Dwadzieścia siedem.
To był jeden z najdziwniejszych sklepów z zaklęciami, w jakich byłam, zupełnie nie podobny do
tych przesyconych zapachem magii ziemi, zalanych światłem sklepów do których zwykle chodziłam.
Były one przeciwieństwem do tego ciemnego i przestronnego miejsca, gdzie naprzeciwko gąbczastego
fotela stała niewielka lada z wybornym kubkiem kawy przygotowanym przez właściciela. Półki były
szklane, a przybory potrzebne do magii linii były poukładane niczym w sklepie z drobiażdżkami.
Jenks dostałby orgazmu z zachwytu.
Znajdowała się tam tylko niewielka sekcja dotycząca magii ziemi, a nieodłączny jej zapach
sekwoi był przytłumiony aromatem imbiru, który wydobywał się z ekspresu do kawy. Czułam się
dziwnie nie na miejscu z myślą, że reklamy ze smokami i czarodziejami z białymi brodami wyglądają
głupio przy kociołkach. Czarownice ziemi najprawdopodobniej wykpiłyby te wszystkie rzeczy
potrzebne do rytuałów, które się tu znajdowały, ale może to było potrzebne do magii linii. Coś z
towaru się zepsuło, chociaż… Nie pachniało to dobrze. Dosłownie.
Ivy przeszła połowę sklepu z moim koszykiem pełnym smakołyków, po tym jak odburknęłam jej, że
ze mną wszystko w porządku. Teraz było mi przykro, ale Ivy zachowywała się dziwacznie odkąd
zabrała mnie i Jenksa spod centrum handlowego – całkowicie przygnębiona, unikała mnie, choć
zawsze była przy mnie – i to działało mi na nerwy. Nie pomagało to, że czułam się bezbronna, kolana
znowu zaczęły mi się drżeć, najpierw przez utratę krwi, a teraz przez tą uliczną Siarkę od Jenksa, która
właśnie przestała działać.
Znalazłam ten sklep na żółtych stronach, a kiedy już wzięłam prysznic i zapchałam się całym
opakowaniem makaronu zapiekanego z serem. To Ivy mnie tu zawiozła. Nalegała na to, twierdząc, że
wilkołaki tylko czekają na moment, kiedy postawię stopę na ulicy. Miała racje, byłyśmy śledzone
przez dwa samochody wyścigowe z niebieskim i zielonym podwoziem. To było niepokojące, ale
prawdopodobnie dzięki trzydziesto cztero godzinnemu rozejmowi, mojej magii i temu, że Ivy jest ze
mną, odpuścili.
Tak jak miałam nadzieję, Walter dał spokój. Jax powiedział, że trójka wilkołaków w mundurach
wojskowych, którzy odebrali Bretta, była rozzłoszczona, tylko kłamstwo, że przekonał mnie do
oddania statuetki ocaliło jego życie. Nie wiem, dlaczego się przejmuję. Zupełnie nie wiem.
Myślę, że Walter wykorzystuje ten czas, który wytargowałam: polepsza obronę i zbiera
wszystkich by byli przygotowani na ostateczny atak, gdybym nie miała zamiaru dotrzymać słowa.
Dotrzymam, ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nigdy się nie skapnie, że to wszystko od
początku było moim celem. Nie pozwolenie wilkołakom zdobyć Skupienia. Ta figurka była
wytworzona przez demona i jakakolwiek moc, którą zyskaliby dzięki niej z pewnością
doprowadziłaby do ich dominacji, najprawdopodobniej będąc przyczyną zniszczenia przy okazji
wszystkich Interlandów.
Z telefonem przy uchu robiłam zakupy razem z Ceri, będącą o pięć tysięcy mil stąd, która stała w
mojej kuchni z Kistenem. Ivy poprosiła go by zajmował się kościołem i zapisywał rozmowy, a ja nie
mogę sobie wyobrazić jak wygląda nasza kuchnia wypełniona tylko i wyłącznie chaosem
wywoływanym przez pixy i wampira. Ceri była nieobecna sprawdzając jakąś wzmiankę zaklęcia,
mogłam słyszeć Kistena jak mówił do dzieci Jenksa. Stłumione znajome odgłosy naszego domu
uspokoiły mnie, a jednocześnie zasmuciły.
Podniosłam do góry przyciemnianą butelkę z utwardzaczem
1
, która będzie mi potrzebna do
przeniesienia zaklęcia demona, pobladłam, kiedy zobaczyłam cenę. Kurna. Może powinnam
zainwestować w butelkę o mniejszych rozmiarach. Obróciłam w dłoni brązowy pojemnik i rzuciłam
okiem na ciecz. Wydawało się, że w środku jest kamfora, ale pachniało jak lawenda. Nie lubiłam
kupować już zrobionych rzeczy, ale czas mnie gonił.
Widząc jak podnoszę butelkę, Ivy zaczęła wkładać ją do koszyka, zatrzymała się, kiedy
odwróciłam się by odłożyć ją na półkę i zmarszczyłam brwi. Boże pomóż jej, ale nie byłam aż tak
słaba. Mogłam utrzymać cuchnącą butelkę utwardzacza bez Siarki, jako wspomagacza.
Dziś sama przygotowałam sobie lunch, po już zrobionej kanapce, którą dała mi Ivy mrowiły mnie
palce. Nie mam pojęcia jak udało jej się dołożyć tam Siarki nie zwracając na to mojej uwagi, ale wciąż
byłam zła na oboje za szprycowanie mnie bez mojej wiedzy, nawet jeśli po dużej dawce ulicznej
Siarki, którą załatwił Jenks, zaczęłam zwracać uwagę na to gdzie śpię.
Biorąc do ręki mniejszą butelkę utwardzacza, westchnęłam czując jak moje kolana drżą. Może
powinnam po prostu zaakceptować to, że Ivy wpycha we mnie Siarkę i odpuścić. Byłam zmęczona
prostym chodzeniem dookoła. Ivy nie chciała mi powiedzieć jak dużo krwi mi zabrała, także Jenks nie
był pomocny, sądząc, że krwawienie z naskórka jest powodem do paniki.
Odcienie szarości, pomyślałam, wiedząc, że zapuszczam się w miejsca, do których przysięgałam,
że nigdy nie pójdę. Cholera, cieszyłam się tym, że mogę rozróżnić czarne od białego, ale rzeczy stały
się zagmatwane, od kiedy znalazłam mój ostatni przeklęty czek z I.S.
Przeniosłam wzrok na czarne okno. Ponieważ była noc można było się w nim przejrzeć jak w
lustrze. Wpatrując się w moje odbicie, poprawiłam kołnierzyk mojego żakietu. Świetnie pasował do
czarnej bluzki STAFF’a, którą kupiłam na ostatnim koncercie Takaty. Dzięki ostatniemu amuletowi
na ból nic teraz nie odczuwałam, ale patrząc na swoje odbicie stwierdziłam, że nie wyglądam na
zmęczoną… wyglądam na chorą. Zacisnął mi się żołądek, kiedy uświadomiłam sobie, że wyglądam
jak cień wampira, dobrze ubrana, szczupła, wyrafinowana – i chora.
Z głośnym biciem serca, odwróciłam się. Nigdy więcej Siarki, postanowiłam. Nigdy. To jest
czarne. To jest białe. Szarość jest tchórzliwą wymówką, określające mieszaninę tego, co chcemy i
czego potrzebujemy. Ale ja nie byłam pewna, czy mogłabym teraz znów w to uwierzyć, stojąc w
sklepie z zaklęciami i kupując materiały potrzebne mi do przygotowania czarnego zaklęcia. Tylko to
jedno, pomyślałam. Tylko jedno i nigdy więcej.
Z telefonem ciągle przy uchu, odłożyłam utwardzacz, chciałam się rozłączyć i powiedzieć jej, że
wrócimy tu później, ale podobało mi się wsłuchiwanie w odgłosy normalności, przyjemne i odległe,
pięćset mil stąd. A wydawałoby się, że jeszcze dalej. Uspokojona, sięgnęłam po bogato zdobioną
drewnianą szkatułkę. Była piękna, a ciekawości i zafascynowanie popchnęło mnie do otworzenia jej,
gdzie znalazłam kredę magnetyczną. Była karygodnie droga i przedstawiała zjednoczenie wiedźm
praktykujących magię linii w okolicy.
Nagle zdałam sobie sprawę, że właścicielka obserwuje mnie zza swojego kubka kawy, specjalnie
zaczęłam obracać w dłoniach kredę, wypatrując wad, tak jakbym była zainteresowana jej kupnem.
1
fixative
Nienawidziłam tego, jak przypatrywali się jak gdybym miała zamiar coś ukraść. Tak jakby nielegalny
urok rzucony na drzwi, przez który można by było nabawić się pryszczy wystarczająco nie odstraszał.
Podręcznikowe czarne zaklęcie, pomyślałam. Więc dlaczego jej nie wydałam?
– Magnetyczna kreda? – powiedziałam, próbując ukryć moje zaskoczenie. – Szczególnie w
szkatułce jak ta. Sól działa tak samo dobrze, a po skończonej pracy musisz tylko posprzątać.
Niechętnie zmusiłam palce do odsunięcia się od pięknie zdobionego pudełka, tylko zawiasy były
wykonane z metalu, zamknięcie i wzmocnienie rogów było zrobione z białego złota. Nie było w tej
kredzie nic, co sprawiało, że to mogłoby być niezastąpionym miejscem do przechowywania czegoś, co
potrzebowało dodatkowej ochrony. To była najlepsza rzecz w tym sklepie, przynajmniej według mnie.
Uniosłam brwi patrząc na zioła w koszyku, których ja tam nie wrzuciłam.
– Czy to kocimiętka? – zapytałam, widząc prześwitujące przez plastik czarne plamki.
– Pomyślałam, że Rex może w końcu zostawiłaby Jax’a w spokoju, gdyby miała coś innego do
zabawy. – Jej brązowe oczy wyrażały zażenowanie. – Wszystko w porządku? Chciałabyś usiąść?
Już trzeci raz się o to zapytała, od kiedy wyjechaliśmy z motelu, zdrętwiałam. – Jest dobrze, –
powiedziałam. Kłamca, pomyślałam. Byłam zmęczona, zarówno na duszy, jak i na ciele.
Łagodny stukot z telefonu sprawił, że poderwałam go do ucha.
– Ceri, – powiedziałam, zanim ona zdążyła powiedzieć cokolwiek innego. – Jak dużo utwardzacza
będę potrzebowała do zaklęcia przeniesienia?
Zmniejszający się wrzask małych pixy upewnił mnie, że Ceri przeszła do salonu. – Krople
wielkości kciuka, – powiedziała, uszczęśliwiona wzięłam mniejszą butelkę.
– Mój kciuk? – dopytałam się. – Ile to, około łyżeczki do herbaty? Dlaczego oni nie mogą używać
zwykłych wyznaczników miary?
– To bardzo stare zaklęcie, – warknęła. – Nie mieli jeszcze wtedy łyżeczek do herbaty.
– Przepraszam, – zapomniałam, złapałam kontakt wzrokowy z Ivy. Kiedy wkładałam utwardzacz
do koszyka. Ceri była jedną z najmilszych, najwięcej dającą od siebie osobą, jaką znałam, ale miała
charakterek.
– Masz ołówek? – elf w ukryciu powiedział miło, ale mogłam wyczuć w jej głosie irytacje z
powodu mojej niecierpliwości. – Chciałabym, żebyś to zapisała. Wiem, że masz w jednej z ksiąg
zaklęcie, ale nie chcę, żebyś źle przetłumaczyła łacinę.
Spojrzałam na właścicielkę, – która przyglądała się czającej się Ivy, – i odwróciłam się do niej
plecami.
– Może już powinnaś podać mi składniki. – Rzeczy w moim koszyku już teraz wydawały się
dziwne. Jeśli właściciel był warty swojej soli, prawdopodobnie mogłaby określić czy robię zaklęcie
przebrania. Jedyną różnicą pomiędzy moim legalnym zaklęciem przebrania, a nielegalnym
przekopiowaniem umiejętności osoby lub przedmiotu magicznego, była kwestia prawna, kilka
dodatkowych punktów do zrobienia i próbka komórki od osoby do przekopiowania. Nie sądzę, że
będzie w stanie stwierdzić, że zamierzam przygotować zaklęcie demona, by przenieść moc statuetki
do czegoś innego. Ze składników może tylko domyślać się, jakiego zaklęcia zamierzam użyć. Ceri
powiedziała, że te zaklęcie zostało napisane dla żartu, ale powinno działać.
Zaklęcie żartem, pomyślałam kwaśno. Cały czas było czarne. Gdybym została złapana, przypięto
by mi etykietkę czarnej wiedźmy i pozbawiono by mnie mojej magii. Nie miałam zamiaru się
oszukiwać, że to tak naprawdę było wszystkim innym tylko nie złem. Żadnej gadki typu „uratuję
świat”. To było złe.
Tylko, że ten raz odbije się na moim pojmowaniu tego wszystkiego, skrzywiłam się, kiedy
pomyślałam o Nicku. Mówiąc Alowi o mnie zaczął pewnie od nieszkodliwych mi informacji.
Ceri westchnęła.
– Wszystko, czego potrzebujesz do zaklęcia-żartu jest kurz z wnętrza zegara, czarne świece
zrobione z tłuszczu nienarodzonego. Reszta to formuła rytuału.
– Nienarodzonego? – powiedziałam przerażonym, ściszonym szeptem. – Ceri powiedziałaś, że to
nie jest aż takie złe zaklęcie.
– Tłuszcz nienarodzonej świni, – powtórzyła, brzmiąc na rozeźloną. – Naprawdę, Rachel.
Zmarszczyłam brwi. Dobrze, to był płód świni, taka sama rzecz, na której studenci biologii
przeprowadzają sekcje, ale brzmiało to jak bliskie zarzynanie-kóz-w-swojej-własnej-piwnicy rodzaju
magii. Zaklęcie przeniesienia brzmiało nieszkodliwie, w przeciwieństwie do czerni, jaką zostawi na
mojej aurze, zaklęcie przebrania jest białe – nielegalne, ale białe. Najgorsze było tu zaklęcie
przebrania, a pomogło utrzymać Jenska przy życiu. Tylko tym razem.
Byłam taka głupia.
Mój żołądek fiknął koziołka, a moje myśli powróciły do Trenta i jego nielegalnych laboratoriów,
dzięki którym mógł ratować ludziom życia, później mógł ich szantażować i sprawiać, że zawsze brali
jego słowa pod uwagę. W ostateczności, nie udawał nikogo innego, kim nie był. Rzeczy stawały się o
wiele prostsze, kiedy nie myślałam, Ale co powinnam zrobić? Odejść i pozwolić światu się zawalić?
Zawiadomienie I.S. mogło sprawić, że cała sytuacja stałąby jeszcze gorsza, a oddanie FBI statuetki
było w ogóle jakimś żartem.
Zła i chora w środku, ominęłam Ivy by podejść do świeczek. Jak już tu jestem, to dokupię
kolorowe świece do zaklęcia przeniesienia. Za rzeźbionymi zamkami i kolorowymi „jajkami smoka”
były prawdziwe towary, ułożone według koloru i rozmiaru, znakowane od spodu albo z informacją, z
jakiego tłuszczu były wykonane, albo gdzie zostały po raz pierwszy zapalone. Zbiór towarów tej
kobiety był zaskakująco duży, ale nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego one były ukryte za takimi
pierdołami.
– Stożek czy walec? – zapytałam się Ceri, przykucnęłam by sięgnąć po jedną z napisem ŚWINIA.
Nie możesz zapalić świeczki na świni, więc założyłam, że to była informacja skąd pochodził tłuszcz.
Nigdy nie byłam w żadnym innym sklepie z zaklęciami, który znajdowałby się na linii oprócz tego na
uniwersytecie, a on nawet nie może się liczyć, bo mieli tam tylko to, co potrzebowały klasy. Może
było jakieś zaklęcie, które potrzebowało „jajek smoka”, ale sądzę, że to kiepski pomysł.
– To nie ma znaczenia, – odpowiedziała Ceri, z najmniejszym stożkiem w ręce podniosłam się i
prawie upadłam na Ivy. Skrzywiłam się i odsunęła.
– Wszystko w porządku, – powiedziałam, wkładając świeczkę do koszyka. – Nie widziałaś może
paczkowanego kurzu?
Potrząsnęła głową, końcówki czarnych włosów otarły się o jej uszy. Tam był regał z „pyłem
pixy”, który był po prostu brokatem. Jenks by się uśmiał. |Może prawdziwe przedmioty też były za
nim, tak samo jak świece.
– Brzmisz na zmęczoną, Rachel, – powiedziała Ceri, zawarła w tych słowach pytanie, podeszłam
do regału.
– Wszystko w porządku. – Nic nie odpowiedziała, więc dodałam, – To stres. – Tylko ten jeden
raz.
– Chciałabym, żebyś pogadała z Kistenem, – powiedziała stanowczo, tak jakby robiła mi
przysługę.
O Boże. Kisten. Co mógłby powiedzieć, gdyby wiedział, że Ivy mnie ugryzła. „A nie mówiłem,”
albo może „Moja kolej?”
– Ceri, – zaprotestowałam, ale już było za późno, a kiedy Ivy wskazała na wystawę
bursztynowych butelek, które były dobre do przechowywania oleistych cieczy, dobiegł mnie męski
głos Kistena.
– Rachel… Jak leci mała?
Zamrugałam nagle, zaskoczyły mnie łzy w moich oczach. Skąd one się tam wzięły?
– Ah, Wszystko w porządku, – powiedziałam, strasznie za nim tęskniłam. Okropne rzeczy się
wydarzyły, takie, które obarczyły mnie bólem. Muszę z nim porozmawiać, ale nie stojąc w sklepie z
zaklęciami, kiedy Ivy mogła nas słyszeć.
Ivy zesztywniała przez tą niespodziewaną emocje w moim głosie, więc odwróciłam się do niej
plecami, zastanawiając się czy powinnam jej powiedzieć, że te szklane opakowanie wyglądające jak
księżyc w pełni było kiedyś używane, jako butelka do przechowywania eliksirów, które były
afrodyzjakami.
– Świetnie, – powiedział, jego głos przeszył mnie na wskroś. – Mogę porozmawiać z Ivy?
Zaskoczona, odwróciłam się do niej, ale słyszała go i teraz potrząsała głową.
– Uh… – wymamrotałam, zastanawiając się czy bała się tego, co chciał jej powiedzieć gdyby
wiedział, co się stało. Obie byłyśmy tchórzami, ale mogłyśmy być nimi razem.
– Ivy, wiem, że mnie słyszysz, – powiedział głośno. –Będziesz miała wielki problem, kiedy już
wrócisz z wakacji. Wszyscy wiedzą, że wyjechałaś z miasta. Ty jesteś jego potomkiem, nie ja. Nie
mogę się postawić nawet najmłodszemu nieumarłemu. Jedyną rzeczą trzymającą ich języki za zębami
jest to, że większość z nich jest moimi stałymi klientami i wiedzą, że jeśli się wygadają, dam im zakaz
przychodzenia.
Ivy odeszła, jej buty głośno stukały po podłodze z drewna. Jej bierna reakcja zaskoczyła mnie.
Coś ją naprawdę dręczyło.
– Ona odeszła, – powiedziałam, czułam się winna za to, że Ivy tu przyjechałaby mi pomóc.
Westchnął ciężko.
– Możesz jej powiedzieć, że w zeszłą noc były zamieszki w dolnym centrum handlowym? To była
czwarta rano, więc to były w większości tutejsze wampiry i dzięki Bogu tylko kilku wilkołaków. I.S.
się tym zajęło, za to tylko pogorszyło sprawę. Nie chcę nowego mistrza wampirów w mieście, albo
kogoś innego.
Stałam naprzeciwko półki z pyłem pixy, przeszukując wiszące fiolki, czytając tycie kartki
przymocowane do każdej z nich. Jeśli Piscary utracił kontrole w Cincinnati, Trent dostał by wolną
kartę. Nie sądzę, że w przypadku nieumarłych wampirów i Trenta odbyłoby to się rozwiązaniem
siłowym. Bardziej prawdopodobne, że to będą zamieszki w stylu wilkołaków z Mackinaw, które mnie
szukają. Nie ma znaczenia, że Walter zgodził się na trzydziesto cztero godzinny rozejm. Zebrał całą
swoją watahę razem.
Zmęczona, pozwoliłam, żeby fiolka wyślizgnęła mi się z palców.
– Przepraszam, Kisten. Będziemy potrzebować kilku dni, aby powiedzieć, że już wszystko
skończone. To zależy jak szybko uporam się z przygotowaniem tego wszystkiego.
W ciszy próbował to zrozumieć, mogłam słyszeć w tle Ceri śpiewającą dla pixy.
– Mogę pomóc? – zapytał, a mój żołądek się zacisnął przez obawę w jego głosie, nawet, jeśli
słyszałam jego niechęć do opuszczania Cincinnati. Ale nie było tu nic, w czym mógł nam pomóc.
Wszystko mogło się potoczy tak czy inaczej jutro w nocy.
– Nie, – powiedziałam łagodnie. – Ale jeśli nie zadzwonimy do ciebie jutro o północy, to znaczy,
że jesteśmy w kłopotach.
– A ja przybędę do was za dwie godziny, – zapewnił mnie. – Jesteś pewna, że do niczego wam
się tam nie przydam? Zadzwonić do kogoś? Cokolwiek?
Potrząsając głową, wskazałam na książkę o tym jak przywiązać zaklęcie miłości do czyichś
włosów. To było nielegalne. Małe miasta mając niewiele czarownic policjantów, ale wiedziałam, że to
był fałszywy, przebój rynkowy.
– Wszystko będzie dobrze, – powiedziałam.– Mógłbyś nakarmić Pana Rybę za mnie?
– Jasne. Ivy mi o tym mówiła.
– Potrzebuje tylko czterech ziarenek, – narzekałam. – Jeden więcej i możesz go zabić.
– Nie martw się o to. Miałem kiedyś rybkę.
– I nawet nie zbliżaj się do mojego pokoju. – dodałam.
Zaczął robić fałszywe zakłócenia radiowe, szeleszcząc i pykając.
– Rachel? Chyba tracę połączenie, – powiedział, śmiejąc się. – Sądzę, że cię tracę.
Pierwszy uśmiech od kilku dni.
– Też cię kocham, – powiedziałam i przestał.
Podejrzliwie się zawahał.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
Ogarnął mnie niepokój. Zaczął być uważny.
– Czemu pytasz? – powiedziałam, zdając sobie sprawę, że moja ręka powędrowała do zgięcia
mojej szyi. – Umm, tak, – powtórzyłam, sądząc, że to brzmiało jakbym była winna. – Jestem
zestresowana. Nick… – odetchnęłam. Nie mogłam mu powiedzieć, że Nick chciał do mnie wrócić. To
było tak zawstydzające, że aż głupie. – Powiedziałam Nickowi, żeby się odczepił i to mnie
zaniepokoiło. – powiedziałam. Nie do końca kłamiąc. Nie do końca.
Nic nie powiedział.
– Dobrze. Mogę porozmawiać z Ivy?
Ulżyło mi, odetchnęłam do mikrofonu.
– Jasne.
Oddałam telefon Ivy, która przyszła za mną, aby podsłuchać, najprawdopodobniej, ale zamknęła
klapkę i mi oddała.
– Może to ogarniać jeszcze przez kilka dni więcej, - powiedziała i odwróciła się do lady. – Masz
już wszystko? Robi się późno.
Napięcie wypełniało jej głos. Próbowała ukryć swój nastrój, ale jej się nie udało. Zaniepokojona,
wzięłam od niej koszyk. Wszystko oprócz kurzu. Może ma trochę za ladą.
- Boże, jestem zmęczona, – zakończyłam bezmyślnie. Ivy nic nie powiedziała, a ja tylko
położyłam koszyk na ladzie, spoglądając na butelkę do afrodyzjaków, którą Ivy wzięła dla swojej
kocimiętki.
– Co? – Powiedziała Ivy, zauważając na co się patrzę.
– Nic. Dlaczego nie położyłaś swoich rzeczy razem z moimi?
Potrząsnęła głową.
– Zamierzam wziąć coś jeszcze, ale dzięki.
Kobieta za ladą odstawiła swoją kawę na wcześniej już zrobionej plamie, sięgnęła palcami po
rzeczy z mojego koszyka.
– To by było wszystko, panienki? – zapytała, kryjąc za swoim profesjonalizmem ostrożność w
stosunku do Ivy.
– Nie macie może kurzu z zegara? – zapytałam, czując, że to przegrana sprawa.
Natychmiast cała nerwowość z niej uleciała.
– Z zatrzymanego zegara? Jeszcze trochę mamy. Ile potrzebujesz?
– Dzięki Zmianie, – powiedziałam, opierając się na ladzie, czując jak moje mieście nóg protestują
od zbyt długiego stania. –Naprawdę nie chciałam iść do Art. Van’u i zbierać próbki kurzu z ich
podłogi. Potrzebuję, uh, szczyptę.
Szczypta, odrobina, kapka. Jasne, bardzo dokładne wyznaczniki. Magia linii jest dziwna.
Kobieta spojrzała na drzwi frontowe.
– Będę za sekundkę, – powiedziała, z utwardzaczem w ręku, poszła do kantorka. Spojrzałam na
Ivy.
– Zabrała moje rzeczy. – powiedziałam, oszołomiona.
Wzruszyła ramionami.
– Może bała się, że zabierzesz je i uciekniesz.
Wydawało się, że to trwało wieczność, ale kobieta wróciła, a jej głośny krok nas to tym ostrzegł.
– Proszę, – powiedziała, ostrożnie kładąc malutką czarną kopertę razem z utwardzaczem.
Buteleczka teraz miała etykietkę na sznurku z datą przydatności. Podniosłam ją do góry czując, że
zmieniła się jej waga.
– To nie jest ta sama butelka, – powiedziałam podejrzliwie, a kobieta się uśmiechnęła.
– To prawdziwy produkt, – wyjaśniła. Nie ma tu aż tak dużo wiedźm by utrzymać sklep z
zaklęciami, więc połączyłam drobiażdżki dla turystów razem z prawdziwymi rzeczami. Po co
sprzedawać prawdziwy utwardzacz turystom, skoro i tak tylko położą go na półce i będą udawać, że
wiedzą do czego to służy?
Skinęłam głową, teraz wiedząc co mnie niepokoiło.
– To wszystko są fałszywki? Żadne z nich nie są prawdziwe?
– Większość jest, – powiedziała, oderwała rachunek z wypracowaną stanowczością. – Ale nie
rzadkie produkty. – Spojrzała na mój stosik. – Pozwól spojrzeć, zamierzasz zrobić amulet przebrania z
magii ziemi, z magii linii zaklęcie bezwładu i… – Odetchnęła. – Do cholery do czego zamierzasz
użyć utwardzacza? Nie sprzedaję ich zbyt dużo.
– Przygotowuję coś, – powiedziałam ostrożnie. Cholera, a co jeśli wilkołaki to odkryją? Mogliby
się zorientować, że zamierzam przenieść magię artefaktu, zanim skończymy to przygotowywać. Jeśli
poprosiłabym ją o zachowanie tego w sekrecie, mogłaby to wypaplać wszystkim dokoła. – To dla
żartu, – dodałam.
Odwróciła wzrok na Ivy i zachichotała.
– Ani mru-mru, – powiedziała. - To dla tego niesamowicie przystojnego ciasteczka, który jest z
tobą? Święci, chrońcie nas, on jest cudowny. Chciałabym go przechytrzyć.
Zaczęła się śmiać, więc wymusiłam słaby uśmiech. Czy całe miasto znało Jenksa? Zirytowana,
Ivy cofnęła się trochę, A kobieta skończyła pakować moją czarną świecę w bibułę i schowała
wszystko to papierowej torebki. Cały czas się uśmiechając, podliczyła nasze zakupy.
–To będzie $85.33 razem z podatkiem, – powiedziała, wyraźnie usatysfakcjonowana.
Stłumiłam westchnięcie i przesunęłam moją torbę na ramię by wyciągnąć z niej portfel. To jest
powód dlaczego mam swój własny ogród – i rodzinę pixy by go utrzymywały. Magia linii nie tylko
była głupia, ale i droga, jeśli nie miałeś swojej własnej farmy świń, żeby robić z nich świeczki. Tylko
ten jeden raz.
Ivy położyła swoje dwie rzeczy przed sobą i patrząc właścicielce prosto w oczy powiedziała
wyraźnie, – Dodaj mi to do rachunku. Potrzebuję trzech uncji Special K. Gatunek leczniczy, poproszę.
Zacisnęłam usta i poczerwieniałam. Special K? Czy to był tutejszy slang określający Siarkę, K
oczywiście od Kalamack.
Ale kobieta zawahała się tylko na chwile.
– Nie mamy dla I.S.., jesteś?
– Nigdy więcej, – wymamrotała Ivy i poczerwieniała, odwróciłam się do nich plecami. Ivy nie
widziała nic złego w nielegalnych lekach, które pomagają społeczeństwu wampirów być zdrowymi i
pomagają im się ochraniać przez nie wiadomo ile lat, ale kupowanie ich przy mnie sprawiało, że było
mi gorąco i czułam się nieswojo.
– Ivy, – zaprotestowałam, kiedy kobieta ponownie zniknęła w kantorku.
Zerknęła na mnie kącikiem oka z uniesionymi brwiami.
– To jedyny gatunek, który kupuję. I muszę uzupełnić mój zapas. Zużyłaś je wszystkie.
– Nie wezmę już ani grama więcej, – wysyczałam, wyprostowałam się, kiedy wróciła kobieta.,
trzymając mieszczące się w dłonie opakowanie zawinięte w taśmę maskującą.
– Lecznicza? – zapytała, spoglądając na butelkę do afrodyzjaków. – Jeżęli będziesz ją w tym
przechowywać, szczęściaro to będziesz jedyną, która będzie potrzebować pomocy lekarskiej.
Twarz Ivy pobladła z zaskoczenia, podniosłam torbę z lady, gotowa by uciec.
– To jest butelka na afrodyzjaki, – powiedziałam. – Nie bierz czegoś, chyba że wiesz co to jest…
Alicjo…
Ivy wyglądała tak niewinnie jak tylko szczeniaki mogą być, kiedy wkładała paczuszkę do swojej
otwartej torebki.
Kobieta uśmiechnęła się do nas, a Ivy wyciągnęła trzynaście studolarowych banknotów i
spokojnie oddała je kasjerce.
Zamrugałam. Kurwa. Lecznicza dawka Kalamacka kosztowała prawie pięć razy drożej od zwykłej
ulicznej dawki.
– Zatrzymaj resztę, – Powiedziała Ivy, biorąc mnie pod ramie i prowadząc do drzwi.
Dwanaście tysięcy dolarów? Przez mniej niż ostatnie dwadzieścia cztery godziny wciągnęłam
dwanaście tysięcy dolarów? I to nie licząc wkładu Jenksa. – Nie czuję się zbyt dobrze, –
powiedziałam, przykładając rękę do brzucha.
– Po prostu potrzebujesz trochę powietrza.
Poprowadziłam mnie przez środek sklepu i wzięła ode mnie torbę. Później był dzwonek od drzwi
sklepowych i powiew świeżego powietrza. Na ulicach było ciemno i zimno, pasowało to do mojego
nastroju. Za nami rozległ się dźwięk dobrze naoliwionych zawiasów i zasuwki, a potem znak
ZAMKNIĘTE pojawił się przed naszymi oczami. Sklep powinien był otwarty od południa do północy,
ale po takiej sprzedaży jak ta, można sobie dać spokój wcześniej.
Szukając po omacku, położyłam rękę na ławce pod niebieskim znakiem parkowania wózków i
usiadłam. Nie chciałam ryzykować zwymiotowania w Corvettcie Kistena. To jest jedyna rzecz jaką
mogliśmy się poruszać po mieście, po tym jak zobaczyli uciekającą z wypadku ciężarówkę, a ani ja
ani Ivy nie chciałyśmy wchodzić do vana.
Cholera. Moi współlokatorzy wpędzą mnie w nałóg narkotykowy.
Ivy na szczęście powstrzymała się i nie usiadła obok mnie, cały czas obserwując ulicę.
– Gatunek medyczny jest przetwarzany sześć razy, – powiedziała, – by wypłukać wszystkie
stymulatory endorfin, związki halucynogenne i większość stymulatorów neuronowych, by zostawić
tylko przyśpieszacz metabolizmu. Mówiąc technicznie, struktura chemiczna jest kompletnie inna, to
nie jest Siarka.
– To nie pomaga, – powiedziałam, kładąc głowę pomiędzy kolana. Do chodnika była przyklejona
guma, szturchnęłam ją palce zmieniła się w nieporuszalną bryłę prawdopodobnie przez otaczające nas
zimno. Oddech: jeden, dwa, trzy. Wydech: jeden, dwa, trzy, cztery.
– Więc co ty na to, jakbyś jej nie wzięła, leżałabyś teraz w łóżku potrzebując Jenksa przy
korzystaniu z toalety?
Podniosłam głowę i wzięłam oddech.
– To pomogło. Ale ciągle nie chcę wziąć ani grama więcej.
Dała mi przelotny powściągliwy uśmiech i obserwowałam jak jej twarz znów staje się pusta
pośród mroku ulicy. Nie miałam zamiaru jeszcze wstawać. Byłam zmęczona, a to był pierwszy raz,
kiedy byłyśmy sam na sam, odkąd… odkąd mnie ugryzła. Wracając do motelowego pokoju z
Jenksem, Jaxem, kociakiem i Nikiem, do robienia moich świetnych nielegalnych zaklęć, czarnych
klątw i wszystko to krzyczy, że zjem na koniec tylko zimną fasolkę. Minął nas samochód, z którego
tłumika wydobywał się niebieski dym, za który w Cincinnati kierowca mógłby zarobić mandat. Byłam
przemarznięta i kuliłam się w moim płaszczu. Była dopiero jedenasta trzydziesta, ale miałam wrażenie
jakbyśmy siedziały tutaj o szóstej nad ranem.
– Wszystko dobrze? – powiedziała Ivy, widząc jak dygoczę.
– Zimno, – odpowiedziałam, czując się jak hipochondryk.
Założyła nogę na nogę.
– Przykro mi, – wyszeptała.
Przeniosłam swój wzrok, znajdując jej twarz otuloną cieniem z lamy.
– To nie twoja wina, że nie zabrałam mojego zimowego płaszcza.
– Za ugryzienie cię, – powiedziała bardzo cichym głosem. Skupiła uwagę na moich szwach, lecz
powróciła spojrzeniem do chodnika.
Zaskoczona, walczyłam by skupić moje myśli. Sądziłam, że była tą jedyną która chciał poruszyć
ten temat. Nasz schemat był taki: Ivy zrobiła coś co mnie przestraszyło, Ivy powiedziała mi co
zrobiłam źle, przysięgłam Ivy, że już nigdy tego nie zrobię, nigdy nie poruszałyśmy tego na nowo.
Teraz chciała pogadać?
– No cóż, mnie nie, – powiedziałam w końcu.
Podniosła głowę. Zaskoczenie było widoczne w jej brązowych oczach i zaciśniętej szczęce.
– Powiedziałaś przez telefon, że przemyślałaś to sobie. – zająknęła się. – Że dokonasz mądrzejszej
decyzji. Zamierzasz odejść z firmy, czyż nie? Tak wcześnie jak ten pościg się skończy?
Niespodziewanie, zobaczyłam jej przygnębienie w całkiem innym świetlę, prawie zaśmiałam się z
ulgi, przez niezrozumienie.
– Nie odchodzę z firmy! – powiedziałam. – Miałam na myśli mądrzejsze decyzje dotyczące tych
którym ufam. Nie chcę odchodzić. Chciałabym znaleźć równowagę z związku z tobą.
Otworzyła usta. Odwróciła się do mnie, jej idealne zęby lśniły w świetle ulicznych lamp i wtedy
szybko je zamknęła.
– Niespodzianka, – powiedziałam słabo z szybkim tętnem. To była najbardziej przerażająca rzecz
jaką zrobiłam – wliczając w to przeciwstawienie się trzem watahom wilkołaków.
Przez sześć uderzeń serca Ivy tylko się we mnie wpatrywała. W końcu potrząsnęła głową.
– Nie, – powiedziała stanowczo, przenosząc głowę na wprost i zasłaniając się cieniem. – Ty nie
rozumiesz. Stracę kontrolę. Gdyby Jenks nie interweniował, mogłabym cię zabić. Jenks ma rację.
Jestem niebezpieczna dla wszystkich na których mi zależy. Nie masz zielonego pojęcia jak trudno jest
znaleźć i utrzymać związek krwi. Zwłaszcza jeżeli cię do siebie nie przywiąże. – Jej głos był cichy, ale
mogłam w nim usłyszeć nutkę paniki. – A ja dzięki Bogu nie mam zamiaru cię do siebie przywiązać
by to stało się łatwiejsze. Jeśli to zrobię, wszystko będzie jak ja tego chcę, nie jak my.
Pomyślałam o ostrzeżeniu Jenksa i o jego niepewności, a potem przypomniałam sobie jak Kisten
opowiadał mi o jej przeszłości i poczułam ukłucie strachu. Ale przepełniło mnie wspomnienie jak
płakała, kiedy leżała skulona na chodniku, desperacja w jej oczach, kiedy Jenks powiedział, że
zniszczyła wszystko na czym jej zależało. Nie, on powiedział, że zniszczyła wszystko co kochała. A
widząc tą samą desperacje w jej słowach, przepełniła mnie determinacja. Nie mogłam pozwolić jej w
to uwierzyć.
– Powiedziałaś, że potrzebuję zaufać właściwym osobom, – powiedziałam łagodnie. Serce mi
łomotało, zawahałam się. – Ufam ci.
Wyrzuciła ręce w powietrze z irytacji i odwróciła się do mnie twarzą.
– Boże, Rachel, mogłam cię zabić! Wiesz, na śmierć! Czy ty wiesz co to znaczy? Śmierć? Ja
wiem!
We mnie też zapłonął gniew, więc wstałam.
– Naprawdę? Więc… mogłabym być trochę bardziej doświadczona, – powiedziałam agresywnie.
– Mogę wyciągnąć wnioski w związku trzymaniem rzeczy pod kontrolą. Jestem już bardziej
świadoma co mogłoby się stać i pozwoliłabym ci się zatracić… jak wtedy. Następnym razem będzie
lepiej.
– Następnym razem też nie pójdzie dobrze, – stoicko i nieruchomo, siedziała jak gdyby była
martwa. Uliczne światło lśniło na jej czarnych włosach, a ona wpatrywała się w zacieniony chodnik,
od czasu do czasu oświetlany perz żółte światło z latarni. Niespodziewanie odwróciła się by na mnie
spojrzeć. – Powiedziałaś, że chcesz znaleźć granicę, ale odmówiłaś brania Siarki. Nie możesz mieć
ciasteczka i go zjeść, wiedźmo. Chcesz doświadczyć ekstazy krwi? Potrzebujesz Siarki by przeżyć.
Myślała, że chodzi mi tylko o przyjemność? Obraziła mnie tym, że pomyślała, że jestem taka
płytka, zacisnęłam usta.
– Tu nie chodzi o ciebie będącą Panią Poprawną, wypełniającą mnie tą… tą euforią, –
powiedziałam ze złością. – Mogę to otrzymać od każdego żywego wampira na nadbrzeżu.
Jej twarz była pełna emocji.
– Wyraziłaś się bardzo jasno, że nie masz zamiaru być takim rodzajem mojej przyjaciółki! –
krzyknęła. – A jeśli nie chcesz, nie ma żadnego sposobu żebym to zrobiła! Próbowałam się z sobą
uporać, ale nie mogę. Jedynym sposobem bym nie musiała zabijać ludzi, to mieszanie głodu z
miłością, kurwa! A ty nie chcesz nawet żebym cię dotknęła!
Nigdy nie widziałam, żeby ujawniła aż tak dużo uczuć, ale nie miałam zamiaru się wycofać –
nawet jeśli zaczynała mnie przerażać.
– Oh, daj spokój, Ivy, – powiedziałam, przysuwając się do niej o kilka cali. – Od wczoraj to
oczywiste, że możesz się dzielić krwią bez spania z kimś. – Przyglądała mi się, aż poczerwieniałam. –
Dobrze, łapię – nie poszło aż tak dobrze, ale Boże! Byłam trochę zaskoczona nami dwoma. Musimy
po prostu robić to powoli. Nie potrzebujesz seksu, aby czuć bliskość i zrozumienie. Pan wie, że czuję
do ciebie to samo. Użyj tego, by ograniczyć swój głód. – Moja twarz była gorąca i czerwona pomimo
zimnego nocnego powietrza. – Czy to właśnie nie jest miłość?
Cały czas się mi przeglądała, znów kryjąc swoje emocje za czarnymi oczami.
– Prawie mnie zabiłaś, – powiedziałam. – Pozwoliłam ci na to! Chodzi o to, że cię widziałam.
Przez moment byłaś osobą, którą chciałaś być, silną i nieskrępowaną, tym kim jest i czego pragnie,
bez żadnej winy i ze spokojem wewnątrz!
W świetle latarni Ivy się zaczerwieniła. Przerażona. Zawstydzona. Odwróciłam się by dać jej czas
na uporanie się z własnymi emocjami.
– Cieszę się, że jestem w stanie do tego doprowadzić, – powiedziałam łagodnie. – To cholernie
dobre uczucie. Lepsze niż rozkosz. Chciałabym znowu pomóc ci to osiągnąć. Ja… lubię patrzeć na
ciebie, kiedy taka jesteś.
Wpatrywała się we mnie, jej nadzieja była tak krucha, aż żal było tylko patrzeć. Jej oczy zaczęły
lśnić od wilgoci, ale nic nie powiedziała, po prostu siedziała w zdrętwiałej przestraszonej pozie.
– Nie wiem czy będę mogła to zrobić, – przyznałam się, mówiąc ponieważ ona nie chciała nic
powiedzieć. – Ale nie mam zamiaru udawać, że nic się nie stało. Możemy się na to zrodzić i
spróbować tego stopniowo?
Biorąc oddech przestała być taka nieobecna.
– Stało się, – powiedziała trzęsącym się głosem. – Ale to się nie powtórzy. – Pochyliłam się by
zaprotestować, ale przerwała mi szybko, – Dlaczego nie użyłaś swojej magii by mnie powstrzymać?
Zaskoczona, usiadłam z powrotem.
– Ja-ja nie chciałam cię skrzywdzić.
Mrugnęła szybko, wiedziałam, że starała się nie zacząć płakać.
– Ufałaś, że cię nie zabiję, nawet przez przypadek? – zapytała. Jej doskonała twarz ponownie była
wyprana z emocji, ale wiedziałam, że to był jedyny sposób jakim potrafiła się chronić.
Pamiętając co kiedyś powiedział Kisten o żywych wampirach, że potrzebują zaufania niemal tak
bardzo jak krwi. Skinęłam głową. Ale pamięć podążała wraz z moim strachem. Powiedział też, że
Pisacary sprawił, żeby była bezmyślna, zabijając w niej to co kochała, więc mógł podsycać jej
rozpacz, kiedy tylko do niego przychodziła, zawstydzona i załamana. Ale to już nie była ona. Nigdy
więcej.
– Ufam ci, – wyszeptałam. – cały czas.
Samochód zbliżył się do nas, światło lamp oświetliło jej twarz ukazując lśniące ścieżki wilgoci.
– To dlatego nie możemy tego zrobić, Rachel, – powiedziała, przestraszyłam się czy może cały
czas nie jest pod kontrolą Piscariego.
Maska samochodu zbliżała się za wolno. Srebrne ostrzeżenia zwróciły moją uwagę,
przypatrywałam się im z daleka, oddychając chłodnym nocnym powietrzem pachnącym spalinami.
Ciężarówka hamowała zbyt długo przez co niepewnie weszła w zakręt.
– Tak, widziałam, – powiedziała Ivy, gdy szorowałam butami po cemencie. – Powinniśmy wracać
do pokoju. Peter prawdopodobnie przyjedzie o wschodzie słońca.
Skończyła naszą rozmowę, ale nie zamierzałam odpuścić tak łatwo.
– Ivy, – powiedziałam wstając, sięgnęłam po moją torbę obok niej, chcąc spróbować jeszcze raz. –
Ja…
Szarpnęła się na nogi, strasząc mnie tak, aż zamilkłam.
– Nie, – powiedziała, jej oczy były czarne w świetle latarni. – Po prostu nie. Popełniłam błąd. Po
prostu chcę, żeby było tak jak wcześniej.
Ale ja nie.