Rozdział szósty
Zdecydowanie nie było to niebo, ponieważ wszędzie dominował kolor czarny, nie biały. Nie
znajdowałam się również ani w piekle, ani w czyśćcu – nie było ani czerwieni, ani szarości.
Obudziłam się w jakimś pokoju, leżąc na łóżku. Było ciemno, jak w głębokiej studni. Nie
słyszałam niczego, oprócz mojego własnego oddechu i bicia serca.
Coś mnie uwierało. Było przyczepione do mojej prawej i lewej ręki od wewnętrznej strony
na zgięciu łokcia. Sięgnęłam tam i okazało się, że to bandaże. Nie zdjęłam ich, bojąc się, że mogę
odnowić dopiero co gojące się rany.
Całe moje ubranie było sztywne.
Nie widziałam jak bardzo brudne, ale mogłam sobie to wyobrazić. Z pewnością miałam
gdzieniegdzie kawałki ziemi, jakieś skrawki trawy, które razem z wodą wyschły na mnie. I plamy
krwi. Włosy również były w opłakanym stanie. Kiedy badałam swoją głowę, każdy kosmyk był
skierowany w inną stronę, czasem pozlepiany z innymi, przez co zrobiły się kołtuny.
Ku mojemu zaskoczeniu czułam się dobrze. Nic mnie nie bolało, żadna kość nie była
złamana. Byłam jedynie bardzo zmęczona.
Przez chwilę zastanawiałam się, gdzie mogłam być, dokąd przywiózł mnie mój bohater i
czy, gdy wreszcie go zobaczę, nie okaże się czasem jakimś seryjnym mordercą, dla którego
okazałam się szokująco łatwym celem.
Moje rozmyślenia przerwało naciśnięcie klamki. Nie miałam czasu do myślenia, więc
szybko schowałam się pod łóżko. Niezbyt oryginalny pomysł, ale najpierw chciałam się jakoś
zorientować, czy osoba, która wchodziła, nie miała złych zamiarów.
Popełniłam błąd, bo oddychałam mając otwartą buzię, co spowodowało pewny szmer. Ten
ktoś podszedł do łóżka i jednym pstryknięciem oświecił pokój. Na chwilę jakby mnie zamroczyło.
Widocznie dosyć dużo czasu spędziłam tutaj, po ciemku.
- Jessy, wyjdź. Nie zachowuj się jak pięcioletnie dziecko – powiedział ktoś łagodnie i
jednocześnie żartobliwie. Z początku nie posłuchałam, ale szybko do mnie dotarło, że wiem do
kogo należy ten głos. Wypełzłam spod łóżka i stanęłam przed... Alexem. Tak, to był on! Okrążyłam
łóżko i rzuciłam się mu na szyję z szerokim uśmiechem na ustach.
- Alex!
- Tak, to ja. Możesz mnie już puścić.
- Hm... Nie jesteście wcale tacy lodowaci i twardzi jak marmur, jak to opisują w książkach.
- No cóż... Świat się zmienia każdego dnia, my także. Muszę z tobą porozmawiać. Usiądź,
proszę.
- Mam usiąść? O czym ty gadasz?! Musimy wiać. Przecież zaraz może przyjść ten, kto mnie
tu przywiózł i Bóg wie, co z nami zrobi.
- Ha ha ha. Masz niezłe poczucie humoru – nie wierzyłam własnym uszom. Patrzyłam na
niego jak na kompletnego idiotę. - To nie był żart – stwierdził po chwili. - Usiądź. Nie masz się
czego bać, nikt tu nie przyjdzie, a jeśli nawet to pewnie twoi rodzice. Są tutaj cały czas, odkąd
jesteś u nas.
Posłuchałam powtórzonej prośby Alexa. Odrobinę mi ulżyło, gdy padło słowo „rodzice”.
Chciałam dowiedzieć się wszystkiego, więc zaczęłam zadawać pytania, a Alex spokojnie udzielał
mi odpowiedzi.
- Gdzie ja dokładnie jestem?
- W Los Angeles, w podziemiach naszej firmy.
- Niezła miejscówka. I pewnie dlatego jest tak ciemno... I cicho.
- Nie we wszystkich pokojach. A cisza jest spowodowana tym, że ściany są
dźwiękoszczelne, inaczej słyszelibyśmy teraz wściekle trąbiących kierowców oraz kroki wielu
tysięcy przechodzących ulicą ludzi.
- Jak ja się tutaj w ogóle znalazłam?
- Powiedz mi najpierw, co pamiętasz, to uzupełnię brakujące części układanki –
powiedziawszy to, uśmiechnął i dopiero teraz usiadł na łóżku obok mnie.
- Szczerze mówiąc to niewiele. Jedynie tylko to, że miałam wypadek. Wpadłam w poślizg,
jakieś zwierzę wybiegło mi nagle na jezdnię. Samochód wylądował na drzewie, wygrzebałam się z
niego i poszłam w głąb lasu. Okropnie lało, była wielka burza. A potem leżałam na ziemi, chyba
zasnęłam, a kiedy się ocknęłam słyszałam kogoś. Wziąwszy mnie na ręce, zaniósł do samochodu i
ruszył, a ja straciłam przytomność.
- Matt wracał nad ranem ze spotkania tamtędy i zatrzymał się. Był ciekawy, co się stało.
Poza tym poczuł zapach krwi. Zadzwonił do mnie bo nie wiedział, co zrobić. Nakazałem mu by
przywiózł dziewczynę, którą okazałaś się ty. Byłem zszokowany. Byłaś bardzo słaba. Co chwilę
budziłaś się i traciłaś przytomność. Straciłaś około dwa i pół litra krwi. Mogliśmy nic nie robić,
może mogłaś dość do siebie sama, ale ja nie zamierzałem ryzykować. Nie chciałem mieć cię na
sumieniu i wysłuchiwać ciągłego wypominania mi przez twoich rodziców, że cię zabiłem, więc
przetoczyliśmy ci krew. To stąd masz te bandaże po wewnętrznej stronie łokci.
- Przetoczyliście mi krew? Ale jak? Przecież waszej skóry nie da się ot tak przeciąć, a tym
bardziej cienką małą igłą.
- Matt jest młodym wampirem, jego skóra jeszcze nie stała się nieprzenikalna, więc
mogliśmy sobie na to pozwolić. Kiedy przekraczamy granicę stu lat, dopiero wtedy nie można nam
nic zrobić, a poniżej jej jesteśmy jak ludzie.
- To dość dziwne, ale i tak się cieszę, że mam do czynienia z wampirami. Mogę obalić
wszystkie mity. Nie musicie się martwić. Wszystko zatrzymam dla siebie, nie powiem nawet
przyjaciołom, w końcu tyle lat już trzymam w sekrecie naturę swoich rodziców.
- Mnie nie musisz składać żadnych przysiąg, ale dobrze wiedzieć. Trzymaj, jesteś pewnie
spragniona. - Podał mi butelkę wody mineralnej, której wcześniej jakoś nie zauważyłam.
Odkręciłam nakrętkę i piłam tak zachłannie, że po chwili butelka była pusta.
- Wróćmy jeszcze do tej transfuzji. Robiliście to już kiedyś?
- Oczywiście. Łącznie z tobą, to już czwarty raz i robiliśmy to tylko, gdy byliśmy w pobliżu
człowieka, które życie było zagrożone. To nie jest dużo, ale uważam to za małą rekompensatę w
zamian za picie krwi. Chociaż tak możemy się odwdzięczyć wam, ludziom. Jasne jest, że młodym
to się nie podoba, tak samo było z Mattem, bo są później wyczerpani i głodni. Przez kilka dni
muszą pić krew by nabrać sił i dojść do siebie. A jak się trafi prawdziwy żarłok, jest ich kilku,
zaczyna siać małe spustoszenie i trochę go hamujemy.
- A były jakieś skutki uboczne? Działo się coś później z tymi ludźmi?
- Nie, skądże, ale na wszelki wypadek obserwowaliśmy ich jakiś czas. Dlaczego pytasz?
- Czysta ciekawość – uśmiechnęłam się.
Zapadła niezręczna cisza. Ale jestem głupia, pomyślałam, odwracając głowę i patrząc w
głąb pokoju. Powinnam była przeprosić Alexa jak tylko tu wszedł zamiast zadawać pytania. Nie
wiedziałam jak zacząć. Z powrotem odwróciłam głowę i spojrzałam na Alexa.
- Alex...
- Tak?
- Ja... To znaczy... Chcę cię przeprosić za mój wybryk, wtedy przed domem. Głupio się
zachowałam i egoistycznie. Nie dbałam o to, że musisz wyjechać. W ogóle nie powinnam była
jechać za tobą, tylko zostać w klubie i bawić się dalej z przyjaciółmi. Źle postąpiłam i przez to
rodzice przestali się do mnie odzywać. Przeprosiłam ich, ale to nie poskutkowało.
- Uu... Aż tak? - w odpowiedzi skinęłam głową. - Ja też muszę cię przeprosić. Nie
powinienem był tak ostro zareagować. I wcale nie zachowałaś się egoistycznie. Miałaś prawo
wiedzieć, o co poszło, bo to dotyczyło ciebie.
- Więc o co chodziło?
- Nie mam pojęcia dlaczego Henry chciał cię zobaczyć. Unika odpowiedzi. Podejrzewam, że
ma w tym jakiś cel. Wysłał Matta by mi to przekazał, a ja miałem cię przywieźć. Nie zgodziłem się
i zaczęliśmy się kłócić. Nie pomyślałem, że mogłabyś mnie zobaczyć. Potem podeszła do nas
ochrona i kazała wyjść. Resztę już znasz.
- A kim jest Henry? To jakiś twój szef, czy kto?
- Tak. I przyjaciel. Jest ode mnie dużo starszy, ma około sześciuset osiemdziesięciu lat. Zna
środowisko wampirów dzięki swojemu nauczycielowi i pomógł mi zaakceptować moje nowe ja.
Możesz mnie zapytać jak to się stało, nie ma w tym nic takiego przerażającego. Przynajmniej teraz
jak na to patrzę. Znam też to trochę z punktu widzenia Henry'ego.
Czekałam chwilę, po czym Alex zrozumiał, że chcę by mi opowiedział historię jego
przemiany.
- Urodziłem się w 1782 roku. Razem z rodzicami i dwójką rodzeństwa mieszkaliśmy na
farmie. Miałem dwadzieścia siedem lat kiedy to się wydarzyło. Był wieczór, a ja razem z ojcem
wracałem z sianokosów. Jechaliśmy wozem, bo nasze pole nie było blisko domu, tylko obok lasu. I
nagle coś nas zaatakowało. Dzisiaj wiem, że to był wampir. Wygłodniały jak wilk. Koń już
wcześniej coś wyczuł bo co chwilę rżał przeraźliwie i szarpał łbem. Ze strachu wyrwał do przodu,
ale ojciec ściągnął lejce i trzymał je krótko. Najpierw wampir zabrał się za niego. Zrzucił go z wozu
na ziemię i przyssał się do jego szyi. Zeskoczyłem i patrzyłem osłupiały, a koń uciekł. Nie miałem
pojęcia, co robić. Po prostu tam stałem... - Alex urwał. Wpatrywał się w podłogę, niewidzącymi
oczyma. Mówiąc, cały czas to przeżywał, jakby działo się wczoraj. Ja się nie liczyłam w tym
momencie. - Skończywszy, zaczął iść w moją stronę. Odwróciłem się i zacząłem biec, ale dopadł
mnie. Bolało jedynie, gdy wbił swoje kły. Nie wypił całej mojej krwi, coś go spłoszyło. To był
Henry. Nie wiem skąd się tam pojawił. Może jedynie przemieszczał się tamtą okolicą, ale według
mnie poczuł silny zapach świeżej krwi. Był starszy od tamtego, który z szacunku pozostawił mu
łup. Mógł mnie dobić, prosiłem o to, ale tak nie uczynił. Powiedział mi później, że jego mistrz
pozostawił go samemu sobie, bo oświadczył mu, że jest gotowy przetrwać, nie robiąc większych
szkód. Wpadł na pomysł, by mieć towarzysza, więc przemienił mnie. Przeciął sobie nadgarstek i dał
mi swoją krew. Potem zabrał mnie do siebie, nauczył wszystkiego. I oto jestem, mam dzisiaj
dwieście lat. Co prawda cieszę się, że żyję, choć nie do końca... Bo moje serce nie bije. - Zakończył
ze szczerym uśmiechem. Zaczęłam się zastanawiać nad jednym fragmentem opowieści, gdy wyrwał
mnie z transu, poklepując po ramieniu. - Chodźmy. Lepiej, żebyśmy nie trzymali dłużej w
niepewności twoich rodziców.
- Czekaj... coś mi tu nie gra.
- Co?
- Henry wyczuł zapach twojej krwi, ale nie zabił cię, bo nie chciał być sam. A przecież z
Mattem było inaczej, mógł zrobić ze mną co chciał i nie musiał do ciebie dzwonić. I na pewno był
głodny.
- Tak, nie jadł od dwóch tygodni. Trudno dostać odpowiadającą mu grupę krwi. Było mu
bardzo ciężko, ale zadzwonił do mnie, bo poczuł na tobie resztki mojego zapachu. Wiesz co, nie
zawracaj sobie teraz tym głowy. Chodźmy już – powtórzył.
Opuszczając pokój, wyszliśmy na przyciemniony korytarz i skierowaliśmy się do holu,
który był dobrze oświetlony. Rozejrzałam się krótko i dostrzegłam wiele rozmawiających
wampirów. Kiedy mnie zobaczyli od razu ucichli i wbili swój wzrok we mnie. Spuściłam głowę i
wpatrywałam się cały czas w podłogę bojąc się spojrzeć im w oczy. Szłam u boku Alexa, który
trzymał mnie za ramię. Pomyślałam, że zrobił tak, by mnie przytrzymać, gdybym na przykład się
zachwiała.
Podążyliśmy jeszcze przez dwa długie korytarze, a potem dotarliśmy do drzwi. Alex sięgał
już do klamki, ale go powstrzymałam dotykając jego dłoni swoją. Spojrzał na mnie pytająco.
- Nie mogę tam wejść tak po prostu. Spójrz na mnie. Jestem brudna. Wyglądam jakbym się
tarzała w błocie.
- Jessy, to jest nieistotne. W tym momencie dla twoich rodziców liczy się to, że żyjesz i się
obudziłaś, a nie to, co masz na sobie – powiedział poważnym tonem, a następnie nacisnął klamkę i
pchnąwszy drzwi, otworzył je.
Ujrzałam siedzących na czerwonej kanapie rodziców. Rozmawiali z kimś, dzielił ich szklany
stolik. Kiedy drzwi otworzyły się szerzej, zobaczyłam mężczyznę zajmującego miejsce na kanapie
po drugiej tronie. Nie wiem skąd ale poczułam, że to był właśnie Henry. Na moje oko miał jakieś
czterdzieści, czterdzieści pięć lat. Jako człowiek oczywiście.
Cała trójka zwróciła się w naszą stronę. Mężczyzna nie był zaskoczony, tak samo jak moi
rodzice. Oni po prostu cieszyli się i ulżyło im. Założę się, że już z dala usłyszeli moje kroki i bicie
serca, w końcu są wampirami, a teraz tylko siedzieli w wyczekiwaniu jak na szpilkach, by wreszcie
mnie zobaczyć.
W zawrotnym tempie podeszli do mnie i zaczęli mnie ściskać i całować. Przeprosiłam ich
jeszcze raz, a oni uczynili to samo w stosunku do mnie i obiecali, że nigdy więcej tak się nie
zachowają, nieważne, co by się stało. Lekko się wzruszyłam po tym słowach i z kącika prawego
oka pociekła mi łza. Mama szybko ją wytarła wierzchem dłoni i pocałowała mnie jeszcze raz w
czoło.
Kiedy oderwaliśmy się od siebie, zauważyłam, że mężczyzna cały czas się nam przyglądał,
stojąc. Nasze oczy się spotkały, a wtedy on uśmiechnął się.
- Miło cię widzieć, Jessy. Usiądźcie wszyscy, proszę.
Nie byłam pewna czy to zrobić, ale tata dotknął mojego ramienia, co było dla mnie
jednoznaczne. Wolnym krokiem dotarłam do kanapy, z której poderwali się moi rodzice, i usiadłam
na jej brzegu. Alex zamknął drzwi i stał przy nich.
- Mam na imię Henry – odezwał się ponownie mężczyzna.
Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Spojrzałam na rodziców, ale nie dali mi
żadnego znaku.
- Miło mi pana poznać. - Powiedziałam wyraźnie i patrzyłam mu prosto w oczy.
- No dajcie spokój! Wyluzujcie! - krzyknął żartobliwie Henry. - Alex, siadaj obok mnie, a
wy koło córki. To będzie zwykła rozmowa, nic więcej.
Odetchnęłam głęboko, kiedy już rodzice znaleźli się obok mnie. Nie było mowy by
zapanowała niezręczna cisza, ponieważ mężczyzna cały czas ze mną rozmawiał.
- Jak się czujesz? Boli cię coś?
- Nie, proszę pana. Chciałabym tylko się umyć, przebrać, coś zjeść i przede wszystkim
wygodnie wyspać.
- Oczywiście. Za jakiś czas Alex cię zaprowadzi tam, gdzie trzeba. Mów mi po imieniu.
Ach... Tak bardzo chciałem cię poznać. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach. Co się w ogóle
stało?
Miał na myśli wypadek, więc powiedziałam mu dokładnie to, co Alexowi. Przez chwilę się
nad czymś zastanawiał, ale wyrwałam go z zamyśleń.
- Myślę, że to mogli być oni.
- Jacy oni? - zapytał zdezorientowany.
- No te wampiry, którym nie podoba się to, że moi rodzice są tacy jak wy i tamci, a ja jestem
jedynym człowiekiem w rodzinie. Pewnie chcieli by moja śmierć, na szczęście niedoszła,
wyglądała realistycznie i wypłoszyli zwierzę.
- Jessy, to nie była ich sprawka. Ich nie ma, przynajmniej na razie. Żadne niebezpieczeństwo
ci nie grozi. Wypadek po prostu się wydarzył. Rozproszyłaś się i już.
- Nie rozumiem... O czym ty mówisz?
- Pamiętasz wieczór, w którym twój brat się pojawił i oznajmił, że stał się wampirem?
- Tak. Ale co to ma wspólnego? - Nie wiedziałam do czego zmierza.
- Maria i Tyler okłamali cię. Powiedzieli ci, że przemienili się, bo ktoś chce zrobić ci
krzywdę, chce, żebyś umarła. To wszystko nieprawda. To my ich przemieniliśmy, dlatego, że
baliśmy się, iż mogą powiedzieć komuś o Michaelu i tym samym wydać nas. Ale było jeszcze
inaczej. Chcieliśmy was zabić, ale twój brat na to nie pozwolił. Zaproponował nam przemianę tylko
twoich rodziców, bo nie chciał by twoja przyszłość była zmarnowana, chciał, żebyś dorosła i
ułożyła sobie życie. I między innymi też dlatego zniknął na tak długo. Dla pewności wysyłaliśmy
Alexa, sprawdzał okolicę i to, co mówią na wasz temat ludzie.
Słuchałam go wpatrując się tępo w stolik. Przełknęłam głośno ślinę. Nie wierzyłam
własnym uszom.
- Mamo, tato... Czy to prawda?
- Kochanie...
- Odpowiedz! - krzyknęłam.
- Tak. Wszystko, co usłyszałaś od Henry'ego to prawda.
Byłam zbulwersowana, okłamywana przez dziewięć lat. Do oczu napłynęły mi łzy. Łzy
bólu. Zamknęłam mocno oczy by je zlikwidować i udało się. Miałam mokre rzęsy, ale nie policzki.
Wstając z kanapy, odsunęłam się o kilka kroków od niej.
Zignorowałam Alexa i oszukujących rodziców i zwróciłam się do Henry'ego.
- Co się stało z moich samochodem? - spytałam z trudem. W gardle utkwiła mi gula.
- Jest tutaj, w garażu firmy. Sprzątnęliśmy miejsce wypadku tak, by nikt niczego nie
zobaczył. Policja o niczym nie wie. Auto jest zabezpieczone, możesz je zobaczyć, ale jutro bo teraz
jest środek nocy.
- Tak? To ile ja spałam?
- Dwa i pół dnia – odezwał się Alex.
- To mało. Ach, przypomniało mi się. Kiedy nie chciałam puścić Alexa, on mnie odepchnął
bardzo mocno i przez to miałam rany na plecach, które szybko się goiły. Wiesz coś może na ten
temat? Henry? - zaakcentowałam ostatnie słowo.
- Nie mam zielonego pojęcia dlaczego, ale jeśli chcesz to zapytam naszego doktora. A,
właśnie. Zaraz do niego zadzwonię i powiem, że już się obudziłaś. Przyjedzie jutro i zrobi badania
kontrolne.
- Och, nie ma potrzeby budzić go teraz. Zostanę te dwa dni dłużej tutaj, jeśli to nie kłopot.
- Żaden – uśmiechnął się.
Byłam marną aktorką, ale grałam jak umiałam. Nie chciałam się rozpłakać, nie teraz, więc
byłam sztuczna i oschła.
- Alex, mógłbyś mi wskazać gdzie jest łazienka? Chciałabym zmyć z siebie wszystko.
Wypowiadając słowo „wszystko” mówiłam dosłownie. Chciałam, by nowo poznane
kłamstwo spłynęło do ścieków na zawsze, nie pozostawiając na mnie swojego śladu.
- Jasne - ledwo usłyszałam jego słowo.
Chciałam już wyjść, ale Henry zatrzymał mnie, oznajmiając mi kolejną nowinę. Z jednej
strony była dobra, z drugiej wolałabym umrzeć, niż ją usłyszeć.
- Michael zjawi się tutaj lada chwila. Zawiadomiliśmy go o tym, co się stało. Wybacz mi,
jeśli źle zrobiłem.
Czułam, że Henry był dobrym człowiekiem. I jako wampir też taki był. Miałam nadzieję, że
chociaż on będzie ze mną szczery przez cały czas, tak jak dzisiaj.
- Nie szkodzi. Mam zamiar z nim poważnie porozmawiać.
Podeszłam do drzwi i już nacisnęłam klamkę, kiedy ktoś z impetem walnął w nie, a ja
dostałam w bok ciała aż mnie odrzuciło i upadłam na podłogę. Do pomieszczenia wpadła jakiś
rozwścieczony młody mężczyzna i krzyczał.
- Henry, ci ludzie mnie wykończą! Albo nie, to ja ich wykończę! Daję słowo! Są tak
bezmózgowi! Nie można dość z nimi do porozumienia po dobroci!
- Matt, uspokój się. Nie widzisz, że mam gości? - spytał Henry mocnym głosem.
- Nic mnie to nie obchodzi. Jestem rozjuszony przez tych niewdzięcznych ludzi - zamilknął i
obrócił głowę w moją stronę. Nadal znajdowałam się na podłodze, ale już w pozycji siedzącej.
- Co my tu mamy? Co to za wypłosz?
Teraz to ja się wkurzyłam.
- Nie waż się mnie obrażać, bo wiesz, co się ze mną stało, więc nie dziw się, że wyglądam
tak, a nie inaczej. Masz na imię Matt, a z tego co słyszałam, to twoja krew uratowała mi życie.
Bardzo dziękuję za to. I jeszcze jedno - podniosłam się i dopiero dokończyłam swoją wypowiedź. -
Nie jesteśmy niewdzięczni i bezmózgowi. Zauważ, że gdyby nas nie było na świecie, gdybyśmy nie
istnieli, to wy tym bardziej. Radzę zmienić nastawienie do nas!
- Coś ty powiedziała?! Nikt nie będzie mnie pouczał, a zwłaszcza ty. - powiedziawszy to,
niebezpiecznie zbliżył się do mnie i spojrzał prosto w oczy lodowatym wzrokiem. Jego tęczówki
były intensywnie błękitne. Piękne. Nie umiałam tego wytłumaczyć, ale nie bałam się go. Henry od
razu zareagował i odciągnął go ode mnie. Chłopak nie opierał się. Dopiero teraz spostrzegłam jaki
był przystojny. Nigdy kogoś takiego nie spotkałam. Przebijał urodą wszystkich aktorów, których
bardzo lubiłam.
Miał czarne włosy. Były takiej długości by palce mogły swobodnie się w nie wczepić. Ani
krótkie, ani długie. W sam raz. Rysy jego twarzy były delikatnie, jak i surowe, co nadawało mu
męskości. Prosty nos i pełne usta.
Był wysoki, wyższy ode mnie o jakieś dwadzieścia centymetrów. Ja miałam sto
sześćdziesiąt osiem.
Wyglądał bardzo elegancko i seksownie. Pantofle na nogach, czarne spodnie, koszula tego
samego koloru, krawat i skórzana kurtka nadawały mu dziwnej tajemniczości.
Zmierzyłam go jeszcze raz wzrokiem i wyszłam razem z Alexem, którzy pociągnął mnie za
rękę.
Doszliśmy w całkowitym milczeniu na korytarz, gdzie znajdował się „mój” pokój.
- Poczekaj tutaj chwilę. Nigdzie się nie ruszaj.
- Ok.
Alex poszedł gdzieś i zniknął na niecałą minutę. Kiedy go ujrzałam z powrotem, niósł ze
sobą dwie torby i białe ręczniki.
- Trzymaj - niepewnie wyciągnęłam rękę po pakunki. - W jednej jest bielizna, ubrania,
szczoteczka i pasta do zębów oraz szczotka do włosów. W drugiej masz szampon i żel pod prysznic.
To od twoich rodziców. - Na dźwięk tego słowa przeszył mnie dreszcz.
Nagle przypomniały mi się słowa Annabelle, dotyczące Alexa. Przeprosiliśmy się
nawzajem, więc chyba mogłam zacząć działać.
Postawiłam torby na podłodze, podeszłam szybko do niego i wspinając się na palcach
pocałowałam go. Miał miękkie choć chłodne usta. To nie był mały buziak w usta. Przez tę krótką
chwilę czułam się bardzo dobrze, jakby wszystkie złe chwile, które wydarzyły się w ciągu tych paru
dni, odeszły.
Oderwawszy się od Alexa, spojrzałam mu prosto w oczy.
- Dziękuję. Dziękuję za wszystko.
On się jednak nie odezwał. Zobaczyłam wielkie zaskoczenie na jego twarzy. Nie wiedział,
co powiedzieć.
- Jessy... Co to miało być?
- Na samym początku powinnam była to zrobić. Naprawdę dużo dla mnie zrobiłeś, a ja to
odczułam dopiero jakiś czas temu. Kiedy rozmawiałam z przyjaciółką i wspomniałam cię, moje
ciało przeszedł przyjemny dreszcz. I chyba się w tobie zakochałam. - Niełatwo było mi mówić o
swoich uczuciach, ale musiałam wyrzucić to z siebie.
- Wiesz... To miłe z twojej strony. Nie chcę cię ranić, ale nic z tego nie będzie, bo ja nic do
ciebie nie czuję. Nie chodzi nawet o to, że jestem wampirem.
- C-co? - jego słowa sprawiły, że czułam się, jakbym została uderzona po raz kolejny, ze
zwiększoną siłą. Powoli uginały się pode mną nogi.
- Ja mam żonę i kocham ją nad życie. Zaraz pewnie powiesz, że przepraszasz, ale nie masz
za co, bo możliwe, że dałem ci jakieś błędne sygnały, a ty to właśnie tak odebrałaś. To ja cię
przepraszam, kolejny raz. Myślę, że gdy powiem o tym Amy, będzie się śmiać. Nic ci nie zrobi,
uwierz. Jest naprawdę ciekawą i miłą osobą. Mam nadzieję, że kiedyś się poznacie.
Słuchałam jego monologu i robiło mi się coraz bardziej niedobrze.
- Gdzie jest łazienka? - spytałam cicho.
- Tutaj – wskazał na drzwi, które stały przed nami.
Chwyciłam szybko torby z podłogi, wyrwałam z rąk Alexa ręczniki i wpadłszy do łazienki,
zatrzasnęłam drzwi na zamek. Oparta o nie plecami, stałam tak przez chwilę w ciemności.
Poszukałam lewą ręką włącznika światła.
Łazienka była duża, większa od mojej w domu. Przede mną czekała kabina prysznicowa. Po
prawej stronie widniało lustro, ale zdecydowałam, że wolę na razie nie oglądać swojego odbicia.
Poczekałam aż zacznie lecieć ciepła woda, rozebrałam się i weszłam do kabiny. Strumień
spowodował, że z początku zrobiło mi się zimno, ale potem wszystko było w porządku. Umyłam
najpierw ciało, co było prostsze w porównaniu z włosami. Szorowałam je pięć razy, ponieważ
chciałam zwrócić im ich normalny kolor, blond. Pełno brudu spływało z mojej głowy. Na końcu
rozczesałam je, by sprawdzić czy nic nie zostało, ale dla większej pewności umyłam je jeszcze raz i
porządnie opłukałam.
Pozwoliłam sobie odwinąć bandaże z łokci, które były przemoczone. Zobaczyłam dwa
wielkie fioletowe siniaki na skórze. Te miejsca zostały umyte dawno temu, by nie wdało się
zakażenie. Kiedy zginałam, bolało, czego nie odczuwałam wcześniej.
Chciałam już wyjść i się osuszyć, ale ogarnął mnie wielki smutek. Coś mnie zakuło w klatce
piersiowej. Domyśliłam się, o co chodziło mojemu sercu. Zsunęłam się po ścianie na podłogę
prysznica i zaczęłam płakać. Nie pojęte było dla mnie, by można było tak okłamywać własne
dziecko, nawet adoptowane. Nie rozumiałam, dlaczego mi nie powiedzieli, że nie są moimi
biologicznymi rodzicami. Pogodziłabym się z tym, ale teraz... Nie wiedziałam, co o tym wszystkim
myśleć. I jeszcze dowiedziałam się prawdy o Michaelu i rodzicach z ust Henry'ego. Jak mogli mnie
tak zranić? Jak?!
- Boże... Zabierz mnie stąd...
Nie wiem, która była godzina, kiedy wylałam już wszystkie łzy i wytarłszy się do sucha,
ubrałam się i poszłam do pokoju. Przez długi czas leżałam na łóżku, skanując ciemność. Cały czas
myślałam o dzisiejszych wydarzeniach. Wiedziałam, że nigdy o tym nie zapomnę. I jeśli się z tym
nie uporam, będzie mnie to goniło przez długi czas i nie dawało spokoju.