Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
2
Krzysztof Boruń
Katarzyna Boruń-Jagodzińska
OSSOWIECKI –
zagadki jasnowidzenia
3
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
4
Wstęp
Zdolności jasnowidcze i prorocze od wieków budziły emocje i podziw zarówno możnych
jak i maluczkich tego świata. Wzmianki, a nierzadko i obszerne relacje o ludziach obdarzo-
nych przez bogów lub naturę przedziwnym „wzrokiem wewnętrznym”, umożliwiającym do-
strzeganie wydarzeń odległych w przestrzeni i czasie, można znaleźć w mitach i świętych
księgach różnych ludów, w relacjach dziejopisów i pamiętnikarskich notatkach znanych oso-
bistości.
Nie brak co prawda niedowiarków wątpiących w realność owego „wewnętrznego wzroku”
i przypisujących sukcesy wróżbitów i jasnowidzów dobrej znajomości psychiki ludzkiej,
skrzętnemu gromadzeniu informacji i prawidłowemu wyciąganiu wniosków, a także odpo-
wiednio niejasnemu, lecz bardzo sugestywnemu przekazywaniu proroctw. Nie zawsze jednak
takie wyjaśnienie zadowala nawet zagorzałych sceptyków.
O ile bowiem słuszne są podejrzenia w stosunku do wielu profesjonalnych „wróżów” i „ja-
snowidzów” w rodzaju XVII-wiecznego mistyfikatora – Józefa Balsamo (1743–1795) i wróż-
ki epoki napoleońskiej – Marii Lenormand (1772–1843), o tyle trudno – zachowując choćby
najdalej posunięty krytycyzm – na podstawie materiałów dokumentalnych i relacji wiarygod-
nych świadków znaleźć jakieś proste, naturalne wytłumaczenie fenomenalnych zdolności
Stefana Ossowieckiego – słynnego polskiego jasnowidza okresu międzywojennego, którego
Adam Grzymała-Siedlecki w swoich wspomnieniach o niepospolitych ludziach obdarzył
mianem „przybysza z czwartego wymiaru”. Bo też rzeczywiście – właściwości przejawiane
przez Ossowieckiego wykraczają daleko nie tylko poza tradycyjne umiejętności profesjonal-
nych jasnowidzów-wróżbitów, lecz także znane i badane od lat przez parapsychologów
uzdolnienia mediów psychicznych. Jeśli traktować jako w pełni wiarygodne sprawozdania z
eksperymentów przeprowadzanych z tym niezwykłym człowiekiem – a są wśród nich spra-
wozdania podpisywane przez szacowne grona profesorskie – należy chyba uznać go za naj-
wybitniejszy fenomen jasnowidczy pierwszej połowy naszego stulecia, a być może w ogóle w
historii parapsychologii.
Zainteresowanie lekarzy i uczonych zjawiskami paranormalnymi (tj. nie mieszczącymi się
w „normalnych” fizycznych i psychicznych właściwościach istot żywych) sięgają czasów
Oświecenia, kiedy to głośny lekarz-magnetyzer – Franz Anton Mesmer (1734–1815) rozpętał
swymi uzdrowicielskimi praktykami pierwszy wielki spór o – jakbyśmy dziś powiedzieli –
bioenergoterapię. Na ten okres datuje się też pierwsze próby wykorzystania hipnozy do wy-
woływania wizji jasnowidczych w celach diagnostycznych. Próby te, co prawda niezbyt uda-
ne, podejmował uczeń Mesmera i odkrywca hipnozy (nazwanej przez niego somnabulizmem)
markiz Chastenet de Puysegur. Dopiero jednak sto lat później w naukowych kręgach badaczy
fenomenów metapsychologicznych zainteresowano się szerzej zjawiskami paranormalnymi w
hipnozie, co pozwoliło zwiększyć ich powtarzalność, bardzo ograniczoną w doświadczeniach
z mediami wchodzącymi w trans samorzutnie.
Wyraz „medium”, oznaczający człowieka przejawiającego w czasie transu zdolności para-
normalne, upowszechnił się w połowie XIX wieku i związany był pierwotnie z falą spiryty-
zmu, przechodzącą wówczas przez Amerykę i Europę. W nawiązywaniu kontaktów ze świa-
tem pozagrobowym konieczni okazali się pośrednicy pełniący rolę „środków przekazu”, czyli
„medium” (ang.). Spirytystyczna interpretacja zjawisk paranormalnych nie znalazła, co praw-
da, naukowego uznania – jednak terminu „medium”, w rozszerzonej treściowo formie, w ję-
zyku potocznym używa się do dziś, chociaż w samej parapsychologii (nazywanej również
5
dawniej metapsychologią lub metapsychiką) na ogół z dużymi oporami. Niechęć ową po-
dzielał również Ossowiecki, który wyraźnie wzbraniał się przed określaniem go jako medium.
Pod koniec XIX i w początkach XX wieku obszar badań fenomenów „parapsychicznych”,
zwanych w skrócie „fenomenami psi”, wielce się poszerzył. W dużym stopniu ukształtowała
się wówczas również terminologia, przejęta później przez różne środowiska parapsycholo-
giczne.
I tak – w zależności od rodzaju uzdolnień i wytwarzanych zjawisk – podzielono media na
fizyczne i psychiczne. Przejawy paranormalnych oddziaływań fizycznych to przede wszyst-
kim telekineza, zwana również psychokinezą, tzn. zdolność zdalnego „psychicznego” poru-
szania przedmiotami, powodowania ich odształceń czy nawet przeobrażeń modelowych – w
szerszym pojęciu – również wywoływania zmian chemicznych, zjawisk świetlnych i termicz-
nych bez dostrzegalnego udziału materialnego (fizycznego czy chemicznego) czynnika
sprawczego. Do najbardziej efektownych rzeczywistych czy rzekomych przejawów mediumi-
zmu fizycznego zalicza się lewitację – unoszenie przedmiotów czy własnego ciała w powie-
trzu, materializację – „produkowanie” widm (fantomów) ludzi, zwierząt i przedmiotów,
psychofotografię – fotografowanie myśli, tzn. wytwarzanie na materiale światłoczułym obra-
zów będących odbiciem wyobrażeń medium, aport – przenoszenie przedmiotów z zamknię-
tych lub oddalonych miejsc, jakoby bez pomocy sił fizycznych, bilokację – rozdwojenie,
wydzielanie materialnego sobowtóra, przejawiające się obecnością tej samej osoby (medium)
jednocześnie w dwóch miejscach.
Zjawiska wytwarzane przez media fizyczne nie tylko na towarzyskich seansach spiryty-
stycznych, ale również w czasie eksperymentów przeprowadzanych przez lekarzy i uczonych,
pozostające w rażącej sprzeczności z „prawami natury”, budziły szczególnie ostre spory i
obawy przed mistyfikacją, które, niestety, często okazywały się uzasadnione. Wykryte oszu-
stwa zniechęcały też poważniejsze instytucje i towarzystwa naukowe do prowadzenia do-
świadczeń z telekinetykami i mediami materializacyjnymi, jak na przykład Brytyjskie Towa-
rzystwo Badań Psychicznych, skupiające swą uwagę przede wszystkim na zjawiskach tzw.
postrzegania pozazmysłowego (ang. ESP – extra-sensory perception).
Wyczyny mediów psychicznych przyjmowane były z mniejszymi oporami. Takie przeja-
wy ESP jak telepatia – zdalny odbiór uczuć i myśli, bez pośrednictwa znanych zmysłów, czy
zdolności różdżkarskie – reagowanie ruchami mimowolnymi na bardzo słabe bodźce mate-
rialne (fizyczne i chemiczne), nie kolidowały z kanonami przyrodniczego światopoglądu, a
mogły przecież oznaczać poszerzenie obszaru poznania. Z przypadkami zdającymi się wska-
zywać na istnienie łączności telepatycznej spotykamy się zresztą niejednokrotnie w życiu
codziennym, a profesja różdżkarza jest traktowana jak pewien rodzaj rzemiosła. I chociaż
wyniki doświadczeń nie dawały jednoznacznej odpowiedzi czy te fenomeny rzeczywiście
występują, a nie są tylko nieporozumieniem spowodowanym błędną interepretacją obserwo-
wanych faktów, wielu uczonych skłaniało się do poglądu, że potwierdzenie empiryczne ich
realności jest tylko kwestią czasu.
Znacznie większy sceptycyzm niż telepatia budziły zjawiska zaliczane do telestezji (lub
telegnozji) zwanej potocznie jasnowidztwem – czyli do postrzegania zjawisk, zdarzeń lub
przedmiotów niedostępnych w danej chwili poznaniu zmysłowemu. Nie chodziło tu zresztą
tylko o doznania quasi optyczne, lecz również słuchowe (tzw. jasno-słyszenie), dotykowe,
węchowe, smakowe, termiczne itp., dla których odrębne nazwy nie przyjęły się powszechnie.
Podstawowe „odmiany” jasnowidzenia to: kryptoskopia – zdolność odczytywania zakrytego
pisma i rozpoznawania ukrytych przedmiotów, psychometria – zdolność wizyjnego dostrze-
gania zdarzeń, zazwyczaj odległych w czasie i przestrzeni, w których uczestniczył określony
człowiek, poprzez bezpośredni kontakt z przedmiotem pozostawionym przez tego człowieka,
teleradiestezja – zdolność zdalnego stwierdzania istnienia złóż mineralnych, odnajdywania
ukrytych przedmiotów lub określania czy dana osoba żyje, jaki jest stan fizyczny jej organi-
6
zmu i gdzie się znajduje, z pomocą tzw. wahadełka, prekognicja – jasnowidzenie przyszłych
zdarzeń, retrokognicja – jasnowidzenie przeszłych zdarzeń, auroskopia – zdolność dostrze-
gania promieniowania organizmu żywego (tzw. aury), umożliwiająca, zależnie od barwy
promieniowania, jego natężenia i kształtu, wnioskowanie o stanie zdrowia, nastroju ew. zbli-
żającej się śmierci, pismo automatyczne – zdolność „samoczynnego”, nieświadomego pisa-
nia, towarzysząca transowemu rozszczepieniu osobowości w hipnozie i autohipnozie, ekste-
rioryzacja – oddzielenie się świadomości od ciała i przenoszenie się jej w odległe lub odizo-
lowane fizycznie miejsca.
Obserwowane w czasie seansów spirytystycznych, ale też i kontrolowanych doświadczeń
naukowych tego rodzaju przejawy jasnowidztwa były przyjmowane przez uczonych i lekarzy
przeważnie z dużym sceptycyzmem. Szczególnie ostre kontrowersje wywoływały próby two-
rzenia wokół rzeczywistych czy rzekomych dowodów paranormalnego postrzegania teore-
tycznej otoczki okultystycznej, a często i spirytystycznej.
Nieporównanie mniej jednak, niż w eksperymentach z mediami fizycznymi, było tu przy-
padków wykrycia oszukańczych machinacji, chociaż w okresach bujnego rozkwitu spiryty-
zmu cieszące się uznaniem „media psychiczne”, występujące na seansach za pieniądze lub z
amatorstwa nie należały do rzadkości. Nie można pochopnie wyciągać stąd wniosku, że ja-
snowidztwo sprzyja uczciwości. Po prostu w przypadku zjawisk fizycznych oszustwo można
stwierdzić w sposób ewidentny, gdy zbieżność wizji transowych medium z rzeczywistością
nie tylko nigdy nie jest doskonała i zawiera błędy, ale także sposób przekazywania informacji
bywa często daleki od jednoznaczności, może więc być ta zbieżność dość dowolnie interpre-
towana. W historii parapsychologii znane są co prawda przypadki odkrycia rzeczywistych
źródeł informacji „jasnowidczych” lub dotyczących jakoby innego wcielenia medium (Helena
Smith, Yirginia Tighe), ale i w takich przypadkach nie zawsze zachodzi świadome oszustwo,
zwłaszcza gdy medium cierpi na schizofrenię.
Mogłoby się wydawać, że wraz z rozwojem nauk przyrodniczych i zainteresowaniem, ja-
kie od połowy XIX stulecia problematyką parapsychologiczną przejawiają lekarze, fizjolodzy
i psycholodzy, spory te wygasną, doczekawszy rzetelnego naukowego rozstrzygnięcia. Oka-
zało się jednak, iż o taki ostateczny werdykt wcale niełatwo. Nie tylko dlatego, że w pełni
udane eksperymenty nie są w stanie przekonać zatwardziałych sceptyków, podejrzewających,
że nawet najbardziej wnikliwi i skrupulatni badacze mogą stać się ofiarą zręcznej mistyfika-
cji. Z kolei niepowodzenia, a także przypadki przyłapania mediów na oszustwach nie wyklu-
czają przecież możliwości sukcesu w innych eksperymentach, ani też nie przeczą możliwości
istnienia rzeczywistych uzdolnień parapsychologicznych niektórych ludzi.
Nieufność środowisk naukowych do parapsychologicznych rewelacji i związana z nią nie-
chęć do angażowania swego autorytetu w sporach między sceptykami i zagorzałymi obroń-
cami wynika przede wszystkim z faktu, że tego rodzaju uzdolnienia jak jasnowidztwo i tele-
kinezja nie mieszczą się w prawidłowościach fizykalnych i biologicznych odkrywanych przez
nauki przyrodnicze. Z drugiej jednak strony, współczesny świat naukowy, po wielu doświad-
czeniach, nie jest już tak, jak to bywało przed laty, skłonny przeczyć w sposób kategoryczny
możliwości, że co najmniej niektóre z fenomenów paranormalnych rzeczywiście występują i
krytycznie odnosi się nie tyle do opisywanych zjawisk co do ich interpretacji, nierzadko po-
zbawionej naukowych podstaw. Niezależnie zresztą od tego, co można usłyszeć w kręgach
entuzjastów paranauk na temat ignorowania przez „oficjalną naukę” fenomenów psi, właśnie
osiągnięcia nauki w ostatnim półwieczu nie pozostały bez wpływu na rozwój badań pozwa-
lających rzucić nieco światła na te fenomeny, a przynajmniej wykazać bezpodstawność nie-
których modnych hipotez. Nie jest też prawdą, że znane i liczące się w świecie naukowym
placówki badawcze „boją się” podejmowania tematów będących do niedawna domeną parap-
sychologii. W szczególności w USA i ZSRR osiągnięto w tych badaniach znaczące wyniki –
głośne w świecie stały się zwłaszcza doświadczenia przeprowadzone w stanfordzkim Instytu-
7
cie Badawczym i na Uniwersytecie w Ałma Acie.
Nieprzypadkowo wzrost zainteresowania uzdolnieniami paranormalnymi zbiega się z
gwałtownym przyśpieszeniem postępu poznawczego i technicznego w naszych czasach. Z
pewnością postęp ten – możliwości zastosowania coraz doskonalszych technik badawczych w
naukach biologicznych, m.in. w biochemii, biofizyce i psychofizjologii – wzbudził uzasad-
nione nadzieje, że pasjonujące zagadki parapsychologii znajdą wreszcie naukowe rozwiąza-
nie. Z tych nadziei zrodziła się psychotronika – nowa interdyscyplinarna dziedzina badań,
zajmująca się oddziaływaniem wzajemnym między organizmami żywymi i ich środowiskiem
wewnętrznym i zewnętrznym, a zwłaszcza procesami energetycznymi i informacyjnymi cha-
rakteryzującymi te oddziaływania. Chodziło przede wszystkim o to, że badania dotyczące
wpływu różnego rodzaju pól energetycznych na żywą materię, zdające się wskazywać na
ważną rolę tych pól w funkcjonowaniu organizmów, mogłyby ukazać w innym świetle kon-
trowersyjną dotąd sprawę zdolności telepatycznych, różdżkarskich, a także być może jasno-
widczych. Z kolei szybki postęp w technice pomiarów biomedycznych i związana z tym la-
wina odkryć w dziedzinie fizjologii mózgu otwierały drogę do wyjaśnienia istoty zmienio-
nych stanów świadomości i ich oddziaływań na procesy biochemiczne i biofizyczne przebie-
gające w organizmie, czego zadziwiające efekty można obserwować w hipnozie, jodze czy
paramedycznych zabiegach leczniczych.
I rzeczywiście – w ostatnich latach nasza wiedza o psychologii i fizjologii zjawisk, w któ-
rych kluczowe znaczenie ma sugestia i autosugestia, bardzo się wzbogaciła, pozwalając roz-
strzygnąć wiele wątpliwych kwestii, a nadzieje, jakie psychotronika wiąże ze stawiającą do-
piero pierwsze kroki bioelektroniką nie są chyba bezpodstawne, chociaż oczekiwany rewolu-
cyjny przewrót w poglądach na związek ducha i materii jak dotąd nie nastąpił. Brak w dal-
szym ciągu uznanych powszechnie eksperymentalnych dowodów realności telepatii i teleki-
nezy, mimo iż niektóre doświadczenia zdają się rzucać nowe światło na fizykalną stronę tych
zjawisk. Żadna też z hipotez próbujących wytłumaczyć w oparciu o współczesną wiedzę
przyrodniczą zaobserwowane fenomeny, nie zadowala w pełni nawet samych ich twórców.
Jeszcze większe trudności weryfikacyjne i interpretacyjne napotykają badacze przejawów
telestezji, jakkolwiek i tu zaznaczył się ostatnio wyraźny postęp na polu eksperymentalnym.
Jest on jednak przede wszystkim zasługą badaczy-psychotroników, którzy programowo prze-
prowadzają doświadczenia nie tylko ze znanymi telepatami i jasnowidzami, lecz także pró-
bują rozwijać te zdolności u ludzi „zwykłych”, nie wyróżniających się żadnymi predyspozy-
cjami. Niektóre tego rodzaju ćwiczenia, zwłaszcza jeśli przeprowadzane są z zachowaniem
rygorów naukowych, nie tylko mogą poszerzyć obszar badań i ułatwić weryfikację hipotez,
ale również stwarzają warunki powtarzalności tych jakże rzadkich i kapryśnych fenomenów.
Wyniki tych eksperymentów zdają się prowadzić do nieco zaskakującego być może wnio-
sku, że przyjęte dość powszechnie zasady klasyfikacji fenomenów, które tu przedstawiłem,
trzeba uznać za sztuczne i mylące. Rzecz w tym, że można podejrzewać, iż nie ma zasadni-
czych różnic w psychofizjologicznych procesach występujących w telepatii, jasnowidzeniu,
różdżkarstwie czy jeszcze innych postaciach paranormalnej wrażliwości. Można też spotkać
się z próbami stworzenia jakiejś ogólnej teorii jednoczącej wszystkie zjawiska paranormalne,
łącznie z telekinezą – jak na razie bez większego powodzenia.
Oczywiście, nie znaczy to, że wszystko co prezentowane jest pod szyldem psychotroniki
zasługuje na zaufanie. Niestety, po początkowym okresie, w którym dominowały dążenia do
nadania badaniom naukowego, przyrodniczego charakteru, pojawiły się próby nawrotu do
tradycji metapsychicznych czy nawet okultystycznych, co z pewnością nie sprzyja umacnia-
niu naukowych ambicji i grozi przenoszeniem na grunt psychotroniki jałowych, dawno prze-
brzmiałych sporów.
W tym miejscu jednak nie od rzeczy będzie zająć się choćby w paru zdaniach jeszcze jed-
nym, i to nader istotnym, aspektem wzrostu zainteresowania zjawiskami paranormalnymi.
8
Jest bowiem paradoksem, że wzrost ten związany jest nie tylko z nadziejami, jakie budzi
gwałtowne przyśpieszenie postępu naukowego i technicznego w ostatnim półwieczu, ale tak-
że z rozczarowaniami dotyczącymi owoców tego postępu. Problemy energetyczne i żywno-
ściowe, zagrożenia ekologiczne i epidemie, niebezpieczeństwo atomowej apokalipsy, terro-
ryzm, bezkarność gwałtu i przemocy w różnych postaciach są w niemałej mierze produktem
przemian ekonomicznych i społecznych we współczesnym świecie. Naturalną reakcją obron-
ną społeczności ludzkich jest utrata zaufania do uznawanych dotąd autorytetów naukowych,
politycznych i moralnych, a w rezultacie poszukiwanie oparcia i nadziei poza nimi, w parana-
ukach, powrocie do natury, mistycyzmie, jasnowidzeniu i proroctwach, astrologii, ufologii
czy po prostu – w świecie fantazji. Trudno więc się dziwić, że stowarzyszenia parapsycholo-
giczne, radiestezyjne i psychotroniczne skupiają nie tylko naukowców i amatorów-
przyrodników, ale również ludzi obcych światopoglądowo współczesnej nauce czy po prostu
zawiedzionych jej „niemocą”.
Przystępując do pracy nad książką o Stefanie Ossowieckim – chyba najbardziej zagadko-
wej postaci w polskiej i światowej parapsychologii – uznaliśmy, że ograniczenie się do zebra-
nia różnych relacji na temat jego niezwykłych umiejętności i losów życiowych byłoby nie
tylko zubożeniem tematu i pozbawieniem Czytelnika odpowiedzi na nasuwające się pytania,
lecz również przyczyniłoby się do pogłębienia nieporozumień czy wręcz mitów dotyczących
jasnowidztwa.
Stąd część czwarta książki poświęcona już nie samemu Ossowieckiemu i współczesnym
mu fenomenom psi, lecz doświadczeniom przeprowadzanym w ostatnich kilkunastu latach w
Polsce i za granicą, wnoszącym sporo nowych, interesujących spostrzeżeń dotyczących ja-
snowidztwa. W części tej podjęta jest też próba skonfrontowania naszej współczesnej wiedzy
psychologicznej i wyników współczesnych eksperymentów z analogicznymi umiejętnościa-
mi, przejawianymi przez Ossowieckiego, co może ułatwić Czytelnikom wyrobienie sobie
własnego poglądu na te dziwne i kontrowersyjne zjawiska. Nie mamy bowiem zamiaru suge-
rować gotowych rozwiązań zagadek jasnowidzenia i prorokowania, odbrązawiać Ossowiec-
kiego ani też utrwalać licznych legend na jego temat. Na wiele pytań brak jeszcze odpowiedzi
i nie wiadomo czy prędko je znajdziemy. Nie znaczy to jednak, że stoimy całkowicie bezradni
przed murem tajemnic. Można już rozstrzygnąć empirycznie niektóre kwestie sporne, a wy-
suwane hipotezy, choć niezadowalające i często sprzeczne ze sobą, pozwalają spojrzeć wni-
kliwiej na te pasjonujące zagadnienia i dojść do wniosku, że chociaż nauka nie powiedziała tu
jeszcze ostatniego słowa, do niej właśnie będzie ono należało.
Krzysztof Boruń
9
CZĘŚĆ PIERWSZA
Inżynier – jasnowidz
Był najsłynniejszym „psychometrą”
1
dwudziestego wieku. Jak to jednak bywa z życiory-
sami sławnych ludzi – w przeciwieństwie do bogatych materiałów prezentujących talenty
jasnowidcze Stefana Ossowieckiego – dane biograficzne na temat jego życia prywatnego,
perypetii wojennych i małżeńskich czy kłopotów finansowych i zawodowych są nader skąpe i
fragmentaryczne. Brak niemal zupełnie udokumentowanych informacji dotyczących nie tylko
jego młodości i w ogóle czterdziestu lat spędzonych w Rosji, ale również ważniejszych wyda-
rzeń życiowych w dwudziestoleciu międzywojennym, już w odrodzonej Polsce, jak też w
czasach okupacji hitlerowskiej. Nie ma nawet pewności, gdzie spoczywają jego prochy. Na
płycie grobowca rodzinnego Jacynów, na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie, wyryto
jego nazwisko z dopiskiem: zaginiony w czasie wojny...
Biografię Ossowieckiego zmuszeni byliśmy więc oprzeć przede wszystkim na jego wła-
snych relacjach
2
i informacjach uzyskanych od krewnych i znajomych inżyniera-jasnowidza,
opublikowanych już materiałach wspomnieniowych oraz opracowaniach typu słownikowego,
próbując, poprzez konfrontacje i selekcje danych, usunąć występujące w nich niestety dość
często sprzeczności i luki chronologiczne. W ten sposób staraliśmy się ustalić możliwie wia-
rygodną wersję życiorysu tego tak tajemniczego i fascynującego współczesnych człowieka,
aż po jego tragiczną śmierć w ruinach GISZu.
l. Punkty zwrotne?
Stefan Ossowiecki urodził się 22 sierpnia 1877 roku w Moskwie. Ojciec jego – Jan Osso-
wiecki – inżynier technolog o zdolnościach wynalazczych, właściciel dużych zakładów che-
micznych produkujących farby i lakiery, był w młodości asystentem Dymitra Mendelejewa.
Rodzina ojca pochodziła z Mohylowszczyzny, gdzie Ossowieccy nie posiadali co prawda
większych obszarów ziemi uprawnej, ale za to ogromne lasy. Ród matki – Bony z Newlin-
Nowohońskich – wywodził się z Kowieńszczyzny. Była ona nie tylko piękną kobietą (świad-
czą o tym portrety pędzla Matejki i Żmurki), ale również „odznaczała się nadzwyczajną intu-
1
„Psychometra” - w terminologii parapsychologicznej: jasnowidz, u którego wizje po-
znawcze wywołuje bezpośredni kontakt z materialnym przedmiotem związanym z człowie-
kiem lub miejscem wydarzeń będących obiektem paranormalnego poznania. Tego rodzaju
„psychometria” nie ma oczywiście nic wspólnego z psychometrią będącą działem psycholo-
gii, zajmującym się opracowywaniem i stosowaniem testów oraz oceną ich wyników meto-
dami matematycznymi.
2
S. Ossowiecki, Świat mego ducha i wizje przyszłości, Dom Książki Polskiej, Warszawa
1933, II wyd. – Astral Editorial Orfice, Chicago 1976. Słowo wstępne do II wyd. – dr Witolda
Borysiewicza.
10
icją”. Po śmierci ojca Stefana w 1914 roku wyszła ponownie za mąż – za gen. Kriegera.
Stefan miał pięcioro rodzeństwa – dwie starsze od niego siostry: Wiktorię, która wyszła za
mąż za gen. Jana Jacynę, i Wandę, żonę sędziego Ottona Missuny, oraz trzech młodszych
braci: Stanisława, prawnika, Henryka, inżyniera chemika, członka zarządu fabryki farb i la-
kierów „Nobiles” we Włocławku i Eugeniusza, inspektora Najwyższej Izby Kontroli Pań-
stwa
3
.
Jako dziecko Stefan darzony był przez matkę szczególnymi względami, otaczany stałą
opieką i hołubiony, co – zdaniem niektórych krewnych – spowodowało później u niego pew-
ną niezaradność życiową i małe zainteresowanie sprawami materialnymi. Dlatego też może
przez całe życie, choć daleki był od megalomanii i pychy, odczuwał bardzo silnie potrzebę
koncentrowania na sobie uwagi otoczenia i nigdy nie chciał zwierzać się, nawet bliskim
przyjaciołom, z przykrości, jakich zdarzyło mu się doznać od ludzi.
Po ukończeniu Korpusu Kadetów w Moskwie, mając 17 lat, zdał egzamin konkursowy do
Instytutu Technologicznego w Petersburgu. Studia ukończył w 1899 roku i po uzyskaniu dy-
plomu inżyniera – technologa, odbył półtoraroczną praktykę w zakładach chemicznych Cas-
sela we Frankfurcie nad Menem. Po powrocie do Rosji pracował w kilku fabrykach chemicz-
nych benzolo-anilinowych, zaś w roku 1915 objął kierownictwo zakładów Jana Ossowieckie-
go w Moskwie, jako ich współwłaściciel po śmierci ojca.
Owe pierwsze cztery dziesiątki lat życia przyszłego słynnego jasnowidza nie były jednak
okresem tylko surowej musztry szkolnej i suchych nauk ścisłych, a potem prozaicznych zajęć
inżyniera i bogatego przemysłowca, tak odległych metapsychice. Wiadomo, że swego czasu
również wielki Mendelejew interesował się mediumizmem i z pewnością nie stanowiło to
tematu tabu w domu Ossowieckich w latach chłopięcych Stefana. A był to przecież czas
kształtowania się jego osobowości i zainteresowań.
Pierwsze przejawy zdolności paranormalnych wystąpiły u Stefana – według jego relacji –
już w czasach nauki w Korpusie Kadetów i doszukiwać się tu należy raczej pobudzającego
wpływu atmosfery niezwykłości, otaczającej wówczas mediumizm, niż jakichś dziedzicznych
predyspozycji. W swej autobiograficznej książce Świat mego ducha i wizje przyszłości Stefan
Ossowiecki wspomina tylko o pewnych przejawach paranormalności u matki i siostry Wikto-
rii. Ta ostatnia po śmierci syna-jedynaka, prawdopodobnie pod wpływem wstrząsu nerwowe-
go, zaczęła przejawiać zdolności rzeźbiarskie. Daleki krewny gen. Jacyny, męża siostry ja-
snowidza, dziennikarz i publicysta – Jerzy Jacyna (1913–1971) w swych wspomnieniach o
Ossowieckim pisał, iż na jego pytanie o nagle ujawnione zamiłowania plastyczne pani Wikto-
ria odpowiedziała:
,,Dlaczego zaczęłam rzeźbić? To bardzo proste: taka jest wola mojego zmarłego syna.
Rozmawiam z nim często i to on właśnie kieruje moją ręką oraz pozwala mi widzieć to, czego
nigdy przedtem nie widziałam”
4
.
Uzdolnienia Wiktorii Jacynowej ujawniły się w wieku już bardzo dojrzałym (syn zmarł
mając około 30 lat), a – jak pisze dalej Jacyna – nigdy nie przejawiała ona zainteresowań tzw.
życiem pozagrobowym ani nie odznaczała się dewocją.
Wróćmy jednak jeszcze do młodzieńczych lat Stefana. Co wpłynęło na psychikę młodego
inżyniera, że zwrócił się on ku nieuchwytnym, „wyższym rejonom ducha”? Niewątpliwie
jednym z ludzi, którzy wywarli silny wpływ na kierunek zainteresowań Ossowieckiego był
tajemniczy, niezwykły jasnowidz z Homla – Wróbel. Oddajmy głos samemu Ossowieckiemu:
„Był to starzec wtajemniczony. Prawie całe swe życie spędził na Wschodzie, potem powrócił
3
Op. cit., II wyd., s. 8.
4
J. Jacyna, Fakty i legenda o Ossowieckim, „Tygodnik Demokratyczny” nr 30/1970, odc.
3
11
do swego kraju ojczystego, aby go już więcej nie opuszczać. Kiedy go poznałem, miał lat 76.
Starzec ten posiadał wielki wpływ na moją psychikę, był moim szczerym przyjacielem i on
właśnie wskazał mi sposób ćwiczenia oraz rozwijania zdolności. Było to wiele lat temu, gdy
jeszcze jako student 3-go kursu pojechałem na praktykę do wielkiej papierni w Dobruszu.
Dyrektorem tej fabryki był inżynier Antoni Stulgiński. Znajdowała się ona w odległości mniej
więcej 7 km od Homla. Kiedy przybyłem do Homla i miałem jechać dalej koleją wąskotoro-
wą w kierunku Dobrusza, pociągu jeszcze nie było; pozostawało więc dwie godziny czasu, z
któremi nie wiadomo co robić. Zwróciłem się do naczelnika stacji, a on wskazał mi Wróbla,
jako miejscową osobliwość i podał mi jego adres (...).
Wróbel mieszkał na przedmieściu w małym drewnianym domku. Jako sędziwy starzec nie
wstawał już z łóżka; leżał ubrany w czarną, jak gdyby zakonną szatę. Twarz miał piękną, se-
micką, z długą siwą brodą. Wzrokiem swym przeniknął od razu mój świat wewnętrzny i z
miejsca powiedział mi, jak się nazywam, oraz w jakim celu przybyłem. Przeniósł się do Mo-
skwy, w najdrobniejszych szczegółach opisał całe moje życie, zastanawiając się (zatrzymu-
jąc? – KB) nad jego ciekawszymi etapami. On pierwszy wyjaśnił mi, co znaczy a u r a i
oświadczył, że i ja należę do tych, którzy ją widują. Podkreślił przy tym moje nadprzyrodzone
zdolności i zapowiedział, że w latach późniejszych nazwisko moje będzie znane. Mówił o
mojej przyszłości i przeszłości, a przyznać trzeba, że wszystko się dotychczas sprawdziło. Był
to człowiek nadzwyczajny.
Podczas dwóch miesięcy mojej praktyki fabrycznej dwa razy na tydzień przyjeżdżałem do
niego. W godzinach tych wizyt Wróbel nikogo więcej nie przyjmował, poświęcając ten czas
wyłącznie mojej osobie. Wielu ludzi u niego poznałem, przyjeżdżali tu bowiem ciekawi z
całej Rosji, on każdego przyjmował mile i wszyscy go z wielką czcią wspominali. Wróbel
dużo mówił mi o przyszłości Rosji, o wskrzeszeniu Polski. Podstawą jego wiedzy była kabała
hebrajska.
Żałowałem, że musiałem opuścić Homel i nie mogłem skorzystać więcej z jego szkoły
wtajemniczenia. W owych czasach miał on jeszcze dwóch uczniów: P. Jana Jarkowskiego,
inżyniera, bardzo zdolnego człowieka, autora znakomitej książki Wszechświatowe ciążenie,
który do niego przyjeżdżał z Petersburga, oraz profesora Akademii Prawnej w Petersburgu –
gen. Szendzikowskiego”
5
.
Nie ma, niestety, bliższych informacji, jaki konkretnie wpływ wywarł cadyk z Homla na
rozwój metapsychicznych uzdolnień Ossowieckiego. Wiemy z jego książki, że jako czterna-
stoletni chłopiec przejawiał zdolności telepatyczne, a później telekinetyczne, które – gdy miał
około czterdziestki – poczęły zanikać, a ich miejsce zajęły niezwykłe uzdolnienia psychome-
tryczne, przynosząc mu światową sławę. Czyżby owe dwadzieścia lat, dzielące spotkanie z
Wróblem od zamknięcia rosyjskiej karty w życiorysie, były okresem ćwiczeń według wska-
zań mistrza i dojrzewania duchowego przyszłego jasnowidza?
Z pewnością to, co wówczas działo się w Rosji – atmosfera panująca na dworze Mikołaja
II wśród arystokracji i inteligencji rosyjskiej – wywierało pewien wpływ na Ossowieckiego.
Sprzyjała ona przecież zainteresowaniom metapsychiką, okultyzmem czy wręcz fascynacji
mistycyzmem i różnymi naukami tajemnymi. Pamiętajmy, że na dworze tym działał i rozta-
czał nad nim swą moc „święty demon” z Carskiego Sioła, Grzegorz Rasputin
6
.
Ani Ossowiecki, ani jego rodzina nie podzielała fascynacji osobą „świętego starca”. Raczej
5
S. Ossowiecki, op. cit., s. 80–81.
6
Georgij I. Rasputin (1872–1916), wł. G. I. Nowych – mnich rosyjski, hipnotyzer, od
1907 r. faworyt rodziny cara Mikołaja II, zdobył intrygami duży wpływ na dworze carskim w
okresie I wojny światowej. Zamordowany przez grupę monarchistycznych polityków pod
przewodnictwem księcia F. Jusupowa.
12
odwrotnie. Generał Jan Jacyna wspomina w pamiętnikach okres pobytu swojego syna Alek-
sandra (a więc siostrzeńca Stefana) w Korpusie Paziów w Petersburgu:
„W Szkole Paziów kolegowała z nim (Aleksandrem – przyp. KB) spora paczka Polaków.
Stosunki koleżeńskie były tam doskonałe. Był z nimi na jednym kursie głośny obecnie – jako
zabójca Rasputina – książę Jusupow, ożeniony z córką siostry cara Mikołaja II – Ireną. Mój
syn był z nim w przyjaznych stosunkach nie tylko wtedy, ale i w latach następnych”.
Rok 1914 otwiera nowy, zwrotny okres w życiu Stefana Ossowieckiego, znaczony wybu-
chem pierwszej wojny światowej, a wkrótce potem śmiercią ojca i przejęciem po nim obo-
wiązków kierowania moskiewską fabryką. Militaryzacja zakładów przemysłowych, połączo-
na z mobilizacją kadry technicznej, coraz trudniejsza sytuacja na froncie, wrzenie rewolucyj-
ne, a przede wszystkim nadzieje na odrodzenie się Polski, włączają Ossowieckiego w krąg
spraw politycznych. Po rewolucji lutowej 1917 roku wybrano go wiceprezesem Związku
Wojskowych Polaków i w czerwcu tego roku członkiem Naczelnego Polskiego Komitetu
Wojskowego (Naczpolu). Prezesem Naczpolu zostaje Władysław Raczkiewicz
7
, zaś w skład
Polskiego Wojskowego Komitetu Wykonawczego wchodzi m.in. szwagier Ossowieckiego –
gen. Jan Jacyna
8
.
Jak potoczyły się losy Ossowieckiego po rewolucji październikowej – brak szczegółow-
szych relacji. Wiadomo tylko, że był aresztowany, podobno w bardzo dramatycznych oko-
licznościach, i znalazł się w więzieniu. Trudno się temu dziwić – był przecież współwłaści-
cielem i dyrektorem wielkiej fabryki, a więc „burżujem”, a do tego jeszcze obracał się w śro-
dowisku arystokracji i wyższych wojskowych, zbliżonych do dworu carskiego.
W więzieniu przebywał Ossowiecki kilka miesięcy. Po zwolnieniu, wobec rozwiązania się
w tym czasie (w lutym 1918 r.) Naczpolu, wyjechał do Polski i zamieszkał w Warszawie.
Kto wie, być może nie tylko rady Wróbla, ale także dramatyczne przeżycia w czasie re-
wolucji wpłynęły na jego psychikę w ten sposób, że dotychczasowe talenty medialne, natury
raczej widowiskowej, przekształciły się w dar jasnowidzenia? Znane są w historii parapsy-
chologii przypadki, że bezpośrednie zagrożenie życia wyzwalało ukryte zdolności psi – i w
przypadku Ossowieckiego zmieniło „medium fizyczne” w wizjonera? Możemy snuć jedynie
domysły...
2. W oczach przyjaciół i znajomych
Szybkie osiągnięcie liczącej się pozycji w „wyższych sferach” niepodległej już Polski za-
wdzięczał Stefan Ossowiecki nie tylko umiejętnościom zawodowym i przedsiębiorczości, ale
również – a chyba nawet przede wszystkim – rozległym koligacjom i znajomościom we
wpływowych kołach gospodarczych i politycznych. Z ową przedsiębiorczością i zmysłem
7
Władysław Raczkiewicz (1885–1947) – polityk, z zawodu prawnik, powołany do wojska
rosyjskiego w 1914 r., współtwórca Naczpolu w 1917 r. i jego prezes. W latach międzywo-
jennych minister spraw wewnętrznych., wojewoda nowogrodzki, wileński, krakowski i po-
morski, marszałek Senatu. 29 września 1939 I. Mościcki przekazał mu urząd Prezydenta RP,
który R. sprawował na emigracji.
8
Jan Jacyna (1864–1930) – generał, do 1917 w wojsku rosyjskim, członek Naczpolu, w
WP szef departamentu szkoleniowo-naukowego Min. Spraw Wojskowych, szef polskiej misji
w Paryżu, adiutant generalny Naczelnika Państwa, przewodniczący oficerskiego Trybunału
Orzekającego. Po przewrocie majowym przeniesiony w stan spoczynku.
13
praktycznym, niezbędnym w interesach, różnie zresztą bywało. Prawda, że nie brakowało mu
inicjatywy lub po prostu dobrych chęci. Uczestniczył w różnego rodzaju przedsięwzięciach
mających przynieść poważne profity, ale jakoś nie dorobił się większego majątku, a nierzadko
przyjaciele i krewni – jak np. jego kuzyn, inż. Władysław Skarbek-Stefanowski – swą radą a
czasem i pomocą finansową zapobiegali poważniejszym klęskom.
W pierwszych ośmiu latach pracował zresztą na etatach w przemyśle i handlu: od 1919 do
1925 roku – jako kierownik biura sprzedaży Towarzystwa Zakładów Żyrardowskich, a na-
stępnie do 1927 roku – jako dyrektor administracyjny przedstawicielstwa Spółki Akcyjnej
„Widzewska Manufaktura”. W 1930 roku w ramach Zrzeszenia Oficerów Rezerwy zorgani-
zował wraz z inż. Stefanowskim spółdzielnię zarobkową, zajmującą się dezynfekcją aparatów
telefonicznych preparatem ich wynalazku, próbując powrócić do zawodu inżyniera-chemika.
Spółdzielnia ta działała do 1934 roku.
W drugiej połowie lat trzydziestych Ossowiecki i Stefanowski założyli w Warszawie
przedsiębiorstwo wytwórcze pod nazwą Towarzystwo Przemysłu Chemicznego. Inżynier-
jasnowidz szukał też szczęścia w finansach i handlu, przeważnie bez większego powodzenia.
Był współzałożycielem i wiceprezesem rady nadzorczej Banku dla Handlu Zagranicznego, a
także współwłaścicielem (wraz z inż. Kisielewskim) Warszawsko-Śląskiej Spółki Węglowej,
sprzedającej hurtowo węgiel i materiały budowlane. Działał również w zarządach takich
przedsiębiorstw, jak Huta Szkła „Janina” w Dobrach Grajewo, Warszawskie Towarzystwo
Budowlane (prezes zarządu do 1933 r.), czy Przedsiębiorstwo Robót Inżynieryjno-
Budowlanych. F. Oppmana i H. Kozłowskiego. W czasie okupacji zajmował się już tylko
dorywczo pośrednictwem handlowym (paszą, a następnie żelazem)
9
; głównym źródłem
utrzymania Ossowieckich był bar kawowy „Gryf” przy ul. Brackiej 6, prowadzony przez żonę
inżyniera, Zofię, wraz z jej bratową Aleksandrą Skibińską i Magdaleną Roszkowską.
Po przyjeździe w 1918 roku do stolicy odrodzonej Polski Ossowiecki od razu znalazł opar-
cie wśród przybyłych wcześniej przyjaciół, znajomych i członków rodziny. Odnawiał stare
znajomości, nawiązywał nowe – nierzadko z wysoko postawionymi osobistościami ze sfer
politycznych, wojskowych i przemysłowych. Przyjacielska zażyłość łączyła go też z wieloma
przedstawicielami elity naukowej i artystycznej. W relacjach z eksperymentów przeprowa-
dzonych najczęściej w czasie spotkań towarzyskich znajdujemy nazwiska wielu profesorów,
m.in.: Cz. Białobrzeskiego, A. Chojeckiego, W. Doroszewskiego, B. Emersona, A. Graviera,
M. Kamieńskiego, A. Krokiewicza, E. Lotha, I. Łukasiewicza, S. Mazurkiewicza, L. Petra-
życkiego, S. Poniatowskiego, A. Ponikowskiego, Ch. Richeta, J. Rostafińskiego, K. Skórewi-
cza, S. Skorupki, K. Stołychwy, W. Witwickiego i M. Wolfkego. Spośród pisarzy można tu
wymienić przykładowo: Prevosta, Przybyszewskiego, Reymonta, Rostworowskiego, Żerom-
skiego i Szpotańskiego, z muzyków: Drzewieckiego, Kochańskiego, Orłowa, Rubinsteina i
Szymanowskiego, aktorów i śpiewaków operowych: Osterwę, Leszczyńską (Jackowską),
Ruffo i Smirnowa. Najsławniejsza jednak, najszerzej komentowana i będąca przedmiotem
anegdot i legend była znajomość inżyniera jasnowidza z Józefem Piłsudskim.
Nie wiadomo dokładnie, kiedy i w jakich okolicznościach poznał Ossowiecki ówczesnego
Naczelnika Państwa. Piłsudski żywo interesował się „metapsychiką” i wspólnie z Ossowiec-
9
Dane biograficzne dot. działalności zaw. Ossowieckiego w okresie międzywojennym
oparto głównie na informacjach zawartych pod hasłem „Stefan Ossowiecki” (opr. przez Je-
rzego Kubiatowskiego), zamieszczonym w Polskim Słowniku Biograficznym, tom XXIV, ze-
szyt 102, Ossolineum, Wrocław 1979, s. 431–433, oraz relacjach krewnych i powinowatych
Ossowieckiego, m.in. Marii Jadwigi Wierzbickiej, pełniącej w latach 1931/32 w przedsiębior-
stwie dezynfekującym telefony, współzarządzanym przez Ossowieckiego, obowiązki sekre-
tarki i księgowej.
14
kim przeprowadzili kilka udanych doświadczeń (patrz cz. II, rozdz. 2). Wiadomo też, że nie
tylko jasnowidz bywał w Belwederze, ale również marszałek odwiedzał go w jego mieszka-
niu na Pięknej. Przyjacielskie stosunki uległy ochłodzeniu po przewrocie majowym. Prawdo-
podobnie z tej przyczyny, iż szwagier Ossowieckiego – gen. Jacyna – pozostał wiemy przy-
siędze złożonej prezydentowi Wojciechowskiemu i nie przeszedł na stronę „Sulejówka”. Za-
ważyło to na dalszych losach generała. Został on przeniesiony w stan spoczynku i na tym
ślepym torze pozostał aż do swej śmierci w roku 1931”
10
.
Kontakty telepatyczne i jasnowidcze Piłsudskiego z Ossowieckim stały się tematem rów-
nież politycznych anegdot. Jedną z nich, mającą tłumaczyć przyczynę psucia się stosunków
między marszałkiem i jasnowidzem, przytacza J. Jacyna w swoich wspomnieniach:
„(...) późną wiosną roku 1926 w Warszawie, (...), Ossowiecki spędzał wesoło czas w gro-
nie przyjaciół (...). Ktoś rzucił myśl:
– Powiedz nam don Stephanio, czy mógłbyś teraz nam powiedzieć, co robi Piłsudski?
– Tak, tak, koniecznie, prosimy nam to powiedzieć! – rozległo się ze wszystkich stron.
Ossowiecki bez entuzjazmu, po krótkim wahaniu, dał się uprosić. Umilkł gwar głosów. Ja-
snowidz wpadł w trans i zaczął mówić:
– Widzę duży, dębowy stół. Jakieś grube książki. Półmrok. Stół oświetla stojąca z boku
lampa. Cisza. Słychać miarowy rytm zegara. Nad stołem pochylony Piłsudski. Przed nim ma-
pa. Marszałek coś na tej mapie zakreśla kolorowymi kredkami. To jego ulubiona gra wojenna.
Chwileczkę! To dziwne! To nie jest mapa jakiegoś kraju, to raczej plan miasta. Tak – to jest
miasto. Środkiem płynie wielka rzeka. Tak! Już nie mam wątpliwości – to Warszawa... Ale
dlaczego?...”
11
Prawdopodobnie i tę historię należy między bajki włożyć, jak wiele innych politycznych
proroctw przypisywanych Ossowieckiemu.
Jako obywatel Warszawy Ossowiecki zamieszkał początkowo na Trębackiej 11, a następ-
nie przy ul. Pięknej 5. W roku 1922 ożenił się z Rosjanką – Aliettą de la Carriere. Mieszkanie
przy ul. Pięknej okazało się jednak wilgotne i niezbyt wygodne, na co często skarżyła się pani
Alietta. Po kilku latach Ossowieccy przeprowadzili się więc do większego lokalu przy ul.
Polnej 32. Ich wspólne życie nie układało się, niestety, najlepiej. Wiecznie zajęty pracą za-
robkową i interesami, a przede wszystkim „metapsychiką”, rozchwytywany przez ludzi, eks-
perymentujący i wygłaszający odczyty na zebraniach i zjazdach parapsychologicznych – nie-
wiele miał czasu „dla domu”. Chyba w niemałym stopniu na tym właśnie tle dochodziło do
konfliktów między małżonkami.
Stopniowo i Alietta stworzyła sobie własny krąg towarzyski. Podobno bywało, że małżo-
nek-jasnowidz musiał szukać jej po Warszawie i nie zawsze potrafił odnaleźć. W sprawach
osobistych bowiem zdolności „metapsychiczne” z reguły go zawodziły. Być może to tłuma-
czy również drwiący stosunek Alietty do talentów męża, o czym wspominają niektórzy krew-
ni i znajomi z tamtych lat. Przyczyną nieporozumień bywały też sprawy materialne i niepo-
wodzenia inżyniera w interesach.
Rozwiedli się w 1930 roku. Dziewięć lat później Ossowiecki ożenił się ponownie. Jego
druga żona – Zofia ze Skibińskich, primo voto Świdowa – była kobietą bardzo przystojną,
pełną energii i zrozumienia dla niezwykłych właściwości psychicznych męża, stając się w
ostatnich, najtrudniejszych latach jego życia troskliwym opiekunem i najbliższym przyjacie-
lem.
We wrześniu 1939 roku mieszkanie Ossowieckich przy ul. Polnej zostało zniszczone. Za-
chował się jego opis z 1937 roku, zamieszczony w tygodniku „Światowid”.
10
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 32/1970, odc. 5.
11
Op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 45/1970, odc. 18.
15
,,Czekam w hallu, ozdobionym.gdańskimi meblami – relacjonuje przedstawicielka tygo-
dnika, Krystyna Dienstl-Kaczyńska – na ścianach wiszą stare sztychy. Na oknie stoi duża
figura Chrystusa. Z sąsiedniego pokoju, gdzie znajduje się gospodarz, słyszę głosy, omawia-
jące sprawy, związane z jego „prywatnym” zajęciem, jako współwłaściciela Towarzystwa
przem.-chemicznego. (...) Jasnowidz wprowadza mnie do niewielkiego saloniku, lecz prze-
pełnionego interesującymi przedmiotami. (...) Na ścianach wiszą obrazy Kossaka, Wodzi-
nowskiego, Żmurki, niżej zwracają uwagę ciekawe pamiątki zebrane w czasie arcybogatego
żywota. A więc: list od papieża, fotografia Marsz. Piłsudskiego z piękną dedykacją: »Panu
Stefanowi Ossowieckiemu na pamiątkę naszych rozmów, w zrozumieniu tego, czego nie ma,
a co jest«, obok pas wojskowy, który nosił Marszałek, fotografia Mussoliniego, również z
serdeczną dedykacją, przesłana jako akt wdzięczności za pochlebny artykuł
12
. Na przeciwnej
ścianie wisi oprawiony w srebrne ramki list Kościuszki do Dąbrowskiego. Tam znów rysu-
nek, robiony z natury, przedstawiający Napoleona na łożu śmierci. (Ossowiecki robił do-
świadczenia, trzymając w ręku koszulę Małego Kaprala). A na stoliku znów dziwne i tajem-
nicze rzeczy. Kamienna pokrywka od garnka, znaleziona w Biskupinie, za pomocą której
wizjoner... narysował plan wioski istniejącej w epoce żelaznej i podał wiele cennych szcze-
gółów. Dalej kawałek meteorytu, który również służył w doświadczeniu, odkrywającym życie
na innych planetach. Obok medal Gordon-Bennetta, który zasłużenie otrzymał w dowód
wdzięczności za oddanie niezwykłych usług. W krytycznych dniach, gdy cala Polska drżała o
życie zaginionych lotników, inż. Ossowiecki powiedział, że żyją, a nadto określił dokładnie
miejsce ich pobytu”
13
.
Stefan Ossowiecki z lat 1919–1939 jawi się nam w relacjach jego krewnych, przyjaciół i
znajomych jako człowiek łączący w sobie różne, z pozoru sprzeczne, cechy. Menedżer, prze-
mysłowiec i kupiec, z energią podejmujący nieraz dość ryzykowne przedsięwzięcia, a jedno-
cześnie niezaradna i pozbawiona wszelkiej chytrości „dobra dusza”, nierzadko dająca się na-
ciągnąć pozbawionym skrupułów wydrwigroszom. Czarujący bon vivant, spędzający wieczo-
ry w najlepszym towarzystwie i chętnie popisujący się swymi zadziwiającymi umiejętno-
ściami, a zarazem ktoś jakby zupełnie z innej gliny – adept wielkiego wtajemniczenia, badacz
i apostoł Świata Ducha, którego mocy tajemnych cząstka została mu użyczona, społecznik
zatroskany losami narodu i ludzkości.
Zewnętrzny wygląd Ossowieckiego również kłócił się z potocznymi wyobrażeniami o apa-
rycji „wielkich wtajemniczonych”. Oddajmy głos współczesnym. Antoni Plater-Zyberk –
12
Nie udało nam się wyjaśnić o jaki „artykuł” tu chodzi, gdzie i kiedy był publikowany.
Jeśli informacja nie jest błędna, być może dotyczy jakiejś wypowiedzi Ossowieckiego we
wczesnym okresie faszyzmu włoskiego, który budził w niektórych środowiskach w Polsce nie
tylko zainteresowanie, ale i pewną sympatię. Istnieją jednak podstawy aby sądzić, że stosunek
jasnowidza do Mussoliniego w latach trzydziestych był bardzo krytyczny. Wiąże się on z
przepowiedniami O. dotyczącymi wojny włosko-abisyńskiej (1935–1936). O tym, że prze-
powiednia taka, zapowiadająca konflikt i jego wynik na długo przed agresją włoską miała
miejsce, pisze K. Dienstl-Kaczyńska w cytowanym artykule. Potwierdzenie tego z pewnymi
szczegółami otrzymaliśmy od p. Marii Jadwigi Wierzbickiej, córki inż. Skarbek-
Stefanowskiego, która jesienią 1932 r. przepisywała na maszynie tekst listu O. do Mussoli-
niego, zawierający tę przepowiednię. Wg tej relacji list zawierał nie tylko trafne proroctwo
dot. początku i końca przyszłej wojny, ale również stwierdzenie, że zdobycie Etiopii będzie
kosztowało bardzo wiele krwi Włochów i Abisyńczyków. Na pytanie zaś Mussoliniego, jakie
będą jego osobiste dalsze losy, jasnowidz ostrzegał dyktatora, że sam później „utonie we
krwi”.
13
K. Dienstl-Kaczyńska, Stefan Ossowiecki, „Światowid” nr 19/1937, s. 13.
16
należący do arystokratycznego kręgu towarzyskiego inżyniera-jasnowidza – wspomina:
„(...) jakże inaczej go sobie wyobrażałem. Myślałem, że wygląda jak jakiś wysuszony
ascetyczny jog indyjski lub jak św. Franciszek z Asyżu – chudy „biedaczyna”. A tu stoi
przede mną zażywny pan w wieku około lat 40, ze złotą dewizką od zegarka na wydatnym
brzuszku, twarz szeroka z grubymi wargami smakosza, ręce pulchne... Tylko wzrok... Wzrok
silny, w którym w tym momencie igrają iskierki humoru. Najwyraźniej cieszy się moją miną
zmieszaną i wrażeniem kolosalnym, jakie na młodym chłopcu zrobiło jego nazwisko. Podaje
mi rękę, witamy się. Co to jest? W tym miejscu, gdzie u nasady ręki mierzy się puls, czuję
jakieś dziwne drganie: w tym momencie inż. Ossowiecki, trzymając mnie nadal za rękę, na-
krywa ją swoją drugą ręką, równocześnie patrzy mi intensywnie w oczy... Drganie w miejscu
pulsu wzmaga się ciągle! Boże! Jakiż prąd idzie od tego człowieka!”
14
.
Inne było pierwsze wrażenie ze spotkania z jasnowidzem dwudziestoletniego Jerzego Ja-
cyny; Ossowiecki wydał mu się „starym wariatem o obwisłych policzkach”, który w dodatku
kompromituje się jako jasnowidz nie potrafiąc odgadnąć wieku i kierunku studiów sceptycz-
nie nastawionego młodzieńca:
„Nie miał w sobie nic z niezwykłości. Fakira czy jogina nie przypominał w najmniejszym
nawet szczególe. Nie miał stalowych, przenikliwych oczu, ani zaciętych po męsku warg, czy
wystającego podbródka, znamionującego według moich ówczesnych pojęć – silną, może na-
wet żelazną wolę. Najbardziej przypominał mi trzeciorzędnego, biednego krawca. Brakowało
mu tylko centymetra na szyi. Poza tym robił wrażenie bardzo roztargnionego. Raczej nie
mówił tylko paplał. Według dzisiejszych (z lat 70. – przyp. KB) norm młodzieżowych był
typowym wapniakiem”
15
.
A jaki był ten „wapniak” w codziennym obcowaniu z ludźmi? Czy niedostępny, na wyży-
nach swojego niezwykłego daru i posłannictwa? Krystyna Dienstl-Kaczyńska pisała:
„Całe zachowanie inżyniera Ossowieckiego jest zniewalająco proste i serdeczne”
16
.
„Pamiętam go – wspomina mec. Tadeusz Raabe – jako wesołego, dowcipnego człowieka.
Ulubionym powiedzonkiem jego było: Całuję rączki. Do kobiet, zwłaszcza pięknych i mło-
dych, zwracał się zawsze per moja duszko. Był wielkim smakoszem życia, nie tylko w zna-
czeniu kulinarnym”
17
.
Najwierniejszy podobno wizerunek jasnowidza przedstawił Adam Grzymała-Siedlecki w
swej książce Niepospolici ludzie w dniu swoim powszednim:
„Organizację psychiczną typu Ossowieckiego zwykliśmy sobie wyobrażać jako człowieka
wychudzonego, zjedzonego przez wampira wysiłków medialnych, jak np. hinduscy jogowie.
Nasz czarownik reprezentował skrajne przeciwieństwo podobnych wyobrażeń. Wysoki, atle-
tycznie zbudowany, o tęgiej architekturze mięśni (co z wdzięcznością oceniać umiała rzesza
jego wielbicielek), twarz okrągła, otwarta, w radosny uśmiech ozdobiona i jasnych oczu wej-
rzenie dziecka, ufnego wszystkiemu i wszystkim – całość postaci dla nie znających go: obraz
boksera, triumfatora sportów, wreszcie człowieka wszelkich możliwych powołań i uzdolnień,
tylko nie superuduchowiony fenomen.
Podstawową cechą jego usposobienia – pisze dalej Siedlecki – był optymizm, który za so-
bą wiódł nieprawdopodobną wiarę w ludzi. On, który przez swoje władze metapsychiczne
więcej niż ktokolwiek inny mógł wiedzieć o gałgaństwach, podstępach, okropności intencyj i
skrytego zła – on właśnie żył w nieustannym kredycie moralnym, jakiego udzielał bliźnim
14
A. Plater-Zyberk, Spotkania z Ossowieckim, „Tygodnik Demokratyczny” nr 9/1972, od-
c. 3.
15
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 33/1970, odc. 6.
16
K. Dienstl-Kaczyńska, op. cit.
17
J. Jacyna: op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 20/1971, odc. 45.
17
swoim. Nie znałem innego, którego by w takim stopniu zadziwiała ujawniona czyjaś nieszla-
chetność czy szpetne przewinienie. Nieprawdopodobna wiara w ludzi i niebywała potrzeba
sympatyzowania z ludźmi”
18
.
„Jako inżynier chemik, pozostający w bliskich relacjach z zasobnymi przedsiębiostwami
przemysłowymi, zarabiał dobrze – i nigdy nie mógł sobie pozwolić na jakąś droższą przyjem-
ność, bo czasem wszystko niemal co miał, wycyganiono od niego. Należał do ludzi, którzy
ani rusz nie umieją się domyślić, że można komuś czegoś odmówić”
19
.
Tam, gdzie szło o jego osobiste korzyści lub straty materialne, nie potrafił wykorzystywać
swych zdolności jasnowidczych. Tak było na przykład z grą w karty:
„Gdy po pierwszej wojnie przybył do Warszawy, wiele osób nie chciało zasiadać z nim do
ulubionego brydża, bo jakże to być może, by jasnowidz nie widział kart przeciwnika? – pisze
Grzymała-Siedlecki.
– Dopiero, gdy się przekonano, że telepata nieomal zawsze bierze w skórę, zdecydowano
się grać z nim – nie bez skwapliwości się zdecydowano... Gdy szło o coś, co go osobiście
dotyczyło, między nim a jego zdolnościami nadwidzenia stawał ciemny mur – tak on sam to
określał”
20
.
Inż. Aleksander Mieszczanowski – były dyrektor przedwojennej śląskiej spółki akcyjnej
Towarzystwo ,,Saturn” – wspomina:
„Kiedyś zapytałem Stefana czy on, jako jasnowidz, nie potrafi odkryć kart przeciwnika,
Stefan odpowiedział:
– Oczywiście, że potrafię. Ale ja nigdy nie nastawiam się na to, gdyż nie miałbym satys-
fakcji z gry.
Na dowód tego, że mówi prawdę, Ossowiecki prosił (...):
– Weź talię kart, wyjdź do sąsiedniego pokoju i nie patrząc na nie – wybierz kilka sztuk. Ja
ci zaraz powiem co wybrałeś.
I rzeczywiście – (...) Ossowiecki odgadywał zawsze karty bezbłędnie”
21
.
A oto słowa samego jasnowidza przytoczone przez Antoniego Plater-Zyberka:
,,(...) ja nie bardzo lubię grać w karty, bo zawsze mnie przy grze partnerzy wymyślają. Gdy
karty są już rozdane i zaczyna się licytacja, wówczas często się zdarza, że się zamyślam i nie
biorę udziału w licytacji, co partnerów irytuje, gdyż sądzą, iż tak długo kombinuję z czym
mam się odezwać. A tymczasem zachodzi coś zupełnie innego... Z kart trzymanych w ręku
emanują na mnie przeróżne myśli, bo wyczuwam kto je miał ostatnio w ręku; widzę daną
osobę, przenikają mnie jej przeżycia i to właśnie powoduje moje chwilowe milczenie przy
licytacji. Z drugiej strony obawiam się gry w karty, ponieważ mógłbym być łatwo posądzony
o oszustwo. Przecież, gdybym się skupił, mógłbym poznać rozkład kart partnerów, więc
obawa przed tym peszy mnie bardzo i z tego powodu zwykle bardzo patałaszę w grze, co
znów irytuje partnerów. Stąd w końcu skutek jest taki, że prawie zawsze przegrywam!”
22
.
Niepoślednią rolę w życiu Ossowieckiego odgrywały kobiety, i to również w sferze „me-
tapsychicznej”. Jednym z pierwszych jasnowidczych „doświadczeń”, gdzieś chyba z począt-
ków lat dwudziestych (daty Ossowiecki nie podaje) było odgadnięcie przeszłości pięknej nie-
znajomej we Frankfurcie nad Menem. Wydarzenie to, któremu sprzyjał widać romantyczny
nastrój i fascynacja młodą tajemniczą osobą, przekonała go – jak wspomina w Świecie mego
18
A. Grzymała-Siedlecki, Niepospolici ludzie w dniu swoim powszednim, Wydawnictwo
Literackie, Kraków 1961, s. 284.
19
Op. cit., s. 285.
20
Op. cit., s. 287.
21
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 4/1971, odc. 29.
22
A. Plater-Zyberk, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 14/1972, odc. 8.
18
ducha – o istnieniu w jego psychice dziwnego daru przenikania zasłon czasu i przestrzeni za
pomocą wpływów skoncentrowanej myśli
23
. Doświadczenia z eksterioryzacją bywały też po-
noć bardziej udane w przypadkach, gdy celem „odwiedzin w astralu” były piękne panie...
Adam Grzymała-Siedlecki te sprawy ukazuje w mniej „metapsychicznym” aspekcie.
Warto przy tym wiedzieć, że szkic jego Przybysz z czwartego wymiaru zyskał pełną akcepta-
cję zmarłej w 1970 roku wdowy po inżynierze-jasnowidzu – Zofii Ossowieckiej. Grzymała-
Siedlecki pisze:
„Powodzenie u płci pięknej miał takie, że mógł uchodzić za spadkobiercę sukcesów legen-
darnego hiszpańskiego di Tenorio. Niekiedy wolno było nawet powiedzieć, że to powodzenie
prześladowało go, a w każdym razie stawiało go w kłopotliwe położenie. Sam byłem świad-
kiem, jak w pewnym towarzystwie dwie dystyngowane damy coram publico doszły do ja-
skrawo krótkiego spięcia o to, że don Stephanio nieco żywiej zainteresował się nie tyle
wdziękami, ile inteligencją jednej z nich; uzupełnijmy to stwierdzeniem, że obie te panie
przekroczyły sześćdziesiątkę – co się działo z młodszymi? (...) i co z nim się działo, gdy on
był w młodszych latach? Co się działo przy jego sercu miękkim na ludzką niedolę... Nie
umiał znieść łez, jakie się perliły w niewieścich oczach, gdy te oczy widziały jego obojętność
– miłosierdzie zawsze w nim wówczas brało górę... Oczywiście zanadto odbiegalibyśmy od
prawdy, gdybyśmy twierdzili, że nie potrafił bywać stroną atakującą. Jedno łącznie z drugim
sprawiało, że za tych jego młodszych lat, w przerwach między jednym jego małżeństwem a
następnym, trudno było go widzieć kiedykolwiek nie otoczonego gronem kobiecym. Wi-
działo się tu jego adoratorki, klientki, interesantki, petentki, penitentki. Ta zanudzała go zwie-
rzeniami o niewierności swego męża, tamta szukała u niego rady w jakiejś zawiłej kolizji
życiowej (oczywiście erotycznej), owa dopraszała się przepowiedni o swą przyszłość (oczy-
wiście miłosną); tej doradzał filozoficzne ustosunkowanie się do zmartwień, tamtej cytował
poetów, jedną odwodził od grzechu, inną vice versa. Co się tyczy vice versa, to w większości
wydarzeń nie umiałby wyjaśnić, jak do tego doszło; nawet gdy bardzo mu przedtem zależało,
by do tego doszło. Widocznie i tu działał jakiś wymiar ponadtrzeci... W każdym razie kawa-
lerskie czasy don Stephania żywym służyły dowodem, że czwarty wymiar nie domaga się
mizoginizmu. Jeżeli idzie o Ossowieckiego, to wymiar ten zwalniał go i z innych rodzajów
ascezy. Rad się rozsmakowywał w dobrym jadle. Nie gardził pucharkiem niezgorszego wina,
chętnie przyjmował wszelkie godziwe beneficje egzystencji, lubił się uśmiać, lubił się ucie-
szyć. Wystarczyło, gdy się go spotkało, spojrzeć na tę promieniejącą pełnię księżyca, osadzo-
nego na ramionach Atlasa, by nabrać przekonania, że świat wart jest by na nim żyć”
24
.
Ossowiecki nie był tu zresztą wyjątkiem. Najsłynniejsze media fizyczne i psychiczne nie
stroniły od dobrych trunków i potraw, a talenty psi często chodziły w parze z darami Erosa.
Dotyczy to zarówno mężczyzn jak i kobiet. Znawca mediumizmu – Ludwik Szczepański,
pisząc w swojej książce „Okultyzm – fakty i złudzenia” o zamążpójściu sławnego francuskie-
go medium materializacyjnego – Ewy C. – zaznacza: „(...) młode media żeńskie posiadają
zwykle dużo sexappealu i robią dobre partie”
25
.
Kontrowersyjna jest sprawa małżeństw inżyniera-jasnowidza. Wprawdzie rodzina Osso-
wieckiego zdecydowanie dementowała plotki o absurdalnie wysokiej liczbie żon Stefana, ale
fama niosła, że pozostawił w Rosji wcale pokaźną gromadkę byłych małżonek. Za wiarygod-
niejsze można chyba uznać świadectwo Grzymały-Siedleckiego:
„Zanim (...) wstąpił w ostatni swój związek małżeński, który mu przyniósł upragniony
23
S. Ossowiecki, op. cit., s. 85.
24
A. Grzymała-Siedlecki, op. cit., s. 285–286.
25
L. Szczepański, Okultyzm fakty i złudzenia, Natura i Kultura, Kraków 1937, tom I Me-
diumizm współczesny i wielkie media polskie, s. 92.
19
spokój istnienia, obopólną a prawdziwą miłość i szczęście – przedtem, czasu swoich lat spę-
dzonych w Moskwie, zdążył kilkakrotnie być żonatym. Humoryści twierdzili, że pięć do sze-
ściu razy – przyjmijmy dla pewności: trzy, cztery razy. Wystarczy. Co się ożenił, to się roz-
wodził. Jak do rozwodów mogło dochodzić z człowiekiem tak bezgranicznie ustępliwym? –
Do tego dochodziło niejako poza jego wolą – wyjaśnił ktoś z jego przyjaciół moskiewskich –
po prostu każda następna żona wypychała swoją poprzedniczkę, sprawa załatwiała się między
jedną a drugą. Don Stephanio przychodził, jak to się mówi: na gotowe. Władze metapsy-
chiczne strzegły losów swego wybrańca. Tak czy owak, chwile powszednie Ossowieckiego –
chciał czy nie chciał – wypełniały się substancją białogłowia.
Tak, ale w chwili najwyższego, zdawałoby się, zainteresowania się elementem niewieścim
niech go coś wezwie do zużytkowania jego arcywładz duchowych, a wszystko, co z sexu, jak
zresztą wszystko, co potocznie rzeczywiste, przestaje dla niego istnieć. Cały zapada w swoje
fenomenalne bytowanie w niewiadomym”
26
.
Obiektywizm wymaga abyśmy przytoczyli jeszcze jedną wersję; w Polskim Słowniku Bio-
graficznym (patrz odsyłacz 9) pod hasłem Stefan Ossowiecki czytamy: „Żonaty był dwukrot-
nie: w 1922 roku z Rosjanką – Aliettą de la Carriere (rozwiódł się z nią w 1930 roku) oraz w
lipcu 1939 roku z Zofią ze Skibińskich, primo voto Gustawową Świdową, zmarłą w 1970
roku”. Czyżby rzeczywiście tylko te dwa małżeństwa, zawarte w Polsce, były prawnie zale-
galizowane?
Historia rozstania z Aliettą, która po prostu od Stefana uciekła, jest właśnie przykładem jak
we własnych, osobistych sprawach siły jasnowidcze czy nawet zwykła intuicja zupełnie go
zawodziły. Pani Anna Miernowska, bliska znajoma Ossowieckich, wspomina:
„Pewnego wieczoru, byłam już wtedy po maturze, byłyśmy same z panią Aliettą. Ulubiony
czerwony kardynał fruwał swobodnie po pokoju. Pani Alietta miała całą ptaszarnię. Nagle
powiedziała: – Hanka, ty musisz wiedzieć – ja wyjeżdżam i już nie wrócę. – Długo tłuma-
czyła mi swoją decyzję, zanim pożegnałyśmy się na zawsze.(...) W moim mniemaniu była to
jedyna sprawa, której (Ossowiecki) nie przewidział. Może nie chciał, może zbyt wielkie za-
ufanie lub poczucie własności w stosunku do żony przesłaniało mu możliwość widzenia tej
sprawy. Po pewnym czasie otrzymał od niej list z zagranicy, wyjaśniający jej decyzję. Kiedy
mówiliśmy na ten temat, zapytał mnie: Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym? Ja nic nie wie-
działem”
27
.
W świetle relacji krewnych i przyjaciół na temat pogarszających się stosunków między
małżonkami, trudno przyjąć jednak, iż odejście żony było dla Ossowieckiego całkowitym
zaskoczeniem. Inna sprawa, że chyba podejrzliwość stanowiła uczucie zupełnie mu obce i nie
był w stanie realistycznie ocenić sytuacji, zwłaszcza gdy chodziło o kochaną kobietę.
„Ossowiecki jest umysłem jasnym, o myśleniu prostolinijnym – pisał literat Stanisław
Szpotański – (...) posiadającym bardzo żywe i szlachetne reakcje uczuciowe, łatwo dającym
się podejść, ale raczej przez wrodzoną dobroć, niż przez brak możliwości wyrobienia sobie
sądu o człowieku. Jest obdarzony fantazją bujną, lecz pozbawioną cienia anormalności.
Człowiek normalny w każdym swoim przejawie psychicznym, najbardziej normalny ducho-
wo i fizycznie”
28
.
W pamięci ludzi, którzy spotykali Ossowieckiego na co dzień, pozostał obraz człowieka „z
głową w chmurach”, wielce roztargnionego, zapominalskiego. Cechy te nie dziwią na ogół u
sławnych naukowców, ale u inżyniera i przemysłowca? Jasnowidz nie tylko nie przewidział
odejścia żony, ale nie umiał odnaleźć własnego pozostawionego gdzieś palta, przedstawiał się
26
A. Grzymała-Siedlecki, op. cit., s. 286.
27
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 15/1971, odc. 40.
28
S. Ossowiecki, op. cit., s. 97.
20
ponownie dawno znanym ludziom i potrafił umawiać się z kilkoma osobami naraz w różnych
miejscach (co w tym przypadku nie miało nic wspólnego z bilokacją) lub zapominał o umó-
wionej wizycie, z czego wynikały nieraz komiczne sytuacje. Bo czyż można było nie śmiać
się, będąc świadkiem, jak Grzymała-Siedlecki, takiego oto fragmentu telefonicznej rozmowy
jasnowidza ze służącą:
„(...) okazuje się, że od kwadransa szuka po mieście swego chlebodawcy. Ossowiecki uj-
muje słuchawkę:
– Ajajaj! Co Anusia mówi? Ja zaprosił trzech panów dziś do siebie na obiad? Niemożliwe!
Ajajaj – i oni już czekają na mnie? A to wydarzenie! I że Anusię nie uprzedziłem? Dziwnaż
kobieta z Anusi; jak ja Anusię mógł uprzedzić, gdy sam o tym nic nie wiedział”
29
.
Warto wiedzieć, że jeszcze jednym barwnym rysem jego sylwetki był charakterystyczny
rosyjski gatunek dykcji i pewne rusycyzmy składniowe, wyniesione z czterdziestoletniego
pobytu w Rosji, wychowywania się tam i kształcenia.
Powiedzonko ojajaj, jak pisze J. Jacyna, towarzyszyło wielu kłopotliwym dla niego sytu-
acjom.
„Po dwóch co najmniej latach znajomości, w czasie mojej wizyty u jego siostry Wiktorii,
wszedł do salonu – przywitał się ze mną i... przedstawił mi się. Potem usiadł w fotelu, założył
nogę na nogę i obserwował raz mnie, raz swoją siostrę. W pewnej chwili zwrócił się do sio-
stry:
– Wiciu, a nasz młody gość, to znaczy się, kto?
Pani Wiktoria nawet się speszyła. Powiedziała z wyrzutem:
– Jak ty możesz tak dziwnie mówić. To doprawdy wstyd. Przecież doskonale się znacie...
Ossowiecki spojrzał na mnie, uśmiechnął się i wybuchnął:
– Ajajaj! Rzeczywiście skandal! Znam! Znam! Doskonale znam! A jakże! Przepraszam
bardzo! – Zerwał się z fotela, podszedł do mnie i ku mojemu zdziwieniu, uściskał mnie”
30
.
Sam Ossowiecki zdawał sobie z tego sprawę: „Po każdym seansie na pewien okres zatra-
cam poczucie czasu, trwa to nieraz kilka dni. Jeżeli sobie czegoś nie zanotuję, to z pewnością
zapomnę, gdyż pamięć moja chwilowo słabnie”
31
.
Wiemy jednak jak wiele eksperymentował, stan taki utrzymywał się zatem permanentnie.
Oczywiście o tych jego kłopotach wiedzieli tylko bliscy przyjaciele, krewni i znajomi. W
krążących w latach trzydziestych po Warszawie opowieściach postać jasnowidza nabierała
raczej cech wszechwiedzącego, nieomylnego geniusza, a nazwisko Ossowieckiego należało –
bez przesady – do najbardziej znanych nie tylko w stolicy, ale również w całej Polsce.
„Jego popularność była tak wielka – pisze warszawski zawodowy wróżbita, Józef Marcin-
kowski, w swym Pamiętniku jasnowidza – że nic dziwnego, iż jakiś cwaniak zaczął buszować
na prowincji, reklamując się jako „jasnowidz Osowicki”. Tego bezczelnego oszusta, jak sły-
szałem, inż. Ossowiecki podał do sądu za zniesławienie, aliści, jak mawia pan Waldorff, sąd
stanął na stanowisku, że pseudonim „Osowicki” nie uwłacza powodowi i sprawę o zniesła-
wienie oddalił”
32
.
Ossowiecki, chociaż nie lubił przyznawać się do niepowodzeń, nie pomagał sobie nigdy
żadnymi sztuczkami dla podtrzymania opinii nieomylności i zatuszowania niedyspozycji, jak
to czyniło wiele skądinąd utalentowanych mediów. Nigdy też nie przyjmował żadnych wyna-
grodzeń za udzieloną pomoc. Bezwzględne przestrzeganie tej żelaznej zasady mogło czasem
29
A. Grzymała-Siedlecki , op. cit., s. 288.
30
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 46/1970, odc. 19.
31
S. Ossowiecki, op. cit., s. 56.
32
Akhara Jussuf Mustafa, Pamiętnik jasnowidza, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza,
Warszawa 1976, s. 104 –105.
21
budzić uzasadnione zastrzeżenia. Oddajmy jeszcze raz głos Adamowi Grzymale-
Siedleckiemu: „Szeroko się swojego czasu mówiło o jego sukcesie w sprawie odnalezienia
testamentu Rotszylda; przypomnijmy rzecz w skrócie: umiera miliarder Rotszyld i umiera tak,
że domniemany spadkobierca nie może udokumentować swoich praw do sukcesji, bo nie
wiadomo, gdzie zmarły pozostawił testament; zainteresowany przybywa z Paryża do Osso-
wieckiego, ten wskazuje miasto, w tym mieście ściśle określony dom, w domu tym schowek,
gdzie testament powinien się znajdować. Znajdują go. Uszczęśliwiony dziedzic arcymajątku
nie wyobraża sobie by mógł nie wypłacić prowizji. Spotyka go zawód, Ossowiecki odmawia
przyjęcia jakiejkolwiek zapłaty, nawet, co, zdaniem moim, mógł i powienien uczynić: nie
żąda, by Rotszyld wzmógł znacznym datkiem jakąś naszą zawsze wówczas robiącą bokami
instytucję filantropijną czy społeczną. A przecież nawet milion złotych byłby w tej sytuacji
drobiazgiem dla uszczęśliwionego spadkobiercy. Ale w naszym don Stephanio spoczywała
tęga doza zarówno romantyka, jak i hidalga. »Znaj pana!« – coś z tego, na naszym gruncie
odwiecznego, dźwięczało w odmowie, jakiej udzielił Rotszyldowi. „Na swój chleb powszedni
zarabiam swoją pracą inżynierską, nie będę sprzedawał tego, co mi jest dane w najwyższym
darze” – tak raz wyjaśnił te rzeczy.
Honor, trochę karmazynowej dumy – to kierowało jego bezinteresownością. Charakter i
zasady dobrze się jednak przysługiwały higienie jego obdarowań (że tak to określimy). Za-
uważyć bowiem należy, że gdyby był w najdrobniejszej nawet mierze łączył jasnowidztwo z
interesem materialnym – narażałby je zapewne na stopniowy zmierzch. (...) Dużo mu spra-
wiało zadowolenia, że rozporządza taką siłą duchową. Najwięcej go radowały te jego sukce-
sy, które przyczyniały się do czyjegoś dobra: wykrycia przestępstwa, odnalezienia ważnej
zguby, komuś zrozpaczonemu dostarczenia otuchy lub spokoju – tak, tu cieszył się jak dziec-
ko z dokonanego dobra, ale nie zapominał też, że to wzmaga jego sławę. No cóż? Był czło-
wiekiem, nie archaniołem. Co w tych sprawach było dziwne to to, że tak nieproporcjonalnie
mało miał próżności. Nie obnosił się ze swoimi sukcesami, nie był niczyim utrapieniem. Ten
dobry smak zawdzięczał zarówno swojej klasie moralnej, jak i pyknicznemu swemu usposo-
bieniu. Magazyny chwały roztapiały się łatwo w jego humorze, w jego bratłactwie, w jego
naturze serdecznej a prostej. W takim gruncie ludzkim mania wielkości nie zapuści głębszych
korzeni”
33
.
Było jednak jeszcze inne, nie mniej istotne źródło zasad, jakimi się w życiu kierował...
3. Świat jego ducha
Jeśli zasady moralne, chroniące Ossowieckiego przed skomercjalizowaniem swych zadzi-
wiających umiejętności, tanim aktorstwem i megalomanią, były tak niewzruszone, a jedno-
cześnie nie pozostawały w konflikcie z jego epikurejskimi skłonnościami, przyczyn tego
można szukać nie tylko w jego „honorze szlacheckim” i prostolinijności charakteru, ale w
niemałej mierze również w światopoglądzie religijno-filozoficznym, stanowiącym w istocie o
treści jego życia wewnętrznego i umacnianym powtarzanymi nieustannie próbami zgłębienia
tajemnic „nadświadomości”. Owe dociekania, szukające oparcia bardziej w wierze i intuicji
niż logicznym rozumowaniu i wiedzy przyrodniczej, dominowały stale w jego umyśle, nie
pozwalając mu przywiązywać wagi do przyziemnych materialnych i niematerialnych spraw,
zaprzątających chwilowo jego uwagę. Nie widział potrzeby aby jego droga do poznania ta-
33
A. Grzymała-Siedlecki, op. cit., s. 286–287, 289–290.
22
jemnic bytu wiodła przez ascezę i wyrzeczenia, lecz też zawsze gotów był zrezygnować z
przyjemności doczesnych na rzecz przeżyć o wyższej, duchowej wartości.
Prezentując w książce Świat mego ducha swe poglądy filozoficzne, religijne i historiozo-
ficzne Ossowiecki zastrzega, że unikał studiowania filozofów i psychologów, zajmujących się
metapsychologią i starał się iść przez życie własną drogą. Nietrudno jednak, czytając jego
wywody, zorientować się, że nie są to poglądy całkowicie oryginalne. Wywodzą się one nie
tylko z własnych parapsychologicznych doświadczeń i spostrzeżeń, lecz co najmniej z trzech
światopoglądowych źródeł: religii katolickiej, ezoteryzmu Dalekiego Wschodu oraz koncep-
cji mesjanistycznych Hoene-Wrońskiego
34
.
Ossowiecki był głęboko wierzącym i praktykującym katolikiem. Ale choć nie przeżywał,
jak można sądzić z relacji jego przyjaciół i własnych zwierzeń, okresów wahań i zwątpień –
w ideowych koncepcjach religijno-filozoficznych wykraczał daleko poza kanony teologiczne.
Nie podważał w nich co prawda podstawowych dogmatów, lecz przeszczep pojęć starożytnej
wiedzy Wschodu i tzw. filozofii absolutnej, przy bardziej rygorystycznych kryteriach mógł
budzić doktrynalne wątpliwości.
Trudno stwierdzić, w jakim stopniu do ukształtowania się takich właśnie koncepcji świa-
topoglądowych Ossowieckiego przyczyniły się rozmowy z kabalistą i joginem – Wróblem.
Starzec ów przebywał ponoć wiele lat w Indiach i przynajmniej część swojej wiedzy ezote-
rycznej zaczerpnął z samego jej źródła. Można przypuszczać, że właśnie wówczas, w Homlu,
przyszły jasnowidz nie tylko zetknął się po raz pierwszy z myślą filozoficzną Wschodu, tą –
jak pisał – kolebką tęsknot ludzkich do Boga, ale prawdopodobnie przejął od swego żydow-
skiego mistrza wielkiego wtajemniczenia co najmniej ogólny zarys „konstrukcji” świata i sił,
jakie nim władają.
Dalszy rozwój i podbudowę ideową filozoficznych koncepcji zawdzięcza Ossowiecki Jó-
zefowi Jankowskiemu (1865–1935). Ten poeta, dramaturg i dziennikarz, tłumacz utworów
Tagorego, doktor „nauk hermetycznych”, znawca hinduizmu i kabały, należał do czołowych
propagatorów mesjanizmu w okresie międzywojennym. Był współzałożycielem i przez 13 lat
prezesem Polskiego Instytutu Mesjanistycznego, przełożył z francuskiego dwunastu dzieł
Hoene-Wrońskiego i głosił filozofię społeczną, opartą na jego tezach o możliwości realizacji
celów absolutnych na ziemi
35
. Jankowski stał się bliskim przyjacielem i przewodnikiem ide-
owym Ossowieckiego, sam jednocześnie ulegając fascynacji metapsychologią, której możli-
wości tak przekonywająco dowodził fenomen inżyniera-jasnowidza.
Wydaje się też, że trudno tu mówić o jednokierunkowym wpływie Jankowskiego na świa-
topogląd Ossowieckiego. Raczej były to wspólne poszukiwania i konfrontacja spostrzeżeń.
Przemawia za tym bardzo ogólny tylko wpływ filozofii absolutnej Hoene-Wrońskiego na
koncepcje zawarte w książce Ossowieckiego, wyrażający się raczej w duchu niż treści gło-
szonych idei. Są to więc przede wszystkim idee ewolucji ludzkości, prowadzącej do realizacji
celów absolutnych – zjednoczenia dobra i prawdy, nauki i religii (potwierdzenia przez odkry-
cia naukowe prawd metafizycznych i religijnych), do wyjaśnienia praw rządzących przemia-
34
Józef Maria Hoene-Wroński (1776–1853) – filozof, matematyk, astronom, fizyk, tech-
nik-wynalazca, prawnik-ekonomista. Metafizyk i mesjanista, twórca systemu filozoficznego,
w którym źródłem wszelkiego bytu i wiedzy jest absolut. Uczestnik powstania kościuszkow-
skiego, służył następnie kilka lat w armii rosyjskiej, studiował w Niemczech i Francji, gdzie
pozostał do końca życia. Pisał wyłącznie po francusku.
35
Hasło: „Jankowski Józef” w przewodniku encyklopedycznym Literatura polska, tom l,
s. 389, W. Roszkowski, Mesjanizm a masoneria okultystyczna w Drugiej Rzeczypospolitej,
„Przegląd Powszechny” nr 2/1983, s. 209–224. Wspomnienie pośmiertne Józef Jankowski,
„Lotos”, rocznik II, zeszyt 7, 8/1935, s, 225–226.
23
nami dziejowymi i kresów absolutnych człowieka, a także odkrycia najwyższego celu państw
i powołania narodów. Ossowieckiemu obcy jest oczywiście skrajny racjonalizm Hoene-
Wrońskiego, tworzącego swą filozofię w oparciu o tezę, że „wszystkie dziedziny twórczości
ludzkiej mogą i powinny być opanowane przez rozum”. Widząc w uczuciu i intuicji zasadni-
czy czynnik postępu duchowego Ossowiecki był tu bliższy innemu czołowemu mesjaniście
XIX wieku – Józefowi Gołuchowskiemu (1797–1858), choć prawdopodobnie z poglądami
jego nie miał okazji się zetknąć.
Koncepcje filozoficzno-religijne i historiozoficzne Ossowieckiego naszkicowane w jego
książce, niestety, w sposób dość chaotyczny, dalekie od klarowności i zwartości konstrukcyj-
nej, można streścić następująco:
Bóg – nazywany przez autora Duchem Jedynym lub Wielkim Duchem – „jest alfą i omegą
wszystkiego”. Wszystko, cokolwiek dzieje się w przyrodzie, ma w Nim przyczynę. Wszyst-
kim rządzi wola wyższa, wola Ducha Jedynego (...). Ten wielki, przeogromny Duch ma we
wszystkim, co tylko żyje na świecie, w ludziach, zwierzętach, roślinach, kamieniach, swoją
cząstkę i ona to nazywa się duszą. Ten wielki Duch jest wiekuisty, samostworzony, nie-
śmiertelny, wszechmocny, nie podlegający ograniczeniom czasu i przestrzeni (...). Wiem o
tym – pisze Ossowiecki – z doświadczenia wewnętrznego. Wzrok mój może sięgać daleko,
daleko wstecz i przy większym wysiłku woli potrafię patrzeć na świat oczami Ducha. Ale
żeby wejść w taki stan widzenia, muszę przede wszystkim pokonać swoją świadomość, zma-
lować poprzednią świadomość swego ja (...)
36
.
Istnieją trzy stany psychiki ludzkiej: podświadomość, świadomość i nadświadomość. Pod-
świadomość czerpie bezwiednie ze świadomości Ducha Jedynego potrzebny materiał, zależ-
nie od poziomu rozwoju duchowego i dostarcza dojrzałe owoce myślowe do świadomości
człowieka. Świadomość prowadzi człowieka przez życie, napełnia się wiedzą, daje środki
materialne do egzystencji, ale przeszkadza połączeniu się podświadomości z nadświadomo-
ścią. Nadświadomość jest świadomością Ducha Jedynego, źródłem wszelkiej mądrości idącej
od Boga.
Nieliczni ludzie posiadają szczególną zdolność przekraczania granicy świadomości i nad-
świadomości. Należą do nich mędrcy pogrążeni w życiu wewnętrznym, a wywierający
ogromny wpływ na losy ludzkości. Niekiedy stają się oni wodzami narodów, częściej wywie-
rają swój potężny wpływ niepostrzeżenie, bez rozgłosu. Mistrzowie ci docierają do wiedzy
inną drogą niż uczeni i twórcy techniki – częste skupienie pozwala im czerpać ze źródła naj-
wyższej mądrości – świadomości Ducha Jedynego. Również ludzie genialni, jak np. wielcy
pisarze, w chwilach wysokiego napięcia ekstazy twórczej mogą wkraczać w dziedzinę świa-
domości Ducha Jedynego. Owo napięcie niezbędne do osiągnięcia stanu nadświadomości,
jasnowidz stwarza w sobie siłą swej woli. Droga, wskazana Ossowieckiemu po raz pierwszy
przez Wróbla, prowadzi poprzez autosugestię świadomości
37
.
Przenikający wszechświat „eter stanowi jak gdyby ciało Ducha Jedynego. (...) cała przyro-
da, poczynając od człowieka, jest nim nasycona. W nim i przezeń przechodzą najróżniejsze
fale: dźwiękowe, elektromagnetyczne, kosmiczne i wiele innych, jeszcze nie odkrytych. Ist-
nieją również fale, które na powierzchni swej niosą myśl ludzką. Wrażliwy aparat odbiorczy
człowieka je przyjmuje i wtedy to powstają zjawiska telepatii, sugestii, narzucenia woli ge-
nialnych czy przeciętnych jednostek. (...) Z jasnowidztwem ma się rzecz nieco inaczej. W
momencie przejścia granicy świadomości, przebywając już w świadomości Ducha Jedynego i
mając przedmiot z miejsca, dokąd chciałbym się przenieść, posługuję się tym przedmiotem
jak nicią Ariadny. Nasycony atomami eteru, w który już wkroczyłem (...) mam ów przedmiot
36
S. Ossowiecki, op. cit., s. 19–20.
37
S. Ossowiecki, op. cit., s. 35–43, 47.
24
za przewodnika w bezczasowo przestrzennej sferze. Ukazuje mi on rychło wszystkie okolicz-
ności, jakie mu towarzyszyły, a które mniemam choć niedostępne dla wzroku normalnego, są
w tym eterze na zawsze odbite w postaci miejscowości, osób, przedmiotów, czynności i ru-
chów. Jest to sprawa trudna w ogóle do wyjaśnienia. Nie sposób bowiem narzędziami zmy-
słów, przestrzeni i czasu wyrażać rzeczy pozazmysłowe, bezprzestrzenne i bezczasowe, ja-
snowidzenia, jawiące się w wiecznej teraźniejszości”
38
.
Dla wytłumaczenia zadziwiających efektów niektórych doświadczeń przeprowadzanych na
sobie Ossowiecki sięgał do pojęć okultystycznych, zapożyczonych z ezoteryzmu wschodnie-
go. Z dość skąpych i bardzo ogólnikowych stwierdzeń trudno jednak określić w jakim stopniu
takie pojęcia, jak „astral”, ,,energia kosmiczna” czy choćby „ciało fizyczne” odpowiadają pod
względem treści analogicznym terminom metafizycznym starożytnego Wschodu
39
. W latach
dwudziestych skłaniał się do wiary w reinkarnację, jednak w Świecie mego ducha nie podej-
muje tego tematu. Z filozofii Wschodu wykorzystywał tylko to, co nie kolidowało z podsta-
wowymi dogmatami religii katolickiej. Chyba też na tej samej zasadzie odrzucał wierzenia
spirytystów i nie próbował w tym duchu interpretować swych uzdolnień medialnych. Świat
pozagrobowy zdawał się nie budzić u niego większych zainteresowań, chociaż był przekona-
ny o istnieniu larw
40
i istot niższych, wnoszących w nasze życie skłócenia, nienawiść i zło.
Jednocześnie próbował tworzyć pomosty między wiedzą ezoteryczną a odkryciami współ-
czesnej nauki: „W życiu codziennym spotykamy się ustawicznie z oddziaływaniem na nasz
organizm i na naszą psychikę różnych wibracji zawartych w aurze ludzi, którzy nas otaczają,
w klimacie danej miejscowości, a nawet w przedmiotach martwych, z którymi się stykamy.
Wszystko to wibruje, wydziela z siebie pewne emanacje, które oddziałują dodatnio lub ujem-
nie na nasz organizm i naszą psychikę. Ta hipoteza zgadza się w zupełności z pojęciami naj-
nowszej wiedzy o budowie materii, o ustawicznym krążeniu elektronów wokół jądra, czyli
atomów – a co za tym idzie, o nieustannym wydzielaniu się pewnej sumy energii, promie-
niującej zewsząd. Wszystko właściwie żyje, nawet przedmioty martwe wibrują w przestrzeni,
wydzielając charakterystyczne, im tylko właściwe emanacje. Dlatego tak ważnym jest, żeby
w życiu codziennym odnosić się życzliwie do wszystkiego, co nas otacza”
41
.
38
Op. cit., s. 37–38.
39
Myśl metafizyczna Indii ewoluowała przez tysiąclecia i cechuje ją także dziś duże zróż-
nicowanie od antropomorficznego politeizmu, aż po abstrakcyjne ponadpojęciowe rozumienie
Absolutu i ponadumysłowe doświadczenie jedności kosmicznej. Poglądy Ossowieckiego są
chyba najbardziej zbliżone do koncepcji „Absolutnego Ducha, jako jedynej Jaźni wszystkie-
go, poruszającej i pobudzającej każdą indywidualną rzecz” Najwyższej Jaźni stanowiącej
„ostateczną i niezmienną podstawę całej rzeczywistości, czystą i nieskończoną świadomość”
(J. B. Chethimattam). Trudniej stwierdzić, w jakim zakresie pojęciowym O. posługuje się
terminologią okultystyczno-hinduistyczną dot. konstrukcji duszy. Wg wierzeń okultystów
osobowość (dusza) ludzka składa się z ciała fizycznego, którego otoczkę stanowi ciało ete-
ryczne (fluidalne, energetyczne) będące jego dublerem (sobowtórem eterycznym), z ciała
astralnego (uwolnionego po oddzieleniu się ciała eterycznego od ciała fizycznego), oraz z
ciała mentalnego. Uwolniona z ciała fizycznego osobowość przechodzi do świata astralnego,
będącego światem pragnień, które mogą się urzeczywistnić w świecie mentalnym (myślo-
wym, czysto duchowym) lub w świecie fizycznym. Świat astralny (astral) jest światem przej-
ściowym: ciało fizyczne nie rozpada się od razu, lecz zachowuje część świadomości (pół-
świadome istnienie), która może manifestować się na seansach spirytystycznych w postaci
zjaw.
40
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 3/1971, odc. 28.
41
S. Ossowiecki, op. cit., s. 36–37, 67–68.
25
Stosunek Ossowieckiego do nauki jest złożony i nieco ambiwalentny. Przekonaniu o wyż-
szości wiedzy ,,mistrzów”, czerpanej ze świadomości Ducha Jedynego, nad praktyczną i teo-
retyczną wiedzą naukową i techniczną towarzyszy pewnego rodzaju fascynacja zdobyczami
współczesnej nauki i perspektywami, jakie one otwierają. Zwłaszcza oczekiwane ,,rozbicie
atomu” ma stać się wydarzeniem przełomowym powodując, że ludzkość pojmie idee powrotu
do Ducha Jedynego. „Ostatnie odkrycia wskazują, że jedność sił jest podstawową zasadą i
źródłem harmonii Wszechświata. (...) Nauka powoli posuwa się ku wielkiej Idei Jednolito-
ści”.
Nieco dalej jednak Ossowiecki ostrzega: „Dawni Atlanci rozpętali siły żywiołów i nie bę-
dąc w stanie ich opanować, zginęli. My dziś jesteśmy do nich podobni. Grozi nam załamanie,
bo i nasza cywilizacja wdarła się brutalnie do tajemnic przyrody, nie kultywując przy tym
dostatecznie moralności serca i ducha. Dziś, latając w powietrzu i prując podwodne głębiny,
ludzie XX wieku uważają się za zwycięzców przyrody; w gruncie rzeczy są oni bankrutami
duchowymi, egoistami w krwawej walce o byt, zaślepieni w sobie, zimni, z pustką w sercach.
Ich aeroplany, statki podwodne, radio i telegrafy bez drutu, które kierowane szlachetną wolą,
mogłyby stać się chwałą życia, będą może w niedługiej przyszłości przekleństwem, gdy nie-
nawiść i chciwość rozpętają nową wojnę, w której cała ta technika stanie się narzędziem
śmierci – nie życia”.
W sprawach religii, choć stara się trzymać litery Pisma Świętego, koncepcje głoszone
przez Ossowieckiego nie są bynajmniej konwencjonalne. Pięciu olbrzymów wielkiego wta-
jemniczenia, pięć postaci najwyższego napięcia psychicznego wyznacza kolejne etapy roz-
woju religii, od wielobóstwa do pojęcia jedynego Ducha – Boga Wszechmogącego. Są to:
Orfeusz, Kriszna, Budda, Mojżesz i Mahomet. Największym wtajemniczonym, idealnej czy-
stości i bezgranicznej dobroci, najwyższym przykładem miłości bliźniego jest jednak Bóg-
Człowiek-Chrystus
42
.
Interpretując w sposób symboliczny niektóre teksty biblijne Ossowiecki tworzy tu swoistą
historiozofię. Poprzez cztery epoki ludzkość kroczy do ostatecznego przeistoczenia się w
wyższą niezniszczalną formę. Te cztery etapy rozwoju odpowiadają czterem żywiołom natu-
ry: wody, materii ziemskiej, ognia i powietrza. Przez te epoki trwa walka wyzwalającego się
Ducha, w której człowiek ze zwierzęcia przekształca się stopniowo w człowieka-zwierzę,
człowieka promienistego i wreszcie w człowieka obdarzonego nadświadomością. Ludzkość
znajduje się jeszcze w epoce drugiej, ale „nadchodzą już tysiąclecia, w ciągu których żywioł
ognia przerobi formy życia organicznego, a więc i formę ciała ludzkiego w promienistą po-
stać człowieka”. Epoka czwarta – epoka Ducha – doprowadzi do pełnej realizacji ideału, do
którego nieświadomie dąży dusza ludzka – do realizacji na ziemi prawdziwego królestwa
pokoju. Po przejściu zaś czterech epok dusze ludzkie powrócą do Ducha Jedynego
43
.
Rozważania historiozoficzne Ossowieckiego zawierają wiele uwag dotyczących różnych
problemów politycznych i społecznych lat trzydziestych, a także ostrzeżenia i wskazania skie-
rowane do narodów świata. Te oceny i przewidywania, zwłaszcza gdy chodzi o konkretne
zjawiska i instytucje (jak np. Liga Narodów) trudno uznać dziś za trafne, chociaż z pewnością
nie można odmówić autorowi wyczucia niektórych ogólnych trendów społecznych, nader
znamiennych i dla naszych czasów. Być może rzuca to pewne światło na rzeczywiste czy
rzekome przepowiednie polityczne jasnowidza.
W latach drugiej wojny światowej nie tylko starał się służyć swymi jasnowidczymi uzdol-
nieniami wszystkim potrzebującym pomocy, ale poświęcał też wiele czasu dalszemu konty-
nuowaniu pracy nad koncepcjami światopoglądowymi i próbom rzucenia nieco światła na
42
Op. cit., s. 24–28.
43
Op. cit., s. 22–23.
26
zagadkę „nadświadomości”. Zaczął też żywo interesować się astronomią. W latach 1941–
1943 przeszedł cały kurs astronomii ogólnej, słuchając wykładów prof. Michała
Kamieńskiego. Profesor wspomina:
,,(...) inż. Ossowiecki wkładał swą duszę i przejmował się tymi wykładami nadzwyczajnie;
przepisywał je starannie w osobnym zeszycie i pięknie ilustrował, na podstawie podanych
wykresów. Miał bowiem niewątpliwie wielkie zdolności artystyczne i w tej dziedzinie. Wia-
domości z dziedziny wiedzy ścisłej, astronomicznej, które otrzymywał w czasie tych wykła-
dów, łączył inż. Ossowiecki następnie z wizjami świata swego ducha, prześwietlając je pro-
mieniami Boskiej Mądrości i Miłości. W jego koncepcji Wszechświat stawał się wspaniałą
jednością, pulsującą życiem i mieniącą się cudownymi barwami tęczy”
44
.
Owocem tych studiów i dociekań filozoficzno-parapsychologicznych była ukończona w
1944 i przygotowana do druku po wojnie nowa książka pod tytułem Nieśmiertelność. Jej rę-
kopis spopielony został prawdopodobnie wraz ze zwłokami zamordowanego jasnowidza.
4. Ostatnie, najtrudniejsze lata
Przed wojną Ossowiecki obracał się głównie w kręgu ludzi zamożnych i utytułowanych,
wśród tzw. wyższych sfer i najwybitniejszych osobistości świata politycznego i kulturalnego.
W okresie wojny i okupacji hitlerowskiej otworzył drzwi swego domu przed wszystkimi po-
trzebującymi pomocy, bez względu na pochodzenie i pozycję społeczną. Według relacji Zofii
Ossowieckiej, we wrześniu 1939 roku proponowano Ossowieckiemu wyjazd za granicę. Sa-
mochód dostarczony przez przyjaciół był w pogotowiu i walizki spakowane. Inżynier zrezy-
gnował jednak z wyjazdu, oświadczając: „Ja Warszawy nie opuszczę, bo tu mogę być lu-
dziom jeszcze potrzebny”.
I tak też było. We wspomnieniach Ossowieckiej czytamy: „(...) przez mieszkanie na Mar-
szałkowskiej 17 przewijała się codziennie fala ludzi potrzebujących jego pomocy w odszuka-
niu najbliższych lub dowiedzeniu się czegoś o ich nieznanych losach – miejscu wywiezienia
przez Niemców lub stracenia. Przyjeżdżali często do nas ludzie z odległych zakątków kraju,
czasem wprost z kolei, z walizkami przychodzili. Przychodzili także biedni z ulicy wciskając
się do przedpokoju. Ossowiecki nikogo nie odtrącił, gdyż odmawiać ludzkim prośbom nie
potrafił, uważając, że spełnia swoją misję wobec bliźnich. Niejednokrotnie salon lub jadalnia
były tak zatłoczone, że przypominały raczej poczekalnię dworca kolejowego, a nie prywatne
mieszkanie. Czekano na pojawienie się inżyniera cierpliwie, często na schodach, a nawet w
bramie – całymi godzinami. Stefan nie mógł sprostać wszystkim prośbom, godziny ranne
poświęcał zwykle na odtwarzanie losów poszukiwanych ludzi przy pomocy dostarczonej fo-
tografii lub cząstki odzieży (...). Można śmiało stwierdzić, że jeśli doświadczeń takich doko-
nywał przeciętnie 5 dziennie (chociaż bywały dni, że przyjmował ponad 10 osób) to przez
pięć lat okupacji wyniosło to wiele tysięcy. Nawet chwile spędzane w kawiarni przy ul. Brac-
kiej 6 przerywały wciąż osoby, które i tu odnajdywały go, błagając o wiadomości na temat
zaginionych bliskich osób”
45
.
Pokrzepienie ofiarowywane tym ludziom było często jedynie złudną nadzieją, rozmyślnym
przemilczeniem tragedii i koszmaru. Adam Grzymała-Siedlecki pisał: „Czy widział co, czy
nie widział? – Jeśli idzie o jego samego, to tylko połowę udręki przeżywał, jeśli nic nie wi-
44
A. Szomański, Stefan Ossowiecki – u progu wielkiej tajemnicy (opr. na podstawie mate-
riałów udostępnionych przez Zofię Ossowiecką), „Za i Przeciw” nr 34/1959, odc. 8, s. 7.
45
Op. cit., „Za i Przeciw” nr 32/1959, odc. 6, s. 7.
27
dział. Ale najczęściej, prawie zawsze – ku swojej niedoli – właśnie widział! (...) a wszystkie
swoje widzenia musiał zatajać przed matkami, siostrami czy żonami – i tylko siebie, swoją
litościwą wrażliwość obarczał zgrozą dojrzanych scen. I zdobywać się musiał na szczytne
kłamstwo pocieszania.
l nie było wypadku, by komuś odmówił swego miłosierdzia. Bez względu na stan swego
zdrowia (miał już ponad 60 lat), bez względu na swe wyczerpanie, zarówno fizyczne, jak i
duchowe, przyjmował każdego nieszczęśnika, leczył jego rozpacz, obdarowywał go złudą
nadziei, choć na pewien czas odpędzał odeń zmorę przerażenia”
46
.
Poprzednie mieszkanie Ossowieckich przy ul. Polnej 32 zostało – jak już wspominaliśmy –
zniszczone w czasie bombardowania Warszawy we wrześniu 1939 roku. Mieszkanie przy
Marszałkowskiej, mimo bliskiego sąsiedztwa gestapo i wielu innych urzędów okupacyjnych,
było miejscem duchowego pokrzepienia nie tylko ze względu na niezwykłe zdolności gospo-
darza. Odbywały się tam w konspiracji koncerty utworów Chopina z udziałem tak wybitnych
pianistów, jak Zbigniew Drzewiecki, Jan Ekier i Andrzej Wąsowski.
Na temat udziału Ossowieckiego w działalności konspiracyjnej wiadomości są dość skąpe
i nie zawsze pewne. Nie ulega wątpliwości, że utrzymywał bliższe kontakty z działaczami
podziemia, a w pewnych przypadkach korzystano z jego pomocy. Opis jednego z takich
przypadków wykorzystania zdolności jasnowidczych Ossowieckiego – w związku z drama-
tycznymi okolicznościami samobójczej śmierci prof. Hipolita Gliwica (1878–1943), wybitne-
go ekonomisty i działacza gospodarczego, byłego ministra przemysłu i handlu i wicemarszał-
ka Senatu – przekazał nam jego syn dr Tadeusz Gliwic:
„Moje spotkanie z Ossowieckim odbyło się w warunkach dla mnie bardzo tragicznych. Oj-
ciec mój, współpracując w okresie okupacji z Delegaturą Rządu na Kraj
47
, został aresztowany
przez Gestapo 9 kwietnia 1943 roku około południa i przewieziony na Aleję Szucha, gdzie –
prawdopodobnie w nocy z 9 na 10 kwietnia – zażył truciznę, której działanie okazało się jed-
nak bardzo opóźnione. Tymczasem niespodziewanie 10 kwietnia ok. godz. 10 rano został
wypuszczony na wolność. Do domu dobrnął około południa i wkrótce potem stracił przytom-
ność. Zmarł 10 kwietnia wieczorem w lecznicy Omega.
Spotkanie z inż. Ossowieckim zaaranżował prof. Wolfke – przyjaciel Ojca i tak jak on za-
angażowany w działalności konspiracyjnej. Chodziło o uzyskanie informacji o przebiegu
przesłuchań. Ossowiecki wziął w rękę jakiś przedmiot należący do Ojca i zaczął mówić. Opi-
sał celę, w której Ojca zamknięto, powiedział w jakiej pozycji Ojciec pisał gryps (doszedł do
nas później, przyniesiony przez granatowego policjanta). Powiedział też, że Ojca aresztowano
na skutek nieprawdziwego donosu i że sprawa się wyjaśniła, zaś Niemcy nic nie wiedzieli o
rzeczywistej działalności Ojca. Dlatego właśnie został zwolniony. Ossowiecki opisał następ-
nie drogę Ojca z Alei Szucha do domu przy ul. Lekarskiej 10, porę dnia i wygląd Ojca stara-
jącego się wejść do domu. Opis ten znalazł pełne potwierdzenie w relacji osób, które poma-
gały mu w tej tragicznej wędrówce, i z którymi udało mi się skomunikować. Dotarłem do
nich na podstawie urywkowych relacji, jakie Ojciec zdążył przekazać Matce przed utratą
przytomności.
Po śmierci Ojca podjęte zostało przez władze podziemne śledztwo dotyczące przyczyn
aresztowania i okoliczności jego śmierci. Z ramienia KG AK prowadził je Kazimierz Mo-
czarski
48
. Doprowadziło ono do wykrycia donosiciela i jego egzekucji. Stwierdzenia Osso-
46
A. Grzymała-Siedlecki, op. cit., s. 293–294.
47
Prof. Gliwic byt organizatorem i kierownikiem zespołu specjalistów „Kraj” związanego
z Delegaturą Rządu na Kraj, opracowującego materiały dotyczące planów odbudowy i rozbu-
dowy naszej gospodarki narodowej po wojnie.
48
Kazimierz Moczarski (1907–1975) – prawnik i dziennikarz, działacz Stronnictwa De-
28
wieckiego na temat donosu znalazły więc również potwierdzenie”.
Na temat Ossowieckiego krążyło w okupowanej Warszawie wiele opowieści, z których
większość można zaliczyć do legend. Najczęściej dotyczyły one rzekomych przepowiedni
jasnowidza na temat rychłych klęsk armii niemieckiej i zamachów na Hitlera. Z reguły oka-
zywały się one zwykłymi plotkami, tworzącymi się i rozpowszechnianymi spontanicznie, ku
pokrzepieniu serc. Niektóre z nich, w wersji odpowiednio uzupełnionej post factum, prze-
trwały wojnę. Należy do nich rzekome przepowiedzenie śmierci Hitlera w oblężonym Berli-
nie (oczywiście ze wszystkimi szczegółami), za co miał być aresztowany przez gestapo i za-
mordowany.
W początkach 1971 roku, w związku z publikacją na łamach „Tygodnika Demokratyczne-
go” Faktów i legendy o Ossowieckim S. Jacyny, pojawiła się wielce kontrowersyjna sprawa
„żelaznego listu” z podpisem Hitlera, który jakoby posiadał Ossowiecki. Relację na ten temat
przekazał Jacynie cytowany już w rozdziale 2 Aleksander Mieszczanowski – w okresie oku-
pacji wspólnik handlowy inżyniera jasnowidza. W skrócie sprawa rzekomego „glejtu” przed-
stawiała się następująco: w październiku 1939 roku zjawił się u Ossowieckich starszy pan w
mundurze pułkownika Wehrmachtu. Okazało się, że jest to milioner z Berlina, któremu ja-
snowidz przed kilku laty wskazał mordercę jego nieletniej córki. Osierocony ojciec w dowód
wdzięczności przywiózł Ossowieckiemu dokument, który „miał się przydać nie tylko jasno-
widzowi, lecz i jego rodzinie, przyjaciołom i wielu innym Polakom”, których obecny puł-
kownik „szanował i którym współczuł”. Było to, zdobyte z wielkim trudem, pismo opatrzone
podpisem rzekomo samego Hitlera stwierdzające, że osoba Ossowieckiego jest nietykalna.
Ossowiecki nie chciał przyjąć dokumentu, ale milioner przekonał go argumentem: „ – To tak,
jakbym ja panu ułatwił, dajmy na to, ucieczkę z więzienia. Nie tylko panu. Czy pan mnie ro-
zumie? Mówię w tej chwili niejako Niemiec, lecz jako człowiek...”
Mieszczanowski wspomina dalej:
„Dokument ten pozwolił uczynić wiele dobrego wielu ludziom, chroniąc ich przed barba-
rzyństwem okupanta. (...) Oto przykład: Jest łapanka, wygarniają ludzi z tramwaju. Mnie ze
Stefanem także. Ryki i krzyki żandarmów. Po okazaniu tego świstka Ossowiecki zawsze by-
wał wypuszczany. Wiele razy wraz z nim udawało mu się wyciągnąć i innych ludzi. Sytuację
Stefana ułatwiał mu fakt, że mówił on znakomicie po niemiecku. Słyszałem o wypadku, kie-
dy przy pomocy tego podpisu zastopował rewizję w konspiracyjnym lokalu AK, ratując życie
wielu ludziom. Gestapowcy tak zdębieli na widok podpisu fürera, że się cofnęli, co wystar-
czyło do ucieczki poszukiwanych i zatarcia śladów”
49
.
Historia nader efektowna, ale budząca różne wątpliwości. A. Mieszczanowski twierdzi, że
był świadkiem posługiwania się „glejtem”, lecz nie jest w stanie wymienić nikogo, kto by
mokratycznego, współzałożyciel w 1936 Klubu „Maurycy Mochnacki”, współorganizator w
1937 Klubu Demokratycznego w Warszawie. Uczestnik kampanii wrześniowej, od pocz.
okupacji w konspiracyjnym ruchu SD, od 1940 – referent w Podwydziale P. Wydz. Informa-
cji BIP Komendy Gl. ZWZ-AK. Jednocześnie działał w KWP m. st. Warszawy, od listopada
1943 jako kierownik działu dochodzeniowo-śledczego w wydz. dywersji osobowej, kierując
dochodzeniami w ok. 60 sprawach dot. zdrajców i konfidentów. W powstaniu warszawskim
w łączności radiowej i prasie powstańczej, po jego upadku kontynuował działalność konspi-
racyjną, m.in. jako szef BIP Kom. Gł. AK. W sierpniu 1945 aresztowany i skazany na l0 lat
więzienia, a nast. w 1952 na karę śmierci, zmienioną w 1953 r. na dożywotnie więzienie. W
1956 zwolniony i zrehabilitowany. Członek CK SD, nast. Rady Nacz. wiceprzew. CSP SD,
współzałożyciel „Kuriera Polskiego” (wg A.K. Kunerta: Słownika biograficznego konspiracji
warszawskiej 1939 –44, PAX, Warszawa 1987, s. 116–118).
49
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 3/1971, odc. 28.
29
znał treść tego dokumentu. Sam nie był też obecny w czasie wizyty milionera, lecz „słyszał o
tym z ust absolutnie wiarygodnych”. Co więcej – rodzina Ossowieckiego, m.in. jego pasierb
Marian J. Świda, kategorycznie zaprzecza istnieniu „żelaznego listu”. Fakt tragicznej śmierci
jasnowidza w Alei Szucha i okoliczności, w jakich nastąpiła (wątpliwe aby policjanci Geibla
nie honorowali takiego dokumentu) przemawia za tym, aby zaliczyć sprawę „glejtu” do le-
gend. Być może zresztą powstała ona przez nieporozumienie – Ossowiecki mógł otrzymać od
owego pułkownika Wehrmachtu pisemne potwierdzenie trafności swojej wizji, z przeznacze-
niem do gromadzonego archiwum, z podpisem nie Hitlera, lecz świadka, tj. ojca zamordowa-
nej, a może wyższego urzędnika policji kryminalnej.
Czy Ossowiecki miał wizję własnej śmierci? Istnieją relacje zdające się to potwierdzać.
Anna Miernowska opisuje swoje ostatnie z nim spotkanie w kościele Zbawiciela w Warsza-
wie – na pogrzebie księdza prałata Maksymiliana Gierwatowskiego w końcu czerwca lub na
początku lipca 1944 roku:
,,Wyszliśmy razem z kościoła. Rozmawialiśmy chwilę w pośpiechu. Oboje byliśmy zde-
nerwowani. Zbliżał się front, w mieście czuło się wzrastające napięcie.
– Co teraz będzie? Co robić? Nie wiadomo co się z nami stanie? – pytałam pana Stefana.
(...)
– Ty jeszcze będziesz miała wszystko – powiedział Ossowiecki – Tobie nic się nie stanie.
Ale ja... mnie wezmą na gestapo i tam zginę. Niemcy mnie zamordują...
Ossowiecki był bardzo smutny, a ja wstrząśnięta. (...)
– Trzeba zaraz wyjechać, papo, z Warszawy, zaraz wyjechać.
– Nie, to nic nie pomoże, nie mogę – powiedział pan Stefan. – Przyjdź do mnie, mam ci
dużo do powiedzenia...
Niestety, żyłam w takim pośpiechu, że nie zdążyłam tego zrobić”
50
.
Ze wspomnień żony
Ossowieckiego dowiadujemy się, że l sierpnia 1944 roku o godz. 10 rano jasnowidz wpadł do
salonu malarskiego znajomego plastyka Stanisława Dybowskiego przy ul. Marszałkowskiej
21 ogromnie podniecony i wstrząśnięty.
– Jestem bardzo zdenerwowany – mówił podniesionym głosem. – Dzisiejszej nocy wi-
działem okropne rzeczy nad Warszawą i sobą. Widzę, że zginę strasznie, ale miałem życie tak
piękne...
51
Oczywiście, jako blisko związany z działaczami Polski Podziemnej, Ossowiecki musiał
wiedzieć o przygotowywanym powstaniu, a o godz. 10 decyzja dotycząca momentu wybuchu
już zapadła i rozpoczynało się przekazywanie rozkazów o koncentracji poszczególnych od-
działów. Mieszkając zaś tak blisko Alei Szucha mógł zdawać sobie sprawę z niebezpiczeń-
stwa jakie mu grozi. Niemniej, jeśli relacja jest wierna, słowa jego trudno uznać tylko za wy-
raz pesymizmu.
Stefan Ossowiecki został zamordowany w Alei Szucha prawdopodobnie 5 lub 6 sierpnia
1944 roku. Prawdopodobnie, gdyż brak naocznych świadków momentu śmierci. Nie ma ni-
kogo, kto by stwierdził, że widział jego zwłoki.
Zofia Ossowiecka długo łudziła się, że mężowi jej udało się uniknąć śmierci. Po wojnie
krążyły wieści, że został przetransportowany do obozu zagłady w Stutthofie lub wywieziony
do Niemiec i – jeśli ocalał – wróci do kraju z zagranicy, albo po latach ujawni swoje istnienie
gdzieś w szerokim świecie. Dopiero około roku 1970, po cyklu Jerzego Jacyny drukowanym
w ,,Tygodniku Demokratycznym”, sprawa ta wyjaśniła się niemal do końca.
Istnieją dwie wersje okoliczności aresztowania Ossowieckiego: według jednej, został za-
brany 3 sierpnia z domu na ul. Marszałkowskiej 17 wraz z innymi mężczyznami tam miesz-
50
Op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 15/1971, odc. 40.
51
A. Szomański, op. cit., „Za i Przeciw” nr 32/1959, odc. 6, s. 7.
30
kającymi i poprowadzony do katowni na Alei Szucha, gdzie widziano go poniewieranego
przez hitlerowskich oprawców, po czym słuch o nim zaginął: według drugiej – zabrany wraz
z grupą zakładników z okolic kościoła Zbawiciela i rozstrzelany na terenie byłego GISZu.
Wersja pierwsza opiera się m.in. na relacjach krewnych i sąsiadów mieszkających w tym cza-
sie przy ul. Marszałkowskiej 15 i wypędzonych z płonących domów wraz z innymi okolicz-
nymi mieszkańcami. Drugą wersję aresztowania potwierdził najlepszy z możliwych świad-
ków – Zofia Ossowiecka. Oto relacja Anny Miernowskiej z rozmowy z wdową po zamordo-
wanym inżynierze jasnowidzu:
„Z panią Zofią spotkałam się w Łodzi w kwietniu lub maju 1945 r. Opowiedziała mi wte-
dy, że 2 sierpnia mieszkańcy domu przy ul. Marszałkowskiej 17 schronili się do piwnic. Na
podwórze przybiegł jakiś żołnierz niemiecki, który szukał swojej dziewczyny. Od niego do-
wiedziano się, że piwnice mają być zalane, a dom spalony. Radził wszystkim wyjść. Na ulicy
otoczyli lokatorów tego domu Niemcy. Panu Stefanowi, wraz z rodziną, kazano iść w kierun-
ku Placu Zbawiciela. Znaleźli się oni w domu parafialnym. Proboszcz radził, aby przeszli na
drugą stronę ulicy. (...) Byli jednak bardzo zmęczeni, nie chcieli iść dalej. Przeszedł sam tylko
służący Ossowieckiego – Stanisław. W nocy Stanisław wrócił i chciał dostać się do p. Osso-
wieckiego. Może czuł grożące niebezpieczeństwo? Nie dopuszczono go jednak. O świcie
Niemcy wypędzili kobiety w Aleję Szucha, a mężczyznom kazali położyć się na Placu Zba-
wiciela. Pani Zofia, oglądając się, widziała leżącego pana Stefana, który unosił głowę, usiło-
wał zobaczyć co się dzieje. Tak się rozstali...”
52
Relacja ta pokrywa się w dużym stopniu z informacjami podanymi przez Mariana Świdę w
chicagowskim wydaniu Świata mego ducha
53
.
Zasadnicza różnica dotyczy tylko daty podpa-
lenia domu przy ul. Marszałkowskiej – nie 2, lecz 3 sierpnia 1944 r.
Za głos rozstrzygający wątpliwości dotyczące śmierci jasnowidza należy chyba uznać re-
lację Kazimiery Reychowej, opublikowaną w marcu 1971 roku na łamach „Tygodnika De-
mokratycznego”. W rozmowie z Jerzym Jacyną p. Reychowa podała wiele nie znanych do-
tychczas szczegółów i sprostowała błędy występujące w publikowanych dotąd wersjach:
,,Stefana Ossowieckiego znałam dobrze z terenu towarzyskiego od roku 1930. Mój nieży-
jący już mąż był w tym czasie współwłaścicielem browarów firmy Haberbusch i Schille w
Warszawie. (...) W 1944 roku (...) mieszkałam (...) przy ul. Flory 3 naprzeciw ul. Bagatela. 5
sierpnia (...) Niemcy – po zajęciu części tej dzielnicy – aresztowali wszystkich mieszkańców
naszego domu. Zabrano wszystkich z mieszkań: mężczyzn, kobiety, starców i dzieci, nawet
chorych powyciągano z łóżek i zabrano. Nasz dom i sąsiednie kamienice zostały podpalone
miotaczami ognia, a nas wszystkich popędzono w Aleję Szucha, tam, gdzie mieściła się
główna siedziba gestapo. Ustawiono nas wszystkich na ulicy między ul. Litewską a Koszy-
kową, po czym w brutalny sposób oddzielono mężczyzn od kobiet i dzieci. Nie wiedzieliśmy,
co ma oznaczać ta segregacja, myśleliśmy, że może mężczyzn wezmą do jakichś robót, ale
stało się o wiele tragiczniej.
W pewnym momencie zauważyłam na brzegu kolumny męskiej Stefana Ossowieckiego.
Trzymał w ręku niedużą walizeczkę. Dałam mu znak wzrokiem, że go poznałam. Ku mojemu
najwyższemu zdumieniu Stefan z bardzo spokojnym wyrazem twarzy oddzielił się od grupy
mężczyzn i przeszedłszy przez ulicę, podszedł do mnie. W ogólnym rozgardiaszu i przy od-
głosach toczących się wokół walk, Niemcy chwilowo nie zauważyli ruchu Ossowieckiego.
Stefan podszedł do mnie i nie pytany, popatrzywszy mi przeciągle w oczy, powiedział: „Z
panią będzie wszystko dobrze, pani z tego wyjdzie żywa”. Zapytałam go wówczas, znając
jego właściwości parapsychiczne, czy wie co stanie się z nim samym? Ossowiecki spojrzał na
52
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 15/1971, odc. 40.
53
S. Ossowiecki, op. cit., s. 353.
31
mnie smutno, gestem rezygnacji machnął ręką i powiedział: „O sobie wolę nie mówić...”.
Następnie chciał mi oddać swoją walizkę, ale w tej samej chwili zauważyli Niemcy Osso-
wieckiego w kolumnie kobiecej. Jeden z hitlerowców wyskoczył z czołgu, brutalnie pchnął
Stefana tak, że się on przewrócił, potem podniósł się i trzymając kurczowo swoją walizkę,
powlókł się chwiejnym krokiem z powrotem do kolumny męskiej (...).
W Alei Szucha staliśmy tak kilka godzin. (...) Wokół słychać było odgłosy walk. W tym
właśnie czasie (ok. godz. 18 – przyp. KB) Niemcy sformowali mężczyzn czwórkami i popę-
dzili na tyły wypalonych budynków, tam gdzie była kiedyś Podchorążówka. W 10 minut póź-
niej usłyszeliśmy strzały z broni maszynowej i przeraźliwe krzyki rannych, których dobijano
pojedynczymi strzałami. Po tej masakrze Niemcy podpalili stosy ciał rozstrzelanych męż-
czyzn, oblawszy je uprzednio ropą naftową. Wraz z Ossowieckim zginął m.in. p. Bieliński z
naszej kamienicy i dozorca z naszego domu – to pamiętam dokładnie. Gestapowcy palili też
jakieś własne papiery. Popiół pokrywał ulice, jak śnieg”
54
.
,,Zginę tak, że mojego ciała nikt nie odnajdzie” – miał podobno powiedzieć jasnowidz A.
Mieszczanowskiemu na wiosnę 1944 roku...
Kazimiera Reychowa stała się później jedną z zakładniczek przywiązanych do czołgów ja-
ko „żywa tarcza” dla hitlerowców, próbujących dotrzeć z odsieczą do stacji telefonów przy
ul. Pięknej. Zgodnie z przepowiednią wyszła cało z opresji i przedostała się na stronę po-
wstańczą, gdzie włączyła się do akcji w oddziale AK.
Jaka była zawartość walizeczki Ossowieckiego? Znajdowały się w niej, m.in. nie wydane
drukiem teksty odczytów: Losy i przyszłość Anglii oraz Kryzys psychiki i przyszłość świata,
wygłoszonych w 1935 roku w Poznaniu, Lwowie i Bydgoszczy, maszynopis (ok. 360 stron)
książki pt. Nieśmiertelność, podejmującej temat życia pozagrobowego i pisanej podobno w
stanie „nadświadomości”, a także scenariusz filmu pt. Oczy, które wszystko widzą, napisany
latem 1939 roku w Juracie, dla wytwórni Paramount.
Stefan Ossowiecki był ostatnim z wielkich mediów i sensytywów okresu międzywojenne-
go. Czy to tylko przypadek, że trzy największe polskie fenomeny psi o międzynarodowej
sławie – Stefan Ossowiecki, Teofil Modrzejewski i Rafał Schermann – będący niemal rówie-
śnikami, zakończyli życie w tych właśnie latach obłędnego naporu sił zła, przemocy i zbrod-
ni?...
54
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 9/1971, odc. 34.
32
CZĘŚĆ DRUGA
Fenomen
Niezwykłe talenty jasnowidcze Stefana Ossowieckiego opisane zostały w niezliczonych
sprawozdaniach z eksperymentów i wspomnieniach naocznych świadków lub osób im bli-
skich.
Wartość dokumentalna tych materiałów jest, niestety, bardzo nierówna. Obok protokołów
z doświadczeń przeprowadzanych przy udziale przedstawicieli ówczesnego świata naukowe-
go, jak również znanych osobistości z kręgów politycznych, wojskowych i artystycznych,
których podpisy można z pewnością uznać za pewnego rodzaju gwarancję rzetelności spra-
wozdania, informacje o niezwykłych osiągnięciach Ossowieckiego zawarte są w jego wła-
snych wspomnieniach w książce Swiat mego ducha oraz relacjach przyjaciół i znajomych
jasnowidza. Te ostatnie rzadko odwołują się do konkretnych materiałów faktograficznych,
opierając się z reguły na wierze w niezawodność własnej lub cudzej pamięci. A przecież – jak
uczy doświadczenie – z tą niezawodnością nie jest najlepiej. Nawet te wydarzenia, które wy-
warły na nas bardzo silne wrażenie i utrwaliły się mocno w pamięci, z biegiem lat tracą na
ostrości, a nierzadko istotne ich szczegóły ulegają zatarciu. Co gorsza, luki tworzące się we
wspomnieniach, wypełniane są produktami wyobraźni niewiele mającymi wspólnego z za-
tartymi spostrzeżeniami. Nie jest to bynajmniej świadome przeinaczanie faktów. Próbując
sobie przypomnieć zapomniane szczegóły wydarzeń, nieświadomie tworzymy w wyobraźni
różne warianty sytuacyjne, a jeśli który z nich dobrze wypełnia – jak nam się zdaje – jakąś
lukę w pamięci, zaczynamy traktować hipotetyczną wersję sytuacji jako przypomnienie. Nie
trzeba chyba wyjaśniać, jak bardzo tego rodzaju paramnezje (rzekome przypomnienia) mogą
zmienić w naszej pamięci obraz wydarzeń, których byliśmy świadkami.
Jeszcze mniejszą wartość dokumentalną mają wspomnienia, których autorzy dają się po-
nieść ambicjom literackim czy dziennikarskiemu temperamentowi i ubarwiają relacje odtwa-
rzanymi z pamięci dialogami oraz opisami zachowania się i wyglądu współuczestników wy-
darzeń. Jeśli nawet przyjąć, że przebieg wydarzeń w ogólnym zarysie odpowiada prawdzie
należy podejrzewać iż opis wielu, nieraz ważnych, szczegółów akcji jest w większym stopniu
wytworem fantazji niż sfabularyzowanym zapisem rzeczywiście poczynionych niegdyś spo-
strzeżeń.
Tak oto na przekazany naszym czasom obraz fenomenu, jakim był niewątpliwie Osso-
wiecki, składają się nie tylko rzetelnie udokumentowane dowody jego przedziwnych uzdol-
nień, ale również, a może w jeszcze większym stopniu, swoista legenda, tworząca się już
zresztą za jego życia. Dlatego też, prezentując obszerne fragmenty relacji ilustrując konkret-
nymi przykładami różne przejawy tych zdolności, nie ograniczyliśmy wyboru do protokoło-
wanych doświadczeń i skrupulatnie zapisywanych (stenografowanych?) wypowiedzi jasno-
widza. Niezwykle cenne, choć z pewnością obarczone nieuniknionym subiektywizmem i na-
turalnym dążeniem do pochwalenia się sukcesami, jest to, co pisze o sobie sam Ossowiecki.
Oddajemy też raz po raz głos naocznym świadkom, i to nie tylko tak znanym z wnikliwego
spojrzenia, jak Adam Grzymała-Siedlecki i Witold Doroszewski. Jakże niepełny byłby bo-
wiem wizerunek tego ,,przybysza z czwartego wymiaru”, przez ćwierć wieku fascynującego
33
nie tylko warszawską ,,publikę”, bez owych barwnych, pasjonujących, a czasem i owianych
grozą opowieści o ,,cudownych” właściwościach inżyniera-jasnowidza, chociaż już dziś nie
jesteśmy w stanie stwierdzić, w jakim stopniu sensacyjne opisy odpowiadają rzeczywistemu
przebiegowi wydarzeń.
Wspomniana obfitość relacji różnie oczywiście rozkłada się w czasie. Najwięcej dobrze
udokumentowanych eksperymentów przypada na lata dwudzieste, a zwłaszcza pierwszą ich
połowę. Przeprowadzali je m.in. tak znani badacze zjawisk paranormalnych, jak prof. Richet,
dr Geley, dr Schrenck-Notzing i dr Dingwall, zaś w początkach lat trzydziestych dr E.Osty –
dyrektor Międzynarodowego Instytutu Metapsychicznego po śmierci dr Geleya. Działalność
Ossowieckiego w okresie okupacji hitlerowskiej znamy przede wszystkim z relacji najbliższej
rodziny, przyjaciół, znajomych oraz osób którym próbował pomóc swymi umiejętnościami
psychometrycznymi. Najbardziej skąpe wiadomości dotyczą przejawów jego zdolności para-
normalnych przed przyjazdem do Polski – w czasie studiów w Petersburgu, praktyki w Niem-
czech i pracy inżyniera-przemysłowca w Rosji. Opieramy się tu głównie na wspomnieniach
samego Ossowieckiego, gdyż niemal zupełnie brakuje relacji naocznych świadków doświad-
czeń przeprowadzanych przed 1918 rokiem. A szkoda – okres ten bowiem miał z pewnością
bardzo ważne znaczenie w rozwoju zadziwiających uzdolnień Ossowieckiego i rzetelna zna-
jomość przebiegu ewolucji, jakiej te uzdolnienia podlegały, pozwoliłaby rzucić sporo światła
na ich ,,mechanizm psychologiczny”. Niestety, informacje o tym okresie zawarte w książce
Świat mego ducha i wizje przyszłości są ogólnikowe i poza stwierdzeniem, że metodę „przej-
ścia granicy świadomości” drogą autosugestii wskazał mu żydowski jasnowidz Wróbel, ska-
zani jesteśmy w istocie na domysły.
W ewolucji tej, jak wynika z autobiografii jasnowidza, można wyodrębnić co najmniej
cztery stadia: telepatyczne, medialne, telekinetyczne i jasnowidcze. Nie stanowią one wyraź-
nie rozgraniczonych faz rozwoju jego dyspozycji parapsychologicznych, zachodząc w znacz-
nej mierze na siebie, Ossowiecki podaje jednak przybliżone daty (lata) ich pojawienia się i
zaniku.
Pierwsze przejawy zdolności paranormalnych zaobserwowano, gdy Stefan miał lat czter-
naście, a więc w tym samym czasie, gdy na seansach spirytystów petersburskich rozpoczynał
swe występy piętnastoletni Jasio Guzik – pierwsze polskie medium telekinezyjne i materiali-
zacyjne o międzynarodowej sławie. U Ossowieckiego były to jednak uzdolnienia telepatycz-
ne, które dopiero po kilku latach, gdy był studentem Instytutu Technologicznego, przekształ-
ciły się w zdolności madialne. Wspomina on:
„(...) wówczas najróżnorodniejsze zjawiska z tej dziedziny działy się w mojej obecności.
Wielu z. moich kolegów, jak np. inż. R.Kaszuba, inż. Arlitowicz i inni byli świadkami tych
zjawisk. Na tych seansach przy pełnym oświetleniu, jak również w ciemności ruszały się
przedmioty. Na przykład ołówek w obecności inż. Arlitowicza, w chwili kiedy siedziałem
przy stole, pisał po grecku, w języku, który był mi nie znany. Takich doświadczeń było bar-
dzo wiele”
55
.
Brak szerszego opisu innych zjawisk medialnych uniemożliwia, niestety, stwierdzenie, co
Ossowiecki nazywa mediumizmem. Pisze bowiem następnie, że w okresie, gdy kończył stu-
dia w Instytucie Technologicznym, a więc około roku 1899, zdolności te zaczęły się przeja-
wiać w zupełnie innych formach – telekinezyjnych, dodając, że samym wysiłkiem woli mógł
przenosić odległe przedmioty. Przecież również „samodzielnie” piszący ołówek zaliczają
czołowi parapsychologowie do przejawów telekinezy. Można tylko przypuszczać, że do me-
diumicznych zalicza Ossowiecki paranormalne zjawiska fizyczne powstające spontanicznie w
55
S. Ossowiecki, Świat mego ducha i wizje przyszłości, wyd. II – Astral Editorial OfTice,
Chicago 1976, s. 70.
34
czasie transu medium, w przeciwieństwie do świadomych aktów woli charakterystycznych
dla planowanych działań telekinetycznych.
Okres „telekinetyczny” trwał u Ossowieckiego do 1919 roku, a więc zdolności te utrzy-
mywały się u niego przez pewien czas już po przyjeździe do Polski, aby następnie zaniknąć
zupełnie. Rok ten otwiera jednocześnie kolejny, najdłuższy, najświetniejszy i, niestety, ostatni
okres rozwoju jego fenomenalnych uzdolnień, bowiem wówczas dopiero, jak pisze: zdolności
telekinetyczne przekształciły się u niego w dar jasnowidzenia. Ze stwierdzenia tego wynika
również, że rady i wskazania Wróbla zaowocowały dopiero po ponad dwudziestu latach.
Zdolności jasnowidcze nie ujawniły się u Ossowieckiego od razu w pełnej, psychome-
trycznej postaci, tak później dla niego charakterystycznej. Rozwijały się stopniowo, przeja-
wiając się w różnych formach, zależnie od okoliczności i potrzeb chwili. Najwcześniejsze
relacje dotyczą przejawów tzw. auroskopii – przewidywań rychłej śmierci z barwy „eterycz-
nej otoczki” dostrzeganej przez jasnowidza. W początkach lat dwudziestych szereg niezwy-
kłych eksperymentów protokołowanych i nadzorowanych komisyjnie, to klasyczne doświad-
czenia zaliczane do kryptoskopii – odczytywania zakrytych tekstów i rysunków. W tym cza-
sie sensacją w kręgach warszawskiego „towarzystwa” stały się również pierwsze „eksteriory-
zacje” Ossowieckiego, zaś kilka lat później słynne „retrokognicje” w podziemiach Zamku
Królewskiego w Warszawie. Rozkwit wizjonerskich zdolności psychometrycznych przypada
na lata trzydzieste i utrzymywał się prawdopodobnie w czasie wojny, aż do ostatnich miesię-
cy życia. Dokładniejsza jednak analiza wypowiedzi Ossowieckiego, relacjonującego swe do-
znania, skłania do wniosku, że nie ma żadnych istotnych różnic w mechanizmie paranormal-
nego poznania w kryptoskopii, psychometrii, auroskopii, retrokognicji czy nawet eksteriory-
zacji i terminologiczne zróżnicowanie dotyczy tylko przedmiotu poznania. Co więcej, ten
mechanizm zdaje się działać również w niektórych zjawiskach zaliczanych do telepatii, przy-
najmniej u ludzi o podobnych uzdolnieniach jak Ossowiecki.
Próbami wyjaśnienia zasad działania tego mechanizmu zajmiemy się szerzej w czwartej
części tej książki. Tu ograniczymy się tylko do stwierdzenia, że we wszystkich wymienionych
tu przypadkach Ossowiecki wprowadzał się w pewnego rodzaju trans, w którym drogą auto-
sugestii wywoływał w swej wyobraźni obrazy wiążące się początkowo tylko pośrednio, póź-
niej – w miarę pogłębiania się transu – coraz ściślej z zadanym tematem. Zgodność tych halu-
cynacji z rzeczywistymi faktami była oczywiście miarą trafności paranormalnego postrzega-
nia, nie zawsze jednak można było to stwierdzić w sposób jednoznaczny, zwłaszcza w przy-
padku retrokognicji (jak np. w wizjach młodości Kopernika).
Tu nasuwa się jeszcze jedna istotna uwaga. Przedstawione przykładowo w tej części książ-
ki relacje mogą wywołać u Czytelnika wrażenie, że działalność Ossowieckiego jako jasnowi-
dza była nieprzerwanym pasmem tryumfów. Jest to nieporozumienie wywołane faktem, że
we wspomnieniach zarówno samego Ossowieckiego, jak i świadków jego osiągnięć parapsy-
chologicznych utrwalone zostało przede wszystkim to, co było niecodzienne, zaskakujące,
sensacyjne, słowem: budzące emocje – a więc sukcesy jasnowidza. Stąd też bardzo rzadko w
tych relacjach znaleźć można opisy niepowodzeń, chociaż – jak stwierdzają znani badacze
zjawisk paranormalnych
56
– „żaden jasnowidz nie jest nieomylny”. I Ossowiecki popełniał
nieraz bardzo poważne pomyłki. Niestety, bywało i tak, że wersja wydarzeń utrwalona w le-
gendzie utrzymywała się uparcie, mimo sprostowań samego Ossowieckiego i publikacji rela-
cji zgodnych z rzeczywistością.
O tym wszystkim prosimy pamiętać w czasie czytania następnych stu stron tej książki.
56
Opinię taką wyraził m.in. dyrektor Instytutu Metapsychicznego w Paryżu, dr Eugene
Osty w swej pracy La Connaissance supranormale (Paryż 1923).
35
l. Eksperymenty z dziedziny kryptoskopii
Prezentację zadziwiających uzdolnień Ossowieckiego zaczynamy od kryptoskopii – „ja-
snowidzenia” pisma, rysunków lub przedmiotów zakrytych, niedostępnych poznaniu wzro-
kowemu. Wiele doświadczeń tego rodzaju, przeprowadzonych w latach dwudziestych i trzy-
dziestych, nierzadko przez czołowych badaczy zjawisk paranormalnych, było przygotowa-
nych i kontrolowanych komisyjnie, a opisy ich znaleźć można w publikacjach paryskiego
Instytutu Metapsychicznego i brytyjskiego Towarzystwa Badań Psychicznych. Są to więc
zdolności jasnowidcze naszego bohatera najlepiej sprawdzone i przebadane. Należy tu jednak
zastrzec, że dokumentacja ta, jeśli nawet sporządzali ją tak wybitni uczeni jak Richet, nie jest
dostatecznie dokładna, aby odpowiadała w pełni rygorystycznym wymaganiom, stawianym
dziś tego rodzaju badaniom.
Nie znaczy to, że istnieją jakieś konkretne fakty podważające wiarygodność opublikowa-
nych wyników tych eksperymentów. Badacze starali się w maksymalnym stopniu stworzyć
warunki uniemożliwiające Ossowieckiemu poznanie treści testów z pomocą normalnej per-
cepcji zmysłowej. Testy sporządzane były podczas nieobecności jasnowidza, nierzadko w
innych miastach, odległych o kilkaset kilometrów (np. w Hiszpanii). Seanse odbywały się w
świetle dziennym, zaś przez cały czas eksperymentu czujnie obserwowano Ossowieckiego.
On sam w czasie transu nigdy nie patrzył na zapieczętowaną kopertę, którą trzymał w zaci-
śniętej dłoni, często poza plecami. Po spisaniu wypowiedzi jasnowidza dotyczących testu
uczestnicy doświadczenia odpieczętowywali komisyjnie kopertę i porównywali test z treścią
„widzenia” transowego. Powtarzalność eksperymentów, różnorodne ich formy, przy zadzi-
wiającej trafności wizji, mogła przekonać najbardziej zagorzałych sceptyków. Nie dziwmy się
więc opinii prof. Charlesa Richeta o Ossowieckim zawartej w Traité de Metapsychique: „Dla
mnie, jak również i dla Geleya, pewność, że nie zachodzi tu żadne oszustwo, jest tak wielka,
jaka byłaby potrzebna do zasądzenia człowieka na śmierć”.
Ossowiecki zetknął się z prof. Richetem po raz pierwszy w czasie wojny w Moskwie, kie-
dy jeszcze nie przejawiał zdolności jasnowidczych. Drugie spotkanie, na którym Ossowiecki
był powtórnie przedstawiony profesorowi przez księcia Lubomirskiego, nastąpiło w Warsza-
wie, w Klubie Myśliwskim, 25 kwietnia 1921 roku, na przyjęciu zorganizowanym na cześć
francuskiego uczonego. Tam też poznał dr Geleya, który bardzo zainteresował się uzdolnie-
niami jasnowidza i przeprowadził z nim wiele eksperymentów w latach 1921–1924.
W czasie przyjęcia przeprowadził z Ossowieckim doświadczenie inż. Geo-Lange – specja-
lista w dziedzinie ,,sztuk magicznych”. Oto relacja dr Geleya:
„Pan M. Geo-Lange siedział naprzeciwko mnie, daleko od St. Ossowieckiego. Pan Geo-
Lange napisał po angielsku: I consider you are wonderful, włożył do koperty, zapieczętował
ją i oddał w ręce p. Ossowieckiego, na którego wszystkie oczy były zwrócone. Po kilku
chwilach p. Ossowiecki powiedział: To jest napisane po angielsku. Niestety, nie znam tego
języka. Pan Lange zakrzyknął: To nadzywczajne!
Pan Ossowiecki mówi dalej: Widzę jedną odosobnioną literę, a potem słówo z ośmiu liter,
które zaczyna się na c.o.n.s., potem jedno słowo w rodzaju vendret (a to było,,wonderful”) i
jeszcze your a...
57
.
A oto opis pierwszego doświadczenia przeprowadzonego w Warszawie, w kwietniu 1921
roku, przez prof. Charlesa Richeta:
„Zaprosiłem go – relacjonuje profesor – do Hotelu Europejskiego, by przeprowadzić z nim
57
S. Ossowiecki, op. cit., s. 177, 258.
36
doświadczenie bez świadków. Zgodził się chętnie. Zachowując wszelkie środki ostrożności,
aby nie mógł zobaczyć, co piszę, skreśliłem na arkusiku papieru następujące zdanie: Nigdy
morze nie wydaje się tak wielkie, jak wówczas, gdy jest spokojne. Jego gniewy je zmniejszają.
Arkusik włożyłem zaraz do koperty, którą zakleiłem.
Pan Ossowiecki, mnąc kopertę w ręce, rzekł: Widzę mnóstwo wody. (Ja na to: Dosko-
nale). To coś trudnego, to nie zapytanie. Jakaś pańska myśl własna. (Doskonale, świetnie).
Morze nie jest nigdy takie wielkie jak... nie mogę skleić... (Doskonale, zdumiewające ). Morze
jest tak wielkie, że mimo jego ruchów...
Doświadczenie to udało się, nie tylko dlatego, że pan Ossowiecki wyczuł nakreśloną prze-
ze mnie myśl o wielkości morza, lecz dlatego również, że dodał owe zdumiewające słowa:
Jakaś własna myśl pańska. Istotnie, owo zdanie o morzu napisałem poprzednio w nie wyda-
nej dotychczas pracy (w zbiorku luźno rzuconych myśli.)
Ponadto pan Ossowiecki odczytał bez błędu, również przez zaklejoną kopertę, nakreśloną
przeze mnie liczbę czterocyfrową. (Prawdopodobieństwo przypadku = l : 10 000)
”58.
Opisując to doświadczenie Ossowiecki dodaje: „...przeszkadzało mi bardzo, że prof. Ri-
chet, jako badacz, nie spuszczał ze mnie ani na chwilę swego spojrzenia, co nie pozwalało mi
być całkiem sobą”
59
.
Pierwszą większą serię doświadczeń przeprowadził we wrześniu 1921 roku, z ramienia pa-
ryskiego Instytutu Metapsychicznego, dr Geley, przyjeżdżając w tym celu do Warszawy.
Niektóre testy przygotował Geley lub jego współpracownicy, inne – znajomi Ossowieckiego,
których doktor nie znał. Na dziesięć doświadczeń osiem było w pełni udanych, jedno czę-
ściowo udane i jedno nieudane
60
. Trafność ,,spostrzeżeń” dotyczyła treści testu, a nie wierno-
ści obrazów czy dosłowności tekstu. Oto opisy trzech z tych doświadczeń, różniących się
formą testu.
Doświadczenie II. (4 września 1921 r. w mieszkaniu księcia Lubomirskiego godz. 6 ppoł.).
„Po seansie materializacyjnym z medium Guzikiem wręczyłem p. O. paczkę listów. Wy-
brał kopertę, o której wiem, że pochodziła od p. Sudra. Bezwzględnie nie wiedziałem, co za-
wiera.
Niżej podaję zestawienie napisu ukrytego w kopercie, otworzonej niezwłocznie po ukoń-
czeniu doświadczenia, ze słowami p. O., notowanymi w miarę ich wypowiadania.
List zapieczętowany: Człowiek jest trzciną tylko, najwątlejszą w przyrodzie, ale trzciną
myślącą (w j. fr. pensant). Pascal.
Słowa p. O.: dotyczy to ludzkości, a raczej człowieka. To najgłupsza istota, coś z człowie-
ka. Intuicyjnie wyczuwam głupotę. To przysłowie. Myśl jednej z najwybitniejszych jednostek w
wiekach minionych. Rzekłbym: Pascal. Człowiek jest słaby, wątła trzcina... ale... słabość i
także trzcina najwięcej zamyślona... (w j. f r. pensif)”
61
.
Doświadczenie III. (21 września, również w mieszkaniu księcia Lubomirskiego). W wa-
runkach jak przy doświadczeniu II.
„Arkusik do odczytania: l) Krajobraz wschodni. 2) Rysunek przedstawiający rybę. 3)
Dźwięk dzwonów. 4) Zapach mimozy. 5) Niech żyje Polska!
Słowa p. O.: To coś dłuższego. To pisał mężczyzna. Chaos, coś tak chaotycznego, że zo-
58
Op. cit., s. 287–288.
59
Op. cit., s. 178.
60
Niestety, nie wiadomo, co powiedział Ossowiecki ani co było w kopercie. Dr Bergeret
przeszedł z jasnowidzem do sąsiedniego pokoju i tam wręczył mu zapieczętowaną kopertę,
nie mówiąc co zawiera, a następnie ogólnikowo oświadczył, że Ossowiecki odczytał błędnie,
(op. cit., s. 248).
61
Op. cit., s. 243–244.
37
rientować się nie mogę! Cztery, pięć myśli... Istny garus myślowy. Coś dużego. Coś co pływa.
Widzę pracę nad rybą, przypominającą karasia. To nie pismo, ale tu jest ryba. Co może być
wspólnego między rybą a Polską? Nie mogę tego zrozumieć. To okrzyk: Niech Żyje Polska!
Czuję nawet zapach rozkoszny... cudny zapach... (p. Ossowiecki zdaje się upajać odurzającą
wonią). Jest tu też coś z przyrody. Jest coś jeszcze, są jakieś trzy rzeczy w tym garusie. Widzę
rybę, narysuję ją. (rysuje). Po co zapach? Po co Polska? Jest tam numeracja l, 2, 3, 4, 5. Coś
z natury... Już nic nie widzę...
1 B. Rysunek Ossowieckiego
1 A. Rysunek Geleya
Ostatecznie na pięć rzuconych na arkusik myśli p. Ossowiecki odczytał trzy, które ozna-
czone były numerami 2, 4, 5. Myśli nr 3 wcale nie zauważył. Myśl nr l odczytał bardzo nie-
dokładnie. Natomiast był nieprzeparcie opanowany myślą o rybie, ciekawe jednak, że wyko-
nany przez niego rysunek nie jest do mojego podobny”
62
.
Doświadczenie X. (28 i 30 września).
„Zaprojektował je i urzeczywistnił hr. Guy de Bourg de Bozas. Kazał sporządzić rurkę
ołowianą o ściankach grubości 3 cm. Poprosił naszego przyjaciela, p. Stanisława Jelskiego i
jedną z pań znajomych, która tego samego dnia wyjeżdżała z Warszawy, aby włożyli do rurki
kartkę z napisem nie znanej nikomu z nas treści. Autor pomysłu wręczył mi rurkę, po uprzed-
nim zalutowaniu jej otworu.
Pierwsza próba odbyła się 28 września w restauracji, po obfitym posiłku.
Wówczas p. Ossowiecki rzekł:
To pisała kobieta. Jest tu coś, co dotyczy natury... coś w związku z człowiekiem i uczu-
ciem. Coś w ośrodku stworzenia. Napisane w niezwykłych warunkach.
Zapytałem Jasnowidza, czy można odpiłować rurkę? – Nie – odparł. – Poczekajmy... to
mnie nie zadowala. Chcę odbyć drugi seans.
Odbył się on zatem u księcia Lubomirskiego w dniu 30 września o godzinie 18. w obecno-
ści hrabiego i hrabiny Tarnowskich, mojej, komendanta Stabile, lekarza wojskowego z Misji
Francuskiej – majora Camus, p. Stanisława Jelskiego, księcia Stefana Lubomirskiego.
Z trudem i wysiłkiem z początku, następnie, jak gdyby z większą łatwością, p. Ossowiecki
mówił:
Tworzenie... wielka twórczość... przyroda... (długa cisza).
Wchodzi w grę człowiek-potęga. Naród ma poczucie, że to jest jeden z największych ludzi
wieku...
Nie mogę zrozumieć... Widzę dwie rzeczy... napis... Nakreślony przez kobietę napis. Jest i
rysunek.
62
Op. cit., s. 245–246.
38
Rysunek wyobraża człowieka o bujnych wąsach i krzaczastych brwiach. Brak mu nosa.
Ubrany w mundur wojskowy.
Podobny do Piłsudskiego.
Napis w języku francuskim brzmi: Ten człowiek nie lęka się niczego... w polityce, ni w ja-
kiejkolwiek dziedzinie... jak rycerz...
Odpiłowano niezwłocznie rurkę w obecności uczestników. Rozwinąłem wyjęty z niej ar-
kusik. Zawierał schematyczną sylwetkę Marszałka Piłsudskiego, z bujnymi wąsami, krzacza-
stymi brwiami, bez nosa, w mundurze wojskowym.
Pod rysunkiem widniał napis: Rycerz bez trwogi i bez skazy”
63
.
2. Rysunek umieszczony w rurce ołowianej
Kolejna seria doświadczeń przeprowadzona została przez prof. Richeta i dr Geleya w War-
szawie w kwietniu i maju 1922 roku. Oto eksperyment z 19 kwietnia, Richet pisze:
„Udaję się na przeciwległy koniec pokoju (mierzącego 6 m długości). W środku pokoju
znajduje się dr Geley. Odwracam się do p. Ossowieckiego plecami i wiecznym piórem kreślę
na arkusiku pierwszy rysunek, jaki mi na myśl przychodzi, bez wyboru (prymitywny, niesy-
metryczny krzyż – w środku cztery kółeczka nierównej wielkości, rozłożone w taki sposób, iż
gdyby połączyć je kreskami, utworzyłyby w przybliżeniu kwadrat). Żadne zjawisko poprze-
dzające nie mogło przywołać lego rysunku na myśl. P. Ossowiecki z miejsca, w którym się
znajdował, mógł co najwyżej zorientować się, iż nakreślenie zajęło mi około 25 sekund. Nie
odwracając się, złożyłem ów arkusik we czworo (a rysunek był naszkicowany na jednej z
ćwiartek, nie został więc przełamany). W tym samym ciągle oddaleniu (...) włożyłem ów we
czworo złożony arkusik do koperty gumowanej, którą starannie zapieczętowałem i podałem
p. Ossowieckiemu. Po upływie około minuty, zmiąwszy ją w dłoni, oświadczył, iż jest tam
narysowany krzyż. Doskonale – rzekłem. On zaś dodał: Krzyż o ostrych zakończeniach z
gwiazdami. Odrysuję go. Wykonał rysunek niezwłocznie. Otworzywszy nie uszkodzoną ko-
pertę, stwierdziłem identyczność obu rysunków”
64
.
63
Op.cit., s. 251–254.
64
Op. cit., s. 261–262.
39
3 A. Rysunek Richeta
3 B. Rysunek Ossowieckiego
W czerwcu 1923 roku Ossowiecki przebywał w Paryżu na zaproszenie Międzynarodowe-
go Instytutu Metapsychicznego, gdzie przeprowadzono z nim szereg doświadczeń, potwier-
dzających jego zdumiewające uzdolnienia. Oto skrócony opis eksperymentu z 15 czerwca,
sporządzony przez członka Instytutu, dr Stephens Chauvet:
„Pan d'Anglars (jeden z asystentów – przyp. KB) na żądanie i w nieobecności p. O. nakre-
ślił parę słów na swym bilecie wizytowym, który następnie wsunął do koperty. Po krótkiej
chwili p. Ossowiecki wypowiedział napisane zdanie: Gdzie znajdować się będę za rok?
Powodzenie to ożywiło go, podnieciło i kazało zapomnieć o znużeniu. Poprosił p. d'Ang-
lars o napisanie jeszcze innego zdania oraz o rysunek na kawałku papieru, który należało
włożyć do koperty. Pan d'Anglars (...) wykonał polecenie. (...) Zaledwie dotknąwszy wręczo-
nej mu koperty, p. O. zwrócił się do p. d'Anglars z okrzykiem:
Widzę... Ale czy to możliwe?... Widzę to samo zdanie, co przed chwilą: Gdzie znajdować
się będę za rok? Tak, to samo... Czy to możliwe?
Pan d'Anglars, ochłonąwszy z ogarniającego go zmieszania i zdumienia, odpowiedział:
Istotnie, to zdanie znajduje się tam. (...)
Po tym drobnym wydarzeniu p. O. prowadził doświadczenie w dalszym ciągu i po paru
sekundach oświadczył:
Widzę pierwszy rysunek, jaki pan zamierzał nakreślić, a następnie go zaniechał... Są to
trójkąty... sploty trójkątów. Wykonał pan inny rysunek, dziwaczny. Głowę ludzką, dziwna to
głowa. Jest tam kapelusz... Nie, to nie kapelusz, a raczej coś w rodzaju kaszkietu, lecz kaszkiet
nie taki, jak wszystkie. Przypomina to nieco kapelusz tyrolski. Zrobione to, ot... w ten sposób.
Pan O. wziął ołówek do ręki i bez wahania wyrysował głowę, następnie kapelusz (...)”
65
.
4 A. Rysunek d' Anglars
4 B. Rysunek Ossowieckiego
W sierpniu i wrześniu 1923 roku obradował w Warszawie Międzynarodowy Kongres Me-
65
Op. cit., s. 238–239.
40
tapsychiczny. Z tej okazji znani badacze zjawisk paranormalnych przeprowadzili kilka do-
świadczeń z Ossowieckim. Z inicjatywy brytyjskiego Towarzystwa Badań Psychicznych
(SPR) przygotowany został test mający posłużyć do przeprowadzenia doświadczenia „krzy-
żowego”. Dokument ten przywiózł do Warszawy przedstawiciel SPR na kongresie – E. J.
Dingwall, który był współautorem testu. Użyty on został do doświadczenia z polskim jasno-
widzem, które stało się sensacją kongresu i – jak zdaje się wynikać ze sprawozdania dr Ge-
leya – do „eksperymentu krzyżowego” we właściwym znaczeniu tego terminu nie doszło.
„By w miarę możliwości wyeliminować zjawisko odczytywania myśli – pisze Geley – p.
Dingwall odmówił przyjęcia czynnego udziału w doświaczeniu, dokument zaś, po zapieczę-
towaniu, wręczył doktorowi von Schrenck-Notzingowi, który udał się z prof. Sudre i ze mną
do mieszkania p. Ossowieckiego w dniu 30 sierpnia 1923 r. o godz. 9 w. (...)
Trzymając dokument w zaciśniętych mocno dłoniach. O. skoncentrował się i zaczął cho-
dzić po pokoju. Nie traciliśmy go ani na chwilę z oczu. Wreszcie przemówił urywanymi zda-
niami, wśród długich przerw, ja zaś notowałem po kolei jego słowa:
Wyczuwam restaurację... Hotel Europejski... To nie pan pisał (miał na myśli dr von
Schrenck-Notzinga). To ktoś inny... Człowiek, którego mógłbym określić... List, który trzy-
mam, jest zamknięty w kilku kopertach... To list – i nie list zarazem... Widzę cos zielonkawe-
go... z tektury... (...)
Nie mogę zrozumieć. Widzę czerwień... coś czerwonego... barwy. Nie wiem dlaczego widzę
buteleczkę... (...) W liście znajduje się rysunek, wykonany przez kogoś, kto nie jest artystą.
Razem z tą butelką jest coś czerwonego... Przypuszczalnie trzecia koperta czerwona... W rogu
arkusza jest wyrysowany kwadrat. Rysunek butelki wykonany bardzo nieumiejętnie. Widzę!
Widzę!
W tej chwili chwyta pióro i rysuje (kontur sztandaru i z lewej strony kontur butelki. U dołu
na prawo data).
Przed datą 1923 jest coś napisane. Również na odwrocie coś. Czego nie mogę przeczytać.
(...)
Przed rokiem data, czy nazwa jakiegoś miasta... Charakter pisma kobiecy raczej niż mę-
ski...
Dr von Schrenck-Notzing zapytuje: W jakim języku? O. odpowiada: Po francusku – i
dodaje: Butelka jest nieco pochylona. Bez korka... Narysowana kilkoma cienkimi kreskami.
Pakiecik sporządzony zostal w taki sposób: 1) na zewnątrz szara koperta... 2) koperta ciemna,
zielonkawa... 3) koperta czerwona. Dalej – biały arkusik papieru, złożony we dwoje, z rysun-
kiem wewnątrz.
Nie bacząc na ogarniającą nas niecierpliwość, postanawiamy zwrócić p. Dingwallowi do-
kument nie naruszony i nie rozpieczętowany”
66
.
Zreferowanie przebiegu doświadczenia i otwarcie kopert nastąpiło 1 września na kongre-
sie, w auli Uniwesytetu Warszawskiego. Kolory kopert i wygląd arkusika papieru z rysun-
kiem odpowiadały całkowicie temu, co mówił Ossowiecki. Rysunek przedstawiał kontur
sztandaru i butelki, nieco pochylonej. Na prawo u dołu znajdował się napis: „Aug.22.1923”
66
Op.cit., s. 216–217.
41
5 A. Rysunek Dingwalla
5 B. Rysunek Ossowieckiego
Na odwrocie rysunku napisano po francusku zdanie: ,,Winnice Renu, Mozeli i Burgundii
dają wyśmienite wino”. Tego zdania, podobnie jak początku daty, Ossowiecki nie zdołał
,,odczytać”.
Podobnych eksperymentów z rozpoznawaniem rysunków przeprowadzono z Ossowieckim
w latach dwudziestych i trzydziestych bardzo wiele, m.in. w warszawskim Towarzystwie
Psychofizycznym. Wierność, z jaką jasnowidz potrafił naszkicować kopię rysunku ukrytego
w zaklejonej kopercie, była często zadziwiająca. Oto przykładowo rysunek prezesa tego to-
warzystwa, Prospera Szmurły, zaś na rys. 6B – szkic Ossowieckiego z jego podpisem
67
.
6A. Rysunek Szmurły
6B. Rysunek Ossowieckieg.
Proces stopniowego rozpoznawania testu ilustruje dobrze doświadczenie przeprowadzone
67
Op.cit., s. 171–172.
42
w sierpniu i wrześniu 1933 roku w Warszawie z inicjatywy pracownika naukowego SPR,
Theodora Bestermana
68
. Testem był uproszczony rysunek butelki do atramentu z napisem
SWAN INK (rys. A), podkreślony niebieskim (SWAN) i czerwonym (INK) atramentem.
7 A. Rysunek oryginalny
Kartkę złożoną we czworo umieszczono w trzech kopertach, opatrzonych niewidocz-
nymi znakami, uniemożliwiającymi otwarcie kopert bez ich naruszenia. Test sporządził Be-
sterman w Londynie i przesłał do Warszawy na ręce prof. Alfonsa Gravier – prezesa polskie-
go Towarzystwa Badań Psychicznych. SPR i Bestermana mieli reprezentować w Warszawie:
lord Charles Hope i dwoje członków brytyjskiego Towarzystwa. Przeprowadzono trzy seanse,
dwa pierwsze bez udziału gości brytyjskich.
W czasie seansu pierwszego (8 sierpnia) Ossowiecki biorąc list do ręki twierdził, że widzi
Bestermana jak wycina ilustrację z czasopisma angielskiego oraz cztery koperty jedna w dru-
giej. Podczas drugiego seansu (9 sierpnia) mówił:
To nie jest ilustracja wycięta z pisma. Jest to rysunek zrobiony na dużym kawałku papieru.
Rysunek ma wymiary 5 na 6 cm. Są trzy koperty: jedna zewnętrzna, następna czarna, trzecia
kolorowa – ale ani żółta ani niebieska, ani czerwona; myślę, że jest ona różowa, ale nie widzę
dobrze (koperta ta była czerwonawo-pomarańczowa – przyp. KB). Oprócz rysunku jest rów-
nież coś napisane. Rysunek przedstawia coś w rodzaju kubka, zamkniętego korkiem i jest coś
napisane, nie na kubku lecz koło niego. Widzę W, widzę duże I, widzę również S i coś czerwo-
nego, i coś niebieskiego. To sprawia, że mylę to coś z literami.
Trzeci, ostatni seans, odbył się 29 września, po przybyciu z Londynu przedstawicieli SPR.
Oto obszerne fragmenty wypowiedzi Ossowieckiego po ponownym wręczeniu mu, nadal nie
rozpieczętowanego, listu Bestermana przez lorda Hope:
„(...) Besterman bierze czarny ołówek (w rzeczywistości pióro – przyp. KB). To jest rysu-
nek. On rysuje, a następnie pisze po angielsku: niestety, nie znam tego języka. Widzę niektóre
litery. Jest właśnie godz. 4 (było ok. godz. 4.30 – KB). Jest obecnie sam. (...) Dajcie mi ołó-
68
Theodore Besterman – znany ang. badacz zjawisk paranormalnych, pracownik naukowy
bryt. Towarzystwa Badań Psychicznych (Society for Psychical Research). Wraz z prof. W. F.
Barretem (fizykiem, czł. Królewskiej Akademii Nauk) wykazał w 1926 r., że ruchy różdżki
powodowane są ruchami mimowolnymi mięśni różdżkarza. W badaniach telepatii i jasno-
widztwa stosował rygorystyczne procedury, uniemożliwiające badanym wpływanie na wyniki
i wykluczające możliwości fałszerstwa.
43
wek”.
29.9.1933
7B. Pierwszy rysunek Ossowieckiego
Ossowiecki rysuje (rys. B). Na temat linii po obydwu stronach butelki mówi: Tam jest
coś napisane, zaś wskazując na linię lewą: Coś czerwonego (w rzeczywistości lewa linia była
niebieska, czerwona zaś – prawa – przyp. KB).
(...) Rysunek przedstawia butelkę. Nie – on wygląda tak.
7C. Drugi rysunek Ossowieckiego
Ossowiecki znów rysuje (rys.C)
(...) Widzę – są dwa wyrazy, każda litera jest duża i każda jest osobno. To jest po angiel-
sku. Na lewo jest SWA, jak również czwarta litera, której nie rozumiem – jakieś N, ale nie
jestem pewien. Następna na prawo jest IN. Nie, rysunek jest trochę inny.
7D. Trzeci, ostateczny rysunek Ossowieckiego
Ossowiecki ponownie zaczyna rysować (rys.D).
44
Tak, to jest dobrze: widzę teraz bardzo dobrze. Stół, biurko, kopertę czarną, różow
69
.
Powtarzalność doświadczeń, tak rzadka w parapsychologii, oraz zadziwiająca trafność
„spostrzeżeń” Ossowieckiego stwarzały dogodne warunku do weryfikacji hipotez dotyczą-
cych mechanizmu jasnowidzenia. Brano wówczas pod uwagę przede wszystkim trzy możli-
wości zdobywania informacji przez jasnowidza (jeśli wykluczy się oszustwo): l. drogą tele-
patyczną od uczestników eksperymentu, zwłaszcza twórców testu, 2. poprzez paranormalną
wrażliwość zmysłową (dotykową?), 3. dzięki swoistej zdolności duszy (świadomości) do
działania poza obrębem ciała i korzystania z „powszechnego rezerwuaru świadomości”.
Oczywiście ta trzecia hipoteza, której zwolennikiem był m.in. sam Ossowiecki, jako nie znaj-
dująca podstaw w naukach przyrodniczych, nie nadawała się do empirycznej weryfikacji po-
zytywnej (potwierdzającej). Hipotezę nadwrażliwości zmysłowej próbowano sprawdzać róż-
nymi sposobami „ekranowania” testów (np. ołowianą rurką) jednakże spory wokół niej pozo-
stały nie rozstrzygnięte aż do naszych czasów.
Wyeliminowanie telepatii nie było wcale sprawą prostą, jeśli przyjąć, że łączność taka mo-
że być nawiązana na odległość setek kilometrów i to w sposób nieświadomy, a
,,spostrzeżenia” jasnowidza są odbiciem rzeczywistych spostrzeżeń ludzi przygotowujących
test. Niemniej, obok doświadczeń wyraźnie przemawiających za tą hipotezą były również i
takie, które jej przeczyły. Oto opis eksperymentu, mającego na celu wyłączenie możliwości
telepatii, przeprowadzonego w 1932 r. przez wiceprezesa Towarzystwa Psychofizycznego –
Stefana Rzewuskiego:
,,Przygotowałem (...) dwie serie kartek po 30 sztuk, jednakowych w każdej serii co do
wymiarów i gatunku papieru. Kartki użyte do doświadczeń miały być wylosowane z obu serii
na chybił trafił. Na każdej kartce, przed przybyciem do p. Ossowieckiego, napisałem atra-
mentem równanie, zawierające po trzy liczby i ujęte w formę jednego z czterech działań
arytmetycznych: np. 3 – 8 = 5, 12 – 9 = 7, 4 x 2 = 10, 0 : 5 = 6 itp. Rezultat działań, jak się
później okaże, w zasadzie musiał być błędny, a wypisałem ów rzekomy rezultat, zakrywszy
na kartce lewy człon równania.
(...) Wszystkie kartki były podcyfrowane moimi inicjałami. Każdą z dwóch serii przynio-
słem do p. Ossowieckiego w osobnej zaklejonej kopercie. O zamierzonych doświadczeniach
nie wiedział nikt – nawet sam inż. Ossowiecki, do którego przybyłem w innej zupełnie spra-
wie. (...) zakomunikowałem mu tylko, że projektowane doświadczenie stanowi pewną mody-
fikację dotychczas z nim dokonywanych i że chodzi tu jedynie o podanie treści kartki w za-
mkniętej kopercie. (...) Otworzywszy kopertę z pierwszej serii kartek na chybił trafił wyjmuję
– nie patrząc – jedną z nich i, trzymając ukrytą w zaciśniętej ręce, wkładam ją do osobnej
koperty (...).
W tych warunkach nie miałem pojęcia, co się na kartce znajdowało (...) Ossowiecki wziął
kopertę i siedząc trzymał ją w lewej ręce bądź z przodu, bądź poza sobą, bądź też opierając
rękę na nodze, wpatrzony gdzieś przez cały czas przed siebie. Po chwili zadzwonił na służącą
i wydał jej polecenie dotyczące przybyłej podczas mojej wizyty pani, prosząc, aby zechciała
zaczekać. Po upływie 2,5 minuty od momentu wręczenia mu koperty p. Ossowiecki zaczął z
przerwami mówić, co następuje:
Widzę jakieś cyfry. Widzę – siódemka, dwa zera, nie, to ósemka. I to nie matematyk pisał:
jakieś dziwne, to nie matematyk.
W tym momencie p. Ossowiecki bierze ode mnie papier, na którym notowałem, i pisze na
nim, a raczej rysuje wielkimi cyframi: siódemkę, znak mnożenia przez osiem, równa się
sześć. Całe doświadczenie trwało 4,5 minuty. Odebrawszy nie naruszoną kopertę z rąk p.
Ossowieckiego, otworzyłem ją i rozwinąwszy wyjętą własnoręcznie kartkę, stwierdziłem, że
69
S. Ossowiecki, op. cit., s. 305–318.
45
jest na niej napisane moją ręką: 7 x 8 == 6 oraz że na właściwym miejscu znajdują się
umieszczone przeze mnie inicjały”
70
.
Przeciw hipotezie telepatycznego odbioru informacji w doświadczeniach z odczytywaniem
,,zakrytego pisma” przemawia także następujący eksperyment, przeprowadzony w 1922 r. w
Warszawie przez prof. Richet:
,,(...) napisałem na skrawku papieru – oczywiście tak, by nikt dostrzec i odczytać nie mógł
– słowo TOI (ty). Skrawek ów zmiąłem, skręciłem w kulkę, którą pan Ossowiecki ukrył w
zagłębieniu swej dłoni, spoczywającej w mojej.
Po upływie czterech minut oświadczył: To cyfra. Ja milczałem. Coś bardzo krótkiego. Mil-
czałem w dalszym ciągu. To słowo. Nie poruszałem się i nie odezwałem. Jasnowidzący dodał
wówczas: Widzę literę ,,t”. I nawet określił bliżej: Na poprzecznej kresce T znajdują się dwie
kreseczki. Było to ściśle zgodne z prawdą, nakreśliłem je bowiem, by ułatwić odczytanie lite-
ry T. Rzekłem: Bardzo dobrze. Na to pan Ossowiecki: Jest tam cyfra zero. Bardzo dobrze.
Dodał jeszcze: Jest tam jedynka. I szeptem dodał: To nie jest MOI (ja). Udałem, iż nie słyszę.
Proszę o arkusik papieru... chciałbym to napisać. Napisał ,,TOI”.
Wówczas dopiero rozprostowałem skręconą w kulkę, bardzo pomiętą kartkę, którą pan
Ossowiecki trzymał w zagłębieniu dłoni.
(Prof. Richet dokonuje obliczeń prawdopodobieństwa przypadku).
By przypadkiem odczytać TOI musiałby pan Ossowiecki poddać się 675000 doświad-
czeń”
71
.
Jednym z najciekawszych eksperymentów „kryptoskopijnych” – notabene zdającym się
przemawiać przeciw trzem wspomnianym hipotezom – było ostatnie doświadczenie, prze-
prowadzone przez dr Geleya przed jego tragiczną śmiercią w katastrofie lotniczej w czasie
odlotu z Warszawy. Odbyło się ono w czerwcu i lipcu 1924 roku. Oto fragmenty protokołu:
,,Koperta przygotowana. Na ćwiartce białego papieru napisałem niewidocznym atramen-
tem następujące zdanie: Nie ma ani filozofii, ani ateizmu, ani materializmu, jest to kwestia
faktów... Pasteur. (...) Złożyłem papier w ten sposób, aby napis znajdował się całkowicie w
środku. (...) wsunąłem napisaną kartkę między dwa kawałki szarego papieru. Wszystko to
włożyłem do koperty, noszącej inicjały I.M.I. Zaklejam kopertę i kładę na niej swoją osobistą
pieczątkę lakową. Poza tym zaklejam dziesięcioma małymi kawałkami papieru kopertę po
lewej stronie. Kawałki tego papieru były naklejone asymetrycznie i między nimi narysowa-
łem niewidocznym atramentem linie. (...) Po skończonym doświadczeniu wystarczy spraw-
dzić, czy asymetryczne linie, narysowane niewidocznym atramentem, będą się ze sobą łą-
czyły i zgadzały (...).
Pan Ossowiecki nic nie podejrzewa i nic zgoła wiedzieć nie może (...).
Doświadczenie odbyło się dnia 22 czerwca o godz. 17.30 u pana Ossowieckiego. Po 10
minutach pan Ossowiecki, trzymając kopertę, zaczął mówić: To jest coś kolorowego, jest na-
wet kilka kolorów. Mam wrażenie, że to druga koperta kolorowa. Została ona specjalnie
przygotowana. Nie ma właściwego kształtu koperty. Posiada formę papieru zwykłego złożo-
nego we dwoje. Brzegi są nierówne. Wewnątrz jest biały papier, złożony we dwoje. Druga
koperta ma dziwny kolor, ciemnoszary, zielonkawy, khaki (...).
Jest coś, co mi przeszkadza. To nie jest zwykłe pismo, to jest coś... Nie widzę nic. Tak jakby
tam nic nie było... (...)
(Wszystkie te szczegóły są ścisłe. W tej chwili musimy wyjść z powodu wizyty. Przery-
wam doświadczenie, biorę list i kładę go do kieszeni).
Dwa dni potem Ossowiecki podczas obiadu mówi mi znienacka:
70
Op.cit., s. 110–111.
71
Op.cit., s. 270–271.
46
Nie widziałem nic napisanego na tym papierze, zamkniętym w tej nieprzejrzystej kopercie.
To jest jakby papier czysty, ale mam wrażenie, iż było coś na nim napisane niewidzialnym
atramentem (...).
Doświadczenie to zostało podjęte dopiero 6 lipca o godz. 16. (...) Ossowiecki mówi:
To nie jest rysunek. To są dwie albo trzy linie pisma... (...)
O. robi wysiłek, podnosi list do czoła. Zapytuję: Czy fortepian ci nie przeszkadza? (ktoś
grał na fortepianie, obok w salonie – przyp. KB) O. odpowiada: Wprost przeciwnie... Widzę
gest, który robiłeś pisząc i robiąc wykrzyknik. Ale nie widzę, co jest napisane... Nigdy nie
miałem takiej trudności. To za trudne. To nie twoja myśl . To jest zapożyczone od jakiegoś
pisarza. Jakaś cytata wzięta z książki. (...) Bóg... cos o Bogu. To jest bardzo chrześcijańskie,
bardzo wielkie... Stworzenie...
W tym momencie, widząc, że jest zmęczony długością seansu (więcej niż godzina) i czu-
jąc, że wkracza na złe tory, wprowadzony w błąd myślą o Bogu, mówię: Nie, kierujesz się nie
intuicją, tylko myślą, rozumujesz i gubisz się jedynie. Zobacz podpis.
O. odpowiada: Masz rację. Ale nie widzę, nie mogę dojść do tego, aby zobaczyć. Czuję
jednak, że nie chodzi o autora żyjącego. To jest krótkie nazwisko 6 liter.
Mówię: Prawie.
O. podejmuje: 5 – nie, 7, tak 7 liter. Odpowiadam: Tak. O. mówi dalej: 7 liter, tak, na
pewno, pierwsza jest, „R” (Nie odpowiadam) Widzę jak piszesz, ale nie mogę pochwycić sen-
su twoich ruchów... (...)
7 lipca, godz. 16.00. Mimo dłuższych wysiłków (przeszło godzinnych) O. nie może prze-
czytać listu. Powtarza ciągle, że widzi mnie piszącego i książkę, z której została wzięta cytata.
Nie potrafi jednak uchwycić niewidzialnego napisu i jego znaczenia. Ma tylko stanowcze
przekonanie, że jest to rzecz o Bogu i że są tu dwie myśli. Nic więcej Ossowiecki powiedzieć
nie mógł.
Przechodzę do sąsiedniego pokoju i piszę na kawałku papieru: Nie chodzi o ideizm, czy
ateizm, ani spirytualizm; jest to kwestia faktów. Pasteur. Składam papier we czworo, kładę go
do koperty, którą pieczętuję i wracam, oddając to O. Bardzo szybko, trzymając ten nowy list
w lewej ręce za plecami, mówi:
Jest słowo ateizm... Nie chodzi o ateizm, czy Boga... (robi wrażenie, że czyta w przestrzeni,
trzymając ciągle list za plecami i wywołuje każde słowo. Traci ślad i chwyta go znowu. Nie
chodzi o ateizm, czy też o Boga, spirytualizm czy materializm... Nie ma tam słowa Bóg, lecz
jest słowo deizm... Odpowiadam: Bardzo dobrze. Ale Ossowiecki, wyczerpany, nie mógł tego
dokończyć”
72
.
Trudności, jakie napotykał Ossowiecki w czasie prób „odczytania” niewidocznego napisu
są wielce zastanawiające. W przypadku łączności telepatycznej między jasnowidzem i ekspe-
rymentatorem nie powinno być przeszkód w odbiorze treści zdania. Dlaczego również super-
wrażliwość zmysłowa (hipoteza Richeta) miałaby zawodzić przy braku bodźców optycznych?
Także „świadomości działającej poza ciałem” trzeba byłoby przypisać dziwnie ograniczoną
zdolność percepcji...
Negatywne wyniki weryfikacji trzech parapsychologicznych hipotez nie oznaczają by-
najmniej, że przeprowadzone doświadczenia poszerzają tylko krąg zagadek. Rzucają one bo-
wiem pewne światło na proces rozpoznawania testu i pewne prawidłowości w nim występują-
ce. Na te prawidłowości zwraca uwagę również Ossowiecki, opisując na prośbę Richeta i
Geleya, jakich wrażeń doznaje w czasie odczytywania ,,pisma zakrytego”. Ossowiecki zazna-
cza przy tym, że odczytując pismo przez zaklejone koperty, odnajdując zagubione przedmioty
lub też odtwarzając zdarzenia „psychometrycznie”, doznaje zawsze mniej więcej jednako-
72
Op.cit., s. 152–156.
47
wych odczuć.
Swe doznania transowe jasnowidz opisuje następująco: „Od pierwszej chwili przestaję ro-
zumować i możliwie najintensywniej skupiam cały psychiczny wysiłek w kierunku odczuć
duchowych. (...) Oczywiście tracę przy tym pewną cząstkę energii wewnętrznej. Temperaturę
mam wówczas podwyższoną, serce bije nierówno. (...) zjawiają się jak gdyby prądy elek-
tryczne, przebiegające w ciągu pewnego czasu w moich kończynach. Trwa to przez chwilę,
po czym ogarnia mnie prawdziwe jasnowidzenie i tworzą się wówczas obrazy, najczęściej
wizje przeszłości. Widzę osobę, która redagowała dany dokument i wiem, co napisała. Widzę
dany przedmiot w chwili, gdy ginie i wszelkie szczegóły towarzyszące temu zdarzeniu. To
znów, trzymając jakikolwiek przedmiot w ręce, wyczuwam jego dzieje. Wizja to mglista i
trzeba niezmiernie wytężonego wysiłku, by dostrzec niektóre momenty i sceny we wszystkich
szczegółach.
Do wywołania stanu jasnowidzenia wystarczy niekiedy parę minut, niekiedy zaś oczeki-
wać nań muszę przez długie godziny. Zależy to w znacznej mierze od otoczenia, gdyż niedo-
wierzanie, sceptycyzm, a nawet zbyt silnie skupiona na mojej osobie uwaga, utrudniają, a
nawet uniemożliwiają mi odczytanie dokumentu lub pojawienie się odczucia”
73
.
Wydaje się, iż właśnie halucynacje quasi wzrokowe, tworzące niejako scenerię wydarzeń
przebiegających w wyobraźni jasnowidza, stanowią nader istotny składnik procesu paranor-
malnego poznania i mogą mieć kluczowe znaczenie dla wyjaśnienia jego zagadki. Dlatego też
poświęcimy tu nieco więcej miejsca jeszcze trzem eksperymentom, z których relacje rzucają
nieco światła na te doznania, a są chyba w pełni wiarygodne.
Pierwsza z tych relacji pochodzi od samego Ossowieckiego, ale jest jednocześnie udoku-
mentowana protokołem z eksperymentu. Odbył się on w grudniu 1920 roku z inicjatywy ów-
czesnego Naczelnika Państwa – Józefa Piłsudskiego. Ossowiecki pisze:
,,Pewnego dnia gen. Sosnkowski
74
, będąc u mnie w mieszkaniu przy ul. Trębackiej, po-
wiedział, że bardzo mu zależy, ażebym zrobił doświadczenie z zapieczętowanym listem, któ-
ry otrzymał od Naczelnika Państwa, Józefa Piłsudskiego z życzeniem Marszałka, abym od-
czytał, nie otwierając koperty. Zgodziłem się chętnie.
Naznaczyliśmy dzień spotkania wieczorem o godz. 8-ej w mieszkaniu siostry mojej – ge-
nerałowej Jacynowej (...).
Wziąłem do rąk list Marszałka. Po krótkiej chwili przeniosłem się do Belwederu. Zoba-
czyłem tam Marszałka. Oparty był o jakiś sprzęt. Przy oknie ujrzałem stojącego wojskowego.
Jak się potem okazało był to właśnie gen. Sosnkowski. Marszałek pisał liczby, pochylony nad
blatem biurka. Musiałem z całym napięciem woli skupić swoją energię, aby móc dojrzeć do-
kładnie, jakie mianowicie pisał liczby. Widziałem – 2–4–5–7, a między nimi były litery L.
Powiedziałem głośno wobec wszystkich, co widzę. Gen. Sosnkowski odniósł się do wyni-
ku tego doświadczenia dosyć sceptycznie, gdyż, jak się okazało, Marszałek wówczas nadmie-
nił mu, że lubi poezje Krasińskiego; stąd generał przypuszczał, że list Marszałka będzie za-
wierał raczej poezje niż liczby. Ta uwaga generała ogromnie mnie zbiła z tropu. Blisko go-
dzinę się męczyłem aż znowu z niezbitą pewnością ujrzałem, że list zawierał tylko liczby i
litery. Prosiłem więc generała, aby niezwłocznie zatelefonował do Belwederu, celem spraw-
73
Op.cit., s. 279–280.
74
Kazimierz Sosnkowski (1885–1969) – genarał broni, bliski współpracownik Piłsudskie-
go, jeden z przywódców Organizacji Bojowej PPS, założyciel ZWC i współorganizator
Związku Strzeleckiego, szef sztabu I Brygady, współorganizator Wojska Polskiego, w latach
1921–1924 minister spraw wojskowych, 1927–1939 inspektor armii, w kampanii wrześnio-
wej dowódca Frontu Południowego. Po śmierci gen. Sikorskiego – naczelny wódz Polskich
Sił Zbrojnych na Zachodzie.
48
dzenia mego widzenia. Nie potrzebuję dodawać, jak dalece mi zależało, aby to właśnie do-
świadczenie było udane.
Marszałek sam podszedł do telefonu i jakiejże doznałem radości, gdy potwierdził, że istot-
nie zapieczętowany list zawierał wymienione przeze mnie liczby i litery. Była to mianowicie
formułka wyjścia szachowego, ulubionej gry Marszałka. Naczelnik Państwa polecił, aby za-
pieczętowaną przez niego osobiście sygnetem kopertę dostarczyć mu nazajutrz do Belwederu,
aby ją własnoręcznie mógł otworzyć. Zrobił to podobno w czasie obiadu”
75
.
Z eksperymentu sporządzono protokół, podpisany przez wszystkich świadków: generałową
Jacynową, księżną Woroniecką, p. Neumana, gen. Sosnkowskiego, gen. Jacynę, adiutanta
generalnego Naczelnika Państwa, por. Szaszkiewicza, adiutanta gen. Jacyny, oraz adiutanta i
sekretarza Naczelnika Państwa, por. Świrskiego. Zaznaczono w nim m.in., że inż. Ossowiecki
narysował plan apartamentu Naczelnika Państwa w Belwederze, w którym nigdy nie był, opi-
sał meble i rozkład ich i dał opis stołu, z którego Marszałek Piłsudski wziął kartkę papieru
listowego
76
.
Drugim przykładem, wskazującym, że kryptoskopia Ossowieckiego polegała nie na
przenikaniu „wewnętrznym wzrokiem” osłon kryjących testy, lecz na odtwarzaniu w wy-
obraźni miejsca i osób związanych z tworzeniem tych testów, jest przebieg doświadczenia
przeprowadzonego 15 maja 1926 roku w Warszawie przez członków ówczesnego Towarzy-
stwa Psychofizycznego. Odbyło się ono w mieszkaniu inżyniera-jasnowidza, a wzięli w nim
udział: prezes Towarzystwa, Prosper Szmurło, jego członkowie – Jerzy Proniewski i Stani-
sław Rzewuski – oraz krewny Ossowieckiego, Olgierd Missuna.
Członkowie towarzystwa przynieśli cztery klisze fotograficzne, naświetlone, lecz jeszcze
nie wywołane. Dwóch zdjęć dokonał J. Proniewski, dwóch innych M. Bakierowski, nieobec-
ny przy eksperymencie. Klisze, opakowane czerwonym i czarnym papierem, zamknięte były
w oddzielnych pudełkach. Ossowiecki wybrał losowo jedno z pudełek i, po kilku minutach
milczenia, wprowadziwszy się w trans, zaczął relacjonować swe wizje:
„Zadanie ciężkie. Nie lubię robić doświadczeń z przedmiotami o charakterze druku. Ta
fotografia była zrobiona w zamkniętym lokalu. Widzę bogato umeblowany salonik, dużo dzieł
sztuki, portrety w ramach, ale nie mogę zrozumieć, co to może mieć wspólnego z zamkiem na
górze?
W momencie, kiedy fotografia była zdjęta, widzę trzy osoby... jakąś panią... i dwóch pa-
nów. Nie ma tam światła. Widzę jak gdyby przez mglę... Widzę młodego człowieka... wysokie-
go wzrostu, mizerny... długa twarz. Drugi małego wzrostu, z okrągłą twarzą. Jeden robi wra-
żenie solidnego, drugi delikatniejszy, słabszy... w mundurze wojskowym.
Jakie może mieć znaczenie ten zamek i ta góra? Co ma jedno do drugiego? Ja je ciągle
widzę. Śliczny pokój – portrety, biurko, widzę rzeźbę i znów ten sam zamek. Głowa mnie boli.
Szkoda, że wszystkie szkła (klisze szklane – przyp. KB) są razem. Plączą się inne rzeczy przed
moimi oczami
”77
.
Trans Ossowieckiego trwał 28 minut. Po wywołaniu kliszy ukazał się negatyw zdjęcia
przedstawiającego obraz na ścianie. Dzieło artysty malarza Łaszenki przedstawiało górę, a na
niej zamek.
Następnego dnia Szmurło zatelefonował do Bakierowskiego, który był autorem zdjęcia.
Obraz był jego własnością i znajdował się w jego mieszkaniu. Przy robieniu zdjęcia Bakie-
rowskiemu (był on niskiego wzrostu) pomagał jego młodszy brat (wojskowy, w mundurze,
75
S. Ossowiecki, op. cit., s. 91– 92.
76
L. Szczepański, Okultyzm – fakty i złudzenia, Natura i Kultura, Kraków 1937, tom I –
Mediumizm wspólczesny i wielkie media polskie, s. 149.
77
S. Ossowiecki, op. cit., s. 145.
49
wysokiego wzrostu, z długą twarzą), zaś matka wchodziła kilka razy do salonu. Również opis
mieszkania przez Ossowieckiego odpowiadał w pełni wyglądowi mieszkania M. Bakierow-
skiego. Ani M. Bakierowskiego, ani też jego brata jasnowidz nie znał.
Trzeci przykład, jeszcze wyraźniej ukazujący sposób, w jaki Ossowiecki dochodził do
„odczytywania” pisma zakrytego, zaczerpnęliśmy z książki Adama Grzymały-Siedleckiego.
Przedmiotem eksperymentu był rysunek pięciokąta wykonany w Madrycie przez nie znaną
jasnowidzowi osobę i przesłany do Warszawy. Jak pisze Grzymała-Siedlecki: „odgadujący
Ossowiecki w pierwszej fazie dochodzenia oświadczył: w żadnym razie nie jest to ani jakiś
wyraz, ani zespół wyrazów, następnie zaś – jest to jakaś figura geometryczna – wreszcie nary-
sował czworokąt, nie „dopatrzył” piątej linii. Rzecz jasna, że mimo tej piątej kreski – w rocz-
nikach naukowych uznano eksperyment za ekstrafenomenalny. Dopytywałem go, jakim bie-
giem intuicji doszedł do tego rozwiązania. Słów jego odpowiedzi dziś już – po 25 bodaj la-
tach – nie pamiętam ściśle, zdaje mi się jednak, że w pełni mogę odpowiadać za ścisłość ich
sensu. Zeznanie brzmiało: „Trzymając ową z Madrytu przesyłkę, starałem się dotrzeć do wi-
dzenia osoby, od której ona pochodzi; znalazłem się w jakimś obszernym pokoju, przyciem-
nionym grubymi w oknach firankami; pośród ciężkich staroświeckich mebli widziałem stół czy
biurko z ciemnego drzewa; pochylona nad nim osoba kreśliła na kartce to, co mi dano potem
do odgadnięcia; po sposobie prowadzenia piórem łatwo wywnioskowałem, że to nie są wyra-
zy, nawet nie litery. Wpatrzyłem się baczniej – stwierdziłem, że jest to jakiś rysunek – niejako
samo mi się we mnie obliczyło, że rysująca ręka poprzestała na kilku tylko kreskach; po spo-
sobie kreślenia widziałem, że to nie może być nic innego, jak tylko jakaś figura geometryczna.
Wydawało mi się, że 4 razy, nie więcej, pociągnięto po papierze”
78
.
Zatem wizje zdarzeń, związanych z powstawaniem testu, występowały bardzo często w ja-
snowidczych doznaniach Ossowieckiego, a być może nawet należałoby je uznać za prawi-
dłowość. Hipoteza taka jest bardzo kusząca. Niestety, istnieją relacje z doświadczeń, których
wyniki niezbyt chcą się zmieścić w tym modelu jasnowidzenia. Oto przykład, którego wiary-
godność potwierdzona jest świadectwem prof. Witolda Doroszewskiego. W lutym 1938 roku
był on świadkiem następującego eksperymentu przeprowadzonego w mieszkaniu Ossowiec-
kiego, w obecności kilku profesorów Uniwersytetu Warszawskiego: jasnowidzowi dano do
ręki mandarynkę i spytano ile w niej jest pestek? ,,Ossowiecki przez chwilą miął ją w garści,
mówiąc w tym czasie, z jakiego kraju została importowana – tego w owej chwili nikt nie
mógł sprawdzić – co do pestek zaś powiedział, że jest ich w tej mandarynce od trzydziestu do
trzydziestu trzech. Po obraniu mandarynki okazało się, że było w niej pestek trzydzieści je-
den. Na drugi dzień – pisze prof. Doroszewski – kupiłem kilo mandarynek i przeliczyłem
liczbę pestek w każdej. Okazało się, że liczba ta wahała się od szesnastu do trzydziestu sze-
ściu...”
79
Oczywiście w tym przypadku Ossowiecki nie mógł być „świadkiem” tworzenia się testu
(mandarynki). „Rentgenowskie” wizjonerstwo nie wchodzi chyba także w rachubę, a przy-
najmniej niczego na ten temat nie znajdujemy w relacjach jasnowidza. Brak też dowodów, że
Ossowiecki posiadał jakieś szczególne zdolności radiestezyjne, które umożliwiłyby mu pod-
świadome policzenie pestek we wnętrzu mandarynki, chociaż widzenie „aury” mogłoby za
takimi uzdolnieniami przemawiać.
Czyżby pozostawało uznać wynik tego doświadczenia za przypadek, zwłaszcza że jedno-
78
A. Grzymała-Siedlecki: Niepospolici ludzie w dniu swoim powszednim, WL, Kraków
1961, s. 282.
79
Z listu prof. Doroszewskiego do „Tygodnika Demokratycznego” zamieszczonego w cy-
klu J. Jacyny, Fakty i legenda o Ossowieckim, „Tygodnik Demokratyczny” nr 19/1971, odc.
44.
50
razowa próba uniemożliwia ocenę matematyczną tego rodzaju wyczynów jasnowidza? Wró-
cimy jeszcze do tej sprawy.
Zgodne z tym, co zapowiedzieliśmy we wstępie do tego rozdziału, po tych możliwie serio
potraktowanych sprawozdaniach z eksperymentów – dwa obszerne fragmenty wspomnień
,,lżejszego gatunku”. Autorem pierwszego jest Jerzy Jacyna, drugiego Antoni Plater-Zyberk.
Jerzy Jacyna poznał inżyniera-jasnowidza w 1933 roku u siostry Stefana, Wiktorii, wdowy
po gen. Jacynie, która mieszkała w Warszawie przy ul. Ossolińskich. Tam też, tyle że parę lat
później, miało miejsce zdarzenie, które przedstawia autor w swych wspomnieniach z czasów
młodości:
,,Był to chyba rok 1935 – pisze Jacyna – Miałem za sobą już dwa lata studiów, a więc po-
woli pomnażałem się w latach i mądrości. Owa mądrość – dziś, z perspektywy lat – budzi we
mnie dużą wątpliwość. Nie ukrywając grzechu – byłem raz po raz zakochany. Tym razem był
to przypadek ciężki. Choroba przebiegała z komplikacjami. Nastroje się zmieniały, a zazdrość
paliła, jak rozpalone żelazo. Nie pomogły zimne kąpiele, ani stosowanie znanej metody wy-
bijania klina klinem.
Pewnego razu, wbrew mojej woli, rodzinka wysłała mnie w tym stanie, wraz z moją siostrą
do pani Wiktorii na Ossolińskich. (...) W czasie (...) wizyty nie byłem w buntowniczym na-
stroju – byłem zakochany, a więc smutny i milczący. Ossowiecki odgadł mój nastrój natych-
miast. Przypuszczam, że z równym powodzeniem – widząc moją minę – odgadłby to samo
nawet przygodny konduktor tramwajowy. Ale to co się stało potem – już wykroczyło poza
ramy zwykłych moich wyobrażeń.
Przy ogólnym zainteresowaniu moim stanem psychicznym, Ossowiecki zwrócił nagle na
mnie szczególną uwagę. Zapytał wręcz, czy pozwolę mu wykonać ze mną eksperyment i czy
może to zrobić w obecności świadków. (...) Czułem się jak na fotelu dentystycznym. Z jednej
strony – niepewność losów mojej miłości dokuczała mi jak bolący ząb, z drugiej – bałem się
śmieszności. Wreszcie jednak chęć usłyszenia prawdy zwyciężyła. (...)
Alea iacta est! Kości zostały rzucone! Przed rozpoczęciem seansu prosiłem tylko o nie
wymienianie żadnych nazwisk (...)
Otrzymałem kilka kopert i papier. (...) Początkowo chciałem napisać: Czy ona mnie ko-
cha? Potem chciałem dodać do tego pytanie następne: I co z tego wymknie? Nagle zupełnie
nieoczekiwanie i prawie podświadomie napisałem po łacinie: Non omnis moriar (Nie wszy-
stek umrę). Przypomniał mi się zresztą wówczas nie Horacy lecz Prus, a ściślej – cytat z Lal-
ki. Tego nie zgadnie – pomyślałem złośliwie – i żeby zupełnie wprowadzić w błąd Ossowiec-
kiego, u dołu dopisałem wzór chemiczny wody – H
2
O.
Ten mój naiwny elaborat złożyłem chyba z pięć razy i włożyłem do koperty, zgodnie z
zaleceniem. (...) Inż. Ossowiecki wziął kopertę z moich rąk i od razu założył ręce do tyłu. To
zakładanie rąk do tyłu – to był jego ulubiony gest. (...) Mniej więcej po pięciu minutach mil-
czenia zaczął mówić:
– Napisałeś nie to, co początkowo myślałeś. Myślałeś o bardzo młodej, pięknej brunetce.
Interesuje ciebie, czy ona darzy cię uczuciem i czym to uczucie się skończy? To jest twoja ko-
leżanka ze studiów, ma ciemne oczy i ciemne włosy. Bardzo ładna... (...) W tym liście nie ma
ani słowa o miłości, choć ona odgrywa tu główną rolę. Widzę natomiast cyfrę 2 i znak 0 oraz
literę H. Już mam – to jest woda, wzór wody! (chwila milczenia). Jest również mowa o śmier-
ci. Obcy wyraz – na końcu litera r. (znów milczenie). Ale co to ma wspólnego z Prusem? Nie
rozumiem dlaczego r ? Pierwsze słowo zdania to francuskie non, a w środku jest wyraz złożo-
ny z pięciu liter... Tak, już wiem – to napisane po łacinie: Non omnis moriar... Ale to nie ko-
niec tego, co widzę... Widzę jakąś kłótnię w polu między tobą a tą dziewczyną. Dziewczyna
szybko biegnie, za nią biegnie mężczyzna. Słyszę gwizd pociągu, widzę tory kolejowe. Dziew-
czyna pada, mężczyzna też pada. Nie – raczej pochyla się nad nią. Na szczęście nic złego się
nie stało...
51
W tym momencie usłyszałem wymowny szept mojej siostry:
– Ładnych rzeczy dowiaduję się o tym gagatku. Co on wyrabiał z tą idiotką? Chciał ją za-
mordować, czy co? Ossowiecki kontynuował:
– Masz w kieszeni marynarki fotografię tej kobiety. Na fotografii z odwrotnej strony jest
coś napisane. To pisała ona. Nie mogę odczytać. To jest chyba zatarte lub zamazane, lub za-
kreślone... Ten tekst to deklaracja miłości, jakieś banalne słowa...
Ossowiecki nagle roześmiał się i zwrócił się do mnie:
– Pokaż no mi tę fotografię, jeśli oczywiście nie jest to zbyt wielka tajemnica.
Podałem mu zdjęcie i od razu się potwierdziło, że wszystko, co mówił odpowiada praw-
dzie, i z fotografią, i z zawartością koperty. Nie zgadzało się tylko z rzucaniem się pod po-
ciąg. Ossowiecki przerwał mi:
– Nie mówiłem o rzucaniu się pod pociąg. Mówiłem, że upadła. A ty swoją drogą – myśl,
co mówisz.
W imię prawdy muszę stwierdzić, że w czasie całego seansu nie pamiętałem i nie myśla-
łem o fotografii, którą miałem w kieszeni. Oczywiście, po tym, jak Ossowiecki zaczął mówić
o fotografii, zdałem sobie sprawę, że chyba mam ją przy sobie. Ale czy na fotografii był jakiś
podpis – tego absolutnie nie pamiętałem. Tym bardziej nie pamiętałem, że napis ten sam za-
kreśliłem atramentem po jakimś konflikcie z dziewczyną. Zdałem sobie z tego sprawę dopie-
ro po wyjęciu fotografii z kieszeni”
80
.
Wspomnienia Jacyny, będące swobodną, sfabularyzowaną relacją z odległych w czasie
zdarzeń, nie mają, niestety, wartości dokumentalnej, jednak zawarty w nich opis zachowania
się Ossowieckiego i sposób przeprowadzania doświadczeń odpowiadają w zasadzie innym,
lepiej udokumentowanym relacjom z tego rodzaju eksperymentów. Opowieści Platera budzą
pod tym względem nieporównanie więcej wątpliwości. Co prawda znajdujemy w nich sporo
realiów związanych z miejscem i czasem zdarzeń, zaś swoisty koloryt i styl życia środowisk
wśród których obracał się autor, a które od blisko półwiecza pozostają już tylko kategorią
historyczną, nadają tym wspomnieniom wartość pewnego rodzaju dokumentu. Niemniej
umiejętności graniczące z wszechwiedzą, jakie Plater przypisuje Ossowieckiemu wykraczają
daleko poza wszystko to, co wiemy o wyczynach inżyniera-jasnowidza.
Plater poznał Ossowieckiego wiosną 1923 roku w Warszawie przez swego wuja, Zyg-
munta. Zarówno osobowość jasnowidza, jak i niezwykły splot okoliczności – aż czterokrotne
przypadkowe spotkanie tego samego dnia w różnych punktach miasta – wywarły na młodym
Platerze, wówczas studencie pierwszego roku ekonomii na Uniwersytecie Poznańskim,
ogromne – jak wspomina – wrażenie.
Wspomnienia z eksperymentów przeprowadzanych w towarzyskim gronie, których frag-
menty przytaczamy niżej, związane są z pobytem Ossowieckiego w Poznaniu w lecie 1934
roku. Opisane przez Platera doświadczenia przeprowadzone były podczas kolacji w sali dan-
singowej ,,Simu” przy ul. Podgórnej, a oprócz autora wspomnień uczestniczyły w nich: jego
siostra, Teresa Górska, oraz kuzynka, Maria Niemojowska z córkami – Elą i Antoniną, nazy-
waną w rodzinie Tutą.
W czasie towarzyskiej rozmowy Plater podsunął Ossowieckiemu portmonetkę należącą do
Eli Niemojowskiej. Na pytanie co zawiera, jasnowidz odpowiedział:
– ,,Wewnątrz jest cały szereg przedmiotów, są pieniądze w bilonie srebrnym i w niklu (tu
inżynier wymienił ilość złotych z groszami, której już nie pamiętam). Poza tym bilonem jest
tam jakiś biały kartonik... z jakimś napisem... nie mogą odczytać... ale dotyczy to jakiejś bli-
skiej pani osoby... koleżanki czy przyjaciółki... Jest tam jeszcze jakiś krążek...tak... krążek z
80
J. Jacyna, Fakty i legenda o Ossowieckim, „Tygodnik Demokratyczny” nr 34/1970, odc.
7.
52
dziurkami... nie z metalu... nie z drzewa... Co to jest za materiał?... Psia krew!... nie wiem.
Ach! Przepraszam panie, ale mnie to zirytowało, że nie wiem. No, w każdym razie, jakiś krą-
żek z dziurkami... z jakiejś masy, ale to nie jest materiał sztuczny.
– No, teraz się panu inżynierowi nie udało – wykrzyknęła Ela – bo w portmonetce jest tyl-
ko banknot pięćdziesięciozłotowy i nie ma tam żadnego kartonika białego ani żadnego krąż-
ka!
Ossowiecki spojrzał na Elę z uśmiechem.
– Panno Elu – podjął po chwili. – Banknot pięćdziesięciozłotowy był w portmonetce rze-
czywiście dziś rano, gdy pani z siostrą przyjechała do Poznania rannym pociągiem, ale po-
zwolę sobie przypomnieć szereg faktów. Obie panie wyszły z dworca głównego i przez ulicę
Wjazdową, Gwarną i 27 Grudnia przyszły pieszo na plac Wolności. Na placu, na szerokim
chodniku przed kawiarnią „Esplanada”, spotkały panie pannę... Dukę Plater-Zyberk... Jakież
to ona ma imię?... ach tak, Karolina, idącą z Kociem Czartoryskim. Oni obecnie trochę sym-
patyzują ze sobą, ale oboje zaangażowani są sercowo gdzie indziej... ale oni się pokochają i z
nich będzie para małżeńska... Panie bardzo się ucieszyły z tego spotkania, bo panna Duka to
bliska kuzynka pań i bardzo panie ją lubią, a jej towarzysz jest również sympatyczny. Kocio
Czartoryski, dowiedziawszy się, że panie są głodne, zaproponował, aby usiąść na tarasie ka-
wiarni i zjeść razem śniadanie. Panie chętnie się na to zgodziły, ale pani, panno Elu, chciała
sobie przedtem kupić papierosy, więc podeszła pani do okna kiosku w rogu budynku i tam
kupiła pani pudełko papierosów „Dames”, a że miała pani w portmonetce tylko ten banknot
pięćdziesięciozłotowy, więc pani nim właśnie zapłaciła, otrzymując resztę w bilonie. Pod
koniec śniadania z chlebem, masłem, kawą i ciastkami, Kocio Czartoryski chciał uregulować
cały rachunek, ale panie się temu sprzeciwiły, wobec czego Kocio zapłacił tylko za Dukę i za
siebie, a pani, panno Elu, zapłaciła za swoje i siostry śniadanie z tego bilonu.
– Rzeczywiście tak było – zgodziła się Ela. – Jednak po zapłaceniu za papierosy i śniada-
nie powinno być w portmonetce więcej pieniędzy niż pan inżynier powiedział. To się nie
zgadza!
– Ależ z pani niewierny Tomasz! Niech no pani mi powie czy po pożegnaniu się z Duką i
Kociem, Ossowiecki poszedł na plac Wolności do firmy „Stefan Kałamajski”, czy też panna
Ela poszła tam z siostrą i kupiła sobie jedwabne pończoszki? Co?
– Ach, zupełnie o tym zapomniałam. Tak było naprawdę! – potwierdziła Ela.
– A widzi pani! A teraz proszę policzyć, ile pani zapłaciła w sumie za papierosy, śniadanie
i pończoszki. Proszę to odjąć od 50 złotych. No i co pani wyszło? Ta ilość złotych i groszy,
którą przedtem wymieniłem. Prawda?
– Tak – potwierdziła zmieszana Ela.
– No, to teraz – przerwałem – otwórzmy komisyjnie portmonetkę.
I co się okazało? Portmonetka zawierała: bilon o sumie złotych i groszy dokładnie zgodnej
z wymienioną przez Ossowieckiego, biały kartonik – bilet wizytowy przyjaciółki Eli oraz
guzik z rogu z czterema dziurkami
”81
.
Oczywiście, podobnie jak trudno uwierzyć autorowi na słowo, że wszystkie opisane tu
zdarzenia przebiegały dokładnie tak jak je opisał, trudno również udowodnić, że nie miały
one miejsca. Między wiarygodnymi faktami a legendą nie przebiega bowiem żadna ostra gra-
nica.
81
A. Plater-Zyberk, Spotkania z Ossowieckim, „Tygodnik Demokratyczny” nr 16–
18//1972, odc. 10–12.
53
2. Wizje psychometryczne
Chociaż doświadczenia z rozpoznawaniem treści rysunków i napisów są najlepiej udoku-
mentowane i najbardziej cenne poznawczo, największą sławę w okresie międzywojennym i
latach okupacji hitlerowskiej przyniosło Ossowieckiemu nie eksperymentalne, lecz praktycz-
ne, społeczno-użytkowe i humanitarne wykorzystanie jego umiejętności „psychometrycz-
nych”. One też – obok opowieści o „podróżach astralnych” i „aurowizyjnych” przepowied-
niach śmierci – stanowią najczęściej temat legend o inżynierze-jasnowidzu.
Nazwę „psychometria”, oznaczającą w terminologii parapsychologicznej zdolności wy-
czuwania śladów pozostawionych przez psychikę ludzką w materii martwej (P. Lebiedziński),
obejmuje się zazwyczaj całą grupę zjawisk psi, w których proces poznania uzależniony jest
od dotykowego kontaktu z przedmiotem, na którym znajdują się owe ślady. Paranormalna
wrażliwość „psychometry” na te ślady umożliwia mu wywołanie w swym umyśle wyobraże-
nia osoby, do której przedmiot należał (ściślej: był przez nią dostatecznie często dotykany),
czynności związanych z tym przedmiotem, a niekiedy także wydarzeń w ogóle z nim nie
związanych lecz z osobą jej użytkownika – wizji losów tego człowieka, miejsca pobytu, stanu
psychicznego i fizycznego. Te uzdolnienia, i to w stopniu stanowiącym szczytową postać
jasnowidzenia, rozwinął u siebie właśnie Ossowiecki. Oto jak opisuje on sposób wprowadza-
nia się w trans, umożliwiający mu „przekraczanie granicy świadomości”:
„Przede wszystkim usiłuję odtworzyć w mojej wyobraźni jakiś przedmiot, a gdy go już
mam przed sobą takim, jakim on jest w naturze, to przez to świadomość moja podlega auto-
sugestii, znieczula się. Przez cały czas staram się przedmiot ów mieć przed oczami, i kiedy
już widzę przedmiot lub krajobraz, albo człowieka, na którym mi zależy, wówczas zaczynają
znikać formy przedmiotu, jakie miałem przed oczami i wtedy odczuwam wielkie zadowolenie
psychiczne, posuwając się coraz dalej w kosmos.
Olbrzymie horyzonty i wizje powstają przed oczyma: wystarczy mi wziąć jakiś przedmiot,
a w tej samej chwili przenosi on mnie do tych miejsc, do których skierowałem całą uwagę, a
których on właśnie dotykał. Podczas takich momentów tracę uczucie czasu i przestrzeni, tem-
peratura się podwyższa, serce szybciej bije i patrząc mam wrażenie, że jestem już na owym
miejscu. Im więcej wkładam sił, aby dojrzeć, tym lepiej widzę rzeczywistość, która mnie ota-
cza.
(...) W momencie przejścia granicy świadomości, przebywając już w świadomości Ducha
Jedynego i mając przedmiot z miejsca, dokąd chciałbym się przenieść, posługuję się tym
przedmiotem, jak nicią Ariadny. Nasycony atomami eteru, w który już wkroczyłem (gdyż
wszystko jest tym eterem przesiąknięte), mam ów przedmiot za przewodnika w bezczasowo
przestrzennej sferze. Ukazuje mi on rychło wszystkie okoliczności, jakie mu towarzyszyły, a
które mniemam, choć niedostępne dla wzroku normalnego, są w tym eterze na zawsze odbite
w postaci miejscowości, osób, przedmiotów, czynności i ruchów. Jest to sprawa trudna w
ogóle do wyjaśnienia. Nie sposób bowiem narzędziami zmysłów, przestrzeni i czasu wyrażać
rzeczy pozazmysłowe, bezprzestrzenne i bezczasowe, jasnowidzenia, jawiące się w wiecznej
teraźniejszości”
82
.
To, co pisze Ossowiecki należy traktować przede wszystkim jako opis jego doznań tran-
sowych. Są to oczywiście spostrzeżenia subiektywne, ilustrujące procesy przebiegające w
wyobraźni jasnowidza. Rzucają one pewne światło na psychologiczny mechanizm tworzenia
się „psychometrycznych” wizji, nie należy jednak przeceniać poznawczej wartości prób wy-
82
S. Ossowiecki, op. cit., s. 55, 38.
83
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 19/1971, odc. 44.
54
jaśnienia przez Ossowieckiego samego zjawiska jasnowidzenia z pomocą wyznawanych
przez niego poglądów na materię i ducha, jakkolwiek niektóre z nich mogą okazać się uży-
teczne lub zbieżne z niektórymi obecnie wysuwanymi hipotezami.
Po tym dość istotnym zastrzeżeniu należy zwrócić uwagę na jeszcze jeden nader ważny
fakt: przedstawione w poprzednim rozdziale przykłady doświadczeń, w których Ossowiecki
„odgaduje” treść odręcznych napisów i rysunków są w rzeczy samej przykładami doświad-
czeń „psychometrycznych”. Metoda, jaką dochodzi on do poznania zawartości ołowianej rur-
ki czy zalakowanej koperty, jest identyczna z tą, dzięki której w umyśle jasnowidza powstaje
wyobrażenie określonych osób i zdarzeń pod wpływem przedmiotu kontaktowego. Co więcej,
tym samym sposobem Ossowiecki przenosi się duchem w odległe czasy i do dalekich, nie
znanych mu miejsc. Różnice między kryptoskopią a psychometrycznymi wizjami aktualnych
i przeszłych zdarzeń są więc w przypadku Ossowieckiego czysto umowne – dotyczą przed-
miotu i celu poznania, a nie drogi do niego wiodącej.
Wizjonerstwo „psychometryczne” to nie tylko najbardziej tajemnicza, ale też niezwykle
fascynująca dziedzina zjawisk psi. Jemu też poświęcamy w tej książce najwięcej miejsca – w
nim bowiem zawarte jest to, co stanowi o wyjątkowej pozycji Ossowieckiego w dziejach tzw.
mediumizmu psychicznego. Publikujemy tu oczywiście tylko niektóre, najciekawsze naszym
zdaniem relacje, wybrane spośród bardzo bogatego materiału na ten temat, i to zarówno takie,
które zdają się budzić zaufanie rzetelnością sprawozdawczą, jak i takie, które prawdopodob-
nie w niemałej mierze wzbogaciła fantazja autorów.
Wiele z opisywanych wyczynów inżyniera-jasnowidza jest tak zadziwiających, że należa-
łoby – kierując się nawet umiarkowanym sceptycyzmem – uznać je za nieprawdopodobne. A
przecież i tu nie brak relacji, które w pełni zasługują na wiarygodność. Przykładem może tu
być opis zdarzeń, których świadkiem był znakomity językoznawca, profesor Uniwersytetu
Warszawskiego Witold Doroszewski (1899–1976). Relację, którą przytaczamy niemal bez
skrótów, nadesłał profesor do redakcji „Tygodnika Demokratycznego” w nawiązaniu do pu-
blikowanego wówczas w tym piśmie cyklu Jerzego Jacyny Fakty i legenda o Ossowieckim.
Profesor, prosząc o potraktowanie jego tekstu jako dokumentu, pisze:
„Rok akademicki 1936/37 spędziłem w Stanach Zjednoczonych, gdzie inaugurowałem
katedrę języka polskiego na Uniwersytecie Wisconsin. Wróciłem do Warszawy we wrześniu
1937 roku (dlaczego o tym wspominam, okaże się za chwilę.) W pierwszych dniach lutego
1938 roku zatelefonował do mnie prof. UW Jan Łukasiewicz i zawiadomił, że w najbliższy
piątek odbędzie się u Ossowieckiego o godz. 19 zebranie kilku profesorów Uniwersytetu
Warszawskiego, więc daje mi o tym znać, bo wie, że mnie ta sprawa interesuje.
W ten sam piątek miała się odbyć o godzinie dziesiątej przed południem operacja mojego
kolegi, nauczyciela ze Szkoły Górskiego, Władysława Konecznego. Był on ciężko chory na
płuca i lekarze orzekli, że uratować go może tylko zabieg operacyjny zwany terakoplastyką,
którego wykonanie u nas było wówczas niemożliwe. Chory został więc skierowany do szpi-
tala w Rohrbach koło Heidelbergu, w którym znany chirurg (nazwiska nie pamiętam) podej-
mował się dokonania wymienionego zabiegu.
W ów piątek przed południem spotkałem na Krakowskim Przedmieściu panią E. B., która
dowiedziawszy się, że mam być tego dnia u Ossowieckiego, obiecała mi przynieść jakieś
przedmioty należące do p. Konecznego i prosiła, żebym spytał Ossowieckiego, jakie są szan-
sę pomyślnego wyniku operacji? Przyniosła mi mydelniczkę i grzebyczek (miała klucz od
mieszkania państwa Konecznych, który jej zostawiła, przed wyjazdem wraz z mężem, żona
chorego – dr Halina Koneczna, wówczas docent, później profesor Uniwersytetu Warszaw-
skiego, zmarła w roku 1961).
O godzinie siódmej wszedłem do mieszkania p. Ossowieckiego (o ile mnie pamięć nie
myli, mieszkał gdzieś w okolicy Polnej). Byli tam obecni m.in.: prof. Łukasiewicz, prof. Kro-
kiewicz, prof. Kamieński. Zwróciłem się do gospodarza z prośbą, czy nie mógłby poświęcić
55
mi chwilę uwagi, bo chciałbym go o coś zapytać. Uprzejmie wskazał mi miejsce na kanapie i
usiadł obok mnie, uważnie na mnie patrząc. Dałem mu do ręki ową mydelniczkę i grzebyczek
i spytałem, czy mógłby powiedzieć, jaki jest los właściciela tych przedmiotów?
Dziwnym trafem odnalazłem kilka dni temu, szukając innego tekstu, rodzaj protokołu
mojej ówczesnej rozmowy z Ossowieckim. Zapisywał ktoś, kto usiadł na krześle obok mnie.
Część odpowiedzi zapisałem ja sam natychmiast po ukończeniu rozmowy. Oto tekst odpo-
wiedzi Ossowieckiego, który w tej chwili przepisuję z ówczesnych notatek:
– To nie jest pańska własność ani z domu pana – powiedział Ossowiecki zwracając się do
mnie. Ktoś panu dał to, pewna kobieta, byś pan przyniósł i dał mnie. Coś jest z tym człowie-
kiem... choroba... jakaś niepewność w stosunku (?). Całe nieszczęście, że to jest rzecz, której
on bardzo mało używał, a więc nie wiąże się ona z tym człowiekiem... to bardzo trudne...
(Okazało się potem, że istotnie ową mydelniczką i grzebyczkiem p. Koneczny nie posługiwał
się od paru lat).
– Ja widzę ten pokój – mówił dalej Ossowiecki. – Dość skromny, lecz nie widzę tego
człowieka. On nie ma nic wspólnego z tym mieszkaniem, on jest bardzo daleko stąd i bardzo
był chory niedawno. Tracę się w poszukiwaniach, nie wiem, czy żyje. To jest gdzieś poza
granicami Polski, może w Rosji Sowieckiej? On z tamtych stron. Widzę wodę, oceany, lecz
nie tego człowieka. Dużo lat upłynęło, to dość dawno było... Nie, to nie jest w Rosji, to inne
państwo... (Źródłem skojarzenia z tak zwaną wówczas Rosją Sowiecką i z oceanem mogłem
być ja, bo w Rosji długo byłem, kilka zaś miesięcy przed lutym 1938 roku przepłynąłem
Atlantyk statkiem, wracając do Polski).
A tymczasem Ossowiecki kontynuował:
– On był żonaty... to siostra żony, w domu rodzinnym. Nie mogę tego człowieka widzieć,
nie ma kontaktu. Tam trzy osoby mieszkają, skąd to wzięto. To pamiątka jego, nim on wyje-
chał...
Tu Ossowiecki poprosił mnie o wyraźniejsze sformułowanie pytania. Powiedziałem:
– Chodzi mi o to, by pan powiedział, jaki jest stan zdrowia kogoś, kto był dziś o godzinie
dziesiątej rano operowany?
Oto odpowiedź Ossowieckiego:
– To była operacja przepony... Nie, to była operacja płuc... Ale jemu już robili operację
raz... (Okazało się później, że p. Konecznemu robiono kiedyś operację przepony brzusznej, o
czym nie wiedziałem)... A ta druga skończy się tragicznie. On nie pożyje długo. Ten człowiek
jest już na drodze do odejścia w zaświaty. To nie jest stary człowiek, 50 – 48 lat... (chory miał
wtedy lat czterdzieści parę). A oto dalsze słowa Ossowieckiego:
– Wyżej średniego wzrostu... A teraz on leży. Ma takie długie palce (tak było istotnie). W
tym momencie Ossowiecki dłonią prawej ręki, mając palce opuszczone ku dołowi, przygła-
dził włosy – ruchem bardzo charakterystycznym dla p. Konecznego. Zrobiło to na mnie wra-
żenie.
– Był moment – mówił dalej Ossowiecki – kiedy zupełnie operacji nie chcieli robić. Jesz-
cze dziś nie chcieli... I on jest żonaty... Ma jedno czy dwoje dzieci... (Nieścisłe! Pp. Koneczni
dzieci nie mieli. P. Koneczna miała raz poronienie). Cytuję dalsze słowa Ossowieckiego:
– Ja jej nie widzę przy nim... Ach! Nie, jest! Jest dość pełna... To jest na drugim piętrze,
kamienne schody, długie korytarze... (Pomyślałem wtedy, że to jest naturalne dla szpitala). A
tymczasem Ossowiecki mówił dalej:
– U niego takie szklane oczy. I troszeczkę, jakby siwizny. Ach, jak on źle wygląda! Ostat-
nią operację, przedostatnią – cztery lata temu miał, operował jego dość gruby mężczyzna,
niewielkiego wzrostu, w okularach... Nie wytrzyma tej choroby. Jedno płuco zupełnie puste.
Ale coś tam jemu jeszcze robili. Jakieś pieniądze zbierali. Bo to operacja, której nie robią
tutaj zupełnie, dlatego jego posłali... Tak około 800 złotych niech pan to zapisze. To jest nie-
szczęście całe, że jemu trzeba jechać do Mentony. Taka rozpacz, taka ciężka atmosfera. Jest
56
jakiś pan, młody, sympatyczny... (Był to dr Skorupka, który został przez nas delegowany,
żeby pomógł żonie chorego w obcym mieście).
– Oni mieszkają w tamtej stronie gdzieś – kontynuował Ossowiecki. – Plac Narutowicza...
(Pp. Koneczni mieszkali przy ul. Klonowej. Pan Koneczny zmarł 18 czy 19 lutego 1938 roku.
Zbiórkę pieniędzy zrobiliśmy dla pokrycia kosztów przewiezienia zwłok do Warszawy: te
koszty wyniosły 800 marek. Wprawdzie marek, a nie złotych, ale liczba była tą, którą wymie-
nił Ossowiecki).
W zachowaniu się Ossowieckiego nie było nic z pozy. Wyglądał na sympatycznego bon
vivant...
”83
Również pod koniec lat dwudziestych Ossowiecki eksperymentował w gronie pracowni-
ków naukowych Uniwersytetu Warszawskiego. W swej książce opisuje on m.in. następujące
doświadczenie zorganizowane w mieszkaniu znanego antropologa prof. K.Stołychwy, w któ-
rym uczestniczył znakomity psycholog, prof. Władysław Witwicki i docent dr Artur Chojec-
ki. Ossowiecki posłużył się tu psychometrią w celu identyfikacji przedmiotu, którego dotknął
eksperymentator.
„Rozrzucono na stole 60 kartek formatu 7 x 6 cm. Na dwóch takich kartkach prof. Witwic-
ki i dr Chojecki mieli się podpisać i nakreślić jakąkolwiek liczbę. Wyszedłem do sąsiedniego
pokoju i byłem przez cały czas obserwowany przez pp. Stołychwów. Po zmieszaniu kartek
niemożliwym było dla nikogo w zwykły sposób znalezienie swojej kartki. Zostałem zapro-
szony do pokoju, dotknąłem tylko ręki i ubrania prof. Witwickiego, a było to dla mnie już
wystarczające do znalezienia kartki, na której z drugiej strony była napisana cyfra i jego na-
zwisko, tzn. tej kartki, którą on najdłużej miał w rękach. Przez 6–8 minut szukałem w powie-
trzu najsubtelniejszego prądu, jaki może tylko istnieć w przestworzu. Cisza była w pokoju.
Odczułem wreszcie lekki prąd – w tym kierunku wyciągnąłem ręce.
Tu jest ta kartka, na pewno ona. Pierwsza liczba 2, druga 7 – kartka pańska, panie profe-
sorze. Proszę ją wziąć.
Profesor wziął kartkę. Była to ta sama, bo na drugiej stronie figurowało nazwisko prof.
Witwickiego i liczba 27. Podczas tego, kiedy mam już kierunek w ręce, łatwo mi przenieść
się trochę wstecz i schwycić moment, kiedy profesor pisał liczbę 27. To samo zrobiłem z
prof. Chojeckim
”84
.
Jeszcze dwa eksperymenty ,,profesorskie” z dziedziny psychometrii, również trochę niety-
powe.
Prof. Antoni Ponikowski
85
przeprowadził 11 maja 1924 r. w swym mieszkaniu w Warsza-
wie przy Alejach Ujazdowskich następujące doświadczenie: Na bilecie wizytowym napisał
kilka słów ołówkiem i w zaklejonej kopercie wręczył Ossowieckiemu. Koperta została prze-
szyta nitką w kilkunastu miejscach przez żonę profesora i Ossowieckiego. A oto jego słowa:
„To nie jest rysunek, bo tak mi łatwiej. Nie wiem dlaczego jestem w Poznaniu. Nie, w
Warszawie. Aleja Róż... Jestem... jestem... Poczekajcie. Kobieta, nie ksiądz. Kobieta w sukni
czarnej z przepaską fioletowo-czerwoną... Zatrzymuje się przed domem nr 6. Tam mieszkają
Potuliccy, Grzybowscy, Załęscy. II piętro z prawej strony”, (chwila milczenia).
„To biskup, sympatyczna twarz. Jego imię Adolf. On był tu niedawno. Wy (zwraca się do
84
S. Ossowiecki, op. cit., s. 169– 170.
85
Antoni Ponikowski (1878–1949) – inżynier-geodeta, profesor Politechniki Warszaw-
skiej, rektor w latach 1921 –1923, 1945 – 1946, polityk i działacz społeczny związany pocz. z
Narodową Demokracją (do 1911), a następnie Chrześcijańską Demokracją. W latach 1917–
1918 min. oświaty i premier (1918) w rządach Rady Regencyjnej;
w Polsce Niepodległej współorganizator szkolnictwa, 1921–22 premier i min. oświaty i
kultury.
57
Ponikowskich) widzieliście się z nim. Dlaczego panu przyszła myśl, aby napisać jego nazwi-
sko? Czy on nie jest w Poznaniu? Niewielkiego wzrostu. Lat 42–43. Jest przedstawicielem
jakiejś organizacji... Dalbor... nie, 6 czy 7 liter. Jasno go widzę – nie znam go. Czapeczka
(piuska) fioletowa, fioletowy pas. Lat 43–44. Pan napisał jego imię: Adolf. On nie jest bisku-
pem wojskowym. Nie. Pan napisał więcej: imię, nazwisko, numer domu (pauza).
On ma coś do czynienia z organizacjami naukowymi, przy bibliotekach, archiwach. Na-
zwisko chyba żmudzkie. Jakby Dokurek. Nie, niewyraźnie... Widzę go, on tam mieszka, ma
jeden pokój w tym mieszkaniu”
86
.
Prof. Ponikowski napisał na karcie wizytowej: „Ks. biskup Adolf Szelążek, Aleja Róż 6”,
przy czym nazwisko – bardzo niewyraźnie. Biskup bywał w biurze Departamentu Wyznań
Ministerstwa Oświecenia, znajdującym się naprzeciwko mieszkania Ponikowskich. W swoim
mieszkaniu miał dużą bibliotekę.
Przedmiotem doświadczenia, przeprowadzonego 12 listopada 1932 roku w mieszkaniu
prof. A. Gravier, inżyniera-architekta, wykładowcy Politechniki Warszawskiej i Wyższej
Szkoły Architektonicznej była moneta – pamiątka z seansu z Janem Guzikiem. Oto skrót
sprawozdania profesora:
,,Pan Ossowiecki bierze monetę do ręki, patrzy przez chwilę przed siebie, jakby w próżnię,
nie przerywając rozmowy (...) przy czym orzeka:
Dużo ludzi miało tę monetę w rękach, trudno mi będzie o niej mówić!
Proszę pana Ossowieckiego, by wymienił ostatnie dzieje tej monety, zanim dostała się do
mnie. Pan Ossowiecki mówi dalej:
Ta moneta była długo w ziemi wraz z innymi. A po chwili: Ależ to bardzo ciekawe, niesa-
mowite. Widzę, że ta moneta była przyniesiona panu na seansie metapsychicznym, w drugiej
jego części, po przerwie (...) Ależ to bardzo ciekawe, niesłychanie ciekawe. Tę monetę przy-
niósł fantom.
W dalszym ciągu pan Ossowiecki opisuje dokładnie wygląd zjawy i kim ona była, miano-
wicie rzekomo ciotką moją. Mówi, że była bardzo dobrą, bardzo miłą osobą o znanym nazwi-
sku. Rzeczywiście zjawa owa manifestowała się często u mnie za życia medium Guzika. Mo-
neta była mi dana na moje życzenie posiadania pamiątki i została wzięta z mego ogrodu,
gdzie była zakopana w ziemi”
87
.
Bardzo interesujące było również doświadczenie przeprowadzone w 1928 roku w Krako-
wie z dramaturgiem Karolem Hubertem Rostworowskim. Wspomina o nim w artykule re-
daktor „Kuriera Ilustrowanego” Szczerbiński:
„O psychologicznych zdolnościach świadczyło (...) doświadczenie, dokonane z rodzinny-
mi pierścieniami, które zdjął z palca i wręczył Ossowieckiemu znakomity poeta, Karol Hubert
Rostworowski. Ossowiecki powiedział o każdym pierścieniu trafnie kilka szczegółów, odno-
szących się do poprzednich właścicieli, przy czym jednak charakterystyczne było, że pomie-
szał historię, i szczegóły odnoszące się do jednego, łączył z drugim pierścieniem”.
Ossowiecki dokonuje w swej książce sprostowania tej informacji w nader ważnym szcze-
góle: była to jedna obrączka zrobiona z dwóch pierścionków, które nosili rodzice Rostworow-
skiego
88
.
A oto fragment relacji literata, Stanisława Szpotańskiego, zamieszczonej w miesięczniku
,,Świat” z 16 maja 1931 r.:
„Chcę zasięgnąć wiadomości o człowieku, o którym nic a nic nie wiem. Biorę wykrojony
skrawek z jego odzieży i przyjeżdżam do Ossowieckiego. Ossowiecki trzyma to w ręku dłu-
86
S. Ossowiecki, op. cit., s. 186–187.
87
Op. cit., s. 208–209.
88
Op. cit., s. 166–167.
58
go. Widzę, że się biedzi i męczy i wreszcie mówi: To nie należy do niego. On tego nigdy nie
nosił. Ja nic przy tym nie czuję. – Ależ zapewniam pana, że tu nie może być omyłki – oświad-
czam. – To należało do jego ubrania. – Nie – odpowiada Ossowiecki – na pewno nie.
Wracam do domu, gdzie wszyscy, tak jak i ja, byli przekonani, że nie ma omyłki. I co się
okazuje? Był to istotnie kawałek podszewki, danej mi przez pomyłkę z mojego starego palto-
ta”
89
.
Świadectwem fenomenalnych uzdolnień Ossowieckiego, które również może zasługiwać
na zaufanie, jest relacja z pomocy, jaką udzielił władzom śledczym w poszukiwaniach zagi-
nionego znanego warszawskiego adwokata. Autorem relacji był wysoko ceniony przez te
władze detektyw, P. Bachrach, biorący bezpośredni udział w poszukiwaniach. Oto jej pełny
tekst:
„Zimą 1931 r. o godz. 7 rano zbudził mnie ostry dzwonek telefoniczny. Przy telefonie –
znajomy mój, zastępca sędziego śledczego – pan S., który prosił, abym w sprawie nie
cierpiącej zwłoki przyjechał natychmiast na ulicę Świętokrzyską. Nie potrzebuję dodawać, że
już po pół godzinie byłem na miejscu. W mieszkaniu znanego adwokata, p. X., zastałem
zrozpaczoną żonę i córkę. Jak się dowiedziałem, adwokat X, w stanie silnego zdenerwowania,
wyszedł poprzedniego dnia rano z domu i więcej nie powrócił.
Przede wszystkim zapytałem, czy niewiadomy jest powód jego nagłego zniknięcia? Podej-
rzewałem, że idzie o jakąś kobietę, lecz zapewniono mnie, że to jest wykluczone. Jednakże w
toku dalszych pytań ustaliłem, że zaginiony adwokat lubił uprawiać gry hazardowe i że to z
tego powodu znajdował się w trudnościach finansowych. Zaginiony miał rozległe stosunki,
był dobrym znajomym obecnego szefa bezpieczeństwa, który, dowiedziawszy się o zniknię-
ciu swego znajomego, polecił w policji wodnej w sposób dyskretny poszukiwać zwłok topiel-
ca w Wiśle. Albowiem szło o to, aby wiadomość o jego zniknięciu nie dostała się do prasy. Ja
osobiście nie wierzyłem, żeby zaginiony popełnił samobójstwo i chociaż o godzinie 10–ej
rano nadszedł pocztą list do żony, w którym zaginiony pisał, że odbiera sobie życie, moty-
wując krok ten lekkomyślnością, mimo to trwałem nadal w przekonaniu, że nie dokonał jesz-
cze szaleńczego czynu.
Dowiedziawszy się, że zaginiony jest również znajomym inżyniera Stefana Ossowieckie-
go, znanego w całej Polsce i za granicą, który już kilka razy wyświadczył mi usługi i w które-
go zdolności święcie wierzę, postanowiłem udać się do niego o pomoc. Wziąwszy zatem pi-
żamę zaginionego adwokata, udaliśmy się wraz z zastępcą sędziego śledczego na ulicę Polną
do mieszkania inżyniera.
Inż. Ossowiecki nie pozwolił mi mówić, o co właściwie idzie, i, wziąwszy piżamę, po
krótkim namyśle rozpoczął:
„Zaginiony wyszedł z domu wczoraj rano, miał przy sobie parę złotych. Poszedł do pew-
nych państwa w pobliżu ulicy Marszałkowskiej i chciał tam pożyczyć pieniędzy. Wyszedł od
nich w stanie silnego zdenerwowania. Kilka godzin kręcił się bez celu po mieście. Po połu-
dniu udał się na jedną z bocznych ulic do Nowego Światu. Jest tam stary dom. Na II piętrze w
oficynie zamieszkuje kobieta, lat około 40, wysokiego wzrostu, blondynka. Jest to kobieta z
przeszłością. Do niej udał się zaginiony. Od przedpokoju, wprost drzwi wejściowych znajduje
się mały pokoik, stoi tam kozetka. Zaginiony siedział w tym pokoiku z właścicielką mieszka-
nia. Otrzymał od niej jakieś pieniądze i po kilku godzinach opuścił jej mieszkanie. Około
godz. 11 w nocy widzę go w barze naprzeciwko Dworca Głównego. Je parówki i stoi przed
nim szklanka piwa. Około północy wyszedł na peron – kapelusz nasunięty na czoło i kołnierz
od palta podniesiony do góry. Wsiadł do pociągu dalekobieżnego. Siedzi w przedziale 3 kla-
sy. W tym przedziale siedzą także: jakiś ksiądz i dwie panie... Widzę zaginionego w pociągu,
89
Op. cit., s. 96.
59
ale nie dojechał do krańcowej stacji, lecz wysiadł po drodze. Wyszedł na stacji, gdzie znaj-
duje się długi most kolejowy. Jest ciemno, zaginiony toczy ze sobą walkę wewnętrzną. Chce
rozstać się z życiem. Nie ma odwagi. Idzie koło mostu, rzuca się do wody, leży na ziemi, ale
jeszcze żyje, będzie żył”.
Zapytałem sławnego człowieka czy nie mógłby mi powiedzieć nazwy stacji, na której wy-
siadł zaginiony. Lecz mimo wysiłku z jego strony nie mógł tego powiedzieć. Wobec tego, że
pociąg do Gdańska, w pobliżu którego znajduje się znany dom gry, odchodzi z Warszawy o
godz. 11.55 w nocy, przypuszczam, że zaginiony, jako gracz, chciał jeszcze raz spróbować
szczęścia i życie swe postawił na ostatnią kartę. Sprzeczne to było z oświadczeniem słynnego
jasnowidza, że zaginiony wysiadł w drodze.
Przede wszystkim postanowiłem za wszelką cenę odszukać owo mieszkanie w pobliżu
Nowego Światu, gdzie rzekomo zamieszkiwać miała owa blondynka z przeszłością, gdy
stwierdzone zostało, że zaginiony rzeczywiście po wyjściu z domu udał się na ulicę Mazo-
wiecką do swych krewnych, chcąc zaciągnąć pożyczkę. Z powodu choroby krewnego, pie-
niędzy nie otrzymał. Było w zupełności tak, jak p. Ossowiecki powiedział. Wobec tego, że
zaginiony był radcą prawnym jednego z banków, po wyjściu z mieszkania inż. Ossowieckie-
go pojechałem do owego banku i tam udało mi się ustalić, że zaginiony otrzymywał często
telefony od jakiejś kobiety i również bardzo często do niej telefonował. Kolega zaginionego,
który razem z nim zajmował gabinet, przypomniał sobie numer telefonu, pod który często
dzwonił zaginiony. Nie było zatem trudności ustalić w biurze numerów, kto jest właścicielem
owego telefonu. Okazało się, że właścicielką numeru telefonu jest kobieta około lat 40, za-
mieszkała przy ul. Traugutta, w starym domu, na drugim piętrze w oficynie, że na wprost
drzwi wejściowych znajdował się mały pokoik, stoi tam kozetka. Badana przeze mnie właści-
cielka mieszkania przyznała się, że zaginiony był u niej, pożyczył od niej pieniądze i wyje-
chał, ale nie wie dokąd. Wierząc już zupełnie p. inż. Ossowieckiemu, gdyż wszystko co do
joty się sprawdzało, postanowiłem tegoż samego wieczora wyjechać w kierunku Gdańska, co
też i uczyniłem.
Przekonawszy się, że przepowiednia inż. Ossowieckiego sprawdziła się w zupełności, że
nie mając pojęcia, jak również nie znając i nie widząc nigdy na oczy właścicielki mieszkania
przy ul. Traugutta, podał mi najdokładniej jej rysopis oraz dał szczegółowy rozkład mieszka-
nia i nawet pokoju, w którym siedział zaginiony adwokat – postanowiłem iść dalej w kierun-
ku wskazanym przez p. Stefana Ossowieckiego. W drodze do Gdańska dopytywałem się
służby kolejowej w pobliżu jakiej stacji znajduje się długi most kolejowy? Odpowiedziano
mi, że z wyjątkiem Tczewa taki most znajduje się na stacji kolejowej koło Grudziądza. Posta-
nowiłem wysiąść w Grudziądzu i spróbować szczęścia. A może tu go znajdę? Nic nie ryzy-
kowałem, gdyż w razie nieodnalezienia, mogłem innym pociągiem pojechać dalej.
Nadzwyczajnie pomyślnie i tu przepowiednia p. inż. Stefana Ossowieckiego w zupełności
się sprawdziła. Znalazłem go w Grudziądzu, już był przywieziony do Hotelu Polskiego na
Rynku. Okazało się, że p. X rzeczywiście chciał popełnić samobójstwo. W tym celu po wyj-
ściu z pociągu udał się pieszo do mostu kolejowego, długo chodził koło mostu, wreszcie się
rzucił, ale tak szczęśliwie dla siebie, iż, padając zaczepił o lód, przy czym zemdlał i dopiero
po dłuższym czasie przyszedł do przytomności. Przywieziono go do hotelu, położono do łóż-
ka, miał odmrożone nogi. Tu też i odnalazłem go.
Szczerze przyznaję się, że cudowne odnalezienie zawdzięczam tylko p. Ossowieckiemu,
którego dar dla mnie, jako dla laika, jest zupełnie niezrozumiały. Podziwiam go! Jest to drugi
seans, który miałem z p. Ossowieckim. W czasie pierwszego wskazał kobietę, którą znalezio-
no pokrajaną w walizce. Było to wiele lat temu. Nie miałem słów podziwu dla jego niezwy-
60
kłych zdolności i winienem mu dużo wdzięczności za pomoc, jaką mi po raz drugi okazał”
90
.
Innym, równie ,,klasycznym” przykładem psychometrycznego odkrywania prawdy przez
Ossowieckiego było odnalezienie zaginionych dokumentów kasowych Koła Inżynierii Lądo-
wej Studentów Politechniki Warszawskiej. W kole tym, wkrótce po wyborze nowego zarządu
i przejęciu przez niego ksiąg i kasy, wszystkie dokumenty zniknęły i nie udało się ich odna-
leźć. A oto dalszy przebieg wydarzeń, opisany w protokole, podpisanym przez prezesa Koła,
A. Chmieleńskiego, i dwóch członków komisji – S. Borowskiego i W. Ostrowskiego:
„Dnia 13 stycznia 1932 r. w Kole Inżynierii Lądowej zginęły dokumenty kasowe (książka
kasowa, książka buchalterii amerykańskiej oraz kwitariusz wpływowy). Ponieważ poszuki-
wania nasze nie dały pożądanego rezultatu, a na odnalezieniu dokumentów ze zrozumiałych
powodów wyjątkowo nam zależało, postanowiliśmy zwrócić się o pomoc do inż. Stefana
Ossowieckiego.
Inż. Ossowiecki przyjął mnie bardzo życzliwie (...) prosił jednakże o dostarczenie mu li-
stów tych osób, które albo miały do czynienia z wyżej wspomnianymi dokumentami kaso-
wymi, albo były przez nas podejrzewane o ich ukradzenie. Zaopatrzyłem się zatem w pismo
b. skarbnika, b. prezesa oraz buchaltera (...) Inż. Ossowiecki wziął po kolei każde pismo do
ręki i opisał szczegółowo wygląd oraz charaktery wymienionych wyżej osób, co, z niewiel-
kimi odchyleniami, zgadzało się z rzeczywistością. Następnie opisał pobieżnie lokal Koła,
jego położenie oraz te sprzęty w nim się znajdujące, które były w bezpośrednim związku z
ukradzionymi dokumentami (...) Następnie objaśnił, że w jednym ze stołów, w nie zamkniętej
lewej szufladzie znajdowały się dokumenty. W tym miejscu zatrzymał się w objaśnieniach i
ze zdziwieniem stwierdził, że widzi dokumenty w szufladzie. W związku z tym objaśniłem,
że są tam już nowe księgi kasowe, które on widzi. Następnie inż. Ossowiecki stwierdził, że
ukradzione dokumenty na pewno nie są wyniesione poza gmach główny Politechniki, nato-
miast wskazał, abyśmy poszukali z tyłu za biblioteką w naszym lokalu.
Na drugi dzień poprosiłem kolegów, Sławosza Borowskiego oraz Wiktora Ostrowskiego, i
wraz z nimi poddałem lokal Koła, a w szczególności szafy biblioteki, dokładnym oględzinom,
które dały rezultat całkowicie dodatni. Znaleźliśmy, jak inż. Ossowiecki powiedział, zarzuco-
ne za szafy obie księgi kasowe, brakowało jednak kwitariusza oraz ostatnich stron w obu
księgach, które były wyszarpane. Jak mnie objaśnił inż. Ossowiecki, były one wyniesione w
kieszeniach i wyrzucone w ustępie.
Inż. Ossowiecki, zapytany, jaki był cel niszczenia dokumentów oraz kto tego dokonał, nie
chciał dać konkretnej odpowiedzi, przypuszczając jednak, że był to akt zemsty, natomiast co
do osoby przestępcy zachował całkowitą dyskrecję, nie chcąc przyczynić się do złamania mu
życia’’
91
.
Historia odnalezienia w 1921 roku broszki Alicji Glass, żony b.sędziego Sądu Najwyższe-
go, była pierwszym – jak pisze Ossowiecki – głośnym doświadczeniem w Warszawie. Póź-
niej robił on jeszcze wiele podobnych eksperymentów, również uwieńczonych sukcesami,
jednak przytaczamy przypadek ten ze względu na to, iż jest jednym z nielicznych zapisany
„na świeżo”, a nie po wielu latach. Alice z de Bondy de Glass przekazała opis doświadczenia
w liście do Międzynarodowego Instytutu Metapsychicznego w Paryżu, adresowanym do dr
Geleya. Oto tekst listu, z niedużymi skrótami, w tłumaczeniu z języka francuskiego:
„W poniedziałek rano 6 czerwca zgubiłam broszkę na ulicy. Tego samego dnia po połu-
dniu odwiedziłam matkę pana Ossowieckiego. Towarzyszył mi brat mój, inż. Bondy, naoczny
świadek tego, co zamierzam opowiadać.
Nagle wszedł pan Ossowiecki, a brat mój, będący z nim w przyjaźni, przedstawił mi go
90
Op. cit., s. 126–130.
91
Op. cit., s. 102–103.
61
natychmiast. (...) P. Ossowiecki opowiadać nam zaczął niezmiernie ciekawe rzeczy (...) Gdy
nastała chwila milczenia, zwróciłam się do niego: Wie pan, zgubiłam dziś broszkę. Czy mógł-
by pan powiedzieć cośkolwiek o tym? Ale jeśli czuje się pan zmęczony lub nie usposobiony,
proszę się nie trudzić. – Nie, nie – odrzekł – mogę powiedzieć. Zostawiła ją pani w domu w
pudełku. Jest to broszka złota, okrągła, z kamieniem pośrodku (...).
Nie – zaprzeczyłam – nie o to mi chodzi. (...) Pan Ossowiecki z precyzyjną dokładnością
opisał moją drugą broszkę (...) Przykro mi – odparł – iż nie odgadłem. Czuję się znużony –
Więc dobrze, nie mówmy już o tym. – O, co to, to nie. Spróbuję skupić myśli. Chciałbym tylko
mieć pod ręką konkretny jakiś przedmiot, który był w związku z zgubioną broszka. – Była ona
tu przypięta, do tej sukni.
Pan Ossowiecki położył rękę w miejscu przeze mnie wskazanym i rzekł po kilku sekun-
dach:
Tak, widzę ją dobrze... podłużnego kształtu, złota, bardzo lekka, antyk; (...) Jest ozdobiona
czymś w kształcie uszu, składa się z dwóch części, zachodzących na siebie, jak palce splecio-
ne. (...) Zgubiła ją pani gdzieś bardzo daleko stąd (istotnie, znajdowałam się wówczas w od-
ległości czterech kilometrów). Skromnie ubrany, nieduży mężczyzna, brunet, o czarnych ma-
leńkich, strzyżonych wąsach, schyla się, by ją podnieść. Będzie bardzo trudno ją odzyskać.
Niech pani spróbuje dać ogłoszenie w gazetach” (...).
Następnego dnia wieczorem zjawił się u mnie brat, wołając od progu: Cud, cud prawdzi-
wy! Znalazła się twoja broszka! Telefonował do mnie pan Ossowiecki, prosił żebyś była ju-
tro o godz. 5 ppoł. u generałowej Jacynowej. Będzie tam również on i sam broszkę ci zwróci.
(...) Pan Ossowiecki opowiedział z prostotą, jak się rzecz miała: Nazajutrz spotkałem tego
pana. Niski brunet z maleńkimi strzyżonymi wąsikami, poznałem go od razu. Rozmówiłem się
z nim, a wieczorem już otrzymałem od niego broszkę, którą też pani zwracam”
92
.
Doświadczenia z odnajdywaniem zagubionych przedmiotów, zwykle cennych i drogich
sercu właściciela, odbywały się niejako z potrzeby chwili, nie będąc uprzednio zaplanowa-
nym, opracowanym w szczegółach naukowym eksperymentem. Emocje towarzyszące poszu-
kiwaniom nie pozwalały przeważnie na systematyczne protokołowanie czy stenografowanie
wypowiedzi jasnowidza podczas transu. Czasem ktoś lepiej zorientowany sporządzał notatki
na gorąco, wiedząc jaką mogą mieć wartość, i że późniejsze rekonstrukcje dalekie będą od
dokładności i rzetelności naukowej. Atmosfera ekscytacji prowadzić mogła często do niepo-
rozumień i mylnych interpretacji wizji Ossowieckiego lub opacznego wypełniania jego pole-
ceń. Sam Ossowiecki twierdził, że przeszkadza mu zarówno zbyt wielki sceptycyzm jak i
nadmiernie napięta i skupiona na jego osobie uwaga obecnych przy doświadczeniu. Pisał: ,,
Bardzo często w czasie eksperymentów proszę otoczenie, aby nie myślało o danej sprawie i
nie robiło żadnych przypuszczeń, gdyż wtedy łatwo mogę skierować się na fałszywe szlaki i
pójść drogą czyjejś myśli. Wówczas zacinam się i nie mogę przejść granicy mojej świadomo-
ści. (...) Najłatwiej jest mi robić doświadczenia pod nieobecność tych ludzi, którzy zwracają
się do mnie i o coś proszą, gdyż oni najczęściej mają własne mniemania w danej sprawie i
przypuszczeniami swymi mogą mi przeszkadzać”
93
.
Z tym zjawiskiem wiążą się niektóre nietrafne „spostrzeżenia” Ossowieckiego, opisane z
zacięciem humorysty przez Józefa Marcinkowskiego vel Akhara Jussufa Mustafę. Ten zawo-
dowy wróżbita i jasnowidz przytacza dwie zabawne „wpadki” inżyniera, kiedy to ponoć z
kolei on sam mógł zabłysnąć i oczyścić z zarzutu osoby, na które Ossowiecki nierozważnym
słowem miał jakoby rzucić podejrzenie w czasie transu. W jednym przypadku, gdy zginęła
cenna bransoletka, za sprawczynię kradzieży uznano służącą, która rzekomo ukryła swój łup
92
Op. cit., s. 88–90.
93
Op. cit., s. 95.
62
w poduszce. Bezwzględni „państwo” skwapliwie rzucili się rozpruwać poduchy i znęcać nad
„Bogu ducha winnym” garkotłukiem, żeby przyznał się do winy. Prawda, była inna – bran-
soletkę zastawiła w lombardzie czy też sprzedała... sama jej właścicielka w tajemnicy przed
mężem, bo potrzebowała pieniędzy dla kochanka. O winie służącej przekonani byli zdradzany
mąż i teściowa, i to właśnie oni szczególnie zawzięcie wyciągali zeznania od domniemanej
złodziejki
94
.
W drugim „nie trafionym” przez Ossowieckiego przypadku chodziło o zniknięcie pokaź-
niej sumy pieniędzy (w tym dolarów) ukrytej w skrytce znajdującej się pod fotelem (rzecz
działa się w czasie okupacji). Poszkodowany – starszy pan, nb. adwokat, zwrócił się do
Ossowieckiego. Inżynier miał wizję mężczyzny o takim a takim wyglądzie, który to osobnik
skradzioną walutę schował w glinianym garnuszku na półce w swojej kuchni. Ossowiecki
rzekomo dokładnie określił, które to z kolei naczynie w rzędzie innych. Adwokatowi rysopis
skojarzył się natychmiast z postacią dozorcy, który czasami sprzątał jego mieszkanie. W to-
warzystwie zaprzyjaźnionego policjanta wpadł bezzwłocznie do mieszkania stróża i wskazał
w kuchni odpowiedni garnuszek. Niestety, funkcjonariusz, święcie przekonany, że Ossowiec-
ki nigdy się nie myli, zanurzył rękę w śmietanie. Przerażony cieć zaklinał się, że nie ma nic
wspólnego z tą kradzieżą. Wezwano Mustafę – Marcinkowskiego, aby naprawił błąd słynne-
go kolegi. Jasnowidz, siedząc w salonie adwokata, przypadkowo sięgnął pod swój fotel i od-
nalazł zgubę. Adwokat nabył po prostu dwa bliźniacze fotele nie wiedząc, że skrytki są w
obydwu. Dozorca sprzątając poprzestawiał meble i zamienił fotele miejscami
95
.
Zwróćmy uwagę, że w żadnym z tych przypadków Ossowiecki nie stwierdził autorytatyw-
nie, że przestępcą jest ten a ten dozorca czy pomoc domowa. Mówił np. szatyn z wąsami,
młoda dziewczyna itp. Z konkretną osobą rysopis zestawiał poszkodowany. Dopasowywał
osobę do opisu będąc przy tym w stanie znacznego wzburzenia i niepokoju. Świadome czy
podświadome podejrzenie i niechęć do owych osób rzutowały na wizję Ossowieckiego. Czy
możemy więc surowo winić niedysponowanego jasnowidza za „sprzężenie zwrotne”? Przyto-
czone opowieści nie mają oczywiście żadnej wartości naukowej czy dokumentalnej. Spisane
po latach, odpowiednio podkoloryzowane – spreparowane zostały dla efektu literackiego.
Marcinkowski znał wizje Ossowieckiego z relacji osób trzecich, a nawet gdyby słyszał jego
wypowiedź na własne uszy, czy po kilkudziesięciu latach przekazałby ją wiernie i obiektyw-
nie? Fakt, że przytacza w swej książce tylko przypadki klęsk ,,konkurenta”, mówi sam za
siebie.Nam przykłady te służą raczej prezentacji pewnego mechanizmu psychologicznego,
który dość często występował w „praktyce jasnowidczej”.
W kolejnym przypadku, który chcemy pokrótce przedstawić, zjawisko narzucania „wła-
snego poglądu na sprawę” raczej nie zachodziło. Tym razem tropem, którym poszedł Osso-
wiecki była po prostu logika; prawidłowe skojarzenie przez jasnowidza faktów, nie budzą-
cych najmniejszych podejrzeń u ofiary kradzieży. Ofiarą tą był Rudolf Wegner, a rzecz działa
się na początku wojny, kiedy to, w związku z przyłączeniem Wielkopolski do Rzeszy, likwi-
dowano wszystkie polskie księgarnie i wydawnictwa, zamykano szkoły i kościoły w Pozna-
niu oraz masowo wysiedlano ludność do Generalnej Guberni. Do końca stycznia 1940 roku
prawie wszystkie księgarnie przestały istnieć, konfiskowano Polakom całe mienie i bez naj-
mniejszego odszkodowania przejmowano całe przedsiębiorstwa. Rudolf Wegner był znanym i
zasłużonym księgarzem-wydawcą. W roku 1917 założył we Lwowie spółkę udziałową, w
roku 1920 przeniósł firmę do Poznania jako ,,Wydawnictwo Polskie R. Wegnera, spółka z
ogr. odp.”, której był dyrektorem. Wydawnictwo szybko się rozbudowało, miało na swoim
94
A. J. Mustafa, Pamiętnik jasnowidza, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa
1976, s. 113–117.
95
Op.cit., s. 149–151.
63
koncie cenne serie oraz luksusowe edycje bibliofilskie. Wegner przed wojną prowadził oży-
wione kontakty handlowe z firmami niemieckimi i zapewne dlatego, gdy otrzymał nakaz wy-
siedlenia, zezwolono mu część nakładów wydawnictwa przewieźć do Warszawy. Dyrektor
wraz z rodziną postanowił jechać pociągiem, książki zaś wyekspediować samochodem cięża-
rowym ze swoim zaufanym kierowcą. Przed wyprawieniem w drogę zaopatrzonego w odpo-
wiednie dokumenty kierowcy, Wegner wręczył mu metalową kasetkę, zawierającą złoto, bi-
żuterię i dolary – cały majątek, z poleceniem, aby ukrył ją wśród bagaży i przewiózł do War-
szawy, obiecując za to sowitą zapłatę. W razie szczegółowej rewizji i konfiskaty cennej
szkatułki kierowca zobowiązał się twierdzić, że o niczym nie wiedział. Po przyjeździe do
Warszawy szofer miał się niezwłocznie skontaktować z dyrektorem. Nazajutrz kierowca zja-
wił się w umówionym miejscu blady i przerażony, głosząc hiobową wieść, że kasetkę zabrali
Niemcy, a jego samego o mało nie zabili. Wegner był zrozpaczony; niepokoił się losem ksią-
żek – czy je również zarekwirowano, i czy interesowano się również jego osobą. Na szczęście
książki dojechały bez strat i nikt nie pytał o dyrektora wydawnictwa. Tego samego dnia
wpadł do Wegnerów ich stary znajomy, inż. Stefan Ossowiecki, i oczywiście po wysłuchaniu
przykrej nowiny zaofiarował swoją pomoc. Świadkiem tego spotkania był red. Jerzy Ossoliń-
ski, który ponad ćwierć wieku później opowiedział tę sensacyjną historię Jerzemu Jacynie:
„Ossowiecki zamyślił się (...) nagle zapytał:
– A gdzie ten szofer?
– Kierowca mieszka na Pradze.
– A mógłbym ja jego zobaczyć?
– Dziś byłoby to trudne.
(...) Ossowiecki zamknął oczy i milczał.
– A w jakim stanie przyjechały książki? – zapytał.
– W dobrym stanie.
– Znaczy się, jeżeli ja dobrze zrozumiał, Niemcy zabrali szkatułkę z klejnotami i nic wię-
cej w książkach nie szukali. To nonsens! Dawajcie mi jakiś przedmiot tego szofera!”
Na szczęście kierowca zapomniał szalika. A oto fragmenty wizji Ossowieckiego wg relacji
zamieszczonej w „Tygodniku Demokratycznym”:
„(...) W szoferce siedzi człowiek około czterdziestki, brunet, w cyklistówce... A na szyi ma
szalik (...) On był w tym szaliku wtedy... (...) Teraz widzę granicę... Wojskowi niemieccy
zatrzymują wóz... Oglądają papiery, kiwają głowami. Jeden z żołnierzy obchodzi samochód
dookoła, zerka do środka, stuka w skrzynię... Macha ręką... Jakiś starszy włazi do szoferki,
podnosi wieko siedzenia... Też macha ręką. Oddaje kierowcy papiery, daje znak do odjazdu.
Kierowca uśmiecha się (...) Niemcy zostają daleko w tyle... Widzę jakąś rzekę. Most na rzece.
Samochód wjeżdża na ten most. W oddali widać miasteczko. To już jest po tej stronie grani-
cy. Zaraz za mostem samochód się zatrzymuje. Szofer uchyla drzwiczki z lewej, potem z
prawej strony, rozgląda się uważnie po okolicy... Schodzi na ziemię... (...) Most i rzeczka za-
snuwają się mgłą... O, teraz widzę zupełnie wyraźnie! Szofer szybko unosi brezent plandeki,
wskakuje do środka... Zaraz wyskakuje. Coś niesie pod kurtką... Idzie w stronę rzeki... roz-
gląda się, nasłuchuje... Nagle szybko ześlizguje się pod most. Jest nad lustrem spokojnej wo-
dy. Włazi na jakiś słupek, jakby pal. Wyjmuje spod kurtki blaszany przedmiot owinięty w
szmatę. Tak, to jest szkatułka z drogocennościami. Szofer ukrywa szkatułkę w zagłębieniu na
pierwszym przęśle z lewej strony, jak jechać do Poznania... Zeskakuje na dół, zbiera chrust,
gałęzie... włazi z powrotem (...) Wpycha chrust do dziury z kasetą... Zeskakuje... Nasłuchuje
uważnie... Potem wychodzi z ulgą na nasyp... (...) zapuszcza motor i rusza w kierunku War-
szawy”
96
.
96
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 6/1971, odc. 31.
64
Państwo Wegnerowie zapewne z opisu domyślili się, o który most, na której rzece chodzi.
Udali się samochodem nad Bzurę pod Łowiczem i tam, pod mostem, we wskazanym wgłę-
bieniu odnaleźli swój skarb. Oczywiście zwolnili z pracy nieuczciwego kierowcę, nie oddając
go w ręce policji. Była przecież okupacja.
Może prawda była mniej efektowna, a jasnowidz mniej nieomylny, ale tak to bywa ze zda-
rzeniami opowiadanymi po latach. Nie można mieć pretensji do legendy, że jest zbyt piękna.
Bardzo ciekawym doświadczeniem psychometrycznym, na szczęście lepiej udokumento-
wanym, było wykrycie przez Ossowieckiego sabotażysty w fabryce Wedla. Przytaczamy je
według relacji dr Felicjana Pintowskiego – dyrektora działu sprzedaży fabryki E. Wedel,
prawnika z wykształcenia, znanego ze świetnych posunięć organizacyjnych – bez którego
prywatnych zainteresowań parapsychologią sprawa ciągnęłaby się znacznie dłużej.
Jesienią 1930 roku zauważono, że jakaś tajemnicza osoba złośliwie zanieczyszcza masy
czekoladowe rozmaitymi – przeważnie metalowymi – drobnymi przedmiotami, bardzo trud-
nymi do wykrycia, przez co często zdarzało się produkować tabliczki czekolady „nadziewa-
ne” kawałkami metalu sprasowanego przez maszynę rozcierającą masę. Zdarzały się też
sznurki i drewienka.
Nie było to, rzecz jasna, bezpieczne i miłe dla konsumentów, a przedsiębiorstwo, znane
dotychczas z najwyższej jakości swoich wyrobów, narażało na utratę klientów w kraju i za-
granicą, czyli katastrofę finansową i kompromitację. Nie było wiadomo czy jest to zemsta,
szaleństwo maniaka, czy podstęp konkurencji. Wszelkie wysiłki w celu wykrycia sabotaży-
stów spełzły na niczym. Dyrektor i właściciel fabryki, Jan Wedel, był przygnębiony i bezrad-
ny, gdy tymczasem mnożyły się reklamacje. Wreszcie dr Pintowski podsunął mu myśl zwró-
cenia się do jasnowidza.
„Inż. Ossowiecki, który panu Wedlowi nie był osobiście znany, przyjął nas obydwóch bar-
dzo sympatycznie – pisze Felicjan Pintowski (...) – prosił o przyniesienie mu kawałka metalu
znalezionego w czekoladzie. Ponieważ p. Wedel był już na to przygotowany, wręczył mu
mały, długi na jakieś 5 cm, a szeroki na 3–4 mm kawałek płasko zwalcowanego gwoździa (...)
Inż. Ossowiecki trzymał ten przedmiot w ręku, i prosząc żebyśmy na niego nie zwracali uwa-
gi i zajęli się w tym czasie np. rozmową – zatopił się w myślach. Po jakiejś minucie rzekł
jakby wpół do siebie: „Widzę jakąś dużą salę. W niej maszynę z błyszczącymi częściami; coś
jakby wałki stalowe czy coś podobnego. Obok maszyny są drzwi, za drzwiami schody. Tymi
schodami schodzi ów pracownik z góry. On nie pracuje przy tej maszynie. On pracuje gdzie
indziej. Wyjmuje z kieszeni ten kawałek metalu, gwoździk, wrzuca go do maszyny i odcho-
dzi. Idzie schodami na górę.”
Następnie rozmowa potoczyła się na temat, jak wskazać owego osobnika. Ossowiecki za-
proponował specer po fabryce, na co p. Wedel chętnie się zgodził. Ustalono dzień i porę, w
której inż. Ossowiecki przybył i, oprowadzany przez p. Wedla, chodził po fabryce tak, jakby
w niej bywał codziennie. Nie okazywał żadnego wahania, w którym kierunku należy się udać,
ażeby dojść do żądanego oddziału produkcji. W trakcie zwiedzania fabryki (...) wskazał nam
schody, którymi ów pracownik miał schodzić do tajemniczej maszyny, ażeby wrzucać gwoź-
dzie do czekolady. Sam do nich trafił, gdyż p. Wedlowi nie przyszło nawet na myśl pokazanie
mu tych schodów, jako że były to schody zapasowe, nigdy normalnie nie używane i właści-
wie stale zamknięte. Niemniej prowadziły z pięter na parter wprost do konszowni, gdzie
istotnie, zaraz obok drzwi na klatkę schodową, stała duża czteronaczyniowa konsza płaska, to
jest mieszadło, wzgl. emulgator masy czekoladowej.
Schodami zapasowymi nie szliśmy, jedynie inż. Ossowiecki wskazał nam, skąd dany
osobnik schodził do konszowni. Okazało się, że z oddziału tzw. miękkich cukierków. Poszli-
śmy tam innymi schodami, umawiając się, że inżynier będzie prowadził z poszczególnymi
pracownikami tego oddziału swobodną rozmowę, a nam wskaże przestępcę, pytając go o cza-
sokres pracy w jego zawodzie.
65
Tak się też stało. Nikt w całej fabryce nie wiedział z kim chodzimy i w jakim celu, a wąt-
pliwe, by ktoś miał znać inżyniera Ossowieckiego, który wprawdzie reprezentował bardzo
charaktertystyczną sylwetkę, lecz nie mniej nie był znany robotnikom.
W pewnym momencie inż. Ossowiecki w rozmowie z jednym młodym subiektem cukier-
niczym zadał mu pytanie umówione. Po chwili odciągnął nas na bok i prosił p. Wedla, żeby
tego człowieka nie zwalniać z pracy, gdyż już on tego więcej czynić nie będzie. Na pewne
zdziwienie p. Wedla wyjaśnił inżynier, że czuł wyraźnie owo ,,cofnięcie się” tego pracownika
w zamiarze szkodzenia fabryce. Wysunął przypuszczenie, że pomimo wszystko osobnik ów
odczuł koncentrację uwagi myślowej inżyniera na nim i wewnętrznie bardzo się zaniepokoił.
Pan Wedel obiecał temu pracownikowi nie zrobić żadnej krzywdy, aczkolwiek widać było
na nim objawy pewnego rozczarowania: wiadomo, obawiał się, że taka obietnica może go
kosztować dalsze ryzyko wypuszczania na rynek czekolady z gwoździami”
97
.
Trudno dziwić się dyrektorowi Janowi Wedlowi, bo poza zadziwiającą pewnością w poru-
szaniu się jasnowidza po nieznanej mu fabryce, nie było żadnych namacalnych dowodów, że
wizja Ossowieckiego odpowiadała rzeczywistości i że ów subiekt jest właśnie sabotażystą.
Może był to zbieg okoliczności, ale dr Pintowski pisze: „Tymczasem wszystko sprawdziło
się: wypadków z gwoździami itp. więcej nie notowaliśmy”.
Przytoczona historia wydarzyła się w roku 1931, dr Pintowski, bodaj że dwukrotnie, opi-
sywał ją
98
prostując liczne błędy i zmyślenia pokutujące w legendzie o tym „jak to Ossowiec-
ki uratował honor polskiej czekolady”. Interesująca wydaje się tu również sprawa z pozoru
drugorzędna –jaką siłą jasnowidz zmusił winowajcę, aby ten zaniechał swojego procederu?
Nie tylko ludzie interesu zwracali się w tamtym czasie do Ossowieckiego; legenda głosi,
że oprócz całej ,,śmietanki towarzyskiej” pomocy u jasnowidza szukały nawet koronowane
głowy.
Sprawa z czekoladą Wedla należy do jak najbardziej niekonwencjonalnych i ma z pewno-
ścią znacznie większy ciężar gatunkowy, niż jakaś tam broszka roztargnionej damy. Dla
Ossowieckiego jednak, dążącego drogą ćwiczeń do rozwoju swych jasnowidczych zdolności,
ważny był nie tyle przedmiot doświadczenia, ile stopień trudności i sposób rozwiązania za-
gadki. Pośród banalnych kradzieży i zgub lat trzydziestych trafiła się nawet tak z pozoru po-
spolita sprawa, jak poszukiwanie psa radcy poselstwa republiki Chile. Zdarzyło się to Osso-
wieckiemu chyba jeden jedyny raz, i to nie dlatego aby był wrogiem psów i nie współczuł
właścicielom zgub, ale – jak sam twierdził – ,,(...) obawiałem się, że sprawa się rozniesie i
pójdzie fama, że Ossowiecki zeszedł już całkiem na psy. Ryzyko było tym większe, że psy w
Warszawie ginęły i ginąć będą zawsze, a gdy się wieść rozniesie, że ja odnajduję psy mym
darem jasnowidzenia, spadnę do roli zwykłego poszukiwacza psów!”. Jasnowidz uległ jednak
i, posługując się obrożą, wywołał w swej wyobraźni wizję drogi, jaką przebył pies oraz domu,
do którego trafił, a skąd po dwóch dniach został wypuszczony. Niestety, właściciel psa i jego
przyjaciel, opisujący tę historię, spóźnili się; tego samego dnia, gdy poszli jego tropem, na
rogu Hożej i Kruczej, gdzie ślad się urwał, rano psa przejechał autobus
99
.
„Mnóstwo doświadczeń robiłem w związku z poszukiwaniem zaginionych ludzip – pisał
Ossowiecki w latach trzydziestych. – Charakter tych doświadczeń jest jak najbardziej poufny.
Mam cały szereg protokołów i listów dziękczynnych, ale w takich wypadkach zawsze pro-
szono mnie o dyskrecję”. Oczywiście, tym trudniej zweryfikować trafność wyników do-
97
S. Ossowiecki, op. cit., s. 302–304.
98
Przykładem takiej legendy i jej sprostowania są wspomnienia dziennikarza i literata,
Wiesława Wernica (1906–1986), i listy dr F. Pintowskiego opublikowane na łamach „Tygo-
dnika Demokratycznego” w ww. cyklu J. Jacyny w nr 8, 16 i 21/1971.
99
S. Ossowieckiego, op. cit., s. 320–321.
66
świadczeń tego typu; archiwum jasnowidza uległo zniszczeniu w czasie wojny, dziś możemy
polegać jedynie na relacjach, które po wyzwoleniu świadkowie przekazywali p. Zofii Osso-
wieckiej.
Jednym z niewielu doświadczeń o tego rodzaju poufnym charakterze zamieszczonych w
Świecie mego ducha było wskazanie miejsca pobytu i stanu psychicznego syna majora X.
Chłopiec opuścił dom rodziców, pozostawiając list z prośbą, aby go nie szukać. Ossowiecki
przytacza relację majora, wykreśliwszy dla dyskrecji rok wydarzenia:
„(...) p. Ossowiecki, trzymając ten list w ręce, powiedział nam, że widzi obecnie syna w
Warszawie (...) jak w poniedziałek i wtorek całymi nocami chodził on po mieście, nie mogąc
znaleźć noclegu i bez grosza pieniędzy w kieszeni (...) widzi syna (...) chodzącego to w okoli-
cy Kolonii Staszica, to pod mostem Poniatowskiego, to na Filtrowej, to na Powązkach; widzi,
że nogi całe ma poodparzane, gdyż przez kilka dni z rzędu nie zdejmował wcale butów. We
wtorek spotkał jakiegoś młodzieńca w dużych okularach, który mu pożyczył pieniędzy, zaś
jakiś drugi dał mu list i ułatwił wyjazd z Warszawy do miejscowości fabrycznej. Był moment
w tych kilkudniowych przejściach tego młodego chłopca, że chciał sobie życie odebrać – za-
strzelić się, ale teraz jest daleki od tej myśli. Chłopiec lada dzień musi powrócić do domu.
Po kilku dniach syn nasz powrócił i opowiadaniem swym o tym, co porabiał przez te parę
dni, potwierdził w najdrobniejszych detalach wszystko, co nam inż. Stefan Ossowiecki mó-
wił. Zrobiło to na nas wielkie wrażenie”
100
.
Gdy nadeszły lata wojny i okupacji, tragiczna rzeczywistość przyniosła i narzuciła Osso-
wieckiemu nowe, zwielokrotnione i trudniejsze zadania; zrozpaczeni, pełni niepewności lu-
dzie poszukiwali swoich bliskich – żywych czy umarłych. Jasnowidz nigdy nie odmawiał
pomocy, ale jakże często wizja nie pozostawiała już nadziei.
W roku 1947 Maria Bołtuć, wdowa po generale, przesłała Zofii Ossowieckiej list zawie-
rający tę oto relację:
„Było to 24 września 1939 roku. Przemęczeni i do ostatka wyczerpani długim oblężeniem
Warszawy, wszyscy łaknęli jakichkolwiek wiadomości o swoich ukochanych mężach, ojcach
i synach, walczących na froncie. Miałam wówczas mętne wiadomości, że mój mąż – generał
brygady WP Mikołaj Bołtuć
101
dowódca grupy operacyjnej armii gen. Bortnowskiego – brał
udział w bitwie pod Kutnem, później widziano go w Modlinie i stamtąd szedł przez Palmiry,
niosąc amunicję do Warszawy. Na tym urywały się wszelkie wiadomości.
Trawiona wielkim niepokojem i złymi przeczuciami udałam się do inż. Ossowieckiego, ja-
ko do kolegi szkolnego mego ojca, o pomoc i radę. Przyniosłam czapkę i fotografię mego
męża. Inżynier zamknął się ze mną w małym pokoiku (było to w jego biurze przy ul. Brac-
kiej) i pomimo huku bomb i strzałów armatnich, nie bojąc się niebezpieczeństwa (wszyscy
uciekli do piwnic), spokojnie wprowadził się w stan koncentracji i zaczął po chwili mówić,
jaki obraz ma przed oczyma:
O brzasku mąż mój idzie z dużym oddziałem. Koło niego – oficerowie, których szczegó-
łowo i tak charakterystycznie opisywał Ossowiecki, że mogłam poznać ich z sylwetek, jak na
przykład kpt. Kwiatkowskiego, mjr. Kunca i innych. Widział, jak mój mąż trafiony kulą w
szyję pada do rowu, jak stara się podnieść, ale krew upływa z wielką szybkością. Powiedział
też, żebym prędzej szła przez Żoliborz szosą i szukała mego męża za mostkiem, przed mały-
mi domami, że bardzo potrzebuje pomocy. Ojcu mojemu zaś powiedział, że stan męża jest
100
Op.cit., s. 121–122.
101
Mikołaj Bołtuć (1893–1939) – generał brygady, w I wojnie światowej oficer armii ro-
syjskiej, od 1919 w WP, m.in. dow. 31 pp., oficer sztabu w GISZ, dow. brygady KOP, 19 DP
i 4 DP. We wrześniu 1939 dow. Grupy Operacyjnej „Wschód” w armii „Pomorze”. Poległ w
Łomiankach k. Warszawy.
67
bardzo ciężki i beznadziejny.
Już następnego dnia, chociaż kapitulacja nie była jeszcze podpisana, otrzymałam przepust-
kę od prezydenta Starzyńskiego wraz z butelką jakiegoś nadzwyczajnego koniaku na wzmoc-
nienie i wyruszyłam na poszukiwanie, idąc za wskazówkami inż. Ossowieckiego.
Niestety, męża już nie zastałam żywego. Rzeczywiście został on ranny w szyję i z upływu
krwi skonał bardzo szybko. Na grobach sąsiednich wyczytałam nazwiska oficerów, których
widział inż. Ossowiecki w swojej wizji obok mego męża”
102
.
W „praktyce jasnowidczej” Ossowieckiego w tamtych latach nie brak było też przypadków
wskazywania miejsca zakopania zwłok określonej osoby w zbiorowej mogile. Dowodem
potwierdzenia się wizji z zadziwiającą dokładnością może być relacja Jerzego Olewińskiego,
zawarta w liście do Zofii Ossowieckiej, datowanym 27 sierpnia 1946 r.:
„(...) 22 września 1939 roku, w szarży kawalerii na Palmiry pod Warszawą, poległ mój
brat – podchorąży Janusz Olewiński. O śmierci jego dowiedzieliśmy się przypadkowo w lecie
1940 roku, przy czym po ekshumacji z pola walki, ciało jego zostało złożone wiosną 940 roku
we wspólnej mogile, w której złożono ok. 700 kawalerzystów na cmentarzu parafialnym w
Kiełpinie, gminie Łomianki (koło Bielan warszawskich). Zgodnie z wolą brata postanowiłem
ciało jego przewieźć do grobu rodzinnego w Radomiu. Mając możliwości uzyskania pozwo-
lenia na ekshumację, na własną rękę usiłowałem ustalić, w którym odcinku przeszło 200-
metrowej mogiły może spoczywać ciało mego brata. Informacje jakie otrzymałem od ludzi,
którzy zajmowali się ekshumacją ciał z pola walki, były tak sprzeczne, że nie było nadziei
pozytywnego wyniku.
W tym stanie rzeczy wraz z matką swą, Hanną z Jaworzyńskich, udałem się do inż. Osso-
wieckiego o pomoc. Po otrzymaniu ode mnie fotografii i listu brata, inż. Ossowiecki nakreślił
szczegółowy plan cmentarza i mogiły, zaznaczając, w którym miejscu leży ciało mego brata.
Poza tym podał bezpośrednio przyczynę śmierci (wyrwana prawa część z brzucha i pachwi-
ny) oraz ostatnie jego chwile, z czego wynikało, że brat konał przeszło godzinę, bez żadnej
pomocy.
Muszę nadmienić, iż w planie cmentarza nakreślił inż. Ossowiecki takie szczegóły (jak np.
dzwonnicę), o których istnieniu oboje z matką nie wiedzieliśmy. Na gorące prośby nasze, w
ekshumacji, która miała miejsce we wrześniu 1940 r. wziął osobiście udział inż. Ossowiecki.
Przed rozkopaniem mogiły, zgodnie z życzeniem Ossowieckiego, pozostawiliśmy go sa-
mego. Po parokrotnym przejściu wzdłuż mogiły zatrzymał się w jednym miejscu oświadcza-
jąc, że tu leży ciało mego brata, przy czym nadmienił, że ciała leżą w kilku warstwach w
straszliwym nieporządku. Miejsce to odpowiadało nakreślonemu na planie przez inż. Osso-
wieckiego.
Natychmiast ludzie przystąpili do rozkopywania w tym miejscu mogiły, a ich pracą kiero-
wał bezpośrednio inż. Ossowiecki. Rzeczywiście ciała leżały w kilku warstwach w wielkim
nieładzie. Po odłożeniu paru ciał inż. Ossowiecki oświadczył, że najbliższe zwłoki będą cia-
łem mego brata i kazał je wyjąć z mogiły. Po wyjęciu i obmyciu zwłok, wraz z matką i sio-
strą, rozpoznałem zwłoki brata, przy czym znakami rozpoznawczymi były: ogólna budowa
ciała, stopień wojskowy, złota korona na zębie oraz części jego garderoby. Obecny przy eks-
humacji lekarz stwierdził ranę brzucha i prawej pachwiny”
103
.
Z relacji tej nie sposób zorientować się czy wypełnienie zadania sprawiło Ossowieckiemu
dużą trudność. Słynny w okresie powojennym inny polski jasnowidz, ks. Czesław Klimuszko
opisuje podobny przypadek odnalezienia zwłok w zbiorowej mogile, podkreślając, że wyma-
gało to od Ossowieckiego ogromnego wysiłku:
102
S. Ossowiecki, op. cit., s. 328–329.
103
Op. cit., s. 332–333.
68
„Opowiadała mi osobiście żona (...) S. Ossowieckiego (...). Pewna zamożna rodzina pro-
siła usilnie wizjonera o wskazanie jej, w którym z dwu wspólnych grobów żołnierskich z
pierwszej wojny światowej, znajduje się poległy syn, oficer. Ossowiecki udał się na miejsce
bliźniaczych grobów. Tam się wysilał do najwyższych granic swych parapsychicznych moż-
liwości i nic konkretnego nie uchwycił z upragnionej informacji. Dopiero po 20 minutach
szalonego napięcia nerwów i wszystkich władz psychicznych, nagle poszukiwany oficer uka-
zał się mu w jednym zbiorowym grobie, w którym po odkopaniu rodzice poznali swego syna.
Ale Ossowiecki w momencie pokazania grobu swą ręką zemdlał, runął na ziemię i przez pe-
wien czas leżał półprzytomny. Grób żołnierza wskazał, ale jakim kosztem!”
104
.
Bywały w czasie wojny sytuacje, że Ossowiecki musiał ukrywać część prawdy o tym, co
zobaczył, aby koszmarnym obrazem nie pogłębiać bólu ludzi, zwracających się do niego z
prośbą o wiadomości o swych bliskich. Pewnego razu, w czasie jakiegoś spotkania w więk-
szym gronie spytali go o losy zaginionego chłopca jego rodzice. Jasnowidz wpadł w trans, ale
nic nie mówił, a po jakimś czasie jakby obudził się ze snu z wyrazem zmęczenia na twarzy i
powiedział, że nic nie widzi, że nie mógł złapać kontaktu z zaginionym. Powiedział tylko
tyle, że syn tych ludzi został wywieziony do kamieniołomów, gdzie ciężko pracuje. Kiedy
rodzice zaginionego odeszli Ossowiecki powiedział:
„Proszę tego nigdy nie powtarzać tym nieszczęsnym rodzicom. To co widziałem było
wstrząsające. Tego nie da się wyrazić słowami. To było piekło... Widziałem śmierć ich syna...
Umęczony do ostateczności młody człowiek dźwigał dużą bryłę kamienia. Dźwigając ten
ciężar – chłopiec upadł nagle. Natychmiast przyskoczył do leżącego SS-man i zaczął go ko-
pać, a potem poszczuł psem. Chłopiec zasłaniał się od psa rękami, chroniąc przede wszystkim
twarz. Wtedy SS-man roześmiał się i psa odwołał, ale krzyknął do leżącej na ziemi swej ofia-
ry: Nie boisz się psa, ty polska świnio, to ja ci sprawię kamienną łaźnię! To ciebie orzeźwi! I
wtedy – powiedział Ossowiecki – ujrzałem egzekucję. SS-man zaczął w chłopca rzucać ka-
mieniami, zanosząc się od śmiechu. Chłopiec usiłował poderwać się i uciekać, ale grad ka-
mieni spadł na jego pokrwawione już nogi i ręce. Kamienowany zaczął krzyczeć, wijąc się z
bólu. Ponieważ oprawca celowo nie trafiał swej ofiary w głowę, egzekucja trwała bardzo dłu-
go. Kiedy chłopiec mdlał z bólu, SS-man kazał go polewać wodą, cucić i dalej kontynuował
swoją piekielną zabawę...
– Nie mogłem tego powiedzieć rodzicom zabitego i wy tego im nigdy nie mówcie – za-
kończył Ossowiecki, zwracając się do obecnych”
105
.
Trudno stwierdzić, czy dramatyczne wizje psychometryczne czasu wojny miały wyższy
procent trafnych wyników, niż poszukiwania zaginionych przed wojną. Niektórzy przyjaciele
jasnowidza wspominają, że twierdził, iż jego zdolności w tym czasie uległy spotęgowaniu.
Jeśli tak było istotnie, być może rolę wzmacniającą pełniło tu emocjonalne zaangażowanie
jasnowidza, a ponadto, jak sądzą niektórzy badacze zjawisk paranormalnych, w bardzo dra-
matycznych momentach zagrożenia życia układ nerwowy człowieka wysyła „sygnały śmier-
ci”, a także pozostawia po sobie jakieś szczególnego rodzaju „ślady” w otaczającej materii.
Jeśliby tak było naprawdę – czy znajdzie się jasnowidz, który potrafi odtworzyć ostatnie
chwile życia Stefana Ossowieckiego?
Na zakończenie dwie opowieści, do których nie zdołaliśmy znaleźć żadnej dokumentacji, a
i sam Ossowiecki w swej książce o tych przypadkach nie wspomina. Dotyczą psychome-
trycznych wizji zbrodni. Treść pierwszej z tych „czarnych opowieści” przekazała Jerzemu
Jacynie w 1971 r. znana w okresie międzywojennym pisarka i działaczka towarzystw metap-
104
C. Klimuszko, Moje widzenie świata, Wielkopolskie Stowarzyszenie Różdżkarzy, Po-
znań 1978, s. 52.
105
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 1/1971, odc. 26.
69
sychicznych – Maria Szpyrkówna”
106
.
Oto jej relacja, z niewielkimi skrótami:
„Było to w roku 1924 (...) U Ossowieckiego bywałam w owym czasie często, chociażby z
tego tytułu, że pełniłam wtedy funkcję sekretarki Towarzystwa Metapsychicznego. Tego dnia,
a raczej wieczoru, Stefan był wyjątkowo niespokojny, nawet wzburzony. Rzadko go widzia-
łem w takim stanie. Wyczuwało się, że spotkała go jakaś przykrość. Indagowany przez nas,
odpowiedział:
– To bardzo smutna i tragiczna historia. Mam ją ciągle przed oczyma. Nie można znieść
tego widoku, Z wrażenia mało nie zemdlałem w czasie seansu...
– Co się stało? Kiedy to było? Jesteś bardzo blady – zapytaliśmy z niepokojem.
– Tak, to było dla mnie wstrząsające. Nie mogę o tym zapomnieć. Straszne, do czego może
dojść istota ludzka w swojej zbrodniczości... w swej nienormalności – poprawił się Osso-
wiecki (...).
Okazało się, że tego dnia w godzinach porannych zgłosiło się do Ossowieckiego trzech
Żydów, tzw. starozakonnych, mieszkańców małego kresowego miasteczka, zapomnianego
przez Boga i ludzi. Przyjechali w specjalnej misji od tamtejszego rabina. Rabin ów, zamożny
i uchodzący za cudotwórcę, miał siedmioro dzieci. Szczególnie był dumny ze swej 14-letniej
córki, Rebeki, wyglądającej na 18 lat. Córka ta znakomicie mówiła po polsku, śliczna, zgrab-
na i mądra była uczennicą czwartej klasy gimnazjum w sąsiednim miasteczku powiatowym.
Ale któregoś dnia, a właściwie wieczoru, stało się nieszczęście. Rebeka nie wróciła do
domu (...) w piątek wieczorem wyszła od swojej koleżanki, córki aptekarza, z którą odrabiała
lekcje i (...) nie doszła do domu. Zarządzono poszukiwania. Nie dały one rezultatu. (...) Wte-
dy ktoś wpadł na pomysł, ażeby zwrócić się do Ossowieckiego w tej sprawie. Zrozpaczony
ojciec z nadzieją w sercu zgodził się z tą propozycją”.
A oto relacja transowa Ossowieckiego.
– ,,Widzę wyraźnie... Mały, parterowy domek. W ogródku malwy. Otwierają się drzwi.
Wychodzi z nich szczupła dziewczynka, brunetka. Niesie teczkę w ręce. Żegna się z koleżan-
ką. Mówią ze sobą, śmiejąc się, o lekcjach... Zapada zmierzch... Maleńka brunetka z teczką w
ręce śpieszy do domu. Jest coraz ciemniej. Krajobraz zasnuwają mgły wieczorne (...).
Za tym dzieckiem posuwa się cicho w mroku jakaś postać... To straszny człowiek... Niesie
w ręce walizkę... W tej walizce jest sznur, siekiera, łom żelazny... Raczej kawał żelaza... Jest
nie w walizce, lecz w jego kieszeni... Ten człowiek, mężczyzna lat około 40-tu, ma złe zamia-
ry... Bardzo złe zamiary... Przyśpiesza kroku, równa się z dziewczynką, wzdycha jęcząc. Za-
pytuje bardzo grzecznie, czy nie mogłaby mu ponieść trochę walizki... Mówi, że jest bardzo
zmęczony i chory... Utyka na nogę... Śpieszy na pociąg, a z walizką trudno mu szybciej iść...
Dziewczynka, w pierwszej chwili trochę przestraszona, uspokaja się, bierze walizkę od
mężczyzny. Mężczyzna uśmiecha się przyjaźnie, mówi, że zapłaci za odniesienie walizki na
stację... Dziewczynka zgadza się. Idą razem, dziewczynka na przedzie, a utykający mężczy-
zna – z tyłu... Wchodzą do jakiegoś lasku... chyba obok cmentarza. A może to jest cmentarz?
Tak, widzę płyty grobowe... ,,Tędy jest krótsza droga – mówi dziecko. – A to bardzo dobrze,
bo już ciemno i ludzi nie widać wokoło – potakuje mężczyzna. – Tak – wyjaśnia dziecko – o
tej porze ludzie boją się cmentarza. Ja też się boję. Bez pana nie poszłabym za nic na świecie.
Mężczyzna śmieje się dobrodusznie: – Ze mną możesz się nie bać, bądź zupełnie spokojna...
(...).
– To straszne, co teraz widzę... Mężczyzna cicho podchodzi do dziecka, sięga ręką do kie-
106
Maria Szpyrkówna (1893–1977) – powieściopisarka, poetka, publicystka i reportażyst-
ka, redaktor „Przeglądu Metapsychicznego” i działaczka (m.in. wiceprezes) Polskiego Towa-
rzystwa Metapsychicznego, gen. sekretarz Związku Towarzystw Metapsychologicznych w
Warszawie.
70
szeni palta... wyjmuje żelazo, uderza dziewczynkę z tyłu po głowie... Dziecko osuwa się bez-
władnie na trawę. To potworne, co on robi! Z jękiem rzuca się na zemdloną ofiarę, rwie na
niej sukienkę, śpieszy się gorączkowo, ciągnie w krzaki... Gwałci ją! Nie mogę dłużej na to
patrzeć!
Ossowiecki obudził się z transu zupełnie oszołomiony. Poprosił o kawę. Tego dnia nie
chciał już z nami rozmawiać o tej makabrycznej wizji.
Później dowiedzieliśmy się, że Ossowiecki zupełnie ściśle opisał wysłannikom rabina
miejsce zamordowania jego córki oraz miejsce zakopania ciała przez zbrodniarza. Powiedział
również, że to miejsce łatwo będzie rozpoznać, gdyż spod ziemi wystaje tam rąbek czerwonej
spódniczki ofiary. Podał również dokładny rysopis mordercy. Powiedział, że wsiadł do po-
ciągu i wyjechał gdzieś na południe. Na podstawie tych informacji dokonano wizji lokalnej na
miejscu tragedii. Wszystko było tak, jak widział to w swym transie jasnowidz. Warto również
dodać, że wkrótce potem morderca został ujęty 200 km od miejsca zbrodni”
107
.
Tragiczna historia korali zawarta była w liście przesłanym do „Tygodnika Demokratycz-
nego” w związku z publikacją wspomnień J. Jacyny przez jednego z czytelników. „Opisane
zdarzenie miało miejsce w mieszkaniu państwa K. w Warszawie. Świadkiem zdarzenia – pi-
sze czytelnik – była moja żona, przyjaciółka z lat dziecinnych p. Lu K. i jej rodziny, a także
rodziny jej męża – Mikołaja, częściej ode mnie bywająca w ich domach. Mnie studia nauko-
we i praca zawodowa w latach 1928–1933 nie pozwalały na zbyt częste składanie wizyt. Nie
miałem przyjemności zetknąć się z Ossowieckim, ale moja żona często spotykała go u pań-
stwa K. i od niej dotarło do mnie dużo wiadomości o Ossowieckim i jego rodzinie. Z opowie-
ści mojej żony wynika, że Ossowiecki był bardzo miły, pogodny, wesoły, wymowny, lubił
dobrze zjeść, dobrze wypić, zawsze adorował piękne panie. Nie lubił, jeśli ktoś dla zaspoko-
jenia tylko swej ciekawości nagabywał go o ujawnienie uzdolnień parapsychicznych. Dlatego
właśnie u państwa K. nigdy nie rozmawiano z nim na ten temat i traktowano go jedynie jako
miłego współbiesiadnika.
Pewnego dnia pani Lu K. wyszła do gości, mając na szyi olbrzymi łańcuch przepięknych
korali. Ossowiecki widząc po raz pierwszy te korale, zachwycił się nimi i machinalnie do-
tknął ich ręką. Chwilę je przytrzymał, zamyślił się i powiedział:
– Ależ one mają ciekawą historię!
Pani domu zapytała, jaką? Ossowiecki powiedział:
– Nie wiem, czy wolno mi o tym mówić, gdyż to dotyczy rodziny całego rodu pani męża...
Urocza pani domu z zakłopotaniem spojrzała na męża. Na Mikołaja skierował także swój
wzrok Ossowiecki:
– Mów – powiedział pan domu.
A oto zdumiewająca i wstrząsająca wizja Ossowieckiego:
– Widzę duży dwór... Przed gankiem konie zaprzągnięte do bryczki. Czekają na gospoda-
rzy... To są twoi pradziadkowie – powiedział Ossowiecki patrząc na Mikołaja K. – Widzę ich
wyraźnie. Są jeszcze młodzi. Ona bardzo ładna... w jasnej sukni, szerokim kapeluszu z woal-
ką. Szykują się do wyjazdu. Mają zamiar jechać do kościoła...Jest niedzielny piękny poranek:
wesoły, słoneczny, barwny.
A tymczasem po olbrzymim hallu wejściowym gonią się dwaj chłopcy w wieku 10 i 12
lat... To twoi dziadkowie.
Ossowiecki na chwilę przerywa, przykrywa oczy dłonią. Potem mówi dalej:
– Jeden z tych chłopców w przelocie chwyta wiszącą na ścianie strzelbę i goniąc brata
krzyczy ze śmiechem: „Stój, bo strzelę do ciebie!”
– W tym momencie – mówi Ossowiecki – otwierają się drzwi prowadzące z wnętrza domu
107
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 14/1971, odc. 39.
71
do hallu i ukazują się w nich matka i ojciec bawiących się dzieci. Nie zwracając uwagi na
synów rodzice szybko idą w stronę ganku. Śpieszą się do kościoła. Nagle pada strzał! Matka
chłopców, ta piękna młoda kobieta, chwieje się na nogach i pada na posadzkę. Do ciężko ran-
nej nadbiegają domownicy... To już właściwie agonia... Ostatnim wysiłkiem woli umierająca
kobieta zwraca się do syna, z którego ręki ginie:
– Nie płacz, nie martw się, nie rób sobie żadnych wyrzutów. To był przypadek, wiem o
tym. Nie mam żadnego żalu, syneczku. Żyj i bądź szczęśliwy. Jesteś zupełnie niewinny...
Matka wyciąga rękę do płaczącego syna i mówi:
– Na dowód, że ciebie bezgranicznie kocham i nie mam ci nic do przebaczenia – daję ci te
korale, które mam na sobie. Weź je. Kiedy będziesz się żenić – dasz je swej żonie...
Następnie Ossowiecki zaczął opowiadać dalszą historię losów tych nieszczęsnych korali,
które w różnych okolicznościach, opisywanych przez jasnowidza, przechodziły z rąk do rąk.
Z ręki dziada do ręki jego żony, z ręki jego żony do siostrzenicy, od siostrzenicy do stryjecz-
nej siostry, i właśnie od niej trafiły do pani Lu K.
Ossowiecki umilkł. W salonie zaległa cisza. Mikołaj K. i wszyscy obecni byli pod silnym
wrażeniem niesamowitej wizji Ossowieckiego. Pani Lu, opanowawszy wzruszenie, zapytała
po chwili męża:
– Czy to wszystko prawda?
– Tak – odpowiedział pan Mikołaj. – Nigdy ci o tym nie mówiłem. To jest bolesna tajem-
nica naszego rodu, o której opowiadał mi ojciec, ale bez tych wszystkich szczegółów, które
ujawnił dopiero Stefan. Trzeba wiedzieć, że o tej tragedii nigdy z nikim nie rozmawiałem. I
podkreślam, żadnych szczegółów nie znałem”
108
.
3. Ukazywanie się w „astralu”
Najbardziej chyba niewiarygodnym, a przecież potwierdzonym przez naocznych świad-
ków, przejawem „nadprzyrodzonych” zdolności Ossowieckiego były jego eksperymenty „bi-
lokacyjne” – pojawianie się w dwóch miejscach jednocześnie, stanowiące wyższą postać
„eksterioryzacji”, czyli przenoszenia się świadomości poza ciało. Okultyści ,,wyjaśniają” to
wyłanianiem się astrosomu (astralnego ciała człowieka) z ciała fizycznego podczas głębokie-
go transu (snu medialnego). Podobnie próbuje Ossowiecki tłumaczyć towarzyszące jego do-
świadczeniom zjawiska, nazywając je ,,ukazywaniem się w astralu”, przy nietraceniu kon-
taktu z ciałem fizycznym. W swej książce z 1933 r. stwierdza, że przeprowadził w Polsce
siedem tego rodzaju eksperymentów. Tu ograniczymy się do dwóch przykładów, o różnej
wartości dokumentalnej.
Pierwszy – to doświadczenie przeprowadzone na początku lat dwudziestych w Warszawie
w obecności dr Geleya. Jego przebieg podajemy w dwóch relacjach: Ossowieckiego i „na-
wiedzonej astralnie” Anny Jackowskiej. Oto relacja Ossowieckiego:
„Dla zrobienia tego eksperymentu wybrałem p. Jerzową Leszczyńską, artystkę Teatru Pol-
skiego, obecnie panią Jackowską. Zaprosiłem się do p. Leszczyńskiej na wieczór i przez cały
czas wpatrywałem się w szczegóły mieszkania, wchłaniając, o ile tylko mogłem, otaczającą
mnie atmosferę. Zaznaczyć muszę, że nie uprzedziłem wcale p. Leszczyńskiej, że zamierzam
zrobić z nią doświadczenie. Między godz. 10 a 11 wieczorem powróciłem do domu, gdzie
mnie już czekał prof. Geley i pani W. Na stole zauważyłem przygotowaną szpryckę z kamfo-
rą, co muszę przyznać, nie zrobiło na mnie przyjemnego wrażenia. Mieszkałem wtedy przy
108
Op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 12/1971, odc. 37.
72
ul. Trębackiej 11, pani Leszczyńska przy ul. Smolnej 34.
Usiadłem wygodnie w głębokim fotelu i zacząłem sugestionować swoją świadomość,
trzymając przed oczami kryształową kulę. W tej chwili z całej mocy starałem się odtworzyć
wnętrze mieszkania p. L. oraz jego właścicielkę. Zrobiłem to z takim wysiłkiem, że zupełnie
traciłem świadomość swego ja i w tej samej chwili już byłem w pokoju p. L.
Pani Leszczyńska zaczęła krzyczeć: Ossowiecki! Ossowiecki! Ossowiecki! Krzyknęła, o ile
pamiętam, trzy razy, zerwała się ze snu, oprzytomniała i zapaliła elektryczność. Trwało to
kilka dobrych chwil. Cała moja postać jak gdyby płynęła w powietrzu, nie czułem rąk ni nóg.
Ani słowem nie mogłem przemówić, a strach śmierci mnie ogarnął na myśl, jak ja powrócę i
czy w ogóle powrócę. Zupełnie wyraźnie, wyraźniej niżby to było w rzeczywistości, widzia-
łem p. L. i cały jej pokój. Po chwili z wolna zacząłem się budzić. Geley miał już szpryckę z
kamforą w ręce, gdyż serce moje przestawało bić. Ocknąłem się nareszcie i zacząłem mu
opowiadać wszystko, co widziałem i odczuwałem.
Zatelefonowaliśmy nazajutrz rano do pani L. Pan Geley zaprosił ją i mnie na godz. 12 do
restauracji. Pani Leszczyńska była pod wielkim wrażeniem nieoczekiwanego zjawiska. Opo-
wiedziała w szczegółach wszystko, jak było, a co zgadzało się najzupełniej z moją relacją,
jaką zdałem prof. Geley bezpośrednio po eksperymencie.
Pojechaliśmy zaraz do mieszkania pani. L., gdzie wskazałem najdokładniej, przez jaką
ścianę tu wchodziłem, gdzie stałem, co również odpowiadało rzeczywistości.
Doświadczenie to przypłaciłem dwutygodniową chorobą, bo wskutek wyjścia w astralu
straciłem dużo fosforu, bolały mnie kości i głowa, cierpiałem również na serce”
109
.
A oto zeznanie Anny Jackowskiej:
,,W roku 1921 czy 1922 (nie jestem pewna daty) na herbacie u nas na Smolnej opowiadał
Ossowiecki przedziwne historie swojego rozdwojenia i zjawiania się u kogoś o naznaczonej
godzinie. Ponieważ absolutnie w to nie wierzyłam, twierdziłam, że ze mną nie udałoby się
takie doświadczenie, zapowiedział, że dziś w nocy zjawi się w oknie mojego pokoju, budząc
mnie.
Zapomniałam o tej rozmowie i najspokojniej zasnęłam. Nagle (później zobaczyłam, że
było po pierwszej w nocy) obudziło mnie coś, niesamowite uczucie, obecność jakby kogoś i
blask w oknie, a noc była bezksiężycowa. Zwróciłam głowę ku oknu i z przerażeniem zoba-
czyłam Ossowieckiego, siedzącego jakby w fotelu, głowa naturalnej wielkości, patrzącego ku
mnie w natężeniu. Okropnie się zlękłam, zdrętwiałam, a nie mogąc wytrzymać tego widoku,
ukryłam głowę w poduszkę. Wszystko musiało trwać krótko, z wolna zwróciłam znowu oczy
ku oknu, widziadło bladło. Wyraźnie widziałam u Ossowieckiego bolesny wyraz, a nawet
jakby lęk.
Postanowiłam nie dzwonić pierwsza, a czekać co powie sam Ossowiecki. Zadzwonił rano,
mówiąc, że nigdy już takiej próby ze sobą nie zrobi; twierdził, że bardzo się męczył i z tru-
dem, i bólem wrócił z tej wędrówki do siebie. Ciekawe, że nie znając mego pokoju, najdo-
kładniej go opisał – jeszcze ciekawsze, że drobiazgowo opowiedział, co się ze mną działo:
mój lęk, chowanie się itd.”
110
.
Między obu relacjami istnieją pewne, dość istotne, niestety, rozbieżności. Jeśli Ossowiecki
opowiadał przy herbacie o swych rozdwojeniach i Leszczyńska była uprzedzona o projekto-
wanych nocnych „odwiedzinach” zmienia to znacznie sytuację i – zważywszy częściową nie-
zgodność opisu – można podejrzewać np., że wizja Leszczyńskiej była halucynacją lub maja-
kiem sennym o zasugerowanej treści.
W niektórych publikacjach można znaleźć wzmianki o pojawianiu się „sobowtóra” Osso-
109
S. Ossowiecki, op. cit., s. 197–199.
110
A. Grzymała-Siedlecki, op. cit., s. 283.
73
wieckiego za granicą, w biały dzień, w miejscach publicznych, a nawet o fizycznych, mate-
rialnych śladach tej obecności. Przykładem może tu być relacja Antoniego Platera-Zyberka z
rozmowy jaką miał on z inżynierem jasnowidzem wiosną 1923 roku w Warszawie, a ściślej –
opowieść Ossowieckiego w wersji zapamiętanej przez autora wspomnień. Plater pyta:
„– Słyszałem, panie inżynierze, że pan sam ze sobą przeprowadzał – na wzór jogów indyj-
skich – ćwiczenia z rozdwojeniem jaźni. Czy to prawda?
– Tak, przeprowadzałem ten eksperyment trzykrotnie. Byłem rok temu bardzo zajęty pracą
w moim biurze technicznym. Miałem w tym czasie bardzo trudne i terminowe prace (...) Jed-
nocześnie otrzymałem z Wiednia zaproszenie na kilkudniowy międzynarodowy zjazd. Prze-
studiowałem program zjazdu i skonstatowałem, że najciekawsze dla mnie referaty odbędą się
drugiego dnia zjazdu. Muszę tam być – powiedziałem sobie – lecz z drugiej strony zdawałem
sobie sprawę, że nie powinienem nawet na jeden dzień opuszczać mojej pracy w Warszawie.
Mam dwóch przyjaciół – adwokata i lekarza. Zatelefonowałem do nich, prosząc by danego
dnia poświęcili mi całe popołudnie i przyjechali do mego mieszkania. Obaj mi obiecali i sta-
wili się u mnie w umówionym dniu około godziny 14-tej. Wtajemniczywszy ich w moje kło-
poty, oświadczyłem, że chcę w ich obecności zapaść w sen kataleptyczny i w tym śnie prze-
nieść się duchowo na ów zjazd w Wiedniu, ażeby usłyszeć interesujące mnie referaty.
Po wyjaśnieniu moim przyjaciołom celu tego eksperymentu – opowiadał inż. Ossowiecki –
poprosiłem ich, by pozostawali przy mnie przez cały czas, aż do momentu mego
,,przebudzenia się”, czyli powrotu do pełni życia. Przeszliśmy wówczas do mego gabinetu;
położyłem się na kanapie, a moi przyjaciele zasiedli obok mnie w fotelach. W kompletnej
ciszy zacząłem się skupiać i natężać wolę. Osiągnąwszy już maksimum natężenia powoli
osłabiłem tętno i oddech. Z późniejszych relacji wiem, iż po pewnym czasie obecny lekarz
stwierdził, że tętno ustało jakby zupełnie, jak również i oddech. Leżałem na kanapie sztywny
i prawie zimny.
W takim stanie i bez ruchu leżałem do godziny 19-ej.
A tymczasem... Byłem w Wiedniu na zjeździe, słuchałem referatów, a podpis mój figuro-
wał na liście obecności. Architekci polscy, którzy również byli na owym zjeździe, wierzyć
później nie chcieli, że tam nie byłem, skoro mnie tam widzieli, i że tego dnia ciało moje, pod
nadzorem moich dwóch przyjaciół, całe to popołudnie leżało na kanapie w moim mieszkaniu
w Warszawie.
Takie rozdwojenie przeprowadziłem potem jeszcze dwukrotnie – mówił dalej Ossowiecki.
– Za trzecim razem było ze mną źle: gdy chciałem powrócić, nagle odczułem jakieś silne
przeszkody. Widziałem ciało moje leżące na kanapie w moim mieszkaniu w Warszawie, wi-
działem moich dwóch przyjaciół, siedziących przy mnie w fotelach i... nie mogłem wrócić.
Zaczął mnie opanowywać wielki niepokój, ale przemogłem tę wielką trwogę: natężyłem całą
moją siłę ducha i wtedy zacząłem wracać do pełni życia. Powrócił mi normalny oddech i tęt-
no, a potem ocknąłem się i otworzyłem oczy – byłem tylko skrajnie wyczerpany: fizycznie,
nerwowo i duchowo! Gdy już mogłem mówić, poprosiłem mego przyjaciela, lekarza, by mi
dał jakieś środki wzmacniające serce i uspokajające nerwowo. Po paru godzinach powróciłem
już zupełnie do normalnego stanu i wtedy opowiedziałem moim przyjaciołom, jakie przesze-
dłem duchowe katusze. Dałem wówczas sobie samemu i moim świadkom słowo honoru, że
już więcej tego eksperymentu robić nie będę”
111
.
Czyżby więc Ossowiecki złamał słowo (wspomina o siedmiu doświadczeniach) czy też
Platera zawiodła pamięć! Musimy zaznaczyć, że nie udało nam się, niestety, znaleźć wiary-
godnej dokumentacji na temat wiedeńskiej „eksterioryzacji”, a i Ossowiecki nie pisze nic w
swej książce o tego rodzaju niezwykłym doświadczeniu, z czego wynika, że trzeba je chyba
111
A. Plater-Zyberk, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 12–13/1972, odc. 6–7.
74
raczej zaliczyć do legend.
Nie znaczy to jednak, iż w ogóle sprawę „eksterioryzacji” Ossowieckiego należy ,,między
bajki włożyć”. Niektóre współczesne eksperymenty zdają się wskazywać, że jest to odmienna
od psychometrycznej postać transu, w którym pojawia się zdolność jasnowidzenia aktualnych
zdarzeń, połączona czasami ze zdolnością zdalnego przekazywani sugestii (patrz rozdz. 6,
części czwartej). Co więcej – nie ma pewności czy doznania eksterioryzujących są jakąś do-
skonalszą formą paranormalnego poznania od „zwykłych” wizji jasnowidczych. Doświadcze-
nia psychometryczne przeprowadzane z Ossowieckim, w których przenosił się w swej wy-
obraźni do odległych miejsc, relacjonując, co dzieje się tam w tej właśnie chwili, przynosiły
niejednokrotnie zadziwiające bogactwo trafnych spostrzeżeń. A przecież jego zdaniem była to
najłatwiejsza, najbardziej lubiana przez niego postać jasnowidzenia. Oto przykład takiego
„nieastralnego” eksperymentu:
„Dnia 9 listopada 1931 r. w Warszawie inżynier Stefan Ossowiecki będąc z nami w restau-
racji i posługując się swoim nadprzyrodzonym darem jasnowidztwa, przeniósł się podczas
rozmowy na Łotwę do Rygi, do nieznanego mu mieszkania rodziców baronowej Lueder, pań-
stwa Bluhmenów, przy Muehlenstr 58 i z całą dokładnością je opisał, jak gdyby się w nim
znajdował. Nie było szczegółu, który zostałby pominięty. Położenie i wygląd zewnętrzny
domu przed laty i teraz, rozkład mieszkania, ilość pokoi, a nawet najdrobniejsze przedmioty
w nich się znajdujące. Poza tym p. Ossowiecki przeprowadził szczegółową charakterystykę
zupełnie mu nie znanych, a zamieszkujących tam osób, nie pominął nawet starej służącej,
chodzącej zwykle w miękkich pantoflach, oraz wiernego psa.
Powiedział, między innymi, że pani Bluhmenowa cierpi na nerki i czując się tego dnia
wieczorem niedobrze, wstała wcześniej od kolacji udając się na spoczynek oraz że u p. Blu-
hmena był jakiś pan chory na nogę, który kulał. Jedyny szczegół, któremu pani Lueder za-
przeczyła, było twierdzenie p. Ossowieckiego, jakoby w pokoju jej wisiał nad łóżkiem hafto-
wany dywanik. Nie mogąc tych trzech ostatnich faktów od razu potwierdzić, porozumiano się
z Rygą listownie i skonstatowano, że: l) zgodnie z orzeczeniem p. Ossowieckiego, w dniu 9
listopada pani Bluhmenowa poczuła się wieczorem chora i wstała od kolacji aby się położyć;
2) pan, który kulał, był tegoż popołudnia u p. Bluhmena; 3) w pokoju pani Lueder po jej wy-
jeździe z Rygi zamieszkała nauczycielka, Francuzka, która wspomniany dywanik zawiesiła
nad łóżkiem, o czym p. Lueder nie wiedziała.
Prawdziwość niniejszego protokołu własnoręcznie stwierdzamy.
/–/ ze Skibińskich Zofia Świdowa
/–/ z Bluhmenów Maria Lueder
/–/ dr Stanisław Gurzyński”
112
Dodajmy tu, że Ossowiecki, opisując owo przeniesienie się wyobraźnią do Rygi, zaznacza:
„Z prawdziwą przyjemnością zgodziłem się na to i bardzo prędko zrobiłem zwykły pierwszy
wysiłek. Odtworzyłem sobie mianowicie przedmiot w przestrzeni, zmatowałem swoją świa-
domość i z najdzwyczajną szybkością przeniosłem się do mieszkania jej (p. Lueder – przyp.
KB) rodziców. Po 5 minutach już mogłem mówić” Jest to więc sposób nieporównanie eko-
nomiczniejszy od odwiedzin w „astralu”...
112
S. Ossowiecki, op. cit., s. 98–99.
75
4. Podróże w przeszłość
Wśród eksperymentów przeprowadzonych przez Ossowieckiego nie brak doświadczeń
polegających na odtwarzaniu zdarzeń przeszłych, nie tylko bliskich w czasie, ale i bardzo
odległych. Istnieją nawet wzmianki o „przenoszeniu się” jasnowidza w zamierzchłą prehisto-
rię. W latach 1935–1944, a więc także w okresie okupacji, prof. Stanisław Poniatowski
113
przeprowadzał z Ossowieckim doświadczenia stanowiące próbę uzupełnienia luk w wiedzy
dotyczącej naszych praprzodków. Przyniosły one podobno wiele interesujących, nie znanych
nauce wiadomości, zwłaszcza na temat warunków życia i zwyczajów społeczności zamiesz-
kujących ziemie dzisiejszej Polski przed tysiącami lat, wymagających oczywiście weryfikacji
w toku badań archeologicznych. Protokoły z tych eksperymentów ocalały i znajdują się w
posiadaniu rodziny Ossowieckiego
114
, ale, niestety, nie udało nam się do nich dotrzeć. Nie
dysponujemy m.in. materiałami na temat doświadczenia, w którym posłużono się naczyniem
glinianym, pochodzącym z wykopalisk archeologicznych w Biskupinie, a które miało znacz-
nie wzbogacić wiedzę o tej prasłowiańskiej osadzie. Nie wiemy również czy taka ocena war-
tości informacji zawartych w wizjach dotyczących Biskupina pochodzi z kręgu specjalistów z
dziedziny prehistorii, czy raczej wyraża opinię badaczy fenomenów psi. A byłoby sprawą
nader istotną, gdyby się udało wykazać w sposób jednoznaczny, że stwierdzenia Ossowiec-
kiego znalazły następnie potwierdzenie w odkryciach archeologicznych.
Nie jest to, niestety, jedyny przypadek trudności, jakie napotykamy przy próbie weryfika-
cji „retrokognicji” Ossowieckiego. Podobnie ma się sprawa z niemal wszystkimi doświadcze-
niami, którymi zajmujemy się w tym rozdziale. A szkoda, gdyż eksperymenty tego rodzaju
należą do najbardziej niezwykłych przejawów jasnowidzenia, a jednocześnie budzących naj-
więcej kontrowersji. Oto przykłady takich psychometrycznych „wypraw w przeszłość”:
l listopada 1925 roku dr Antoni Czubryński wręczył Ossowieckiemu kawałek zasuszonego
błota owinięty w szmatę. „Miejsce zburzone gwałtownie – stwierdził jasnowidz. – Pod tym
budynkiem są piwnice, gdzie schowano wiele rzeczy. Był tam złożony oręż. Niżej jest coś
ukryte z prawej strony, nie wiadomo co. Nie jest to dom wielopiętrowy, lecz jednopiętrowy,
biały, znajduje się w dzielnicy oddzielonej. Odbywały się tam zebrania, w których uczestni-
czyli mężczyźni i kobiety. To coś w rodzaju kościoła, wszyscy jakby śpiewają”
115
. Błoto
pochodziło z podziemi świątyni Mitry pod kościołem św. Praksedy w Rzymie.
Następne tego rodzaju doświadczenie przeprowadzone przez A. Czubryńskiego 3 stycznia
1926 roku przyniosło bardziej konkretne, szczegółowsze informacje. Ossowiecki otrzymał do
ręki, owinięty w szmatę, kamień (marmur) pochodzący z ruin świątyni Kastora i Polluksa.
Inżynier-jasnowidz powiedział m.in.: ,,Olbrzymi gmach, kolumny... od sześciu do ośmiu... u
góry trójkąt. (...) Kawałki, które trzymam, pochodzą z kolumny, nie z fundamentów. Rzeźba
na cokole, stojące figury na krańcach. Alegoryczne zwierzęta, nie widzę wyraźnie, ale zdaje
się, jak gdyby byk, wielkie nozdrza rozwarte. Grupa pod nim, człowiek leżący, o silnej mu-
skulaturze, trzyma tego byka. We wnętrzu jakby kolumny wpuszczone w ściany. (...) Nad
ołtarzem kopuła, od tej kopuły inne. Naczynia kamienne tak wielkie, iż pomieściłyby kilku
ludzi. Nic z tego nie zostało. Cokół ołtarza ma rzeźbę przedstawiającą kobietę z dzbanem na
głowie. Okna olbrzymie (...) Ze dwadzieścia schodów prowadzi do głównego ołtarza. Z lewej
113
Stanisław Poniatowski (1884 – 1945) – etnograf i antropolog, prof. UW, zwolennik
szkoły kulturo-historycznej. Aresztowany w 1944 r. przez gestapo, zmarł w obozie koncen-
tracyjnym w Litomierzycach.
114
S. Ossowiecki, op. cit., s. 339.
115
Op. cit., s. 173.
76
strony stoją mężczyźni, ubrani w szare szaty, czy też białe. Ciągle się kłaniają. Ręce mają na
piersiach złożone, ale nie skrzyżowane. (...) Niosą do urny jakby baranka owiniętego w białe
szaty”
116
. Zamiast komentarza proponujemy porównanie tego opisu z rekonstrukcją świątyni
Kastora i Polluksa na Forum Romanum.
Przedmiotem wywołującym wizję w trzecim doświadczeniu zorganizowanym przez dr
Czubryńskiego wespół z dr Feliksem Gałęzowskim prawdopodobnie 14 stycznia 1926 r. był
ukryty w paczce kawałek lawy (skorupy wulkanicznej) z wnętrza krateru Wezuwiusza. A oto
słowa Ossowieckiego: „Zaczynam widzieć jakieś rośliny. Widzę wodę, dużo wody, brzeg
jasny, daleko w południowych krajach. To nie rzeka, lecz woda bez końca. Masa białych ka-
mieni, białe budynki z kolumnami na brzegu. Widzę nadzwyczajne ruiny, jak gdyby zasypane
gliną czy ziemią. Jakieś miasto, którego już nie ma. Jakie to ciekawe... Miasto, jak przez
straszne kataklizmy zasypane, dużo ziemi, fontanny, kwadratowe domy. Dużo roślin... To też
jest roślina, zasypana jakąś piaszczystą masą. To jest to, czym zostało zasypane miasto. Cią-
gle to samo widzę, wszystko szare, szare i białe”
117
. Czubryński w protokole zaznacza, że
spodziewał się opisu zjawiska natury geologicznej, wybuchu wulkanu lub wnętrza ziemi, a
nie skutków erupcji sprzed osiemnastu wieków, gdyż lawa pochodziła z 1924 r.
Jeśli Ossowiecki rzeczywiście nie domyślał się, co kryła paczka, byłby to może dowód, że
przedmiot trzymany w ręce przez jasnowidza tylko bardzo ogólnie kierunkuje wizję. Nie
można też wykluczyć telepatycznego odbioru pewnych informacji naprowadzających. Cho-
ciaż bowiem Czubryński był świadom, iż nie lawa, lecz popioły i tuf zasypały Herkulanum i
Pompeje, Wezuwiusz podświadomie mógł kojarzyć mu się silniej z zagładą tych miast niż z
procesami zachodzącymi we wnętrzu ziemi.
W eksperymentach tych nie podjęto prób zapobiegania telepatycznemu przekazowi infor-
macji, skupiając uwagę wyłącznie na hipotezie superwrażliwości wzrokowej i dotykowej (z
negatywnym wynikiem badań). O tym, że Czubryński zdawał sobie sprawę z tego manka-
mentu świadczy jego sprawozadanie z doświadczeń przeprowadzanych z medium jasnowi-
dzącym, Sabirą Churamowiczówną (narodowości tatarskiej), w których starał się utrudniać
przekaz telepatyczny. Niektóre z tych eksperymentów są szczególnie interesujące, gdyż po-
służono się w nich tymi samymi przedmiotami „psychometrycznymi”, które użyto w do-
świadczeniach z Ossowieckim.
Kawałki marmuru ze świątyni Kastora i Polluksa, umieszczone w blaszanym pudełku,
wręczył Sabirze l lutego 1926 r. dr T. Sokołowski. Nie znał on zawartości pudełka, otrzyma-
nego od Czubryńskiego, który celowo nie brał udziału w doświadczeniu. Churamowiczówna
powiedziała: „Nic wspólnego z przyrodą. Przywiezione z daleka. To jest szarej barwy, blisko
leżało wody, odłamki od jakiejś świątyni. Przywiezione z podróży naukowej”
118
.
Podobnie za pośrednictwem dr Sokołowskiego podano tego samego dnia Churamowi-
czównie zalepiony w gazecie kawałek skorupy wulkanicznej z wnętrza Wezuwiusza. Oto
słowa Sabiry: „Kolor ciemny, z jakiegoś wykopaliska, z daleka przywieziony. Ruiny. Z nich
wzięty. Wprost tak to leżało. Ni to pałac, ni świątynia. Dawna starożytna rzecz. Dawno już
przywieziony. To kiedyś stało w ogrodzie dużym. Kolumny, schody. (...)”
119
. Opis jest oczy-
wiście błędny, bardzo ogólnikowy i nie kojarzący się choćby z pośrednimi skutkami działal-
ności wulkanu, jak to było w doświadczeniu z Ossowieckim. Ciekawe jest jednak pewne
ogólne podobieństwo trafnych i mylnych „spostrzeżeń”, obserwowane również we współcze-
116
Op. cit., s. 175.
117
Op. cit., s. 176.
118
A. Czubryński, Medialność p. Sabiry Churamowiczówny, „Zagadnienia Metapsychicz-
ne”, nr 13 16/1927, s. 42.
119
Op. cit., s. 43.
77
snych eksperymentach z jasnowidzącymi (patrz rozdz. 3, część 4 – Klimuszko i inni).
Innego rodzaju wątpliwości budzi podobne „retrokognicyjne” doświadczenie z Ossowiec-
kim. przeprowadzone w 1935 r. przez inż. Witolda Balcera. Odbyło się ono w dwóch etapach,
przedzielonych ponad miesięczną przerwą. Pierwszego wieczoru dano Ossowieckiemu do
ręki blaszane pudełko zawinięte w papier. Zawierało ono stopę mumii przywiezioną z Egiptu
przed kilku laty. „Widzę blaszane, błyszczące pudełko – powiedział Ossowiecki. – Wewnątrz
jest coś brunatnego, zawiniętego w biały papier i watę. Coś jakby drzewo lub kamień. To nie
jest drzewo i nie kamień, jest to jakaś skamieniałość. To jest coś bardzo starego i pochodzi
sprzed kilku tysięcy lat, sprzed narodzenia Chrystusa. To zostało wykopane z ziemi przez
jakąś ekspedycję naukową. Widzę ludzi w białych płóciennych hełmach, kierujących owymi
robotami. Naokoło piasek i skały. To jest w jakimś gorącym kraju. Ten przedmiot był częścią
jakiegoś większego przedmiotu i służył, czy też był związany z jakimś kultem, czy też ob-
rządkiem religijnym, weselem czy pogrzebem. Tak, to było związane z pogrzebem. Ale co to
jest właściwie? To jest jakby jakaś figura czy bóstwo... Nie rozumiem. Widzę jakieś ognie,
jakby pochodnie, jakichś dziwnych ludzi, którzy się przed tym kłaniają czy modlą. Co to jest?
Ten przedmiot ma jakieś żółte włókna, sęki, a w niektórych miejscach jakby był owinięty
paskami z materii”.
Po chwili skupienia inż. Ossowiecki łapie się nagle ręką za stopę i woła: „Już widzę, co to
jest, to jest przecież skamieniała stopa ludzka”.
Nie można tu wykluczyć telepatycznego ,,naprowadzenia”, gdyż inż. Balcer wiedział, że
pudełko zawiera zabalsamowaną stopę mumii. Niemniej fakt, że nie otwierał przed ekspery-
mentem pudełka, przygotowanego przez nieobecną na seansie osobę, i nie wiedział nic o wa-
cie i bibułce, zdaje się przemawiać przeciw tej hipotezie.
Tego wieczoru pudełko zostało rozpakowane i Ossowiecki naocznie zapoznał się z jego
zawartością. Zmniejsza to znacznie wartość następnego eksperymentu jako dowodu zdolności
retrokognicyjnych inżyniera-jasnowidza. A było to jedno z najbardziej niezwykłych i wido-
wiskowych doświadczeń. Ossowiecki opisał ze szczegółami wygląd i życiorys młodej Egip-
cjanki, córki jakiegoś wysokiego dygnitarza, pałac, w którym mieszkała z mężem i jej śmierć
przy porodzie, a także przebieg balsamowania jej zwłok i uroczystego pogrzebu: „(...) Jacyś
ludzie ubrani w długie szaroczame szaty idą w rzędach po sześciu i podskakują. Męża i ojca
nie ma na pogrzebie, nie idą za trumną, zostali w domu i klęczą na podłodze z głowami po-
chylonymi do ziemi, przykryci całunem. Trumnę wiezie czwórka białych wołów. Woły gar-
bate z szarymi grzbietami. Na rogi włożono im złocone futerały. Grzbiety okryte czerwonymi
kapami. Przy każdym z nich idzie mężczyzna o długich włosach i prowadzi go. Trumna czy
też karawan wygląda jak długa czarna skrzynia okuta złotem. Na niej jakieś hieroglify, jakby
opisujące życie zmarłej. Widzę w oddali piramidę. Kondukt przechodzi koło niej, idzie dalej,
dalej”
120
.
Niestety, nie mamy żadnych podstaw, aby twierdzić, że wizje owe były czymś więcej niż
tworami wyobraźni pobudzonej autosugestią. Przemawia za tym również przebieg doświad-
czenia przeprowadzonego przez dr Czubryńskiego l listopada 1925 roku. Wręczył on Osso-
wieckiemu szary, dość duży kamień. Zaprotokołowana relacja z wizji brzmiała:
„Jak ja to dobrze widzę! Jakie to ciekawe! Olbrzymie skały i wielkie przepaście. Wielkie,
nadzwyczajne łąki, jakby rosła na nich jakaś niezwykła, żółta trawa. Co to takiego? Płaszczy-
zny, na których nie ma kamieni. O fioletowym odcieniu, skały, skały i znów płaszczyzny.
Jakieś dziwne drzewa, długie, jakby cyprysy, czarne, twarde o gałęziach splątanych u góry.
Cała puszcza dziwnych drzew. Jest tu jak gdyby jakiś ruch. Coś się rusza, coś przeźroczyste-
go, postacie podobne do form ludzkich, ale zupełnie przeźroczyste. Nie mogę przeniknąć w
120
S. Ossowiecki, op. cit., s. 324–325.
78
ich świat. Olbrzymie przestrzenie... Jakie to wszystko cudowne. Teraz powracam do tych
wielkich olbrzymów. Zetknęli się jakby giganci o barwach rdzawożelazistych. W przestrzeni
leci odłam ze straszną szybkością. Jakby kawałek jakiegoś globu się oderwał, leci i rozprasza
się na drobne kawałki. Pada na rozmaite strony. Otwory robią się w ziemi, lecące kamienie
zarywają się w ziemię”
121
.
Tajemniczy kamień był meteorytem. Opisując to doświadczenie Ossowiecki dodaje: „Ża-
den seans tak mnie duchowo i fizycznie nie wyczerpał (...) Straciłem podczas tego doświad-
czenia dużo energii, co wyraziło się ogromnym spadkiem temperatury. Przeżyłem wspaniałe
chwile, których nie da się z niczym porównać”. Jeśli nawet odrzucimy możliwość, że inżynier
chemik mógł rozpoznać pochodzenie kamienia lub telepatycznie odebrał informacje od swego
„zadaniodawcy”, nie ulega wątpliwości, że trafność jasnowidczego poznania pociągnęła za
sobą wizję odpowiadającą co prawda ówczesnym hipotezom, że planetoidy i meteoryty są
szczątkami rozbitej planety i przekonaniom Ossowieckiego o życiu na innych globach, lecz
daleką od rzeczywistości. Granica między paranormalnym postrzeganiem a imaginacją jest
bowiem bardzo płynna.
Czyżby więc wszystkie doświadczenia z przenoszeniem się jasnowidza w odległą prze-
szłość, od których oczekiwano rozwiązania pasjonujących zagadek historycznych, cechował
nadmierny optymizm i ze wspomnianych wyżej powodów nie były w stanie spełnić pokłada-
nych w nich nadziei?
Wiosną 1925 roku Prosper Szmurło, prezes Towarzystwa Psychofizycznego w Warszawie,
dowiedział się, że podczas prac konserwatorskich na Zamku Królewskim odkryto pomiesz-
czenia doskonale nadające się do przeprowadzenia doświadczenia – od wielu lat zamurowany
loch, do którego po otwarciu zwiedzający nie mieli wstępu. Szmurło zwrócił się do kierow-
nictwa robót w gmachach reprezentacyjnych i uzyskał zgodę prof. Kazimierza Skórewicza
122
na zbadanie lochu przez jasnowidza. 27 maja 1925 roku P. Szmurło wraz z sekretarzem To-
warzystwa Psychofizycznego, Stefanem Rzewuskim, udał się do Ossowieckiego i zabrał go
na zamek, gdzie oczekiwali na nich inni członkowie Towarzystwa: admirał W. Kłoczkowski,
J. Bakierowski W. Reych. Prof. Skórewicz zaprowadził gości do owego lochu, mieszczącego
się pod rozebraną posadzką jednej z komnat. Goście zeszli na dół po drabinie, w świetle
elektrycznej latarki oczom ich ukazały się
121
Op.cit., s. 174.
122
Kazimierz Skórewicz (1866–1950) – architekt, współtwórca Wydziału Architektury
Politechniki Warszawskiej, budowniczy gmachów Sejmu i Senatu, jeden z najwybitniejszych
konserwatorów zabytków, m.in. Zamku Królewskiego w Warszawie.
79
8.Zamek Królewski w Warszawie w okresie międzywojennym. Dawna Baszta Grodzka, w
której przeprowadzono eksperyment z Ossowieckim, oznaczona krzyżykiem na zakreskowa-
nym dachu (po prawej stronie, między zamkiem a pałacem Pod Blachą).
ściany z nie otynkowanych dużych cegieł, częściowo pokryte warstwą gliny z piaskiem.
Ossowiecki przyklęknął pod ścianą i opierając się dłonią na jednej z cegieł mówił:
„– To więzienie, na pewno więzienie. Tu na ścianach biedni skazańcy gwoździami lub
ostrymi kamieniami rysowali herby i szubienice”.
Rzeczywiście do wysokości wzrostu człowieka cegły pokrywały mniej lub bardziej wy-
raźne znaki – herby, litery i szubienice. Po dziesięciu minutach skupienia Ossowiecki prze-
rwał milczenie: „– Widzę już, widzę ludzi... było ich dwóch... Jeden łysy z długą brodą w
ubraniu z czerwonym kołnierzem i takimiż wyłogami na rękawach... To on wyżłobił ów znak
– szubienicę (Ossowiecki opiera rękę na rysunku). Tu było wejście, drzwi wysoko, a stamtąd
(wskazuje ręką) spuszczano więźniów... Przyprowadzali ich żołnierze w pancerzach z długimi
pikami w jakichś dziwnych hełmach... Na górze było okrągło (sklepienie). Jak tam czarno...
jakby zakopcone... Widzę też podłużne otwory w murze, umożliwiające dopływ powietrza.
Jakieś sztaby żelazne... Tutaj (wskazuje ręką) było coś w rodzaju niszy, w której siedział
strażnik... Tam (wskazuje) widzę dużo zbrojnych z pikami. Jakieś stopnie (po sprawdzeniu
okazało się, że były tam stopnie). Tędy spuszczano jedzenie. Stali przy murze, czekali...
(chwila namysłu). Było to bardzo, bardzo dawno. Tyle wrażeń, obrazów, trudno mi wszystko
wypowiedzieć. Tu leżał jeden tylko w koszuli i spodniach, bez butów... Czasem wielu ich
leżało, sześć do ośmiu osób. Tam dalej (wskazuje ręką) jakieś długie, niskie przejście... loch,
trzeba prawie pełznąć na brzuchu... a tam woda...”
123
.
Z protokołu podpisanego przez świadków doświadczenia wynika, iż rzeczywiście w miej-
scu wskazanym przez Ossowieckiego znajdowało się wąskie przejście wychodzące do muru.
Prof. Skórewicz powiedział, że w owych czasach, o których opowiadał jasnowidz, była tam
woda – przepływała tamtędy Wisła.
„Widzę mnicha w czarnym płaszczu, z odkrytą szyją. Mam wrażenie, że żegnał on i błogo-
123
P. Szmurło, Psychometria i archeologia, „Zagadnienia Metapsychiczne” nr 11–
12/1926, s.131.
80
sławił skazańców wyprowadzanych stamtąd na śmierć”.
Protokół stwierdza, że we wskazanym miejscu były jak gdyby zamurowane drzwi i stam-
tąd prowadził długi korytarz na lewo wychodzący do pokoju obok ciemnicy.
„A tu za ścianą jeszcze może coś znajdziecie – mówił dalej Ossowiecki. – Widzę coś me-
talowego, błyszczącego, zdaje się, że hełm. I jeszcze coś... jakby dukaty w garnku. Nie mogę
więcej, jestem zmęczony”.
Eksperyment dobiegł końca.
Uczestnicy doświadczenia udali się następnie do mieszkania prof. Skórewicza na zamku w
celu odczytania i podpisania notatek, które przekazane zostały do archiwum warszawskiego
oddziału Towarzystwa Psychofizycznego. Już w mieszkaniu prof. Skórewicza Ossowiecki
uzupełnił swoją relację kilkoma niewielkimi szczegółami oraz narysował tarczę ze złotym
ornamentem (czy też inkrustacją), jaką widział u opisywanych żołnierzy. Według słów profe-
sora, Ossowiecki opisał Zamek Królewski takim, jakim był przy końcu XIV wieku, za cza-
sów Książąt Mazowieckich, gdy większość obecnych zabudowań jeszcze nie istniała. Loch, w
którym przeprowadzono eksperyment, znajdował się pod dawną Basztą Grodzką
124
.
Więziono
w nim szlachtę skazaną na tzw. ,,wieżę”. Wisła, która później zmieniła koryto, przepływała
wówczas przy samych murach zamkowych, właśnie tam, gdzie wskazał Ossowiecki. Prawdo-
podobnie w tym miejscu istniało w murach jakieś tajne przejście od koryta Wisły. Baszta od-
dzielona była od właściwego zamku Książąt Mazowieckich podwórkiem, na którym zwykle
przebywała uzbrojona straż ,,widziana” przez Ossowieckiego. Na mur obronny, łączący
basztę z zamkiem, musiały prowadzić stopnie, o których wspomniał jasnowidz. Trafność wi-
zji była niewątpliwa. Nie można jednak wykluczyć, iż owe historyczne informacje Ossowiec-
ki odebrał telepatycznie od prof Skórewicza, a plastyczna wizja dopełniona została przez wy-
obraźnię inżyniera.
Nie wszystkie eksperymenty były tak udane, czasem jasnowidz bywał niedysponowany i
nie widział niczego, czasem wizja okazywała się niezgodna z rzeczywistością, czasem inter-
pretacja była fałszywa. Gdy nie wpadał na właściwy trop być może ponosiła go fantazja lub
nieświadomie czerpał informacje z niewłaściwego źródła wiedzy, które w danej chwili biło
silniej niż poszukiwane i ,,zagłuszało” oddziaływanie tego ostatniego. W przypadku poważ-
nych eksperymentów należałoby raczej wykluczyć możliwość, że Ossowiecki fantazjował na
zamówienie lub starał się ukryć swoją złą formę. Zabawiać się w Cygankę mógł wobec eg-
zaltowanych pań, ale nie w obliczu autorytetów naukowych i przy rozstrzyganiu istotnych
problemów historycznych.
Takim nieudanym doświadczeniem była zagadka szkieletu znajdującego się przed wojną w
zbiorach Muzeum Archeologicznego w Warszawie. Szkielet ów odziany był w rycerską kol-
czugę i średniowieczny szyszak, kości dłoni trzymały jabłko i berło – insygnia książęcej wła-
dzy. Eksponat ten dostarczył do muzeum pewien obszarnik polski, który mieszkał niegdyś na
Ukrainie i wykopał szczątki wojownika w jakimś stepowym kurhanie nad Dnieprem. Nie
było wątpliwości, iż są to szczątki jakiegoś ruskiego księcia, znawcy nie mogli jednak ustalić
tożsamości księcia i dokładnego okresu, z którego szkielet pochodzi. Zwrócono się więc o
pomoc do inżyniera Ossowieckiego. A oto wizja, jaką miał on podobno po obejrzeniu tajem-
niczego eksponatu:
„Widzę wielki gród na szerokim stepie... Rycerska drużyna wybiera się na wojnę... tłumy
ludzi... Płacz kobiet zagłusza szczęk oręża. Rycerz słusznego wzrostu o długich czarnych
włosach, opadających mu na ramiona spod szyszaku... żegna się ze swoją żoną... Kobieta pła-
124
Opisywany tu loch więzienny ocalał, mimo wysadzenia Zamku Królewskiego przez hi-
tlerowców po powstaniu warszawskim i jest obecnie udostępniony publiczności. Na ścianach
widoczne są opisane przez P. Szmurło rysunki.
81
cze. Jest piękna, jasnowłosa, tulą się do niej dziatki... (chwila milczenia)... Jak okiem sięgnąć
rozciąga się step... Na horyzoncie czarne chmury... Sępy latają w powietrzu... Wietrzą
śmierć... Po niebie migają błyskawice... Słychać cwał koni... Zbliża się nieprzyjaciel. Zaczyna
się okrutna bitwa... Bitwa trwa już godzinę... Trup ściele się gęsto. Aż nagle – tak, widzę wy-
raźnie, nasz dzielny rycerz spada z rumaka przeszyty wrażą dzidą...”
125
.
W tak dramatycznych okolicznościach i pełnej grozy, acz malowniczej, scenerii miał zgi-
nąć „bohater” eksperymentu. Tymczasem po kilku latach zagadka szkieletu została rozwiąza-
na w całkiem inny sposób, a i prawda o śmierci księcia była odmienna. Jak pisze J. Jacyna, w
czasie okupacji hitlerowskiej pewna studentka archeologii na tajnym uniwersytecie pisała
pracę magisterską. Szczegółowo przestudiowała w tym celu m.in. Kroniki Nestora
126
i znala-
zła w nich wzmiankę o ruskim księciu, który panował tylko 3 dni. Historyczne zapiski po-
zwoliły zidentyfikować wspomniany szkielet. Kroniki Nestora podają, iż po objęciu władzy
przez owego księcia zbuntował się przeciwko niemu rodzony brat. W trzecim dniu panowania
dopadł go w jakimś maleńkim gródku i skrytobójczo zabił. Po dokonaniu morderstwa uciekł
wraz z bandą daleko w stepy. Ciało księcia złożono do grobu wraz z insygniami tuż obok
miejsca zbrodni. Po dziesięciu wiekach doczesne szczątki i insygnia trafiły do warszawskiego
muzeum. Ossowiecki widział może kogoś innego, bo nasz młody książę, według Nestora, nie
zginął w boju i nie miał żony.
Mijało się z celem dawanie Ossowieckiemu do rozwikłania historycznych zagadek i żąda-
nie traktowania wyników doświadczeń jako podstawy naukowej, ale czasem wizja mogła stać
się inspiracją do innego kierunku badań, być materiałem do wysunięcia śmiałej hipotezy czy
też przyjęcia jeszcze jednej wersji zdarzeń. „Niewykluczone”– słowo to mogłoby stać się
mottem wszelkich tego typu eksperymentów.
I w ten sposób doszliśmy do najbardziej chyba „filmowej” a zarazem kontrowersyjnej wi-
zji, która miała służyć dobru nauki i historii.
W roku 1936 Jeremi Wasiutyński – z wykształcenia astronom – pisząc obszerną biografię
Mikołaja Kopernika zwrócił się do Stefana Ossowieckiego z prośbą o wyjaśnienie szeregu
wątpliwości związanych z życiem wielkiego astronoma, a zwłaszcza z losami książek będą-
cych własnością Kopernika. W efekcie otrzymał Wasiutyński materiał o walorach niezłego
filmowego scenariusza, trudny jednak do zweryfikowania. Sam Wasiutyński napisał: „Relacja
Ossowieckiego nasunęła mi nowe sugestie przy pisaniu o Koperniku, które mogłem następnie
sprawdzić”. Nie wydaje się jednak, aby sprawdzenie wszystkiego było możliwe. Doświad-
czenie przeprowadzone zostało w październiku 1936 roku i opisane w książce Kopernik –
twórca nowego nieba
127
.
Obiektem eksperymentu były – wypożyczone z Uppsali, a wywie-
zione tam w czasie „potopu” – Tabulae Alphonsi i Tabulae directionum profectionumque
Regiomontana (tablice astronomiczne), które towarzyszyły Kopernikowi od czasów krakow-
skich aż do śmierci. Wasiutyński poinformował jasnowidza, że owe tablice były kiedyś w
posiadaniu Kopernika; okazały się one bardzo wdzięcznym przedmiotem doświadczenia,
wywołały bowiem wizję o rzadkim bogactwie zdarzeń i plastyczności. Oddajmy głos Osso-
wieckiemu:
„Widzę murowany dom... jednopiętrowy: parter i piętro... taki ciemny jakiś. Wąska ulica...
i jeżeli wyjść z prawej strony... jest potem jeszcze kilka domów, a dalej ulica, która idzie w
dół... i tam jest taki kanał, po którym płyną barki... wiozą drzewo, kamienie, naftę (sic!) i jest
125
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 7/1971, odc. 32.
126
Kroniki Nestora – najstarszy opis dziejów Rusi, którego współautorem był mnich
klasztoru Peczerskiego w Kijowie, Nestor (ok.1053–1113).
127
J. Wasiutyński, Kopernik – twórca nowego nieba, wyd. J. Przeworskiego, Warszawa
1938, Przypisy.
82
balustrada metalowa, gdzie bardzo często Kopernik – jeszcze bardzo młody – nachylony pa-
trzał na tę robotę... Niewielkiego wzrostu, chudziutki chłopczyk... Matka chuda szalenie,
sympatyczna... a ojciec – mruk, przychodził tylko na obiad. Matka: bardzo dużo pracowała...
sympatyczna, przystojna... Ojciec – mruk, gbur, brzydki... Był pies – Kopernik wybiegał z
nim, nie lubił bawić się z innymi dziećmi, tylko z małą dziewczynką, blondyneczką, z domu
obok... Na parterze mieszkał ktoś inny... Gimnazjum było gdzieś daleko... Matka nadzwy-
czajna... Ona idzie z nim... Dom trzypiętrowy, w dziedzińcu... z tyłu ogród, z początku równy,
a potem górka i w dół... Na dole droga, która prowadzi... tam kościół jest... I matka idzie na-
przód razem z nim do kościoła ... To powszechna szkoła... Powraca... Spotyka go ksiądz,
obejmuje go i razem idą – i jeszcze jakiś chłopczyk. Wychodzą z ogrodu... [ksiądz to praw-
dopodobnie Łukasz Waczenrode (1447–1512) późniejszy biskup warmiński, brat matki Ko-
pernika, a chłopczyk to brat Kopernika – Andrzej (ok. 1470–1518) – przyp. KB].
„... Ojciec przychodzi, nakłada okulary... On (Kopernik) podobny do matki, do ojca zupeł-
nie niepodobny. Matka była dla niego wszystkim, ona jego prowadzi przez życie... Jak gdyby
była siostrzyczka... Ach! Ta dziewczynka – blondyneczka, to jego siostra, ona nie z tego do-
mu obok – ona mieszka tam w tym samym domu...”
A oto kolejny seans, przeprowadzony z pomocą tych samych książek:
„Już jestem. Widzę ten sam dom... Widzę Kopernika w wieku 8–9 lat... Widzę matkę – ta-
ka chudziutka, szczuplutka szatynka... Kopernik bardzo podobny do niej... zupełnie taka sama
twarz. Ojciec gruby, bardzo nierasowy, dosyć pełny, krzepki, średniego wzrostu... Na chwilę
przyszedł i gdzieś wyszedł...
... Boże, jakie to ciekawe... można dojść do końca, ale ja przelecę... Ojciec Kopernika
umarł wcześnie. Kopernik miał wtedy 13–14 lat – to już taki chłopiec wysoki – taki zgrabny,
szczupły... lat 14–15 – ojca nie ma... Matka jeszcze żyje, ale chora... Siostra przy nich, młod-
sza od Kopernika o 2–3 lata – taka żywa, rozbawiona, blondyneczka.
... Ja widzę śmierć ojca... Widzę, jak go wynoszą z domu... Cmentarz jest obok kościoła...
On pochowany na cmentarzu nie pod kościołem... – O, teraz widzę... mnóstwo ludzi, pełno,
mnóstwo ludzi, widocznie był bardzo lubiany, szanowany...
...Ot, już ja widzę jego życie dalej... On ma już 18–19 lat i matki już nie ma... Oni nie byli
biedni... to ich własny dom... On wyjeżdża wielką karetą w cztery konie – rodzaj omnibusu...
On miał jeszcze przyjaciela wielkiego w swoim wieku i z tym chłopcem jedzie razem... (An-
drzej Kopernik?). Siostra umarła, kiedy Kopernika nie było...
... On jest już we Włoszech. Nie! Matka żyje jeszcze, bo on otrzymuje wiadomości o cho-
robie matki... Dom, gdzie on mieszka stoi nie w centrum, ale na przedmieściu... Zetknął się z
jakąś dziewczyną – brunetka, żywa... To był pierwszy fizyczny romans... On na dwóch fa-
kultetach... w dwóch uczelniach równocześnie... Z rana chodzi do jednej, wieczorem do dru-
giej... w zupełnie innym kierunku... Tu spotkał kolegów, nie był sam...”
128
.
W wizjach tych, obok obrazów i stwierdzeń, które noszą wiele cech prawdopodobieństwa,
nie brak całkowicie mylnych, z pewnością nie odpowiadających rzeczywistości. I tak np. w
chwili śmierci ojca (1483) Mikołaj miał 10 lat a nie 14, był też najmłodszym dzieckiem w
rodzinie Koperników, a więc jego dwie siostry były starsze od niego. Brat Andrzej, z którym
pojechał na studia do Krakowa, był od niego starszy o 3–4 lata. Żadna z sióstr nie zmarła w
tym czasie. Starsza – Barbara została przeoryszą w klasztorze Benedyktynek w Chełmnie i
żyła jeszcze w 1512 r., młodsza – Katarzyna wyszła za mąż za Bartłomieja Gertnera i miała
pięcioro dzieci.
Następnie J. Wasiutyński wręczył Ossowieckiemu egzemplarz Ephemerides XV annorum
zaznaczając, że książka ta miała styczność z Kopernikiem, ale zawiera notatki innego czło-
128
Op. cit., s. 604–605.
83
wieka, na którego charakterystyce Wasiutyńskiemu zależy. Zatrzymajmy się przez chwilę nad
tą sprawą, aby później nie przerywać komentarzami stenogramu wypowiedzi transowych
Ossowieckiego. W popularnonaukowej biografii astronoma Stanisław Grzybowski pisze:
„Tajemniczą i fascynującą zarazem postacią jest w kręgu Kopernika Hildebrand Ferber,
astrolog i alchemik, dziwak skłonny do ulegania zabobonom, niezwykłym nawet jak na wiek
XVI. Pochodził z patrycjuszowskiej rodziny gdańskiej. Brat jego Eberhard był burmistrzem,
drugi – Maurycy – miał się stać jednym z następców Waczenrodego w Warmii.
Bracia Ferberowie studiowali we Włocławku; wysłano ich tam, aby nauczyli się dobrze ję-
zyka polskiego. Hildebrand opanował go tak, że po polsku zanotował nawet w ciężkich
chwilach życia prośbę: Boże, pomagaj!. Notatka ta, umieszczona na marginesie jednej z ksią-
żek, która czas jakiś była własnością Kopernika, narobiła wiele hałasu, gdyż przypisano ją
niesłusznie naszemu astronomowi.
Jeszcze bardziej frapująca jest jednak historia tej książki; kolejność chronologiczna notatek
na marginesie sugeruje bliską zażyłość Hildebranda z Mikołajem, lecz równocześnie w żaden
sposób nie można sobie wytłumaczyć dziwnego przechodzenia książki z rąk do rąk.
Jeden z biografów Kopernika w rozpaczy zwrócił się nawet do słynnego w okresie mię-
dzywojennym jasnowidza, inż. Stefana Ossowieckiego, który w czasie seansu orzekł, że Hil-
debrand ukradł tę książkę Mikołajowi. Choć podobna metoda badań historycznych dziś zdaje
się nam raczej humorystyczna, samo przypuszczenie nie jest pozbawione cech prawdopodo-
bieństwa. Hildebrand mógł stykać się często z Kopernikiem, ale poza wspomnianą książką
nie ma na to dowodów. Być może jednak, że i on był jednym z wtajemniczonych (w koncep-
cje astronomiczne Kopernika – przyp. KB)”
129
.
Powróćmy do eksperymentu:. „Wejście w trans – pisze Wasiutyński – było tym razem dla
Ossowieckiego trudne, ale seans można zaliczyć do najbardziej udanych.
– Ciekawa rzecz – ja widzę Kraków, bardzo dobrze widzę Kraków. Niedaleko od kościoła
Mariackiego – widzę Katedrę Mariacką bardzo dobrze – tam jakiś plac... W jednej z bocz-
nych ulic na II piętrze... skromne, bardzo skromne mieszkanie... Ja widzę Kopernika... bardzo
dobrze... Wygląda na lat 23–24... tak... tak... tak... a może młodszy? On miał już tę książkę
tam... ja go bardzo dobrze widzę młodszym...”
(Ossowiecki zwraca się do Wasiutyńskiego: „Pan myśli inaczej, ale to było tak, jak ja mó-
wię”).
„...Cały czas przy nim jakiś młody człowiek – starszy od niego, dużo starszy – ale młody...
Kopernik od niego przepisuje... z tego żółtawego kratkowanego papieru, który on przyniósł...
Tamten pan – to krzepki, mocny mężczyzna – mądra przyjemna twarz – szlachetny typ uczo-
nego... Pogrążeni są w czytaniu i robią notatki z tych papierów, które tamten przyniósł Ko-
pernikowi... On nie nauczyciel ani uczeń... Kopernik go słucha, a ten go przekonywa, coś mu
wmawia – to ktoś wtajemniczony... O! Teraz Kopernik trzyma ołówek (sic!) w ustach... Teraz
wskoczyła do pokoju kobieta, bardzo ładna, brunetka, Kopernik wita się serdecznie, daje jej
coś–jakiś list... Bardzo serdeczny stosunek ich łączy... Kobieta w ciemnej sukni, jakby w kry-
nolinie, na szyi i na rękawach koronki i tutaj takie... (Ossowiecki pokazuje bufy na ramio-
nach)... Teraz wszedł ktoś, ktoś stary, tak lat 60, chudy wysoki... obejmuje Kopernika bardzo
poufale... Są we trójkę... tamta wyszła...
... Teraz już wieczór... idą w kierunku kościoła z tym wysokim... Tamten już wyszedł i
wziął ze sobą wszystkie papiery... Kopernik ukląkł przed ołtarzem z prawej strony... Szybko
idzie ten film...
... Od tej książki coś złego emanuje... jakieś niedobre fluidy... Coś tam jest takiego... coś
tam jest... Wyjazd jego stamtąd... – on wyjeżdża... O, teraz pierwsze moje zetknięcie, że tak
129
S. Grzybowski, Mikołaj Kopernik, Książka i Wiedza, Warszawa 1973, s. 123–124.
84
powiem, z Polską... bo ten wysoki uczył go po polsku... ten wysoki jest Polak... on pisze i
pokazuje mu słowa... Kopernik już mówi po polsku... bo to jest przed wyjazdem jego z Kra-
kowa, to nie na początku... Ten wysoki i ta kobieta, bardzo ładna, młoda, odprowadzają go...
Omnibus – taka wielka kareta – kobieta siada z nim razem...”.
Oczywiście w wieku 23–24 lat Kopernik przebywał nie w Krakowie lecz w Bolonii, gdzie
studiował w latach 1496–1500. Starszym mężczyzną mógł być jego przyjaciel Fabian Luzjań-
ski (1470–1523), późniejszy biskup warmiński, lub – jeśli uznać za błędne określenie „młody
człowiek” i ,,Polak” – Domenico Maria Novara (1454–1504), astronom włoski, nauczyciel
Kopernika.
Przyjazd do Torunia Ossowiecki opisuje tak:
„... Ojca już nie ma. Matka, brat, siostra... Siostra leży w łóżku, ciężko chora... (Nagła
zmiana nastroju).
... Straszna radość... straszna radość... Znów widzę ten dom... i potem od tego domu dalej
widzę ten kanał i przechodzą barki... On okropnie lubił wieczorami tam chodzić... On razem z
tą panną... To jakby jego narzeczona... Wielka miłość... Tam takie kamienne schody... siedzą
we dwoje nad wodą... Dużo ludzi...
... Ta książka jest razem z nim... Ona oprawiona w Krakowie, on dużo książek oprawił tam
i przywiózł całą walizkę... One były nie takie, jak teraz, ale ciemnożółte, brudnożółte...
... No, aleja przeskakuję...
... Matka go odprowadza, matka – i brat... Brat mniejszego wzrostu, jeszcze chudszy, ale
ładniejszy... żywszy, weselszy. A ten (Kopernik) – taki ponury, ciągle pracuje, liczy w nocy...
Ale jemu nie dają pracować w domu... Mieszkanie takie ciemne, on uciekał stamtąd... On
chodził do tej panny, która mieszkała w hoteliku i tam spędzali czas razem. Bardzo intymny
stosunek ich łączy... Ona bardzo go kocha – żywa, pełna werwy...”
130
Jak widzimy Ossowiecki, sam skłonny do lirycznych nastrojów, mocno podkreśla wątek
uczuciowy w życiu astronoma. W dalszym ciągu swoich badań w rok po pierwszym seansie
Wasiutyński wręczył jasnowidzowi egzemplarz komedii Morosophus z dedykacją autora –
Wilhelma Gnapheusa dla Jerzego Joachima Retyka, prosząc o informacje na temat byłych
właścicieli książki. Ossowiecki książki tej nie oglądał, lecz jak zaznacza Wasiutyński „mógł
podejrzewać, że sprawa związana jest z Kopernikiem”.
Nie wiemy, czy Ossowiecki znał dobrze biografię Kopernika z jakichś lektur. Z przyto-
czonych wyżej przykładowo błędów wynika, że raczej nie znał.
Przypomnijmy tu, dla oceny trafności wizji Ossowieckiego, że Retyk był jedynym
uczniem Kopernika, astronomem, astrologiem, matematykiem i lekarzem, Gnapheus, holen-
derskim protestantem, który schronił się przed prześladowaniami w Elblągu, zaś Morosophus
czyli głupi mędrzec to tytuł niesławnej pamięci farsy ośmieszającej Kopernika, wystawionej
w Elblągu przez Gnapheusa.
Oto słowa Ossowieckiego:
„... Widzę już. Już widzę. Już dobrnąłem do tego miejsca... Miasto – dziwne jakieś... Wą-
skie bardzo ulice... Widzę: baszta ciemna, która wychodzi trochę nad wodę... i woda dosyć
wąska... Tam stoją jakby barki... kipi... ciągną. I potem jest jakaś dziwna baszta, która jak
gdyby na ukos trochę zbudowana i od tej baszty... jest zaułek na lewo... i tutaj jest ten dom.
Dom dwupiętrowy... Boże drogi, znów jestem z Kopernikiem! Tylko inne zupełnie miasto niż
to, które kiedyś widziałem. Z pokojów widać – z tamtej strony – Wisłę, jak bym powiedział.
To jest Toruń!” (do Wasiutyńskiego ) „A pan myśli inaczej?”
– ... Jedna rzecz, co mi przeszkadza: ja jestem i tam i – czy to możliwe – że w Rzymie? W
Rzymie nigdy nie byłem. Plączą się dwa miasta... Nie mogę zrozumieć, dlaczego...
130
J. Wasiutyński, op. cit., s. 606–607.
85
– ... Teraz rozumiem... bo to przyszło do Polski z Rzymu i to przyszło z biblioteki – nawet
powiedziałbym – Watykańskiej. (Wasiutyński pisze w odsyłaczu: Jest w istocie prawdopo-
dobne, że część książek i papierów Retyka, zakupionych od Othona w Heidelbergu przez Piti-
scusa i in. dostała się wraz: z biblioteką palatyńską, zrabowaną w czasie wojny 30-letniej, do
Biblioteki Watykańskiej).
... On jest niewielkiego wzrostu (Kopernik), szczupły, bardzo zrównoważony. Ruchy jego
– takie spokojne... I rękę trzyma lewą na piersiach. (Ossowiecki naśladuje rzekomy gest Ko-
pernika, przykładając kilkakrotnie rękę do piersi).
... Mówiąc, trochę oczy spuszcza... Ten starszy pan, z którym on teraz siedzi – typ raczej
Włocha, czarny, siwawy... Kopernik trzyma go za ręce i patrzy mu w oczy... i prosi go o coś...
mówi mu o tej książce...
Ta książka była w ręku Kopernika. On ją otrzymał, jako prezent... i mnie zaniosła daleko
wstecz w jego życie...
(Ossowiecki twierdził potem, że scena rozmowy Kopernika z nieznajomym odbyła się we
Fromborku, a wizja Torunia tylko się nałożyła na nią).
... Widzę znowu dobrze Kopernika i widzę nawet w rozmowie z tym panem... jak gdyby
jakieś niezadowolenie. To jakby go męczy, jakby mu było przykro. Jest to ktoś, kto, jakby
miał napisać odpowiedź... bo to jest pismo nieżyczliwe... poemat satyryczny... jak gdyby na
śmiech wystawiający Kopernika... jakby krytyka jego poglądów... Ta książka była w rękach
Kopernika – twierdzę to wyraźnie. Odczuwam oburzenie Kopernika, ale to jest tak wielkiego
ducha człowiek, że mu przykro za tego, kto to wydrukował, a potem jakby wielki żal do nie-
go... I teraz widzę: on wezwał tego pana... i zaczął mu to objaśniać... Kiedy tamten zapalił się
gorąco, Kopernik wziął go łagodnie za ręce – o, ten moment widzę bardzo dobrze – wielce
wyrozumiale – i oddał książkę temu panu...
Ten kto pisał to (dedykację), to jest młody człowiek – lat około 30-tu, wysoki, chudy,
przystojny – sympatyczna twarz. Uduchowiona twarz... Ale to w jakimś innym mieście... to i
w Rzymie było...
131
W związku ze sprawą kradzieży, w czasie eksperymentu z egzemplarzem Ephemerides XV
annorum, Ossowiecki na życzenie Wasiutyńskiego przesunął się w czasie daleko naprzód:
„... Ciekawa rzecz... ta książka znikła... Ta książka znikła i jeszcze jedna książka znikła... I
on (Kopernik) nie może jej znaleźć – i ta książka również ukradziona u niego przez kogoś,
kto był u niego...
...Ten pan w płaszczu, wysokiego wzrostu, taka nieprzyjemna twarz... Niby to on jest Ko-
pernikowi bardzo oddany... Kopernik z naiwnością zawierza mu... A on wyniósł książki pod
płaszczem...
(W istocie znane są dwie książki z notatkami zarówno Kopernika, jak i H. Ferbera. Obie
znajdują się w Uppsali, ale do Warszawy sprowadziłem tylko jedną. O tamtej drugiej ani nie
mówiłem Ossowieckiemu, ani nawet nie myślałem o niej. To, co Ossowiecki powiedział o
rzekomej kradzieży przez Hildebranda – było dla mnie zupełną niespodzianką).
– Teraz ta książka (prawdopodobnie ta, którą przedstawił Ossowieckiemu Wasiutyński –
przyp. KB) została wywieziona... Ten, co ją skradł, dał ją jakiemuś młodemu panu... Ja idę za
książką... – Książka jest w jakimś niemieckim mieście – w intymnym odosobnieniu kilka
osób tę książkę studiuje... Dziwne typy... jest tam i przyjemna jakaś twarz... ale to nie są
Niemcy... Ale książka ukradziona... i z tej książki ktoś wypisuje dane do jakiegoś dzieła...
Nastrój zwycięstwa... śmieją się... Ot teraz ja tracę się trochę... zaraz... zaraz...
... On już jest samotny, Kopernikp – ani brata, ani siostry, ani matki... on ma tylko jakie-
goś...
131
Op. cit., s. 602–604.
86
... Gubię się, wracam do tamtych ludzi (...) Ta książka służy tym panom jako podręcznik
do jakiejś roboty... O, teraz widzę tego pana starszego... i ten młody też jest przy nim... Nawet
na tej książce są notatki napisane przez tego starszego... (...) I widzę – książka leży między
innymi książkami zupełnie innego charakteru – nieoprawne... Widzę też tam aparaty, jak
gdyby astronomiczne...
... A ja mam wrażenie, że ta książka powraca do Kopernika... W jaki sposób ona powra-
ca?... Znaleźli ją ludzie, którzy przypadkowo ją zobaczyli i postarali się oddać... Ale ja zmę-
czony... bardzo zmęczony...”.
Po seansie Ossowiecki oświadczył jednak mimo zmęczenia: „Ja dziś bardzo dobrze uspo-
sobiony, nie można lepiej widzieć”
132
.
Rzeczywiście, książki, które przeszły przez ręce Kopernika szczególnie silnie podziałały
na wyobraźnię jasnowidza. Nie było to jedyne doświadczenie związane z astronomią. Oprócz
wymienionego wcześniej eksperymentu z kamieniem meteorycznym (1925), podobne do-
świadczenie miało miejsce w Obserwatorium Astronomicznym w Warszawie w kwietniu
1935 r., kiedy to prof. dr Michał Kamieński zaprosił Ossowieckiego aby zademonstrować mu
kawałki meteorytu, który spadł pod Łowiczem 12 marca 1935 r. Jak pisał w 1947 r. prof.
Kamieński: ,,Inż. Ossowiecki przyszedł w tenże wieczór i mimo niedyspozycji (grypa), trzy-
mając mateoryt w ręku, rozwinął szereg pięknych i ciekawych wizji, towarzyszących spad-
kowi meteorytu. (...) Pomijam tutaj liczne doświadczenia, czynione w okresie 1935–1944 r.
których byłem wielokrotnie świadkiem. Zainteresowanie nimi było bardzo wielkie; brała w
nich udział elita wiedzy umysłowej Warszawy. Pamiętam jedno doświadczenie, zdaje się w
1937 r., na którym było obecnych aż jedenastu profesorów Uniwersytetu i Politechniki War-
szawskiej, między którymi wyliczę: profesorów fizyki – C. Białobrzeskiego i Mieczysława
Wolfkego, etnologii – S. Poniatowskiego, matematyki – S. Mazurkiewicza, filozofii i log.
mat. – I. Łukasiewicza, anatomii – E. Lotha, astronomii – M. Kamieńskiego
133
.
A oto sprawa nadal otwarta:
Na terenie obecnego Parku Kultury i Wypoczynku w Warszawie, rozciągającego się m.in.
od Alei Jerozolimskich po ul. Książęcą były niegdyś ogrody księcia eks-podkomorzego –
Kazimierza Poniatowskiego (1721–1800) najstarszego brata króla Stanisława Augusta Po-
niatowskiego. Książe był wielkim oryginałem, fantazja jego objawiała się m.in. w realizowa-
niu różnych niebanalnych architektonicznych przedsięwzięć, np. drążeniu podziemnych ko-
rytarzy na terenię swej posiadłości. Jeden z ogrodów księcia założony, wg projektu Szymona
Bogumiła Zuga, wzdłuż wąwozu przekształconego następnie w ul. Książęcą urozmaicony był
(podobnie jak inne ogrody księcia) sztucznymi grotami, kaskadami, stawem, stylowymi bu-
dynkami, takimi jak np. meczet stojący w pobliżu Nowego Światu. W ciągu dwunastu lat
ogrody Kazimierza Poniatowskiego pochłonęły astronomiczną sumę 200 000 dukatów. Była
tam nawet ogromna ananasiarnia. Po śmierci księcia posiadłość kilkakrotnie zmieniała wła-
ścicieli. W roku 1841 przy ul. Książęcej zbudowano szpital św. Łazarza istniejący do 1944
roku. Są zapiski historyczne, głoszące, że pod terenem szpitala znajdują się wielkie podziem-
ne sale z posągami. Zainteresowani tym archeolodzy zwrócili się do Ossowieckiego, który
rozczarował uczonych kategorycznym stwierdzeniem: „Nie widzę żadnych sal ani żadnych
posągów...
134
. Być może współczesne poszukiwania wyjaśnią tę sprawę – prowadzone są pra-
ce konserwatorskie ,,elizeum” i podziemnych korytarzy.
Możliwe jest zresztą jeszcze inne wyjaśnienie. Podobną do poszukiwanych podziemną salę
z posągami odkryto w 1961 roku, jednak nie w parku przy ul. Książęcej, lecz w skarpie ogro-
132
Op. cit., s. 607–608.
133
S. Ossowiecki,op. cit., s. 338–339.
134
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 7/1971, odc. 32.
87
dów Zamku Królewskiego. Pochodząca z XVIII wieku piwnica, zwana „Lożą Masońską” nie
oznaczona była na żadnym z zachowanych planów zamku. Czyżby dawne zapiski były nie-
ścisłe i w rzeczywistości chodziło o tę właśnie tajemniczą salę, czy też może podobne pod-
ziemne sale powstały wcześniej lub później z inicjatywy brata króla, na terenie jego warszaw-
skiej posiadłości?
Czy Ossowiecki rzeczywiście odbywał ,,podróże” transowe w przeszłość, czy raczej ko-
rzystał z zasobów wiedzy zawartej w mózgach uczestników doświadczeń – pozostaje sprawą
otwartą. Za hipotezą telepatyczną lub może raczej „sięganiem do pamięci żywej” zdają się
przemawiać przypadki zadziwiająco trafnego odtworzenia przeszłości ludzi, którzy ekspery-
mentowali z jasnowidzem.
W kwietniu 1928 roku obiektem takiego doświadczenia stał się Harrington Emerson
(1852–1931), amerykański naukowiec, współtwórca nauki organizacji i kierownictwa, przy-
były do Warszawy na Zjazd Organizacji Pracy. Doświadczenie odbyło się w Hotelu Europej-
skim, w obecności b. prezydenta m.st. Warszawy, inż. Piotra Drzewieckiego i prof Kanegisse-
ra z USA. Rozpoczęło się ono eksperymentem kryptoskopijnym, podobnym do tych, jakie
opisujemy w rozdz. l tej części. W drugiej części spotkania, w obecności tych samych świad-
ków, Ossowiecki opisał całe dotychczasowe życie Emersona. Z wielką dokładnością opowie-
dział jak ożenił się on młodo, stracił dwoje małych dzieci, chłopca i dziewczynkę, że wkrótce
rozwiódł się i kto był przyczyną rozwodu. Stwierdził, że Emerson pierwszą żonę przywiózł z
innego państwa, że była młoda i ładna. Opisał jak Emerson rozpoczął swoją karierę życiową
mając wykształcenie prawnicze, lecz później zmienił całkowicie zajęcie. Dom Emersona zo-
stał opisany jako trzypiętrowy budynek znajdujący się poza centrum Nowego Jorku, z pięk-
nym widokiem na wodę, otoczony parkiem. Zarówno przy opisie topografii terenu jak i
mieszkania, mebli w kilku pokojach, portretów i książek, Emerson potwierdził dokładność
wizji. Ossowiecki oznajmił, że Emerson miał syna inżyniera–lotnika i trzy córki z drugiej
żony, dwie zamężne. Określił dokładnie charakter i usposobienie tej żony, powiedział, że
Emerson przywiózł ją z bardzo daleka do Nowego Jorku, gdzie jej w chwili obecnej nie ma,
lecz że wkrótce znów ją zobaczy. Opisał wreszcie dokładnie rozejście się Emersona z bratem,
z którym przez długi czas był w bardzo serdecznych stosunkach.
Ossowiecki wspomina, że po tym eksperymencie przez dwie godziny nie mógł przyjść do
siebie. „Wciąż snuły mi się wizje oceanu, Ameryki, wysokich domów i całej rodziny Emer-
sona. To mnie tak wyczerpało, że musiałem wziąć samochód i pojechać do Wilanowa, aby
trochę oprzytomnieć. Zapomniałem wtedy, na jakiej ulicy mieszkam i jaki jest numer domu.
Powoli wracałem do równowagi duchowej – o godzinie 2 w nocy byłem w domu”. Po wyjeź-
dzie z Polski, Emerson z pokładu transatlantyku „Berangeria” przesłał do Ossowieckiego list,
którym dokumentuje przebieg eksperymentu. Stwierdza on m.in., że całość opisu, zarówno
pod względem kolejności i dokładności wydarzeń w przeszłości i teraźniejszości, jak iden-
tyczności postaci była najzupełniej zgodna z istotnym stanem rzeczy.
„Ogólne ujęcie wyżej wspomnianych doświadczeń – pisze on w liście – było nadzwyczaj-
ne i czasem tylko nieokreślone w specyficznych detalach. Widocznym było, że wszedł Pan na
drogę mego życia i czyta moje myśli tak jasno, jak większość ludzi słyszy muzykę lub widzi
kinematograf. Daleko jaśniej niż kiedy człowiek rozróżnia smaki lub zapachy. Spotkanie
moje z Panem było dla mnie wielką przyjemnością. Dzięki Panu miałem możność widzieć
najpiękniejszy, najpoważniejszy i najciekawszy eksperyment w moim życiu”
135
.
135
S. Ossowiecki, op. cit., s. 105–108.
88
5. Aureola nadchodzącej śmierci
Wśród przejawów paranormalnych właściwości psychicznych Ossowieckiego, budzących
najwięcej emocji, szczególne miejsce należy się widzeniu „aury”. Owa dziwna zdolność nie-
zawodnego – jak głosiła fama – przewidywania rychłej śmierci człowieka, nad którym jasno-
widz dostrzegał białą świetlistą aureolę – stanowi i dziś nieodłączny składnik legendy Osso-
wieckiego.
Niestety, chociaż wzmianki o „aurze” zwiastującej nadchodzącą śmierć przewijają się w
wielu wspomnieniach przyjaciół i znajomych jasnowidza, ta dziedzina jego działalności me-
tapsychicznej pozbawiona jest niemal całkowicie jakiejś rzetelniejszej, metodycznej doku-
mentacji. Również sam Ossowiecki daje w swej książce dość skąpe informacje na ten temat,
ograniczając się do bardzo skrótowego opisu zjawiska i próby fizykalnego, psychofizjolo-
gicznego i metafizycznego, niezbyt przekonywającego wyjaśnienia. I nam więc pozostaje
ograniczyć się do tych materiałów.
Ossowiecki twierdzi, że „aurę” tworzą fotony emitowane przez atomy ciała ludzkiego, a
zwłaszcza systemu nerwowego.,,Powstaje ona przy każdym zaburzeniu w ruchu elektronów,
a zaburzenia te są wywoływane przez najróżniejsze nastroje psychiki ludzkiej, zwłaszcza przy
największym i najsilniejszym duchowym napięciu, w chwili przekroczenia granicy świado-
mości i wkraczania do nadświadomości, czyli świadomości Ducha Jedynego. Każde usposo-
bienie ma swój kolor aury i jawi się, jako zaburzenie elektronów, z których wydzielają się
fotony w kolorach, jakie są uzależnione od danego usposobienia.
Przy koncentracjach myśli – aura zielona. I rzeczywiście spostrzegamy w życiu codzien-
nym, że najbardziej uspokajająco na system nerwowy, czyli na psychikę człowieka, działa
kolor zielony, a mianowicie łąki, pola, ogrody w zieleni. Do gry, wymagającej skupienia lub
koncentracji myśli – sukna zielone na stołach, bilardach itp. W chwilach zmęczenia człowiek
intuicyjnie pragnie przebywać wśród zieleni.
Przy usposobieniu twórczym – aura błękitna (np. niebo błękitne), gdyż błękit usposabia
człowieka do twórczych nastrojów, do poezji, sztuki itp.
Przy usposobieniu mistycznym, okultystycznym – aura fioletowa; fiolety nosi kler i
wszystko co wiąże się z mistyką, dziwnie harmonizuje z kolorem fioletowym.
Przy usposobieniu erotycznym, miłości gorącej, namiętnej – aura czerwona: malowanie
ust kobiecych ołówkiem czerwonym dla budzenia nieświadomie żądz w mężczyźnie, latarnie
czerwone w portowych miastach itp. Tam gdzie budzą się zmysły żywiołowe: czerwone
sztandary socjalistyczne i komunistyczne, czerwone płachty w rękach matadorów podczas
walk byków w Hiszpanii.
Aura żółta – choroby i wreszcie biała – śmierć. (...) Nie bez przyczyny widzimy na obra-
zach i malowidłach z życia Chrystusa, Mojżesza i wielu świętych promienie w kształcie
otoczki. Ta forma okrągła jest projekcją promieniowania aury, idącej od pleców ku głowie.
Jest ona biała, gdyż Chrystus, Mojżesz i Apostołowie Ducha Jedynego znajdowali się często
w psychice nadświadomości boskiej. Byli oni już za życia nieśmiertelni, tak jak ludzie, którzy
odchodzą z tego świata i którzy też mają aurę białą, ponieważ nieśmiertelność ich okazuje się
w chwili odejścia, w momencie wyzwalania się duszy. (...)
Jestem głęboko przekonany, że ludzie współcześni widywali aurę nad głowami Apostołów
Ducha Jedynego. Ja widuję ją, więc wierzę, że i oni mogli też ją oglądać. Aura ta idzie jak
gdyby z pleców do góry;
kolor jej jest mieniący.
Ciało ludzkie nie składa się z pierwiastków promieniotwórczych; nie ma w nim radu ani
polonu. Fotonowe promieniowanie ma charakter świetlny (...) każda długość fali odpowiada
pewnej barwie: oko nasze reaguje normalnie na fale określonej długości. Moja możność re-
89
agowania na fale sięga poza granice normalnego widzenia, dlatego też widuję aurę. (...) Do-
dam jeszcze, że obecność aury to zjawisko bardzo rzadkie, gdyż bywa ona widziana tylko w
zupełnie wyjątkowych warunkach, w chwilach największego psychicznego napięcia. Nigdy
nie można jej widzieć przy świetle słońca lub elektryczności. (...)
Będąc studentem Instytutu Technologicznego już ją spostrzegałem i na razie nie mogłem
zrozumieć istoty rzeczy, a nawet sądziłem, że to nic innego jak defekt wzroku. Zwracałem się
nawet do kilku okulistów w Moskwie. Jeden z bardzo znanych lekarzy, prof. Gilius, orzekł,
że mam chorobę Daltona. Zacząłem się nawet leczyć. Byłem przerażony; miałem jednak
przeczucie, że oni wszyscy się mylą i zaniechałem kuracji. Zupełnie przypadkowo zauważy-
łem, że kiedy zobaczę wyłaniającą się z kogoś białą aurę, to w ten sam dzień, najpóźniej na-
zajutrz człowiek ów umiera; sprawdzałem to często i zawsze rezultat był taki sam. Zrozu-
miałem wtedy, że aura biała jest wyjściem ciała eterycznego, które przykrywa wyjście ciała
astralnego”
136
.
Konkretnych opisów zdarzeń poprzedzonych widzeniem aury przez Ossowieckiego – za-
wierających choćby tylko podstawowe dane: kto, gdzie, kiedy – znaleźliśmy niewiele, a wła-
ściwie żadnego, który by spełniał wszystkie trzy wymagania. Choćby najbardziej wiarygodni
świadkowie nie zwalniają przecież od weryfikacji faktów, która niestety w tych warunkach i
to po latach staje się bardzo trudna.
Ossowiecki opisuje tylko jeden przypadek, i to bardzo krótko:
„Pewnego dnia jechałem windą w hotelu Bristol z hr. Zygmuntem Wielopolskim. Hrabia
wita się ze mną i z radością oznajmia, że w tych dniach wyjeżdża do Londynu jako minister
pełnomocny. Był on w pełnym rozkwicie lat i dobrym humorze. Ku wielkiemu memu przera-
żeniu zobaczyłem nad jego głową białą aurę. Rozstałem się z Wielopolskim, ale będąc pod
wrażeniem widzianego zjawiska, przynajmniej dziesięciu osobom opowiedziałem o bliskim
końcu życia tego człowieka. Rzeczywiście tego samego dnia, między godz. 9 a 10 hr. Wielo-
polski zmarł. To samo było z hr. A.Potulickim, z Wołowiczem, z mecenasem Ejsmondem i
wielu, wielu innymi”
137
.
O przepowiedzeniu śmierci Wielopolskiego, jako szeroko komentowanym wydarzeniu
wspomina też Grzymała-Siedlecki, przytaczając równie interesujące zdarzenie, którego
świadkiem był Paderewski:
„Było to w pierwszych tygodniach jego premierostwa, w styczniu 1919 roku. Któregoś
dnia na rozmowę z nim w pałacu Radziwiłłowskim zgłosił się Ossowiecki. Wyznaczono mu
czas bezpośrednio następujący po konferencji z kimś, kto otrzymał nominację na jedną z pla-
cówek zagranicznych. Konferencja skończona, nominat wychodzi z gabinetu Paderewskiego
i, witając się z Ossowieckim, który już czeka na swoją kolej, powiadamia go o swojej nowej
godności. Żegnają się, sekretarz prezydialny wzywa Ossowieckiego: Pan prezydent (premiera
tytułowano wówczas: prezydent ministrów – przyp. KB) prosi pana. – Wszedł do gabinetu –
opowiada Paderewski – wszedł zmieszany tak, że aż go zapytałem:
– Co się z panem dzieje?
– Na miłosierdzie boskie, na co wy go wysyłacie za granicę na tę placówkę, przecież on
tam nie zdoła dojechać.
– Dlaczego?
– Jego dni policzone.
Przejęło mnie to, ale szybko otrząsnąłem się z wrażenia: jakiś Ossowieckiego popis jasno-
widzki, przecież tamten nie zdradza żadnej choroby, gdzie mu do śmierci? W dwa tygodnie
136
Op. cit., s. 58–62.
137
Op. cit., s. 62–63.
90
później ten zdrowy człowiek umarł”
138
.
Trzeci przykład, zawarty we wspomnieniach Antoniego Plater-Zyberka,
będący przekazem relacji ciotecznego brata autora – Remigiusza Grocholskiego (1888–
1965), rotmistrza 12 Pułku Ułanów, skłonny jestem raczej zaliczyć do „legendy” opartej co
prawda na jakichś rzeczywistych zdarzeniach lecz ubarwionych literacko.
Pewnego dnia hr. Grocholski, odnoszący się sceptycznie do opowieści na temat „aury”,
zaproszony został przez inżyniera-jasnowidza do jego mieszkania.
„Ossowiecki przyjął go w swoim gabinecie.
– Panie rotmistrzu, nadszedł czas, w którym mogę pana przekonać, że moje widzenie
owych świateł nie jest żadnym czczym wymysłem, ale prawdą. Wczoraj, po pracy w biurze,
wyszedłem się przejść po Alejach Ujazdowskich i w ciągu godzinnego spaceru alejami i
przez Łazienki spotkałem kolejno trzech znanych mi panów, u których spostrzegłem takie
światła – aureole nad głową. O, widzi pan, tam na moim biurku leżą trzy zaklejone koperty
oznaczone z wierzchu literami: A, B i C. W kopertach są imiona i nazwiska tych trzech pa-
nów, których spotkałem z aureolą nad głową – oni trzej umrą w ciągu najbliższych 2–3 dni.
Pana, oznaczonego literą „A” – ciągnął dalej Ossowiecki – znam bardzo dobrze i przyjaźnię
się z nim. Jest to człowiek głęboko religijny i mający silny, męski charakter. Poszedłem do
niego zaraz wczoraj po spacerze i powiedziałem mu wręcz, że może umrzeć w tych dniach.
Podziękował mi bardzo i przygotował się na śmierć. Pana oznaczonego literą „B” znam mniej
blisko, ale znam za to od dawna jego żonę i wiem, że ma silny charakter. Spotkałem się więc
z nią zaraz wczoraj i ostrzegłem ją o moim przeczuciu co do rychłej śmierci jej męża. On też
już dzisiaj rano, ostrzeżony przez żonę, przygotowywał się na śmierć. Pana oznaczonego lite-
rą „C” znam tylko ze spotkań towarzyskich. Odszukałem jego adres w książce telefonicznej i
umówiwszy się z nim, poszedłem do jego mieszkania. Gdy mu powiedziałem, jaki jest powód
mojej wizyty, wyśmiał mnie i niezbyt grzecznie wyprosił, mówiąc: Ja takich bzdur nie mam
zamiaru słuchać.
A teraz, panie rotmistrzu, proszę o zabranie ze sobą tych trzech zaklejonych kopert i danie
mi słowa honoru, że pan je otworzy dopiero wtedy, gdy do pana zatelefonuję i powiem którą
kopertę może pan otworzyć (...).
Grocholski, po powrocie do swego mieszkania, zamknął koperty w swoim biurku na klucz.
Minęła doba. Dzwoni telefon.
– Tu inżynier Ossowiecki. Panie rotmistrzu, czy słyszał pan już o wypadku śmiertelnym,
który zdarzył się dziś rano w Alejach Jerozolimskich? Tramwaj całym rozpędem wpadł na
skręcający nieprawidłowo samochód osobowy, z którego z taką siłą wyrzuciło pasażera, że
ten, uderzywszy głową o krawężnik chodnika zabił się na miejscu. (...) Panie rotmistrzu, pro-
szę otworzyć kopertę z literą „A”.
W kopercie „A”, na kartce papieru było napisane imię i nazwisko pana zabitego w tym
dniu w wypadku samochodowym. (...) Minęła druga doba. Koło godziny 18 dzwoni telefon.
– Tu Ossowiecki. Panie rotmistrzu, czy ma pan już wieczorną gazetę dzisiejszą?
– Mam (...).
– To niech pan przeczyta dwa pierwsze nekrologi: dziś w nocy zmarli pan z koperty „B”
na atak serca, a pan z koperty ,,C” na apopleksję”
139
.
Wątpliwości, jakie budzi w nas powyższa relacja, wynikają nie tylko z „teatralności” wy-
darzeń, ale przede wszystkim stąd, że niektóre istotne ich elementy nie odpowiadają temu, co
wiemy o Ossowieckim. Nie wydaje się, aby jasnowidz skłonny był zawiadamiać kogoś o cze-
kającej go wkrótce śmierci. Był człowiekiem o wysokim poczuciu odpowiedzialności i chyba
138
A. Grzymała-Siedlecki, op. cit., s. 291.
139
A. Plater-Zyberk, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 7–8/1972, odc.1–2.
91
zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa sugestii. Nie jesteśmy też pewni, czy rzeczywiście
zapowiedzi śmierci dotyczyły czysto losowych wypadków (jak w przypadku pana „A”). Nie
tylko kłóci się to ze współczesnymi hipotezami na temat „aury” (patrz rozdz. 7 cz. IV), ale
zdaje się sugerować istnienie fatum.
Tymczasem już w czasie pisania tej książki otrzymaliśmy jeszcze jedną podobną relację,
stanowiącą być może inną wersję wydarzenia opisanego przez Platera. Wspomina dr Tadeusz
Gliwic:
„Ojciec mój, Hipolit Gliwic, był pod wielkim wrażeniem sprawdzenia się zapowiedzi
Ossowieckiego dotyczącej śmierci jednego z jego znajomych. Pana tego (nazwiska nie pa-
miętam) spotkał Ossowiecki w budynku Prudentialu (mieściło się tam biuro Ojca) i zauważył
nad nim aureolę oznaczającą – jak tłumaczył memu Ojcu – bliską śmierć tego człowieka. Ten
pan umrze w ciągu najdalej trzech dni – stwierdził bardzo przejęty swą wizją.
Tymczasem Ojciec mój umówił się z tym znajomym na obiad w Hotelu Europejskim wła-
śnie za trzy dni i, nie bardzo wierząc przepowiedni, powiedział o tym Ossowieckiemu.
Zapowiedziany obiad odbył się bez przeszkód, w pogodnej atmosferze. Gość ojca wyszedł
z restauracji, wsiadł do taksówki i pojechał w kierunku placu Zamkowego. Na rogu Krakow-
skiego Przedmieścia i Trębackiej taksówka wpadła między dwa tramwaje i została zgniecio-
na. Szyba boczna przecięła szyjną aortę pasażera, który zmarł z upływu krwi przed przyby-
ciem pogotowia.
Ojciec rozmawiał później na ten temat z Ossowieckim, który twierdził, że jeśli aureola de-
nata byłaby bardziej zwarta i nie taka biała, to wypadek zakończyłby się jedynie poranieniem,
a nie śmiercią. Na kontrargument, że kolor i kształt aureoli nie mógł mieć wpływu na prze-
bieg wypadku, odpowiedział: Gdyby aureola nie zapowiadała śmierci, szyba spadłaby pod
innym kątem, kalecząc tylko ofiarę wypadku.
Daty tego wydarzenia nie pamiętam, miało ono miejsce w drugiej połowie lat trzydzie-
stych”.
A więc mamy jak gdyby potwierdzenie przepowiedni wydarzenia losowego, i to ze źródła,
które można uznać za wiarygodne. Czy jednak rzeczywiście jeśliby udało się znaleźć pełną
dokumentację tego rodzaju przypadków, skazani jesteśmy na wniosek, że o losach ludzkich
decyduje przeznaczenie? Bo jeśli Ossowiecki przeczuł bliską śmierć, to „gdzieś musiało być
ustalone”, kiedy i w jaki sposób ona nastąpi... Istnieją jednak co najmniej trzy możliwości
parapsychologicznego wyjaśnienia zagadki bez uciekania się do hipotezy, że istnieje fatum.
Pierwsza – najmniej prawdopodobna – zakłada, że Ossowiecki miał taką zdolność telepatycz-
nego, choć może bezwiednego przekazywania ludziom sugestii, że przyczynił się sam do
spowodowania wypadku i takiego zachowania się ofiary, które doprowadziło do jej śmierci.
Druga możliwość – zupełnie nieprawdopodobna w opisanym przypadku, choć w pewnych
szczególnych okolicznościach godna uwagi – to zdolność podświadomego poddania analizie
informacji o faktach warunkujących taki, a nie inny przebieg zdarzeń prowadzących do
śmiertelnego zagrożenia. Wreszcie trzecia – jak się wydaje najprawdopodobniejsza – opiera
się na hipotezie, że ofiara wypadku znajdowała się w stanie sprzyjającym śmiertelnemu za-
grożeniu. Swym nieświadomym oddziaływaniem telepatycznym mogła w momencie krytycz-
nym osłabić u kierowcy zdolność panowania nad pojazdem. Ten stan przyszłego pasażera –
samobójcy ujawnił się Ossowieckiemu w postaci wizji białej aury. Inaczej mówiąc: denat
„wykorzystał” okoliczności. Czy tak było rzeczywiście? – trudno orzec.
„Aura” jako zwiastun zbliżającej się śmierci występuje bardzo często w opowieściach o
Ossowieckim. Wynika to chyba z typowego dla tworzenia się legendy zapotrzebowania na
elementy dramatyzmu. Niemal klasyczny przykład takiej opowieści przytacza w swych
wspomnieniach J.Jacyna. Historię tę usłyszał od swego kolegi, któremu z kolei opowiadał
jego ojciec przed wojną, pochodzi więc – można rzec – z trzeciej lub czwartej ręki:
„Działo się to przed I wojną światową w Petersburgu w okresie karnawału. Ossowiecki
92
miał wówczas trzydzieści parę lat, a ze względu na swoje zdolności parapsychiczne był roz-
chwytywany towarzysko. Salony hrabiny S. rozbrzmiewały tej nocy muzyką, brzękiem
kryształów, wesołym gwarem. Pani domu przedstawiła młodego inżyniera wielu swoim zna-
jomym, którzy dotychczas nie znali go jeszcze. Do takich należeli m.in. państwo N. prze-
śliczna pani Anna, kobieta dwudziestokilkuletnia i jej mąż – przystojny rotmistrz gwardii. Z
twarzy młodych małżonków biło tyle radości życia, że hrabina S. była wstrząśnięta, kiedy po
odejściu młodej pary, Ossowiecki nagle spoważniał i powiedział:
– To straszne, co ja widział. Jeszcze tej nocy oni życie swoje zakończą i osierocą dziecko.
Według relacji mego kolegi – dalsze wypadki potoczyły się szybko. Koło północy przy-
stojny rotmistrz zasiadł w gronie wesołych kompanów do kart. W godzinę potem był zupełnie
zgrany. Przegrał trzy swoje majątki w kurskiej gubernii, pałacyk w Petersburgu i stadninę
końską pod miastem. Jako ostatnią stawkę zaproponował sanie, stangreta i parę koni, czekają-
cych na niego w wozowni. Stawki tej nie przyjęto. Młody człowiek poczuł się dotknięty, ze-
rwał się z miejsca, krzyknął coś o sekundantach, zlekceważył z sarkastycznym uśmiechem
ostrzeżenie Ossowieckiego, zabrał żonę i dziecko, zbudził stangreta i ruszył w drogę. Nim
zdumieni przyjaciele zdołali go powstrzymać – sanie zniknęły w śnieżnej zamieci. Goście
wrócili do salonów, komentując dziwne zachowanie się rotmistrza. Hrabina S. była ciągle pod
wrażeniem słów Ossowieckiego. Podzieliła się swą troską z kilkoma osobami. Postanowiono
z samego rana posłać kogoś do pałacyku rotmistrza w Petersburgu, a gdyby go tam nie zasta-
no – do jego stadniny pod miastem. Do godziny 12 następnego dnia nie natrafiono nigdzie na
zaginionych. Okazało się tylko, że rotmistrz tej nocy kazał stangretowi zostać w mieście, a
sam silnie zdenerwowany – wraz ze śpiącymi żoną i synem – pomknął gdzieś cwałem w kie-
runku północnym, w stronę wielkich jezior. Ze względu na wciąż wzmagającą się zamieć i
trzaskający mróz, mógł oczywiście zabłądzić.
Epilog tej smutnej sprawy był taki: Pod wieczór następnego dnia konni wyznaczeni do po-
szukiwań natrafili w odległości 30 km na północ od miasta na wystający ze śniegu koński łeb.
Po rozkopaniu śniegu znaleziono zasypane sanie, a w nich dwa trupy: rotmistrza i jego pięk-
nej żony. Ich 6-letni syn, opatulony kożuchami i rozgrzany ciałami rodziców – nie zamarzł.
Nad jego płową główką Ossowiecki nie widział aureoli śmierci...”
140
6. Czy Ossowiecki „widział” przyszłość?
Chociaż w opowieściach o Ossowieckim raz po raz można napotkać opisy jego zadziwia-
jąco trafnych proroctw, wśród jako tako udokumentowanych relacji niewiele znajdzie się na
to dowodów. Sam Ossowiecki wielokrotnie zastrzegał, że nie podejmuje się przepowiadania
przyszłych zdarzeń. Twierdził, że w sprzyjających warunkach może „widzieć” nawet bardzo
odległą przeszłość, lecz, niestety, choćby nie wiadomo jak się wysilał, nie potrafi dojrzeć, co
stanie się za sekundę w przyszłości
141
.
Zdarzało się jednak – co prawda bardzo rzadko – że miewał jak gdyby krótkotrwałe roz-
błyski proroczego wizjonerstwa. Jako przykład może tu posłużyć doświadczenie przeprowa-
dzone w 1927 roku ze znanym w okresie międzywojennym tenorem D. Smirnowem.
„Po jednym z koncertów – pisze Ossowiecki – p. A. Jaroszewicz wydał kolację na jego
cześć. Nastrój był bardzo wesoły. W czasie kolacji Smirnow zwrócił się do mnie z prośbą,
abym powiedział, co go czeka w najbliższym czasie.
140
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 16/1971, odc. 41.
141
A. Grzymała-Siedlecki, op. cit., s. 292.
93
Po kilku minutach skupienia, będąc w bardzo dobrym usposobieniu, z łatwością przenio-
słem się w jego świat i powiedziałem mu:
Rozwiedziesz się ze swoją żoną. Będziesz zaproszony na kilka koncertów do Ameryki, tam
spotkasz kobietę, Rosjankę, w której się zakochasz i wkrótce potem poślubisz. Imię jej będzie
Lidia. Smirnow energicznie zaprzeczył, twierdząc, że to niemożliwe, gdyż do Ameryki się nie
wybiera i nie ma zamiaru powtórnie się żenić.
Dwa lata później, w roku 1929, znów przyjechał do Warszawy. Moja przepowiednia, jak
się okazało, spełniła się. Był on bowiem w Ameryce, gdzie przez kilka miesięcy śpiewał, po-
znał tam Rosjankę imieniem Lidia, zakochał się w niej, wskutek czego rozwiódł się z pierw-
szą żoną i ożenił się po raz drugi”.
A oto krótki protokół p. A. Jaroszewicza:
„Potwierdzam, że wszystko, co napisał p. St. Ossowiecki o Smirnowie i swojej przepo-
wiedni, że śpiewak rozwiedzie się z żoną, że powtórnie się ożeni z Rosjanką, która będzie
miała na imię Lidia i którą pozna w Ameryce, najdokładniej się sprawdziło”
142
.
Można oczywiście podejrzewać, że potwierdzenie przepowiedni było spowodowane suge-
stią w niej zawartą, wspomożoną splotem przypadków (ten splot musiałby być rzeczywiście
niezwykły), nie mówiąc już o tym, że opis kłóci się z przytoczonym poprzednio stwierdze-
niem.
Innego rodzaju przejawem prekognicji (jasnowidzenia przyszłych zdarzeń) były wizje po-
jawiające się spontanicznie, zupełnie niespodziewanie, w chwilach relaksu lub w czasie tran-
su psychometrycznego przeprowadzanego bez zamiaru dostrzeżenia zdarzeń przyszłych. Oto
tego rodzaju przypadek opisany przez Ossowieckiego i potwierdzony relacją świadków:
„Było to w roku 1923, w końcu czerwca. Pracując u siebie w gabinecie i będąc trochę
zmęczony, oparłem się wygodnie w fotelu i przeniosłem się oczami Ducha, rzucając swój
wzrok widzenia w przestrzeń. Patrząc na Wisłę zauważyłem w pewnej chwili w pobliżu mo-
stu Poniatowskiego, od strony Pragi, kilku tonących mężczyzn. Zdawałem sobie sprawę, że
widzę fakt, który ma tu dopiero nastąpić. Wrażenie, jak gdyby prądy zmienne Wisły porwały
kilku ludzi, zaciekle broniących się przed wirem.
Chcąc za wszelką cenę uprzedzić ten straszny wypadek, natychmiast wybiegłem z domu,
wziąłem dorożkę (a mieszkałem wówczas przy ul.Trębackiej 11) i pojechałem na brzeg Wi-
sły. Tutaj, nie tracąc ani chwili czasu, wskoczyłem do łodzi i kazałem się wieźć w kierunku
kąpiących się ludzi, od których dzieliła mnie znaczna odległość. Kiedy już się do nich zbli-
żyłem, kazałem przewoźnikowi wjechać między kąpiących się, ale już tonących ludzi. Były
to już ich ostatnie wysiłki, twarze mieli wykrzywione. Przewoźnik nie chciał się do nich
przybliżyć, bojąc się, aby nie przewrócili łodzi i nie wciągnęli nas w odmęty rzeki. Dopiero
suty napiwek skłonił go do skierowania łodzi ku tonącym. Przy pewnym wysiłku udało mi się
wyratować trzech, jak się okazało, żołnierzy 30 pułku. Wciągnęliśmy ich do łódki, gdyż byli
już bardzo słabi. Chciałem uratować czwartego, ale niestety, był on od nas za daleko. Podczas
gdy ratowałem tych trzech, zniknął on pod wodą. Długo nie mogłem zapomnieć strasznych
jego oczu, w których już się odbijała nadchodząca śmierć”.
Z kolei relacja sędziego Warszawskiego Sądu Okręgowego, Zenona Koziełła, naocznego
świadka powyższego wydarzenia:
„W roku 1923, w gorący dzień przy końcu czerwca, około godziny 5–6 po południu sie-
dzieliśmy na brzegu Wisły z prawej strony mostu Poniatowskiego. Po stronie Pragi kąpała się
grupa mężczyzn, jak się później okazało, żołnierzy. Wesołe ich okrzyki dochodziły przez
rzekę do nas. W pewnym momencie ujrzeliśmy podchodzącego nerwowo szybkim krokiem
do brzegu dość tęgiego mężczyznę, którym był znany nam z widzenia p. Stefan Ossowiecki.
142
S. Ossowiecki, op. cit., s. 200.
94
Mieliśmy wrażenie, że Pan Ossowiecki bardzo się spieszy, bo tylko co przyjechał na brzeg
rzeki dorożką i wskoczył do jednej z najbliżej znajdujących się łódek (most nie był wtedy
odbudowany), po czym natychmiast odpłynął, kierując się ku drugiemu brzegowi, gdzie ką-
pali się żołnierze. W tym samym momencie zauważyliśmy wśród kąpiących się jakieś zamie-
szanie i najwyraźniej widać było, że kilku z nich natrafiło na głębinę i zaczyna tonąć. Właśnie
na tę chwilę podpłynął pan Ossowiecki i z pomocą przewoźnika uratował życie trzem toną-
cym; czwarty, niestety, poszedł na dno. Świadkami tego szczęśliwego uratowania byli: moja
żona, hr. Antoni Jundziłł i ja.
Kiedy w jakiś czas potem poznaliśmy pana Ossowieckiego i przypomniałem mu o jego roli
w ratowaniu tonących, opowiedział nam, że miał wizję, że znalazł się wtedy na brzegu Wisły
i wsiadł do łódki pod jakimś wewnętrznym nakazem, który go zmusił do porzucenia pracy,
jaką był zajęty u siebie i udania się natychmiast na brzeg Wisły, by nieść pomoc tonącym”
143
.
Należy żałować, że relacje dotyczące tak interesującego przypadku prekognicji spisane zo-
stały dopiero w kilka lat po tych wydarzeniach (na co m.in. wskazuje wzmianka na temat od-
budowy mostu Poniatowskiego), co zmniejsza ich wartość choćby tylko z uwagi na zawod-
ność pamięci. Nie jest też jasne, czy w czasie wizji jasnowidczej Ossowieckiego żołnierze
byli już na plaży. Miejsce, gdzie rozegrały się wypadki, znane było jeszcze w pierwszych
latach po wojnie z niebezpiecznych wirów i częstych utonięć (sam byłem świadkiem takiego
wypadku – KB), nie jest więc wykluczone, że kąpiący się żołnierze zdawali sobie z tego
sprawę i popisywali się odwagą (co sam często robiłem jako kilkunastoletni chłopak ) – a to
dopuszcza możliwość, że nie zachodziło zjawisko prekognicji, lecz telepatycznego odbioru
ukrytych obaw żołnierzy.
Również wspomnienia przyjaciół i znajomych Ossowieckiego zawierają sprzeczne relacje
na temat jego zdolności przewidywania przyszłych zdarzeń. Spotykamy więc zarówno opisy
sytuacji, w których jasnowidz kategorycznie odrzucał prośby o proroctwa dotyczące czyichś
losów, jak i przykłady konkretnych wieszczych zapowiedzi. Trudno co prawda stwierdzić czy
te ostatnie były traktowane przez Ossowieckiego serio, a nie stanowiły tylko pewnej formy
epatowania młodych rozmówców. Faktem jest, że dwa znane nam „z pierwszej ręki” konkret-
ne przypadki takich proroctw nie świadczą bynajmniej o talentach wieszczych inżyniera. Pro-
roctwa dotyczyły dat śmierci, które okazały się mylne.
Oto relacja red. Stanisława Krupy, znanego dziennikarza „Kuriera Polskiego”: „Po uciecz-
ce z obozu i zmianie nazwiska, od 1943 roku zamieszkiwałem przy ul. Bagatela 14 u wdowy
po dr płk. Ładzie, komendancie Szpitala im. J. Piłsudskiego, który zginął w 1939 r. Podko-
chiwałem się wówczas w córce doktora – Zosi, a ona też darzyła mnie sympatią. Na przeło-
mie 1943–44 roku zwróciła się ona do bywającego u nich inż. Ossowieckiego, prosząc go,
aby powiedział czy coś nie zagraża memu życiu. Ossowiecki, na podstawie mego zdjęcia,
stwierdził, że nic mi się nie stanie do końca wojny i dożyję 64 lat, kiedy to zginę tragicznie,
prawdopodobnie pod Moskwą. Nigdy większej wagi do tej przepowiedni nie przywiązywa-
łem, ale ciągle o tym pamiętałem. Fatalny rok minął szczęśliwie, muszę jednak przyznać się,
że w tym roku unikałem chodzenia do kina Moskwa czy restauracji o tej nazwie, a do Lenin-
gradu wolałem jechać pociągiem niż lecieć samolotem przez Moskwę”.
Nie sprawdziła się również przepowiednia dotycząca roku śmierci red. Jerzego Jacyny.
Według tego co nam opowiadał, i co zrelacjonował w swych wspomnieniach, Ossowiecki
przepowiedział mu, że umrze w 63 lata po nim
144
.
W rzeczywistości J. Jacyna zmarł 29 maja
1971 roku na zawał serca. Gdy na kilka dni przed śmiercią odwiedziłem go w Szpitalu Elż-
bietanek w Warszawie, mówił mi, że jest pewny powrotu do zdrowia, gdyż Ossowiecki prze-
143
Op.cit., s. 195–197.
144
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 33/1970, odc. 6.
95
powiedział, że dożyje roku dwutysięcznego. Niestety, wiara ta mogła mieć negatywny wpływ
na przebieg leczenia – wbrew poleceniom lekarzy wstawał bowiem nieustannie z łóżka,
twierdząc, że potrafi „przechodzić” zawał.
Jeśli Ossowiecki rzeczywiście mówił niechętnie na temat swych przeczuć i wizji, dotyczą-
cych przyszłych losów konkretnych ludzi, gdyż nie był pewny swych uzdolnień wieszczych,
jeszcze większą powściągliwość wykazywał podobno, gdy pytano go o sprawy polityczne – o
przyszłość Polski, Europy, świata. Nie należy też dać się zwieść tytułowi jego książki {Świat
mego ducha i wizje przyszlosci). Nie odnosi się on z pewnością do paru przypadków preko-
gnicji, które przytaczamy na początku tego rozdziału. Jeśli zaś dotyczy historiozoficzno-
filozoficznych koncepcji, zaprezentowanych w pierwszej części książki Ossowieckiego nie
mają one wiele wspólnego z jasnowidzeniem. Bardzo rzadko też można tam znaleźć jakąś
konkretniejszą prognozę polityczną, a jeśli niektóre z nich w pewnym stopniu okazały się
trafne (np. dotyczące wyzwolenia się Indii i Egiptu), świadczy to w tym przypadku o niezłym
wyczuciu aktualnych tendencji społeczno-politycznych, chociaż – prawdę mówiąc – więcej
można tam znaleźć przewidywań błędnych.
Niemniej, we wspomnieniach przyjaciół i znajomych jasnowidza nie brak relacji na temat
jego wizjonerstwa politycznego, zwłaszcza w przededniu wojny i w okresie okupacji hitle-
rowskiej. Dotyczyły one niemal z reguły przyszłych losów Polski i Warszawy. Niestety, są to
wspomnienia spisywane już po wojnie i potwierdzające post factum trafność proroctw Osso-
wieckiego. Opowieści te, jeśli dotyczyły okresu przedwojennego, stanowią na ogół zaprze-
czenie opublikowanych w lipcu i sierpniu 1939 roku w niektórych gazetach wiadomości, że
Ossowiecki wykluczał możliwość wybuchu wojny polsko-niemieckiej. Do najciekawszych
tego rodzaju materiałów należy relacja pisarza – Janusza Teodora Dybowskiego (1909–1977)
– zawarta w jego pamiętnikach. Pisze on, że powróciwszy 20 sierpnia 1939 roku z urlopu do
Poznania, przeglądając gazety z ostatnich tygodni, przeczytał wywiad udzielony przez Osso-
wieckiego „Dziennikowi Poznańskiemu”, w czasie wizyty jasnowidza u hr. Mycielskiego, w
jego majątku w Kobylepolu.
W wywiadzie tym Ossowiecki oświadczył kategorycznie, że wojny nie będzie.
„W chwili, gdy czytałem ze zdziwieniem tę wiadomość – wspomina Dybowski – zapukała
do pokoju moja gospodyni.
– Proszę pana, pan hrabia Mycielski przyjechał – zaanonsowała z przejęciem. Wyszedłem
witać gościa.
– Cieszę się z pana wizyty, jak równeż z nowin ujawnionych w Kobylepolu przez Osso-
wieckiego. Właśnie o tym czytałem – rzekłem, wskazując gazetę.
– I ja z tym do pana przyjechałem odparł gość, jakoś zgnębiony. – Chciałem, aby pan po-
znał Ossowieckiego, przysyłałem dwa razy auto, ale...
– Dopiero wczoraj wróciłem. Żałuję powiedziałem.
Mycielski ciężko usiadł na wskazane mu krzesło.
– Z tym do pana przyjechałem – powtórzył zdławionym głosem. Potężną jego postacią
wstrząsnęło coś, jak gdyby szloch.
– Hrabio, co się stało! – spytałem bardzo zaniepokojony.
– Nieszczęście – odparł głuchym głosem. – Zaraz opowiem... Wie pan, że jestem skrom-
nym rolnikiem. Gdy rozeszło się, że u mnie gości Ossowiecki, wszyscy chcieli go widzieć.
Na kolację powitalną zaprosiłem tylko 80 osób. Po deserze panie obskoczyły inżyniera
Ossowieckiego pytając jedna przez drugą:
– Mistrzu, co będzie z wojną, kiedy wybuchnie?!
– Wojny nie będzie – oświadczył im. – Proszę nie siać paniki. Była już druga w nocy,
gdy
odprowadzałem mego gościa do jego pokoju. W bibliotece usiedliśmy na chwilę na cyga-
ro. Ossowiecki puścił kilka kłębów dymu, zasłonił nagle ręką oczy, ale dostrzegłem, że po
96
jego twarzy spływają łzy.
– Mistrzu, co się stało, na Boga? – spytałem. Ossowiecki blady spojrzał mi w oczy.
– Nieszczęście... Jesteśmy w przededniu wojny, już tylko dzielą nas od niej dni...
– Ale przecież pan mówił przed chwilą...
– A cóż ja mogłem powiedzieć? – odparł inżynier. – Był u mnie pół roku temu Rydz-
Śmigły i wziął słowo honoru, że o tym nikomu publicznie nie powiem.
– Jak daleko dojdą Niemcy? – zapytałem.
– Cała Polska zajęta, gruzy, krew, mord! Idą dalej w głąb Rosji. Daleko, daleko...
– Do Uralu?
Ossowiecki zastanowił się chwilę:
– Do Kaukazu – odparł.
– A co z Polską?
– Będzie, będzie jeszcze większa niż jest teraz, ale za jaką cenę! Jezus Maria, za jaką cenę!
Tu mistrz Ossowiecki rozpłakał się, jak dziecko. Mówię o tym panu, choć nikomu tego nie
wolno mi powtórzyć. Mówię dlatego, że pan jest pisarzem. Trzeba o tym kiedyś powiedzieć,
napisać, gdy nas nie będzie – ciągnął mój gość. – Przecież Ossowiecki nie może z tym pozo-
stać, że kłamał...
– No, jeśli Rydz-Śmigły o tym wie... – wtrąciłem.
– Nic nie wiadomo, nic nie wiadomo. Ja wiem jedno – mówił Staś Mycielski – coś mnie
gnało z tym do pana...”
145
O tym, że Ossowiecki przewidywał wybuch wojny i klęskę Polski pisze również w swych
wspomnieniach o jasnowidzu Jerzy Jacyna:
„Pamiętam rozmowy na temat możliwości wojny, prowadzone niejednokrotnie w domu
siostry Ossowieckiego – generałowej Jacynowej (...) Wizja Ossowieckiego nie pasowała zu-
pełnie do ówczesnych moich wyobrażeń o przyszłości. Prognoza jasnowidza była bowiem
mniej więcej taka: dojdzie do wojny. Polska będzie pobita, zginą miliony ludzi. Warszawa
będzie zburzona dwukrotnie – na początku i przy końcu wojny, wojna będzie trwała lata i
ogarnie cały świat, a głównym zwycięzcą będzie Rosja. No i wreszcie powstanie nowa Pol-
ska, zupełnie inna niż była dotychczas. Ta wizja uległa wzbogaceniu i pewnym modyfika-
cjom w ciągu paru ostatnich lat przed wojną, niemniej ogólny jej kształt i konkluzja były jed-
noznaczne: klęska i odrodzenie się Polski”
146
.
Jeśli informacje o wypowiedziach Ossowieckiego dotyczących wybuchu wojny są często
sprzeczne, a wspomnienia pisane po wojnie – w dużym stopniu ubarwione legendą, relacje o
jego przepowiedniach zagłady Warszawy możemy chyba uznać w pełni za wiarygodne.
Grzymała-Siedlecki datuje pojawienie się tych apokaliptycznych proroctw nie na okres
przedwojenny lecz lata 1942–1943, co wydaje się znacznie prawdopodobniejsze. Plater-
Zyberk przytacza relację o przepowiedni z początków okupacji:
„Już po wojnie we Wrocławiu pani Zofia Jerzowa Lubieniecka, która z całą swoją rodziną
utrzymywała stały kontakt z inż. Ossowieckim, opowiedziała mi o swoim z nim pierwszym
spotkaniu w zbombardowanej Warszawie, po kampanii 1939 roku. Gdy pani Lubieniecka ze
zgrozą mówiła o zniszczeniach w mieście, Ossowiecki nagle złapał się za głowę. .
Po chwili zaczął mówić:
– Widzę straszne rzeczy... Teraźniejsze zniszczenia to jeszcze nic w porównaniu z tym, co
się z Warszawą stanie jeszcze... Widzę Warszawę kompletnie w gruzach i spaloną... bez lu-
145
J. T. Dybowski, Życie bez liberii, II nagroda w konkursie na wspomnienia inteligenta,
zorganizowanym przez redakcję „Po prostu” i Pracownię Socjologiczną PAN, Warszawa–
Łódź 1957r.
146
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 52/1970, odc. 25.
97
dzi... zielska porastają Warszawę... zające biegają po mieście...”
147
Trudno dziś orzec, czy wizje zniszczenia Warszawy powstawały u Ossowieckiego w tran-
sie jasnowidczym, czy może były produktem gorzkiej świadomości, czego należy spodziewać
się po Hitlerze. Wiara w jego nieuniknioną klęskę nie wykluczała przecież pesymistycznej
oceny sytuacji i szans pomocy sojuszników. Niewykluczone zresztą, że na treść wizji transo-
wych miała w tym przypadku istotny wpływ zdolność podświadomego prognozowania poli-
tycznego.
Jeszcze chyba trudniej o jednoznaczną odpowiedź na pytanie, czy Ossowiecki dostrzegł
swą „nadświadomą” wyobraźnią własną śmierć. Z relacji osób mu bliskich wynika, że nie
tylko w ostatnich tygodniach przed powstaniem miewał jakieś wizje tragicznego finału swego
życia.
„Mówiła mi Matka – pisze pasierb Ossowieckiego, Marian Świda – że wkrótce po zajęciu
Warszawy przez Niemców, gdy weszła któregoś wieczoru do jego gabinetu, siedział w fotelu
pogrążony w głębokiej zadumie.
– O czym myślisz, Stefanku? – zapytała.
– Zosiu... ja miałem wizję: Niemcy mnie rozstrzelają...”
148
Na wiosnę 1944 roku w rozmowie z Aleksandrem Mieszczanowskimp – miał mu się zwie-
rzyć;
„Ja zginę tak, że nikt nie znajdzie mego trupa. Wkrótce to będzie...”
149
5 sierpnia 1944 roku, w Alei Szucha, prawdopodobnie na kilka godzin przed śmiercią, jak
wynika z relacji Kazimiery Reych, zdawał sobie chyba w pełni sprawę, że to koniec, gdy po-
wiedział:
„O sobie wolę nie mówić...”
Nie zapominajmy jednak, że w tamtych strasznych czasach przeczucie własnej śmierci nie
odstępowało wielu ludzi. A chociaż nie byli obdarzeni „wewnętrznym wzrokiem” pozwalają-
cym widzieć poprzez czas i przestrzeń, nader często, niestety, sprawdzały się przeczucia. W
warunkach śmiertelnego zagrożenia o przeżyciu decyduje bowiem nie tylko przypadek, ale
również w pewnej mierze postawa obronna – wiara we własne siły i aktywne szukanie sposo-
bu uniknięcia śmierci. I odwrotnie – przekonanie o jej nieuchronności prowadzi do rezygnacji
i biernego poddania się losowi.
Istnieje zresztą jeszcze inny – parapsychologiczny aspekt wątpliwości dotyczących jasno-
widczych przewidywań własnej śmierci. Otóż jest niemal regułą, że największe fenomeny psi
– telepaci, jasnowidzący i różdżkarze – tracili swój dar, gdy chodziło o sprawy o wielkiej
wadze, dotyczące ich samych. Przypomnijmy tu, że Ossowiecki nie przewidział, że zostanie
porzucony przez pierwszą żonę...
Tak czy inaczej – pozostaje zagadką, dlaczego nie uczynił nic, aby uratować życie, a co
najmniej zebraną dokumentację swych osiągnięć i przygotowane do druku prace literackie.
Dlaczego nie opuścił Warszawy przed powstaniem, nie ukrył gdzieś w bezpiecznym miejscu
pisarskiego dorobku? Czyżby jednak nie przeczuwał, co go czeka lub nie ufał swym proro-
czym wizjom?...
147
A. Plater-Zyberk, op, cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 22/1972, odc.16.
148
S. Ossowiecki, op. cit., s. 355.
149
J. Jacyna:,op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 4/1971, odc.29.
98
7. Niezwykłe moce
Stefan Ossowiecki przeszedł do historii jako fenomen jasnowidztwa. Wśród opisanych
przez niego doświadczeń i relacji świadków, nierzadko zasługujących na pełne zaufanie,
znajdują się jednak i takie, które z jasnowidztwem nie mają wiele, albo zgoła nic, wspólnego.
Wynika z nich, że Ossowiecki posiadał wszechstronne uzdolnienia paranormalne – parapsy-
chiczne i parafizyczne – z tym, że niektóre z nich wystąpiły u niego tylko okresowo lub były
wykorzystywane rzadko i nie rozwijane w sposób systematyczny. Wydaje się, że co najmniej
znaczną część tego rodzaju eksperymentów dokonywał on po prostu dla sprawdzenia, czy
określony rodzaj uzdolnień posiada i nieobcej mu chęci popisania się nimi w towarzystwie.
Nigdy, niestety, o ile nam wiadomo, nie były one przeprowadzane w warunkach laboratoryj-
nych, bardzo rzadko w obecności wybitnych uczonych i specjalistów – parapsychologów. Tak
było z opisywanymi już w rozdziale 3 „eksterioryzacjami”, tak było z demonstracjami teleki-
nezy, a także chyba z najbardziej niezwykłą i rzadką zdolnością zdalnego myślowego przeka-
zywania sugestii.
Do tych okresowo przejawianych zdolności należała również telepatia. Ossowiecki pisze,
że zdolności tego rodzaju wystąpiły u niego gdy miał 14 lat, a w kilka lat później właściwość
ta przekształciła się w zdolności medialne. Brak, niestety, wszelkich informacji, w jaki sposób
owa telepatia się przejawiała i jakie przeprowadzano eksperymenty, choćby tylko w gronie
rodzinnym.
W czasach międzywojennych w doświadczeniach telepatycznych często organizowanych
przez stowarzyszenia metapsychiczne, Ossowiecki udziału nie brał, a przynajmniej nic na ten
temat nie wspomina. Jedyny przykład eksperymentu, którego wynik skłonny jest przypisać
telepatii, przeprowadził z nim Leon Petrażycki (1867–1931), wybitny prawnik, filozof i so-
cjolog, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Inna sprawa, że doświadczenie, w którym
Ossowiecki rozpoznał rysunek drzewa i podpis „Brzoza”, przygotowany przez Petrażyckiego,
nie różni się od podobnych doświadczeń zaliczanych do kryptoskopii
150
.
Zdarzały się jednak doświadczenia, które należy chyba zaliczyć do telepatycznych. Jedno z
nich opisuje Ossowiecki w swej książce. Jego partnerem był tu marszałek Piłsudski, który –
zdaniem inżyniera-jasnowidza – obdarzony był również zdolnościami parapsychicznymi.
Oddajmy głos Ossowieckiemu:
„Przybył (...) do mnie p. Prystor
151
z zawiadomieniem, że tego dnia o godz. 6 zamierza
odwiedzić mnie Marszałek Piłsudski. O oznaczonej porze istotnie Marszałek przybył. Zapro-
ponował mi, abyśmy zrobili wspólnie następujące doświadczenie: Punktualnie o północy
mieliśmy obaj możliwie jak najbardziej skupić się i jak najsilniej skoncentrować, każdy u
siebie w domu. W tym stanie głębokiego skupienia, w ciągu pierwszych 8 minut miałem wy-
powiedzieć zdanie, z myślą, aby Marszałek je usłyszał. Po 10-minutowej przerwie znów
miałem się skupić przez 8 minut, aby usłyszeć słowa nadane przez Marszałka.
Stosownie do umowy, już przed godziną 12 położyłem się, wziąwszy notes i ołówek. W
chwili, kiedy już zacząłem widzieć Marszałka telepatycznie, do pokoju weszła niespodzianie
moja żona. Nie uprzedzona o niczym, wzruszyła ramionami i powiedziała głośno: Znów nie
śpisz, znowu jakieś doświadczenia? Czy nie szkoda elektryczności? Wówczas, żeby cośkol-
150
S. Ossowiecki, op. cit., s. 94–95.
151
Aleksander Prystor (1874–1941) – jeden z najbliższych współpracowników Piłsudskie-
go od czasów Organizacji Bojowej PPS, więzień caratu. Po powrocie do kraju w 1918 r. peł-
nił różne wysokie funkcje wojskowe i polityczne, m.in. w latach 1931–33 premier, 1935–38
marszałek Senatu, jeden z przywódców „grupy pułkowników”.
99
wiek odpowiedzieć, rzuciłem bez myśli następujące zdanie: Nie wiem dlaczego lewa ręka tak
silnie mnie boli? Przytaczam odpowiedź żony, gdyż i te słowa zostały usłyszane przez Mar-
szałka. Jeżeli będziemy nadal mieszkali w tej wilgotnej jamie, oboje stracimy zdrowie.
Mieszkaliśmy wówczas na parterze przy ul. Pięknej 5 i rzeczywiście było tam trochę wil-
goci.
Zmartwiłem się serdecznie, gdyż powyższa rozmowa zajęła czas, przeznaczony przez
Marszałka na doświadczenie. Przypuszczałem, że eksperyment nasz chybił. Nazajutrz z rana
odwiedził mnie płk Wieniawa-Długoszowski
152
i oświadczył, żebym przybył na ul. Kanonię
do pana ministra Patka
153
gdzie miałem spotkać się z Marszałkiem. O oznaczonej godzinie
udałem się tam. Marszałek przyjął mnie uprzejmie i rzekł: Słyszalem, słyszałem, lewa ręka
silnie boli, a potem jakąś odpowiedz innej osoby i wyraz jama”
154
.
Czy Ossowiecki był tak silnym „nadajnikiem”, czy może Piłsudski tak czułym „odbiorni-
kiem”? – nikt tego dziś nie stwierdzi.
O przejawach swych zdolności medialnych pisze Ossowiecki również bardzo niewiele
155
.
Można się domyślać, że na seansach z udziałem młodego Ossowieckiego występowały
zjawiska mediumizmu fizycznego, tłumaczone najczęściej przez parapsychologów jako
spontaniczne, nieświadome przejawy telekinezy. Manifestowania się zjaw i innych form
„materializacji” chyba raczej nie było, gdyż z pewnością byłby się nimi inżynier-jasnowidz
pochwalił, tak jak późniejszymi przejawami telekinezy, wywołanymi już świadomie „mocą
ducha”:
„Gdy byłem na ostatnim kursie Instytutu Technologicznego zdolności te (medialne – przy-
p. KB) zaczęły się przejawiać w zupełnie innych formach – telekinezyjnych (samym wysił-
kiem woli mogłem przenosić odległe przedmioty). Okres ten w moim życiu był najciekawszy,
zdolności tego rodzaju coraz mocniej się rozwijały. Związywano mnie sznurami i nakładano
długą koszulę z długimi rękawami, które były wiązane z tylu. Leżałem na ziemi, nie mogąc
się ruszyć, gdyż nogi w kostkach były także związane mocno i w takim stanie, skrępowany,
mogłem poruszać najcięższe przedmioty. Zrywałem ubrania, przesuwałem figury marmurowe
lub inne ciężkie przedmioty, zdejmowałem obrazy ze ścian. Wszystkie te przedmioty mogłem
poruszać bardzo szybko, bo w ciągu pół lub jednej minuty od chwili natężenia woli już przy-
ciągałem je ku sobie. Ten okres trwał jeszcze w 1919 roku. Ze świadków tych doświadczeń w
Warszawie pozostało jeszcze (w 1933 r. – przyp. KB) sporo osób, a mianowicie: Karol
Zdziechowski, Konstanty Biskupski, płk Tadusz Żółkiewski, hr. Emeryk Czapski, poseł na
Sejm p. Chludziński i wielu, wielu innych.
Ostatnie doświadczenia z przyciąganiem ku sobie przedmiotów robiłem w mieszkaniu pani
Olesza wobec całego szeregu osób. Będąc związany przesunąłem z miejsca bardzo ciężką
palmę, a w obecności także kilku osób, między którymi byli: Konstanty Biskupski, Dominik
Łempicki i płk Żółkiewski, będąc mocno związany i leżąc na podłodze, ściągnąłem z komin-
ka w przeciągu 1,5 minuty ogromny zegar, złożony z różnych części. Przyciągnąłem go wte-
dy do siebie z odległości trzech, a może więcej metrów; stał zaś on na wysokości l metra, i
stamtąd bardzo zręcznie i sprawnie wraz ze wszystkimi swymi częściami spłynął jak gdyby
do mego boku. Takich doświadczeń robiłem setki w Rosji; byłem ogólnie znany i podziwiany
152
Bolesław Wieniawa-Długoszowski (1881–1942) – generał brygady, legionista, adiutant
Piłsudskiego, dowódca 2 dyw. kawalerii.
153
Stanisław Patek (1866–1945) – prawnik, obrońca w procesach politycznych przed są-
dami carskimi, związany z PPS. Organizator sądownictwa w Polsce Niepodległej, uczestnik
Paryskiej Konferencji Pokojowej, w latach 1919–1920 – min. spraw zagranicznych.
154
S. Ossowiecki, op. cit., s. 93–94.
155
Op. cit., s. 70.
100
z tego powodu”
156
.
Podobny eksperyment telekinetyczny z 1913 r., w czasie którego Ossowiecki „przesunął”
ciężki fortepian, opisuje Jerzy Jacyna w oparciu o relacje naocznego świadka, znanego praw-
nika, Olgierda Missuny, syna siostry Stefana, Wandy, który jako mały chłopiec był obecny na
seansie...
157
. Pokaz telekinezy opisuje w swych wspomnieniach również Antoni Plater-
Zyberk. Odbył się on tym razem już w Warszawie, prawdopodobnie w 1919 roku, w pałacyku
Róży Zamojskiej przy alei Róż 12.
„Ciotka nasza – opowiada Plater – bardzo się zainteresowała osobą inż. Ossowieckiego i
zapragnęła poznać go osobiście. W tym celu poleciła Remigiuszowi Grocholskiemu, by w jej
imieniu zaprosił Ossowieckiego na obiad.
W obiedzie wzięła udział pani domu, rtm. Grocholski, jego młodszy brat Henryk i jeszcze
parę osób z rodziny. Inż. Ossowiecki bardzo był ożywiony i opowiadał szalenie ciekawe fakty
ze swego życia, związane z jego nadnaturalnymi zdolnościami. Słysząc to rtm. Grocholski
zapytał go, czy nie zechciałby po obiedzie wykonać w salonie jakąś czynność sprzeczną z
prawami fizyki.
– Bardzo chętnie – odpowiedział inżynier. – Jestem dziś w dobrym usposobieniu, czuję się
silny, pokażę państwu coś!
Wszyscy wstali od stołu i przeszli do salonu. Ten, znany mi dobrze, salon miał około 8
metrów długości, przy oknach od strony ulicy stał fortepian, a w przeciwległym rogu pokoju,
za ukośnie ustawioną kanapą, stał na wysokim postumencie bardzo duży chiński wazon z
wizerunkiem czerwonego smoka.
Inżynier, wszedłszy do salonu, rozejrzał się po nim i zwracając się do Grocholskiego po-
wiedział:
– Może mnie pan rotmistrz skrępować, jak pan tylko chce, a ja przeniosę państwu ten wa-
zon z rogu pokoju.
Bracia Grocholscy zakrzątnęli się, by zdobyć sznury do wieszania bielizny. Poprosili inży-
niera, by położył się na dywanie, a wówczas związali mu ręce, obie nogi i połączyli ręce i
nogi trzecim sznurem. Zapytali go jeszcze, czy pozwala zawinąć się w dywan.
– Dobrze, zawińcie mnie panowie, a potem proszę zgasić światło w salonie. Wszyscy pań-
stwo wyjdą na chwilę do przyległego pokoju jadalnego. Zaraz państwa zawołam, to będzie
krótko trwało, bo mi przecież w tym dywanie będzie duszno!
Bracia Grocholscy zawinęli Ossowieckiego i zawiązali jeszcze dywan sznurem, po czym
zgaszono światło i wszyscy wyszli z pokoju. Rtm. Grocholski patrzył na sekundnik zegarka;
po 20 sekundach wszyscy usłyszeli głos inżyniera, wołający ich z powrotem do salonu.
Weszli, zapalili światło i przede wszystkim rzucili się bracia Grocholscy, by rozwinąć dy-
wan i rozwiązać Ossowieckiego, który nieco był blady i spocony na twarzy. Wówczas dopie-
ro obecni spojrzeli w róg pokoju: postument za kanapą był pusty!
Gdzież się podział wazon chiński? Wazon stał na fortepianie, około 6 metrów od postu-
mentu...”
158
W swej książce Ossowiecki zamieścił krótki opis techniki, jaką stosował aby wywołać
zjawiska telekinetyczne i warunków niezbędnych do ich wystąpienia:
„Siedząc lub stojąc, byłem bezsilny. Musiałem dla dokonywania tych doświadczeń leżeć,
mając oparcie całego ciała na podłodze, kanapie lub łóżku. Robiłem w tych chwilach olbrzy-
mi wysiłek woli, nadzwyczajnego skupienia. Równoważnikiem energii, którą wkładałem,
wprowadzając siebie w stan prawie kataleptyczny, była energia kosmiczna, która wypełnia
156
Op. cit., s. 70–71.
157
J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 50/1970, odc. 23.
158
A. Plater-Zyberk, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 8–9/1972, odc. 2–3.
101
mnie wówczas i przez nią właśnie przesuwałem lub podnosiłem przedmioty. Ten wysiłek
mógł trwać tylko jedną chwilę, o ile zaś przeciągał się dłużej, traciłem siłę i przedmiot upadał.
Warunkiem koniecznym, by doświadczenie mogło się udać, musiała być kompletna cisza;
nikt w chwili eksperymentu nie powinien był się poruszać. Zadaniem moim wówczas było
jednym potężnym wysiłkiem unieść lub przesunąć ku sobie dany przedmiot. Kosztowało to
dużo wysiłku; byłem po nim tak wyczerpany, że leżałem prawie nieprzytomny”
159
.
Można żałować, że tego rodzaju niewiarygodne wyczyny przyszłego jasnowidza nie były
przedmiotem badań naukowców – zwłaszcza fizyków, fizjologów i psychologów – a w okre-
sie gdy Ossowieckim interesowali się Richet i Geley, jego zdolności telekinezyjne już zani-
kły. Aż dziwne jednak, że nie wykazali oni zainteresowania i nie przeprowadzili serii nauko-
wo kontrolowanych doświadczeń dotyczących innego przejawu sił duchowych Ossowieckie-
go – telepatycznego sterowania zachowaniem się ludzi. Opisy tego rodzaju pokazów – prze-
prowadzanych niemal z reguły w czasie towarzyskich przyjęć – zdalnego myślowego przeka-
zywania sugestii, można znaleźć nie tylko w Świecie mego ducha, ale również w różnych
materiałach pamiętnikarskich. Nie bez znaczenia jest również to, że nierzadko świadkami
tych doświadczeń były znane osobistości m.in. ze świata artystycznego.
Ossowiecki tak opisuje eksperyment przeprowadzony w 1930 roku w Warszawie, w
mieszkaniu Stanisława i Zofii Meyerów przy alei Róż 10, gdzie bywał również i ekspery-
mentował z jasnowidzem znakomity pianista – Artur Rubinstein:
„Było kilka osób, a między nimi: kompozytor Karol Szymanowski, prorektor Konserwato-
rium, pianista prof. Zbigniew Drzewiecki, reżyser Ryszard Ordyński i Juliusz Osterwa, znany
artysta dramatyczny. Miałem bardzo ciekawe zadanie do wykonania. Trzeba było mianowicie
o godz. 8, w ciągu 8 minut ściągnąć znakomitego pianistę, Mikołaja Orłowa, który był tego
wieczora zaproszony na Pragę, zdaje się do dr Jastrzębskiego.
Zrobiłem wielki wysiłek woli. Osterwa trzymał przez cały czas zegarek, a ja mówiłem co
widzę. Widziałem Orłowa jak wychodził i wsiadał do samochodu, a wówczas złączyłem się z
nim. Orłow czuł się zmęczony i chciał koniecznie jechać do domu. Nareszcie zwyciężyłem.
Dochodziła już ósma minuta, wszyscy rzuciliśmy się ku schodom. Ja i Osterwa, z zegarkiem
w ręce, staliśmy na schodach. Jakież było nasze zdumienie, gdy śpiesząc się, prawie biegnąc,
wpadł do mieszkania Orłow i opowiedział, jak wychodząc z domu pp. Jastrzębskich, bardzo
zmęczony, zamierzał wrócić do domu, ale sam nie wie co się stało, bo jakaś siła gwałtowna
ciągnęła go do mieszkania pp. Meyerów. W obecnej chwili jest już spokojny. Doświadczenie
się udało”
160
.
Bardzo podobną historię ze ściągnięciem, tym razem w Poznaniu na dansing, pewnego
rotmistrza 17 pułku ułanów opisuje również Antoni Plater
161
.
Jeszcze bardziej skomplikowaną formę miało doświadczenie z Różą Przybylską. Oto
przekazana nam relacja Marii Gluth-Nowowiejskiej, świadka eksperymentu:
„Pewnego wieczoru w 1938 roku znalazłam się na przyjęciu, w którym uczestniczył rów-
nież inżynier Stefan Ossowiecki. Posadzono go obok mojej bliskiej znajomej, Róży Przybyl-
skiej, żony nie żyjącego już w tym czasie wybitnego architekta. Inżynier Ossowiecki był
człowiekiem czarującym, wyrobionym towarzysko. Prowadził z sąsiadką interesującą roz-
mowę, częstując ją ciągle nowymi potrawami. Kiedy zaproponował jeszcze spróbowanie sa-
łatki jarzynowej, Róża podziękowała stanowczo, wyjaśniając, że nie jest już w stanie zjeść
cokolwiek więcej. Kiedy nalegania nie przyniosły rezultatu, inżynier Ossowiecki nachylił się
nad swoją sąsiadką i szepnął jej do do ucha:
159
S. Ossowiecki, op. cit., s. 71–72.
160
Op. cit., s. 137–138.
161
A. Plater-Zyberk, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 15–16/1972, odc. 9–10.
102
– Proszę wziąć choć troszkę tej pysznej sałatki i pomyśleć o czymś, co bardzo by pani
chciała, żeby się spełniło. Może się spełni...
Róża Przybylska wiedziała kogo ma obok siebie, potraktowała jednak tę propozycję z
przymrużeniem oka, jako żart pragnącego postawić na swoim mężczyzny.
Kiedy jadła wymuszone danie pomyślała jednak, że gdyby miała o czymś pomarzyć, to je-
dynie, by przyjechał do niej syn Wojtek. Wiedziała, że jest to mrzonka. Wojtek odbywał wła-
śnie służbę w szkole podchorążych na dalekim Polesiu. Miał okres intensywnych zajęć. Prze-
rwanie ich było niemożliwe.
Następnego dnia wracała do domu późnym wieczorem. Ze zdziwieniem spostrzegła świa-
tło we wszystkich oknach ich dużego mieszkania.
– Cóż to za dziwna iluminacja? – pomyślała.
Kiedy otworzyła drzwi, z wrażenia ugięły się pod nią nogi. W progu powitał ją syn, który
przed godziną przyjechał z dalekiego Polesia. Opowieściom nie było końca.
– Zupełnie nie rozumiem, co się stało – relacjonował Wojtek. Wczoraj wieczorem owład-
nęło mną nagłe pragnienie odwiedzenia domu. Zdawałem sobie sprawę z nierealności zamie-
rzenia. Na podchorążówce czas wypełniony był pracą, przygotowywaliśmy się do egzami-
nów, zaliczaliśmy ćwiczenia praktyczne. Staranie o przepustkę w tym gorącym okresie gro-
ziło awanturą i paką. A jednak nie mogłem dać sobie rady, coś pchało mnie z ogromną siłą ku
awanturze.
Skoro świt stanąłem do raportu u komendanta szkoły. Należał on do wyjątkowych służbi-
stów. Był zwolennikiem twardej szkoły życia, ścisłego przestrzegania regulaminów i porząd-
ku określanego jako wyjątkowy dryl.
Wiedziałem o tym wszystkim, a mimo to stanąłem przed komendantem z niedorzeczną,
niczym nie uzasadnioną, prośbą. Nie miałem nawet pojęcia, co powiedzieć, trzasnąłem więc
kopytami i wybełkotałem, że okropnie się niepokoję, co się dzieje w domu i bardzo proszę o
przepustkę na trzy dni. Muszę pojechać i sprawdzić.
Pułkownik popatrzył na mnie uważnie, pomyślał chwilę i... zgodził się. Zdawało mi się, że
śnię, ale to była prawda. Zamiast do paki poszedłem na dworzec.
Historia matki i syna żywo komentowana była w ówczesnej Warszawie. Nikt nie miał
wątpliwości, że biegiem wydarzeń pokierował Stefan Ossowiecki. Odczytał pragnienie Róży
Przybylskiej i wysłał na odległość polecenie jej synowi. Wojtek polecenie wykonał. Ale na
tym nie kończyło się działanie Ossowieckiego. Będąc ciałem w Warszawie, musiał jednocze-
śnie znaleźć się w szkole podchorążych na Polesiu. Musiał zorientować się w panujących tam
stosunkach i „kazać” komendantowi szkoły spełnić prośbę młodzieńca. W przeciwnym przy-
padku Wojtek nigdy nie otrzymałby przepustki.
W tym wydarzeniu inżynier Ossowiecki był więc i odbiornikiem i nadajnikiem: potrafił
odczytać czyjeś myśli i narzucić innym swoją wolę.
Jeżeli relacje te są, choćby tylko w ograniczonym stopniu, zgodne z rzeczywistym prze-
biegiem wydarzeń, doświadczenia tego rodzaju mogłyby rzucić nowe interesujące światło
również na samo zjawisko telepatii. Czyżby w pewnych warunkach (jakich?) aktywność
nadawcy i jego „moc psi” miała istotniejsze znaczenie niż wrażliwość telepatyczna odbiorcy i
wzajemne dostrojenie duchowe? Jest to z pewnością temat dla badaczy psi niebagatelny.
103
CZĘŚĆ TRZECIA
Czas wielkich mediów
Epoka, w której żył i działał Stefan Ossowiecki, odeszła w przeszłość, stając się dla wielu
czytelników tej książki już tylko pojęciem historycznym. A było to w dziejach metapsychiki
półwiecze niezwykle bogate w wydarzenia, w pełni zasługujące na miano „czasu wielkich
mediów”.
Gdy Ossowiecki był dzieckiem, dobiegał już końca spirytystyczny okres zainteresowania
zjawiskami paranormalnymi. Żyły jeszcze co prawda, siostry Fox
162
, które swymi kontaktami
ze światem pozagrobowym, nawiązanymi w 1848 roku, zapoczątkowały epidemię seansów
spirytystycznych, ale stuki, trzaski i wędrujące talerzyki zdążyły już spowszednieć, a do salo-
nów arystokracji i mieszczaństwa zawitały media telekinetyczne i materializacyjne, wywołu-
jące zjawiska świetlne, ruchy przedmiotów i budzące dreszcz emocji tajemnicze zjawy. Nie
tylko zresztą do salonów. W początkach lat siedemdziesiątych XIX wieku wielkie wrażenie
wśród „okultystów” i ostre spory w świecie naukowym wzbudziły doświadczenia przeprowa-
dzane przez Williama Crookesa
163
z pierwszymi wielkimi mediami fizycznymi – Danielem
Dunglasem Home
164
i Florencją Cook
165
. Notabene sprawa fotografowanej wielokrotnie przez
słynnego fizyka zjawy budzi do dnia dzisiejszego kontrowersje. Tymi fenomenami intereso-
wano się też wówczas żywo w Rosji, i to nie tylko spirytyści, lecz tak wybitni przedstawiciele
nauki jak Dymitr Mendelejew (1834–1907) i Ilia Miecznikow (1845–1916).
Lata młodzieńcze Ossowieckiego przypadają na okres, w którym doświadczenia z media-
mi podejmują czołowi pionierzy badań metapsychicznych: znakomity fizjolog i lekarz francu-
ski, członek paryskiej Akademii Nauk, późniejszy laureat Nagrody Nobla – Charles Richet
(1850–1935) – i polski psychofizjolog, Julian Ochorowicz (1850–1917). Ochorowicz zresztą
162
Siostry Fox – trzy córki amerykańskiego farmera Foxa – Margaret, Kate i Leach. Od
1848 w ich obecności manifestowały się, w postaci stuków i szmerów, rzekome duchy. Sean-
se, organizowane z ich udziałem, od 1849 zapoczątkowały ruch spirytystyczny.
163
William Crookes (1832–1919) – wybitny ang. fizyk i chemik, odkrywca talu i uranu X
(toru 234), badacz zjawisk towarzyszących przepływowi prądu elektrycznego w rozrzedzo-
nych gazach. W 1870 roku, poproszony przez Towarzystwo Dialektyczne o przeprowadzenie
badań, mających wyjaśnić mechanizm niektórych zjawisk paranormalnych, zainteresował się
metapsychiką.
164
Daniel Dunglas Home (1833–1918), najsłynniejsze medium fizyczne połowy XIX w.
Produkował chłodne podmuchy, efekty dźwiękowe i zapachowe, a także telekinetyczne i
materializacyjne. Świadkiem jego wyczynów był m.in. Zygmunt Krasiński.
165
Florencja Cook – słynne angielskie medium materializacyjne, kilkunastoletnia pensjo-
narka; w latach 1871–1874 w czasie seansów przeprowadzanych z nią m.in. przez prof. Cro-
okesa pojawiała się zjawa kobiety, podobnej do medium i nazywającej siebie „Katie King”.
Crookesowi nie udało się, mimo różnych doświadczeń (m.in. metodami fizykalnymi) wyja-
śnić zjawiska, ani też zdobyć dowodów oszustwa.
104
od wielu lat zajmował się hipnotyzmem, a jego książka O sugestii myślowej
166
, jak nazywano
wówczas telepatię, zawiera po raz pierwszy chyba sformułowaną hipotezę elektromagnetycz-
nego promieniowania mózgu. W tym czasie rozwija także swoją działalność brytyjskie Towa-
rzystwo Badań Psychicznych (Society for Psychical Research), którego ambicje naukowe i
krytyczny stosunek do spirytyzmu oraz udział w jego pracach uczonych o światowej sławie
sprawiły, że już wówczas uznawane było za najpoważniejszy ośrodek badań zjawisk para-
normalnych.
Jak to też zwykle bywa, rosnącej fali zainteresowania fenomenami metapsychicznymi to-
warzyszył urodzaj na media. Działało tu swoiste prawo popytu i podaży, z tym zastrzeżeniem,
że zawodowe media, występujące w celach zarobkowych, nie cieszyły się zaufaniem na-
ukowców. Najsłynniejsze w owym czasie medium fizyczne, włoska chłopka, Eusapia Palla-
dino
167
(1854–1918), chociaż publicznie przyłapano ją na oszustwie dopiero w roku 1909,
budziła już wiele lat wcześniej podejrzenia, iż pomaga sobie trikami. Przeprowadzone w la-
tach pięćdziesiętych naszego stulecia próby premiowania pieniężnego w eksperymentach te-
lepatycznych
168
potwierdzają zresztą w pełni słuszność przekonania, że bodźce materialne nie
przyczyniają się do rozwoju paranormalnych uzdolnień i skłaniają raczej do oszukańczych
praktyk.
Istotny wpływ na występujące okresowo zjawisko ujawniania się uzdolnień medialnych
mają przede wszystkim czynniki psychologiczno-społeczne: wieści o „nadnaturalnych” wła-
ściwościach mediów tworzą atmosferę podniecenia, sprzyjającą zarówno zwracaniu baczniej-
szej uwagi na rzeczywiste czy rzekome przejawy zdolności paranormalnych, jak i poszerzaniu
się kręgu ludzi podejmujących próby osiągania stanów medialnych, wśród których mogą być
i osoby posiadające tego rodzaju predyspozycje. Okresowo podnosząca się fala zainteresowa-
nia zjawiskami paranormalnymi związana jest z kolei ze wspomnianym we wstępie wzrostem
napięć społecznych, najczęściej o podłożu ekonomicznym, politycznym lub religijnym.
l. Spirytyści i eksperymentatorzy
Cofnijmy się raz jeszcze do czasów młodości Stefana Ossowieckiego. Dla ukazania Czy-
telnikom atmosfery tamtych lat poświęcimy nieco miejsca jego równieśnikowi – pierwszemu
polskiemu medium fizycznemu o europejskiej sławie – Janowi Guzikowi (1876–1928).
Pochodził z rodziny chłopsko-rzemieślniczej. Jego ojciec miał gospodarstwo i warsztat
tkacki we wsi Rączna niedaleko Krakowa, gdzie Jan przyszedł na świat. Około roku 1880
Guzikowie przenieśli się do Warszawy, ale wkrótce rodzina się rozpadła: ojciec wrócił do
Krakowa, matka z synkiem pozostała, zamieszkawszy w małym domku przy ul. Wolskiej.
Tam po raz pierwszy przyszłe medium zetknęło się ze spirytyzmem. Chłopiec miał 10 lat, gdy
właściciel domku – rzeźbiarz Sitek – zapalony spirytysta, zaczął zapraszać go na seanse. Za-
166
Główne dzieło Juliana Ochorowicza De la suggestion mentale, napisane po francusku,
ukazało się w Paryżu w 1887 r. z przedmową Ch. Richeta.
167
Eusapia Palladino (1854–1918) – najgłośniejsze medium fizyczne przełomu XIX i XX
w., włoska chłopka: produkowała zjawiska telekinetyczne, efekty dźwiękowe, dotknięcia
„duchów”. Nie brak dowodów, iż pomagała sobie oszukańczymi sztuczkami, choć zdaniem
wielu badaczy potrafiła przejawiać również rzeczywiste umiejętności medialne.
168
Angielski badacz S.G. Soal eksperymentował w latach 1955–1956 z dwoma kilkuna-
stoletnimi chłopcami z Walii stosując metodę pieniężnego premiowania wysokich wyników
w przekazach telepatycznych. Przyłapano ich na posługiwaniu się umówioną sygnalizacją.
105
intrygowany zjawiskami występującymi w obecności Jasia, Sitek próbował zainteresować
nim Ochorowicza, lecz negatywne wyniki trzech seansów zniechęciły badacza.
Pierwsze wyraźne przejawy zdolności telekinetycznych zaobserwowano podobno u Guzi-
ka po wypadku, jaki przeżył w wieku chłopięcym pracując w garbarni Jana Osońskiego.
Ciężkie dębowe drzwi spadły niespodziewanie na Jasia. Przez dwa dni był nieprzytomny i co
prawda po paru tygodniach wrócił do pracy, jednak uskarżał się na bóle głowy, mdłości i za-
wroty. Wkrótce potem zaczęły występować w obecności Guzika dziwne zjawiska. W warsz-
tacie, gdzie pracował, „skóry, noże i inne narzędzia rymarskie zrywały się z miejsc i fruwały
w powietrzu”. W mieszkaniu tłukły się szklanki, przewracały stoły i krzesła. Poskarżono się
nawet proboszczowi i zameldowano w cyrkule...
Guzik sypiał wraz z innymi praktykantami w izbie przylegającej do pokoju majstra. Po
zgaszeniu światła, a zwłaszcza gdy Guzik spał, w izbie czeladniczej działy się ponoć dziwne
zjawiska – coś stukało, przesuwało krzesła, ściągało z chłopców kołdry. Osoński tłumaczył to
sobie figlami praktykantów, później, gdy dowiedział się od Ochorowicza, że sprawcą zjawisk
może być Guzik, polecił mu wracać na noc do domu. Chłopiec uczył się nadal garbarstwa,
lecz jednocześnie zdobywał coraz większy rozgłos w kołach spirytystów. Chłopcem zajął się
Witold Chłopicki, późniejszy wydawca dwutygodnika „Dziwy życia”.
Praktykę zawodową odbył Guzik w fabryce garbarskiej J. Peterki przy ul. Obozowej 43 w
Warszawie. Otrzymywał już wtedy niewielkie honoraria za „seansowanie”.
Zwrotnym momentem w karierze medium stało się jednak przede wszystkim zaproszenie
go w 1891 roku do Petersburga przez radcę stanu Aleksandra Aksakowa (1832–1903) – czo-
łową postać spirytyzmu rosyjskiego. Demonstrował tam zjawiska telekinezy i materializacji,
nie tylko zresztą w kręgach spirytystów, ale także przed uczonymi i lekarzami. Wyniki do-
świadczeń musiały być zachęcające, gdyż zapraszano Guzika do Rosji jeszcze kilkakrotnie,
aż do pierwszej wojny światowej. Sukcesy na tym polu, a niepowodzenia w garbarstwie
(spółka rzemieślnicza, założona z dwoma kolegami w Szczekocinach zbankrutowała) spra-
wiły, że po roku 1896 rozstał się ostatecznie z pracą w rzemiośle, występując na seansach
jako zawodowe medium. Powodzenie miał coraz większe – „seansował” (tak nazywano
wówczas uczestnictwo w seansach) codziennie, nierzadko 2–3 razy na dobę. Cieszył się sym-
patią, był skromny, słowny, zadowalał się niewysokim honorarium za swe występy, w prze-
ciwieństwie do Eustapii Palladino, A przecież często występował w salonach arystokracji i
plutokracji, nawet na dworze carskim.
Jego zachowanie i zewnętrzny wygląd bynajmniej nie wskazywały na szczególne przy-
mioty parapsychiczne. Niewysokiego wzrostu, szczupły, niemal wątłej budowy, skromny,
bezpretensjonalny w kontaktach towarzyskich, raczej nieśmiały i milczący – jak wspomina
Ludwik Szczepański – „wydawał się na pierwszy rzut oka niezbyt umysłowo rozwinięty i
mało inteligentny (...). Na pozór nie interesowało go nic, poza sprawami materialnymi, i poza
rodziną (był bardzo przykładnym mężem i ojcem) (...) Ale kto dobrze obserwował Guzika i
przyjrzał mu się, gdy tenże rozruszał się trochę pod wpływem alkoholu (Guzik przed seansem
lubił zawsze dobrze zjeść i napić się wódki), miarkował, że był to człowiek obdarzony wiel-
kim, choć chłopskim sprytem, że umiał doskonale obserwować i korzystać ze swych spo-
strzeżeń – umiał też zachować zawsze niezłomny spokój”
169
.
Repertuar zjawisk produkowanych przez Guzika był bogaty, lecz ich zestaw i kolejność na
ogół nie ulegały zmianom, podlegając tylko ograniczeniu jeśli medium było niedysponowane.
Seanse odbywały się w ciemności, rzadziej w przyćmionym czerwonym świetle. Za plecami
medium w części pokoju oddzielonej kotarą pozostawiano na stoliku papier, ołówek i dzwo-
169
L. Szczepański, Okultyzm – fakty i złudzenia, Natura i Kultura, Kraków 1937, tom I, s.
99–100.
106
nek, na podłodze instrumenty muzyczne (gitara, dzwonki, pozytywka itp.), naczynie z sadzą
oraz białe prześcieradło. Efekty telekinetyczne polegały na poruszaniu tymi przedmiotami –
dzwonieniu, pobrzękiwaniu strun, uruchamianiu pozytywki, zawiązywaniu węzełków na
chustkach, lewitacji przedmiotów i prześcieradła, przybierającego dziwne kształty, a także
tzw. piśmie bezpośrednim („samodzielnym” poruszaniu się ołówka, kreślącego znaki na pa-
pierze). Rzadziej występowały zjawiska materializacyjne: światła, zimne powiewy, dotknię-
cia czegoś mokrego, czy nawet przebiegającego „szczura”, odciski w sadzy, wreszcie – wi-
doczne w przyćmionym świetle lub błysku magnezji – różnego rodzaju zjawy: niekształtnego
słupa stojącego za medium, zwierząt (łasiczki, psa), „małpoluda”, a także twarzy ludzkich.
Początkowo zjawy ludzkie łudząco przypominały medium i były nieme, od 1906 roku zaczęły
mówić (posądzano nawet Guzika o brzuchomówstwo), w latach 1908–1912 przybierać postać
ludzi zmarłych, bliskich seansującym. W najaktywniejszym medialnie okresie fantomy pro-
dukowane przez Guzika pojawiały się już nie tylko pojedynczo, ale po kilka naraz, rozma-
wiały, kłóciły się ze sobą.
Na ogół jednak zjawiska występujące na seansach bywały mniej efektowne, chociaż cał-
kowite „niewypały” – ponoć bardzo rzadkie, co niektórzy badacze przypisywali zręcznemu
„pomaganiu” sobie medium, gdy zawodziły „siły metapsychiczne”. Jak taki seans przebiegał,
zilustruje najlepiej dziennikarska relacja, zamieszczona w jednej z petersburskich gazet,
prawdopodobnie w 1913 roku . Oto obszerne fragmenty tego reportażu, którego autor z pew-
nością nie należał do bezkrytycznych entuzjastów mediumizmu.
„Newski Prospekt... Godzina dziewiąta wieczorem (...) W środku pokoju duży okrągły
drewniany stół, wokół niego wiedeńskie krzesła. Okna szczelnie zakryte portierami. Spiryty-
ści, ludzie subtelni, przygotowali dla oczekiwanego ducha osobny gabinet – oddzielony por-
tierami kąt. Stoi tam stolik z papierem, ołówkiem i dzwonkiem. Na podłodze dzwoneczki,
gitara i białe prześcieradło (...).
Plecami do portiery, kryjącej gabinet ducha, siedzi medium. (...) Gaśnie światło, świeci
tylko jedna słaba czerwona lampka elektryczna. Przewodniczący nakręca katarynkę (pozy-
tywkę? – KB). W pokoju ciemno – ledwo rozróżniamy kontury sąsiadów. Płyną minuty, pięć,
dziesięć... Milknie muzyka katarynki... Ktoś ziewa... (...).
Słychać gdzieś jakiś chrobot. Przewodniczący doktor B. donośnym głosem oświadcza:
– Duchu, jeśli przybyłeś, dziękujemy ci! Pamiętaj ustalone znaki. Pukaj! Jeden raz – nie...
dwa razy – tak... trzy razy – chcesz rozmawiać... pięć razy – koniec seansu.
– Idzie chłód – słychać głosy siedzących.
– Śpiewajmy – proponuje przewodniczący i oto wszyscy zaczynają śpiewać: Kol sławien,
Kol sławien przechodzi w kołysankę i Tiomnym lesom.
W tym czasie słychać znów jakiś chrobot (...).
– Ktoś mnie dotknął – oświadcza siedząca obok medium dama.
– Proszę się nie bać – uspokaja przewodniczący.
– Dotknął mnie, delikatnie.
– Oj... oj!... – krzyczy nieswoim głosem dama.
– Nie bójcie się... Nie krzyczcie... Nie przerywajcie łańcucha... – denerwują się spirytyści.
Słychać dźwięki dzwonka i gitary.
Znów pojawia się śpiew na melodię Tiomnym lesom. Spirytyści śpiewają: – Ukaż się...
Ukaż się... Ukaż się... Daj nam światło!
Powtarza się to kilka razy. Ktoś dostrzega światło. Słychać szelest papieru i chrobotanie.
– Pisze!
Z hałasem pada papier i ołówek. Dźwięczą struny gitary.
Znów rozlega się przejmujący krzyk. Zdenerwowana dama oświadcza, że coś mokrego
chwyciło ją za policzek. Przewodniczący uspokaja spirytystów:
– Duchu, prosimy cię abyś był delikatniejszy!...
107
Jeden ze spirytystów proponuje przerwać seans, gdyż jak widać – duch jest nieżyczliwy.
Ktoś inny protestuje. Na propozycję, aby duch podał swoje imię, duch nie odpowiada. Spiry-
tyści podejrzewają, że to duch zwierzęcia.
Seans zostaje przerwany. Zapala się światło. Medium idzie zapalić. Na kartce, podpisanej
przed seansem przez jednego ze spirytystów, nagryzmolono raczej niż napisano coś niezro-
zumiałego. Czytelna jest tylko ostatnia litera – „y”. Po różnych domysłach przyjęto, że napi-
sano słowo „zimy”, jednak co to znaczy – nikt nie wie.
Spirytyści piją herbatę i mówią, że dzisiejszy seans nieszczególnie udany...''
170
Udany w pełni był za to seans w Carskim Siole, z udziałem cara Mikołaja II i... ducha
Aleksandra III. Oto jak Guzik wspomina ten wieczór:
„Książę Kurakin powiadomił mnie, że jutro rano mam jechać do Carskiego Sioła, gdzie
będą czekały konie. Istotnie, lokaj odprowadził mnie na dworcu do karety, w której przyje-
chałem do pałacu. Tam mnie spotkano i bez jakichkolwiek rewizji odprowadzono na górę,
gdzie, w jednym z salonów czekało kilka nieznanych osób, wśród których zobaczyłem księcia
Kurakina. Po krótkiej pogawędce, wszedł do pokoju cesarz. Ze wszystkimi uprzejmie się
przywitał i zapytał mnie czy seanse mnie nie wyczerpują (wizytę w Carskim Siole poprze-
dziło kilka udanych seansów u wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza – przyp. KB.). Od-
powiedziałem, że, o ile prowadzone są prawidłowo, to nie. Zatem zwracając się do księcia
Kurakina cesarz powiedział:
– Proszę księcia, ponieważ pan jest obeznany z porządkiem seansów, proszę wziąć batutę
w swoje ręce i kazać nam siadać, gdzie się należy.
Wkrótce zgaszono światło. Po prawej ręce miałem księcia Kurakina, po lewej – cesarza.
Byłem nieco podniecony nerwowo, toteż nie mogłem wpaść w trans i dlatego w pierwszej
części seansu były tylko dotykania, pukania, poruszania przedmiotami, a także jakieś stąpania
po posadzce, stłumione dywanem.
W czasie przerwy wyszliśmy do sąsiedniej sali, gdzie cesarz częstował papierosami, a na-
stępnie zajęliśmy miejsca jak poprzednio. Niezwykle proste zachowanie się cesarza uspokoiło
mnie i wkrótce zapadłem w trans. Po obudzeniu czułem się bardzo zmęczony, ale wyczuwa-
łem, że seans się udał, gdyż wszyscy byli bardzo podnieceni i opowiadali wzajem o swych
wrażeniach.
Cesarz jednak był jakiś zasmucony. Mówił mniej, wkrótce uścisnął mi ręce, podziękował,
pożegnał się z obecnymi i wyszedł.
Książę Kurakin odprowadził mnie do dworca i wręczył 300 rubli jako honorarium. Zapy-
tałem księcia dlaczego cesarz był taki smutny. Na to Kurakin mi powiedział, że pod koniec
seansu podeszła do cesarza jakaś duża postać, wyłączyła go z koła i odprowadziwszy do okna
o czymś w ciągu 5–10 minut z nim rozmawiała. Następnie cesarz wrócił na swoje miejsce i
powiedział głośno:
– To był mój ojciec. Smutne rzeczy mi opowiadał...
Więcej nie powiedział nic i milczał do samego końca seansu.
To było moje pierwsze i ostatnie widzenie się z cesarzem.
Za seanse z wielkim księciem Mikołajem Mikołajewiczem otrzymałem 200 rubli i
szpilkę złotą z kamieniem – do krawata”
171
.
Jan Guzik, chociaż bardzo często występował na seansach w kółkach spirystycznych, sam
nie był spirytystą. Na pytanie Ludwika Szczepańskiego, jak tłumaczy dziwne zjawiska wy-
170
Tekst tłumaczony z wycinka prasowego, udostępnionego nam przez rodzinę Jana Guzi-
ka. Nazwy czasopisma nie udało się ustalić.
171
J. Drużyna, Śp. Guzik (wspomnienie pośmiertne), „Zagadnienia Metapsychiczne” nr
19–20/1928, s. 78– 81.
108
stępujące w jego obecności, odpowiedział po dłuższym ociąganiu, że jakaś siła wyłania się z
niego i nabiera kształtu widzialnego
172
. Można przypuszczać, że szukanie wyjaśnień raczej w
siłach natury niż w świecie pozagrobowym było w dużym stopniu spowodowane tym, że Gu-
zik w swej karierze medium stykał się wielokrotnie z wybitnymi uczonymi o zdecydowanym
światopoglądzie przyrodniczym i uznawał ich autorytet w tej materii, chociaż nie miał zbyt-
niego szczęścia do werdyktów profesorskich dotyczących jego uzdolnień paranormalnych.
W 1921 roku kierownik słynnego Instytutu Metapsychicznego – dr Gustaw Geley (1868–
1924) – sprowadził Guzika do Paryża, gdzie odbył z nim wiele protokołowanych seansów, na
których występowały m.in. „zjawy zwierzęce”. Również prof. Richet przeprowadził około
dziesięciu seansów, nie stwierdzając oszustwa, lecz wyrażając ubolewania, że doświadczenia
muszą odbywać się w zupełnej lub prawie zupełnej ciemności i nie można robić zdjęć foto-
graficznych.
W 1923 roku Guzik zaproszony został do Paryża po raz drugi. Tym razem badała go komi-
sja złożona z czterech profesorów Sorbony. Po dziesięciu, przeważnie nieudanych, seansach
ogłosiła ona orzeczenie zarzucając medium, iż stosuje oszukańcze sztuczki. Okazało się jed-
nak, że są to domniemania i brak konkretnych dowodów oszustwa. W rezultacie wokół wer-
dyktu wywiązała się ostra polemika, w której w obronie Guzika stanęły 34 znane osobistości
Paryża. Znamienne jest, że te różnice zdań dotyczące jego zdolności telekinetycznych i mate-
rializacyjnych bynajmniej nie zaszkodziły karierze medium, przeciwnie – właśnie one dopie-
ro przyniosły mu światową sławę.
Niestety, podejrzenia profesorów nie były bezpodstawne. Również kilku innych ekspery-
mentatorów zagranicznych w czasie seansów w Warszawie i Berlinie zaobserwowało, że Gu-
zik nogami dotyka uczestników doświadczeń. W grudniu 1924 roku w Towarzystwie Metap-
sychicznym w Krakowie, dokonując niespodziewanych zdjęć z czterech aparatów fotogra-
ficznych, stwierdzono, że medium imitowało zjawę posługując się uwolnioną spod kontroli
ręką. Zdaniem jednak wielu badaczy prowadzących od lat eksperymenty mediumiczne, jak na
przykład monachijski lekarz neurolog – Albert von Schrenck-Notzing (1862–1929) – przyła-
panie na oszustwie nie dyskwalifikowało całkowicie Guzika. Twierdzili oni, że jest to me-
dium dużej mocy i o obszernej skali zjawisk
173
tyle, że zarabiając na życie „seansowaniem”
w kółkach spirytystów, żądnych wrażeń, a nie prawdy, przywykł do „pomagania sobie” bez
skrupułów. Do końca życia (zmarł w 1928 roku na gruźlicę i pochowany został na Cmentarzu
Bródnowskim w Warszawie) nie stracił na popularności, występując na seansach do ostatnich
swych dni.
Czy Ossowiecki zetknął się z Guzikiem już w czasie jego sukcesów petersburskich? Nie
znalazłem żadnych relacji na ten temat, z pewnością jednak musiał co najmniej słyszeć o fe-
nomenie warszawskim, zaliczanym do ówczesnej „wielkiej czwórki” mediów materializacyj-
nych. Znamienne jest też, że w tym samym czasie, gdy dużo się mówiło i pisało o Guziku w
polskich i rosyjskich kołach spirytystycznych i metapsychicznych, również u Ossowieckiego
poczynały ujawniać się zdolności telekinezyjne. Byli niemal w tym samym wieku i relacje o
wyczynach młodego medium mogły działać pobudzająco na wyobraźnię przyszłego jasnowi-
dza.
Kilka lat później pojawiają się zresztą kolejne wielkie media fizyczne. W 1905 roku prof.
Richet odkrywa zadziwiające zdolności materializacyjne u Marty Beraud, występującej w
sprawozdaniach z doświadczeń pod pseudonimem „Ewa C.”. W latach 1905–1915 ekspery-
mentowali z nią m.in. także G. Geley, A. Schrenck-Notzing, badaczka francuska – Julietta
172
L. Szczepański, op. cit., tom I, s. 99.
173
Op. cit., s. 96.
109
Bisson – fizjolog Courtier, fizyk W.J. Crawford
174
i K. Flammarion
175
. Ewa C. zasłynęła
zwłaszcza produkowaniem zjawisk tzw. ektoplastii – wydzielaniem tajemniczej substancji
organicznej (ektoplazmy), która przybierała czasem formę widmowych rąk i twarzy ludzkich,
a nawet całych postaci, przypominających płaskie dwuwymiarowe twory. Sprawozdania z
tych doświadczeń stanowiły nie lada sensację, przyjmowaną w wielu środowiskach nauko-
wych z wielkim sceptyzmem, a nawet szyderstwem.
A przecież – jak wynika ze sprawozdań – w przypadku Ewy C. kontrola bywała nierzadko
bardzo ścisła i surowa. Przed seansem medium rozbierało się do naga i było dokładnie badane
(niekiedy również ginekologicznie) czy czegoś nie ukrywa, a następnie ubierane w trykot
zszywany nićmi na ciele. Eksperymentowano przy czerwonym oświetleniu i to coraz jaśniej-
szym (do 100 świec), i dokonywano wielu zdjęć przy świetle magnezjowym z kilku aparatów.
Ewa nie wchodziła w trans samorzutnie, lecz trzeba ją było hipnotyzować.
Oto fragment relacji J. Bisson, dotyczącej jednego z bardziej kameralnych doświadczeń:
„Dziesiątego września (1911) Ewa zaproponowała mi, ażebym z nią sama robiła ekspery-
menty, ponieważ czuje się doskonale. Uśpiłam ją o godz. 8.45. Natychmiast po zapadnięciu w
hipnozę zaczęło się charakterystyczne rzężenie i dziwnie zmaterializowany kształt ukazał się
na lewym ramieniu medium, jeszcze zanim zawarła zasłonę (w czasie doświadczeń medium
sadzano na stołku za czarną zasłoną, rozchylaną po wystąpieniu zjawisk – przyp. KB). (...)
Materia oddzieliła się od ramienia Ewy i biała plama poruszała się po czarnym tle gabinetu.
Przez ten czas trzymałam ręce Ewy.
Później rozchyliła Ewa firankę bardzo szeroko i ujrzałam w głębi gabinetu jakieś 50 cm od
głowy Ewy coś jakby twarz, która się na mnie patrzyła. Liczę 70 sekund – zjawa się nie poru-
sza. Ręce Ewy ciągle w moich rękach.
Ewa, widocznie przyciągnięta widziadłem, wyprostowuje ramię (z moją ręką) w kierunku
zjawy, która zniknęła, wydaje gwałtowny krzyk i popada w omdlenie (...) Zsunęłam więc
zasłonę, stale trzymając ręce Ewy, i pozwoliłam jej wypocząć.
Powoli otwiera się na nowo zasłona i spostrzegam na nowo głowę w tyle gabinetu obok
głowy Ewy. Zjawa nie rusza się przez 10 sekund. Później zmalała i znikła powoli.
Nagle Ewa żąda ode mnie, abym szybko rozpruła szwy; zdziera z siebie trykot i siedzi
przede mną całkiem naga.
Zaczęła się teraz seria nadzwyczajnych zjawisk. Na nagiej piersi zjawiła się płaska, duża,
ciemnoszara plama, biała na zewnętrznych brzegach, trwała jakiś czas i zniknęła w okolicy
pępka. Widziałam dokładnie jak tam została wchłonięta.
Zasłona była znów jakiś czas zasunięta, przy czym jej rąk nie puszczałam. U otworu firan-
ki ukazała się na nowo biała plama, przeniosła się na jej ciało, a była tego samego kształtu co
poprzednio, tylko trochę większa. Liczę przy otwartej zasłonie do 22 sekund, nagle materia
kurczy się na jej ciele, pod kątem prostym do osi ciała, i tworzy szeroką wstęgę od biodra do
biodra, rozszerzającą się pod pępkiem. I to zjawisko zwija się i znika w pochwie. Medium
rozwiera na moje życzenie uda i widzę jak materia przybiera dość dziwaczny kształt orchidei
i powoli się zmniejszając wchodzi do pochwy. Podczas całego tego procesu trzymam jej ręce.
Ewa teraz oświadczyła: Poczekaj trochę, spróbujemy ułatwić jej przejście. Podnosi się,
wstępuje na fotel, siada na poręczy, podczas gdy jej nogi spoczywają na siedzeniu. Rozwiera
nogi. Przed moimi oczyma, przy otwartej zasłonie, wychodzi z jej pochwy masa o kształcie
174
W.J. Crawford – wykładowca mechaniki na Uniwerstytecie w Belfaście, badacz zja-
wisk mediumizmu fizycznego metodami fizykalnymi, zwłaszcza lewitacji, spirytysta. Próbo-
wał wyjaśnić zjawiska telekinetyczne działaniem „dźwigni” ektoplazmatycznych.
175
C. Flammarion (1842–1925) – fr. astronom i popularyzator nauki. Badacz zjawisk me-
tapsychicznych.
110
dużej kuli i średnicy około 20 cm i sadowi się z wielką szybkością na górnej części jej uda.
Rozpoznaję w tej masie niezbyt jeszcze wyraźną twarz, której oczy na mnie spoglądają. Gdy
jeszcze bardziej się schylam, aby lepiej widzieć, podnosi się głowa przed moimi oczyma i
ulatuje nagle od medium w cienie gabinetu, niedostępna moim oczom. Znowu medium popa-
da w omdlenie...”
176
Trudno się dziwić, że opisy tego rodzaju zjawisk, jakby przeniesionych do rzeczywistości
z jakichś chorobliwych majaków czy surrealistycznych wizji malarskich, były dla trzeźwych,
stojących twardo na gruncie realizmu przyrodoznawczego, naukowców już same w sobie do-
wodem, że są to twory wyobraźni lub kuglarskie sztuczki. I chociaż Ewy C. nigdy nie przyła-
pano na próbach „pomagania sobie” jakimiś iluzjonistycznymi efektami „materializacyjnymi”
(produkowała ona wyłącznie zjawiska materializacyjne a nie telekinezyjne), próby stwierdze-
nia, czy ektoplazma rzeczywiście istnieje, przez naukowe komisje o sceptycznym nastawieniu
dały wyniki bądź negatywne, bądź niejednoznaczne.
Dla badaczy przekonanych o materialnej, psychofizjologicznej naturze fenomenu, dowo-
dem jego realności były zarówno dokonywane w czasie seansu zdjęcia, jak i trudności tech-
niczne imitowania tak dziwnych zjawisk. Co więcej, w 1912 roku dr Schrenck-Notzing za-
komunikował, że stwierdził mikroskopowo organiczną naturę wydzieliny określanej jako
ektoplazma, zaś w 1916 roku najwybitniejszemu obok Ochorowicza polskiemu badaczowi
zjawisk paranormalnych z pozycji przyrodniczej – inż. Piotrowi Lebiedzińskiemu
177
(1860–
1934) – udało się wraz z dr W. Dąbrowskim przeprowadzić analizę chemiczną próbki takiej
wydzieliny, pobranej od medium materializacyjnego – Stanisławy Popielskiej
178
. Niestety, nie
spowodowało to oczekiwanego przełomu w badaniach tych fenomenów.
Obok Marty Beraud na miano wielkiego medium fizycznego tamtych lat zasługuje z pew-
nością Stanisława Tomczykówna. Podobnie jak Ewa C., przejawiała ona swe zdolności tele-
kinetyczne i materializacyjne w stanie hipnozy, a eksperymentowali z nią w latach 1908–
1912 Ochorowicz i Lebiedziński, a także m.in. Ch. Richet, psycholog Teodor Flournoy i
Maria Skłodowska-Curie, zaś w latach 1913–1914 Schrenck-Notzing. Zdolności
paranormalne pojawiły się u Tomczykówny prawdopodobnie po wstrząsie nerwowym, jaki u
niej wystąpił po aresztowaniu w czasie demonstracji ulicznej w 1905 roku w Warszawie.
Pierwsze eksperymenty przeprowadzał z nią Lebiedziński i on to zainteresował fenomenem
Ochorowicza. W swym domu w Wiśle, w toku wielu eksperymentów Ochorowicz potrafił tak
wyszkolić medium, że produkowało określone zjawiska po zapowiedzeniu i niejako na
zamówienie, co stwarzało warunki dla rzadkiej w tego rodzaju doświadczeniach
nieprzypadkowości i powtarzalności. Nigdy też nie eksperymentowano w ciemności, lecz
przy świetle czerwonej lampy, a nawet świetle dziennym.
Tomczykówna przejawiała głównie zdolności telekinezyjne: poruszanie lub zatrzymywa-
nie przedmiotów bez ich dotykania. Potrafiła na przykład przez zbliżenie dłoni podnieść i
utrzymać w powietrzu lekki przedmiot, zatrzymać ruch wahadła zegara ściennego, ,,zmusić”
kulkę ruletki, aby wpadła w wyznaczoną przegródkę. Tego rodzaju doświadczenia były prze-
176
J. Bisson, Les phenomenes dits de materialisation, Paryż 1913, tłum. wg L. Szczepań-
skiego, op, cit., s. 85–86.
177
Piotr Lebiedziński (1860–1934) – inż. chemik, pionier polskiego przemysłu fotogra-
ficznego, współpracownik Ochorowicza, współzałożyciel polskiego Towarzystwa Badań
Psychicznych (1914), kier. jego wydz. naukowego i prezes honorowy.
178
Stanisława Popielska – polskie medium materializacyjne, produkujące „ektoplazmę”,
odkryte przez P. Lebiedzińskiego i A. Graviera w 1911 r. Eksperymentował z nią również A.
Schrenck-Notzing. W 1932 przyłapana w paryskim Instytucie Metapsychicznym na oszu-
stwie (rzekoma telekineza).
111
prowadzane w 1909 roku również w Warszawie, w Muzeum Przemysłu, w obecności komisji,
w której skład wchodzili przyrodnicy: J. Sosnowski, S. Kalinowski, B. Zatorski, J. Leski i L.
Kiślański.
W czasie transu hipnotycznego występowało u Tomczykówny rozszczepienie osobowości:
po zapadnięciu w stan hipnozy nazywała siebie „Drugą” lub „Stasią”, zaś osobowość produ-
kująca paranormalne zjawiska to była „Mała Stasia” – prawdopodobnie personifikacja dzie-
cięcych podświadomych wspomnień czy marzeń medium. „Mała Stasia” przejawiała dziecię-
cy upór, złośliwość i skłonność do oszukiwania. Później pojawił się jeszcze ,,Wojtek”, który
– jak wyjaśniła Tomczykówna – miał posiadać wielką siłę i poruszać ciężkimi przedmiotami.
Właśnie przeprowadzając dłuższe rozmowy z tymi wtórnymi osobowościami Ochorowicz
potrafił wpływać na przebieg doświadczeń, korzystając umiejętnie z pomocy tych osobowo-
ści. Trzeba tu wyjaśnić, że Tomczykówna nie była spirytystką i traktowała te osobowości
jako „sobowtóry”. Z uwagi na to, że przejawiana niezależność mediumicznych „dwójników”
utrudniała badania, Ochorowicz w późniejszym okresie eksperymentowania z Tomczykówną
nauczył ją wywoływać zjawiska bez „pomocy” tych ,,sobowtórów”.
W czasie niektórych doświadczeń występowały również zjawiska materializacyjne. Ob-
serwowano lub fotografowano tajemnicze ,,nitki fluidalne”. Wydobywały się one jakby z pal-
ców medium i przejawiały zdolność oddziaływania mechanicznego. Ich działaniem Ochoro-
wicz tłumaczył fenomeny telekinezy. Tę przybierającą postać nitek „substancję” nazwano
później na propozycje Richeta „ektoplazmą”.
„Fantastyczną przygodą mediumiczną” było dla Ochorowicza sfotografowania się „Małej
Stasi”. Pewnego wieczoru, po serii zjawisk telekinetycznych, „sobowtór” zasygnalizował
(Ochorowicz recytował alfabet, a medium stukaniem wskazywało litery tworzące zdania), że
chce się sfotografować. Zgodnie z poleceniem ustawiono aparat z otwartym obiektywem w
ciemnym pokoju, który opuszczono i zamknięto na klucz. Tomczykówna i Ochorowicz cze-
kali w sąsiednim pokoju. Nagle w szparze progu pojawił się błysk i rozległo się pukanie sy-
gnalizujące, że można wywołać płytę. Zdjęcie ukazywało dziewczynę zupełnie niepodobną
do medium. Ochorowicz był przekonany, że nie wchodzi tu w rachubę żadna oszukańcza
sztuczka, choć fizykalna strona zjawiska pozostała dla niego całkowitą zagadką.
Równie niezrozumiałe były dla Ochorowicza wyniki innych eksperymentów, zaliczanych
do tzw. ideoplastii fotograficznej, przeprowadzonych dwa i pół roku później. Oto jak opisuje
je Ludwik Szczepański:
„We wrześniu 1911 r. po dłuższej przerwie (z powodu wyczerpania medium) podjęte na
nowo doświadczenia wydały zaraz na pierwszym seansie przedziwny rezultat.
Ochorowicz powiedział do zahipnotyzowanego medium: „Chciałbym dowiedzieć się, czy
twój dwójnik (dubel) mógłby swą rękę przecisnąć przez mały otwór, zmaterializować ją i
oświetlić celem radiografii? Włożę kawałek błony filmowej do flaszki, a twój dwójnik niech
spróbuje zradiografować swą rękę!”.
Medium zgodziło się, ale radziło utrudnić dwójnikowi zadanie. Niech Ochorowicz otwór
flaszki zakryje swoją ręką.
Ochorowicz odciął z nowej rolki dużego formatu spory kawałek błony filmowej (13 x 18
cm) i ten kawałek, który się zaraz zwinął w rurkę, włożył do flaszki. Usiadł, oparłszy flaszkę
na kolanie, i trzymał ją jedną ręką, drugą zaś ręką zakrywał otwór szyjki. Medium siadło obok
niego i ręce swoje położyło na flaszce. (Wszystko to, ponieważ chodziło o fotografię, działo
się w ciemności). Po krótkim czasie miało medium wrażenie, że flaszka się rozszerza, ręce
medium zdrętwiały i wreszcie medium z przeraźliwym krzykiem upadło wstecz, doznając
skurczu „wszystkich mięśni”.
Ochorowicz nie wypuścił z rąk butelki i wziął się do wywoływania filmu (musiał rozbić
butelkę, aby go wydobyć). Obraz ukazał się bardzo szybko, był wyraźny i kontrastowy – i
przedstwiał rękę! Ręka ta była większa od ręki medium, i większa od ręki samego Ochorowi-
112
cza. Kciuk położony został na palcu wskazującym, aby się mógł pomieścić na filmie! (...).
Tym dziwom nie było jednak jeszcze końca. Medium kilkakrotnie radiografowało swoje
wyobrażenia – np. wyobrażenie księżyca – na płycie. Ochorowicz zażądał raz, aby medium
zradiografowało rękę swoją z naparstkiem na palcu. Medium się zgodziło, ale zaproponowa-
ło, aby Ochorowicz nałożył naparstek na własny palec, a „ten naparstek przejdzie może na
moją rękę”. Ochorowicz, wzruszając ramionami, nałożył istotnie naparstek na swój palec, tak
jak medium sobie życzyło, a potem otworzył świeżą paczkę klisz, wyjął jedną, opatrzył ją
znakiem i położył na kolanach medium. Prawą swoją ręką trzymał lewą rękę medium w odle-
głości 40 cm ponad kliszą. Czerwona lampka stała na stole, oddalonym o metr. Niedługo
trwała ta ekspozycja (jeśli można użyć tego określenia), bo medium uczuło rychło silny ból w
lewej ręce, co świadczyło, że mediumiczny efekt nastąpił.
Na kliszy ukazał się w wywoływaczu obraz ręki, trochę mniejszej niż ręka medium, z wy-
jątkiem trzeciego palca, który wydaje się dłuższy: przedłuża go bowiem naparstek, ten napar-
stek, który Ochorowicz miał na swoim palcu!”
179
.
Przedstawione wyżej doświadczenia przeprowadzał Ochorowicz, niestety, samotnie, bez
udziału współpracowników czy świadków, nie udało się też powtórzyć i potwierdzić komi-
syjnie opisanych zjawisk. Wiarygodność sprawozdań wynika więc wyłącznie z zaufania, jakie
można mieć do rzetelności naukowej, krytycyzmu i trzeźwości w ocenie obserwowanych
zjawisk, jaka zawsze cechowała tego wybitnego psychologa i filozofa – badacza, odkrywcy i
wynalazcy – pioniera pozytywizmu w Polsce.
Ochorowiczowi nie było dane zetknąć się z Ossowieckim i badać jego niezwykłe uzdol-
nienia – w owym czasie właśnie telekizyjne, a więc stanowiące przedmiot szczególnych za-
interesowań nestora polskiej parapsychologii. Zmarł w listopadzie 1917 roku w Warszawie,
na rok przed przyjazdem tam przyszłego słynnego jasnowidza. Nie doczekał też pojawienia
się jeszcze jednego fenomenu, najciekawszego spośród wielkich mediów fizycznych.
2. Mistrz „materializacji”
Pod koniec 1918 roku w jednym z seansów z udziałem Guzika, zorganizowanych w War-
szawie przez znanego lekarza i badacza hipnotyzmu, Tadeusza Sokołowskiego, uczestniczył
wraz z przyjaciółmi dziennikarz i poeta Teofil Modrzejewski (1873–1943). Po wyjściu Guzi-
ka, uczestnicy seansu postanowili sprawdzić, czy nie pojawią się jakieś zjawiska paranormal-
ne bez udziału medium. Po zgaszeniu światła, ku ogólnemu zdziwieniu, w pobliżu miejsca,
gdzie siedział Modrzejewski wystąpiły zjawiska świetlne. Początkowo podejrzewano, że po-
woduje je młoda dziewczyna, siedziąca obok poety, dalsze doświadczenia wykazały jednak,
iż zdolności medialne przejawia Modrzejewski, który zresztą wcale tego nie podejrzewał.
Tak oto rozpoczął się jeden z najbardziej zagadkowych rozdziałów w dziejach parapsy-
chologii. Najbardziej zagadkowych – bowiem przy najdalej posuniętym sceptycyzmie i nie-
ufności do mediów nie można znaleźć żadnych konkretnych podstaw, aby podejrzewać Mo-
drzejewskiego o mistyfikacje, a świadków jego wyczynów o naiwność. I nie tylko dlatego, że
nigdy przez nikogo nie został przyłapany na jakiejkolwiek próbie oszustwa. Rzecz w tym
również, iż trudno podważyć wiarygodność relacji. W przeciwieństwie bowiem do doświad-
czeń z Ewą C. i Tomczykówną, przeprowadzanych najczęściej przez badaczy sam na sam z
medium, zjawiska produkowane przez Modrzejewskiego, choć eksperymenty odbywały się w
warunkach kameralnych, obserwowało wielu ludzi, nierzadko znanych osobistości ze świata
179
L. Szczepański, op. cit., s. 70–71.
113
nauki, kultury, życia gospodarczego i polityki. M.in. uczestnikami seansów byli: prof. Ch.
Richet, prof. Tadeusz Urbański, prof. Adam Żółkiewski, prof. Henry Breuil, dr Gustaw Ge-
ley, inż M. Geo Lange, C. Flammarion, E. Fielding (sekretarz SPR), marsz. Józef Piłsudski,
gen. Włodzimierz Zagórski, gen. Mariusz Zaruski, płk Józef Beck, płk Norbert Okołowicz,
Stanisław Niemojewski, Tadeusz Boy-Żeleński, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Juliusz Oster-
wa, Arnold Szyfman, książę Stefan Lubomirski. Trudno uwierzyć, aby wszyscy oni ulegli
złudzeniom i świadomie lub nieświadomie w swych relacjach pisali nieprawdę, zaś „dowody
rzeczowe” – zdjęcia i foremki parafinowe – były fałszerstwem.
A jednak... Wbrew tym, zda się przekonywającym, argumentom wystarczy przeczytać
sprawozdanie z seansów z Frankiem Kluskim (pod takim pseudonimem krył się Modrzejew-
ski, występując jako medium) aby stwierdzić, że... trudno uwierzyć.
Sięgnijmy do wydanych przez Książnicę-Atlas w 1926 roku Wspomnień z seansów z me-
dium Frankiem Kluskim Norberta Okołowicza – zawierających bogaty zbiór protokołów z
seansów przeprowadzonych w Warszawie. W sprawozdaniu z 7 stycznia 1925 czytamy:
„Obecni pp. Franek Kluski (medium), l) gen. Zaruski Mariusz, 2) Romiszewska Maria, 3)
ppłk Okołowicz Norbert, 4) Zaruska Izabella, 5) Wnorowska Maria, 6) por. Modrzejewski Jan
(...).
Kontrolę medium przeprowadzili gen. Zaruski i por. Modrzejewski; Kierował seansem
ppłk N. Okołowicz.
Medium przez cały czas trwania seansu pogrążone było w głębokim transie i nie wykony-
wało ani jednego ruchu. Trzykrotnie tylko występowały lekkie drgania całego ciała w chwili
wzmożenia się objawów. Drganiom tym starali się zapobiec uczestnicy równoczesnym i głę-
bokim oddychaniem, pod wpływem którego medium uspokajało się prawie natychmiast.
Seans rozpoczęto zgaszeniem światła o godz. 20
50
, a przerwano obudzeniem medium i ro-
zerwaniem łańcucha rąk o godz. 21
55
. Jedyne drzwi wejściowe były zamknięte na klucz, a
okno szczelnie zasłonięte.
Po zajęciu miejsc, zastosowaniu kontroli i zgaszeniu światła, nastąpiła chwila oczekiwania.
Po kilku minutach ukazały się nad medium mgliste i słabe światełka. Na środku pokoju sły-
chać kroki jakiejś ciemnej postaci. Uczestniczka 5 twierdzi, że dotyka jej dłoń i gładzi po
czole i włosach.
Obok medium nieokreślone szelesty (...).
Raptem szmery przenoszą się do środka seansujących. Ekran fosforyzujący (służący do
oświetlania się zjaw, a zarazem i kontroli) unosi się nagle w górę, przesuwa ponad głowami
uczestników i oświetla postać smukłego oficera (o ciemnej cerze z małymi wąsikami) w
czapce i mundurze ze świecącymi guzikami. Zjawa salutuje bardzo uprzejmie uczestniczkę 4,
a potem uczestnika 3. Osoby często bywające na seansach z Kluskim poznają w tej postaci
dość często ukazującą się zjawę por. Topór-Kisielnickiego. Postać ta, pocałowawszy w rękę
uczestniczkę 4 (która, jak twierdzi, znała go za życia) ukazała się wszystkim kolejno, po
czym zniknęła, odstawiwszy poprzednio ekran na stół. Osoby, którym postać ta ukazała się
zupełnie dokładnie, zgodnie twierdziły, że rysy jej, jakkolwiek wyraziste, robiły wrażenie
martwych; jedynie ruchy całej postaci były nacechowane pewną żywością (...).
Po chwili ciszy na środku pokoju rozlegają się ciche kroki. Obok uczestnika 3 ukazuje się
postać starszej kobiety niskiego wzrostu, z siwymi włosami, zaczesanymi do góry. Postać ta
ściska serdecznie i całuje uczestnika 3, potem innym uczestnikom robi na czole znak krzyża,
a uczestniczce 5 szepcze wyraźnie: Bóg pocieszy. Zaraz potem ukazuje się w świetle ekranu
smagła i wysoka postać Włocha, Cesare Battisti, poznana przez uczestników l, 3, 4 i 5. Postać
ta, jak zwykle ukazała się wyraźnie, stukając w gwiazdkę na kołnierzu (włoskiego) munduru,
a gdy wszyscy głośno powiedzieli: Evviva 1'Italia, odstawiła szybko ekran na stół i kilkakrot-
nie klasnęła w dłonie, potem przesuwając się obok uczestniczki 5 szepnęła głośno: brava
Polacca.
114
Nastąpiła chwila spokoju (względnego), przerywana szmerami w różnych miejscach gabi-
netu.
Obok uczestniczki 5 ukazuje się w świetle ekranu postać starszego człowieka. Postać ta
jest dość niewyraźna i robi wrażenie bladej i mglistej. Znika za chwilę i potem znów ukazuje
się w tym samym miejscu; trudno jest rozróżnić rysy. Następuje stukanie: uczestnik l zaczyna
wymawiać litery alfabetu, składa się wyraz ojciec. Uczestniczka 2 twierdzi, że to zjawa ojca
uczestniczki 5, która (...) temu przeczy. Uczestnicy głośno dzielą się wrażeniami. Zjawa
uspokaja się i znika.
Uczestniczce 2 ukazuje się raptem postać starszej kobiety w białym koronkowym szalu na
głowie, w której wymieniona poznaje zjawę swojej teściowej (Heleny de Gaité). Zjawa (mało
widoczna dla innych) mówi wyraźnym szeptem po francusku: oui – c 'est moi – je suis heure-
use, na zapytanie uczestniczki 2, czy czuje się szczęśliwa.
Po zniknięciu tej postaci ukazuje się w tym samym miejscu co i poprzednia zjawa, postać
starszego mężczyzny z czarną bródką i szpakowatą, dość bujną fryzurą. Ukazuje się wyraźnie
i kilkakrotnie uczestniczce 2 i przez chwilę uczestnikowi 3, który odnosi wrażenie, że postać
ta jest wysoko zapięta pod szyję, po czym obserwuje dość nieśmiałe zachowanie się tej zjawy,
która, nie poznana, niknie ostatecznie, odłożywszy poprzednio ekran na stół.
Szmery i mgławice przenoszą się na środek pokoju. Następuje chwila oczekiwania. Rap-
tem ukazują się dwa duże światełka, wydzielające fosforyzujące dymy. Na środku pokoju
ukazuje się postać męska, oświetlająca się własnym światłem, emanowanym z obu dłoni, któ-
re przybliża do twarzy. Światło to wydaje równocześnie silny zapach ozonu i jakby ambry i
mięty.
Zjawa, w której część uczestników poznała, często ukazującą się na seansach z Kluskim,
postać arcykapłana assyryjskiego, oświetlała się kilkakrotnie na środku pokoju, potem nad
uczestnikiem 3 uczyniła znaki świetlanego trójkąta, a na koniec takie same znaki nad uczest-
niczką 5 – a potem zniknęła, jakby rozpływając się w obłokach własnych emanacji świetl-
nych. Obecni stwierdzili, że światła wydzielane przez tę zjawę przewyższały kilkakrotnie siłą
natężenia światło wydzielane przez sztuczny ekran”
180
.
Seansów o podobnym przebiegu było wiele, głównie w Warszawie, ale także w Paryżu,
Florencji, Mediolanie i Wiedniu. Na 14 seansów odbytych w 1920 roku w Instytucie Metap-
sychicznym w Paryżu tylko 3 zakończyły się niepowodzeniem, tzn. nie wystąpiły oczekiwane
zjawiska. Świadkami fenomenów produkowanych przez Modrzejewskiego było ponad 350
osób, w tym 6 profesorów wyższych uczelni, 20 doktorów medycyny, 3 doktorów chemii, 3
doktorów filozofii i 11 inżynierów
181
.
Obok zjawisk świetlnych (świetlistych kuleczek przypominających bańki mydlane, więk-
szych tworów o kształtach trójkątnych i eliptycznych), zimnych powiewów, wrażeń dotyko-
wych i węchowych, około 650 razy manifestowały się na tych seansach przedziwne zjawy
zwierząt i ludzi, przy czym naliczono tu blisko 250 zróżnicowanych widziadeł. Obecność swą
owe zjawy manifestowały nie tylko wizualnie, ale również poprzez dotknięcia niewidzialnych
rąk męskich, kobiecych i dziecięcych, delikatnego ocierania się zwierząt czy liźnięcia psiego
języka. Nierzadko widziano niezwykłe mgławicowe twory, wybiegające z ciała medium i
kończące się niekiedy w odległości kilku metrów od niego wierną kopią jego ręki. Ręka taka
mogła wykonywać konkretne czynności, na przykład gasić czerwoną żarówkę, przekręcając
wyłącznik, pisać na maszynie lub ołówkiem.
180
N. Okołowicz, Wspomnienia z seansów z medium Frankiem Kluskim, Książnica Atlas,
Warszawa 1926, s. 226–230.
181
R. Bugaj, Teofil Modrzejewski – medium malerializacyjne, „Trzecie Oko” nr 2, 1985, s.
20.
115
Do zjawisk podobnej kategorii należą „eksterioryzacje” Modrzejewskiego. Przejawiały się
one nie tylko w postaci ,,sobowtóra”, ukazującego się w pobliżu medium, ale również krót-
kotrwałych „odwiedzin” przyjaciół i bliskich znajomych przez mglistą i zwiewną zjawę Mo-
drzejewskiego w ich domach. Wydaje się wielce prawdopodobne, że właśnie te zjawiska za-
chęciły Ossowieckiego do przeprowadzania analogicznych doświadczeń.
Znaczny procent zjaw na seansach z Modrzejewskim to ciemne postacie, przejawiające
jednak naturalną żywotność i ciepło ciała. Kolejną, bardziej rozwiniętą fazę materializacji
stanowiło pojawienie się fragmentów ciał (np. głowy, torsu, rąk) i całych postaci, oświetlają-
cych się na życzenie uczestników seansu ekranem fosforyzującym. Twory te ewoluowały na
oczach widzów, przekształcając i doskonaląc swe członki (czasami początkowo zjawy przy-
pominały twory z tektury i szmat przybierając stopniowo postać żywego ciała). Podobnie
rzecz się miała z ubraniami zjaw. Nierzadko w fazie wstępnej przypominało ono ubranie me-
dium, a później stopniowo przeobrażało się odpowiednio do manifestującej się osobowości
(np. mundury wojskowe, suknie kobiece). Często stroje te były również przetwarzanymi ele-
mentami strojów uczestników seansu.
Uzdolnienia i zachowanie się zjaw odpowiadały ich wyglądowi – oficerowie byli szar-
manccy, arcykapłan był pełen dostojeństwa i emanowało z niego bardzo silne własne światło,
człowiek pierwotny przesuwał ciężkie meble i unosił w górę krzesła z seansującymi. Niektóre
widma wdawały się w dysputy z uczestnikami zebrań. Ciekawe spostrzeżenia poczynił tu
Andrzej Niemojewski
182
. Dla eksperymentu podjął on rozmowę ze zjawą na temat ze swej
specjalności i wypowiadała się ona ze znawstwem w sprawach, w których orientował się tyl-
ko sam. Wskazywało to, że informacje „posiadane” przez widmo musiały pochodzić od sa-
mego pisarza. ,,Miałem wrażenie, że rozmawiałem sam z sobą – stwierdza Niemojewski – ale
z jakimś innym sobą. Słowem, że świadomość moja rozmawiała z moją podświadomo-
ścią”
183
.
Zachowanie się zjaw, w czasie pierwszej meterializacji nacechowane nieporadnością i jak-
by dezorientacją, podczas następnych seansów stawało się pewniejsze i swobodne, jak gdyby
„widmo” oswajało się z nową formą egzystencji. Popełniały też one typowo ludzkie pomyłki.
Oto przypadek opisany przez dr Geleya z 1924 roku:
„Ukazuje się istota nowa, równie doskonale zmaterializowana jak poprzednie. Idzie
wpierw do pana Przybylskiego. Ten ostatni czuje się całowany, ściskany niewidzialnymi ra-
mionami. Przy świetle ekranu twierdzi, że poznaje swego syna (zmarłego w czasie wojny
1920 r. – przyp. KB). Istota całuje go w czoło, w policzki i po rękach; jeszcze raz się poka-
zuje. Potem idzie do pani Przybylskiej, która wydaje okrzyk i okazuje takie wzruszenie, że
zjawa na chwilę znika. Potem pojawia się na nowo. Rozeznaję twarz wyrostka blondyna bez
zarostu. Twarz jest zupełnie żywa. Zjawa wraca do pana Przybylskiego i dość długo przy nim
pozostaje. Słyszę niewyraźny szept. Potem ekran zostaje odstawiony na stół. W protokole z
seansu odbytego 11 dni później Geley opisuje ponowne pojawienie się tej zjawy, która pode-
szła do miejsca gdzie poprzednio siedział Przybylski. Siedział tam teraz Geley i zjawa poca-
łowała go w rękę przez pomyłkę, a później uświadamiając sobie to wyszeptała z żalem: Nie
ma ojca...
184
Czy owe zjawy były rzeczywiście zmaterializowanymi tworami myśli medium i uczestni-
ków seansów (materializacją wyobrażeń), jak przypuszczało wielu badaczy, czy też może
pewną postacią zbiorowej halucynacji (hipnotycznej?)? Trudno dziś, tylko na podstawie rela-
182
Andrzej Niemojewski (1864–1921) – poeta, dramaturg i publicysta, redaktor „Myśli
Niepodległej”, religioznawca i wolnomyśliciel. Interesował się astralistyką i kabalistyką.
183
A. Niemojewski, Dawność a Mickiewicz, Gebethner i Wolff, Warszawa 1921, s. 139.
184
N. Okołowicz, op. cit., s. 203, 211.
116
cji nie zawsze dostatecznie ścisłych, rozstrzygnąć tę kwestię. Niewiele wnoszą tu zdjęcia z
seansów z Modrzejewskim, zresztą jest ich mało (15 zdjęć, w tym 2 nieudane) i z reguły nie
ma na nich w pełni ukształtowanych zjaw (z wyjątkiem „ptaka” siedzącego na ramieniu me-
dium). Pozostaje wreszcie, nie poparta co prawda żadnymi konkretnymi dowodami, możli-
wość jakichś mistrzowskich sztuczek magicznych, chociaż niełatwo sobie wyobrazić kto, po
co i w jaki sposób miałby organizować taki wspaniały teatr iluzji.
Co więcej – istnieją wielce zagadkowe dowody rzeczowe materialności i... dematerializacji
zjaw, z którymi najbardziej podejrzliwi i uparci sceptycy niezbyt wiedzą co począć. Produk-
cja owych dowodów była w zasadzie prosta. W pobliżu medium stawiano naczynie z rozto-
pioną parafiną, pokrywającą powierzchnię gorącej wody. Gdy zjawa w pełni się zmateriali-
zuje uczestnicy seansu proszą ją, aby zanurzyła rękę, nogę, czasami również twarz lub inną
część ciała kilkakrotnie w parafinie. Na ich powierzchni pozostaje wówczas 2–3 mm warstwa
parafiny, która szybko tężeje w temperaturze pokojowej lub w zimniej wodzie (w specjalnie
przygotowanym drugim naczyniu). Po zdematerializowaniu się zjaw pozostaje cienka parafi-
nowa foremka tej właśnie części ciała. Do foremki można następnie wlać gips i otrzymać
odlew (dwa takie odlewy z resztkami parafinowej foremki widziałem jeszcze w początkach
lat czterdziestych w Warszawie – KB).
Wydobycie dłoni czy stopy z takiej parafinowej foremki bez jej zniszczenia jest niemożli-
we. Nierzadko zresztą odlewy przedstawiają zgięte lub splecione palce, których rozprostowa-
nie we wnętrzu foremki należy zdecydowanie wykluczyć. Jeśli założyć, że jest to produkt
oszukańczych sztuczek, jego technologia jest, zdaniem ekspertów-odlewników, całkowitą
zagadką
185
. Przeprowadzane próby wytwarzania takich foremek sztucznie dały bardzo mizer-
ne rezultaty, nie dając się porównać z osiągnięciami Modrzejewskiego. Trzeba tu zaznaczyć,
iż Richet i Geley, w celu wykluczenia możliwości, że foremki były wcześniej przygotowane i
przyniesione z zewnątrz, kilkakrotnie dodali potajemnie do roztopionej parafiny znakujących
substancji chemicznych (barwniki, cholesterol) – uzyskując pewność, że foremki powstały w
czasie seansu z Modrzejewskim. I jeszcze jedno – otrzymane w ten sposób odlewy, których w
czasie samych tylko eksperymentów przeprowadzonych w Międzynarodowym Instytucie
Metapsychicznym w Paryżu wytworzyło się dziewięć, zazwyczaj nie przypominały w niczym
analogicznych części ciała medium. Często były to ręce i nogi dziecięce, twarze ludzi mło-
dych, w przypadku zaś niewątpliwych kopii rąk Modrzejewskiego bywały znacznie pomniej-
szone lub powiększone. Ciekawe, że Modrzejewski odczuwał wrażenie oparzenia (dość szyb-
ko ustępujące) i to niezależnie od tego, czy odlewy były kopiami jego rąk, czy też dzieci lub
kobiet.
Tym, co mogło przemawiać również za uczciwością Modrzejewskiego w jego produkcjach
medialnych, były dolegliwości fizyczne jakich doznawał po seansach, zwłaszcza tych, w któ-
rych zjawy nosiły na sobie ślady chorób, zranień czy oparzeń. Oddajmy tu zresztą głos Tade-
uszowi Boyowi-Żeleńskiemu (relacja dotyczy seansu odbytego 3 lipca 1924 r.):
(Po seansie) „Uprzejma gospodyni domu oraz śliczna synowa częstują nas kawą, czeko-
ladkami. Same nie bywają na seansach: nie lubią tego. Wraca do salonu kolega mój, obdarzo-
ny tym zdumiewającym darem; przykro na niego patrzeć; oczy wpół błędne, twarz obrzękła.
Kaszle, w chustce pełno krwi. (Nie jest to, objaśnia mnie jeden z obecnych lekarzy, poważny
krwotok, ale raczej wynik chwilowego przekrwienia). Kto by go widział w tym stanie, temu z
pewnością w głowie nie powstałaby myśl, aby ten człowiek zapraszał nas po to, aby urządzać
naszym kosztem jakąś mistyfikację. Nie można ani chwili wątpić: jesteśmy w obliczu cudow-
nej właściwości”
186
.
185
Op. cit., s. 439– 443.
186
Op. cit., s. 177.
117
Pierwsze przejawy niezwykłych zdolności medialnych wystąpiły u Modrzejewskiego już
w wieku dziecięcym, osiągając maksimum gdy miał 6 lat. Później zanikły, pojawiając się
ponownie z nieco mniejszym nasileniem w okresie dojrzewania, ale w pełni rozwinęły się
dopiero, gdy przekroczył wiek 45 lat. Utrzymywały się one przez ponad sześć lat – do marca
1925 roku. Brak, niestety, informacji czy pojawiały się jeszcze w ostatnich kilkunastu latach
jego życia (zmarł 21 stycznia 1943 r. na gruźlicę i pochowany został na Cmentarzu Powąz-
kowskim w Warszawie).
W przeciwieństwie do wielu mediów owych czasów, Modrzejewski był człowiekiem wy-
kształconym, literatem, utalentowanym felietonistą, satyrykiem i poetą estradowym. Co
prawda głównym źródłem utrzymania była dla niego praca w bankach warszawskich, lecz
jednocześnie współpracował z wieloma czasopismami (m.in. „Kurierem Polskim”, „Kurierem
Porannym” i „Tygodnikiem Ilustrowanym”), a także kabaretami „Momus” i „Czarny Kot”.
Pisał przeważnie nocą, kiedy to wyraźnie się ożywiał. Podobno wystarczyły mu 3 godziny
snu na dobę. Systematyczne eksperymenty rozpoczął po demobilizacji (brał udział w wojnie
jako ochotnik), w listopadzie 1920 roku.
Ossowiecki poznał Modrzejewskiego w pierwszych latach po swym przyjeździe do Polski.
Jak można wnioskować z niektórych relacji, między tymi dwoma niezwykłymi ludźmi wy-
tworzyły się szybko więzi przyjaźni i duchowego porozumienia. W tym czasie u Ossowiec-
kiego nastąpił już zanik zdolności telekinezyjnych i coraz pełniej ujawniały się jego talenty
jasnowidcze. W seansach z Modrzejewskim uczestniczył nie tylko sam inżynier-jasnowidz,
ale również jego pierwsza żona Alietta. Była też ona świadkiem „materializacji” zjaw, o któ-
rych pisze:
„Objawy te zrobiły na mnie wrażenie b. silne; jakby trupy ożywione i chodzące”.
A oto relacja – lub raczej refleksja – Stefana Ossowieckiego:
„Objawy te (...) głęboko przekonały mnie, że osobowość trwa poza śmiercią ciała i w
trwaniu Ja świadomego po śmierci. Uwierzyłem w nieśmiertelność duszy i reinkarnację, czyli
w kolejność jej cielesnych istnień na ziemi. Wierzę, że świat psychizmu, czyli świat nadświa-
domy wkrótce zwycięży. To ten świat, do którego ewolucyjnie duch wszystkiego, co żyje,
wejdzie; tam zwycięstwo Chrześcijaństwa w pełni, tamten świat bez porównania potężniejszy
od świata, w którym dotychczas obraca się myśl ludzka. Przez takie wielkie media, jakim jest
p. Kluski, powinno się uzyskać ten poważny wstęp dla poszukiwań prawdy, w nim jest bogate
i szerokie pole do niezmiernych odkryć, z których ludzkość powinna skorzystać. Newton po-
wiedział: Nierozsądkiem jest wierzyć, że znamy wszystko, a mądrością jest ciągle badać”
187
.
Teofil Modrzejewski był ostatnim wielkim medium fizycznym naszego stulecia. Wraz z
jego odejściem kończy się okres rozkwitu mediumizmu materializacyjnego związanego z
ostatnią wysoką falą spirytyzmu, jaka przechodziła wówczas przez świat. Niezależnie bo-
wiem od tego, że czołowe media fizyczne tamtych czasów nie przyznawały się do spiryty-
zmu, ich uzdolnienia rozwijały się w klimacie stwarzanym przez ruch spirytystyczny i mani-
festowały się w postaci produkowania zjawisk odpowiadających ówczesnym wyobrażeniom,
o kontaktach z duchami. Znamienne, że po drugiej wojnie światowej nie słyszy się już o tej
klasy mediach materializacyjnych. Być może, jeśli się jeszcze pojawią, będą produkować
zjawy już nie ludzi zmarłych, lecz kosmitów przybyłych w latających spodkach...
187
Op. cit., s. 568.
118
3. Telepaci i jasnowidzący
Historia mediumizmu psychicznego nie jest już tak wyraźnie związana ze spirytyzmem,
jak mediumizmu fizycznego, chociaż od chwili jego narodzin w 1848 roku pozostaje w dużej
mierze pod jego wpływem. Do mediów psychicznych można przecież zaliczyć Sybille grec-
kie i rzymskie, wielu proroków Starego Testamentu i niektórych świętych Kościoła katolic-
kiego. Przejawy tego rodzaju mediumizmu o zabarwieniu spirytystycznym (jeszcze przed
pojawieniem się tego ruchu) występowały u Swedenborga
188
i rosyjskich nawiedzonych.
Nie można też powiedzieć, żeby spirytystyczne wyobrażenia o świecie pozagrobowym
przyczyniły się w jakiś, choćby pośredni, sposób do rozwoju zdolności telepatycznych i ja-
snowidczych, nie mówiąc już o tak ,,przyziemnej” dziedzinie „psi” jak różdżkarstwo. Media
nawiązujące ,,kontakt psychiczny” z duchami zmarłych, przemawiające ich głosami lub prze-
kazujące wieści spoza grobu ruchami talerzyka lub ekierki, chociaż wprawiały w zachwyt
spirytystów, dla psychologów i psychiatrów były co najwyżej interesującymi przypadkami
rozszczepienia osobowości. Zresztą także co trzeźwiejsi entuzjaści kontaktów z zaświatami
nie ukrywali rozczarowania, gdy duch Mickiewicza mówił grafomańskim wierszem, a wywo-
dy Ochorowicza zza grobu okazywały się bełkotliwą bzdurą
189
.
Nieco więcej kłopotów mieli uczeni i lekarze próbujący wyjaśnić zagadkę mediów, które
opowiadały w transie o swych ,,poprzednich wcieleniach”, co przez teozofów
190
uznane zo-
stało za dowód reinkarnacji. W czasach młodości Ossowieckiego, wielkiego rozgłosu, i to nie
tylko wśród okultystów, nabrały wizje transowe Katarzyny Elzy Müller (1861–1929), szwaj-
carskiego medium ,,seansującego” pod pseudonimem „Helena Smith”. Traktując swe medial-
ne fantazje i halucynacje jako reminiscencje rzeczywistych przeżyć, była przekonana, że du-
sza jej gościła kolejno w ciałach: Simandiny – jedenastej żony indyjskiego księcia Siwruki –
mieszkanki planety Mars, Marii Antoniny i Wiktora Hugo. Zadziwiające zwłaszcza wyda-
wały się realia dotyczące XIV-wiecznych Indii i losów owej księżnej, spalonej po śmierci
męża na stosie, oraz biegłość z jaką medium, wcielając się z kolei w Marsjankę, posługiwało
się „marsjańskim językiem”. W 1894 roku Heleną Smith zainteresował się znany badacz zja-
wisk paranormalnych – astronom i psycholog – prof. Teodor Flournoy i przez pięć lat prze-
prowadzał z nią seanse, a jednocześnie szukał prawdziwych źródeł jej wiedzy i „pozaziem-
skiego” języka. Szybko też okazało się, że ów „język marsjański” to przetworzony dziwacz-
nie język francuski, a skonstruowała go Müller nieświadomie, traktując jako przypomnienie.
Nieco później odnalazł Flournoy w genewskiej bibliotece publicznej czytane przez nią książki
o Indiach XIV wieku i księciu Siwruce, które „przypomniały” medium XIV-wieczne wciele-
nie. Po opublikowaniu przez uczonego książki o jej fantazjach medialnych Helena Smith,
rozgoryczona, zaprzestała uczestniczenia w seansach i zerwała wszelkie kontakty tak z uczo-
nymi jak i spirytystami, zaś od 1904 roku, pod wpływem głosu wewnętrznego, który oznajmił
jej, że jest reinkarnowaną Marią, siostrą biblijnej Marty, oraz z polecenia ,,ducha opiekuńcze-
go” zaczęła malować sceny z życia Chrystusa, stając się malarką transową. Nie uwierzyła też
188
Emanuel Swedenborg (1688–1772) – wybitny szwedzki uczony i wynalazca, uczeń
Newtona i Halleya, członek Akademii Nauk w Uppsali. W 1743 r. doznał „olśnienia”, dzia-
łając jako prorok i jasnowidz, kontaktujący się z duchami zmarłych i aniołami.
189
W publikacji tego rodzaju tworów wyobraźni mediów spirytystycznych specjalizowało
się wydawane we Lwowie pismo „Światło zagrobowe”, założone przez znaną działaczkę spi-
rytystyczną i medium – Malwinę Gromadzińską.
190
Teozofia – ruch religijno-mistyczny, nawiązujący do koncepcji filozoficznych i wierzeń
Wschodu, m.in. osiągania jedności z Bogiem poprzez łańcuch reinkarnacji.
119
nigdy, że jej rzekome przypomnienia są produktem podświadomych marzeń.
Zainteresowanie uczonych i lekarzy mediumizmem psychicznym dotyczyło jednak tylko
marginesowo światopoglądowego sporu nauki ze spirytyzmem i teozofią. W centrum tych
zainteresowań znajdowała się sprawa postrzegania pozazmysłowego (ESP), którego istnienie
wymagało empirycznego potwierdzenia, a nie odwoływania się do pośrednictwa duchów.
Badania dotyczyły przede wszystkim przypadków telepatii i jasnowidzenia, a chociaż w eks-
perymentach brały niekiedy udział również media uprawiające spirytystyczne „seansowanie”,
nie miało to większego znaczenia dla oceny, czy wynik doświadczenia można uważać za zna-
czący, czy też było ono nieudane.
Za jedno z ciekawszych przejawów ESP uznano w początkach naszego stulecia tzw. kore-
spondencję krzyżową (cross–correspondence), choć spirytyści doszukiwali się w niej dowodu
odbierania komunikatów jednego ducha przez kilka mediów. Korespondencją krzyżową
(zwaną również składaną) nazywano przypadki korespondowania ze sobą tekstów komuni-
katów przekazywanych w transie przez media, oddalone nierzadko od siebie o tysiące kilo-
metrów. Każdy komunikat z osobna zawiera słowa i zdania pozornie nie mające ze sobą
związku, jednak łącznie takie komunikaty różnych mediów nabierają sensu, stanowiąc jakby
nawiązanie do jakiejś jednej wspólnej myśli.
Takich przypadków od 1901 roku zanotowano wiele; przez kilka lat były one przedmiotem
żywego zainteresowania brytyjskiego Towarzystwa Badań Psychicznych. Liczne przejawy
,,korespondencji krzyżowej” obserwowano zwłaszcza u trzech mediów: Leonory Piper, słyn-
nego zawodowego medium z Bostonu, Małgorzaty Verral, wykładowczyni języków klasycz-
nych w Newnham College w Anglii oraz pani Holland (pseudonim) – siostry pisarza R. Ki-
plinga, mieszkającej w Kalkucie w Indiach. Oto przykład: 16 kwietnia 1907 roku Holland w
czasie transu przekazała pismem automatycznym następujące słowa: „Maurice, Moris, Mors.
A wtem cień śmierci opadł na jego członki”. 17 kwietnia pani Piper, podczas seansu, wypo-
wiadała słowo: „Sanatos”, które zaraz poprawiła na „Tanatos”. 23 kwietnia jeszcze raz je po-
prawiła na ,,Thanatos”, zaś 7 maja trzykrotnie powtórzyła: „Chcę powiedzieć Thanatos”.
Tymczasem 29 kwietnia pani Verral w trakcie seansu napisała: „Ogrzewałam obie dłonie
przed płomieniem życia, który gaśnie. Jestem gotowa do odejścia”. A dalej, po greckiej lite-
rze delta: „Manibus date lilia plenis („Eneida” – proroctwo o bliskiej śmierci). Odejdź, odejdź
pallida mors”
191
.
„Thanatos” po grecku i „mors” po łacinie znaczą „śmierć”.
I jeszcze jeden przykład: tym razem „korespondencja” dotyczyła treści zapieczętowanego
listu złożonego w 1904 roku przez badacza tych zjawisk Piddingtona w biurze Towarzystwa
Badań Psychicznych w Londynie. List zawierał zdania, w których występowała „siódemka” i
miał być „odczytany” przez jasnowidzące medium po śmierci Piddingtona. Jednak jeszcze
przed jego śmiercią w 1908 roku wywiązała się korespondencja krzyżowa między pięcioma
seansującymi mediami. Pani Verral napisała: 20 kwietnia – „siedem pagórków Rzymu”, 27
kwietnia – szereg liczb, w których siódemka miała istotne znaczenie, 11 maja „siedmiora-
mienny świecznik jest obrazem, siedem kościołów, siedem świec złączonych w jednym świe-
tle i siedem kolorów w tęczy. Niektóre mistyczne siódemki, wszyscy będą służyli, jest nas
siedmiu. F.W.H. Myers” (rzekomy duch inspirujący) oraz narysowała liść akacji z siedmioma
listkami. Pani Piper: 8 maja powiedziała – „Jest nas siedmioro, tic, tic, tic”. 12 maja napisała:
– „Jest nas siedmiu z dalekich stron, to fakt; siedmiu nas jest; 7”. Trzeba dodać, że w liście
Piddington napisał m.in. zadanie: „Jest nas siedmioro”. 11 maja inne medium – pani Frith –
pisała o mistycznej siódemce, zaś 14 lipca pani Holland w Indiach miała sen zawierający alu-
zje do listu, o którego istnieniu nie wiedziała. Wreszcie 24 lipca piąte medium – pani Home –
191
T. Felsztyn, Poza czasem i przestrzeni, Biblioteka Polska, Veritas Fundation Press,
Londyn 1960, s. 82– 83.
120
napisała: „Siedem razy siedem, siedemdziesiąt siedem, prześlij innym moje słowa”. Na po-
wtarzanie się cyfry 7 w komunikatach pięciu mediów zwrócono uwagę w SPR, co skłoniło
Piddingtona do ujawnienia treści listu zdeponowanego w sejfie Towarzystwa
192
.
Pisząc o doświadczeniach „krzyżowych” trzeba na zakończenie wspomnieć, że w 1923 ro-
ku w czasie II Międzynarodowego Kongresu Badań Psychicznych odbywającego się w War-
szawie, z inicjatywy przedstawiciela SPR – Dingwalla – oraz dr Schrenck-Notzinga i dr Ge-
leya zaplanowano taki eksperyment z udziałem inż. Ossowieckiego. (patrz cz. II rozdz. l).
Przypadki korespondencji krzyżowej, jakkolwiek nierzadko wykazujące zadziwiającą
zbieżność treści, zdającą się wskazywać na telepatyczną łączność między mediami, budziły
nieufność sceptyków zbyt szerokim marginesem swobody interpretacyjnej. Większą więc
popularnością wśród badaczy ESP cieszyły się doświadczenia z ustalonym z góry podziałem
ról nadawcy i odbiorcy oraz konkretnym przedmiotem przekazu.
W latach 1910–1929 serie eksperymentów tego rodzaju przeprowadzał profesor Uniwer-
sytetu Oksfordzkiego – Gilbert Murray (1866–1957) – przy czym odbiorcą przekazów tele-
patycznych był on sam, zaś rolę nadawcy pełnili często członkowie jego rodziny. Doświad-
czenia miały zazwyczaj następujący przebieg: jeden z uczestników eksperymentu proponował
temat, który zapisywano, w tym czasie Murray przebywał w innym zamkniętym pokoju, a
następnie na wezwanie wracał i próbował podać treść „przekazu”. Sprawozdania z tych do-
świadczeń zawierają opisy zadziwiająco wiernych odgadnięć. Oto dwa przykłady z seansu
odbytego 22 stycznia 1928 roku. Nadawca – Joan Allen – oświadczyła, że będzie myślała o
„kapłanie, który chodzi wzdłuż brzegu morza, tuż po wizycie u Agamemnona i po odrzuceniu
jego prośby”. Murray po powrocie wyrecytował po grecku odpowiedni tekst z Illiady. Z kolei
nadawca – syn Murraya – postanowił myśleć o zdarzeniu, o którym nie wiedział ojciec. W
czasie przejażdżki motocyklowej ze swym przyjacielem obok zakładu dla psychiczne chorych
zauważyli szczekającego na nich człowieka. Prof. Murray, nieco zmieszany, stwierdził, że
treścią przekazu jest jakaś śmieszna i dziwna scena. Zwracając się do syna powiedział:
,,Jesteś na motocyklu i coś dziwnego się dzieje. Czyżby motocykl nawalił?... Jest tam jakieś
zamieszanie. Ktoś na czworakach szczeka jak pies”
193
.
Niestety, towarzyski charakter tych eksperymentów i brak testowego, opartego o naukowe
metody, sprawdzenia zdolności telepatycznych Murraya, poważnie obniża wartość relacji.
Inną, często stosowaną w latach dwudziestych i trzydziestych, metodą doświadczalnego
stwierdzania łączności telepatycznej były przekazy rysunkowe. Nadawca rysował w możliwie
uproszczonej formie jakiś przedmiot, zwierzę czy symbol, a w tym samym czasie odbiorca
również szkicował to, co podsuwała mu wyobraźnia. Podobieństwo obu rysunków mogło być
uznane za dowód łączności telepatycznej między nadawcą i odbiorcą.
Do najsłynniejszych eksperymentów tego rodzaju należały doświadczenia przeprowadzane
w 1928 roku przez amerykańskiego pisarza Uptona Sinclaira (1878–1968). Rolę odbiorcy
pełniła żona pisarza, nadawcą był jego szwagier, a później i sam Sinclair. W swej książce
Mental Radio, wydanej w 1930 roku, opisuje on 290 prób myślowego przekazywania rysun-
ków, nierzadko na odległość 25–30 mil. Znamienne jest, iż z reguły pani Sinclair odtwarzała,
nieraz zadziwiająco prawidłowo, cechy graficzne „nadawanego” rysunku, błędnie odgadując
temat. Na przykład: nadawca narysował kapelusz tyrolski z piórkiem – odbiorczyni półmisek
z przykrywką o bardzo podobnym kształcie, piórko umieszczając obok na podobieństwo
drzewka. Wulkan narysowany przez nadawcę w postaci dwóch kresek (stoki góry) i kłębka
(dym), odtworzony został też z pomocą dwóch kresek i kłębka linii jako... czarny żuk (w
mniemaniu pani Sinclair), zaś zgięta w łuk wędka przybrała postać kwiatu na długiej łodydze
192
L. Szczepański, op. cit., tom II, Spirytyzm współczesny, s. 83–84.
193
T. Felsztyn, op. cit., s. 74.
121
podobnie wygiętej lecz w przeciwnym niż u nadawcy kierunku.
Zdolności medialne pani Sinclair ujawniły się w czasie, gdy przeżywała ciężką depresję i
szukała oparcia psychicznego w okultyzmie. Gdy stan jej zdrowia polepszył się i ekspery-
mentowała z prof. W. McDougallem – osiągała znacznie gorsze wyniki. W 1934 roku, kiedy
to mąż jej kandydował na gubernatora Kalifornii, ostatecznie zrezygnowano z doświadczeń.
W tym samym roku, w którym Sinclair przeprowadzał swe słynne doświadczenia, w Euro-
pie odbył się jeden z największych międzynarodowych eksperymentów telepatycznych. Z
inicjatywy greckiego Towarzystwa Badań Psychicznych przeprowadzono serię seansów łącz-
ności telepatycznej między Atenami i Paryżem, Atenami i Warszawą oraz Atenami i Wied-
niem. Przedmiotem przekazu były rysunki, figury geometryczne, litery oraz żywe obrazy i
inscenizowane zdarzenia. Seanse łączności między Atenami i Warszawą odbywały się od 25
października 1928 r. do 29 maja 1929 r., raz w tygodniu. O oznaczonej godzinie przez 5 mi-
nut ateńska grupa telepatyczna „nadawała”, zaś warszawska „odbierała” przekazywane obra-
zy, rysując na kartach to, co „ujrzała” w wyobraźni. Po krótkiej przerwie następowała zmiana
ról: Warszawa nadawała – Ateny odbierały. Grupą grecką kierował ówczesny prezes Grec-
kiego Towarzystwa Badań Psychicznych, gen. dr med. Angeles Tanagras, grupą polską – pre-
zes Warszawskiego Towarzystwa Psychofizycznego – Prosper Szmurło. Ogółem w 30 posie-
dzeniach przeprowadzono 118 doświadczeń zbiorowych, w tym 78 z rysunkami. Przeciętnie
w posiedzeniach brało udział 9 osób (w Warszawie 3–16, w Atenach 4–14 osób). W ekspe-
rymencie wzięło udział 98 osób (44 w Warszawie)
194
.
9. Przykłady trafnych przekazów telepatycznych w czasie seansów łączności miedzy Ate-
nami i Warszawy w latach 1928 - 29
194
P. Szmurło, O próbach telepatii miedzy Atenami i Warszawą, S. Rzewuski, Wyniki
zbiorowych doświadczeń telepatycznych miedzy Atenami a Warszawą, „Zagadnienia Metap-
sychiczne” nr 23– 24 /1929, s. 21–51.
122
I tu również, podobnie jak w eksperymentach Sinclaira, nie brak było przypadków nie-
zwykle wiernego odtwarzania przez odbiorców tego, co przekazywali nadawcy (patrz rys. 9).
Polacy odnieśli w tych doświadczeniach sporo sukcesów – niektóre z rysunków i znaków
były trafnie zidentyfikowane nawet przez 2–3 odbiorców. Ossowiecki w tej międzynarodowej
próbie łączności telepatycznej czynnego udziału nie brał
195
.
W tym okresie zresztą zajmował się on głównie psychometrią, a przejawy telepatii odgry-
wały u niego rolę marginesową.
Zdolności psychometryczne, nawet dla zupełnego laika w dziedzinie parapsychologii, na-
leżą do innej, wyższej kategorii paranormalnego poznania, a także samego jasnowidztwa
(wyższej np. niż auroskopia). Wybitnie uzdolnieni „psychometrzy” należeli zawsze i należą
nadal do rzadkości. W czasach Ossowieckięgo, któremu w tej dziedzinie jasnowidztwa nikt
zresztą dotąd nie dorównał, do takich wybitniejszych mediów-„psychometrów” zaliczana
była, wspomniana już w związku z korespondencją krzyżową, Leonora Piper. Na jej niezwy-
kłe zdolności zwrócił uwagę znakomity uczony, amerykański filozof i psycholog – William
James (1842–1910) – zaś po zaproszeniu jej do Anglii eksperymentował z nią fizyk z Uni-
wersytetu w Liverpool – Sir Oliver Lodge. Oto opis jednego z takich doświadczeń zaczerp-
nięty z książki znanego psychologa H.J. Eysencka Sens i nonsens w psychologii.
„Lodge przeprowadził z panią Piper następujący eksperyment. Napisał mianowicie do
swego wuja, prosząc go o jakąś pamiątkę po jego bracie bliźniaku, który umarł przed dwu-
dziestu laty. Wuj przysłał stary zegarek. Lodge wręczył go pani Piper, kiedy znajdowała się w
transie. Pani Piper odpowiedziała niemal natychmiast, że zegarek należał do jego wuja, po
czym, jąkając się, wykrztusiła w końcu imię Jerry. Lodge zachęcił wuja Jerryego do przy-
wołania wydarzeń z lat chłopięcych, o których żyjący brat mógłby pamiętać. Wiele z nich
wymieniła pani Piper, a więc historię o pływaniu w zatoce morskiej, w której o mało się nie
utopili, o zabiciu kota na polu pana Smitha, o posiadaniu jakiegoś długiego kawałka dziwnej
skóry, podobnej do skóry węża. Wuj, z którym Lodge był w stałym kontakcie listownym, nie
pamiętał wprawdzie wszystkich tych szczegółów, ale inny brat, Frank, potwierdził prawdzi-
wość wszystkich wymienionych przez panią Piper wydarzeń.
Lodge wysłał specjalnego człowieka do wioski, w której kiedyś mieszkał wuj Jerry, aby
dowiedział się różnych szczegółów z życia nieboszczyka od starych ludzi, którzy go znali.
Okazało się, że ludzie ci nie pamiętali prawie żadnych szczegółów odgadniętych przez panią
Piper. Warto zaznaczyć, że sam Lodge o dzieciństwie swego wuja nic nie mógł powiedzieć,
póki nie zbadał, czy twierdzenia medium odpowiadały prawdzie”
196
.
Dodajmy, że zarówno James jak i Lodge byli początkowo bardzo sceptycznie nastawieni
do „jasnowidczych” zdolności mediów i starali się bardzo skrupulatnie kontrolować, czy Le-
onora Piper nie korzysta z jakichś ukrytych „normalnych” źródeł informacji. W ogóle w hi-
storii mediumizmu bostońska jasnowidząca uważana jest za najdokładniej zbadane medium i
chociaż udało się wykazać, że niejednokrotnie popełniała błędy i opowiadała zmyślone histo-
rie, nie znaleziono dowodów aby świadomie oszukiwała.
W Polsce okresu międzywojennego, obok Stefana Ossowieckiego najwybitniejszym ja-
snowidzem-psychometrą był wspomniany już „psychografolog” – Rafał Schermann (1879–
1941). Czynnikiem wywołującym u Schermanna wizje jasnowidcze było pismo. W czasach
195
Uczestnikami eksperymentu ze strony polskiej byli m.in. (w kolejności największej
liczby trafień): P. Szmurło, J. Szmurło (żona P. Szmurły), S. Rzewuski, O. Czyżewska, L.
Romułt, Z. Kałłowa, H. Rzewuska, J. Bakierowski, J. Niemojewska, J. Domańska, L. Nie-
mojewski, W. Zambrzycki i M. Słobódzki.
196
H.J. Eysenck, Sens i nonsens w psychologii, PWN, Warszawa 1965, s.124.
123
młodzieńczych interesował się grafologią, lecz wkrótce ujawniły się u niego zdolności intu-
icyjnego określania cech charakterologicznych autora pisma, z czego z kolei rozwinęły się
talenty psychometryczne i retrokognicyjne. Sławę przyniosły mu niezwykle trafne
,,diagnozy” dotyczące trudnych problemów życiowych i rady wskazujące drogę ich rozwią-
zania, udział w wykrywaniu przestępców, wyczuwanie chorób i zamiarów samobójczych.
Proces paranormalnego poznania – jak wynika ze zwierzeń Schermanna – przebiegał u
niego następująco: zazwyczaj decydujące było pierwsze wrażenie wywarte na nim przez pi-
smo. Tworzyła się wówczas wizja autora pisma, z której wyłaniały się obrazy szczegółowe,
przypominające film lub zdjęcia błyskowe. Potrafił także rekonstruować pismo i podpisy
osób nieznanych na podstawie wrażenia, jakie na nim wywierali.
Niejednokrotnie demonstrował swe zdolności również w celach naukowo-
eksperymentalnych. Na przykład w 1918 roku profesor prawa na Uniwersytecie Wiedeńskim
dr E. v. Liszt przedłożył Schermannowi podpis (ściślej – jego część, uniemożliwiającą prawi-
dłowe odczytanie nazwiska) wielokrotnego mordercy F. Schneidera, straconego przed dwu-
dziestu sześciu laty. „Psychografolog”, nie wiedząc o kogo chodzi, określił bardzo dokładnie
wygląd i charakter zbrodniarza i jego żony, która brała udział w mordach, opisał sposób
uśmiercania ofiar i zachowanie się zbrodniczej pary przed sądem.
Na 208 doświadczeń przeprowadzonych z Schermannem przez prof. O. Fischera w Pradze
– 71 procent ocen pisma uznano jako trafne, 20 procent jako niepewne, zaś tylko 9 procent za
błędne.
Schermann urodził się w Krakowie, gdzie ukończył I Szkołę Realną. Po krótkim pobycie
w Stanach Zjednoczonych, od 1910 roku pracował w Wiedniu jako urzędnik towarzystwa
ubezpieczeń, zaś po wojnie przeniósł się do Berlina, zdobywszy już sławę grafologa-
jasnowidza. Był pochodzenia żydowskiego i po dojściu Hitlera do władzy opuścił Niemcy,
aby po krótkim pobycie w Pradze wrócić ostatecznie do Krakowa. Tu zastała go wojna. Zo-
stał wywieziony przez hitlerowców do obozu koncentracyjnego, gdzie go zamordowano w
1941 roku. Pozostawił po sobie, podobnie jak Ossowiecki, książkę, w której opisuje swe do-
świadczenia psychografologiczne
197
.
Wróćmy jednak do czasów, w których Amerykanie bardziej przejmowali się parapsycho-
logią niż hitleryzmem. Chociaż testy rysunkowe były dla wielu badaczy fenomenów ESP
niewątpliwym potwierdzeniem istnienia telepatii i jasnowidztwa, nie mogły stanowić jedno-
znacznego, naukowego dowodu, gdyż – tak jak i w innych doświadczeniach parapsycholo-
gicznych – nie zapewniały powtarzalności wyników i opierały się o intuicyjne odrzucenie
możliwości, że podobieństwo rysunków jest przypadkowe.
Trudności te próbowano pokonać poprzez takie uproszczenie i standaryzację doświadczeń,
aby można było, stosując ten sam miernik ilościowy, określać z matematyczną ścisłością
prawdopodobieństwo przypadkowego otrzymania osiągniętego wyniku eksperymentu. Pio-
nierem tego rodzaju badań ESP, obejmujących zresztą nie tylko telepatię ale i przejawy ja-
snowidzenia, był w latach trzydziestych amerykański biolog i psycholog, dr Joseph Banks
Rhine z Uniwersytetu Duke w Durham. Opracował on własną, upowszechnioną później tech-
nikę testowania, polegającą na wielokrotnym powtarzaniu tzw. prób prostych – odgadywaniu
znaków (krzyż, koło, kwadrat, fala i gwiazda) na specjalnych kartach, zwanych kartami Zene-
ra.
197
R. Schermann, Die Schrift lögt nicht, Brücken Verlag 1928.
124
W eksperymentach telepatycznych nadawca wpatrywał się w wylosowaną kartę myśląc o
wydrukowanym na niej znaku, zaś odbiorca próbował wyobrazić sobie, co widzi nadawca lub
po prostu zgadywał. Badanie zdolności jasnowidzenia (kryptoskopii) polegało na odgadywa-
niu znaków na kartach wylosowanych lecz zakrytych. Stosunek liczby trafień do liczby prób
prostych pozwalał ocenić matematycznie, czy za otrzymany wynik doświadczenia odpowie-
dzialny jest tylko „zbieg okoliczności”, czy też działa tu jakiś czynnik nieprzypadkowy.
W eksperymentach Rhine'a nie brały udziału znane media, lecz osoby wyselekcjonowane
drogą testowania, a więc i pod tym względem doświadczenia te stanowiły zapowiedź „nowej
epoki” w badaniach parapsychologicznych. Nie znaczy to, że ci wyselekcjonowani ,,telepaci”
i „jasnowidze”, usiłujący w powtarzanych tysiące razy owych „próbach prostych” odgadywać
nudne znaki, nie osiągali wyników równie bulwersujących naukowców jak „cuda” mediumi-
zmu fizycznego. „Gwiazda” Rhine'a czasów przedwojennych, student teologii – Hubert E.
Pearce – podczas 37 seansów przeprowadzonych między sierpniem 1933 r. a marcem 1934 r.
na ogółem 1850 prób prostych miał 558 trafień. Szansa, iż taki wynik powstał przypadkowo,
jest mniejsza niż l : 10
22
.
l : 10000000000000000000000
Oczywiście tego rodzaju fenomeny nie zyskały takiej sławy, jak Eusapia Palladino, Franek
Kluski, pani Piper czy Ossowiecki, i to nie tylko dlatego, że ich niezwykłe osiągnięcia mogły
być w pełni ocenione tylko przez specjalistów, zaś same eksperymenty zbyt szablonowe i
nieefektowne. Rzecz w tym, iż mimo nadziei na rychłe zdobycie rozstrzygających dowodów
istnienia ESP, jaką wzbudziły te badania, przypadki odnalezienia ludzi przejawiających wy-
bitne zdolności paranormalne były bardzo rzadkie, a ich dyspozycje wąsko ograniczone i z
reguły krótkotrwałe.
Zresztą owe nadzieje też okazały się przedwczesne. Prawda, że nowe standardowe i staty-
styczne metody doświadczeń nie spotykały się już z taką niechęcią i krytyką jak badania Ri-
cheta i Ochorowicza. Nie przekonały jednak upartych sceptyków, próbujących podważyć
wiarygodność osiągnięć, wskazując na niedostateczną kontrolę (możliwość oszustw), nie dość
krytyczną ocenę wyników, krótkotrwałość sukcesów, a nawet usiłujących kwestionować
przydatność czy wręcz sugerować zawodność... rachunku prawdopodobieństwa.
„Amerykańskie nowinki” dotarły do Polski już w połowie lat trzydziestych. Co prawda
czołowi polscy pionierzy przyrodniczych badań zjawisk paranormalnych – Ochorowicz,
Abramowski
198
i Lebiedziński – już nie żyli, lecz statystyczne metody Rhine'a wywarły silne
wrażenie na młodym, trzydziestoparoletnim naukowcu i wynalazcy, Stefanie Manczarskim
(1899–1979). Ten wybitnie uzdolniony fizyk-radioelektryk (w 1922 r. skonstruował pierwszy
polski radioodbiornik lampowy) i wieloletni ekspert Ministerstwa Poczt i Telegrafów, intere-
sował się od czasów młodzieńczych parapsychologią, uczestnicząc w latach dwudziestych w
badaniach mediumizmu, prowadzonych przez Mariusza Zaruskiego. Obok radiotechniki tere-
nem jego naukowych penetracji – a badania jego nierzadko miały charakter pionierski – była
już wówczas geofizyka, biofizyka i fizjologia. Szukając też dróg udoskonalenia technik te-
stowania (m.in. opracował nowy, własny rodzaj kart testowych) próbował jednocześnie zna-
leźć fizykalne i fizjologiczne uwarunkowania obserwowanych zjawisk, coraz śmielej zapusz-
czając się w głąb nie zbadanych jeszcze terenów pogranicza nauk. W roku 1939 i latach
198
Edward Abramowski (1868–1918) – wybitny polski psycholog i socjolog, członek II
Proletariatu i współzałożyciel PPS, profesor UW. Prowadził m.in. badania nad pamięcią i
podświadomością. Interesował się również przejawami telepatii i jej i prawdopodobnym me-
chanizmem psychofizjologicznym. {Badania doświadczalne nad pamięcią – 1911– 1912,
Telepatia doświadczalna jako zjawisko kryptomnezji– 1912, Źródła podświadomości i jej
przejawy – 1914).
125
czterdziestych powstały też zasadnicze zręby jego elektromagnetycznej teorii łączności tele-
patycznej.
Nie wiemy dokładnie, kiedy i w jakich okolicznościach Manczarski poznał Ossowieckie-
go. Był niewątpliwie zafascynowany niezwykłymi zdolnościami inżyniera-jasnowidza i nie
tylko uczestniczył w niektórych eksperymentach ale i próbował szukać wyjaśnień, skąd się
biorą informacje tworzące wizje psychometryczne, konstruując swą hipotezę „śladów”
(omówimy ją szerzej w czwartej części niniejszej pracy). Ostatnie eksperymenty z tej dzie-
dziny przeprowadził tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego, a więc na kilka dni
przed śmiercią jasnowidza.
Postać profesora Manczarskiego, jego ponad półwiekowa działalność badawcza i wynalaz-
cza na jakże mrocznym jeszcze i niepewnym terenie parapsychologii, jest jakby łącznikiem
między trzema różnymi okresami rozwoju badań zjawisk paranormalnych. Zaczynał przecież
od współuczestnictwa w seansach spirytystycznych pod koniec epoki wielkich mediów,
współdziałał twórczo w torowaniu dróg nowym, statystycznym metodom eksperymentowa-
nia, jego powojenne prace teoretyczne i eksperymenty wnosiły niezbędny, matematyczny i
fizykalny pierwiastek w tworzenie metodologicznych podstaw i przyrodniczych koncepcji
psychotroniki. W istocie jednak był zawsze indywidualnością wyrastającą ponad aktualne
trendy i spory światopoglądowe, podobnie jak Ossowiecki, którego osobowość i fenomenalne
umiejętności były i pozostają nadal jedną z najprzedziwniejszych, fascynujących zagadek
naszego wieku.
126
CZĘŚĆ CZWARTA
W poszukiwaniu nowych dróg
Trudno dziś po czterdziestu pięciu latach od śmierci Ossowieckiego zweryfikować to, co
pisano i mówiono o nim. Nawet protokoły z eksperymentów, podpisane przez znane osobi-
stości, a czasem i wybitnych uczonych, nie dają jednoznacznej odpowiedzi, czy zachowano
wszystkie rygory naukowe. Niemniej, w oparciu o aktualny stan naszej wiedzy przyrodniczej,
a także uwzględniając postęp, jaki w ostatnich latach dokonał się w niektórych dziedzinach
badań zjawisk paranormalnych, można by podjąć próbę określenia, co w opisywanych nie-
zwykłych umiejętnościach Ossowieckiego ma realne podłoże, co budzi wątpliwości i zdaje
się polegać na nieporozumieniu, a co należałoby między bajki włożyć. Odwołam się tu nie
tyle do opinii ,,autorytetów” parapsychologicznych, co raczej do doświadczeń przeprowadza-
nych w ostatnich czterdziestu latach, a także do badań i hipotez uczonych, szukających przy-
rodniczego wyjaśnienia fenomenów tzw. spostrzegania pozazmysłowego. Pozwolę sobie na
przedstawienie również własnych doświadczeń, które – chociaż ich naukowa wartość dowo-
dowa jest znikoma – mogą w pewnym stopniu posłużyć za ilustrację aktualnych kierunków
badań i trudności napotykanych w tym zakresie.
Z protokołów i relacji, których obszerne fragmenty przytaczamy w drugiej części tej
książki, zdaje się wynikać, że Stefan Ossowiecki był fenomenem nie mającym poprzedników,
ani – jak dotąd – następców, zdolnych sięgnąć takich jak on wyżyn paranormalnego poznania.
Należy on niewątpliwie do najbardziej zagadkowych postaci czasów międzywojennych, bu-
dzących ciągle jeszcze ciekawość nie tylko pisarzy, historyków i parapsychologów, ale rów-
nież naukowców starszego i młodszego pokolenia – fizyków, biologów i psychologówp –
szukających w oparciu o najnowsze zdobycze wiedzy przyrodniczej klucza do wyjaśnienia
uzdolnień jakie on posiadał. Chociaż bowiem wraz ze śmiercią Ossowieckiego dobiegła koń-
ca epoka Richeta i Ochorowicza, jednak już w tym czasie rozpoczynała się nowa, którą otwie-
rały badania Rhine'a, Wasiljewa i Manczarskiego. W okresie powojennym pojawiły się nie
tylko nowe „talenty” telepatyczne, jasnowidcze i telekinezyjne, ale przede wszystkim nowe
narzędzia i metody eksperymentowania, nowe sposoby testowania i rozwijania zdolności pa-
ranormalnych, nowe przyrodnicze koncepcje badawcze, których wyrazicielem od lat siedem-
dziesiątych stała się psychotronika.
Tym powojennym badaniom uzdolnień, które w tak zadziwiającym stopniu przejawiał
Ossowiecki, poświęcona jest niniejsza, czwarta część tej książki. Oczywiście, nie ma tu miej-
sca na szersze zapoznanie czytelników ze wszystkim tym, co w ostatnich czterdziestu latach
wydarzyło się w dziedzinie, już nawet nie parapsychologii i psychotroniki, ale choćby tylko
badań nad tzw. spostrzeganiem pozazmysłowym (ESP). Ograniczymy się więc tu do niektó-
rych, możliwie dobrze charakteryzujących powojenne tendencje doświadczeń, odkryć, spo-
strzeżeń i hipotez w badaniach ESP oraz przypuszczeń, jakie można z nich wysunąć na temat
jasnowidczych talentów „przybysza z czwartego wymiaru”.
Trudno przewidzieć, w jakim stopniu kolejna fala zainteresowania ESP przyczyni się do
oczyszczenia problematyki paranormalnego poznania z mitów i uprzedzeń. Obiecujące wy-
dają się próby stworzenia warunków powtarzalności wyników poprzez badanie zjawisk w ich
najprostszej postaci, a także doświadczalnego potwierdzenia tezy, że uzdolnienia psi nie mają
charakteru elitarnego i mogą być rozwijane drogą odpowiednich ćwiczeń niemal u każdego
127
człowieka.
Nie znaczy to, że zagadka jasnowidczego przekraczania barier czasu i przestrzeni znalazła
się nagle w centrum zainteresowania uczonych. Badaniami wiążącymi się z problematyką
psychotroniczną zajmują się stosunkowo nieliczne grupy pracowników naukowych, zaś kon-
centrują się one najczęściej wokół wpływu czynników psychologicznych i fizycznych na wy-
niki doświadczeń, na ocenach prawodopodobieństwa przypadku, a także poszukiwaniach źró-
deł i nośników informacji odbieranych przez „telepatów” i ,,jasnowidzów”. Cel, jaki stawiają
przed sobą ci badacze ogranicza się z reguły do wyjaśnienia fizycznego, fizjologicznego czy
psychologicznego mechanizmu interakcji między żywymi organizmami i materią nieożywio-
ną, i to w możliwie prostej, elementarnej, energetycznej i informacyjnej ich postaci.
Znacznie ambitniejsze, lecz nie zawsze realne, zadania stawiają przed sobą badacze sku-
pieni w stowarzyszeniach parapsychologicznych i psychotronicznych. Podejmowanie szero-
kiej, różnorodnej problematyki, obejmującej niemal wszystkie dziedziny zjawisk paranormal-
nych, wielka inwencja i pasja poznawcza często niestety nie idą w parze z odpowiednim
przygotowaniem naukowym i umiejętnością właściwej interpretacji zaobserwowanych fak-
tów. Niemniej i tu w ostatnich latach można odnotować bardzo interesujące osiągnięcia, rzu-
cające sporo nowego światła m.in. zjawiska zaliczane tradycyjnie do jasnowidztwa.
Oprócz tych dwóch, zbieżnych zresztą w znacznej mierze, kierunków poznawczych zainte-
resowań omawianymi tu zjawiskami, istnieje jeszcze trzeci, pozostający niemal całkowicie
poza nurtem rozwoju współczesnej nauki i technik badawczych. Związany jest on ściśle z
ruchami społecznymi szukającymi antidotum przeciw cywilizacyjnym stresom poprzez „do-
skonalenie ducha” drogą wskazywaną przez starożytne doktryny filozoficzno-religijne
Wschodu, a zwłaszcza ezoteryczną wiedzę staroindyjską. Wielostopniowy system ćwiczeń
fizycznych i duchowych zmierza do osiągnięcia najwyższego celu, jakim jest samowyzwole-
nie (samadhi) – stan nadświadomości i najwyższej integracji osobowości. Stanowi nadświa-
domości, przybierającemu postać ekstazy, mogą towarzyszyć wizje jasnowidcze, trzeba jed-
nak zaznaczyć, że we wschodnich systemach doskonalenia duchowego i fizycznego rozwija-
nie paranormalnych zdolności nie jest właściwym celem ćwiczeń. Władza ducha nad ciałem,
„wejście w siebie” i wyzwalająca się w ekstazie zdolność osiągania „nadludzkiej wiedzy”
służą w jodze izolacji od rzeczywistości, zaś w zeń – biernemu zestrojeniu się z naturą.
Oczywiście, w naszym kręgu kulturowym i cywilizacyjnym trudno byłoby przestrzegać
rygorystycznie wskazań systemów wschodnich i nierzadko chodzi tylko o wykorzystanie ich
zdobyczy w celach bardziej utylitarnych – leczniczych (zwłaszcza w psychoterapii), regene-
racyjnych, higienicznych (np. usuwania źródeł napięć psychicznych), zwiększania sprawności
fizycznej i umysłowej, a także osiągania ,,dziwnych” stanów świadomości i rozwoju zdolno-
ści jasnowidczych.
Skuteczność wschodnich metod „oddziaływania ducha na ciało” nie mogła też pozostać
nie dostrzeżona przez psychologów, fizjologów i lekarzy. Tu więc w sposób nieunikniony
powstał pewien obszar praktycznego współdziałania naukowców, psychotroników-amatorów
i ezoteryków, niezależnie od dzielących ich różnic w widzeniu świata i celach poznawczych.
Tak oto z jednej strony – wykorzystuje się możliwości przyśpieszania treningu jogi środkami
technicznymi, stosowanymi w nowoczesnej psychologii i psychotronice, z drugiej zaś – sze-
roko korzysta się z metod wschodnich (zwłaszcza ćwiczeń medytacyjnych) do wywoływania
stanów „nadświadomości”.
Praktyczne efekty tego współdziałania są z pewnością godne bacznej uwagi, nie należy
jednak sądzić, że w niedalekiej przyszłości funkcję guru przejmie komputer lub też starożytne
koncepcje doskonałości duchowej zaakceptowane zostaną przez współczesną naukę. Jest to
zresztą tylko jedna z wielu ścieżek, wiodących w głąb tajemniczego obszaru „psi”, a prze-
wodnikiem gwarantującym, że nie dajemy się zwodzić „błędnym ognikom”, może być tylko
rzetelna wiedza przyrodnicza.
128
l. Doświadczenia telepatyczne
Przykłady zadziwiających zdolności jasnowidczych, obserwowanych wielokrotnie u
Ossowieckiego, podobnie jak niektóre serie trafień o niezwykle małym prawdopodobieństwie
przypadkowego powstania wyniku, zdarzające się w standardowych doświadczeniach z odga-
dywaniem znaków na kartach Rhine'a-Zenera, zdaniem nie tylko parapsychologów, ale także
wielu uczonych, początkowo bardzo sceptycznie odnoszących się do badań psi, przemawiają
za realnością zjawisk ,,spostrzegania pozazmysłowego”. Zwłaszcza zjawisko telepatii, jak-
kolwiek jego powtarzalność jest bardzo ograniczona, a przeprowadzane eksperymenty nie
dają wyników tak jednoznacznych i bezspornych jak w przypadku hipnozy czy wrażliwości
dermooptycznej
199
, uznawane jest w świecie naukowym dość powszechnie za możliwe, tj. nie
pozostające w sprzeczności z naukowym obrazem przyrody, jakkolwiek jego psychofizjolo-
gicznego mechanizmu nie udało się dotąd w sposób zadowalający wyjaśnić.
Tymczasem raz po raz pojawiają się doniesienia o udanych eksperymentach tego rodzaju.
W rozdziale poświęconym parapsychologicznym doświadczeniom w czasach Ossowieckiego
pisaliśmy o słynnej próbie łączności telepatycznej Warszawa–Ateny. W okresie powojennym
wielki rozgłos zyskały próby przekazu telepatycznego między Moskwą i Nowosybirskiem,
przeprowadzone w kwietniu 1966 roku, w których nadawcą był biofizyk Jurij Kamieński, zaś
odbiorcą jego przyjaciel, aktor Karol Nikołajew. Zadziwiająco trafny opis przez Nikołajewa
wylosowanych przedmiotów, które w Moskwie brał do ręki Kamieński, skłoniło ekspery-
mentatorów do sprawdzenia, czy łączności nie można potwierdzić elektrofizjologicznymi
metodami. W marcu 1967 roku przeprowadzono tego rodzaju próbę łączności między Mo-
skwą i Leningradem, rejestrując za pomocą elektroencefalografu zmiany rytmów mózgowych
Kamieńskiego i Nikołajewa, związane ze stanami pobudzenia i odprężenia emocjonalnego. Z
opublikowanych relacji wynika, że odbiorca dostosowywał z opóźnieniem 3-sekundowym
dominującą częstotliwość wahań biopotencjałów swej kory mózgowej do częstotliwości alfa
(ok. 10 Hz), dominującej u nadawcy.
Transmisję telepatyczną na rekordową odległość blisko czterystu tysięcy kilometrów prze-
prowadzili w lutym 1971 roku Amerykanie, przy okazji lotu statku Apollo 14 na Księżyc.
Nadawca, pilot ładownika LM – Eddgar Mitchell – w czterech okresach, przeznaczonych na
odpoczynek, w ustalonych godzinach, skupiał uwagę na symbolach wylosowanych kart Zene-
ra, zaś w tym samym czasie kilku odbiorców na terenie USA próbowało wyobrazić sobie,
jakie znaki ogląda Mitchell. Wyniki odbiegające od normy statystycznej osiągnęły dwie oso-
by; najwięcej znaków (51) na 200 prób odgadł znany sensytyw Olaf Johnson z Chicago.
Liczba prób była, niestety, zbyt mała, aby można było uznać wynik za dowód nawiązania
łączności telepatycznej Księżyc–Ziemia, podobnie jak w amerykańskich i radzieckich pró-
bach telepatycznego przekazu informacji z zanurzonych łodzi podwodnych. nie potwierdzo-
nych zresztą oficjalnie.
Eksperymenty z odgadywaniem prostych standardowych znaków na kartach Zenera
umożliwiają matematyczne stwierdzenie – jeśli liczba prób jest dostatecznie duża – jakie jest
prawdopodobieństwo przypadkowego powstania otrzymanego wyniku, a więc, gdy to praw-
dopodobieństwo jest bardzo małe – niemal pewność, że istnieje jakieś powiązanie informa-
199
Zdolność rozpoznawania barw, rysunków i tekstów z pomocą receptorów skórnych, bez
pomocy wzroku. O badaniach tych zdolności piszę w rozdz. następnym (patrz również przy-
pis 8).
129
cyjne między nadawcą i odbiorcą. Niestety, monotonia takich doświadczeń i abstrakcyjność
znaków nie sprzyjają zaangażowaniu emocjonalnemu, które – jak zdaje się wynikać z innego
typu eksperymentów – odgrywa ważną rolę w łączności określanej jako telepatyczna. Stąd już
w latach szcześćdziesiątych niektórzy badacze ESP zrezygnowali z prób prostych, szukając
nowych, bardziej efektywnych, chociaż trudniejszych do matematycznej weryfikacji, metod
eksperymentowania.
Jako przykład mogą tu posłużyć badania prowadzone w latach 1964–1972 w laboratorium
snu utworzonym w Centrum Medycznym im. Majmonidesa w Nowym Jorku. Dwaj psycho-
logowie – Stanley Krippner i Montaque Ullman – wychodząc z założenia, że przedmiot prze-
kazu powinien pobudzać emocjonalnie nadawcę oraz, że zdolności telepatyczne i jasnowidcze
„zwykli” ludzie przejawiają najczęściej podczas marzeń sennych, opracowali nową metodę
doświadczalnego stwierdzenia łączności telepatycznej. Nadawca „przekazu” skupiał przez
całą noc uwagę na jednym obrazie (najczęściej reprodukcji dzieła znanego malarza), zaś od-
biorca, śpiący w innym budynku, był budzony w chwili, gdy jego elektroencefalogram wska-
zywał na wychodzenie z paradoksalnej fazy snu
200
, kiedy to najlepiej pamięta się treść marzeń
sennych. Jedna seria badań obejmowała osiem nocy, w których nadawca otrzymywał wybra-
ne losowo obrazy. Reprodukcje tych obrazów oraz relacje ze snów spisane w tych ośmiu no-
cach otrzymywało ośmiu psychologów nie poinformowanych, który obraz „przekazywany”
był jakiejś nocy. Psychologowie próbowali powiązać treść poszczególnych obrazów z treścią
snów w określonych nocach. Podstawą do oceny prawdopodobieństwa wystąpienia zjawiska
łączności telepatycznej była liczba psychologów trafnie wiążących sen z obrazem. Wyniki
doświadczeń, zdaniem eksperymentatorów, potwierdzają występowanie odbioru telepatycz-
nego podczas marzeń sennych, czego dowodem jest 5–7 prawidłowych wskazań psycholo-
gów w większości doświadczeń
201
.
Innego rodzaju metodę eksperymentowania zw. remote viewing, zastosowali znani amery-
kańscy fizycy, a zarazem badacze zjawisk paranormalnych – Harold Puthoff i Russel Targ
202
.
Wybrali oni ponad sto miejsc w San Francisco, w których znajdują się charakterystyczne
obiekty architektoniczne i użytkowe. Każdy z tych obiektów dzieli od laboratorium 30 minut
jazdy samochodem. Miejsca i nazwy obiektów, wypisane na osobnych kartkach umieszczone
były w zapieczętowanych kopertach. Eksperyment rozpoczynało wylosowanie jednej z kopert
i odjazd grupy eksperymentatorów do wyznaczonego miejsca. Tam pozostawali oni przez 15
minut, przyglądając się wybranemu obiektowi. W tym samym czasie w laboratorium Insty-
tutu Stanforda inny eksperymentator obserwował osobę, która próbowała wyobrazić sobie
miejsce pobytu grupy. Wypowiedzi badanych zapisane na taśmie magnetofonowej oraz spo-
rządzone przez nich rysunki były konfrontowane ze zdjęciami obiektów przez grupę nieza-
leżnych sędziów, w podobny sposób, jak w doświadczeniach Krippnera i Ullmana.
W następnym eksperymencie, przygotowywanym jeszcze staranniej, zwiększono odległość
do setek i tysięcy km. Puthoff i Targ doszli do wniosku, że zjawisko „remote viewing” nie
tylko istnieje, ale jego efektywność zdaje się nie zależeć od odległości, a w istotny sposób od
200
W czasie naturalnego, 5–8-godzinnego snu człowieka występują cyklicznie powtarzają-
ce się fazy: wolnofalowap – charakteryzująca się w EEG względnie regularnymi wolnymi
oscylacjami prądów czynnościowych kory mózgowej, oraz paradoksalna – charakteryzująca
się desynchronizacją, przypominającą zapis EEG podczas czuwania i szybkimi ruchami gałek
ocznych pod powiekami. W fazie paradoksalnej występują marzenia senne.
201
K. Boruń, S. Manczarski, Tajemnice parapsychologii, wyd. II, Iskry, Warszawa 1982,
s. 276–277.
202
Puthoff i Targ badali m.in. słynnego „telekinetyka” Uri Gellera i „eksteriorystę” Ingo
Swanna (patrz: K. Boruń, S. Manczarski, op. cit., s. 235, 246).
130
wiary wizjonerów w swe uzdolnienia oraz odpowiedniego treningu. Zdolności te prawdopo-
dobnie potencjalnie posiadają wszyscy ludzie
203
.
Oczywiście w tego rodzaju eksperymentach trudno w sposób jednoznaczny dowieść, że
występuje w nich zjawisko łączności telepatycznej i zawsze istnieje znaczny margines swo-
body interpretacyjnej, a jeśli do tego eksperymentatorzy popełnią jakieś błędy metodyczne
(co zdarza się, niestety, dość często) nie należy się dziwić, że nie przekonują zatwardziałych
sceptyków. W tej sytuacji znacznie większą wartość dowodową mają wyniki doświadczeń, w
których bada się metodami fizykalnymi, i to w sposób możliwie mierzalny, wpływ zmian
stanów emocjonalnych nadawcy na niektóre parametry fizjologiczne odbiorcy (np. przewod-
ność elektryczną biosubstancji, częstotliwość biorytmów, ciśnienie krwi), czego przykładem
jest wspomniany eksperyment elektroencefalograficzny z Kamieńskim i Nikołajewem.
Nie znaczy to, że przekaz emocji w czasie eksperymentów telepatycznych zawsze się
udaje. Jego wystąpienie zależy przecież również od bardzo wielu czynników, m.in. od zdol-
ności „dostrojenia” uczuciowego nadawcy i odbiorcy, warunków eksperymentalnych i wraż-
liwości „telepatów” na zachowanie się otoczenia. Niemniej, doświadczenia tego rodzaju, re-
alizowane nawet z pomocą dość prostych środków technicznych i to z przypadkowymi
uczestnikami, bywają czasem bardzo interesujące.
Jako przykład niech posłuży eksperyment przeprowadzony przeze mnie 21 kwietnia 1980
roku, w Klubie MPiK w Warszawie na Mokotowie.
Doświadczenie miało tylko ilustrować przedstawione w prelekcji metody badania tego ro-
dzaju zjawisk i bynajmniej nie oczekiwałem jakichś znaczących wyników, zwłaszcza w nie
sprzyjających warunkach dość dusznej sali, wypełnionej publicznością. Spośród tej właśnie
publiczności zgłosiło się pięć par bliskich sobie ludzi, z których wybrałem dwie, badając ich
zdolności do szybkiej zmiany stanu emocjonalnego i wywoływania u siebie plastycznych
wyobrażeń o określonym zabarwieniu uczuciowym. Obiektywnym miernikiem tych zdolności
był prosty przyrząd mierzący przewodność elektryczną skóry, zmiany bowiem tej przewod-
ności są dobrym wskaźnikiem, czy badany znajduje się w stanie odprężenia (zmniejszenie
przewodności) czy pobudzenia (zwiększenie przewodności). Na podobnej zasadzie działa
zresztą tzw. wykrywacz kłamstwa.
Eksperyment telepatyczny z obiema parami przebiegał w dwóch etapach. W pierwszym
sadzałem kolejno obie pary w fotelach, zwróconych oparciami do siebie, tak iż nadawca i
odbiorca nie widzieli się wzajemnie i nie mogli się ze sobą komunikować. Nadawca otrzy-
mywał ode mnie na piśmie polecenia wywoływania w myślach wyobrażeń powodujących
odprężenie bądź pobudzenie. Stan emocjonalny odbiorcy sygnalizowany był dźwiękowo
przez wspomniany wyżej przyrząd (wysoki ton – pobudzenie, niski – relaks). Otóż, o ile jed-
na z par wykazywała zdolności dość przeciętne, z jakimi spotykałem się w wielu ekspery-
mentach (było sporo trafień, ale nie brakło też błędnych odczuć), o tyle druga para zaskoczyła
zarówno mnie jak i publiczność pełną, wręcz niezawodną zgodnością reakcji odbiorcy (młoda
kobieta) na moje polecenie przekazywane nadawcy (młody mężczyzna). Z tak pełnym „zgra-
niem” spotkałem się, muszę przyznać, po raz pierwszy. W drugim doświadczeniu, polegają-
cym na tym, iż nadawca patrzy na wybraną losowo reprodukcję obrazu, zaś odbiorca, znaj-
dujący się w innym, zamkniętym pokoju, mówi towarzyszącemu mu sekretarzowi, co „widzi”
(oczy ma zasłonięte lub zamknięte) obie pary nie różniły się już tak wyraźnie wynikami, jak-
kolwiek i tu kobieta odbierająca przekaz podała więcej elementów zbieżnych z oglądaną
przez nadawcę reprodukcją.
Muszę tu zaznaczyć, że w przeprowadzanych przeze mnie tą metodą wielu doświadcze-
203
A. K. Wróblewski, Prawda i mity w fizyce, Ossolineum, Wrocław 1982, s. 129–131, M.
Iłowiecki, Z tamtej strony lustra, Alfa, Warszawa 1987, s. 16–22.
131
niach był znaczny procent nieudanych całkowicie lub takich, w których co prawda liczba
trafnych reakcji była większa niż wynikało z rachunku prawdopodobieństwa, lecz liczba prób
zbyt mała, aby uznać wynik za znaczący. Jako pewnego rodzaju ciekawostkę (która, być mo-
że, w toku dalszych, metodyczniej przeprowadzanych eksperymentów może prowadzić do
interesujących spostrzężeń) chciałbym tu przytoczyć eksperyment przeprowadzony przeze
mnie z pewną niemłodą już parą małżeńską. Żona miała pełnić rolę nadawcy, mąż – odbiorcy
uczuć. Otóż po niemal każdym przekazaniu żonie polecenia wyobrażenia sobie sytuacji po-
wodującej stan odprężenia, przewodność elektryczna skóry męża wzrastała, zaś spadała, gdy
żona wyobrażała sobie jakieś zdarzenie nieprzyjemne (budzące napięcie). Mąż reagował więc
jakby na przekór temu, co czuła żona. No cóż – bywają i takie przejawy telepatii...
Zdaniem wielu badaczy ESP przekazywanie uczuć jest znacznie powszechniejszym zjawi-
skiem niż telepatyczna transmisja myśli i prawdopodobnie stanowi zanikającą postać ostrze-
gawczego systemu bioinformacyjnego odziedziczonego po naszych zwierzęcych przodkach.
Znacznie trudniej wytłumaczyć, w jaki sposób mógłby przebiegać proces ,,odczytywania”
cudzych myśli, i jest to jeden z koronnych argumentów sceptyków przeciw możliwości ich
przekazu telepatycznego. Twierdzą oni, że przekaz myśli wymaga relacji izomorficznej mię-
dzy określonymi procesami psychofizjologicznymi, przebiegającymi w mózgach nadawcy i
odbiorcy, gdy w rzeczywistości procesy kojarzeniowe, którymi tłumaczymy zjawisko myśle-
nia, mają zbyt indywidualny charakter, aby ich odbicie w przesłanych sygnałach (niezależnie
od tego co jest ich materialnym nośnikiem) było zrozumiałe dla innego mózgu. Dlatego łącz-
ność radiowa czy telewizyjna nie może być modelem łączności myślowej między mózgami.
Argumenty te byłyby słuszne, gdyby telepatia miała polegać na wiernym odczytywaniu
myśli. Tymczasem, jak wskazują wyniki choćby najbardziej udanych eksperymentów, prze-
kaz telepatyczny nigdy nie jest wierny i można mówić tylko o większym lub mniejszym po-
dobieństwie biegu myśli, przy czym bardzo często związek między postrzeżeniami i wyobra-
żeniami nadawcy, a wyobrażeniami powstającymi w mózgu odbiorcy jest symboliczny, zna-
czeniowy lub czynnościowy. Jeśli chcielibyśmy szukać analogii technicznej, to bliższy rze-
czywistości niż nadajnik i odbiornik radiowy byłby zestaw dwóch komputerów o ograniczo-
nej kompatybilności (zamienności). „Komputer” pełniący rolę nadawcy, dokonując określo-
nej operacji (np. zapisu obrazu w swej pamięci), wysyła sygnały do ,,komputera”-odbiorcy o
czynnościach przez siebie wykonywanych, zaś ten – analizując te sygnały – próbuje określić,
której z zapisanych już w jego pamięci operacji mogą one odpowiadać.
Ludzkie mózgi nie są komputerami identycznej konstrukcji, a programy i zasób zapisa-
nych w ich pamięci informacji też różnią się znacznie. Możliwości nawiązania łączności i
prawidłowego skojarzenia sygnałów z określonymi informacjami zmagazynowanymi w pa-
mięci są tu bardzo ograniczone. Łatwiejsza łączność i wierniejszy przekaz występuje między
,,komputerami” podobnej konstrukcji, podobnie zaprogramowanymi, o podobnych zasobach
informacji, a więc między ludźmi spokrewnionymi (zwłaszcza między bliźniętami oraz rodzi-
cami i dziećmi)
204
lub też – chyba w jeszcze większym stopniu – ludźmi bliskimi sobie du-
chowo (przyjaciółmi, współtwórcami, osobami eksperymentującymi wspólnie od lat). Arcy-
ważne jest bowiem podobieństwo skojarzeń. Przypuszczenie, że sygnały telepatyczne tylko
inicjują u odbiorcy podobny jak w mózgu nadawcy ciąg asocjacji jest też jak najbardziej
zgodne ze spostrzeżeniami dokonywanymi przez niemal wszystkich badaczy w toku selekcji
kandydatów na ,,telepatów” i przeprowadzanych doświadczeń, zarówno ze znanymi mediami
jak i „zwykłymi” ludźmi. Co więcej, prawidłowości tu występujące pozwalają sądzić, że cały
proces odbioru sygnałów telepatycznych przebiega poza zasięgiem świadomości i to, co do-
204
W eksperymentach przeprowadzanych przeze mnie wyniki par: matka–syn, ojciec–cór-
ka były z reguły znacznie lepsze niż par: matka–córka, ojciec–syn.
132
znaje odbiorca, przypomina raczej swobodną grę wyobraźni niż percepcję konkretnych obra-
zów i słów.
Tak pojmowana telepatia nie ma oczywiście wiele wspólnego z utartymi wyobrażeniami o
czytaniu myśli, a nawet być może konieczna jest generalna rewizja poglądów na zjawiska
zaliczane do tzw. spostrzegania pozazmysłowego. Między doznaniami „telepatów” i „jasno-
widzów” nie ma bowiem, jak się wydaje, żadnych istotnych różnic. Stąd niektórzy badacze
skłonni są wątpić w ogóle w istnienie telepatii, rozumianej jak pozazmysłowa łączność mię-
dzy mózgami, i traktują tę zdolność jako pewną odmianę jasnowidztwa (np. przenikania czy
zespalania się świadomości jasnowidza ze świadomością innego człowieka), zaś inni próbują
przypisać telepatii kluczową rolę we wszystkich zjawiskach jasnowidzenia.
2. Karty zakryte
O ile z możliwością łączności telepatycznej godzi się dziś już wielu naukowców, nieufnie
odnoszących się do parapsychologii, o tyle wszelkie doniesienia o przejawach zdolności ja-
snowidczych przyjmowane są przez nich ze zdecydowanym sceptycyzmem. W przeciwień-
stwie bowiem do telepatii, jasnowidzenie – ich zdaniem – nie mieści się w naukowym, przy-
rodniczym obrazie świata i uznanie jego realności oznaczałoby zejście na pseudonaukowe,
okultystyczne pozycje.
Niemniej, wśród badaczy próbujących doświadczalnie stwierdzić występowanie zjawiska
jasnowidzenia, można spotkać znanych uczonych, cenionych za osiągnięcia zawodowe w
swej specjalności naukowej. Wielu z nich zwalcza z pasją pseudonaukowe ,,teorie” spiryty-
stów i okultystów, próbując konstruować fizykalne i psychofizjologiczne hipotezy zjawisk
zaliczanych do jasnowidztwa. Jest to niepomiernie trudniejsze niż w przypadku telepatii i
trzeba stwierdzić, że próby te, jak dotąd, nie przyniosły zadowalających wyników.
W czasach Ossowieckiego – o czym już wspomnieliśmy w części drugiej tej książki –
szczególnie ożywione dyskusje (Ch. Richet, W. Biechtieriew, P. Lebiedziński, G. Geley, E.
Osty, A. Gravier, W. Witwicki, L. Petrażycki) wywoływały dwie hipotezy: telepatycznego
przepływu informacji i paranormalnej wrażliwości zmysłowej. Spory te toczyły się po wojnie
również i u nas (S. Manczarski, F. Chmielewski, S. Grabiec), przy czym niektóre wątpliwości
można już dziś uznać za rozstrzygnięte. Dotyczy to przede wszystkim prób wyjaśnienia zdol-
ności kryptoskopijnych paranormalną wrażliwością skórną.
Powrót do hipotezy Richeta wiązał się z zainteresowaniem, jakie wzbudziło odkrycie zja-
wiska dermooptycznego postrzegania. W 1962 roku, w Niżnym Tagile (ZSRR), tamtejsi neu-
rolodzy i psycholodzy stwierdzili u mieszkanki tego miasta, Rozy Kuleszowej, zdolność roz-
różniania kolorów oraz rozpoznawania rysunków i liter palcami, bez pomocy wzroku. Umie-
jętność taką, osiąganą drogą długotrwałych ćwiczeń, udało się też rozwinąć u innych ludzi
(również niewidomych)
205
.
Doświadczenia tego rodzaju podjęto wkrótce również w innych
krajach – m.in. w USA, Francji, Bułgarii, a także, od 1973 r. w Polsce
206
. Owa wrażliwość
205
A. Bernat i L.E. Stefański, Widzenie skórne, Polski Związek Niewidomych, Warszawa
1980.
206
Badania nad skórnym rozróżnianiem kolorów i rysunków zainicjował w Polsce Lech
Emfazy Stefański. W pocz. 1973 r. odkrył on i rozwinął drogą ćwiczeń zdolności dermoop-
tyczne w b. wysokim stopniu u swej córki, Bogny. Od listopada 1973 do lipca 1974 r. prze-
prowadziłem osobiście z Bogną serię doświadczeń, potwierdzających jej umiejętności, a wy-
niki tych eksperymentów były m.in. referowane na posiedzeniach naukowych Polskiego To-
warzystwa Cybernetycznego w Warszawie (patrz: K. Boruń, Niektóre własciwości dermoop-
133
skórna na bodźce, zaliczane dotąd do optycznych, występuje również poprzez grube szyby,
warstwę wody, a także cienkie warstwy papieru. Budziło to nadzieję wyjaśnienia zjawiska
kryptoskopii paranormalną wrażliwością, zbliżoną do wrażliwości dermooptycznej i radieste-
zyjnej.
Swego czasu i ja skłaniałem się do tego poglądu. Podobieństwo tych zjawisk jest jednak
pozorne. Skórne rozpoznawanie barw, figur geometrycznych i tekstów polegap – jak zdaje się
wynikać z wielu eksperymentów – na wyczuwaniu bardzo nieznacznych różnic w intensyw-
ności utraty ciepła emitowanego poprzez skórę, występujących w pobliżu powierzchni róż-
niących się barwą, a więc zakresem pochłaniania i odbijania różnych długości fal światła wi-
dzialnego. Przesuwając palcem, czołem czy czubkiem nosa nad polami o różnej zdolności
odbijania i pochłaniania promieniowania, dokonujemy, z pomocą receptorów termicznych,
analizy badanej powierzchni, wykrywając granice obszarów o różnych barwach i kojarząc
odczucia temperaturowe (czy skojarzone z nimi inne wrażenia dotykowe) z określonymi ko-
lorami. Podobnie tłumaczyć można reakcje radiestetów, którzy, przechodząc nad obszarami o
różnych właściwościach energetycznych (termodynamicznych, elektrostatycznych, magne-
tycznych, elektromagnetycznych, akustycznych czy chemicznych) reagują na zmiany pola
skurczami mięśni. Ich wskaźnikiem są ruchy różdżki lub wahadełka.
Sposób, w jaki jasnowidz rozpoznaje pismo, obrazy czy przedmioty w czasie ekspery-
mentów, zdaje się nie mieć nic wspólnego z analizą i syntezą bodźców zmysłowych. Koperta
z ukrytą w niej barwną wycinanką, położona na piersiach medium znajdującego się w transie
hipnotycznym
207
, rysunek w ołowianej rurce, trzymanej w dłoni przez Ossowieckiego, czy
wreszcie nie wywołane klisze fotograficzne były rozpoznawane, co prawda stopniowo, meto-
dą samokontrolowanych prób i błędów, ale jak gdyby całościowo, w serii natychmiastowych
aktów poznawczych. Zresztą z tego, co mówił Ossowiecki o swych odczuciach w czasie roz-
poznawania zakrytych tekstów, rysunków i zdjęć, wynika jednoznacznie, iż proces poznania
polegał niemal z reguły na wywoływaniu w umyśle jasnowidza wizji przygotowywania testu
lub oglądania go przez osoby postronne, a więc na odtwarzaniu w wyobraźni scen, w których
obiekt rozpoznania odgrywał ważną rolę, ale bynajmniej nie był jedynym elementem wizji.
Znacznie trudniej rozstrzygnąć sprawę roli telepatii w spostrzeganiu jasnowidczym,
zwłaszcza jeśli nie próbuje się sprowadzać jej do ,,czytania myśli”, lecz tylko do łączności
informacyjnej. Jak wynika z przytoczonych w tej książce przykładów, nie brak doświadczeń
zdających się potwierdzać możliwość takiej łączności, ale nie brak również i takich, które
zdają się ją wykluczać. Niemniej wielu badaczy nadal próbuje ,,podeprzeć” telepatią swe teo-
rie jasnowidzenia. Zresztą i metody eksperymentowania, stosowane w badaniach zjawisk za-
liczanych do jasnowidzenia, zwłaszcza w jego najprostszej postaci ,,odczytywania” kart za-
krytych, przypominają bardzo te, które stosuje się w doświadczeniach telepatycznych tak, iż
opisane w tym rozdziale eksperymenty są w swej technice zmodyfikowanymi eksperymenta-
mi przedstawionymi w poprzednim rozdziale. Różnica sprowadza się w istocie do tego, że nie
ma w nich człowieka-nadawcy.
W doświadczeniach przeprowadzanych metodą prób prostych w USA (J. Rhine) i W.
Brytanii (S. Soal), a także w okresie powojennym w Polsce (S. Manczarski) równie interesu-
jące wyniki jak w przypadku telepatii przyniosły eksperymenty z tzw. odczytywaniem kart
zakrytych, stanowiącym „wydestylowaną” postać jasnowidzenia. Odbywały się one najczę-
ściej w ten sposób, że eksperymentator wylosowywał kartę i kładł ją na stole, nie odwracając
tycznego odbioru informacji, Materiały III Krajowego Sympozjum Biocybernetyki, Bioma-
tematyki i Biotechniki, Warszawa 1974.)
207
L.E. Stefański, M. Komar, Od magii do psychotroniki, Wiedza Powszechna, Warszawa
1980, s. 297–298.
134
rewersem do góry, tak, iż ani on, ani zgadujący nie widział symbolu, zaś po zanotowaniu
znaku „spostrzeżonego” przez zgadującego, losował i kładł następną kartę itd. Po zakończe-
niu serii, porównywano zapisy ze znakami na kolejno kładzionych kartach i obliczano praw-
dopodobieństwo przypadku. Często funkcję losującego i rejestratora spełniały urządzenia
działające samoczynnie, a rozpoznający sygnalizował jaki znak „widzi” naciskając odpo-
wiednio oznaczony przycisk. Za trudniejsze doświadczenia tego rodzaju uznawano odgady-
wanie przez badanego sekwencji kart w talii potasowanej przez eksperymentatora lub auto-
mat, lecz nie wykładanych kolejno.
Mogłoby wydawać się, że eksperymenty przeprowadzane metodami zapewniającymi ilo-
ściową, pozbawioną wszelkiej dowolności ocenę wyników, przy rzetelnym przestrzeganiu
zasad kontroli stosowanych w badaniach naukowych, dostarczą jednoznacznych dowodów za
lub przeciw istnieniu uzdolnień jasnowidczych. Niestety, tak się nie stało. Niektóre z osób
badanych (Hubert Pearce, Basil Shackleton, Gloria Stewart) co prawda osiągnęły w niektó-
rych seriach prób prostych taką liczbę trafień, że szansa przypadkowego powstania owego
wyniku jest niezwykle mała, prawie zerowa, ale, jak wykazali krytycy tych doświadczeń, i tu
nie ustrzeżono się od uchybień, nie pozwalających traktować tych wyników jako rozstrzyga-
jącego dowodu
208
. Sam wynik bowiem, nawet jeśli nie popełniono błędów w zapisie lub go
nie sfałszowano, jeśli wykluczono zmysłowe dostrzeżenie symbolu na karcie oraz zastosowa-
no odpowiednie środki zabezpieczające przed oszustwem ze strony badanych, a także samych
eksperymentatorów, nie przesądza jakie czynniki o nim zadecydowały. Przykładowo – talia
kart może mieć tendencję do tworzenia przy tasowaniu pewnych nielosowych sekwencji, zaś
odgadujący, nieświadomie, preferować niektóre znaki i kolejności, co w efekcie może powo-
dować znaczące odchylenia od wyniku przypadkowego.
Znamienne jest również, że czołowi badacze zjawisk ESP doszli do odmiennych wnio-
sków, dotyczących związku między uzdolnieniami telepatycznymi a jasnowidczymi. Z badań
Rhine'a, Woodruffa i Pratta wynika, że podobnie wysoki procent trafień osiągały niektóre
osoby w doświadczeniach jasnowidczych jak telepatycznych i że eksperymenty możliwe są
również na wielkie, liczone w tysiącach kilometrów odległości. Z kolei Soalowi nie udało się
osiągnąć znaczących wyników w próbach jasnowidzenia, przeprowadzanych ze słynnym „te-
lepatą” Shackletonem. Doświadczenia prowadzone w latach pięćdziesiątych i sześćdziesią-
tych przez Manczarskiego doprowadziły go do wniosku, że najwięcej trafnych odgadnięć kart
zakrytych spotykamy wówczas, gdy znajdują się one blisko odgadującego i wyniki pogar-
szają się wraz z odległością, podobnie jak w przypadku telepatii. Zaobserwował on ponadto,
że w doświadczeniach z kartami zakrytymi większość wyników trafnych to odczyty opóźnio-
ne lub wyprzedzające
209
.
W rozpoznawaniu kart zakrytych wyniki doświadczenia mogą być ocenione łatwo w spo-
sób obiektywny. Znacznie trudniej o obiektywną miarę trafności „postrzegania”, gdy testami
są przedmioty ukryte w pudełkach lub reprodukcje obrazów i rysunki w kopertach. Można co
prawda porównywać zbiór cech przedmiotu (lub elementów występujących w obrazie) ze
zbiorem zawartym w opisie podanym przez rozpoznającego i oceniać trafność, zależnie od
tego, w jakim stopniu te zbiory się pokrywają, jednak bardzo trudno tu ustrzec się subiektyw-
ności, nawet jeśli oceny dokonują psychologowie nie uczestniczący w doświadczeniu – po-
dobną metodą do tej, jaką stosowali Krippner, Ullman, Puthoff i Targ.
Z obserwacji badaczy tych zjawisk wynika, że rezultaty doświadczeń zależą w dużej mie-
rze od tego, czy badana osoba znajduje się w stanie zmienionej świadomości, a co najmniej
208
C.E.M. Hansel, Spostrzeganie pozazmysłowe, PWN, Warszawa 1969, s. 120–236.
209
S. Manczarski, Nowe możliwości oddziaływania na zmysły i pamięć człowieka, Mate-
riały Konferencji nt. Dziś i jutro teletransmisji, Warszawa 1963, s. l.
135
osiągnęła stan, w którym występuje znaczne ograniczenie uwagi skierowanej na zewnętrzne
bodźce i rozluźnienie, zmniejszenie wewnętrznego rozproszenia, a w konsekwencji skupienie
uwagi „do wewnątrz”. Nierzadko też próbuje się poprawić wyniki, przeprowadzając ekspe-
rymenty w czasie stanów zmienionej świadomości, występujących we śnie, w hipnozie, pod
wpływem niektórych środków farmakologicznych i narkotyków, podczas medytacji i treningu
autogennego
210
, a także przebywania w komorach ciszy lub komorach działania bodźcami
czuciowymi.
Ten kierunek badań dobrze ilustruje seria radzieckich doświadczeń przeprowadzonych w
1946 roku przez Leonida Wasiljewa, wespół z biologiem-statystykiem Tierientiewem i leka-
rzem- terapeutą Pierichaniancem.
Rozpoznającą była młoda pracownica naukowa, fizjolog, nie przejawiająca dotąd żadnych
uzdolnień paranormalnych. Dla wzmożenia tych zdolności poprzez zmianę stanu świadomo-
ści, zastosowano ekstrakt z peyotlu. Kaktus ten zawiera bowiem dużą ilość meskaliny, zwięk-
szającej bardzo pobudliwość kory mózgowej, zwłaszcza ośrodków wzrokowych.
„Po upływie dwóch godzin od zażycia ekstraktu – pisze Wasiljew – przy zamkniętych
oczach, w polu wiedzenia badanej zaczęły powstawać, zmieniające się jak w kalejdoskopie,
nadzwyczaj wyraziste i barwne obrazy. Wprowadziły ją one w stan pełnego zachwytu. W
czasie takiego oddziaływania wyciągu z peyotlu przeprowadzono doświadczenia nad spo-
strzeganiem, które zwykło się określać jako pozazmyslowe.
Do dziesięciu czarnych plastykowych pudełek z zakrętkami włożono różne drobne przed-
mioty (do każdego po jednym). Przedmioty były dokładnie obłożone, z góry i z dołu, białą
watą. Spośród obecnych nikt nie wiedział, jakie przedmioty włożono do pudełek. W czasie
doświadczenia pudełka znajdowały się w sąsiednim pomieszczeniu. Jedno z nich, wzięte na
chybił trafił, podawano badanej, polecając jej nazywać pojawiające się na zasadzie wolnych
skojarzeń obrazy, po czym spróbować odgadnąć przedmiot znajdujący się w pudełku.
Wszystkie słowa, wypowiadane przez badaną, zapisywał protokolant. Po każdym doświad-
czeniu (seria zawierała 10 doświadczeń, gdyż przygotowywano 10 pudełek) jeden z ekspery-
mentatorów wychodził do sąsiedniego pomieszczenia, odkręcał pokrywkę pudełka i przez
drzwi podawał protokolantowi numer ukrytego przedmiotu (według uprzednio sporządzonego
spisu przedmiotów)”
211
.
A oto przykładowo wyniki serii z 19 maja, trwającej 12 minut. (P – przedmiot w pudełku,
W – wypowiedź badanej) l. P: znaczek pocztowy jednorublowy, przedstawiający gmach cen-
trali telegraficznej w Moskwie, W: Dom z kamienia. Jak potrafiliście schować tutaj dom? 2.
P: trzy gałązki korala czerwonego, W: Czerwona plama. 3. P: miedziana kopiejka z 1940 r.
W: Wszystko co chcecie: kolumienka, niebieski naszyjnik, rączka. 4. P: zeschły kwiat żółtej
mimozy. W: Czerwona plamka świetlna. Zielony stół, okrągły stół, miękki. 5. P: kompas
(brelok). W: Żółte, owalne, twarde, pomarańczowe, dźwięczy. 6. P: nafta w probóweczce
zatkanej korkiem. W: Nie ma niczego. 7. P: świeży liść trzykrotki. W: Coś długiego, żmija,
kółko niebieskie. Zimno. Dosyć! 8. P: mała żabka zakonserwowana w spirytusie. W: Biała
wata, tak, wata, coś żywego. 9. P: ametyst. W: Chusteczka (badana zaczyna śpiewać). 10. P:
puste pudełko, zawierające jedynie watę. W: Białe nakrycie. Oj, znudziło mi się, tam żyją,
miękki człowiek.
Wasiljew zaznacza, że wyniki dwóch serii kontrolnych z tą samą osobą, bez zastosowania
peyotlu, były znacznie gorsze.
210
Opracowana przez J.H. Schultza metoda psychoterapii łącząca stan relaksu z oddziały-
waniem autosugestywnym.
211
L. Wasiljew, Tajemnicze zjawiska psychiki człowieka, Iskry, Warszawa 1970, s. 150–
152.
136
Sprawa sztucznych „wzmacniaczy” zdolności paranormalnych pozostaje jednak nadal
otwarta i nierzadko budzi kontrowersje wśród badaczy zjawisk psi. O ile bowiem stany zmie-
nionej świadomości, występujące w czasie marzeń sennych, w hipnozie czy medytacjach, już
od samej psychofizjologicznej strony przypominają w znacznym stopniu trans medialny (od-
cięcie od bodźców zewnętrznych, zwrot uwagi do wewnątrz, rozluźnienie i wolny bieg skoja-
rzeń) o tyle środki narkotyczne, a także działanie bodźcami fizycznymi lub całkowite odcięcie
od nich, co prawda wywołuje halucynacje, ale ich treść nie ma najczęściej wiele wspólnego z
doznaniami psi. Jeśli rzeczywiście w pewnych przypadkach udało się eksperymentatorom
wzmocnić tą drogą efekty doświadczeń, jestem skłonny raczej przypisać to odprężającemu a
nie halucynogennemu działaniu owych „wzmacniczy”.
Z moich własnych doświadczeń wynika bowiem, że podobne do opisanych wyżej wyni-
ków można otrzymać w pewnych sprzyjających lecz całkowicie naturalnych, „normalnych”
warunkach, i to z osobami nie odznaczającymi się dotąd wybitnymi zdolnościami jasnowid-
czymi. Przykładem może tu być seria doświadczeń przeprowadzona 11 marca 1982 roku w
Domu Pracy Twórczej ZLP w Oborach pod Warszawą. Doświadczenia, traktowane przez
uczestników jako towarzyska zabawa, polegały na próbach rozpoznawania trzech przedmio-
tów umieszczonych w identycznych paczkach oraz trzech ilustracji w zaklejonych szarych
kopertach. Paczki i koperty ułożone losowo na okrągłym stole zostały ponumerowane, a
uczestnicy eksperymentu (3 osoby), zmieniając miejsca przy stole, trzymali kolejno dłonie
nad testami przez l minutę, próbując wyobrazić sobie, co znajduje się w paczkach i co przed-
stawiają ilustracje w kopertach, notując następnie swoje „spostrzeżenia”. Doświadczenie to
poprzedziły próby rozpoznawania zakrytych kart Zenera – z wynikiem zgodnym z rachun-
kiem prawdopodobieństwa, a więc nie wykazującym zdolności „jasnowidczych” u żadnego z
uczestników. Również rozpoznawanie ilustracji nie przyniosło wyników, które można by
uznać za znaczące (w jednym tylko przypadku „spostrzeżenie” było bliskie treści testu, lecz
bardzo ogólnikowe: „To się dzieje w mieście” - gdy rysunek przedstawiał pałac. W rozpo-
znawaniu przedmiotów, na ogólną liczbę dziewięciu wypowiedzi, dwie były dość trafne. P:
Szczotka do szorowania. W: Coś drewnianego i jakaś trawa. P: Odłamek bardzo grubej szyby.
W: Szkło, kilka płytek szklanych. Najlepsze wyniki miała znana poetka M.B..
Tego rodzaju, względnie udane, eksperymenty nie zdarzają się jednak często. W rozpo-
znawaniu zakrytych przedmiotów liczba relacji zawierających prawidłowe określenia niektó-
rych cech tych przedmiotów niemal nigdy nie przekracza 10 procent i bardzo rzadko bywają
tak trafne jak w opisanym wyżej doświadczeniu. Niemniej sam fakt, że w eksperymentach
przeprowadzanych ze ,,zwykłymi” ludźmi, bez udziału znanych „mediów” czy wyselekcjo-
nowanych, nowo odkrytych ,,talentów” można osiągnąć znaczące wyniki, pozwala przypusz-
czać, że potencjalne zdolności telepatyczne i jasnowidcze są być może zjawiskiem powszech-
nym.
Hipoteza ta wydała mi się bardzo pociągająca i postanowiłem poszukać argumentów za
lub przeciw niej. W celu sprawdzenia, czy w grupach o przypadkowym składzie można zaob-
serwować przejawy paranormalnego poznania, przeprowadziłem w latach 1980–1985 ponad
pięćdziesiąt zbiorowych doświadczeń sondażowych – początkowo z dziedziny telepatii, a
następnie również kryptoskopii i prekognicji. Nie miały one ambicji eksperymentu naukowe-
go, służyły tylko wstępnej orientacji, czy w takich zbiorowych doświadczeniach można zaob-
serwować przejawy ESP, a jeśli tak jest rzeczywiście, sprawdzić przydatność zastosowania
pewnej standardowej metody testowania własnego pomysłu.
Ponad siedemdziesiąt procent doświadczeń dotyczyło kryptoskopii. Liczba osób biorących
czynny udział w tych eksperymentach bywała bardzo zróżnicowana – od trzech, do ponad
osiemdziesięciu, podobnie jak wiek (10–85 lat), skład społeczny i zawodowy, a także poziom
wykształcenia i wyznawany światopogląd.
Obiektem ,,rozpoznawania” były najczęściej reprodukcje obrazów słynnych malarzy, rza-
137
dziej przedmioty codziennego użytku, elementy urządzeń technicznych, rośliny, kości, dzieła
sztuki itp. Standardową metodą, stosowaną niemal we wszystkich grupowych eksperymen-
tach, były próby rozpoznawania ilustracji z albumu malarstwa, który – zapakowany w gruby
papier – umieszczony był na stoliku, oddalonym 3–10 metrów od uczestników doświadcze-
nia. Nie wiedzieli oni, jakich malarzy reprodukcje obrazów zawiera album (w kilkunastu
przypadkach również eksperymentator tego nie wiedział). Wybór ilustracji (numeru repro-
dukcji lub strony albumu) przeznaczonej do rozpoznawania dokonywany był drogą losowa-
nia. Uczestnicy doświadczenia otrzymywali polecenie, aby wyobrazili sobie, że podchodzą do
stolika, rozwijają opakowanie i otwierają album na stronie wylosowanej, a następnie aby za-
pisali na dostarczonych przez eksperymentatora kartkach swoje „spostrzeżenie”. Po zebraniu
kartek następowało otwarcie albumu i porównanie zapisów z reprodukcją. Metoda ta wyklu-
cza możliwość rozpoznania ilustracji na podstawie jakichś niewidocznych znaków z pomocą
znanych zmysłów, a tym samym może ułatwić weryfikację niektórych hipotez dotyczących
jasnowidzenia.
W większości eksperymentów liczba trafnie „dostrzeżonych” konkretnych elementów ob-
razu była niewielka i występowały one w zapisach co najwyżej 10 procent uczestników. Czę-
sto jednak zaznaczała się dość wyraźnie jak gdyby ujemna selekcja zbiorów – tzn. całkowity
lub prawie całkowity brak w zapisach elementów z innych zbiorów niż ten, do którego można
zaliczyć elementy rozpoznawanej reprodukcji obrazu. Na przykład, gdy wylosowano obraz
przedstawiający kobietę i mężczyznę w lesie, w zanotowanych relacjach „jasnowidczych”
występowały liście drzewa, deszcz, pola, kwiaty, trawy, droga wiejska, rzeka, ludzie, zwie-
rzęta, zaś brak było zupełnie domów, ulic, pojazdów, maszyn, narzędzi. Ogólnie wyniki były
bardzo zbliżone do wyników doświadczeń z telepatycznym rozpoznawaniem reprodukcji
oglądanej przez nadawcę.
Przypadki zadziwiająco trafnych relacji zdarzały się bardzo rzadko. Wśród nich najbar-
dziej interesujący wydaje mi się eksperyment przeprowadzony 25 listopada 1982 roku w
zamku w Nidzicy (woj. olsztyńskie). Wzięły w nim udział 24 osoby o dużej rozpiętości wieku
od harcerzy do emerytów. Dla ułatwienia odprężenia i gry wyobraźni, w czasie eksperymentu
zwykle ogranicza się oświetlenie sali, co w tym przypadku okazało się niemożliwe. Wobec
tego wygaszono całkowicie oświetlenie elektryczne, stawiając jedyną dużą świecę na stoliku
przy albumie z reprodukcjami. Po zebraniu kartek okazało się, że 5 osób wymieniło dwa
główne elementy rozpoznawanego obrazu – drzewo i kobietę. 9 innych osób „dostrzegło”
bądź drzewo, bądź kobietę, zaś jeszcze inne cztery napisały, że na obrazie jest postać czło-
wieka, bez podania płci. Po otwarciu albumu (była to bogato ilustrowana książka Andrzeja
Banacha Erotyzm po polsku) stwierdziliśmy, że na wylosowanej stronie znajduje się repro-
dukcja obrazu Jerzego Wardaka pt. Refleksje – przedstawiającego kobietę-drzewo
212
.
Ciekawym spostrzeżeniem, dokonanym w toku omawianych eksperymentów, jest zazna-
czający się dość wyraźnie podział na całe serie udanych i nieudanych doświadczeń. Do takiej
serii udanej, obejmującej doświadczenia przeprowadzone od 23 do 29 listopada 1982 roku w
woj. olsztyńskim i w Warszawie, należał eksperyment nidzicki. W przeciwieństwie do niej
seria doświadczeń przeprowadzonych 17 i 18 stycznia 1983 roku nie przyniosła żadnych zna-
czących wyników, chociaż wydawać by się mogło, że powinno być odwrotnie. W pierwszej z
nich bowiem uczestniczyły osoby niemal zupełnie przypadkowe – czytelnicy bibliotek pu-
blicznych i młodzież szkolna, w drugiej zaś – członkowie stowarzyszenia radiestetów.
212
K. Boruń, Telepatia, kryptoskopia, prekognicja – eksperymenty grupowe, Materiały na
II Ogólnopolskie Sympozjum Stowarzyszenia Radiestetów, Warszawa 1983, s. 123–128.
138
3. Klimuszko i inni
Chociaż okres powojenny cechuje wzrost zainteresowania możliwościami ujawniania się i
rozwoju zdolności paranormalnych u „normalnych” ludzi i dążenie badaczy do sprowadzenia
tych zjawisk do postaci umożliwiającej ich pomiar (czego rzecznikiem stała się psychotroni-
ka) nie znaczy to wcale, że w tym czasie nie pojawiły się „sensytywy” zaliczane przez parap-
sychologów do fenomenów psi. Holendrzy mieli słynnego Gerarda Croiset, Bułgarzy – Wan-
gę Dimitrową, Amerykanie – mają Ingo Swanna, Gruzini – Dżunę Dawitaszwili, a następcą
Ossowieckiego był w Polsce Czesław Andrzej Klimuszko, że wymienię tu tylko kilka bar-
dziej znanych nazwisk jasnowidzów drugiej połowy XX wieku.
Księdza Czesława Klimuszkę (o. Andrzeja) poznałem w początkach lat siedemdziesiątych
na zebraniu sekcji bioelektroniki Polskiego Towarzystwa Przyrodników w Muzeum Techniki
w Warszawie. Brałem też kilkakrotnie udział w eksperymentach, w których demonstrował on
swe uzdolnienia „psychometryczne” (uczestniczyli w nich m.in. prof. Stefan Manczarski, doc.
Stanisław Grabiec, doc. Roman Bugaj, dr Franciszek Chmielewski, Lech Emfazy Stefański i
Wanda Konarzewska).
Niestety, usystematyzowanych, planowych badań, opartych o specjalnie przygotowane te-
sty, mimo tego rodzaju propozycji, wysuwanych m.in. przez sekcję psychocybernetyki PTC,
nie udało się zorganizować aż do śmierci Klimuszki w 1980 roku. Doświadczenia przeprowa-
dzane były najczęściej, podobnie jak to bywało z Ossowieckim, w warunkach domowych, na
spotkaniach towarzyskich w gronie zaprzyjaźnionych osób, co z jednej strony obniżało ich
wartość naukową, z drugiej jednak – miało dodatni wpływ na doznania transowe
,,psychometry”.
Klimuszko był duchownym katolickim, członkiem zakonu ojców franciszkanów, i stałym
miejscem jego pobytu był niewielki klasztor w Elblągu. Niewysoki, szczupły, o twarzy po-
ciągłej, można rzec – przeciętnej i spojrzeniu jakby trochę niepewnym, a jednocześnie prze-
nikliwym, nie miał w sobie nic demonicznego, ani też nie przypominał w niczym znanego mi
ze zdjęć Ossowieckiego. Ojciec Andrzej nie stronił od towarzystwa ludzi, których darzył za-
ufaniem i uznaniem, a koncentrowanie na sobie zainteresowania uczonych wyraźnie spra-
wiało mu przyjemność, ale chyba nie czuł się najlepiej w roli honorowego gościa i, jak sam
pisze, odczuwał nieustanną obawę przed kompromitacją.
Pierwsze przejawy zdolności paranormalnych zaobserwował Klimuszko u siebie w wieku
młodzieńczym, gdy był uczniem gimnazjum we Lwowie. Zalicza je do telepatii i telepatycz-
nego oddziaływania sugestywnego na innych ludzi. Jako przykład Klimuszko przytacza wizję
śmierci swojej koleżanki, rzeczywiście zmarłej w tym czasie w miejscowości oddalonej od
Lwowa o 600 km, oraz wpływ jaki udało mu się wywrzeć na egzaminatorze podczas matury.
Wspomina też o dwóch przypadkach z okresu okupacji, gdy tego rodzaju oddziaływaniem
obezwładnił hitlerowskich żandarmów
213
.
Wizje jasnowidcze, podobne do psychometrycznych doznań Ossowieckiego, pojawiły się
u Klimuszki po wstrząsie psychicznym w 1940 roku, kiedy to był świadkiem i ofiarą hitle-
rowskiego bestialstwa w miejscowości Wierzbica pod Radomiem
214
.
W tym też czasie Klimuszko zauważył, że rolę czynnika aktywizującego „nadświado-
mość” i wywołującego wizję psychometryczną spełnia u niego najczęściej zdjęcie fotogra-
ficzne, podobnie jak u Ossowieckiego przedmiot należący do człowieka, którego losów doty-
213
Cz.A. Klimuszko, Moje widzenie świata, Wielkopolskie Stowarzyszenie Różdżkarzy,
Pomocnicze materiały szkoleniowe, Poznań 1978, s. 17.
214
Op. cit., s. 14–15.
139
czyła wizja. A oto jak opisuje on swe doznania związane z oglądaniem fotografii: ,,(...) na
pierwszy rzut oka uwydatnia się dość wyraźnie na zdjęciu danego człowieka jego inteligen-
cja, zdolności specjalizacyjne, cechy moralne, aktualny stan zdrowia, ślady ciężkich przeżyć z
przeszłości. Niekiedy są zauważalne jego skłonności i predyspozycje psychiczne, zamiłowa-
nia i hobby. I na tym w zasadzie kończą się spostrzeżenia i możliwości czytania z samej foto-
grafii. Ale równocześnie podczas czytania fotografii wyłania się jeszcze cały szereg innych
zjawisk powiązanych z danym człowiekiem. Jego dom, rozkład mieszkania, osoby bliskie i
wszelkie wydarzenia życiowe, jakie zaistnieją w przyszłości. Zjawiska te zachodzą niewąt-
pliwie już poza zasięgiem informacyjnym samej fotografii, czyli nie dają się wyczytać z sa-
mego zdjęcia. Nawiązanie kontaktu z osobą zaginioną, obojętnie żywą czy umarłą, w oparciu
jedynie o treści wyczytane z samej fotografii, byłoby rzeczą absolutnie niemożliwą. Tutaj
muszą wkraczać z pomocą wyższe siły psychiczne, za pomocą których wzrok mego ducha
sięga tam, dokąd wzrok zmysłowy nie sięga. (...) W tych przypadkach fotografia jest tylko
bodźcem wprowadzającym w ruch owe energie, jest ona również. pomostem, łączącym mnie
z człowiekiem oddalonym przestrzenią, czasem, a nawet śmiercią. Jest ona jakby kontaktową
gałką, za pomocą której włącza się aparat psychotelewizyjny o niezmiernie szerokim zasięgu
i różnorodności fal. (...) Jest ona jedynie stymulatorem wprawiającym w ruch nasz mecha-
nizm telepatyczny. A że najczęściej w swoich praktykach posługuję się fotografią jako środ-
kiem pomocniczym, to chyba tylko dlatego, iż ją, a nie inny przedmiot, obrałem. Ale i dla
mnie fotografia nie zawsze jest potrzebna. Zresztą w poszukiwaniu człowieka gdzieś zaginio-
nego fotografia przestaje być dla mnie odzwierciedleniem człowieka i streszczeniem jego
losów w tym momencie, kiedy skieruję na nią swój wzrok. Patrząc na fotografię poszukiwa-
nego nie wpatruję się w rysy jego twarzy, nie biorę ich wcale pod uwagę, dostrzegam najwy-
żej sam zarys twarzy, nawet sama fotografia schodzi mi z oczu. Mimo to, w tym momencie
wyłania się w dali postać poszukiwanego i zaczynają się uwidaczniać miejsca jego pobytu
oraz cała topografia okolicy i położenia”
215
.
Poświęciłem nieco więcej miejsca spostrzeżeniom ks. Klimuszki, dotyczącym roli fotogra-
fii w jego wizjach psychometrycznych, gdyż wykazują duże podobieństwo do spostrzeżeń
Ossowieckiego na temat jego doznań transowych. Zakres możliwości jasnowidczych księdza
był co prawda znacznie węższy (niemal wyłącznie orzeczenia dotyczące stanu zdrowia, cech
charakterologicznych, miejsca pobytu i losów życiowych ludzi na zdjęciach, w szczególności
odnajdywania osób zaginionych), zaś procent trafnych „spostrzeżeń” chyba znacznie niższy
niż u Ossowieckiego, niemniej można odnotować szereg rzeczywiście zadziwiających prze-
jawów paranormalnego poznania. Oto kilka przykładów:
Fragment sprawozdania z doświadczeń przeprowadzonych w Sekcji Bioelektroniki PTP w
listopadzie 1963 roku, podpisanego przez przewodniczącego sekcji dr F. Chmielewskiego:
„Profesor J. Szuleta okazał kolejno trzy zdjęcia. Dwie odpowiedzi były trafne, jedna tylko
częściowo trafna. C. Klimuszko oświadczył o osobie pierwszej przedstawionej na fotografii:
nie żyje, zginął w Powstaniu Warszawskim, leży jeszcze dotąd pod gruzami małego domku
położonego między Cytadelą a mostem Śląsko-Dąbrowskim.
Orzeczenie fotografii drugiej: nie żyje, został rozstrzelany w czasie powstania. O trzecim
zdjęciu Klimuszko orzekł: chyba nie żyje, ale on był chory na serce. Przedstawiało ono
zmarłego na zawał serca przed kilku laty KB – profesora UW. Należy zaznaczyć, że fotogra-
fia zmarłego była bardzo stara i niewyraźna, mogła utrudnić rozeznanie prawdziwego stanu
rzeczy.
Następnie C. Klimuszko oglądał fotografię pani J. T. przekonany, że ta osoba jest leka-
rzem. Czym się pani doktor zajmuje, gdyż widzę koło niej w dużej sali zioła, kwiaty, słoiki,
215
Op. cit., s. 43, 44.
140
probówki. Owa pani była wówczas rzeczywiście adiunktem przyrodników UW. Z kolei C.
Klimuszko zaczął wyliczać szczegóły z prywatnego życia tejże osoby: Miała pani uszkodzoną
prawą nogę w kostce, ale już jest dobrze; był to jakiś wypadek na rowerze. (...) Miała pani
narzeczonego –ciągnął dalej – ale nie warto go żałować, ani o nim myśleć, to człowiek niecie-
kawy. Zresztą mieszka on pod Warszawą, ma żonę i dwoje dzieci. (...) Nie może pani przebo-
leć śmierci jedynej swojej siostry, była ona jakaś ułomna, zdaje mi się, że miała garb. O tak –
brzmiała odpowiedź zainteresowanej – i wszystko inne, co słyszałam jest zgodne z praw-
dą”
216
.
Przypadek opisany przez ks. Klimuszkę:
„Przyjechał do mnie spod Ornety, o ile dobrze pamiętam, młody, złamany nieszczęściem
człowiek. Pokazał mi fotografię swojej jedenastoletniej córki, która w Nowy Rok poszła do
swojej ciotki, mieszkającej w sąsiedniej wiosce. (...) Minęło pół roku od czasu zaginięcia
małej.
W trakcie wnikliwego wpatrzenia w fotografię zaginionej dziewczynki wyłonił się nagle
przed moim okiem ducha wstrząsający tragizmem obraz, który opisałem następująco: Widzę
(...) las, na skraju którego biegnie szosa ze wschodu na zachód, łącząca dwa małe osiedla. Na
wschodzie rozciągają się pola, a na północy są niewielkie pagórki, na nich zaś gdzieniegdzie
rozsiane gospodarskie budynki. Pośrodku tej konfiguracji terenowej znajduje się niewielka
grupa olszyn, okalająca małe bajorko brudnej, cuchnącej wody. W tej właśnie wodzie jest
zanurzony worek, w którym znajduje się posiekane ciało jego córki. Jest ono w pełnym roz-
kładzie, tylko wystaje jeszcze z wody sczerniała lewa ręka.
Tym makabrycznym widokiem sam byłem wstrząśnięty. Dlatego prosiłem tego człowieka,
aby po odnalezieniu zwłok córki we wskazanym miejscu przyjechał do mnie na mój koszt i
potwierdził wizję. Na trzeci dzień zjawiły się u mnie dwie jego sąsiadki, które wyjaśniły, że
zbolały ojciec nie ma sił przyjechać tutaj, gdyż jest zbyt mocno wstrząśnięty straszliwym od-
kryciem, często mdleje i płacze. Kazał mi donieść, że rzeczywiście, kawałki swej córki zna-
lazł we wskazanym miejscu. Owe sąsiadki widziały to również”
217
.
List Leokadii Buratta z Nowej Wsi Wielkiej (woj. bydgoskie) z dnia 26 stycznia 1967 roku
do ks. Klimuszki:
„Może pan sobie przypomina, kiedy w pierwszej połowie marca ubiegłego roku byłam u
Pana, zasięgnąć rady w sprawie Heleny Matuszak. I Pan życzył sobie, żebym napisała gdy ją
znajdą. Otóż wszystko tak było, jak Pan mówił. Zwłoki mojej siostry znaleziono przypadko-
wo l maja, w jeziorze, 5 m od brzegu, przy ujściu rowu, zahaczone swetrem w sitowiu, w tym
miejscu, gdzie była przerębla. (...) A wszystko było jak Pan mówił: ,,Widzę ją w wodzie, w
jakiejś bluzce (to był sweter), nie może wypłynąć, bo jest o coś zahaczona. Są tu jakieś pa-
stwiska, w dali las, który jest nieco dalej. (...) Dla lepszego przypomnienia załączam komuni-
kat Milicji Obywatelskiej oraz notatkę prasową o znalezieniu zaginionej”
218
.
Relacja ks. Klimuszki dotycząca jego wizji w sprawie zaginionego 22 stycznia 1957 roku
Bohdana Piaseckiego – syna przewodniczącego Stowarzyszenia PAX:
„Zwrócono się wówczas do mnie z prośbą o wyjaśnienie, co się z nim stało i gdzie może
przebywać. W pierwszym rzucie oka na fotografię nieszczęsnego chłopca ujrzałem całą tra-
gedię. Chyba jego trupa mamy szukać – wyrzekłem stanowczo. – Od siedmiu dni on już nie
żyje. Ma strzaskaną lewą skroń jakimś tępym żelazem. Leży w jakiejś łazience, bo nie widzę
tam podłogi, tylko beton. Widzę u góry małe okienko, a po ścianach biegną żelazne rury”
219
.
216
Op. cit., s. 23.
217
Op. cit., s. 20–21.
218
Op. cit., s. 34.
219
Op. cit., s. 30.
141
Zwłoki Bohdana Piaseckiego odnaleziono 8 grudnia 1958 roku, zamurowane w piwnicz-
nym pomieszczeniu sanitarnym bloku przy ul. Świerczewskiego 82a w Warszawie. Opis po-
mieszczenia podany przez Klimuszkę był trafny, sposobu zadania śmierci w 50% trafny (ude-
rzenie w głowę po lewej stronie tępym narzędziem, kłuta rana lewego płuca)
220
.
Jasnowidz nie był w stanie podać miejsca zbrodni, wyglądu jej sprawców, ani okoliczności
związanych z porwaniem i zabójstwem, tłumacząc to tym, że „fale (jego) biopola zaplątały
się w ogromnej sieci fal myślowych tysięcy ludzi, którzy zwabieni obiecaną nagrodą, ogło-
szoną w prasie, szukali miejsca pobytu Bohdana”.
W czerwcu 1975 roku ks. Klimuszko podjął próbę wskazania miejsca, gdzie spoczywają
zwłoki majora Henryka Dobrzańskiego „Hubala” – dowódcy pierwszego po kampanii wrze-
śniowej oddziału partyzanckiego. Posługując się pośmiertną fotografią „Hubala” opisał pra-
widłowo topografię miejsca śmierci majora, mogiły nie był jednak w stanie ,,dostrzec”.
Próby psychometrycznego poznania losów przedmiotów, a nie ludzi, podejmował się Kli-
muszko rzadko. Największy rozgłos zyskał eksperyment przeprowadzony 6 maja 1975 roku
na zamku w Pieskowej Skale, zmierzający do wyjaśnienia, co się stało ze słynną Bursztynową
Komnatą, wywiezioną przez Niemców w 1942 roku z Puszkina do Królewca. W doświadcze-
niu tym, jako obserwator, uczestniczył prof. Stefan Manczarski. Ks. Klimuszko, oglądając
zdjęcia komnaty, oświadczył:
„Bursztynowa Komnata nie istnieje! Ona została spalona! Na terenie jakiegoś zamczyska
w Prusach. Te skrzynie nie zostały wywiezione w głąb Niemiec! Tak, ona nie istnieje. To jest
moje przekonanie najgłębsze. Oczywiście, przysiąc nie mogę, tu trzeba zostawić pewien mar-
gines na pomyłkę, ale według mnie jest 99% pewności, że nie istnieje, że została spalona.
Razem ze skrzyniami. Niemcy zapalili prawdopodobnie sami, widząc, że są w potrzasku, że
nie zdołają łupu dalej przetransportować. Widzę koło tych skrzyń żołnierzy! Gdy wojska ra-
dzieckie wkraczały do Królewca, komnaty już tam nie było. Została wywieziona. Tu, bliżej
już Gdańska, do majątku w Prusach, i tam zdeponowana, w piwnicy, w pakach, i tam spłonę-
ła. Tego nie ma. Według mnie absolutnie nie ma.
W majątku na północny wschód od Olsztyna... (Ogląda zdjęcie i schyla głowę. Milczenie
pełne napięcia.) Nagle jeszcze raz wyrzuca z przekonaniem: Nie, ona nie istnieje!”
221
.
Oczywiście, dopóki nie znajdzie się wiarygodny świadek losów Komnaty lub nie zostanie
ona odnaleziona, nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy wizja Klimuszki odpowiadała praw-
dzie.
Trudno określić ogólny procentowy stosunek trafnych i błędnych „spostrzeżeń” Klimusz-
ki. O ile mi wiadomo, nikt, nawet on sam, statystyki takiej nie prowadził. Na naukowych po-
siedzeniach i spotkaniach towarzyskich procent ten bywał bardzo różny. Z dwóch posiedzeń z
udziałem profesorów Uniwersytetu Łódzkiego jedno było bardzo udane (wg relacji Klimuszki
w 95%), drugie tylko częściowo – wykorzystano tylko 3 z 12 przygotowanych testów (foto-
grafia + życiorys na piśmie) – przy czym jedno „odczytanie” było bardzo trafne, jedno prawi-
dłowe w 30% i jedno całkowicie błędne (pierwszy eksperyment). Trafne za to były wypowie-
220
„Oględziny sądowo-lekarskie i sekcja zwłok denata wykazały nóż-sztylet o ostrzu dłu-
gości 16 cm, tkwiący po lewej stronie klatki piersiowej, przechodzący przez mięśnie między-
żebrowe i całą grubość lewego płuca, szczelinowate pęknięcie kości ciemieniowej lewej,
przechodzące przez łuskę kości skroniowej lewej na podstawę czaszki i rozluźnienie szwu
wieńcowego lewego”, (z aktu oskarżenia przeciwko Ignacemu Ekerlingowi – wg książki P.
Rainy Sprawa zabójstwa Bohdana Piaseckiego, Oficyna Poetów i Malarzy, Londyn 1988, za
„Słowem Powszechnym” nr 245/1988 r.).
221
J.Z. Lessmann, Najprawdopodobniej – spłonęła! „Przekrój” nr 1572 z 25 maja 1975 r.,
s. 10.
142
dzi dotyczące przeszłości uczestników zebrania
222
.
Nie można także uznać za udane – zwłaszcza w części programowanej – doświadczeń
przeprowadzonych 15 listopada 1964 roku w Klubie Lekarza w Warszawie, gdyż nie powio-
dła się tam próba „odczytania” zdjęć przyniesionych przez uczestników spotkania. Trzeba
jednak dodać, że w kilku przypadkach owe rzekomo błędne „spostrzeżenia” bardzo dobrze
pasowały do osób, które poszczególne zdjęcia przyniosły na zebranie
223
. Z kolei orzeczenia,
dotyczące osób na 5 zdjęciach przesłanych ks. Klimuszce przed zebraniem, w czterech przy-
padkach uznano za trafne, w piątym zaś tylko częściowo.
Istnieją podstawy aby sądzić, że w mniejszym gronie, w bardziej kameralnej atmosferze i
przy organizowaniu testów ad hoc, wyniki eksperymentów bywały z reguły znacznie lepsze
niż w doświadczeniach publicznych i testach przygotowanych programowo przez osoby nie
uczestniczące w zebraniu.
W takich kameralnych ośmiu próbach odczytywania zdjęć przez Klimuszkę, w których
uczestniczyłem – w czterech przypadkach „spostrzeżenia” uznaliśmy za trafne, w dwóch za
częściowo trafne i w dwóch za całkowicie błędne (w tym z 2 testów przygotowanych przeze
mnie, jeden ,,odczytany” był błędnie, zaś drugi – częściowo trafnie).
Zdaniem ks. Klimuszki, czynnikami utrudniającymi jasnowidzenie są: nieprzychylne, zbyt
jawnie sceptyczne nastawienie uczestników seansu, strach przed nieudanym wynikiem, próby
rozumowej weryfikacji wyobrażeń, nieodpowiednie warunki (pora dnia, miejsce, pogoda
itp.), niedyspozycja jasnowidza. Obok umiejętności psychicznego ,,wyłączania się” z otocze-
nia, przełamanie kryzysu ułatwia pobudzenie systemu nerwowego filiżanką kawy, kielisz-
kiem wina lub koniaku. Również sama fotografia powinna odpowiadać pewnym warunkom:
być nie retuszowana, możliwie świeża (nie starsza niż sprzed 10 lat), nie noszona czas dłuż-
szy przez inną osobę, ani przechowywana razem z fotografiami innych osób. Zdjęcia osób
pijanych nie nadają się do eksperymentów psychometrycznych.
Wizje jasnowidcze Klimuszki nie ograniczały się do czasu przeszłego i teraźniejszego. W
przeciwieństwie do Ossowieckiego, który unikał zazwyczaj przepowiadania przyszłości (z
wyjątkiem sygnalizowanej przez „aurę”), ojciec Andrzej chętnie mówił również o tym, co ma
nastąpić. Przykładami tego rodzaju przepowiedni zajmiemy się jednak bliżej w rozdziale po-
święconym wizjom prekognicyjnym.
W tym samym, 1980 roku, w którym zmarł Czesław Klimuszko, zmarł również najsłyn-
niejszy chyba po wojnie jasnowidz zachodnioeuropejski, Gerard Croiset. Był on Holendrem,
urodzonym w Enschede, później stale mieszkającym w Utrechcie, ojcem pięciorga dzieci.
Jego zdolności psychometryczne zwróciły uwagę dr W.C.H. Tenhaeffa – dyrektora Parapsy-
chologicznego Instytutu Uniwersytetu w Utrechcie – który przeprowadził z Croisetem wiele
eksperymentów i zgromadził bogatą dokumentację jego sukcesów, podobnie jak innych ho-
lenderskich ,,sensytywów”.
Podobnie jak do Klimuszki, także do Croiseta zwracały się setki ludzi o pomoc w odnale-
zieniu zaginionych bliskich, a także przedmiotów i dokumentów. Croiset nie brał też żadnych
honorariów za swe usługi. W eksperymentach, mających na celu sprawdzenie zdolności ja-
snowidza, uczestniczyli badacze tych zjawisk z RFN, Austrii, USA, Francji, Szwajcarii i
Włoch. Światową sławę przyniosły mu tu doświadczenia prekognicyjne, przeprowadzane
nową, oryginalną metodą.
W 1965 roku ukazała się książka Jacka Harrisona Pollacka poświęcona wyczynom Cro-
iseta. Opisuje w niej wiele przypadków udziału holenderskiego jasnowidza w rozwiązywaniu
zagadek kryminalnych – pomocy udzielanej władzom policyjnym w poszukiwaniu osób zagi-
222
Cz.A. Klimuszko, op. cit., s. 19–20.
223
Op. cit., s. 24–25.
143
nionych (zwłaszcza dzieci), a także sprawców morderstw i kradzieży. Nie przytaczam ich,
gdyż są to relacje bardzo podobne do zamieszczonych w tej książce przykładów tego typu
spraw, w których wyjaśnieniu uczestniczyli Ossowiecki lub Klimuszko.
Chciałbym tu jednak, gwoli rzetelności relacji, stwierdzić, że pomoc udzielana przez ja-
snowidzów władzom śledczym jest sprawą wysoce kontrowersyjną.
W fachowym piśmie „International Criminal Police Review” ukazał się artykuł inspektora
policji holenderskiej, dr F. Brinka, w którym omawia on wyniki badań testowych czterech
jasnowidzów pod kątem wykorzystania ich zdolności w ściganiu przestępstw. Testami były
fotografie ludzi i przedmiotów, pochodzące z akt policyjnych lub nie związanych z działalno-
ścią przestępczą, a także różnego pochodzenia przedmioty, mające spełniać rolę „materiału
indukcyjnego”, wywołującego wizje psychometryczne. Brink pisze, że badania przeprowa-
dzone w ciągu ponad jednego roku nie wykazały niczego, co można by uznać za rzeczywiście
przydatne dla pracy policji. „Niezależnie od tego czy objawienia jasnowidzów były inspiro-
wane przez jakieś rzeczy, czy transmitowane za pomocą indukcyjnego materiału, czy też
przez fotografie, które w liczbie 24 dawano im w tym samym celu, wynik niezmiennie oka-
zywał się żaden”. Oczywiście można podejrzewać, iż atmosfera w czasie przeprowadzanych
prób nie sprzyjała ujawnieniu się zdolności jasnowidczych, niemniej artykuł i jego ton dowo-
dzą, że współpraca „psychometrów” z organami śledczymi wcale nie przebiega tak gładko,
jakby to wynikało z opisów książkowych i prasowych.
Dotyczy to również relacji J.H. Pollacka o Croisecie. Znany sceptyk, tropiciel nieścisłości
w sprawozdaniach z doświadczeń parapsychologicznych, C.E.M. Hansel, przesłał opis Pol-
lacka dotyczący udziału jasnowidza w śledztwie związanym z napadem w pobliżu Wierden
(Holandia) w grudniu 1946 roku do policji tego miasta, w celu sprawdzenia jego zgodności z
danymi w rejestrach. Z odpowiedzi (podpisanej przez burmistrza Wierden) wynika, że relacja
Pollacka zawiera wiele nieścisłości (oparł się on o akta Instytutu Parapsychologicznego) m.in.
kryjących nietrafne „spostrzeżenia” jasnowidza i przesadnie przypisujących mu kluczową
rolę w wykryciu napastnika
224
.
Nie chcę przez to powiedzieć, że wszystkie relacje – w tym również zawarta w książce
Ossowieckiego – dotyczące pomocy jasnowidzów w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych
mijają się częściowo lub całkowicie z prawdą. Są udokumentowane przypadki zadziwiająco
trafnych wskazań „sensytywów”, zwłaszcza dotyczących miejsca, w których znajdowały się
zwłoki poszukiwanych. Stanowią jednak niewielki procent sensacyjnych wiadomości o suk-
cesach jasnowidzów w dziedzinie kryminalistyki. Okazuje się bowiem, że w wielu przypad-
kach powstają nie tylko poważne trudności w odnalezieniu udokumentowanych materiałów,
ale – jeśli taka dokumentacja istnieje – fakty w niej zawarte wykazują znaczną rozbieżność z
opisywanymi w rzekomo ,,pewnych” relacjach.
Najlepiej ilustrują to próby sprawdzenia w jakim stopniu, w konkretnych sprawach, jasno-
widcze wskazania były pomocne w śledztwie przeprowadzone przez polskiego dziennikarza,
Marka Rymuszkę. W latach 1982–1985 podjął on trud poszukiwania dowodów udziału zna-
nych jasnowidzów i radiestetów w dochodzeniach prowadzonych przez milicję w niektórych
sprawach kryminalnych na terenie Polski. Ogłosił też w tygodniku MO
225
apel o informacje
do tych prokuratorów, oficerów dochodzeniowych i innych pracowników aparatu ścigania,
którzy w trakcie swej pracy zetknęli się z przypadkami stosowania takich niekonwencjonal-
nych metod. Z wielu rozmów, przeprowadzonych z oficerami śledczymi Urzędów Spraw
Wewnętrznych różnych szczebli, z udostępnionych mu akt, a także z wyników eksperymen-
tów, zorganizowanych z jego inicjatywy, Rymuszko – podchodzący do zjawisk paranormal-
224
C.E.M. Hansel, op. cit., s. 302–308.
225
„W Służbie Narodu”, nr 33/1984.
144
nych bez uprzedzeń, z życzliwym dziennikarskim zainteresowaniem – mógł wyciągnąć nader
istotne wnioski. Fama narosła wokół pomocy udzielanej milicji przez jasnowidzów okazała
się dość odległa od prawdy. Chociaż bowiem nie brak przypadków zaskakująco trafnych spo-
strzeżeń, towarzyszyły im niemal z reguły wskazania niewątpliwie błędne, mogące skierować
podejrzenie czy poszukiwania na fałszywy trop. Często informacje zawarte w wypowiedziach
radiestetów i jasnowidzów były jak gdyby odbiciem wiadomości już zgromadzonych przez
organa śledcze, co zdaje się przemawiać za telepatycznym odbiorem informacji.
Przypadków trafnych wskazań, w których red. Rymuszce udało się znaleźć dostatecznie
uwiarygodniającą dokumentację lub potwierdzenie organów milicji, było niewiele. Wszystkie
dotyczą poszukiwania zwłok. Szczególnie niezwykłe umiejętności bezbłędnego wskazywania
miejsca, gdzie znajdują się zwłoki poszukiwanego topielca, przejawia od lat rybak z Trze-
meszna – Stefan Marciniak (z jego pomocy organa poszukiwawcze MO korzystały wielo-
krotnie). W dwóch przytoczonych przez Rymuszkę przypadkach trafnych wskazań udzielił
Zbigniew Zbiegieni, w jednym – Feliks Haczewski – obaj znani teleradiesteci
226
.
Marek Rymuszko napotkał trudności nie do pokonania, gdy próbował zweryfikować zapi-
ski ks. Klimuszki dotyczące poszukiwania przez niego osób zaginionych. Oto co pisze na ten
temat:
„Jak się wydaje, nieżyjący już Czesław Klimuszko istotnie miał pod tym względem zna-
czące rezultaty, jednak dla ich uwierzytelnienia zabrakło dokumentacji, która umożliwiłaby
oddzielenie bezspornych faktów od subiektywnych przekonań i wyobrażeń. Zmarły tragicznie
w 1985 roku sekretarz Towarzystwa Psychotronicznego w Warszawie Jacek Papiewski, z
którym się przyjaźniłem, twierdził, że istnieje co najmniej czterdzieści przykładów odnalezie-
nia przez Czesława Klimuszkę osób zaginionych. Kiedy jednak na moją prośbę spróbował
zgromadzić ich dokumentację, wyszło na jaw, że w gruncie rzeczy jej nie ma. Pozostały prze-
kazy osób zainteresowanych, zazwyczaj nie znajdujące jednoznacznego potwierdzenia w ak-
tach dochodzeń oraz śledztwa.
Niektórzy utrzymują, że niemożność sprawdzenia tego typu relacji wynika z faktu, iż or-
gana milicji, nawet jeśli korzystają z niekonwencjonalnych metod poszukiwawczych, bardzo
niechętnie się do tego przyznają, w obawie przed kąśliwymi komentarzami, ośmieszeniem się
itp. Sądzę, że w niejednym przypadku rzeczywiście tak się dzieje (wiem np. na pewno, że
niektórzy oficerowie śledczy zwracali się na własną rękę do Czesława Klimuszki z prośbą o
pomoc, jakkolwiek nigdy nie znalazło to odzwierciedlenia w aktach prowadzonych przez nich
śledztw i dochodzeń). Z drugiej jednak strony wydaje się, że przyczynę braku takiego zapisu
stanowi fakt, iż rezultaty tego typu przedsięwzięć były w ostatecznym rozrachunku zniechę-
cające”
227
.
Rozbieżność między famą a udokumentowanymi faktami, spotykana zresztą w niemal
wszystkich dziedzinach parapsychologii i tak często podnoszona przez sceptyków, wynika nie
tylko z nierzetelności przypadkowych sprawozdawców, ogarniętych euforią czy naturalnej
tendencji ludzi obdarzonych ,,cudownymi” właściwościami do pokazywania swych sukce-
sów, a ukrywania klęsk. Często przyczyniają się do tego sami badacze, i to bynajmniej nie
dlatego, aby im zależało na oszukiwaniu opinii publicznej. Rzecz w tym, iż przymykanie oczu
na niepowodzenia i wyolbrzymianie osiągnięć jest nierzadko niezbędnym warunkiem po-
myślnego przebiegu eksperymentów. Wydobycie i rozwinięcie uzdolnień paranormalnych
może dokonać się tylko poprzez określone zmiany stanu świadomości, w których szczególną
rolę odgrywa zazwyczaj autosugestia. Zadaniem eksperymentatora jest spotęgować te zdolno-
226
M. Rymuszko, Nic o tym nie wiedząc, Ekspres Reporterów, KAW, Warszawa 1986, s.
7–8,10, 23–28.
227
Op. cit., s. 4–5.
145
ści i przeciwdziałać wszystkiemu, co je osłabia. Konieczna tu jest bardzo subtelna gra. Bada-
ny fenomen nie tylko nie powinien zwątpić o swych uzdolnieniach, ale także nie może stracić
zaufania do badacza. Musi więc być przez badacza chwalony i to nierzadko publicznie. Jed-
nocześnie jednak mijanie się z prawdą i tendencyjna selekcja informacji może stać się niedź-
wiedzią przysługą dla chwalonego fenomenu psi. Chociaż bowiem ludzie ci pożądają po-
chwał i przesadne wyrazy uznania umacniają ich wiarę w siebie – nie wolno dopuszczać do
świadomego czy nieświadomego kłamstwa i oszustwa. Przyłapanie bowiem publiczne nawet
na drobnych fałszach, czy choćby lukach informacyjnych, powodowało u mediów niejedno-
krotnie zanik paranormalnych dyspozycji.
Ograniczenie niekorzystnego wpływu czynników zewnętrznych (rygorów kontrolnych,
krytycyzmu obserwatorów) na badanego, to zadanie niezwykle trudne. Najskuteczniejszym
chyba sposobem izolacji od tych wpływów i spotęgowania wiary w swe zdolności paranor-
malne jest sugestia hipnotyczna. Badaniami odbioru telepatycznego w hipnozie zajmował się
Ochorowicz, który ich wyniki zawarł w swym fundamentalnym dziele O sugestii myślowej.
Dzisiejsze metody rozwijania zdolności jasnowidczych w hipnotycznym transie wiążą się z
nazwiskami dwóch badaczy czeskich – Bretislava Kalki (1891–1967) i Milana Ryzla. Wy-
chodząc z założenia Kafki, że wszyscy ludzie (lub prawie wszyscy) potencjalnie posiadają
zdolności ESP i można je ujawnić (niekiedy i rozwinąć) odpowiednimi metodami w stanie
hipnozy, dr Ryzl – biochemik z Instytutu Biologii Czechosłowackiej Akademii Nauk – opra-
cował metodę treningu, która umożliwiła mu w latach 1950–1965, spośród 463 przebadanych
osób „wytrenowanie” 57 tak, iż doświadczenia z nimi przeprowadzane mogą świadczyć do-
wodnie o zdolnościach telepatycznych i jasnowidczych
228
.
W latach siedemdziesiątych, w oparciu o metodę Kafki i Ryzia, znany polski badacz zja-
wisk paranormalnych, Lech Emfazy Stefański, przeprowadził eksperymentalny trening 6
osób, z których dwie zaczęły przejawiać w transie hipnotycznym wyraźne zdolności ESP.
Bardzo znaczny stopień rozwoju uzdolnień jasnowidczych i to zarówno kryptoskopijnych jak
i psychometrycznych nastąpił zwłaszcza u 27-letniej wówczas chemiczki i poetki, Anny Ber-
nat. Brałem udział w kilku doświadczeniach z Anną (m.in. przygotowując lub losując testy), i
moim zdaniem, w niektórych przypadkach, trafność jej „spostrzegania” nie była wcale gorsza
niż Klimuszki.
Szczególnie interesujące były eksperymenty, w których o tej samej osobie wypowiadali się
oddzielnie i w różnym czasie Anna Bernat i ks. Klimuszko, nie mając ze sobą w tym czasie
żadnego kontaktu, ani nie wiedząc o dublowaniu doświadczenia. Między „spostrzeżeniami”
obojga występuje w znacznym stopniu podobieństwo, chociaż nie zawsze ogólniejsze kon-
kluzje formułowane przez „psychometrów” były zgodne. Oto dwa przykłady takich wypo-
wiedzi, spisanych, z niewielkimi skrótami, z taśmy magnetofonowej. Pierwszy z ekspery-
mentów przeprowadzony był w październiku 1974 roku. Anna Bernat, trzymając w rękach
fotografię mężczyzny, mówi w transie hipnotycznym:
„On tego zdjęcia nie dotykał, a jeśli tak, to dwa lata temu. Ja go nie widzę. Chwilami wy-
daje mi się, że on nie żyje... ale to nie jest prawdą, bo silniejsze mam odczucie, że żyje. O ile
to byłoby możliwe, żeby on wyjechał? – i to na przykład do Afryki, gdzieś w pasie równiko-
wym... on tam żyje w jakimś szczepie. Od dwóch lat chyba. Pod zmienionym nazwiskiem...
Tu to jeszcze coś widzę, a tam tylko jakieś drzewa, busz, egzotyka... Chłopak miał fantazję,
po co z tego robić tragedię?... Może przypadła mu do gustu dziewczyna, ale innej rasy, jakby
Indianka... Teraz mi się wydaje, że był jedynakiem”.
W sześć dni później tę samą fotografię otrzymał Klimuszko i patrząc na nią powiedział:
„Nie żyje. Zginął za jakąś wielką wodą, może za oceanem. Na zachodzie. Bardzo zdolny,
228
L.E. Stefański, M. Komar, op. cit., s. 262–263, 276–282.
146
ogromna żywotność. Chyba wcześnie stracił ojca. Widzę go za oceanem. Zginął w jakiejś
przygodzie. On nie znał dobrze swojego nazwiska (?). Tak, to Południowa Ameryka. Zginął
w jakiejś awanturze, przypadkiem, od strzelby myśliwskiej. Jedynak. Ojciec nie żyje, albo też
nie mieli ze sobą nigdy duchowego kontaktu”
229
.
Stopnia zgodności relacji z rzeczywistością nie udało się ustalić.
A oto z kolei eksperyment ze stycznia 1975 roku. Podobieństwo wypowiedzi jest tu znacz-
nie mniejsze, a sugestie dotyczące przyczyn samobójstwa odmienne. Testy były przyniesione
przeze mnie.
Klimuszko, oglądając fotografię, oświadczył:
„Od siódmego roku życia coś niedobrego, w dziesiątym przechodził zapalenie opon mó-
zgowych. Mania samobójcza od jedenastego roku życia... Coś ze szkołą się zepsuło, jakieś
wagary... Z koleżkami jakaś bójka i to doprowadziło sprawę... Otoczony jakimiś wrogami,
podejrzane towarzystwo. Rzucił się z piętra. Widzę okno... Ucieczka przed konsekwencjami.
Psychiczne odchylenia daleko idące”.
Anna Bernat otrzymała pochewkę z okularami należącymi do tej samej osoby:
„Mężczyzna! Widzę... ale nie jestem pewna... To należy do mężczyzny. Chyba jakiegoś
naukowca w okularach... Nie wiem... mnie się wydaje, że to jest przedmiot p. Borunia, bo
kilka razy mignęła mi twarz p. Borunia (w czasie transu A. B. ma oczy zamknięte). Teraz
bardzo wyraźnie jego widzę... Widzę kogoś szybkiego w ruchach... w okularach...”.
L.E. Stefański pogłębia hipnozę i daje Annie Bernat do rąk okulary wyjęte z pochewki.
Anna mówi:
„Już widzę: ten przedmiot należy do chłopca, 21–22 lata... Żywy... gestykulacja... Sam w
mieszkaniu... Widzę okno, powiewająca firanka... Jakby przeżywał jakąś tragedię... Nie żyje!
Wyraźna postać z powietrza... jakaś, jakby cień, ale teraz ma twarz wyraźną... dla odmiany.
To jest jakiś samobójca. Miał ogromne jakieś przeżycia... nie na tle uczuć własnych. Sprawy
społeczne... polityczne... niby związane z uczelnią... Ale nie! Był bardzo aktywny, utożsa-
miający się ze społeczeństwem... Bardzo przystosowany, dobry chłopak... On miał jakieś
przesłuchania... Był przesłuchiwany... bardzo drastycznie... Wszystko się w nim załamało”.
Fotografia i okulary należały do studenta Politechniki Warszawskiej, który otruł się gazem
w 1968 r. Wersja A. Bernat jest bliższa prawdy.
Ciekawe, że w przypadkach, gdy wypowiedzi Klimuszki i Anny Bernat były wyraźnie
zbieżne w szczegółach, nietrafne, niezgodne z rzeczywistością ,,spostrzeżenia” dotyczyły
nierzadko tych samych faktów. Sugeruje to łączność telepatyczną między „psychometrami” i
eksperymentatorami.
4. Każdy może być jasnowidzem?
Jednym z najtrudniejszych problemów, z jakimi borykają się badacze zjawisk paranormal-
nych od czasów Richeta i Ochorowicza jest stworzenie laboratoryjnych warunków powtarzal-
ności tych zjawisk. Fenomenalnie uzdolnieni telepaci, jasnowidze i telekinetycy, i to gotowi
poddać się rygorom naukowego eksperymentu, zdarzają się bardzo rzadko, a ich stosunkowo
wysoka dyspozycyjność miewa też kaprysy. Gdyby jeszcze procent ludzi przejawiających
talenty psi, choćby na niezbyt wysokim lecz wyrównanym poziomie był dostatecznie duży,
można by – przeprowadzając wiele różnych doświadczeńp – zdobyć statystyczne oparcie dla
wykrywanych prawidłowości i weryfikować hipotezy. Niestety, spontaniczne ujawnienie się
229
Op. cit., s. 305–306.
147
uzdolnień psi nie jest zjawiskiem często spotykanym, a plony poszukiwań i selekcji bywają z
reguły dość mizerne.
W tej sytuacji szczególnego znaczenia nabierało przypuszczenie, że zdolności paranormal-
ne, a wśród nich również jasnowidcze, nie są rzadkim, wręcz wyjątkowym darem natury, lecz
powszechną atawistyczną predyspozycją, zablokowaną rozwojem cywilizacyjnym, premiują-
cym umiejętność logicznego myślenia, kosztem wyobraźni i intuicji. A jeśli rzeczywiście tak
jestp – owe niezwykłe uzdolnienia mogą być odblokowane i rozwinięte drogą odpowiednich
ćwiczeń.
Do niedawna cel taki wydawał się w praktyce nie do osiągnięcia. Co prawda „samowy-
zwolenie” i występujący w nim stan „nadświadomości”, umożliwiający jakoby osiągnięcie
nadludzkiej wiedzy, a więc i zdolności jasnowidzenia, jest najwyższym stopniem integracji
osobowości w systemach jogi i zen, zaś na owe szczyty doskonałości duchowej może wstąpić
każdy, ale jest to droga długa, wymagająca ascezy, wyrzeczeń i wielkiej wytrwałości. Raczej
– dla wybrańców niebios niż zwykłych zjadaczy chleba.
Z pewnych skąpych bardzo wynurzeń Ossowieckiego wynika, że korzystał on ze wskazań
systemów wschodnich w rozwijaniu swych sił duchowych (w czym miał również, swój udział
jego żydowski mistrz Wróbel), ale, jak wiadomo, nie dotyczyło to ćwiczeń wymagających
ascezy i wyrzeczeń. Jeśli zaś chodzi o współczesnych uczniów Patańdżalego
230
, to w klasycz-
nej jodze zdolności jasnowidcze są tylko ,,produktem ubocznym” i wykorzystywanie ich
praktyczne jest niegodne jogina.
Stosowana już przez Ochorowicza, a udoskonalona przez Kafkę i Ryzla metoda ujawnia-
nia i pogłębiania zdolności ESP poprzez trans hipnotyczny również nie nadaje się do stoso-
wania w szerszym zakresie. Jej efekty bywają co prawda wielce obiecujące, ale dotyczą in-
dywidualnych przypadków wyselekcjonowanych fenomenów i w dużej mierze zależą od
umiejętności eksperymentatorów.
W ostatnich latach zdają się jednak otwierać nowe możliwości rozwijania uzdolnień psi u
„zwykłych śmiertelników”. Wiążą się one z nazwiskami dwóch eksperymentatorów – José
Silvy i Roberta Monroe. O tym ostatnim piszę szerzej w rozdziale 6, poświęconym eksterio-
ryzacji. Tu chciałbym przekazać nieco informacji o systemie Kontroli Umysłu opracowanym
przez amerykańskiego badacza, Silvę, i stosowaniu tej metody w Polsce.
Kursy organizowane przez Instituto de Superacion Humana w Meksyku to szkoła „wcho-
dzenia na poziom działania nadświadomego”. Służy temu specjalny system oddychania, re-
laksacji fizycznej i umysłowej oraz ćwiczeń wyobraźni i autosugestii, zwany ,,systemem au-
toindukcji”
231
. Po opanowaniu umiejętności osiągania „poziomu działania nadświadomego”
230
Patańdżali – starożytny ind. filozof i teoretyk jogi. Przypisuje mu się autorstwo Jogasu-
try (prawdopodobnie ok. poł. II. w. p.n.e.).
231
Dla lepszego zilustrowania jak takie ćwiczenia przebiegają – niewielki fragment in-
strukcji dotyczących przygotowań i wstępnej fazy osiągania poziomu „nadświadomości” (wg
tekstów uzupełniających Kursu Doskonalenia Umysłu): „Usiądź wygodnie, stopy spoczywają
na ziemi, szyja prosta, wzrok skierowany lekko w górę. W miejscu, gdzie pada twoje spojrze-
nie, staraj się zobaczyć duży trójkąt. Wrysuj weń koło. Nie mrugając powiekami, pozostajesz
tak nieruchomo przez pewien czas. Kiedy twoje powieki czują się już zmęczone, zamknij
oczy, aby odpoczywały. (...) Mając wciąż oczy zamknięte, weź głęboki wdech i wdychając
powietrze powtórz trzy razy w myśli słowo trzy, równocześnie widząc w wyobraźni cyfrę 3.
Uwagę poświęcasz odprężeniu twego ciała: zaczynając od głowy a kończąc na stopach. Po
chwili czujesz całkowite odprężenie fizyczne. Utrzymując oczy zamknięte, weź głęboki
wdech i wydychając powietrze powtórz trzy razy w myśli słowo dwa, równocześnie widząc w
wyobraźni cyfrę 2. Uwagę poświęcasz odprężeniu twego umysłu. Aby uzyskać najlepszy
148
pojawiają się u ćwiczących również zdolności jasnowidcze.
W Polsce tego rodzaju ćwiczenia, wzorowane na systemie Silvy, prowadzi od 1980 roku
Lech Emfazy Stefański – wówczas prezes warszawskiego Stowarzyszenia Radiestetów, a
następnie Polskiego Towarzystwa Psychotronicznego. Zagadnieniami ESP interesuje się on
od wielu lat i to głównie od strony eksperymentalnej. M.in. w latach siedemdziesiątych prze-
prowadzał systematyczne doświadczenia z telepatią i jasnowidzeniem w stanie hipnozy, o
których wspominam w rozdziale poprzednim.
A oto rozmowa, jaką w listopadzie 1986 roku z Lechem Emfazym Stefańskim przeprowa-
dziła Katarzyna Boruń-Jagodzińska:
K.B.-J.: W jaki sposób można nauczyć kogoś jasnowidzenia? Zdaje się to kłócić z rozpo-
wszechnionymi wyobrażeniami o umiejętnościach jasnowidczych. Jak takie ćwiczenia się
odbywają?
L.E.S.: Kurs trwa sześć dni i składa się z codziennych spotkań czterogodzinnych. W
pierwszych czterech dniach uczestnicy poznają i opanowują procedurę, dzięki której absol-
went kursu nabywa umiejętności wchodzenia w zmieniony stan świadomości – na tzw. po-
ziom działania nadświadomego. Człowiek znajdujący się w tym stanie może świadomie pa-
nować nad tymi funkcjami swego organizmu i psychiki, które w zwykłym stanie świadomości
są niezależne od jego świadomej woli. Metoda kontroli umysłu, na której kurs bazuje, po-
zwala na zastosowane nabytych umiejętności w różnych celach praktycznych: do uzyskiwania
szybkiego i gruntownego odpoczynku, do nie odczuwania bólu, do wzmacniania zdolności
zapamiętywania i przypominania sobie, do szybkiego zasypiania nawet w nie sprzyjających
warunkach i budzenia się o ściśle oznaczonej porze bez pomocy budzika, a także pozbywania
się niepożądanych nawyków. Można również programować swoje marzenia senne. Liczne
osoby, które przeszły ten kurs, bawią się potem, programując swoje marzenia senne tak, aby
były kolorowe, dobrze pamiętane, a nawet na ściśle określony temat. Bawią się w domowe
nocne kino. (...) Nabyta na kursie umiejętność wchodzenia w ten zmieniony stan świadomo-
ści, który nazywamy „poziomem działania nadświadomego” pozwala na uzyskanie kontaktu z
głębszymi warstwami własnej osobowości, od których uzależnione są różne funkcje fizjolo-
giczne i psychiczne człowieka.
K.B.-J.: Czy zaraz po osiągnięciu tego poziomu pojawiają się zdolności paranormalnego
poznania?
L.E.S.: Czwartego dnia kursu uczestnicy ze zdumieniem i radością odkrywają w sobie,
tkwiące dotychczas potencjalnie i nieujawnione, zdolności jasnowidcze. Prawie każdy z nich
wykonuje z powodzeniem zadanie polegające na określeniu rysopisu i stanu zdrowia osoby
nieznanej, wyłącznie na podstawie jej danych personalnych. Co więcej, w bardzo licznych
skutek, znajdź się w jakiejś uspokajającej scenerii. Na przykład: na spacerze po lesie lub
brzegiem morza.
Weź głęboki wdech i wydychając powietrze powtórz trzy razy słowo „jeden”, równocze-
śnie widząc w wyobraźni cyfrę l. Teraz twój umysł wkracza na poziom nadświadomości. Za-
chowując dyscyplinę umysłu będziesz mógł osiągać jeszcze wyższe stany nadświadomości.
Możesz dojść do nich licząc od 10 do l; 10 z głębokim wdechem, 9 z wydechem itd.
Aby powrócić do poziomu świadomości zewnętrznej wystarczy policzyć w myśli od jed-
nego do pięciu. Mówisz sobie: Będę liczył od 1 do 5: w momencie gdy doliczę do 5, otworzę
oczy - i będę przebudzony, pełen energii, wypoczęty. Zaczynasz liczyć w myśli: 1,2, 3 – i
wtedy jeszcze raz programujesz się mówiąc, że kiedy doliczysz do pięciu otworzysz oczy i
będziesz przebudzony, pełen energii, wypoczęty: Będę się czuł, jakbym przespał wiele godzin:
4, 5. Wtedy otworzysz oczy i już z otwartymi oczami powiesz sobie: Jestem całkowicie prze-
budzony, pełen energi, wypoczęty.
149
przypadkach, bo w ponad pięćdziesięciu procentach, osoba wykonująca ćwiczenie mówi o
takich sprawach, o których nie wie siedzący obok niej zadaniodawca (tzn. człowiek, który
podał dane personalne). Bardzo często mówi również o miejscu zamieszkania, opisuje jakieś
tam szczegóły wnętrza pokoju, czasami coś o rodzinie, o charakterze, o miejscu pracy. W
bardzo wielu przypadkach opis wyglądu czy stanu zdrowia zawiera szczegóły nieznane zada-
niodawcy, które potem, po sprawdzeniu, okazują się prawdziwe. Pierwszy taki jaskrawy
przypadek dotyczył pewnego młodego człowieka, który dał ćwiczącemu dane swojej babci.
Ćwiczący określił najzupełniej prawidłowo wygląd zewnętrzny, a wyobrażając sobie narządy
wewnętrzne tej starszej pani powiedział, że ma ona po jednej stronie, tam, gdzie powinien być
jajnik, czarne miejsce. Wysnuł z tego wniosek, że widocznie operacyjnie ten jajnik usunięto.
Po zakończeniu ćwiczenia wnuczek, który był zadaniodawcą, powiedział, że jest to trafne, ale
nie do końca prawdziwe, ponieważ babcia miała operację usunięcia obu jajników. Po dwóch
dniach, gdy wnuczek znalazł się u babci i opowiedział o wykonanym ćwiczeniu, babcia za-
protestowała, powiedziała: „ojciec źle cię poinformował, mój drogi, miałam operację tylko po
jednej stronie.”(...).
K.B.-J.: Jaki jest procent udanych doświadczeń po ukończeniu kursu?
L.E.S.: Bardzo duży. Średnio w trzydziestoosobowej grupie dwie osoby nie uzyskują po-
zytywnych wyników. Czasami zdarza się jedna osoba (albo ani jedna), a czasami zdarzają się
trzy lub nawet cztery osoby (to bardzo rzadko). (...) Spośród takiej trzydziestoosobowej grupy
średnio 10 osób ma wyniki tak znakomite, że po takim ćwiczeniu są wyraźnie oszołomione
własnym sukcesem. Pozostałe osoby mają wyniki średnie czy też dobre. Trzeba tu dodać, że
wyniki uzyskiwane przez osoby ćwiczące są w dużym stopniu uzależnione od zadań, jakie
otrzymują. Jeśli zadanie jest wdzięczne to i uzyskany pozytywny wynik jest efektowny. Bę-
dzie tak na przykład, gdy dane personalne osoby, która ma być rozpoznana i zbadana na odle-
głość w wyobraźni, dotyczą człowieka, który nie ma jednej nogi i jednego oka, i gdy osoba
ćwicząca na to wpadnie.
K.B.-J.: Czy wyniki w takim ćwiczeniu i w ogóle budzenie i rozwijanie zdolności psi są
bardzo zależne od nastawienia psychicznego osoby ćwiczącej?
L.E.S.: Na to pytanie odpowiedź może brzmieć tylko TAK z wykrzyknikiem! (...) Gdy
mamy do wykonania ćwiczenie, którego jedynym celem jest rozwijanie zdolności parapsy-
chologicznych, wtedy u ćwiczącego jest motywacja słaba. Natomiast jeśli takie ćwiczenie ma
jednocześnie jakiś cel praktyczny – motywacja jest bardzo silna, a co za tym idzie, uzyskiwa-
ne rezultaty bywają często znacznie lepsze niż w ćwiczeniach typu laboratoryjnego (...).
K.B.-J.: Czy często w ciągu tych kilkunastu lat eksperymentował Pan z osobami przeja-
wiającymi wybitne uzdolnienia jasnowidcze?
L.E.S.: Spontanicznie występujące wielkie zdolności parapsychologiczne są rzadkością.
Do takich rzadkich fenomenów należał w latach międzywojennych Stefan Ossowiecki, a w
latach powojennych ksiądz Czesław Andrzej Klimuszko. Ossowieckiego nie znałem, bo kie-
dy był on sławnym jasnowidzem – ja byłem dzieckiem, natomiast księdza Klimuszkę znałem
doskonale i nieraz miałem okazję podziwiać jego rzeczywiście nieprawdopodobne zdolności.
Szczególną okazją do tego były spotkania z ludźmi, którzy zjechali nie tylko z różnych kra-
jów Europy, ale z różnych kontynentów świata na II Międzynarodowy Kongres Badań Psy-
chotronicznych, który odbył się w Monte Carlo w 1975 roku. Wśród polskich uczestników
kongresu był też księdz Klimuszko. Podchodziły do niego zupełnie nie znane mu osoby z
Ameryki Południowej, Australii, Japonii. Wręczano mu fotografie, a on natychmiast, bez
najmniejszego wahania, mówił, jakie są cechy osobowościowe człowieka przedstawionego na
fotografii, określał bezbłędnie stan jego zdrowia, mówił nie tylko o chorobach, ale również o
dotychczasowym przebiegu leczenia. Z satysfakcją obserwowałem na przykład, jak zdumie-
nie rozszerzało oczy człowiekowi z Ameryki Południowej, gdy na widok podanej przez niego
fotografii młodej dziewczyny, ks. Klimuszko zaczął mówić: „O, biedactwo, to ona na serce
150
już drugi raz w szpitalu”...
K.B.-J.: Czy zjawiska tego nie można wytłumaczyć telepatią? Nadawcą byłby w tym przy-
padku właściciel fotografii – „zadaniodawca”. Czy jest pan pewny, że była to zdolność, którą
nazywamy „jasnowidzeniem”?
L.E.S.: W tamtych warunkach, oczywiście, nie było możliwości sprawdzenia, skąd pocho-
dzą tego rodzaju informacje. Wiadomo to jednak z innych doświadczeń, tych najbardziej
istotnych, kiedy zwracały się do ks. Klimuszki osoby, które nie wiedziały czegoś, a chciały
się dowiedzieć, a – jak to wiemy z licznych przypadków – rezultaty bywały pozytywne. W
bliskim mi kręgu zdarzył się taki przypadek...
K.B.-J.: Osoby zaginionej?
L.E.S.: Nie o zaginioną osobę tym razem chodziło, lecz o fałszywą diagnozę lekarską.
Mojemu szkolnemu koledze groziła amputacja nogi, ks. Klimuszko, do którego przesłałem
fotografię chorego, powiedział z całą pewnością, że nie jest to złośliwy nowotwór, ani żadna
choroba nowotworowa. Nie doszło do operacji. Okazało się, że był to wbity pod skórę odła-
mek szkła, który spowodował opuchnięcie, wyglądające podobnie jak narośl nowotworowa.
Minęło dziesięć lat i człowiek chodzi na własnej nodze (...).
K.B.-J.: Co można osiągnąć w dziedzinie poznania jasnowidczego podczas tygodniowego
kursu doskonalenia umysłu? Jest to okres bardzo krótki...
L.E.S.: Czy można zostać jasnowidzem? Tłumaczę wszystkim uczestnikom wszystkich
kursów: „Proszę państwa, otrzymaliście państwo do rąk wspaniałe narzędzie. Możecie teraz,
posługując się nim, rozwijać swoje zdolności parapsychiczne dalej, a do jakiego stopnia – jest
to zależne wyłącznie od państwa. Każde z was może teraz zostać jasnowidzem. Podaję przy-
kład Jacka Papiewskiego, który w ciągu paru lat „jasnowidczych zabaw”, w wolnych chwi-
lach, rozwinął swoje zdolności parapsychiczne do takich rozmiarów, że w ostatnich latach
życia dał wiele udanych pokazów jasnowidzenia. Publicznie wchodził w zmieniony stan
świadomości za pomocą procedury Doskonalenia Umysłu i publicznie demonstrował jasno-
widzenie. Był jedynym jasnowidzem w Polsce w latach powojennych, który odważył się na
coś podobnego. Przyznam się, że poza Ossowieckim oraz Gerardem Croisetem, paragnostą
holenderskim, nie przypominam sobie, by któryś z jasnowidzów decydował się pokazywać
swe zdolności na publicznych pokazach. Jacek Papiewski robił to wielokrotnie przy pełnej
sali.
Nie jest on zresztą jedyną osobą, która rozwinęła u siebie zdolności jasnowidcze metodą
Doskonalenia Umysłu. Mamy w Warszawie Grupę Wizjonerów, kierowaną przez aktorkę,
panią Helenę Wildę-Kowalską. W skład tej grupy weszli jako pierwsi dwaj młodzi ludzie,
Jerzy Gajewski i Jerzy Walczak, a potem jeszcze parę osób. Wszystkie one przeszły kurs i
postanowiły rozwijać swoje zdolności parapsychiczne. W tej chwili nasza Grupa Wizjonerów
ma już poza sobą wiele interesujących osiągnięć w dziedzinie poszukiwania osób zaginio-
nych. W jednym przypadku, gdy zgłosiła się kobieta, której mąż wyszedł z domu i nie wrócił,
nasi wizjonerzy orzekli jednogłośnie z całą pewnością, że człowiek ten żyje. Opisali też swoje
wizje na temat tego, co ten człowiek aktualnie może robić. Ponieważ zaginiony człowiek od-
nalazł się, można było uzyskać potwierdzenie trafności tego, co orzekli. W innym przypadku
w Warszawie wyszła z domu kobieta i zaginęła bez wieści. Tym razem nasza Grupa Wizjone-
rów orzekła, że kobieta nie żyje, a zwłoki jej leżą w Puszczy Kampinoskiej, nad strumieniem,
w pobliżu mostku. Rodzina nie chciała wierzyć, nie chciała nawet rozpocząć poszukiwań na
własną rękę. Dopiero gdy przypadkowo natrafiono na zwłoki kobiety leżące koło mostku na
rzeczce przepływającej przez Kampinos, okazało się, że nasi wizjonerzy mieli rację. W trze-
cim przypadku zaginął w Warszawie człowiek, a nasi wizjonerzy orzekli, że nie żyje. Wszy-
scy mieli wizje związane z Wisłą, a jeden z panów opisał pogrzeb tego zaginionego człowie-
ka jako NN. Wkrótce sprawa się wyjaśniła i orzeczenie naszej Grupy Wizjonerów uzyskało
pełne potwierdzenie: człowiek ten utopił się w Wiśle, woda zaniosła ciało aż do Nowego
151
Dworu, gdzie je wyłowiono, a ponieważ nie było dokumentów, pochowano w Nowym Dwo-
rze jako NN. Warto tu dodać, że nasza Grupa Wizjonerów pracuje zespołowo i właśnie dlate-
go uzyskuje tak celne wyniki. Ekspertyza jest zazwyczaj syntetycznym opracowaniem wy-
powiedzi dostarczonych przez członków Grupy. Ale bywa i tak, że jej członkowie wchodzą w
„trans” razem i porozumiewają się ze sobą w jego trakcie. Jest to nowość wprowadzona przez
panią Helenę Wildę.
K. B.-J.: Jakie przeszkody muszą pokonać uczestnicy kursu, aby osiągnąć podobne wyniki
jak warszawscy „wizjonerzy”?
L.E.S.: Uczestnikom kursu, jako początkującym paragnostom, z reguły sprawia wiele
trudności interpretacja tego, co odbierają. Nie znają jeszcze „języka” swojej własnej wy-
obraźni. Poza tym w ćwiczeniach kontrolnych często zdarzają się – charakterystyczne dla
paranormalnego odbioru informacji – błędy w określeniu strony, tzn. mylenie strony prawej z
lewą (tzw. zjawisko zwierciadlane). Niekiedy obserwujemy też „przesunięcie w czasie”. Na
przykład pewien ćwiczący opisał ramię osoby „badanej” jako grubo obandażowane i unieru-
chomione, czyli tak, jak wyglądało podczas wojny we wrześniu 1939 roku. Obecnie jest w
tym miejscu tylko duża i głęboka blizna.
Umiejętność interpretowania swoich własnych wyobrażeń nabywa się poprzez długotrwałą
praktykę. Od początkujących paragnostów oczekiwać jej nie możemy. Na przykład osoba
ćwicząca opisała kobietę „badaną” jako siedzącą na podwiniętych nogach, których „nie chce
pokazać, jakby się ich wstydziła”. Jak się potem okazało, kobieta ta miała nogi amputowane.
Inny przykład: ćwicząca opisała krwinki osoby „badanej” jako niebieskie, ale nie potrafiła
powiedzieć co to może znaczyć. Później okazało się, że osoba ta jest ciężko chora na białacz-
kę. W innym przypadku czarna plamka uporczywie ukazująca się we wnętrzu klatki piersio-
wej badanego, okazała się w rzeczywistości wszczepionym rozrusznikiem serca. Pewna ko-
bieta wykonująca ćwiczenia miała wyobrażenie człowieka badanego, które zmieniało się co
chwila. Był on na przemian, raz brudnym i nie ogolonym abnegatem, to znów wymuskanym
elegantem. Zaryzykowała przypuszczenie, że ma on „rozdwojenie jaźni”. Po zakończeniu
ćwiczenia partnerka wyjaśniła, że „badany” przebywa od kilku lat w zakładzie psychiatrycz-
nym jako schizofrenik.
K. B.-J.: Czy jest jakaś podstawowa zasada, według której odbywa się paranormalny od-
biór informacji, ćwiczony na kursie?
L.E.S.: Taką zasadą jest to, że należy bazować na indywidualnych właściwościach swojej
wyobraźni (...).
Każdy dorosły człowiek wie, jak funkcjonuje jego własna wyobraźnia w zwykłym stanie
świadomości, w normalnym stanie czuwania. Ale dopiero podczas kursu Doskonalenia Umy-
słu poznaje się swoją wyobraźnię, działającą w zmienionym stanie świadomości, który uzy-
skujemy przechodząc wytrenowaną na kursie procedurę. Korzystamy wówczas z pracy pra-
wej półkuli mózgu. Ta nasza „druga wyobraźnia” działa inaczej niż „pierwsza” – ta zwykła.
Dla „drugiej wyobraźni” charakterystyczny jest język symboliczny podobnie jak dla marzeń
sennych. Informacje o tym, że ,,badany” na odległość, nieznany człowiek ma chorą wątrobę,
może pojawić się w świadomości badającego na przykład w postaci symbolu: nienaturalnej
barwy, gorąca, mrowienia w palcach. Jeden z ćwiczących, po usłyszeniu danych personal-
nych pewnej kobiety, „zobaczył” w wyobraźni róg stołu z leżącą tam książką obłożoną w
gruby szary papier. Po zakończeniu ćwiczenia, będąc już w zwykłym stanie świadomości,
pomyślał: „tak przecież wyglądają książki wypożyczone w publicznych bibliotekach, niezna-
na mi kobieta jest zapewne bibliotekarką”. I tak było w rzeczywistości.
Tak wygląda doskonalenie umysłu jak gdyby „z lotu ptaka”, nie wchodząc w szczegóły.
Kurs Doskonalenia Umysłu wprowadza uczestników na drogę rozwoju duchowego. Każdy
może potem po tej drodze kroczyć dalej samodzielnie, jeśli oczywiście ma dobrą wolę.
,,Droga duchowego rozwoju” to brzmi dumnie i ezoterycznie, ale można na nią spojrzeć rów-
152
nież z innego punktu widzenia, jak najbardziej racjonalistycznego. Droga duchowego rozwoju
– to droga prowadząca do pełnego zdrowia psychicznego. Ćwiczenia medytacyjne usuwają
wszelkiego rodzaju napięcia psychiczne – powoli, systematycznie „wymiatają” wszelkiego
rodzaju stresy. Jest to przecież nic innego jak autoterapia psychiczna. Człowiek wysoce roz-
winięty duchowo to człowiek bardzo zdrowy psychicznie – można postawić taki znak równo-
ści.
K.B.-J.: Czy mogłoby to być zatem ratunkiem dla osób zagrożonych lekomanią, młodzieży
zagrożonej narkomanią? Czy można drogą autoterapii przezwyciężać nałogi?
L.E.S.: Owszem, ale pod warunkiem dobrej woli ze strony biorących udział w ćwicze-
niach. W przypadku narkomanii nie jest to, niestety, sprawa prosta
232
.
5. Miraże i pułapki prekognicji
W przeciwnieństwie do okresu międzywojennego, w którym poza zawodowymi „wróża-
mi” i astrologami nie było słynnych jasnowidzów-prekognistów, a najwybitniejsi
„.psychometrzy”, jak Ossowiecki i Schermann, niechętnie mówili o przyszłości, po wojnie
wyraźnie zwiększył się urodzaj na „sensytywy” przejawiające rzeczywiste czy rzekome zdol-
ności wieszcze. Należała do nich zmarła w 1985 roku, bułgarska niewidoma-jasnowidząca
Wanga Dimitrowa, z górskiego miasteczka Petricz. Jej zdolności przejawiały się przede
wszystkim w stawianiu trafnych diagnoz chorobowych oraz przewidywaniu losów ludzkich, a
zwłaszcza dat śmierci, i to nawet dwadzieścia lat naprzód. M.in. według relacji świadków
przewidziała daty śmierci swego ojca, brata i męża. „W 1944 roku, wraz z naszym drugim
bratem Wasilim, byłem w partyzantce – relacjonuje brat Wangi. – Gdy przyszliśmy pożegnać
Wangę przed wyruszeniem w góry rozpłakała się, mówiąc do niego: „Umrzesz w dniu swoich
dwudziestych trzecich urodzin”. Brat roześmiał się, nie wierząc jej. Miała rację. Po sześciu
miesiącach zginął w ataku na wioskę Fukso, gdzie wysadzali most. Rozstrzelali go SS-mani 8
października 1944 roku. Tego dnia kończył 23 lata”
233
.
Zdolnościami Wangi zajmowała się grupa badaczy z Instytutu Sugestologii w Sofii, kie-
rowanego przez lekarza-psychoterapeutę i pioniera psychotroniki w Bułgarii – dr Georgija
Łozanowa. Zdaniem badaczy tylko około 20% wizji Dimitrowej było nietrafnych, przy czym
wiązało się to z występującą co pewien czas parodniową utratą daru jasnowidzenia, czego
sama nie uświadamiała sobie.
Jaki był procent trafnych „widzeń przyszłości” u Czesława Klimuszki, nie jesteśmy w sta-
nie stwierdzić. Ani on sam, ani nikt z naszych polskich psychotroników tego rodzaju statysty-
ki nie prowadził. Nie byłem też świadkiem żadnego doświadczenia prekognicyjnego z Kli-
muszką, i ograniczę się tu tylko do relacji zawartych w jego książce Moje widzenie świata.
Znajdujemy tam kilka przykładów różnego rodzaju przejawów jasnowidzenia skierowanego
w przyszłość. Wspomina on m.in. o swych przepowiedniach w czasie jakiejś konferencji w
Olsztynie w czerwcu 1948 roku:
„Po omówieniu spraw urzędowych zaczęto mnie zasypywać pytaniami na różne aktualne
tematy. Jeden z księży zapytał o losy Kościoła w Polsce na najbliższą przyszłość. Wśród
wielu rzeczy, jakie wówczas wypowiedziałem, najważniejsza była jedna, a mianowicie – do-
kładna przepowiednia śmierci kardynała A. Hlonda, prymasa Polski. Dosłownie powiedzia-
232
K. Boruń-Jagodzińska, Jak zostać jasnowidzem? (Rozmowa z L.E. Stefańskim) „Ty-
godnik Demokratyczny”, nr 9–10/1988.
233
Wanga Dimitrowa – jasnowidząca Bułgarka, „Trzecie Oko” nr 7/1985, s. 29.
153
łem tak: »Widzę niespodziewaną śmierć kardynała Hlonda 24 października. Przyczyną jego
śmierci będą płuca, chyba grypę zaziębi. Po nim zaraz pójdzie do grobu drugi dygnitarz ko-
ścielny, mniejszego kalibru, co w stylistycznie poprawnej formie tak brzmieć powinno: Zaraz
po śmierci kardynała Hlonda umrze nagle drugi dostojnik duchowny, nieco niższy w hierar-
chii kościelnej«. Przepowiednia za cztery miesiące spełniła się we wszystkich szczegółach.
Kardynał zmarł (22 października 1948 r. – przyp. KB.) na zapalenie płuc po operacji wyrost-
ka robaczkowego. Biskup Łukomski, wracając z pogrzebu kardynała Hlonda zginął w wy-
padku samochodowym”
234
.
A oto list p. Jadwigi Marks z Chojnic, datowany 26 VI 1967 r.:
„Nie wiem, czy przypomina Pan sobie nasz wypadek w Londynie. Na kilka dni przed na-
szym wyjazdem do Anglii gościliśmy Pana w Chojnicach. Ostrzegał nas Pan o wypadku, jaki
nas czeka w Londynie. Sprawdziło się. Mieliśmy wypadek samochodowy w Londynie. Naj-
więcej obrażeń odniosła moja siostra, która przeleżała kilka dni w szpitalu. Po wypadku
sprawa została skierowana do sądu o odszkodowanie. (...) Chciałabym się dowiedzieć, czy
warto robić starania za pośrednictwem adwokata w Polsce. Nie wiem jak dalej postąpić”
235
.
Na temat przepowiedni Klimuszki krążyły w naszym kraju różne, nierzadko katastroficzne
legendy. On sam pisze: ,,Widzeń swoich o charakterze ogólnoludzkim, ani też żadnych prze-
powiedni nie podaję, chociażby dlatego, aby nie były fałszywie interpretowane. Na margine-
sie zaznaczam, że widziałem tragiczne losy trzech narodów. Jeżeli chodzi o nasz naród, to
mogę nadmienić, że gdybym miał żyć jeszcze lat 50 i miał do wyboru stały pobyt dla siebie w
dowolnym kraju na świecie wybrałbym bez wahania jedynie Polskę, pomimo jej nieszczęśli-
wego położenia geograficznego. Nad Polską bowiem nie widzę ciężkich chmur, lecz pro-
mienne blaski przyszłości”
236
.
Po przykładach prekognicji – można powiedzieć – tradycyjnego typu, zajmiemy się teraz
eksperymentami przeprowadzanymi przez znanych badaczy tych zjawisk.
W najbardziej uproszczonej postaci (co nie znaczy, że proces poznania przebiega tu w spo-
sób prosty) jasnowidzenie przyszłych zdarzeń zdaje się występować w zjawisku tzw. odczy-
tów wyprzedzających, pojawiających się spontanicznie w czasie doświadczeń telepatycznych
i jasnowidczych z kartami Zenera. To, bardzo rzadko występujące, zjawisko (obserwowane
m.in. przez Soala i Manczarskiego) polega na tym, że odbiorca odgaduje znaki z wyprzedze-
niem o jedną lub dwie próby naprzód, tj. zanim nadawca dokona wyboru karty. Zdarzające się
dłuższe serie takich odczytów wyprzedzających, wskazujące na statystyczną nieprzypadko-
wość wyników, próbowano tłumaczyć bądź podświadomym nadawaniem nie tego znaku, na
który nadawca patrzył lub bezwiednym odwróceniem ról nadawcy i odbiorcy (jeśli nadawca
nie losował, lecz wybierał znak), bądź zdolnościami kryptoskopijnymi (jeśli karty brano ko-
lejno ze stosu). Czy zjawiska takie zachodzą w przypadku losowania kart przez nadawcę lub
automat? – nie udało mi się stwierdzić. Zresztą i w przypadku odpowiedzi twierdzącej nie
byłaby ona rozstrzygającym dowodem prekognicji, gdyż wybór dokonywany rzekomo w spo-
sób losowy przez człowieka może być tłumaczony telepatycznym wpływem odbiorcy na lo-
sującego podświadomie wykorzystującego swe zdolności kryptoskopijne, zaś na działanie
automatu – zdolnościami telekinetycznymi odbiorcy. Oczywiście takie „wyjaśnienia” wydają
się bardzo naciągnięte, ale przytaczam je tu jako przykład, że i w oparciu o parapsychologicz-
ne hipotezy można obejść kłopotliwy problem prekognicji.
Jeszcze trudniej znaleźć zadowalające wytłumaczenie (czy jak niektórzy sądzą w ogóle ja-
kieś logiczne wytłumaczenie) wyników doświadczeń, w których występują psychometryczne
wizje przyszłości. Z tego rodzaju wyczynów, jak już wspomniałem, zasłynął holenderski ja-
234
Cz.A. Klimuszko, op. cit., s. 63.
235
Op. cit., s. 62.
236
Op. cit., s. 50.
154
snowidz, Gerard Croiset. Już w latach pięćdziesiątych dr Tenhaeff, wraz z innym znanym
parapsychologiem prof. Hansem Benderem, przeprowadzając eksperymenty z Croisetem,
zauważyli, iż potrafi on wywoływać u siebie na żądanie wizje dotyczące konkretnych miejsc i
ludzi tam się znajdujących, na podstawie adresu i planu tych miejsc. W toku przeprowadza-
nych doświadczeń okazało się, że owe wizje mogą dotyczyć nie tylko tego, kto jest w owych
miejscach w tej chwili, lecz również tego, kto będzie tam w przyszłości, w konkretnym dniu
w okresie najbliższego tygodnia. Croiset potrafił opisać wygląd, charakter i inne swoiste ce-
chy, a także zachowanie się i wykonywane czynności osób, które znajdą się w tym dniu w
oznaczonym miejscu (np. będą siedziały na określonym krześle, w określonej sali).
Próby identyfikacji przyszłych niewiadomych uczestników doświadczeń dokonywane były
na różną odległość. M.in. w 1968 roku amerykański psychoanalityk i parapsycholog, J.
Eisenbud, zorganizował tego rodzaju eksperyment z losowo wybranym krzesłem w Denver
(USA), przy czym Croiset znajdował się w Utrechcie (Holandia)
237
.
Jeszcze bardziej niezwykły wydaje się wynik amerykańsko-radzieckiego doświadczenia
przeprowadzonego z udziałem słynnej gruzińskiej uzdrowicielki – Dżuny Dawitaszwili – w
1984 roku, jakkolwiek sami badacze zastrzegają, że dwie udane próby nie wystarczą do staty-
stycznej oceny zjawiska. Odbyło się ono w mieszkaniu Dżuny w Moskwie (do 1980 r. miesz-
kała w Tbilisi), a wzięli w nim udział m.in. Amerykanie – fizyk dr Russel Targ i biofizyk dr
Scott Hill. Eksperymenty moskiewskie stanowiły kontynuację doświadczeń prekognicyjnych,
przeprowadzonych przez Targa i Puthoffa w Stanach Zjednoczonych, opartych na podobnych
testach jak opisano w rozdziale l tej części. Tak, jak w doświadczeniach telepatycznych, „od-
biorca” próbował opisać miejsce pobytu „nadawcy”, ale... na kilka godzin lub dni naprzód, tj.
jeszcze przed losowaniem gdzie ma pojechać „nadawca”. Przeprowadzone w USA ekspery-
menty przyniosły wyniki tak zachęcające, że postanowiono podjąć próbę prekognicji na odle-
głość 16 tysięcy kilometrów.
Przed wyjazdem Targa z San Francisco, osoba nie biorąca udziału w dalszym przebiegu
doświadczenia wybrała 10 celów w okolicy tego miasta i oznaczyła je na mapie. Zdjęcia tych
miejsc zrobione zostały przez postronną osobę, zaś odbitki w dwóch egzemplarzach włożone
do nieprzezroczystych, ponumerowanych kopert. Jeden z kompletów pozostał w San Franci-
sco, drugi zabrał ze sobą Targ. W ustalonym w programie eksperymentu dniu i godzinie
współpracownik Targa – parapsycholog o zdolnościach medialnych – Keith Harary miał wy-
brać losowo jedną z liczb (l–10) i po otwarciu odpowiedniej koperty pojechać w określone
miejsce, aby przez 30 minut, spacerując, skupiać uwagę na obiektach architektonicznych. Kto
będzie „odbiorcą” w ZSRR – nie wiedziano.
W wyznaczonym dniu, na sześć godzin przed wylosowaniem przez Harary'ego, dr Targ
polecił Dżunie, aby ,,odnalazła” Keitha w miejscu, w którym znajdzie się za sześć godzin i
opisała co widzi. A oto relacja dr Hilla z dalszego przebiegu doświadczenia:
,,Zdaje się, że Dżuna odbiera coraz więcej szczegółów. Zaczęła także coś szybko szkico-
wać. – Widzę prostokątny plac na końcu ulicy lub drogi – mówiła. – Widzę okrągłe formy,
długi rząd niskich budynków ze szpiczastymi dachami i profil zwierzęcia z oczami i szpicza-
stymi uszami. Zaczęła następnie rysować drogę, ogrodzenie i zwierzę. Ani Dżuna nie była
nigdy w życiu w San Francisco, ani nie widziałem w jej mieszkaniu książek czy fotosów z
Ameryki. Przeszły mnie ciarki, gdy naszkicowała drewniane dachy o wiktoriańskich kształ-
tach, ponieważ – o ile wiemp – w San Francisco jest tylko jeden plac, gdzie stoją tego rodzaju
domy. Moje zdumienie wzrosło jeszcze bardziej, gdy Targ zadzwonił na drugi dzień z nasze-
go hotelu do Harary'ego. Dowiedział się cyfry, którą Harry otrzymał z generatora (liczb loso-
237
H. Bender, Unser sechster Sinn. Rowohlt Taschenbuch Verlag, Hamburg 1972, s. 91–
95.
155
wychp – przyp. KB.), a następnie otworzył w Moskwie odpowiednią kopertę. „Celem” był
rzeczywiście motel zbudowany z drewna, ze sklepami, kawiarniami, na którego końcu stoi
mała karuzela z różnymi drewnianymi konikami o szklanych oczach i szpiczastych
uszach...”
238
Po dwóch dniach przeprowadzono kolejny eksperyment z udziałem Dżuny. Tym razem
była to tzw. ślepa próba. Polegała ona na tym, że kalifornijski komputer nie tylko dokonał
wyboru celu bez udziału Harary'ego, ale w ogóle nie powiadomił nikogo, która z kopert zo-
stała wylosowana. Dżuna podała szereg informacji dotyczących „celu”, które wraz z informa-
cjami o dziesięciu miejscach, których zdjęcia znajdowały się w zaklejonych kopertach, prze-
kazano komputerowi. Dokonał on oceny wyników doświadczenia podając jednak tylko sumę
trafień – uznaną przez eksperymentatorów za wysoką. Jeśli nie był to przypadek, można by
wysnuć stąd wniosek, że w jasnowidzeniu łączność telepatyczna nie odrywa żadnej roli.
Nie mniej trudne do wyjaśnienia są wyniki niektórych doświadczeń przeprowadzonych w
latach 1969–1970 we wspomnianym już
laboratorium snu, kierowanym przez dr Stanleya
Krippnera. Badania dotyczyły m.in. przejawów zdolności prekognicyjnych we śnie u młode-
go „sensytywa” angielskiego Malcolma Bessenta. Próbował on śnić o tym, co będzie treścią
testowego eksperymentu w dniu następnym, jeszcze zanim program doświadczenia był wylo-
sowany. I rzeczywiście – w wielu przypadkach zbieżność relacji Malcolma ze swych marzeń
sennych z tematem wylosowanego później doświadczenia była zadziwiająca. Na przykład 13
września 1970 roku Bessent śnił o bardzo niebieskim niebie i znajomym psychologu ekspe-
rymentującym z ptakami. Wylosowane doświadczenie testowe polegało na słuchaniu śpiewu
ptaków i oglądaniu przezroczy przedstawiających ptaki
239
. Innym razem, gdy śnił on o lodzie
i pokoju pokrytym bielą, następnego dnia – zgodnie z wylosowanym programem – wprowa-
dzono go do pokoju, w którym rzeczywiście podłoga pokryta była białym papierem imitują-
cym śnieg i oglądał wizerunek Eskimosa, a za jego plecami padały na ziemię kostki lodu.
Oczywiście można próbować wyjaśnić uderzającą zbieżność elementów snu i testu splo-
tem czynników przypadkowych i nieprzypadkowych. Eksperymentatorzy znający treść testów
mogli być źródłem telepatycznych informacji, a przy dość ograniczonej liczbie testów i loso-
wanych kopert prawdopodobieństwo trafienia może być znaczne. Jeśli zaś testy przygotowy-
wano i losowano już po obudzeniu badanego, nie można z kolei wykluczyć możliwości prze-
kazania przez niego drogą telepatyczną odpowiedniej sugestii eksperymentatorom. Taki pro-
babilistyczny model dobrze co prawda pasuje do rzadkości osiągania trafnych prekognicji
nawet przez bardzo utalentowanych jasnowidzów, jednak przy dużej liczbie testów i kompu-
terowym losowaniu prawdopodobieństwo ich byłoby bliskie zeru, zwłaszcza w eksperymen-
tach ze „zwykłymi” ludźmi.
Takich właśnie doświadczeń grupowych, traktowanych jako wstępne próby sondażowe,
przeprowadziłem w latach 1982–1986 kilkanaście. Testy i metody eksperymentalne były po-
dobne jak w doświadczeniach z kryptoskopią, co ułatwiło porównanie wyników. Efekt preko-
gnicji zapewniało przesunięcie losowania testów po próbach ich odgadnięcia, tak jak w eks-
perymentach Targa i Krippnera. Poprzedzające właściwe doświadczenia, próby odgadywania
znaków na kartach Zenera przed ich wylosowaniem we wszystkich eksperymentach grupo-
wych dały wyniki zgodne z rachunkiem prawdopodobieństwa – a więc nie wykazujące prze-
jawów prekognicji. Próby przewidywania, jaki przedmiot zostanie wylosowany także ani razu
nie przyniosły wyników, które można by uznać za znaczące. Wyobrażenie sobie przez
uczestników doświadczenia przyszłego losowania numeru strony albumu i wylosowanej re-
238
S. Hill, Telepatia w czasie, „Trzecie Oko” nr 9/1985, s. 5–7.
239
S. Krippner, Song of the Siren, Harper Colophon Books, New York Hagerstown, San
Francisco, Lodon 1975, s. 61–62.
156
produkcji obrazu dawało z reguły wynik negatywny. Tą metodą nie da się więc przewidzieć
numerów totolotka. Bardzo rzadko występowała tak znamienna dla doświadczeń z krypto-
skopią ogólna zbieżność tematyczna relacji.
Tylko jeden raz, w czasie eksperymentu przeprowadzonego 16 marca 1982 roku w lokalu
Klubu MPiK w Warszawie na Mokotowie i to tylko w jednym przypadku (Szymon Kuliński)
relacja dotycząca reprodukcji była trafna (przewidywanie wylosowanego numeru ilustracji –
błędne). Oto pełny tekst tego zapisu dokonanego przed wylosowaniem ilustracji: „dwoje lu-
dzi, fryzjer, sztuczne oddychanie, woda, gałąź, pochylenie”. Po wylosowaniu strony i otwar-
ciu albumu okazało się, że jest to ilustracja J. Rosena do Ogniem i mieczem wyobrażająca
Zagłobę obcinającego szablą włosy Helenie na pniu pod drzewem. Jeśli potraktować „sztucz-
ne oddychanie” jako symbol ratowania – trafność wydaje się zadziwiająca. Niestety, taki po-
jedynczy przypadek nie może być dowodem realności prekognicji, ani nawet przemawiać za
jej występowaniem u „zwykłych” ludzi, gdyż Sz. Kuliński ćwiczył jogę...
240
Istnieje jednak dziedzina zjawisk, gdzie z przejawami jak gdyby zdolności prekognicyj-
nych i to u ludzi „przeciętnych”, nie obdarzonych charyzmą jasnowidzenia, ani nawet nie
próbujących doskonalić swych duchowych sił, spotykamy się wcale nie tak znów rzadko.
Mam tu na myśli przeczucia i „sny prorocze”. Co więcej – w tej dziedzinie możliwość prze-
widywania przyszłości, zwłaszcza w jej probabilistycznej postaci, wydaje się realną i nie ko-
lidującą z naukowym obrazem psychiki człowieka.
Już Arystoteles (384–322 p.n.e.) tworząc swą teorię snów wieszczych zauważył, że mogą
być one albo przyczyną wydarzeń, które zapowiadały (np. skłaniając do postępowania pro-
wadzącego do potwierdzenia się proroctwa), albo sygnałem – zapowiedzią wydarzeń, wyni-
kającą z niedostrzegalnych na jawie, lecz nabierających wyrazistości w snach drobnych
zmian, albo też całkowicie przypadkową koincydencją w czasie
241
. Nietrudno dostrzec, że
spostrzeżenie Arystotelesa nie tylko jest nadal aktualne, ale może odnosić się do niemal każ-
dej postaci prekognicji, chociaż nie wszystkie, rzecz jasna, są równie prawdopodobne dla
różnych przypadków. Jeśli przyjąć, że w przytoczonych tu relacjach o wyczynach Wangi,
Dżuny, Klimuszki i Croiseta nie ma istotnych nieścisłości, poszukując wytłumaczenia prze-
jawów prekognicji, w rzadkich tylko sytuacjach skłonni jesteśmy uznać sprawdzenie się pro-
roctwa za przypadek (przypadkowy zbieg okoliczności) lub skutek oddziaływania sugestią
(np. zawartą w zapowiedzi śmierci). Takie wytłumaczenie jest bowiem w wielu przypadkach
nieprzekonujące, a czasem wręcz kłóci się z faktami (np. w doświadczeniach Targa z Dżuną
czy moim z Sz. Kulińskim). Pozostaje wówczas szukać wyjaśnienia w działaniu jakichś
ukrytych, nieznanych czynników, których istota najczęściej, niestety, wydaje się zupełnie
niezrozumiała.
Czy jednak rzeczywiście nauka jest tu bezradna, jak twierdzą okultyści? Nawet jeśli trudno
o hipotezę wyjaśniającą w zadowalający sposób wszystkie dziwne fakty, wydaje się, że,
przynajmniej wobec niektórych, może mniej efektownych, ale za to częściej spotykanych
zjawisk, takich właśnie jak przeczucia i sny prorocze, nie jesteśmy bynajmniej bezradni, a być
może właśnie na tej drodze uda się znaleźć jakiś klucz również do najbardziej zagadkowych
przejawów prekognicji.
Przeczucia i niezwykłe przejawy intuicji, zdaniem wielu badaczy zjawisk paranormalnych,
to nierozwinięta lub też może zanikająca, szczątkowa postać jasnowidztwa. Psychologowie
tłumaczą ją nieświadomym odbiorem bodźców i procesami przetwarzania informacji, prze-
240
K. Boruń, Telepatia, kryptoskopia, prekognicja – eksperymenty grupowe, op. cit., s.
126–127.
241
A. Krawczuk, Sennik Artemidora, Ossolineum, Wrocław–Warszawa–Kraków–Gdańsk
1972, s. 154–155.
157
biegającymi nieświadomie (w podświadomości) i ujawniającymi się w postaci wyobrażeń o
niezbyt jasnej treści, lecz silnym zabarwieniu emocjonalnym. Parapsychologowie i psycho-
tronicy poszerzają tu potok odbieranych nieświadomie informacji o przekazy telepatyczne i
„odczytywanie” śladów pozostawionych w materii przez zdarzenia.
W podobny sposób psychologowie i psychotronicy próbują opisać mechanizm powstawa-
nia snów proroczych. Oczywiście niejeden sen, który skłonni bylibyśmy uznać za wieszczy,
w rzeczywistości należy do dziesiątków tysięcy ,,zwykłych” snów, tyle że przypadkowo,
zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa, niektóre jego elementy odpowiadają temu, co
wydarzy się w dniach następnych. Zdarza się też, że zasugerowani rzekomo proroczym snem
stwarzamy nieświadomie warunki sprzyjające spełnieniu się proroctwa, albo doszukujemy się
tego w przypadkowych incydentach, wyolbrzymiając ich wagę. Nie brak jednak dowodów, że
w treści marzeń sennych znajdują również odbicie procesy, które można określić jako pod-
świadome prognozowanie w oparciu o informacje zarówno zgromadzone już w pamięci
świadomej i nieświadomej, jak i docierające do mózgu w czasie snu. Pisałem o tym szerzej w
Tajemnicach parapsychologii
242
, ograniczę się więc tu tylko do próby pokazania przypusz-
czalnego mechanizmu powstawania snów prekognicyjnych na trzech przykładach, w tym
dwóch z własnego doświadczenia.
W okresie gdy jeszcze nie było kłopotów z paliwem i jeździłem codziennie swoim traban-
tem, stwierdziłem, iż pewna charakterystyczna forma i treść marzenia sennego, w którym
występował motyw jakichś kłopotów z samochodem, poprzedzała niemal z reguły pojawiają-
ce się następnego dnia niedomagania i awarie w mechanizmach pojazdu. Jakkolwiek nigdy
się nie zdarzyło, abym wnioskując z treści snu, mógł dokładnie zlokalizować przyszłe uszko-
dzenie, niemniej w ogólnym zarysie byłem w stanie określić grupę mechanizmów (silnik,
układ elektryczny koła), w której należy spodziewać się niedomagania lub awarii. Przez pe-
wien okres po nabyciu nowego samochodu, a także gdy zmuszony byłem ograniczyć częstość
jazd, motoryzacyjne sny wieszcze niemal zupełnie zanikły.
Myślę, że przykład ten dobrze ilustruje ogólną zasadę tworzenia się snów wieszczych. Jeż-
dżąc od lat, systematycznie, codziennie tym samym samochodem jesteśmy wsłuchani w
działanie jego mechanizmów. Niemal każdą poważniejszą awarię – jeśli nie ma ona charakte-
ru losowego – poprzedzają jakieś niewielkie odchylenia od „normy”. Zanim je sobie uświa-
domimy – sygnały o nich docierają do naszej podświadomości i w czasie snu wpływają kie-
runkująco na proces swobodnego biegu kojarzeń, stanowiących o treści marzeń sennych.
W podobny sposób treść marzeń sennych może zawierać zapowiedź zbliżającej się choro-
by. Radziecki badacz tych zależności, lekarz W.N. Kasatkin, przeanalizował blisko 10 tysięcy
przypadków, stwierdzając wyraźne prawidłowości pojawiania się sygnałów choroby w wizji
sennej. Treść snów związana była bezpośrednio lub tylko symbolicznie z miejscem czy obja-
wami schorzenia, zanim lekarze zdołali wykryć pierwsze jego symptomy. Rzecz jasna okres
dzielący sen wieszczy i wystąpienie pierwszych wyraźnych objawów choroby bywa bardzo
różny: kilku czy kilkunastogodzinny – poprzedza zachorowanie na anginę, na grypę, katar,
ostry nieżyt żołądka z toksyczną infekcją, ostre zapalenie wyrostka robaczkowego czy ból
zębów; kilkudniowy – ostrą dezynterię, psychozę infekcyjną, tygodniowy – tyfus brzuszny,
tyfus plamisty, wirusowe zapalenie wątroby, miesięczny lub paromiesięczny – chroniczny
nieżyt żołądka, gruźlicę płuc, nadciśnienie. Na wiele miesięcy przed ujawnieniem się choroby
można znaleźć w snach sygnały guza mózgu, guza kręgosłupa, tętniaka mózgu
243
.
Sny wieszcze mogą zapowiadać wydarzenia dotyczące nie tylko nas samych, ale i innych
ludzi, a nawet całych grup społecznych i narodów. Sądzę, że wcale nie są tu konieczne zdol-
242
K. Boruń, S. Manczarski, Tajemnice parapsychologii, op. cit. ,s. 291–297.
243
W.N. Kasatkin, Teoria snowidienia, Izd. Medicina, Leningrad 1972.
158
ności jasnowidcze czy choćby telepatyczne. Może tu bowiem zachodzić analogiczny proces
nieświadomego odbioru i kojarzenia informacji oraz podświadomego prognozowania, jak we
wspomnianych wyżej snach „samochodowych” czy zapowiadających zbliżającą się chorobę.
Doświadczyłem sam wielokrotnie „prekognicji politycznych” zawartych mniej lub bardziej
symbolicznie w treści marzeń sennych. Dotyczyły one najczęściej wydarzeń krajowych (np.
ucieczki Stanisława Mikołajczyka, zajść w marcu 1968 r., ogłoszenia stanu wojennego 13
grudnia 1981 r.), rzadziej – międzynarodowych (np. śmierci Patryka Lumumby).
Te „prekognicje polityczne” mają, w moim przypadku, swego rodzaju sygnum – wplątaną
w treść snu scenerię, czy choćby tylko atmosferę Powstania Warszawskiego. Widać szcze-
gólnie silnie skojarzył się w moim umyśle pewien typ napięć politycznych z doznaniami
emocjonalnymi tamtych dni. Ciekawe, że i tu, podobnie jak w snach „samochodowych”, nig-
dy nie udaje się dokładnie przewidzieć, gdzie i co nastąpi, chociaż trafność wyczucia, że „coś
nastąpi” jest wysoka (80–90 proc.) i nierzadko w przybliżeniu udaje się określić obszar wyda-
rzeń.
Ten typ prekognicji jest w moim przypadku zrozumiały; wieloletnia praca dziennikarska,
nieustanne bliskie „ocieranie się” o politykę, z obowiązku, jak i zainteresowań „trzymanie
ręki na pulsie” wydarzeń – sprawiały, że nie tylko świadomie, ale i podświadomie „progno-
zowałem”. Oczywiście nie mam zamiaru kategorycznie przeczyć, iż w pewnych przypadkach
wspomagać te procesy może telepatia, ale wcale to nie znaczy, że w „snach wieszczych” jest
ona jedynym czy podstawowym czynnikiem kształtującym treść wyobrażeń.
Czy jednak wizje przeżywane we śnie mają coś wspólnego z doznaniami transowymi
Ossowieckiego, Klimuszki i jasnowidzących w stanie hipnozy? Wiemy dziś, że hipnoza i
autohipnoza nie jest snem, a faza paradoksalna snu, w czasie której występują marzenia sen-
ne, ma podobny elektroencefalogram jak stan czuwania. Niemniej, zdają się istnieć pewne
analogie między zmienionym stanem świadomości we śnie i w transie jasnowidczym. W jed-
nym i drugim przypadku jest to tworzenie się wyobrażeń drogą względnie swobodnego biegu
skojarzeń. Ograniczeniem tej swobody i czynnikiem kierunkującym jest zasób informacji, nie
zawsze zresztą odbieranych świadomie, oraz cel wyznaczony sobie samemu lub przez hipno-
tyzera. Wizja senna czy transowa może być produktem procesu podświadomego rozwiązy-
wania problemów, analogicznego do intuicji twórczej. Prekognicja we śnie czy na jawie była-
by w tym ujęciu swoistą formą prognozowania myślowego, a trafność przepowiedni uzależ-
niona z jednej strony – od zasobu odebranych danych i prawidłowego ich przetworzenia, z
drugiej zaś – od złożoności i szybkości zmian czynników warunkujących prawdopodobień-
stwo takiego, a nie innego toku wydarzeń.
Fakt, że zdolności jasnowidcze u ludzi przeciętnych pojawiają się prawie wyłącznie we
śnie, gdy u Ossowieckiego występowały na jawie i w sposób niemal spontaniczny, może wy-
nikać po prostu stąd, że myślowe prognozowanie świadome obarczone jest ogromnym bala-
stem schematów rozumowania i stereotypowych rozwiązań problemów, uniemożliwiających
swobodne stosowanie metody prób i błędów oraz obiektywną analizę faktów i wniosków. Te
opory i bariery zanikają we śnie (wszystko jest wówczas możliwe), a także u fenomenów ja-
snowidczych w transie.
Oczywiście naszkicowana tu psychologiczna teoria nie wyjaśnia przypadków prekognicji
zdarzeń losowych. Próby wyjaśnienia takich rzadkich zdarzeń oddziaływaniem sugestią na
losującego, bądź nawet wpływem telekinetycznym jasnowidza na sam proces losowania, wy-
dają mi się naciągnięte. Być może godne baczniejszej uwagi są pewne bardzo ogólne teorie
koincydencji, wskazujące na możliwość, że dwa zjawiska, następujące jedno po drugim, choć
nie powiązane przyczynowo bezpośrednio ze sobą, mogą być następstwami czy wręcz skład-
nikami innego zjawiska i pozostawać do niego w tej samej relacji, co może stwarzać wraże-
nie, że jedno jest przyczyną drugiego, gdy w rzeczywistości nie ma między nimi żadnej de-
terministycznej zależności.
159
6. Eksterioryzacja czy halucynacje jasnowidcze?
,,Było to późną nocą. Leżałem w łóżku przed zaśnięciem. Moja żona spała już przy mnie.
W głowie powstało wibrowanie i stan ten rozprzestrzenił się na całe ciało. Wszystko wyglą-
dało tak samo. Leżąc, próbowałem zdecydować się na inną metodę analizy zjawiska. Zaczą-
łem myśleć jak miło byłoby wziąć szybowiec i polatać po południu (moje ówczesne hobby).
Nie dostrzegając konsekwencji – nie wiedziałem, że mogą być jakieś konsekwencje – poczu-
łem przyjemność unoszenia się, szybowania.
Po chwili byłem pewien, że coś naciska na mój bark. Lekko zdziwiony obróciłem się do
tyłu i do góry, aby zbadać przyczynę. Moje ręce napotkały gładką ścianę. Poruszałem rękami
wzdłuż ściany tak daleko, jak mogłem sięgnąć i wszędzie była gładka powierzchnia. (...) Na-
tychmiast wywnioskowałem, że zasnąwszy wypadłem z łóżka (...).
Spojrzałem znów. Coś się nie zgadzało. Ściana nie miała okien, ani nie stały przy niej żad-
ne meble. Żadnych drzwi. To nie była ściana w mojej sypialni. Ale była mi ona w jakiś spo-
sób znajoma. Natychmiast ją rozpoznałem. To nie była żadna ściana – to był sufit! Płynąłem
pod sufitem, kołysząc się przy każdym ruchu. Obróciłem się w powietrzu, zaskoczony prze-
straszyłem się i spojrzałem ku dołowi. Tam w dole, w mroku, było łóżko. Leżały na nim dwie
postacie. Po prawej stronie była moja żona. Obok niej ktoś leżał. Oboje zdawali się spać.
Dziwny sen – pomyślałem. Zdziwiłem się i zainteresowałem: Kim może być człowiek,
którego widzę śpiącego u boku mojej żony? Przyjrzałem się dokładniej i doznałem szoku. To
ja byłem tym kimś w łóżku.
Moja reakcja była niemal natychmiastowa. Tu byłem ja, a tam było moje ciało. Umierałem
– to była śmierć, a ja nie chciałem umierać. (...) Zdesperowany znurkowałem do mojego ciała.
Poczułem łóżko i kołdrę. Kiedy otworzyłem oczy, patrzyłem na pokój z prespektywy łóż-
ka”
244
.
To nie jest fragment opowiadania science fiction, lecz relacja z pierwszych, przeprowa-
dzonych w marcu 1958 roku, eksperymentów eksterioryzacyjnych znanego amerykańskiego
badacza tych zjawisk – Roberta A. Monroe. Była to zresztą zaledwie wstępna próba „wyjścia
poza ciało”, po której nastąpiły coraz śmielsze i fantastyczniejsze. Oto fragment sprawozda-
nia z 10 marca 1958 r.:
,,(...) Jeszcze raz popłynąłem ku górze z zamiarem odwiedzenia dr Bradshawa (zaprzyjaź-
nionego psychologa – przyp. KB) i jego żony. Wiedząc, że dr Bradshaw jest przeziębiony i
przebywa w łóżku, myślałem, że będę miał okazję odwiedzić go w sypialni. W pokoju tym
nigdy nie byłem i jeśli mógłbym go potem opisać, mogłoby to potwierdzić moją wizytę.
Znów poczułem wirowanie powietrza i nurkowanie w tunelu oraz wrażenie wchodzenia na
zbocze (doktor i jego żona mieszkają na wzgórzu, około 5 mil od mego biura) (...).
Po pewnym czasie podróż w górę wzgórza stała się trudniejsza i miałem uczucie, że
opuszcza mnie energia. Czułem, że nie dam sobie rady. W tym momencie stała się rzecz za-
bawna. Odczułem jakby ktoś podjął mnie pod ramiona i uniósł. Ogarnęła mnie fala siły
wznoszącej i pomknąłem szybko na wzgórze.
Natknąłem się tam na dr Bradshawa z żoną. Byli oni poza domem i przez moment odczu-
łem zakłopotanie, że ich spotkałem zanim dostałem się do wnętrza domu. Było to niezrozu-
miałe – dr Bradshaw powinien być w łóżku.
244
R.A. Monroe, Eksterioryzacja, Towarzystwo Psychotroniczne, Materiały szkoleniowe,
Warszawa 1986, s. 22–23.
160
Dr Bradshaw miał na sobie jasne ubranie, na głowie kapelusz, a jego żona – ciemny
płaszcz. Reszta jej ubrania była także w tej tonacji. Szli w moim kierunku, więc zatrzymałem
się. Wydawali się być w dobrych nastrojach. Przeszli obok, nie spostrzegając mnie, podążając
w kierunku małego budynku podobnego do garażu. Pływałem przed nimi i próbowałem
zwrócić ich uwagę na siebie, ale bez rezultatu. W pewnej chwili dr Bradshaw nie odwracając
głowy powiedział (wydało mi się, że do mnie): A więc widzę, że nie potrzebujesz już pomocy.
Myśląc, że nawiązałem kontakt, zanurkowałem w ziemię (?) i wróciłem do biura, obróciłem
się w ciele i otworzyłem oczy. Wszystko było tak jak pozostawiłem. Wibracje wciąż trwały,
ale czułem, że mam dosyć wrażeń jak na jeden dzień.
Po doświadczeniu, tego wieczoru zadzwoniliśmy do dr Bradshawa i jego żony. Nie mó-
wiłem niczego, poza pytaniem gdzie byli pomiędzy godziną czwartą a piątą tego popołudnia
(...). Rozmawiając z panią Bradshaw zadałem to pytanie. Stwierdziła, że około czwartej dwa-
dzieścia pięć wyszli z domu w kierunku garażu. Ona miała zamiar udać się na pocztę, a dr
Bradshaw, stwierdziwszy, że być może świeże powietrze dobrze mu zrobi, ubrał się i poszedł
na spacer. Na poczcie była już za dwadzieścia minut piąta. Od ich domu na pocztę jest około
15 minut jazdy (wróciłem z wizyty u nich dokładnie o godz. 4.27). Zapytałem jak byli ubrani.
Pani Bradshaw miała czarne spodnie i czerwony sweter, przykryty czarną kurtką od samo-
chodu, a dr Bradshaw – jasny kapelusz i jasną marynarkę. Jednakże nie „widział mnie, ani nie
wyczuwał mojej obecności. Nie przypominał też sobie, aby mówił coś do mnie”
245
.
Ale i ta relacja, bardzo ważna dla naszych rozważań o paranormalnym poznaniu, dotyczy
tylko pierwszego etapu dziwnych przeżyć Monroe po osiągnięciu ,,drugiego stanu” świado-
mości. Z jego doświadczeń zdaje się bowiem wynikać, że uwolniona z więzi materialnych
dusza (czy też, jak twierdzą eksterioryści ich „drugie ciało”) może przebywać w trzech róż-
nych środowiskach (czy raczej światach), z których pierwszy tylko to nasz, przyrodzony,
materialny świat. Przytoczone tu przykłady „eksterioryzacji” to właśnie wyprawa w jego te-
ren.
Drugi obszar, który Monroe zdołał osiągnąć po dalszych ćwiczeniach był ,,środowiskiem
niematerialnym, którego prawa ruchu i materii tylko luźno odpowiadają światowi fizyczne-
mu”. Monroe pisze, że „obszar II jest stanem natury, w którym źródłem egzystencji wydaje
się być myśl. Jest to witalna, twórcza siła tworząca energię, kształtująca „materię” w formy i
utrzymująca kanały percepcji i komunikacji. (...) Czas, znany w pojęciu fizycznego świata,
nie istnieje. Istnieją sekwencje wydarzeń dawnych i przyszłych, które nie są chronologicznie
poukładane. Jedne i drugie istnieją obok „teraz”. Miary od mikrosekund do stuleci są nieuży-
teczne. (...) W obszarze II rzeczywistość składa się z najgłębszych pragnień i najbardziej
ukrywanych lęków. Myśl jest działaniem, a żadne zewnętrzne warstwy nie skrywają tego
wnętrza (...) poza tym nie istnieje nic”
246
.
Opisy przeżyć Monroe w ,,obszarze II” są w porównaniu z relacjami z wypraw do „obsza-
rów” I i III znacznie uboższe, a jeśli zawierają więcej konkretów, na ogół nie jest on zbyt
pewny czy rzeczywiście przebywał w obszarze II a nie III, co tłumaczy tym, że jest to „śro-
dowisko” całkowicie nieprzyjazne dla świadomości, stwarza znacznie większy margines dla
powstawania omyłek. W świecie tym Monroe dopatruje się pewnych elementów piekła i nie-
ba, przy czym z tymi pierwszymi spotykał się nieporównanie częściej
247
. Oto próbka relacji z
,,niebiańskich” przeżyć:
„Dla mnie było to miejsce lub stan czystego pokoju. Jednak były tam wspaniałe, przeszy-
wające na wskroś emocje. Było tak jakbyś unosił się w gorących, miękkich chmurach, gdzie
245
Op. cit., s. 36–37.
246
Op.cit., s. 57, 60.
247
Op. cit., s. 94–95.
161
nie było góry ani dołu, gdzie nie istniało nic, jako oddzielna cząstka materii. Gorąco jednak
nie było dookoła ciebie, ono przenikało ciebie – było tobą (...). Chmura, w której się unosisz,
przenikana jest promieniami światła, których kształty i barwy zmieniają się w ustawicznie (...)
Odczuwasz i wpijasz się w wieczność błękitów, żółci, zieleni, czerwieni i cały komplet od-
cieni dopełniających. Wszystkie są znajome i przyjacielskie. Należysz do nich i one należą do
ciebie. To jest Dom.
Kiedy poruszasz się tak powoli i bez wysiłku poprzez chmurę, dookoła rozbrzmiewa mu-
zyka. (...) Jest ona tam ciągle, a ty wibrujesz w harmonii z nią (...) Nie istnieje źródło skąd
płynie ta muzyka. Ona istnieje dookoła, w tobie, jesteś jej częścią, a ona jest tobą (...).
Najważniejsze jest to, że nie jesteś sam. Z tobą, obok ciebie, połączeni z tobą są inni. (...)
Ty sam, jako część wszystkiego, jesteś jednocześnie mężczyzną i kobietą, pozytywem i ne-
gatywem, elektronem i protonem. Miłość kobiety i mężczyzny płynie do ciebie i od ciebie,
uczucie pomiędzy dziećmi i rodzicami, idylla, ideał – wszystko współgra wokół ciebie, w
tobie i poprzez ciebie. Jesteś w doskonałej równowadze, gdyż jesteś tam, gdzie być powinie-
neś. Jesteś w Domu. (...) Tutaj wiesz i łatwo akceptujesz istnienie Ojca. Twego prawdziwego
Ojca. Tego Ojca, który jest Stwórcą wszystkiego, co jest lub było. Jesteś jedną z Jego niezli-
czonych postaci. Jak, czy dlaczego – nie wiesz. Nie jest to ważne. Jesteś szczęśliwy po prostu
dlatego, że jesteś po jego Prawicy, gdzie jest twoje miejsce”
248
.
Obszar III, do którego Monroe dostał się po dość skomplikowanych zabiegach poprzez
dziwną ,,dziurę” o kształcie jego fizycznego ciała, jest jakby światem równoległym do nasze-
go, zamieszkałym przez ludzi i w znacznym stopniu podobnym do naszego świata. Różni się
tylko niższym od naszego poziomem rozwoju nauki i techniki oraz strukturą instytucji spo-
łecznych. „Można by przypuszczać – pisze Monroe – że obszar III jest niczym innym, jak
częścią naszego świata nie znaną ani mnie, ani innym zainteresowanym. Z pozoru na to wy-
gląda, jednakże dokładniejsze przyjrzenie się ukazuje, że nie może to być ani dawny, ani
obecny fizyczno-materialny świat”
249
.
Relacje Monroe z wypraw w głąb owego „obszaru”
przypominają bardzo niektóre opisy „światów równoległych” w powieściach i opowiadaniach
fantastyczno-naukowych i nie będziemy ich tu przytaczać.
Więcej światła na przeżycia Monroe i innych „eksteriorystów” rzucić może stosowana
przez nich technika ćwiczeń umożliwiających „wychodzenie poza ciało”. Według Monroe,
kolejne procedury prowadzące do „eksterioryzacji” to:
– relaks fizyczny i psychiczny (najefektywniej osiągany poprzez wywołanie i utrzymywa-
nie stanu na pograniczu snu i czuwania lub autohipnozą),
– skoncentrowanie uwagi na jednej sprawie lub przedmiocie, a następnie wyeliminowa-
nie tego celu i wpatrywaniu się w ciemność przy zamkniętych oczach,
– pogłębienie stanu relaksacji i wrażenia pustki, prowadzące do wyłączenia się kolejnych
zmysłów,
– oddychanie przez otwarte usta (w pozycji leżącej, z głową zwróconą ku północy) i
koncentrowanie się na ciemności z przesuwaniem w wyobraźni punktu koncentracji aż
za głowę i powyżej niej,
– sięgnięcie po wibracje, które w postaci pulsującej rytmicznie i syczącej fali ognistych
iskier docierają najpierw do głowy, a później przenikają całe ciało,
– manipulacja wibracjami, kierunkowanie ich i przyspieszanie,
– wyobrażenie sobie, że ciało staje się coraz lżejsze i płynie ku górze, co nieraz już przy
pierwszej próbie prowadzi do przeżyć „eksterioryzacyjnych”.
Przeszkodą wymagającą pokonania jest strach pojawiający się natychmiast po „odłączeniu
248
Op. cit., s. 97–99.
249
Op. cit., s. 74.
162
się od ciała” związany z obawą, że się nie powróci i że oznacza to śmierć – co, zdaniem Mon-
roe, jest nieuzasadnione.
Początkowo nastawiony sceptycznie Monroe, w trakcie kolejnych „wypraw” uwierzył w
realność przenoszenia się „drugim ciałem” w trzy opisane „obszary”, zakładając w 1973 roku
w Charlottesville w Virginii instytucje pod nazwą Centrum do Badania Ciała Astralnego i
Projekcji Astralnych. Niezależnie od oceny rzeczywistej wartości poznawczej tych jego „od-
kryć” i metafizycznych koncepcji, można powiedzieć, że zostało potwierdzone przynajmniej
jedno z ,,ostrzeżeń Monroe”: „Po przekroczeniu tego punktu (oddzieleniu się od ciała fizycz-
nego – przyp. KB) nie będziesz już mógł zawrócić. Zetkniesz się z rzeczywistością jakościo-
wo zupełnie inną niż ta, w której żyjesz. Nie możesz w chwili tej przewidzieć, jaki to będzie
miało wpływ na twoje codzienne życie, twoją przyszłość i cały twój światopogląd”
250
.
Metoda Monroe nie jest oczywiście jedynym sposobem osiągania stanu „eksterioryza-
cji”
251
,
jednak urok jego książki, która może śmiało konkurować z parapsychologiczną litera-
turą SF, a jednocześnie rzeczowy, paranaukowy ton wywodów sprawiły, że należy ona obec-
nie do najczęściej stosowanych metod w treningach „wychodzenia poza ciało”. Z punktu wi-
dzenia nauk przyrodniczych twierdzenia Monroe na temat „drugiego ciała” i tzw. obszaru II i
III nie mają jednak żadnej wartości odkrywczej, zaś analiza materiału, zgromadzonego w toku
589 „eksterioryzacji”, przeprowadzona przez autora w jego książce niewiele nam daje pod
względem poznawczym. Zwłaszcza, że Monroe w ogóle nie podejmuje próby innej interpre-
tacji, niż oparta o założenie realności jego spostrzeżeń transowych.
Znacznie bardziej wartościowe poznawczo mogą być doświadczenia przeprowadzane
przez takich cenionych badaczy zjawisk paranormalnych jak Stanley Krippner i Russell Targ.
Przeprowadzili oni szereg eksperymentów testowych m.in. ze słynnym „eksteriorystą” i tele-
kinetykiem, a jednocześnie znanym malarzem amerykańskim – Ingo Swannem – który swe
wizje transowe utrwala w malowanych obrazach (swego czasu słynne były obrazy z jego
„eksterioryzacji” w okolice planety Jowisz). Szczególnie interesujące są badania przejawów
„eksterioryzacji” w jej najprostszej postaci. W eksperymentach tych nad głową Swanna za-
wieszona była tablica, na której umieszczano rysunki z różnego rodzaju kompozycjami geo-
metrycznymi, niewidoczne z dołu. Swann, „eksterioryzując” pod sufit, powinien zobaczyć te
rysunki, po czym po ,,powrocie” rzeczywiście rysował ich kopie.
Ale czy zgodność obu rysunków można uznać za dowód, że duch Swanna opuścił jego
ciało i uniósł się w powietrze? Może chodzi tu po prostu o nieco inną postać kryptoskopii?
Dotyczy to również doświadczeń, w których Swann ,,eksterioryzował” do zamkniętego po-
koju i potrafił rozpoznać umieszczane tam obrazy w ośmiu przypadkach na osiem prób
252
.
Ciekawe, że w czasie tych eksperymentów zaobserwowano zjawisko, zdające się świadczyć,
że postrzeganie jasnowidcze podlega tym samym prawom percepcji wzrokowej jak widzenie
normalne. W czasie jednej z ,,eksterioryzacji” Swann dostrzegł ,,literę arabską” i narysował ją
„po powrocie”. W rzeczywistości była to odwrócona cyfra ,,5”, będąca przedmiotem tesu
253
.
Czy poznanie jasnowidcze polega na przenoszeniu się „ducha” w czasie i przestrzeni, czy
może raczej na – ukierunkowanej świadomością celu – „swobodnej” grze wyobraźni, której
twory, formowane jakimś tajemniczym oddziaływaniem informacyjnym, w zadziwiający spo-
sób wykazują, w mniejszym lub większym stopniu, zbieżność z rzeczywistością niedostępną
naszym ,,zwykłym” zmysłom? Tak też chyba należy tłumaczyć fantastyczne – jeśli je brać
250
Op. cit., s. 167.
251
Metody te omawia szerzej Roman Bugaj w art. Techniki prowadzące do osiągnięcia
stanów egzosomatycznych, „Trzecie Oko” nr 4 i 5/1986.
252
K. Boruń, S. Manczarski, op. cit., s. 278.
253
Wg wywiadu z S. Krippnerem opublikowanego w „Psychology Today” w 1973 r.
163
dosłownie – relacje na temat „wędrówek w astralu”, wysyłania swych „dwójników” (sobo-
wtórów eterycznych) w odległe, niedostępne miejsca, cudownych umiejętności przenikania
ścian i unoszenia się w powietrzu – a co więcej – manifestowania swej obecności w dwóch
jednocześnie miejscach. Są to chyba nie tyle ,,wędrówki ciała eterycznego” czy „ektopla-
zmatycznego”, co przenoszenie się duchowe i wychodzenie „poza własne ciało” z pomocą
bardzo pobudzonej wyobraźni po osiągnięciu odpowiedniego stopnia transu hipnotycznego
czy autohipnotycznego przez człowieka, który to przeżywa i relacjonuje. Podobne przeżycia
towarzyszą zresztą również narkozie, stanom przedśmiertelnym (opisywanym m.in. w książce
R.A. Moody'ego Życie po życiu) i marzeniom sennym. Wrażenie wyjścia poza własne ciało i
unoszenia się w powietrzu nie może być dowodem rzeczywistej „eksterioryzacji”. Dlaczego
miałyby to być spostrzeżenia, a nie halucynacje o treści kształtowanej przez różnego rodzaju
czynniki wewnętrzne i zewnętrzne? Psychofizjologia szuka przyczyn tego rodzaju odczuć
m.in. w zaburzeniach czy wręcz utracie czucia somatycznego – w niedocieraniu do mózgu
sygnałów płynących z powierzchni ciała i narządów wewnętrznych. Sygnały te, kojarzone z
bodźcami odbieranymi przez zmysły i dotyczącymi świata zewnętrznego, stanowią prawdo-
podobnie o zdolności odróżniania własnego ciała od świata zewnętrznego i świadomości wła-
snego istnienia. Odczucie pewnego rodzaju ,,obcości” własnego ciała, spowodowane zabu-
rzeniami czucia somatycznego, skojarzone z zawartym w pamięci obrazem otoczenia (pokoju,
łóżka, śpiących tam ludzi) może stać się przyczyną wyobrażenia przybierającego postać halu-
cynacji unoszenia się pod sufitem.
Potwierdzają to doświadczenia z wywoływaniem wrażenia „eksterioryzacji” i towarzyszą-
cych jej wizji „jasnowidczych” środkami fizycznymi, m.in. w komorach ciszy i basenach
immersyjnych (imitujących nieważkość). Zespół badawczy, kierowany przez Stanleya Kripp-
nera, przeprowadził bardzo interesujące doświadczenia umieszczając badane osoby na tzw.
huśtawce czarownic
254
. Jest to niewielka platforma, do której przywiązuje się człowieka w
taki sposób, aby nie mógł się poruszać, zatyka mu się uszy, zaś oczy zakrywa połówkami
piłeczki pingpongowej. Traci on całkowicie orientację przestrzenną oraz wszelki kontakt
zmysłowy z otoczeniem, co sprzyja szybkim zmianom świadomości i halucynacjom. U nie-
których z badanych osób, w takich warunkach odcięcia od bodźców, powodujących zaburze-
nie czucia somatycznego, występowało wrażenie wychodzenia z ciała i docierania „uwolnio-
ną świadomością” do odległych miejsc. Co więcej, chociaż sami badacze odnoszą się scep-
tycznie do relacji dotyczących ,,drugiego ciała”, stwierdzili oni w kilku przypadkach nie tylko
wyraźne polepszenie się u „eksterioryzujących” wyników statystycznych odbioru przekazów
telepatycznych, ale również pewne przejawy zdolności pozazmysłowego ,,spostrzegania”
oddalonych przedmiotów i zdarzeń.
Jak jednak wyjaśnić owe, opisywane przez Monroe i niektórych innych „eksteriorystów”,
zadziwiająco trafne wizje odległych miejsc i wydarzeń tam zachodzących? Jeśli relacje takie
są dobrze udokumentowane, a nie jest to tylko wtórny produkt rzekomych ,,przypomnień”,
może rzeczywiście należałoby przyjąć, że ,,drugie ciało” tych ludzi naprawdę przenosiło się
w te odległe miejsca? Czy jednak taka jest tylko alternatywa? Nie samo przecież wrażenie
oddzielenia się od ciała, przechodzenia przez ściany i wizje odległych zdarzeń są tu istotne,
lecz przede wszystkim ich trafność. A trafność taka cechowała nie tylko „eksterioryzacje”
lecz również, a w przypadku Ossowieckiego nader często, ,,zwykłe” wizje jasnowidcze. Czyż
więc nie słuszniej byłoby założyć, że „eksterioryzacja” w takich niezwykłych przypadkach
jest ubraną w halucynacyjne wyobrażenia, pewną odmianą jasnowidzenia? Zresztą owe
,,zwykłe” wizje Ossowieckiego różniły się tylko tym od „eksterioryzacyjnych”, że trans prze-
biegał przy zachowaniu pełnej świadomości wyobrażeniowego charakteru doznań i nie był
254
K. Boruń, S. Manczarski, op. cit., s. 279–280.
164
tak wyczerpujący jak w przypadku ,,podróży astralnych”.
Nie ma też żadnych materialnych dowodów, że jakaś postać „substancji” i „energii”
opuszcza ciało „eksterioryzującego” i przenosi się w odległe lub niedostępne miejsca. Prze-
prowadzono co prawda próby oddziaływania fizycznego na przedmioty w czasie takich
,,wypraw poza ciało”, ale brak dotąd przekonywających, jednoznacznych faktów mogących
świadczyć, że takie oddziaływanie rzeczywiście występuje, a nie jest tylko przypadkową
zbieżnością dwóch ciągów zdarzeń. I tak na przykład: Ingo Swann potrafił ponoć zakłócić
działanie bardzo czułego detektora cząstek elementarnych, znajdującego się w zamkniętych,
podziemnych pomieszczeniach Instytutu Stanford, lecz, niestety, warunki eksperymentu nie
były w pełni kontrolowane, zaś następnego dnia nie udało się już Swannowi powtórzyć osią-
gniętego efektu
255
.
Mimo tych zastrzeżeń – nie chciałbym zbyt kategorycznie zaprzeczać możliwości „mani-
festowania się” eksterioryzującego Ossowieckiego u odwiedzanych w „astralu” znajomych,
zwłaszcza że były to „wizyty” zapowiedziane. Pewne doświadczenia współczesne zdają się
przemawiać bowiem za możliwością przekazywania poleceń przez eksterioryzującego „wi-
zytowanym” osobom.
Na I Sympozjum Stowarzyszenia Radiestetów w Warszawie, we wrześniu 1981 r. dr
Wiktor Bodnar referował bardzo ciekawe wyniki sondażowych doświadczeń, przeprowadzo-
nych w tym stowarzyszeniu w trakcie treningu jogi holistycznej. W doświadczeniach brało
udział ok. 20 osób, którym po ćwiczeniach hathajogi, pranajamy, medytacji, kontemplacji i
relaksu podawano sugestie ciężaru, ciepła i bardzo głębokiego rozluźnienia. Kolejne ćwicze-
nia prowadziły – poprzez rozwijanie fantazji kierowanej i hiperwentylacyjne ćwiczenia odde-
chowe (głębokie i częste oddychanie przekraczające zapotrzebowanie na tlen) – do sugestii
eksterioryzacyjnych: „wydłużania się” kończyn, możliwości przechodzenia przez ściany, su-
fity i podłogi, swobodnego „pływania” w powietrzu oraz odnajdywania i rozpoznawania
przedmiotów ukrytych w sali. Ostatnia faza eksperymentów polegała na odwiedzaniu własne-
go mieszkania oraz mieszkań znajomych, a także znanych tylko prowadzącemu doświadcze-
nia i zapamiętywaniu dostrzeżonych tam przedmiotów i ludzi. I tak np. grupa otrzymała pole-
cenie ustalenia, gdzie jest, co robi i jak jest ubrana krewna prowadzącego ćwiczenia, za-
mieszkała w Krakowie pod wskazanym przez niego adresem. Większość osób twierdziła, że
jest ona w domu, ogląda program telewizyjny, robiąc jednocześnie na drutach. Część „ekste-
rioryzujących” powiedziała, że ubrana jest na brązowo, a część, że na niebiesko W rzeczywi-
stości, jak się później okazało, osoba ta siedziała przed telewizorem i zszywała już zrobione
na drutach części, zaś ubrana była w brązową spódnicę i niebieski sweter. W innym doświad-
czeniu, gdy „eksterioryzujący” próbowali wejść – na polecenie eksperymentatora – w kontakt
ze znanym im instruktorem jogi i przekazać mu polecenie, aby zatelefonował do dr Bodnara,
instruktor ten – jak później relacjonował – zorientował się, iż był przedmiotem eksperymentu,
lecz nie wiedział jakiego, zaś następnego dnia myślał, aby zadzwonić do doktora, lecz zanie-
chał tego z braku motywacji. Zadzwonił jednak, wynajdując powód, do jednej z osób, które
go „odwiedziły”. Trzeba dodać, iż pięć osób określiło prawidłowo, gdzie był i co robił in-
struktor, zaś trzy dokładnie opisały rozkład i wygląd mieszkania, w którym nigdy nie były
256
.
Czy w tym świetle można wierzyć, że widziano Ossowieckiego w miejscu jego „odwie-
dzin astralnych”? Przyjmując nawet, iż eksterioryzacja jest niczym więcej jak spotęgowaną
formą wizji jasnowidczej, przybierającej postaci złudzenia opuszczenia ciała i przenoszenia
się duchem, nie wyklucza to kontaktu telepatycznego z odwiedzanymi osobami. Zważywszy
255
Op. cit., s. 246.
256
W. Bodnar, Eksterioryzacja – fakty i znaki zapytania, Materiały na I Sympozjum Sto-
warzyszenia Radiestetów, Warszawa 1981, s. 83–85.
165
zaś, że takie „odwiedziny” następowały zwykle w nocy, łatwo o zatarcie się granicy między
snem a jawą i powstanie halucynacji, że jasnowidz pojawił się rzeczywiście, zwłaszcza jeśli
zapowiadał on swoją wizytę. Nie można też wykluczyć, że pod wpływem sugestii przekaza-
nej telepatycznie osoby te widziały Ossowieckiego we śnie. Przytoczyliśmy co prawda w
części II relację Antoniego Platera na temat pojawienia się „eksterioryzującego” inżyniera za
granicą na zjeździe architektów w Wiedniu, a nawet rzekomym podpisaniu przez niego listy
obecności – brak jednak wiarygodnej dokumentacji, dotyczącej tego rodzaju doświadczeń.
Jeszcze większe wątpliwości budzą relacje Monroe z jego ,,wypraw” do „obszaru II”
(świat kreowany myślą) i „obszaru III” (świat równoległy). To, co przeżywał on w „obszarze
II” ma wiele wspólnych cech ze stanami ekstazy i „olśnienia” występującymi na wyższych
szczeblach ćwiczeń medytacyjnych we wschodnich systemach „doskonalenia duchowego”,
podczas których pojawia się nierzadko wrażenie swoistej „iluminacji” – zdobywania jakąś
tajemniczą, nadprzyrodzoną drogą nieograniczonej wiedzy, niemożliwej do wyrażenia słow-
nego. Towarzyszy temu „wyzwalanie się” z więzów czasu i przestrzeni i zespalanie z wszech-
światem i Bogiem.
„Wyjście poza czas” jest wrażeniem subiektywnym, spowodowanym prawdopodobnie
ograniczonym dopływem bodźców stanowiących mierniki upływu czasu. Poczucie bowiem,
iż czas płynie, wynika z uświadomienia sobie zdarzeń (choćby tylko wyobrażeń) wypełniają-
cych ten czas, których ciąg kojarzony jest w mózgu ze wskazaniami zegarów biologicznych
(biofizycznych i biochemicznych procesów przebiegających w określonych rytmach) pozwa-
lających nam ocenić upływ czasu w sposób względnie obiektywny. Spowodowane transem
ograniczenia w dopływie tych sygnałów do mózgu sprawiają, że ocena ta może być utrudnio-
na, a nawet błędna.
Z kolei „wyjście poza przestrzeń”, w świat „innego wymiaru” można wyjaśnić zaburze-
niami w działaniu mechanizmu orientacji przestrzennej. Polega ono przecież również na koja-
rzeniu bodźców – przede wszystkim odbieranych przez narządy wzroku, równowagi i napięć
mięśniowych. Błędne informacje, płynące z tych narządów w czasie głębokiego transu lub
snu, mogą odbić się nie tylko na postrzeżeniach ale i wyobrażeniach, które przybierają wów-
czas postać nadrealnych wizji.
Realistyczne przygody Monroe w ,,świecie równoległym”, tak bardzo przypominają ma-
rzenia senne lub wizje w półśnie, wzbogacone później i uporządkowane logicznie w procesie
,,przypominania” sobie ich treści, że nie ma chyba potrzeby szerzej ich tu omawiać. Wszystko
co w nich jest zawarte nie wykracza poza zasoby pamięci „eksteriorysty”, a jeśliby nawet
jakieś ,,spostrzeżenie”, dokonane w tym świecie pomogłoby Monroe rzucić nowe światło na
jakieś problemy techniczne i dokonać wynalazku (jest on z zawodu elektronikiem), można to
wytłumaczyć podświadomym myśleniem twórczym, którego rezultaty wpływają na treść wi-
zji. Przykłady takich odkryć, dokonywanych we śnie (tj. zawartych w treści marzenia senne-
go) znane są przecież z historii nauki.
7. Odkrycia, teorie i hipotezy fizykalne
Wielu badaczy zjawisk ESP, szukających po wojnie nowych dróg przełamania impasu po-
znawczego, zdawało sobie sprawę, że same tylko proste próby testowe, oceniane metodami
statystycznymi, podobnie jak choćby najwiarygodniejsze protokoły z seansów z wyselekcjo-
nowanymi „mediami”, przeprowadzanych przy pełnej kontroli, nie wystarczą. Na to, aby po-
wstały szanse postępu i rozstrzygnięcia kwestii spornych, konieczne są badania fizykalne,
prowadzone z pomocą nowoczesnych, elektrofizjologicznych technik pomiarowych i stymu-
lacyjnych, nierzadko sięgające do procesów biofizycznych i biochemicznych w ich elemen-
166
tarnej postaci.
Znaczenie badań fizykalnych dla weryfikacji teorii i hipotez wysuwanych przez parapsy-
chologów-przyrodników było w pełni doceniane już w czasach Ochorowicza i Lebiedzińskie-
go. Sam Ochorowicz wystąpił – chyba jako pierwszy na świecie – z teorią elektromagnetycz-
nych promieniowań mózgowych, próbując wyjaśnić nią zjawisko telepatii. Było to w rok po
wytworzeniu przez Hertza, po raz pierwszy laboratoryjnie, fal elektromagnetycznych i na
osiem lat przed pionierskimi próbami łączności radiotelegraficznej.
Próby odbioru fal emitowanych przez mózg podjęte zostały dopiero jednak po śmierci
Ochorowicza, w latach dwudziestych naszego wieku, przez włoskiego neurologa Ferdinando
Cazzamalliego, wespół z współpracownikami Marconiego. W specjalnej, izolowanej kabinie,
wyposażonej w czuły odbiornik radiowy, umieszczano osoby o dużej podatności na sugestie.
W czasie silnego pobudzenia emocjonalnego wywoływanego sugestią hipnotyczną, w słu-
chawkach odbiornika pojawiały się dźwięki (łoskoty, trzaski, świsty, rzadziej melodyjne to-
ny) zdające się świadczyć o tym, że mózg ludzki w czasie wzmożonej aktywności wysyła fale
radiowe o długości metrowej, decymetrowej i centymetrowej. Niestety, próby powtórzenia
tych doświadczeń, m.in. w leningradzkim Instytucie Mózgu, nie powiodły się i można sądzić,
że dźwięki odbierane przez Cazzamalliego nie były emisją mózgu, lecz artefaktami związa-
nymi z niedoskonałością ówczesnej techniki badawczej.
Czy generowane przez biomaterię promieniowanie elektromagnetyczne może spełniać rolę
nośnika informacji między różnymi organizmami i czy tu należy szukać przyrodniczego wy-
jaśnienia łączności telepatycznej? Wątpliwości budziło już od lat trzydziestych nie tylko to,
że sygnały takie byłyby bardzo słabe i ginęłyby w różnego rodzaju szumach oraz że trudno
było wyobrazić sobie, w jaki sposób są przekodowywane w mózgu. Przeciw hipotezie łącz-
ności elektromagnetycznej zdawały się przemawiać również sprzeczne wyniki doświadczeń z
ekranowaniem ,,telepatów”. Pionier tych badań w ZSRR, leningradzki fizjolog, Leonid L.
Wasiljew (1895–1963), przeprowadził wiele doświadczeń potwierdzających – jego zdaniem –
istnienie łączności telepatycznej
257
, jednak nie stwierdził znaczącego pogarszania się wyni-
ków, gdy badany człowiek lub zwierzę (pies) zamknięci byli w komorze obitej blachą. Do
podobnych wniosków doszedł również znany badacz fenomenów ESP i telekinezy – brytyjski
matematyk i fizyk John G. Taylor.
Nie wszyscy jednak naukowcy wiążący nadzieję wyjaśnienia oddziaływań bioinformacyj-
nych z hipotezą elektromagnetyczną skłonni byli uznać wyniki doświadczeń Wasiljewa i
Taylora za rozstrzygające o jej losach. Stefan Manczarski, który od wielu lat prowadził bada-
nia wpływu promieniowań elektromagnetycznych na organizmy żywe oraz oddziaływań bio-
informacyjnych, wystąpił z opartą na osiągnięciach biofizyki i cybernetyki oraz własnych
doświadczeniach teorią, która kwestionuje słuszność zastrzeżeń wysuwanych przeciw hipote-
zie elektromagnetycznej. Zdaniem Manczarskiego, odbiór bardzo słabych sygnałów elektro-
magnetycznych przez organizmy żywe jest możliwy, gdyż układ nerwowy, a w szczególności
mózg, pracuje na zasadach statystycznych (rejestruje sygnały powtarzane), zaś łączność od-
bywa się za pośrednictwem fal wielu długości – od milimetrowych do wielokilometro-
wych
258
. Jak wynika bowiem z jednego z podstawowych twierdzeń teorii informacji (tzw.
wzoru Shannona) im szersze jest pasmo kanału przesyłowego i dłuższy czas przesyłania in-
formacji, tym mniejszy może być stosunek poziomu sygnału do poziomu szumów tak, że przy
przekazie widmowym i iteracyjnym możliwy jest odbiór sygnałów wiele tysięcy razy słab-
257
L. Wasiljew, Wnuszienie na rasstojanii. Gosudarstwiennoje Izdatielstwo Politiczieskoj
Litieratury, Moskwa 1962.
258
S. Manczarski, Zastosowanie cybernetyki i radiofizyki w parapsychologii, „Przegląd
Telekomunikacyjny” nr 11/1961.
167
szych od szumów. Przeciw zarzutom, że hipoteza elektromagnetyczna nie tłumaczy, dlaczego
żadne ekrany ani też odległość nie wpływają w sposób dostrzegalny na łączność telepatyczną,
prof. Manczarski wysuwa kontrargumenty, iż widmowy charakter transmisji uniemożliwia
całkowite zaekranowanie, zaś nieustanne fluktuacje, poprawa to znów pogarszanie się warun-
ków łączności, utrudniają porównywanie ze sobą różnych serii doświadczeń. Według obli-
czeń Manczarskiego, pogarszanie się warunków w przypadku ekranowania i wzrostu odległo-
ści występuje, należy je jednak oceniać w sposób statystyczny. O wierności przekazu decy-
dują ponadto zarówno warunki zewnętrzne jak i zdolności dostrojenia odbiornika do nadajni-
ka. Z doświadczeń przeprowadzanych przez Manczarskiego wynikało, że przy myślowym
przesyłaniu wyobrażeń prostych figur geometrycznych (znaków na kartach) zasięg telepatii u
zwykłych ludzi nie przekracza zazwyczaj czterech metrów
259
.
Za hipotezą elektromagnetycznego nośnika przekazu telepatycznego skłonnych byłoby
opowiedzieć się wielu badaczy ESP, gdyż dobrze mieści się ona w przyrodniczym obrazie
świata. Jeśli nie jest powszechnie uznawana, to tylko dlatego, że nie brak doświadczeń, któ-
rych wyników nie jest ona w stanie wytłumaczyć i zawiera nadal wiele punktów spornych
260
.
Dopiero zresztą w latach sześćdziesiątych udało się po raz pierwszy zaobserwować i zare-
jestrować pole elektromagnetyczne żywych organizmów, ich organów i komórek
261
, jeśli po-
minąć promieniowanie podczerwone, związane z ciepłotą ciała, któremu, jako nośnikowi in-
formacji między organizmami, nie przypisywano większej roli. Przeszkodą nie do pokonania
była bardzo długo słabość emisji i różnego rodzaju zakłóceniap – przy braku odpowiednio
czułych przyrządów pomiarowych.
Z badań ostatniego ćwierćwiecza wyłania się bardzo ciekawy obraz organizmu żywego ja-
ko źródła wielu rodzajów promieniowań będących nośnikiem nie tylko energii, ale przede
wszystkim informacji o tym, co dzieje się w jego wnętrzu. Promieniowania termiczne o za-
kresie radiowym niosą informacje o temperaturze i biorytmice narządów wewnętrznych, fale
o wysokich częstotliwościach, bliskich podczerwieni i nadfioletu, a także w zakresie widzial-
nym, występujące w postaci bardzo słabej luminescencji – o zachodzących w organizmie re-
akcjach biochemicznych. Do badania tej bioluminescencji konieczne są bardzo czułe detekto-
ry, przyrządy liczące pojedyncze fotony, które pojawiły się dopiero wraz z rozwojem techniki
jądrowej.
Okazało się, że promieniowanie elektromagnetyczne nie jest bynajmniej w organizmach
żywych zjawiskiem rzadkim ani ubocznym. Emitują je kwasy nukleinowe ekto- i endopla-
zmy, szpik kostny, poszczególne komórki całych organów i powierzchni skóry. Wiele zdaje
się przemawiać za tym, że określonym reakcjom enzymatycznym odpowiada promieniowanie
o specyficznym widmie i rozkładzie energetycznym. Co więcej, znajdujemy coraz więcej
dowodów, że występuje tu również zjawisko odwrotne – promieniowanie określonych czę-
stotliwości powoduje określone zmiany właściwości białek, enzymów i toksyn, działając
przyspieszająco lub hamująco na przebieg reakcji biokatalitycznych. Mimo więc nikłej ener-
gii tych promieniowań odgrywają one – jak sądzi wielu badaczy – bardzo doniosłą rolę w
procesach życiowych, gdyż jako czynnik katalityczny mogą stanowić stymulator różnych
procesów metabolicznych.
Nie znaczy to, że owe oddziaływania dadzą się sprowadzić do prostych zależności między
określonym widmem i rozkładem energetycznym promieniowania a określoną reakcją fizjo-
259
S. Manczarski, Zagadnienie przenoszenia myśli w świetle badań radiotechnicznych,
„Przegląd Telekomunikacyjny” nr 10–12/1946, 1– 3/1947, s. 33, 49.
260
Jeszcze bardziej dyskusyjne są jednak hipotezy konkurencyjne, jak np. biograwitacyjna
A. Dubrowa.
261
K. Boruń, S. Manczarski, op. cit., s. 196.
168
logiczną. Są to bowiem procesy bardzo złożone, uwarunkowane różnymi czynnikami biofi-
zycznymi i biochemicznymi, i to często wpływającymi na przebieg reakcji bardzo okrężnymi
drogami. Przypadki prostych zależności, łatwych do zaobserwowania, należą tu raczej do
rzadkości. Odkryciem, które zdaje się potwierdzać istnienie łączności elektoromagnetycznej
między ustrojami żywymi jest tzw. efekt lustrzany. W latach 1973–1974 grupa nowosybir-
skich naukowców z Instytutu Biofizyki Akademii Nauk ZSRR, pod kierownictwem W. Ka-
znaczejewa, przeprowadziła serię doświadczeń, badając wzajemne oddziaływanie bliźnia-
czych kultur tkanek i kolonii bakterii. Kultury, umieszczone w kwarcowych kolbach, zatru-
wano lub zakażano wirusami. W tym samym laboratorium, również w kwarcowych kolbach
umieszczone były kolonie bliźniacze. Otóż w owych kulturach bliźniaczych, choć nikt ich nie
zatruwał ani nie zakażał, wystąpiły podobne objawy chorobowe jak u bliźniaków. Jeśli do
doświadczenia używano kolb szklanych tego rodzaju „efekt lustrzany” nie występował
262
.
Podobne zjawisko zdalnego oddziaływania zaobserwowano również między izolowanymi
narządami. Dwa serca (np. kurze) utrzymywane sztucznie przy życiu i pulsujące w jednym
rytmie, wpływały wzajemnie na siebie, chociaż nie było między nimi żadnego połączenia
nerwowego, krwionośnego czy choćby przewodu elektrycznego. Zakłócanie częstotliwości
skurczów jednego serca jakimś czynnikiem fizycznym lub chemicznym wywoływało analo-
giczne zmiany w pulsacji drugiego. Przedzielenie serc szklanym ekranem powodowało zanik
oddziaływania.
Doświadczenia tego rodzaju, powtórzone z takim samym wynikiem w kilku innych labo-
ratoriach radzieckich i amerykańskich, zdają się wskazywać, że nośnikiem przekazu jest tu
promieniowanie ultrafioletowe, które łatwo przenika powietrze i kwarc, zaś pochłania je
szkło. Jest to jednak łączność na niewielką odległość.
Biopole nie jest zresztą jednorodnej natury i oddziaływanie bioinformacyjne dokonuje się
różnymi kanałami, za pośrednictwem wielu nośników. Z badań, prowadzonych w ostatnich
latach na coraz szerszą skalę, wynika, że źródłem informacji o procesach przebiegających w
organizmie są również zmiany występujące w polach elektrycznych i magnetycznych, a także
sygnały akustyczne i zmiany w ośrodku gazowym otaczającym ciało
263
. Co prawda pola
elektryczne o niskiej częstotliwości (do l kHz) związane z potencjałami elektrochemicznymi i
pozwalające śledzić pracę serca, żołądka i innych organów, są osłonięte przez tkanki, a więc
ich zdalna obserwacja jest bardzo utrudniona, ale dla pól magnetycznych i sygnałów aku-
stycznych (zwłaszcza infradźwięków) nie stanowią one przeszkody.
Informacje płynące z pól magnetycznych, których źródłem są prądy elektryczne towarzy-
szące procesom fizjologicznym, dotyczą m.in. czynności mózgu. Badania tu prowadzone być
może pozwolą rzucić nieco światła na niektóre omawiane w tej książce zdolności „sensyty-
wów”, nie mówiąc już o ich znaczeniu dla diagnostyki medycznej.
Sygnały akustyczne płyną ze wszystkich punktów organizmu. Źródłem ich są drgania me-
chaniczne o różnej częstotliwości – od bardzo niskich do wysokich, tworzących szumy. Sy-
gnały infradźwiękowe powstają podczas pracy narządów wewnętrznych (np. serca, płuc),
skurczów i rozkurczów mięśni, ich mikrodrżenia, ruchów perystaltycznych itp. Komórki i
molekuły są prawdopodobnie źródłem szumów.
Właściwości fizyczne i chemiczne obłoku gazowego, otaczającego ciało, odzwierciedlają
262
Dalsze badania prowadzone w ZSRR w latach 1975–1982 pozwoliły już rzucić sporo
światła na fizykalne i fizjologiczne podłoże „efektu lustrzanego”. Wyniki doświadczeń refe-
rowano na V Międzynarodowej Konferencji Psychotronicznej w Bratysławie w 1983 r.
(„Trzecie Oko” nr 4/1985, s. 3–5).
263
Informacje nt. tych badań zawiera m.in. rozmowa z radzieckimi uczonymi, J.W. Gulia-
jewem i E.E. Godikiem zamieszczona w czasopiśmie „Wiestnik AN SSSR” nr 8/1983.
169
przebiegające w jego wnętrzu i na powierzchni procesy metaboliczne.
Tak więc, jeśli przyjmiemy, co wydaje się niemal pewne, że choćby tylko niewielka część
informacji zawartych w biopolu dociera do innych organizmów, mogą one – nie pojedynczo,
ale właśnie jako zbiór – podlegać przetworzeniu w ich układach nerwowych, stając się pod-
stawą łączności międzyosobniczej. Niestety, i tu nie znajdujemy zadowalającego wyjaśnienia
transmisji telepatycznych odbieranych z odległości tysięcy kilometrów, i trzeba wyraźnie
stwierdzić, że, jak dotąd, brak jakichkolwiek fizykalnych dowodów takiej łączności.
Stwierdzenie, że przekaz bioinformacji z jednego organizmu do drugiego jest możliwy,
choćby tylko na odległość paru metrów, pozwala jednak nieco inaczej spojrzeć na umiejętno-
ści diagnostyczne niektórych radiestetów i znachorów oraz na opowieści rodzinne o snach
zapowiadających chorobę lub śmierć. Być może rzuca to również pewne światło na tego ro-
dzaju wizje prorocze Ossowieckiego. Chociaż bowiem stawianiem diagnoz paramedycznych
nigdy się on specjalnie nie zajmował, w jego psychometrycznych wizjach nie brak przecież
informacji dotyczących stanu zdrowia i napięć psychicznych. Za przejaw tych uzdolnień
można by też uznać słynne widzenie „aury”, oczywiście w tych przypadkach, gdy zapowie-
dziana śmierć była spowodowana mniej lub bardziej ukrytą chorobą. Zresztą opowieści o
„aurze” zwiastującej przypadkową śmierć nie opierają się na rzetelnej dokumentacji i praw-
dopodobnie należy je zaliczyć do legend o Ossowieckim.
Czy okres powojenny przyniósł jakieś naukowe, fizykalne i fizjologiczne rozwiązania za-
gadki „aury”? Jak wiadomo, od dawna utrzymuje się pogląd – wyrażany również przez
Ossowieckiego – iż jest ona swoistą postacią tajemniczego promieniowania wysyłanego przez
organizm, a przede wszystkim mózg każdego człowieka, lecz dostrzeganą tylko przez niektó-
rych jasnowidzów wrażliwych na tę radiację.
W latach sześćdziesiątych głośne stały się na całym świecie radzieckie doświadczenia z
tajemniczym promieniowaniem – świetlistymi otoczkami ukazującymi się wokół palców
ludzkich, dłoni, stóp, a także świeżych liści, w polu wysokiej częstotliwości. Odkrycia zjawi-
ska dokonał w 1939 r. radziecki technik Siemion Kirlian, a jak się później okazało – miał on
zapomnianego poprzednika z końca XIX w., polskiego lekarza i elektryka – Jakuba Jodko-
Narkiewicza
264
. Czytając relacje Kirliana i przeprowadzając samemu podobne eksperymenty
wielu badaczy było przekonanych, iż oznaczają one wynalezienie technicznego sposobu
ujawniania legendarnej „aury”. Przypuszczenia te wydawały się tym bardziej uzasadnione, że
zagadkowa aureola występowała w pełnej krasie wokół wszelkich ciał organicznych, zwłasz-
cza żywych, a jej wielkość i kolor na barwnych błonach fotograficznych wykazywały zmiany,
zależnie od stanu zdrowia człowieka czy zaawansowania prosesu usychania rośliny. Przewi-
dywano nawet rychłe zastosowanie efektu Kirliana jako nowej metody diagnostycznej.
Szczególne podniecenie parapsychologów wzbudziło też odkrycie, że owo niezwykłe świece-
nie powodowała emisja cząstek naładowanych (głównie elektronów), co stwarzało podejrze-
nie, iż obserwujemy tu zjawisko gwałtownego wydzielania się bioplazmy, którą z kolei pró-
bowano wiązać z „ektoplazmą” – tajemniczą substancją organiczną wydzielaną ponoć z ciał
mediów w czasie transu.
Wszystkie te nadzieje okazały się jednak przedwczesne. Działanie aparatu Kirliana, które-
go podstawowym elementem jest transformator Tesli, wytwarzający prądy zmienne o bardzo
wysokiej częstotliwości i napięciu, polega nie na uwidacznianiu niewidzialnej w normalnych
264
Jakub Jodko-Narkiewicz (l848–1904) – lekarz i wynalazca w dziedzinie elektro- i ra-
diotechniki, konstruktor pierwszego nadajnika radiotelegraficznego (1892) oraz odkrywca
zjawiska „elektrografii” (1889), próbujący zastosować je w fizjologii. Zwolennik hipotezy
„siły życiowej” Reichenbacha, mimo sukcesów praktycznych, nie spotkał się z uznaniem
świata naukowego.
170
warunkach radiacji ciał żywych, lecz na wymuszonej emisji elektronów i osuszającym działa-
niu pola generowanego przez ten transformator. Wielkość i barwa świetlistej korony mogą
być wskaźnikiem stanu zdrowia w tej mierze, w jakiej zaburzeniom tego stanu towarzyszą
zmiany temperatury ciała, intensywności wydzielania potu, zmian jego składu chemicznego
itp. Z takiego samego powodu również pobudzenie emocjonalne czy wysiłek fizyczny lub
umysłowy powodują wzrost kirlianowskiej „aury” – podobnie jak omomierz wykaże wzrost
elektrycznej przewodności skóry (tzw. efekt psychogalwaniczny – o którym wspomniałem
już opisując eksperymenty telepatyczne)
265
.
Oczywiście i bez pobudzenia działaniem pola wysokiej częstotliwości organizm żywy
promieniuje i zmiany tego promieniowania mogą być wskaźnikiem stanu ciała i ducha. Ale
stwierdzenie owo bynajmniej nie oznacza, że to, co można wyczytać w wielu nie tylko star-
szych, ale i nowszych publikacjach parapsychologicznych na temat „aur” znalazło fizykalne
potwierdzenie. W porównaniu z tymi, nieraz kunsztownie skonstruowanymi ,,teoriami”,
wnioski, do jakich prowadzą odkrycia ostatnich lat i postępy psychologii, mogą wydawać się
bardzo prozaiczne. Rzecz w tym, iż już samo promieniowanie cieplne ciała, różnych jego
obszarów czy organów, obserwowane na ekranach aparatury termograficznej, umożliwia dziś
szybką lokalizację wielu schorzeń, ujawniających się w postaci miejscowego wzrostu pro-
mieniowania podczerwonego (cieplnego). Wcale to jednak nie oznacza, iż jasnowidz widzi
owo promieniowanie jak kamera termograficzna. Można raczej przypuszczać – zważywszy
wyobrażeniową formę przetwarzania odebranych sygnałów – iż sygnały te (zbiór bardzo sła-
bych bodźców leżących poniżej progu odczuwania wrażeń zmysłowych) poddawane są anali-
zie i prawidłowe wnioski wyciągane są w sposób nieświadomy, przypominający intuicyjną
drogę rozwiązywania problemów. Dopiero końcowy rezultat tych operacji dociera do świa-
domości, w postaci określonego wyobrażenia, skojarzonego z analizowanymi nieświadomie
bodźcami. To wyobrażenie niekoniecznie musi odpowiadać ,,gatunkowi” odbieranych infor-
macji. Podobnie bardzo niewielkie różnice odczuć temperaturowych, występujące w dermo-
optycznym rozpoznawaniu kolorów, wywołują u znacznej liczby eksperymentujących, na
skutek przypadkowego skojarzenia, wrażenia różnic nie termicznych lecz lepkości, wilgotno-
ści lub chropowatości powierzchni.
Czym więc była „aura” widywana przez Ossowieckiego nad głowami ludzkimi? Wydaje
się, że istnieją co najmniej dwie możliwości: albo rzeczywiście stan psychiczny człowieka,
choroba i śmiertelne zagrożenie, znajdując odbicie w jakimś promieniowaniu mózgu (w korze
istnieją obszary reprezentujące wszystkie organy i części ciała), odbierane były przez jasno-
widza i przybierały w jego wyobraźni obraz świetlistej aureoli o różnych barwach, albo też
była to swoista postać psychometrycznego jasnowidztwa, w której wizję zdarzeń zastępowała
wizja „aury”. Faktem jest, że obiektywnego, fizykalnego potwierdzenia istnienia takiej aure-
oli nad głową ludzką, jak dotychczas, nie udało się zdobyć. Myślę zresztą, że między pierw-
szą i drugą hipotezą nie ma zasadniczej różnicy – a wynika to z psychofizjologicznego me-
chanizmu postrzegania i myślenia, a także pewnych własnych przypuszczeń dotyczących pa-
ranormalnego poznania, o czym będzie mowa w ostatnim rozdziale tej książki.
Trafność wizji psychometrycznych Ossowieckiego była też przedmiotem badań fizykal-
nych Stefana Manczarskiego. Szukając materialnego podłoża zdolności wprowadzania się w
trans jasnowidczy poprzez bezpośredni kontakt z przedmiotem należącym do osoby będącej
obiektem paranormalnego poznania, wysunął on jeszcze w latach czterdziestych hipotezę
przypisującą takiemu przedmiotowi rolę nośnika informacji o tej osobie, nazwaną przez niego
„hipotezą śladu”. Punktem wyjścia było w niej przypuszczenie, że chodzi tu prawdopodobnie
o chemiczne działanie na system nerwowy psychometry jakichś biosubstancji pozostawio-
265
K. Boruń, S. Manczarski, op. cit., s. 184–190.
171
nych na powierzchni przedmiotu przez człowieka, który go dotykał i to możliwie często.
Manczarski dokonał obliczeń ilości (masy) takich substancji śladowych niezbędnych do reak-
cji biologicznych, określenia ich składu chemicznego i oceny możliwości przedostania się ich
przez skórę do systemu nerwowego.
Jak wynika z przeprowadzonych przez niego pomiarów, masa substancji pozostawionych
przez rękę na przedmiocie wynosi przeciętnie 10
-5
g/cm
2
, co wystarcza do wywołania okre-
ślonej reakcji biologicznej drogą katalityczną. Substancje zawarte w śladzie przenikają przez
skórę do ustroju, działając jako katalizatory – stąd mogą oddziaływać już przy bardzo małym
stężeniu. Organizm może już reagować na l 0
-9
g substancji w l cm
3
krwi.
„Zakładam, że przez dotknięcie przedmiotu – pisze Manczarski w pracy pt. Hipoteza śladu
– psychometra wchłania w siebie część substancji chemicznych zawartych w tym śladzie. Nie
potrzebuje przy tym bynajmniej przejść do psychometry cała substancja, ani nawet znaczna
jej część; wystarczy zupełnie, jeśli przejdą tylko katalizatory, które z miejscowego materiału
wytworzą w ciele psychometry odpowiednie substancje. Przypuszczam, że w ten właśnie spo-
sób przechodzą do ustroju psychometry jakieś nie znane nam bliżej katalizatory. Mogą to być
nawet katalizatory wyższego rzędu, tworzące łańcuchy lub autokatalizatory. Do tego wszyst-
kiego potrzebna jest oczywiście specjalna podatność i uzdolnienia psychometry. Po pewnym
czasie, gdy ilość wprowadzonej substancji osiągnie już dostateczną wartość, zaczyna ona
działać na system nerwowy psychometry. W ten sposób psychometra zaczyna myśleć iden-
tycznie jak osoba, która zostawiła swój ślad, i dzięki temu myśleniu jej kategoriami psycho-
metra wczuwa się całkowicie w tę osobę”
266
.
Przed samym Powstaniem Warszawskim Stefan Manczarski przeprowadził doświadczenie
zdające się potwierdzać hipotezę śladów – przekazał Ossowieckiemu kulę metalową, po-
przednio wyżarzoną i całkowicie aseptyczną. Jasnowidz stwierdził, iż nie wyczuwa na niej
żadnych śladów. Nie można jednak wykluczyć, że Ossowiecki jako inżynier-chemik oriento-
wał się, jakim zabiegom została kula poddana, albo też odebrał telepatycznie tę wiadomość
od Manczarskiego tak, iż eksperyment nie daje całkowicie jednoznacznego wyniku.
Po wojnie prof. Manczarski pracował zresztą nadal nad tym zagadnieniem, badając różne
inne czynniki mogące pozostawiać ślady na przedmiotach. Jego zainteresowanie budziły
zwłaszcza fale uderzeniowe, pozostawiające na powierzchni przedmiotów ślad będący nie-
odwracalnym odkształceniem jej struktury molekularnej. Zdaniem Manczarskiego, osoby
obdarzone paranormalną wrażliwością mogą reagować na ślady fal uderzeniowych podobnie
jak na ślady chemiczne. M.in. uczony ten przeprowadził interesujące eksperymenty z odnaj-
dywania spośród 10 blaszek jedynej, która poddana była działaniu magnetycznej fali uderze-
niowej
267
.
Prof. Manczarski, rzecz jasna, zdawał sobie sprawę, że hipoteza śladu wyjaśnia tylko nie-
które właściwości psychometrii. Jest ona próbą wytłumaczenia przyrodniczego dlaczego
przedmiot trzymany w ręku jasnowidza, ułatwia mu wczuwanie się w psychikę człowieka,
który dotykał niegdyś tego przedmiotu. Nie wyjaśnia jednak, skąd psychometra czerpie in-
formacje dotyczące losów tego człowieka. Tu Manczarski skłaniał się do poglądu, że ślady
spełniają rolę czynnika ułatwiającego kontakt telepatyczny bądź bezpośrednio z obiektem
paranormalnego poznania, bądź ze świadkami zdarzeń związanych z jego losami. Nie wyklu-
czał jednak również, że w strukturze monekularnej przedmiotów mogą być w swoisty sposób,
przypominający hologram, zapisane pewne informacje o zdarzeniach, w których ten przed-
miot uczestniczył.
Nasuwało się tu oczywiście od razu pytanie, w jaki sposób te zapisy można odczytać.
266
L.E. Stefański, M. Komar, op. cit., s. 90–94.
267
Op. cit., s. 94–96.
172
Manczarski szukał klucza do rozwiązania tej zagadki w fizyce ciała stałego i zdobyczach ra-
diofizyki w dziedzinie radiospektroskopii, rzucających nowe światło na absorbcję i emisję fal
elektromagnetycznych przez różne ciała stałe, ciekłe i gazowe. Obecność substancji krysta-
licznych nie tylko w ciałach stałych, ale także w żywej tkance i różnorodne drgania ich siatki
krystalicznej, powodujące wypromieniowywanie przez nie fal akustycznych i elektromagne-
tycznych w bardzo szerokim zakresie częstotliwości może – jego zdaniem – otworzyć drogę
do wyjaśnienia zjawisk paranormalnych, w których ma miejsce przesyłanie informacji mię-
dzy przedmiotem a człowiekiem.
Do tej kategorii fenomenów można zaliczyć nie tylko kontakt psychometry z nieznanym
człowiekiem poprzez „ślad” na przedmiocie, lecz także odczytywanie kart zakrytych, nazy-
wane kryptoskopią. A Manczarski był nie tylko pełnym inwencji eksperymentatorem i wni-
kliwym teoretykiem, ale również płodnym wynalazcą i inspiratorem zastosowań środków
technicznych w badaniach zjawisk paranormalnych. Już w doświadczeniach telepatycznych
próbował zwiększyć skuteczność transmisji i przebadać jej widmo, łącząc głowę nadawcy z
głową odbiorcy zamkniętą pętlą z drutu izolowanego, tworzącą dwuprzewodową linię prze-
syłową (fider), do której załączano filtry o różnych częstotliwościach granicznych. Z do-
świadczeń tych zdaje się wynikać, że obcięcie fal o długości powyżej 15 000 m i poniżej l 0
m nie powoduje dostrzegalnych różnic w przebiegu transmisji, zaś wycięcie widma w pozo-
stałym obszarze zmniejsza skuteczność przekazu telepatycznego tym bardziej, im większa
jest szerokość amputowanego zakresu
268
. Współpracujący z Manczarskim w tych badaniach
inż. Krzysztof Jach skonstruował w latach 1958–1959 szerokopasmowy wzmacniacz, mający
wzmacniać sygnały płynące przez fider. Eksperymenty przyniosły wyniki odbiegające od
normy statystycznej, lecz nie dały podstawy do jednoznacznej, rozstrzygającej oceny sku-
teczności tej techniki.
Również w badaniach przejawów jasnowidzenia, w szczególności rozpoznawania kart za-
krytych, prof. Manczarski – w celu sprawdzenia swych hipotez – stworzył urządzenie, zwane
„impulsatorem”, mogące wzmocnić emisję promieniowania elektromagnetycznego substancji
krystalicznych
269
. Działanie impulsatora polega na gwałtownej zmianie pola magnetycznego,
drogą rozładowania kondensatora przez uzwojenie pętli, w której wnętrzu umieszcza się
„przedmiot zakryty” (np. kartę z rysunkiem) przeznaczony do rozpoznania. Strumień energii
wytworzony na krótką chwilę w pętli dochodzi do 2,4 kW. Energia ta pobudza do drgań siat-
kę krystaliczną substancji wchodzących w skład obiektu, przy czym emisje różnych substan-
cji różnić się mogą długością fali (np. papieru i farby, którą wydrukowano znak).
Serię doświadczeń z impulsatorami Manczarskiego różnych typów przeprowadził w latach
siedemdziesiątych Lech Emfazy Stefański. Osoby badane, będące w stanie relaksacji lub hip-
nozy, miały za zadanie rozpoznać proste znaki lub rysunki symboliczne umieszczone w polu
impulsatora. W większości eksperymentów osoby te należały do ludzi wykazujących uzdol-
nienia ESP.
Zgodnie z przewidywaniami Manczarskiego impulsator zdaje się powodować znaczne po-
lepszenie wyników prób
270
. Czyżby więc rozpoznawanie zakrytych rysunków i przedmiotów
przez Ossowieckiego i innych jasnowidzów polegało na odbiorze promieniowań emitowa-
nych przez te obiekty, zaś impulsator wzmacnia ową radiację?
Hipoteza takiej wzmocnionej emisji nie jest jednak jedynym wyjaśnieniem obserwowa-
nych zjawisk, nie mówiąc już o tym, że trudno wyobrazić sobie mechanizm psychofizyczny
paranormalnego postrzegania tą drogą. Wzmacnianie zdolności jasnowidczych przez impul-
268
S. Manczarski, op. cit., s. 47–48.
269
K. Boruń, S. Manczarski, op. cit., s. 372–373.
270
L.E. Stefański, M. Komar, op. cit., s. 308–314.
173
sator można wytłumaczyć jeszcze inaczej: świadomość działania impulsatora może wzmac-
niać, drogą autosugestii, stan transu, niezbędnego do wystąpienia tych zdolności. Co prawda,
w czasie prób kontrolnych z pozorowanym działaniem impulsatora trafność rozpoznawania
była bardzo niewielka, lecz po pierwsze – jest wielce prawdopodobne, że osoby nadwrażliwe
mogą postrzegać podświadomie zmiany pola magnetycznego i nie można ich oszukać (L.E.
Stefański stwierdził, że niektóre osoby w stanie transu hipnotycznego odczuwają każdy im-
puls jako nieprzyjemny wstrząs), po drugie – działanie impulsatora może być podobne jak
niektórych urządzeń do elektrohipnozy, tzn. wzmacniać trans, po trzecie – jeśli impulsator
wywiera wpływ na osobę rozpoznającą to działa też na eksperymentatora i może wzmacniać
zdolność przekazu telepatycznego między nimi, a eksperymentator na ogół wie, jaki przed-
miot znajduje się w polu.
Za tym, że impulsator może wzmacniać przede wszystkim wyobraźnię – czy to drogą su-
gestii czy oddziaływania fizycznego – a nie samą emisję promieniowania obiektu, zdają się
pośrednio przemawiać wyniki moich własnych eksperymentów z rozpoznawaniem wybra-
nych losowo reprodukcji z albumów malarstwa. W czasie doświadczenia książka pozostawała
przecież zamknięta, zaś wiadomy był tylko wylosowany numer strony lub znacznie rzadziej –
widoczna zakładka w miejscu, w którym w wyobraźni należało album otworzyć i ,,zobaczyć”
ilustrację. Gdyby więc jasnowidzenie polegało na odbiorze jakiegoś promieniowania – dla-
czego rozpoznanie dotyczyło tylko jednej reprodukcji, a nie kilkudziesięciu jednocześnie?
Tak więc ani dokonane w ostatnim ćwierćwieczu, skądinąd bardzo ważne, odkrycia doty-
czące bioinformacji, ani też urządzenia techniczne mające stworzyć warunki powtarzalności
zjawisk paranormalnego poznania – i to zarówno jasnowidzenia, jak i telepatii – nie przynio-
sły rozstrzygnięć i ich przyrodnicze podłoże pozostaje nadal zagadką.
Podejmując próbę konfrontacji zadziwiających, paranormalnych właściwości Ossowiec-
kiego z aktualnym stanem wiedzy i badaniami prowadzonymi nad podobnymi fenomenami
dziś, nie zająłem się – nie mniej interesującym jak jasnowidztwo – zjawiskiem telekinezy.
Jest to jednak temat zbyt obszerny i kryjący równie wiele zagadek jak spostrzeganie poza-
zmysłowe, aby można go było rozwinąć w tej książce. Muszę jednak zaznaczyć, że od cza-
sów Ossowieckiego i w tej dziedzinie udało się rzucić nieco światła na niektóre kwestie, co
prawda nie tak znów zgodnie z wyobrażeniami entuzjastów, ale w sposób pozwalający z
mniejszą kategorycznością kwestionować relacje badaczy tych zjawisk. Wiadomo już dziś, iż
poruszanie lekkimi przedmiotami może wiązać się z indukowanym przez ciało medium po-
lem elektrostatycznym
271
. Nadal jednak wiele wątpliwości budzą doniesienia (i zdjęcia) le-
witacji, gięcia łyżeczek przez Uri Gellera i jego następców, a także produkowanie odlewów
parafinowych i zjaw, chociaż rzeczywiście nie ma ani jednego dowodu, że Kluski ,,pomagał”
sobie jakimiś kuglarskimi sztuczkami.
Serię bardzo interesujących eksperymentów, potwierdzających realność zjawisk telekine-
tycznych, co najmniej w ich elektrokinetycznej postaci, przeprowadzili naukowcy radzieccy,
którym udało się znaleźć i poddać fizykalnym badaniom kilka osób przejawiających takie
umiejętności (m.in. N. Kułagina, A. Winogradowa. D. Dawitaszwili, B. Jermołajew). Jest to z
pewnością obszar wymagający dalszych badań opartych o nowoczesne metody naukowe i
narzędzia, prowadzonych zarówno przez psychologów i fizjologów, jak też fizyków, biofizy-
ków i biochemików.
271
K. Boruń, S. Manczarski, op. cit., s. 240–244.
174
8.Konkluzji (na razie) nie będzie
Fenomen jasnowidztwa należy do tych zjawisk paranormalnych, które dotychczas nie bar-
dzo chciały poddać się przyrodniczej interpretacji. I chociaż trudno uznać, że wszystko, co na
ten temat się mówi, pisze i... doświadcza jest mitem, pomyłką czy nieporozumieniem, z dru-
giej strony nie znajdujemy nigdzie jakiegoś przekonywającego – biologicznego czy fizykal-
nego – wyjaśnienia zagadki przedziwnych umiejętności Ossowieckiego i niektórych innych
słynnych „psychometrów”. Z kolei akceptacja spirytystycznych i okultystycznych pseudo-
naukowych koncepcji, choćby najpiękniej były powiązane z filozofiami Dalekiego Wschodu,
jest poznawczo jałowa i co najwyżej może ułatwiać osiąganie stanów sprzyjających rozwo-
jowi własnych uzdolnień paranormalnych, co wcale nie jest dowodem słuszności tych „teo-
rii”.
Niestety, niemal wszystkie podejmowane dotąd próby przyrodniczego wyjaśnienia zjawisk
zaliczanych do postrzegania pozazmysłowego, jak telepatia, janowidztwo psychometryczne i
prekognicyjne, polegały na tworzeniu wycinkowych modeli, mających wyjaśnić mechanizm
tylko niektórych paranormalnych właściwości. Są to z reguły modele uproszczone, o ograni-
czonym zastosowaniu, wymagające ciągłych korekt i dopasowywania do faktów, rzadko kie-
dy zadowalające samych twórców. Telepatię usiłuje się wyjaśnić łącznością elektromagne-
tyczną i dostrojeniem ,,nadajnika” do ,,odbiornika” (J. Ochorowicz, S. Manczarski), falami
biograwitacyjnymi (A. Dubrow), bądź wreszcie działaniem jakiegoś nie odkrytego jeszcze
biopola (L. Wasiljew). Żadna jednak z tych hipotez nie znalazła jednoznacznego i powtarzal-
nego potwierdzenia empirycznego.
Fenomeny radiestezyjnej diagnostyki i auroskopii mają być efektem paranormalnej wraż-
liwości somatycznej. Wiele przejawów psychometrycznego jasnowidztwa próbuje się spro-
wadzić do telepatii lub istnienia tajemniczego pola informacyjnego, zaś prekognicję do ja-
snowidztwa (a więc często również do telepatii) oraz intuicji (podświadomego rozwiązywania
problemów). O ile jednak przyrodniczy model telepatii oparty o teorię oddziaływań polowych
(zwłaszcza elektromagnetycznych) jest dość zwarty i w zasadzie nie zawiera większych luk, o
tyle konstruując model „czystego” jasnowidztwa, co krok napotykamy komplikacje i nie-
zgodności teorii z doświadczeniem, nie mówiąc już o tym, że gdzie tylko może, wciska nam
się rozwiązanie... telepatyczne. Chociaż bowiem, jak to pokazaliśmy na wielu przykładach,
niektórzy badacze próbują zapobiec możliwości telepatycznego przekazu informacji – w
praktyce jednak osiągnięcie pewności w tej kwestii nie jest możliwe. Nawet przecież w do-
świadczeniach z odczytywaniem zakrytego pisma i rysunków nie można wykluczyć, że ja-
snowidz wchodzi w kontakt telepatyczny z osobą, która przygotowywała test, choćby nawet
była ona nieobecna w miejscu eksperymentu, podobnie jak w przypadku wizji odległych wy-
darzeń trudno odrzucić kategorycznie możliwość, że informacje czerpane są z mózgu naocz-
nych świadków lub po prostu ludzi, którzy coś wiedzą na temat tych wydarzeń.
Zdaje się nie ulegać wątpliwości, że Ossowiecki miał bardzo rozwiniętą zdolność przej-
mowania uczuć i myśli innych ludzi. Niestety, na temat jego umiejętności telepatycznych
materiały są dość skąpe, a on sam twierdzi w swej książce, że w większym stopniu przejawiał
je tylko we wczesnej młodości. Należy żałować, że w jego czasach nie stosowano metod i
narzędzi pozwalających w sposób obiektywny, matematyczny i fizykalny, badać przebieg
tych zjawisk.
Wspominając o tym, nie chciałbym jednak sugerować Czytelnikowi, że kontakt telepa-
tyczny jest w każdym przypadku psychometrii wyjaśnieniem zadowalającym. Nie można nim
wytłumaczyć na przykład trafnego odgadnięcia liczby pestek w mandarynce, ani też trudności
jakie napotykał jasnowidz przy próbach odczytania tekstu napisanego „atramentem sympa-
tycznym”. Sam zresztą Ossowiecki kategorycznie zaprzeczał, aby jego wizje jasnowidcze
175
miały coś wspólnego z telepatycznym odbiorem informacji. Chociaż odnoszę się sceptycznie
do poglądów jasnowidzów na temat źródeł i mechanizmu fizjologicznego ich zdolności para-
normalnych, gdyż subiektywne wrażenia w stanie transu mogą być i są często mylące, w tym
przypadku jestem jednak skłonny uznać, że opinie Ossowieckiego zasługują na baczną uwa-
gę. W wielu przypadkach bowiem hipoteza łączności telepatycznej nie wyjaśnia, a kompli-
kuje zagadkę. Stosunkowo łatwo wyobrazić sobie odczytanie myśli osoby, z którą mamy
bezpośrednio kontakt lub, w ostateczności, która jest co prawda daleko, ale myśli o danej
sprawie w tej właśnie chwili. Jednak „wydobywanie” z zakamarków pamięci nieznanego
człowieka – i to gdzieś w niewiadomym miejscu żyjącego –potrzebnych nam informacji wy-
magałoby udziału jakiegoś czynnika, wywołującego w korze mózgowej tego człowieka od-
powiednie łańcuchy kojarzeniowe – co rzecz jasna rodzi nowe pytania, na które bynajmniej
niełatwo znaleźć przekonywającą odpowiedź.
Niemniej, zarówno w samej technice wprowadzania się w trans, jak i relacjach z wizji
przekazywanych przez Ossowieckiego w czasie transu, występują pewne prawidłowości,
zdające się wskazywać kierunek, w jakim należy szukać wyjaśnień fenomenu jasnowidztwa.
Wróćmy jeszcze raz do zagadki, jaką rolę spełniają przedmioty materialne, wywołujące
trans psychometryczny. Ossowiecki twierdził, że im dłużej przedmiot taki służył określonej
osobie i był przez nią dotykany, zaś w mniejszym stopniu stykali się z nim inni ludzie, tym
łatwiej przychodziło mu iść tropem tego człowieka w swej wizji. To samo zresztą mówił
Klimuszko o fotografiach służących podobnym celom.
Jak już próbowałem wykazać w poprzednim rozdziale, nie jest możliwe, aby jasnowidz
„odczytywał” losy ludzi z właściwości chemicznych ich śladów, pozostawionych na tych
przedmiotach. Wizje dotyczyły przecież niemal z reguły wydarzeń nie tylko z okresu, gdy
przedmiot był w posiadaniu osób, których losy odsłaniał Ossowiecki, lecz również wydarzeń
dziejących się w czasie, gdy uczestnicy nie stykali się już z przedmiotem. Brany do ręki przez
Ossowieckiego przedmiot był więc nie zapisem zdarzeń, lecz chyba „przedmiotem kontakto-
wym”, łącznikiem ze źródłem (magazynem wiedzy?), kluczem otwierającym jakiś tajemniczy
kanał wiodący do źródeł informacji, czy może raczej „ukierunkowywaczem” poszukiwań
takich źródeł. Nie można również wykluczyć, iż przedmiot taki pełnił wyłącznie rolę czynni-
ka ułatwiającego wchodzenie w trans i trzymanie przedmiotu w dłoni nie było niczym więcej
niż czynnością, na którą uwarunkowana została psychika jasnowidza (podobnie jak zabiegi
higieniczne przed snem stają się sygnałem wyzwalającym senność). Sądzę jednak, iż bardziej
odpowiada faktom przypisanie mu funkcji stymulatora wyobraźni w określonym kierunku –
np. wyobrażenia sobie człowieka posługującego się tym przedmiotem i jego dalszych losów.
Znamienne tu jest, iż Ossowiecki potrzebował nierzadko dodatkowych wskazówek naprowa-
dzających, by wizja nie błądziła po niepotrzebnych ubocznych wątkach i łatwiej było zidenty-
fikować właściwego użytkownika przedmiotu. Nie koliduje to zresztą z „hipotezą śladu”
przypisującą przedmiotom rolę nośnika informacji o osobie, która miała z nim styczność.
O ile paranormalne zdolności wykrywania źródła schorzeń czy przewidzenia nadchodzącej
śmierci (jeśli nie jest ona następstwem przypadkowego splotu okoliczności) dają się jakoś
pogodzić z przyrodniczym, naukowym obrazem świata, zaś wizje zdarzeń odległych w prze-
strzeni z trudem możemy jeszcze zmieścić w tym obrazie, zwłaszcza gdy przypisywać je bę-
dziemy łączności telepatycznej, o tyle jasnowidcze podróże w czasie, zwłaszcza tam, gdzie
pamięć żyjących nie sięga, wydają się czystą fantazją. Można od biedy przyjąć mało prawdo-
podobną hipotezę, że dzieje przedmiotu nie tylko są w nim zapisane, ale mogą być też od-
czytane, i dlatego Ossowiecki, gdy znalazł się w nowo odkrytych podziemiach Zamku Kró-
lewskiego (patrz cz. II. rozdz. 4) zawarł w swej wizji elementy zdarzeń, które rozegrały się w
Wieży Grodzkiej przed wiekami, a nie tylko przechwytywał myśli towarzyszącego mu histo-
ryka. Cóż jednak może powiedzieć jasnowidzowi o przeszłych zdarzeniach przedmiot, co
prawda związany z bohaterami dramatu, lecz pochodzący z wcześniejszego okresu?
176
Najwięcej wątpliwości budzą, rzecz jasna, wizje przyszłych zdarzeń, czyli zdolności pre-
kognicyjne jasnowidzów.
Znamienne jest zresztą, że w kręgach naukowców-badaczy zjawisk paranormalnych moż-
na często spotkać się ze stwierdzeniem, iż Ossowiecki nigdy przyszłości nie przepowiadał i
wszystko, co na ten temat napisano, to tylko legendy i kaczki dziennikarskie. Myślę, że mię-
dzy tą opinią i opowieściami „naocznych świadków” prawda leży pośrodku. Ossowiecki z
reguły odmawiał prośbom o przepowiednie dotyczące losów indywidualnych, jednak, jak
świadczy sprawa Smirnowa, zdarzały się wyjątki. Pewną formą prekognicji było też przewi-
dywanie śmierci na podstawie koloru „aury”. Brak, niestety, danych dotyczących stopnia
trafności przepowiedni Ossowieckiego, a na relacjach nawet naocznych świadków nie można
polegać, i to nie tylko dlatego, że najczęściej spisywano je po wielu latach, ale również dlate-
go, iż – jak już zaznaczyłem – naturalna skłonność do paramnezji i konfabulacji (wypełniania
luk pamięci zmyśleniami, przyjmowanymi za przypomnienia) może bardzo zmienić treść
zeznań.
Dotyczy to również przepowiedni dotyczących losów Warszawy i Polski. Można przyjąć,
iż Ossowiecki mógł przeczuwać zbliżające się kataklizmy i doznawać apokaliptycznych wi-
zji, wcale to jednak nie oznacza, że ich prorocza treść nie została post factum wzbogacona
przez świadków słów jasnowidza. Zadziwiająca trafność wieszczych zapowiedzi może budzić
podejrzenia, że relacje nie były ścisłe. Taki wniosek sugerują również wyniki współczesnych
badań i eksperymentów dotyczących prekognicji, w których przewidywania przyszłych zda-
rzeń nigdy dokładnie się nie potwierdziły.
Łatwiej oczywiście o krytyczną analizę wysuwanych hipotez, niż o powstawanie nowych,
zwłaszcza jeśli przestrzega się zasady, że powinny korespondować z aktualnym stanem rze-
telnej przyrodniczej wiedzy i stosuje się wobec nich ostrą „brzytwę Ockhama”
272
. Nic więc
dziwnego, że próby stworzenia jakiejś ogólniejszej teorii zjawisk ESP napotykają nadal trud-
ności, zaś proponowane wyjaśnienia poszczególnych fenomenów pozostają często w sprzecz-
ności ze sobą, co wymaga stosowania karkołomnych zabiegów uzupełniania ich nowymi hi-
potezami i „mnożenia bytów”. Na domiar złego nie jest wcale pewne, czy tłumaczenie każde-
go z tych zjawisk oddzielnie, w odmienny sposób, nie utrudnia zrozumienia istoty zagadnie-
nia i prowadzi rzeczywiście do rozszerzenia obszaru poznania.
Czy stać już dziś badaczy zjawisk psi, w oparciu o dotychczasową „wiedzę o przedmio-
cie”, na skonstruowanie ogólnej teorii? Wydaje się to wielce wątpliwe. Wbrew jednak tym
wątpliwościom pozwolę sobie tu, aby nie pozostawiać u Czytelników tej książki uczucia nie-
dosytu, przedstawić próbkę takiego, bardzo ogólnego, modelu powstawania wizji jasnowid-
czych. Zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę bardzo niewiele ona wyjaśnia, a za to budzi dzie-
siątki nowych pytań, i może stanowić zaledwie jeszcze jedną propozycję ukazania w nowym
świetle zagadki Ossowieckiego. Warto przy tym pamiętać, że każdy model „naukowy” czy
,,nienaukowy” (np. fizykalny, psychotroniczny czy spirytystyczny), jest niczym więcej jak
opisem zjawiska, ukazaniem określonych zależności i cech, a wyższość przyrodniczego opisu
nad okultystycznym polega na tym, że koresponduje on z dotychczasową naszą wiedzą i le-
piej mieści się w nowoczesnym obrazie świata. Jeśli zaś w niektórych elementach kłóci się z
faktami – po prostu należy go skorygować. I tylko tak proszę traktować poniżej zaprezento-
waną „teorię jasnowidzenia”.
Organizm ludzki, chociaż stanowi zamkniętą całość, odrębną od innych organizmów ży-
wych i całej przyrody nieożywionej, jednocześnie jest z nimi powiązany różnymi drogami
272
Obowiązująca w nauce reguła metodologiczna, sformułowana przez Williama Ockha-
ma (ok. 1300–1350), że nie należy mnożyć bytów bez potrzeby i wprowadzać ich tam, gdzie
wyjaśnienie zjawisk do tego nie zmusza.
177
przepływu substancji, energii i informacji. Jeśli zaś słuszne są przypuszczenia, poparte już
pewnymi empirycznymi faktami, prócz systemu nerwowego i hormonalnego działają w orga-
nizmie jeszcze inne systemy łączności (m.in. elektromagnetyczny) i to być może na skalę
międzykomórkową, zaś możliwości zapisu informacji w strukturach biologicznych są niewy-
obrażalnie wielkie. Dotyczy to nie tylko informacji zmagazynowanych w korze mózgowej –
ich zasobów dostępnych świadomości i ukrytych w podświadomości – ale także i tych, które
zawarte zostały w różnych innych strukturach żywego ustroju, nawet w pojedynczych komór-
kach.
Organizm nosi w sobie swą historię – i tę zapisaną we wstęgach DNA w procesie filogene-
zy (ewolucji biologicznej), i programowo realizowaną w toku ontogenezy (rozwoju osobni-
czego) i tę wreszcie, która tworzy się na bieżąco od narodzin aż po śmierć osobniczą. Chodzi
przy tym nie tylko o zapis dziejów organizmu w takim zlokalizowanym, wyspecjalizowanym
ośrodku jak kora mózgowa, której przypada nader ważna życiowo rola w przechowywaniu i
wykorzystywaniu informacji odbieranych kanałami zmysłowymi. I nie tylko – o geny będące
przede wszystkim powielonymi w miliardach egzemplarzy magazynami programów budowy
i reprodukcji organizmu. Chodzi o coś więcej – także o informację pojmowaną bardzo szero-
ko, w takim sensie, w jakim to pojęcie używane jest w cybernetyce ogólnej i teorii informacji
Shannona.
Rzecz w tym, iż przepływ informacji nie jest zjawiskiem obojętnym dla systemów, które w
nim uczestniczą. Informacja to przecież – zgodnie z definicją cybernetyczną – stan wyróżnio-
ny, a więc taki, który został stwierdzony, uznany jako inny, a tym samym wywołujący okre-
śloną reakcję u odbiorcy, choćby w postaci spostrzeżenia. W tym znaczeniu odbiór informacji
przez układ jest wywołaniem określonej zmiany w stanie tego układu, co z kolei należy uznać
za pewnego rodzaju „zapisanie” tego stanu wyróżnionego (tj. informacji).
Z pojedynczego przypadku zmiany trudno wnioskować co ją spowodowało. Jeśli jednak
wiele komórek podlega podobnym zmianom po pojawieniu się określonego (tj. obserwowa-
nego przez system) czynnika i takie zbieżności wielokrotnie się powtarzają, można mówić o
skojarzeniu tego czynnika z określoną zmianą, czyli o zapamiętaniu. Trzeba podkreślić, że tak
pojmowana ,,pamięć” jest pamięcią zbiorową wielu komórek i użytkowa wartość informacji
w tej pamięci zawartej zależy od tego, w jakim stopniu możemy sięgnąć do tego zbioru. Taka
,,pamięć zbiorowa” jest bowiem pamięcią statystyczną. Zarówno zapis, jak i jego wykorzy-
stanie są niedoskonałe, lecz im więcej komórek uczestniczy w zapisie – tym jest on doskonal-
szy. Jeśli zaś istnieje łączność międzykomórkowa, można wysunąć hipotezę, że już na tym
poziomie dokonuje się wstępna klasyfikacja i selekcja informacji, których wyniki mogą być
następnie odbierane i analizowane przez wyspecjalizowane ośrodki centralnego układu ner-
wowego. W ten sposób w pamięci struktur korowych i podkorowych mózgu, a może i aparatu
genetycznego, gromadzą się informacje o „dziejach systemu”, bo przecież każda stwierdzona
(czyli skojarzona) zmiana dotyczy siłą rzeczy jego przeszłości.
Nie należy jednak sądzić, iż zasoby informacji zgromadzone w ten sposób są najwyższej
jakości – bez luk, przekłamań i pomyłek w adresie. Zresztą to, co w końcu przenika do świa-
domości, jest niczym innym jak pobudzeniem struktur neuronowych, stanowiących repre-
zentacje korowe określonych zespołów komórek – organów zmysłowych; narządów we-
wnętrznych, mięśni, obszarów powierzchni ciała itp. Jeśli zaś potrafimy rozróżnić i zlokali-
zować w organizmie źródła niektórych sygnałów, jest to rezultatem powiązań wytworzonych
drogą doświadczeń życiowych, poprzez kojarzenie różnego rodzaju bodźców. Rezultat tych
skojarzeń, przybierający postać wyobrażenia, bywa zresztą na ogół dość daleki od swego
pierwotnego źródła. Na przykład wspomniany w rozdz. 5 sen, zapowiadający nieżyt żołądka,
nie zawierał treści związanej z symptomami choroby, lecz tylko wyobrażenie... niesmacznego
jedzenia.
Dokonajmy teraz następnego kroku – przyjmijmy, że podobne właściwości (łączność mię-
178
dzykomórkową i pamięć zbiorową) posiada cała przyroda, wszystkie biocenozy, socjocenozy
i kosmocenozy. Jesteśmy więc co prawda autonomicznymi organizmami, lecz jednocześnie
powiązanymi niezliczonymi kanałami informacyjnymi z wszystkimi innymi organizmami
żywymi i całą przyrodą nieożywioną.
Ale chociaż tylko bardzo ograniczony potok informacji, najbardziej potrzebnych życiowo,
dociera do naszej świadomości w postaci spostrzeżeń, inne, których oddziaływania jesteśmy
nieświadomi, również wywierają wpływ na nasz organizm i mogą w pewnych warunkach
współuczestniczyć w podświadomych procesach myślowych, stymulując lub kierunkując bieg
skojarzeń (czyli powstawanie wyobrażeń).
Czy łączność ta polega na „dostrojeniu się” odbiornika do nadajnika, tj. człowieka-
odbiorcy do źródła sygnałów, wytwarzającego pole energetyczno-informacyjne o określonych
rozpoznawalnych właściwościach? A może raczej na odbiorze potoków przemieszanych ze
sobą emisji, a następnie klasyfikacji sygnałów i doborze – drogą prób i błędów – tych, które
pasują do mozaiki informacyjnej? Sądzę, że brak jeszcze dostatecznych argumentów pozwa-
lających rozstrzygnąć, która z tych hipotez jest słuszna, choć do mnie bardziej przemawia ta
druga. Rzecz w tym, iż nie wydaje się, aby mogła to być sprawa prostego, jednokanałowego
nawiązywania łączności (z kim?) i otrzymywania bieżących informacji o aktualnym stanie
„źródła”.
Tymczasem wyłania się już kolejny problem – trwałości zapisu informacji w pamięci.
Wiemy z badań psychologicznych, że istnieją co najmniej trzy rodzaje pamięci – ultrakrótka,
krótkotrwała (zw. pamięcią bezpośrednią) i długotrwała – związane prawdopodobnie z róż-
nymi mechanizmami psychofizjologicznymi. Podział ten jednak dotyczy przypominania sobie
zdarzeń, a więc sfery świadomości. Tymczasem nam chodzi nie tylko o pamięć, do której
świadomość ma zawsze dostęp, lecz w ogóle o trwałość zapisu, wszystko jedno – świadome-
go czy nieświadomego, łącznie z „pamięcią zbiorową”. Oczywiście najbardziej trwały zapis
może z czasem, stopniowo, ulegać zatarciu, przede wszystkim na skutek zmian w strukturze
materialnej „magazynu” spowodowanych napływem nowych informacji. Myślę jednak, że
słuszniej będzie mówić nie tyle o całkowitym zatarciu utrwalonych wiadomości, co o
asymptotycznym ich zaniku.
Inna sprawa, że możliwości korzystania z różnych rodzajów pamięci mogą być bardzo nie-
równe. Zwłaszcza dostęp do ,,pamięci zbiorowej” jest chyba szczególnie utrudniony i to za-
równo z uwagi na ogrom zapisanych w ten sposób informacji, jak też skomplikowany pro-
blem przekodowywania i kojarzenia sygnałów, a w rezultacie ich kształtującego wpływu na
wyobrażenia. Nie sądzę, aby w najbardziej nawet sprzyjających warunkach był to przekaz
łatwo dostępny i wierny, a to, co dotrze z niego do świadomości, będzie siłą rzeczy miało
kształt wyobrażeń, których tworzywem są przecież asocjacje między już utrwalonymi w pa-
mięci postrzeżeniami i wyobrażeniami odbiorcy. Nie możemy przecież wyobrazić sobie cze-
goś zbudowanego z elementów dla nas całkowicie nieznanych. Niemniej, informacje zapisane
w „pamięci zbiorowej” zarówno komórek naszego ciała jak i otaczającej nas materii żywej i
nieożywionej, siłą swego istnienia wywierają wpływ na to, co się w nas, a tym samym i w
naszym mózgu dzieje, uczestnicząc w naszych procesach myślowych – nieświadomych i
świadomych. Ale to, że uczestniczą, wcale nie oznacza, że dominują. Dominują doznania
świadome, świadome postrzeżenia i wyobrażenia, a ich podstawowych elementów dostarcza
„zwykła”, świadoma pamięć.
Te dwa światy doznań i pamięci – świadomy i nieświadomy nie dzieli bynajmniej nieprze-
kraczalna bariera. Przeciwnie – nieustannie oddziałują one na siebie wzajemnie, a w pewnych
sytuacjach te interakcje zadziwiająco potęgują zdolności poznawcze człowieka. Rzecz w tym
jednak, iż na co dzień nie jesteśmy w stanie zinterpretować inaczej swych doznań i myśli niż
w kategoriach zasobów własnej, świadomej pamięci, zaś wszystko inne, co nie odpowiada
tym stereotypom, traktujemy jako przypadkową dewiację, a w najlepszym razie jako przeczu-
179
cie. Można rzec: podświadomość do nas przemawia, ale my jej zrozumieć nie potrafimy.
W okresach pełnej aktywności życiowej uwaga nasza jest zresztą tak bardzo skoncentro-
wana na bieżących postrzeżeniach i problemach wymagających rozwiązania, iż wyobrażenia,
jakie tworzą się w naszym mózgu są ukierunkowywane i analizowane wyłącznie pod kątem
aktualnych potrzeb i to w oparciu o wdrożone schematy myślenia. Dotyczy to w równej mie-
rze refleksji na temat przeszłych zdarzeń, oceny aktualnej sytuacji, jak i przewidywanych
następstw tych zdarzeń. Tylko w okresach pełnego relaksu, senności i marzeń sennych – kie-
dy bieg skojarzeń jest z pozoru całkowicie swobodny – pojawiają się ciągi wyobrażeń nieza-
leżne od naszej woli, przybierające nierzadko jakąś swoiście logiczną, chociaż czasem wręcz
fantastyczną formę. Nie jesteśmy jednak w stanie ocenić, co w tych wizjach jest fragmenta-
rycznym odbiciem odległej rzeczywistości, a co tworem przypadkowo skojarzonych strzępów
wspomnień.
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na jeszcze jeden, niezwykle istotny, a z reguły nie
zauważany fakt. Otóż wszystkie nasze myśli, nawet jeśli wynikają z bieżących spostrzeżeń,
przybierając postać wyobrażeń, są rezultatem prosesów kojarzeniowych, a więc muszą opie-
rać się na już utrwalonych w pamięci informacjach, tzn. przeszłych spostrzeżeniach i wyobra-
żeniach. Nawet nasze przewidywania bazują na przeszłości. W tym aspekcie podział na prze-
szłość, teraźniejszość i przyszłość jest w istocie dla myślącego mózgu nieostry, gdyż wyobra-
żenie sobie minionych przeżyć nie różni się od wyobrażenia sobie ich dalszego ciągu, a więc
przyszłych zdarzeń. Teraźniejszość zaś realizuje się poprzez proces konfrontacji już utrwalo-
nych wyobrażeń z bieżącymi spostrzeżeniami, i podejmowanie działań opartych o prognozę
ich skutków. Znamienne zresztą jak bardzo, w czasie przypominania sobie zdarzeń, skłonni
jesteśmy wypełniać luki pamięci różnego rodzaju zmyśleniami, będącymi pewną formą prze-
widywania tego, co w tej luce mogło się wydarzyć (a więc swoistą prognozą). W okresie zaś
zmian świadomości, charakterystycznych dla majaków przedsennych i sennych, odtwarzane
fragmenty przeszłych wydarzeń są zawsze odczuwane jako doznania bieżące, a więc teraź-
niejszość. Można też sądzić, że podświadome procesy prognostyczne mogą w takich stanach
przybierać kształt wizji odczuwanych jako aktualne przeżycia.
W tym świetle wszelkie postacie jasnowidzenia, także wizje telepatyczne, byłyby niczym
innym jak wyobrażeniami ukierunkowanymi przez informacje – bądź otrzymywane bezpo-
średnio drogą łączności pozazmysłowej z innymi ludźmi (telepatia), bądź czerpane z pamięci
własnej i obcej w różnych jej formach (jasnowidzenia zdarzeń minionych), bądź będące wy-
nikiem podświadomego prognozowania w oparciu o poprzednio wymienione źródła (jasno-
widzenie przyszłości), bądź wreszcie – czerpane z podobnych źródeł – o aktualnym stanie
tworów materialnych odległych w przestrzeni (eksterioryzacja). Przemawia za tym wizyjny
charakter nie tylko doznań telepatycznych i psychometrycznych Ossowieckiego, ale także
wrażeń odbieranych przez niego w czasie eksperymentów z kryptoskopią. Szedł on bowiem
w swej wyobraźni niemal z reguły szlakiem wydarzeń związanych z przygotowaniem testu, a
dopiero w końcowej fazie tego procesu „dostrzegał” rezultat tych przygotowań, tj. przedmiot
stanowiący test.
Chociaż na jakieś zasadnicze konkluzje jest jeszcze za wcześnie, na zakończenie spróbuję
naszkicować pewne ogólniejsze wnioski, płynące z tych rozważań. I tak, myślę, że:
l. Tzw. spostrzeganie pozazmysłowe (telepatia i jasnowidztwo) nie jest – jak się na ogół
sądzi – nadnaturalną, niematerialną, rzadką i osobliwą drogą poznania, lecz tylko rozwinię-
ciem (czy raczej zaktywizowaniem) i wykorzystaniem możliwości, jakie stwarza powszechna
łączność w przyrodzie i „pamięć zbiorowa”. Do ujawnienia się zdolności telegnozyjnych ko-
nieczne jest osiągnięcie przez mózg pewnego swoistego zmienionego stanu świadomości,
sprzyjającego tworzeniu się wyobrażeń o wysokiej plastyczności, ograniczeniu bodźców za-
kłócających bieg skojarzeń i – co nader ważne – odchodzeniu od stereotypów myślowych.
Narzucają one bowiem ocenę „ważności” informacji i kierunkują wizje zgodnie ze schema-
180
tami rozumowania, użytecznymi co prawda w „normalnym” życiu, lecz nie uwzględniającymi
działania czynników spoza pola świadomości (przeczuć, intuicyjnych rozwiązań problemów
itp.). Taki stan świadomości występuje w paradoksalnej fazie snu, głębokim relaksie (np.
przed zaśnięciem), w transie hipnotycznym i autohipnotycznym, a być może także w czasie
pewnych zaburzeń psychoorganicznych (choroba psychiczna, stan przedśmiertny, narkoza).
Zdolność wchodzenia w taki stan i wywoływania wizji o cechach jasnowidczych może być
rozwijana i doskonalona drogą ćwiczeń (m.in. medytacji jogistycznej).
2. Paranormalne poznanie dotyczące wydarzeń aktualnych, przeszłych i przyszłych ma po-
dobny mechanizm psychofizyczny. Polega ono na tworzeniu w mózgu modeli sytuacji (wy-
obrażeń) w oparciu o informacje otrzymywane z różnych źródeł – od świadomego postrzega-
nia zmysłowego i pamięci świadomej poprzez postrzeganie nieświadome klasycznymi kana-
łami zmysłowymi (podprogowo) i pozazmysłowymi, a także korzystanie z zasobów podświa-
domości, aż po wychwytywanie i selekcje sygnałów tworzących powszechną „pamięć zbio-
rową” przyrody. Przykładowo – na wizje Ossowieckiego, dotyczącą losów gen. Bołtucia,
mogły złożyć się zarówno informacje otrzymane ustnie i telepatycznie od żony i przyjaciół
generała, własna wiedza jasnowidza o sytuacji na frontach, jak i – w tym przypadku bardzo
istotne – informacje osiągnięte poprzez dostęp jego umysłu do informacyjnego pola „pamięci
zbiorowej”, w której zapisane zostały wydarzenia związane z losami Bołtucia. Wszystkie te
informacje, po wyeliminowaniu sprzecznych, utworzyły względnie zwartą „mozaikę” kierun-
kującą wyobrażenia wydarzeń prowadzących do śmierci generała.
3. Trafność wizji zależy zarówno od mnogości odbieranych informacji, ich komplementar-
ności i niesprzeczności, jak i właściwej selekcji i klasyfikacji już odebranych informacji,
umiejętności wytwarzania właściwych modeli i ich korygowania w oparciu o zgromadzone
już bądź napływające, nowe informacje. W procesie poznania zmysłowego i świadomego
korzystania z pamięci własnej i obcej (np. pisma) nasze wyobrażenia są świadomie korygo-
wane – trafność spostrzeżeń aktualnych zdarzeń, dostępnych naszym zmysłom czy przyrzą-
dom jest wysoka, zaś trafność wyobrażeń przeszłości i przyszłości zależy od zasobu zgroma-
dzonej wiedzy i do niej w zasadzie się ogranicza.
Poznanie niedostępnych zmysłom, odległych w czasie i przestrzeni zdarzeń, określane jako
jasnowidztwo, opiera się w ogromnym stopniu na nieświadomym postrzeganiu i podświado-
mych procesach myślowych. Dopiero ich produkt w postaci wyobrażeń (wizji transowych czy
snów jasnowidczych) dociera do świadomości.
Chociaż jednak podświadomość korzysta z niepomiernie bogatszych zasobów informacji
własnej i obcej, złożoność procesów w niej zachodzących jest chyba bardzo wysoka, zaś se-
lekcja informacji i korygowanie błędów jeszcze trudniejsze niż w procesach świadomych.
Pomyłki nie są więc spowodowane li tylko „niedysponowaniem” czy złymi warunkami prze-
pływu informacji, lecz stanowią nierozdzielny, naturalny składnik wizji. Błędy i przekłamania
są tu wręcz nieuniknione i raczej należy podziwiać trafność niektórych „widzeń” Ossowiec-
kiego niż traktować jego pomyłki jako argument podważający realność fenomenu. Jasnowi-
dzący, w porównaniu z ludźmi przeciętnymi, popełniają mniej pomyłek, ale nie są od nich
wolni. Gdy słyszę relacje o eksperymentach, w których telepata czy jasnowidz trafił we
wszystkim „w dziesiątkę”, nie mam wątpliwości, że to mit, zła pamięć lub po prostu – oszu-
stwo. Nie spotkałem ani jednego przypadku, aby przeczucia i sny jasnowidcze sprawdziły się
rzeczywiście „w stu procentach”.
Oczywiście, przedstawionych tu prób przyrodniczej interpretacji zjawisk zaliczanych do
jasnowidztwa i wysuwania ogólniejszych wniosków proszę nie traktować jako powszechnie
przyjętego naukowego podejścia do tych zagadnień. Jest to dziedzina nadal traktowana przez
uczonych jako obszar nie leżący w ogóle (jak sądzą zagorzali sceptycy) lub leżący tylko wa-
runkowo (jak twierdzą ostrożniejsi) w sferze zainteresowań współczesnej nauki.
Zbyt wiele nagromadziło się jednak faktów, aby można było po prostu machnąć na nie rę-
181
ką. Ostatnie lata przyniosły i w tej dziedzinie sporo ciekawych doświadczeń i spostrzeżeń,
które być może pozwolą rzucić nieco światła na podłoże przyrodnicze fenomenu jasnowidz-
twa. Zdają się one wskazywać na istnienie pewnego rodzaju „pola informacyjnego”, do któ-
rego dostęp decyduje o trafności wizji jasnowidczych
273
.
Nie sądzę, aby można było szybko spodziewać się pełnego gruntownego wyjaśnienia, na
czym w istocie polegają tego rodzaju umiejętności. Myślę też, iż rzetelnie prowadzone bada-
nia mogą przynieść wyniki rozczarowujące tych, którzy skłonni są widzieć w jasnowidztwie
cudowną, nadprzyrodzoną zdolność przenikania poprzez wszystkie bariery przestrzeni i cza-
su. Być może wyjaśnienie wielu z obserwowanych zjawisk okaże się trywialnie proste, nada-
jące się w pełni do wyjaśnienia w kategoriach psychologii i fizjologii, inne zaś okażą się złu-
dzeniem lub nieporozumieniem interpretacyjnym. Nie można jednak wykluczyć, iż badania
prowadzone w tej, tak niewdzięcznej empirycznie, a jednocześnie tak pasjonującej dziedzinie,
otworzą rzeczywiście nowy szlak poznawczy, rozszerzający naszą wiedzę nie tylko o czło-
wieku, ale i całej przyrodzie.
Warszawa, 1986–1988
273
L.E. Stefański, Postrzeganie pozazmysłowe, „Trzecie Oko” nr 2/1987, s. 7–11.
182