Władca Zwiesssząt

background image

Władca Zwiesssz

ą

t


If you ever get close to a human
and human behaviour
be ready to get confused
there’s definitely no logic
to human behaviour
but yet so irresistible
there's no map
to human behaviour
Bjork “Human Behaviour”


1.
— Harry... — zacz

ę

ła Hermiona prawie błagalnym tonem.

— Nie — przerwał jej, nie czekaj

ą

c a

ż

sko

ń

czy. Miał pewno

ść

, co jego przyjaciółka zaraz powie.

ś

e na

poszukiwanie horkruksa wyrusz

ą

we trójk

ę

,

ż

e b

ę

d

ą

si

ę

trzyma

ć

razem, tak jak za dawnych czasów. To

ju

ż

min

ę

ło; Dumbledore umarł, przekazuj

ą

c mu pałeczk

ę

. Wiedział,

ż

e dyrektor do tego d

ąż

ył —

wprowadził go w sedno sprawy, by mógł odszuka

ć

reszt

ę

horkruksów, a Harry chciał to zrobi

ć

sam. Czuł,

ż

e musi tak post

ą

pi

ć

. — Odbyli

ś

my podobn

ą

rozmow

ę

jeszcze przed

ś

lubem Billa i Fleur. Nie chc

ę

do

tego wraca

ć

. Sprawa zako

ń

czona.

Hermiona wpatrywała si

ę

w niego t

ę

pym wzrokiem, jakby nagle stała przed nauczycielem, nie potrafi

ą

c

odpowiedzie

ć

na zadane pytanie. Harry pakował swoje rzeczy do plecaka, staraj

ą

c si

ę

ignorowa

ć

dziewczyn

ę

. Co

ś

kłuło go w piersi —

ś

wiadomo

ść

,

ż

e nie zgadzaj

ą

c si

ę

na wspóln

ą

podró

ż

, powoduje

malutk

ą

rys

ę

na ich wieloletniej przyja

ź

ni. Jednak nie mógł nic na to poradzi

ć

. Takie było jego

przeznaczenie. Przecie

ż

jest Złotym Chłopcem, Wybawicielem Czarodziejskiego

Ś

wiata, czy

ż

nie?

Ron uchylił lekko drzwi i wszedł do

ś

rodka. Harry zerkn

ą

ł na niego przelotnie.

— Pami

ę

tasz, Ron i ja powiedzieli

ś

my ci,

ż

e czas, by zawróci

ć

, ju

ż

min

ą

ł. Jeste

ś

my z tob

ą

— odezwała

si

ę

cicho Hermiona. — Poza tym, nawet nie pozwoliłe

ś

nam nic zrobi

ć

, zadecydowałe

ś

za nas.

— Tak b

ę

dzie lepiej. — Spojrzał na szafk

ę

, na której stało zdj

ę

cie. Postacie na fotografii u

ś

miechały si

ę

i

machały do niego. Jedno szcz

ęś

cie, zauwa

ż

ył gorzko Harry, nie było tam Petera. Zamiast niego stała Lily,

próbuj

ą

c nie da

ć

si

ę

pocałowa

ć

Jamesowi oraz Lunatyk i Łapa. — Słuchaj, mam dwa wyj

ś

cia. Albo

Voldemort mnie zabije, a wtedy nie b

ę

d

ę

si

ę

musiał o nic martwi

ć

, albo ja go zabij

ę

, a wtedy b

ę

d

ą

mi

stawia

ć

pomniki i takie tam. W ka

ż

dym razie jestem skazany na przepowiedni

ę

tej starej Trelawney, która

twierdzi,

ż

e ma „wewn

ę

trzne oko”. Ja bym jej jednak poradził,

ż

eby je sobie przeczy

ś

ciła...

— Nie mów tak — przerwała mu Hermiona.
— To znaczy jak? Mam nie mówi

ć

,

ż

e Trelawney jest stara, czy

ż

eby przeczy

ś

ciła sobie „wewn

ę

trzne

oko”? — zapytał, u

ś

miechaj

ą

c si

ę

lekko.

— Nie mów o tym,

ż

e Voldemort ci

ę

zabije — wyja

ś

niła.

— Dobra. Na czym to ja sko

ń

czyłem? Ach... — Potarł dłoni

ą

czoło. — Natomiast wy musicie jako

ś

na tym

ś

wiecie

ż

y

ć

. Hermiono, jeste

ś

czarownic

ą

o mugolskim pochodzeniu. Jest trudno, a wiem,

ż

e

wykształceniem mo

ż

esz to nadrobi

ć

. A ty, Ron? Wiecznie chcesz

ż

y

ć

na garnuszku rodziców? — Spojrzał

na czerwonego z za

ż

enowania przyjaciela. — Jest koniec wakacji. Hogwart został otwarty. Za tydzie

ń

wsi

ą

dziecie do Hogwarckiego Ekspresu i pojedziecie tam, by zdoby

ć

przyszło

ść

. A ja znajd

ę

i zniszcz

ę

horkruksy, bo to moja misja.
Zas

ę

pił si

ę

. Naprawd

ę

nie było łatwo przekona

ć

ich do powrotu do Hogwartu. Nie na darmo trafili do

Gryffindoru.
— Taka jest kolej rzeczy — zako

ń

czył, siadaj

ą

c na łó

ż

ku.

Miał ju

ż

plany. Postanowił,

ż

e jaki

ś

czas zatrzyma si

ę

w Dolinie Godryka, odwiedzi grób rodziców, a

potem ruszy na północ. Tam, na samym kra

ń

cu Szkocji, za mokradłami, na Wyspie Pos

ę

pnej znajdzie

horkruksa Helgi Hufflepuff. Dokona tego dzi

ę

ki zapiskom Dumbledore’a, które zostawił w swoim

gabinecie.

2.
Draco Malfoy popełniał wiele bł

ę

dów w swoim

ż

yciu i jako rozpieszczony, bogaty panicz dostawał

wszystko, co tylko sobie zamarzył.

background image

Jako pi

ę

ciolatek próbował nauczy

ć

si

ę

fechtunku. Gdyby była to mugolska szermierka, nic by mu si

ę

nie

stało. Rozpłakałby si

ę

tylko, bo nie mógłby uradzi

ć

szabli. Ale przecie

ż

był czarodziejem i mieszkał w

magicznym domu. Gdy tylko dotkn

ą

ł czego

ś

, co przypominało floret, automatycznie si

ę

cofn

ą

ł, gdy bro

ń

wyskoczyła z zabezpiecze

ń

i zawisła w powietrzu, jakby czekaj

ą

c a

ż

kto

ś

j

ą

złapie. Draco chwycił za

r

ę

koje

ść

, ale zrobił to tak nieumiej

ę

tnie,

ż

e floret wysun

ą

ł si

ę

z jego dłoni i zacz

ą

ł go goni

ć

, tn

ą

c powietrze

we wszystkie strony.
W wieku lat dwunastu, po której

ś

z rz

ę

du wizycie u Borgina i Burkesa na Nokturnie, namówił ojca na R

ę

k

ę

Glorii. Przez kilka dni podziwiał j

ą

, niczym najcenniejszy skarb, a potem zacz

ą

ł wtyka

ć

w ni

ą

ś

wiec

ę

.

Rzeczywi

ś

cie działała — paliła si

ę

tylko wtedy, gdy miał j

ą

w dłoni. Lecz niefortunnie wypadł z jego r

ę

ki,

zd

ąż

ywszy podpali

ć

mu szat

ę

.

Jednak dopiero teraz, kiedy sko

ń

czył siedemna

ś

cie lat, zrozumiał, jaki był jego najwi

ę

kszy bł

ą

d w

ż

yciu.

Po ucieczce z Hogwartu razem ze Snape’em, mistrz eliksirów ukrył go gdzie

ś

na północy Szkocji, by

uchroni

ć

chłopaka przed aurorami i przygotowa

ć

do spotkania z Czarnym Panem. Draco zdawał sobie

spraw

ę

z tego,

ż

e zawiódł i naraził si

ę

na zemst

ę

ze strony Lorda Ciemno

ś

ci, ale nie potrafił z zimn

ą

krwi

ą

zabi

ć

Dumbledore’a. To było ponad jego siły. Bał si

ę

konsekwencji swojego czynu, w zwi

ą

zku z tym

zdecydował si

ę

uciec.

Animagia okazała si

ę

jedynym wyj

ś

ciem, poniewa

ż

Snape zabrał mu ró

ż

d

ż

k

ę

.

T

ę

sztuk

ę

trenował zaciekle przez ponad rok, w pi

ą

tej klasie, pod przewodnictwem Rity Skeeter.

Reporterka Proroka Codziennego nie chciała przysta

ć

na jego propozycj

ę

, ale woreczek galeonów

skutecznie j

ą

do tego przekonał. I odt

ą

d Malfoy, dzi

ę

ki jej radom, powoli opanowywał t

ę

trudn

ą

sztuk

ę

. A

ż

wreszcie mu si

ę

udało. Zmienił si

ę

i powrócił do swojej formy tylko raz podczas wspólnych lekcji. Nie

pomy

ś

lał,

ż

e mo

ż

e by

ć

mu to potrzebne. Do teraz.

Snape zostawił go na cały dzie

ń

samego. Znajdował si

ę

w obskurnej chacie gdzie

ś

na ko

ń

cu

ś

wiata, a do

dyspozycji miał tward

ą

prycz

ę

i troch

ę

zapasów jedzenia. Draco skupił cał

ą

energi

ę

na przemianie,

przypominaj

ą

c sobie rady Rity Skeeter, zacisn

ą

ł powieki i miał nadziej

ę

,

ż

e wszystko potoczy si

ę

po jego

my

ś

li. Nie błysn

ę

ły

ż

adne

ś

wiatła, w tle nie pojawiły si

ę

ci

ęż

kie, granatowe chmury i nie hukn

ą

ł ani jeden

piorun, a mimo to Draco poczuł, jak okala go co

ś

mi

ę

kkiego — jego ubrania. Otworzył małe, szare

ś

lepka i

z ulg

ą

zarejestrował,

ż

e si

ę

przemienił.

W mał

ą

, biał

ą

myszk

ę

.

Uciekł przez szpar

ę

w podłodze.

Ale pozostał jeden szkopuł — nie potrafił zmieni

ć

si

ę

z powrotem w człowieka.


3.
Po wizycie nad grobem rodziców, Harry z przera

ż

eniem stwierdził,

ż

e musi uda

ć

si

ę

na Wysp

ę

Pos

ę

pn

ą

,

by odnale

źć

i zniszczy

ć

horkruks. Czuł si

ę

dziwnie; wizyta w miejscu, które było dla niego niemal jak

ś

wi

ę

te nie napawała go optymizmem. Ale w ko

ń

cu uaktywnił

ś

wistoklik prowadz

ą

cy na północ Szkocji.

Nie mógł wiedzie

ć

,

ż

e wkrótce zyska nowy przydomek. Władca Zwiesssz

ą

t.


4.
Wyspa Pos

ę

pna, stwierdził ze zdumieniem Harry, wcale nie była wysp

ą

. Z trzech stron otaczało j

ą

morze;

spienione fale uderzały o skalisty brzeg, rozbryzguj

ą

c wod

ę

na wszystkie strony. Na wzniesieniu stał

wielki, zaniedbany zamek z mnóstwem wie

ż

yczek. Po murze pi

ą

ł si

ę

bluszcz, teraz ju

ż

zmizerniały i

wysuszony. Z drzwi złuszczała si

ę

niegdy

ś

czarna farba, w tej chwili wida

ć

było miejsca działania czasu.

Bram

ę

do opuszczonej posiadło

ś

ci pokryła gruba warstwa

ś

niedzi, a w otworach mi

ę

dzy ozdobnymi

elementami z br

ą

zu zagnie

ź

dziły si

ę

paj

ą

ki. Harry przez chwil

ę

podziwiał, jak tkaj

ą

sieci, po czym ruszył

dalej, wyrzucaj

ą

c błahostki z głowy.

Westchn

ą

ł. Wyj

ą

ł ró

ż

d

ż

k

ę

z kieszeni szaty. Szedł powoli, rozgl

ą

daj

ą

c si

ę

na boki. Nie wiedział, gdzie

dokładnie jest ukryty horkruks, ale to musiało by

ć

to miejsce. Czuł spływaj

ą

c

ą

po

ś

cianach starodawn

ą

magi

ę

. Zamek wchłaniał j

ą

. On ni

ą

ż

ył.

Drzwi lekko zaskrzypiały, kiedy je otworzył. W Harry’ego uderzyła silna wo

ń

wilgoci i st

ę

chlizny, taki sam

zapach czuł, gdy tylko otwierał wyj

ą

tkowo zakurzon

ą

ksi

ę

g

ę

w bibliotece. Zadr

ż

ał. Nie podobała mu si

ę

ta

cisza; miał wra

ż

enie,

ż

e wszystko na niego patrzy,

ż

e obserwuje jego ka

ż

dy, nawet najmniejszy ruch.

Korytarze rezydencji zdawały si

ę

nie mie

ć

ko

ń

ca. Kiedy tylko natrafiał na jakie

ś

rozgał

ę

zienie, miał co

najmniej trzy mo

ż

liwo

ś

ci wyboru drogi. A na dodatek ka

ż

dy nast

ę

pny hol wydawał si

ę

by

ć

podobny do

poprzedniego. Mo

ż

liwe,

ż

e kr

ąż

ył w kółko, nie wiedz

ą

c, czy był w danym miejscu czy nie. Harry powoli

tracił nad sob

ą

panowanie. Je

ż

eli w takim tempie b

ę

dzie badał zamek, nigdy nie znajdzie horkruksa. I jego

background image

cał

ą

misj

ę

szlag trafi!

Po kilku godzinach bezowocnych poszukiwa

ń

oparł si

ę

o mur i usiadł, uprzednio zdejmuj

ą

c z ramienia

plecak. Musiał pomy

ś

le

ć

i znale

źć

jaki

ś

sposób na rozwi

ą

zanie tej piekielnej zagadki.

Wyj

ą

ł z plecaka jabłko. Przez jaki

ś

czas t

ę

po si

ę

w nie wpatrywał, ale w ko

ń

cu, zach

ę

cony nie

ś

miałym

burczeniem

ż

ą

dka, ugryzł, rozkoszuj

ą

c si

ę

jego smakiem.

Nagle usłyszał gło

ś

ny pisk.

— Pip! Piii!
Odwrócił głow

ę

w stron

ę

nadchodz

ą

cego d

ź

wi

ę

ku. Ku niemu biegła biała myszka, zaciekle machaj

ą

c

małymi łapkami. Harry nie poruszył si

ę

. Pomy

ś

lał,

ż

e ma halucynacje skoro widzi takie rzeczy, ale

przecie

ż

nic nie pił. Zwierz

ą

tko wdrapało si

ę

na nogi chłopaka, a potem na klatk

ę

piersiow

ą

, ukrywaj

ą

c si

ę

w kieszeni na piersi szaty Pottera.
A potem usłyszał syk.
— Wiem,

ż

e tu jessste

ś

, mój obiadku... Chod

ź

do wujcia...

W

ąż

zatrzymał si

ę

tu

ż

przed Harrym, przekrzywiaj

ą

c nieco łeb.

— Nie widziałe

ś

gdzie

ś

tej myssszy? Ssschowała sssi

ę

... — wysyczał, patrz

ą

c na chłopaka z

ciekawo

ś

ci

ą

. — Ale j

ą

dopadn

ę

.

— Zmiataj st

ą

d — powiedział Harry w mowie w

ęż

y, wyci

ą

gaj

ą

c przed siebie ró

ż

d

ż

k

ę

. Czuł, jak myszka

dr

ż

y schowana w jego kieszonce. Niepewnie wy

ś

ciubiła nosek, ale zaraz schowała go z powrotem,

widz

ą

c jak w

ąż

na ni

ą

patrzy i wysuwa kły. — Mam ró

ż

d

ż

k

ę

i nie zawaham si

ę

jej u

ż

y

ć

.

— Nie odpussszcz

ę

— sykn

ą

ł, zbli

ż

aj

ą

c si

ę

do Pottera. — Ugryz

ę

ci

ę

, jessstem zbyt głodny.

— Dam ci jabłko, je

ś

li zostawisz j

ą

w spokoju — rzekł dyplomatycznie. Myszka spojrzała na niego swoimi

szarymi

ś

lepkami, tak,

ż

e poczuł, jak robi mu si

ę

mi

ę

kko na sercu.

— Nie jessstem wegetarianinem — zaprzeczył w

ąż

. W łuskach na całym jego ciele było co

ś

metalicznego,

ż

e nawet w nikłym

ś

wietle wydawały si

ę

połyskiwa

ć

malachitow

ą

zieleni

ą

.

Harry zamrugał. Siedział w nieznanym miejscu na ko

ń

cu

ś

wiata i targował si

ę

z w

ęż

em o mysz.

Szale

ń

stwo!

— Dobra. W plecaku mam kanapk

ę

z kiełbas

ą

. Co ty na to? — powiedział szczerze zdumiony Harry.

W

ąż

jakby si

ę

zastanawiał. Przekrzywiał łeb w jedn

ą

i drug

ą

stron

ę

, zerkaj

ą

c na chłopaka. Oczy czarne

jak noc przeszywały go na wskro

ś

.

— Co prawda nie jessst to mi

ę

ssso ssszczura, ale mo

ż

e by

ć

. I tak nic lepssszego nie znajd

ę

, a mój

dotychczasssowy obiad wygl

ą

da na do

ść

ż

ylasssty — mrukn

ą

ł w

ąż

, patrz

ą

c łapczywie na r

ę

ce Harry’ego.

— Umowa ssstoi.
Gryfon wyj

ą

ł z plecaka kanapk

ę

, odpakował j

ą

i wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

. Gad podpełzł do niego i mocnym

chwytem porwał jedzenie. Harry uznał widok w

ęż

a jedz

ą

cego kanapk

ę

za bardzo abstrakcyjny.

— Nic ci nie grozi, myszko — rzekł do gryzonia, kiedy wyci

ą

gn

ą

ł go z kieszonki. Myszka usiadła na jego

dłoni. — Mo

ż

esz ju

ż

i

ść

. Trzymaj si

ę

z dala od w

ęż

y. — Gdzie

ś

z oddali usłyszał stłumiony syk oburzenia.

Poło

ż

ył r

ę

k

ę

na brudnej podłodze, by mogła spokojnie odej

ść

. Myszka spojrzała na niego wielkimi

ś

lepkami. Wygl

ą

dała, według Harry’ego, jakby si

ę

miała zaraz rozpłaka

ć

. Wdrapała si

ę

na spodnie, a

potem na szat

ę

, chowaj

ą

c si

ę

w kieszonce.

— Pip! Piiip! — zaprotestowała myszka.
— Dobrze ju

ż

, dobrze — przyznał, u

ś

miechaj

ą

c si

ę

lekko. — Zostajesz ze mn

ą

.


5.
Draco Malfoy jeszcze nigdy nie czuł si

ę

tak upokorzony jak w tej chwili. Zmienił w biał

ą

mysz, a do tego

siedział w kieszeni swojego najwi

ę

kszego wroga: Harry’ego — Chłopca — Który — Cholera! — Prze

ż

ył —

Pottera. Gorzej ju

ż

nie mógł trafi

ć

. A mimo to został z nim. Tak. Jako

Ś

lizgon ratował przede wszystkim

własn

ą

skór

ę

. Nie miał zamiaru przez kolejne dni bł

ą

ka

ć

si

ę

po tym zamczysku, bez jedzenia, bez

jakichkolwiek perspektyw. Zapewnił sobie bezpiecze

ń

stwo. B

ą

d

ź

co b

ą

d

ź

Potter jest czarodziejem. Umie

si

ę

obroni

ć

, ma jedzenie... i kaw

ę

!

— Piii! Pip? — zapiszczał. W

ąż

ci

ą

gle m

ę

czył si

ę

z kanapk

ą

.

Harry nalał do kubka od termosu

ś

wie

ż

ej, paruj

ą

cej kawy.

— Chcesz? — zdziwił si

ę

Gryfon, ale przysun

ą

ł do kieszonki kubek.

Draco zanurzył pyszczek w napoju, omal nie wpadaj

ą

c do

ś

rodka. Harry podał mu kawałek jabłka, który

Malfoy chwycił w swoje łapki i zacz

ą

ł prze

ż

uwa

ć

.

— Smakuje ci? — zapytał z trosk

ą

Harry.

— Pip. — Po czym, czuj

ą

c si

ę

poni

ż

onym, potwierdził, kiwaj

ą

c łebkiem.

background image

— Có

ż

, nigdy nie spotkałem magicznej myszy, ale je

ś

li jeste

ś

moim kompanem, to musz

ę

ci

ę

jako

ś

nazwa

ć

— powiedział. — Rozumiesz, co mówi

ę

, prawda? — Draco znów kiwn

ą

ł łebkiem, wpatruj

ą

c si

ę

w

Harry’ego. — Wiesz, w szkole był taki jeden chłopak... — Zastanowił si

ę

przez chwil

ę

. — Jeste

ś

rodzajem

m

ę

skim, tak? — Potwierdzenie. — No, i ten chłopak potrafił zwróci

ć

na siebie uwag

ę

... Od pierwszego

spotkania znienawidził mnie za to,

ż

e nazywam si

ę

Potter, a nawet mnie nie poznał. My

ś

lał,

ż

e obnosz

ę

si

ę

ze sław

ą

, a ja jej nigdy nie chciałem. Mniejsza. — Popatrzył gdzie

ś

w dal. — Miał bardzo jasne włosy,

takie uło

ż

one, nie to, co moje. Mo

ż

e je farbował? I te

ż

lubił kaw

ę

, wiesz? Robił z tego taki rytuał.

Widocznie bez niej nie umiał działa

ć

. — Spojrzał ponownie na myszk

ę

. — Nazw

ę

ci

ę

Draco. Pasuje do

ciebie.
Malfoy, gdyby mógł, rozdziawiłby usta. Zrobiło mu si

ę

jako

ś

tak ci

ęż

ko na sercu. Co? Przecie

ż

Malfoyowie

nie maj

ą

serca! To wyznanie wstrz

ą

sn

ę

ło nim,

ż

e poczuł jakby wyrzuty sumienia? Nie, tylko mu si

ę

zdawało.
— Pip — przyznał i pokiwał łebkiem.
— No dobra, to zbieramy si

ę

— mrukn

ą

ł, po czym podniósł si

ę

z ziemi. Wsadził termos do plecaka, a na

ko

ń

cu zarzucił go na rami

ę

. — Trzeba znale

źć

t

ę

przekl

ę

t

ą

czark

ę

, a wtedy zmywam si

ę

z tego miejsca.

— Pip — przytakn

ą

ł Malfoy.

— Mog

ę

i

ść

z tob

ą

? — zasyczał w

ąż

.

— Te

ż

chcesz by

ć

moim kompanem? — zapytał ze zdumieniem Harry. W sumie nie miał nic przeciwko.

— Czemu nie? I tak nie mam nic do roboty.
— Dobra, ale

ż

yjesz na stopie pokojowej z Draco — mrukn

ą

ł Potter w mowie w

ęż

y. Gad spojrzał na niego

zdezorientowany.
— Draco? Nadałe

ś

mu imi

ę

? — Harry tylko wzruszył ramionami. — W takim razie ja te

ż

chc

ę

. Musssi

issstnie

ć

równouprawnienie, prawda?

— Dobra — przyznał Harry. Przez chwil

ę

patrzył na niego, próbuj

ą

c wymy

ś

li

ć

imi

ę

pasuj

ą

ce do w

ęż

a. —

Ssyk. Co ty na to?
— Pasuje.
— Dobra, kompania. Idziemy — powiedział. — Ssyk, chod

ź

— dodał, widz

ą

c,

ż

e w

ąż

gapi si

ę

na niego.

Harry przystan

ą

ł na rogu korytarza, poniewa

ż

miał wra

ż

enie,

ż

e ju

ż

kiedy

ś

t

ę

dy przechodził. Nie był

jednak pewny, mo

ż

liwe,

ż

e mu si

ę

tylko zdawało albo zamek miał jakie

ś

magiczne wła

ś

ciwo

ś

ci

przemieszczania sal, je

ś

li si

ę

wykona jaki

ś

ruch. Oczywi

ś

cie, zły ruch. Popatrzył na

ś

ciany. We wszystkich

korytarzach wisiały te same obrazy, a wła

ś

ciwie tylko zdobione złote ramy, bo postacie ju

ż

dawno si

ę

wyniosły.
— Jak mam wiedzie

ć

, czy ju

ż

tutaj byłem? — zapytał sam siebie.

— Piiip. Pip.
Harry powoli ruszył wzdłu

ż

holu, szukaj

ą

c czego

ś

, co pomogłoby mu rozró

ż

nia

ć

zamek.

— Draco mówi,

ż

eby

ś

oznaczał

ś

ciany — wysyczał Ssyk.

Potter zatrzymał si

ę

i spojrzał na niego oniemiały.

— No co? Mam robi

ć

za tłumacza?

— Co powiedziałe

ś

? — Zdumiał si

ę

. —

ś

e Draco mówił... Zaraz... rozumiesz go?

— Wi

ę

ksssz

ą

połow

ę

— przyznał w

ąż

. — Jessstem ssszkockim w

ęż

em, a on mówi po angielsssku.

Ssszczerze powiedziawssszy to ma bardzo kiepssski akcent. Czasssami sssi

ę

musssz

ę

domy

ś

la

ć

, o co

mu chodzi.
— Ale jak to? My

ś

lałem,

ż

e tylko z innymi w

ęż

ami mo

ż

esz si

ę

porozumie

ć

. No i z lud

ź

mi, którzy znaj

ą

ten

j

ę

zyk — powiedział zaskoczony. Draco wyjrzał z kieszonki i spogl

ą

dał raz na Ssyka, a raz na Harry’ego

(to Potter! Nie zapominaj! — upomniał si

ę

w duchu), nic nie rozumiej

ą

c.

— Wiesssz. Ofiara ma prawo do ossstatniego

ż

yczenia przed

ś

mierci

ą

— o

ś

wiadczył wynio

ś

le. —

Przecie

ż

musssz

ę

je zrozumie

ć

, nie?

— I dopiero teraz mi mówisz,

ż

e go rozumiesz?

— Ta twoja kanapka ssskleiła mi ssszcz

ę

ki — odpowiedział Ssyk. — Powiniene

ś

uwa

ż

a

ć

, co jesssz.

Harry czuł si

ę

zbity z tropu.

— To co Draco mówił?

ś

eby

ś

oznaczał

ś

ciany.

Gryfon nagle zrozumiał. U

ś

miechn

ą

ł si

ę

i wyj

ą

ł Dracona z kieszonki.

— Ssyk powiedział,

ż

e dałe

ś

mi wskazowk

ę

,

ż

ebym oznaczał

ś

ciany. Dzi

ę

ki! Kocham ci

ę

.

I pocałował myszk

ę

, po czym z powrotem wsadził skołowanego Malfoya do kieszeni.

— Pi! Pi! Pi!

background image

Harry spojrzał na Ssyka.
— Po ocenzurowaniu nic nie zossstaje — sykn

ą

ł w

ąż

.

— Flagrate — wymówił wyra

ź

nie Potter, wskazuj

ą

c ró

ż

d

ż

k

ą

na

ś

cian

ę

. Na chropowatej powierzchni

pojawił si

ę

ognisty, krzywy krzy

ż

yk. — Idziemy, Ssyk.


6.
Po kilku godzinach zaznaczania korytarzy, Harry poczuł si

ę

strasznie zm

ę

czony. Teraz wiedział,

ż

e

zamek działał na tej samej zasadzie, co Hogwart — schody o ró

ż

nych godzinach prowadziły do innych

miejsc. Dlatego wci

ąż

natrafiał na nieoznaczone hole.

Otaczała go cisza; tylko czasami Draco popiskiwał lub Ssyk syczał,

ż

e niedługo „zapełza” si

ę

na

ś

mier

ć

.

— Mam do

ść

— wyst

ę

kał. Oczy mu si

ę

zamykały. — Musz

ę

odpocz

ąć

. Drzemka postawi mnie na nogi.

— Piip. Pip — pisn

ą

ł Malfoy.

Harry usiadł przy

ś

cianie, po czym z plecaka wyj

ą

ł dwie kanapki i jabłko. T

ą

z kiełbas

ą

dał Ssykowi,

ż

eby

nie dobierał si

ę

do Draco, a t

ą

z serem i jabłko zjadł na spółk

ę

z myszk

ą

.

Po jakim

ś

czasie z plecaka wyci

ą

gn

ą

ł koc. Owin

ą

ł si

ę

nim. W

ąż

usadowił si

ę

na brzegu materiału. Draco

wyczołgał si

ę

z kieszonki i uło

ż

ył na piersi Harry’ego. Potter pogłaskał go po główce.

Ś

pij słodko, Draco.

— Pip.

Ś

pij słodko, Ssyku.

— Nawzajem, Władco Zwiesssz

ą

t.


7.
Ze snu przebudziły go delikatne palce muskaj

ą

ce jego szyj

ę

. Wci

ąż

nie rozumiej

ą

c, co si

ę

aktualnie

działo, pozwolił im, by bł

ą

dziły po jego skórze. A gdy doł

ą

czyły do tego ciepłe, wilgotne wargi, Harry j

ę

kn

ą

ł

przeci

ą

gle i, nie otwieraj

ą

c oczu, wyszukał własnymi ustami

ź

ródło ciepła. Pocałunek był zachłanny, o

smaku kawy i zapachu wilgoci unosz

ą

cej si

ę

wokół. Skóra drugiej osoby sprawiała wra

ż

enie delikatnej i

Harry dotykał j

ą

coraz

ś

mielej, bł

ą

dz

ą

c r

ę

kami po twarzy, kieruj

ą

c si

ę

wy

ż

ej, a

ż

wpl

ą

tał palce w gładkie

włosy. Przeczesywał je nie

ś

piesznymi ruchami, a j

ę

zykiem dotykał podniebienia drugiej osoby, czuj

ą

c, jak

wzdłu

ż

kr

ę

gosłupa przechodz

ą

mu przyjemne dreszcze. Do mózgu dotarła równie

ż

wiadomo

ść

,

ż

e jego

spodnie staj

ą

si

ę

stanowczo za ciasne.

Ciało tego kogo

ś

przyciskało Harry’ego do

ś

ciany, r

ę

kami schodz

ą

c ni

ż

ej i ni

ż

ej, palcami powoli rozpinaj

ą

c

guziki. Okulary Pottera troch

ę

przeszkadzały w pocałunku, ale nie mieli ochoty tego przerywa

ć

na tak

prozaiczn

ą

czynno

ść

, jak pozbycie si

ę

ich. Osoba przysun

ę

ła si

ę

do Gryfona tak,

ż

e poczuł, jak co

ś

twardego napiera na jego udo...
(CO

Ś

TWARDEGO?)

Znieruchomiał. Automatycznie otworzył oczy, rejestruj

ą

c wpatruj

ą

ce si

ę

w niego szare t

ę

czówki —

t

ę

czówki Malfoya. Odsun

ą

ł go od siebie. Był tak skołowany,

ż

e przez chwil

ę

nie wiedział, co si

ę

dzieje.

— Co ty tu... Co to ma... Malfoy! — wrzasn

ą

ł. — Co, na Merlina, tutaj robisz? — Odsun

ą

ł si

ę

jeszcze

bardziej, szukaj

ą

c ró

ż

d

ż

ki. Myszki nigdzie nie było. — Gdzie jest Draco? — Dopiero po jakim

ś

czasie zdał

sobie spraw

ę

z tego, jak idiotycznie to zabrzmiało.

— Tu jestem — odpowiedział spokojnie Malfoy.
Wygl

ą

dał do

ść

dziwnie, musiał przyzna

ć

Harry. Zawsze idealnie zaczesane i przylizane włosy sterczały

mu na wszystkie strony, ju

ż

nie takie jasne i połyskuj

ą

ce, tylko przybrudzone i wywijaj

ą

ce si

ę

na ko

ń

cach.

Na jego ustach nie go

ś

cił ironiczny u

ś

mieszek, prawd

ę

mówi

ą

c twarz Draco nie wyra

ż

ała

ż

adnych uczu

ć

.

Malfoy siedział niedaleko niego, cz

ęś

ciowo okryty kocem, a jego naga klatka piersiowa wydawała si

ę

Harry’emu nienaturalnie poci

ą

gaj

ą

ca.

— Nie ty. Mysz — burkn

ą

ł, po czym spojrzał na w

ęż

a. — Z

ż

arłe

ś

mysz! — warkn

ą

ł na niego normalnym

głosem, a Ssyk nie wiedział, o co chodzi.
— Nie b

ą

d

ź

idiot

ą

, Potter — rzekł beznami

ę

tnie

Ś

lizgon. — To ja. Ta mysz.

— Co?
— Jak zwykle elokwentny — zakpił.
— Udusz

ę

go — wysyczał Harry, nie zdaj

ą

c sobie sprawy,

ż

e powiedział to w mowie w

ęż

y.

— Ej! To moja działka — zaperzył si

ę

Ssyk. Podniósł łeb i swoimi wielkimi, czarnymi oczami popatrzył na

Harry’ego.
— Przecie

ż

nie jeste

ś

dusicielem. W całej Wielkiej Brytanii nie ma takich w

ęż

y.

— Ka

ż

dy ma jakie

ś

marzenia, nie?

background image

Harry zmarszczył brwi, po czym ponownie spojrzał na

Ś

lizgona.

— Jak to mysz? Co... — zapytał, ignoruj

ą

c poprzednie słowa Malfoya. Ta cała sprawa wydawała mu si

ę

ś

mieszna.

— Jestem animagiem — odparł bez cienia emocji. — Uciekłem od Snape’a, przemieniaj

ą

c si

ę

w mysz, i

zaw

ę

drowałem a

ż

tutaj. Nie opanowałem dobrze tej sztuki i nie wyszła mi ponowna przemiana. Tyle ci

powinno wystarczy

ć

.

— Dlaczego? — dopytywał si

ę

. — Przecie

ż

jeste

ś

po ich stronie. — Znalazł wreszcie ró

ż

d

ż

k

ę

i,

wymierzaj

ą

c ni

ą

w Dracona, odsun

ą

ł si

ę

jeszcze bardziej od

Ś

lizgona. Malfoy jednak nadal trzymał koc,

nie pozwalaj

ą

c, by Potter go zabrał. Harry dostrzegł, jak

Ś

lizgon kurczowo zaciska palce na materiale, ale

nic nie powiedział.
— Byłem — mrukn

ą

ł. Widział wymierzon

ą

w niego ró

ż

d

ż

k

ę

i sugestywny znak brwi Pottera. — Nie

wykonałem misji, nie zabiłem Dumbledore’a, i Cza... Wiesz O Kogo Mi Chodzi dałby mi sowit

ą

nauczk

ę

.

Owszem, po kilku Crucio jeszcze bym

ż

ył, ale i tak, jako

ś

miercio

ż

erca, nie zabiłbym nikogo. Teraz ju

ż

wszystko wiesz. Jeste

ś

zadowolony? – ostatnie słowa wymówił z jawn

ą

kpin

ą

.

— Ale jak...? Czemu teraz si

ę

zmieniłe

ś

...? Z tej myszy w... — zapytał Harry. Wci

ąż

ci

ęż

ko mu było

uwierzy

ć

w to, co mówił Malfoy.

— Dosy

ć

tego zwierzania, Potter. Nic wi

ę

cej ci nie powiem — burkn

ą

ł Draco.

Harry spojrzał mu prosto w oczy, u

ś

miechaj

ą

c si

ę

jednoznacznie. Malfoy pobladł, po czym jeszcze

bardziej owin

ą

ł si

ę

kocem. Gryfon miał ochot

ę

si

ę

roze

ś

mia

ć

; jeszcze nigdy nie widział zakłopotanego

Ś

lizgona.

— Nie zrobisz tego, Potter — zapiszczał Malfoy. Jego głos był bardzo podobny do pisku myszki. — Nie
odwa

ż

ysz si

ę

.

— Jeste

ś

pewny? — Uniósł sugestywnie brwi. — Wingardium Le...

— Dobra, wygrałe

ś

— przyznał Draco w akcie desperacji. — Nie wiem, jak si

ę

zmieniłem. Poczułem si

ę

bezpieczny. Twoja miło

ść

do myszy wywołała u mnie nieznane dot

ą

d uczucia. — Specjalnie u

ż

sformułowania „do myszy”, bo jakby powiedział „do mnie”, wywołałoby to niepo

żą

dane skojarzenia. —

Poza tym napiłem si

ę

kawy i najadłem. Miałem siły. Potem przyszedł sen, w którym zacz

ą

łem przemian

ę

.

— Kontynuuj — mrukn

ą

ł Harry. — Dlaczego... wiesz...?

— Jestem gejem. Poniosło mnie. To chyba wszystko wyja

ś

nia — przyznał sztywno Malfoy. Gryfon

skrzywił si

ę

. — Czy

ż

bym uraził twoje cenne i niewinne uszy, co, Potter? — zakpił.

— Zamknij si

ę

— wycedził.

Milczeli przez chwil

ę

.

— Gdzie jeste

ś

my? — zapytał Malfoy.

— Na Wyspie Pos

ę

pnej.

— Urocza nazwa — skomentował

Ś

lizgon.

Znów milczeli.
— Czyli nie jeste

ś

my wrogami, tak? — zapytał Harry. — Jeste

ś

po naszej stronie.

— Nie jestem po niczyjej stronie, Potter — mrukn

ą

ł Malfoy. Nadal mocno trzymał koc. — Ale tak, nie

jeste

ś

my wrogami.


8.
— Masz tu spodnie i sweter — powiedział po jakim

ś

czasie Harry, wyjmuj

ą

c rzeczy z plecaka. — Chyba

ż

e masz zamiar paradowa

ć

okryty jedynie kocem.

Malfoy przygl

ą

dał si

ę

ubraniom. Potter był mniej wi

ę

cej jego wzrostu i podobnej figury, wi

ę

c rzeczy

prawdopodobnie b

ę

d

ą

le

ż

e

ć

na nim jak ulał, ale... Tu wła

ś

nie zaczynał si

ę

problem. Były gryfo

ń

skie,

szkarłatnego koloru.
— Nie zmusisz mnie do wło

ż

enia tego — burkn

ą

ł. — To uwłacza honorowi

Ś

lizgona.

— Twoja sprawa — rzekł spokojnie Harry. — Jak dla mnie to mo

ż

esz nawet paradowa

ć

nago, nic mnie to

nie obchodzi.
— Mo

ż

e chcesz sobie poogl

ą

da

ć

mnie w całej okazało

ś

ci, co? — wyszydził Draco, unosz

ą

c jedn

ą

brew.

Gryfon spojrzał na niego z u

ś

miechem.

— Masz zbyt wysokie mniemanie o sobie, Malfoy — odparł.

Ś

lizgon prychn

ą

ł. Harry szukał jeszcze jednej

rzeczy w plecaku, ale jako

ś

nie potrafił znale

źć

. — O! Masz tu ró

ż

d

ż

k

ę

.

— Tak bardzo mi ufasz, Potter? — zapytał z kpin

ą

Malfoy. Nie mógł si

ę

powstrzyma

ć

od takich

komentarzy.
— Nie. W ogóle ci nie ufam — odpowiedział, u

ś

miechaj

ą

c si

ę

fałszywie. — To ró

ż

d

ż

ka od Freda i

background image

George’a, jeden z ich nowych wynalazków. Ma dwie całkiem przydatne funkcje. Jakby wróg nagle j

ą

przej

ą

ł, to nie da rady skierowa

ć

jej na mnie, a w przypadku, gdy chciałby z ni

ą

uciec, po pi

ęć

dziesi

ę

ciu

stopach ró

ż

d

ż

ka wysyła do

ść

bolesny czar. Nie próbowałem jej jeszcze, ale bli

ź

niacy testowali j

ą

na

sobie. Przez jaki

ś

czas George miał pewne problemy z r

ę

k

ą

. Tak wi

ę

c nic mi nie grozi — skwitował.

— To całkiem przekonywuj

ą

cy argument — prychn

ą

ł Draco. — A teraz łaskawie si

ę

odwró

ć

, bo b

ę

d

ę

si

ę

przebierał.
— No co ty? A kto przed chwil

ą

chciał paradowa

ć

na golasa?

— Zamknij si

ę

i odwró

ć

— warkn

ą

ł.

Harry zachichotał.

9.
— Gdzie idziemy? — zapytał Malfoy.
Harry zerkn

ą

ł na blondyna. Draco zd

ąż

ył uło

ż

y

ć

sobie jako

ś

włosy, cho

ć

nadal były przybrudzone. Min

ę

miał zaci

ę

t

ą

, jakby nie chciał pokaza

ć

Gryfonowi swoich uczu

ć

. I najwyra

ź

niej nie czuł si

ę

dobrze w

gryfo

ń

skich kolorach ubra

ń

.

Za nimi pełzł powoli Ssyk, ci

ą

gle narzekaj

ą

c.

— Gdzie

ś

, gdzie ukryty jest kielich Helgi Hufflepuff — mrukn

ą

ł Harry.

— A po co ja tu jestem? Przecie

ż

to twoja misja.

— Je

ś

li chcesz, mo

ż

esz sobie pój

ść

, ale oddaj ró

ż

d

ż

k

ę

, chyba

ż

e wolisz dosta

ć

czym

ś

podobnym do

Crucio — mrukn

ą

ł.

— Zmieni

ę

si

ę

z powrotem w mysz — stwierdził rzeczowo Malfoy.

— Tylko tym razem mo

ż

esz nie mie

ć

szcz

ęś

cia — odparł zgry

ź

liwie Harry. — A poza tym, co ci to da?

— To nie b

ę

d

ę

si

ę

przemieniał — powiedział na przekór. — Wyjd

ę

z zamku i pójd

ę

przed siebie. W ko

ń

cu

gdzie

ś

dojd

ę

.

— Uprzejmie ci

ę

informuj

ę

,

ż

e prawie cały teren wokół zamku pokrywaj

ą

, a pewnie pami

ę

tasz, o czym

były lekcje obrony przed czarn

ą

magi

ą

, nie? — zacz

ą

ł uprzejmie Harry. —

ś

e w mokradłach

ż

yj

ą

...

— Wiem, co

ż

yje w mokradłach — burkn

ą

ł Draco. Min

ę

miał pos

ę

pn

ą

.

— Nie radziłbym ci spotka

ć

si

ę

z nimi twarz

ą

w twarz i to bez ró

ż

d

ż

ki.

— To po co tu jestem? — zapytał prawie histerycznie

Ś

lizgon.

— Dotrzymujesz mi towarzystwa — odpowiedział spokojnie Potter. Zaznaczył krzywym krzy

ż

ykiem

kolejn

ą

ś

cian

ę

. — We dwóch zawsze ra

ź

niej. Niewiadomo, na co si

ę

natkniemy.

— Nogi mnie bol

ą

— sykn

ą

ł z

ż

alem w

ąż

. Harry zignorował go.

— Jak to „niewiadomo, na co si

ę

natkniemy”? Wcze

ś

niej nie wspominałe

ś

o jakich

ś

obcych — j

ę

kn

ą

ł

Malfoy. Wygl

ą

dał na lekko przera

ż

onego.

— Nie j

ę

cz tak. Nie b

ę

dzie tak

ź

le.

— Noogi mnie bool

ą

— wysyczał gło

ś

niej Ssyk.

— Przecie

ż

nie masz nóg — odpowiedział mu Harry.

— A co mam powiedzie

ć

?

ś

e bol

ą

mnie łussski? — zirytował si

ę

w

ąż

. — Jessstem mały. Musssz

ę

wi

ę

cej

sssiły u

ż

ywa

ć

,

ż

eby za wami nad

ąż

y

ć

.

— To wolny kraj. Nie musisz i

ść

za nami — burkn

ą

ł. Malfoy przygl

ą

dał si

ę

tej dziwnej wymianie zda

ń

,

oczywi

ś

cie nic z tego nie rozumiej

ą

c.

— Ale chc

ę

— zaprotestował. Harry wywrócił oczami.

— Dobra. Tylko nie marud

ź

, okej?

— A dossstan

ę

kanapk

ę

z kiełbasss

ą

?

— Dostaniesz, ale pó

ź

niej — odpowiedział Potter. Przez chwil

ę

patrzył na w

ęż

a, a potem odwrócił si

ę

do

Malfoya. — No co?
— Co mówił? — zapytał.
— Narzekał,

ż

e go nogi bol

ą

— odparł z rozbawieniem Harry.

— Przecie

ż

on nie ma nóg.

— To samo mu powiedziałem. — Kolejny krzy

ż

yk ozdobił

ś

cian

ę

. — Idziemy dalej.

Po niesko

ń

czonej liczbie, jak si

ę

zdawało Harry’emu, oznacze

ń

ś

cian, dotarli przed wielkie, mahoniowe

drzwi. Tak jak wsz

ę

dzie farba złuszczała si

ę

z drewna wielkimi płatami, ale Gryfon tak po prostu nie mógł

ich otworzy

ć

. Były zamkni

ę

te zakl

ę

ciem.

Spojrzeli na siebie i kiwn

ę

li głowami.

— To tutaj — powiedzieli równocze

ś

nie.

background image

10.
— Alohomora — rzucił zakl

ę

cie Malfoy, kiedy Potter dał mu znak.

Drzwi otworzyły si

ę

powoli, skrzypi

ą

c lekko. Draco i Harry zrobili dwa kroki do przodu, trzymaj

ą

c

wyci

ą

gni

ę

te przed siebie ró

ż

d

ż

ki, i nasłuchuj

ą

c, czy jest co

ś

w

ś

rodku. Na niewielkiej kolumnie na

ś

rodku

pomieszczenia stał kielich. Błyszczał w

ś

wietle promieni słonecznych dochodz

ą

cych zza wielkich okien.

Czara iskrzyła drogocennymi kamieniami — awanturynami i melanitami — w kolorze br

ą

zu i

ż

ółci.

Po drugiej stronie znajdowały si

ę

inne drzwi, uchylone na zewn

ą

trz, przez które wciskał si

ę

chłodny wiatr.

— Trzeba było wej

ść

od tylnej strony, Potter. Ale nie. Wielki Bohater zawsze wchodzi głównymi wej

ś

ciami

— burkn

ą

ł Malfoy, wykrzywiaj

ą

c usta w kpi

ą

cym grymasie. — Unikn

ą

łby

ś

taaakiej w

ę

drówki.

— A ty by

ś

został strawiony przez w

ęż

a — odci

ą

ł si

ę

Harry.

Nie podobała mu si

ę

ta cisza.

— No dalej, zabieraj to cholerstwo. Chc

ę

si

ę

st

ą

d jak najszybciej wynie

ść

— warkn

ą

ł Draco.

— Nie szkoda ci b

ę

dzie abstynencji kawowej? — za

ś

miał si

ę

Gryfon. Powoli podchodził do horkruksa

Helgi Hufflepuff.
— Och, zamknij si

ę

.

Gdy tylko Harry jeszcze bardziej przybli

ż

ył si

ę

do kolumny, a jego twarz o

ś

wietliły kamienie, rozległo si

ę

nie

ś

miałe chrobotanie. Z ka

ż

d

ą

sekund

ą

d

ź

wi

ę

k nasilał si

ę

, doł

ą

czyły do niego ciche pla

ś

ni

ę

cia.

Harry’emu zje

ż

yły si

ę

na karku włoski. Malfoy pobladł.

— Te

ż

to słyszysz? — zapytał Potter. Czuł, jak poc

ą

mu si

ę

dłonie. Draco tylko kiwn

ą

ł głow

ą

.

Z ukrycia wyszło to, czego najbardziej obawiał si

ę

Malfoy — potwory. Wszystkie miały nisko zawieszony

tułów, podobnie jak pi

ęć

nóg, z których ka

ż

da zako

ń

czona była zdeformowan

ą

stop

ą

poro

ś

ni

ę

t

ą

grub

ą

,

czerwonobr

ą

zow

ą

sier

ś

ci

ą

. Na samej górze wpatrywały si

ę

w przybyszów czarne niczym smoła małe

oczka przypominaj

ą

ce guziki. Z ciemno

ś

ci wynurzyło si

ę

ich kilka, zapewne zwabione zapachem ludzi,

cho

ć

Malfoy miał wra

ż

enie,

ż

e nieustannie si

ę

mno

żą

.

— O Bo

ż

e! Zabieraj to i spieprzamy! — krzykn

ą

ł Draco, patrz

ą

c, jak jego r

ę

ce dr

żą

.

Harry wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

po kielich dokładnie w momencie, kiedy stwory ruszyły ku nim

ż

wawo. Malfoy

poci

ą

gn

ą

ł go za r

ę

kaw szaty, daj

ą

c mu znak, by szybko st

ą

d uciekali. W szarych oczach

Ś

lizgona

dostrzec mo

ż

na było przera

ż

enie. Prawdopodobnie wiedział, kim lub czym s

ą

potwory. Krzykn

ą

ł zakl

ę

cie,

lecz nie trafił w stworzenie. Potter jednak nie dał za wygran

ą

, chwycił horkruks, ale ten wy

ś

lizgn

ą

ł si

ę

z

jego spoconych palców, po czym słycha

ć

było brzd

ę

k metalu na posadzce. Odtoczył si

ę

w ciemn

ą

cz

ęść

komnaty. Gryfon my

ś

lał,

ż

e zd

ąż

y podnie

ść

i wzi

ąć

czark

ę

, ale zwierz

ę

ta wyczuły ich zapachy i w szybkim

tempie zbli

ż

ały si

ę

do nich. Ten, który był najbli

ż

ej, owin

ą

ł siln

ą

, cho

ć

gi

ę

tk

ą

nog

ą

kostk

ę

Harry’ego.

Chłopak zachwiał si

ę

, próbuj

ą

c utrzyma

ć

równowag

ę

.

— Dr

ę

... — Ze strachu zabrakło mu powietrza w płucach.

— Dr

ę

twota! — rykn

ą

ł Malfoy, a zwierz

ę

pu

ś

ciło nog

ę

Gryfona. Draco ponownie poci

ą

gn

ą

ł Pottera za

r

ę

kaw.

Zamkn

ę

li drzwi.

— Colloportus — wydyszał Harry. Przez chwil

ę

słycha

ć

było ciche stukanie, a

ż

w ko

ń

cu umilkło.

Obaj usiedli na ziemi, dysz

ą

c ci

ęż

ko.

— „Trzeba było wej

ść

od tylnej strony, Potter”, tak? — przedrze

ź

niał Malfoya Harry. Draco tylko wywrócił

oczami. — Co to, na Merlina, było?
— Nigdy nie czytałe

ś

Fantastycznych Zwierz

ą

t, Potter? —

Ś

lizgon spojrzał z odraz

ą

na w

ęż

a, który

wygl

ą

dał, jakby si

ę

u

ś

miechał. Gryfon nie skomentował tych słów. Od dawna starał si

ę

ignorowa

ć

docinki

ze strony Malfoya; z ró

ż

nym skutkiem. — Jeste

ś

my na Wyspie Pos

ę

pnej, tak? — Harry potwierdził. — To

wszystko jasne. To kwintopedy.
— Kwinto... co?
— Twoja elokwencja mnie pora

ż

a — zakpił. — Kwintopedy. Zaklasyfikowane przez Ministerstwo Magii

jako wyj

ą

tkowo niebezpieczne.

ś

yj

ą

tylko tutaj.

— Mów dalej — zach

ę

cił go Harry.

— Istniej taka legenda, która mówi,

ż

e kwintopedy s

ą

zamienionymi w zwierz

ę

ta lud

ź

mi — powiedział

chwil

ę

ź

niej Malfoy, odgarniaj

ą

c włosy z czoła. Robił to takim hipnotyzuj

ą

cym ruchem,

ż

e Harry

przygl

ą

dał mu si

ę

z zainteresowaniem. — Pono

ć

kiedy

ś

Wysp

ę

Pos

ę

pn

ą

zamieszkiwały dwie rodziny

czarodziei: McClivertowie i MacBoonowie. Wybuchł pojedynek mi

ę

dzy pijanym Dugaldem z klanu

McClivert i równie pijanym Kwintusem z MacBoonów. Owa bijatyka zako

ń

czyła si

ę

ś

mierci

ą

Dugalda.

Podobno pó

ź

niej grupa McClivertów otoczyła zabudowania MacBoonów, i pragn

ą

c si

ę

zem

ś

ci

ć

, zamieniła

ich wszystkich w potworne, pi

ę

cionogie stwory. Stwory te okazały si

ę

bardzo gro

ź

ne i zabiły McClivertów,

background image

a

ż

na wyspie nie pozostał ani jeden człowiek, tylko te stworzenia.

— My

ś

lisz,

ż

e to mogło sta

ć

si

ę

naprawd

ę

? — zapytał Harry. — Przecie

ż

Urz

ą

d Kontroli nad Magicznymi

Stworzeniami powinien to jako

ś

zbada

ć

, nie?

— Pono

ć

próbowali ich odtransmutowa

ć

, ale bez rezultatów — mrukn

ą

ł Malfoy. Nawet nie zauwa

ż

yli, jak

zacz

ę

li ze sob

ą

normalnie rozmawia

ć

. — Ale ja w to nie wierz

ę

. To banda półgłówków. Pewnie przybyli,

zobaczyli, co si

ę

tutaj dzieje, i pole

ź

li z powrotem, oznajmiaj

ą

c,

ż

e

ż

adne próby im si

ę

nie powiodły. To

srajtyłki. Bior

ą

pieni

ą

dze za nic nie robienie. — Spojrzał na plecak Harry’ego. — Masz tam mo

ż

e jeszcze

troch

ę

kawy? — Specjalnie zapytał tak miło. Dla kawy był w stanie zrobi

ć

wszystko. No, prawie wszystko.

— Jasne. — Wyj

ą

ł z plecaka termos i podał go Draco. — Ja musz

ę

odzyska

ć

horkruks. Nie wycofam si

ę

przed samym ko

ń

cem.

— Mog

ę

ich zaavadowa

ć

— odparł

Ś

lizgon, w przerwie delektowania si

ę

cudownym napojem. — Uczyłem

si

ę

tej kl

ą

twy, trenuj

ą

c na paj

ą

kach.

— A je

ś

li to naprawd

ę

s

ą

ludzie? Przecie

ż

mówiłe

ś

,

ż

e nie potra...

— Wiem, co mówiłem, Potter — przerwał mu Malfoy. — Problem w tym,

ż

e nie mamy pewno

ś

ci. A teraz

to s

ą

zwierz

ę

ta... — Spojrzał na Harry’ego. — Ty chyba nie my

ś

lisz...

— Wła

ś

nie tak. — Odebrał od

Ś

lizgona termos. Draco wygl

ą

dał tak, jakby zabrano mu ulubionego misia.

— Jeste

ś

szalony! — wybuchł. — No tak! Prosimy powita

ć

Wielkiego — Bohatera — Harry’ego — Nic —

Mnie — Nie — Pokona — Pottera, który dobrowolnie idzie na ze

ż

arcie przez te mi

ę

so

ż

erne monstra!

Przecie

ż

jest ich tam kilkana

ś

cie!

— Przesta

ń

! Nie jestem taki, za jakiego mnie uwa

ż

asz — prychn

ą

ł Harry ze zło

ś

ci

ą

. — Mam ich

wszystkich wybi

ć

? Nie jestem morderc

ą

!

Draco fukn

ą

ł co

ś

niezrozumiale.

Siedzieli na podłodze, milcz

ą

c, od czasu do czasu przelotnie na siebie zerkaj

ą

c. W

ąż

zwin

ą

ł si

ę

w kł

ę

bek i

obserwował ich czarnymi oczkami.
— Ssyk, mamy problem — zacz

ą

ł Harry w mowie w

ęż

y. — Za drzwiami s

ą

stworzenia. Mo

ż

e by

ś

z nimi

pogadał, co? To tutejsi mieszka

ń

cy.

— Nie ma mowy — zaprotestował. — Nie dogadam sssi

ę

z nimi.

— Ale przecie

ż

zrozumiałe

ś

, co mówił Draco.

— Bo był moj

ą

ofiar

ą

... A dla nich to ja jessstem ofiar

ą

.

— Dostaniesz kanapk

ę

z kiełbas

ą

— próbował przekona

ć

go Harry. Malfoy mruczał co

ś

do siebie.

— Nie. To ty jessste

ś

Władc

ą

Zwiesssz

ą

t, nie ja.

Harry z konsternacj

ą

spojrzał na drzwi.

Miał Plan.

11.
— Jeste

ś

popieprzony, Potter — warkn

ą

ł Malfoy, kiedy Harry wytłumaczył mu swój Genialny Plan.

— Wiem. Dlatego ci si

ę

podobam — rzucił od niechcenia Gryfon, odwracaj

ą

c wzrok. Draco w duchu

przyznał,

ż

e Cholerny Wybawiciel

Ś

wiata miał racj

ę

. Pieprzone hormony, pomy

ś

lał.

— A nie pomy

ś

lałe

ś

wcze

ś

niej,

ż

eby u

ż

y

ć

Accio? — zapytał zgry

ź

liwie

Ś

lizgon.

— Wida

ć

nie jestem takim Super Bohaterem, za jakiego mnie uwa

ż

asz, Malfoy — odgryzł si

ę

Harry.

— Czyli co? Otwieramy drzwi i walimy w nie Dr

ę

twot

ą

? — podsumował Draco.

— Dokładnie taka jest pierwsza faza planu — przyznał Harry. — Reszt

ę

ju

ż

wiesz. No, chyba,

ż

e masz

lepszy pomysł.
— To najlepszy plan, na jaki było sta

ć

Gryfona — burkn

ą

ł Malfoy, spogl

ą

daj

ą

c na Harry’ego dziwnym

wzrokiem. Podniósł si

ę

z ziemi. — To ruszaj si

ę

, bo chc

ę

dosta

ć

kaw

ę

.


12.
— Dr

ę

twota!

— Dr

ę

twota!

Powietrze przeci

ę

ły czerwone smugi zakl

ęć

. Jedno trafiło prosto w kwintopeda,

ś

cinaj

ą

c go z nóg, drugie

chybiło kilka cali od włochatej nogi zwierz

ę

cia. Malfoy miał zaci

ę

t

ą

min

ę

i Harry, kiedy na niego spojrzał,

miał ochot

ę

załagodzi

ć

emocje widniej

ą

ce na jego twarzy, wpl

ą

ta

ć

palce w jedwabi

ś

cie mi

ę

kkie włosy

Ś

lizgona. Czu

ć

jego oddech na twarzy... To było dziwne uczucie i co

ś

ciepłego rozlało si

ę

w okolicach

serca. Zamarł z ró

ż

d

ż

k

ą

w dłoni.

— Potter, nie gap si

ę

na mnie, tylko walcz! — rykn

ą

ł Malfoy. Harry spłon

ą

ł rumie

ń

cem, którego, na

szcz

ęś

cie,

Ś

lizgom nie mógł zauwa

ż

y

ć

. Podbiegł bli

ż

ej.

background image

— Dr

ę

twota!

— Dr

ę

twota!

Kolejne zakl

ę

cia poszybowały w kierunku stworów. Harry trafił jedynie w glinian

ą

mis

ę

, która roztrzaskała

si

ę

w drobny mak, robi

ą

c wiele hałasu i wprowadzaj

ą

c w ruch mnóstwo zaległego na ró

ż

nych

przedmiotach kurzu. Jeden z kwintopedów ponownie chciał go zaatakowa

ć

, lecz Malfoy strzelił mu

Dr

ę

twot

ą

mi

ę

dzy oczy.

— Accio horkruks Helgi Hufflepuff — wykrzykn

ą

ł Harry. Kielich wzbił si

ę

w powietrze i poszybował do

chłopaka. Gryfon chwycił czark

ę

, teraz ju

ż

był pewny,

ż

e jej nie wypu

ś

ci. — Dr

ę

twota! — krzykn

ą

ł.

Zaległa cisza. Kiedy kurz opadł, zobaczyli,

ż

e na posadzce le

żą

trzy oszołomione kwintopedy.

— „Jest ich tam kilkana

ś

cie”. Och, doprawdy — zadrwił, próbuj

ą

c imitowa

ć

piskliwy głos Malfoya. Wyszedł

mu bardziej skrzek

ż

aby. — Rozumiem twoj

ą

tendencj

ę

do wyolbrzymiania, ale, na Merlina, nie mo

ż

esz

by

ć

takim tchórz...

— Zamknij si

ę

! — warkn

ą

ł Draco.

Nie mógł wycelowa

ć

ż

d

ż

k

ą

w Gryfona, wi

ę

c rzucił si

ę

na niego. Harry uderzył głow

ą

o

ś

cian

ę

, a r

ę

ka, w

której trzymał ró

ż

d

ż

k

ę

, znalazła si

ę

za jego plecami. Przez chwil

ę

nie wiedział, co si

ę

dzieje. Malfoy

przyciskał go do muru; jego r

ę

ce znajdowały si

ę

po obu stronach głowy Harry’ego, a twarz

Ś

lizgona była

tak blisko,

ż

e czuł jego oddech na policzkach — taki ciepły...

— Nie nazywaj mnie tchórzem — wysyczał. — Nie jestem Gryfonem, nie rzucam si

ę

do walki, nie my

ś

l

ą

c,

co robi

ę

. Jestem

Ś

lizgonem, Potter. A

Ś

lizgoni działaj

ą

dyskretnie, a przede wszystkim dbaj

ą

o własn

ą

skór

ę

.

— Ssyk... — wyszeptał Harry w mowie w

ęż

y. Przygryzł warg

ę

.

— Co? — odpowiedział gad.
Ale Malfoy nie dał mu doko

ń

czy

ć

. Naparł ustami na wargi Harry’ego, nieomal je mia

ż

d

żą

c. Sił

ą

próbował

pogł

ę

bi

ć

t

ę

imitacj

ę

pocałunku. W ko

ń

cu Gryfon si

ę

poddał. Posłusznie rozchylił wargi, wchłaniaj

ą

c ciepło,

którym obdarzał go Draco. Czuł co

ś

dziwnego, czego jeszcze nigdy nie do

ś

wiadczył z dziewczyn

ą

; nie

potrafił tego opisa

ć

, ale było lepsze. O wiele lepsze. By

ć

mo

ż

e to ta siła, ta brutalno

ść

, której nie

okazywała

ż

adna przedstawicielka płci pi

ę

knej. One obdarzały go tylko subtelnymi pocałunkami,

niewinnymi pieszczotami, jakby bały si

ę

wykrzesa

ć

z siebie troch

ę

dziko

ś

ci i szale

ń

czej nami

ę

tno

ś

ci.

Ś

lizgon przesuwał dło

ń

mi po ramionach Pottera,

ś

ciskaj

ą

c je mocno, po czym zjechał palcami ni

ż

ej.

Powoli, nie spiesz

ą

c si

ę

, rozpinał jego guziki. Jednocze

ś

nie wciskał kolano mi

ę

dzy uda chłopaka.

— Fuj! — sykn

ą

ł w

ąż

. — To obrzydliwe.

To jakby Harry’ego orze

ź

wiło. Zrozumiał, co robi

ą

. Odzyskał

ś

wiadomo

ść

,

ż

e tkwi

ą

w

ś

rodku gniazda

u

ś

pionych os, które w ka

ż

dej chwili mog

ą

si

ę

obudzi

ć

, a wtedy b

ę

dzie ju

ż

za pó

ź

no. Odepchn

ą

ł od siebie

Malfoya. Przez chwil

ę

mierzyli si

ę

wzrokiem, a

ż

w ko

ń

cu Potter spu

ś

cił wzrok, by nie widzie

ć

triumfu na

twarzy

Ś

lizgona.

— Wygrałe

ś

, Malfoy, cieszysz si

ę

? — warkn

ą

ł. — Ale jeszcze nie zako

ń

czyłem misji, wi

ę

c b

ą

d

ź

łaskaw

hamowa

ć

swoje pop

ę

dy, dobra?

Malfoy tylko u

ś

miechn

ą

ł si

ę

z wy

ż

szo

ś

ci

ą

.

— To co z nimi robimy? — zapytał.
— Odtransmutowywujemy — poinformował zwi

ęź

le Potter. — Pami

ę

tasz, jakie to było zakl

ę

cie, tak?

— Jasne. To na trzy.
— Raz... Dwa... Trzy!
Błysn

ę

ło bladoniebieskie

ś

wiatło. Kwintoped nagle zacz

ą

ł si

ę

zmienia

ć

. Powoli, jak w zwolnionym filmie,

jego tułów rozci

ą

gał si

ę

, włosy opadały, a z ko

ń

czyn powstawały nogi. Kiedy proces dobiegł ko

ń

ca, przez

chłopakami ukazał si

ę

całkowicie nagi m

ęż

czyzna le

żą

cy na posadzce w pozycji embrionalnej. Miał dług

ą

,

siw

ą

brod

ę

, tego samego koloru przerzedzone włosy oraz obwisłe ciało.

Harry wyci

ą

gn

ą

ł z plecaka koc i nakrył nim staruszka.

Odczarowali te

ż

pozostałych ludzi.

— A mówiłem,

ż

e ci z Ministerstwa to srajtyłki — o

ś

wiadczył zarozumiale Malfoy.


13.
Dwóch m

ęż

czyzn i kobieta siedzieli w ubraniach Harry’ego, opatuleni kocem. Wygl

ą

dali troch

ę

jak klowny.

Malfoy rzucił na nich zakl

ę

cie — po tylu latach milczenia zanikły im struny głosowe — ale

Ś

lizgon

przywrócił im t

ę

zdolno

ść

.

— Rzeczywi

ś

cie jeste

ś

cie MacBoonami? — zapytał ze zdumieniem Harry. Rozpalili ogie

ń

w jednej z

dawno nieu

ż

ywanych komnat i teraz siedzieli, patrz

ą

c si

ę

na płomienie.

background image

— Tak. Gdy mnie zamieniono, miałam sze

ść

lat, a moi bracia siedem. — Dwaj m

ęż

czy

ź

ni byli bardzo do

siebie podobni. — To było w tysi

ą

c dziewi

ęć

set siódmym. Kwintus był moim dziadkiem i to on sprowadził

na nas te kl

ą

tw

ę

w postaci zemsty McClivertów. A starszyzna potem zabiła wszystkich McClivertów w

pie

ń

. Nie wiedzieli

ś

my, co si

ę

stało, oni ich tak po prostu zjedli. — Powstrzymywała szloch. Harry spojrzał

na ni

ą

ze współczuciem.

— Jako

ś

ż

yli

ś

my — ci

ą

gn

ą

ł dalej m

ęż

czyzna. — Mieszkali

ś

my w jednej z komnat na wie

ż

y, ale pó

ź

niej

zawaliła si

ę

i wi

ę

kszo

ść

z nich przygniotło. Tylko my zostali

ś

my. Dlatego przenie

ś

li

ś

my si

ę

na parter,

blisko wyj

ś

cia,

ż

eby

ś

my mogli uciec, gdyby znów co

ś

si

ę

zawaliło.

— O Bo

ż

e — j

ę

kn

ą

ł Potter.

— Który teraz jest rok? — zapytał kobieta, kiedy si

ę

uspokoiła.

— Dziewi

ęć

dziesi

ą

ty siódmy — odparł beznami

ę

tnie Malfoy.


14.
Oddał staruszkom

ś

wistoklik do Nory. Ubrani w rzeczy Harry’ego znikn

ę

li, pozostawiaj

ą

c po sobie jedynie

smug

ę

kurzu.

— Nie my

ś

lałem,

ż

e do

ż

yj

ę

chwili, kiedy b

ę

d

ę

ci dzi

ę

kowa

ć

, ale dzi

ę

ki, Malfoy — powiedział Harry,

patrz

ą

c na kielich. — Poka

żę

go McGonagall i wspólnymi siłami go zniszczymy.

— Jak mogłe

ś

odda

ć

im cał

ą

kaw

ę

?! — zagrzmiał nagle Draco, ni w pi

ęć

ni w dziewi

ęć

.

— Spokojnie, Malfoy — odparł Harry. — Mam jeszcze troch

ę

.

Podał

Ś

lizgonowi termos.

W

ąż

przygl

ą

dał si

ę

im czarnymi oczkami.

— To ju

ż

koniec naszej w

ę

drówki, Ssyk — powiedział Gryfon. — Mam tu dla ciebie kanapk

ę

z kiełbas

ą

.

— Naprawd

ę

jessste

ś

Władc

ą

Zwiesssz

ą

t. Ujarzmiłe

ś

tak

ą

zdobycz.

Harry za

ś

miał si

ę

.

— Masz t

ę

swoj

ą

kanapk

ę

i powodzenia.

Draco sko

ń

czył wła

ś

nie pi

ć

kaw

ę

. Spojrzał na Harry’ego jako

ś

tak... inaczej.

— Dlaczego wcze

ś

niej mówiłe

ś

ż

e mnie nienawidzisz, a teraz to? — zapytał Potter, cho

ć

i tak wiedział,

ż

e

Malfoy zb

ę

dzie go jak

ąś

prozaiczn

ą

wymówk

ą

.

— Kłamałem.
I pocałował Harry’ego w usta.
To było najbardziej niesamowite zako

ń

czenie wakacji w moim

ż

yciu, pomy

ś

lał Harry, obejmuj

ą

c Malfoya.



Koniec.

*kwintopedy zostały zaczerpni

ę

te z „Fantastyczne zwierz

ę

ta i jak je znale

źć

” Newta Skamandera.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Władca Zwiesssząt[Z]
Piorunia Władca Zwiesssząt
Władca Zwiesssząt HPlDM
Władca Pierścieni recenzja
Antologia Władca czasu
K J Yeskov Ostatni Wladca Pierscienia
Yeskov Kiryl J Ostatni Wladca Pierscienia
dick p k ostatni pan i wladca D4QMHSBNIOT26T2O4I5MZOUAQP7MCGCUZNWAM7Y
J R R Tolkien Władca Pierścieni Powrot Króla
Władca serc
Recenzja filmu-Władca Pierścieni-Drużyna Pierścienia, Szkoła, Język polski
wstęp władca NF77DUIWXAUIZ4ROPJKAWIAMFEOMOVI2W3Z4JAQ
06 Władca
Czy młody idealista byłby dobrym władcą
12 Władca fortuny
hista-poczatki polski, hista-poczatki polski, Państwo polan : obszar : Wielkopolska, stolica : Gniez
Ściągi z fizyki-2003 r, Atom władca świata.Czy jesteśmy panami tej władzy
J D Fuentes Władca Słowa

więcej podobnych podstron