background image

Lass Small

COKOLWIEK SIĘ ZDARZY

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Amabel  Clayton  była  niezwykle  piękną  kobietą,  smukłą,  szczupłą  i  cudownie  zaokrągloną.  Włosy  miała  gęste  i 

czarne, tak jak rzęsy okalające niebieskie oczy. Nie zwracała uwagi na swój wygląd, ale też nie mogła go zmienić. Jako 

reporterka wolałaby wyglądać na kogoś mniej potrzebującego męskiego wsparcia, chociaż zdarzały się sytuacje, kiedy to 

wrażenie bezradności się przydawało.

Większość  współpracowników  zwracała  się  do  niej  per  Clayton,  ale  byli  też  tacy,  którzy  nazywali  ją  Mab.  Była 

jedną z tych osób,  które całkowicie pogrążają  się w pracy i  nie potrzebują życia towarzyskiego. Ponieważ nie  dbała o 

mężczyzn, często jej zarzucano, że ich nie lubi. To nieprawda. Jak można lubić czy nie lubić czegoś, na co nie zwraca się 

uwagi?

Mieszkała w Los Angeles i pracowała jako reporterka z Zachodniego Wybrzeża w „Korzeniach Adama”, tygodnio-

wym magazynie, konkurującym z tygodnikami „Time” i „Newsweek”. To wyobraźnia wydawcy, Simona Quinta, nadała 

magazynowi taki tytuł.

Kiedy Amabel powiedziała ojcu o swojej nowej posadzie, zmarszczył brwi i zapytał:

- Będziesz pracować dla Simona? Czy wie, że zostałaś przyjęta?

- Tak. To on przesłuchiwał mnie w Nowym Jorku. Podobał mu się ten artykuł, który napisałam o Rufusie Bairdzie.

- Przynajmniej potrafi docenić dobry tekst - stwierdził w zamyśleniu.

- A co będziesz tam robić? - spytała matka. - Jaki dział ci przypadnie? Nie przypominam sobie, by w „Korzeniach 

Adama” pracowało zbyt wiele kobiet.

- Simon Quint jest niezwykle liberalny. Może będę pisać o korzeniach? - Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się.

- Mam tu trochę korzonków i cebulek, które możesz rozpracować - zażartował ojciec.

Ile razy jeszcze powie coś takiego? Ale słyszała już wszystkie żarty na temat korzonków, więc odparła z powagą:

- Zastosuję się do rady, której mi kiedyś udzieliłeś: bądź uczciwa. W moich wywiadach nie będę nikogo ośmieszać, 

pokażę czytelnikom, jaką osobą jest człowiek, z którym rozmawiam, jakie są jego poglądy, co go interesuje.

- Będziesz świetna.

Ojciec wyraźnie nie był obiektywny.

- Zrób wywiad z Seanem Morantem - zaproponowała matka.

-  To  niemożliwe!  -  obruszyła  się  Amabel.  -  Gwiazda  rocka  wszechczasów?  Myślisz,  że  biedna  mała  Clayton 

mogłaby przeprowadzić wywiad dziesięciolecia? Figa z makiem.

Ileż to już razy słyszała: „Możesz zrobić wywiad z Seanem Morantem!”

Niemal zawsze odpowiadała tak samo: że ma szanse nie większe niż bałwan na wiosnę. Miała już dosyć słuchania o 

Seanie Morancie.

Przez te kilka lat radziła sobie w nowej pracy całkiem dobrze. Przygotowywała się starannie, była rzeczowa i tak-

towna. Tym, z którymi rozmawiała, zadawała pytania rozsądne i przenikliwe, ale nie denerwujące czy kłopotliwe. Nie 

dokonywała  wiwisekcji  ofiary. Była całkowicie  uczciwa wobec rozmówców. Bez  kłopotów udawało jej  się uzyskiwać 

zgodę na wywiady, ale nie zdołała przeprowadzić rozmowy z Seanem Morantem.

Rzecznik prasowy Seana był człowiekiem obdarzonym naturalnym urokiem. Miał  około czterdziestu lat, wyglądał 

sympatycznie i pospolicie; starał się nie rzucać w oczy. Przedstawił się jako Jamie. Jamie Milrose.

- Jeśli  komukolwiek Sean udzieli wywiadu, to  właśnie tobie  - oznajmił.  - Wiesz o tym. Ale jeśli  uzyskałabyś ten 

przywilej, musiałby tę samą uprzejmość wyświadczyć innym wrzaskliwym i namolnym reporterom, którzy biją się o wy-

wiad z Seanem Morantem. Zdajesz sobie sprawę - tłumaczył cierpliwie - jak wiele czasopism chciałoby zamieścić z nim 

wywiad! Od „Korzeni  Adama” poprzez wszystkie typy magazynów, aż po  gazetkę szkolną w Fort Wayne. Chodziłem 

background image

tam do szkoły i redagowałem „South Side Times”, więc wiem, co znaczy być reporterem.

Spojrzał na nią porozumiewawczo, jakby spodziewał się jej uśmiechu. Lecz Mab nie uśmiechnęła się.

- Gdyby się tak jednak zdarzyło - Jamie mówił dalej - gdybyśmy zgodzili się na wywiady, to pomyśl, ile czasu zmar-

nowałby  Sean!  Aż  trudno  uwierzyć,  prawda?  No  i  nadwerężanie  tych  jego  biednych  strun  głosowych!  Och,  kochana, 

miejże litość. Zrezygnuj.

- Nie jestem twoją kochaną - oświadczyła Mab, nieco przesadnie akcentując słowa.

- Tak się tylko mówi. To jak pocałunek na przywitanie. Niczego nie oznacza. - Uśmiechnął się, lekko przechylając 

głowę. - Naprawdę nienawidzisz mężczyzn? - Przyglądał się jej uważnie.

- Kocham każde boże stworzenie - odparła Amabel z tą samą cierpliwością, z jaką Jamie wysłuchał jej prośby o wy-

wiad. - Po prostu niektóre z nich kocham bardziej niż inne.

- Jesteś lesbijką? - zapytał nagle.

- Nie. - Spojrzała na niego z oburzeniem.

- Więc jeśli nie masz takich skłonności, to co powiesz na wspólną kolację?  - Szerokim gestem rozłożył ramiona i 

użył swojego najbardziej kuszącego uśmiechu.

- Ta niewiarygodna zarozumiałość mężczyzn czasami mnie zdumiewa. - Zebrała swoje rzeczy, wsunęła notes i ołó-

wek do torebki i próbowała zasunąć zamek, ale coś się w nim zacięło.

- Moglibyśmy pomówić o wywiadzie - zasugerował kusząco Jamie. - Przekonasz się, ile znam sposobów, by podejść 

Seana.

Przerwała walkę z zamkiem.

- Mówiłeś, że nie ma na to szans.

- Nie ma. - Uśmiechnął się. - Ale mogłabyś spróbować... ze mną.

- Jamie, mężczyźni tacy jak ty są mi zbędni. Nigdy nie rezygnujesz?

- Daj spokój. - Wyraźnie bawił się tą słowną szermierką. - Co ja ci zrobiłem?

- Nic mi nie zrobiłeś, ponieważ jestem ostrożna. - Przybrała minę osoby tolerancyjnej, ale ta rozmowa była dla niej 

ciężką próbą.

- Jesteś dla mnie wyzwaniem.

- Nawet o tym nie myśl. - Wróciła do mocowania się z zamkiem.

-  Może  zrobisz  wywiad  o  Seanie  ze  mną?  -  Odebrał  jej  torebkę,  otworzył  ją,  wcisnął  głębiej  chustkę  do  nosa  i 

zasunął zamek bez trudu.

Zawahała się.

- Jak dobrze go znasz?

- Mogłabyś się o tym przekonać. - Oddał jej torebkę gestem, jakby wręczał różę, a uśmiechał się przy tym chytrze. -

Mam mały domek w Big Sur pod Monterey. Moglibyśmy tam pojechać na parę dni, porozmawiać... - Rzucił jej swoje 

najbardziej niewinne spojrzenie.

- Są pewne granice w moim poświęcaniu się dla pracy. Chętnie zadałabym ci kilka pytań, ale wspólny weekend jest 

wykluczony.

Roześmiał się. Oczy mu błyszczały.

- Sądziłem, że jesteś gorliwą młodą reporterką, gotową wszystko poświęcić dla sprawy. Szczerze mówiąc, moja dro-

ga, prawie go nie znam.

Mab pomyślała, że brzmi to prawie tak, jak słynna odpowiedź Clarka Gable’a na prośby Scarlett.

Mab nigdy nie przeprowadzała wywiadu z „osobami zastępczymi”. Dziennikarze często pytali o opinię znajomych i 

background image

przyjaciół znanych osobistości. Mogłaby też przejrzeć dane w archiwum, odkryć powiązania i domysły na temat każdego, 

kim zajmowała się gazeta. To wydawało się jej zbyt prostym rozwiązaniem - rozmawiać tylko z przyjaciółmi, krewnymi 

czy współpracownikami osoby... takiej jak Sean Morant.

Ale Jamie zasiał ziarno, które wypuściło korzenie. Owe korzenie rozrastały się, a wkrótce miały zmienić życie Ama-

bel Clayton.

Ze spotkania z Jamie’m Milrose’em Mab wyniosła jedną informację, która stała się tematem dnia. W krótkiej notatce 

do „Korzeni Adama” napisała, że krążą pogłoski, jakoby struny głosowe Seana Moranta były zagrożone. Czyżby  miał 

stracić głos? Jeśli tak, to co stanie się z jego grupą? I z jej wokalistą Seanem Morantem?

Po tych paru zwięzłych słowach wśród fanów rocka wybuchła panika. Informacja rozeszła się wszędzie. Powtórzono 

ją w Music Television, a prezenter wyraził nadzieję, że nie jest prawdą.

Po tygodniu zadzwonił Jamie.

- Kochana! Wyrywają sobie jego płyty, bo wszyscy sądzą, że niebawem nie będzie mógł śpiewać. Cudownie! Jestem 

ci za to coś winien.

- Może wywiad? - spytała szybko Mab. Mrucząc jak kot, Jamie przypomniał:

- Zawsze pozostaje Big Sur.

- Jamie, sam powiedziałeś, że jesteś mi coś winien. Może wywiad z Seanem?

- Może chciałabyś jego album „Timeless” z autografem? - zapytał, po czym dodał gładko: - W „She Rocked Me” 

śpiewa o takiej kobiecie, która mogłaby być tobą.

- Spróbuj załatwić mi ten wywiad...

- To beznadziejne, skarbie - odparł z wyraźnym żalem, ale skończył rozmowę.

Kilka dni później  Amabel dostała płytę „Timeless” z autografem i piosenką „She Rocked Me”. Nigdy jeszcze nie 

wsłuchiwała się tak w nagrania Seana. Jego szorstki głos był podniecający... tak przynajmniej jej się zdawało. Ta kobieta 

z  piosenki,  o  której  Jamie  mówił,  że  mogłaby  być  Mab,  wykorzystywała  mężczyzn  niczym wampir.  Wysysała  z  nich 

niewinność  i  miłość,  a  potem  porzucała.  Mab  była  wściekła. Dlatego  też  album  wciąż  leżał  na  biurku,  kiedy  jej  szef, 

Wallace Michaels, wszedł do maleńkiego gabinetu Amabel. Obejrzał płytę z wyraźnym zaciekawieniem.

- Dostałaś album z autografem od Seana Moranta?

- Od jego speca od reklamy, Jamie’ego Milrose’a. Pisała na maszynie. Nie znosiła komputerów.

- Masz dojście do Jamie’ego? - zapytał Wallace.

- Wally - zaczęła takim tonem, jakby tłumaczyła dziecku. - Jamie prawdopodobnie sam podpisuje te płyty. Jest do 

tego zdolny.

-  Możesz  załatwić  wywiad?  -  spytał  szybko.  Wallace  Michaels  był  szefem  reporterów  w  „Korzeniach  Adama”. 

Ponieważ  zajmował  się  tylko  znanymi  osobistościami,  czuł  się  czasem  jak  trzeciorzędny  obywatel  i  był  człowiekiem 

zakompleksionym. Marzył, by znaleźć się w głównym nurcie wiadomości i zdarzeń. A tymczasem praca skazywała go 

tylko na plotki. Dostosował się w jedyny możliwy sposób: traktował te plotki poważnie.

- Wally, wiesz, że od trzech lat próbuję zdobyć dla ciebie wywiad z Seanem Morantem. Parę razy do roku spotykam 

się w tej sprawie z Jamie’m Milrose’em. Próbowałam dopaść gdzieś Moranta, ale jak dotąd nie udało mi się. Tak samo 

jak wszystkim innym reporterom. Dostajemy tylko oficjalne komunikaty prasowe. Zdajesz sobie z tego sprawę.

Wally w zamyśleniu wysunął dojną wargę i oznajmił:

- Potrzebny nam jest wywiad z Morantem.

- Oczywiście.

-  Zastanów  się,  Mab.  Ta  twoja  notatka  o  jego  strunach  głosowych  narobiła  niezłego  zamieszania.  Teraz  jest 

background image

odpowiednia chwila. W dodatku nic ciekawego się nie dzieje. A zatem, jeśli tylko nie zginie jakaś ważna osoba, mogłoby 

to pójść na pierwszą stronę! Musisz przeprowadzić z nim ten wywiad.

Mab nie była tym zachwycona.

- To musiałaby być seria wywiadów z ludźmi, którzy znali Moranta lub z nim pracowali - wyjaśniła Wally’emu.

- Zrób to. - Wally był stanowczy.

- Nie uda mi się.

Zamknęła biurko, uniosła wysuwaną półkę na maszynę, by zwolnić zatrzaski i wsunąć ją pod blat. Półka zacięła się. 

Spróbowała jeszcze raz.

- Nie lubisz Seana Moranta - zauważył Wally tonem wyroczni.

Na chwilę przestała mocować się z półką. Wstała i spojrzała mu w oczy. Była bardzo uprzejma.

- Nie spotkałam zbyt wielu mężczyzn, których bym lubiła. Uważam, że się ich przecenia - dodała i machnęła ręką. -

Ci,  których  poznałam,  są  zwykle  małostkowi, egoistyczni,  niedojrzali  i  pozbawieni  skrupułów.  -  Zmarszczyła  czoło.  -

Zapaskudzili  świat. Politycznie  i  chemicznie. - Po  czym  dodała  rzeczowo: - A  w  przypadku  Seana  Moranta  mamy do 

czynienia z absolutną bezużytecznością.

- Nadajesz się idealnie do zbadania, czy pod tym jego wizerunkiem kryje się prawdziwy człowiek.

Westchnęła niecierpliwie i znów zajęła się upartym mechanizmem biurka.

- Jesteś jednym z niewielu mężczyzn, których toleruję - powiedziała. - To nie jest zadanie dla mnie. Nie interesuje 

mnie MTV, koncerty rockowe ani w ogóle ten typ muzyki. Uważam, że... - Urwała, zajęta badaniem półki.

- Uczestniczy w programie pomocy dla głodujących.

- A kto w nim nie uczestniczy? - Przygryzła wargę.

- Wiesz co, Mab? - Wally znów zmienił się we wróżkę.

- Ty naprawdę nienawidzisz mężczyzn. Cieszę się, że jestem już żonaty. Gdybym nie był, mógłbym próbować cię 

poderwać,  a  ty  byś  mnie  wykończyła.  -  Wyciągnął  rękę  i  bez  wysiłku  wsunął  pod  blat  półkę  na  maszynę  do  pisania. 

Przyjrzała mu się z uwagą.

- Chciałabym być twoją sąsiadką.

- Jesteś wielkoduszna.

- Ale oszczędź mi wywiadu z Seanem Morantem.

Jednak Wally nie chciał ustąpić.

- Przeprowadź ten wywiad tak, jak uznasz za stosowne. - I dodał jeszcze: - Chris zaprasza cię w sobotę na kolację. 

Przyjechał jej kuzyn i chciałaby ci go wystawić.

- Wystawić? - Mab spojrzała na Wally’ego i uniosła brwi.

- Mówisz tak, jakbym była myśliwym.

- Wydajesz się taka subtelna, a to tylko pozory - odparł uprzejmie. - Jeśli ktoś zobaczy cię po raz pierwszy, pomyśli, 

że jesteś uosobieniem słodyczy i lekkomyślności, a potem przeżyje szok. Łatwo możesz oszukać mężczyzn. Chris uważa, 

że taki szok bardzo się Joe’emu przyda.

- Jestem poważną kobietą. Nie lubię, kiedy biorą mnie za laleczkę. Moi rodzice nie po to mnie kształcili, bym uczyła 

męską część ludzkości, że kobiety też są ludźmi.

- Wyświadczyłabyś Chris przysługę. - Uśmiechnął się.

- A ja z przyjemnością bym na to popatrzył. Należy się Joe’emu nauczka. Ten facet to prawdziwy drań.

- Zapowiada się cudowny wieczór. Nie, dziękuję.

- Stanie się lepszym człowiekiem - zachęcał ją Wally.

background image

- To mnie nie interesuje.

-  To  może  w  piątek?  Będzie  tylko  najbliższa rodzina.  Chris  stęskniła  się  za  tobą.  A  wiesz  przecież,  że  ja  też  cię 

kocham.

Mab spojrzała na niego uważnie.

- Naprawdę zależy ci na tym wywiadzie, co?

- Jesteś taka bystra!

Mab  zaczęła  przeglądać  wszystkie  materiały  zawierające  informacje,  spekulacje  i  kłamstwa  na  temat  Seana 

Moranta...  wraz  ze  zdjęciami.  Były  tam  wszelkie  typy  zdjęć:  studyjne  i  reporterskie.  Wydawał  się  na  nich  znudzony. 

Wyglądał  na  człowieka,  którego  nie  obchodzi  cały  świat.  Ożywiony  był  jedynie  na  zdjęciach  zrobionych  podczas 

występu.

To  skłoniło  Amabel  do  namysłu.  Był  interesującym  mężczyzną:  przystojnym,  dobrze  zbudowanym.  Ale  przecież 

wielu mężczyzn jest do niego podobnych. Włosy i rzęsy miał ciemne. Czytała, że ma brązowe oczy. Fotografie wykonane 

podczas występów wyraźnie kontrastowały z tymi zrobionymi na ulicy.

Wypożyczyła kilka nagrań jego koncertów na taśmie wideo i oglądała je w swoim małym domku, wzniesionym nad 

kanionem. Odtwarzając taśmy Seana Moranta na magnetowidzie, mogła słuchać i oglądać, jak śpiewa.

Na scenie Sean miał niezwykłą osobowość. Przyjemnie było na niego patrzeć. Podczas występów promieniował mę-

skością, wykorzystywał ją świadomie i z wyrachowaniem. Był przywódcą dla męskiej części widowni i kochankiem dla 

żeńskiej, człowiekiem, którego wszyscy podziwiali. Z wyjątkiem Mab, oczywiście. Mab była odporna na urok jakiego-

kolwiek mężczyzny.

Oglądała  jego  występ,  potem  brała  zdjęcia  i  porównywała  je  z  tym,  co  widziała.  Kiedy  nie  grał,  wydawał  się 

„wyłączony”,  niezaangażowany,  nie  wykazujący  śladu  zainteresowania  czymkolwiek.  Te  zdjęcia  wyrażały  obojętność 

nawet na to, że ktoś go fotografuje. Nie unikał obiektywu ani się nie uśmiechał.

Jego zdjęcia zafascynowały Mab. To one zwróciły jej uwagę na kobiety. Fotografie były zadziwiająco podobne do 

siebie. Każda ukazywała całą postać Seana, za każdym razem ubranego w te same rzeczy. Włosy miał w nieładzie i bez 

zaciekawienia spoglądał w obiektyw. A na każdym z tych zdjęć przy jego lewym boku stała inna kobieta.

Kobiety  były  ubrane  różnorodnie.  Niektóre  uśmiechały  się,  inne  zachowywały  powagę.  Wszystkie  były  wysokie, 

piękne, idące krok w krok z Seanem.

Mab zaczęła przypinać te niemal identyczne fotografie na ścianie. Zaczęła tworzyć cykl. Rząd za rzędem podobnych 

zdjęć: Sean idący z kobietą.

Kiedy patrzyła na te rzędy fotografii, wydało jej się oczywiste, że Sean nie jest znudzony, tylko wyczerpany. Miał 

dopiero trzydzieści parę lat, a wydawał się znacznie starszy. To pewnie styl życia tak go niszczył.

Zaplanowała, że artykuł ujawni Seana Moranta jako podrywacza. Amabel odrzuciła zdjęcia z fankami i krewnymi, a 

skupiła się na powszechnie znanych paniach sfotografowanych w towarzystwie Seana Moranta. Rozmawiała z każdą z 

nich.

Zirytowało ją, że w tych rozmowach nie była tak obiektywna jak zwykle. Czyżby wypaliła się w wieku dwudziestu 

ośmiu lat? Dlaczego odczuwała wrogość wobec kobiet, które miały kontakty z Seanem? Czemu dręczył ją taki dziwny 

niesmak?

Przedtem tylko raz odczuła taką wrogość wobec innej kobiety. W szóstej klasie, gdy swoją najlepszą przyjaciółkę 

przyłapała na tym, że wysyła liścik do jej chłopca. On sam nie wiedział, że jest jej wybrańcem, ale przyjaciółka o tym 

wiedziała.  Mab  przeżyła  wtedy  podobne  emocje.  Zupełnie  jakby  była  zazdrosna  o  te  wszystkie  kobiety,  z  którymi 

rozmawiała o Morancie.

background image

Jedną z przyjaciółek Seana, do której dotarła Amabel, była Wanda Moore. Udzieliła wywiadu w sypialni. Leżała w 

łóżku okryta cienkim peniuarem, co miało chyba sugerować, że jest pod spodem naga.

Amabel miała na sobie bluzkę, lekki sweter, pasującą do niego spódnicę, rajstopy i buty na płaskich obcasach.

Wanda spoglądała powłóczyście na uśmiechniętego fotografa.

Mab zerknęła w okno i pomyślała, że tę kobietę powinno się wysłać w kosmos jednoosobową rakietą. Z pewnością 

Seana Moranta nie pociągały zalety jej umysłu.

Najbardziej denerwującej odpowiedzi udzieliła Wanda na pytanie:

- Opowiedz o Seanie Morancie. Co o nim sądzisz?

- Oooo! - Wanda wpadła w spazmatyczny chichot i zatrzepotała rzęsami.

- Mogłabyś wyjaśnić, co to znaczy? - spytała z powagą Mab.

- On jest rozkoszny! - Wanda uniosła kolana i potarła znacząco jedno o drugie.

Mab nie mogła się powstrzymać.

- Czy rozmawialiście kiedyś o polityce? - zapytała ze stoickim spokojem.

Wanda przestała chichotać i powiedziała urażona:

- Chyba żartujesz.

- Czy możemy zrobić ci zdjęcie? - spytała Mab.

- A po co się tu z wami męczę, moja droga!

Po powrocie do biura Mab zreferowała rozmowę szefowi.

- Ależ skarbie, w kosmosie ta kobieta zanudziłaby się na śmierć - stwierdził Wally.

- Nie nazywaj mnie „skarbem”.

- Nie wściekaj się o to, że przyjaciółki Seana nie dorastają do twoich standardów. To nie moja wina! Ożeniłem się z 

Chris, zanim cię poznałem, i ona się tobie podoba.

- Mam przeczucie, że zareagowałbyś na Wandę Moore tak samo jak nasz fotograf.

- To znaczy: jak?

- Rumieniłbyś się, chichotał i stałbyś się nerwowy.

- Czy jesteś zazdrosna? - zainteresował się.

- Wielkie nieba, Wally!

- No cóż...

- Kiedy kobiety zaczną się starać, by traktowano je poważnie? - zaczęła niczym uliczny mówca. - Skoro taka Wanda 

zachowuje się w ten sposób... Mężczyźni, myśląc o kobietach, wyobrażają sobie takie Wandy, a nie na przykład Hillary 

Clinton. To przygnębiające.

-  Czy  wszystkie  kobiety,  które  spacerowały  z  naszym  bohaterem,  przypominają  Wandę?  -  Podszedł  do  ściany  i 

zaczął oglądać rzędy fotografii.

- Zaskakująco wiele z nich. Jego IQ mieści się pewnie w przedziale od czterdziestu do pięćdziesięciu.

- Jest niezłym muzykiem.

Mab przyznała mu rację.

- Wielu ludziom Bóg wynagrodził braki rozumu jakimś talentem.

Wally przeniósł wzrok ze zdjęć na Mab.

- Z iloma jeszcze chcesz rozmawiać?

- Z trzema.

- Próbowałaś skorzystać z komputera? - zapytał, zmieniając temat.

background image

- Nie marudź.

- Jesteś straszną tradycjonalistką - przypomniał jej. - Komputer zmieni twoje życie.

- Gdyby Bóg chciał, żebym latała, dałby mi skrzydła.

- To jest argument przeciw samolotom - zakpił Wally - i nie dotyczy komputera.

- Nie denerwuj mnie.

- Ostatnio ciągle jesteś w podłym nastroju i to bez powodu - powiedział uprzejmie. - Gdybym nie wiedział, że w za-

sadzie nienawidzisz mężczyzn, pomyślałbym, że zakochałaś się bez pamięci w Seanie Morancie.

- Rany boskie! - Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.

- Wpadasz w paranoję, jeśli chodzi o maszyny i mężczyzn - zauważył.

- Jeśli chodzi o maszyny, to zgadzam się.

- Rzecz w tym, że nie rozumiesz ani mężczyzn, ani maszyn.

Mab machnęła ręką.

- Oczywiście, że rozumiem mężczyzn. To prymitywne istoty.

- Jesteśmy ludźmi - stwierdził Wally. - Czy zwracałaś się do kogoś o pomoc w uporaniu się z tym problemem?

- Nie mam żadnych problemów. Jestem zadowolona z samotnego życia. Nie potrzebuję mężczyzny, który by się mną 

opiekował. Sama daję sobie radę. Jedyny problem, jaki mam z mężczyznami, to ten, że nie rozumieją, dlaczego nie chcę 

iść z nimi do łóżka.

Wally uśmiechnął się.

- Cieszę się, że jestem żonaty z Chris.

- Ja też. Gdybyś nie był, pewnie stałbyś się podobny do reszty.

- Simona Quinta też tak oceniasz?

- Nie - odparła. - Uważam, że nasz wydawca jest niezwykle wartościową ludzką istotą.

Kiedy Amabel przeprowadziła wszystkie rozmowy o Seanie Morancie, zauważyła, że udzielające wywiadów kobiety 

wymieniły jedną cechę jego charakteru. Sean Morant był uprzejmy. Amabel włączyła to do swego bardzo inteligentnego 

artykułu. Była subtelna. Sugerowała, że jest to kobieciarz, który uprzejmością potrafi oczarować naiwne niewiasty.

Rzędy fotografii z tablicy Amabel wykorzystano na okładkę: wszystkie te niemal identyczne zdjęcia Seana Moranta, 

znajdującego się w towarzystwie różnych kobiet. Z wyjątkiem ostatniego, na dole, po prawej stronie. Ukazano na nim 

Seana Moranta, a obok niego sylwetkę kobiety z tekstem: „Która następna”?

Przy takiej okładce artykuł wewnątrz magazynu był już niemal zbędny. Okładka mówiła wszystko.

Po otrzymaniu egzemplarza redakcyjnego Jamie zadzwonił do Mab.

- Jak ci nie wstyd? Myślisz, że Sean będzie zadowolony?

- Powinien udzielić mi wywiadu.

- To tania zagrywka, kochanie - zganił ją. - Wybrałaś tylko jeden, niewielki fragment z jego życia i wykorzystałaś 

go. To nieładnie. - Wyraźnie świetnie się bawił. Mab to nie poruszyło.

-  Może  udzielić  mi  wywiadu  i  wtedy  skoryguję  wszystkie  swoje...  błędne  koncepcje.  Rozmawiałam  z  tymi 

kobietami.  Potwornie  nudne  zajęcie;  były  takie  do  siebie  podobne.  Ale  napisałam  dokładnie  to,  co  mi  mówiły.  To 

uczciwa relacja.

- Jesteś kobietą bez serca, kochanie - oświadczył Jamie.

- Przykro mi z tego powodu. Dlaczego nie pojechałaś ze mną do Big Sur? Wierzę, że wciąż jeszcze mógłbym cię 

ocalić.

- Odczep się.

background image

- Muszę się przyczepić, zanim się odczepię.

- Jamie, jesteś nudny.

- Tak, ale nie jestem złośliwy.

- Ten artykuł nie był złośliwy - stwierdziła Mab. - To tylko fakty.

Jamie przyznał jej rację.

- Fakty wybrane i wykorzystane z wielką starannością i talentem. Wiesz, że możesz mieć teraz kłopoty z wywiada-

mi? Ludzie nie będą się czuli przy tobie bezpieczni. Zaczną się ciebie obawiać.

- Przesadzasz i dobrze o tym wiesz. Bawi cię droczenie się z ludźmi. Nikt nie musi się obawiać rozmowy ze mną.

-  Mab  stwierdziła  to  z  powagą.  -  Przykro  mi,  że  prawda  nie  podoba  się  panu  Morantowi.  Powinien  staranniej 

dobierać sobie towarzystwo.

- Postara się o to. Postara.

W  masie  informacji  drukowanych  każdego  dnia  artykuł  i  okładka  z  Seanem  Morantem  nie  były  niczym 

szczególnym. Nie zostały przez nikogo przyjęte okrzykami zachwytu czy wściekłości - z wyjątkiem osób bezpośrednio 

zainteresowanych. Wśród nich reakcje na artykuł były rozmaite. Wydawca, Simon Quint, zadzwonił z Nowego Jorku i 

powiedział swoim lakonicznym, zwięzłym tonem:

- Zaskoczył mnie ten tekst. Okładka jest rewelacyjna, ale zbyt tendencyjna. Psychika tego człowieka jest głębsza i 

bardziej złożona, niż to przedstawiłaś.

Wally stwierdził, że był to jeden z mniej udanych artykułów i Mab nie ma się czym chwalić. Matka nie chciała o 

tym rozmawiać.

Ale ojciec spojrzał jej prosto w oczy i zganił ją:

-  Nie  byłaś  zbyt  tolerancyjna  wobec  tego  człowieka.  Gdybym  nie  wiedział,  że  jesteś  profesjonalistką, 

zastanawiałbym się, czy nie walczysz przypadkiem z potajemnym uczuciem do niego.

- Uczuciem! - Mab mogła tylko parsknąć gniewnie. - Przecież to śmieszne!

Dostała również krótki liścik z podziękowaniem od Wandy Moore - na papierze ozdobionym różowymi króliczkami.

Nie otrzymała listu od Seana Moranta. Szczerze mówiąc, nie oczekiwała go.

ROZDZIAŁ DRUGI

Kiedy następnego dnia Jamie Milrose wszedł do swego biura, sekretarka uprzedziła go:

- Ktoś na pana czeka. Nie podał nazwiska, ale nazwał pana sierżantem, więc wpuściłam go do gabinetu.

- Żartujesz - ucieszył się Jamie.

Niewielu  kolegów,  z  którymi  walczył  w  Wietnamie,  utrzymywało  z  nim  kontakt.  Niewielu  wiedziało  o  tym,  że 

zmienił nazwisko, zawód i styl życia. A ci nieliczni byli bliskimi przyjaciółmi. Kim mógł być tajemniczy gość?

Otworzył drzwi gabinetu i znieruchomiał zdumiony. Patrzył na mężczyznę siedzącego przy jego biurku. Ten uniósł 

głowę znad „Wall Street Journal”.

- Dzień dobry, Milrose - powiedział na powitanie. Jamie podszedł bliżej i zapytał niepewnie:

- Sean?

- Umawialiśmy się chyba, że poza sceną nazywam się Tris Roald.

Z odruchową kurtuazją gość wstał i stanął plecami do okna. Jamie obdarzył przybysza swym uśmiechem sierżanta

w cywilu.

- Przepraszam  -  powiedział.  -  Zrozum,  słyszę  „Sean  Morant”  całymi  dniami  i  przez  połowę  nocy.  Gdybyś  był  w 

Wietnamie, zrozumiałbyś, na czym polega pranie mózgu.

background image

- Miałem piętnaście lat, kiedy skończyła się wojna.

- A, tak - przyznał cicho Jamie. - Skąd wiesz, że byłem sierżantem?

- Staram się dokładnie sprawdzać moich ludzi.

Tak jak wszystko, pomyślał Jamie i skinął głową.

- Czemu zawdzięczam ten nieoczekiwany zaszczyt?

- Wyraziłeś zgodę na ten artykuł i okładkę w „Korzeniach Adama”?

- Nie, oczywiście, że nie - odrzekł Jamie. Wyczuwał, że Tris jest zirytowany.

- Opowiedz mi coś o Amabel Clayton - zaproponował Tris miękkim, chrapliwym głosem.

- Może być interesująca dla każdego mężczyzny.

- Co przez to rozumiesz? Jamie pokręcił głową.

-  Wygląda  jak  istota  z  marzeń mężczyzny o  letniej  idylli,  ale jest  zawziętą  bojowniczką o  prawa  kobiet. A  także 

świetną reporterką. Nikt nie nazywa jej Amabel; raczej Clayton albo Mab. Od czasu do czasu Wściekłą Mab. Prosiła o 

wywiad z tobą przy każdej możliwej publikacji, która mogłaby posłużyć za pretekst. Oczywiście, zgodnie z instrukcjami, 

odmawiałem za każdym razem, chociaż dawałem jej materiały prasowe.

Głos Trisa zabrzmiał ponuro:

- Zemściła się? Tylko dlatego, że nie udzieliłem jej wywiadu?

-  Nie sądzę, by ten artykuł  był jej  pomysłem. Wallace  Michaels, który jest  jej szefem,  kładzie nacisk na aktualne 

wiadomości.  A  że  spotkanie  z  tobą  nie  doszło  do  skutku,  mogła  załatwić  tę  sprawę  tak,  jak  chciała.  -  Jamie  dodał  z 

westchnieniem: - Moglibyśmy jej powiedzieć o tych kobietach.

-  Nikomu  nie  muszę  się  tłumaczyć.  -  Łagodny  ton  mógł  każdego  wprowadzić  w  błąd.  Ale  Tris  nie  żartował.  W 

brązowych oczach błysnął ogień. - Nie lubię, kiedy ktoś nazywa mnie podrywaczem.

-  Ten  artykuł  może  urazić  parę  osób:  twoją  matkę,  ciebie,  kilku  twoich  przyjaciół.  Ale  ogólnie  nie  będzie  miał 

większego znaczenia. - Jamie myślał praktycznie. - To dość typowy materiał typu „prywatne życie gwiazdy rocka”. Nie 

ucierpisz od tego. Owszem, może to być irytujące. Wzrośnie liczba obślinionych panienek, które za tobą biegają, ale to da 

się załatwić. Żaden problem. Sensacja jednego dnia. Za tydzień wszyscy o tym zapomną. Zapewniam cię.

- Chciałbym przyjrzeć się jej bliżej. Mam ochotę porozmawiać z kobietą, która tak łatwo feruje wyroki.

- Wywiad? - zdumiał się Jamie.

- Nie. Anonimowo.

- Aha. Pomyślmy. - Jamie podszedł do biurka i przejrzał terminarz. - Za dwa dni jest spotkanie dla reporterów i per-

sonelu prasowego w hotelu Beverly Hilton. Wszystkim sfrustrowanym dziennikarzom damy nas jako łapówkę! - Jamie 

roześmiał się szczerze.

- Czy ktoś mógłby mnie rozpoznać?

- Nawet ja cię nie poznałem. - Jamie z niedowierzaniem przechylił głowę. - Czy to znaczy, że chcesz tam jechać?

- Załatwisz mi wejściówkę?

- To szaleństwo!

- Mógłbym udawać dziennikarza, który przybył z Indiany.

- A z jakich okolic Indiany pochodzisz, chłopcze? Nie pamiętam, żebyś w swojej biografii wspomniał o Indianie.

- Mam ciotkę niedaleko Fort Wayne.

-  To  jesteśmy  krajanami!  -  Jamie  roześmiał  się  głośno. -  Pochodzę  z samego  Fort  Wayne. Tris  uśmiechnął  się  w 

końcu.

- Dostatecznie dobrze znam miasto, żeby nie było wpadki.

background image

- Mam przyjaciela w „Journal Gazette”, który ci to załatwi. Na jeden dzień zostaniesz ich korespondentem z Zachod-

niego Wybrzeża. Nie ma sprawy. - Jamie zawahał się przez moment. - Jesteś pewien? To dość ryzykowne.

- Masz całkowicie mnie ignorować - polecił stanowczo Tris.

-  Jeśli  ktokolwiek  mnie  spyta,  powiem:  „Sean?  Tutaj?  Chyba  zwariowałeś!  Miałby  wejść  do  jaskini  lwa?”  -

Jamie’emu zaczynał się podobać ten pomysł. - To wystarczająco nielogiczne. Nikt się tam ciebie nie spodziewa.

- Pojadę. Jak właściwie ubierają się reporterzy? Elegancko? Czy krzykliwie?

- Garnitur, krawat. - Jamie z roztargnieniem zmarszczył brwi. - Bądź zawodowcem. Zobaczysz tam różnie ubranych 

ludzi, ale jesteś z Indiany, więc musisz się elegancko ubrać. Niech się zastanowię... przecież musi być jakiś prostszy spo-

sób spotkania Amabel Clayton.

- Ten sposób wydaje mi się dość zabawny. Im szybciej, tym lepiej.

-  Ten  pomysł  jest  faktycznie  dostatecznie  wariacki.  -  Jamie  wyszczerzył  zęby  w  uśmiechu.  -  Czy  mogę  później 

wspomnieć, że tam byłeś?

- Nie.

- Kusi mnie to. - Jamie wyraźnie chciał wyprosić sobie zgodę.

- Nawet o tym nie myśl - odmówił stanowczo Tris.

- Przyjemnie byłoby popatrzeć na kilka twarzy, kiedy o tym powiem. Mogę to załatwić poufnie. I ograniczę się do 

dwóch osób. Mab będzie jedną z nich.

- Wylejecie.

Jamie westchnął ciężko.

- Ani krzty humoru. Ani odrobinki... nic.

Dwa dni później Tris zajechał wynajętym samochodem pod hotel, w którym odbywało się spotkanie. Życie rzadko 

pozwalało mu na chwile samotności - po prostu nie miał na to czasu - dlatego wykorzystywał każdą okazję, by choć na 

parę chwil być wolnym.

Wraz z plakietką, upoważniającą do wejścia, przysłano mu zdjęcie Amabel Clayton. Była „interesująca dla każdego 

mężczyzny”. Tak to określił Jamie. Jak kobieta z takim wyglądem mogła być tak okropną jędzą?

Tris  podał  kluczyki  portierowi,  który  odprowadził  wóz.  Potem  wszedł  do  holu,  przypiął  plakietkę  i  kierując  się 

dyskretnymi  strzałkami,  ruszył  do  sali  balowej,  gdzie  miało  się  odbyć  spotkanie.  Było  tam  już  prawie  dwieście  osób, 

więcej mężczyzn niż kobiet. Słychać było szum rozmów i śmiechy, jakby wszyscy się znali. Na tym polegała ich praca: 

by każdy znał każdego.

Nawet w tym tłumie nietrudno było ją odszukać. Wyglądała jak istota z marzenia mężczyzny o letniej idylli, zgodnie 

z zapewnieniami Jamie’ego. Dopiero po chwili Tris oderwał od niej wzrok. Zadziwiła go duża liczba mężczyzn, którzy 

stali z daleka, choć wpatrywali się w nią z wyrazem bezradności na twarzy. Patrz, lecz nie dotykaj, tak chyba brzmiała jej 

wypróbowana zasada. Dlatego chociaż z Amabel rozmawiało tylko kilka kobiet, wszyscy mężczyźni przynajmniej się z 

nią witali. Zachowywała się naturalnie i uprzejmie. Dlaczego Trisa to dziwiło?

Przywołując  w  pamięci  ten artykuł,  niczym tarczę  przed jej  wdziękami,  Tris  przeciskał się  przez  tłum  i  rozważał 

różne warianty ataku. Minęło już sporo lat, gdy musiał tak podchodzić jakąkolwiek kobietę.

Świadomie  wybrał  klasyczną  metodę.  Chciał  usłyszeć  jej  pisk.  Udał,  że  ktoś  go  potrącił,  i  z  perfekcyjną 

dokładnością rozlał zawartość kieliszka na błękitny kołnierzyk jej sukienki.

- Strasznie mi przykro - przeprosił, wręczając jej czystą chustkę do nosa.

- Nic się nie stało. - Osuszyła się sprawnie. - Przewiduję takie sytuacje podczas kupowania ubrań. Ale jest dopiero 

background image

luty i jeszcze za wcześnie na nieoczekiwany prysznic.

Jej  reakcja  go  zaskoczyła.  Ta  kobieta  była  piękna,  uprzejma  i  delikatna.  To  nie  pasowało  do  jego  wyobrażeń  o 

Amabel Clayton.

- W Indianie nie pijamy koktajli tak wcześnie. Wygładziła sukienkę na bardzo ładnych piersiach.

- A co pijecie około południa? - Uniosła swe niebieskie oczy, spojrzała na niego i uśmiechnęła się lekko.

- Lemoniadę pod drzewem sykomory.

- W lutym? - Reporterskie doświadczenie uratowało ją przed okazaniem zdziwienia. - W Indianie? Jeszcze nie za-

częły się wiosenne roztopy.

- Luty w południowej Kalifornii to głupstwo. Zapomniała pani, jak żyje połowa ludzi tego kraju. W lutym wszyscy 

farmerzy  z  Indiany  siedzą  na  południu,  nad  Rio  Grandę,  i  grzeją  się  w  słońcu  obok  swych  przyczep.  Nazywają  nas 

„Zimowymi  Teksańczykami”  albo  „Śnieżnymi  Ptakami”,  gdyż  migrujemy  tak  jak  ptaki,  by  uciec  przed  północnym 

wiatrem.

- A w jaki sposób dostał się tu farmer? - Uniosła rękę, wskazując salę i tłum.

- No cóż. - Zastanowił się błyskawicznie. - Nigdy nie pracowałem na farmie. Poszedłem do szkoły, nauczyłem się 

czytać  i  pisać,  a  teraz  jestem  reporterem  we  wspaniałej  metropolii  Fort  Wayne,  rodzinnym  mieście  szalonego 

Anthony’ego Wayne’a, który złoił skórę Brytyjczykom.

- Złoił im skórę? A jak tego dokonał?

- Nie ręką - odparł z powagą. - Było to podczas wojny o niepodległość.

- I był szalony?

- Chyba dlatego, że Brytyjczycy nie zachowywali się grzecznie. - Przyjrzał się jej mokrej sukience. - To on powie-

dział: „Zła czy dobra, ale to moja ojczyzna”.

- A dlaczego miałby coś takiego mówić? - spytała.

- Zapewne rząd jego ojczyzny robił coś, z czym nie do końca się zgadzał.

- Od czasu do czasu też mam takie uczucie.

- Więc należymy do tego samego klubu.

Dopiero wtedy się roześmiała.

- Jesteś nowy na wybrzeżu?

- I nowy w świecie dziennikarstwa - odparł szczerze. - Nazywam się Tristan Roald, ale ponieważ brzmi to jak imię 

następcy tronu, mówią na mnie Tris. - Ponieważ naprawdę miał tak na imię, mówiąc to, nie mrugnął nawet okiem. Nie 

spuszczał z niej wzroku. Chciał wiedzieć, jak dokładnie zbadała jego przeszłość; czy odkryła ten fakt w życiorysie Seana 

Moranta.

- Tristan Roald to brzmi jak nazwisko wikinga.

- To prawda. Żyjemy jak wikingowie. - Zaakcentował słowa skinieniem głowy. - Rabunek i inne takie rzeczy.

- Jestem Amabel Clayton i pracuję...

Przerwał jej powolnym, chrapliwym głosem:

- Napisałaś ten artykuł o piosenkarzu rockowym. Jakżeż on się nazywał?

Podpowiedziała mu bez namysłu.

- Sean Morant. Jeśli nie pamiętasz tego, to pewnie nie zajmujesz się rockiem.

-  Okładka  robiła  wrażenie  -  odparł,  unikając  odpowiedzi  na  uwagę  Amabel.  -  Naprawdę  sądzisz,  że  zdobył  tyle 

kobiet w tak krótkim czasie? - Zaczął przygotowywać pułapkę.

- Dowodem są zdjęcia.

background image

- Nie myślisz, że to tylko zbieg okoliczności? Może naprawdę jest niewinny?

Uśmiechnęła się.

Podrapał się w nos, aby zasłonić twarz, gdyż przyglądała mu się w zamyśleniu.

-  Ktoś  zrobił  te  zdjęcia  -  przyznał.  -  Ale  on  mógł nie  znać  dobrze  tych  kobiet.  -  Udawał,  że  mówi  to  obojętnym 

tonem.

-  To  chyba  powtarzalność  tych  zdjęć  tak  mnie  uderzyła.  Zawsze  wyglądał  tak  samo:  ubranie,  artystycznie 

rozwichrzone włosy i wyraz znudzenia na twarzy. Tylko kobiety się różniły. Pora na kolejne zdjęcie. Odstępy czasowe są 

niemal dokładnie wymierzone. Zupełnie jakby Sean ziewał i mruczał: „Pora, by zrobić sobie fotkę z następną lalunią”.

Przesunął dłonią po włosach, upewniając się, że nadal są gładko zaczesane. Uniósł brwi.

- Lalunią?

Amabel jęknęła.

- Musiałam z nimi porozmawiać. Trudno zrozumieć, dlaczego je wybiera. - A potem zarumieniła się z wdziękiem i 

wyrzuciła z siebie: - No, to znaczy, przypuszczam... - Zakaszlała i próbowała zmienić temat.

Nie pozwolił jej na to.

- Sądzisz, że dokonuje wyboru z powodów... fizycznych.

- Wolę o tym nie mówić - odparła tak stanowczo; że niemal z oburzeniem.

- Czyżbyś żywiła skrywane uczucie do Seana? Przymknął powieki, ale Amabel dostrzegła złote błyski wesołości.

- Mam dziwne uczucie, że skądś cię znam.

- Byłaś kiedyś w Fort Wayne? - zapytał ze szczerym zainteresowaniem.

- Nie. W marcu jadę do Indianapolis na seminarium poświęcone prawom kobiet.

- Mieszkam tylko nieco dalej na północ, w Fort Wayne. Gdzie odbędzie się to seminarium?

- W Hyatt.

- Byłaś kiedyś w Indianie? Mamy tam sporo rzeczy wartych obejrzenia.

Minęło już zagrożenie: nie zastanawiała się, do kogo jest podobny, czy nawet kim jest naprawdę.

Rozmawiali o hotelach, o Indianie, Kalifornii, ludziach. Kilku osobom przedstawiła go jako Trisa. Dwie spytały, czy

gdzieś już się nie widzieli. Czy jest publicystą? Wydawał się im znajomy.

- Jeśli byłeś kiedyś w Indianie - odpowiadał - to jest tam sporo Roaldów i łączy nas rodzinne podobieństwo. Moja 

matka pochodzi z Fellów, spokrewnionych z Hughesami, jest też paru... - Ale pytający tracili jakoś zainteresowanie.

Przy  bufecie  spotkał  Jamie’ego  i  spojrzał  na  niego  tak  obojętnie,  jakby  widział  go  pierwszy  raz  w  życiu.  Jamie 

zakaszlał, a potem zakrztusił się i ktoś musiał uderzyć go w plecy.

- Chyba jest pijany - rzekł Tris do Amabel. - Większość reporterów zbyt dużo pije. A ty?

-  On  nie  jest  reporterem.  Jest  rzecznikiem  Seana  Moranta.  Kobiety  nie  piłyby  tyle,  gdyby  miały  tak  negatywny 

stosunek do mężczyzn jak ja.

- Dlaczegóż to nie lubisz mężczyzn? - zapytał zaskoczony.

- Po prostu... To właściwie mówi wszystko. Psychika mężczyzn jest bardzo prymitywna.

Tris wziął dwa drinki z tacy niesionej przez kelnera. Wręczył jeden Amabel. Uniósł swój kieliszek i powiedział:

-  Za dobre,  stare  czasy, kiedy  mężczyźni  byli  mężczyznami,  a  kobiety chodziły boso  i  co  rok  rodziły dzieci.  Nie 

wypiła.

- Widzę, że musimy porozmawiać o prawach kobiet - ostrzegła. - Mam wrażenie, że nie interesuje cię to zagadnie-

nie. A to niedobrze dla dziennikarza.

Wtedy rozległ się jakiś kobiecy głos:

background image

- Wciąż tu jesteś, Mab? Myślałam, że już wyszłaś.

- Jeszcze nie. - Tris z zachwytem zauważył, że zarumieniła się lekko. - Wciąż tu jestem.

Kobieta zerknęła na Trisa i odparła powolnym śpiewnym tonem:

- Właśnie widzę.

Amabel zignorowała tę uwagę. Nie przedstawiła Trisa, tylko zwróciła się do niego:

- Zdaje się, że nasza pogoda ci nie służy i przeziębiłeś się. Mówisz trochę chrapliwie.

Tris odparł swobodnie:

- Po wabieniu dzików wszyscy tak mówią. - I usatysfakcjonowany swoją szybką reakcją, dodał jeszcze: - Świnie są 

głuche.

- Mówiłeś, że nie byłeś nigdy farmerem i że od niedawna jesteś dziennikarzem, to co właściwie porabiałeś? Mam 

dziwne uczucie, że skądś cię znam. Może się gdzieś spotkaliśmy?

-  To  zabawne,  ale  kobiety  często  mi to  mówią.  Może spotkały mnie w  poprzednim  życiu,  kiedy moi przodkowie 

wikingowie  grabili  wioski  i  porywali  kobiety.  Więc  teraz  odczuwają  wobec  mnie  jakiś  pierwotny,  genetyczny  lęk.  -

Uśmiechnął się. - Boisz się mnie?

Ogarnęło ją jakieś dziwne drżenie. Pochyliła głowę i uznała, że to nie z powodu Trisa; to ta przemoczona sukienka.

- Grywałeś w filmach porno? - spytała.

- Oglądasz je?

-  Nie,  oczywiście,  że  nie.  -  Niepokoił  ją  w  pewien  sposób.  Mówiła  dalej, odrobinę  niecierpliwie:  -  Ale  jakoś  nie 

chcesz powiedzieć, co robiłeś, zanim zacząłeś pracować w gazecie.

- W „Journal Gazette” - podał tę nazwę, jakby o nią pytała.

- Co robiłeś, zanim zacząłeś pracować w, „Journal Gazette”?

- Czy to wywiad? - Oczy mu błysnęły. Wyraźnie dobrze się bawił.

- Nie.

- Chętnie ci go udzielę. To twoja wielka szansa. - Uśmiechnął się złośliwie. - Jeśli masz jakieś pytanie, odpowiem na 

nie szczerze. Strzelaj.

- Czym się zajmowałeś, zanim zostałeś reporterem „Journal Gazette”? - Udawała, że wyciąga notes i niewidzialny 

ołówek zawisł nad kartką. Spojrzała na niego z udawanym zaciekawieniem.

- Jestem tylko luźno związany z „Journal Gazette”. Dopiero mam oddać swój pierwszy artykuł.

- A co robiłeś wcześniej?

- Mnóstwo rzeczy, ale niezbyt ciekawych. Parę razy robiłem za tło dla modelek z „Vogue”. - To była prawda. - Bra-

łem udział w audycjach „Public Broadcast”. - To też prawda.

- I jestem poetą. - Sam pisał teksty piosenek.

- Ułóż dla mnie wiersz.

Pewna  Mab,  piękna  dziewczyna  nigdy  z  nikim  nie  poszła  do  kina.  Chociaż  chłopcy  wzdychali,  Choć  jak  muchy 

padali, Była jak kłująca jeżyna.

Zaśmiała się.

- Limeryki są łatwe.

- Pisanie wierszy zajmuje dużo czasu. Wszystko, co ma jakąkolwiek wartość, też wymaga czasu. Tak jak przyjaźń.

- Spojrzał na nią. - Pochopne sądy są na ogół katastrofalne. Jestem dobrym człowiekiem. - To także było prawdą. 

Spoważniała.

- Czyżbym sprawiała wrażenie, że myślę inaczej? Nie znam cię na tyle, by wyrobić sobie taką opinię o tobie.

background image

- To prawda - stwierdził całkiem poważnie.

- Myślisz, że jestem taka „kłująca” jak w twoim limeryku?

Uśmiechnął się.

- Sprawdzę to.

- Mówiliśmy o prawach kobiet - zaczęła. - Już od dawna walczymy o swoje prawa, a ty jesteś dziennikarzem, więc 

uważam, że powinieneś interesować się tym problemem.

Nie ugiął się.

-  Byłabyś  uszczęśliwiona,  gdyby  mężczyzn  pozbawiono  wszelkich  praw.  To  przecież  bezsens.  Dzięki  Bogu,  że 

niektórym z was wraca rozsądek.

- Bóg jest po naszej stronie - odparowała.

- Jeśli spróbujesz opowiedzieć ten stary dowcip, że Bóg jest kobietą, to stanę się nieznośny.

Wprawdzie patrzyli na  siebie  z uśmiechem,  bawiąc  się  konwersacją,  ale ich  ciała  poruszały  się  niemal  tak, jakby 

gotowały się do walki. Podobali się sobie i oboje mieli powody, by zachować czujność.

Mab była ostrożna wobec mężczyzn, wzniosła wokół siebie mur lodowatej obojętności. Wprawdzie wyczuwała w 

nim zagrożenie, ale doceniała humor i inteligencję Trisa Roalda.

On  miał  nad  nią  sporą  przewagę:  wiedział,  kim  jest,  podczas  gdy  ona  nie  miała  pojęcia,  z  kim  właściwie  ma  do 

czynienia. Miał jednak powody, by tak postępować. Zamierzał udzielić jej lekcji. Przeprosił ją pod pretekstem, że musi 

zadzwonić. A kiedy wrócił, z satysfakcją drapieżnika obserwującego swoją ofiarę przekonał się, że wciąż na niego czeka.

Sącząc wolno wino, nie dostrzegali innych ludzi w tłumie. Mab odzywała się tylko wtedy, gdy ktoś ją o coś zapytał. 

Nikt nie zwracał się do Trisa, gdyż nikt go tu nie znał. Śmiali się i rozmawiali. Przekomarzała się z nim, mówiąc, że choć 

nie jest Indianką, to jednak pochodzi z tego miasta, podczas gdy wszyscy inni to imigranci. Po czym wyjaśniła, że w Los 

Angeles jej rodzina mieszkała zaledwie od dwustu lat.

-  Mój  pradziadek  uciekł  ze  statku  wracającego  do  Bostonu.  Ezekiel  był  zakałą  rodziny,  pochodził  z  wybrzeży 

Massachusetts, gdzie tamtejsza gałąź rodu nie uznawała go za swego krewnego aż do I wojny światowej. Ezekiel wykradł 

chińską dziewczynę z ładowni statku i zamieszkał z nią w Kalifornii.

Mieli czternaścioro dzieci i wszystkie przeżyły. Był chytrym jankeskim handlarzem i znakomicie sobie radził.

- Nasze rodziny mają ze sobą wiele wspólnego. - Tris pokiwał głową. - Przygoda, niezależność i handel.

- I najwyraźniej zamiłowanie do słowa pisanego. Ten pradziadek ukradł też kieszonkową Biblię kapitana i dwutomo-

we wydanie dzieł Shakespeare’a. Rodzinna legenda mówi, jakich dokonywał czynów, by w końcu odnaleźć tego kapitana 

i zwrócić mu zrabowane książki. Czarujące. I jakież sentymentalne.

-  Jeszcze jedna  rzecz nas  łączy  -  zauważył Tris,  nie odrywając wzroku od  twarzy  Amabel.  - Honor.  Nasze dobre 

imię. Ezekiel musiał zwrócić ukradzione książki. Czy zapłacił też za tę porwaną Chinkę? Czy ożenił się z nią?

Pomyślała, że Tris ma surowy wyraz twarzy. Wrażenie potęgował wyraźnie zarysowany podbródek. Nie chciałaby 

stanąć mu na drodze.

- Rodzinna legenda głosi - odparła bez namysłu - że pobrali się wkrótce po narodzinach siódmego dziecka. Rodzina 

nigdy nie wspominała o tej zwłoce w małżeństwie. Odkryłam to któregoś deszczowego dnia, kiedy przeglądałam notatki, 

sprawdzałam nazwiska i daty. Zwróciłam na to uwagę mamy. - Powiedziała, że wtedy brakowało kapłanów i nie można 

było wziąć ślubu wtedy, kiedy się tego pragnęło, a czasami miłość była silniejsza niż poczucie przyzwoitości. Ale tamte 

czasy dawno minęły, więc ja powinnam się zachowywać przyzwoicie! I pamiętać o losie porwanej żony Ezekiela.

Amabel uśmiechnęła się lekko.

- Często o niej myślałam. Prawdopodobnie nie miała pojęcia, co się dzieje, kiedy Ezekiel ją porwał i uciekł ze statku. 

background image

A potem znalazła się w obcym kraju, w towarzystwie mężczyzny zarośniętego jak niedźwiedź, który grzmiącym głosem 

wypowiadał niezrozumiałe słowa. Czy chciała być z nim? Z pewnością zachowywał się przyzwoicie. Mieli czternaścioro 

dzieci! Ale co ta kobieta czuła?

- Za dawnych czasów mężczyźni wybierali sobie kobiety, a kobiety dobrze się czuły w niewoli - odrzekł Tris. Wolno 

oblizał wargę, spoglądając na wciąż wilgotną suknię Mab.

-  Mówisz  jak  prawdziwy  wiking.  -  Kpiąco  pokręciła  głową.  -  Dlaczego  masz  brązowe  oczy  i  ciemne  włosy?  I 

poniżej metra osiemdziesiąt? Brakuje ci paru centymetrów!

-  Podróżowaliśmy  daleko,  a  różnice  zawsze  intrygowały  mężczyzn.  -  Przypomniał  jej:  -  Ezekiel  wybrał  sobie 

Chinkę.

- Myślisz, że zastanawiał się nad tym wyborem?

- Człowiek tak odważny nie brałby po prostu tego, co wpadnie w rękę. Z pewnością dokonał wyboru. Mężczyzna, 

który wypożyczył sobie takie lektury, z pewnością był czuły, romantyczny i kochający.

- Pocieszasz mnie w trosce o My Ling.

- Tak miała na imię?

- Nie jesteśmy pewni. Zawsze nazywał ją: Moja. Być może nazywała się po prostu Ling, a tylko wysoko rozwinięty 

instynkt posiadania, typowy dla złodziei, kazał mu nazywać ją swoją.

- Podoba mi się ten Ezekiel.

- Bo jesteś mężczyzną. Ukształtował swoje życie tak, jak mu się podobało, i pociągnął za sobą tę małą Chinkę. Z 

informacji, jakie o nim przetrwały, można sądzić, że był wspaniałym człowiekiem. Ale kobiety nie bardzo lubią, kiedy 

sieje porywa. Są delikatne. Mężczyźni kierowali naszym życiem od początku świata. Docieramy dopiero do momentu, 

odkąd możemy same kierować swoim losem.

-  To  naturalne,  że  mężczyźni  panują  nad  kobietami.  Mój  ojciec  pamiętał  te  dawne  dni,  kiedy  mężczyznom  było 

wolno wszystko. Nie sądziłem, że za mojego życia sprawy wrócą do normy.

Dostrzegła ironiczny uśmiech, który go zdradził.

- Zamierzam startować w wyborach do KOK.

- Do Komitetu Obrony Kraju? Chyba żartujesz.

- Do Krajowej Organizacji Kobiet.

- Krajowej? Aż tak? To brzmi poważnie!

Pokręciła głową i westchnęła.

- Sądzę, że musimy porozmawiać.

- Kiedy tylko zechcesz. Z przyjemnością udzielę ci kilku lekcji o miejscu kobiety w ogólnym porządku świata. A 

zwłaszcza o twoim miejscu. Mam samochód, mogę cię podwieźć do domu?

- Co prawnuczka porwanej chińskiej dziewczyny powinna odpowiedzieć potomkowi wikingów w takich okoliczno-

ściach? - roześmiała się.

- Nasze życie często kształtuje przypadek - odparł bez namysłu. - Wszystko, co się zdarza, popycha ludzi do działa-

nia, którego inaczej by nie podjęli. Na przykład moja obecność tutaj.

- Wierzysz w przeznaczenie?

- Możesz powiedzieć, że to przeznaczenie, kismet, los lub zemsta.

- Nie wierzę, że czytujesz horoskopy.

- Robię to, czego zapragnę. Podążam ścieżkami, które sobie wybieram. Odwieźć cię do domu? Muszę już iść.

- Jest to dość ryzykowna propozycja: mogę mieszkać osiemdziesiąt kilometrów stąd. Ale masz szczęście, nie musisz 

background image

się wycofywać. Mieszkam niedaleko. - Podała mu adres.

- Zatrzymałem się w tamtej okolicy. Będzie mi po drodze. Chodźmy. - Uśmiechnął się dziwnie, co zastanowiło ją, 

lecz wzruszyła tylko ramionami.

Kiedy wychodzili  z sali, zdjął krawat i włożył go do kieszeni marynarki. Potem obiema rękami rozwichrzył sobie 

włosy i rozpiął kilka guzików koszuli. Zdjął marynarkę, podwinął rękawy koszuli i przerzucił marynarkę przez ramię.

Fotograf czekał przed wyjściem z hotelu. Błysnął flesz. Oboje spojrzeli zdziwieni w obiektyw.

- Dlaczego my? - spytała Amabel.

- Może cię znają.

- Ale nie jestem aż tak popularna - skrzywiła się.

- Twój artykuł spowodował spore zamieszanie. Prawdopodobnie jesteś skazana na życie w sławie i ucieczki przed 

reporterami.

- Nie żartuj - rzuciła z uśmiechem.

- To zdarza się najlepszym z nas.

ROZDZIAŁ TRZECI

Odwożąc Mab do domu, Tris zachowywał się bardzo uprzejmie. Rozmawiali z ożywieniem. Ciało Mab w pewien 

sposób wyczuwało bliskość Trisa. Nigdy tak silnie nie uświadamiała sobie obecności mężczyzny.

Niemal  zawstydzona,  zaprosiła  go  na  kawę.  Odmówił  ze  standardowo  udawanym  żalem,  odprowadził  do  drzwi, 

pożegnał i zostawił na progu zadumaną. I rozczarowaną.

Weszła  do  domu  i  krążyła  po  pokojach,  zastanawiając  się,  dlaczego  jest  zirytowana,  że  Tris  Roald  rozsądnie  nie 

chciał przedłużać tego spotkania.

Był mądrzejszy od niej. Przesada jest zawsze niezdrowa. Jeszcze trochę, a zaczęliby odczuwać znudzenie własnym 

towarzystwem.

Chociaż,  szczerze  mówiąc,  wcale  nie  miała  go  dosyć.  Czuła,  że  jej  czegoś  brak,  lecz  nie  zachęcała  umysłu,  by 

zanalizował powody tego uczucia.

Przyjemnie byłoby usiąść z nim na małym tarasie, patrzeć na niebo ponad wąwozem i obserwować, jak słońce kryje 

się za wzgórzami.

Problem w tym, że nie wspomniał nawet o ponownym spotkaniu. A jeżeli wróci do Indiany i nawet o niej nie pomy-

śli? Przypomniała sobie tego fotografa, który zrobił im zdjęcie. Ciekawe, kto to był? Chciałaby dostać odbitkę.

Tydzień później Wally przyniósł do jej gabinetu egzemplarz okazowy magazynu „USA”. Na okładce zamieszczono 

zdjęcie Seana Moranta i Amabel Clayton, najwyraźniej wychodzących z hotelu.

Ustawili  się  w  znanej  już  pozie.  On  po  lewej,  ubrany  dość  swobodnie,  z  artystycznie  zwichrzonymi  włosami  i 

obojętnym  wzrokiem.  Obok,  po  prawej,  Amabel  z  wilgotną  suknią  opinającą  ładny  biust  i  z  twarzą  równie  obojętnie 

wpatrzoną w obiektyw.

Podpis głosił: „Która następna? Amabel Clayton!”

Na  pierwszy  rzut  oka  Mab  miała  wrażenie,  że  to  fotomontaż  wykonany  przez  ekipę  z  Los  Angeles.  Dopiero  po 

chwili uświadomiła sobie, że to autentyczne zdjęcie, które niedługo zobaczą wszyscy w kioskach.

Przypomniała sobie fotografa przed hotelem i wtedy zrozumiała, że Tris to Sean Morant. Zaplanował to wszystko. 

Przypomniała sobie, jak rozwichrzył włosy, zdjął krawat i marynarkę. Pamiętała, co mówił o okolicznościach, które mogą 

wprowadzać w błąd, o honorze i o zemście.

Zemścił się. Szkoda, że go tu nie ma - mógłby obejrzeć rezultat. Dyskretne komentarze i uśmiechy rzucane w stronę 

Amabel nie były szczególnie przyjazne.

background image

Zazdrosne kobiety uśmiechały się i patrzyły na nią chytrze. Ale mężczyźni! Zupełnie jakby zemsta Seana pozwoliła 

im nad nią zatryumfować.

Był taki czarujący. Taki uprzejmy... a wszystko to z wyrachowania. Pamiętała reakcję swego ciała na jego bliskość. 

A zatem działo się tak nie z powodu jego uroku; to było ostrzeżenie!

Przetrwała  jakoś.  Magazyn  rozszedł  się  i  miała  więcej  kopii  tego  zdjęcia,  niż  pragnęła.  Wydawcy  pisma  nie 

wystarczyła jedynie okładka i pstryczek w nos dany „Korzeniom Adama”. Był jeszcze artykuł.

Zamieszczono  wywiady  z  różnymi  ludźmi.  Zamiast  odpowiadać  na  pytania,  większość  z  nich  pytała:  „Kim  ona 

jest?” A ktoś stwierdził: „Poniżej jego zwykłych standardów”.

To ją zabolało. Cytowano Jamie’ego, który powiedział: „Są po prostu dobrymi przyjaciółmi”. A przecież on dosko-

nale wiedział, że Mab nawet nie zna Seana Moranta, który naprawdę nazywał się Tristan Roald.

Minęło kilka dni, zanim w ogóle pomyślała o odwadze, jakiej wymagało od Trisa wejście w ten tłum reporterów i 

dziennikarzy tylko po to, by się z nią spotkać i doprowadzić do zrobienia tego zdjęcia.

Jak mógł tak postąpić? Dlaczego tak go dotknęła ta jej okładka? Czemu rozzłościł się na nią aż tak, że zrealizował 

ten wyrachowany plan?

Przecież był na tych wszystkich zdjęciach. Rozmawiała z widniejącymi na nich kobietami.

Nikt nie okazał jej współczucia. Niejedna kobieta ignorowała sugestię związku łączącego wychodzącą z hotelu parę, 

a wyrażała raczej zazdrość, że Mab spotkała Seana w jakichkolwiek okolicznościach.

Mab  nie  zdradziła  jego  prawdziwego  nazwiska.  Miała  na  to  ochotę,  ale  uznała,  że  taki  odwet  byłby  poniżej  jej 

godności. Czuła się z tego powodu szlachetna. I nienawidziła go.

Tris nie odczuwał takiej satysfakcji, jakiej się spodziewał. Trochę dokuczało mu sumienie. Chciał dać Mab nauczkę, 

ale jego własna reakcja na nią trochę go zaskoczyła. Teraz uważał, że był zbyt surowy. Mógłby przecież... No cóż, stało 

się.

Jak każda tego typu sensacja,  incydent szybko poszedł  w zapomnienie. Po kilku dniach mało kto o nim pamiętał. 

Zastąpiły go inne sprawy innych ludzi.

Jednak rana zadana Amabel wciąż się jątrzyła. Mab wciąż dyskutowała w duchu z nieobecnym Trisem.

- Co się z tobą dzieje? - zapytał kiedyś Wally. Podniosła głowę.

- Nic.

- Wyglądasz bardzo źle. Nie chodzi chyba o tę okładkę, co?

- Nie, oczywiście, że nie.

- Jak się tak dobrze zastanowić, to jest nawet zabawna.

- Oczywiście - odparła bez przekonania.

- Chyba nie mówisz tego szczerze.

Spojrzała na niego ponuro.

- Wyjeżdżasz w przyszłym tygodniu do Indiany?

- Wiesz, że tak. O co chodzi? Kończą ci się tematy?

- Mniej więcej.

Wally przygryzł wargę i zerknął na nią badawczo.

- A mniej więcej w tym samym czasie jest koncert w Fort Wayne. Byłaś kiedyś na koncercie rockowym?

- Na koncercie rockowym? - spytała ostrożnie.

- Ponieważ nie jesteś fanką tego rodzaju muzyki, możesz spojrzeć na to z innego, bardziej interesującego punktu wi-

dzenia.

background image

- Pozwól, że zgadnę. To koncert Seana?

- Na Boga, rzeczywiście! - Niezbyt dobrze wyszło mu udawanie zaskoczenia.

- Sprytnie. Ale nie pójdę na ten koncert.

- Dostałem bilet od Seana - odrzekł obojętnym tonem Wally i rzucił kopertę na biurko.

Spojrzała na kopertę, jakby skrywała wewnątrz węża.

- Jest zaklejona. Posłaniec mówił, że w środku jest list Przeczytaj.

Nie chciała nawet dotknąć koperty.

-  Mab,  wiesz,  że  traktuję  cię  szczególnie.  Chris  cię  uwielbia  i  już  to  wystarczyłoby,  żeby  na  mnie  wpłynąć.  Ale 

podziwiam twoją pracę i wierzę, że jesteś jednym z moich najlepszych...

- W jaki horror chcesz mnie wpakować?

Wally skrzywił się.

- Daj spokój, Mab. Skąd ci przyszło...

- Nie! Zamachał rękami.

- Jak możesz odmawiać, kiedy nawet nie wiesz, co ci chcę... zaproponować.

- Wiem, co chcesz mi zaproponować! I odmawiam!

- Mab,  przecież nie możesz  tego zrobić. Ta  drobna wymiana  ciosów między nami i  „USA” może się  rozwinąć w 

zabawny  konflikt,  co  dobrze  wpłynie  na  sprzedaż  naszego  magazynu.  Wystarczy,  że  pojedziesz  do  Fort  Wayne  i 

posłuchasz tego koncertu. A potem opowiesz, jak było. Proste?

- Mam oklaskiwać Seana? - Spojrzała jadowicie.

-  Tak  się  składa,  że  będziesz  w  Indianapolis,  a  on  w  Fort  Wayne.  To  tylko  sto  mil.  Na  pustkowiach  Indiany  są 

samoloty, lotniska i bardzo dobre autostrady, jeśli wolisz jechać.

- Nie zrobię tego.

- Pan Quint uznał, że to bardzo dobry pomysł.

- On jest w Nowym Jorku.

- Wiem. - Wally zmarszczył brwi.

- Ty mu to zasugerowałeś, prawda?

-  Na  zamieszczenie  tej  okładki  w  „USA”  moglibyśmy  odpowiedzieć jakimś  artykułem  i  wyjść  na prowadzenie.  -

Uśmiechnął się do Mab uwodzicielsko.

- Jak możesz prosić mnie o coś takiego? Myślałam, że jesteś moim przyjacielem.

- To drżenie głosu jest doprawdy wzruszające - zauważył krytycznie Wally. - Dobrze ci wychodzi. Ale jak zobaczę 

chociaż jedną łzę - ostrzegł - to będę nalegał na osobisty wywiad z Seanem. Nawet jeśli musiałabyś udawać hotelowego 

gońca.

- Wally!

- Nawet Chris jest tym podniecona!

- Idę się zgłosić do lotów kosmicznych.

- Świetnie. Zaraz po koncercie. Wtedy napiszemy co nieco o twojej niepohamowanej namiętności i wykorzystamy 

ten drobny incydent do końca.

- Nie rozumiem, jak możesz mi to robić. Wzruszył ramionami. Odpowiedź była oczywista.

- Chodzi o nakład.

- Jesteś złym człowiekiem - oznajmiła ponuro.

- Przyjdziesz na kolację w piątek?

background image

- Uważam, że Chris powinna się z tobą rozwieść. Wątpię, czy podejrzewa, jaki jesteś naprawdę. Uśmiechnął się.

- Jesteś reporterką. Zrobisz to, bo wiesz, że to dobry pomysł. Mamy odbitkę zdjęcia. Wydrukujemy jeszcze raz kopię 

naszej okładki, ich okładki, a potem twój tekst. Rany, to jest materiał na książkę.

Uśmiechnęła się lodowato.

- Żądam podwyżki.

- Mab, nie bądź taka.

- Czy zdajesz sobie sprawę, że jadę do Indianapolis, by wystąpić na seminarium o prawach kobiet? A potem mam 

jechać do Fort Wayne i obejrzeć koncert rockowy. Powiedz, że to nie wpłynie na moją opinię poważnej kobiety.

- Wiele jest poważnych osób, które lubią rocka i heavy metal. Są ludzie, którzy lubią jazz. Nie każdy słucha tylko 

jednego typu powszechnie aprobowanej muzyki.

Wyprostował się nagle i spojrzał na ścianę, jakby widział ją pierwszy raz w życiu.

- Byłby z tego ciekawy cykl tekstów, rozpoczętych twoim artykułem o rocku. - Odwrócił się do Mab. - Moglibyśmy 

przeprowadzić wywiady z różnymi ludźmi o rozmaitych gustach... i muzyce. Byłaby to kontynuacja artykułu o Seanie w 

„Korzeniach”.

Mab siedziała z kamienną twarzą.

- Chyba zwymiotuję - oznajmiła.

- Będę z tobą w kontakcie.

Nie czekając na odpowiedź, wyszedł głęboko zamyślony.

Amabel popatrzyła za nim gniewnie, spojrzała w okno, potem na biurko. A na biurku leżała koperta. „Przeczytaj”, 

powiedział Wally. Nie ma mowy.

Nie mogła jeść lunchu. Tego pięknego zimowego dnia spacerowała po ulicach Los Angeles. Nie myślała o niczym 

innym prócz tego chaosu, który niszczył nie tylko jej system nerwowy i apetyt, ale prawdopodobnie i szare komórki.

Jak mogła wpaść w taką pułapkę? W jaki sposób straciła kontrolę nad sytuacją? Czy naprawdę potrafi się zmusić, by 

iść  na  ten  głupi  koncert  i  napisać  coś  sensownego?  Była  reporterką,  obiektywną  obserwatorką,  chłodną  rejestratorką 

faktów. Może zrobić wszystko.

A  jeśli  zobaczy  Seana  Moranta?  Kiedy  go  dorwie,  pewnie  zawlecze  go  do  weterynarza  i  każe  wykastrować  jak 

obrzydliwego psa.

Gdy w końcu wróciła do biura, koperta z biletem wciąż leżała na biurku. Sięgnęła po nią z ponurą miną. Dlaczego 

nie chciała jej otworzyć?

Czy  sądziła,  że  Tris  napisał  tam:  „Mam  cię!”?  Na  pewno  nie.  To  nie  w  jego  stylu.  Ktoś,  kto  wymyślił  tak 

ryzykowną, lecz doskonałą zemstę, nie musi już nic więcej dodawać.

Koperta była zaklejona. Wally powiedział, że jest w niej list. Od Jamie’ego? Prawdopodobnie. To pewnie Jamie wy-

myślił całą tę zabawę, wiedząc, że oznacza to pieniądze dla jego podopiecznego. Oczywiście świadczyło to o jego złośli-

wości i umiejętności wykorzystania sytuacji.

Rozerwała  kopertę. Nie było  w  niej  biletu. Kolejna  sztuczka  wikinga?  Ale  przy okazji  rozerwała też list.  Złożyła 

obie części drżącymi ze złości rękami i przeczytała:

Zabiorą ciąż hotelu po Twoim seminarium. Przekonasz się, że spodoba Ci się koncert w Fort Wayne. Będzie zupełnie 

inny niż Twoje doświadczenia z Indianapolis.

Moja ciotka nie może się doczekać, by Cię poznać. Nie bierz poważnie jej groźby, że zmiesza Cię z wieprzowino, i 

zrobi domowo, kiełbasą.

Simon Quint jest moim ojcem chrzestnym.

background image

Z najlepszymi życzeniami

Tristan Ezekiel Roald

Nie widziała niczego podobnego do tej obraźliwej instrukcji. Jak on śmiał?

W dodatku ta prymitywna groźba, że straci pracę, jeśli się nie zgodzi na wyjazd! Jakież to paskudne z jego strony! A 

więc Simon Quint jest ojcem chrzestnym. Czy ktoś słyszał, by wiking miał ojca chrzestnego?

Była tak wściekła, że wypadła z redakcji, pokonała pięć pięter, biegnąc po schodach, wyszła na ulicę i ruszyła przed 

siebie.

Jeszcze długo nie mogła się skupić i wymyślić coś sensownego. Wreszcie odezwała się duma. Nie pozwoli, by ten 

mężczyzna  zmusił  ją  do  wyrzeczenia  się  zawodu.  Pojedzie  do  Indiany,  z  podniesioną  głową  wygłosi  referat  na 

seminarium poświęconym  prawom kobiet,  a  potem pojedzie  na koncert. Tak jest.  I opisze  go tak  dokładnie,  jak  tylko 

potrafi.

To będzie koniec tej farsy, w którą została wciągnięta. A przy odrobinie szczęścia nigdy więcej nie usłyszy o Seanie 

Morancie czy Tristanie Roaldzie. Do końca swoich dni.

Rozejrzała się, nie mając pojęcia, gdzie się znalazła. Ruszyła z powrotem na piechotę, wypytując od czasu do czasu 

o drogę. W końcu rozpoznała jakąś ulicę. Wróciła do biura, gdzie inni kończyli już pracę.

Ale  dla  niej  tak  to  się  nie  skończy.  Pojedzie  do  Fort  Wayne.  Udowodni,  że  potrafi  poradzić  sobie  ze  wszystkim. 

Zebrała rzeczy i wybiegła, by zdążyć na autobus. Usiadła w nim jak ogłupiała, przesiadła się, dojechała i ostatni kawałek 

drogi przeszła piechotą.

Chociaż postanowiła to przetrwać, to była jednak załamana. Jej życie było tak przyjemne, zanim poznała Seana.

I znowu będzie przyjemne. Przebije się przez ten labirynt problemów i zwycięży.

Zadzwoniła do Jamie’ego i poprosiła o kopie tekstów piosenek zaplanowanych na koncert w Fort Wayne. Jeśli już 

musi tam być, powinna wiedzieć, o czym zawodzi Sean - jeśli w ogóle jest w tym jakaś treść.

Otrzymała plik wierszy i ze zdziwieniem stwierdziła, że ich autorem jest Sean Morant. Niektóre poruszały poważne 

tematy. Ciekawe. Bardzo ciekawe.

W  Indianie,  gdzie  luty  zawsze  jest  paskudny,  marzec  bywa  zmienny. W  tym  miesiącu  leżało  tu  czterdzieści  pięć 

centymetrów  śniegu,  bywały  burze  śnieżne,  które  niszczyły  kwiaty  owocowych  drzew.  Na  myśl  o  lutym  i  marcu  w 

Indianie meteorolodzy dostają gęsiej skórki. Miejscowi w tym czasie chodzą przygarbieni i gotowi na wszystko.

Jako kobieta zorganizowana, Amabel Clayton sprawdziła długoterminową prognozę pogody dla Indiany i zabrała ze 

sobą część kalifornijskiej zimowej odzieży: płaszcz przeciwdeszczowy i sztruksową garsonkę, praktyczną sukienkę, która 

miała dość sztucznego włókna, by ją zwinąć i wepchnąć do buta, a mimo to dobrze wyglądała. Dwie bawełniane bluzki z 

długimi rękawami i spodnie.

Zapakowała także wełnianą kamizelkę i miękkie skórzane rękawiczki bez podszewki. Była przygotowana na zimowe 

warunki... w południowej Kalifornii.

Przy dziesięciu stopniach kapryśny marcowy wiatr, wiejący z szybkością sześćdziesięciu kilometrów na godzinę, po-

woduje obniżenie temperatury o pięć stopni. Tak właśnie było, gdy Amabel wysiadła z samolotu w Indianapolis.

Jechała taksówką, a potem przebywała w hotelu, więc pogoda nie była dla niej aż tak istotna.

Kobiety, które zjechały się na seminarium, pochodziły z dziewięciu stanów leżących wokół Wielkich Jezior. Amabel 

znała kilka z nich; niektóre z organizatorek były bardzo serdeczne. Dla Amabel było to jedno z pierwszych prawdziwie 

feministycznych spotkań.

Udało się znakomicie.

Dzieliły się pomysłami, sugestiami i radami. Planowały, jak mogłyby sobie pomóc, jak się porozumieć i skutecznie 

background image

walczyć. Były to energiczne kobiety interesu. Cieszyły się tą wzajemną pomocą i zrozumieniem.

Był tylko jeden zgrzyt. Odbyła się sesja na temat feministycznego gospodarstwa. Amabel zdziwiła się, jak kobieta 

może myśleć, że pracujący mężczyzna chciałby żyć w feministycznym domu. Dlaczego więc niejedna pracująca kobieta 

pragnie  żyć  w  gospodarstwie  zdominowanym  przez  mężczyznę?  Zamiast  domów  żeńskich  czy  męskich  powinny  być 

rodzinne, oparte na pracy zespołowej. To nie wrogości należałoby uczyć, ale kooperacji.

Najbardziej szokującym stwierdzeniem było: „Nie rób nic dla nikogo, kto może sam to zrobić”. Byłoby to słuszne, 

gdyby odnosiło się do wszystkich mieszkańców domu. Ale kiedy jedna z kobiet spytała: „Mój mąż robi wszystko. Czy 

jestem egoistką?”, otrzymała odpowiedź: „Masz szczęście”.

Mąż tej kobiety robił dla niej rzeczy, które ona sama mogłaby zrobić. I to nie było złe. Czyżby błędem było tylko to, 

kiedy ona robiła dla niego rzeczy, które on mógł robić samodzielnie?

Było to jedyne naruszenie zasad logiki podczas poważnego, szczerego spotkania. A ponieważ ta sesja poświęcona 

była walce kobiet o niezależność, niepokoiła Mab, która cieszyła się opinią wroga mężczyzn.

Zmęczona,  idąc  długim  korytarzem  na  nazbyt  wysokich  obcasach,  Mab  rozmyślała  właśnie  nad  tematem: 

mężczyźni. Pocieszała się myślą, że ta sprawa nie powinna jej niepokoić.

Dla żadnego mężczyzny nie zrezygnuje z pracy w gazecie, a jej tryb życia był zbyt nietypowy, by brać pod uwagę 

trwałe związki. Reporterzy powinni być samotni.

Nagle dostrzegła parę męskich butów tuż przed sobą. Mężczyźni... Uniosła wzrok, by przeszyć nim głupiego samca, 

który liczył na niewinny flirt. Spojrzała prosto w oczy tego tam Seana, Trisa czy jak wolał się dzisiaj nazywać.

Uśmiechał się.

Nawet zaskoczona podnieceniem, które na jego widok nagle poczuła, zdołała zachować spokojny i obojętny wyraz 

twarzy.

- Wystawiłeś mnie na pośmiewisko.

- Postanowiłem się z tobą ożenić.

Z niesmakiem oparła ręce na biodrach. Westchnęła ponuro, zacisnęła wargi i odwróciła się, jakby ktoś odrywał ją od 

ważnej sprawy. Jakby nie było sensownej odpowiedzi na tak bezdennie głupią propozycję.

To nie był dobry początek.

Uśmiechnął się.

- Zmęczyły cię obrady? - zapytał. Nie zniżyła się do odpowiedzi.

-  Pomyślałem,  że  możemy  się  pobrać  dość  szybko.  Jeszcze  przed  moją  następną  podróżą.  W  planach  mam  sześć 

koncertów,  które  zaczynam  zaraz  po  występie  w  Fort  Wayne.  Potem  zrobię  sobie  przerwę,  w  sam  raz  na  miodowy 

miesiąc.

Mab, starannie akcentując słowa, jakby zwracała się do człowieka wyjątkowo tępego, odparła:

- Spotykamy się dopiero drugi raz. Nie jesteśmy przyjaciółmi, nawet się nie lubimy. Zachowujesz się jak kretyn. W 

tych okolicznościach twoje wspomnienie o czymś tak poważnym jak małżeństwo, jest obrazą.

- Nie zdradziłaś mojego prawdziwego nazwiska. - Zachowywał się tak, jakby wytłumaczył Mab wszystko do końca. 

- Miałaś okazję, lecz powstrzymałaś się. Simon powiedział, że tego nie wykorzystasz.

- Nie mam się czym chwalić. Bardzo mnie to kusiło. Wyciąłeś mi potworny numer.

- Dostałaś nauczkę. - Był zdziwiony, że tego nie zrozumiała, dlatego mówił dalej: - Nigdy nie wierz w to, co czytasz, 

i tylko w połowę tego, co widzisz. - Po czym dodał z uśmiechem: - Simon Quint karmił mnie takimi aforyzmami, odkąd 

po narodzinach otworzyłem oczy.

- Przeprowadziłam wywiady z tymi kobietami.

background image

- Kłamały. Nie jestem podrywaczem. Parsknęła śmiechem.

- Zrobiono nam razem zdjęcie, gdy wychodziliśmy z hotelu.

Spojrzała groźnie i ostrzegawczo. Niewinnie rozłożył ręce.

- Chciałem tylko powiedzieć, że można by snuć różne domysły, dlaczego tam byliśmy i czemu wychodziliśmy ra-

zem.

- Przepuść mnie.

- Przyjechałem, by zabrać cię do Fort Wayne.

- Dziś jest czwartek. Koncert odbędzie się jutro. Mam inne sprawy. - Spojrzała na Trisa morderczym wzrokiem, od 

którego powinien paść trupem na miejscu.

- Dobrze. Pójdę z tobą.

- Nie wtrącaj się w moje sprawy.

- Och, nie mam zamiaru - odparł z powagą.

- Na drugie imię wcale nie masz Ezekiel.

- Pomyślałem - uśmiechnął się - że poczujesz się dzięki temu bezpieczniej.

- Bezpieczniej! Czy zdajesz sobie sprawę, co to był za człowiek?

- Tak. Pora na kolację. Poczujesz się lepiej po posiłku.

- Nigdzie z tobą nie pójdę. - Jej słowa zabrzmiały stanowczo, ale głos okazał się trochę słaby. Niepewny.

- Tylko do hotelowej restauracji. Nie możesz nigdzie czuć się bardziej bezpieczna. Będę się zachowywał grzecznie.

- Nie - odparła wolno, patrząc na jego usta.

-  W  takim  razie  nie  będę grzeczny.  Porwę  cię,  zbiegnę po  schodach do holu  i  będę  wrzeszczał:  „Tu jest  Amabel 

Clayton! Dzwońcie do redakcji «USA»! To będzie sensacja!”

Zrobiłby to.

- To tylko kolacja - zachęcał.

- Jestem na ciebie bardzo, bardzo zła.

Wzruszył ramionami.

- Byłem na ciebie wściekły. Jeśli więc teraz jestem skłonny ci wybaczyć, to ty też powinnaś.

- Rozmawiałam z tymi kobietami, ponieważ nie mogłam zrobić wywiadu z tobą.

- Żadnych usprawiedliwień.

- Zrobiłeś to umyślnie - zaatakowała go.

- A ty nie?

Spojrzała na niego. Niechętnie przyznała w myślach, że miał trochę racji. W dodatku jeśli ma z nim spędzić dwie 

godziny, jadąc do Fort Wayne, to teraz nadarza się okazja do szczerej rozmowy.

- Pozwolisz mi na wywiad?

- Żądam autoryzacji.

Zniechęcona pokręciła głową.

- Jeżeli przeprowadzam wywiad, wszyscy są pewni, że odpowiadam za jego treść.

- Niby tak, ale wiesz, że tak nie było... Zdajesz sobie sprawę, że udzielając tobie wywiadu, będę też musiał udzielić 

go innym?

- To dobrze wpłynie na twój charakter.

- Ale to zajmuje tyle czasu! - poskarżył się zniecierpliwiony. Odczekała chwilę, ale coś wewnątrz wymusiło na niej 

odpowiedź:

background image

- Spotkamy się w holu. - Wiedziała, że to nie ustępstwo, po prostu chciała być znowu przy nim.

- Mam pokój obok twojego.

- Hotel jest przepełniony! Jak ci się to udało?

- Zarezerwowałem ten pokój już jakiś czas temu. Wiedziałem, że będziemy chcieli być blisko siebie.

- Nie jestem pewna, czy nie powinnam wsiąść do najbliższego samolotu lecącego do Kalifornii, rzucić pracy i poszu-

kać innej posady - mówiła z powagą. Czuła, że spotka ją coś ważnego, ale trochę przerażającego.

- Wyjechać teraz to tchórzostwo. Twój ojciec by się ciebie wstydził. To prawda.

- Spotkamy się w restauracji. - Niemal się uśmiechnęła.

Włożyła  fioletową,  jedwabną  suknię,  wyszczotkowała  włosy,  aż  stały  się  lśniące,  i  zrobiła  sobie  makijaż  nieco 

ostrzejszy niż zwykle. Nie mogła pojąć, dlaczego tak się trudzi dla obcego człowieka, lecz wolała nie szukać przyczyn. 

Wbiła w szpilki zmęczone stopy i ignorując ich ból, ruszyła do windy. Po chwili była już w restauracja

Nie od razu go dostrzegła, gdyż jako Tris Roald był prawie anonimowy. Myślała już, że nie przyszedł, i zaczęło ją 

ogarniać rozczarowanie. Ale czekał na nią. Usiedli przy stoliku i złożyli zamówienie.

- Pewnie przez cały czas musisz jadać w restauracjach - paplała bezmyślnie.

- Rzadko mamy czas, by rozkoszować się posiłkiem. Zwłaszcza w trasie. Trzeba dopilnować tylu szczegółów.

- A kto zajmuje się tymi szczegółami, kiedy jesteś tutaj? Dlaczego nie pilnujesz swoich spraw w Fort Wayne?

- Załatwia je reszta grupy, a ja przyjechałem cię stąd zabrać.

- Byłam zaskoczona, gdy okazało się, że jesteś Seanem Morantem - wyznała nagle.

- Mnie też to zdumiewa. Kto by uwierzył, że nie tylko stanę się piosenkarzem rockowym, ale i odniosę sukces?

- Więc naprawdę możesz stracić głos?

- Jestem przezorny. Planujemy wszystko starannie, tak by grupa nie ucierpiała, kiedy zakończymy występy. Ten czas 

nadejdzie. Chcesz opublikować tę sensacyjną wiadomość? - Uśmiechnął się do niej.

- Masz dobrą opinię jako muzyk.

Z powagą spojrzał jej w oczy.

- Jestem dobrym człowiekiem.

Nie mogła go nie zrozumieć.

- Musisz przyznać, że okoliczności sugerowały coś innego.

- W jej głosie zabrzmiało nieco pokory, czy raczej zazdrości.

- Możliwe.

- To było lekkomyślne z twojej strony spacerować z tymi kobietami.

- I z tobą - dodał szybko.

- Wciąż uważam, że było to zupełnie zbędne.

- Jesteśmy dziś razem w Indianapolis, a wkrótce wyruszymy do Fort Wayne. Gdybym nie wykonał tego „numeru”, 

wróciłabyś do Kalifornii.

- I tak miałam jechać do Indianapolis.

- Ale teraz pojedziesz dalej ze mną.

Szeroko otworzyła błękitne oczy.

- Czyżbyś sugerował, że ta sztuczka to nie tylko narzędzie zemsty?

-  To  był  pierwszy  krok  w  moich  planach  wobec  ciebie.  Prawie  się  zakochałem,  kiedy  zobaczyłem  cię  po  raz 

pierwszy. To było w Nowym Jorku, gdy Simon rozmawiał z tobą trzy lata temu, przed przyjęciem cię do pracy. Czytałem 

wszystkie twoje artykuły.

background image

- Wielkie nieba.

- Nie wierzysz mi?

- Nie, absolutnie.

- Więc czeka cię wstrząs. Jedz, gdyż będziesz potrzebowała sił.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Kolację jedli na tarasie, mogli więc obserwować, jak ludzie krążą na ulicy wśród małych sklepików.

Tak jak  wtedy, w  Kalifornii, jej  ciało reagowało na bliskość  Trisa.  Siedzieli obok  siebie;  gdyby  Mab  wyciągnęła 

rękę, mogłaby go dotknąć. Ta myśl trocheja zaniepokoiła.

Co by zrobił, gdyby go dotknęła? Pewnie odepchnąłby jej dłoń...

Pomyślała,  że  jak  na  zdeklarowanych  przeciwników,  rozmawiają  ze  sobą  dość  swobodnie.  To  niespodzianka, 

zwłaszcza że wcale się o to nie starała. Nie było możliwości, by przeprowadzić wywiad, więc była po prostu sobą. Może 

kimś więcej. Po uczestnictwie w seminarium nie ustępowała mu w żadnej sprawie.

- Pogoda w Indianie jest dość dziwna. - To zabrzmiało jak wyzwanie.

- Mówisz jak Ezekiel - stwierdził.

- A co Ezekiel miał wspólnego z Indianą?

- Jak zrozumiałem, ten osobnik krytykował wszystkie stany Nowej Anglii. Byłaś na wschodzie?

- Nie rozumiem.

-  Przepraszam,  zapomniałem,  że  jesteś  z  Zachodniego  Wybrzeża  i  jak  wszyscy  pochodzący  stamtąd,  nie  lubisz 

Wschodniego.

Przerwała mu bezceremonialnie:

-  Dwa  lata  temu  odbył  się  zjazd  całej  bostońskiej  gałęzi  naszej  rodziny.  Byliśmy  tam.  To  dziwne  stać  w  tłumie 

obcych ludzi, którzy są z tobą spokrewnieni.

- Czułaś się obco? - zapytał zaciekawiony.

- Byli dość zabawni. Nieraz zaskakiwało mnie ich poczucie humoru.

- Ta cecha jest czasem pomocna.

- Widziałam kiedyś program o południowoamerykańskich małpach, które ciągnęły za ogon papugi. Specjalnie, żeby 

je rozdrażnić. Potem te małpy ciągnęły za ogon pytona! Szły za nim po gałęzi i ciągnęły go za ogon!

- Więc lubisz oglądać zwierzęta. W Fort Wayne jest takie specjalne dziecięce zoo.

- Polujesz? - Obserwowała go.

- Czasami.

Odwróciła głowę i cofnęła się lekko.

- Rozumiem.

- Na niewinne owieczki?

Otworzyła szeroko oczy.

- Ale z ciebie łobuz.

Roześmiał się. To zwróciło jej uwagę. Nie próbował wygłaszać wykładu.

Badali swoje zainteresowania, co okazało się kolejną niespodzianką. Poczucie jego bliskości jeszcze się wzmogło.

Mab obserwowała, jak jadł: jego dłonie, usta, oczy, które spoglądały najedzenie, napoje... a czasami na nią.

Tris stopniowo zaczął doprowadzać jej ciało do szaleństwa i zdumiewać umysł. Nie mógł wiedzieć, jak silnie na nią 

działa. Po plecach Mab przebiegło drżenie, pobudzając wszystkie ukryte, intymne miejsca.

background image

Kiedy uniosła głowę, zobaczyła, że teraz on ją obserwuje.

Złociste  iskierki  migotały  w  brązowych  oczach.  Przełknęła  kęs  potrawy,  zarumieniła  się  i  spuściła  wzrok,  kiedy 

uśmiechnął się lekko.

Pewnie go nie dziwi taka typowa, przewidywalna reakcja. Ale nie jest przecież nastoletnią fanką rockowego idola. 

Ma już dwadzieścia osiem lat.

I co z tego? Tris jest bardzo atrakcyjny. Ale to przecież nie powód, by zachowywać się tak głupio i tracić rozum 

tylko dlatego, że on siedzi obok. Jakież to krępujące. W dodatku przyłapał ją, jak patrzy na niego niczym lunatyczka.

Do końca posiłku rumieniec nie zszedł całkowicie z jej policzków. Nie tak zachowuje się kobieta-profesjonalistka.

Tris ukradkiem obserwował Amabel. Starał się na nią nie gapić, ale oczy nie respektowały rozkazu. Miał problemy, 

kiedy uniosła widelec i wsunęła do ust. Wargi rozchyliły się i zamknęły, a Tris nagle zapragnął ją pocałować.

Próbował myśleć o czymś zwyczajnym, o sprawach, które nie wywoływały w jego wyobraźni zmysłowych obrazów. 

Takich, które nie wypełniały jego myśli niemal podświadomymi wizjami Mab stojącej nago pod wodospadem w Brazylii, 

biegnącej ku niemu przez pola Danii lub nagiej, stojącej obok niego przy oknie, o którym przypomniał sobie, gdy mówił 

o widoku na Zatokę San Francisco.

Zmusił się, by wspomnieć o problemie suszy w Etiopii, a potem zaczął mówić o nadchodzących przemianach w Ir-

landii. Nic to nie pomagało. Wyobrażał sobie Mab w tych miejscach, widział, jak walczy z przeciwnościami losu, i zro-

zumiał, że chce być przy niej, opiekować się tą dziewczyną, chronić i kochać się z nią.

Zdumiony, zdawał sobie jednak sprawę, że te wizje to tylko głupie, ulotne kaprysy. W żaden sposób nie okazała, że 

jest dla niej atrakcyjny. Jak mógł doprowadzić się do stanu, w którym widział w niej nadzwyczajnie pociągającą kobietę? 

Zobaczył ją, gdy wychodziła z gabinetu jego ojca chrzestnego. Już wtedy się nią zainteresował. Czas mijał, a jej artykuły 

wciąż mu ją przypominały.

A potem ten tekst o nim i jego różnych znajomych. Nie miał pewności, czy był tak urażony, jak udawał, czy tylko 

wykorzystał okazję, by ją poznać osobiście. Świetny pretekst. I udało się. Byli razem w  Indianapolis i jutro  pojadą do 

Fort Wayne... razem.

Podniósł łyżeczkę, by skosztować odświeżającego sorbetu. Spojrzeli sobie w oczy. Mab obserwowała go uważnym 

wzrokiem i tylko cudem trafił łyżeczką do ust.

Spuścił wzrok i próbował określić jej spojrzenie. Nie wydawało się wrogie. Był przyzwyczajony do pożądliwych, 

niemal  oszalałych  kobiet,  które  wrzeszczały  i  wyciągały  do  niego  ręce.  Zapomniał,  jak  interpretuje  się  wyraz  twarzy 

kobiety. Znów podniósł wzrok. Przyglądała mu się z powagą, lekko zarumieniona. Przecież nie wypiła zbyt dużo wina.

A jeśli  ją  pociągał? Jeżeli była...  chętna? Mieli  pokoje  obok siebie, co  stwarzało  okazję... Może jednak  usiłowała 

sobie wytłumaczyć, co tu właściwie robi, jedząc kolację z muzykiem, który ją obraził. Z kimś, komu dała się poniżyć. Ża-

łował, że to zrobił. Nie zasłużyła na takie głupie zachowanie ze strony jakiegokolwiek mężczyzny.

- Sorbet jest pyszny - zauważyła. Uświadomił sobie, że milczeli przez dłuższą chwilę. Uśmiechnął się lekko.

- Tak. - Spojrzał na jej zaróżowione policzki. - Czy spacerowałaś po Indianapolis?

- Nie. Byłam bardzo zajęta podczas seminarium. Całkiem nieźle zorganizowane. A w hotelu jest wszystko, więc nie 

miałam  powodu,  żeby  wychodzić  na  zewnątrz.  -  Wyjaśnienie  było  chaotyczne  i  musiało  brzmieć  idiotycznie,  więc 

dodała: - Chyba rozumiesz.

Odpowiedź wcale nie była lepsza:

- Na zewnątrz jest ciepło jak w lecie - powiedział. - Powinniśmy przejść się jutro do muzeum Lily. Zarezerwujemy 

sobie przedpołudnie dla siebie. Musimy wyjechać do Fort Wayne wczesnym popołudniem, ale przyjemnie będzie pospa-

cerować  trochę  po  Indianapolis.  Powinniśmy  zwiedzić  miasto,  kiedy  jeszcze  możemy.  Na  ten  tydzień  zapowiadają

background image

huragany.

- Kiedy powinieneś być w Fort Wayne? - spytała Mab.

- Dwa dni temu. - Uśmiechnął się.

- Może powinniśmy wstać wcześnie i pojechać do Fort Wayne. To całkiem spore miasto. Czytałam o nim trochę. 

Jest tam rekonstrukcja starego fortu, dziecięce zoo i kilka kościołów.

- Nie będę miał czasu... - zaczął z ubolewaniem.

- Nie muszę być prowadzona za rękę. Jestem dorosła. Mogę wynająć samochód, obejrzeć to wszystko sama... chyba 

że będę mogła przyglądać się przygotowaniom do koncertu?

- Oczywiście - obiecał pospiesznie.

- W takim razie może się zdecyduję...

- Jesteś zmęczona?

Kiwnęła głową.

- To były trzy męczące dni.

- Może zatańczymy?

Chciał ją objąć. Bał się, że Mab nie pozwoli mu pocałować się na dobranoc. Ale jeżeli przytuli ją podczas tańca, to 

być może uda mu się ukraść jej całusa.

Uśmiechnął się. Nie używał takich forteli, odkąd skończył siedemnaście lat.

- Parę tańców - rzucił obojętnie. - Chciałbym sprawdzić, czy jeszcze pamiętam, jak się to robi.

- Nie wzięłam wojskowych butów - odparowała.

- O kobieto małej wiary!

- Powiedzonko Simona?

Skinął głową.

- Kiedy nie widzi mnie przez jakiś czas, pisze do mnie i poucza, cytując różne maksymy w listach.

- Dla mnie był bardzo uprzejmy.

- On jest w Nowym Jorku, a ty w Kalifornii. - Zmarszczył brwi. - Co znaczy „bardzo uprzejmy”?

- Tylko mnie pozwala pisać to, na co mam ochotę. Udając wrogość, spojrzał na nią posępnie.

- Nawet ten twój artykuł o mnie?

- Ten tekst trochę zaskoczył pana Quinta. Powiedział, że masz - pochyliła głowę, przypominając sobie jego słowa -

masz psychikę bardziej skomplikowaną, niż to przedstawiłam. Uznałam wtedy, że to ciekawa uwaga. Nie wiedziałam, że 

jest twoim ojcem chrzestnym.

-  Nigdy się  nie  ożenił.  Był wzruszony,  gdy rodzice  poprosili  go, by trzymał  mnie  do  chrztu. Potraktował to jako 

zaszczyt.

- A skąd się wziąłeś w zespole rockowym? Im dłużej cię znam, tym bardziej mnie to dziwi.

- Przeprowadziłaś jakieś badania?

- Oczywiście. Jamie dał mi teksty twoich piosenek. Masz talent poetycki. I....

- Dziękuję.

- Nie spiesz się tak. Właśnie chciałam powiedzieć, że twoje poglądy dotyczące roli kobiet w społeczeństwie są dość 

prymitywne. Powinniśmy omówić kwestię równouprawnienia.

- Można się taką rozmową zanudzić na śmierć. Wydaje  mi się, że teraz każdy uświadamia sobie, jak powinno się

traktować kobiety.

- Jak równe mężczyznom.

background image

Uśmiechnął  się  i  przygryzł  wargę,  jakby  powstrzymywał  się  od  powiedzenia  jakiejś  złośliwości.  Zauważyła  to  i 

odgadła, co miał zamiar zrobić. I wyraźnie ją to bawiło! Cóż za irytująca dziewczyna.

Starała się odrzucić propozycję tańca. Nie powinna znaleźć się w objęciach tego konkretnego mężczyzny. Niepokoił 

ją. Niepokoił? Raczej przerażał!

Próbował ją przekonać.

- Rzecz w tym, że jeśli dzisiaj nie skorzystam z okazji, nie uda mi się zatańczyć przez następne parę lat. Jestem na 

wagarach. Chłopcy pracują za mnie. I kiedy zapytają, co robiliśmy, powiem, że poszliśmy na kolację, a oni na to: „I co 

jeszcze robiliście?” A ja będę zmuszony przyznać, że nic więcej.

- Bo nic więcej nie będziemy robili - oznajmiła sztywno.

-  Ale  wtedy pomyślą...  -  Zrobił  smutną  minę i  rozłożył ręce.  -  Pomyślą,  że  nie  mogliśmy  się  doczekać, żeby  jak 

najszybciej iść razem do łóżka.

Spojrzała na niego z oburzeniem.

- Kobiety - mówił dalej - które kręcą się wokół gwiazd rocka, nie są specjalnie subtelne. Chłopcy nie rozumieją więc 

sensu normalnych zalotów. Jeśli powiem, że tańczyliśmy, całkiem uczciwie, jako że będę mówił prawdę, to mogą zacząć 

wątpić  w  moje  zapewnienia.  Ale  jeśli  skłamię,  że  tańczyliśmy,  to  nawet  gdy  wrócisz  do  swojego  pokoju  sama,  będą 

przekonani, że nie mówię prawdy. Natychmiast wyciągną błędne wnioski, że spędziliśmy tę noc razem, w łóżku.

Zaczerwieniona, siedziała wyprostowana i zaszokowana, gdyż podświadomie pragnęła zakończyć wieczór zgodnie z 

wersją zespołu Trisa. Kilka razy próbowała wykrztusić coś odpowiedniego, poza protestami i wyrazami oburzenia. Wre-

szcie udało jej się.

- Chodźmy zatańczyć.

- To świetnie. Nienawidzę kłamstwa. Simon mówi, że przede wszystkim siebie nie należy okłamywać, i jak zawsze 

ma rację.

Jednak mówiąc to, nie miał poważnej miny, a w oczach błyszczały mu iskierki.

Będzie mógł objąć Mab, tańczyć i przytulać ją. Oboje drżeli na samą myśl o tym.

Istnieje taka teoria, że seks to w dziewięćdziesięciu procentach świadome działanie, a tylko w dziesięciu ślepe pożą-

danie.  Poznanie  ludzi, którzy  doszli  do  takiego wniosku, byłoby  z pewnością  interesujące. Przed  tą  dramatyczną nocą 

Amabel była przekonana o słuszności tej teorii.

Jej  ciało już  ignorowało  głos  rozsądku,  pożądając Trisa.  Zmysły  Mab  reagowały na  każdy ruch,  jaki  wykonywał. 

Tylko  surowy  nakaz  umysłu,  że  ma  trzymać  ręce  splecione  razem,  powstrzymywał  ją  od  dotykania  go  i  pieszczot. 

Dobrze, że zachowała choć tyle samokontroli.

Gdyby  Mab  uległa  ogarniającemu  ją  pożądaniu,  wszyscy  obecni  w  restauracji  oglądaliby  w  tej  chwili  nie  lada 

widowisko. Ale rozsądek trzymał stalową ręką w karbach nadmiernie zmysłowe ciało. Potrafiła poradzić sobie z sytuacją.

Zbyt  szybko  sobie  pogratulowała.  Gdy  tylko  Tris  ją  objął  i  zaczęli  poruszać  się  w  rytm  muzyki,  była  zgubiona. 

Prowadził  ją  w  tańcu  z  tą  agresywną,  męską  stanowczością.  Ostatnią  sensowną  myślą,  którą  zapamiętała,  było  to,  że 

jednak doskonale pamięta, jak się tańczy.

Mab  już  nie  była  w  stanie  zastanawiać  się  nad  tym,  co  robi.  Jej  ciało  uwolnione  z  więzów  narzuconych  przez 

rozsądek rozkoszowało się bliskością Trisa. Upijała się rozkoszą. I nowością.

Reagowała  na  niego  fizycznie  w  sposób  tak  dostrzegalny,  że  Tris  był  aż  zaskoczony.  Nie  stawiał  oporu  ani  nie 

wykorzystywał sytuacji. Tulił ją tylko mocno, rozkoszował się tym, że jest tak blisko niego.

Muzyka stanowiła jego żywioł. Wyczuwał ją, poddawał się jej, reagował. To, w połączeniu z kapitulacją Mab, było 

cudowne. Przesuwał dłonie po jej plecach, poruszał się wolno, bardziej zmysłowo, a ona szła za nim ślepo jak owca.

background image

W  pewnym  momencie  nagle  ogarnęło  ją  poczucie  winy.  Odchyliła  głowę  i  spojrzała  Trisowi  w  oczy.  Leniwie 

odsunęła z jego czoła pasemko włosów.

-  Chyba  za  dużo  wypiłam  -  powiedziała  cicho.  Zaśmiał  się,  szczerze  rozbawiony.  Szukała  usprawiedliwień,  by 

wyjaśnić  swoje  zachowanie.  Wypiła kilka łyków  wina  z  małego kieliszka. Wiedział  ó  tym,  gdyż bez  skutku  starał  się 

skłonić ją, by wypiła więcej.

Rzeczywiście  była  pijana. Z  pożądania.  Czy  jest  dla  mężczyzny  silniejszy  afrodyzjak?  Atrakcyjna  kobieta, której 

pragnął, była bezradna, gdyż nie mogła powstrzymać swojej namiętności. Miał okazję ją zdobyć. Mógł wziąć ją na górę 

do swojego pokoju i kochać się z nią czule i delikatnie. Nagle przycisnął ją mocniej, niemal miażdżąc jej delikatne ciało. 

Pozwolił sobie na rozkosz rozważania takiej możliwości. Ona się zgodzi.

Zgodziłaby  się.  Ale  kiedy  poszli  na  górę,  odprowadził  Mab  do  drzwi  jej  pokoju,  otworzył  je  i  po  raz  pierwszy 

pocałował. Miał wrażenie, że wypił magiczny napój, tak cudowne było to doznanie.

Dłonie mu drżały i oddychał z trudem. Mab była uległa, należała do niego. Niewiele brakowało, by się nie oparł po-

kusie. Gładził ją dłońmi i pieścił ustami. Ale po chwili się odsunął.

Była tym zaskoczona. Zamrugała powiekami, próbując zrozumieć, co się dzieje. Odwrócił ją i klepnął w pośladek. 

Powiedział, że obudzi ją wcześnie, więc musi być wyspana. A potem zamknął za nią drzwi.

Wciąż stała w pustym pokoju, drżąc z pożądania, kiedy zapukał do drzwi. Drażnił się z nią! Otworzyła, walcząc z 

głupim mechanizmem zamka, i powitała go z twarzą tak radosną, że aż jęknął.

Pocałował jej chętne usta, przytrzymał ręce i polecił zasunąć łańcuch.

- Rozumiesz?

Skinęła głową. Uśmiech jej zbladł, wydawała się przestraszona.

- Jutro znowu będziemy razem.

- Tak.

- I musimy się wyspać. Już późno. Jutro mam koncert.

- Tak.

- Dobranoc, Amabel.

- Tak. - Ogarnął ją dreszcz.

- Zamknij drzwi na klucz i załóż łańcuch.

- Dobrze.

- Chciałbym się z tobą kochać. Porozmawiamy o tym.

Zmarszczyła czoło, próbując zrozumieć, do czego potrzebna jest im rozmowa.

- Zaniknij drzwi na klucz...

-  ...i  załóż  łańcuch  -  dokończyła  zirytowana.  Pocałował  ją  szybko  i  zaniknął  drzwi.  Stał  jeszcze  przez  chwilę, 

nasłuchiwał,  jak  męczy  się  z  zamkiem  i  łańcuchem.  Przekonawszy  się,  że  była  mu  posłuszna,  Tris  poszedł  do  swego 

pokoju, by wziąć zimny prysznic, a potem położyć się do łóżka. Nie chciał Mab na jedną noc. Lecz jeśli będzie musiał 

doprowadzić ją do szaleństwa, by zwrócić na siebie jej uwagę, to tak właśnie zrobi.

W swoim pokoju  Mab uświadomiła  sobie, że chciała zostać uwiedziona przez Trisa Roalda, i  była tym ogromnie 

zawstydzona. Prawie go nie znała. Jedno popołudnie w Kalifornii, kolacja i tańce w Indianapolis oraz kilkanaście taśm 

wideo  nie  dały  jej  dostatecznej  wiedzy  o  tym  człowieku.  Przecież  wszystkie  taśmy  na  świecie  nie  wystarczą,  aby  się 

zaprzyjaźnić czy nawiązać romans.

Czyżby naprawdę była taka jak inne kobiety? Uległa tylko dlatego, że przystojny mężczyzna ma na nią ochotę? Z 

pewnością  nie.  Gdzie  się  podziało  jej  opanowanie?  Jak  eksperci  śmią  twierdzić,  że  seks  jest  zjawiskiem  czysto 

background image

psychicznym, dając jej fałszywe poczucie bezpieczeństwa i zgubną pewność, że umysł kontroluje zachowanie!

Gdyby Tris  zechciał, pewnie  poszłaby  z nim do łóżka,  a przy jej  szczęściu zaszłaby  w  ciążę.  Była tak  pewna, że 

nigdy nie ulegnie pokusie, iż nawet nie pomyślała o antykoncepcji.

Ona także wzięła długi zimny prysznic, myśląc, że właściwie powinna być Trisowi wdzięczna za jego opanowanie, 

za to, że odrzucił jej ślepą namiętność. Ale jakoś nie czuła wdzięczności. W końcu poszła do łóżka i szybko zasnęła.

Następnego ranka wciąż boczyła się na Trisa, co z kolei jego bawiło. Jednak był dla niej uprzedzająco grzeczny.

Miała ochotę rzucić w niego swoim śniadaniem. Przyjrzała mu się, lekko mrużąc stalowobłękitne oczy, i wyobraziła 

sobie, jak siedzi tam udekorowany jej hiszpańskim omletem.

Podniósł głowę i uśmiechnął się do niej.

Obrzuciła go morderczym wzrokiem, po czym wróciła do jedzenia. Mruczała tylko coś pod nosem w odpowiedzi na 

jego próby nawiązania rozmowy. Nie mogła zrozumieć, dlaczego jest taki... pobudzony.

Po raz pierwszy w ogóle pomyślała, aby pójść z kimś do łóżka, a on zignorował wszystkie oczywiste sygnały jej pra-

gnienia. Czyżby była tak niedoświadczona? A może po prostu drażnił ją i bawiło go jej rozczarowanie? Zawsze sądziła, 

że mężczyźni są mniej skomplikowani.

Po części za jej zły nastrój odpowiadało zakłopotanie. Zaofiarowała się w tak oczywisty sposób i została odrzucona. 

Przynajmniej nie odepchnął w sposób zdecydowany. Ale narzucała się wręcz demonstracyjnie, o czym jej przypominał 

działający normalnie umysł. Była bezwstydna. Wyuzdana. Wyuzdana chyba nie? A może jednak?

Znów opanowana, pomyślała, że chyba wszyscy ludzie, którzy widzieli ją wczoraj wieczorem, zauważyli jej zacho-

wanie.  I  z  pewnością  byli  oburzeni,  że  kobieta  w  taki  sposób  zachowuje  się  publicznie  wobec  mężczyzny.  Albo 

pogardzali nią. Rumieniec pokrył jej blade policzki. Wbiła spojrzenie w talerz.

Tris zastanawiał się, czy jest jeszcze dziewicą. W wieku... dwudziestu pięciu lat?

- Ile masz lat? - zapytał.

- Dwadzieścia osiem - odparła.

- A ja  trzydzieści sześć. -  Uśmiechnął się lekko. Jest  już  dorosły, ona również, więc  w czym problem?  Może ma 

jedną z tych ohydnych chorób? Albo myślał, że ona ją ma? Jak śmiał?

Był piosenkarzem rockowym: mężczyzną, którego kobiety rozchwytywały, o którego walczyły. Powinna wiedzieć, 

że nie należy mu się oddawać. Pewnie miał mnóstwo kobiet. Był wykończony. I niezdolny do miłości.

Zerknęła na niego i stwierdziła, że spogląda na nią z rozbawieniem. Nie wyglądał na wykończonego.

Rozmawiał z nią i traktował z niezwykłą życzliwością. Drgnęła, gdy jej dotknął, gdyż odczuła to niczym elektryczną 

iskrę. Mówił do niej uprzejmie swym gardłowym głosem. Nie zwracał uwagi na to, jaką robi z siebie idiotkę. Traktował 

ją tak, jakby zachowywała się całkiem normalnie.

Kiedy podstawiono wypożyczony samochód, położyła swój bagaż obok jego torby. Ruszała ku wschodzącemu słoń-

cu w towarzystwie Seana Moranta!

Potrząsnęła  głową  i  napomniała  siebie  surowo,  że  jedzie  w  sprawach  służbowych.  Nie  powinna  myśleć  o 

głupstwach.

Jest zawodowcem.

Robiąc ustępstwo, jakiego świat nie widział, Tris zapytał:

- Chcesz prowadzić?

- Nie, dziękuję - odparła szybko.

- Jako kobieta walcząca o równouprawnienie?

Nie była pewna, czy potrafi oderwać od niego wzrok na tyle, by móc kierować wozem.

background image

- Wolę, żebyś ty prowadził.

- Nie ma sprawy. - Zdołał jakoś ukryć ulgę.

W  mglisty, letni,  marcowy poranek  wyruszali  na  północ,  do  autostrady 465.  Mab  kątem oka  obserwowała  dłonie 

Trisa na kierownicy; prowadził auto z wyczuciem i wprawą.

Milczenie stawało się niezręczne. Wreszcie, kiedy skręcili na międzystanową autostradę nr 69, Mab wzięła notes, 

długopis i zadała pierwsze pytanie:

- W jaki sposób ktoś tak sławny i popularny jak ty porusza się nie rozpoznany?

Wydawała mu się tak interesująca, tak cenna. Wszystko, co robiła, było czarujące. Siedziała obok niego w prostej 

bluzce, spodniach i tenisówkach. Zaciskała lekko wargi, a on miał ochotę zatrzymać samochód i je ucałować. Uśmiechnął 

się.

- Czy możesz mówić? Słyszałam, że masz kłopoty ze strunami głosowymi.

- Tylko wtedy, gdy śpiewam. Zacząłem karierę wokalisty w zespole jeszcze w college’u i nie ćwiczyłem głosu. W 

idealnym  momencie  trafiliśmy  na  szał  wideo. Dwie piosenki  z naszego pierwszego  albumu zawędrowały aż  na  szczyt 

listy przebojów i długo tam pozostawały. Dopisało nam szczęście. Wykorzystaliśmy to, popłynęliśmy z falą tam, dokąd 

nas poniosła. Nie mieliśmy pojęcia, że zdobędziemy aż taką popularność. Mój zawód jest podobny do każdego innego: 

możesz próbować, ale jeśli nie masz właściwego przygotowania, wkrótce wszystko zawalisz. To jak boks, tenis czy inne 

dyscypliny sportu. Musisz wiedzieć, jak się strzec kontuzji. A ja zniszczyłem w dużej mierze swój głos, śpiewając bez 

odpowiedniego przygotowania.

- Wolisz nie odpowiadać na pierwsze pytanie? - przypomniała chłodno.

-  Jak  pozostaję  nie  rozpoznany?  Nie  mam  pewności.  Nie  jestem  specjalnie  przystojny,  wyglądam  zupełnie 

zwyczajnie.

Te  słowa  były  tak  sprzeczne  z jej  opinią,  że  niemal  się  roześmiała  na  myśl,  że  pozwala  mu  to  mówić  bez  słowa 

sprzeciwu.

- To coś podobnego do anegdotki o Marilyn Monroe - mówił dalej. - Była w Central Parku i jakiś przyjaciel zdziwił 

się, że może tak spacerować i nikt jej nie poznaje. Marilyn odparła, że nie używa swojej osobowości gwiazdy. Przyjaciel 

nie wierzył, więc Marilyn kazała mu siebie obserwować. Nagle zmieniła osobowość i natychmiast otoczyli ją ludzie, któ-

rzy ją rozpoznali.

Przerwał na chwilę.

-  Poza  sceną  nie  czuję  się  gwiazdą  rocka.  Jestem  zwyczajnym  człowiekiem.  Nie  spodziewam  się,  że  ktoś  mnie 

pozna.  Nie  wiem,  czy  jest  jakiś  dowód  na  teorię  Marilyn,  choć  właściwie  sama  tego  dowiodła.  -  I  dodał  po  chwili 

milczenia:

- Poza sceną nie przypominam wokalisty rocka. Ubieram się jak Tris Roald, czeszę włosy. Mam zwyczajne ubranie, 

tak jak wszyscy, i zachowuję się inaczej niż Sean Morant. To zupełnie

inny człowiek.

- A jak się czujesz, kiedy jesteś Seanem Morantem?

- Jeśli sugerujesz coś w rodzaju rozdwojenia osobowości, jak w przypadku doktora Jekylla i pana Hyde’a, to wiedz, 

iż mnie to nie dotyczy. Po prostu gram na scenie. Poza sceną nie.

- Czy brałeś kiedyś narkotyki?

- Nie. Dawno temu Simon Quint kazał mi porozmawiać z jednym ze swoich przyjaciół, z psychiatrą, który ekspery-

mentował z narkotykami w latach sześćdziesiątych, zanim jeszcze wszyscy zrozumieli, jakie to zagrożenie. Teraz stara 

się  ratować  tych  dostatecznie  inteligentnych,  którzy  widzą  zbliżającą  się  katastrofę.  Ten  lekarz  wytłumaczył  mi 

background image

dokładnie, co takie substancje robią z ciałem, mózgiem i organami człowieka. Jak wpływają na noworodki. To wywarło 

na mnie wrażenie.

- Nikt  z naszej grupy nie dotyka tego świństwa - kontynuował. - Poprosiłem doktora, żeby porozmawiał z moimi 

kumplami. - Rozejrzał się po okolicy. - Jesteśmy dobrymi muzykami, mamy dobre układy i kontakty ze sobą. Jesteśmy 

lojalnymi,  choć  krytycznymi  Amerykanami.  Porządnymi  ludźmi.  Rozmawiamy  o  życiu,  nadziejach  i  marzeniach.  Je-

steśmy trubadurami.

- Nie wypalacie się?

- Myślę, że zbliża się czas rozstania. Koncerty są wspaniałe, ale wyczerpujące. Rozszerzają się nasze zainteresowa-

nia. Może nagramy muzykę do filmu. Tego rodzaju możliwość uważam za coś fascynującego.

- Jak sobie radzicie ze stresami?

- Mamy szczęście i nie poddajemy się. Jesteśmy jak inni ludzie pracujący w stresujących zawodach. Niektórym się 

udaje, niektórzy się uginają, inni załamują. Nam się udało, choć czasem miewamy problemy. - Zerknął na nią z uśmie-

chem.

Rozmawiali przez całe dwie godziny drogi do Fort Wayne. Tris coraz bardziej ją interesował. Zaczynała go lepiej 

poznawać. Pociągał ją. I to nie jedynie jego ciało.

Opowiedział jej o ciotce, która mieszka na farmie w Whitney County, na zachód od Fort Wayne, o przyjeździe do 

Indiany, kiedy był dzieckiem, o kuzynach i o wszystkim, co robili. Był zabawny i miły. To rzeczywiście dobry człowiek. 

Dokładnie taki, jak powiedział.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Z międzystanowej  zjechali na autostradę nr 24 wiodącą do Fort Wayne. Czarujące miasto, leżące u zbiegu trzech 

rzek, w roku 1994 obchodziło swoje stulecie. Dawno temu był tu indiański rezerwat.

W tej chwili miasto zamieszkiwało dwieście tysięcy ludzi. Było tam centrum, dzielnice handlowe i przedmieścia.

W marcu wysokie drzewa wciąż stały nagie, za to kolorowe, wiosenne kwiaty cieszyły oczy swoim widokiem.

Tris  jechał  przez  ulice  odnowionych  starych  domów  w  zachodniej  części  miasta.  Do  hali  koncertowej  droga 

prowadziła przez ulicę Jeffersona, Clinton, Spy Run  z rowerową  ścieżką wzdłuż rzeki i  potem na Parnall.  I zgodnie z 

zapowiedziami tam wznosiła się hala koncertowa.

Zostawili samochód na ogromnym parkingu i pieszo ruszyli do budynku.

Mab spędziła już kilka godzin w towarzystwie Trisa, przy kolacji i w samochodzie, ale dopiero po raz drugi w życiu 

szła obok niego. Tym razem nie było fotografów.

Dziwiło ją wrażenie naturalności, jakie czuła, maszerując z nim krok w krok. Para. Tym właśnie byli... parą. Czy on 

też tak to odczuwał? Czy w ogóle dostrzegał jakąś różnicę, idąc właśnie z nią? Na tych zdjęciach, które zebrała, przygo-

towując okładkę, szedł znudzony krok w krok ze wszystkimi tymi kobietami.

Spojrzała na niego i zobaczyła, że ją obserwuje. Nie wydawał się znudzony. Nagły przypływ emocji sprawił, że się 

potknęła. Tris  pochwycił  ją  za  ramię,  przytrzymał  i  zwolnił  trochę. Ruszyli  dalej,  a  ona  cieszyła się,  że  jest  przy  nim 

blisko, zupełnie tak, jakby naprawdę byli parą.

Weszli  w  labirynt  ramp  oraz  przejść  i  doszli  na  główną  owalną  płytę,  wykorzystywaną  na  wszelkie  mityngi, 

zebrania, rozgrywki i koncerty. Wokół wrzała praca - przygotowania do wieczornego występu.

Ludzie wołali do siebie, śmiali się, ktoś, pogwizdując, przeszedł obok, dźwigając na ramieniu zwoje kabli. Nikt nie 

próżnował.

Jamie  Milrose  był  pierwszą  znajomą  osobą,  jaką  Amabel  tu  zobaczyła.  Miał  na  sobie  dżinsy  i  koszulę  z 

podwiniętymi rękawami.  Dostrzegł ją  i obserwował, jak szła z Trisem przez płytę. Ktoś krzyknął coś do Trisa, ale ten 

background image

machnął tylko ręką i podszedł do Jamie’ego.

- Co jest. Jamie? Jakieś problemy?

- Skądże znowu - odparł ten bez uśmiechu.

- Czeka cię niezła zabawa - roześmiał się Tris. - Nie damy ci próżnować.

- Nie próżnuję. Mam mnóstwo wywiadów. - Tris zmarszczył brwi, a Jamie wytłumaczył: - Domyśliłem się, że Mab 

pewnie przeprowadziła z tobą wywiad, a to  czyni cię dostępnym dla  wszystkich.  Załatwiliśmy nawet  wywiad z repor-

terem szkolnej gazetki. Spaceruje tam teraz, bardzo podniecony.

Tris skrzywił się.

- Och, Jamie, nie mogłeś ich jakoś spławić?

- Nie, jeśli mam zachować szansę na zbawienie mojej czystej duszyczki. - Spojrzał na nich zimno.

-  Trudno,  niech  będzie.  -  Przeprosił  Amabel  i  podszedł  do  reportera,  który  czekał  na  niego  niecierpliwie.  Jamie 

zbliżył się do Amabel.

- No, no, no - powiedział.

Nie  uśmiechał się,  mówił  przy tym cicho,  jakby  zdradzał jakieś  sekrety. Zmrużył  oczy i  przyglądał  się jej  z dez-

aprobatą.

Najeżyła się.

- Witaj, Jamie.

- Jesteś z Seanem. - To nie było pytanie, lecz stwierdzenie faktu.

Nie odpowiedziała wprost.

- Pomagasz ustawiać sprzęt?

- Nie. - Machnął ręką i powtórzył: - Jesteś z Seanem?

- Razem tu weszliśmy. - Była to miła wymijająca odpowiedź. Jamie’emu nie wystarczyła.

- Słyszałem, że pojechał po ciebie do Indianapolis. Czy jesteście razem?

- Dlaczego pytasz?

Zmierzyła go od stóp do głów, dając mu do zrozumienia, że to nie jego interes.

- Muszę wiedzieć - oświadczył surowym, poważnym tonem.

- Jego zapytaj.

- Nie powie - odburknął Jamie. Uśmiechnęła się lekko. Odchylił głowę, mrużąc przy tym nieco oczy.

-  Mab,  wróg  mężczyzn?  Kobieta  wyjątkowa?  Teraz  zachowuje  się  tak  jak  każda  inna?  Cóż  za  rozczarowanie.  -

Ostatnie słowa wymówił z pogardą.

Amabel rozejrzała się po płycie, zerknęła na puste siedzenia, wznoszące się rzędami w górę.

- Myślę, że tak jest ze wszystkim. - Rozłożyła ręce i umyślnie przerwała na chwilę. - Będą gotowi na czas. - I by 

zaakcentować fakt, że ignoruje jego pytanie, dodała: - Pamiętam, jak kiedyś kierowałam grupą ochotników ustawiających 

dekoracje. Byłam niemal pewna, że na premierze  kurtyna podniesie się i  odsłoni fatalną, nie wykończoną scenografię. 

Przez miesiąc bolała mnie głowa. - Uśmiechnęła się znowu.

- Myślałem, że będziesz moja - odezwał się szorstko.

- O ile pamiętam - odparła chłodno - twoje zaproszenie dotyczyło tylko weekendu w Big Sur.

- Zapomniałaś o całej reszcie. Sypiasz z nim? Rozszerzyła nozdrza z oburzenia, po części dlatego, że pamiętała, jak 

niewiele brakowało. Ale ta reakcja trochę uspokoiła Jamie’ego.

- Fort Wayne to mój dom - powiedział cicho. - Chciałbym, abyś poznała moją rodzinę.

- Nie będzie na to czasu. Wyjeżdżam jutro rano.

background image

- Odwiozę cię na lotnisko.

- Nie - zabrzmiał głos Trisa. Nie zauważony stanął za plecami Jamie’ego. - Ja ją zabieram. - Nie wyjaśnił, dokąd.

Minął Jamie’ego, stanął obok Mab i władczo chwycił ją za łokieć. W ten delikatny sposób dał znać, że dziewczyna 

należy do niego, a jednocześnie nie naruszył jej wiary, że wciąż sama sobą dysponuje. To raczej jego spokojny uśmiech 

był niebezpieczny.

Cała trójka była lekko zirytowana. Mab najbardziej. Dwaj mężczyźni stali naprzeciwko siebie, jak psy nad kością. A 

dodatkowo była zła, że ucisk palców Trisa wzbudził w niej dziwne, a zarazem znajome uczucie podniecenia.

Dlaczego on?  Inni mężczyźni  stali  blisko niej, dotykali jej  ramienia, ale  nigdy  tak  na  nich  nie reagowała.  Czemu 

akurat Tris budził w niej podniecenie? Jakie to szokujące!

Wszyscy troje uświadomili sobie to napięcie, które nie miało żadnego związku ze zbliżającym się koncertem.

Jamie oddalił się pierwszy. Potem ktoś pytał o coś Trisa, a on odpowiadał cicho i uprzejmie. Jeśli się nie zgadzał, 

starał się tłumaczyć przyczynę. Potrafił słuchać.

Mab zauważyła, jak ludzie na niego patrzą, jak czują się przy nim swobodnie. Nie był „gwiazdą”, lecz człowiekiem 

interesu. Mab obserwowała Trisa, ale nie jak reporterka. Oceniała go jako człowieka.

Potem  Tris  poszedł,  aby  udzielić  wywiadów,  na  które  umówił  go  Jamie,  a  Mab  mogła  wędrować  w  tym  czasie 

dookoła, robić zdjęcia swym małym aparacikiem, zadawać pytania i obserwować. Z fascynacją oglądała pracę mężczyzn 

i kobiet przygotowujących występ. Robili to za każdym razem, przed każdym koncertem w tylu już miejscach: rozkładali 

wszystko, a potem składali.

W ulotkach, które dostała od Jamie’ego, Mab znalazła podziękowania Seana Moranta dla swojej ekipy. Teraz, obser-

wując tę ekipę przy pracy, zrozumiała, jak wiele robią ci ludzie dla powodzenia każdego koncertu.

Rozmawiając z kimś z biura prasowego, Mab dowiedziała się, że hala mieści dziesięć tysięcy ludzi.

- A dokładniej - wyjaśnił rozmówca - dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt osiem.

- A dlaczego zabrakło miejsca dla tych dwóch osób? - spytała.

- Takie warunki postawiła straż pożarna.

- W innych miastach zbierają się tłumy. Dziwię się, że słynne grupy przyjeżdżają dla tak stosunkowo nielicznej pub-

liczności.

- To doskonałe miejsce. Kontakt z publicznością jest bardziej bezpośredni. Znane zespoły lubią tu przyjeżdżać. Przy-

jemnie dawać tu koncerty. To pozwala na większe zaangażowanie się, a publiczność docenia ten fakt.

- Czy mieliście kiedyś kłopoty? Narkotyki, alkohol?

-  Zdecydowana  większość  publiczności  zachowuje  się  jak  trzeba.  -  Rozłożył  ręce.  -  Uczestniczą  w  święcie. 

Oczywiście zawsze znajdzie się kilku takich, którzy testują naszą ochronę. Próbują przemycić alkohol albo trawkę. Ale 

nie ma ich wielu.

Na płycie lodowiska ułożono drewnianą podłogę i ustawiono scenę. Ponieważ zespół Trisa wykorzystywał istniejącą 

już konstrukcję, ekipa techniczna liczyła tylko dwadzieścia siedem osób. Kable elektryczne przypominały rybacką sieć.

Zespół Trisa zjawił się w mieście poprzedniego wieczoru i pracował tu od siódmej rano. Poza zmontowaniem sceny, 

ekipa techniczna odpowiadała za nastrojenie instrumentów, rozstawienie świateł i sprawdzenie wzmacniaczy.

Podczas koncertu będą obsługiwać reflektory i miksery dźwięku. To skomplikowana sprawa. Muzycy przypominali 

astronautów, których wspiera armia doświadczonych ludzi, choć oklaski zbierają tylko oni.

Mab  przyjechała  tu  z  Trisem  Roaldem.  Seana  Moranta  widziała  jedynie  na  taśmach  wideo.  Ale  teraz,  w  miarę 

upływu czasu, zaczęła dostrzegać, że Tris się zmienia - była to zdumiewająca metamorfoza.

Po  sukcesie  pierwszego  koncertu  „Live  Aid”  Boba  Geldofa  dziennikarze  wspominali  o  możliwym  dorocznym 

background image

koncercie rockowym,  z którego dochód przeznaczono by dla  głodujących.  Ile korzyści przyniosłoby takie wydarzenie! 

Pisali o ogromnych kwotach pieniędzy i ich zabezpieczeniu przed malwersantami.

Członkowie grupy Trisa opowiadali natomiast o radości spotkania wielu podobnych sobie. Supergwiazdy okazują się 

takimi samymi ludźmi, jak reszta. I chętnie spotykają swoich własnych idoli.

Mab przyglądała się Trisowi, którego zaczęła dopiero poznawać, a który okazał się kimś innym, niż przypuszczała. 

Kimś, kto - jak powiedział Simon Quint - miał psychikę głębszą i bardziej złożoną, niż sądziła.

Mimo  panującego  wokół  gwaru,  Mab  wyciągnęła  się  na  czterech  stojących  rzędem  krzesłach.  Przykryła  się 

płaszczem.

Spała mocno.

Jamie zatrzymał się przy niej i obserwował ją z uwagą. Nadszedł Tris i demonstracyjnie otulił Amabel płaszczem, a 

także przykrył ją  swoją kurtką. Potem odszedł, jakby nie  zauważył  rywala. Z pewnym rozbawieniem pomyślał, że nie 

zdołał się opanować i zaznaczył swoje terytorium, ale być może dzięki temu uniknie nieporozumień.

Mab obudziła się, słysząc hałas. Upadła jakaś deska, ktoś stukał młotkiem. Otworzyła oczy. Tris przykucnął obok 

niej i uśmiechał się.

Znów był Trisem, którego obecność wywoływała w niej tak niezwykłe reakcje. Spojrzał jej w oczy, a ona poczuła 

nagły poryw namiętności. Oblizała wargi i ziewnęła, naiwnie wierząc, że to odwróci jakoś jego uwagę. Udało jej się tego 

dokonać.

Tris zaśmiał się.

- Ależ z ciebie leniuch - skarcił ją, jakby miał do tego prawo. - Leżysz i nic nie robisz, a przecież dziś wieczorem 

mamy występ.

Poczuła się tak, jakby byli sami w tej wielkiej, pełnej ruchu sali.

- Czy pocałujesz mnie na szczęście? - spytał cicho. Na samą myśl o tym poczuła dreszcze. Zaczęła ją mrowić skóra.

Czy to wszystko tylko dlatego, że Tris był obok i spoglądał na nią? Niewiarygodne. Znów oblizała wargi.

- Zawsze masz pod ręką jakąś kobietę, która spełni taką prośbę? - wykrztusiła.

- Nie. Aż do teraz.

- Banialuki.

- Skąd znasz wyraz... banialuki? - zapytał takim tonem, jakby zachwyciło go to słowo.

- Od mojej babci. Umiała to powiedzieć tak, by wyrażało niesmak lub niedowierzanie.

- Skomponowałem dla ciebie piosenkę - oświadczył nagle Tris.

- Piosenkę?

- Tylko dla ciebie.

- Akurat... figa z makiem. - Nie zrobiło to na niej wrażenia. W każdym razie nie mogła tego okazać. - Pewnie jesteś 

jak  George  Gershwin.  On  skomponował  taką  piosenkę,  której  nigdy  nie  opublikował,  i  w  tajemnicy  grał  ją  każdej 

kobiecie, która mu się spodobała, jako utwór dla niej. Wiem, że to prawda, bo widziałam to na filmie, a scenarzyści nie 

kłamią.

- Napisałem ją niedawno. - Po czym spytał po chwili zastanowienia. - Figa z makiem?

-  Znakomita  odpowiedź  -  zapewniła.  -  Ludzi,  którzy  się  kłócą,  za  każdym  razem  potrafi  ostudzić.  Jest  nie  do 

przebicia. To ulubione powiedzonko mojej babci.

Przymknął powieki.

- Wracając jutro do Indianapolis, odwiedzimy moją ciotkę.

- Po co wracać do Indianapolis? - spytała zdziwiona. - Tutaj jest także lotnisko. Samoloty przylatują i odlatują przez 

background image

cały dzień i połowę nocy.

- Z Indianapolis mamy bezpośrednie połączenie. A kiedy już tu jestem, nie mogę nie odwiedzić ciotki. Moja rodzina 

będzie dziś na koncercie. Usiądziesz z nimi, ale i tak musimy ich jutro odwiedzić. Dobrze?

- Nie przejmuj się mną. - Czuła się trochę skrępowana.

-  Będą  urażeni, jeśli  ze  mną nie  pojedziesz  -  tłumaczył Tris.  -  A  przecież nie będziesz  czekać w  samochodzie  za 

domem, gdy ja pójdę w odwiedziny. Pomyślą, że jesteś dziwaczką. No i straciłabyś niezłą zabawę. - Po czym złośliwie 

dodał jeszcze jeden argument: - Poznasz kolejną cechę Seana Moranta, przyda ci się do artykułu.

- To fakt.

- Będziesz zachwycona, jakim szacunkiem i podziwem darzą mnie ci zwykli ludzie z prowincji. - Oblizał wargi i od-

wrócił głowę, by nie dostrzegła jego rozbawienia. Westchnął teatralnie. - Cieszę się, że nie używasz wulgarnych słów. 

Moja ciotka nie znosi przekleństw.

- Tak jak mój tata. Dlatego zaczęłam używać babcinych „banialuk” i „figi z makiem”.

- Aha - odparł krótko i kontynuował: - Niełatwo się rozmawia z moimi krewnymi. Nie będę przy tobie, by pilnować 

doboru tematów. Co wiesz o maciorach, zbiorach kukurydzy i melioracji?

- Niewiele - przyznała.

-  No  tak  -  mruknął  z  powątpiewaniem.  -  Myślę,  że  możesz  rozmawiać  o  mnie.  -  Spojrzał  na  nią  uwodzicielsko. 

Przymknęła oczy i nagle uderzyła się dłonią w czoło.

- Znowu chcesz mnie wystawić, tak? - Spojrzała na niego z wyrzutem.

- Nie ośmieliłbym się. - Był oburzony takim pomysłem. - Sama zobaczysz.

Pochylił się szybko i pocałował ją w usta, zanim się zorientowała, co zamierza. Poczuła, że ogarnia ją fala podnie-

cenia. Klepnął ją w udo, chwycił za rękę, jakby spodziewał się, że wstanie.

-  Ogarnij  się  trochę  i  umyj  ręce.  Pójdziemy  coś  zjeść.  Leżała  nieruchomo,  niepewna,  czy  zdoła  wstać  po  takim 

pocałunku.

- Jak możesz tyle jeść i zachować szczupłą sylwetkę - wymamrotała ze zdziwieniem, że w ogóle mówi coś, co ma 

sens.

- Zrzucamy nadwagę podczas koncertu. Jemy więc obfite posiłki. Kucharz przygotował coś dobrego. Z pewnością 

będzie ci smakowało. No, wstawaj! Spotkamy się w holu.

Tak  jak  mówił  Tris,  kucharz  przygotował  duży wybór  potraw.  Przystawki,  zupy, mięsa,  jarzyny, owoce  i  desery. 

Próbowała  po trochu  z różnych półmisków. Tris  wypił  czysty  bulion  i  sorbet. Siedząc obok niego z pełnym talerzem, 

czuła się jak obżartuch.

- Myślałam, że jesteś głodny.

- Jadłem dziś obfity lunch i zjem coś po koncercie. Mam tremę, jak zawsze, stąd tylko bulion i sorbet. Nie mogę 

ucztować przed występem. Doszedłem do tego wniosku metodą prób i bolesnych błędów.

- Ty masz tremę? - Nie mogła w to uwierzyć.

-  Napięcie  wzrasta.  Im  bliżej  rozpoczęcia  występu,  tym  jest  gorzej.  To  problem  większości  występujących 

publicznie  wykonawców.  -  Pokręcił  głową.  -  To  śmieszne.  Nie  uwierzyłabyś,  jak  pobudza  wejście  na  scenę.  Reakcja 

publiczności działa jak narkotyk. Słyszałem o kimś, kto nagrywa same oklaski  na występach. A kiedy jest  w depresji, 

odtwarza je, by wchłaniać pozytywne emocje. Każdy ich potrzebuje.

- Jeżeli poważnie mówiłeś o tym, że skończysz z występami, to czy potrafisz z tego zrezygnować?

- Na pewno będzie mi tego brakowało. Ale zacznę nowe życie. Obecne nie może trwać wiecznie. Są inne zajęcia, 

które dają mi satysfakcję, i zdaję sobie sprawę, jakie to dla mnie szczęście.

background image

Raz  jeszcze  przypomniała  sobie  słowa  Simona  Quinta,  że  Tris  jest  bardziej  złożonym  człowiekiem,  niż  jej  się 

wydawało. Teraz zaczynała to rozumieć.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

W wieku trzydziestu sześciu lat Sean Morant wciąż zajmował czołową pozycję wśród wykonawców rocka. Byli tacy 

szacowni muzycy po czterdziestce, którzy stali się legendami. Gdyby Elvis wciąż żył, przekroczyłby sześćdziesiątkę. Czy 

nadejdzie kiedyś czas, że filary rocka będą miały po osiemdziesiąt lat, tak jak teraz filary jazzu?

Upływ czasu, opowiadał żartobliwie Tris, został mu nagle uświadomiony, gdy uczennica szkoły średniej błagała, by 

zgodził się mieć z nią dziecko, „zanim będzie za późno”. Znieruchomiał na moment. Za późno? Ma dopiero trzydzieści 

sześć lat? Wiek, podobnie jak piękno czy zło, jest sprawą względną...

- W co się dziś ubierzesz? - spytała Mab. Uśmiechnął się lekko.

- Może wybierzesz mi strój? Ekipa przyniosła garderobę. Ubieramy się zwykle w to, na co nam przyjdzie ochota -

wyjaśnił. - Kirk, perkusista, nosi kudłatą perukę, więc przytrzymuje ją opaską. Strasznie się poci, grając w tej peruce na 

bębnach. Wszyscy się pocimy, ale on najbardziej. Temple, George i Trip wybierają kostium pod wpływem impulsu. Jako 

solista, powinienem wydawać się trochę niezwykły. Nie mam dosyć odwagi, by wkładać coś, co wprawi w zdumienie wi-

dzów. Ani odwagi, by wyglądać dziwacznie. Chodź, przyda mi się twoja opinia.

Zaprowadził ją do swojej garderoby. Znalazła tam skórzany kostium, który od razu odrzucił.

- Będzie mi w nim za gorąco. Włożyłem go raz, zimą, na koncercie w Teksasie. Chłopcy mieli na sobie płaszcze.

Była tam też czerwona, wyszywana cekinami kurtka i takie same spodnie. Tris zaśmiał się.

- Wożę to od czasu pierwszego występu Davida Lee Rotha. Nie mam odwagi, by to choćby przymierzyć. Gdybym 

coś  takiego  miał  na  sobie  w  czasie  koncertu,  pewnie  zapomniałbym  słów  piosenki.  David  to  zrobił  i  wszystkim  się 

podobało.

Jedną z możliwości była czarna koszula i czarne spodnie. Był też kostium brązowy, biały i w więzienne paski.

- Jestem dość konserwatywna - tłumaczyła się Mab. - Nie mam pojęcia, co ci zaproponować.

- Wszyscy w zespole, muzycy i ekipa techniczna mają jakieś pomysły, co powinienem nałożyć... Ciężka sprawa. -

Teatralnym gestem przyłożył grzbiet dłoni do czoła.

Ludzie, którzy kręcili się po garderobie, wyszli i po raz pierwszy tego dnia Mab została  z nim sama. Tris szybko 

zamknął drzwi i spojrzał na nią.

- Pora na twój pocałunek na szczęście.

Zastanawiała się, czy powinna go pocałować, a on wziął ją w ramiona i delikatnie przyciągnął do siebie. Spojrzeli 

sobie w oczy. Mab spuściła wzrok, a Tris uśmiechnął się lekko, chyba zadowolony, że doprowadził do takiej sytuacji. Ale 

Mab nie miała zamiaru pozwalać mu na nic, ponieważ...

Tak wspaniale się czuła w jego ramionach. Dobrze było przytulać się do niego i drżeć z rozkoszy w ramionach Trisa. 

Jego ciało osłaniało ją niczym forteca. Forteca? Cóż za nieodpowiedni wyraz! Mab była reporterką i słowa miały dla niej 

ogromną  wagę.  Będzie  musiała  się  zastanowić  nad  słowem  „forteca”  użytym  w  stosunku  do  Trisa...  może  trochę... 

później.

Miał zamiar pocałować ją tylko raz, szybko, mocno. Nie chciał stawiać ani jej, ani siebie w kłopotliwej sytuacji po-

przez nazbyt zuchwałe zachowanie. Ale gdy tylko przytulił Mab, nie mógł się oprzeć pokusie.

Całował ją coraz mocniej i przyciągał do siebie jeszcze bliżej. Poruszyła się lekko, jakby chciała mu pomóc.

Jęknął z pożądania, co wzbudziło w niej takie dreszcze, że wstrzymała oddech. Wiedziała, że musi go odepchnąć. 

Miała świadomość, że Tris nie wypuści jej z objęć, dopóki nie da mu wyraźnie do zrozumienia, że nie powinni się tak 

zachowywać. Za chwilę. Na razie nie mogła się zmusić, by to przerwać.

background image

Nigdy  jeszcze  nie  reagowała  tak  gwałtownie  na  żadnego  mężczyznę.  Dlaczego  właśnie  na  Trisa?  Zastanowi  się 

później. Wplotła palce w jego włosy i rozchyliła wargi.

Stuknęły drzwi, gdy ktoś próbował wejść do garderoby;

Ktokolwiek to był, zatrzymał się wyraźnie zaskoczony. Potem rozległo się głośne pukanie i męski głos oznajmił:

- Charakteryzacja za pięć minut.

Przestali się całować. Patrzyli na siebie. Ten pocałunek w hotelu nie był przypadkowy. Amabel była przestraszona...

Tris  sprawiał  wrażenie,  jakby  miał  zamiar  znów  ją  pocałować.  Wyraźnie  był  zirytowany  tym,  że  ktoś  im 

przeszkadza.

- Odwołajmy koncert. - Naprawdę poważnie się nad tym zastanawiał.

Amabel też o tym pomyślała! Cicho jęknęła i natychmiast przyszło jej do głowy, że ten jęk mógł być reakcją nie na 

jego słowa, a raczej na myśl, by uciec z nim już teraz.

Cóż za szaleństwo! Tris wciąż ją obejmował. Czuła dotyk jego dłoni... uścisk ramion.... Palił ją żar jego ciała.

Ale skromność, zakłopotanie i lęk okazywany przez Mab wzmocniły ich szacunek dla pozorów. Cofnęła się i oparła 

ręce o pierś Trisa. Odstąpiła wolno, choć wciąż patrzyli sobie w oczy.

Tris stał bez ruchu i oddychał szybko. Twarz miał zmienioną. Opuścił ramiona. Oderwał od Mab spojrzenie i popa-

trzył w sufit. Potrząsnął głową i wbił ręce w kieszenie spodni.

Uśmiechnął się, po czym znów spojrzał na Mab, a w jego oczach błysnęły iskierki rozbawienia.

- Musisz być czarownicą - powiedział cicho i niewyraźnie. - Rzuciłaś na mnie urok. Nie mam o to pretensji. - Za-

śmiał się i znów potrząsnął głową.

Mab wciąż nie mogła ochłonąć. Jeszcze żaden mężczyzna nie wzbudził w niej takiego pożądania. Nie przypuszczała, 

że ktoś może tak gwałtownie odebrać jej panowanie nad własnym ciałem.

Nie  igraj  z  ogniem,  przyszło  jej  na  myśl  ostrzeżenie  zapamiętane  w  dzieciństwie.  Teraz  to  ostrzeżenie  nabrało 

zupełnie  innego  znaczenia. Jej  fizyczna  reakcja  na  bliskość Trisa  rozwiała  wiarę  w  samokontrolę.  A  pierwsze  pytanie 

rozwiewające dumę z siebie, brzmiało: „czy naprawdę byłam tak niezłomna, czy tylko dotąd nie zaznałam pokusy”?

Mab potrafiła jednak powstrzymać się i nie rzucić z powrotem w jego ramiona. Był to tryumf ducha nad materią. 

Nadal chciała się przytulić do niego. Szukała tylko okazji. To stwierdzenie otrzeźwiło jej umysł.

Przy  kolejnym  stukaniu  do  drzwi  oboje  poczuli wdzięczność dla  następnego intruza. Tym  razem  była  nim  ciotka 

Trisa,  a  także  wuj  i  grupka  hałaśliwych,  roześmianych  kuzynów.  Wszyscy  byli  wysocy,  szczupli  i  mieli  poczciwy 

wygląd. Pasowaliby doskonale do reklamy płatków owsianych.

- To Amabel Clayton. - Tris objął Mab ramieniem. - Myślę, że to nazwisko nie jest wam obce. - Rozległy się okrzyki 

i Amabel stwierdziła z ulgą, że ciotka Trisa, Trudy, wcale nie ma wobec niej złych zamiarów.

Tris przedstawiał szybko członków swojej rodziny:

- Moja ciotka Trudy i wujek Finnegan; jest Włochem, co zresztą widać. A to Michael, jego żona Sue, Joe z żoną 

Fran  oraz  David  i  Chuck.  To  banda  darmozjadów,  która  namawia  mnie,  żebym  wciąż  występował,  bo  chcą  dostać 

darmowe bilety. Żerują na mnie. Zobaczysz, po koncercie przyjdą na kolację.

Takie  żarty  okazały  się  typowe  dla  ich  wzajemnych  stosunków.  Rodzina  Trisa  była  niezwykle  sympatyczna. 

Zdziwili się trochę obecnością Mab, ale potem natychmiast ją zaakceptowali.

Zrobiła kilka zdjęć i śmiała się do łez z rzucanych uwag. Charakteryzator zachował cierpliwość wobec ogólnych za-

pewnień, że pomimo jego wysiłków Sean i tak nie będzie wyglądał jak człowiek. Potem wszyscy kłócili się głośno o to, 

co powinien włożyć.

W końcu zjawił się Jamie i on zdecydował. Wybrał czarne spodnie i piracką białą koszulę z szerokimi rękawami. 

background image

Mab była zaskoczona: Jamie miał doskonały gust.

Tris nie protestował, gdy wszyscy dyktowali mu, co powinien włożyć. Przez większość czasu wodził wzrokiem za 

Amabel. Gapienie się na nią sprawiało mu przyjemność. Uśmiechała się do niego ironicznie i dyskretnie kręciła głową. 

Uprzedził ją, że jego ciotka i cała rodzina nie będą mieli o czym z nią rozmawiać. Pewnie. Oczywiście. Kiedy nadszedł 

czas, by zająć miejsca, ucałowali Seana w oba policzki, a on pocałował Mab w usta. Zdawała sobie sprawę, że pozostali 

patrzą na siebie, znacząco unosząc brwi. A Jamie spogląda na nią ze zmarszczonym czołem. Mab zarumieniła się.

Siedzieli tuż obok sceny, w pierwszym rzędzie. Mab usadzili pośrodku, by mogła uczestniczyć w rozmowach i nie 

czuła się odsunięta.

Przed wejściem czekali na publiczność sprzedawcy z opaskami, koszulkami, znaczkami i książkami. Na wszystkich 

tych rzeczach widniała nazwa zespołu, a na niektórych zdjęcia solisty. Sprzedawcy  mieli coś odpowiedniego na każdą 

kieszeń.

Całą  płytę zajęła  młodzież  -  fani,  którzy  będą  stali  przez  całe  trzy godziny. Na  miejscach usiedli ci,  którzy także 

wstaną, by razem z pozostałymi oklaskiwać. Siedzenia właściwie były zbędne.

Grupa towarzysząca Seanowi była mało znana. Grali dobrze, więc publiczność przyjęła ich ciepło, ale wszyscy cze-

kali na występ Moranta.

Amabel oglądała taśmy, w tym i nagrania z koncertów, wiedziała zatem, jak reagują na niego tłumy. Ale to było nic 

w porównaniu z tym, co usłyszała i zobaczyła teraz na własne oczy.

Wyszedł na scenę jak wspaniały bóg. Stał, a widownia wrzeszczała, gwizdała i klaskała. Koncert był zorganizowany 

profesjonalnie. Zanim wezbrały emocje, zaczynał się komentarz lub muzyka.

Była znakomita, a Sean Morant doskonale ją prezentował. Publiczność rozumiała teksty utworów i śpiewała razem z 

zespołem. Pełna współczucia i nadziei piosenka poświęcona głodującym i strudzonym powstała po koncercie „Live Aid”.

Była też piosenka Seana, której głośno domagała się publiczność, o tym, jak trzeba traktować kobiety. Żeńska część 

widowni śmiała się i była zachwycona. Mab, choć trochę najeżona, także się uśmiechnęła. Musi porozmawiać z Trisem o 

kobietach. Wyraźnie był nie doinformowany.

Zaśpiewał  piosenkę  o  samotności,  która  poruszyła  każde  serce.  O  tym,  że  należy  pozbyć  się  skorupy  egoizmu  i 

pomóc sobie, pomagając innym. Piosenka, która dodawała sił samotnym.

A potem Sean powiedział:

- Teraz zaprezentuję coś nowego. Napisałem ten tekst niedawno i ma dla mnie szczególne znaczenie. Postanowiłem 

wykonać  tę  piosenkę  po  raz  pierwszy  w  Fort  Wayne.  Ciekawe,  czy  wam  się  spodoba.  -  I  zaśpiewał  „Chińską 

dziewczynę”.

Dopóki Tris nie obejrzał się i nie popatrzył wprost na nią, Mab zapomniała, że wie, jak powstał ten utwór. Piosenka 

była piękna, a Tris śpiewał ją dla niej swoim chrapliwym głosem. Statek kołyszący się na morzu i brodaty Jankes, który 

wykradł dziewczynę i pokochał ją. Wspaniale skomponowana!

Sean stał przodem do widowni, ale znów spojrzał na Amabel, kiedy śpiewał: „...i ze wszystkich kobiet świata wybrał 

chińską dziewczynę”.

Publiczność krzykiem wyrażała swój zachwyt, a Tris przez dłuższą chwilę wpatrywał się w Amabel: w jej lśniące 

oczy  i  miękkie,  rozchylone  wargi.  A  potem  niechętnie  odwrócił  się  do  widowni,  uśmiechnął  się  i  znów  był  Seanem 

Morantem.

Kiedy koncert dobiegł końca, wszyscy widzowie byli zmęczeni i  zadowoleni. Wyszli z hali, zostawiając po sobie 

mnóstwo porzuconych papierów.

Mab i rodzina Seana wrócili do garderoby, gdzie zastali solistę już bez kostiumu. Ciotka, wuj i kuzyni pokpiwali z 

background image

jego występu, a on tylko się uśmiechał.

- Stali i wrzeszczeli tak jak cała reszta - wtrąciła Mab. Spojrzała na nich chłodno. Jeśli miała nadzieję, że rodzina 

Magee’ów opamięta się i powie Trisowi, że był świetny, to się myliła.

-  We  Włoszech  -  powiedział  wuj  -  traktują  operę  równie  poważnie  jak  my  rocka.  Włosi  nawet  nędznego  tenora 

wywoływaliby raz za razem na scenę, nie dla pochwały, tylko po to, aby go zmusić do zaśpiewania porządnie.

Wszyscy  się  roześmiali,  nawet  Tris,  ale  Mab  była  oburzona.  Tris  nie  spuszczał  z  niej  wzroku.  Nie  mógł  się 

doczekać, aż krewni wyjdą, by móc zabrać Amabel do motelu i tam kochać się z nią do rana.

Ale co może zrobić mężczyzna, gdy jego wuj i ciotka ustawiają sprawy tak, jak sobie zaplanowali?

- Mieszkamy w dużym domu - powiedział wuj. - Znajdzie się miejsce dla was obojga. Obrazimy się, jeśli wybierze-

cie hotel. - Uśmiechnął się jak człowiek pewny siebie, który spodziewa się, iż nie tylko postawi na swoim, ale że ofiary 

będą tym zachwycone.

Ciotka również nie przyjmowała do wiadomości, że ktoś miałby coś przeciwko temu pomysłowi.

-  Mamy  dość  jedzenia,  by  nakarmić  całą  armię.  Za  często  jadasz  na  mieście.  Potrzebujesz  porządnej,  domowej 

kolacji.

- Ugotowanej w mikrofalówce - wtrącił Michael.

- Wyjeżdżamy jutro... - zaczął Tris.

- Nie chcę o tym słyszeć. - Ciotka Trudy uniosła ręce i potrząsnęła głową, jakby chciała odpędzić pszczołę. - Spo-

tkamy się w domu. Sue? Fran? W porządku?

Śmiali się. Byli przyzwyczajeni do sposobu zachowania się Trudy.

- Wygodniej będzie, jeśli zabierzemy Mab ze sobą. Nie będzie musiała na ciebie czekać - oznajmiła.

Zdarzają się chwile, kiedy nawet pokorny człowiek musi okazać stanowczość.

- Mab pojedzie ze mną - oświadczył Tris.

- Aha - mruknęła niepewnie ciotka. - W takim razie ruszamy. Szybciutko. Wiesz, jak do nas trafić?

- Pamiętam.

- Tak się cieszę, że zamieszkasz u nas. Będzie bardzo wesoło.

Kuzyni roześmiali się i ze współczuciem poklepali Trisa po ramieniu. Nikt jednak nie zapytał Mab, co o tym sądzi. 

A kiedy usiłowała coś powiedzieć, nie pozwolono jej dojść do słowa.

Gdy rodzina wyszła, a Tris zmywał z siebie makijaż, Mab oświadczyła:

- Powinnam wracać...

Ale wobec niej Tris nie był tak ustępliwy.

- Nie.

- Nikt nie pytał, czego ja chcę.

- Oczywiście, że nie. - Ton odpowiedzi był niemal władczy. - Wiedzieli, że chcę cię mieć przy sobie. - Tak jakby to 

był wystarczający powód.

- Musimy porozmawiać o prawach kobiet.

Spojrzał na nią z uwagą.

- Chcesz powiedzieć, iż to już koniec? Że zwyciężyło opanowanie? Świetnie! Byłaś bardzo cierpliwa.

- Powstrzymaj swój język!

- Ja mam powstrzymać język? - Zdziwił się, a potem uśmiechnął złośliwie. - Są inne rzeczy, które chciałbym nim 

zrobić.

- Wezmę taksówkę.

background image

Udając, że nie rozumie, co Mab ma na myśli, zaprotestował:

- Dojazd do ciotki taksówką za dużo by cię kosztował. Zaraz będę gotowy.

- Nie chcę tam jechać.

- Ja też - odrzekł. - Wiesz, że ułożą nas w osobnych pokojach?

- Nie będę z tobą spała. - Z trudem zdołała to wymówić.

- Wiem, wiem. Ale przyjdzie na to czas - rzucił pocieszająco.

Jego  słowa  poruszyły  Mab.  Zadrżała  z  pożądania.  Tris  znowu  wyglądał  całkiem  zwyczajnie.  Niezwykła  me-

tamorfoza. Zadziwiające. Kameleon.

Jak  ogłupiała  pozwoliła  podać  sobie  płaszcz,  wziąć  się  pod  rękę  i  wyprowadzić  z  hali.  Tris  pożegnał  się  i 

podziękował  członkom  ekipy,  których  spotkał  po  drodze.  Dzięki  zdolności  Seana  Moranta,  by  wyglądać  całkiem 

zwyczajnie, nie zauważyli go ci, którzy czekali na wyjście gwiazdy rocka.

Tris wrzucił swoją torbę do bagażnika i pomógł Mab wsiąść do samochodu. Obszedł wóz, a jego towarzyszka sie-

działa nieruchoma i milcząca.

Wsiadł,  uruchomił  silnik  i  pochylił  się,  by  pocałować  Mab.  Potem  ruszył,  wyjechał  z  parkingu  i  skręcił  na 

obwodnicę wiodącą do zachodniej części miasta. Mab nadal milczała.

Dumała  nad tym, co się  dzieje  z jej  uporządkowanym  życiem. Ta  zaduma szybko zmieniła się w polemikę, którą 

Mab toczyła sama z sobą. Jak w każdej dyskusji, padały argumenty za i przeciw. Na przykład, że Tris to najcudowniejszy 

mężczyzna,  jaki  może  się  trafić  kobiecie.  A  przeciwko  ironiczna  uwaga,  że  skoro  potrafi  ocenić  go  po  tak  krótkiej 

znajomości, musi doskonale znać się na mężczyznach.

Argumentem  za  było  to,  że  Tris  w  tak  szczególny  sposób  ją  traktuje.  Przeciw  -  ta  sztuczka  z  fotografem  przed 

hotelem w Los Angeles.

Nic dziwnego, że była trochę rozkojarzona, ale zdołała obejrzeć miejsce, w którym się znaleźli. Jej uwagę zwrócił 

fakt,  że  Tris  zjechał  z  autostrady  i  zaparkował.  Znajdowali  się  w  bocznej  alejce,  wyglądającej  jak  polna  droga,  którą 

farmerzy  dojeżdżają  do  swoich  pól.  Zanim  zgasił  silnik,  zawrócił  wóz  i  stanął  przodem  do  autostrady.  Było  już  po 

północy i wokół panowała cisza. Mab nie zauważyła w pobliżu żadnego budynku.

- Co się stało? - zapytała.

- Muszę cię pocałować.

Wyciągnęła ręce, by go objąć. Ich usta się spotkały. Odsunął się lekko, by rozpiąć jej płaszcz i objąć ją mocno.

Była bezradna. Drżącymi dłońmi pieściła jego włosy, czubkami palców dotykała twarzy.

Tris pocałował ją znowu i Mab słyszała tylko jego chrapliwy oddech. Jej ciało rozkoszowało się natłokiem wrażeń. 

Westchnęła i cichy jęk wyrwał się jej z krtani.

Tris przytulił ją jeszcze mocniej, tak silnie, że pewnie za dzień lub dwa będzie miała sińce. Wreszcie odsunął się od 

niej i zapytał:

- Podobała ci się moja piosenka skomponowana dla ciebie?

- O, tak...

Wywołała tym kolejny uścisk.

- Musimy jechać - powiedział Tris po chwili. - Czekają na nas.

Na wpół leżąc w jego ramionach, wolno i dość głośno przełykała ślinę. Co się z nią dzieje? A może nie potrafiła się 

skupić. Ciało było leniwe i bezwładne, a skórę pokryła warstewka potu.

Tris drżącą dłonią dotknął jej brzucha. Poruszyła się. Przesunął rękę ku górze i  rozsunął palce tuż pod jej piersią. 

Pocałował ją przy tym, jak zwykle namiętnie.

background image

Gdzie on się nauczył tak całować? Od kogo? No cóż... miał trzydzieści sześć lat.

Tris  zmienił  rodzaj pocałunku. Pieścił ją delikatnie językiem, a potem odsunął się lekko, tak, że wargami  dotykał 

wciąż jej ust i wyszeptał:

- Musimy jechać.

Mab nie odezwała się.

Uniósł głowę, by spojrzeć w jej oczy w tym dziwnym, nocnym świetle i ujął dłonią sprężystą pierś. Mab rozchyliła 

wargi i przysunęła się tak, że znów musiał ją pocałować.

- Od lat nie byłem w takim stanie! Co ty ze mną robisz? - szeptał, pieszcząc ją gorączkowo.

Pocałunek stał się tak intensywny, że Mab straciła resztki samokontroli. Poczuła łzy pod powiekami. Zapłakała.

Tris trzymał ją wciąż w ramionach.

-  Nie  płacz  -  szepnął  drżącym  głosem.  -  Wszystko  będzie  dobrze.  Nic  nie  poradzisz,  że  jesteś  najszczęśliwszą 

kobietą, jaką Bóg zdołał stworzyć. Wybaczam ci, że doprowadzasz mnie do szaleństwa. Och, Amabel, moja Mab.

Potem lekko ucałował jej wilgotny policzek i zmierzwił włosy, mszcząc przy tym fryzurę.

- Chciałbym, byśmy spędzili ze sobą tę noc - oświadczył z żalem. - Ale musimy dotrzeć do mojej ciotki. Mab, musimy jechać.

Czyżby sądził, że koniecznie chce tu zostać?

Westchnął.

- Dobrze się już czujesz?

Kiwnęła głową.

Pocałował ją lekko i odsunął się. Uruchomił silnik, ruszył i zerknął na nią.

- Masz grzebień?

Sięgnęła po torebkę i zaczęła naprawiać zniszczenia. Prowadził sprawnie i szybko, by nadrobić stracony czas. Kiedy 

wreszcie dotarli na miejsce, wszyscy byli już zmęczeni długim oczekiwaniem. Ciotka mimowolnie dostarczyła Trisowi 

usprawiedliwienia:

- Pewnie przegapiłeś ten rozjazd koło posiadłości Johnsonów, tak?

-  Zgadza  się.  -  Tris  uśmiechnął  się  lekko.  Był  trochę  blady  i  jadł  niewiele.  Mab  przesuwała  jedzenie  po  talerzu. 

Wokół niej trwała rozmowa. To byli mili ludzie i wyraźnie cieszyli się, że widzą Trisa.

Dopiero kiedy skończyli tę późną kolację, ciotka Trudy przyjrzała się Amabel.

- Wyglądasz na wykończoną! - Wstała i wzięła Mab pod ramię. - Biedne dziecko! Zaraz położę cię do łóżka. Idź na 

górę. Chuck! Przynieś jej rzeczy i wnieś do środkowego pokoju przy schodach.

Tris uniósł się z miejsca.

- Ja...

- Siedź - rozkazała ciotka. - Wiemy, że musisz odprężyć się po koncercie. Wszyscy zdrzemnęliśmy się dzisiaj, więc 

dotrzymamy ci towarzystwa.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Trudy zaprowadziła Mab do łazienki, odkręciła kurki i wyjęła czyste ręczniki.

Kiedy Mab zakręciła już kran i rozsunęła zasłony, dostrzegła wiszący na klamce szlafrok. Łatwiej było go po prostu 

włożyć, niż tłumaczyć, że w walizce ma własny. Wolała pójść po linii najmniejszego oporu.

Wyszła z łazienki w momencie, gdy ciotka Trudy otwierała okna i, co dziwne, mówiła coś o wichurze, choć nocne 

powietrze było wilgotne i nieruchome.

- Jeżeli będzie naprawdę niebezpiecznie; zejdziemy na dół, do piwnicy - oznajmiła. - To pod schodami, na lewo. Nie 

musisz pamiętać. My będziemy pamiętali, że tu jesteś. A teraz wskakuj do łóżka i śpij. Zabezpieczę drzwi, żeby się nie 

background image

zatrzasnęły, kiedy rozpęta się wichura. Jeżeli znasz się na huraganach, wiesz, że problemem jest ciśnienie powietrza. A 

jeśli zacznie padać, to nic strasznego, trochę deszczu nikomu nie zaszkodzi. Śpij i nie martw się o nic.

Ciotka Trudy pochyliła się i pocałowała Amabel w czoło, pospiesznie, odruchowo. A potem wybiegła, zostawiając 

ją samą w sypialni. Mab nie wiedziała, o co powinna się martwić. Zresztą nie miała takiego zamiaru. Ciotka Trudy z pew-

nością ze wszystkim sobie poradzi. Mab miała dość własnych kłopotów.

Zdrzemnęła się na krzesłach w sali koncertowej, nie była więc fizycznie zmęczona, tylko znużona powstrzymywaną 

namiętnością i natrętnymi myślami. Najwyraźniej Tris uznał, że jej łzy wynikały jedynie z rozczarowania. Czy to znaczy, 

że powstrzymuje go tylko brak okazji? Jest pozbawiony jakichkolwiek zahamowań?

Czyżby  tylko  ona  zastanawiała  się  nad  ich  wzajemnym  pożądaniem  po  tak  krótkiej  znajomości?  A  może  Tris, 

zamiast tracić czas na zaloty i dać jej szansę wyboru, po prostu postanowił przespać się z nią przy pierwszej nadarzającej 

się okazji?

Jeśli tak, to faktycznie tylko Mab miała zahamowania. Tylko ją dręczył problem, czy ich namiętność powinna być 

zaspokojona. Czy nic nie czuła do Trisa? Albo czy on tylko tego chciał od niej? Nie była wrogiem mężczyzn, po prostu 

nie lubiła być traktowana jak przedmiot.

Ale pragnęła Trisa.

Ze wszystkich mężczyzn - właśnie jego. Dlaczego? Teoria o połówkach jednego jabłka nie miała sensu. Pewnie jest 

co najmniej tysiąc mężczyzn  na świecie równie rozsądnych, atrakcyjnych, godnych pożądania i  pięknie zbudowanych. 

Mogą mieć nawet takie same oszałamiające oczy ze złocistymi iskierkami. I usta równie pożądliwe i czułe. I dłonie...

Tak... z pewnością byli inni mężczyźni tak atrakcyjni jak Tristan Roald, równie utalentowani... Nie, nie było takiego 

mężczyzny! Nikogo takiego nie znała. I przez całe życie może nikogo takiego nie spotkać. Ta noc to pewnie jej ostatnia 

szansa, by być razem z nim. Jutro się rozstaną i ona odleci do Los Angeles. Sama.

Leżała i próbowała znaleźć sposób, by go zwabić do swojej sypialni. Mogłaby zejść na dół i powiedzieć: „Czy mogę 

prosić na chwilę Trisa? Muszę z nim zamienić kilka słów”.

A co potem powiedziałaby jemu? „Sądzę, że nie jestem ci obojętna. Czy nie zechciałbyś iść ze mną do łóżka?”

Zdumiałby się. Chociaż... pewnie nie.

Z pewnością by odpowiedział: „Bardzo bym chciał, ale czekają na mnie. Muszę z nimi porozmawiać. Przepraszam, 

przepraszam”. I byłby bardzo uprzejmy.

Tak z pewnością postąpiłyby inne kobiety, te z którymi go sfotografowano. Mogłaby też zaczekać, aż cała rodzina 

pójdzie spać, a potem go poszukać. Jak? Pukać do drzwi, pytać, kto jest w środku, aż wreszcie znajdzie jego pokój?

Niespokojnie przewracała siew łóżku. Nie była do tego stworzona. Nikt jej nie powiedział, jak zachować siew takiej 

sytuacji. To idiotyczne. Nigdy nie przyszło jej do głowy, by uwodzić mężczyznę, dopóki nie poznała Trisa. mnę kobiety 

to robiły. Jakie dawały znaki? Miały romanse. Jak je rozpoczynały?

Usłyszała dobiegający z dołu śmiech. Potem rozległy się ciche kroki i szepty, gdy ktoś inny kładł się do łóżka. Usły-

szała, jak otwierają się drzwi na tyłach domu; rozległy się męskie głosy. Słyszała cichy śmiech, a potem stukot piłki do 

koszykówki, obijającej się o tablicę i o ubitą ziemię.

Tris wraz z kuzynami grał o tej porze w koszykówkę. Było ich pięciu, wszyscy mniej więcej w tym samym wieku. 

Pewnie  chcieli  zmęczyć  Trisa,  by  mógł  zasnąć  i  pozbył  się  napięcia  związanego  z  koncertem.  Mogłaby  zejść  na  dół. 

Byłaby szóstą zawodniczką i  mogliby zagrać jako  dwie drużyny. Jedna  w koszulkach,  druga bez. Ona byłaby w tej  w 

koszulkach. To pewne.

Wiedzieliby,  o  co  jej  chodzi.  Zrozumieliby  natychmiast,  dlaczego  zeszła  na  dół  i  gra  w  piłkę  tak  późno  w  nocy. 

Drwiliby z niej. Na pewno.

background image

Ułożyła się wygodniej i cicho westchnęła.

Obudziła się jakiś czas później. Ocknęła się pojmując, że nadeszła zapowiadana przez ciotkę Trudy wichura. Zaczął 

padać deszcz i zrobiło się chłodniej. Mab otuliła się kołdrą i ponownie zasnęła.

Nieco później usiadła na łóżku przestraszona, z szeroko otwartymi oczami. Wiatr wył, deszcz lał się z nieba, błyska-

wice rozświetlały ciemne niebo, ściany domu drżały od rozlegających się grzmotów.

Rozległy się krzyki, a potem do pokoju wbiegł ubrany Tris.

- Pospiesz się! Weź tylko ubranie. Idziemy. Chwycił koc z jej łóżka, zanim zdążyła sięgnąć po kamizelkę i spodnie. 

Wziął jej buty. Cała rodzina zbiegała hałaśliwie po schodach.

- Wszyscy są? Chuck?

- Tak.

- Dziewczęta? - zapytał wuj Finnegan. - Daj mi rękę, Trudy.

- Wszystkie są.

- Amabel? - spytała ciotka.

- Jest ze mną - odparł Tris.

Kiedy dotarli na parter, wiatr giął drzewa. Dom trząsł się i dygotał. To budziło lęk. Ludziom wydaje się, że panują 

nad swoim losem, a wtedy natura płata im figla, aby udowodnić, kto tu rządzi i jak niewiele naprawdę mogą zrobić.

- Co się dzieje? - Głos Mab ginął niemal wśród wycia wichury.

Zeszli  do  piwnicy.  Rozmawiali,  pokrzykiwali,  żartowali.  To  właśnie  zaskoczyło  Amabel.  Byli  bardzo 

podekscytowani, ale nie okazywali żadnego lęku.

Piwnica na przetwory była wykopana w ziemi. Prowadziły do niej dwa wejścia: jedno z zewnątrz i jedno z piwnicy. 

To  uświadomiło  Amabel,  jak  może  być  niebezpiecznie.  Jeśli  ta  lubiąca  przygody  rodzina  podejmuje  takie  środki 

ostrożności, to dzieje się coś poważnego.

Ktoś poświecił latarką, inni rozłożyli ławy.

- To nie potrwa długo - pocieszył wszystkich wuj. - Włączcie radio.

Raport o stanie pogody nie napawał optymizmem. Ostrzegano mieszkańców okręgu Whitney: „Kryjcie się”.

Ukryli się. Tutaj byli bezpieczni. Z zewnątrz dochodziły dźwięki świadczące o tym, że wokół nich szalał huragan. 

Coś trzasnęło. Mężczyźni wymienili spojrzenia.

Finnegan jęknął.

- Bydło.

- Pies - zmartwił się David. - Gwizdałem na niego, ale chyba nawet on ma tyle rozumu, żeby się schować.

Meteorolog  kontynuował  swój  raport.  Ostrzegał  przed  tornadem.  Uprzedzał,  żeby  nie  wychodzić  za  wcześnie  ze 

schronów.

- Tornado? - szepnęła zdumiona Mab.

Tris otulił ją kocem i objął.

- Niestety. Tutaj jesteś bezpieczna.

Patrzyła na zgromadzonych  w piwnicy ludzi i  podziwiała ich,  że tak reagują na niezwykłe  okoliczności. W ciągu 

tych kilku chwil Mab nabrała przekonania, że gdyby kiedyś doszło do jakiejś masakry, chce być z nimi, a zwłaszcza z 

Trisem. Z nim czuje się bezpieczna. Pozostali uśmiechali się do siebie porozumiewawczo, ale Tris nie rozluźnił uścisku.

To ona go odsunęła. Nie chciała tego, ale nie miała zamiaru przy obcych ludziach zachowywać się jak tchórz. Jest 

równie odważna jak oni.

W  pewnym  momencie  zdała  sobie  sprawę,  że  przeszkadza  jej  ich  obecność.  Gdyby  była  tu  z  Trisem  sama, 

background image

pozwoliłaby się pocieszać... przy wyciu wichury. Bezpieczni i dobrze ukryci kochaliby się. Dziko, Jak szaleni.

Spojrzała  na  zebranych  w  piwnicy,  zastanawiając  się,  co  mogą  myśleć.  Zauważyła,  że  Sue  dotyka  swego  męża, 

Michaela,  i  uśmiecha  się  do  niego.  A  więc  Sue  także  marzy  o  samotności  we  dwoje.  I  pewnie  Fran,  siedząca  obok 

Joe’ego. Joe położył rękę na jej szyi i lekko pogładził żonę.

- U nas nie ma huraganów - odezwała się Mab. - Mieszkam w spokojnym i uroczym stanie.

-  Ależ  miałaś  szczęście,  że  przyjechałaś  do  Indiany  akurat  teraz,  by  przeżyć  takie  tornado!  -  wykrzyknął  wuj 

Finnegan. Mab uśmiechnęła się. Odezwał w niej duch przekory.

- Mamy wprawdzie Pacyfik, który może robić wrażenie podczas sztormu, ale na ogół się nie przemieszcza... Wuj 

kiwnął głową.

-  Pacyfik  oznacza:  spokojny  -  stwierdził,  kwalifikując  ocean  jako  niewielkie  zagrożenie.  Amabel  musiała  więc 

kontynuować.

- Mamy za to pożary, które są dość irytujące, zwłaszcza gdy dom stoi na linii rozprzestrzeniania się ognia. Zdarzają 

się też ulewy, a w ich wyniku błotne lawiny. Ale nie ma żądnych trąb powietrznych.

Tris zmarszczył czoło i przypomniał jej:

- Są jeszcze trzęsienia ziemi.

- Rzeczywiście, potrafią być niebezpieczne - musiała przyznać.

Wszyscy się roześmiali, a Mab dodała lekceważąco:

- Podobno Kalifornia może oderwać się od kontynentu i runąć do Pacyfiku.

Pokiwali głowami, ale Tris się z tym nie zgodził:

-  Nie.  Kiedy  nadejdzie  wielkie  trzęsienie  ziemi,  wyrośnie  tam  nowy  łańcuch  górski.  Los  Angeles  stanie  się 

wewnętrzną wyspą, zagubioną na nowej pustyni, otoczoną pasmami gór.

- Oderwie się od kontynentu i zatonie w morzu - upierała się Mab.

- Pozwolisz sobie przypomnieć - powiedział uprzejmie - że zdarzały się już takie gigantyczne trzęsienia ziemi. Całe 

serie. Od Gór Skalistych na zachód do Sierra Nevada, aż do Sierra Madre i do San Gabriel, na wschód od Los Angeles.

- Eksperci twierdzą, że moje miasto zatonie. - Mab miała w sobie upór potomków Ezekiela.

- Co oni wiedzą - zlekceważył ekspertów Tris.

W końcu poparła go cała rodzina. Finnegan próbował ją przekonywać:

- Czy to nie lepiej, jeśli miasto ocaleje, niż gdyby miało zatonąć?

- Zawsze myślałam, że nasze miasto stanie się nową Atlantydą. A Jacques Cousteau będzie z nami, by udoskonalić 

swoje wszczepiane skrzela, które pozwolą oddychać nam powietrzem albo wodą, według życzenia.

- Cousteau? - zdziwił się ktoś.

- Obchodził właśnie swoje siedemdziesiąte piąte urodziny. Był w dobrej formie. Przeżyje jeszcze dwa razy tyle lat, 

ile ich ma. Żyć będzie do dwustu dwudziestu pięciu lat i to powinno mu wystarczyć.

- To genialny wynalazca - stwierdziła Trudy. - Z pewnością wymyśli urządzenie pozwalające na oddychanie powie-

trzem albo przebywanie pod wodą. Przecież to on wynalazł akwalungi.

Rozmawiali  o  łowieniu  ryb,  pływaniu,  jeziorach,  rzekach.  Wszyscy  włączyli  się  do  dyskusji,  aż  stacja 

meteorologiczna poinformowała,  że  alarm huraganowy  został  zmieniony  na  stan zagrożenia.  To  oznaczało,  że  chociaż 

pogoda była niepewna, nie zauważono nowych trąb powietrznych.

Radio  informowało  o  istniejącej  sytuacji.  Składano  raporty  o  dużych  stratach,  a  komentator  prosił  słuchaczy,  by 

sprawdzili,  co  się  dzieje  u  sąsiadów.  Wichura  zerwała  przewody  elektryczne  i  utrudniła  komunikację.  Podali  numer 

kanału  CB  zarezerwowanego dla  wzywających  pomocy.  Słuchacze dowiedzieli się,  które kanały  są  zarezerwowane  na 

background image

komunikaty z posterunków alarmowych wyznaczonych w każdym okręgu.

Kiedy powtórzono raport o pogodzie, Amabel stwierdziła:

- To robi duże wrażenie.

- Jesteśmy dobrze przygotowani - powiedział wuj Finnegan z uśmiechem. - Mamy znakomity schron. Zbudowaliśmy 

go jeszcze za życia mojego ojca, podczas drugiej wojny światowej. Przetrwał przez całą zimną wojnę, a teraz przydaje się 

w czasie huraganów.

Trudno było wydostać się z piwnicy. Drzewo runęło na dom i nagie, połamane konary zablokowały wyjście na ze-

wnątrz, a w budynku coś zaklinowało drzwi wewnętrzne. Przygotowani jednak na wszystko, mieli też siekierę. Parę razy 

uderzyli  w  drzwi  i  wydostali  się  na  dwór.  Gdyby  dom  znalazł  się  na  szlaku  trąby  powietrznej,  z  pewnością  by  został 

zburzony. Stał jednak na swoim miejscu. Wiatr dokonał sporych zniszczeń, ale wszystko było do naprawienia.

Wyszli na zewnątrz w ponury przedświt. Porywisty wiatr pędził chmury po niebie. Mab ściskała dużą, ciepłą dłoń 

Trisa.

Podbiegł do nich kosmaty,  mokry  kundel. Mab przyglądała się, jak, stanąwszy  na tylnych łapach, liże dłoń Trisa. 

Tris pogładził psa.

Oparła się o Trisa i położyła głowę na jego piersi. Objął ją mocniej, spojrzał w oczy i uśmiechnął się.

Bydło  było  podenerwowane,  ale  obora  przetrwała.  Kury  biegały  w  popłochu,  a  konie  podeszły  do  płotu  i  rżały. 

Wszystkie zwierzęta patrzyły na południowy zachód, skąd nadciągały trąby powietrzne. Czyżby o tym wiedziały?

Mówiło się „głupie zwierzaki”, lecz Amabel wiedziała, że są zdolne do niezwykłych rzeczy. Wystarczyło popatrzeć, 

jak ten kundel zmusił Trisa, by go pogłaskał.

Znów byli wszyscy razem. Pies opierał się o nogę Trisa i był spokojny. Mab pochwaliła kundla za jego spryt.

Chuck zaśmiał się.

- Ten pies? Jest tak głupi, że chyba nawet nie zauważył burzy! On przez cały czas szuka kogoś, kto nic nie robi i 

zmusza, by go pieścił.

Tak jak ona. Też chciała, by Tris ją pieścił.

Mężczyźni wyszli, zabierając kanapki z lodówki i termosy z kawą. Zameldowali się na wyznaczonym kanale CB i 

zaproponowali swoją pomoc. Poproszono ich, by sprawdzili, co się dzieje u sąsiadów, a potem pojechali do Columbia 

City.

Jeśli nie będą tam potrzebni, mogą wracać do domu. Ale lepiej, by pojechali i pomogli ocenić zniszczenia.

Wieści nadchodziły powoli. Prawie wszystkie linie telefoniczne i elektryczne wokół Fort Wayne były zerwane. Poza 

kilkoma miejscowościami cała północno-wschodnia Indiana nie miała prądu.

Biuro prognoz opracowało dane i zweryfikowało trąby powietrzne, które przeszły tej nocy. Było ich prawie dziesięć. 

Według wstępnych szacunków.

Nie wystarczyło samochodów, by wszyscy mogli wziąć udział w akcji ratowniczej. Dlatego Tris i Chuck zostali w 

domu, by naprawić oborę. Trudy ustawiła na palniku butli wielki garnek i zaczęła gotować zupę. Nie miała pojęcia, ile 

osób trzeba będzie nakarmić i przenocować, ale przygotowywała się na wszelki wypadek.

Pierwsze przybyły dzieci  sąsiadów, których dom uległ zniszczeniu. Sąsiedzi bezpiecznie ukryci w piwnicy wyszli 

bez szwanku. Stracili krowę, parę kur i nie mogli odnaleźć kota.

Rodzice sprawdzali, co można ocalić. Dzieci były za małe, by im pomagać, dlatego wysłano je do Magee’ów.

Trudy zapędziła ich do pracy. To najlepszy sposób, aby zapomniały o strachu. Tris zorganizowałam pracę i kierował 

nimi. Nawet ośmiolatki wiedziały, kto to jest Sean Morant.

Kazał im przenosić kurczęta do naprawionego kurnika. Przy okazji zaproponował dzieciom zabawę w wyliczanki.

background image

Sam pomagał Chuckowi, który tylko wzdychał, gdy dzieciaki śmiały się i dokazywały, zapominając o kurczętach.

Ciotka  Trudy  uspokoiła  je  i  każdemu  przydzieliła  w  domu  jakieś  zadanie.  Usiadły  i  przygotowywały  paszteciki. 

Zwijały ciasto w małe roladki, więc nastała chwila spokoju. Potem obaj mężczyźni wymienili długie deski w oborze, tam 

gdzie zerwała je wichura. Ponieważ wiatr osłabł, weszli na dach i załatali go, by ochronić resztę siana zmagazynowanego 

na poddaszu. Na razie nie zajmowali się domem i przewróconym drzewem. Pętem przyjdzie czas na naprawy.

Amabel, Fran i Sue kroiły cebulę i kapustę na zupę. Mięso gotowało się we wrzątku i wkrótce smakowity aromat 

dobywający się z garnka wypełnił cały dom. Ciotka Trudy zajęła się pasztecikami.

Przygotowano dzbanki pełne gorącej  kawy.  Mężczyźni  zaglądali  do  kuchni i  napełniali termosy.  Siadali  do  stołu, 

jedli placki, szynkę i jajka. Przynosili też najnowsze wieści, co się dzieje i jakie nieszczęście się komu przytrafiło.

Była  to  niezwykła  okazja  dla  reportera.  Mab  wzięła  notes  i  aparat,  zrobiła  kilka  wspaniałych  zdjęć  zmęczonym, 

głodnym mężczyznom. Spytała:

- Mogę pojechać z wami? Chciałabym pożyczyć dżipa.

- Nie tym razem - odpowiedzieli. - Jeszcze nie teraz. Jeśli znajdziemy rannego, musimy przewieźć go do szpitala. 

Zostałabyś wtedy sama, a to nie byłoby bezpieczne.

- Ukończyłam kurs pierwszej pomocy. Mogłabym jej udzielać.

- Słyszeliśmy o rabusiach. Znaleźliśmy człowieka, którego wiatr cisnął na drzewo. Był ranny i zastanawiał się, czy 

ktoś przyjdzie mu z pomocą. Miał złamaną nogę i na przemian tracił i odzyskiwał przytomność. Wtedy usłyszał warkot 

samochodu. Zauważył,  że  wysiada  z niego jakiś  człowiek  i  zaczyna  się  do niego wspinać. Ranny dziękował Bogu, że 

wysłuchał jego modlitwy, ale ten człowiek wyciągnął rannemu portfel z kieszeni, wyjął pieniądze i rzucił portfel na zie-

mię. Potem zszedł z drzewa, zabrał z domu obrabowanego telewizor i odjechał!

- Niewiarygodne!

- Też byśmy w to nie uwierzyli, ale sami ściągaliśmy tego człowieka z drzewa. Rzeczywiście portfel leżał na ziemi, 

byty ślady opon, a stolik pod telewizor stał pusty. Zameldowaliśmy o tym, kiedy odwoziliśmy rannego do szpitala. Było 

kilka  takich  wypadków.  Jakaś  kobieta  stała  pośrodku  tego,  co  zostało  z  jej  domu.  Rozglądała  się  bezradnie  i  wtedy 

podjechał  samochód.  Nie znała  przybyszy.  Myślała,  że  przyjechali,  aby jej  pomóc.  Ale  mężczyzna  i  kobieta  podeszli, 

przeszukali gruzy i odeszli z jej telewizorem i fotelem. Nie powiedzieli ani jednego słowa.

- Jak ludzie mogą się tak zachowywać? - Mab, doświadczona reporterka, była wstrząśnięta.

- Wielu ludzi pomaga poszkodowanym. Co byśmy zrobili bez tych wszystkich, którzy spieszą na ratunek?

Cały czas napływały wieści o takich ochotnikach. Mężczyźni wznosili prowizoryczne baraki, ścigali bydło, zbierali 

je w stada i ustawiali płoty. Pomagali poszkodowanym, a Tris Roald był jednym z nich.

Tris  zgłosił się  w  Columbia  City,  aby dowiedzieć  się,  dokąd powinien  wyruszyć. Dostał  w  końcu  mapę okręgu i 

dżipa z napędem na cztery koła od mężczyzny, który musiał się przespać.

W domu został tylko Chuck, by wypełniać polecenia matki i pomagać bratowym w przygotowywaniu posiłku dla 

ratowników i poszkodowanych.

Liczba osób przewijających się przez dom rodziny Magee’ów była oszałamiająca.

Razem z Trisem pojechała Mab.

W sztabie akcji ratowniczej dostali koce, mapę z zaznaczonymi punktami, bulion, kanapki, wodę i apteczkę. Jeździli 

całe popołudnie, zgodnie ze wskazówkami. Krążyły pogłoski o rodzinie, która niedawno zaparkowała przyczepę kempin-

gową gdzieś w pobliżu drogi. Nie było śmigłowców do obserwacji terenu z powietrza. Przewoziły one najciężej rannych 

do Fort Wayne lub do Indianapolis. Wracając, piloci szukali potrzebujących pomocy.

Na  mapie Trisa  zaznaczono  farmy tych  okolicznych  mieszkańców,  z  którymi się  skontaktowano i  którym  nic  nie 

background image

groziło. Czerwonymi kółkami - tych, którzy mogą coś wiedzieć o zaginionej rodzinie.

- Owszem - powiedział jeden z zagadniętych przez nich farmerów. - Słyszałem o nich. Są tu nowi. Kupili kawałek 

ziemi na zachód stąd. Spytajcie Lowellów. Powinni coś wiedzieć. Dajcie mapę, pokażę wam.

Ale Lowellowie oświadczyli:

- Nie, nic o nich nie wiemy. Niedawno wróciliśmy z Teksasu. Fatalnie, że wiatr zerwał linie telefoniczne, bo na CB 

wszystkie kanały są zajęte. Jedźcie do Magee’ów, oni tu wszystkich znają.

- To moi krewni - wyjaśnił Tris. - Zatrzymaliśmy się u nich. Słyszeli tylko pogłoski. Jeśli są tu jacyś obcy, to chcie-

liśmy się upewnić, że nic im nie grozi.

-  Moglibyście  podjechać  do  sklepu,  nie  jest  duży, ale...  Pokażę  wam  na  mapie.  Jeżeli  przybyli  tu  jacyś  nowi,  na 

pewno właściciel sklepu o nich słyszał.

Trafili  na  trzy  zablokowane  drogi  i  byli  szczęśliwi,  że  mają  dżipa.  Zaszokowała  ich  skala  zniszczeń.  Wielkie 

ogołocone z liści drzewa z połamanymi konarami były niemym świadectwem furii huraganu.

Znaleźli  samotnego  psa,  który  nie  pozwolił  im  się  do  siebie  zbliżyć.  Zaznaczyli  to  miejsce,  ponieważ  pilnował 

zniszczonego domu. Zostawili w pobliżu trochę żywności, a ze studni napompowali wody do wiadra dla czworonożnego

stróża.

Ktoś słyszał o ludziach, kierujących się w głąb kraju, ale nie potrafił powiedzieć, dokąd jadą. Dwa razy zatrzymali 

się po benzynę. Jeżdżąc, rozmawiali i przeszukiwali okolice. Późnym popołudniem złożyli raport w sztabie akcji ratow-

niczej. Zatrzymali się i zjedli coś na poboczu pośrodku pustkowia.

Koncert odbył się niecałe dwadzieścia cztery godziny temu. Niewiele spali przez ten czas. Obydwoje byli zmęczeni.

Wiatr wciąż dmuchał mocno, chmury pędziły po niebie i było chłodno.

Tris uruchomił radio.

- Słyszeliście coś konkretnego o tych ludziach z przyczepy? Jeździmy tu w kółko.

- Matka zaginionej kobiety dzwoniła do nas, ale zna tylko numer ich skrytki pocztowej w Columbia City. Znamy ich 

nazwiska: Ken i Tracy Harris. Mają dziecko. Małą dziewczynkę, Katy. Jutro ktoś sprawdzi umowy i hipoteki gruntów. 

Może dowiemy się, gdzie są. Przerwijcie poszukiwania.

- Przeszukamy tereny wokół dróg, póki się nie ściemni.

- Będziemy wam za to wdzięczni.

Przez chwilę jechali w milczeniu, wreszcie Mab westchnęła:

- A jeśli są ranni...

- To jest możliwe - odparł Tris.

Było po piątej, kiedy zatrzymali się na wzgórzu i rozejrzeli po okolicy. Otaczał ich zalesiony teren, więc widoczność 

była ograniczona. Jednak wkrótce miał zapaść zmierzch, więc mieli ostatnią szansę.

Padali ze zmęczenia. Wciąż silnie wiejący wiatr zaczął oczyszczać niebo. Na jutro zapowiadał się piękny dzień. Do-

kładnie obejrzeli okolicę za pomocą lornetki, ale nie znaleźli niczego. Spojrzeli po sobie i rozejrzeli się jeszcze raz.

W polu widzenia nie było nawet drogi, wskazującej, że istnieje tu jakakolwiek ludzka siedziba. Mieli wrażenie, że są 

zupełnie sami. Polany były niewielkie, niedaleko błysnęło jakieś jezioro otoczone choinami i lasem nagich, połamanych 

drzew. Jedna z trąb powietrznych najwyraźniej przeszła tędy.

Wkrótce nadejdzie wiosna i cała okolica się zazieleni.

Drzewa okryją liście; ludzie zaorają pola, a bydło wyjdzie na pastwiska.

Tris wrócił do dżipa i, zniechęcony, schował lornetkę do futerału. Odwrócił się i zerknął na Mab. Uśmiechnęła się 

lekko i podeszła bliżej.

background image

- Lepiej wracajmy. Możemy się zgubić po ciemku. Jesteśmy tak daleko od drogi.

- Mamy koce, jedzenie i wodę. Zawiadomię ich, że nie damy rady wrócić i przenocujemy w samochodzie. - Oczy 

mu płonęły dziwnym blaskiem.

- No cóż, panie Roald, jest pan prawdziwym wikingiem!

Zmarszczył brwi.

- Chyba zaraz zasnę. Jestem wykończony.

- Dzięki Bogu - odetchnęła z udaną ulgą. - Będę bezpieczna.

Odchylił głowę i spojrzał na nią z uśmiechem.

- Może niezupełnie - zauważył, przeciągając zgłoski.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Mab rozlała do kubka bulion, rozłożyła na masce dżipa opakowane kanapki z jajkiem i szynką. I pomyślała, że właś-

nie zamierza spędzić noc na odludziu Indiany z Tristanem Roaldem. Z wikingiem.

Uśmiechnęła się.

Nie całkiem tak chciała się z nim kochać: w tej dziczy, na ziemi. Ona będzie leżeć plecami na twardym gruncie, a on 

na górze. Jakież to typowe dla mężczyzn, przyjmować taką pozycję. Ten właśnie sposób kopulacji z pewnością wymyślili 

rozsądni mężczyźni.

Miała nadzieję, że jeśli dojdzie do zbliżenia, zdarzy się to w łóżku. Może w takim z atłasową pościelą, która będzie 

trochę zbyt śliska. A ona miałaby na sobie coś seksownego.

I  byłoby  to  pełne,  klasyczne  uwiedzenie  z  pieszczotami,  dotknięciami  i  pocałunkami,  które  przyprawiają  duszę  o 

dreszcze;

Spojrzała na Trisa. Był naprawdę zmęczony. Potem rozejrzała się. Nie ma szans na wygodne posłanie. Za to będą 

mieli zaciemnione niebo jako sufit i sypialnię od horyzontu do horyzontu. Nie będzie świec, wina, kwiatów ani muzyki. Z 

tego, co słyszała, były to niezbędne akcesoria uwodziciela.

Mogą tylko zapalić latarkę. Miała przy sobie walkmana, który mógłby dostarczyć trochę muzyki. A bulion będzie 

eliksirem. Właściwie z Trisem nawet deszczówka z kałuży smakowałaby jak wino.

Tris  podszedł do niej od tyłu i  przesunął silnymi  dłońmi po delikatnym ciele.  Przycisnął ją  mocno do swoich ud, 

otarł  się  zarośniętym  policzkiem o  jej  szyję  i  brodę.  Dostała  gęsiej  skórki  na  całym ciele,  a  piersi  stały  się  wrażliwe. 

Pocałował ją w policzek i przesunął dłonie na jej biust.

To miało się zdarzyć tutaj, w tej zniszczonej przez tornado okolicy.

Coś ściskało ją w gardle.

- Wahałam się, czy cię o to spytać. Może masz ochotę na bulion i kanapki? - zapytała niepewnie. Jego głos drżał z 

pożądania.

- Chcę ciebie.

- Tak podejrzewałam.

Odwrócił ją twarzą do siebie.

- Podejrzewałaś? - zapytał z urażoną miną. - Skąd taki pomysł? Myślałem, że podchodzę do tego bardzo subtelnie,

- Ciekawe, kiedy zachowujesz się zuchwale, jeśli teraz jesteś subtelny.

-  Mogę  być  zuchwały. -  I  aby to  okazać, spytał: -  Czy  wolisz  rozbierać się po ciemku? -  Przebiegł  wzrokiem  jej 

ciało.

Niemal ją zatkało.

background image

- Chcesz, żebym się rozebrała tutaj, na tym wietrze, na szczycie wzgórza? - Rozejrzała się.

Wzruszył ramionami, nie wypuszczając jej z objęć.

- Nie ma tu nikogo.

- Ty jesteś. - Przechyliła głowę, spoglądając na niego. Odpowiedź padła natychmiast.

- Jestem twoją drugą połową. Nie musisz się mnie wstydzić - uspokoił ją łagodnie. Odsunęła się odrobinę.

- Twoją połową? Trochę trudno mi uznać ciebie za część kobiety.

- Kobieta i mężczyzna uzupełniają się wzajemnie - oznajmił, jakby chciał poszerzyć jej wiedzę. - Zatem po jednym z 

każdego rodzaju tworzy parę. Połówki.

- Rozumiem. Sprytne.

Delikatnie uniósł palcem jej brodę.

- Odsuwasz tę chwilę, gdyż jesteś nieśmiała? - zapytał. - Czy masz opory przed zbliżeniem ze mną?

Uniosła błękitne, bardzo błękitne oczy i uśmiechnęła się leciutko.

- Z pewnością nie.

- Chodź, pokażę ci nasze łóżko. - Wziął ją za rękę i pociągnął za sobą.

- Jeszcze za wcześnie.

Odszedł dwa kroki, a jej dłoń wysunęła się z jego ręki.

Obejrzał się.

- Nie udawaj, że mnie nie pragniesz. - Wyciągnął do niej rękę.

- Tak... - Oblizała wargi i przygryzła dolną. Potem popatrzyła wprost na niego i podała mu dłoń. - Nigdy nikogo aż 

tak nie pragnęłam - wyznała zawstydzona.

Dłoń Mab wydawała się chłodna. Tris podprowadził ją do pokrytego kocami posłania.

- Mogłaś dać mi do zrozumienia, co czujesz.

- Myślałam, że to oczywiste.

Zastanowił się, a potem stwierdził z rozbawieniem.

- Całkiem dobrze to ukrywałaś.

- Lepiłam się do ciebie - zaprotestowała. - I zachowywałam się jak wariatka. Nie zauważyłeś tego?

Zmrużył oczy.

- Istotnie, przypominam sobie jakieś delikatne sygnały.

- A te jęki? - wykrzyknęła. - Byłam taka zakłopotana.

Roześmiał się. Ogień rozbłysnął w jego oczach.

- Dlatego się zaczerwieniłaś?

- Tak - przyznała. - Myślałam, że cię szokuję.

- Nikogo tu nie ma. - Rozejrzał się wokół. - Dlaczego nie próbujesz mnie szokować?

- Wciąż jest  widno - protestowała z udawanym oburzeniem. - Jesteśmy na otwartej  przestrzeni. Nie ma drzwi ani 

firanek...

- Chcę cię zobaczyć - zażądał chrapliwym głosem. Drgnęła z wystudiowanym niepokojem.

- Czuję się trochę niezręcznie.

- Dlaczego?

Wzruszyła ramionami i spojrzała na niego z powagą.

- Nie wskakuję mężczyznom do łóżek.

- Jest tylko jedno łóżko - pocieszył ją. - W postaci koców na gołej ziemi.

background image

- Wydaje mi się trochę niewygodne.

- Nie wiedziałem, że jesteś taka wymagająca - zakpił łagodnie. - Chcesz zyskać na czasie? To twoje przeznaczenie. I 

tak będziesz moja.

Spojrzała na ten zniszczony raj. Rzeczywiście zwlekała.

- Jesteś pewien, że nie chciałbyś najpierw czegoś zjeść, póki jest dostatecznie widno?

- Jestem pewien. - Przytulił ją do piersi.

- Tris...

A wtedy ją pocałował. Przechylił ją przez ramię idealnie płynnym ruchem. Pocałunek też wyszedł mu znakomicie. 

Kiedy odchylił głowę, Mab leżała w jego ramionach i uśmiechała się.

- Masz wprawę... Co dalej? Nie jestem pewna, co mam robić.

- A ja wiem dokładnie. W apteczce jest taka mała książeczka, w której przeczytałem, jak...

- I jak? - przerwała mu.

- Przeczytałem bardzo szybko, podczas gdy ty rozkładałaś kanapki. Piszą tam, że jeśli nadarzy się okazja, przechyl 

dziewczynę do tyłu, podtrzymując ramieniem, i pocałuj. Ona omdleje. Czy jesteś omdlewająca? - Zmarszczył brwi. - To 

w ogóle na ciebie nie podziałało!

Mab przymknęła oczy, wierzchem dłoni dotknęła czoła i wydała ciężkie westchnienie omdlewającej kobiety.

Tris podniósł ją i wziął na ręce.

- A potem piszą, że trzeba ją położyć na ziemi i wziąć się do roboty.

Otworzyła oczy.

- To trochę za szybko. Na pewno pominąłeś jeden czy dwa punkty.

Wzruszył ramionami.

- Tak jest napisane w tej książce - wyjaśnił to, co powinno być oczywiste. - Mowa w niej o udarach słonecznych, 

ukąszeniach  węży  i  złamaniach  kości.  Nie  ma  tam  miejsca  na  szczegóły  dotyczące  mniej  dramatycznych  sytuacji. 

Przypuszczam, że gdybym chciał postępować z tobą właściwie, powinienem odwiedzić bibliotekę i trochę postudiować.

- Właściwie? - zakwestionowała użycie tego słowa. - Nie sądzę, by uwiedzenie naiwnej kobiety mogło być nazwane 

czymś właściwym. - Dyskretnie oblizała dolną wargę.

-  To  nie  przyszło  mi  do  głowy.  -:  Zrobił  zdziwioną  minę.  -  Chcesz  powiedzieć,  że  powinienem  zrobić  to 

niewłaściwie? To niepokojąca sugestia.

- Mógłbyś znów mnie pocałować - zaproponowała.

- Nie. - Pokręcił głową. - Pocałowałem cię poprzednio. Teraz twoja kolej. Równouprawnienie dotyczy także męż-

czyzn. Zgadza się? A zatem należy mi się tyle samo czasu, zainteresowania i poświęcenia.

Zastanawiała się przez chwilę.

- Nie poświęcałeś się przecież dla mnie - zauważyła.

- Ale to zrobię. - Uśmiechnął się wyzywająco. Zarumieniona, objęła go za szyję i pocałowała. Chwilę potem leżeli 

już na ziemi, na tym twardym łożu, w przygasającym, ale wciąż jasnym świetle dnia.

- Otulę cię kocem, żebyś nie zmarzła, gdy zdejmę ci kurtkę.

Nie protestowała.

Rzucił kurtkę w stronę dżipa i zaproponował:

- Teraz pomóż mi zdjąć moją.

Leżąc częściowo pod nim, zrobiła to niezbyt zręcznie. Musiał jej pomóc. Nachylony nad nią, wydawał się jej taki 

wielki, że, mimo starań, nie mogła go objąć.

background image

Patrzył na nią z uśmiechem.

- Jesteś taka słodka.

Zastanowiła się nad tym.

- Tak jak lody i lizaki?

- Nie - odparł stanowczo. - Jak miłość i seks.

- Wydajesz się całkiem pewny, że jestem gotowa się z tobą kochać?

- Oczywiście.

- No... więc jestem.

To wyznanie było dla niej zaskoczeniem, bo aż do tej chwili wierzyła, że może przerwać tę grę, kiedy zechce. Lecz 

tymi słowami udowodniła sobie, że tak nie jest.  Zaskoczyło ją  to, że naprawdę świadomie zamierza  się z nim kochać. 

Jakież to nieodpowiedzialne z ich strony.

- Nie ma tu trującego bluszczu? - spytała.

- Sprawdzałem. - Uśmiechnął się. Zdjął z niej sweter i bluzkę. Sięgnęła po koc, ale powstrzymał ją i przyjrzał się z 

uwagą jej odsłoniętemu ciału. - Piękna. Piękna... - szepnął, a potem pochylił się i zaczął ją całować. Delikatnie przesunął 

brodą po jej policzku i w dół, ku czułym piersiom.

Kontrast między jego ciepłym językiem i skórą na jej chłodnym ciele wzbudził zaskakujące reakcje. Mab jęknęła. 

Objęła go i przycisnęła mocno do siebie.

- Pomóż mi zdjąć tę koszulę - poprosił. - Chcę, byś mnie dotykała.

Ona  też  tego  chciała.  Ale  nie  radziła  sobie  z  guzikami,  musiał  sam  je  rozpiąć.  Przesunęła  dłońmi  po  jego  piersi, 

wyczuwając szorstkie włosy. To wrażenie sprawiło, że zacisnęła palce stóp.

Pogładził czule dłonią jej osłonięty tkaniną brzuch i pocałował ją znowu, choć to była jej kolej. Potem uniósł się nad 

nią, by potrzeć szorstkimi włosami piersi jej sutki.

Doprowadzał  ją  do  szaleństwa.  Wygięła  plecy  w  łuk,  potarła  kolanem  o  kolano  i  jęknęła.  To  sprawiło,  że 

przypomniała sobie Wandę Moore.

- Czy naprawdę kochałeś się z Wandą Moore? - spytała szeptem.

- Nie - odparł natychmiast, a potem zapytał z zaciekawieniem: - Skąd ci to przyszło do głowy?

- Kiedy powiedziała, że jesteś „rozkoszny”, to potarła kolanem o kolano. A teraz ja robię to samo.

- Zaraz to sprawdzę.

Wsunął dłoń między okryte spodniami kolana Mab. Zacisnęła je mocniej, przytrzymując jego rękę.

- Tris, proszę.

- Prosisz... o co? - Chyba nie chce, by przestał. Usiłował opanować się trochę.

- Kochaj się ze mną.

Po tych słowach ogarnęła go fala pożądania. Mab była tak niezwykłą kobietą, że niczego nie był z nią pewny. Ale 

pragnęła go!

Zdjął  jej  buty  i  drżącymi  dłońmi  zsunął  z  bioder  spodnie.  Chciał  spojrzeć  na  nią  nagą.  Rozpięła  mu  pasek,  więc 

usiadł, zdjął buty i zaczął zdejmować spodnie. Kiedy zsuwał je z nóg, objęła go.

- Pospiesz się - szepnęła zdyszana. Gorączkowymi ruchami gładziła jego ramiona.

Miał  zamiar  z  niczym  się  nie  spieszyć,  by  dłużej  rozkoszować  się  tą  chwilą.  Ale  Mab  była  taka  niecierpliwa! 

Pochylił się i pocałował ją, a ona przyciągnęła go do siebie.

Owiał  ją  żar  jego  oddechu,  a  gorące  dłonie  niemal  paliły  jej  atłasową  skórę.  Rozłożył  palce,  by  objąć  jej  pierś  i 

rozkoszować się tą pieszczotą.

background image

Mab  wiła  się  i  jęczała,  a  więc  nie  mógł  się  dłużej  opierać.  Położył  się  na jej  rozgrzanym  ciele  i  nagle  zamarł  w 

bezruchu. A potem odsunął się na bok, przewrócił na plecy i zasłonił oczy przedramieniem.

- Co się stało? - Uniosła się i zapytała zaniepokojona. - Źle się czujesz?

- Jesteś dziewicą - jęknął załamany.

- I co z tego? - Oburzona, usiadła nago w chłodzie wieczoru.

- Dwudziestoośmioletnia dziewica! Pewnie nie bierzesz nawet tabletek.

- A co to ma za znaczenie? - spytała.

- Gdybyś wspomniała, że jesteś dziewicą - wyjaśnił - postarałbym się o jakieś zabezpieczenie.

- Ja o to nie dbam - oświadczyła. - Więc czemu ty się martwisz?

Westchnął zniechęcony i umilkł. Odezwał się dopiero po chwili.

-  Szczerze  mówiąc,  dawałaś  mi  to  do  zrozumienia  przez  cały  czas.  Powinienem  się  domyślić!  Nigdy  nie  znałem 

skromniejszej, bardziej układnej kobiety.

Oczy Mab płonęły rozgorączkowaniem.

- Czy... czy rezygnujesz? - zająknęła się.

- Nie mamy żadnego zabezpieczenia. - Opuścił rękę i spojrzał na nią z uwagą.

- I ty uważasz siebie za potomka wikingów! - odrzekła z pogardą, bo czuła się rozczarowana. Próbowała rozbudzić 

jego męską ambicję.

-  Nie  mogę  poprzestać  na  pieszczotach,  Amabel.  Zbyt  mocno  cię  pragnę.  -  A  potem,  dobitnie  akcentując  słowa, 

zakończył: - Dokonuję niezwykłego wyczynu, panując nad sobą. Powinno to wywrzeć na tobie wrażenie.

- Banialuki! - Jakoś to do niej nie przemawiało. - A twierdziłeś, że na drugie imię masz Ezekiel! Bzdura!

Poruszył się i przewrócił ją bez wysiłku.

- Gdybym miał na imię Ezekiel, moja chińska dziewczynko, pchnąłbym cię na plecy, o tak, a potem ułożyłbym się 

na tobie. Następnie przesunąłbym tak po tobie ręką, pocałował cię...

I wtedy, tuż obok ich nich, odezwał się cienki dziecięcy głos:

- Coś ją boli?

Obrócili gwałtownie głowy i zobaczyli małe dziecko. Dziewczynka była w brudnych śpioszkach, ze śladami łez na 

ubłoconych policzkach. Stała, trzymając za nogę brudną szmacianą lalkę.

W nagłej ciszy dziewczynka oznajmiła:

- Mamę coś boli.

Zaszokowana, nie wysuwając się z objęć Trisa, Mab spytała:

- Katy?

Dziecko  uniosło  wysoko  głowę,  a  potem  spuściło  jaw  dół,  dotykając  brodą  piersi  z  niezwykłą  powagą.  Wstali, 

sięgając po ubrania.

- Jak to zapamiętałaś? - spytał Tris.

- Córeczka Kena i Tracy Harrisów? - kontynuowała Mab.

- Tak.

- Jesteś głodna? - zapytała małą. Dziecko znów kiwnęło głową. Obserwowało ich oboje bardzo uważnie.

- Jesteście... obcy?

Oto rezultat matczynych ostrzeżeń.

- Przyjechaliśmy pomóc twojej mamie - powiedziała uspokajająco Mab.

- Tam. - Katy wskazała palcem w stronę migotliwego jeziora.

background image

Byli tak blisko. Mab zdążyła się już ubrać. Drżała lekko. Dała Katy kubek bulionu, który mała wypiła łapczywie.

Mab musiała przytrzymać kubek, by nie wypiła za dużo,

Dziecko popatrzyło na nią.

- Jeszcze.

Tris był już ubrany, strzepywał koce i wkładał je do dżipa. Podał małej kanapkę z jajkiem. Mab, na spółkę z Trisem, 

wypiła drugi kubek bulionu. Potem schowali jedzenie. Będzie na to czas później.

- Chodźmy już, musimy jechać - ponaglał Tris. Ale Katy nie chciała wsiąść do samochodu.

- Mama nie pozwala. - Z powagą pokręciła głową.

- Jedź pierwszy - zaproponowała Mab. - Ja się nią zajmę.

- Masz latarkę? - zapytał Tris.

- Podaj mi moją torebkę i jedź - zaproponowała Mab.

- Matka jest chyba ciężko ranna, skoro Katy odeszła tak daleko. Może jest nieprzytomna. Jedź. Mam w torbie jakieś 

cukierki. Znajdziemy ciebie.  Jak się  zrobi ciemno, włącz  światła. Zobaczymy je.  Zawiadom bazę! Nie  miał ochoty jej 

zostawić.

- Możemy tę małą na siłę wsadzić do dżipa. Mab rozumiała, że Katy już zbyt wiele tego dnia przeżyła. Nie można 

było narażać jej na dodatkowe stresy.

- To niedaleko - uspokoiła Trisa. - Mała dotarła aż tutaj, więc we dwie na pewno potrafimy zejść na dół. Lepiej już 

jedź i sprawdź, w jakim stanie jest jej matka, zanim tam dotrzemy.

- Spojrzała na niego wymownie. Ta kobieta mogła już nie żyć.

- Zrozumiałem. - Pochylił się i mocno pocałował Mab w usta.

A ona na chwilę oparła głowę o jego ramię. Dotknął jej policzka, a potem wsiadł do samochodu.

- Pospieszcie się.

Nadal  było  widno.  Tris  musiał  jechać  okrężną  drogą.  Dżip  ruszył  po  miękkim  gruncie.  Z  pewnością  znajdzie  tę 

przyczepę. Jednak  Amabel nagle  poczuła się  samotna na  tym  pustkowiu.  Przeszukała  torebkę  i  znalazła  małe pudełko 

cukierków. Były to łagodne, słodkie miętówki.

- Trzymaj je w ustach i czekaj, aż się rozpuszczą.

- Cukierek?

Mab zrozumiała, że matka nakazywała dziecku, by nie przyjmowało cukierków od obcych.

- To miętówka. Możesz ją wziąć. - Mab trzymała cukierek na otwartej dłoni.

Katy przyglądała się jej niepewnie. Amabel milczała, pozwalając, by dziecko samo podjęło decyzję.

Zerknęła na stosy wyrwanych  przez tornado  drzew, na  połamane  konary, odsłaniające białe surowe  drewno. Moc 

wiatru wzbudziła w niej dreszcze.

- Chodź, Katy, poszukamy twojej mamy.

Katy  stała  nieruchomo.  Amabel  ruszyła  powoli  w  dół,  potem  odwróciła  się  i  spojrzała.  Dziecko  było  maleńką, 

samotną postacią na pustym wierzchołku wzgórza. Mab wyciągnęła ku niemu rękę.

Minęło  trochę  czasu,  nim  Tris  znalazł  się  nad  jeziorem.  Jazdę  utrudniały  naturalne  strumyki  przecinające  szlak. 

Dotarł na porośnięte drzewami łagodne zbocze, które zakupili Harrisowie, i zjechał w stronę jeziora.

Nie było samochodu. Zaparkowana przyczepa nie została należycie umocowana i teraz jej części walały się po całej 

okolicy. Całe ścianki wisiały na drzewach, a niektóre fragmenty wpadły do wody. Jeśli oni byli wewnątrz...

Zatrzymał dżipa i krzyknął:

- Ken? Tracy? Słyszycie mnie?

background image

Nikt nie odpowiadał.

Wołając co chwila, rozpoczął poszukiwania. Zauważył ślady opon. Czyżby ktoś tu był? Zabrał stąd ranną kobietę? 

Ale czy zostawiłby dziecko? Może ktoś, kto się tu zjawił, nie wiedział, że gdzieś tu jest dziewczynka? A może mała scho-

wała się przed obcymi?

Nie zauważył żadnych ciał, unoszących się na powierzchni jeziora. Przystąpił do systematycznego przeszukiwania 

okolicy. Nagle usłyszał odgłos kroków i obejrzał się.

- Harris?

Z krzaków wyszli dwaj mężczyźni. Słyszeli jego wołanie, więc nie byli zdziwieni obecnością Trisa. Mieli broń. Coś 

w ich wyglądzie wzbudziło jego czujność.

- Widzieliście może ludzi z tej przyczepy? Szukamy ich.

- Mówił spokojnie, zupełnie tak, jak Sean Morant do pobudzonego tłumu.

Wyższy z mężczyzn spojrzał na niego obojętnie.

- Odjechali - rzucił.

- To twój dżip? - spytał drugi.

- Nie.

- Masz kluczyki?

Tris  nie  odpowiedział  od  razu.  Zaczął  się  martwić  o  Amabel.  Może  się  tu  zaraz  zjawić!  Ci  mężczyźni  to 

prawdopodobnie rabusie. Czy zechcą go zabić? Co zrobią Amabel?

- Wypożyczyli mi tego dżipa. Jestem z grupy poszukującej rannych. Szukam zaginionych i pomagam rannym.

- Dawaj kluczyki.

Dżip nie był mu niezbędny. Tris zameldował, gdzie się znajduje, w sztabie akcji ratowniczej. Jeśli wkrótce się nie 

zgłoszą, ktoś przyjedzie, by sprawdzić, co się z nimi dzieje. Chciał, by ci ludzie odeszli, zanim dotrze tu Mab.

- Jeśli  potrzebny wam ten  dżip, to  bierzcie. Tylko później  odstawcie go pod gmach sądu w Columbia  City.  - Nie 

starał się im grozić. Udawał, że sytuacja jest całkiem normalna.

- Zostawcie mi tylko apteczkę i koce.

Mężczyźni  bez  słowa  wsiedli  do  dżipa. Jeden  z nich  uruchomił  silnik, a  ten  drugi  rzucił.  Trisowi  apteczkę  i  dwa 

koce. Wolno, przedzierając się przez błoto, wóz ruszył pod górę.

Tris  obserwował  ich,  a  potem  cofnął  się  między  drzewa.  Musiał  znaleźć  Amabel.  A  jeśli  ci  dwaj  wrócą?  Jeżeli 

zechcą pozbyć się człowieka, który mógłby ich opisać? Chociaż co właściwie może o nich powiedzieć?

Najwyraźniej byli rabusiami i nie pochodzili z tej okolicy. Nie dostrzegł w nich lęku, zatem wiedzieli, że nikt ich nie 

rozpozna. Mieli na sobie wojskowe kurtki, myśliwskie czapki, dżinsy i wysokie buty. Nie mieli żadnych charakterystycz-

nych cech. Obaj byli zarośnięci.

Co zrobią z dżipem?

Tris  nie  myślał  o  ucieczce.  Podniósł  solidny  konar,  by  się  uzbroić,  chociaż...  przeciwko  strzelbom?  Wreszcie 

zobaczył, że dżip bez większego trudu przebrnął przez błoto, wjechał na wzgórze i zniknął.

Gdzie jest Amabel, jego Mab? Czy coś słyszała? Co pomyśli, gdy zobaczy, iż jego dżip odjeżdża? Że zostawił ją 

samą. Z pewnością domyśli się, że nie mógłby od niej uciec. Musiał znaleźć i ostrzec Mab. Ale najpierw powinien spraw-

dzić, czy dżip naprawdę odjechał i czy ci dwaj nie wrócą. Obejrzał szczątki przyczepy. Kuchenka mikrofalowa, telewi-

zor, generator, komputer.

Mogą wrócić.

Nasłuchiwał,  idąc  między  drzewami  po  zboczu.  A  potem  wyszedł  na  otwarty  teren,  by  się  rozejrzeć.  Silnik 

background image

samochodu ucichł. Ta cisza wzbudzała dreszcze. Tris mocniej ujął konar. Skradał się ostrożnie. Zastanawiał się, jak wiele 

czasu zostało jemu i Mab. Gdzie ona jest? Czyżby ją znaleźli? Ruszył przed siebie niczym myśliwy.

Odezwał się silnik innego samochodu i Tris patrzył zza drzew, jak w polu widzenia pojawiła się furgonetka z napę-

dem na cztery koła. Łatwo pokonała szczyt, przystanęła, a ci sami dwaj mężczyźni rozejrzeli się uważnie, a potem wolno 

zjechali po zboczu, zbliżając się do szczątków przyczepy.

Jeden stał na straży ze strzelbą gotową do strzału, drugi przebierał w tym, co zostało z majątku Harrisów. Wkładał 

wszystko do furgonetki. Kiedy skończyli, zabrali porzuconą apteczkę i latarkę, zostawili koce i odjechali.

Tris obserwował ich. Słyszał, jak furgonetka przystanęła. Ktoś otworzył maskę dżipa, wreszcie trzasnęły drzwiczki. 

Furgonetka odjechała, warkot silnika ucichł w oddali. Pozostał tylko okaleczony, pozbawiony kół i części dżip.

Tris  wszedł  między  drzewa  i  odnalazł  ślady  Amabel.  Były  głębokie:  pewnie  niosła  dziecko  na  rękach.  Czy 

dostrzegła tych mężczyzn? A może nie słyszała odjeżdżającego samochodu? Zaryzykował i cicho zawołał.

- Mab!

Po chwili odpowiedziała:

- Tris?

Spotkanie było niezwykle radosne. Mab chciała się do niego przytulić, ale niosła na rękach dziecko. Objął ją lekko.

- Dzięki ci, Boże - powiedział uszczęśliwiony.

- Myślałam, że zabiją cię z powodu tego dżipa.

- Ja też.

Mab rozpłakała się, a Katy natychmiast poszła w jej ślady. Tris pokręcił głową i spojrzał na Mab ze współczuciem.

- Kto to był? - spytała Mab.

- Bóg jeden wie. Rabusie. Dobrze zrobiłaś, chowając się. Jestem z ciebie dumny.

- Miałam ochotę ich zastrzelić -.oświadczyła z powagą.

- Mogłaś trafić we mnie. - Zmierzwił jej włosy.

- Nie miałam broni - wyjaśniła.

- A oni mieli.

- Widziałam - szepnęła cicho.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Tris i Mab znaleźli w końcu Tracy Harris. Leżała w krzakach i była poważnie ranna. Podsunęli pod nią swoje kurtki, 

a potem, jak mogli najlepiej, otulili kocami. W szczątkach przyczepy Tris szukał czegokolwiek, co mogłoby im się przy-

dać w tej sytuacji, a Mab została z ranną. Trzymała Katy na kolanach i przemawiała uspokajająco do Tracy, trzymając 

nieprzytomną kobietę za rękę.

Katy przyglądała się matce.

- Mama śpi? - Wskazała na kobietę, żeby Mab wiedziała, o kogo chodzi.

- Jest ranna.

- Ma zamknięte oczy. - Drobne paluszki dziewczynki dotknęły powiek matki.

- Sprowadzimy pomoc.

Ale  jak?  Szkielet  dżipa  nie  miał  już  kół  ani  radia.  Byli  tu  sami.  Czy  Tris  zdążył  połączyć  się  ze  sztabem  akcji 

ratunkowej przed napadem?

Wtedy usłyszała warkot śmigłowca. Puściła dłoń Tracy, poderwała się, i wciąż trzymając Katy, pobiegła w stronę 

szczątków przyczepy.

- Tris! Słuchaj!

background image

Obejrzał się gwałtownie. Trzymał ocalałą latarkę i świecił nią w niebo, zataczając kręgi.

Śmigłowiec  zbliżył  się,  warkot  stawał  się  coraz  głośniejszy.  Mab  postawiła  Katy  przy  Trisie  i  wróciła  do  Tracy. 

Przykucnęła i chwyciła dłoń rannej w obie ręce.

-  To  śmigłowiec  -  powiedziała.  -  Próbujemy  dawać  mu  znaki.  Katy  nic  się  nie  stało.  Jestem  przy  tobie. 

Wyzdrowiejesz.

Zmysł  słuchu  ostatni  zanikał  i  pierwszy  powracał.  A  Mab  mogła  sobie  wyobrazić  strach  kobiety,  wracającej  do 

przytomności po tym, jak podmuch tornada cisnął ją w krzaki. Najwyraźniej doznała wstrząsu. Bali sieją poruszyć, więc 

nie wiedzieli, czy odniosła inne obrażenia. Pewne było, że wciąż żyje.

Mab spojrzała niespokojnie w niebo. Czy w mroku pilot zauważy maleńki punkcik światła latarki? Czy ich szukają? 

Skoncentrowała się psychicznie, wzywając obserwatora, by spojrzał w ich stronę. Czy baterie latarki się nie wyczerpią? 

Raz jeszcze chwyciła dłoń Tracy.

Było ciemno. Chmury rozwiały się i Mab zobaczyła gwiazdy. Lecz ziemia, nierówna i porośnięta drzewami, musi 

być  dla  pilotów  czarną  otchłanią.  W  dodatku  było  zimno.  Zadrżała.  Dłoń  Tracy  była  lodowata.  Czyżby  umarła?  Mab 

nasłuchiwała lękliwie, badając jednocześnie puls rannej.

Śmigłowiec zbliżał się. Przeleci tuż nad nimi. Czy pilot spojrzy w dół? Miała ochotę wstać, machać rękami i krzy-

czeć. Ale jak ją zauważą? Jak mogliby ją usłyszeć w takim hałasie?

Nie mogła tak po prostu siedzieć, musiała wysłać jakiś sygnał. Jak? Rozpalić ogień? Dlaczego nie pomyśleli o og-

niu? To pierwsza rzecz, jaką zawsze, robili rozbitkowie.

Wypuściła dłoń Tracy i poszukała torebki. Gdzieś ją tu zostawiła. Gorączkowo pełzała po ziemi, aż wreszcie ją zna-

lazła. Odszukała zapałki, które zawsze przy sobie nosiła. To taki zwyczaj z czasów, zanim rzuciła palenie.

Mab spojrzała na światła pozycyjne śmigłowca. Czy zdąży rozpalić ogień na czas?

Wszystko  wokół  było  wilgotne.  Oddychała  chrapliwie,  pospiesznie  i  macała  wokół  siebie  rękami,  szukając 

czegokolwiek łatwopalnego. Powinna odejść od Tracy, Jeszcze tylko oparzeń trzeba tej biednej kobiecie...

Warkot śmigłowca rozlegał się tuż nad jej głową. Muszą popatrzeć w dół. Trzeba rozpalić ogień! Musi znaleźć coś, 

co się zapali. Myślała tylko o tym.

Właśnie  darła  na  strzępy  książeczkę  czekową  i  tych  kilka  banknotów,  które  miała  przy  sobie,  kiedy  śmigłowiec 

wylądował na zboczu.

Spojrzała na niego ogłupiała. Łopaty śmigła wciąż wirowały w kręgu świateł. Wylądował! Zauważyli latarkę? Przy-

kucnęła nad stosikiem chusteczek higienicznych, podartych czeków i pieniędzy. Tymczasem ze śmigłowca, niosąc coś, 

wyskakiwali  ludzie,  a  na  wzgórze  wjeżdżały  samochody.  Wóz  policyjny,  furgonetka  i  jeszcze  dwa  inne.  Skąd  się  tu 

wzięły?

Nagle wokół zrobiło się tłoczno jak na dworcu.

Jacyś ludzie biegli w jej stronę. Mab znów chwyciła Tracy za rękę.

- Są tutaj - powiedziała do wciąż nieprzytomnej kobiety. - Zabiorą cię śmigłowcem. Nic ci nie grozi.

Przybysze  mieli potężne reflektory; każdy  z nich  mógłby oświetlić fronton dwupiętrowego domu. Zalali światłem 

całe zbocze i, kierowani przez Trisa, biegli w stronę Mab. Do Tracy.

Mab wstała i odeszła na bok. Tylko jeden z ratowników się do niej odezwał:

- Nic pani nie jest?

Pokręciła głową. Ostrożnie podnieśli z ziemi Tracy  i ułożyli ją  na noszach. Tris i  Mab  odzyskali  swoje  kurtki. A 

potem ratownicy ponieśli Tracy w kierunku śmigłowca i zabrali ze sobą Katy.

Wśród  przybyszów  była  kobieta,  a  wszyscy  ratownicy  należeli  do  Gwardii  Narodowej.  Huragan  dokonał  takich 

background image

zniszczeń, że wezwano ich na pomoc.

Kiedy śmigłowiec wystartował, zostawiając ich na tym pustkowiu, Mab zastanawiała się, co powinni teraz zrobić?

Tris wziął ją w ramiona, przytulił i pocałował na oczach policjanta, który podszedł z latarką dyskretnie skierowaną 

ku ziemi.

- Słyszeliśmy, że przeżyliście tutaj niezłą przygodę - powiedział policjant. Promieniem latarki zatoczył krąg wokół 

tego, co zostało z przyczepy. - Mamie to wygląda.

- Mówili, jak ciężko ranna jest Tracy Harris? - spytała Mab.

- Żyje - odparł Tris. Policjant kiwnął głową.

- Mamy waszego dżipa - stwierdził. - Może was gdzieś podrzucić?

- Co oni tam robią? - Amabel zwróciła w końcu uwagę na zamieszanie przy samochodzie.

- Tris miał dość rozumu, by wepchnąć jakiś patyk pod klawisz mikrofonu radia CB.

- Kiedy tu jechałem, potrzebowałem obu rąk, by prowadzić samochód, a równocześnie chciałem przekazać sztabowi, 

że znaleźliśmy Harrisów.

Policjant kiwnął głową i kontynuował opowieść.

- Sztab akcji słyszał wszystko, co tu się działo. Zablokowaliśmy drogę i złapaliśmy rabusiów. Poddali się bez oporu. 

Teraz  montują  z powrotem  wszystko,  co  zabrali  z waszego  dżipa.  Okradli jeszcze dwie inne  rodziny.  Kiedy wszystko 

zwrócą i przeproszą, pójdą do więzienia.

- Przeproszą? - zdziwiła się Mab.

- Nasz szef ma dość dziwne poglądy. Skrzywdzili ludzi i narazili na straty, więc każe im ich przepraszać.

- Doskonały początek kary. Przestraszyli nas.

- To durnie.

- Cieszę się, że ich złapaliście - powiedziała Mab.

- To dzięki Trisowi mogliśmy ich złapać. Radzimy sobie na ogół, ale zawsze jesteśmy wdzięczni, gdy ludzie dają 

nam znać o takich wypadkach.

Z daleka obserwowali ruch wokół dżipa. Światła furgonetki wyglądały w ciemności jak sceniczne reflektory. Więź-

niowie, choć mieli nogi zakute w kajdanki, poruszali się bez większego trudu. Strażnicy byli czujni i cierpliwi.

- Zjedli wasze zapasy - uprzedził policjant. - Ale mamy coś w rezerwie. Jesteście głodni?

Zaprowadził ich do swojego radiowozu, poczęstował kanapkami i odszedł.

Usiedli i posilili się. Tris spoglądał na Mab uważnie. Ona też go obserwowała. Uśmiechnęła się, a on pochylił głowę, 

by ją pocałować.

- W ogóle się nie bałeś - zauważyła.

- Bałem się.

- A ja próbowałam rozpalić ogień.

- To świetnie. Dobrze się teraz czujesz? Ktoś musi tu zostać, by poczekać na Kena Harrisa, jeśli nie uda się wcześ-

niej z nim skontaktować. Wyobrażasz sobie, co on przeżyje, jeżeli zjawi się tutaj i zobaczy zdemolowaną przyczepę? I 

ani śladu po żonie i córce? Minie sporo czasu, zanim dowie się, gdzie one są. Zgodziłem się tu zostać do jego powrotu. 

Zostaniesz ze mną?

Spojrzała na niego z czułością i uśmiechnęła się lekko.

- Bardzo chcę z tobą zostać.

Złodzieje  zakończyli  pracę  przy dżipie.  Silnik działał, koła  tkwiły na  miejscu,  cała  zawartość  wróciła do wnętrza 

samochodu. Pozostawiono im jeszcze kilka koców.

background image

Rabusie byli wściekli, że muszą przepraszać. Starszy policjant oparł się o maskę dżipa i powiedział:

- Mamy mnóstwo czasu, możemy zaczekać. Postąpiliście źle, więc musicie przeprosić.

Rabusie spojrzeli po sobie.

- Przepraszamy - oświadczyli posępnymi głosami. Mab nie było stać na uprzejmą odpowiedź, więc milczała.

- Przyjmujemy przeprosiny - powiedział Tris. Jeden po drugim pojazdy odjeżdżały. Wreszcie Tris i Mab zostali na 

wzgórzu sami. Patrzyli, jak światła radiowozów i furgonetki nikną w ciemnościach. Zapadła cisza.

- Umiesz strzelać? - zapytał.

- Owszem. Z karabinu, strzelby, dubeltówki, broni krótkiej. Ojciec uważał, że każdy powinien się tego nauczyć. Nie 

znosił Kanadyjczyków i...

- Przecież to absurd! - Tris był zdumiony.

- Ojciec taki jest. Zachowuje rozsądek we wszystkich pozostałych sprawach. Mama mówi, że każdy musi mieć jakąś 

skazę. Ojciec ma ją również. Nie wtórny, jak to się zaczęło, ale nawet Rosjanie nie doprowadzają go do takiego szału jak 

Kanadyjczycy. Jest pewien, że szykują inwazję.

- Na nas? - Tris parsknął śmiechem.

- To, oczywiście bzdura. Ale on uważa, że Kanadyjczycy obawiają się nadchodzącej epoki lodowcowej i zechcą się 

przenieść w głąb kontynentu. Będą z nami walczyć, żeby zdobyć nasze ziemie.

Tris odchylił głowę i głośno się roześmiał.

- Powinieneś go słyszeć, gdy Kanadyjczycy skarżą się, a mają powody, na kwaśne deszcze. Jest niesamowity.

- Ciekawe, jakie będą nasze dzieci? Zarówno rodzina Magee’ów, jak i inni moi krewni są dość ekscentryczni, a ty 

jesteś córką człowieka, który nienawidzi Kanadyjczyków! - Znów się roześmiał.

- Dzieci?

- Oczywiście. W hotelu, w Indianapolis, powiedziałem ci, że się pobierzemy. Zapomniałaś?

- Nie. Ale musisz przyznać, że znamy się dość krótko i wciąż nic nie wiesz o bracie ojca.

- Nie przejmuj się. W mojej rodzinie też jest wielu dziwaków, to znaczy ekscentryków. Wspominałem już o tym.

- Jakoś mnie to nie zaskakuje, że masz ekscentrycznych krewnych - zauważyła z uśmiechem.

- Ciekawe, czemu to mówisz? Skąd przyszedł ci do głowy pomysł, że sam jestem dziwaczny?

- Jesteś impulsywny, odważny i stałeś się gwiazdą rocka!

- Daj spokój, Amabel. Co masz do zarzucenia gwiazdom rocka?

Wybuchnęła  śmiechem.  Próbowała  go  stłumić,  gdyż  Tris  wyraźnie  się  nastroszył.  Wreszcie  rozwiązał  sprawę 

pocałunkiem.

- Dzięki Bogu, że znów mamy apteczkę - powiedziała, chwytając oddech.

Zawahał się, zanim spytał:

- Apteczkę?

- I książkę z instrukcjami - wyjaśniła.

Zaśmiał się cicho, klepnął Mab w pośladek, a potem pogładził w to samo miejsce. Pocałował ją  znowu. I jeszcze 

raz... i jeszcze. Rozbawienie zniknęło. Pocałunki stały się zaborcze. Trzymał ją mocno w ramionach, tulił do siebie...

Nastawili radio CB na pasmo sztabu akcji ratunkowej. A potem, patrząc na siebie z pożądaniem i dotykając się co 

chwila,  rozłożyli  obok  dżipa  posłanie:  bezpośrednio  na  ziemi  płyty  plastykowe  ze  ścian  przyczepy,  potem  karimaty  i 

koce. W zimnym wietrze rozebrali się i wpełzli do swego gniazdka.

Leżeli,  drżąc w  uścisku, i  całowali  się.  Tris  uniósł  głowę,  by spojrzeć  na twarz  Mab,  ledwie  widoczną w świetle 

gwiazd.

background image

- Jesteś najcudowniejszą kobietą na świecie - powiedział.

- Och, Tris.  - Uniosła rękę i  pogładziła delikatnie jego szyję, musnęła palcami twarz. - Nie mogę uwierzyć, że tu 

jesteś - szepnęła.

- Mhmm. - Musnął dłonią jej ramiona i przesunął ręką po nagim ciele.

- Byłam przerażona - wyznała. - Widziałam ich strzelby Nie wiedziałam, co robić.

- Modliłem się, żebyś nas usłyszała - odparł. - I przynajmniej zatrzymała się na chwilę, by zrozumieć, jakie ci grozi 

niebezpieczeństwo.

Gładząc go delikatnie po twarzy, potrząsnęła głową zdziwiona.

- Byłeś taki opanowany.

- Wcale nie. - Ucałował wnętrze jej dłoni. - Byłem wściekły. Uświadomiłem sobie, jakie uczucia budzą się we mnie, 

gdy coś ci zagraża. Chciałem zabić tych ludzi.

Ucałował ją i przytulił do siebie. Wsunął ręce pod jej plecy i objął smukłe ciało. Następny pocałunek był gorący i za-

borczy.

Odsunął się i wypuścił jaz objęć. Badał jej ciało niecierpliwymi dłońmi.

Obserwowała jego twarz, gdy pochylił się, by spojrzeć na jej nagie ciało. Wyjaśniła, co działo się z nią w tym jarze.

- Niosłam Katy. Nie wiedziałam, co robić. Gdybym zostawiła ją i próbowała ci pomóc, mogłaby pójść za mną.

- Kiedy zobaczyłem twoje  ślady -  zaczął Tris  - przypomniałem sobie,  że czytałem kiedyś o odciskach stóp, które 

przetrwały tysiące lat. Były to  małe bose stopy kobiety. Szła po glinie, w pewnym  miejscu  przystanęła, a odciski stóp 

wskazywały, że obejrzała się za siebie. - Przytulił ją mocniej.

-  Archeolodzy  próbowali  odgadnąć,  dlaczego  kobieta  się  odwróciła.  Czemu  się  obejrzała?  Żeby  kogoś  zawołać? 

Oprócz jej śladów nie było tam żadnych innych. Jej krok nie zmienił się, więc nie uciekała. Może była ostrożna? Ślady 

były za głębokie jak na oszacowaną wagę jej ciała, długość kroku i niewielką stopę. Musiała coś nieść. Może dziecko? 

Zobaczyłem  odcisk  twoich  stóp  w  błocie.  Też  się  obejrzałaś.  Rozpoznałem  to  po  śladach.  I  niosłaś  dziecko.  Byłem 

zdumiony, jak prymitywne uczucia obudziły we mnie te ślady. Musiałem ruszyć za tobą i cię odnaleźć. Jesteś moja.

Pocałunek był pełen pasji. Pojawił się nowy, dziwny rodzaj zaborczości, pragnienia i namiętności. Ogarnęło go ślepe 

pożądanie. Parzył skórę Mab gorącymi dłońmi.

Wplotła palce w jego włosy i przylgnęła do niego. Drżała i cicho jęczała. Jej skórę pokryły kropelki potu. Objęła go 

ramionami.

- Jeśli teraz się wycofasz, Ezekielu - szepnęła z powagą - to chyba cię uduszę!

Odparł równie poważnym tonem:

- Ożenię się z tobą po narodzinach naszego siódmego dziecka, moja chińska dziewczynko.

- My Ling musiała kochać mego pradziadka.

- I ja tak sądzę.

- Tris, kocham cię.

- Ja też cię kocham, Mab.

Ich pocałunek był zupełnie inny niż poprzednie. Leżeli pod gwiaździstym niebem, ich dłonie poruszały się łagodnie, 

a usta szeptały miłosne słowa.

Potem  namiętność  nabrała  mocy.  Ciała  napierały  na  siebie  i  płonęło  w  nich  pożądanie.  Połączyli  się  w  wybuchu 

namiętności.

Mab uwielbiała cudowne, muskularne ciało Trisa. Czuła na piersi jego tors. Gładziła dłońmi szerokie plecy.

Tris wsparł się na przedramionach i wtulił spoconą, zarośniętą twarz między jej szyję i ramię.

background image

- Mab, próbowałem zaczekać na ciebie.

- Było cudownie.

- Och, skarbie. - Podparł się lekko, by jej nie przygnieść. - Tak mi przykro.

- Głuptasie, było wspaniale. W książkach nie piszą, jak to jest...

- Czułaś ból?

- Jestem zdumiona, że tak doskonale pasujemy do siebie.

- Było cudownie. - Uśmiechnął się. - Jesteś zdumiewająca.

- Jak mogę być zdumiewająca? Przecież wiem, że dla ciebie to nie jest nowe doświadczenie.

- Nigdy nie czułem czegoś takiego. Mab, kochanie. - Głos Trisa budził w niej dreszcz rozkoszy.

- Kiedy znów możemy to zrobić?

Roześmiał się.

- Jesteś szalona. I dzika. Wydajesz się taka wyniosła. A spójrz teraz na siebie! Słyszałem, że nie cierpisz mężczyzn. 

Czy nie zachowujesz się zbyt nietypowo, jak na kobietę, która nienawidzi mężczyzn? - Przytulił się do niej.

-  Nie  włóczę  się  po  barach,  nie  szukam  przygód.  Nie  interesowały  mnie  znajomości  na  jedną  noc.  Dlatego 

mężczyźni uznali, że ich nie lubię.

- A mnie lubisz?

-  Tak.  -  Zaśmiała  się  i  zmierzwiła  mu  czuprynę.  Zaczął  całować  jej  podbródek  i  szyję.  Objęła  go  ramionami  i 

gładziła  jego  plecy.  Sięgnął  językiem  w  głąb  jej  ucha,  a  ona  objęła  nogami  jego  uda.  Odsunął  usta  tylko  na  tyle,  by 

szepnąć cicho:

- Podoba ci się?

- To... bardzo ciekawe - mruknęła.

Nie  była  usatysfakcjonowana.  A  on  tylko  się  z  nią  bawił.  Ponieważ  nie  odczuwał  już  takiego  pożądania, 

rozkoszował się budzeniem w niej podniecenia. W końcu głębia jej namiętności pobudziła i jego. Przewrócił się na plecy 

i pociągnął ją za sobą. Początkowo czuła się niepewnie, lecz powoli nabrała chęci do nowych doświadczeń.

Teraz  ona  kierowała  pieszczotami  i  robiła  to  śmiało,  nie  pozwalając  Trisowi  na  zbyt  wiele.  W  świetle  gwiazd 

widziała iskierki płonące w jego oczach.

Zdając sobie sprawę, że go podnieca, nie przerywała zabawy. Wodziła  dłońmi  po jego  ciele, muskała  tors, a ręce 

kazała mu ułożyć nad głową i przykazała, by tam je trzymał.

Poruszyła biodrami i zaśmiała się, kiedy jego oddech stał się chrapliwy. Tris był zaspokojony, więc wytrzymał to 

długo, ale w końcu ujął jej biodra silnymi rękami.

Wyruszyli  do  raju,  tuż  za  krawędź  rzeczywistości,  w  krainę  nieporównywalnych  wrażeń.  Potem  leżeli,  drżąc  w 

swoich objęciach. Zasnęli przytuleni do siebie.

Tris wstał i zdążył włożyć spodnie i buty, nim Mab usłyszała warkot samochodu. Było jeszcze ciemno. Usiadła i ze 

zdziwieniem dostrzegła strzelbę w ręku Trisa. Skąd ją miał? Po chwili wręczył jej pistolet.

- To dla bezpieczeństwa. Nie wstawaj.

Włożył kurtkę i podszedł do dżipa, by się za nim ukryć. Samochód stanął, drzwi się otworzyły i wysiadł mężczyzna. 

Był tak zdenerwowany, że nawet nie zauważył dżipa. Reflektory samochodu oświetlały zbocze i szczątki przyczepy.

- Hej! - krzyknął Tris. - Jestem z ekipy ratowniczej. Kim pan jest?

Mężczyzna odwrócił się.

- Jestem Ken Harris. Gdzie jest moja rodzina? - W jego głosie brzmiało przerażenie.

- Żyją. Czekaliśmy na pana. Tylko spokojnie.

background image

Tris włączył latarkę i odłożył strzelbę.

Ken Harris pojechał do Detroit, by załatwić sprawy związane z kupnem działki. Pędził tutaj, gdy dowiedział się o 

tornado.

Gdy Mab  się ubierała, obaj mężczyźni wezwali przez radio sztab akcji ratowniczej  w Columbia City, a ci z kolei 

połączyli się ze szpitalem.

Tracy żyła i przebywała w szpitalu luterańskim w Fort Wayne. Doznała wstrząsu, miała złamaną rękę, zwichniętą 

nogę, trzy pęknięte żebra, przemarzła, ale największe niebezpieczeństwo już minęło. Ken może ją zobaczyć, gdy tylko 

przyjedzie.

- A co z dzieckiem? Co z Katy?

Przekazali to pytanie i dowiedzieli się, że dziewczynka też przebywa w szpitalu. Teraz spała, była pod obserwacją, 

ale nic jej nie groziło. Nie miała nawet śladu obrażeń.

Tris  i  Mab  podzielili  się  jedzeniem  z  Kenem.  Pocieszali  go,  opowiadając  o  wszystkich,  którzy  szukali  rodziny 

Harrisów. Ken odzyskał apetyt. Przez cały dzień żył w takim napięciu, że myślał tylko o tym, jak się tu dostać.

- Zniszczenia po drodze są niewiarygodne - opowiadał.

- Drzewa wyglądają tak, jakby im obcięto wszystkie gałęzie. Widziałem zburzone stodoły. Deski w konarach drzew i 

pozrywane  linie  telefoniczne.  Cały  dom  rozrzucony  po  okolicy,  jakby  był  z  zapałek!  -  Spojrzał  na  to,  co  zostało  z 

przyczepy.

- Wielkie słupy wysokiego napięcia są poskręcane jak blaszane zabawki. - Ken nie był pewien, w jaki sposób ludzie 

zdołają  to  naprawić. To  wszystko  go  przeraziło.  -  Myślałem  jednak  tylko  o  Katy  i  Tracy.  Są  tak  kruche  i  delikatne... 

Patrzyłem na te zniszczenia i byłem przerażony. Musiałem tu dotrzeć, aby je odnaleźć.

- Czy chce pan, abyśmy z panem pojechali?

- Nie, dziękuję. Teraz czuję się dobrze. Obie żyją, a ja dostałem taki zastrzyk adrenaliny, że nie będę mógł zasnąć.

- Nie potrafił przestać mówić po tak długim zamartwianiu się i strachu. - Słyszałem o trąbach powietrznych jeszcze 

w Detroit, ale nawet nie wyobrażałem sobie, jakie powodują spustoszenie. Mój Boże. Widzieliście naszą przyczepę?

- Próbowali ją okraść, ale policja złapała rabusiów. Wszystkie wasze rzeczy są w Columbia City. Przynajmniej tyle 

dostanie pan z powrotem.

- Nie wiem, jak wam dziękować.

- Nie tylko my pomagaliśmy.

Ken potrząsnął głową bezradnie.

- Nie wiem, jak im się odwdzięczę.

Spoglądał na smętne szczątki swojej przyczepy.

- Człowiek jest tak zabiegany, że zapomina, jacy dobrzy są ludzie.

- Tak, nam też się to zdarza.

- Pojadę już. Dziękuję, że zaczekaliście na mnie. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym was tu nie zastał.

- Nie chcieliśmy, by pan wrócił i nie wiedział, co się stało.

- Dziękuję.

- Nie ma za co.

Podali sobie ręce i Ken odjechał.

Zbliżał się świt. Tris objął Mab ramieniem.

- Nie jesteśmy tu już potrzebni.

- Skąd wziąłeś broń? - spytała.

background image

- To broń tych rabusiów. Policjant uznał, że może nam się przydać.

- Miał rację - zgodziła się Mab. - Cieszę się, że poczekaliśmy tu na Kena. Świetnie sobie z nim poradziłeś.

- Ty też. Kiedy będziemy wyjeżdżać, muszę zwrócić broń policji.

- Aha. - Przytuliła się do niego. - Czy musimy już jechać?

A Tris uśmiechnął się.

- Nie - odparł.

- To dobrze. Chodź do łóżka. - To było polecenie. Westchnął z udawanym przestrachem.

- Pewnie znowu chcesz męczyć moje nieszczęsne, bezbronne ciało.

- Chcę się przespać! Przez ostatnie dni, z tych czy innych powodów, niemal w ogóle nie spałam.

Spojrzał na zegarek.

- Jest dwadzieścia po trzeciej. Spałaś parę godzin!

- I mam zamiar spać dalej.

Podeszła do dżipa, rozebrała się i wsunęła pod koc. Był zimny i trochę wilgotny, ale w końcu się rozgrzeje.

Tris podszedł bliżej i przykucnął obok. Odsunął włosy z jej twarzy.

- Hej, kobieto, co robisz w moim łóżku? - zapytał szorstkim głosem.

- Mam zamiar spać! - oświadczyła stanowczo. Potem zadrżała i naciągnęła koc na głowę.

Ale nie zasnęła jeszcze przez dłuższy czas. Tris zdjął ubranie i buty, uniósł brzeg koca, wpuszczając do wewnątrz 

zimne marcowe powietrze. Wziął Mab w ramiona i już po chwili pod kocem było ciepło i przyjemnie. Rozkosznie ciepło. 

Gorąco. Gdyby spał sam, pozbyłby się jednego koca, ale Mab obejmowała go tak mocno, że po prostu zrezygnował.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Radio  milczało  przez  resztę  nocy.  Najgorsze  już  minęło.  Ochotnicy  i  członkowie  Gwardii  Narodowej  pracowali 

wiele godzin, by pomóc każdemu, kto tego potrzebował.

Teraz będą burzyć domy i budynki, które grożą zawaleniem, oczyszczać ulice z gruzów, uczestniczyć w monstrual-

nych porządkach.

Efekty tej burzy - rany, rozpacz po śmierci i zniszczeniach

- będą trwać latami. Burza zmieniła ludzkie losy. Między innymi - życie Amabel Clayton.

Obudziła się o świcie, przytulona do ciepłego, nagiego ciała Trisa. Uśmiechnęła się, zanim jeszcze otworzyła oczy. 

A kiedy ziewnęła i przeciągnęła się, usłyszała jego śmiech.

Uniosła powieki i zmierzyła go uważnym spojrzeniem błękitnych oczu.

-  Wliczając  to  popołudnie  w  Los  Angeles,  znamy  się  dokładnie  cztery  i  pół  doby.  Jesteśmy  bezwstydni!  -

Zarumieniła się.

Tris przytulił jej głowę do swej piersi. Gładził odruchowo palcami jedwabiste włosy, odgarniał je z czoła Mab.

- Nie zapominaj, że obserwuję cię od trzech lat - odparł.

- I musisz przyznać, że były to niezwykłe cztery doby.

- To fakt.

- W tym krótkim czasie przeżywaliśmy chwile trudne, radosne i spokojne. Znamy się pewnie lepiej niż ludzie, którzy 

spotykają się ze sobą od roku.

Przerwał i w zamyśleniu pocałował ją w czoło.

- Wzruszyła mnie twoja troska o Katy. Jesteś odważną, wspaniałą kobietą. - Objął ją i przytulił do siebie, a potem 

przesunął dłoń, by dotknąć jedwabistej skóry jej pleców.

background image

-  Chcesz,  żebym  powiedziała,  jaki  ty  jesteś  cudowny?  -  Uniosła  głowę  i  spojrzała  na  niego  uważnie.  Westchnął 

ciężko.

- Myślę, że wysłuchałbym kilku uwag.

- Jesteś niezwykły.

Nastąpiła chwila milczenia.

- I...? - zachęcił ją.

- Pozwolisz mi zauważyć, że jesteś też odważny?

- Jeśli nalegasz.

Przysunęła się do niego bliżej.

- Jesteś bardzo odważny.

- I..?

Nagle spoważniała.

- Nie obrazisz się, jeśli wspomnę, że jesteś znakomitym kochankiem?

Westchnął i ziewnął udając znudzonego.

- Jeśli uważasz, że musisz.

Tłumiąc śmiech, oznajmiła:

- Fantastycznie. Cieszę się, że nie kazałam cię wykastrować.

- Co? - zapytał głośno i poruszył się gwałtownie.

- Kiedy zobaczyłam okładkę „USA” i zrozumiałam, że to nie podróbka, chciałam posłać do ciebie weterynarza, żeby 

cię wykastrował, skoro okazało się, jakie z ciebie wredne bydlę. Teraz cieszę się, że zrezygnowałam z tego zamiaru.

- Nasze zdjęcie wisi u mnie w sypialni - oświadczył z uśmiechem.

Ucałował ją raz jeszcze, a potem leżeli cicho w swoim przytulnym gniazdku.

- Czy wspominałam ci, jak bardzo podobała mi się piosenka o Ezekielu i My Ling?

Wzniósł oczy w górę, jakby usiłował coś sobie przypomnieć.

- Nie, nie mówiłaś.

- To była dla mnie cudowna niespodzianka. Miałam łzy w oczach.

Przytulił ją i powiedział szczerze:

- Napisałem ją dla ciebie. Czy ktoś skomponował kiedyś dla ciebie piosenkę?

- Nie.

- Oto kolejny pierwszy raz. Obok pierwszego tornada, pierwszego rockowego koncertu, pierwszej miłosnej nocy.

- Moje pierwsze seminarium, pierwszy patrol po klęsce żywiołowej, pierwsza noc pod gołym niebem, w dodatku w 

towarzystwie mężczyzny - uzupełniła tę listę.

- Twój pierwszy mężczyzna. Twoja pierwsza prawdziwa miłość.

- Tak - przyznała niemal zawstydzona.

Uniósł jej podbródek, a potem pochylił głowę i cmoknął ją głośno, w usta.

Ona też była zadowolona z siebie. Skuliła się w jego ciepłych nagich ramionach i przesunęła dłonią po włosach na 

jego piersi.

Po chwili milczenia w ciszy wczesnego poranka zapytał:

- Co, prócz mnie, najbardziej cię zaszokowało?

Pociągnęła go za włosy na piersi. Roześmiał się i sprecyzował pytanie:

- Co było najbardziej niezwykłe w tych niezwykłych dniach? Nie chcę słuchać, kiedy wciąż powtarzasz, jaki ze mnie 

background image

wspaniały kochanek. Bardziej mnie interesują twoje odczucia związane z huraganem w Indianie i koncertem rockowym 

Seana Moranta.

- Szczerze mówiąc, są między nimi pewne podobieństwa - odparła natychmiast.

- Żartowałem tylko.

- Mówiłam serio!

Parsknął śmiechem. Mab uciszyła go i kontynuowała:

-  Jedno  i  drugie  jest  fascynujące,  hałaśliwe,  szybko  się  kończy,  wyczerpuje  uczestników  i  pozostawia  po  sobie 

mnóstwo śmieci. Wywiera bardzo niszczący wpływ na otoczenie...

- Koncerty rocka są ekscytujące, a tornada przerażające - sprostował.

- Tak samo jak ta masa wymachujących rękami nastolatków. Wygląda to jak pole kołyszących się ramion.

- Plony przyszłości.

-  Fakt  -  przyznała.  -  To  pocieszające.  Podróżowałam  po  Zachodnim  Wybrzeżu  zbierając  materiały  dla  „Korzeni 

Adama”  i  przekonałam  się,  że  młodzież  jest  na  ogół  wspaniała.  Wczoraj  stwierdziłam,  że  ludzie  mogą  być  dla  siebie 

dobrzy i pomocni. To było niesamowite. A potem, jako kontrast, spotkałam tych dwóch złodziei. - Zadrżała.

Przytulił ją mocniej.

-  Co  jakiś  czas  uświadamiamy  sobie,  ile  niebezpieczeństw  niesie  ze  sobą  życie.  Karambol  na  autostradzie,  nagła 

poważna choroba,  okolica zniszczona przez tornado  albo  dwóch  mężczyzn,  którzy dla  zysku  są  zdolni  do  popełnienia 

zbrodni.  Ale  takie  zdarzenia  i  obserwacje  sprawiają,  że  bardziej  cenimy  życie.  Wówczas  uświadamiamy  sobie,  jak 

potrzebni są nam inni ludzie.

Mab spoważniała i lekko pogładziła go po twarzy.

- Naprawdę cię kocham, Tris.

- Cieszę się - odparł łagodnie. - Ja też cię kocham. Chcę z tobą żyć, kochać się, mieć z tobą dzieci. Wyjdziesz za 

mnie?

Zmarszczyła brwi.

-  Przejmuję  się  losem  kobiet,  walczę  o  ich  prawa,  a  leżę  teraz  naga,  w  twoich  ramionach,  na  tym  prymitywnym 

posłaniu. W tej chwili mam ochotę zapomnieć o swojej pracy, o tym, co ona dla mnie znaczy, i zgodzić się na wszystkie 

twoje propozycje.

Wsparł się na łokciu tak, że górował nad nią. Pomyślała, że to typowe: zajął pozycję dominującą.

Wolną ręką pogładził jej włosy.

- Jestem gotów zmienić swoje życie, byśmy mogli być razem. Musimy tylko ustalić szczegóły. Oboje potrzebujemy 

pewnych rzeczy: ja muzyki, ty - dziennikarstwa, jak sądzę. Jeśli się postaramy, znajdziemy jakieś wyjście dla nas obojga.

Była  tak  wzruszona, że  zapłakała. Tris  mówił  szczerze  i  to  po tych  wszystkich  głoszonych  przez niego  hasłach o 

wyższości mężczyzn!

Poznali się w tak dziwnych, niezwykłych okolicznościach... Ale co ze zwyczajnym, nudnym, codziennym życiem? 

Czy ich szacunek do siebie przetrwa taką próbę?

Ludzie  łatwo  dają  się  ponieść  emocjom,  spowodowanym  przez  niebezpieczeństwo.  Silne  uczucia  może  wywołać 

nawet zwykły odruch przetrwania. Radość ocalenia sprawia, że wszelkie szlachetne intencje wydają się trwałe.

A jeżeli zwyczajne życie zniszczy ich miłość? Jedyną metodą sprawdzenia tego był stary wypróbowany sposób spę-

dzenia ze sobą pewnego czasu, poznania się bliżej. Lepsze to niż podejmowanie pochopnych decyzji.

Łzy płynęły Mab po policzkach.

- Nigdy nie płaczę - powiedziała.

background image

Jego uśmiech rozczulił ją jeszcze bardziej.

- Wiem. Jesteś taka kobieca i fascynująca.

- Nie mam pojęcia, dlaczego przy tobie płaczę, ale mam wrażenie, że odkąd ciebie spotkałam, nic dla mnie nie ma 

znaczenia. Z takich czy innych powodów. - I nagle zastanowiła się. Czyżby jej płacz wzbudziło wewnętrzne przekonanie, 

iż nie pasują do siebie? Że te dni mogą się okazać tylko interludium?

- I ja czuję się przy tobie niespokojny. Chcę, by twoje oczy błyszczały szczęściem. Pragnę, byś mnie kochała.

- Kocham cię.

Czyżby mimo niepewności chciała go przekonać o swoim uczuciu, na wypadek gdyby mieli się rozstać?

Pochylił się wolno, pocałował ją, a ona przytuliła się do niego. Pieszczoty były teraz łagodniejsze, a pożądanie nie 

tak  gwałtowne.  Dotknięcia  stały  się  wyrafinowane,  świadomie  podniecające.  Spełnienie  dostarczyło  im  i  tym  razem 

pełnej satysfakcji.

Znowu zasnęli, tuląc się do siebie. Odpływając w sen, Mab zastanawiała się, jak przeżyć te wszystkie samotne noce, 

gdy Trisa już przy niej nie będzie. Wsłuchując się w równy i głęboki oddech kochanka, zasnęła.

Jakiś czas potem obudziło ich radio. Tris wysunął się spod koca i zajrzał do dżipa, by odpowiedzieć na wezwanie. 

Sztab akcji łączył się z ochotnikami, by sprawdzić, czy wszystko w porządku.

- Twoja ciotka powiedziała, że Ken Harris i jego córka, Katy, zamieszkają u nich w domu - poinformował go ktoś ze 

sztabu.  -  W  ten  sposób  mała  będzie  pod  opieką,  dopóki  pani  Harris  nie  wyjdzie  ze  szpitala.  Na  szczęście  wraca  do 

zdrowia. Twój zespół też nam pomaga. Miłe chłopaki. Bali się o ciebie i dlatego kwaterują teraz u twojej ciotki.

- Wszyscy tam są?

- Tak. Miłe chłopaki - powtórzył raz jeszcze członek sztabu, jakby był tym zdziwiony.

- Dzięki. Daj znać, gdybyś nas potrzebował.

- Jasne. Do usłyszenia.

Tris  odłożył  radio  i  spojrzał  na  Amabel.  Uśmiechnął  się  do  niej,  a  potem  przeciągnął  leniwie,  świadomie  się 

popisując.

Przyjemnie było na niego patrzeć. Przypominał  koguta,  który pianiem wita dzień. Był wspaniały. Stanął z rękami 

wspartymi na nagich biodrach i obserwował okolicę.

Mab skuliła się pod kocami, wciąż rozgrzanymi ciepłem jego ciała. Patrzyła na niego z podziwem.

Kiedy zbadał teren, odwrócił się  do niej z radosną miną. Musiała się  uśmiechnąć.  Przypominał  w tym  momencie 

człowieka pierwotnego.

- Chodź, kobieto, wykąpiemy się w jeziorze.

- Zwariowałeś - odparła opryskliwie.

- To dodaje sił!

- Chcesz, żebym dostała zapalenia płuc?! Zaczekam na ciebie. Idź sam.

Podparty pod boki, pochylił głowę i rozkazał:

- Chodź natychmiast. Rusz się. Wyłaź. Ciesz się dniem.

Roześmiała  się  głośno.  Dokładnie  wyobraziła  sobie  jego  przodków  żyjących  tysiące  lat  temu.  Dobrze,  że  mieli 

potomstwo. Po raz ostatni otuliła się kocami, potem odrzuciła je, zerwała się z posłania i pobiegła w kierunku jeziora.

Krzyknął coś radośnie i pobiegł za nią, obserwując w ruchu jej ekscytujące, nagie ciało. Mab jęknęła i zatrzymała się 

tuż przy błotnistym brzegu. Tris wziął ją na ręce i wrzucił do wody.

Mab miała wrażenie, że pogrąża się w płynnym lodzie! Tris krzyczał, gonił ją i popędzał szybkimi szczypnięciami i 

klapsami.  A  ona  piszczała  i  śmiała  się,  aż  rozgrzała  się  dostatecznie.  Pływając  pospiesznie,  mogli  przez  chwilę 

background image

wytrzymać w tej wodzie. Zaczęli zazdrościć rodzinie Harrisów ich raju..

W  końcu,  trzymając  się  za  ręce,  wrócili  pędem  do  swego  legowiska  i  wytarli  się  kocem.  Ubrali  się,  żarłocznie 

pochłonęli kanapki i jabłka, które zostawił im policjant. Jednak kawa była obrzydliwa.

Niechętnie wracali do miasta. Napełnili zbiornik dżipa i odstawili samochód do sztabu akcji ratowniczej. Któryś z 

ochotników podwiózł ich do domu Magee’ów.

Ciotka Trudy była w swoim żywiole: karmiła, bawiła, rozkazywała i opiekowała się ludźmi. Byli tam też muzycy i 

kilka  osób  z  ekipy  technicznej,  którzy  przybyli  do  Fort  Wayne  wraz  z  Trisem.  Dla  nich  to  była  niezwykła  przygoda. 

Krążyli wokół, pomagając, i przenosząc rzeczy.

-  Musimy  mieć  czasem  kontakt  z  prawdziwym  życiem  -  tłumaczyli  w  odpowiedzi  na  podziękowania  rodziny 

Magee’ów. - Moglibyśmy pomyśleć, że istnieje tylko świat rocka.

Każda pomoc była potrzebna.  Ciężko pracujący  muzycy zostali  zaakceptowani. Ale kiedy cała  grupa postanowiła 

kupić tu ziemię i osiedlić się, wuj Finnegan ostrzegł ich:

- Pamiętacie „The Music Man”? I piosenkę o tym, że w Iowa ludzie przechodzą obok siebie i nigdy nie patrzą sobie 

w oczy? Iowa została zasiedlona sto lat temu przez ludzi, którzy wyruszyli na zachód z Indiany, kiedy tu zrobiło się zbyt 

tłoczno. Trzymamy się razem w chwilach katastrofy, ale kiedy niebezpieczeństwo minie, wzajemna bliskość znika. Za 

miesiąc wszyscy wrócą do swoich spraw, poczucie wspólnoty rozwieje się jak dym i pozostanie jedynie obojętna uprzej-

mość.

- Tak - przyznał perkusista. - Ale dobrze wiedzieć, że ludzie pomagają sobie w chwilach zagrożenia.

Samo wykarmienie tego tłumu ludzi było trudne i wymagało ciężkiej pracy. Goście byli jak chmara szarańczy, poże-

rająca pole kukurydzy. Tris pilnował, by nie zabrakło jedzenia.

Drzewo oparte o ścianę domu zostało w końcu pocięte i porąbane na polana. Muzycy, nie zważając na swoje delikat-

ne dłonie, rąbali drwa. Świetnie się przy tym bawili.

W tych dniach cała okolica dowiedziała się, jak naprawdę nazywa się Sean Morant i że rodzina Magee’ów jest z nim 

spokrewniona. Dla niektórych ludzi nic to nie znaczyło, ale większość z dumą przyjęła tę wiadomość.

A Mab przez cały czas obserwowała Trisa i myślała o tym, jak potoczy się ich życie.

Codzienne  obowiązki  przerwały  tę  idyllę.  Tris  miał  termin nagrania,  a Mab  wróciła do  Los Angeles.  Rozstali  się 

czule. Mab zastanawiała się, ile jeszcze razy w przyszłości znajdzie się w jego ramionach.

Podczas podróży samolotem wciąż myślała o swoich problemach. Dlaczego była tak przygnębiona? Po prostu nie 

wierzyła, że to uczucie może przetrwać.

Tris dzwonił do niej i za każdym razem pytał:

- Wszystko w porządku?

Mab zaś zapewniała go, że wciąż o nim myśli.

Minęła  wiosna  i  lato,  nadeszła  jesień,  a  kochankowie  starali  się  być  razem.  Początkowo  dzwonili  do  siebie 

codziennie, potem zdarzył się jakiś dzień bez telefonu. Potem kilka dni.

Narzekali na rozkład zajęć. Przerwy w codziennych kontaktach były spowodowane zawsze nadmiarem obowiązków. 

Oboje mieli dużo zajęć i niewiele wolnego czasu.

Później  spotkali się  w  St. Louis  i  spędzili weekend w  łóżku. Tris  kupił owoce, sery,  pieczywo...  i  prezerwatywy. 

Śmiali się i kochali. I były to kolejne niezwykłe dni. Żadna próba, tylko wygłodniałe oczy, dłonie i ciała...

Spotkali się w Denver, w Atlancie, Chicago. Mab była na dwóch jego koncertach i przyglądała się tłumom. Jak Tris 

mógłby zrezygnować z takiej adoracji? Czy ona zdoła zastąpić te zachwycone nim dziewczyny? Czy jedna kobieta mu 

background image

wystarczy? Nie, to niemożliwe!

Pewnego razu umówili się, że spędzą razem weekend. Tris zjawił się w Los Angeles, by się spotkać z Mab, ale ona 

była w Seattle.

Skarżył się przez telefon.

- Siedziałem na progu dwie godziny, zanim twoja urocza sąsiadka powiedziała mi, że wyjechałaś.

- Pocieszyła cię? - burknęła Amabel.

- Tylko to cię interesuje?

- Czego jeszcze chcesz ode mnie? - warknęła.

- Mogłabyś powiedzieć, że czułaś się samotna w Seattle i wolałabyś być ze mną.

Milczała przez chwilę.

- Chciałabym być w domu, by otworzyć ci drzwi i paść w twoje ramiona - powiedziała.

- To już brzmi lepiej.

- Tris, nasz romans się nie klei - odezwała się Mab niepewnie.

- Musi być jakieś rozwiązanie tego problemu - odrzekł rozgoryczony Tris.

- Nie mogę zrezygnować z pracy - oświadczyła Mab.

- Ani ja - odrzekł.

Znowu się rozpłakała. Mówił jej słodkie słówka, lecz był poirytowany. Płakała coraz rzewniej.

Dlaczego ich związek może być jednocześnie tak upragniony i niemożliwy? Miała rację, nie zgadzając się od razu na 

małżeństwo.

Nie mogła się doczekać, by kochać się z Trisem. To zdumiewające, że przez niego nie zaszła w ciążę! Przez niego? 

Ona jako ofiara? A co niby robiła pod tymi kocami? Odpowiadała za siebie i swoje zachowanie. Nie mogła winić nikogo 

innego.

Wspominała, jak Tris wstał wczesnym rankiem, by odpowiedzieć na wezwanie sztabu akcji ratowniczej. Jak prężył 

swe wspaniałe nagie ciało, wiedząc, że ona go obserwuje, i pozwalał, by syciła się jego widokiem. Wspominała chwile, 

gdy leżała pod kocami wciąż rozgrzanymi ciepłem jego ciała.

Chciała być przy nim. Wreszcie zrozumiała, w jaki sposób musi zmienić swoje życie, by być stale z Trisem. Stanęła 

na rozstajach dróg. I wybrała. Pogodziła się z faktem podjęcia decyzji, że cokolwiek to przyniesie, pojedzie do Trisa i 

postara się, aby im się udało. Odwiedziła swojego szefa Wally’ego i wyjaśniła mu sytuację. Miała zamiar zrezygnować z 

pracy.

Był zdumiony.

- Tak bardzo go kochasz?

- Najwyraźniej - odparła bez entuzjazmu.

Od pewnego czasu sama kierowała swoim życiem. I to jej się podobało. Przed nikim nie musiała się tłumaczyć. Jej 

życie  należało  do  niej  i  tak  powinno  zostać.  To,  co  miała  w  szafie,  sama  sobie  wybrała.  W  lodówce  miała  to,  co 

postanowiła kupić. Posiłki jadła wtedy, gdy miała na to ochotę, i tam, gdzie się jej podobało.

- Możesz pracować dla nas na zlecenie - zaproponował Wally.

- Dziękuję.

- Twój artykuł o tornado w Indianie był rewelacyjny.

- To niezwykłe przeżycie.

Wally patrzył na nią tak, jakby głęboko jej współczuł.

- Weź urlop - poradził. - Nie rezygnuj natychmiast.

background image

- Nie kuś mnie. Muszę to zrobić.

- Podziwiam cię, Mab. Nie jestem pewien, czy Chris zrobiłaby dla mnie coś takiego.

Mab spojrzała na niego zdumiona.

- Zrobiła.

Wally zmarszczył brwi.

- O czym ty mówisz?

- Nigdy nie wspomniała ci o Paryżu?

- O Paryżu? - spytał cicho.

- Gdy zaczęliście się ze sobą spotykać dopiero dwa lub trzy razy - wyjaśniła Mab - szef zaproponował jej prowadze-

nie biura w Paryżu.

- Tak? - Spojrzał na nią zdumiony. - I ona... odmówiła... z mojego powodu?

Mab kiwnęła głową.

- Nawet okiem nie mrugnęła. Powiedziała: „Jeżeli związek z Wallym ma jakieś szanse, muszę zrezygnować z wyjaz-

du do Paryża”. Wtedy uważałam, że jest szalona. - Urwała na moment. - Nigdy ci o tym nie mówiła?

Wally zastanawiał się przez chwilę.

- Jeśli nawet, to jakoś tego nie pamiętam.

- Urobiła sobie ręce po łokcie, by dostać tę posadę.

- O Boże. - Błysnęły mu oczy. - Mogę skorzystać z telefonu?

Nie czekając na odpowiedź, wybrał numer. Amabel także słyszała, jak Chris wita się z mężem.

- Skarbie, kocham cię.

Z drugiej strony padło jakieś krótkie pytanie.

- Dobrze się czuję. Załatw opiekunkę do dzieci. Pójdziemy dzisiaj na kolację.

Chris zaczęła coś tłumaczyć, ale Wally przerwał jej:

- Nie mam ochoty tam iść. Zadzwonię do Boba i powiem, że coś nam wypadło. Idziemy razem na kolację. Włóż tę 

zieloną... Chris, czy mówiłem ci... zresztą powiem ci dzisiaj. - Odłożył słuchawkę. - Dzięki, Mab - powiedział nagle. -

Powodzenia.

Mokrymi od łez oczami patrzyła, jak wybiega z pokoju. Nie płakała, dopóki nie poznała Trisa. Wielkie nieba, co się 

z nią dzieje? Zamienia się w sentymentalną idiotkę.

Wróciła  do  domu,  żeby  się  spakować.  Rozejrzała  się  po  mieszkaniu  i  pomyślała,  że  będzie  musiała  sprzedać  te 

starannie dobrane meble. Wysyłka na drugi koniec kraju kosztowałaby zbyt drogo. Była trochę zdziwiona, że jest zdolna 

prawie bez żalu z wszystkiego zrezygnować.

Wreszcie zrozumiała, że nic nie może się równać z potrzebą bycia z Trisem. Próbowała położyć na szali wszystko 

inne, co miała w życiu, lecz podjęła decyzję w chwili, gdy zrezygnowała z pracy. Ale dopiero decyzja pozbycia się mebli 

uświadomiła jej ostatecznie, że Tris jest dla niej najważniejszy na świecie.

Jedzie do niego. Wolna i swobodna.

Zadzwonił dzwonek i Mab podeszła do drzwi. Spojrzała przez wizjer i zobaczyła... Trisa! Była wstrząśnięta. Gwał-

townie otworzyła drzwi i zamarła w bezruchu.

Był zmęczony i ponury. Nie ogolony i w wymiętym ubraniu.

- Wygrałaś - powiedział.

Wiedział, że nigdy nie stawiała mu ultimatum. Ze zdumieniem patrzył, jak śmieje się przez łzy. Rzuciła mu się na 

szyję. Nie był to dobry pomysł, gdyż Tris był zmęczony i rozdrażniony. Kupił wino, bagietki, sery oraz torbę pomarańczy 

background image

i jabłek.

Wciąż pociągając nosem, wzięła od niego walizkę i pomogła zdjąć ciężki zimowy płaszcz. Płakała i śmiała się.

- Dostałaś ataku histerii?

Pokręciła głową.

Tonem, który zabrzmiał niemal gniewnie, oznajmił:

- Nie mogę bez ciebie żyć.

To wzbudziło tylko nowy wybuch płaczu i śmiechu.

Rozzłościł się na dobre.

- Mogłabyś okazać mi trochę wdzięczności, uparciuchu.

Objęła go mocno, a on tylko westchnął z rezygnacją. Potem odchyliła głowę, spojrzała na niego i uśmiechnęła się 

tak słodko, że pocałował ją mocno. Drażnił jej delikatną skórę kłującym zarostem. Obejmował ją mocnymi ramionami. 

Był tutaj!

- Ten cholerny samolot utknął w Kansas na dwa dni - mruknął.

- Chcesz wziąć prysznic? - spytała niepewnie.

- Jeśli wykąpiesz się ze mną. Odszedłem z zespołu. Postanowiłem zacząć nowe życie.

Zrobił to dla niej. Nie było w jego życiu nic ważniejszego niż ona. Musi go ugłaskać, zanim wreszcie jej to wyzna.

Pomogła mu zdjąć ubranie, a on nie oponował. Zaprowadziła go do łazienki i odkręciła kurki. Patrzył, jak zaczyna 

się rozbierać, uśmiechając się zalotnie.

Wszedł pod strumień wody, trzymając ją za rękę, a potem stał nieruchomo, gdy go namydlała. Odprężył się nieco. 

Mył ją potem delikatnymi, pieszczotliwymi dłońmi.

Dokładnie znała jego problemy. Pragnął jej i kochał ją bardziej niż cokolwiek na świecie. Była tak podniecona tą 

świadomością, że nie mogła się doczekać, aż pójdą do sypialni.

Spłukali  się  i  ucałowali.  Pociągnęła  go  za  rękę,  by  wyjść  z  łazienki,  ale  on  przyciągnął  ją  do  siebie  i  wziął  w 

łazience. Roześmiała się. Pragnął jej tak bardzo, że szybko skończył. Potem, oparty o kabinę prysznica, rozluźnił ramiona 

i wypuścił ją z objęć.

- To była paskudna podróż. Wszystko się przeciwko mnie sprzysięgło. Nie mogłem się do ciebie dostać, Amabel, 

moja  Mab.  Kocham  cię.  Podróż  całą  wieczność.  Byłem  nieuprzejmy  dla  każdego,  kto  mi  stanął  na  drodze.  A  potem 

przyjechałem tutaj, a ty co zrobiłaś? Śmiałaś się tryumfalnie.

Starannie wytarła jego ciało.

-  Przyznaję,  że  wygrałaś  -  mówił  dalej.  -  Ale  mogłabyś  zachować  powagę,  a  nie  uśmiechać  się  tak  złośliwie. 

Przyznaję, że zrobię, cokolwiek zechcesz, jeśli tylko za mnie wyjdziesz. Myślę jednak, że Ezekiel miał rację. Powinienem 

cię porwać, moja Chinko, uciec z tobą, a potem trzymać cię w zamknięciu, ciężarną.

- Chodź do sypialni.

- Chce mi się spać - zaznaczył. - Jestem wykończony. Okrutna z ciebie kobieta.

W sypialni zobaczył zarzucone ubraniami łóżko. Mab spojrzała na niego z rozczulającym uśmiechem.

Zmarszczył czoło.

- Gdzie się, do diabła, teraz wybierasz?

- Rzuciłam pracę i pakowałam się, żeby jechać do ciebie.

Przez chwilę stał bez ruchu, a potem chwycił ją w ramiona.

- Zrobiliśmy to.

- Cokolwiek się zdarzy...

background image

Okazało się, że nie jest aż tak zmęczony. Długo trzymał ją nagą w objęciach i pieścił. Potem niecierpliwym ruchem 

zrzucił wszystko, co leżało na łóżku, i położył się wraz z Mab w miękkiej pościeli.

Oboje wiedzieli, że razem naprawdę im się uda, cokolwiek się zdarzy.