Pochodzenie Slowian jako mit polityczny Artykul

background image

Pochodzenie Słowian

jako mit polityczny

Pochodzenie i najstarsze dzieje Słowian są problemem, który, choć na pozór oderwany od
życia, niespodziewanie ujawnia pewne polityczne mity: myślowe ciągi subtelne i mgliste,
przez nikogo chyba nie wypowiedziane do końca, ale może właśnie z tego powodu wciąż
wywierające wpływy na myślenie o naszym polskim miejscu w świecie.

Każdego, kto usiłował dowiedzieć się czegoś o słowiańskich starożytnościach, musi uderzyć i
zirytować brak ładu, brak wyraźnych linii u autorów interpretujących archeologiczne i pisane
zabytki; tak jakby na rzeczywiste ubóstwo źródeł dotyczących naszych narodowych, polskich
i słowiańskich początków, nakładały się jeszcze uporczywe, a może wręcz złośliwe tendencje,
aby zrozumienie owych szczupłych źródeł zagmatwać.

Źródłem tego zamętu jest mit autochtoniczności Słowian, a Polaków w szczególności. (Słowa
"mit" używam oczywiście w sensie fałszywej i wygodnej zbitki pojęciowej, a nie w sensie
religijnej opowieści.) Mit ów został stworzony w okresie międzywojennym z jasnych
pobudek patriotycznych, czy jak kto woli, nacjonalistycznych, i chodziło w nim o to, aby dać
odpór niemieckiej propagandzie, która wszelkie źródła archeologiczne interpretowała jako
świadectwa odwiecznego pobytu na ziemiach nadodrzańskich i nadwiślańskich - ich
własnych pobratymców, Germanów. Oczywiście, ów pogląd miał wyraziste ostrze polityczne:
podbudowywał ideologiczne prawa nazistowskich Niemiec do ziem obecnie należących do
Polski, które wówczas były wschodnimi kresami państwa niemieckiego albo strefą
planowanej hitlerowskiej ekspansji na wschód.

Pogląd o autochtoniczności Słowian sprowadzał się do tezy, iż osadnictwo w dorzeczu Odry i
Wisły (obszar ten bywał przedłużany na wschód aż do Dniepru) ma w dającej się stwierdzić
przeszłości charakter ciągły, nie było zaburzane poważniejszymi najazdami, a ewentualni
przybysze byli tylko przejściowymi gośćmi. Mimo tych sporadycznych wizyt sąsiadów, przez
cały czas - przynajmniej 1700 lat przed Mieszkiem I - miał trwać na obecnych polskich
ziemiach "prasłowiański" substrat etniczny. Owi Prasłowianie mieli w końcu przeobrazić się
w Słowian, którzy stąd, znad Odry i Wisły rozeszli się w okresie Wędrówek Ludów (w
wiekach IV-VI n.e.) w trzy strony świata - na zachód nad Łabę, na południe: do Czech, nad
Dunaj i na Bałkany, oraz na wschód ku późniejszej Rusi.

My, Polacy, mielibyśmy być w prostej linii potomstwem i spadkobiercami rdzennej,
autochtonicznej ludności dorzecza Odry i Wisły, a także tymi spośród Słowian, którzy w
przeciwieństwie do reszty swoich pobratymców, dochowali wierności swojej starej ziemi i nie
dali się skusić "obczyźnie" nad Dunajem, Wełtawą czy Oką.

Owa wizja - a raczej mit właśnie - była uporczywie podtrzymywana i propagowana przez cały
okres PRL i dopiero pod koniec tej formacji, w latach 80-tych, zaczęły się pojawiać pierwsze
publikacje, stawiające naszą prehistorię z głowy na nogi.

Tylko skrótowo naszkicuję stan rzeczy, który wydaje się najbardziej prawdopodobny (i który
zapewne jest po prostu prawdą...) - Słowianie na większości swoich obecnych siedzib, w tym

background image

także nad Odrą i Wisłą są stosunkowo późnymi przybyszami i zajęli te ziemie w ciągu V
wieku n.e., a więc w końcowej fazie Wędrówki Ludów. W starożytności Brązu i rzymskiej
ich tu po prostu nie było; i co więcej nie wchodzili w styczność z cywilizacją klasyczną
(rzymsko-grecką). Najstarsze uchwytne archeologicznie ślady Słowian pochodzą z Wołynia i
Podola z wieku IV n.e.; co do wcześniejszej epoki poszlakami są pokrewieństwa i
zapożyczenia językowe, wskazujące ma dorzecze środkowego Dniepru jako na wcześniejszą
siedzibę. Nasze ziemie w rzymskiej starożytności zamieszkiwali Germanowie - na Pomorzu
Goci, a na południe od nich ludy określane zbiorową nazwą najpierw Lugiów a później
Wandalów, których ślady określa się mianem archeologicznej Kultury Przeworskiej. Jedynie
Pojezierze Mazurskie zasiedlali Bałtowie. Germanowie sięgali zresztą dużo dalej na wschód:
Goci i Gepidowie, którzy przewędrowali nasze (później) ziemie, szerokim łukiem okrążając
Wandalów, jako że oba te plemiona szczerze się nie lubiły, stworzyły krótkotrwałe państwo
nad Morzem Czarnym i Dnieprem. Germańskim narzeczem mówiono na Krymie jeszcze
czterysta lat temu! Przed Germanami południe Polski było kolonizowane przez Celtów.
Wcześniejsza od nich Kultura Łużycka, której dziełem był około roku 737 p.n.e. Biskupin,
także po słowiańsku (czy prasłowiańsku) nie mówiła.

Jak powiedzieliśmy, mit polskiego autochtonizmu (którego początkowo głównym
orędownikiem był prof. Józef Kostrzewski, poznański archeolog i odkrywca Biskupina) od
samego powstania miał wyraźne ostrze patriotyczne i antyniemieckie. Okazało się wkrótce, że
znakomicie służy także innym politycznym opcjom czy stylom myślenia.

Ale wcześniej należy zauważyć, iż ów mit wzbogacił się o pewien ważny aspekt.
Wydawałoby się bowiem, iż jeżeli pewien lud nieprzerwanie zamieszkuje przez półtora
tysiąca lat, a może dłużej, to samo terytorium, utrzymując się w dodatku z rolnictwa, nie
koczując i nie wędrując, to powinien stworzyć jakąś trwałą kulturę materialną i duchową. A
więc grody, miasta, ośrodki rzemieślnicze; zapewne także powinien dorobić się własnego
pisma (tym bardziej, że miał piśmiennych sąsiadów), kultu bogów, tytulatury władców, a
może nawet spisanej historii. Oczywiście Słowianie żadnym takim dorobkiem pochwalić się
nie mogli. Historycy owładnięci mitem autochtonizmu mogli naginać fakty, i wykopaliska w
rodzaju Biskupina przypisywać Słowianom. W większości przypadków jednak tego czynić się
nie dało, czego skutek był taki, iż przybywało wstydliwych faktów (że odkopano groby
książąt ewidentnie germańskich, groty strzał z runicznymi napisami, albo że wygasłych w V
wieku dymarek świętokrzyskich nie było komu rozpalić na nowo) - a wraz z nimi rosła
nieśmiałość w dziele naukowego, ale także np. literackiego penetrowania własnej narodowej
przeszłości. Prehistoria Polski zaczęła przypominać szafę pełną trupów!

Jakby w odpowiedzi na takie krytyki (których, jak się wydaje, nikt jawnie nie wytaczał)
utrwalił się niejasny pogląd, iż tak rekonstruowani Słowianie (czy Prasłowianie) byli przez
całą swoją historię ludem pokojowo nastawionym, łagodnym i poczciwym, godzącym się na
koegzystencję na tym samym terytorium z obcymi przybyszami, a w razie zagrożenia
uciekającym zapewne w leśne głębiny... W przeciwieństwie do wojowniczych i nieźle
zorganizowanych, wykazujących państwowotwórczy instynkt Germanów, Scytów, Hunów
czy Awarów, Słowianie zdawali się ludem bez historii i bez państwa. Jednakże te dwa jawne
defekty okazały się ich wielkim atutem w oczach dwóch dominujących nurtów politycznego
myślenia w Polsce lat niedawnych.

Słowianie bez historii, a w szczególności bez rozwiniętej religii, pozbawieni wyższej kultury,
nie tknięci kultem "pogańskich" bóstw, czynili wrażenie ludu, który trwał przez tysiąclecia w
dziecięcej niewinności, czekając na chrzest - bo dopiero ów sakrament miał go wyrwać z

background image

prehistorycznego niebytu, a raczej na-wpół-bytu. Ten aspekt mitu autochtonizmu był więc
szczególnie miły katolickiej opcji. Było to również w pełnej zgodzie z podręcznikową zbitką
pojęciową, iż historia Polski zaczęła się w roku 966 od chrztu Mieszka. A co było wcześniej?
Jakaś nieokreśloność, którą wprawił w polskie dzieje już pierwszy historyk, Gall Anonim,
pisząc te jakże ważkie słowa: "Lecz dajmy pokój rozpamiętywaniu dziejów ludzi, których
wspomnienie zaginęło w niepamięci wieków i których skaziły błędy bałwochwalstwa (...)".
Oczywiste jest, że Kościołowi bardzo pomocna była wizja Polski "stworzonej przez Kościół"
- takiej, która od początku jest chrześcijańska, która nie zaznała wcześniejszych, rdzennych a
więc "pogańskich" alternatyw kulturowych, i dosłownie wszystko zawdzięcza ideom
przybyłym z Rzymu albo za jego pośrednictwem.

Wizja ta była równie - a może nawet bardziej - miła stronie przeciwnej, komunistom.
Słowianie bez historii, a przede wszystkim bez państwa, nie znający "ustrojów klasowych"
oraz "wyzysku", w oczach marksistów wyglądali z kolei na lud, który tak długo jak się dało
przechowywał rajski stan niezróżnicowanego "komunizmu pierwotnego", zwany również
ustrojem "wspólnoty pierwotnej". Nie muszę dodawać, że również te pojęcia liczą się
pomiedzy polityczne mity, dalekie antropologicznej rzetelności. A skoro Słowianie tak byli
przywiązani do "wspólnoty pierwotnej", to można było wnosić, iż fakt ów predestynuje ich do
podjęcia się roli pionierów w dziele krzewienia komunizmu prawdziwego, tego od Marksa i
Lenina. Logiczne, prawda?

W okresie PRL masowo wydawano (dla szkół głównie) mapy, przedstawiające owe rzekome
granice pierwotnego zasięgu Słowian. Malowano je przy tym ciepłym, różowym,
macierzyńskim kolorem, tak jak Ojczyznę na innych mapach. Mapy te, lokalizujące na
naszych ziemiach "prakolebkę" Słowian, miały znowu wyraźny acz subtelny wydźwięk
propagandowy, były kolejnym narzędziem z arsenału politycznej mitologii stosowanej:
dyskretnie przypominały Starszym Braciom z Moskwy, że tak naprawdę, w porządku
historycznym, to my, Polacy, jesteśmy ich starszymi braćmi, i z tego tytułu należą się nam
szczególne względy. Polska, zamalowana na różowy prasłowiański kolor, awansowana była
w ten sposób do rangi centralnego punktu Słowiańszczyzny - a przecież Imperium Sowieckie
i areał narodów słowiańskich mało się od siebie różniły. Niemal wszyscy Słowianie w
pewnym momencie żyli w socjalizmie, a mapy czyniące Polskę centrum tego obszaru były
argumentem na rzecz specjalnych praw do stosowania "polskiej drogi do socjalizmu".

Skoro więc mit o autochtonizmie Słowian, a Polaków w szczególności, był wygodny dla
(primo) patriotów, (secundo) katolików oraz (tertio) komunistów, któż miałby go podważać w
imię naukowej obiektywności? Trwał więc wśród specjalistów aż do lat 80-tych, a w
podręcznikach, w literaturze popularnej i w potocznej świadomości pokutuje, jak się wydaje,
do dziś.

Ale dziś również, wobec perspektywy "wejścia do Europy", prawda o słowiańskich
początkach może wydać się mało atrakcyjna dla zwolenników europejskiej integracji. Bo
jakimże partnerem dla dziedziców Karola Wielkiego mogą być potomkowie plemienia, które
wynurzyło się gdzieś z poleskich bagien? Najstarsze ślady wskazują, że w początkach swojej
ewolucji Słowianie pozostawali w kręgu oddziaływania kultury Irańczyków - takiego bowiem
właśnie, wschodniego i irańskiego pochodzenia jest nasza najstarsza terminologia religijna
oraz zachowane w folklorze pozostałości mitów. A Iran się politycznie kojarzy jak najgorzej.
Można też zaobserwować, że dziś najchętniej podnoszone są nasze rzekome starożytne
koneksje z Celtami, choć ich ślady w naszej tradycji są bez porównania mniej widoczne niż
irańskie, i przodkowie Słowian najprawdopodobniej z Celtami się nie kontaktowali.

background image

Polityczny, choć zapewne nieuświadamiany, podtekst celtyckiej orientacji jest również jasny:
Celtami przecież byli przodkowie najbardziej zachodnich Europejczyków, czyli
Brytyjczyków i Francuzów, do celtyckich korzeni poczuwa się znaczny procent
Amerykanów, a dziś celtyckie tradycje przeżywają tam renesans, który z kolei ma wyraźny
rys antyrzymski z antychrześcijańskim odcieniem.

Wypadałoby zakończyć ten temat wnioskami.

Pierwszy i oczywisty jest taki, że pozwalając hasać mitom, odcinamy się od prawdziwej
wiedzy o naszych korzeniach. A wobec nadciągającej ogólnoświatowej urawniłowki narodów
i kultur, praktyka to mocno niebezpieczna.

Drugi, że warto byłoby tę wiedzę szerzej rozpowszechnić. Bo żal doprawdy, że ten obszar
historii, który nas - w masie - coś obchodzi, zaczyna się dopiero od epoki wojen kozacko-
szwedzkich z "Trylogii" Sienkiewicza.

Trzeci, że prawda o początkach Słowian i Polski każe inaczej patrzeć na własną tradycję.
Widzimy wtedy, że mamy nie pojedyncze, a potrójne dziedzictwo: nazwę je, trochę
górnolotnie, dziedzictwem ziemi, krwi i myśli. Dziedzictwo ziemi to poczuwanie się do
solidarności z wszystkimi plemionami, które poprzedziły nas na naszej ziemi, jadły chleb z tej
samej roli i walczyły o tę samą ojcowiznę - a ta solidarność, dotycząca najpierw germańskich
Wandalów, Gotów, Sylingów i Hasdingów, oraz Celtów i niewiadomego języka "Łużyczan"
(tych z Biskupina), może tym łatwiej być rozszerzona na późniejszych i dzisiejszych naszych
"współziemców" - Prusów, Litwinów, Niemców, Białorusinów, Ukraińców, Żydów i
Cyganów. Polska widziana z tej perspektywy staje się zupełnie inną jakością niż
nacjonalistyczna klatka, w której jakoby mieliśmy w pojedynkę siedzieć od trzech tysięcy lat.

Dziedzictwo krwi, to solidarność z tymi, którzy byli naszymi językowymi i po części
biologicznymi przodkami - zagadkowym ludem, który przyszedł ze wschodu, zajął
opustoszałą po Wędrówkach Ludów środkową Europę - i który w tamtej epoce wykazał
zadziwiającą odmienność politycznych zachowań, gdyż w przeciwieństwie do wszystkich
sąsiadów i poprzedników, którzy ulegli powszechnemu wówczas rojeniu o budowaniu
imperiów na gruzach Rzymu, skierował swoje siły na rolniczą kolonizację ziem, które
zajmował. A ta strategia okazała się skuteczna: po Wandalach, Gotach, Hunach i Awarach
słuch zaginął, Słowianie się rozmnożyli i rozrośli... Być może od nich moglibyśmy się i dziś
czegoś nauczyć.

Wreszcie dziedzictwo myśli, które każe nam szukać trzecich i najmocniejszych korzeni - w
Rzymie, Atenach i Jerozolimie.

Poruszona tu sprawa autochtonicznego mitu sama w sobie wydaje mi się ciekawym tematem
dla badań historyków, oczywiście tych od czasów najnowszych. Żyją przecież świadkowie
kształtowania się tego mitu, a może i jego współtwórcy - autorzy odpowiednio "wyważanych"
podręczników i map. Archeologowie, fałszujący lub przemilczający dane z wykopalisk.
Cenzorzy kierujący myśl badaczy w odpowiednim kierunku. A najciekawsze byłoby
zbadanie, jak ów mit oddziałał - zapewne poprzez doradców zaznajomionych z polskimi
kompleksami - na Józefa Stalina, który wyrysował mapy powojennej Polski tak, aby były
dziwnie zgodne z różowymi siedzibami Prasłowian.

20 stycznia 1998. Artykuł zamieszczony był w tygodniku "Najwyższy Czas!".

background image

 


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pochodzenie Słowian jako mit polityczny
Pochodzenie Słowian jako mit polityczny
Jędrzej Giertych Roman Dmowski pisarz polityczny , artykuł pochodzi ze zbiorowej pracy pt Pamięci R
Mit polityczny
Polityka naukowa i innowacyjna jako obszar polityki gospodarczej, SZKOLNY, polityka gospodarcza
bank centralny jako instytucja polityki gospodarczej (15 str, Bankowość i Finanse
10 Stany Zjednoczone jako hegemon polityki międzynarodowej
Nowela pozytywistyczna jako narzędzie polityki społecznej
dr B Bojarczyk Stosunki za Stanami Zjednoczonymi jako determinant polityki zagranicznej
ropuszynska surma,Przedsiębiorstwo na rynku UE ,POMOC PAŃSTWA JAKO ELEMENT POLITYKI KONKURENCJI UEx
Gazprom jako narzędzie polityki energetycznej Rosji w Europie wybrane aspekty
Grom jako instrument polityki zagranicznej i bezpieczeństwa RP
PLANY GOSPODARKI ODPADAMI JAKO NARZĘDZIE POLITYKI EKOLOGICZNEJ PAŃSTWA
Przedstaw „Powrót posła’’ J. Niemcewicza jako komedię polityczno - obyczajową, XI 1
XX-lecie 1, Przedwiośnie Stefana Żeromskiego jako powieść polityczna
PPZ, Strategia jako instrument polityki państwa
zoonozy od M Żywność i produkty pochodzenia zwierzęcego jako źródło zoonoz
Powrót posła jako komedia polityczna i obyczajowa, oświecenie(3)

więcej podobnych podstron