ROZDZIAŁ TRZYNASTY
– Chodz´, kochanie – odezwała sie˛ Diana chwi-
le˛ po tym, jak sportowy samocho´d Jacka znikna˛ł jej
z oczu. – Napijemy sie˛ kawy i porozmawiamy,
dobrze?
– Chcesz rozmawiac´ o Jacku, prawda? – spytała
nieche˛tnie Mattie.
– Owszem.
– Czy mogłybys´my odłoz˙yc´ te˛ rozmowe˛ na
po´z´niej? – poprosiła Mattie. Czuła, z˙e musi pobyc´
jakis´ czas sama, aby sie˛ uspokoic´ i zebrac´ mys´li.
– Porozmawiajmy po południu – zgadzasz sie˛?
Obie mamy sporo pracy, ty tutaj, a ja w kwiaciarni
– dodała.
Diana popatrzyła na co´rke˛.
– Skoro nalegasz... – zgodziła sie˛ bez przeko-
nania, zobaczywszy mine˛ Mattie. – Ale koniecznie
musimy porozmawiac´ dzisiaj. Gdy tylko wro´cisz
z kwiaciarni. Wczoraj, kiedy przyjechalis´cie z Ja-
ckiem, wydawało mi sie˛, z˙e... – Pokre˛ciła głowa˛,
zamiast dokon´czyc´. – Niepotrzebnie sie˛ martwisz,
Mattie. To w niczym ci nie pomoz˙e.
– Przejdzie mi – mrukne˛ła z westchnieniem
Mattie. Moz˙e i niepotrzebnie sie˛ martwiła, jednak
trudno jej było natychmiast pogodzic´ sie˛ z tym, z˙e
nigdy wie˛cej nie zobaczy Jacka.
– Nie jestem pewna, czy tak łatwo ci przejdzie
– odpowiedziała z powa˛tpiewaniem Diana.
Mattie sama nie dowierzała słowom, kto´re przed
chwila˛ wypowiedziała.
– Wro´ce˛ na lunch – zapewniła.
– Koniecznie przyjedz´. Wieczorem... – Diana
zrobiła pauze˛, nieoczekiwanie wygla˛dała na za-
wstydzona˛ – ...umo´wiłam sie˛. Nie be˛de˛ jadła z toba˛
kolacji.
Mama sie˛ z kims´ umo´wiła? – zdumiała sie˛
Mattie.
Tak! Jej matka zarumieniła sie˛ ze wstydu.
– Czyz˙bys´ umo´wiła sie˛ z Michaelem Vaugha-
nem? – spytała Mattie, wymieniaja˛c nazwisko
sympatycznego weterynarza, kto´ry od pewnego
czasu stale wspo´łpracował z Diana˛. – Bardzo miły
i przystojny me˛z˙czyzna.
– Tak... – odpowiedziała cicho, kiwaja˛c głowa˛
na potwierdzenie sło´w co´rki. – Jest wdowcem.
I uwielbia zwierze˛ta. Juz˙ kilkakrotnie proponował
mi randke˛, a ja za kaz˙dym razem odmawiałam.
– To s´wietnie, z˙e sie˛ nareszcie zgodziłas´, ma-
mo! – zapewniła Mattie. – Moz˙e to me˛z˙czyzna
dla ciebie.
– Co ty mo´wisz? – obruszyła sie˛ Diana. Mimo
to w jej oczach widac´ było zadowolenie. – Bałam
sie˛ powiedziec´ ci o tym spotkaniu.
143
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Dlaczego? – Mattie nachyliła sie˛ i pocałowała
matke˛ w policzek. – Juz˙ czas, z˙ebys´ sobie kogos´
znalazła. Tyle lat z˙yjemy tylko we dwie.
– Tak uwaz˙asz? – upewniła sie˛ Diana.
– Tak.
Diana us´miechne˛ła sie˛, zawstydzona.
Mattie pojechała do kwiaciarni. Wprawdzie był
dzien´ wolny od pracy, jednak postanowiła po-
sprza˛tac´ i przygotowac´ zamo´wienia na naste˛pny
dzien´.
Pracuja˛c, mys´lała o Jacku.
Te˛skniła za nim.
Gdyby nie była zaje˛ta, prawdopodobnie płakała-
by cały dzien´.
W pewnej chwili zadzwonił telefon. Zdziwiła
sie˛. Przeciez˙ klienci wiedzieli, z˙e kwiaciarnia jest
nieczynna. Mimo to ktos´ pro´bował sie˛ dodzwonic´,
aby złoz˙yc´ pilne zamo´wienie.
– Słucham, kwiaciarnia – powiedziała Mattie,
podnio´słszy słuchawke˛. – Czym moge˛ słuz˙yc´?
– Witam, pie˛kna kwiaciarko – odezwał sie˛ głos
Jacka.
Mattie znieruchomiała.
– Jestes´ tam? – upewnił sie˛.
Nie wiedziała, co odpowiedziec´. Zaniemo´wiła.
– Mattie? Słyszysz mnie?
– Słysze˛, słysze˛ – odpowiedziała w kon´cu. – Po
prostu... nie spodziewałam sie˛, z˙e zatelefonujesz.
144
CAROLE MORTIMER
– Rozumiem.
Dzwonie˛
w
pilnej
sprawie
– oznajmił.
– Czyz˙by Sophie uciekła? – spytała Mattie.
– Nie. Sophie czuje sie˛ s´wietnie, podobnie jak
Harry. Naprawde˛ przypadli sobie do gustu. Te-
lefonuje˛, poniewaz˙ moja mama – wro´cili z tata˛
z Paryz˙a po´ł godziny temu – zadzwoniła do mnie
włas´nie i zaprosiła nas na dzis´ wieczo´r na kolacje˛,
razem.
– I dlatego do mnie dzwonisz? – Mattie była
zdziwiona.
– Tak.
– Dzie˛kuje˛, ale nie przyjme˛ zaproszenia twojej
mamy – odpowiedziała.
– Dlaczego?
– Włas´nie wro´cilis´my ze spe˛dzonego wspo´lnie
weekendu – przypomniała.
– I co chcesz przez to powiedziec´? – Jack
nie uste˛pował.
– Jestem zaskoczona tym, z˙e chcesz, abym spe˛-
dziła kolejny wieczo´r z toba˛ i twoimi rodzicami.
Propozycja Jacka i jego matki byłaby dla Mattie
ogromnie ne˛ca˛ca – gdyby nie to, z˙e nie chciała
udawac´ przed rodzicami Jacka jego dziewczyny.
Naprawde˛ polubiła rodzine˛ Jacka i uwaz˙ała jego
poste˛powanie za nieuczciwe.
Jak mo´gł oszukiwac´ rodzico´w, kto´rzy byli dla
niego tacy dobrzy?
– Rzeczywis´cie, dzis´ rano wyraz´nie okazałas´ mi
145
WEEKEND W PARYZ
˙
U
chło´d – powiedział. – Mys´łałem jednak, z˙e na tyle
polubiłas´ moich rodzico´w, z˙e moz˙e zechcesz spot-
kac´ sie˛ z nami wszystkimi...
– Ogromnie lubie˛ twoich rodzico´w – zapewniła.
– I włas´nie dlatego nie chce˛ sie˛ z wami spotkac´.
– Westchne˛ła. – Na miniony weekend zawarlis´my
umowe˛. Ale weekend sie˛ skon´czył i mys´le˛, z˙e twoi
rodzice zasługuja˛ na to, z˙ebys´ powiedział im praw-
de˛. Nie mam ochoty dłuz˙ej oszukiwac´ tak wspania-
łych ludzi.
W słuchawce zapadło milczenie. Przedłuz˙ało
sie˛.
– Jack? – odezwała sie˛ wreszcie Mattie.
– Oszukiwac´... – Jack powto´rzył kluczowe sło-
wo, jakiego uz˙yła. – Powiedz, co o mnie mys´lisz?
Uwaz˙am, z˙e jestes´ dobrym, kochaja˛cym rodzi-
ne˛, miłym, uczciwym człowiekiem – pomys´lała
natychmiast. Do tego niesłychanie przystojnym,
atrakcyjnym fizycznie i czaruja˛cym. Me˛z˙czyzna˛
moich marzen´, człowiekiem, w kto´rym sie˛ zako-
chałam!
Nie mogła jednak tego powiedziec´.
– Mys´le˛ – odparła – z˙e jestes´ na tyle przy-
zwoitym człowiekiem, z˙e powinienes´ zrozumiec´,
z˙e dalsze udawanie przed twoimi rodzicami, z˙e
jestes´my para˛, nie jest dobre ani uczciwe.
– Mattie, ja niczego przed nimi nie udaje˛
– oznajmił. – Rozumiem, z˙e ty...
– Nie z˙artuj! – przerwała mu. – Za bardzo lubie˛
146
CAROLE MORTIMER
i szanuje˛ twoich rodzico´w, z˙eby... Zaraz... Co włas´-
ciwie masz na mys´li, mo´wia˛c, z˙e niczego nie
udajesz?
– Niczego nie udaje˛ – powto´rzył. – Przed rodzi-
cami, przed toba˛, przed nikim.
– Jak to? – Mattie była zupełnie zaskoczona.
– Przez cały czas niczego nie udawałem – po-
twierdził swoje słowa Jack.
Mattie przełkne˛ła s´line˛. Zrobiło jej sie˛ gora˛co.
Jej serce przyspieszyło.
Co to znaczy? Jez˙eli Jack niczego nie udaje,
czyz˙by...
Czy to moz˙liwe, z˙eby...? Bała sie˛ dokon´czyc´
mys´li.
– Nie przejmuj sie˛ – odezwał sie˛ znowu. – Nie
wymagam od ciebie, z˙ebys´ mi powiedziała, z˙e tez˙
mnie kochasz. Zdaje˛ sobie sprawe˛, z˙e tak nie jest,
dałas´ mi to do zrozumienia dzis´ rano. Mimo to...
– Jack! Chciałabym z toba˛ porozmawiac´ osobi-
s´cie, nie przez telefon.
– Nie mam ochoty znowu stawac´ dzisiaj z toba˛
twarza˛ w twarz – odpowiedział. – Dos´c´ sie˛ juz˙
nacierpiałem rano. Wiesz, az˙ do tej pory nie wie-
działem, jakie to okropne przez˙ycie zostac´ odrzu-
conym przez kogos´, kogo sie˛ pokochało. Mam juz˙
prawie trzydzies´ci trzy lata i do czasu, kiedy cie˛
poznałem, nie spotkałem kobiety, z kto´ra˛ chciał-
bym spe˛dzic´ reszte˛ z˙ycia. Nigdy mnie to nie mart-
wiło. Moi rodzice pokochali sie˛ od pierwszego
147
WEEKEND W PARYZ
˙
U
wejrzenia i zawsze uwaz˙ałem, z˙e ja tez˙ kiedys´
poznam kobiete˛ mojego z˙ycia. Czekałem cierp-
liwie. I rzeczywis´cie zakochałem sie˛ od pierwszego
wejrzenia. Nie przyszło mi jednak do głowy, z˙e ty
mnie nie pokochasz.
Przeciez˙ to nieprawda! – pomys´lała Mattie.
Słowa Jacka tak ja˛ oszołomiły, z˙e nie była w sta-
nie mo´wic´.
Jack mnie kocha?! – mys´lała zaskoczona.
Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?!
Tak samo jak ja – jego!
– Rozumiem, z˙e nie chcesz odgrywac´ przed
moimi rodzicami zakochanej we mnie dziewczyny
– odezwał sie˛ znowu. Westchna˛ł. – Chyba rzeczy-
wis´cie be˛dzie lepiej, jes´li nie przyjdziesz na te˛
kolacje˛. Zdaje sie˛, z˙e tak bardzo chciałem znowu
cie˛ zobaczyc´, spe˛dzic´ z toba˛ miło czas... Nie zda-
wałem sobie sprawy, z˙e to niemoz˙liwe... Wytłuma-
cze˛ moim rodzicom, co sie˛ stało w cia˛gu minionego
weekendu – kontynuował. – Mojej mamie be˛dzie
smutno, z˙e wie˛cej cie˛ nie zobaczy. Mnie tym
bardziej... Ale trudno... To mo´j kłopot. Poradze˛
sobie z nim.
– Nie! – zawołała Mattie, zdaja˛c sobie sprawe˛,
z˙e nie zabrzmiało to ma˛drze. Była tak oszołomiona.
– Jak to: nie?
– Mys´le˛, z˙e to wspaniały pomysł, z˙ebys´my zje-
dli dzisiaj kolacje˛ razem: ty, ja i twoi rodzice –
wyjas´niła. – Musze˛ ci powiedziec´ cos´ waz˙nego: ja
148
CAROLE MORTIMER
takz˙e nie udawałam. – Zawstydziła sie˛ swojej po-
myłki, swojego braku odwagi, przesadnej dbałos´ci
o własna˛ dume˛.
Błe˛dnie oceniła intencje Jacka, obawiała sie˛
odrzucenia. Nie chciała wyznac´ mu nieodwzajem-
nionej – jej zdaniem – miłos´ci i przez to wszystko
omal nie popełniła najwie˛kszego błe˛du w swoim
z˙yciu!
Przypomniała jej sie˛ opowies´c´ Thoma – przed
pie˛cioma laty nie wyznał ukochanej kobiecie miło-
s´ci i w wyniku tego stracił Sandy.
Wprawdzie po kilku latach odnalez´li sie˛ na
nowo, ale Mattie mogła stracic´ Jacka na dobre.
– Mattie... – odezwał sie˛ znowu. – Co chcesz
przez to powiedziec´?
Mo´wił bardzo niepewnym tonem. On, najbar-
dziej pewny siebie człowiek, jakiego w z˙yciu spot-
kała!
– Prosze˛ cie˛, czy moglibys´my jednak poroz-
mawiac´ twarza˛ w twarz? – odpowiedziała Mattie.
– Mam ci do powiedzenia cos´, czego nie chciała-
bym mo´wic´ przez telefon.
– Rozumiem – odparł, nagle podekscytowany.
– Za dziesie˛c´ minut be˛de˛ w twojej kwiaciarni!
– Chyba domys´lał sie˛, co moz˙e chciec´ mu powie-
dziec´ Mattie.
– Spotkajmy sie˛ w parku po drugiej stronie
ulicy – zaproponowała. – Tam jest tak romantycz-
nie... S
´
wieci słon´ce, s´piewaja˛ ptaki...
149
WEEKEND W PARYZ
˙
U
– Be˛de˛ tam za dziesie˛c´ minut! – zapewnił. –
W parku koło twojej kwiaciarni!
Mattie powoli odłoz˙yła słuchawke˛.
Czy to sie˛ dzieje naprawde˛? – mys´lała.
Czy Jack mnie rzeczywis´cie kocha?
Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?!
150
CAROLE MORTIMER