk na ranę.

- Bolivar sądzi, że jest dwóch Kaizich.

- Bardzo możliwe. To by wyjaśniało, w jaki sposób wsadził mnie do celi, a w 

tym samym czasie negocjował z tobą. Zawsze sądziłam, że w nim jest coś 

podejrzanego.

- Podejrzanego? Że jest ich dwóch? Nigdy mi nie powiedziałaś.

- To tylko kobieca intuicja. Chciałam się upewnić. - Ponownie zacisnęła 

bandaż elastyczny wokół rany, a potem w jej ręku pojawiła się strzykawka. 

Wstrzyknęła mi środek przeciwbólowy i nagle wszystko stało się takie odległe, 

zamglone i spokojne. Nawet nie zdobyłem się na protest, gdy zabrała mi butelkę. 

Leżałem zrelaksowany, kiedy powoli spośród mgły wynurzyła się potężna sylwetka 

Puissanto.

- Wpakowałeś się w niewielkie kłopoty - powiedział. Patrzył na bandaż i krew 

na moim ubraniu.

- Lekka rana. Powinieneś zobaczyć tego drugiego.

- Widziałem. Dobra robota. Ale jego kariera i tak już zmierzała do końca. Jego 

background image

i jego brata.

- Bliźniacy?

- Nie. Ten tutaj jest starszy. Ale zrobili lekkie poprawki plastyczne, aby być 

identyczni. Pomaga im to w międzygwiezdnych oszustwach. Poszukujemy ich za 

unikanie płacenia podatków już długi czas. Cieszę się, że wreszcie ich wykurzyłeś.

- Co się z nimi stanie?

- Sporo rzeczy. Mój departament w urzędzie podatkowym współpracował z 

niektórymi tutejszymi władzami podatkowymi i policjantami. Ich najmłodszy brat, 

ten w szpitalu, już został oskarżony o współudział w morderstwie człowieka o 

imieniu Iba. Ale temu grozi tylko leczenie psychiatryczne. Za to ten ranny w pokoju 

odpowie za morderstwo. Na Fetor nie ma kary śmierci, ale dożywocie to tutaj 

prawdziwe dożywocie, a więzienie nie należy do przyjemnych.

- A trzeci wolny?

- Trzeci będzie siedział za rabowanie banków, istotne będą tu zeznania Igora. 

Za samo to pokibluje sporo latek. A jak wreszcie odsiedzi swoje, przekażą go nam i 

wtedy jeszcze odpowie za oszustwa podatkowe.

- Nieźle - powiedziałem, gdy odwracał się już do wyjścia. - Zdaje się, że 

dobrzy faceci znów wygrali. Ale co będzie z najbardziej poszukiwanym tu 

kryminalistą, o którym pisały wszystkie gazety? Z superzłodziejem Stalowym 

Szczurem?

Odwrócił się ponownie do mnie.

- Uczciwi policjanci, a jest ich tu, niestety, bardzo mało, uważają, że został w 

to wszystko wrobiony przez Kaiziego. Mimo to chcieliby go przesłuchać i znaleźliby 

pewnie jakieś zarzuty. Ale, niestety, podobno opuścił już planetę i jest poza ich 

jurysdykcją. - Sięgnął do kieszeni i wyciągnął małą paczuszkę. - Poza tym... Nigdy 

nie mieli zbyt mocnych dowodów - rzucił ją na łóżko i wyszedł.

Sięgnąłem po paczuszkę i rozwinąłem ją. Dwie małe metalowe figurki 

szczurów. Westchnąłem. A potem zapadłem w sen, zacisnąwszy kurczowo stalowe 

szczury w dłoni.

background image

Rozdział 28

Potem na jakiś czas urwał mi się film i musiano mi opowiedzieć, co się 

wydarzyło. Mieszanka prochów, alkoholu, zmęczenia i stresu zrobiła swoje, jak 

możecie sobie wyobrazić. Musieliśmy jednak opuścić bezpiecznie hotel, ponieważ 

świadomość odzyskałem już w szpitalu, odpoczywając po zabiegu.

- Obyło się bez żadnych kłopotów - zapewniła mnie Angelina. Siedziała na 

brzegu łóżka i trzymała mnie za rękę. Była pierwszą osobą, jaką zobaczyłem po 

otwarciu oczu. I wierzcie mi, był to bardzo przyjemny widok.

- Kłopotów? - zaszemrałem cicho.

- Mówię o operacji twojego ramienia. Miałeś paskudnie przebity mięsień. 

Lekarze wsadzili ci nowy mięsień wyhodowany szybko w laboratorium z twojej 

własnej tkanki i pokryli to nową skórą tego samego pochodzenia. Chyba już nie 

powinno nawet boleć.

- Nie boli - przyświadczyłem, napinając biceps. Gloriana położyła pysk na 

łóżku i zachrząkała przymilnie.

Podrapałem ją za uchem.

- Cóż, cuda nowoczesnej medycyny - rozejrzałem się wokół. - Gdzie 

właściwie jestem?

- Na oddziale medycznym Banco Cuerpo Especial. Jest przykrywką Korpusu, 

ale ma też status ambasady. I tak się składa, że działa tu też ten szpital. Jesteśmy 

zupełnie bezpieczni. A już wkrótce przyleci statek Korpusu.

- My?

- Jest też Bolivar. Policja Fetor wciąż poszukuje go w związku z ucieczką z 

więzienia. Ale nie szukają zbyt pilnie, bo i tak w ręce wpadły im znacznie grubsze 

ryby. Wkrótce zjawi się James. Kończy właśnie przeprowadzać ostatnie transfery w 

tym finansowym chaosie. Mówi, że mamy spore zyski, głównie Korpus, ale jest też 

coś i dla nas osobiście. Należy nam się po tym, co przeżyliśmy.

- A jak ty się czujesz?

- Doskonale. To ty przecież dostałeś kulkę.

- Ale to ty musiałaś tu siedzieć i przyglądać się temu wszystkiemu. - 

Próbowałem usiąść na łóżku. Udało się. - Chyba wstanę.

- Jasne. Ubranie masz na krześle.

background image

Na początku trochę kręciło mi się w głowie, ale z każdym krokiem było coraz 

lepiej. Angelina poprowadziła mnie przez hol do czegoś w rodzaju barku, z 

atrakcyjnie wyglądającymi automatami do drinków i potraw, stojącymi rzędem przy 

ścianie. Siedział tam już Bolivar. Sączył piwo.

- Słyszałem już, że twoje gierki finansowe opłaciły się.

- A jakże. Nieźle zarobiliśmy, a planeta nie zbankrutowała, jak to planował 

Kaizi. Niezależnie od zarobków na rynku kapitałowym, z przyjemnością cię 

zawiadamiam, że ty też dobrze na tym wyszedłeś.

- Ja? Kaizi powiedział, że wyczyścił moje konto z tych wszystkich pieniędzy, 

które tam wpłacił.

- Tak zrobił. Wiedziałem od samego początku, że to się stanie. Nie bardzo też 

potrafiłem mu przeszkodzić. Ale kiedy pieniądze były transferowane, zauważyłem, że 

opłata bankowa stanowi ponad pięć procent sumy. A to była bardzo duża suma. I te 

pieniądze są bezpiecznie zakopane.

- Zakopane? Mam wrażenie, że coś mi umknęło.

- To bardzo proste. Ten procent transferu, który uszczknęliśmy, został 

wyprowadzony jako gotówka. Tak jest nie do wykrycia. Kupiliśmy za nie mikrochipy 

nanopamięci od firmy Jamesa. Te procesory mają taką pamięć, że jeden z nich, 

wielkości twojego paznokcia, jest wart setki tysięcy kredytów. Zakopałem je w 

ogródku pod różami.

- Ja chyba nigdy...

- Oczekuję z niecierpliwością zerwania kilku tych róż - powiedziała jak 

zawsze praktyczna Angelina.

Byliśmy rozradowani jak dzieci, a uczucie to tylko przybrało na sile, gdy 

zjawił się James.

- Zrobione! - zawołał już z daleka. - Operacja Fetor zakończona pomyślnie dla 

wszystkich zainteresowanych.

- Nie dla wszystkich, mam nadzieję - powiedziałem. - Czy Kaizi, Kaizi-2 i 

Igor siedzą już w ciupie?

- Tutaj sprawiedliwość działa szybko. Zwłaszcza jeśli ktoś próbuje zrujnować 

całą planetę. Nasza ponura parka została osadzona w miejscu, gdzie długo nie 

zobaczy słonecznego światła, ale za to co dzień będzie oglądać dużo rygli i krat. 

Najmłodszy brat odzyskuje zdrowie i śpiewa jak ptaszek. Padł ofiarą psychicznego, 

jeśli nie fizycznego, przymusu ze strony starszych braci. Zostanie poddany leczeniu 

background image

psychiatrycznemu i resocjalizacji. Teraz kiedy zdaje się uwierzył, że bracia już mu 

nie zagrażają, po raz pierwszy czuje się szczęśliwy.

- Dobrze. Bo czułem się nieco winny za ten jego atak serca - odparłem. - 

Chociaż w sumie nie powinienem. - Oblizałem spierzchnięte wargi. - Jeśli Angelina 

jest tak samo spragniona jak ja, z pewnością chętnie by się czegoś napiła.

- Już się robi. Rozumiem, że jedno wino i jedno piwo? - zapytał Bolivar, 

podchodząc do baru.

Skinąłem aprobująco głową. James dołączył do niego i nalał piwa także dla 

siebie.

Wszyscy wznieśliśmy szkło w górę.

- Jakiś toast? - zapytała Angelina.

Zapadła cisza. Chrząknąłem i wszyscy spojrzeli na mnie.

- Oczywiście. I to prosty. Za rodzinę! I za nieobecne żony, które wkrótce 

dołączą do swych mężów. A potem za długie i szczęśliwe życie dla każdego z nas.

Wypiliśmy za to.

- I za całoroczne wakacje dla mamy i dla mnie - dodałem.

- Nie wierzę - stwierdził krótko James.

- Ani ja - dodał Bolivar.

- Ale to prawda - przyznała Angelina. - Odbyliśmy na ten temat długą 

rozmowę. Żadnej pracy i dużo zabawy. Wszelkie telefony od Inskippa pozostają bez 

odpowiedzi. Korpus sam potrafi o siebie zadbać. Będziemy żyli z oszczędności i nie 

kiwniemy już palcem w żadnej, uczciwej czy nieuczciwej robocie.

Chłopcy zdębieli. Pierwszy oprzytomniał James. - A... a po roku?

- Zaczniemy kolejny identyczny rok - odpowiedziała Angelina. I uśmiechnęła 

się słodko.

Spojrzeli pytająco na mnie, a ja potwierdziłem jej słowa skinieniem głowy.

- Słuchajcie, ocaliłem już kilka razy świat. Byłem prezydentem, 

podróżowałem w czasie, pokonałem obcą rasę, obrabowałem niezliczone banki. 

Nadszedł, jak sądzę, czas, by spocząć na laurach. - Pomyślałem chwilę. - Jest 

oczywiście pewna rzecz, którą mógłbym jeszcze zrobić...

- Nie! - przerwała mi rozgniewana Angelina.

- Nie zrozum mnie źle. Nie myślę o przestępstwach. Spiszę wspomnienia. 

Oczywiście i tak mi nikt nie uwierzy...

- Więc wydaj je jako fikcję!

background image

- Jasne. Doskonały pomysł. Mam nawet tytuł. Pierwszy tom nazwę Stalowy 

Szczur... a po nim napiszę kolejne.

Bolivar zamyślił się głęboko.

- Wiesz co, tato, zawsze miałem pewne marzenie. Oczywiście poza moimi 

badaniami geologicznymi. I przyda mi się tutaj w dodatku moja nowa wiedza 

związana z bankowością... Krótko mówiąc, zawsze skrycie marzyłem, żeby zostać 

wydawcą. Mogę zacząć z twoją książką?

- Oczywiście. Przygotuj kontrakt i zadbaj o to, abym miał wielu czytelników.

- Umowa stoi.

Zaczął od razu wpisywać warunki kontraktu w swój minikomputer. James 

zebrał puste szklanki i poszedł znów je napełnić. Angelina ujęła moją dłoń.

- Naprawdę serio myślisz o emeryturze, Jim?

- Naprawdę. Jeśli wcześniej miałem jakieś wątpliwości, to ostatnie 

zamieszanie z Kaizim je rozwiało. Jest wiele światów. Musimy wszystkie je obejrzeć.

- To są najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek w życiu słyszałam.

Sięgnęła do torebki i wyciągnęła małe zawiniątko, podając mi je. - Znalazłam 

to w twojej dłoni, gdy straciłeś przytomność. Chcesz zatrzymać?

Spojrzałem i pokręciłem głową.

- A na co mi teraz te figurki?

- Więc ja je zatrzymam - powiedziała. - Zamknę w pudełku. Jeśli jednak będę 

kiedyś w depresji, w złym humorze albo będę się czymś martwiła, zerknę na nie. I 

przypomnę sobie te szalone lata.

Spojrzała z uśmiechem na całą naszą rodzinę, a potem pochyliła się i 

podrapała za uchem Glorianę.

- I pomyślę o tym, jakimi niewiarygodnymi jesteśmy szczęściarzami, że 

zawsze z tych szalonych eskapad i przygód wychodziliśmy cało.

Za to też wypiliśmy.

I za spokój.