background image

1

background image

Clare Compton

Cukiernia „Pod 

Pierożkiem z Wiśniami”

Przełożyła Krystyna Tarnowska

Nasza Księgarnia 1976

2

background image

1. Ania i Kicia jadą do Londynu

Po przeczytaniu tygodnika ilustrowanego od pierwszej do 

ostatniej strony, w tym nawet kilku ogłoszeń, Ania nie miała co 
robić. Siedziała przysłuchując się chrapaniu starego pana, który 
spał w przeciwległym kącie przedziału. Pomyślała, że w tym 
chrapaniu   słychać   melodię.   Staruszek   wydawał   z   siebie 
najpierw   pomruk,   zaraz   po   tym   rozlegało   się   sapnięcie   i 
dziwaczny   gardłowy   klekot,   a   na   zakończenie   długi   gwizd 
przez nos. Ania czekała na każdy z tych dźwięków powtarzając 
sobie w kółko, jakby to był refren piosenki: pomruk, sapnięcie, 
klekot, gwizd.

W innej sytuacji uważałaby, że to strasznie śmieszne, i 

bałaby się spojrzeć na Kicię, która siedziała naprzeciwko, bo 
mogłaby zacząć chichotać. Ale dzisiaj Ani wcale nie było do 
śmiechu.   Kici   też   chyba   nie.   Zerknąwszy   na   nią   Ania 
zobaczyła, że Kicia bawi się w „panią robiącą na drutach”, jak 
to sama nazywała. Miała kłębek mocno przybrudzonej różowej 
włóczki   i   kościane   druty.  Jej  krótkie   nóżki,   w   białych 
skarpetkach i pantofelkach zapiętych na pasek, poruszały się w 
takt  pracowitego   postukiwania   drutów;   od   czasu   do   czasu 
marszczyła okrągłą buzię, odymała wargi i liczyła oczka.

Naśladowała jak najdokładniej osobę robiącą na drutach i 

Ania  niekiedy   zapominała,   że  to   tylko  udawanie.   Najwyższa 
pora, żeby Kicia nauczyła się posługiwać drutami. Ktoś, kto ma 
dość   lat,   żeby   pójść   do   szkoły,   ma   dość   lat,   żeby   robić   na 
drutach.   Kilka   osób,   w   tym   Ania   i   panna   Tomkins   z 
przedszkola, robiły, co mogły, żeby ją tego nauczyć. Ale Kicia 
dalej   wolała   udawać,   podobnie   jak   dalej   wolała,   żeby   ją 
nazywano Kicią, chociaż wszyscy dorośli uważali, że powinno 
ją   się   nazywać   jej   prawdziwym   imieniem,   które   brzmiało 
Prudencja. Może dlatego wszyscy w dalszym ciągu nazywali ją 
Kicią, że tak w niczym nie przypominała osoby, która mogłaby 
mieć na imię Prudencja. Ania westchnęła. Czasem przychodziło 

3

background image

jej do głowy, że wcale niełatwo jest być starszą siostrą Kici. 
Zwłaszcza   teraz,   kiedy   ojciec   wyjeżdża   na   pół   roku   do 
Australii, a one zostają w kraju.

Ania   poruszyła   stopą,   bo   zaczęła   jej   drętwieć,   i 

przypomniała sobie, że tydzień temu wszystko szło normalnie. 
Ona i Kicia budziły się co rano w małym domku, odległym o 
sześć mil od Brystolu, i zaraz przychodziła pani Parks, żeby im 
ugotować śniadanie i zająć się domem, jak to robiła co dzień, 
odkąd Ania sięgała pamięcią. Pan Hutchens, biurowy kolega 
tatusia,   przygotowywał   się   do   podróży,   miał   przez   pół   roku 
pracować w australijskim oddziale ich biura w Melbourne. Ale 
wpadł pod samochód i zabrali go do szpitala, i to nie on, tylko 
tatuś poleci samolotem do Melbourne, a ona z Kicią spędzą te 
pół roku u ciotecznej babki Zofii. Przedstawiona w prostych 
słowach   perspektywa   wydawała   się   tak   okropna,   że   dreszcz 
przebiegł Anię i pismo ilustrowane zsunęło jej się z kolan na 
podłogę. Tatuś podniósł wzrok znad gazety.

-   Jesteśmy   prawie   na   miejscu   -   powiedział   wyglądając 

przez   okno   -   i   trzeba   przyznać,   że   zgodnie   z   rozkładem. 
Doskonale zdążę na lotnisko, pod warunkiem, że ktoś wyjdzie 
po was na dworzec.

Ania podniosła pismo i starała się nie wyglądać na tak 

nieszczęśliwą, jak się z pewnością czuła. Widocznie nie bardzo 
jej się to udawało.

-  Głowa  do  góry,  staruszko  -  powiedział  tatuś.   -   Sześć 

miesięcy   to   niedługo.   Przeleci   piorunem,   a   w   kwietniu 
będziemy już razem.

Dorośli   mają   chyba   zupełnie   inne   poczucie   czasu, 

pomyślała Ania. Jak może ktoś mówić, że wieczność trwająca 
sześć miesięcy przeleci piorunem! Zaczęła liczyć miesiące na 
palcach: październik, listopad, grudzień, styczeń, luty, marzec. 
Mój   Boże,   od   kwietnia   oddziela   ją   cała   zima!   Pomyślała   o 
ostatniej zimie, o tym, jak strasznie długo obie z Kicią nosiły 

4

background image

grube   palta   i   wysokie   buty.   Byłoby   okropnie   rozstać   się   z 
tatusiem na sześć miesięcy, nawet gdyby mogły nie wyjeżdżać 
z   małego   domku   niedaleko   Brystolu,   ale   konieczność 
zamieszkania w obcym mieście u krewnej, której ani ona, ani 
Kicia nie pamiętają, pogarszała jeszcze sprawę.

- Liczę na dużo miłych, długich, interesujących listów - 

powiedział tatuś składając gazetę. - I nie wysilaj się na ładną 
kaligrafię, chodzi tylko o to, żebym miał o was jak najwięcej 
wiadomości. A jeżeli Kicia nie da sobie rady z pisaniem, niech 
mi rysuje obrazki.

Kicia zamrugała oczami, ale nie odpowiedziała. Pewnie w 

ogóle  nie  słucha,   pomyślała Ania.  Wargi  Kici  poruszały  się, 
liczyła   oczka.   Tory   kolejowe   biegły   teraz   między   wysokimi 
budynkami.   Ania   nigdy   w   życiu   nie   widziała   tylu   dachów   i 
kominów,   i   wież   kościelnych.   Wydawało   się,   że   dachy   są 
ustawione   jedne   na   drugich,   a   widać   je   było   wszędzie,   jak 
daleko Ania sięgała okiem. Ten Londyn musi być naprawdę 
ogromny, większy od Brystolu, a przecież Brystol wydawał jej 
się strasznie dużym miastem, kiedy pojechała tam w zeszłym 
roku z panią Parks, żeby kupić nowe palto. Ania nie wiedziała 
dlaczego,   ale  widok  wszystkich  tych   obcych,   nieprzyjaznych 
dachów i sama wielkość Londynu pogarszały jeszcze sytuację.

- Jaka ona jest... ta cioteczna babka Zofia? - spytała Ania.
Nagle pomyślała, że tego już za wiele - obce miasto i na 

dodatek obca stara krewna.

- Zofia? Och, bardzo miła. Swoją drogą, dawno jej już nie 

widziałem.   Póki   mieszkała   na   północy   kraju,   podróż   do   nas 
trwała za długo. Pamiętam, że wybierała się na chrzciny Kici, 
ale w ostatniej chwili nic z tego nie wyszło. Naturalnie teraz, 
odkąd mieszka w Londynie, dużo łatwiej się do niej dostać.

Ania była bliska rozpaczy. Całe to mówienie o miastach i 

chrzcinach - przecież to nie określa człowieka!

- Ale jaka ona jest?

5

background image

-   Naprawdę   bardzo   sympatyczna.   Mamusia   zawsze 

mówiła, że jest najmilsza ze wszystkich jej ciotek. Właściwie 
była jej ulubioną ciotką - oznajmił tatuś.

Wepchnął   gazetę   do   kieszeni   i   powiedział   Kici,   żeby 

schowała robótkę i zapięła pantofelek. Chyba uważał, że Ania 
wie   już   wszystko,   co   chciałaby   wiedzieć   o   ciotecznej   babce 
Zofii.   A  właściwie co  z  tego wszystkiego  wynika? - spytała 
Ania siebie w duchu. To, że jest najmilszą ze wszystkich ciotek, 
może znaczyć, że wszystkie inne są okropne i że ona jest trochę 
mniej okropna od nich. W samych słowach „cioteczna babka” 
jest   coś   nieprzyjaznego,   podobnie   jak   w   imieniu   Zofia. 
Przypominało jej to historię przeczytaną kiedyś w książce pod 
tytułem:   „Mali   ludkowie”.   Ta   książka   należała   do   mamusi, 
kiedy była mała. Były tam opisane przygody brata i siostry, 
Harry'ego   i   Laury,   którzy   jakiś   czas   mieszkali   u   strasznie 
surowych dziadków. Ciągle coś broili i ciągle byli za to karani. 
O ile Ania mogła sobie przypomnieć, połowę czasu spędzali 
zamknięci w pokoju na górze i dostawali do jedzenia i picia 
prawie   wyłącznie   wodę   i   chleb.   A   jeżeli   ją   i   Kicię   czeka 
podobny los u ciotecznej babki Zofii? Poczuła nagle, jak dusza 
ucieka   jej   w   pięty.   Swoją   drogą   wydawało   się   to   mało 
prawdopodobne.   Ani   ona,   ani   Kicia   nie   są   specjalnie 
niegrzeczne i trudno sobie wyobrazić, żeby dzisiaj nawet ktoś 
taki jak cioteczna babka mógł karać dzieci głodem. Mimo to 
biedna Ania bardzo posmutniała, a na myśl o Harrym i Laurze 
zrobiło jej się jeszcze smutniej.

Pociąg   zwalniał.   Krzątanina   przy   ściąganiu   walizek 

leżących na półkach i zapinaniu palt rozproszyła smutne myśli 
Ani.   Stary   pan   już   jakiś   czas   temu   przestał   mruczeć,   sapać, 
klekotać i gwizdać i okręcał teraz szyję kraciastym szalikiem.

- Musimy sprawdzić... jedna duża walizka, dwie mniejsze, 

jedna torba na sprawunki, która tak wygląda, jakby miała za 
chwilę pęknąć... Kiciu, co to za śmieci? - spytał tatuś podnosząc 

6

background image

puszkę z napisem „Czekolada w proszku”, która zagrzechotała, 
gdy   nią   potrząsnął,   i   coś,   co   wyglądało   jak   strzęp   starego 
niebieskiego koca.

- To nie żadne śmieci - obraziła się Kicia - tylko bagaż 

pani Rawlings. - I wyrwała je tatusiowi z ręki.

-   Wiesz,   na  twoim   miejscu   poprosiłbym  tę   panią,   żeby 

następnym  razem  wzięła  w  drogę  mniej   rzeczy  -   powiedział 
ojciec zapinając paski na walizce.

Kiedy Kicia była jeszcze bardzo mała, wymyśliła sobie 

panią Rawlings. W każdym razie tak się to zaczęło. A teraz 
czasem Ania trochę się w tym gubiła. Kicia traktowała panią 
Rawlings bardzo poważnie i Ania od czasu do czasu musiała 
sobie powtarzać, że jest to tylko osoba zmyślona.

Nim zebrali cały bagaż, nim Kicia zapięła pantofelek, a 

Ania włożyła na głowę szkolny kapelusz i zawiązała wstążkę, 
która   zsunęła   jej   się   z   jednego   jasnego   warkocza,   pociąg 
zatrzymał się. Ania pomyślała, że wjechali do ogromnej, ciem-
nej jaskini - takie było jej pierwsze wrażenie z londyńskiego 
dworca. Zobaczyła na peronach tłoczących się ludzi, tragarzy, 
stosy walizek i usłyszała straszny hałas.

- Teraz trzymajcie się blisko mnie - ostrzegł tatuś. - Mam 

nadzieję, że Zofia czeka tu gdzieś na was, bo inaczej spóźnię się 
na samolot.

Stali zbici w gromadkę i tatuś rozglądał się na wszystkie 

strony, a tymczasem śpieszący się gdzieś ludzie potrącali ich w 
mroku. Ktoś nastąpił Ani na nogę i niewiele brakowało, a Kicia 
przewróciłaby się na stos walizek.

- Na miłość boską, uważaj, co robisz! - rzucił ostro tatuś.
Nic dziwnego, że Kicia nie spostrzegła walizek. Stała z 

głową zadartą i wpatrywała się w szklany sufit.

- Patrz, ptaki! - powiedziała szturchając Anię łokciem.
To prawda, Ania zobaczyła mnóstwo gołębi, siedziały na 

cienkich   żelaznych   belkach.   Od   czasu   do   czasu   sfruwały   na 

7

background image

któryś z mniej zatłoczonych peronów i chyba zupełnie im nie 
przeszkadzał głośny łoskot pociągów i tragarze pchający wózki 
załadowane   wysoko   kuframi   i   skrzyniami.   Przyglądając   się 
gołębiom Ania starała się nie myśleć o ciotecznej babce Zofii. 
Wiedziała doskonale, jak ona wygląda, była tego prawie pewna: 
wysoka   i   chuda,   w   okularach,   z   haczykowatym   nosem   i 
wiecznie ściągniętymi brwiami.

- No, nareszcie was znalazłam! - odezwał się jakiś głos tuż 

obok nich.

Ania oderwała wzrok od gołębi i spojrzała na maleńką i 

pulchną panią w szarym palcie, która zaledwie sięgała tatusiowi 
do ramienia. Niemożliwe, żeby to była cioteczna babka Zofia! 
Nie   miała   okularów   ani   haczykowatego   nosa.   Ani   nie   mar-
szczyła brwi.  Przeciwnie,   miała  okrągłą,  uśmiechniętą  twarz, 
trochę jakby kocią. Nie uwierzę, po prostu nie uwierzę, żeby 
mogła   być   czyjąkolwiek   cioteczną   babką,   powiedziała   sobie 
Ania.   A   jednak   poczuła   się   nieco   rozczarowana,   kiedy   się 
okazało,   że   naprawdę   nie   jest.   Wyszła   po   nich   na   dworzec, 
powiedziała obca pani tatusiowi, bo ktoś, kto ma na imię Zofia, 
nie mógł zostawić swojego interesu. Zofia? Pewnie ma na myśli 
cioteczną babkę Zofię? Interes? Ania zaczęła myśleć zupełnie 
inaczej o ciotecznej babce Zofii. Interesy były dla niej czymś 
takim, czym się zajmował tatuś - załatwiano je w ogromnym 
biurze, gdzie dziesiątki ludzi siedziały przy biurkach i stukały 
na   maszynach.   A   czegoś   takiego   naprawdę   trudno   było   się 
spodziewać po ciotecznej babce, doszła Ania do wniosku.

- Nazywam się Klotylda Woodhouse - ciągnęła obca pani 

zapinając   paletko   Kici   i   podnosząc   pękającą   torbę   spod   nóg 
małej, gdzie ją dziewczynka postawiła. - Dzieci mogą na mnie 
mówić Klocia. Przywykłam, że mnie tak wszyscy nazywają, i 
czułabym się bardzo dziwnie, gdyby ktoś zwracał się do mnie 
inaczej.

8

background image

Objęła uśmiechem całą ich gromadkę, nie wyłączając Ani, 

która mimo woli też się do niej uśmiechnęła. Klocia to takie 
śmieszne, miłe imię. Jaka szkoda, że czeka ją jeszcze przykrość 
poznawania ciotecznej babki Zofii i żegnanie się z tatusiem. To 
drugie   okazało   się   nie   takie   straszne,   jak   się   tego   Ania 
obawiała.   Wszystko   odbyło   się   tak   szybko,   że   nie   zdążyła 
pomyśleć, ile tysięcy mil jest do Melbourne.

Przed dworcem czekał samochód.
-   Czy   to   pani   taksówka?   -   zwrócił   się   tatuś   do   pani 

Woodhouse. - Nie powinniśmy jej tu za długo trzymać - dodał 
stawiając walizkę na chodniku i prędko całując najpierw Anię, 
a potem Kicię.

Taksówkarz   zaczął   ustawiać   bagaże   na   miejscu   obok 

kierowcy.

-   Bądźcie   grzeczne   i   starajcie   się   sprawiać   waszej 

ciotecznej   babce   możliwie   najmniej   kłopotu.   Pamiętajcie,   że 
jest   bardzo   zapracowaną   osobą   i   powinniśmy   być  wdzięczni 
zarówno jej, jak i pani Woodhouse, że chcą trzymać u siebie 
takie dwa aniołki z różkami, dopóki ja nie wrócę - powiedział 
tatuś robiąc do nich strasznie komiczną minę i potem prawie 
natychmiast ruszyli, taksówka wyjechała spod dworca i skręciła 
w ulicę niemal od brzegu do brzegu zapchaną samochodami i 
autobusami.

-   Nie,   słowo   daję,   byłabym   zapomniała!...   -   jęknęła 

Klocia.

Wyjęła   dwie   małe   celofanowe   torebki   i   wręczyła   je 

dziewczynkom.   Torebka   Ani   była   przewiązana   niebieskim 
sznurkiem, torebka Kici - różowym.

-   Krówki   domowej   roboty,   od   Zofii.   Spróbujcie   - 

powiedziała Klocia.

Ania pamiętała, żeby podziękować, zanim włoży do ust 

pierwszy   cukierek,   który   był   taki   dobry,   że   prawie   się 
rozpływał na języku.

9

background image

Taksówka znowu skręciła. Znaleźli się teraz na szerszej 

ulicy,   gdzie   było   jeszcze   więcej   samochodów,   więcej 
autobusów i więcej ludzi pędzących po chodnikach.

- Tu chyba wszyscy się śpieszą - powiedziała Ania.
-   Bez   przerwy   biegają   z   miejsca   na   miejsce.   Taki   jest 

Londyn - oznajmiła Klocia pogodnie. - A ja zawsze powtarzam: 
śpiesz   się   powoli.   Nie   ma   sensu   tak   ciągle   gonić.   Daj   mi 
krówki, kochanie, i zapnij palto. Jesteśmy prawie na miejscu.

- Pani Rawlings strasznie lubi krówki - oznajmiła Kicia 

oddając niechętnie torebkę i borykając się z guzikami.

Biedna Ania bardzo się zmieszała.  Kiedy czasem Kicia 

wspominała   o   pani   Rawlings,   nic   nie   podejrzewający   ludzie 
zadawali krępujące pytania albo się dziwili. To bardzo Kicię 
złościło, a jak była zła, była taka zła, że się robiła niegrzeczna. 
Chyba zaczęłabym płakać, jakby się to teraz zdarzyło i jakby 
Kicia   naraziła   się   wszystkim   na   samym   początku   pobytu.   Z 
całej   siły   zacisnęła   palce   w   rękawiczkach,   pocieszała   się 
nadzieją, że Klocia nie powie: „Rawlings! Słowo daję, co za 
nazwisko! Nigdy o niej nie słyszałam, ale coś mi się zdaje, że to 
straszna   jędza!”   Tak   mniej   więcej   powiedział   pan,   który 
przyszedł  nastroić  pianino,  i  Kicia  wściekła się  i zatrzasnęła 
przykrywę. Na nieszczęście pan stroiciel miał akurat palce na 
klawiszach. Tatuś posłał Kicię do łóżka na resztę dnia, chociaż 
była dopiero dziesiąta rano.

Jakaż to była ulga dla Ani, kiedy Klocia powiedziała:
- Ta pani... jak jej tam... wydaje mi się bardzo rozsądną 

osobą. Nie ma nic lepszego od krówek domowej roboty.

Nagle taksówka szarpnęła i zatrzymała się.
-   Jesteśmy   na   miejscu   -   oznajmiła   Klocia   i   wybuchło 

straszne zamieszanie, jak to zwykle przy sięganiu po walizki i 
torby.   Dziewczynki   musiały   czołgać   się   po   podłodze   w 
poszukiwaniu   rękawiczek   Kici   i   szylinga   samymi   drobnymi, 
który   Klocia   właśnie   przygotowała   i   trzymała   w   ręce,   żeby 

10

background image

zapłacić   taksówkarzowi.   Naturalnie   taksówka   kosztowała 
znacznie   więcej,   ale   na   szczęście   reszta   pieniędzy   Kloci 
znajdowała się bezpiecznie w jej portmonetce.

W końcu wygramoliły się wszystkie z auta i dziewczynki 

stały obok siebie, gdy tymczasem Klocia płaciła.

Ania szturchnęła Kicię.
-   Nie   zapominaj,   że   cioteczna   babka   Zofia   jest   bardzo 

stara - wyszeptała.

- Naprawdę? - Kicia spojrzała na nią szeroko otwartymi 

oczami.

Ania uznała, że Kicia myśli zupełnie o czymś innym i w 

ogóle nie zwraca uwagi na jej słowa.

- Staruszki nie lubią dzieci biegających po całym domu i 

trzaskających drzwiami, a jak się okaże, że jest głucha, będziesz 
musiała mówić do niej bardzo głośno.

Czasem   strasznie   trudno   jest   wytłumaczyć   Kici   jakąś 

rzecz, pomyślała Ania. No cóż, zrobiła, co mogła. Zadowolona 
z siebie obróciła się i zaczęła badać wzrokiem dom. Jak też 
wygląda   mieszkanie   tej   ciotecznej   babki   Zofii?   I   nagle 
znieruchomiała   ze   zdumienia.   Przecież   tu   w   ogóle   nikt   nie 
może   mieszkać!   To   jest   sklep!   Drzwi   były   pomalowane 
lakierem w kolorze płatków geranium, a okno wystawowe było 
wybrzuszone i składało się z mnóstwa małych szybek ze szkła 
pełnego   pęcherzyków,   jak   szkło   na   dnie   butelek   po   lemo-
niadzie.   Przez   te   szybki   Ania   dostrzegła   ciastka   -   oblane 
czekoladą biszkopty, słodkie bułeczki pokryte lukrem, ogromny 
kawał   ciemnego,   lepkiego   piernika   i   na   półkach   z   drucianej 
siatki ptysie, dosłownie naładowane kremem.

Ania   oderwała  wzrok   od  wystawy   kuszącej   ciastkami  i 

spojrzała na szyld dyndający nad wejściem. Było tam napisane 
dużym drukiem: Cukiernia „Pod Pierożkiem z Wiśniami”, a u 
dołu   mniejszy   napis   głosił:   „Śniadania.   Domowe   obiady. 
Podwieczorki. Ciasta własnego wypieku”.

11

background image

- Chodź, Aniu. Na pewno obie marzycie o podwieczorku - 

powiedziała   Klocia   raźnym   głosem   spod   drzwi,   gdzie   stała 
trzymając Kicię za rękę.

Ania z trudem oderwała się od wystawy. Przy otwieraniu 

drzwi   zabrzęczał   wesoło   dzwoneczek   i   Ania   poczuła   w 
nozdrzach zachwycający zapach. Co to może być? - spytała się 
w   duchu   i   uznała   zaraz,   że   to   świeżo   parzona   kawa, 
posmarowane masłem grzanki - i jeszcze coś, czego nie umiała 
rozpoznać.

Pomyśleć   tylko,   że   zamieszka   w   takim   ładnym   i   tak 

ślicznie   pachnącym   domu!   Co   więcej,   zamieszka   w   domu, 
który się nazywa „Pod Pierożkiem z Wiśniami”! Podniecona 
Ania przeskoczyła przez próg i weszła do środka za Klocią i 
Kicią.

2. Cioteczna babka Zofia

A   w   środku   było   ciepło   i   jasno.   Ania   zobaczyła   ludzi 

pijących herbatę przy małych stoliczkach przykrytych obrusami 
w   czerwono-białą   kratę.   Kelnerka   z   tacą   obróciła   się   i 
uśmiechnęła do niej i do Kici.

-   Pójdziemy   teraz   na   górę,   musicie   zdjąć   palta   - 

powiedziała Klocia.

- Kiedy ja wolę tutaj.
Kicia wskazała ruchem głowy salkę ze stolikami.
-   Jak   będziesz   grzeczna,   zjesz   tutaj   podwieczorek   - 

obiecała Klocia.

Podwieczorek? Tutaj? Co za radość, pomyślała Ania idąc 

za nimi na górę. Ale najpierw, przypomniała sobie, czeka ją 
spotkanie z cioteczną babką Zofią, czego się tak strasznie boi. 
Gdzie ona się podziewa? I dlaczego mieszka „Pod Pierożkiem z 
Wiśniami” zamiast w zwyczajnym domu, jak inni ludzie?

Na szczycie stromych, krętych schodów był  korytarz.  W 

połowie jednej ściany Ania zobaczyła napis „Dla pań” i strzałkę 

12

background image

wskazującą białe drzwi w końcu korytarza. Na przeciwległej 
ścianie  były drzwi z dużym czarnym napisem „Obcym wstęp 
wzbroniony”.   Ania   naprawdę   się   przestraszyła,  kiedy   Klocia 
pchnęła drzwi i wprowadziła je do środka. Ten napis brzmiał 
zupełnie jak: „Wynoś się!”

W środku było ciepło, a miły korzenny zapach, który Ania 

zauważyła na dole, wydawał się tu jeszcze wyraźniejszy. Na 
ścianie wisiały duże błyszczące garnki i patelnie, a ogromny 
czarny  piec  kuchenny   zajmował   prawie   cały   jeden   koniec 
pomieszczenia.   Kiedy   wchodziły,   jakaś   pani   w   kraciastym 
fartuchu   obracała   się   właśnie   od   pieca   wyjmując   blachę   i 
stawiając   ją   na   stole.   Ania   zobaczyła   na   pergaminowym 
papierze małe, pulchne, złotobrązowe ciastka, każde przystrojo-
ne wiśnią, ustawione w równych rzędach jak pułk żołnierzy. Z 
piekarnika,   zanim   pani   w   fartuchu  zamknęła  drzwiczki, 
przypłynął   do   Ani   znany   już  jej  smakowity   zapach.   Prawie 
bezwiednie wykrzyknęła:

- Przecież tu pachnie gorącymi ciastkami drożdżowymi.
Nieznajoma pani przyjrzała się dziewczynkom, które stały 

w drzwiach, jedna z jednej, druga z drugiej strony Kloci. Kicia 
wciągnęła w nozdrza ten kuszący zapach, jej mały nosek drgał 
jak u królika. Ania, która wcale nie miała zamiaru wyrywać się 
z uwagami i wśród obcych ludzi zawsze czuła się nieswojo, 
zrobiła się czerwona.

- Całkiem nieźle - pochwaliła nieznajoma pani.
Miała krótkie, ciemne włosy, przystrzyżone jak u chłopca, 

i śniadą, szczupłą twarz.

- Całkiem nieźle odgadłaś. To nie są ciastka drożdżowe, 

ale czujesz zapach tego, z czego się je robi.

Uśmiechała   się   i   Ania   bezwiednie   odpowiedziała   jej 

uśmiechem. Jak się śmieje, oczy jej błyszczą, pomyślała, i ma 
bardzo   białe   zęby.   Mimo   to   dziewczynka   nadal   czuła   się 
onieśmielona.   Nie   bardzo   wiedziała,   co   powiedzieć,   i   była 

13

background image

wdzięczna Kloci, że opowiada ze szczegółami, jak tatuś musiał 
jechać prosto na lotnisko. I w tym momencie Kicia, która stała 
najpierw opierając się  ma jednej,  a potem  na  drugiej  nodze, 
nagle przemówiła:

- Gdzie jest ta staruszka?
-   Staruszka?   -   spytała   Klocia   rozglądając   się   ze 

zdziwieniem.

-   Ona   powiedziała,   że   tu   będzie   staruszka.   -   Kicia 

oskarżycielskim ruchem wyciągniętego palca wskazała na Anię.

Tyle   razy   wszyscy   zwracali   jej   uwagę,   że   to   nieładnie 

mówić „ona”, tylko trzeba używać imienia, ale dalej to robiła.

- O  jakiej  staruszce  to  dziecko  mówi?  -  spytała Klocia 

patrząc ma Anię.

Biedna Ania bardzo się zmieszała, bo teraz wszyscy na nią 

patrzyli. Że też Kicia musi zawsze zadawać takie kłopotliwe 
pytania!   Strasznie   trudno   było   przyznać   się   dwom   prawie 
nieznajomym osobom, że musiała wytłumaczyć Kici, jak się ma 
zachowywać   w   domu,   w   którym   mieszka   staruszka,   i 
powiedzieć   jej,   żeby   była   posłuszna   i   grzeczna,   przynosiła   i 
podawała   różne  rzeczy,   trzymała  włóczkę  przy   nawijaniu   na 
kłębek. Na szczęście Kicia wzięła inicjatywę w swoje ręce.

- Cioteczna babka Zofia - oznajmiła. - Ona powiedziała, 

że cioteczna babka Zofia jest staruszką.

Chwilę trwało milczenie, a potem, co bardzo zmieszało 

Anię, Klocia i jej towarzyszka wybuchnęły śmiechem.

- Nie, słowo daję! - zawołała Klocia, kiedy mogła znów 

mówić. - Staruszka, coś takiego! Wiesz co, Zofio? One zaraz 
zaczną się rozglądać za twoim fotelem na kółkach.

Zofia!   Dotąd   Ani   nawet   nie   przyszło   do   głowy,   że   ta 

młodo   wyglądająca   pani   w   kraciastym   fartuchu   może   być 
cioteczną babką Zofią! Czuła, jak jej policzki robią się jeszcze 
czerwieńsze. Przecież ona nie jest ani trochę stara, nawet nie 

14

background image

ma siwych włosów. Ale skąd, na Boga, mogła wiedzieć, że nie 
wszystkie cioteczne babki są staruszkami?

- Jeżeli już kogoś można nazwać w tym domu staruszką, 

to chyba mnie - wykrztusiła w końcu Klocia, ciągle się śmiejąc. 
- A swoją drogą mam w tej chwili takie obolałe nogi, jakbym 
skończyła najmniej sto lat. Chodźcie, dzieci, pójdziemy na górę 
i zdejmę buty.

Zofia   wzięła   dwa   ciastka   z   blachy   i   podała   je 

dziewczynkom.

-   Nie   martw   się,   Aniu   -   powiedziała   ze   śmiechem.   - 

Wózek na kółkach nie jest mi jeszcze potrzebny, ale często tak 
się   czuję,   jakbym   była   stara   jak   świat,   więc   nie   bardzo   się 
pomyliłaś.

- Zofio, naprawdę ci się dziwię! - Głos Kloci był teraz 

surowy.   -   Ile   razy   mówiłam:  „żadnego  jedzenia   między 
posiłkami”?

- Wyjątkowo dzisiaj, Klociu. Te pierożki z wiśniami są 

takie malutkie, dosłownie na jeden ząb, a nic chyba nie jest 
smaczniejsze od ciasta prosto z pieca.

Przecież ona mówi tak przymilnie jak Kicia,  kiedy  się o 

coś dopomina. Czy to możliwe, żeby  taka  osoba była czyjąś 
cioteczną babką?

- Ach, co ja z tobą mam, Zofio! Nie znam nikogo, kto by 

tak jak ty zawsze umiał postawić na swoim! - jęknęła Klocia.

Mogłoby się zdawać, że przemawia do kogoś w naszym 

wieku, pomyślała Ania.

- Pałaszujcie prędziutko - zwróciła się Zofia do Ani i Kici. 

- Aha, ten zapach, który czułaś, to były korzenie.

Dziewczynki ledwie zdążyły wymamrotać „dziękuję” i już 

włożyły ciastka do ust. Jak się trzyma takie pyszności w ręce, 
po   prostu   nie   można   czekać   ani   chwili   dłużej.   Ciastka   były 
równie   smaczne,   jak   ładne   -   chrupkie   i   lekkie,   i   pulchne,   i 
jeszcze gorące po wyjęciu z pieca.

15

background image

- Mniam... mniam - zamruczała Kicia z uznaniem, kiedy 

szły za Klocią na górę.

Była   to   z   jej   strony   najwyższa   pochwała,   którą 

przeznaczała   zwykle   dla   lodów   truskawkowych   i   budyniu 
czekoladowego.

Na   szczycie   jeszcze   jednych   stromych   schodów 

dziewczynki   zobaczyły   długi   korytarz   pełen   drzwi.   Klocia 
oprowadziła je po całym tym piętrze. Od frontu był salonik z 
ławeczką pod oknem, przez które można było spoglądać w dół 
na dachy samochodów i autobusów i obserwować ludzi biegną-
cych po chodnikach. Obok była sypialnia Zofii, wyjaśniła im 
Klocia i zaraz dodała, że nie rozumie, jak Zofia może spać przy 
tym hałasie z ulicy. Jej sypialnia znajdowała się od podwórza i 
stało tam w kącie łóżeczko dla Kici, a obok była łazienka. Dalej 
drzwi   prowadziły   do   malutkiego   pokoju,   w   którym   ledwie 
starczało miejsca na łóżko przykryte niebieską kapą, na komodę 
i niewielkie białe półki pełne książek.

-   Mam   nadzieję,   że   jakoś   się   zmieścisz   -   powiedziała 

Klocia. - Bawić w berka byś się nie mogła, ale chyba nie będzie 
ci tu źle.

Ania nie miała co do tego wątpliwości.
Zdjęła   i   powiesiła   palto,   a   potem   obejrzała   książki   na 

półkach. „Małe kobietki” i „Joe i jego koledzy”, „Tajemniczy 
ogród”, „Bajki z tysiąca i jednej nocy” i „Podwodne dzieci” w 
dużym formacie i z ilustracjami - wszystko ulubione książki 
Ani. Zastanawiała się, do kogo należą i kto je tu umieścił.

-  A  co  jest  tam?   -  spytała  Kicia,   wskazując  na  schody 

prowadzące na jeszcze jedno piętro.

- Duży strych i na nim kilka wiekowych kufrów i skrzyń. 

Słuchajcie, kto ma ochotę na podwieczorek? - spytała Klocia.

Obie dziewczynki były głodne, ale kto by nie był głodny 

w   domu   „Pod   Pierożkiem   z   Wiśniami”?   -   pomyślała   Ania. 
Powiedziała   sobie,   że   jest   to   najładniejsza   cukiernia,   jaką 

16

background image

zdarzyło jej się widzieć w życiu. Ściany były oklejone tapetą w 
wąskie,   wiśniowo-szare   paski,   a   Shirley,   kelnerka,   miała   na 
sobie suknię w tym samym srebrnoszarym kolorze i malutki 
czerwony   fartuszek   z  falbanką.   Wszystkie   filiżanki,   spodki   i 
talerzyki były pomalowane w czerwone wiśnie, Kicia dostała 
mleko   w   wiśniowej   czarce,   a   Klocia   pozwoliła   Ani   nalać 
herbatę z przysadzistego imbryka, który wyglądał jak obsypany 
wiśniami.

Jedząc  gorącą grzankę z masłem  Ania mówiła sobie w 

duchu,   jaka   to   będzie   radość   mieszkać   „Pod   Pierożkiem   z 
Wiśniami”.   Tyle   było   tu   ciekawych   widoków   do   oglądania: 
goście   pijący   herbatę   przy   sąsiednich   stolikach,   Shirley 
roznosząca na tacy gorące bułeczki i dżem albo talerze pełne 
ciastek,   Connie,   druga   kelnerka,   sprzedająca   za   ladą 
czekoladowy biszkopt grubej pani z małym białym pieskiem. 
Nawet hałas był tu jakiś miły i wesoły.

Dzwonek   nad   drzwiami   odzywał   się,   kiedy   ludzie 

wchodzili albo wychodzili, inny mały dzwoneczek zabrzęczał, 
kiedy Connie  wrzuciła  pieniądz za biszkopt  czekoladowy do 
ogromnej kasy, która stała na kontuarze, i co chwilę rozlegał się 
cichy   szmer   drzwi   wahadłowych   w   głębi   sali,   przez   które 
Shirley wychodziła, żeby przynieść imbryki z herbatą i dzbanki 
z gorącą wodą. Te drzwi prowadziły do podręcznej kuchenki, 
wyjaśniła im Klocia.

Zanim Ania i Kicia dopiły herbatę, wszyscy goście wyszli 

z cukierni. Shirley zapuściła żaluzję na oknie i wywiesiła na 
drzwiach   od   strony   ulicy   tabliczkę   z   dużym   napisem: 
ZAMKNIĘTE. Nalewając sobie trzecią filiżankę herbaty Klocia 
powiedziała   dziewczynkom,   że   mogą   pójść   i   obejrzeć 
kuchenkę, byle tylko nikomu nie przeszkadzały.

- Chodźcie - rzuciła Shirley przez ramię, podnosząc tacę 

załadowaną   stosem   brudnych   dzbanków   i   filiżanek,   które 
zebrała ze stołu.

17

background image

Za wahadłowymi drzwiami wszystko wyglądało inaczej. 

Wszędzie półki zastawione imbrykami na herbatę i dzbankami, 
i filiżankami, duże błyszczące urządzenie, w którym - jak im 
Shirley   wyjaśniła   -   parzy   się   herbatę,   dwa   zmywaki   pełne 
porcelany, nad którą pochylała się Connie, i dziwaczne szklane 
naczynia, trochę podobne do bardzo przysadzistych dzbanków.

- To maszynki do kawy - powiedziała Shirley wskazując 

głową na jedno z tych naczyń, w którym było jeszcze trochę 
brązowego   płynu.   Kawa!   Więc   to   tłumaczy   przynajmniej 
cząstkę   tych   miłych   zapachów,   pomyślała   Ania   przechylając 
głowę do tyłu i przyglądając się najwyższym półkom.  Pełno 
było na nich puszek, słoików i butelek. Na jednej dużej puszce 
zobaczyła   napis   „Dżem   malinowy”.   Stojący   obok   słoik   miał 
przylepioną etykietkę z napisem „Tutti frutti”

1

. Co to może być 

takiego? Tutti frutti, powtarzała w myśli nazwę i zastanawiała 
się,   jakie   te   słowa  mają  właściwie   brzmienie,   i   uznała,   że 
bardzo  przyjemne.  Miała   nadzieję,   że   dowie   się   kiedyś,   co 
znaczą.

- A co to jest? - spytała Kicia wskazując na coś w rodzaju 

małej szafki ściennej.

-   Winda   -   odpowiedziały   Shirley   i   Connie  chórem  i 

pokazały   dziewczynkom,   jak   się   ją   uruchamia.   Kiedy 
pociągnęło się linkę, winda uciekała do góry i niknęła z oczu. 
Ania  i   Kicia   wsunęły   głowy   do  szybu,   ale  było  tam  prawie 
zupełnie ciemno, i nic nie zobaczyły.

- Gdzie ona uciekła? - Kicia miała minę bardzo zdziwioną.
-   Winda   pojechała   na   górę   do   kuchni   -   wyjaśniła   im 

Shirley.

Pewnie   do   tego   pomieszczenia,   pomyślała   Ania,   gdzie 

cioteczna   babka   Zofia   robi   ciastka.   Zaczęła   się   właśnie 
zastanawiać, czy ciastka czasem zjeżdżają windą na dół, kiedy 
rozległo się ostre buczenie, które - jak powiedziała Connie - jest 

1

 

Tutti frutti (wł.) - konfitury z różnych owoców.

18

background image

sygnałem, że winda zjeżdża. I w chwilę później była już na dole 
z   blachą   pełną   pierożków   z   wiśniami,  które  Ania   i   Kicia 
widziały w kuchni, kiedy zaraz po przyjeździe poszły na górę. 
Wszystko   było   naprawdę   zachwycającą   nowością   i   Ania 
pomyślała, że to chyba pyszna zabawa - posyłać windę na dół i 
do góry. Zazdrościła Connie i Shirley z całego serca i nie mogła 
zrozumieć, dlaczego Connie nagle zawołała niecierpliwie:

- Ach, to przeklęte urządzenie! Shirley, żebyś mi tylko 

przed wyjściem schowała te ciastka do spiżarni.

To im chyba przypomniało, że mają jeszcze dużo pracy. 

Connie   odkręciła   krany   i   wsunęła   ręce   między   filiżanki   i 
spodki,   a   Shirley   zaczęła   z   okropnym   brzękiem   wrzucać   do 
miednicy łyżeczki. Nie należy im teraz przeszkadzać, pomyśla-
ła Ania i dała Kici znak, że najwyższy czas wrócić do Kloci.

3. Ania tęskni za domem

Zanim  Klocia rozpakowała i schowała garderobę Kici i 

zanim   Ania   prawie   skończyła   wyjmować   swoje   rzeczy   z 
walizki,   nadeszła   pora   spania.   Kiedy   Kicia   brała   kąpiel   pod 
okiem Kloci, która włożyła ogromny biały fartuch, Ania usiadła 
na   łóżku   i   zaczęła   pisać   list   do   tatusia.   Tyle   miała   mu   do 
opowiedzenia,   że   zanim   skończyła   opisywać   dom   „Pod 
Pierożkiem   z   Wiśniami”,   cioteczną   babkę   Zofię,   Shirley   i 
Comnie, przyszła jej kolej na pójście do łazienki. Potem Klocia 
przyniosła jej szklankę mleka i dwa pierniczki i powiedziała, że 
jedząc może sobie w łóżku poczytać.

Ania znalazła na półce „Czarną piękność”, książkę, którą 

bardzo lubiła, ale tego wieczoru czytanie jakoś nie sprawiało 
Ani   przyjemności.   Nawet  pierniczki  mniej   jej   dzisiaj 
smakowały.   Nadgryzła   jeden   i   zostawiła   go   na   talerzyku. 
Myślami wciąż wracała do sypialni w domu, którą dzieliła z 
Kicią.

19

background image

Dotąd   wyjeżdżała   z   rodzinnego   miasteczka   tylko   na 

wakacje i zawsze mogła sobie powiedzieć na przykład: „Od tej 
środy   za   tydzień   wracamy   do   domu”.   Ale   teraz   niewiele 
pomogło, kiedy sobie powiedziała, że wróci do domu za sześć 
miesięcy. Był to taki straszny szmat czasu, że na samą myśl 
zrobiło jej się jeszcze smutniej.

Biedna   Ania   nie   wiedziała,   dlaczego   czuje   się   tak 

nieszczęśliwa,   ale  po  prostu  tęskniła  za  domem,   a  naprawdę 
mało   jest   rzeczy   okropniejszych   od   nagłego   ataku   takiej 
tęsknoty. Na ogół bardzo rzadko płakała, więc zrobiło jej się 
bardzo nieprzyjemnie, kiedy poczuła w gardle bolesny skurcz, 
który zapowiada łzy.

Na   szczęście   w  tej   samej   chwili  cioteczna  babka  Zofia 

wsunęła głowę przez szparę w drzwiach. Weszła i przysiadła na 
brzegu łóżka Ani, a bez fartucha wydawała się jakaś inna. W 
żółtym   swetrze,   z   czarnymi   włosami   sczesanymi   w   dół   jak 
gładka, błyszcząca czapka, była naprawdę ładna i zupełnie nie 
wyglądała   na   cioteczną   babkę.   Ania   nie   mogła   się 
powstrzymać, żeby jej tego nie powiedzieć.

-   Nie   wyglądam?   Mój   Boże!   A   jak   ma   według   ciebie 

wyglądać cioteczna babka? Podobna do smoka?

Myśl   o   smoku   w   charakterze   ciotecznej   babki 

rozśmieszyła Anię. Nie jest tak zupełnie pewna, powiedziała, 
ale zawsze jej się zdawało, że cioteczne babki są stare i bardzo 
groźne.

Teraz z kolei roześmiała się Zofia.
- To brzmi przerażająco. Jeżeli cioteczne babki należą do 

takiego   niesympatycznego   gatunku   stworzeń,   lepiej 
zapomnijmy   o   tym,   że   jestem   jedną  z   nich.   Zgoda?   I   może 
będziesz   mnie   nazywała   po   prostu   Zofią,   jak   wszyscy   inni? 
Starzeję się po trochu, to naturalne, ale groźna na pewno nie 
jestem.   Pozostawiam   to   Kloci,   która   w   gruncie   jest 

20

background image

nieprawdopodobnie dobra. Wiem coś o tym, bo opiekowała się 
mną, kiedy byłam mała.

- Gdzie mieszkałaś i jak wyglądał twój dom... i czy te 

wszystkie   książki   na   półkach   są   twoje?   -   wyrzuciła   Ania   z 
siebie jednym tchem, przy czym pytania nakładały się na siebie.

Wobec tego Zofia rozsiadła się wygodniej i opowiedziała 

Ani   o   swoim   domu   rodzinnym   w   Falmouth   i   o   ogrodzie 
schodzącym   aż   nad   sam   brzeg   rzeki,   gdzie   znajdował   się 
drewniany   pomost   i   łódka.   Była   najmłodsza   i   w   domu 
obowiązywała zasada, że nie wolno jej wypływać na rzekę, je-
żeli   nie   towarzyszy   jej   któryś   ze   starszych   braci.   Pewnego 
pięknego   wieczoru   w   lecie   -   mówiła   Zofia   Ani   -   po   prostu 
marzyła,   żeby   odbić   od   pomostu   i   przyjrzeć   się   dużemu 
trampowi, który wpłynął do ujścia i zarzucił kotwicę na środku 
rzeki. Jej bracia poszli na mecz krykietowy i powinni już dawno 
być w domu, ale jeszcze nie wrócili. Zofia czekała na pomoście 
podskakując ze zniecierpliwienia. W końcu nie mogła dłużej 
wytrzymać i lekceważąc wszystkie zakazy wsiadła do łódki i 
powiosłowała w kierunku zakotwiczonego parowca. Przywykła 
do   łodzi   i   wiosłowała   zupełnie   nieźle,   ale   nie   mogła 
przewidzieć, że duży owczarek alzacki, który zażywał właśnie 
kąpieli, postanowi wdrapać się na pokład jej łodzi.

Ania, która przepadała za opowieściami o tym, co robili 

dorośli, kiedy byli dziećmi, słuchała z wielkim przejęciem. A 
Zofia   mówiła,   jak   odłożywszy   wtedy   wiosła   usiłowała 
wciągnąć   psa   na   pokład   w   taki   sposób,   żeby   nie   wywrócić 
łodzi.   Zapominając  o   tęsknocie   za   domem   Ania   ugryzła 
kawałek pierniczka i sięgnęła po mleko. Zanim nadszedł koniec 
opowieści i mała Zofia siedziała w dziecinnym pokoju obok 
kominka,   już   przebrana,   i   popijała   gorące   mleko   z   miodem, 
Ania   zebrała   ostatnie   okruchy   z   talerzyka   i   chciała   się 
koniecznie dowiedzieć, co się stało z psem.

21

background image

- Właściciel psa dał mi w prezencie rower i dogadzał mi 

jak mógł, ale mimo to zostałam ukarana  za nieposłuszeństwo. 
Przez  miesiąc  nie  wolno  mi   było  wypływać  z  chłopcami  na 
rzekę, a przez tydzień posyłano mnie do łóżka o szóstej. Nigdy 
nie   zapomnę,   jakie   to   było   straszne...   słońce   świeciło,   tamci 
wszyscy   grali   na   trawniku   w   krykieta,   a   mnie   zabierano   do 
domu   i   musiałam   leżeć   w   pokoju   z   zaciągniętymi   storami   i 
przysłuchiwać się ich śmiechom i krzykom - skończyła Zofia.

- Biedna Zofia! To okropne! - wykrzyknęła Ania.
- Czy ja wiem... Rower był wielką pociechą, a z drugiej 

strony wiedziałam, że byłam nieposłuszna i zasłużyłam na karę. 
A  skoro  już  mowa  o  karze,   jeżeli  zaraz  nie  zażądam,   żebyś 
zgasiła   światło,  Klocia   dobierze   mi   się   do   skóry!   Skocz 
prędziutko do łazienki i umyj zęby.

-   Bardzo   ci   dziękuję   za   tę   historię.   Strasznie   mi  się 

podobała. Czy obiecasz, że będziesz przychodziła do mnie co 
wieczór? - spytała Ania zawiązując sznur od szlafroka.

- Postaram się - przyrzekła Zofia.- Szkoda, że nie mam 

więcej czasu w ciągu dnia. Przykro mi, że to mieszkanie jest 
takie ciasne i niewygodne, bo chciałabym, żeby wam tu z Kicią 
było dobrze.

- Och, na pewno będzie nam dobrze! - zawołała Ania. - I 

uważam,  że „Pierożek  z Wiśniami”  jest cudowny...  nigdy  w 
życiu nie widziałam takiej ślicznej cukierni!

- Naprawdę? Miło mi słyszeć - powiedziała Zofia, ale nie 

miała miny tak zadowolonej, jak się tego Ania spodziewała. - 
Kiedy   ją   otwierałam,   byłam   bardzo   optymistyczna,   ale   teraz 
sama nie wiem... Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że 
cukiernia   „Pod   Pierożkiem   z   Wiśniami”   jest   jedną   z   tych 
kosztownych omyłek, za które trzeba długo płacić.

Ania leżała w łóżku rozmyślając - nie o Australii ani nie o 

tatusiu, ani nie o długich miesiącach dzielących ją od powrotu 
do domu. Zastanawiała się nad słowami Zofii. Co ona miała na 

22

background image

myśli   mówiąc,   że   „Pierożek   z   Wiśniami”   jest   kosztowną 
omyłką, za którą trzeba będzie długo płacić?

4. Muzeum Figur Woskowych

Nazajutrz obudził Anię głos Kici w sąsiednim pokoju. Nie 

słyszała słów, ale domyślała się, co Kicia mówi, bo w domu 
miały wspólny pokój. Każdego ranka aż do chwili, kiedy trzeba 
było   wstawać,   Kicia   prowadziła   długie   rozmowy   z   panią 
Rawlings.   Czasem   robiła   to   nawet   po   wstaniu   z   łóżka. 
Widocznie dzisiaj też się tak zdarzyło, bo kiedy Ania poszła do 
niej, żeby jej zapiąć guziki i wyszczotkować włosy, Kicia stała 
na środku pokoju tylko w koszuli i jednej skarpetce, a jak się 
Ania wkrótce  przekonała,   koszula była włożona  przodem do 
tyłu, a skarpetka wywrócona na lewą stronę.

Śniadanie, kiedy w końcu Kicia była już ubrana, okazało 

się   niepodobne   do   śniadań   podawanych   w   domu.   Wszystko 
trzeba było przynosić z kuchni, w której Zofia robiła ciastka, do 
saloniku   na   górze   i   dziewczynki   uszczęśliwione   biegały   po 
schodach   z   dzbankami   mleka,   półmiseczkami   bekonu, 
stojakami na grzanki. Klocia wniosła za nimi imbryk z herbatą i 
dzbanek gorącej wody; powiedziała, że nie życzy sobie, żeby 
się   sturlały   ze   schodów   oblane   wrzątkiem.   Ale   nikt   się   ze 
schodów nie sturlał i wszystko trafiło na stół bez żadnych złych 
przygód, chociaż Kicia upuściła na schody pokrywkę słoika z 
marmoladą   pomarańczową   i   pokrywka   potoczyła   się, 
podskakując na każdym stopniu, aż na sam dół,  a  kiedy Ania 
była   już   na   szczycie   schodów,   wypadła   jej   ze   stojaka   jedna 
grzanka. - Ach, podobno od odrobiny brudu nikt jeszcze nie 
umarł   -   oznajmiła   spokojnie   Klocia   podnosząc   grzankę   z 
podestu schodów.

Zofia, która wstała chyba o świcie, była zajęta robieniem 

parówek w cieście i nie miała czasu na śniadanie, ale przyszła 
na   górę   trochę   później,   kiedy   dziewczynki   zajadały   się 

23

background image

gorącymi   grzankami   z   marmoladą.   Usiadła   i   pijąc   kawę 
przeglądała   stos   listów.   Ania,   która   bardzo   lubiła   dostawać 
listy,   była   trochę   zdziwiona,   że   Zofia   jakoś   mało   cieszy   się 
swoją   korespondencją.   Otwierała   koperty,   marszcząc   brwi, 
przeglądała treść listu, a potem wszystkie razem odsunęła na 
bok.

- Masz jeszcze trochę kawy, Klociu? - spytała. - Jestem 

spragniona jak wielbłąd na pustyni. 

Ania   zastanawiała   się,   dlaczego   Zofia   traktuje   tak 

obojętnie   swoje   listy,   dopóki   sobie   nie   przypomniała,   jak 
zachowywał się tatuś, kiedy listonosz przynosił mu rachunki. 
Widocznie to też są same rachunki.

Ale   wkrótce   okazało   się,   że   nie   wszystkie   listy   były 

rachunkami.

- Kłopotliwa sprawa - powiedziała Zofia rzucając okiem 

na   kartkę   zapisaną   maszynowym   pismem.   -   Widzisz,   Aniu, 
dyrektorka szkoły, do której tatuś chce posłać was obie z Kicią, 
pisze mi, że może przyjąć nowe uczennice dopiero po Bożym 
Narodzeniu.   I   chyba   nic   na   to   nie   poradzimy.   Nie   możemy 
zwracać  się  do  innej   szkoły  z  prośbą,   żeby  was  przyjęto  na 
część półrocza. A z tego wynika, obawiam się, że rozpoczniecie 
normalną naukę dopiero w styczniu.

Nie ma co ukrywać, Ania była nawet dość zadowolona. 

Bardzo lubiła swoją szkołę, ale sama myśl o pójściu do nowej 
szkoły,   w   której   nikogo   nie   zna,   wydawała   jej   się   dość 
przerażająca.

-   Mam   gdzieś   schowane   na   strychu   stare   podręczniki 

szkolne.   Poszukam   ich   i   będę   ci   codziennie   zadawała   po 
kawałku lekcji do odrobienia. W ten sposób, nawet jeżeli nie 
nauczysz się żadnych nowych mądrości, nie zapomnisz tego, co 
już przechodziłaś w szkole - powiedziała Zofia. - A jeśli idzie o 
małą...   no,   cóż,   Klocia   może   zacząć   ją   uczyć   czytać.   Jeżeli 
nauczy się do stycznia, nie zmarnuje czasu.

24

background image

Po śniadaniu Zofia wzięła Anię na strych, który był niski i 

długi i miał dwa duże okna, skąd ponad dachami widać było w 
oddali   jakieś   drzewa.   Zofia   powiedziała,   że   to   jest   Park 
Królewski.   Kiedy   Ania   pomogła   jej   wybrać   odpowiednie 
podręczniki, przekonała się ze zdziwieniem, że niektóre są takie 
same, jak książki, z których uczyła się w szkole.

-   Zdawało   mi   się,   że   powiedziałaś,   że   to   są   stare 

podręczniki.

Zofia uśmiechnęła się.
-   Stare   podręczniki,   odpowiednie   dla   starej   ciotecznej 

babki! Nie, kupiłam te książki rok czy dwa temu, kiedy przez 
jakiś   czas   zajmowałam   się   nauczaniem.   Prawdziwy   ze   mnie 
majster do wszystkiego, nie uważasz?

Chociaż Zofia się do niej uśmiechała, Ania była pewna, że 

będzie   musiała   przyłożyć   się   do   nauki,   bo   Zofia   jest 
wymagającą   nauczycielką.   Ale   jeszcze   nie   dzisiaj.   Ten 
pierwszy   ich   dzień   w   Londynie   ma   być   dniem   wolnym   od 
nauki, powiedziała Zofia, i wkrótce wyszły z Klocią po zakupy. 
Kupowanie rzeczy w Londynie odbywało się zupełnie inaczej 
niż   w   ich   małym   miasteczku,   przekonała   się   Ania.   W 
miasteczku   były   tylko   cztery   sklepy   i   jedna   gospoda   „Pod 
Wyżłem i Kaczką”. W porównaniu z tym na ulicy Glenville, 
dość zresztą krótkiej i wąskiej, była oszałamiająca ilość skle-
pów, a co więcej, wychodziła ona na inną, znacznie szerszą i 
chyba ważniejszą ulicę. Idąc obok Kloci, która trzymała Kicię 
mocno za rękę, Ania spytała o nazwę tej szerokiej ulicy. Ulica 
nazywa się Marylebone Road, wyjaśniła Klocia.

-   Jak   spojrzycie   tam   dalej   -   powiedziała   Klocia,   kiedy 

skręcały za róg - zobaczycie bardzo duży budynek.

- Ten tam? - spytała Kicia wskazując palcem.
-   Nie,   nie   -   odparła   Klocia.   -   To   jest   dworzec   kolei 

podziemnej.   Kilka   domów   dalej.   Jeżeli   będziecie   grzeczne, 

25

background image

Zofia weźmie was tam dzisiaj po południu. To jest Muzeum 
Figur Woskowych.

Ania   słyszała  o  tym  muzeum   i   o  znajdujących   się   tam 

figurach  woskowych różnych znanych  postaci,  i  o krzywych 
zwierciadłach, w których tak się dziwacznie wygląda, ale Kicia 
miała strasznie zdumioną minę.

- Co to są figury woskowe?
Przez   resztę   czasu   spędzonego   na   zakupach   usiłowały 

wytłumaczyć   Kici,   co   to   jest   Muzeum   Figur   Woskowych. 
Kiedy wróciły do domu, Kicia powiedziała płaczliwym głosem, 
że pani Rawlings nie cierpi woskowych ludzi.

-   Kiedy   to   nie   są   prawdziwi   ludzie,   Kiciu!   Są   jak 

manekiny, które widziałaś na wystawie w sklepie z ubraniami 
w Brystolu - tłumaczyła jej Ania siląc się na cierpliwość. Ach, 
ta Kicia jest czasem taka głupiutka!

Obiad zjadły z Klocią na dole w cukierni. Zofia nie mogła 

im towarzyszyć. Jeżeli ma wyjść po południu, musi polukrować 
wszystkie  ciastka,   oznajmiła,   a  kiedy  Klocia  powiedziała,   że 
lukrowanie   lukrowaniem,   ale   powinna   zjeść   przyzwoity 
posiłek, nie odezwała się, tylko dalej ucierała cukier w misce.

Biedna Zofia, pomyślała Ania, kiedy usiadły przy stoliku 

w   zacisznym   kącie   w   głębi,   skąd   było   widać   całą   salę,   to 
naprawdę okropne, że nie ma czasu na obiad! A swoją drogą 
jaka to frajda, wybierać sobie z karty tę potrawę, na którą ma 
się ochotę! Ania była zachwycona, chociaż Kicia nie chciała nic 
wybrać,   dopóki   Ania   nie   przeczyta   jej   wszystkiego,   co 
figurowało w spisie, nawet takich pozycji, jak grzanki i dżem, i 
miód, które nie miały przecież nic wspólnego z obiadem. Na 
szczęście   Shirley   zgodziła   się   przyjść   trochę   później   po   ich 
zamówienie, kiedy Kicia wreszcie na coś się zdecyduje.

Niewiele osób jadło obiad i na sali było sporo wolnych 

stolików.   Wybierając  łyżeczką  ze  szklanego  kieliszka   resztki 
topniejących lodów Ania pomyślała ze smutkiem, że w cukierni 

26

background image

„Pod Pierożkiem z Wiśniami” nie dzieje się chyba dobrze. Tak 
tu ładnie i tak wesoło - po prostu nie wydawało się możliwe, 
żeby osoba, do której to wszystko należy, nie była naprawdę 
szczęśliwa. Ania zaczęła już marzyć, żeby kiedyś w przyszłości 
mieć na własność taką cukierenkę. A teraz wyglądało na to, że 
nie ma czego zazdrościć biednej właścicielce!

Myślała o tym z przerwami przez całe popołudnie, mimo 

że Muzeum Figur Woskowych okazało się bardzo interesujące, 
a  Zofia  była  niezwykle  miłą  przewodniczką.   Ani  najbardziej 
podobali się królowie i królowe w rozmaitych historycznych 
scenach, ale Kicia wcale nie była nimi zachwycona i naprawdę 
dobrze się bawiła tylko przed krzywymi zwierciadłami, które 
strasznie   śmiesznie   zniekształcały   odbicie.   Ania   i   Kicia 
przejrzały się w jednym z nich i były wysokie i chude jak ży-
rafy, ale już w następnym wyglądały jak dwa tłuste krasnoludki 
z „Królewny Śnieżki”. Kicia wciąż o tym paplała, kiedy Zofia 
wzięła je na podwieczorek do małej kawiarni na Baker Street. 
Nazwała to „fundą na cześć ich przyjazdu do Londynu”.

-   Teraz   trzymajcie   oczy   szeroko   otwarte.   Może 

zobaczymy tu coś, co byłoby dobrym pomysłem dla naszego 
„Pierożka” - powiedziała Zofia, ale potem uznały zgodnie, że 
„Pod Pierożkiem z Wiśniami” wszystko jest lepsze.

5. Gorące placuszki

Nazajutrz Anię rozbolał ząb. Nigdy jej się to dotąd nie 

zdarzyło, a ból był taki okropny, że biedna Ania zaczęła się nad 
sobą litować. Ale kiedy Zofia powiedziała, że trzeba pójść do 
dentysty,   Ania   się   zlękła.   Nie  miała  nic  przeciwko  zacnemu 
panu   Watkinsowi   w   Brystolu.   Odkąd   skończyła   cztery   lata, 
tatuś zawoził ją do niego raz na pół roku. Pan Watkins miał psa, 
który się wabił Gagatek, i kota, który się wabił Włóczykij, i 
Ania za nimi przepadała. Ale pójść do obcego dentysty - to 
całkiem inna sprawa.

27

background image

No i potem, jak to często bywa, kiedy z góry bardzo się 

czegoś boimy, cała rzecz okazała się mniej groźna, niż Ania 
przewidywała. Pan Paget, dentysta Zofii, mieszkał w dzielnicy 
Bloomsbury i Klocia, Ania i Kicia pojechały tam koleją pod-
ziemną. Dziewczynkom bardzo się to podobało. Nigdy w życiu 
tak   nie   podróżowały   i   zachwyciła   je   najpierw   jazda   w   dół 
schodami ruchomymi, a potem koleją przez długi podziemny 
tunel.   Ani   przypomniało   to   Alicję   z   Krainy   Czarów   i   jamę 
Królika.   Kiedy   wchodziły   do   gabinetu   dentystycznego,   ząb 
prawie już ją nie bolał i zapomniała o strachu. A pan Paget był 
taki sympatyczny, że plombowanie zęba wcale nie wydało się 
jej przykre - całe szczęście, bo pan Paget powiedział, że ma 
jeszcze   dwa   zęby   do   zaplombowania.   Klocia   umówiła   się   z 
nim, że przywiezie Anię w przyszłym tygodniu.

Kiedy wróciły do domu  -  znowu koleją  podziemną,  po 

czym wjechały schodami ruchomymi na górę zamiast zjeżdżać 
w dół - Ania nie mogła się doczekać chwili, w której opowie 
Zofii o swoich przygodach. Pobiegła pędem do kuchni, z Kicią 
depczącą jej po piętach, i przekonała się, że Zofia jest zajęta 
pieczeniem.   Na   stole   stała   ogromna   taca   pełna   maleńkich 
ciasteczek. Niektóre miały kształt domina i były pokryte białym 
lukrem   w   czekoladowe   kropki,   inne   przypominały   różowe 
serduszka ozdobione fioletowymi płatkami. Są za ładne, żeby je 
jeść, pomyślała Ania. Zofia pisała coś na samym rogu stołu, ale 
kiedy dziewczynki wpadły do kuchni, odsunęła papiery na bok.

- Pan Paget jest strasznie miły! - zawołała Ania. - I ząb 

wcale mnie nie bolał!...

- Jechałyśmy pociągiem przez tunel i Ania powiedziała, że 

to   jest   jama   królicza...   bardzo   mi   się   w   tej   króliczej   jamie 
podobało! - przerwała jej Kicia.

- Ona ma na myśli kolej podziemną - wyjaśniła Ania. - A 

pan Paget kazał mi przyjść jeszcze raz w przyszłym tygodniu.

28

background image

- I stałyśmy na schodach, które same jechały do góry - 

dorzuciła Kicia.

-  To  się  nazywa  ruchome  schody   -  zwróciła  jej  uwagę 

Ania. - Jechałaś już takimi schodami w Brystolu, kiedy pani 
Parks wzięła nas na zakupy. Nie pamiętasz?

Kicia nie pamiętała. Ma bardzo krótką pamięć, pomyślała 

Ania,   i   często   zapomina   o   rzeczach,   które   ona   doskonale 
pamięta.   Tak   czy   inaczej   Kicia   przestała   się   tymczasem 
interesować ruchomymi schodami.

- Co to za cyfry? - spytała opierając się o stół i wskazując 

na arkusz papieru leżący przed Zofią.

-   Te   tutaj?   Koszt   własny   ciastek,   które   przed   chwilą 

upiekłam... ale ty i tak nic z tego nie zrozumiesz - odparła Zofia 
przejeżdżając palcami przez włosy Kici, tak krótko przycięte i 
tak   skręcone,   że   przypominały   runo   jagnięcia,   tylko   w 
rudozłotym kolorze.

- Co to jest koszt własny? - zaciekawiła się Ania.
- Coś,  co  zatruwa  mi  życie - odparła  krótko Zofia,  ale 

widząc,   że   Ania   naprawdę   chce   się   czegoś   dowiedzieć, 
postanowiła wszystko jej dokładnie wytłumaczyć.

-   Zanim   mogę   zabrać   się   do   robienia   jakichś   nowych 

ciastek, muszę spisać wszystko, co wchodzi w ich skład - mąkę, 
cukier, jajka i tak dalej, i wyliczyć, ile co kosztuje.

-   Nawet   te   fioletowe   listki?   -   spytała   Ania   wskazując 

ruchem głowy różowe serduszka.

- Wszystko, nie wyłączając lukru i najmniejszych nawet 

drobiazgów - wyjaśniła Zofia. - Na końcu muszę dopisać trochę 
za gaz zużyty do ich upieczenia, a jak się to wszystko razem 
podliczy, otrzymujemy tak zwany koszt własny ciastek.

- I ten koszt własny to jest pewnie cena, którą piszesz na 

kartce, kiedy kładziesz ciastka na wystawie?

29

background image

Te   wszystkie   wiadomości   dotyczące   sprzedaży   ciastek 

bardzo Anię  zaciekawiły,  ale  Kicia  była wyraźnie  znudzona. 
Wybiegła na poszukiwanie Kloci.

- Gdybym sprzedawała ciastka po cenie kosztu, nic bym 

na   nich   nie   zarobiła   -   ciągnęła   Zofia.   -   Kiedy   mam   już 
obliczony   koszt   własny,   muszę   się   zastanowić,   ile   brać   za 
ciastka  od  klientów.   Jeżeli  odejmiesz  koszt  wyprodukowania 
ciastek  od   ceny,   jaką   umieszczam   na   wystawie,   wynik  tego 
odejmowania da ci sumę, którą nazywamy czystym zyskiem.

Ania zastanawiała się chwilę nad tymi informacjami.
- W takim razie powinnaś liczyć za ciastka dużo więcej, 

niż wynosi twój koszt własny, bo będziesz miała wtedy duży 
zysk - powiedziała w końcu.

- Wydaje się to bardzo słuszne, ale nie jest. Jeżeli będę 

sprzedawała   moje   ciastka   za   drogo,   ludzie   nie   zechcą   ich 
kupować. Nie opłaca się być zbyt chciwym, zwłaszcza w tej 
branży - wyjaśniła Zofia.

-   Z   tego   wynika,   że   gdyby   cukiernia   chciała   za   dużo 

zarobić, ludzie kupowaliby ciastka gdzie indziej?

- Trafiłaś w sedno. Uważam, że wyrośniesz na doskonałą 

ekonomistkę   -   zaśmiała   się   Zofia.   -   Teraz   poproście   Klocię, 
żeby wam dała podwieczorek, a ja tymczasem sprawdzę te obli-
czenia, bo musiałam palnąć tu gdzieś jakieś straszne głupstwo.

Jedząc podwieczorek na dole w sali - gorące grzanki z 

miodem - Ania nadal rozmyślała o sprzedawaniu ciastek. Więc 
w taki sposób wyznacza się ich ceny w sklepach! Zawsze była 
ciekawa,   jak   się   to   robi.   Na   lekcjach   jej   ulubionym 
przedmiotem była arytmetyka, a to przypominało trochę lekcję 
arytmetyki.

W dwa dni później padał deszcz i dziewczynki nie mogły 

wyjść na dwór. Znudzona Ania rozwiązywała jakąś nieciekawą 
łamigłówkę, kiedy do saloniku zajrzała Zofia.

30

background image

Była owinięta w swój obszerny fartuch i miała na czubku 

nosa ślady mąki. Chciała tylko porozumieć się z Klocią co do 
jakichś   zakupów,   ale   słysząc,   jak   Ania   wzdycha   nad 
łamigłówką, weszła do pokoju.

- Aniu, miałabyś ochotę czymś się zająć?
- Jeszcze jak!
- Zabrakło nam maślanych placuszków. Pada deszcz, więc 

wątpię, żeby przyszli jeszcze jacyś goście na podwieczorek, no 
ale   jesteś   ty,   Kicia   i   Klocia.   A   wszystkie   lubicie   gorące 
placuszki. Chodź, Aniu, do kuchni, spróbujesz je upiec.

- Naprawdę bym umiała?
-   Maślane   placuszki   są   bardzo   łatwe   do   zrobienia,   po 

prostu trudno je zepsuć, naturalnie pod warunkiem, że wszystko 
starannie odważysz i odmierzysz - wyjaśniła Zofia i niebawem 
udzieliła dziewczynce potrzebnych wskazówek.

Ania zastosowała się do nich bardzo dokładnie. Najpierw 

przygotowała wszystkie potrzebne naczynia i składniki, umyła 
ręce,   a   potem   odważyła   na   szalach   ogromnej   wagi   mąkę   i 
masło.

- Winian potasu... po co się to daje? - spytała rozcierając 

masło z mąką czubkami palców, jak jej to pokazała Zofia.

- Winian potasu i dwuwęglan sodu wchodzą w skład tak 

zwanego proszku do pieczenia, dzięki któremu placuszki robią 
się pulchne - powiedziała Zofia. - Więc musisz bardzo uważać, 
żeby dodać dokładnie tyle, ile jest w przepisie. Kiedyś, kiedy 
byłam mniej więcej w twoim wieku, matka pozwoliła mi upiec 
gorące placuszki na podwieczorek. Chciałam, żeby mi wyszły 
specjalnie   pulchne,   więc   zaczęłam   sypać   proszek   łyżkami, 
zamiast dać tę ilość, która była w przepisie.

Palce Ani rozcierające masło z mąką znieruchomiały.
- I co się stało?
- Dokładnie to, co było do przewidzenia. Placuszki wcale 

nie były smaczne, a ja się strasznie wstydziłam, bo moja matka 

31

background image

miała   gości   na   podwieczorku.   Ale   była   to   dla   mnie   dobra 
nauczka. Nie próbuj udoskonalać przepisu i zawsze dokładnie 
wszystko odmierzaj i odważaj.

I Ania tak właśnie zrobiła, i placuszki bardzo jej się udały, 

co przy podwieczorku stwierdziła zarówno Klocia, jak Kicia.

Oto przepis na gorące placuszki, który Ania (trzymała od 

Zofii.

GORĄCE PLACUSZKI 
Składniki i przybory
1/4 kg mąki. 
Pół łyżeczki soli. 
3 łyżeczki proszku do pieczenia. 
4 dkg masła.
Około pół szklanki mleka. 
Miska do wyrabiania ciasta. 
Duża łyżka. 
Łyżeczka od herbaty. 
Nóż.
Wałek do ciasta.
Coś  do   wycinania   placuszków.   Jeżeli   w   kuchni  nie  ma 
specjalnych   foremek,   wystarczy   mała   filiżanka   albo 
przykrywka od jakiejś puszki. Wielkość jest obojętna i zależy 
tylko od ciebie. 
Stolnica,   ale   wystarczy   blat   stołu,   jeżeli   jest   wyłożony 
okładziną plastykową. 
Blachy do pieczenia.

Kolejność czynności

Umyj ręce.
Wysmaruj blachy smalcem.

32

background image

Wymieszaj mąkę z proszkiem i solą. Posiekaj masło na 

małe kawałki i koniuszkami palców wcieraj je w mąkę, dopóki 
mąka wszystkiego nie wchłonie.

Zrób w środku dołek i nalej trochę mleka. Mieszaj ciasto 

dokładnie   łyżką,   dolewaj   po   trochu   mleka,   dopóki   masa   nie 
zrobi się gładka.

Posyp ręce mąką.
Posyp mąką stolnicę lub blat stołu.
Połóż ciasto  na stolnicy  lub  stole.  Oprósz mąką  wałek, 

rozwałkuj ciasto równo do grubości twojego kciuka.

Weź foremkę (filiżankę lub przykrywkę puszki), unurzaj 

ją w mące i wycinaj równe placuszki.

Układaj placuszki starannie na blasze, ale tak, żeby się nie 

dotykały.

Wsuń blachę do gorącego piekarnika.
Piecz siedem minut.
Jeżeli   wydają   ci   się   upieczone   i   mają   kolor   brązowy, 

wyjmij je.

Jeżeli są blade, zostaw je w piecu jeszcze trzy albo cztery 

minuty.

Wyjmij blachę trzymając ją przez ścierkę i postaw tam, 

gdzie nie będzie zawadzała, najlepiej na wierzchu pieca.

Wyjmuj   placuszki   kolejno   po   jednym,   podważając   je 

nożem.

Placuszki   można   jeść   na   gorąco   albo   na   zimno.   Są 

najsmaczniejsze, kiedy się je przekroi w poprzek i posmaruje 
masłem.

6. Ania nawiązuje przyjaźń

Niedługo   po  tym,   jak  Ania  upiekła   blachę   placuszków, 

zaczęły   się   rozmaite   przygody.   Pierwsza   nie   była   specjalnie 
przyjemna, w każdym razie początek nie był miły. Okazało się, 
że Ania musi sama pojechać do dentysty.

33

background image

- To ten mój guz reumatyczny na wielkim palcu. Dokucza 

mi od rana. Nawet w pantoflu ledwie mogę postawić stopę na 
podłodze,   a   jeśli   idzie   o   sznurowane   buciki,   mogłabym   z 
równym   powodzeniem   próbować   wepchnąć   nogę   w   kaftan 
bezpieczeństwa - oznajmiła Klocia siedząc na brzegu łóżka i 
patrząc w dół na swoją stopę, gdy tymczasem Ania i Kicia, w 
grubych płaszczykach i wełnianych rękawiczkach, stały obok 
gotowe do wyjścia.

- Kaftan bezpieczeństwa? A co to takiego? - zaciekawiła 

się Kicia.

- Aniu, idź do Zofii i spytaj ją, czy może z wami pojechać 

-   ciągnęła   Klocia   nie   zwracając   uwagi   na   pytania   małej. 
Ostrożnie wsunęła stopę w filcowy pantofel, marszcząc się przy 
tym z bólu.

- Może niebezpieczny kaftan byłby lepszy? - podsunęła 

Kicia.

Ania pozostawiła Kloci trud udzielenia małej wyjaśnień 

na temat kaftanów bezpieczeństwa i poszła do Zofii. A Zofia, 
po łokcie unurzana w mące, pochylała się nad ogromną miską 
do wyrabiania ciasta. Kiedy usłyszała o bolesnym guzie Kloci, 
zmarszczyła czoło w wyrazie zatroskania.

- Czy myślisz, Aniu, że trafiłabyś sama do Bloomsbury? - 

spytała po namyśle.

Ania była pewna, że trafi bez trudu. Wiedziała doskonale, 

gdzie   jest   stacja   kolei   podziemnej,   ile   kosztuje   bilet   i   gdzie 
trzeba wysiąść.

- Myślę, że nie ma innej rady, chyba że zatelefonuję do 

pana Pageta i odwołam wizytę, a wolałabym tego nie robić - 
powiedziała Zofia otrzepując ręce z mąki i rozglądając się za 
portmonetką. - Zostanie ci trochę, jak zapłacisz za bilety w obie 
strony, ale zawsze to bezpieczniej. Odliczyła pieniądze kładąc 
je na rozpostartej dłoni dziewczynki, kazała powtórzyć nazwę 
stacji najbliższej domu, w którym mieszkał pan Paget, i dała jej 

34

background image

kartkę z jego dokładnym adresem „na wszelki wypadek”, jak to 
określiła.

Ania   uznała   to   za   zupełnie   niepotrzebną   przesadę. 

Przywykła   w   rodzinnym   miasteczku   do   samodzielności. 
Pamiętała doskonale, gdzie skręcić do domu pana Pageta po 
wyjściu ze stacji, więc jak mogłaby zabłądzić?

Był   rześki   i   pogodny   dzień   październikowy,   kiedy 

zamknąwszy   za   sobą   drzwi   cukierni   „Pod   Pierożkiem   z 
Wiśniami” wyszła na ulicę; pieniądze na przejazd i kartkę z 
adresem pana Pageta miała bezpiecznie schowane w kieszeni 
tweedowego   płaszczyka.   Czuła   się   szczęśliwa   i   niesłychanie 
ważna.

W   drodze   nie   miała   najmniejszych   kłopotów   i   była   w 

gabinecie dentystycznym na dziesięć minut przed wyznaczoną 
godziną.   Całe   szczęście,   że   w   poczekalni   leżały   na   stoliku 
interesujące  pisma   ilustrowane,   więc   czas  upłynął  jej  bardzo 
przyjemnie. Nie była ani trochę zdenerwowana, bo znała już 
pana Pageta i wiedziała, że jest bardzo miły i zakłada plomby 
zupełnie   bezboleśnie.   Kiedy   skończył,   powiedział,   żeby 
przyszła za sześć miesięcy, „bo należałoby sprawdzić, czy się 
coś znowu nie zrobiło”. Jego słowa przypomniały Ani, że za 
sześć miesięcy będzie z powrotem w domu, bo tatuś wróci do 
Anglii, i nie pan Paget, tylko pan Watkins w Brystolu będzie jej 
sprawdzał zęby. Na tę myśl ogarnęło ją uczucie takiej radości, 
że   idąc   z   powrotem   na   stację   cały   czas   podrygiwała   i 
podskakiwała.   Później   przypomniała   sobie,   że   przy   jednym 
szczególnie długim susie usłyszała cichy brzęk, ale nie zwróciła 
na   niego   uwagi,   bo   wtedy   był   to   tylko   jeden   odgłos   wśród 
łoskotu samochodów, od których aż dudnią londyńskie ulice.

Zbiegła wesoło ze schodów prowadzących na stację kolei 

podziemnej i podeszła do kasy. I w tym momencie przeżyła 
straszny wstrząs. Wsunęła rękę do kieszeni - i nie znalazła pie-
niędzy!   Przecież   muszą   tam   być!   -   powiedziała   sobie,   jak 

35

background image

szalona   przeszukując   palcami   kieszeń.   Nie   było   ich.   Nie 
znalazła choćby jednej zabłąkanej sześciopensówki. Nie było 
tam nic prócz kartki z adresem pana Pageta... a jaki mogła mieć 
z niej pożytek? Pieniądze zniknęły - i co ona teraz zrobi? Nie 
może   wejść   do   kolei   podziemnej   bez   biletu,   to   jedno   jest 
pewne, a jak, na miłość boską, kupuje się bilet bez pieniędzy?

I  właśnie  wtedy   Ania  przypomniała  sobie  tamten  cichy 

brzęk. Mogły to być monety wypadające z kieszeni na chodnik. 
Dlaczego... dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej? Wybiegła 
na   ulicę   i   wróciła   drogą,   którą   szła,   nie   odrywając   oczu   od 
chodnika. Ale chociaż zawędrowała aż pod dom pana Pageta, 
nie znalazła ani jednej jedynej monety. Jeżeli naprawdę zgubiła 
pieniądze, ktoś je znalazł i zabrał.

Przez   kilka   minut   Ania   stała   pogrążona   w   myślach.   A 

gdyby tak powiedzieć kasjerowi o zgubieniu pieniędzy... może 
da   jej   bilet   za   darmo   i   pozwoli   zapłacić   innym   razem? 
Wydawało się to dość rozsądne, chociaż na samą myśl o zrobie-
niu   czegoś   takiego   poczuła   się   strasznie   onieśmielona.   Ale 
zaraz powiedziała sobie, że na pewno nie jest pierwszą osobą, 
która zgubiła pieniądze. Podniesiona na duchu zeszła znów na 
stację i przyłączyła się do małej kolejki przed kasą. Ale teraz 
nie czuła się już tak odważna. Och, poczeka, aż ostatnia osoba 
kupi   bilet   i   pójdzie   sobie,   a   wtedy   tylko   kasjer   w   małym 
okienku   będzie   wiedział,   że   była   nieostrożna   i   zgubiła 
pieniądze. Czekała więc cierpliwie, przysuwając się coraz bliżej 
kasy, w miarę jak skracała się kolejka. Wreszcie były przed nią 
tylko dwie osoby. I wtedy nagle obróciła się i zobaczyła za sobą 
pięć   nowych   postaci!   Osoba   tuż   za   nią,   bardzo   srogo 
wyglądająca pani w okularach, poszturchiwała Anię wypchaną 
torbą na zakupy, którą trzymała w rękach. Myśl o tym, że srogo 
wyglądająca   pani   usłyszy   każde   jej   słowo,   kiedy   będzie 
opowiadała kasjerowi swoją przygodę, była tak przerażająca, że 
biedna Ania do reszty straciła odwagę. Wysunęła się ostrożnie z 

36

background image

kolejki,   ale   chyba   nikt   tego   nie   zauważył.   Wszyscy   byli   za 
bardzo   pochłonięci   własnymi   sprawami,   więc   po   chwili 
namysłu zdecydowała się stanąć znowu na końcu i jeszcze raz 
spróbować   szczęścia.   Niestety,   zrozumiała   wkrótce,   że   za 
każdym razem  będzie  się działo dokładnie to  samo.  Ogonek 
właściwie nigdy nie miał końca. W chwili kiedy oddzielała ją 
od kasy tylko jedna osoba, za nią stało najmniej pół tuzina!

Była już naprawdę zrozpaczona, kiedy jakiś głos za jej 

plecami spytał:

- Co to... mamy zmartwienie? 
Ania obróciła się. Bezpośrednio za nią stał teraz chłopiec 

w   szarym   blezerze,   trzymający   książkę   pod   pachą.   Miał 
piegowatą twarz, zadarty nos i uśmiechał się bardzo przyjaźnie.

Anię tak już zmęczyło stanie w kolejce i ciągłe wysiłki, 

żeby   zebrać   odwagę   i   przemówić   do   kasjera,   że   zanim   się 
zorientowała,   co   robi,   opowiedziała   chłopcu   całą   historię   - 
poczynając   od   dentysty   i   chorej   nogi   Kloci,   a   kończąc   na 
zgubieniu pieniędzy. Trzeba przyznać, że trwało to dość długo, 
ale akurat skończyła, kiedy pan stojący przed nią podszedł do 
okienka kasy.

- Baker Street? Ja też tam wysiadam. Biorę dla nas dwa 

bilety - oznajmił chłopiec.

Wsunął   rękę   do   kieszeni,   położył   pieniądze   na   ladzie 

przed kasą, powiedział:

- Poproszę dwie połówki na Baker Street - wziął bilety i 

wręczył jeden z nich Ani.

Wszystko   to   nie   trwało   nawet   minuty.   Prawdziwa 

sztuczka magiczna, pomyślała Ania. Już po kłopotach i może 
się o nic nie martwić.

- Strasznie ci dziękuję... To naprawdę... naprawdę bardzo 

ładnie z twojej strony - wyjąkała, czerwieniąc się ze zdziwienia 
i wdzięczności.

37

background image

-   Och,   nie   ma   o   czym   mówić   -   powiedział   chłopiec 

wsuwając   resztę   do   kieszeni,   a   kiedy   stali   obok   siebie   na 
schodach   ruchomych,   spytał:   -   Mieszkasz   gdzieś   w   okolicy 
Baker Street?

-   Tak,   dość   blisko...   ale   nie   mieszkam   stale,   tylko 

przyjechałam   na   jakiś   czas   -   zaczęła   Ania,   po   czym 
opowiedziała mu wszystko; o tym, że jej ojciec jest chwilowo 
w Australii i że ona z Kicią spędzają sześć miesięcy u Zofii.

- A Zofia to kto? - spytał chłopiec. Siedzieli teraz obok 

siebie w wagonie kolei podziemnej.

- Tak naprawdę jest moją cioteczną babką... ale pozwala 

nam   mówić   do   siebie   po   imieniu   i   wcale   nie   jest   stara,   i 
mieszkamy „Pod Pierożkiem z Wiśniami”.

- Pod czym mieszkacie?... Co to jest... jakiś bar?
Wydawał   się   taki   zaciekawiony,   że   Ania   opisała   mu 

wszystko   dokładnie   -   cukiernię   i   wiszący   nad   nią   szyld, 
porcelanę w wisienki, ciastka Zofii, Shirley i Connie, Klocię i 
mieszkanie, no i naturalnie samą Zofię.

-   Rany   Julek!   Ale   to   frajda   mieszkać   w   takim   domu. 

Jakbym   miał   ciotki,   skakałbym   do   góry   z   radości,   gdyby 
prowadziły   cukiernię   i   same   wypiekały   ciastka!   -   oznajmił, 
kiedy skończyła.

- A co twoje ciotki robią? - spytała Ania, mile pogłaskana 

słowami chłopca.

- Ciotki? Nie mam takiego towaru w rodzinie - odparł.
- Jak to? Nie masz ani jednej ciotki?
- Ani ciotki babecznej, ani babki ciotecznej, ani zwykłej 

ciotki   -   oznajmił.   I   dodał,   że   jego   ojciec   i   matka   nie   mieli 
rodzeństwa,   że  jego   ojciec   nie   żyje  i   że   on   wraz   z   matką   i 
młodszymi braćmi, o których mówił „maluchy”, mieszkają w 
Paddington. Ania, której się zdawało, że Paddington jest nazwą 
dworca   kolejowego,   była   bardzo   zdziwiona,   dopóki   jej   nie 
wytłumaczył, że jest to również dzielnica Londynu, pełna ulic, 

38

background image

domów i sklepów. Wcale się nie wyśmiewał z jej głupoty, co 
naprawdę byłoby zrozumiałe, tylko bardzo wesoło i przyjaźnie 
zaczął jej opowiadać, jak dobrze im się wszystkim żyje - jemu, 
matce,   „maluchom”   -   w   mieszkaniu   na   najwyższym   piętrze 
biurowca.   Jego   matka   jest   dozorczynią,   powiedział,   więc   po 
godzinach  pracy,  kiedy  biura  są  zamknięte,   on  i  jego  bracia 
bawią się w pustych korytarzach, jakby to były boiska szkolne - 
te   korytarze   ciągną   się   dosłownie   milami,   powiedział   z 
żartobliwą przesadą, i wobec tego urządzają tam sobie wyścigi 
na hulajnogach.

-   Naturalnie   hulajnogi   należą   do   maluchów   -   dodał 

wyniośle. - Chyba nie wyobrażasz sobie, że ja w moim wieku 
chciałbym mieć hulajnogę?

Jest im pewnie bardzo wesoło, pomyślała tęsknie Ania i 

opowiedziała chłopcu o Kici, która najchętniej bawi się sama w 
udawanie,   i   o   swoich   koleżankach   szkolnych,   których   brak 
bardzo boleśnie odczuwa.

Jej nowy przyjaciel (okazało się, że na imię ma Larry, a na 

nazwisko Masters) powiedział, że ją doskonale rozumie i że to 
naprawdę pech, ale głowa do góry. Dodał z wyrozumiałością, 
że maluchy dawniej też były strasznie głupiutkie i że Kicia z 
czasem zacznie się bawić w rozsądniejsze zabawy.

 Zanim pociąg stanął na Baker Street, Ania wiedziała już 

bardzo dużo o Larrym. Był starszy od niej dokładnie o sześć 
miesięcy. Do jego ulubionych przedmiotów w szkole należała 
arytmetyka i angielski, ale „nie miał też nic naprzeciw” fizyce i 
- rzecz dziwna - oboje byli okropnie słabi z francuskiego, oboje 
nienawidzili rozwiązywania krzyżówek i przepadali za cyrkiem. 
Prawdę mówiąc usta im się nie zamykały, dopóki nie wyszli ze 
stacji i nie przekonali się, że Ania musi skręcić w jedną, a Larry 
w drugą ulicę.

- To tędy idzie się do Paddington? - spytała Ania, kiedy 

stali przed stacją.

39

background image

-   Co   ty!   Nie   idę   do   domu.   Idę   na   próbę...   taki   serial 

radiowy, w którym występuję.

- Występujesz?!
Zdarzało się, że kiedy Ania była bardzo podniecona, głos 

załamywał jej się i zaczynała skrzeczeć. Zawsze słuchała radia 
o piątej po południu i przepadała za serialami radiowymi.

- Ale chyba nie w „Małych rozbitkach”?
- Hm, właśnie tak się ta sztuka nazywa. Szósty odcinek 

nadadzą w poniedziałek o piątej piętnaście. Mam tu przy sobie 
tekst - powiedział Larry stukając palcem w tekturową teczkę, 
którą niósł pod pachą.

Mówił   to   wszystko   tonem   tak   obojętnym,   że   Anię   aż 

zatkało. Nie opuściła dotąd ani jednego odcinka „Rozbitków”, 
ale nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że pozna kogoś, czyj 
głos   słyszała   przez   radio.   Była   to   historia   niesłychanie 
podniecająca, chociaż Larry zupełnie inaczej zapatrywał się na 
sprawę. Kiedy wykrzyknęła:

-   Naturalnie!   Ty   jesteś   Jim...   to   ty   zrobiłeś   tratwę   i 

znalazłeś   wiosła   zatopionej   łodzi!   -   uśmiechnął   się   tylko   i 
powiedział,   że   owszem,   facet,   który   napisał   sztukę,   tak   to 
wykombinował i nie ma w tym żadnej jego, Larry'ego, zasługi. 
A potem w taki sposób wyszczerzył do niej zęby, jakby mu się 
Ania wydała strasznie komiczna. Na szczęście w jego uśmiechu 
było coś, co innym też kazało się uśmiechać, więc Ania wcale 
nie miała mu za złe, że się z niej nabija. W ogóle rozmowa z 
Larrym sprawiła jej tyle przyjemności, że kiedy się pożegnali, 
bo Larry oznajmił, że nie wolno mu się spóźnić na próbę, i Ania 
jeszcze   raz   podziękowała   za   kupienie   biletu,   i   każde   z   nich 
poszło w swoją stronę, Ani zrobiło się nagle strasznie smutno. 
Był naprawdę miłym, przyjaznym chłopcem. Zanim się poznali, 
Ania prawie zapomniała, jaka to radość przebywać z kimś, kto 
jest jej rówieśnikiem, zamiast z Kicią. Zresztą Kicia często była 

40

background image

tak zajęta panią Rawlings, że nie bardzo słyszała, co się do niej 
mówi.

Kiedy   w   końcu   dotarła   „Pod   Pierożek   z   Wiśniami”, 

mocno spóźniona, bo straciła mnóstwo czasu zastanawiając się, 
w   jaki   sposób   wrócić   do   domu,   Zofia   stała   za   kontuarem   i 
pakowała ciasto zrobione na zamówienie.

- Trochę późno wracasz, nie wydaje ci się? Kicia i Klocia 

zjadły obiad trzy kwadranse temu i Klocia tam na górze szaleje, 
że   cię   spotkało   coś   złego   -   powiedziała   Zofia,   kiedy   ciasto 
zostało wyniesione do czekającego samochodu. - Biegnij teraz 
do   niej,   niech   cię   zobaczy   całą   i   zdrową...   była   pewna,   że 
wpadłaś   pod   samochód.   Potem   wróć,   a   jak   zjesz   obiad, 
opowiesz mi, co przeskrobałaś.

To  jest  takie  u  Zofii   miłe,   pomyślała  Ania.   Nie  wpada 

zaraz w złość, jak się ktoś spóźni, i nie zaczyna od zadawania 
Bóg wie ilu pytań, zanim winowajca ma szansę wytłumaczyć 
jej, co się zdarzyło. Niebawem, siedząc przy stoliku, przy któ-
rym zwykle jadały posiłki, Ania opowiedziała Zofii wszystkie 
swoje przygody. Zofia nie przerywała i na zakończenie nie dała 
jej bury. Powiedziała coś w rodzaju „wszystko jest dobre, co się 
dobrze kończy” i dodała, że Ania miała szczęście trafiając na 
tak miłego chłopca jak Larry, a w ogóle niech pamięta, że jeśli 
wpadnie   jeszcze   kiedyś   w   tarapaty,   powinna   zwrócić   się   o 
pomoc do policjanta.

-   Aha,   czy   nie   zapomniałaś   przypadkiem   zapisać   jego 

adresu, żebym mogła mu odesłać pieniądze? Pamiętaj, że długi 
trzeba zwracać.

Ania   o   tym   nie   pomyślała   i   była   teraz   na   siebie   zła. 

Chętnie  zobaczyłaby   znów  Larry'ego  i  podziękowała  mu  jak 
należy.

7. Jeszcze jeden przyjaciel

41

background image

Przez   następnych   kilka   dni   było   nudno.   Padał   deszcz, 

Kicia się zaziębiła i dziewczynki nie wychodziły z domu. Ania 
tyle   czasu   spędzała   nad   książkami,   że   w   małej   biblioteczce 
zostało już niewiele tomów, których nie przeczytała od deski do 
deski.

Budząc się któregoś mglistego ranka i patrząc przez okno 

na strumienie deszczu, który zbierał się w rynnach i dziwacznie 
gulgotał,   Ania   poczuła   się   bardzo   przygnębiona.   Kiedy   po 
śniadaniu usiadła w saloniku i zabrała się do odrabiania lekcji, 
było jej szczególnie trudno skupić uwagę na rachunkach. Bo 
uczenie się w samotności bywa czasem bardzo nudne i chociaż 
Zofia   często   przychodziła   sprawdzić   jej   postępy   i   robiła,   co 
mogła,   żeby   lekcje   wydawały   się   bardziej   interesujące,   Ani 
brak było wesołego nastroju, jaki zwykle panuje w szkole. Tego 
ranka,   ponieważ   tak   jej   było   smutno,   przysłuchiwała   się 
rozmowie Kici i Kloci w sąsiednim pokoju. Łatwiej było łowić 
uchem  ich  słowa  niż  skupić  się  nad  ułamkami  dziesiętnymi. 
Przypomniawszy   sobie  nagle,   że  wczoraj  przy  podwieczorku 
Shirley   pożyczyła   od   niej   ołówek,   uznała,   że   ten   właśnie 
ołówek jest jej nieodzownie potrzebny. Miała mnóstwo innych 
ołówków,   ale   ten   był   wyjątkowy,   bo   ozdobiony   napisem: 
„Pamiątka z Ogrodu Zoologicznego w Brystolu”. Powiedziała 
sobie, że musi natychmiast zejść na dół i odszukać go.

Przypomniało jej się ostrzeżenie Zofii, że dziewczynkom 

wolno schodzić na dół do kawiarni tylko i wyłącznie na posiłki; 
ale ani myślała się tym krępować. Szukanie ołówka to zupełnie 
coś   innego   niż   schodzenie   na   dół   bez   żadnej   przyczyny, 
powiedziała   sobie,   a   zresztą   jest   dość   wcześnie   i   na   sali   na 
pewno nie ma jeszcze gości. Ale tak naprawdę chodziło o to, że 
perspektywa   pogawędki   z   Shirley   i   Connie   była   dużo 
ponętniejsza od ułamków dziesiętnych.

Na podeście schodów pierwszego piętra usłyszała głośny 

stuk zamykanych drzwi piekarnika. Zofia pracowała od siódmej 

42

background image

rano.   I   co   się   tu   dziwić,   że   kiedy   przychodziła   wieczorem 
powiedzieć jej dobranoc, bardzo często wydawała się zmęczo-
na. Ach, żeby nie musiała tak ciężko pracować! Wczoraj Zofia 
ślęczała   nad   jakimiś   broszurami   reklamowymi   i   Kicia 
koniecznie chciała wiedzieć, co to za maszynki są na obrazku. 
Elektryczne miksery, wyjaśniła Zofia, a kiedy Kicia spytała, do 
czego   służą,   Zofia   powiedziała,   że   wkłada   się   wszystkie 
składniki, z których ma powstać ciasto, do czegoś w rodzaju 
miski, włącza się prąd - i ciasto jest wymieszane znacznie szyb-
ciej i dokładniej, niż kiedy wyrabia się je łyżką czy rękami. 
Ania zawołała:

-   Och,   kup   taki   mikser!   -   a   Zofia   wykrzywiła   do   niej 

komicznie twarz.

- A czym mam zapłacić? Nie istniejącymi dochodami czy 

może czekiem bez pokrycia?

Ania   nie   wiedziała,   co   to   jest   czek   bez   pokrycia,   ale 

domyśliła się, że po prostu Zofia nie ma pieniędzy na kupno 
miksera,   i   trochę   później,   kiedy   Zofia   wróciła   do   swojego 
pieczenia, wyłowiła broszurę z koszyka na śmieci i sprawdziła, 
jaka jest cena tych maszynek. Okazało się, ku jej niemałemu 
zdumieniu,   że   mikser   kosztuje   strasznie   dużo   funtów.   Nic 
dziwnego, że Zofia nie może sobie na taki wydatek pozwolić. 
Gdybym była bogata, pomyślała Ania, zaraz bym go jej kupiła. 

Na dole w cukierni, jak się tego Ania spodziewała, było 

pusto. Nikt nie siedział przy małych stolikach, wypucowanych i 
błyszczących, i nakrytych filiżankami i talerzykami w wiśniowe 
wzorki.   Ale   nie   było   też   ani   Shirley,   ani   Connie,   co   Anię 
niezmiernie   zdziwiło.   Gdzie   one   się   podziały?   Czasem   z 
samego rana jedna z nich szła na górę do spiżarni po cukier 
albo po kawę, ale zawsze druga zostawała na dole.

Czując   się   zgubiona   i   strasznie   mała   w   tym   dużym, 

pustym   pomieszczeniu   Ania   przeszła   przez   salę   do   drzwi 
prowadzących na zaplecze; nie było tam nikogo. Przysadziste, 

43

background image

szklane   dzbanki   z   kawą,   wydzielając   rozkoszny   zapach, 
podgrzewały się na płycie, a tuż obok na półce Ania zobaczyła 
duży niebieski dzbanek ze śmietaną i brązową miseczkę pełną 
żółtych strużyn masła. Ale ani śladu Sbirley czy Connie.

I w tym momencie rozległ się odgłos kroków - nareszcie 

Shirley albo Connie! Uchylając drzwi Ania wyjrzała na salę i 
zobaczyła   wysokiego,   jasnowłosego   pana,   który   z   trudem 
ściągał   z   siebie   bardzo   mokry   płaszcz   od   deszczu.   Powiesił 
płaszcz,   wyjął   z   kieszeni   gazetę   i   usiadł   przy   jednym   ze 
stolików. Po czym rozłożywszy gazetę zabrał się do czytania.

Ania zawahała się. To straszne, że przyszedł gość i nie ma 

nikogo z obsługi. Ania wiedziała, że powinna jak najprędzej 
pobiec na górę do kuchni i zawiadomić Zofię. Zaledwie wyszła 
na salę, odezwał się męski głos:

- Poproszę o dwie grzanki z masłem i kawę.
Ania stanęła jak wryta. Naprawdę nie wiedziała, co robić. 

Młody człowiek obrócił stronę gazety i pochylił się nad nią z 
uwagą.

Nadeszło to, co Ania nazywała zawsze w duchu Straszną 

Chwilą   -   jeden   z   tych   trudnych   momentów,   w   których   nie 
wiadomo, na co się zdecydować. Czy powinna wytłumaczyć 
wszystko nieznajomemu panu i pobiec na górę?

I   nagle   wiedziała,   co   zrobi.   Wróciła   do   kuchenki, 

rozejrzała   się.   Gdzie   jest   maszynka,   której   Shirley   używa 
zawsze do pieczenia grzanek? Ania widziała, jak Shirley się nią 
posługuje.   Trzeba   włączyć   prąd,   włożyć   pokrajane   kawałki 
chleba,   a   jak   są   gotowe,   same   wyskakują.   Jest!   Tuż   obok 
maszynek   do   kawy.   Teraz   gdzie   chleb...   Jest   masło,   stos 
filiżanek i spodeczków, ale co jej po nich, jeżeli nie znajdzie 
chleba!   Na   szczęście,   kiedy   była   już   bliska   rozpaczy, 
spostrzegła   jakąś   paczkę   owiniętą   w   pergaminowy   papier. 
Przekonała się z ulgą, że jest to stos pokrajanego już chleba. 
Przezwyciężywszy te pierwsze trudności zabrała się raźno do 

44

background image

roboty   i   już   niebawem   miała   gotową   tacę   z   dwiema 
przybrązowionymi   grzankami   na   talerzyku,   filiżanką   i 
spodkiem. Bardzo, bardzo ostrożnie wzięła do ręki dzbanek z 
kawą i napełniła filiżankę mniej więcej w dwóch trzecich, jak to 
robiła Shirley. Teraz mleko... gdzie Shirley trzyma mleko? I 
nagle   sobie   przypomniała,   że   „Pod   Pierożkiem   z   Wiśniami” 
podaje się do kawy nie mleko, tylko śmietankę w ślicznych ma-
łych dzbanuszkach wielkości dzbanuszka z serwisu dla lalek, 
który Kicia dostała na gwiazdkę. O, są... napełnione stoją na 
półeczce tuż obok maszynek do kawy. Ania postawiła jeden z 
nich na tacy i otwierając drzwi wahadłowe ramieniem, jak to 
robiła Shirley, wyszła na salę.

Stwierdziła   z   ulgą,   że   młody   człowiek   jest   wciąż 

pochłonięty czytaniem, więc chyba nie zauważył, jak strasznie 
długo   trwały   te   przygotowania.   Nawet   kiedy   Ania   ustawiła 
wszystko przed nim na stoliku, nie oderwał oczu od gazety.

- Czy mam jeszcze coś podać? - spytała, przypomniawszy 

sobie, że Shirley tak się zawsze zwraca do klientów.

Rzucił okiem na grzanki i kawę.
- Dziękuję, to wszystko - odparł.
I tym razem, zamiast wrócić do gazety, spojrzał na Anię.
- Mój Boże! Nie jesteś trochę za młoda na kelnerkę? - W 

jego   głosie   brzmiało   takie   zdziwienie,   że   Ania   nie   mogła 
powstrzymać śmiechu.

- Och, tak naprawdę nie jestem kelnerką. Tylko Shirley i 

Connie   gdzieś   się   podziały,   a   ja   akurat   tu   przyszłam.   Czy 
grzanki nie są za bardzo przyrumienione?

- Są doskonałe - zapewnił ją, mówiąc z ustami pełnymi 

jedzenia. - Jeżeli nie jesteś kelnerką, to skąd się tu wzięłaś?

-   Mieszkam   tu...   to   znaczy   niezupełnie,   bo   w   ogóle   to 

mieszkam niedaleko Brystolu. Przyjechałam do Londynu, ale 
nie na wakacje... Och, to naprawdę jest trudno wytłumaczyć.

45

background image

Mieszając cukier w kawie podniósł na nią wzrok i wskazał 

jej głową krzesło po drugiej stronie stolika.

-   Może   byś   usiadła   i   opowiedziała   mi   wszystko   od 

początku? - zaproponował.

Ma   bardzo   sympatyczny   uśmiech,   pomyślała   Ania   i 

opowiedziała mu całą historię zaczynając od chwili, w której im 
tatuś   oznajmił,   że   musi   pojechać   do   Australii   zamiast   pana 
Hutchena. Trwało to dość długo. Zniknęła pierwsza grzanka i 
prawie cała druga, zanim młody człowiek usłyszał o miasteczku 
niedaleko Brystolu, o Kici, o ciotecznej babce Zofii, o Kloci i 
mieszkaniu nad cukiernią. Nie mówił dużo, ale słuchał bardzo 
uważnie, a kiedy wreszcie Ania skończyła naprawdę zdyszana, 
rozsiadł   się   wygodniej,   rozejrzał   dookoła   wzrokiem 
wyrażającym uznanie i powiedział, że według niego Ani i Kici 
bardzo się poszczęściło.

- Słyszałaś może o kimś, kto ma w tej okolicy pokój do 

wynajęcia? - dodał po chwili, z filiżanką w ręku. - Wróciłem 
dzisiaj   z   Liverpoolu   i   okazało   się,   że   mojej   gospodyni 
potrzebny jest pokój, który u niej wynajmowałem... córka przy-
jechała   i   ma   na   stałe   u   niej   zamieszkać,   więc   muszę   sobie 
poszukać czegoś innego.

Ania   o   niczym   takim   nie   słyszała.   Jaka   szkoda, 

powiedziała sobie w duchu, bo on jest naprawdę miły i to musi 
być   strasznie   przykre,   chodzić   w   takiej   ulewie   i   szukać 
mieszkania.

- Aha, żebym nie zapomniał. Powiedz tej twojej ciotecznej 

babce, że robi znakomitą kawę. Mógłbym się założyć, że nie 
znalazłbym   lepszej   na   odcinku   od   Baker   Street   do   katedry 
Świętego Pawła.

Mile pogłaskana Ania przyrzekła, że powtórzy to Zofii.
- A teraz czeka mnie długa wędrówka w ulewnym deszczu 

- powiedział ze smutkiem, wstając i wkładając na siebie mokry 
płaszcz. - Pewnie wyląduję w hotelu. W zeszłym roku zmar-

46

background image

nowałem trzy tygodnie, zanim udało mi się znaleźć ten ostatni 
pokój...   Aha,   ile   płacę?   -   dodał,   pobrzękując   pieniędzmi   w 
kieszeni.

Ania nie wiedziała. Nie miała bloczku rachunkowego, na 

którym   mogłaby   wszystko   zapisać,   jak   to   robiła   Shirley,   a 
zresztą nie wiedziała, ile kosztuje kawa i grzanki. Musi pobiec 
na górę i spytać Zofię. I właśnie w tym momencie rozległy się 
kroki na schodach, Bogu dzięki, wraca Shirley! Ale to wcale 
nie była Shirley. Była to Zofia, z rękami w kieszeniach żółtego 
swetra   i   wyrazem   zdumienia   na   widok   Ani   siedzącej   przy 
stoliku   i   rozmawiającej   z  obcym   mężczyzną,   kiedy   powinna 
była odrabiać lekcje na górze!

- Co na miłość boską... - zaczęła.
Ania zerwała się od stolika, mocno czerwona na 'twarzy. 

Uświadomiła sobie raptem, że w ogóle nie powinna tu być.

- Och, Zofio, ile kosztują grzanki i kawa?
-   Kawa   jak   ambrozja   -   wtrącił   młody   człowiek, 

uśmiechając się do Zofii. - Ta zręczna kelnereczka doskonale 
mnie   nakarmiła...   w   najwytworniejszym   hotelu   nie   byłbym 
lepiej   obsłużony.   Nie   ma   to,   jak   zaczynać   we   wczesnej 
młodości, prawda?

On   jest   zabawny,   pomyślała   Ania,   spoglądając 

niespokojnie na Zofię. Zabawny i miły. Bardzo chciała, żeby 
się spodobał Zofii.

-   Kawa   i   grzanki?   Szyling   i   siedem   pensów.   -   rzuciła 

szorstko Zofia. I zaraz Ani zrobiło się lżej na sercu, bo Zofia 
dodała tonem mniej oficjalnym: - Cieszę się, że Ania dobrze 
pana obsłużyła. Nie mam pojęcia, gdzie zniknęły moje kelnerki.

-   Czy   zna   pani   może   kogoś   w   pobliżu,   kto   chciałby 

wynająć pokój? - spytał młody człowiek. - Sprawa jest dla mnie 
dość pilna... wyjeżdżałem i podczas mojej nieobecności zjawiła 
się nagle córka mojej gospodyni, więc muszę się natychmiast 
wyprowadzić. Nie jestem zbytnio wymagający i niemal każde 

47

background image

pomieszczenie   by   mi   odpowiadało,   pod   warunkiem,   że   jest 
czyste   i   położone   mniej   więcej   w   śródmieściu.   Chętnie   za-
mieszkałbym gdzieś blisko stąd, bo wtedy mógłbym się u pani 
stołować   -   ciągnął.   -   Podoba   mi   się   tu...   jest   przytulnie   i 
atmosfera wydaje mi się naprawdę życzliwa.

Kiedy   Ania   usłyszała,   jak   bardzo   podoba   się 

nieznajomemu „Pod Pierożkiem z Wiśniami”, jej sympatia dla 
niego   wzrosła.   Zofia   też   wydawała   się   teraz   przyjaźniejsza. 
Wyjaśniła, że zna tu mało osób, ale nad większością sklepów są 
mieszkania,   więc   radzi   mu,   żeby   poszedł   do   sklepiku   z   pa-
pierosami na rogu i spytał. Właściciel mógł o czymś słyszeć. 
Młody człowiek podziękował i powiedział, że skorzysta z jej 
rady. Ulewa jeszcze się wzmogła, zauważyła Ania, i zrobiło jej 
się   go   strasznie   żal.   To   okropne,   nie   mieć   własnego   kąta! 
Zresztą może on ma dom rodzinny w innym mieście jak ona i 
Kicia, ale nie w Londynie. Jakie ja mam szczęście, pomyślała 
Ania, że mieszkam w takim ślicznym miejscu! Przyglądając się 
nieznajomemu,   gdy   podnosił   kołnierz   płaszcza,   żałowała,   że 
biedak musi wyjść i szukać pokoju w takim deszczu. I właśnie 
wtedy przyszła jej do głowy wspaniała myśl.

- Poddasze, Zofio! - zawołała. - Nie myślisz, że się nada? 

Tam jest ślicznie... i tyle miejsca!

- Poddasze? Co ty wygadujesz, dziecko! Co ci przyszło do 

głowy? Pełno rupieci i prawie żadnych mebli!

Zofia miała minę niemal zgorszoną.
-   Poddasze?   Brzmi   bardzo   interesująco...   zresztą   mam 

trochę   własnych   gratów,   więc   brak   mebli   nie   jest   żadną 
przeszkodą - rzucił skwapliwie nieznajomy.

- Z okien widać sześć wież kościelnych i chyba tysiące 

dachów - poinformowała go Ania.

- Sześć wież kościelnych? Nadzwyczajne. Powinna być za 

to dodatkowa opłata - oznajmił z taką powagą, że gdyby Ania 
nie dostrzegła błysku wesołości w jego oku, pomyślałaby, że 

48

background image

mówi serio. On naprawdę jest szalenie miły i jak by to było 
dobrze, żeby zamieszkał u nich na poddaszu! Dziwna rzecz, ale 
miała uczucie, że zna go od dawna. Nie była pewna, czy Zofii 
spodobał się ten pomysł.

8. Eulalia

Powędrowali  teraz   wszyscy   na   poddasze  -  Zofia,   Ania, 

młody nieznajomy, a także Kicia i Klocia, które przyłączyły się 
do nich po drodze. Pokój był duży, o dość niskim suficie, który 
nad oknami tak się obniżał, że bez trudu można go było dotknąć 
ręką. Ania wolałaby, żeby Zofia nie podkreślała nieustannie, jak 
pochyły jest sufit, i nie powtarzała w kółko, że w lecie jest tu 
bardzo gorąco, a w zimie bardzo zimno.

Naprawdę można by pomyśleć, uznała Ania, że Zofia nie 

chce,   żeby   mu   się   poddasze   spodobało!   Ona   sama   aż 
podskakiwała z przejęcia. Przyszło jej nagle do głowy, że ludzie 
płacą   komorne   za   wynajęcie   pokoju,   więc   byłoby   trochę 
dodatkowych pieniędzy na rachunki, którymi Zofia nieustannie 
się martwiła.

Prawie nie wierzyła własnym uszom, kiedy w końcu rzecz 

została załatwiona po jej myśli, chociaż nawet wtedy w głosie 
Zofii brzmiało powątpiewanie.

- A jak się okaże, że nie jest tu panu wygodnie... nawet 

jeżeli usuniemy te wszystkie rupiecie?

- Będzie mi na pewno bardzo wygodnie. Taki widok wart 

jest  dziesięciu   pokojów   ze  wszystkimi   wygodami,   jak  się  to 
określa w ogłoszeniach - rzekł odwracając się od okna, przez 
które   badał   wzrokiem   sześć   wspomnianych   przez   Anię   wież 
kościelnych.

-   A   według   mnie   przyda   się   panu   dużo   pożywnego 

jedzenia - oznajmiła Klocia. Już od dłuższej chwili przyglądała 
się nieznajomemu z takim wyrazem twarzy, z jakim mówiła 

49

background image

Kici, żeby natychmiast wypiła mleko, bo inaczej będzie chuda 
jak szczapa.

Uśmiechnął się do Kloci i powiedział, że jest silny jak 

koń, tylko często bywa tak zajęty, że nie ma czasu na jedzenie.

-   Chciałbym   się   teraz   paniom   przedstawić   -   dodał.   - 

Nazywam się Gerard Hunter. Myślę, że chciałaby pani jakichś 
referencji...

Podał Zofii nazwisko jakiegoś pana z rozgłośni radiowej 

BBC i spytał, czy wolno mu będzie wprowadzić się w sobotę.

Kiedy wszystko zostało już omówione i młody człowiek 

wyszedł, a Zofia zeszła na dół do Shirley i Connie, żeby im - 
jak   to   określiła   -   „natrzeć   solidnie   uszu”,   Ania   wróciła   do 
swoich   lekcji.   Rozmyślała   właśnie   o   nowym   przyjacielu   -   o 
tym,   jak   imię   i   nazwisko,   Gerard   Hunter,   bardzo   do   niego 
pasuje, kiedy do pokoju weszła Zofia.

- Proszę - powiedziała wkładając Ani coś do ręki.
- Co to jest?...
-   Napiwek.   Shirley   znalazła   go   pod   talerzem.   Trzeba 

przyznać, że twój pan Hunter jest trochę rozrzutny, ale to są 
twoje   zarobione   pieniądze.   Spisałaś   się   naprawdę   dzielnie   - 
oznajmiła Zofia klepiąc Anię po ramieniu. - Litości! - wrza-
snęła. - Zostawiłam w piecu ciastka francuskie! - I pobiegła do 
kuchni.

Ania była bardzo zadowolona. Zofia nie należy do osób 

hojnie rozdzielających pochwały. Ale jak już kogoś chwaliła, 
wiadomo   było,   że   robi   to   z   przekonaniem.   Spoglądając   na 
trzymane w ręce pół korony Ania zastanawiała się, czy kelnerki 
często otrzymują tak dużo pieniędzy. Była bardzo przejęta, bo 
zupełnie się tego nie spodziewała. Mimo to wiedziała dobrze, 
co zrobi z tą monetą. Odłoży ją na elektryczny mikser dla Zofii. 
Nie miała pojęcia, skąd weźmie resztę pieniędzy, ale jakoś - 
sama   nie   wiedziała   jak   -   Zofia   dostanie   ten   mikser.   Musi 
znaleźć jakiś sposób zarobienia pieniędzy, powiedziała sobie. 

50

background image

Inni ludzie zarabiają, więc dlaczego ona nie miałaby zarobić? 
Ach,   gdyby   była   starsza   i   mogła   być   naprawdę   prawdziwą 
kelnerką, jak Shirley! Ale co z tego, kiedy Zofia i tak by jej nie 
pozwoliła, a zresztą po Bożym Narodzeniu będzie cały dzień 
spędzać   w   szkole.   Chwilowo   nie   przychodził   jej   do   głowy 
żaden pomysł - nic, co byłoby odpowiednie dla dziewczynki w 
jej wieku. Ale wymyśli coś, przysięgła sobie. Ania była bardzo 
uparta   i   wytrwała.   Jeżeli   raz   postanowiła,   że   coś   zrobi,   nie 
rezygnowała mimo największych przeszkód.

Przez   następnych   kilka   dni   Ania,   zaraz   po   odrobieniu 

lekcji,   razem   z   Kicią   i   Klocią   porządkowała   poddasze. 
Wieczorem, po skończonej pracy, przyszła do nich Zofia.

- Na Boga, Klociu, co my z tym wszystkim zrobimy! - 

jęknęła ciągnąc po podłodze jakieś zniszczone kartony i stos 
bardzo zakurzonych gazet.

Ania   przeszukiwała   dno  szafy   i  teraz  wyszła   ze   smugą 

kurzu   na   policzku   i   rękami   pełnymi   kawałków   stłuczonej 
porcelany.   Były   jasnozielone   i   ślicznie   błyszczały.   Ania 
rozłożyła skorupy i starała się odgadnąć, jaką całość tworzyły, 
zanim się porcelana stłukła.

-   Lepiej   daj   mi   to,   wyrzucę   do   śmieci   -   powiedziała 

Klocia. - Jeszcze się pokaleczysz.

- Nie mam pojęcia, co to mogło być - zastanawiała się 

Ania oglądając uważnie skorupki. - Filiżanka chyba nie, bo nie 
ma uszka... imbryk też nie, bo nie widzę pokrywki... i spójrz na 
to, Zofio. Wygląda jak nos.

Zofia podała jej przykrywkę pudełka.
- Połóż je tu, skoro tak ci na nich zależy. Zobaczę później, 

może mi się uda to skleić... jeżeli jakaś część nie zginęła, co jest 
bardzo prawdopodobne.

Zofii można było wierzyć na słowo. Ania przekonała się 

już,   że   Zofia   zawsze   dotrzymuje   swoich   obietnic.   Toteż 
pierwszą   rzeczą,   jaką   zobaczyła   po   obudzeniu,   była 

51

background image

porcelanowa   świnka,   z   zadartym   ryjkiem   i   sterczącym 
kręconym ogonkiem, bardzo sympatyczna. Była seledynowa i 
cała w bukieciki różowych kwiatków.

Ania   zaczęła   piszczeć   z   radości.   Kicia   to   usłyszała   i 

przybiegła z sąsiedniego pokoju.

- Nazywa się Eulalia - oznajmiła obejrzawszy świnkę ze 

wszystkich stron.

- Przecież nie możesz wiedzieć, jak się nazywa, skoro to 

jest moja świnka - zwróciła jej Ania uwagę.

Nie   chciała   robić   Kici   przykrości,   ale   ta   jej   młodsza 

siostra   miała   irytujący   zwyczaj   obdarzania   imionami   rzeczy, 
które wcale do niej nie należały.

-   No   jak   ci   się   podoba?   -   spytała   Zofia   zaglądając   do 

pokoju.

Pracowała już w kuchni i na jej policzku było widać ślad 

mąki.

- Och, Zofio, nigdy w życiu nie widziałam takiej ślicznej 

świnki! - zawołała Ania. - Dziękuję ci, że ją skleiłaś.

- Ale czy ty wiesz, jakiego rodzaju jest te świnka?
Ania nie miała pojęcia.
-   To   jest   świnka-skarbonka.   Widzisz   tę   szparę   na 

grzbiecie?   Wrzuca  się   tam   pensy   i   świnka   je  przechowuje   - 
wyjaśniła Zofia. - Kiedy byłam mała, wszyscy mieliśmy takie 
skarbonki. W niedzielę urządzaliśmy specjalne zawody, żeby 
się   przekonać,   która   jest   najcięższa.   Ustawialiśmy   je   obok 
siebie   na   stole   w   pokoju   dziecinnym   i   bawiliśmy   się   w 
Podnoszenie Świnki.

- Naprawdę?
Ania była zachwycona tą historią, jak zresztą wszystkim, 

co   Zofia   opowiadała   o   swoim   dzieciństwie.   Obejrzała   teraz 
dokładnie   wąski   otwór,   przez   który   wrzuca   się   do   środka 
pieniądze.

52

background image

--   Mąż   pani   Rawlings   zawsze   mówi   do   niej   „moja 

skarbonko” - rzuciła Kicia niedbale.

-  Kiciu,  na pewno  masz na myśli  „mój  skarbie”,  a nie 

„moja  skarbonko”! - zawołała Ania.  -  Słowo  daję!  Ta  Kicia 
zawsze musi wszystko pokręcić!

- Pani Rawlings wie chyba, jak do niej mówi mąż... a poza 

tym   to   bardzo   niegrzecznie   komuś   zaprzeczać   -   oznajmiła 
Kicia, strasznie czerwona na twarzy.

- Och, przepraszam, Kiciu! - zawołała Ania.
- I wiesz, nazwę chyba moją świnkę Eulalią.
- Musisz. Przecież tak ma na imię - zaznaczyła Kicia.
Na szczęście nie wydawała się już obrażona.
To   zdumiewające,   pomyślała   Ania,   jak   ta   Kicia   umie 

wynajdywać imiona - nawet  dla stworzeń  w  rodzaju złotych 
rybek   czy   oswojonych   myszy.   Jedna   złota   rybka   bywa   tak 
podobna do drugiej, że znalezienie dla niej właściwego imienia 
jest zadaniem szalenie trudnym, o czym Ania miała okazję się 
przekonać,   kiedy   hodowała   rybki  w  akwarium.   Ale   Kicia 
zawsze wiedziała, jak się która nazywa, i w końcu trzeba było 
przyznać,   że   ma   rację.   Jak   z   tą   Eulalią.   Przyglądając   się 
najpierw jej wesołemu, zadartemu ryjkowi, a potem przenosząc 
wzrok na grajcarkowaty ogonek Ania stwierdziła, że żadne inne 
imię nie byłoby dla niej odpowiednie.

Wyjęła   chusteczkę,   w   której   przechowywała   swoje   pół 

korony, rozwiązała supełek i bardzo uroczyście wsunęła monetę 
do   wąskiej   szpary   na   grzbiecie   świnki.   Moneta   wpadła   do 
środka z miłym brzękiem. Ile też będzie ona ważyła, ta Eulalia, 
kiedy zbierze się w niej dość pieniędzy na kupno elektrycznego 
miksera?   Ach!   Będzie   chyba   strasznie   ciężką   świnką, 
powiedziała sobie Ania, potrząsając nią i przysłuchując się, jak 
grzechoce,   a   następnie   odstawiając   ją   na   półkę.   Żeby   tylko 
starczyło w Eulalii miejsca na takie mnóstwo pieniędzy!

53

background image

9. Przeprowadzka Gerarda

Zanim nadeszła sobota, poddasze zmieniło swój wygląd. 

Ania wciąż tam biegała, żeby jeszcze raz rzucić na nie okiem.

Przyjazd „lokatora”, jak Zofia nazywała Gerarda Huntera, 

był  wielką  atrakcją  dla  Ani  i  Kici.   Kończyły  właśnie  obiad, 
kiedy   taksówka   zajechała   przed   dom.   Wyciągając   szyje 
dziewczynki   zobaczyły   Gerarda   wysiadającego   z   auta;   szedł 
obładowany   tobołkami   i   torbami,   a   tymczasem   taksówkarz 
wyjmował   z   bagażnika   dalsze   pudła   i   walizki,   a   na   końcu 
wyciągnął   wiklinowy   fotel.   Dziewczynki   strasznie   chciały 
pójść   i   zobaczyć,   co   się   tam   dzieje,   ale   Zofia   stanowczo 
przykazała im trzymać się od wszystkiego z daleka. Była to 
więc miła niespodzianka, kiedy wieczorem męski głos zawołał 
do nich z podestu najwyższego piętra:

- Hej, małe, może przyszłybyście mnie odwiedzić?
Uradowane   pobiegły   na   górę.   Poddasze   wyglądało 

zupełnie   inaczej.   Zobaczyły   biurko   zarzucone   papierami, 
wiklinowy   fotel,   wniesiony   na   górę   przez   taksówkarza,   i 
wszędzie na podłodze stosy książek.

- Pani Rawlings trzyma książki na półkach - oznajmiła 

Kicia tonem, w którym zmieszana Ania usłyszała potępiającą 
nutę. Odetchnęła z ulgą, kiedy właściciel książek roześmiał się i 
powiedział, że on też ma taki zwyczaj, ale nie zdążył jeszcze 
ustawić półek.

- A jak nie ustawię ich jutro, będą musiały poczekać. W 

poniedziałek zaczynam pracę.

Powiedział   to   głosem   tak   uradowanym,   że   chyba   lubi 

swoją pracę, pomyślała Ania. Pod pewnymi względami, doszła 
do wniosku, zupełnie nie przypominał osób dorosłych. Usiadł 
na dywanie obok Kici, podał dziewczynkom wymiętą torebkę 
irysów i odwracał stronice książki, jednej z tych, które czekały 
na swoje miejsce na półkach, w taki sposób, żeby dziewczynki 
mogły oglądać obrazki. Był to egzemplarz „Snu nocy letniej” z 

54

background image

ilustracjami na każdej stronicy. Ania czytała „Sen nocy letniej” 
w   szkole,   ale   bez   obrazków.   Teraz   zobaczyła   Oberona   i 
Tytanię,   Puka   i   wróżki,   i   naprawdę   wszyscy   wyglądali   do-
kładnie tak, jak ich sobie Ania wyobrażała. Nigdy jeszcze nie 
zdarzyło jej się widzieć tak ślicznej książki! Nie trwało długo, 
zanim opowiedziała swojemu nowemu przyjacielowi, że tatuś 
obiecał wziąć ją podczas Bożego Narodzenia do Brystolu na 
przedstawienie „Snu nocy letniej”...

- Ale nic z tego, bo go nie ma, więc mnie nie weźmie - 

dodała   ze   smutkiem.   Perspektywa   świąt   bez   tatusia   ciągle 
wydawała się Ani ponura.

- To prawdziwy pech - stwierdził współczująco jej nowy 

przyjaciel,   podając   jej   następnego   irysa.   Powiedział 
dziewczynkom,   żeby   mówiły   mu   po   imieniu,   Gerard,   jak 
wszyscy, a zresztą to całe „panowanie”, dodał ze śmiechem, 
bardzo go denerwuje. Ania była zdziwiona, że wie tak dużo o 
„Śnie nocy letniej” w Brystolu, ale okazało się, że reżyserował 
to przedstawienie jego przyjaciel.

- Co to jest reżyserował? - spytała Kicia.
- Och, reżyser to jest taki pan, który mówi aktorom, co 

mają   robić.   Ja   jestem   reżyserem.   W   przyszłym   tygodniu 
zaczynam   próby   nowej   sztuki   -   wyjaśnił   Gerard   i   dodał,   że 
Grzegorz,   ten   jego   przyjaciel   z   Brystolu,   ma   fotografie   ko-
stiumów   do   „Snu   nocy   letniej”,   więc   postara   się,   żeby   mu 
przysłał kilka, to wtedy Ania je sobie obejrzy.

Kiedy Zofia wpadła wieczorem powiedzieć Ani dobranoc, 

dziewczynka   opowiedziała   jej   o   przyjacielu   Gerarda   i   o 
fotografiach.

- Gerard powiedział, że jest reżyserem. Co to właściwie 

znaczy?   Jakoś   nie   bardzo   zrozumiałam...   -   Ania   ustawiła 
równiutko pantofle ranne i przygotowała się do długiego skoku 
na sam środek łóżka.

55

background image

- Och, reżyser to bardzo ważna osoba w teatrze. Wszyscy 

muszą robić to, co im każe. Ale obawiam się, że wiele więcej ci 
nie powiem. Za mało wiem o tym, jak się reżyseruje sztuki - 
oznajmiła Zofia przysiadając na brzegu łóżka.

- Gerard jest naprawdę strasznie miły. Wiesz co? Obiecał 

Kici, że da jej książkę o kocie... książkę, którą jego przyjaciel 
sam napisał i narysował do niej obrazki. Powiedział, że Kicia 
jest akurat w odpowiednim wieku i że książka na pewno jej się 
spodoba. Ale nie wiadomo - dodała roztropnie - czy o tym nie 
zapomni.

Ania zauważyła, że dorośli często coś obiecują i potem 

zapominają...   naturalnie  nie  ci   najlepsi  dorośli,   jak   tatuś   czy 
Zofia.   -   Czy   to   nie   cudowne,   znać   ludzi,   którzy   robią   takie 
ciekawe rzeczy? Wiesz, dotąd nie znałam nikogo, kto napisał 
książkę czy ma coś wspólnego z teatrem. Zofia roześmiała się i 
powiedziała, że może Ania ma słuszność, ale niech sobie nie 
wyobraża, że pisanie książek i wystawianie sztuk na scenie to 
jedyna ciekawa praca. Jak się nad tym zastanowić, każda praca 
jest ciekawa, pod warunkiem, że się ją lubi i dobrze wykonuje.

Rozmyślając tuż przed zaśnięciem o słowach Zofii Ania 

doszła do wniosku, że Zofia ma rację. Zawsze jej się zdawało, 
że  praca  śmieciarza   jest  okropnie  nudna   -   opróżnianie   przez 
cały dzień cudzych śmietników! Ale odkąd miała Eulalię, która 
była   przecież   tylko   garstką   skorup,   jakie   można   znaleźć   w 
każdym   śmietniku,   zmieniła   zdanie.   Ludzie   wyrzucają   takie 
wspaniałe rzeczy! 

W   kilka   dni   później   listonosz   przyniósł   paczkę 

zaadresowaną do Ani i Kici. Klocia spojrzała na wydrukowany 
adres nadawcy i oznajmiła, że paczka jest wysłana przez znaną 
księgarnię pana Bampusa.

- Co to może być takiego? Przecież ani Kicia, ani ja nie 

mamy   dzisiaj   urodzin   -   powiedziała   Ania   mocując   się   ze 
sznurkiem.

56

background image

- Bampus... jakie to śmieszne nazwisko! Wolę kaktusa od 

pana Bampusa - zaśpiewała nagle Kicia, która może nie była 
specjalnie rozgarnięta, ale miała dryg do układania rymów.

A   tymczasem   Ania   otworzyła   paczkę.   W   środku   były 

dwie   książki,   jedna   bardzo   duża,   druga   trochę   mniejsza. 
Mniejsza nazywała się „Zamek kota Kato” i miała na okładce 
burego kota. W środku, na nie zadrukowanej stronie przed kartą 
tytułową, było napisane:

„Dla Kici od Kota”.
- Kiciu, to ta książka, którą ci Gerard obiecał! - zawołała 

Ania.

Ale ta druga książka? Co to może być takiego?
Ania   przekonała   się,   że   jest   to   „Sen   nocy   letniej”, 

egzemplarz dokładnie taki sam, jak ten na górze u Gerarda. W 
środku było napisane:

  „Wielbiciel   Szekspira   wielbicielce   Szekspira   -   na 

pocieszenie, że nie widziała »Snu« w teatrze, i z życzeniem, 
żeby się jej pragnienie jak najprędzej ziściło.

Gerard Hunter”
Jaka   wspaniała   niespodzianka!   Ania   nigdy   sobie   nie 

wyobrażała, że będzie mieć kiedyś na własność taką książkę, i 
spędzała cały wolny czas od lekcji i od spacerów, i pomagania 
Zofii   i   Kloci   nad   swoim   egzemplarzem   „Snu   nocy   letniej”. 
Oglądała ilustracje wciąż i wciąż od nowa i przeczytała sporo 
zadrukowanych   stron,   co   prawda   nie   te   długie,   ale   krótkie 
kwestie   Oberona   i   Tytanii,   i   wróżek,   i   rozmaite   kawałki 
Spodka.

Kicia była bardzo zadowolona ze swojej książki. Jedyny 

szkopuł z punktu widzenia Ani, to że domagała się, żeby jej 
ciągle czytać na głos, od początku do końca. Historyjka była 
bardzo   ładna,   ale   nawet   najładniejsza   historyjka   zaczyna 
brzydnąć, kiedy czyta się ją na głos po raz chyba setny, o czym 
wkrótce przekonała się biedna Ania.

57

background image

W kilka dni później, kiedy zjadły podwieczorek, czytała 

siostrzyczce   siedząc   z   nią   na   sali   „Pierożka   z   Wiśniami”. 
Zrobiło   się   już   późno,   Shirley   i  Connie   zmywały   w  kuchni, 
gotowe do wyjścia, jak tylko będzie można zamknąć cukiernię. 
Ile razy Ania milkła, żeby przewrócić stronę, dolatywał do niej 
brzęk   zmywanych   filiżanek   i   spodków.   Niedługo   Connie 
wejdzie i zapuści żaluzję nad drzwiami.  Wszyscy goście już 
wyszli, ale małe lampki z czerwonymi abażurami na stolikach 
wciąż   się   paliły.   W   gęstniejącym   wilgotnym   mroku   tego 
deszczowego października czerwonawy ciepły blask wydaje się 
chyba z zewnątrz bardzo zachęcający, pomyślała Ania.

- Czytaj dalej - popędzała ją Kicia.
Nie miało sensu spierać się z Kicią, kiedy żądała, żeby jej 

czytano na głos, więc Ania ciągnęła dalej:

„- Przepraszam, pani Kuro - zwrócił się do niej Kato. - 

Czy mógłbym przespać się dzisiaj w pani kurniku?”

Kato był małym kotkiem, którego rodzina przeniosła się 

do   nowego   domu,   ale   podczas   przeprowadzki   zapomniano  o 
maleństwie i biedak został sam na starych śmieciach. Książka 
opowiadała o wędrówkach małego Kato w poszukiwaniu no-
wego domu, a przyjaciel Gerarda, który ją napisał i narysował 
obrazki, tak jakoś prawdziwie przedstawił ludzi i zwierzęta, że 
chociaż Ania tyle już razy musiała ją Kici czytać, nadal chętnie 
to robiła. Ania miała bardzo dźwięczny głos. W szkole często 
wybierano   ją,   żeby   czytała   reszcie   klasy   na   lekcjach   robót 
ręcznych,   i   może   dlatego   sama   nie   była   zbyt   mocna   w   tym 
przedmiocie. Czytając teraz „Zamek kota Kato” zmieniała głos 
i zupełnie inaczej przemawiała jako sam Kato, inaczej jako pani 
Kura, inaczej jako pani Owca. Tak była pochłonięta czytaniem, 
a Kicia tak zasłuchana, że nie usłyszały, jak otwierają się drzwi 
od ulicy.

„- Kato żył więc sobie szczęśliwie w małym domku i co 

wieczór stary pan podnosił małego burego kociaka z podłogi i 

58

background image

wkładał go do koszyka, który wisiał na drzwiach kuchni...” - 
ciągnęła Ania, a Kicia pochyliła się, żeby obejrzeć obrazek na 
sąsiedniej   stronie.   Na   haku   wbitym   w   białe   drzwi   wisiał 
koszyk,   taki   wyplatany   i   z   dwoma   uszami,   a   z   koszyka 
wystawał śliczny bury łebek maleńkiego Kato.

- Zacznij od początku - zażądała Kicia.
- O, nie, Kiciu! - zaprotestowała Ania. W tym momencie 

coś kazało jej odwrócić głowę i zobaczyła stojącego tuż za nią 
Gerarda.

- Widzę, że mój przyjaciel Terence zdobył sobie jeszcze 

jedną   wielbicielkę.   Prawda,   Kiciu?   -   spytał   przejeżdżając 
palcami przez jej mocno skręcone włosy.

-   Kato   jest   najmilszym   kotem,   a   ta   książka   jest 

najładniejszą książką na całym świecie - oznajmiła Kicia.

Gerard miał bardzo zadowoloną minę. Zawsze miło jest 

wiedzieć,   że   zrobiliśmy   przyjemność   naszym   prezentem. 
Naturalnie   Ania   i   Kicia   podziękowały   mu   za   książki.   Ania 
napisała   bardzo   ładny   list   z   podziękowaniem,   a   Kicia 
zabazgrała cały arkusik papieru listowego Zofii czymś, co było 
„pisaniem   na   niby”   i   co   wyglądało   zupełnie   jak   prawdziwe 
pisanie, dopóki ktoś nie spróbował tych gryzmołów odczytać. 
Następnie   włożyły   oba   listy   do   koperty,   zaadresowały   do 
Gerarda i wsunęły pod drzwi poddasza. Gerard tak dużo prze-
bywał   poza   domem,   że   czasem   nie   widziały   go   przez   cały 
dzień.

Teraz rzucił się  na krzesło i  spytał,  czy  mógłby  dostać 

jeszcze podwieczorek. Shirley przed chwilą zamknęła drzwi, co 
dowodziło, że obie z Connie wybierają się niedługo do domu. 
Wobec   tego   Ania   poszła   przynieść   Gerardowi   herbatę.   Na 
szczęście   Connie   zdążyła   jeszcze   uruchomić   błyszczącą   ma-
szynę   do   robienia   herbaty;   dudniła   ona   jak   pociąg   i 
wypuszczała   kłęby   pary,   więc   Ania   bała   się   jej   używać. 
Przygotowała jednak tacę i zrobiła grzanki.

59

background image

- To mnie uratuje od śmierci głodowej - oznajmił Gerard.
Wygląda   na   zmęczonego,   pomyślała   Ania.   Czoło   miał 

pocięte   drobnymi   zmarszczkami,   których   przedtem   nie 
zauważyła, i jeden kosmyk włosów ciągle opadał mu na oczy. 
Może reżyserowanie jest bardzo ciężką pracą? Zaproponowała, 
że sama naleje mu herbatę, i kiedy bardzo ostrożnie napełniała 
filiżankę, weszła Zofia. Miała wciąż na sobie swój kraciasty 
fartuch. Connie zawiadomiła ją, że kończy im się kawa, więc 
zeszła na dół, żeby sprawdzić zapasy. Przysiadła się do ich sto-
lika.

- Jak tam idą próby? - spytała.
Gerard skrzywił się i powiedział, że nie bardzo, a teraz 

jeszcze   ktoś   z   zespołu   „został   tknięty   takim   czy   innym 
dopustem   bożym”.   Ania   domyśliła   się,   że   po   prostu   ktoś 
zachorował, tylko Gerard określił to w taki komiczny sposób.

-   Nic   tak   nie   podnosi   na   duchu   jak   filiżanka   herbaty. 

Wypiję ją i pójdę dowiedzieć się przez telefon, jaki jest wyrok 
lekarza. Podejrzewam, że to wyrostek robaczkowy. Jeżeli mam 
rację, będę musiał znaleźć kogoś na zastępstwo... a premierę 
mamy w Brighton za trzy tygodnie! Kto z własnej woli zgadza 
się być reżyserem? Prawie czuję, jak mi włosy siwieją. Kiciu, 
podobałbym ci się z długą siwą brodą?

Zrobił   strasznie   komiczną   minę   i   Kicia   wybuchnęła 

śmiechem.

-   To   rzeczywiście   przykre,   taka   nagła   choroba   i 

konieczność   szukania   nowego   aktora   -   powiedziała   Zofia 
współczująco.

- Tak, przyznaję. A jak pomyślę, ile czasu spędziłem nad 

kompletowaniem obsady do tej pechowej sztuki! Aniu, robisz 
pyszną herbatę... mógłbym poprosić jeszcze o filiżankę?

- Co to jest obsada? - spytała Ania napełniając imbryk 

gorącą wodą, jak to robiła Klocia.

60

background image

- Nie obsada, tylko obsadka, i to jest to, do czego pani 

Rawlings   wkłada   stalówki,   bo   nie   lubi   nowomodnych   piór 
kulkowych.   Nie   wiedziałaś?   -   obruszyła   się   Kicia,   patrząc   z 
wyższością na siostrę. Była strasznie zdziwiona, kiedy wszyscy 
wybuchnęli śmiechem.

- To jest rzeczywiście obsadka... Obsada to coś zupełnie 

innego,   tylko   nie   bardzo   wiem   co   -   powiedziała   Ania   z 
powątpiewaniem w głosie.

- Obsada sztuki czy filmu to jest zespół aktorów, którzy w 

nich grają. A obsadzanie to jest znajdowanie właściwej osoby 
do każdej roli... możecie mi wierzyć, że to cud, jeśli znajdzie 
się odpowiednich aktorów - wyjaśnił Gerard. - Już sobie nie 
przypominam, z ilu osobami rozmawiałem, żeby znaleźć kogoś 
do tej właśnie roli, i kto wie, czy nie będę musiał robić tego po 
raz drugi. No trudno, takie jest życie. - Wypił herbatę i wstał. - 
Powiedz   ode   mnie   swojej   pani   Rawlings,   żeby   dała   spokój 
obsadkom i zaczęła pisać piórem kulkowym, to dużo wygodniej 
- poradził Kici. - A tobie, Aniu, dziękuję za pyszną herbatę. Czy 
słyszała może pani Anię czytającą na głos? - zwrócił się do 
Zofii.   -   Ma   niezwykły   głos,   bardzo   wyrazisty.   Aniu,   jak 
zachoruję, przyjdziesz do mnie i będziesz mi czytała. - Pociąg-
nął ją żartobliwie za warkocz i już go nie było.

Zmywając w kuchence Ania myślała o Gerardzie i było go 

jej   bardzo   żal,   chociaż   naturalnie   wiedziała,   że   żartował 
mówiąc   o   chorobie.   Swoją   drogą   ma   twarz   zmęczoną   i 
zatroskaną.   Czy   to   możliwe,   że   tak   trudno   jest   znaleźć 
odpowiednie   osoby   do   grania   na   scenie?   Miała   nadzieję,   że 
wszystko skończy się dobrze i nikt nie będzie musiał iść do 
szpitala. Gerard jest taki miły.

10. Przepis na chrupki czekoladowe

Kiedy   Gerard   wyszedł,   a   Klocia   wzięła   Kicię   na   górę, 

żeby ją położyć do łóżka, Ania nie bardzo wiedziała, co z sobą 

61

background image

robić. Zofia była bardzo zajęta w kuchni, piekła na zamówienie 
tort urodzinowy dla starej pani, która kończyła osiemdziesiąt 
lat.

Ania   isprawdziła   program   radiowy,   ale   prócz   jednej 

Zgaduj   Zgaduli   nie   iznalazła   nic   specjalnie   interesującego. 
Rozbitkowie już się skończyli  i radio  nie nadawało  żadnego 
serialu przygodowego. Ania bardzo żałowała. Była to naprawdę 
bardzo wielka radość, słyszeć głos Larry'ego i mówić sobie, że 
jest to ktoś, kogo zna, a nie jeden z wielu anonimowych głosów 
na   antenie   radiowej.   Od   tego   czasu   na   próżno   przeglądała 
programy w poszukiwaniu jego nazwiska.

Przez   jakiś   czas   siedziała   zadumana   w   saloniku. 

Naprawdę zbrzydło już jej rysowanie i malowanie, a co gorsza, 
przeczytała   wszystkie   książki   znajdujące   się   w   białej 
biblioteczce. Po chwili wyszła i usiadła na schodach, i siedziała 
objąwszy kolana rękami, i powtarzała sobie w duchu, że byłoby 
dużo   lepiej,   gdyby   tatuś   był   tutaj   zamiast   w   Australii.   Ania 
wciąż tkwiła na schodach, bardzo się nad sobą litując, kiedy 
Zofia wyjrzała z kuchni i spytała ją, co ona tu, na Boga, robi.

- Nic. W ogóle nie mam co robić - odparła Ania. Czuła się 

trochę głupio, ale nie umiała otrząsnąć się z tego przygnębienia.

- W takim razie musimy ci znaleźć jakieś zajęcie. Chodź! 

- rzuciła energicznie Zofia.

W   kuchni   było   jasno   i   wesoło.   Na   szerokiej   półce 

naprzeciwko   pieca   stygły   jutrzejsze   ciasta   -   duże,   brązowe 
placki, całe obsypane orzechami, kruche pierożki z wiśniami, 
ogromne blachy ciemnych, lepkich pierników i złociste bisz-
kopty,   każdy   ubrany   cieniutkim   paskiem   skórki   cytrynowej. 
Duży stół był zarzucony drewnianymi łyżkami i torebkami, z 
których wysypywały się cudowne przysmaki w rodzaju skórki 
pomarańczowej   czy   migdałów,   a   na   samym   środku   stała 
ogromna   waga.   Ania   poczuła   się   winna,   bo   rozumiała,   że 
przeszkadza.   Wszyscy   wiedzieli,   że   kiedy   Zofia   wykonuje 

62

background image

specjalne zamówienie, lubi być sama i nie chce, żeby jej się 
kręcono po kuchni.

- Chyba będzie lepiej, jak sobie pójdę i siądę na schodach 

- powiedziała bez przekonania.

- Bzdury!  Zaraz...  pomyślmy... -  Zofia zastanawiała  się 

chwilę. - Wiem! Znakomity pomysł!

Odsunęła blachy i zrobiła trochę miejsca na stole.
- Teraz posłuchaj, Aniu. Pieczenie ciastek nie jest takie 

trudne, popróbujesz dzisiaj swoich sił. Z gorącymi placuszkami 
doskonale dałaś sobie radę. - Zofia posłała Anię na górę po 
fartuch i torebkę płatków kukurydzianych z kredensu.

Do czego mogą być potrzebne te śniadaniowe płatki? - 

zastanawiała się Ania,  z trudem wciągając na siebie fartuch, 
który nosiła w szkole na lekcjach rysunku. Kiedy wróciła na 
dół, Zofia pisała coś przy kuchennym stole.

- Aniu, nie mów nigdy, że nie umiesz czegoś upiec czy 

ugotować. Każdy potrafi, kto się naprawdę stara. Potrzebna jest 
tylko odrobina zdrowego rozsądku i dobry przepis. Wszystko ci 
tu zanotowałam - dodała wywijając arkusikiem papieru - więc 
nie będziesz zadawała niepotrzebnych pytań. Jeżeli jest tu coś, 
czego   nie  potrafisz   znaleźć,   zabawisz  się   w  detektywa   i  bę-
dziesz węszyła po kuchni, dopóki nie znajdziesz brakującej ci 
rzeczy  - tylko mi, na miłość boską, nie przeszkadzaj. Muszę 
wstawić ten tort do pieca za pół godziny, a lista składników jest 
długa chyba na dwie mile.

Podała   Ani   arkusik   papieru,   a   potem   odwróciwszy   się 

zaczęła w pośpiechu zsypywać rodzynki na wagę.

Ania położyła papier na półce obok blach z ciastkami. U 

góry Zofia napisała: „Chrupki czekoladowe”, poniżej arkusik 
był   podzielony   na   dwie   połowy.   Nad   jedną   napis   głosił: 
„Składniki i przybory”. Nad drugą - „Kolejne czynności”.

Chrupki czekoladowe! Ania przepadała za wszystkim, co 

miało   w   sobie   czekoladę,   od   dropsów  czekoladowych   aż  po 

63

background image

krem. Zaczęła czytać przepis tak uważnie, jakby to było zadanie 
na klasówce w szkole.

CHRUPKI CZEKOLADOWE 
Składniki i przybory
Tabliczka czekolady.
Śniadaniowe płatki kukurydziane albo ryż dmuchany. 
Garnuszek. 
Łyżka. 
Nóż.
Mała miseczka ogniotrwała. 
Dzbanek.
Większa miska do ucierania. 
Papierowe   albo   metalowe   foremki,   takie   jak   do   pieczenia 
babeczek.
Sprawdź, czy wszystko jest przygotowane, zanim zabierzesz się 
do pracy.

Kolejne czynności 

Umyj ręce. Wstaw ogniotrwałe naczynie do garnuszka.
Napełń dzbanek zimną wodą i nalej trochę do garnuszka. 

Miseczka   powinna   być   zanurzona   do   dwóch   trzecich 
wysokości. Uważaj, żeby nie nalać wody do środka miseczki.

Zapal gaz, przykręć płomień.
Połam czekoladę na małe kawałki i wrzuć ją do miseczki.
Kiedy wzrośnie temperatura wody, czekolada zacznie się 

topić.   Mieszaj   delikatnie   łyżką,   dopóki   cała   tabliczka   nie 
zamieni się w płynną masę.

Zakręć gaz.
Wyjmij miseczkę z garnka używając rękawicy. Pamiętaj, 

że miseczka będzie bardzo gorąca.

Przelej stopioną czekoladę do większej miski.

64

background image

Teraz   wrzuć   łyżkę   płatków   śniadaniowych   czy   ryżu 

dmuchanego.

Mieszaj, aż czekolada powlecze wszystkie płatki.
Dodawaj   po   łyżce   płatków,   dopóki   w   miseczce   jest 

jeszcze dość czekolady.

Wkładaj masę łyżką do foremek.
Postaw  foremki  na  tacy  i umieść  ją na kilka  godzin  w 

chłodnym   miejscu,   żeby   masa   stężała.   Jeżeli   bardzo   ci   się 
spieszy, a w lodówce jest miejsce, chrupki czekoladowe stężeją 
w ciągu pół godziny.

Rozpuściwszy czekoladę dokładnie tak, jak było zalecone 

w   przepisie,   i   wymieszawszy   ją   z   płatkami   kukurydzianymi 
według wskazówek Zofii, Ania bardzo się zdziwiła, że masa nie 
wymaga pieczenia w piekarniku. Wyobrażała sobie, że ciastka 
zawsze trzeba upiec. A tu wystarczyło napełnić foremki gęstą i 
lepką brązową masą.

Ania napełniła mniej więcej połowę foremek i przyglądała 

się z niepokojem bezkształtnym, brązowym kopczykom, kiedy 
usłyszała zatrzaskujące się drzwiczki piekarnika. Czy może tort 
Zofii wylądował już bezpiecznie w piecu? Ania się nie myliła.

- No i jak sobie radzi nasz mały cukiernik w spódnicy? - 

spytała Zofia.

- Och, chyba nieźle... Wyglądają trochę nieporządnie, ale 

może będzie trochę lepiej,  jak wystygną... Powiedz, czy one 
powinny tak wyglądać?

Nie miała już nieszczęśliwej miny. Oczy jej błyszczały, z 

przejęcia aż skakała po czerwonych płytach podłogi.

- Wydaje mi się, że robienie ciastek ogromnie ci służy - 

zaśmiała się Zofia. I zapewniła Anię, że jej chrupki wyglądają 
bardzo   apetycznie,   ale   trzeba   je   zostawić   do   rana,   żeby 
należycie stężały. Był to dla Ani wielki zawód, bo strasznie 
chciała spróbować, jak smakują.

65

background image

- Wiesz, co robi dobra kucharka po skończonej robocie? - 

spytała   Zofia.   -   To,   co   my   teraz   zrobimy...   myje   wszystkie 
naczynia, których używała. Lepkie miski zostawione w zlewie 
są oznaką złej kucharki.

Razem   sprzątnęły   kuchnię.   Zofia   umyła   miski,   łyżki   i 

noże,   a   trzeba   przyznać,   że   było   tego   całkiem   sporo.   Ania 
wytarła je czystą ścierką i razem odłożyły wszystkie na miejsce.

- Schludna kuchnia i coś dobrego w kredensie to ambicja 

każdej kucharki - zauważyła Zofia opłukując zlew. - I na tym 
kończy się druga lekcja gotowania. Bawiło cię to?

-   Jeszcze   jak!   Czy   będziesz   mnie   jeszcze   uczyła...   to 

znaczy, jak znajdziesz chwilę czasu?

Zofia jej to przyrzekła.
-   Ale   uważam,   że   są   ci   potrzebne   nie   tyle   lekcje 

gotowania, ile jacyś rówieśnicy, z którymi mogłabyś się bawić. 
Wszystko się ułoży, jak zaczniesz chodzić do szkoły, ale teraz 
sytuacja nie przedstawia się wesoło. Byłam tak zajęta, że nie 
zawarłam znajomości z żadnymi sąsiadami, którzy mają dzieci 
w twoim wieku. Trzeba będzie coś zrobić, żeby podczas ferii 
świątecznych   znaleźć   ci   jakieś   towarzystwo   -   powiedziała, 
nerwowym  ruchem  odgarniając z  czoła krótko  przystrzyżone 
włosy.

Ani zrobiło się strasznie przykro, że jest dla Zofii jeszcze 

jednym powodem zmartwień. Ach, gdyby miała ten elektryczny 
mikser,   nie   byłaby   tak   zapracowana!   Według   broszury 
reklamowej ciastka robią się prawie same. Wróciwszy do swo-
jego pokoju Ania potrząsnęła Eulalią. Ale Eulalia nadal miała w 
brzuszku tylko jedną monetę. Ania postanowiła, że jeśli ktoś da 
jej na Gwiazdkę pieniądze, odłoży wszystko na kupno miksera 
dla Zofii.

Nazajutrz   rano   Ania   przekonała   się   z   radością,   że   jej 

chrupki czekoladowe wyglądają jak małe kruche ciasteczka.

66

background image

-   Są   prawie   takie,   jakie   powinny   być...   nie   uważasz, 

Zofio? - spytała.

Słowa Zofii natychmiast ją uspokoiły;
-   Wyglądają   doskonale.   Teraz   trzeba   się   jeszcze 

przekonać, jak smakują. - I zaproponowała, żeby Ania i Kicia 
zjadły po ciastku na drugie śniadanie.

- Czy mogę zanieść jedną chrupkę Gerardowi? Może mu 

to trochę poprawi humor, jeżeli ma ciągle kłopoty z tą... jak się 
to nazywa?... z obsadą,? - spytała. Bardzo było jej żal Gerarda. 
A może ten ktoś już wyzdrowiał i próby będą się odbywały 
normalnie?

Nim   zasiadła   do   odrabiania   lekcji,   położyła   chrupkę 

czekoladową na talerzyku w wiśniowe wzorki i zaniosła ją na 
poddasze. Gerard, który wkładał akurat jakieś papiery do teczki, 
zatrzymał się i spojrzał z zachwytem na ciastko, i nie chciał 
wierzyć, że Ania zrobiła je sama.

- Myślałam, że może będzie ci smakowało do kawy. To 

znaczy...   jeżeli   przerywacie   próbę,   żeby   zjeść   drugie 
śniadanie...

- Wiesz, Aniu, wolałbym tak długo nie czekać.
I   odłożywszy   teczkę   połknął   ciastko   w   dwóch   kęsach. 

Zrobił   dokładnie   to,   co   ona   miałaby   ochotę   zrobić,   i   może 
dlatego Ania oznajmiła później Kici, że Gerard jest najbardziej 
niedorosłym   dorosłym   człowiekiem,   jakiego   zna.   Kicia 
wybałuszyła   na   nią   oczy.   To   na   pewno   brzmiało   trochę 
dziwnie, ale Ania dokładnie wiedziała, co ma na myśli.

Połknąwszy ostatni okruch Gerard zapewnił ją, że ciastko 

jest   „fenomenalne”,   a   drugiej   takiej   kucharki   „ze   świecą   by 
szukać”.

-   Zanim   się   obejrzymy,   zostaniesz   wspólniczką   swojej 

ciotecznej   babki   -   rzucił   wesoło,   ale   twarz   mu   posmutniała, 
kiedy   dodał,   że   ta   chora   osoba   jest   w   szpitalu,   więc   musi 
rozejrzeć się za kimś nowym.

67

background image

-  Będę  musiał  przerwać  próby,  żeby   w  ostatniej  chwili 

szukać  kogoś  na   zastępstwo.   A  kto   je  za  mnie  poprowadzi? 
Dziękuję za ciastko. - I wsunąwszy wypchaną teczkę pod pachę 
zbiegł ze schodów.

Ania i Kicia zjadły swoje chrupki do mleka o godzinie pół 

do jedenastej, kiedy to Ania miała piętnastominutową przerwę 
w odrabianiu lekcji. Klocia wzięła łaskawie jedno ciasteczko do 
herbaty, którą piła zawsze o tej porze z ogromnego kubka z 
napisem „Pamiątka z Yarmouth”. Ania czekała niecierpliwie na 
ocenę tego pierwszego cukierniczego wyrobu.

Kicia wymruczała: - Mniam, mniam - i połknęła swoje w 

mgnieniu oka. Klocia nie śpieszyła się z wydaniem opinii, ale 
kiedy   na   talerzyku   zostało   już   tylko   kilka   okruchów, 
powiedziała:

- Bardzo dobre, Aniu. Lekkie i wykwintne... można by 

sobie życzyć takiego ciastka co dzień na podwieczorek. A teraz 
biorę się z powrotem do prasowania. Na górze czeka cała fura 
bielizny, a nikt mnie w tym nie wyręczy!

Ania   zobaczyła  Gerarda   dopiero   nazajutrz   po   południu. 

Ostatni klienci wyszli, Shirley wywiesiła na drzwiach cukierni 
tabliczkę z napisem „Zamknięte”, dziewczynki dopiły herbatę, 
a   Klocia   -   używając   jej   własnego   określenia   -   wyciskała   z 
imbryka ostatnie krople. Ania znowu została zmuszona przez 
Kicię   do   przeczytania   na   głos   opowiastki   o   kocie   Kato. 
Odwracała   właśnie   ostatnią   stronę,   kiedy   podniósłszy   wzrok 
zobaczyła Gerarda, który stał obok w bardzo mokrym palcie.

- Nie przerywaj - powiedział.
- Kazał, żebyś czytała dalej - rzuciła prędko Kicia.
Wobec tego biedna Ania musiała doczytać książeczkę do 

końca.

-   Och,   co   za   pogoda!   Przemókł   pan   do   suchej   nitki   - 

westchnęła Klocia dźwigając się ociężale na nogi. - Niechże 

68

background image

pan da to mokre palto, wysuszę je w przewiewnym miejscu, bo 
inaczej zaziębi się pan na śmierć.

Gerard podziękował jej i zdjął palto. Ania zerwała się od 

stolika.

- Przynieść ci herbaty?
- Zostań chwilę, nie spieszy mi się. - Zatrzymał ją gestem 

ręki. - Ile ty masz właściwie lat, Aniu?

Ania powiedziała mu. Nie mogła zrozumieć, czemu go to 

nagle zainteresowało, ani dlaczego patrzy na nią w taki jakiś 
dziwny sposób.

Trochę później przyniosła mu na tacy herbatę i odgrzane 

ciastka   drożdżowe.   Zostało   ich   trochę,   bo   w   ten   deszczowy 
dzień ruch w cukierni znowu był niewielki.

-   Mniam,   mniam,   ciastka   drożdżowe!   -   zawołał. 

Przypominało to zachwyty Kici na widok jakiegoś ulubionego 
przysmaku.

-   Zawsze   nosisz   warkocze   czy   rozpuszczasz   czasem 

włosy? - zwrócił się do Ani.

- Tylko od święta - odparła Ania. - Są strasznie gęste i jak 

ich nie zaplotę, zaraz robią się nieporządne.

O   jakie   dziwne   rzeczy   pyta   mnie   dzisiaj   ten   Gerard, 

pomyślała.

Kiedy wypił herbatę, oznajmił, że chce „zamienić słówko 

z waszą cioteczną babką”, i pobiegł na górę.

- Nic dziwnego, że ten chłopiec jest chudy jak szczapa. 

Kto to widział, żeby tak biegać zaraz po jedzeniu! - zmartwiła 
się Klocia. Zeszła znów na dół zawiadomić Kicię, że czas do 
łóżka.

Śmieszna   ta   Klocia,   że   nazywa   Gerarda   chłopcem, 

pomyślała Ania. Zupełnie jakby był rówieśnikiem Kici, a nie 
dorosłym człowiekiem. I wtedy nagle przyszło jej do głowy, że 
właśnie to miała na myśli tłumacząc wczoraj Kici, że Gerard 

69

background image

jest   najbardziej   niedorosłym   dorosłym   człowiekiem,   jakiego 
zna.

11. Teatr

Nazajutrz   w   skrzynce   był   list   lotniczy   z   Australii   i 

śniadanie upłynęło w nastroju niezwykłego podniecenia. Ania 
czytała Kici list na głos między jednym a drugim kęsem jajka 
na bekonie, bo Klocia powiedziała, że listy listami, ale jedzenie 
nie powinno stygnąć na talerzu. Za każdym razem, gdy Ania 
milkła, żeby przełknąć kawałek bekonu, Kicia wołała:

- Dalej, dalej!
Australia   opisana   przez   tatusia   wydawała   się   szalenie 

interesującym krajem. Klocia wykrzykiwała co chwilę:

- Nie, coś takiego! Kto by to pomyślał!
Nawet   Zofia,   zawsze   o   tej   porze   zajęta   pieczeniem 

parówek w cieście, placuszków i ptysiów z musem jabłkowym, 
znalazła chwilę, żeby przyjść i wysłuchać samego zakończenia 
listu,   w   którym   były   pozdrowienia   dla   wszystkich,   nie 
wyłączając pani Rawlings.

- Hm, powiem, że jak na bardzo zapracowanego ojca jest 

to nie lada wyczyn. Zadowolone, że dostałyście nareszcie swój 
list? - spytała uśmiechając się do Ani.

- Jeszcze jak! Długi, prawda? Teraz muszę odpisać, mój 

list też będzie długi - zapewniła ją Ania, w pośpiechu smarując 
grzankę   miodem,   bo   wszyscy   prócz   niej   skończyli   już 
śniadanie.

-   Nie   ma   nic   o   niedźwiedziach,   a   ja   tak   chciałam   się 

czegoś o nich dowiedzieć. Pani Rawlings też - wystąpiła Kicia 
ze skargą.

-   Niedźwiedzie!   Przecież   w   Melbourne   nie   ma 

niedźwiedzi! - zaprotestowała Ania.

- A właśnie że są! W całej Australii jest pełno niedźwiedzi 

- upierała się Kicia. - Nazywają się niedźwiadki koka-kola.

70

background image

-   Och,   Kiciu!   Koka-kola   to   jest   napój.   Chciałaś 

powiedzieć: niedźwiadki koala.

Ania się roześmiała, a Klocia i Zofia robiły, co mogły, 

żeby nie parsknąć śmiechem, bo Kicia strasznie nie lubiła, jak 
się z niej wyśmiewano. Ale na szczęście, chociaż przez kilka 
minut miała minę obrażoną, przeszło jej to, kiedy Ania obie-
cała, że w najbliższym liście spyta tatusia o niedźwiadki koala.

Po tych wszystkich wzruszeniach trudno było zabrać się 

do   lekcji.   Zofia   poleciła   Ani   nauczyć   się   na   pamięć   kilku 
kwestii ze „Snu nocy letniej” i Ania wybrała kwestię wróżki, 
zaczynającą się od słów: „Nad pagórkami, nad dolinami. Przez 
zarośla, przez gęstwinę”. Bardzo lubiła uczyć się na pamięć, ale 
tego   ranka   wracała   wciąż   myślami   do   listu   tatusia.   Czytała 
właśnie po raz czwarty następnych sześć linijek, kiedy usłyszała 
czyjeś szybkie kroki na schodach.

- Nie poszłabyś na małą przechadzkę? - spytał czyjś głos. 

Był to Gerard.

- Och, cudownie! - zawołała Ania. Ale uprzytomniwszy 

sobie,   że   jest   to   czas   przeznaczony   na   odrabianie   lekcji, 
wytłumaczyła   Gerardowi,   że   nie   wolno   jej   przerywać   nauki 
przed dwunastą.

- Nic się nie martw. Załatwiłem wszystko z twoją ciotką. 

Zwalnia cię dzisiaj wcześniej, żebyś miała trochę rozrywki - 
uspokoił ją swoim miłym uśmiechem.

-   Hurrra!   Dokąd   idziemy?   Kicia   pójdzie   z   nami?   - 

wrzasnęła Ania zamykając z trzaskiem książkę i tak raptownie 
zrywając się od stolika, że piórnik spadł na podłogę.

- Tym razem nie. Jest zajęta. Wiesz... A-l-a m-a k-o-t-a... - 

wyjaśnił Gerard.

Co   za   historia!   Ania   była   naprawdę   zdziwiona.   Nie 

wierzyła, żeby ktoś kiedykolwiek zdołał zmusić Kicię do nauki 
czytania.   Wpadając   do   sąsiedniego   pokoju   po   palto   mówiła 
sobie w duchu, że Klocia jest bardzo mądrą osobą.

71

background image

Pogoda   była   ładna.   Świeciło   słońce,   które   rzadko 

pokazuje się w październiku, a chociaż porywisty wiatr szarpał 
jej   warkocze,   Ania   nie   odczuwała   zimna   w   swoim   ciepłym 
tweedowym   palcie.   Usiłując   dotrzymać   kroku   długonogiemu 
Gerardowi (co jej się udawało tylko dlatego, że od czasu do 
czasu dawała długiego susa), Ania spytała:

- Dokąd idziemy?
- Jak by ci się podobała przejażdżka autobusem, a potem 

filiżanka   kawy   w   towarzystwie   mojego   przyjaciela,   którego 
może będzie ci miło poznać?

Bardzo   interesująca   perspektywa,   pomyślała   Ania   i 

spytała, czy mogliby pojechać na górnym pomoście. Strasznie 
lubiła takie jazdy ulicami Londynu.

- Czy twój przyjaciel to ten, który napisał książkę o kocie 

Kato? - spytała.

- Tego poznasz innym razem. Dzisiaj czeka na nas mój 

przyjaciel, który pracuje w teatrze.

- Ten, który wystawia „Sen nocy letniej” w Brystolu?
Gerard roześmiał się i powiedział, że nie, to nie Grzegorz 

na nich czeka. Ten ma na imię Piotr, wyjaśnił.

- Wszyscy twoi przyjaciele piszą książki albo wystawiają 

sztuki, albo robią inne strasznie ciekawe rzeczy.

Potem   siedziała   bardzo   cicho   i   zastanawiała   się,   czy 

potrafi rozmawiać z Piotrem. To byłoby okropne, jakby jej nic 
nie   przyszło   do   głowy!   Czasem   się   to   Ani   zdarzało   w 
towarzystwie zupełnie obcych ludzi. Może Gerard odgadł, co 
Ania czuje, bo w pewnej chwili powiedział:

- Wiesz, Piotr bardzo ci się spodoba. Byliśmy razem w 

szkole   podstawowej.   Miał   zaskrońca,   którego   nazwał 
Józafatem. Pamiętam, że kiedyś na lekcji religii trzymał go cały 
czas w ławce.

Ania   nagle   poweselała.   Ktoś,   kto   trzymał   zaskrońca   w 

ławce, jest chyba sympatyczny, pomyślała. A kiedy zobaczyła 

72

background image

go przy stoliku w głębi dużej kawiarni, wymachującego do nich 
ręką, uznała, że jest sympatyczny, trochę w typie Gerarda, tylko 
włosy   miał   ciemniejsze   i   był   ubrany   nie   w   gruby   płaszcz   z 
kapturem,   ale   obszerny   włochaty   sweter   zachodzący   wysoko 
pod szyję.

-   A   więc   to   ty   jesteś   Ania?   -   powiedział.   -   Siadajcie 

prędko, bo jakiś dziwny osobnik, bardzo podobny do Słonia 
Trąbalskiego,   zerkał   łakomie   na   wolne   krzesła   przy   moim 
stoliku.

Anię rozśmieszyło to określenie,  a zanim skończyła się 

śmiać,   nie   była   już   ani   trochę   speszona.   Kiedy   podeszła 
kelnerka i spytała, czego sobie życzą, Piotr usiłował ją namówić 
na tort cygański, ale Ania nigdy o czymś takim nie słyszała i 
poprosiła   o   lody   truskawkowe.   Zjawiły   się   po   chwili,   dwie 
kulki   na   szklanym   talerzyku,   z   waflami   sterczącymi   niczym 
rozpięte   żagle.   Ania   przyglądała   im   się   z   zachwytem,   a 
tymczasem Piotr spytał ją, dlaczego nie chodzi do szkoły, więc 
mu  wytłumaczyła,   że  nie  było dla  niej  miejsca  i przyjmą  ją 
dopiero na następny kwartał.

- Czasem jest trochę nudno uczyć się samej - wyznała. - 

Dlatego tak się ucieszyłam, jak mnie ciotka zwolniła wcześniej 
i pozwoliła wyjść z Gerardem.

Piotr zrobił współczującą minę.
- Ciężka sprawa przerabiać bez niczyjej pomocy zadania 

arytmetyczne. Nie cierpiałem arytmetyki.

-   Ja   nawet   dość   lubię.   Ale   to   nie   jest   mój   ulubiony 

przedmiot.   Najbardziej   lubię   poezję.   Jak   Gerard   przyszedł, 
uczyłam się na pamięć jednego urywka ze „Snu nocy letniej”.

Piotra bardzo to zainteresowało. Zadał jej mnóstwo pytań 

na   ten   temat   -   która   postać   najbardziej   jej   się   podoba,   czy 
widziała „Sen nocy letniej” na scenie i tak dalej, i dalej. Ania 
chętnie   mu   odpowiadała   i   Piotr   dowiedział   się   niebawem   o 
książce ofiarowanej jej przez Gerarda i o tym, jak bardzo się 

73

background image

cieszyła, że pojedzie na „Sen nocy letniej” do Brystolu. Słuchał, 
kiwał głową współczująco, powiedział, że to istotnie pech, ale 
może da się to odrobić w przyszłym roku. Gerard odzywał się 
rzadko. Ania nie wiedziała dlaczego, ale wydawało jej się, że 
Gerard chce, żeby rozmawiała z Piotrem.

Po jakimś czasie Ania zorientowała się - co chyba nikogo 

nie   zdziwi   -   że   przez   tę   jej   gadatliwość   lody   na   talerzyku 
zaczęły się topić, więc umilkła i na nie zwróciła całą uwagę.

- No i co o tym myślisz? - spytał Gerard.
Ania podniosła oczy, bo nie była pewna, czy nie zwraca 

się do niej, ale Gerard mówił ponad stolikiem do Piotra.

- Tak, chyba tak. Rozumiem, co miałeś na myśli - odparł 

Piotr.

- Więc spróbujemy?
- Naturalnie!
Ania nie miała pojęcia, o czym oni mówią.
- Miałabyś ochotę pójść do teatru i zobaczyć scenę, na 

której odbywamy próby? - spytał Gerard, gdy tymczasem Piotr 
płacił rachunek.

Ania była uszczęśliwiona. Okazało się, że Teatr Nowy, w 

którym   Gerard   i   Piotr   prowadzili   próby,   jest   tuż   za   rogiem. 
Piotr szedł pierwszy, mówiąc przez ramię do Gerarda o czymś, 
co miało związek z przygotowywaną sztuką. „Sceneria pierw-
szego aktu” - brzmiały te dziwne słowa. Ania nie wiedziała, co 
znaczą,   ale   podskakiwała   uradowana   starając   się   dotrzymać 
kroku Gerardowi.

-   A   co   do   światła   w   drugim   akcie...   -   zaczął   Piotr 

otwierając małe drzwi, a Gerard powiedział:

- Jesteśmy na miejscu, Aniu. Uważaj na stopnie.
Ania   szła   za   Piotrem   po   kamiennej   podłodze   wąskiego 

korytarza,   gdzie   stały   czerwone   wiadra   z   napisem   NA 
WYPADEK   POŻARU   i   wisiał   ogromny   napis   NIE   PALlĆ. 
Było   to   bardzo   dziwne   pomieszczenie,   niczym   nie 

74

background image

przypominające   teatru   w   Brystolu.   Pamiętała   tam   wspaniałe, 
szerokie wejście, wszędzie czerwone dywany, masy kwiatów w 
złoconych koszykach i drzwi z napisami: Loże, Parter, Balkon 
Pierwszego Piętra. Teatr Gerarda składał się chyba z samych 
wąskich korytarzy o ścianach z cegły bielonej wapnem. Nawet 
pachniało   tu   jakoś   dziwnie   -   środkiem   dezynfekującym   i 
jeszcze  czymś,   czego Ania nie  umiała  rozpoznać.   Wciągając 
powietrze   w   nozdrza   i   zastanawiając   się,   co   to   za   zapach, 
weszła   za   Piotrem   przez   drzwi   wahadłowe   do   ogromnego, 
prawie   ciemnego   pomieszczenia,   bardzo   chyba   wysokiego   i 
pełnego   ciemnych   kształtów,   które   sprawiały   wrażenie   ścian 
wyrastających w zupełnie nieoczekiwanych miejscach.

- Patrz pod nogi - rzucił Piotr i Ania, idąc tuż za nim, 

przecisnęła   się   przez   wąską   szparę   między   takimi   dwiema 
ścianami.

Rozejrzała się teraz dookoła. Była w ogromnym, pustym 

wnętrzu, gdzie na środku stał jakby biały fotel, trochę podobny 
do foteli ogrodowych w parku, a na gołych deskach podłogi 
bieliło   się   mnóstwo   rozmaitych   kresek   narysowanych   kredą. 
Gerard zniknął, ale Piotr krzątał się koło fotela, przesuwał go 
trochę.   Ania   nie   ruszała   się   z   miejsca,   przenosząc   wzrok   z 
białych kresek na podłodze na ciemne kształty pod wysokim 
sufitem, kiedy jakiś głos rozległ się za jej plecami. Obróciła się 
i   zobaczyła   mgliście   majaczące   głębie   jakiegoś   ogromnego 
pomieszczenia.   Kiedy   jej   wzrok   przywykł   do   półmroku, 
dostrzegła rzędy krzeseł, wznoszące się coraz wyżej i wyżej i 
niknące gdzieś pod kopulastym sufitem.

- Hej, Aniu! - rozległo się wołanie i kiedy spojrzała w dół, 

zobaczyła wymachującego do niej Gerarda.

Stał między pierwszym i drugim rzędem krzeseł, trzymał 

w ręce plik papierów. I nagle Ania zorientowała się, że stoi na 
scenie, że ta niezwykła mroczna przestrzeń, gdzie na deskach 
podłogi   widać   kreski   narysowane   kredą,   jest   tym   miejscem, 

75

background image

gdzie   aktorzy   grają   swoje   role   w   sztuce.   I   dlatego   ten   teatr 
wydał jej się taki dziwaczny i inny niż teatr w Brystolu. No, 
naturalnie,   powiedziała   sobie,   te   śmieszne   drzwiczki   prowa-
dzące   do   bielonego   wapnem   korytarza   to   jest   wejście   dla 
aktorów!

Stała wpatrzona w rzędy pustych krzeseł i zastanawiała 

się,   jak   teatr   wygląda   ze   sceny,   kiedy   sala   zapełniona   jest 
widzami, gdy nagle rozległ się za nią głos Piotra:

-   Podejdź   do   rampy,   Aniu.   Gerard   chce   ci   chyba   coś 

powiedzieć.

Do rampy? Gdzie jest rampa? Pewnie gdzieś na samym 

przedzie. Śmiesznie było iść przez scenę, wydawało jej się, że 
schodzi   z   bardzo   łagodnej   pochyłości.   Zatrzymawszy   się 
zobaczyła w dole przed sobą Gerarda.

- No, jak ci się podoba pusty teatr?
- Tak tu dziwnie... Ale podoba mi się, tylko myślałam, że 

zobaczę aktorów próbujących role.

- Poszli wszyscy na przymiarkę kostiumów. Byłem całe 

rano zajęty przesłuchiwaniem i nie miałem czasu na próbę.

- Co to jest przesłuchiwanie? - spytała Ania.
- Och, trzeba rozmawiać z ludźmi i słuchać, jak czytają 

fragmenty sztuki.  Tylko  w  taki sposób  mogę  sprawdzić,  czy 
nadają się do roli, o którą mi chodzi.

- I znalazłeś kogoś, kto się nadaje?
-   Nie   jestem   jeszcze   pewien.   Aniu,   bądź   taka   dobra   i 

zawołaj Piotra. Muszę zamienić z nim kilka słów.

Znalazła Piotra na samym brzegu sceny, gdzie było coś w 

rodzaju schowka pełnego wyłączników elektrycznych. Poszedł 
porozmawiać z Gerardem, a ona wróciła na scenę i przyglądała 
im się z daleka. Rozmawiali o czymś z ożywieniem, ale Ania 
nie słyszała ich słów.

- Dobrze. Sprawdzę, czy jeszcze nie wyszedł - powiedział 

w końcu Piotr.

76

background image

- Bardzo cię proszę. Chciałbym ich zobaczyć razem.
Kogo chciałby zobaczyć razem? - zastanawiała się Ania, 

ale   bez   specjalnej   ciekawości.   Patrzyła   teraz   na   najwyższe 
rzędy krzeseł i myślała, jak też scena może wyglądać z tamtego 
miejsca.   Chyba  strasznie  się  wydaje  mała   i  oddalona.   Nagle 
usłyszała kroki i głosy i Piotr pojawił się w jej polu widzenia. 
Za nim  szedł  chłopiec  w  blezerze.  Miał piegi,  zadarty  nos i 
przyjazny   uśmiech   na   twarzy.   Ostatni   raz   Ania   widziała   ten 
uśmiech w dniu, w którym pojechała do dentysty i w drodze 
powrotnej zgubiła pieniądze na bilet.

12. Ania i Larry

Larry stał i uśmiechał się do Ani.
- Byłaś ostatnio u dentysty?
- Ani razu od naszego spotkania.
- To wy się znacie? - zdziwił się Piotr. - Gerard prosi, 

żebyście zeszli na przód sceny.

Jak we śnie Ania szła obok Larry'ego w kierunku rampy.
- To... to naprawdę niesamowite!... Co ty tu robisz?
- Prrr! Dalej nie trzeba - powiedział Larry. Wydawał się 

bardzo spokojny i ani trochę nie zdziwiony. - Co ja tu robię? 
Och, dostałem rolę w „Ciuciubabce”.

- „Ciuciubabce”? O czym ty mówisz? Ach, rozumiem, tak 

się nazywa ta sztuka Gerarda! Nie miałam pojęcia, że w niej 
grasz. Odkąd skończyli się „Mali rozbitkowie”, szukałam ciągle 
twojego   nazwiska   w   programie   radiowym,   ale   go   nie 
znalazłam.

Ania   nie   mogła   ochłonąć   ze   zdumienia.   Kiedy 

przekraczała próg teatru, w ogóle nie pomyślała, że może tu 
spotkać   Larry'ego.   A   teraz   stoją   obok   siebie,   ramię   przy 
ramieniu!   Zobaczyła   Gerarda.   Stał   teraz   między   dalszymi 
rzędami krzeseł. Po chwili przyłączył się do niego Piotr i jakiś 
brodaty pan w welwetowej marynarce. Wszyscy trzej patrzyli 

77

background image

na nią. Gerard odwrócił się i powiedział coś do brodacza, a ten 
bardzo energicznie kiwnął głową.

- Kto to jest? Ten z brodą? - spytała Larry'ego.
- Autor. Nazywa się Stewart Spencer.
- Jak to: autor? Ach, autor sztuki!
Ania zawsze myślała o tej sztuce w taki sposób, jakby to 

była   sztuka   Gerarda,   ale   teraz   zrozumiała,   że   przecież   ktoś 
musiał ją napisać. Zerknęła na pana w welwetowej marynarce. 
A więc tak wygląda pisarz. Wszyscy trzej rozmawiali i brodacz 
wymachiwał rękami, ale naturalnie byli za daleko, żeby Ania 
mogła cokolwiek usłyszeć. Wydawało jej się, że patrzą na nią. 
Czuła, jak się czerwieni.

-   Co   oni   właściwie   robią?   -   spytała,   bardzo   już   teraz 

speszona.

- Ta trójka? Och, nie przejmuj się. Oni tak zawsze - odparł 

Larry uśmiechając się do niej bokiem.

- Ale o co im chodzi?
-   Wiesz,   to   wszystko   jest   bardzo   ważne...   to   znaczy 

wzrost, figura i tak dalej. A poza tym muszą sprawdzić, czy 
jesteś chociaż trochę podobna do Urszuli Lovell.

Urszula Lovell? To chyba aktorka? Ania jak przez mgłę 

przypominała   sobie,   że   w   jednej   z   gazet   Zofii   widziała 
fotografię   z   podpisem:   „Urszula   Lovell,   którą   wkrótce 
zobaczymy   w   nowej   sztuce”.   Ale   co   ten   Larry   mówił   o 
podobieństwie?

- Dlaczego miałabym być do niej podobna?
- No przecież Urszula Lovell gra główną kobiecą rolę w 

„Ciuciubabce” i sztuka zaczyna się jeszcze w ich dzieciństwie, 
więc naturalnie musisz trochę wyglądać jak ona, żeby grać ją 
kiedy była małą dziewczynką - wyjaśnił rzeczowo Larry.

Ania ściągnęła brwi.
- Dalej nic nie rozumiem... - zaczęła.

78

background image

- Hej, dzieciaki! - zawołał Gerard wymachując do nich 

plikiem papierów. - Posłuchaj, Aniu. Jak powiem: „Teraz!” - 
przejdziesz   przez   scenę   i   usiądziesz   na   tym   białym   fotelu. 
Larry, poczekasz, aż ona będzie prawie na miejscu, i pójdziesz 
za nią. Potem staniesz obok i będziecie rozmawiali. Wszystko 
jasne?

- Tak, proszę pana.
Był tak bystry, tak układny i opanowany, że biedna Ania, 

która czuła się zagubiona i zdezorientowana, nie mogła wyjść z 
podziwu. Zaczęła jej świtać niezbyt miła myśl, że dzieje się tu 
coś, czego ona nie rozumie.

-   Aniu,   jeszcze   jedno...   zdejmij   płaszczyk   -   powiedział 

Gerard.

Zdejmując   płaszcz   rzuciła   Larry'emu   niespokojne 

spojrzenie.

- Nie ma się co przejmować. Rób tylko to, co on każe.
Głos   Larry'ego   brzmiał   w   jej   uchu   rzeczowo   i 

uspokajająco.

- Teraz! - powiedział Gerard.
Ania zaczęła iść w kierunku białego fotela. Miała uczucie, 

że   ta   droga   nigdy   się   nie   skończy.   Była   zadowolona,   kiedy 
Larry zbliżył się i stanął obok niej, z nogą na stopniu.

- Musimy teraz rozmawiać, obojętne o czym - rzucił jakby 

od niechcenia. - Czy wiesz, że kiedy robi się sceny zbiorowe w 
filmach czy na scenie i ma być dużo gwaru i hałasu, wszyscy 
wrzeszczą „Rabarbar!”?

- Naprawdę? - Ania się roześmiała.
- Jak ty strasznie dużo wiesz, Larry. To znaczy... o teatrze 

i filmie, i takich rzeczach.

- Nie przypuszczałem, że masz na myśli trygonometrię - 

odparł szczerząc do niej zęby. - No cóż, gram od ósmego roku 
życia, ale muszę się jeszcze sporo nauczyć.

- Jak to grasz? Gdzie? W czym? - dopytywała się Ania.

79

background image

-   Och,   jak   byłem   mały,   grałem   w   przedstawieniach 

amatorskich   na   cele   dobroczynne   i   w   przedstawieniach 
szkolnych. A potem byłem w kilku filmach i dwóch sztukach.

Anię tak to wszystko zaciekawiło, że zupełnie zapomniała 

o tym, co się dzieje na widowni, i była zaskoczona usłyszawszy 
gdzieś niedaleko głos Gerarda:

- Bardzo wam obojgu dziękuję. Na dzisiaj to wszystko.
Podszedł do nich.
- Larry,  przez najbliższe  dwie  godziny nie będziesz mi 

potrzebny,   więc   zmykaj   z   powrotem   do   szkoły.   Czekam   na 
ciebie punktualnie o wpół do czwartej... aha, uprzedź ich tam w 
szkole, że gdybyś musiał przyjść wcześniej, porozumiem się z 
nimi telefonicznie. Aniu, będę teraz zajęty, więc wsadzę cię w 
taksówkę i odeślę do domu. 

Trzymając   rękę   na   jej   ramieniu   przeprowadził   ją   przez 

scenę.

- Cześć, Ania! Zobaczymy się niedługo - zawołał Larry 

wypadając przez drzwi wahadłowe na ulicę.

-   Pewnie   się   dziwisz,   co   to   wszystko   znaczy?   -   spytał 

Gerard. - Pamiętasz, co ci mówiłem o tej roli w sztuce, którą 
reżyseruję? Przyszło mi do głowy, że może mogłabyś ją zagrać. 
Ktokolwiek   tę   rolę   dostanie,   będzie   miał   Larry'ego   jako 
partnera.

Szli teraz korytarzem o bielonych ścianach.
- Dziękuję, Aniu, że przyszłaś tu ze mną. Mam nadzieję, 

że nie spóźnisz się na obiad, bo inaczej dostałoby mi się od 
Kloci! - rzucił na zakończenie.

Ania była tak oszołomiona i zdumiona, że nie wiedziała, 

co   powiedzieć.   Po   tym   zaskakującym   spotkaniu   Larry'ego 
sądziła,   że   nie   czekają   jej   już   żadne   inne   niespodzianki,   ale 
okazało   się,   że   nie   ma   racji.   Dopiero   to   było   największą 
niespodzianką w jej życiu!

80

background image

- Myślisz, że mogłabym zagrać w twojej sztuce? Jakoś... 

jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, że ta chora osoba to jest 
ktoś taki jak ja. Myślałam, że to ktoś dorosły... - wyjąkała w 
końcu.

- Naprawdę? Zresztą Belinda jest chyba trochę od ciebie 

starsza, ale daleko jej do dorosłości. Telefonowałem rano do 
szpitala. Czuje się dobrze, ale musi wyjechać i trochę odpocząć, 
zanim   całkiem   wróci   do   formy,   więc   szukamy   kogoś   na   jej 
miejsce, i to w pośpiechu.

Byli teraz na ulicy, stali na brzegu chodnika, przed nimi 

przewalały   się   z   łoskotem   autobusy   i   taksówki,   ale   Gerard 
podniósł   rękę   i   jedna   się   zatrzymała.   Prawdziwa   sztuczka 
magiczna, pomyślała Ania.

-  Cukiernia  „Pod  Pierożkiem  z  Wiśniami”  na  Glenville 

Street   -   powiedział   Gerard   taksówkarzowi,   otwierając 
drzwiczki.

Ania   wsiadła.   Czuła,   się   szalenie   dorosła   i   szalenie 

wytworna - będzie sama jechać taksówką przez ulice Londynu! 
Kicia oniemieje ze zdumienia.

-   Wygodnie?   Zapłacę   za   twój   przejazd   -   powiedział 

Gerard. - No więc miałabyś ochotę zagrać w tej sztuce? - dodał.

Jak   można   mówić   tak   niedbałym   tonem   o   czymś   tak 

niesłychanym   i   zdumiewającym?   Ania   nie   wiedziała,   cc 
odpowiedzieć.   Po   prostu   brakło   jej   słów.   Wymamrotała,   że 
owszem...   chyba   tak,   ale   wolałaby   inaczej   wyrazić   swoje 
uczucia.

- Przejrzyj to - powiedział Gerard wpychając jej do ręki 

coś, co wyglądało jak tekturowa teczka z plikiem papierów w 
środku. - Może jutro cię poproszę, żebyś mi przeczytała kilka 
kwestii. Wszystko od tego zależy. Zobaczymy.

Uśmiechnął   się   do   niej   uspokajająco,   a   potem   wyjaśnił 

taksówkarzowi, że Glenville Street jest drugą ulicą po prawej za 
stacją kolei podziemnej przy Baker Street.

81

background image

Jazda taksówką ulicami Londynu była tak interesująca, że 

minęło kilka minut, zanim Ania spojrzała na trzymaną w rękach 
teczkę. Przekonała się wtedy, że na wierzchu jest wydrukowany 
tytuł: „Ciuciubabka”, a w środku znajduje się mnóstwo kartek 
zapisanych maszynowym pismem. To jest prawdziwa sztuka i 
ja może będę w niej grała, powiedziała sobie Ania. Ściskając 
teczkę   w   rękach   i   patrząc   przez   okno   na   otaczające   ją   ze 
wszystkich   stron   wysokie   budynki,   roje   autobusów, 
samochodów i rowerów Ania pomyślała, że wszystko to jest 
zbyt zdumiewające, żeby było prawdziwe.

13. Oczekiwanie na Gerarda

Zajechawszy   przed   cukiernię   Ania   wyskoczyła   z 

taksówki,   pobiegła   na   górę   i   wpadła   jak   bomba   do   kuchni, 
gdzie Zofia zdejmowała akurat omlet z patelni. Przestraszona 
tym impetycznym wejściem dziewczynki Zofia podskoczyła i 
omlet o mało co nie wylądował na podłodze zamiast na talerzu.

- Zlituj że się, Aniu! Naprawdę się zlękłam!
- Och, Zofio! Co ty na to? Gerard zabrał mnie do teatru i 

chce,   żebym   grała   w   jego   sztuce,   i   spotkałam   Larry'ego,   i 
wróciłam sama, samiutka taksówką! - zawołała Ania bez tchu.

Palto miała rozpięte, zgubiła kokardę z jednego warkocza 

i oczy błyszczały jej jak gwiazdy.

-   Hm,   jak  na   jeden   ranek   spisałaś   się   całkiem   nieźle   - 

oznajmiła Zofia. Przybrała omlet pietruszką, wstawiła talerz do 
windy i nacisnęła dzwonek.

- Ponieważ omlet mam już z głowy, odsapnę chwilę, a ty 

mi opowiesz o swoich przygodach. - Przysiadła na brzegu stołu.

Wobec tego Ania opowiedziała jej wszystko - poczynając 

od lodów truskawkowych w kawiarni i kończąc na powrocie 
taksówką   do   domu.   Niespodziewane   spotkanie   Larry'ego 
zdumiało Zofię nie mniej, niż zdumiało Anię, ale propozycja 

82

background image

zagrania roli w sztuce Gerarda wcale jej nie zdziwiła. Jak się 
okazało, była we wszystko wtajemniczona.

- Tak, Gerard powiedział mi, że jego zdaniem jesteś chyba 

odpowiednia   do   tej   roli.   Spodobał   mu   się   twój   głos… 
pamiętasz, słyszał cię, jak czytałaś Kici - powiedziała. I zaraz 
dodała: - Miałabyś na to ochotę? Naturalnie, jeżeli się okaże, że 
on zechce cię zaangażować?

Ania   odparła,   że   owszem,   miałaby   ochotę   i   właśnie 

zaczęła mówić Zofii, że graliby razem z Larrym, więc byłoby 
jej jeszcze przyjemniej, kiedy w otworze windy rozległ się głos 
Shirley. Zamówiła dwie porcje ryby zapiekanej, z brukselką i 
kartoflami duszonymi w śmietanie.

- Chwilowo koniec z naszą pogawędką - oznajmiła Zofia 

podchodząc   do   pieca.   -   Omówimy   wszystko   później,   Aniu. 
Teraz idź i umyj ręce, bo Klocia czeka na ciebie z obiadem. 
Mam nadzieję, że lody truskawkowe nie odebrały ci apetytu.

Jedząc obiad Ania opowiedziała wszystko od początku do 

końca Kici i Kloci. Kicia słuchała z szeroko otwartymi oczami, 
a w najciekawszych miejscach jej ręka niosąca do ust widelec 
zatrzymywała się w pół drogi. Natomiast Klocia wykrzykiwała: 
„Coś takiego!” i „Kto by to pomyślał!”, ile razy Ania umilkła, 
żeby   zaczerpnąć   tchu.   Nawet   kiedy   już   wszyscy   goście 
obiadowi   wyszli   i   Shirley   z   Connie   zaczęły   nakrywać   do 
podwieczorku, Klocia i dziewczynki wciąż siedziały na sali, bo 
Ania co chwilę wykrzykiwała:

- Och, i zapomniałam wam powiedzieć...
Mogło się zdawać, że jeszcze żaden krótki ranek nie był 

tak wypełniony podniecającymi zdarzeniami.

Nieco później przysiadła się do nich Zofia, która zeszła na 

dół   po   filiżankę  kawy.   Ania  powiedziała  jej  o  maszynopisie 
otrzymanym od Gerarda.

83

background image

- Nie uważasz, że powinnam nauczyć się tego na pamięć? 

Czy   znalazłabyś   potem   trochę   czasu,   żeby   posłuchać,   jak 
czytam?

Ania wydawała się teraz mizerna i blada. Nie zjadła do 

końca   ulubionego   budyniu   brzoskwiniowego   i   trudno   było 
powiedzieć, czy zawiniło podniecenie, czy lody truskawkowe o 
niezwykłej   porze.   Z   czytaniem,   oznajmiła   Zofia,   trzeba 
poczekać do późnego popołudnia, bo teraz Klocia weźmie je na 
przechadzkę do Parku Królewskiego. Ania wolałaby usiąść nad 
egzemplarzem „Ciuciubabki”. Była strasznie ciekawa, jakiego 
rodzaju jest to sztuka i co by mówiła, gdyby w niej grała.

-   Czy   musimy   iść?   Chodziłam   już   dzisiaj   rano...   nie 

mogłybyśmy pójść trochę później?

- Im wcześniej, tym lepiej o tej porze roku. Dzień jest 

bardzo krótki. Wyjdziecie za kilka minut - zawyrokowała Zofia 
stanowczym głosem.

Nie   należała   do   osób,   z   którymi   można,   się   spierać,   o 

czym Ania już się przekonała, zresztą spacer zrobił jej ogromną 
przyjemność. Kicia wzięła piłkę i bawiły się w „chwytanie z 
przyklękaniem”, przy czym Kloci wolno było łapać piłkę na 
stojąco, bo powiedziała:

-   Jak   raz   uklęknę,   jeden   Bóg   raczy   wiedzieć,   kiedy 

dźwignę się z powrotem na nogi.

Później   znalazły   kilka   kasztanów   pod   drzewami   i 

zobaczyły szarą wiewiórkę śmigającą z gałęzi na  gałąź.  Kicia 
oznajmiła,   że   wiewiórka   wygląda   jak   szczur   z   puszystym 
ogonkiem.  Wreszcie  Klocia wyciągnęła torebkę  z czerstwym 
chlebem i zaczęły karmić kaczki, i przyglądały się, jak ptactwo 
chciwie   połyka   okruchy.   Ania   wróciła   do   domu   z 
zaróżowionymi   policzkami   i   spałaszowała   trzy   grzanki 
posmarowane   miodem.   Po   podwieczorku   wzięła   egzemplarz 
sztuki   na   górę   i   przeczytała   go   bardzo   uważnie.   Nie   miała 
wprawy w czytaniu utworów scenicznych, zresztą był to tylko 

84

background image

fragment   sztuki,   ale   czuła   się   trochę   rozczarowana   -   tak 
niewiele z tego wszystkiego zrozumiała! Kiedy spytała Zofię, 
jak   według   niej   należy   czytać   poszczególne   kwestie,   Zofia 
powiedziała:

-   Drogie   dziecko,   nie   potrafię   ci   udzielić   żadnych 

wskazówek, ale chociaż tak niewiele wiem o teatrze, domyślam 
się, że możesz je otrzymać tylko od reżysera. Bądź pewna, że 
Gerard   wyjaśni   ci   wszystko,   co   uzna   za   konieczne.   Teraz 
zmykaj,   a   jak   się   wykąpiesz,   będziesz   mogła   poczytać   ze 
dwadzieścia minut w łóżku... zaraz, co ostatnio czytasz przed 
zaśnięciem?   „Tajemniczy   ogród”?...   No   to   pomyśl   trochę   o 
Mary, o Colinie i Dicku i zapomnij o sztukach i teatrze.

- Dlaczego mam zapomnieć o sztukach i teatrze? - spytała 

Ania.

Zofia miała teraz minę poważną.
- Nie chcę, żeby ci za bardzo zależało na graniu w tej 

sztuce.   To   wszystko   jest   naprawdę   mało   prawdopodobne. 
Wiem, że Gerard musi jak najprędzej kogoś znaleźć, ale byłoby 
czymś niezwykłym, żeby dał tę rolę dziecku nie posiadającemu 
żadnej praktyki scenicznej.

- Co to znaczy praktyka sceniczna?
- Widzisz, istnieją specjalne szkoły, szkoły aktorskie, w 

których dzieci uczą się grać. Jedna pani, która zamawia u mnie 
czasem   torty,   ma   córeczkę   w   takiej   szkole   i   ta   mała 
występowała już w kilku filmach, w sztukach telewizyjnych i 
tym podobnych imprezach.

Ania nigdy o takich szkołach nie słyszała, a do niedawna 

nie   przyszłoby   jej   nawet   do   głowy,   że   dzieci   mogą   grać   w 
czymś   innym   niż   przedstawienia   szkolne   urządzane   dla 
rodziców.

- Więc nie zaprzątaj sobie tym głowy. Nie chciałabym, 

żebyś   się   czuła   rozczarowana,   jeżeli   Gerard   znajdzie   kogoś 
innego - dodała Zofia na zakończenie.

85

background image

Ania przyrzekła, że nie będzie, co Zofii wyraźnie sprawiło 

ulgę. Powiedziała, że jeszcze dzisiaj po południu Gerard miał 
zamiar rozmawiać z innymi kandydatkami do tej roli. Ania nie 
dała poznać po sobie, że ją to obeszło, ale kiedy rozbierała się 
w łazience, zaczęła myśleć o tych innych dziewczynkach, które 
Gerard i Piotr wezwali dziś do teatru, i zastanawiała się, czy 
Larry był przy tym obecny. Nagle wydało jej się to zupełnie 
niemożliwe, żeby Gerard powierzył rolę komuś, kto tylko raz - i 
to bardzo dawno - grał w szkolnym przedstawieniu.

Jeżeli   Gerard   wybrał   jedną   z   dziewczynek,   z   którymi 

rozmawiał   dzisiaj   po   południu,   powiedziała   sobie   Ania,   ona 
jutro nie pojedzie do teatru. Nagle życie wydało się jej nudne i 
ponure i Ania zrozumiała, że strasznie jej na tym graniu zależy. 
Na nic się nie zdały przestrogi Zofii, żeby przestała myśleć o 
całej   sprawie.   Nie   mogła   nie   myśleć   i   tylko   pocieszała   się 
nadzieją,   że   Gerard   nie   wybrał   nikogo   innego.   Postanowiła 
nawet, że nie zaśnie do powrotu Gerarda i spyta go o to. Za-
wsze poznawała jego kroki, bo on jeden w domu wbiegał na 
schody po dwa stopnie.

Ale chociaż nie zasypiała strasznie długo (albo tak jej się 

przynajmniej   zdawało),   kiedy   Gerard   w   końcu   wrócił,   była 
pogrążona w głębokim śnie.

14. Przesłuchanie

- Czy już czas wstawać? - zawołała Ania siadając w łóżku 

i przecierając oczy.

- Czy już czas?! - Klocia zatrzasnęła szufladę. - Mogę ci 

powiedzieć, że jest po wpół do ósmej i wszyscyśmy zaspali. I 
co się tu dziwić, kiedy ranki takie są ciemne.

Ania ziewnęła głośno.
- To mój najlepszy sweter, Klociu. Przecież dzisiaj nie jest 

niedziela.

86

background image

-   Nie   pójdziesz   do   teatru   ubrana   byle   jak   -   oznajmiła 

Klocia   wieszając   na   oparciu   krzesła   biało-zieloną   kraciastą 
spódniczkę Ani, najlepszą w całej jej garderobie. - A teraz się 
pośpiesz i żebyś mi nie siedziała za długo w łazience.

Wyszła   zaaferowana   i   po   chwili   z   sąsiedniego   pokoju 

przypłynął jej głos. Łajała Kicię, że się wierci, kiedy ona zapina 
jej guziki.

A  więc   Gerard  mimo   wszystko  chce,   żeby   przyszła  do 

teatru.   Ania   wyskoczyła   z   łóżka.   Froterowana   podłoga   była 
strasznie   zimna,   ale   Ania   prawie   tego   nie   zauważyła.   Więc 
mimo wszystko Gerard nikogo nie znalazł.

Kończyła ostatni kawałek chleba z miodem, kiedy Gerard 

zajrzał do saloniku.

-   Klociu,   punkt   dwunasta   przy   wejściu   dla   aktorów. 

Myślisz, że dasz radę?

Zaczął nazywać ją „Klocią”, jak dziewczynki, a ona była z 

tego   chyba   zadowolona.   Powiedziała,   że   owszem,   zdąży,   i 
zaproponowała mu filiżankę herbaty. Odparł, że już pił, ale nie 
herbatę, tylko kawę.

- W kuchni, pośród wyjętych właśnie z pieca parówek w 

cieście. Nie macie pojęcia, jakie były pyszne. Teraz biegnę na 
rozmowę ze scenografem. Aniu, pamiętaj o egzemplarzu... Ach, 
byłbym zapomniał, bardzo cię proszę, żadnych warkoczy.

- Żadnych czego?
- Warkoczy.
- Chyba nie każesz mi wyjść z domu z rozpuszczonymi 

włosami? - Ania była naprawdę zgorszona.

-   Owszem,   właśnie   to   mam   na   myśli.   Jeżeli   chcesz, 

możesz je związać wstążką, byłeś mogła je w teatrze rozpuścić. 
Do zobaczenia! - zawołał i już go nie było.

- Dlaczego mam mieć rozpuszczone włosy?
-   Nie   wiem,   więc   ci   nie   powiem   -   odparła   Klocia   i 

zwracając się do Kici kazała jej natychmiast wypić mleko.

87

background image

-   Będą   mi   wchodziły   do   oczu   i   zaraz   się   potargają   - 

protestowała Ania.

Zawsze czuła się głupio z rozpuszczonymi włosami. Były 

strasznie gęste i ludzie wybałuszali na nią oczy.

- Zawsze chodzę w warkoczach - rzuciła buntowniczo.
- Aniu, dość tego! Zrozumiałaś chyba, co powiedział pan 

Hunter, i to ci powinno wystarczyć. Żebym o tym więcej nie 
słyszała. - Klocia zaczęła zbierać talerze ze stołu.

Ania zrobiła naburmuszoną minę. Tak naprawdę wcale nie 

chciała   się   sprzeczać   z   Klocią,   a   poza   tym   zrobiło   jej   się 
nieprzyjemnie,   że   została   skarcona   przy   Kici.   Mrucząc   pod 
nosem, że ostatecznie są to jej własne włosy, wyszła z pokoju.

Ścieląc łóżko i porządkując pokój, co robiła zawsze przed 

lekcjami,   Ania   miała   czas   wszystko   dokładnie   przemyśleć   i 
było jej naprawdę przykro, że się tak niegrzecznie zachowała. 
Naturalnie musi przeprosić Klocię. Wygładzając prześcieradło i 
wsuwając   je   pod   materac   westchnęła   ciężko.   Że   też 
przepraszanie to taka trudna sprawa!

Ale   mogła   się   była   nie   martwić.   Kiedy   trochę   później 

weszła   do   kuchni   wyczyścić   buciki   i   zawstydzona 
wymamrotała: - Przepraszam... - Klocia rzuciła pogodnie:

-   W   porządku,   gołąbeczko.   Przecież   nie   chciałaś   mnie 

obrazić, więc się nie obraziłam. Tylko żeby mi te buciki były 
specjalnie dobrze oczyszczone.

Ranek   wydawał   się   Ani   przeraźliwie   długi,   a   lekcje 

wlokły się nieznośnie, ale w końcu było po wszystkim. Klocia 
ściągnęła jej włosy w „koński ogon”, używając do tego jednej z 
zielonych   wstążek,   którymi   Ania   wiązała   zwykle   warkocze. 
„Koński   ogon”   podskakiwał   przy   każdym   poruszeniu   głową, 
ale kiedy usiadły na górnym pomoście autobusu, Ania wkrótce 
o   nim   zapomniała.   Przez   całą   drogę   bawiły   się   z   Kicią   w 
„Powiedz, co widzę” i kiedy trzeba już było wysiąść, ciągle się 
jeszcze   zastanawiała,   co   też   mogła   zobaczyć   Kicia,   co 

88

background image

zaczynało się na literę „ż”, i nic dziwnego, bo jak się w końcu 
obie z Klocią poddały, Kicia oznajmiła triumfalnie, że był to 
rzeźnik stojący przed sklepem. Przez całą resztę drogi do teatru 
Klocia   i   Ania   daremnie   usiłowały   jej   wytłumaczyć,   że 
„rzeźnik” pisze się przez „rz”, a nie „ż”.

Odrapane   zielone   drzwi   i   bielony   korytarz   wyglądały 

dokładnie tak, jak się utrwaliły Ani w pamięci, ale tym razem w 
okienku   tuż   za   drzwiami   pokazała   się   męska   głowa.   Obcy 
mężczyzna miał nastroszony siwy wąsik i Ania była pewna, że 
ich nie wpuści, kiedy jednak Klocia go zapewniła, że oczekuje 
ich pan Hunter, zaraz się rozchmurzył.

- Ależ tak, wszystko w porządku - powiedział. Pan Hunter 

jest chwilowo zajęty, ale on zaopiekuje się panienką, dopóki 
pan Hunter nie znajdzie dla niej czasu.

Aż do tej chwili Ania nie zdawała sobie sprawy, że Klocia 

i Kicia nie zostaną z nią w teatrze. Kiedy odeszły, poczuła się 
nagle samotna i opuszczona i przez moment prawie żałowała, 
że nie jest „Pod Pierożkiem z Wiśniami”. Larry też się dotąd 
nie pokazał, a nie bardzo miała ochotę pytać obcego pana, czy 
chłopiec   jest   w   teatrze.   I   wtem,   o   dziwo,   z   głębi   korytarza 
wyszedł ogromny bury kot! Miał długie białe wąsy, małą białą 
łatkę pod brodą i trzymał ogon sztywno podniesiony do góry.

- Proszę pana! Tam jest kot! - wykrzyknęła Ania.
Obecność kota w teatrze zaskoczyła ją.
- Ach, to nasz Major - powiedział mężczyzna.
- Major? Dlaczego tak się nazywa?
-   Żebym   to   ja   wiedział,   panienko.   Jest   w   tym   teatrze 

dłużej   ode   mnie,   a   w   Wielki   Piątek   będzie   pięć   lat,   jak   tu 
nastałem.

Wyszedłszy ze swojej izdebki zwrócił się do Ani:,
- Proszę tędy - i otwierając jakieś drzwi wahadłowe dodał, 

żeby „pamiętała o kulisach”. Jego słowa bardzo Anię zdziwiły. 
Słyszała tylko o biednych kulisach w Azji, a wiedziała, że męż-

89

background image

czyzna nie ich ma na myśli. I rzeczywiście chodziło mu chyba o 
bardzo   wysokie,   obite   płótnem   ramy,   trochę   podobne   do 
ogromnych parawanów. Po ich drugiej stronie rozmawiali jacyś 
ludzie. Ania słyszała czyste, donośne głosy, lecz nie widziała 
nikogo. Ale kiedy przeszła ze swym opiekunem przez następne 
drzwi wahadłowe, głosy umilkły.

-   Próba   dzisiaj   jakoś   się   długo   ciągnie   -   wyjaśnił   jej 

towarzysz.

Ach, tak! Więc to są głosy aktorów odbywających próbę 

po drugiej stronie płóciennego parawanu!

- Może panienka tu zaczekać, aż skończą i znajdą dla niej 

czas. To nie potrwa długo.

Kiedy   odszedł,   Ania   rozejrzała   się.   Była   w   małym, 

przypominającym kabinę pokoiku, którego urządzenie składało 
się   z   szerokiej   półki   i   dużego   lustra   wiszącego   na   ścianie, 
dwóch krzeseł i umywalni w kącie. Bardzo nieciekawy pokój, 
powiedziała   sobie   Ania   i   przysiadłszy   na   jednym   z   krzeseł 
zaczęła   przeglądać   kartki   maszynopisu   otrzymanego   od 
Gerarda.   Miała   nadzieję,   że   Gerard   nie   każe   jej   zbyt   długo 
czekać. Czytała już kilka razy każdą kwestię.

Usłyszała   szmer   i   podniosła   oczy   znad   maszynopisu. 

Major   zaglądał   ciekawie   przez   szparę   w   drzwiach.   Wiedział 
chyba, że Ania jest mu rada, bo pozwolił, żeby go podrapała za 
uszami, i zadowolony ocierał się o jej nogi. Oboje z Majorem 
tak byli sobą zajęci, że Ania podskoczyła przestraszona, kiedy 
za jej plecami rozległ się głos:

- Cześć!
Był to Larry.
- Pan Jenkins mi powiedział, że tutaj jesteś.
- Pan Jenkins?
- Och, portier. Zna się na pociągach, bo bardzo długo był 

kolejarzem   -   powiedział   Larry   i   przykucnąwszy   obok   Ani 
zaczął głaskać Majora.

90

background image

Larry wyjaśnił Ani, że wezwano go ze szkoły, że musiał 

wyjść przed końcem lekcji, że dwa autobusy uciekły mu sprzed 
nosa i wobec tego był pewien, że się spóźni.

-   Dlatego   wyglądam   tak   nieporządnie   -   dodał 

przygładzając włosy. - Klasówka z algebry.

- Pokazał jej ubrudzone atramentem palce.
-   Mydło   nic   nie   pomoże.   Trzeba   będzie   wyszorować 

pumeksem.

Ania   zaczęła   mu   opowiadać,   że   raz   na   egzaminie   z 

francuskiego   tak   się   poplamiła   atramentem,   że   nauczyciel 
spytał,   czy   może   zamiast   piórem   pisała   palcami,   kiedy   pan 
Jenkins uchylił drzwi i powiedział, że wołają ją na scenę.

Serce załomotało jej głośno, kiedy podskoczyła i chwyciła 

z   półki   maszynopis.   Co   za   szczęście,   że   Larry   jest   ze   mną, 
pomyślała   przechodząc   przez   drzwi   wahadłowe.   To   byłoby 
straszne, gdyby musiała iść tam zupełnie sama. Powiedzmy, że 
pokręciłaby   coś   czytając  maszynopis.   Albo   że   zrobiłaby   czy 
powiedziała coś głupiego.

Na   scenie   była   spora   grupa   dorosłych   osób,   niektóre   z 

nich wkładały palta i zbierały swoje rzeczy, jak gdyby miały za 
chwilę   odejść.   Gerard   rozmawiał   z   panią   o   miodowozłotych 
włosach, ubraną w coś niebieskiego. Skinął na Anię.

- To jest Ania. Mieszkamy w tym samym domu i oboje 

lubimy irysy i Szekspira - wyjaśnił kładąc rękę na jej ramieniu. 
- Dziecino, to jest pani Urszula Lovell.  A teraz przyjrzyjmy 
wam się, kiedy tak obok siebie stoicie... Piotr! Hej tam! Gdzie 
się podział Piotr?

Nikt   nie   wiedział   i   gdy   Gerard   posłał   Larry'ego   na 

poszukiwanie,   Ania   zastanawiała   się   z   niepokojem,   co   teraz 
nastąpi.

- Piotr lubi tak nagle znikać... zupełnie jak kot z „Alicji w 

Krainie Czarów” - oznajmiła Urszula Lovell.

Miała na sobie bardzo puszysty niebieski sweter.

91

background image

-   Wiesz,   Aniu,   byłoby   dobrze,   żebyś   rozwiązała   teraz 

włosy.   Ta   sztuka   dzieje   się   w   czasach,   kiedy   dziewczynki 
nosiły długie włosy, luźno opadające na plecy.

Ania nie pomyślała, że to dlatego Gerard ją prosił, żeby 

nie zaplatała warkoczy. Może to jest sztuka historyczna? Ania 
zawsze   marzyła,   żeby   włożyć   kiedyś   takie   długie,   obszyte 
koronką   pan-talony,   w   których   bardzo,   bardzo   dawno   temu 
chodziły   dziewczynki.   Usiłowała   rozwiązać   wstążkę,   ale 
widocznie   Klocia   zrobiła   za   mocny   supeł.   Ania   szarpała   i 
szarpała, ale nic z tego nie wychodziło.

- Pozwól - zwróciła się do niej Urszula Lovell.
Ania zobaczyła, że ma na ręce bransoletkę z wiszącymi na 

niej   małymi   amuletami.   Przy   każdym   ruchu   brzęczały   jak 
maleńkie dzwoneczki.

-   Dużo   to   przyjemniej   niż   nosić   perukę   na   scenie   - 

powiedziała aktorka.

Ania   miała   włosy   długie   i   proste,   bardzo   podobne   do 

włosów Alicji na ilustracjach.

Wrócił Gerard, tuż za nim szedł Piotr. Uśmiechnął się i 

mrugnął do Ani przyjaźnie.

-   No   jak   tam   poszły   lekcje   dzisiejszego   ranka?   Z 

arytmetyką żadnych przygód?

I teraz właściwie nic się nie działo. Piotr i Gerard dużo 

mówili, ale Ania nie bardzo mogła się zorientować, o co im 
chodzi; zrozumiała właściwie tylko jedną uwagę Piotra, że obie 
są do siebie podobne w kolorycie, przez co miał chyba na myśli 
ją i Urszulę Lovell. Potem Urszula Lovell oznajmiła, że musi 
już   uciekać,   bo   ma   zamówionego   fryzjera   na   Shaftesbury 
Avenue,   a   w   porze   obiadowej   najtrudniej   jest   o   taksówkę. 
Włożyła szare futro, które przypomniało Ani szarą wiewiórkę w 
parku, i Uśmiechnąwszy się do nich zniknęła za wahadłowymi 
drzwiami.

92

background image

Trzymając w zaciśniętych rękach teczkę z maszynopisem 

Ania zastanawiała się w duchu, kiedy nareszcie coś się zdarzy. 
No   i   wkrótce   zdarzyło   się.   Przywołano   Larry'ego   i   Gerard 
powiedział:

- Chciałbym, Piotrze, żebyś posłuchał tych dwoje. Chodzi 

teraz   o   kontrast   głosów.   W   tej   chwili   to   jest   najważniejsze. 
Ciekaw jestem, co o tym myślisz.

Piotr pokazał Ani, skąd ma zacząć czytać.
- Nie zaczynaj, dopóki nie zawołam: Teraz!
Odszedł i kiedy Ania znowu go zobaczyła, siedział obok 

Gerarda w trzecim rzędzie krzeseł. Dłonie zrobiły jej się nagle 
lepkie i gorące, miała uczucie, że się zapada w środku. Kartki 
maszynopisu   zadygotały   w   jej   palcach   i   była   naprawdę 
wdzięczna, kiedy Larry wyszeptał jej do ucha:

- W porządku? Trzymasz się?
Skinęła głową, odetchnęła głęboko i powiedziała sobie, że 

oto nadeszła jej wielka chwila. Niech zobaczą, że sobie poradzi.

- Teraz! - zawołał Piotr.
Ania   przeczytała   tylko   dwie   kwestie,   obie   krótkie   i 

przedzielone   wypowiedzią   Larry'ego,   kiedy   odezwał  się   głos 
Gerarda:

- To wystarczy. Bardzo wam dziękuję.
Piotr   wbiegł   na   scenę,   żeby   przypomnieć   Larry'emu   o 

przymiarce   kostiumu,   i   już   go   nie   było.   Zanim   zniknął, 
uśmiechnął się do Ani i zawołał:

- Zobaczymy się niedługo!
- Najwyższy czas, żeby Ania wracała do domu - oznajmił 

Gerard i na tym skończyła się wyprawa Ani do teatru.

- Cześć, Aniu - powiedział wsadzając ją do taksówki. - 

Dziękuję ci, żeś przyszła. Muszę uciekać, ktoś na mnie czeka! - 
i pomachawszy jej ręką zniknął za drzwiami teatru.

Z Ani uszło nagle całe życie, czuła się jak przekłuty balon. 

Była pewna, że zanim wróci dzisiaj do domu, będzie wiedziała, 

93

background image

czy otrzyma tę rolę, czy też jej nie otrzyma. A tymczasem nic 
się od wczoraj nie zmieniło. Gerard nawet jej nie powiedział, 
czy   jest   zadowolony   z   czytania.   Pewnie   nie   był,   skoro   tak 
prędko jej przerwał. Chyba czułaby się lepiej, gdyby kazał jej 
umilknąć w pół słowa i coś tam poprawił, jak to robiła pani 
Ainsworth,   kiedy   Ania   musiała   coś   przeczytać   na   lekcjach 
poezji. To okropne nie wiedzieć, czy zrobiło się coś dobrze, czy 
źle, pomyślała Ania.

Była   tak   zgnębiona,   że   nie   sprawiła   jej   przyjemności 

nawet   jazda   taksówką,   co   wczoraj   uważała   za   wspaniałą 
przygodę. Zaczęła się nagle zastanawiać, gdzie Gerard biegł w 
takim   pośpiechu.   Może   na   rozmowę   z   uczennicą   ze   szkoły 
aktorskiej, dziewczynką, która grywała już rozmaite . role. Na 
tę myśl zrobiło się Ani tak ciężko na sercu, że zwiesiła głowę i 
wpatrzyła się z goryczą w buciki, które dzisiaj tak „specjalnie 
dobrze oczyściła”.

15. Guziczki miętowe

Nie był to dzień dla Ani dobry. Po powrocie do domu 

jedna przykrość goniła drugą. Najpierw okazało się, że spóźniła 
się na obiad. Klocia i Kicia kończyły już szarlotkę, a Connie, 
która przyszła wziąć od niej zamówienie, oznajmiła, że kotlety 
baranie   „już   wyszły”   i   jest   tylko   klops.   Ania   nie   cierpiała 
klopsa.   I   jakby   tego   było   jeszcze   mało,   Kicia   zarzucała   ją 
pytaniami:

- Co Gerard powiedział?
- Będziesz grała w tej sztuce?
- Dlaczego jeszcze nie wiesz?
- A kiedy będziesz wiedziała? 
Rozgrzebując klops i szpinak widelcem Ania odpowiadała 

wymijająco, niechętnie i wreszcie rozdrażniona wy buchnęła:

- Och, Kiciu, przestań nudzić!

94

background image

Naturalnie   Klocia   skarciła   ją,   że   zachowuje   się 

niegrzecznie. Gdyby Ania nie doznała tak bolesnego zawodu, 
zrozumiałaby,   że   Kicia   cieszyła   się   z   góry   na   pasjonującą 
opowieść, jak ta wczorajsza. Ostatecznie skąd mogła wiedzieć, 
że wszystko ułoży się inaczej?

Kiedy Klocia powiedziała: - Znam jedną dziewczynkę i 

pewnie odgadłybyście jej imię, której ostatnio wyrastają czasem 
różki na głowie - Ani napłynęły łzy do oczu, zsunęła resztę nie 
dojedzonego klopsa na brzeg talerza i odłożyła widelec.

Najpierw takie rozczarowanie w teatrze, a teraz bura od 

Kloci - tego było już naprawdę za wiele. Na szczęście zdołała 
jakoś ukryć  łzy,  a Klocia nie  kazała  jej pójść z sobą,  kiedy 
wzięła Kicię na zakupy. Niemniej Ania nie mogła pozbyć się 
uczucia, że jest w niełasce. Jakiś czas kręciła się po saloniku to 
biorąc do ręki jakiś przedmiot, to odkładając go na miejsce. W 
końcu, ponura, rzuciła się na fotel, w którym siadywała zwykle 
Klocia z robotą na drutach, i powiedziała sobie, że wszystko 
jest   wstrętne   i   że   tatuś   powinien   być   tutaj,   z   nią,   a   nie   w 
Australii.

Ania rzadko płakała, ale szorstkie obicie fotela było już 

obficie zroszone łzami, kiedy tuż obok odezwał się głos:

- Sama tu siedzisz, Aniu?
Podskoczyła i ręką zaczęła szukać chusteczki. Żeby tylko 

Zofia nie zobaczyła jej łez! Naturalnie chusteczka gdzieś się 
zapodziała. Zofia przysiadła na poręczy fotela i wsunęła jej do 
ręki starannie złożoną chusteczkę. Była przyjemnie chłodna i 
miękka, kiedy Ania przytknęła ją do rozpalonej, mokrej od łez 
twarzy. I ślicznie pachniała kwiatami.

- A teraz opowiedz mi dokładnie, co się właściwie stało - 

zażądała Zofia.

Rwącym   się   głosem   Ania   próbowała   jej   wytłumaczyć. 

Wszystko to wyrażone w słowach brzmiało dość niemądrze, ale 
Zofia zrozumiała.

95

background image

- ... i teraz jestem prawie pewna, że Gerard nie weźmie 

mnie do tej sztuki - powiedziała na zakończenie.

- Naprawdę? Dlaczego ci się tak zdaje?
- Bo prawie nie kazał mi czytać, tylko dwa małe kawałki, 

a potem nic, tylko mi podziękował, a przecież jakby mu się 
podobało, na pewno coś by powiedział...

- Tak myślisz? Bardzo wątpię. Zresztą telefonował przed 

chwilą, prosił, żeby mu zostawić na wieczór kilka kanapek i 
przy okazji wspomniał, jak im się wszystkim podobało twoje 
czytanie i sposób wypowiadania kwestii. Tylko nie wyobrażaj 
sobie, że już dostałaś tę rolę. Jeszcze jej nie dostałaś i w ogóle 
bym   ci   o   tym   nie   mówiła,   żeby   nie   wzbudzać   w   tobie 
fałszywych nadziei, ale masz taką pogrzebową minę...

Ania nagle poweselała.
- A teraz musisz się czymś zająć. Nic tak nie rozprasza 

smutnych   myśli,   jak   praca   -   oznajmiła   Zofia   energicznie.   - 
Słuchaj, miałabyś ochotę zrobić cukierki?

- Cukierki? Przecież nie potrafię... to chyba jest strasznie 

trudne?

-   Te   są   łatwe   do   zrobienia.   Zaczniemy   od   guziczków 

miętowych. Co o tym myślisz?

Ania zerwała się z fotela.
- Och! Myślisz, że mi się udadzą?
Zofia   była   tego   pewna.   Wzięła   Anię   do   kuchni   i   nie 

zwlekając rozpoczęła naukę.   Kiedy  Klocia  i Kicia wróciły  z 
zakupów,   zastały   Anię   w   kuchni,   dumnym   wzrokiem 
'spoglądającą   na   rzędy   okrągłych,   białych   cukierków, 
ułożonych   schludnie   na   przykrytej   pergaminem   blasze   do 
pieczenia. Oto przepis, który Ania otrzymała od Zofii:

GUZICZKI MIĘTOWE 
Składniki i przybory
Cukier puder.

96

background image

Esencja miętowa.
Trochę mleka.
Miseczka do ucierania.
Łyżka deserowa.
Łyżeczka od herbaty.
Filiżanka.
Wałek do ciasta.
Stolnica.
Pergamin.
Mocna, czysta torebka papierowa.
Malutka foremka do wycinania ciastek
albo
Naparstek,
albo
Przykrywka do malutkiego słoika (starannie umyta),
albo
Kieliszek do jajek,
albo
Filiżanka z serwisu dla lalek.

Kolejne czynności

Umyj ręce.
Wsyp cukier-puder do torebki, dobrze ją zamknij i mocno 

przyciskając, przejedź po niej wałkiem.

Potrzaśnij torebką i powtórz tę czynność.
Sprawdź, czy rozkruszyły się wszystkie krupki. Jeżeli nie, 

użyj ponownie wałka.

Teraz wsyp prawie cały cukier do miski, odrobinę zostaw 

w torebce.

Nalej trochę mleka do filiżanki i łyżką skrop nim cukier w 

misce.   Wymieszaj   starannie   i   jeśli   zostało   jeszcze   trochę 
suchego cukru, dolej kilka kropel. Masa powinna być gęsta i 
twarda.

97

background image

Nalej   kroplę   czy   dwie   olejku   miętowego   na   łyżeczkę   i 

wymieszaj z gęstą masą; sprawdź, czy dosyć. Niektórzy lubią 
cukierki o silniejszym zapachu mięty, inni o słabszym.

Teraz oprósz pudrem z torebki ręce i stolnicę, usyp z boku 

mały kopczyk.

Zostaw jeszcze trochę cukru w torebce. Wyjmij masę i 

połóż   na   stolnicy,   oprósz   cukrem   z   torebki   i   rozwałkuj 
delikatnie wałkiem do grubości mniej więcej małego palca.

Teraz   obtaczaj   w   cukrze   zsypanym   na   brzeg   stolnicy 

foremkę,   której   będziesz   używać.   Kieliszek   do   jajka   wycina 
trochę za duże cukierki, naparstek trochę za małe.

Obsyp   odrobiną   cukru   rozwałkowaną   masę   i   wycinaj 

krążki. Foremkę trzeba za każdym razem zanurzyć w cukrze. 
Wyłóż cukierki na pergamin, niech dobrze wyschną. Najlepiej 
zostawić je tak do następnego dnia. Nazajutrz przewróć każdy, 
żeby   wysechł   od   spodu.   Można   je   ułożyć   w   pudełku 
przekładając każdą warstwę pergaminem. 

Guziczki   miętowe   nie   trzymają   się   długo,   więc   jeżeli 

chcesz zrobić z nich komuś prezent, przygotuj je nie więcej niż 
na dwa dni przed terminem.

-   Jak   ci   się   podobają,   Klociu?   Fachowa   robota,   chyba 

przyznasz? - spytała Zofia.

Klocia   oznajmiła,   że   wyglądają   bardzo   apetycznie,   a 

Kicia,   oparta   niedbale   o   brzeg   stołu,   chciała   natychmiast 
spróbować.

- Zofia powiedziała, że muszą poleżeć i stwardnieć, ale 

jutro dam ci jeden - przyrzekła Ania.

- Domowej roboty guziczki miętowe, w ładnym pudełku, 

to doskonały prezent na Gwiazdkę - podsunęła Zofia.

- To prawda - przyznała Ania. - Bardzo odpowiedni na 

przykład   dla   Larry'ego   i   jego   młodszych   braci.   I   to   będzie 
chyba bardzo szykownie, jak powiemy, że są własnej roboty. 

98

background image

Nie   dałoby   się   okleić   tekturowego   pudełka   kolorowym 
papierem czy czymś takim?

- Znalazłam przypadkiem na strychu album z próbkami 

tapet,   jest   w   nim   pełno   rozmaitych   wesołych   wzorów.   Jak 
myślisz,   może   byś   się   tym   zajęła,   kiedy   Boże   Narodzenie 
będzie   już   tak   blisko,   że   nie   starczy   ci   cierpliwości   na 
prawdziwą naukę?

- Och, cudownie! Mogłabym zrobić pudełka dla Kloci i 

Kici i one nic by o tym nie wiedziały! To byłaby prawdziwa 
niespodzianka!

Po   raz   pierwszy   od   wyjazdu   tatusia   Ania   pomyślała   z 

radością o Gwiazdce.

-   Brawo.   Już   nie   wyglądasz   jak   chmura   gradowa   - 

pochwaliła ją Zofia.

- Bo mi jest dużo weselej. Dalej martwię się o tę sztukę 

Gerarda, tylko że łatwiej mi to teraz wytrzymać.

- Zawsze tak się dzieje. Zmartwienie nie mija, ale czujesz, 

że   możesz   mu   łatwiej   sprostać   -   przyznała   Zofia.   -   Nic   tak 
łatwo nie pozwala zapomnieć o troskach, jak spokojna godzina 
spędzona w kuchni.

- Czy ty to właśnie robisz, kiedy masz zmartwienia?
- Hm, teraz, kiedy moje główne kłopoty są związane  z 

gotowaniem, nie jest to już taki dobry sposób. Ale dawniej był. 
Pamiętam, jak przejmowałam się kiedyś jakimś egzaminem... 
byłam chyba trochę starsza od ciebie. Strasznie długo czekalam 
na   wyniki   i   właśnie   wtedy   chodziłam   do   kuchni   i   prosiłam 
matkę, żeby mi pozwoliła gotować.

- I pozwalała?
-   Tak,   pozwalała,   chociaż   czasem   produkowałam   dość 

dziwaczne   potrawy.   Na   szczęście   moi   bracia   jak   szarańcza 
rzucali się na wszystko, co było na stole... a czasem również na 
to, czego na stole nie było, ale to już inna historia.

99

background image

Ania zaczęła prosić Zofię, żeby jej ją opowiedziała, ale 

Zofia odparła, że muszą poczekać z tym do wieczora, bo teraz 
zabiera   się   do   robienia   świątecznych   pierniczków,   które   już 
jutro powinny być na wystawie.

- Jeżeli klienci nie dowiedzą się zawczasu, że mam zamiar 

je robić, nie dostanę zamówień na Boże Narodzenie, a wtedy 
zwiększy się jeszcze mój deficyt.

- Co to znaczy: deficyt?
Ustawiając na stole blachy i miski Zofia odparła:
- To znaczy, że jestem winna pieniądze... co jest jeszcze 

gorsze, niż gdybym ich w ogóle nie miała. Jest to u mnie stan 
chroniczny,   ale   jeżeli   na   święta   dostanę   naprawdę   dużo 
zamówień, może wybrnę z kłopotów.

Ania poszła na górę, zdjęła z półki Eulalię i potrząsnęła 

nią, ale naturalnie w środku była tylko ta jedna moneta, którą 
dał jej Gerard, a jedna jedyna moneta nie grzechocze głośno. 
Muszę, naprawdę muszę pomóc jakoś Zofii, westchnęła Ania.

Nazajutrz   nic   się   nie   zdarzyło.   Przynajmniej   tak   to 

określiła w duchu Ania, ponieważ nie poszła do teatru. Ale w 
rzeczywistości zdarzyło się dużo, jak to bywa w najzwyklejsze 
nawet dni.

Przyszedł list od tatusia, z fotografią niedźwiadków koala 

dla Kici i zdjęciem tatusia w kostiumie kąpielowym dla Ani. W 
liście  tatuś  dokładnie  opisał,  jak spędza niedziele  na pięknej 
piaszczystej plaży, kąpiąc się i opalając.

Na lekcji Ania zdołała bezbłędnie wyciągnąć pierwiastek 

kwadratowy i napisała długie wypracowanie o kocie, a potem 
wraz   z   Zofią,   Klocią   i   Kicią   skosztowała   guziczków 
miętowych,   które   wydały   im   się   naprawdę   doskonałe.   Kicia 
wciąż dopominała się o więcej i wkrótce nic by nie zostało, 
gdyby   Ania   nie   ukryła   reszty   w   bezpiecznym   miejscu. 
Postanowiła  już,   że  posłucha  rady  Zofii   i  zrobi  ich  dużo  na 
Boże Narodzenie.

100

background image

Kicia przewróciła się na schodach niosąc do saloniku tacę, 

stłukła filiżankę i spodek i skaleczyła się w kolano, więc żeby 
ją pocieszyć, Ania przeczytała jej „Zamek kota Kato” od deski 
do deski. Po południu rozpadał się deszcz i nie mogły pójść do 
parku,   wobec   czego   Ania   włączyła   żelazko   i   wyprasowała 
wszystkie   swoje   wstążki   do   włosów.   Więc,   jak   widzicie, 
zdarzyło  się  tego  dnia mnóstwo,  tylko  nie  to,  na  co czekała 
Ania.

Tuż po śniadaniu Gerard mijając ją na schodach zawołał z 

dołu:

- Cześć, Ania. Może będę chciał, żebyś przyszła do teatru. 

W razie czego zatelefonuję.

Zbiegł   po   dwa   stopnie,   więc   zanim   Ania   zdążyła 

cokolwiek   powiedzieć,   już   go   nie   było,   a   potem   przez   cały 
dzień nasłuchiwała telefonu, ale chociaż dzwoniło kilka osób, 
ani razu nie rozległ się w słuchawce głos Gerarda. Niewiele jest 
sytuacji bardziej nużących niż daremne czekanie na coś, co się 
nie chce zdarzyć, i gdyby Ania nie posłuchała rady Zofii i nie 
starała się być wciąż czymś zajęta, naprawdę trudno byłoby jej 
przebrnąć przez ten dzień. Kiedy nadeszła pora podwieczorku, 
Ania była już pewna, że Gerard znalazł kogoś innego. Na samą 
myśl,   że   jakaś   obca   dziewczynka   będzie   grała   z   Larrym   i 
wypowiadała   kwestie,   które   ona   czytała   na   głos   w   teatrze, 
zrobiło się Ani bardzo smutno i nie poprawił jej humoru nawet 
podwieczorek w głębi sali, przy stoliku z lampą ocienioną czer-
wonym abażurem.

Tego dnia wszystkie stoliki były zajęte i Zofia zeszła na 

dół   i   stanęła   za   kontuarem,   dzięki   czemu   Connie   mogła 
pomagać Shirley.

-   Jeszcze   więcej   mleka   -   zażądała   Kicia   odsuwając   od 

siebie filiżankę.

- Jest takie małe słówko, o którym chyba zapomniałaś - 

zwróciła jej uwagę Klocia. - Nie dokończysz tej grzanki, Aniu?

101

background image

Ania   drgnęła   i   oprzytomniała.   Starała   się   nie   myśleć   o 

tym, jak strasznie nudne będzie życie bez teatru i wszystkich 
związanych z tym emocji. Nie była głodna. 

Podeszła do nich Zofia. Miała zatroskaną twarz.
- Aniu, skocz do Shirley i Connie i powiedz im, że przy 

stoliku pod ścianą siedzą dwie panie, które nie zostały jeszcze 
obsłużone.

W   podręcznej   kuchence   było   strasznie   dużo   hałasu. 

Shirley otworzyła właśnie kurek maszyny do parzenia herbaty i 
napełniała imbryk. Ania przekazała jej polecenie Zofii.

- Ja pójdę - zaofiarowała się Connie. Wsunęła plasterek 

bułki do opiekacza i poprosiła Anię, żeby go przypilnowała. - A 
jak   już   tu   jesteś,   posmaruj   masłem   tamte   kromki   chleba   - 
zawołała przez ramię.

Ania   z   radością   wykonała   jej   polecenie.   W   kuchence 

podręcznej   było   bardzo   przyjemnie,   w   powietrzu   unosił   się 
smakowity zapach grzanek, przed nią na stole leżał giętki nóż 
do smarowania chleba.

- Doskonale, kochaneczko - pochwaliła ją Shirley. - Połóż 

sześć kromek na tym tu talerzu i włóż do koszyczka trzy porcje 
gorących   placuszków.   Przekrój   je   i   wsadź   do   środka   po 
kawałku masła.

Trzymając   tacę   Shirley   pchnęła   drzwi   wahadłowe 

ramieniem i wyszła za Connie na salę. Tymczasem rozległo się 
ciche   pyknięcie   i   Ania   musiała   odłożyć   nóż   i   pochwycić 
grzankę, która wyskoczyła z opiekacza. Pamiętała, że Shirley i 
Connie podawały zawsze grzanki przekrojone na pół, więc je 
podzieliła,   nasmarowała   masłem   i   zanim   Connie   weszła   do 
kuchenki, zdążyła wszystkie ułożyć starannie na talerzyku.

- Nie, słowo daję! Popatrz tylko, Shirley! Przyjemnie mieć 

w kuchni kogoś, kto cię wyręczy w robocie - zawołała Connie z 
uznaniem i Ania aż poczerwieniała z radości.

102

background image

Zaczęła teraz napełniać dzbanuszki mlekiem, smarowała 

nowe   porcje   chleba   i   pilnowała   nowych   grzanek,   gdy 
tymczasem   obie   kelnerki   wynosiły   na   salę   tace   z   nowymi 
zamówieniami. Ania nie miała czasu na myślenie o sztukach, 
rolach   i   teatrach.   Z   podkasanymi   rękawami,   z   wstążką 
zsuwającą się jej z jednego warkocza biegła akurat na drugą 
stronę kuchni, żeby schwytać wyskakujące z opiekacza dwie 
ostatnie grzanki, kiedy trzasnęły drzwi wahadłowe.

-   Sekunda,   Connie!   -   zawołała   rozsmarowując  w 

pośpiechu masło.

-   Bardzo   tu   ładnie   pachnie   -   powiedział   czyjś   głos.   Z 

pewnością nie był to głos Connie.

Ania   obróciła   się.   Tuż   obok   drzwi   stał   uśmiechnięty 

Gerard.

-   Wszystko   w   porządku.   Wiem,   że   wstęp   tu   jest 

wzbroniony,   ale   otrzymałem   specjalne   pozwolenie.   Zofia 
powiedziała, że mogę cię poprosić o filiżankę herbaty.

Ania podała grzanki Shirley i wróciła z Gerardem na salę. 

Klocia i Kicia poszły już na górę, tylko Zofia siedziała przy 
stoliku.

-   No   więc   znalazłem   ją   tam,   pracowała   jak   mrówka   - 

oznajmił Gerard.

Zofia roześmiała się.
-   Teraz   rozumiem,   dlaczego   tak   nagle   poprawiła   się 

obsługa na sali.

- Aniu, może to była zaprawa przed jutrzejszymi próbami? 

Rozpoczynamy je z samego rana i będziesz pracowała nie mniej 
ciężko niż przed chwilą w kuchni - powiedział Gerard.

Ania wybałuszyła na niego oczy.
- No jak, dziecino, jesteś zadowolona? - spytała Zofia.
Oto   jest   najwspanialsza   chwila   w   moim   życiu, 

powiedziała sobie Ania, a ja przenoszę tylko wzrok z Gerarda 
na Zofię i z powrotem i nie potrafię zdobyć się na nic więcej!

103

background image

-  Opanowana,   prawda?   Niczego  po  sobie  nie  pokazuje. 

Często bywa taka? - W oczach Gerarda pojawiły się wesołe 
błyski.

- Jesteś zadowolona? - powtórzyła niespokojnie Zofia.
Nagle Ania odzyskała głos:
- Jeszcze jak!
Zerwała się z krzesła i zaczęła ściskać Zofię.
- No, Bogu dzięki. Bo zaczęłam już podejrzewać, że mimo 

wszystko nie chcesz tej roli. A jak z moją herbatą? - uśmiechnął 
się do niej Gerard.

Ania   w   pośpiechu   sięgnęła   po   imbryk   i   chociaż 

zapomniała   nalać   do   filiżanki   mleka   i   upuściła   dwie   kostki 
cukru na podłogę, wybaczymy jej to, bo była naprawdę bardzo 
przejęta.

Pobiegła na górę, żeby zawiadomić Klocie i Kicię, które 

bardzo się ucieszyły.

To naprawdę dobra nowina.
A Kicia zaczęła skakać po pokoju i wrzeszczeć na cały 

głos:

- Ania będzie grała w teatrze! Ania będzie grała w teatrze!
Potem nagle umilkła i spytała:
- A będą tam ludzie ze skrzydłami?
Ludzie ze skrzydłami? O czym ona mówi? - zastanawiała 

się Ania. W końcu wyszło na jaw, że Kicia widziała tylko jedno 
przedstawienie:   jasełka   w   sali   parafialnej.   Widocznie   anioły 
zrobiły na niej bardzo duże wrażenie i wyobrażała sobie, że wy-
stępują we wszystkich sztukach. Ania straciła niemało czasu, 
zanim zdołała jej wytłumaczyć, że w wielu sztukach nie ma ani 
jednego anioła.

Dla   uczczenia   radosnej   okazji   Zofia   pozwoliła   Ani 

położyć się do łóżka o pół godziny później i Klocia grała z nią 
w świnkę. Po kąpieli Zofia przyszła do niej i usiadła na brzegu 
łóżka.

104

background image

-   No   cóż,   dziecino,   mam   nadzieję,   że   twój   ojciec   nie 

będzie   miał  do   mnie  pretensji.   W  moim  przekonaniu  jest  to 
wyłącznie   twoja   sprawa.   To   ty   masz   grać,   a   skoro   chcesz, 
będziesz  grała.   Kiedy   Gerard   zwrócił   się   z  tym  do   mnie,   w 
pierwszej chwili chciałam mu odmówić, ale po namyśle uzna-
łam,   że   nie   byłoby   to   wobec   ciebie   w   porządku.   Czeka   cię 
ciężka   praca,   cięższa  niż   nauka  w   szkole,   a  jak  skończą   się 
próby, zacznie się powtarzanie wciąż tego samego, co wieczór 
te same słowa i te same ruchy. Jak myślisz, dasz radę?

- Larry to lubi, więc ja chyba też polubię - odparła Ania 

zastanawiając się, czy Larry wie już, że będzie grała.

Na   dobranoc   Zofia   opowiedziała   jej   jedną   z   przygód 

swojego dzieciństwa, które tak zawsze Anię zachwycały. Tym 
razem Zofia i jej bracia grali w krykieta i stłukli okno w salonie, 
i usiłowali skleić szybę klejem zrobionym z mąki. Zwinięta w 
kłębek pod kołdrą, wsłuchana w głos Zofii, Ania zastanawiała 
się, dlaczego jest tak przyjemnie leżeć w cieple i dowiadywać 
się o cudzych, dawno minionych tarapatach.

Kiedy opowieść skończyła się wstawieniem nowej szyby i 

ogólnym   przebaczeniem   i   kiedy   Zofia   pocałowała   ją   na 
dobranoc, Ania pomyślała, że jest zbyt przejęta, żeby zasnąć, 
ale   widocznie   nie   miała   racji,   bo   zdawało   jej   się,   że   już   w 
chwilę później usłyszała głos Kloci nazywającej ją śpiochem i 
tłumaczącej, że czas wstawać.

16. Próby

Jadły śniadanie, kiedy Gerard zajrzał do pokoju. Przyszedł 

tylko powiedzieć, że o jedenastej czeka na Anię w teatrze.

- Od jutra postaram się robić próby trochę później, żebyś 

miała czas na odrobienie lekcji, ale dzisiaj chciałbym  zacząć 
wcześnie.   Ostatecznie   nie   mamy   dużo   czasu.   Niedługo 
przeniesiemy   się   do   Brighton.   Co   o   tym   myślisz,   Klociu? 

105

background image

Miałabyś ochotę odetchnąć trochę świeżym, morskim powie-
trzem?

- Jak ja zdążę z praniem i prasowaniem, nie mówiąc już o 

cerowaniu,   tego   naprawdę   nie   wiem.   Kicia   znowu   wypchała 
łokciami dziury w swetrze, a najlepszą spódniczkę Ani trzeba 
spory kawałek podłużyć. To będzie cud, jeżeli w ogóle zdą-
żymy do Brighton - oznajmiła Klocia biorąc do ręki brązowy 
imbryk. - Filiżankę herbaty, panie Hunter?

- Brighton? Po co Klocia ma jechać do Brighton? - spytała 

zdziwiona Ania.

- Jak to po co? Żeby się tobą opiekować. Premiera sztuki 

odbędzie się w Brighton szesnastego, i Klocia i Kicia pojadą z 
tobą   i   będą   ci   dotrzymywać   towarzystwa   -   wyjaśniła   Zofia 
podnosząc filiżankę do ust i uśmiechając się do Ani ponad jej 
brzegiem. Wpadła na chwilę, żeby napić się z nimi herbaty, 
pozostawiwszy   parówki   i   suflet   jabłkowy   w   „groźnych 
czeluściach pieca”, jak to określiła.

- Ojejku! Myślałam, że sztuka będzie grana w Londynie, 

w tym teatrze, do którego chodziłam! - wykrzyknęła Ania.

Nie,   wyjaśnił  jej  Gerard.   Tutaj   będą  tylko  mieli  próby. 

Premiera „Ciuciubabki” odbędzie się w Brighton, pograją tam 
tydzień,   „żeby   się   przedstawienie   doszlifowało”,   po   czym 
przeniosą się do teatru Komedia na Shaftesbury Avenue.

- Brighton! Co za radość! - zawołała Ania z oczami jak 

gwiazdy.   -   Kiciu,   będziemy   nad   morzem!   Ach,   cudownie... 
tylko wolałabym, Zofio, żebyś ty też z nami pojechała!

- Ktoś musi zająć się naszymi klientami. Kto by im robił 

ciastka   i   słodkie   bułeczki,   gdybym   czmychnęła   z   wami   nad 
morze? Wiesz co, Aniu? Jeżeli przywieziecie mi z Kicią duży, 
ładny pęk wodorostów, zaraz poczuję się tak, jakbym sama była 
nad morzem.

- Na pewno nie zapomnę, przyrzekam! - zawołała Ania.

106

background image

- Musimy teraz piorunem załatwić dla niej zezwolenie - 

zaczął   Gerard   biorąc   z   rąk   Kloci   filiżankę   herbaty.   -   Czy 
mogłabyś,   Klociu,   pójść   z   nią   jeszcze   dzisiaj   do   Zarządu 
Miejskiego? Puszczę Anię około drugiej.

-   Co   to   jest   zezwolenie?   Dlaczego   muszę   mieć 

zezwolenie? - dopytywała się Ania. Była tak przejęta, że nie 
mogła przełknąć grzanki.

- Pani Rawlings ma zezwolenie. Musiała je wykupić dla 

swojego psa - oznajmiła Kicia. Chcąc wysączyć ostatnią kroplę 
mleka postawiła sobie kubek na nosie niemal do góry dnem.

- To jest innego rodzaju zezwolenie... takie, które da Ani 

prawo  występowania  na  scenie.   Dzieciom  nie  wolno  grać  w 
teatrze   bez   takich   zezwoleń,   więc   musimy   czym   prędzej   je 
zdobyć   -   wyjaśnił   Gerard.   -   Już   mnie   nie   ma,   do   widzenia. 
Zobaczymy się niedługo, dziecino. Klociu, myślisz, że zdążycie 
na jedenastą?

-   W   ostatnich   dniach   w   głowie   mi   się   mąci   od   tego 

nieustannego   pośpiechu,   ale   zrobię,   co   będę   mogła.   Kiciu, 
proszę zjeść skórkę tej grzanki, dostaniesz zaraz jabłko.

Chociaż   Klocia   zostawiła   ją   w   korytarzu   o   bielonych 

ścianach   i   odeszła,   Ania   tym   razem   wcale   nie   czuła   się 
osamotniona.   Portier   wyjrzał   ze   swojej  izdebki,   a  kot  Major 
wyszedł   niespodziewanie   zza   czerwonego   kubła 
przeciwpożarowego i zaczął .ocierać się o jej nogi. Larry był na 
scenie,   ślęczał   nad   podręcznikiem   historii,   żeby   nadrobić 
straconą dzisiaj rano lekcję.

-   Pozwolili   mi   przyjść   wcześniej,   żebyśmy   mogli   mieć 

razem próbę - wyjaśnił przytykając palec do miejsca w książce, 
gdzie przerwał czytanie. - No, więc widzisz, że jednak dostałaś 
tę rolę. Gratuluję. Fajnie się spisałaś.

Ania podziękowała mu za miłe słowa. Ściskała wciąż w 

rękach   swoją   szkolną   teczkę,   w   której   był   egzemplarz   roli, 
grzebień, zapasowa wstążka do włosów, kilka kanapek, jabłko, 

107

background image

butelka   mleka   i   tabliczka   czekolady,   którą   dała   jej   Zofia,   i 
wreszcie   papierowa   chusteczka   do   nosa   i   kawałek   wilgotnej 
flaneli,   włożone   przez   Klocię   „na   wypadek,   gdyby   ci   się 
zaczęły lepić ręce”.

- Nie zdążę wrócić na obiad do domu, bo muszę iść do 

Zarządu   Miejskiego   czy   czegoś   takiego,   żeby   mi   wydali 
zezwolenie. Co to właściwie jest? - spytała.

Larry miał minę prawie zgorszoną. 
- Zarząd Miejski Londynu. To bardzo ważna sprawa. Bez 

zezwolenia nie wolno ci wyjść na scenę. Ja dostałem moje w 
zeszłym tygodniu. Mam nadzieję, że się pośpieszą i zdążą ci to 
załatwić przed premierą.

Na tym skończyła się ich rozmowa. Zjawił się Gerard i 

rozpoczęli próbę. Dorośli aktorzy nie byli wezwani tego ranka, 
więc cały teatr należał do nich. Zofia słusznie ostrzegła Anię, że 
jest   to   ciężka   praca,   Naturalnie   Ania   czytała   swoje   kwestie, 
chociaż Larry mówił je z pamięci; Gerard powiedział, że ma 
dwa dni na nauczenie się całego tekstu na pamięć. Ania lubiła 
uczyć   się   na   pamięć   i   teraz   przyrzekła   sobie,   że   zrobi 
Gerardowi  niespodziankę i  wykuje wszystkie kwestie  bardzo 
prędko.

Zastanawiała się przedtem, co znaczą kreski narysowane 

kredą na scenie. Teraz już wiedziała. Ile razy przychodziła jej 
kolej   na   coś,   co   Gerard   nazywał   „ruchem”,   kredowy   znak 
Wskazywał, gdzie ma stanąć, a ponieważ ruchy Larry'ego były 
zaznaczone   w   taki   sam   sposób,   uniemożliwiało   im   to 
wysuwanie się za daleko naprzód czy też cofanie się za bardzo 
w   głąb   sceny,   przy   czym   Larry   był   ogromnie   pomocny 
tłumacząc wszystko, czego Ania nie rozumiała. Poza „ruchami” 
było jeszcze coś, co nazywało się „intonacją”. Chodziło o to, 
jak się głos wznosi i opada przy wygłaszaniu tekstu. Na szczę-
ście   Ania   z   łatwością   naśladowała   Sposób   mówienia   innych 
ludzi. W szkole często udawało jej się rozśmieszyć całą klasę 

108

background image

naśladując głos nauczycielki, więc kiedy Gerard wyjaśnił jej, 
jak   ma   powiedzieć   to   czy   inne   zdanie,   bez   trudu   go 
naśladowała. Poza tym miała bardzo dobrą pamięć, całe szczę-
ście, bo przekonała się prędko, że kiedy Gerard pokazał jej jakiś 
„ruch” albo wyjaśnił, jak ma być wypowiedziana jakaś kwestia, 
zawsze oczekiwał, że ona zrobi to dokładnie w taki sposób, i 
nie miał zamiaru nikomu, nawet dziecku, powtarzać tej samej 
rzeczy dwa razy.

Pracowali   naprawdę   ciężko,   ale   Ani   sprawiało   to 

przyjemność, miłe było jej nawet uczucie, że musi dać z siebie 
wszystko, czego ostatnio nie robiła. Jak się samemu ślęczy nad 
lekcjami, nie ma miejsca na takie uczucia.

Kiedy   Gerard   powiedział:   -   To   na   dzisiejsze 

przedpołudnie   byłoby   już   wszystko.   Czekam   na   was   punkt 
czwarta - Ania przekonała się ze zdumieniem, że jest dziesięć 
po   pierwszej.   A   potem   Gerard   wyszedł,   bo   miał   się   z   kimś 
spotkać na obiedzie, a Larry schwycił swój podręcznik historii, 
powiedział: - Cześć, zobaczymy się o czwartej. Tylko żebyś się 
nie spóźniła - i już go nie było.

Zjawił się niespodziewanie Piotr i pokazał jej stolik obok 

miejsca, które Ania nauczyła się już nazywać „stanowiskiem 
suflera”, i powiedział, że może tam zjeść obiad. Jak spod ziemi 
wyrósł Major i mrucząc ocierał się o jej nogi, gdy tymczasem 
ona   karmiła   go   kanapkami   z   pastą   rybną.   W   pewnej   chwili 
stanął przed nią portier.

-   Zrobiłem   sobie   herbaty,   może   miałabyś   ochotę   się 

napić? - I podał jej ogromną filiżankę bardzo mlecznego płynu.

Ania nie przepadała za herbatą, ale ten gest portiera taki 

jej się wydał przyjazny, że wypiła wszystko. Zanim przyszła po 
nią   Zofia,   Ania   zdążyła   już   zjeść   wszystkie   kanapki, 
zapakowała teczkę i zaczęła wpisywać do swojego egzemplarza 
wszystkie „ruchy”, jak ją tego nauczył Larry.

- No i jak ci poszło, dziecino? - spytała Zofia.

109

background image

- To strasznie ciekawa praca. Ale muszę się tylu rzeczy 

nauczyć... i Gerard powiedział, że powinnam bardzo uważać na 
dykcję - odparła Ania z powagą - żeby ludzie mogli usłyszeć 
każde moje słowo. I mam strasznie dużo tekstu do nauczenia 
się   na   pamięć.   Będę   kuła   dzisiaj   w   łóżku,   a   czytanie 
„Tajemniczego ogrodu” odłożę na kiedy indziej.

-   Hm,   brzmi   to   bardzo   chwalebnie   -   powiedziała   z 

uznaniem Zofia.

Na to, żeby się dostać do Zarządu Miejskiego, musiały 

odbyć   część   drogi   autobusem,   a   potem   szły   jeszcze   wzdłuż 
rzeki, srebrzystej w bladym zimowym słońcu. Płynęły po niej 
długie sznury barek i uwijały się sapiące małe holowniki.

- Co to jest właściwie Zarząd Miejski? - spytała Ania, nie 

bez pewnego niepokoju.

- Jak by ci to powiedzieć... No więc jest to zespół ludzi 

zajmujących   się   wszystkimi   sprawami   związanymi   z 
Londynem, nie wyłączając teatrów i dzieci, które w nich grają. 
Kiedyś, dawno temu, małe dzieci, takie jak Kicia albo nawet 
młodsze, występowały w teatrach. Pracę miały bardzo ciężką, 
często do późna w nocy, i musiały się przebierać w ciemnych, 
brudnych   izdebkach.   I   potem   zjawił   się   Zarząd   Miejski,   jak 
dobra wróżka z bajki, i zaopiekował się wszystkimi dziećmi w 
teatrze, i przypilnował, żeby nie pracowały za ciężko i za długo 
i   żeby   miały   czyste,   widne   przebieralnie.   I   zostało   wydane 
rozporządzenie, że nie wolno zatrudniać w teatrze dzieci, które 
nie skończyły dwunastego roku życia.

- Och, teraz rozumiem. To dlatego Gerard mnie pytał, ile 

mam lat. 

-   No   więc   jak,   nie   boisz   się   już   pójść   do   Zarządu 

Miejskiego?

- Ani trochę. Wydaje się, że to całkiem mili ludzie. Bo 

przedtem czułam się trochę tak, jakbym szła do dentysty. Teraz 
nic a nic sobie z tego nie robię.

110

background image

Mówiła prawdę. Nie onieśmielił jej nawet hall ratusza, tak 

ogromny,   że   można   się   w   nim   było   zgubić   kilka   razy. 
Siwowłosy pan w jednym z biur wypytał ją o wszystko - jak się 
nazywa, ile ma lat, kiedy wypadają jej urodziny i jaki jest tytuł 
sztuki, w której ma wystąpić.

- A jak ze szkołą? - spytał.
Ania   wytłumaczyła   mu,   że   jest   w   klasie   III   A,   że   jej 

ulubionymi przedmiotami są poezja i arytmetyka i że chociaż 
teraz mieszka w Londynie, do szkoły chodziła w miasteczku 
niedaleko Brystolu. Siwy pan poprosił Zofię, żeby się postarała 
o pismo od nauczycielki Ani, oceniające jej postępy w nauce. 
Tylko te dzieci, które się dobrze uczą, otrzymują zezwolenie na 
pracę w teatrze. Dodał, że będzie mu potrzebna fotografia.

-   To   zupełnie   tak,   jakbym   miała   dostać   paszport   - 

zauważyła Ania. Przypomniała sobie, że tatuś przed wyjazdem 
robił zdjęcia do paszportu.

Siwy   pan,   który   nazywał   się   Brewster,   przyznał,   że 

owszem   trochę   to   przypomina   paszport,   bo   fotografia   Ani 
będzie później przyklejona do jej zezwolenia, żeby nikt nie miał 
Wątpliwości, na kogo dokument opiewa.

- Sprawa jest dość pilna, bo premiera ma się odbyć za 

tydzień - powiedziała Zofia sięgając po torebkę i rękawiczki. - 
Ania zastępuje dziewczynkę, która zachorowała.

Pan Brewster znał tę sprawę, bo otrzymał list od dyrekcji 

teatru. Przyrzekł, że wszystko będzie załatwione na czas.

- A jak z tym tygodniem w Brighton? Kto będzie się tam 

Anią opiekował?

Zofia powiedziała mu o Kloci i to go uspokoiło. Spytał 

jeszcze, czy to pani Woodhouse będzie miała Anię pod swoją 
opieką,   kiedy   przedstawienie   „Ciuciubabki”   zostanie 
przeniesione do Londynu.

- Pani zdaje sobie chyba sprawę, że osoba odpowiedzialna 

musi cały czas przebywać z nią w teatrze?

111

background image

Zofia odparła, że doskonale to rozumie i że Klocia będzie 

odprowadzała Anię do teatru i czekała na nią w garderobie aż 
do końca przedstawienia.

- Wydaje mi się, że omówiliśmy już wszystko - rzekł pan 

Brewster i spytał Anię, czy to będzie jej pierwszy występ w 
teatrze. Ania przytaknęła, a wtedy pan Brewster podał jej rękę, 
życzył   powodzenia   i   oznajmił,   że   któregoś   dnia   wpadnie 
obejrzeć sztukę.

W korytarzu Ania odetchnęła głęboko.
- Uff! Ten Zarząd Miasta naprawdę opiekuje się dziećmi! 

Pomyśleć tylko, że Klocia będzie musiała chodzić ze mną do 
teatru! Zofio, a może ona będzie niezadowolona?

- Będzie udawała, że jest niezadowolona, ale tak między 

nami,   Aniu,   za   nic   na   świecie   by   się   tego   nie   wyrzekła   - 
uspokoiła ją Zofia. - Uważaj na stopnie, Aniu. Teraz pójdziemy 
zrobić   zdjęcie   paszportowe,   a   potem   zjemy   gdzieś 
podwieczorek. Jest trochę wcześnie, ale miałaś na obiad tylko 
kanapki.

Okazało   się,   że   dla   Ani   wcale   nie   było   za   wcześnie. 

Znalazły   jakiś   barek   kawowy   i   Ania   tak   była   głodna,   że 
spałaszowała jajko na grzance, dwie słodkie bułeczki i porcję 
lodów.

- Chyba strasznie dużo zapłacisz - rzuciła zaniepokojona 

kończąc drugą słodką bułeczkę.

- Nie przejmuj się. To jest specjalna okazja - odparła Zofia 

uśmiechając  się   do   niej.   -   Nie   uczciłyśmy   dotąd   otrzymania 
przez   ciebie   tej   roli,   a   czeka   cię   jeszcze   dzisiaj   praca,   więc 
trzeba dobrze naładować akumulator.

Dziwna   rzecz,   jak   prędko   spowszedniało   to,   co 

początkowo   wydawało   się   niezwykłe   i   nowe.   Chodzenie   do 
teatru z egzemplarzem sztuki i kanapkami zastępującymi obiad, 
próby na scenie albo nauka kwestii, ćwiczenia intonacji, dykcji 
i sytuacji z Larrym i Piotrem w którymś z pomocniczych po-

112

background image

mieszczeń,   gdy   tymczasem   dorośli   aktorzy   zajmowali   scenę, 
stało się czymś tak zwyczajnym, jak tok zajęć szkolnych. Ale 
Anię   wciąż   to   interesowało,   wciąż   znajdowała   w   tym 
przyjemność.  Tak  mało  jeszcze  wiedziała,  a  lubiła  uczyć  się 
nowych   rzeczy.   Bardzo   prędko   opuściło   ją   uczucie   onie-
śmielenia, obcości; czuła się cząstką teatru.

Dorośli   aktorzy   nie   szczędzili   dzieciom   miłych   słów   i 

uśmiechów.   Urszula   Lovell   ubierała   się   ślicznie   i   była   taka 
piękna, że Ania nie mogła oderwać od niej oczu. Częstowała 
ich czekoladkami, a gdy kiedyś zobaczyła, że oboje z Larrym 
jedzą zamiast obiadu kanapki, posłała na miasto po lody. Cały 
zespół,  jak  Ania  nauczyła  się  nazywać  aktorów grających  w 
sztuce,   był   sympatyczny.   Zwłaszcza   podobał   jej   się   jeden 
bardzo   wysoki   pan   o   falistych   włosach,   który   często   z   nimi 
żartował. Larry powiedział jej, że nazywa się sir

2

 Giles Farron i 

jest w tym przedstawieniu partnerem Urszuli Lovell.

- Bardzo miły - stwierdziła Ania.
-   To   sławny   aktor.   Był   wspaniały   w   „Hamlecie” 

wystawionym w teatrze Old Vic. Mama zafundowała mi bilet w 
zeszłym roku na urodziny. Pamiętasz Belindę, która miała grać 
twoją rolę, tylko zachorowała? No więc sir Giles jest ojcem 
Belindy.

- To ona tak  ma  na imię...  Belinda?  I  jest jego córką? 

Wyobrażam   sobie,   że   byłoby   jej   przyjemnie   grać   w   jednej 
sztuce z  ojcem.  Jaka  przykrość,   że  nic z tego nie  wyszło!  - 
zawołała Ania.

- Tak, miała pecha. W teatrze strasznie dużo zależy od 

przypadku. Przypomnij sobie, w jaki sposób dostałaś tę rolę. 
Gdyby   pan   Hunter   u   was   nie   zamieszkał,   nigdy   by   się   nie 
dowiedział o twoim istnieniu - zwrócił jej uwagę Larry. Ania 
zrozumiała, co ma na myśli.

- Nie wiesz, czy Belinda czuje się już lepiej? - spytała.

2

 Sir (ang.) - pan.

113

background image

Larry odparł, że owszem, znacznie lepiej, zresztą jutro się 

do niej wybiera, bo po południu nie mają próby.

- Sir  Giles prosił mnie,  żebym  ją  odwiedził.  Może byś 

pojechała ze mną?

- Mogłabym? Myślisz, że Belinda chciałaby mnie poznać? 

Nie jest zła, że dostałam tę rolę?

-   Belinda?   Co   ty!   Belinda   lubi,   jak   się   ją   odwiedza. 

Grałem z nią w jednym filmie.

- Niemożliwe! Jest chyba niewiele starsza ode mnie!
- Och, gra w filmach chyba od trzeciego roku życia.
Larry   porzucił   ten   temat,   jakby   to   była   sprawa   bez 

najmniejszego znaczenia.

-   Spytaj   w   domu,   czy   ci   pozwolą   pojechać,   a   ja 

porozmawiam z sir Gilesem.

Dotrzymał słowa i wszystko zostało omówione nazajutrz 

jeszcze przed próbą.

-   Słucham   cię,   chłopcze?...   Ach   tak,   wybierasz   się   do 

Belindy,  żeby   ją  trochę  rozweselić?  Aniu,   pojedź  z  nim.   Im 
większa  kompania,  tym lepsza  zabawa.  Samochód  będzie  na 
was czekał o wpół do trzeciej przed wyjściem dla aktorów.

Było   to   niezwykłe   przeżycie   jechać   ogromnym 

samochodem   prowadzonym   przez   szofera,   samochodem,   w 
którym   na   podłodze   leżał   puszysty   dywan   i   było   pełno 
przegródek   i   szufladek.   Ania   rada   byłaby   je   zbadać,   ale 
naturalnie   wiedziała,   że   to   nieładnie   grzebać   w   cudzych 
rzeczach.

- Co tam masz? - spytał Larry.
Ania   trzymała   na   kolanach   paczkę.   Jej   zawartość   była 

rezultatem długich i głębokich rozważań. Spytana o radę Klocia 
oznajmiła,   że   winogrona   albo   kwiaty   są   dla   chorych   bardzo 
odpowiednim   podarkiem.   Ale   Ani   to   nie   przekonało.   Sama 
miała kiedyś odrę.

114

background image

- Zawsze jest przyjemnie dostać coś dobrego do jedzenia, 

ale   najważniejsze,   kiedy   leży   się   w   łóżku,   to   mieć   coś   do 
roboty.

W końcu Zofia wpadła na pomysł, żeby kupić specjalny 

szary   karton   i   kilka   arkuszy   kolorowego   podgumowanego 
papieru.   Można   było   wycinać   z   tego   kolorowego   papieru 
rozmaite   kształty   i   naklejając   je   na   karton   robić   różne 
interesujące obrazki. Ania pocieszała się myślą, że Belinda ma 
specjalne   nożyce   do   wycinanek,   bo   nie   starczyłoby   jej   pie-
niędzy i na nożyce, i na papier. 

- Fajny pomysł - orzekł Larry. 
Pokazał   Ani   swój   prezent.   Przez   dziurę   w   papierze 

zobaczyła   kolorowy   obrazek   przedstawiający   zmianę   warty 
przed pałacem królewskim. Była to układanka.

- Robiłem dziesiątki takich, kiedy chorowałem na świnkę 

-   wyjaśnił.   -   Mama   co   dzień   przynosiła   mi   nową.   Pyszna 
zabawa, jak się leży w łóżku.

Dom, w którym mieszkała Belinda, był wysoki i stał na 

skwerze   pełnym   drzew   i   kwiatów.   Drzwi   otworzyła   im 
rudowłosa   pani   mówiąca   po   angielsku   z   cudzoziemskim 
akcentem. W pierwszej chwili Ania pomyślała, że jest to matka 
Belindy, ale przyjrzawszy jej się dokładniej doszła do wniosku, 
że jest na to za młoda.

- Belinda, ona bardzo się ucieszy. Ciągle sama, to nudne, 

co?

Nie bardzo wiedząc, co na to odpowiedzieć, Ania i Larry 

weszli   za   nią   na   schody   wyłożone   puszystym   niebieskim 
chodnikiem. Na ścianach wisiały obrazy, a na podestach stały 
ogromne wazony pełne kwiatów. Na drugim piętrze rudowłosa 
pani otworzyła drzwi i powiedziała:

- Belinda, twoi przyjaciele - i poszła sobie.
-   Larry!   -   zawołała   Belinda   podskakując   na   łóżku.   - 

Myślałam, że już nigdy nie przyjdziesz! 

115

background image

Ania ociągała się przy drzwiach, nagle onieśmielona. Ale 

tak naprawdę nie miała po temu żadnych powodów, bo trudno 
wyobrazić sobie kogoś milszego i serdeczniejszego od Belindy. 
Odsunęła pisma i książki, żeby zrobić dla Ani miejsce na łóżku, 
kazała Larry'emu przystawić krzesło i przywitała ich w bardzo 
dorosły sposób. Wkrótce śmiali się wszyscy troje z opowieści o 
Majorze,   który   podczas   próby   najspokojniej   w   świecie 
przewędrował przez całą scenę, co widząc Larry wyszeptał do 
speszonej Ani: „Udawaj, że nie widzisz tej ponurej postaci”.

Ania nie mogła oderwać oczu od Belindy. Dziewczynka 

miała jedwabiste czarne włosy przewiązane czerwoną wstążką, 
oczy barwy niebieskiego dymu ogniska i drobną twarzyczkę, 
która   nieustannie   zmieniała   wyraz   i   za   każdym   razem 
wydawała się tak inna, że Ania patrzyła jak zaczarowana.

-   Słyszeliście,   że   byłam   w   szpitalu   i   że   wycięli   i   ni 

wyrostek? Chciałam, żeby mi go schowali, bo byłam ciekawa, 
jak wygląda, ale nic z tego! Skandal, prawda? Ale wiadomo, 
jakie są siostry w szpitalach! Założyli mi sześć szwów... wiecie, 
zdejmują je tak, jakby rozpruwali zszyty materiał - ciągnęła. - 
Jutro   mi   je   zdejmą,   Więc   będę   mogła   nareszcie   wstać.   To 
okropne  leżeć  w  łóżku,   kiedy   jest  tyle  ciekawych  rzeczy   do 
zrobienia. Francoise... przyprowadziła was tutaj na górę... ma 
uczyć  mnie  francuskiego,   ale  zastrajkowałam.   Powiedziałam: 
ani słowa po francusku, dopóki nie pozwolicie mi wstać. Mam 
wrażenie, że ona nie może się już doczekać chwili, w której 
zacznie ze mną parlować.

Belinda   była   chyba   bardzo   zadowolona   z   prezentów. 

Wszyscy   razem   zrobili   kawałek   układanki,   ,a   potem   zaczęli 
wycinać wzór z gumowanego papieru i Larry powiedział, że kto 
wie, może wyjdzie z tego niezła zakładka do książki. Belinda 
wypytywała ich o próby i powiedziała, że bardzo chciałaby być 
w   Brighton   na   premierze,   ale   wysyłają   ją   z   opiekunką   na 

116

background image

Jamajkę.   Kiedy   Ania   i   Larry   powiedzieli,   że   jej   strasznie 
zazdroszczą, odparła, że wcale się na to nie cieszy.

- Cieszyłabym się, jakby tatuś i mamusia też jechali, ale 

tatuś gra przecież w „Ciuciubabce”, ,a mamusia zaczęła robić 
nowy film. Zresztą co to za przyjemność być gdzieś, gdzie jest 
goręcej niż latem w Anglii, i nie móc się kąpać? Może mi po-
wiecie?

Zjedli   pyszny   podwieczorek   -   kanapki   w   trzech 

odmianach i cztery rodzaje ciastek.

Potem Belinda przyrzekła, że jak tylko wróci z Jamajki, 

przyjdzie ich obejrzeć w „Ciuciubabce”.

- ...i powiem wam szczerze i otwarcie, co o was myślę. O 

to samo będę was prosiła, jeżeli zobaczycie mnie kiedykolwiek 
na scenie.

- Strasznie mi przykro, naprawdę. To znaczy przykro mi, 

że dostałam tę rolę... - wyjąkała Ania przepraszająco. Czekała 
na   okazję,   żeby   to   Belindzie   powiedzieć,   ale   nie   bardzo 
wiedziała, jak zacząć.

- Daj spokój, kochanie. Nie ma o czym mówić - zawołała 

Belinda  serdecznie,   ściskając  Anię  ,  za  rękę.   -  Masz  śliczne 
włosy. Bardzo odpowiednie do tej roli. Ja naturalnie miałam 
grać w peruce. Błagałam, żeby mi ufarbowali włosy, ale tatuś 
nawet nie chciał o tym słyszeć. Uważam, że byłaby to bardzo 
przyjemna rozmaitość.

- Twoja matka też by się chyba nie zgodziła - podsunęła 

Ania.

Czarne,   jedwabiste   włosy   Belindy   wydawały   jej   się 

zachwycające.

-   Och,   nie   mogłaby   pisnąć   nawet   słówka.   Ona   nosi 

kolejno   na   głowie   wszystkie   kolory   tęczy.   W   tej   chwili   jest 
różową blondynką - rzuciła wesoło Belinda. - Tak czy inaczej - 
ciągnęła - zagram  chyba w  Wimbledon  na Boże Narodzenie 

117

background image

Królewnę Śnieżkę, a nie mogłabym przyjąć tej roli,  gdybym 
grała w „Ciuciubabce”. 

Larry i Ania głośno wyrazili swoją radość i Ania poczuła, 

jak jej spada kamień z serca. Jeżeli Belinda ma zagrać w innym 
teatrze,   przejęcie   jej  roli   nie   wydawało   się   już  czymś   takim 
okropnym. Zresztą trudno było wyobrazić sobie ładniejszą Kró-
lewnę Śnieżkę.

Kiedy   w   końcu   przyszła   chwila   rozstania,   Belinda 

ucałowała Anię serdecznie.

- Napiszę do ciebie z Jamajki, kochanie - obiecała.
Ania   nie   bardzo   lubiła,   kiedy   ją   ktoś   całował.   Ani   nie 

używała   słowa   „kochanie”,   ale   zrozumiała   już,   że   w   teatrze 
wszystko wygląda inaczej, i teraz wydawało jej się to zupełnie 
naturalne. Pod pewnymi względami teatr był jakby zupełnie in-
nym światem i już to pierwsze spotkanie z Belindą przekonało 
Anię, że sama też należy do tego świata.

- Bardzo mi się spodobała Belinda - oznajmiła w drodze 

powrotnej do teatru, gdzie mieli odbyć jeszcze krótką próbę.

-   Kochana   Belinda!   Wszyscy   ją   lubią,   chociaż   czasem 

strasznie   się   wygłupia.   Ale   porządna   z   niej   dziewczyna   - 
stwierdził Larry. - I ma duże zdolności aktorskie. Powinnaś ją 
zobaczyć   w   tym   filmie,   jak   już   wejdzie   na   ekrany.   Poproś 
ciotkę,   żeby  ci  pozwoliła  pójść  ze  mną  do kina  na  wczesny 
seans, kiedy nie będziemy mieli popołudniówki.

Ania   podziękowała   mu   i   powiedziała,   że   pójdzie   z 

największą   radością.   Bardzo   chciałaby   zobaczyć   Belindę   w 
filmie. Jakie to wszystko interesujące, myślała, kiedy wracali do 
teatru   przez   zimowy   zmierzch.   Lampy   uliczne   połyskiwały 
złotym blaskiem, neony migotały, park tonął w niebieskawym 
półmroku.   Pomyśleć,   że   zaledwie   przed  kilkoma  tygodniami 
życie   wydawało   się   nudne!   -   mówiła   sobie   Ania   ze 
zdziwieniem, kiedy wjeżdżali na Trafalgar Square.

118

background image

- Spójrz na Nelsona

3

 - zawołał Larry.

Oboje   wykręcili   szyje,   żeby   przypatrzyć   się   ciemnej 

postaci, majaczącej na tle granatowego nieba.

- Och, czy życie nie jest cudowne! - zawołała Ania.

17. Premiera w Brighton

Ania i Kicia nigdy nie były w Brighton, a kiedy pytały 

Kloci, jak tam jest, odpowiadała im, że nie ma takiego drugiego 
miejsca na świecie. To nie wyjaśniało im wiele, lecz po kilku 
dniach  spędzonych w tym  mieście gotowe były przyznać jej 
słuszność.

Dziwna rzecz, ale bardzo prędko teatr przestał wydawać 

się   Ani   obcy   i   był   czymś   w   rodzaju   drugiego   domu. 
Zamieszkały   w   wysokiej   kamieniczce,   która   stała   przy   ulicy 
schodzącej w dół do morza. Miały we trójkę dwie sypialnie i 
mały salonik, a opiekowała się nimi sympatyczna, tęga gospo-
dyni, która przynosiła im posiłki na górę ze słowami:

- A teraz zjedzcie wszystko i proście o więcej. Zawsze to 

mówię moim stołownikom i zawsze mnie słuchają. Takie jest 
nasze powietrze w Brighton. Zobaczycie, niedługo zaróżowią 
wam   się   policzki   -   dodawała   na   zakończenie,   patrząc 
współczująco na Anię i Kicię, chociaż dziewczynki wcale nie 
były  specjalnie  blade.   Ale   zjadały   wszystko   i   czasem 
rzeczywiście prosiły o więcej. Dzięki wędrówkom do teatru i z 
powrotem i przechadzkom po nadmorskim bulwarze, co Klocia 
nazywała   „marszami   dla   zdrowia”,   dziewczynki   miały   pod 
dostatkiem morskiego powietrza. Czasem wiał tak silny wiatr, 
że - jak Ania zauważyła - w Brighton naprawdę było chyba 
więcej powietrza niż gdziekolwiek indziej w Anglii.

Próby nadal odbywały się cały dzień, po czym o piątej 

Ania wracała do domu i wcześnie kładła się spać, bo wieczorem 

3

 Nelson - Horatio Nelson (1758-1805), admirał angielski; przez zwycięstwa nad 

flotą francuską i hiszpańską zapewnił Wielkiej Brytanii panowanie na morzu.

119

background image

szła   w   teatrze   inna   sztuka.   Ania   z   Klocią   dostały   oddzielną 
garderobę   z   dużym   lustrem,   z   wieszakiem   na   kostiumy   i 
szeroką   półką,   na   której   Ania   trzymała   wszystkie   swoje 
teatralne szminki. Klocia z Kicią odprowadzały ją do teatru, po 
czym   szły   oglądać   wystawy   sklepów.   Ania   bardzo   prędko 
przywykła do czekania w garderobie, póki nie wezwą jej na 
scenę, i zwykle czytała książkę albo rozwiązywała łamigłówkę. 
Larry'emu towarzyszył pan Davidson, młody nauczyciel z jego 
szkoły, i co dzień rano, kiedy na scenie odbywała się próba z 
dorosłymi aktorami, Larry i Ania szli z panem Davidsonem do 
bufetu obok szatni i odrabiali z nim francuski, matematykę i ge-
ografię.   Pan   Davidson   zsuwał   dwa   stoliki   i   Larry   i   Ania 
rozkładali na nich swoje książki i zeszyty. Ania bardzo lubiła te 
lekcje. Przyjemnie było uczyć się razem z Larrym, a ponieważ 
był od niej trochę starszy i dużo mądrzejszy, musiała naprawdę 
starać się ze wszystkich sił, żeby mu jakoś dorównać.

Potem   odbyły   się   dwie   próby   generalne,   już   w 

kostiumach,   co   było   dla   Ani   podniecającą   nowością   i 
jednocześnie   nauką   charakteryzacji   pod   kierunkiem   Piotra. 
Ania   nie   zdawała   sobie   sprawy,   że   wszyscy   aktorzy   muszą 
kłaść   sobie   szminkę   na   twarz.   Jeszcze   w   Londynie   Piotr 
zaprowadził   ją   do   specjalnego   sklepu,   gdzie   sprzedawano 
szminkę   do   charakteryzacji,   i   kupił   wszystko,   co   było   Ani 
potrzebne.   Jedna   ze   sprzedawczyń   pokazała   dziewczynce 
szminki, które trzeba kolejno nakładać na twarz, i dała jej tak 
zwany   „wykres   charakteryzacji”,   który   był   w   rzeczywistości 
rysunkiem   twarzy   ze   strzałkami   wskazującymi   rozmaite   jej 
płaszczyzny  i wyjaśnieniami,  jakich szminek  należy  używać. 
Całe   szczęście,   pomyślała   Ania,   bo   nigdy   bym   tego   nie 
spamiętała.   Musiała   się   ucharakteryzować   na   obie   próby 
generalne, co zajęło jej bardzo dużo czasu.

W dniu pierwszej próby generalnej Larry i Ania zostali 

zwolnieni   trochę   wcześniej,   a   ponieważ   Klocia   i   Kicia   nie 

120

background image

wróciły   jeszcze   ze   swojej   wyprawy   do   sklepów,   poszli   we 
dwoje na  bulwar  nadmorski.   Wiał  silny  wiatr,   jak to  prawie 
zawsze w Brighton. Wzbijał białe grzywy fal na morzu i szarpał 
warkocze Ani. Pobiegli w kierunku Czarnej Skały, bo był to 
jeden z tych dni, które zdają się zapraszać do biegania. Ale po 
jakimś   czasie   zwolnili,   żeby   zaczerpnąć   tchu,   i   zaczęli 
rozmawiać.   Ania   opowiedziała   Larry'emu   o   Eulalii   i   o 
pieniądzach, które ma nadzieję jakoś uzbierać na elektryczny 
mikser dla Zofii. Larry'ego bardzo to zainteresowało.

-   Teraz   będziesz   mogła   kupić   jej   tę   maszynkę   - 

powiedział.

- Żartujesz! Do Gwiazdki nie uzbieram dosyć!
- Kiedy mam na myśli część pieniędzy, które zarobisz w 

teatrze.

Oczy Ani zrobiły się okrągłe ze zdumienia.
- Kto, ja? Zarobię pieniądze? Nigdy mi to nie przyszło do 

głowy! Naprawdę mi zapłacą za granie w tej sztuce?

Larry roześmiał się.
- Jasne! Ja wydam prawie wszystkie moje pieniądze na 

pralkę dla matki. Z tym, co zarobiłem na „Małych rozbitkach” i 
co   już   mam   odłożone,   będę   miał   całą   sumę   przed   Bożym 
Narodzeniem. Ojej! Ale się matka ucieszy!

Wyjaśnił, że „maluchy” chodzą już do szkoły i obaj muszą 

mieć co dzień czyste koszule.

- Jak weźmiesz jedno z drugim... sprzątanie biur i ciągłe 

pranie,   matka   ma   ręce   pełne   roboty,   więc   pomyślałem,   że 
pralka bardzo jej się przyda. Wrzucasz wszystkie koszule i raz-
dwa wychodzą czyste!

Ania  uważała,   że  to  cudowny   pomysł,   zwłaszcza  kiedy 

Larry jej powiedział, że będzie to prawdziwa niespodzianka, bo 
mu w sklepie obiecali, że przyślą pralkę podczas nieobecności 
matki, a on schowa swój prezent na strychu i będzie go tam 
trzymał aż do świąt.

121

background image

-   Wtedy   poproszę   wuja   Billa,   żeby   mi   pomógł   znieść 

pralkę do mieszkania, i przystroję ją celofanem, wstążkami i tak 
dalej. Matka chyba zdębieje, jak zobaczy taką kolubrynę koło 
choinki.

Na samą myśl o tym wybuchnął śmiechem. 
- Czy oni mi naprawdę zapłacą?
- Jasna sprawa! Pan Hunter na pewno omówił wszystko z 

twoją ciotką. Aż się dziwię, że ci nic nie powiedzieli. Wiesz, 
jak   mój   agent   załatwia   dla   mnie   jakąś   pracę   w   teatrze   czy 
filmie, zawsze od tego zaczyna.

Ania postanowiła zaraz po powrocie do Londynu spytać o 

to Zofię.

- Tylko pamiętaj, żebyś odkładała wszystko na książeczkę 

oszczędnościową - upomniał ją Larry.

- Tak naprawdę wcale mi na tych pieniądzach nie zależy i 

chodzi mi tylko o to, żeby uzbierać na mikser dla Zofii. Wiesz, 
ona czasem bardzo się martwi, że „Pierożek z Wiśniami” nie 
daje dochodu.

- Przykra sprawa... ale przecież mówiłaś, że to taka ładna 

cukierenka i że twoja ciotka robi pyszne ciastka?

- Tak, naturalnie, ale jakoś jej to wszystko nie wychodzi...
Kiedy   Ania  wróciła  do   teatru,   czekały   tam  na  nią   dwa 

telegramy. Jeden od Zofii z życzeniami powodzenia, drugi od 
Connie i Shirley. Kelnerki napisały: „Wszystkiego najlepszego 
trzymaj   się   Shirley   Connie”.   Anię   bardzo   to   wzruszyło   i 
postanowiła, że wyśle do nich kartkę z widokiem Brighton i 
podziękuje   za   życzenia.   Okazało   się,   że   przed   premierą 
wszyscy dostają telegramy. Larry miał trzy - jeden od matki z 
„maluchami”,   dwa   od   wujków   i   przyjaciół.   Dorośli   aktorzy 
mieli   całe   pliki   depesz   i   przyczepiali   je   do   lustra   w   swoich 
garderobach.   Ania   też   powiesiła   oba   swoje   telegramy   i 
ubierając się zerkała na nie od czasu do czasu.

122

background image

Stała   teraz   przed   lustrem   i   patrzyła   na   dziewczynkę   w 

różowej sukience i z długimi, jasnymi włosami opadającymi na 
plecy.

„To chyba nie jestem ja” - pomyślała.
Nie   czuła   się   inaczej   niż   na   próbach,   tyle   tylko,   że   z 

przejęcia   ściskało   ją   trochę   w   dołku.   Za   to   teatr   był   dzisiaj 
zupełnie inny. Jak gdyby nagle ożył, tak pełne były garderoby 
aktorów   przygotowujących   się   do   spektaklu.   Niebawem 
usłyszała   inspicjenta

4

  stukającego   w   drzwi   sąsiednich 

pomieszczeń i wołającego:

-   Uwertura   i   rozpoczynający   aktorzy,   proszę   się 

przygotować do wyjścia.

Ania i Larry występowali dopiero w drugim akcie, więc 

Ania posłuchała rady Kloci i kiedy była już zupełnie gotowa, 
usiadła i zaczęła czytać „Przygody Joanny”. Co chwilę jednak 
przerywała i pytała, która godzina i czy mały zegarek Kloci na 
pewno  się  nie  spóźnia.   A   Klocia   siedziała   sobie   spokojnie  i 
robiła na drutach sweter dla Kici, i miała taką minę, jakby pół 
życia spędziła w teatralnych garderobach. Widok jej poczciwej 
twarzy i cichy brzęk drutów, tak dobrze znany Ani z mieszkania 
na   Glenville   Street,   zmieniły   garderobę   w   przytulny   i   miły 
zakątek. Pomijając pewne zdenerwowanie Ania czuła się tu jak 
w domu - można by pomyśleć, że Zofia tuż obok piecze swoje 
ciastka w kuchni!

Zastukał inspicjent. Ania poderwała się spłoszona.
-   Czy   włosy   mi   się   nie   potargały?   Może   powinnam 

przypudrować szminkę?

- Wszystko jest w porządku. Tylko bez nerwów... i nie 

pędź, jakby cię kto gonił, i żebyś mi uważała na tych schodach. 
Zachowuj się spokojnie i rozsądnie - przestrzegła ją Klocia.

„Zupełnie jakbym szła do dentysty!” - pomyślała Ania.

4

 Inspicjent - pracownik teatru czuwający nad techniczną stroną przedstawienia.

123

background image

Otwierając   drzwi   wahadłowe   u   stóp   schodów   Ania 

usłyszała muzykę nadawaną przez głośnik, z czego wynikało, 
że trwa jeszcze przerwa między pierwszym a drugim aktem. 
Podeszła bliżej i stanęła tuż przy wyjściu na scenę. Widziała 
stąd białą ławkę ogrodową i kwiaty, i krzewy; dzięki nim scena 
wyglądała jak prawdziwy ogród. Ona i Larry  mieli  wbiec na 
scenę przez drzwi balkonowe, prowadzące z domu do ogrodu. 
Dom   był   jasnozielony   j   miał   białe   okiennice.   Stopnie 
prowadziły   w   dół   na   coś   w   rodzaju   tarasu   ozdobionego 
kwiatami i krzewami w ogromnych donicach. W głębi ogromna 
kotara ukazywała trawniki  i  dalekie drzewa, i niebo, błękitne 
niebo z płynącymi po nim białymi chmurkami. Dekoracja jest 
naprawdę śliczna, pomyślała Ania.

Stuknęły drzwi wahadłowe i stanął obok niej Larry. W 

marynarskim ubraniu wydawał się młodszy i drobniejszy niż w 
swoim zwykłym blezerze i szarych spodniach flanelowych.

- Idzie chyba całkiem nieźle - powiedział. - Pan Davidson 

zajrzał na widownię pod koniec pierwszego aktu i mówi, że 
były duże brawa. 

Nagle Ania uprzytomniła sobie, że przecież teatr nie jest 

pusty,   jak  bywał,   kiedy   mieli   próby.   Nawet   na  obu   próbach 
generalnych siedziała tylko garstka osób w pierwszych kilku 
rzędach. Teraz Ania była w pełni świadoma, że po drugiej stro-
nie kurtyny jest coś, co rusza się i szeleści. Przywiodło jej to na 
myśl   na   pół   oswojonego   potwora,   przyczajonego   tam   w 
ciemności. Za kilka sekund kurtyna podniesie się i ona będzie 
musiała roześmiana wbiec na scenę i udawać, że ucieka przed 
ścigającym ją Larrym. I nagle strasznie się przelękła. Przez cały 
dzień   ciągle   ktoś   ją   pytał,   czy   jest   zdenerwowana,   na   co 
odpowiadała:   -   Ale   skąd!  -   i   nie  bardzo  wiedziała,   o  co  im 
wszystkim chodzi. Czy tak się objawia zdenerwowanie - tym 
ohydnym brakiem tchu?

124

background image

-   Och,   Larry,   tak   mi   jakoś   dziwnie...   -   wyszeptała.   - 

Trochę mi się nogi trzęsą.

-   To   nic   -   rzucił   prędko   Larry.   -   Każdy   to   ma   przed 

wyjściem na scenę.

-   Jakoś   mi   dziwnie   w   środku...   chyba   nie   ruszę   się   z 

miejsca...

-   Zrób   kilka   oddechów.   O,   tak.   Głęboko,   głęboko   - 

przynaglał ją. - Zaraz poczujesz się lepiej. Mój nauczyciel mnie 
tego nauczył. Oddychaj powoli, głęboko, równomiernie... jak 
teraz.

Uspokoiły   ją   nie   tylko   oddechy,   ale   rzeczowy   ton 

Larry'ego.  Muzyka nagle  umilkła.  Zapadła  cisza,  przerywana 
tylko stłumionym szelestem i pokasływaniem po tamtej stronie 
kurtyny. Zapłonęły reflektory i ogromna kurtyna zaczęła iść w 
górę.

Larry uścisnął ją za rękę. Podszedł do nich Piotr, stąpający 

na gumowych podeszwach.

- Gotowi? To wychodźcie na scenę.
Jakoś - chociaż potem nie mogła sobie przypomnieć jak - 

Ania   pchnęła   drzwi,   wybiegła   roześmiana   i   pozwoliła 
Larry'emu ścigać się po scenie.

- Nie dogonisz mnie... nie dogonisz mnie... Och, Paweł, 

tak nie można!

Ku   nieopisanemu   zdumieniu   Ani   jej   głos   brzmiał 

dokładnie tak jak podczas prób, to znaczy najpierw słychać w 
nim   było   przekomarzanie,   potem   gniew,   a   kiedy   Larry   ją 
dogonił, wybuchnęła głośnym piskiem. Tak ją to zdziwiło, że 
zapomniała o tym CZYMŚ za rampą i pamiętała jedynie, że 
hasa z Larrym po ogrodzie. Tylko raz przypomniała sobie o 
obecności   wielkiego   milczącego   potwora,   a   to   wtedy,   kiedy 
doszła do miejsca, w którym miała rozgniewać się na Pawła i 
powiedzieć   tonem   osoby   dorosłej:   „Paweł,   proszę   cię,   nie 
bądźmy małostkowi - po czym dodać swoim dziecinnym głosi-

125

background image

kiem: - Przynajmniej tak mówi mamusia, kiedy tatuś zaczyna 
sprawdzać rachunki domowe”. Gerard na próbach kazał jej w 
tym miejscu zawieszać głos. „Rób pauzę na śmiech” - żądał. 
Ania zawsze robiła w tym miejscu pauzę, ale dzisiaj było to dla 
niej zupełnym zaskoczeniem, kiedy usłyszała wesołe wybuchy 
śmiechu   w   pierwszych   rzędach   krzeseł.   Ten   śmiech   brzmiał 
serdecznie i przyjaźnie i Ania czuła, że ktokolwiek siedzi tam w 
dole za rampą, jest serdeczny, przyjazny i pełen uznania.

Kiedy   aktorka   grająca   piastunkę   wychyliła   się   z   okna 

wołając,   żeby   wracali,   bo   już   pora   spać,   Ania   nie   musiała 
udawać,   że   ociąga   się   z   odejściem.   Naprawdę   nie   chciała 
wracać.   Tak  dobrze  się  bawiła,   że  przykro   jej  było  zejść  ze 
sceny.

Reszta   wieczoru   przemknęła   błyskawicznie.   Ania 

powiesiła kostium na wieszaku i ubrana w szlafrok gawędziła z 
Klocią, a kiedy zbliżał się koniec przedstawienia, włożyła znów 
kostium   i  poprawiła   charakteryzację.   Wyszła   wezwana   przez 
inspicjenta i na schodach spotkała Larry'ego. Wiedzieli, gdzie 
mają   stanąć,   kiedy   aktorzy   ustawią   się   jeden   obok   drugiego 
przed   kurtyną,   a   że   w   sztuce   występowało   dziesięć   postaci, 
utworzył   się   długi   szereg.   Stojąc   i   kłaniając   się,   jak   ją  tego 
nauczono, Ania pomyślała, że ludzie strasznie długo i głośno 
klaszczą. Kurtyna mnóstwo razy podjeżdżała do góry, a potem 
wszyscy inni wycofali się za kulisy i na scenie została tylko 
Urszula Lovell z sir Gilesem i oklaski wcale nie milkły. Nagle z 
pierwszych rzędów rozległy się okrzyki: - Autor! Autor! - i ten 
miły pan z brodą, który przyglądał się cichutko wielu próbom, 
wyszedł   na   scenę   i   wyraźnie   onieśmielony   powiedział   kilka 
słów do publiczności.

- Uff, co za ulga! - wyszeptał Larry, kiedy stali z Anią za 

kulisami. - To dobry znak, jak wywołują autora. Och, żeby się 
to tylko utrzymało na scenie! Trzy miesiące, a uzbieram prawie 
dosyć na lodówkę dla matki!

126

background image

Larry   jest  bardzo  praktyczny,  pomyślała  Ania.   Dla  niej 

nastrój był zbyt podniecający, żeby myśleć o tak przyziemnych 
sprawach. Kiedy podziękowała mu za pomoc, którą jej okazał 
tuż przed wyjściem na scenę, zbagatelizował całą rzecz.

- Trema, to wszystko. Każdy przez to czasem przechodzi. 

Mój nauczyciel powiada, że ktoś, kto nie odczuwa nigdy tremy, 
nie będzie dobrym aktorem. Nawet takie sławy, jak sir Giles, 
mają przed premierą łaskotanie w brzuchu.

No   właśnie!   Ona   tak   to   odczuwała!   Pomyśleć,   że 

dorosłym   też   się   to   zdarza.   Mimo   wszystko   Ania   miała 
nadzieję, że już nigdy nie zazna tego okropnego uczucia.

- Wiesz, Larry, myślę, że spodobaliśmy im się oboje! - 

zawołała   na   wspomnienie   przyjaznej   serdeczności,   którą 
okazała im publiczność, i to uczucie rozradowania nie opuściło 
jej   nawet   wtedy,   kiedy   z   trudem   zmywała   z   twarzy 
charakteryzację, kiedy Klocia owijała ją szalikiem i kiedy szły 
do   domu.   Niebo   było   rozgwieżdżone,   ich   kroki   dźwięczały 
głośno   na   opustoszałych   ulicach,   a   niewidoczne   morze 
pomrukiwało w ciemności.

18. Premiera w Londynie

Ani   było   naprawdę   przykro   rozstać   się   z   Brighton   -  z 

ruchliwymi ulicami tego miasta, z kamienistą, wietrzną plażą i z 
teatrem, do którego ciepłej atmosfery przywykła. Ale cieszyła 
się,   że   jest   z   powrotem   „Pod   Pierożkiem   z   Wiśniami”,   że 
zewsząd   otacza   ją   rozkoszny   zapach   korzeni   i   imbiru,   i 
świątecznych placków. Jeszcze większą radością było zobaczyć 
Zofię   i   dać   jej   wodorosty,   piękną   i   długą   zielonobrązową 
girlandę,   którą   Ania   i   Kicia,   po   długich   poszukiwaniach, 
znalazły w czasie odpływu na plaży. Zofia powiesiła ją na ścia-
nie   w   korytarzu   mimo   protestów   Kloci,   która   twierdziła,   że 
wodorosty cuchną.

127

background image

- No chyba, Klociu. Cuchną pięknie morzem - brzmiała 

pełna urazy odpowiedź Ani.

Ania opisała Zofii dokładnie premierę i powiedziała, co 

ona i Kicia, i Larry robili w Brighton. O pieniądze nie musiała 
pytać, bo jeszcze tego wieczoru, kiedy leżała w łóżku, Zofia 
przyszła do niej i  oznajmiła, że większość zarobionych przez 
Anię pieniędzy dyrekcja teatru będzie wpłacała na jej pocztowy 
rachunek oszczędnościowy.

-   Im   wcześniej   nauczysz   się   oszczędzać,   tym   lepiej. 

Klocia weźmie cię na pocztę, wyrobi ci książeczkę i wpłaci na 
nią  to,   co  już zarobiłaś,  ale  myślę,   że powinnaś mieć jakieś 
kieszonkowe. Co myślisz o dziesięciu szylingach?

-   Dziesięć   szylingów   na   tydzień?   -   Ania   była 

oszołomiona. - To przecież strasznie dużo pieniędzy! Naprawdę 
mogłabym mieć tyle?

-   No   cóż,   pracujesz   ciężko,   a   święta   się   zbliżają   - 

zauważyła Zofia.

- Myślisz, że mogłabym Kici dawać kieszonkowe? Ona 

jest jeszcze za mała, żeby zarabiać...

- Ależ tak. Wystarczy pół korony?
W   ten   sposób   sprawa   została   rozstrzygnięta   i   Zofia 

wręczyła Ani pierwszą tygodniówkę dla niej i dla Kici. Ania 
poszła   prosto   na   górę   i   uroczyście   wrzuciła   do   Eulalii   dwie 
półkorony, dwie monety po dwa szylingi i jednego szylinga. 
Razem z półkoroną od Gerarda był to zupełnie niezły początek i 
kiedy Ania potrząsnęła Eulalią, rozległ się grzechot bardzo miły 
dla ucha.

Zofia   miała   mnóstwo   roboty   z   przygotowaniem 

świątecznych   ciast.   Cały   dzień   rozchodziły   się   po   domu 
rozkoszne   zapachy   piekących   się   placków   z   bakaliami.   W 
kuchni pojawiło się na stole duże pudło z ozdobami używanymi 
do   ciast.   Na   widok   cukrzanych   ptaszków,   niedźwiadków, 
miniaturowych jodełek i maleńkich kolędników z latarnią na 

128

background image

kiju dziewczynki wpadły w świąteczny nastrój i Ania nie mogła 
doczekać się chwili, kiedy Zofia polukruje placki i umieści na 
nich ozdoby.

Kicia   była   uszczęśliwiona   swoją   tygodniówką,   chociaż 

Ania wątpiła, czy jej młodsza siostrzyczka orientuje się, że od 
Bożego Narodzenia nie dzielą ich już miesiące i że niedługo 
trzeba będzie kupować prezenty. Klocia obiecała przypilnować, 
żeby Kicia odłożyła chociaż trochę na świąteczne podarki.

Zaraz   po   powrocie   do   Londynu   rozpoczęły   się   nowe 

próby przed wyznaczoną za tydzień premierą. Ani wydawało 
się to wprost niemożliwe, żeby cokolwiek wymagało powtórki, 
ale aktorzy mieli jeszcze sporo do zrobienia.

-   Hm,   miejmy   nadzieję,   że   „Ciuciubabka”   podoba   się 

londyńskiej   publiczności   -   powiedział   Gerard   z 
powątpiewaniem w głosie.

Był   to   dzień   dawno   obiecanej   wizyty   Larry'ego   „Pod 

Pierożkiem z Wiśniami”. Skończyli próby o czwartej i Gerard 
przyjechał wraz z nimi na podwieczorek.

- Na pewno się spodoba, proszę pana - zapewnił go Larry 

- zwłaszcza jeśli krytycy będą życzliwi.

Siedzieli wszyscy przy narożnym stoliku, Kicia, Klocia, 

Larry i Gerard. Ania przyniosła właśnie z podręcznej kuchni 
duży talerz gorących słodkich bułeczek.

-   Ach,   krytycy!   Miejmy   jednak   nadzieję,   że   wszyscy 

zjedzą   tego   dnia   bardzo   dobry   obiad   i   będą   w   przyjaznym 
nastroju - westchnął komicznie Gerard.

I nagle Kicia wywołała ogólny śmiech.
- A co kretyni dostają na obiad? - spytała.
- Krytycy, nie kretyni, Kiciu. To tacy ludzie, którzy piszą 

w gazetach o każdej nowej sztuce. Jeżeli krytykom podoba się 
nowa sztuka, wtedy ludzie chodzą do teatru, żeby ją zobaczyć, a 
jeśli im się nie podoba... hm, czasem ludzie chodzą mimo to, 
ale częściej niestety nie chodzą... - wyjaśnił Gerard.

129

background image

Któregoś ranka Ania obudziła się z dziwnym uczuciem 

niepokoju.   W   pierwszej   chwili   nie   bardzo   mogła   się 
zorientować,   co  to   jest  takiego.   I   potem   nagle  przypomniała 
sobie. Dzisiaj jest premiera! 

Była tak zdenerwowana, że na śniadanie zdołała przełknąć 

tylko jedną grzankę, a z obiadem było jeszcze gorzej. Według 
Kloci  tak  długo  chrząkała  i  postękiwała  nad  jadłospisem,   że 
odebrało jej to apetyt. W końcu Ania zamówiła dwa biszkopty i 
jabłko.

Po południu, jak co dzień, Klocia wzięła dziewczynki do 

parku, gdzie poszły nad staw i karmiły kaczki. Po powrocie 
Klocia kazała Ani położyć się na łóżku z surową przestrogą, że 
wolno jej czytać przez dwadzieścia minut, a potem ma zamknąć 
oczy i spać. Teatry w Londynie zaczynają się później niż w 
innych   miastach   i   Klocia   oznajmiła,   że   Ania   co   dzień   musi 
ucinać sobie porządną drzemkę, bo inaczej będzie wieczorem 
nieprzytomna   ze   zmęczenia.   Ani   wydawało   się   to   strasznie 
dziecinne - przecież nawet Kicia nie sypia już w dzień! Ale, 
dziwna rzecz, po przeczytaniu dwóch rozdziałów „Jaskółek i 
amazonek”   zasnęła,   a   jak   się   obudziła,   na   dworze   zapadł 
tymczasem zmrok i cukiernia na dole była zamknięta.

W   kuchni,   gdzie   poszła   zjeść   podwieczorek,   a   raczej 

podwieczorko-kolację, bo nie mogła liczyć na nic więcej przed 
końcem   przedstawienia,   było   ciepło   i   jasno.   Zofia   podniosła 
wzrok znad miski z lukrem i cukrzanych ozdób.

- Co byś powiedziała o jajku na miękko i kromce chleba z 

masłem?

Okazało się nagle, że mimo premiery Ania jest głodna. 

Jadła z apetytem jajko przyglądając się Zofii, która lukrowała 
świąteczne placki. Teraz, kiedy długi dzień oczekiwania miał 
się już ku końcowi, minęło zdenerwowanie. Gdy Zofia spytała: 
- Co zrobić z tym niedźwiedziem polarnym? - Ania sięgnęła 
przez stół i umieściła go tuż za maleńką parą jadącą sankami.

130

background image

-   Niedźwiedź   ich   goni,   ale   mam   nadzieję,   że   zajadą 

bezpiecznie do domu.

Zofia nie wygładziła lukru, więc był szorstki i z wierzchu 

jakby sypki, wyglądał naprawdę jak śnieg.

-   Ten   placek   zostawimy   dla   nas   -   powiedziała   Ani   i 

posłała ją po Kicię, żeby umieściła na placku maleńki domek z 
czerwonym dachem, zanim lukier całkiem stwardnieje.

-   Będzie   to  nasze   wspólne  dzieło  -   wyjaśniła.   -  Klocia 

przygotowała   owoce,   ty   znalazłaś   miejsce   dla   niedźwiedzia 
polarnego, a Kicia postawi domek.

W drodze do łóżka, już w szlafroku, Kicia przyszła do 

kuchni i ustawiła domek na lukrze, robiąc w nim przy okazji 
dziurę. Zofia powiedziała:

-   Nazwijmy   to   wąwozem   i   uznajmy,   że  niedźwiedź  do 

niego wpadnie.

Zaledwie Kicia poszła spać, trzeba było szykować się do 

teatru,   a   mimo   tygodnia   spędzonego   w   Brighton   Ani   wciąż 
wydawało   się   to   dziwne,   że   opatulona   w   ciepły   płaszcz 
wychodzi z domu, chociaż zwykle o tej porze kładzie się do 
łóżka. Ściskała w zaciśniętej dłoni czarnego kotka z porcelany, 
którego dała jej Zofia.

- Niech przyniesie szczęście - tobie i przedstawieniu.
Na   dworze   wiał   silny   wiatr,   strzępy   chmur   pędziły   po 

niebie, a księżyc to wychylał się spoza nich, to znikał. Ania 
była rada, że ma na sobie ciepły płaszcz i kapturek zrobiony 
przez Klocię na drutach. Przekonała się, że wieczorem Londyn 
jest   chyba   jeszcze   ruchliwszy   niż   za   dnia.   Jezdnią   pędziły 
oświetlone autobusy, na chodnikach tłoczyli się przechodnie, 
wszędzie było mnóstwo światła j migotały jaskrawe neony.

Garderoba   w   teatrze   była   ładniejsza   od   tej,   którą   Ania 

miała w Brighton. Stał tu fotel dla Kloci, nad lustrem wisiała 
lampka. Kiedy Ania rozłożyła przybory do pisania i książki na 
stoliku i umieściła czarnego kotka na półce, zrobiło się tu przy-

131

background image

tulnie   i   trochę   jak   w   domu.   Idąc   korytarzem   spotkała 
inspicjenta. Niósł całe naręcza kwiatów do garderoby Urszuli 
Lovell, między innymi złocony koszyk chryzantem i owinięty 
w celofan piękny bukiet goździków. Jakie mnóstwo kwiatów 
posyłają ludzie aktorom na premiery!

Kiedy   wróciła   do   garderoby,   zobaczyła   na   stoliku 

paczuszkę.

-   Garderobiana   panny   Lovell   przyniosła   to   dla   ciebie   - 

oznajmiła Klocia podnosząc wzrok znad robótki.

- Dla mnie? Ojej, co to może być? - zdumiała się Ania 

obracając paczuszkę w rękach.

-   Jest   tylko   jeden   sposób,   żeby   się   przekonać   - 

powiedziała oschle Klocia.

Po   zdjęciu   bibułki   ukazało   się   oczom   Ani   białe 

pudełeczko,  a w pudełeczku,  na jedwabnej podkładce,  leżała 
srebrna   bransoletka   z   przyczepioną   do   niej   maleńką   srebrną 
podkową. Na załączonym bilecie Ania przeczytała:

„Niech   ci   ten   drobiazg   przyniesie   szczęście   w   dniu 

premiery »Ciuciubabki«. Urszula Lovell i Giles Farron”. U dołu 
panna   Lovell   dopisała:   „Będziesz   mogła   dodawać   amulety, 
kiedy przydarzy ci się coś szczególnie miłego. W dniu mojej 
pierwszej premiery miałam tylko jeden, a teraz mam ich już 
dwadzieścia sześć”.

-   Spójrz,   Klociu,   czy  to   nie  śliczne?   To   najśliczniejszy 

prezent, jaki dostałam w życiu! I jak to ładnie ze strony panny 
Lovell i sir Gilesa!

Ania   wsunęła   bransoletkę   na   rękę   i   maleńki   amulet 

zadźwięczał   niczym   dzwoneczek.   Przypomniała   sobie,   że 
podczas  jednej  z  pierwszych  wizyt  w  teatrze  Urszula  Lovell 
rozwiązała jej wstążkę we włosach i amulety na jej bransoletce 
rozdzwoniły   się   niczym   kuranty   na   wieży.   Nie   uwierzyłaby 
wtedy, gdyby jej ktoś powiedział, że kiedyś sama będzie miała 
taką bransoletkę.

132

background image

-   Uważam,   że   to   bardzo   poczciwe   z   ich   strony.   Mam 

nadzieję, Aniu, że podziękujesz jak należy. Prawdę mówiąc nie 
lubię biżuterii u dzieci, ale taka mała bransoletka, w dobrym 
guście i nie za bardzo rzucająca się w oczy... hm, to całkiem 
inna sprawa - pochwaliła Klocia.

Gdy   tylko   Ania   ubrała   się   w   kostium   i   nałożyła 

charakteryzację, wyjęła swój papier listowy i pióro kulkowe (w 
kostiumie nikt nie używa atramentu, bo mógłby się przydarzyć 
niemiły wypadek) i starając się pisać jak najładniej podzięko-
wała za prezent, a Klocia wręczyła list inspicjentowi z prośbą o 
doręczenie go pannie Lovell.

Pierwszy akt dłużył się nieznośnie, ponieważ Ania z takim 

niepokojem czekała na swoją kolej. Oby tylko tym razem nie 
miała... jak to Larry określił?... łaskotania w brzuchu. Miała. 
Ale uczucie, którego już raz się doznało, nigdy nie jest tak sa-
mo przykre, zresztą Larry nauczył ją, jak mu przeciwdziałać 
głębokimi   oddechami.   Było   jeszcze   coś   innego,   co   Ani 
pomogło.   Larry   przyniósł   i   pokazał   jej   swój   premierowy 
prezent od Urszuli Lovell i sir Gilesa. Od niedawna uczył się 
grać w szachy i była to mała podróżna szachownica, taka, która 
się zamyka jak pudełko, więc jeśli nagle trzeba przerwać grę, 
wszystkie pionki i figury pozostają bezpiecznie zamknięte w 
środku.   Umieścił   pudełko   na   najniższym   stopniu   małego 
podestu, na który dzieci musiały wejść, żeby po drugiej stronie 
drzwi balkonowych zbiec po kilku stopniach w dół na scenę.

- Trzymaj za nas palce - wyszeptał, kiedy umilkła muzyka 

w głośnikach, zabłysły reflektory rampy i kurtyna zaczęła się 
podnosić.

Może to pomogło. W każdym razie grało im się obojgu 

bardzo dobrze i na zakończenie sceny publiczność nagrodziła 
ich bardzo, jak się Ani zdawało, głośnymi oklaskami. Później, 
ubrana w szlafrok, piła przez słomkę mleko, które Klocia przy-
niosła w butelce, i gawędziła z Klocią, dopóki inspicjent nie 

133

background image

wezwał   jej   na   finał   sztuki.   Tym   razem   autor   wyszedł   na 
proscenium

5

  i   wygłosił   krótkie   przemówienie,   po   czym 

przemawiał sir Giles, ale widzom nawet tego było jeszcze mało 
i   nie   uspokoili   się,   dopóki   Urszula   Lovell,   z   ogromnym 
naręczem kwiatów, nie powiedziała:

- Dziękuję wam, jesteście cudowną publicznością!
Cudowna publiczność? - dziwiła się w duchu Ania. - Co 

panna   Lovell   chciała   przez   to   powiedzieć?   Czy   jedna 
publiczność naprawdę różni się od drugiej?

Było bardzo późno, kiedy wreszcie dotarły z Klocią do 

domu.

- Pomyśl, Klociu, Larry mi mówił, że panna Lovell i sir 

Giles, i cała reszta idą gdzieś na jakieś przyjęcie i że sir Giles 
powiedział, że nie położy się do łóżka, zanim nie przeczyta w 
porannych gazetach tego, co krytycy napisali o „Ciuciubabce”. 
Możesz sobie wyobrazić, że ktoś położy się do łóżka dopiero 
jutro rano?

-   Mnie   się   to   wydaje   głupie   -   oznajmiła   Klocia   z 

dezaprobatą, kiedy wysiadały z autobusu na Glenville Street. - 
Ja się tam stęskniłam za łóżkiem, a ty, Aniu, poleżysz jutro do 
południa. Już nawet wolę nie myśleć, która to będzie, jak w 
końcu wejdziesz pod kołdrę.

Ale Ania nic a nic sobie z tego nie robiła. Wszystko było 

dla niej pyszną zabawą, nawet to, że skradały się cichutko po 
schodach, żeby nikogo nie obudzić. No więc premierę mam już 
za sobą, pomyślała przytulając głowę do poduszki.

19. Niespodzianka i przepis na nadziewane daktyle

Nazajutrz Ania, bardzo przejęta, zajrzała do gazety Zofii, 

żeby przeczytać, co krytycy napisali o „Ciuciubabce”, chociaż 
prawdę mówiąc niewiele z tego zrozumiała i musiała poprosić 
Zofię, żeby jej wyjaśniła, czy recenzja jest dobra, czy zła.

5

 Proscenium - część sceny wysunięta przed kurtynę.

134

background image

- Mnie się wydaje taka jakaś mieszana - oznajmiła, gdy 

tymczasem Zofia strzepała mąkę z rąk i oparła gazetę o jedną z 
misek   do   ucierania   cukru.   -   Ten   pan   napisał   trochę   rzeczy 
miłych i trochę mniej miłych.

-   W   każdym   razie   nie   jest   cała   zła.   Na   przykład   takie 

zdanie:   „Kulturalna   rozrywka   i   doskonałe   aktorstwo”   - 
zacytowała Zofia. - A czytałaś ten kawałek na końcu o tobie i 
Larrym? „Należy wątpić, czy scena z przeszłości, kiedy to pan 
Spencer wraca do dzieciństwa Paula i Laury, których zagrali 
utalentowani   Larry   Masters   i   Anna   Stone,   jest   szczęśliwym 
pomysłem dramaturgicznym”. Hm... obawiam się, że ten krytyk 
nie jest wielkim entuzjastą twojego autora czy też jego sztuki.

Ania   posmutniała,   chociaż   zrobiło   jej   się   bardzo   miło, 

kiedy   zobaczyła   wydrukowane   w   gazecie   swoje   nazwisko. 
Wolałaby jednak, żeby sama sztuka zyskała większe pochwały. 
Naturalnie, na co zwróciła jej uwagę Zofia, „utalentowani” było 
niezwykle pochlebnym określeniem. Ale mimo to...

Wieczorem  w teatrze Larry  bardzo ją pocieszył.   Czytał 

dużo   recenzji   w   innych   dziennikach,   bo   znał   właściciela 
sklepiku   z   papierosami   i   czasopismami   na   sąsiedniej   ulicy, 
który pozwalał mu przeglądać gazety i nie kazał ich kupować. 
Jest   kilka   znacznie   lepszych   niż   ta,   którą   Ania   czytała, 
powiedział.

-   Zresztą   nie   martw   się.   Tylko   naprawdę   bardzo   złe 

recenzje powstrzymują ludzi od chodzenia do teatru.

Ania   była   jednak   zmartwiona.   Larry   opowiadał   jej   w 

Brighton o sztuce, która szła tylko pięć razy. Jakie to okropne - 
pożegnać się ze swoim kostiumem i z rolą, i z podniecającym 
nastrojem sceny już po pięciu wieczorach.

Ale   jej   obawy   były   bezpodstawne.   „Ciuciubabka” 

utrzymała   się   na   scenie   znacznie   dłużej   i   Ania   wkrótce 
przywykła   do   ustalonego   porządku:   lekcje,   obiad,   spacer   w 
parku, odpoczynek, wczesna kolacja i teatr. Naturalnie kiedy 

135

background image

grano popołudniówki, to znaczy w środy i soboty, chodziła do 
teatru po wczesnym obiedzie i już tam zostawała, bo nie było 
czasu   na   powrót   do   domu   między   popołudniowym   a 
wieczornym przedstawieniem. Ania to nawet lubiła, bo Klocia 
brała   zwykle   ze   sobą   coś   dobrego   na   podwieczorek   i 
przychodził   Larry,   i   pił   z   nimi   herbatę.   Czasem   Zofia   pod-
rzucała im Kicię i wtedy Ania chowała swoje szminki, Klocia 
rozkładała   na   półce   przed   lustrem   czerwono-biały   obrusik, 
rozstawiała filiżanki przyniesione z domu i dzieci siadały i jadły 
tam   swój   podwieczorek,   gdy   tymczasem   Klocia   piła   herbatę 
siedząc w fotelu.

Którejś   środy   Klocia   przygotowywała   herbatę,   Larry   z 

Anią układali łamigłówkę na podłodze, a Kicia rysowała portret 
pani Rawlings, kiedy nagle ktoś zastukał do drzwi.

-   To   pewnie   Dawid   z   imbrykiem   -   powiedziała   Klocia 

wstając

Dawid,   młody   goniec   teatralny,   bardzo   uprzejmie 

przynosił Kloci z bufetu imbryk herbaty. Ale nie był to Dawid.

- Chciałabym się zobaczyć z Anią i Larrym - powiedział 

czyjś głos.

Na   progu   stała   Belinda   w   puszystej   białej   kurtce, 

czerwonych   spodniach   i   czerwonej   czapeczce   na   czarnych 
włosach.

- Belinda! - wrzasnęła Ania. Rzuciły się sobie w objęcia.
Dziwna rzecz, pomyślała później Ania, widziałyśmy się z 

Belindą tylko raz, ale mam uczucie, że znamy się od wieków. 
Podobnie było z Larrym po ich pierwszym spotkaniu. Może to 
zawsze jest tak z ludźmi, z którymi mamy się naprawdę za-
przyjaźnić?

Niebawem wszyscy pysznie się bawili i Belinda podbiła 

serce Kici wyraziwszy uznanie dla jej portretu pani Rawlings. 
Oczywiście nie miała pojęcia, kim jest pani Rawlings, ale kiedy 

136

background image

później   Ania   zaciągnęła   ją   do   kąta   i   wszystko   wyjaśniła, 
Belinda okazała duże zrozumienie.

- Och, jak byłam mała, miałam taką parę wymyślonych 

ludzi,   nazywali   się   Blinki   i   Winki...   idiotyczne   imiona,   nie 
uważasz?... i strasznie się złościłam, kiedy mi mówiono, że oni 
nie istnieją. No cóż, byłam wtedy strasznie dziecinna - dodała 
tonem osoby dorosłej.

Przy   podwieczorku   było   im   bardzo   wesoło.   Ponieważ 

Klocia   przyniosła   z   domu   tylko   cztery   filiżanki   z 
wymalowanymi   na   nich   wisienkami,   Larry   pożyczył   małą 
miseczkę. Powiedział, że mleko pite z takiej miseczki bardzo 
mu smakuje i jest go więcej.

A nazajutrz zdarzyło się coś smutnego. Gerard wyjechał 

do   Manchester.   Ania   jakoś   nigdy   o   tym   nie   pomyślała,   ale 
reżyser   nie   należy   przecież   do   zespołu   grającego   w   sztuce. 
Kiedy skończą się próby i kiedy jest już po premierze, zwykle 
znika,   żeby   reżyserować   inną   sztukę   w   innym   teatrze.   I   tak 
właśnie było z Gerardem. Pożegnał się z aktorami i obiecał, że 
przyjdzie ich odwiedzić, kiedy wpadnie znów do Londynu.

- I pamiętajcie, żebyście nie zmienili ani układu sytuacji, 

ani tempa - ostrzegał Larry'ego i Anię. - Miałbym do was żal, 
gdybym się po powrocie przekonał, że partaczycie. Musicie się 
nawzajem pilnować.

Ania   oznajmiła,   że   sobie   nie   wyobraża,   żeby   mogli 

zmienić cokolwiek.

-   Nie   uwierzyłabyś,   co   się   może   stać   ze   sztuką,   która 

długo utrzymuje się na scenie - wyjaśnił jej Gerard. - Czasem w 
komedii   aktorzy   chcą   wywołać   więcej   śmiechu,   a   wtedy 
wszyscy szarżują i to jest fatalnie.

- Co to znaczy: szarżują? - spytała Ania.
- Widzisz, aktor musi zachowywać się i mówić na scenie 

w sposób wyrazistszy, niż robi to zwykły człowiek w życiu, bo 
inaczej to, co autor chce powiedzieć, nie dotarłoby do widzów 

137

background image

w   ostatnim   rzędzie   drugiego   balkonu.   Kiedy   aktor   zaczyna 
szarżować czy zgrywać się, przesadza we wszystkim, jak gdyby 
publiczność   była   półgłucha   i   półślepa   -   ciągnął   Gerard.   - 
Dlatego reżyser stara się wpaść po jakimś czasie na przedsta-
wienie i sprawdzić, czy nie zaszły jakieś takie zmiany.

Larry i Ania przyrzekli robić wszystko, co w ich mocy, 

żeby   się   nic   w   ich   grze   nie   zmieniło,   a   dziewczynka 
posmutniała   na   myśl   o   teatrze   bez   Gerarda   i   o   pokoju   na 
poddaszu, który opustoszeje po jego wyjeździe do Manchester. 
Dziwne wydało jej się takie życie. Zaczynać od niczego, od 
sztuki, która właściwie nie jest jeszcze sztuką, tylko szeregiem 
prób z aktorami, nie znającymi swoich kwestii, bez kostiumów, 
bez dekoracji, a potem, jak tylko zrobi się z tego prawdziwe 
przedstawienie,   odchodzić   i   zaczynać   wszystko   od   nowa. 
Spytała o to Gerarda, ale on się tylko roześmiał i powiedział:

- Och, to jest właśnie największa przyjemność - robić coś 

z niczego! Przyglądać się sztuce nabierającej powoli kształtu 
scenicznego, to jakby obserwować poczwarkę przemieniającą 
się w motyla. - I sięgnąwszy do kieszeni wyjął z niej kopertę. - 
Aha, jest tu coś, co ci kiedyś obiecałem.

Nagle   Ania   przypomniała   sobie   o   obietnicy   Gerarda 

sprzed   wielu   tygodni.   W   kopercie   była   fotografia,   na   której 
widok Ania zawołała:

-   Och,   ekstracudo!   -   Nauczyła   się   tego   wyrażenia   od 

Larry'ego.

Fotografia  przedstawiała  Oberona  i  Tytanię,   i   wróżki,   i 

Puka   przycupniętego   pod   muchomorem.   Było   w   niej   coś 
szczególnego.   Oberon   i   cały   jego   orszak   mieli   na   sobie 
połyskujące   metaliczne   kolczugi,   a   Tytania   i   wróżki   miały 
suknie z liści i naszyjniki z jagód. Niczym nie przypominały 
wróżek   występujących   w   pantomimach,   zawsze   ubranych   w 
powiewne,   obszyte   falbankami   szaty.   Ania   pomyślała,   że 
wyglądają   jak   stworzonka,   które   można   by   znaleźć   pod 

138

background image

krzakiem   w   lesie.   Miały   w   sobie   coś   z   owadów   -   Oberon 
przypominał   lśniącego,   migotliwego   żuka,   a   Tytania   i   jej 
wróżki były podobne do ważek, które w letni dzień śmigają w 
powietrzu,   delikatne   i   niemal   przezroczyste.   Natomiast   Puk 
miał duże, śmieszne uszy i komiczną, przekorną twarzyczkę.

- Och, Gerard, jacy oni są śliczni! Śliczniejsi, niż sobie 

wyobrażałam! Powieszę to zdjęcie w garderobie, żebym mogła 
często na nie patrzeć! - zawołała Ania i tak była przejęta, że 
niewiele   brakowało,   a   byłaby   zapomniała   poprosić   Gerarda, 
żeby podziękował w jej imieniu swojemu przyjacielowi.

Kiedy Ania wróciła z teatru do domu, czekała tu na nią 

druga niespodzianka. Zofia nie położyła się jeszcze spać i gdy 
Ania piła gorące mleko w kuchni, bo tu było najcieplej, Zofia 
rozpoczęła z nią rozmowę. Cały wieczór lukrowała następną 
partię   placków,   stały   teraz   na   półce   przykryte   bibułą.   Ania 
zajrzała pod bibułę i wydały jej się za ładne, żeby je zwyczajnie 
zjeść,   obwiedzione   na   brzegach   biało-różową   girlandką   i   ze 
srebrnym   napisem   „Wesołych   Świąt!”   pośrodku.   Jeden   był 
ozdobiony   malutkim   drzewkiem,   na   drugim   stała   gromadka 
miniaturowych   kolędników,   a   trzeci   miał   kilka   czerwonych 
świeczek i gałązkę jemioły.

- Zofio, są cudowne! - zawołała Ania wracając do stołu.
-Hm,   jeśli   klienci   ich   nie   kupią,   będziemy   jedli   placki 

świąteczne do lipca - powiedziała Zofia. W jej głosie słychać 
było nutę przygnębienia.

- Na pewno kupią, chociaż są takie śliczne, że naprawdę 

nie powinno się ich jeść. Kiedy pójdą na wystawę? 

-   Zaraz.   Trzeba   skusić   klientów,   żeby   pomyśleli   o 

plackach   świątecznych   zawczasu.   Pokraję   jeden,   taki   nie 
udekorowany,   i   będę   go   .sprzedawała   na   porcje   do   kawy   i 
herbaty - wyjaśniła Zofia. - A teraz posłuchaj, muszę ci coś po 
wiedzieć. Telefonowała do mnie lady Farron.

- Matka Belindy? Ojej! A czego ona chciała?

139

background image

- Dowiedzieć się, czy miałabyś ochotę uczyć się razem z 

Belindą.

- Przecież po Bożym Narodzeniu mam pójść do szkoły? 
- Hm, zastanawiałam się, czy dasz sobie radę. Szkoła jest 

dość daleko, w dzielnicy Putney, i w normalnych warunkach 
nic   by   ci   się   nie   stało,   gdybyś   tam   jeździła,   ale   tak   późno 
wracasz z teatru, że zmienia to całą sprawę. Pół dnia w szkole, 
potem   droga   do   domu,   potem   znowu   wyprawa   do   teatru... 
obawiam się, że byłoby to dla ciebie trochę za męczące. 

Ania rozumiała doskonale zastrzeżenia Zofii, ale bardzo 

się cieszyła na szkołę, bo nauka w samotności naprawdę jest 
nudna. 

- Byłoby mi dużo przyjemniej uczyć się razem z Belindą - 

powiedziała myśląc na głos. - Chociaż naturalnie bardzo lubię 
twoje lekcje, Zofio.

- Poświęcam ci za mało czasu. Wiem od lady Farron, że 

Belinda ma bardzo miłą nauczycielkę, niejaką pannę Knight. 
Jest   po   studiach,   podobno   niezwykle   inteligentna   osoba. 
Wydaje mi się, że  byłoby to bardzo dobre rozwiązanie, jeżeli 
masz na to ochotę.

- Chyba tak. Belinda jest miła... Ale dziękuję ci, Zofio, że 

mnie wpierw o to spytałaś. Nie planujesz moich spraw o nic 
mnie nie pytając, jak to przeważnie robią dorośli.

-   Piękne   dzięki   za   pochwałę.   -   Zofia   przechodząc 

pociągnęła Anię za warkocz. - A teraz do łóżka... w zdwojonym 
tempie, bo inaczej Klocia dobierze nam się do skóry!

Kiedy któregoś dnia Ania wróciła z lekcji, Shirley dała jej 

ręką znać, żeby przyszła do podręcznej kuchenki.

- Ktoś o ciebie pytał - zaczęła z tajemniczą miną. - Dwaj 

panowie. Jedzą teraz obiad... o, tam w rogu.

- Pytali o mnie? 
Ania bardzo się zdziwiła.

140

background image

- „Czy mógłbym mówić z panną Anią Stone?” Dokładnie 

tak   spytał   ten   wysoki   i   chudy,   nie   ten   z   brodą,   a   ja   mu 
powiedziałam,   że   powinnaś   wrócić   lada   chwila   -   ciągnęła 
Shirley wyjmując z windy dwa talerze. - Zamówili omlety z 
pieczarkami,   do   tego   szpinak   i   frytki.   Spójrz   na   nich,   jak 
będziesz wychodziła.

Ania spojrzała, ale bardzo przelotnie, bo Klocia mogłaby 

ją   skrzyczeć,   że   wybałusza   oczy   na   ludzi   nieznajomych. 
Rzeczywiście siedzieli przy stoliku w rogu, jak poinformowała 
ją Shirley. Idąc przez salę do Kloci i Kici Ania miała uczucie, 
że obcy panowie patrzą na nią. Jadła obiad zastanawiając się, 
po co tu przyszli, i dalej o tym myślała, kiedy Klocia wzięła 
Kicię   na   górę,   zostawiając   Anię   nad   musem   jabłkowym   z 
bezikami.   Uganiała   się   łyżeczką   po   talerzu   za   ostatnim 
kawałkiem bezika, kiedy nagle jakiś głos za nią spytał:

- Przepraszam, czy mam przyjemność z Anią Stone?
Był to ów wysoki, chudy mężczyzna. Ania skinęła głową, 

nagle onieśmielona.

-   Nazywam   się   Max   Wilson.   Jestem   dziennikarzem, 

pracuję w redakcji „Daily Sun” i mam zamiar napisać coś o 
sztuce, w której występujesz. Dostałem w teatrze twój adres. 
Mogę usiąść?

Ania   powiedziała:   -   Proszę...   -   głosem   mocno 

zdziwionym,   a   on   natychmiast   zaczął   ją   wypytywać   o 
najrozmaitsze rzeczy - ile ma lat, czy grała już kiedyś na scenie 
i czy podoba jej się ta praca.

-   O   Larrym   Mastersie   pisałem   kilkakrotnie,   kiedy 

występował   w   innych   przedstawieniach,   więc   teraz 
postanowiłem napisać kilka słów o tobie - wyjaśnił. I spytał ją, 
czy całe życie mieszka w domu „Pod Pierożkiem z Wiśniami”.

Wydawał się sympatyczny i przyjazny, więc już po kilku 

minutach   Ania   opowiedziała   mu   o   tatusiu  w   Australii   i 

141

background image

tłumaczyła, dlaczego one z Kicią musiały chwilowo zamieszkać 
u Zofii, w domu „Pod Pierożkiem w Wiśniami”.

- Wielkie z was szczęściary - powiedział. - Czekając na 

ciebie zjedliśmy obiad. Omlety były doskonałe, a mus jabłkowy 
z bezikami same delicje!

Potem przywołał swojego przyjaciela. Wyjaśnił, że ma na 

imię Sandy i jest fotografem.

-   Teraz   powinniśmy   chyba   spytać   twoją   ciotkę,   czy 

pozwoli nam cię sfotografować.

Wobec  tego  Ania   pobiegła  po  Zofię.   Zofia   miała  minę 

bardzo   zdziwioną,   ale   wysłuchała   wszystkiego,   co   jej   pan 
Wilson miał do powiedzenia, a potem spytała Anię, czy chce, 
żeby ją sfotografowano.

- Zdjęcie ukaże się w czwartkowym numerze „Daily Sun” 

i jestem pewien, że zainteresuje naszych czytelników.

-   „Daily   Sun”...   to   przecież   jest   gazeta,   którą   co   dzień 

kupuje Klocia!

- No więc jak, Aniu? - spytała Zofia. Ania wcale nie była 

pewna, czy chce, żeby jej fotografia ukazała się w gazecie. I 
potem nagle przyszło jej coś na myśl.

- Dobrze, ale pod warunkiem, że „Pierożek z Wiśniami” 

też będzie na zdjęciu.

Pan Wilson natychmiast się zgodził.
- Sfotografujemy cię na tle tego czarującego lokaliku.
Sandy   wyszedł  z  aparatem  na  chodnik  i  poprosił   Anię, 

żeby stanęła przed wejściem do cukierni. Zrobił jej kilka zdjęć, 
na   których   były   też   drzwi   wejściowe,   szyld,   okno   całe   z 
małych, kolorowych szybek i wystawa z wszystkimi plackami i 
pierniczkami.

Kiedy   w   czwartek   Klocia   otworzyła   gazetę,   Ania 

natychmiast zaczęła szukać swojej fotografii. Na trzeciej stronie 
była   rubryka   zatytułowana   „Notatnik   teatralny”,   zawierająca 
krótkie   wiadomości   o   sztukach   wystawianych   w   Londynie. 

142

background image

Mniej   więcej   w   połowie   szpalty   był   tytuł:   „Jedna   z 
najmłodszych londyńskich aktorek”, a pod spodem kilka słów o 
Ani  i  jej fotografia. Podpis pod fotografią głosił: „Ania Stone 
przed wejściem do cukierni »Pod Pierożkiem z Wiśniami« na 
Glenville Street”.

- Przyznaję, że udało ci się zrobić mi niezłą reklamę - 

brzmiał komentarz Zofii.

-   Powiedz,   czy   „Pierożek  z  Wiśniami”   nie   jest  na   tym 

zdjęciu zachwycający?  - zawołała  Ania.  Jak się  okazało,  nie 
była odosobniona w swojej opinii, bo w porze obiadowej sala 
wypełniła się gośćmi, a jedna pani oznajmiła Shirley, że dowie-
działa się o „Pierożku” z gazety.

- Wątpię, żeby się to mogło długo utrzymać - powiedziała 

Zofia   nazajutrz,   kiedy   prawie   wszystkie  stoliki   znowu   były 
zajęte.

Ale nie miała racji.
Ludzie,   którzy   przyszli,   ponieważ   widzieli   fotografię   w 

gazecie, tak się zachwycili jedzeniem, że wracali na Glenville 
Street i mówili o „Pierożku” swoim znajomym; po kilku dniach 
tylu  było,  jak to Connie określała, stałych bywalców, że dość 
często ludzie czekali na stoliki. Ania ważyła, że Zofia ma dużo 
pogodniejszą   minę,   i   chociaż   pracowała   więcej   niż 
kiedykolwiek  dotąd,  przygotowując przeróżne  smakołyki,  nie 
wydawała się już zatroskana.

- Myślę, że przyniosłaś „Pierożkowi” szczęście - rzekła do 

Ani.   -   Odkąd   „Daily   Sun”   zamieściło   tę   fotografię,   sytuacja 
poprawia się z dnia na dzień.

Ania nic nie powiedziała, ale kiedy objęła Zofię, oczy jej 

błyszczały. Cukierenka „Pod Pierożkiem z Wiśniami” wybrnęła 
z   kłopotów!   Wszystko   to   wydawało   się   niemal   zbyt   piękne, 
żeby   było   prawdziwe.   Teraz   pozostało   jeszcze   tylko   jedno 
pragnienie: żeby tatuś wrócił cały i zdrowy do domu. Ale Ania 
wiedziała, że do kwietnia jest bardzo daleko!

143

background image

Natomiast   Boże   Narodzenie   było   tuż   i   jak   to   Ania 

określała, w powietrzu „pachniało Gwiazdką”. Na wystawach 
przyciągały wzrok zabawki i rozmaite prezenty, w sklepach z 
warzywami aż się zieleniło od choinek i pęków ostrokrzewu, a 
wielkie   domy   towarowe   były   udekorowane   z   niesłychaną 
pomysłowością: nad frontonami umieszczano powiększone do 
ogromnych   rozmiarów   zabawki   i   postacie   z   bajek,   a   przed 
wejściem ustawiano drzewka, całe błyszczące od kolorowych 
świateł.   Ania   i   Kicia   miały   mnóstwo   roboty   z   prezentami 
gwiazdkowymi   i   w   mieszkaniu   było   pełno   intrygujących 
paczek,   ciągle   przed   kimś   chowanych.   Chyba   najważniejszy 
wśród tych prezentów był elektryczny mikser, po który Ania 
wyprawiła się do sklepu w towarzystwie Kloci.

Zofia dotrzymała obietnicy i pozwoliła Ani zrobić pudełka 

na jej własnego wyrobu słodycze. Była to praca pochłaniająca 
sporo czasu. Należało wykrajać z otrzymanego od Zofii albumu 
z próbkami tapet odpowiedniej wielkości paski i nakleić je na 
tekturowe pudełka. Ania na prawo i lewo prosiła wszystkich o 
pudełka, a kiedy były już oklejone, wyglądały naprawdę ładnie.

-   Ho-ho!   Co   za   fachowa   robota!   -   pochwaliła   Zofia 

przyglądając się Ani wykończającej pudełko oklejone białym 
papierem w śliczne pąsowe różyczki.

- To jest dla panny Lovell, bo z różami - wyjaśniła Ania - 

a mam już gotowe jedno dla Larry'ego, jedno dla maluchów i 
jedno dla Kloci. Została mi jeszcze Belinda, sir Giles, Gerard i 
Piotr. Myślisz, że zdążę zrobić dość guziczków miętowych?

-   A   może   obdarowałabyś   niektórych   swoich   przyjaciół 

nadziewanymi daktylami? To szybka i łatwa praca. Robiliśmy 
je czasem w domu - zaproponowała Zofia.

- A co to właściwie jest... nadziewane daktyle?
- Zwyczajne daktyle, które po wyjęciu pestek nadziewa 

się czymś smacznym. My używaliśmy do tego celu czekolady 
albo   marcepanu.   Po   nadzianiu   obtacza   się   je   w   wiórkach 

144

background image

kokosowych, układa w pudełku, ewentualnie czymś dekoruje - i 
już są gotowe.

- Zofio! To wspaniały pomysł! Żadnego gotowania i takie 

łatwe w robocie... przynajmniej tak się zdaje! Czy mogłabym je 
zrobić dla sir Gilesa, Gerarda i Piotra?

Zofia przyrzekła, że wezmą się do roboty pierwszego dnia 

ferii świątecznych.

- Ja kupię daktyle - zaofiarowała się. - Wiórki kokosowe 

możesz wziąć ze spiżarni... jeżeli starczy ci kieszonkowego na 
czekoladę i marcepan.

A oto przepis, według którego Ania zrobiła nadziewane 

daktyle:

SKŁADNIKI I PRZYBORY
Pudełko daktyli.
Tabliczka czekolady
albo
Kawałek marcepanu.
Garstka wiórków kokosowych.
Duży talerz lub półmisek.
Nóż.

Kolejne czynności

Umyj ręce.
Wyłóż   daktyle   na   talerz   czy   półmisek   i   wyjmij   z   nich 

pestki.   Najłatwiej   jest   naciąć   daktyl   wzdłuż   i   wyjąć   pestkę 
palcami.

Podziel   tabliczkę   czekolady   czy   marcepan   na   tyle 

kawałków,   ile   masz   daktyli.   Powinny   być   mniej   więcej 
wielkości   pestek.   Wsuń   po   jednym   kawałku   do   każdego 
daktyla,   ściśnij   mocno   brzegi.   Obtocz   daktyle   w   wiórkach 
kokosowych i umieść je w pudełku.

145

background image

20. Boże Narodzenie

I nagle Boże Narodzenie nie było już „za kilka tygodni”; 

było dzisiaj. Mimo tęsknoty i smutku, że tatuś nie jest z nimi, 
Ania obudziła się w wigilię z uczuciem radości. Co roku miała 
nadzieję, że na Gwiazdkę spadnie śnieg, ale jeden rzut oka na 
ponury   mrok   za   oknem   przekonał   ją,   że   prędzej   może   się 
spodziewać   mgły   niż   śniegu.   Ale   nigdy   nic   nie   wiadomo, 
powiedziała sobie, może przed wieczorem zacznie sypać. Jest w 
każdym razie bardzo zimno.

W kuchni, gdzie Zofia piekła małe babeczki z bakaliami, 

było ciepło i przytulnie. Na półkach stały tace babeczek, które 
stygnąc   wydzielały   wilgoć   nadzienia   i   rozkoszne   korzenne 
aromaty.

-  Wesołej  wigilii!  -  zawołała  Kicia.  Zawsze  jej się  coś 

myliło, kiedy używała różnych takich zwrotów.

Ale wigilia była naprawdę wesoła.
Ania i Kicia biegały po mieszkaniu rozwieszając tu i tam 

gałązki ostrokrzewu, a kiedy opadła mgła, Larry przyprowadził 
maluchów, żeby ich poczęstować „Pod Pierożkiem z Wiśniami” 
sokiem   pomarańczowym,   którego   wypili   każdy   po   kilka 
szklanek. Byli to sympatyczni chłopcy w wieku mniej więcej 
Kici,  najwyraźniej  uwielbiający  starszego  brata i zachwyceni 
wszystkim, co mówił czy robił. Od czasu do czasu zaczynali się 
kłócić   i   poszturchiwać.   Wtedy   Larry   łajał   ich   dobrodusznie, 
jakby byli rozbrykanymi pieskami, i natychmiast dochodziło do 
zgody. Zofia zeszła na dół z tacą babeczek dla dzieci i chociaż 
Larry upierał się, że jest klientem i płaci za wszystko, w końcu 
dał   się   przekonać   i   zjadł   swoją   babeczkę   z   nie   mniejszym 
apetytem niż reszta wesołej gromadki.

Potem maluchy zostały pod opieką Kici i Kloci, a Larry i 

Ania poszli na pocztę wysłać telegram do Belindy. W wigilię 
odbywała się premiera „Królewny Śnieżki”.

146

background image

Było w tym dla Ani coś strasznie dziwnego, że wychodzi 

w   wigilię   na   przedstawienie,   zostawiając   Kicię   w   łóżku,   z 
przerzuconą przez poręcz długą wełnianą pończochą Kloci. Ale 
w gruncie Anię to bawiło, mimo że znowu spadła mgła. Światła 
latarni   były   otoczone   aureolą,   a   autobusy   niczym   zjawy 
wyłaniały się niespodziewanie z mroku.

-   Jak   ta   mgła   zgęstnieje   -   zauważyła   Klocia   -   święty 

Mikołaj   będzie   miał   kłopoty   ze   znajdowaniem   kominów.   - 
Wsunęła  Ani  do  ust  cukierek  mentolowy,   który   miał  jakoby 
chronić ją przed zaziębieniem.

W teatrze było jasno, ciepło i wesoło. Piotr miał gałązkę 

ostrokrzewu   w   klapie   marynarki,   nastrój   między   aktorami 
panował   świąteczny,   ciągle   ktoś   się   kręcił   po   korytarzu, 
wszyscy   rozdawali   wszystkim   tajemnicze   paczki.   Na   stoliku 
Ani   zebrał   się   ich   wkrótce   spory   stosik.   Były   ładnie 
zapakowane,  zwłaszcza paczka od Urszuli Lovell,  ozdobiona 
dużą rozetką z błyszczącej, czerwonej wstążki. Oby im się tylko 
spodobały moje pudełka z guziczkami miętowymi i daktylami, 
pomyślała   niespokojnie   Ania.   Naturalnie   nikt   jeszcze   paczek 
nie otwierał. Na to miała przyjść kolej w pierwszy dzień świąt.

Chociaż Ania i Klocia późno wracały do domu, na Baker 

Street spotkały kolędników. Klocia powiedziała, że to pewnie 
chłopcy   z   chóru   kościelnego,   i   wyraziła   nadzieję,   że   nie 
zaziębią się na śmierć. „Wśród nocnej ciszy głos się rozcho-
dzi...”   -   śpiewali   chłopcy,   gdy   Klocia   z   Anią   skręcały   w 
Glenville Street. To naprawdę jest wilia Bożego Narodzenia, 
mówiła  sobie Ania  w duchu.   I nie  zapomniała o  pończosze, 
chociaż   prawie   już   spała   wieszając   ją   na   poręczy   łóżka   i 
wsuwając się pod kołdrę.

W pierwszy dzień świąt wydarzenia następowały po sobie 

z szybkością błyskawicy. Zaczęło się naturalnie od opróżnienia 
pończoch i późnego śniadania z Zofią, która przynajmniej raz 
nie musiała piec kiełbasek w cieście. Właściwie prezenty miały 

147

background image

być   rozpakowane   dopiero   później   i   Ania   nie   mogła   się 
doczekać chwili, w której Zofia zobaczy elektryczny mikser.

Ania i Kicia odsunęły kawiarniane krzesła i stoliki pod 

ścianę - wszystkie prócz trzech, stolików, które zestawiły na 
środku,   dzięki   czemu   zrobił   się   jeden   duży   stół   obiadowy. 
Zaproponowała to Zofia, która chciała dać dzieciom możliwie 
jak najwięcej miejsca na popołudniowe gry i zabawy. Po jakimś 
czasie wniosła choinkę schowaną na podwóreczku za kuchnią. 
Była to radosna niespodzianka dla Ani i Kici, które spędziły 
miłą   godzinę   na   przyozdabianiu   drzewka.   Kiedy   skończyły, 
wyglądało   pięknie,   całe   w   srebrnych   włosach   anielskich, 
kolorowych   lampkach,   ustrojone   białymi   i   czerwonymi 
bombkami i z błyszczącą srebrną gwiazdą na samym czubku. 
Potem zaczęły układać na podłodze dokoła drzewka prezenty, a 
od czasu do czasu, kiedy wracały z kolejnej ekspedycji na górę, 
wciągając w nozdrza rozkoszny zapach piekącego się indyka, 
znajdowały pod drzewkiem  jakąś  nową paczkę o dziwnym  i 
interesującym kształcie, którą tymczasem podrzuciła Klocia czy 
Zofia. Anię i Kicię brała pokusa, żeby nimi potrząsnąć albo je 
pomacać i starać się odgadnąć, co jest w środku.

Tuż przed obiadem ktoś zapukał do drzwi wejściowych. 

Ania pobiegła otworzyć i zobaczyła Gerarda, który wyglądał 
jak święty Mikołaj, tak był obładowany paczkami.

- Pociąg miał takie opóźnienie, że niewiele brakowało, a 

nie zdążyłbym życzyć wam Wesołych Świąt!

Słysząc rozradowane okrzyki dziewczynek Zofia i Klocia 

zbiegły  na dół,  żeby go powitać.  Dla  Ani  jego  przyjazd był 
jakby   niezbędnym   uzupełnieniem   tego   świątecznego   dnia. 
Gerard powiedział, że próby w Manchester zostały przerwane 
na okres świąt.

-   Więc   wsunąłem   w   kieszeń   szczoteczkę   do   zębów, 

pognałem na dworzec - i oto jestem!

148

background image

Wkrótce zasiedli do świątecznego obiadu w miłym świetle 

wszystkich   lampek   ocienionych   czerwonymi   abażurkami.   A 
potem   przyszła   chwila   otwierania   prezentów   i   tyle   było 
radosnych okrzyków zdumienia, że zajęło im to sporo czasu.

Ania   nie   mogła   się   zdecydować,   co   robi   jej   większą 

przyjemność - otwieranie własnych prezentów czy przyglądanie 
się,   jak   inni   otwierają   to,   co   ona   im   ofiarowała.   Naturalnie 
największym przeżyciem był dla niej wyraz twarzy Zofii, kiedy 
zobaczyła   mikser.   Tak   długo   wpatrywała   się   w   niego   bez 
słowa, że w końcu zaniepokojona Ania spytała:

- Czy właśnie to ci jest potrzebne? Będzie ci z tym łatwiej 

piec ciasto?

- Naprawdę brak mi słów! - wybuchnęła w końcu Zofia. - 

Klociu, wiedziałaś o tym? Jak mogłaś pozwolić temu dziecku, 
żeby wydało na mnie tyle pieniędzy?

Klocia   odparła,   że   jej   protesty   i   tak   by   Ani   nie 

powstrzymały.

- ...zresztą przyznasz, Zofio, że bardzo ci się to przyda, 

kiedy będziesz się musiała śpieszyć z pieczeniem.

-   Jeszcze   jak   mi   się   przyda!   Będę   cię,   Aniu,   często 

błogosławiła! Ale co cię naprowadziło na tę myśl?

Ania opowiedziała jej o katalogu i o Eulalii. Szczęście na 

twarzy Zofii sprawiało jej taką radość, że w porównaniu z nią 
niczym   było   obywanie   się   bez   kieszonkowego   przez   długie 
zimowe tygodnie.

-   Z   całej   okolicy   ludzie   będą   się   zbiegali   po   ciastka   - 

oznajmił   Gerard   zrywając   papier   ze   swojego   pudełka 
nadziewanych daktyli.

Dziewczynki   siedziały   na   podłodze   uszczęśliwione 

swoimi podarkami. Ania dostała od Kloci zrobiony na drutach 
czerwony   kapturek,   idealny   na   powroty   z   teatru   w   zimowe 
wieczory,   kilka   książek   od   Zofii,   w   tym   wymarzony   tom 
opowiadań   Kiplinga   „Puk   z   Pukowej   Górki”   z   pięknymi 

149

background image

ilustracjami.   Od   tatusia   była   para   podbitych   futerkiem 
rękawiczek   (poprosił   Zofię   o   kupienie   ich   w   jego   imieniu), 
pudełko kolorowych kredek od Kici, a od Gerarda prześliczny 
naszyjnik   z   maleńkich   perełek,   bardzo   odpowiedni   do 
wyjściowej sukienki. Gdyby je sama wybierała, nie znalazłaby 
dla siebie ładniejszych prezentów.

Ale szykowały się inne jeszcze niespodzianki. Zaledwie 

Ania i Kicia zdążyły uprzątnąć papiery i rozpoczęły wędrówkę 
tam i z powrotem do podręcznej kuchenki, żeby przygotować 
wszystko do podwieczorku, znowu ktoś zapukał do drzwi. Tym 
razem  był   to  Larry   z   maluchami  -   i   matka   Larry'ego!   Zofia 
zaprosiła   ich   wszystkich   w   tajemnicy   przed   dziewczynkami, 
żeby im zrobić niespodziankę.

Co to była za uczta! Na stole stał placek świąteczny, który 

Ania   i   Kicia   pomagały   Zofii   zdobić   i   lukrować,   wspaniałe 
kanapki, biszkopty, pierniki - i na zakończenie lody i galaretka 
dla wszystkich! Kiedy Klocia i matka Larry'ego, osoba tęga, 
dobrotliwa i skora do śmiechu, zmyły po podwieczorku i dzieci 
zaczęły   się   bawić   w   ciuciubabkę,   bo   zdaniem   Larry'ego 
powinna   to   być   ich   pierwsza   gra   na   cześć   „Ciuciubabki” 
scenicznej,   znowu  rozległo   się   pukanie  do   drzwi  i   na  progu 
stała Belinda! Zofia ją również zaprosiła na podwieczorek!

-   Mamusia   mówiła,   że   podwieczorek   w   czasie   świąt 

powinnam zjeść w domu, ale ojciec zawołał: „Na miłość boską, 
niechże   to   dziecko   przebywa   ze   swoimi   rówieśnikami!”   A 
ponieważ wy nimi jesteście - przyjechałam! W domu są sami 
dorośli.

Przywiozła prezenty dla wszystkich, więc znowu zaczęło 

się   rozpakowywanie   paczek,   a   poza   tym   ogromne   pudełko 
petard świątecznych. Ponieważ we wszystkich petardach, prócz 
ogni   bengalskich,   były   też   organki   i   inne   małe   instrumenty 
muzyczne,   dzieci   Wkrótce   mogły   zorganizować   orkiestrę. 
Gerard był dyrygentem, zagrali pod jego kierunkiem „Wśród 

150

background image

nocnej   ciszy”,   „Przybieżeli   do   Betlejem”   i   inne   ulubione 
kolędy. A potem bawili się w różne gry. Zaczęli od „Zbierania 
orzechów   w   maju”   i   Kicia   jako   pierwsza   otrzymała   zadanie 
„zaprowadzenia na orzechy” matki Larry'ego, a ponieważ jedna 
była drobna i maleńka, a druga tęga i wysoka, wszyscy bardzo 
się   śmieli,   zwłaszcza   gdy   po   zajadłej   szamotaninie   Kicia 
zdołała przeciągnąć matkę Larry'ego - która tak się śmiała, że 
ledwie mogła ustać na nogach - przez chusteczkę rozłożoną na 
podłodze. Potem bawili się w komórki do wynajęcia i wiele 
innych wesołych gier.

Zaledwie   skończyli,   przyjechał   po   Belindę   samochód. 

Musiała wrócić na czas do domu, żeby zasiąść z rodzicami do 
bożonarodzeniowego obiadu.

- Śmieszne, że oni jedzą obiad wieczorem - wyszeptała 

Ania do Larry'ego. - My zjedliśmy nasz Bóg wie ile godzin 
temu.

-   My   też.   Matka   byłaby   nieszczęśliwa,   jakby   musiała 

gotować wieczorem - powiedział Larry. - Ale matka Belindy 
ma na pewno kogoś, kto to za nią robi.

Maluchy,   w   ciepłych   płaszczykach   i   wełnianych 

czapkach, były już gotowe do drogi. Matka Larry'ego oznajmiła 
wesoło, że jeśli nie wpakuje ich prędko do łóżka, będą jutro źli 
niczym chrzan.

-   No   jak,   święta   były   wesołe?   -   spytała   Zofia,   kiedy 

dziewczynki szły na górę do sypialni.

- Wspaniałe! - odparła Ania.
-   Święta   świętami,   ale   pora   jechać   do   Łóżkowic   - 

powiedziała Klocia. - Daruję wam kąpiel i raz dwa zapakuję do 
łóżek.

Tak   się   też   stało.   Ania   jeszcze   nigdy   tak   prędko   nie 

położyła się do łóżka i pewnie dlatego mimo późnej pory nie 
czuła się senna. Jakie miłe były te święta! Byłyby po prostu 
cudowne, gdyby tatuś mógł być z nami, powiedziała sobie.

151

background image

Ania nie spała jeszcze, kiedy rozległo się głośne stukanie 

do drzwi wejściowych. Kto to może być o tej porze, w noc 
Bożego Narodzenia, zastanawiała się Ania słysząc kroki Kloci 
czy Zofii na schodach. Może to kolędnicy, chociaż dziwne, że 
nie słyszałam ich śpiewu...

Jakiś gwar i hałas na dole, kroki na podeście schodów. 

Otworzyły się cichutko drzwi pokoju.

- Ona chyba śpi - powiedział głos Zofii.
- Nie, nie śpię.
Ania poderwała się na łóżku.
W   świetle   padającym   z   korytarza   zobaczyła   wysoką 

postać na progu, postać mężczyzny w tweedowym palcie.

-   Tatuś!   -   wrzasnęła   i   już   w   następnej   sekundzie 

wyskoczyła z łóżka i z całej siły obejmowała ojca za szyję.

-   No,   dziecino,   bo   mnie   udusisz.   Jak   się   miewa   moja 

Ania? A gdzie Kicia?

- Mam nadzieję, że śpi jak suseł - powiedziała Klocia.
- Właśnie że nie! - odezwał się pełen oburzenia głosik i 

zobaczyli   Kicię,   która   jak   zwykle   zapomniała   o   pantoflach 
rannych i szlafroku.

Upłynęło   sporo   czasu,   zanim   przestali   się   ściskać   i 

całować i zanim tatuś mógł im wyjaśnić, że dopiero w ostatnim 
momencie dowiedział się o możliwości powrotu do domu na 
święta, ale nawet wtedy wolał ich o tym nie zawiadamiać, bo 
mogły jeszcze zajść jakieś zmiany.

- Nie chciałem robić wam zawodu, gdyby się okazało w 

ostatniej chwili, że nie zdążę - i niewiele brakowało! Mieliśmy 
jakieś   kłopoty   z   silnikiem   i   samolot   bardzo   się   spóźnił. 
Przyjechałem prosto z lotniska taksówką, żeby w pierwszym 
dniu Bożego Naradzenia ucałować moje dwie duże córy - dodał 
biorąc je obie w ramiona.

- Teraz mogę naprawdę powiedzieć, że te święta były po 

prostu cudowne - oznajmiła Ania.

152

background image

- Pani Rawlings mówi, że jeszcze nigdy nie miała takich 

dobrych świąt - stwierdziła Kicia.

I tym razem wszyscy przyznali pani Rawlings słuszność.

153

background image

SPIS ROZDZIAŁÓW
1. Ania i Kicia jadą do Londynu 
2. Cioteczna babka Zofia 
3. Ania tęskni za domem 
4. Muzeum Figur Woskowych 
5. Gorące placuszki 
6. Ania nawiązuje przyjaźń 
7. Jeszcze jeden przyjaciel 
8. Eulalia
9. Przeprowadzka Gerarda 
10. Przepis na chrupki czekoladowe 
11. Teatr
12. Ania i Larry
13. Oczekiwanie na Gerarda 
14. Przesłuchanie
15. Guziczki miętowe
16. Próby
17. Premiera w Brighton
18. Premiera w Londynie
19. Niespodzianka i przepis na nadziewane daktyle
20. Boże Narodzenie

PRINTED IN POLAND
Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia”, Warszawa
1976 r. Wydanie I. Nakład 20 000+277 egz. Ark. wyd. 8,1.
Ark. druk. Ai - 11,75. Papier druk. sat. kl. V,
84X108/62. Oddano do składania w październiku 1975 r.
Podpisano do druku w marcu 1976 r. Druk ukończono
w kwietniu 1976 r. Drukarnia Wydawnicza w Krakowie,
Zam. nr 2294/75. P-6-2722

154