Syta Andrzej - Generał Dezydery Chłapowski 1788 - 1879
Warszawa: MON 1971
Na dysk przepisał Franciszek Kwiatkowski
Młodzie
ń
cze, zarób na krzy
ż
!...”
Zima 1807 roku była nad podziw łagodna i mokra. Ci
ą
gn
ą
c sznury taborów, brn
ą
c w
błocie rozmi
ę
kłych dróg, armie Napoleona maszerowały na wschód.
W dalszym ci
ą
gu trwała wojna z Prusami, chocia
ż
na polach pod Jen
ą
i Auerstedt
rozwiała si
ę
legenda o niezwyci
ęż
onej armii pruskiej. Napoleon parł naprzód.
Zdemoralizowane błyskawicznymi kl
ę
skami pułki króla pruskiego nie przedstawiały
ju
ż
wielkiej warto
ś
ci bojowej, ale w ich r
ę
kach pozostawały jeszcze twierdze na
Pomorzu i w Prusach Wschodnich. Na drodze Bonapartego stan
ą
ł te
ż
nowy gro
ź
ny
przeciwnik:
Cesarz rosyjski Aleksander I wysłał swoje armie na pomoc pruskiemu
sprzymierze
ń
cowi. Walki rozgorzały od nowa. Przez ponad pół roku straszliwa
wojna przetaczała si
ę
przez ziemie polskie. Koniec grudnia przyniósł krwawe
zmagania pod Czarnowem, Pułtuskiem i Gołyminem. Tu Francuzi przekonali si
ę
, co
to znaczy m
ę
stwo i nieust
ę
pliwo
ść
rosyjskiego
ż
ołnierza. Bitwy przyniosły
dotkliwe straty obu stronom ale jeszcze nie przes
ą
dziły o dalszych losach wojny.
Lepiej wiodło si
ę
Francuzom w walkach na Pomorzu, zim
ą
i wiosn
ą
1807 roku, nie
tu jednak miało si
ę
wszystko rozstrzygn
ąć
. Trzeba było czeka
ć
na to pół roku.
Dopiero krwawo okupione zwyci
ę
stwa Napoleona pod Iław
ą
Prusk
ą
i Frydlandem, w
lutym i w czerwcu 1807 roku, zadecydowały o jego sukcesie w tej wojnie. 7 lipca
1807 roku w Tyl
ż
y został zawarty pokój z Rosj
ą
, a 9 tego
ż
miesi
ą
ca, z Prusami.
Jesieni
ą
1806 roku ludno
ść
Wielkopolski pierwsza entuzjastycznie powitała
Napoleona na ziemiach polskich. O
ż
yły nadzieje Polaków na wskrzeszenie bytu
Ojczyzny. Twórcy Legionów Polskich we Włoszech, generał Jan Henryk D
ą
browski i
Józef Wybicki, skierowali do narodu polskiego płomienn
ą
odezwe. Wzywali pod
sztandary Napoleona, wierzyli,
ż
e przywróci on niepodległo
ść
krajowi. „Polacy! -
nawoływali. - Napoleon, wielki, niezwyci
ęż
ony. Wchodzi w trzykro
ć
sto tysi
ę
cy
wojska do Polski. Nie zgł
ę
biajmy tajemnic zamysłów, starajmy si
ę
by
ć
godnymi
jego wspaniało
ś
ci... Powsta
ń
cie i przekonajcie go, i
ż
gotowi jeste
ś
cie i krew
toczy
ć
na odzyskanie Ojczyzny... Bro
ń
i or
ęż
z r
ą
k jego otrzymacie. A wy,
Polacy, przymuszeni przez naszych naje
ź
d
ź
ców bi
ć
si
ę
za nich przeciwko własnej
sprawie, stawajcie pod chor
ą
gwiami Ojczyzny swojej...”
Apel ten nie pozostał bez echa. Ochotnicy spieszyli do wojska, obficie płyn
ę
ły
dary i
ż
ywno
ść
. Formowały si
ę
pułki, które na polu bitwy swoim m
ę
stwem i krwi
ą
starały si
ę
rozwia
ć
w
ą
tpliwo
ś
ci Napoleona wyra
ż
one słowami: „Obacz
ę
, je
ż
eli
Polacy godni s
ą
by
ć
narodem...”
Polskie oddziały odznaczały si
ę
w walkach na Pomorzu zim
ą
i wiosn
ą
1807 roku,
brały te
ż
udział w wielkiej i rozstrzygaj
ą
cej bitwie pod Frydlandem.
*
W pochmurny i mglisty poranek pod koniec stycznia 1807 roku wyruszył z Gniezna
nowo sformowany 9 liniowy pułk piechoty. Nauka wojskowego rzemiosła była krótka.
W ci
ą
gu kilku zaledwie tygodni młody
ż
ołnierz zdołał jedynie pozna
ć
jego
podstawowe i niezb
ę
dne arkana. Reszt
ę
edukacji miał otrzyma
ć
w bitwie.
Kompanie opu
ś
ciły miasto. Umilkła muzyka pułkowa, coraz dalej w tyle pozostawały
gnie
ź
nie
ń
skie dachy i wie
ż
e. Ten i ów obejrzał si
ę
ukradkiem za siebie, w duchu
zapytywał: czy tu jeszcze wróc
ę
? Padaj
ą
cy bez przerwy mokry
ś
nieg zalepiał
oczy, utrudniaj
ą
c marsz. Oficerowie, chc
ą
c da
ć
przykład młodym
ż
ołnierzom,
pozsiadali z koni i maszerowali pieszo ze swoimi kompaniami. W
ś
ród nich
znajdował si
ę
młody, zaledwie dziewi
ę
tnastoletni porucznik Dezydery Chłapowski.
Wtulaj
ą
c twarz w kołnierz płaszcza, jak inni brn
ą
ł na spotkanie z nieznanym, ze
swoim nowym losem. Czy oka
ż
e si
ę
dla niego łaskawy? Czy zdob
ę
dzie sław
ę
,
zabły
ś
nie m
ę
stwem, czy b
ę
dzie godny oficerskiego munduru, który z takim
zaufaniem ofiarowała mu Ojczyzna...
Wypadki ostatnich miesi
ę
cy mocno wryły si
ę
w pami
ęć
Dezyderego.
Ich bieg jak rw
ą
cy potok ogarn
ą
ł go i poniósł ku nowemu losowi. Skoczył w ten
nurt z zapałem swoich dziewi
ę
tnastu lat. On to pierwszy przywiózł do Poznania
wie
ść
o kl
ę
sce Prus i zaj
ę
ciu Berlina przez Francuzów. Kilka dni pó
ź
niej w
szeregach gwardii honorowej witał Napoleona. Nast
ę
pnie przebywał w orszaku
cesarza podczas jego trzydniowego pobytu w Poznaniu.
Pewnego razu Napoleon odbywał jedn
ą
ze swoich ulubionych przeja
ż
d
ż
ek konnych.
Nagle orszak natrafił na szeroko rozlane kału
ż
e. Oficerowie rozjechali si
ę
w
poszukiwaniu wygodniejszej drogi. Dezydery wysun
ą
ł si
ę
przed innych, znalazł
suchy przesmyk i zawołał wesoło:
- Un Polonais passe partout!* (* Polak wszędzie przechodzi!)
W drodze powrotnej Napoleon rozkazał mu, aby pozostał przy nim. Wypytywał go o
rodzin
ę
, kraj i miejscowe stosunki. Jasne i zwi
ę
złe odpowiedzi młodzie
ń
ca
spodobały si
ę
cesarzowi. Gdy wrócili, kazał Dezyderemu pozosta
ć
na obiedzie, w
którym uczestniczył równie
ż
marszałek Berthier.
Wspominaj
ą
c tamte wydarzenia Chłapowski nie przypuszczał, jak mocno zawa
żą
one
na jego dalszych losach.
Tymczasem pułk maszerował przez G
ą
saw
ę
, Bydgoszcz,
Ś
wiecie, Gniew w stron
ę
Gda
ń
ska, gdzie toczyły si
ę
walki. Pod Gniewem pułk Dezyderego doł
ą
czył do
dywizji D
ą
browskiego. Generał dokonał tu przegl
ą
du podległych sobie oddziałów.
Najbli
ż
szy nocleg wypadł ju
ż
w bezpo
ś
redniej styczno
ś
ci z nieprzyjacielem. Nad
Wisł
ą
uwijały si
ę
podjazdy pruskich huzarów. T
ę
noc Dezydery sp
ę
dził na
wysuni
ę
tej placówce, grzej
ą
c si
ę
przy niewielkim ognisku rozpalonym w dole po
kartoflach.
Nazajutrz pułk pomaszerował drog
ą
wiod
ą
c
ą
do Gda
ń
ska. Kompania wolty
ż
erów szła w
stra
ż
y przedniej, dowodzonej przez Jana D
ą
browskiego, syna generała. Awangarda
stała w Sułkowie, wsi poło
ż
onej kilka kilometrów przed Tczewem.
Wstawał pó
ź
ny, zimowy ranek 23 lutego 1807 roku. Jeszcze było ciemno, kiedy do
Sułkowa przybył generał D
ą
browski. Otoczony oficerami, zatrzymał si
ę
na skraju
wsi. Adiutanci rozło
ż
yli map
ę
.
- Przed nami Tczew - odezwał się generał.
- Niezbyt to potężna forteca, ale obsadzona silnie i drogę do Gdańska nam zasłania. Musimy ją
wziąć - i to jeszcze dziś.
D
ą
browski omawiał plan ataku na miasto i udzielał szczegółowych dyrektyw
dowódcom. Chłapowski, stoj
ą
cy w gronie oficerów, z uwag
ą
słuchał słów generała.
Nagle dowódca zwrócił si
ę
wprost do niego:
- Poruczniku, zbliż się waćpan! Pójdziesz w przedzie ze swoją kompanią, przed domami
przedmieścia połowę ludzi puścisz tyralierą w ogrody, a z resztą żywo postąpisz w ulicę między
domy i będziesz otwierał drogę ku bramie. Za tobą pójdą grenadiery i reszta batalionu. Czy
dobrze zrozumiałeś rozkaz? Podołasz?
- Tak jest, generale! Rozumiem, będę się starał!
- Młodyś - z uśmiechem mówił Dąbrowski. - Widzę, że zapału ci nie brak. Jak słyszę, to twój
pierwszy występ w boju, bacz więc, by ochota rozsądku w tobie nie zabiła. Pamiętaj, że nie
swoim tylko życiem szafujesz. Ruszaj tedy, rad będę dobrze o tobie usłyszeć.
Chłapowski wrócił do kompanii. Niebawem ruszył w stron
ę
Tczewa, poprzedzany
szwadronem ułanów. Po dwu godzinach marszu oczom
ż
ołnierzy ukazało si
ę
miasto.
Na przedmie
ś
ciu kr
ę
cili si
ę
huzarzy pruscy. Ułani poprzedzaj
ą
cy kompani
ę
Chłapowskiego kłusem ruszyli w stron
ę
nieprzyjaciela, rozwijaj
ą
c plutony
flankierskie. Hukn
ę
ły pierwsze strzały, wolty
ż
erzy przy
ś
pieszyli kroku. Ułani w
mig sp
ę
dzili kawaleri
ę
prusk
ą
, a nast
ę
pnie usun
ę
li si
ę
otwieraj
ą
c drog
ę
piechocie.
Kilka krótkich rozkazów i pół kompanii rozsypało si
ę
w tyraliery. Reszt
ę
Dezydery prowadził ulic
ą
ku Bramie Nadwi
ś
la
ń
skiej. Ale piechurzy pruscy czuwali.
Z okien niskich domków podmiejskich, zza płotów i szop hukn
ę
ły strzały. Padli
zabici, rozległy si
ę
j
ę
ki rannych. Zachwiały si
ę
i pomieszały szyki wolty
ż
erów.
Widok zabitych i cierpienia rannych wstrz
ą
sn
ę
ły młodymi
ż
ołnierzami. Pierwszy
raz zetkn
ę
li si
ę
z groz
ą
wojny. Stracił te
ż
głow
ę
młody dowódca. Szcz
ęś
ciem była
to tylko chwilowa depresja. Dezydery szybko otrz
ą
sn
ą
ł si
ę
i ponownie sformował
ż
ołnierzy. Otuchy dodał mu widok nadbiegaj
ą
cej kompanii grenadierów, która
poprzedzała reszt
ę
pułku.
Prusacy nie czekali na ponowne natarcie. Uciekali w kierunku bramy,
ś
cigani
przez wolty
ż
erów którzy znów byli na czele batalionu. Piechurzy pruscy zd
ąż
yli
dopa
ść
do bramy i zatrzasn
ąć
j
ą
przed
ś
cigaj
ą
cymi. Ze strzelnic w bramie, z
okien i dachów domów stoj
ą
cych za wałem znowu sypn
ą
ł grad kul na atakuj
ą
cych.
Galopem nadjechał zast
ę
pca dowódcy pułku, podpułkownik Sierawski, wołaj
ą
c:
- Poruczniku! Każ ludziom kryć się za domy, wnet tu zajedzie armata i rozbije bramę!
Wolty
ż
erzy rozbiegli si
ę
szukaj
ą
c schronienia pod
ś
cianami domów i za płotami.
Strzelali z ukrycia, celuj
ą
c w strzelnice i okna domów za wałem. Równie
ż
pozostałe kompanie batalionu ukryły si
ę
za domami.
Obustronna strzelanina trwała z gór
ą
pół godziny, a
ż
wreszcie p
ę
dem zajechała
armata z obsług
ą
francusk
ą
. Dowodził ni
ą
stary, w
ą
saty oficer artylerii.
Francuz zatrzymał si
ę
w odległo
ś
ci około 150 kroków od bramy i, nie bacz
ą
c na
kule, nie zsiadaj
ą
c z konia, spokojnie wydawał rozkazy swoim kanonierom.
Za domem Chłapowski sformował kompani
ę
w kolumn
ę
szturmow
ą
.
Ś
ciskaj
ą
c r
ę
koje
ść
szpady, z niecierpliwo
ś
ci
ą
oczekiwał skutku ognia artyleryjskiego i sygnału do
ataku.
Za trzecim strzałem run
ę
ła brama. Francuz z flegm
ą
zwrócił si
ę
w siodle,
pochylił w stron
ę
Dezyderego i powiedział:
- Dalej, młodzieńcze, zarób na krzyż, ruszaj w miasto!
Chłapowski ju
ż
nie słuchał.
- Naprzód! - wydał komendę.
Wolty
ż
erzy
ś
cisn
ę
li szeregi, pochyliły si
ę
bagnety.
Prusacy nie wytrzymali impetu natarcia, rzucili si
ę
do ucieczki.
Kilku usiłuj
ą
cych stawia
ć
opór rozniesiono na bagnetach.
Droga do miasta była wolna...
W potyczce pod Tczewem młody porucznik „zasłu
ż
ył sobie” na czerwon
ą
wst
ąż
k
ę
Legii Honorowej. Dobrze wypadł jego pierwszy chrzest bojowy, poznał swoj
ą
warto
ść
, z jeszcze wi
ę
kszym zapałem przyst
ą
pił do pełnienia dalszej słu
ż
by. A
słu
ż
ba była ci
ęż
ka...
Jedn
ą
, szczególnie przykr
ą
, noc z 12 na 13 marca tak wspomina Dezydery w swoich
Pami
ę
tnikach:
„... ju
ż
byli
ś
my si
ę
jako tako urz
ą
dzili i ogie
ń
rozło
ż
yli, a
ż
tu przybywa
podpułkownik Cedrowski i przynosi mi rozkaz posuni
ę
cia si
ę
pod spalone
przedmie
ś
cie Schotland [dzisiejsza dzielnica Gda
ń
ska Szkoty - A.S.), gdzie
zabroniono nam ognia pali
ć
, aby si
ę
nieprzyjacielowi nie objawi
ć
. Tam, bez
słomy, bez ognia, cał
ą
noc mokr
ą
przep
ę
dziłem, drepc
ą
c dla rozgrzania si
ę
po
ś
niegu z błotem przemieszanym. Blisko bardzo od placówki czaty popostawiałem, bo
noc była ciemna. Cała kompania istotnie stała na czatach, bo si
ę
ż
aden z nas nie
poło
ż
ył. Nie pami
ę
tam przykrzejszej nocy w ci
ą
gu tej wojny. Nad ranem dopiero
ż
ołnierze ze spalonego przedmie
ś
cia kilka tarcic przynie
ś
li, na których kolejno
z Gorze
ń
skim spocz
ę
li
ś
my, bo na ziemi nie mo
ż
na było si
ę
poło
ż
y
ć
- wsz
ę
dzie było
na pół łokcia błota z
ś
niegiem. Tej nocy nigdy nie zapomn
ę
, bardzo dług
ą
mi si
ę
zdawała i dlatego obszernie j
ą
opisuj
ę
, a
ż
eby młodzi
ż
ołnierze wiedzieli, co na
wojnie ich czeka: nie tylko kula, ale niewygody, na które trzeba by
ć
przygotowanym. Kole
ż
e
ń
stwo zreszt
ą
takie cierpienia zmniejsza...”
P
ę
dz
ą
c przed sob
ą
nieprzyjaciela, w ci
ą
głych potyczkach na płaskich, podmokłych
polach
ż
uławskich wojska francuskie i polskie ci
ą
gn
ę
ły pod Gda
ń
sk.
W połowie marca 1807 roku rozpocz
ę
ło si
ę
obl
ęż
enie Gda
ń
ska. Pułk Chłapowskiego
osłaniał francuskich saperów prowadz
ą
cych podkopy do twierdzy i odpierał wypady
obl
ęż
onych. W ci
ą
gu dnia trzeba było sta
ć
w pogotowiu, cz
ę
sto w zasi
ę
gu ognia
działowego, a tak
ż
e pomaga
ć
saperom przy pracach obl
ęż
niczych. Szczególnie
ci
ęż
kie były jednak noce, kiedy to nieprzyjaciel wypadał z fortecy, staraj
ą
c si
ę
zniszczy
ć
wykonane podczas dnia prace. W ciemno
ś
ci dochodziło wtedy do
zaciekłych star
ć
, w których obok bagnetów i szabel w ruch szły łopaty, kilofy, a
cz
ę
sto pi
ęś
ci i no
ż
e.
U schyłku nocy 26 marca kompania Chłapowskiego jak zwykle obejmowała słu
ż
b
ę
przy
podkopie.
ś
ołnierze składali w rowie tornistry, rozmieszczali si
ę
na
stanowiskach. Było jeszcze ciemno...
Nagle z lewej strony, ze stanowisk, które powinni byli zajmowa
ć
ż
ołnierze
bade
ń
skiego korpusu posiłkowego, sypn
ą
ł grad kul. Od
ś
niegu odbijały sylwetki
tyralierów pruskich, biegn
ą
cych w stron
ę
podkopu, a nowa salwa hukn
ę
ła z tyłu
naszej kompanii.
Chłapowski zrozumiał,
ż
e jeszcze moment, a b
ę
dzie otoczony. Widocznie
Bade
ń
czycy dali si
ę
podej
ść
i bez wystrzału zło
ż
yli bro
ń
... Pozostała jedyna
droga w prawo cofa
ć
si
ę
ku swoim kompaniom odwodowym, stoj
ą
cym kilkaset metrów z
tyłu. Te zreszt
ą
te
ż
ju
ż
wchodziły do boju, odpieraj
ą
c piechurów pruskich
otaczaj
ą
cych kompani
ę
Dezyderego. Nadjechał major Malczewski, dowódca kompanii
odwodowych, który rozkazał Chłapowskiemu rozwin
ąć
swoich
ż
ołnierzy w tyralier
ę
;
pod osłon
ą
ich ognia wszyscy wycofywali si
ę
dalej, ku swoim. Okazało si
ę
bowiem,
ż
e nieprzyjaciel wyprowadził z twierdzy znaczne siły, tak jakby zamierzał toczy
ć
bitw
ę
w polu.
W blasku wstaj
ą
cego dnia mo
ż
na było zobaczy
ć
kolumny piechoty i rozwijaj
ą
ce si
ę
szwadrony jazdy. Widz
ą
c szykuj
ą
c
ą
si
ę
do ataku kawaleri
ę
Chłapowski zwin
ą
ł
tyralierów, rozkazał podporucznikowi wycofywa
ć
kompani
ę
, sam za
ś
z dziesi
ę
cioma
lud
ź
mi osłaniał odwrót. Wtedy to z boku do szar
ż
y lini
ą
ruszyły dwa szwadrony
pruskich dragonów.
Grzmot kopyt rozp
ę
dzonych koni, błysk uniesionych szabel i ju
ż
szwadron
przeleciał pomi
ę
dzy rozbiegaj
ą
cymi si
ę
tyralierami Chłapowskiego, który pop
ę
dził
ku cofaj
ą
cej si
ę
kompanii.
Dezydery pami
ę
tał tylko,
ż
e nagle znalazł si
ę
pomi
ę
dzy dwoma ko
ń
mi, potem cios i
stracił przytomno
ść
. Ockn
ą
ł si
ę
na ziemi, spostrzegł,
ż
e jest otoczony przez
kilku kozaków. Był w niewoli. Cios, który pozbawił go przytomno
ś
ci, nie był
gro
ź
ny. Widocznie dragonowi w momencie uderzenia zwin
ę
ła si
ę
w r
ę
ce szabla,
waln
ą
ł wi
ę
c płazem - mocno, ale nieszkodliwie.
Wkrótce zjawił si
ę
oficer rosyjski, który pomógł Dezyderemu wsta
ć
, a nast
ę
pnie
polecił jednemu z kozaków zsi
ąść
z konia i wsadzi
ć
na siodło niepewnie stoj
ą
cego
na nogach je
ń
ca. Chłapowski wraz z kilkoma innymi
ż
ołnierzami wzi
ę
tymi do
niewoli został odprowadzony do twierdzy.
Tu pierwszy raz spotkał go dowód wielkiej pami
ę
ci i łaski cesarza Napoleona. Na
wie
ść
o wzi
ę
ciu do niewoli młodego porucznika osobi
ś
cie wstawił si
ę
on za jego
uwolnieniem. „
ś
ywi
ę
szczególniejsze zainteresowanie dla tego młodego człowieka”
- pisał cesarz 1 kwietnia 1807 roku do dowódcy korpusu obl
ęż
niczego, marszałka
Francji Lefebre’a. Nakazywał niezwłoczne poczynienie odpowiednich kroków w celu
uzyskania wymiany Chłapowskiego.
Niestety, interwencja cesarska była spó
ź
niona. Par
ę
dni wcze
ś
niej Chłapowski
wraz z innymi je
ń
cami został załadowany na statek i wysłany najpierw do
Kłajpedy, a potem do Rygi.
Niewola nie trwała jednak długo. Po kilku miesi
ą
cach warunki pokoju w Tyl
ż
y
przywróciły wolno
ść
je
ń
com. Chłapowski mógł powróci
ć
do kraju. Jechał przez
Wilno, w którym zabawił kilka dni poznaj
ą
c miasto i okolic
ę
. Jeszcze wtedy nie
wiedział,
ż
e poczynione tu obserwacje przydadz
ą
si
ę
mu w najwa
ż
niejszej i
równocze
ś
nie - najci
ęż
szej chwili jego
ż
ycia.
Po przyje
ź
dzie do Warszawy natychmiast powrócił do słu
ż
by. Otrzymał awans na
kapitana, Krzy
ż
Orderu Virtuti Militari i nominacj
ę
na adiutanta generalnego III
legionu. Słu
ż
b
ę
adiutanck
ą
miał pełni
ć
przy boku generała D
ą
browskiego.
Otwierała si
ę
przed nim szeroka kariera wojskowa.
Nie dane mu jednak było długo słu
ż
y
ć
w armii Ksi
ę
stwa Warszawskiego. Napoleon
pami
ę
tał o tym „małym Polaku, który wsz
ę
dzie przejdzie” i specjalnym rozkazem
powołał Chłapowskiego do Pary
ż
a, mianuj
ą
c go swoim oficerem ordynansowym.
Adiutant Jego Cesarskiej Mo
ś
ci
Hucznie i gwarnie toczyło si
ę
ż
ycie na cesarskim dworze w Pary
ż
u. Wci
ą
gn
ę
ło ono
te
ż
od razu nowo mianowanego adiutanta, ciesz
ą
cego si
ę
szczególn
ą
łask
ą
cesarza.
Młody Polak szybko zyskał sobie popularno
ść
w kr
ę
gach dworskich. Przystojny,
inteligentny młodzieniec o nienagannych manierach, mimo pewnej wyniosło
ś
ci w
sposobie bycia, był przyjmowany
ż
yczliwie w kr
ę
gach towarzyskich, szczególnie w
otoczeniu cesarzowej.
Niedługo jednak mógł Dezydery korzysta
ć
z dworskich uciech, które, nawiasem
mówi
ą
c, nie bardzo go poci
ą
gały. Adiutant cesarza musiał du
ż
o umie
ć
, wi
ę
cej ni
ż
przeci
ę
tny oficer, dlatego te
ż
trzeba było si
ę
uczy
ć
. Chłapowski z zapałem
przyst
ą
pił do studiów w paryskiej szkole politechnicznej, uzupełniaj
ą
c braki w
swoim ogólnym wykształceniu.
W tych dniach wyt
ęż
onej pracy znalazł przecie
ż
Dezydery czas, by odwiedzi
ć
legendarnego ju
ż
bohatera powstania 1794 roku, Tadeusza Ko
ś
ciuszk
ę
, dla którego
ż
ywił gł
ę
boki szacunek i podziw. Naczelnik przyj
ą
ł go w cichej miejscowo
ś
ci
Berville pod Pary
ż
em, gdzie zajmował niewielki dom z ogrodem.
Ko
ś
ciuszko, ubrany w skromny strój francuskiego wie
ś
niaka, w momencie przybycia
Chłapowskiego zajmował si
ę
ulubion
ą
prac
ą
w ogrodzie.
ś
yczliwie powitał młodego
oficera, wypytywał go o przebieg słu
ż
by, dalsze plany, dzielił si
ę
swoimi
pogl
ą
dami na panuj
ą
c
ą
sytuacj
ę
polityczn
ą
.
- Dobrze, że służysz, że się uczysz. Przy boku cesarza możesz zdobyć wiele wiadomości i
doświadczenia... To wielki człowiek i wielki wojownik. Pamiętaj jednak, że dla nas, dla Polski,
nic on nie zrobi. On myśli tylko o sobie...
Słowa te gł
ę
boko wryły si
ę
w pami
ęć
Dezyderego. Kto wie, czy pó
ź
niej nie
przes
ą
dziły o jego decyzjach.
Tymczasem Napoleon opu
ś
cił Pary
ż
, udaj
ą
c si
ę
wiosn
ą
1808 roku do Bajonny. Cesarz
Francuzów obrócił oczy za Pireneje, si
ę
gn
ą
ł po Hiszpani
ę
. Min
ę
ły ju
ż
dni
ś
wietno
ś
ci hiszpa
ń
skiego królestwa. Tron Bourbonów, prze
ż
arty demoralizacj
ą
,
chwiał si
ę
w posadach. Trwały walki i rozgrywki mi
ę
dzy królem Karolem i synem
ksi
ę
ciem Ferdynandem, a krajem faktycznie rz
ą
dzili wszechwładni faworyci. Lud
burzył si
ę
, szlachta i arystokracja spiskowały, dziel
ą
c si
ę
na frakcje i
stronnictwa. Na dworze mno
ż
yły si
ę
spiski i intrygi, krajem wstrz
ą
sały
powstania. I wtedy zawisła nad Hiszpani
ą
ci
ęż
ka dło
ń
Bonapartego. Zapadł wyrok
na ostatni w Europie tron Bourbonów. Pierwszym posuni
ę
ciem było wyrwanie
Hiszpanii spod wpływów brytyjskich i narzucenie jej francuskiej przyja
ź
ni. Dla
jej zabezpieczenia wci
ąż
nowe oddziały francuskie rozlewały si
ę
po Półwyspie
Pirenejskim, pocz
ą
tkowo
ż
yczliwie witane przez ludno
ść
. Niosły przecie
ż
z sob
ą
tyle nowych i post
ę
powych haseł, obcych dot
ą
d hiszpa
ń
skiemu ludowi, sp
ę
tanemu
ponurymi tradycjami inkwizycji. Kiedy jednak wchodziło ich coraz wi
ę
cej, gdy
ofiar
ą
zacz
ę
ły pada
ć
kolejne twierdze, z oczu Hiszpanów opadła zasłona. Stało
si
ę
jasne,
ż
e za t
ą
przyja
ź
ni
ą
kryje si
ę
twarda zale
ż
no
ść
, narzucona dumnemu
królestwu przez europejskiego mocarza.
W kraju zatliły si
ę
ogniska wojny przeciwko obcej przemocy. Kiedy Napoleon
brutalnie pozbawił tronu hiszpa
ń
sk
ą
rodzin
ę
królewsk
ą
, a do Madrytu wprowadził
swojego brata Józefa, ten
ż
ar przerodził si
ę
w płomie
ń
. Lud hiszpa
ń
ski chwycił
za bro
ń
...
Te kolejne wydarzenia przerwały nauk
ę
Chłapowskiego. Napoleon chciał mie
ć
przy
sobie swojego adiutanta i wezwał go do Bajonny. Tu wypadło mu spełni
ć
pierwsze
zlecenie cesarza. Miał zawie
źć
pilny rozkaz marszałkowi Muratowi, który
stacjonował w Madrycie. Do celu winien dotrze
ć
trzeciego dnia, licz
ą
c od chwili
wyjazdu z Bajonny.
Dezydery ruszył w drog
ę
. Nie zatrzymuj
ą
c si
ę
po drodze na dłu
ż
ej, tyle tylko,
ile trzeba było na zmian
ę
koni, p
ę
dz
ą
c szale
ń
czo dzie
ń
i noc, stan
ą
ł na miejscu
przeznaczenia wcze
ś
niej, ni
ż
mu kazano. U marszałka meldował si
ę
w opłakanym
stanie, który tak okre
ś
la w Pami
ę
tnikach: „...prowadzi
ć
mnie musiano do
marszałka, bom si
ę
na nogach utrzyma
ć
nie mógł; miałem gor
ą
czk
ę
w całym ciele,
zdawało mi si
ę
,
ż
e si
ę
głowa karku nie trzyma, ale my
ś
l była wyra
ź
na i bardzo
przytomna...”
Ś
wietnie wywi
ą
zał si
ę
z postawionego zadania i odt
ą
d, po tej pierwszej próbie,
był u
ż
ywany do najtrudniejszych i najpilniejszych polece
ń
.
Koniec lata i jesie
ń
1808 roku Chłapowski sp
ę
dził u boku cesarza w Pary
ż
u.
Otoczony nimbem cesarskiej łaski, zwany „cherubinkiem” w
ś
ród dam dworu
cesarzowej, potrafił jednak zachowa
ć
całkowit
ą
godno
ść
; nigdy nie nabrał cech i
manier dworaka. Obce mu były intrygi i zawi
ś
ci tego kapi
ą
cego złotem tłumu,
wypełniaj
ą
cego codziennie sale pałacu w Tuileries, chocia
ż
niejeden zabiegał o
wzgl
ę
dy faworyzowanego adiutanta.
Tymczasem na mozolnie wznoszonym przez Napoleona gmachu pot
ę
gi francuskiej
zaznaczyły si
ę
rysy. W krajach podporz
ą
dkowanych tu i ówdzie powstawały punkty
zapalne. Prusy skrycie przygotowywały powstanie, płon
ę
ła Hiszpania, zaczynała
podnosi
ć
głow
ę
pokonana Austria.
Napoleon zareagował natychmiast. Prusy obło
ż
ył now
ą
kontrybucj
ą
i zaostrzył tam
system okupacyjny, a Austri
ę
szachował staraniem o wzmocnienie przymierza z
Rosj
ą
. W tym te
ż
celu udał si
ę
Bonaparte w ko
ń
cu wrze
ś
nia 1808 roku do Erfurtu
na spotkanie z cesarzem Rosji Aleksandrem I.
W ci
ą
gu kilkunastu dni władcy dwu pot
ę
g demonstrowali swoj
ą
przyja
źń
. Pojawiali
si
ę
razem na balach, polowaniach i w teatrze, ostentacyjnie wymieniali u
ś
ciski i
pocałunki. Spotkania te tak scharakteryzował jeden z historyków tych czasów:
„Chodziło o to,
ż
eby wszystkie przejawy czuło
ś
ci odbyły si
ę
publicznie. Dla
Napoleona te pocałunki utraciłyby cał
ą
słodycz, gdyby wie
ść
o nich nie dotarła
do Austriaków, a dla Aleksandra, gdyby nie mieli si
ę
o nich dowiedzie
ć
Turcy”.
Mimo tych demonstracji serdeczno
ś
ci Napoleon nie uzyskał w Erfurcie tego, co
zamierzał. Aleksander nie dał zapewnienia,
ż
e wyst
ą
pi zbrojnie po stronie
Francji, gdyby musiała ona prowadzi
ć
wojn
ę
z Austri
ą
. Była to zapowied
ź
rysuj
ą
cego si
ę
konfliktu rosyjsko-francuskiego.
Chłapowski towarzyszył cesarzowi w jego podró
ż
y do Erfurtu i dzi
ę
ki temu mógł
by
ć
ś
wiadkiem tego historycznego spotkania. Niestety, ten epizod ze swojego
ż
ycia bardzo sk
ą
po opisał w Pami
ę
tnikach, podobnie zreszt
ą
jak i te, które
odnosiły si
ę
do chwil sp
ę
dzonych na dworze. Dowodzi to,
ż
e sprawy
ś
ci
ś
le
wojskowe zawsze pozostawały w centrum jego zainteresowania.
W pami
ę
ci Dezyderego pozostał jednak fakt spotkania w Erfurcie z wielkim
ksi
ę
ciem Konstantym, który swoj
ą
oryginaln
ą
osobowo
ś
ci
ą
wywarł du
ż
e wra
ż
enie na
młodym adiutancie. Wtedy, w Erfurcie, nawet nie przypuszczał,
ż
e ten człowiek po
latach zostanie jego szwagrem.
*
Gro
ź
ny rozwój wypadków w Hiszpanii powołał tam Napoleona w listopadzie 1808
roku. Wraz z cesarzem znalazł si
ę
tam tak
ż
e Chłapowski. Cz
ę
sto musiał je
ź
dzi
ć
z
rozkazami do ró
ż
nych korpusów i oddziałów francuskich. Podró
ż
e te, cz
ę
sto
samotne, nie nale
ż
ały do przyjemnych. W kraju ogarni
ę
tym po
ż
arem szczególnie
okrutnej wojny, gdzie drogi roiły si
ę
od fanatycznych partyzantów,
niebezpiecze
ń
stwo było olbrzymie. Niewoli nie było. Dostanie si
ę
ż
ywcem w r
ę
ce
Hiszpanów to
ś
mier
ć
, cz
ę
sto po długich i wyrafinowanych torturach. Chłapowski
szcz
ęś
liwie jednak unikn
ą
ł losu wielu kurierów francuskich, chocia
ż
nieraz
musiał szabl
ą
torowa
ć
sobie drog
ę
, a cz
ę
sto tylko szybko
ś
ci konia zawdzi
ę
czał
ocalenie.
Uczestnicz
ą
c od pocz
ą
tku w wypadkach hiszpa
ń
skich Chłapowski nie patrzył
bezkrytycznie na rol
ę
, jak
ą
odgrywał w nich Napoleon. Cenił Hiszpanów, widział
i rozumiał cel ich walki, mimo
ż
e słu
ż
ył przeciwko nim.
W styczniu 1809 roku, kiedy za plecami przebywaj
ą
cego w Hiszpanii Napoleona
przygotowywała si
ę
pi
ą
ta koalicja, Chłapowski otrzymał kolejn
ą
wa
ż
n
ą
misj
ę
.
Cesarz, baczny na wypadki europejskie, z Valladolidu w Hiszpanii wysłał
Chłapowskiego do Warszawy, polecaj
ą
c mu: „...zabawi
ć
w Warszawie dni osiem,
obaczy
ć
wszystko, co si
ę
tam dzieje, jaki duch panuje w Ksi
ę
stwie Warszawskim,
co si
ę
mówi i czyni w Galicji”.
Podró
ż
uj
ą
c dniem i noc
ą
, dziewi
ę
tnastego dnia Dezydery stan
ą
ł w Warszawie.
Zatrzymał si
ę
tu siedem dni: Zebrał potrzebne wiadomo
ś
ci, głównie dokładne dane
o dyslokacji wojsk austriackich w Galicji, i ruszył w drog
ę
powrotn
ą
. Cesarz,
którego spotkał w Pary
ż
u, i tym razem mógł by
ć
zadowolony ze swojego adiutanta.
Interesuj
ą
ce go informacje otrzymał w dokładnym raporcie.
B
ę
d
ą
c w Warszawie Chłapowski wiele uwagi po
ś
wi
ę
cił armii Ksi
ę
stwa Warszawskiego.
Starał si
ę
zaobserwowa
ć
jej wyszkolenie i oceni
ć
warto
ś
ci bojowe. Z rado
ś
ci
ą
i
dum
ą
stwierdził,
ż
e ta niewielka liczebnie armia jest o
ż
ywiona wspaniałym
duchem, równocze
ś
nie jednak dostrzegał tak
ż
e mankamenty. Ubolewał nad brakiem
kadry oficerskiej, widział te
ż
słabo
ść
ekonomiczn
ą
wyczerpanego kraju.
Tak zanotował poczynione wówczas spostrze
ż
enia: „...Przyjemnego bardzo doznałem
uczucia w Warszawie. Poznałem si
ę
ze wszystkimi prawie naszymi oficerami
starszymi. Wprawdzie wojsko nasze było jeszcze w formacji, ale dzielny duch
o
ż
ywiał wszystko. Zna
ć
jednak było we wszystkich regimentach brak oficerów
do
ś
wiadczonych i wielka zachodziła ró
ż
nica mi
ę
dzy temi nowemi pułkami a gwardi
ą
polsk
ą
i Legi
ą
Nadwi
ś
la
ń
sk
ą
, które dopiero co w Hiszpanii widziałem i cz
ę
sto z
niemi przebywałem. Gwardia miała prócz pułkownika Krasi
ń
skiego cały sztab
zło
ż
ony ze starych oficerów i na wzór starych regimentów gwardii wkrótce si
ę
wykształciła. Legia Nadwi
ś
la
ń
ska miała starych oficerów jeszcze z Legii
Włoskiej D
ą
browskiego i Nadre
ń
skiej Legii Kniaziewicza. Prawie wszyscy
podoficerowie jeszcze w niej byli starzy, wi
ę
c słu
ż
ba szła spokojnie, powa
ż
nie i
regularnie.
Nie tak było w wojsku Ksi
ę
stwa Warszawskiego. Piechota wprawdzie doskonała.
Jazda potrzebowała jeszcze wyrobienia. Poniewa
ż
manewry dotychczasowego
regulaminu nie do
ść
szybkie, miał by
ć
nowy regulamin wydany. Artyleria ma mało
oficerów wykształconych, ale
ż
ołnierz dosy
ć
wyrobiony. Cała armia miała postaw
ę
bardzo dobr
ą
i duch dobry;
ż
ywo
ść
, wesoło
ść
i zaufanie rokowały najlepsz
ą
nadziej
ę
. Zreszt
ą
wojska polskiego w Ksi
ę
stwie stało niewiele, bo trzymało
garnizony w Gda
ń
sku, Szczecinie. Kistrzynie [Kostrzynie - A.S.). pieni
ą
dze
wysyłane do tych garnizonów nie wracały do kraju:
Tote
ż
stan finansowy niepokoił ludzi powa
ż
nych. Pieni
ą
dze na wszystkie potrzeby
wychodziły z kraju, bo nie było w nim fabryk ani manufaktur. A jedyny dochód był
za zbo
ż
e, którego sprzeda
ć
nie było mo
ż
na.
Podatki były nad siły kraju. Urz
ę
dników zdolnych mało, bo Prusacy Polaków nie
przypuszczali. A liczba zbyt wielka absorbowała dochody...”
*
Tymczasem w Europie zachodniej i
ś
rodkowej znów grzmiały działa. Wojna z
Austri
ą
wybuchła wcze
ś
niej, ni
ż
si
ę
tego spodziewano. 9 kwietnia 1809 roku
rozpocz
ę
ły si
ę
działania austriacko-francuskie w Bawarii, 14 kwietnia pot
ęż
ny
korpus austriacki wkroczył do Ksi
ę
stwa Warszawskiego.
Chłapowski znów towarzyszył Napoleonowi w drodze na pole walki. W Bawarii, pod
miejscowo
ś
ci
ą
Ingolstadt, nast
ą
piło spotkanie cesarza z
ż
ołnierzami. T
ę
ciekaw
ą
i bardzo barwn
ą
scen
ę
, charakterystyczn
ą
dla epoki napoleo
ń
skiej, opisuje
dokładnie Chłapowski:
„...Cesarz na otwartem polu zsiadł z konia i ogie
ń
kazał rozpali
ć
, ju
ż
bowiem
dzie
ń
si
ę
ko
ń
czył. Nadeszła dywizja Davousta [Davouta] i kolumnami
przemaszerowywała tu
ż
przed cesarzem.
ś
ołnierze, poznawszy go, a my
ś
leli,
ż
e był
jeszcze w Hiszpanii, takie pocz
ę
li roznosi
ć
wiwaty, jakich jeszcze nie
słyszałem. W tej
ż
e chwili kilkunastu kirasjerów przeprowadzało z drugiej strony
cesarza cał
ą
kolumn
ę
niewolników, których nad wieczorem zabrano. Dostał si
ę
do
niewoli pułkownik sztabu generalnego, którego przywiedziono przed cesarza.
Cesarz kazał mu usi
ąść
przy stole i zacz
ą
ł wypytywa
ć
o stanowisko i sił
ę
korpusów austriackich. Odpowiadał z pocz
ą
tku, ale potem rzekł,
ż
e nie mo
ż
na
żą
da
ć
, aby oficer sztabowy informował nieprzyjaciela. „Nie obawiaj si
ę
pan -
rzecze cesarz - wiem i tak wszystko”, i zacz
ą
ł szybko, z najwi
ę
ksz
ą
dokładno
ś
ci
ą
wymienia
ć
stanowiska korpusów i pułków. Zdziwiony Austriak,
ż
e oficer na
forpocztach tak informowany, rzekł: „Z kim mam honor?” Na to cesarz podniósł si
ę
troch
ę
, uchylił kapelusza i rzekł: „Monsieur Bonaparte”. W czasie tej rozmowy
piechota francuska tak gło
ś
ne okrzyki wydawała. Pi
ę
kny to był obraz...”
Cał
ą
t
ę
kampani
ę
Dezydery odbył u boku Napoleona, ale tu miał równie
ż
okazj
ę
bezpo
ś
rednio dowodzi
ć
na polu bitwy. W bitwie pod Eckmhl prowadził do szar
ż
y
szwadrony francuskich strzelców konnych. Tego dnia był zaliczony do grona
najwaleczniejszych.
Uczestniczył równie
ż
w krwawych bojach pod Aspern i Essling, był te
ż
ś
wiadkiem
ś
wietnego zwyci
ę
stwa pod Wagram. Tu wła
ś
nie, w ogniu bitwy wagramskiej, prze
ż
ył
Chłapowski osobliw
ą
przygod
ę
. Stoj
ą
c z uniesionym kapeluszem słuchał wła
ś
nie
kolejnego rozkazu cesarza, gdy nadlatuj
ą
ca kula armatnia wyrwała mu go z r
ę
ki.
Dezydery opu
ś
cił r
ę
k
ę
i nie zmieniaj
ą
c postawy spokojnie patrzył w twarz
cesarza. Napoleon u
ś
miechn
ą
ł si
ę
, zadowolony,
ż
e jego ulubiony „Klaposki” umie
zachowa
ć
zimn
ą
krew.
- Dobrze, żeś nie wyższy - wtrącił, po czym dokończył rozpoczęty rozkaz.
Zwyci
ę
stwo Napoleona pod Wagram zmusiło Austri
ę
do zawarcia zawieszenia broni, a
pó
ź
niej do podpisania traktatu pokojowego. Zdawało si
ę
, i
ż
nad Europ
ą
ucichnie
burza,
ż
e wreszcie na trwałe zapanuje upragniony pokój. Były to jednak
złudzenia...
Mimo zwyci
ę
stwa wagramskiego i innych Austria nie była doszcz
ę
tnie rozbita i
rzucona na kolana - jak przed kilku laty po Austerlitz. Rokowania pokojowe były
długie i pełne ostrych targów.
Wreszcie 14 pa
ź
dziernika 1809 roku, w pałacu cesarza Franciszka I w Schonbrunn
pod Wiedniem, podpisano pokój pomi
ę
dzy Francj
ą
i Austri
ą
. Na mocy pokoju Austria
traciła znaczne terytoria, mi
ę
dzy innymi ziemie trzeciego rozbioru, zaj
ę
te przez
wojska polskie w wyniku zwyci
ę
skiej kampanii 1809 roku,
ś
wietnie przeprowadzonej
przez ksi
ę
cia Józefa Poniatowskiego. Ogólnie jednak pokój ten pozostawiał wiele
punktów zapalnych i nie wró
ż
ył trwało
ś
ci. Niedługo okazało si
ę
,
ż
e nie zdołało
go przypiecz
ę
towa
ć
nawet mał
ż
e
ń
stwo Napoleona z córk
ą
cesarza Austrii Mari
ą
Luiz
ą
.
Na drodze Napoleona stała te
ż
Rosja, z któr
ą
był wprawdzie na stopie pokojowej,
ale narastały konflikty. Cesarz rosyjski nie mógł pogodzi
ć
si
ę
z nieograniczon
ą
hegemoni
ą
Napoleona w Europie, gdy
ż
coraz bardziej odbijała si
ę
ona na
interesach rosyjskich. Równowaga mi
ę
dzy tymi mocarstwami stała si
ę
ju
ż
nieosi
ą
galna. Dobitnym tego wyrazem było stanowisko Rosji wobec tocz
ą
cej si
ę
wojny francusko-austriackiej 1809 roku. Formalnie tylko opowiedziała si
ę
ona po
stronie Francji, faktycznie zachowuj
ą
c bardzo przychyln
ą
neutralno
ść
w stosunku
do Austrii. Przebywaj
ą
cy w Ksi
ę
stwie Warszawskim korpus rosyjski pod dowództwem
ksi
ę
cia Golicyna, który miał wspiera
ć
działania armii polskiej, w rzeczywisto
ś
ci
robił wszystko, aby ułatwi
ć
ruchy wojsk austriackich. Wydawało si
ę
,
ż
e w wypadku
niepowodze
ń
Napoleona na polach bitew wojska cesarza Aleksandra otwarcie
wyst
ą
pi
ą
po stronie Austrii. Dwuznaczna postawa korpusu Golicyna była te
ż
powodem ostrych, ale nie zbrojnych, star
ć
z wojskami polskimi, szczególnie w
czasie zajmowania Krakowa przez armi
ę
Ksi
ę
stwa Warszawskiego.
Tak wi
ę
c obie strony, Napoleon i Aleksander, spogl
ą
dały na siebie z nieufno
ś
ci
ą
,
staraj
ą
c si
ę
przenikn
ąć
wzajemne zamiary.
Bezpo
ś
rednio po zawarciu rozejmu z Austri
ą
Chłapowski został wysłany do Krakowa,
do ksi
ę
cia Józefa Poniatowskiego, aby zawiadomi
ć
go o zawieszeniu broni i
poinformowa
ć
o przebiegu rozmów pokojowych. Miał si
ę
te
ż
na miejscu zorientowa
ć
w sytuacji i nastrojach armii polskiej. W tym to okresie w Galicji w dalszym
ci
ą
gu stacjonował korpus ksi
ę
cia Golicyna.
Po powrocie cesarz pierwszy raz nie był zadowolony ze swojego wysłannika.
Chodziło wła
ś
nie o ów korpus rosyjski. „...Cesarz zwrócił cał
ą
mow
ę
na korpus
Golicyna. Musiałem mu wyzna
ć
,
ż
e u Golicyna nie byłem. Rozgniewał si
ę
szczerze i
kazał mi i
ść
do kozy, powtarzaj
ą
c kilka razy: Mogłe
ś
si
ę
domy
ś
li
ć
, jak
interesuj
ą
cym byłby dla mnie raport o korpusie rosyjskim...”
Tym razem nie odgadł intencji Napoleona, ale Napoleon w dalszym ci
ą
gu miał do
niego zaufanie i u
ż
ywał go do ró
ż
nych zada
ń
. Wreszcie cesarz, czyni
ą
c zado
ść
pro
ś
bom Chłapowskiego, zgodził si
ę
na jego przeniesienie do słu
ż
by czynnej.
Dezydery miał słu
ż
y
ć
w pułku lekkokonnym gwardii, słynnym pułku szwole
ż
erów.
Wprawdzie nominacj
ę
na szefa szwadronu otrzymał ju
ż
latem 1810 roku, ale cesarz
zatrzymał go jeszcze przy sobie.
We wrze
ś
niu 1810 roku Chłapowski wyruszył po raz ostatni z wa
ż
nym poleceniem
cesarza. Tym razem rozkaz brzmiał: „Zasi
ę
gn
ąć
wiadomo
ś
ci o Ksi
ę
stwie
Warszawskim, o jego stanie i duchu publicznym, zasi
ę
gn
ąć
te
ż
, jakie tylko b
ę
dzie
mo
ż
na, wiadomo
ś
ci o stanie i duchu publicznym na Litwie”. Było to zapowiedzi
ą
nabrzmiewaj
ą
cego konfliktu z Rosj
ą
. Napoleon zbierał ju
ż
informacje, układał
plany.
Tym razem Chłapowski zadowolił cesarza. Dobrze wywi
ą
zał si
ę
z powierzonego
zadania.
13 stycznia 1811 roku obj
ą
ł swoje obowi
ą
zki w pułku, ale kontaktu z cesarzem nie
stracił. Jesieni
ą
1811 roku brał udział ze swoimi szwole
ż
erami w podró
ż
y
Napoleona do Holandii, uczestniczył te
ż
w wielkich manewrach pod Boulogne.
Zmierzch cesarskich orłów
Rozpoczynał si
ę
pami
ę
tny rok 1812. Nad Europ
ą
znów zbierały si
ę
gro
ź
ne chmury,
ale jeszcze nie zdawano sobie sprawy z niebezpiecze
ń
stwa nowej wojny.
Dwór napoleo
ń
ski bawił si
ę
. Były bale wyprawiane przez cesarza, jego siostry, w
domach ministrów, a nawet u rosyjskiego ambasadora - ksi
ę
cia Kurakina, chocia
ż
tu i ówdzie przeb
ą
kiwano ju
ż
o wojnie z Rosj
ą
.
Wesoło i przyjemnie sp
ę
dzali szwole
ż
erowie zim
ę
z 1811 na 1812 roku.
Uczestniczyli w licznych paradach, tworzyli honorow
ą
eskort
ę
cesarza, oficerowie
za
ś
byli ch
ę
tnie przyjmowani w najlepszych towarzystwach.
Chłapowski coraz mocniej wrastał w nowe otoczenie. Z
ż
ywał si
ę
z pułkiem, w
którym sumienno
ść
i pedanteria w przestrzeganiu obowi
ą
zków słu
ż
bowych były
egzekwowane ze szczególn
ą
surowo
ś
ci
ą
. Była to szkoła nie tylko brawury, ale
przede wszystkim starannej słu
ż
by wewn
ę
trznej.
Nadeszło lato 1812 roku, a razem z nim wojna z Rosj
ą
, przez propagand
ę
napoleo
ń
sk
ą
okre
ś
lana jako „druga wojna polska”. Korpusy Wielkiej Armii
barwnymi kolumnami ci
ą
gn
ę
ły przez Ksi
ę
stwo Warszawskie, by 24 czerwca
przekroczy
ć
graniczn
ą
rzek
ę
Niemen.
Szwole
ż
erowie, a z nimi Chłapowski, maszerowali w stra
ż
y przedniej, przewa
ż
nie
towarzysz
ą
c Napoleonowi podczas jego słynnych rozjazdów na rozpoznanie. O
ś
wicie
24 czerwca, kiedy cesarz rozpoznawał sytuacj
ę
nad brzegiem Niemna, po
ż
yczył
nawet od porucznika W
ą
sowicza płaszcz i czapk
ę
szwole
ż
ersk
ą
w celu ukrycia
swojej charakterystycznej sylwetki przed wzrokiem nieprzyjaciela.
Działania bojowe szwole
ż
erów ograniczały si
ę
do sporadycznych utarczek z
kawaleri
ą
przeciwnika, który ci
ą
gle cofał si
ę
, unikaj
ą
c walnej bitwy.
Z biegiem czasu coraz gorzej zacz
ę
ło si
ę
dzia
ć
w szeregach Wielkiej Armii.
Rozwleczone korpusy brn
ę
ły w gł
ą
b zniszczonego kraju. Nie starczało
ż
ywno
ś
ci.
Brak zdecydowanych działa
ń
demoralizował masy
ż
ołnierskie, szczególnie w
korpusach posiłkowych, które z musu szły na t
ę
wojn
ę
. Powi
ę
kszały si
ę
szeregi
maruderów.
Szwole
ż
erowie nieraz musieli podejmowa
ć
niepopularn
ą
słu
ż
b
ę
policyjn
ą
,
interweniuj
ą
c w przypadkach rabunków, wyłapuj
ą
c maruderów i dezerterów. Słynny
ju
ż
Kozietulski, zaprzyja
ź
niony z Chłapowskim, tak opisywał warunki tego pochodu
w li
ś
cie do siostry, pisanym 8 sierpnia 1812 roku w Witebsku: „...Prowadzimy
ż
ycie prawdziwie koczownicze z Chłapowskim, Załuskim, Roztworowskim i
Szeptyckim.
Ś
pimy pod gołym niebem, bo wszystkie domy s
ą
albo bez dachu, albo
tak zrujnowane,
ż
e nie ma si
ę
odwagi tam wej
ść
.
Cz
ę
sto budzi nas deszcz, po tym jak nas ju
ż
dobrze od
ś
wie
ż
ył, bo zm
ę
czeni
naszemi rozjazdami czujemy go dopiero, kiedy jeste
ś
my ju
ż
dobrze przemoczeni.
Nasze posiłki s
ą
bardzo skromne, gdy
ż
nie bardzo mo
ż
emy liczy
ć
na dzie
ń
jutrzejszy... zdarza si
ę
cz
ę
sto,
ż
e porzucamy nasz posiłek na wpół ugotowany,
ż
eby wyjecha
ć
. Nasz zwykły napój to błotnista woda, której czasem nam brakuje”.
Kiedy armia francuska podchodziła pod Smole
ń
sk, szwole
ż
erowie Kozietulskiego
przeprowadzili rozpoznanie nad Dnieprem. Wtedy to Chłapowski na czele swojego
szwadronu stoczył zaci
ę
t
ą
, ale zwyci
ę
sk
ą
potyczk
ę
z kawaleri
ą
rosyjsk
ą
.
W krwawej bitwie pod Borodino, okre
ś
lanej te
ż
jako bitwa pod Moskw
ą
,
bezpo
ś
rednio nie uczestniczył. Szwole
ż
erowie byli tu raczej widzami ni
ż
aktorami
ś
miertelnych zapasów. W pewnej jednak chwili zostali przesuni
ę
ci do drugiej
linii, sk
ą
d mieli wesprze
ć
szar
żę
kirasjerów w wypadku załamania si
ę
jej. Scena
tej słynnej szar
ż
y kirasjerów francuskich, polskich i saskich na
ś
rodkow
ą
redut
ę
rosyjsk
ą
gł
ę
boko utkwiła w pami
ę
ci Dezyderego. Tak opisał j
ą
w swoich
Pami
ę
tnikach:
„My
ś
my stali cały czas na nizinie i tylko dym na całej linii od ognia działowego
widzieli
ś
my. Raz tylko przez jedn
ą
godzin
ę
posun
ę
li
ś
my si
ę
na wzgórze, a to
wtedy, gdy kirasjerzy nasi przypuszczali szar
żę
na piechot
ę
, broni
ą
c
ą
ś
rodkowej
reduty. Cesarz kazał naszemu pułkowi pomkn
ąć
naprzód i pu
ś
ci
ć
zaraz szar
żę
,
je
ż
eli kirasjerom si
ę
nie powiedzie i zostan
ą
odparci. Rozkaz ten dowodzi,
ż
e
miał do nas zaufanie. Reduta przez kule ju
ż
tak była poryta,
ż
e cesarz dobrze
os
ą
dził, i
ż
jazd
ą
j
ą
odebra
ć
mo
ż
na. Patrzyli
ś
my tedy na pi
ę
kny obraz ataku
kirasjerów, który wykonały cztery regimenta francuskie, polski jedyny regiment
kirasjerów Małachowskiego i saski Leizera. Kirasjerzy wpadli do reduty i r
ą
bi
ą
c
piechot
ę
, jeszcze dalej polecieli. Małachowski i Leizer, kilka razy ranni,
spadli z koni. Po zdobyciu reduty cofn
ę
li
ś
my si
ę
na nasze dawne poło
ż
enie, gdzie
kule nie dochodziły”.
I wreszcie kilka ogólniejszych uwag naszego bohatera na temat tej wielkiej
bitwy, któr
ą
niektórzy historycy uznaj
ą
za przełomow
ą
w całej kampanii 1812
roku:
„Co chwila do cesarza przybywali jenerałowie z linii bojowej i, jak nam
powiadano, zaklinali go,
ż
eby cz
ęść
gwardii wysłał dla zdecydowania bitwy i
odniesienia korzy
ś
ci, ale cesarz wci
ąż
odmawiał i prócz 60 dział artylerii nic z
gwardii nie było w ogniu. Zapewne cesarz, b
ę
d
ą
c o 400 mil od Francji, chciał
zachowa
ć
gwardi
ę
nietkni
ę
t
ą
. Około czwartej z południa przybył oficer ordynansu
[!] z raportem,
ż
e Rosjanie si
ę
rejteruj
ą
. Cofn
ę
li si
ę
oni w najlepszym porz
ą
dku
za Mo
ż
ajsk i miasto to cał
ą
noc jeszcze utrzymali w swym r
ę
ku. Przeciw swemu
zwyczajowi cesarz nie kazał ich
ś
ciga
ć
. Po ruchach cesarza, na którego
ś
my z
daleka patrzyli, wida
ć
było,
ż
e był cierpi
ą
cym. Raz si
ę
przechodził, to znów
siadał na polowym krzesełku. Na konia cały dzie
ń
nie siadł.”
Nadszedł wreszcie krach wyprawy napoleo
ń
skiej na Rosj
ę
. Zawiodły wszelkie
rachuby Napoleona na zawarcie pokoju z cesarzem Aleksandrem. Sprawa była
przegrana.
W drugiej połowie pa
ź
dziernika rozpocz
ą
ł si
ę
tragiczny odwrót. Wygłodniały i
zrozpaczony tłum
ż
ołnierzy ró
ż
nych narodowo
ś
ci, chłostany ostrymi podmuchami
jesieni i wczesnej, surowej zimy rosyjskiej, w niczym ju
ż
nie przypominał tych
barwnych pułków sprzed kilku miesi
ę
cy. Nieprzywykli do surowo
ś
ci klimatu
południowcy, a w dodatku zupełnie nie przygotowani do kampanii zimowej, padali
masowo. Chroni
ą
c si
ę
przed zimnem przywdziewali najcudaczniejsze okrycia.
Szwole
ż
er Płaczkowski tak opisuje wygl
ą
d
ś
wietnej niedawno armii napoleo
ń
skiej:
„Jedni byli w ko
ż
uchach lub tołubach, w ruskich czapkach zimowych, inni
pozakrywani błamami rozmaitych futer lub ich kawałkami... inni znowu w aparatach
cerkiewnych [szaty liturgiczne duchownych prawosławnych - A.S.], inni w rasach i
czapkach ksi
ęż
y, inni w kobiecych ubiorach, to jest w salopach, bekieszach i
jupkach, nawet w ruskich spódnicach. Było wielu takich, co poduszkami
przywi
ą
zywanymi głowy mieli okryte; słowem masa dziwol
ą
gów nie da si
ę
niczym
okre
ś
li
ć
, ani opisa
ć
...”
Nawet Napoleon zmienił si
ę
w swojego rodzaju „przebiera
ń
ca”.
„Pewnego dnia - pisze oficer szwole
ż
erów Józef Załuski - kiedy pułk nasz cały
maszerował w porz
ą
dku, a szef Chłapowski na czele mojej 1 kompanii przy mnie z
lewej strony, nadci
ą
gn
ą
ł cesarz konno i podjechał pod lewy bok Chłapowskiego;
przywitał si
ę
z nim poufale i zacz
ą
ł z nim mówi
ć
. Napoleon miał na sobie szub
ę
zielon
ą
, aksamitn
ą
, sobolami podszyt
ą
, i czapk
ę
podobn
ą
, formy w Moskwie
u
ż
ywanej ...”
Wła
ś
ciw
ą
postaw
ę
zachowały pułki starej gwardii i oddziały polskie. Na nich
spoczywał główny ci
ęż
ar walk z napieraj
ą
cymi wojskami rosyjskimi. Podczas gdy na
pocz
ą
tku wyprawy szwole
ż
erowie byli w awangardzie, tak teraz przyszło im
przewa
ż
nie osłania
ć
odwrót i strzec osoby cesarza.
Słu
ż
ba była ci
ęż
ka, ale pułk trzymał si
ę
dobrze. W tym czasie Dezydery
przewa
ż
nie uczestniczył w boju, odpieraj
ą
c ataki kawalerii rosyjskiej,
szczególnie za
ś
wsz
ę
dobylskich kozaków. W czasie bitwy pod Krasnem, 19
listopada, wykonuj
ą
c bezsensowny rozkaz marszałka Murata, Chłapowski na czele
szwadronu szar
ż
ował silnie obsadzon
ą
przez nieprzyjaciela wie
ś
. Posłuchajmy, jak
sam o tym opowiada:
„...Liczne tyraliery nieprzyjacielskie posun
ę
ły si
ę
nad parów, który ich od
naszych oddzielał. Opanowali nawet na naszym prawym boku z tej strony parowu
wiosk
ę
z kilkunastu chałup zło
ż
on
ą
. Stałem za cesarzem tak
ż
e na prawo z
czterema szwadronami. Król Murat przypadł do mnie, kazał mi wzi
ąć
jeden szwadron
i kłusem za sob
ą
maszerowa
ć
, co trudnem było, gdy
ż
ś
nieg był gł
ę
boki. Stan
ą
ł z
nami przed t
ą
sam
ą
wiosk
ą
, w której znajdowali si
ę
Rosjanie, i kazał mi w ni
ą
wmaszerowa
ć
. Szczególny to rozkaz dla jazdy, ale trzeba było słucha
ć
... Pu
ś
ciłem
si
ę
wi
ę
c
ś
rodkiem wsi. Strzelcy rosyjscy z podwórków z bliska do nas wszyscy
wystrzelili. Spadło mi z koni czterech ludzi, których Murat ma na sumieniu, a
rannych było sze
ś
ciu. Rosjanie ani uciekli, ani uciec tak pr
ę
dko nie mogli,
tylko za płoty powchodzili. Rozumie si
ę
samo przez si
ę
,
ż
em nie maszerował wolno
przez wiosk
ę
, ale
ś
nieg a
ż
po brzuchy nie pozwalał galopowa
ć
... ujrzałem
kompani
ę
grenadierów gwardii, których cesarz, spostrzegłszy zapewne szalony
rozkaz dany mi przez Murata, wysłał ku wiosce. Grenadierzy opanowali j
ą
bez
wystrzału... Cesarz stał pieszo na czele gwardii, był bardzo rozgniewany na
Murata. Powiedział mi
ż
ywo: „Jak mogłe
ś
tego wariata usłucha
ć
!?”
Min
ę
ło najgorsze piekło odwrotu spod Moskwy. Resztki Wielkiej Armii przepływały
przez Ksi
ę
stwo Warszawskie,
ś
cigane przez zwyci
ę
skie wojska rosyjskie. Napoleon
był ju
ż
dawno w Pary
ż
u, zbierał siły do nowej kampanii.
Szwole
ż
erowie przez Wilno, Warszaw
ę
i Pozna
ń
ci
ą
gn
ę
li na zachód, wierni do ko
ń
ca
napoleo
ń
skim sztandarom.
W toku wojny 1812 roku Chłapowski odznaczał si
ę
szczególn
ą
troskliwo
ś
ci
ą
o los
podwładnych i stan koni w swoich szwadronach. By
ć
mo
ż
e wła
ś
nie dlatego
powierzono mu prace nad reorganizacj
ą
cz
ęś
ci pułku. Wywi
ą
zał si
ę
z niej
znakomicie. W przededniu kampanii wiosennej 1813 roku stał ju
ż
na czele dwóch
szwadronów o pełnej sprawno
ś
ci bojowej.
Wkrótce okazało si
ę
, jak były one potrzebne. U progu wiosny 1813 roku formowała
si
ę
kolejna koalicja antynapoleo
ń
ska. Król pruski Fryderyk Wilhelm III, po
zawarciu przymierza z cesarzem Aleksandrem I, 15 marca wypowiedział wojn
ę
Francji. Austria formalnie była jeszcze po stronie Napoleona, ale tajnymi
porozumieniami była mocno zwi
ą
zana z koalicj
ą
. Czekała tylko dogodnego momentu,
by przej
ść
na stron
ę
jawnych przeciwników Francji.
Austriacy, maj
ą
cy osłania
ć
Ksi
ę
stwo Warszawskie, bez walki wpuszczali na jego
teren wojska rosyjskie, które coraz dalej zalewały kraj. Pozostał jeszcze
Kraków, ale w obliczu dwuznacznej postawy Austrii i ten skrawek jeszcze wolnej
ziemi polskiej był coraz bardziej zagro
ż
ony.
Armia polska, do ko
ń
ca wierna Napoleonowi, opu
ś
ciła Kraków kieruj
ą
c si
ę
na
zachód.
Tymczasem sprzymierzeni uderzyli na Saksoni
ę
, odnosz
ą
c tam pierwsze sukcesy. W
utworzonych przez Napoleona pa
ń
stewkach Zwi
ą
zku Re
ń
skiego zapanował popłoch.
Jednak
ż
e tryumf koalicji był jeszcze przedwczesny. W ko
ń
cu kwietnia Napoleon z
nowymi siłami stan
ą
ł nad Łab
ą
. Na pocz
ą
tku maja 1813 roku rozpocz
ę
ła si
ę
nowa
wojna, okre
ś
lana jako kampania niemiecka.
Mimo jednak
ś
wietnych zwyci
ę
stw Napoleona pod Ltzen i Bautzen (Budziszyn) wida
ć
ju
ż
było,
ż
e gwiazda cesarza Francuzów zaczyna bledn
ąć
. Siły koalicji rosły,
jego natomiast topniały. Na drogach odwrotu spod Moskwy pozostał kwiat jego
wojska. Nowa, po
ś
piesznie sformowana armia nie miała ju
ż
dawnej warto
ś
ci.
Brakowało szczególnie kawalerii, dlatego te
ż
szwadrony szwole
ż
erów były na wag
ę
złota. W bitwach pod Lutzen byli raczej widzami ni
ż
uczestnikami.
Dopiero 22 maja 1813 roku, w dniu bitwy pod Reichenbach, szwole
ż
erowie zdobyli
nowy li
ść
do wie
ń
ca sławy pułku. Był to równie
ż
dzie
ń
sukcesu i chwały
Dezyderego Chłapowskiego, który na czele swoich szwadronów kilkakrotnie
szar
ż
ował na dragonów oraz ułanów pruskich i rosyjskich. Trzy pułki kawalerii
sprzymierzonych zostały rozbite. W czasie tego starcia szwole
ż
erowie ponie
ś
li
znaczne straty; ranny tu równie
ż
został i Chłapowski, ale odniesione obra
ż
enia
nie wytr
ą
ciły go ze słu
ż
by. Nast
ę
pnego dnia znów był na koniu.
Wiosenne zwyci
ę
stwa Napoleona na nowo obudziły nadzieje Polaków. Zdawało si
ę
im,
ż
e manewr Napoleona na
Ś
l
ą
sk, maj
ą
cy na celu uniemo
ż
liwienie poł
ą
czenia si
ę
wojsk pruskich i rosyjskich, b
ę
dzie now
ą
„wojn
ą
polsk
ą
”. Zamiast tego jednak
zakomunikowano wiadomo
ść
o podpisaniu rozejmu z koalicj
ą
. Było to 4 czerwca 1813
roku.
Par
ę
dni po rozejmie do marszałka Soulta, dowódcy całej kawalerii francuskiej,
wpłyn
ę
ła pro
ś
ba Chłapowskiego o dymisj
ę
. Zapanowała konsternacja, zastanawiano
si
ę
, co mo
ż
e by
ć
przyczyn
ą
takiego kroku ze strony cesarskiego ulubie
ń
ca.
Oddajmy mu głos, niech sam to wytłumaczy:
„...Z Neumark rozkazano mi eskortowa
ć
wielkiego koniuszego Caulaincourt[a] do
zamku naprzód Leuthen, a potem Pleswitz, gdzie traktował o pokój z jenerałem
Szuwałow[em]. Stali
ś
my w podwórzu i zsiedli
ś
my z koni. Z jenerałem Szuwałow[em]
przyszło kilkuset kozaków, którzy tak
ż
e zsiedli z koni, rozmawiali
ś
my wi
ę
c z
oficerami; opowiadali nam, gdzie stali w Polsce, i zdarzyło si
ę
,
ż
e wspomnieli o
kilku domach mi znajomych. Zapytałem si
ę
pułkownika kozackiego, czyby nie był
łaskaw odda
ć
na poczt
ę
głównej kwatery list do ojca, który napisz
ę
i zostawi
ę
nie zapiecz
ę
towany. Przyobiecał mi to uczyni
ć
, ale prosił,
ż
eby zapiecz
ę
towa
ć
,
tylko on adres napisze, a nikt nie otworzy. Wszedłem do pałacu, uprosiwszy
sekretarza cesarskiego, który był z Caulaincourtem, o papier i napisałem list do
ojca. Znajduj
ą
c si
ę
sam na sam w pokoju z sekretarzem pokazywał mi on propozycje
do układu Napoleona z cesarzem Aleksandrem. Zaraz na wst
ę
pie ofiarował Napoleon
Aleksandrowi całe Ksi
ę
stwo Warszawskie i pozwalał albo
ż
eby przyj
ą
ł tytuł Króla
Polskiego, albo
ż
eby Ksi
ę
stwo Warszawskie wcielił do swego cesarstwa. Sekretarz
cesarski, który miał mnie tak jak za Francuza, widywał mnie bowiem kilka lat
przy cesarzu, ani domy
ś
la
ć
si
ę
mógł, jak
ą
we mnie straszn
ą
rewolucj
ę
sprawił,
pokazuj
ą
c mi ten projekt pokoju. Aby nie zdradzi
ć
pomieszania mego, wyszedłem i
tak byłem zamy
ś
lony,
ż
e dopierom si
ę
ocucił, gdy mnie pułkownik kozacki
zatrzymał i o list zapytał. Stan
ę
ło zawieszenie broni, nie pokój, jak cesarz
proponował. Pomaszerowali
ś
my na powrót do Drezna. Tam napisałem pro
ś
b
ę
o dymisj
ę
i oddałem marszałkowi Soult.[owi). Bardzo był zdziwiony i próbował mnie nakłoni
ć
do pozostania w słu
ż
bie. Nie mogłem sekretarza Fain[a] kompromitowa
ć
i mówi
ć
wszystkim o owych propozycjach pokoju, bo mi je pokazał pod sekretem. Przecie
ż
powiedziałem o tem kapitanowi Jordanowi, z którym byłem w przyja
ź
ni, i
generałowi Chłopickiemu. Ten zakl
ą
ł po swojemu i powiedział,
ż
e wolałby kamienie
tłuc, ni
ż
dłu
ż
ej słu
ż
y
ć
temu człowiekowi. Obaj podali si
ę
do dymisji...”
Dymisja Chłapowskiego spotkała si
ę
na ogół ze złym przyj
ę
ciem ze strony
współtowarzyszy. Nie znano wtedy jej prawdziwych przyczyn. Potomni, szczególnie
piewcy epopei napoleo
ń
skiej, potraktowali to równie ostro. Okre
ś
laj
ą
c posuni
ę
cia
Napoleona z Ksi
ę
stwem Warszawskim jako manewr dyplomatyczny, zarzucali
Chłapowskiemu brak wyczucia politycznego, małoduszno
ść
i niewiar
ę
w cesarza. Czy
nie byli zbyt surowi w ocenie? Dezydery miał wtedy dwadzie
ś
cia pi
ęć
lat i mimo
całego obycia politykiem nie był.
Miał prawo nie dostrzega
ć
ukrytych zamysłów czy planów Napoleona. Był natomiast
szczerym Polakiem, który przez siedem lat obserwował gry i gierki Bonapartego, w
których piłk
ą
była sprawa polska. Mógł straci
ć
zaufanie.
*
Dobiegała kresu wielka epopeja napoleo
ń
ska. W 1814 roku do Pary
ż
a wkroczyły
wojska zwyci
ę
skiej koalicji, a pod osłon
ą
ich bagnetów powrócili Bourboni i ci
wszyscy, których nie zd
ąż
yła znie
ść
fala rewolucji. Napoleon abdykował, wyjechał
na wysp
ę
Elb
ę
, przyznan
ą
mu wspaniałomy
ś
lnie we władanie. Pozwolono mu nawet
zabra
ć
batalion starej gwardii i szwadron jazdy, dowolnie wybrany. Wybór cesarza
padł na szwole
ż
erów. Szwadron Pawła Jerzmanowskiego miał by
ć
słynnym pó
ź
niej
„szwadronem Elby”.
Zwyci
ę
zcy przyst
ą
pili do podziału łupów. W tym celu w Wiedniu zebrał si
ę
kongres, który miał zdecydowa
ć
o losach Europy. Ton obradom i posuni
ę
ciom
dyplomatycznym nadawali cesarz rosyjski Aleksander, zr
ę
czny dyplomata i wytrawny
dworak Klemens Metternich - minister spraw zagranicznych cesarza Austrii, oraz
przedstawiciel Anglii Castlereagh. Bourbo
ń
sk
ą
Francj
ę
reprezentował Talleyrand,
niedawny minister Napoleona, który wcze
ś
niej ju
ż
zdradził swojego cesarza,
człowieka, któremu zawdzi
ę
czał
ś
wietn
ą
karier
ę
.
W Wiedniu zebrała si
ę
cała
ś
mietanka europejskiej arystokracji.
Mno
ż
yły si
ę
bale, maskarady, konne kawalkady, premiery w teatrach. Królowały
pi
ę
kne toalety i nowy, modny taniec - walc wiede
ń
ski, wtóruj
ą
cy intensywnym
rozgrywkom dyplomatycznym. Kongres ta
ń
czył i obradował.
Przy d
ź
wi
ę
kach walca decydował si
ę
los Polski. Sprawa polska była jednym z
pal
ą
cych problemów, którego rozwi
ą
zanie interesowało wszystkie mocarstwa
nadaj
ą
ce ton w Wiedniu. Cesarz Aleksander I, b
ę
d
ą
cy dziwnym poł
ą
czeniem satrapy
z liberałem, roztaczał swoj
ą
wizje poł
ą
czenia wszystkich ziem polskich pod swoim
berłem. Miał nawet poparcie cz
ęś
ci szlachty i arystokracji polskiej, ale z
drugiej strony niech
ęć
zdecydowanej wi
ę
kszo
ś
ci społecze
ń
stwa, o
ż
ywionego
patriotycznym duchem Ksi
ę
stwa Warszawskiego. Równie
ż
i mocarstwa nie były
zainteresowane zbytnim wzmocnieniem Rosji. Idee Aleksandra napotkały zdecydowany
sprzeciw ze strony popieranych przez Angli
ę
Prus, Austrii i bourbo
ń
skiej
Francji. Za cen
ę
zachodniego skrawka ziem polskich byłego Ksi
ę
stwa Warszawskiego
i za cał
ą
Saksoni
ę
Aleksandrowi udało si
ę
pozyska
ć
Prusy. Pozostał jednak
triumwirat, który twardo przeciwstawiał si
ę
zakusom Rosji, szermuj
ą
c przy tym
hasłami o prawie Polaków do wolno
ś
ci i niezawisło
ś
ci. W
ś
ród długich targów i
wzajemnych gró
ź
b przyj
ę
to wreszcie rozwi
ą
zanie kompromisowe.
Prusy uzyskały Wielkopolsk
ę
i Bydgoskie, ale za to tylko połow
ę
Saksonii;
Austria otrzymała obwód Tarnopolski i Kraków z okr
ę
giem, z którego utworzono
„wolne miasto”. Reszta byłego Ksi
ę
stwa Warszawskiego pozostała przy Rosji. Z
tych terenów powstało tzw. Królestwo Polskie, co do którego postanowiono,
ż
e
b
ę
dzie poł
ą
czone z cesarstwem rosyjskim „poprzez własn
ą
konstytucj
ę
” i
ż
e b
ę
dzie
„u
ż
ywa
ć
oddzielnej administracji”. Prócz tego Aleksander zastrzegł,
ż
e da temu
pa
ń
stwu „rozszerzenie wewn
ę
trzne, jakie uzna za przyzwoite”. Tak wi
ę
c los Polski
został przes
ą
dzony.
Tymczasem napoleo
ń
skie orły jeszcze raz zerwały si
ę
do lotu, przerywaj
ą
c obrady
„ta
ń
cz
ą
cego kongresu”. Triumf ich jednak trwał krótko - tylko sto dni. Tu
koalicja zareagowała szybko i solidarnie. Napoleon, ostatecznie rozbity pod
Waterloo, stał si
ę
je
ń
cem swojego nieprzejednanego wroga - Anglii. Obro
ń
cy
starego porz
ą
dku odetchn
ę
li z ulg
ą
. Wróg przestał by
ć
gro
ź
ny... Skalista
wysepka, zagubiona w
ś
ród bezkresu oceanu, wkrótce miała sta
ć
si
ę
grobem tego,
który przez kilkana
ś
cie lat narzucał swoj
ą
wol
ę
i dyktował warunki Europie.
*
Od pewnego ju
ż
czasu zegar na
ś
cianie pałacu w Turwi zast
ę
pował b
ę
d
ą
c
ą
na tym
miejscu tarcz
ę
herbow
ą
. Symbolizował nowy czas i nowe porz
ą
dki w dobrach
Chłapowskich. Porz
ą
dki te zaprowadzał obecny wła
ś
ciciel, młody pułkownik
Dezydery Chłapowski. Ojciec Dezyderego nie miał zmysłu gospodarza.
ś
ył ponad
stan, wi
ę
cej dbaj
ą
c o reprezentacj
ę
ni
ż
o jej zabezpieczenie. Szybko te
ż
zrujnował gospodark
ę
i popadł w długi. W takim stanie przekazał wszystko synowi.
Młody gospodarz zabrał si
ę
do pracy z energi
ą
. Najpierw si
ę
uczył, gdy
ż
przecie
ż
dot
ą
d narz
ę
dziem jego była szabla, a nie pług. Do gospodarstwa wprowadzał to, co
było najlepsze. Prac
ę
organizował po wojskowemu - szybko, sprawnie i dokładnie.
Po paru latach pospłacał długi, zacz
ą
ł uzyskiwa
ć
przychody. Przykładem wzorowej
organizacji pracy zaraził s
ą
siadów, zdobywał na
ś
ladowców, zyskiwał sobie
szacunek i uznanie.
Dezydery nie stronił od działalno
ś
ci społecznej. Był gor
ą
cym rzecznikiem o
ś
wiaty
rolniczej, pracował nad rozwi
ą
zaniem kwestii wło
ś
cia
ń
skiej.
Mijały lata wypełnione prac
ą
, zbli
ż
ał si
ę
rok
„...Oto dzi
ś
dzie
ń
krwi i chwały...”
Pi
ę
tna
ś
cie ju
ż
lat istniało Królestwo Kongresowe, w którym obok pozorów wolno
ś
ci
w ka
ż
dym elemencie
ż
ycia politycznego odczuwało si
ę
ci
ęż
k
ą
r
ę
k
ę
caratu. Była
konstytucja, której rz
ą
d nie respektował, istniał sejm, którego nie zwoływano.
Aktywnie działała tajna policja polityczna, zawzi
ę
cie poszukuj
ą
ca wci
ąż
ż
ywych w
społecze
ń
stwie
ź
ródeł my
ś
li niepodległo
ś
ciowej. Udało si
ę
jej wpa
ść
na trop
Towarzystwa Patriotycznego, organizacji niepodległo
ś
ciowej, zało
ż
onej w 1821
roku przez majora Waleriana Łukasi
ń
skiego.
W czasie procesu Łukasi
ń
skiego i towarzyszy w czerwcu 1824 roku ludno
ść
Warszawy
okazała jawn
ą
sympati
ę
dla oskar
ż
onych. Dla zastraszenia opinii publicznej
urz
ą
dzono pokazow
ą
egzekucj
ę
skaza
ń
ców. Na oczach mieszka
ń
ców stolicy zrywano z
nich szlify i mundury oficerskie, przykuwano do taczek. Zgromadzony tłum pełnym
powagi milczeniem uczcił skazanych. Matki podnosiły do góry dzieci, by dobrze
pokaza
ć
im tych, którzy cierpieli w imi
ę
miło
ś
ci ojczyzny. Wielu cywilnych i
wojskowych płakało, łzy w oczach mieli tak
ż
e
ż
ołnierze rosyjskiego garnizonu
obecni na egzekucji.
Nast
ę
pne lata niosły nowe, wa
ż
ne wypadki dziejowe. W 1825 roku zmarł cesarz
Aleksander I, a tron po nim obj
ą
ł jego młodszy brat - Mikołaj I. W grudniu tego
roku w Petersburgu wybuchło powstanie, wywołane przez rosyjskich szlacheckich
rewolucjonistów, d
ążą
cych do obalenia carskiego absolutyzmu i zast
ą
pienia go
monarchi
ą
konstytucyjn
ą
, wzorowan
ą
na zachodnich.
Słabo przygotowane powstanie i niezdecydowana postawa przywódców spisku
spowodowały,
ż
e ruch ten został szybko stłumiony, prawie w zarodku. Główni
inicjatorzy powstania zawi
ś
li na szubienicy, posypały si
ę
surowe wyroki na
innych uczestników; represje obj
ę
ły te
ż
ż
ołnierzy tej cz
ęś
ci garnizonu
petersburskiego, która opowiedziała si
ę
za rewolucj
ą
. W całym imperium nast
ą
piło
zaostrzenie re
ż
imu politycznego, co zaznaczyło si
ę
równie
ż
i na terenie
Królestwa Polskiego. Cesarz Mikołaj I nie usiłował nawet przywdziewa
ć
maski
liberała, jak to czynił jego starszy brat.
Mimo to jednak Towarzystwo Patriotyczne, pod innym wprawdzie kierownictwem,
działało nadal. Dopiero
ś
ledztwo w sprawie dekabrystów ujawniło ich powi
ą
zania z
Towarzystwem i ułatwiło jego rozbicie przez masowe aresztowania. Czołowych
działaczy, z pułkownikiem Sewerynem Krzy
ż
anowskim na czele, postawiono przed
s
ą
dem sejmowym jako oskar
ż
onych o zdrad
ę
stanu. Proces toczył si
ę
długo, prawie
pi
ęć
pierwszych miesi
ę
cy 1828 roku. Wyrok s
ą
du zawiódł jednak oczekiwania
Mikołaja I. Pod naciskiem opinii publicznej s
ą
d nie orzekł winy zdrady stanu i
wymierzył oskar
ż
onym niewielkie kary wi
ę
zienia jedynie za przynale
ż
no
ść
do
nielegalnych organizacji.
Wszystko to nie było w stanie zahamowa
ć
działalno
ś
ci patriotycznej. Niebawem
zawi
ą
zał si
ę
spisek w Szkole Podchor
ąż
ych Piechoty pod przewodnictwem
podporucznika Piotra Wysockiego. Spisek ten stopniowo ogarniał coraz szersze
kr
ę
gi wojskowych, młodzie
ż
y akademickiej i inteligencji, docieraj
ą
c do ludu
warszawskiego.
Wybuch rewolucji lipcowej we Francji w 1830 roku spowodował podniesienie fali
patriotyzmu i ch
ę
ci skutecznego działania. Kolejna rewolucja, tym razem w
Belgii, i wie
ś
ci o zamiarze u
ż
ycia do jej tłumienia wła
ś
nie wojsk polskich
skłoniły spiskowców do szybkiego działania.
Nadeszła wreszcie pami
ę
tna noc 29 listopada 1830 roku. Spiskowcy dokonali
zamachu, nieudanego wprawdzie, na znienawidzonego, szczególnie w kołach
wojskowych, cesarskiego brata - wielkiego ksi
ę
cia Konstantego. Uderzono równie
ż
na oddziały cesarskie stacjonuj
ą
ce w Warszawie.
Strzały na ulicach stolicy Królestwa Polskiego odbiły si
ę
gło
ś
nym echem w kraju
i w Europie. Lud Warszawy powstał i rzucił wyzwanie caratowi, porywaj
ą
c za sob
ą
cały naród.
Powstanie - po pierwszych dniach kryzysu spowodowanego ugodow
ą
i tchórzliw
ą
postaw
ą
arystokracji, zamo
ż
nego mieszcza
ń
stwa i cz
ęś
ci wy
ż
szych oficerów -
zwyci
ęż
yło, stało si
ę
faktem dokonanym. Naród przygotowywał si
ę
do wojny, która
miała zdecydowa
ć
o dalszych losach ziem polskich.
Wie
ść
o wypadkach warszawskich lotem błyskawicy obiegła cały kraj. Polacy z
zaborów austriackiego i pruskiego sposobili si
ę
do niesienia pomocy braciom,
którzy stan
ę
li do walki o wolno
ść
. Z Galicji i Wielkopolski płyn
ę
ła do Królestwa
bro
ń
,
ś
pieszyli ochotnicy.
*
Dezydery Chłapowski nie pozostał głuchy na odgłos wypadków. Wiedział,
ż
e jego
miejsce jest tam, gdzie toczy si
ę
walka o wolno
ść
. Decyzje wyjazdu do Warszawy
tak uzasadniał w Pami
ę
tnikach pisanych po latach: „...Wyjazd mój, opuszczenie
kochanej
ż
ony i dzieci nie było spowodowane
ż
adn
ą
namow
ą
,
ż
adnym przykładem, ale
było skutkiem surowej rozwagi. Miałem ju
ż
lat 43, przeszedłem ró
ż
ne koleje.
Wiadomo
ś
ci moje wojskowe, całe
ż
ycie zbierane, do
ś
wiadczenie wskazywały mi
mo
ż
liwo
ść
walki i zwyci
ę
stwa. Ambicja osobista
ż
adnego wpływu w tym kroku nie
miała. Je
ś
li kiedy
ś
w młodo
ś
ci mojej ambicja i ch
ęć
wywy
ż
szenia si
ę
mn
ą
czas
jaki
ś
powodowała, uprz
ą
tni
ę
t
ą
ju
ż
dawno była. Miejsce jej zaj
ę
ła ch
ęć
wypełnienia moich powinno
ś
ci. Za naj
ś
wi
ę
tsz
ą
(rzecz) miałem by
ć
u
ż
ytecznym moim
rodakom. U
ż
yteczniejszym by
ć
nie mo
ż
na, jak przyczyni
ć
si
ę
do odrodzenia naszej
ojczyzny...”
8 grudnia 1830 roku Chłapowski opu
ś
cił rodzinn
ą
Turwie i po dwudniowej podró
ż
y
stan
ą
ł w Warszawie. Wiedział ju
ż
,
ż
e dyktatorem powstania został ogłoszony
generał Józef Chłopicki, dawny jego znajomy z okresu wojen napoleo
ń
skich. Do
niego te
ż
skierował swoje pierwsze kroki.
Przeje
ż
d
ż
aj
ą
c przez ulice Warszawy, rojne i gwarne w tym czasie, Chłapowski z
rado
ś
ci
ą
spogl
ą
dał na entuzjazm i patriotyczne uniesienie ludno
ś
ci stolicy,
widział zapał, ch
ęć
walki. W tym tłumie, cz
ęś
ciowo uzbrojonym, dostrzegał
przyszłe pułki i szwadrony, miał ju
ż
wizj
ę
dalszego działania i swoje plany. W
jak najlepszej wierze i w znakomitym nastroju spieszył podzieli
ć
si
ę
nimi z
dyktatorem, wesprze
ć
go rad
ą
, pomoc
ą
.
Chłopicki
ż
yczliwie powitał przybysza z Wielkopolski, kazał mu nawet zatrzyma
ć
si
ę
w swoim domu. Po wst
ę
pnych powitaniach rozmowa potoczyła si
ę
wokół spraw
najistotniejszych.
- Kontent jestem - rozpoczął Chłopicki - że otwarcie mogę mówić z dawnym znajomym, któremu
tutaj jeszcze nie zawróciło się w głowie. Ci szaleńcy nie wiedzą, na co się porwali! Nie
możemy się bić, Moskwie nie poradzimy!
- Ale, jenerale... - próbował wtrącić Chłapowski.
- Czekaj, nie przerywaj!... Otrzymamy od cesarza warunki, które w przyszłości, przy pierwszej
sposobności, pozwolą nam uskutecznić to, co dziś jest niemożebne. Posłałem Lubeckiego i
Jezierskiego z mojemi propozycjami do Petersburga. Chcę mieć organizację rezerw na wzór
obrony krajowej pruskiej; będziem wtenczas mieli na zawołanie 100 tysięcy z górą. Broń dla
nich będzie w ciągu trzech lat, są na to pieniądze, obrachunek już zrobiony. Wtedy
powstaniem...
- Ale cesarz... - zaczął znów Chłapowski.
- Cesarz jest w takim położeniu - dyktator wpadł mu w słowa - że musi przyjąć moje propozycje...
Chłapowski ze zdumieniem i zgroz
ą
słuchał słów człowieka, który stał na czele
narodu i miał go prowadzi
ć
do walki. Widział ju
ż
,
ż
e powołanie Chłopickiego na
to stanowisko jest tragicznym nieporozumieniem. Ale jeszcze nie tracił nadziei,
pami
ę
tał go innym, cenił jego wiedz
ę
wojskow
ą
, usiłował przekona
ć
i natchn
ąć
.
Skorzystał z chwili, w której wzburzony Chłopicki umilkł.
- Cesarz nie będzie się układać, a w żadnym razie nie przystanie na takie warunki... - rzekł.
- Co mi tam prawisz! - przerwał mu Chłopicki.
- Tak! Będzie żądać zdania się na łaskę i niełaskę, ale skoro jenerał myślisz, że 100 tysięcy wojska
dość będzie do rozpoczęcia wojny, wkrótce możesz je mieć. Pod bronią jest 30 tysięcy,
dymisjonowanych wraca 20 tysięcy, rekruta można mieć 50 tysięcy, do tego ochotnicy, którzy
garną się ze wszech stron, i będzie 100 tysięcy, a nawet więcej. Moskali więcej przyjść nie
może. Po wojnach tureckich i cholerze większych sił nie zdołają zebrać. Teraz trzeba nam iść
naprzód, w prowincje zabrane, w siły rosnąć.
Tylko silni maj
ą
przyjaciół.
Rozmowa tego typu nie była ostatnia. Powtarzały si
ę
one do
ść
cz
ę
sto i zawsze z
wypowiedzi Chłopickiego przebijała niech
ęć
do powstania i niewiara.
W ci
ą
gu pi
ę
ciotygodniowego pobytu u boku dyktatora Chłapowski, znu
ż
ony ustnymi
perswazjami, opracował na pi
ś
mie memoriał, w którym podawał swój
ś
miały plan
operacji ofensywnych, przeniesienia działa
ń
na tereny nieprzyjaciela,
szczególnie na Litw
ę
, wskazywał sposoby powi
ę
kszenia sił zbrojnych. Dokument ten
jest wart zacytowania w obszernych fragmentach nie tylko ze wzgl
ę
du na zawarte w
nim my
ś
li, ale równie
ż
dlatego,
ż
e w pewnym sensie charakteryzuje osobowo
ść
jego
autora. Chłapowski zawsze i konsekwentnie przestrzegał zasad dyscypliny
wojskowej i subordynacji, jak równie
ż
lojalno
ś
ci podkomendnego w stosunku do
przeło
ż
onego. Te cechy, które a
ż
nazbyt konsekwentnie towarzyszyły mu przez cały
czas działalno
ś
ci, dobitnie przejawiły si
ę
w pierwszych zdaniach memoriału:
„ 15 grudnia 1830
Jenerale!
Przynosz
ę
Ci, co ka
ż
dy Polak nie
ść
czuje potrzeb
ę
swemu przeło
ż
onemu: uległo
ść
bez granic, ale poniewa
ż
w przebiegu organizacji widz
ę
chwiejno
ść
, pozwól,
ż
e Ci
przeło
żę
my
ś
li moje jako wyznanie wiary. Przyrzekam Ci jednak, jenerale, je
ż
eli
si
ę
z Twojemi nie zgadzaj
ą
, w niczym nie uchybi
ć
uległo
ś
ci tak koniecznej w
ka
ż
dym podwładnym.
Wszelkie rokowanie z cesarzem rosyjskim jest niemo
ż
ebne; niemo
ż
no
ść
ta le
ż
y w
nim samym, w jego dumie i w jego stanowisku wzgl
ę
dem swego narodu... Rokowania
mog
ą
by
ć
przeto chyba uwa
ż
ane jako podst
ę
p wojenny, a przygotowa
ć
si
ę
nale
ż
y do
wojny nie trac
ą
c chwili.
Organizacja winna post
ę
powa
ć
szybko i rozpocz
ąć
j
ą
trzeba od usuni
ę
cia
wszystkich zbyt wiekowych oficerów wy
ż
szych armii. Mogliby oni tylko działa
ć
bez energii. Nast
ę
pnie trzeba nakaza
ć
wszystkim dowódcom pułków, aby si
ę
udali z
kadrami wybranemi ze swych pułków do miast prowincjonalnych. Ka
ż
dy pułkownik
zorganizuje tam now
ą
brygad
ę
, zło
ż
on
ą
ze swych kadr, z
ż
ołnierzy, którzy wrócili
do słu
ż
by, i z rekrutów, u
ż
ywaj
ą
c do tego przyborów nagromadzonych w
magazynach...
Prócz armii regularnej, zło
ż
onej z dawnych pułków i tylu
ż
nowych brygad, co
uczyni od dzi
ś
za sze
ść
tygodni 108 szwadronów, 70 batalionów i 24 baterie,
trzeba kaza
ć
sformowa
ć
zdatnym do tego oficerom 8 oddziałów partyzanckich, z
których ka
ż
dy obejmowa
ć
ma 600 do 800 koni, 200 do 300 strzelców pieszych i 2 do
6 dział. Ochotnicze te korpusy winny by
ć
jak najspieszniej posuni
ę
te naprzód
dla strze
ż
enia granicy... nale
ż
y wszystko przygotowa
ć
do przej
ś
cia Bugu i Niemna
jeszcze po lodzie i jak tylko wielkie mrozy sfolguj
ą
, mniej wi
ę
cej 1 lutego. W
tej epoce sło
ń
ce jest wy
ż
ej, armia rosyjska czeka
ć
b
ę
dzie równie
ż
na t
ę
chwil
ę
.
Je
ż
eli nie przejdzie i b
ę
dzie dalej zbiera
ć
kolumny nad Niemnem i Bugiem, trzeba
rzuci
ć
nasze 8 korpusów ochotniczych pomi
ę
dzy ich kolumnami, zrobi
ć
powstanie na
Wołyniu i Litwie i wprawi
ć
w nieład tyły armii rosyjskiej...”
Memoriał pozostał jednak bez odpowiedzi! Tymczasem cenne dni uciekały, prace nad
powi
ę
kszeniem wojska post
ę
powały opieszale. Dywizje starej armii stały
bezczynnie wokół Warszawy, a nieprzyjaciel zbierał siły.
Nastroje w stolicy pogarszały si
ę
z ka
ż
dym dniem. Szemrano przeciw bezczynno
ś
ci,
domagano si
ę
zdecydowanych akcji, coraz wi
ę
cej głosów atakowało Chłopickiego,
który czekał na powrót Lubeckiego i Jezierskiego z Petersburga. Wreszcie jeden z
wysłanników - Jezierski powrócił z odpowiedzi
ą
cara.
Zgodnie z przewidywaniami Chłapowskiego dokument przywieziony z Petersburga
zawierał same
żą
dania i faktycznie stanowił kres tych nawet namiastek wolno
ś
ci,
jakie miało Królestwo przed powstaniem. Cesarz w surowych słowach ganił czołowe
osobisto
ś
ci Królestwa, obci
ąż
ał je odpowiedzialno
ś
ci
ą
za istniej
ą
c
ą
sytuacj
ę
.
Nic nie obiecywał, nakazywał bezwarunkow
ą
kapitulacj
ę
i zdanie si
ę
na jego
łask
ę
. Zapowiedział,
ż
e tylko wtedy b
ę
dzie si
ę
zastanawiał nad dalszymi losami
Królestwa i postanowi to, co uzna za słuszne. Było to wi
ę
c
żą
danie satrapy,
którego kaprys miał przes
ą
dzi
ć
o losie kraju.
Był równie
ż
i list adresowany do Chłopickiego, w którym cesarz chwalił go za
porz
ą
dek utrzymywany w Królestwie: Chłopicki przyj
ą
ł ten list wybuchem furii.
Tupi
ą
c nogami krzyczał:
- Co on sobie myśli? śe ja dla niego, nie dla mojego kraju porządek tu utrzymuję! Kpię sobie z
cesarza!
Po tych słowach list cesarski pow
ę
drował do pieca.
Niektórzy, a w
ś
ród nich tak
ż
e Chłapowski, s
ą
dzili,
ż
e po tym wybuchu Chłopicki
ostro we
ź
mie si
ę
do pracy nad przygotowaniami wojennymi i wreszcie rozpocznie
ofensyw
ę
. Szybko jednak przyszło rozczarowanie. Kiedy armie carskie stały nad
granicami Królestwa, Chłopicki zło
ż
ył dyktatur
ę
.
Motywy tego kroku były liczne i skomplikowane. Chłopicki nie wierzył w
mo
ż
liwo
ś
ci walki zbrojnej: powstanie, jako fakt dokonany, chciał wykorzysta
ć
w
postaci argumentu do rozmów z cesarzem. Dla siebie
żą
dał nieograniczonych
pełnomocnictw i uprawnie
ń
, nie uznawał krytyki swojej działalno
ś
ci. Z ka
ż
dym
dniem swoim post
ę
powaniem i postaw
ą
tracił popularno
ść
, tak przecie
ż
wielk
ą
w
pierwszych chwilach. Pełnomocnictw, których si
ę
domagał, nie otrzymał i wtedy,
obra
ż
ony, w chwili dla kraju krytycznej zareagował na to dymisj
ą
.
Chłopicki podczas swojej dyktatury nie powierzył Chłapowskiemu
ż
adnej funkcji
wojskowej. Trzymał go u swojego boku, ch
ę
tnie z nim rozmawiał, ale munduru
wło
ż
y
ć
mu nie pozwolił. Mówił,
ż
e nie chce nara
ż
a
ć
znajomego na represje ze
strony władz pruskich, niech
ę
tnym okiem patrz
ą
cych na poddanych króla Fryderyka
Wilhelma wst
ę
puj
ą
cych w szeregi powsta
ń
cze. W istocie starał si
ę
wykorzysta
ć
go
jako narz
ę
dzie w pewnych posuni
ę
ciach politycznych. Za po
ś
rednictwem
Chłapowskiego dyktator chciał porozumie
ć
si
ę
z konsulem pruskim w Warszawie,
d
ążą
c do powstrzymania Prus od zbrojnych wyst
ą
pie
ń
przeciwko powstaniu. Nale
ż
y
tu równie
ż
doda
ć
,
ż
e Chłopickiego generalnie cechowała niech
ęć
do wojskowych
zgłaszaj
ą
cych si
ę
z innych zaborów i w ci
ą
gu jego dyktatury nie tylko Chłapowski
pozostawał na uboczu. Po ust
ą
pieniu Chłopickiego nowy wódz naczelny - ksi
ążę
Michał Radziwiłł - powołał Chłapowskiego do słu
ż
by czynnej. Wło
ż
ył wi
ę
c wreszcie
pułkownikowski mundur, ale w dalszym ci
ą
gu nie miał konkretnych zada
ń
.
Tymczasem armie carskie pod dowództwem feldmarszałka Iwana Dybicza 1 lutego 1831
roku przekroczyły granice Królestwa.
Rozpocz
ę
ła si
ę
wojna.
Brygadier
W nocy z 1 na 2 lutego 1831 roku około godziny pierwszej oficer ordynansowy
wezwał Dezyderego do kwatery naczelnego wodza. Znajdowało si
ę
tu ju
ż
kilkunastu
wy
ż
szych oficerów. Wchodz
ą
cego Chłapowskiego powitał generał Jan Skrzynecki i
oznajmił mu,
ż
e zostaje mianowany dowódc
ą
brygady jazdy.
W kwatermistrzostwie Chłapowski dowiedział si
ę
o składzie i miejscu postoju
podległych mu oddziałów. W skład brygady miały wej
ść
: 4 pułk ułanów stacjonuj
ą
cy
w Siedlcach i 1 pułk Krakusów, b
ę
d
ą
cy w tym czasie w marszu w rejonie Kozienic.
Ten ostatni pułk nie trafił pod komend
ę
Chłapowskiego. Po drodze został
skierowany do dywizji generała Józefa Dwernickiego i odznaczył si
ę
w bitwie pod
Stoczkiem. Na jego miejsce do brygady Chłapowskiego oddano pułki jazdy
lubelskiej i sandomierskiej. Dowództwo pozwoliło Chłapowskiemu przyj
ąć
do
brygady ochotników zgłaszaj
ą
cych si
ę
z Pozna
ń
skiego. Dzi
ę
ki temu u jego boku
znalazło si
ę
kilku wiernych i wypróbowanych przyjaciół, którzy nie zawiedli go w
najci
ęż
szej chwili. W
ś
ród nich był równie
ż
słynny pó
ź
niej działacz o
ś
wiatowy,
lekarz i społecznik - doktor Karol Marcinkowski.
Po przybyciu do Siedlec Chłapowski dokonał przegl
ą
du podległych sobie pułków. W
4 pułku ułanów spotkał wielu dawnych swoich znajomych z okresu napoleo
ń
skiego,
zarówno oficerów, jaki podoficerów.
Podczas przegl
ą
du okazało si
ę
,
ż
e pułk sandomierski praktycznie nie przedstawia
ż
adnej warto
ś
ci. Zupełnie niewyszkolony i nie przystosowany do
ż
ycia obozowego i
działa
ń
bojowych, w obliczu nieprzyjaciela mógł stanowi
ć
tylko zb
ę
dny balast dla
brygady. W tej sytuacji Chłapowski w porozumieniu z dowódc
ą
dywizji, generałem
Tomickim, odesłał sandomierzan do Warszawy na dalsze szkolenie. Pozostał mu 4
pułk ułanów, zło
ż
ony ze
ś
wietnie wyszkolonego
ż
ołnierza, i ochotniczy pułk jazdy
lubelskiej, gdzie słu
ż
yło wielu dawnych kawalerzystów, w
ś
ród których nie
brakowało równie
ż
byłych
ż
ołnierzy armii rosyjskiej. Tych pułków dowódca mógł
by
ć
pewien, wiedział,
ż
e w spotkaniu z nieprzyjacielem nie zawiod
ą
.
Pierwsze dni lutego zeszły na pracach organizacyjnych i patrolowaniu okolicy.
Dochodziło do pierwszych potyczek z podjazdami nieprzyjaciela, którego główna
armia koncentrycznym marszem posuwała si
ę
ku Warszawie. Dywizje polskie,
osłaniane przez szeroko rozrzucone oddziały jazdy, powoli cofały si
ę
w kierunku
stolicy.
13 lutego Chłapowski otrzymał rozkaz wymarszu z Siedlec do Opola (około 6 km na
zachód od Siedlec). Tu powierzono mu zadanie osłaniania cofaj
ą
cej si
ę
dywizji
generała Jana
ś
ymirskiego. Brygada została wzmocniona batalionem piechoty i
półbateri
ą
artylerii konnej.
Rozpocz
ą
ł si
ę
uci
ąż
liwy, z uwagi na por
ę
roku, odwrót do Warszawy. Maszerowano
noc
ą
, w ci
ą
gu dnia za
ś
oddziały rozwijały si
ę
zajmuj
ą
c mo
ż
liwie dogodne pozycje,
aby móc odeprze
ć
ewentualny atak nieprzyjaciela. Czasem trzeba było potyka
ć
si
ę
z próbuj
ą
c
ą
natarcia kawaleri
ą
rosyjsk
ą
, niekiedy sta
ć
pod n
ę
kaj
ą
cym ogniem
artylerii. Na szcz
ęś
cie Rosjanie nie przejawiali wi
ę
kszej aktywno
ś
ci, przez co i
straty były niewielkie.
Brygada Chłapowskiego, maszeruj
ą
c przez Kałuszyn, Mi
ń
sk, D
ę
be Wielkie, po kilku
dniach dotarła do Pragi, gdzie w wielkim obozie zgromadziła si
ę
cała niemal
jazda polska.
Rozpocz
ę
ło si
ę
gwarne
ż
ycie obozowe. Cz
ę
sto przyje
ż
d
ż
ali oficerowie ze sztabu
naczelnego wodza, od których Chłapowski dowiadywał si
ę
o ogólnej sytuacji
strategicznej. Ze zdumieniem spogl
ą
dał na bezczynno
ść
naszego dowództwa,
zastanawiał si
ę
, kto ponosi odpowiedzialno
ść
za tak karygodne marnowanie
korzystnej sytuacji, stworzonej bł
ę
dnymi posuni
ę
ciami przeciwnika. W rozmowach z
oficerami zawsze podkre
ś
lał,
ż
e strategia polega mi
ę
dzy innymi tak
ż
e na
wykorzystaniu bł
ę
dów przeciwnika.
Nie rozumiano tego, niestety, w dowództwie polskim. Dywizje stały u bram stolicy
oczekuj
ą
c nieprzyjaciela, który tymczasem jak gro
ź
na fala płyn
ą
ł ku Warszawie.
Nadchodził pami
ę
tny dzie
ń
25 lutego, dzie
ń
bitwy grochowskiej.
W przeddzie
ń
bitwy Chłapowski pełnił funkcj
ę
brygadiera słu
ż
bowego, dowodz
ą
cego
oddziałami kawalerii, które wystawiały linie czat przed pozycjami piechoty.
Rankiem 25 lutego 200 dział rosyjskich gradem pocisków sypn
ę
ło na polskie
szeregi. Ruszyły gł
ę
bokie kolumny cesarskiej piechoty, trzasn
ę
ły karabiny
tyralierów.
Rozpocz
ę
ła si
ę
bitwa.
Po pierwszych strzałach Chłapowski zwin
ą
ł lini
ę
czat i cofn
ą
ł si
ę
za lini
ę
piechoty dywizji generała
ś
ymirskiego. Jego rola kawalerzysty była na razie
sko
ń
czona. W całej zreszt
ą
bitwie grochowskiej, ze wzgl
ę
du na rozwój sytuacji,
był bardziej obserwatorem ni
ż
uczestnikiem. Raz tylko, na rozkaz Skrzyneckiego,
z dwoma szwadronami ułanów pomy
ś
lnie szar
ż
ował na tyralierów rosyjskich,
osłaniaj
ą
c przegrupowuj
ą
ce si
ę
bataliony.
Drugi gor
ą
cy moment prze
ż
ył Dezydery w czasie słynnej szar
ż
y olbrzymich
kirasjerów rosyjskich z pułku imienia ksi
ę
cia Alberta. W pułku tym słu
ż
yli
ż
ołnierze wyró
ż
niaj
ą
cy si
ę
wysokim wzrostem i dosiadaj
ą
cy specjalnie
dobieranych, rosłych koni.
W chwili kiedy szar
ż
uj
ą
cy kirasjerzy rosyjscy pomieszali si
ę
z usiłuj
ą
cymi ich
powstrzyma
ć
ułanami 2 pułku, Chłapowskiego, wracaj
ą
cego do swoich szwadronów,
poniósł ko
ń
. W efekcie znalazł si
ę
on niespodziewanie w
ś
ród olbrzymich je
ź
d
ź
ców
i tylko do
ś
wiadczeniu i zimnej krwi zawdzi
ę
czał to,
ż
e unikn
ą
ł
ś
mierci lub
niewoli.
Około godziny pi
ą
tej po południu bitwa grochowska miała si
ę
ku ko
ń
cowi.
Nieprzyjaciel, wykrwawiony atakami i zaskoczony uporczyw
ą
, bohatersk
ą
postaw
ą
ż
ołnierza polskiego, nie przejawiał aktywno
ś
ci. Oddziały polskie cofały si
ę
na
lini
ę
umocnie
ń
Pragi, wieczorem za
ś
zacz
ę
ły przechodzi
ć
na lewy brzeg Wisły, do
Warszawy.
Chłapowski odebrał rozkaz przej
ś
cia do Warszawy o dziewi
ą
tej wieczorem. Po
przybyciu do miasta brygada zatrzymała si
ę
w Łazienkach; ludzie i konie
biwakowali w
ś
ród drzew parkowych. Niedługo jednak trwał wypoczynek. Ju
ż
nast
ę
pnego dnia rano Chłapowski otrzymał polecenie obserwowania Wisły na odcinku
od Czerniakowa do Wilanowa. Cztery dni trwała uci
ąż
liwa słu
ż
ba patrolowa w
ś
ród
mokrego
ś
niegu, padaj
ą
cego na przemian z deszczem. Chłapowski wielokrotnie
przemierzał konno powierzony mu odcinek. Kontrolował posterunki, zbierał
raporty młodszych oficerów, osobi
ś
cie sprawdzał stan lodu na Wi
ś
le.
Trudne to były dni. Istniało realne niebezpiecze
ń
stwo zaatakowania stolicy przez
armi
ę
carsk
ą
, która mogła po lodzie przeprawi
ć
si
ę
przez Wisł
ę
lub przyst
ą
pi
ć
do
budowy mostów. Tu natura okazała si
ę
jednak łaskawa. Trwaj
ą
ca odwil
ż
z ka
ż
dym
dniem zmniejszała szanse Rosjan na przepraw
ę
po lodzie, a przygotowania do
budowy mostów przebiegały z ich strony opieszale. Prócz tego sukcesy generała
Dwernickiego, działaj
ą
cego na lewym skrzydle Rosjan, powa
ż
nie zaabsorbowały
uwag
ę
feldmarszałka Dybicza. Skierował on przeciwko Dwernickiemu liczne siły;
osłabiaj
ą
c tym samym własne mo
ż
liwo
ś
ci ofensywne. Wódz rosyjski przeceniał
znaczenie sił Dwernickiego, widz
ą
c w nich zagro
ż
enie dla siebie. Warszawa
przestała by
ć
w centrum jego uwagi, bezpo
ś
rednie niebezpiecze
ń
stwo dla stolicy
min
ę
ło, a w dalszej konsekwencji dało stronie polskiej mo
ż
liwo
ś
ci przej
ę
cia
inicjatywy.
Chłapowski otrzymał ze sztabu polecenie przekazania dotychczasowej brygady
generałowi Rutie i obj
ę
cia dowództwa nad inn
ą
, w której skład wchodziły: 3 pułk
strzelców konnych i pułk jazdy augustowskiej. Nowa brygada nale
ż
ała do korpusu
generała Umi
ń
skiego, maj
ą
cego działa
ć
na skrzydle armii głównej.
Korpus Umi
ń
skiego niebawem opu
ś
cił Warszaw
ę
, kieruj
ą
c si
ę
najpierw do Modlina,
pó
ź
niej, id
ą
c wzdłu
ż
Narwi, w rejon Pułtuska i Ostroł
ę
ki. W okresie inicjatywy
polskiej, kiedy to armia główna skierowała si
ę
na Siedlce, korpus operował w
okolicach Okuniewa;
Liwu i Sokołowa Podlaskiego.
Dla Chłapowskiego był to ponad dwumiesi
ę
czny okres ci
ęż
kiej, ale chwalebnej
słu
ż
by. Nie było tam wielkich bitew i błyskotliwych zwyci
ę
stw, przynosz
ą
cych
dowódcy rozgłos i sław
ę
. Była to raczej zwykła wojenna harówka, szarpi
ą
ca nerwy
dowódcy i wyciskaj
ą
ca pot z
ż
ołnierzy. Podjazdy, zasadzki, niespodziewane
potyczki - oto obraz tamtych dni. Cz
ę
sto suchar, k
ę
s w
ę
dzonego mi
ę
sa i łyk z
manierki były całodziennym po
ż
ywieniem. Wiele godzin w siodle i nocleg w
chłopskiej chacie lub biwak pod gołym niebem z szabl
ą
i pistoletem pod r
ę
k
ą
. Tak
było pod Ró
ż
anem, Ostroł
ę
k
ą
, pó
ź
niej pod Sokołowem Podlaskim; Liwem i Okuniewem.
Ten typ działa
ń
stawia przed dowódc
ą
wiele dodatkowych wymaga
ń
. Obok wiedzy
taktycznej i znajomo
ś
ci regulaminów walki musi on umie
ć
znajdowa
ć
wyj
ś
cie z
zupełnie nieoczekiwanych sytuacji, mie
ć
zdolno
ść
improwizacji, nie cofa
ć
przed
po
ś
wi
ę
ceniem osobistym.
Chłapowski odznaczał si
ę
tymi cechami. Z natury zimny i opanowany, gdy trzeba
było, potrafił błysn
ąć
kawaleryjsk
ą
fantazj
ą
. Lubił ruch i manewr, dobrze czuł
si
ę
jako dowódca kawalerii. W słu
ż
bie przestrzegał
ż
elaznej dyscypliny, był
wymagaj
ą
cy wobec podwładnych, ale i siebie nie oszcz
ę
dzał. Z cał
ą
bezwzgl
ę
dno
ś
ci
ą
t
ę
pił przejawy niesubordynacji, nie dopuszczał do
ż
adnych
wyj
ą
tków. Na tym tle miał nawet zatarg z dowódc
ą
przydzielonego mu czasowo pułku
jazdy podlaskiej - pułkownikiem Kuszlem. Wizytuj
ą
c niespodziewanie kwatery tego
pułku Chłapowski stwierdził,
ż
e Kuszel wbrew instrukcjom ma do swojej dyspozycji
karet
ę
i bryk
ę
. Mimo interwencji Umi
ń
skiego, do którego odwołał si
ę
Kuszel,
Chłapowski kategorycznie za
żą
dał odesłania tych ekwipa
ż
y. Sam jako brygadier
miał prawo do bryczki, ale nigdy z niej nie korzystał.
Kiedy brygada Chłapowskiego operowała w rejonie Stanisławowa i Kamionki, a w
głównej kwaterze dojrzewał plan wyprawy na gwardie, do dowódcy brygady
przyjechał Maciej Miel
ż
y
ń
ski, adiutant ze sztabu Skrzyneckiego. Przywiózł on
wiadomo
ść
,
ż
e w sztabie postanowiono wysła
ć
wojska na Litw
ę
, a na dowódc
ę
wyprawy przewidziany jest wła
ś
nie Chłapowski.
Informacja wkrótce potwierdziła si
ę
. Generał Umi
ń
ski wezwał do siebie
Chłapowskiego i powiedział mu,
ż
e na podstawie rozkazu z głównej kwatery ma
natychmiast uda
ć
si
ę
do J
ę
drzejowa na spotkanie z naczelnym wodzem.
Niebezpieczna misja
Powstanie na Litwie wybuchło ju
ż
w ostatnich dniach marca 1831 roku, w pierwszej
połowie kwietnia osi
ą
gaj
ą
c najwi
ę
kszy zasi
ę
g. Był to teren szczególnie wa
ż
ny
dla armii rosyjskiej, stanowił bowiem zaplecze wojsk działaj
ą
cych w Królestwie.
Nic wi
ę
c dziwnego,
ż
e w tej sytuacji Rosjanie z cał
ą
energi
ą
przyst
ą
pili do jego
tłumienia, aby zapewni
ć
sobie bezpiecze
ń
stwo na newralgicznych szlakach
komunikacyjnych.
W wyniku zdecydowanej akcji wojsk cesarskich powstanie, po pocz
ą
tkowych
sukcesach, w drugiej połowie kwietnia zostało w znacznej mierze przytłumione.
Oddziały powsta
ń
cze, które nie uległy rozbiciu, zapadły w lasy i ograniczały si
ę
do sporadycznych wypadów na mniejsze oddziały rosyjskie. Pozbawione pocz
ą
tkowego
rozmachu, po utracie opanowanych przedtem miast, powstanie sprowadzało si
ę
do
sporadycznych działa
ń
o charakterze partyzanckim, a w niektórych powiatach,
szczególnie wa
ż
nych dla Rosjan, wygasło prawie zupełnie. Nie oznaczało to,
ż
e na
Litwie zapanował zupełny spokój. Niektóre ogniska działa
ń
powsta
ń
czych,
szczególnie na
ś
mudzi, tliły si
ę
mocno, zmuszaj
ą
c Rosjan do ci
ą
głej gotowo
ś
ci i
utrzymywania na tych terenach znacznych garnizonów.
Niektórzy dowódcy polscy w Warszawie doceniali znaczenie ruchu powsta
ń
czego na
Litwie. Doskonale dostrzegł to generał Ignacy Pr
ą
dzy
ń
ski,
ś
wietny strateg i
autor znakomitych planów operacyjnych. Do partyzantki na Litwie nawi
ą
zywał te
ż
Chłapowski w planie przedstawionym Chłopickiemu w grudniu 1830 roku.
Niestety, kolejni wodzowie pozostawiali to zagadnienie na marginesie innych
spraw. Skrzynecki przemy
ś
liwał co prawda o wysłaniu na Litw
ę
grupy wojsk
regularnych, jednak nie mógł jako
ś
zdecydowa
ć
si
ę
na realizacj
ę
tego zamiaru.
Dopiero przybycie w połowie kwietnia emisariusza z Litwy - Feliksa
Wrotnowskiego, który dokładnie przedstawił sytuacj
ę
i zdecydowanie domagał si
ę
pomocy, w pewnym sensie przyspieszyło bieg wydarze
ń
.
Skrzynecki serdecznie przyj
ą
ł w swojej kwaterze melduj
ą
cego si
ę
na rozkaz
Chłapowskiego. Przede wszystkim gratulował mu awansu na generała brygady,
chwalił za dotychczasowe działania. Od razu przeszedł do sedna sprawy.
- Czy podejmujesz się z 1 pułkiem ułanów i baterią konną przeprowadzić w Trockie, pod Wilno,
200 oficerów i podoficerów, przeznaczonych na instruktorów dla powstania litewskiego?
- Nigdy, służąc od dzieciństwa, nie wybierałem, co mam czynić; każdy rozkaz będę się starał
wypełnić - odparł Chłapowski. - Znając jednak Litwę, kraj wszędzie lasami przeplatany, zamiast
całej baterii proszę o jedno działo i jeden granatnik, ale za to o batalion piechoty.
- Całego batalionu nie mogę ci dać - odpowiedział Skrzynecki - bo zdezorganizuję sobie cały
regiment, ale z 1 pułku strzelców wybierz sobie stu żołnierzy i oficerów, jakich zechcesz.
Pamiętaj, niech jak najmniej ludzi wie o celu twojej wyprawy. Ważne, żeby nieprzyjaciel nie
zorientował się, łatwiej ci będzie prześliznąć się... Nie taję, że powierzam ci niebezpieczną
misję, ale nie mogę nie posłać powstaniu litewskiemu instruktorów, o których proszą.
- Wszędzie równe niebezpieczeństwo na wojnie, toteż i przy takiej wyprawie nic więcej spotkać
człowieka nie może jak śmierć, na co pewnie wszyscy powinniśmy być jednako przygotowani.
Jenerale, czy dasz mi jakieś bliższe instrukcje, co mam czynić na Litwie?
- śadnych instrukcji ci nie daję, bo i sam mało wiem, co tam dziś się dzieje - odparł Skrzynecki. -
Staraj się organizować tam powstanie, bacz na wszystko i działaj podług okoliczności.
Rozmowa toczyła si
ę
jeszcze czas jaki
ś
wokół spraw zwi
ą
zanych z wypraw
ą
,
wreszcie na zako
ń
czenie Chłapowski zwrócił si
ę
do naczelnego wodza:
- Jenerale, lecz skoro wysyłasz mnie tak daleko od siebie i mówisz, że to niebezpieczna wyprawa,
pozwól, niech ci zadam jedno pytanie.
- Pytaj - odparł Skrzynecki.
- Dlaczego, jenerale, po zwycięstwach pod Wawrem i Dębem Wielkim nie uderzyłeś na Dybicza?
- Brała mnie chętka, ale tylu emisariuszów z Francji przybyło do mnie, zaklinając mnie, ażebym
głównej bitwy nie wydawał i żebym się starał przedłużyć walkę o kilka miesięcy, a negocjacje
są już tak posunięte, iż bylebym utrzymał armię naszą bez znacznej straty, to byt Polski
dyplomatycznie będzie zapewniony. Musiałem i muszę jeszcze do tego się stosować.
Chłapowski nie podzielał nadziei wodza.
- Jenerale! śebyśmy główną armię pobili, co było niezawodne, jak ona w błotach od Ryk do
Łukowa się rozwlekła, to by negocjacje o nas były łatwiejsze. Nie wierzę w żadne negocjacje,
tylko w zwycięstwo.
Po rozmowie ze Skrzyneckim Chłapowski powrócił do swojego obozu i energicznie
zabrał si
ę
do przygotowywania wyprawy. Najpierw dokonał przegl
ą
du 1 pułku
ułanów, licz
ą
cego 640 ludzi. Wybrał 520
ż
ołnierzy, pozostawiaj
ą
c słabszych lub
starszych wiekiem. Z 1 pułku strzelców pieszych na wypraw
ę
wyruszyli kapitanowie
Macewicz i Stryje
ń
ski oraz porucznik Szymon Konarski. Oficerowie ci wybrali z
pułku tych
ż
ołnierzy, do których mieli pełne zaufanie. Dobrano jeszcze sze
ś
ciu
saperów z podoficerem.
Po kilku dniach przygotowania do wyprawy były zako
ń
czone. Cały oddział, ł
ą
cznie
z instruktorami i obsług
ą
przydzielonych dwóch dział, liczył 820 ludzi. Wszyscy
byli konno, co zapewniało szybko
ść
poruszania si
ę
. Tabor ograniczono do kilku
niezb
ę
dnych wozów, głównie amunicyjnych.
Sztab generała stanowili: doktor Karol Marcinkowski, dowódca artylerii Janusz
Czetwerty
ń
ski, kwatermistrz Kazimierz Krasicki, płatnik Wincenty Wielkopolski
oraz adiutanci - Maciej Miel
ż
y
ń
ski, Leon Smitkowski, Gustaw Potworowski i
Stanisław Chłapowski, Wielkopolanin, ale nie krewniak generała.
Był to okres, kiedy w głównej kwaterze postanowiono uderzy
ć
na gwardi
ę
rosyjsk
ą
,
rozlokowan
ą
w rejonie Łom
ż
y. Wypraw
ę
t
ę
utrzymywano w gł
ę
bokiej tajemnicy.12
maja wojska polskie, pozostawiaj
ą
c korpus Umi
ń
skiego dla obserwacji rosyjskiej
armii głównej Dybicza, ruszyły ze swoich pozycji mi
ę
dzy Mi
ń
skiem i Kałuszynem,
kieruj
ą
c si
ę
do Serocka, a potem trzema kolumnami w stron
ę
Ostroł
ę
ki.
Oddział Chłapowskiego maszerował w stra
ż
y przedniej, dowodzonej przez generała
Jankowskiego.
Pod Długosiodłem doszło do pierwszej potyczki. Po wyparciu ze wsi piechoty
rosyjskiej Chłapowski na czele szwadronu ułanów szar
ż
ował cofaj
ą
cych si
ę
jegrów.
Szar
ż
a, przeprowadzona w trudnych warunkach, gdy
ż
po w
ą
skiej grobli, otworzyła
drog
ę
piechocie i nie pozwoliła nieprzyjacielowi na zniszczenie mostu.
Nast
ę
pnie wojska post
ę
powały za cofaj
ą
cymi si
ę
oddziałami przeciwnika, cz
ę
sto
ś
cieraj
ą
c si
ę
z osłaniaj
ą
c
ą
odwrót kawaleri
ą
rosyjsk
ą
. Pod Sokołowem trzeba było
zatrzyma
ć
si
ę
, poniewa
ż
Rosjanie zniszczyli most na rzece Orz. Saperzy w ci
ą
gu
godziny naprawili uszkodzenia i wojska przeszły na drugi brzeg rzeki. Dzie
ń
min
ą
ł na starciach z huzarami i ułanami, którzy usiłowali powstrzyma
ć
marsz
polskiej stra
ż
y przedniej.
Ko
ń
czył si
ę
dzie
ń
17 maja. Wieczorem Chłapowski otrzymał rozkaz stawienia si
ę
w
głównej kwaterze.
- Teraz pora na ciebie - powiedział Skrzynecki. - Gwardie cofają się, masz wolne przejście na
Litwę. śyczę ci powodzenia.
- Za jenerałem zapewne wyślemy tam całą dywizję - dodał obecny przy rozmowie generał
Prądzyński.
Sytuacja rzeczywi
ś
cie sprzyjała wyprawie. Wojska polskie zajmowały rejon
Ś
niadowa, gwardie rosyjskie cofały si
ę
na całej linii, a główne siły
feldmarszałka Dybicza były jeszcze daleko. Pomi
ę
dzy najdalej na południe
wysuni
ę
tym skrzydłem gwardii a najbardziej na północ si
ę
gaj
ą
cymi oddziałami
armii Dybicza pozostawał pas szeroko
ś
ci około 40 km. W ten korytarz skierował
swój oddział Chłapowski, by niepostrze
ż
enie przemkn
ąć
si
ę
pomi
ę
dzy masami wojsk
nieprzyjacielskich.
Wyruszył o
ś
wicie 18 maja. Maszeruj
ą
c przez Andrzejewo i Czy
ż
ewo, noc
ą
z 21 na
22 maja dotarł do granicy Królestwa, któr
ą
przekroczył pod miejscowo
ś
ci
ą
Mie
ń
.
*
Głuchy tupot kopyt kawaleryjskich koni i hurkot kół tocz
ą
cych si
ę
armat ostro
wdzierał si
ę
w cisz
ę
majowej nocy. Czasem zadzwoniło tr
ą
cone strzemi
ę
,
zabrzmiały krótkie, przyciszone słowa komendy. Oddział
ś
piesznie maszerował na
wschód. Gdzie
ś
w mijanej wiosce zaszczekał pies, kto
ś
wyszedł przed chat
ę
, by
odprowadzi
ć
wzrokiem sylwetki ludzi i koni nikn
ą
ce w mroku.
Generał nakazywał po
ś
piech. Coraz dalej za plecami pozostawała granica
Królestwa. Nale
ż
ało zaskoczy
ć
oddziały nieprzyjaciela, które mogły zast
ą
pi
ć
drog
ę
, i mie
ć
czas na zmylenie po
ś
cigu, gdy
ż
przecie
ż
niemo
ż
liwe, aby
nieprzyjaciel wcze
ś
niej czy pó
ź
niej nie zorientował si
ę
w sytuacji. Trudna i
niebezpieczna była to wyprawa. Niewiele wiedziano o sytuacji na terenach, ku
którym zd
ąż
ano; w sztabie nie umieli tego okre
ś
li
ć
. Kazali działa
ć
„podług
okoliczno
ś
ci”. Musiała wystarczy
ć
ta niewiele mówi
ą
ca informacja. Reszt
ę
nale
ż
ało obmy
ś
li
ć
i wykona
ć
samemu.
Generał był jednak dobrej my
ś
li. Wa
ż
ne,
ż
e wreszcie zacz
ą
ł działa
ć
samodzielnie,
miał inicjatyw
ę
. Nieobce były mu zasady partyzanckich działa
ń
. Do
ść
si
ę
im
napatrzył, a nawet odczuł na własnej skórze w Hiszpanii i w Rosji w pami
ę
tnym
1812 roku. Obejrzał si
ę
za siebie. Miarowo, w takt ko
ń
skiego kroku, kołysała
si
ę
fala je
ź
d
ź
ców, migotały groty uła
ń
skich lanc. Doprowadzi tych ludzi tam,
gdzie mu kazano, z nimi rozdmucha przytłumiony przez wroga
ż
ar powstania,
zamieni go znowu w płomie
ń
partyzanckiej wojny.
Krótkie były postoje, tyle tylko,
ż
eby da
ć
odpocz
ąć
zm
ę
czonym koniom i ludziom
pozwoli
ć
na chwile oddechu. Kilkuosobowe patrole uła
ń
skie badały teren, zbierały
informacje. Chłapowski wiedział ju
ż
,
ż
e wysłano za nim w po
ś
cig znaczne siły.
Generałowie Knorring i Gerstenzweig z dwiema brygadami jazdy mieli przeci
ąć
mu
drog
ę
, osaczy
ć
i zniszczy
ć
. Dlatego trzeba si
ę
ś
pieszy
ć
, zmyli
ć
pogo
ń
, uton
ąć
w
zast
ę
pach Puszczy Białowieskiej.
Z marszu, bez wystrzału zostało zaj
ę
te miasto Bielsk.
Zaskoczona załoga rosyjska zło
ż
yła bro
ń
, a zdobycz
ą
Polaków były obficie
zaopatrzone magazyny. Zdobyto bro
ń
i amunicj
ę
oraz du
ż
y zapas sukna, z którego
pó
ź
niej uszyto mundury dla nowo powstaj
ą
cych oddziałów.
23 maja doszło do pierwszej powa
ż
niejszej potyczki. Rosyjski generał Linden,
wiedz
ą
c ju
ż
o zbli
ż
aj
ą
cym si
ę
polskim oddziale, postanowił zatrzyma
ć
go pod
Hajnówk
ą
, na skraju Puszczy Białowieskiej. Siły składaj
ą
ce si
ę
z dwóch
batalionów piechoty, szwadronu ułanów i dwóch dział rozmie
ś
cił na dobrej pozycji
na skraju wsi. Silny patrol piechoty wysun
ą
ł w stron
ę
, sk
ą
d spodziewał si
ę
przeciwnika, i spokojnie czekał na nieprzyjaciela. Nie docenił jednak polskiego
generała.
Chłapowski uderzył akurat z przeciwnej strony od tej, z której spodziewał si
ę
ciosu rosyjski dowódca.
Na piechot
ę
rosyjsk
ą
, swobodnie stoj
ą
c
ą
na szerokiej wiejskiej drodze, spadła
piorunuj
ą
ca szar
ż
a 1 szwadronu ułanów. Ułani, kłuj
ą
c lancami i r
ą
bi
ą
c szablami,
p
ę
dzili przed sob
ą
uciekaj
ą
cych piechurów, a spieszeni strzelcy Macewicza
wyłapywali tych, którzy usiłowali kry
ć
si
ę
w
ś
ród zabudowa
ń
.
Linden zdołał jednak sformowa
ć
za wsi
ą
czworobok, otworzył te
ż
ogie
ń
z dział.
Widz
ą
c to Chłapowski, prowadzony przez wie
ś
niaka, mieszka
ń
ca wsi, spróbował
obej
ść
czoło stanowisk rosyjskich i uderzy
ć
od tyłu. Jednak
ż
e zamiar ten nie
powiódł si
ę
- ułani grz
ęź
li na podmokłych ł
ą
kach. W tych warunkach o szar
ż
y nie
mogło by
ć
mowy.
Generał wrócił ze szwadronem na drog
ę
i wezwał armaty. Szybki i celny ogie
ń
dwóch dział polskich przytłumił artyleri
ę
rosyjsk
ą
. Pod jego osłon
ą
dwa
szwadrony ruszyły do szar
ż
y na czworobok. Przyj
ę
te g
ę
stym ogniem, nie dotarły
jednak do pierwszego szeregu jegrów.
Chłapowski zatrzymał cofaj
ą
cych si
ę
ułanów, krzycz
ą
c:
- śołnierze! Jeśli nie rozbijecie tej piechoty, to zsiadajcie z koni i poddajcie się, bo Moskale przed
nami i za nami! Nie ma ratunku! Trzeba naprzód! Marsz, marsz!
Ułani, poderwani do ponownej szar
ż
y, poszli jak burza, wpadli na piechot
ę
nieprzyjaciela rozbijaj
ą
c szyk. Czworobok p
ę
kł jak wal
ą
cy si
ę
dom. Do zwyci
ę
stwa
walnie przyczynił si
ę
te
ż
porucznik Szymon Konarski, który na czele stu
strzelców uderzył na stanowiska dział rosyjskich, zdobywaj
ą
c jedno z nich.
Generał Linden, trac
ą
c 200 zabitych, rannych i je
ń
ców oraz jedno działo, musiał
po
ś
piesznie wycofa
ć
si
ę
w stron
ę
Białowie
ż
y.
ś
ołnierze opatrywali rany, zbierali i ładowali na wozy zdobyt
ą
i porzucon
ą
przez
nieprzyjaciela bro
ń
. Je
ń
ców po rozbrojeniu puszczono wolno, daj
ą
c im po rublu na
zakup
ż
ywno
ś
ci.
Wkrótce po potyczce oddział zanurzył si
ę
w Puszcz
ę
Białowiesk
ą
, gdzie nast
ą
piły
pierwsze spotkania z miejscowymi powsta
ń
cami. Byli to głównie stra
ż
nicy le
ś
ni,
chłopi z puszcza
ń
skich wiosek i okoliczna szlachta. Wiele szlachty przyjechało
na wie
ść
o przybyciu regularnego wojska, aby obejrze
ć
to polskie wojsko i
dowodz
ą
cego nim generała.
Chłapowski przył
ą
czył do swojego oddziału dwustu strzelców, którymi dowodził
nadle
ś
niczy Rohnke; natomiast inne oddziałki powsta
ń
cze pozostawił na miejscu z
zadaniem przecinania szlaków komunikacyjnych wiod
ą
cych przez puszcz
ę
i
niepokojenia nieprzyjaciela na jej skraju. Pozwolił te
ż
na krótki odpoczynek
swojemu oddziałowi. W tym czasie sam przeprowadził liczne rozmowy z miejscowymi
dowódcami, zbierał informacje, starał si
ę
rozezna
ć
w panuj
ą
cych nastrojach;
dokonywał przegl
ą
du ochotników, których zamierzał zabra
ć
z sob
ą
.
Ró
ż
ni byli ci ochotnicy. Wielu szlacheckich kandydatów na partyzantów przybyło
prowadz
ą
c z sob
ą
bryki, wozy, słu
ż
b
ę
, tak jak niegdy
ś
ich dziadowie i
pradziadowie ci
ą
gn
ę
li do obozów pospolitego ruszenia. Inni znów, którzy w jaki
ś
sposób zamanifestowali swoje sympatie dla powstania, uznali si
ę
za
skompromitowanych w oczach władz rosyjskich i w obawie przed represjami przybyli
z dobytkiem i rodzinami. Byli przekonani,
ż
e pod eskort
ą
wojska przejd
ą
w
bezpieczne, ich zdaniem, strony.
Generał, po którym tyle sobie obiecywali, rozwiał te złudzenia.
- Panowie! - mówił. - Nie przyszedłem tu, by skompromitowanych eskortować i tabory wodzić.
Mam rozdmuchać to, co nieprzyjacielowi udało się stłumić, a tym samym spełnić ważną misję
wojskową. Komu wola proszę z nami, ale na koniu i z szablą w garści... Do tej wojny ekwipaży
i kredensów nie trzeba. Sam przypilnuję, by ani jeden zbędny wóz nie wadził mi w marszu!
Tylko kilkunastu uznało słuszno
ść
tych argumentów i wst
ą
piło do szeregów.
Wi
ę
kszo
ść
straciła ochot
ę
do wojaczki i gło
ś
no wydziwiaj
ą
c na nowe porz
ą
dki oraz
bezduszno
ść
generała rozjechała si
ę
do domów.
Maszeruj
ą
c le
ś
nymi drogami, po mini
ę
ciu miejscowo
ś
ci Narewka i Rudnia, oddział
ostro
ż
nie wynurzył si
ę
z Puszczy Białowieskiej. Ostro
ż
no
ść
ta była w pełni
uzasadniona, gdy
ż
był to przecie
ż
obszar kontrolowany przez przeciwnika i w
ka
ż
dej chwili mo
ż
na było natkn
ąć
si
ę
na jego oddziały. Kiedy przekraczano trakt
wiod
ą
cy ze Słonimia do Białegostoku, patrol ułanów schwytał oficera grenadierów
gwardii, jad
ą
cego z depeszami do Białegostoku. Z papierów znalezionych przy
kurierze Chłapowski zorientował si
ę
mniej wi
ę
cej w dyslokacji oddziałów
rosyjskich, stwierdził te
ż
,
ż
e w Słonimiu w dalszym ci
ą
gu przebywa wielki ksi
ążę
Konstanty. Po krótkiej naradzie z doktorem Marcinkowskim i kapitanem Krasickim
Chłapowski postanowił to wykorzysta
ć
. Kazał przyprowadzi
ć
je
ń
ca.
Blady z wra
ż
enia kurier stan
ą
ł wypr
ęż
ony przed generałem, z wyczekiwaniem
patrz
ą
c mu w twarz. Lekko u
ś
miechni
ę
ty Chłapowski zwrócił si
ę
do grenadiera:
- Panie oficerze! Nie wiem, czy wiesz, a pewno nie wiesz, że księżna łowicka i moja żona to
rodzone siostry. Jak widzisz zatem, jestem powinowatym wielkiego księcia. Wybieram się w
gości do księstwa, a że nie godzi się składać wizyt bez zapowiedzi, wracaj do Słonimia, aby nas
anonsować. Dodaj też, że jako awangarda korpusu polskiego, który idzie w Litwę, maszeruję
spiesznie i rychło tam stanę. Masz tu list, który oddasz księżnej. Ruszaj!
Co dał ten manewr? W kwaterze Konstantego po przeczytaniu listu i wysłuchaniu
relacji kuriera zapanowała konsternacja. S
ą
dzono,
ż
e Polacy na pewno przeszli do
szeroko zakrojonych działa
ń
ofensywnych. Je
ż
eli awangarda z generałem na czele,
któr
ą
na własne oczy widział kurier, jest tak silna, to jaki za ni
ą
ci
ą
gnie
korpus? Pewnie te
ż
niemały. Informacji brak, wojska niewiele, powstanie znów
rozgorzeje ze zdwojon
ą
sił
ą
. Pop
ę
dzili kurierzy, wioz
ą
c rozrzuconym po kraju
rosyjskim dowódcom dezorientuj
ą
ce informacje i rozkazy, skutecznie odwracaj
ą
c
uwag
ę
od polskiego oddziału, mieni
ą
cego si
ę
awangard
ą
nie istniej
ą
cego korpusu.
Dzi
ę
ki temu Chłapowski 28 maja 1831 roku bez przeszkód dotarł do Niemna i przez
nikogo nie niepokojony, przeprawił si
ę
na drugi brzeg pod miejscowo
ś
ci
ą
Mosty.
Za Niemnem
Niełatwe były ostatnie dni maja 1831 roku dla rosyjskiego generała gubernatora
Wilna - Chrapowickiego. Zdawało si
ę
,
ż
e ju
ż
uspokoił zbuntowany kraj. Marcowo-
kwietniow
ą
ruchawk
ę
przytłumił, zap
ę
dził gł
ę
boko w lasy oddziały buntowników,
pozbawiaj
ą
c je inicjatywy. Obronił w kwietniu stolic
ę
prowincji przed zakusami
powsta
ń
ców, oczy
ś
cił szlaki komunikacyjne, wprowadził jaki taki ład, a tu
znowu...
Coraz gro
ź
niejsze wie
ś
ci docierały do jego kwatery. Jakie
ś
polskie regularne
oddziały wkroczyły na Litw
ę
, gromi
ą
rosyjskie garnizony, id
ą
c w gł
ą
b kraju.
Powstanie o
ż
ywało na nowo, buntownicy ł
ą
czyli si
ę
z przybyłymi, na innych
terenach coraz
ś
mielej sobie poczynali, zach
ę
ceni nadziej
ą
pomocy. Jego
dotychczasowa robota waliła si
ę
w gruzy.
Gubernator z
ż
ymał si
ę
, denerwował. Nic nie wiedział o przeciwniku, nie znał jego
sił, nie potrafił rozszyfrowa
ć
zamiarów. Polski dowódca kluczył, zmieniaj
ą
c
kierunki marszu, uderzał niespodziewanie w ró
ż
nych punktach i równocze
ś
nie
niebezpiecznie zbli
ż
ał si
ę
do Wilna. Co si
ę
stanie, je
ż
eli uderzy na miasto?
Słaby, niewiele ponad 3 tysi
ą
ce ludzi licz
ą
cy garnizon nie b
ę
dzie w stanie go
obroni
ć
. Atmosfera w mie
ś
cie te
ż
była jaka
ś
ci
ęż
ka, naładowana. Niby spokój, ale
gro
ź
ny; co
ś
w nim si
ę
czaiło, straszyło... Trudno pomy
ś
le
ć
, co b
ę
dzie, gdy
równocze
ś
nie z atakiem z zewn
ą
trz w mie
ś
cie wybuchnie bunt. Jak potocz
ą
si
ę
losy
wojny, je
ż
eli w r
ę
ce nieprzyjaciela wpadnie to wa
ż
ne strategicznie miasto razem
z jego arsenałem i magazynami? W arsenale nie bagatela... ponad 20 tysi
ę
cy
karabinów, 60 armatnich luf, amunicja i wiele innego wojennego dobra.
Mo
ż
e w tej sytuacji wyj
ść
z miasta, którego nie sposób obroni
ć
, zamkn
ąć
si
ę
w
obwarowanym arsenale, tam zatrzyma
ć
nieprzyjaciela i czeka
ć
pomocy? A mo
ż
e
lepiej b
ę
dzie w ogóle wyj
ść
z załog
ą
w pole, zniszczywszy uprzednio arsenał i
magazyny? Trudne chwile, niełatwe decyzje...
Na razie, póki wróg nie atakuje,
ś
ci
ą
ga
ć
pomoc!
Pop
ę
dzili kurierzy z rozkazami do generałów, Chiłkowa, Kuruty, Otroszenki,
Sulimy, by ze wszystkimi siłami po
ś
piesznie przybywali na pomoc zagro
ż
onemu
Wilnu. Byle zgromadzi
ć
mo
ż
liwie najwi
ę
cej wojska. Wezwani generałowie s
ą
coraz
bli
ż
ej.
Nagle niespodziewanie ulga. S
ą
pewne wie
ś
ci!
Dzielny pułkownik Haferland nie dał si
ę
zaskoczy
ć
, rozpoznał przeciwnika,
zameldował co trzeba... Okazało si
ę
,
ż
e nie taki diabeł straszny... To nie
ż
aden
korpus ani krocie, ale licz
ą
cy zaledwie kilkaset koni oddział regularnego
wojska, z którym zł
ą
czyło si
ę
troch
ę
miejscowych ludzi. Bezpo
ś
rednie
niebezpiecze
ń
stwo odsun
ę
ło si
ę
, ale nie wolno go lekcewa
ż
y
ć
. Dowodzi nimi
ś
miały oficer, podobno generał Chłapowski - napoleo
ń
czyk. Tacy jak on znaj
ą
wojenne rzemiosło. Ma wiele broni. Je
ż
eli zdoła zgromadzi
ć
miejscowych
powsta
ń
ców, nie przestanie by
ć
gro
ź
ny. Trzeba go zniszczy
ć
, nim b
ę
dzie za pó
ź
no.
Znów pop
ę
dził kurier do generała Otroszenki, maszeruj
ą
cego z Oszmiany do Wilna.
Rozkaz zawrócił go z drogi, nakazuj
ą
c osaczy
ć
i zniszczy
ć
polski oddział. Ponad
tysi
ą
c piechoty, szwadron ułanów, 400 kozaków i 9 dział powinno wystarczy
ć
.
Czy wystarczyło?
*
Jak doszło do spotkania rosyjskiego pułkownika Haferlanda z generałem
Chłapowskim i sk
ą
d pochodziły wie
ś
ci, które tak ucieszyły gubernatora Wilna?
Chłapowski po przekroczeniu Niemna i wykonaniu kilku marszów w ró
ż
nych
kierunkach, które miały zdezorientowa
ć
przeciwnika, wszedł na trakt wiod
ą
cy z
Grodna do Wilna, kieruj
ą
c si
ę
w stron
ę
stolicy Litwy. Przy trakcie tym, mniej
wi
ę
cej w połowie drogi mi
ę
dzy Grodnem a Wilnem, znajdowało si
ę
niewielkie
wówczas miasteczko - Lida, gdzie stacjonował rosyjski garnizon, składaj
ą
cy si
ę
z
batalionu piechoty i dwóch dział. Dowódca garnizonu, kapitan Komarnicki, na
wiadomo
ść
o zbli
ż
aniu si
ę
polskiego oddziału postanowił opu
ś
ci
ć
miasto i
poł
ą
czy
ć
si
ę
z maszeruj
ą
cym w jego stron
ę
silnym oddziałem pułkownika
Haferlanda.
Manewr ten jednak nie powiódł si
ę
. Batalion nieprzyjaciela, dop
ę
dzony w otwartym
polu przez ułanów Chłapowskiego, w krótkiej, zaci
ę
tej potyczce został rozbity.
Polacy wzi
ę
li wielu je
ń
ców, zdobyli obydwa działa i du
ż
o broni.
Po zwyci
ę
skiej potyczce Chłapowski ruszył na spotkanie Haferlanda, ale ten nie
dał si
ę
zaskoczy
ć
. Zaalarmowany odgłosem bitwy, zatrzymał si
ę
w folwarku
ś
yrmuny, mocno usadawiaj
ą
c si
ę
w jego solidnych zabudowaniach. Po drodze zd
ąż
ył
ju
ż
zebra
ć
nieco informacji o przeciwniku, dalsze uzyskał od zbiegów z potyczki
pod Lid
ą
. Natychmiast wysłał go
ń
ca do Wilna, czym tak ucieszył generała
gubernatora Chrapowickiego.
Chłapowski spróbował zaatakowa
ć
Rosjan, szybko jednak zorientował si
ę
,
ż
e
zdobycie folwarku zajmie zbyt wiele czasu i przyniesie znaczne, zupełnie
niepotrzebne straty: W tej sytuacji zdecydował si
ę
zaniecha
ć
zb
ę
dnego obl
ęż
enia.
Błyskawicznie zwin
ą
ł swoje siły i skierował si
ę
na północ, w okolice Trok,
spodziewaj
ą
c si
ę
zasta
ć
tam wi
ę
ksze skupiska powsta
ń
ców. Rzeczywi
ś
cie,
przybywało ich coraz wi
ę
cej. Na wie
ść
o pochodzie wojsk polskich wychodzili z
le
ś
nych kryjówek i przył
ą
czali si
ę
pojedynczo lub całymi oddziałami. Przynosili
te
ż
bezcenne informacje, dzi
ę
ki którym generał zorientował si
ę
,
ż
e w Wilnie
wiedz
ą
ju
ż
o nim dostatecznie du
ż
o. Dowiedział si
ę
te
ż
,
ż
e od Oszmiany maszeruje
Otroszenko, a od Grodna Kuruta.
Chłapowski, zr
ę
cznie manewruj
ą
c w
ś
ród próbuj
ą
cych go osaczy
ć
oddziałów
przeciwnika i wykorzystuj
ą
c lotno
ść
swojego oddziału oraz doskonałe informacje,
wymkn
ą
ł si
ę
pogoni i uton
ą
ł w lasach trockich. Tu wreszcie zacz
ę
ły napływa
ć
oddziały litewskich powsta
ń
ców. Przybył słynny w Trockiem dowódca i partyzant
Wincenty Matusewicz, doł
ą
czył ze swoj
ą
parti
ą
Ogi
ń
ski, dotarł równie
ż
oddział
studentów wile
ń
skich.
Były to jednak zbyt słabe siły, aby pokusi
ć
si
ę
o zdobycie Wilna, a tym samym
zrealizowa
ć
zamiar, o którym generał my
ś
lał od pocz
ą
tku wyprawy. W tej sytuacji
Chłapowski postanowił pozostawi
ć
Wilno w spokoju, obej
ść
je i przenie
ść
działania w lasy mozyrskie i borysewskie, wznieci
ć
powstanie na Polesiu, a tym
samym uderzy
ć
na gł
ę
bokie tyły nieprzyjaciela.
Plan ten równie
ż
nie został zrealizowany, a powodem tego były wa
ż
ne i
niespodziewane wie
ś
ci, uzyskane w czasie marszu w Trockie. 2 czerwca w Oranzch
do Chłapowskiego zgłosił si
ę
osobnik przedstawiaj
ą
cy si
ę
jako Korabiewicz,
ziemianin z Augustowskiego. Donosił on o znacznym korpusie polskim, który id
ą
c
przez Augustów i Suwałki wkroczył na Litw
ę
. Przybyły nie umiał powiedzie
ć
nic
konkretniejszego.
Wiadomo
ś
ci te mocno poruszyły Chłapowskiego. S
ą
dził,
ż
e przybywaj
ą
tu jakie
ś
wi
ę
ksze siły, z którymi b
ę
dzie mo
ż
na co
ś
przedsi
ę
wzi
ąć
. Szlachcic wzbudzał
zaufanie, generał uznał wi
ę
c,
ż
e mo
ż
na go wykorzysta
ć
jako posła
ń
ca. Napisał
krótki, bardzo ostro
ż
ny list do dowodz
ą
cego korpusem, w którym prosił o bli
ż
szy
kontakt.
Ju
ż
po dwóch dniach przyszła odpowied
ź
podpisana przez generała Henryka
Dembi
ń
skiego. Donosił on,
ż
e na czele wyprawy stoi generał Antoni Giełgud,
wspomniał o zwyci
ę
skiej bitwie pod Rajgrodem, jako cel marszu wymienił rejon
Kowna, dawał do zrozumienia,
ż
e teraz głównodowodz
ą
cym na Litwie jest Giełgud,
jako generał dywizji najstarszy tu stopniem. Konkretnych rozkazów jednak nie
było.
Chłapowski nie był zachwycony tymi wiadomo
ś
ciami. Zdziwił go kierunek marszu,
kieruj
ą
cy wojska na tereny le
żą
ce zupełnie z boku wa
ż
nych strategicznie rejonów.
Prócz tego, znaj
ą
c nieco Giełguda, wiedział,
ż
e jest to człowiek zacny i
odwa
ż
ny, bardzo ceni
ą
cy dyscyplin
ę
i lojalno
ść
wobec przeło
ż
onych, ale obdarzony
miernymi raczej zdolno
ś
ciami wojskowymi. Wszelkie w
ą
tpliwo
ś
ci zachował dla
siebie, do Giełguda natomiast wystosował szczegółowy raport, w którym meldował
gotowo
ść
do wykonywania rozkazów. Okre
ś
lał swoje poło
ż
enie i zamiary,
charakteryzował sytuacj
ę
wojsk rosyjskich i równocze
ś
nie radził natychmiastowy
zwrot na Wilno. Prosił o konkretne zadania dla siebie.
Maj
ą
c ju
ż
stały kontakt z Giełgudem, Chłapowski przesun
ą
ł si
ę
dalej na północny
zachód, gubi
ą
c ostatecznie próbuj
ą
ce osaczy
ć
go oddziały rosyjskie. Zatrzymał
si
ę
w miejscowo
ś
ci
ś
y
ż
mory, sk
ą
d w jednakowym stopniu szachował Kowno i Wilno.
Był ju
ż
czerwiec. Nale
ż
ało pozwoli
ć
odetchn
ąć
zm
ę
czonym
ż
ołnierzom, którzy
przecie
ż
od 19 maja byli prawie bez przerwy w marszu lub w boju. Trzeba te
ż
było
w dalszym ci
ą
gu organizowa
ć
miejscowe oddziały, zamienia
ć
je w regularne wojsko.
Chłapowski przez cały ten czas pracował z niezwykł
ą
energi
ą
. Tworzył bataliony i
szwadrony, które obejmowali pod swoje komendy miejscowi dowódcy oraz oficerowie
i podoficerowie - instruktorzy przyprowadzeni z Królestwa. Gromadzono konie dla
jazdy, rozdzielano przywiezion
ą
bro
ń
, kompletowano umundurowanie i wyposa
ż
enie.
W wyniku wyt
ęż
onej pracy organizacyjnej powstały cztery nowe pułki jazdy,
podzielone na dwie brygady, oraz dwa pułki piechoty, batalion strzelców, i
bateria artylerii licz
ą
ca pi
ęć
dział.
Wreszcie po kilku dniach przyszedł rozkaz od Giełguda, nakazuj
ą
cy koncentracj
ę
wszystkich wojsk pod Kiejdanami.
Generał wyprowadził swoje oddziały z
ś
y
ż
morów wieczorem 7 czerwca. W nocy,
w
ś
ród deszczu, wojsko na promach sprawnie przeprawiło si
ę
przez Wili
ę
, by
nast
ę
pnego dnia, po forsownym marszu, stan
ąć
w
ś
ejmach pod Kiejdanami.
ś
ejmy, wówczas maj
ą
tek Kossakowskich, zmieniły si
ę
w wielki obóz wojskowy. W
zabudowaniach, w parku, na polach biwakowały piechota, jazda, artyleria, tabory.
Przybyli powsta
ń
cy litewscy, podobnie jak w pobliskich Kiejdanach, i tu zbierały
si
ę
miejscowe osobisto
ś
ci.
Warto tu doda
ć
,
ż
e w obozie powsta
ń
czym pod
ś
ejmami znalazła si
ę
równie
ż
panna
Emilia Plater wraz ze swoj
ą
przyjaciółk
ą
, pann
ą
Raszanowiczówn
ą
. Młode kobiety,
ubrane po m
ę
sku i uzbrojone, przybyły tu na czele oddziału powsta
ń
ców, z którymi
wcze
ś
niej ju
ż
prowadziły działania bojowe.
Obydwie panny przedstawiono oczywi
ś
cie generałowi Chłapowskiemu, który
absolutnie nie wydawał si
ę
by
ć
zachwycony ich obecno
ś
ci
ą
. Chwalił zapał i
m
ę
stwo, ale w długiej rozmowie usiłował przekona
ć
pó
ź
niejsz
ą
legendarn
ą
bohaterk
ę
,
ż
e obóz wojskowy nie jest najlepszym miejscem dla kobiet. Jednak
ż
e
wobec zdecydowanej i pełnej zapału postawy panny Emilii generał ust
ą
pił i
zezwolił na pozostanie w wojsku.
Chłapowski niezwłocznie udał si
ę
do Kiejdan, gdzie nast
ą
piło spotkanie trzech
generałów, ludzi, w których r
ę
kach spocz
ą
ł los tych wojsk. Czy w równej mierze
spełni
ą
pokładane w nich nadzieje?
*
Od dłu
ż
szego ju
ż
czasu oficer słu
ż
bowy, stoj
ą
cy przed drzwiami jednego z pokoi
dworku Czapskich w Kiejdanach, zapytywany przez ciekawych, odpowiadał
niezmiennie:
- Jenerałowie radzą, nie wolno przeszkadzać.
Za drzwiami, nad stołem zało
ż
onym mapami, trzech pochylonych m
ęż
czyzn w
generalskich mundurach. Mówił generał Chłapowski:
- Jeżeli ruszymy na Wilno zaraz, wszystkimi siłami, nieprzyjaciel nie zdoła go obronić. Staniemy
tam wcześniej, niż mogą przybyć rozrzucone po kraju ich oddziały. Mam pewne wiadomości, że
obrona miasta nie przygotowana, a garnizon słaby. Zważcie, panowie, jaki efekt moralny
przyniesie opanowanie tego miasta, nie mówiąc o możliwościach znacznych zdobyczy w broni i
amunicji.
- Broń i amunicję mamy dostać z zagranicy - wtrącił generał Dembiński - dlatego trzeba nam iść na
ś
mudź i zdobyć Połągę - port, do którego zawinie statek z Anglii.
- Jenerale - Chłapowski zwrócił się w stronę Dembińskiego - jakąż mamy pewność, że ten statek
przybędzie, a jeżeli nawet, czy warto ryzykować i pchać na śmudź wszystkie siły? Panowie,
spójrzcie na mapę. śmudź to worek, do którego wchodząc łatwo możemy być odcięci. Prócz
tego leży na uboczu, teren niewielki. Co my tam zdziałamy? Szkoda, że weszliśmy tu, pod
Kiejdany; czas ucieka, nieprzyjaciel zdoła otrząsnąć się z zaskoczenia, rozpozna dokładnie
nasze siły. Wielką też dla nas stratą jest wysłanie dobrego 19 pułku liniowego pod Połągę.
Osłabiamy się w ten sposób...
- 19 liniowy poszedł pod Szymanowskim, by wspomagać śmudzinów i zająć Połągę - wtrącił
milczący dotąd Giełgud.
- Przecież oddziały tamtejsze tu do nas przybywają, i wzmocnienie działań na uboczu nie zaszkodzi
nieprzyjacielowi - argumentował Chłapowski.
- Były instrukcje w sztabie, aby zająć Połągę - odezwał się Dembiński - i zgodnie z nimi
podjęliśmy takie decyzje na poprzedniej naradzie, nim do nas przybyłeś, jenerale.
- Tak, wiem o tym - odrzekł Chłapowski. - Rozum jednak nakazuje działać tak, jak na to wskazują
możliwości i sytuacja. Jestem tu dość długo, miałem możność poznać tutejsze stosunki. Na
miejscowe oddziały za bardzo nie możemy liczyć. Będzie to dobry żołnierz, ale trzeba go
zaprawić do boju, przysposobić. Z naszymi pułkami, ucząc się od nich, będzie coraz lepszy.
Wiem, jak cesarscy obawiają się utraty Wilna. Robią wszystko, aby zabezpieczyć to miasto.
Jeżeli będziemy działać zdecydowanie, ubiegniemy ich. Mając oparcie w Wilnie możemy
kolejno znosić poszczególne oddziały nieprzyjaciela, nie damy mu możliwości skoncentrowania
się. Jenerale Giełgud! Pan tu dowodzisz, przy panu komenda... zrobisz tak, jak będziesz uważał.
Jeżeli wolno mi jednak radzić - gorąco przemawiam - idźmy na Wilno!
Giełgud z wahaniem spogl
ą
dał to na jednego, to na drugiego ze swoich
podkomendnych, nie bardzo wiedz
ą
c, co robi
ć
. W ogóle cała ta wyprawa to jedno
zło. Nie był z niej zadowolony. Po bitwie ostroł
ę
ckiej, w której nie brał
udziału, gdy stał ze swoj
ą
dywizj
ą
w Łom
ż
y, przybył do niego Dembi
ń
ski z
rozkazem marszu na Litw
ę
. Skrzynecki donosił,
ż
e ma działa
ć
według instrukcji
ustnych, których udzieli mu Dembi
ń
ski. Co to za instrukcje? Od razu chciał i
ść
na Wilno, ale Dembi
ń
ski powiedział,
ż
e wódz naczelny ma informacje o jakich
ś
statkach angielskich, które przyb
ę
d
ą
do Poł
ą
gi, i w oparciu o to przekonywał do
marszu na
ś
mud
ź
. Potem ten marsz jak jeden triumfalny pochód, nieprzyjaciel
pobity pod Rajgrodem, jako
ś
nie niepokoił. Przed paroma dniami na naradzie w
Rawdanach przyj
ę
li z Dembi
ń
skim jaki
ś
plan, rozkazy zostały wydane, a tu teraz
ten drugi... Mówi z sensem, chyba ma racj
ę
; ale jak tu załatwi
ć
z Dembi
ń
skim,
który ci
ą
gnie na
ś
mud
ź
... A mo
ż
e wła
ś
nie on ma racj
ę
? W Rawdanach te
ż
przemawiał
przekonywaj
ą
co, tak samo jak Chłapowski tutaj. Zwrócił si
ę
do Dembi
ń
skiego:
- A pan co powiesz? Jesteś za planem jenerała Chłapowskiego?
- Jenerale! Znasz moje stanowisko - odezwał się Dembiński wstając.
- Znasz też plan jenerała Chłapowskiego. Czekamy na rozkazy...
Giełgud nie był zdecydowany. Długo jeszcze trwała narada, długo jeszcze
Chłapowski przekonywał obu generałów co do celowo
ś
ci zwrotu na Wilno. Wyliczał
dokładnie,
ż
e ruszaj
ą
c natychmiast za pi
ęć
dni mo
ż
na by
ć
pod Wilnem, podczas gdy
najbli
ż
sze powa
ż
niejsze siły rosyjskie s
ą
oddalone od miasta o siedem, dziesi
ęć
i pi
ę
tna
ś
cie dni marszu. Były to armie Kuruty, Tołstoja i Savoiniego.
Wreszcie Giełgud przyj
ą
ł plan atakowania Wilna. Ustalono,
ż
e Chłapowski z dwu i
pół tysi
ą
cem ludzi i trzema działami wyruszy natychmiast jako awangarda, siły
główne za
ś
b
ę
d
ą
ci
ą
gn
ąć
o dzie
ń
marszu za stra
żą
przedni
ą
.
Wydano odpowiednie rozkazy. W obozie zawrzało. Oddziały wyznaczone do stra
ż
y
przedniej szykowały si
ę
do wymarszu. W skład awangardy wchodził niezawodny 1
pułk ułanów, reszt
ę
stanowiły nowo sformowane pułki, zło
ż
one z powsta
ń
ców
litewskich.
Zbli
ż
ał si
ę
wieczór 8 czerwca. Miano wyruszy
ć
noc
ą
.
*
Chłapowski z ci
ęż
kim sercem wracał do swoich
ż
ołnierzy. Wra
ż
enia, jakie wyniósł
z narady, były fatalne. Gniewało go niezdecydowanie Giełguda, zdumiewał upór
Dembi
ń
skiego. Wyczuwał niesnaski, zawi
ś
ci i intrygi. On,
ż
ołnierz z krwi i
ko
ś
ci, nawykły do subordynacji, a przede wszystkim do szybkiej decyzji, co
wyniósł z twardej szkoły napoleo
ń
skiej, nie mógł si
ę
z tym wewn
ę
trznie pogodzi
ć
.
Widział, jak mocna indywidualno
ść
Dembi
ń
skiego dominuje nad słabym i chwiejnym
Giełgudem. Dembi
ń
ski to zdolny generał, ale w tym wypadku popełniał bł
ą
d, jego
rady były zgubne. Odrzucenie zaproponowanego przez siebie planu potraktował jako
osobist
ą
obraz
ę
, dawał odczu
ć
swoje lekcewa
ż
enie przeło
ż
onego, podrywał jego
autorytet. Czy
ż
by zamierzał przej
ąć
dowództwo? Niesłychana to rzecz w sytuacji,
gdy trzeba zgody i zdecydowanego działania. Ach te intrygi, zawi
ś
ci, ambicje...
Chłapowski obawiał si
ę
o dalsze losy wyprawy.
Zapytany przez swojego adiutanta, kapitana Krasickiego, o wynik narady,
powiedział,
ż
e jest
ź
le.
- Dlaczego? zdziwił się Krasicki - jest nas przecież teraz więcej.
Łatwiej nam pójdzie z Wilnem.
- śeby to zgoda była - odparł generał - lecz z tymi dwoma trudno dojść do ładu. Jeden jak wahadło
- nie wie, czego chce, drugi - opanowany ambicjami, zdaje się mieć w zanadrzu myśl przejęcia
dowództwa, bo i mnie to proponował. Śmiertelny to grzech przeciw subordynacji. Prócz tego
chce gdzieś gonić nad morze po złote runo. Dziś postanowiono iść na Wilno - a co będzie jutro?
Awangarda szybko szła naprzód. Po całonocnym marszu 9 czerwca przeprawiono si
ę
przez rzek
ę
Ś
wi
ę
t
ą
, a nast
ę
pnego dnia na promach została pokonana Wilia. Wojska
weszły na trakt wiod
ą
cy z Kowna do Wilna i zatrzymały si
ę
w miejscowo
ś
ci
Czabiszki. Tu niespodziewanie przybył Dembi
ń
ski, który o
ś
wiadczył,
ż
e Giełgud
nie wyruszył jeszcze z
ś
ejm, a on otrzymał rozkaz udania si
ę
z dwu i pół
tysi
ę
cznym oddziałem na północ od Wilna. Dodał te
ż
,
ż
e Giełgud waha si
ę
, czy
warto jednak atakowa
ć
Wilno. Chłapowski przeraził si
ę
. Jak to? Przecie
ż
plan
został przyj
ę
ty, po co osłabia
ć
siły oderwaniem Dembi
ń
skiego i wysyłaniem go w
kierunku zupełnie nie maj
ą
cym sensu?
Napisał list do Giełguda, w którym prosił go o zatrzymanie Dembi
ń
skiego i
przyspieszenie marszu, tak jak to było przewidziane.
Pełen najgorszych przeczu
ć
ruszył ze swoimi wojskami dalej. 15 czerwca rano
nagłym atakiem został zdobyty most na rzece Wace, ostatniej przeszkodzie wodnej
przed Wilnem. Mimo kontrataków Rosjan most ten został utrzymany, zaj
ę
to
miejscowo
ść
Rykonty.
Chłapowski mocno usadowił si
ę
na zdobytych pozycjach. Z siłami, którymi
dysponował, nie mógł i
ść
dalej. Od Wilna dzieliła go odległo
ść
niespełna 19 km.
Mijały dni, Giełgud nie przybywał.
Pod Wilnem
Od momentu wkroczenia na Litw
ę
wojsk Giełguda ponownie wzrosły obawy Rosjan o
los Wilna. Oni doceniali jego znaczenie. To du
ż
e miasto, poło
ż
one na wa
ż
nym
szlaku komunikacyjnym do Petersburga, nie mogło wpa
ść
w r
ę
ce przeciwnika.
Poczynaj
ą
c od 4 czerwca do miasta napływały coraz to nowe bataliony i szwadrony,
sposobiono si
ę
do jego obrony. W dniach od 9 do 14 czerwca przyprowadzili swoje
wojska: ksi
ążę
Chiłkow, zdolny i energiczny generał Sacken, generał Otroszenko i
wreszcie długo oczekiwany generał Kuruta, który przywiódł
ś
wietn
ą
dywizj
ę
gwardii.
Spadł ci
ęż
ar z serca generał gubernatora Chrapowickiego. W Wilnie zebrało si
ę
ju
ż
ponad 20 tysi
ę
cy piechoty i jazdy, było te
ż
78 dział. Teraz ju
ż
mo
ż
na było
my
ś
le
ć
o skutecznej obronie, a w dodatku wiedziano wreszcie, sk
ą
d mog
ą
uderzy
ć
Polacy.
Wilno, stolica Litwy, le
ż
y w szerokiej dolinie Wilii, od południowego zachodu
obrze
ż
onej ła
ń
cuchem wzgórz, od wioski Ponary zwanych wówczas Wzgórzami
Ponarskimi. Na szczycie tych wzgórz sztab rosyjski postanowił rozlokowa
ć
swoje
siły i zamkn
ąć
wojskom polskim drog
ę
do miasta.
Wzgórza Ponarskie swoim południowym skrajem przylegaj
ą
do brzegu Wilii,
zataczaj
ą
cej tutaj szerokie zakole. W tej partii s
ą
najwy
ż
sze, a od strony rzeki
strome ich stoki porastały krzewy. W kierunku południowym przechodziły w ni
ż
sze,
łagodniejsze wzgórza, pokryte g
ę
stym lasem. Przed nimi, od zachodu, rozci
ą
gała
si
ę
półkolista równina z k
ę
pami krzewów, dookoła otoczona lasami. Z lasów tych
wybiegały trzy trakty - z Kowna, Trok i Grodna, by na łagodniejszym, zachodnim
zboczu Wzgórz Ponarskich poł
ą
czy
ć
si
ę
w jedn
ą
drog
ę
wiod
ą
c
ą
do Wilna. Wspinała
si
ę
ona na szczyt wzgórz i wpadaj
ą
c w gł
ę
boki, kr
ę
ty w
ą
wóz przecinała je,
wychodziła na równin
ę
i prowadziła dalej, do miasta. Od zachodniego skraju
Wzgórz Ponarskich do centrum Wilna w owym czasie było niespełna 9 km.
Rosjanie, zdumieni bezczynno
ś
ci
ą
przeciwnika, coraz mocniej usadawiali si
ę
na
tej pozycji. Wej
ś
cie do w
ą
wozu, przyj
ę
te za centrum pozycji, zamkni
ę
to pot
ęż
n
ą
bateri
ą
18 dział, które zaci
ą
gni
ę
to na po
ś
piesznie usypane sza
ń
ce. Na zboczach
wzgórz porobiono zasieki i sza
ń
czyki, które g
ę
sto obsadzono piechot
ą
i
artyleri
ą
. Na zapleczu gór, w dolinie Wilii, rozlokowały si
ę
silne rezerwy,
głównie jazda i artyleria konna.
ś
ołnierzom wydano rozkazy: „Ani kroku w tył!”
W miar
ę
przybywania sił coraz
ś
mielej atakowano Chłapowskiego, który mocno
usadowił si
ę
na pozycjach nad Wak
ą
. Chłapowski, odpieraj
ą
c nieustanne ataki
Rosjan, w ci
ą
głej walce, w ci
ą
głym ogniu, bezsilny patrzył na ich przygotowania
do obrony, z rozpacz
ą
liczył uciekaj
ą
ce dni. Ka
ż
dy z nich był sprzymierze
ń
cem
cesarskich generałów... Codziennie wysyłał oficerów ze szczegółowymi meldunkami,
w nadziei,
ż
e mo
ż
e to przy
ś
pieszy pochód Giełguda.
Go
ń
cy, którzy wybiegali na trakt kowie
ń
ski, przynosili niezmiennie t
ę
sam
ą
odpowied
ź
: „Naszych wojsk nie wida
ć
!”
Niedobrze te
ż
zacz
ę
ło si
ę
dzia
ć
w naszych szeregach. Nieudolno
ść
głównodowodz
ą
cego była tak widoczna,
ż
e gło
ś
no komentowano j
ą
w szeregach.
Zacz
ę
ło si
ę
to, co jest najgorsze dla dyscypliny: krytyka, wiecowanie, petycje,
szczególnie dotyczyło to korpusu oficerskiego.
ś
ołnierze zaczynali traci
ć
zaufanie do swojego dowódcy. Głosy te rozlegały si
ę
równie
ż
w szeregach
podległych bezpo
ś
rednio Chłapowskiemu. Oficerowie wyra
ź
nie domagali si
ę
od
niego, by przej
ą
ł dowództwo od niedoł
ęż
nego przeło
ż
onego,
ż
eby prowadził ich do
walki. W korpusie Giełguda oficerowie uchwalili nawet petycj
ę
do rz
ą
du w
Warszawie, domagaj
ą
c si
ę
przekazania dowództwa Chłapowskiemu.
On sam, ku któremu zwracały si
ę
teraz oczy wszystkich, w zdecydowany sposób
wyst
ą
pił przeciwko tym poczynaniom, okre
ś
laj
ą
c je buntem. Uwa
ż
ał,
ż
e jest to
co
ś
, co mo
ż
e by
ć
najgorszego. Poczucie dyscypliny nie pozwalało mu na przej
ę
cie
dowództwa w drodze nielegalnych poczyna
ń
. Czy post
ą
pił słusznie? Ró
ż
nie to potem
os
ą
dz
ą
...
Tak wi
ę
c sytuacja nie wygl
ą
dała zbyt korzystnie. Siły rozdzielone, cz
ęść
na
ś
mudzi, Dembi
ń
ski bezkutecznie działaj
ą
cy daleko na północ od Wilna,
ś
lamazarny
pochód Giełguda, z ka
ż
dym dniem rosn
ą
cy w siły przeciwnik.
Wreszcie Giełgud, nie tyle pod wpływem meldunków Chłapowskiego, ile
przestraszony rosn
ą
cym fermentem w wojsku, przy
ś
pieszył swój pochód i 18 czerwca
w południe przybył do Rykont. Po poł
ą
czeniu si
ę
wojsk siły polskie wynosiły
niewiele ponad 12 tysi
ę
cy piechoty i jazdy oraz 28 dział. W tym wiele było nowo
sformowanych pułków, zło
ż
onych z powsta
ń
ców litewskich.
W miejscowej karczmie odbyła si
ę
narada wojenna, w której oprócz Giełguda i
Chłapowskiego wzi
ę
li udział inni oficerowie. Chłapowski, znaj
ą
c siły i pozycje
Rosjan, scharakteryzował sytuacj
ę
i gor
ą
co odradzał atakowania Wilna. Uwa
ż
ał,
ż
e
obecnie próba zdobycia tego miasta jest nierealna, przerasta po prostu
mo
ż
liwo
ś
ci naszych wojsk. Proponował rozdzielenie sił, obej
ś
cie Wilna i
przej
ś
cie do szeroko zakrojonych działa
ń
partyzanckich. Plan jego poparli
do
ś
wiadczeni oficerowie, mi
ę
dzy innymi pułkownik Valentin d’Hauterive i generał
Rohland.
Giełgud był jednak odmiennego zdania. Przera
ż
ony postaw
ą
oficerów liniowych,
poprzedniego dnia, nie znaj
ą
c sytuacji, przyrzekł im atak na Wilno. Obawiał si
ę
,
ż
e zmieniaj
ą
c poprzednie obietnice straci resztki autorytetu.
- Z jakimże czołem - mówił do Chłapowskiego - możesz mi radzić odstąpienie od Wilna?
Popularyzowałeś się w armii planem na Wilno, a dziś, kiedy przybyłem, chcesz, abym ze
wstydem się rejterował? Widzę, iż prawdą jest, że mnie chcesz zgubić w opinii wojska i
dowództwo odebrać. Jutro atakuję Wilno, a okopy weźmie 7 pułk.
Chłapowski odpowiedział na to:
- Nie obawiaj się, jenerale, że ci odbiorę dowództwo. Daję ci żołnierskie słowo, że nigdybym go od
podwładnych nie przyjął. Będziesz miał we mnie najposłuszniejszego żołnierza.
Tak wi
ę
c Giełgud, opanowany jedn
ą
my
ś
l
ą
,
ż
e wszyscy chc
ą
go pozbawi
ć
pełnionej
funkcji, zupełnie zatracił poczucie rzeczywisto
ś
ci. Chc
ą
c ratowa
ć
swoj
ą
reputacj
ę
, wbrew radom i rozs
ą
dkowi, podj
ą
ł fataln
ą
decyzj
ę
.
Była ona spó
ź
niona przynajmniej o trzy dni...
*
19 czerwca o godzinie dziewi
ą
tej rano kolumny polskie id
ą
ce traktem kowie
ń
skim
wynurzyły si
ę
z lasu i zacz
ę
ły rozwija
ć
si
ę
na równinie, naprzeciw pozycji
rosyjskich. Szybko sp
ę
dzono rosyjskie oddziały osłonowe, które po oddaniu kilku
salw wycofały si
ę
na wzgórza.
Przemówiły baterie rosyjskie z okopów usypanych u wej
ś
cia do w
ą
wozu, którym
wiodła droga do Wilna. Pod ogniem ci
ęż
kich dział rosyjskich artyleria polska
zajmowała stanowiska ogniowe na skraju lasu, a 2 i 4 pułki strzelców pieszych
rozwijały si
ę
naprzeciwko prawego skraju okopów cesarskich. 7 pułk piechoty
liniowej przygotowywał si
ę
do szturmu na centrum pozycji rosyjskich u wej
ś
cia do
w
ą
wozu, za nim, w drugiej linii, stan
ą
ł nowo sformowany 26 pułk piechoty.
ś
ołnierze 7 pułku, z pochylonymi bagnetami, pod morderczym ogniem, biegiem
ruszyli na okopy nieprzyjaciela. Zdawało si
ę
,
ż
e dojd
ą
... W odległo
ś
ci zaledwie
siedemdziesi
ę
ciu kroków od celu atak załamał si
ę
. Krwawi
ą
c obficie pułk spłyn
ą
ł
na pozycje wyj
ś
ciowe.
Tymczasem Chłapowski w towarzystwie swojego adiutanta, Smitkowskiego, wymin
ą
ł
cofaj
ą
cych si
ę
tyralierów rosyjskich i dotarł do pierwszych szeregów
Zaliwskiego. Nie zsiadaj
ą
c z konia, krótko poinformował Zaliwskiego o sytuacji,
rozkazał mu kontynuowa
ć
natarcie na lewe skrzydło Rosjan, z zadaniem obej
ś
cia
ich pozycji. P
ę
dem wracał na główne pole bitwy, sk
ą
d niósł si
ę
nieustanny grzmot
dział i grzechot palby karabinowej.
Sytuacja, jak
ą
zastał po powrocie, nie wygl
ą
dała wesoło. Rohland z 2 i 4 pułkami
strzelców pieszych, wbrew przyj
ę
temu planowi, zacz
ą
ł atakowa
ć
prawe skrzydło
rosyjskie, pułki 7 i 26, stoj
ą
ce w zasi
ę
gu dział rosyjskich, po nieudanym ataku
równie
ż
zacz
ę
ły si
ę
odsuwa
ć
w lewo, by unikn
ąć
morderczego ognia. Artylerii
praktycznie nie było. Cztery działa zostały ju
ż
zdemontowane, dwa prowadziły
ogie
ń
, reszt
ę
poci
ą
gn
ą
ł za sob
ą
Rohland.
Giełguda nie było, po stracie konia gdzie
ś
si
ę
zawieruszył, faktycznie wi
ę
c nikt
nie dowodził. Inicjatywa przeszła w r
ę
ce ni
ż
szych dowódców. Na domiar złego, nie
wiadomo z czyjego rozkazu, do pierwszej linii podsuni
ę
to cz
ęść
rezerw, mi
ę
dzy
innymi 1 pułk ułanów. Przysparzało to nowych, niepotrzebnych strat.
Chłapowski jeszcze raz spróbował opanowa
ć
sytuacj
ę
. Odesłał do tyłu rezerwy,
sformował do ataku 7 i 26 pułki piechoty. Wraz z pułkownikiem Kossem, dowódc
ą
7
pułku, stan
ą
ł na czele
ż
ołnierzy i osobi
ś
cie poprowadził ich do ataku na okopy
centrum rosyjskiego.
I ten szturm nie powiódł si
ę
, mimo
ż
e
ż
ołnierze podeszli pod same okopy.
Chłapowski prowadz
ą
c atak z bliska przekonał si
ę
o słabo
ś
ci umocnie
ń
przeciwnika. Okopy były
ś
wie
ż
e, nie wzmocnione faszyn
ą
. Łatwo dałyby si
ę
zniszczy
ć
ogniem kilkunastu dział. Có
ż
, kiedy tych dział nie było.
Tymczasem na
ś
wie
ż
ym koniu przyjechał Giełgud. Kazał cofn
ąć
si
ę
7 i 26 pułkom,
o
ś
wiadczył,
ż
e Rohland na lewym skrzydle zdołał wedrze
ć
si
ę
na szczyt wzgórz i
wychodzi na tyły Rosjan. Rozkazał Chłapowskiemu pozosta
ć
z 7 pułkiem.
W rzeczywisto
ś
ci pułki Rohlanda nie miały szans na osi
ą
gni
ę
cie sukcesu. Wiedział
o tym dobrze Chłapowski, znaj
ą
cy teren i ugrupowanie rosyjskie.
Piechota polska opanowała co prawda w tym miejscu szczyt wzgórza, zepchn
ę
ła
piechurów rosyjskich w dolin
ę
i na tym sukces zako
ń
czył si
ę
. Bataliony polskie
znalazły si
ę
na niewielkiej przestrzeni w szerokim zakolu Wilii i stan
ę
ły oko w
oko z silnymi rezerwami wojsk przeciwnika. Natychmiastowe przeciwuderzenie pułku
jegrów woły
ń
skich doprowadziło do zaci
ę
tej walki na bagnety, w której ju
ż
wydawało si
ę
,
ż
e woły
ń
cy zostan
ą
przełamani. Jednak
ż
e do boju wchodziły coraz to
nowe bataliony rosyjskie, wzmacniaj
ą
c nadszarpni
ę
te szeregi jegrów woły
ń
skich.
Piechurzy rosyjscy zacz
ę
li otacza
ć
pułki polskie. W tej sytuacji generał Rohland
rozpocz
ą
ł odwrót.
ś
ołnierze polscy, ostrzeliwuj
ą
c si
ę
i cz
ę
sto bagnetami toruj
ą
c
sobie drog
ę
, rozpocz
ę
li uci
ąż
liwy odwrót pod gór
ę
, by dotrze
ć
do swoich. Na
szczycie wzgórz po krótkim, ale zaciekłym starciu na bagnety przełamali
próbuj
ą
c
ą
zamkn
ąć
okr
ąż
enie piechot
ę
rosyjsk
ą
. Z wielkimi stratami 2 i 4 pułki
strzelców pieszych cofn
ę
ły si
ę
na równin
ę
.
Giełgud zrozumiał,
ż
e wszystko ju
ż
stracone. Zawiodły jego rachuby, bitwa była
przegrana. Przybiegł do Chłapowskiego wołaj
ą
c:
- Dałem rozkaz piechocie i artylerii do odwrotu. Jenerał, z 1 regimentem ułanów i baterią
Czetwertyńskiego, zasłonisz cofanie!
Pułki polskie zbierały si
ę
na trakcie kowie
ń
skim i jeden po drugim odchodziły,
by po pewnym czasie znikn
ąć
w lesie. Piechota przechodziła obok pułku ułanów,
ustawionych przez Chłapowskiego w kolumnie szwadronowej. Ułani odprowadzili
wzrokiem odchodz
ą
cych kolegów, dla których bitwa była ju
ż
sko
ń
czona. Oni mieli
j
ą
dopiero przed sob
ą
. Stali spokojnie, murem, ufni w swojego generała, który
ju
ż
tyle razy prowadził ich do szar
ż
y.
Rzeczywi
ś
cie, generał nie zaniedbał niczego. Ustawił pułk uła
ń
ski szwadronami,
jeden za drugim, w odległo
ś
ci około 300 kroków: Z tyłu, na skraju lasu, stały
dwa szwadrony jazdy kaliskiej, skrzydła zabezpieczali strzelcy pod dowództwem
Stanisława Chłapowskiego.
Rosjanie długo nie przejawiali aktywno
ś
ci. W czasie odwrotu naszej piechoty i
artylerii ograniczali si
ę
do ognia działowego. Dopiero pół godziny po odej
ś
ciu
głównych sił polskich zorientowali si
ę
,
ż
e to jest odwrót, a nie przegrupowanie
do ponownego ataku.
Zza okopów zacz
ę
ły wyje
ż
d
ż
a
ć
szwadrony kawalerii przeciwnika, ukazały si
ę
działa
artylerii konnej.
Chłapowski nie czekał, a
ż
przeciwnik zdoła w pełni sformowa
ć
swoje szyki.
Rozkazał 1 szwadronowi uderzy
ć
na przygotowuj
ą
cy si
ę
do ataku pułk ułanów
gwardii. Brawurowa szar
ż
a rozbiła dwa szwadrony przeciwnika, po czym ułani
polscy cofn
ę
li si
ę
na dawne stanowiska. Z kolei do ataku ruszyli Rosjanie. Pułk
mirhorodzkich ułanów ostro ruszył do szar
ż
y, ale, zbyt wcze
ś
nie nabieraj
ą
c
szybko
ś
ci, połamał szyk przed doj
ś
ciem do starcia z Polakami. Chłapowski
pozwolił mirhorodcom zbli
ż
y
ć
si
ę
na 70 kroków i nagłym uderzeniem, wykonanym
całym pułkiem, bez trudu rozbił zmieszanego przeciwnika.
Dopiero trzecia szar
ż
a rosyjska, przeprowadzona przez pułk orenburskich ułanów,
doprowadziła do gwałtownego starcia. Na piaszczystym polu, wysuszonym czerwcowym
sło
ń
cem, wzniosła si
ę
olbrzymia chmura kurzu, w której starli si
ę
ludzie i
konie. Trudno było co
ś
rozpozna
ć
z odległo
ś
ci trzech kroków. Trzask
ś
cieraj
ą
cych
si
ę
lanc, szcz
ę
k szabel, huk wystrzałów pistoletowych, r
ż
enie koni i wrzaski
ludzi tworzyły jeden niesamowity trudny do rozró
ż
nienia zgiełk. Wreszcie, po
dobrej półgodzinie, z kurzawy zacz
ę
li wypada
ć
pojedynczo, a pó
ź
niej całymi
gromadami orenburczycy, gnaj
ą
c ku swoim pozycjom. Na ich karkach jechali nasi
ułani, kłuj
ą
c i r
ą
bi
ą
c uciekaj
ą
cych. Dopadli dział rosyjskich, dobrali si
ę
do
kanonierów. Powstrzymał ich dopiero ogie
ń
piechoty i nowe szwadrony
zaje
ż
d
ż
aj
ą
ce z boku. Cofn
ę
li si
ę
, osłaniaj
ą
c i uprowadzaj
ą
c rannych.
Kiedy ułani
ś
cierali si
ę
z orenburczykami, kozacy usiłowali chyłkiem przedosta
ć
si
ę
na tyły pułku. Jednak strzelcy pilnuj
ą
cy skrzydeł czuwali. Celny i g
ę
sty
ogie
ń
odebrał kozakom ochot
ę
do tego rodzaju poczyna
ń
.
Po tym wszystkim Chłapowski zebrał pułk na pozycji, z której tak
ś
wietnie i
skutecznie zdołał rozbi
ć
przeciwnika, czekaj
ą
c, co b
ę
dzie dalej.
Rosjanie nie przejawiali jednak dalszej inicjatywy. Szwadrony ich kawalerii,
piechota i działa wycofały si
ę
za okopy. Wysoko ocenili kunszt przeciwnika. Tak
oto pisał o tym jeden z oficerów rosyjskiego sztabu w li
ś
cie do swojego
pruskiego kolegi:
„... Konnica ich jednak tak wybornie i zr
ę
cznie prowadzone szar
ż
e wykonywa
ć
umiała,
ż
e w ka
ż
dej chwili, kiedy ich przedni
ą
lini
ę
my
ś
leli
ś
my otoczy
ć
,
ś
wie
ż
e
lub nowo zebrane szwadrony potrafiły j
ą
uwolni
ć
.
Tu trzeba odda
ć
sprawiedliwo
ść
m
ę
stwu ich konnicy i talentowi tego, co chwile
stosowne tak dobrze umiał wybiera
ć
. Kilku je
ń
ców, którzy dostali si
ę
w nasze
r
ę
ce, mówiło,
ż
e to jenerał Chłapowski szar
ż
e te prowadził. Szar
ż
om tym winna
piechota ocalenie, gdy
ż
przez nie miała czas skupi
ć
si
ę
i cofn
ąć
...”
Chłapowski rozkazał teraz czuwa
ć
szwadronom kaliskim, ułani za
ś
mogli nieco
odpocz
ąć
. O godzinie ósmej wieczorem ze wszystkimi siłami cofn
ą
ł si
ę
za rzeczk
ę
Wak
ę
i rozstawiwszy czaty pozostawał tam do północy, daj
ą
c czas
ż
ołnierzom na
popas koni. O północy odebrał rozkaz maszerowania do Jewia, miejscowo
ś
ci przy
trakcie kowie
ń
skim, w której zatrzymał si
ę
Giełgud.
Generał pozostawił w stra
ż
y tylnej kompani
ę
strzelców pod dowództwem
do
ś
wiadczonego oficera ułanów, podpułkownika Niezabitowskiego, z rozkazem, by
opu
ś
cili zajmowane stanowiska godzin
ę
po jego odej
ś
ciu.
Noc była ciepła i cicha. W atmosferze
ż
alu i przygn
ę
bienia wojska powsta
ń
cze
maszerowały znów w nieznane. Zawiodły nadzieje, bitwa była przegrana, a przecie
ż
mogło by
ć
inaczej...
„... Jake
ś
my si
ę
dziwili - pisał wspomniany ju
ż
oficer rosyjski -
ż
e ani 19, ani
18 czerwca z
ż
adnej strony nie byli
ś
my przez powsta
ń
ców zaatakowani. Teraz Wilno
było ocalone. Przez ten czas zajmowano si
ę
ci
ą
gle wzmocnieniem pozycji pod
Ponarami, obsadzano wzgórza działami, które
ś
my napr
ę
dce zaprz
ę
gami opatrzyli.
Równie
ż
i dywizja gwardii przyszła na czas. Pierwsza dywizja rezerwy zbli
ż
ała
si
ę
jednocze
ś
nie od strony północnej. Gdy
ś
my wi
ę
c 19 czerwca zostali
zaatakowani, byli
ś
my pewni naszych sił.
Nie ulega jednak w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e trzy dni przedtem nie byli
ś
my w stanie si
ę
utrzyma
ć
. Wilno byłoby natychmiast przez powsta
ń
ców wzi
ę
te, wraz ze znacznymi
materiałami wojennymi, a my od dywizji gwardii odci
ę
ci. Je
ż
eli wi
ę
c kiedykolwiek
powsta
ń
cy mieli sposobno
ść
przewagi na Litwie, to tylko wtenczas, gdy
ż
nie da
si
ę
zaprzeczy
ć
,
ż
e wzi
ę
cie Wilna wywarłoby ogromny wpływ moralny, a nast
ę
pstwa
st
ą
d byłyby nie do obliczenia...”
Tak wi
ę
c stało si
ę
to, przed czym przestrzegał Chłapowski. Zmarnowano czas,
zaprzepaszczono szanse znacznego sukcesu. Na stokach Wzgórz Ponarskich rozwiały
si
ę
nadzieje na powodzenie wyprawy. Prócz znacznych strat w ludziach,
si
ę
gaj
ą
cych około dwóch tysi
ę
cy, wystrzelano wi
ę
kszo
ść
amunicji, której nie było
gdzie uzupełni
ć
. W szeregi wkradły si
ę
rozprz
ęż
enie i niewiara w dowództwo,
zacz
ę
ły si
ę
dezercje, szczególnie w pułkach zło
ż
onych z miejscowych powsta
ń
ców.
Czy wszystko jednak było ju
ż
stracone?
Czy to ju
ż
koniec?
U schyłku krótkiej, czerwcowej nocy, około godziny trzeciej oddział
Chłapowskiego wje
ż
d
ż
ał do Jewia. Na drodze spotkał przybywaj
ą
cych Giełgud.
Zatrzymał Chłapowskiego i od razu zapytał:
- Jakie jest zdanie jenerała? Co nam należy czynić?
- Myślałem o tym podczas marszu - odparł Chłapowski. - Zdanie moje jest takie: maszerować do
Kowna; pod miastem, które ma położenie bardzo dobre, okopać się, ściągnąć żywność i furaż na
kilkanaście dni. Najmniej tydzień, a może i więcej upłynie, nim nieprzyjaciel zdoła nas
zaatakować. Przez ten czas zbierzemy i uporządkujemy wojsko, podzielimy się na sześć
oddziałów, które jenerał może oddać pod dowództwo Dembińskiego, Szymanowskiego,
Rohlanda, Kossa, Hauterive’a i moje. Mostów kilka postawimy na Niemnie i Wilii koło Kowna.
Moskale nie będą mogli zająć Kowna, bo z naszej pozycji będziemy nad miastem panować.
Dowiedziawszy się, że się okopujemy, zechcą zapewne przejść Niemen w bok od Kowna. My
im w tym przeszkadzać będziemy o tyle, o ile strat zdołamy przynieść. Skoro będą już
przechodzić, w nocy opuścimy nasz obóz, idąc po przygotowanych mostach; każdy oddział
pójdzie w swoją stronę. Rosjanie wejdą do obozu, zastaną go próżnym i przez kilka dni będą się
namyślać, co dalej czynić. My przez ten czas rozlejemy się po wszystkich częściach Litwy.
Kiedy przed dwoma tygodniami nieprzyjaciel był rozproszony, należało nam skupionymi siłami
bić jego pojedyncze oddziały, tak teraz, gdy Rosjanie skupieni, musimy rozejść się na wszystkie
strony, pomnażać nasze siły powstańcami, wcielać do regimentów i wprawiać przy naszych
starych do służby i ognia. To jedyny sposób uniknięcia zupełnej klęski, która musi nas spotkać,
jeżeli razem pozwolimy się zamknąć idąc na śmudź i ku Połądze.
Zdawało si
ę
,
ż
e taki plan znalazł aprobat
ę
głównodowodz
ą
cego.
Giełgud obiecał za godzin
ę
wyda
ć
odpowiednie rozkazy.
ś
ołnierze rozlokowywali si
ę
na kwaterach, karmili konie. G
ę
sto rozstawione
placówki czuwały nad bezpiecze
ń
stwem odpoczywaj
ą
cych wojsk. Od wielu dni
Chłapowski pierwszy raz mógł zasn
ąć
spokojnym snem.
Krótko trwał odpoczynek. Obudzony, stan
ą
ł ponownie przed Giełgudem. Ten
o
ś
wiadczył,
ż
e po naradzie z dowódcami litewskimi postanowił maszerowa
ć
na
ś
mud
ź
. Chłapowskiemu wydał rozkaz wymarszu w dzie
ń
po siłach głównych do Kowna,
gdzie miał otrzyma
ć
dalsze instrukcje.
Wieczorem Chłapowski wyruszył z Jewia do
ś
y
ż
morów; tam przenocował, a nast
ę
pnego
dnia stan
ą
ł w Kownie. 22 czerwca wieczorem przyszedł rozkaz od Giełguda,
nakazuj
ą
cy marsz do Kiejdan. Stało si
ę
to, czego obawiał si
ę
Chłapowski. Wojska
wracały do punktu, z którego wyszły przed bitw
ą
pod Wilnem, ponownie wchodz
ą
c w
ś
lepy zaułek
ż
mudzki.
W Kiejdanach Giełgud przedstawił plan obrony linii rzek Wilii i
Ś
wi
ę
tej. Był to
plan fatalny, rozwlekaj
ą
cy siły polskie na znacznej przestrzeni i nie daj
ą
cy
szans powodzenia. W dalszym ci
ą
gu Giełgud uparcie trzymał si
ę
my
ś
li zdobycia
Poł
ą
gi.
Tymczasem pier
ś
cie
ń
wojsk rosyjskich zaciskał si
ę
coraz bardziej. Zaj
ę
to Kowno,
kolumny nieprzyjaciela ze wszystkich stron niepokoiły polskie oddziały. Dni
mijały na nieustannych marszach, potyczkach, bitwach. W szeregach polskich
sytuacja pogarszała si
ę
z ka
ż
dym dniem. Rosły: rozprz
ęż
enie, niezadowolenie,
niewiara... Poszczególni dowódcy zaczynali dowodzi
ć
na własn
ą
r
ę
k
ę
. Dembi
ń
ski
jawnie nie respektował rozkazów Giełguda i działał osobno.
Dla ratowania sytuacji Chłapowski przyj
ą
ł funkcj
ę
szefa sztabu, gor
ą
co do tego
namawiany przez Rohlanda i pułkownika Pi
ę
tk
ę
. Giełgud pisemnym rozkazem powołał
go na to stanowisko. Chłapowski usiłował wprowadzi
ć
jaki
ś
ład, ale jego rozkazy
jako szefa sztabu te
ż
cz
ę
sto nie były respektowane. Oficerowie, którym jaki
ś
rozkaz nie odpowiadał, udawali si
ę
z protestami do Giełguda; ten, chory,
złamany, roztrz
ę
siony, pozwalał je zmienia
ć
, wydawał inne.
W tych warunkach utrzymanie porz
ą
dku i karno
ś
ci było nierealne. Ci
ą
gle
debatowano, do narad byli dopuszczani dowódcy ni
ż
szego szczebla, wiele decyzji
podejmowano drog
ą
głosowania.
Wieczorem 6 lipca na kolejnej naradzie postanowiono zdoby
ć
miasto powiatowe
Szawle. Chłapowski od pocz
ą
tku był przeciwny temu planowi. Marsz pod Szawle
utrudniał i tak skomplikowan
ą
sytuacj
ę
wojsk polskich, jeszcze bardziej bowiem
odsuwał szanse ewentualnego wymkni
ę
cia si
ę
z matni. Prócz tego nawet ewentualne
zdobycie tego miasta nie dawało
ż
adnych korzy
ś
ci. Ani nie był to wa
ż
ny punkt
strategiczny, ani nie było tam jakich
ś
znaczniejszych zapasów materiałów
wojennych. Przez swoje poło
ż
enie na wzgórzu, pomi
ę
dzy dwoma jeziorami, miasto
było łatwe do obrony, lecz trudne do zdobycia. Pró
ż
no Chłapowski przekonywał,
ż
e
dla w
ą
tpliwych korzy
ś
ci nie warto ryzykowa
ć
strat i nadwer
ęż
a
ć
nad wyraz
szczupłych zapasów amunicji.
Niestety, i tym razem go nie posłuchano. Uderzenie na Szawle, któremu z pocz
ą
tku
był przeciwny nawet sam Giełgud, umotywowano konieczno
ś
ci
ą
poprawienia morale
wojska. Sukces miał przywróci
ć
ż
ołnierzom dawn
ą
wiar
ę
.
8 lipca o godzinie czwartej rano rozpocz
ą
ł si
ę
atak na Szawle. I znów powtórzyła
si
ę
sytuacja spod Wilna. Po stronie polskiej nie było jednolitego dowództwa;
generałowie: Rohland, Szymanowski i Dembi
ń
ski, działali na własn
ą
r
ę
k
ę
bez
powi
ą
zania, przypadkiem tylko nawi
ą
zuj
ą
c współdziałanie. Giełgud nie był w
stanie panowa
ć
nad sytuacj
ą
, a odsuni
ę
ty Chłapowski nie miał nic do powiedzenia.
Dziewi
ę
ciogodzinna zaciekła bitwa o Szawle, w której determinacja i bohaterstwo
atakuj
ą
cych były równe m
ę
stwu i uporczywo
ś
ci obro
ń
ców, zako
ń
czyła si
ę
odwrotem
Polaków. Szczupły stosunkowo garnizon rosyjski, pod dowództwem dzielnego
pułkownika Krukowa, zdołał utrzyma
ć
miasto.
Zamiast podtrzyma
ć
morale wojska, nieudany atak na Szable wywołał ogólne
oburzenie przeciw Giełgudowi. Wielu oficerów gło
ś
no mówiło,
ż
e jedynym ratunkiem
b
ę
dzie przej
ś
cie granicy pruskiej.
W takiej atmosferze o
ś
wicie 9 lipca w Kurszanach odbyła si
ę
narada wojenna,
która miała zdecydowa
ć
, co dalej czyni
ć
.
Miała ona burzliwy przebieg. Wiele było dysput, targów, niepotrzebnych wymówek.
Doszło do ostrej wymiany zda
ń
pomi
ę
dzy Dembi
ń
skim a Giełgudem. Głównodowodz
ą
cy
wyrzucał podkomendnemu,
ż
e nie wykonywał rozkazów, ten za
ś
w odpowiedzi wytykał
przeło
ż
onemu popełnione bł
ę
dy. Ostatecznie głosowano, czy podzieli
ć
si
ę
na trzy,
czy na sze
ść
oddziałów. Projekt Chłapowskiego, dotycz
ą
cy podziału wojsk na kilka
grup, akceptowali wszyscy, rozumiej
ą
c,
ż
e jest to jedyne wyj
ś
cie z trudnej
sytuacji.
Ustalono podział na trzy oddziały. Pierwszy, pod dowództwem Rohlanda, przy
którym pozostał Giełgud, miał i
ść
pod Poł
ą
g
ę
,
ż
eby zabezpieczy
ć
port dla ci
ą
gle
oczekiwanych okr
ę
tów angielskich, a potem prowadzi
ć
partyzantk
ę
na
ś
mudzi.
Drugi, pod Dembi
ń
skim, kierowano na północ od Wilna. Trzeci, Chłapowskiego,
otrzymał kierunek marszu na południe od Wilna, przez Trockie.
Protokólarnie ustalono,
ż
e wszyscy nadal podlegaj
ą
rozkazom Giełguda tak długo,
jak tylko mo
ż
liwe b
ę
dzie utrzymanie ł
ą
czno
ś
ci. W wypadku jej zerwania ka
ż
dy z
dowódców miał mie
ć
prawo do działa
ń
według własnego uznania.
Wielka rado
ść
zapanowała w dawnym oddziale Chłapowskiego, szczególnie w 1 pułku
ułanów, na wie
ść
,
ż
e znów b
ę
d
ą
walczy
ć
pod jego dowództwem. On sam te
ż
odetchn
ą
ł, i
ż
b
ę
dzie wreszcie z dala od tego bałaganu.
Szybko sprawił wojsko do pochodu i tego samego dnia opu
ś
cił Kurszany. Zaraz za
miasteczkiem oddział zszedł z traktu i maszeruj
ą
c polnymi drogami, a cz
ę
sto
bezdro
ż
ami, pierwszego dnia przeszedł ponad dwadzie
ś
cia kilometrów. W
niewielkiej kotlinie pomi
ę
dzy wzgórzami Chłapowski zatrzymał oddział,
ż
eby
zaczeka
ć
do nocy, zamierzaj
ą
c wtedy niepostrze
ż
enie dotrze
ć
do Wilii i
przeprawi
ć
si
ę
na drugi brzeg. Jeszcze z Kurszan, zaraz po naradzie, wyprawił
zaufanego człowieka, który miał przygotowa
ć
i ukry
ć
w lesie łodzie oraz tratwy
potrzebne do przeprawy.
Tymczasem
ż
ołnierze rozło
ż
yli biwak, karmili konie, przygotowywali straw
ę
dla
siebie: Nagle, w pełnym bezładzie, do obozu wmaszerowała masa piechoty i jazdy.
Był to oddział Rohlanda, który zawrócił z marszu w stron
ę
Poł
ą
gi. Moment ten
najlepiej oddaje w swoich Pami
ę
tnikach sam Chłapowski:
„...Wmaszerowała jazda i piechota Rohlanda do mego obozu bez najmniejszego
porz
ą
dku i przy naszych ogniskach si
ę
rozło
ż
yła. Byłem był pojechał do wioski o
ć
wier
ć
mili dla wypytania si
ę
o drog
ę
i wzi
ę
cia dobrych przewodników na noc.
Spostrzegłem z daleka ten na nowo rozpoczynaj
ą
cy si
ę
nieład. Jakby mi kamie
ń
spadł na głow
ę
. Dopiero w kilka godzin kolumna moja wyja
ś
niała była. Rado
ść
i
nadzieja na wszystkich twarzach si
ę
malowały. Słu
ż
ba porz
ą
dna. Jednym rzutem
oka wida
ć
było, gdzie co jest w obozie. A tu znowu ta sama wrzawa i nieład co w
wili
ę
jak chmura czarna w obóz mi wpadła.
Ruszyłem nazad do obozu, a
ż
eby si
ę
wydoby
ć
i z 10 mil od razu umaszerowa
ć
,
ż
eby
mnie zaraz nie dogonili. A tu jedzie Giełgud koczem, za nim bryka, drugi kocz
Tyszkiewicza i cały konwój bryk i bryczek całego sztabu w
ś
rodek mojego obozu.
Spostrzegłszy Giełguda, zszedłem z konia i powiedziałem mu o zamiarze przej
ś
cia
w Trockie, ale
ż
e jedn
ą
drog
ą
dwa oddziały, zwłaszcza tak mocne, si
ę
nie ukryj
ą
.
Giełgud pochwalił mój plan, ale o
ś
wiadczył,
ż
e ze mn
ą
pomaszeruje, a poniewa
ż
go
noga bolała, za 1 szwadronem wie
źć
si
ę
kazał...”
Tak wi
ę
c oddział Chłapowskiego, maj
ą
c z sob
ą
głównodowodz
ą
cego, ruszył dalej na
południe. Maszerowano cał
ą
noc, wczesnym rankiem zatrzymano si
ę
na krótki popas
i znów w pochód. Przed wieczorem oddział stan
ą
ł w ukrytej nizinie, wysuwaj
ą
c
naokoło g
ę
st
ą
lini
ę
czat.
Chłapowski z kilkoma oficerami pojechał rozejrze
ć
si
ę
po okolicy, któr
ą
zamierzał przeby
ć
w ci
ą
gu nocy, jednak z drogi zawrócił go oficer z obozu
wiadomo
ś
ci
ą
,
ż
e przybyli wywiadowcy, wysłani przed dwoma dniami w stron
ę
Rosie
ń
.
Po powrocie do obozu Chłapowski zastał ju
ż
wszystko w ruchu, Giełgud bowiem
zarz
ą
dził wymarsz.
Wiadomo
ś
ci przywiezione przez wywiadowców były fatalne. Okazało si
ę
,
ż
e Rosjanie
zdołali przechwyci
ć
cz
ęść
taboru Rohlanda, a w nim wielu rannych
ż
ołnierzy. Od
nich dowiedzieli si
ę
o kierunku marszu zarówno grupy Rohlanda, jak i
Chłapowskiego. Rosjanie ruszyli natychmiast z Rosie
ń
kilkoma kolumnami z
zamiarem odci
ę
cia oddziałów polskich od południowego wschodu.
Jeszcze przed powrotem Chłapowskiego z rekonesansu wi
ę
kszo
ść
sił wyruszyła z
obozu w kierunku zachodnim, ku pruskiej granicy. Pierwszy te
ż
raz Giełgud
otwarcie powiedział,
ż
e aby uchroni
ć
si
ę
przed niewol
ą
, trzeba przekroczy
ć
granic
ę
prusk
ą
. Wysłał równie
ż
rozkaz do Rohlanda, oddalonego o dzie
ń
marszu,
nakazuj
ą
cy zwrot na zachód.
Było to 10 lipca wieczorem. Chłapowski prosił Giełguda, aby zezwolił mu z 1
pułkiem ułanów przedrze
ć
si
ę
mimo wszystko na południe. Z niewielkim oddziałem
było to mo
ż
liwe. Giełgud jednak zwlekał z odpowiedzi
ą
, a wojska ci
ą
gle szły w
stron
ę
Retowa, ku granicy pruskiej. Silne kolumny rosyjskie coraz mocniej
naciskały z trzech stron. Marsz przebiegał przy akompaniamencie huku dział.
12 lipca wojska stan
ę
ły o kilkana
ś
cie kilometrów od granicy pruskiej, niedaleko
Kłajpedy. Giełgud wysłał dwóch oficerów do władz pruskich. Łudził si
ę
,
ż
e
Prusacy zgodz
ą
si
ę
przepu
ś
ci
ć
wojsko przez swoje terytorium do Królestwa. Tak
przecie
ż
post
ą
pili z oddziałem rosyjskiego pułkownika Bartholameja, który w
kwietniu, przyci
ś
ni
ę
ty przez
ż
mudzkich powsta
ń
ców, przeszedł do Prus i nie
rozbrojony, przez ich terytorium, bezpiecznie powrócił do swoich. Zapomniał
jednak,
ż
e zaborcy byli solidarni.
Po południu 12 lipca posuni
ę
to si
ę
nad sam
ą
granic
ę
. Wieczorem wojska obozowały
pod Gudaw
ą
, osłaniane silnymi patrolami. Cały dzie
ń
od strony południowej dawał
si
ę
słysze
ć
huk dział. To ci
ą
gn
ą
ł Rohland, tocz
ą
c ci
ęż
kie boje z nie
odst
ę
puj
ą
cym go nieprzyjacielem. Patrole osłaniaj
ą
ce obóz staczały utarczki z
kr
ę
c
ą
cymi si
ę
wokoło kozakami.
Katastrofa zbli
ż
ała si
ę
nieuchronnie.
Na pruskiej granicy
Ci
ęż
ka była noc z 12 na 13 lipca 1831 roku dla generała Dezyderego
Chłapowskiego. Dobiegała kresu wyprawa, w której dwa miesi
ą
ce temu pokładał tyle
nadziei. Długo pasował si
ę
z sob
ą
. Poprzedniego dnia ogłoszono wojsku rozkaz,
napisany przez niego, a podpisany przez Giełguda. Głosił on: kto chce, mo
ż
e na
własn
ą
r
ę
k
ę
próbowa
ć
szcz
ęś
cia i wydosta
ć
si
ę
z matni. Niektórzy z tego
skorzystali. Podobnie zamierzał post
ą
pi
ć
tak
ż
e sam Chłapowski. Na czele
kilkunastu ludzi chciał przedrze
ć
si
ę
do Warszawy. Ju
ż
nawet
ż
egnał si
ę
z
oficerami, gdy który
ś
zrobił mu wyrzut,
ż
e pozostawia ich, nie chce z nimi
dzieli
ć
losu tułacza. Giełgud te
ż
usilnie prosił o pozostanie. Czy odej
ś
cie w
tej sytuacji nie b
ę
dzie samolubstwem?
Został, mimo
ż
e zdawał sobie spraw
ę
z surowych konsekwencji, jakie czekały
poddanych króla pruskiego uczestnicz
ą
cych w powstaniu.
Smutny był dzie
ń
13 lipca 1831 roku. Przez rów stanowi
ą
cy granic
ę
kolejno
przechodziły oddziały polskie. Sucho trzaskała rzucana na stos bro
ń
.
ś
ołnierze
polscy w milczeniu omijali piechurów pruskich i odchodzili dalej od granicy.
Chłapowski ze swoimi ułanami pozostawał jeszcze przed granic
ą
, osłaniaj
ą
c
przej
ś
cie innych oddziałów. Tymczasem nadchodziły oddziały Rohlanda. Ci
ą
gn
ą
c za
sob
ą
mas
ę
nieprzyjaciół, brn
ę
ły dalej na północ. Powstało pewne zamieszanie.
Niektórzy
ż
ołnierze od Rohlanda ł
ą
czyli si
ę
z przechodz
ą
cymi granic
ę
, ci
natomiast, którzy jeszcze jej nie przeszli, wchodzili w szeregi Rohlanda.
Wtedy zgin
ą
ł Giełgud. Ale oddajmy tu głos
ś
wiadkowi tej sceny - kapitanowi
Kazimierzowi Krasickiemu:
„... Generał wła
ś
nie rozmawiał z reprezentantami władz pruskich, otoczony
grupami naszych wojskowych, kiedy nagle, p
ę
dz
ą
c na karym koniu, zbli
ż
ył si
ę
do
niego kapitan Skulski z 7 liniowego pułku, z pistoletem przewieszonym na smyczy,
a dawszy ognia do Giełguda, rzekł: Patrzcie, koledzy, tak zdrajcy gin
ą
. W tej
chwili zawrócił konia i galopem poł
ą
czył si
ę
z odchodz
ą
cym wła
ś
nie korpusem
Rohlanda. Generał schwycił si
ę
za bok i j
ę
kn
ą
ł, po czym natychmiast spadł z
konia i
ż
ycie zako
ń
czył. Przypatrzyłem si
ę
tej scenie, b
ę
d
ą
c tylko o par
ę
kroków
oddalonym od generała...”
Kula kapitana Skulskiego nie ugodziła w zdrajc
ę
, gdy
ż
generał Giełgud zdrajc
ą
nie był. Był zacnym człowiekiem, dobrym patriot
ą
i odwa
ż
nym
ż
ołnierzem. I nic
wi
ę
cej... Brakowało mu tylko tych przymiotów, jakimi powinien odznacza
ć
si
ę
dowódca wy
ż
szego szczebla: fachowego przygotowania, zdolno
ś
ci, umiej
ę
tno
ś
ci
oceny sytuacji, a przede wszystkim decyzji. Nieszcz
ęś
ciem jego było to,
ż
e
wło
ż
ono mu na barki ci
ęż
ar, którego nie był w stanie ud
ź
wign
ąć
. Swoim
post
ę
powaniem wywołał w wojsku nastroje, których szczytowym punktem był strzał
kapitana Skulskiego. Strzał desperacji, rozpaczy i zawiedzionych nadziei...
Chłapowski szybko opanował nieład, jaki powstał po zaj
ś
ciu z Giełgudem.
Ś
mier
ć
przeło
ż
onego mocno nim wstrz
ą
sn
ę
ła. Nie chodziło o to,
ż
e pozostawał teraz sam z
t
ą
mas
ą
zgn
ę
bionych i wyczerpanych
ż
ołnierzy, niepewnych dalszego losu. Bolał
głównie nad faktem demoralizacji, która w jego przekonaniu była najgorszym
wrogiem wojska. Robił pó
ź
niej wszystko, aby ustrzec przed ni
ą
tych rozbrojonych
ż
ołnierzy, których bł
ę
dy wodza zaprowadziły w granice obcego kraju.
Tymczasem ostatnie oddziały Chłapowskiego przekroczyły granic
ę
. Szwadron majora
Hempla wszedł do Prus, do ostatniej chwili walcz
ą
c z nacieraj
ą
cymi oddziałami
rosyjskimi.
Dwa dni pó
ź
niej, 15 lipca, pod Nowym Miastem do Prus przeszedł korpus Rohlanda.
Ś
wietnie zapowiadaj
ą
ca si
ę
wyprawa litewska dobiegła ko
ń
ca.
Nie zako
ń
czyła si
ę
jednak dla generała Chłapowskiego.
ś
ołnierzy polskich
umie
ś
cili Prusacy w dwóch obozach niedaleko Królewca. Generał był w
ś
ród nich,
zabiegał o nich u władz pruskich, starał si
ę
podtrzyma
ć
na duchu, liczył
jeszcze,
ż
e Prusacy po kwarantannie pozwol
ą
im powróci
ć
do Królestwa. Sam nie
miał łatwego
ż
ycia. Władze pruskie prowadziły
ś
ledztwo w jego sprawie, groziły
mu powa
ż
ne represje. Najgorsze jednak,
ż
e w kraju próbowano zrzuci
ć
na niego
odpowiedzialno
ść
za tragiczne skutki wyprawy litewskiej. Zarzuty te
podtrzymywano i pó
ź
niej, po zako
ń
czeniu wojny, w ogniu dyskusji i polemik
emigracyjnych.
Do Warszawy, jeszcze przed wej
ś
ciem w granice Prus, dotarły echa wypadków na
Litwie. Próbowano ratowa
ć
sytuacj
ę
, ale decyzje były ju
ż
spó
ź
nione. Dowodem tego
jest list Skrzyneckiego z 1 lipca, adresowany do „Ja
ś
nie Wielmo
ż
nego Jenerała
Chłapowskiego, dowodz
ą
cego na Litwie”. List ten nie dotarł do adresata. Pó
ź
niej
ju
ż
tylko szukano winnych.
W tych trudnych chwilach z obozu w Kranz pod Królewcem o swoich prze
ż
yciach tak
pisał Chłapowski do przyjaciela Józefa Morawskiego:
„Sko
ń
czyły si
ę
na teraz marzenia nasze. Czy nic z nich nie pozostanie? Tego nie
przypuszczam. Odnowili
ś
my
ś
wi
ę
te prawo nasze, o
ż
yła ojczyzna, przypomniała si
ę
mocno
ś
wiatu i młodzie
ż
y naszej, w której
ż
y
ć
nie przestanie, a
ż
dopóki cało
ś
ci
swej nie odzyska. To młode pokolenie, które poznałem, przyszło
ść
mi dla niej
zapewnia. Nabrało do
ś
wiadczenia, którego zdaje si
ę
starzy nawet potrzebowali,
poniewa
ż
pozostała w nich jeszcze stara wada nasza - radzenia, kiedy działa
ć
trzeba. Spierali si
ę
, komu odda
ć
na Litwie naczelnictwo, zapominaj
ą
c,
ż
e nic
dro
ż
szego nad czas, je
ż
eli gdzie, to na wojnie.
...Pomaszerowało tam [na Litw
ę
- A. S.] czterech jenerałów. W pierwszym momencie
trzeba było pomy
ś
le
ć
, który z nich jest w stanie dowodzi
ć
wszystkim, lub pi
ą
tego
zaraz wysła
ć
dla obj
ę
cia komendy.
...Mo
ż
esz miarkowa
ć
, z jakim duchem maszerowałem na Litw
ę
.
Spełniały si
ę
moje nigdy w my
ś
li nie opuszczone plany. Przewróciłem wszystko,
co mi drog
ę
zast
ę
powało; w działa, bro
ń
, amunicj
ę
, nawet
ż
ołnierzy nieprzyjaciel
mnie opatrzył. 9 czerwca przeszedłem pod komend
ę
Giełguda. Nieład, w którym
dywizja była, zaraził i mój korpusik. Kazał mi by
ć
swoim szefem sztabu.
Surowo
ść
, której u
ż
y
ć
chciałem dla przywrócenia porz
ą
dku, narobiła mi tylko
nieprzyjaciół; pozbawiło mnie to zdrowia na zawsze...
Ś
miało mog
ę
powiedzie
ć
,
ż
e do 8 czerwca był to czas najszcz
ęś
liwszy mego
ż
ycia, równie
ż
, jak od tego
ż
,
najnieszcz
ęś
liwszy. Pomijam to, co o mnie pisali, korzystaj
ą
c z mej nominacji,
aby mnie pot
ę
pi
ć
jako komenderuj
ą
cego, nie zwa
ż
aj
ą
c,
ż
e komunikacje były
przeci
ę
te,
ż
e ja mojej nominacji wcale nie odebrałem. Czas to wszystko wyja
ś
ni.
Nawet to,
ż
e w przej
ś
ciu do Prus po
ś
wi
ę
ciłem cał
ą
moj
ą
osobisto
ść
, poniewa
ż
w
kilku zaufanych mogłem si
ę
przedrze
ć
, ale z korpusem nie mo
ż
na było; nie
odł
ą
czyłem swego losu i spełniłem pełen kielich... Je
ś
li chcesz pisa
ć
do mnie,
adresuj do Fischhausen. Jestem pomi
ę
dzy tu i tam, gdzie nasi
ż
ołnierze
kantonuj
ą
, których nie opuszcz
ę
, dopóki mi dozwol
ą
...”
Opu
ś
cił ich w lutym 1832 roku. Wyrokiem s
ą
du pruskiego za udział w powstaniu
został skazany na dwa lata twierdzy i 22 tysi
ą
ce talarów grzywny.
Tak zako
ń
czyła si
ę
wojskowa działalno
ść
Dezyderego Chłapowskiego. Po odbyciu
kary w szczeci
ń
skiej twierdzy wrócił do rodzinnej Turwi.
Odt
ą
d, do ko
ń
ca swojego długiego
ż
ycia, nie wzi
ą
ł do r
ę
ki szabli - słu
ż
ył
ojczy
ź
nie prac
ą
.
Nota biograficzna
Przez kartki naszej opowie
ś
ci przesun
ę
ła si
ę
posta
ć
człowieka, który
ż
ył i
działał w burzliwej i obfituj
ą
cej w wypadki epoce. Jego
ż
ycie było
nierozerwalnie zwi
ą
zane z doniosłymi dla Polski wydarzeniami, jej te
ż
po
ś
wi
ę
cał
swoj
ą
wiedz
ę
i zdolno
ś
ci. Czas na podsumowanie zebranych o nim wiadomo
ś
ci. Czas
na prób
ę
charakterystyki i oceny poznanej sylwetki.
Dezydery Adam Chłapowski urodził si
ę
23 maja 1788 roku w jednym z maj
ą
tków
swojego ojca (
Ś
miglu lub Turwi, dokładnie nie ustalono) Józefa, starosty
ko
ś
cia
ń
skiego. Jego matk
ą
była Urszula z Mozcze
ń
skich Chłapowska.
Ojciec naszego bohatera, przedstawiciel starej szlachty wielkopolskiej, nie
zapisał si
ę
dobrze w pami
ę
ci potomnych.
ś
yj
ą
c ponad stan, mocno nadszarpn
ą
ł swój
maj
ą
tek, w którym gospodarzył z wyj
ą
tkow
ą
lekkomy
ś
lno
ś
ci
ą
. Szybko te
ż
pogodził
si
ę
z nowymi rz
ą
dami pruskimi.
Pocz
ą
tkowe wykształcenie Dezydery otrzymał w domu, pó
ź
niej ucz
ę
szczał do
Kolegium Pijarów w Rydzynie. W czternastym roku
ż
ycia ojciec zapisał go do pułku
dragonów pruskich szefostwa generała Bruesewitza, w stopniu kadeta, tzw. wówczas
Fri-Corporal. Wcze
ś
nie stracił matk
ę
, wyrastał wi
ę
c w warunkach surowych, od
zarania sposobi
ą
c si
ę
do zawodu
ż
ołnierskiego.
Z pułku został skierowany do Instytutu Oficerów Inspekcji Berli
ń
skiej,
prowadzonego przez słynnego wkrótce reformatora armii pruskiej, podpułkownika
Scharnhorsta. W ci
ą
gu trzech lat otrzymał tu solidne podstawy wiedzy wojskowej:
Jako kadet, a pó
ź
niej chor
ąż
y, słuchał wykładów z dziedziny geografii wojskowej,
historii wojen, matematyki, logiki, artylerii, sztuki fortyfikacji, nauki o
prowadzeniu obl
ęż
e
ń
, jak równie
ż
taktyki. W 1805 roku został mianowany
porucznikiem. Jesieni
ą
1806 roku zawierucha napoleo
ń
ska zmiotła gmach pruskiej
pot
ę
gi, przerywaj
ą
c tym samym wojskow
ą
edukacj
ę
Dezyderego. Z podziwem i
zachwytem młody chłopak ogl
ą
dał wkraczaj
ą
ce do Berlina oddziały francuskie,
które w kilkudniowej kampanii rozwiały mit o niezwyci
ęż
ono
ś
ci armii pruskiej.
Niewiele si
ę
namy
ś
laj
ą
c, konno pop
ę
dził do Poznania, pierwszy przywo
żą
c t
ę
niezwykł
ą
i radosn
ą
wiadomo
ść
do Wielkopolski.
Na miejsce uciekaj
ą
cych w popłochu garnizonów i urz
ę
dów pruskich przybyli do
Wielkopolski D
ą
browski i Wybicki, niebawem te
ż
przyjechał do Poznania sam cesarz
Napoleon. W szeregach utworzonej dla niego gwardii honorowej znalazł si
ę
równie
ż
Chłapowski i tu po raz pierwszy zwrócił na siebie uwag
ę
cesarza.
Kampani
ę
1807 roku odbył jako porucznik w szeregach 9 pułku piechoty ksi
ę
cia
Antoniego Sułkowskiego. Pod Tczewem uzyskał Legi
ę
Honorow
ą
. Podczas obl
ęż
enia
Gda
ń
ska dostał si
ę
do niewoli, z której został zwolniony w wyniku postanowie
ń
traktatu pokojowego w Tyl
ż
y. Wracaj
ą
c do Warszawy, za przykładem Napoleona,
zatrzymywał si
ę
w ciekawszych miejscowo
ś
ciach, staraj
ą
c si
ę
je zapami
ę
ta
ć
,
głównie pod k
ą
tem geografii wojskowej. Wiele uwagi po
ś
wi
ę
cił Litwie, której
zupełnie nie znał, a szczególnie okolicom Wilna.
20 wrze
ś
nia 1807 roku odebrał w Warszawie z r
ą
k ksi
ę
cia Józefa Poniatowskiego
awans na kapitana i został mianowany adiutantem generała D
ą
browskiego. Jednak
ż
e
ju
ż
21 lutego 1808 roku powołano go na dwór cesarski jako oficera ordynansowego
Napoleona.
Zacz
ą
ł si
ę
nowy okres w
ż
yciu Chłapowskiego i jego błyskotliwa kariera. Był
bardzo popularny na dworze, gdzie nazywano go „cherubinkiem”, ale główne jego
zaj
ę
cia to zdobywanie wiedzy wojskowej. Specjalny dekret cesarski zezwalał mu na
uzupełnienie studiów w słynnej paryskiej szkole politechnicznej, ale uczyło go
przede wszystkim
ż
ycie. Blisko
ść
cesarza i ci
ą
gła słu
ż
ba u niego pozostawiły
niezatarte pi
ę
tno na charakterze Chłapowskiego. Wyrobiły w nim zdolno
ść
koncentracji, energi
ę
, szybko
ść
decyzji. Pozostaj
ą
c przy cesarzu, oprócz wiedzy
wojskowej zdobywał równie
ż
orientacj
ę
polityczn
ą
.
Oprócz nale
ż
nych jazd ordynansowych z poleceniami cesarskimi, z których
wywi
ą
zywał si
ę
znakomicie, miał mo
ż
no
ść
przypatrzenia si
ę
operacjom wojennym z
punktu widzenia najwy
ż
szego dowództwa. U boku Napoleona odbył Chłapowski
kampani
ę
hiszpa
ń
sk
ą
1808 roku i austriack
ą
1809 roku. Był u
ż
ywany do misji
politycznych i wywiadowczych, dowodził te
ż
bezpo
ś
rednio na polu bitwy. W bitwie
pod Eckmhl na czele szwadronu wykonał kilka
ś
wietnych szar
ż
y, za co został
obdarzony tytułem barona cesarstwa.
W 1810 roku, maj
ą
c zaledwie 22 lata, był ju
ż
podpułkownikiem gwardii, baronem
cesarstwa, kawalerem Legii Honorowej i Krzy
ż
a Orderu Virtuti Militari. Nie
zerwał jednak wi
ę
zów z krajem ani nie osłabił swojego przywi
ą
zania do ojczyzny.
W styczniu 1811 roku, na własn
ą
pro
ś
b
ę
, został przeniesiony do konnego pułku
polskiego gwardii słynnych szwole
ż
erów jako szef szwadronu. Pozostawał jednak
jeszcze czas jaki
ś
przy boku Napoleona.
Kampani
ę
1812 roku odbył Chłapowski w pułku szwole
ż
erów, dowodz
ą
c w ko
ń
cu dwoma
dywizjonami. Objawił tu wówczas swoje znakomite walory wojskowe, odznaczaj
ą
c si
ę
szczególnie w walkach kawaleryjskich. Osłaniał cesarza, dokonuj
ą
cego rozpoznania
fortyfikacji Smole
ń
ska, podczas odwrotu uratował D
ą
browskiego, rannego w bitwie
nad Berezyn
ą
. W czasie tragicznego odwrotu spod Moskwy wyró
ż
niał si
ę
szczególn
ą
dbało
ś
ci
ą
o los podwładnych.
Pocz
ą
tek 1813 roku sp
ę
dził Chłapowski na pracach zwi
ą
zanych z reorganizacj
ą
cz
ęś
ci pułku szwole
ż
erów, które wykonał szybko i sprawnie. W bitwie pod
Reichenbach, 23 maja 1813 roku, na czele dwóch dywizjonów znakomicie i ze
skutkiem szar
ż
ował kilkakrotnie przeciwko trzem pułkom kawalerii rosyjskiej.
Odznaczył si
ę
te
ż
i w innych bitwach tzw. kampanii saskiej.
I tu nagle nast
ę
puje nieoczekiwany moment. U szczytu kariery, na pocz
ą
tku
czerwca 1813 roku, Chłapowski poprosił o dymisj
ę
, któr
ą
otrzymał 19 czerwca, po
dwukrotnych próbach cesarza zatrzymania go w słu
ż
bie. Motywy tego kroku warto
spróbowa
ć
wyja
ś
ni
ć
po krótkiej charakterystyce „napoleo
ń
skiego” okresu
ż
ycia
Chłapowskiego.
Kilkuletni okres twardej szkoły napoleo
ń
skiej, jawne dowody łaski cesarskiej,
awanse i zaszczyty nie rzuciły Chłapowskiego bez reszty w obj
ę
cia „boga wojny”.
Nigdy nie był fanatycznym bonapartyst
ą
. Napoleon fascynował go, wywierał na
niego du
ż
y wpływ, ale mimo to, w gł
ę
bi duszy, Chłapowski zachowywał rezerw
ę
w
stosunku do cesarza Francuzów. Z natury nieskłonny do entuzjazmu, od dziecka
wychowywany w duchu konserwatywnym i powi
ą
zany wi
ę
zami przyja
ź
ni z francuskimi
zwolennikami „starego porz
ą
dku”, nie uległ od razu urokowi Bonapartego. Nie bez
znaczenia te
ż
był tu wpływ Ko
ś
ciuszki, z którym Chłapowski kontaktował si
ę
w
Pary
ż
u, ostrzegaj
ą
cego młodego oficera przed wielkimi nadziejami pokładanymi
przez Polaków w Napoleonie. Stary Naczelnik uwa
ż
ał,
ż
e Polska potrzebna jest
cesarzowi jedynie do przetargów z dworami i na tyle tylko b
ę
dzie wykorzystana.
Doceniał jednak geniusz Napoleona i zalecał Dezyderemu uczy
ć
si
ę
od niego sztuki
wojennej, by zdobyt
ą
wiedz
ę
spo
ż
ytkowa
ć
dla dobra ojczyzny. Zalecenia Ko
ś
ciuszki
Chłapowski wykonywał w pełni. Wyszedł ze słu
ż
by jako
ś
wietny i do
ś
wiadczony
oficer mimo bardzo młodego wieku. Cechy oficera napoleo
ń
skiego - rzutko
ść
,
energi
ę
, niebywał
ą
sumienno
ść
, a nawet pedanteri
ę
w pełnieniu słu
ż
by, szerokie
spojrzenie na całokształt operacji - przyswoił sobie na całe
ż
ycie.
Nieoczekiwan
ą
dymisj
ę
motywował nieszczerym wobec Polski posuni
ę
ciem Napoleona.
Przypadkiem dowiedział si
ę
,
ż
e w układach z Aleksandrem Bonaparte nie zawaha si
ę
odda
ć
cesarzowi Ksi
ę
stwa Warszawskiego. Uwa
ż
ał,
ż
e w tych warunkach nie mo
ż
e
słu
ż
y
ć
wodzowi, który w imi
ę
własnych interesów po
ś
wi
ę
ca szczerego i oddanego
sojusznika. Wiadomo
ś
ci
ą
t
ą
podzielił si
ę
z innymi oficerami, co wywołało pewnego
rodzaju ferment i poci
ą
gn
ę
ło za sob
ą
inne dymisje.
Krok ten spotkał si
ę
z negatywn
ą
ocen
ą
współczesnych i potomnych. Okre
ś
lano go
jako „zbyt obcesowy”, dopatrywano si
ę
w nim innych pobudek.
Uzyskawszy dymisj
ę
udał si
ę
do Pary
ż
a, gdzie przebywał w domu rodziny Caramanów.
Trudy wyprawy na Rosj
ę
i kampania 1813 roku odbiły si
ę
na jego zdrowiu. Przez
kilka miesi
ę
cy chorował obło
ż
nie. Po doj
ś
ciu do zdrowia wyjechał do Anglii i tam
oczekiwał, a
ż
kongres wiede
ń
ski rozstrzygnie o losie ziem polskich. Do rodzinnej
Wielkopolski powrócił w okresie słynnych „100 dni” Napoleona.
Lato 1815 roku min
ę
ło Chłapowskiemu na porz
ą
dkowaniu spraw rodzinnych i
maj
ą
tkowych. Kontraktem z 19 lipca 1815 roku przej
ą
ł od ojca maj
ą
tki: Turew,
Woronowo, R
ą
bin, R
ą
binek i Podborze. Dobra te, po fatalnej gospodarce ojca,
zastał w opłakanym stanie i bardzo zadłu
ż
one. Nowy wła
ś
ciciel zabrał si
ę
jednak
do pracy z wrodzon
ą
energi
ą
i wojskow
ą
spr
ęż
ysto
ś
ci
ą
. Rozpocz
ą
ł od tego,
ż
e
najpierw sam zacz
ą
ł si
ę
uczy
ć
fachowej wiedzy rolniczej czerpi
ą
c j
ą
z
najnowszych zagranicznych podr
ę
czników. Wprowadzał do gospodarstwa nowe metody,
d
ąż
ył do najkorzystniejszych ekonomicznie rozwi
ą
za
ń
. Stosował najodpowiedniejsze
dla danego rodzaju gleby uprawy, rozwijał hodowl
ę
, wzorowo prowadził gospodark
ę
le
ś
n
ą
. Pierwszy zastosował młockarni
ę
i ci
ęż
ki pług szkocki, do hodowli
sprowadzał najlepsze odmiany bydła i trzody.
W latach 1818-1819 przez półtora roku przebywał w Anglii ucz
ą
c si
ę
we wzorowo
prowadzonych maj
ą
tkach. Wbrew przyj
ę
tej wówczas manii okazało
ś
ci był bardzo
oszcz
ę
dny, nie inwestował bez potrzeby w budynki. Za przykładem angielskim zbo
ż
a
przechowywał w stogach, budował za
ś
gorzelnie, olejarnie i cukrownie. Wsz
ę
dzie
panowały ład i porz
ą
dek,
ż
ycie toczyło si
ę
z i
ś
cie wojskow
ą
regularno
ś
ci
ą
.
Tak prowadz
ą
c gospodarstwo Chłapowski zdołał nie tylko szybko spłaci
ć
długi, ale
równie
ż
zabezpieczy
ć
znaczne dochody.
Ś
wiecił przykładem gospodarno
ś
ci dla
okolicy, powoli zaczynał zdobywa
ć
na
ś
ladowców, a w
ś
ród s
ą
siedztwa i ludu cieszył
si
ę
coraz wi
ę
kszym uznaniem i szacunkiem.
Był bardzo popularny w
ś
ród chłopów, z którymi
ż
ył na stopie przyjaznej. Oddał
wło
ś
cianom pod parcelacj
ę
co lepsze grunty w swoich maj
ą
tkach. Był jednym z
inicjatorów Ziemstwa Kredytowego, zasiadał te
ż
w dyrekcji Towarzystwa
Ubezpiecze
ń
od Ognia. W 1827 roku był wybrany do pierwszego Sejmu w Poznaniu, a
w 1830 roku został mianowany jego wicemarszałkiem.
29 wrze
ś
nia 1821 roku, maj
ą
c ju
ż
uporz
ą
dkowane sprawy maj
ą
tkowe, Chłapowski
wst
ą
pił w zwi
ą
zek mał
ż
e
ń
ski z Ann
ą
Grudzi
ń
sk
ą
, siostr
ą
ż
ony wielkiego ksi
ę
cia
Konstantego - Joanny Grudzi
ń
skiej.
Ze spokojnego rytmu
ż
ycia prywatnego i obowi
ą
zków społecznych wytr
ą
ciły go
dramatyczne wydarzenia Nocy Listopadowej. Natychmiast po
ś
pieszył do Warszawy, by
słu
ż
y
ć
krajowi swoj
ą
wiedz
ą
i do
ś
wiadczeniem. Niestety, długo nie przywdział
munduru, trzymany przez Chłopickiego na uboczu wypadków. Wywołało to niesłuszne
podejrzenia,
ż
e doradzał układy zamiast zdecydowanej walki. Była to nieprawda,
gdy
ż
, jak pami
ę
tamy, od pocz
ą
tku był rzecznikiem zdecydowanej walki. 15 grudnia
przedstawił dyktatorowi
ś
miały plan działa
ń
zaczepnych oraz organizacji działa
ń
partyzanckich na Litwie i Wołyniu. Plan ten pozostał jednak bez echa.
Pozostawanie za
ś
przez dłu
ż
szy czas na uboczu spowodowało,
ż
e w awansach
wyprzedzili go młodsi słu
ż
b
ą
.
Powołany do czynnej słu
ż
by przez Skrzyneckiego, dowodzi brygad
ą
jazdy, daj
ą
c
próbki swoich znakomitych umiej
ę
tno
ś
ci wojskowych i talentów dowódczych.
Odczuwał jednak pewn
ą
niech
ęć
wobec swojej osoby, widział,
ż
e jest pomijany i
niewła
ś
ciwie wykorzystywany.
Szersze mo
ż
liwo
ś
ci dała mu dopiero wyprawa na Litw
ę
. Awansowany wreszcie do
stopnia generała brygady, uzyskał szersze pole do działania. Awans ten, nadany w
maju, został zatwierdzony przez Rz
ą
d Narodowy 13 czerwca, kiedy Chłapowski był
ju
ż
prawie pod Wilnem.
Ś
wietnie zapowiadaj
ą
ca si
ę
wyprawa litewska i jej fatalny skutek
ś
ci
ą
gn
ę
ły na
głow
ę
Chłapowskiego wiele gromów. Faktyczny sprawca katastrofy, generał Giełgud,
nie
ż
ył, on sam pozostał naprzeciw krzywdz
ą
cych go oskar
ż
e
ń
. Cierpiał za bł
ę
dy
nieudolnego przeło
ż
onego, odpowiadał za winy niepopełnione.
Oceniaj
ą
c wypraw
ę
litewsk
ą
i rol
ę
w niej Chłapowskiego, znakomity historyk
Szymon Askenazy tak pisał m.in.: „Ta
ś
miała, tyle obiecuj
ą
ca wyprawa litewska
sko
ń
czyła si
ę
, jak wiadomo, najopłakaniej, lecz nie z jego [Chłapowskiego] winy.
Wina główna, najniezawodniej, obci
ąż
a nieszcz
ęś
liwego Giełguda, który
pokrzy
ż
ował pierwotne rzutkie intencje Chłapowskiego, zepchn
ą
ł go z przywództwa,
sprowadził z drogi i sam własne bł
ę
dy przepłacił
ż
yciem. Był ci
ęż
ki zawód. Była
nie przewidziana od Chłapowskiego, przedwczesna zapewne, rezygnacja. Ale winy
jego nie było.
Ś
wiadectwo generała Puzyrewskiego (historyk rosyjski, autor
wydanej w latach pi
ęć
dziesi
ą
tych XIX w.
ś
wietnej pracy pt. Wojna polsko-rosyjska
1831 r. - A. S.] usuwa pod tym wzgl
ę
dem ostatnie w
ą
tpliwo
ś
ci. Nie mo
ż
e te
ż
ulega
ć
nadal
ż
adnej w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e Chłapowskiemu, zbyt surowo i niesłusznie
pot
ę
pionemu od swoich, ci
ęż
ka stała si
ę
krzywda”.
Po katastrofie na granicy pruskiej Chłapowski pozostawał przez jaki
ś
czas z
internowanymi
ż
ołnierzami, pó
ź
niej został przewieziony do Szczecina, gdzie
odsiadywał dwuletnie wi
ę
zienie, skazany przez władze pruskie za udział w
powstaniu. Opracował wtedy podr
ę
cznik nauki rolnictwa, który cieszył si
ę
du
żą
popularno
ś
ci
ą
. Po wyj
ś
ciu z wi
ę
zienia powrócił do
ż
ycia publicznego, chocia
ż
długo ci
ąż
yły na nim niesłuszne oskar
ż
enia z 1831 roku. Był pod swego rodzaju
„kl
ą
tw
ą
opinii publicznej”.
Od 1836 roku pisywał artykuły fachowe do Przewodnika rolniczo-przemysłowego, był
współtwórc
ą
słynnego Bazaru Pozna
ń
skiego. Wraz z doktorem Marcinkowskim
zamierzał zało
ż
y
ć
akademi
ę
rolnicz
ą
, w Turwi kształcił wielu praktykantów do
zawodu rolniczego. Miał du
ż
y wpływ na otoczenie, chocia
ż
nie był lubiany z
powodu surowo
ś
ci zasad i pogl
ą
dów ultrakatolickich.
W 1848 roku organizował sił
ę
zbrojn
ą
w swoim powiecie, co było ostatnim epizodem
jego działalno
ś
ci wojskowej.
Powoli, w miar
ę
jak coraz bardziej odległe stawały si
ę
wypadki wojny 1831 roku,
rósł urok jego osoby. Był
ś
wiadkiem i uczestnikiem wielkich wydarze
ń
, o których
umiał opowiada
ć
z du
ż
ym talentem. Z biegiem lat usuwał si
ę
z
ż
ycia publicznego,
powodowany dolegliwo
ś
ciami wieku, pozostaj
ą
c jednak do ko
ń
ca najpowa
ż
niejsz
ą
postaci
ą
swojej okolicy. Pisał pami
ę
tniki, w których z wielkim umiarem i taktem
opisywał swoje prze
ż
ycia na tle dziejowych wydarze
ń
. Nikogo w nich nie oskar
ż
ał,
nikogo nie os
ą
dzał, siebie nie stawiał na centralnym miejscu. Pisał sucho,
relacjonuj
ą
c wypadki w sposób jasny i przejrzysty, bez anga
ż
owania si
ę
w oceny i
s
ą
dy. Tym wła
ś
nie ró
ż
ni
ą
si
ę
one od jak
ż
e nami
ę
tnych i cz
ę
sto pochopnych
wypowiedzi w pami
ę
tnikach ludzi jemu współczesnych i opisuj
ą
cych te same
wydarzenia.
Owiany pod koniec
ż
ycia t
ą
legend
ą
wielkich i burzliwych lat, zbli
ż
ał si
ę
do
kresu. Zmarł w 1879 roku maj
ą
c 91 lat.
Oceniaj
ą
c t
ę
posta
ć
mo
ż
emy
ś
miało powiedzie
ć
,
ż
e był to człowiek wybitny, ale
nie niezwykły, co mu usiłowali przypisa
ć
niektórzy biografowie. Twarda szkoła
ż
ycia wyrobiła w nim hart ducha, a wrodzone zdolno
ś
ci pozwalały wybiec ponad
przeci
ę
tno
ść
. Twarda natura nie znosiła kompromisów, był surowy wobec siebie i
innych. Miał du
ż
e ambicje, ale wychowany od dzieci
ń
stwa w duchu konserwatyzmu
zachował te zasady do ko
ń
ca
ż
ycia. Wtłoczony w sztywne ramy zasad legalizmu, nie
umiał i nie chciał wyj
ść
z nich i si
ę
gn
ąć
po wy
ż
sze cele. Nie był z pewno
ś
ci
ą
typem rewolucyjnego dowódcy, który dla dobra sprawy nie waha si
ę
popełni
ć
czynu
wykraczaj
ą
cego poza obr
ę
b okre
ś
lonych porz
ą
dków. Dowodem tego jest jego bierno
ść
przy Giełgudzie, gdzie ograniczał si
ę
jedynie do podsuwania przeło
ż
onemu
korzystnych rozwi
ą
za
ń
. Mimo ogólnych nalega
ń
nie si
ę
gn
ą
ł wtedy po dowództwo,
chocia
ż
rozwój wypadków mógłby usprawiedliwi
ć
ten krok. Zreszt
ą
rz
ą
d w Warszawie
zorientował si
ę
ostatecznie w sytuacji i mianował go dowodz
ą
cym na Litwie.
Niestety, nominacja ta zastała go ju
ż
w Prusach.
W kontaktach z lud
ź
mi był raczej oschły, cechowała go pewna sztywno
ść
i
oszcz
ę
dno
ść
w manifestowaniu uczu
ć
. Nigdy nie był wylewny, nie szukał taniej
popularno
ś
ci, niesłuszne zarzuty zbywał pogardliwym milczeniem. Przez t
ę
pewnego
rodzaju sztywno
ść
i wyniosło
ść
, cechuj
ą
c
ą
zreszt
ą
wi
ę
kszo
ść
byłych
napoleo
ń
czyków, otoczenie nie lubiło go, był natomiast przez nie szanowany.
Jako dowódca był rzutki i przedsi
ę
biorczy. Nade wszystko cenił ruch i manewr,
miał szerokie spojrzenie na cało
ść
działa
ń
, umiał przystosowa
ć
si
ę
do
konkretnych sytuacji. Był znakomitym zago
ń
czykiem i dowódc
ą
kawalerii, chocia
ż
wybornie znał równie
ż
zasady ogólnotaktyczne. Pod wzgl
ę
dem słu
ż
bisto
ś
ci stanowił
jeden z nielicznych wyj
ą
tków w
ś
ród generałów polskich z 1831 roku. Nie znał tu
ż
artów, był bezwzgl
ę
dnie wymagaj
ą
cy wobec podwładnych, ale i siebie nie
oszcz
ę
dzał. Pierwszy wstawał, ostatni udawał si
ę
na spoczynek. Osobi
ś
cie
kontrolował posterunki, prowadził wywiady, gdy było trzeba stawał w ogniu na
równi z prostym
ż
ołnierzem. Bardzo dbał o dobro
ż
ołnierzy, starał si
ę
, by w
miar
ę
mo
ż
liwo
ś
ci niczego im nie brakowało. Swoim zachowaniem i przykładem
potrafił wzbudzi
ć
do siebie zaufanie podkomendnych, zarazi
ć
ich własnym duchem
słu
ż
bisto
ś
ci i po
ś
wi
ę
cenia.
Ś
wietnie dawał sobie rad
ę
z pułkami nowej formacji,
które szybko ujmował w karby
ż
elaznej dyscypliny.
Współcze
ś
ni charakteryzowali go ró
ż
nie. „Budził respekt i obaw
ę
” - pisali
Rosjanie Dawidow i Smitt; „Wi
ę
cej imponowa
ć
ni
ż
rozkazywa
ć
zdolny - tak okre
ś
lał
Barzykowski, „Nie brakło mu odwagi ani zdolno
ś
ci” - oto ocena nieskorego do
pochwał Pr
ą
dzy
ń
skiego.
Był
ś
wietnym dowódc
ą
, który w innych warunkach i w innych sytuacjach
politycznych mógł wiele dokona
ć
. Korzystnie odbiegał od innych dowódców wojny
1831 roku, wielu przerastał umiej
ę
tno
ś
ciami, chocia
ż
formalnie był im podległy.
Na tym tle posta
ć
generała Dezyderego Chłapowskiego odbija korzystnie i mo
ż
e
wła
ś
nie dlatego jest warta przypomnienia i utrwalenia.
Koniec.