Rozdział 3
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych,
wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
CLAIRE
Nieznany ciężar wiatrówki sprawił, że Claire poczuła się dziwnie. Strzelała z broni, ale nigdy
nie nosiła ich dookoła, nie żeby były normalnym, codziennym rodzajem rzeczy. Jak na przykład
torba na książki. Głęboko tęskniła za swoją torbą na książki. Symbolizowała ona wszystko ważne w
jej życiu i nagle bycie przykładnym dzieckiem dla Krajowego Stowarzyszenia Karabinowego (w
oryginale the National Rifle Association (NRA) – amerykańska nie przynosząca zysków grupa
wywierania nacisku, która broni posiadania broni palnej, tak samo jak strzelania, broni palnej dla
swojego bezpieczeństwa i ochrony polowania i samoobrony w Stanach Zjednoczonych –
przypuszczenie tłumacza)… nie.
Dookoła jej nadgarstka dodała pas, który Shane wykopał na tyłach zbrojowni – trzymał małe,
zapieczętowane buteleczki na haczykach, które mogła z łatwością otworzyć. Azotan srebra. Bardzo
niebezpieczny dla wampirów i draug. Była teraz prawie tak obładowana pożytkami, jak bardzo
mogła być.
I czuła się niesamowicie niezdarnie i dziwnie, ale to opadło, kiedy duzi, przerażający
wampirzy strażnicy pilnujący drzwi głównego wejścia do budynku Rady Starszych otwarli je, a
ona, Shane i Naomi wyszli na zewnątrz.
To był środek popołudnia, ale było szaro i padało. To wydawało się wystarczająco złe, kiedy
to wszystko się zaczęło, z pochmurnym niebem i deszczem, bo w Morganville prawie nigdy nie
padało, a kiedy padało, to był gwałtowny wybuch, który oczyszczał się tego samego popołudnia. To
trwało dniami… i przyniosło ze sobą draug. Póki nie znikną, pomyślała Claire, Morganville nigdy
nie zobaczy ponownie słońca.
Naomi świeciła w bladym świetle jak jakiś anioł – w zły sposób, ale nadal piękny. Skinęła do
Claire i Shane’a i zbadała świat, który mogli zobaczyć ze schodów.
Wyglądało… cicho. Tak strasznie cicho. Rozciągający się przed budynkiem Rady Starszych –
dużej, romańskiej świątyni, ze schodami jak Strumienie Niagary z marmuru – była zieleń Placu
Założycielki, z drzewami, stawami, chodnikami i antycznym oświetleniem, które próbowało
zwalczyć mrok. Prawdziwe lampy gazowe, rodzaj, który syczał bardzo delikatnie, jak węże w
ogrodzie. W środku zieleni była szeroka, czysta przestrzeń z podniesioną platformą. To tam
przeprowadzali miastowe spotkania i gdzie – nie tak dawno temu – była klatka do przetrzymywania
ludzi, którzy odważyli się spróbować zabić wampiry. Czasami byli karani tylko byciem w klatce.
Czasami, jeśli wampir rzeczywiście umarł, kara była o wiele gorsza.
Ale klatki teraz nie było. To była jedna rzecz, z której Claire mogła być dumna,
przynajmniej… Przekonała Amelie do pozbycia się jej. Dała radę zabezpieczyć niektóre
podstawowe racje dla ludzkiej populacji, ale te nie były do końca popularne, albo konsekwentnie
honorowane.
Oderwała swój wzrok od Placu Założycielki i jego złych wspomnień i spojrzała na samo
Morganville. Nieduże miejsce. Z tego punktu widokowego mogła zobaczyć bramy Texas Prairie
University, jej szkoły. Płonęła światłami, nadal, jak bekon; kiedy zmrużyła oczy, pomyślała, że
mogła zobaczyć, że wszystkie bramy były zamknięte. – Nie powinni nadal tutaj być, - powiedziała
do Naomi. – Studenci.
- Nie są, - powiedziała Naomi. – Zostali ewakuowani, każdy z nich. Amelie mogła sobie
pozwolić na wyjaśnienie katastrofy tej wielkości; są przyparci do muru żeby przykryć normalne
wskaźniki ścierania się.
Ścierania się. To tak wampiry to nazywały. Claire nazywała to morderstwem. – Co ona im
powiedziała?
- Nic. Dziekan uczynił adres i powiedział, że głębokie cięcia w stanowym budżecie wymagały
od nich skrócenia semestru. Wszystkim studentom przyznano wspaniałe oceny i dostaną darmowy
wstęp na wszystkie kursy na początku następnego semestru. Potem ogłosili awaryjną ewakuację
opartą na wycieku chemicznym żeby ewakuować wydziały i pracowników.
- To przyniesie wiele uwagi dla tego miejsca, - powiedział Shane, skanując horyzont. –
Ostatnia rzecz, jakiej pragnie Morganville.
Naomi wzruszyła ramionami. – To najlepsze, z czym możemy sobie teraz dać radę. Nie żeby
to miało jakieś znaczenie, kiedy to się skończy; uniwersytet nigdy nie zostanie wznowiony i
oczywiście opuścimy to miasto. Musimy. Amelie wkrótce zobaczy sens tego, albo Oliver.
Morganville jest dla nas martwe.
Powiedziała to, jakby to była wampirza religia albo coś – że ucieczka była jedyną opcją. A
Claire przypuszczała, że biorąc pod uwagę długie i okropne doświadczenie, jakie wampiry miały z
draug, może to nie było takie nierozsądne. Ale Amelie zdecydowała żeby walczyć. Oliver też by
walczył; wyraził się jasno, że wolałby to zrobić.
To co przerażało Claire , to że mógł on być teraz jedynym, oprócz Myrnina, który naprawdę
odczuwał to w taki sposób. Wampiry nie były do końca bez serca, ale były niesamowicie skupione.
Jeśli miały lepszą szansę przeżycia przez poświęcenie ludzi, którzy byli rzekomo pod ich Ochroną,
cóż, posyłały kwiaty na pogrzeby i czuły się trochę smutne. Nie możesz im ufać, przypomniała sobie
Claire. Nie kiedy chodzi o coś jak draug, coś, co może je zabić. Zawsze postawią siebie najpierw.
Ale jak to naprawdę pasowało do tego, jak Myrnin się zachowywał? Albo Amelie, albo nawet
Oliver, w tej sprawie? Wampiry były różne, tak jak ludzie byli różni. Niektóre uciekały. Niektóre
nie. Niektóre walczyły. A niektóre, bardzo niewiele, naprawdę się troszczyły.
- Mogę zobaczyć nasz dom, - powiedział Shane i wskazał. Był tam, ledwo widoczny w
świetle – biały dom nie większy niż zabawka z tej odległości, wyróżniający się spośród ich
sąsiadów przez Wiktoriański kształt. Żadnych lamp palących się tam. Nikt ich teraz nie
potrzebował. W ogóle nie było wiele lamp palących się tam. Kilka świeczek i kominków
migoczących w oknach, ale nie było teraz stałego błysku elektryczności, z wyjątkiem tutaj w sercu
miasta. Większość ludzi już opuściła miasto, kiedy wampiry zostały rozproszone; Claire
podejrzewała, że Myrnin zwolnił bariery żeby pozwolić im zrobić to nie będąc wykrytymi. Ci,
którzy pozostali byli, jak Shane, wojownikami. Ludzie, którzy po prostu nie wyjeżdżali, kiedy
zostali pchnięci. – Mówiłem ci, że z zewnątrz potrzebował farby. Prawdą jest, że to całe miasto
potrzebuje cholernej metamorfozy.
Miał rację. Morganville, przemoczone i ociekające w deszczu wyglądało okropnie. Dzikie
pustynne słońce nie było już więcej mu przyjazne, ale przynajmniej wyglądało… czysto. Nie tak,
tak całkowicie wymyte z życia, błotniste i zniechęcone.
- Pierwsze na mojej liście, - powiedziała Claire, - po tym jak spróbujemy nie zginąć.
Pomalować dom.
- Dobrze jest mieć cele, - powiedział i wyciągnął dłoń. – Uważaj na stopień.
Naomi obdarowała ich ciekawym spojrzeniem, ale pobiegła w dół schodów, poruszając się tak
lekko jak kot, a także z nieludzką, płynną gracją. Claire i Shane podążyli za nią bardziej ostrożnie,
odkąd deszcz zostawił marmur śliskim. – Jak możemy powiedzieć, że draug są tutaj? – Shane
zawołał do Naomi, kiedy jego but wdepnął w kałużę na pierwszym stopniu. Ona także miała
wysokie buty, duże, które były zawiązane do jej kolan.
- Przypuszczam, że będziecie wiedzieli, kiedy poczujecie ich ugryzienie, - powiedziała. – W
małych, odizolowanych kałużach nie są tacy groźni, ale deszcz nadal nadchodzi. Unikajcie
jakichkolwiek płynących strumyczków i ogromnych placów stojącej wody. Mamy szczęście, że
grunt nasiąka tak bardzo, tak szybko. Zaleta pustyni.
- To dlatego wybudowała się tutaj, - powiedziała Claire. Deszcz już przesiąkał przez ciepłą
bluzę z kapturem, którą narzuciła na koszulkę. Pomyślała, że spędzi większość dnia czując zimno i
wilgoć. Naomi założyła pełen płaszcz przeciwdeszczowy, z kapturem, chociaż Claire czuła, że to
była ochrona mniej przed zimnem niż wizją draug mżących na jej gołą skórę. – Bardzo drobny
deszcz, a ludzie zostawiają cię samą z dala stąd. Powinna kontrolować rzeczy.
To iluzja, kontrola, - powiedziała Naomi. – Powinnaś to już do teraz zrozumieć, młoda Claire.
Nigdy nie jesteśmy pod kontrolą naszych losów, nawet najsilniejsi z nas. Wszystko, o co możemy
mieć nadzieję, to nie być tak bardzo dotkniętymi przez okoliczności.
Boże, ona brzmiała jak Amelie. Przygnębiające. Może one w ostateczności naprawdę były
związane. Shane wzruszył ramionami; zresztą nie był fanem koncepcji przeznaczenia, a nawet
jeszcze mniejszym, kiedy to było głoszone przez wampiry.
Na dole schodów, Shane powiedział, - Którędy?
- Musimy trzymać się wysokiego gruntu, - powiedziała Naomi. Stała przez chwilę tam, gdzie
była, rozglądając się po mieście, a potem potrząsnęła głową. Wyjęła urządzenie z kieszeni swojego
płaszcza przeciwdeszczowego; to było, Claire zdała sobie sprawę, jedno z Myrnina, ze wszystkimi
szalonymi cechami czegoś, co połączył razem – przekładni, przewodów, rur z dziwnie
zabarwionymi cieczami. Jedna bulgotała. Naomi dostosowała wskaźnik po boku i skinęła głową,
kiedy włożyła je z powrotem do swojej kieszeni. – Magia działa, w każdym wskaźniku.
- Magia?
- To wyciera wołanie draug, - powiedziała.
- To nie magia; to redukcja szumów, - powiedziała Claire. – To tylko fizyka. Budujesz jedną
falę żeby skasować inną, w sposób w jaki budujesz jedno żeby wzmocnić inne.
Naomi po prostu spojrzała na nią z miłym, pustym zainteresowaniem, a potem powiedziała, -
Tak jak mówisz. To wydaje się działać, co jest fortunne, albo to będzie bardzo krótkie
przedsięwzięcie dla mnie. I dla was. – Ostatnie było dodane jako refleksja.
- Powiedziałaś, że masz sposób żeby znaleźć Theo, - powiedział Shane. – Czas żeby to
ujawnić, pani. Nie chcę być tutaj, kiedy się ściemni. O wiele ściemni.
Naomi sięgnęła do innej kieszeni swojego płaszcza przeciwdeszczowego i wyjęła
zapieczętowaną fiolkę. Była w połowie pełna czerwonego proszku, a ona wystrzeliła nakrętką i
dodała plusk wody z kolby, zanim ją odkorkowała i potrząsnęła żeby zamieszać. Ciecz przemieniła
cię w ciemną czerwień krwi. Znowu otworzyła fiolkę, włożyła ją do swoich ust i wypiła.
- Do diabła? – wpatrywał się Shane. - Poważnie, przyniosłaś przekąskę?
- To linia krwi Theo, - powiedziała Naomi. Skrzywiła się i upuściła fiolkę, potem roztrzaskała
ją w drobniutkie odłamki pod swoją stopą. – Wszystkie linie krwi mają ślad dokumentacji w
naszych bibliotekach. To dlatego, możemy je znaleźć, kiedy tego potrzebujemy. Prawdopodobnie
mogłabym znaleźć go z łatwością, gdyby był z linii krwi Bishopa, ale nie jest, więc muszę polegać
na tym. To smakuje wstrętnie, wysuszone tak… - Przestała mówić, stała w ciszy przez kilka sekund,
a potem nagle wygięła się i gwałtownie miała mdłości. Potem usiadła na najniższym stopniu, jakby
nie mogła znaleźć siły żeby stać.
- Ten plan nie do końca napawa mnie zaufaniem, - powiedział Shane do Claire. – Nawet z
fajnym miotaczem ognia.
Naomi wyciągnęła drżącą dłoń, wyprostowaną żeby zasygnalizować im żeby zaczekali, ale
potem dłoń zwinęła się w pięść, zanim w końcu nie wyluzowała. Usiadła do tyłu o wyciągnęła
swoją twarz na zimny deszcz, wyglądając… cóż, nie blado, ale prawie niebiesko. Jej usta przybrały
jasny odcień turkusowy. Wyglądała jakby została wyrzeźbiona z mętnego lodu.
- Różne linie krwi, - wyszeptała. – To tak jakby inna krew została ci przydzielona.
- To sprawia, że źle się czujesz, - powiedziała Claire i otrzymała niekonsekwentne skinienie.
- Jak źle? – zapytał Shane. – Możesz chodzić?
- Chwila, - powiedziała Naomi. Brzmiała już silniej. – Musimy iść zanim moja krew zniszczy
jego we mnie, ale bitwa między nimi jest… wyzwaniem. Pochodzi z silnej rasy. – Obdarowała ich
bladym uśmiechem i stanęła na nogi; Claire była przygotowana na wspieranie jej, ale nie
potrzebowała tego. – Jest w tym kierunku.
- To… nie tak dobrze, - powiedział Shane, bo droga, którą wskazywała Naomi była w
kierunku zakazanego końca Morganville, tego, który draug powoli uważały za swoją twierdzę. –
Dlaczego zatrzymywałby się tam? Dlaczego nie z dala stamtąd?
- Możliwe, że go mają, - powiedziała Naomi, ale potem potrząsnęła głową żeby się poprawić.
– Nie, czułabym to, przez to połączenie. Żyje w ukryciu. Ale nie będzie łatwym dotrzeć do niego,
nawet teraz.
- Mniej gadania, - powiedziała Claire. – Więcej chodzenia. Mam to na myśli, nie będziemy
tutaj po zmroku, nieważne co się stanie.
Brwi Naomi poszybowały wyżej. – Nawet jeśli jedno z nas będzie musiało pozostać z tyłu?
- Jeśli jedno z nas będzie, - powiedział Shane, podnosząc miotacz ognia wyżej niż jego
ramiona, jak ciężki plecak, - to będziesz ty. Bez obrazy.
Naomi uśmiechnęła się, bardzo pięknie. – Oh, ale to jest bardzo odebrane. – Claire nie była
rzeczywiście pewna, patrząc na nią, czy miała to na myśli, czy nie, ale lepiej było być bezpiecznym
z wampirem niż naprawdę, naprawdę przepraszam. Szturchnęła Shane’a ostro w żebra, które nie
były chronione przez paski miotacza ognia.
- Przepraszam, - wymamrotał Shane. – Mam na myśli, wracamy wszyscy z powrotem, albo
żadne z nas. Oczywiście. Jestem pewien, że myślisz tak samo.
- Zapewne. – Ten sam słodki, bezstronny uśmiech i znowu, nie było po prostu do odgadnięcia,
czy miała to na myśli, czy nie. Ale to nie miało znaczenia, bo byli w tym teraz, razem i musieli się
poruszać.
Szybko.
Opuszczając Plac Założycielki, z jego bezpiecznym kręgiem świateł nadal palących się i jego
kordonu policji i wampirzych strażników… To było trudne. Nie tylko dlatego, w głębi, że Claire nie
chciała iść, ale także dlatego że strażnicy nie pozwoliliby im iść. Jak w budynku Rady Starszych,
każdemu wydawano ścisłe rozkazy, a Claire wyobrażała sobie, że byli wzdłuż linii Cokolwiek
robicie, nie wpuszczajcie tutaj tych skurwysynów, albo nie pozwólcie komukolwiek innemu wyjść na
zewnątrz. Naomi jednak nie brała nie za odpowiedź, a było kilka ludzkich policjantów, którzy byli
skłonni wstać do wampira z postawą i bronią.
- Miło, - powiedział Shane pod nosem, kiedy wyprowadziła ich na ulicę. Wraki samochodów i
upuszczona broń była w większości sprzątnięta z tego obszaru – reszta z nie tak udanych
zamieszek, które ludzie inscenizowali noc wcześniej przeciwko wampirom; nie były efektywne, ale
były zdecydowanie entuzjastyczne. – Jakikolwiek pomysł, jak daleko musimy iść?
- Nie, - powiedziała Naomi i zmarszczyła brwi. – Dlaczego?
- Po prostu myślałem, że mogłoby być lepiej żeby jechać samochodem, niż na nogach. Dla
bezpieczeństwa.
- Ty, - powiedziała Naomi, - masz miotacz ognia, który nie jest zbytnim użytkiem w
zamkniętej przestrzeni samochodu. Może powinieneś rozważyć to przy swoim wyborze broni.
- Nie samochód. Pickup, - powiedział bez zawahania. – Zajmuję tyły. Panie z przodu.
Maksymalna prędkość, minimalne ujawnienie, plus dobra platforma do wypalania dla mnie i Claire,
z wiatrówki. Albo ciebie. Którejkolwiek.
Naomi nastawiła głowę i spojrzała na niego w ciszy przez kilka sekund, potem skinęła głową.
– Bardzo dobrze, - powiedziała. – Uzyskaj jakiś, jeśli możesz.
- Zawsze wiedziałem, że umiejętności gorącej instalacji elektrycznej się przydadzą, inne niż
przynoszenie mi więcej punktów więziennych częstych lotników, - powiedział Shane. – Zostańcie
tutaj. – Odbiegł, lekko i gibko nawet pod ciężarem ciężkiego sprzętu, który niósł, a Claire
obserwowała jak szedł z głodnym, małym ukłuciem niepokoju. Dla wszystkich jego prostych
powrotów, Shane był tak podatny, jak każde z nich. Nawet Naomi, która także obserwowała jej
chłopaka z zamyślonym zmarszczeniem brwi rowkowanym pomiędzy jej brwiami.
- Powiedziano mi, że Shane Collins jest nieodpowiedzialny, - powiedziała, - ale widzę teraz
małą oznakę tego. Powiedziano mi także, że był niechętny mojemu rodzajowi i zobaczyłby nas
martwymi, gdyby mógł. Dotychczas przyszedł z tobą żeby nas uratować. Dziwne.
- Ludzie się zmieniają, - powiedziała Claire.
Naomi wzruszyła ramionami i sprawiła, że wyglądało to jak jakiś egzotyczny, obcy gest. –
Zapewne, - powiedziała. – Ale głównie dowiaduję się, że zmieniają się na gorsze, nie na lepsze. W
rzeczywistości, niektórzy, którzy kiedyś mnie lubili, zmienili się tak bardzo, że spróbowali spalić
mnie jak potwora.
- Cóż, jesteś sprawiedliwa, - odstrzeliła Claire, - bo Amelie miała Shane’a w klatce i
zamierzała spalić go za coś, czego nawet nie zrobił. Zmienił się. Na lepsze. A nie musiał.
- Może zmienił się dla ciebie.
Z jakiegoś powodu cały pomysł tego sprawił, że Claire po prostu poczuła się… wściekła. –
Nie. Nie dla mnie. Jest dobrym facetem, w głębi, i chce sprawić, żeby rzeczy były lepsze. Tak jak
ja. Więc po prostu – zamknij się odnośnie tego. – Zdała sobie sprawę, że krótko spała, była
zmęczona, niespokojna i przestraszona, a zimna analiza Naomi kogoś, kogo kochała sprawiła, że
była bezzasadnie poirytowana.
Naomi nic nie powiedziała, tylko spojrzała ze spokojnym, uprzejmym zainteresowaniem.
Było wiele oziębłości wewnątrz niej. Była milsza, kiedy nie było żyć na kołku, pomyślała Claire;
teraz przeżycie było dużą i zwiększającą się troską dla niej i testowała limity jej gotowości żeby
godzić się z lekceważącymi ludźmi.
Ale nie warknęła, nie zaświeciła czerwonymi oczami, nie błysnęła kłami albo inaczej
spróbowała zrobić wampirzy powrót, więc Claire musiała być tym usatysfakcjonowana. Poczekały
w ciszy przez kilka niekomfortowych chwil, zanim rosnący warkot silnika i pryśnięcie świateł
wzdłuż chodnika zasygnalizowało przybycie masywnego pickupa, który zatrzymał się zgrabnie
przed nimi. Spoczywał powoli i głęboko, a podłożem rzeczy był w przybliżeniu rozmiar
niebieskiego wieloryba. Wnętrze kabiny mogło pomieścić drużynę piłki nożnej. Miało nawet
poręczny – jednak pusty – stojak na broń w tylnym oknie.
Naklejka na zderzaku mówiła: MOŻESZ MIEĆ MOJĄ BROŃ, KIEDY WYTRĄCISZ JĄ Z
MOICH ZIMNYCH, MARTWYCH DŁONI. Jakiś żartowniś – prawdopodobnie właściciel
ciężarówki – dodał NIE przed MARTWYCH czarnym pisakiem. Claire rzuciła okiem na Naomi,
która była skupiona na tych samych słowach. Był dziwny, niejasno rozbawiony uśmiech na jej
ustach, co nie było tylko trochę straszne.
Shane uchylił okno ciężarówki i powiedział, - Boże, kocham świętoszków. Kto chce
prowadzić tym złym chłopcem?
- Nie ja, - powiedziała natychmiastowo Claire w tym samym czasie, kiedy Naomi
powiedziała, - Nie wiem jak.
Shane wyskoczył z kabiny, zatrzymał się i wpatrywał się w nie dwie z pustym wyrazem. – Nie
chcesz? – zapytał Claire, a potem zwrócił swoją uwagę na Naomi, wyglądając na nawet bardziej
oszołomionego. – Nie potrafisz? Poważnie, jest coś nie tak z wami dwiema.
- Jeśli przez nie tak masz na myśli rozsądne, - powiedziała Claire. – Ta rzecz jest jak czołg,
tylko że czołg uzyskuje lepszy przebieg benzyny.
- To jest teraz twoja największa troska? Przebieg benzyny?
- Nie, nie sądzę, że będę mogła rzeczywiście widzieć nad kreską! Kto prowadzi tą rzecz?
Wielka stopa?
- Rad, - powiedział Shane. – Wiesz, Rad, który jest właścicielem sklepu mechanicznego i
sprzedaje rowery? Ten facet. No dalej. Kupię ci fotelik.
Claire obdarowała go wątpliwym spojrzeniem, ale wskazał na szare niebo, w najjaśniejszym
punkcie. Milczące przypomnienie, że dzień nie stawał się coraz młodszy, a ich szanse na
znalezienie Theo gasły z popołudniowym słońcem.
- W porządku, - powiedziała. Shane musiał ją podnieść do chromowego stopnia, a potem
wspięła się do kabiny ciężarówki. Była przekonana, że było tam osiem kładów, które były
obniżone. Naomi nie miała takich problemów; sprawiła, że jej wejście na miejsce pasażera
wyglądało wdzięcznie. Claire wetknęła swoją wiatrówkę na stojak za nimi, ale Naomi nadal
trzymała swoją, z oczami odległymi i czujnymi.
Okazało się, że ostatecznie mogła widzieć nad krawędzią, mimo że musiała podciągnąć swoje
siedzenie całkiem do przodu żeby dosięgnąć pedałów. Shane wskoczył na otwarty pokład
ciężarówki i walnął w bok ciężarówki na sygnał do odjazdu.
- Dobrze, - wymamrotała Claire, - nic tutaj nie idzie.
Dosłownie.
Natychmiast zablokowała ciężarówkę, potem wychyliła się przez okno żeby wrzasnąć do
Shane’a, - Kto prowadzi standardową transmisję w te dni?
- Mężni mężczyźni, - zawołał. – Dalej, Claire, potrafisz to zrobić!
Mogła, ale po prostu nienawidziła przesuwania się. Zbyt wiele do myślenia, zwłaszcza w ich
obecnej, ekstremalnie skomplikowanej sytuacji. Jednak nic nie można na to poradzić; zacisnęła
zęby, dostosowała siedzenie nawet bliżej i ponownie zapoznała się ze sprzęgłem. To było bolesne i
upokarzająco dziwne, ale dała radę. Ciężarówka skoczyła w przód z niskim, dudniącym rykiem, a
ona pomyślała, Moglibyśmy prawdopodobnie tą rzeczą rozebrać budynek. Zresztą niczego nie
warte.
Opuszczając fałszywy okrąg bezpieczeństwa – fałszywy, bo Claire wiedziała, że to była iluzja,
sponsorowana przez te wszystkie światła – nadal wydawało się Bardzo Złym Pomysłem.
Przerzuciła reflektory na jasne, nawet mimo że nadal było mroczne popołudnie, a po chwili sięgnęła
i włączyła także grzałkę ciężarówki. Gorący, suchy podmuch powietrza sprawił, że zadrżała z ulgą.
Poczuła się przemarznięta do kości i oślizgła, nawet mimo że wiedziała, że prawdopodobnie nie
było żadnego draug w kroplach deszczu, które przesiąkły przez jej ubranie.
Co jeśli były? Jak wiele z tych zanieczyszczonych kropel deszczu potrzeba do stworzenia
całego draug? Nic nie wiedzieli o tych rzeczach, a brak wiedzy zawsze ją irytował. Rzuciła okiem
na Naomi – albo właściwie, na tył głowy Naomi, bo wampirzyca była obrócona żeby trzymać swoją
wiatrówkę na zewnątrz okna pasażera, szukając jakiegokolwiek znaku ataku.
- W lewo, - powiedziała beznamiętnym głosem Naomi. – Potem prosto. – Nie brzmiała jakby
było jej o wiele lepiej niż wcześniej, na schodach… radząc sobie, ale nic dobrego z tego. Claire
zastanawiała się, jak długo zajmie to jej przeciwciałom – jeśli wampiry miały takie rzeczy – żeby
zniszczyć najeżdżającą krew… i co by się stało, gdyby dużo krwi obcego wampira zostałoby
wprowadzone, wszystko naraz. Jej skóra szczypała i to nie było z zimna. To może je zabić. Na
pewno zajęłoby dużo czasu powalenie ich, szybko. Zastanawiała się, jak wielu ludzi wiedziało o
tym. To była dobra informacja, ale posiadanie jej w jej głowie sprawiło, że zadrżała. Nie lubili
znania ich słabych punktów.
Claire skręciła w lewo w martwy stop, po krótkiej przerwie. W pewnym rodzaju głupie,
naprawdę, bo nie było żadnego ruchu do przejmowania się. O ile mogła powiedzieć, byli jedynymi
reflektorami poruszającymi się w mieście. Deszcz osłabł do bezbarwnie opadającej mgły, a ona
trzymała wycieraczki pracujące żeby oczyścić przednią szybę. Stabilne bum-bum-bum miało
kojący, normalny rodzaj rytmu.
A potem usłyszała coś śpiewające razem z tym.
Na początku pomyślała, że to była Naomi, mało prawdopodobne jak to było, to był niski szum
dźwięku, elegancki i zaledwie na krańcu jej słyszenia. Potem pomyślała, że to było radio
ciężarówki, albo może grająca płyta, ale przekręcanie gałki, że zatrzymało dźwięku.
Powinna wiedzieć, że to był draug, ale coś trzymało ją od pamiętania tego. Zamiast tego,
zorientowała się, że stopniowo obracała kierownicę w kierunku dźwięku, polując na niego,
próbując zrozumieć, co to była za piosenka, piosenka, którą znała, kochała i mogła prawie sobie
przypomnieć…
Kiedy wślizgiwała się w powolny prąd prawą ręką w kierunku zarażonej części miasta, prąd,
który zabrałby ich na szeroki skręt w główną ulicę, Naomi nagle sięgnęła i chwyciła kierownicę
białą jak kość dłonią, szarpiąc ją z powrotem w inną stronę. Trzymając ją tam.
Claire nacisnęła na hamulce, nagle i gwałtownie świadoma i wpatrywała się w nią. Z tyłu
pickupa usłyszała metaliczny brzęk, kiedy plecy Shane’a uderzyły w kabinę ciężarówki, a potem
oburzone, - Hej! Miotacz ognia!
- Muszę dostosować częstotliwości, - powiedziała Naomi i przekręciła pokrętłami na
urządzeniu, które wyjęła ponownie z kieszeni; nagle słabe śpiewanie wyblakło w błogosławiony
biały szum ciszy. – Musisz być ostrożna, Claire. Jeśli ich słyszysz, wtedy oni słyszą ciebie –
wyczuwają cię, w każdym razie. Magnus ma teraz twój smak. Jest ciekawy twojego powrotu. Nie
chcesz być ponownie w jego rękach.
Magnus. Szef draug – ich mistrz, jak Claire to rozumiała. Oni wszyscy wyglądali identycznie,
ale było coś w Magnusie, co było po prostu bardziej… tam. Rodzaj gęstości, która przyciągała
każdego dookoła niego w ciemność.
Ponownie w jego rękach. Nie mogła nic poradzić na przypomnienie sobie zimnego,
wilgotnego uczucia jego dłoni dookoła jej szyi, a gwałtowny dreszcz przeszył ją, jakby jej całe ciało
chciało wyrzucić to wspomnienie. Głębokie, uspokajające oddechy, a potem skinęła głową do
Naomi. – W porządku, - powiedziała. – Wiem, czego teraz nasłuchiwać.
- Celem jest żeby nie słyszeć, - powiedziała Naomi, ale puściła kierownicę. – Przyjmuję, że
mogłaś czytać klasyczny tekst albo dwa, w swojej edukacji, czy nie jest to już dłużej robione?
Claire była trochę zawstydzona żeby myśleć, że nie było, ale powiedziała tylko, - Jeden lub
dwa.
- Pamiętasz Odyseusza, przymocowanego do masztu swojego statku, krzyczącego żeby być
wydanym, kiedy jego ludzie wiosłowali, z woskiem blokującym ich uszy?
Pamiętała. To była jedna z opowieści, które lubił jej ojciec, jedna którą czytał jej, a oni
dyskutowali, kiedy nadal była tylko dziewczyną. Wszystkie wspaniałe Greckie mity, zwłaszcza ten
odnośnie Odyseusza. Zawsze go lubiła. Był mądry i niebezpieczny, a nie miał też żadnych
specjalnych boskich mocy. Tylko jego umysł i jego energia.
Słuchanie śpiewu syren było jego własnym testem.
- Odyseusz rzadko był głupcem, - powiedziała Naomi, - ale wtedy był głupcem. To były
draug, śpiewające do niego, mimo że Grecy mieli na nich inną nazwę. Chciał słyszeć ich piosenkę i
tak było; miał szczęście unikając szaleństwa.
Shane zsunął tylne okno i wetknął swoją głowę do środka. – Panie, jestem pewien, że to jest
fascynująca rozmowa o butach, albo czymkolwiek, ale moglibyśmy może nie siedzieć tutaj jak
duży, stary kawałek przynęty? A przez my mam na myśli głównie ja.
Miał rację; to prawdopodobnie nie był najlepszy czas na przeprowadzanie przeglądu
klasyków. Claire oczyściła gardło i wprowadziła ponownie samochód w bieg żeby poprowadzić go
prosto w dół ulicy, w kierunku, który wskazywała Naomi.
Dziwnym było zdać sobie sprawę, patrząc na nią, że Naomi nie była o wiele starsza niż
Claire; musiała zostać zamrożona w wieku osiemnastu albo dziewiętnastu. Oczywiście, w czasie,
kiedy ona była żywa, osiemnaście czy dziewiętnaście to było wystarczająco dużo żeby rządzić
królestwami i mieć wiele dzieci, więc Naomi była uważana za dorosłą na długo przed zostaniem
wampirem. Nadal, to wszystko wydawało się bardzo nowe dla Claire.
Naomi nagle wskazała w prawo. Znak nazwy ulicy błysnął krótko w reflektorach ciężarówki,
ale Claire nie widziała go naprawdę; wszystko w Morganville wyglądało dla niej dziwnie, owiane
padającym deszczem i brakiem świateł i życia. To była ulica mieszkalna i wyglądała na całkowicie
opuszczoną. Nawet żadnej świeczki migoczącej w oknie, tym bardziej kogokolwiek na widoku na
zewnątrz.
Dłoń Naomi zacisnęła się w pięść, a Claire popłynęła ciężarówką do hamulca i zatrzymała się
– tym razem delikatnie, ostrożna przed rzuceniem Shane’a dookoła tyłu. Znowu otworzył tylne
okno i obserwował, jak wampirzyca wskazywała prosto na jeden z domów w środku odcinka. Był
on po prostu jak sto innych domów w Morganville – zwykła, drewniana konstrukcja, zbudowany
prawdopodobnie w latach czterdziestych, mały jak na współczesne standardy. Jego blada farba (nie
mówiąc, jaki kolor to był oryginalnie, odkąd słońce wypławiło wszystko do jednolitej szarości)
łuszczyła się hojnie z desek, a niektóre z form były zgniłe i odpadały. Był tam zardzewiały rower
leżący na splątanym chwastami podwórku i metalowy zestaw z huśtawką, który był wymieniany tak
dawno temu, że jakiekolwiek dziecko, które usiadłoby na niej zostałoby prawdopodobnie zabite
przez upadek.
Typowe.
Nazwisko na skrzynce na listy, napisane niechlujnie czarną farbą, mówiło SUMMERS, ale w
samej skrzynce nic nie było, kiedy Shane ją otworzył. Wzruszył ramionami i zamknął ją, potem
wyładował elastyczny wąż miotacza ognia za siebie.
Claire wymamrotała, To drewniany dom! Musiała spróbować trzy razy, zanim pojmowanie
oświeciło go. Wyglądał na zawiedzionego, ale odłożył łatwopalną zabawkę i zamiast niej wyciągnął
swoją załadowaną srebrem wiatrówkę. Claire miała swoją przewieszoną ciężko na zgięciu jej
ramienia, skierowaną tak, że jeśli cokolwiek by się stało, wystrzeliłaby w ziemię (i prawdopodobnie
jej stopę, ale to było lepsze niż alternatywy). Myśliwi byliby mną tak rozczarowani, pomyślała. Nie
wiedziała nawet naprawdę, jak nieść tą rzecz bezpiecznie.
Frontowe drzwi – gładkie drewno, skrzywione od wiatru i pogody – były szczelnie zamknięte.
Naomi badała je przez chwilę, potem kopnęła, a drzwi wejściowe i ościeżnica trzasnęły do środka
żeby legnąć płasko na podłodze wąskiego korytarza.
Nawet Shane wyglądał na pod wrażeniem… póki nie zatrzymała się na progu. Zrobiła znak
przepędzający ich do środka, a Claire w końcu zrozumiała, że nadal był pewien rodzaj bariery w
miejscu w samym domu. Ktoś – jakiś człowiek – nadal był tutaj w domu, a bez zaproszenia Naomi
nie mogła wejść. Zasady własności były skomplikowane w Morganville – rodowe domy i więzy
krwi, aktualni lokatorzy, czy wampiry mieszkały wewnątrz, wszystko było uwzględnione, ale
wyraźnie to był ludzki dom, z ludzką barierą, która trzymała wampiry na zewnątrz, okres.
Świetnie. Cóż, przynajmniej otwarła drzwi.
Shane też musiał się tego domyślić, bo skinął głową do Claire, mrugnął i przeszedł przez
drzwi, wchodząc na niestabilne leżące drzwi. W powietrzu był słaby pył z gipsu, a Claire kichnęła,
ale nie przypuszczała, żeby byli szczególnie ukradkiem, razem z drzwiami wdmuchniętymi do
środka i wszystkim. Shane z łatwością trzymając swoją wiatrówkę, wskazał kątem w kierunku
podłogi, więc naśladowała go. Mądrość tego została uwidoczniona, kiedy się potknęła; zdała sobie
sprawę, przy zimnym starcie, że gdyby miała wiatrówkę wymierzoną do góry, blisko swojej twarzy,
mogłaby zabić siebie, gdyby uderzyła w spust broni.
Shane sprawdził otwarte drzwi po lewej, a ona wzięła pokój po prawej. Ktokolwiek tutaj
mieszkał, nie byli bardziej zaniepokojeni wnętrzem domu niż na zewnątrz; potrzebował pracy,
ciężkiej. Sufit zwisał, jakby był poważny wyciek, który rozkładał tynk. W rzeczywistości, mogła
zobaczyć kropelki wody cieknące po ścianie z lampy, co nie byłoby bezpieczne, gdyby
elektryczność była włączona. Jednak nawet w jego najlepszych czasach, ten dom zgarnąłby słaby
wynik w jakimkolwiek z tych reality show jak czysty jest twój dom; pachniał pleśnią i zgniłą
podłogą i wydawał się lodowato zimny. Meble miały przechylony wygląd koszmaru, a tam gdzie
były zabawki dzieci, także miały wygląd czegoś, co seryjnie-mordujący brzdąc przeciągnąłby
wokół.
To nie wyglądało jak miejsce, gdzie ktoś znalazłby Theo Goldmana. W ogóle.
Ona i Shane przeszukali cały dom, nawet strych, który ujawnił wielkości wiadra dziurę w
dachu, przez którą woda dalej kapała. Żadnych wątpliwości, że miejsce się rozpadało. Ale żadnego
znaku kogokolwiek, człowieka albo wampira.
- To miejsce potrzebuje zagospodarowania, - powiedział Shane. – Z moim miotaczem ognia. –
To był znak tego, jak złe rzeczy były, że Shane pomyślał o tym.
Spojrzała w górę by uśmiechnąć się do niego i mimo że nic nie słyszała, zobaczyła nagłą
poświatę szoku i alarmu na jego twarzy i miała akurat wystarczająco czasu żeby zrobić wdech i
spróbować obrócić się, zanim ciężka, spocona, muskularna ręka poszła dookoła jej szyi i
wyszarpnęła ją z równowagi. Shane natychmiast podniósł wiatrówkę do pozycji strzelania, ale
potem zdał sobie sprawę, co robił i podniósł obie ręce w pozycji Poddaję się.
Claire pisnęła za powietrzem, podniosła się na palcach i spróbowała uwolnić ucisk na jej
gardle. Miała przerażające, białe wspomnienie momentu, kiedy Magnus ją pojmał, przekręcał póki
nie upadła i nie usłyszał trzasku kości. Jej serce było tak głośne jak młot pneumatyczny w jej klatce
piersiowej, a jej puls ryczał tak głośno, że brzmiał jak huragan w jej uszach. Nie mogła zobaczyć,
kto ją trzymał, ale to było ciało mężczyzny, owłosione ramię mężczyzny. Zadrapała w nie, ale jej
stępione paznokcie nie zamierzały zbyt dużo dać. Myśl, Claire. Shane nauczył jej kilku
podstawowych rzeczy do robienia. Każdy będzie większy i silniejszy od ciebie, powiedział, bez
bycia krytycznym odnośnie tego. Musisz się nauczyć, jak uderzyć ich w słabe punkty.
Pierwszą rzeczą, jakiej ją nauczył było żeby nie robić tego, co teraz robiła… stania na
palcach, współpracując z jej porywaczem. To było przerażające, ale to był teraz spokojny głos
Shane’a w jej głowie, mówiący jej dokładnie co robić. Obróć swoją głowę w kierunku jego łokcia.
Wypchnij swój podbródek. Chwyć jego lewy nadgarstek w swoją prawą dłoń. Walnij i za sobą swoją
lewą, kiedy się obrócisz i pociągnij. Potem nie przestawaj, kiedy puści, poruszaj się, idź za jego
oczami i uderz w jego gardło. Nigdy nie biegnij. Nigdy nie pozwól mu uzyskać swój rozmach
ponownie.
Zrobiła to, spokojnie, obracając się, wypychając, uderzając i nagle była wolna i stała twarzą w
twarz ze swoim napastnikiem. Zarejestrowała go tylko jako wyższego o stopę (1 stopa = 30,48 cm
– przypuszczenie tłumacza) niż ona i tylko dla dobra geometrii; twarze i nazwiska nie miały teraz
znaczenia. Jej prawa pięść rozmazała się, kiedy zamachnęła się po szybkie, mocne uderzenie na
jego wystawione gardło…
Ale zatrzymała się, bo Theo Goldman wkroczył jak cień i chwycił jej pięść, zanim
wylądowała.
Jej napastnik potknął się do tyłu, z twarzą białą z szoku; wyraźnie nie oczekiwał małej
dziewczyny ruszającej na niego w taki sposób, a Claire poczuła dzikie poczucie zwycięstwa, zanim
zdrowie psychiczne nie wkroczyło ponownie.
- Theo? Co do diabła? - Naprawdę się nie zmienił, ale jednak, wampiry się nie zmieniały,
prawda? Wyglądał po prostu… przyjaźnie, z ciepłymi, ciemnymi oczami i włosami zakurzonymi
szarością, a rysy jego twarzy, których większość wampirów nie miała. Rysy uśmiechu.
Jednak, w jakiś sposób, wyglądał na zmęczonego.
Shane nie poruszył się, z wyjątkiem podniesienia wiatrówki. Jego oczy były pewne i zimne na
mężczyźnie z Theo, który ją chwycił, a Claire zrozumiała, że czekał na faceta żeby podjął drugą
próbę.
Facet nie poruszył się, jednak Claire, nadal drżąca i naładowała adrenaliną, było prawie
przykro.
Theo potrząsnął głową, potem podszedł do stołu i podniósł zwinięty kawałek papieru. Obrócił
kartkę i napisał szybko, potem podniósł ją żeby mogli oboje zobaczyć przez przyciemnione światło
kuchennego okna. HAROLD JEST PRZYJACIELEM. PRÓBOWAŁ MNIE CHRONIĆ.
PRZEPRASZA.
- Świetnie, - wymamrotała Claire, ale jej furia szybko zbledła, kiedy spojrzała na Harolda.
Wyglądał… mylnie, trochę. Wydawał się dziwny i wiercił się niekomfortowo jak uczeń przyłapany
na ściąganiu na teście. Wydawał się także przestraszony.
W zasadzie, mimo jego wielkiego rozmiaru, zachowywał się dokładnie jak dziecko. Nawet
przez język ciała. Było coś rozwojowo cofniętego w nim, a on spojrzał na Theo z nieszczęsną
rozpaczą, jakby wiedział, że zrobił źle, ale nie wiedział dlaczego.
Claire wycofała się obok Shane’a i pchnęła w dół lufę jego wiatrówki. Zobaczyła, że
odczuwał takie samo wrażenie i skinął głową i upuścił swoją osłonę. Lekko.
Shane powiedział, - Jesteśmy tutaj by cię zabrać, - ale Theo potrząsnął głową i wskazał na
swoje uszy. Było coś dziwnego w sposobie, w jaki wyglądały, ale Claire szczerze nie mogła
rozpoznać szczegółów w cieniach. Shane wziął ponownie ołówek i napisał, MUSIMY SIĘ STĄD
ZABIERAĆ. MAMY CIĘŻARÓWKĘ. ZABIERZEMY CIĘ.
Theo przeczytał to, rozważył i potrząsnął głową. Oznaczył to i odpisał, MUSIMY TEŻ
ZABRAĆ HAROLDA.
Shane wzruszył ramionami, oznaczył to i napisał (mniejszymi literami, odkąd papier się
kończył), CHOLERNIE DUŻĄ CIĘŻARÓWKĘ.
Theo zaznaczył kółkiem słowo CHOLERNIE i uniósł brwi. Claire wydała sfrustrowany
dźwięk w swoim gardle, chwyciła ołówek i zaznaczyła to.
Ah, wymamrotał Theo i uśmiechnął się. Dobrze.
Kartka była zabazgrana, dokładnie, więc Claire poszukała we wraku kuchni, unikając stosów
śmieci i naprawdę unikając zlewu pełnego wysuszonych, brudnych naczyń, póki nie znalazła
zaciśniętej ulotki w kącie pokoju. Zdała sobie sprawę, że to była ulotka sali gimnastycznej, tej,
która przysporzyła im tak wielu kłopotów, kiedy Shane zaczął brać lekcje samoobrony tam kilka
miesięcy temu. Kolejny wstrząs, ale mniej przerażający.
Obróciła ją i napisała, AMELIE CIĘ POTRZEBUJE. PILNE. BARDZO CHORA.
Twarz Theo stała się pusta, a potem spięta przez alarm. Nabazgrał w odpowiedzi, CO SIĘ
STAŁO?
DRAUG, - odpowiedziała. UGRYZŁY JĄ.
Wymamrotał coś, czego nie zrozumiała i przykrył usta w geście prawdziwej rozpaczy. Potem
skinął głową zdecydowanie i obrócił się do Harolda. Wykonał dłonią serię płynnych znaków, a
Harold zrozumiał i skinął głową.
To było dokładnie wtedy, kiedy Claire zdała sobie sprawę, co było tak dziwnego w uszach
Theo. Było coś wystającego z nich bokiem. Jak…
Jak igły. Naprawdę długie igły. Dziewiarskie igły.
To było tak szokujące, że zrobiła krok w tył, z szerokimi oczami i w końcu oprzytomniała
wystarczająco żeby wskazać do Theo, a potem na jego uszy, pilnie.
Uśmiechnął się, ale było w tym coś ciemnego. Wziął z powrotem kartkę i napisał, MUSZĘ
TRZYMAĆ MOJE BĘBENKI PRZEKŁUTE. INACZEJ NIE MOGĘ OPRZEĆ SIĘ WOŁANIU.
Wampirza wersja zatyczek do uszu, zdała sobie sprawę… dosłownie wyłączających jego uszy.
Ale to musiało okropnie boleć, trzymając te igły w miejscu żeby zablokować uzdrowienie. Poczuła,
że jej słabo wyobrażając sobie to.
Harold wszedł ulegle wystarczająco blisko Theo, kierując się do drzwi; Claire, na machnięcie
dłonią Shane’a, rzuciła się do przodu żeby upewnić się, że Harold nie zrobi niczego szalonego,
kiedy zobaczy Naomi.
Ale Naomi zniknęła, a przez sekundę, Claire była przerażona, że coś się jej przytrafiło. Potem
usłyszała dudnienie silnika ciężarówki i zobaczyła, że Naomi go odpaliła. Mogła nie mieć
doświadczenia w prowadzeniu, ale nauczyła się przynajmniej, jak obrócić kluczyk w stacyjce.
To wszystko wyglądało bezpiecznie.
Claire ułożyła broń e gotowej pozycji i wyszła na zewnątrz… dokładnie kiedy nagły trysk
cieczy wypadł z zardzewiałej rynny w kącie ganka, posyłając grubą falę przez jej ścieżkę. W tym
samym czasie, deszcz zaczął padać szybciej i mocniej, waląc jak łożysko kulkowe (łożysko – część
urządzenia technicznego np. maszyny lub mechanizmu, podtrzymująca inną jego część w sposób
umożliwiający jej względny ruch obrotowy; łożysko kulkowe – rodzaj łożysk tocznych, elementami
tocznymi w nim są kulki – przypuszczenie tłumacza) w tkaninę jej kurtki i kłując jej wystawioną
skórę.
Miała akurat wystarczająco czasu żeby podnieść wiatrówkę, kiedy draug wyrósł z kałuży
wody przed nią, rozpościerając odzyskanymi dłońmi.
Nadal, nawet teraz, nie mogła powiedzieć, jak to rzeczywiście wyglądało… bo ludzki umysł
próbował i próbował dopasować to do jakiegoś rozsądku, jakiegoś wzoru, ale całkowicie
przegrywał. Były oczy, okropne, galaretowate oczy, które w jakiś sposób w ogóle nie były oczami;
było ciało, które nie było ciałem. To, co zarejestrowała, to że odzyskane dłonie były
prawdopodobnie znowu czymś innym, czymś gorszym, ale największym ostrzeżeniem, które jej nie
rozumiejący mózg mógł zrobić to pisnąć na nią, a ona zareagowała natychmiast.
Nacisnęła spust.
Uderzenie zatrzasnęło zasoby wiatrówki o jej ramię tak mocno, że ona poczuła, że coś pękło –
kość, prawdopodobnie – a białe chapnięcie bólu przeszyło ją od szyi aż do pięt. W tym samym
czasie, ryk strzału uderzył ją jak fizyczny policzek.
Ale to było niczym w porównaniu z tym, co srebro zrobiło draug.
Granulki nie miały czasu rozprzestrzenić się daleko, ale rozdarły schludne, okrągłe otwory na
cztery cale (4 cale = 10,16 cm – przypuszczenie tłumacza) prosto przez draug – cóż, głowę,
przypuszczała że to był najbliższy odpowiednik. Był krzyk piskliwej agonii, a potem draug upadł w
mokre klapnięcie, kiedy stracił całą konsystencję i kształt. Claire zaskowyta, kiedy zeskoczyła z
drogi fali jego… zwłok? Jeśli był martwy, czego nie mogła przyjąć. Ale nie nadchodził po nią, a to
było to, co było ważne.
Było ich więcej, wyrastających z ukrytych kałuż na błotnistym podwórzu, z drenażu na ulicy,
skraplające się same z deszczu.
O Boże. Było ich tak wiele.
Dźwięk Shane’a strzelającego, kiedy poleciał do przodu, zszokował ją do podskoczenia ze
swoją wiatrówką, podnosząc ją i strzelając ponownie. To bolało, ale trzymała ją w górze, męcząc
się i strzelając znowu i znowu. Shane oczyszczał drogę do ciężarówki, więc skoncentrowała się na
trzymaniu draug z dala z boków. Upadła do tyłu pomiędzy Theo i Harold, trzymając ich tak
bezpiecznymi jak mogła.
Draug nie przejmowały się naprawdę ludźmi; zbyt mały zysk za nich, więc to Theo był tym,
którym musiała się naprawdę przejmować. Zabiłyby żeby się do niego dostać, oczywiście, ale jeśli
Harold nie wejdzie w drogę, będzie z nim w porządku… teraz. Zabiła, albo przynajmniej pozbawiła
ciała, co najmniej pięć draug, zanim nie dosięgli ciężarówki.
Theo nie wszedł do środka. Stał z boku, spokojny jak lodowata woda, kiedy Harold wspiął się
pierwszy. Claire i Shane zajęli pozycje po każdej stronie jego, strzelając żeby trzymać draug z
daleka, a nawet mimo że jej uszy dzwoniły, a jej serce pędziło, Claire mogła usłyszeć inną
wiatrówkę odzywającą się. Naomi trzymała ich z daleka po jej stronie ciężarówki, kiedy czekała.
W końcu Theo podskoczył i wskoczył na pokład ciężarówki, a Shane podążał ostatni.
Teraz rzucił wiatrówkę do Theo, odczepił dyszę miotacza ognia, i nacisnął przycisk zapłonu.
Claire wzięła wdech i zanurkowała na bok ciężarówki. Naomi pozwoliła rzucić jeden, ostatni
podmuch w draug dziesięć stóp dalej (10 stóp = 3,048 m – przypuszczenie tłumacza), potem
wślizgnęła się, a Claire wspięła się. Czy myślała wcześniej, że ciężarówka była za mała? Nawet nie
pamiętała wskakiwania tym razem.
Mgliste popołudnie nagle eksplodowało pomarańczowym światłem za nimi, a Claire spojrzała
we wsteczne lusterko żeby zobaczyć swojego chłopaka opryskującego całą ulicę intensywnym
strumieniem czystego, stężonego ognia. Tam, gdzie dotykał draug, odparowywały się. Mogła
usłyszeć drżące, metaliczne krzyki, nawet pomimo ochrony przed słuchaniem redukcji szumów
Naomi. Z pewnością już nie śpiewały.
Kiedy umieściła ciężarówkę w biegu i puściła sprzęgło, Shane zachwiał się do przodu i prawie
wypadł z otwartego pokładu ciężarówki – prosto na draug.
Ale Theo chwycił go za ramię i trzymał go w miejscu, kiedy Harold przykucnął w kącie
pokładu ciężarówki, wyglądając na przestraszonego na śmierć.
Claire westchnęła z ulgą i uderzyła mocno na pedał gazu. W mniej niż trzydzieści sekund,
deszcz znowu osłabł do delikatnego stukotu w dach, a Shane wyłączył mały palnik zapłonowy
miotacza ognia.
Naomi dalej wyglądała przez swoje okno, z gotową wiatrówką, całą drogę z powrotem do
ciepłych, zapraszających świateł Placu Założycielki.