Clark Mary Higgins Zanim się pożegnasz

background image

Mary Higgins Clark

ZANIM SIĘ POŻEGNASZ

Przełożył Łukasz Praski

background image

Dla Michaela Kordy, drogiego przyjaciela i wspaniałego wydawcy, z
wyrazami wdzięczności za dwadzieścia pięć cudownych lat

Podziękowania

Znów przyszedł czas na słowa wdzięczności: Jak mam wam wszystkim

podziękować? Spróbuję.

Niezmiennie i ogromnie jestem wdzięczna mojemu wieloletniemu

wydawcy Michaelowi Kordzie oraz jego współpracownikowi Chuckowi
Adamsowi. Zawsze mogę liczyć na ich wsparcie i cierpliwość, a także na to,
że dobiorą najodpowiedniejsze słowa.

Wielkie dzięki składam Lisi Cade, zajmującej się reklamą - życzliwej

przyjaciółce i uważnej czytelniczce.

Jak zawsze wdzięczna jestem moim agentom, Eugene'owi Winickowi oraz

Samowi Pikasowi. Udzielają mi odpowiedzi, zanim jeszcze zadam pytanie.
Oto przyjaciele co się zowie!

Zastępca kierownika zespołu redakcyjnego, Gypsy da Silva, jak zwykle ma

bystre oko i anielską cierpliwość. Ogromnie dziękuję, Gypsy.

Za staranną pracę dziękuję redaktorce Carol Catt i korektorowi Michaelowi

Mitchellowi.

Składam gorące podziękowania Lionelowi Bryantowi, starszemu

sierżantowi ze Straży Przybrzeżnej, za fachowe opinie i rady na temat
prawdopodobnych następstw eksplozji w nowojorskim porcie.

Sierżant Steven Marron i emerytowany detektyw Richard Murphy z

Departamentu Policji Nowego Jorku oraz Prokuratury Okręgu Nowy Jork
udzielili mi niezwykle cennych porad na temat procedury policyjnej i
wskazali, w jakim kierunku mogłoby się rozwinąć śledztwo, gdyby opisane tu
wydarzenia miały naprawdę miejsce. Dziękuję. Jesteście wspaniali.

Wyrażam głęboką wdzięczność architektom Erice Belsey i Philipowi Mahli

oraz projektantce wnętrz Eve Ardii za konsultacje i rozwianie moich
wątpliwości w dziedzinie architektury i projektowania.

Doktor Ina Winick zawsze chętnie odpowiada na moje pytania z zakresu

psychologii. Wielkie dzięki, Ino.

Bardzo dziękuję doktorowi Richardowi Roukemie za wyczerpujące

odpowiedzi na moje wyłącznie teoretyczne pytania.

background image

Serdeczne podziękowania dla Dianę Ingrassii, dyrektor oddziału banku

Ridgewood Savings, za wyjaśnienie mi kwestii związanych ze skrytkami
bankowymi.

Jak zawsze jestem wdzięczna moim asystentkom i przyjaciółkom Agnes

Newton i Nadine Petry oraz Irenę Clark, jednej z pierwszych czytelniczek
książki w fazie powstawania.

Dziękuję mojej córce i pisarce Carol Higgins Clark, która znów odegrała

rolę papierka lakmusowego i konsekwentnie zabraniała mi używać języka
niezrozumiałego dla jej pokolenia.

Wyrażam także wdzięczność dopingującym mnie do pracy dzieciom i

wnuczętom. Jedno z nich pytało mnie: „Czy pisanie książki to takie duże
odrabianie lekcji, babciu?".

Szczególnie gorące podziękowania składam mojemu mężowi, Johnowi

Conheeny'emu, który z tym samym poczuciem humoru i nieskończoną
cierpliwością godzi się z faktem, że poślubił pisarkę stale ścigającą się z
napiętymi terminami.

Znów mogę zacytować słowa piętnastowiecznego zakonnika: „Książka

skończona. Dla pisarza nastał czas zabawy".

PS Do przyjaciół - już można umawiać się ze mną na kolację.

background image

Prolog

Piętnastoletnia Neli MacDermott zawróciła i poczęła płynąć z powrotem do

brzegu. W całym młodym ciele czuła orzeźwiające mrowienie, rozkoszując
się wspaniałym widokiem słońca i bezchmurnego nieba, dotykiem lekkiego
wietrzyka i słonych, spienionych fal, które rozbryzgiwały się wokół niej. Była
na Maui dopiero od godziny, lecz już zdążyła uznać, że podoba się jej tu
znacznie bardziej niż na Karaibach, dokąd dziadek zabierał co roku rodzinę na
ferie świąteczne przez ostatnie kilka lat.

Słowo „rodzina" wydawało się jednak określeniem na wyrost. Już czwarty

rok cała rodzina dziewczynki składała się tylko z niej i dziadka. Pewnego dnia
pięć lat temu z sali obrad Izby Reprezentantów wywołano Corneliusa
MacDermotta, znanego i zasłużonego kongresmana z Nowego Jorku, by
przekazać mu wiadomość, że jego syn i synowa - antropologowie
uczestniczący w ekspedycji do Brazylii - zginęli w katastrofie małego
czarterowego samolotu.

Natychmiast wyruszył do Nowego Jorku, żeby zabrać Neli ze szkoły. To

on musiał jej przekazać ową tragiczną wiadomość. Po przyjeździe zastał
zapłakaną wnuczkę w gabinecie pielęgniarki.

- Kiedy rano wracaliśmy po przerwie do klasy, nagle poczułam, że są przy

mnie tatuś i mamusia, przyszli, żeby się ze mną pożegnać - powiedziała, gdy
ją przytulił. - Nie widziałam ich, ale czułam, jak mamusia mnie całuje, a
potem tatuś pogłaskał mnie po włosach.

Jeszcze tego samego dnia Neli wraz z gospodynią, która opiekowała się nią

podczas nieobecności rodziców, przeprowadziła się do szeregowego domu z
czerwonego piaskowca przy Wschodniej Siedemdziesiątej Dziewiątej, gdzie
urodził się jej dziadek i wychował jej ojciec.

Neli wspominała o tym wszystkim przelotnie, płynąc w kierunku brzegu,

gdzie na leżaku w cieniu parasola czekał na nią dziadek, który dał się uprosić,
by przed rozpakowaniem bagaży mogła trochę popływać.

- Tylko nie oddalaj się za bardzo - ostrzegał dziewczynkę, otwierając

książkę. - Już szósta i ratownicy schodzą z plaży.

Neli wolałaby zostać w wodzie dłużej, ale widziała, że na plaży nie ma już

prawie nikogo. Domyślała się też, że za parę minut dziadek poczuje, iż jest
głodny i zacznie się niecierpliwić, zwłaszcza że jeszcze się nie rozpakowali.
Dawno temu matka przestrzegała ją, by unikała wszelkich sytuacji, w wyniku
których Cornelius MacDermott mógł być głodny i zmęczony jednocześnie.

background image

Mimo odległości Neli zauważyła, że dziadek nadal jest pochłonięty lekturą.

Wiedziała jednak, że to nie potrwa zbyt długo. No, dobrze, pomyślała, robiąc
zamach - pora zmącić mu ten spokój.

Nagle straciła orientację, jak gdyby coś obróciło jej ciało w wodzie. Co się

dzieje?

Brzeg zniknął jej z oczu i coś zaczęło nią szarpać we wszystkie strony, a

potem ciągnąć w dół. Oszołomiona otworzyła usta, by wezwać pomoc, lecz w
jednej chwili zaczęła połykać słoną wodę. Krztusząc się i prychając, chwytała
powietrze, usiłując utrzymać się na powierzchni.

Prąd wsteczny! Kiedy dziadek wypełniał formularz meldunkowy w

recepcji, podsłuchała rozmowę dwóch boyów hotelowych. Jeden z nich
mówił, że w zeszłym tygodniu po drugiej stronie wyspy w wyniku działania
prądu wstecznego utonęło dwóch ludzi. Powiedział, że zginęli, bo próbowali
walczyć z wciągającym ich nurtem zamiast dać się wynieść poza jego zasięg.

„Prąd wsteczny powstaje przy czołowym zderzeniu prądów pływowych o

różnych kierunkach". Wymachując rozpaczliwie ramionami, Neli
przypomniała sobie, że czytała coś takiego w „National Geographic".

Mimo to nie potrafiła bezwolnie się poddać sile, która wciągała ją w głąb

wzburzonych fal, coraz głębiej i dalej od brzegu.

Nie mogę dać się porwać nurtowi! - pomyślała w panice. Nie mogę! Jeżeli

odpłynę za daleko, nie zdołam wrócić.

Udało się jej w końcu zorientować i gdy spojrzała w stronę brzegu, przez

moment mignęły jej kolorowe paski parasola.

- Na pomoc! wykrztusiła słabym głosem. Gdy jednak usiłowała krzyknąć,

słona woda wdarła się do jej ust. Prąd, który znosił Neli w stronę morza i
wciągał pod powierzchnię, był za silny, by mogła go pokonać.

Zrozpaczona przewróciła się na plecy, rozkładając bezwładnie ramiona.

Chwilę później znów walczyła, czując z przerażeniem, jak oddala się coraz
bardziej od brzegu i nadziei na ratunek.

Nie chcę umierać! - powtarzała w duchu. Nie chcę umierać!
Fala unosiła jej ciało, odrzucając ją jeszcze dalej.
- Na pomoc! - powtórzyła cicho, po czym zaczęła płakać.
I nagle, równie niespodziewanie jak się zaczęło, wszystko się uspokoiło.

Niewidzialne łańcuchy puściły ją tak raptownie, że musiała zacząć pracować
rękami, by utrzymać się na powierzchni wody. O tym właśnie mówili chłopcy
w hotelu, pomyślała. Była poza zasięgiem prądu.

Nie wracaj tam, powiedziała sobie w duchu. Płyń dookoła.

background image

Czuła się jednak zbyt zmęczona i zniosło ją za daleko. Neli spojrzała na

odległy brzeg. Nie da rady. Powieki jej ciążyły. Woda zrobiła się ciepła jak
koc. Dziewczynkę ogarnęła senność.

„Płyń, Neli, dasz radę!".
To był głos jej matki, błagający, by walczyła. .
„Neli, rusz się!".
Polecenie wypowiedziane stanowczym głosem ojca podziałało, wybijając

ją z letargu. Ze ślepym posłuszeństwem Neli zaczęła płynąć, najpierw na
wprost, potem szerokim łukiem, okrążając miejsce, w którym ścierały się
prądy. Tłumiąc szloch, łapała z trudem oddech i zmuszała ramiona do
wysiłku. Każdy ruch sprawiał jej trudność, ale uparcie płynęła naprzód.

Kilka minut później, bliska wyczerpania, zdołała dać nurka w potężniejącą

falę, która porwała ją i poniosła w stronę brzegu. Po chwili fala spiętrzyła się i
runęła w dół, rzucając dziewczynkę na twardy, mokry piasek.

Neli, drżąc na całym ciele, zaczęła się podnosić, gdy nagle poczuła dotyk

mocnych rąk, które postawiły ją na nogi.

- Już chciałem cię wołać - powiedział ostro Cornelius MacDermott. -

Koniec z pływaniem na dziś, młoda damo. Wciągają czerwoną flagę. Podobno
niedaleko są silne prądy.

Niezdolna wykrztusić słowa, Neli skinęła tylko głową. Z wyrazem troski

malującym się na twarzy, MacDermott zdjął gruby szlafrok i otulił wnuczkę.

- Zmarzłaś. Nie powinnaś siedzieć tak długo w wodzie.
- Dziękuję, dziadku. Nic mi nie jest.
Miała na tyle rozsądku, by nie mówić kochanemu, obdarzonego chłodnym

i rzeczowym umysłem dziadkowi o tym, co się przed chwilą stało, a
zwłaszcza nie chciała, by się dowiedział, że znowu słyszała głosy rodziców,
ponieważ MacDermott - najbardziej pragmatyczny z ludzi - uważał te
zjawiska za wybryk młodzieńczej fantazji.

siedemnaście lat później
czwartek, 8 czerwca

ROZDZIAŁ 1

Neli żwawym krokiem ruszyła znajomą trasą, prowadzącą z jej mieszkania

na rogu Park i Siedemdziesiątej Trzeciej do biura dziadka, które mieściło się
przy Siedemdziesiątej Drugiej i York. Kazał jej przyjść przed trzecią, a z jego
nieznoszącego sprzeciwu tonu wywnioskowała, że sprawa Boba Gormana w
końcu osiągnęła punkt krytyczny. Nie cieszyła się więc na to spotkanie.

Pogrążona w myślach, zdawała się nie zauważać pełnych podziwu

spojrzeń, jakie od czasu do czasu posyłano w jej stronę. W końcu ona i Adam

background image

byli szczęśliwym małżeństwem. Wiedziała jednak, że dla wielu osób wysoka
kobieta o szczupłej sylwetce sportsmenki, krótkich kasztanowych włosach,
które pod wpływem wilgoci zaczynały się teraz kręcić, oczach koloru nocy
pełnych ustach, wygląda atrakcyjnie. Często towarzysząc dziadkowi w
publicznych miejscach jako dorastająca panienka, zauważyła nie bez żalu, że
media w odniesieniu do niej zwykle używały właśnie tego określenia -
„atrakcyjna".

- „Atrakcyjna" to jakby ktoś powiedział: „Patrzeć nie ma na co, za to jaka

osobowość!". To jak pocałunek Judasza. Chciałabym, żeby choć raz
powiedziano o mnie „piękna", „elegancka" albo „olśniewająca" czy chociaż
„szykowna" - skarżyła się, kiedy miała dwadzieścia lat.

Dziadek z reguły komentował to w ten sam sposób.
- Na litość boską, nie bądź niemądra. Ciesz się z tego, że masz głowę na

karku.

Kłopot w tym, że Neli wiedziała już, o czym MacDermott chciał z nią

dzisiaj rozmawiać, i zdawała sobie sprawę, że tym razem miała ruszyć głową
w bardzo trudnej sprawie. Plany dziadka wobec niej i opór Adama wobec
owych planów stanowiły nie lada problem.

Cornelius MacDermott mimo swych osiemdziesięciu dwóch lat stracił

niewiele z owej energii, dzięki której w ciągu kilkudziesięciu lat stał się
jednym z najwybitniejszych kongresmanów w kraju. Po raz pierwszy wybrano
go, gdy miał trzydzieści lat, by reprezentował centralny okręg Manhattanu,
gdzie się wychował. Pozostał na tym stanowisku pół wieku, sprzeciwiając się
propozycjom, by ubiegał się o fotel senatora. W swoje osiemdziesiąte
urodziny postanowił więcej nie kandydować.

- Nie będę próbował bić rekordu Stroma Thurmonda w długości służby na

Kapitolu - oświadczył.

Dla Maca przejście na emeryturę oznaczało otwarcie biura

konsultingowego oraz konieczność zadbania o to, by miasto i stan Nowy Jork
pozostały w rękach zwolenników jego partii. Jego poparcie mogło stanowić
namaszczenie nawet dla absolutnych politycznych żółtodziobów. Wiele lat
temu właśnie MacDermott stworzył najsłynniejszą reklamówkę telewizyjną
swojej partii: padało w niej pytanie: „Co tamci dla ciebie zrobili?", po czym
następowała cisza i ukazywały się skonsternowane twarze zwykłych ludzi.
Rozpoznawano go wszędzie i nie mógł przejść ulicą, by nie spotkać się z
mnóstwem serdecznych i pełnych szacunku pozdrowień.

Od czasu do czasu narzekał w rozmowach z Neli na swą lokalną

popularność.

background image

- Doszło do tego, że wychodząc za próg domu, staram się wyglądać tak, jak

gdybym miał za chwilę stanąć przed kamerą.

A ona odpowiadała:
- Gdyby ludzie nie zwracali na ciebie uwagi, dostałbyś zawału. Dobrze o

tym wiesz.

Wchodząc dziś do jego biura, Neli pomachała do recepcjonistki i

skierowała się do gabinetu dziadka.

- Jak nastrój? - spytała Liz Hanley, jego długoletniej sekretarki. Liz,

przystojna sześćdziesięciolatka o ciemnobrązowych włosach i poważnej
minie, wysoko uniosła brwi.

- Mieliśmy burzę z piorunami - powiedziała.
- U, bardzo niedobrze - odrzekła z westchnieniem Neli. Zastukała do drzwi

gabinetu dziadka i nie czekając na odpowiedź weszła. - Dzień dobry,
kongresmanie.

- Spóźniłaś się, Neli - burknął Cornelius MacDermott, odwracając się z

krzesłem w jej stronę.

- Na moim zegarku jest dokładnie trzecia.
- Mam wrażenie, że miałaś być przed trzecią.
- Musiałam oddać artykuł, a mój naczelny tak samo jak ty zwraca uwagę na

punktualność. Może jednak się doczekam jednego z owych słynnych
uśmiechów, które topią serca wyborców?

- Dzisiaj raczej nie. Siadaj, Neli. - MacDermott wskazał kanapę ustawioną

pod narożnym oknem, za którym rozciągała się panorama na wschodnią i
północną część miasta.

Dziadek wybrał to pomieszczenie, ponieważ mógł z niego widzieć swój

okręg wyborczy, który reprezentował przez pół wieku. Neli nazywała gabinet
jego latyfundium.

Sadowiąc się na kanapie, popatrywała na Maca z zaniepokojeniem. W

niebieskich oczach dziadka malowało się zagadkowe znużenie, zasnuwające
mgłą jego zwykle bystry wzrok. Zawsze trzymał się prosto, tak więc nawet
gdy siedział, wydawał się wyższy niż w rzeczywistości, lecz dziś Neli miała
wrażenie, jak gdyby się skurczył. Nawet jego słynna siwa czupryna wydawała
się rzadsza. Dziadek złożył dłonie i wstrząsnął ramionami, jakby chciał z
siebie zrzucić niewidoczny ciężar. Z bolesnym ukłuciem w sercu Neli po raz
pierwszy w życiu pomyślała, że Mac wygląda na tyle lat, ile ma naprawdę.

Przez dłuższą chwilę nie patrzył na nią, po czym wstał i przesiadł się na

wygodny fotel, stojący obok kanapy.

background image

- Neli, mamy kryzys i musisz go rozwiązać. Po nominacji na drugą

kadencję ten zdrajca Bob Gorman postanowił nie kandydować. Dostał
propozycję nie do odrzucenia, żeby pokierować nową spółką internetową.
Dotrwa do końca tej kadencji, ale twierdzi, że nie może się już utrzymać z
pensji kongresmana. Przypomniałem mu, że dwa lata temu, kiedy pomogłem
mu dostać nominację, mówił wyłącznie o swoim oddaniu i chęci służenia
ludziom.

Neli się nie odzywała. Wiedziała, że w zeszłym tygodniu dziadek usłyszał

pierwsze pogłoski o tym, że Gorman nie będzie kandydował na drugą
kadencję. Widocznie plotki się potwierdziły.

- Neli, jest osoba - moim zdaniem jedyna - która mogłaby zająć jego

miejsce i utrzymać ten fotel dla naszej partii. - MacDermott zmarszczył brwi.
- Dobrze wiesz, że powinnaś to zrobić już dwa lata temu, kiedy odszedłem na
emeryturę. - Zamilkł na chwilę. - Posłuchaj, masz to we krwi. Chciałaś
kandydować, tylko Adam odwiódł cię od tego zamiaru. Nie pozwól, żeby to
się powtórzyło.

- Mac, proszę, nie naskakuj na Adama.
- Na nikogo nie naskakuję, Neli, ale jesteś do tego stworzona. Zacząłem cię

przygotowywać do przejęcia mojej funkcji, kiedy miałaś kilkanaście lat. Nie
byłem zachwycony twoim ślubem z Adamem Cauliffem, ale nie zapominaj,
że to ja pomogłem mu znaleźć pracę w Nowym Jorku, gdy go przedstawiłem
Waltersowi i Arsdale'owi, właścicielom świetnej firmy architektonicznej i
moim najcenniejszym zwolennikom. - Mac zacisnął usta. - Nie wyglądałem w
ich oczach najlepiej, kiedy po niecałych trzech latach twój mąż odszedł z
firmy, zabierając im asystentkę, i założył własny interes. No, dobrze, może to
i dobra decyzja. Ale Adam od początku znał moje plany wobec ciebie, twoje
własne zresztą też. Co sprawiło, że zmienił zdanie? Po moim przejściu na
emeryturę miałaś ubiegać się o mój fotel. Nie powinien był nakłaniać cię do
rezygnacji i nie ma prawa robić tego teraz.

- Mac, lubię pisać do gazety. Być może nie zauważyłeś, ale moje artykuły

są przyjmowane bardzo przychylnie, ludzie je czytają.

- Piszesz cholernie dobre felietony, przyznaję. Ale dobrze wiesz, że to dla

ciebie za mało.

- Słuchaj, moja niechęć do twoich planów nie wynika z tego, że Adam

prosił mnie o rezygnację z kandydowania.

- Nie? W takim razie z czego?

background image

- Wiesz, że oboje chcemy mieć dzieci. Adam zaproponował, żebym

zaczekała z kandydowaniem. Za dziesięć łat będę miała czterdzieści dwa.
Wydaje mi się, że to dobry wiek na rozpoczęcie kariery politycznej.

Dziadek zerwał się zniecierpliwiony z miejsca.
- Neli, za dziesięć lat nie będziesz już miała takiej okazji. Wszystko dzieje

się za szybko, nie można czekać. Musisz się z tym zgodzić. Przecież strasznie
cię korci, żeby stanąć do wyścigu. Pamiętasz, co powiedziałaś wtedy, kiedy
mi oświadczyłaś, że będziesz do mnie mówić „Mac"?

Neli pochyliła się w przód, opierając brodę na złożonych dłoniach.

Przypomniała sobie; była wtedy na pierwszym roku w Georgetown. Z
początku dziadek protestował, lecz nie zamierzała ustąpić.

- Zawsze mówisz, że jestem twoją najlepszą przyjaciółką, a wszyscy

przyjaciele zwracają się do ciebie per „Mac" - stwierdziła wtedy. -

Jeżeli będę ci mówić „dziadku", nie przestaną uważać mnie za dziecko.

Chcę, żeby ludzie zaczęli o mnie myśleć jako twoim adiutancie.

- Co to ma znaczyć? - spyta! wtedy. Przypomniała sobie, jak wzięła do ręki

słownik.

- Posłuchaj, jak brzmi definicja. W skrócie: adiutant to „podległy starszemu

rangą oficerowi lub zaufany asystent". Nie ma wątpliwości, że na razie jestem
jednym i drugim.

- Na razie? - zdziwił się dziadek.
- Dopóki nie przejdziesz na emeryturę. Wtedy zajmę twoje miejsce.
- Pamiętasz, Neli? - odezwał się Cornelius MacDermott, wyrywając ją z

zamyślenia. - Kiedy to mówiłaś, byłaś buńczucznym dzieciakiem z college'u,
ale mówiłaś zupełnie poważnie.

- Pamiętam - odrzekła.
Podszedł i stanął przed nią, a potem pochylił się, tak że jego twarz znalazła

się dokładnie naprzeciw jej twarzy.

- Neli, wykorzystaj tę chwilę. Jeśli zmarnujesz okazję, będziesz żałować.

Kiedy Gorman potwierdzi, że nie będzie kandydować, rozpęta się walka o
nominację. Chcę, żeby komisja brała pod uwagę innych kandydatów już od
inauguracji kampanii.

- Kiedy inauguracja?
- Na dorocznej kolacji, trzydziestego. Będziecie z Adamem zaproszeni.

Gorman ogłosi postanowienie o wycofaniu się z drugiej kadencji; w oczach
staną mu łzy, będzie pociągać nosem, a potem powie, że choć była to trudna
decyzja, potrafił ją podjąć z jednego powodu. Tu otrze łzy, wydmucha nos, a
potem wskaże na ciebie i ryknie, że to ty, Cornelia MacDermott Cauliff,

background image

będziesz się ubiegać o fotel, który przez niemal pięćdziesiąt lat zajmował twój
dziadek. W trzecim milenium Cornelia zastąpi Corneliusa. - MacDermott
uśmiechnął się szeroko, wyraźnie uradowany swoją wizją. - Neli, ludzie
oszaleją.

Z ukłuciem żalu przypomniała sobie, że dwa lata temu, kiedy Bob Gorman

ubiegał się o fotel Maca, czuła palącą niecierpliwość i chciała jak najszybciej
znaleźć się na jego miejscu. Dziadek miał rację, była stworzona do polityki.
Jeśli nie wejdzie na scenę teraz, może być za późno - a przynajmniej za
późno, by starać się o stanowisko, od którego chciała zacząć karierę.

- Co z Adamem, Neli? Kiedyś nie podchodził do tej sprawy tak

rygorystycznie.

- Wiem.
- Coś między wami nie tak?
- Nie. - Uśmiechnęła się lekko, dając dziadkowi do zrozumienia, że jego

przypuszczenie jest niedorzeczne.

Jak długo to trwało? - zastanawiała się gorączkowo. W którym momencie

Adam zrobił się taki roztargniony i nieobecny? Z początku, gdy pytała, co jest
nie tak, mąż zbywał ją byle czym. Teraz zaczęła wyczuwać u niego
rozdrażnienie. Niedawno powiedziała mu wprost, że jeżeli z ich związkiem
dzieje się coś niedobrego, to chyba powinna się o tym dowiedzieć.

„Jestem gotowa na najgorsze. Zresztą najgorsze to o niczym nie wiedzieć"

- powiedziała wtedy.

- Gdzie jest teraz Adam? - spytał dziadek.
- W Filadelfii.
- Od kiedy?
- Od wczoraj. Ma odczyt na seminarium architektów i projektantów

wnętrz. Wraca jutro.

- Chcę, żeby trzydziestego stanął obok ciebie i bił brawo, ciesząc się z

twojej decyzji, dobrze?

- Nie wiem, na ile entuzjazmu będzie go stać - odrzekła z nutką

przygnębienia w głosie.

- Kiedy braliście ślub, skakał z radości na myśl, że jego żona będzie

politykiem. Co się stało, że zmienił zdanie?

To twoja zasługa, pomyślała Neli. Stał się zazdrosny o czas, jaki kazałeś mi

sobie poświęcać.

Po ślubie Adam cieszył się na myśl, że jego żona nadal będzie asystentką

Maca. Lecz zmienił zdanie po tym, jak dziadek ogłosił, że wycofuje się z
czynnego życia politycznego.

background image

- Neli, mamy wreszcie szansę zacząć życie, które nie będzie się obracać

wokół wszechmocnego Corneliusa MacDermotta - mówił jej mąż. -
Niedobrze mi, gdy biegniesz na każde jego skinienie. Myślisz, że jeśli
zaczniesz się starać o miejsce po nim w Kongresie, będzie lepiej? Coś ci
powiem, Mac nie pozwoli ci nawet samodzielnie oddychać, jeśli nie będzie
miał pewności, że robisz to zgodnie z jego planem.

Wciąż nie mieli upragnionych dzieci, co Adam wykorzystywał, by ją

przekonać do swoich racji.

- Zawsze żyłaś tylko polityką - tłumaczył. - Odpuść to sobie, Neli.

„Journal" zaproponował ci prowadzenie stałej rubryki. Może będzie ci
odpowiadać taka wolność.

Jego prośby odniosły skutek i Neli w końcu postanowiła nie ubiegać się o

nominację. Teraz, rozważając argumenty dziadka, który jak zwykle łagodził
kategoryczny ton perswazją, musiała obiektywnie przyznać, że rola
komentatora sceny politycznej jej nie wystarcza. Chciała się znaleźć w
centrum wydarzeń. Wreszcie powiedziała:

- Mac, zagrajmy w otwarte karty. Od kiedy Adam otworzył własną firmę,

wyraźnie okazujesz mu niechęć. Jeżeli zdecyduję się startować w wyborach,
znów będzie tak jak kiedyś. Zacznę codziennie spędzać z tobą dużo więcej
czasu, więc jeśli ma się udać, musisz mi przyrzec, że spróbujesz traktować
Adama tak, jakbyś sam chciał być traktowany na jego miejscu.

- A jeżeli ci przyrzeknę, że przycisnę go do piersi, wystartujesz? Godzinę

później Neli wyszła z gabinetu Corneliusa MacDermotta,

dając mu wcześniej słowo, że będzie się ubiegać o fotel w Kongresie,

zwolniony przez Boba Gormana.

ROZDZIAŁ 2

Już po raz trzeci Jed Kapłan minął biura architektoniczne Cauliff i Spółka

znajdujące się na parterze budynku przy Dwudziestej Siódmej. W oknie
wystawowym przebudowanej kamienicy z czerwonego piaskowca stał model,
który przykuwał jego uwagę: nowoczesny, czterdziestopiętrowy kompleks
mieszkalno-biurowy, nad którym górował zwieńczony złotą kopułą
wieżowiec. Z postmodernistycznym charakterem budynku, jego oszczędną
ornamentacją i fasadą z białego wapienia kontrastowało ciepło ceglanej
wieżyczki, której kopuła, obracając się wolno, rozsiewała wokół promienie
światła.

Jed wepchnął ręce do kieszeni i pochylił się naprzód, niemal dotykając

nosem szyby. Postronny obserwator nie zauważyłby w jego wyglądzie nic

background image

szczególnego ani niezwykłego. Był średniego wzrostu, szczupły, miał krótkie
blond włosy.

Jednak tylko z pozoru niczym się nie wyróżniał; pod wypłowiałą bluzą

kryło się twarde, muskularne ciało, w którym drzemała niezwykła siła. Gdyby
przyjrzeć się uważniej, można było dostrzec, że skórę miał ogorzałą od
częstego przebywania na słońcu i wietrze. Ten, kto napotkał spojrzenie oczu
Jeda, czuł niewytłumaczalny i instynktowny niepokój.

Większą część swego trzydziestoośmioletniego życia Jed spędził na

samotnych wędrówkach. Po pięciu latach pobytu w Australii wrócił do domu,
by złożyć jedną ze swych nieregularnych wizyt owdowiałej matce, i
dowiedział się, że właśnie sprzedała małą działkę na Manhattanie, która
należała do ich rodziny od czterech pokoleń - na owej parceli stał budynek
mieszczący zakład futrzarski, który kiedyś świetnie prosperował, a dziś już
prawie nie przynosił dochodów, nad nim zaś znajdowały się mieszkania do
wynajęcia.

Jed natychmiast zareagował złością i zaczęli się zażarcie kłócić.
- A co miałam robić? - broniła się matka. - Budynek się rozpadał;

ubezpieczenie było coraz droższe, coraz większy podatek; lokatorzy zaczęli
się wyprowadzać. Interes z futrami też się sypie. Nie wiem, czy słyszałeś, że
noszenie futer nie jest już w dobrym tonie.

- Tata chciał, żebym dostał dom! - krzyczał Jed. - Nie miałaś prawa

sprzedawać tej ziemi!

- Ojciec chciał też, żebyś był dla mnie dobrym synem; żebyś się

ustatkował, ożenił, miał dzieci, znalazł uczciwą pracę. Ale ty nawet nie
przyjechałeś, gdy do ciebie napisałam, że umiera. - Zaczęła płakać. - Kiedy
ostatni raz widziałeś zdjęcie królowej Elżbiety albo Hillary Clinton w futrze?
Adam Cauliff zapłacił mi uczciwą cenę. Pieniądze mam w banku. Przez resztę
życia będę mogła spać spokojnie, nie martwiąc się o rachunki.

Jed przyglądał się modelowi kompleksu, czując wzbierającą w sercu

gorycz. Uśmiechnął się kpiąco, odczytując podpis pod makietą: „Latarnia
Piękna, nadająca ton najnowszej i najatrakcyjniejszej dzielnicy mieszkalnej
Manhattanu".

Budowla miała stanąć na parceli, którą jego matka sprzedała Adamowi

Cauliffowi.

Ziemia była warta fortunę, pomyślał. A Cauliff wmówił staruszce, że nie

da się jej nigdy zagospodarować, ponieważ obok stała historyczna ruina, stara
rezydencja Vandermeerow. Wiedział, że matce nigdy nie przyszłoby do
głowy sprzedawać placu, gdyby ten facet nie zaczął wokół niej skakać.

background image

To prawda, że zapłacił uczciwą cenę. Lecz niedługo potem sąsiednia

rezydencja się spaliła, a parcelę zgarnął wpływowy handlarz
nieruchomościami, Peter Lang, i ci dwaj, połączywszy obie działki, uzyskali
teren budowlany wart znacznie więcej niż dwie osobne parcele.

Jed słyszał, że w ruinie domu Vandermeerow koczowała jakaś bezdomna

kobieta, która rozpaliła tam ogień, by się ogrzać. Dlaczego włóczęga nie
spaliła tego cuchnącego zabytku, zanim Cauliff położył łapę na mojej
własności? - wściekał się w duchu Jed. Czuł wzbierającą w nim gorycz i
duszący gniew. Dostanę Cauliffa, przyrzekł sobie.

Przysięgam na Boga, że go dostanę. Gdybyśmy przytrzymali naszą ziemię

do momentu, gdy przestali nazywać ową starą ruinę zabytkiem,
otrzymalibyśmy za działkę miliony...

Gwałtownie odwrócił się od okna wystawowego. Nie potrafił już fizycznie

znieść widoku miniatury kompleksu. Poszedł na Siódmą Aleję, gdzie
przystanął, namyślając się przez chwilę, a potem ruszył na południe. O
siódmej stał na przystani obok Światowego Centrum Finansowego,
przyglądając się z zawiścią rzędowi smukłych i eleganckich jachtów,
podskakujących na fali przypływu.

Ze szczególną uwagą oglądał wytworny jacht motorowy, najwyraźniej

nowy. W poprzek rufy biegł gotycki napis „Cornelia II".

Łódź Cauliffajjo myślał Jed.
Od powrotu do Nowego Jorku Jed zbierał wszelkie informacje o Adamie

Cauliffie i wiele razy odwiedzał przystań, a w głowie kołatała mu zawsze ta
sama myśl: Co mam zrobić z tym palantem i jego cenną łódką?

ROZDZIAŁ 3

Po zakończeniu ostatniej sesji seminarium architektów w Filadelfii Adam

Cauliff zjadł kolację w towarzystwie dwóch kolegów, a potem dyskretnie
wymeldował się z hotelu i ruszył w drogę powrotną do Nowego Jorku.

Wyjechał o wpół do jedenastej i ruch przy wjeździe na autostradę byt

niewielki.

Przy kolacji Ward Battle potwierdził pogłoski, według których przeciw

firmie Walters i Arsdale, gdzie Adam pracował przed uruchomieniem
własnego interesu, toczy się śledztwo w sprawie machinacji finansowych
podczas przetargów i przyjmowania łapówek od wykonawców.

- Z tego, co słyszałem, Adamie, te sprawy to tylko wierzchołek góry

lodowej. Musisz się więc liczyć z tym, że jako byłemu pracownikowi będą ci
chcieli zadać dużo pytań. Pomyślałem, że powinieneś o tym wiedzieć. Może
MacDermott postara się, żeby cię za bardzo nie naciskali.

background image

Mac miałby mnie chronić? - pomyślał z przekąsem Adam. Nic z tego.

Gdyby uwierzył, że byłem zamieszany w jakieś machlojki finansowe, mógłby
im jeszcze pomóc obrzucić mnie błotem.

Przez całą kolację był jednak spokojny.
- Nie mam się czym przejmować - powiedział do Battle'a. - Niewiele

znaczyłem u Waltersa i Arsdale'a.

Nie wiedząc, co go czeka wieczorem, planował zostać na noc w Filadelfii,

Neli spodziewała się więc jego powrotu dopiero jutro. Wyjeżdżając z tunelu
Lincolna, Adam zawahał się przez moment, po czym zamiast skręcić w lewo,
by pojechać do swojego mieszkania w centrum, skręcił w prawo. Pięć minut
później zatrzymał samochód w garażu przy Dwudziestej Siódmej.

Z teczką w jednej dłoni i kluczami w drugiej przeszedł pół przecznicy,

dzielącej go od biura. Oświetlenie okna wystawowego wyłączało się
automatycznie, jednak mimo to w świetle latarni ulicznych piękna sylwetka
miniaturowego kompleksu Vandermeer była doskonale widoczna.

Adam stał zapatrzony w model, zapominając o ciężkiej teczce,

nieświadomie skubiąc kółko z kluczami, które trzymał w prawej dłoni.

Na początku ich znajomości Cornelius MacDermott zauważył ze

śmiechem:

- Adamie, jesteś klasycznym przykładem tego, jak pozory różnią się od

rzeczywistości. Pochodzisz z małego miasteczka w Dakocie Północnej, a
wyglądasz i mówisz jak pierwszoroczniak z Yale. Jak ci się to udaje?

- Udaje mi się, bo nie staram się sprawiać wrażenia kogoś, kim nie jestem.

Może twoim zdaniem powinienem chodzić w kombinezonie i nosić grabie? -
odparł urażony.

- Nie bądź taki przewrażliwiony - odburknął Mac. - To miał być

komplement.

- Z pewnością.
Kongresman chętnie widziałby u boku Neli pierwszoroczniaka z Yale,

pomyślał Adam, najlepiej syna kogoś, kto własnymi siłami doszedł w Nowym
Jorku na sam szczyt. Cóż, wprawdzie w Kongresie Mac był naprawdę kimś,
lecz cala jego wiedza na temat Dakoty Północnej pochodziła zapewne z
obejrzanego na wideo filmu „Fargo", doszedł do wniosku Adam,
postanawiając więcej nie zaprzątać sobie głowy osobą dziadka żony.

Nagle zauważył jakiś ruch na końcu ulicy. Zerknął w bok i ujrzał

nieznajomego faceta, który wychylał się z pobliskich drzwi. Adam zrobił trzy
szybkie kroki, stanął przed wejściem do biura i przekręcił klucz w zamku. Nie
miał ochoty paść dziś ofiarą napadu.

background image

Uspokoił się dopiero w środku, gdy już zamknął drzwi na klucz. W

stylowej dębowej szafce stał telewizor oraz mieścił się mały barek. Adam
otworzył drzwiczki, wyciągnął butelkę chivas regal i nalał sobie solidną
szklaneczkę. Usiadł na kanapie, wolno popijając whisky; w oczach
postronnego obserwatora mógłby wyglądać jak ktoś relaksujący się po
ciężkim dniu.

Istotnie, Adam był obserwowany dość często. Wydawał się mieć więcej niż

swoje metr osiemdziesiąt wzrostu, ponieważ nauczył się trzymać prosto jak
trzcina, nawet kiedy siedział. Dzięki żelaznej dyscyplinie regularnych ćwiczeń
jego ciało było silne i szczupłe, a w twarzy zauważało się przede wszystkim
piwne oczy i usta, na których bardzo często gościł uśmiech. Ciemnobrązowe
włosy obficie przyprószyła już siwizna, co powitał z zadowoleniem. Gdyby
nie szpakowate włosy, mógłby wyglądać zbyt chłopięco.

Zsunął marynarkę, poluzował krawat i rozpiął górny guzik koszuli.

Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i położył go na stole obok szklanki.
Nie musiał się obawiać, że Neli zadzwoni do hotelu i dowie się, że jej mąż już
się wymeldował. Gdyby w ogóle próbowała się z nim skontaktować,
zadzwoniłaby pod numer komórki, ale wszystko wskazywało na to, że dziś
nie doczeka się telefonu od żony. Rozmawiali po południu, tuż przed jej
spotkaniem z dziadkiem, i jeśli Adam miał rację, Neli będzie raczej czekała na
odpowiedni moment, by porozmawiać z nim o spotkaniu z MacDermottem.

Mam noc dla siebie, pomyślał. Mogę robić, co mi się podoba. Mogę nawet

zejść na dół i zabrać model z wystawy, skoro mój projekt został odrzucony.
Ta wiadomość raczej nie zmartwi Maca, pomyślał z goryczą. Jednak po
godzinie analizowania różnych możliwości postanowił wracać do domu.
Biuro przyprawiało go o klaustrofobię, poza tym nie zamierzał spać na
rozkładanej kanapie.

Kiedy ostrożnie, po cichutku wszedł do mieszkania i zapalił małą lampkę

w korytarzu, dochodziła druga. Rozebrał się i wziął prysznic w łazience dla
gości, po czym pieczołowicie przygotował sobie ubranie na następny dzień.
Potem na palcach wszedł do sypialni i wśliznął się do łóżka. Równy oddech
Neli świadczył o tym, że udało mu się jej nie zbudzić. To dobrze, bo gdyby
żona się ocknęła, nie mogłaby zasnąć przez parę godzin.

Adam jednak nie miał żadnych kłopotów ze snem: zmęczenie sprawiło, że

oczy zamknęły mu się niemal natychmiast.

piątek, 9 czerwca

ROZDZIAŁ 4

background image

Lisa Ryan obudziła się na długo przed dzwonkiem budzika nastawionego

na piątą. Jimmy znów przewracał się nerwowo z boku na bok i mruczał coś
przez sen. Parę razy kładła mu łagodnie dłoń na plecach w nadziei, że go
uspokoi.

Wreszcie kilka godzin temu twardo zasnął, więc teraz będzie musiała nim

mocno potrząsnąć, by się obudził. Sama nie musiała jednak wstawać o tej
porze i modliła się w duchu, aby po jego wyjściu mogła jeszcze się
zdrzemnąć, zanim przyjdzie czas budzenia dzieci.

Ależ jestem zmęczona, pomyślała Lisa. Prawie w ogóle nie spała, a w

pracy czekał ją ciężki dzień. Była manikiurzystką i miała wypełniony plan
zajęć od dziewiątej do osiemnastej.

Kiedyś życie nie wydawało się takie wyczerpujące. Wszystko zaczęło iść

źle, kiedy Jimmy stracił posadę. Dopiero po dwóch latach poszukiwań
nawiązał kontakt z firmą Cauliff i Spółka, a mimo że udało im się już trochę
zmniejszyć długi, wciąż mieli sporo rachunków do zapłacenia,
nagromadzonych w czasie, gdy pozostawał bezrobotny.

Niestety, ich sytuacji nie sprzyjały okoliczności, w jakich Jimmy stracił

swą poprzednią pracę. Wyrzucono go, ponieważ szef podsłuchał, jak w
rozmowie z kolegą wspomniał o swoich podejrzeniach, że ktoś bogaci się
kosztem firmy. Doszedł do takiego wniosku, gdy wylewali beton, który był o
wiele gorszej jakości niż podany w specyfikacji.

Później wszędzie, gdzie starał się o pracę, słyszał to samo: „Przykro nam,

ale nie jesteśmy zainteresowani pańską ofertą".

Jimmy zaczął się zmieniać, uświadomiwszy sobie, że jego komentarz

okazał się naiwny, głupi i zupełnie niepotrzebny. Lisa widziała, że mąż jest na
krawędzi załamania nerwowego - i wtedy zadzwoniła asystentka Adama
Cauliffa z wiadomością, iż podanie Jimmy'ego o pracę, złożone u Cauliffa,
zostało przekazane firmie Sam Krause Construction. Ku wielkiej radości
obojga niedługo potem Jimmy został zatrudniony.

Jednak po powrocie do pracy nie nastąpiła u niego pozytywna przemiana

emocjonalna, jakiej spodziewała się Lisa. Rozmawiała nawet z psychologiem,
który ją ostrzegł, że Jimmy może być w depresji i prawdopodobnie nie da
rady sam się z tym uporać. Lecz kiedy Lisa mu zasugerowała, by poszukał
pomocy u specjalisty, wpadł w furię.

W ciągu ostatnich miesięcy Lisa zaczęła się czuć, jak gdyby miała znacznie

więcej niż swoje trzydzieści sześć lat. Śpiący obok mężczyzna nie
przypominał już tamtego ukochanego z dzieciństwa, który żartował, że
umówił się z nią na pierwszą randkę zaraz po wygramoleniu się z kojca. Stan

background image

psychiczny Jimmy'ego bywał zmienny. Najpierw wściekał się na nią i na
dzieci, by zaraz potem przepraszać ze łzami w oczach. Zaczął pić - co wieczór
wychylał zwykle dwie lub trzy szklaneczki whisky, które miały na niego nie
najlepszy wpływ.

Lisa wiedziała, że jego nietypowe zachowanie nie może być skutkiem

związku z inną kobietą. Jimmy każdy wieczór spędzał w domu i nie
wychodził już nawet z kolegami na mecze baseballowe, jak kiedyś czasami
miał w zwyczaju. Zniknął problem związany z jego objawiającą się
sporadycznie skłonnością do hazardu - przestał stawiać na konie i grać w totka
piłkarskiego. W dzień wypłaty wręczał żonie niezrealizowany czek, na
którym widniała kwota pensji.

Lisa próbowała przekonać męża, że nie musi się już martwić ich kłopotami

finansowymi, że powoli spłacają zadłużenie z kart kredytowych, które
narastało, kiedy Jimmy był bez pracy. Nie zwracał jednak uwagi na jej słowa.
Właściwie zdawało się, że zupełnie nic go już nie obchodzi.

Wciąż mieszkali w małym domku typu Cape Code w Little Neck w

dzielnicy Queens, który miał być ich gniazdkiem na początek, gdy trzynaście
lat temu brali ślub. Ale po siedmiu latach mieli już troje dzieci, a to oznaczało
konieczność kupna piętrowych łóżek zamiast większego domu. Lisa żartowała
kiedyś z tego, lecz już przestała - wiedząc, jak bardzo drażni to Jimmy'ego.

Gdy w końcu rozległ się dźwięk budzika, wyłączyła go, po czym z

westchnieniem odwróciła się do męża.

- Jimmy. - Potrząsnęła go za ramię. - Jimmy - odezwała się głośniej,

starając się jednak ukryć ton zaniepokojenia.

Wreszcie udało jej się zwlec go z łóżka.
- Dziękuję, kochanie - wymamrotał zaspanym głosem i zniknął za

drzwiami łazienki.

Lisa wstała, podeszła do okna i podciągnęła roletę. Zapowiadał się piękny

dzień. Związała w węzeł swoje ciemne włosy, upięła je i sięgnęła po szlafrok.
Nie czując już senności, postanowiła napić się kawy z Jimmym.

Dziesięć minut później mąż zszedł na dół i spojrzał na nią zdziwiony.

Nawet nie zauważył, że wstałam z łóżka, pomyślała ze smutkiem Lisa.

Przyglądała mu się uważnie, ale i ostrożnie, żeby nie dostrzegł w jej oczach

wyrazu troski. Pomyślała, że w spojrzeniu, jakie posłał jej dziś rano, jest jakaś
rozpaczliwa słabość. Pewnie się obawiał, że ona znowu zacznie go namawiać
na wizytę u psychologa.

Starając się, by jej głos brzmiał swobodnie, oświadczyła:

background image

- Za ładnie dzisiaj, żeby wylegiwać się w łóżku. Pomyślałam, że wypiję z

tobą kawę, a potem pójdę popatrzeć, jak się budzą ptaki.

Jimmy był wysoki, a jego włosy, kiedyś ogniście rude, miały obecnie

barwę miedzi. Dzięki pracy na powietrzu cera mu się zaróżowiła, lecz Lisa
zauważyła, że na jego twarzy zaczynają się rysować głębokie zmarszczki.

- To miło, Lissy - powiedział.
Nie usiadł, tylko stał obok stołu, spiesznie połykając kawę i kręcąc

przecząco głową na propozycję, by wziął grzankę albo płatki.

- Nie czekaj na mnie z kolacją - powiedział. - Ważniacy mają dzisiaj o

piątej zebranie na tej łodzi Cauliffa. Może szef chce mnie wylać i zamierza to
zrobić w wielkim stylu.

- Dlaczego miałby cię wylać? - spytała Lisa, żywiąc nadzieję, że w jej tonie

nie słychać obawy.

- Żartuję. Ale jeżeli tak się zdarzy, może zrobiłby mi przysługę. Jak tam

twój interes z malowaniem paznokci? Możemy z tego wszyscy wyżyć?

Lisa podeszła do męża i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Chyba poczujesz się dużo lepiej, jeżeli mi powiesz, co cię gryzie. Tak

uważam.

- Myśl tak dalej. - Silne ramiona Jimmy'ego Ryana przyciągnęły bliżej

żonę. - Kocham cię, Lissy. Zawsze o tym pamiętaj.

- Nie zapomniałam. I...
- Wiem. A nawet więcej - jestem pewien. - Uśmiechnął się na dźwięk tego

głupiego wyrażenia, które śmieszyło ich oboje, gdy mieli po kilkanaście lat.

Potem odwrócił się i podszedł do drzwi. Lisa nie była pewna, lecz zdawało

się jej, że Jimmy szepnął: „Przepraszam".

ROZDZIAŁ 5

Rano Neli postanowiła podać Adamowi na śniadanie coś specjalnego, lecz

zaraz ogarnęła ją złość na myśl, że jedzeniem stara się wkraść w jego łaski,
żeby zaakceptował jej decyzję dotyczącą kandydowania, którą przecież miała
prawo podjąć sama. Mimo to dalej krzątała się przy śniadaniu. Ze smutnym
uśmiechem przypomniała sobie książkę kucharską należącą do jej babki ze
strony matki. Na okładce widniał napis: „Droga do serca mężczyzny prowadzi
przez żołądek". Jej matka, skupiona na karierze antropologa, sama była
kiepską kucharką i często wraz z ojcem żartowali z tej maksymy.

Kiedy wstała z łóżka, usłyszała szum wody z prysznica. Neli zbudziła się,

gdy Adam wszedł w nocy do mieszkania, ale postanowiła ukryć to przed nim.
Owszem, zdawała sobie sprawę, że muszą porozmawiać, ale druga nad ranem
nie była właściwą porą na dyskusję ojej wczorajszym spotkaniu z dziadkiem.

background image

Będzie jednak musiała poruszyć ten temat dziś rano, ponieważ wieczorem

mieli się zobaczyć z MacDermottem i chciała wcześniej mieć już rozmowę z
mężem za sobą. Mac dzwonił wczoraj wieczorem i przypominał, że oboje są
zaproszeni do restauracji Four Seasons na kolację z okazji siedemdziesiątych
piątych urodzin jego siostry, ciotecznej babki Neli, Gert.

- Mac, chyba nie sądzisz, że zapomnieliśmy? - odrzekła Neli. - Oczywiście,

że będziemy oboje. - Ale nie dodała, że nie ma ochoty, aby jej zamiar
kandydowania stał się głównym tematem rozmowy przy stole; nie było sensu,
skoro i tak na pewno będzie o tym mowa. Oznaczało to, że musi
poinformować męża o swojej decyzji dziś rano. Nigdy by jej nie wybaczył,
gdyby usłyszał o tym od Maca.

Zwykle Adam wychodził do biura około wpół do ósmej, a Neli starała się

najpóźniej o ósmej zasiąść w swoim gabinecie do artykułu na następny dzień.
Wcześniej jadali lekkie śniadanie razem, choć z reguły milczeli, przeglądając
poranne gazety.

Czy nie lepiej byłoby, gdyby zrozumiał, jak bardzo chcę zdobyć fotel w

Kongresie lub przynajmniej znaleźć się w wirze kampanii wyborczej tego
roku? - myślała, wyciągając z lodówki pojemnik z jajkami. Czy nie byłoby
wspaniale, gdybym nie musiała balansować na linie między dwoma
mężczyznami, którzy są dla mnie najważniejsi na świecie? Czy nie byłoby
lepiej, gdyby Adam nie traktował mojego wyboru kariery politycznej jako
zagrożenia dla siebie i naszego związku?

Kiedyś potrafił to zrozumieć, wspominała, nakrywając do stołu, nalewając

do szklanek świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy i sięgając po dzbanek z
kawą. Kiedyś mówił, że nie może się doczekać dobrego miejsca w galerii dla
gości na Kapitolu. To było trzy lata temu. Dlaczego zmienił zdanie?

Starała się nie ulec nastrojowi pośpiechu, z jakim zaabsorbowany Adam

wpadł do kuchni, przycupnął za barkiem i sięgnął po „Wall Street Journal",
witając ją tylko skinieniem głowy.

- Dzięki, Neli, ale naprawdę nie jestem głodny - odrzekł, kiedy

zaproponowała mu usmażony przed chwilą omlet.

Masz nagrodę za swój trud, pomyślała.
Usiadła naprzeciw niego, zastanawiając się, jaką przyjąć taktykę. Widząc

jego nieprzystępną minę, uznała, że nie jest to odpowiedni moment
rozpoczynania dyskusji o jej kandydaturze do Kongresu. Szkoda, pomyślała,
czując narastające zirytowanie. Może będzie musiała się obejść bez
błogosławieństwa męża.

background image

Sięgając po swoją kawę, zerknęła na pierwszą stronę „Timesa" i jej wzrok

spoczął na jednym z artykułów.

- O Boże, Adamie, widziałeś to? Prokurator okręgowy może oskarżyć

Roberta Waltersa i Lena Arsdale'a o oszustwa przetargowe.

- Wiem. - Jego głos był chłodny i opanowany.
- Pracowałeś u nich prawie trzy lata - powiedziała wstrząśnięta. - Będą cię

przesłuchiwać?

- Prawdopodobnie - odparł krótko. Na jego ustach pojawił się znaczący

uśmieszek. - Powiedz Macowi, że nie ma się czym przejmować. Honor
rodziny na tym nie ucierpi.

- Adamie, przecież nie to miałam na myśli!
- Daj spokój, Neli, niczego przede mną nie ukryjesz. Widzę, jak próbujesz

mi powiedzieć, że stary przekonał cię do kandydowania. A kiedy dzisiaj rano
otworzy gazetę, natychmiast do ciebie zadzwoni i powie, że moje nazwisko
zamieszane w tak poważną sprawę może znacznie zmniejszyć twoje szanse.
Mam rację, prawda?

- Masz rację, że chcę kandydować, ale w ogóle nie przyszło mi do głowy,

że mógłbyś zmniejszyć moje szanse - odrzekła spokojnie. - Chyba na tyle
dobrze cię znam, żeby wiedzieć, że jesteś uczciwy.

- W budownictwie są różne stopnie uczciwości, Neli - powiedział Adam. -

Na szczęście dla ciebie, ja przestrzegam norm najbardziej rygorystycznych i
dlatego między innymi rozstałem się z panami Waltersem i Arsdale'em.
Sądzisz, że Święty Mac będzie zadowolony?

Neli zerwała się z miejsca, mierząc go płonącymi z gniewu oczyma.
- Słuchaj, Adamie, rozumiem, że możesz być zdenerwowany, ale nie

odgrywaj się na mnie. Skoro jednak już o tym wspomniałeś, to ci powiem.
Zgadza się, wobec rezygnacji Boba Gormana postanowiłam ubiegać się o
mandat Maca i mam wrażenie, że byłoby miło, gdybyś mnie poparł.

Wzruszył ramionami i pokręcił głową.
- Neli, zawsze byłem z tobą szczery. Od naszego ślubu uważałem, że

polityka jest zbyt absorbującym sposobem na życie. Może być niebezpieczna
dla małżeństwa. Ale oczywiście tylko ty możesz podjąć decyzję i wszystko
wskazuje na to, że ją podjęłaś.

- Tak, podjęłam - odparła, starając się panować nad głosem. - Bądź więc

łaskaw się z tym pogodzić, jeśli możesz, bo coś ci powiem, Adamie: o wiele
bardziej niebezpieczna dla każdego związku jest sytuacja, gdy jedno z
małżonków próbuje przeszkodzić drugiemu w osiągnięciu celu. Odkąd

background image

jesteśmy razem, starałam się pomagać ci w karierze, więc proszę, daruj sobie.
Pomóż mi w mojej albo przynajmniej nie utrudniaj.

Adam odsunął krzesło i wstał.
- Przypuszczam, że to już wszystko. - Ruszył do drzwi, ale po chwili się

odwrócił. - Nie przejmuj się dzisiejszą kolacją. Mamy po południu zebranie
na łodzi, a potem zjem coś w mieście.

- Adamie, dzisiaj są siedemdziesiąte piąte urodziny Gert. Będzie

zawiedziona, jeśli nie przyjdziesz.

Spojrzał jej w oczy.
- Nie, Neli, nawet ze względu na Gert - chociaż bardzo ją lubię. Wybacz,

ale nie mam ochoty spędzać wieczoru z Makiem.

- Adamie, proszę cię. Przecież możesz przyjść po zebraniu, nawet później.

Ważne, żebyś się tylko pojawił.

- Tylko pojawił? Zaczynasz mówić, jakbyś już prowadziła kampanię.

Przykro mi, Neli. - Energicznym krokiem poszedł w stronę korytarza.

- Cholera, to może w ogóle przestaniesz przychodzić do domu. Adam

przystanął i odwrócił się gwałtownie.

- Neli, mam nadzieję, że nie mówisz serio.
Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, a potem wyszedł.

ROZDZIAŁ 6

Ostatnia dziewczyna Sama Krause'a, Dina Crane, była bardzo

niezadowolona, kiedy zadzwonił do niej w piątek rano i odwołał ich
wieczorną randkę.

- Moglibyśmy się spotkać w barze Harry'ego, jak skończycie -

zaproponowała.

- Słuchaj, chodzi o interesy i nie wiem, jak długo to potrwa - odburknął. -

Mamy masę spraw do omówienia. Zadzwonię do ciebie w sobotę.

Odłożył słuchawkę, nie dając Dinie szansy na żadną odpowiedź. Siedział w

swoim gabinecie, w przestronnym pokoju narożnym, na którego ścianach
wisiały artystyczne fotografie drapaczy chmur zbudowanych przez
przedsiębiorstwo Sam Krause Construction.

Była dopiero dziesiąta, a jego podły nastrój pogorszył telefon z prokuratury

okręgowej, z prośbą o spotkanie.

Wstał i podszedł do okna, by spojrzeć ponuro na ruchliwą ulicę szesnaście

pięter w dole. Obserwował samochód przemykający zręcznym slalomem
między stłoczonymi pojazdami, a potem uśmiechnął się smętnie, bo auto
utknęło za ciężarówką, która nagle zahamowała, blokując dwa pasy ruchu.

background image

Jednak uśmiech zniknął z twarzy Sama, gdy mężczyzna uświadomił sobie,

że jego obecna sytuacja przypomina korek na dole. Wżyciu zdołał ominąć tyle
przeszkód, a teraz wyrosła przed nim najtrudniejsza bariera, która mogła mu
uniemożliwić dalszą drogę. Po raz pierwszy od czasów, kiedy miał
kilkanaście lat, poczuł się zupełnie bezbronny wobec oskarżenia.

Był pięćdziesięcioletnim, mocno zbudowanym i ogorzałym mężczyzną

średniego wzrostu, o przerzedzonych włosach. Nigdy nie przywiązywał wagi
do swojego wyglądu i miał niezależną naturę. O jego powodzeniu u kobiet
decydowała emanująca zeń absolutna pewność siebie, której towarzyszył
wyraz cynicznej inteligencji w szaroniebieskich oczach. Niektórzy darzyli go
szacunkiem, znacznie więcej ludzi go się bało. Niewiele osób lubiło.
Natomiast Sam żywił wobec wszystkich pogardę zabarwioną ironią.

Zadzwonił telefon, po którym odezwał się brzęczyk interkomu.
- Pan Lang - powiedziała sekretarka.
Sam się skrzywił. Firma Lang Enterprises była trzecim udziałowcem w

przedsięwzięciu związanym z kompleksem Vandermeer. Uczucia Sama
wobec Petera Langa były dwojakie: z jednej strony, zazdrościł mu olbrzymiej
fortuny rodzinnej, z drugiej, podziwiał, choć bez entuzjazmu, prawdziwy
geniusz, z jakim umiał wynajdywać na pozór bezwartościowe kawałki gruntu,
które potem okazywały się prawdziwymi żyłami złota.

Wrócił do biurka i podniósł słuchawkę.
- Tak, Peter? Myślałem, że będziesz na polu golfowym.
Lang dzwonił z nadmorskiego domu w Southampton, który odziedziczył

po ojcu.

- I jestem. Chciałem tylko zapytać, czy godzina spotkania się nie zmieniła.
- Nie zmieniła - odrzekł Sam i odłożył słuchawkę bez pożegnania.

ROZDZIAŁ 7

Rubryka w „New York Journal", którą prowadziła Neli, nosiła tytuł

„Wszystko o mieście" i ukazywała się trzy razy w tygodniu. Był to zbiór
komentarzy na temat rozmaitych wydarzeń mających miejsce w Nowym
Jorku, od sztuki po politykę, których bohaterami były znane osobistości, ale
też i zwykli ludzie, często borykający się ze zwyczajnymi problemami.
Zaczęła pisać do „Journala" dwa lata temu, kiedy Mac przeszedł na
emeryturę, a Neli grzecznie odmówiła Bobowi Gormanowi, gdy ją poprosił,
by dalej prowadziła nowojorskie biuro kongresmana.

Prowadzenie własnej rubryki zaproponował jej Mike Stuart, wydawca

gazety i długoletni przyjaciel Neli i Maca.

background image

- Opublikowaliśmy tyle twoich listów, iż właściwie można powiedzieć, że

pracowałaś dla nas za darmo, Neli - powiedział. - Masz świetne pióro i jesteś
doskonałą obserwatorką. Może dla odmiany zaczniemy ci płacić za pisanie?

Kiedy wystartuję w wyborach, z rubryki też będę musiała zrezygnować,

pomyślała Neli, wchodząc do swojej pracowni.

„Też"? Co jej przychodzi do głowy? Po wyjściu męża przystąpiła do

codziennych czynności ze zdwojoną energią, jak gdyby wzburzenie dodawało
jej sił. W niecałe pół godziny pozmywała, posprzątała kuchnię i posłała łóżko.
Przypomniała sobie, że w nocy Adam rozebrał się w pokoju dla gości. I
rzeczywiście - na łóżku znalazła jego granatową marynarkę i teczkę.

Wypadł z domu tak nagle, że zapomniał o rzeczach do zabrania, pomyślała

Neli. Prawdopodobnie w drodze do biura wstąpi jeszcze na budowę; miał na
sobie tylko lekką kurtkę na suwak. Cóż, jeżeli będzie potrzebować marynarki
i teczki, niech sam po nie przyjdzie albo lepiej niech kogoś przyśle. Nie
zamierzała być dzisiaj jego dziewczynką na posyłki. Powiesiła marynarkę w
szafie, a potem zaniosła teczkę do trzeciej sypialni, gdzie stało jego biurko i
gdzie urządzili sobie pokój do pracy.

Kiedy jednak godzinę później, już po prysznicu i ubrana w swój

„mundurek" (czyli dżinsy, przydużą koszulkę i adidasy), zasiadła za biurkiem,
musiała sama przed sobą przyznać, że nie zrobiła nic, aby załagodzić sytuację.
Czyż nie dała Adamowi do zrozumienia, żeby nie przychodził wieczorem do
domu?

Przypuśćmy, że potraktuje to poważnie, pomyślała, ale zaraz wykluczyła

taką możliwość. To prawda, że znaleźliśmy się w trudnym momencie, lecz
kłopoty w żaden sposób nie zmieniają tego, co do siebie czujemy.

O tej porze Adam musi już być w biurze. Zadzwonię do niego,

postanowiła. Sięgnęła po telefon i zaraz cofnęła rękę. Nie, nie będę dzwonić.
Dwa lata temu ustąpiłam mu i od tego czasu żałuję, że nie starałam się o fotel
Maca. W Kongresie zasiada dziś wiele kobiet - kobiet, które mają mężów i
dzieci. Poza tym to nie fair: nigdy nie prosiłam Adama, żeby rzucił karierę
zawodową czy zrezygnował dla mnie z podjęcia jakiejś decyzji.

Neli zdecydowanie zabrała się do przeglądania notatek przygotowanych do

artykułu, który zamierzała dziś napisać, lecz po chwili, nie mogąc się skupić,
odłożyła je na bok.

Wróciła myślami do minionej nocy.
Adam wśliznął się do łóżka i niemal natychmiast zasnął. Słysząc równy

oddech, Neli przysunęła się bliżej, a mąż przez sen objął ją ramieniem,
mrucząc cicho jej imię.

background image

Wspomniała ich pierwsze spotkanie - na jakimś koktajlu - kiedy od razu

pomyślała, że Adam jest najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, jakiego
poznała. Największe wrażenie zrobił na niej jego uśmiech - zniewalający,
powoli rozkwitający na ustach. Z przyjęcia wyszli razem i udali się na kolację.
Powiedział jej, że wyjeżdża z miasta na parę dni w interesach, ale po
powrocie zadzwoni. Zanim usłyszała w słuchawce jego głos, upłynęły dwa
tygodnie i zdawało się jej, że to najdłuższe tygodnie jej życia.

W tym momencie rozległ się dzwonek telefonu. Adam, pomyślała,

chwytając słuchawkę.

Był to jednak dziadek.
- Neli, właśnie zajrzałem do gazety! Na Boga, mam nadzieję, że ten

cwaniak Adam nie ma nic na sumieniu i nie musi się bać śledztwa u Waltersa
i Arsdale'a. Pracował u nich w czasie, którego właśnie dotyczy śledztwo,
jeżeli więc doszło tam do jakichś numerów, musiał o tym wiedzieć. Powinien
nam wyjawić całą prawdę; nie chcę, żeby z jego winy zmniejszyły się twoje
szanse w kampanii.

Przed odpowiedzią Neli głęboko nabrała powietrza. Szczerze kochała

dziadka, lecz czasem przychodziły chwile, że miała ochotę na niego
nawrzeszczeć.

- Mac, Adam rzucił pracę u Waltersa i Arsdale'a właśnie dlatego, że nie

podobało mu się, co tam się wyprawia, możesz więc być spokojny o tę
sprawę. Przy okazji, chyba wczoraj cię prosiłam, żebyś skończył z żartami w
rodzaju „ten cwaniak Adam", prawda?

- Przepraszam.
- Jakoś nie słyszę skruchy. Dziadek puścił jej uwagę mimo uszu.
- Do zobaczenia wieczorem. A właśnie, dzwoniłem do Gert z życzeniami i

wiesz co? Ona chyba jest stuknięta. Powiedziała mi, że bierze dzisiaj udział w
jakimś cholernym seansie spirytystycznym. Na szczęście jednak nie
zapomniała o wieczorze i powiedziała, że cieszy się na tę kolację. Szczególnie
podobno cieszy się na spotkanie z twoim mężem; mówi, że dawno go nie
widziała. Z jakiegoś powodu myśli, że wszystko kręci się wokół niego.

- Tak, wiem o tym.
- Spytała mnie, czy może przyprowadzić te swoje media, z którymi spędza

ostatnio tyle czasu, ale powiedziałem, że nie ma mowy.

- Mac, przecież to jej urodziny - zaprotestowała Neli.
- Być może, ale zważywszy na mój wiek, nie życzę sobie, żeby któraś z

tych wariatek przyglądała mi się - nawet z dużej odległości - i straszyła mnie,

background image

że moja aura zmienia kolor albo, co gorsza, blednie. Muszę kończyć. Do
zobaczenia wieczorem, Neli.

Odłożyła słuchawkę i odchyliła się do tyłu. Podzielała zdanie dziadka, że

jego siostra rzeczywiście jest ekscentryczna, ale nie była „stuknięta", jak
wyraził się Mac. Po śmierci rodziców Neli to właśnie Gert najbardziej jej
pomogła, stając się dla dziewczynki kimś w rodzaju zastępczej matki i babki
jednocześnie.

I dzięki wierze w zjawiska parapsychologiczne, pomyślała Neli, jedynie

Gert potrafiła zrozumieć, co miałam na myśli, mówiąc, że czułam obecność
mamy i taty w dniu ich śmierci i wtedy na Hawajach, kiedy porwał mnie wir.
Gert rozumiała, bo sama miewała podobne przeżycia.

Oczywiście, dla Gert nie były to tylko „przeżycia", stwierdziła Neli z

uśmiechem. Starsza pani od dawna żywo i aktywnie interesowała się
parapsychologią i spirytyzmem. Nie, Neli nie martwiła się stanem umysłu
Gert, lecz jej zdrowiem cielesnym, ponieważ cioteczna babka nie czuła się
ostatnio najlepiej. Mimo to osiągnęła wiek siedemdziesięciu pięciu lat,
zachowując niezłą formę, i Adam powinien przynajmniej zjawić się na
kolacji. Jego nieobecność sprawi Gert ogromny zawód.

Doszedłszy do tego wniosku, Neli porzuciła pomysł, by zadzwonić do

męża i spróbować załagodzić sprawy między nimi. Była pewna, że prędzej
czy później się pogodzą. Ale to nie ona pierwsza wyciągnie rękę - w każdym
razie nie teraz.

ROZDZIAŁ 8

Dan Minor odziedziczył po ojcu wzrost i szerokie ramiona, ale jego twarz

miała nieco inny wygląd. Dzięki genom obdarzonej delikatną urodą Kathryn
Quinn wyraziste rysy przystojnego Prestona Minora zyskały odrobinę ciepła i
łagodności.

Nie miał chłodnych niebieskich oczu ojca, ale ciemniejsze i bardziej

przyjazne. Miał również pełniejsze usta i mniej kanciastą szczękę. Po rodzie
Quinnow odziedziczył gęste, nieco niesforne jasne włosy.

Jeden z kolegów zauważył kiedyś, że Dan Minor wygląda jak lekarz nawet

w spodniach bojówkach, koszulce i adidasach. Było to nadzwyczaj trafne
określenie. Gdy się z kimś witał, na jego twarzy malowało się autentyczne
zainteresowanie, któremu towarzyszyło krótkie, taksujące spojrzenie, jak
gdyby chciał się upewnić, czy danej osobie nic nie dolega. Być może ów
zawód był mu przeznaczony; zresztą Dan zawsze chciał zostać lekarzem. Co
więcej, od początku był zdecydowany, że będzie chirurgiem dziecięcym.

background image

Dokonał takiego wyboru z powodów osobistych i tylko garstka osób
rozumiała, dlaczego tak postanowił.

Wychował się w Chevy Chase w stanie Maryland pod opieką dziadków ze

strony matki i już jako chłopiec traktował sporadyczne wizyty ojca z coraz
większym brakiem zainteresowania, a lekceważenie przerodziło się na koniec
w pogardę. Matkę ostatni raz widział, kiedy miał sześć lat, choć w ukrytej
przegródce portfela zawsze nosił jej zdjęcie - z włosami rozwianymi na
wietrze i trzymającą go w objęciach. Fotografia, którą zrobiono w dniu jego
drugich urodzin, była jedyną namacalną pamiątką po Kathryn Quinn.

Ukończył akademię Johnsa Hopkinsa, a potem odbył staż specjalizacyjny

w szpitalu St. Gregory na Manhattanie, kiedy więc poproszono go, by wrócił i
pokierował nowym oddziałem oparzeniowym, zgodził się chętnie. Miał
niespokojną naturę i biorąc pod uwagę fakt, że rozpoczynało się nowe
milenium, uznał, iż nadszedł czas, by zmienić coś w życiu. Pracując w
szpitalu w Waszyngtonie jako chirurg specjalizujący się w leczeniu oparzeń,
wyrobił sobie doskonałą opinię. Skończył już trzydzieści sześć lat, a jego
zaawansowani wiekiem dziadkowie zamierzali przeprowadzić się na Florydę,
by tam spędzić spokojnie resztę dni. Chociaż Dan był im szczerze oddany, nie
czuł już potrzeby takiej bliskości ze staruszkami. Stosunki z ojcem
pozostawały bez zmian. Mniej więcej wówczas, gdy dziadkowie
wyprowadzili się na Florydę, ojciec jeszcze raz się ożenił. Lecz Dan nie
pojawił się na jego czwartym ślubie, podobnie jak nie przyszedł na trzeci.

Pracę na nowym stanowisku na Manhattanie zaczął pierwszego marca.

Zakończył prywatną praktykę i spędził kilka dni w Nowym Jorku, szukając
mieszkania. W lutym kupił apartament w bloku w So-Ho na dolnym
Manhattanie, dokąd ze swego skromnie umeblowanego mieszkanka w
Waszyngtonie zabrał tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Na szczęście mógł sobie
wziąć niektóre spośród ładnych mebli z domu dziadków, udało mu się więc
urządzić całkiem stylowe wnętrze.

Z natury towarzyski Dan z przyjemnością uczestniczył w pożegnalnych

spotkaniach i kolacjach organizowanych dla niego przez przyjaciół,
spotykając się także z kilkoma kobietami, z którymi umawiał się w ciągu
spędzonych w stolicy lat. Jeden z przyjaciół podarował mu piękny nowy
portfel. Dan przełożył do niego prawo jazdy, karty kredytowe i pieniądze, a
stare zdjęcie po chwilowym wahaniu umieścił w albumie rodzinnym, który
dziadkowie zabierali na Florydę. Uważał, że przyszedł czas, by odsunąć w
niepamięć fotografię i wszystko, co się z nią wiązało. Jednak godzinę później
zmienił zdanie i włożył zdjęcie do portfela.

background image

Czując równocześnie żal i ulgę, odprowadził dziadków na pociąg jadący na

Florydę, a potem wsiadł do jeepa i skierował się na północ. Z waszyngtońskiej
stacji kolejowej do swojego nowego domu miał cztery godziny drogi. Gdy
przyjechał na Manhattan, wniósł do mieszkania walizki, zrobił kilka kursów
na dół po resztę rzeczy, po czym wprowadził samochód do położonego
niedaleko garażu. Chcąc lepiej poznać swoją dzielnicę, wyruszył na
poszukiwania miejsca, gdzie mógłby zjeść dobrą kolację. Jedną z rzeczy,
które najbardziej mu się podobały w So-Ho, była ogromna liczba restauracji.
Znalazł taką, której jeszcze nie odwiedził podczas poprzednich rekonesansów,
kupi! gazetę i zasiadł przy stoliku pod oknem.

Popijając drinka, spojrzał na pierwszą stronę, lecz po chwili uniósł wzrok i

zaczął się przyglądać przechodniom na ulicy. Spróbował się skupić na
czytanym artykule. Z okazji nowego milenium podjął pewne zobowiązania,
postanawiając między innymi, że zaprzestanie poszukiwań, które były
skazane na niepowodzenie. Musiałby szukać w wielu miejscach, a szanse
odnalezienia jej wydawały się bardzo nikłe.

Mimo to wciąż uparcie brzmiał mu w głowie szept, przypominający, że

jedną z przyczyn, dla których przeprowadził się do Nowego Jorku, była
nadzieja, że w końcu ją znajdzie. To tu widziano ją po raz ostatni.

Kilka godzin później, leżąc w łóżku i słuchając stłumionych odgłosów z

ulicy, Dan postanowił spróbować ostatni raz. Jeżeli do końca czerwca jej nie
znajdzie, da sobie spokój.

Większość czasu zajęło mu przyzwyczajanie się do nowej posady i nowego

środowiska. Dziewiątego czerwca zatrzymała go w szpitalu nagła operacja,
musiał więc odłożyć do następnego dnia jeszcze jedną, jak sobie przyrzekał,
jedną z ostatnich prób odnalezienia matki. Tym razem wybrał południowy
Bronx, nadal najsłabiej zaludnioną część Nowego Jorku, choć w ciągu
dwudziestu lat wygląd dzielnicy trochę się poprawił. Nie licząc na nic i nie
robiąc sobie żadnych nadziei, zaczął zadawać przechodniom rutynowe pytania
i pokazywać zdjęcie, które wciąż przy sobie nosił.

I wtedy to się stało. Niechlujnie ubrana, pięćdziesięciokilkuletnia kobieta o

pustym spojrzeniu i wymizerowanej twarzy, nieoczekiwanie się uśmiechnęła.

- Chyba szuka pan mojej kumpelki Quinny - powiedziała.

ROZDZIAŁ 9

Pięćdziesięciodwuletnia Winifred Johnson nigdy nie potrafiła wejść do

holu budynku przy Park Avenue, w którym mieszkał jej pracodawca, bez
uczucia obawy. Pracowała z Adamem Cauliffem trzy lata, najpierw u

background image

Waltersa i Arsdale'a, od których jesienią odeszła razem z nim, gdy założył
własną firmę. Od początku miał do niej ogromne zaufanie.

Mimo to, ilekroć szła do jego mieszkania, nie mogła się oprzeć wrażeniu,

że za chwilę portier poleci jej skorzystać z tylnego wejścia dla dostawców.

Miała świadomość, że owe lęki są związane z wiecznym oburzeniem jej

rodziców z powodu lekceważenia i nieuprzejmości, jakich ich zdaniem
doznawali od innych. Odkąd Winifred sięgała pamięcią, zawsze słyszała od
nich pełne żalu opowieści o ludziach, którzy byli wobec nich niegrzeczni.
„Wykorzystują tę swoją nędzną władzę przeciw takim jak my, którzy nie
mogą odpłacić im tym samym. Musisz być na to przygotowana, Winifred.
Taki jest świat". Jej ojciec pożegnał się z życiem, wyrzekając na wszystkie
upokorzenia, jakich przez czterdzieści lat doznawał od swego pracodawcy, a
matka przebywała w domu opieki, gdzie nie przestawała skarżyć się na
rzekome rozmyślne nieprzyjemności i pogardę otoczenia.

Kiedy portier z uśmiechem otwierał drzwi, Winifred pomyślała o matce.

Kilka lat temu udało się ją przenieść do nowoczesnego i luksusowego domu
opieki, lecz nawet ten fakt nie zdołał powstrzymać nieprzerwanego strumienia
skarg. Zdawało się, że staruszka nie potrafi być szczęśliwa czy choćby
usatysfakcjonowana. Winifred odkryła kiedyś u siebie podobną cechę i
poczuła się wobec niej bezradna.

Dopóki nie zmądrzałam, powiedziała sobie z tajemniczym uśmiechem.
Była szczupłą kobietą, wydawała się wręcz krucha i ubierała się w

tradycyjne kostiumy, ograniczając biżuterię do okrągłych kolczyków i sznura
pereł na szyi. Zachowywała się zawsze tak cicho, że ludzie nieomal
zapominali o jej obecności, lecz zauważała i zapamiętywała wszystko, co się
wokół niej działo. Zaraz po skończeniu szkoły dla sekretarek zaczęła
pracować u Roberta Waltersa i Lena Arsdale'a, ale przez wszystkie lata, jakie
u nich spędziła, żaden z nich nigdy nie potrafił docenić czy nawet zauważyć,
że opanowała całą wiedzę o budownictwie, jaka była do opanowania.
Natomiast Adam Cauliff zorientował się od razu, z kim ma do czynienia.
Potrafił to docenić; zrozumiał, ile jest warta. Często z niej żartował, mówiąc:

- Winifred, wielu ludzi na pewno wolałoby, żebyś nigdy nie napisała

autobiografii.

Podsłuchał to Robert Walters i zaczął zdradzać oznaki niepokoju, a także

stał się bardzo nieprzyjemny. Zresztą zawsze bezwzględnie ją dręczył i nigdy
nie starał się być dla niej miły. Niech za to zapłaci, pomyślała Winifred. I
zapłaci na pewno.

background image

Neli nie potrafiła zrozumieć Adama. Nie potrzebował żony skupionej na

własnej karierze, której sławny dziadek stawiał tyle wymagań, że często nie
miała czasu dla męża. Czasem Adam mówił do Winifred:

- Neli znowu ma jakieś sprawy ze starym, a ja nie mam ochoty jeść sam.

Chodźmy coś przegryźć.

Zasługiwał na lepsze życie. Czasami opowiadał jej o swoim dzieciństwie

na farmie w Dakocie Północnej, kiedy chodził do biblioteki po książki z
ilustracjami pięknych budynków.

- Im większe, tym lepsze, Winifred - żartował. - Kiedy ktoś zbudował w

naszym miasteczku trzypiętrowy dom, ludzie jeździli po dwadzieścia mil
tylko po to, żeby go zobaczyć.

Kiedy indziej zachęcał ją do rozmowy i dzieliła się z nim plotkami na

temat ludzi z branży budowlanej. Nazajutrz rano zastanawiała się, czy nie
powiedziała za dużo, zwłaszcza że szef rozwiązywał jej język, dolewając bez
przerwy wina. Nigdy jednak się tym nie przejmowała; ufała mu - ufali sobie
nawzajem - a Adam uwielbiał jej historie z „wnętrza" świata budownictwa,
opowieści z lat przepracowanych przez Winifred u Waltersa i Arsdale'a.

- To znaczy, że kiedy ogłaszano przetargi, ten świętoszek brał w łapę? -

wykrzyknął kiedyś, lecz zaraz zaczął uspokajać Winifred, bo zdenerwowała
się, że za dużo mówi. Potem przyrzekł, że przenigdy nie piśnie o tym nikomu
ani słowa. Przypomniała sobie również, jak innym razem powiedział
oskarżycielskim tonem:

- Nie oszukasz mnie, Winifred. W twoim życiu ktoś jest. Przytaknęła,

zdradzając mu nawet imię tego kogoś. I wtedy zaczęła mu ufać naprawdę.
Zwierzyła mu się, że dobrze się pilnuje.

Umundurowany recepcjonista w holu odłożył słuchawkę domofonu.
- Może pani iść na górę, pani Johnson. Pani Cauliff czeka na panią.
Szef prosił ją, by w drodze na zebranie wstąpiła do jego mieszkania po

teczkę i granatową marynarkę. Jak to Adam, bardzo ją przepraszał za fatygę.

- Strasznie się rano śpieszyłem i po prostu zapomniałem - tłumaczył. -

Zostawiłem rzeczy na łóżku w pokoju gościnnym. Notatki na zebranie mam w
teczce i będę potrzebował marynarki, w razie gdybym zmienił zdanie i
poszedł do Four Seasons.

Z jego tonu Winifred wywnioskowała, że między Neli a nim musiało dojść

do poważnego nieporozumienia, co utwierdziło ją w przekonaniu, że ich
małżeństwu grozi kryzys.

Jadąc windą, myślała o zebraniu, które na dzisiaj zwołano. Cieszyła się, że

przeniesiono spotkanie na łódź. Uwielbiała wypady nad wodę, które cechował

background image

zawsze pewien romantyzm, mimo że tym razem chodziło wyłącznie o
interesy.

Będzie ich pięcioro. Poza nią na łodzi mieli się stawić trzej wspólnicy

budowy wieżowca Vandermeer - Adam, Sam Krause i Peter Lang. Piątą
osobą był Jimmy Ryan, jeden z brygadzistów Sama. Winifred nie rozumiała,
po co go zaproszono, wiedziała tylko, że ostatnio Jimmy sprawiał wrażenie
bardzo przygnębionego. Może chcieli poznać problem, jaki go dręczył, i
pomóc Ryanowi go rozwiązać.

Winifred wiedziała, że wszyscy będą się martwić sprawą, która

zdominowała dzisiejsze gazety, choć sama nie czuła żadnych obaw.
Właściwie była zniecierpliwiona całą historią. Mówiła sobie: w najgorszym
razie, nawet gdyby dowody jednoznacznie wskazały na ciebie, trzeba będzie
co najwyżej zapłacić karę. Wystarczy sięgnąć do kieszeni i po kłopocie.

Z windy wchodziło się prosto do mieszkania i kiedy otworzyły się drzwi,

Winifred ujrzała żonę szefa czekającą na nią w korytarzu.

Serdeczny uśmiech na twarzy Neli przybladł, gdy tylko tamta wysiadła z

windy.

- Coś nie tak? - spytała niespokojnie asystentka Adama.
Dobry Boże, pomyślała zdjęta nagłym niepokojem Neli, dlaczego to się

dzieje? A jednak patrząc na Winifred, niemal usłyszała przepływające przez
nią słowa: „Droga Winifred na tym poziomie życia dobiegła już końca".

ROZDZIAŁ 10

Adam dotarł na przystań piętnaście minut przed umówioną godziną.

Wchodząc do kabiny jachtu, zauważył, że był tu już pracownik firmy
cateringowej, który zostawił na szafce talerz krakersów i przeróżne sery. Na
pewno sprawdził też i w miarę potrzeby uzupełnił zapasy w barku oraz
lodówce, więc Adam nawet tam nie zajrzał.

Kiedyś stwierdził, że nieformalna atmosfera panująca na łodzi i towarzyski

charakter, jaki organizowanym tu spotkaniom nadawał alkohol, pomagały
rozwiązywać języki - zarówno jego wspólnikom, jak i potencjalnym klientom.
Przy takich okazjach Adam zamieniał swego ulubionego drinka, wódkę z
lodem, na szklankę czystej wody, co skrzętnie przed wszystkimi ukrywał.

W ciągu dnia kilka razy miał ochotę zadzwonić do Neli, ale w końcu oparł

się tej pokusie. Nie cierpiał się kłócić z żoną, ale i nie znosił widoku jej
dziadka. Neli nie potrafiła dopuścić do siebie jednej myśli - Mac chce, żeby
ubiegała się o jego fotel tylko dlatego, że zamierzą uczynić z niej bezwolną
marionetkę. Te jego święte zapewnienia, że woli przejść na emeryturę w
wieku osiemdziesięciu lat zamiast zostać najstarszym członkiem Izby

background image

Reprezentantów, okazały się kompletną bzdurą. Prawda była taka, że
demokraci wystawili przeciw niemu bardzo mocnego kandydata, który miał
spore szanse na wygraną. Mac wcale nie chciał odchodzić; nie zamierzał po
prostu przegrać.

Oczywiście, że nie miał ochoty oddawać władzy, koniec kropka. Nakłonił

zatem wnuczkę - rzucającą się w oczy, inteligentną i atrakcyjną, popularną i
elokwentną - by zajęła jego miejsce, a władzę oddała jemu.

Marszcząc brwi na myśl o przebiegłości Corneliusa MacDermotta, Adam

zerknął na wskaźnik paliwa. Tak ja przypuszczał, zbiornik był pełen. Po
ostatnim rejsie w zeszłym tygodniu firma serwisowa sprawdziła łódź i
zatankowała.

- Cześć, to ja.
Adam wybiegł na pokład, żeby podać rękę Winifred, która wchodziła na

jacht. Ucieszył się na widok swojej teczki i marynarki, które sekretarka
trzymała pod pachą.

Jednak coś najwyraźniej musiało sprawić kobiecie przykrość - dostrzegł to

w jej ruchach oraz pochyleniu głowy.

- Co się stało, Winifred? - zapytał.
Spróbowała się uśmiechnąć, lecz był to daremny wysiłek.
- Widzisz mnie na wylot, prawda? - Ściskając jego dłoń, weszła na pokład

jednym długim krokiem. - Chcę cię o coś zapytać, ale musisz być absolutnie
szczery - oświadczyła poważnie. - Czy dałam Neli jakieś powody, żeby była
na mnie zła?

- Co masz na myśli?
- Kiedy byłam w twoim mieszkaniu, zachowała się bardzo dziwnie. Jak

gdyby nie mogła się doczekać, aż wyjdę.

- Nie powinnaś brać sobie tego do serca. Nie sądzę, żeby chodziło o ciebie.

Między Neli i mną doszło dziś rano do małej różnicy zdań - odrzekł cicho
Adam. - Chyba to był powód jej zachowania.

Winifred nie puszczała jego dłoni.
- Jeżeli chcesz o tym porozmawiać, możesz mi zaufać. Mów śmiało. Adam

uwolnił się z jej uścisku.

- Wiem, że mogę ci ufać, Winifred. Dziękuję. O, jest Jimmy. Wszedłszy na

łódź, Jimmy Ryan wyglądał na bardzo skrępowanego.

Niewiele zrobił, żeby poprawić swój wygląd po dniu spędzonym na

budowie. Kiedy za namową Adama poszedł wziąć sobie coś do picia, jego
zakurzone buty robocze pozostawiły jasne ślady na dywanie kajuty.

background image

Winifred przyglądała się, jak tamten nalewał sobie bardzo mocnej whisky.

Pomyślała, że później porozmawia z Adamem o Jimmym.

Jimmy Ryan usiadł przy stole w kajucie, jak gdyby był gotów do

rozpoczęcia narady. Kiedy jednak zauważył, że Adam i Winifred nie mają
zamiaru wracać z pokładu do środka, podniósł się niezgrabnie, ale nie ruszył
się, by do nich dołączyć.

Dziesięć minut później zjawił się Sam Krause, pomstując na korki i

niezręczność swojego kierowcy. Wszedł na łódź w kiepskim humorze i od
razu skierował się do kajuty. Skinąwszy krótko głową Jimmy'emu, nalał sobie
ginu i wyszedł na pokład.

- Lang jak zwykle się spóźnia - warknął.
- Rozmawiałem z nim tuż przed wyjściem z biura - powiedział Adam. -

Siedział w samochodzie i jechał w stronę miasta, więc lada chwila powinien
być.

Pół godziny później zadzwonił telefon. Głos Petera Langa wyraźnie

zdradzał napięcie.

- Miałem wypadek - oznajmił. - Ciężarówka z naczepą. To szczęście, że

jeszcze żyję. Gliny chcą, żebym pojechał się zbadać do szpitala i chyba tak
zrobię, dla pewności. Możecie albo odwołać zebranie, albo rozmawiać beze
mnie - jak chcecie. Ze szpitala pojadę prosto do domu.

Po pięciu minutach „Cornelia II" wypłynęła z przystani. Lekki wiatr

przybrał na sile, a słońce zaczęły zasnuwać chmury.

ROZDZIAŁ 11

- Źle się czuję - poskarżył się ojcu ośmioletni Ben Tucker. Stali przy

relingu na pokładzie promu, który wracał z wycieczki do Statuy Wolności.

- Woda robi się niespokojna - zauważył ojciec - ale niedługo staniemy na

brzegu. Przyglądaj się uważnie, bo długo nie będziesz oglądał Nowego Jorku.
Chcę, żebyś zapamiętał wszystko, co widzisz.

Ben miał zabrudzone okulary, więc zdjął je z nosa, żeby przetrzeć szkła.

Zaraz ojciec znowu będzie opowiadał, że Stany Zjednoczone dostały Statuę
Wolności w darze od Francji, ale dopiero dzięki Em- t mie Lazarus, która
napisała wiersz, zebrano pieniądze i zbudowano cokół, żeby postawić tu
francuski pomnik. Znowu przypomni, że jednym z dzieci zbierających
pieniądze był ich prapradziadek. „Dajcie mi masy złaknione wolności..."
Darujmy sobie, pomyślał Ben.

Właściwie kiedyś lubił wycieczki do Statuy Wolności i na Ellis Island, lecz

teraz czuł się podle i miał ochotę wymiotować. Łajba śmierdziała ropą.

background image

Posłał tęskne spojrzenie w stronę prywatnych jachtów zacumowanych w

nowojorskim porcie. Chciałby się znaleźć na pokładzie jednego z nich.
Pewnego dnia, gdy zarobi dużo pieniędzy, pierwszą rzeczą, jaką kupi, będzie
turystyczny jacht motorowy. Kiedy stąd wypływali, w morzu było
kilkadziesiąt łodzi. Teraz niebo zaciągnęło się chmurami i większość wróciła
już na przystań.

Wzrok Bena zatrzymał się na naprawdę fantastycznym jachcie, sporo

oddalonym od ich statku: „Cornelia II" - dzięki swej dalekowzroczności
potrafił bez okularów odczytać stąd napis na burcie.

Nagle jego oczy otworzyły się szeroko.
- Nieeee...!
Nieświadomy własnego krzyku - pół protestu, pół modlitwy - nie zauważył

też, że taki sam okrzyk wyrwał się z ust prawie wszystkich zgromadzonych na
sterburcie pasażerów promu, a także mieszkańców dolnego Manhattanu i New
Jersey, którzy przypadkiem spojrzeli właśnie w stronę jachtu.

„Cornelia II" wybuchła, zmieniając się w olbrzymią kulę ognia, z której

trysnęły w powietrze kawałki płonących szczątków, by rozsypać się na całej
szerokości kanału portowego, łączącego Atlantyk z basenem przystani.

Zanim ojciec odwrócił Bena twarzą do siebie i przycisnął, zanim szok

uratował chłopca, znieczulając go na potworny widok rozrywanych ciał, mały
zdołał jednak zarejestrować obraz wypadku, który natychmiast zagnieździł się
w jego podświadomości, by stać się źródłem powracających koszmarów.

ROZDZIAŁ 12

Powiedziałam mu wręcz, żeby nie wracał do domu, pomyślała z bólem

Neli, zadręczając się do końca tego straszliwego dnia. Adam odrzekł: „Mam
nadzieję, że nie mówisz serio", a ja nie zareagowałam. Zastanawiałam się, czy
do niego nie zadzwonić, aby spróbować wszystko załagodzić, ale byłam zbyt
uparta i dumna. Dobry Boże, czemu do niego nie zadzwoniłam? Cały dzień
miałam okropne uczucie, że coś bardzo złego wisi w powietrzu.

Winifred - gdy ją zobaczyła, od razu wiedziała, że ta kobieta zginie! Jak

mogła się tego domyślić?

Coś podobnego przeżyła po śmierci rodziców. Pamiętała, jak wróciła z

boiska na lekcje i nagle poczuła, że są przy niej. Mama pocałowała ją w
policzek, a tata pogłaskał po włosach. Już ich nie było, ale przyszli się z nią
pożegnać.

Adamie, pomyślała, proszę, pożegnaj się ze mną. Daj mi szansę, żebym cię

przeprosiła.

- Neli, mogę coś zrobić?

background image

Słyszała Maca jak przez mgłę, jak przez mgłę docierało do niej, że minęła

już północ. Przyjęcie urodzinowe Gert odbyło się zgodnie z planem i żadne z
nich nie miało pojęcia, co się stało. Neli pokrętnie usprawiedliwiła
nieobecność Adama jakimś ważnym spotkaniem. Starała się być jak
najbardziej przekonująca, ale widząc rozczarowanie ciotecznej babki i jej
wymuszoną radość z uroczystości, poczuła nowy przypływ złości na męża.

Zanim przyszła do domu o dziesiątej, postanowiła, że jeszcze tego

wieczoru ułoży wszystkie sprawy z Adamem, oczywiście pod warunkiem, że
jej nie posłuchał i wrócił do domu. Spróbuje przemówić mu do rozsądku,
wysłucha jego zarzutów i postara się dojść z nim do porozumienia - ale nie
mogła znieść już dłużej irytacji i niepewności. Bycie dobrym politykiem
polegało na umiejętności negocjowania i dochodzenia do kompromisów tam,
gdzie się dało. Neli doszła do wniosku, że te same przymioty powinny
cechować dobrą żonę.

Kiedy jednak weszła do holu, zrozumiała, że nękające ją przez cały dzień

złe przeczucie osiągnęło punkt kulminacyjny. Na dole czekali na nią
asystentka Maca, Liz Hanley, oraz detektyw z nowojorskiego departamentu
policji, George Brennan. Neli w jednej chwili pojęła, że stało się coś
strasznego, ale goście nie chcieli nic mówić, dopóki nie znaleźli się w
mieszkaniu.

Potem, najdelikatniej jak się dało, detektyw Brennan poinformował Neli o

wypadku, przepraszając jednocześnie za to, że musi jej zadać parę pytań.

Powiedział, że świadkowie widzieli, jak Adam wchodził na pokład łodzi, a

po nim jeszcze co najmniej trzy inne osoby. Policjant zapytał, czy zna
nazwiska towarzyszy męża.

Była zbyt oszołomiona, by pojąć, co się naprawdę stało. Powiedziała

detektywowi, że na jachcie zaplanowano zebranie wspólników, w którym
miała też uczestniczyć Winifred Johnson, asystentka Adama. Podała
nazwiska, chciała nawet znaleźć ich numery telefonów, lecz policjant się
sprzeciwił. Uznał, że da jej spokój i poradził, żeby się położyła i spróbowała
zasnąć. Tłumaczył, że nazajutrz będzie musiała stawić czoło prasie, więc musi
zebrać siły.

- Wrócę porozmawiać z panią rano, pani Cauliff. Bardzo mi przykro -

oświadczył na pożegnanie i wyszli razem z Liz Hanley.

Potem w mieszkaniu zjawili się Mac i Gert, do których zadzwoniła Liz.
- Neli, połóż się - polecił natychmiast dziadek.
Jego głos miał specyficzną cechę - zawsze brzmiał szorstko, choć

jednocześnie słychać w nim było nutę troski, zauważyła machinalnie Neli.

background image

- Mac ma rację, Neli. Najbliższe dni nie będą dla ciebie łatwe -

perswadowała łagodnie Gertrudę MacDermott, siadając na kanapie obok
ciotecznej wnuczki.

Neli spojrzała na tych dwoje ludzi, którzy byli jedyną rodziną, jaka jej

pozostała. Z cieniem uśmiechu przypomniała sobie komentarz, który wygłosił
kiedyś jeden ze współpracowników dziadka: „Jak Cornelius i Gertrudę mogą
być tak różni, skoro są tacy do siebie podobni?".

Rzeczywiście byli podobni. Oboje mieli gęste, siwe włosy, żywe,

niebieskie oczy i wąskie usta oraz wystające podbródki. W oczach Gert
malował się jednak spokój, w przeciwieństwie do zapalczywego spojrzenia
Maca; poza tym Gert była nieśmiała, jej brat natomiast zawsze był gotów
niezłomnie bronić swoich racji.

- Zostanę dzisiaj z tobą - zaofiarowała się cioteczna babka. - Nie powinnaś

być sama.

Neli pokręciła głową.
- Dziękuję, ciociu Gert, ale chcę dziś zostać sama - powiedziała. Wróciła

Liz, żeby się pożegnać, więc Neli wstała, by odprowadzić ją do drzwi.

- Neli, tak mi przykro. Kiedy usłyszałam w radiu, co się stało, zaraz

przyszłam. Wiem, że dla Maca jesteś najważniejsza na świecie, i wiem, że
śmierć Adama bardzo nim wstrząsnęła, chociaż zwykle traktował go trochę
ostro. Jeżeli mogę coś zrobić...

- Wiem, Liz. Dziękuję, że przyszłaś tak szybko. Dzięki, że zajęłaś się tymi

wszystkimi sprawami.

- Jutro porozmawiamy o szczegółowych ustaleniach - odrzekła asystentka

dziadka.

Ustaleniach? - wzdrygnęła się Neli. Ach, tak, ustalenia. Pogrzeb.
- Adam nigdy mi nie mówił, czego by sobie życzył, gdyby coś mu się stało

- powiedziała. - Wydawało się nam, że to zupełnie niepotrzebne. Ale
pamiętam, że w Nantucket, gdy wypływał na ryby, wyznał, że kiedy przyjdzie
jego czas, chciałby, żeby poddano go kremacji, a prochy rozrzucono nad
oceanem.

Spojrzawszy na Liz, dostrzegła w jej oczach współczucie. Potrząsnęła

głową, zmuszając się do uśmiechu.

- Chyba więc stało się zgodnie z jego życzeniem, prawda?
- Zadzwonię rano - pożegnała się Liz, biorąc dłoń Neli i lekko ją ściskając.
Gdy Neli wróciła do salonu, dziadek już stał, a Gert szukała swojej torebki.

Neli odprowadziła Maca do drzwi.

background image

- Rozsądniej będzie, jeżeli nie pozwolisz Gert tu zostać - mruknął. - Całą

noc gadałaby o tych swoich spirytystycznych bzdurach. - Zatrzymał się nagle
i odwrócił do wnuczki, kładąc obie ręce na jej ramionach. - Naprawdę bardzo
mi przykro, Neli, choć może nie potrafię tego wyrazić. Po tym, co się stało z
twoimi rodzicami, na pewno nie zasłużyłaś, żeby stracić Adama w taki
sposób.

Zwłaszcza po kłótni, pomyślała, czując wzbierającą złość. Mac, to ty byłeś

źródłem naszych problemów, powiedziała w duchu. Czasami żądałeś ode
mnie za dużo. Adam mylił się, sprzeciwiając się mojemu kandydowaniu do
Kongresu, ale w tej sprawie miał rację.

Kiedy przez dłuższą chwilę nie odpowiadała, dziadek się odwrócił.
Zjawiła się Gert, która ujęła obie jej dłonie.
- Wiem, że w takim momencie niewiele słów może cię pocieszyć, ale

pamiętaj, Neli, że tak naprawdę wcale go nie straciłaś. Znalazł się na innym
poziomie istnienia, lecz to nadal twój Adam.

- Daj spokój, Gert - rzekł Mac, ujmując siostrę za ramię. - Ona nie powinna

teraz słuchać takich rzeczy. Spróbuj zasnąć, Neli. Porozmawiamy rano.

I oboje wyszli. Neli wróciła do salonu, łapiąc się na tym, że nasłuchuje

zgrzytu klucza w zamku. Chodziła po mieszkaniu jak w transie, układała na
stoliku jakieś czasopisma, poprawiała poduszki na głębokiej, wygodnej
kanapie. Do pokoju przez północne okna wpadało niewiele światła i w
zeszłym roku kanapa została obita ciepłą, czerwoną tkaniną, czemu Adam z
początku się sprzeciwiał, lecz w końcu to zaakceptował.

Spojrzała na eklektyczny zestaw mebli w salonie. Oboje z Adamem mieli

swoje upodobania i uprzedzenia. Niektóre rzeczy w mieszkaniu pochodziły z
domu jej rodziców. Zachowała je jako pamiątki - wspaniałe rękodzieła, które
przywieźli z licznych podróży. Inne kupiła sama - głównie w małych
sklepikach z antykami, o których istnieniu wiedziało niewiele osób, albo na
aukcjach, o których zawiadamiała ją ciotka Gert. Wiele przedmiotów udało
się jej zdobyć dopiero po negocjacjach ze sprzedawcą. Negocjacje i
kompromis, pomyślała znów Neli, czując ogarniającą ją na nowo falę smutku.
Chyba doszlibyśmy z Adamem do porozumienia. Na pewno.

Podeszła do stolika na trzech nogach, który pewnego dnia znalazł jej mąż,

towarzysząc Gert podczas jednej z jej wypraw, kiedy Neli brała udział w
jakiejś partyjnej kweście. Adam i Gert polubili się niemal od razu. Ciotce też
będzie go bardzo brakować, pomyślała z żalem Neli. Wiedziała, że to Gert go
zachęciła, by kupił ten stolik.

background image

Czasem martwiła się o staruszkę, obawiając się, że ktoś może ją

wykorzystać. Była taka ufna i pozwalała tym wszystkim mediom i
spirytystom wpływać na prawie każdą własną decyzję. A jednak gdy
przychodziło jej targować się o takie rzeczy jak sofa, Gert potrafiła stać się
nieustępliwa. Jej mieszkanie przy Osiemdziesiątej Pierwszej Wschodniej było
wesołym, odrobinę przykurzonym gniazdkiem, wypełnionym mieszaniną
różnych sprzętów i bibelotów, jakie w ciągu wielu lat odziedziczyła lub
znalazła sama - przytulnym i znajomym miejscem, do którego Neli miała
duży sentyment.

Adam podczas swojej pierwszej wizyty u Gert zauważył ze śmiechem, że

mieszkanie ciotki przypomina jej umysł: niespokojne, eklektyczne i odrobinę
zwariowane.

- Kto inny zestawiłby ze sobą lakierowane art deco z fantazją na temat

rokoko? - mówił.

Meble ciotki Gert! Rzeczy w jej pokoju! Co się z nią dzieje, dlaczego w

takiej chwili myśli o stołach, krzesłach i dywanach? Kiedy w końcu do niej
dotrze, kiedy wreszcie zrozumie, że Adam nie żyje?

To jednak nie było łatwe i długo nie będzie. Przede wszystkim dlatego, że

chciała, by żył, by otworzył drzwi, wszedł i rzekł: „Neli, muszę ci najpierw
powiedzieć, że cię kocham i przepraszam za ten wybuch".

Wybuch. Najpierw wybuchnęli gniewem i zaczęli się kłócić, a potem

eksplodował jacht Adama. Detektyw Brennan mówił, że jest za wcześnie,
żeby stwierdzić, czy powodem tragedii był wyciek paliwa.

Adam nazwał swoje obie łodzie moim imieniem, pomyślała Neli, ale

prawie nigdzie żadną z nim nie popłynęłam. Bałam się wody od tamtego
wypadku na Hawajach, gdy porwał mnie prąd. Prosił, żebym z nim płynęła.
Obiecywał, że będzie się trzymał blisko brzegu.

Próbowała pokonać swój lęk przed oceanem, ale nigdy jej się nie udało.

Pływała wyłącznie w basenie i wprawdzie mogła podróżować dużym
liniowcem - choć w rzeczywistości nigdy nie czuła się na morzu zupełnie
dobrze - to jednak nie mogła wejść na pokład mniejszego statku, ponieważ
czując kołysanie łodzi, przeżywała na nowo paniczny strach, że za chwilę
utonie.

Natomiast Adam uwielbiał pływać łodzią. W pewnym sensie to, co mogło

być dla nas problemem, stało się korzyścią, pomyślała Neli. Było wiele
weekendów, kiedy musiałam towarzyszyć Macowi w różnych sprawach
politycznych albo pisać artykuł, a Adam mógł sobie popłynąć w rejs albo na
ryby.

background image

Potem wracał do domu i ja wracałam - byliśmy razem. Kompromisy i

umiejętność przystosowania się. Moglibyśmy jeszcze wszystko między sobą
ułożyć.

Neli zgasiła światło w salonie i weszła do sypialni. Chciałabym coś czuć,

pomyślała. Chciałabym płakać, rozpaczać. Zamiast tego mam wrażenie, że
mogę tylko czekać.

Ale na co? I na kogo?
Rozebrała się, ostrożnie wieszając w szafie spodnium z zielonego

jedwabiu. Kiedy doręczono im paczkę ze sklepu, Adam otworzył pudło,
wydobył z papieru jej nowy nabytek i dokładnie obejrzał.

- Będzie ci w nim doskonale, Neli - powiedział.
Włożyła go dzisiaj, ponieważ w głębi serca miała nadzieję, że z powodu

kłótni mąż czuje się tak podle jak ona i przyjdzie w końcu na kolację, choćby
na sam deser. Wyobraziła go sobie, jak wchodzi dokładnie w momencie, w
którym wnoszą paterę z puszystą watą cukrową zwieńczoną świecą,
tradycyjnie podawaną w Four Seasons na przyjęciach urodzinowych.

Ale, oczywiście, już się nie zjawił. Chciałabym wierzyć, że zamierzał

przyjść, pomyślała Neli, wyciągając z szuflady koszulę nocną. Poruszając się
jak automat, umyła twarz i wyszorowała zęby. W łazienkowym lustrze ujrzała
bladą twarz obcej kobiety o szeroko otwartych oczach bez wyrazu i
kasztanowych włosach skręcających się w wilgotne loki.

Czyżby w mieszkaniu było za ciepło? Zauważyła na swoim czole kropelki

potu. Jeżeli tak rzeczywiście jest, dlaczego zrobiło jej się zimno? Weszła do
łóżka.

Wczoraj w nocy nie spodziewała się powrotu Adama z Filadelfii, a gdy

usłyszała chrobot klucza w zamku, nawet nie zareagowała na jego obecność.

Nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowę o moim kandydowaniu i

wolałam udawać, że śpię, wspominała, znów zła na siebie. Potem, gdy już
zasnął, objął ją ramieniem i wymruczał jej imię.

- Adam. Adamie, kocham cię. Wróć, proszę! - powiedziała głośno.

Czekała. Jedynymi odgłosami, jakie słyszała, był szum klimatyzatora i wycie
syren policyjnych.

Po chwili wyłowiła dobiegający z oddali piskliwy sygnał ambulansu.
Doszła do wniosku, że na przystani pojawiły się łodzie policyjne i karetki.

Szukali uczestników wypadku, choć detektyw Brennan przyznał niechętnie,
że musiałby się zdarzyć cud, gdyby się jacyś znaleźli żywi.

- Sytuacja jest podobna do wypadku lotniczego - tłumaczył policjant. -

Samolot zwykle rozpada się na kawałki. Wiemy, że nie ma nadziei, żeby

background image

ktokolwiek przeżył coś takiego, ale musimy sprawdzić. Jutro lub przynajmniej
za kilka dni zdołają dokładnie określić przyczynę eksplozji. Jacht był nowy -
ciągnął Brennan. - Nasi ludzie będą szukać jakiejś mechanicznej usterki,
przecieku paliwa czy czegoś w tym rodzaju.

- Adamie, przepraszam cię - powiedziała do ciemnego pokoju Neli. -

Proszę, daj mi znać, jeśli mnie słyszysz. Mama i tato pożegnali się ze mną.
Babcia też.

Było to jedno z jej najwcześniejszych wspomnień. Kiedy umarła babcia,

dziewczynka miała cztery lata. Matka i ojciec pojechali z wykładami na
seminarium do Oksfordu, a ona została z opiekunką w domu Maca. Babcia
była w szpitalu. W nocy Neli obudziła się nagle i poczuła zapach ulubionych
perfum babci, Arpege. Używała ich prawie zawsze.

Tak dobrze to pamiętam, myślała teraz. Byłam bardzo śpiąca, ale

pamiętam, jak bardzo się ucieszyłam, że babcia jest w domu i na pewno lepiej
się czuje.

Nazajutrz rano zbiegła do jadalni.
- Gdzie babcia? Już wstała?
Dziadek siedział przy stole; towarzyszyła mu Gert.
- Babcia jest w niebie - rzekł. - Poszła tam dziś w nocy.
Gdy mu powiedziałam, że w nocy była w moim pokoju, uznał, że to mi się

śniło, przypomniała sobie Neli. Ale uwierzyła mi Gert. Zrozumiała, że babcia
przyszła się pożegnać. A później to samo zrobili mama i tato.

- Adamie, proszę, przyjdź do mnie. Spraw, żebym poczuła twoją obecność.

Proszę, daj mi szansę, żebym ci powiedziała, jak mi przykro, i pozwól mi się
ze sobą pożegnać.

Przez resztę nocy czekała, czuwając i wbijając wzrok w ciemność. Gdy

nadszedł świt, mogła już wreszcie płakać - z żalu za Adamem, za latami,
których już ze sobą nie spędzą, za Winifred i wspólnikami męża, Samem i
Peterem, przebywającymi z nim na łodzi.

Płakała też nad własnym losem, ponieważ kolejny raz musiała zacząć się

przyzwyczajać do życia bez kogoś, kogo kochała.

ROZDZIAŁ 13

Bezpiecznie usadowiony na tylnym siedzeniu limuzyny, Peter Lang

rozmyślał nad dzisiejszą kolizją swojego samochodu z ciężarówką. Jechał
właśnie na Manhattan na spotkanie z Adamem Cauliffem autostradą Long
Island, gdy nagle: bum! - zderza się z ciężarówką!

background image

Pięć godzin po wypadku, z pękniętym żebrem, rozciętą wargą i

posiniaczoną głową, zabrała go ze szpitala wynajęta limuzyna i zawiozła w
ulewnym deszczu do domu w Southampton.

Rezydencję nad oceanem, w najbardziej ekskluzywnej części bardzo

ekskluzywnej dzielnicy, dostał od rodziców, kiedy postanowili dzielić swój
czas pomiędzy Saint John's na Karaibach i wyspę Martha's Vineyard.

Dom w stylu kolonialnym pochodził z przełomu wieków. Był ogromny,

biały i miał zielone okiennice. Na dwuakrowej ogrodzonej parceli znajdował
się basen, kort tenisowy oraz mały domek, które otaczał puszysty trawnik
koloru głębokiej zieleni, kwitnące krzewy i starannie przycięte drzewa.

Peter ożenił się w wieku dwudziestu trzech lat, a po siedmiu latach

rozwiódł w przyjacielskiej atmosferze, choć niemałym kosztem. Chętnie
wszedł w rolę człowieka, o którym mawiano kiedyś „bywalec". Był
przystojnym blondynem, obdarzonym swoistym wdziękiem, inteligencją i
ciętym dowcipem, po przodkach odziedziczył również niezwykły instynkt do
wyszukiwania ziemi, która mogła w przyszłości zyskać ogromną wartość.

Dzięki owemu instynktowi jego dziadek kupił jeszcze przed drugą wojną

światową setki akrów wiejskich terenów na Long Island i w Connecticut, a
ojciec zainwestował poważne sumy w Trzecią Aleję na Manhattanie, kiedy
miano tam rozebrać tory naziemnej linii kolejowej.

Mówiąc o swym czterdziestodwuletnim synu, ojciec zawsze się chwalił:

„Naszej rodziny nie dotyczy reguła ciężkiej pracy z pokolenia na pokolenie.
Okazuje się, że Peter jest bystrzejszy od dziadka i ojca".

Jak zwykle hojny, Lang niedbałym gestem wręczył kierowcy limuzyny

pokaźny napiwek i skierował się do domu. Już dawno wysłał na emeryturę
dwoje służących, którzy pracowali w domu od dnia jego narodzin. Na ich
miejsce przyjął dochodzącą gospodynię, a gdy przyjmował gości, korzystał z
usług małej firmy cateringowej.

W domu było ciemno i chłodno. Ilekroć musiał pojechać do miasta na

spotkanie ze wspólnikami w handlu nieruchomościami - które zwykle
odbywały się w piątki po południu - nocował w swoim mieszkaniu na
Manhattanie i wracał do Southampton następnego dnia rano. Tak chciał zrobić
po dzisiejszym spotkaniu na łodzi Adama, lecz wypadek pokrzyżował mu
plany.

Teraz ucieszył się z powrotu do domu; wreszcie będzie mógł w spokoju

zrobić sobie drinka i obejrzeć pokiereszowane ciało. Głowa pękała mu z bólu.
Przesunął językiem po wardze i skrzywił się, czując, że puchnie coraz
bardziej.

background image

Pomyślał o kierowcy ciężarówki - wciąż pamiętał chwilę, w której miał już

pewność, że zderzenie jest nieuniknione.

Na telefonie migała lampka informująca o zostawionej na sekretarce

wiadomości, lecz Peter ją zignorował. W tym momencie nie miał najmniejszej
ochoty rozmawiać z kimkolwiek o wypadku. Prawdopodobnie dzwonił jakiś
dziennikarz. Odkąd Lang zyskał renomę „bywalca", wszystkie jego
poczynania stały się pożywką prasowych rubryk plotkarskich.

Z drinkiem w dłoni wyszedł na werandę. Kiedy jechał ze szpitala, deszcz

się wzmagał i teraz trwała prawdziwa ulewa połączona z silnym wiatrem.
Nawet długi dach werandy nie mógł osłonić Petera przed chłoszczącymi
strugami wody. Było tak ciemno, że ocean znikł w mroku, choć głośny huk
rozbijających się o brzeg fal aż nazbyt wyraźnie świadczył o jego obecności.
Temperatura szybko spadała, a słoneczne popołudnie, które Peter spędził na
polu golfowym, wydawało się wspomnieniem z bardzo odległej przeszłości.
Drżąc z zimna, wrócił do środka, zamknął drzwi na klucz i poszedł na górę.

Piętnaście minut później, czując się trochę lepiej po gorącym prysznicu,

położył się spać. Pamiętał o wyciszeniu dzwonka telefonu, a potem nastawił
radio i uregulował automatyczny wyłącznik na piętnaście minut, żeby przed
zaśnięciem usłyszeć jeszcze wiadomości o jedenastej.

Jednak sen był szybszy i zmorzył go, zanim w dzienniku powiedziano, że

łódź „Cornelia II" wyleciała w powietrze niedaleko przystani nowojorskiej, co
stało się główną wiadomością dnia. Peter nie usłyszał też szczegółowych
informacji, wśród których znalazła się i ta, że jedną z ofiar katastrofy był
prawdopodobnie on, Peter Lang, biznesmen działający na nowojorskim rynku
nieruchomości.

ROZDZIAŁ 14
O wpół do ósmej Lisa poczęła nasłuchiwać samochodu Jimmy'ego.

Niecierpliwiła się, ponieważ miała dla męża niespodziankę - na kolację
przygotowała mu ulubionego kurczaka z ryżem.

Ostatnia klientka odwołała zamówioną wizytę w salonie, Lisa mogła więc

wyjść wcześniej, zrobić zakupy i nakarmić dzieci przed wpół do siódmej.
Sama postanowiła zjeść z Jimmym. Nakryła stół dla nich dwojga i nawet
wstawiła do lodówki butelkę wina chowanego na specjalną okazję. Dziwny
niepokój, jaki odczuwała cały dzień, nie pozwalał jej usiedzieć na miejscu.
Wychodząc dziś rano z domu, Jimmy wydawał się zupełnie zagubiony i
pokonany. Cały czas Lisę prześladował ów obraz. Czuła ogromną potrzebę,
by się do niego przytulić i pokazać mu, jak bardzo go kocha.

background image

Dzieci, Kyle, Kelly i Charley, siedziały przy kuchennym stole, odrabiając

lekcje. Kyle, najstarszy, miał dwanaście lat i oczywiście nie trzeba go było
poganiać,' gdyż chętnie się uczył. Dziesięcioletnia Kelly miała naturę
marzycielki.

- Kelly, od pięciu minut nie napisałaś ani słowa - upomniała córkę Lisa.
Charley, siedmiolatek, pracowicie przepisywał słówka. Zdawał sobie

sprawę, że jest w niełasce, ponieważ przyniósł ze szkoły uwagę, w której
nauczyciel zawiadamiał rodziców, że chłopiec znów rozmawiał na lekcji.

- Przez tydzień nie ma nawet mowy o telewizji - zapowiedziała mu Lisa.
Jak zwykle mieszkanie wydawało się puste bez Jimmy'ego. Mimo że

ostatnio był przybity - czasem zbyt milczący, innym razem zbyt drażliwy -
zawsze dawał rodzinie poczucie bezpieczeństwa i podczas owych nielicznych
wieczorów, kiedy nie było go w domu, wszyscy czuli się nieswojo.

Może go zdenerwowałam, myślała Lisa, gdy tak ciągle pytałam, czy lepiej

się czuje, albo nalegałam, żeby mi powiedział, co go gryzie, lub żeby poszedł
do lekarza. Dam mu spokój, przyrzekła sobie, sprawdzając, czy kolacja w
piekarniku nie wystygła.

Wychodząc dziś rano, był strasznie zmartwiony. Wydawało jej się, czy też

naprawdę słyszała, że przed samym wyjściem mąż powiedział
„przepraszam"?

Za co przepraszał?
O wpół do dziewiątej zaczęła się niepokoić. Gdzie się podziewał Jimmy?

Niemożliwe, żeby do tej pory był jeszcze na łodzi. Pogoda bardzo szybko się
zmieniała. Z chmur, które zasnuły niebo, zaczął padać ulewny deszcz i
wkrótce rozpętała się burza. Na wodzie musiało być bardzo niebezpiecznie.

Pewnie jest już w drodze do domu, mówiła sobie. Jak zwykle w piątkowy

wieczór na ulicach były ogromne korki.

Godzinę później Lisa zagoniła młodsze dzieci do mycia i ubrała je w

piżamy. Kyle po skończeniu lekcji poszedł oglądać telewizję.

Jimmy, gdzie jesteś? Gdy wskazówka na zegarze zbliżała się do dziesiątej,

Lisa obawiała się już nie na żarty. Coś się stało. Może naprawdę go
wyrzucili? Jeżeli tak, to nieważne, znajdzie się coś innego. Może powinien
dać sobie spokój z budownictwem, zawsze mówił, że w tej branży zdarza się
bardzo dużo oczywistych kantów.

Zegar pokazywał już dziesiątą trzydzieści, gdy zadźwięczał dzwonek u

drzwi. Umierając ze strachu, Lisa pobiegła otworzyć. Na progu stali dwaj
mężczyźni. Unieśli do światła legitymacje i odznaki policyjne.

- Pani Ryan, możemy wejść?

background image

Nie zastanawiając się, co mówi, zapytała głuchym z bólu głosem:
- Jimmy popełnił samobójstwo, tak?
ROZDZIAŁ 15
Cornelius i Gertrude MacDermott po wyjściu z mieszkania Neli wsiedli do

jednej taksówki. Siedzieli w milczeniu, każde pogrążone we własnych
myślach, nie zauważając nawet, gdy samochód zatrzymał się pod domem Gert
przy rogu Trzydziestej Ósmej i Lexington.

Gert bardziej wyczuła niż spostrzegła pogardliwe wręcz spojrzenie, jakie

kierowca posłał jej przez ramię.

- Ach, nie zauważyłam - powiedziała.
Odwróciła się niezręcznie i zobaczyła portiera, który otworzył już drzwi

taksówki. Wiatr smagał ulicę gęstymi strumieniami deszczu. Mimo
rozłożonego parasola mężczyzna był już przemoczony do suchej nitki.

- Na litość boską, Gert, rusz się! - burknął brat.
Spojrzała na Maca, nie zwracając uwagi na jego szorstki ton i myśląc tylko

o ich wspólnym zmartwieniu.

- Gornelius, Neli uwielbiała Adama. Mam przeczucie, że nie da rady dzisiaj

sama tego udźwignąć. Będzie potrzebowała naszej pomocy.

- Neli jest silna. Poradzi sobie.
- Sam nie wierzysz w to, co mówisz.
- Gert, ten biedny człowiek utopi się, czekając, aż wysiądziesz. Nie martw

się, Neli da sobie radę. Zadzwonię jutro.

Szykowała się już do wyjścia, gdy nagle uderzyło ją jedno słowo, które

przed chwilą powiedział Mac. Utopi się! Czy Adam utonął, czy też został
rozerwany na kawałki? Zorientowała się, że brat myśli o tym samym,
ponieważ ujął jej dłoń i pocałował Gert w policzek.

Wysiadając z taksówki i prostując się, poczuła dobrze znany ból w

kolanach. Ciało mi się zużywa, pomyślała. A Adam był silny i zdrowy. To
straszne.

Ogarnęło ją nagle obezwładniające zmęczenie, z wdzięcznością przyjęła

więc ramię portiera i opierając się na nim, przeszła krótką drogę z taksówki do
wejścia. Kilka minut później opadła na fotel, nareszcie w ciszy własnego
mieszkania. Odchyliła głowę na miękkie oparcie i zamknęła oczy, które
wypełniły się łzami. W myślach ujrzała twarz Adama.

Jego uśmiech potrafił poruszyć nawet najtwardsze serca. Wspomniała

dzień, w którym Neli pierwszy raz go przyprowadziła. Była taka
rozpromieniona, taka zakochana. Na myśl o szczęściu, jakie miała wtedy w

background image

oczach i dzisiejszym, krańcowo odmiennym spojrzeniu, pełnym zagubienia i
cierpienia, Gert poczuła bolesny ucisk w gardle.

Kiedy Neli poznała Adama, wydawało się, jakby jej duszę rozjaśniło

światło. Mac nigdy nie zrozumiał do końca, jakim druzgocącym
doświadczeniem była dla jego wnuczki strata matki i ojca w tak młodym
wieku.

Oczywiście, Cornelius zrobił dla Neli wszystko, co w jego mocy,

poświęcając jej każdą chwilę, lecz nikt nie potrafiłby zastąpić rodziców takich
jak Richard i Joan, pomyślała ze smutkiem Gert.

Wstała z westchnieniem i poszła do kuchni. Sięgnęła po czajnik,

uśmiechając się na wspomnienie pewnego wieczoru, gdy niedługo po ich
pierwszym spotkaniu Adam zapytał, dlaczego pijąc tyle herbaty, nigdy nie
napełnia czajnika do końca, by zawsze mieć pod ręką ciepłą wodę, którą
można szybko zagotować.

- Herbata z podgrzanego wrzątku smakuje inaczej - wyjaśniła mu wtedy.
- Gert, uwierz mi, że to czysta iluzja - odrzekł, wybuchając dźwięcznym,

serdecznym śmiechem.

Bardzo często śmialiśmy się razem, pomyślała teraz. Był zupełnie inny niż

Cornelius, który nie miał do niej cierpliwości. Adam przyszedł nawet kilka
razy na spotkania grupy spirytystycznej i był autentycznie zaciekawiony.
Chciał wiedzieć, skąd się bierze ich niezachwiana wiara w możliwość
kontaktu ze zmarłymi.

Cóż, taka możliwość naprawdę istnieje, pomyślała Gert. Niestety, sama nie

posiadała tego daru, ale niektórzy ludzie naprawdę potrafili stać się
łącznikiem między żyjącymi tutaj a tymi, którzy odeszli z tego poziomu życia.
Sama widziała, jaką pociechę przynosił ludziom kontakt z najbliższymi,
których już nie ma. Jeżeli Neli nie będzie mogła się pogodzić z odejściem
Adama, nakłoni ją, żeby spróbowała porozumieć się z nim przez medium.
Będzie znacznie lepiej, gdy po tej strasznej stracie będzie miała poczucie, że
musiało do tego dojść. Adam powie jej, że przyszedł jego czas, ale nie
powinna trwać w rozpaczy, bo jest przy niej; wszystko stanie się dla Neli
łatwiejsze.

Owa decyzja podniosła nieco na duchu Gert. Szybkim ruchem wyłączyła

gwiżdżący czajnik, a potem sięgnęła po filiżankę i spodek. Świst pary
wydobywającej się przez wąski otworek w przykrywce dziobka, zwykle
poprawiający jej nastrój, dziś brzmiał jak żałosny lament. Pomyślała z
niepokojem, że przywodzi na myśl zawodzenie zagubionej duszy, która
pragnie zakończenia swych cierpień.

background image

ROZDZIAŁ 16
Jako dziecko w Bayside w Queens, bawiąc się z dzieciakami z sąsiedztwa

w policjantów i złodziei, Jack Sclafani zawsze chciał być gliniarzem. W
szkole był poważnym i milczącym uczniem; zdobył stypendium najpierw do
prywatnej szkoły średniej St. John's, a potem do Fairfield College, gdzie
kształceniem jego ścisłego umysłu zajęli się jezuici.

Rezygnując z pracy naukowej, postanowił zrobić dyplom z kryminologii.

Potem, zakończywszy formalną edukację, Jack wstąpił do nowojorskiej policji
i został żółtodziobym posterunkowym.

Dziś, osiemnaście lat później, Jack Sclafani miał czterdzieści dwa lata,

mieszkał w górnym Brooklynie, był mężem nieźle prosperującej pośredniczki
handlu nieruchomościami, ojcem bliźniaków i detektywem pierwszego
stopnia, członkiem elitarnego oddziału prokuratury okręgowej, bardzo
dumnym z pełnionej funkcji. Podczas swojej służby współpracował z wieloma
wspaniałymi ludźmi, ale ze wszystkich najdłużej znał i najbardziej lubił
swojego partnera, George'a Brennana. Dziś Sclafani miał wolne, lecz z
wieczornej drzemki wyrwały go wiadomości o jedenastej, w których usłyszał
wywiad z Brennanem na temat eksplozji na turystycznym jachcie
motorowym, która nastąpiła wczesnym wieczorem w porcie. Jego partner
odpowiadał na pytania dość zręcznie.

Jack podkręcił głośność i całą uwagę skupił na ekranie telewizora, zupełnie

już rozbudzony. Brennan stał przed skromnym budynkiem w Little Neck,
jakieś piętnaście minut drogi od Bayside.

- Pani Ryan potwierdziła, że jej mąż, Jimmy, pracownik firmy Sam Krause

Construction, zamierzał dziś wziąć udział w zebraniu, które miało się odbyć
na łodzi „Cornelia II" - mówił George. - Widziano, jak tuż przed
wypłynięciem łodzi z portu na pokład wchodził człowiek, którego rysopis
odpowiadał wyglądowi pana Ryana, dlatego więc zakładamy, że jest on jedną
z ofiar.

Jack słuchał uważnie pytań, jakie się po chwili posypały.
- Ile osób było na pokładzie? - zawołał głos spoza kadru.
- Dowiedzieliśmy się, że poza panem Ryanem na zebraniu miały być

jeszcze cztery osoby - odrzekł Brennan.

- Czy to nie dziwne, że wybuchła łódź z silnikiem diesla?
- Badamy przyczyny eksplozji - odparł krótko Brennan, dając do

zrozumienia, że niczego nie ujawni.

- Czy to prawda, że Sam Krause miał zostać oskarżony o oszustwa w

przetargach?

background image

- Bez komentarza.
- Jest jakaś nadzieja, że ktoś ocalał?
- Nadzieja jest zawsze. Poszukiwania trwają.
Sam Krause! - pomyślał Jack. Na pewno zostałby postawiony w stan

oskarżenia. A więc był na pokładzie jachtu! Ten drań! Pierwszy wśród
największych kombinatorów w branży budowlanej, nie cofnął się przed
żadnym szwindlem. Gdy wezmą go pod lupę, otrzymają bardzo długą listę
ludzi, którzy mieliby ochotę go się pozbyć.

- Wróciłam. Czy kogoś w tym domu to obchodzi? - Głos dobiegał od

drzwi, tuż zza pleców Sclafaniego. ,

Jack się obejrzał.
- Nie słyszałem, jak otwierałaś drzwi, skarbie. Podobał ci się film?
- Wspaniały, gdyby trwał godzinę krócej i nie był tak strasznie

przygnębiający. - Mijając kanapę, Nancy lekko pocałowała męża w policzek.
Drobna, o krótkich blond włosach i piwnych oczach, emanowała ciepłem i
energią. Zerknęła w telewizor i ujrzawszy Brennana, przystanęła. - Co George
ma znowu na głowie?

- Wybuch na łodzi niedaleko Statuy Wolności, w jego rejonie, ale kiedy

robili ten wywiad, musiał być w domu którejś z ofiar, w Queens. - Materiał
się skończył i Jack wyłączył telewizor.

Olej napędowy nie powoduje eksplozji, pomyślał. Założę się, że ta łódź

rozsypała się w konfetti, bo ktoś podłożył na niej bombę. Założę się o
wszystko.

- Chłopcy są na górze? - zapytała Nancy.
- Oglądają jakiś film u siebie w pokoju. Położę się już.
- Ja też. Pozamykasz?
- Jasne.
Powyłączał światła i rozmyślając nad wiadomością o wybuchu na łodzi,

sprawdzał, czy frontowe i tylne drzwi są zamknięte. Jeżeli na pokładzie
faktycznie znajdował się Sam Krause, to należało dokładnie sprawdzić, czy
eksplozja była wypadkiem, czy też nie. Jack nie zdziwiłby się, gdyby ktoś
chciał się pozbyć tego faceta, zanim zostanie przesłuchany. Krause za dużo
wiedział - a nie należał do ludzi, którzy mogliby się pogodzić z długoletnią
odsiadką.

Szkoda jednak, że przy okazji usunięcia Krause'a musiało zginąć jeszcze

czworo innych ludzi; ten, kto to zrobił, na pewno mógł znaleźć lepszy sposób,
pomyślał Jack. Ten, kto to zrobił, musiał być bezwzględny i okrutny.
Detektyw Sclafani znał wielu ludzi, do których można było odnieść te słowa.

background image

środa, 14 czerwca
ROZDZIAŁ 17
- Neli, nie potrafię wyrazić, jak mi przykro. Ciągle nie mogę w to wszystko

uwierzyć, to... to nie do pomyślenia.

Peter Lang siedział naprzeciwko Neli w salonie w jej mieszkaniu. Miał

posiniaczoną twarz i spuchniętą wargę. Wydawał się naprawdę wstrząśnięty, a
w jego zachowaniu nie było śladu niezwykłej pewności siebie, jaką zawsze
okazywał. Neli pomyślała, że pierwszy raz w życiu odczuwa wobec tego
człowieka rodzaj empatii. Dawniej zawsze zniechęcała ją poza Petera. Mac
pogardliwie nazywał go nadętym kogutem.

- Kiedy wróciłem wtedy w nocy do domu, byłem w rozsypce. Wyłączyłem

telefon i położyłem się spać. Dziennikarze dodzwonili się na Florydę do
moich rodziców. Szczęście, że ani matka, ani ojciec nie dostali zawału. Mama
nie mogła przestać płakać, kiedy się dowiedziała, że jestem cały i zdrowy.
Jeszcze teraz nie potrafi w to uwierzyć. Tylko wczoraj dzwoniła cztery razy.

- Świetnie ją rozumiem - odrzekła Neli, zastanawiając się, jak ona by

zareagowała, gdyby zadzwonił Adam i powiedział, że nie było go na łodzi, że
coś mu wypadło i poprosił Sama, by poprowadził zebranie. Gdyby tak...

Ale tak się nie stanie. Nie ma sensu gdybać. Przecież tamci nie

wypłynęliby bez Adama. Jego łódź nosiła moje imię. Jacht, na pokładzie
którego nigdy nie chciałam postawić stopy, nosił moje imię - i stał się trumną
mojego męża, pomyślała.

Nie, nie trumną! W niedzielę znaleziono fragmenty ciała, które

zidentyfikowano jako zwłoki Jimmy'ego Ryana. Na razie więc tylko on będzie
miał pogrzeb z trumną. Prawdopodobieństwo odnalezienia i zidentyfikowania
reszty ciał lub szczątków wydawało się niemal zerowe. Adam, Sam Krause i
Winifred zostali zapewne rozerwani na kawałki lub spłonęli. Jeśli istniały
jeszcze jakieś ich szczątki, przypuszczalnie silne prądy zniosły je za most
Verrazano, na otwarty ocean.

- Oni nie spłonęli. Zostali poddani kremacji albo pogrzebani na dnie morza.

Spróbuj w ten sposób pomyśleć, Neli. - Tak tłumaczył jej wielebny Duncan,
kiedy ustalała z nim termin mszy żałobnej.

- W czwartek będzie msza za duszę Adama - powiedziała do Langa,

przerywając milczenie.

Ten nic przez chwilę nie odpowiadał, po czym odezwał się cicho:
- Zaczęło huczeć od plotek, Neli. Policja potwierdziła już, że wybuch na

łodzi spowodowała bomba?

- Oficjalnie nie.

background image

Wiedziała, że podejrzewano taką możliwość i ta myśl nie dawała jej

spokoju. Dlaczego ktoś miałby to zrobić? Czy to był przypadkowy akt agresji,
taki jak atak szaleńca na niewinnych przechodniów? A może dzieło jakiegoś
biedaka, który zazdroszcząc właścicielowi eleganckiego jachtu, chciał go w
ten sposób ukarać za bogactwo? Bez względu na przyczynę Neli musiała ją
poznać, żeby dać sobie z tym radę, żeby wreszcie się pogodzić ze straszną
prawdą.

Zona Jimmy'ego Ryana również musiała znać odpowiedź. Zatelefonowała

nazajutrz po tragedii, próbując zrozumieć, dlaczego jej mąż zginął.

- Pani Cauliff, mam wrażenie, jakbym znała panią osobiście - mówiła

szybko. - Widziałam panią w telewizji, znam pani rubrykę w „Journalu" i
dużo czytałam o pani życiu i o tym, jak dziadek wychowywał panią po
śmierci rodziców. Chciałam pani powiedzieć, jak bardzo mi przykro. Zycie
pani nie oszczędzało. Nie wiem, co mówią o moim mężu, ale nie chcę, żeby
myślała pani, że człowiek, którego kochałam, spowodował śmierć pana
Cauliffa. Jimmy tego nie zrobił. Padł ofiarą tego wybuchu, tak jak pani mąż.
Owszem, Jimmy był w depresji. Długi czas nie miał pracy i zaciągnęliśmy
mnóstwo długów. Ale ostatnio zaczęło nam się wieść lepiej - przede
wszystkim dzięki pani mężowi. Wiem, że Jimmy był mu bardzo wdzięczny za
to, że ktoś z firmy przekazał jego podanie do Krause Construction. Ale teraz
policja insynuuje, że eksplozję na łodzi spowodował mój mąż. Musi pani
wiedzieć, że chociaż może i myślał o samobójstwie - co z bólem przyznaję -
nigdy by jednak nie narażał życia innych ludzi. Nigdy! Był dobrym
człowiekiem, cudownym ojcem i mężem. Znałam go i wiem, że nigdy nie
zrobiłby czegoś tak okropnego.

Na trzeciej stronie „Post" i na pierwszej „News" pojawiły się zdjęcia z

pogrzebu Jimmy'ego Ryana. Było na nich widać Lisę Ryan, która prowadząc
troje przytulonych do siebie dzieci, szła za trumną ze szczątkami męża. Neli
zamknęła oczy.

- Neli, któregoś dnia w przyszłym tygodniu chciałbym pomówić z tobą o

pewnych interesach - odezwał się cicho Lang. - Trzeba podjąć kilka decyzji,
które powinienem z tobą skonsultować. Ale na to mamy jeszcze czas. - Wstał.
- Postaraj się odpocząć. Możesz normalnie sypiać?

- Zważywszy na warunki, nawet się wysypiam.
Z ulgą zamknęła drzwi za Peterem, zawstydzona swoim żalem, że to on

ocalał. Wkrótce znikną mu z twarzy sińce, opuchlizna wargi zejdzie za kilka
dni.

background image

- Adam - powiedziała głośno. - Adam - powtórzyła ciszej, jak gdyby

nasłuchując.

Oczywiście, odpowiedziała jej cisza.
Burza z piątkowej nocy zakończyła okres ciepłej pogody i zrobiło się

wyjątkowo chłodno jak na czerwiec. Ogrzewanie w budynku przełączono na
klimatyzację i choć Neli włączyła je z powrotem, w mieszkaniu nadal było
zimno. Obejmując się rękami, poszła do sypialni po sweter.

W sobotę rano w mieszkaniu zjawiła się nieoceniona Liz, taszcząc torbę z

zakupami.

- Musisz coś zjeść - oświadczyła energicznie. - Nie wiedziałam, co masz w

domu, więc przyniosłam ci grejpfruta, bekon i chrupiące precle.

Przy drugiej filiżance kawy powiedziała:
- Neli, wiem, że to nie moja sprawa, jednak mnie też dotyczy. Mac bardzo

cierpi. Nie odsuwaj się od niego.

- On odsunął się od Adama, a ja nie potrafię mu tego wybaczyć.
- Przecież wiesz, że chciał jak najlepiej. Sądził, że to, co będzie dla ciebie

dobre - czyli kandydowanie do Kongresu - okaże się dobre dla waszego
małżeństwa.

- Tego się nigdy nie dowiemy.
- Pomyśl o tym.
Od tamtego ranka Liz co dzień do niej wpadała. Dziś rano zauważyła ze

smutkiem:

- Mac ciągle czeka na wiadomość od ciebie, Neli.
- Zobaczę się z nim na mszy, a potem pójdziemy wraz z innymi

uczestnikami ceremonii na lunch. Na razie muszę się przyzwyczaić do nowej
sytuacji bez jego dyktowania mi, co powinnam zrobić.

Muszę się przyzwyczaić do domu, który przez trzy lata dzieliłam z

Adamem; przyzwyczaić się do samotności, dodała już w duchu.

Mieszkanie kupiła jedenaście lat temu, po skończeniu Georgetown, za

pieniądze, które umieszczono na funduszu powierniczym do dnia jej
dwudziestych pierwszych urodzin. Chwiejny rynek nieruchomości w Nowym
Jorku przeżywał wówczas okres zastoju i liczba sprzedających znacznie
przewyższała liczbę nabywców, więc przestronne mieszkanie okazało się
doskonałą inwestycją.

- Gniazdko, do którego cię przeniosę, będzie zupełnie innej kategorii -

żartował Adam, gdy zaczynali rozmawiać o małżeństwie. - Ale daj mi
dziesięć lat, a obiecuję, że to się zmieni.

background image

- Dlaczego nie moglibyśmy spędzić tych dziesięciu lat tutaj? Tak się

składa, że bardzo lubię te cztery kąty.

Opróżniła dla niego jedną z dwu wielkich szaf w sypialni i zabrała z domu

Maca cenną komodę należącą do jej ojca. Podeszła teraz do komody i wzięła
owalną srebrną tacę, która stała obok ich zdjęcia ślubnego. Na tej tacy Adam
zawsze kładł zegarek, klucze, portfel i drobne, kiedy rozbierał się wieczorem.

Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo byłam samotna przed ślubem i że

był tu ze mną przez te wszystkie dni. W czwartek w nocy rozebrał się w
pokoju gościnnym, żeby mnie nie obudzić. A ja nie dałam po sobie poznać, że
nie śpię, bo nie chciałam zaczynać rozmowy o tym, jak minął dzień, i mówić
mu o decyzji kandydowania na miejsce Maca, wyrzucała sobie.

Nagle bardzo ważne i niepokojące wydało się jej to, że tej ostatniej nocy

nie oglądała jego znajomego wieczornego rytuału. Liz zaproponowała Neli, że
przyjdzie w przyszłym tygodniu i pomoże jej spakować ubrania oraz rzeczy
osobiste męża.

- Ciągle mówisz, że jego śmierć wydaje ci się nierealna, Neli, ale nie

dojdziesz do siebie, dopóki nie przyjmiesz do wiadomości faktu, że Adam nie
żyje. Może będzie lepiej, jeżeli usuniesz z domu rzeczy, które ci go
przypominają.

Może, ale jeszcze nie teraz, pomyślała Neli. Jeszcze nie! Zadzwonił

telefon. Niechętnie podniosła słuchawkę.

- Halo.
- Pani Cauliff?
- Tak.
- Mówi detektyw Brennan. Pozwoli pani, żebyśmy z moim kolegą

detektywem Sclafanim przyszli z panią porozmawiać?

Nie teraz, pomyślała. Muszę być sama. Muszę wziąć coś, co należało do

Adama i poczuć jego bliskość.

Ciotka Gert nauczyła ją, jak nawiązać kontakt z bliskimi, którzy odeszli,

dając dziewczynce do potrzymania przedmiot należący do jej matki.
Przypomniała sobie, że stało się to sześć miesięcy po śmierci rodziców;
siedziała na piętrze domu Maca w swoim pokoju, skulona na krześle,
ściskając w ręku książkę, o której miała napisać pracę domową. Nie słyszała,
jak do pokoju weszła ciotka Gert, choć nie czytała książki.

Siedziałam tylko, gapiąc się w okno, wspominała Neli. Bardzo kochałam

oboje rodziców, lecz wtedy chciałam tylko obecności mamy. Potrzebowałam
jej.

Gert weszła i uklękła obok niej. Bardzo cichym głosem powiedziała:

background image

- O kim myślisz?
- O mamie - szepnęła dziewczynka.
- Wyczułam to - odrzekła - i przyniosłam ci coś. Jedną z rzeczy, których

zdaniem twojego dziadka nie warto zachować.

Była to szkatułka koloru kości słoniowej, mama trzymała ją na swojej

toaletce, gdy Neli była mała. Miała charakterystyczny leśny zapach, który
dziewczynka uwielbiała. Kiedy rodzice wyjeżdżali, szła do ich pokoju, brała
szkatułkę i po otwarciu czuła bliskość mamy.

Tamtego dnia było tak samo. Szkatułki nikt od dawna nie otwierał, więc

leśny zapach był wyjątkowo intensywny. W tym momencie Neli miała
wrażenie, że mama jest obok niej, w tym samym pokoju. Zapytała ciotkę,
skąd wiedziała, którą rzecz ma przynieść.

- Po prostu wiedziałam - odpowiedziała Gert. - Pamiętaj, twoja mama i tata

będą przy tobie, jak długo ich będziesz potrzebować. I tylko ty pozwolisz im
odejść, kiedy poczujesz, że już możesz się z tym pogodzić.

Mac nie cierpi, gdy jego siostra mówi takie rzeczy, pomyślała Neli. Ale

ciotka miała rację. I gdy rodzice uratowali mnie na Maui, pozwoliłam im
odejść. Jednak nie jestem jeszcze gotowa, by pozwolić odejść Adamowi. Chcę
zatrzymać sobie coś, dzięki czemu będę czuła jego bliskość. Muszę jeszcze
przez jakiś czas mieć go przy sobie - zanim się pożegnamy.

- Pani Cauliff, dobrze się pani czuje? - zapytał detektyw, przerywając

długie milczenie.

- Ach, tak. Przepraszam. Wciąż nie potrafię się przyzwyczaić... - odrzekła

urywanym głosem.

- Nie chciałbym się pani narzucać w takich okolicznościach, ale proszę mi

wierzyć, koniecznie musimy z panią porozmawiać.

Neli pokręciła głową w geście, który przejęła od Maca, nieświadomie

wyrażającym niezadowolenie, gdy nie chciała głośno protestować.

- Dobrze. Proszę przyjechać, skoro to dla panów takie ważne - powiedziała

krótko do Brennana, po czym odłożyła słuchawkę.

ROZDZIAŁ 18

W środę po południu przyszła do Lisy sąsiadka, Brenda Curren, ze swoją

siedemnastoletnią córką, Morgan, żeby zabrać dzieci Ryanów, Kyle'a, Kelly i
Charleya do kina, a potem na kolację.

- Idźcie z Morgan do samochodu - poleciła Brenda. - Chcę porozmawiać

chwilę z waszą mamą. - Zaczekała, aż cała trójka wyjdzie z domu, po czym
zwróciła się do Lisy: - Nie rób takiej zmartwionej miny, nic im się z nami nie

background image

stanie. Słusznie nie puściłaś ich dzisiaj do szkoły, ale musisz mieć trochę
czasu dla siebie.

- Och, sama nie wiem - odpowiedziała głuchym głosem Lisa. - Mam przed

sobą mnóstwo czasu. Kiedy o tym pomyślę, nie mam pojęcia, co, na Boga,
zrobię z tymi godzinami i dniami, jakie mnie czekają. - Spojrzała na sąsiadkę,
dostrzegając w jej oczach wyraz troski. - Tak, tak, masz rację. Przez jakiś czas
muszę być sama. Muszę przejrzeć biurko Jimmy'ego. Napisać podanie do
ubezpieczeń społecznych w sprawie dzieci. Przynajmniej będę mieć skromne
źródło dochodów, dopóki nie zdecyduję, co dalej robić.

- Jesteś ubezpieczona, prawda, Lisa? - Miła twarz Brendy przybrała

zatroskany wyraz. - Przepraszam - dodała pospiesznie. - Oczywiście, to nie
moja sprawa. Ale dla Eda ubezpieczenia są takie ważne, że od razu o nich
pomyślałam.

- Mamy polisy - odrzekła Lisa.
Wystarczy ledwie tyle, żeby pochować Jimmy'ego, ale prawie na nic

więcej. Te szczegóły zachowała jednak dla siebie; nie miała ochoty ich
wyjawiać nawet tak bliskiej przyjaciółce jak Brenda.

„Swoje sprawy finansowe zachowaj dla siebie - taką zasadę słyszała całe

życie od babci. Nikogo nie powinno interesować, co masz, a czego nie, Liso.
Niech sami zgadują".

Nie było jednak wiele do odgadywania, pomyślała Lisa, czując w sercu

coraz większy ciężar. Zadłużenie kart kredytowych wynosiło jeszcze
czternaście tysięcy dolarów, a odsetki - osiemnaście procent miesięcznie.

- Liso, Jimmy zawsze utrzymywał dom w świetnym stanie. Ed zupełnie nie

jest złotą rączką, ale prosił, żebym ci powtórzyła, że gdyby kiedyś trzeba było
coś naprawić, możesz na niego liczyć. Wiesz, co mam na myśli. Hydraulik
albo elektryk słono kosztują.

- Zgadza się.
- Tak nam przykro z powodu Jimmy'ego. Wspaniały był z niego człowiek,

oboje was kochamy. Zrobimy wszystko, żeby ci pomóc, możesz mi wierzyć.

Lisa ujrzała w oczach sąsiadki łzy, które Brenda usiłowała powstrzymać,

więc spróbowała wywołać na swojej twarzy uśmiech.

- Wierzę. Już mi pomagacie. A teraz idź zająć się moimi dzieciakami.
Odprowadziła ją do drzwi, a potem wróciła wąskim korytarzem do kuchni.

Było tu dość miejsca na stół i krzesła, ale jednocześnie kuchnia wydawała się
tak ciasna, że wyglądała na wiecznie zagraconą. Wbudowane biurko było
podobno rewelacyjnym dodatkiem, o czym poinformował ich pośrednik
handlu nieruchomościami, gdy wiele lat temu pierwszy raz oglądali dom.

background image

- Za tę cenę nigdzie państwo nie znajdą wbudowanych mebli - zachwycał

się agent, gdy Lisa zwróciła uwagę na biurko.

Spojrzała na leżący na blacie plik kopert. Rata kredytu hipotecznego oraz

rachunki za gaz i telefon powinny być zapłacone prawie tydzień temu. Gdyby
Jimmy wrócił do domu, usiedliby nad tym razem i uregulowali należności w
weekend, żeby uniknąć kar za zwłokę. Teraz to moje zadanie, pomyślała Lisa,
jedna z rzeczy, którymi muszę sama wypełnić sobie czas.

Wypisała czeki i z ciężkim sercem sięgnęła po następny plik kopert,

spiętych razem gumką. Rachunki z kart kredytowych; ależ tego dużo. Nie
miała odwagi spłacić w tym miesiącu więcej niż minimum wymaganej kwoty.

Zastanawiała się, czy nie uporządkować biurka. Głęboka i szeroka szuflada

stała się pojemnikiem na przesyłki reklamowe, które powinno się wyrzucać
zaraz po wyjęciu ze skrzynki. Kupony, których nigdy nie wykorzystaliśmy,
myślała Lisa. Nawet gdy nie mieliśmy żadnych wolnych pieniędzy ani
perspektyw ich zarobienia, Jimmy wyrywał z katalogów zdjęcia narzędzi,
które chciał kiedyś kupić, gdy spłacą wszystkie zaległości.

Wyciągając garść luźnych kartek, zauważyła kopertę zapisaną kolumnami

cyfr. Nie musiała jej oglądać, by wiedzieć, co to jest. Jak często widziała
Jimmy'ego pochylonego nad biurkiem, sumującego wszystkie rachunki i cofaz
bardziej przygnębionego wciąż rosnącą kwotą! Przez ostatnie lata ten widok
stał się szczególnie znajomy.

A potem Jimmy schodził na dół do warsztatu, gdzie siedział kilka godzin,

udając, że coś naprawia.

Dlaczego nie przestał się gryźć, gdy wreszcie wrócił do pracy? -

zastanawiała się Lisa, po raz setny w ciągu ostatnich miesięcy zadając sobie to
samo dręczące pytanie. Niemal bezwiednie wyszła z kuchni i otworzyła drzwi
prowadzące do sutereny. Schodząc po schodach, starała się nie myśleć, ile
trudu Jimmy poświęcił na to, by zmienić mroczną piwnicę w praktyczny
pokój rodzinny i małe pomieszczenie do pracy.

Weszła do warsztatu męża i zapaliła światło. Dzieci i ja prawie w ogóle tu

nie wchodziliśmy, pomyślała. Tu był azyl Jimmy'ego. Mówit, że boi się, żeby
nikt nie zrobił sobie krzywdy jakimś ostrym narzędziem. Lisa poczuła
ukłucie, jak gdyby ktoś dźgnął ją ostrym narzędziem w serce, ponieważ w
pokoiku panował nienaganny porządek, niespotykany w czasach, gdy szeroki
stół był zawalony narzędziami potrzebnymi Jimmy'emu do jakiejś nowej
pracy. Teraz wszystkie wisiały na swoim miejscu na tablicy nad stołem.
Koziołki do piłowania, na których często leżała płyta pilśniowa albo sklejka,
dziś stały w kącie obok szafki na akta.

background image

W szafce Jimmy trzymał kopie zeznań podatkowych i papiery, które jego

zdaniem warto zachować. A więc jeszcze to będzie musiała uważnie
przejrzeć. Lisa wysunęła górną szufladę i zerknęła na pieczołowicie opisane
teczki z szarej tektury. Tak jak się spodziewała, znajdowały się w nich
ponumerowane zeznania podatkowe z kolejnych lat.

Z drugiej szuflady Jimmy usunął przegródki. Leżały w niej jeden na

drugim starannie złożone projekty i arkusze specyfikacji. Wiedziała, co to
jest: jego projekty wykończenia sutereny, plany wbudowanego łóżka w
pokoju Kyle'a i oszklonej werandy od strony salonu.

Może były tu także plany domu naszych marzeń, pomyślała Lisa, domu,

który kiedyś miał się stać nasz. Dwa i pół roku temu Jimmy podarował mi
projekt na Boże Narodzenie, zanim jeszcze stracił pracę. Prosił, żebym mu
dokładnie opowiedziała, co chciałabym mieć w domu, i w planach uwzględnił
wszystkie moje życzenia.

Przejęta tą perspektywą, Lisa puściła wodze fantazji. Poprosiła o kuchnię

ze świetlikiem i chciała, żeby to pomieszczenie łączyło się z salonem, w
którym miał być kominek z podwyższonym paleniskiem. Marzyła też o
jadalni z oknami wykuszowymi i wbudowanymi w nie ławeczkami oraz o
przylegającej do sypialni garderobie. Z tego, co powiedziała, Jimmy zrobił
model w pomniejszonej skali.

Mam nadzieję, że zachował te projekty, pomyślała. Wydobyta z szuflady

plik papierów. Było ich jednak mniej, niż się jej z początku zdawało, a pod
nimi, na dnie szuflady, zobaczyła spore pudełko - nie, dwie paczki -
opakowane w szary papier i związane szpagatem. Tkwiły głęboko wciśnięte,
więc musiała uklęknąć i mocno pociągnąć, by je wyjąć.

Położyła pudełka na stole, sięgnęła po wiszący na gwoździu przecinak,

ciachnęła nim szpagat, rozwinęła papier i uniosła wieko pierwszego pudełka.

Po chwili z mieszaniną przerażenia i niedowierzania wpatrywała się w

spoczywające w środku, ułożone w równiutkie rządki pliki banknotów:
dwudziestki, pięćdziesiątki i kilka studolarówek - niektóre zniszczone, inne
nowiutkie, jakby prosto z drukarni. W drugim pudelku były prawie same
pięćdziesiątki.

Godzinę później, kilka razy obliczywszy dokładnie całą gotówkę, Lisa

uświadomiła sobie oszołomiona, że w warsztacie w suterenie domu Jimmy
Ryan, jej ukochany mąż, który nagle stał się jej dziwnie obcy, ukrył
pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

ROZDZIAŁ 19

background image

W ciągu dwóch lat, jakie upłynęły od przeprowadzki z Florydy do Nowego

Jorku, Bonnie Wilson, spirytystka i medium, zdobyła sobie stałą klientelę,
która regularnie ją odwiedzała w mieszkaniu przy West End Avenue.

Szczupła trzydziestolatka miała proste czarne włosy, które nosiła

rozpuszczone, bladą cerę i harmonijne rysy twarzy, przez co wyglądała
bardziej jak modelka niż mistrzyni spirytyzmu, lecz była też profesjonalistką
w swej dziedzinie, a z jej wiedzy korzystali przede wszystkim ci, którym
zależało na kontakcie z ich zmarłymi bliskimi.

Każdemu nowo przybyłemu na spotkanie tłumaczyła:
- Wszyscy mamy zdolności mediumiczne, niektórzy większe niż inni.

Można je w sobie rozwijać; moje natomiast były w pełni ukształtowane już w
dniu narodzin. Nawet jako dziecko potrafiłam wyczuć, co się dzieje w życiu
innych ludzi, intuicyjnie poznawałam ich troski i pomagałam im znaleźć
odpowiedzi, których szukali. Studiując tę wiedzę, modląc się i spotykając
innych posiadających ten sam dar, odkryłam, że kiedy przychodzą do mnie po
radę ludzie, po chwili zjawiają się ich ukochani bliscy, którzy są już na
wyższym poziomie. Czasem zmarli przekazywali konkretne wiadomości.
Innym razem po prostu chcieli dać znać swojej pogrążonej w żałobie rodzinie,
że są szczęśliwi i że ich miłość jest wieczna. Z biegiem czasu moja
umiejętność porozumiewania się z nimi nabierała coraz większej precyzji.
Niektórym ludziom to, co mówiłam, wydawało się niepokojące, ale
większości z nich moje słowa niosły pociechę. Zależy mi na tym, by pomagać
wszystkim, którzy do mnie przychodzą, a w zamian proszę tylko, by
traktowali mnie i moje zdolności z szacunkiem. Chcę nieść pomoc, ponieważ
mam dar od Boga i moim obowiązkiem jest podzielić się nim z innymi.

Bonnie regularnie chodziła na zebrania Nowojorskiego Towarzystwa

Spirytystycznego, które odbywały się zawsze w pierwszą środę miesiąca.
Dziś, zgodnie z jej przewidywaniami, nie pojawiła się tam Gert MacDermott,
stała uczestniczka spotkań. Członkowie grupy półgłosem dyskutowali o
tragedii, jaka dotknęła jej rodzinę. Gert, nawiasem mówiąc bardzo gadatliwa
starsza dama, była niezwykle dumna ze swojej ciotecznej wnuczki, znanej i
popularnej młodej kobiety, i często mówiła o jej zdolnościach
mediumicznych. Wspomniała nawet o tym, że skłoni Neli do spotkania z
grupą, lecz jak dotąd jej namowy nie odniosły skutku.

- Poznałem kiedyś męża tej młodej damy, Adama Cauliffa, na jednym z

koktajli w domu Gert powiedział Bonnie doktor Siegfried Volk. - Było widać,
że Gert bardzo go lubi. Nie sądzę, żeby interesowały go nasze sprawy, ale na
pewno sprawił jej radość, przychodząc na przyjęcie. Czarujący człowiek.

background image

Wysłałem jej list z wyrazami współczucia i w przyszłym tygodniu zamierzam
ją odwiedzić.

- Ja też złożę jej wizytę - odrzekła Bonnie. - Chcę zrobić, co w mojej mocy,

żeby pomóc jej i całej rodzinie.

ROZDZIAŁ 20

Tego samego dnia Jed Kapłan wyruszył na przechadzkę swą ulubioną trasą,

która wiodła od domu jego matki przy Czternastej Ulicy do brzegu Hudsonu
na przystani North Cove obok Światowego Centrum Finansowego, gdzie
Adam Cauliff cumował swój jacht motorowy. Piąty dzień z rzędu przemierzał
tę drogę, która zwykle trwała ponad godzinę, zależnie od tego, co zajmowało
go podczas spaceru, i którą za każdym razem pokonywał z coraz większą
radością.

Dziś, tak jak poprzedniego dnia, Jed siedział, wpatrując się w daleką rzekę

Hudson z lekkim uśmiechem na ustach. Na myśl, że „Cornelia II" nie kołysze
się już bezczelnie na falach, czuł przenikający go miły, niemal zmysłowy
dreszcz. Rozkoszował się myślą o tym, jak ciało Adama Cauliffa rozpada się
na kawałki, chwilą, w której umysł tego człowieka zarejestrował ów moment i
Cauliff zorientował się, że naprawdę umiera. Potem myślał o rozdzieranym na
strzępy ciele, którego szczątki wzlatują w górę i wpadają do wody -
wielokrotnie przeżywał w duchu owo wydarzenie, za każdym razem
delektując się nim z coraz większą lubością.

Temperatura spadała przez cały dzień i teraz, o zachodzie słońca, wiejący

od rzeki zimny wiatr zaczął przenikać Jeda do szpiku kości. Rozejrzał się
wokół i zauważył, że ustawione na zewnątrz centrum handlowo-usługowego
stoliki, tak zatłoczone w ciągu ostatnich czterech dni, prawie opustoszały.
Pasażerowie, którzy przypłynęli promami z Jersey City i Hoboken, szybkim
krokiem zmierzali pod dach. Banda tchórzy, pomyślał pogardliwie Jed.
Powinni spróbować pomieszkać kilka lat w buszu.

Dostrzegł pasażerski liniowiec, prowadzony przez holownik w kierunku

cieśniny Narrows. Ciekawe, dokąd płynie - do Europy, do Ameryki
Południowej? Do diabła, może sam powinien tam pojechać. Najwyższy czas
się stąd ruszyć. Stara zaczynała doprowadzać go do szaleństwa i mógł się
domyślać, że sam działa na nią podobnie. Kiedy przygotowała mu śniadanie
dziś rano, powiedziała: - Jed, jesteś moim synem i zależy mi na tobie, ale nie
znoszę, gdy mnie denerwujesz. Daj sobie z tym spokój. Chociaż wydaje ci się
inaczej, Adam Cauliff był miłym człowiekiem, przynajmniej moim zdaniem.
Niestety, już nie żyje, więc nie masz powodu dalej go nienawidzić. Czas, abyś
się czymś zajął. Dam ci pieniądze, więc będziesz miał od czego zacząć.

background image

Na początku zaproponowała mu pięć tysięcy dolców. Zanim Jed skończył

śniadanie, udało mu się podbić stawkę do dwudziestu pięciu tysięcy i na
dodatek matka pozwoliła mu zajrzeć do swego testamentu, z którego
wynikało, że zapisała synowi cały majątek. Zmusił ją, by przysięgła na duszę
ojca, że nigdy nie zmieni ostatniej woli i dopiero wtedy zgodził się wyjechać z
miasta.

Cauliff zapłacił jej za ziemię osiemset tysięcy dolarów. Biorąc pod uwagę

oszczędny tryb życia staruszki, istniało duże prawdopodobieństwo, że kiedy
wyciągnie nogi, zostawi mu większą część tych pieniędzy.

Naturalnie Jed miał nadzieję na większą kasę - działka była warta dziesięć

razy tyle - ale musiał się tym zadowolić, zwłaszcza że matka praktycznie za
bezcen oddała jego spadek. Jed wzruszył ramionami i wrócił do odtwarzania
w wyobraźni śmierci Adama Cauliffa.

W „Post" cytowano wypowiedź świadka eksplozji, który wracał łodzią z

wycieczki do Statuy Wolności i powiedział: „Jacht stał w miejscu.
Domyśliłem się, że rzucili kotwicę, żeby wypić kilka drinków. Woda robiła
się niespokojna i pamiętam, jak pomyślałem, że impreza zapewne nie potrwa
długo. Nagle ni stąd, ni zowąd - bum! Jakby na łódź spadła bomba atomowa".

Jed wyciął z gazety artykuł i schował do kieszeni koszuli. Cieszył się,

czytając go na nowo i wyobrażając sobie ciała i szczątki lodzi wyrzucane w
powietrze siłą eksplozji. Naprawdę szczerze żałował, że go przy tym nie było.

Jasne, szkoda tych pozostałych ludzi, którzy znajdowali się na jachcie, ale

pewnie byli niewiele więcej warci od Cauliffa, skoro z nim pracowali.
Prawdopodobnie mieli swój udział w sztuczce z wyszukiwaniem
zniedołężniałych wdów, żeby je namówić do odsprzedania ziemi za niewielką
część jej wartości. Cóż, przynajmniej nie będzie „Cornelii III", pomyślał z
satysfakcją.

- Przepraszam pana.
Jed drgnął, zaskoczony głosem, który wyrwał go z rozmyślań, i odwrócił

się, gotów wysłać osobę, śmiejącą mu przeszkadzać, do wszystkich diabłów.
Jednak zamiast obdartego bezdomnego, jakiego spodziewał się zobaczyć,
ujrzał rozumne oczy i nieruchomą twarz poważnie wyglądającego mężczyzny.

- Detektyw George Brennan - przedstawił się ów człowiek, pokazując

odznakę.

Jed zorientował się poniewczasie, że łażenie w okolicach przystani mogło

się okazać najgłupszym błędem, jaki w życiu popełnił.

ROZDZIAŁ 21

background image

Poszukiwania matki, prowadzone przez Dana Minora, zaczynały w końcu

przynosić jakieś efekty. Kobieta ze schroniska, która rozpoznała Kathryn na
zdjęciu, nazywając ją nawet „Quinny", ofiarowała mu promyk nadziei,
pierwszy od bardzo, bardzo dawna. Szukał matki już tak długo - bez
najmniejszego powodzenia - że wystarczył drobny przebłysk nadziei, by
dodać mu sił.

Dzisiaj czuł w sobie tyle energii, że skończywszy po południu pracę w

szpitalu, szybko się przebrał i od razu ruszył do Central Parku na dalsze
poszukiwania.

Wydawało mu się, że szuka matki całe życie. Zniknęła, gdy miał sześć lat,

zaraz po wypadku, w którym Dan o mały włos nie stracił życia.

We wspomnieniach zachował jej obraz - kiedy ocknął się w szpitalu,

klęczała przy jego łóżku, płacząc. Później dowiedział się, że z powodu
wypadku - była pijana, kiedy to się stało - postawiono jej zarzut przestępstwa
związanego z zaniedbaniem, więc zamiast stanąć przed sądem, który
prawdopodobnie pozbawiłby ją praw rodzicielskich, wolała uciec.

Od czasu do czasu dostawał na urodziny kartkę z życzeniami bez podpisu;

domyślał się, że to od niej. Przez większą część jego życia był to jednak
jedyny dowód, że matka żyje. Pewnego dnia, siedem lat temu, siedząc w
salonie w towarzystwie babci, włączył telewizor i zaczął skakać po kanałach.
Z niespecjalnym zainteresowaniem zaczął oglądać reportaż o bezdomnych na
Manhattanie.

Niektóre z rozmów prowadzono w schroniskach, inne na ulicy. Jedna z

bohaterek reportażu stała na rogu ulicy na górnym Broadwayu. Babcia Dana,
która akurat coś czytała, słysząc w telewizji głos tej kobiety, aż podskoczyła i
utkwiła wzrok w ekranie.

Gdy reporter spytał bezdomną o imię, odparła:
- Ludzie mówią do mnie „Quinny".
- O, Boże, to Kathryn! - pisnęła babcia. - Dan, patrz, patrz! To twoja

matka!

Czy naprawdę tak dobrze pamiętał jej twarz, czy w ciągu lat tak dobrze

wryły mu się w pamięć obejrzane zdjęcia - miał pewność, że ta kobieta to
naprawdę jego matka. Twarz na ekranie telewizyjnym była zniszczona, a oczy
puste, lecz mógł w niej dostrzec ślady dawnej urody. Siwizna przyprószyła
ciemne włosy, które od dawna nieczesane, spływały na ramiona szeroką i
gęstą falą. Mimo to w jego oczach wciąż pozostała piękna. Była ubrana w
wytarty, szeroki płaszcz, o wiele na nią za duży. Jej dłoń w obronnym geście
spoczywała na wózku na zakupy, pełnym plastikowych toreb.

background image

Kiedy oglądałem ten program, miała pięćdziesiąt lat, myślał często Dan.

Wyglądała na dużo starszą.

- Skąd jesteś, Quinny? - pytał reporter.
- Teraz stąd.
- Masz jakąś rodzinę?
Popatrzyła prosto w obiektyw kamery.
- Miałam kiedyś wspaniałego synka. Nie zasługiwałam na niego. Lepiej mu

było beze mnie, więc go zostawiłam.

Następnego dnia dziadkowie wynajęli prywatnego detektywa, żeby

spróbował ją namierzyć, lecz Quinny przepadła. Dan dowiedział się tylko co
nieco o warunkach jej obecnego życia i samopoczuciu - i świadomość ta
przepełniła go smutkiem i przygnębiła oboje dziadków.

Dziś, kilka dni po spotkaniu z kimś, kto rozpoznał jego matkę na zdjęciu,

był zdecydowany odnaleźć ją za wszelką cenę. Jest w Nowym Jorku, myślał
Dan. Znajdę ją. Znajdę! Ale kiedy już się z nią zobaczę, co jej powiem? Co
zrobię?

Oczywiście, nie musiał się martwić - od dawna wyobrażał sobie to

spotkanie i przygotowywał się do niego. Może ograniczy się do słów, które
mogą wiele dla niej znaczyć: „Przestań się dręczyć. To był wypadek. Jeśli ja
potrafię ci wybaczyć, dlaczego nie wybaczysz sobie sama?".

Dał swoją wizytówkę Lilly Brown, kobiecie, którą poznał w schronisku.
- Jeśli ją zobaczysz, zadzwoń - poprosił. - Tylko nie mów Quinny, że jej

szukam. Znowu może zniknąć.

Lilly uspokoiła go.
- Quinny wróci. O ile ją znam, to niedługo. Nigdy na długo nie oddala się

od Nowego Jorku. Latem często siedzi w Central Parku. Mówi, że to jej
ulubione miejsce na świecie. Popytam ludzi. Może ktoś ją niedawno widział.

Na razie trzeba się tym zadowolić, uznał Dan, biegając ścieżkami Central

Parku. Niebo rozświetlało zachodzące słońce, ale powietrze stawało się coraz
chłodniejsze i wiatr smagał zimnem jego wilgotne plecy i nogi. Skoro do
Nowego Jorku powoli wkraczało lato - ale błagam, myślał, niech nie będzie
takie jak ten wieczór, bo ona zmarznie - istniało coraz większe
prawdopodobieństwo, że na jednej z ławek w parku znajdzie kobietę, która
mówiła o sobie „Quinny".

ROZDZIAŁ 22

Cornelius MacDermott przyjechał do mieszkania Neli punktualnie o

osiemnastej. Kiedy otworzyła mu drzwi, przez chwilę stali, w milczeniu
spoglądając na siebie nawzajem. Wreszcie Mac wziął wnuczkę w ramiona.

background image

- Neli - powiedział. - Pamiętasz, co starzy Irlandczycy mówią do

pogrążonych w żałobie ludzi czuwających przy zmarłych? Mówią: „Przykro
mi z powodu twojego cierpienia". Uważałaś, że to najgłupsze słowa pod
słońcem. Przemądrzałym tonem mówiłaś: „Przykro nam nie z powodu
czyjegoś cierpienia, ale dlatego, że ktoś cierpi i przeżywa ból".

- Pamiętam - odrzekła Neli.
- I co ci wtedy powiedziałem?
- Powiedziałeś, że ten zwrot oznacza: „Twoje cierpienie jest moim

cierpieniem. Dzielę z tobą twój smutek".

- Zgadza się. Potraktuj mnie więc jak jednego ze starych Irlandczyków.

Naprawdę twoje cierpienie jest moim cierpieniem. Uwierz, że bardzo, bardzo
mi przykro z powodu Adama. Zrobiłbym wszystko, żebyś nie musiała
przeżywać tego bólu.

Bądź wobec niego sprawiedliwa, powiedziała sobie w duchu Neli. Mac ma

osiemdziesiąt dwa lata. Odkąd sięgam pamięcią, opiekuje się mną i mnie
kocha. Może nie potrafił opanować zazdrości o Adama. Wiele kobiet chętnie
by za niego wyszło po śmierci babci. Pewnie to ja byłam powodem, dla
którego nie ożenił się drugi raz.

- Wiem o tym - zapewniła go. - I cieszę się, że jesteś. Chyba po prostu

potrzebuję czasu, żeby się z tym wszystkim oswoić.

- Niestety, nie mamy czasu - oświadczył krótko dziadek. - Chodź,

usiądźmy. Musimy porozmawiać.

Niezupełnie wiedząc, o co chodzi, posłusznie poszła za nim do salonu.
Usiedli i Mac od razu przystąpił do rzeczy.
- Neli, zdaję sobie sprawę, że to bardzo zła pora, ale musimy omówić kilka

spraw. Nie odbyła się jeszcze msza za duszę Adama, a ja przychodzę zarzucić
cię trudnymi problemami. Przepraszam cię za to najście. Jeśli będziesz miała
ochotę mnie wyrzucić, zrozumiem to. Ale pewne rzeczy po prostu nie mogą
czekać.

Wiedziała już, co chciał powiedzieć.
- Ten rok nie jest zwykłym rokiem wyborczym. Mamy wybory

prezydenckie. Równie dobrze jak ja wiesz, że wszystko się może zdarzyć, ale
nasz kandydat ma spore szanse i jeżeli nie zrobi nic głupiego, zostanie
następnym prezydentem.

Pewnie zostanie, pomyślała Neli, i powinien być dobry. Po raz pierwszy od

chwili, gdy dowiedziała się o śmierci Adama, poczuła lekkie drgnienie w
środku - znak, że wracała do życia. Spojrzawszy na dziadka, dostrzegła w

background image

jego oczach niewidziany oddawna blask. Nie ma to jak kampania polityczna,
by rozruszać starego wiarusa i tchnąć w niego nowe siły, pomyślała.

- Neli, dowiedziałem się właśnie, że do walki o mój fotel stanie jeszcze

dwóch kandydatów. Tim Cross i Salvatore Bruno.

- Na radzie Tim Cross zawsze okazywał się mięczakiem, a Sal Bruno

stracił więcej głosów senackich w Albany niż matka dziesięciorga dzieci
miesiączek w życiu - warknęła.

- Oto moja Neli. Mogłaś zdobyć ten mandat.
- Mogłam? O czym ty mówisz, Mac? Mam go dopiero zamiar zdobyć.

Muszę.

- Być może nie będziesz miała okazji.
- Co ty opowiadasz, Mac?
- Trudno mi to mówić, Neli, ale dziś rano byli u mnie Robert Walters i Len

Arsdale. Kilkunastu wykonawców podpisało zeznania, według których, żeby
złapać dobrą robotę, płacili po cichu firmie Walters i Arsdale sumy rzędu
milionów dolarów. Robert i Len to porządni ludzie. Znam ich całe życie.
Nigdy nie bawili się w takie rzeczy. Nie brali łapówek.

- Co właściwie chcesz mi powiedzieć, Mac?
- Neli, mówię ci, że Adam prawdopodobnie brał lewe pieniądze. Przez

chwilę patrzyła w milczeniu na dziadka, a potem pokręciła głową.

- Nie, Mac. Nie wierzę. Nie zrobiłby tego. Bardzo łatwo obwiniać

zmarłego, zwłaszcza że sam nie może odpowiedzieć na zarzuty. Czy ktoś
powiedział, że pieniądze brał właśnie Adam?

- Pośrednikiem była Winifred.
- Winifred! Na litość boską, Mac, ta kobieta miała odwagę i spryt myszy

pod miotłą. Skąd ci przyszło na myśl, że potrafiłaby zorganizować jakiś
łapówkarski układ?

- Otóż to. Robert i Len twierdzą, że Winifred znała branżę od podszewki i

wiedziałaby, jak zrobić jakiś kant, ale też zgodnie twierdzą, że sama nigdy by
się na coś podobnego nie porwała.

- Mac - zaprotestowała Neli. - Posłuchaj sam siebie. Wierzysz na słowo

starym kumplom, że są czyści jak łza, a mój mąż to złodziej. A nie jest tak, że
jako nieboszczyk stał się idealnym kozłem ofiarnym, dzięki któremu chcą
uniknąć odpowiedzialności za własne przestępstwa?

- Powiedz mi w takim razie, skąd Adam wziął pieniądze na nieruchomość

przy Dwudziestej Ósmej?

- Dostał je ode mnie.
Cornelius MacDermott wlepił w nią zdumione spojrzenie.

background image

- Chyba nie naruszyłaś funduszu powierniczego?
- Przecież to moje pieniądze, więc miałam prawo. Pożyczyłam je

Adamowi, żeby kupił ten wielki budynek i otworzył własną firmę. Gdyby
naprawdę brał łapówki, jak sugerujesz, czy musiałby pożyczać forsę ode
mnie?

- Mógł to zrobić, jeżeli nie chciał zostawiać żadnych namacalnych śladów.

Neli, powiedzmy sobie jasno - jeśli okaże się, że twój mąż był zamieszany w
aferę korupcyjną, możesz się pożegnać z miejscem w Kongresie.

- Mac, w tej chwili bardziej mi zależy na ocaleniu dobrego imienia Adama

niż własnej karierze politycznej.

To nieprawda, krzyczała w duchu Neli, na moment zasłaniając twarz

dłońmi. Za parę minut się obudzę, Adam będzie stał obok i wszystko okaże
się złym snem. Gwałtownie wstała i podeszła do okna. Winifred, pomyślała.
Cicha, nieśmiała Winifred. Zobaczyłam, jak wysiada z windy, i w tej samej
chwili wiedziałam, że wkrótce umrze. Czy mogłam temu zapobiec? Mogłam
ją ostrzec?

Ze stów Maca wynika, że Walters i Arsdale są pewni, iż Adam ich

oszukiwał. Nie wierzę, żeby Adam zabrał Winifred do swojej firmy, gdyby
sądził, że jest nieuczciwa. To jasne. Jeżeli była jakaś afera korupcyjna,
niemożliwe, żeby Adam coś o niej wiedział.

- Neli, zdajesz sobie chyba sprawę, że to rzuca nowe światło na ów wybuch

- odezwał się Mac, przerywając tok jej myśli. - To nie mógł być wypadek i
jest prawie pewne, że ktoś chciał uniemożliwić jednemu z pasażerów łodzi
zeznawanie przed prokuratorem okręgowym.

To jak prąd na Hawajach, uznała, odwracając się do dziadka. Atakuje mnie

fala za falą i nie potrafię się utrzymać na powierzchni. Znosi mnie coraz dalej
i dalej na otwarte morze.

Przez kilka następnych minut rozmawiali o eksplozji i układzie

korupcyjnym, który opisali Walters i Arsdale. Wyczuwając, że myśli Neli są
coraz dalej, Mac usiłował ją namówić, aby poszła z nim na kolację, lecz
odmówiła.

- Mac, nie potrafiłabym nic przełknąć. Innym razem. Obiecuję, że

niedługo. Niedługo dam radę o tym porozmawiać - powiedziała.

Po wyjściu dziadka poszła do sypialni i otworzyła szafę Adama. Granatowa

marynarka, którą miał na sobie w Filadelfii, wisiała tam na wieszaku od
chwili, gdy Neli ją powiesiła nazajutrz rano po jego powrocie z sympozjum.
Kiedy w piątek po południu przyszła Winifred, musiała dać jej drugą, taką

background image

samą jak ta, tylko ze srebrnymi guzikami. A więc tę miał na sobie dzień przed
śmiercią.

Zdjęła marynarkę z wieszaka i narzuciła ją na siebie, wsuwając ręce w

rękawy. Spodziewała się znaleźć w tym geście pociechę, jak gdyby otoczyły
ją ramiona męża, ale poczuła tylko chłód samotności, a po chwili wzdrygnęła
się na wspomnienie porannej kłótni, po której Adam wybiegł z domu bez
marynarki.

Wciąż mając ją na sobie, zaczęła niespokojnie spacerować po pokoju.

Wbrew woli Neli w jej myśli poczęło się wkradać przykre podejrzenie. Adam
od wielu miesięcy był rozdrażniony. Czyżby oprócz naturalnego stresu
związanego z rozkręcaniem nowej firmy gnębiło go coś jeszcze? Czy to
możliwe, żeby naprawdę działo się coś, czego się domyślała i nie zauważyła?
Czy w ogóle miał jakieś powody, żeby się bać śledztwa?

Zatrzymała się i chwilę stała bez ruchu, rozważając to, co powiedział jej

Mac. Zaraz jednak pokręciła głową. Nie. Nie, nigdy w to nie uwierzę,
pomyślała.

czwartek, 15 czerwca

ROZDZIAŁ 23

Po telefonie od swojego partnera, który powiadomił Jacka, że poprzedniego

dnia zatrzymał na przystani pewnego mężczyznę i zamierzał go przesłuchać,
detektyw Sclafani pojechał do centrum na spotkanie z Brennanem.

- Wszystko wydaje się zbyt proste - powiedział mu George. - Gdyby to

rzeczywiście miało się tak łatwo skleić, facet nie tylko to zrobił, ale plątał się
po okolicy, czekając, aż go zgarniemy. - Streścił Jackowi życiorys Jeda
Kapłana: - Trzydzieści osiem lat, wychowany na Manhattanie, w Stuyvesant
Town, przy Czternastej Wschodniej. Zawsze pakował się w kłopoty. Nie
mamy wglądu w jego akta z sądu dla nieletnich, ale już jako dorosły
odsiedział parę wyroków na Riker's Island za bójki w barach. Wygląda na to,
że kiedy wypije albo jest naćpany, robi się naprawdę wredny. - Brennan
pokręcił głową z niesmakiem i ciągnął: - Ojciec i dziadek byli szanowanymi
kuśnierzami. Matka jest miłą starszą panią. Należał do nich ten wysoki
budynek przy Dwudziestej Ósmej. W zeszłym roku kupił go od matki
Kapłana Adam Cauliff, za uczciwą cenę. Jed wrócił do Nowego Jorku w
zeszłym miesiącu po pięciu latach spędzonych w Australii. Ze słów sąsiadów
wynika, że gdy dowiedział się o sprzedaży rodzinnej nieruchomości, wpadł w
szał. Najprawdopodobniej wkurzył się dlatego, że wartość działki wzrosła
ponad trzykrotnie, kiedy rezydencja Vandermeerów, zabytek, który stał obok,
spaliła się we wrześniu. Kupa popiołów przestała być zabytkiem, więc parcelę

background image

po tym budynku sprzedano Peterowi Langowi, jednemu z najlepszych
pośredników na rynku handlu nieruchomościami, który jeśli pamiętasz, miał
być wtedy na łodzi Cauliffa, ale nie zdążył na zebranie, bo w drodze do miasta
miał wypadek. - Brennan wziął z biurka kubek kawy, ale zdążyła już
ostygnąć. - Adam Cauliff wszedł w spółkę z Langiem, żeby na połączonych
działkach zbudować nowoczesny kompleks mieszkalno-biurowo-handlowy.
Zaprojektował wieżowiec, który miał stanąć dokładnie w tym punkcie, gdzie
Kapłanowie wieszali swoje futra. Mamy więc motyw - Jed wścieka się, że
matka sprzedała ziemię za zaniżoną cenę - i mamy dogodną okazję. Jednak
czy to dosyć, żeby go aresztować i skazać? Oczywiście, że nie, ale na dobry
początek wystarczy. Chodź. On tu jest.

Kapłan uniósł wzrok i uśmiechnął się szyderczo.
Jackowi wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że mają do czynienia z

drobnym bandytą. Świadczył o tym każdy szczegół jego wyglądu: chytre
spojrzenie, przyklejony do ust drwiący uśmieszek, pozycja, w jakiej siedział
na krześle - przyczajony, w każdej chwili gotów zerwać się do ataku albo
ucieczki. I wyczuwalny słodki zapach marihuany, którym przesiąkło jego
ubranie.

Założę się, że w Australii też ma grubą kartotekę, pomyślał Jack.
- Jestem aresztowany? - zapytał ostro Kapłan. Detektywi wymienili krótkie

spojrzenia.

- Nie, nie jesteś - odparł George Brennan. Mężczyzna odsunął krzesło.
- To spadam stąd.
Brennan zaczekał, aż eskorta go wyprowadzi, po czym odwrócił się do

swego przyjaciela i z zadumą spytał:

- I co o tym sądzisz?
- O Kapłanie? To włóczęga - odrzekł Jack Sclafani. - Czy sądzę, że byłby

zdolny wysadzić łódź? Tak. - Na chwilę zawiesił głos. - Jedna rzecz mnie
jednak zastanawia: jeżeli to faktycznie on wysadził tych ludzi w powietrze,
nie byłby chyba taki głupi, żeby się kręcić po przystani. Jest śmieciem, zgoda,
ale idiotą?

ROZDZIAŁ 24

Niedługo przed świtem Kena i Reginę Tucker wyrwał ze snu przeraźliwy

pisk dobiegający z sypialni ich syna, Bena. Już drugi raz od owej nieszczęsnej
wycieczki do Nowego Jorku chłopca dręczyły koszmary.

Oboje wyskoczyli z łóżka, pognali do holu, otworzyli drzwi do pokoju

Bena, zapalili światło i przypadli do chłopca. Ken chwycił syna i mocno
przycisnął do siebie.

background image

- Już dobrze, mały, już dobrze - uspokajał go cichym, kojącym głosem.
- Zrób, żeby ten wąż sobie poszedł - chlipnął Ben. - Wygoń go!
- Ben, to tylko zły sen - tłumaczyła Regina, gładząc czoło syna. - Jesteśmy

przy tobie. Wszystko w porządku.

- Opowiedz nam, co ci się śniło - zachęcił chłopca Ken.
- Płynęliśmy rzeką i wychylałem się przez barierkę. A potem ta druga

łódź... - Ben wciąż miał zamknięte oczy, a jego głos zadrżał i urwał się nagle.

Jego rodzice spojrzeli po sobie.
- Cały się trzęsie - szepnęła Regina.
Zanim z powrotem zasnął, czuwali przy nim prawie pół godziny. Gdy

wrócili do swojej sypialni, Ken powiedział cicho:

- Powinniśmy chyba zabrać Bena do poradni. Oczywiście, nie jestem

specjalistą, ale z tego, co czytałem i widziałem w telewizji, wyglądałoby, że
mamy do czynienia ze stresem pourazowym.

Usiadł na skraju łóżka.
- Co za parszywa historia. Chcesz, żeby dzieciak spędził niezapomniany

dzień w Nowym Jorku, a chłopak staje się świadkiem wybuchu na jachcie z
czterema osobami na pokładzie. Lepiej by było, gdybyśmy wtedy zostali w
domu.

- Myślisz, że naprawdę widział, jak rozerwało tych ludzi?
- Przy swojej wadzie wzroku rzeczywiście mógł to zobaczyć, biedactwo.

Na szczęście jest młody i szybko dojdzie do siebie. Trzeba mu tylko trochę w
tym pomóc. Wiem, że już prawie pora wstawać, ale spróbujmy jeszcze się
zdrzemnąć parę minut. Czeka mnie sporo zajęć i nie mam ochoty ucinać sobie
drzemki w środku dnia.

Regina Tucker zgasiła światło i położyła się, przytulona do męża, którego

bliskość dodawała jej otuchy. Dlaczego Benowi śniły się węże? Może dlatego,
że zawsze się ich bałam, pomyślała. Za dużo o nich mówiłam i po prostu to
zapamiętał. Mimo to nie wiadomo, co mój lęk przed wężami ma wspólnego z
eksplozją na łodzi.

Czując się okropnie winna, zamknęła oczy, zmuszając się do zaśnięcia,

choć równocześnie wytężała wszystkie zmysły, czujnie nasłuchując
najlżejszego odgłosu z sypialni Bena, gdyby znów zaczął szlochać z
przerażenia.

ROZDZIAŁ 25

Podczas mszy żałobnej za duszę Adama, która odbyła się w czwartek

późnym rankiem, Neli siedziała w pierwszej ławce w kościele, mając po
jednej ręce dziadka, a po drugiej cioteczną babkę. Miała wrażenie, jak gdyby

background image

w ogóle nie uczestniczyła w ceremonii i obserwowała ją z boku. Wszystko
toczyło się zgodnie z obrządkiem, a Neli zatopiła się we wspomnieniach,
rozmyślając o wielu różnych sprawach.

W tej samej ławce siedziała dwadzieścia dwa lata temu, uczestnicząc w

dokładnie takiej samej mszy - za duszę matki i ojca. Ich ciała - podobnie jak
zwłoki Adama - pochłonął ogień eksplozji, gdy rozbił się samolot.

Adam był jedynakiem, dzieckiem dwojga jedynaków.
Ja też jestem jedynaczką, córką dwojga jedynaków.
Jego ojciec zmarł, kiedy Adam chodził do szkoły średniej; niedługo po

tym, jak skończył college, umarła matka.

Czy właśnie to przyciągnęło do niego Neli? Wspólne poczucie samotności?
Przypomniała sobie, że na ich pierwszej randce Adam powiedział:
- Nie wrócę już do Dakoty Północnej. Nie mam tam krewnych, a

przyjaciele z college'u są mi bliżsi niż dzieciaki, z którymi dorastałem.

Od śmierci Adama Neli nie miała jednak żadnych wiadomości od jego

przyjaciół z college'u. Nie sądziła, by którykolwiek z nich uczestniczył w
dzisiejszej mszy.

W moim życiu było tyle spraw, myślała. Zawsze coś się działo. Adam stał

się częścią mojego rozkładu dnia, tak jak nowe zadanie czy obowiązek.
Zaniedbywałam go. Nigdy go nie nakłaniałam, żeby mi opowiadał o swoim
dzieciństwie. Ani razu nie spytałam, czy nie chciałby zaprosić któregoś ze
swoich starych przyjaciół. Swoją drogą, czy sam kiedykolwiek zaproponował,
żeby kogoś z nich zaprosić? Zgodziłabym się w jednej chwili, mówiła do
siebie.

Kościół był pełen przyjaciół jej i Maca - wyborców, którzy uważali oboje

za swoich bliskich.

Pod ramię Neli wśliznęła się delikatnie dłoń Maca, każąc jej wstać.

Wielebny Duncan czytał ewangelię.

Łazarz, który powrócił do życia.
Wróć, Adamie, proszę cię, wróć, błagała w duchu.
Wielebny Duncan mówił o bezsensownej przemocy, która pozbawiła życia

czworo ludzi. Po chwili odwrócił się do ołtarza.

Zaraz będzie końcowe błogosławieństwo, pomyślała Neli, lecz zauważyła,

że Mac wyszedł z ławki i idzie w stronę prezbiterium. Po chwili stanął za
pulpitem.

- Adam był mężem mojej wnuczki - zaczął mówić.
Mac wygłasza mowę pożegnalną. Nie proponował mi, że to zrobi. Neli z

niepokojem pomyślała, że być może nikt inny nie zadeklarował chęci

background image

przemawiania; nikt inny nie znał Adama dość dobrze albo też nie był z nim na
tyle blisko, by go teraz pożegnać.

Przez moment miała ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem,

przypomniawszy sobie żart, jaki dziadek opowiadał czasem na wiecach, gdy
chciał zadrwić z adwersarza: Umarł Pat Murphy i podczas nabożeństwa
żałobnego ksiądz prosi, żeby ktoś powiedział kilka słów o zmarłym. Było
wiele powodów, dla których Pat nie miał na świecie ani jednego przyjaciela,
więc nikt się nie kwapi, by zabrać głos. Ksiądz zwraca się do zebranych
jeszcze raz o słowa pożegnania i znów nikt się nie zgłasza. Wreszcie pyta
trzeci raz i zniecierpliwiony woła: „Nie wyjdziemy z kościoła, dopóki ktoś nie
pożegna Pata Murphy'ego!". Na te słowa wstaje pewien osobnik i mówi:
„Jego brat był jeszcze gorszy".

Adamie, dlaczego nikt nie chce cię pożegnać? - pomyślała Neli. Dlaczego

ktoś tak cię nienawidził, że postanowił zabić?

Dziadek wrócił do ławki. Wkrótce potem nastąpiło błogosławieństwo i

muzyka. Nabożeństwo było zakończone.

Gdy Neli w towarzystwie Maca i Gert wychodziła z kościoła, jakaś kobieta

wyciągnęła do niej ręce, zatrzymując ją.

- Mogę z panią porozmawiać? - spytała. - Proszę, to bardzo ważne.
- Oczywiście. - Zostawiła Maca i Gert. Znam ją, pomyślała. Ale skąd?
Tamta była mniej więcej w wieku Neli i tak samo jak ona, ubrana na

czarno. Miała podpuchnięte oczy, a na jej twarzy widniały zmarszczki, które
musiał odcisnąć smutek. Lisa Ryan, domyśliła się w końcu Neli,
przypominając sobie zdjęcie w gazecie. Jej mąż, Jimmy, znajdował się z
Adamem na łodzi. Dzwoniła do mnie, gdy w prasie pojawiły się sugestie, że
wybuch mógł być aktem samobójczym i wtedy za śmierć wszystkich osób na
jachcie stałby się odpowiedzialny jej mąż. Przyznała wtedy, że Jimmy był w
depresji, lecz uparcie twierdziła, że nigdy umyślnie nie zrobiłby krzywdy
nikomu innemu.

- Pani Cauliff - zaczęła Lisa zdyszana. - Chciałabym się z panią spotkać w

jakimś spokojnym miejscu. Jak najszybciej. Chodzi o bardzo ważną sprawę. -
Rozejrzała się nerwowo. Nagle jej oczy się rozszerzyły, a na twarzy
odmalowała panika. - Przepraszam, że panią niepokoję - rzuciła i w popłochu
zbiegła ze schodów prowadzących do kościoła.

Jest przerażona, pomyślała Neli. Ale czego tak się przestraszyła? O co

chodzi?

background image

Obejrzała się i wśród osób wychodzących z kościoła dostrzegła detektywa

Brennana, który razem z innym mężczyzną kierował się w jej stronę.
Dlaczego widok policjantów przeraził wdowę po Jimmym Ryanie?

ROZDZIAŁ 26

Tego samego czwartku po południu do Gert MacDermott zadzwoniła

Bonnie Wilson, pytając, czy może jej złożyć krótką wizytę.

- Bonnie, naprawdę uwierz mi, ale dziś raczej nie - powiedziała Gert. -

Rano odprawiono nabożeństwo żałobne, a potem mój brat zaprosił gości na
lunch do Plaża Athénée. Przed chwilą wróciłam. To był długi dzień.

- Gert, mam wrażenie, że powinnam cię niezwłocznie odwiedzić. Wpadnę

choćby na dwadzieścia minut i przyrzekam, że nie zostanę dłużej niż pół
godziny.

Gert westchnęła, słysząc trzask odkładanej słuchawki. Po huśtawce

emocjonalnej, jaką dziś przeżyła, z utęsknieniem czekała na chwilę, gdy
będzie mogła założyć szlafrok i zrobić sobie filiżankę herbaty.

Żałuję, że nigdy się nie nauczyłam być bardziej stanowcza i nie potrafiłam

postawić na swoim, pomyślała. Z drugiej jednak strony, Cornelius ma w sobie
tyle stanowczości, że wystarczy za nas dwojga.

Miło z jego strony, że tak pięknie mówił o Adamie. Powiedziała mu to

zaraz po mszy.

- Każdy polityk, który jest cokolwiek wart, potrafi o każdym mówić

pięknie, Gert - odparł zgryźliwie. - Już tyle lat słuchasz, jakie bzdury czasem
wygaduję, że powinnaś dobrze o tym wiedzieć.

Zirytowana tak bezceremonialną uwagą, ostrzegła go, by za żadne skarby

nie powtarzał tego wnuczce, i trzeba przyznać, że kiedy Neli mu dziękowała,
nie pisnął słówka.

Och, biedna Neli, pomyślała Gert, przypominając sobie jej zachowanie

podczas dzisiejszej mszy. Twarz ciotecznej wnuczki nie wyrażała żadnych
emocji. Młoda kobieta siedziała w ławce jak ogłuszona. Prawie tak samo
wyglądała przed laty, podczas nabożeństwa za dusze Richarda i Joan.

Wtedy Cornelius cicho płakał przez całą mszę. A dziesięcioletnia Neli

gładziła dziadka po ręce, starając się go pocieszyć. I tak samo jak dziś jej oczy
były zupełnie suche.

Szkoda, że nie pozwoliła mi zostać ze sobą trochę dłużej, pomyślała Gert.

Nadal nie chce się pogodzić ze śmiercią Adama, po prostu nie przyjmuje jej
do wiadomości. W trakcie lunchu po mszy powiedziała: „Wciąż wydaje mi się
to zupełnie nierealne".

background image

Gert z westchnieniem podeszła do szafy w sypialni i otworzyła ją. Dobry

Boże, wolałabym, żeby Bonnie tak nie nalegała i nie przychodziła już teraz.
Przynajmniej przebiorę się w coś wygodniejszego.

Narzuciła jakieś spodnie i bawełniany sweter, a stopy wsunęła w wygodne

kapcie. Przemyła twarz wodą i przyczesała włosy. Czując się odrobinę
odświeżona, wróciła do salonu. W tym samym momencie zadźwięczał
domofon i głos portiera spytał ją, czy spodziewa się odwiedzin panny Wilson.

- Wiem, że nie miałaś ochoty na moją wizytę - odezwała się tamta już na

progu. - Ale czułam, że to konieczne. - Jej głębokie szare oczy wpatrywały się
badawczo w twarz Gert. - Nie martw się tak bardzo - powiedziała spokojnie. -
Chyba mogę pomóc twojej wnuczce. Mam wrażenie, że właśnie chciałaś
sobie zrobić filiżankę herbaty. Może napijemy się razem?

Kilka minut później obie kobiety siedziały naprzeciw siebie przy małym

stole kuchennym.

- Pamiętam, że moja babcia umiała czytać z herbacianych fusów - rzekła

Bonnie. - I wszystko sprawdzało się zdumiewająco dokładnie. Jestem pewna,
że miała naturalne zdolności mediumiczne, których nie pojmowała. Kiedy
przewidziała ciężką chorobę kuzyna, mój dziadek ubłagał ją, żeby przestała
ludziom wróżyć. Przekonał ją, że to jej siła sugestii była powodem
niedomagania ich krewnego.

Jej długie palce oplatały filiżankę. Bonnie spojrzała w zadumie na kilka

listków herbaty, które prześliznęły się przez sitko. Ciemne włosy opadły jej na
twarz, zasłaniając ją. Gert przypatrywała się młodszej przyjaciółce z
rosnącym zaniepokojeniem. Ona coś wie, pomyślała. Mogłabym przysiąc, że
chce mi przekazać jakąś złą wiadomość.

- Gert, wiesz, co to są zjawiska niezależnego głosu? - zapytała nagle

Bonnie.

- Tak, oczywiście. To znaczy, słyszałam o nich. O ile wiem, zdarzają się

bardzo rzadko.

- Zgadza się. Wczoraj przyszła do mnie nowa klientka. Udało mi się

skontaktować z jej matką po tamtej stronie i chyba pomogłam córce pogodzić
się z jej śmiercią. Ale potem, gdy matka tamtej powiedziała, że była
zmęczona i musiała od nas odejść, poczułam, że jest jeszcze ktoś, kto próbuje
do mnie przemówić.

Gert odstawiła filiżankę.
- Klientka wyszła, a ja przez chwilę siedziałam cicho, czekając i

zastanawiając się, czy dostanę wiadomość. Wtedy usłyszałam męski głos. Był
jednak tak cichy, że z początku nie rozumiałam, co mówi. Czekałam i niemal

background image

czułam jego wysiłek, kiedy próbował do mnie dotrzeć. Dopiero po chwili
zorientowałam się, że cały czas powtarza imię: „Neli, Neli, Neli".

- Czy to był...? - Głos zamarł Gert w gardle.
Szeroko otwarte oczy Bonnie stały się niemal świetliste. Szare tęczówki

przybrały barwę głębokiej czerni. Skinęła głową.

- Poprosiłam, żeby mi wyjawił, jak ma na imię. Był już prawie pozbawiony

energii i niemal nie mógł nic więcej powiedzieć, ale zanim zamilkł,
wyszeptał: „Adam. Jestem Adam".

ROZDZIAŁ 27

Po skończonym lunchu Neli uparła się, że sama wróci do domu z Plaża

Athénée pieszo. Uważała, że przejście dziesięciu przecznic na pewno dobrze
jej zrobi, poza tym chciała teraz pobyć trochę w samotności, by zebrać myśli.

- Mac, dobrze się czuję - powiedziała do dziadka uspokajająco. - Proszę,

przestań się o mnie martwić.

Wreszcie wymknęła się ukradkiem, kiedy kongresman wciąż stał otoczony

wianuszkiem ostatnich gości, starych przyjaciół, którzy podobnie jak on, byli
wpływowymi osobami w partii. Kilku z nich, ledwie złożywszy kondolencje,
zaraz bezceremonialnie zaczęło dyskutować o polityce.

Na przykład Mike Powers wyznał:
- Neli, szczerze mówiąc Bob Gorman przez te dwa lata w Kongresie zrobił

figę z makiem. Całe szczęście, że pójdzie pracować do tych internetowych
spółek. Krzyżyk na drogę. Z tobą na liście możemy wygrać.

Czy mogę wygrać? - zastanawiała się teraz, idąc Madison Avenue. Nie

zmienicie zdania, kiedy się dowiecie, że dawni pracodawcy Adama próbują
zwalić na niego i Winifred własne winy za oszustwa przetargowe i łapówki?

Tak łatwo obwinie dwoje ludzi, którzy nie mogą się bronić, pomyślała ze

złością. I tak wygodnie.

Mimo to dręczyło ją natrętne pytanie, bez przerwy tkwiące w

podświadomości: czy to możliwe, że Adam i Winifred zginęli, bo wiedzieli za
dużo o aferze korupcyjnej, którą bada! prokurator okręgowy?

Jeżeli Adam był w to jakoś zamieszany, nawet w minimalnym stopniu,

Neli mogła stracić fotel swojej partii, przy założeniu, że sprawa wyszłaby na
jaw już po ogłoszeniu decyzji o kandydowaniu.

I o co chodziło w owej porannej scenie w kościele? Dlaczego Lisa Ryan

wpadła w panikę, widząc policjantów prowadzących śledztwo w sprawie
wybuchu? Czyżby jej mąż ponosił odpowiedzialność za eksplozję? A może to
on miał być ofiarą? Według prasy Jimmy Ryan przez pewien czas był bez
pracy, a jego żona powiedziała, że wyrzucono go, kiedy zgłosił skargę, że na

background image

budowie używa się materiałów kiepskiej jakości. Czy wiedział coś jeszcze i z
tego powodu mógł być dla kogoś niebezpieczny?

Idąc ulicą, Neli uświadomiła sobie, że na jej twarz pada blask słońca.

Uniósłszy głowę i rozejrzawszy się, stwierdziła, że jest przepiękne czerwcowe
popołudnie. Kiedyś bez przerwy spacerowaliśmy z Adamem tą aleją,
pomyślała ze smutkiem. Oboje lubili zaglądać w okna wystawowe sklepów,
choć rzadko coś kupowali. Od czasu do czasu wstępowali do którejś z
restauracji coś przegryźć; częściej jednak szli na kawę.

Nigdy nie przestała się dziwić, że w Nowym Jorku jest tyle restauracji i

wszystkie pełne. Minęła dwie mniejsze; na chodnikach przed nimi ustawiono
krzesła i malutkie stoliki z kutego żelaza.

Zobaczyła, jak przy stoliku usiadły dwie kobiety, kładąc na krzesłach torby

z zakupami.

- Kawiarnie na chodnikach przypominają mi Paryż - powiedziała jedna z

nich.

W Paryżu spędziłam miesiąc miodowy z Adamem, pomyślała Neli.

Cudownie było wszystko mu pokazywać, jako że znalazł się tam pierwszy
raz.

Mac bardzo się zdenerwował na wieść, że się pobierają po tak krótkiej

znajomości.

- Zaczekajcie rok - radził - a urządzę wam wesele, o którym będzie mówiło

całe miasto. Staniecie się bardzo popularni.

Nie potrafił zrozumieć, dlaczego Neli nie chciała hucznego wesela, ona

jednak nie miała żadnych wątpliwości. Huczne wesela są dla ludzi z dużymi
rodzinami. Powinny być kuzynki, które zostałyby jej druhnami; babcie
przynoszące sentymentalne prezenty oraz małe siostrzenice, które
rozrzucałyby kwiatki, wzbudzając większy podziw niż panna młoda.

Rozmawiała o tym z narzeczonym. Wszyscy przyjaciele świata nie byli w

stanie zastąpić najbliższych krewnych na uroczystości tego rodzaju, a
ponieważ żadne z nich nie miało rodziny, jeśli oczywiście nie liczyć Maca i
Gert, postanowili wszystko urządzić z jak największą prostotą.

- Będziemy mieli naprawdę skromny i cichy ślub - mówił Adam. - Nie

potrzeba nam reporterów i błyskających w oczy fleszy. A jeżeli zacznę
zapraszać przyjaciół, nie będę wiedział, na kim skończyć.

Gdzie są dzisiaj ci wszyscy przyjaciele? - pomyślała Neli. Kiedy

powiedziała Macowi, że ustalili już datę, dziadek wybuchnął gniewem.

background image

- Kim, u diabła, jest ten facet? Neli, prawie go nie znasz. No dobrze,

architekt z Dakoty Północnej, który przyjechał do Nowego Jorku i zaczął od
dość nędznej posadki. Co jeszcze o nim wiesz?

Mac - jak to Mac - dokładnie prześwietlił jej narzeczonego.
- College, do którego chodził, to jakaś niedorzeczna fabryka. Uwierz mi,

Neli, ten facet to nie Stanford White. Jego największe osiągnięcia to pewnie
projekty dla firm rodzinnych, drobnych przedsiębiorstw budujących centra
handlowe i osiedla dla emerytów - coś w tym guście.

Ale Mac - jak to Mac - kiedy chodziło o Neli, wprawdzie krzyczał, lecz

zawsze na krzyku się kończyło. Gdy pogodził się z myślą, że podjęła już
decyzję, przedstawił Adama swoim przyjaciołom Waltersowi i Arsdale'owi, a
oni dali mu dobrą pracę.

Dotarła do drzwi swojego domu. Jedenaście lat temu, kiedy kupiła

mieszkanie, była świeżo upieczoną absolwentką college'u. Dziadek nie
potrafił zrozumieć, dlaczego nie chce dalej mieszkać w jego domu.

- Poprowadzisz moje nowojorskie biuro, a wieczorem będziesz chodzić do

szkoły prawniczej. Zaoszczędzisz na tym - mówił.

- Już czas, Mac - upierała się Neli.
Carlo, portier, pracował tu wtedy od niedawna. Przypomniała sobie, jak jej

pomagał wypakować z samochodu i wnieść na górę tych parę rzeczy, które
przywiozła z domu dziadka. Dziś otworzył jej drzwi z zatroskaną miną.

- Ciężki dzień pani miała, pani MacDermott - przywitał ją z wyrazem

współczucia w oczach.

- Chyba tak, Carlo - odrzekła Neli, odnajdując pociechę w trosce, jaka

zabrzmiała w jego głosie.

- Mam nadzieję, że przez resztę dnia trochę pani odsapnie.
- Nie zamierzam robić nic innego.
- Myślałem o tej pani, która pracowała z panem Cauliffem - powiedział

Carlo.

- Masz na myśli Winifred Johnson?
- Tak, właśnie. Była tu w zeszłym tygodniu, tego dnia, gdy zdarzył się

wypadek.

- Zgadza się.
- Zawsze, kiedy przychodziła, wydawała się taka zdenerwowana;

wyglądała na bardzo nieśmiałą kobietę.

- Zgadza się - powtórzyła Neli.

background image

- W zeszłym tygodniu, jak już wychodziła i otwierałem drzwi, zadzwonił

jej telefon komórkowy. Zatrzymała się, żeby odebrać, a ja niechcący
podsłuchałem. Dzwoniła jej matka. Zdaje się, że jest w domu opieki?

- Tak, w Old Woods w White Plains. Był tam ojciec jednego z moich

przyjaciół. Dość miłe miejsce jak na instytucję tego rodzaju.

- Wydaje mi się, że matka pani Johnson skarżyła się na przygnębienie -

rzekł Carlo. - Mam nadzieję, że po śmierci pani Johnson ktoś odwiedza tę
staruszkę.

Godzinę później Neli, po prysznicu i przebrana w dżinsową bluzę i

spodnie, zjechała windą do podziemnego garażu i wsiadła do samochodu.
Wstydziła się, że przez cały tydzień nie przyszło jej do głowy, aby
skontaktować się z matką Winifred, przynajmniej złożyć jej wyrazy
współczucia i sprawdzić, czy można jej jakoś pomóc.

Jednak jadąc wiecznie zatłoczoną autostradą, Neli musiała przyznać przed

sobą, że jest jeszcze drugi powód tej nieoczekiwanej wizyty w Old Woods.
Przyjaciel, którego ojciec tam mieszkał, mówił, że to bardzo droga instytucja.
Neli zastanawiała się, jak długo Rhoda Johnson mieszkała w domu opieki i
jak Winifred radziła sobie z tym finansowo.

Przypomniała sobie uwagę Adama, który powiedział kiedyś, że Winifred

zna na wylot wszelkie zawiłości układów w branży. A Mac zasugerował, że
sekretarka być może wcale nie jest taką szarą myszką, za jaką wszyscy ją
uważali.

Neli zastanawiała się, czy potrzeby niedomagającej matki mogły stanowić

powód, dla którego Winifred postanowiła wykorzystać do własnych celów
wiedzę o nieoficjalnych układach w budownictwie, by na niej zarobić. Może
wiedziała coś o łapówkach, o jakich wspominali Walters i Arsdale w
rozmowie z Makiem. I może to ona miała być ofiarą eksplozji na łodzi - i
przez nią zginął Adam.

ROZDZIAŁ 28

Peter Lang zamierzał iść na mszę żałobną za duszę Adama Cauliffa, lecz w

ostatniej chwili miał telefon od Curtisa Little'a, pracownika banku Overland,
który był jednym z potencjalnych inwestorów projektu Vandermeer. Little
chciał, żeby Peter poinformował jego współpracownika, Johna Hilmera, o
stanie negocjacji. Jedyna pora, w jakiej mogło się odbyć spotkanie,
kolidowała z godziną rozpoczęcia mszy.

Spotkali się w sali posiedzeń w wielkim biurowcu Langa przy Czterdziestej

Dziewiątej ulicy i Americas.

background image

- Mój ojciec nigdy nie przestał się zżymać, kiedy zmienili nazwę Szóstej na

Avenue of Americas - powiedział do Hilmera Peter, kiedy siadali przy stole
konferencyjnym. - To były kiedyś jego biura i do samej emerytury mówił
wszystkim, że pracuje przy Szóstej Alei. Zawsze był bardzo praktyczny.

Hilmer lekko się uśmiechnął. Pierwszy raz miał do czynienia z

legendarnym Peterem Langiem, lecz od razu zauważył, że trudno znaleźć w
nim cechy człowieka „praktycznego". Mimo widocznych zadrapań i sińców
po wypadku biznesmen wciąż był przystojnym mężczyzną, z którego
emanowała pewność siebie, ubranym w drogie rzeczy, noszone z niedbałym
wdziękiem.

Kiedy jednak Lang wskazał przykrytą tkaninę i ustawioną na stole makietę,

jego żartobliwy ton zniknął.

- Curt, za parę minut ty i John zobaczycie model kompleksu mieszkalno-

biurowo-handlowego, zaprojektowanego przez lana Maxwella. Być może
wiecie, że Maxwell niedawno zakończył pracę nad nagrodzonym już
pięćdziesięciopięciopiętrowym budynkiem mieszkalno-biurowym nad
jeziorem Michigan. Wiele osób uważa ten obiekt za jedną z najpiękniejszych
budowli, jakie wzniesiono w Chicago w ciągu ubiegłych dwudziestu lat.

Przerwał, a dwaj goście ujrzeli na jego twarzy grymas bólu. Lang z

przepraszającym uśmiechem sięgnął po tabletkę, połknął i popił małym
łykiem wody.

- Wiem, że wyglądam, jakby mnie napadli, ale tak naprawdę dokucza mi

pęknięte żebro - wyjaśnił.

Curtis Little, siwowłosy i tryskający energią pięćdziesięciolatek,

powiedział oschle:

- Jestem pewien, iż w zaistniałej sytuacji cieszysz się, że to tylko siniaki i

pęknięte żebro, Peter. Ja bym się cieszył. - Niecierpliwie zabębnił palcami w
blat stołu. - I tu przechodzimy do najważniejszego punktu naszego spotkania.
Na czym stoimy w sprawie działki Adama Cauliffa?

- Curt, od początku uczestniczysz w rozmowach, wprowadzę więc w

szczegóły Johna - odrzekł Peter. - Jak wiadomo, budynki między Dwudziestą
Trzecią a Dwudziestą Pierwszą na West Side to następna w kolejce część
Manhattanu przeznaczona do remontu. W rzeczywistości prace są już dość
zaawansowane. Przez jakiś czas starałem się, żeby rezydencja Vandermeerów
straciła status zabytku. Chyba wszyscy się zgadzamy, że los ważnej część
Manhattanu nie powinien zależeć od czyichś sentymentów do bezużytecznych
i zrujnowanych domostw, które należało zrównać z ziemią już wiele lat temu.
Rudera Vandermeerów to szczególnie oburzający przykład obłędu biurokracji

background image

- budowla nie tylko zrobiła się szkaradna, ale w ogóle nigdy nie było w niej
nic interesującego. - Lang odchylił się na krześle, próbując znaleźć
wygodniejszą pozycję. - Byłem przekonany, że ów budynek nie zasługuje na
miano zabytku, a jednak przyznam się, nie wierzyłem, że uda mi się nakłonić
komisję, by skreśliła dom z listy obiektów chronionych. Dlatego nie
zamierzałem kupować przylegającej do niego działki Kapłanów. Wciąż
jednak naciskałem komisję, aż w końcu mi się udało. Ironia natomiast polega
na tym, że budynek spłonął - z tą nieszczęsną kobietą w środku - kilka godzin
po przegłosowaniu decyzji o usunięciu go z listy zabytków. - Przez jego twarz
przemknął smutny uśmiech. - Lang ponownie sięgnął po szklankę z wodą.
Chwilę przytrzymał wodę przy spuchniętej wardze, a potem ciągnął: - Jak
wiecie, kiedy pracowałem nad zdobyciem parceli Vandermeerów, działkę
Kapłanów kupił Adam Cauliff. Oferowałem mu za nią dwa razy tyle, ile
zapłacił, ale odmówił. Zaproponował, że w zamian za tę ziemię zostanie
architektem planowanego kompleksu, a jednym z wykonawców będzie spółka
Sama Krause'a.

Curt Little drgnął niespokojnie.
- Peter, nie jesteśmy przygotowani na finansowanie budowy obiektu

zaproponowanego przez Adama Cauliffa. Projekt jest wtórny, książkowy, bez
fantazji, poza tym to prawdziwy miszmasz stylów architektonicznych.

- Tak się składa, że jestem podobnego zdania - odrzekł natychmiast Lang. -

Adam sądził, że uda mu się dokonać transakcji wiązanej i sprzedając nam
działkę, sprzeda też swoje usługi jako architekta. Myślał, że zrobimy
wszystko, żeby zdobyć parcelę Kapłanów. Mylił się. Stąd projekt lana
Maxwella. Kilku moich wspólników pracowało kiedyś z łanem i to oni
zaproponowali, żebym się do niego zwrócił. - Peter pochylił się i zerwał
zasłonę z makiety na stole, ukazując im model budowli z postmodernistyczną
fasadą w stylu art déco. - Dwa tygodnie temu łan był w mieście. Zabrałem go
na miejsce i wytłumaczyłem, na czym polega nasz problem. Oto wstępna
wersja projektu w sytuacji, gdyby kompleks miał zostać zbudowany na
obszarze bez działki Kapłanów, której właścicielem był Cauliff. W zeszłym
tygodniu przekazałem Adamowi informację, że opracowaliśmy plan
alternatywny.

- Cauliff wiedział, że nie zgodzimy się na jego propozycję? - zapytał Little.
- Tak, wiedział. Otworzył własne biuro, spodziewając się, że nie będziemy

się mogli bez niego obejść, ale był w błędzie. Wczoraj widziałem się z jego
żoną - to znaczy wdową po nim. Powiedziałem jej, że w przyszłym tygodniu
muszę się z nią spotkać w sprawie interesów. Wtedy wyjaśnię, że nie

background image

potrzebujemy jej ziemi - dla jasności nazywajmy ją lepiej ziemią Kapłanów -
ale jesteśmy gotowi zapłacić uczciwą cenę, gdyby zdecydowała się jednak
sprzedać parcelę.

- I jeżeli się zgodzi... - zaczął Curtis Little.
- Jeżeli się zgodzi, łan Maxwell zaprojektuje najwyższy budynek z boku,

tak jak miało być na początku. W przeciwnym wypadku, jak wyjaśniłem
Adamowi, wieżowiec znajdzie się na tyłach kompleksu, co będzie równie
dobrym rozwiązaniem jak w pierwotnym projekcie.

- A czy Adam Cauliff zgodziłby się na uczciwą rynkową cenę za ziemię

Kapłanów? - spytał John Hilmer.

Peter Lang uśmiechnął się lekko.
- Oczywiście. Adam miał napompowane ego i wysokie mniemanie o

własnych możliwościach jako architekta i przedsiębiorcy, ale nie był głupi.
Znaczy to, że nie ucieszył się, kiedy zaproponowałem, że kupię działkę
Kapłanów za niewiele więcej, niż zapłacił. Powiedziałem mu jednak, że
gdyby nie przystał na naszą ofertę, powinien ofiarować działkę miastu, a ono
wykorzystają najlepiej jak się da, zakładając tu na przykład skwerek.

Curtis Little oglądał uważnie makietę.
- Peter, można by przesunąć wieżowiec na tył kompleksu, ale całość

straciłaby na estetyce, a przede wszystkim my stracilibyśmy mnóstwo
przestrzeni do wynajęcia. Nie wiem, czy w takim wypadku ryzykowalibyśmy
nasze pieniądze.

Peter Lang uśmiechnął się znowu.
- Oczywiście, że nie. Ale Adam Cauliff o tym nie wiedział. Był facetem z

małego miasteczka, który zaczął grać w lidze wyższej o dwie klasy. Uwierz
mi, sprzedałby nam tę ziemię za naszą cenę.

John Hilmer, nowo mianowany wiceprezes do spraw ryzyka kapitałowego i

inwestycji w banku Overland, sam miał niełatwą drogę do tego stanowiska.
Przyglądając się siedzącemu naprzeciw niemu mężczyźnie, myślał, że
wszystko, co ów człowiek teraz ma, podano mu na tacy, i czuł coraz większą
niechęć do Petera.

Niegroźny wypadek uchronił ich rozmówcę przed śmiercią na łodzi

Cauliffa. Jednak wspominając o tym biedaku, Lang ani słowem nie wyraził
żalu, że młody architekt i troje innych ludzi straciło na jachcie życie.

Wciąż jest wściekły, że Adam Cauliff okazał się sprytniejszy - ubiegł go i

kupił ziemię Kapłanów, pomyślał Hilmer. Znalazł sposób, by przekonać
Cauliffa, że zdobędzie fundusze na budowę centrum Vandermeer bez tej
parceli, a teraz, po jego śmierci, oblizuje się na myśl, że dostanie działkę

background image

Kapłanów za podyktowaną przez siebie cenę. Niezbyt miły człowiek, nawet
jak na tak bezwzględną branżę.

Gdy Hilmer kierował się już do wyjścia, przyszła mu do głowy jeszcze

jedna myśl. Jego syn, który był obrońcą w drużynie futbolowej swojego
college'u, często przychodził z meczów, wyglądając o wiele gorzej niż Peter
Lang, który podobno zderzył się z ciężarówką z naczepą.

ROZDZIAŁ 29

Jack Sclafani i George Brennan wrócili po uroczystości żałobnej do biura

Jacka, niosąc gorące kanapki z wołowiną i parujące kubki kawy. Jedli w
milczeniu, obaj pogrążeni w myślach.

Potem równocześnie wepchnęli folię aluminiową, serwetki i pozostawione

kawałki marynowanego czosnku do plastikowych toreb, które wrzucili do
kosza. Spojrzeli po sobie, dopijając kawę.

- Co sądzisz o wdowie Ryan? - spytał Brennan.
- Wyglądała na przestraszoną. Jakby coś ją mocno przeraziło. Kiedy nas

zobaczyła, uciekła niczym królik przyłapany na grządce kapusty.

- Czego się może bać?
- Wszystko jedno, w każdym razie widać, że chce zrzucić ten ciężar z

serca.

- Wina w pojęciu katolickim? Potrzeba spowiedzi? - zapytał Brennan z

uśmiechem.

Obaj byli praktykującymi katolikami i już dawno doszli do przekonania, że

każdy wychowany w tradycji katolickiej został nauczony wyznawać grzechy i
prosić o wybaczenie. Żartowali, że dzięki temu czasem ich praca jest
łatwiejsza.

Przed kościołem po mszy Jack był bliżej Lisy Ryan niż jego partner, kiedy

kobieta spojrzała w ich stronę zza pleców Neli MacDermott i zobaczyła, że
zbliża się do niej detektyw. Wpadła wtedy w panikę.

Zobaczyłem w jej oczach autentyczny strach, pomyślał Sclafani. Dużo bym

dał, żeby się dowiedzieć, co mówiła - a raczej co mogłaby powiedzieć tej
MacDermott, gdyby nas nie spostrzegła.

- Chyba powinniśmy jej złożyć wizytę - odezwał się powoli. - Wie o

czymś, czego się boi, i nie ma pojęcia, co zrobić.

- Sądzisz, że może mieć jakiś dowód na to, że eksplozja była dziełem jej

męża? - zapytał Brennan.

- Ma jakiś dowód, tó jasne. Ale jeszcze nie wiadomo, na co. Przyszło coś o

Kapłanie z Interpolu?

Brennan sięgnął po słuchawkę telefonu.

background image

- Zadzwonię na dół i sprawdzę, czy po moim wyjściu dostaliśmy coś

nowego.

Tętno Sclafaniego podskoczyło, gdy zauważył nagłe napięcie, jakie

odmalowało się na twarzy partnera. Coś jest, pomyślał z radością. Po chwili
Brennan odłożył słuchawkę.

- Tak jak przypuszczaliśmy, Kapłan ma w Australii kartotekę z listą zasług

długości Wielkiej Rafy Koralowej. Większość to drobne sprawki - poza jedną,
za którą odsiedział rok. Posłuchaj najlepszego: kiedy go zgarnęli, znaleźli w
bagażniku jego samochodu materiały wybuchowe. Pracował wtedy w jakiejś
firmie, która wyburzała budynki i stamtąd ukradł te rzeczy. Na szczęście go
złapali. Niestety, nigdy się nie dowiedzieli, co zamierzał zrobić.
Podejrzewano, że dostał zlecenie, aby coś wysadzić, ale nie można mu było
nic udowodnić. Brennan wstał.

- Chyba pora jeszcze raz się przyjrzeć Kapłanowi, mam rację?
- Nakaz rewizji?
- Jasne. Jeżeli sędzia weźmie pod uwagę jego dotychczasowy dorobek i

otwartą wrogość wobec Cauliffa, będzie się musiał zgodzić z naszym
wnioskiem. Dziś po południu dostaniemy nakaz.

- Ale mimo to chcę porozmawiać z Lisą Ryan - odrzekł Jack Sclafani. -

Nawet gdybym zobaczył Kapłana z laską dynamitu w ręce, przeczucie mi
mówi, że to, co dręczy tę kobietę, jest kluczem do zagadki wybuchu na
jachcie.

ROZDZIAŁ 30

Dom w Old Woods znajdował się ledwie parę przecznic od zatłoczonej

drogi numer 257 w okręgu Westchester, niedaleko na północ od Nowego
Jorku, ale kiedy Neli skręciła w długi podjazd prowadzący do ośrodka,
otoczenie zupełnie się zmieniło. Zniknęły wszystkie typowe dla przedmieścia
szczegóły krajobrazu. Piękny i okazały budynek z kamienia mógł być wiejską
rezydencją zamożnego właściciela ziemskiego gdzieś w Anglii.

Kiedy dziadek był jeszcze kongresmanem, Neli często mu towarzyszyła w

wyjazdach do tego typu placówek. Razem z nim widziała wszystkie rodzaje
domów opieki: takie, które należałoby natychmiast zamknąć, i takie, które
choć skromne, przypominały dobrze urządzony dodatkowy oddział szpitalny,
oraz świetnie prowadzone, starannie rozplanowane i często luksusowe
ośrodki.

Gdy zaparkowała samochód, weszła do środka i została powitana przez

recepcjonistkę w kosztownie urządzonym holu, utwierdziła się w

background image

przekonaniu, że trafiła do najbardziej elitarnego spośród ośrodków opieki nad
starymi ludźmi.

Atrakcyjna kobieta w wieku mniej więcej sześćdziesięciu lat zaprowadziła

Neli do windy i wjechała z nią na drugie piętro.

Przedstawiła się jako Georgina Matthews.
- Pracuję tu ochotniczo kilka popołudni w tygodniu - wyjaśniła. - Pani

Johnson zajmuje apartament numer 216. Śmierć córki była dla niej
prawdziwym ciosem. Robimy wszystko, żeby jej pomóc, ale muszę panią
ostrzec - jest teraz w takim stanie emocjonalnym, że gniewa się na cały świat.

No to jest nas już dwie, pomyślała Neli.
Wysiadły z windy na drugim piętrze i poszły korytarzem wyłożonym

gustownym dywanem. Po drodze minęły kilka starszych osótr,—~ które
wspierały się na balkonikach lub poruszały na wózkach. Georgina Matthews
każdego pensjonariusza obdarzała uśmiechem albo miłym słowem.

Wprawne oko Neli dostrzegło, że wszyscy starsi ludzie, których widziała,

są otoczeni troskliwą opieką i wyjątkowo zadbani.

- Ilu pracowników przypada na jednego mieszkańca? - zapytała.
- Dobre pytanie - odrzekła Georgina Matthews. - Dwóch na każdych troje.

Oczywiście wliczając dyplomowane pielęgniarki i terapeutów. - Przystanęła. -
Jesteśmy na miejscu. Pani Johnson czeka na panią. - Zapukała i po chwili
otworzyła drzwi.

Rhoda Johnson półleżała na krześle z opuszczanym oparciem, z

zamkniętymi oczyma i położonymi wyżej nogami, które okrywał cienki koc.
Jej wygląd zaskoczył Neli. Mogła zbliżać się już do osiemdziesiątki, miała
szerokie ramiona i gęste siwe włosy, przetykane ciemniejszymi pasmami.

Neli dostrzegła ze zdziwieniem ogromną różnicę między matką a córką.

Winifred była przeraźliwie chuda i miała proste, gładkie włosy. Neli
spodziewała się, że asystentka jej męża jest podobna do matki. Jednak
widocznie Rhoda Johnson została ulepiona z zupełnie innej gliny.

Gdy weszły do pokoju, staruszka otworzyła oczy i utkwiła spojrzenie w

Neli.

- Powiedziano mi, że pani przyjechała. Zapewne powinnam być wdzięczna.
- Pani Johnson - powiedziała ostrzegawczym tonem Georgina Matthews.
Rhoda Johnson nie zwróciła na nią uwagi.
- Przez te wszystkie lata u Waltersa i Arsdale'a Winifred ciężko pracowała.

Dali jej dużą podwyżkę i mogła mnie umieścić tutaj. Ostatniego domu nie
cierpiałam. Powtarzałam jej, żeby została u nich i nie przechodziła do firmy
pani męża, ale nie chciała słuchać. I co, miałam rację?

background image

- Naprawdę bardzo mi przykro z powodu Winifred - powiedziała Neli. -

Wiem, że dla pani to też było okropne. Chciałam zapytać, czy mogłabym pani
jakoś pomóc.

Zauważyła, że pani Matthews spogląda na nią z uwagą. Musiała słyszeć o

Adamie, pomyślała, ale kiedy dzwoniłam, zapewne nie skojarzyli mnie z tym,
co się stało z Winifred.

W spontanicznym geście współczucia Georgina Matthews położyła dłoń na

ramieniu przybyłej.

- Nie zorientowałam się na początku - powiedziała półgłosem. - Zostawię

panie same. - Zwróciła się do Rhody Johnson: - Niech pani będzie miła dla
gościa.

Neli zaczekała, aż zamkną się za nią drzwi.
- Pani Johnson, rozumiem, jaki smutek i lęk musi pani teraz odczuwać.

Czuję to samo. Dlatego chciałam się z panią zobaczyć. - Przysunęła sobie
bliżej krzesło i pod wpływem impulsu pocałowała matkę Winifred w
policzek. - Jeżeli wolałaby pani, żebym sobie poszła, zrozumiem to -
zapewniła staruszkę.

- To chyba nie pani wina. - W głosie pani Johnson brzmiała ledwie

słyszalna nuta wrogości. - Ale dlaczego pani mąż tak się upierał, żeby
Winifred odeszła z tamtej pracy? Dlaczego najpierw nie ruszył ze swoją firmą
i nie przekonał się, jak mu się ułoży? Winifred miała dobrą, bezpieczną
posadę i dobrze zarabiała. Czy pomyślała o mnie, kiedy postanowiła
zaryzykować, zrezygnowała z tego wszystkiego i zaczęła pracować u pani
męża? Nie, nie pomyślała.

- Może miała polisę ubezpieczeniową, która mogła pokryć koszty pani

pobytu w tym domu - podsunęła Neli.

- Jeśli nawet miała, nigdy mi o tym nie mówiła. Winifred potrafiła być

bardzo skryta. Jak mogłabym się dowiedzieć o ubezpieczeniu?

- Czy Winifred miała skrytkę bankową?
- Co by tam trzymała? Neli się uśmiechnęła.
- W takim razie gdzie trzymała swoje prywatne papiery?
- Chyba w biurku w mieszkaniu. Mieszkanie też miała dobre, z

niewysokim czynszem. Mieszkaliśmy tam od czasów, kiedy Winifred
chodziła do przedszkola. Zostałabym tam, gdyby nie mój artretyzm. Przez to
jestem kaleką.

- Może udałoby się poprosić jakiegoś sąsiada, żeby przejrzał rzeczy w

biurku i przysłał tu pani dokumenty?

- Nie chcę, żeby sąsiedzi wtrącali się w moje sprawy.

background image

- A ma pani adwokata? - zapytała Neli.
- A po co mi adwokat? - Rhoda Johnson spojrzała na nią uważnie, jak

gdyby chciała ją ocenić. - Pani dziadek to Cornelius MacDermott, prawda?

- Tak.
- Dobry człowiek, jeden z niewielu uczciwych polityków w tym kraju.
- Dziękuję.
- Jeżeli pozwolę pani wejść do mieszkania i poszukać tych papierów, czy

pójdzie tam z panią?

- Tak, jeśli go o to poproszę.
- Kiedy Winifred była mała i mieszkaliśmy w jego okręgu, głosowaliśmy

na niego. Mój mąż sądził, że nie było lepszego kandydata od pani dziadka.

Rhoda Johnson zaczęła płakać.
- Będzie mi brakowało Winifred - powiedziała. - Była taka dobra. Nie

zasłużyła sobie na śmierć. Po prostu miała za mało oleju w głowie - to zawsze
był jej problem. Biedactwo, zawsze starała się nie narazić ludziom. Tak jak
mnie, nigdy jej nie doceniano. Urabiała sobie ręce po łokcie dla tamtej firmy.
Przynajmniej dali jej w końcu zasłużoną podwyżkę.

Być może, pomyślała Neli. A może nie.
- Dziadek pójdzie razem ze mną do pani mieszkania, więc jeżeli chciałaby

pani mieć stamtąd coś jeszcze, chętnie się tym zajmiemy.

Rhoda zaczęła grzebać w kieszeni swetra w poszukiwaniu chusteczki.

Obserwując staruszkę, Neli dostrzegła, jak artretyzm zdeformował jej palce.

- Są tam oprawione w ramki zdjęcia - powiedziała pani Johnson. - Proszę je

przynieść. Aha, moglibyście poszukać medali Winifred z zawodów
pływackich? Kiedy dorastała, wygrywała wszystkie konkursy. Trener mi
mówił, że gdyby dalej pływała, mogłaby zostać drugą Esther Williams. Ale
kiedy zaczął się mój artretyzm, a ojciec Winifred umarł, nie mogłam
pozwolić, żeby sama jeździła po całym świecie, prawda?

ROZDZIAŁ 31

Po wyjściu Bonnie Wilson Gert zaczęła się głowić, jak powiedzieć Neli o

tym, o czym właśnie usłyszała. Jak przekazać jej wiadomość, że Adam
próbował się z nią skontaktować? - Gert była bowiem pewna, iż Bonnie
Wilson powiedziała absolutną prawdę. Neli na pewno będzie nastawiona
sceptycznie do tej sprawy. Nie chce zrozumieć, że niektórzy ludzie istotnie
mają zdolności mediumiczne i wykorzystują je, by nieść pomoc innym.
Jednocześnie przestraszyła się, odkrywając u siebie podobną cechę. Nic
dziwnego, zważywszy na zdanie Corneliusa, który twierdził, że to wszystko
„wybryki fantazji".

background image

Oczy Gert napełniły się łzami na wspomnienie dziesięcioletniej Neli, która

łkała w jej ramionach:

- Ciociu Gert, mamusia i tatuś naprawdę się ze mną pożegnali. Pamiętasz,

jak tatuś zawsze głaskał mnie po włosach? W szkole była przerwa i wtedy
przyszedł i mnie pogłaskał. A potem mamusia mnie pocałowała. Poczułam to.
I zaczęłam płakać. Już wiedziałam, że umarli. Wiedziałam. Ale dziadek
mówi, że to niemożliwe. Że to sobie wyobraziłam.

Zapytałam Corneliusa, jak tłumaczy sobie fakt, że Neli przeżyła to

dokładnie w tym samym momencie, gdy samolot jej rodziców zniknął z
ekranu radaru. Zapytałam, skąd bierze taką pewność, że pożegnanie było
tylko fantazją Neli. Odpowiedział, że kładę jej do głowy głupstwa,
przypominała sobie Gert.

Jeszcze przed tą tragedią Neli doświadczyła czegoś podobnego w chwili

śmierci babci Madeline. Dziewczynka miała zaledwie cztery lata, kiedy
przybiegła do mnie z sypialni. Cieszyła się, bo babunia przyszła w nocy do jej
pokoju, i Neli uważała, że właśnie wróciła ze szpitala. Cornelius z typowym
dla siebie sceptycyzmem uznał, że to tylko sen.

Nie ośmielę się teraz powtórzyć mu tego, co usłyszałam od Bonnie Wilson,

pomyślała Gert. Obiecała sobie jednak, że bez względu na to, czy Neli
zdecyduje się porozmawiać z Bonnie, nakłoni ją, by dała słowo, że nic nie
powie Macowi.

O ósmej wieczorem zadzwoniła do ciotecznej wnuczki. Po trzecim

dzwonku zgłosiła się automatyczna sekretarka. Pewnie Neli chce mieć dzisiaj
trochę spokoju, pomyślała Gert. Zostawiając wiadomość na taśmie, starała się
panować nad głosem.

- Neli, trochę się niepokoję o twoje samopoczucie - zaczęła. Na chwilę

zamilkła, a potem wyrzuciła z siebie: - Neli, muszę z tobą porozmawiać, to
bardzo ważne. Chcę...

Usłyszała cichy trzask podnoszonej słuchawki.
- Jestem, ciociu Gert. Coś się stało?
Z jej matowego głosu Gert wywnioskowała, że Neli płakała. Porzucając

ostrożność, od razu przeszła do rzeczy:

- Neli, muszę ci koniecznie o czymś powiedzieć. Odwiedziła mnie dzisiaj

moja przyjaciółka, Bonnie Wilson, medium. Pomaga ludziom nawiązywać
kontakt z ich nieżyjącymi najbliższymi. Mogę ci przedstawić ludzi, którzy
święcie w nią wierzą. Jestem pewna, że ma prawdziwy talent. Bonnie
powiedziała mi dzisiaj, że Adam próbował się z nią stamtąd skontaktować i
chce z tobą porozmawiać. Neli, proszę, zgódź się na wizytę u niej.

background image

Spieszyła się z każdym słowem, żeby zdążyć, zanim tamta odłoży

słuchawkę albo ona sama straci odwagę i zrezygnuje z przekazania wnuczce
wiadomości od Bonnie.

- Gert, nie wierzę w takie rzeczy - powiedziała cicho Neli. - Dobrze o tym

wiesz. Może dla ciebie są bardzo ważne, ale na mnie to nie działa. Nie
zaczynaj więc znowu, zwłaszcza jeżeli dotyczy to Adama.

Gert skrzywiła się, słysząc trzask odkładanej słuchawki. Przez chwilę miała

ochotę zadzwonić jeszcze raz i przeprosić za to, że zawraca jej głowę w takiej
chwili i takimi sprawami.

Nie wiedziała jednak, że skończywszy rozmowę, Neli zaczęła drżeć z lęku

i niepewności.

W zeszłym roku przypadkiem widziałam Bonnie Wilson w tym

niezwykłym programie telewizyjnym, pomyślała, kiedy proszono osoby z
widowni, by sprawdziły mediumiczne zdolności występujących przed kamerą
ekspertów od spirytyzmu. Jeśli to nie była zwykła bujda, Bonnie nawiązywała
z publicznością niewiarygodny kontakt. Szczególnie utkwił Neli w pamięci
niezwykle żywy obraz, przywołany przez Bonnie na życzenie pewnej kobiety,
której mąż zginął w wypadku samochodowym.

- Czekałaś na niego w restauracji, gdzie się zaręczyliście - mówiła

spirytystka. - Była piąta rocznica waszego ślubu. Mąż chce ci przekazać, że
cię kocha i jest szczęśliwy, choć żal mu, że nie spędzi z tobą tylu lat, ile miał
nadzieję przeżyć.

Boże, pomyślała Neli, czy to możliwe, że mój mąż naprawdę chce się ze

mną skontaktować? Wiem, jak bardzo Mac nie cierpi, kiedy o tym mówię, ale
naprawdę wierzę, że umarli nadal są obecni w naszym życiu. Przecież jestem
pewna, że rodzice przyszli się ze mną pożegnać, kiedy zginęli, i że później
uratowali mnie, gdy omal się nie utopiłam na Hawajach. Dlaczego więc Adam
nie miałby starać się ze mną porozumieć? Ale czemu kontaktuje się z kimś
innym zamiast przyjść do mnie, tak jak mama, tato i babcia?

Neli spojrzała na telefon, próbując powstrzymać chęć, by zadzwonić do

Gert i wyznać, jak bardzo czuje się w tym wszystkim zagubiona.

ROZDZIAŁ 32

Zanim Dan Minor wrócił do domu po swej codziennej rundzie w Central

Parku, jego uczucie euforii ustąpiło miejsca niepokojowi. Jak tonący brzytwy
chwytał się nadziei, że spotka matkę na ławce w parku lub pewnego dnia
zadzwoni do niego Lilly Brown z wiadomością, że Quinny, jak ją nazywała,
jest w schronisku.

background image

Długi prysznic poprawił mu nieco nastrój. Dan przebrał się w drelichowe

spodnie, sportową koszulę i mokasyny, a potem podszedł do lodówki z
alkoholem. Nie wiedział jeszcze, gdzie zje dziś kolację, wiedział za to, że nie
od rzeczy będzie pokrzepić się kieliszkiem chardonnaya i krakersami z serem.

Zasiadłszy na kanapie w przestronnym, wysokim pokoju, doszedł do

wniosku, że po trzech i pół miesiąca mieszkanie wreszcie zaczyna jakoś
wyglądać. Dlaczego bardziej swojsko czuję się na Manhattanie niż na
Cathedral Parkway w Waszyngtonie? - zastanawiał się, choć dobrze znał
odpowiedź.

Zapewne odzywały się geny Quinny. Jego matka urodziła się na

Manhattanie, a według słów Lilly Brown Nowy Jork był dla niej „ulubionym
miejscem na świecie", mimo że kiedy miała dwanaście lat, dziadkowie
przeprowadzili się do Marylandu.

Co sam pamiętam, a ile z tego, co o niej wiem, pochodzi z opowiadań

innych? - pytał sam siebie.

Wiedział, że kiedy miał trzy lata, ojciec zakochał się w innej kobiecie, więc

Dan nawet nie pamiętał, iż w ogóle z nimi mieszkał. Jedyna naprawdę dobra
rzecz, jaką mogę powiedzieć o ojczulku, pomyślał, to ta, że po zniknięciu
mamy nie walczył o prawo do opieki nade mną.

Dan wiedział, że dziadkowie gardzili ojcem, ale kiedy dorastał, bardzo się

starali tego nie okazywać.

- Niestety, wiele małżeństw się rozpada - tłumaczyli wnukowi. - Jedno z

dwojga zwykle tego nie chce i cierpi. Po jakimś czasie ludzie dochodzą do
siebie. Twoja matka na pewno z czasem pokonałaby ten ból i pogodziła się z
rozwodem, ale nie mogła się pogodzić z tym, co cię spotkało.

Dlaczego wydawało mu się, że po tylu łatach między matką a nim może

jeszcze istnieć jakiś związek?

A jednak może, pomyślał Dan. Jestem pewien, że istnieje. Prywatny

detektyw, którego dziadkowie wysłali na poszukiwania, gdy rozpoznali
Kathryn w telewizyjnym programie dokumentalnym, zdołał wygrzebać pewne
informacje na jej temat.

- Pracuje jako niewykwalifikowana pielęgniarka przy starych ludziach -

powiedział im. - Wygląda na to, że świetnie sobie radzi. Ale kiedy nachodzi ją
depresja, znów zaczyna pić i wraca na ulicę.

Detektyw odnalazł pracownika opieki społecznej, który kiedyś

przeprowadził z Quinny długą rozmowę. Popijając wino, Dan zamyślił się nad
jednym szczegółem relacji tego człowieka.

background image

- Zapytałem Quinny, co najbardziej na świecie chciałaby mieć. Przez

chwilę na mnie patrzyła, a potem wyszeptała: „Odkupienie".

Słowo to długo dźwięczało mu w głowie.
Zadzwonił telefon. Dan podszedł do aparatu i zajrzał w okienko, które

wyświetlało numer osoby telefonującej. Zdziwił się, zobaczywszy, że to
Penny Maynard, projektantka mody, która mieszkała na czwartym piętrze w
jego budynku. Kilka razy zamienili parę zdań w windzie. Była zadbaną i
atrakcyjną kobietą, mniej więcej w jego wieku. Miał ochotę się z nią umówić,
lecz uznał, że nie chce nawiązywać bliższych stosunków z osobą, którą będzie
regularnie spotykał w windzie.

Pozwolił, by włączyła się automatyczna sekretarka.
- Dan - odezwał się stanowczy glos Penny. - Wiem, że jesteś w domu.

Wpadło do mnie parę osób z budynku i wszyscy zgodziliśmy się, że
najwyższy czas, żebyśmy poznali naszego domowego pediatrę. Przychodź
szybko. Nie musisz zostawać dłużej niż dwadzieścia minut, chyba że zechcesz
spróbować mojej zaimprowizowanej kolacji z makaronem w roli głównej.

W tle słyszał przyciszone rozmowy. Nagle uznał, że perspektywa spotkania

z innymi ludźmi bardzo podniosłaby go na duchu, więc chwycił słuchawkę.

- Bardzo chętnie przyjdę - powiedział.
Ponieważ goście u Penny byli mili, a atmosfera swobodna i serdeczna, Dan

został na kolacji. Wrócił do siebie na górę, by zdążyć przed wiadomościami o
dziesiątej. Nadano krótki materiał o ceremonii żałobnej za duszę Adama
Cauliffa, architekta, który zginął w katastrofie łodzi w nowojorskim porcie.

Rosanna Scotto z Fox News mówiła:
- Wciąż toczy się śledztwo w sprawie eksplozji, w wyniku której poniósł

śmierć Cauliff i troje innych ludzi. Widzimy, jak z kościoła wychodzi były
kongresman Cornelius MacDermott z wdową po Adamie Cauliffie, swoją
wnuczką Neli. Powszechnie mówi się, że Neli MacDermott może się ubiegać
o fotel w Kongresie, który przez pięćdziesiąt lat zajmował jej dziadek, gdyż
obecnie sprawujący ten urząd Bob Gorman ma się wycofać z życia
publicznego.

Na ekranie ukazała się twarz Neli w zbliżeniu. Dan Minor szeroko

otworzył oczy w zdumieniu - wyglądała znajomo. Zaraz, chwileczkę,
pomyślał; poznałem ją cztery czy pięć lat temu na przyjęciu w Białym Domu.
Była z dziadkiem, a ja towarzyszyłem córce kongresmana Dade'a.

Przypomniał sobie, że podczas kilkuminutowej rozmowy z Neli odkrył, iż

oboje są absolwentami Georgetown. Trudno było uwierzyć, że w ciągu pięciu

background image

lat, które upłynęły od tego przypadkowego spotkania, zdążyła wyjść za mąż,
owdowieć, a teraz prawdopodobnie stała u progu kariery politycznej.

Twarz Neli długo pozostawała w kadrze. Jej zaostrzone rysy i malujący się

w oczach ból stanowiły zaskakujący kontrast wobec tamtej błyskotliwej,
uśmiechniętej młodej kobiety, którą zapamiętał Dan.

Napiszę do niej, pomyślał. Pewnie w ogóle mnie nie pamięta, ale

chciałbym to zrobić. Wygląda na zupełnie załamaną. Adam Cauliff musiał
być kimś wyjątkowym.

piątek, 16 czerwca

ROZDZIAŁ 33

Winifred Johnson mieszkała w domu na rogu Amsterdam i Osiemdziesiątej

Pierwszej. W piątek o dziesiątej rano Neli spotkała się z dziadkiem w holu
tego budynku.

- Przebrzmiały przepych, Mac - powiedziała, kiedy się zjawił. Dziadek

rozejrzał się po holu, który rzeczywiście lata świetności

miał już za sobą. Marmurową podłogę pokrywały plamy, oświetlenie było

marne. Umeblowanie składało się z dwóch wytartych foteli.

- Matka Winifred dzwoniła dziś rano do administratora i mówiła mu o

naszej wizycie - tłumaczyła, gdy konserwator, który widocznie pełnił tu
również funkcję portiera, wskazał im drzwi windy.

- Neli, przychodząc tutaj, robimy chyba poważny błąd - odezwał się

Cornelius MacDermott, kiedy winda powoli ruszyła na piąte piętro. - Nie
wiem, jak się skończy śledztwo prokuratora okręgowego, ale jeżeli Winifred
była w coś wplątana albo wiedziała o korupcji, albo... - urwał.

- Nawet nie próbuj mi sugerować, że Adam mógłby być zamieszany w

oszustwa przetargowe czy łapówki - odparła ostro.

- Niczego nie sugeruję poza tym, że gdyby policja w którymś momencie

zdobyła nakaz rewizji w tym mieszkaniu, nie będzie dobrze, jeśli ją
ubiegniemy.

- Mac, proszę. - Neli starała się, by dziadek nie słyszał, jak łamie się jej

głos. - Chcę po prostu pomóc. Przede wszystkim zamierzam sprawdzić, czy
Winifred zrobiła jakieś zabezpieczenia finansowe dla matki; chodzi mi o
polisy ubezpieczeniowe i podobne rzeczy. Pani Johnson umiera z niepokoju,
że będzie musiała opuścić Old Woods. Dobrze jej tam. Nie sądzę, żeby była
zupełnie niekłopotliwą pensjonariuszką, ale ma zaawansowane zapalenie
stawów. Gdybym czuła taki ból, chyba też nie ociekałabym słodyczą.

- Co ma ociekanie słodyczą do naszego myszkowania w mieszkaniu

Winifred? - zapytał Mac, gdy wysiedli z windy. - Daj spokój, Neli. Kiedyś

background image

byliśmy wobec siebie szczerzy. Nie jesteś harcerką, żeby spełniać dobre
uczynki. Jeżeli u Waltersa i Arsdale'a była afera łapówkarska, to masz
nadzieję, że znajdziesz coś, co obciąży Winifred i oczyści z podejrzeń Adama.

Szli obskurnym korytarzem.
- Mieszkanie Winifred ma numer 5E - powiedziała Neli i sięgnęła do

torebki po klucze, które dała jej pani Johnson.

- Dwa zamki i zasuwa - zauważył obojętnie Mac. - Zawodowiec poradziłby

sobie otwieraczem do konserw.

Otworzyła drzwi, przez moment się zawahała, a potem przestąpiła próg.

Zaledwie tydzień wcześniej była tu Winifred, a już mieszkanie sprawiało
wrażenie zaniedbanego i opuszczonego.

Zanim odważyli się wejść dalej, chwilę stali w przedpokoju, orientując się

w rozkładzie pomieszczeń. Na lewo od wejścia znajdował się stół, na którym
stał wazon ze zwiędłymi kwiatami - lichym bukietem, jednym z takich, jakie
sprzedawano w sklepach spożywczych. Przed sobą mieli salon, długi i wąski
ponury pokój wyłożony wytartym pseudoperskim dywanem, gdzie stała stara
kanapa obita czerwonym welurem, krzesło do kompletu, pianino i stolik do
czytania.

Blat stołu przykrywał koronkowy bieżnik. Zachowując zasady idealnej

symetrii, ustawiono na nim kilka zdjęć w ramkach i dwie takie same lampki z
zakończonymi frędzlami abażurami. Pokój sprawiał wrażenie tak
staroświeckiego, że kojarzył się Neli z filmami, których akcja toczyła się w
epoce wiktoriańskiej.

Podeszła do stołu, by dokładniej przyjrzeć się fotografiom. Większość z

nich przedstawiała młodą dziewczynę w kostiumie pływackim, której
wręczano nagrodę. Na innych, późniejszych zdjęciach była
dwudziestokilkuletnia Winifred, szczupła, uśmiechnięta i trochę zalękniona.

- Jej matka chciała, żebym przyniosła te zdjęcia - powiedziała Neli. -

Wezmę je, gdy będziemy wychodzić.

Cofnęła się do przedpokoju i zajrzała do kuchni, która była na lewo. Potem

skręciła w prawo, do drugiego pokoju, a dziadek nie odstępował jej na krok.
W większej sypialni stało podwójne łóżko, toaletka i komoda. Łóżko było
przykryte narzutą, podobne do tej, jaką miała kiedyś babcia Neli.

Weszła do następnego pomieszczenia, które najwyraźniej było pokojem

dziennym i gabinetem Winifred. W ciasnym wnętrzu znajdowała się kanapa,
telewizor, kosz z czasopismami i biurko z komputerem. Dwie półki z
książkami nad biurkiem i kilka rzędów oprawionych w ramki medali
zawieszonych nad kanapą potęgowały uczucie klaustrofobii. Całe mieszkanie

background image

robiło przygnębiające wrażenie. Winifred spędziła tu większą część swojego
życia, myślała Neli, i założę się, że z wyjątkiem tego pokoju, nie zmieniła nic
od czasu, gdy matka przeniosła się do domu opieki.

- Neli, jeżeli zakończyliśmy już główny program wycieczki, proponuję,

żebyś spróbowała znaleźć to, czego szukasz, a potem chodźmy stąd.

Zrzędliwy ton był zwykle sygnałem zaniepokojenia Maca. Neli przyznała,

że nie przyszło jej do głowy, iż ich wyprawa do mieszkania Winifred Johnson
może zostać źle zinterpretowana przez prokuraturę okręgową, lecz uwaga
dziadka sprawiła, że także ogarnął ją lęk.

- Masz rację, Mac - powiedziała. - Przepraszam.
Podeszła do biurka i czując się dość niezręcznie, otworzyła środkową

szufladę.

Miała wrażenie, jak gdyby odkryła zupełnie inny świat. Szuflada była

wypchana kartkami papieru różnych rozmiarów i różnego pochodzenia, od
samoprzylepnych karteczek z notesu po plany architektoniczne. Na każdym
arkuszu i arkusiku drukowanymi lub pisanymi literami, dużymi lub drobnym,
trudnym do odczytania maczkiem Winifred skreśliła cztery słowa: „Winifred
kocha Harry'ego Reynoldsa".

ROZDZIAŁ 34

Kierownik salonu, w którym pracowała Lisa Ryan, kazał jej wziąć tydzień

wolnego.

- Potrzebujesz trochę czasu, kochana, żeby zacząć dochodzić do siebie -

powiedział.

„Dochodzić do siebie", powtórzyła z ironią, patrząc teraz na ułożone na

łóżku sterty ubrań. To chyba najgłupsze trzy słowa na świecie. Przypomniała
sobie, z jaką wzgardą traktował je Jimmy, kiedy padały z ust jakiegoś
prezentera wiadomości po katastrofie lotniczej albo trzęsieniu ziemi.

- Dopiero co zawiadomili rodziny, ciał nie znaleziono, a tu jakiś bubek z

mikrofonem chrzani, że zaczynają powoli dochodzić do siebie - mówił
poirytowany, kręcąc głową.

Ktoś jej powiedział, że dobrą terapią jest ruch i skierowanie energii na

jakieś konkretne zajęcie, na przykład wysprzątanie szafy i szuflad Jimmy'ego.
Zabrała się więc do porządkowania jego ubrań i układania ich w pudłach,
żeby je potem oddać potrzebującym. Niech lepiej posłużą jakiemuś
biedakowi, niż gdyby miały gnić w szafie jak ubrania po dziadku, pomyślała.

Jej babcia zachowała wszystko, co należało do dziadka, tworząc - jak to

wówczas wyglądało - rodzaj kapliczki ku jego czci. Lisa przypomniała sobie,

background image

że jako dziecko widziała jego marynarki i płaszcze, które wisiały na
wieszakach tuż obok sukienek babci.

Nie potrzebuję ubrań Jimmy'ego, żeby o nim pamiętać, mówiła sobie w

duchu, składając koszule, które podarowały mu dzieci na zeszłe Boże
Narodzenie - bo nie ma minuty, żebym o nim nie myślała.

- Niech pani zmieni swój rozkład zajęć - zachęcał ją przedsiębiorca

pogrzebowy. - I proszę nie siedzieć przy stole na tym samym miejscu. Niech
pani przemebluje sypialnię. Przekona się pani, jak drobiazgi pomagają
przetrwać pierwszy rok po stracie bliskiej osoby.

Kiedy skończyła sprzątać szafkę Jimmy'ego, postanowiła wstawić ją do

pokoju chłopców. Makietę domu marzeń przeniosła już do salonu. Nie byłaby
w stanie patrzeć na model, leżąc samotnie w łóżku, które dzieliła z mężem.

Jutro przesunę łóżko, tak żeby stało między oknami, postanowiła, chociaż

miała wątpliwości, czy jakiekolwiek zmiany jej pomogą. Nie potrafiła sobie
wyobrazić, że nadejdzie taki dzień, gdy ani razu nie pomyśli o Jimmym.

Zerknęła na zegar i z niepokojem stwierdziła, że jest już za piętnaście

trzecia i za dwadzieścia minut dzieci wrócą ze szkoły. Nie chciała, żeby
chłopcy widzieli, jak porządkuje rzeczy ich ojca.

Pieniądze! - przemknęło jej nagle przez głowę.
Udało się jej nie myśleć o nich przez cały dzień. Wczoraj, po mszy za

duszę Adama Cauliffa, kiedy zobaczyła tych dwóch policjantów
wychodzących z kościoła, była pewna, że chcieli z nią rozmawiać. Na
przykład dowiedzieli się o pieniądzach. Albo coś podejrzewają, przyjdą tu z
nakazem rewizji i znajdą pudelka. A jeśli dojdą do wniosku, że wiem, jak
Jimmy je zdobył, aresztują i mnie. Co wtedy będzie?

Nie umiała już dłużej powstrzymywać lęku. Nie mam pojęcia, co robić. O

Boże, nie wiem, co robić! - powtarzała w duchu.

Panującą w domu ciszę rozdarł nagle dźwięk dzwonka u drzwi.

Zaskoczona Lisa upuściła koszulę, którą trzymała w rękach i zbiegła na dół.
Pewnie Brenda, pocieszała się w myślach. Powiedziała, że jeszcze dzisiaj do
mnie wstąpi.

Jednak zanim jeszcze otworzyła drzwi, zrezygnowana nabrała już

pewności, że zamiast Brendy stoi za nimi jeden z detektywów.

Widok zapuchniętych oczu i pokrytej czerwonymi plamami od łez twarzy

Lisy Ryan wzbudził w Jacku Sclafanim autentyczne współczucie. Wyglądała,
jakby płakała cały dzień, pomyślał. Musiała przeżyć ciężki szok. Ma dopiero
trzydzieści trzy lata, a już została wdową z trójką dzieci, które będzie musiała
wychowywać sama.

background image

Pierwszy raz widział Lisę, kiedy przyszli z Brennanem zawiadomić ją, że

zidentyfikowano ciało jej męża - ściśle mówiąc, szczątki ciała, poprawił się w
myśli - a drugi raz pod kościołem, po mszy za duszę Cauliffa, kiedy musiała
go rozpoznać.

- Detektyw Jack Sclafani, pani Ryan. Pamięta mnie pani? Chciałbym z

panią chwilę porozmawiać, jeśli pani pozwoli.

Zauważył, że w miejsce wyrazu smutku w jej oczach pojawił się blady

strach. Nie powinno być żadnych kłopotów, pomyślał. Sprawa, która ją gnębi,
z pewnością niedługo wyjdzie na jaw.

- Mogę wejść? - spytał uprzejmie.
Wyglądała jak sparaliżowana, jak gdyby nie była zdolna wykonać żadnego

ruchu ani wydać z siebie głosu. Wreszcie szepnęła:

- Tak, oczywiście. Proszę.
Wybacz mi, Panie, bo grzeszę, pomyślał Jack, idąc za Lisą Ryan w głąb

domu.

Usiedli sztywno naprzeciw siebie w małym, lecz miłym salonie. Jack nie

omieszkał zwrócić uwagi na duże zdjęcie rodzinne, które wisiało w ramkach
nad kanapą.

- Zrobiono je chyba w lepszych czasach - zauważył. - Jimmy wygląda,

jakby złapał pana Boga za nogi. Dumny mąż i ojciec w każdym calu.

Jego słowa osiągnęły zamierzony efekt. Oczy Lisy Ryan wypełniły się

łzami i jednocześnie napięcie, jakie widział wcześniej w jej twarzy, zdawało
się ustępować.

- Bo rzeczywiście złapaliśmy pana Boga za nogi - powiedziała cicho. - Wie

pan, co mam na myśli. Żyliśmy od wypłaty do wypłaty, jak większość ludzi w
naszej sytuacji, ale dobrze nam z tym było. Było wspaniale, mieliśmy wielkie
plany. I marzenia.

Pokazała na stół.
- To jest model domu, jaki Jimmy chciał dla nas kiedyś zbudować.
Jack wstał i podszedł bliżej, by dokładnie się przyjrzeć makiecie.
- Bardzo ładny. Czy mogę mówić do pani „Lisa"?
- Tak, oczywiście.
- Liso, w pierwszej reakcji na wiadomość o śmierci Jimmy'ego zapytałaś,

czy popełnił samobójstwo. To oznacza, że w jego życiu działo się coś bardzo
niedobrego, tylko co? Mam wrażenie, że między wami nie układało się źle.

- Rzeczywiście, nie.
- Niepokoił się swoim zdrowiem?

background image

- Jimmy nigdy nie chorował. Żartowaliśmy sobie, że taki facet jak on nie

powinien w ogóle płacić składki na ubezpieczenie zdrowotne. Szkoda
pieniędzy.

- Jeżeli więc nie były to problemy małżeńskie ani kłopoty ze zdrowiem, w

grę mogą wchodzić jeszcze kłopoty finansowe - zasugerował Jack.

Trafiony - zatopiony, pomyślał, widząc zaciskające się nerwowo dłonie

Lisy Ryan.

- Kiedy ma się rodzinę, łatwo popaść w długi. Kupuje się jakąś potrzebną

rzecz na kartę kredytową. Człowiek jest pewien, że spłaci to w ciągu paru
miesięcy, ale nagle okazuje się, że trzeba kupić nowe opony albo wymienić
dach domu, albo któreś z dzieci musi iść do dentysty. - Westchnął. - Jestem
żonaty i mam dzieci. Wiem, że to się zdarza.

- Nigdy nie mieliśmy długów - zaprotestowała. - Przynajmniej dopóki

Jimmy miał pracę. A wie pan, dlaczego ją stracił? - wybuchnęla. - Bo był
szczery i uczciwy i oburzył się, kiedy firma, w której pracował, używała na
budowie cementu gorszej jakości. Oczywiście, niektórzy wykonawcy obniżają
koszty, gdzie tylko się da. Tak jest w całym budownictwie, ale Jimmy mówił,
że tamten przedsiębiorca narażał życie innych. Za swoją sumienność został
nie tylko zwolniony, ale dostał wilczy bilet - wyjaśniła. - Nie mógł nigdzie
znaleźć pracy. Wtedy zaczęły się nasze kłopoty finansowe.

Ostrożnie, przestrzegła się w myślach Lisa, za dużo mówisz. Ale

zrozumienie w oczach detektywa Sclafaniego było jak balsam dla jej duszy.
Minął ledwie tydzień, pomyślała, a już jak powietrza potrzebuję rozmowy z
dorosłym mężczyzną.

- Jak długo Jimmy nie miał pracy, Liso?
- Prawie dwa lata. Od czasu do czasu znajdował jakieś dorywcze zajęcie,

na czarno, ale po krótkim czasie je tracił, więc nigdzie dobrze nie zarobił.
Poszła fama, że nie umie trzymać języka za zębami i próbowali go za to
zniszczyć.

- W takim razie kamień musiał mu spaść z serca, kiedy zadzwonili z biura

Adama Cauliffa. Jak Jimmy nawiązał z nim kontakt? Przecież Cauliff ruszył z
własną firmą niedawno.

- Jimmy kontaktował się ze wszystkimi - odrzekła Lisa. - Adam

przypadkiem zobaczył jego życiorys. Jego asystentka przekazała papiery
Jimmy'ego Samowi Krause'owi, a Sam Krause przyjął go do pracy.

Nagle przyszła jej do głowy odpowiedź na dręczące ją pytanie.

Oczywiście, pomyślała, tak właśnie musiało być. Jimmy mówił jej, że Krause

background image

jest znany z ograniczania kosztów. Czyli pracując dla niego, Jimmy mógł być
zmuszony do przystania na jakiś kant pod groźbą utraty posady.

- Wydaje mi się, że coś bardzo gnębiło Jimmy'ego, mimo że znalazł pracę -

zauważył Sclafani. - Naturalnie, tak musiało być, skoro sądzisz, że mógł się
zastanawiać nad samobójstwem. Mam wrażenie, że coś o tym wiesz, Liso.
Możesz mi powiedzieć? Być może Jimmy chciałby, żebyśmy o czymś
wiedzieli, a sam nic już nie może nam wyjawić.

Właśnie tak było, myślała Lisa, ledwie słysząc, co mówi detektyw. Jestem

pewna. Na jednej z budów Krause'a Jimmy zobaczył, że coś jest nie tak. Miał
dwa wyjścia - wylanie z pracy albo pieniądze za milczenie. Uznał, że nie ma
wyboru, wiedział też jednak, że jeśli raz weźmie pieniądze, już go będą mieli.

- Jimmy był dobrym, uczciwym człowiekiem... - zaczęła. Sclafani wskazał

ruchem głowy rodzinną fotografię.

- To widzę - odparł.
Mam ją, pomyślał, powie mi o wszystkim.
- Tamtego dnia, po pogrzebie... - zaczęła Lisa, lecz zaraz urwała, ponieważ

usłyszeli, jak otworzyły się drzwi kuchenne, a potem rozległ się tupot małych
stóp.

- Mamo, jesteśmy! - zawołała Kelly.
- Tu jestem!
Lisa podskoczyła, uświadamiając sobie nagle z przerażeniem, że właśnie

miała powiedzieć funkcjonariuszowi policji, iż na dole leży głęboko schowana
paczka z pieniędzmi, które musiałaby nazwać „brudnymi".

Trzeba się ich pozbyć, pomyślała. Powinnam była jednak wczoraj

porozmawiać z Neli MacDermott. Mam wrażenie, że mogę jej zaufać. Może
ona powie mi, jak zwrócić te pieniądze komuś z firmy Krause'a, komu się
należą. W końcu to jej mąż podesłał im Jimmy'ego.

Obok niej zjawiły się dzieci i wspięły się na palce, by pocałować matkę.

Lisa spojrzała na Jacka Sclafaniego.

- Jimmy czuł się bardzo dumny z tej trójki - powiedziała opanowanym

głosem. - A one były bardzo dumne z ojca. Mówiłam już, że Jimmy Ryan był
dobrym i porządnym człowiekiem.

ROZDZIAŁ 35

- To Winifred miała ukochanego?
- Jestem w szoku - wyznała dziadkowi Neli. Siedzieli w taksówce, która

wiozła ich z mieszkania Winifred do domu. - Kiedyś dokuczałam Adamowi,
mówiąc mu, że Winifred się w nim durzy.

background image

- Durzyła się, jak inne kobiety w Beatlesach czy Presleyu - odparł cierpko

Cornelius MacDermott. - Adam tak zabiegał o jej łaski, że postanowiła rzucić
Waltersa i Arsdale'a i razem z nim zakładać nową firmę.

- Mac!
- Przepraszam - rzucił szybko. - Chcę tylko powiedzieć, że Adam był sporo

młodszy i miał piękną żonę. Cokolwiek by mówić o Winifred, nie była
idiotką. Najwyraźniej coś ją łączyło z jakimś Harrym Reynoldsem - a w
każdym razie na pewno straciła dla niego głowę.

- Ciekawe, dlaczego nie dał znaku życia? - zastanawiała się Neli. - Mam

wrażenie, jakby Winifred zniknęła z powierzchni ziemi. Jej matka twierdzi, że
nikt się z nią nie kontaktował poza administratorem budynku, który zadzwonił
i wyraził nadzieję, że jeżeli pani Johnson nie zamierza się z powrotem
wprowadzić, to zrezygnuje z mieszkania. Czyli dał jej do zrozumienia, że nie
powinna się tu przenosić ani podnajmować komuś mieszkania.

- Nadal twierdzę, że nasza wizyta w tym mieszkaniu była błędem.

Zwłaszcza kiedy się okazało, że Winifred nie trzymała tam żadnych papierów
- odrzekł Mac. - Trzeba było najpierw iść do biura.

- Mac, poszłam do mieszkania Winifred na specjalną prośbę jej matki.
Na kolanach Neli leżała paczuszka ze zdjęciami wziętymi z mieszkania.

Cornelius MacDermott przyjrzał się zapakowanym fotografiom.

- Chcesz, żeby Liz wysłała to do domu opieki?
Neli się zawahała. Może jeszcze raz odwiedzę panią Johnson, pomyślała,

ale nie tak prędko.

- Dobrze, niech Liz wyśle te zdjęcia - zgodziła się chętnie. - Zadzwonię do

pani Johnson i powiem jej, że są w drodze. I że poszukamy dokumentów
Winifred w biurze.

Taksówka zwolniła przed domem Neli, która poczuła, że dziadek obejmuje

ją ramieniem.

- Pamiętaj, że jestem przy tobie - powiedział cicho, ściskając ją lekko.
- Wiem, Mac.
- Jeżeli będziesz chciała się wygadać, zadzwoń o każdej porze dnia i nocy.

Nie zapominaj, że mnie też życie nie oszczędzało.

Rzeczywiście, pomyślała Neli. Twoja żona, twój jedyny syn, synowa -

wszyscy odeszli tak nagle. Nikt nie musiał tłumaczyć dziadkowi, co to jest
żal.

Odwróciwszy się, ujrzała Carla, który otwierał drzwi taksówki. Po chwili

usłyszała Maca.

- Neli, jeszcze jedno.

background image

W głosie dziadka brzmiało rzadkie u niego wahanie. Neli wystawiła jedną

nogę na zewnątrz, lecz spojrzała na niego w oczekiwaniu.

- Nigdy nie wypełniałaś zeznania podatkowego wspólnie z Adamem,

prawda?

Już miała wybuchnąć złością, ale w jego oczach dostrzegła głębokie

zaniepokojenie. Z troską uświadomiła sobie, że z każdym dniem Macowi
coraz trudniej ukryć swój wiek.

Przypomniała sobie, że kiedy wyszła za Adama, dziadek ostrzegał ją, by

zawsze składali osobne deklaracje podatkowe.

- Neli - mówił wówczas - pamiętaj, że zamierzasz poświęcić się służbie

publicznej. A to znaczy, że wrogowie będą cały czas krążyć nad tobą jak sępy
i czekać na najdrobniejsze potknięcie. Musisz uważać, bo wykorzystają każdą
okazję, żeby obrzucić cię błotem. Niech Adam składa osobno zeznanie
podatkowe. Może się zdarzyć, że całkiem niewinnie zadeklaruje coś, co
później zostanie wykorzystane przeciwko tobie. Składaj zeznanie sama i staraj
się, żeby było jak najmniej skomplikowane. Nie próbuj żadnych sztuczek.

- Nie, Mac, zawsze składałam własne - odpowiedziała teraz szorstko. - Nie

musisz się martwić. - Zaczęła wysiadać, ale po chwili jeszcze raz odwróciła
się do niego. - Ale szczerość za szczerość. Czy wiesz o czymś - posłuchaj
dobrze - czy wiesz na pewno o czymś, co by wskazywało, że Adam nie był
godny zaufania?

- Nie - odrzekł, jak gdyby niechętnie, kręcąc głową. - O niczym takim nie

wiem.

- A więc podejrzewasz, że Adam był zamieszany w jakąś aferę, którą bada

prokuratura okręgowa, tylko na podstawie pogłosek - tego, co mówią Walters
i Arsdale i swojej słynnej intuicji, tak?

Dziadek skinął głową.
- Mac, wiem, że starasz się mnie chronić i pewnie powinnam cię za to

kochać, ale...

- W tym momencie nie czuję, żebyś mnie bardzo kochała, Neli. Zdobyła się

na uśmiech.

- Rzeczywiście, w tym momencie nie; ale tak w ogóle bardzo cię kocham.

Uwierz mi, to możliwe. - Rzucając przepraszające spojrzenie Carlowi, w
końcu wysiadła z taksówki. Kiedy winda wiozła ją już do azylu jej
mieszkania, Neli podjęła decyzję.

Nie pojmowała swoich zdolności przewidywania pewnych wydarzeń. Nie

rozumiała także - czyli nie przyjmowała do wiadomości - faktu, że medium
potrafi się kontaktować ze zmarłymi. Skoro jednak

background image

Bonnie Wilson twierdzi, iż Adam nawiązał z nią kontakt, Neli wiedziała,

że musi zbadać tę sprawę.

Muszę to zrobić, powiedziała sobie, jeżeli nie ze względu na siebie, to

przez wzgląd na Adama.

ROZDZIAŁ 36

Po eksplozji na „Cornelii II" ratownicy ze Straży Przybrzeżnej dzień w

dzień prowadzili żmudne poszukiwania szczątków łodzi i ciał pasażerów,
starając się zebrać jak najwięcej materiałów dowodowych. W piątkowe
popołudnie, pierwszy raz od czterech dni, znaleźli coś naprawdę ważnego. W
okolicy mostu Verrazano fala wyniosła na brzeg odłupany kawałek drewna.
Na drzazgach osadziły się skrawki niebieskiej koszuli i fragmenty ludzkiej
kości.

Na podstawie makabrycznego znaleziska zespół poszukiwaczy stwierdził,

że odnalazł mikroskopijne szczątki jeszcze jednej ofiary. Poproszono
sekretarkę Sama Krause'a, by opisała, co miał na sobie, gdy wychodził z biura
na zebranie na jachcie. Kobieta była absolutnie pewna, że widziała szefa w
niebieskiej koszuli z długim rękawem i spodniach w kolorze khaki.

George Brennan dostał wiadomość o znalezisku, kiedy wychodził na

spotkanie z Jackiem Sclafanim przy Czternastej Wschodniej numer 405. W
kieszeni miał nakaz, który dawał im prawo do przeprowadzenia rewizji w
miejscu zamieszkania Ady Kapłan, matki Jeda Kapłana, głównego
podejrzanego w sprawie eksplozji na jachcie.

Spotkali się w holu budynku, gdzie Brennan poinformował Jacka o

najnowszym odkryciu poszukiwaczy. Powiedział:

- Wiesz co, Jack, ten, kto to zrobił, użył tyle materiału wybuchowego, że

mógłby wysadzić liniowiec transoceaniczny. W zeszły piątek była idealna
pogoda na żeglowanie. Z tego, co słyszałem, w porcie znajdowało się dużo
małych łódek. To duże szczęście, że większość z nich popłynęła do swoich
przystani, zanim nastąpiła eksplozja. Trudno sobie wyobrazić, ile by było
ofiar, gdyby ktoś znalazł się w pobliżu.

- Przypuszczasz, że ładunek zdetonowano pilotem albo zapalnikiem

zegarowym? Przestępca musiałby bardzo precyzyjnie ustawić czas.

- Bardzo precyzyjnie, jeśli ten ktoś miał doświadczenie z materiałami

wybuchowymi, jak Jed Kapłan, albo miał cholerne szczęście, jeżeli był
amatorem. Inaczej rozerwałoby go już przy przygotowaniu ładunku.

Roztrzęsiona Ada Kapłan łkała ze wstydu na myśl, co sąsiedzi powiedzą na

to, że w jej czteropokojowym mieszkaniu policja przeprowadza dokładną
rewizję. Jed siedział przy stole w jadalni z wyrazem pogardy na twarzy.

background image

Jest zupełnie spokojny, pomyślał Jack. Jeśli to on wysadził łódź, na pewno

nie miał tu nic, co mogłoby stanowić dowód.

Mimo to odnieśli drobne zwycięstwo - w worku marynarskim schowanym

w szafie znaleźli torebkę marihuany.

- Dajcie spokój, przecież widać, że ten towar jest stary - zaprotestował Jed.

- Nigdy tego na oczy nie widziałem. Ostatni raz byłem tu pięć lat temu.

- To prawda - potwierdziła słowa syna Ada Kapłan. - Schowałam tu stare

worki, w razie gdyby chciał je wziąć, ale od powrotu do domu w ogóle ich nie
dotykał. Przysięgam.

- Przykro mi, pani Kapłan - odezwał się Brennan. - Przykro mi, Jed, ale

tyle trawy wystarczy, żeby postawić ci zarzut o posiadanie i zamiar handlu.

Trzy godziny później Sclafani i Brennan umieścili Jeda Kapłana w areszcie

na posterunku dzielnicowym.

- Matka zapewne wyłoży pieniądze na kaucję, ale przynajmniej sędzia

zgodził się zatrzymać mu paszport - odezwał się George. Nie wydawał się
jednak zadowolony.

- Musiał się czegoś nauczyć po wpadce w Australii, kiedy znaleziono przy

nim materiały wybuchowe - powiedział Jack Sclafani. - W mieszkaniu nie
było nic, co by go łączyło z katastrofą łodzi.

Szli w stronę samochodów.
- Wizyta u Lisy Ryan coś wyjaśniła? - spytał Brennan.
- Niestety, nic. Jestem pewien, że jeszcze chwila, a wszystko by mi

wygadała, ale dzieci wróciły ze szkoły. - Jack pokręcił głową, wyjmując z
kieszeni kluczyki. - Przysięgam, jeszcze dwie minuty i wiedziałbym
wszystko. Zostałem trochę dłużej, rozmawiałem z dzieciakami.

- Jadłeś z nimi ciasteczka i piłeś mleko?
- Potem wypiłem jeszcze kawę z ich matką, kiedy dzieci wyszły. Uwierz

mi, próbowałem. Jednak nie kupiła już żadnych zapewnień typu „możesz mi
zaufać".

- Dlaczego tak się zamknęła?
- Trudno powiedzieć - odrzekł Sclafani. - Przypuszczam, że to, co chciała

mi wyznać, mogłoby zepsuć obraz Jimmy'ego Ryana w oczach dzieci.

- Pewnie masz rację. No dobra, w takim razie do jutra. Może w końcu coś

się ruszy.

Zanim wsiedli do swoich samochodów, zadzwonił telefon komórkowy

George'a Brennana. W pobliżu mostu Verrazano, mniej więcej tam, gdzie fala
wyrzuciła na brzeg odłupany kawał drewna i skrawki niebieskiej koszuli,
znaleziono damską torebkę.

background image

W przesiąkniętym wodą portfelu znajdowały się karty kredytowe i prawo

jazdy wystawione na nazwisko Winifred Johnson.

- Podobno nawet nie nadpalona - powiedział Brennan, wyłączając telefon. -

Zupełnie nieprawdopodobne. Musiała polecieć prosto w górę, a potem spaść
do wody.

- Chyba że w ogóle nie było jej na łodzi w chwili wybuchu - zauważył

Sclafani po chwili namysłu.

ROZDZIAŁ 37

Neli spędziła popołudnie, odpowiadając na listy z kondolencjami, których

spory plik urósł przez tydzień na jej biurku. Gdy skończyła, dochodziła już
piąta.

Muszę gdzieś wyjść na chwilę, pomyślała. Cały tydzień się nie ruszam.
Przebrała się w szorty i koszulkę, do kieszeni wsunęła kartę kredytową i

banknot dziesięciodolarowy, po czym ruszyła w stronę Central Parku,
pokonując trzy przecznice biegiem. Na Siedemdziesiątej Drugiej skręciła do
parku i zaczęła biec na południe. Kiedyś biegałam trzy albo cztery razy w
tygodniu, myślała. Jak to się stało, że przestałam?

Powoli wchodząc w dawny rytm i ciesząc się uczuciem wolności, jakie

dawał jej nieskrępowany ruch, Neli myślała o kondolencjach, jakie dostała.

„Byłaś z Adamem taka szczęśliwa...".
„Przykro nam z powodu tragedii, jaką przeżyłaś...".
„Jesteśmy z tobą...".
Dlaczego w ani jednym liście nie ma słowa o tym, jakim wspaniałym

człowiekiem był Adam i jak bardzo będzie go wszystkim brakować?
Dlaczego jest taka odrętwiała? Czemu nie potrafi płakać?

Przyśpieszyła kroku, lecz nie pozbyła się dręczących pytań. Gdzie ja to

czytałam, że nie da się prześcignąć własnych myśli? - zastanawiała się
uporczywie.

* * *
Dan Minor zrobił pętlę wokół południowego Central Parku i ponownie

wbiegł na jego teren, tym razem kierując się na północ. Świetny dzień na
jogging, pomyślał. Popołudniowe słońce dawało miłe ciepło, wiał lekki,
rześki wiatr. Park było pełen biegaczy, rolkarzy i zwykłych spacerowiczów.
Na wielu ławkach siedzieli ludzie przyglądający się tętniącemu życiu lub
pogrążeni w lekturze.

Dan poczuł ukłucie bólu, gdy mijał siedzącą na ławce zaniedbaną młodą

kobietę, ubraną w poprzecieraną sukienkę. Nikt obok niej nie siada, pomyślał,
przyglądając się wypchanym torbom, które stały u jej stóp.

background image

Czy tak samo wygląda życie Quinny? Czy ludzie też nie zwracają na nią

uwagi albo starają się do niej nie zbliżać?

Dziwne, że łatwiej mu o niej myśleć jako o „Quinny". „Mama" to był ktoś

inny - piękna, ciemnowłosa kobieta, która przytulała go do siebie i nazywała
Dannym.

Była też nieszczęśliwą kobietą, która coraz częściej piła wieczorami, kiedy

leżałem już w łóżku, pomyślał. Czasem budziłem się w nocy, zanosiłem na
dół koc i przykrywałem ją, gdy traciła przytomność.

I biegnąc, kątem oka dostrzegł mijającą go wysoką kobietę o kasztanowych

włosach. Znam ją, pomyślał. Reakcja była natychmiastowa, jak gdyby coś
znajomego dało impuls jakiemuś dawnemu wspomnieniu. Dan przystanął i
odwrócił się, patrząc na biegaczkę. Ale kim ona jest i skąd mógł ją pamiętać?
Był pewien, że widział tę twarz w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.
No oczywiście, przypomniał sobie. Neli MacDermott. Widział ją wczoraj
wieczorem w wiadomościach o dziesiątej. Stała pod kościołem po mszy
żałobnej za duszę męża.

Wewnętrzny głos, którego Dan nie rozumiał, kazał mu zawrócić i pobiec w

kierunku południowej części Central Parku, za oddalającymi się
kasztanowymi włosami Neli MacDermott.

Zbliżając się do Broadwayu, Neli zwolniła tempo. Na rogu Broadwayu i

Pięćdziesiątej Siódmej była księgarnia Coliseum Books. Wychodząc z
mieszkania, Neli wzięła ze sobą pieniądze i kartę kredytową, w razie gdyby
postanowiła tu wstąpić, wracając do domu. Teraz musiała się zdecydować.

I zdecydowała. Jeżeli rzeczywiście spotka się z Bonnie Wilson i będzie

chciała porozmawiać o jej rzekomych kontaktach z Adamem, musi wiedzieć o
zjawiskach spirytystycznych dużo więcej niż teraz. Mac wyśmiałby ten
pomysł i oświadczyłby, że paplaninie mediów i spirytystów mogą dawać
wiarę tylko naiwniacy i stuknięte staruszki - takie jak ciocia Gert, naturalnie.
Właściwie przez niego Neli odrzuciła poprzednią propozycję Gert. Ale jeżeli
to, co Bonnie robiła w telewizji, okaże się prawdą, może istotnie zdołała
nawiązać kontakt z Adamem. Skoro jednak miała się z nią spotkać, powinna
się do tego przygotować. Chciała wiedzieć, czego może oczekiwać i o co ma
pytać.

Dan biegł za Neli Broadwayem, dopóki nie zniknęła w księgarni.

Niezdecydowany stał chwilę na chodniku i patrzył w szybę, udając, że z
zainteresowaniem ogląda wystawę. Czy wejść do środka? Nie miał przy sobie
ani grosza, więc nie będzie mógł udawać, że coś kupuje. Poza tym zanim ją
zauważył, dość długo biegał i miał świadomość, że teraz przede wszystkim

background image

powinien wziąć prysznic i zmienić ubranie. Jego obecny strój nie był zbyt
odpowiedni na wizytę w księgarni.

Brzegiem rękawa otarł pot z czoła. Może powinienem po prostu do niej

napisać, pomyślał.

Jednak chciał porozmawiać z nią właśnie teraz. Numeru jej telefonu

prawdopodobnie nie ma w książce, a po śmierci męża dostaje zapewne dużo
listów.

Wejdę do środka, postanowił w końcu.
Przez okno wystawy dostrzegł, że Neli MacDermott przechodzi między

regałami książek. Po chwili zauważył z ulgą - choć nie bez lekkiego
niepokoju, czy przelotna znajoma z przyjęcia go rozpozna - że skierowała się
do kasy.

Gdy wyszła z księgarni, zrobiła dwa długie kroki, przystając na samym

rogu ulicy, po czym uniosła dłoń, zatrzymując taksówkę jadącą Broadwayem.

Teraz albo nigdy, pomyślał Dan. Zebrał się w sobie i powiedział: - Neli?
Zatrzymała się niezdecydowana. Wysoki blondyn ubrany w bluzę do

joggingu nie wydawał się kimś znajomym, choć może kiedyś go spotkała.

- Dan Minor. Poznaliśmy się w Białym Domu. Kilka lat temu na przyjęciu.
Oboje się uśmiechnęli.
- Musisz przyznać, że to dużo lepsze niż: „Czy myśmy się gdzieś nie

spotkali?" - rzeki Dan, po czym szybko dodał: - Przyszłaś tam ze swoim
dziadkiem. Ja byłem gościem kongresmana Dade'a.

Jestem pewna, że go znam, pomyślała Neli, przyglądając się uważnie

sympatycznej twarzy mężczyzny. W końcu sobie przypomniała.

- Ach, tak, pamiętam. Jesteś lekarzem. Chirurgiem dziecięcym. I chodziłeś

do Georgetown.

- Zgadza się. - Co mam teraz zrobić?, pytał sam siebie Dan. Spostrzegł, że

jej uśmiech blednie. - Chciałem ci tylko powiedzieć, że bardzo mi przykro z
powodu śmierci twojego męża - rzekł pośpiesznie.

- Dziękuję.
- Jedzie pani czy nie? - Taksówkarz, któremu Neli dała znak, zatrzymał się

przy chodniku.

- Tak, proszę zaczekać. - Wyciągnęła dłoń. - Dzięki, że mnie zatrzymałeś,

Dan. Miło było znów cię zobaczyć.

Stał, patrząc na taksówkę, która przecięła Broadway i skręciła na wschód w

Pięćdziesiątą Siódmą. Jak zapytać kobietę, która dokładnie tydzień temu
owdowiała, czy ma ochotę zjeść ze mną kolację? - zastanawiał się Dan.

ROZDZIAŁ 38

background image

W Filadelfii w piątek po południu zabrano Bena Tuckera do doktor Megan

Crowley, która prowadziła poradnię psychologiczną dla dzieci.

Chłopiec siedział sam w poczekalni, a jego matka weszła do innego

pokoju, by porozmawiać z lekarką. Ben wiedział, że też będzie musiał z nią
rozmawiać i bardzo tego nie chciał, bo pani doktor na pewno zapyta o jego
sen. A o tym nie chciał mówić.

Koszmar nawiedzał go już co noc, a czasem nawet w ciągu dnia - Ben

szedł ulicą i był pewien, że zza rogu nagle wyłoni się wąż i rzuci na niego.

Mama i tata próbowali mu tłumaczyć, że to, co widzi, naprawdę nie

istnieje, że wszystko przez rozstrojone nerwy. Mówili, że dziecko bardzo
ciężko przeżywa widok strasznego wybuchu, w którym giną ludzie.
Powiedzieli, że lekarz pomoże mu z tego wyjść.

Ale oni nic nie rozumieli - nie chodziło o żaden wybuch. To był wąż.
Tata poradził mu, że kiedy wspomina tamten dzień w Nowym Jorku,

powinien myśleć o wycieczce do Statuy Wolności. Jak się wspinali długimi
schodami i jaki wspaniały był widok z korony Statuy.

Ben starał się słuchać jego rad. Zmusił się nawet do myślenia o swoim

prapradziadku, który jako dziecko zbierał grosiki, by figura mogła stanąć tam,
gdzie stoi. Myślał o tych wszystkich ludziach z wielu krajów, którzy
przepływali obok statuy i patrzyli na nią, ciesząc się, że przyjechali do Stanów
Zjednoczonych. Myślał o tym, lecz nic nie pomagało - nie potrafił przestać
myśleć o wężu.

Otworzyły się drzwi i z gabinetu wyszła jego mama z jakąś kobietą.
- Cześć, Ben - powiedziała kobieta. - Jestem doktor Megan. Była młoda,

nie tak jak doktor Peterson, jego pediatra, który wyglądał naprawdę staro.

- Doktor Megan chciałaby teraz z tobą porozmawiać, Benjy - odezwała się

jego matka.

- Pójdziesz ze mną? - spytał, zaczynając się trochę bać.
- Nie, zaczekam tutaj. Ale nie martw się, wszystko będzie w porządku. Za

chwileczkę wyjdziesz i pójdziemy na coś pysznego.

Ben spojrzał na lekarkę. Wiedział, że musi z nią iść. Ale nie powiem nic o

wężu, obiecał sobie.

Jednak doktor Megan go zaskoczyła. W ogóle nie chciała rozmawiać o

wężu. Pytała o szkołę, więc powiedział, że chodzi do trzeciej klasy. Potem
pytała o sport i Ben pochwalił się, że najbardziej lubi zapasy i. kiedyś wygrał
walkę, kładąc innego chłopca na łopatki już po trzydziestu sekundach.
Rozmawiali o lekcjach muzyki i Ben przyznał się, że nie lubi ćwiczyć i dzisiaj
potwornie fałszował, grając na flecie prostym.

background image

Rozmawiali jeszcze o wielu rzeczach, ale lekarka ani razu nie spytała go o

węża. Powiedziała tylko, że spotkają się znowu w poniedziałek.

- Doktor Megan jest miła - powiedział Ben mamie, kiedy jechali windą. -

Możemy teraz iść na lody?

sobota i niedziela, 17 i 18 czerwca

ROZDZIAŁ 39

Neli spędziła piątkowy wieczór na lekturze książek poświęconych

zjawiskom parapsychologicznym, które kupiła po rundzie joggingu.

Do sobotniego popołudnia przebrnęła przez te rozdziały, w których

omawiano interesujące ją aspekty zjawisk paranormalnych. W co z tego w
ogóle wierzę? - pytała się sama siebie, czytając, a potem kilkakrotnie wracając
do tych samych fragmentów.

Dokładnie wiem, kiedy zginęli mama i tata, myślała, i wiem, że kiedy

byłam na Hawajach, to rodzice kazali mi płynąć dalej, chociaż już chciałam
dać za wygraną - to moje własne doświadczenia ze zjawiskami
parapsychicznymi.

Neli zwróciła uwagę, że w którejś z książek autor pisał o aurze każdej

osoby. Tamtego dnia, w którym nastąpił ów tragiczny wybuch, gdy zobaczyła
Winifred, wydawało się, że wokół niej widać jakąś czerń. Według tego, co
teraz przeczytała, zobaczyła jej aurę. A zdaniem autora książki czerń jest
symbolem śmierci.

Neli wróciła myślą do programu telewizyjnego, w którym występowała

Bonnie Wilson. Była wręcz zdumiewająca, gdy z nadzwyczajną precyzją
mówiła tamtej kobiecie o okolicznościach śmierci jej męża.

Zdaniem sceptyków ludzie, którzy przypisują sobie zdolności

mediumiczne, bawią się po prostu w zgadywanki, wykorzystując informacje,
które uzyskali od samej „ofiary" i sprytnymi sztuczkami nakłaniając ją do
ujawnienia szczegółów. Przyznaję, że należę do sceptyków, pomyślała Neli,
ale muszę też stwierdzić, że jeżeli Bonnie Wilson jest oszustką, to mnie także
udało się jej wywieść w pole.

Czy ludzie, którzy twierdzą, że porozumiewają się ze zmarłymi, też tylko

zgadują? Niemożliwe, żeby Bonnie Wilson po prostu odgadła to wszystko, co
mówiła tamtej kobiecie w telewizji. A przypadkowa zbieżność faktów? Na
przykład wtedy, gdy myśli się o kimś, a minutę później ta osoba dzwoni. Jak
gdyby jedna wysyłała do drugiej faks. Są zsynchronizowane.

Stąd jednak daleko do wyjaśnienia zjawiska, jakie obserwowała Neli,

oglądając Bonnie Wilson w telewizji. Może medium, które ma kontakt ze

background image

zmarłym, jest kimś w rodzaju faksu dla myśli osoby zwracającej się z prośbą
o pomoc.

Och, Adamie, dlaczego wtedy ci powiedziałam, żebyś nie wracał do domu?

To pytanie nie przestawało dręczyć Neli. Gdyby nie to, może potrafiłabym się
pogodzić z twoim odejściem? A jednak gdyby nawet nie doszło między nami
do tego nieporozumienia, twoja śmierć i tak pozostawiłaby bez odpowiedzi
wiele pytań. Kto ci to zrobił, Adamie? I za co?

Myślałam, że ta biedna sekretarka durzyła się w tobie, ale już wiem - w jej

życiu był ktoś inny. To dobrze, że się tego dowiedziałam, i mam nadzieję, iż
Winifred przekonała się, co to znaczy być kochaną.

Mac bardzo się martwi, że twoje nazwisko będzie się pojawiać w śledztwie

dotyczącym korupcji, jakie prokuratura prowadzi u Waltersa i Arsdale'a.
Chociaż to wszystko mogło się dziać, kiedy jeszcze u nich pracowałeś, czy to
w porządku, że całą winą obarczają teraz ciebie, bo nie możesz się bronić?

Pracowałeś u nich ponad dwa lata, a jednak żaden z dwójki wspólników nie

przyszedł na mszę żałobną. Wiem, że byli na ciebie wściekli, bo kupiłeś
ziemię Ady Kapłan, a potem zostawiłeś ich firmę, żeby założyć własną.
Przecież chodziło o twoją ambicję. Wychowano mnie w przekonaniu, że
ambicja jest czymś dobrym, myślała Neli.

Czy ten, kto wysadził łódź, chciał cię usunąć jako niewygodnego świadka?

Czy to był zamach na ciebie? A może na Sama Krause'a? Albo na Winifred?
Po mszy chciała ze mną porozmawiać żona Jimmy'ego Ryana, ale coś ją
spłoszyło i uciekła. Czy zamierzała mi przekazać coś, co powinnam wiedzieć
o zebraniu na jachcie? Może Jimmy Ryan dowiedział się o czymś, co mogło
być dla kogoś niebezpieczne? Czy to on miał być celem zamachu?

Ostatniego dnia rano Adam mówił, że w budownictwie są różne stopnie

uczciwości. Co miał na myśli?

Przez większą część nocy w sobotę Neli leżała, nie mogąc zasnąć. Czekała,

jak gdyby lada chwila Adam miał wrócić do domu. Wreszcie zapadła w
drzemkę, lecz zbudziła się o szóstej. Zapowiadał się kolejny piękny dzień
czerwca. Wzięła prysznic, ubrała się i poszła na mszę o siódmej.

- Niech dusza Adama i dusze wszystkich wiernych, którzy odeszli,

spoczywają w pokoju... - Jej modlitwa brzmiała tak samo jak w ubiegłym
tygodniu. I pozostanie niezmieniona jeszcze przez wiele niedziel. Musiała
znaleźć tyle odpowiedzi, wytłumaczyć sobie to wszystko, co się stało.

Jeśli jednak to Adam starał się nawiązać z nią kontakt, musi być jakiś

powód, dla którego nie mógł odnaleźć spokoju.

background image

Przypomniała sobie o naukach Kościoła. Podobno ksiądz z Ars*, patron

proboszczów, dużo wiedział o życiu pozagrobowym. Ojciec Pio też był
mistykiem.

* Jan Maria Vianney (17861859) - francuski duszpasterz i mistyk,

kanonizowany w 1925 roku (przyp. tłum.).

Sama nie wiem, w co wierzyć, pomyślała Neli.
Wracając po mszy do domu, wstąpiła do piekarni i kupiła gorący precel.

Uwielbiam Nowy Jork w niedzielę rano, pomyślała, idąc Lexington. W takie
ranki jak ten przypomina małe miasteczko, które budzi się do życia. Ulice są
puste i ciche.

Ta część Manhattanu stanowiła okręg wyborczy Maca - to były jego ulice.

Czy teraz będzie to jej okręg i jej ulice? Serce Neli zabiło mocniej.

Nie ma Adama, nie będzie już więc wałkowania kwestii: kandydować czy

nie.

Ze wstrętem uświadomiła sobie, że ta myśl przez moment przyniosła jej

ulgę, gdyż przynajmniej jeden problem w jej życiu został rozwiązany.

ROZDZIAŁ 40

Peter Lang spędził weekend samotnie w Southampton, odrzuciwszy kilka

propozycji od przyjaciół, którzy chcieli go zaprosić na golfa, koktajl czy
kolację. Całą energię i uwagę skupił na sprawie sfinansowania nowego
projektu zabudowy parceli Vandermeerów oraz niezwłocznym skłonieniu
Neli MacDermott do sprzedaży działki, którą jej mąż kupił od tej całej
Kaplan.

Nigdy nie sądziłem, że istnieje choć cień nadziei na to, by Komisja

Ochrony Zabytków cofnęła rezydencji Vandermeerów status zabytku, myślał,
ganiąc się w duchu za błędną ocenę sytuacji.

Potem, kiedy owa decyzja wisiała już w powietrzu, Adam Cauliff ubiegł go

i zgłosił się do Ady Kapłan pierwszy.

Bez działki Kapłanów kompleks będzie miał wprawdzie walory użytkowe,

lecz nie stanie się budowlą wyjątkową. Gdyby jednak Peter zdobył tę ziemię,
mógłby wreszcie wpisać na swoje konto udział w tworzeniu arcydzieła
architektonicznego, które stanowiłoby świetne uzupełnienie zabudowy
Manhattanu.

Żaden z postawionych wcześniej budynków nie nosił jego nazwiska. Peter

Lang czekał w nadziei, że kiedyś znajdzie odpowiednie miejsce i projekt,
które razem będą warte tego, by kojarzono je z jego rodziną. Powstanie wtedy
budynek - pomnik trzech pokoleń Langów.

background image

Tak jak się obawiał, gdy zwrócił się do Adama Cauliffa z propozycją

odkupienia parceli Kapłanów, ten w niedwuznaczny sposób dał

Langowi do zrozumienia, że prędzej znajdzie się w piekle, niż stanie się

jedynym właścicielem działki - wymuszając w ten sposób spółkę.

Wygląda jednak na to, że Adam zjawił się w piekle przede mną, pomyślał z

ponurą satysfakcją Peter.

Teraz musiał obmyślić najlepszy sposób na jego żonę, żeby ją przekonać

do odsprzedania tej ziemi. Z tego, czego się dowiedział o Neli, wynikało, że
przynajmniej w najbliższym czasie nie będzie zmuszona nic sprzedawać -
finansowo miała się zupełnie dobrze i wydawało się, że była niezależna od
męża. Jednak Peter trzymał w rękawie jeszcze jednego asa, który niemal
gwarantował mu ostateczny triumf.

Tajemnicą poliszynela było wielkie niezadowolenie Corneliusa

MacDermotta z faktu, że jego wnuczka nie wystartowała w wyborach dwa
lata temu, gdy zrezygnował z fotela kongresmana.

Ta kobieta ma w ręku odpowiednie atuty, rozmyślał Lang, spacerując

obsadzoną kwiatami ścieżką, która prowadziła od jego domu w stronę oceanu.
Szkoda, że ostatnim razem nie kandydowała. Gorman okazał się zupełnie
niewłaściwym człowiekiem i jeżeli zrezygnuje, Neli będzie musiała solidnie
popracować, żeby odzyskać głosy ludzi rozczarowanych jego postawą.

Neli MacDermott jest nieodrodną wnuczką swego dziadka i jak on

odznacza się silnym zmysłem politycznym. Ma także dość sprytu, by
wiedzieć, że jestem w stanie bardzo jej pomóc w zdobyciu mandatu, wykaże
więc rozsądek, jeśli zdecyduje się mieć mnie po swojej stronie. Nie tylko jej
zresztą mogę pomóc - podejrzewam, że kiedy sądy zaczną badać pewne
sprawy, w które był zamieszany Adam, sama mnie poprosi, abym ją wsparł i
bronił reputacji jej męża, analizował sytuację Peter.

Rzucił na ziemię ręcznik, w kilku zdecydowanych susach przeciął falę

przyboju i skoczył w spieniony Atlantyk.

Woda była paraliżująco zimna, lecz po kilku sekundach jego ciało zaczęło

się przyzwyczajać do temperatury. Lang płynął, wykonując szybkie, wprawne
ruchy, myśląc o tym, jak uniknął spotkania z przeznaczeniem, i zastanawiając
się, czy Adam Cauliff jeszcze żył i był świadom tego, co się dzieje, gdy po
eksplozji łodzi zamknęła się nad nim woda.

ROZDZIAŁ 41

Bonnie Wilson powiedziała Gert, by dzwoniła do niej o każdej porze, jeśli

Neli MacDermott zdecyduje się skorzystać z konsultacji. Rozumiała, że nawet
gdyby młodej wdowie zależało na spotkaniu, mogła się wahać. Była

background image

popularną felietonistką i wiadomość, że korzysta z porad medium, mogłaby
przysporzyć jej więcej rozgłosu, niż by sobie życzyła. Mówiło się także o jej
prawdopodobnym kandydowaniu do Kongresu - prasa zawsze szuka sposobu
zdyskredytowania kandydata, więc nawet drobna aluzja do wizyty u znanej
spirytystki, takiej jak Bonnie, mogła zostać wykorzystana przeciwko Neli.

Prasa zaśmiewała się z faktu, że Hillary Clinton próbowała skontaktować

się za pośrednictwem medium z Eleonorą Roosevelt, a Nancy Reagan
poddawano nieustannej krytyce za odwiedzanie astrologa.

Jednak w niedzielę Bonnie dostała wyczekiwaną wiadomość od Gert

MacDermott, która zadzwoniła o dziesiątej wieczorem.

- Neli chciałaby się z tobą spotkać - powiedziała starsza dama stłumionym

głosem.

- Coś jest nie tak, Gert. Nie muszę być medium, żeby słyszeć, że czymś się

denerwujesz.

- Och, boję się, że brat będzie na mnie wściekły. Zabrał dzisiaj na kolację

Neli i mnie. Wypaplałam przy stole, że rozmawiałam z tobą i powtórzyłam
nawet, co mi mówiłaś. Zezłościł się i popełnił błąd - zabronił jej spotykać się
z tobą.

- Dlatego naturalnie Neli chce się ze mną widzieć.
- Może i tak by się zdecydowała - odrzekła Gert - choć nie sądzę, czy sama

jest tego pewna. W każdym razie postanowiła zobaczyć się z tobą i to jak
najszybciej.

- Dobrze, Gert. Przekaż jej, że czekam jutro o trzeciej.

poniedziałek, 19 czerwca

ROZDZIAŁ 42

Salon był dziś zamknięty, jak we wszystkie poniedziałki. Z jednej strony,

Lisa Ryan cieszyła się z dodatkowego wolnego dnia; zyskała dzięki niemu
więcej czasu, by emocjonalnie przygotować się do powrotu do świata. Z
drugiej jednak, wolałaby już być w pracy. Obawiała się pierwszego tygodnia i
spotkań ze stałymi klientkami, które będą wyrażać swoje współczucie i pytać
o szczegóły wybuchu na łodzi.

Wiele z nich przyszło na pogrzeb. Inne przysłały jej kwiaty i kondolencje.
Lisa wiedziała jednak, że tragedia, choć jej nadal przysłaniała wszystko,

dla otoczenia przestała już stanowić sensację. Po tygodniu wszystkie jej
klientki wróciły do własnych spraw, tylko przelotnie myśląc o śmierci
Jimmy'ego. Może któraś przez pewien czas będzie wieczorami odczuwać
radość i ulgę, słysząc odgłos silnika samochodu - znak, że mąż przyjechał
szczęśliwie do domu - ale i to prędzej czy później wróci do normy.

background image

Naturalnie, wszystkim tym kobietom zrobiło się naprawdę przykro, lecz każda
z nich była również zadowolona, że to nie ona jest adresatką wyrazów
współczucia.

Sama czuła się podobnie w zeszłym roku, gdy mąż jednej z klientek zginął

w wypadku samochodowym. Rozmawiała wtedy z Jimmym o tym
wydarzeniu. Nigdy nie zapomnę, co mi powiedział, myślała Lisa: „Lissy,
wszyscy jesteśmy trochę przesądni. Wydaje się nam, że kiedy komuś innemu
przytrafia się coś złego, bogowie zadowolą się tym na jakiś czas i dadzą nam
spokój".

O dziewiątej dom był już uporządkowany. Wciąż czekało sporo listów z

wyrazami współczucia od przyjaciół i znajomych, na które powinna
odpowiedzieć, ale na razie nie potrafiła się do tego zmusić.

Odezwało się do niej wiele osób, które zniknęły z jej życia, a teraz

napisały, by wyrazić swój wstrząs i żal. Jeden z listów, które podobały się
Lisie najbardziej, pochodził od ich znajomego z czasów młodości - dziś był
ważną figurą w studiu filmowym w Hollywood.

„Pamiętam Jimmy'ego z siódmej klasy - napisał. - Kiedyś dostaliśmy jakieś

zadanie techniczne, z rodzaju tych, nad którymi biedzi się zwykle cała
rodzina, co dziś mogę stwierdzić jako ojciec. Wieczorem w przeddzień
terminu oddania prac mój projekt był w proszku, a Jimmy jak zwykle
skończył już swój i zechciał mi pomóc. Przyszedł do mnie, pomógł mi
zbudować most z klocków Lego, a potem napisać pracę z wyjaśnieniem,
dlaczego musi się kołysać. Był wspaniałym facetem".

A ja o mały włos nie pogrzebałam jego reputacji w rozmowie z gliniarzem,

wyrzucała sobie Lisa, wspominając piątkową wizytę detektywa Sclafaniego.
Jednak ukrycie sprawy pieniędzy nie było żadnym rozwiązaniem - problem
pozostawał. Wiedziała z absolutną pewnością, że mąż nie wziął ich chętnie i z
własnej woli; nie miała wątpliwości, że został do tego zmuszony. Nie widziała
innego wytłumaczenia.

Jimmy'emu dano wybór - straci pracę albo przymknie oko na różne kanty

na budowie. Potem zmuszono go do przyjęcia pieniędzy, których nie chciał -
w ten sposób trzymano go w szachu.

Choć tak naprawdę Lisa nie znała Neli MacDermott, instynktownie czuła,

że może jej zaufać. Sądziła też, że Neli być może wie, nad czym pracował
Jimmy. W końcu to ktoś z firmy jej męża wezwał go na rozmowę, a potem
przesłał jego podanie do Sam Krause Construction. Zaczęło się od
uprzejmego wyświadczenia przysługi, a skończyło śmiercią Jimmy'ego.

background image

Pieniądze ukryte w pudełkach miały z tym jakiś związek. Jednak mimo że

Lisa ich potrzebowała - żeby spłacić długi i mieć co włożyć do garnka -
wiedziała, że nie może wydać ani grosza. Te pieniądze były teraz naznaczone
krwią Jimmy'ego.

O dziesiątej zdecydowała się zadzwonić do Neli MacDermott. Wiedziała,

że tamta mieszka na Manhattanie gdzieś na East Side, w rejonie ulic z
numerami siedemdziesiątymi. Jednak okazało się, że jej telefonu nie ma w
spisie.

Potem Lisa przypomniała sobie, że czytała w gazecie, iż dziadek Neli, były

kongresman Cornelius MacDermott, ma teraz firmę konsultingową.
Uzyskawszy jej numer w biurze informacji, postanowiła tam zadzwonić;
może ktoś będzie mógł i miał ochotę pomóc jej skontaktować się z Neli.

Niemal natychmiast w słuchawce odezwał się miły kobiecy głos, którego

właścicielka przedstawiła się jako Liz Hanley, asystentka byłego
kongresmana MacDermotta.

Lisa bez zbędnych wstępów powiedziała:
- Nazywam się Lisa Ryan, jestem żoną Jimmy'ego Ryana. Muszę

rozmawiać z Neli MacDermott.

Tamta kobieta poprosiła ją, by chwilę zaczekała. Dwie minuty później

odezwała się ponownie.

- Jeżeli pani zadzwoni od razu, może ją pani zastać pod numerem 212-555-

6784. Neli czeka na pani telefon.

Lisa podziękowała, rozłączyła się i natychmiast wykręciła podany numer.

Telefon po drugiej stronie został odebrany po pierwszym dzwonku. Pięć
minut później, o dziesiątej dwadzieścia, Lisa Ryan jechała na spotkanie z Neli
MacDermott, która, tak jak ona, po eksplozji na łodzi została wdową.

ROZDZIAŁ 43

W ciągu trzydziestu ośmiu lat swojego życia Jed Kapłan wystarczająco

często wchodził w konflikt z prawem, by się zorientować, że jest śledzony. O
tym, że ktoś za nim łazi, informował go szósty zmysł.

Wyczuję gliniarza na dwie mile, pomyślał gorzko, wychodząc z domu w

poniedziałek rano, gdy zatrzaskiwał za sobą drzwi i ruszał w stronę centrum.
Miał nadzieję, że tamten włożył wygodne buty. Zrobią sobie dłuższy
spacerek.

Jed chciał wyjechać z Nowego Jorku. Nie mógł już mieszkać z matką ani

minuty dłużej. Kiedy godzinę temu się obudził, był niemal sparaliżowany od
spania na kiepskim materacu tej gównianej rozkładanej kanapy. Potem

background image

poszedł do kuchni po kawę i zastał tam matkę, która siedziała przy stole,
zalewając się łzami.

- Twój ojciec skończyłby dzisiaj osiemdziesiąt lat - powiedziała łamiącym

się głosem. - Gdyby żył, urządziłabym dla niego przyjęcie. A tak jestem sama,
chowam się po kątach i wstydzę się spojrzeć w twarz sąsiadom.

Jed próbował zbagatelizować obawy matki, zapewniając ją jeszcze raz o

swojej niewinności. Nie udało mu się jednak jej uciszyć i dalej robiła mu
wyrzuty w tym samym tonie.

- Pamiętasz tamte stare filmy z Edwardem G. Robinsonem, prawda? -

spytała. - Kiedy umarła jego żona, zostawiła ich synowi tylko jego dziecinne
krzesełko. Mówiła, że czuła się szczęśliwa jedynie wtedy, gdy na nim
siedział. - Pogroziła mu pięścią. - To samo mogłabym powiedzieć o tobie, Jed.
Twoje zachowanie jest dla mnie hańbą. Przynosisz wstyd nazwisku ojca.

Wytrzymał, ile mógł, a potem szybko opuścił mieszkanie, mając dosyć

wypełniającego go poczucia beznadziejnej klaustrofobii. Chciał wyjechać, ale
w tym celu musiał mieć paszport. Gliny dobrze wiedziały, że lipne oskarżenie
o handel trawą znalezioną w jego worku zostanie odrzucone przez sąd, więc
skonfiskowały mu paszport, żeby Jed nie mógł im uciec.

Nie przyznałem się, że to moja trawa, cieszył się teraz w duchu, gratulując

sobie sprytu. Powiedziałem prawdę, że nie dotykałem worka od pięciu lat.

Lecz nawet po utrąceniu tego zarzutu gliniarze nie dadzą mu spokoju.

Wykombinują coś nowego, żeby musiał zostać na miejscu.

Problem polega na tym, pomyślał, wstępując na kawę do knajpki na

Broadwayu, że gdybym dał gliniarzom tylko jedną wskazówkę, mogliby ją
wykorzystać, żeby mnie zwinąć za ten wybuch.

ROZDZIAŁ 44

- Przepraszam za spóźnienie - tłumaczyła się Lisa Ryan, kiedy znalazła się

w mieszkaniu Neli. - Powinnam wiedzieć, że nie będę tu mogła zaparkować.
W końcu wjechałam do garażu.

Miała nadzieję, że udało się jej ukryć swoje ogromne zdenerwowanie.

Ruch na Manhattanie zawsze wytrącał ją z równowagi, a potem jeszcze wjazd
na parking podziemny, taki wydatek - minimalna opłata wynosiła dwadzieścia
pięć dolarów - wszystko to sprawiło, że była poirytowana, a jednocześnie
trochę zdezorientowana.

Dwadzieścia pięć dolarów to dla niej mnóstwo pieniędzy - mniej więcej

tyle wynosiłyby jej napiwki po pięciu czy ośmiu manikiurach. Tyle musiała
zapłacić, żeby nie zostawić na ulicy dziesięcioletniego samochodu i gdyby

background image

spotkanie z Neli MacDermott nie było dla niej tak ważne, pojechałaby z
powrotem do Queens.

Idąc z parkingu w stronę budynku, w którym mieszkała Neli, poczuła, jak

jej oczy wypełniają się łzami bezsilnej złości, musiała więc przystanąć i otrzeć
je chusteczką. Nie miała ochoty robić z siebie widowiska na ulicach
Manhattanu.

Dotychczas czuła się elegancka w swoim granatowym spodniumie, lecz

spoglądając na stojącą przed nią kobietę, musiała przyznać, że jej strój
wygląda jak ciuch z wyprzedaży w porównaniu z pięknie dopasowanymi
beżowymi spodniami i kremową bluzką Neli MacDermott.

Zdjęcia nie oddają całej prawdy o niej, pomyślała Lisa. Jest bardzo ładna.

Nic dziwnego, wygląda dziś znacznie lepiej niż w dniu, kiedy widziałam ją
tuż po mszy żałobnej za duszę jej męża.

Neli MacDermott przywitała ją ciepło i serdecznie. Od razu

zaproponowała, by mówiły sobie po imieniu i Lisa instynktownie wyczuła, że
może jej zaufać, co w obecnych okolicznościach było bardzo ważne.

Otuchy dodało jej jeszcze jedno - tamta emanowała pewnością siebie.

Obserwując ją, Lisa doszła do wniosku, że Neli po prostu od dawna już stale
przebywa w tych ładnych wnętrzach.

Idąc za nią do salonu, Lisa znów pomyślała o Jimmym, który stroił sobie z

niej żarty, kiedy studiowała czasopisma poświęcone projektowaniu wnętrz.
Myślała o długich godzinach, jakie spędziła na wyimaginowanym
meblowaniu swego domu marzeń. Czasem wyobrażała sobie wystrój bardziej
tradycyjny, z antykami i perskimi dywanami, kiedy indziej wydawało się jej,
że wolałaby jednak coś w angielskim stylu rustykalnym, a czasem nawet
nowoczesne meble albo art deco, choć wiedziała, że to nie wchodzi w grę,
ponieważ Jimmy nie lubił takich rzeczy. Ze smutkiem przypomniała sobie, jak
mu powtarzała, że kiedy dzieci dorosną, chciałaby wrócić do szkoły i uczyć
się projektowania wnętrz. Teraz nie będzie już takiej możliwości.

- Masz piękne mieszkanie - powiedziała cicho, rozglądając się po pokoju,

w którym stały bardzo różne meble, doskonale jednak do siebie dopasowane.

- Dziękuję. Uwielbiam je - odrzekła Neli niemal melancholijnym tonem. -

Moi rodzice dużo podróżowali. Byli antropologami. Przywozili do domu
niezwykłe rzeczy z całego świata. Wystarczyło dodać do nich wygodne
kanapy, parę krzeseł i już jest dobrze. Uwierz mi, przez ostatni tydzień czułam
się tu naprawdę bezpieczna.

Mówiąc to, Neli MacDermott uważnie przyglądała się gościowi. Makijaż

nie zdołał ukryć faktu, że Lisa Ryan ma podpuchnięte oczy, a na jej twarzy

background image

wciąż widnieją czerwone plamy, których przyczyną był płacz. Neli odniosła
wrażenie, że niewiele potrzeba, by tama powstrzymująca jej łzy znów pękła.

- Zaparzyłam właśnie kawę - odezwała się ciepło. - Mogę cię poczęstować?
Kilka minut później siedziały naprzeciw siebie przy stole kuchennym. Lisa

wiedziała, że od niej zależy przerwanie milczenia. To ja prosiłam o spotkanie,
myślała, a więc ja powinnam zacząć. Ale od czego?

Nabrawszy głęboko powietrza, powiedziała:
- Neli, mój mąż był bez pracy prawie dwa lata. Składał podanie w firmie

twojego męża, a potem, ni stąd, ni zowąd, przyjął go wspólnik pana Cauliffa,
Sam Krause.

- Sam Krause był raczej udziałowcem w podobnych przedsięwzięciach, a

nie wspólnikiem - odrzekła Neli. - Nad projektami Adam pracował z paroma
osobami, ale żadnej nie uważał za swojego wspólnika. U Waltersa i Arsdale'a
jako architekt nadzorował renowację budynków, a Sam Krause był
wykonawcą robót budowlanych. Potem Adam otworzył własną firmę i
zamierzał współpracować z Krause'em przy projekcie zabudowy działki
Yandermeerów.

- Wiem. Jimmy pracował przy rekonstrukcji starych kamienic, ale ostatnio

mówił mi, że mają zacząć naprawdę dużą budowę, wieżowiec, i on miał być
kierownikiem. - Lisa przerwała. Kiedy odezwała się ponownie, zdołała tylko
wykrztusić: - Neli... - i głos jej się załamał. Po chwili wyrzuciła z siebie: -
Neli, Jimmy kilka lat temu stracił pracę, bo był uczciwy i głośno mówił, że
ekipa, z którą pracował, używa materiałów gorszej jakości. Wyrzucili go i
oczernili, więc musiał długo szukać posady. Gdy dostał wiadomość od Sama
Krause'a, bardzo się cieszył. Ale kiedy teraz o tym myślę, dochodzę do
wniosku, że coś się musiało stać w momencie, gdy zaczął u niego pracować.
Bardzo kochałam Jimmy'ego, byliśmy sobie bardzo bliscy, od razu więc
zauważyłam, że się zmienił, niemal z dnia na dzień.

- Co to znaczy „zmienił się"? - spytała spokojnie Neli.
- Nie mógł spać, stracił apetyt. Wydawało się, jakby przebywał w jakimś

innym świecie.

- Jak sądzisz, dlaczego się tak zachowywał?
Lisa Ryan odstawiła kawę i spojrzała siedzącej naprzeciw kobiecie prosto

w oczy.

- Sądzę, że Jimmy'ego zmuszono, żeby przymknął oczy na jakieś straszne

rzeczy, które działy się w firmie. On sam nigdy by nie zrobił niczego złego,
ale wtedy był tak zgnębiony, że mając wybór między utratą pracy a
przymknięciem oczu, moim zdaniem wybrałby drugą możliwość. Oczywiście,

background image

okazało się, że to zła decyzja, zwłaszcza dla niego. Jimmy był dobrym
człowiekiem i nie mógł sam siebie znieść za to, co zrobił. Myślę, że właśnie
to doprowadzało go do rozstroju nerwowego.

- Rozmawiał z tobą o tym?
- Nie - odrzekła z wahaniem Lisa. Kiedy po chwili znów zaczęła mówić,

głos jej się rwał. - Neli, jesteś dla mnie obca, ale muszę o tym komuś
powiedzieć, więc ci zaufam. W warsztacie Jimmy'ego w piwnicy znalazłam
pieniądze. Myślę, że dostał je, aby trzymał język za zębami. Są zapakowane i
widać, że nie wziął z nich ani centa. Ale taki właśnie był; tak uczciwy, że
nigdy by tych pieniędzy nie wydał.

- Ile tam było? Lisa zniżyła głos.
- Pięćdziesiąt tysięcy dolarów - szepnęła.
Pięćdziesiąt tysięcy dolarów! Jimmy Ryan musiał się zaplątać w coś

naprawdę poważnego, pomyślała Neli. Czy Adam mógł o tym wiedzieć albo
coś podejrzewać? Czyżby właśnie z tego powodu zaproszono Ryana na łódź?

- Chcę zwrócić te pieniądze - oświadczyła Lisa. - Dyskretnie. Nawet gdyby

Jimmy miał znowu stracić pracę, nigdy nie powinien ich brać i sam dobrze
zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego właśnie był taki przygnębiony przez
ostatnie miesiące, chociaż miał pracę. Nie może już sam nic zrobić, ale ja go
wyręczę. Te pieniądze musiały być od kogoś z Krause Construction. Chcę je
oddać i dlatego przyszłam do ciebie.

Zebrawszy się na odwagę, o jaką się nawet nie podejrzewała, Lisa sięgnęła

ponad stołem i ujęła dłoń Neli.

- Kiedy Jimmy starał się o pracę w firmie twojego męża, nie spotkali się -

jestem tego pewna. Potem, gdy dzięki twojemu mężowi Jimmy zaczął
pracować u Krause'a, stało się coś okropnego. Nie wiem, co to było, ale
wydaje mi się, że miało coś wspólnego z projektem, nad którym pracował
twój mąż i o którym mówił mi Jimmy. Musisz się dowiedzieć, co to było i
pomóc mi znaleźć sposób, żeby to naprawić.

ROZDZIAŁ 45

Kiedy do biura zastępcy prokuratora okręgowego Cala Thompsona

przyjechał Robert Walters, główny udziałowiec przedsiębiorstwa Walters i
Arsdale Design Associates, w towarzystwie radcy prawnego firmy, byli tam
już George Brennan i Jack Sclafani. Thompson prowadził wszczęte niedawno
śledztwo w sprawie korupcji i oszustw przetargowych w branży budowlanej.

Wszyscy obecni wiedzieli, że Walters jest tu na mocy niepisanej umowy,

która dawała mu pewną nietykalność, gdyby ujawnił coś w rozmowie.

background image

Jego radca prawny wydał już oświadczenie dla prasy: „Walters i Arsdale

oraz kierownictwo firmy zaprzeczają pomówieniom o naruszenie prawa i są
pewni, iż nie zostaną im postawione żadne zarzuty o czyny przestępcze".

Mimo pozorów lekceważenia i manifestowanej obojętności

przesłuchiwanego Brennan i Sclafani mieli pewność, że Robert Walters jest
poruszony i zdenerwowany. Jego zachowanie było dopracowane w
najdrobniejszych szczegółach, nie wydawało się więc naturalne.

Też bym się denerwował na jego miejscu, pomyślał Brennan. Grube ryby z

dwudziestu kilku podobnych firm wolały przyznać się do drobniejszych
zarzucanych im czynów, by uniknąć tym sposobem poważniejszych oskarżeń.
Zapewne większość z nich dostanie tylko po łapach i wykpi się grzywną.
Wielkie rzeczy. Można zapłacić milion dolców, jeśli firma zgarnia pół
miliarda. Czasami, gdy prokurator miał na nich naprawdę poważnego haka,
niektórzy musieli za karę zrobić coś na rzecz społeczeństwa. Zaledwie w kilku
przypadkach winni trafiali za kratki na parę miesięcy. Ale kiedy wyjdą na
wolność - co się wtedy stanie? Wszystko zacznie się od początku.

Fortel był bardzo prosty, myślał Brennan. Wpływowe firmy budowlane

uzgadniają między sobą, która dostanie zlecenie. Do kosztów najtańszej oferty
dopisuje się jeszcze dodatkowe pozycje, lecz architekt albo planista akceptuje
to - inkasując w zamian określoną kwotę. Potem, gdy trafia się następny duży
projekt, tak jest! - przychodzi kolej na następną grubą rybę, która składa tanią
ofertę. To handel wymienny. Wszystko jest ukartowane, a zarazem legalne i
właściwe.

Mimo że ściganie tego rodzaju praktyk wydawać by się mogło daremne,

Brennan wierzył w sens dochodzenia prawdy. Gdyby udało się pogonić kota
któremuś z tych nietykalnych, wówczas mniejsze przedsiębiorstwa zyskałyby
przynajmniej szansę na zdobycie dobrego zlecenia, myślał George. Czasami
jednak zastanawiał się, czy nie jest zbytnim optymistą.

- To branża, w której legalne prowizje od sprzedaży są błędnie

interpretowane - wyjaśniał Walters.

- Mój klient chciał przez to powiedzieć, że... - zaczął radca prawny.

Rozmowa zeszła wreszcie na temat szczególnie interesujący dla

George'a Brennana i Jacka Sclafaniego, którzy przyszli, by właśnie o tym

posłuchać.

- Panie Walters, czy nieżyjący Adam Cauliff był pracownikiem pana

firmy?

Oho, nie lubi tego nazwiska, pomyślał Sclafani, widząc, jak na twarzy

przesłuchiwanego pojawia się rumieniec złości.

background image

- Adam Cauliff był zatrudniony w naszym przedsiębiorstwie przez około

dwu i pół roku - oświadczył Walters zimnym i szorstkim głosem, jak gdyby
temat rozmowy zasługiwał wyłącznie na pogardę.

- W jakim charakterze pan Cauliff pracował u Waltersa i Arsdale'a?
- Zaczął jako szeregowy architekt. Później powierzyliśmy mu nadzór nad

odbudową i pracami remontowymi średniego stopnia.

- Co pan rozumie przez określenie „średniego stopnia"?
- Projekty, których koszt nie przekracza stu milionów dolarów.
- Byli panowie zadowoleni z jego pracy?
- Można tak powiedzieć.
- Twierdzi pan, że Cauliff pracował u was około dwu i pół roku. Dlaczego

odszedł z firmy?

- Żeby otworzyć własną. - Robert Walters uśmiechnął się chłodno. - Adam

Cauliff był człowiekiem praktycznym i myślał o szczegółach. Czasem spotyka
się architektów, którzy nie pojmują prostego faktu, że powierzchnia biurowa
jest bardzo cenna i płaci się odpowiednio do jej wielkości. Mimo że
oszczędność jest ważnym czynnikiem - czasem najważniejszym - planują
efektowne, ale zupełnie niepotrzebne detale, które zajmują dodatkową
powierzchnię, na przykład bardzo szerokie korytarze - jeśli je pomnożyć przez
trzydzieści czy czterdzieści kondygnacji, mogą drastycznie zmniejszyć
powierzchnię, która przynosi dochód.

- Rozumiem więc, że Adam Cauliff okazał się cennym pracownikiem,

który nie popełniał błędów tego rodzaju.

- Był zdolny. Dobrze wykonywał swoje zadania. I szybko się uczył. Okazał

się na tyle sprytny, że wykupił plac przylegający do rezydencji
Vandermeerów, która wówczas była jeszcze zabytkiem. Gdy straciła ten
status, wartość ziemi Kapłanów kupionej przez Adama wielokrotnie wzrosła.

- Budynek spłonął, czy tak? - spytał zastępca prokuratora okręgowego.
- Tak, to prawda. Ale dopiero po tym, jak stracił status zabytku. Czyli

gdyby nawet nie spłonął, zostałby wkrótce zrównany z ziemią. Ziemię kupił
Peter Lang i zaczął opracowywać plany zbudowania kompleksu biurowo-
mieszkalnego. - Walters uśmiechnął się ponuro. - Adam Cauliff sądził, że
Lang tak bardzo będzie chciał zdobyć działkę Kapłanów, iż przyjmie jego
warunki, czyli jego projekt budynku, który miałby stanąć na połączonych
działkach. Jednak sprawy potoczyły się inaczej. Gdyby Adam został u nas i
pracował razem z naszymi utalentowanymi architektami, mógłby dostać tę
robotę.

- Chce pan powiedzieć, że to zlecenie mogłaby zdobyć pańska firma?

background image

- Chcę powiedzieć, że Cauliff mógłby pracować ze zdobywcami nagród i

wizjonerami, zdolnymi do stworzenia budowli, która wyznaczyłaby nowy
kierunek rozwoju architektury miejskiej. Samodzielne projekty Adama były
przeciętne i wtórne. Inwestorzy nawet nie rzuciliby na nie okiem i
przypuszczam, że Lang mu to powiedział. Cauliff znalazł się w trudnej
sytuacji. Musiałby sprzedać Peterowi działkę Kapłanów mniej więcej za cenę,
jaką by mu zaoferowano. W przeciwnym wypadku Lang mógł się
zdecydować na o wiele mniej ambitny projekt i zrealizować go bez udziału
Cauliffa. Gdyby tak się stało, działka Kapłanów zostałaby zupełnie zamknięta
i przez to prawie bezużyteczna. Rozumie pan więc, że Cauliff miał poważny
kłopot.

- Nie było panu przykro, widząc go w tak trudnym położeniu, prawda,

panie Walters? - spytał prokurator.

- Dałem mu pracę przez wzgląd na przyjaźń z byłym kongresmanem

Corneliusem MacDermottem, w którego rodzinę wżenił się Cauliff. A on
odwdzięczył mi się tak, że odszedł z firmy, zabierając ze sobą Winifred
Johnson, która przez dwadzieścia dwa lata była moją asystentką i prawą ręką.
Czy mi przykro z powodu jego śmierci? Tak, jako przyzwoitemu człowiekowi
jest mi go żal. Był mężem Neli MacDermott, znam ją całe życie. To wspaniała
młoda kobieta i współczuję jej z powodu bólu, jaki musi przeżywać.

Otworzyły się drzwi i do gabinetu wszedł Joe Mayes, inny zastępca

prokuratora okręgowego. Z jego miny Brennan i Sclafani wyczytali, że stało
się coś ważnego.

- Panie Walters - zwrócił się do przedsiębiorcy bez wstępów Mayes. - Czy

pańska firma prowadzi przegląd budynku przy Lexington i Czterdziestej
Siódmej, który kilka lat temu remontowaliście?

- Tak, dziś rano dostaliśmy wiadomość, że kilka cegieł w fasadzie chyba

się obluzowało. Natychmiast wysłaliśmy ekipę.

- Obawiam się, że to coś więcej niż kilka obluzowanych cegieł, panie

Walters. Cała fasada dziś rano zawaliła się na ulicę. Trzech przechodniów
zostało poważnie rannych, jeden walczy o życie.

George Brennan spostrzegł, że pokryta rumieńcem twarz Waltersa stała się

trupio blada. Czyżby w grę wchodziły materiały gorszej jakości? - pomyślał.
A może to zwykła fuszerka? Jeżeli tak, to kto wziął w łapę, żeby tego nie
zauważyć?

ROZDZIAŁ 46

Punktualnie o trzeciej po południu Neli zadzwoniła do drzwi mieszkania

Bonnie Wilson przy Siedemdziesiątej Trzeciej. Słysząc stłumiony odgłos

background image

kroków, przez moment zawahała się, czy nie wrócić do windy, dopóki jeszcze
był czas.

Co ja tu robię, na litość boską? - pytała sama siebie. Mac miał rację. Cale

to gadanie o mediach i wiadomościach od umarłych to tylko tanie sztuczki, a
ja jestem ostatnią idiotką, bo gdyby kiedyś wyszło na jaw, że dałam się nabrać
na takie rzeczy, wystawiłabym się tylko na pośmiewisko.

Drzwi się otworzyły.
- Neli, wejdź.
Od razu zauważyła, że Bonnie Wilson jest w rzeczywistości atrakcyjniejsza

niż w telewizji. Jej kruczoczarne włosy ostro kontrastowały z bladą jak
porcelana cerą. Spod gęstych rzęs spoglądały duże szare oczy. Obie były
mniej więcej tego samego wzrostu, lecz tamta kobieta odznaczała się
wyjątkowo szczupłą figurą, sprawiając wrażenie niemal niedożywionej.

Bonnie uśmiechnęła się przepraszająco.
- Nigdy czegoś takiego nie robiłam - tłumaczyła się, prowadząc gościa

długim korytarzem do małego gabinetu. - Od czasu do czasu zdarzało się, że
kiedy nawiązałam kontakt z kimś po tamtej stronie, odzywał się do mnie ktoś
inny. Ale tym razem to zupełnie inna sytuacja. - Wskazała jej krzesło. -
Usiądź, Neli. Posłuchaj, proszę, jeżeli po paru minutach rozmowy będziesz
chciała wstać i wyjść, nie poczuję się urażona. Po tym, co mówiła mi twoja
ciotka, wiem, że nie jesteś przekonana do samej idei kontaktu ze zmarłymi.

- Prawdę mówiąc, rzeczywiście mogę wyjść i cieszę się, że zdajesz sobie z

tego sprawę - odrzekła szorstko Neli. - Ale po tym, czego dowiedziałam się
od Gert, poczułam, że muszę tutaj przyjść. Sama miałam kilka doświadczeń,
które jak przypuszczam, można nazwać parapsychicznymi. Być może moja
cioteczna babka coś ci wspominała.

- Nie, właściwie nie. W ciągu ostatnich lat widywałam ją na spotkaniach

naszego Towarzystwa Spirytystycznego i raz byłam na seansie w jej domu,
ale nigdy nie rozmawiałam z nią o tobie.

- Bonnie, sądzę, że mogę być z tobą zupełnie szczera - powiedziała Neli. -

Po prostu nie wierzę, że jesteś zdolna porozumiewać się ze zmarłymi w tak
podejrzanie łatwy sposób, jak gdybyś rozmawiała z nimi przez telefon. Nie
wyobrażam sobie też, że ktoś „po tamtej stronie", jak to określają w
książkach, które czytałam, ot tak podnosi słuchawkę, żeby z tobą pogawędzić.

Bonnie Wilson uśmiechnęła się łagodnie.
- Cieszę się, że mówisz to otwarcie. Niemniej ja i wiele innych osób na

całym świecie, które mają zdolności mediumiczne - z niezrozumiałych dla nas
powodów - zostaliśmy wybrani do roli pośredników między tymi, którzy

background image

odeszli, a ich bliskimi na ziemi. Zwykle przychodzą do mnie zrozpaczeni
krewni i chcą spróbować nawiązać kontakt ze zmarłą osobą. Jednak czasem,
rzadko, dzieje się inaczej. Na przykład kiedyś, gdy pomagałam pewnemu
zmarłemu przekazać wiadomość żonie, skontaktował się ze mną młodzieniec
o imieniu Jackie, który zginął w wypadku samochodowym. Nie rozumiałam,
jak mogę mu pomóc. A niecały tydzień później zadzwoniła do mnie
nieznajoma kobieta. - Neli zdawało się, że oczy Bonnie Wilson pociemniały. -
Ta kobieta widziała mnie w telewizji i chciała się umówić na spotkanie. Jej
syn, Jackie, zginął w wypadku samochodowym. Była matką owego młodego
człowieka, który odezwał się do mnie z tamtej strony.

- Ale moja obecność tutaj nie jest takim zbiegiem okoliczności -

zaprotestowała Neli. - Po pierwsze, znasz Gert. Gazety rozpisywały się o
wybuchu na łodzi, a w prawie każdym artykule wspominano, że Adam był
mężem wnuczki Corneliusa MacDermotta.

- Właśnie dlatego, gdy Adam podczas seansu skontaktował się ze mną,

podał swoje imię i zapytał o Neli, wiedziałam, że powinnam się zwrócić do
Gert.

Neli wstała.
- Bonnie, przykro mi, ale po prostu nie potrafię w to uwierzyć. Obawiam

się, że na próżno zajęłam ci dużo czasu. Powinnam iść.

- Nie zajmiesz mi czasu na próżno, jeżeli pozwolisz, żebym sprawdziła, czy

Adam chce ci przekazać jakąś wiadomość.

Neli niechętnie usiadła z powrotem. Chyba jestem jej to winna, pomyślała.
Mijały minuty. Bonnie miała zamknięte oczy i opierała policzek na dłoni.

Nagle przechyliła głowę, jak gdyby kogoś lub czegoś nasłuchiwała. Po długiej
chwili opuściła dłoń, otworzyła oczy i spojrzała prosto w oczy Neli.

- Adam tu jest - powiedziała cicho.
Mimo swej niewiary Neli poczuła przenikający jej ciało zimny dreszcz.

Bądź rozsądna, nakazała sobie kategorycznie. Przecież to nonsens. Starając
się, by jej głos brzmiał spokojnie i chłodno, zapytała:

- Widzisz go?
- W wyobraźni. Patrzy na ciebie z prawdziwym uczuciem, Neli. Uśmiecha

się do ciebie. Mówi, że na pewno nie wierzysz, że tu się znajduje. Jesteś z
Missouri.

Neli zabrakło tchu z zaskoczenia. Kiedy Adam usiłował ją przekonywać,

że powinna się nauczyć znajdować przyjemność w pływaniu łodzią, mówiła
żartobliwie: „Jestem z Missouri".

- Jest w tym jakiś sens, Neli? - spytała Bonnie Wilson. Ta skinęła głową.

background image

- Adam chce cię przeprosić. Mówi mi, że gdy widzieliście się po raz

ostatni, doszło między wami do kłótni.

Nikomu nie mówiłam, że się pokłóciliśmy, pomyślała. Ani jednej osobie.
- Adam mówi, że to była jego wina. Rozumiem z tego, że chciałaś coś

zrobić, a on się nie zgadzał.

Neli poczuła, jak jej oczy napełniają się palącymi łzami. Bonnie Wilson

siedziała nieruchomo.

- Zaczynam tracić kontakt. Ale Adam nie chce jeszcze odejść. Neli, widzę

nad twoją głową białe róże. To znak, że cię kocha.

Nie wierząc, że naprawdę to mówi, odrzekła:
- Powiedz mu, że ja też go kocham. I że przepraszam go za tę kłótnię.
- Znowu widzę go trochę wyraźniej. Wygląda na zadowolonego. Ale mówi,

że pragnie, abyś zaczęła nowy rozdział w życiu. Jest jakaś sprawa, której
możesz poświęcić cały swój czas i energię?

Kampania, pomyślała Neli. Bonnie nie czekała na odpowiedź.
- Tak, rozumiem - odezwała się półgłosem. - Mówi: „Powiedz Neli, żeby

oddała moje ubrania". Widzę pomieszczenie z wieszakami i koszami...

- Wszystkie stare ubrania zanoszę zawsze do sklepu z używaną odzieżą,

który działa przy kościele w naszej dzielnicy - wyjaśniła Neli. - Jest tam
pokój, w którym sortują ubrania.

- Adam prosił, żebyś oddała jego rzeczy od razu. Pomagając innym w jego

imieniu, ułatwisz mu osiągnięcie wyższego stopnia spełnienia duchowego.
Mówi jeszcze, że musisz się za niego modlić. Pamiętaj o nim w modlitwie, ale
potem pozwól mu odejść. Tak mówi. - Bonnie urwała, patrząc wprost przed
siebie, ale jej oczy zdawały się nic nie widzieć. - Odchodzi od nas -
powiedziała cicho.

- Zatrzymaj go! - zawołała Neli. - Ktoś wysadził łódź. Zapytaj go, czy wie,

kto to zrobił.

Bonnie czekała.
- Nie sądzę, żeby nam to powiedział, Neli. Albo nie wie, albo już wybaczył

zabójcy i chce, żebyś ty także wybaczyła. - Po chwili pokręciła głową i
spojrzała na Neli. - Odszedł - powiedziała z uśmiechem. Nagle przycisnęła
dłonie do piersi. - Nie, zaczekaj, dochodzą do mnie jego myśli. Czy mówi ci
coś imię Peter? Peter Lang, pomyślała Neli.

- Tak - odrzekła szybko.
- Neli, on ocieka krwią. Nie jestem pewna, czy to oznacza, że człowiek o

imieniu Peter jest sprawcą tego wybuchu. Wiem jednak, że Adam próbuje cię

background image

ostrzec przed czymś, co jest z nim związane. Błaga cię, żebyś miała się na
baczności przed tym Peterem, żebyś była ostrożna.

ROZDZIAŁ 47

W poniedziałek po południu Dan Minor przyszedł do domu i znalazł na

automatycznej sekretarce wiadomość od Lilly Brown. Ale po jej odsłuchaniu
stwierdził, że nie to chciał usłyszeć.

Lilly mówiła szybko, a jej głos zdradzał duże zdenerwowanie.
- Doktorze - zaczęła. - Wszędzie pytałam o Quinny. Ma dużo znajomych,

ale od miesięcy nikt jej nie widział i o niej nie słyszał. To niedobrze. Jest taka
grupa, mieszka przy Czwartej Wschodniej, w jednej ze starych kamienic, i
Quinny czasem z nimi przebywała. Zastanawiają się, czy nie zachorowała i
nie zamknęli jej gdzieś w szpitalu. Czasem, jak dostawała ataku depresji,
przez wiele dni nie mówiła i nic nie jadła.

Czy właśnie tam ją znajdę? - pomyślał Dan i złe przeczucie ścisnęło mu

serce. Zamkniętą na oddziale psychiatrycznym - czy jeszcze gorzej? W
zeszłym roku zima w Nowym Jorku była bardzo ostra. A jeżeli Quinny nie
wyjechała z miasta jesienią? Jeżeli miała dłuższy okres depresji i nikt nie
zaciągnął jej siłą do schroniska, wszystko mogło się przydarzyć.

Skąd czuję taką pewność, że ją odnajdę? - zapytał sam siebie, po raz

pierwszy zauważając, że jego determinacja słabnie. Ale to jeszcze nie koniec,
pomyślał. Po prostu nie mógł dłużej siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż
sama się pojawi. Jutro zaczyna szukać w szpitalach. Powinien też dopuścić do
siebie myśl, że będzie musiał się dowiedzieć, jaka instytucja miejska rejestruje
niezidentyfikowanych zmarłych.

Lilly rozmawiała z bezdomnymi, którzy koczowali w opuszczonych

budynkach w okolicach Czwartej Wschodniej. Postanowił w następny
weekend przejść się tam i spróbować z nimi pogadać.

Mógł zrobić jeszcze coś. Lilly opisała mu obecny wygląd Quinny.

Powiedziała, że jej włosy zupełnie posiwiały i sięgały ramion.

- Jest jeszcze bardziej wychudzona niż na tym starym zdjęciu - mówiła

kobieta. - Ma wystające kości policzkowe. Ale ciągle widać, że kiedyś była
bardzo ładna.

Są takie miejsca, gdzie robi się komputerowe postarzanie, jeśli tak to się

nazywa, myślał Dan. Na pewno coś takiego robi policja.

Postanowił, że nadszedł czas, by spróbować skuteczniejszych sposobów

odnalezienia Quinny - albo, nawet jeżeli miałaby to być zła wiadomość,
uzyskać dokładne informacje ojej losie.

background image

Przebierając się w szorty i bawełnianą bluzę przed dzisiejszym joggingiem,

Dan stwierdził, że kołacze w nim nadzieja na kolejne przypadkowe spotkanie
z Neli MacDermott.

Ta myśl pomogła mu pokonać rosnący niepokój o Quinny. Został tym, kim

jest, ze względu na nią. Modlił się o szansę, by mógł jej to powiedzieć.

ROZDZIAŁ 48

Po południu Corneliusa MacDermotta odwiedził Tom Shea,

przewodniczący partii republikańskiej w Nowym Jorku. Przyszedł, ponieważ
chciał poznać decyzję Neli w sprawie kandydowania do Kongresu na miejsce
zwalniane przez Boba Gormana.

- Nie muszę ci mówić, że mamy rok wyborów prezydenckich, Mac - mówił

Shea. - Mocny kandydat do Kongresu pomoże nam zdobyć większą łączną
liczbę głosów, której potrzeba, żebyśmy umieścili w Białym Domu naszego
człowieka. W tym okręgu jesteś legendą. Twoja obecność u boku Neli w
trakcie kampanii będzie bez przerwy przypominać wyborcom o tym, co dla
nich zrobiłeś.

- Słyszałeś kiedyś, jaką radę dają matce pana młodego przed ślubem? -

burknął Mac. - „Ubierz się na beżowo i siedź cicho". Tak właśnie zamierzam
zrobić, jeżeli Neli postanowi kandydować. Jest inteligentna, ładna, mocno
stąpa po ziemi, a także wie. z czym się wiąże taka praca i będzie umiała ją
wykonywać lepiej niż inni. Najważniejsze, że zależy jej na ludziach. Dlatego
powinna startować. I dlatego wyborcy powinni na nią głosować - a nie
dlatego, że ktoś może mnie uważać za legendę.

W gabinecie była z nimi Liz Hanley, która robiła notatki. Boże, ależ jest

dzisiaj nieprzyjemny! - pomyślała o swoim szefie. Rozumiała jednak powody
zachowania Maca. Zwierzył się jej ze swojego niepokoju o stan psychiczny
Neli. a także zamartwia! się, że wizyta wnuczki u tej spirytystki może wyjść
na jaw i wiadomość o tym przecieknie do prasy.

- Daj spokój, Mac, wiesz, o czym mówię - powiedział dobrodusznie Tom

Shea. - Ludzie pokochali Neli, kiedy zobaczyli ją jako dziesięcioletnią
dziewczynkę na mszy żałobnej za dusze jej rodziców, gdy próbowała cię
pocieszyć. Potem rosła na oczach wszystkich. Można wstrzymać się z
ogłoszeniem decyzji do kolacji trzydziestego, ale musimy mieć pewność, że z
powodu śmierci męża nie zrezygnuje z kampanii.

- Nie ma takiej przyczyny, dla której Neli mogłaby zrezygnować -

oświadczył krótko Mac. - Jest profesjonalistką.

Ale po wyjściu Toma z demonstrowanej przez Maca aroganckiej pewności

siebie nie pozostał nawet ślad.

background image

- Liz, wczoraj wieczorem nakrzyczałem na Neli, bo chciała iść do tej

Wilson. Zadzwoń do mojej wnuczki i pomóż mi się z nią pogodzić. Powiedz,
że chciałbym zjeść z nią kolację.

- Błogosławieni, którzy wyciągają rękę do zgody - odrzekła z ironią Liz. -

Albowiem będą zwani dziećmi Boga.

- Już to kiedyś mówiłaś.
- Dlatego, że już to kiedyś robiłam. Gdzie mam was umówić na kolację?
- U Neary'ego. Wpół do ósmej. Ty też przyjdź, dobrze?

ROZDZIAŁ 49

Podczas drugiego spotkania z Benem Tuckerem tego popołudnia doktor

Megan Crowley zręcznie skierowała rozmowę na dzień, w którym chłopiec
był świadkiem wybuchu na łodzi w porcie w Nowym Jorku. Wprawdzie
wolałaby odłożyć ten temat na następny raz albo nawiązać do niego dopiero
po trzech spotkaniach, lecz podczas weekendu Ben znów miał koszmary i
wiedziała już, że bardzo dały mu się we znaki.

Zaczęła od rozmowy na temat podróży promem.
- Kiedy byłam mała, często spędzaliśmy weekendy na wyspie Martha's

Vineyard - powiedziała. - Lubiłam tam jeździć, ale to było bardzo daleko, w
każdym razie daleko stąd. Najpierw sześć godzin samochodem, a potem
ponad godzinę promem.

- Promy śmierdzą - oświadczył Ben. - Kiedy byłem na jednym, chciało mi

się rzygać. Nie chcę już pływać promami.

- A gdzie płynąłeś promem, Benjy?
- W Nowym Jorku. Tata zabrał mnie tam, żebym zobaczył Statuę

Wolności. - Przerwał na chwilę. - To wtedy był ten wybuch.

Megan czekała.
Na twarzy chłopca odmalowało się zamyślenie.
- Patrzyłem prosto na łódź. Była super. Wolałbym pływać czymś takim

zamiast tamtym głupim promem, ale teraz się cieszę, że na niej nie byłem. -
Zmarszczył brwi. - Nie chcę o tym rozmawiać.

Megan dostrzegła w jego zachowaniu lęk. Wiedziała, że chłopiec myśli o

wężu, ale nadal nie miała pojęcia, na czym polega związek owych dwu
rzeczy.

- Ben, czasem lepiej jest porozmawiać o czymś, co cię niepokoi. Zobaczyć

wybuch na łodzi to przecież okropne.

- Widziałem ludzi - szepnął.
- Ben, wiesz co? Gdybyś mi narysował to, co wtedy widziałeś, na pewno

łatwiej byś o tym zapomniał. Lubisz rysować?

background image

- Bardzo lubię rysować.
Megan miała pod ręką kartki z bloku rysunkowego, pisaki i kredki. Kilka

minut później Ben pochylał się skupiony nad biurkiem.

Przyglądając mu się, Megan stwierdziła, że chłopiec musiał widzieć

wypadek o wiele dokładniej, niż się wydawało jego ojcu. Na rysunku widać
było wzlatujące w niebo szczątki jachtu w jaskrawych barwach, niektóre
płonące. Inne przedmioty przywodziły na myśl kawałki połamanych mebli i
strzaskanych talerzy.

Ściągając w napięciu twarz, Ben narysował ludzką rękę, zachowując

wszystkie szczegóły.

Po chwili odłożył kredkę.
- Nie chcę rysować węża - powiedział.

ROZDZIAŁ 50

O ustalonej godzinie Neli siedziała już przy narożnym stoliku, sącząc wino

i skubiąc kruche paluszki. Po chwili w restauracji u Neary'ego przy
Pięćdziesiątej Siódmej Wschodniej zjawił się dziadek w towarzystwie Liz
Hanley.

Spostrzegłszy jego zdumioną minę, wyjaśniła beztrosko:
- Pomyślałam sobie, że zagram w twoim stylu, Mac. Umawiam się na wpół

do ósmej, przychodzę piętnaście po siódmej. Potem mówię osobie, z którą się
umówiłam, że jest spóźniona i wytrącam ją z równowagi.

- Szkoda, że tylko tego się ode mnie nauczyłaś - warknął, siadając obok

niej.

Neli pocałowała dziadka w policzek. Liz dzwoniąc do niej, oświadczyła

prosto z mostu:

- Neli, nie muszę ci tłumaczyć, jak działa Mac. Powie coś, zanim jeszcze

pomyśli. Serce mu się kraje, bo wie, czym jest dla ciebie śmierć Adama.
Byłby gotów poświęcić wszystko, żebyś tylko nie cierpiała. Bóg mi
świadkiem, wolałby nawet być wtedy na łodzi zamiast Adama, żeby
oszczędzić ci bólu.

Słuchając tych słów, Neli czuła ogarniający ją wstyd. Owszem, mieli

czasem inne zdanie na pewne sprawy, ale Mac był dla niej opoką, zawsze
gotów do pomocy, gdyby go potrzebowała. Nie potrafiła się na niego długo
gniewać.

- Cześć, dziadku - powiedziała teraz. Uścisnęli sobie dłonie, splatając

palce.

- Dalej jesteś moją kochaną dziewczynką, Neli?
- Jasne.

background image

Liz zajęła miejsce naprzeciw nich.
- Mam was zostawić samych, żebyście się pogodzili?
- Nie. Dziś szef kuchni poleca grube plastry steków, twój ulubiony

przysmak. Mój zresztą też. - Neli uśmiechnęła się do niej, ruchem głowy
wskazując dziadka. - Oczywiście, Bóg jeden raczy wiedzieć, na co dziś ma
ochotę nasza Legenda.

- Wobec tego zostaję. Ale czy nie uważacie, że moglibyśmy teraz

porozmawiać na przykład o pogodzie albo o meczach Jankesów, abym miała
szansę spokojnie coś zjeść?

- Spróbujemy - powiedzieli jednocześnie Cornelius i Cornelia MacDermott,

uśmiechając się do siebie. Jednak, jak się można było spodziewać, już przy
koktajlu z krewetek zaczęli mówić o wyborach.

- Do końca nic nie jest pewne, Neli - tłumaczył Mac. - W roku wyborów i

miasto, i stan Nowy Jork są nieprzewidywalne. Dlatego ważny jest każdy
okręg wyborczy do Kongresu. Kandydaci, na których ludzie będą głosować,
pomogą reszcie osób z tej samej listy. Ty możesz być takim kandydatem,
który pociągnie resztę.

- Naprawdę tak sądzisz? - spytała.
- Ja to wiem - odparł Mac. - Nie na darmo robiłem to całe życie. Pozwól

nam umieścić swoje nazwisko na liście wyborczej, a sama się przekonasz.

- Wiesz, że prawdopodobnie wystartuję w wyborach, Mac. Daj mi tylko

jeszcze kilka dni, żebym mogła wziąć się w garść.

Skoro odłożyli na jakiś czas temat wyborów, Neli wiedziała już, o czym

będą teraz rozmawiać.

- Byłaś u tej spirytystki?
- Tak.
- I co, rozmawiałaś z Jezusem i Matką Boską?
- Mac! - rzuciła ostrzegawczym tonem Liz.
To silniejsze od niego, pomyślała Neli. Ostrożnie dobierając słowa,

powiedziała:

- Tak, Mac, poszłam do tej kobiety. Oświadczyła mi, że Adam przeprasza

mnie za to, że był przeciwny moim planom. Jestem pewna, że chodziło o tę
decyzję wejścia w świat polityki. Mówiła mi też, że Adam chce, żebym żyła
dalej i modliła się za niego. Przekazała mi od niego wiadomość, abym oddała
jego ubrania, pomagając w ten sposób innym ludziom.

- To rzeczywiście dostałaś dobrą radę.
- Pewnie coś podobnego usłyszałabym od wielebnego Duncana, gdybym

poszła z nim porozmawiać. Jedyna różnica jest taka - dodała wolno - że

background image

Bonnie Wilson usłyszała to wszystko bezpośrednio od Adama. - Czuła na
sobie badawcze spojrzenia dziadka i Liz. - Wiem, że brzmi to niewiarygodnie
- stwierdziła - ale kiedy jej słuchałam, święcie w to wierzyłam.

- A teraz wierzysz?
- Wierzę w radę. Ale, Mac, to nie wszystko. Padło nazwisko Petera Langa.

Nie wiem, co o tym myśleć, ale jeśli wierzyć Bonnie Wilson, Adam ostrzega
mnie przed nim - z tamtej strony, jak oni to mówią.

- Neli, na litość boską! Traktujesz to wszystko zbyt poważnie.
- Wiem. Ale Adam i Peter Lang współpracowali przy zabudowie działki

przy Dwudziestej Ósmej. Adam projektował budynek, który miał tam stanąć.
Dziś po południu zadzwonił do mnie Peter i oświadczył, że musimy
porozmawiać o jakiejś bardzo ważnej sprawie. Przyjdzie jutro rano.

- Słuchaj - odrzekł Mac. - Lang nie mógłby osiągnąć tego, co osiągnął, bez

żadnych podejrzanych manewrów i na pewno ma coś na sumieniu. Wyślę
człowieka, żeby powęszył tu i tam. - Przerwał, wahając się, czy poruszyć
jeszcze jedną sprawę. Jednak uznał, że powinien. - Ale w tej chwili nie tylko
jego osoba mnie martwi. Neli, musiałaś słyszeć o zawaleniu się fasady
budynku przy Lexington? Dziś po południu?

- Tak, mówili w wiadomościach o szóstej.
- To jeszcze jeden problem, Neli. Zanim wyszedłem z biura, dzwonił do

mnie Bob Walters. Ten budynek remontowała firma Sama Krause'a, ale
architektem z ramienia Waltersa i Arsdale'a, który ustalał koszty renowacji,
był twój mąż. Jeżeli obcinali wydatki - wiesz, mówię o materiałach gorszej
jakości i obniżaniu norm - to prawdopodobnie Adam mógł o tym wiedzieć. W
wypadku zostało rannych kilku przechodniów, a jeden jest w ciężkim stanie i
może nie przeżyć. - Przerwał. - Chcę przez to powiedzieć, że nazwisko
Adama może się pojawić w następnym śledztwie. - Mac dostrzegł w oczach
wnuczki błysk gniewu. - Neli - odezwał się niemal błagalnym tonem - muszę
cię ostrzec. Robię to z ciężkim sercem, bo nie chcę cię ranić.

Neli wróciła myślami do dzisiejszego spotkania z Bonnie Wilson i jej słów,

kiedy kontaktowała się z Adamem: „Patrzy na ciebie z prawdziwym
uczuciem... wybaczył już zabójcy...".

- Mac, chcę wiedzieć o każdej rzeczy, jaką powiedzą o moim mężu, bo jeśli

nawet miałabym przez to umrzeć, zamierzam poznać całą prawdę. Ktoś
podłożył na łodzi bombę, żeby Adam zginął. Przysięgam ci, że wszystko
jedno jak, ale dowiem się, kto to. A kiedy już będę wiedziała, lepiej, żeby ten
człowiek od dziś zaczął uciekać przede mną choćby do piekła. Pozwę też
Waltersa i Arsdale'a i oskubię co do grosza, jeżeli nadal zamierzają robić z

background image

Adama kozła ofiarnego, żeby uniknąć kary za własne przestępstwa i błędy.
Gdy będziesz rozmawiał ze swoimi starymi kumplami, przekaż im to ode
mnie.

W milczeniu, które zapadło po tych słowach, Liz Hanley odchrząknęła i

powiedziała cicho:

- Niosą już stek. Może porozmawiamy o czymś innym, na przykład o

ostatnim składzie Jankesów?

wtorek, 20 czerwca

ROZDZIAŁ 51

Kierowca przemykał slalomem między autami stłoczonymi w porannym

korku na Madison, a siedzący z tyłu zirytowany Peter Lang powtarzał sobie w
myślach przebieg rozmowy, jaką chciał przeprowadzić z Neli MacDermott,
by ją nakłonić do odsprzedania ziemi należącej do jej zmarłego męża. Miał
wrażenie, że będzie musiał wykazać się wyjątkową delikatnością, ponieważ
gdy zadzwonił, żeby ustalić godzinę spotkania, w głosie młodej wdowy
wyczuł nutkę dziwnej wrogości.

Dziwne, przecież w zeszłym tygodniu wydawała się dość uprzejma,

myślał. Neli mówiła wówczas, jak Adam się cieszył z czekającej go pracy i
jaki był dumny ze swojego projektu.

Lang doszedł do wniosku, że jeśli Cauliff nie powiedział żonie, iż

zrezygnowano z jego usług, nie ma sensu teraz jej tego mówić. Postanowił
zaproponować więcej niż godziwą cenę; w takiej sytuacji nie będzie miała
żadnego powodu, by odmówić. Jednak rozważając różne rozwiązania, zdał
sobie sprawę, że mimo niewątpliwej słuszności owego argumentu wcale nie
jest pewny sukcesu. Instynkt podpowiadał mu, że spotkanie skończy się
niepowodzeniem.

Samochód dalej toczył się w żółwim tempie. Peter zerknął na zegarek; za

dziesięć dziesiąta. Pochylił się i trącił kierowcę w ramię.

- Masz jakieś specjalne powody, żeby się trzymać tego pasa? - warknął.
* * *
Gdy Neli otwierała drzwi Peterowi Langowi, ogarnęły ją wątpliwości, czy

wypadek, jakiemu uległ tamtego dnia i z powodu którego nie zjawił się na
łodzi, rzeczywiście był tak poważny, jak się z początku wydawało. Od ich
ostatniego spotkania nie minął nawet tydzień, lecz na twarzy Langa nie
pozostał już żaden ślad po obrażeniach. Mocno spuchnięta wtedy warga
wyglądała teraz na całkiem zagojoną.

background image

Kulturalny. Przystojny. Szarmancki. Wizjoner rynku nieruchomości.

Takimi słowami opisywano Langa w plotkarskich i towarzyskich rubrykach
prasowych.

„Ocieka krwią... Adam próbuje cię ostrzec" - słowa Bonnie zadźwięczały

nagle w głowie Neli.

Pocałował ją w policzek.
- Często o tobie myślę, Neli. Jak się czujesz?
- Chyba tak dobrze, jak przypuszczasz - odparła z wyczuwalnym w głosie

chłodem.

- Wyglądasz doskonale - stwierdził, biorąc ją za obie ręce. Uśmiechnął się

rozbrajająco. - Może brzmi to trochę dziwnie, ale muszę to powiedzieć, bo tak
jest.

- Nie majak zachowywać pozory, prawda, Peter? - odrzekła Neli,

uwalniając dłonie i prowadząc go do salonu.

- Och, podejrzewam, że jesteś bardzo silną kobietą, która czerpie dumę z

umiejętności zachowywania pozorów. - Rozejrzał się wokół.

- Naprawdę piękne mieszkanie, Neli. Jak długo je masz?
- Jedenaście lat. - Odpowiedź była automatyczna, ostatnio Neli dużo

myślała o datach.

Skończyłam dwadzieścia jeden lat, kiedy kupiłam to mieszkanie,

wspominała w duchu. Dostałam pieniądze z funduszu powierniczego mamy i
z ubezpieczenia obojga rodziców. Przez cały college mieszkałam u Maca, ale
kiedy skończyłam szkołę, chciałam mieć trochę wolności. Mac namówił mnie
do prowadzenia jego nowojorskiego biura i zamierzałam wieczorowo
studiować prawo w Fordham. Dziadek próbował mi wybić z głowy kupno
własnego mieszkania, ale nawet on musiał przyznać, że trafiła mi się
wyjątkowa okazja.

- Jedenaście lat? - powtórzył Lang. - Nowojorski rynek nieruchomości

przeżywał wtedy poważne załamanie. Jestem pewien, że teraz jest warte co
najmniej trzy razy tyle, ile wówczas zapłaciłaś.

- Nie jest na sprzedaż.
Lang usłyszał chłód w głosie swej rozmówczyni i wyczuł, że Neli nie

zamierza dać się wciągnąć w nieobowiązującą pogawędkę towarzyską.

- Neli, Adam i ja byliśmy zaangażowani w pewne przedsięwzięcie
- zaczął mówić.
- Wiem.
Jak dużo ona może wiedzieć? Postanowił jednak zaryzykować.

background image

- A więc na pewno wiesz, że Adam zrobił projekt kompleksu budowlanego

z wieżowcem, który chcieliśmy postawić.

- Tak, był bardzo przejęty tym projektem - odpowiedziała cicho Neli.
- Zachwyciły nas jego wstępne prace. Był twórczym i obdarzonym

wyobraźnią architektem. Bardzo odczujemy jego brak. Niestety, ponieważ od
nas odszedł, musimy zacząć wszystko od nowa. Inny architekt będzie miał
niewątpliwie własną koncepcję.

- Rozumiem.
A więc Adam nic jej nie powiedział, pomyślał z triumfem Lang. Spojrzał

na swą rozmówczynię, która siedziała naprzeciw niego z opuszczoną głową.
Może się mylił, wyczuwając wrogość Neli. Może jest po prostu emocjonalnie
wyczerpana.

- Wiesz zapewne, że w sierpniu zeszłego roku Adam kupił od niejakiej pani

Kapłan budynek i ziemię w centrum, za co zapłacił niecały milion dolarów.
Działka przylega do parceli, którą nieco później kupiłem ja i miała być
częścią jego kapitału własnego, jaki wniósł do opracowanego przez nas
kontraktu. Szacowana w zeszłym tygodniu wartość ziemi wynosi osiemset
tysięcy dolarów, ale jestem gotów zaproponować ci za nią trzy miliony.
Sądzę, że to dobry procent jak na zaledwie dziesięciomiesięczną inwestycję.

Przez chwilę Neli wpatrywała się badawczo w twarz siedzącego

naprzeciwko mężczyzny.

- Dlaczego chcesz mi zapłacić tak dużo za tę działkę? - zapytała.
- Bo dzięki niej zyskamy przestrzeń na bardziej okazały kompleks

budynków. Będziemy mogli sobie pozwolić na więcej dodatków
podnoszących walory estetyczne, na przykład łukowaty podjazd albo bardziej
szczegółowe zaprojektowanie otoczenia, co z kolei podniesie wartość całej
inwestycji. Mógłbym jeszcze dodać, że gdybyśmy wybudowali kompleks na
mniejszym terenie, stałby się dominującym punktem w okolicy i twoja parcela
straciłaby część obecnej wartości.

Kłamiesz, pomyślała Neli. Przypomniała sobie, jak Adam mówił coś o

tym, że działka Kapłanów jest niezbędna Langowi, jeśli naprawdę chce
wznieść taką budowlę, jaką sobie zaplanował.

- Pomyślę o tym - odpowiedziała, posyłając mu zdawkowy uśmiech. Lang

również się uśmiechnął.

- Oczywiście. Rozumiem. Naturalnie będziesz to chciała omówić z

dziadkiem. - Po chwili milczenia dodał: - Neli, być może się narzucam, ale
chciałbym, abyś wiedziała, że jesteśmy przyjaciółmi i możesz być wobec

background image

mnie absolutnie szczera. Musisz zdawać sobie sprawę z tego, że ostatnio w
mieście krążą pewne plotki na twój temat.

- Doprawdy? Jakie?
- Plotki, które, mam nadzieję, są prawdziwe. Podobno zamierzasz ogłosić,

że startujesz w wyborach do Kongresu i chcesz zająć miejsce swojego
dziadka.

Neli wstała, dając mu tym do zrozumienia, że uważa spotkanie za

zakończone.

- Nigdy nie rozmawiam o plotkach, Peter - oświadczyła z kamienną twarzą.
- Czyli jeżeli to ogłosisz, zrobisz to w swoim czasie. - Idąc za jej

przykładem, Lang także wstał. Zanim Neli zdołała go powstrzymać, wziął ją
za rękę. - Słuchaj, chciałbym, żebyś wiedziała, że zawsze możesz liczyć na
moje szczere poparcie, w każdej formie.

- Dziękuję - odrzekła, wyrywając mu dłoń. Ten człowiek subtelnością

przypomina młot kowalski, pomyślała.

Ledwie za Langiem zamknęły się drzwi, zadzwonił telefon. Detektyw Jack

Sclafani prosił ją, by wpuściła go razem z partnerem do biura Adama i
pozwoliła im sprawdzić zawartość biurka i akt Winifred Johnson.

- Prawdopodobnie moglibyśmy zdobyć nakaz rewizji - tłumaczył policjant

- ale znacznie prościej będzie to zrobić w taki sposób.

- Rozumiem, zgadzam się. Spotkamy się przy wejściu. - Dodała ostrożnie:

- Powinnam panu powiedzieć, że na prośbę matki Winifred, weszłam do jej
mieszkania i zajrzałam do biurka. Pani Johnson prosiła mnie, żebym
poszukała polis ubezpieczeniowych albo innych dokumentów świadczących o
tym, czy Winifred poczyniła jakieś kroki w celu zabezpieczenia jej
przyszłości finansowej. Ponieważ nic tam nie znalazłam, chciałabym
sprawdzić, czy przypadkiem nie zostawiła jakichś prywatnych papierów w
biurze.

Detektywi przyjechali na Dwudziestą Siódmą kilka minut przed Neli. Stali

przed budynkiem, przyglądając się wystawionej w oknie makiecie.

- Ekstrawagancja - zauważył Sclafani. - Pewnie na wymyślaniu takich

dziwactw zarabia się grube dolce.

- Jeżeli Walters miał wczoraj rację - odrzekł George Brennan - to nam

wydaje się to lepsze niż fachowcom od architektury. Według niego projekt
został odrzucony.

Neli wysiadła z taksówki, podeszła do nich i zdążyła usłyszeć uwagę

Brennana.

background image

- Co takiego? - zapytała ostro. - Powiedział pan, że odrzucili projekt

Adama?

Sclafani i Brennan obrócili się na pięcie. Widząc zaskoczoną minę Neli,

Sclafani zorientował się, że ta kobieta nie miała pojęcia o wyłączeniu jej męża
z pracy nad kompleksem Vandermeer. Kiedy dowiedział się o tym sam
Cauliff?

- Pan Walters był wczoraj w biurze prokuratora okręgowego, pani

MacDermott - wyjaśnił. - I tak nam powiedział.

Jej twarz stężała w zaciętym grymasie.
- Nie wierzyłabym w ani jedno słowo pana Waltersa. - Odwróciła się

raptownie, podeszła do drzwi i nacisnęła guzik dzwonka, który miał
przywołać dozorcę. - Nie mam klucza - wyjaśniła rzeczowym tonem - a Adam
chyba wziął swój na łódź.

Czekała odwrócona plecami do obu mężczyzn, próbując się uspokoić.

Jeżeli to, co powiedzieli o projekcie Adama, było prawdą, dlaczego Lang
niecałą godzinę temu skłamał? I jeżeli to prawda, czemu mąż nic o tym nie
mówił? Czyżby dlatego przez ostatnie tygodnie był taki zamyślony i
poirytowany? Powinien był jej powiedzieć, pomyślała. Mogłabym mu
przecież pomóc. Potrafiłabym zrozumieć jego zawód.

Zjawił się dozorca, barczysty mężczyzna po pięćdziesiątce, i otworzył

drzwi. Składając Neli wyrazy współczucia, wspomniał, że parę osób
interesowało się budynkiem. Ciekawe, czy wdowa go sprzeda? - zastanawiał
się w duchu.

Z miny swojego partnera Jack Sclafani wyczytał, że Brennan na widok

biura Adama Cauliffa odniósł podobne wrażenie co on; było dobrze
umeblowane, lecz zaskakująco skromne. Właściwie składało się z holu z
recepcją i dwóch gabinetów, większego oraz małej klitki. Wnętrze wydawało
się pozbawione ciepła, bezosobowe. Nie wyglądało zachęcająco i raczej nie
zdołałoby nikogo przekonać, że ludzie pracujący tu są twórczy i błyskotliwi.
Jedyny obraz na ścianie w holu przedstawiał malarską wizję jakiegoś gmachu,
ale w tym otoczeniu nawet on wydawał się kiepski.

- Ile osób zatrudniał pani mąż? - zapytał Sclafani.
- Poza nim urzędowała tu tylko Winifred. W dzisiejszych czasach architekt

pracuje głównie na komputerze, więc otwierając własną działalność, nie musi
wcale ponosić dużych kosztów. Adam mógł zlecać niektóre rzeczy
podwykonawcom, na przykład inżynierom budowlanym.

- Czyli biuro jest zamknięte od... - Brennan się zawahał. - Od wypadku?
- Tak.

background image

Neli zdała sobie sprawę, że przez ostatnie dziesięć dni stara się sprawiać

wrażenie spokojnej i opanowanej. Kiedy bezskutecznie próbowała zasnąć
dzisiejszej nocy, czuła się, jak gdyby czyjaś ręką jeszcze mocniej nakręciła i
tak napiętą sprężynę. Coraz trudniej było pokazywać światu maskę spokoju.

Co by pomyśleli detektywi, gdyby wiedzieli o zobowiązaniu, jakie niemal

wymusiła na niej Lisa Ryan? Ponieważ z praktycznego punktu widzenia było
to zobowiązanie: „Dowiedz się, gdzie i dlaczego ktoś zmusił mojego męża do
przyjęcia pięćdziesięciu tysięcy dolarów za milczenie i pomóż mi znaleźć
sposób, żeby to naprawić". Jak w ogóle się do tego zabrać?

Co ci pragmatyczni i rozsądni detektywi mogliby pomyśleć o Bonnie

Wilson? Godzinę po powrocie do zwyczajności domu Neli zaczęła wątpić we
wszystko, co od niej usłyszała, nawet w to, że tamta naprawdę rozmawiała z
Adamem. Bonnie potrafi po prostu czytać w moich myślach, uznała Neli.
Jednak z drugiej strony, nie myślała przecież: „Jestem z Missouri", kiedy o
tym mówiła. I absolutnie nikomu nie wspomniała o porannej kłótni z mężem.

A zawalona fasada budynku przy Lexington? Czy winę za ten wypadek też

chcą przypisać Adamowi? Było tyle znaków zapytania, targało nią tyle
różnych uczuć. Potrzebowała czasu, żeby to wszystko ogarnąć. W tym
momencie nie wiedziała, co ma począć.

Nagle zorientowała się, że obaj detektywi przypatrują się jej z

zaciekawieniem i troską.

- Przepraszam - powiedziała. - Chyba jestem trochę rozkojarzona. Trudniej

mi znieść widok tego biura, niż przypuszczałam.

Oczywiście nie zorientowała się, że wyrozumiałość i współczucie na ich

twarzach jest tylko maską; i Sclafani, i Brennan uświadomili sobie bowiem,
że podobnie jak Lisa Ryan Neli MacDermott wie coś, o czym nie chce im
powiedzieć.

Biurko Winifred było zamknięte, ale Brennan wydobył z kieszeni pęk

kluczy, z których jeden pasował do zamka.

- Znaleźliśmy jej torebkę - wyjaśnił Neli. - Dziwnym trafem nie była nawet

nadpalona, klucze znajdowały się w środku. W przypadku takich eksplozji
zdarzają się czasem zdumiewające rzeczy.

- W ciągu ostatnich dziesięciu dni zdarzyło się mnóstwo zdumiewających

rzeczy - odparła Neli. - Na przykład taka, że Walters i Arsdale próbują
zasugerować, że za różne nieprawidłowości w ich firmie powinien
odpowiadać mój mąż. Dzisiaj rano rozmawiałam z księgowym Adama.
Zapewnia mnie, że wszystko jest w porządku i nawet najbardziej drobiazgowa
kontrola nie zdołałaby nic mu zarzucić.

background image

Mam nadzieję, pomyślał George Brennan. Ponieważ ktoś z firmy Walters i

Arsdale musiał ściśle współpracować z firmą Sam Krause Construction -
zważywszy na rodzaj gorszych materiałów, jakie wykorzystano do renowacji
fasady ściany, która wczoraj się zawaliła. Takie wydarzenia nie są zwykłymi
błędami - ktoś musi za tym stać, i to nie bezinteresownie.

- Nie chcemy pani zatrzymywać - powiedział do Neli Brennan. -

Przejrzymy biurko pani Johnson i możemy stąd iść.

Ustalenie, że w biurku nie ma nic niezwykłego, zajęło im ledwie kilka

minut.

- Wygląda tak samo, jak biurko w jej mieszkaniu - stwierdziła Neli. - Same

rachunki, kwity i notatki, tyle że tu przynajmniej znaleźliśmy kopertę z
polisami ubezpieczeniowymi i aktem własności grobowca jej ojca.

W dwu górnych szufladach stojącej pod ścianą szafki na akta znajdowały

się segregatory z dokumentami. W dolnej szufladzie znaleźli pudła papieru do
drukarki i kopiarki, arkusze brązowego papieru pakowego oraz rolki szpagatu.

Jack Sclafani przejrzał segregatory.
- Zwykła korespondencja - powiedział. Przekartkował notatnik adresowy

Winifred. - Moglibyśmy to sobie pożyczyć? - zwrócił się do Neli.

- Oczywiście, proszę. Prawdopodobnie powinno to trafić do jej matki.
Jest jeszcze jedna różnica między tym biurkiem a tamtym w mieszkaniu,

pomyślała Neli - tu nie ma nic na temat Harry'ego Reynoldsa. Ciekawe, kto
to. Może to on pomagał Winifred utrzymywać matkę w tak drogim domu
opieki.

- Pani MacDermott, w torebce Winifred Johnson znaleziono ten kluczyk od

skrytki. - George wyjął go z koperty i położył na blacie biurka. - Jest na nim
numer 332. Może wie pani, czy pochodził z biura, czy też był jej prywatną
własnością?

Neli przyjrzała się kluczykowi.
- Nie mam pojęcia. Gdyby nawet pochodził z biura, nie potrafiłabym panu

powiedzieć. Od lat mam własną skrytkę, a Adam, o ile wiem, nie posiadał
żadnej, ani prywatnej, ani służbowej. Nie możecie dowiedzieć się w banku?

Brennan pokręcił głową.
- Niestety, wszystkie klucze do skrytek wyglądają tak samo i na żadnym

nie ma znaków pozwalających ustalić nazwę banku. Nowsze nie mają nawet
numerów. Moglibyśmy jedynie spróbować pójść do oddziału, który go wydał,
ale dość długo by to trwało, zanim dowiedzielibyśmy się, co to za bank.

- To podobne do szukania igły w stogu siana.

background image

- Mniej więcej, pani MacDermott. Ale najprawdopodobniej okaże się, że

klucz wydał jakiś bank w promieniu paru ulic od mieszkania Winifred
Johnson albo tego budynku.?

- Rozumiem - odrzekła Neli i zamilkła, jakby się zastanawiała, co teraz

powiedzieć. - Panowie, nie wiem, czy to ważne, ale wydaje mi się, że
Winifred była związana z niejakim Harrym Reynoldsem.

- Skąd pani wie? - spytał szybko Sclafani.
- Kiedy przeglądałam biurko w jej mieszkaniu, natknęłam się na szufladę

wypchaną papierami różnego rodzaju, od planów architektonicznych po
koperty i chusteczki higieniczne. Na każdym skrawku było napisane:
„Winifred kocha Harry'ego Reynoldsa". Odniosłam wrażenie, jak gdyby
napisała to zadurzona w kimś na zabój piętnastolatka.

- Mnie się wydaje, że to raczej obsesja niż zadurzenie - zauważył Brennan.

- Z tego, co zdołałem ustalić, wynika, że Winifred Johnson była kobietą
nieśmiałą i całe życie mieszkała z matką, dopóki nie umieściła jej w domu
opieki.

- Zgadza się.
- Taki typ kobiet zawsze zakochuje się na zabój w niewłaściwych facetach.

- Uniósł brew. - Sprawdzimy tego Harry'ego Reynoldsa. - Zdecydowanym
ruchem zatrzasnął szufladę. - Pani MacDermott, prawie skończyliśmy, a
potem idziemy na kawę. Ma pani ochotę się do nas przyłączyć?

Neli zawahała się przez chwilę, lecz postanowiła przyjąć propozycję. Z

jakiegoś powodu nie chciała zostawać w tym biurze sama. Jadąc tu taksówką,
zastanawiała się, czy nie wykorzystać tej okazji na przejrzenie zawartości
biurka Adama, lecz gdy rozglądała się po gabinecie, instynkt podpowiedział
jej, że jeszcze nie czas. Wciąż nie mogła się pozbyć wrażenia nierealności
śmierci męża. Z powodów, nad którymi jeszcze w ogóle się nie zastanawiała,
wizyta u Bonnie Wilson zamiast umniejszyć, spotęgowała to odczucie.

Od jak dawna Adam wiedział, że nie przyjmą jego projektu kompleksu

Vandermeer? Przypomniała sobie, z jaką dumą pierwszy raz mówił jej o
nowej pracy. Powiedział, że odwiedził go Peter Lang, który kupił działkę
Vandermeerów i chciał kupić parcelę Kapłanów. Adam zgodził się na
sprzedaż pod warunkiem, że zostanie architektem w tym przedsięwzięciu.
„Inwestorzy Langa zamówili u mnie plany i model", powiedział wtedy.

Zapytałam, co się stanie, jeśli nie zaakceptują jego projektu. I dokładnie

pamiętam, co odpowiedział: „Ziemia Kapłanów jest niezbędna, żeby
zbudować taki kompleks, jaki chce mieć Lang. Przyjmą".

background image

- Dziękuję, chętnie napiję się kawy - odrzekła. - Dziś rano spotkałam się z

Peterem Langiem i chcę panom o nim opowiedzieć. Wtedy może zrozumiecie
- a może nawet odniesiecie podobne wrażenie jak ja - że Lang to kłamca i
intrygant, który z całą pewnością mógł zyskać na śmierci mojego męża.

ROZDZIAŁ 52

Podobnie jak jego wnuczka, Cornelius MacDermott spędził bezsenną noc.

We wtorek poszedł do biura dopiero około południa, a kiedy się tam zjawił,
Liz Hanley z zaskoczeniem zobaczyła niezdrową szarość jego zwykle
zaróżowionej twarzy.

Zaraz jej wyjaśnił, skąd te oznaki stresu, i choć podawał przekonujące

argumenty przemawiające za tym, że szanse jego wnuczki na wygraną w
wyborach znalazły się w poważnym niebezpieczeństwie, to troska o zdrowie
Maca była dla Liz najbardziej przekonującym argumentem, by spełnić jego
prośbę i spróbować udowodnić Neli, iż sławne medium Bonnie Wilson jest
zwykłą szarlatanką.

- Zadzwoń i umów się z nią na spotkanie - powiedział. - Na wypadek

gdyby Gert wspominała tej Wilson twoje nazwisko, przedstaw się jako twoja
siostra. Nie ufam tej kobiecie i chcę usłyszeć twoje zdanie na temat tego, co
robi. - W jego głosie wyczuwało się napięcie, co prawie nigdy się nie
zdarzało.

- Jeżeli zadzwonię stąd, a ona ma urządzenie identyfikujące telefonującego,

od razu się domyśli, kim jestem - zauważyła Liz.

- Słusznie. Twoja siostra mieszka w Beekman Place, prawda?
- Tak.
- Odwiedź ją zaraz i zadzwoń stamtąd. To bardzo ważne. Liz wróciła do

biura o trzeciej.

- Jako Moira Callahan mam umówioną wizytę u Bonnie Wilson jutro o

trzeciej - oznajmiła.

- Dobrze. Gdybyś przypadkiem rozmawiała z Neli albo Gert...
- Mac, poważnie chciałeś mnie przestrzec, żebym się nie wygadała?
- Chyba nie - odrzekł niemal potulnie. - Dzięki, Liz. Wiedziałem, że mogę

na ciebie liczyć.

ROZDZIAŁ 53

Lisa Ryan we wtorek wróciła do pracy w salonie. Wytrzymała jakoś

spodziewane reakcje koleżanek z pracy i klientek, które wyrażały

jej swoje współczucie i z niezdrową ciekawością wypytywały o szczegóły

wybuchu, w którym Jimmy stracił życie.

background image

Do domu wróciła o szóstej i w kuchni zastała swoją najbliższą

przyjaciółkę, Brendę Curren. W powietrzu unosił się nęcący aromat
pieczonego kurczaka. Stół był nakryty na sześć osób, a mąż Brendy, Ed,
pomagał drugoklasiście Charleyowi w pracy nad zadaną lekturą.

- Jesteście dla mnie za dobrzy - powiedziała cicho Lisa.
- Daj spokój - odparła żywo Brenda. - Pomyśleliśmy, że może się ucieszysz

z towarzystwa po pierwszym dniu w pracy.

- Bardzo się cieszę. - Lisa poszła do łazienki i przemyła wodą twarz.
Nie płakałaś cały dzień, powiedziała sobie z gniewem. Nie zaczynaj teraz

ryczeć.

Przy obiedzie Ed Curren poruszył temat rzeczy w warsztacie Jimmy'ego.
- Liso, wiem mniej więcej, co Jimmy tam robił i wiem, że miał trochę

specjalistycznych narzędzi. Myślę, że powinnaś je jak najszybciej sprzedać.
Inaczej wkrótce znacznie stracą na wartości. - Zaczął kroić kurczaka. - Jeżeli
sobie życzysz, sam mogę obejrzeć warsztat i posegregować wszystko, co
trzymał tam Jimmy.

- Nie! - powiedziała ostro Lisa. Widząc zdumienie na twarzach swoich

przyjaciół i dzieci, zreflektowała się, zrozumiawszy, że zbyt gwałtownie
zareagowała na propozycję sąsiedzkiej przysługi. - Przepraszam - dodała
łagodniej. - Ale na myśl, że mam sprzedać rzeczy Jimmy'ego, uświadamiam
sobie, że on naprawdę już nie wróci. Nie czuję się jeszcze na siłach, żeby to
zrobić. - Spostrzegłszy, że twarze dzieci posmutniały, spróbowała obrócić
wszystko w żart. - Możecie sobie wyobrazić, co by powiedział tatuś, gdyby
wrócił i zobaczył, że w warsztacie nic nie ma?

Lecz później, kiedy Currenowie już poszli, a dzieci spały, zakradła się na

dół, otworzyła szufladę i utkwiła spojrzenie w paczce z pieniędzmi.
Przypomina bombę zegarową, pomyślała; muszę się tego pozbyć!

ROZDZIAŁ 54

Dan Minor zmienił swój plan na wtorkowe popołudnie, aby zdążyć

pojechać do centrum, do Biura Poszukiwania Osób Zaginionych, które
mieściło się w głównej siedzibie Departamentu Policji Nowego Jorku.

Po niedługim czasie jednak przekonał się, że nie uzyska tu żadnych

informacji o Quinny.

Detektyw, z którym rozmawiał, był bardzo życzliwy, lecz przedstawił mu

sprawy w bardzo realistyczny i przekonujący sposób.

- Szalenie mi przykro, doktorze Minor, ale nie wie pan nawet, czy pańska

matka była w Nowym Jorku, kiedy zaczął jej pan szukać. Nie ma też

background image

pewności, że zaginęła, wie pan tylko, że nie potrafi jej znaleźć. Ma pan
pojęcie, ile osób w tym mieście zgłasza co roku czyjeś zaginięcie?

Opuścił budynek i wsiadł do taksówki z uczuciem zupełnej bezradności.

Uznał, że jedyna szansa, jak mu pozostała, to przejść się po okolicach
Czwartej Wschodniej.

Nie wiedział jeszcze, jak zdoła nawiązać kontakt z grupkami bezdomnych,

którzy mieszkali w opuszczonych budynkach.

Nie mogę ich tak po prostu nachodzić, rozmyślał. Chyba spróbuję się

zaprzyjaźnić z ludźmi na ulicy, potem mimochodem napomknę o Quinny i
zobaczę, co będzie. Lilly wystarczyło pokazać stare zdjęcie. Dzięki niej wiem
przynajmniej, jak nazywają Kathryn obecni przyjaciele.

W domu przebrał się w bluzę i adidasy. Wychodząc z budynku, niemal

zderzył się z Penny Maynard, która wchodziła.

- O siódmej u mnie na drinku? - spytała, posyłając mu zalotny uśmiech.
Była bardzo atrakcyjna, a kiedy Dan przyszedł do niej kilka dni wcześniej

razem z innymi sąsiadami na drinka i makaron, świetnie się bawił. Tym razem
jednak bez wahania odmówił, usprawiedliwiając się, że ma już plany na
wieczór.

Nie mam ochoty wpadać tam co i rusz i zaczynać jakąś historię z kimś

mieszkającym tak blisko, myślał, energicznie maszerując przez miasto.

Przyśpieszając kroku, przelotnie ujrzał w myślach twarz Neli MacDermott

- co dość często mu się zdarzało od tamtego spotkania w parku. Jej numeru
nie było w książce telefonicznej; wiedział to, bo sprawdzał. Ale znajdował się
tam numer firmy konsultingowej, którą prowadził jej dziadek i Dan chciał
spróbować odszukać Neli dzięki komuś stamtąd.

Mógłby zadzwonić i zapytać MacDermotta o numer wnuczki. A może

lepiej będzie tam wstąpić i poprosić go osobiście. Kiedyś go przecież poznał
na przyjęciu w Białym Domu. Przynajmniej kongresman zobaczy na własne
oczy, że Dan nie jest żadnym maniakiem ani oszustem udającym romantyka.

Myśl o ponownym spotkaniu Neli MacDermott podtrzymywała Dana na

duchu, gdy przez dwie godziny chodził po każdej uliczce w rejonie Czwartej
Wschodniej, błagając o informacje na temat Quinny.

Wcześniej uzbroił się w gruby plik wizytówek ze swoim numerem telefonu

i wręczał je prawie każdej osobie, z którą udało mu się porozmawiać.

- Pięćdziesiąt dolców dla każdego, kto wpadnie na jej trop - obiecywał.
Wreszcie o siódmej się poddał, taksówką pojechał do Central Parku i

zaczął biegać. Na wysokości Siedemdziesiątej Drugiej znów natknął się na
Neli.

background image

ROZDZIAŁ 55

Po rozstaniu z Neli MacDermott Jack Sclafani i George Brennan pojechali

prosto do centrali. Zgodzili się milcząco, by porozmawiać o tym, co od niej
usłyszeli, dopiero w biurze.

Jack zasiadł za biurkiem i zaczął bębnić palcami w poręcz krzesła.
- Pani MacDermott dała nam wyraźnie do zrozumienia, że podejrzewa

Langa o jakiś związek z eksplozją na łodzi. A jednak po sprawdzeniu okazało
się, że w jego wersji z wypadkiem drogowym wszystko gra.

- O ile dobrze pamiętam, twierdził, że rozmawiał przez komórkę i oślepiło

go słońce. Zderzył się niegroźnie z ciężarówką. Kiedy go widzieliśmy, miał
nieźle pokiereszowaną twarz.

- Może, ale to on uderzył w ciężarówkę, a nie ciężarówka w niego -

zauważył Brennan. - Mógł to zrobić celowo. W każdym razie Neli
MacDermott wniosła sporo ciekawych pytań. - Wyciągnął notes i zaczął
zapisywać. - Spróbujmy sformułować jedno w ten sposób: jaki dokładnie
budynek naprawdę chciał zbudować na działce Vandermeerów Peter Lang i
czy ważna była dla niego parcela Kapłanów, żeby osiągnąć cel? W tym
pytaniu mamy motyw.

- Dodaj jeszcze jedno - odezwał się Sclafani. - Kiedy Lang zawiadomił

Cauliffa, że jego projekt został odrzucony?

- A to się łączy z moim następnym pytaniem, Jack. Dlaczego Cauliff nie

powiedział żonie, że tamten go wyrzucił? Przecież to całkiem normalna rzecz,
zakładając, że byli ze sobą blisko.

- A propos bliskości - jak sądzisz, co się dzieje z facetem Winifred

Johnson, owym Harrym Reynoldsem? - spytał Sclafani.

- Mam jeszcze jedną propozycję - ciągnął jego partner. - Spróbujmy

pogrzebać i sprawdzić, czy istnieje jakiś związek między Langiem a naszym
przyjacielem Jedem Kapłanem.

Sclafani skinął głową, wstał i podszedł do okna.
- Ładny dzień - zauważył. - Moja żona mówiła ostatnio, że miło będzie

spędzić długi weekend u jej staruszków w Cape May. Mam dziwne wrażenie,
że w najbliższym czasie to się jednak nie uda.

- Racja - przytaknął George.
- Skoro sami bierzemy na siebie tyle roboty, mam jeszcze jedno nazwisko

do naszej listy.

- Niech zgadnę: Adam Cauliff.
- Brawo. Kapłan go nie cierpiał. Nie cierpiał go też jego poprzedni szef,

Robert Walters. Lang odrzucił jego projekt. Nie można powiedzieć, żeby

background image

Cauliff był wcieleniem cnót. Zastanawiam się, komu jeszcze mogło przyjść do
głowy, że dobrze by było, gdyby jego jacht nie wrócił na przystań.

- Dobra, do roboty - zakończył George. - Zacznę od paru telefonów w

sprawie przeszłości Cauliffa.

Kilka godzin później Brennan wsadził głowę do pokoju Sclafaniego.
- Mam pierwszy odzew od faceta z Dakoty Północnej. Zdaje się, że dawny

pracodawca darzył Cauliffa mniej więcej taką sympatią, jak komara, który w
nocy tłucze się po sypialni. To może nas do czegoś doprowadzić.

ROZDZIAŁ 56

Kiedy razem biegali ścieżkami Central Parku, Neli stwierdziła, że obecność

Dana Minora działa na nią pokrzepiająco. Emanowała z niego jakaś
wewnętrzna siła, którą podkreślały zdecydowanie zarysowana linia szczęki i
sprężystość ruchów. Kiedy Neli się potknęła, chwycił ją mocno za rękę i
przytrzymał, by nie straciła równowagi.

Pobiegli na północ aż do stawku, okrążyli go i ruszyli w drogę powrotną,

zatrzymując się w East Side, przy Siedemdziesiątej Drugiej. Neli przystanęła
zdyszana.

- Tu kończę trasę - oznajmiła.
Skoro szczęśliwym zrządzeniem losu Dan ponownie się na nią natknął, nie

zamierzał pozwolić jej odejść, dopóki się nie dowie, gdzie Neli mieszka i nie
dostanie od niej numeru telefonu.

- Odprowadzę cię do domu - zaproponował ochoczo. Po drodze rzucił niby

mimochodem: - Nie wiem, jak ty, Neli, ale ja zrobiłem się głodny. Na pewno
będę lepiej wyglądał, kiedy wezmę prysznic i zmienię ubranie. Może
umówimy się na kolację za jakąś godzinę, co ty na to?

- Och, nie sądzę...
- Masz jakieś konkretne plany? - przerwał.
- Nie.
- Nie zapominaj, że jestem lekarzem. Nawet jeśli nie czujesz głodu, musisz

coś zjeść.

Namawiał ją łagodnie jeszcze kilka minut, po czym się rozstali, umówieni

na spotkanie w II Tintello przy Pięćdziesiątej Szóstej Zachodniej.

- Lepiej za półtorej godziny - zaproponowała Neli. - Chyba że na twój

widok na wszystkich skrzyżowaniach włączy się zielone światło.

* * *
Wcześniej tego samego dnia, po powrocie do domu z biura Adama, Neli

przez kilka godzin segregowała i składała jego ubrania. Teraz na łóżku i
krzesłach w pokoju gościnnym piętrzyły się stosy skarpet i krawatów,

background image

bokserek i podkoszulków. Wszystkie garnitury, spodnie i marynarki także
przewiesiła do szafy w tym pokoju.

To zupełnie niepotrzebne, myślała, chodząc tam i z powrotem z

wieszakami w rękach, ale skoro zaczęła wynosić z sypialni rzeczy męża,
musiała to skończyć.

Kiedy komoda została już opróżniona, Neli poleciła ludziom z obsługi

budynku wynieść ją na dół do składziku. Potem ustawiła meble w sypialni tak,
jak stały przed ślubem.

Teraz, po powrocie z parku, gdy wpadła do sypialni i zaczęła pośpiesznie

zdejmować koszulkę i szorty, stwierdziła, że pokój znów wygląda znajomo,
jak kiedyś - a ona znowu odnajduje w nim swój azyl.

Chyba to widok rzeczy męża przy każdym otwarciu szafy i komody ciągle

przypominał, że Adam umarł tak niespodziewanie, myślała. Nie dał jej szansy
na pożegnanie. Musiała też ciągle pamiętać o ich ostatniej, pełnej złości
rozmowie, po której wybiegł, znikając na zawsze z domu i z jej życia.

Pozbywszy się rzeczy po nim, miała przynajmniej pewność, że kiedy

wieczorem wróci do domu, będzie wreszcie mogła zasnąć.

Po szybkim prysznicu zajrzała do szafy, w której zrobiło się teraz więcej

miejsca, i postanowiła założyć jedwabny niebieski spodnium, który kupiła
pod koniec zeszłorocznego sezonu i zupełnie o nim zapomniała. Odnalazłszy
go przy porządkowaniu szafy, przypomniała sobie, jak bardzo podobał się jej
ów strój, kiedy pierwszy raz go przymierzyła.

Najważniejsze jednak, że niebieski spodnium nie nasuwał jej żadnych

skojarzeń z Adamem, który zawsze zwracał uwagę na jej rzeczy.

* * *
Kiedy weszła do 11 Tintello, Dan Minor czekał już na nią przy stoliku. Był

jednak tak zamyślony, że zauważył Neli niemal dopiero w chwili, gdy nad
nim stanęła. Wygląda, jakby się czymś gryzł, pomyślała Neli, lecz w
momencie, gdy kelner odsunął jej krzesło, Dan z uśmiechem poderwał się z
miejsca.

- Rzeczywiście musiałeś mieć same zielone światła na skrzyżowaniach -

powiedziała żartobliwym tonem.

- Prawie. Ślicznie wyglądasz, Neli. Dziękuję, że przyszłaś. Obawiam się,

że zmusiłem cię do tego. Lekarska przypadłość zawodowa. Zawsze
oczekujemy, że ludzie będą robić dokładnie to, co im polecimy.

- Wcale mnie nie zmusiłeś. Cieszę się, że namówiłeś mnie na wyjście i

szczerze mówiąc, jestem bardzo głodna.

background image

Mówiła prawdę. Restaurację wypełniały kuszące zapachy włoskiego

jedzenia i Neli, rozglądając się po sali, odgadła, że źródłem aromatu jest talerz
makaronu, który kelner niósł do sąsiedniego stolika. Odwróciła się do Dana i
parsknęła śmiechem.

- To prawie tak, jakbym pokazała palcem i powiedziała: „Chcę to". Przy

kieliszku wina odkryli, że mają w Waszyngtonie wspólnych znajomych.
Skubiąc melona z prosciutto, rozmawiali o nadchodzących wyborach
prezydenckich i doszli do wniosku, że ich głosy zniosą się nawzajem. Gdy
przyniesiono makaron, Dan opowiedział jej o swojej decyzji i powodach
przeprowadzki do Nowego Jorku.

- Szpital staje się głównym centrum oparzeniowym dla dzieci, a ponieważ

taka właśnie jest moja specjalizacja, pomoc przy jego tworzeniu może być dla
mnie wielką szansą.

Zwierzył się jej również, że poszukuje matki. v
- To znaczy, że cię porzuciła?! - zawołała Neli.
- Cierpiała na głęboką, kliniczną depresję. Wpadła w alkoholizm i uważała,

że lepiej mi będzie z dziadkami. - Zawahał się lekko. - To długa historia -
stwierdził po chwili. - Jeżeli będziesz chciała, może ci kiedyś wszystko
opowiem. Teraz najważniejsze jest to, że moja matka robi się coraz starsza.
Bóg jeden wie, co musiała znosić przez te wszystkie lata. Dzięki
przeprowadzce do Nowego Jorku mogę sam jej poszukać. Wydawało mi się,
że trafiłem na jakiś trop, ale teraz nie mogę jej odnaleźć, bo od zeszłej jesieni
nikt jej nie widział.

- Sądzisz, że ona chce, żebyś ją odszukał, Dan?
- Odeszła, bo się obwiniała za wypadek, w którym omal nie straciłem

życia. Chcę jej pokazać, że wypadek nie był taki groźny, a nawet okazał się
dla mnie niezwykle znaczący.

Opowiedział jej o wizycie w Biurze Poszukiwania Osób Zaginionych.
- Nie wierzę jednak, że coś z tego wyjdzie - dodał.
- Może Mac będzie mógł coś zrobić - odrzekła Neli. - Ma duże wpływy i

wiem, że wystarczy parę telefonów, żeby zaczęli szukać w różnych
kartotekach. Porozmawiam z dziadkiem, ale powinieneś też sam zadzwonić i
umówić się z nim. Dam ci jego wizytówkę.

Kiedy podano kawę w maleńkich filiżankach, Dan odezwał się

zakłopotany:

- Neli, cały czas gadam wyłącznie o sobie. Powiedz, jeżeli nie chcesz o tym

rozmawiać, zaraz zmienimy temat, ale muszę cię zapytać: Jak naprawdę ci się
teraz żyje?

background image

- Naprawdę? - Neli wrzuciła kawałeczek skórki cytrynowej do swojego

espresso. - Nie wiem, jak ci odpowiedzieć na takie pytanie. Widzisz, kiedy
umiera ktoś bliski, ale nie ma ciała ani trumny, ani konduktu na cmentarzu,
wydaje się, jakby owa śmierć nie została potwierdzona. Masz wrażenie, że ta
osoba gdzieś jest, żyje, mimo że wiesz, że to nieprawda. Tak właśnie to
odbieram, cały czas mnie dręczy dziwne poczucie nierealności. Ciągle sobie
powtarzam: „Adam nie żyje, Adam nie żyje", ale w ogóle nie potrafię pojąć
znaczenia tych słów.

- Miałaś podobne wrażenia po śmierci rodziców?
- Nie, wiedziałam, że naprawdę odeszli. Różnica jest taka, że zginęli w

wypadku, Adam zaś nie - jestem tego pewna. Sam pomyśl, w wybuchu na
łodzi zginęło czworo ludzi. Ktoś chciał się pozbyć jednej osoby, a może
wszystkich czterech, kto wie? I ten ktoś wciąż żyje, cieszy się wolnością, a
być może w tej chwili, tak jak my, wyszedł gdzieś na spóźnioną kolację. -
Przerwała i opuściła wzrok na swoje dłonie, ale po chwili znów spojrzała na
niego. - Dan, dowiem się, kto to jest - nie tylko ze względu na siebie. Na tę
odpowiedź czeka też Lisa Ryan, młoda kobieta z trójką małych dzieci. Jej mąż
był jedną z tych czterech ofiar.

- Neli, zdajesz sobie chyba sprawę, że ktoś, kto z zimną krwią zabija

czworo ludzi, musi być bardzo niebezpieczny.

Zwrócona w jego stronę twarz Neli MacDermott wykrzywiła się w

okropnym grymasie, a w szeroko otwartych oczach kobiety odmalował się
paniczny strach.

Dana zdjął nagły niepokój.
- Neli, co się stało? Pokręciła głową.
- Nic, wszystko w porządku - odrzekła, jak gdyby chciała o tym przekonać

bardziej siebie niż jego.

- Wcale nie, Neli. Co się stało?
Przez moment poczuła się tak samo jak wtedy na Hawajach, kiedy porwał

ją prąd. Jak gdyby wpadła w potrzask i nie mogła złapać tchu. Tym razem
jednak zamiast próbować płynąć, gorączkowo szarpała drzwi, usiłując je
otworzyć. A zamiast zimnej wody czuła dotyk gorąca, parzącego gorąca - i
miała świadomość, że umrze.

środa, 21 czerwca

ROZDZIAŁ 57

- Działka Vandermeerów to tylko jedna z parceli zabudowywanych przez

Lang Enterprises - oświadczył chłodno Peter Lang.

background image

Widać było, że nie jest zachwycony poranną wizytą detektywów Jacka

Sclafaniego i George'a Brennana, którzy odwiedzili go w biurze na
najwyższym piętrze budynku przy Americas.

- Na przykład - ciągnął protekcjonalnym tonem - ten budynek również jest

naszą własnością. Możemy zrobić sobie przejażdżkę po Manhattanie i pokażę
panom, ile mamy własnych nieruchomości i iloma zarządzamy jako
pośrednicy. Zanim jednak poświęcę wam swój cenny czas, muszę zapytać, o
co chodzi, panowie?

O to nam chodzi, stary, pomyślał Sclafani, że powoli wyrastasz na

głównego podejrzanego o dokonanie czterech morderstw, więc daruj sobie ten
pogardliwy ton.

- Panie Lang, zdajemy sobie sprawę, że jest pan bardzo zajęty - odezwał się

pojednawczo George Brennan. - Ale proszę zrozumieć, musimy zadać panu
kilka pytań. Wczoraj widział się pan z Neli MacDermott, prawda?

Ich rozmówca uniósł brew.
- Owszem. I co z tego?
Nie spodobało mu się, że o tym wspominamy, pomyślał SclafanL- Do tej

chwili Lang czuł się bardzo pewny siebie jako pan na włościach, ale całe jego
bogactwo, wygląd i pochodzenie nie będą warte złamanego centa, jeśli
zostanie oskarżony o poczwórne morderstwo. Ten człowiek dobrze o tym wie.

- Jaki był cel pańskiej wizyty u pani MacDermott?
- Chodziło wyłącznie o interesy - odrzekł, spoglądając na zegarek. -

Panowie, obawiam się, że będę was musiał przeprosić. Muszę wyjść na
spotkanie.

- Teraz ma pan spotkanie, panie Lang. - Głos Brennana stał się stanowczy.

- Kiedy rozmawialiśmy dziesięć dni temu, powiedział pan, że dyskutowaliście
z Adamem Cauliffem na temat jakiegoś wspólnego przedsięwzięcia
budowlanego, w którym on miał być architektem.

- To prawda, teraz i wtedy.
- Wyjaśni nam pan, o jaką budowę chodzi?
- Mam wrażenie, że zrobiłem to już przy okazji naszego ostatniego

spotkania. Adam Cauliff i ja byliśmy właścicielami sąsiadujących ze sobą
działek przy Dwudziestej Ósmej. Zastanawialiśmy się, czy ich nie połączyć w
celu wzniesienia kompleksu, który miał być połączeniem budynków
mieszkalnych i biurowca.

- Pan Cauliff miał być architektem w tym przedsięwzięciu?
- W tym celu Adam Cauliff miał nam przedłożyć projekt.
- Kiedy odrzucił pan jego projekt, panie Lang?

background image

- Nie można powiedzieć, że go odrzuciłem. Należałoby raczej stwierdzić,

że ów pomysł wymagał gruntownego przemyślenia.

- Ale nie poinformował pan o tym jego żony, prawda? Peter Lang wstał.
- Starałem się być życzliwy. Widzę jednak, że moje wysiłki idą na marne i

nie da się z panami rozmawiać w przyjazny sposób. Czuję się oburzony
waszym tonem i postawą. Jeżeli nasza dalsza rozmowa ma tak wyglądać, będę
zmuszony wezwać mojego adwokata.

- Panie Lang, jeszcze tylko jedno pytanie - odezwał się detektyw Sclafani. -

Po tym, jak rezydencja Vandermeerów straciła status zabytku, złożył pan
ofertę nie do odrzucenia, zgadza się?

- Miasto potrzebowało innej działki, która była moja własnością.

Dokonałem wymiany. Miasto na tym zyskało.

- Jeszcze chwileczkę, proszę. Gdyby pan nie zaangażował Adama Cauliffa

jako architekta w pańskim przedsięwzięciu, czy odsprzedałby panu swoją
parcelę?

- Okazałby się głupcem, gdyby tego nie zrobił. Oczywiście, zginął, zanim

w ogóle doszło do jakiejkolwiek rozmowy o transakcji.

- Domyślam się, że właśnie dlatego złożył pan wizytę jego żonie. A jeżeli

ona nie zechce odsprzedać panu tej ziemi?

- Decyzja należy wyłącznie do Neli MacDermott. - Peter Lang znów wstał.

- Panowie, musicie mi wybaczyć. Jeżeli macie jeszcze jakieś pytania, proszę
się porozumieć z moim adwokatem. - Włączył interkom. - Panowie Brennan i
Sclafani wychodzą - powiedział sekretarce. - Odprowadź ich, proszę, do
windy.

ROZDZIAŁ 58

W środę rano do Neli zadzwoniła Gert MacDermott.
- Upiekłam właśnie ciasto z kruszonką, to chyba jedno z twoich

ulubionych.

- Zawsze, ciociu Gert. - Neli siedziała przy biurku. - Przyjdź, oczywiście.
- Jeżeli jesteś zajęta...
- Piszę felieton, ale już prawie gotowy.
- Będę najpóźniej o jedenastej.
- Nastawię czajnik.
Za piętnaście jedenasta Neli wyłączyła komputer. Uznała, że felieton jest

już prawie skończony, lecz po jakimś czasie chciała do niego wrócić, by
nadać tekstowi ostateczny kształt.

Przez te dwa lata lubiłam pisać artykuły, pomyślała, napełniając czajnik.

Jednak zdecydowanie nadszedł czas, by ruszyć naprzód.

background image

Wyjmując dzbanek, musiała jednak przyznać, że nie rusza naprzód, lecz z

powrotem. Wraca do świata, który był jej drugą naturą - do kampanii i
wieczoru wyborczego, może na Kapitol, jeśli oczywiście wygra. Wraca do
długich godzin spędzonych na kursowaniu między Manhattanem a
Waszyngtonem.

Przynajmniej wiedziała, co ją czeka, jeśli wygra. Dla ludzi takich jak Bob

Gorman to za trudne. A może Mac miał rację i Gorman wykorzystał
stanowisko jako kolejny stopień w drodze do czegoś innego...

Dokładnie o jedenastej zadzwonił portier, mówiąc, że pani MacDermott już

jedzie na górę. Mac nauczył nas obie punktualności, pomyślała Neli.
Natomiast Adam zawsze się spóźniał. Była to cecha, która doprowadzała
dziadka do szału.

Wspomnienie to sprawiło, że poczuła się nielojalna wobec zmarłego.
- Wyglądasz lepiej - powiedziała na powitanie Gert, całując ją. Przed sobą

trzymała blaszany pojemnik z ciastem.

- Po raz pierwszy od dwóch tygodni porządnie się wyspałam - odrzekła

Neli. - To pomaga.

- Owszem - przytaknęła cioteczna babka. - Wczoraj wieczorem

próbowałam się do ciebie dodzwonić, ale cię nie było. Bonnie Wilson
dzwoniła, pytając, jak się czujesz.

- Miło z jej strony. - Neli wzięła z rąk starszej pani ciasto. - Chodź.

Napijemy się herbaty.

Kiedy sączyły gorący napój, Neli zauważyła, że ręce Gert nieznacznie drżą.

Nic nadzwyczajnego dla kogoś w jej wieku, pomyślała, ale mój Boże, niech
ona i Mac jeszcze długie lata żyją w zdrowiu.

Przypomniała sobie, co podczas kolacji powiedział Dan Minor.
- Żałuję, że nie mam rodzeństwa. Być może nigdy nie odnajdę matki, a

kiedy odejdą moi dziadkowie, nie będę już miał żadnej rodziny. - Potem zaś
dodał: - Ojca nie liczę. Niestety, pojawia się w moim życiu od przypadku do
przypadku. Od pewnego czasu nie mam z nim żadnego kontaktu. -
Uśmiechnął się leciutko. - Oczywiście, mam bardzo ładną obecną macochę i
dwie byłe.

Zanotowała w pamięci, by zadzwonić do Maca i powiedzieć mu, żeby się

spodziewał wizyty Dana.

Punktualnie o wpół do dwunastej Gert wstała.
- Muszę już iść. Neli, odpowiedz szybko, do kogo masz dzwonić, jeśli

tylko poczujesz się źle i będziesz potrzebowała towarzystwa?

Neli objęła staruszkę.

background image

- Do ciebie.
- Zgadza się. Mam nadzieję, że posłuchałaś rady i oddasz rzeczy Adama.

Bonnie mówi, że to bardzo ważne.

- Zaczęłam już je pakować.
- Chcesz, żeby ci pomóc? c«
- Nie, właściwie nie. Dozorca przyniósł mi kilka pudeł. Załaduję je do

samochodu i podrzucę w sobotę rana, Dalej przyjmują dary w sobotę?

- Tak. W tę sobotę ja tam będę. Przyszła moja kolej sprawdzać, co nam

przynoszą.

Mały kościół przy Osiemdziesiątej Piątej i Pierwszej prowadził sklepik z

używaną odzieżą, w którym pracowała ochotniczo Gert i gdzie Neli
przekazywała ubrania. Sklepik przyjmował tylko „trochę znoszone" rzeczy i
sprzedawał je za symboliczną cenę.

Ze ściśniętym sercem Neli przypomniała sobie, jak w sobotę poprzedzającą

Święto Dziękczynienia przeglądała zawartość swojej szafy i wyciągnęła
wszystkie rzeczy, których już nie zamierzała nosić, po czym zmusiła Adama,
żeby zrobił to samo. Później spakowali wszystko i zawieźli do
przykościelnego sklepiku.

A potem, czując się szlachetnie po spełnieniu dobrego uczynku, zjedli

lunch w nowej tajlandzkiej restauracji przy Drugiej i Osiemdziesiątej
Pierwszej. Wtedy Adam przyznał się, jak trudno mu jest się rozstawać z
całkiem dobrymi ubraniami. Powiedział, że odziedziczył tę cechę po matce,
która nigdy nie wyrzucała starych rzeczy, mawiając, że trzyma je „na czarną
godzinę".

- Chyba pod tym względem trocheja przypominam - powiedział. - Gdybyś

mnie nie przyparła do muru, wszystko by pewnie wisiało w szafie, dopóki
wieszaki by się nie oberwały.

Nie było to najlepsze wspomnienie związane z Adamem.

ROZDZIAŁ 59

Liz Hanley tylko raz zapukała do drzwi prywatnego gabinetu
Corneliusa MacDermotta i otworzyła je.
- Idę - oznajmiła swemu szefowi.
- Właśnie miałem ci przypomnieć, że już pora. Jest wpół do trzeciej.
- Jestem umówiona na trzecią.
- Słuchaj, Liz, czuję się trochę winny, że cię proszę o tę przysługę, ale to

naprawdę bardzo ważne.

- Mac, jeżeli ta kobieta rzuci na mnie urok, ty będziesz temu winien.
- Wracaj zaraz po skończonym seansie.

background image

- Chyba że wcześniej ona ze mną skończy.
Podała taksówkarzowi adres mieszkania Bonnie Wilson na West Side, a

potem usiadła wygodnie, próbując opanować nerwy.

Cały kłopot w tym, że naprawdę wierzyła, iż niektórzy ludzie posiadają

zdolności mediumiczne albo, jak czasem je nazywano, umiejętność
postrzegania pozazmysłowego. Podzieliła się tymi obawami z Makiem, a on
jak zwykle miał na wszystko odpowiedź.

- Moja matka nie uważała, że ma zdolności mediumiczne, ale była

cholernie pewna, że potrafi odczytywać znaki nie z tego świata - oświadczył. -
Ktoś w nocy zapukał trzy razy do drzwi albo obraz spadł ze ściany, albo przez
okno wleciał do domu gołąb, a już wyciągała różaniec. Przysięgała, że każde
z tych zdarzeń jest niezawodnym znakiem czyjejś rychłej śmierci. - Urwał,
najwyraźniej zadowolony z własnego monologu. - A jeżeli jakieś pół roku
później dostawała list z rodzinnego kraju z informacją o śmierci
dziewięćdziesięcioośmioletniej ciotki, mówiła do mojego ojca: „Widzisz,
Patricku, mówiłam ci przecież, że to trzykrotne pukanie w nocy przyniesie
nam złe wieści".

Mac potrafi przekonywać i w jego ustach ta historia jest śmieszna, myślała

Liz, ale istnieją setki udokumentowanych przypadków, gdy zmarli nawiedzali
swoich żyjących bliskich, by się z nimi pożegnać. Wiele lat temu w „Reader's
Digest" był artykuł o Arthurze Godfreyu, dawnej gwieździe telewizji. Kiedy
jako dziecko podczas drugiej wojny światowej płynął okrętem marynarki,
śniło mu się, że przy koi stanął jego ojciec. Nazajutrz rano dowiedział się, że
właśnie tamtej nocy ojciec zmarł.

Będę musiała poszukać tego artykułu i pokazać go Macowi, pomyślała Liz.

Może uwierzy przynajmniej Arthurowi Godfreyowi. Niestety, to nie rozwiąże
problemu, stwierdziła, kiedy taksówka zatrzymywała się pod wskazanym
budynkiem. Mac po prostu znajdzie sprytniejszy sposób, by zbagatelizować
wszystko, o czym się dowiedział.

Jej pierwsze wrażenie ze spotkania z Bonnie Wilson było podobne do tego,

które podczas kolacji u Neary'ego opisała Neli. Bonnie okazała się
zaskakująco atrakcyjną kobietą, młodszą, niż Liz się spodziewała. Jednak
atmosfera mieszkania bardziej zbliżała się do jej oczekiwań. Mroczny
korytarz stanowił zupełne przeciwieństwo jasnego czerwcowego popołudnia,
jakie Liz zostawiła za drzwiami.

- Naprawiają właśnie klimatyzację - wyjaśniała przepraszająco Bonnie. - I

żeby mieszkanie za bardzo się nie nagrzało, nie mogę wpuszczać tu słońca. W
tych kamienicach są wielkie, wspaniałe pokoje, ale się starzeją i już to widać.

background image

Liz miała właśnie powiedzieć, że mieszka w podobnym budynku przy

York Avenue, lecz w porę przypomniała sobie, że występuje tutaj jako Moira
Callahan zamieszkała w Beekman Place. Nigdy nie potrafiłam za dobrze
kłamać, pomyślała zdenerwowana. Trochę za późno na naukę łgarstwa, kiedy
się ma sześćdziesiąt jeden lat.

Potulnie podążyła za panią domu do gabinetu, który znajdował się na

prawo od długiego korytarza.

- Może usiądzie pani na kanapce? - zaproponowała Bonnie. - Ja postawię

sobie krzesło obok. Chciałabym przez chwilę potrzymać pani ręce.

Czując coraz większe zdenerwowanie, Liz posłusznie usiadła. Bonnie

Wilson zamknęła oczy.

- Nosi pani obrączkę, ale wyczuwam, że od dawna jest pani wdową.

Zgadza się?

- Tak. - Boże, czyżby tak szybo się zorientowała?
- Właśnie obchodziła pani okrągłą rocznicę. Widzę liczbę czterdzieści.

Przez kilka ostatnich tygodni była pani przygnębiona, ponieważ obchodziłaby
pani czterdziestą rocznicę ślubu. Wyszła pani za mąż w czerwcu.

Oniemiała Liz zdołała tylko skinąć głową.
- Słyszę imię „Sean". Czy był jakiś Sean w pani rodzinie? To chyba nie

mąż. Może brat, młodszy. - Bonnie Wilson uniosła dłoń, dotykając skroni. -
Wyczuwam tu bardzo ostry ból - powiedziała półgłosem. - To może oznaczać,
że Sean zginął w wypadku. Jechał samochodem, prawda?

- Sean miał zaledwie siedemnaście lat - odrzekła Liz przytłumionym od

nadmiaru emocji głosem. - Jechał bardzo szybko i stracił panowanie nad
kierownicą. Doznał pęknięcia czaszki.

- Jest po tamtej stronie razem z pani mężem i wszystkimi członkami

rodziny, którzy już odeszli. Sean chce, żeby przekazać pani od nich
wszystkich pozdrowienia. Pani jeszcze długi czas do nich nie dołączy. Jednak
to wcale nie znaczy, że nie mamy obok siebie naszych najbliższych, którzy
stają się duchowymi przewodnikami i cały czas nam towarzyszą. Proszę
dostrzec w tej prawdzie pocieszenie.

Później, jak gdyby w oszołomieniu, Liz Hanley ruszyła za Bonnie Wilson

do ciemnego korytarza. Na stoliku pod lustrem stała tam srebrna taca, na
której leżały wizytówki pani domu. Liz zatrzymała się przy stoliku i sięgnęła
pojedna. Nagle zamarła z wyciągniętą ręką, czując, jak krew zastyga jej w
żyłach. Patrzyła w lustro, lecz zza jej twarzy spoglądało na nią inne oblicze.
Oczywiście, było to tylko przywidzenie, które zniknęło równie prędko, jak się
pojawiło.

background image

Jednak w taksówce podczas drogi powrotnej do biura Liz z dreszczem

trwogi uświadomiła sobie, że w lustrze ukazała się twarz Adama Cauliffa.

Równie pewna była tego, że nigdy, przenigdy nawet nie napomknie

nikomu o ujrzanej w mieszkaniu Bonnie zjawie.

ROZDZIAŁ 60

W poniedziałek i wtorek Ben Tucker znów miał koszmary, choć już nie tak

straszne jak poprzednio. Odkąd narysował to, co widział podczas eksplozji, i
po rozmowie z doktor Megan, która zapewniła go, że każde dziecko bardzo by
przeżyło widok tak okropnego wypadku, chłopiec czuł się nieco lepiej.

Nie przeszkadzało mu nawet, że przez wizytę u pani doktor spóźni się na

mecz Małej Ligi - a ich drużyna zajmowała w rozgrywkach drugie miejsce.
Kiedy wszedł do gabinetu, powiedział o tym doktor Megan.

- Wprawiasz mnie zawsze w dobry nastrój, Benjy - odrzekła. - Masz ochotę

narysować mi dziś więcej obrazków?

Tym razem rysowanie wydawało mu się łatwiejsze, ponieważ wąż nie był

już taki straszny. Właściwie Ben zdał sobie sprawę, że ów „wąż" wcale nie
wyglądał jak prawdziwy. We śnie dzisiejszej i wczorajszej nocy chłopiec już
tak bardzo się nie bał i mógł wszystko zobaczyć wyraźniej.

Rysując, skupił się tak bardzo, że przygryzł koniuszek języka.

Zorientowawszy się, parsknął z niesmakiem i powiedział do doktor Megan:

- Mama zawsze się wtedy ze mnie śmieje.
- Kiedy się śmieje, Benny?
- Jak przygryzam język. Powiedziała, że jej tata zawsze tak robił, gdy był

bardzo skupiony.

- Miło być podobnym do dziadka. Proszę, skup się, Ben.
Dłoń chłopca zaczęła pewnie kreślić długie linie. Lubił rysować i miał do

tego zdolności, z czego był bardzo dumny. Różnił się od innych dzieci z
klasy, które ze wszystkiego robiły sobie żarty i ciągle mazały jakieś głupstwa
zamiast naszkicować coś, co przypominałoby rzeczywistość. Ben uważał
niektórych swoich kolegów za bałwanów.

Był zadowolony, że doktor Megan siedzi trochę z boku i pisze w jakichś

papierach, w ogóle nie zwracając na niego uwagi. O wiele łatwiej było mu
rysować.

Skończywszy rysunek, odłożył pisak. Potem odchylił głowę, uważnie

oglądając swe dzieło.

Pomyślał, że nieźle mu wyszło, choć to, co narysował, trochę go

zaskoczyło. Zobaczył, że „wąż" w ogóle nie jest wężem. Tak mu się tylko

background image

wydawało w momencie wybuchu. Wszystko mu się wtedy pomieszało ze
strachu.

To nie wąż zsuwał się z pokładu łodzi. Owa istota trochę przypominała

postać w ciasnym, błyszczącym piankowym kombinezonie nurka i w masce.
Ten ktoś mocno trzymał w rękach coś, co wyglądało jak damska torebka.

ROZDZIAŁ 61

W środę po południu do Lisy Ryan do pracy zadzwoniła pani Evans,

pedagog ze szkoły Kelly.

- Dziewczynka bardzo przeżywa śmierć ojca - powiedziała. - Zaczęła dziś

płakać na lekcji.

Lisa poczuła ogarniającą ją natychmiast falę przygnębienia.
- Ależ z całej trójki to ona wydaje się najdzielniejsza. W domu zachowuje

się zupełnie spokojnie.

- Próbowałam z nią rozmawiać, ale niewiele chciała mi powiedzieć -

odrzekła pani Evans. - Jednak jest bardzo dojrzała jak na swoje dziesięć lat.
Mam wrażenie, jakby starała się oszczędzić pani cierpień, pani Ryan.

To nie Kelly ma mi oszczędzać cierpień, pomyślała zrozpaczona Lisa. To

ja mam zadbać o to, żeby nie cierpiała. Za bardzo zajęłam się sobą i za bardzo
przejmowałam się tymi pieniędzmi. Muszę coś z tym zrobić, zanim minie
kolejny dzień.

Pogrzebała w torebce, odnalazła numer telefonu, o który jej chodziło, i

wyszła zadzwonić z automatu. Kiedy klientka zaczęła znacząco popatrywać
na zegarek, Lisa wpadła do salonu i oświadczyła kierownikowi, że musi
odwołać dwa ostatnie manikiury.

Wprawdzie zaczął protestować, ale powiedziała stanowczo:
- Muszę się zająć bardzo ważną sprawą, to konieczne. Wcześniej jednak

chcę dać dzieciom obiad.

- Liso, daliśmy ci tydzień wolnego, żebyś załatwiła wszystkie swoje

sprawy. Nie przyzwyczajaj się do tego za bardzo.

Wróciła biegiem do swojego stolika, uśmiechając się przepraszająco do

klientki.

- Bardzo przepraszam, miałam telefon ze szkoły. Jedno z dzieci źle się

poczuło na lekcji.

- To niedobrze, Liso, ale proszę, skończ to, co zaczęłaś. Ja także mam

milion spraw do załatwienia.

Morgan Curren miała przyjść popilnować dzieci o siódmej.
O wpół do szóstej Lisa podała obiad. Zgodnie z radą przedsiębiorcy

pogrzebowego przestawiła krzesła. Ponieważ było ich tylko czworo, złożyła

background image

blat stołu, który znów stał się okrągły. Tak jak teraz stół wyglądał w czasach,
kiedy Charley jadał jeszcze, siedząc na wysokim krzesełku dziecinnym. Ze
smutkiem przypomniała sobie, jak uroczyście świętowali przenosiny synka na
„krzesło dla dużych chłopców".

Wyczulona na cierpienie dzieci, od razu dostrzegła zmartwioną minę

Kyle'a, smutek malujący się w oczach Kelly i zrozumiała nienaturalne
milczenie małego Charleya.

- Jak dziś było w szkole? - spytała, zwracając się do całej trójki i starając

się, by jej głos brzmiał wesoło.

- W porządku - odparł sztywno Kyle. - Pamiętasz o tej wycieczce w

następny weekend, na którą wybierały się chłopaki z naszej klasy?

Lisa poczuła ściśnięcie serca. Kyle mówił o wyjeździe nad jezioro

Greenwood, do domu jednego z kolegów, gdzie chłopcy mieli się zjawić z
ojcami.

- Co z tą wycieczką? - zapytała.
- Wiem, że zadzwoni ojciec Bobby'ego i powie, żebym jechał z nimi, aleja

nie chcę. Proszę, mamo, nie zmuszaj mnie.

Lisa miała ochotę się rozpłakać. Kyle był jedynym chłopcem, który

przyjechałby bez ojca.

- Chyba nie czułbyś się tam najlepiej - przyznała mu rację. - Powiem tacie

Bobby'ego, że tym razem zostaniesz w domu.

Przypomniała sobie inną radę, jaką dał jej przedsiębiorca pogrzebowy:

„Niech pani powie dzieciom o czymś, na co będą czekać". Dzięki Brendzie
Curren miała dla nich dobrą wiadomość.

- Słuchajcie, mam dla was niespodziankę - oznajmiła z uśmiechem. -

Currenowie wynajmują w tym roku większy dom w Breezy Ir Point, bo chcą,
żebyśmy do nich przyjeżdżali w każdy weekend. A teraz uwaga: dom jest nad
samym oceanem!

- Naprawdę, mamo? Super! - powiedział Charley i odetchnął z ulgą.
Uwielbia wodę, pomyślała Lisa, patrząc z radością, jak jego twarzyczkę

rozpromienił entuzjastyczny uśmiech.

- To naprawdę fajnie, mamo. - Kyle odprężył się i wyglądał na szczerze

zadowolonego.

Lisa spojrzała na córkę. Dziewczynka wydawała się zupełnie obojętna na tę

wiadomość; jak gdyby w ogóle jej nie słyszała. Prawie nie tknęła makaronu.

Nie trzeba jeszcze nic z niej wyciągać, pomyślała Lisa. Kelly potrzebuje

więcej czasu, żeby się pogodzić ze stratą ojca. Nie mogła jednak teraz tym się

background image

zajmować; musiała posprzątać ze stołu i zacząć odrabiać z nimi lekcje, a o
wpół do ósmej stawić się na Manhattanie.

- Kyle - powiedziała - kiedy tylko skończymy jeść, pomożesz mi przynieść

kilka paczek z dołu, z warsztatu tatusia. Należą do kogoś, dla kogo pracował, i
zawiozę je do pewnej pani, która ma się dowiedzieć, komu trzeba je zwrócić.

ROZDZIAŁ 62

Po wyjściu ze szpitala w środę po południu Dan Minor pojechał prosto do

biura Corneliusa MacDermotta. Gdy wcześniej dzwonił, żeby się umówić,
dowiedział się, że Neli już wspomniała o nim dziadkowi, który spodziewał się
jego telefonu.

Kongresman przywitał go bardzo serdecznie.
- Podobno oboje z Neli skończyliście Georgetown.
- Tak, chociaż ja jakieś sześć czy siedem lat wcześniej.
- Jak się panu podoba w Nowym Jorku?
- Urodziły się tutaj obie moje babcie, a moja matka wychowała się na

Manhattanie i wyprowadziła się do Waszyngtonu, kiedy miała dwanaście lat.
Zawsze miałem wrażenie, że pochodzę trochę stąd i trochę z Waszyngtonu.

- Ja też jestem stąd - rzekł MacDermott. - Urodziłem się w tym domu, a w

tamtych czasach to nie była zbyt dobra dzielnica. Opowiadano nawet żart, że
można się upić, wąchając tylko dym z browaru Jacoba Ruperta.

- Wychodzi taniej niż sześciopak piwa. - Dan się uśmiechnął.
- Ale jest o wiele mniej przyjemne.
Podczas tej rozmowy Cornelius MacDermott pomyślał, że bardzo polubił

doktora Minora. Na szczęście Dan niezbyt przypominał ojca, którego Mac
spotykał przy różnych okazjach w Waszyngtonie, a który był człowiekiem
nudnym i pretensjonalnym. Dan najwidoczniej został ulepiony z innej gliny.
Tamten z pewnością nie chciałby znać matki, która go opuściła, zwłaszcza że
teraz stała się bezdomną pijaczką. A syn chciał ją odnaleźć i jej pomóc.
Takich lubię, myślał MacDermott.

- Zobaczę, czy uda mi się zmusić tych biurokratów, żeby ruszyli tyłki i

zaczęli poważne poszukiwania Quinny, jak ją pan nazywa - powiedział. - A
więc ostatni raz widziano ją wśród bezdomnych mieszkających na dziko przy
Tompkins Square we wrześniu, jakieś dziewięć miesięcy temu?

- Tak, choć jej znajomi stamtąd mówią, że być może wyjechała z miasta -

wyjaśnił Dan. - Z tych strzępków informacji, jakie mi się udało zgromadzić,
wynika, że kiedy widziano ją ostatni raz, miała kolejny atak depresji. Zwykle
bardzo źle się wtedy czuła i unikała ludzi. Wolała się ukryć przed wszystkimi
w jakimś bezpiecznym miejscu. - Z każdym słowem był coraz bardziej

background image

przekonany, że jego matka już od dawna nie żyje. - Jeśli żyje, chcę się nią
zająć, ale może się okazać, że już zmarła - tłumaczył dalej Corneliusowi. - W
takim wypadku, jeżeli została pogrzebana na cmentarzu dla ubogich jako ktoś
nieznany, chcę znaleźć to miejsce i przenieść ją do grobowca rodzinnego w
Marylandzie. Ważne, żeby moi dziadkowie byli spokojni, że Quinny już się
nie błąka po ulicach, chora i dręczona urojeniami. - Przerwał na chwilę. - Ja
też będę spokojny - przyznał.

- Ma pan jakieś zdjęcia? - zapytał Cornelius.
Dan otworzył portfel i wyjął fotografię, którą zawsze nosił przy sobie.

Podał ją dziadkowi Neli.

Cornelius MacDermott uważnie oglądał zdjęcie, czując ucisk w gardle.

Zniszczona czarnobiała fotografia zdołała uchwycić ogromne uczucie łączące
piękną młodą kobietę i małego chłopca, które zdawało się emanować z tego
kawałka papieru. Włosy obojga rozwiewał wiatr, ich twarze przytulały się do
siebie, a drobne rączki chłopca ciasno oplatały szyję kobiety.

- Mam też jej zdjęcie pochodzące z filmu dokumentalnego o bezdomnych,

który siedem lat temu nadawano w telewizji. Zaniosłem je do obróbki
komputerowej i technik dołożył Quinny kilka lat, kierując się rysopisem, jaki
podała jej przyjaciółka, która widziała ją zeszłego lata.

MacDermott wiedział, że matka Dana jest mniej więcej około

sześćdziesiątki. Ze zdjęcia spoglądała na niego wymizerowana twarz
długowłosej i osiwiałej kobiety, która mogła mieć osiemdziesiąt lat.

- Zrobimy kopie i rozwiesimy w mieście - obiecał. - Pogonię też do roboty

kilku darmozjadów. Niech sprawdzą, czy od września pogrzebano na
cmentarzu dla bezdomnych jakąś kobietę, której rysopis odpowiada tej
fotografii.

Dan wstał.
- Powinienem już iść. I tak zabrałem panu dużo czasu. Jestem panu bardzo

wdzięczny, kongresmanie MacDermott.

Cornelius gestem nakazał mu usiąść z powrotem.
- Przyjaciele nazywają mnie „Mac". Jest wpół do szóstej, a to oznacza, że

wolno już podać koktajle. Czego sobie życzysz?

Kiedy obaj raczyli się bardzo wytrawnym martini, do gabinetu weszła bez

zapowiedzi Liz Hanley. Od razu zauważyli, że jest bardzo poruszona.

- Po wyjściu od Bonnie Wilson wstąpiłam do domu - powiedziała cicho. -

Musiałam dojść do siebie.

MacDermott skoczył na równe nogi.
- Co ci się stało, Liz? Jesteś okropnie blada. Dan też zerwał się z miejsca.

background image

- Jestem lekarzem... - zaczął.
Pani Hanley pokręciła głową i ciężko osunęła się na krzesło.
- Nic mi nie będzie. Mac, nalej mi kieliszek wina. To mi dobrze zrobi. Po

prostu... Mac, wiesz, że poszłam do niej nastawiona bardzo sceptycznie, ale
muszę ci powiedzieć, że zmieniłam zdanie. Bonnie Wilson nie oszukuje. Mam
pewność, że jest autentycznym medium - co znaczy, że jeśli ostrzegała Neli
przed Peterem Langiem, trzeba to potraktować poważnie.

ROZDZIAŁ 63

Po wyjściu Gert Neli z powrotem zasiadła za biurkiem i przeczytała artykuł

do piątkowego numeru „Journalu", którego wstępną wersję napisała
wcześniej. Felieton dotyczył coraz dłuższych i coraz bardziej szalonych
kampanii prezydenckich w Stanach Zjednoczonych.

Jej następny - i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, ostatni - felieton

będzie pożegnaniem, ale zarazem zapowiedzią, że zamierza przyjrzeć się
szaleństwom kampanii wyborczych bliżej, jako kandydat do fotela
kongresmana, który wcześniej zajmował jej dziadek.

Podjęłam decyzję już dwa tygodnie temu, pomyślała Neli, poprawiając

tekst artykułu, ale chyba dopiero teraz przestałam wątpić i szukać dziury w
całym. Pod wpływem Maca od zawsze była przekonana, że chce się zająć
działalnością publiczną, lecz przez długi czas dręczyły ją różne obawy i
wątpliwości.

Czyżby wszystkie opory miały związek z Adamem? Siedząc teraz w

swoim gabinecie, przypominała sobie wiele prowadzonych z nim dyskusji na
temat jej kandydowania w wyborach. Nie rozumiem, co go tak odmieniło,
myślała. Kiedy się pobieraliśmy trzy lata temu, skakał z radości na myśl, że
zajmę miejsce Maca, lecz potem jego entuzjazm znacznie osłabł, by zmienić
się w jawny sprzeciw. Skąd tak radykalny zwrot?

Pytanie to od dawna nie dawało jej spokoju, a po śmierci Adama nabrało

nowego znaczenia. Czy było w jego życiu coś, co wolałby ukryć przed
wnikliwym okiem opinii publicznej? Wstała zza biurka i zaczęła nerwowo
spacerować po mieszkaniu, zatrzymując się przy półkach z książkami
ustawionymi po obu stronach kominka w salonie. Adam miał zwyczaj
wyciągać książkę, której nie czytał, aby szybko ją przekartkować i po
chwilowym wahaniu odłożyć na półkę. Obrzuciwszy książki szybkim
spojrzeniem, Neli zmieniła ich ułożenie, tak by te ulubione, do których często
wracała, znalazły się w zasięgu jej ręki, kiedy siedziała w wygodnym fotelu
klubowym.

background image

Gdy pierwszy raz do mnie zadzwonił, siedziałam właśnie w tym fotelu i

czytałam jakąś powieść, przypomniała sobie. Byłam trochę przybita, bo w
ogóle się do mnie nie odzywał. Poznaliśmy się na jakimś koktajlu i od razu
przypadliśmy sobie do gustu. Zjedliśmy kolację, a potem powiedział, że
zadzwoni. Czekałam już dwa tygodnie i byłam coraz bardziej rozczarowana.
Właśnie wróciłam wtedy ze ślubu Sue Leone z Georgetown. Większość
moich znajomych z college'u, którzy się już pożenili, chwaliła się zdjęciami
dzieci. Chciałam kogoś poznać. Żartowałyśmy nawet z tego z Gert. Mówiła,
że wykształciłam w sobie silny instynkt budowania gniazda.

Gert ostrzegała Neli, żeby za długo nie zwlekała.
- Ja się ociągałam - wyznała. - Spoglądam czasem wstecz, myślę o kilku

mężczyznach, za których mogłam wyjść, i zastanawiam się, na co, na miłość
boską, czekałam.

Wtedy zadzwonił Adam. Była chyba dziesiąta wieczorem. Powiedział, że

załatwianie spraw za miastem trwało trochę dłużej, niż zakładał. Wyznał Neli,
że tęsknił, ale nie mógł zadzwonić, bo jej numer zostawił w mieszkaniu w
Nowym Jorku.

Była gotowa, aby się zakochać, a on wydawał się taki pociągający.

Pracowała u Maca; Adam zaczynał nową pracę w Nowym Jorku, w malej
pracowni architektonicznej. Tyle ich jeszcze czekało. Ich wspólne życie
dopiero się zaczęło. Zaloty odbyły się w szalonym tempie. Trzy miesiące
później wzięli cichy ślub, na którym obecna była tylko rodzina. To nie miało
dla Neli znaczenia - i tak przecież nie chciała wielkiej pompy.

Siedząc teraz w swoim ulubionym fotelu, wróciła myślami do tamtych

czasów, kiedy miała wrażenie, że ciągle kręci się jej w głowie. Wszystko
działo się bardzo szybko, ale było tak ekscytujące. Co mnie ujęło w Adamie?
- zastanawiała się, myśląc o nieoczekiwanie utraconym mężu. Wiem: był
absolutnie czarujący. Sprawiał, że poczułam się tą jedną jedyną wyjątkową
kobietą.

Oczywiście, szczerze mówiąc, było coś jeszcze. Adam na swój sposób

stanowił przeciwieństwo Maca. Wiedziała, co czuje do niej dziadek, ale słowo
„kocham" nie przeszłoby mu przez gardło. Była spragniona kogoś, kto
natychmiast i z autentyczną żarliwością będzie ją zapewniał o swojej miłości.

Pod innymi względami jednak Adam i Mac okazali się podobni do siebie i

bardzo jej się to podobało. Adam nie był tak bezkompromisowy, ale
cechowała go ta sama wytrwałość co Maca. Podobnie jak Mac Adam
wcześnie się usamodzielnił, skończył college i został architektem wyłącznie o
własnych siłach.

background image

- Moja matka chciała mi opłacić naukę, ale na to nie pozwoliłem -

wspominał. - Powiedziałem jej, że to ona mnie nauczyła od nikogo i nikomu
nie pożyczać. Dobrze to zapamiętałem.

Imponowało mi to, myślała Neli. Wierzyłam, że Adam, podobnie - jak

Mac, oddałby potrzebującemu ostatnią koszulę i jednocześnie przerażała go
perspektywa pożyczenia od kogoś pieniędzy. „Albo ci wystarczy to, co masz,
albo pogodzisz się z tym, że czegoś nie masz, Neli" - to była maksyma, jaką
Mac jej często powtarzał.

Ale to wszystko później się zmieniło. Po ślubie Adam bez oporów poprosił

Neli, żeby naruszyła swój fundusz powierniczy i pożyczyła mu ponad milion
dolarów. Co się stało z jego nieprzejednaną postawą wobec pożyczek? Wtedy
go jednak o to nie pytała.

Zaraz po ślubie Adam poprosił Maca, by pomógł mu znaleźć lepszą pracę.

W ten sposób trafił do Waltersa i Arsdale'a. Potem zaś opuścił ich firmę i
otworzył własną, korzystając z pozostałej części pieniędzy, które pożyczył od
Neli.

Ostatnie dwa tygodnie były okropne. Najpierw straciła męża, później

zjawiły się różne znaki świadczące o tym, że może nie był takim człowiekiem,
za jakiego go uważała.

Nie chcę wierzyć, że byi zamieszany w oszustwa przetargowe i aferę

korupcyjną, powtarzała sobie Neli. Dlaczego miałby się w to mieszać?
Przecież nie potrzebował pieniędzy. Jedyną ekstrawagancją, na jaką sobie
pozwolił, była łódź. Gdyby brał jakieś nielegalne pieniądze, nie musiałby
pożyczać ode mnie, myślała. Jednak czemu mi nie powiedział, że Peter Lang
odrzucił jego projekt? Na to pytanie będę musiała znaleźć odpowiedź. I skąd
się wzięła ta jego wrogość, kiedy zaczęłam serio mówić o pomyśle
kandydowania na miejsca dziadka? Mówił, że to z powodu złości na Maca.
Według Adama Mac nigdy by mi nie pozwolił być sobą, a dopóki miałby
nade mną władzę, byłabym tylko marionetką. Dałam się wówczas na to
nabrać, ale teraz muszę się zastanowić, czy to nie Adam mną wtedy
manipulował.

Z jakiego powodu - poza pogardą dla Maca i może dla polityki w ogóle -

Adam miałby nie chcieć, żebym pojawiła się w świetle jupiterów?

Rozmyślając nad tym, czego się dowiedziała w ciągu ostatnich kilku dni,

Neli zaczynała powoli dostrzegać odpowiedź na dręczące ją pytania -
odpowiedź, która wydawała się sensowna i zmroziła ją do szpiku kości. Adam
wiedział, że jeżeli jego żona zdecyduje się startować w wyborach, media i
przeciwnicy zaczną kopać w życiorysach obojga, żeby sprawdzić, czy któreś z

background image

nich nie ukrywa w szafie jakiegoś kościotrupa. Ona na pewno była czysta.
Czego więc on się bał?

Czy to możliwe, żeby w sugestii, że brał łapówki, tkwiło choć ziarno

prawdy? Czyżby ponosił część winy za wadliwy remont domu przy
Lexington, którego frontowa ściana zawaliła się przedwczoraj?

Chcąc uciszyć natrętne pytania, Neli postanowiła zająć się jednym z

przykrych obowiązków, które odkładała na później. Ludzie z obsługi budynku
przynieśli jej do mieszkania sporo pudeł, do których chciała spakować rzeczy
Adama. Poszła do pokoju gościnnego i postawiła pierwszy karton na łóżku.
Po chwili zniknęła w nim starannie złożona bielizna i skarpety.

Pytania rodzą nowe pytania, stwierdziła Neli. Pakując dalej ubrania

Adama, otwarcie zadała sobie pytanie, którego z uporem unikała przez
ostatnie dni: Czy naprawdę kochała Adama, czy po prostu chciała go kochać?

Gdyby się tak nie śpieszyła z małżeństwem, czy to zauroczenie

wytrzymałoby próbę czasu? A może widziała w nim tylko to, co chciała
widzieć, i z uporem nie zamierzała dostrzec prawdy? A owa prawda okazała
się taka, że ich małżeństwo nie było doskonałe - przynajmniej dla Neli. Miała
pretensje, że Adam chce, żeby zrezygnowała dla niego z własnych celów. Nie
było jej przykro, kiedy na weekend wybierał się w rejs łodzią. Cieszyła się z
kilku chwil dla siebie i wykorzystywała ten czas między innymi na spotkania
z dziadkiem.

A może moje wątpliwości mają inną przyczynę? - myślała Neli, zamykając

pudło i stawiając je na podłodze, a potem biorąc następne. Może po prostu
przeżyłam tyle smutków, że próbuję znaleźć powody, żeby nie popaść w
czarną rozpacz?

Czytała, że ludzie często czują gniew na bliskich, którzy odeszli. Czy

właśnie przeżywała coś takiego?

Neli starannie złożyła koszule sportowe - drelichowe, dżinsowe oraz te z

krótkim rękawem - i ułożyła je w kartonach; na koniec miała jeszcze
spakować krawaty, chustki i rękawiczki. Na łóżku nie było już rzeczy Adama.
Nie miała serca zabierać się do szafy w ścianie. Uznała, że tamte ubrania
mogą zaczekać do jutra.

Dziś po południu dzwoniła ta Ryan i nalegała na spotkanie wieczorem. Jej

ton był obcesowy, niemal niegrzeczny i Neli miała ochotę powiedzieć tej
kobiecie, żeby się odczepiła. Wiedziała jednak, że Lisa cierpi i należy dać jej
czas, by się pogodziła ze stratą męża.

background image

Spojrzała na zegarek. Było po szóstej. Lisa Ryan powiedziała, że będzie o

wpół do ósmej; Neli miała jeszcze czas, żeby wziąć prysznic i parę minut
odpocząć. Uznała, że dobrze jej też zrobi kieliszek chardonnaya.

Windziarz pomógł Lisie wnieść do mieszkania Neli dwa ciężkie pakunki.
- Gdzie mam to położyć, pani MacDermott? - zapytał. Odpowiedziała mu

jednak pani Ryan.

- Proszę tu położyć. - Wskazała okrągły stolik pod oknem wychodzącym

na aleję.

Chłopak zerknął na Neli, która skinęła głową.
Kiedy zamknął za sobą drzwi, Lisa odezwała się ostrym tonem:
- Neli, miałam koszmary, że przychodzi do nas policja z nakazem rewizji,

znajduje te przeklęte paczki i aresztuje mnie na oczach dzieci. Tobie nie
zrobią czegoś takiego. Dlatego musisz przechować te pieniądze do czasu, aż
będzie wiadomo, komu je oddać.

- Liso, to w ogóle nie wchodzi w grę - odparła Neli. - Uszanowałam twoją

tajemnicę, ale nie ma mowy, żebym miała przechować albo odsyłać
pieniądze, które dostał twój mąż za to, że zgodził się na coś niezgodnego z
prawem.

- Skąd wiesz, że twój mąż nie był w to zamieszany? - spytała ją tamta bez

ogródek. - W ogóle wydaje mi się, że Jimmy dostał pracę w trochę dziwny
sposób. Wysyłał oferty do wszystkich firm budowlanych, ale odpowiedział
tylko twój mąż. Czy Adam Cauliff miał zwyczaj okazywania litości ludziom
wyrzuconym z pracy za uczciwość? A może właśnie dlatego załatwił
Jimmy'emu pracę u Krause'a - bo sądził, że biedak jest już tak zrozpaczony, że
może się przydać? Bardzo bym chciała to wiedzieć.

- Ja ci nie odpowiem - odrzekła wolno Neli. - Wiem tylko, że bez względu

na wszystko trzeba się dowiedzieć, jak i dlaczego Jimmy miałby się komuś
przydać.

Z twarzy Lisy Ryan odpłynęła krew.
- Jeśli mają w to mieszać nazwisko Jimmy'ego, to po moim trupie! -

zawołała. - Wezmę te cholerne pieniądze i wrzucę do rzeki. Od razu tak
powinnam zrobić.

- Liso, posłuchaj - prosiła Neli. - Czytałaś o tym wypadku na Lexington,

gdy zawaliła się fasada budynku? Trzy osoby zostały ranne, jedna z nich
walczy o życie.

- Mój Jimmy nigdy nie pracował na Lexington!
- Nie twierdzę, że pracował, ale był zatrudniony w firmie Sama Krause'a,

która remontowała ów budynek. Jeżeli Krause dopuścił się tam jakiejś

background image

fuszerki, to prawdopodobnie robił tak i gdzie indziej. Może na innej budowie,
gdzie pracował Jimmy, też oszczędzano na materiałach? Może jest jakiś inny
niepewny gmach, który grozi zawaleniem? Jimmy Ryan schował te pieniądze
i nie wydał ani centa, twierdzisz też, że był bardzo przybity. Mam wrażenie,
że teraz chciałby, żebyś zrobiła wszystko, by nie dopuścić do następnej
tragedii.

Gniew Lisy zniknął i kobieta zaczęła rozdzierająco szlochać. Neli objęła ją

serdecznie. Jest taka szczupła, pomyślała ze współczuciem. Zaledwie kilka lat
starsza ode mnie, a mając na utrzymaniu trójkę dzieci, została praktycznie bez
pieniędzy. Mimo to wolałaby wyrzucić pięćdziesiąt tysięcy dolarów do rzeki
niż karmić i ubierać dzieci za brudne pieniądze.

- Liso - powiedziała - wiem, co przeżywasz. Ja też muszę zakładać, że mój

mąż mógł brać udział w oszustwach przetargowych albo w najlepszym razie
przymykał oczy na wykorzystywanie materiałów budowlanych gorszej
jakości. Wprawdzie nie mam dzieci, które bym musiała chronić, ale jeżeli
wyjdzie na jaw współudział Adama w jakichś nielegalnych praktykach, mogę
się pożegnać z karierą polityczną. Mówię to po to, żebyś mi pozwoliła
porozmawiać z detektywami, którzy prowadzą sprawę wybuchu na łodzi.
Poproszę ich, żeby postarali się nie mieszać nazwiska Jimmy'ego do całej
sprawy, ale, Liso, zdajesz sobie chyba sprawę z tego, że jeśli Jimmy wiedział
za dużo, może się okazać, że właśnie on miał zginąć w eksplozji? - Przerwała,
lecz po chwili wyrzuciła z siebie to, co dręczyło ją od poniedziałku, kiedy
tamta pierwszy raz powiedziała jej o pieniądzach. - Liso, jeśli ktoś się obawia,
że Jimmy mógł ci powiedzieć, co zrobił, żeby zdobyć te pieniądze, ciebie
również może uznać za niebezpieczną. Myślałaś o tym?

- Ależ on nic mi nie mówił!
- Tylko my dwie o tym wiemy. - Neli delikatnie dotknęła jej ramienia. -

Rozumiesz już, dlaczego trzeba powiedzieć o tych pieniądzach detektywom?

czwartek, 22 czerwca

ROZDZIAŁ 64

W czwartek rano Jack Sclafani i George Brennan ponownie zjawili się w

mieszkaniu Ady Kapłan.

- Jest Jed? - zapytał Sclafani.
- Jeszcze nie wstał. - Ich rozmówczyni znów wyglądała, jakby za moment

miała wybuchnąć płaczem. - Nie będziecie chyba znowu przeszukiwać
mojego domu? Więcej tego nie zniosę. Musicie mnie zrozumieć. - Mocno
podkrążone oczy podkreślały niezdrową bladość jej cery.

background image

- Nie, nie będziemy przeszukiwać domu, pani Kapłan - uspokoił ją

Brennan. - Przepraszamy za kłopot. Czy byłaby pani uprzejma przekazać
Jedowi, żeby się ubrał i przyszedł do nas? Chcemy z nim porozmawiać, to
wszystko.

- Z wami może porozmawia. Do mnie prawie się nie odzywa. - Spojrzała

na nich błagalnie. - Co on mógłby zyskać, robiąc krzywdę Adamowi
Cauliffowi? - spytała. - Wściekał się na niego, zgoda, bo Cauliff namówił
mnie do sprzedaży działki, a Jedowi wydaje się, że cena była za niska - ale
prawdę mówiąc, gdybym nie sprzedała ziemi Cauliffowi, sprzedałabym ją
temu bogaczowi, panu Langowi. Tłumaczyłam to Jedowi.

- Peterowi Langowi? - zapytał Brennan. - Rozmawiała z nim pani o

działce?

- Oczywiście. Przyszedł do mnie zaraz po pożarze tamtej rezydencji. Miał

już czek w ręce. - Zniżyła głos do szeptu. - Zaproponował mi dwa miliony
dolarów, a miesiąc wcześniej sprzedałam ziemię Cauliffowi za milion! Z
bólem serca musiałam mu odpowiedzieć, że już jej nie mam, a potem nie
śmiałam przyznać się Jedowi, ile mogliśmy dostać.

- Czy Lang się zdenerwował, kiedy powiedziała mu pani o sprzedaży

działki?

- Och, jeszcze jak. Myślę, że gdyby pan Cauliff stał obok, pan Lang

udusiłby go gołymi rękami.

- O mnie mówisz, mamo?
Wszyscy troje odwrócili się i ujrzeli stojącego w drzwiach nieogolonego

Jeda.

- Nie, nie o tobie - odrzekła nerwowo Ada Kapłan. - Mówiłam tym panom,

że kupnem mojej ziemi był też zainteresowany pan Lang.

Jed Kapłan zrobił paskudną minę.
- Naszej ziemi, mamo, nie zapominaj o tym. - Odwrócił się do Brennana i

Sclafaniego: - Czego chcecie?

Obaj wstali.
- Sprawdzić, czy jesteś jak zawsze czarujący - oświadczył Sclafani. - I

przypomnieć, że dopóki ci nie pozwolimy, lepiej żebyś nie planował żadnych
wakacji ani niczego w tym rodzaju. Podczas całego śledztwa musimy
wiedzieć, gdzie jesteś. Nie dziw się więc, jeżeli znów wpadniemy tu z krótką
wizytą.

- Miło było z panią porozmawiać, pani Kapłan - pożegnał się Brennan.
Kiedy szli do windy, pierwszy odezwał się Jack.
- Myślisz o tym samym, co ja?

background image

- Tak. Myślę, że Kapłan jest tylko drobnym przestępcą i niepotrzebnie

tracimy dla niego czas. Powinniśmy natomiast przyjrzeć się bliżej Langowi.
Miał motyw, żeby pozbyć się Cauliffa, a sam w bardzo dogodny sposób
uratował życie, nie zjawiając się po prostu na łodzi.

O jedenastej wrócili do centrali, gdzie zastali czekającego na nich

niespodziewanego gościa. Dyżurny wyjaśnił:

- Nazywa się Kenneth Tucker. Jest z Filadelfii i chce rozmawiać z kimś,

kto prowadzi śledztwo w sprawie eksplozji na łodzi w porcie dwa tygodnie
temu.

Sclafani wzruszył ramionami. Przy każdej dużej sprawie musi się znaleźć

jakiś pomyleniec, który będzie im dawał rady i podsuwał niedorzeczne teorie.

- Daj nam dziesięć minut na kawę.
Kiedy wprowadzono do pokoju Tuckera, detektywi starali się nie okazać

zaskoczenia. Młody człowiek wyglądał na typowego pracownika dużej firmy,
a jego pierwsze słowa: - Być może niepotrzebnie zajmuję panom czas -
przekonały ich obu, że najprawdopodobniej ich rozmówca ma rację.

- Przejdę od razu do rzeczy - powiedział. - Gdy dwa tygodnie temu

eksplodowała ta łódź w porcie, byłem z synem na promie. Od tego czasu
chłopak ma nocne koszmary.

- Ile lat ma pański syn, panie Tucker?
- Benjy? Osiem.
- I sądzi pan, że jego koszmary mają związek z tamtą eksplozją?
- Owszem. Obaj z Benjym ją widzieliśmy. Wracaliśmy z wycieczki do

Statuy Wolności. Prawdę mówiąc, nie widziałem tego zbyt wyraźnie, ale Ben
zauważył coś, co moim zdaniem może się okazać ważne.

Sclafani i Brennan wymienili spojrzenia.
- Panie Tucker, rozmawialiśmy z wieloma pasażerami, którzy tego dnia

przebywali na pokładzie promu. Niektórzy widzieli wybuch, lecz wszyscy
byli zgodni, że łódź znajdowała się za daleko, żeby mogli cokolwiek dojrzeć.
Rozumiem, że mały chłopiec może mieć koszmary, jeśli miał nieszczęście
widzieć tę eksplozję, ale zapewniam pana, że z takiej odległości nie mógł nic
zobaczyć.

Kenneth Tucker się zarumienił.
- Mój syn jest wyjątkowo dalekowzroczny - wyjaśnił ze spokojną

godnością. - Do czytania nosi mocne okulary, ale tuż przed wybuchem je
zdjął. Jak panom mówiłem, zaraz potem zaczęły go dręczyć koszmary.
Powtarzał, że śni mu się eksplozja, po której z łodzi wyskakuje wąż i rusza

background image

prosto na niego. Zabraliśmy Bena do psychologa. Po kilku wizytach
terapeutka nakłoniła go do narysowania tego, co wtedy widział.

Podał im ostatni szkic Bena.
- Benjy doszedł do wniosku, że widział kogoś w piankowym stroju do

nurkowania, kto tuż przed wybuchem skoczył z łodzi do wody, trzymając w
rękach damską torebkę. Rzeczywiście, może to być wytwór dziecięcej
fantazji, ale mam wrażenie, że powinni panowie przynajmniej rzucić okiem na
ten szkic. Zdaję sobie sprawę, że po takim wydarzeniu dostajecie dużo
telefonów od różnych szaleńców, i pomyślałem sobie, że gdybym przesłał
wam rysunek pocztą, w ogóle nie zwrócilibyście na niego uwagi. Może ten
obrazek w niczym nie pomoże, mimo to odniosłem wrażenie, że muszę go
panom pokazać. -

Wstał. - Ten człowiek miał twarz zasłoniętą maską, więc naturalnie Ben nie

może nic powiedzieć na temat jego wyglądu. Jeżeli w ogóle dadzą panowie
wiarę temu szkicowi, mam nadzieję, że przesłuchiwanie Benjy'ego uznają
panowie za bezcelowe. Wczoraj po raz pierwszy od dwóch tygodni przespał
spokojnie całą noc. Poza tym nie chcemy skupiać na sobie uwagi mediów.

Brennan i Sclafani ponownie wymienili spojrzenia.
- Panie Tucker, jesteśmy panu bardzo wdzięczni - powiedział George. -

Oczywiście bez szczegółowego dochodzenia nie mogę mieć pewności, ale
rysunek pańskiego syna może się okazać ważny. Nazwisko Bena nigdzie nie
zostanie wymienione, przyrzekam. Proszę też, żeby nikomu pan nie ujawniał
treści naszej rozmowy. Nawet jeżeli naprawdę ktoś skoczył wtedy z pokładu
łodzi, wiemy na pewno, że w katastrofie zginęły dwie, a prawdopodobnie trzy
osoby. Mamy do czynienia z wielokrotnym zabójstwem, którego sprawca jest
bardzo niebezpiecznym przestępcą.

- Wobec tego świetnie się rozumiemy.
Po wyjściu Kennetha Tuckera Sclafani zagwizdał.
- Do prasy absolutnie nie przeciekła informacja o znalezieniu torebki

Winifred Johnson - zauważył. - Ten facet nie mógł się o tym dowiedzieć.

- Nie ma mowy.
- To by tłumaczyło, dlaczego torebka nie była nawet nadpalona. Ten facet

w stroju nurka zabrał ją z jachtu.

- I prawdopodobnie zgubił w wodzie, kiedy nastąpił wybuch. Jeśli dzieciak

ma rację, ten, kto wyskoczył z łodzi, zdążył w ostatniej chwili.

- Jak myślisz, kto to? - spytał Sclafani.

background image

Ktoś otworzył bez pukania drzwi i wetknął głowę do biura - był to Cal

Thompson, zastępca prokuratora okręgowego, który przesłuchiwał Roberta
Waltersa.

- Myślę, że może was zainteresować najnowszy rozwój wypadków. Mamy

nowego bohatera. Przyszedł do nas główny asystent Krause'a z adwokatem.
Przyznał, że na wielu budowach używają gorszych materiałów i notorycznie
zawyżają rachunki w zleceniach od Waltersa i Arsdale'a.

- Mówił, kto od Waltersa i Arsdale'a miał z nimi umowę?
- Nie. Powiedział, że podejrzewa samych właścicieli firmy, ale nie może

przysiąc. W transakcjach pośredniczyła Winifred Johnson. Mówili o niej
nawet podobno „Winnie z Torbami".

- Zdaje się, że była też świetną pływaczką - dodał Brennan. Thompson

uniósł brwi.

- Jeśli się nie mylę, od dawna już nie pływa.
- Może tak, a może nie - odparł Sclafani.

ROZDZIAŁ 65

W czwartek Neli wstała o świcie. Dzisiejszej nocy niewiele spała,

ponieważ dręczyły ją złe sny, a kilka razy budziła się, gdy wydawało się jej,
że słyszy jakieś hałasy. Budząc się, czuła, że ma twarz mokrą od łez.

Płaczę z powodu Adama? - pytała samą siebie. Naprawdę nie wiedziała.

Niczego nie jestem pewna, przyznała rano, podciągając kołdrę pod brodę.
Kiedy kładła się spać, na zewnątrz było chłodno, więc wyłączyła klimatyzację
i szeroko otworzyła okno. Całą noc dochodziły do niej odgłosy nowojorskiej
nocy - warkot samochodów, od czasu do czasu odległy jazgot syreny
pogotowia i policji, a także słabe dźwięki muzyki dobiegające z mieszkania
piętro niżej, którego lokator chyba nigdy nie wyłączał swojej wieży.

Lecz pokój zrobił się przytulny i Neli miała wrażenie, jakby wróciła do

domu. Bez wysokiej komody Adama sypialnia stała się przestronniejsza.
Bieliźniarka wróciła na dawne miejsce, dzięki czemu w nikłym świetle nocnej
lampki Neli widziała zdjęcie rodziców, ilekroć się budziła.

Fotografia przywoływała wspomnienia, ale na szczęście tylko te radosne.

Zanim Neli poszła do szkoły, rodzice często zabierali ją na niektóre wyprawy
naukowe do Ameryki Południowej. Jak przez mgłę przypominała sobie ich
rozmowy z tubylcami w wioskach i swoje zabawy z innymi dziećmi. Często
wraz ze swoimi rówieśnikami bawiła się nazywaniem w różnych językach
części ciała, takich jak nos, uszy, oczy i zęby.

Neli zdała sobie sprawę, że owe wspomnienia powracają teraz do niej, bo

znalazła się w podobnej sytuacji - jak gdyby stanęła na obcej ziemi i musiała

background image

się uczyć nowego języka. Różnica polega tylko na tym, pomyślała, że nie ma
w pobliżu ani mamy, ani taty, którzy by mnie pilnowali, żebym nie narobiła
sobie kłopotów.

Kilka razy, gdy się budziła, mignęła jej w myślach twarz Dana Minora.

Stwierdziła, że znajduje w jego widoku pociechę, ponieważ to jej towarzysz
podróży, kolejny rozbitek, jeszcze jedna osoba, szukająca odpowiedzi na
pytania z dzieciństwa.

Rankiem, popijając kawę, postanowiła otworzyć paczki i przeliczyć

pieniądze, które przywiozła jej wczoraj wieczorem Lisa Ryan. Według jej
słów było tam pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Rozsądnie będzie sprawdzić, czy
rzeczywiście jest to taka kwota, pomyślała Neli.

Pakunki były ciężkie, więc z trudem udało się jej przytaszczyć je do jadalni

i położyć na stole. Pieczołowicie rozplatała zawiązany szpagat, zauważając
mimochodem zieloną nitkę w suple. Brązowy papier pakowy kojarzył się jej z
dzieciństwem i przywodził na myśl paczki, jakie rodzice wysyłali
przyjaciołom na całym świecie.

Szpagat i papier pakowy!
Neli nie zwróciła uwagi na niepokojący sygnał, jaki wysłała jej

podświadomość na ten widok. Zabrała się do pierwszego pakunku, otworzyła
pudlo i ujrzała równiutko ułożone pliki banknotów spiętych gumkami.

Zanim zaczęła liczyć, uważnie obejrzała opakowanie. Miało wielkość

mniej więcej dwóch trzecich pudeł, w jakie pakowano w domach towarowych
damskie kostiumy. Nigdzie nie było żadnego napisu firmowego ani nazwy
towaru. Była pewna, że wybrano je bardzo starannie. Najwyraźniej ktoś nie
chciał, by zidentyfikowano źródło, z którego pochodzi karton.

Nalała sobie jeszcze kawy, po czym wyciągnęła kalkulator. Licząc i

sprawdzając zawartość każdego pliku, wstukiwała potem sumę do pamięci. W
pierwszej paczce było dwadzieścia osiem tysięcy dolarów, głównie w
pięćdziesięciodolarowych banknotach.

Otworzyła drugi pakunek i zaczęła liczyć, zauważając, że banknoty są

podniszczone i w mniejszych nominałach - wśród pięćdziesiątek trafiały się
piątki, dziesiątki i dwudziestki. Pewnie kilkaset dolarów, pomyślała. Ten, kto
dał pieniądze Jimmy'emu, wiedział, że gdyby Ryan zaczął szastać setkami,
mógłby wzbudzić podejrzenia.

Okazało się, że w drugiej paczce są dokładnie dwadzieścia dwa tysiące

dolarów. Nie brakowało ani centa z całej sumy, jaką zapewne obiecano za coś
Jimmy'emu. Ale dlaczego nic nie wydał? - zastanawiała się Neli. Czyżby
poczucie winy nie pozwalało mu tknąć pieniędzy?

background image

Rozmyślając nad tym, jak musiał się czuć Jimmy Ryan, Neli przypomniała

sobie, że według Biblii Judasz, dręczony wyrzutami sumienia, próbował
zwrócić trzydzieści srebrników, które dostał za zdradę Jezusa.

A potem się powiesił, dodała na koniec, wkładając pieniądze z powrotem

do drugiego pudła. Może to jednak miało być samobójstwo Jimmy'ego
Ryana?

Owijając pierwsze pudło w brązowy papier, Neli nagle uświadomiła sobie,

dlaczego widok obu pakunków nie dawał jej spokoju przez cały ranek. Gdzieś
już widziała taki sam gruby papier i szpagat z zieloną nitką.

W szufladzie Winifred.

ROZDZIAŁ 66

W nocy Lisa Ryan rzucała się niespokojnie, słuchając dochodzących z

zewnątrz znajomych dźwięków, które co i rusz przerywały ciszę. Niektóre
odgłosy dodawały otuchy, jak na przykład szelest wiatru w liściach klonu
rosnącego przed domem. Słyszała też, gdy szarym świtem sąsiad z
naprzeciwka, barman, zaparkował samochód na podjeździe, a niedługo potem
w pobliżu na torach zadudnił pociąg towarowy.

O piątej Lisa zrezygnowała z prób zaśnięcia. Wstała z łóżka i narzuciła

szlafrok frotte. Zawiązując pasek, zauważyła, że w ciągu krótkiego czasu, jaki
upłynął od śmierci Jimmy'ego, znacznie straciła na wadze.

Dobry sposób na odchudzanie, pomyślała ponuro.
Nie miała najmniejszych wątpliwości, że zaraz po rozmowie z Neli

MacDermott detektywi prowadzący śledztwo przybiegną do niej, żeby jeszcze
raz porozmawiać. W ciągu kilku miesięcy spędzonych u Sama Krause'a
Jimmy pracował na kilku różnych budowach. Lisa chciała spróbować ustalić,
na których i kiedy. Może w ten sposób będzie mogła im powiedzieć, gdzie
dokładnie pracował, kiedy zaczęła się jego poważna depresja.

Była pewna, że właśnie owo miejsce jest kluczem do zagadki, co zrobił lub

czego nie zrobił Jimmy; za co dano mu łapówkę.

Zanim zeszła na dół, zajrzała do dzieci. Kyle i Charley mocno spali na

swoich piętrowych łóżkach.

Przyglądała się ich twarzom w słabym świetle poranka. Szczęka Kyle'a

zaczęła powoli nabierać charakterystycznej dla dorosłego twardości. Chłopiec
zawsze będzie szczupły, pomyślała, jak cała moja rodzina.

Charley miał mocniejszą budowę. Wyrośnie na silnego, potężnego

mężczyznę, jak jego ojciec. Obaj synowie odziedziczyli po Jimmym rude
włosy i piwne oczy.

background image

Kelly spała w najmniejszej sypialni, którą Jimmy nazywał „ulepszonym

schowkiem". Jej drobne ciało skuliło się w pozycji embrionalnej. Długie jasne
włosy przysłaniały policzek i spływały na ramiona.

Spod poduszki wystawał jej pamiętnik. Pisała go co wieczór z początku

było to szkolne zadanie, lecz potem zaczęła prowadzić dziennik dla siebie.

- To bardzo osobiste - tłumaczyła poważnie. - Nauczycielka powiedziała,

że rodzina powinna szanować naszą prywatność.

Wszyscy dali jej słowo, że nigdy nie będą go czytać, lecz Jimmy, tknięty

wymianą tajemniczych spojrzeń między Kyle'em a Charleyem, zrobił dla
Kelly kasetkę, która stała teraz na komodzie. Kasetka miała dwa kluczyki.
Jeden Kelly nosiła na łańcuszku na szyi. Drugi Lisa schowała we własnej
komodzie na wypadek, gdyby pierwszy zginął.

Kelly wymusiła na niej przysięgę „na śmierć i życie", że nigdy nie otworzy

kasetki swoim kluczykiem i matka dotrzymała słowa. Jednak dziś,
spoglądając na śpiącą córkę, Lisa uznała, że musi je złamać.

Nie tylko dlatego, że musiała wiedzieć, co Kelly, najukochańsza „córeczka

tatusia", czuje i myśli teraz, po śmierci ojca. Chciała się także przekonać, co
dziewczynka - zawsze spostrzegawcza i wrażliwa na zmiany nastrojów -
napisała o zachowaniu Jimmy'ego w czasie, gdy zaczęła się jego depresja.

ROZDZIAŁ 67

Dan Minor przyjechał do szpitala wczesnym rankiem. Przeprowadził trzy

operacje, jedną po drugiej, z których pierwsza rozpoczęła się już o siódmej.
Potem z przyjemnością wypisał do domu pięcioletniego pacjenta, który
spędził w szpitalu miesiąc, z humorem przyjmując wyrazy wdzięczności od
uszczęśliwionych rodziców.

- Lepiej niech go już państwo zabiorą. Pielęgniarki chcą podpisać petycję o

jego adopcję.

- Byłam pewna, że już na zawsze pozostanie oszpecony - powiedziała

matka chłopca.

- Och, ma kilka śladów, ale za jakieś dziesięć, dwanaście lat dziewczynom

w ogóle nie będą przeszkadzać.

Dopiero o dziesiątej Dan znalazł trochę czasu na kanapkę i kawę w bufecie.

Wykorzystał również tę krótką przerwę na telefon do biura Corneliusa
MacDermotta, by sprawdzić, czy kongresman zdołał się dowiedzieć czegoś o
jego matce. Zdawał sobie sprawę, że to mało prawdopodobne - nie minął
nawet cały dzień - lecz musiał zadzwonić. Pewnie i tak poszedł na lunch,
pomyślał Dan, wykręcając numer.

Po pierwszym dzwonku usłyszał głos Liz Hanley.

background image

- Jest u siebie, doktorze - powiedziała - ale muszę pana ostrzec.
Jest w takim nastroju, że nie uśmiechnąłby się, nawet gdyby Piątą Aleją

zaczęły jeździć anioły, jeśli więc będzie chciał urwać panu głowę, proszę
sobie tego nie brać do serca.

- Może lepiej spróbuję zadzwonić później.
- Nie, dlaczego. Mam nadzieję, że może pan chwilę zaczekać. Rozmawia z

drugiego telefonu, ale to powinno potrwać mniej więcej minutę. Połączę pana,
gdy tylko skończy.

- Zanim się wyłączysz, Liz, powiedz mi, jak się dzisiaj czujesz. Nie wiem,

czy sobie zdajesz sprawę, ale wczoraj byłaś w lekkim szoku.

- Och, czuję się zupełnie dobrze, chociaż wczoraj rzeczywiście przeżyłam

coś w rodzaju wstrząsu. Doktorze, musi mi pan uwierzyć, że Bonnie Wilson
to naprawdę medium. Jestem zupełnie pewna, że widziałam... nie, nie chcę o
tym mówić.

Ze zmienionego nagle głosu kobiety Dan wywnioskował, że Liz Hanley

przeżyła coś nieprzyjemnego, ale raczej nie powie, co to było.

- Skoro więc nic ci nie dolega...
- Naprawdę dobrze się czuję. Chwileczkę, doktorze, właśnie jego

dostojność zaszczycił mnie swą obecnością. Dzwoni doktor Dan, panie
kongresmanie - zawołała w głąb sekretariatu.

Dan usłyszał szmer podawanej słuchawki, w której po chwili zadudnił głos

Corneliusa MacDermotta.

- Liz jest taka jak Neli. Kiedy zwraca się do mnie „panie kongresmanie",

wiem, że jest na mnie wściekła. Co u ciebie, Dan?

- W porządku, Mac. Dzwonię, aby ci podziękować, że wczoraj byłeś dla

mnie taki miły.

- Od rana zacząłem dzwonić i pogoniłem moich ludzi do roboty. Jeśli w

archiwach jest coś o twojej matce, na pewno to znajdą. Nie wiem, czy Liz ci
mówiła, ale mam pewien kłopot.

- Powiedziała, że jesteś czymś zdenerwowany - odrzekł ostrożnie Dan.
- To bardzo oględnie powiedziane. Przedwczoraj byłeś z Neli na kolacji.

Mówiła ci, że chce kandydować na moje dawne miejsce w Kongresie?

- Tak, mówiła. Widać po niej, że bardzo się z tego cieszy.
- Właśnie dzwoniła, pół godziny temu, i oświadczyła mi, żebym przekazał

szefom partii, iż nie zamierza kandydować.

Dan osłupiał.
- Dlaczego tak nagle zmieniła zdanie? Chyba nie zachorowała?

background image

- Nie, ale zaczęła wierzyć, że to, co mówiłem o interesach jej zmarłego

męża, może okazać się prawdą. Adam Cauliff albo przynajmniej jego
asystentka mogli być zamieszani w aferę korupcyjną, o której czytałeś.

- Przecież Neli nie ma z tym nic wspólnego.
- W polityce wszystko ma ze sobą związek. Powiedziałem jej, żeby na razie

nie podejmowała decyzji i wstrzymała się przynajmniej do przyszłego
tygodnia.

Dan postanowił zaryzykować.
- Jaki był Adam Cauliff, Mac? - zapytał ostrożnie.
- Albo był sprytnym - może nawet bezwzględnym - biznesmenem, albo

prowincjuszem, który próbował grać w wielkim świecie, lecz bardzo przecenił
własne możliwości. Prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiemy, ale jedno
wiem na pewno. To nie był mąż dla mojej wnuczki.

ROZDZIAŁ 68

Po telefonie do Maca Neli natychmiast zadzwoniła do detektywa

Sclafaniego, lecz po chwili zdecydowanym ruchem odłożyła słuchawkę.
Postanowiła, że wcześniej pójdzie do biura Adama, by zabrać stamtąd szpagat
i papier, które widziała w szafce Winifred.

Wzięła prysznic, a potem włożyła białe spodnie, bluzkę z krótkim

rękawem, lekką dżinsową kurtkę i sandały.

Już czas podciąć włosy, pomyślała, czesząc je i zaplatając w węzeł. Nagle

zastygła, dostrzegając w lustrze coś dziwnego. Jej twarz wyglądała tak obco,
że zdawała się niemal należeć do kogoś innego. W rysach widać było napięcie
i niepokój - skutki ostatnich przejść, które najwyraźniej bardzo dały się jej we
znaki. Lepiej, żeby wkrótce coś się wyjaśniło, bo inaczej stanie się
kompletnym wrakiem.

Nie chcę rezygnować z szansy zdobycia miejsca w Kongresie, przyznała, i

cieszę się, że Mac zmusił mnie do wstrzymania decyzji do przyszłego
tygodnia. Może wówczas będę znała niektóre odpowiedzi. Może Adam okazał
się po prostu naiwny i nie zdawał sobie sprawy, że tuż pod jego nosem szaleje
korupcja.

Papier pakowy i szpagat były w szufladzie Winifred - dobrze to

zapamiętała. Wiedziała również, że asystentka durzyła się w jakimś Harrym
Reynoldsie, choć nikt wciąż nie miał pojęcia, kim jest ten człowiek. Winifred
pracowała u Waltersa i Arsdale'a ponad dwadzieścia lat, na długo przed
pojawieniem się tam Adama. Czy gdy zaczęła z nim blisko współpracować,
wykorzystała jego zaufanie? - zastanawiała się Neli. Musiał być przecież dla

background image

Winifred zupełnym żółtodziobem, gdy tymczasem ona znała branżę
budowlaną na wylot, z lepszych i gorszych stron.

Wychodząc z mieszkania, Neli przypomniała sobie o pieniądzach, które

Lisa Ryan wcisnęła jej niemal siłą. Nie mogę ich tak zostawić na stole,
stwierdziła. Wiedziała, że to trąciło paranoją, ale zdawało się jej, że każdy,
kto wejdzie do pokoju, odgadnie, że w paczkach jest gotówka, ledwie
rzuciwszy na nie okiem.

Zaczynam rozumieć, jak się czuła Lisa, trzymając to w domu, pomyślała,

zanosząc pakunki do pokoju gościnnego i układając na dnie szafy ściennej.

Nadal wisiały tu garnitury, marynarki i spodnie Adama. Neli stała przed

otwartą szafą, przyglądając się rzeczom męża, z których wiele pomagała mu
wybierać w sklepach. Teraz ubrania zdawały się przypominać jej z wyrzutem,
że zwątpiła w tego, który je nosił. Jak gdyby surowo karciły ją za to, że na
moment przestała wierzyć człowiekowi, który był jej mężem.

Neli przyrzekła sobie, że jeszcze dziś spakuje wszystkie pozostałe rzeczy,

żeby w sobotę rano można je było zawieźć do przykościelnego sklepiku.

* * *
Jadąc na południe w stronę biura Adama, taksówkarz skręcił w prawo, w

południową część Central Parku, a potem w lewo, w Siódmą Aleję.
Przecznicę przed budynkiem, w którym mieściło się biuro, minęli ogrodzenie
otaczające ruiny rezydencji Vandermeerów. Obok nich stał odrapany, wąski
budynek, który należał teraz do Neli i którego tak bardzo pragnął Peter Lang.

Adam też go pragnął, pomyślała nagle.
- Wysiądę tutaj - powiedziała do kierowcy.
Wróciła od rogu ulicy i zatrzymała się przed swoją własnością. Wokoło

stały głównie stare budowle, lecz w tej dzielnicy można już było zauważyć
początki zmian. Po drugiej stronie ulicy wznoszono kompleks mieszkalny, a
w głębi znajdowała się tablica z informacją, że wkrótce rozpocznie się
budowa jeszcze jednego. Pożyczając od niej pieniądze na kupno działki,
Adam mówił, że niedługo będzie to najpopularniejsza na rynku nieruchomości
część miasta.

Rezydencja Vandermeerów stała na dość rozległej parceli, natomiast

działka należąca do Neli była wąskim pasem ziemi. Opuszczony przez
lokatorów budynek wyglądał jak ponura rudera. Fatalnego wrażenia
dopełniało namazane na ciemnym murze graffiti.

Co Adam zamierzał zrobić z tą działką? - zastanawiała się Neli.
Ile musiałby mieć pieniędzy, żeby rozebrać tę ruinę i zbudować na jej

miejscu coś nowego? Przyglądając się usytuowaniu domu, po raz pierwszy

background image

uświadomiła sobie, że wartość tej ziemi polega wyłącznie na możliwości
dołączenia jej do parceli Vandermeerów.

Czemu więc Adamowi tak bardzo zależało na jej kupnie? Ciekawe,

zwłaszcza że kiedy kupował tę ziemię, nadal stała tu rudera Vandermeerów
mająca status zabytku.

Czy Adam mógł uzyskać od kogoś informacje z pierwszej ręki o zamiarze

zburzenia tego budynku?

Następny niepokojący znak zapytania.
Zawróciwszy, Neli poszła do biura Adama. Kiedy we wtorek opuszczała je

w towarzystwie detektywów, dozorca dał jej zapasowy klucz do frontowych
drzwi. Weszła więc do holu i gdy zamknęły się za nią drzwi, znów ogarnął ją
niepokój, podobnie jak ostatnim razem.

Skierowała się do kącika asystentki, wyobrażając ją sobie, jak siedzi przy

tym biurku i wita każdego gościa lękliwym uśmiechem.

Neli stanęła naprzeciw biurka, przypominając sobie Winifred. Najlepiej

zapamiętała wyraz jej oczu. Niespokojny, niemal błagalny, jak gdyby się bała,
że za chwilę ktoś ją skrytykuje.

Czyżby to była maskarada?
Neli otworzyła dolną szufladę szafki na akta, z której wyciągnęła brązowy

papier pakowy i szpagat. Przyniosła ze sobą torbę na zakupy, żeby wynieść w
niej te rzeczy. Nawet nie porównując sznurka z tamtym, miała pewność, że
wygląda tak samo jak ten, którym zawiązano paczki z pieniędzmi.

Była tam tylko kilka minut, ale to wystarczyło, by poczuć, że robi się jej

coraz cieplej. Znowu to samo, pomyślała, gdy ogarnęło ją poczucie
zagubienia.

Muszę stąd wyjść, powiedziała sobie.
Zatrzasnęła szufladę, chwyciła torbę i wybiegła z kącika Winifred do holu,

a stamtąd do drzwi.

Szarpnęła klamkę, lecz drzwi ani drgnęły. Zacięły się chyba. Klamka była

gorąca, a Neli nagle dostała ataku kaszlu. Mocno kopnęła drzwi, czując, jak
jej dłonie pokrywają się pęcherzami.

- Coś się stało, pani Cauliff? Znowu drzwi się zacięły?
Nieoczekiwanie obok niej zjawił się dozorca i spokojnie pchnął ramieniem

drzwi, które od razu ustąpiły. Neli minęła go i wybiegła na zewnątrz,
potykając się na schodach. Czując nagle, że nogi jej osłabły, usiadła na
ostatnim stopniu i ukryła twarz w dłoniach.

background image

Znów to samo, pomyślała. To ostrzeżenie. Kaszel powoli ustępował, lecz

wciąż łapczywie chwytała powietrze. Spojrzała na ręce. Choć wcześniej
wyraźnie czuła pieczenie, pęcherzy nie było.

- Chyba nie powinna pani przychodzić do biura męża, za bardzo to pani

przeżywa - odezwał się ze współczuciem dozorca. - Zwłaszcza kiedy pani
wie, że ani mąż, ani pani Johnson nigdy już tu nie wrócą.

Po powrocie do domu znalazła na sekretarce wiadomość od Dana Minora.
- Neli, właśnie rozmawiałem z Makiem. Chyba zostaniemy kumplami.

Kazał swoim ludziom szukać w kartotekach informacji o mojej matce.
Zadzwonię później, żeby sprawdzić, czy jesteś wolna dziś wieczorem.

Nadal drżąc po osobliwym przeżyciu w biurze Adama, Neli jeszcze raz

odsłuchała wiadomość i uspokoił ją ton troski w ałosie Dana.

Pewnie Mac coś mu o mnie nagadał, pomyślała.
Zauważyła, że obok telefonu leży wizytówka Jacka Sclafaniego. Wykręciła

jego numer, lecz tym razem nie rzuciła słuchawki. Detektyw odebrał po
pierwszym dzwonku.

- Chcę się z panami zobaczyć w bardzo pilnej sprawie i muszę prosić,

żebyście przyszli do mnie - powiedziała. - Wolałabym nie mówić o tym przez
telefon.

- Będziemy za godzinę - obiecał.
Starając się odpędzić przerażające wspomnienie z biura Adama, Neli

poszła do pokoju gościnnego i zaczęła opróżniać szafę. Zdejmując z
wieszaków marynarki, garnitury i spodnie, pomyślała, że mąż, mimo młodego
wieku, miał bardzo konserwatywny gust. Najbardziej lubił ubrania granatowe,
w kolorze grafitu i jasnobrązowe. Przypomniała sobie, jak rok temu
namawiała go na ciemnozieloną letnią kurtkę, którą widziała na wystawie u
Saksa, lecz Adam znów kupił granatową sportową marynarkę.

Mówiłam mu, że ma już identyczną, myślała teraz, wyjmując granatową

marynarkę z szafy. Rzeczywiście, wyglądała dokładnie tak samo jak ta.

Zorientowała się jednak, że się myli. Trzymała w ręku tę nowszą, poznała

po ciężarze. Przez chwilę w zamyśleniu ważyła marynarkę w dłoni. Właśnie
tę miała dać tamtego dnia Winifred - tę naszykował Adam. Druga była za
ciepła.

No tak, oczywiście! Nagle Neli wszystko sobie przypomniała. Ostatniej

nocy przebrał się tutaj i położył na łóżku rzeczy, które chciał włożyć
następnego dnia rano. Potem pokłócili się i wybiegł z domu, a ona wstawiła
teczkę do jego pokoju, marynarkę zaś powiesiła w szafie, a potem przeniosła
ją tutaj. Dała Winifred drugą marynarkę, tę grubszą.

background image

Pewnie byłby jej teraz wdzięczny, gdyby żył. W ciągu dnia zrobiło się

bardzo chłodno, a wieczorem się rozpadało.

Neli zaczęła składać marynarkę, aby włożyć ją do pudła z resztą ubrań, ale

się zawahała. Przypomniała sobie, jak kilka dni po jego śmierci, czując się
przeraźliwie samotna, narzuciła marynarkę Adama, pragnąc mieć złudzenie
obecności męża. Teraz zachowywała się, jakby chciała szybko się go pozbyć.

W korytarzu rozległ się dzwonek domofonu. Domyśliła się, że Jack

Sclafani i George Brennan jadą już na górę.

Powiesiła marynarkę na oparciu krzesła. Później zdecyduję, czyją zostawić,

czy nie, powiedziała sobie i pobiegła otworzyć drzwi detektywom, czując
wzbierającą w sercu obawę.

ROZDZIAŁ 69

Rozmawiając z doktorem Danem Minorem, Cornelius MacDermott nie

powiedział mu, że poszukując śladów jego matki, Liz zadzwoniła do Zakładu
Medycyny Sądowej.

Dowiedziała się tam, że w ciągu zeszłego roku na cmentarzu dla

bezdomnych pogrzebano pięćdziesiąt osób - trzydziestu dwóch mężczyzn i
osiemnaście kobiet.

Liz przesłała faksem do zakładu obrobione komputerowo zdjęcie Quinny

oraz wszystkie istotne informacje, jakie dostarczył im Dan.

Wczesnym popołudniem odebrała telefon z kostnicy.
- Być może mamy kogoś takiego - oświadczył lakoniczny głos.

ROZDZIAŁ 70

Jack Sclafani i George Brennan usiedli z Neli w jadalni. Wcześniej

przynieśli tam paczki, które teraz otworzyli, by przeliczyć pieniądze.

- Nikt nie daje pięćdziesięciu tysięcy dolarów tylko za to, że ktoś

przymknął oko na fakt użycia gorszego cementu - powiedział Sclafani. -
Jimmy Ryan musiał dostać taką łapówkę za coś o wiele poważniejszego.

- Też tak myślałam - odrzekła cicho Neli. - i chyba wiem, od kogo dostał te

pieniądze.

Przyniosła z kuchni torbę na zakupy i wysypała z niej na stół rolkę

szpagatu i arkusze brązowego papieru.

- Znalazłam to w szufladzie w biurze Winifred Johnson - wyjaśniła. -

Zauważyłam te rzeczy już we wtorek, kiedy panowie też tam byli.

Brennan porównał sznurek, którym zawiązano pakunki, z kawałkiem

szpagatu odwiniętym z rolki.

- Musi to potwierdzić laboratorium, ale mógłbym przysiąc, że szpagat

pochodzi z tej szpulki.

background image

Sclafani porównywał papier pakowy.
- Ten też pasuje, ale ostatnie słowo należy do laboratorium.
- Panowie, mam nadzieję, rozumieją, że jeśli Winifred Johnson przekazała

Jimmy'emu Ryanowi łapówkę, to jeszcze nie dowodzi, że mój mąż był
zamieszany w jakąś aferę - powiedziała Neli z przekonaniem, które nawet jej
wydało się nieszczere.

Sclafani przyglądał się siedzącej naprzeciw niemu kobiecie. Sama nie wie,

w co wierzyć, pomyślał. Jest wobec nas szczera i zdołała przekonać Lisę
Ryan, że najlepszym wyjściem jest zwrot pieniędzy. My też powinniśmy
wszystko jej otwarcie powiedzieć.

- Pani MacDermott, to jeszcze nic pewnego, ale być może mamy świadka,

ośmioletniego chłopca, który podobno widział kogoś w piankowym
kombinezonie nurka, kto zeskoczył z pokładu łodzi pani męża tuż przed
wybuchem.

Neli spojrzała na niego zdumiona.
- To możliwe?
- Pani MacDermott, wszystko jest możliwe. Czy prawdopodobne? Nie. W

tej części portu są bardzo zdradliwe prądy. Czy dobry, silny pływak zdołałby
dotrzeć do brzegu Staten Island albo Jersey City? Być może.

- Więc panowie wierzą, że ten chłopiec naprawdę coś widział?
- Na wykonanym przez niego rysunku jest jeden szczegół, który świadczy

o tym, że mały rzeczywiście coś zobaczył: nurek ma w rękach damską
torebkę. Znaleźliśmy torebkę Winifred, ale owa informacja nie przedostała się
do prasy, więc chłopiec nie mógł o tym nigdzie usłyszeć, musiał sam coś
zobaczyć - chyba że udało mu się zgadnąć. Jest kilka innych faktów, o
których być może pani wie. - Sclafani na chwilę przerwał; zbliżał się trudny
moment. - Z badań DNA znalezionych szczątków wynika, że Sam Krause i
Jimmy Ryan na pewno nie żyją. Jednak śmierci dwóch pozostałych osób nie
zdołaliśmy potwierdzić. - Znów umilkł. - Mam na myśli Winifred Johnson i
Adama Cauliffa.

Neli siedziała oszołomiona, z wyrazem zagubienia w oczach.
- Istnieje jeszcze inna możliwość, pani MacDermott - włączył się Brennan.

- Na łodzi mogła się znajdować jeszcze jedna osoba - piąta - być może ukryta
w przedziale maszynowym. Badania wykazały, że właśnie tam podłożono
bombę.

- Gdyby jednak to dziecko rzeczywiście coś widziało - odezwała się Neli -

nadal nie rozumiem, po co komuś była torebka Winifred.

background image

- Też nie mamy pewności - odrzekł George Brennan. - Choć

przypuszczam, że jesteśmy w stanie na to pytanie odpowiedzieć. W torebce
znajdował się tylko jeden przedmiot, który mógł przedstawiać jakąkolwiek
wartość - kluczyk do skrytki bankowej oznaczony numerem 332.

- Nie można sprawdzić zawartości skrytki w banku, który wydał klucz? -

spytała Neli.

- Zapewne można, ale wciąż nie wiemy, jaki to bank. Sprawdzenie

wszystkich oddziałów w okolicy trochę potrwa. Cały czas szukamy i
będziemy szukać, dopóki nie znajdziemy.

- Ja też mam skrytkę - powiedziała Neli. - Gdybym zgubiła klucz, nie

mogłabym po prostu zadzwonić do banku i poprosić o dorobienie drugiego?

- Mogłaby pani - odrzekł natychmiast Sclafani. - Tylko musiałaby pani

udowodnić swoją tożsamość. Oczywiście, bank musiałby mieć wzór podpisu.
Sprowadzenie ślusarza, który otworzyłby skrytkę i dorobił klucz,
kosztowałoby natomiast panią jakieś sto dwadzieścia pięć dolarów.

- Czyli klucza z torebki Winifred może użyć tylko jego właściciel?
- Tak jest.
Neli spojrzała na detektywów.
- Torebka należała do Winifred, która była mistrzynią w pływaniu,

przynajmniej kiedyś. Wszystkie ściany jej mieszkania są obwieszone
medalami i zdjęciami z zawodów pływackich. Zdaję sobie sprawę, że to było
dawno, ale może później trenowała nadal.

- Sprawdzaliśmy tę ewentualność. Wiemy, że należała do klubu

sportowego i codziennie pływała w klubowym basenie, przed pracą albo
wieczorami. - Jack się zawahał. - Przepraszam, ale muszę zadać pani jedno
pytanie i jestem pewien, że zrozumie pani, dlaczego: czy pani mąż dobrze
pływał?

Neli zastanowiła się przez chwilę, uświadamiając sobie z zaskoczeniem, że

nie potrafi mu odpowiedzieć. Nigdy o tym nie myślała, jednak zdenerwowała
się, że nie może udzielić im takiej informacji. Jeszcze jedna rzecz o Adamie, o
której nie wiedziała.

Po dłuższej chwili milczenia wyjaśniła:
- Gdy miałam piętnaście lat, o mały włos się nie utopiłam. Od tamtego

czasu nigdy już nie pozbyłam się lęku przed wodą. Tylko parę razy
wypływałam z mężem jego jachtem i czułam się okropnie. Na statku
wycieczkowym nie było tak źle, ale łódź jest mała, a woda za blisko. Chcę w
ten sposób wytłumaczyć, że nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Wiem,
że Adam umiał pływać, ale naprawdę nie wiem, jak dobrze.

background image

Detektywi posłali sobie porozumiewawcze spojrzenie i wstali.
- Chcemy odwiedzić panią Ryan; rozumie pani, że to konieczne, jeśli

mamy trafić do źródła tych pieniędzy. Gdyby pani z nią rozmawiała, proszę ją
zapewnić, że zrobimy wszystko, żeby nazwisko jej męża nie padło w tej
części śledztwa, przynajmniej jeżeli chodzi o prasę.

- Mogą mi panowie zdradzić jedną rzecz? - Neli też wstała i odwróciła się

do obu mężczyzn. - Czy macie niezbite dowody świadczące o tym, że mój
mąż był zamieszany w korupcję albo oszustwa przetargowe?

- Nie, nie mamy - odrzekł szybko Brennan. - Wiemy, że Winifred Johnson

pośredniczyła w przekazywaniu dużych pieniędzy, być może milionów
dolarów. Na podstawie dowodów, których nam pani dostarczyła, możemy
stwierdzić, że to ona przygotowała pieniądze dla Jimmy'ego Ryana. Zgłosili
się do nas ludzie, którzy zawsze jej płacili i mieli wrażenie, że wszystko idzie
na konto Waltersa i Arsdale'a, ale na to na razie nie mamy dowodów.

- Czy mam rację, że dotychczas nie ma też dowodów na to, że Adam brał

jakieś pieniądze? - zapytała Neli.

Po chwili milczenia Sclafani powiedział:
- Tak, ma pani rację. Nie wiemy, jaką rolę odegrał pani mąż w tym, co się

działo u Waltersa i Arsdale'a. Być może Winifred pracowała sama, chcąc się
po prostu obłowić, a może pracowała z tajemniczym Harrym Reynoldsem.

- A Peter Lang? - spytała Neli. Jack wzruszył ramionami.
- Pani MacDermott, w tym śledztwie jest jeszcze dużo pytań bez

odpowiedzi.

Zamykając za detektywami drzwi, Neli pomyślała, że to, co od nich

usłyszała, z jednej strony, dodało jej otuchy, z drugiej jednak, zaniepokoiło.
Ze słów Sclafaniego wynikało bowiem, że nikt nie jest wolny od podejrzeń,
nie wyłączając Adama.

Przed wizytą detektywów zauważyła, że powinna poświęcić nieco uwagi

swoim kwiatom doniczkowym. Przeniosła je teraz wszystkie z korytarza,
salonu i jadalni do kuchni. Szybkimi, wprawnymi ruchami oberwała uschłe
liście, wzruszyła ziemię, a potem spryskała liście i pąki wodą. Rośliny niemal
odżyły w oczach.

Wyschły na pieprz, pomyślała. W jej pamięci zamajaczyło pewne -

wspomnienie. Kiedyś, krótko przed poznaniem Adama, też zajmowała się
kwiatami i nagle zdała sobie sprawę, że czuje się jak jeden z nich. Uczuciowo
wyschła na wiór. Mac i Gert przeszli właśnie oboje bardzo ciężką grypę, a
Neli uświadomiła sobie, że gdyby coś im się stało, zostałaby zupełnie sama.

Potrzebowała miłości, tak jak te kwiaty potrzebowały teraz wody.

background image

Więc się zakochała. Ale w kim, a raczej w czym? Może po prostu

zakochała się w miłości... Czy nie słyszała tego w jakiejś piosence?

Zawsze traktowałam Winifred protekcjonalnie, pomyślała Neli. Owszem,

byłam dla niej miła, ale uważałam ją za oddane popychadło. Zaczynam jednak
wierzyć, że pod maską uległej i potulnej sekretarki kryła się zupełnie inna
kobieta. Jeśli pragnęła miłości i spotkała kogoś, kto sprawił, że poczuła się
kochana - kto wie, do czego mogła się posunąć, by sprawić temu mężczyźnie
przyjemność i zatrzymać go przy sobie.

Ja sama też poświęciłam karierę polityczną, żeby Adam był zadowolony,

pomyślała. Złożyłam ją w ofierze miłości.

Skończyła pielęgnować kwiaty i zaczęła je rozstawiać w mieszkaniu. Nagle

wzięła jedną z doniczek i postawiła na blacie kuchennym. Nigdy się do tego
nie przyznała, nawet przed sobą, lecz bardzo nie lubiła storczyka, który Adam
dał jej na urodziny dwa lata temu. Pod wpływem impulsu wystawiła kwiat na
zewnątrz. Na pewno ktoś z obsługi chętnie go weźmie, powiedziała sobie.

Resztę roślin umieściła na parapetach, na stoliku i indyjskiej Komodzie w

korytarzu. Skończywszy tę pracę, zajrzała z korytarza do salonu.

Kiedyś Adam kazał malarzowi skopiować ich zdjęcie ślubne i Neli dostała

portret w prezencie. Obraz, za duży jak na jej gust, wisiał teraz nad
kominkiem.

Podeszła do ściany, zdjęła portret i dokładnie mu się przyjrzała. Malarz był

w najlepszym razie przeciętny. W jej uśmiechu brakowało życia, uśmiech
Adama wydawał się równie płaski. A może właśnie ów człowiek był
prawdziwym artystą i zdołał zauważyć to, czego nie uchwycił obiektyw? Neli
zastanawiała się nad tym, niosąc obraz do składziku. Na jego miejsce
zawiesiła akwarelę przedstawiającą wioskę Adelboden, którą kupiła w
Szwajcarii, dokąd wybrała się kiedyś na narty.

Zawiesiwszy pejzaż na miejscu ślubnego portretu, jeszcze raz stanęła w

korytarzu i rozejrzała się wokół. Uświadomiła sobie, że usunęła wszystkie
ślady po Adamie z salonu i jadalni.

Potem przypomniała sobie o ubraniach i postanowiła dokończyć ich

pakowanie. Wróciła do pokoju gościnnego. Garnitury i marynarki znalazły się
w pudłach już po piętnastu minutach. Neli zamknęła kartony i opisała je
dokładnie.

Dopiero potem dostrzegła granatową marynarkę, która nadal wisiała na

oparciu krzesła. Nagle poruszyło ją inne wspomnienie: zeszłego lata wyszli
kiedyś z Adamem na kolację. Neli miała na sobie sukienkę bez rękawów, a w
klimatyzowanej restauracji panował chłód przenikający do szpiku kości.

background image

Wtedy Adam wstał, zdjął tę marynarkę i narzucił Neli na ramiona.
- Włóż ręce do rękawów - namawiał ją.
Sam miał koszulę z krótkim rękawem, więc mu tłumaczyła, że na pewno

zmarznie, a on powiedział na to, że dopóki jej będzie ciepło, nie musi nim się
przejmować.

Był mistrzem drobnych grzeczności i czułych słówek, pomyślała Neli,

wsuwając ramiona w rękawy marynarki. Otuliła się nią, starając się przywołać
to samo wrażenie ciepła i bezpieczeństwa, jakie towarzyszyło jej podczas
tamtej kolacji.

Ostatniej nocy miał na sobie właśnie tę marynarkę. Powąchała klapy, chcąc

sprawdzić, czy poczuje jeszcze zapach wody kolońskiej Polo, której używał.
Zdawało się, że pozostał ledwie wyczuwalny cień tej woni, choć Neli nie była
pewna, czy tak jest rzeczywiście.

Bonnie Wilson powiedziała jej, że Adam chce, by oddała jego rzeczy

innym ludziom. Zastanawiała się, czy po śmierci miał wyrzuty sumienia,
dlatego że zanim poznał Neli, skąpił biednym swoich starych ubrań.

Postanowiła oddać tę marynarkę razem z pozostałymi rzeczami. Wsunęła

dłonie do bocznych kieszeni, żeby sprawdzić, czy nic tam nie zostało. Adam
zawsze wyjmował wszystko z kieszeni, gdy zdejmował jakąś część garderoby,
ale tę marynarkę chciał włożyć, więc Neli uznała, że powinna się upewnić,
czy nic w niej nie ma.

W lewej kieszeni znalazła nienagannie wyprasowaną chustkę; prawa była

pusta. Neli wsunęła palec do kieszonki na piersi - tu także nic nie zostało.

Złożyła marynarkę, otworzyła zamknięty już karton i położyła ją na

spakowanych wcześniej rzeczach. Już zaczęła zamykać pudło, gdy nagle
sobie przypomniała, że w tej marynarce było jeszcze kilka wewnętrznych
kieszeni. Musiała je dla pewności sprawdzić.

Wewnętrzna wszyta z prawej strony była zapinana dla bezpieczeństwa na

guzik. Choć wydawała się płaska, Neli wyczuła coś pod palcami. Odpięła
guzik i wyciągnęła stamtąd małą, szarą kopertę.

W środku znajdował się kluczyk od skrytki. Był na nim wybity numer 332.

ROZDZIAŁ 71

O piętnastej Lisa Ryan odebrała w pracy telefon, na który z lękiem czekała

cały dzień.

Detektyw Sclafani poinformował ją, że obaj z Brennanem koniecznie

muszą się z nią zobaczyć, kiedy tylko wróci do domu.

- Właśnie wyszliśmy od pani MacDermott - wyjaśnił. Lisa rozmawiała z

pokoju kierownika.

background image

- Rozumiem - odrzekła i odwróciła się plecami do szefa, nie mając ochoty

znosić zaciekawionego spojrzenia, którego nawet nie starał się ukryć.

- Tym razem powinniśmy szczerze porozmawiać - uprzedził ją Sclafani. -

W zeszłym tygodniu przeszkodził nam powrót pani dzieci, prawda?

- Dzieci pójdą na obiad do mojej przyjaciółki. Możemy się umówić na

wpół do siódmej?

- Świetnie.
Udając przed wszystkimi dobre samopoczucie, Lisa przetrwała jakoś resztę

popołudnia.

Gdy zjawili się detektywi, otworzyła im drzwi z kubkiem kawy w dłoni.
- Właśnie zaparzyłam - powiedziała na powitanie, wskazując kubkiem w

stronę kuchni. - Napiją się panowie?

Rzuciła tę propozycję mimochodem, lecz Jack Sclafani przyjął ją, chociaż

nie przepadał za kawą bez towarzyszącego jej posiłku. Wyczuł, że mimo na
pozór serdecznego tonu Lisa Ryan przyjęła pozycję obronną i boi się
rozmowy z nimi. Trzeba ją uspokoić, sprawić, żeby zaczęła ich traktować jak
przyjaciół.

- Z początku nie miałem ochoty, ale pachnie tak zachęcająco, że chyba się

skuszę - odrzekł z uśmiechem Brennan.

- Jimmy'emu bardzo smakowała moja kawa - powiedziała Lisa, biorąc

kubki z półki. - Mówił, że potrafię dodać do niej trochę magii.

Oczywiście, giupio to brzmi. Wszyscy parzymy kawę tak samo, Jimmy

chciał mi tylko sprawić przyjemność.

Przeszli z kawą do salonu. Sclafani od razu zauważył, że ze stolika

zniknęła makieta domu marzeń.

Lisa podążyła spojrzeniem za jego wzrokiem.
- Zapakowałam model - wyjaśniła. - Trudno było na niego patrzeć i mnie, i

dzieciom.

- Rozumiem.
To z powodu Kelly schowałam tę makietę, dodała w myślach. Przez to, co

napisała w pamiętniku.

Kiedy spoglądam na dom marzeń mamy, przypominam sobie, jak tatuś go

robił i pozwalał mi patrzeć. Powiedział, że to nasza tajemnica, że chce go dać
mamie w prezencie na Gwiazdkę. Nikomu nic nie powiedziałam. Bardzo
tęsknię za tatusiem. Wiem, że nigdy nie zamieszkamy w tym domu marzeń i
nigdy się nie wprowadzę do pokoju, który tatuś chciał dla mnie urządzić.

Pamiętnik Kelly zawierał jeszcze jedną tajemnicę i Lisa musiała się nią

podzielić z detektywami. Postanowiła nie czekać, aż zaczną zadawać pytania.

background image

- Przypuszczam, że obaj panowie macie dzieci - zaczęła. - Gdyby coś się

wam stało, chyba nie chcielibyście, żeby oceniały was na podstawie jednego
błędu, do popełnienia którego ktoś was zmusił.

Spojrzała na policjantów. Wzrok obu wyrażał współczucie. Lisa modliła

się w duchu, żeby był to szczery odruch, a nie zawodowa sztuczka mająca ją
przekonać, że rozumieją, co się musiało zdarzyć Jimmy'emu.

- Powiem panom wszystko, co wiem - ciągnęła. - Ale błagam was, żeby

nazwisko Jimmy'ego nie pojawiło się w śledztwie. Te paczki z pieniędzmi
były zaklejone i zawiązane sznurkiem. Domyślam się, że ktoś go prosił o ich
przechowanie, a Jimmy nawet nie wiedział, co jest w środku.

- Sama pani w to nie wierzy - odparł Jack Sclafani.
- Nie wiem, w co wierzyć. Jestem jednak pewna, że jeśli Jimmy wiedział

coś o partactwie na budowie, które mogło się stać powodem wypadku, w
końcu by to zgłosił. A skoro sam nie może już nic powiedzieć, teraz wszystko
musi wyjść na jaw.

- Poinformowała pani panią MacDermott, że paczki znajdowały się w

szufladzie z rzeczami męża - powiedział Brennan.

- Tak, szafka z szufladami stoi w warsztacie. Szukałam tam różnych

dokumentów, które trzeba zatrzymać, na przykład zeznań podatkowych. - Na
ustach Lisy mignął cień uśmiechu. - Pamiętam opowiadaną mi w dzieciństwie
historię o ciotecznej babci, jak to w biurku swego męża znalazła polisę
ubezpieczeniową, o której nie miała pojęcia. Kwota ubezpieczenia wynosiła
dwadzieścia pięć tysięcy dolarów, a w czterdziestym siódmym to było
mnóstwo pieniędzy. - Zamilkła, spoglądając na swoje dłonie, które
machinalnie zaciskała i rozluźniała. - Ja, niestety, nie znalazłam w szufladzie
żadnej polisy. Tylko te paczki.

- Nie domyśla się pani, skąd mogą pochodzić?
- Nie, ale wydaje mi się, że mogłabym dość dokładnie powiedzieć, kiedy

Jimmy zrobił coś, za co dostał te pieniądze. Dziewiątego września zeszłego
roku.

- Skąd to pani wie?
- Z pamiętnika mojej córki. - Głos Lisy zadrżał. Nerwowo splotła dłonie. -

O, Boże, co ja robię? - zawołała. - Przysięgłam Kelly, że nigdy nie będę go
czytać.

Znowu się zablokuje, pomyślał Sclafani.
- Proszę pani, obaj mamy dzieci - zaczął jej perswadować. - Nie chcemy

ich skrzywdzić, podobnie jak pani swoich. Ale proszę nam powiedzieć, co

background image

córka napisała o dziewiątym września i dlaczego pani sądzi, że to takie ważne.
Zaraz potem stąd wyjdziemy, przyrzekam.

Przynajmniej na razie niech w to uwierzy, pomyślał Brennan, spoglądając

na swojego partnera. Jack nieźle sobie radzi. Zachowuje się jak starszy brat tej
kobiety. Co ważniejsze, robi to z pełnym przekonaniem.

Opuściwszy głowę, Lisa zaczęła mówić.
- Kiedy przeczytałam o tym w pamiętniku, przypomniałam sobie, że

dziewiątego września Jimmy przyjechał do domu późno. Pracował na
budowie w Upper West Side, w okolicach Setnej. Robili chyba remont jakiejś
kamienicy. Zanim zdążył wrócić z pracy, ktoś dzwonił i chciał z nim
rozmawiać. Mówił, że to pilne, pytał nawet, czy Jimmy ma telefon
komórkowy, ale on nigdy nie miał zaufania do takich aparatów. Spytałam, czy
coś przekazać.

- To był mężczyzna czy kobieta?
- Mężczyzna. Mówił cicho, był zdenerwowany. - Lisa wstała i podeszła do

okna. - Poprosił mnie, żebym przekazała mężowi wiadomość, że zadanie
odwołane. Zaczęłam się bać, że Jimmy znowu stracił pracę. Wreszcie wrócił
do domu około wpół do dziesiątej i powiedziałam mu o tym telefonie.
Okropnie się wtedy zdenerwował.

- Jak wyglądał?
- Zbladł jak płótno i zaczął się pocić, a potem chwycił się za serce. Przez

moment myślałam, że dostanie zawału. Ale zaraz wziął się w garść i
powiedział, że właściciel zażądał kilku zmian, które on już wykonał i nie
może tego cofnąć.

- Dlaczego tak dobrze pamięta pani to zdarzenie?
- Ponieważ Kelly napisała w pamiętniku coś szczególnego. Wtedy

sądziłam, że Jimmy boi się przede wszystkim tego, iż straci pracę. Po tamtej
nocy przestałam tak myśleć. Pamiętam, że poszłam spać godzinę po jego
powrocie do domu. Powiedział, że chce się jeszcze odprężyć, wypić piwo i za
jakiś czas też się położy. Kelly napisała w pamiętniku, że zbudziła się i
usłyszała telewizor. Zeszła na dół, bo gdy tata wrócił z pracy, już spała, i
chciała mu powiedzieć dobranoc.

Lisa zbliżyła się do biurka i wyciągnęła kartkę z szuflady.
- Zrobiłam kopię z tego zapisu z datą dziewiątego września: „Usiadłam

tatusiowi na kolanach. Nic nie mówił, oglądał wiadomości w telewizji. Potem
nagle zaczął płakać. Chciałam pobiec po mamę, ale mi nie pozwolił. Potem
powiedział, że nic mu nie jest, tylko zrobiło mu się trochę smutno i to będzie
nasza tajemnica. Mówił, że jest zmęczony, bo miał ciężki dzień w pracy.

background image

Zaniósł mnie do łóżka i poszedł do łazienki. Słyszałam, jak wymiotuje, i
pomyślałam, że może dostał grypy". - Wolnym ruchem Lisa złożyła kartkę i
podarła ją. - Nie znam się na prawie, ale wiem, że w sądzie nie uznaliby tego
za dowód. Chyba mogę liczyć na panów przyzwoitość, że nie będziecie o tym
wspominać publicznie. Jednak moim zdaniem to, o czym wtedy Jimmy
mówił, że „nie da się cofnąć", jest najważniejsze w sprawie tych pieniędzy i
całej afery z łapówkami. Pewnie trzeba się będzie czegoś dowiedzieć o
remoncie domu, przy którym Jimmy pracował dziewiątego września.

Kilka minut później detektywi wyszli. Gdy siedzieli już w samochodzie,

Sclafani spytał:

- Myślisz o tym samym, co ja?
- Jasne. Trzeba obejrzeć zapis wszystkich programów informacyjnych z

dziewiątego września i znaleźć coś, co może mieć związek z dużą łapówką
dla Jimmy'ego Ryana.

ROZDZIAŁ 72

- Dzwoni pani MacDermott, proszę pana - powiedziała przepraszającym

tonem sekretarka. - Mówiłam, że jest pan zajęty, ale bardzo nalega i twierdzi,
że zechce pan z nią porozmawiać. Co mam jej powtórzyć?

Peter Lang uniósł brew i zastanowił się, patrząc na siedzącego naprzeciw

Louisa Graymore'a, głównego radcę prawnego firmy, z którym miał właśnie
naradę.

- Odbiorę ten telefon - odrzekł po chwili.
Rozmawiał z Neli bardzo krótko. Odłożywszy słuchawkę, powiedział:
- To dopiero niespodzianka. Chce się ze mną natychmiast zobaczyć. Co o

tym sądzisz, Lou?

- Gdy się z nią widziałeś ostatnio, ponoć o mało nie wyrzuciła cię za drzwi.

Co jej teraz powiedziałeś?

- Żeby przyjechała. Powinna być za dwadzieścia minut.
- Chcesz, żebym zaczekał?
- Nie sądzę, aby to było konieczne.
- Mógłbym jej delikatnie przypomnieć, że twoja rodzina wspierała

finansowo kampanie jej dziadka na długo przed twoim i jej urodzeniem -
zaproponował prawnik.

- Lepiej nie. Sam nieśmiało zasugerowałem, że chętnie poprę jej

kandydaturę, gdyby postanowiła startować w wyborach. Nigdy w życiu nikt
mnie tak szybko nie spławił.

background image

Graymore wstał. Ten siwowłosy i kulturalny mężczyzna specjalizował się

w sprawach związanych z handlem nieruchomościami i był doradcą Langa
seniora, a także jego syna.

- Pozwól udzielić sobie rady, Peter. Popełniłeś taktyczny błąd, nie mówiąc

jej wprost o swoich planach dotyczących działki Kapłanów. - Przerwał na
moment. - Z niektórymi lepiej jest zagrać szczerością.

Lou może mieć rację, pomyślał Peter, kiedy niedługo potem sekretarka

wprowadziła przybyłą do gabinetu. Choć Neli była ubrana w dżinsową kurtkę
i sportowe spodnie, jej postawa zdradzała wielką klasę. Lang stwierdził też, że
jego gość wygląda bardzo atrakcyjnie z kosmykami włosów opadającymi na
twarz.

Nawet najbardziej bywali w świecie ludzie, wchodząc do gabinetu, zwykle

zachwycali się głośno wspaniałym widokiem z okien lub pięknymi meblami.
Peter odniósł jednak wrażenie, że Neli w ogóle nie zauważa ani panoramy za
oknem, ani mebli w najlepszym gatunku, ani drogich dzieł sztuki na ścianach.

Ruchem głowy wskazał sekretarce, żeby zaprowadziła przybyłą do jednego

z krzeseł ustawionych pod oknem wychodzącym na rzekę Hudson.

- Muszę z tobą porozmawiać - powiedziała szorstko Neli, gdy już usiadła.
- Po to przecież przyjechałaś - odparł z uśmiechem. Niecierpliwie pokręciła

głową.

- Peter, nie znamy się zbyt dobrze, ale w ciągu tych lat wiele razy się

spotykaliśmy. W tej chwili jednak nie chodzi mi o żadne z tych spotkań. Chcę
wiedzieć, czy dobrze znałeś mojego męża i dlaczego ostatnio mi skłamałeś,
mówiąc o działce, którą Adam kupił od Kapłanów.

Lou trafił w dziesiątkę, pomyślał Lang. W postępowaniu z tą kobietą

wykręty nie wchodziły w grę.

- Neli, odpowiem ci tak: kilka razy spotykałem Adama, gdy pracował u

Waltersa i Arsdale'a. Moja firma współpracowała z nimi przy wielu
projektach.

- Powiedziałbyś o sobie, że byłeś przyjacielem Adama?
- Nie. Szczerze mówiąc, nie. Znałem go - koniec i kropka. Neli skinęła

głową.

- Co o nim sądziłeś jako architekcie? Z tego, co mówiłeś mi we wtorek,

można by wywnioskować, że świat utracił geniusza.

Lang uśmiechnął się lekko.
- Chyba tak daleko się nie posunąłem? Próbowałem ci jakoś powiedzieć, że

nie będziemy mogli skorzystać z jego projektu kompleksu Vandermeer. Jeśli
mam być zupełnie szczery, sugestia, że przyjęlibyśmy jego koncepcję, gdyby

background image

żył, była uprzejmością wobec ciebie. Ponieważ wszystko wskazywało na to,
że nie mówił ci o odrzuceniu projektu, więc nie widziałem sensu, by
przekazywać ci tę złą wiadomość po śmierci Adama.

- Kłamałeś też, mówiąc, że chcesz wykorzystać moją działkę, aby

ciekawiej zagospodarować otoczenie swojej budowli - powiedziała ostro Neli.

Peter bez słowa wstał, podszedł do ściany i wcisnął jakiś guzik. Z góry

zjechał ekran, na którym ukazała się panorama Manhattanu. Budynki i obiekty
w budowie, rozsiane na całym obszarze z północy na południe i ze wschodu
na zachód, zaznaczono na niebiesko i ponumerowano. Z prawej strony
widniała wypisana złotymi literami legenda, która zawierała listę nazw i
lokalizacji różnych działek.

- Niebieskie znaczki to nieruchomości dzierżawione przez firmę Langa na

Manhattanie, Neli. Powtórzę to, co mówiłem policjantom, gdy prawie
oskarżyli mnie o podłożenie bomby na łodzi Adama chciałbym przejąć
działkę Kapłanów, bo moglibyśmy zrealizować fantastyczny projekt, którego
warunkiem jest ten dodatkowy kawałek ziemi.

Neli podeszła do planu i zaczęła go uważnie oglądać. Pokiwała głową.
Peter Lang ponownie dotknął przycisku, chowając ekran.
- Masz absolutną rację - odezwał się cicho. - Nie powiedziałem ci prawdy i

teraz pragnę cię za to przeprosić. Chciałbym połączyć parcelę Kapłanów z
ziemią Vandermeerów, ponieważ niemal dokładnie w tym miejscu osiedlił się
mój dziadek, kiedy jako osiemnastoletni chłopak przypłynął do Ameryki z
Irlandii. Zamierzam zbudować wielki wieżowiec, który byłby pomnikiem
tego, co osiągnęły trzy pokolenia Langów - mój dziadek, ojciec i ja. Żeby
powstał właśnie w tym miejscu, muszę mieć ziemię Kapłanów. - Spojrzał jej
prosto w oczy. - Gdybym jej jednak nie zdobył, nie porzucę tego pomysłu.
Prędzej czy później nadarzy się następna okazja w tej okolicy.

- Dlaczego sam nie kupiłeś działki od Kapłanów?
- Bo ziemia była bezużyteczna, dopóki rezydencja Vandermeerów nie

straciła statusu zabytku, co nastąpiło zupełnie niespodziewanie.

- Dlaczego więc twoim zdaniem kupił ją Adam?
- Albo miał wyjątkowy dar przewidywania, albo ktoś z Komisji Ochrony

Zabytków się wygadał. Nawiasem mówiąc, nie sądzę, żeby policja zbadała
ten trop.

- Zauważyłam, że Vandermeer Tower już jest na twoim planie miasta. -

Neli wskazała na ścianę, gdzie przed chwilą wisiał ekran. - Musisz być bardzo
pewny swego, że wybudujesz swój kompleks właśnie w tym miejscu.

background image

- Mam nadzieję, Neli, nie pewność. W tej branży zawsze przyjmujemy

założenie, że uda się nam osiągnąć cel. Nie zawsze się oczywiście udaje, ale
w handlu nieruchomościami działają zwykle niepoprawni optymiści.

Neli miała na koniec jeszcze jedno pytanie.
- Znasz niejakiego Harry'ego Reynoldsa? - Patrzyła uważnie na Langa,

chcąc sprawdzić, jaką reakcję wywoła to nazwisko.

Najpierw wyglądał na zaskoczonego, lecz po chwili twarz mu się

rozjaśniła.

- Znałem w Yale Reynoldsa, ale Henry'ego. Uczył historii średniowiecza.

Zmarł dziesięć lat temu. Nikt nie mówił do niego „Harry". Dlaczego pytasz?

Neli wzruszyła ramionami.
- Nieważne.
Odprowadził ją do windy.
- Neli, zrobisz z tą ziemią, co zechcesz. Jestem teraz jak gracz, który

schrzanił strzał. Ale nie ma czasu żałować straconej okazji, bo gra toczy się
dalej, a zawodnik już myśli o następnej akcji.

- Przedwczoraj mówiłeś w trochę innym tonie.
- Od przedwczoraj zmieniło się parę rzeczy. Żaden kawałek ziemi nie jest

wart tyle, żebym w zamian za niego miał być przesłuchiwany przez policję
jako morderca. Posłuchaj, moja propozycja odkupienia tej ziemi jest nadal
aktualna, lecz żeby ci udowodnić, że mówię serio, wycofam ją w poniedziałek
wieczorem.

Lang, nigdy nie zdobędziesz harcerskiej nagrody za prawdomówność,

pomyślała Neli, kiedy winda ruszyła w dół z ostatniego piętra. Masz niemal
obsesję na punkcie własnego ego. Gdy chodzi o tę ziemię, nie uwierzę nawet
przez chwilę, że z niej zrezygnujesz. Moim zdaniem pragniesz jej jak
powietrza. Ale to nieważne i nie po to tu przyszłam. Musiałam mieć
odpowiedź i chyba ją dostałam.

W głębi duszy czuła, że poznała już całą prawdę o Peterze Langu. Miała

prawie pewność, podobną do tej, jaka towarzyszyła jej kilka razy w życiu, gdy
słyszała głosy zmarłych rodziców.

Poza nią w windzie nie było nikogo. Neli powiedziała głośno:
- Lang, wiem, że nie masz na rękach krwi.

ROZDZIAŁ 73

Dan Minor czekał, żeby pod koniec dnia odsłuchać wiadomości na

sekretarce, ale jednocześnie bał się tego. Z niewiadomych przyczyn jego
rozpaczliwym poszukiwaniom towarzyszyło przeczucie, że jeśli w końcu
dowie się czegoś o matce, nie będą to dobre wieści.

background image

Kiedy wrócił w czwartek do domu, na sekretarce była tylko jedna

wiadomość - od Maca.

- Odezwij się, Dan. Chodzi o ważną sprawę.
Posępny ton Corneliusa MacDermotta był wskazówką, że poszukiwania

Quinny zostały zakończone.

Dan był chirurgiem i często posługiwał się delikatnymi narzędziami, a

najdrobniejszy niewłaściwy ruch dłoni mógł kosztować życie pacjenta. Jednak
gdy wykręcał numer biura Corneliusa MacDermotta, ręce mu drżały.

Był kwadrans do piątej, czyli dokładnie ta godzina, o której Dan wracał

zwykle ze szpitala, jak sam poinformował Maca. Kiedy rozległ się dzwonek
telefonu, MacDermott odebrał, nie czekając na Liz.

- Usłyszałem twoją wiadomość, Mac.
- Niełatwo mi to mówić, Dan. Jutro rano sam potwierdzisz identyfikację,

ale na fotografii, którą mi dałeś i zdjęciu, zrobionym zmarłej we wrześniu
ubiegłego roku bezdomnej kobiecie, jest ta sama osoba. Zgadzają się
najważniejsze dane, poza tym zmarła miała przypiętą do stanika taką samą
fotografię, jaką nosisz w portfelu.

Dan poczuł, że coś chwyta go za gardło i zaczyna dławić.
- Co się z nią stało?
Cornelius MacDermott zawahał się przez moment. Nie musi wszystkiego

wiedzieć, pomyślał.

- Udusiła się, gdy w domu, gdzie koczowała, wybuchł pożar.
- Udusiła! - Boże, pomyślał z rozpaczą Dan. Czy nie można jej było tego

oszczędzić?

- Dan, wiem, że to trudne. Może spotkamy się na kolacji? Trudno mu było

wydobyć głos.

- Nie, Mac - wykrztusił. - Chyba wolę dziś zostać sam.
- Rozumiem. W takim razie zadzwoń do mnie jutro rano o dziewiątej.

Spotkamy się w Zakładzie Medycyny Sądowej. Każę wszystko załatwić.

- Gdzie ona teraz jest?
- Pogrzebano ją na cmentarzu dla bezdomnych.
- Wiadomo dokładnie, gdzie jest jej grób?
- Tak, możemy dokonać ekshumacji.
- Dziękuję, Mac.
Dan odłożył słuchawkę, wyciągnął portfel i rzucił go na stolik, a sam opadł

na kanapę. Z portfela wydobył zdjęcie, z którym się nie rozstawał, od kiedy
skończył sześć lat. Postawił je na blacie przed sobą.

background image

Siedział tak bezsilnie kilka minut, godzinę, a może półtorej, nie mogąc się

ruszyć i z trudem przywołując wszystkie wspomnienia związane z matką,
nawet te najbardziej niewyraźne.

Och, Quinny, myślał, dlaczego musiałaś umrzeć w ten sposób? I dlaczego

obwiniałaś się za to, co się ze mną stało, mamo? Przecież to nie była twoja
wina. To ja, głupi dzieciak, spowodowałem ten wypadek. Potem okazało się,
że ze mną wszystko w porządku, a nawet lepiej niż w porządku. Chciałem,
żebyś przynajmniej o tym wiedziała, myślał.

Zadźwięczał dzwonek u drzwi, lecz Dan nie zwrócił na niego uwagi. Ktoś

zadzwonił ponownie, tym razem dłużej.

Dajcie mi spokój, do cholery! Nie mam ochoty iść na drinka do sąsiadów.
Z ociąganiem wstał, wyszedł na korytarz i otworzył drzwi. Na progu stała

Neli MacDermott.

- Mac mi powiedział - wyjaśniła. - Przykro mi, Dan.
Bez słowa wpuścił ją do środka. Potem zamknął drzwi, objął Neli i zaczął

płakać.

piątek, 23 czerwca

ROZDZIAŁ 74

W piątek rano wysłano do sześciu największych stacji telewizyjnych w

Nowym Jorku posłańca, by z każdej z nich wziął kasetę z zapisem
wieczornych programów informacyjnych z dziewiątego września ubiegłego
roku. Wszystkie kasety miały się następnie znaleźć w prokuraturze
okręgowej.

Sclafani i Brennan czekali na posłańca, a gdy tylko się pojawił, zabrali

taśmy do sali z urządzeniami technicznymi na dziewiątym piętrze.
Przedzierając się przez labirynt urządzeń i przewodów, znaleźli magnetowid i
telewizor umieszczone pod ścianą pomieszczenia. Brennan ustawił krzesła, a
Sclafani załadował do odtwarzacza kasetę z CBS.

- Zapraszam na seans - powiedział. - Dawaj popcorn. Główna wiadomość

dotyczyła pożaru, jaki wybuchł w zabytkowej rezydencji Vandermeerów przy
Dwudziestej Ósmej i Siódmej. Relację prowadziła na żywo z miejsca
wypadku Dana Adams.

- Dziś wieczorem wybuchł pożar w zbudowanej na terenie jednego z

najstarszych gospodarstw holenderskich w mieście zabytkowej rezydencji
Vandermeerów, która stała pusta przez ostatnie osiem lat. Straż wezwano o
godzinie dziewiętnastej trzydzieści cztery, gdy ogień, rozprzestrzeniając się
błyskawicznie, ogarnął już cały dach. Ponieważ słyszano, że w opuszczonym
budynku widuje się czasem bezdomnych, strażacy, ryzykując życie,

background image

przeszukali wnętrze domu. Niestety, w łazience na piętrze znaleźli zwłoki
kobiety, która najprawdopodobniej udusiła się dymem. Przypuszcza się, że to
ona zaprószyła ogień w budynku. Policja ustaliła wstępnie tożsamość ofiary,
lecz nazwisko nie będzie ujawnione, dopóki nie zostanie potwierdzone i nie
odnajdzie się najbliższa rodzina.

Na tym zakończyła się pierwsza część wiadomości i zaczął się blok reklam.
- Rezydencja Vandermeerów! - zawołał Sclafani. - Należała do Langa, nie?
- Tak, a Cauliff był właścicielem sąsiedniej działki.
- Czyli obaj mogli zarobić na tym pożarze.
- Otóż to.
- Dobra, przelećmy resztę kaset, w razie gdyby znalazło się tam coś

jeszcze, co mogłoby mieć związek z kasą Jimmy'ego Ryana.

Po upływie prawie trzech godzin nie znaleźli żadnej informacji, mającej

cokolwiek wspólnego z Jimmym. Naturalnie, we wszystkich pozostałych
stacjach także znalazły się obszerne materiały na temat pożaru w starej
rezydencji.

Przekazali taśmy technikom, którzy mieli zrobić kopie zapasowe.
- I zmontujcie razem wszystkie sześć relacji z pożaru w domu

Vandermeerów - polecił Jack.

Wrócili do pokoju Sclafaniego, by przemyśleć to, o czym przed chwilą się

dowiedzieli.

- Co ty na to? - zapytał Brennan.
- Zbieg okoliczności, chociaż obaj bardzo nie lubimy tego słowa, i opinia

dziesięcioletniej dziewczynki, że tatuś zrobił się smutny, kiedy oglądał
wiadomości. Może po paru piwach po prostu rozczulił się nad swoim pechem.

- Lisa Ryan powiedziała, że wtedy jej tłumaczył, iż „odwołanie zadania"

przez telefon rzekomo dotyczyło jakiejś dodatkowej pracy, którą już wykonał.

- To chyba łatwo sprawdzić. - Brennan wstał. - Mieliśmy już przypadki

nieumyślnego zaprószenia ognia przez bezdomnych w opuszczonych
budynkach - powiedział z namysłem. - W wyniku pożarów stracili życie inni
ludzie.

- Spójrz na to od innej strony - zaproponował Sclafani. - Kiedy wszyscy

wiedzą, że w budynku, który się spalił, koczowała bezdomna kobieta,
najłatwiej uznać ją za sprawczynię pożaru.

- Chyba zgodzisz się ze mną, że najwyższy czas dokładnie przyjrzeć się

temu, co się stało dziewiątego września w rezydencji Vandermeerów. -
George Brennan wyciągnął notes. - Zacznę się rozglądać. Zaraz, to jest przy

background image

Dwudziestej Ósmej, po wschodniej stronie Siódmej. Akta sprawy będzie miał
Komisariat Trzynasty.

- Ja zajmę się znowu kluczykiem naszej „Winnie z Torbami"
Johnson - odrzekł Sclafani. - Trzeba znaleźć bank, w którym opłacała tę

skrytkę.

- Chyba że jest już za późno.
- Chyba że jest już za późno - zgodził się Sclafani. - Jeśli ośmioletni

chłopiec z Wilmington ma rację, ktoś przed wybuchem wyskoczył z łodzi. W
tej chwili podejrzewam, że tą osobą była Winifred Johnson. A wtedy
dostałaby się do skrytki nawet bez klucza.

- Zdajesz sobie sprawę, że podjęliśmy trop, na który naprowadzili nas

ośmioletni chłopak z wadą wzroku i dziesięcioletnia dziewczynka, pisząca
pamiętnik? - Brennan westchnął. - Mama ostrzegała mnie przed takimi
dniami.

ROZDZIAŁ 75

W piątek rano Neli zadzwoniła do domu Old Woods, pytając o zdrowie

matki Winifred Johnson. Połączono ją z dyżurującą pielęgniarką na drugim
piętrze.

- Jest w dość poważnej depresji - powiedziała kobieta. - Winifred była

bardzo dobrą córką. Odwiedzała matkę w każdą sobotę, a czasami wieczorem
w tygodniu.

Winifred oddana córka. Winifred pływaczka. Winifred „z Torbami".

Winifred kochanka Harry'ego Reynoldsa. Którą z tych czterech osób była
naprawdę? - zastanawiała się Neli. I gdzie teraz jest, w Ameryce Południowej
czy na jednej z wysp karaibskich, które odmówią ekstradycji do Stanów,
nawet gdyby tam namierzono zabójczynię?

- Mogę coś zrobić dla pani Johnson? - zapytała.
- Chyba najlepiej będzie, jeśli ją pani odwiedzi - odrzekła szczerze

pielęgniarka. - Chce z kimś porozmawiać o swojej córce, a obawiam się, że
inni goście raczej jej unikają. Rozumie pani, jest trochę trudna.

- Zamierzałam się z nią zobaczyć w przyszłym tygodniu... - zawahała się

Neli. Pani Johnson chce porozmawiać o swojej córce. Może będzie mogła
powiedzieć coś, co naprowadziłoby Neli na ślad Winifred, jeśli ona jeszcze
żyje? - Ale przyjadę już dziś - obiecała. - Będę około południa.

Odłożywszy słuchawkę, podeszła do okna. Ranek był szary i deszczowy i

kiedy się obudziła, leżała długo w łóżku z zamkniętymi oczami, rozmyślając
nad wszystkim, co się działo w ciągu ostatnich dwóch tygodniu.

background image

Wyobrażała sobie twarz Adama, widząc wszystko w najdrobniejszych

szczegółach. Ostatniego dnia rano nie było na niej śladu uśmiechu, który tak
oczarował Neli przy ich pierwszym spotkaniu. Był zdenerwowany i
zniecierpliwiony; tak bardzo śpieszył się, by wyjść, że zostawił w domu
marynarkę i teczkę.

Marynarkę, w której kieszeni spoczywał klucz do skrytki z numerem 332.
Powinnam oddać ten kluczyk detektywom, pomyślała Neli, wchodząc do

łazienki i odkręcając prysznic. Tak będzie lepiej. Ale zaczekam, aż... Nie
dokończyła myśli. W głowie zaczęła się jej wcześniej wykluwać pewna
możliwość - raczej mało prawdopodobna i zarazem absurdalnie prosta - którą
mogłaby potwierdzić lub odrzucić tylko wówczas, gdyby zatrzymała ów
klucz.

Drugi egzemplarz nie pomoże policji w odnalezieniu banku, stwierdziła,

wchodząc pod parujący strumień.

Poprzedniego wieczoru mało brakowało, by wyznała Danowi swój plan i

przekonała go, że to konieczność, ale nie był to odpowiedni moment. Wczoraj
musiała mu pozwolić wyrzucić z siebie smutek i ból. W urywanych zdaniach,
załamującym się co chwila głosem, opowiedział jej o wypadku, po którym
matka uciekła, o długich miesiącach spędzonych w szpitalu, kiedy się modlił,
żeby otworzyły się drzwi sali i stanęła w nich mama. Mówił o tym, jak w
fizycznym i psychicznym powrocie do zdrowia pomogło mu poświęcenie
dziadków.

Na koniec Dan oświadczył:
- Wiem, że będę o nią spokojny dopiero wtedy, gdy ją przeniosę do

naszego rodzinnego grobowca w Marylandzie. Nie będę się już budził w
środku nocy, zastanawiając się, czy błąka się po ulicach głodna albo chora.

Przyznałam się mu, że naprawdę wierzę w to, iż ci, których kochamy,

nigdy nas nie opuszczają, pomyślała Neli, nadstawiając twarz pod strugi
ciepłej wody. Opowiedziałam mu o tym, jak rodzice przyszli się ze mną
pożegnać.

Zapytał ją, czy mąż też się z nią pożegnał, ale nie chciała wczoraj

rozmawiać o Adamie.

O dziesiątej poszła do kuchni i zaczęła szukać czegoś na kolację.
- Nie jesteś chyba jednym z owych kawalerów smakoszy - powiedziała z

uśmiechem.

Znalazła jajka, ser i pomidora, zrobiła więc omlet, grzanki i kawę. Przy

kolacji Dan próbował nawet żartować.

background image

- Potrafisz stać się niewidzialna, Neli? Zastanawiam się, jak ci się udało

ominąć portiera. Jest gorszy od więziennego strażnika. Jeżeli chcesz wejść,
nie będąc lokatorem, może cię zmusić do zostawienia próbki krwi.

- Ktoś w budynku urządza przyjęcie. Wmieszałam się w grupę kilkorga

gości, a kiedy wysiedli na czwartym piętrze, powiedziałam windziarzowi, że
jadę do ciebie. Zawiózł mnie tu i pokazał twoje drzwi. Bałam się, że jeżeli
portier mnie zapowie, nie odbierzesz domofonu albo nie zechcesz mnie
wpuścić.

- W takim razie było to błędne założenie. Powiedziałbym: „Wejdź, Neli,

potrzebuję cię". - Utkwił w niej nieruchome spojrzenie.

Gdy Dan odprowadził ją na dół do taksówki, dochodziła już północ.
- Będę się mógł spotkać z Makiem na Bellevue dopiero około południa -

oświadczył. - Rano mam kilka zaplanowanych operacji.

Piętnaście minut później, wróciwszy do mieszkania, Neli znalazła na

sekretarce wiadomość od niego:

- Neli, chyba ci nie podziękowałam za to, że przyszłaś dotrzymać mi dziś

towarzystwa. Czułem się tak, jak wtedy, gdy w szpitalu otworzyły się drzwi i
stanęła w nich piękna pani, którą kochałem. Wiem, że jestem bezczelny,
obiecuję nie mówić podobnych rzeczy przez najbliższe pól roku. Zdaję sobie
sprawę, że zaledwie dwa tygodnie temu zostałaś wdową. Ale po prostu chcę ci
podziękować, że zjawiłaś się w moim życiu.

Neli wyciągnęła kasetę z aparatu i włożyła ją do szuflady.
Myślała o tej kasecie dziś rano, wychodząc spod prysznica, wycierając się

energicznie i susząc włosy, a potem ubierając się w jasnoniebieskie spodnie z
gabardyny i niebieskobiałą koszulę o męskim kroju.

Kusiło ją, by wyjąć taśmę z szuflady i jeszcze raz jej posłuchać. Był to

przynajmniej cień nadziei, że może ją czekać szczęśliwsza przyszłość.
Wiedziała jednak, że dziś już nie powróci ów niepowtarzalny, magiczny
nastrój, jaki towarzyszył słuchaniu kasety wczoraj.

Szczerze mówiąc, bała się czekającego ją dnia. Przeczuwała, że zdarzy się

coś strasznego. Wiedziała o tym od chwili, gdy otworzyła rano oczy, po
niespokojnym i pełnym majaków śnie. W powietrzu wisiała jakaś katastrofa,
jak czarne chmury tornada krążące na niebie, by po chwili spaść na ziemię i
zetrzeć z jej powierzchni wszystko, co stanie im na drodze.

Przeczuwała to, lecz była bezradna wobec katastrofy jak wobec żywiołu,

nie wiedząc jeszcze, co to właściwie będzie. Sama była częścią dalszego
rozwoju wypadku, aktorem biorącym udział w scenie, której odegrania nie da

background image

się uniknąć. Dzięki własnemu doświadczeniu oraz wpływowi Gert już dawno
temu zrozumiała, że nazywa się to „prekognicja".

„Prekognicja: wiedza na temat przyszłego wydarzenia zdobyta drogą

postrzegania pozazmysłowego" - wytłumaczyła jej Gert. Kilka razy istotnie
się to zdarzyło.

Nakładając na usta błyszczek, Neli starała się przemówić samej sobie do

rozsądku. Kiedy wczoraj miałam wrażenie, że się pali, a ja duszę się z braku
powietrza, sądziłam, że to prekognicja. Ale matka Dana, która udusiła się w
pożarze, musiała doznawać właśnie czegoś podobnego. Czyżbym odebrała od
niej jakieś wibracje?

Czas pokaże.
Znów odezwały się w niej echem pytania, dręczące ją przez całą noc. Czy

naprawdę ktoś wtedy wyskoczył z łodzi? Jeśli ktoś uciekł, czy była to
Winifred? A może płatny morderca, ukrywający się w przedziale
maszynowym?

A może to Adam?
Musiała znaleźć odpowiedź na to pytanie. Jeżeli się nie myliła, wiedziała

już, jak ją znajdzie.

ROZDZIAŁ 76

W południe Dan Minor wszedł do Zakładu Medycyny Sądowej przy

Pierwszej i Trzydziestej. Mac czekał na niego w holu.

- Przepraszam za spóźnienie - powiedział Dan.
- Wcale się nie spóźniłeś - uspokoił go Mac. - Ja zawsze przychodzę

wcześniej. Neli twierdzi, że w ten sposób denerwuję ludzi, z którymi się
umawiam. - Uścisnął dłoń Minora, przytrzymując ją dłużej. - Strasznie mi
przykro, że tak to się wszystko skończyło.

Ten skinął głową.
- Dziękuję i jestem ci szczerze wdzięczny za pomoc.
- Neli była wstrząśnięta, kiedy jej powiedziałem. Na pewno odezwie się do

ciebie.

- Już to zrobiła. Wczoraj wieczorem przyszła dotrzymać mi towarzystwa. -

Na ustach Dana zjawił się cień uśmiechu. - Stwierdziła, że nie mam nic do
jedzenia, a potem zrobiła kolację.

- To do niej podobne - rzekł Cornelius MacDermott. Wskazał ruchem

głowy drzwi za portiernią. - Urzędnik przygotował papiery twojej matki,
żebyś mógł je przejrzeć.

Zrobili zdjęcie twarzy Quinny i nagiego ciała. Ale szczupła, pomyślał Dan,

musiała mieć anemię. Nie było wątpliwości, że to ta sama twarz co na

background image

komputerowo przetworzonym zdjęciu, choć zdawało się, że po śmierci znów
zagościł na niej spokój. Wysokie kości policzkowe, wąski nos i duże oczy
należały do tamtej młodej kobiety, którą pamiętał.

- Jedyne znaki szczególne to blizny na dłoniach - mówił urzędnik. - Lekarz

uznał, że to ślady po oparzeniach.

- Wszystko się zgadza - potwierdził Dan ściszonym, zbolałym głosem.
W dokumentach była kopia zdjęcia, które zawsze nosił przy sobie.
- Gdzie jest teraz to zdjęcie? - spytał.
- Zostało zachowane jako dowód. Znajduje się w depozycie na

Komisariacie Dziesiątym.

- Dowód! Dowód czego?
- Nie warto się denerwować - powiedział uspokajającym tonem Mac. - Na

pewno nie chciała spalić domu Vandermeerow, ale z tego, co zdołali ustalić
policyjni eksperci, dziewiątego września wieczorem było bardzo chłodno jak
na tę porę roku. Quinny zapewne wrzuciła do kominka jakieś śmieci i
rozpaliła ogień, a potem poszła na górę do łazienki. Zasuwa nie była otwarta,
a jej rzeczy leżały za blisko płomieni. W ciągu kilku minut budynek zmienił
się w piekło.

- Moja matka mogła zginąć w pożarze, ale na pewno nie ona podpaliła dom

- odparł z przekonaniem Dan. - Powiem ci dlaczego. - Głęboko nabrał
powietrza. - Albo jeszcze lepiej pokażę ci.

ROZDZIAŁ 77

Neli już miała wychodzić, gdy zadzwoniła Gert.
- Neli, kochana, czy nadal zamierzasz podrzucić jutro te kartony do

naszego sklepiku?

- Tak, nie zapomniałam.
- W takim razie pamiętaj, że gdybyś potrzebowała pomocy przy

pakowaniu, chętnie wpadnę.

- Dzięki, ciociu Gert, ale rzeczy są już w pudłach - odrzekła Neli. -

Załatwiłam wszystko z moim serwisem samochodowym, który ma przysłać
furgonetkę. Kierowca zawiezie kartony do sklepu, a potem pomoże mi je
rozładować, więc jakoś sobie poradzę.

Gert się zaśmiała.
- Powinnam wiedzieć, że już to obmyśliłaś - powiedziała przepraszającym

tonem. - Jesteś przecież bardzo dobrze zorganizowana.

- Nie mów tak, bo obawiam się, że jest zupełnie inaczej. Zajęłam się od

razu tą sprawą, ponieważ chciałam usunąć z mieszkania wspomnienia.

background image

- Och, Neli, to mi przypomniało: przeglądałam fotografie, zastanawiając

się, które umieścić w nowym albumie i...

- Ciociu Gert, przepraszam, ale obawiam się, że już jestem spóźniona.

Muszę kończyć. Za niecałą godzinę mam być w White Plains.

- Och, przepraszam, kochana. Jedź, jedź, naturalnie. Mogę liczyć, że

zobaczymy się jutro w sklepiku?

- Oczywiście. Kierowca będzie u mnie o dziesiątej, czyli spodziewaj się

mnie około wpół do jedenastej.

- Doskonale, Neli. Już ci daję spokój. Do widzenia, kochana. Do jutra.
Kochana ciocia Gert, pomyślała Neli, odkładając słuchawkę. Ceny akcji

firmy telekomunikacyjnej, z usług której korzystała cioteczna babka, w dniu
jej śmierci spadną o dwadzieścia procent.

Przed wejściem do pokoju pani Johnson Neli zatrzymała się przy biurku

pielęgniarki na drugim piętrze.

- Nazywam się Neli MacDermott, przyjechałam odwiedzić panią Johnson.

Rozmawiałyśmy dziś rano.

Pielęgniarka, szpakowata kobieta o miłej twarzy, wstała.
- Powiedziałam jej, że pani przyjedzie. Myślałam, że się trochę ożywi i

rzeczywiście, ale tylko na chwilę. Niedługo potem dzwonił właściciel domu,
w którym pani Johnson ma mieszkanie. Zdaje się, że chce usunąć z jej
mieszkania meble i to biedaczkę zupełnie wytrąciło z równowagi. Obawiam
się, że może wyładować zły nastrój na pani.

Idąc korytarzem, minęły małą jadalnię, w której przy trzech stolikach

podawano właśnie lunch.

- Na dole mamy główną salę jadalną, ale niektórzy pacjenci wolą jeść

śniadanie i lunch na swoim piętrze, więc staramy się stosować do ich życzeń -
wyjaśniła pielęgniarka.

- Widzę, że chyba nie ma takiej rzeczy, której nie zrobilibyście dla

pensjonariuszy domu - zauważyła Neli.

- Nie udaje się nam tylko jedno: nie potrafimy sprawić, żeby byli

szczęśliwi. Niestety, właśnie tego potrzebują najbardziej. To oczywiście
zrozumiałe. Są starzy i pokrzywdzeni przez los. Tęsknią za swoimi mężami,
żonami, dziećmi czy przyjaciółmi. Niektórzy bardzo łatwo przystosowują się
do życia tutaj, lecz inni nie i żal patrzeć na ich cierpienie. Jest takie
powiedzenie: „Im bardziej się starzejemy, tym bardziej się nie zmieniamy".
Zauważyliśmy, że ludzie, którzy zwykle byli optymistami, najczęściej są
zadowoleni z życia u nas. Były już prawie w pokoju pani Johnson.

background image

- Podejrzewam, że pani Johnson nie przystosowała się najlepiej -

zauważyła Neli.

- Wie, że to jedna z najlepszych placówek tego rodzaju, ale jak każdy

wolałaby mieszkać we własnym domu, a także - szczególnie w jej przypadku
- chciałaby wszystkim dyrygować. Jestem pewna, że sama pani to od niej
usłyszy.

Stanęły przed uchylonymi drzwiami mieszkanka staruszki. Pielęgniarka

zapukała.

- Pani Johnson, ma pani towarzystwo. - Nie czekając na odpowiedź,

pchnęła drzwi i weszła. Neli podążyła za nią.

Rhoda Johnson znajdowała się w sypialni maleńkiego apartamentu. Leżała

w łóżku, wsparta na poduszkach i przykryta kraciastym pledem.

Kiedy weszły, otworzyła oczy.
- Neli MacDermott? - Powiedziała to pytającym tonem.
- Tak. - Wstrząśnięta Neli zauważyła ogromną różnicę, jaka zaszła w

wyglądzie tej kobiety od ich ostatniego spotkania.

- Chcę prosić panią o przysługę. Winifred zwykle kupowała mi ciasto

kawowe w cukierni w centrum handlowym jakąś milę stąd. Może mi pani
przywieźć trochę tego ciasta? Tutejszego jedzenia nie mogę brać do ust - jest
bez smaku.

Boże, pomyślała Neli.
- Chętnie, pani Johnson.
- Miłej wizyty - powiedziała wesołym tonem pielęgniarka. Neli przysunęła

sobie krzesło i usiadła obok łóżka.

- Nie czuje się chyba pani dziś dobrze, pani Johnson? - zagadnęła.
- Nic mi nie jest. Ale ludzie tutaj nie są dla mnie zbyt mili. Widzi pani,

wiedzą, że nie należę do bogaczy, więc mnie lekceważą.

- Nic na to nie wskazuje. Pielęgniarka, która mnie teraz przyprowadziła,

sama zaproponowała, żebym dziś panią odwiedziła, bo sprawia pani wrażenie
przygnębionej. A pracownica, która zabrała mnie na górę w zeszłym
tygodniu, też wydawała się panią lubić.

- One są jeszcze w porządku. Zaręczam pani jednak, że ludzie z obsługi,

którzy zajmują się pokojami, sprzątaniem i podobnymi rzeczami, zaczęli mnie
traktować zupełnie inaczej, odkąd nie przychodzi tu już Winifred i nie wsuwa
im w łapy dwudziesto-dolarówek.

- Miała hojną rękę.

background image

- Okazuje się, że to były wyrzucone pieniądze. Nie sądzi pani, że po

śmierci córki ktoś mógłby okazać mi trochę współczucia? - Rhoda Johnson
zaczęła płakać.

- Zawsze tak było... ludzie mnie wykorzystywali. W tamtym mieszkaniu

przeżyłam czterdzieści dwa lata, a teraz właściciel żąda, żebym się
wyprowadziła w ciągu dwóch tygodni. W szafach są ubrania; mam też
porcelanę po matce. Uwierzy pani, że przez te lata nie stłukłam ani jednej
filiżanki?

- Pani Johnson, przeproszę panią na chwilę, muszę spytać o coś

pielęgniarkę - powiedziała Neli. - Zaraz wrócę.

Nie było jej niecałe pięć minut.
- Dobre wieści - oznajmiła. - Tak jak przypuszczałam, może pani postawić

tu swoje meble, jeśli ma pani ochotę. Mogłybyśmy się umówić w przyszłym
tygodniu i razem pojechać do pani mieszkania. Wybierze pani swoje ulubione
rzeczy, a ja zorganizuję ich przewóz.

Rhoda Johnson przyglądała się jej podejrzliwie.
- Dlaczego pani to robi?
- Bo pani współczuję. Straciła pani córkę. Jeżeli poczuje się pani lepiej,

mając przy sobie ulubione przedmioty, chciałabym w tym pomóc.

- Może wydaje ci się, że jesteś mi coś winna, Neli, dlatego, że Winifred

zginęła na łodzi twojego męża. Gdyby została u Waltersa i Arsdale'a, po pracy
wróciłaby prosto do domu i dzisiaj by żyła! - Twarz Rhody Johnson
wykrzywiła się, a z oczu popłynęły łzy. - Tak bardzo mi jej brakuje. Nigdy nie
zapominała, żeby mnie odwiedzić w sobotę - ani razu. Nie zawsze udawało
się jej przyjechać wieczorem w tygodniu, ale sobota to był nasz dzień,
zawsze. Ostatni raz widziałam ją wieczorem, dzień przed jej śmiercią.

- Czyli w czwartek dwa tygodnie temu - rzekła Neli. - Jak przebiegła ta

wizyta?

- Winifred wydawała się trochę zdenerwowana. Mówiła, że po drodze

chciała wstąpić do banku, ale nie zdążyła.

Neli instynktownie zadała następne pytanie:
- Pamięta pani, o której wtedy przyjechała?
- Właściwie to jeszcze nie był wieczór. Kilka minut po piątej. Pamiętam,

bo kiedy przyjechała, jadłam kolację, a zawsze jadam kolację o piątej.

Banki zamykają o piątej, pomyślała Neli. Winifred miała dużo czasu, żeby

przed wyjazdem do White Plains zdążyć do jednego z banków na
Manhattanie. Musiało jej więc chodzić o jakiś bank w okolicy.

Rhoda Johnson otarła oczy wierzchem dłoni.

background image

- Powinnam wziąć się w garść. Wiem, że nie będę tu już zbyt długo. Moje

serce jest w takim stanie, że ledwo bije. Pytałam często Winifred, co zrobi,
kiedy coś mi się stanie. Wie pani, co zawsze odpowiadała?

Neli milczała.
- Mówiła, że rzuci pracę i znajdzie się na drodze donikąd. Tak sobie

żartowała. - Westchnęła. - Nie powinnam cię dłużej zatrzymywać, Neli. To
dobrze, że tu przyszłaś. Zdawało mi się, że obiecałaś przynieść ciasto
kawowe, prawda?

* * *
Cukiernia znajdowała się w centrum handlowym, położonym dziesięć

minut jazdy od domu opieki. Neli kupiła ciasto kawowe, a potem przystanęła
na chwilę na chodniku przed budynkiem. Deszcz wreszcie ustał, ale niebo
wciąż zasnuwały ciężkie chmury. Po prawej stronie, na rogu pasażu,
zobaczyła duży bank. Miał własny okrężny podjazd i osobny parking.
Dlaczego nie? - pomyślała Neli, idąc w stronę samochodu. Dobre miejsce na
początek.

Podjechała pod bank, zaparkowała i weszła do środka. Na drugim końcu

holu dostrzegła metalową wywieszkę nad okienkiem: „skrytki bankowe".

Podeszła do lady i otworzyła torbę, z której wyjęła portfel, a z niego małą

szarą kopertę, którą znalazła w wewnętrznej kieszeni marynarki Adama.

Kluczyk ze stukiem wylądował na blacie. Zanim zdążyła zapytać, czy to

klucz od jednej ze skrytek w tym banku, urzędniczka z uśmiechem podała jej
formularz do podpisania.

- Chciałabym rozmawiać z kierownikiem - powiedziała przyciszonym

głosem Neli.

Kierowniczka, Arlene Barron, była ładną, ciemnoskórą kobietą w wieku

czterdziestu kilku lat.

- Ten klucz ma związek z toczącym się śledztwem kryminalnym wyjaśniła

jej Neli. - Muszę natychmiast zadzwonić do prokuratury okręgowej na
Manhattanie.

Powiedziano jej, że Sclafaniego i Brennana nie ma, lecz wkrótce powinni

wrócić. Zostawiła dla nich wiadomość, że odnalazła skrytkę, do której
pasował kluczyk z numerem 332, a następnie podała nazwisko Arlene Barron
i numer telefonu.

- Jestem pewna, że zjawią się tu z nakazem rewizji, może nawet dziś przed

zamknięciem banku - uprzedziła kierowniczkę.

- Rozumiem.

background image

- Czy naruszę przepisy bezpieczeństwa, jeżeli panią spytam, na czyje

nazwisko zarejestrowana jest ta skrytka?

- Nie wiem, czy... - Pani Barron się zawahała. Neli przerwała jej pytaniem:
- Proszę mi tylko powiedzieć, czy jest zarejestrowana na kobietę, czy też

konsygnatariuszem jest Harry Reynolds.

- Naprawdę nie powinnam ujawniać takiej informacji - oponowała Arlene

Barron, jednocześnie prawie niedostrzegalnie kiwając potakująco głową.

- Tak myślałam. - Neli wstała. - Proszę powiedzieć mi jeszcze jedno. Czy

skrytkę otwierano po dziewiątym czerwca?

- Nie prowadzimy takich zapisów.
- A gdyby przypadkiem ktoś próbował dostać się do skrytki przed

przyjazdem policji, proszę w jakiś sposób zatrzymać tę osobę. Jeżeli skrytki
jeszcze nie opróżniono, być może znajduje się tam koronny dowód w sprawie
wielokrotnego morderstwa.

Była już przy drzwiach, gdy Arlene Barron zawołała:
- Pani MacDermott, zapomniała pani paczki!
Na podłodze obok krzesła, na którym siedziała Neli, stała torba z ciastem

kawowym.

- Dziękuję. Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że zabrałam to ze sobą do

banku - odpowiedziała Neli. - Muszę zawieźć to ciasto pewnej kobiecie w
domu opieki. W pełni sobie na nie zasłużyła.

ROZDZIAŁ 78

Gdy Sclafani i Brennan zjawili się na Komisariacie Trzynastym, zastali tam

MacDermotta i Dana Minora.

- Popatrz, kto stoi przy dyżurnym - mruknął Brennan do partnera. -

Kongresman MacDermott. Ciekawe, czego tu szuka.

- Jest świetny sposób, żeby to sprawdzić. - Sclafani podszedł do stanowiska

dyżurnego. - Cześć, Rich - powiedział z szerokim uśmiechem, po czym
zwrócił się do przybyłego. - Niezwykle mi miło widzieć tu pana,
kongresmanie. Jestem detektyw Sclafani. Razem z detektywem Brennanem
mamy stały kontakt z pańską wnuczką w związku z tą eksplozją na łodzi.
Bardzo nam pomogła w śledztwie.

- Neli nic mi o panach nie wspominała, ale to mnie nie powinno dziwić -

oświadczył Mac. - Wychowałem ją na samodzielną kobietę, a umiejętności
pedagogicznych niejeden mógłby mi pozazdrościć. - Uścisnął Jackowi rękę. -
Przyszedłem tu jednak w zupełnie innej sprawie. Obecny tu doktor Minor
chciałby uzyskać informacje dotyczące śmierci jego matki.

Podszedł do nich Brennan.

background image

- Przykro mi, doktorze - powiedział do Dana. - Pańska matka zmarła

niedawno?

- Dziewięć miesięcy temu - odpowiedział za niego Mac. - Miała ciężkie

życie, a Dan bardzo długo jej szukał. Udusiła się podczas pożaru w rezydencji
Vandermeerów dziewiątego września zeszłego roku.

Detektywi spojrzeli po sobie. Dziesięć minut później wszyscy czterej

mężczyźni siedzieli przy długim stole w małej sali konferencyjnej
komisariatu. Dosiadł się do nich kapitan John Murphy, oficer dyżurny. Na
stole leżały akta sprawy oraz pudełko z rzeczami osobistymi matki Dana
Minora.

Kapitan Murphy przedstawił im najważniejsze informacje zawarte w

aktach.

- O godzinie dziewiętnastej trzydzieści cztery zauważono dym

wydobywający się z dolnego piętra rezydencji i włączył się alarm. Zanim
cztery i pół minuty później nadjechała pierwsza jednostka straży, ogień
ogarnął większą część budynku, prawdopodobnie przedostając się na dach
przez szyb wyciągu kuchennego. Pomimo niebezpieczeństwa czterej strażacy
z departamentu nowojorskiego, ubezpieczając się nawzajem, przeszukali
pierwsze dwie kondygnacje, które już niemal całe stanęły w płomieniach. Inna
grupa strażaków weszła po wysuwanej drabinie na trzecią i czwartą
kondygnację. W łazience na czwartym piętrze znaleźli ciało dorosłej białej
kobiety. Schroniła się w wannie, nakrywając twarz mokrym kawałkiem
materiału. Zabrano ją, zanim ogień zdążył dosięgnąć piętra. Mimo
natychmiastowej akcji reanimacyjnej nie udało się jej uratować. O
dwudziestej pierwszej trzydzieści stwierdzono zgon. Przyczyna śmierci -
uduszenie wskutek wdychania dymu. - Kapitan zerknął na Minora, który
słuchał uważnie ze spuszczoną głową, trzymając splecione dłonie na stole. -
Może znajdzie pan odrobinę pociechy w tym, że płomienie w ogóle jej nie
dosięgły. Zabiła ją natomiast wysoka temperatura i dym.

- Rozumiem i jestem wdzięczny strażakom - powiedział Dan - ale muszę

wiedzieć, dlaczego uważa się, że to ona zaprószyła ogień?

- Pożar zaczął się w pomieszczeniu, które kiedyś było biblioteką, na

pierwszym piętrze. Okno bardzo szybko pękło, a na ulicy wylądowały jakieś
papiery, wśród których znaleziono kartę do darmowej jadłodajni. Właśnie
dlatego przez pewien czas tożsamość pańskiej matki nie była znana. Okazało
się, że karta należała do innej bezdomnej kobiety, która twierdziła, że kilka
godzin wcześniej skradziono jej torbę.

background image

- Chce pan powiedzieć, że w budynku znajdowała się jeszcze jedna

bezdomna?

- Nie mamy podstaw, aby tak sądzić. Nigdzie nie było drugiej ofiary, a w

bibliotece znaleziono resztki jedzenia i posłanie. Przyjęliśmy wersję, że
pańska matka koczowała w rezydencji Vandermeerów i zaprószyła ogień
przypadkowo - może próbując przyrządzić sobie posiłek - a potem poszła na
górę, by skorzystać z łazienki. Tak się składa, że była to jedyna działająca w
budynku łazienka. Pańska matka zatrzasnęła się w środku. Gdyby próbowała
się wydostać, to i tak dym był zbyt gęsty, żeby mogła odnaleźć schody.

- Powiem panu coś o mojej matce - odezwał się Dan. - Obsesyjnie bała się

ognia, zwłaszcza otwartego, takiego jak w kominku. Niemożliwe, żeby sama
próbowała go rozpalić.

Dostrzegł wyraz niedowierzania na twarzach kapitana Murphy'ego i obu

detektywów.

- Ojciec odszedł od matki, kiedy miałem trzy lata. Wtedy wpadła w ciężką,

kliniczną depresję, która doprowadziła ją do alkoholizmu. W ciągu dnia
potrafiła się opanować i nie brała alkoholu do ust, ale gdy tylko się
położyłem, zaczynała pić do nieprzytomności. - Głos lekko mu się załamał. -
Pamiętam, że jako dziecko bardzo się o nią martwiłem. Budziłem się i na
palcach schodziłem na dół, zabierając po drodze koc. Co wieczór zasypiała na
sofie, z pustą butelką obok. Uwielbiała ogień i zanim poszedłem spać, często
czytała mi na tej kanapie, która stała przy kominku. Kiedyś zszedłem na dół i
zobaczyłem, że leży nieprzytomna na podłodze przed kominkiem. Narzuciłem
na nią koc, ale jego koniec się zapalił. Próbowałem go ściągnąć i wtedy zajął
się także rękaw mojej piżamy.

Dan wstał, zdjął marynarkę i rozpiął guzik mankietu koszuli.
- O mały włos nie straciłem ręki - tłumaczył, podwijając rękaw. - Prawie

rok przeleżałem w szpitalu, przeszedłem serię przeszczepów skóry, a potem
od nowa uczyłem się poruszać ramieniem. Ból był okropny. Moją matkę
zaczęły dręczyć straszne wyrzuty sumienia, bała się, że oskarżą ją o
zaniedbanie obowiązków rodzicielskich, więc pewnego dnia, po nocy
spędzonej przy moim łóżku w szpitalu, uciekła i nigdy się już nie pojawiła.
Nie potrafiła znieść myśli o tym, co się ze mną stało.

Nie mieliśmy pojęcia, gdzie jest, i dopiero siedem lat temu przypadkiem

zobaczyłem ją w telewizji w reportażu o bezdomnych w Nowym Jorku.
Wynajęliśmy prywatnego detektywa, który rozmawiał z jej znajomymi w
tutejszych schroniskach. Każdy miał różne informacje, lecz wszyscy zgadzali
się co do jednego: na widok ognia wpadała w panikę.

background image

Jasną skórę lewej ręki Dana pokrywały liczne blizny. Napiął mięśnie i

wyprostował ramię.

- Minęło sporo czasu, zanim odzyskałem pełnię władzy w ręce -

powiedział. - Może nie najładniej wygląda, ale dzięki dobrej woli lekarzy i
pielęgniarek zostałem tym, kim jestem. Dzisiaj jestem naprawdę dobrym
chirurgiem dziecięcym i kieruję oddziałem oparzeniowym.

Opuścił i zapiął rękaw koszuli.
- Kilka miesięcy temu spotkałem bezdomną kobietę o imieniu Lilly, która

dobrze znała moją matkę. Długo o niej rozmawialiśmy. Lilly także
wspomniała o jej strachu przed ogniem.

- Przedstawił pan mocne argumenty, doktorze - odezwał się cicho Jack

Sclafani. - Całkiem możliwe, że ogień zaprószyła Karen Renfrew, kobieta,
która twierdzi, że skradziono jej kartę do jadłodajni. To był bardzo duży
budynek. Może w ogóle nie miała pojęcia, że przebywała tam również pańska
matka.

- Rzeczywiście, mogło się tak zdarzyć. O ile się orientuję, kiedy matka

przechodziła okres szczególnie ciężkiej depresji, starała się znaleźć miejsce, w
którym byłaby zupełnie sama. - Dan włożył marynarkę. - Nie potrafiłem
uchronić matki przed nią samą - powiedział. - Mogę jednak ocalić jej
reputację. Chcę, żeby jej nazwisko zniknęło z listy podejrzanych o wzniecenie
tamtego pożaru.

Zadzwonił telefon.
- Mówiłem, żeby nikogo nie łączyli - mruknął kapitan, podnosząc

słuchawkę. - To do ciebie, Jack - oświadczył, podając ją detektywowi.

- Sclafani - rzucił krótko detektyw.
Odkładając po chwili słuchawkę, spojrzał na Brennana.
- Ponad godzinę temu zostawiła nam wiadomość Neli MacDermott.

Znalazła bank. To w Westchester, niedaleko domu opieki, w którym mieszka
matka Winifred Johnson. Neli powiedziała kierowniczce, że zjawimy się tam
z nakazem rewizji. - Po chwili milczenia dodał: - Jeszcze jedno. Dziś rano
dzwoniłem do Dakoty Północnej, żeby sprawdzić, co robi nasz wywiadowca.
Właśnie się odezwał i zostawił wiadomość. Skończył zbierać materiały i
napisał pełny raport o Adamie Cauliffie, który właśnie przesyła faksem.

- O czym pan mówi? - zapytał ostro Mac. - Co wyrabia Neli i dlaczego

sprawdzacie Adama Cauliffa?

- Jak już wspomniałem, pańska wnuczka bardzo nam pomaga w śledztwie,

panie MacDermott - odrzekł Sclafani. - Poleciliśmy naszemu człowiekowi w
Dakocie pogrzebać w przeszłości Adama Cauliffa. Wygląda na to, że znalazł

background image

wielce niepokojące informacje. Wszystko wskazuje, że mąż pańskiej wnuczki
chciał, żeby ani ona, ani pan nigdy ich nie poznali.

ROZDZIAŁ 79

Kiedy Neli wracała do miasta, znów zaczął padać deszcz - gęsty i ulewny,

wściekle bębnił w przednią szybę samochodu.

Co chwilę błyskały światła stopu w jadącym przed nią aucie, przechodząc

od czasu do czasu w ciągły czerwony blask, gdy wolno pełznący sznur
pojazdów stawał w miejscu.

Przerażona Neli wstrzymała oddech, ponieważ nieomal otarła się o

samochód, który po kolizji z innym wozem gwałtownie zjechał z lewego pasa.
Mogła prawie dotknąć drzwi po stronie pasażera.

Jej myśli zajmowały wydarzenia dzisiejszego ranka, lecz nakazała sobie

surowo skoncentrować się wyłącznie na prowadzeniu samochodu.

Dopiero gdy wprowadziła wóz na parking podziemny w swoim domu,

mogła się rozluźnić i zastanowić nad znaczeniem tego, czego się dziś
dowiedziała.

Winifred miała wspólną skrytkę bankową z Harrym Reynoldsem.
Adam miał klucz do tej skrytki.
Nie wiedziała, czy to ma jakiś sens, lecz istniało duże

prawdopodobieństwo, że owym „Harrym Reynoldsem" był właśnie Adam.

- Dobrze się pani czuje, pani MacDermott? - Manuel, windziarz, przygląda!

się jej zatroskany.

- Tak, dziękuję, trochę się tylko trzęsę. Naprawdę ciężko się dzisiaj jeździ.
Kiedy otworzyła drzwi i weszła do mieszkania, dochodziła trzecia po

południu.

Jej azyl! Za wszelką cenę musiała się teraz pozbyć wszystkich rzeczy po

mężu. Bez względu na to, która z ostatnich nowin okaże się prawdą, była
pewna, że między nim a Winifred istniała jakaś tajemnicza więź. Być może
chodziło wyłącznie o wspólne brudne interesy. Być może Adam sprawił, że
Winifred przypisywała temu związkowi charakter uczuciowy. Chociaż Neli
nadal nie chciała uwierzyć, to mogło okazać się prawdą. Tak czy inaczej,
chciała usunąć z mieszkania wszystkie przedmioty, które przypominałyby jej
o obecności Adama.

Zakochałam się w miłości...
I nigdy więcej się nie zakocham, przyrzekła sobie w duchu. Nie będziesz

już musiała powtarzać tego błędu, pomyślała. Migające światełko na
automatycznej sekretarce sygnalizowało, że są na niej wiadomości. Pierwsza
była od dziadka.

background image

- Neli, Dan i ja sprawdzaliśmy okoliczności śmierci jego matki.

Przypadkiem spotkaliśmy Sclafaniego i Brennana. Zostawiłaś im wiadomość,
a oni zdaje się mają jakieś informacje o Adamie. Obawiam się, że niezbyt
przyjemne. Mają być w moim biurze o piątej. Minor też przyjdzie. Proszę,
żebyś także przyjechała.

Następną wiadomość zostawił Dan.
- Neli, martwię się o ciebie. Mam przy sobie telefon komórkowy.

Zadzwoń, kiedy tylko będziesz mogła. Numer 917-555-1285. - Już chciała
wyłączyć odtwarzanie, gdy ponownie odezwał się jego głos. - Neli, powtórzę
to. Potrzebuję cię.

Uśmiechnęła się ze smutkiem, kasując wiadomości. Poszła do kuchni i

otworzyła lodówkę. Miałam czelność powiedzieć Danowi, że marnie u niego
z jedzeniem, pomyślała, przyglądając się swoim skąpym zapasom.

Nie była głodna, ale chciała coś zjeść. Zdecydowała się na jabłko. Kiedy je

ugryzła, w pamięci stanęło jej dawne wspomnienie z lekcji historii. W drodze
na szafot Anna Boleyn jadła - czy może tylko poprosiła - właśnie o jabłko.

Zjadła je czy nie? Z niewiadomego powodu odpowiedź na to pytanie

wydała się Neli bardzo ważna.

Ciociu Gert, bądź w domu, modliła się w duchu, sięgając po telefon. Na

szczęście Gert odebrała już po pierwszym dzwonku.

- Neli, kochana, właśnie spędzam dzień tak, jak lubię. Wkładam zdjęcia do

albumu - to fotografie ze spotkań grupy spirytystycznej, jakie u siebie
organizowałam. Wiesz, że cztery lata temu był u mnie Raoul Cumberland, ten
z telewizji, który prowadzi taki popularny program? Zupełnie o nim
zapomniałam. I...

- Ciociu Gert, nie chcę ci przerywać, ale miałam zwariowany dzień -

powiedziała Neli. - Muszę cię o coś spytać. Jutro przywiozę ci pięć kartonów
ubrań. Będziesz miała dużo pracy z sortowaniem i wieszaniem. Chętnie
zwolnię kierowcę i sama zostanę, żeby ci pomóc.

- Naprawdę, skarbie? - Starsza pani zaśmiała się nerwowo. - Ale to nie

będzie konieczne, kochana. - Znów się zaśmiała. - Będę miała do pomocy
osobę, która sama się zgłosiła. Obiecałam jej, że nikomu o tym nie powiem.
Po prostu nie chce się mieszać w prywatne życie swoich klientów, mimo że...

- Ciociu Gert, Bonnie Wilson sama dała mi do zrozumienia, że zamierza

się zgłosić do ochotniczej pracy w sklepiku przykościelnym.

- Naprawdę? - Uldze w głosie ciotecznej babki towarzyszyło zaskoczenie. -

Czyż to nie cudowne z jej strony?

- Nie mów Bonnie, że też tam będę - ostrzegła Neli. - Do zobaczenia jutro.

background image

- Przyniosę album - obiecała Gert.

ROZDZIAŁ 80

Karen Renfrew lubiła siedzieć w Central Parku na ławce niedaleko

restauracji Tavern on the Green. Otoczona swoimi pakunkami, cieszyła się
ciepłem słońca, widokiem przemykających alejkami rolkarzy, biegaczy, niań
pchających przed sobą wózki, spacerujących turystów. Szczególnie lubiła
turystów, którzy gapili się, chłonąc widoki miasta.

Jej widoki. Jej Nowego Jorku. Najlepszego miasta na całym świecie.
Przez pewien czas po śmierci matki Karen była w szpitalu. „Na

obserwacji", powiedzieli. Potem ją wypuścili. Właścicielka domu nie chciała
jej przyjąć z powrotem.

- Z tobą są same kłopoty - powiedziała. - I z tymi rupieciami, które

zbierasz.

To wcale nie żadne rupiecie. To jej rzeczy! Dzięki nim dobrze się czuła.

Ważna była dla niej każda torba spoczywająca w jednym z dwóch wózków -
tym, który pchała, i drugim, który za sobą ciągnęła. Każdy przedmiot w
torbach był równie cenny.

Karen kochała swoje rzeczy, swój park i miasto. Jednak dzisiejszy dzień

nie należał do udanych. W parku nie było prawie nikogo. Za bardzo padało.
Karen wyciągnęła foliową plandekę i narzuciła ją na siebie i wózki.
Wiedziała, że gdyby w pobliżu przejeżdżali gliniarze, prawdopodobnie by ją
pogonili. Na razie jednak mogła spokojnie rozkoszować się siedzeniem w
parku.

Podobał się jej nawet w deszczu. Właściwie lubiła deszcz. Był czysty i

przyjazny. Nawet gdy padał tak mocno, jak dziś.

- Karen, chcemy z tobą porozmawiać.
Usłyszała szorstki męski głos i wyjrzała spod swojej plandeki.
Przy wózkach stal gliniarz. Pewnie zaraz na nią nawrzeszczy za to, że nie

chciała iść do schroniska. Albo co gorsza zmusi ją, żeby zamieszkała w jednej
z tych obrzydliwych nor, pełnych okropnych, stukniętych ludzi.

- Czego chcesz? - spytała ze złością, choć wiedziała, że będzie musiała z

nim iść.

Ten gliniarz nie był taki wredny, jak inni. Pomógł jej nawet zebrać

wszystkie rzeczy. Na ulicy podniósł jeden z jej wózków, by go załadować do
policyjnej furgonetki.

- Zostaw to! - wrzasnęła. - To moje rzeczy. Nie dotykaj!

background image

- Wiem, że to twoje, Karen, ale musimy zadać ci parę pytań na

komisariacie. Obiecuję, że kiedy skończymy, odwiozę cię tutaj razem z tym
wszystkim albo podrzucę tam, gdzie będziesz chciała. Zaufaj mi, Karen.

- A mam jakiś wybór? - zapytała z goryczą, nie spuszczając z niego oka,

żeby nie upuścił żadnego przedmiotu z jej cennego dobytku.

ROZDZIAŁ 81

Neli wykręciła numer Bonnie Wilson. Po czwartym dzwonku włączyła się

automatyczna sekretarka.

- Jeżeli chcą państwo umówić się na wizytę do Bonnie Wilson, medium o

międzynarodowej sławie, proszę zostawić nazwisko i numer telefonu -
odezwał się śpiewny głos w słuchawce.

- Bonnie, tu Neli MacDermott. Nie chcę ci zawracać głowy - powiedziała

przepraszającym tonem - ale mam wrażenie, że powinnyśmy się spotkać.
Jeżeli to możliwe, czy mogłabyś jeszcze raz nawiązać kontakt z Adamem?
Chciałabym piłnie się z nim porozumieć. Jest coś, o czym koniecznie muszę
wiedzieć. Czekam na telefon w domu.

Telefon zadzwonił niecałą godzinę później. W słuchawce odezwała się

Bonnie.

- Neli, przepraszam, że nie zadzwoniłam wcześniej, ale dopiero teraz

odsłuchałam wiadomość od ciebie. Miałam spotkanie z nową klientką.
Oczywiście, przyjdź choćby zaraz. Nie wiem, czy uda mi się skontaktować z
Adamem, w każdym razie spróbuję. Zrobię, co tylko się da.

- Nie wątpię - przytaknęła Neli, starając się, by jej głos brzmiał zupełnie

obojętnie.

ROZDZIAŁ 82

Jack Sclafani i George Brennan przynieśli z delikatesów kanapki i

zostawili je w biurze. Przed przerwą na lunch mieli jeszcze kilka spraw do
załatwienia. Najpierw zadzwonili do dyrektora oddziału Banku Dewizowego
Westchester. Następnie zaś udali się do sędziego, aby poprosić o nakaz
rewizji skrytki numer 332 w ekspozyturze w White Plains. Wreszcie poprosili
prokuratora okręgowego o polecenie otwarcia skrytki dla pozostałych
członków ich grupy.

Bardzo chcieli się dowiedzieć, co zawiera skrytka, lecz jednocześnie nie

mieli ochoty oddalać się od komisariatu, w razie gdyby odnaleziono Karen
Renfrew, bezdomną, której kartę do darmowej jadłodajni znaleziono w
rezydencji Vandermeerów. Gdyby tę kobietę przywieziono, chcieli ją
natychmiast przesłuchać.

background image

Dopiero po trzeciej zabrali się do kanapek. Siedzieli w pokoju Jacka i

jedząc, zaczęli czytać szczegółowy raport, który nadszedł z Dakoty Północnej.

- Trzeba powiedzieć prokuratorowi, żeby zatrudnił tego gościa z Bismarck

- zauważył Sclafani. - W ciągu kilku dni odgrzebał więcej brudów niż
dziennikarze brukowców podczas całego swojego życia.

- Fakt, mało przyjemne wiadomości - dodał Brennan.
- Dzieciak z rozbitego domu. Niezłe konto w sądzie dla młodocianych,

wprawdzie już wyczyszczone, ale sam zobacz. Kradzieże w sklepach. Drobne
złodziejstwo. W wieku siedemnastu lat przesłuchiwany w sprawie śmierci
wuja, choć nie postawiono mu żadnych zarzutów. Matka chłopaka
odziedziczyła po wujku sporo grosza. Dzięki tym pieniądzom Cauliff mógł iść
do college'u.

- Jak nasz człowiek zdobył te informacje?
- Dobra policyjna robota. Złapał emerytowanego szeryfa z niezłą pamięcią.

W college'u znalazł profesora, który nie bał się mówić. Czytaj dalej.

- Chroniczny łgarz i megaloman. Wszyscy byli przekonani, że wcześniej

wiedział, jakie będą pytania na egzaminach końcowych. Starając się o
pierwszą posadę w Bismarck, sfałszował listy polecające. Szef pozwolił mu
samemu złożyć rezygnację. W drugim miejscu pracy romansował z żoną
właściciela. Wyrzucony. Następna robota, podejrzany o sprzedawanie
zawartości zapieczętowanych kopert z ofertami innym firmom. Raport kończy
się cytatem - ciągnął Sclafani. - Jego ostatni pracodawca w Bismarck
powiedział: „Adam Cauliff był absolutnie przekonany, że ma prawo mieć
wszystko, co zechce, kobietę albo każdą rzecz, bez różnicy. Pokazałem jego
dossier znajomemu psychiatrze. Na podstawie informacji, jakie mu
przekazałem, doszedł do wniosku, że Adam Cauliff ma poważne zaburzenia
osobowości i prawdopodobnie jest dotknięty w pełni rozwiniętą socjopatia.
Jak wiele takich osób, może być bardzo inteligentny i mieć dużo wdzięku.
Jego ogólne zachowanie nie wzbudza żadnych podejrzeń, a maniery wydają
się wręcz nienaganne. Kiedy jednak rozwój wypadków obraca się przeciw
niemu, w pewnym momencie staje się gotów na wszystko, by osiągnąć swój
cel. Dosłownie na wszystko. Wydaje się, że zupełnie lekceważy i sprzeciwia
się normalnym regułom społecznym, którymi kieruje się w życiu większość
ludzi".

- Kurczę! - wykrzyknął Brennan, gdy skończyli czytać raport. - Jakim

cudem taka kobieta jak Neli MacDermott związała się z takim typem?

- Jakim cudem tyle fantastycznych kobiet wiąże się z takimi typami?

Powiem ci, co o tym myślę - odparł Sclafani. - Dlatego, że jeżeli sam nie

background image

jesteś łgarzem, musisz się co najmniej raz sparzyć, aby zrozumieć, że
Adamowie Cauliffowie tego świata różnią się od reszty. Czasem nawet
niebezpiecznie się różnią.

- Powstaje więc pytanie: jeżeli ktoś wyskoczył z tej łodzi, czy był to Adam,

czy Winifred Johnson?

- A może: czy w ogóle ktoś wyskoczył? Po otwarciu skrytki dowiemy się,

czy któreś z nich już ją opróżniło.

Zadzwonił telefon, który odebrał Sclafani.
- Dobra, już jedziemy. - Spojrzał na Brennana. - Znaleźli Karen Renfrew;

jest na Komisariacie Trzynastym. Chodźmy.

ROZDZIAŁ 83

Nawet wielki parasol nie zdołał uchronić Neli przed ulewą i po paru

krokach, jakie dzieliły taksówkę od wejścia do domu Bonnie Wilson, była
zupełnie mokra. W westybulu zamknęła parasol i otarła twarz chusteczką.
Potem głęboko nabrała powietrza i wcisnęła guzik domofonu mieszkania
spirytystki. Nie musiała się nawet odzywać.

- Chodź na górę, Neli - powiedział głos Bonnie. Zadźwięczał brzęczyk

otwierający drzwi do korytarza.

Winda powlokła się na czwarte piętro. Wychodząc z niej, Neli uj rZała

spirytystkę stojącą w drzwiach mieszkania. - Wejdź, Neli.

Mieszkanie za jej plecami rozjaśniało przyćmione światło świec. Mimo to

Neli wstrzymała oddech, czując nagły ucisk w gardle. Słaby blask wokół
Bonnie zaczął ciemnieć.

- Neli, wyglądasz na zaniepokojoną. Chodź - powtórzyła tamta.
Neli posłusznie zrobiła krok naprzód, jak odrętwiała. Wiedziała, że

cokolwiek stanie się za chwilę w tym mieszkaniu, jest nieuniknione. Nie
miała wyboru, nie miała prawie żadnej kontroli nad tym, co się tu rozegra.
Trzeba to jednak było doprowadzić do końca.

Weszła do środka, a Bonnie natychmiast zamknęła za nią drzwi. Neli

usłyszała stukot dwóch zamków, a potem zasuwy.

- Coś tam naprawiają na schodach przeciwpożarowych - wyjaśniła

półgłosem pani domu. - Dozorca ma klucz, a nie chcę, żeby on czy ktoś inny
pakował się tutaj podczas twojej obecności.

Neli ruszyła za panią domu, która poszła w głąb korytarza. W śmiertelnej

ciszy odgłos ich kroków na gołej podłodze niósł się głośnym echem. Mijając
lustro, przystanęła i spojrzała.

Bonnie również się zatrzymała i odwróciła.
- O co chodzi. Neli?

background image

Stały obok siebie, a z lustra przyglądały się im dwa odbicia. Nie widzisz? -

chciała zawołać Neli. Twoja aura jest już prawie czarna, tak jak aura
Winifred. Umrzesz!

Po chwili, ku swemu przerażeniu, zauważyła, że ją także zaczyna spowijać

czerń.

Bonnie pociągnęła ją za ramię.
- Neli, kochana, chodźmy do gabinetu - ponagliła. - Czas porozmawiać z

Adamem.

ROZDZIAŁ 84

Dan pojechał do szpitala, żeby sprawdzić, jak się czuje dwójka pacjentów

po operacji, wrócił więc dopiero około wpół do piątej. Jeszcze raz zadzwonił
do Neli, ale wciąż nie odpowiadała. Może Mac się z nią widział.

Cornelius MacDermott oznajmił mu, że wprawdzie nie kontaktował się z

wnuczką, lecz rozmawiał ze swoją siostrą.

- Nie dość, że Gert wysłała moją wnuczkę do owej postrzelonej kobiety,

która twierdzi, że jest medium, to jeszcze mnie częstuje tym samym. Martwi
się, bo ma jakieś przeczucie, że Neli stanie się coś złego.

- Co twoja siostra sugeruje, Mac?
- Nie ma nic lepszego do roboty, więc siedzi i się gryzie. Popatrz, jak pada.

Gert dokucza pewnie artretyzm i woli myśleć, że to jakieś pozazmysłowe
ostrzeżenie. Chciałaby przekazać nam swój ból telepatycznie, żebyśmy
wszyscy go poczuli. Dan, sam powiedz, czy nie jestem tu jedynym
normalnym człowiekiem? Szkoda, że nie możesz zobaczyć, jak teraz Liz na
mnie patrzy. Ona chyba też wierzy w te bzdury.

- Mac, czy sądzisz, że są powody, żeby się martwić o Neli? - spytał ostro

Dan. Niepokój rodzi niepokój, pomyślał. Cały dzisiejszy dzień poświęcił
smutnym sprawom związanym z matką.

- Czym tu się martwić? Powiedziałem Gert, żeby przyszła do mojego biura

posłuchać, co ci dwaj detektywi mają nam do powiedzenia o Adamie
Cauliffie. Gert go uwielbiała, bo skakał wokół niej i przepuszczał ją pierwszą
w drzwiach, ale z tego, co usłyszałem od Brennana, wynika, że wygrzebali w
jego życiu niezłe brudy. Nie chcieli mi powiedzieć przez telefon o wszystkim,
co jest w tym raporcie z Dakoty, ale zdaje się, że chyba dobrze się stało.
Detektywi powiedzieli, że będą tu za godzinę. Wstąpią jeszcze na Komisariat
Trzynasty, tam, gdzie dzisiaj byliśmy. Mówią, że zatrzymano bezdomną,
której karta z jadłodajni została znaleziona po pożarze w domu
Vandermeerów i zawieźli tę kobietę na przesłuchanie na posterunek.

- Chciałbym wiedzieć, co im powie.

background image

- Chyba powinieneś - odrzekł Mac nieco łagodniejszym tonem. -

Przyjeżdżaj zaraz, będziesz miał informacje z pierwszej ręki. Potem złapiemy
Neli i pójdziemy na wczesną kolację.

- Jeszcze jedno. Czy Neli często nie odpowiada na wiadomości zostawione

na sekretarce? To znaczy, czy myślisz, że może być w domu, ale nie odbiera
telefonu, bo źle się czuje?

- Boże, Dan, przynajmniej ty nie zaczynaj. - Lecz w glosie Corneliusa

MacDermotta dal się słyszeć niepokój. - Zadzwonię do jej portiera i zapytam,
czy widział, jak wychodziła albo wracała.

ROZDZIAŁ 85

- Zgłosiłam kradzież torby z moimi rzeczami kilka godzin przed tym

pożarem - powiedziała ze złością Karen Renfrew.

Kapitan Murphy oraz detektywi Brennan i Sclafani siedzieli w tej samej

sali konferencyjnej, gdzie wcześniej tego dnia spotkali się z Corneliusem
MacDermottem i Danem Minorem.

- Komu to zgłosiłaś, Karen? - zapytał Sclafani.
- Gliniarzowi, który mijał mnie radiowozem. Machnęłam ręką i się

zatrzymał. Wiecie, co powiedział?

Wyobrażam sobie, pomyślał Brennan.
- Powiedział: „Szanowna pani, czy nie masz w tych wózkach dość rupieci,

żeby się przejmować jedną torbą, która gdzieś wypadła?". Ale wiem na
pewno, że torba wcale mi nie wypadła. Ktoś ją ukradł.

- Czyli prawdopodobnie ten, kto ukradł torbę, ukrywał się w rezydencji -

stwierdził kapitan Murphy. - I wzniecił pożar, w którym zginęła matka Dana
Minora. Czyli...

Karen Renfrew przerwała kapitanowi.
- Mogę wam powiedzieć, jak ten gliniarz wyglądał. Był gruby i siedział w

samochodzie z drugim, do którego mówił „Arty".

- Wierzymy ci, Karen - zapewnił ją uspokajającym tonem Sclafani. - Gdzie

byłaś, kiedy skradziono tę torbę?

- Na Setnej. Znalazłam miłą klatkę schodową naprzeciwko tego starego

budynku, co go remontowali.

Zaintrygowany nagle Jack spytał: - Jak się nazywa aleja, która przecina tam

Setną, Karen?

- Amsterdam. Co to ma do rzeczy?
- Zgadza się, jaki to ma związek z naszą sprawą? - zapytał Murphy.
- Być może żadnego. A może bardzo duży. Sprawdzamy faceta, który był

majstrem na tamtej budowie. Według jego żony bardzo się zdenerwował,

background image

otrzymawszy wiadomość o zmianie planów - ktoś odwołał pracę, którą tam
wykonywał. Nie potrafimy jednak stwierdzić, czy rzeczywiście stało się coś
takiego, bo nigdzie nie ma śladu podobnego zlecenia. Wygląda więc na to, że
zdenerwował się z innego powodu. Tak się składa, że to wszystko było tego
samego dnia, gdy wybuchł pożar w domu Vandermeerów. Chociaż to może
wyglądać na zbieg okoliczności, jednak opierając się na tym, co mówiła żona
tamtego faceta, próbujemy jakoś powiązać go z obydwoma miejscami.

George Brennan spojrzał na swojego partnera. Nie musieli nic mówić, by

wspólnie dojść do tego samego wniosku. Jimmy Ryan pracował naprzeciwko
budynku, w którym nocowała Karen Renfrew. Piła tanie wino. Jimmy bez
kłopotu mógł zabrać jedną z jej toreb i wrzucić ją do bagażnika samochodu,
gdy kobieta spała zamroczona. W ten sposób miał fałszywy dowód, mogący
sugerować, że dom podpaliła bezdomna zamieszkała w tej ruderze. Traf
chciał, że Jimmy wziął torbę z kartą Karen do darmowej jadłodajni, a karta
ocalała. Kawałki układanki wreszcie zaczęły tworzyć sensowny obraz, choć
nieco odpychający.

Gdyby się okazało, że to prawda, myślał z niesmakiem Brennan, wówczas

Jimmy Ryan był winien nie tylko podpalenia, którego skutkiem stało się
nieumyślne spowodowanie śmierci Kathryn Quinn, ale okradł także
bezdomną kobietę, obsesyjnie i żałośnie przywiązaną do swych rupieci, szmat
i szpargałów.

ROZDZIAŁ 86

- Neli, wyczuwam twoje wielkie wzburzenie.
Obie kobiety siedziały przy stoliku na środku pokoju, a Bonnie trzymała

Neli za obie ręce.

Jej dłonie są zimne jak lód, pomyślała Neli.
- O co musisz zapytać Adama? - spytała szeptem jej towarzyszka. Neli

próbowała się jej wyrwać, lecz wtedy tamta złapała ją jeszcze mocniej. Boi
się, pomyślała Neli, i jest zrozpaczona. Nie ma pojęcia, co wiem o Adamie i
wybuchu ani co podejrzewam.

- Muszę spytać Adama o Winifred - powiedziała, starając się panować nad

głosem. - Myślę, że mogła przeżyć.

- Dlaczego tak sądzisz?
- Bo pewien chłopiec, który był na promie płynącym od strony Statuy

Wolności, widział eksplozję. Twierdzi, że zauważył, jak ktoś zeskoczył z
łodzi, ktoś ubrany w kombinezon płetwonurka. Wiem, że Winifred doskonale
pływała i podejrzewam, że to mogła być ona.

background image

- Dziecko może się mylić - zauważyła bardzo cicho Bonnie. Neli rozejrzała

się wokół. Pokój zasnuwały cienie. Rolety były

opuszczone. Poza własnym oddechem słyszała tylko bębnienie deszczu w

okna.

- Nie sądzę, żeby chłopiec się pomyli! - odparła zdecydowanie. - Myślę, że

ktoś uciekł z łodzi tuż przed wybuchem. Wydaje mi się też, że wiesz, kto to. -
Poczuła, jak przez ciało tamtej przebiega dreszcz; gdy drgnęły jej dłonie, Neli
wreszcie mogła wyswobodzić ręce. - Bonnie, widziałam cię w telewizji.
Wierzę, że naprawdę masz zdolności mediumiczne. Nie rozumiem, skąd się
biorą takie predyspozycje, ale jestem pewna, że sama kilka razy miałam
podobne doświadczenia - bardzo prawdziwe, chociaż nie sposób ich
racjonalnie wytłumaczyć. Wiem, że moja ciotka Gert też przeżyła coś takiego.
- Ty jednak jesteś inna. Masz rzadki dar i wydaje mi się, że czujesz się winna
za to, że niewłaściwie go używasz. Pamiętam, jak wiele lat temu Gert
powiedziała mi, iż zdolności parapsychiczne należy wykorzystywać tylko w
dobrym celu. Jeżeli ktoś ich nadużywa, mówiła, zostanie surowo ukarany.

Bonnie słuchała, utkwiwszy spojrzenie w Neli. Z każdym słowem jej

źrenice ciemniały, a cera przybierała biały, alabastrowy odcień.

- Przyszłaś do Gert, twierdząc, że Adam nawiązał z tobą kontakt. Nie

wierzę w możliwość porozumiewania się ze zmarłymi, ale po jego śmierci
byłam tak wytrącona z równowagi, że sama próbowałam z nim rozmawiać.
Kiedy zginęli moi rodzice, przyszli się ze mną pożegnać, ponieważ mnie
kochali. Sądziłam, że Adam nie przyszedł się pożegnać, bo wcześniej się
pokłóciliśmy. Chciałam się z nim skontaktować, żebyśmy się mogli pogodzić
i rozstać w miłości. Dlatego tak bardzo chciałam ci wierzyć.

- Neli, jestem pewna, że Adam po tamtej stronie...
- Wysłuchaj mnie do końca, Bonnie. Jeżeli istotnie, jak twierdzisz,

rozmawiałaś z Adamem, to powiedział ci nieprawdę. Już wiem, że mnie nie
kochał. Człowiek, który kocha żonę, nie romansuje ze swoją asystentką. Nie
ma z nią wspólnej skrytki bankowej pod fałszywym nazwiskiem. Mój mąż to
zrobił, więc wiem na pewno, że mnie nie kochał.

- Mylisz się, Neli. Adam cię naprawdę kochał.
- Nie, nie mylę się; nie jestem idiotką i wiem, że chcesz pomóc albo jemu,

albo Winifred, próbując zdobyć klucz do ich skrytki, który Adam
przypadkiem zostawił w marynarce.

Trafiłam, pomyślała Neli. Bonnie zaczęła wolno kręcić głową, nie był

jednak to gest zaprzeczenia, tylko rozpaczy.

background image

- Tylko dwoje ludzie mogło zrobić użytek z tego klucza: Adam albo

Winifred. Mam nadzieję, że współpracujesz z Winifred, a Adam zginął.
Niedobrze mi się robi na myśl, że mogłam przez trzy lata mieszkać, oddychać,
jeść i spać z kimś, kto potrafi! z zimną krwią zabić troje ludzi i zaaranżować
pożar, w którym zginęła bezdomna kobieta. Nie mogę też znieść myśli,
chociaż to zupełnie inna sprawa, że poświęciłam karierę, o której marzyłam
całe życie, żeby sprawić przyjemność oszustowi i złodziejowi - bo Adam na
pewno był i jednym, i drugim. Mogę się tylko modlić, żeby nie okazał się
mordercą. - Neli sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła kluczyk. - Bonnie, wydaje
mi się, że wiesz, gdzie się ukrywa Adam albo Winifred. Być może nie zdajesz
sobie sprawy, że jeżeli pomagałaś któremuś z nich, stałaś się współwinna
wielokrotnego morderstwa. Weź ten klucz i oddaj go Winifred czy Adamowi.
Przekonaj jego lub ją, że może bezpiecznie iść do banku w White Plains po
zawartość skrytki. To twoja jedyna szansa na łagodniejsze potraktowanie.

- Co to znaczy „przekonaj go, że może bezpiecznie iść do banku",
Neli?
Nie słyszała zbliżających się kroków. Odwróciła się i spojrzała za siebie,

wstrząśnięta i przerażona. Stał nad nią Adam.

ROZDZIAŁ 87

Dan Minor zerknął w okno w nadziei, że rzęsisty deszcz w końcu

przestanie padać. Niestety, nadal lało i w szyby stukał istny wodospad. Babcia
mawiała, że kiedy tak pada, płaczą anioły. Dan stwierdził, że dziś porzekadło
babci brzmi szczególnie złowieszczo.

Dokąd poszła Neli? - Bez przerwy zadawał sobie to pytanie.
Wszyscy siedzieli w biurze kongresmana. Dan, Mac razem z Gert i Liz

oraz obaj detektywi, którzy przed chwilą przyjechali.

Portier w domu Neli potwierdził, że przyjechała około trzeciej i krótko po

czwartej znowu wyszła. To znaczyło, że musiała usłyszeć wiadomość, jaką jej
zostawiłem, pomyślał Dan. Dlaczego nie oddzwoniła?

Według słów windziarza wyglądała na zdenerwowaną. Na początku

detektywi przedstawili się Gert i Liz, po czym głos zabrał Sclafani.

- Zacznijmy od bezdomnej, która kilka godzin przed pożarem rezydencji

zgłosiła policji kradzież torby. Funkcjonariusz, do którego się wtedy zwróciła,
potwierdził jej wersję wydarzeń. Uznaliśmy więc, że to nie ona zaprószyła
ogień w rezydencji Vandermeerów. Nie sądzę, żebyśmy mogli jeszcze zdobyć
niezbity dowód na poparcie naszych przypuszczeń, ale wszystko wskazuje na
to, że Winifred Johnson zapłaciła Jimmy'emu Ryanowi, który później zginął

background image

w wybuchu na łodzi, za podpalenie domu w taki sposób, żeby winę
przypisano bezdomnej kobiecie.

- Czyli moja matka... - wtrącił Dan.
- Czyli pańska matka została oczyszczona z podejrzeń.
- Sądzi pan, że Winifred Johnson działała samodzielnie czy też na

polecenie Adama? - zapytał Mac.

- Przyjęliśmy założenie, że wszystko robiła dla Adama Cauliffa.
- Nie rozumiem - odezwała się Gert. - Co Adam mógł zyskać na

podpaleniu tamtego domu?

- Wcześniej kupił ziemię Kapłanów tuż obok owej starej rezydencji. Nie

był głupi i domyślił się, że jego działka znacznie zyska na wartości, jeżeli
sąsiedni dom ulegnie zniszczeniu i tym samym straci status zabytku.
Wówczas mógłby zaproponować odsprzedaż Peterowi Langowi, który kupił
ziemię Vandermeerów. W swojej arogancji był też przekonany, że uda mu się
narzucić inwestorowi własny projekt. Według słów wdowy wieczorem tego
dnia, gdy wybuchł pożar, do domu Jimmy'ego Ryana zadzwonił jakiś
człowiek z wiadomością o odwołaniu zadania - wyjaśnił Brennan. - Dlatego
między innymi podejrzewamy, że Adam i Winifred razem planowali spalenie
domostwa Vandermeerów. Może właśnie się dowiedzieli, że tego samego
dnia cofnięto rezydencji status zabytku, nie trzeba więc już było jej podpalać.

- Niewiele im jednak z tego przyszło - zauważyła Liz. - Oboje zostali

rozerwani na kawałki podczas eksplozji.

- To wcale nie jest takie pewne - oświadczył Brennan. Zauważywszy

zdumienie na ich twarzach, wyjaśnił: - Jeden ze świadków twierdzi, że chwilę
przed wybuchem z pokładu wyskoczył ktoś ubrany w piankowy kostium
nurka. Po katastrofie nie odnaleziono szczątków dwóch osób: Adama Cauliffa
i Winifred Johnson.

- Dzięki zdolnościom detektywistycznym pańskiej wnuczki, panie

MacDermott - kontynuował Sclafani - uzyskaliśmy dostęp do skrytki
bankowej zarejestrowanej na dwie osoby: Harry'ego i Rhodę Reynoldsów. W
środku były fałszywe paszporty i inne dokumenty potwierdzające tożsamość.
Nie widzieliśmy zawartości skrytki, lecz kopie zdjęć z paszportów zostały
przesłane faksem do naszego biura.

Choć oboje mają nieco zmieniony wygląd, widać od razu, że na

fotografiach są Winifred Johnson i Adam Cauliff.

- W skrytce znajdowało się też prawie trzysta tysięcy dolarów w gotówce

oraz obligacje na okaziciela i inne papiery wartościowe o wartości kilku
milionów dolarów - dodał Brennan.

background image

Po ujawnieniu tych informacji zapadło długie milczenie, przerwane w

końcu przez Gert, która zapytała:

- Jak, u licha, udało się im zgromadzić tyle pieniędzy?
- To naprawdę nie takie trudne, jeśli ma się do czynienia z

przedsięwzięciami, jakie realizowali Walters i Arsdale. Kosztorysy projektów,
które w tej chwili realizują, opiewają na prawie osiemset milionów dolarów.
Podejrzewamy też, że Adam i Winifred planowali to od dłuższego czasu.

Widząc przybitą minę Maca, Sclafani powiedział:
- Obawiam się, że pańska wnuczka poślubiła ciemnego typa,

kongresmanie. Ten raport to dość przygnębiająca lektura. Może pan go
przeczytać w wolnej chwili. Współczuję pani MacDermott. Jest piękną,
inteligentną kobietą. Wiem, że to będzie dla niej szok, ale wydaje się silna i
odporna i z czasem dojdzie do siebie.

- Przyjdzie tu? - zapytał Brennan. - Chcielibyśmy jej podziękować za

pomoc.

- Nie wiemy, gdzie jest Neli - odezwała się Gert, a w jej głosie

pobrzmiewały złość i obawa. - Nikt mnie nie chce słuchać, ale bardzo się o
nią martwię. Coś jest nie tak. Kiedy rozmawiałam z nią dzisiaj przez telefon,
była jakaś rozkojarzona. Mówiła nieswoim głosem. Powiedziała, że właśnie
wróciła z Westchester. Po co jednak miałaby znowu wychodzić w taką
pogodę?

Rzeczywiście coś jest nie tak, pomyślał Dan, dręczony niepokojem. Neli

ma kłopoty.

Brennan i Sclafani spojrzeli po sobie.
- Nie domyśla się pani, gdzie ona może być? - zapytał Sclafani.
- Skąd ta troska? - spytał szorstko Mac.
- Stąd, że pani MacDermott znalazła drugi klucz do skrytki i dzięki swojej

inteligencji ustaliła, w którym banku była ta skrytka - niedaleko domu opieki,
gdzie mieszka matka Winifred Johnson. Jeżeli dowie się, gdzie mogą
przebywać teraz Winifred albo Adam i spróbuje się z nimi skontaktować,
może się narazić na ogromne niebezpieczeństwo. Ten, kto potrafił z zimną
krwią wysadzić w powietrze łódź z kilkoma osobami na pokładzie, jest zdolny
do wszystkiego, nawet do popełnienia następnych morderstw, żeby tylko nie
dać się złapać.

- Na pewno to Winifred się uratowała - powiedziała drżącym głosem Gert.

- Wiem, bo Bonnie Wilson nawiązała kontakt z Adamem. Odezwał się do
Neli z tamtej strony, więc musiał umrzeć.

- Co takiego? - zdumiał się Sclafani.

background image

- Gert, na litość boską! - wybuchnął Mac.
- Mac, wiem, że w to nie wierzysz, ale Neli uwierzyła. Spełniła nawet

życzenie Adama, żeby oddać wszystkie jego ubrania do przykościelnego
sklepiku z używaną odzieżą. Jeszcze dziś po południu o tym rozmawiałyśmy.
Spakowała wszystkie rzeczy zmarłego i jutro rano je przywiezie, a Bonnie
Wilson zaproponowała mi pomoc w rozpakowaniu pudeł. Opowiedziałam o
tym Neli. Bonnie bardzo nam pomaga. Zdziwiłam się tylko, że zapomniała mi
powiedzieć - albo też postanowiła nie mówić o tym, że kiedyś na przyjęciu u
mnie poznała Adama. Znalazłam zdjęcie, na którym są razem. Tak sobie
myślę, że powinna coś na ten temat wspomnieć.

- Bonnie zasugerowała pani MacDermott, żeby oddała rzeczy Adama

Cauliffa do sklepiku, a potem chciała pomóc w ich rozpakowaniu? - zawołał
Brennan, zrywając się na równe nogi. - Założę się, że próbowała zdobyć ten
klucz. Musi być w to zamieszana i współdziała albo z Adamem, albo z
Winifred.

- Dobry Boże! - odezwała się Liz Hanley. - A mnie się wydawało, że

prawie się zmaterializował.

Wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem.
- Co tym mówisz, Liz? - spytał Mac.
- W mieszkaniu Bonnie Wilson zobaczyłam w lustrze twarz Adama.

Pomyślałam, że wywołała ducha, ale może po prostu naprawdę tam był.

A więc tam jest Neli, pomyślał Dan, w mieszkaniu tej Wilson. Na pewno.
Przerażony spojrzał po twarzach obecnych i zobaczył, że na wszystkich

odmalował się nagle taki sam strach.

ROZDZIAŁ 88

Stał nad nią Adam.
Mimo przyćmionego światła Neli dostrzegła jego sylwetkę. Tak, to był on,

lecz prawą połowę jego twarzy pokrywały pęcherze i płaty złuszczonej skóry,
a prawą rękę i nogę miaf grubo zabandażowane. Neli dostrzegła, że w jego
oczach płonęła wściekłość.

- Znalazłaś klucz i zawiadomiłaś policję - wychrypiał. - Po tylu

przygotowaniach, po trzech latach znoszenia tej głupiej, nijakiej kobiety, po
tym, jak o mały włos nie straciłem życia, bo dałaś jej inną marynarkę i
musiałem szukać tej cholernej torebki - po tym wszystkim, nie licząc
potwornych oparzeń, nie mam nic.

Uniósł lewą rękę. Trzymał w niej coś ciężkiego, ale Neli nie widziała co to.

Próbowała wstać, lecz pchnął ją zabandażowaną ręką z powrotem na krzesło.
Zobaczyła, jak krzywi się z bólu i równocześnie usłyszała krzyk Bonnie:

background image

- Adam, nie! Proszę, nie!
A potem poczuła potworny ból, eksplodujący z jednej strony głowy i

zaczęła spadać, spadać...

Neli usłyszała dobiegający z oddali dziwny dźwięk, jak gdyby ktoś jęczał i

wzdychał jednocześnie. Okropnie bolała ją głowa. Włosy, a także twarz miała
mokre i lepkie. Powoli zaczęła sobie uświadamiać, że to ona wydaje owe
dziwne dźwięki.

- Głowa mnie boli - szepnęła. Po chwili przypomniała sobie: Adam żyje i

jest tutaj.

Czy ktoś jej dotyka? Kto? Co się dzieje?
- Mocniej. Wiąż mocniej! - To był głos Adama. Skąd ten ból w nogach? -

zastanawiała się Neli.

Z trudem otworzyła oczy i ujrzała pochyloną nad sobą Bonnie, która cicho

szlochała. W dłoni trzymała kłębek mocnego szpagatu. Związuje mi nogi,
pomyślała Neli.

- Teraz ręce. Zwiąż jej ręce. - Znów zabrzmiał głos Adama - zimny i

okrutny.

Leżała na brzuchu na łóżku, a Bonnie sznurkiem krępowała jej ręce z tyłu.
Neli próbowała coś powiedzieć, lecz słowa, które kołatały w jej głowie, nie

potrafiły przejść przez gardło. „Nie rób tego, Bonnie - chciała powiedzieć. -
Zostało ci tylko parę minut życia. Masz już zupełnie czarną aurę. Nie plam
więcej rąk krwią".

Wspólniczka Adama wiązała jej nadgarstki, ale Neli poczuła, jak Bonnie

ścisnęła jej dłoń. Wprawdzie dalej oplatała jej ręce szpagatem, lecz już
znacznie luźniej.

Chce mi pomóc, pomyślała Neli.
- Pośpiesz się! - warknął Adam.
Neli powoli obróciła głowę w jego stronę. Zobaczyła stertę zmiętych gazet

na podłodze. Adam przyłożył do nich płonącą świeczkę i pierwszy płomień
skoczył w górę. O Boże, podpalał pokój! Z przerażającą jasnością
uświadomiła sobie, co się dzieje.

- Przekonasz się, jakie to miłe, Neli - powiedział Adam. - Poczujesz taki

ból jak ja. To wszystko przez ciebie. Przez ciebie nie miałem kluczyka. A
potem, z taką twarzą i bandażami, nie mogłem pokazać się w banku i kazać
im, żeby mi otworzyli skrytkę. Wszystko przez ciebie i tę idiotkę, która
przyniosła mi inną marynarkę.

- Adamie... dlaczego? - wykrztusiła z trudem Neli.

background image

- Dlaczego? Naprawdę nie wiesz dlaczego? Nic nie rozumiesz? - Patrzył na

nią z wściekłością zmieszaną z niesmakiem. - Nigdy nie byłem dla ciebie
odpowiedni, nie pasowałem do kumpli twojego drogiego dziadka. Nie
rozumiesz, że gdybyś została politykiem, wszystko by się dla mnie
skończyło? Niektóre rzeczy z mojej przeszłości mogły się okazać trochę
krępujące dla kandydatki do Kongresu. Gdybyś nie była ukochaną wnuczką
dziadziusia i nie spełniała jego wszystkich kaprysów, może miałbym jakąś
szansę. Ale kiedy postanowiłaś kandydować, wiedziałem, że to już koniec.
Nie rozumiesz, jaką sensację z mojej przeszłości zrobiłyby sobie media? Nie
mogłem do tego dopuścić. - Adam ukląkł obok łóżka, zbliżając twarz do jej
twarzy. - I tak, Neli, sama przyśpieszyłaś moje plany. Ty i ten głupkowato
uśmiechnięty Jimmy Ryan, i Winifred o wilgotnych, krowich oczach i
suchych, popękanych ustach. No i dobrze. Tak czy owak, dla mnie był już
najwyższy czas. Czas zacząć zupełnie nowy rozdział. - Wstał i spojrzał na nią
z góry. - Wprawdzie niewiele mi zostało, żeby zaczynać jeszcze raz od
początku, jednak to zrobię. Ale dla ciebie to już koniec. Żegnaj, Neli.

- Adamie, nie możesz jej zabić - pisnęła Bonnie, chwytając go kurczowo za

ramię. Płomienie tańczyły coraz wyżej.

- Bonnie, albo jesteś po mojej stronie, albo nie. Wybieraj: zostaniesz tu z

Neli lub wyjdziesz ze mną przez te drzwi.

W tej samej chwili rozległ się dzwonek do drzwi, którego natarczywy,

przeraźliwy dźwięk odbijał się echem od ścian małego mieszkania. Całe
pomieszczenie wypełniał dym, a po chwili zaczęła się palić ściana za stertą
gazet. Ktoś za drzwiami zawołał:

- Policja, otwierać!
Adam wybiegł do korytarza, spoglądając na drzwi wejściowe. Potem

odwrócił się i patrząc na Neli, powiedział:

- Słyszysz ich? Próbują cię uratować. I wiesz co? Nie zdążą. Postaram się o

to.

Pokuśtykał do wejścia i sprawdził obydwa zamki oraz zasuwę. Wróciwszy

do sypialni, zamknął do niej drzwi, obrócił klucz w zamku i wyszarpnął, a
później pchnął ramieniem komodę, barykadując wejście. Chwycił ze sterty
kilka gazet, które nie zdążyły się zająć ogniem i rzucił na nie płonącą
świeczkę.

- Szybko, na schody! - warknął krótko do Bonnie. Płomienie przeskoczyły

już na firanki.

- Otwórz okno, do cholery! - zawołał.

background image

- Schody przeciwpożarowe są w naprawie. Nie możemy tędy uciec. To

niebezpieczne - łkała Bonnie.

Wypchnął ją na schody, prosto w ulewę. Kiedy błyskawicznie zamykał za

nimi okno, Neli ujrzała na jego twarzy szaleństwo. Została uwięziona w
płonącym pomieszczeniu.

Była sama - sama w płomieniach. Żar zrobił się nie do zniesienia. Materac

zaczynał się tlić. Zrozpaczona Neli znalazła w sobie tyle siły, by zsunąć się z
łóżka, stanąć na nogi i utrzymać równowagę. Opierając się o komodę, zdołała
wyswobodzić ręce z pęt, które poluzowała Bonnie. Potem odsunęła barykadę.

Drzwi już płonęły. Neli spróbowała nacisnąć rozgrzaną do czerwoności

klamkę. Pęcherze, dym - jak wcześniej w jej wzji. Krew z rany na głowie
zalewała jej oczy. Nie było tlenu, tylko dym. Nie mogła już oddychać.

Ktoś walił pięściami do drzwi mieszkania. Neli słyszała hałas i krzyki. Nie

mogła otworzyć drzwi pokoju. Nie było klucza.

Za późno, pomyślała, opadając na podłogę i czołgając się w stronę okna.

Nie zdążycie.

ROZDZIAŁ 89

Na korytarz wypełzło wąskie pasmo dymu.
- Mieszkanie się pali! - wykrzyknął Sclafani. Razem z Brennanem i

Minorem zaczęli walić w drzwi, ale te ani drgnęły.

- Spróbuję przez dach! - zawołał George.
Jack odwrócił się i pomknął biegiem schodami w dół. Dan nie odstępował

go na krok. Wybiegli do holu, a stamtąd na ulicę, w stronę bocznej ściany
budynku, gdzie znajdowały się schody przeciwpożarowe. Gdy skręcili za róg,
zaatakowała ich ulewa.

- Boże, patrz! - wykrzyknął Dan.
Po mokrych stopniach schodziły dwie osoby, ślizgając się i potykając.
Mimo półmroku i ściany gęstego deszczu Jack zobaczył twarz mężczyzny

na schodach. A więc złapali w potrzask Adama Cauliffa, człowieka, który w
stroju płetwonurka wyskoczył z łodzi i przez którego Benjy'ego Tuckera
dręczyły nocne koszmary.

Dym wypełnił już całą sypialnię. Pełznąc po podłodze i łapczywie

wciągając do płuc resztki powietrza, Neli nic już nie widziała. Okno! Musi
znaleźć okno! Nagle uderzyła głową w coś twardego. Ściana! Widocznie
udało się jej pokonać całą szerokość pokoju - więc okno powinno być
niedaleko. Podniosła się na kolana i po omacku zaczęła szukać parapetu.
Znalazła tylko rozgrzany metal. Co to jest? Jakiś uchwyt? Tak, uchwyt od

background image

szuflady w komodzie. Boże, okrążyła cały pokój. Znów znalazła się przy
zamkniętych drzwiach.

Nie uda się, pomyślała. Nie mogę oddychać.
Nagle poczuła się, jak gdyby znowu porwał ją wir i wciągał w głąb

spienionego nurtu. Znużenie ją pokonało. Nie mogła oddychać. Teraz chciała
już tylko zasnąć.

Wtedy usłyszała głos, który tym razem jednak nie należał do żadnego z

rodziców. To był głos Dana, który mówił: Neli, potrzebuję cię.

Zawróć, rozkazała sobie. Wyobraź sobie okno. Jest dokładnie po drugiej

stronie. Trzymaj się blisko łóżka, potem skręć w prawo. Z trudem poruszając
nogami, które wciąż krępował sznurek, zaczęła się czołgać.

„Potrzebuję cię, Neli. Potrzebuję cię".
Krztusząc się i kaszląc, Neli runęła naprzód, w nadziei, że dosięgnie okna.
- Stać! Policja! - zawołał Sclafani do dwojga ludzi na schodach

przeciwpożarowych. - Ręce do góry!

Adam zatrzymał się i zawrócił na pięcie, zderzając się z Bonnie, która

chciała go wyminąć. Złapał ją wpół.

- Wracaj - krzyknął, popychając kobietę w górę po schodach. Na

wysokości trzeciego piętra pośliznął się i chwycił barierki

obandażowaną ręką. Wrzasnął z bólu, lecz nadal parł naprzód.
Minęli okno mieszkania Bonnie na piątym piętrze i dotarli na najwyższy

podest na szóstym. Z dołu dobiegł brzęk tłuczonego szkła i buchnął kłąb
dymu.

Cauliff spojrzał z podestu w górę. Dach był kawałek nad ich głowami.
- To bez sensu, Adamie! - krzyknęła Bonnie.
Adam wspiął się na metalową barierkę i wyciągnął ręce w górę. Końcami

palców dotknął krawędzi dachu. W zapamiętaniu, nie zważając na ból ręki,
chwycił się brzegu dachu i spróbował się podciągnąć.

Usłyszał pod sobą głośny zgrzyt i poczuł okropne szarpnięcie. Schody

przeciwpożarowe zaczęły odsuwać się od ściany.

Stojąc na ulicy, Dan usłyszał zbliżający się ryk wozów strażackich, które

mknęły przez West End. Podstawił Jackowi Sclafaniemu splecione dłonie, a
detektyw położył na nich stopę, wspiął się i złapał za dolny szczebel
schodków przeciwpożarowych.

- Opuść drabinkę! - zawołał Dan, gdy Sclafani zaczął się wspinać na piętro.
W chwilę później Dan też wdrapywał się na niepewne schody. Nad sobą

widział płomienie buchające z okna. Neli! - pomyślał. W tym piekle jest Neli!

* * *

background image

Neli podciągnęła się i będąc tuż przy oknie, straciła równowagę. Poleciała

do przodu, trafiając ramieniem w szybę, która pękła. W plecy uderzyła ją fala
gorąca, które ruszyło w kierunku wybitego okna, a podłoga pod jej stopami
zaczęła się uginać. Neli rzuciła się naprzód, czując chłodne i wilgotne
powietrze, dzięki któremu znów mogła oddychać. Za mało jednak wychyliła
się przez okno i poczuła, że się zapada, stojąc na załamującej się podłodze.
Poparzonymi dłońmi chwyciła się ramy okiennej. Ostre kawałki szkła raniły
jej palce - ból był ogromny i wiedziała, że dłużej już nie wytrzyma. Za jej
plecami huczał pożar. Z dołu dobiegał ryk syren strażackich i krzyki ludzi.
Jednak w głowie Neli panowały niezmącona cisza i spokój. Czy właśnie tak
się umiera? - pomyślała.

Adam złapał się krawędzi dachu czubkami palców. W desperacji,

nadludzkim wysiłkiem, zaczął się podciągać. Po chwili poczuł, że ktoś łapie
go za nogi i ściąga w dół. To była Bonnie. Próbował kopniakiem wyzwolić się
z jej uścisku, lecz bez skutku. Nie udało mu się utrzymać na dachu. Zachwiał
się i spadł z powrotem na podest.

Z gniewnym pomrukiem uniósi Bonnie na rękach. Schody pod nimi

zakołysały się niebezpiecznie.

- Puść ją albo strzelę! - zawołał z dachu Brennan.
- Właśnie chcę to zrobić - odkrzyknął Cauliff.
Biegnąc po schodach, Sclafani zobaczył, co się święci. Zrzuci ją na dół,

pomyślał. Dotarł na najwyższy podest i chciał powstrzymać zabójcę. Spóźnił
się jednak i Bonnie z przeraźliwym wrzaskiem runęła w dół na ulicę.

Adam znów wskoczył na barierkę i wyciągnął ręce w górę. Tym razem

nawet nie zdołał się złapać krawędzi dachu, gdyż jego palce zsunęły się po
mokrym metalu. Przez pełną grozy chwilę balansował na barierce, młócąc
ramionami powietrze, by utrzymać równowagę.

Sclafani zamarł, obserwując go w tym śmiertelnym tańcu, a ułamek

sekundy później mężczyzna przechylił się i poleciał w dół, nie wydając
żadnego dźwięku. Jego ciało wylądowało z głuchym łoskotem na jezdni.

Wspinający się za Sclafanim Dan dotarł do okna mieszkania Bonnie.

Widząc Neli trzymającą się okna, za którym szalał piekielny ogień, schwycił
ją mocno za ręce, a w chwilę później zjawił się obok niego Sclafani i pomógł
mu wyciągnąć ją na podest.

- Mamy ją! - zawołał Jack. - Szybko! Zaraz runą schody!
Kiedy zbiegali z podestu na piątym piętrze, schody chwiały się coraz

gwałtowniej. Dan na wpół podtrzymywał, na wpół niósł nieprzytomną Neli.

background image

Dotarli do opuszczanej drabinki, a jeden ze stojących na dole strażaków

zawołał:

- Daj ją i skacz!
Dan złożył bezwładną Neli na wyciągniętych rękach mężczyzny. Potem

razem z Jackiem przeskoczyli barierkę i błyskawicznie odsunęli się na bok, a
sześć pięter metalowych schodów przeciwpożarowych przechyliło się i z
hukiem runęło na ziemię, przykrywając ciała Adama Cauliffa i Bonnie
Wilson.

wtorek, 7 listopada
dzień wyborów

ROZDZIAŁ 90

Wybierano nowego prezydenta, który będzie stać na czele Stanów

Zjednoczonych przez następne cztery lata. W Senacie - najbardziej
ekskluzywnym w kraju klubie dla wybranych - w imieniu stanu Nowy Jork
miał przemówić nowy członek. A pod koniec dnia miasto Nowy Jork dowie
się, czy okręg wyborczy, któremu przez ponad pięćdziesiąt lat przewodniczył
Cornelius MacDermott, wybrał na swojego kolejnego reprezentanta jego
wnuczkę, Neli MacDermott.

Częściowo z sentymentu, ale i kierując się wiarą w dobre wróżby, na

siedzibę swojej kampanii Neli wybrała Hotel Roosevelta, w którym jej
dziadek święcił wszystkie swoje triumfy. Po zamknięciu lokali wyborczych,
kiedy zaczęły już spływać pierwsze wyniki, wszyscy usiedli w apartamencie
na dziesiątym piętrze, wpatrując się w trzy telewizory nastawione na trzy
główne stacje telewizyjne.

Wśród gości były Gert MacDermott, Liz Hanley oraz Lisa Ryan.

Brakowało tylko Dana Minora, który dzwonił, by powiedzieć, że jest w
drodze ze szpitala. Do pokoju wpadali co chwila członkowie sztabu
wyborczego, żeby skubnąć wyszukanych przekąsek i spróbować trunków
przygotowanych dla gości. Niektórzy z ludzi Neli tryskali optymizmem, inni
wyrażali obawy - tegoroczna kampania była szczególnie trudna.

Neli powiedziała do dziadka:
- Bez względu na wynik, cieszę się, że mnie nakłoniłeś do kandydowania.
- A czemu miałabyś nie kandydować? - odburknął Mac. - Komisja w partii

zgodziła się ze mną - grzechów męża nie powinno się przypisywać żonie.
Choć na dobrą sprawę, gdyby doszło do procesu, na pewno zostałabyś w tę
sprawę wciągnięta, a media zrobiłyby wokół tego taki cyrk, że nie sposób by
było prowadzić żadnej kampanii. A tak, po śmierci Adama i reszty, wszystko
jest już nieaktualne.

background image

Nieaktualne, pomyślała Neli. To, że Adam ją zdradził. Że z zimną krwią

zamknął usta wszystkim, którzy mogli go oskarżyć, wliczając w to Jimmy'ego
Ryana i Winifred Johnson, i wysadził ich w powietrze razem z łodzią.
Aktualność stracił fakt, że przez trzy lata Neli była żoną potwora. Nie czuła,
że od początku w ich związku jest coś nie tak? Chyba powinna.

Wywiadowca z Bismarck odkrył jeszcze więcej szokujących informacji na

temat Adama. Pseudonimu Harry Reynolds użył przy okazji bardzo
podejrzanej transakcji w Dakocie Północnej. Widocznie zdradził go Winifred.

Neli popatrzyła w przeciwległy kąt pokoju. Lisa Ryan podchwyciła jej

spojrzenie i pokazała uniesione kciuki. Na początku lata zgłosiła się do Neli,
proponując pomoc w kampanii. Neli przyjęła nową pomocnicę chętnie, ale
jeszcze milej zaskoczyło ją poświęcenie tamtej. Pracowała w kampanii bez
wytchnienia, spędzała w sztabie cale wieczory, rozmawiając z wyborcami
przez telefon i rozsyłając ulotki.

Dzieci Lisy spędziły wakacje na wybrzeżu z sąsiadami, Brendą Curren i jej

mężem. Lisa uznała, że lepiej będzie, jeśli wyjadą, dopóki ludzie nie przestaną
mówić o ich ojcu. Zresztą nie było nawet tak źle. Nazwisko Jimmyego Ryana
znalazło się wprawdzie w policyjnej kartotece, lecz prasa poświęciła mu
niewiele uwagi.

- Dzieci wiedzą, że ich ojciec popełnił okropny błąd - wyznała Lisa Neli,

kiedy się ponownie spotkały. - Wiedzą też jednak, że stracił życie, ponieważ
chciał się do tego przyznać. I odpokutować. Ostatnie słowo, jakie do mnie
powiedział, to „przepraszam". Teraz wiem, że naprawdę było mu przykro.
Zasłużył na to, żebym mu przebaczyła.

Postanowiono, że jeżeli Neli wygra w wyborach, Lisa będzie pracować w

jej biurze w Nowym Jorku. Mam nadzieję, że tak się stanie, pomyślała Neli,
wracając spojrzeniem do ekranów trzech telewizorów.

Zadzwonił telefon. Odebrała Lisa, która po chwili podeszła do Neli.
- Dzwoniła Ada Kapłan. Modli się, żebyś wygrała. Powiedziała, że jesteś

święta.

Neli odstąpiła Adzie działkę Kapłanów za tę samą cenę, jaką zapłacił za nią

Adam. Potem nowa właścicielka sprzedała parcelę Peterowi Langowi za trzy
miliony dolarów.

- Mój syn o niczym się nie dowie - tłumaczyła starsza pani Neli. - Dostanie

tyle, ile mu obiecałam, a reszta pójdzie do Żydowskiego Apelu Pomocy. Te
pieniądze przydadzą się ludziom w potrzebie.

- Idziesz łeb w łeb ze swoim rywalem, Neli - odezwał się ze strapioną miną

Mac. - Jest trudniej, niż się spodziewałem.

background image

- Mac, od kiedy to tak przeżywasz wyniki sondażowe? - spytała Neli ze

śmiechem.

- Odkąd moja wnuczka uczestniczy w wyścigu. Popatrz - mówią, że jest

remis!

Było wpół do dziesiątej. Pół godziny później przyjechał Dan. Od razu

usiadł obok Neli i otoczył ją ramieniem.

- Przepraszam, że to tak długo trwało - powiedział. - Było kilka nagłych

przypadków. I jak to wygląda? Mam ci zmierzyć puls?

- Nie zawracaj sobie głowy - wiem, że już przekroczył normę.
O dwudziestej drugiej trzydzieści eksperci zaczęli mówić o zmianie

tendencji na korzyść Neli.

- Jest! I niech rośnie - mruknął Mac.
O wpół do dwunastej przeciwnik uznał wygraną swej rywalki. Aplauz osób

zgromadzonych w apartamencie gromko podchwycił tłum na dole. Neli stała
wśród ludzi, którzy znaczyli dla niej najwięcej na świecie, a ekrany
telewizorów pokazywały gości w sali balowej Hotelu Roosevelta,
świętujących jej zwycięstwo. Tłum zaczął śpiewać piosenkę, która
towarzyszyła kampanii od chwili, gdy orkiestra zagrała ją pierwszy raz tuż po
tym, jak Neli zgłosiła swą kandydaturę. Był to przebój z przełomu wieków:
„Jeszcze wyjrzy słońce, Nellie". Jeszcze wyjrzy słońce, Nellie, Chmury złe
przegoni wiatr... Już przegonił, pomyślała Neli.

I będziemy razem, Nellie... Szli przez rozświetlony świat...
- Pewnie, że będziemy - szepnął Dan.
Jeszcze wyjrzy słońce, Nellie, i zaświeci nam. Skończywszy piosenkę, tłum

zaczął wiwatować. W sali balowej szef kampanii wyborczej Neli chwycił
mikrofon.

- I słońce zaświeciło! - zawołał. - Wybraliśmy naszego prezydenta, naszego

senatora, a teraz naszą reprezentantkę w Kongresie! - Zaczął skandować: -
Chcemy Neli! Chcemy Neli!

Przyłączyły się do niego setki głosów.
- Chodźmy, pani MacDermott, nowa członkini Kongresu. Czekają na

ciebie - powiedział Mac, popychając ją lekko w kierunku drzwi.

Wziął ją pod ramię i wyprowadził z apartamentu, a Dan, Liz i Gert ruszyli

w ślad za nimi.

- Słuchaj, Neli, gdybym był na twoim miejscu, najpierw... - zaczął Mac.
<

B

>


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Clark Mary Higgins Córeczka tatusia
Clark Mary Higgins Gdzie teraz jesteś
Clark Mary Higgins W pajęczynie mroku POPRAWIONY
Clark Mary Higgins Moja słodka Sunday 2
Clark Mary Higgins Cicha noc
Clark Mary Higgins Noc jest moją porą 2
Clark Mary Higgins Noc jest moją porą 2
Clark Mary Higgins Gdy moja śliczna śpi
Clark Mary Higgins Na ulicy gdzie mieszkasz
Clark Mary Higgins Śmierć wśród róż
Clark Mary Higgins Zatańcz z mordercą
Clark Mary Higgins Gdy moja śliczna śpi 2
Clark Mary Higgins Moja słodka Sunday
Clark Mary Higgins Udawaj że jej nie widzisz
Clark Mary Higgins Córeczka tatusia
Clark, Mary Higgins Definitely, A Crime Of Passion [Ver 2
Clark Mary Higgins Najdłuższa noc
Clark Mary Higgins Dwa słodkie aniołki 2

więcej podobnych podstron