Pamięci Johna Manforda Dwoli
I dla Julie Ann Dwoli, wciąż najlepszej przyjaciółki
ROZDZIAŁ 1
- Rowan, Kestrel i Jade - powiedziała Mary-Lynnette, kiedy mijała z Markiem stary
wiktoriański dom na farmie.
- Co?
- Rowan. Kestrel. Jade. To imiona dziewczyn, które się wprowadzają. - Wskazała głową
dom. W rękach trzymała składane krzesło. - Siostrzenice pani Burdock. Pamiętasz? Mówiłam
ci, że mają u niej zamieszkać.
- Nie bardzo. - Mark poprawił ciężki teleskop, który niósł przez wzgórze porośnięte
mącznicą. Odpowiadał krótko, co znaczyło, że był onieśmielony. Mary-Lynnette to wiedziała.
- Ładne imiona - stwierdziła. - Dziewczyny na pewno są urocze, tak mówiła pani Burdock.
- Pani Burdock jest stuknięta.
- No, po prostu ekscentryczna. Wczoraj mi powiedziała, że jej siostrzenice są piękne. Pewnie,
że nie do końca jest obiektywna, ale mówiła dość konkretnie. Wszystkie piękne, choć każda
w zupełnie innym typie.
- Mogły jechać do Kalifornii - wymamrotał Mark pod nosem - Powinny pozować do
„Vogue'a". Gdzie ci to postawić ? - dodał, kiedy znaleźli się na szczycie.
- Tutaj. - Odłożyła krzesełko. Odgarnęła stopą trochę ziemi żeby teleskop miał stabilne
podłoże.
- Wiesz - rzuciła od niechcenia - pomyślałam, że może jutro byśmy do nich wpadli żeby się
przedstawić, przywitać...
- Przestań wreszcie - uciął krótko Mark. - Sam potrafię zorganizować sobie życie. Jak będę
chciał poznać dziewczynę, to poznam. Nie potrzebuję pomocy.
- Dobrze, już dobrze. Nie potrzebujesz pomocy. Uważaj na tę tubę z obiektywem...
- I co niby im powiemy? - spytał triumfalnie Mark. - Witamy cię w Briar Creek, gdzie nigdy
nic się nie dzieje. Gdzie jest więcej kojotów niż ludzi? Jeżeli chcecie się rozerwać, to w
soboty wieczorem możecie pojechać do miasta i popatrzeć, jak w Gold Creek Bar harcują
myszy..
- Och, daj spokój - westchnęła Mary-Lynnette. Spoglądała na swojego młodszego brata,
onieśmielonego promieniami zachodzącego słońca. Nikt by się nie domyślił, że kiedyś Mark
chorował. Włosy miał tak ciemne i lśniące jak Mary-Lynnette, a oczy równie błękitne, jasne i
żywe. Zdrowa opalenizna, rumieniec na policzkach. A jednak jako dziecko był chudy, wręcz
kościsty, a każdy oddech stanowił dla niego wyzwanie. Chorował na astmę na tyle poważnie,
że prawie cały drugi rok życia spędził w namiocie tlenowym, walcząc o przeżycie. Mary-
Lynnette, półtora roku starsza siostra, codziennie zastanawiała się, czy jej brat kiedyś wróci
do domu. To go zmieniło - samotne leżenie w namiocie; nawet mama nie mogła go dotknąć.
Kiedy już wyszedł, cały czas trzymał się spódnicy matki. Przez wiele lat nie mógł uprawiać
sportów juk inne dzieciaki. Dawne czasy. W tym roku Mark szedł do pierwszej klasy liceum,
ale nadal był nieśmiały. A kiedy przyjmował postawę obronną, wszystkich doprowadzał do
szalu. Mary-Lynnette miała nadzieję, że któraś z nowych dziewczyn okaże się dla niego
odpowiednia, trochę go rozrusza, i dzięki niej nabierze pewności siebie. Trzeba to tylko jakoś
zorganizować...
- O czym tak myślisz? - spytał podejrzliwie Mark, przypatrując się Mary-Lynnette.
- O tym, że dziś będzie wyjątkowo dobrze widać - odparła słodko - Sierpień to najlepsza
pora na oglądanie gwiazd, jest ciepło i nie ma wiatru. O, pierwsza gwiazda, pomyśl sobie
marzenie. Wskazała jasny punkcik nad południową stroną horyzontu. Poskutkowało.
Odwróciła uwagę Marka. Spojrzał w górę. Mary-Lynnette wpatrywała się w tył jego ciemnej
głowy. Jeżeli to pomoże, chciałabym, żebyś się zakochał, pomyślała. Sama też bym chciała,
ale niby jak? Nie ma w pobliżu nikogo fajnego. Żaden z chłopaków w szkole - no, może z
wyjątkiem Jeremy'ego Lovetta - nie rozumiał jej zainteresowania astronomią. Na ogół się tym
nie przejmowała, ale czasami czuła nieokreślony ból w piersiach. Tęsknotę za...
zrozumieniem. Tak, prosiłaby właśnie o to - o kogoś, z kim mogłaby dzielić noc. No cóż.
Myślenie o tym nic nie da. Poza tym trochę oszukała Marka, życzenie wypowiedzieli, patrząc
na Jupitera, nie na pierwszą gwiazdę.
Mark kręcił głową, maszerując drogą wijącą się wśród kruszyny i cykuty. Powinien
przeprosić Mary-Lynnette przed odejściem. Nie lubił być dla niej niemiły. Właściwie tylko
wobec niej starał się zachowywać przyzwoicie. Ale dlaczego bez przerwy usiłuje znaleźć mu
dziewczynę? Karze wypowiadać życzenia do gwiazd? I tak o niczym nie pomyślał. Gdybym
jednak miał o coś prosić gwiazdy - oczywiście tego nie zrobię, bo to bzdura i głupota - to
chciałbym, żeby się coś zaczęło dziać. Coś dzikiego, pomyślał i poczuł wewnętrzny dreszcz,
kiedy schodził ze wzgórza w gęstniejącą ciemność.
Jade wpatrywała się w nieruchomy, świecący punkt nad południową stroną horyzontu.
Wiedziała, że to planeta. Przez ostatnie dwie noce widziała, jak lśniąca kropla przemieszcza
się po niebie wraz ze świtą maleńkich iskierek, które na pewno są jej księżycami. Tam, skąd
Jadę przyjechała, nie było zwyczaju, żeby na widok gwiazdy wypowiadać życzenie, ale ta
planeta wyglądała jak przyjaciel - podróżnik, jak ona. Przyglądając się jej dzisiaj, poczuła
rodzącą się nadzieję. Niemal marzenie. Musiała przyznać, że początek okazał się nie
najlepszy. Panowała głucha cisza, z oddali nie dobiegał nawet najmniejszy odgłos
nadjeżdżającego samochodu. Była zmęczona, zmartwiona i zaczynała się robić bardzo,
bardzo głodna.
Odwróciła się do sióstr.
- No i gdzie ona jest?
- Nic wiem - odpowiedziała Rowan najłagodniej, jak mogła. - Bądź cierpliwa.
- Może powinnyśmy się za nią rozejrzeć.
- Nie. - Rowan gwałtownie pokręciła głową. -Wykluczone, Pamiętaj, co postanowiłyśmy.
- Pewnie zapomniała, że przyjeżdżamy - stwierdziła Kestrel. - Mówiłam, że dostaje sklerozy.
- Przestań, to niegrzeczne - upomniała ją Rowan, nadal łagodnie, ale przez zęby.
Rowan zachowywała się łagodnie, kiedy tylko mogła. Była wysoką, szczupłą
dziewiętnastolatką. Miała cynamonowobrązowe oczy i włosy w kolorze ciepłego brązu, które
falami opadały jej na plecy.
Kestrel skończyła siedemnaście lat; włosy koloru starego złota zdobiły jej głowę niczym
aureola. Oczy miała bursztynowe jak u jastrzębia. Nigdy nie była łagodna.
Jadę - najmłodsza, szesnastolatka- nie przypominała żadnej z sióstr. Platynowe włosy
wykorzystywała jak woalkę, za kti'm| się chowała. Miała zielone oczy i podobno wyglądała
pogodnie ale prawie nigdy tak się nie czuła. Zwykle była albo skrajnie podniecona, albo
bezgranicznie niespokojna i zdezorientowana.
W tej chwili ogarniał ją niepokój. Martwiła się swoją zniszczoną półwieczną marokańską
walizką ze skóry. Ze środka nic dochodziły żadne odgłosy.
- Może byście się kawałek przeszły zobaczyć, czy im jedzie?
Siostry spojrzały na nią jednocześnie. Rowan i Kestrel w niewielu kwestiach się zgadzały, ale
jeżeli chodzi o Jadę, były jednomyślne. Widziała, że zaraz obie staną przeciwko niej.
- Słucham? - spytała Kestrel, lekko odsłaniając zęby.
- Coś kombinujesz - stwierdziła Rowan.
Jade uspokoiła myśli i spojrzała na nie beztrosko. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Przypatrywały się siostrze przez kilka minut, potem zostawiły ją w spokoju.
- Niestety będziemy musiały iść - odezwała się Kestrel do Rowan.
- Są gorsze rzeczy niż chodzenie - stwierdziła Rowan. Odgarnęła sobie z czoła niesforny
kosmyk orzechowych włosów, rozejrzała się wokół przystanku autobusowego, który składał
się z trójstronnej oszklonej wiaty i rozpadającej się drewnianej ławki.
- Szkoda, że nie ma telefonu.
- No nie ma. A do Briar Creek jest trzydzieści kilometrów. - Ze złocistych oczu Kestrel biła
złośliwa satysfakcja. -ł chyba będziemy musiały zostawić tu bagaże.
- Nie, nie. - Jadę ogarnęła panika. - Ja mam tu wszystkie... ciuchy chodźmy, trzydzieści
kilometrów to nie tak dużo.
Jedną ręką chwyciła klatkę z kotem - własnej roboty, sklejona z desek i drutów, a w drugą
wzięła walizkę. Dopiero kiedy uszła spory kawałek, usłyszała chrzęst żwiru z tyłu. Szły za nią
- Rowan, wzdychając z rezygnacją, a Kestrel, której włosy lśniły w blasku gwiazd jak stare
złoto, chichocząc cicho.
Jednopasmowa droga była ciemna i pusta. Harmonijną nocną ciszę tworzyły dziesiątki
łagodnych odgłosów nocy. Spacer byłby całkiem miły, gdyby nie to, że walizka z każdym
krokiem stawała się cięższa, a do tego Jadę była głodna jak wilk. Doskonale wiedziała, że nie
może o tym wspomnieć Rowan, ale czuła się zdezorientowana i słaba.
Kiedy już myślała, że będzie musiała postawić walizkę i odpocząć, usłyszała nowy dźwięk.
To odgłos nadjeżdżającego z tyłu samochodu. Warkot silnika słychać było bardzo wyraźnie -
dlaczego więc tak długo nie widać auta? W końcu szybko przemknęło obok. Po chwili rozległ
się chrzęst żwiru i samochód stanął. Kiedy się cofnął, Jane zauważyła spoglądającego na nią
przez okno chłopaka. Na miejscu kierowcy siedział drugi chłopak. Jade przyjrzała im się
badawczo. Byli pewnie w wieku Rowan, obaj mocno opaleni. Ten za kierownicą, blondyn,
wyglądał, jakby od jakiegoś czasu się nie mył. Drugi, szatyn, miał kamizelkę włożoną na gołe
ciało a w zębach trzymał wykałaczkę. Przyglądali się jej, najwyraźniej tak samo zaciekawieni,
jak ona. Kierowca opuścił szybę.
- Podwieźć cię? - spytał z dziwnie promiennym uśmiechem. Białe zęby kontrastowały z
ciemną twarzą.
Jadę spojrzała na Rowan i Kestrel, które właśnie ją do dogoniły. Kestrel w milczeniu mierzyła
auto zmrużonymi bursztynowymi oczami, okolonymi gęstymi rzęsami. Oczy Rowan były
bardzo ciepłe.
- Przydałoby się - powiedziała z uśmiechem. - Ale jedziemy na farmę Burdocków - dodała
niepewnie. - To wam chyba nie po drodze...
- Oj, też coś, znam to miejsce. To niedaleko - odezwał się ten w kamizelce, nie wyjmując z
ust wykałaczki. - A zresztą czego się nie robi dla kobiety - dodał, najwyraźniej siląc się na
rycerskość. Wysiadł z samochodu. - Jedna może usiąść z przodu, a ja usiądę z tyłu z dwiema.
- Mam farta, co? - zwrócił się do kolegi.
- Masz. - Kierowca znów uśmiechnął się promiennie Klatkę z kotem postaw z przodu, a
walizki wsadzimy do bagażnika - zdecydował.
Rowan znacząco uśmiechnęła się do Jadę. Ciekawe, wszyscy tutaj są tacy mili? Ułożyły
bagaże, potem wsiadły do samochodu . Jade zajęła miejsce obok kierowcy, a Rowan i Kestrel
z tyłu, po obu stronach chłopaka w kamizelce. Minutę póżniej mknęły drogą z rozkoszną,
zdaniem Jadę, prędkością. Pod kołami chrzęścił żwir.
- Jestem Vic- powiedział kierowca.
- A ja Todd - przedstawił się chłopak w kamizelce.
- Ja mam na imię Rowan, a to Kestrel. A tam siedzi Jade.
- Jesteście przyjaciółkami?
- Siostrami - wyjaśniła Jade.
- Nie wyglądacie na siostry.
- Wszyscy tak mówią. - Jadę miała na myśli wszystkich, których poznały od czasu ucieczki.
W rodzinnych stronach każdy wiedział, że są siostrami, więc nikt się nie dziwił.
- Co tu robicie tak późno? - spytał Vic. - To nie miejsce ani dal grzecznych ani dla
sympatycznych dziewczyn.
- Nie jesteśmy sympatycznymi dziewczynami - rzuciła nieopatrznie Kestrel.
- Staramy się - wycedziła przez zęby Rowan, z naganą w glosie. - Czekałyśmy na ciotkę Opal
- zwróciła się do Vica. – Miała nas odebrać z przystanku, ale nie przyjechała. Wprowadzamy
się na farmę Burdocków.
- Pani Burdock jest waszą ciotką? - Todd wyjął wykałaczkę - Ta stara wariatka?
Vic odwrócił się do Todda i obaj wybuchneli śmiechem, kręcąc głowami.
Jade spojrzała w dół, na klatkę z kotem i nasłuchiwała odgłosów popiskiwania, które
oznaczało, że Tiggy żyje.
Czuła się trochę... niespokojnie. Chłopcy co prawda wydalili się mili, ale miała wrażenie, że
za tym coś się kryje. Była za |bardzo śpiąca i głodna, żeby stwierdzić co.
Długo jechali w milczeniu, aż w końcu Vic znów się odezwał.
- Pierwszy raz w Oregonie? Jade zamrugała i potwierdziła mruknięciem.
- Jest tu parę ładnych miejsc na odludziu - oznajmił Vic. – na przykład to. Briar Creek było
miasteczkiem poszukiwaczy złota aż w końcu wybrano wszystko, linia kolejowa je ominęła i
po prostu wymarło. Teraz dzicz zabiera sobie Briar Creek z powrotem.
Vic mówił wymownym tonem, ale Jadę nie rozumiała, co próbuje wyrazić.
- Faktycznie wygląda na spokojne - odezwała się grzecznie Rowan z tylnego siedzenia.
- No, nie do końca chodziło mi o spokój. - Vic prychnął krótko. - Na przykład ta droga.
Domy są od siebie oddalone o parę kilometrów. Gdybyście krzyczały, nikt by was nie
usłyszał.
Jadę zamrugała. Dziwne rzeczy mówi ten chłopak.
- Usłyszelibyście ty i Todd - odezwała się Rowan, podtrzymując rozmowę w grzecznym
tonie.
- Chciałem powiedzieć, że nikt poza nami - wyjaśnił Vic, a Jadę wyczuła jego
niecierpliwość. Prowadził coraz wolniej. I wolniej. W końcu zjechał na pobocze, stanął.
- Tutaj nikt nie usłyszy - wyjaśnił, oglądając się na tylne siedzenie.
Jadę też się odwróciła - Todd uśmiechał się promiennie zaciskając zęby na wykałaczce.
- Zgadza się - powiedział. - Jesteście tu same z nami, więc chyba lepiej będzie, jak nas
posłuchacie.
Jadę dostrzegła, że chłopak jedną ręką ściska za nadgarstek Rowan, a drugą - Kestrel.
Rowan nadal miała grzeczną, choć zmieszaną minę. Kestler w skupieniu przyglądała się
drzwiom po swojej stronie. Szukała klamki. Nie było.
- Niedobrze - stwierdził Vic. - Ten samochód to kupa złomu, nie da się nawet otworzyć
tylnych drzwi od środka.
Tak mocno chwycił Jadę za ramię, że aż zabolała ją kość
- Dziewczyny, bądźcie miłe, to nikomu nic się nie stanie.
Rozdział 2
- Widzicie jesteśmy samotni - odezwał się Todd z tylnego l siedzenia. - Nie ma tu
dziewczyn... Więc kiedy spotykamy takie trzy fajne laski jak wy... hm, nic dziwnego, że
chcemy się lepiej poznać. Rozumiecie?
- Tylko się nie opierajcie, wszystkim będzie miło - wtrącił
- Miło...? O, nie - wymamrotała przerażona Rowan.
Jade wiedziała, że siostra wyczytała coś z myśli Vica i ze wszystkich sił stara się załagodzić
sytuację.
- Kestrel i Jade są o wiele za młode na... coś takiego –ciągnęłą spokojnie Rowan. - Przykro
mi, ale musimy odmowić.
- Nie zrobiłabym tego nawet, gdybym była starsza - oznajmiła Jade - Ale im i tak nie o to
chodzi. Tylko o to. -Posłała do umysłu Rowan kilka obrazów wyczytanych z myśli Vica.
- O. rany - oburzyła się Rowan. - Jade, przecież ustaliłyśmy, że nie będziemy szpiegować
ludzi.
- Tak, ale zobacz, co im chodzi po głowie, powiedziała bezgłośnie Jade. Doszła do wniosku,
że skoro złamała jedną zasadę, równie dobrze może złamać wszystkie.
- Słuchajcie - odezwał się trochę zdezorientowany Vic. Widziała, że traci kontrolę nad
sytuacją. Chwycił Jadę za ramię, zmuszając ją, żeby spojrzała mu w oczy. - Nie jesteśmy tu
od gadania. Jasne? - Potrząsnął nią lekko.
Jade przez chwilę przyglądała się jego twarzy, potem odwróciła głowę i spojrzała pytająco na
tyle siedzenie. Twarz Rowan wydawała się biała jak kreda przy jej brązowych włosach. Jade
wyczuwała, że siostra jest smutna i rozczarowana.
Kestrel siedziała ze zmarszczonym czołem.
No i? - zwróciła się w milczeniu do Rowan.
No i? - spytała Jade w ten sam sposób. Szarpała się, kiedy Vic usiłował przyciągnąć ją do
siebie. Rowan, on mnie szczypie.
Chyba nie mamy wyjścia, stwierdziła Rowan.
Jade natychmiast odwróciła się do Vica. Nadal usiłował ją przyciągnąć najwyraźniej
zaskoczony, że dziewczyna się nie poddaje. W końcu przestała się opierać. Delikatnie
wyswobodziła rękę z jego uścisku i grzbietem dłoni trafiła go dokładnie w pobródek.
Szczęknął zębami, a głowa odskoczyła mu do tylu odsłaniając szyję. Jade błyskawicznie
zatopiła w niej zęby. Czuła się winna i podekscytowana. Na ogół robiła to inaczej - nie
napadała ofiary, która jest świadoma i się opiera, najpierw hipnotyzowała człowieka. Ale
miała instynkt łowcy i na wszystko patrzyła w kategoriach: czy to pożywienie, czy mogę je
zdobyć, jakie są jego słabe punkty. Jedyny problem, że nie powinna odczuwać przy tym
przyjemności, bo to sprzeczne z zasadami, które z Rowan i Kestler ustaliły przed przyjazdem
do Briar Creek.
Kątem oka widziała, co dzieje się na tylnym siedzeniu, Rowan uniosła rękę, którą Todd
wcześniej ją przytrzymywał, Kestrel, z drugiej strony, zrobiła to samo.
Todd się szarpał i protestował gromkim głosem.
- Ej, ej, co wy... Rowan go ugryzła.
- Co robicie? Kestrel go ugryzła.
- Cholera, co wyprawiacie? Kim jesteście, do diabła? Mniej więcej minutę rzucał się jak
opętany, aż w końcu się poddał, kiedy Rowan i Kestrel wprawiły go w trans.
- Dość - odezwała się Rowan po kolejnej minucie.
- Oj, Rowan... - obruszyła się Jade.
- Koniec. Każ mu o wszystkim zapomnieć. I zobacz czy wie, gdzie jest farma Burdocków.
Jade, ciągle pijąc, delikatnie dotknęła swoją myślą jego umysłu. Po chwili się odsunęła,
zamykając usta jak po skończonym pocałunku. Vic cały czas był bezwładny jak wielka
szmaciana lalka. Opadł na kierownicę i drzwi samochodu.
- Farma jest za nami, musimy wrócić do rozwidlenia dróg - oznajmiła. - Dziwne - dodała
zmieszana. - Był przekonam że nic mu nie grozi za to, że nas zaatakuje, z powodu.... Z
powodu ciotki Opal. Ale nie wyczułam dlaczego.
- Pewnie dlatego, że jest wariatką - powiedziała chłodno Kestrel. - Todd myślał, że nie narobi
sobie kłopotów, bo jego ojciec jest Starszym.
- Oni nie mają Starszych - poprawiła ją Jade, zadowolona z siebie. - Chodzi ci chyba o
gubernatora, komendanta policji albo o kogoś takiego.
Kestler zmarszczyła brwi, nie patrząc na siostry.
- Dobra. To była wyjątkowa sytuacja. Musiałyśmy tak zrobić, ale od tej chwili trzymamy się
tego, co postanowiłyśmy
- Aż do następnej wyjątkowej sytuacji. - Kestrel uśmiechneła się patrząc w ciemność przez
okno samochodu.
- Myślicie, że możemy ich tak zostawić? - spytała Jade.
- A czemu nie? - skwitowała beztrosko Kestrel. - Za kilka minut się obudzą.
Jade spojrzała na szyję Vica. Dwie ranki w miejscu, gdzie przebiła skórę zębami, już się
prawie zasklepiły. Do jutra zostanie po nich ledwie widoczne czerwone ślady jak po
ukąszeniu owada.
Pięć minut później znów szły drogą, niosąc walizki. Jednak teraz Jade promieniała. Wreszcie
się posiliła. Była pełna krwi jak kleszcz, naładowana energią, czuła, że mogłaby skakać po
górach. Wymachiwała klatką z kotem i walizką. Tiggy mruczał.
Wspaniale było tak sobie iść samotnie w ciepłą noc, kiedy nikt nie krzywił się z naganą.
Słyszeć jak jelenie, zające i myszy polują po okolicznych łąkach. Buzowało w niej szczęście.
Nigdy dotąd nie czuła się tak wolna.
- Miło, co? - Rowan rozejrzała się, kiedy dotarły do rozwidlenia dróg. - Prawdziwy świat.
Mamy do niego takie samo prawo jak każdy inny.
- To chyba krew - stwierdziła Kestrel. - Wolni ludzie smakują lepiej niż ci z niewoli.
Dlaczego nasz ukochany brat nam o tym nie wspomniał?
Ash, pomyślała Jade i poczuła zimny podmuch. Spojrzała za siebie, nie szukając wzrokiem
samochodu, ale czegoś cichego i groźnego. Nagle dotarto do niej, jak ulotne są bąbelki
szczęścia.
- Złapią nas? - zwróciła się do Rowan, jak za dawnych czasów, kiedy jako sześciolatka
szukała pomocy u starszej siostry.
- Nie - odpowiedziała natychmiast Rowan, najlepsza starsza siostra na świecie.
- Ale jeżeli Ash się zorientuje, a tylko on się może zorientować...
- Nikt nas nie złapie - zapewniła Rowan. - Nikt się nie domyśli, że tu jesteśmy.
Jade od razu poczuła się lepiej. Postawiła walizkę i wyciągneła rękę do Rowan.
- Na zawsze razem - powiedziała.
Kestrel, która szła kilka kroków przed nimi, obejrzała i przez ramię. Cofnęła się i położyła
dłonie na ich rękach.
- Na zawsze razem.
Rowan wypowiedziała to uroczyście. Kestrel - mrużąc bursztynowe oczy. A Jade z
największą determinacją.
Szły dalej i Jadę znów czułą się podniebnie i radośnie, rozkoszując się aksamitną, ciemną
nocą. Droga była piaszczysta. Mijały łąki i lasy jedlicy. Po lewej, za długim podjazdem
znajdował się wielki dom. Wreszcie, niedaleko kolejny.
- To tam - powiedziała Rowan.
Jade też rozpoznała dom ze zdjęć, które wysłała im ciotka Opal. Był piętrowy, na całej
szerokości miał werandę i dach z mnóstwem stromych spadów. Ze szczytu dachu wyrastała
kopuła, a na stodole stał wiatrowskaz.
Prawdziwy, pomyślała Jadę, przystając, żeby się przyjrzeć. Szczęście zalało ją z całą mocą.
- Cudowny - oznajmiła uroczyście.
Rowan i Kestrel też przystanęły, ale ich miny nie wyrażały zachwytu. Rowan wyglądała
niemal na przerażoną.
- To ruina - westchnęła. - Popatrzcie na stodołę. Farba zupełnie wyblakła. Na zdjęciach nie
było tego widać.
- A weranda? - odezwała się zrezygnowana Kestrel. – Rozlatuje się. W każdej chwili może
się zawalić.
- Ile trzeba będzie pracy, żeby doprowadzić ten dom do ładu... -wyszeptała Rowan.
- I pieniędzy - dodała trzeźwo Kestrel,
- A po co go remontować? - Jadę spojrzała na siostry. -Mnie się podoba taki jak teraz. Jest
inny.
Wyprostowana, z poczuciem wyższości wzięła swoje walizki i przeszła drogą do końca.
Działka była ogrodzona zdezelowanym, w większości zawalonym płotem, w którym tkwiła
przegniła furtka. Za nią, na zachwaszczonej ścieżce, leżał stos białych sztachet, jakby ktoś
zamierzał naprawić płot, ale nigdy się do tego nie zabrał. Jade postawiła bagaże i pchnęła
furtkę, a ta ruszyła się bez trudu.
- Widzicie? Nie wygląda najlepiej, ale działa... - Nie do końca, bo furtka wypadła na nią z
zawiasów. - No cóż, może nie działa, ale jest nasza.
- Nie, ciotki Opal - sprostowała Kestrel. Chodźcie. - Rowan poprawiła sobie włosy Na
schodkach brakowało jednej deski, a na ganku kilku. Jade kuśtykając z godnością, ominęła
dziury. Furtka nieźle walnęła ją w piszczel. Porządnie zabolało. Wszystko tutaj zrobione jest
z drewna, co przyprawiało Jade o przyjemny dreszcz niepokoju. W domu z drewnem
obchodzono się ostrożnie.
Trzeba bardzo uważać, żyjąc w takim świecie, pomyślała Jade. Bo inaczej stanie się
nieszczęście. Rowan i Kestrel zapukały do drzwi. Rowan grzecznie, kostkami palców, a
Kestrel głośno, pięścią. Nikt się nie odzywał.
- Chyba jej nie ma - stwierdziła Rowan.- Doszła do wniosku, że nas tu nie chce
-zasugerowała z błyskiem w złotych oczach.
- Może wybrała się nie na ten przystanek autobusowy? - zastawiała się Jadę.
- No właśnie. Na pewno - przytaknęła Rowan. - Biedna ciotka czeka gdzieś na nas i myśli, że
nie przyjechałyśmy.
- Czasem miewasz przebłysk inteligencji - poinformowała Kestrel Jade. W jej ustach to był
wielki komplement.
- No to wejdźmy do środka - odezwała się Jade, żeby ukryć, jak bardzo jest zadowolona. -
Kiedyś musi wrócić.
- W ludzkich domach są zamki - zauważyła Rowan. Jadę przekręciła klamką. - A jednak
otwarte.
W środku było jeszcze ciemniej niż na dworze w bezksiężycową noc, ale oczy Jade oswoiły
się z ciemnością w kilka sekund.
- Nie jest źle - powiedziała.
Stały w nędznym, ale ładnym salonie, pełnym wielkich, masywnych mebli. Drewnianych,
oczywiście, ciemnych i wypolerowanych na wysoki połysk. Blaty stołów były z marmuru.
Rowan znalazła włącznik światła i nagle w pokoju zrobiło się za jasno. Jadę zamrugała.
Zobaczyła ściany w kolorze bladej jabłkowej zieleni, z fantazyjnymi drewnianymi
zdobieniami i gzymsami w ciemniejszym odcieniu tej samej zieleni. Ogarnął ją dziwny
spokój. Czuła się jak u siebie. Może przez te masywne meble?
Rowan rozglądała się po pokoju, powoli się rozluźniając. Z uśmiechem spojrzała w oczy
Jade. Skinęła głową.
- Tak.
Jade przez chwilę upajała się satysfakcją z tego, że dwa razy w ciągu pięciu minut siostry
przyznały jej rację. Aż nagle przypomniała sobie o walizce.
- Zobaczmy resztę domu - zaproponowała pospiesznie. Ja wejdę na górę, a wy się
rozejrzyjcie tutaj.
- Przyznaj się, że chcesz najlepszy pokój - powiedziała Kestrel.
Jade puściła tę uwagę mimo uszy i pomknęła na górę szerokimi schodami wyłożonymi
dywanem. Pokoi było sporo, a w każdym dużo miejsca. Nie zależało jej na najlepszym, ale na
najbardziej oddalonym.
Na samym końcu korytarza znajdowała się sypialnia w morskim kolorze. Jade zatrzasnęła za
sobą drzwi i położyła walizkę na łóżku. Otworzyła ją, wstrzymując oddech.
O, nie. O, nie...
Trzy minuty później usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi, ale się nie odwróciła.
- Co ty robisz? - rozległ się głos Kestrel.
Oderwała wzrok od dwóch kociaków, które rozpaczliwie próbowała reanimować.
- Nie żyją! - zawodziła.
- A czego się spodziewałaś? Muszą oddychać, idiotko. Myślałaś, że wytrzymają w
zamknięciu dwa dni podróży?
Jade pociągnęła nosem.
- Rowan ci powiedziała, że możesz zabrać tylko jednego.
Jade chlipnęła głośniej i spojrzała gniewnie.
- Wiem. I właśnie dlatego te dwa schowałam do walizki -Czknęła. - Dobrze chociaż, że
Tiggy'emu nic się nie stało. – uklęknęła i zajrzała do klatki, żeby sprawdzić, czy kotu
rzeczywiście nic nie jest. W gęstwinie czarnego futra błyszczały złote oczy. Syknął, a Jadę
odetchnęła z ulgą.
- Za pięć dolarów zajmę się tymi zdechłymi - oznajmiła Kestler.
- Nie! -Jade podskoczyła i osłoniła martwe kotki.
- Nie tak jak myślisz - mruknęła Kestrel, najwyraźniej urażona - Nie jem padliny. Słuchaj,
musisz się ich jakoś pozbyć, inaczej Rowan się dowie. Na miłość boską, dziewczyno, jesteś
wampirem - dodała, kiedy Jade przygarnęła nieruchome kotki do piersi. - Zachowuj się jak
wampir.
- Chcę je zakopać. Powinny mieć pogrzeb.
Kestrel przewróciła oczami i wyszła. Jade owinęła koty w kurtkę i na palcach wyszła za
siostrą.
Łopata, pomyślała. Gdzie może być?
Nasłuchując, czy nie ma gdzieś Rowan, rozejrzała się po parterze. Wszystkie pokoje
wyglądały jak salon - lekko zniszczone, ale Imponujące. Kuchnia była olbrzymia. Miała
otwarty kominek, oraz dwoje drzwi; jedne do pralni, drugie w dół do piwnicy.Jade ostrożnie
schodziła po schodach. Nie mogła włączyć światło, bo trzymała kociaki. Nie widziała też, co
ma pod nogami. Musiała badać stopą, gdzie postawić następny krok. Na końcu schodów
natrafiła na coś miękkiego, lekko sprężystego, co zawadzało jej w drodze.
Powoli wychyliła głowę za zawiniątko w kurtce i spojrzała w dół. Było ciemno. W dodatku
zasłaniała sobą światło wpadające z kuchni. Mimo to dostrzegła stertę starych ciuchów. Zbitą
stertę. Zaczęło ją ogarniać bardzo złe przeczucie. Trąciła stertę czubkiem buta. Stos lekko się
poruszył. Jade wzięła głęboki oddech i trąciła mocniej. Kupa ciuchów przewróciła się. Przez
chwilę nie mogła złapać tchu, w końcu krzyknęła. Krzyk był donośny i przeszywający.
Dodała do niego myśłi telepatyczny odpowiednik syreny.
Rowan! Kestrel! Zejdźcie tu!
Dwadzieścia sekund później w piwnicy zapaliło się światłu i siostry zbiegły po schodach.
- Tobie można gadać i gadać - wycedziła Rowan przez zęby. - Nie wykorzystujemy
naszych... - Przerwała.
- To chyba ciotka Opal - wyjąkała Jade.