Small Lass Lepszy bierze wszystko

background image

Lass Small LEPSZY BIERZE WSZYSTKO

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ojciec Lily Baby Trevor sam postanowił, że da córce na imię Lily. Na cześć

swojej babki.

Dla Susan, jego żony, dobrze ułożonej panienki, z domu Davie, był to prawdziwy

szok. Dwa lata po ich ślubie babka męża wciąż potrafiła dopiec jej do żywego.
Była jak cierń tkwiący w stopie, jak ziarnko soli w oku.

A przecież żaden z mężczyzn w tej rodzime nie zorientował się, jaką wiedźmą

była ta kobieta. Inna rzecz, że bez niej nie potrafili dać sobie rady. Łatwiej więc
było im nie dostrzegać jej trudnego charakteru. Susan była prawie pewna, że
starsza pani będzie żyć wiecznie. I niewiele się pomyliła.

Przez wszystkie te lata Susan hodowała koty. Każdy z nich, kolejno, dostawał na

imię Lilly. Przez dwa „l”. Była to jej zemsta na starej, podłej jędzy.

Żyjąc stale wśród kotów o takim imieniu, Susan zawsze powtarzała z niewinną

miną, że dodanie Baby do imienia praprawnuczki służyło jedynie do odróżnienia, o
którą Lily - przez jedno „l” - chodzi.

Lily Baby natomiast bardzo długo była przekonana, iż nazwano ją tak na cześć

któregoś z kotów. Gdy poznała prawdę, była szczerze niepocieszona.

Dzięki energicznemu poparciu. Susan pomysł, by wynieść się z Teksasu, stał się

faktem dokonanym. Zamieszkali w Indianie. I to również ona wpadła na sprytny
pomysł, by na podwóreczku za ich małym domkiem ustawić wielką przyczepę
kempingową. Służyła ona nie tylko podczas wakacyjnych podróży. W niej właśnie
mieszkali prapradziadkowie, gdy przyjeżdżali z wizytą. Zresztą nie tylko oni.
Przyczepa była prawdziwym wybawieniem w sytuacji nie kończących się
rodzinnych odwiedzin.

Od tamtych dni wiele wody upłynęło w rzece. Lily Baby skończyła dwadzieścia

trzy lata. Była szczupła, średniego wzrostu. Miała bujne, czarne włosy i niebieskie
oczy. Stanowiła śmiertelne zagrożenie dla mężczyzn. Lecz nie dostrzegała tego.
Ukończyła uniwersytet stanowy i z niepokojem myślała o przyszłości. Działo się to
tego roku, kiedy jej prapradziadek połączył się znowu z pierwszą Lily. Niektórzy
twierdzili nawet, że spotkali się w niebie. A Lily Baby odziedziczyła zajazd
„Imbryk”. W południowo-wschodniej części stanu Teksas. Na obrzeżach miasta
San Antonio.

- No tak - powiedziała ostrożnie jej matka. - I co ty na to?
Jako nieodrodna córka swego ojca i potomkini Trevorów, Lily Baby zdecydowała

się błyskawicznie.

- Jadę. Zobaczę, jak to wygląda.
Mówiąc to pomyślała, że właściwie Baby dodane do imienia nie jest jej już do

niczego potrzebne.

Wydoroślała.
Matka w zamyśleniu pokiwała głową. Ojciec zaś był bardzo poruszony. Nigdy nie

prowadził motelu i miał na ten temat mgliste wyobrażenie.

background image

- Chyba powinnaś pojechać tam i po prostu otworzyć go - powiedział.
I tak oto, spędziwszy większość życia w Indianie, lecz przecież w domu dwojga

Teksańczyków, Lily jechała ku południowo-wschodnim krańcom San Antonio.
Dawno temu dzielnica ta była odrębnym miasteczkiem. Nazywało się ono wtedy,
nie wiadomo dlaczego, Quatro. Potem wchłonęło je żarłoczne San Antonio.

Dzięki mapie, którą dała jej matka, Lily łatwo znalazła drogę. Dotarła tam, gdzie

ponad zielonym morzem postrzępionych koron jabłoszynów wyrastał „Imbryk”.

Zajazd nie tylko nazywał się „Imbryk”. Wyglądał jak ogromny czajnik! Wysoki

na dziesięć metrów, miał z jednej strony rączkę, dach w kształcie pokrywki i
dziobek - kryjący w sobie komin - pochylający się nad dystrybutorami paliwa.

U wylotu dziobka wisiał szyld w kształcie dzbanuszka na śmietankę.
Drzwi i okna były wysokie i szerokie, zwieńczone zgrabnymi łukami. Obecność

górnych okien, nieco mniejszych, lecz również łukowatych, wskazywała, że w
budynku było także piętro.

Lecz największa niespodzianka kryła się z tyłu monstrualnego czajnika. Stało tam

półkolem sześć dużych, pękatych, odwróconych dnem do góry filiżanek,
ustawionych na betonowych spodkach-podmurówkach.

Mieściły się w nich pokoje gościnne.
Niesamowite!
Każda filiżanka miała uszko, drzwi i okna. W jednej z nich była pralnia. Z

dokumentów, które Lily przejrzała u adwokata, wiedziała, że był tam także mały
warsztat.

Wysiadła z samochodu i rozglądała się z zainteresowaniem. Zielsko panoszyło się

wszędzie całkiem bezkarnie.

Gałęzie drzew wymagały przycięcia i wyrównania. Całość robiła wrażenie...

zaniedbania.

Jak prapradziadek odkrył tak cudowne miejsce? Uśmiechnęła się. Było doskonałe.

Wymagało jedynie gruntownego wysprzątania.

- Szukasz pokoju? - usłyszała.
W drzwiach motelu stał mężczyzna. Nie był przesadnie zadbany. Nie golił się

przynajmniej przez tydzień, czarne włosy wiły się nieporządnie wokół głowy. Miął
brązowe oczy. Przyglądał się jej tak intensywnie, że wokół zmrużonych oczu
porobiły mu się białe zmarszczki. W kąciku ust trzymał wykałaczkę.

Miał na sobie czysty podkoszulek. Duży dekolt odsłaniał czarne, kręcone włosy na

piersi. Mężczyzna był przewiązany wokół bioder złożoną po przekątnej
kwadratową, bawełnianą serwetą.

- Kim jesteś? - spytała.
- Kucharzem. Uśmiechnęła się.
- A ja jestem praprawnuczką Toma Trevora.
- Kto to taki? - spytał z rezerwą.

Jabłoszyn baziowaty (Proposis julifera) - drzewo z rodziny mimozowatych, charakterystyczne dla pustynnych obszarów Arizony,
Kalifornii i Teksasu (przyp. tłum.).

background image

- Zapisał mi w spadku to wszystko. - Lily zatoczyła ręką szeroki łuk.
- Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę?
- Mam dokumenty.
- Wejdź, napij się kawy. - Wszedł na betonowy stopień. - Czy jesteś dość dorosła,

żeby pić kawę?

- Owszem - odparła, nie ruszając się z miejsca. - Wolę jednak herbatę.
- Angielka? - spytał.
- Nie. - Weszła za nim na podest. - Jestem Teksanką. Z krwi i kości - dodała.
- Wcale nie mówisz jak Teksanką.
- Wychowałam się w Indianie - odparła, rozglądając się dookoła.
- No to umrzesz tu z gorąca.
- Nigdy nie słyszałam, by moi teksańscy rodzice uskarżali się na życie tutaj.
- Pewnie zależało im, żebyś poprowadziła ten interes i wspomogła ich trochę.
- Nie potrzebują tego. - Lily uśmiechnęła się lekko do siebie. Przezorny nigdy nie

zdradza wszystkiego nieznajomemu.

Mężczyzna wciąż przytrzymywał zewnętrzne drzwi, czekając, by weszła do

środka.

Wewnątrz rozglądała się uważnie. Ściany wymagały pomalowania. Podłoga

zszarzała, lecz była czysta, wymyta i wyszorowana. Wysoko pod sufitem wolno
kręcił się wentylator.

Dalej w głębi był bar i szereg wysokich stołków wspartych na grubych kłodach.

Resztę pomieszczenia zajmowały gęsto ustawione stoliki. Wzdłuż jednej ze ściany
wiły się wąskie schody, prowadzące na piętro.

Kucharz wlał wrzątek do filiżanki. Na spodku położył torebkę z herbatą. Usiedli

naprzeciw siebie przy jednym ze stolików. On pił kawę.

- Dużo kawy pijesz? - spytała.
- Mnóstwo. - Prawie się uśmiechnął.
- Nie powinieneś. Kawa szkodzi - perorowała niepomna, że on na pewno był od

niej o kilka lat starszy. - Powinieneś pijać sok z żurawin.

- Rozkaz, szefie!
- Właściwa postawa.
Ta uwaga sprawiła, że w końcu naprawdę się uśmiechnął. Miał ładne zęby i

ujmujący uśmiech.

- Jesteś dobrym kucharzem? - spytała.
- Jakoś nie było dotąd żadnych skarg.
- Może dlatego, że wszyscy widzą twoje muskuły.
- Ja mam muskuły?! - spytał zaskoczony. Roześmiała się.
- To przez te omlety - powiedział konfidencjonalnie. - Potrafię obracać je dwiema

rękami równocześnie. Na dwóch patelniach. Dlatego mam rozwinięte muskuły.

- Wspaniale. - Spostrzegła, że zmienił nieco sposób mówienia. U Teksańczyków

było to zupełnie naturalne. Tym sposobem podkreślali swój rodowód, sięgający sta-
rych dobrych czasów.

background image

- Masz tu kogoś do pomocy? - spytała.
- Po południu zmienia mnie syn Teresy. A Teresa sprząta chaty, jeśli jest taka

potrzeba.

- Jeśli... jest... taka potrzeba? - powtórzyła.
- Owszem - przytaknął. - Będziesz mieszkać w filiżance?
- To w nich da się mieszkać? - zainteresowała się.
- W większości.
- Która jest najlepsza?
Odchylił się do tyłu i westchnął ciężko.
- Typowa kobieta - powiedział. - Wszystko musi mieć najlepsze.
A więc napotkała antyfeministę. I to kucharza. Widać było, że świetnie orientował

się we wszystkim. Ale powinien zajmować się gotowaniem.

- Wielu klientów tu jada?
- Kilku.
- Są z tego jakieś zyski?
- Niespecjalnie - bąknął z rezerwą.
Spojrzała za okno na stojące do góry dnem filiżanki.
Były wąskie i wysokie. I miały uszka. Ich widok cieszył jej oczy. Uśmiechnęła się

i spytała:

- Czy potrafimy żyć tu we dwoje?
- Możemy spróbować - bąknął wymijająco. Nie zabrzmiało to szczególnie

zachęcająco. Zwłaszcza dla nowicjuszki. Lecz była szczęśliwa, że „Imbryk” był
właśnie taki, z filiżankami, które służyły do mieszkania. Była gotowa. Pełna zapału
do prowadzenia interesu.

Skoro motel wciąż był otwarty, to znaczyło, że nie jest tak źle.
- Masz klucze do domków? - spytała.
- Oprowadzę cię.
Ale najpierw urządził Lily Trevor wycieczkę po „Imbryku”. Zauważyła, że przez

cały czas czujnie spoglądał w stronę dystrybutorów z paliwem i głównych drzwi.

Pokazał jej wszystkie zakamarki.
„Imbryk” miał piwnicę! Niezwykła to rzadkość w tych stronach. Było tam czysto,

wysprzątane starannie. Za zamkniętymi na porządne skoble drzwiami znajdowała
się prawdziwa chłodnia!

- Stąd uzupełniam zapasy w lodówce na górze - objaśniał. - Przywożą wszystko,

kiedy zadzwonię.

Lily kiwnęła głową.
- Codziennie dostarczają mleko. Tyle, ile potrzebujemy. Zawsze jednak mogą

dosłać trochę więcej, gdyby pojawił się niespodziewanie tłum dzieciaków.

Po stromych, krętych schodach przylegających do zewnętrznej ściany budynku

poprowadził ją na piętro. Było tam dość duże biuro, dwie niewielkie sypialnie i
bardzo mała łazienka. Tylko z prysznicem, bez wanny.

Jestem bogata! pomyślała.

background image

- Nie możesz mieszkać tutaj... ze mną... pod jednym dachem - powiedział

ostrożnie. Zaskoczył ją.

- Przecież nie będziemy mieszkać w jednym pokoju. Na samą myśl poczuł

mrowienie w lędźwiach.

- Ludziska w tych stronach są okropnie zacofani - powiedział bardzo poważnie. -

Nie uwierzysz, jak bardzo, Nie możesz mieszkać tutaj. Musisz wynająć mieszkanie
w Quatro. Poproś Teresę. Znajdzie ci coś odpowiedniego.

- Czy ty nie mógłbyś wynająć sobie mieszkania, a mnie ulokować tutaj? W końcu

to wszystko należy do mnie.

- Nie możesz sama przebywać nocą w motelu - tłumaczył bardzo rozsądnie. -

Mogłabyś spotkać naprawdę wstrętnych gości. Mną nikt się nie zainteresuje.

Przyjrzała mu się ostrożnie. Wyraźnie starał się umniejszyć swoją wartość. A

może miał jakąś ukrytą wadę? Skazę genetyczną? Okropne uszkodzenie łańcucha
DNA, którego skutkiem była chorobliwa słabość do kobiet.

- Ale ja jestem tu właścicielką - zaryzykowała.
- Możesz zamieszkać z Teresą. Będziesz miała u niej własny pokój.
- A nie mogłabym zamieszkać w którymś z domków?
- Może i tak. Spytaj Teresę.
- Ona tutaj rządzi?
- Zna wszystkich... w tych stronach - odparł z rezerwą. Lily Baby rozważała przez

moment jego słowa.

- Co kraj, to obyczaj - powiedziała w końcu.
- Świetnie! Właśnie o to chodzi. Nareszcie zrozumiałaś.
- Opowiedz mi o sobie - poprosiła.
- Nazywam się Bryan Willard. - Popatrzył na nią z uwagą. Była taka młoda! -

Mam trzydzieści lat. Jestem dobrym kucharzem.

- Jesteś... żonaty?
- Nie. - Nagle zaschło mu w gardle. Zdawało mu się, że lada moment usłyszy: „W

takim razie będziemy spać razem”. Nie doczekał się.

- Gdybyś miał żonę, mogłaby chronić twoją reputację - usłyszał.
- Przemyślę to - bąknął.
Rzuciła mu karcące spojrzenie. Lecz choć starała się zachować powagę, nie

zdołała powstrzymać uśmiechu.

Przyglądał się jej uważnie. A było na co popatrzeć! Jeśli naprawdę zdecyduje się

tu zostać, pomyślał, będę miał się z pyszna. Była młoda i niedoświadczona. I taka
niewinna. Nie minie tydzień, gdy wszyscy mężczyźni w Quatro zaczną chodzić z
jej powodu na rzęsach.

Później będzie już tylko gorzej. Wiadomości o niej rozejdą się poza tę część San

Antonio, a po dwóch miesiącach...

Dla Bryana Willarda była to prawdziwa katastrofa. Ona może stać się pokusą dla

wszystkich mężczyzn w południowym Teksasie już po trzech miesiącach!

Wtem drzwi otwarły się i do środka wszedł młody mężczyzna. Trzydziestoletni.

background image

Miał na sobie ciemny garnitur, białą koszulę i krawat w dyskretny wzorek. Tylko
prawdziwi ludzie interesu zawsze noszą krawaty.

Co ktoś taki porabiał w „Imbryku”? Na pewno zgubił drogę.
Przybysz uśmiechnął się sympatycznie. Miał niebieskie oczy i rudawe włosy.

Spojrzał na siedzących przy stoliku i uznał, że Lily jest tylko gościem
towarzyszącego jej faceta. Bez wątpienia kucharza.

- Dzień dobry! Jestem Tim Morgan - przedstawił się uprzejmym tonem człowieka,

który świetnie zna swoją wartość. I jest przekonany, że wszyscy ludzie także ją
znają i wiedzą, kim on jest. Słychać to było wyraźnie w tonie rozbrajającej
skromności, jakim wymienił swoje nazwisko. Nie zdołali jeszcze ochłonąć z
pierwszego wrażenia, gdy Tim ciągnął dalej:

- Mam nadzieję, że znacie właściciela tego lokalu?
- Ja jestem właścicielką - powiedziała Lily Baby i Bryan przekonał się, że

prawidłowo ocenił jej życiowe niedoświadczenie.

Tim był wyraźnie zaskoczony.
Bryan dostrzegł to w jego oczach. Jednakże przybysz błyskawicznie przywołał na

twarz szeroki uśmiech. To musi być jakiś handlarz czy domokrążca, pomyślał
Bryan.

- Świetnie! Ma pani trochę czasu? Chciałbym obejrzeć motel z tamtego wzgórza -

rzucił i natychmiast nerwowo przygryzł wargę.

Bryan nie uśmiechnął się ani nie poruszył.
- Po co? - rzucił. I nie było to właściwie pytanie. Tim nie był nowicjuszem.

Uśmiechając się do Bryana, wyciągnął dłoń ku Lily, by wstała z krzesła. Czas to
pieniądz.

- Muszę z panią porozmawiać - powiedział. Lily nie poruszyła się. Przyglądała się

Timowi z pewnym zainteresowaniem. Bryan wstał wolno i wyprostował się.
Muskularne ramiona naprawdę robiły wrażenie.

Zaintrygowana Timem Lily wcale nie zwróciła na to uwagi.
- Napije się pan soku pomarańczowego? - spytała.
- Dziękuję. Może później. Muszę spotkać się z klientem dokładnie za półtorej

godziny. Mamy zatem tylko tyle czasu, by porozmawiać. Proszę pójść ze mną, a ja
wyjaśnię, o co mi chodzi.

- Nigdzie z nim nie idź - przestrzegł ją Bryan.
Tim zdziwił się.
- Proszę - powiedział - oto moja wizytówka. Na Bryanie nie zrobiło to żadnego

wrażenia.

- Można sobie zamówić takie w każdej drukami - rzucił. Lily Baby spojrzała na

Bryana. Zrozumiała, że nie ufał Timowi.

- Ukończyłam stanowy uniwersytet w Muncie. Dam sobie radę - powiedziała.
Bryan pokręcił głową z dezaprobatą. Nabrał głęboko powietrza, jakby chciał coś

powiedzieć, lecz nie odezwał się. Oddychał płytko, wciąż wypinając szeroką klatkę
piersiową.

background image

Lily Baby pojęła, że w ten sposób starał się ją chronić. Sprawiło jej to

przyjemność, chociaż nie rozumiała tego. Szła dotąd przez życie, nie zauważając
zupełnie, że zawsze gdy była w opałach, znajdował się przy niej jakiś mężczyzna,
strzegący jej bezpieczeństwa.

Bryan bez trudu zorientował się, że nigdy nawet jej przez myśl nie przeszło, że

największe niebezpieczeństwo groziło jej właśnie ze strony strażników. Stroili do
niej słodkie minki, próbowali różnych podstępów, byle tylko ją zdobyć. Była
naprawdę naiwna.

- Wrócimy niedługo - powiedział Tim lekceważącym tonem. - Muszę tylko

dokładnie wyjaśnić sprawę. Jasne. Bryan posłał mu lodowate spojrzenie.

- Nie idź dalej niż do filiżanek - powiedział do Lily. Przez całe życie mężczyźni

robili jej podobne uwagi, dlatego nauczyła się je ignorować.

- Nie bój się - powiedziała słodziutkim głosikiem.
- Będę was obserwował. - Bryan ponuro spojrzał na Tima. Tamten uśmiechnął się,

jakby chciał udowodnić, że jest całkiem niegroźny.

- Powinieneś raczej pójść z nami - powiedział. - Mógłbyś dowiedzieć się czegoś.
- Swoje wiem - mruknął Bryan. Ale jednak wyszedł na zewnątrz. Stanął na

betonowym stopniu, wetknął do ust wykałaczkę i ponuro spoglądał za parą idącą w
stronę wzgórza.

Tim uśmiechał się do Lily Baby.
- Gdzie znalazłaś takiego strażnika? - spytał.
- Dostałam go wraz z motelem.
Bardzo rozbawiło to Tima. Wesoły i radosny z natury, innym okiem spojrzał na

Lily. Ujął ją pod ramię, by pomóc w marszu przez grząski piasek.

- Ciekawy jestem, jak zdobyłaś takiego obrońcę?
- Po prostu spotkałam go.
- Opowiedz mi o tym. - Zatrzymał się, by wysłuchać uważnie jej relacji.
- Odziedziczyłam to miejsce po prapradziadku. A pan Willard jest tu kucharzem. -

Przyjrzała się Timowi uważnie. Potrafił słuchać w skupieniu, jeśli coś go
interesowało. - I dlatego tu jestem - dodała.

- Ukończyłaś studia? - spytał zaskoczony ogromnym entuzjazmem w jej głosie. -

Mówisz jak te nowoczesne kobiety, które nauczono myśleć w taki właśnie sposób.

Uśmiechnął się. Po chwili udowodnił, że był naprawdę bardzo sprytny.
- To wielkie szczęście spotkać taką kobietę - powiedział. - Wierzę, że zechcesz

sprzedać „Imbryk”. Jaka jest twoja cena?

Lily powoli pokręciła przecząco głową.
- Niedawno tu przyjechałam. Nie zdążyłam jeszcze rozejrzeć się, przejrzeć

dokumentów, ocenić możliwości.

Tim spoważniał. Pokiwał głową. Zrobił wolno kilka kroków. Z natężeniem

wpatrywał się w swoje stopy... Rozważał jej odpowiedź.

- Zadzwonisz, kiedy już ocenisz możliwości tego motelu? - spytał. - Proszę, weź

kilka moich wizytówek. Porozkładaj je w różnych miejscach, to nie zapomnisz o

background image

mnie.

Żadna kobieta nie mogła zapomnieć Tima Morgana. Ale ona przyglądała mu się,

jakby dopiero rozważała, czy zachować go w pamięci, czy nie. Kobiety nie są takie
głupie.

Miał wspaniały uśmiech. Oczy pełne tańczących ogników. Znajomość z nim na

pewno nie byłaby nudna. Lecz bez wątpienia był bardzo zajęty. Był człowiekiem
czynu. Właśnie. W tym sęk! Dla kogo pracował? Czemu w ogóle ktoś chciał kupić
„Imbryk”?

Rozejrzała się. Wszystko wokół było nieco zaniedbane, wymagało wiele pracy i

nakładów. Czemu ktokolwiek chciałby dawać pieniądze za motel mieszczący się na
takim odludziu?

- Myślę, że zdołamy uzgodnić niezłą cenę - odezwał się Tim.
- Jeszcze się nie zdecydowałam. Przyjechałam tu dopiero dzisiaj. Przedtem w

ogóle nie wiedziałam nawet o tym motelu. Prapradziadek zapisał mi go w
testamencie - powtórzyła.

- Nie byłaś tutaj nigdy przedtem?! Nie łączą cię z tym miejscem żadne

nostalgiczne wspomnienia? Nie przyjeżdżałaś tutaj w dzieciństwie?

- Nie. I nie mam pojęcia zielonego pojęcia, ile to jest warte - odparła po prostu. -

Muszę najpierw przejrzeć księgi.

- Wtedy sama zrozumiesz na pewno, jaką ulgę przyniesie ci pozbycie się tego

motelu jak najszybciej. Teraz.

- Zastanowię się...
- Nie wiem, jak długo jeszcze moja oferta będzie aktualna - dodał łagodnie.
Spojrzała mu w twarz. Uśmiechał się przyjacielsko. Jakby był jej sojusznikiem.
- No cóż, zastanowię się... - Taka wymijająca odpowiedź była charakterystyczna

dla Teksańczyków. Gdy są nastawieni nieco bardziej wrogo, dodają zwykle:

- Zobaczymy, co się da zrobić.
Ruszyli z powrotem do motelu. Przez całą drogę Tim skrupulatnie lustrował

wszystkie szczegóły posesji i zabudowań. Sprawiał wrażenie pewnego siebie.
Jakby kupno „Imbryka” miał już załatwione.

Lily zaś bardzo zastanawiało jedno. Tim w ogóle nie zainteresował się wnętrzem

domków. Nie zajrzał do ani jednej filiżanki.

Dotarli do „Imbryka”. Tim przytrzymał drzwi i przepuścił ją przodem.
- Czy macie może pączki? - spytał, uśmiechając się do Bryana. - Nie jadłem

dzisiaj śniadania.

Bryan wyciągnął z pudełka papierową serwetkę. Spod lady wydobył wielki pączek

nadziewany dżemem pomarańczowym i położył go na ogromnym talerzu. Napełnił
filiżankę kawą i ustawił to wszystko na barze. Timowi bardzo to odpowiadało,
gdyby bowiem panna Trevor nie usiadła z nim przy jednym stoliku, zostałby sam,
całkiem z boku. A przy barze był nadal razem z nimi.

Wbił zęby w ciastko i z wrażenia aż zamknął oczy. Głośno wyraził swój zachwyt.

Otwarł oczy. Bryan nie zwracał na niego uwagi. Spytał więc Lily Baby:

background image

- Gdzie zdobyłaś takie cudowne pączki?
- Jak je zdobyłeś, Bryanie? - spytała.
- Sam je usmażyłem.
- Zostaniesz w „Imbryku” u nowych właścicieli? - spytał Tim.
- Nie.
- A więc zdradź mi przepis.
- Nie.
Lily Baby w zadumie patrzyła na Bryana, lecz się nie odezwała.
- Mogę dostać jeszcze tuzin? Zabiorę je do domu - powiedział Tim.
Bryan bez słowa napełnił torbę, zawinął górną krawędź i postawił ją przed

Timem. Ten zjadł ciastko i sięgnął po następne.

- Jestem w kropce - powiedział. - Co powinienem zrobić, żebyś sprzedawał swoje

pączki u nas, w San Antonio?

Bryan potrząsnął głową.
- Pracuję dla panny Trevor.
- To może wejdziemy w spółkę? Przyłączycie się do naszego biura handlu

nieruchomościami, a my dostaniemy w ten sposób te wspaniałe pączki.

- Ja nie mam ochoty - odparła Lily. - Nie interesuje mnie to.
- A powinno - Tim skarcił ją łagodnie. - Musisz przecież sprzedać ten motel. Ile

takich korzystnych propozycji mieliście w ciągu ostatnich pięciu lat?

Lily zastanawiała się nad jego słowami. Był niezwykle przebiegły. Nie powiedział

„chcemy mieć ten motel”, tylko „musisz go sprzedać”. Bardzo sprytny z niego
kupiec. Starał się wyrobić w nich przekonanie, że za wszelką cenę powinni pozbyć
się zajazdu.

Interesujące.
Nie odezwała się. Za to Bryan był zaintrygowany może nawet bardziej niż ona.
Tim sięgnął po trzeci pączek.
- Utyjesz - rzuciła Lily.
- Nie jadłem śniadania - przypomniał jej.
- Powinieneś jadać kaszki zbożowe, zamiast tych obrzydliwie doskonałych

pączków.

Tim wybuchnął gromkim śmiechem.
- Co za kobieta! - zwrócił się do Bryana. - Sprzedaje pączki, a zaleca zbożowe

kaszki.

- Ma rację.
Kolejny paroksyzm śmiechu wstrząsnął Timem.
- Czemu sprzedajecie te smakowite, pączki, jeśli uważacie, że klienci powinni

jadać zupełnie co innego?!

- Bo są smaczne - powiedział spokojnie Bryan.
- Rozumiem - odparł Tim. - Przyjechałem tu, by kupić motel. Możemy wrócić do

tej sprawy?

- Nie - odpowiedziały mu dwa głosy. - Jeszcze nie przejrzałam ksiąg - dorzucił ten

background image

żeński.

- No to przynieś je tutaj. Obejrzymy je razem.
- Nie! - odezwały się znowu dwa głosy. Otwarły się drzwi i do baru wszedł

kierowca ciężarówki. Serdecznie przywitał się z Bryanem. Potem spytał, czy
towarzysząca mu młoda dama chce, by ją podwieźć.

- Nie - usłyszał trzy głosy.
O ile jednak odpowiedź Lily była czysto praktycznym przeczeniem, o tyle męskie

„nie” były gwałtownym przejawem czujności i podejrzliwości.

Kierowca roześmiał się.
Lily nie zwróciła na niego uwagi.
Kierowca wyszedł z torbą pełną pączków.
- Ile tych pączków smażysz każdego dnia? - zainteresował się Tim.
- To zależy.
Tim uśmiechnął się. Wrogość Bryana bawiła go szalenie, gdyż doskonale ją

rozumiał. Zauważył również, iż Lily zupełnie jej nie pojmowała.

Kobiety nie są istotami szczególnie kompetentnymi. Zwłaszcza gdy chodzi o

mężczyzn.

Nadeszła w końcu pora pożegnania. Dalsze przedłużanie wizyty byłoby już tylko

natręctwem. Tim uścisnął im ręce, dał Lily jeszcze kilka wizytówek i wyszedł.

Zanim doszedł do samochodu, wyjął z torby następny pączek.
Siedząca w zajeździe Lily powiedziała do Bryana:
- Powinniśmy nazwać go „Pączkarnia”.
- To jest „Imbryk”. Czego chciał od ciebie ten facet? Gadał przez cały czas jak

nakręcony. Co powiedział?

- Że nie wie, jak długo jego oferta będzie ważna.
- Podał jakiś termin?
- Nie.
- To i tak więcej, niż sądzimy.
- A może mniej?
Wreszcie Bryan uśmiechnął się.

ROZDZIAŁ DRUGI

Siedzieli przy barze.
- Powinnaś poradzić się prawnika, nim zrobisz cokolwiek z tą ofertą - mówił

Bryan. - Morgan to przebiegły cwaniak. Praktycznie niczego ci nie zaproponował.

- W San Antonio mieszka moja krewna. Jest pośredniczką. Handluje

nieruchomościami. Wypytam ją o wszystko.

- Zrób to. Lily wstała.
- Gdzie są księgi? - spytała.
- W biurze. Na piętrze.
- To logiczne. - Lily uśmiechnęła się.
- Od kiedy miasto zagarnęło cały ten teren, starają się przekonać nas, że też

jesteśmy jego częścią i założyli nam telefon. Możesz zadzwonić do kuzynki. To

background image

będzie rozmowa miejscowa.

- Idę do biura.
- Masz wizytówkę Morgana?
- Mam ich pięć.
- On chce kupić ten motel. Zależy mu na tym. Zastanawiam się... - Bryan stał

nieruchomo. Spoglądał na Lily Trevor jak na łakomy kąsek.

- Natychmiast zadzwonię do kuzynki - powiedziała. Krętymi schodami obok

kontuaru weszła na piętro. Odruchowo otwarła pierwsze drzwi i zajrzała do środka.
Był to pokój Bryana.

Tym razem była tu sama, mogła zatem obejrzeć wszystko dokładnie. Nie

zauważyła niczego niestosownego, jak fotografie nagich kobiet czy coś w tym
stylu.

Przeszła przez korytarz i znalazła się w biurze.
Tymczasem na dole Bryan uważnie nasłuchiwał jej kroków, śledząc w ten sposób,

co robi. Weszła do jego pokoju i stała bez ruchu. Próbował zrozumieć, czemu
trwało to tak długo. Co takiego zobaczyła? Będzie musiał spróbować później
uważnie obejrzeć swój pokój.

Początkowo nie mógł przypomnieć sobie, czy zasłał łóżko. Zasłał. Przecież

pokazywał jej swój pokój już wcześniej. Czemu zatem oglądała go jeszcze raz?
Rzucił rozpaczliwe spojrzenie za okno. Gubił się w domysłach.

Tymczasem Lily zadzwoniła z biura do swojej kuzynki, Marly Foster. Była zajęta.

Rozmawiała z klientem. Obiecała oddzwonić.

Cóż można było zrobić? Lily odłożyła słuchawkę na widełki. Na półce nad

biurkiem stały równym szeregiem książki rachunkowe. Czystość i porządek
panujące w biurze były chyba największą niespodzianką tego dnia. Ciekawe, czy to
zasługa Bryana, czy raczej tajemniczej Teresy? pomyślała.

Czarne księgi zawierały rejestr zysków i wydatków. Każda miała na grzbiecie

złote cyfry oznaczające rok. Aktualna książka prowadzona była bardzo starannie.
Lily przeżyła prawdziwy wstrząs.

Jak to się stało, że przy tak zasobnym koncie w banku nikt nie doprowadził tego

motelu do porządku?

Początkowo Lily wyobrażała sobie, że spędzi kilka dni na liczeniu, szukaniu i

sortowaniu informacji. Tymczasem zastała wszystko zapisane skrzętnie i czysto.
Wystarczyło tylko otworzyć księgi i wziąć kolorowy mazak.

Bryan był naprawdę uczciwy. Zarabiał bardzo przyzwoicie. Interes prosperował

nadspodziewanie dobrze. Gdy siedziała tak, rozmyślając, przed motel zajechał
szkolny autobus. Wysypała się z niego chmara hałaśliwych dzieciaków, które z
miejsca wypełniły wszystkie kąty.

Lily zamknęła książkę i zeszła na dół.
- Jak mogę pomóc? - spytała Bryana.
- Umyj ręce. Nalewaj mleko do kubków. Podawaj łyżeczki i serwetki.
Posłusznie wykonywała polecenia, obserwując uważnie Bryana. Był naprawdę

background image

świetny. Znał się na rzeczy. Potrafił sprawnie i szybko nakarmić ponad
trzydzieścioro dzieciaków.

Musiała przyznać, że sumiennie zapracowywał na swoją pensję.
Szarańcza w postaci szkolnej dziatwy była wszędzie. Jadła i nieustannie krążyła

po całym pomieszczeniu. Czas płynie błyskawicznie, gdy ma się dużo roboty. Lily i
Bryan nie narzekali na jej brak.

Skończyły się pączki. Wystarczyło ich akurat dla wszystkich chętnych.

Zaskoczyło to Lily.

- Spodziewałem się, że przyjadą - wyjaśnił Bryan. - Byliśmy przygotowani.
- Doskonale - pochwaliła.
Tymczasem Bryan miesił kolejną porcję ciasta.
- Znów będą potrzebne? - spytała.
- Teraz usmażę niewiele pączków. Za jakieś pół godziny zjawią się tu kierowcy

ciężarówek. A będę już miał gotowe ciasto na rano.

- Mogę coś zrobić, pomóc? Może pozmywam naczynia?
- Mamy zmywarkę.
- Świetny pomysł. Sam na to wpadłeś?
- Twój prapradziadek dawał się przekonać. On... lubił mnie. Sam podniósł mi

pensję.

- Mój tata uwielbiał swego pradziadka. Mówił, że to był dobry człowiek.

Właściwie wcale go nie znałam.

- Ja też. Spotkałem go raz, może dwa. Przysyłał mi tylko listy. Wpadał tu bardzo

rzadko, żeby skontrolować księgi. Był bardzo zapracowanym szefem.

- Czy zostaniesz tutaj?
Nie podniósł oczu znad stolnicy.
- To będzie zależało od tego, jakim ty będziesz szefem... i co się w ogóle wydarzy.
- Co się... w ogóle... wydarzy? - powtórzyła zaintrygowana.
- Zobaczymy, czy Morgan znów tu przyjedzie i co jeszcze zrobi.
- Sądzisz, że coś się za tym kryje?
- Zobaczymy...
Zadzwoniła kuzynka Marly.
- Czegóż więc Piękna oczekuje od Bestii? - Marly była kobietą tak piękną, że

mogła sobie pozwolić na takie uwagi o sobie. Nawet wobec innej kobiety.

- Kim jest Tim Morgan i dlaczego chciałby kupić „Imbryk”?
Pytanie zaskoczyło Marly. Słychać było, jak gwałtownie wciągnęła powietrze.
- Tim? - spytała głosem cichym i bezbarwnym. - Widział się z tobą?
- Chce kupić „Imbryk”.
- Co ci zaproponował? - Zawodowa ciekawość wzięła górę.
- Czy to nie ty przypadkiem zdobyłaś „Imbryk” dla prapradziadka?
- Taaak. A on dał go tobie.
Lily westchnęła z teatralną przesadą i powiedziała:
- No dobrze. Lepiej powiedz mi, co ty dostałaś?

background image

- Ich dom.
Lily zdołała tylko wydać cichy okrzyk.
- Chyba jesteśmy kwita, prawda? - powiedziała Marly. Lily roześmiała się.
- Powiedz mi, czemu Timowi tak bardzo zależy na „Imbryku”?
- Jesteście po imieniu?!
- Nalegał.
- On handluje - wyjaśniła Marly kwaśno.
- To samo powiedział Bryan.
- Kto to jest Bryan? - spytała Marly cicho. - Czy to nie ten motelowy kucharz?
- Tak.
- Mój Boże!
- Wiesz, Marly, odnoszę wrażenie, że ty nadal lubisz... mężczyzn.
- Co w tym złego?
- Masz rację.
- Powęszę trochę w tej sprawie - powiedziała Marly. - Może dowiem się czegoś. A

ty uważaj na siebie. Jesteś zbyt młoda, by mierzyć się z kucharzem lub z Timem.
Zrozumiałaś? Jestem starsza i mądrzejsza. Powinnaś mnie słuchać.

- Gadka-szmatka!
- Jeśli dobrze sobie przypominam, było to jedno z ulubionych powiedzonek twojej

matki.

- W skrótowy sposób wyjaśnia wszystko - odparła grzecznie Lily.
- Z nieopierzonego kurczęcia wyrosłaś na osóbkę mądrą i sprytną.
- Skończyłam studia.
Marly westchnęła głęboko.
- Chyba przegapiłam ostatni rok. Właśnie tego mi było trzeba, by przepełnić czarę

goryczy.

- Wierzę.
- Cieszę się, że wydoroślałaś i wróciłaś do domu. Będę pilnie nasłuchiwać

wszelkich ploteczek o Timie i... przekażę je Bryanowi. W którymś z domków w
motelu. Po ciemku. Tylko w ten sposób będziemy mogli porozmawiać bez
podsłuchujących nas, zasmarkanych dzieciaków.

- A ja - odparła Lily Baby - z lekarskimi słuchawkami na uszach będę robić

notatki.

- To do ciebie podobne. Pamiętam dobrze, jakim byłaś dzieckiem.
- Ty byłaś wtedy wspaniale zapowiadającą się kobietą. Dobrze to pamiętam.
Marly także pamiętała.
- Miałaś wielkie oczy - powiedziała - ale jeszcze większe uszy.
- Może cię to uspokoi: nauczyłam się być dyskretna.
- Rozumiem. To dlatego powiedziałaś, że zostaniesz na zewnątrz, gdy ja będę

rozmawiała z Bryanem?

- Oczywiście. -
- Widzę, że wydoroślałaś na tyle, żeby być tolerancyjną. - Marly zaśmiała się. -

background image

Dowiem się, jakie Tim ma zamiary, i dam ci znać. Zjedz za mnie tuzin pączków.

- Kiedy zdążyłaś dowiedzieć się o pączkach?
- Kiedy sprawdzałam motel dla twojego prapradziadka. Sprawdziłam wtedy także

Bryana. - Tym razem westchnienie miało siłę tornado.

- Taką cię właśnie pamiętam. Zdumiewająco dramatyczną, jeśli chodzi o

mężczyzn. Nigdy potem nie spotkałam i kogoś, kto potrafiłby, tak jak ty, omdlewać
i przewracać oczami.

- Teraz jestem bardziej subtelna - wyznała Marly.
- To chyba dobrze. Tak naprawdę mężczyźni nie znoszą przedstawień. Zwłaszcza

w miejscach publicznych.

- Jak to odkryłaś? - zainteresowała się Marly.
- Mam doświadczenie.
- Zawsze wiedziałam, że będziesz jedną z nas.
- Jestem, jaka jestem - powiedziała Lily Baby delikatnie. - Nie jestem naiwna.
- O rany!
- Lepiej wyjdź z domu i odwiedź mnie. Pączki Bryana...
- Wiem wszystko na temat możliwości Bryana. Przyjadę.
Odłożyła słuchawkę.
Gdy Lily schodziła krętymi schodami, dwóch klientów właśnie wychodziło, a

dwaj inni siedzieli przy stolikach. Obaj wychodzący nieśli w rękach pudełka z
pączkami.

Ciekawe, czemu ludzie tu przyjeżdżają? zastanawiała się. Z powodu budynku w

kształcie czajnika, jedzenia czy może... pączków? Jak on je robi? Będę musiała to
podejrzeć.

Włożyła naczynia do zmywarki i powycierała stoliki. Jednocześnie uważnie

nadstawiała uszu.

Bryan był naprawdę świetnym fachowcem. Doskonale wiedział, ile czasu należy

gotować czy smażyć daną potrawę, kiedy obrócić ją na patelni i tak dalej. Był też
pedantem. Zamiótł podłogę wcześniej nawet, niż naprawdę było to konieczne. I
wciąż mył ręce.

Stale wycierał blat czystą ściereczką. Serwetę, którą był przepasany, zmieniał

natychmiast, gdy tylko pojawiła się na niej najmniejsza choćby plamka. Zastąpił
także podkoszulek białą koszulą z podwiniętymi rękawami. Typowy pedant.
Zwykle chodził w podkoszulku, ale przecież tym razem w motelu była dama.

Najstarszy syn Teresy przyszedł do pomocy zaraz po lekcjach. Na dwie godziny.

Popołudniami kierowcy ciężarówek bywali już zmęczeni i potrzebowali
odpoczynku, zatrzymywali się więc w zajeździe. Młodzieniec był wyjątkowo
małomówny, ale za to uważny i skupiony. Bryan mówił do niego Joe. Był dobrym i
cierpliwym nauczycielem.

I tak to szło. Nieustannie byli czymś zajęci aż do dziesiątej wieczorem. Wreszcie

uspokoiło się nieco. Bryan kazał Lily usiąść. Wrzucił kilka pomarańcz do
sokowirówki i podał jej szklankę wspaniałego napoju. Był chłodny i smakował

background image

cudownie.

Lily czuła się wykończona.
Już dawno zlizała szminkę z warg. Tylko włosy przytrzymywane przepaską

wyglądały schludnie i porządnie.

- Jak udaje ci się to przetrwać? - wysapała.
- Robię to od... bardzo dawna. Twój prapradziadek wykołował mnie, zapisując

motel tobie. Liczyłem, że będę mógł go kupić.

- Ach tak! I ty także masz ochotę na „Imbryk”.
- Także? - Wysoko uniósł brwi.
- Tak jak Tim Morgan - odparła, nie zauważając jego zdumienia.
- Ach, tak.
Zrobiło się bardzo późno. Byli też już okropnie zmęczeni. Dlatego zamiast

odsyłać ją do Teresy, Bryan zaprowadził Lily do jednej z filiżanek. Tam także było
wysprzątane do czysta.

- Z każdym dniem będzie łatwiej - powiedział Bryan łagodnie.
Pokiwała głową.
Położył paczkę z pościelą na składanym stelażu łóżka i stał nieruchomo. Jak mógł

tak dać się usidlić?! To jeszcze taka młoda istota. Stanowiła niebezpieczną pułapkę
prawdopodobnie dlatego, że nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jest pociągająca.

Aby zostać z nią dłużej, sprawdził nawet, czy prysznic działa prawidłowo. W

końcu nie miał już żadnego pretekstu, by przebywać w filiżance.

- Dobranoc - powiedział. - Gdybyś czegoś potrzebowała, będę w pobliżu.
- Dziękuję. - Lily ziewnęła przeciągle i wsparła zmęczoną głowę na rękach. -

Zadzwoń, kiedy wstaniesz. Muszę dobrze poznać to miejsce.

- Zgoda - bąknął.
Lily spała kamiennym snem. Gdy w końcu się ocknęła, dochodziła już dziesiąta

rano. Nie mogła pozbierać myśli. W pierwszej chwili zupełnie nie wiedziała, gdzie
się znajduje i dlaczego. Spojrzała na zegarek i uświadomiła sobie, jak późna była
już pora. Właściwie mogła nie wstawać. Świat i tak nie zmieni się z tego powodu.

Przeciągnęła się ostrożnie. Poczuła, że bolą ją wszystkie kości.
Świat nie zawali się, jeżeli nie wstanę, pomyślała. Wcale nie muszę się zrywać z

łóżka.

Leżała więc, rozkoszując się wygodnym materacem i czystą pościelą. Cały pokój

wprost pachniał czystością.

Było to naprawdę urocze miejsce.
Poszła wziąć prysznic. W łazience również wszystko lśniło czystością. Teresa

była prawdziwym skarbem. Ciekawe, jaką ma pensję? Trzeba by jej dać podwyżkę,
pomyślała.

Włożyła jasnoniebieskie bawełniane spodnie i ciemnoniebieski sweterek. Czuła w

kościach długą podróż z Indiany. I pracę u boku Bryana poprzedniego wieczoru.

Myła podłogę, wycierała stoliki. Bryan kazał jej zmieniać ściereczki po wytarciu

każdego blatu. Porcje bielizny do prania musiały być kolosalnej wielkości.

background image

Obeszła „Imbryk” i weszła do środka. Na jej widok Bryan opuścił gazetę.

Przyglądał się jej z delikatnym uśmieszkiem.

- Nie zbudziłeś mnie! - fuknęła oskarżycielko. Wystraszył się.
- Niczego nie pamiętasz? Była piąta rano, gdy zdarłem z ciebie kołdrę i na rękach

przyniosłem cię tutaj. Gotowałaś jajka i dosypywałaś do nich kaszkę.

- Wcale nie.
- Ależ tak! - odparł z fałszywą urazą. - Byłaś nieco nieprzytomna, to prawda, ale

próbowałaś. Musiałem powstrzymywać cię przed polewaniem jajek miodem.

- Nie jadłam jeszcze śniadania - powiedziała z gniewem.
- Byliśmy trochę zajęci - ironizował. Już prawie była gotowa mu uwierzyć.
- Chcę zjeść kaszkę z orzechami, rodzynkami, morelami i winogronami -

powiedziała.

- Rodzynki i winogrona, tak jest! Orzechów nie ma, morele mogą być suszone.
- Świetnie. Jestem głodna. Nie przypominam sobie, byśmy jedli coś wczoraj

wieczorem.

- Kolację jadłaś o siódmej - tłumaczył cierpliwie. - No i furę pączków o dziesiątej.
- Dlaczego mówisz w taki sposób? - zainteresowała się.
- Starałem się nie podkreślać zbyt mocno, ile ich zjadłaś.
- To dlatego jestem taka ociężała - sapnęła. - Prawie nie mogę się ruszać.
- To tylko mięśnie - rzucił taktownie. - Nie pracowałaś w taki sposób od bardzo

dawna... Twoja pomoc była naprawdę nieoceniona - dodał.

Zezłościła się. W delikatny sposób dawał jej do zrozumienia, że tylko mu

przeszkadzała.

- Przecież pomogłam - warknęła.
- Ależ oczywiście!
Rozbawiony, zagryzł wargi. Złożył gazetę, włożył ją w jej w dłonie i powiedział:
- Poczytaj sobie. Przygotuję kaszkę.
- Czy ty spałeś choć trochę tej nocy? - spytała.
- Bez trudności. Zjawiła się jakaś dobra wróżka, skinęła różdżką i wszystko było

już posprzątane.

- To byłam ja.
- Ojej! Rzeczywiście! Dzwoniła twoja kuzynka - dodał po chwili. - Ma bardzo

kuszący głos. Aż trudno uwierzyć...

- Marly? Uważaj na nią. Pożre cię żywcem - ostrzegła go Lily.
- Rety!
Lily Baby przyglądała mu się przez chwilę, mrużąc oczy.
- Mężczyźni są dziwni - powiedziała. - Powinieneś być przerażony.
- Ty mnie przerażasz - odparł cicho.
- Gadka-szmatka!
Gdy Lily w końcu pochłonęła ogromną michę kaszki i z apetytem popiła ją

mlekiem, poszła do biura, żeby zatelefonować do kuzynki Marly. Jak było do
przewidzenia, automat kazał jej zostawić wiadomość.

background image

Minęło już południe. Bryan wykorzystywał panujący zwykle o tej porze zastój i

smażył pączki, gdy zadzwoniła Marly.

- Jak dotąd nic - powiedziała do Lily - ale coś mi tu bardzo brzydko pachnie.

Będziemy w kontakcie. Powiedz adonisowi, żeby nie robił niczego, czego ja bym
nie zrobiła.

- Czego ma nie robić?! - dopytywała się Lily. - Co masz na myśli?
Marly wybuchnęła śmiechem i odłożyła słuchawkę. Lily zeszła na dół. Teresa

szorowała właśnie podłogę.

Z trzaskiem przestawiała krzesła.
- Witaj w domu! - zawołała na widok Lily.
- Ach, Tereso, jesteś cudowna. Domek jest czyściutki jak marzenie. Robisz tu

naprawdę wiele dobrego.

- Bryan też.
- Cicho! Tylko nie mów mu, że jest geniuszem. Zepsujesz go zupełnie.
Teresa roześmiała się i wzruszyła ramionami. Zawsze wzruszała ramionami.
- On jest geniuszem - powiedziała.
- Masz rację. A te jego pączki...
- Zabieram do domu te nieudane.
Lily stęknęła.
- To on robi i nieudane pączki?! - Aż cofnęła się o krok, porażona takim

odkryciem.

Teresa zaśmiała się serdecznie. Z wściekłą furią dalej szczotkowała podłogę.
Wyglądało na to, że jeszcze w nocy byli tu jacyś klienci. Zadziwiające! Mimo tak

zapuszczonego otoczenia motel wciąż miał gości! Lily zastanawiała się przez
moment. Ludzie, którzy tu przyjeżdżali, musieli znać to miejsce. Wiedzieli, jak
czysto i schludnie jest w środku. Dobre jedzenie też ich przyciągało.
Zdumiewające!

Pozostawiwszy na dole Teresę, na wypadek gdyby zjawił się jakiś klient, Lily

zabrała Bryana do biura. Był tak przekonany, że idą do jego pokoju, że gdy skręciła
do gabinetu, nie potrafił ukryć niezadowolenia. Jednak bez wątpienia byłby
zaskoczony, gdyby zaczęła go prowokować. I to niemal w obecności Teresy!

Mężczyźni mają ciężkie życie.
Lily otwarła księgę. Tę samą, którą on doskonale znał.
- Musimy zdobyć się na wysiłek i wymuskać, wypieścić zajazd - powiedziała.

Skinął głową i powiedział:

- Teraz to twoje pieniądze.
- Moje? - Zrobiła wielkie oczy.
- Jak najbardziej. Zawdzięczasz to prapradziadkowi. On sam nigdy ich nawet nie

dotykał. Procentowały tylko w banku.

- Powinieneś był podjąć nieco gotówki i uporządkować całą posesję.
Przyjrzał się jej uważnie. Po chwili powiedział cicho:
- Lepiej niczego nie róbmy... Na razie. Poczekajmy i przekonajmy się, o co chodzi

background image

Morganowi. Nie patrzył na nią, tylko na ścianę.

- Aha - mruknęła. - Wcale nie jest tak, że musimy sprzedać to wszystko, prawda?

Po prostu zamierzasz się dowiedzieć, dlaczego tak Morganowi zależy na tym mote-
lu. Chcesz, żebym czekała cierpliwie, a on... niech się poci.

- Tak jest. Zastanawiam się, czego szukał tu ten handlarz? Wyglądało na to, że

najbardziej interesowało go pobliskie wzgórze. To o nim wspomniał. Czemu?
Może chodzi o wybudowanie czegoś właśnie tam?

- Przecież ta dzielnica nie jest specjalnie droga. Czysta i schludna, ale skromna.
- Ten motel zbudowano właściwie poza miastem. Możliwe, że Morgan przyjechał

tu, by cię wybadać. - Słowa, które wypowiedział, poruszyły go tak bardzo, że
dodał:

- Nie pozwól mu zanadto zbliżyć się do ciebie.
- Myślisz, że Morgan gotów jest próbować uwieść mnie, byle tylko zdobyć

„Imbryk”? - Lily nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

- Ja ciebie nawet nie dotknąłem. To ją zaskoczyło.
- Oczywiście, że nie. Czemu miałbyś to zrobić?
- Jesteś tutaj dopiero dwadzieścia cztery godziny. Musisz rozejrzeć się dookoła.

Poznać dokładnie to miejsce, zrozumieć, jak ten motel funkcjonuje. Raczej mnie
powinnaś chcieć sprzedać ów zajazd.

- Tobie? - Popatrzyła zdezorientowana. Czyżby chciał mieć motel tylko dla

siebie? Bez niej? Zrobiło się jej przykro. Milczała.

- Jeśli koniecznie musisz sprzedać „Imbryk”, sprzedaj go mnie - ciągnął Bryan. -

Tamten facet gotów wpuścić tu byle kogo i wówczas wszystko przepadnie,
zniszczeje. Razem z Teresą nadal będziemy prowadzić ten interes. Turyści, którzy
byli tu kiedyś, powrócą. - Zamyślił się. - Mamy doskonalą opinię wśród
handlowców i kierowców ciężarówek - ciągnął. - Lubią to miejsce. Zatrzymują się
tutaj. Fotografują. To jest coś, czego nie można zobaczyć gdzie indziej.

Przerwał na chwilę.
- Wszystkie filiżanki są zarezerwowane na kilka miesięcy naprzód. Spójrz. -

Sięgnął na półkę. - To jest książka rezerwacji telefonicznych. Przyjrzyj się tylko.
Kiedy Morgan tu wróci, uważaj! Bądź ostrożna. Nie zdradź mu niczego, co już
wiesz. Nie dawaj żadnych obietnic. Czekaj.

- Rozumiem - powiedziała Lily Baby. - Wiesz o tym miejscu znacznie więcej niż

ja. Postąpię, jak mi radzisz.

- Twoja kuzynka może namawiać cię do sprzedaży tego motelu - ostrzegł. - Miej

się na baczności.

- Jeśli będę spotykać się z kimkolwiek z tej branży, to zawsze w twojej obecności

- obiecała. - To jest przede wszystkim twoje miejsce pracy.

Bryan potrząsnął głową.
- To wszystko należy do ciebie - powiedział bardzo powoli. - Ja tu tylko pracuję.
- Potrzebuję twojej pomocy - powiedziała równie poważnie. - Wiesz o tym motelu

znacznie więcej niż ja.

background image

- Przecież przeglądałaś księgi.
- Znalazłam tam więcej pieniędzy, niż mogłam oczekiwać w najśmielszych

marzeniach.

- Uzbierało się trochę - powiedział. - Już ci mówiłem, że twój prapradziadek nie

brał z zysków ani centa. Wszystko zostawił tobie.

- Moglibyśmy uporządkować podwórze - powiedziała. Długo przyglądał się jej z

poważną miną. Wreszcie uśmiechnął się leciutko.

- Mąż Teresy mógłby to zrobić - powiedział wreszcie.
- Jak mogę się z nim skontaktować?
- Zapytaj Teresę, kogo mogłabyś nająć i ile powinnaś zapłacić.
- Zapytać... Teresę?!
- Ona jest uczciwa. Na pewno doradzi ci. najlepiej, jak tylko można.
- Och, Bryanie, co ja bym bez ciebie zrobiła?
- Twój prapradziadek poradził sobie.
- Byłeś tutaj, gdy kupił motel? - spytała. Bryan pokiwał głową.
- Spróbował pączków - mruknął.
- I to wystarczyło?
- Tak. Przez te wszystkie lata, kiedy żył, dzień w dzień dostarczaliśmy mu je do

domu. To jest naprawdę dobry pokarm.

- Ty draniu! Cały ten tłuszcz i cukier?!
- To jest szalenie pożywne.
Wybuchnęła śmiechem.
- Nie odkrywaj kart - ostrzegł ją. - Bądź ostrożna nawet z kuzynką. W końcu ona

też jest z tej branży. W interesach nie liczą się pokrewieństwa.

- Wcale nie chcesz, żebym sprzedała zajazd. Powoli pokiwał głową.
- Mam oszczędności, ale nie byłbym w stanie złożyć poważnej oferty.
- Musimy pomalować „Imbryk”.
- To twój motel. - Spojrzał na nią z powagą. - Morgan pomyśli, że starasz się

podbić cenę - dodał.

- A co nas to obchodzi? Może sobie myśleć, co chce!
Widząc jej zapał, zaśmiał się cicho.
Lily Baby odnalazła Teresę w jednej z filiżanek. Chciała pomóc jej przy słaniu

łóżek, ale tylko przeszkadzała tej kobiecie. Stała więc z boku i mówiła. O zielsku i
chwastach, o połamanych gałęziach i drzewach, które trzeba by przyciąć.
Zagadnęła, jak by tu znaleźć kogoś, kto by to zrobił.

Teresa popatrzyła na nią z politowaniem.
- Mój chłop może to zrobić - powiedziała. - Powiem mu, żeby przyszedł.
- Dziękuję. - Lily Baby uśmiechnęła się szeroko. Teresa wydęła wargi.
- Zachowaj te sztuczki dla Bryana. Mojego chłopa zostaw w spokoju - ostrzegła.
- Dobrze, psze... pani - bąknęła wystraszona nieco Lily.
- Nie opowiadaj mu kawałów, nie śmiej się, nie kręć koło niego, nie rozmawiaj z

nim, nie zadawaj pytań, nie wydawaj poleceń ani nic w tym rodzaju! Rozumiesz?

background image

- Tak, psze... pani.
- Bryan powie mu, co trzeba zrobić.
- Dziękuję.
- Trzymaj się od niego z daleka.
- Dobrze, psze... pani.
- Widzę, że mama dobrze cię wychowała.
- Ciężko nad tym pracowała.
- Nie wątpię. Bądź grzeczna! I uważaj na Bryana. Żebyś go nie skrzywdziła.
- Ja... jego?! - Lily znieruchomiała zaskoczona.
- Jesteś głupia?
- Jak to... głupia? Dlaczego...?
- Głupia! - wykrzyknęła Teresa, odwracając się z niesmakiem. - Idź sobie, zmykaj,

wynocha!

I tak oto Lily Baby została wyrzucona z własnej filiżanki. Roztrzęsiona wróciła do

„Imbryka”.

- Co się stało? - spytał Bryan.
- Teresa zabroniła mi odzywać się do jej męża... i powiedziała mi, że jestem

głupia... i kazała mi się wynosić.

Bryan zagryzł wargi, ale rozbawienia malującego się w oczach nie był w stanie

ukryć.

- To u niej normalne - bąknął.
- Zawsze jest taka?
- Urąga każdemu. Lepiej trzymaj się od Juana z daleka. Powiedz mi, czego od

niego chcesz, co ma zrobić, a ja mu to przekażę. Tak będzie lepiej dla wszystkich.
Trzymaj się z daleka od męża Teresy.

- Przecież nie zamierzam wadzić nikomu! - rozzłościła się Lily Baby. - Ale to jest

mój motel. Powinnam chyba mieć tu coś do powiedzenia?!

- Masz rację. Ale jeśli chcemy, aby Lamarowie tu pracowali, musimy postąpić tak,

jak chce Teresa. Powiedz mi, co ma być zrobione - powtórzył - a ja przekażę to jej
mężowi.

Lily Baby odwróciła się ku schodom i rozłożyła szeroko ramiona.
- Nie do wiary! - krzyknęła unosząc głowę.

ROZDZIAŁ TRZECI

Następnego dnia Bryan znalazł gdzieś bambusowe pręty i powiązał je w długą, a

zarazem lekką tyczkę. Na jej końcu umocował uchwyt do kredy.

Lily mogła przystąpić do pracy. Znaczyła kredą gałęzie przeznaczone do

wycięcia. Nawet te najwyższe.

Pracowała bardzo sumiennie.
Bryan obserwował ją przez okno zajazdu. Był oczarowany powagą, z jaką zabrała

się do dzieła. Urzekała go nieświadomie i całkiem od niechcenia. Zadrżał, kiedy to
zrozumiał.

Nigdy przedtem nie zdarzyło mu się przegrać. W każdym tego słowa znaczeniu.

background image

Natomiast w tej sytuacji mógł osiągnąć „zwycięstwo” jedynie zadowalając Lily.

Przypuszczalnie Tim mógłby być mężczyzną w sam raz dla niej. By się o tym

upewnić, Bryan powinien obejrzeć Tima Morgana znacznie dokładniej. Lecz wcale
nie miał na to ochoty. Nie chciał, by tamten wrócił i kręcił się w pobliżu. Niech
zniknie. Niech trzyma się jak najdalej od „Imbryka” i jego właścicielki.

Lily tymczasem krążyła pośród rozrośniętych dziko drzew i krzewów, bez reszty

pochłonięta pracą. Szło jej naprawdę bardzo dobrze. Była jednak przy tym
niezwykle niebezpieczna. Prężyła się, by dosięgnąć koron drzew, nieświadoma
zagrożeń, które stwarzała.

Jak to możliwe? myślał zdumiony, by normalna kobieta nie zauważała, jakie

wrażenie robi na mężczyznach?

Odwrócił się od okna. Wszyscy siedzący na sali mężczyźni obserwowali Lily.

Miny mieli równie poważne jak Bryan.

To potwierdziło tylko jego przypuszczenia. Mężczyźni pożądali jej. Mieli to

wypisane na twarzach. Byli w miarę cywilizowani, więc, w zasadzie, nic jej nie
groziło. Ale czy równie bezpiecznie mogła się czuć z Bryanem Willardem?
Niezupełnie. Jego własny ojciec umarłby ze śmiechu na wieść, że Bryan miałby
chronić kobietę.

Musiał bardzo poważnie zastanowić się i odpowiedzieć sobie na pytanie: Czemu

właściwie chciałby bronić Lily? Czy nie chodziło przypadkiem o to, że
podświadomie rezerwował ją dla siebie?

A może dojrzał już na tyle, że potrafił cenić kobiety?
Zastanawiał się, dlaczego Lily wzbudziła w nim tyle opiekuńczych uczuć.

Doszedł do wniosku, że sprawiła to jej młodość. I różnica wieku między nimi.
Dzieliło ich przynajmniej siedem, może osiem lat. Gdyby ona miała lat trzydzieści,
a on trzydzieści siedem, to co innego. Ale była zaledwie dwudziestotrzyletnią
smarkulą.

W biurze na piętrze rozległ się dzwonek telefonu. Bryan sięgnął po słuchawkę

stojącego pod barem drugiego aparatu.

- Zajazd „Imbryk” - powiedział do rozmówcy po drugiej stronie linii.
- Ty na pewno jesteś Bryan. Cześć! - usłyszał.
- Kto mówi?
- Dorosła kuzynka naszej dziecinki. Marly Foster.
- Słucham panią. Czym mogę służyć?
- A ile mamy czasu? - spytała.
- Ani trochę - rzucił. - Lily jest na dworze. Znaczy drzewa do przycięcia. Powiem

jej, żeby do pani zadzwoniła - dodał i rozłączył się. Był zły na siebie. Kiedyś
potrafił zachować dystans w stosunku do kobiet. Umiał delikatnie i subtelnie
maskować emocje. Czemu więc nagle kuzynka Lily tak bardzo go zirytowała?
Każdy inny mężczyzna bez wahania podjąłby zaproponowaną przez nią grę.

Wyjrzał przez okno. Pomyślał przez chwilę, co by było, gdyby to Lily wykonała

jakiś zachęcający gest w jego kierunku, i poczuł mrowienie w całym ciele. No,

background image

może nie w całym.

Jednakże Lily była dla niego zbyt młoda.
Zajęty przygotowywaniem potraw, widział, że również klienci nieustannie patrzyli

w jej kierunku. I na pewno znowu przyjadą, żeby robić to samo. W. większości byli
to poważni obywatele, dobrzy mężowie... Ale w końcu popatrzeć zawsze można.

Zanim Lily skończyła pracę, ciężarówki i samochody dostawcze zdążyły już

dawno odjechać. Wróciła do zajazdu i poszła umyć ręce.

- Wszystkie drzewa pozaznaczałam - powiedziała. - Czy mógłbyś pójść i

sprawdzić, czy dobrze to zrobiłam?

- Przyglądałem ci się - przyznał. - Myślę, że zrobiłaś to właściwie.
- Byłabym spokojniejsza, gdybyś sprawdził dokładnie. Nie wiadomo dlaczego,

zrobiło mu się przyjemnie. Fakt, że dbała o jego opinię, połechtał jego próżność.
No, ale cóż on wiedział o drzewach? Zupełnie nic!

Lily nalała sobie wody do szklanki i przysiadła obok Bryana na całe pięć minut.

Właśnie ruszyła do drzwi, gdy przybyli nowi goście. Kilku mężczyzn i kobieta.
Zatrzymali się, by przepuścić Lily. Nie odrywali od niej oczu, dopóki nie zniknęła
wśród drzew.

Bryan z ponurą miną także się przyglądał Lily, lecz w głowie ciągle kołatała mu

się myśl: Dlaczego właśnie ona? Taka niewinna... Czuł, że ma coraz mniejszą
potrzebę, by ją chronić.

Na domiar złego akurat musiał się zjawić Tim Morgan! Niech to wszyscy diabli!
Bryan zauważył, jak rywal zbliża się do zaabsorbowanej pracą Lily. Nawet go nie

dostrzegła. Czego on tu szuka? pomyślał z niechęcią. Przecież dopiero wczoraj
nachodził Lily w sprawie sprzedaży „Imbryka”. Co sprawiło, że wrócił tak szybko?
Przecież to jasne. Przyciągnęła go ta niewinna chudzina. Ni to dziecko, ni kobieta.

Bryan zacisnął szczęki. Spojrzał na szykowane właśnie dania, na czekających na

nie klientów i poczuł się tak, jakby znalazł się w pułapce. Uwięziony, mógł tylko
patrzeć, jak Morgan zmierza w stronę nie spodziewającej się niczego dziewczyny.

Świetnie to sobie wykombinował. Nie zadzwonił wcześniej, nie uprzedził. Lily

nawet nie zdawała sobie sprawy z jego obecności.

Co prawda, nie zdawała sobie sprawy również z tego, że wszyscy klienci zajazdu

gapią się na nią jak sroka w gnat. Nie wyłączając kucharza Bryana Willarda.

Tymczasem Tim Morgan stanął tuż przy Lily i, oczywiście, zaczął wypytywać, co

też ona wyczynia?

Bryan był pewien, że właśnie o to zapytał. Poznał to po wymownych gestach,

jakimi Lily wspomagała swoją odpowiedź.

Każdy zainteresowany nią mężczyzna powinien zadać jej pytanie. Potem mógł już

patrzeć i słuchać. A właściwie wystarczyło tylko patrzeć.

Tim stał, słuchając w skupieniu. A ona była taka bezbronna! Mógł ją ten cały Tim

zaprowadzić do samochodu i w dziesięć minut wywieźć nie wiadomo dokąd.

Mógł jej powiedzieć: „Powinnaś obejrzeć okolicę”, lub: „Jesteś tu od niedawna.

Warto, byś poznała sąsiedztwo”. Albo: „Chciałbym pokazać ci coś bardzo interesu-

background image

jącego”.

Mógł powiedzieć jej cokolwiek, a potem zabrać ją do samochodu i odjechać w

takie miejsca, w których Bryan Willard w żaden sposób nie mógłby jej pomóc.

Hamburger na ruszcie spalił się. Bryan zdrapał resztki mięsa i usmażył

następnego. Z bezsilnej złości walnął go łopatką. Nikt w zajeździe niczego nie
zauważył. Oczy wszystkich skierowane były na zewnątrz. Bryan również ponownie
spojrzał przez okno.

Tim właśnie zdejmował marynarkę i rozluźniał krawat. Wziął do ręki bambusową

tyczkę i machnął nią kilka razy. Rozglądał się przy tym po koronach drzew, jakby
szukał kolejnych gałęzi do oznakowania.

Bryan obrócił hamburgera na drugą stronę. Potem zdjął z patelni inne potrawy i

położył je na talerze. Szybko podał je klientom.

- Nie dostałem kawy - poskarżył się któryś z gości. Otrzymał dwie filiżanki.
Inny upomniał się o mleko. Również dostał dwie szklanki.
- Wkurza cię ten facet, co, Bryan? - zagadnął jeden z mężczyzn.
- Który facet? - spytał Bryan.
- Ten, na którego wszyscy patrzymy.
- Taki mydłek?! - rzucił Bryan drwiąco. - Ona zrobi z nim, co zechce.
Rubaszne rechotanie wypełniło całe wnętrze zajazdu.
Jednak całe to przedstawienie zaczęło irytować Bryana. Nic mnie to nie obchodzi!

pomyślał. Niech się gapią. Gapili się.

- Może - powinieneś pójść tam - odezwał się któryś - i powiedzieć temu bubkowi

z miasta, żeby zmiatał do domu, do mamusi?

- Tak uważasz? - bąknął.
Rozmowa z gośćmi dała mu pretekst, żeby znowu wyjrzeć przez okno.
Lily śmiała się.
Nic tak nie drażni mężczyzny, jak kobieta śmiejąca się do innego faceta. To jest

takie... intymne. Niezły spryciarz z tego Morgana. Widać było, że gotów jest zrobić
wszystko, żeby Lily sprzedała mu motel.

Cholera!
Ale...
Bryanowi wciąż nie dawała spokoju jedna myśl. Czemu komukolwiek mogłoby aż

tak zależeć na tym motelu? Dlaczego Morgan starał się i zabiegał o tak mało
znaczącą dziewczynę i niewiele wart zajazd?

Oczy Bryana spoczęły na wzgórzu wyrastającym ponad gęstwinę jabłoszynów.
Gdy Morgan zjawił się po raz pierwszy, wspomniał coś o wzgórzu. Potem szybko

usiłował przekonać wszystkich, że interesuje go tylko motel. A zatem komuś zależy
na tym wzgórzu. Czyli na zlikwidowaniu „Imbryka”.

No tak!
Zastanawiał się nad całą sprawą, mrużąc oczy. Jeśli tylko Lily wystarczy odwagi,

by poczekać trochę, sama na pewno dojdzie do podobnego wniosku. Jeżeli potrafi
wykorzystać czas, który dawał jej Morgan w nadziei, że przekona ją do swoich

background image

propozycji - wygra.

Ale Morgan mógł... uwieść ją! Wtedy będzie miękka i podatna na jego sugestie

jak wosk.

Morgan mógł wmówić Lily, że to o nią zabiega, że tylko na niej mu zależy. Wtedy

ona przestałaby interesować się motelem, a w tym momencie on... przestałby
interesować się nią. W ogóle nie brał Lily pod uwagę w swoich planach.
Najprawdopodobniej i tak kręcił się koło córki szefa.

Bryan poczuł w ustach gorzki smak żółci.
Czy istniał jakiś sposób uratowania Lily i motelu? Jeśli sprawy miały się tak, jak

przypuszczał, to mogło to być dla niej bardzo przykre.

Wyszorował patelnię, trąc ją tak zawzięcie, że aż zgrzytał metal. Odwrócił się i

spostrzegł, że jest sam. Wszyscy klienci wyszli, zostawiając na stołach pieniądze.

Pozbierał brzęczące monety. Przeliczył je odruchowo. Uświadomił sobie, że boi

się o Lily.

Dwudziestotrzyletnia dziewczyna nie miała dość wiedzy, by rozszyfrować

działającego podstępnie i skrycie mężczyznę. Podstępnie. O, tak! Ten Morgan mógł
manipulować Lily do woli.

Gdzie, u diabła, podziewała się ta jej nienasycona kuzynka?!
Bryan omiótł spojrzeniem całe wnętrze zajazdu. Wszystko było w należytym

porządku. Wetknął do ust wykałaczkę i wyszedł przed dom. Stanął na betonowym
stopniu i stamtąd, już otwarcie, przyglądał się Morganowi i Lily.

Morgan zauważył go natychmiast, lecz zupełnie zignorował jego obecność. A Lily

zawołała:

- Bryanie! Co myślisz o mojej pracy?
Podszedł bliżej, przyglądając się uważnie drzewom.
- Wykonałaś kawał dobrej roboty - powiedział.
- Witaj, pączkowy królu - odezwał się Morgan.
Takie powitanie rozzłościło Bryana.
- Cześć - warknął.
- Rozmawiałeś z nią na temat sprzedania mi motelu? - spytał Tim.
- Nie.
- Po czyjej ty jesteś stronie? - Tim Morgan roześmiał się głośno. Naprawdę

zależało mu na tej ziemi. Ciekawe, czy rzeczywiście chodziło o wzgórze?

- Wcale nie jestem pewien - ciągnął dalej Tim leniwie - czy mój klient ma jeszcze

ochotę na ten motel. No, ale przynajmniej dostarczył mi pretekstu, żebym mógł was
odwiedzać. Co słychać?

Bryan stał nieporuszony, z kamienną twarzą. Za to Lily paplała bez zahamowań.
- Bryan to prawdziwy geniusz - mówiła. - Wszystko potrafi. Zrobił mi nawet

przyrząd do znakowania gałęzi.

- Ty to wymyśliłeś? - spytał Tim, wyraźnie poruszony i zaciekawiony.
Bryan przemilczał pytanie. W końcu Lily wszystko już powiedziała.
Podeszła do betonowego schodka i stanęła przy Bryanie. Ten nic nie znaczący

background image

odruch bardzo mu pomógł. Podniosło go to na duchu. Tymczasem Lily patrzyła w
stronę drzew.

- Nawet nie obejrzałeś wszystkiego, co zrobiłam - dąsała się.
- Obejrzałem. Obserwowałem cię przez okno.
Poniewczasie ugryzł się w język. Mimo wszystko nie było powodu, by musiał

mówić o tym głośno.

- Czy mógłbyś zadzwonić do pana Lamara i poprosić go, żeby przyjechał tu

omówić z tobą sprawę gałęzi i chwastów? - spytała.

- Dobrze - odrzekł.
- Może potrzebujecie pomocy? - zapytał Morgan z uśmiechem.
- Nie od ciebie.
Nawet Lily zwróciła uwagę na odpowiedź Bryana. Rzuciła mu szybkie spojrzenie.

Jego mina była poważna i zacięta, więc nie odezwała się ani słowem.

Wtedy Bryan pomyślał, że oni dwaj zachowują się jak koty w marcu.
Tim wszedł do zajazdu i usiadł na stołku przy barze.
- Chcesz, żeby sobie poszedł? - spytał Bryan Lily po cichu.
- On jest całkiem nieszkodliwy. - Wzruszyła ramionami.
W tym momencie Bryan całkowicie zwątpił w jej dorosłość. Postanowił więc

nadal jej pomagać. Uśmiechnął się, i przytrzymał jej drzwi. Weszli do środka.
Morgan czekał cierpliwie. Ciekawe, czy zwróciła na to uwagę? pomyślał Bryan.
Przecież pośrednicy nie mają czasu na przyjemności. Morgan czaił się i czynił
podchody.

Lily rozglądała się po wnętrzu.
- Czy zamówiłeś już malarzy? - spytała Bryana. Nieustanna podejrzliwość Bryana

kazała mu spojrzeć w tym momencie w stronę Morgana. Dostrzegł dzięki temu, jak
bardzo wstrząsnęło nim to pytanie. W tej sytuacji Tim Morgan będzie musiał pójść
do swego szefa i powiedzieć:

„Ta mała, która odziedziczyła <imbryk>, zamierza odmówić nam sprzedania tego

obiektu. Przedsięwzięcie będzie nas kosztowało nieco więcej zachodu, niż
sądziliśmy”.

Bryan poczuł się bardziej pewny siebie. Zrozumiał, że Tim Morgan nie jest ani

kimś przesadnie ważnym, ani zbyt ambitnym. Po prostu zwykły człowiek.

Była to więc idealna chwila, by zadzwonić do Juana Lamara. Bryan nie poszedł do

biura na piętrze, lecz skorzystał z telefonu stojącego pod kontuarem.

- Cześć, Juan, co porabiasz? Mógłbyś do nas przyjechać? Trzeba zająć się

drzewami. Lily chce je trochę poprzycinać. To całkiem rozsądny pomysł. Teresa
kazała zadzwonić do ciebie.

Po niedługim czasie Juan był już w motelu. Przyjechał starą furgonetką. Uwielbiał

stare samochody. Auto znieruchomiało na podjeździe i zapanowała cisza.

- Spytaj go, ile będzie chciał za tę robotę - powiedziała Lily do Bryana.
Iskierka nadziei rozbłysła w sercu Morgana. Pomyślał, że być może pytanie

świadczy o tym, iż Lily nie ma pieniędzy.

background image

Zgodnie z poleceniem Teresy to Bryan prowadził rozmowę. Lily trzymała się na

uboczu.

Tim Morgan, dla którego prowadzenie pertraktacji było w końcu chlebem

powszednim, miał nad wyraz interesujące widowisko. Przysłuchiwał się rozmowie
w skupieniu.

Juan, kalecząc potwornie język angielski, spytał, czemu trzeba poprzycinać

niektóre drzewa.

Twarz Bryana zastygła jak nieruchoma maska. Tylko w oczach zamigotały

iskierki rozbawienia.

- Ciężarówki są wysokie - odparł z powagą. - Gałęzie zaczepiają je i niszczą. Te

obrzydliwe jabłoszyny są potwornie kolczaste.

Takie wytłumaczenie zadowoliło Juana.
Ruszył więc, żeby przyjrzeć się, jakie zadanie go czeka. Wreszcie splunął, wytarł

nos w czerwoną chustkę i z ciężkim westchnieniem powiedział, że zrobi wszystko
za sto dolarów.

Lily Baby uśmiechnęła się, gdyż spodziewała się, że zapłaci o wiele więcej.

Poruszyła się nerwowo, ale Bryan szybko chwycił ją za ramię, by milczała.

Chodzili dalej. Oglądali drzewa, taksowali grubość gałęzi, szacowali, ile czasu

potrzeba na wykonanie całej pracy i targowali się.

- Będzie z tego mnóstwo drewna na opał. Zabierzesz je sobie - powiedział Bryan.

- Powinieneś zrobić całą robotę wyłącznie za to drewno.

- Całą robotę! - wykrzyknął Juan. - Żartujesz sobie ze mnie?
- Spytam Teresę, co ci powiedziała - rzucił Bryan. Juan mruknął coś pod nosem.

Zrobił kilka kroków. Rozmyślał nad czymś głęboko. Spojrzał gniewnie na Lily i
stojącego za nią gogusia. Wreszcie wbił wzrok w Bryana i powiedział po
hiszpańsku:

- Siedemdziesiąt pięć i ani grosza mniej.
- Siedemdziesiąt i tak będzie aż nadto.
- Ale nie powiesz nic Teresie - zaznaczył Juan. Lily uczyła się hiszpańskiego w

szkole, dlatego bez trudu zrozumiała, o czym mówili mężczyźni. Mocno zagryzła
wargę i z ciekawością czekała na wynik transakcji. Panowie podali sobie ręce.
Interes został ubity.

- Mógłbym zrobić to i za połowę tej forsy - powiedział wtedy Juan.
- Powiedz Teresie, że dostałeś pięćdziesiąt.
Juan uśmiechnął się.
Jeszcze raz uścisnęli sobie dłonie i Juan zaśmiał się głośno.
Bryan spojrzał na Lily.
- Kiedy? - spytała cicho.
- Kiedy to zrobisz? - spytał Bryan.
- Za parę dni.
- Zrobisz to jutro albo wynajmę Roberta.
- Jutro?! Muszę być w odpowiednim nastroju. Pojutrze.

background image

- Teresa powiedziała, że jutro - nie ustępował Bryan.
- Połowę teraz, połowę potem - rzucił Juan.
- Wszystko po skończeniu roboty.
- Dychę teraz. Sześćdziesiąt później - nalegał żałośnie Juan.
- Nie.
Juan westchnął ciężko. Zrozpaczony, uniósł ramiona i klepnął się po udach.
- Jesteś człowiekiem bez serca - powiedział.
- Tak - rzucił Bryan i spojrzał, by upewnić się, że Lily dobrze wszystko słyszała.

Nie był człowiekiem, którego można lekceważyć.

W tym momencie jednak Tim Morgan ujął ją za rękę, odwracając jej uwagę od

Bryana.

- Będziesz musiała wynająć jakiś nieduży domek, zanim znajdziesz coś

odpowiedniego dla siebie - powiedział. - Jest taki niedaleko stąd, w Quatro. Chcesz
go obejrzeć?

- Właściwie... czemu nie.
- Możemy zaraz tam pojechać. Mam trochę czasu.
- Dobrze. Tylko się przebiorę. - Lily cofnęła się o krok.
- Oczywiście. - Nie omieszkał uważnie przyjrzeć się jej figurze. - Zaczekam tutaj.

- Uśmiechnął się.

- Na długo jedziesz? - spytał cicho Bryan. Dlaczego tak cię to interesuje?

pomyślała Lily. Czyżby ze względu na Tima? Przecież on jest zupełnie niegroźny.

- Będę ci potrzebna? O której mam wrócić? - W ten sprytny sposób chciała zmusić

Bryana, by to on określił czas jej powrotu.

Bryan jednak stał zmieszany, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Czy wyprawa zajmie nam więcej niż godzinę? - spytała więc Tima.
- Raczej nie - odparł.
Lily uśmiechnęła się zatem do Bryana i powiedziała:
- Na pewno wrócę wcześniej.
Poszła do swojej filiżanki, przebrała się, umalowała usta i wróciła do czekających.
- Niedługo wrócę. - Ponownie uśmiechnęła się do Bryana.
On jednak nadal był nachmurzony.
- Weź telefon do samochodu - powiedział. - Zadzwoń, jeśli będę ci potrzebny.
Tim parsknął śmiechem.
Jechali do Quatro szykownym autem Tima. W gniazdo zapalniczki wetknięta była

wtyczka zasilania przenośnego telefonu, który spoczywał na kolanach Lily.

Quatro leżało na uboczu, z dala od głównej szosy. Stały tam urocze, stare domy i

te nieco nowsze, zbudowane zaraz po drugiej wojnie światowej. Otoczone były
zadbanymi podwóreczkami, na których rosły wielkie, stare drzewa.

Do wynajęcia były trzy domy. Tim znał dobrze ich właścicieli. Z czarującym

uśmiechem oprowadzał Lily po posesjach, jakby cały swój czas zarezerwował tylko
dla niej.

Gdy przechadzali się, oglądając wnętrze jednego z domów, spytała:

background image

- Dlaczego chcesz kupić „Imbryk”?
Niechętnie wzruszył ramionami.
- Już ci mówiłem. Sądzę, że zdołam go sprzedać. Znam kogoś, kto mógłby być

nim zainteresowany.

- Kim jest twój klient?
Niezłe pytanie jak na tak nieobytą osóbkę. Tim uśmiechnął się.
- Muszę sprawdzić, czy zechce się ujawnić.
Zastanowiła ją ta odpowiedź. „Klient” wcale nie musiał mieć nazwiska. Kto wie,

może Bryan ma rację? Może słusznie jest taki podejrzliwy? Zapytała znienacka:

- Co się tam dzieje?
- Gdzie? - Tim szeroko otworzył oczy.
- W twojej głowie - odparła z uśmieszkiem. Nie musiała pytać. Widziała przecież,

że był czymś bardzo zaabsorbowany. Nie ufała mu. Widać to było na pierwszy rzut
oka.

- Postaram się wytłumaczyć ci to wszystko - powiedział. - Tylko nic nikomu nie

mów. Niech to zostanie między nami, dobrze?

- Zgoda.
- Daj mi tylko trochę czasu - poprosił. Obejrzeli uważnie domy. Wszystkie były

wspaniałe, lecz ona wolałaby jednak pozostać w swojej filiżance.

- Muszę mieć trochę czasu do namysłu - powiedziała.
- No cóż, jeśli rozważasz sprawę sprzedaży motelu, to rzeczywiście powinnaś

wszystko dobrze przemyśleć. Znam jeszcze kilka świetnych domów w San Antonio
- dodał po chwili. - Chcesz je obejrzeć?

- Nie teraz.
- Może razem zjedlibyśmy dziś kolację?
- Muszę zastąpić Bryana.
- Umiesz gotować?
- Wyśmienicie.
- Przyjadę więc po kolacji.
- Nie dzisiaj. Znakowanie drzew całkiem mnie wykończyło. A jutro będę musiała

dyskretnie nadzorować pracę Juana. Poproszę o pomoc Bryana, bo Teresa zabroniła
mi rozmawiać z jej mężem.

- Przyjadę popatrzeć - powiedział radośnie.
- Zmarnujesz swój cenny czas.
- Jakoś to zniosę. Chcę być blisko ciebie.
- Schlebiasz mi. Czyżby na „Imbryku” zależało ci mniej niż na mnie?
Wybuchnął śmiechem. Próbował się powstrzymać, lecz nie dał rady. Zagryzł

wargę, ale oczy nadal lśniły mu radośnie.

- Sam widzisz - powiedziała. - Odpowiedz mi. To musi być bardzo interesujące.
- Rzecz w tym, czy jesteś zainteresowana. Chciałbym, żebyś uznała, iż ja jestem.
- Myślę, że jesteś tylko bardzo oszołomiony.
Te słowa kazały mu spojrzeć na nią zupełnie innym okiem.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

To, że Tim Morgan poważnie zainteresował się Lily Trevor - teksańskim

kwiatuszkiem wychowanym w Indianie - to jedno. Prawdziwą niespodziankę
przeżył jednak, gdy odkrył, jak silną ma osobowość. I jaka jest mądra.

Kiedy więc odwiózł ją do „Imbryka”, natychmiast wrócił do San Antonio i

poszedł prosto do swego szefa.

- Co powinienem zrobić, gdy dziewczyna jest łebska jak diabli i oczekuje ode

mnie prawdomówności? - spytał.

Starszy pan spojrzał na agenta, który zauroczył jego córkę, i spytał roztropnie:
- Jakaż w ogóle kobieta może być łebska?
- Zna pan przecież zajazd „Imbryk”? Niedaleko Quatro, przy wzgórzu. Nowa

właścicielka odziedziczyła go po prapradziadku. Bardzo ją interesuje, dlaczego
chcemy go kupić.

- I co? Rozpacza nad zaniedbaniem i fatalnym stanem motelu? - spytał szef

radośnie.

- Nie, proszę pana. Zwąchała pismo nosem.
- No, no. Jak to możliwe? Kobieta, a taka sprytna?
- Niech pan uważa - ostrzegł Tim ostrożnie. - Nastały nowe czasy. Nie można już

mówić wszystkiego otwarcie. Ona chwyta w lot.

Starszy pan parsknął wyzywająco.
Tim odważnie brnął dalej:
- Ta Lily Trevor bardzo szybko myśli. Spytała mnie: „Dlaczego chcesz mieć ten

zajazd?” I co miałem na to odpowiedzieć?

- A co odpowiedziałeś?
- Powiedziałem, że chodzi o anonimowego kupca i że muszę sprawdzić, czy mogę

go ujawnić.

- Nie możesz.
- Wątpię, czy będzie chciała rozmawiać, nie wiedząc, co się dzieje. Ten stary

„Imbryk” stoi tam już od dawna. Bardzo jest do niego przywiązana. Snuje nawet
jakieś plany z nim związane. Mają stałych klientów, którzy wciąż tam przyjeżdżają.
Wie pan przecież o domkach-filiżankach?

- Domkach... filiżankach?
Tim ze zdziwieniem pokiwał głową.
- Jest tam sześć domków - mówił zmęczonym głosem. - Wyglądają jak odwrócone

filiżanki. Są naprawdę zgrabne. Ludzie uwielbiają to miejsce.

- Musimy pozbyć się ich stamtąd.
- Wiem o tym. Ale co będzie, jeśli nie zechcą nam sprzedać terenu?
- Prawdopodobnie wyrzucę cię - mruknął szef. Tim zachował spokój. Wiedział, że

jest dobry w swoim fachu i że nikt nie może być tak głupi, by go wylać z pracy.
Trzeba będzie znaleźć inne rozwiązanie. Szef zadumał się głęboko. Czy istniała
możliwość przeniesienia projektu na inne wzgórze?

background image

Sama myśl o tym wydawała się okropna.
Tymczasem Lily przemawiała do Bryana:
- Przecież nie będzie chyba egoizmem z mojej strony, jeżeli zamieszkam w jednej

z filiżanek!

- Zawsze przecież możemy wynająć klientom ten pokój na piętrze, tu w

„Imbryku” - stwierdził ironicznie Bryan.

- Gdybyś nie był tak cholernie zasadniczy, ja mogłabym w nim mieszkać -

zrzędziła Lily.

- Już by wtedy Teresa powiedziała, co o tym myśli - odparł ponuro.
Lily starała się zachować spokój.
- Drzwi do tego pokoju na górze mają zasuwkę - przypomniała.
- Moje drzwi też... mają zasuwkę. - Uśmiechnął się pod nosem.
- Widzisz! - krzyknęła. - Będziesz zupełnie bezpieczny! Wprowadzam się na górę.
Powstrzymał ją, unosząc rękę.
- Musisz uzgodnić to z Teresą, dobrze?
- To mój motel!
- To nie ma nic do rzeczy. - Potrząsnął głową. Spojrzała w sufit i jęknęła

rozpaczliwie.

- Nie ma nic gorszego niż prowincjonalne dziury! - rzuciła.
- Ależ złotko. Czyż nie jesteśmy dzielnicą San Antonio? Muncie w Indianie do

pięt nie dorasta San Antonio. Rozumiesz?

Przypomniało się jej, co matka mówiła o mężczyznach. Straszne to uczucie, gdy

po latach trzeba przyznać, że matka miała rację.

- Duby smalone! - parsknęła.
- Skąd wytrzasnęłaś takie imponujące, tak pasujące do sytuacji słowa?
- Od prababki ze strony mamy. Zaraz... jak jej było na imię? Elizabeth? Tak. Ona

nigdy niczego nie owijała w bawełnę. Waliła prosto z mostu, kawę na ławę. Była
absolutnie nieznośna. Mama uwielbiała ją.

- Nie rozumiem, jak tak dobrze wychowana kobieta jak twoja mama mogła

uwielbiać tak okropną staruszkę.

- Ponieważ kiedy już wyprowadziła się z naszego domu, tata zrozumiał, iż mama

jest wspaniała, śliczna i urocza. Po prostu ideał.

- Bardzo sprytna jest ta twoja mama. Założę się o każde pieniądze, że one się

zmówiły.

- Zmówiły się?
- Starsza pani starała się być tak przykra, jak to możliwe, by po cudownym

zniknięciu wstrętnej harpii twoja mama mogła zabłysnąć jak słońce.

- Wystraszyłeś mnie. Nigdy przedtem nie myślałam o tym w ten sposób, ale teraz

przypominam sobie, że mama i babka często wymieniały tajemnicze uśmieszki.

- No proszę, a nie mówiłem?
- Skąd tak znasz się na ludziach? - spytała.
- Jestem wśród nich całymi dniami. Słucham, obserwuję...

background image

Następnego dnia zawitała do motelu Marly Foster. Lily i Bryan byli akurat w

„Imbryku”.

Na widok wchodzącej Marly Lily zerwała się z miejsca i rzuciła jej w ramiona.
Kuzynka pocałowała powietrze koło policzka Lily i spytała:
- Gdzie on jest? Mogłabym przysiąc, że słyszałam jego głos.
Bryan zniknął! Rozpłynął się w powietrzu. Niczym Alicja w Krainie Czarów Lily

zamrugała nerwowo powiekami, rozglądając się dookoła. Co się stało z kudłatym
Kotem z Cheshire? Jak on to zrobił? Dyskretnie obejrzała nawet podłogę w
poszukiwaniu zapadni, ale bez skutku. Nic. Żadnego śladu. Lily postanowiła
koniecznie dowiedzieć się, w jaki sposób on to zrobił. Kiedyś może się jej to
przydać.

Nalała Marly kawy do filiżanki i usiadły przy stoliku.
- Oczekuję pytań - rzuciła Marly. W taki właśnie sposób Teksańczycy zagajają

rozmowę. - Wygląda na to, że każdemu w branży handlu nieruchomościami coś się
obiło o uszy, ale nikt nie ma zielonego pojęcia, o co chodzi i kto się za tym kryje.
To doprawdy wspaniałe! - Marly aż uniosła brwi. - Dziękuję, że zadzwoniłaś z tym
do mnie. Mam dziwne wrażenie, że już prawie dotykam czegoś, ale nie mam
pojęcia, co to jest, ani nawet jak mam to odkryć.

- To bardzo pobudzające - mruknęła Lily.
- Zwłaszcza w tak nudnej porze roku.
- Właśnie.
- No i co porabiasz? Kim jest ten wspaniały facet, który obcina gałęzie za domem?

- Marly rzuciła pytania jednym tchem.

- Obcina? Teraz?! - Lily poderwała się gwałtownie z miejsca i podbiegła do okna.

Na ziemi za domem leżało mnóstwo pociętych gałęzi i połamanych patyków. - Dzi-
siaj?! - jęknęła.

- Przecież to widać - powiedziała nieco zdezorientowana kuzynka.
- Miał zacząć dopiero jutro.
- Jeden dzień wcześniej... Przeszkadza ci to? Nie rozumiem cię. Chodźmy lepiej

sprawdzić, czy robi to dobrze.

- Powinnyśmy raczej trzymać się z daleka.
- Przecież to wszystko twoje - powiedziała Marly drwiącym tonem. - Wolno ci

chodzić, dokąd tylko zechcesz. Możemy pójść oglądać którąś z filiżanek. Udawać,
że jestem zainteresowana kupnem motelu.

- Może raczej będziesz szukać noclegu? - zasugerowała Lily.
- A któż by mnie tu ogrzał?! - uśmiechnęła się kuzynka.
- Termofor.
Marly westchnęła. Wiedziała, że to prawda.
- Chodźmy lepiej zobaczyć, co się tam dzieje... Obejrzymy filiżankę -

powiedziała.

Wyszły.
Zza kontuaru wynurzył się Bryan. Skrył się w znajdującym się tam włazie

background image

prowadzącym do piwnicy... i do ukrytej w niej, na wszelki wypadek, dubeltówki.

Stanął przy oknie.
Lily przyglądała się koronom drzew, a Marly pracującemu, półnagiemu

mężczyźnie.

Mężczyzna obejrzał się.
Nigdy przedtem Lily nie widziała kuzynki kroczącej z taką gracją i

dostojeństwem. Dopiero gdy zorientowała się w sytuacji, omal nie parsknęła
śmiechem.

- Ależ, Marly! Zachowuj się! - mruknęła.
- Zachowuję się - odparła Marly, patrząc na Lily wielkimi ze zdziwienia oczami. -

Jak dama.

- Jakiego rodzaju... dama?
- Phi!
Łańcuchową piłą Juan ciął na kawałki leżące na ziemi gałęzie i konary. Obok stała

Teresa. Dyrygowała mężem, układając jednocześnie drewno w dwa sagi.

- Uważaj, tam jest jego żona - mruknęła Lily ostrzegawczo. - Popatrzysz tylko na

jej męża albo braci, a poderżnie ci gardło. Zachowuj się!

Marly przyjrzała się Teresie badawczo i ustąpiła. Weszła do filiżanki i rozejrzała

się z zaciekawieniem.

- Ładnie tu. - Postała chwilę, po czym wyszła na podwórze i ruszyła do swojego

samochodu.

- Muszę jechać - oznajmiła. - Będziemy w kontakcie.
Odjechała.
Teresa pojawiła się jak gradowa chmura.
- Co to za ladaco? - spytała groźnie.
- Posłuchaj, Tereso - bąknęła Lily. - To moja kuzynka.
- Niech się tu więcej nie kręci - powiedziała Teresa i wróciła do pracy.
Układała dwa stosy drewna. Jeden z nich przeznaczony był do spalenia w

motelowym kominku. Kominek był niewielki, a dym uchodził przez komin-
dziobek czajnika. Było to bardzo zabawne.

Czujne oczy Teresy wypatrzyły wiele gałęzi oznakowanych przez Lily, lecz nie

nadających się do obcięcia. Lily musiała się z tym pogodzić.

Powoli wieść o przyjeździe Lily rozeszła się wśród wszystkich jej krewnych i

powinowatych żyjących w San Antonio. Szczególnie wśród noszących nazwisko
Davie - kuzynów po kądzieli.

Przyjeżdżali do „Imbryka” i odjeżdżali z pączkami. Wkrótce stało się to niemal

codziennością.

A dni mijały na wytężonej pracy.
Do motelu zaglądał także Tim. Przyjeżdżał w odwiedziny do Lily. Zjadał pączki i

gawędził z każdym, kto był akurat pod ręką. Zdarzało się, że Lily wyjeżdżała do
San Antonio z kimś z rodziny. Wtedy Tim usychał i marniał w oczach.

Bryan nie mówił jej o tym ani słowa, ale Teresa nie wahała się ani chwili. Zrobiła

background image

to z całą premedytacją, gdyż bardzo chciała zobaczyć reakcję Lily.

Rozczarowała się. Lily bąknęła jedynie coś pod nosem i spytała, co Teresa planuje

robić dalej.

- Trzeba posadzić kwiaty - odparła zapytana i pokazała, w których miejscach

należy to zrobić. Propozycje Teresy przypadły Lily do gustu.

- Zaraz naszkicuję plan - powiedziała cicho. Jednak gdy ona rysowała pracowicie,

Teresa wydała już mężowi stosowne polecenia. I sprawa została załatwiona.

- Nie odnosisz czasem wrażenia, że nie kontrolujesz tutaj niczego? - spytała Lily

Bryana. - Że wszystkim rządzi Teresa?

- Tak.
- No to czemu się nie sprzeciwisz?
- Czekam, aż ty to zrobisz - odparł grzecznie. Jedynie w oczach migotały mu

iskierki rozbawienia. - Ty jesteś właścicielką... i szefem.

Lily Baby zirytowała się.
Dni płynęły, a Lily wciąż mieszkała w najlepszej z filiżanek.
Którejś nocy zajęte były wszystkie pozostałe domki i pokój na piętrze w

„Imbryku”, a w piwnicy spało w śpiworach jeszcze dwóch mężczyzn.

- Muszę znaleźć sobie mieszkanie - powiedziała Lily do Bryana. - Tamci dwaj

mogliby przenocować w moim domku. Kazałeś im zapłacić?

- Połowę stawki - przytaknął.
- Wychodzimy na okropnie chciwych.
- Są bezpieczni, śpią twardo i buchnęli chyba z tuzin pączków ze spiżami na dole.
- To straszne! - powiedziała ze zgrozą.
- Możesz zrobić to lepiej - rzucił drwiąco. Zacisnęła pięści. Rozprostowała palce,

jeden po drugim. Potem przyłożyła dłoń do czoła.

- To straszne - powtórzyła słabym głosem. Bryan westchnął ciężko i wyjrzał przez

okno. A Lily dalej pakowała pączki do pudełek.

- Możesz zrobić to lepiej - powtórzył zirytowany. Spojrzała nań ze zdziwieniem w

oczach.

- No, dalej - rzucił. - Odegraj to. Znowu złap się za głowę. Pokaż, jak bardzo

jesteś wzburzona. Odegraj to!

- Idź do diabła! - wzdrygnęła się z oburzenia. Splotła palce. Przytknęła rękę do

czoła. Odrzuciła głowę w tył i zamknęła oczy.

- To już było - rzucił Bryan.
Powróciła do pakowania pączków. Była wspaniała. Prawdziwy klejnot.
Następnego dnia Bryan zszedł na dół po krótkiej drzemce. Zastał Lily uważnie

przyglądającą się przez okno poprzycinanym drzewom.

- Coś nie tak? - spytał.
- To nie wygląda naturalnie. Jest zbyt uporządkowane. Teresa za bardzo

przerzedziła gałęzie.

- Tam odbywają się przyjęcia i podwieczorki. - Bryan starał się pocieszyć Lily. -

Niedobrze, gdyby liście i kwiaty... wpadały do kawy.

background image

- Masz rację - przyznała po namyśle.
Zaskoczyła go. Przyjęła wyjaśnienie i nie upierała się ani trochę.
- Chyba jednak wolałam je takie nie strzyżone - powiedziała ze smutkiem.
- Prawdziwe z ciebie dziecko natury - zadrwił. Lecz było to nieco wymuszone.
- Chyba tak - westchnęła.
Ale nie zamierzała dręczyć się tym zbyt długo. Prędko wróciła do pakowania

pączków. Zapełniła pudełko i sięgając po następne, spytała:

- Ile pączków już sprzedaliśmy?
- Nie wiem. Nigdy nie liczę. Po prostu dorabiam więcej, gdy zaczyna brakować.

Przygotuję sobie kartkę i będę zapisywał. Tylko musisz mi o tym przypominać.

- Naprawdę ciężko pracujesz.
- Rzadko się nudzę. - Uśmiechnął się i przełknął ślinę.
- Chwilami myślę, że w twoich sennych koszmarach pączki maszerują nie

kończącymi się szeregami.

Uniósł dłoń.
- Nawet nie mów o tym! Bo wykraczesz!
Nagle złapał się za głowę. Przerażenie wykrzywiło mu twarz.
- Już wykrakałaś! Zaczyna się! Wszystko przez ciebie! usiałaś to powiedzieć?!
Lily zanosiła się śmiechem. Na twarzy Bryana wciąż jeszcze gościło udawane

przerażenie, gdy do zajazdu wszedł Tim. Nie spodobało mu się to, co zobaczył.

- Co się dzieje? - spytał tonem, w którym wyczuwało się wrogość.
Bryan spoważniał natychmiast, a Lily wciąż chichocz, odparła:
- Miliony pączków, które zrobił przez całe życie, zaczynają właśnie maszerować

w jego głowie. Szereg za szeregiem.

- Taak - mruknął Tim, obserwując uważnie Bryana. Usiadł na stołku niedaleko

Lily. Bryan stał nieruchomo z rękami ukrytymi pod białą serwetą, którą był
przepasany.

Zapanowało niezręczne milczenie.
Lily odstawiła na bok kolejne pudełko z pączkami i w końcu spytała:
- Chcesz kawy?
- Lemoniadę.
Bryan wyjął dzbanek z lodówki i napełnił szklankę. Wystukał cenę na klawiaturze

kasy i paragon wraz ze szklanką umieścił przed Timem.

Lily sięgnęła po banknot Tima. Podeszła do kasy i wydala resztę.
- Dobrze to zrobiłam? - spytała Bryana.
- Owszem.
- Coraz lepiej mi idzie - powiedziała z dumą. - Gdybym tak jeszcze umiała smażyć

takie pączki jak ty, mógłbyś wziąć sobie wolny dzień.

Na moment serce Bryana przestało bić. Przez chwilę sądził bowiem, że chciała

powiedzieć, iż potrafi dać sobie radę bez niego. Na szczęście powiedziała tylko o
wolnym dniu. Tylko co, u licha, miałby on począć z wolnym dniem?! Siedzieć przy
stoliku i gapić się na nią? Chyba tak. A właściwie dlaczego na nią?

background image

Spojrzał na Tima. Z litością i niechęcią. Jego tu brakowało!
Nienawidził go za samą jego obecność w motelu. Ale rozumiał, dlaczego tamten

przyjechał. I czemu sprawiał takie... nieporządne wrażenie. Po prostu z rozpaczy
potargał sobie włosy i nawet nie zwrócił na to uwagi. Wyglądał zupełnie inaczej
niż tego dnia, kiedy po raz pierwszy spotkał naiwną nowicjuszkę.

W tym momencie Bryan uświadomił sobie, że oni dwaj byli rywalami. Pragnął

Lily. Tim także. Jeden musiał przegrać. Tylko który?

Mógł to być na przykład... Bryan Willard.
Czy w ogóle miał jakiekolwiek szanse w konfrontacji z Timem? Czuł, że

powinien ustąpić, zrezygnować z Lily. Natychmiast. Zanim sprawy wymkną się
spod kontroli. I tak przegra. Był to najlepszy moment, by się wycofać.

Tylko czy był w stanie?
Popatrzył na Lily. Wydało mu się nagłe, że całą jej postać otacza tajemnicza

poświata. Jej ruchy, poczucie humoru - były doskonałe. I jej skromność. Nie
odczuwała żadnej potrzeby dominowania, rządzenia. Żadna kobieta nie mogła się z
nią równać.

Bryan wiedział, że był w stanie przykuć jej uwagę, zainteresować swoją osobą.

Lily bowiem w ogóle garnęła się do ludzi. Nieraz obserwował ją, gdy obsługiwała
gości. Nie kokietowała nikogo, nie kusiła, a i tak zawsze była w centrum uwagi. A
przy tym wcale o to nie zabiegała. Przeciwnie. Gdyby dostrzegła, jak bardzo Bryan
jest nią zainteresowany, byłaby w rozterce. Nie chciałaby go urazić, lecz czułaby
się dotknięta.

Potrafiłby, zapewne, pokochać ją tak mocno, że mógłby się wycofać. Umiałby

oszczędzić jej cierpień. Stać go było na to.

Spojrzał na Tima. Musiał, przyznać, że tamten byłby chyba dobrym mężem.

Widać było, że jest nią zainteresowany. I to bardzo.

Nagła myśl przyszła Bryanowi do głowy i spiął się cały. A może Tim traktuje to

tylko jak przygodę, którą zakończyć mogą igraszki na sianie? Niedoczekanie! On,
Bryan, nigdy do tego nie dopuści. Nawet gdyby musiał kazać Teresie wszędzie za
nimi jeździć.

Tylko co na to Lily? Chyba nie przypadłyby jej do gustu randki z Teresą u boku.
Niedobrze.
Może w takim razie on sam powinien wciąż być przy niej? Na to chybaby się

zgodziła. Ale Tim na pewno znalazłby jakiś sposób pozbycia się intruza.

Rozmyślając tak, Bryan usmażył kolejną partię pączków i zaczął miesić ciasto na

następną. Chociaż nie potrzebowali już więcej pączków. I on o tym wiedział!
Zaczynał tracić kontrolę nad sobą. Przez nią! Dlaczego jej prapradziadek zrobił coś
takiego żyjącemu spokojnie na uboczu Bryanowi Willardowi?

Czy to możliwe?! pomyślał nagle. A może stary zaplanował to wszystko?

Specjalnie zostawił całą forsę w „Imbryku”, by zwabić tam Lily. Żeby oni dwoje
musieli się spotkać. Czyżby stary bałwan zabawił się na koniec... w swata?

Może... Może rzeczywiście zaplanował sobie, że Bryan Willard zostanie mężem

background image

Lily? Kto wie? Starszy pan podniósł mu pensję naprawdę bardzo wysoko. Zupełnie
jakby chciał zatrzymać Bryana. Poruszony tą myślą inaczej spojrzał na Tima. Stał
się on nagle tylko jeszcze jednym osobnikiem w spodniach, kręcącym się w
pobliżu.

Tymczasem Tim namawiał Lily, by pojechała z nim oglądać następne mieszkania

do wynajęcia.

- Teraz nie mogę - odparła. - Bryan szykuje następne pączki. Muszę zaczekać, aż

zupełnie wystygną, i zapakować je do pudełek.

- Kupię całą partię, jeśli pojedziesz teraz ze mną - posiedział Tim z powagą.
Lily spojrzała na Bryana. Z jego wzroku wyczytała, że nie chciałby, żeby jechała

dokądkolwiek z Timem. Powiedziała więc:

- Możesz dostać wszystkie pączki z dwuprocentowym rabatem! Ale ja i tak

nigdzie teraz nie pojadę. Niedługo zjawi się tu kolejna grupa dzieciaków... Och,
Bryanie, nie powiedziałam ci... Kiedy odpoczywałeś, zadzwonił jakiś kierowca.
Powiedział, że dotrą do nas w ciągu godziny Miał skontaktować się z tobą.

Uśmiechnęła się do Tima i poinformowała go:
- Dostaniesz pączki, jeśli zostaniesz i pomożesz obsłużyć dzieci.
Sprawdzała go. Czy był gotów zrobić to dla niej? Czy raczej zniknie, by nie dać

się w nic wplątać?

Lily patrzyła wyczekująco.
- Muszę sprawdzić, czy w domu, który sprzedaliśmy niedawno, jest już woda -

odparł.

- Właściciele muszą być wściekli - powiedziała pogodnie.
- Jeszcze się nie wprowadzili. - Zagryzł wargi. Potrząsnął głową i westchnął

ciężko. - Pojedź ze mną - poprosił wstając.

- Dzieci będą tu za około... - spojrzała na zegarek - dwadzieścia minut.
Tim nie mógł czekać tak długo.
- Jeszcze tu wpadnę - oświadczył stanowczo i zdecydowanie.
Lily uśmiechnęła się uprzejmie.
- Będziemy mieli świeże pączki. Tim wyszedł. Wsiadł do auta i ruszył bardzo

powoli... jakby spodziewał się, że Lily wybiegnie i pojedzie z nim nie wybiegła.

- Tim pali się do ciebie - powiedział Bryan. Ku własnemu zaskoczeniu.

Szczęśliwy, że nie wyrwało mu się słowo „kocha”.

- Chciał tylko zabrać mnie do tego pustego domu - rzuciła drwiąco. - Potem

mógłby zechcieć porównać nasze nagie ciała, byśmy mogli dostrzec, jak bardzo
różnimy się od siebie.

- Kto tego próbował? - warknął Bryan zaskoczony.
- Miałam wtedy sześć lat - odparła wymijająco.
- Inni też próbowali?
- Byli bardzo sprytni, ale i tak domyśliłam się wszystkiego. Tak jak teraz. Timowi

zdaje się, że zadurzył się we mnie.

- Timowi... zdaje się? - Zdumienie niemal odebrało Bryanowi mowę.

background image

- Pewnie nie zauważyłeś, że kiedy Tim przyjeżdża tutaj, to tak naprawdę nie ma

nic do powiedzenia, ale ma za to jeszcze mnóstwo innych spraw, które musi
załatwić.

- Ty to wszystko wiesz? - Bryan nie mógł ukryć zdumienia.
- Kobiety rozszyfrowują mężczyzn dużo wcześniej, nim oni w ogóle je zauważą -

tłumaczyła. - Oczywiście, był kiedyś Billy D. Miał osiem lat.

- Co zrobił Billy D.? - spytał Bryan z napięciem w głosie. - Pocałował mnie.
- Wstrętny, niegodziwy chłopak! - Bryan poczuł, że znowu może się uśmiechać. -

Ile ty miałaś lat? - spytał.

- Sześć.
- Już w wieku sześciu lat zaczęłaś uganiać się za chłopakami?
- Uważałam, że pocałunek to coś w rodzaju grzechu.
Potem bardzo, bardzo długo nie pozwoliłam już na to nikomu.
Bryan odetchnął głęboko. Udając jednak, że współczuje przedstawicielom własnej

płci, powiedział:

- Prostacy! Niszczą kobietę, nie myśląc o tych, którzy pozostali.
- Strasznie jesteś przebiegły.
- Mogę zademonstrować ci pocałunki, które zostawiają bardzo przyjemnie

wspomnienia - zaproponował.

- Nie teraz. Zaraz przyjadą dzieci.
Zadrżał.
Powinno się zabronić kobietom robienia takich rzeczy.
Lily była taka młoda, niedoświadczona. To właśnie stanowiło największe

niebezpieczeństwo dla dojrzałego mężczyzny.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Autobus przyjechał, i owszem, ale bez dzieci. Bryan zastanawiał się, z jakiego

powodu Lily okłamała Tima. Doszedł do wniosku, że chciała po prostu, żeby sobie
pojechał.

Zamiast tłumu rozbrykanych, wymagających nieustannego nadzoru dzieciaków,

autobusem przyjechała grupa emerytów. Wysiadali powoli, rozglądając się i
gestykulując energicznie.

„Imbryk” uwielbiali wszyscy. Ale ludzie starsi byli nim zauroczeni szczególnie.

Widok tego motelu przywoływał wspomnienia z zupełnie innych czasów.

Posiłek składał się z zapiekanych kanapek, sałatki i kawałka ciasta. Tego dnia

Bryan podał napoleonkę. Wyśmienitą!

Potem goście mogli zwiedzić jedną z filiżanek. Większość grupy skorzystała z

okazji. Po zwiedzaniu wszyscy spacerowali wśród drzew i podziwiali kwiaty
Teresy. Oglądali motel, domki-filiżanki, fotografowali. Zewsząd dobiegały głosy
zachwytu;

- Musimy ustawić tam kilka ławek - powiedziała Lily do Bryana. Mruknął coś pod

nosem.

background image

- Muszą być drewniane - dodała.
- O, tak.
- Z deseczek.
Popatrzył na nią uważnie. Wyglądała przez okno. Obserwując spacerujących

gości.

- Powinniśmy kupić to wzgórze - powiedziała po chwili - i wybudować tam domy

dla emerytów.

- Żeby przychodzili tu do nas na posiłki? - domyślił się.
- Właśnie.
Pomysł Lily znowu kazał Bryanowi zastanowić się nad dziwnym zachowaniem

Tima i nad wzmianką o wzgórzu, która nieopatrznie wyrwała mu się pierwszego
dnia. Wyrwała się? Czy to po prostu krajobraz za domem tak urzekł i oczarował
Tima?

Nigdy później Tim ani słowem nie wspomniał o wzgórzu. Wciąż nalegał tylko na

sprzedanie mu motelu.

Jaki mógł być powód, dla którego ktokolwiek chciałby posiadać „Imbryk”? Kogo

naprawdę reprezentował Tim? zastanawiał się Bryan. Kto jest właścicielem
wzgórza?

Wiele razy Bryan chodził tam na spacery. Było to cudowne miejsce do takich

przechadzek. Ciche i spokojne. Spotkał tam pancernika, lisa, żółwie, króliki i
skunksa, I śmiejące się przeraźliwie kojoty.

Czasami pojawiał się tam pies. Zachowywał się całkiem. uprzejmie i z

zainteresowaniem przyglądał się intruzowi. Nigdy nie szczekał. Patrzył tylko, lecz
nie zbliżał się zanadto.

Bywało także, że na wzgórzu pasły się konie. Nie raz też do „Imbryka”

dolatywało muczenie krów.

Było tam źródełko. Nieduże, lecz nie wysychające nawet w czasie suszy. Dawało

krystalicznie czystą wodę.

Na dobry początek.

Była późna noc. Tego dnia w „Imbryku” odbyło się wielkie przyjęcie. Wszyscy

byli zmęczeni. I Lamarowie, i wielka grupa ich krewnych wynajętych na ten
wieczór do pomocy.

Było to przyjęcie rocznicowe. Jubilaci byli już dziadkami, lecz dawno temu

właśnie w „Imbryku” spotkali się po raz pierwszy. A teraz, po latach, zjechali
wielką grupą aż z Austin.

Gdy po tak długim czasie małżonkowie znaleźli się w tych stronach, nie mogli

uwierzyć, że „Imbryk” jeszcze stoi. Na tę okazję wynajęli jeden z domków i zaraz
po uroczystym obiedzie w „Imbryku” przenieśli się tam.

Pozostali goście bawili się wesoło, aż całkiem ochrypli. Zabawiali się rzucaniem

podkowami w pokrywę od śmietnika. Każde trafienie nagradzane było gromkimi
okrzykami. Śmiali się i śpiewali, nie zawracając sobie zupełnie głowy jubilatami.

background image

Klan Lamarów pomógł sprzątać i także poszedł do domów.
- Zostali tylko oni dwoje - Bryan i Lily. Przyglądali się, jak zmęczeni goście

rozchodzą się do domków, do samochodów. Wszyscy byli w doskonałym nastroju.
Wiele przyjęć w „Imbryku” kończyło się w ten właśnie sposób. Nowa ławka, także
dzieło Lamarów, stała pusta. Bryan i Lily przysiedli na niej, by złapać oddech i
wsłuchać się w dzwoniącą w uszach ciszę.

- Doskonałe przyjęcie - rzucił Bryan. Lily uśmiechnęła się.
- Wspaniale jest mieć taką rodzinę.
- Taak.
- A gdzie jest twoja rodzina? - spytała Lily. Wcale nie chciała być wścibska.
- Gdzieś - odparł z ociąganiem.
- Gdzieś daleko? Czy gdzieś tu, w pobliżu?
- Większość przebywa gdzieś daleko. - Wciąż unikał konkretnej odpowiedzi. -

Odzywają się od czasu do czasu.

- Od przypadku do przypadku?
- Właśnie.
Zamilkli. Po chwili, z pewnym przymusem, spytała:
- Czy... tęsknisz za nimi? Pokręcił głową.
- Nie mam na to czasu - odparł. Ciekawość kazała jej pytać dalej:
- Czy umiałbyś być dobrym mężem i ojcem dla swoich dzieci?
- W jakim sensie? - spytał ostrożnie.
- Czy potrafiłbyś z nimi być, na co dzień? Milczał dłuższą chwilę.
- Nikt się mną nigdy nie zajmował, a daję sobie radę całkiem nieźle - odparł.

Zamyśliła się. Rozważała jego słowa.

- To znaczy, że zupełnie nie masz pojęcia o wychowywaniu dzieci - rzuciła.
- Prawdopodobnie nie - przyznał.
- Och! - wyrwało jej się.
Wolno obrócił głowę i popatrzył na nią.
- Co miał znaczyć ten okrzyk? - spytał.
- Że zrozumiałam cię. - Wstała powoli i przeciągnęła się. Nie tak jednak, jak on by

sobie życzył. Potem powiedziała:

- Wspaniale zorganizowałeś dzisiejsze przyjęcie. Wszyscy byli zadowoleni. Skąd

miałeś takie nagrania?

- Pojechałem do studia Pete’a i pożyczyłem taśmy z muzyką sprzed czterdziestu

lat.

Wciąż stojąc, uśmiechnęła się do niego.
- To było bardzo ładne z twojej strony, że pomyślałeś o tych taśmach.
- Zrobiłem gościom niespodziankę.
Jemu samemu ich szczęście dało wiele radości.
- Sprawiłeś im nieopisaną wprost przyjemność.
- Dostaliśmy całkiem niezły napiwek. Zapisałem to w księdze.
- Połowa jest twoja - powiedziała Lily. - Napracowałeś się najwięcej ze

background image

wszystkich. Resztę daj Teresie. To ona ściągnęła tu tę bandę i miała na nich oko.
Bez niej Lamarowie zawładnęliby całym przyjęciem.

- Po prostu lubią się bawić - mruknął.
- Masz rację. - Zastanawiała się przez moment. - Musimy wydać przyjęcie na

cześć Teresy.

- Zacznie protestować.
- Ale będzie zadowolona.
- Może i tak - przyznał po namyśle. - Ale pod warunkiem, że nie będzie musiała

zajmować się niczym prócz poganiania i strofowania wszystkich.

- Być może. - Lily rozejrzała się dookoła. - Powinniśmy przygotować dla niej i

Juana jakieś fotele.

Po chwili milczenia Bryan spytał z zaciekawieniem:
- Po co nam to przyjęcie?
- Dla Teresy - odparła. - Pracuje tu bardzo ciężko i jeszcze angażuje swoją

rodzinę.

- Płacimy im za to - zauważył.
- I tak nie dość za to wszystko, co dla nas robią.
- No to podziękuj jej. - Bryan wzruszył ramionami.
- Już to zrobiłam.
- Wystarczy. Uwierz mi. Wypraw jej przyjęcie, a doprowadzi cię do szaleństwa

swoją wdzięcznością.

Lily wciąż stała. Bryan wciąż siedział.
- Dobranoc - powiedziała w końcu.
- Dobranoc - odparł.
Odwróciła się i odeszła.
Bryan wstał, by widzieć ją lepiej. Nie odrywał od niej oczu, dopóki nie weszła do

swojego domku. Sama.

Westchnął głęboko, odszedł od ławki i wepchnął ręce do kieszeni. Przygarbił się i

zmrużył oczy. Stał, oddychając głęboko.

Ciężko jest być mężczyzną.
Następnego dnia Tim przyjechał wcześnie rano.
- Co to było za przyjęcie? - dopytywał się. - Dlaczego nie zostałem na nie

zaproszony?

Lily Baby wybuchnęła śmiechem.
- Nie byłeś członkiem rodziny - odpowiedział Bryan.
- Widziałem tu wszystkich Lamarów - wykrzyknął z emfazą. - Jeśli oni należeli do

rodziny, to ja tym bardziej.

Teraz i Bryan śmiał się głośno.
- To był bal z okazji czterdziestej rocznicy ślubu pewnej pary. Tutaj właśnie,

przed laty, odbyło się ich przyjęcie weselne. W zeszłym roku odkryli, że „Imbryk”
wciąż istnieje. I stąd ten bal. A Lamarowie obsługiwali gości i pomagali sprzątać.

- Ja też mogłem pomagać - rzucił Tim z żalem. - Wszyscy śmieją się i bawią

background image

wesoło - poskarżył się.

- Szykujemy następne przyjęcie, dla wybranych gości.
- My? - spytał Tim ostrożnie.
- „Imbryk”. Przejrzymy rejestry kasowe i sprawdzimy, kto odwiedza nas

najczęściej.

- Ja! - wykrzyknął Tim głośno.
- Ale za każdym razem dostajesz od Lily darmową kawę - mruknął Bryan.
- Skąd wiesz? - spytał Tim.
- Rozlicza mnie potem z każdego centa - poskarżył się żałośnie.
Tim ze zrozumieniem pokiwał głową. Lily zaprotestowała gwałtownie i rzuciła w

Bryana ścierką.

- Lepiej nie zaczynaj - ostrzegł Bryan. Lily zrobiła wielkie oczy.
- Czy on mi grozi? - rzuciła do Tima.
- Należy ci się lanie - powiedział Tim poważnie. - Sam cię przytrzymam, gdy on

wymierzy ci kilka klapsów.

- Nie ma mowy - powiedziała Lily.
- Nic z tego - rzucił równocześnie Bryan. Tim uniósł wysoko brwi.
- Nie wierzysz w zbawienny wpływ kary na kobiety? - spytał.
- Nie - odparł Bryan surowo.
- Do diabła! Zupełnie nie znasz się na żartach;
- Bawi mnie całkiem coś innego - powiedział Bryan z powagą.
- Tylko nie to! - wykrzyknęła Lily.
Teraz Tim spoważniał nagle.
- Co to znaczy: „Tylko nie to”? - spytał podejrzliwie.
- Dla niego najlepszą rozrywką jest szorowanie patelni i czyszczenie zlewu.

Koszmar! - wyjaśniła.

- Och! - stęknął Tim.
Bryan uśmiechnął się do niego.
- Nie pozwól nikomu wykorzystywać się. Ani mężczyźnie, ani kobiecie. Daj mi

znać, gdyby to się zdarzyło. Zajmę się tym - powiedział Tim do Lily naprawdę po-
ważnie.

Lily Baby patrzyła zdumiona.
- Nikt mnie nigdy nie wykorzystywał - oznajmiła. - I nigdy me będzie - dodała z

przekonaniem.

- Mądra dziewczynka - powiedział Tim.
- Jestem dorosłą kobietą - powiedziała kategorycznie.
- Dobrze. - Tim uśmiechnął się. I nie czekając, aż ktokolwiek mu przerwie, spytał:

- Pojedziesz ze mną dzisiaj?

Nie było to właściwie pytanie. Nie było to także polecenie. Raczej zaproszenie.
- Dokąd? - spytała.
- Muszę odwiedzić kilka miejsc - powiedział, wstając.
- Będziemy mogli porozmawiać.

background image

Lily odwróciła się do Bryana, popatrzyła na niego przeciągle i spytała:
- Czy mam dzisiaj coś do roboty? Wbrew jej oczekiwaniom odparł:
- Nie. Wszystko zostało zrobione.
Dał jej w ten sposób do zrozumienia, że jest naprawdę wolna, że sama kieruje

swoim życiem. Tylko czy ona to zrozumiała?

Mogła przecież pomyśleć, że miał już dosyć jej towarzystwa.
Czy powinna pojechać z Timem?
Z pochyloną lekko głową wpatrywała się w Bryana z uwagą. On, równie

poważnie, patrzył jej prosto w oczy.

Co mam zrobić? pomyślała.
Tim podniósł się z krzesła.
- Świetnie - powiedział. - Tylko weź żakiet. Z powodu klimatyzacji w aucie jest w

nim trochę chłodno.

- To wspaniale. Tylko pamiętaj - ostrzegła. - Nie cierpię pieprznych dowcipów.
- Nigdy nie słyszałem żadnego, więc ich nie znam.
- Tim zrobił wielkie oczy.
Nawet Bryan musiał uśmiechnąć się w tej chwili. Choć nie było mu do śmiechu.

Ona wyjeżdżała z tym facetem! Sama. Pytania tłukły mu się po głowie. Co Tim
może jej zrobić? Co powiedzieć? Tim jest komiwojażerem. Może próbować
sprzedać jej... samego siebie. Przecież widać było, że jej pragnął. Tylko dlatego tak
często przyjeżdżał do „Imbryka”.

- Jak długo cię nie będzie? - spytał Bryan nowicjuszkę. Zamiast odpowiedzieć,

odwróciła się do Tima z pytającym wyrazem twarzy.

- Nie oczekuj jej zbyt wcześnie - odparł tamten. - Znam jedno miejsce, gdzie

można zjeść wyśmienitą kolację.

I komu on to mówił? Kucharzowi!
Lily zdjęła fartuszek i za plecami Bryana przeszła do wyjścia.
- Zachowuj się! - warknął, gdy go mijała.
Zatrzymała się na króciutką chwilkę i popatrzyła na niego wielkimi, niewinnymi

oczami.

Był to prawdziwy cud, że Bryan nie klepnął jej po tym słodkim tyłeczku.
- Muszę się przebrać - rzuciła, przechodząc obok Tima. - Zaraz wrócę.
Poszła do swojej filiżanki. A Bryan powiedział to, co każdy epuzer mawia w

takiej sytuacji swemu rywalowi.

- Trzymaj się od niej z daleka!
- Przecież będziemy jechali jednym samochodem - odparł zaskoczony Tim.
- Dobrze wiesz, co mam na myśli - powiedział Bryan pełnym gniewu głosem.
- Jestem poważnym człowiekiem. Muszę spędzić z nią trochę czasu, żeby

przekonać się, czy ona mogłaby mnie potraktować poważnie.

- Trzymaj się od niej z daleka! - powtórzył Bryan.
- Będziemy jechać jednym samochodem - stwierdził z uporem Tim.
- Nie waż się jej dotknąć.

background image

- Przecież będę musiał podać jej rękę przy wysiadaniu
- poskarżył się Tim drżącym głosem. - Będę musiał podtrzymać ją przy

wchodzeniu po schodach...

- Po schodach... dokąd?
- Na werandę „Imbryka”.
- Nie waż się jej skrzywdzić. Inaczej... ze mną będziesz miał do czynienia.
- Znam jej rodzinę - powiedział Tim delikatnie.
- Ciekawe, co oni o tobie myślą? - warknął Bryan.
- Nie unikają mnie. - Wzruszył ramionami.
- Na pewno nie wiedzą, że się wciąż za nią uganiasz.
- Wiedzą. Spotkałem jej kuzynkę. Marly. Wszystkim dokoła opowiedziała, że tu

bywam. O tobie także wiedzą - dodał.

- Co to znaczy, że wiedzą o mnie? - żachnął się Bryan. Aż pochylił się przy tym

do przodu i zacisnął szczęki.

- Wiedzą, że jesteś pełnoletni i że mógłbyś ją uwieść. Uwodzisz ją?
- Nie.
- Kamień spadł mi z serca - Tim uśmiechnął się szeroko. - Przez ciebie nie

sypiałem po nocach.

- Niby czemu?
- Możesz mieć każdą kobietę, którą tylko sobie wybierzesz - powiedział Tim

szczerze. - Jest w tobie coś takiego...

- Tim wykonał szeroki gest ręką - tajemniczego. Kobiety pragną uporządkować

twoje życie. Uszczęśliwić cię.

- Kto, u diabła, naopowiadał ci takich bredni?!
- Kuzynka Marly. Cierpiałem bezsenne noce, od kiedy mi to powiedziała.

Rozmawiałem z nią o Lily prawie codziennie. Ale ona nudzi się szybko. W tym
momencie Bryan się poddał.

- Tylko musisz być pewien, że traktujesz ją poważnie - powiedział.
- Myślę, że tak właśnie jest.
Wtedy otwarły się drzwi i weszła Lily. Jak kwiaty ku słońcu, obaj mężczyźni

zwrócili twarze w jej kierunku.

Tim poderwał się, sprawdzając nerwowo, czy krawat jest na swoim miejscu.

Uśmiechnął się lekko.

- Warto było czekać - wykrztusił. Z wielce poważną miną Lily uniosła nieco rąbek

spódnicy i ukłoniła się. Po chwili uśmiechnęła się do Bryana.

- Jutro ty będziesz miał wolny dzień - powiedziała.
- Nie - odrzekł. - Nigdy nie wiem, co ze sobą zrobić, kiedy stąd wyjadę.
- Napiszemy ci program dnia - rzuciła z uśmiechem. Tim powstrzymał chichot.
- Postaram się coś z tym zrobić - szepnął do Bryana tak, by Lily nie mogła

usłyszeć. Potem wziął ją pod ramię i poprowadził do wyjścia.

- Mężczyzna w wieku Bryana - perorował - sam potrafi zadbać o swoje rozrywki.

Nie potrzebuje żadnej pomocy.

background image

Wciąż obserwowani przez Bryana. podeszli do samochodu. Tim otworzył Lily

drzwi, po czym obszedł auto i usiadł za kierownicą. Odjechali.

W „Imbryku” zapanowała martwa cisza. Bryan uniósł głowę. Zamyślił się. Tak tu

było cicho i spokojnie... dopóki Lily nie przyjechała, pomyślał. Włączał wtedy
radio i czytał gazety. Prawdziwy relaks. A teraz. Przeszkadzała mu... cisza!

Jechali do San Antonio. Po drodze Tim gadał bez przerwy. Pokazywał domy,

które sprzedał. Opowiadał o rodzinie Lily i o swoich znajomych. Ku zaskoczeniu
Lily bardzo grzecznie i z dystansem wyrażał się o Marly.

I nieustannie zadawał pytania.
Bardzo to ją bawiło. Albo musiał kupić sobie jakąś książkę z pytaniami, albo

spisywał je sobie wcześniej i wkuwał na pamięć. Sporo wiedział o jej rodzicach,
sporo też opowiadał o swoich krewnych.

Dzień minął im bardzo przyjemnie. Ich zainteresowania były zupełnie różne.

Mieli więc o czym opowiadać, mogli słuchać uważnie i potakująco kiwać głowami.

Rozmawiało się im wspaniale. Głównie dzięki Timowi. Potrafił cudownie słuchać,

zapytać o coś, gdy było trzeba, albo zmienić temat.

Lily rzetelnie oceniała wszystkie domy, które odwiedzili. Odkrywała ich wady i

usterki, a on notował je skrupulatnie. I ani słowem nie wspominał, że dostrzegł je
już dużo wcześniej. Był taktowny i delikatny.

Obiad zjedli w luksusowej, wykwintnie urządzonej restauracji.
- Masz tu kartę członkowską? - Nie potrafiła ukryć zaskoczenia.
- Pośrednicy w handlu posiadłościami są członkami wielu bardzo różnych

organizacji - odparł. - W ten sposób możemy wyszperać klienta. Krępuje cię to?

- W Muncie był klub ziemski. Równie dobry jak ten - powiedziała stanowczo.
Była czarująca.
Jej maniery godne były damy. Jemu także niczego nie można było zarzucić.
- Kto nauczył cię posługiwać się sztućcami? - spytała.
- Mama. Jest strasznie surowa i wciąż wierciła mi dziurę w brzuchu.
Pokiwała głową.
- Moja robiła to samo - powiedziała.
- W końcu wychowała się w San Antonio. Moja mama ją zna.
- Skąd wiesz?
- Spytałem ją. Napisała list do twojej mamy. - Z kieszeni marynarki wydobył

kopertę. - Ale nie znamy adresu. - Podał jej pióro.

Lily napisała adres, uśmiechając się. Była w wyśmienitym humorze. Chociaż

zauważyła, że kupiecka natura Tima nigdy nie zasypiała.

- Co robisz w sobotę wieczorem? - spytał. - Może wybrałabyś się ze mną na

przyjęcie, które wydaje jeden z moich znajomych. Będziemy tańczyć, rozmawiać.

- Zobaczę, czy będę mogła przyjść.
- Spróbuj - poprosił.
Uśmiechnęła się.
Po eleganckim obiedzie były tańce. W innym, równie eleganckim miejscu, gdzie

background image

grała bardzo porządna orkiestra. Tim był wspaniałym tancerzem.

- Gdzie nauczyłeś się tak tańczyć? - spytała.
- „Szkoła tańca dla dzieci od lat dwunastu”.
- Ja również ją ukończyłam!
- No proszę - zaśmiał się. - Może poprowadzisz? Wiele kobiet próbuje prowadzić

w tańcu.

- Nonsens!
- Wspaniale się z tobą tańczy. Masz naturalne poczucie rytmu.
Przez cały czas prawił jej komplementy. Ale nie takie trywialne, że ładnie

wygląda czy że jest zgrabna. Tim był sprytny. A przy tym nie nadużywał tego.
Widać było od razu, że albo miał bardzo troskliwą matkę, albo starszą siostrę.

Rozmowa toczyła się gładko. Tim przeważnie słuchał. Wydawał opinie. Zwykle

nie zgadzał się z nią.

Podświadomie Lily zaczęła porównywać go z Bryanem.
Gdy ruszyli w drogę powrotną do „Imbryka”, nie było jeszcze późno. Tim

podjechał pod jej domek i otwarł drzwiczki. Poprosił o klucz i otwarł filiżankę.

Z „Imbryka” przyglądał się im Bryan. Z wyschniętymi wargami oczekiwał, że

Tim pocałuje Lily.

Tim nie zrobił tego.
- Przyjadę w sobotę około szóstej, dobrze? - spytał.
- Raczej około siódmej - odparła.
- W porządku. - Uśmiechnął się. - Dziękuję za dzisiejsze spotkanie. To był

wspaniały dzień.

- Było mi bardzo miło.
- Chciałbym, żebyś się do mnie przyzwyczaiła - powiedział.
Zaśmiała się cicho.
Jednak Bryan to usłyszał. Odwrócił się, by nie patrzeć na pożegnalny pocałunek.

Tylko głowa go nie usłuchała, Jego oczy nie mogły oderwać się od tamtych
dwojga.

Teraz. To był właściwy moment. Drzwi do jej domku były otwarte. Tim podawał

jej klucze. Ale nie poruszył się.

Lily powiedziała coś do niego i weszła do środka. Zamknęła drzwi.
Tim też coś powiedział. Potem pomachał ręką na pożegnanie i wrócił do

samochodu.

Bryan nie wierzył własnym oczom. Na pewno cały dzień spędzili w łóżku. Tim

więc nie potrzebował już pożegnalnego buziaka. Oboje śmiali się!

Bryan wolno ruszył ku schodom. Czuł się całkiem zdruzgotany.
Tim odjechał rozradowany. Mama powiedziała mu, jak powinien postępować z

córką Susan. Zastanawiał się, czy Bryan czekał na ich powrót. Jeśli oglądał to
cnotliwe pożegnanie, to na pewno nabrał przekonania, iż cały dzień spędzili w
łóżku i byli tak wykończeni, że pocałunek stał się już całkiem zbyteczny.

Bryan leżał w łóżku i nie mógł zasnąć. Wciąż te same myśli tłukły mu się po

background image

głowie. Spojrzał na zegar. Była dopiero dziesiąta.

Połknął dwie aspiryny i usnął wreszcie. Przebudził się o zwykłej porze. Wziął

prysznic i ubrał się. Dochodziła szósta rano.

Lily też już nie spała. Rześka, szykowała kawę. Zaskoczony Bryan z całej siły

zagryzł wargi, by nie spytać, jak spędziła czas z Timem.

Czy... Czy Tim... Co robili przez tak długi czas, gdy byli razem?
- Dzień dobry. - Uśmiechnęła się do niego.
- Dobry - bąknął ponuro.
Nie odezwała się więcej. On czekał. Przyglądał się jej. Jak mógł zapytać ją o

cokolwiek, skoro ona tak milczała.

- Jak było? - nie wytrzymał.
- Nic nie jadłam - powiedziała. Przeżył wstrząs. Nawet nie zjedli kolacji! Spędzili

w łóżku cały, calusieńki czas?

- Chcesz pączka? - spytała. - Piecze je jeden z moich przyjaciół.
Zaczynała być irytująca.
- Źle spałeś? - spytała.
Skinął głową.
Popatrzyła na niego uważnie, a on odwrócił głowę.
- Dobrze się czujesz? - zaniepokoiła się.
- Dlaczego pytasz?
- Dziwnie wyglądasz.
- Tak jak każdego dnia. - Słowa padały jak rzucane na stół karty.
- Czy ktoś cię skrzywdził? Już ja mu pokażę! I kto to mówi?!
- Gdzie byliście wczoraj wieczorem? - Pytanie wyrwało mu się z ust, zanim

zdążył zagryźć wargi. A obiecywał sobie, że nigdy nie zapyta o to, co robili
poprzedniej nocy,

- Odwiedziliśmy kilka domów, które Tim próbuje sprzedać - odparła spokojnie. -

To było interesujące. Zapisywał wszelkie wady i usterki. Ja też znalazłam kilka.
Potem pojechaliśmy na obiad. Jego mama chodziła z moją do szkoły, więc
oplotkowaliśmy nasze rodziny. Tim świetnie tańczy. Okazało się, że chodziliśmy
na lekcje tańca, prowadzone według tego samego podręcznika. Tylko że ja robiłam
to w Indianie.

Byli ulepieni z tej samej gliny. To Bryan Willard nie pasował do szacownej

rodziny. Nie miał sojuszników, nie znał nikogo. W tej rywalizacji skazany był na
porażkę.

Konkurował o tę pannę? Jak do tego doszło? Dobry Boże, czyżby się zakochał w

Lily?!

Na pewno nie.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Bryan Willard wpadł w panikę. I nie potrafił tego zrozumieć. A wszystko dlatego,

że nigdy przedtem nie był związany z kimś tak blisko, by poprzez czyjeś uczucia
móc ocenić swoje własne.

background image

Milczenie przedłużało się. Wreszcie Lily spytała:
- Co się z tobą dzieje? Czemu jesteś taki rozdrażniony? Próbujesz zwrócić na

siebie moją uwagę?

Oczy Bryana spotkały oczy Lily. Wiedziała! Z rękami na biodrach i marsową

miną stanęła przed nim.

- Co się z tobą dzieje? - powtórzyła. - Źle się czujesz?
- Nie - warknął.
Jakby tego było mało, jeszcze Teresa wetknęła swoje trzy grosze.
- Dać ci coś na przeczyszczenie? - spytała. Człowiek nie ma chwili spokoju wśród

wścibskich bab, pomyślał Bryan. Był wściekły. Teresa przywołała Juana. Wspólnie
molestowali Bryana o to, by wyznał, co mu dolega.

- Nic mi nie jest! - krzyknął. - Dajcie mi spokój! Teresa przyłożyła mu dłoń do

czoła.

- Chodzi o Lily - powiedziała do męża. - Spotkała się wczoraj z Timem i stąd ta

niemoc u naszego Bryana.

Juan kiwał głową i uśmiechał się. On i Teresa poklepywali Bryana po ramionach i

udzielali rad, jak opanować sytuację.

- Chyba dobre byłyby kwiaty? - powiedział Juan do żony.
Teresa zachichotała.
- I bombonierka - dodała.
- Cukier krzepi, wódka lepiej! - mruknął Juan.
Teresa śmiała się do rozpuku.
I z czego właściwie? Bryan zmarszczył brwi.
- Co cię tak śmieszy? - spytał.
- Ty mu powiedz - zwróciła się Teresa do męża. - Spocił się za uszami.
Zawinęła się i już jej nie było. Jeszcze tylko w drzwiach odwróciła się na moment.

Spod przymrużonych powiek rzuciła mężowi powłóczyste spojrzenie i uśmiechnęła
się znacząco.

- Prowokuje cię - powiedział Bryan do Juana.
- Si. Zawsze tak robi, kiedy wpakuje mnie w tarapaty. Kobiety już takie są -

westchnął ciężko. - Należy się jej pena, no wiesz, lanie.

- Jeżeli zamierzasz uczyć mnie, jak należy karać kobiety, to możesz od razu iść do

domu. Nie interesuje mnie to. Nie chcę żadnej kobiety. Komplikują życie mężczy-
znom... i ciągle chcą mieć te zasmarkane, wiecznie wrzeszczące dzieciaki.

Juan usiadł i podrapał się po głowie.
- Masz rację - przyznał - ale są i plusy.
- Nie potrzebuję kobiety.
- No to czemu jesteś enojo... wściekły?
Juan spoglądał na Bryana z wyraźnym współczuciem.
- Powinieneś spróbować. Jak ja z Teresą - powiedział. - Z kobietami to wieczne

utrapienie.

- To czemu, u diabła, jesteś tu teraz? - krzyknął Bryan.

background image

- Żeby cię podnieść na duchu. Wiem, co czujesz. - Pokiwał głową. - Choćbyś

nawet uważał, że nie ma na świecie nic gorszego niż Teresa dla Juana.

Zamilkli. Po długiej chwili Juan westchnął. Spróbował rozweselić Bryana.
- Winni... - powiedział rozmarzony. - Ta była słodziutka. - Odchylił głowę i

uśmiechnął się do Bryana. - Teresa podrapała jej carne, twarz.

Bryan nie zrozumiał.
- Co Winni zrobiła Teresie? - spytał.
- Biły się. No i Teresa wygrała. - Spojrzał za okno z uśmiechem. - Wygrała mnie!
- Rzeczywiście wygrała - powiedział Bryan poważnie. - Niezwykły z ciebie

człowiek.

- Si.
I Juan zakończył rozmowę. Rozsiadł się wygodniej i zaczął czytać gazety.

Meksykańską i hiszpańskojęzyczną z San Antonio. Nie odzywał się. Spoglądał na
Bryana, lecz milczał. Uświadomił Bryanowi, jak się sprawy mają, a reszta i tak
była w rękach kobiet.

Si. Zawsze decydują kobiety, pomyślał i uśmiechnął się.
Tego wieczora Tim zabrał Lily na uroczyste otwarcie nowego biurowca swojej

firmy. Miała na sobie elegancki, czarny żakiet, a pod nim satynową bluzkę w
perłowym kolorze. U góry wykończoną falbaną.

Jechali autostradą. Prowadził Tim. Zamiast patrzeć na szosę, co chwila zerkał na

Lily. Wreszcie nie wytrzymał.

- Czy to, co masz na sobie, to jest tylko szeroka wstążka wokół... torsu? - spytał. -

Wygląda wspaniale, ale muszę wiedzieć, czy mogłaby opaść przypadkiem.

Lily westchnęła. Bez słowa pochyliła się do przodu i zsunęła nieco żakiet z

ramion, by pokazać rękawy bluzki.

Tim niemal zupełnie przestał patrzeć na drogę. Śledził poczynania Lily, nie

wiedząc, do czego zmierza.

- W porządku? - spytała, unosząc wysoko brwi.
- Omal nie dostałem zawału serca - powiedział. Znowu mógł prowadzić

samochód, Lily przyjrzała się sobie uważnie.

- Wyglądam bardzo przyzwoicie - powiedziała.
- Myślę, że nawet w sukni prababki przyprawiałabyś mnie o dreszcze.
- Cóż za uroczy komplement.
- To nie jest komplement. To prawda. Nie zauważyłaś, jak wiele czasu spędzałem

ostatnio w „Imbryku”? Chciałem; byś zdążyła się do mnie przyzwyczaić.

- Wcale nie zwracałeś na mnie uwagi - zauważyła pół-żartem.
- Byłem porażony. Wystarczyło jedno twoje spojrzenie i przestawałem wierzyć, że

jesteś prawdziwa. - Posłał jej długie spojrzenie. - Siłą musiałem zabraniać sobie
wysiadywania tam i gapienia się na ciebie. Jesteś czarodziejką.

- Świetnie sobie z tym radzisz. Nie strasz mnie.
- To ty mnie straszysz! - powiedział oburzony. - Ale ładnie z twojej strony, że

podzielasz mój strach. Czy dostrzegasz... moje... wady?

background image

- Postaram się - uśmiechnęła się.
- Odkąd cię poznałem, jestem wrakiem człowieka - skarżył się. - Nie mogę się na

niczym skoncentrować - westchnął bezsilnie. - Moja mama powiedziała, żebym dał
sobie z tobą spokój, zanim będzie za późno, bo...

- Twoja matka?! - spytała.
- Ja też byłem zaskoczony - powiedział spokojnie. - A mama nie tyle nawet była

zaskoczona, co przestraszona, Kiedy zrozumiała, o czym chciałem z nią
porozmawiać, bardzo się przestraszyła i zdenerwowała. Nie potrafię wytłumaczyć,
dlaczego, ale... tak... rozmawiałem o tobie z moją mamą.

- Co jej powiedziałeś... o mnie? - spytała ostrożnie.
- Że jesteś wspaniała - odparł natychmiast.
- Wielkie nieba! Co ona sobie o mnie pomyśli?
- Pokiwała głową - oznajmił. Uprzejmie pozwolił Lily w milczeniu przetrawić tę

nowinę. - Musisz wiedzieć, że ona nigdy nie mówi zbyt wiele - dodał.

- Ani trochę nie jestem zaskoczona.
- Powiedziałem jej to samo, co i tobie - kontynuował. - Że muszę spotkać się z

tobą. Sprawdzić, czy to jest prawdziwe. Że nie jestem gotowy na poważny związek.

- Ja także - powiedziała cicho.
- No i wpadłem. Jeśli odrzucisz mnie, stanę się wrakiem człowieka. Poddam się

rozpaczy, stracę panowanie nad sobą. I apetyt.

- Wszystko naraz?
- Już zapomniałaś o moich staraniach i zabiegach?
- Wszystko toczy się tak szybko. Zamilkli.
- Potrzebujesz czasu - powiedział w końcu Tim.
- Tak.
Wolno pokiwał głową.
- Moja mama mówiła, że możesz potrzebować czasu. Zna twoją mamę.
- Wiem. Mówiłeś.
- Tak było ze wszystkim, co później robiłem. Nawet mój szef zapytał w końcu:

„Kim ona jest”?

- Co powiedziałeś?
- Spytałem: „Kto”?
- A co on na to? - ponagliła.
- Powiedział: „Ta kobieta, która przeszkadza ci w pracy”.
- Co odpowiedziałeś? - Znowu musiała go ponaglić.
- Spytałem: „W jakiej pracy”? Pomyślał, że żartuję, i poklepał mnie po ramieniu.

Chciałby ożenić mnie ze swoją córką. Uważa, że wciąż jestem wolny.

Westchnął ciężko.
Lily wysoko uniosła głowę.
- Przecież jesteś wolny.
Przybrał zbolały wyraz twarzy i nie patrząc na nią, zamruczał:
- Jestem rozdarty...

background image

- Stanowczo zbyt wcześnie popadasz w rozpacz - stwierdziła, potrząsając głową.
- Wiem - przyznał.
- Jeśli wiesz, to dlaczego powiedziałeś mi to wszystko?
- Nie wiem - odparł. - To właśnie powiedziałem mamie. Wysłuchała mnie bez

słowa. Potem zadzwoniła do twojej mamy.

- Święci anieli!
- To jest powiedzonko twojej praprababki ze strony ojca. Mama znała ją także.

Wspomniała mi o tym przy jakiejś okazji.

- Moja mama nie przepadała za nią.
- Wszyscy o tym wiedzą. I zdają sobie sprawę, dlaczego. - Zaśmiał się głośno.
- Z twojej matki będzie taka teściowa, że...!
- Ustąpiłaś! Wszystko idzie po mojej...
- Zaraz, zaraz. - Lily uniosła rękę. - Chyba się zagalopowałeś.
- Zagalopowałem się? Jak to?
- Spotkaliśmy się, jak dotąd, tylko dwa razy.
- Należy mi się pocałunek. Takie są zasady. Na drugiej randce chłopak dostaje

całusa.

- Nie jestem tego pewna. Muszę to najpierw sprawdzić. Ale wątpię.
- Przekonam cię - westchnął rozmarzony.
- Nie strasz mnie - powiedziała grobowym głosem. Przesłał jej tylko promienny

uśmiech i zaraz znowu skupił się na prowadzeniu samochodu.

Wieczór był bardzo interesujący. Wszyscy współpracownicy Tima doskonale

wiedzieli, z kim przyjechał.

- Cześć, Lily - wołali.
Za to ona była przytłoczona ogromną liczbą obcych ludzi, którzy wiedzieli o niej

wszystko, a których ona nie była w stanie nawet zapamiętać. Było to nieco
irytujące.

Tim trzymał ją za rękę i uśmiechał się. Do wszystkich wokół i do niej. Aż

pojaśniały mu oczy. Wyglądał wspaniale. Był od niej sporo wyższy.

Wszyscy zagadywali do Tima. On do każdego zwracał się po imieniu. Zbyt wiele

wymienił tych imion, by Lily mogła je zapamiętać.

- W jaki sposób poznałeś tylu ludzi? - spytała. Był już późny wieczór.
- Interesy - wyjaśnił. - Kupujemy, sprzedajemy. Handel. - Wzruszył ramionami. -

Znamy tutejszych mieszkańców. Wszystkich. Wiemy, kto co kupił i za ile.

- O rany!
- To jest naprawdę ciekawe - powiedział.
- Czyżbyś zamierzał zająć się polityką?
- Skąd! - oburzył się. - Nie interesuje mnie to. Ale za to pomogłem niektórym

politykom. Widzisz tego tam, przy drzwiach? To Ricardo. Wspierałem jego
kampanię. Wygrał.

- A więc pomogłeś mu zwyciężyć - powiedziała Lily. - Ale on i tak musiał

wygrać, prawda?

background image

- Chodzi ci o to, żebym wymienił tych, którym pomagałem i nie wygrali, tak? W

porządku. Najpierw był Ja...

- Nie, nie to miałam na myśli. Zastanawiałam się tylko, czy przypadkiem nie było

to tak, że przyłączyłeś się do armii kroczącej po pewne zwycięstwo.

- Wcale nie - zaprotestował. - Byłem z nim od samego początku. Dużo mówiłem,

jeszcze więcej słuchałem. To było bardzo interesujące. Moim zdaniem z punktu
widzenia mieszkańców najważniejsze jest zaangażowanie polityka w to, co robi.

- Myślałeś o ubieganiu się o nominację?
- Nie. - Gwałtownie potrząsnął głową. - Nie nadaję się do tego.
Nie ma róży bez kolców, nie mogło więc zabraknąć zgrzytu podczas tak udanego

wieczoru. Niespodziewanie pojawiła się przy nich uwodzicielska i ponętna kobieta.
Przytuliła się do Tima i powiedziała gardłowym głosem:

- Witaj, kochanie. Tęskniłeś za mną?
Tim zaśmiał się i odsunął. Wciąż trzymał dłoń Lily.
- Oto kobieta z moich marzeń - stwierdził. - Ma na imię Lily.
Podniósł złączone dłonie i wskazał przybyłą, mówiąc:
- To Winona Harding.
- Jak się masz? - przywitała ją grzecznie Lily. Takie oto były skutki dobrego

wychowania jej przez mamę.

- Jestem zagubiona - usłyszała. A co na to Tim? Uniósł wolną rękę w górę, jak

policjant na skrzyżowaniu, i oznajmił: - Właśnie wychodzimy! Już jesteśmy
spóźnieni. Nie nalegaj.

Kusicielka była wyraźnie oburzona. A Lily zastanawiała się, ile też Winona mogła

mieć lat. Natomiast Tim chwycił ją za rękę i prawie ciągnął do wyjścia. Lily
odwróciła głowę i powiedziała przez ramię:

- Przepraszam, że wychodzimy tak szybko, ale on nie pochodzi z rodziny Davie,

rozumiesz?

- Ty jesteś Davie? - zdumiała się Winona. Tim pociągnął Lily tak gwałtownie, że

nie zdążyła odpowiedzieć.

- Jak możesz prawić takie uprzejmości komuś, kto dokucza mi w twojej

obecności? - spytał Tim.

- Tak zostałam wychowana - odparła. - Grzeczność zawsze i wszędzie.
Roześmiał się.
- To dowodzi, że posiadasz wielką siłę moralną - powiedział po chwili całkiem

poważnie. - To twoja kolejna zaleta. Czy ty w ogóle masz jakieś wady?

- Pogadaj o tym z moją mamą.
- Nic z tego. Prawdopodobnie jest okropną pedantką. Na pewno ze zgrozą

odpowiedziałaby mi, że gdy upadnie ci łyżeczka, mieszasz herbatę łyżką.

- Właśnie tak.
- Zupełnie jak moja matka - westchnął głośno. - Jeszcze jedna pedantką. Czy masz

zamiar tak samo traktować nasze dzieci?

- To nasze drugie spotkanie - zauważyła.

background image

- Wiem, wiem. Ale przecież mamy pewien plan. No więc, zamierzasz

wychowywać nasze pociechy tak, jak nasze matki nas wychowywały?

- Przekonamy się później - odparła zrezygnowana.
- O, właśnie! Dokładnie to samo powiedziałyby nasze mamy. Już widzę, co się

będzie działo. Aż wreszcie przyjdą do mnie nasze maleństwa i zapytają: „Tatusiu,
czemu mamusia wciąż zmusza nas do robienia wszystkiego tak, jak ona chce”?

Zamilkł.
- I co odpowiesz? - ponagliła go.
- Westchnę tylko i powiem: „Jeżeli będziecie słuchać mamy, to zrobicie w życiu

karierę”.

Musiała wybuchnąć śmiechem.
Śmiała się tak głośno, że zgromadzeni w pobliżu ludzie zainteresowali się nimi.
- Co was tak śmieszy? - pytali.
- Powiedziałem jej, że będziemy mieli cały tabun dzieci.
- Cały tabun? - spytał poważny kobiecy głos.
- Tak mu się tylko marzy - powiedziała Lily Baby. Kobiety spoglądały na nią z

martwym wyrazem twarzy.

A mężczyźni wybuchnęli śmiechem i poklepywali Tima po plecach.
Lily poczuła, że musi wyjaśnić sytuację.
- To nasze drugie spotkanie - powiedziała. Mężczyźni wyrazili zachwyt.
- Postarajcie się o nie jak najwcześniej i wychowajcie należycie - powiedział jeden

z nich.

Większość życia Lily Baby spędziła w Indianie. Stąd jej znajomość wszystkich

odgałęzień klanu Davie była bardzo znikoma. A tu wciąż zagadywali ją jacyś
ludzie i pytali:

- Kim są twoi rodzice?
- Czemu pytasz? - dziwiła się.
- Jestem Davie. Ale nigdy dotąd nie spotkałem kogoś takiego jak ty. - Ten akurat

kuzyn natychmiast próbował dostać całusa.

Za to kobiety z rodziny Davie! To dopiero były osobliwe postaci. Nic na świecie

nie było w stanie naruszyć ich przekonania o własnej wyższości nad całym
światem. Przyjrzały się Lily, oszacowały ją i uznały za swoją.

W końcu Lily Baby została odwieziona do „Imbryka”, pod samą filiżankę. Było

późno. Bardzo. Kto mógłby wyczekiwać jej powrotu i bez przerwy wyglądać przez
okno?

Ale doczekał się. Zobaczył pocałunek.
Stali blisko siebie. Bryan wyraźnie widział skupioną twarz Tima.
Nie zauważył natomiast, by Lily stawiała Timowi opór. Jak więc mógł jej bronić?

Jego cierpiąca dusza zatkała. Lecz patrzył dalej.

Po chwili Tim oderwał usta od warg Lily. Uniósł głowę i cofnął się o krok. Był

bardzo z siebie dumny, że zdobył się na taki wyczyn.

Żarty zawiścią Bryan przyglądał się, jak Tim oparł dłonie na masce samochodu,

background image

nisko zwiesił głowę i pchnął auto z całej siły. Wiedział, że nie da rady poruszyć go,
więc mógł to zrobić bezpiecznie.

Potem wsiadł do samochodu i powoli odjechał.
Po odjeździe Tima Bryan odzyskał zdolność oddychania. Z ponurym wyrazem

twarzy i oczami bez wyrazu gapił się na filiżankę Lily.

Nagle drzwi jej domku otwarły się!
Lily stanęła w progu i rozejrzała się dookoła. W pobliżu nie było nikogo. Stanęła

przed domkiem i patrzyła przed siebie.

Dlaczego?
Serce Bryana załomotało. Patrzył chciwie. Czyżby szła... do niego?
Chwycił szklankę i gwałtownie odkręcił kran. Nabrał wody do ust, by przepłukać

gardło. Potem zwilżył wargi. Odstawił szklankę i ruszył do drzwi. Szarpnął je i
wypadł na dwór.

Rozejrzał się gorączkowo. Czy Lily zauważyła ten szalony pośpiech?
Lecz ona odeszła. Drzwi jej domku były zamknięte.
Wolnym krokiem wrócił do ciemnego motelu. Był załamany. Pocałunek Tima

poruszył ją tak mocno, że musiała ochłonąć. Zauroczył ją.

Ciekawe, gdzie byli tak długo?
Niepotrzebne pytanie. Tim zabrał ją około szóstej, a już była północ. Sześć

godzin. Co robili przez cały ten czas?

To była bezsenna noc. Do wschodu słońca Bryan zdrzemnął się może na godzinę.

Rano w fatalnym humorze podniósł się z łóżka.

Przyszło mu na myśl, czyby nie opuścić „Imbryka” i nie wyjechać dokądkolwiek?

Lecz wtedy znów musiałby zaczynać od nowa. Znowu byłby tylko obcym,
przybyszem. Na pewno potrafiłby żyć bez kąśliwego języka Teresy i wścibstwa
Juana.

Ale nie potrafiłby zostawić Lily. Nie umiałby żyć bez jej obecności, bez jej

widoku.

Gdyby nawet wyszła za Tima i wyprowadziła się z „Imbryka”, i tak pozostałaby

jego właścicielką. Przyjeżdżałaby, żeby skontrolować księgi, porozmawiać. Z nim.

I miałaby z Timem dzieci.
Bryan wiedział, że zapewne nigdy się nie ożeni. Ani nie opuści „Imbryka”. Będzie

musiał zadowolić się obserwowaniem z boku życia Lily.

W końcu nic nie trwa wiecznie. Bardzo często kobieta ulega urokowi

mężczyzny... który nie jest jej własnym mężem. Wtedy przeżywa wstrząs.
Uświadamia sobie, że życie jest takie krótkie, a ona ślubowała wierność tylko
jednemu.

Zdarzają się, z rzadka, mężowie, którzy nawet w takich przypadkach wciąż

powtarzają, że ona jest jedna, jedyna. Na ogół jednak górę bierze zdrowy rozsądek.
Mówią wtedy sobie, że zawsze można znaleźć inną kobietę.

Rano przyjechał Tim. Oczy same zamykały mu się z niewyspania, ale uśmiechał

się bez przerwy. Tylko Lily nie przychodziła. Nawet Tim wiedział, że nie wolno

background image

budzić zbyt wcześnie kobiety, o którą się zabiega. Nie odrywając oczu od drzwi,
wypił więc dwie kawy. Potem Bryan podał mu jeszcze lemoniadę. Potem sok
pomarańczowy.

Wreszcie Tim zostawił w zaklejonej kopercie liścik do Lily i wyszedł.
Chyba nie czuł się dobrze po wypiciu tych kaw, lemoniady i pomarańczowego

soku.

W końcu zjawiła się i Lily. Wpadła do „Imbryka” jak burza mówiąc:
- Chyba zepsuł mi się budzik. Nie zadzwonił! Spałam jak zabita. Dlaczego nie

zatelefonowałeś do mnie? Wszystko zrobiłeś sam.

- Zanim tu przyjechałaś, zawsze wszystko robiłem sam - zauważył cierpko.
- No tak. - Uniosła palec. - Ale teraz jestem udziałowcem tego motelu.
- Co robiłaś wczoraj wieczorem? - spytał. Było w tym pytaniu głównie

szyderstwo. Odpowiedziała szczerze. Poinformowała, gdzie odbyło się przyjęcie i
kto na nim był. Wspomniała o kuzynach. O swoim zdumieniu, że jest ich tak wielu.

Bryanowi przyszło wtedy do głowy, że nigdy nie stanie się częścią jej życia. No

bo jak mogłaby wprowadzić zwykłego kucharza między takich ludzi? Mimo to nie
potrafił oderwać od niej wzroku. Migotliwe ogniki w niebieskich oczach
podkreślały jeszcze jej niezwykłą urodę.

Przewiązała włosy szeroką, białą szarfą, by nie przeszkadzały w pracy, i gadała.

Jakby rozmawiała z kolegą z akademika, jakby go te sprawy w ogóle interesowały.
Miał już tego dość!

Lecz wciąż gapił się na nią. W końcu mówiła do niego. Śmiała się. Plotkowała.
Opowiadała o tłumie mężczyzn, którzy koniecznie chcieli ją poznać i prosili o

podanie numeru telefonu. Zaśmiewała się, kiedy mówiła, że podała im numer
Bryana.

- Co mam im mówić, gdy zadzwonią? - spytał zimno.
- Może... - Uniosła głowę - Że jestem zajęta?
Czystą ściereczką wytarła do sucha blat przy barze i poszła czyścić stoliki.
Odkąd Lily zjawiła się w „Imbryku”, Bryan doświadczał niezwykłych przeżyć.

Całym ciałem wyczuwał każde jej poruszenie, każdy krok. Wiedział, czy
wychodziła z budynku, wiedział, kiedy schodziła do piwnicy. Wiedział także, gdzie
była, kiedy wyszła na zewnątrz.

Na przykład kiedy poszła pomóc komuś zatankować paliwo.
Zwykle ludzie sami nalewali paliwo do swoich aut. Kiedy coś się popsuło,

pojawiał się Juan. Znał się na samochodach. Okazało się jednak, że Lily również
potrafiła dokonywać jakichś niewielkich napraw.

- Skąd wiesz tyle o samochodach? - spytał ją nawet Bryan.
- To dzięki tacie - odparła. - Uważał, że nie może dopuścić do tego, byśmy

kiedykolwiek znalazły się gdzieś na autostradzie same i bezradne. Ja i moje siostry
potrafimy naprawić wszystko.

A serca? pomyślał. Czy potrafisz naprawiać serca? Popatrzył na nią ze smutkiem.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Niczego nie da się porównać ze zrozpaczonym mężczyzną, gdy powodem jego

żalu jest kobieta. Kobieta, na której nieustanne towarzystwo jest skazany. Kobieta,
która w dodatku w ogóle nie zauważa, że mężczyzna cierpi. Czy można być aż tak
ślepą?

Bryan doszedł do wniosku, iż Lily jest po prostu tak głupiutka, że nie zdaje sobie

sprawy, co robi... że rani mu duszę, pozbawia poczucia wartości.

Nawet średnio inteligentna kobieta zauważyłaby, że Bryan cierpi. Ona nie. Wciąż

paplała słodziutko, stale kręciła się wokół niego. Bez przerwy.

Jego wytrzymałość dobiegała kresu.
Jaki człowiek zniósłby coś takiego?
A Bryan siedział cicho. Nie protestował. Nie skarżył się. Zachowywał się godnie.

Wzdychał. Powłóczył nogami. Wspierał obolałą głowę na rękach.

Zauważyła to? Skądże! Trajkotała o krewnych bliższych i dalszych i o

spodziewanej wizycie siostry.

Jej siostra przyjeżdża?! pomyślał z lękiem,
To było to. Można by wykorzystać siostrę, by odciągnąć Tima od Lily!
Nic z tego, pomyślał po chwili. Żaden mężczyzna nie da się od niej odciągnąć.
Żal znów ścisnął mu serce.
Lily niczego nie zauważała. Nie poświęciła mu ani odrobiny uwagi. Kręciła się,

pracowała, mówiła o nieważnych sprawach. Żyła na swojej małej, bezludnej
wyspie.

Wieczorami Bryan stawał w ciemnym pokoju i patrzył przez okno, jak Lily idzie

między drzewami. Nigdy nie poprosiła, by ją odprowadził. Nie, nie ona. Po prostu
wychodziła, jakby niepodzielnie rządziła na tym terenie. Jakby żaden głupi osioł
nie mógł zaczaić się i napaść na nią.

Tak więc Bryan musiał obserwować ją każdego wieczora. No, może z wyjątkiem

tych, kiedy wychodziła... Wtedy Tim odprowadzał ją pod same drzwi filiżanki.
Całował ją na dobranoc.

Tak było również tamtej nocy. Bryan obserwował w ciemnościach, jak Tim przez

kwadrans błagał Lily, by wpuściła go do swego pokoju. Płaszczył się, przymilał,
prosił i nalegał. To było straszne. Bryan czuł żar w płucach, a każdy oddech jeszcze
ten ogień podsycał. Cały płonął.

Nie wytrzymał. Ruszył do drzwi, trzymając w ręce wyjęty spod lady kij

baseballowy. Nim jednak zdążył wyjść, Tim odjechał.

Sam czy z nią? pomyślał Bryan. Zaczynał tracić rozum. Pobiegł za odjeżdżającym

samochodem. Dojrzał jednak tylko, że auto skręciło do San Antonio.

Stał, dysząc ciężko. Nie wiedział, co robić. Nie krzyczała, gdy odjeżdżali. Zresztą

Tim nie miał czasu, by siłą zaciągnąć Lily do samochodu.

Zatem pojechała dobrowolnie.
Poczuł ucisk w gardle. I wilgoć w oczach. Nie. To nie były łzy. Po prostu wilgoć.

Ale zrobiło mu się przykro.

background image

Nagle usłyszał jakiś dźwięk. Drzwi domku otwarły się i wyszła z nich Lily.

Podeszła do ławki i usiadła, kładąc ręce na oparciu.

Nie pojechała z Timem!
Cicho podszedł do niej. Zamierzał ją nastraszyć. Udowodnić, że powinna być

bardziej ostrożna, że przecież nie mogła być pewna, kto...

- Czyżby poplątały ci się ścieżki? - spytała. Zastygł bez ruchu. Wiedziała!
- Skąd miałaś pewność, że to nie jakiś gwałciciel podkrada się do ciebie?
- Widziałam, jak wyszedłeś z zajazdu. Czemu nie umówisz się z moją kuzynką i

nie pojedziesz z nami?

- Nie chcę umawiać się z twoją kuzynką - odparł zgodnie z prawdą.
- Skąd ta niechęć? Przecież właściwie wcale jej nie znasz.
- Jest bardzo przystojna.
- Jest prawie w twoim wieku.
- Ja jestem bardzo staroświecki.
- Wcale nie. Jesteś tylko dojrzały... w niektórych sprawach. W innych zaś

irytująco dziecinny.

Usiadł koło niej. Nie poruszyła się. Nie przytuliła się, nie poskarżyła na chłód

nocy.

Oczywiście wcale nie było zimno. Otaczała ich wspaniała teksańska noc.
- Lubisz Tima? - spytał. Znowu westchnęła.
- On zna wszystkich w całym stanie - powiedziała. Czekał. Nie powiedziała nic

więcej.

- Czy... przyjaźnisz się z nim? - spytał. Kątem oka dostrzegł ruch jej głowy.

Popatrzyła na niego i powiedziała:

- Jesteś potwornie nudny i tak głupi, że wcale mnie nie dziwi, iż rodzina nie chce

cię znać.

- To nieprawda! - zaprotestował gwałtownie. - Wciąż się spotykamy. Przy każdej

okazji.

- Kiedy była ostatnia taka... okazja? - spytała złośliwie.
- Nie pamiętam.
- W tym roku?
- Nie - warknął.
- W ubiegłym?
- Co cię to, u diabła, obchodzi? - żachnął się.
- Po prostu podtrzymuję rozmowę - odparła słodziutko. - Nie interesuje mnie ani

trochę, czy i dlaczego rodzina wyrzuciła cię z domu.

- Skąd wiesz?
- A więc jednak - westchnęła. - Może to ty byłeś tym zbójem w czarnej masce, o

którym wszyscy mówili dwa lata temu?

- Idź do diabła!
- Byłeś? - nalegała.
- Posłuchaj, Lily, moja rodzina nie jest taka jak twoja - powiedział szczerze. - Nie

background image

jesteśmy uzależnieni od siebie, nie potrzebujemy się nawzajem. Każdy robi swoje, i
tyle.

- Strasznie to dziwaczne.
- W twojej rodzinie wszyscy traktują się bardzo życzliwie. Prawdopodobnie nikt

nigdy nie ostrzegał cię, żebyś nie rozmawiała z obcymi i...

- Nie - poprawiła go. - Rodzice bardzo to podkreślali.
- Rozmawiasz ze mną - rzucił z przyganą w głosie.
- Nie jesteś obcy - odparła. - Jedynie dziwny - dodała z udawaną drwiną.
- Wcale nie!
- Nawet moja mama nie wysiadywałaby w ciemnym pokoju, żeby sprawdzić, czy

wracam do domu o właściwej porze.

Świadomość, że wiedziała o wszystkim, rozwścieczyła go.
- Wcale nie czekałem, aż wrócisz do domu!
- No to czemu zawsze gdy spotykałam się z Timem, kładłeś się spać dopiero po

moim powrocie?

- Skąd wiesz? - spytał po chwili.
- Widziałam, jak szedłeś po schodach, kiedy tylko zamknęłam drzwi.
- Po prostu tak się składa, że kładziemy się spać o tej samej porze - powiedział

słabym głosem. Nie dała mu spokoju.

- Przecież wracałam o różnych porach - zauważyła.
- Uważasz, że kłamię!
- Owszem.
Zerwał się na równe nogi.
- To oburzające! - powiedział. - Jak w ogóle mogłaś pomyśleć coś podobnego?
- Dlaczego mnie śledzisz? - spytała, patrząc mu w oczy.
Był od niej o sześć lat starszy. Nie musiał się tłumaczyć.
- Czuję się odpowiedzialny za ciebie - wyjaśnił. - Znalem twojego prapradziadka.
Wydęła wargi i parsknęła ironicznie.
- Takiemu rozumowaniu brakuje i logiki, i sprytu - powiedziała.
- Sprytu? - Szybko skorzystał z okazji, by zmienić temat. - Czy twój tata był takim

spryciarzem w zagarnianiu zdobyczy?

- Och, tak. - Zmarszczyła brwi. - Do dzisiaj mama musi dotknąć go od czasu do

czasu, by upewnić się, że jest prawdziwy.

- W moje poczynania wkroczyła babcia. Zupełnie nie wiedziałem, o co chodzi, ale

teraz jestem jej za to wdzięczny.

- Chciałabym poznać twoją babcię.
- Na pewno byłaby dla ciebie miła. Lubi damy.
- A co z twoją mamą? - spytała. - Czy i ona polubiłaby mnie?
- Moja mama wyjechała z pewnym ranczerem, gdy jeszcze byłem dzieckiem. Od

tamtej pory nie widzieliśmy jej ani razu. Jeden z moich braci pojechał kiedyś
szukać jej. On też nigdy już nie wrócił. Przysyła tylko kartki świąteczne. Ale nie
podał swojego adresu.

background image

- Uciekłeś z domu.
- Wiedzą, gdzie jestem.
Lily pokiwała głową.
- Odkąd przyjechałaś tutaj, też nie byłaś w domu - stwierdził.
Popatrzyła na niego uważnie.
- To prawda - powiedziała z namysłem.
- Widzisz? Nawet ty.
- Ale ja wciąż bywam z wizytami u różnych krewnych. Rozmawiam z rodzicami

przez telefon. Po prostu nie byłam tam gdzieś.

- Stajesz się coraz bardziej Teksanką. Mówisz „tam gdzieś”.
- Chyba zapomniałeś, że oboje moi rodzice byli Teksańczykami.
- Czyli nie składasz wizyt - powiedział zamyślony. - Po prostu wracasz do domu?
- Tak.
Rozsiadł się wygodniej na ławce. Skrzyżował nogi, a ręce rozłożył szeroko na

oparciu. Niemal dotykał ramienia Lily.

- Tak właśnie jest w naszej rodzinie - powiedział. - Jesteśmy w domu. Nie

potrzebujemy spotykać się i urządzać z tego powodu uroczystości.

Przeciągnęła się.
Był to widok porywający dla każdego mężczyzny.
- Pora wziąć prysznic i iść do łóżka - powiedziała. Nie zaoponował, by jej nie

zrazić. Powiedział tylko:

- Jesteś mi winna całusa na dobranoc.
- A to dlaczego? - Była szczerze zdziwiona.
- Tyle czasu przesiedziałem na tej twardej ławce zabawiając cię, że należy mi się

pocałunek za ten trud - wyjaśnił.

- Za siedzenie tutaj?! - rzuciła szyderczo. - To nawet nie przypominało randki!
- Ależ tak. Siedzieliśmy na tej ławce razem. Księżyc świeci na niebie.

Rozmawialiśmy. Bardzo długo. Jesteś mi dłużna całusa na dobranoc. A ja pozwolę
ci się pocałować, a potem bezpiecznie odprowadzę cię pod same drzwi.

- Brednie!
- Wcale nie. Tylko rzetelne i uczciwe potraktowanie obowiązujących w takich

sytuacjach dobrych obyczajów. Zapewniłem ci na tej naszej randce bezpieczeństwo
i towarzystwo...

- To nie jest żadna randka - zaprotestowała. - Ja już tu byłam, gdy przyszedłeś i

przysiadłeś się.

- Chociaż faktycznie nie siedziałem na tej ławce, to jednak byłem tu. Zamierzałem

podumać w samotności... A tu przyszłaś ty i usiadłaś. Jestem jednak na tyle dobrze
wychowany, że podszedłem, by się przywitać i poświęciłem sporo czasu na
rozmowę z tobą.

- To ładnie z twojej strony.
- Owszem, proszę pani. Mama mogłaby być ze mnie dumna.
- A to czemu?

background image

- Przez cały ten czas nie dotknąłem cię nawet palcem... jeszcze.
- Mógłbyś...
- Dobrze! - Pochylił się gwałtownie, chwycił ją w ramiona, przycisnął do piersi i

pocałował. Naprawdę pocałował.

Protestowała cicho, szarpała się... na początku. Potem czekała, co będzie dalej.
Był naprawdę dobry.
Umiał całować. Kto nauczył go tego wszystkiego? Tylko ręce miał nieco

niesforne. Trzepnęła jedną z tych dłoni. Potem objęła go za szyję.

Naprawdę umiał całować.
Gdy wreszcie pozwolił jej złapać oddech, spytała:
- Gdzie nauczyłeś się tak całować?
- Ćwiczyłem na swojej ręce.
- Na swojej... ręce? - Nigdy nie słyszała czegoś podobnego.
- O, tak - zademonstrował. - Układasz kciuk wzdłuż dłoni i już masz szczelinę,

którą możesz całować. Widzisz? Możesz nawet wsunąć w nią język!

Zachichotała.
- To ci dopiero desperacja! - rzuciła. Westchnął ciężko.
- Mężczyźni mają ciężkie życie - powiedział.
- Dlaczego tak sądzisz? - wykrztusiła. - Przecież to kobiety wciąż muszą walczyć

z wami. Mężczyźni nigdy nie ustają.

- Czy Tim...?
- Oczywiście, że nie - zaprzeczyła. - On jest dżentelmenem!
- Na razie.
Odwrócił głowę i spojrzał jej prosto w oczy.
- Czekasz na coś? - spytał.
- Niezupełnie. Przyszłam tu, by cieszyć się ciszą i spokojem. Czekam, aż

zostawisz mnie samą.

- Całowałaś dzisiaj dwóch mężczyzn - powiedział cicho. - Przynajmniej o tylu

wiem. Jak było?

- Czyżby ktoś jeszcze czekał w kolejce? - rzuciła zaczepnie.
Usłyszała zduszony jęk. Wiedziała, iż postępuje nierozważnie, że powinna wstać i

odejść.

Nie zrobiła tego. Siedziała w napięciu. Milczeli. Słyszała oddech Bryana. Płytki i

stłumiony. Nie poruszył się. Lily poczuła nagle zaciekawienie. Co powie? Co
zrobi? pomyślała.

- Czy mam ściągnąć tu wszystkich mężczyzn z okolicy? - spytał po chwili. - Czy

też dokonasz jakiejś selekcji?

W napięciu czekał na odpowiedź.
Wzruszyła ramionami.
- Jesteś tym samym mężczyzną, który całował mnie przed chwilą. Czyli wciąż

było ich tylko dwóch.

Bryan zachichotał zabawnie i przytulił ją. Mocno. Zachłannie.

background image

- I nawet nie zaprosiłem cię do kina - powiedział.
- Nie zabrałeś mnie nawet na kolację.
- Przygotowałem ci pączki.
- To prawda. - Próbowała się oswobodzić. - Ale musisz z tym skończyć.

Zaczynam tyć.

Objął jej wiotką kibić i powiedział:
- Wcale nie.
Zmierzwiła mu włosy i rzuciła:
- Muszę już iść do łóżka...
- Chodźmy do mojego pokoju.
Zaśmiała się niepewnie. Nie wiadomo - drażniła go, czy usiłowała ukryć

zmieszanie.

- Pewnie znasz to lepiej - powiedziała.
- Twoje łóżko? Moje jest lepsze. Węższe.
- Węższe?!
- Ja będę leżał na tobie - wytłumaczył rzeczowo. - Ale możesz leżeć na mnie ty -

dodał. - Wygodnie się na mnie śpi.

- Och! Kto...?
- Nasza kotka - odparł szybko.
- Feline?
- Oczywiście! - krzyknął głosem pełnym oburzenia. Udawał. - Jestem miłym

chłopakiem z Teksasu. Trzeba mnie prowadzić za rączkę. Powiedz mi, jak mam cię
uwieść? - spytał z poważną miną.

- Do diabła! Sama nie wiem.
- Możemy dojść do tego razem.
Uśmiechnęła się.
- Maszeruj do swojego pokoju i sto razy powtórz: „Będę zachowywał się

przyzwoicie”!

- A to pomoże? - dopytywał się.
- Diabli wiedzą. Ale tak właśnie powiedzieli moi rodzice.
- Co zrobiłaś?! - Bryan drgnął ze zdziwienia.
- Obcięłam siostrze włosy. To by już właściwie wystarczyło... ale jakoś nie miała

pretensji. Ale ja ogoliłam kota. To było strasznie gorące lato. Biedaczek ledwo
dyszał. Chciałam mu pomóc. Rodzice byli przerażeni. Kot dostał udaru
słonecznego. Weterynarz miał z nim mnóstwo roboty.

- Ile miałaś lat? - spytał słabym głosem
- Sześć.
- Nie próbuj nawet zostać pielęgniarką - rzucił.
- Ale śmieszne! - warknęła. - To samo powiedziała moja mama.
Pocałował ją znowu. Przytulił. Mocno.
Gdy skończył, kiedy oderwał usta od jej warg, czuła się słaba i wiotka. Na

szczęście nie rozluźnił uścisku.

background image

- Jesteś taka słodka - powiedział z czułością.
Zlękła się. Nie słyszała przedtem takich słów. Żaden mężczyzna nie mówił do niej

w ten sposób, przyciskając ją z całych sił. Nie zdawała sobie nawet sprawy, jakie to
uczucie tulić się do mężczyzny. Zarumieniła się.

Ponieważ była chłodna i opanowana, uważała, że Bryan nie mógł tego dostrzec.

Światła z motelu nie docierały do ławki, a gęste drzewa do reszty pogłębiały mrok.

Panowanie nad sobą w obecności mężczyzny przypomina trochę niezauważanie

myszy. Mysz, której kobieta nie dostrzega, nie istnieje. Mężczyźni nie są tacy
subtelni. Są zachłanni. Kiedy poczują głód, przytulają kobietę. Mocno. Dopóki nie
nasycą się. Przez cały ten czas udają, że całkowicie panują nad sobą.

Bryan nie nasycił się jeszcze. Oddychał nierówno, naprężył wszystkie mięśnie.
Zrozumiała to. Odepchnęła jego ramiona i uniosła się. Pojął natychmiast, że nie

była to zmiana pozycji, próba wygodniejszego ułożenia się na jego kolanach. Ona
uciekała.

Nie mógł na to pozwolić.
Zacisnął ramiona i delikatnie przyciągnął ją do siebie. Lily Baby spojrzała mu

prosto w twarz.

- Puść - powiedziała.
Zamruczał i przycisnął ją jeszcze mocniej. Przesunął swoje twarde dłonie na jej

plecy i oddychał. Ciężko i szybko..

- Puść - powtórzyła.
- Dopiero zacząłem.
- Nie.
Uścisk jego ramion zelżał odrobinę. Westchnął i uwolnił ją.
- Jesteś bez serca.
- To prawda.
- Zaskakujesz mnie. Zawsze myślałem, że jesteś łagodna i czuła.
- Nie jestem taka.
- Przypuszczam, że jesteś taka dla Tima - mruknął.
- Chyba że...
- Chyba że... co? - Nie ułatwiała mu niczego. Wprost przeciwnie.
- Czy jego także przywołałaś do porządku?
- Wcale nie musiałam przywoływać go do porządku! - zaprotestowała gwałtownie.

- On nie jest taki zuchwały jak ty.

- Nigdy tak nie myślałem. Ty zadziwiłaś mnie, ale jego nienaganne maniery... to

dopiero prawdziwy wstrząs!

- Tim jest dżentelmenem - powiedziała, wysoko unosząc głowę.
- Jeszcze jak! - mruknął wrogo.
- Doprawdy, czepiasz się.
- Taki się urodziłem - warknął. Czyżby dążył do kłótni? Dlaczego? Czy uraziła

go? Może pomyślał, że go nie lubi?

- Przepraszam - odezwał się. - Nie chciałem być natrętny.

background image

Długo przyglądała mu się w milczeniu.
- Do zobaczenia rano - powiedziała. Delikatnie uwolniła się z jego objęć. Wstał

niezgrabnie. Poczuł nagle straszną pustkę. W ramionach i w duszy. Nie spuszczała
z niego wzroku.

- Dobranoc.
- Dobranoc - odparł głucho.
Odwróciła się i poszła w stronę swojej filiżanki.
Bezwiednie ruszył za nią. Po co? zapytał w myślach samego siebie. Chciał po

prostu znaleźć się u jej drzwi. Wraz z nią.

Przekręciła gałkę. Odwróciła się.
- Nie były zamknięte! - zawołał ze zgrozą, wskazując drzwi.
- Nie. Nie były. Otwarłam je, kiedy wróciłam do domu.
- Pozwól, że sprawdzę - powiedział. - Byliśmy trochę zajęci i jakiś zły człowiek

mógł dostać się do środka.

Zaskoczona, popatrzyła na filiżankę. To prawda, pomyślała. Przecież wszystko

jest możliwe.

- Czy nic mi tutaj nie zagrozi, kiedy będziesz zaglądał pod łóżko? - spytała.
- Nie.
- Skąd wiesz?
- Gdy ty natrząsałaś się ze mnie, ja rozejrzałem się dookoła.
- Nie naśmiewałam się z ciebie!
- Ktoś wbił mi niedawno ostrą szpilę.
- Na pewno nie ja!
- Odsuń się - powiedział. - Nie możesz stać w przejściu, gdybym musiał stamtąd

uciekać.

- Gdybyś musiał...?
- Powiedziałem, że rozejrzę się tylko! Nie twierdziłem, że zrobię cokolwiek.

Tylko popatrzę. Ale lepiej nie stój mi na drodze. Z kąta może nagle zaatakować
mnie jakiś potwór.

- To może zostaniesz tutaj, a ja się rozejrzę? - zaproponowała.
- Nie. Gdybym wpadł w potrzask, będziesz mogła zadzwonić na policję.
- Nie nauczyłeś się jeszcze posługiwać telefonem?
- Niespecjalnie.
Bryan nawet przez moment nie przypuszczał, że ktoś jest w domku. Zgrywał się

tylko. Ostrożnie skradał się do drzwi. Lily z przejęciem oblizała wargi. Niezły z
niego spryciarz, pomyślała. Zdumiewający. I pociągający.

Potrafił całować jak nikt na świecie. To było przeżycie! On...
Pojawił się nagle w ciemnych drzwiach i szepnął:
- Szybko!
- O co chodzi? - wyszeptała przerażona. Chwycił ją za ramię i pociągnął.
- Szybko! - powtórzył jeszcze ciszej.
Najbardziej przykuł jej uwagę tym, że wcale nie podniósł głosu.

background image

Jak burza wpadła do środka, nerwowo rozglądając się na boki.
- Co się stało? - szepnęła.
- Nic.
Odgarnęła włosy z twarzy i popatrzyła na niego przeciągle.
- Nic? To dlaczego...?
Uśmiechnął się.
- Nie pomogło? Wciąż chce ci się spać? - spytał.
- O Boże! - jęknęła.
- Założę się, że Tim nigdy cię tak nie ożywił.
- On jest normalnym, porządnym człowiekiem.
- Ja też jestem porządny.
- Wcale nie. Powiedziałeś...
- Wcale nie podniosłem głosu - przypomniał tonem wymówki. - Mama

powiedziała mi kiedyś, że dżentelmen nigdy nie krzyczy.

- Ty nigdy nie krzyczysz. Nawet kiedy tamten szofer upierał się, że zabierze mnie

razem z pudełkiem pączków.

- Byłem siny ze strachu - przyznał z powagą.
- Dałabym sobie radę.
- Wcale nie.
- Właśnie że tak. Potrafię sama zadbać o siebie.
- Udowodnij to - powiedział stanowczo.
- Mam przestać całować mężczyzn?
- Ależ nie! Przeciwnie. Powinnaś ćwiczyć jak najwięcej. Możesz natychmiast

pocałować mnie. Ale musisz przestać całować Tima. Nigdy więcej na to nie
pozwolę.

- Będę całowała, kogo tylko zechcę! - rzuciła oburzona.
- Nie Tima. Oczekuję kolejnych kandydatur. Wysłucham i doradzę.
- Nikt, nigdy, w żaden sposób nie będzie mówił mi, co i jak mam robić! - Lily

denerwowała się coraz bardziej.

- Porozmawiamy o tym jutro.
- Nie jesteś moim strażnikiem - przypomniała mu.
- W pewnym sensie jestem. Zamierzam dopilnować, żebyś wyszła za właściwego

człowieka. Tim nie spełnia tego kryterium. Teraz zaleca się do ciebie. Poświęca ci
mnóstwo czasu i uwagi. Pragnie cię. Ale potem zamknie cię w domu, obdarzy
dzieciakami i samochodem. Będziesz samotna i sfrustrowana. Nie podoba mi się to.

- Czyżbyś zamierzał zająć się wyszukaniem mi idealnego męża?
- Zobaczę, co się da zrobić. Och! Zupełnie zapomniałem, jak potrafisz całować. A

to jest rzecz absolutnie podstawowa, kiedy człowiek zabiera się... Chyba zanudzam
cię, co?

Wciąż jeszcze sapała z oburzenia, gdy zrobił krok do przodu i wziął ją w ramiona.

Przycisnął, przytulił i namiętnie pocałował.

Potem poklepał ją po pupie i powiedział:

background image

- Śnij o mnie.
Wyszedł, gwiżdżąc, nim zdołała ochłonąć.
Patrzyła za nim, aż zniknął w drzwiach „Imbryka”. Rozejrzała się dokoła, jakby

nie wiedziała, gdzie się znajduje i dlaczego.

Nagle zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę.
- Czy to ty, Lily Baby, czy może znowu Bestia? - usłyszała głos Bryana.
Syknęła wściekle do słuchawki i rozłączyła się.
Spojrzała w lustro i uśmiechnęła się do swego odbicia. Rozebrała się i wzięła

prysznic. Położyła się spać nago.

Tej nocy miała erotyczne sny.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Gdy następnego ranka Lily Baby weszła do „Imbryka”, Bryan krzątał się

gorączkowo, szykując śniadanie dla dziesiątki szoferów, wśród których były dwie
kobiety. Wszyscy spojrzeli na nią, lecz ona w ogóle nie zwróciła na to uwagi.

- W czym mogę pomóc? - spytała Bryana.
- Nalewaj kawę i przynieś sok. - Uśmiechnął się do niej.
Tak też uczyniła.
Czas płynął. Jedni przychodzili, inni wychodzili: Jak na wielkość motelu, obrót

był zupełnie dobry. Dla każdego przybysza znalazło się miejsce do siedzenia.
Prawie każdy wychodził z pudełkiem lub torbą pączków.

W końcu przyjechał Tim.
- Cześć - przywitała go Lily z uśmiechem. Tim nie dostrzegł zmiany, która w niej

zaszła. Zbyt był wyczerpany bezsenną nocą, spędzoną na rozmyślaniach o niej.

- Dzień dobry - powiedział cicho.
Bryan, rzecz jasna, natychmiast zrobił się czujny. Tylko przyspieszony oddech

zdradzał targające nim emocje. Poruszał się wolno i ostrożnie, gotów w każdej
chwili odeprzeć atak Tima.

Tim nie zaatakował go jednak. Nie zamówił także niczego do jedzenia. Usiadł ze

zbolałą miną i nie odrywał oczu od Lily.

Tego samego dnia rano wezwał go szef i zażądał natychmiastowego zakończenia

sprawy „Imbryka”. Jakby nie dość mu było zmartwień. Tim ciągle pamiętał o
usychającej z tęsknoty córce szefa. W milczeniu kiwał głową, gdy szef mówił:

- Posłuchaj, Tim... musisz skończyć z tym cholernym „Imbrykiem”.
- Pracuję nad tym.
- Zależy mi na tej sprawie - wycedził szef przez zęby. - Albo zrobisz, co trzeba,

albo poszukam sobie kogoś innego.

- To niezwykle delikatna materia - tłumaczył Tim. - Potrzebuję trochę czasu.

Wybieram się tam dzisiaj. Skontaktuję się z panem.

Powiedział to tak stanowczo, jakby bez reszty zaangażował się w wykonanie

powierzonego mu zadania.

I tak też było. Był zainteresowany. Ale niebieskooką, ciemnowłosą nimfą z

motelu. Wodził za nią rozmarzonym wzrokiem, gdy krążyła po sali zajazdu.

background image

Jego ciało pałało pożądaniem. Skoro nie mógł inaczej, pożerał ją oczami,

rozkoszował się jej widokiem.

Ciężkie jest życie mężczyzny.
Tymczasem Bryan zwijał się jak w ukropie, sprawnie obsługując gości, lecz przez

cały czas obserwował tamtych dwoje. I cóż dostrzegł? Lily ignorowała Tima!
Zaskoczyło go to. Właściwie zaczął nawet współczuć Timowi. Nigdy dotąd nie
litował się nad innym mężczyzną, którego pokonał w walce o kobietę.

Na koniec dotarło do Bryana, że przez całe życie uważał siebie za człowieka

przegranego. Tymczasem już za moment mogło się zdarzyć, że to Tima spotka
klęska.

Krzątając się po kuchni, Bryan zrozumiał, że Tim jest naprawdę zdruzgotany.

Potrafił zrozumieć uczucia tamtego i nie bardzo czuł się na siłach, by powiedzieć
mu, że przegrał.

Ale znalazł wyjście z sytuacji. Poczekać. Niech zrobi to Lily!
Lily promieniała. Uśmiechała się. Telefonowała. Pakowała pączki. Wydawała

resztę i przyjmowała napiwki. Krzątała się energicznie. To dotknęła Bryana, to
dolała Timowi kawy. Krążyła po sali.

Przez cały ten czas Bryan ani na moment nie spuścił jej z oka. Chociaż nie. Raz to

zrobił, kiedy zeszła do piwnicy po pączki.

Tylko że wtedy poruszyło to wszystkich. Zeszła na dół, a po krótkiej chwili

krzyknęła!

Prawie wszyscy mężczyźni rzucili się w stronę schodów. Ale Bryan był szybszy.

Chwycił się poręczy i jednym susem pokonał całą drogę na dół.

To nie była mysz. Kobiety często natykają się na myszy. Tym razem jednak

chodziło o węża. Zwinięty wygodnie leżał na środku podłogi.

Bryan chwycił go w odpowiedni sposób i ostrożnie wyniósł na podwórze.

Mężczyźni zarechotali głośno. Wąż, który połknął mysz, był niegroźną zabawką?

Owszem, był... ale nie tym razem.
Przekonał się o tym Bryan, gdy chciał przytulić Lily, uspokoić ją. Odtrąciła go

gwałtownie. Nie pozwoliła dotknąć się rękami, na których pozostał choćby tylko
zapach węża. Timowi również nie pozwoliła się do siebie zbliżyć.

- Daj spokój! - powiedziała.
Kazała Bryanowi umyć ręce. Poszła za nim i pilnowała, by wyszorował je

dokładnie. Patrzyła uważnie, jak mydlił je, płukał i wycierał starannie. Wtedy
pozwoliła, by ją pocieszył.

Tim widział to wszystko. Niespodziewanie przyszło nań otrzeźwienie. No cóż,

wszak ciągle jeszcze spotykał się z June. Na dodatek była też usychająca z tęsknoty
córka szefa.

Tymczasem Bryan tłumaczył Lily:
- Nazywa się Śliski. Zjada myszy i szczury. Szkoda, że nie chce konsumować

karaluchów. Ale dobre i to. Często tu przychodzi. Zupełnie o nim zapomniałem.

Lily Baby oddychała z trudem. Była blada i piękna. Tim podszedł bliżej. Choć

background image

naburmuszony. ponownie spróbował ją objąć, uspokoić.

- Daj spokój! - usłyszał znowu. Nie spodziewał się tego.
- Usiądź sobie - powiedziała. - Przyjdę za moment. Coś ci pokażę.
Zdziwił się, lecz usłuchał. Wrócił posłusznie do stolika i usiadł. Czujnie śledził

każdy gest Lily. Ona nie zwracała na niego uwagi. Nalewała wodę do jego szklanki
i kawę do jego filiżanki, w ogóle na niego nie patrząc. Podobnie jak na innych
klientów. Z tą tylko różnicą, że jemu nie przynosiła rachunków.

Dlaczego więc Timothy Morgan siedział w tym zajeździe? Dla kucharza była taka

miła. Tim dostrzegł nieznaczny skurcz na twarzy Bryana, gdy Lily dotknęła go.

Tim musiał w końcu przyznać, że po prostu traci czas. Wtedy... drzwi otwarły się i

weszła porażająco piękna, młoda, wysmukła, wspaniała kobieta. To nie był sen!
Emanowała energią i życiem. Rzuciła się w ramiona Lily i obie roześmiały się
radośnie.

Wymachując rękami, Lily mówiła coś szybko do nowo przybyłej. Kobieta

rozglądała się powoli, aż jej wzrok dotarł do Tima i... zatrzymał się na nim. Było to
bardzo niepokojące spojrzenie. Tim poczuł dziwne skrępowanie.

Tymczasem Lily poprowadziła przybyłą... prosto do stolika Tima. Jak na

dżentelmena przystało, poderwał się na równe nogi.

- To jest Tim - powiedziała Lily. - Tim, to moja kuzynka, Joyce Davie.
Najwidoczniej uznała, że to wystarczy, gdyż po prostu odeszła. Położył rękę na

oparciu krzesła i stał bez ruchu. Wcale nie był pewien, czy Joyce Davie także nie
zamierza odejść.

Nie zamierzała. Opadła na krzesło i czekała, by on usiadł także.
Usiadł. Ostrożnie. Nerwowym ruchem rozluźnił nieco krawat. Co za włosy!

pomyślał. Rzucił okiem w stronę Lily. Tłumaczyła coś Bryanowi. Spojrzał na
kuzynkę. Boże! pomyślał. Co za rodzina!

Joyce gawędziła swobodnie, słuchała uważnie. Była urocza. Co ją tak bawiło?
Nie zdobył się na odwagę, by spytać ją o to.
Czas mknął jak szalony i nagle Tim poczuł, że siedzi w „Imbryku” już zbyt długo.
- Miło mi się z tobą rozmawia - zwrócił się do Joyce - ale muszę już wracać do

miasta.

Uśmiechnęła się.
- Lily powiedziała, że masz samochód. Mógłbyś podrzucić mnie do przystanku

autobusowego?

- Dokąd jedziesz?
- Daleko. Mieszkam w północnej części miasta.
- Właśnie tam jadę. Mogę cię podwieźć.
- Ale... To bardzo miło z twojej strony. Pożegnanie kuzynek było bardzo

serdeczne. Śmiały się głośno. Jak dla Tima - zbyt głośno. Nie szkodzi. Na od-
chodnym spojrzał na Bryana.

- Zachowuj się! - usłyszał.
Oparty o kontuar, z jedną ręką na biodrze, Bryan dorzucił bezczelnie:

background image

- Sprawdzę!
W drodze do San Antonio Joyce nie była już tak rozmowna. Rzucała jakieś

zdawkowe uwagi, a Tim odpowiadał grzecznie.

- Jak dotarłaś do „Imbryka”? - spytał w pewnym momencie.
- Taksówką.
- Musiała kosztować majątek.
- O, tak - odparła niedbale. Zamilkli.
- Co właściwie robisz? - spytał powoli. - Czy jesteś tylko pięknym kwiatem, który

wszyscy podziwiają?

Roześmiała się.
- Ładnie powiedziane. Właśnie kończę studia ekonomiczne i szukam niewielkiego

domu. W dzielnicy północno-zachodniej. Może mógłbyś mi pomóc?

- Tak się szczęśliwie składa, że jestem pośrednikiem handlu nieruchomościami.

Myślę, że znam pewien dom w sam raz dla ciebie.

- To wspaniale.
- Kiedy masz czas?
- Może być jutro?
- Świetnie - powiedział. - Muszę zadzwonić do biura.
Joyce... Miała ładne imię i była śliczna. I bardzo sympatyczna. Poza tym patrzyła

na niego tak, jakby był kimś szczególnym.

Rozmawiali o domu, jakiego szukała. Tim odkrył, że Joyce jest prawie tak

wspaniała jak jej kuzynka.

Uśmiechnął się.
Tymczasem w zajeździe zrobiło się cicho i pusto. Południowy zastój. Bryan

przygotowywał następne pączki, a Lily skrupulatnie wycierała stoły i ladę.

Przyglądał się jej. Była pogodna i wesoła. Nie wyglądała na zdziwioną tym, co

zdarzyło się Timowi... i kuzynce. Była zupełnie spokojna.

Bryan czuł się tym zaniepokojony.
- Dlaczego twoja kuzynka przyjechała tutaj taksówką? - spytał.
- Poprosiłam ją o to - odparła jasno i zwięźle. Choć ani na chwilę nie przerwała

pracy, rzuciła mu wyczekujące spojrzenie. Jakby spodziewała się kolejnych pytań.
Po chwili milczenia Bryan spytał:

- No to jak zamierzała wrócić? Znowu taksówką?
- Ależ skąd. Tim miał ją zabrać. Był tu i przecież musiał dotrzeć do miasta.
Powrócił do lepienia pączków.
- Ukartowałaś to - stwierdził po chwili. Stanęła przed nim, nie kryjąc zdumienia.
- Ukartowałam?! Oczywiście, że nie! - skłamała. - Ktoś musiał podwieźć Joyce. A

ja nie miałam na to czasu. Jej autobus zatrzymał się tuż za rogatką.

- Ponieważ ona jest twoją kuzynką, a Tim zabiega o twoje względy, zawiózł ją,

dokąd tylko chciała. Wiesz o tym dobrze.

- Może - rzuciła hardo. - I tak wszystko zależy od tego, dokąd jechał - dodała. -

Jeżeli było mu po drodze, dowiózł ją do domu. Jeśli nie, złapała autobus.

background image

Zapanowała długa cisza. W końcu Bryan powtórzył oskarżycielskim tonem:
- Ukartowałaś to!
- Nigdy nie mieszam się w sprawy innych ludzi - odparła z miną niewiniątka. -

Robię tylko to, co trzeba. Byliśmy zajęci. Joyce musiała jechać. Nie miałam dotąd
czasu, by ją odwiedzić. Tak jak nie miałam czasu, by ją odwieźć. Jej przyjazd był
dla mnie niespodzianką - dodała.

- Bardzo dziwna pora jak na wizytę, nie uważasz?
- Sama jestem zdziwiona. Może nie mogła spać w nocy? Uznała, że to doskonała

okazja, by zobaczyć, gdzie pracuję.

- Prosiłaś, żeby przyjechała i przyjrzała mi się, tak?
- Czyżbyś zamierzał zmienić pracę?
- Ja? Nie. To ty próbujesz pobyć się mnie.
- Pozbyć się człowieka, który potrafi wyczarowywać...
Zamarł w oczekiwaniu.
- ...takie pączki?! - dokończyła.
- Jesteś wstrętna.
- Wcale nie - zaprzeczyła, sunąc wolno szczotką po podłodze.
- Ściągnęłaś tu kuzynkę, żeby uwiodła Tima?
- Co za wspaniały pomysł! - wykrzyknęła. - Będę musiała spróbować następnym

razem.

Nie spuszczał z niej wzroku. A- ona nie przerwała zamiatania. Całą uwagę skupiła

na podłodze. Oblizała wargi, lecz nawet nie spojrzała w jego stronę.

Może rzeczywiście była niewinna? Może spotkanie Tima z kuzynką było zupełnie

przypadkowe? Tim był w motelu, gdy pojawiła się Joyce. Potem potrzebny był jej
kierowca. To wszystko.

- Zamieszkasz ze mną? - spytał.
- Panie Willard! Cóż za pomysł?!
- Całkiem dobry.
- Nic z tego. Zostałam wychowana bardzo starannie i zawsze postępuję zgodnie z

zasadami.

- Jakimi, na przykład?
- Zawsze przedstawiam rodzicom tego, z kim umawiam się na randkę.
- Ja nie.
- Wiem - przyznała. - A powinieneś. Opowiedziałam im wszystko o tobie i o tym,

co tu robisz - dodała po chwili. - Tata uwielbia pączki. Posłałam mu kilka twoich
wypieków. On myśli, że masz około osiemdziesiątki i że jesteś geniuszem.

- Nie powiedziałaś mu, ile mam lat?
- No, cóż. My dwoje... tutaj... Nie chciałam, by wyobrażał sobie Bóg wie co.
- Sądzi, że mam osiemdziesiąt lat?
- Mam wrażenie... Tak. Tak jest chyba najlepiej. W przeciwnym wypadku

prawdopodobnie rzuciłby pracę i przyjechał tutaj.

- Są tacy ojcowie - uśmiechnął się.

background image

- To jest straszny ciężar.
- Jesteś dziewicą, prawda? - spytał miękko.
- To był straszny ciężar - westchnęła.
- Ilu... miałaś? - nalegał.
- Żadnego.
- Żartujesz! - fuknął. - Całujesz jak doświadczona kobieta.
- Chciałabym zwrócić uwagę, jak ty całujesz. Powinno się nalepić na ciebie wielki

znak ostrzegawczy!

- Zgadzasz się więc, że jestem świetny? - Posłał jej uśmiech.
- Nie wiedziałam, że pocałunek może być... aż taki - powiedziała, kręcąc głową.
- No to spróbujmy jeszcze raz.
- Teraz?
- Przecież nie ma nikogo. Chodź tu. Muszę pilnować pączków.
Wydęła wargi.
- Wcale nie jestem przekonana, że taki pośpieszny pocałunek będzie wart tyle

samo, co któryś z tamtych na ławce.

- Chodź tu - ponaglił głosem pełnym rosnącego pożądania.
Podeszła. Stanęła przed nim, złożyła ręce na plecach i spojrzała mu w oczy.

Uśmiechnęła się leciutko. Nerwowo oblizała wargi.

Rozejrzał się dokoła. Potem przyciągnął ją do siebie i pocałował. Gwałtownie i

dziko. Drżał cały, ręce mu dygotały. Oddychał ciężko, chrapliwie. Po krótkiej
chwili - za krótkiej! - odsunął ją energicznie, odepchnął prawie.

Zatoczyła się i wpadła na kontuar.
Podtrzymał ją drżącymi rękami. Twarz miał zupełnie bez wyrazu. Nigdy, przez

trzydzieści lat swego życia, nie czuł się tak jak w tym momencie. Dotąd żadna
kobieta nie dokonała tego, co ta mała. Był zdruzgotany. Pomyślał wtedy, że dobrze
byłoby, gdyby znowu mógł oddychać.

Udało się, choć z jego krtani wydobywały się jakieś chrapliwe odgłosy. Był

przestraszony.

Szczęśliwym trafem Lily także. Nie umiała nawet nazwać tego, co się z nią działo.

Z twarzą jak nieruchoma maska bezskutecznie usiłowała odzyskać wewnętrzną
równowagę.

Jak kulawy prowadzący ślepca na obrazie Brueghela, Bryan podał jej pomocną

dłoń.

- Dobrze się czujesz? - spytał. Po takim pocałunku nawet to niewinne pytanie

wzbudziło w nich nową falę pożądania.

Bryan uśmiechnął się słabo.
Lily odchyliła głowę do tyłu, by móc spojrzeć na niego spod zbyt ciężkich

powiek.

- Sama nie wiem, jak to się stało, że lepiej zniosłam twoje pocałunki wczoraj niż

dzisiaj - powiedziała.

- Zobaczymy - mruknął.

background image

To mogło oznaczać wszystko. Ale była to odpowiedź. Cokolwiek oznaczała, taka

odpowiedź była dobra. Tym bardziej, że słowa i tak nie miały znaczenia. Byli
razem. Sami...

Wielka ciężarówka zjechała z autostrady i zatrzymała się na podjeździe.
Lily niczego nie zauważyła. Bryan, jako mężczyzna, tak.
- Ktoś idzie - powiedział.
- Tatuś? - spytała, obracając z trudem oczy w stronę okna.
Doskonale wiedziała, że robili rzeczy, które tatusia przyprawiłyby o palpitacje

serca.

- Szofer - powiedział uspokajająco Bryan.
- Och! - westchnęła z ulgą Lily.
Tak to już jest na tym świecie, że gdy kobieta może odpłynąć w otchłań

zapomnienia, mężczyzna musi zachować zimną krew i zdolność logicznego
rozumowania.

Zwłaszcza w miejscach publicznych. Wystarczy spytać któregokolwiek.

Potwierdzą, bez wahania.

Tak więc kiedy Lily Baby przyciskała chłodną ściereczkę do rozpalonej twarzy,

Bryan walczył z drżeniem rąk i nierównym oddechem.

Gdy szofer wszedł do środka, natychmiast dostrzegł tych dwoje. Stojących twarzą

w twarz, milczących i niespokojnych.

Bardzo powoli usiadł przy barze. Kobieta przyciskała do twarzy wilgotny

gałganek. Płakała? Mężczyzna w skupieniu rozglądał się dookoła. Nie
odpowiedział na powitanie. Ani słowem.

Szofer rozluźnił się. To tylko miłość, pomyślał. Całowali się. A on im

przeszkodził.

- Przepraszam - powiedział, uśmiechając się do Bryana.
- Nie ma sprawy - padła automatyczna odpowiedź. Kierowca roześmiał się.

Podniósł z talerza pączek i wbił w niego zęby. Dostał pączek i kawę, jak każdy
klient.

Kierowca miał pogodne usposobienie i wiele życzliwości dla świata. Opowiadał

mnóstwo ploteczek zasłyszanych w podróży. Ale choć mówił wyraźnie, Lily nie
zrozumiała ani słowa. Właściwie wcale go nie słyszała. Sercem i duszą była
zupełnie gdzie indziej.

Tymczasem Tim pokazał Joyce jeszcze kilka domów. Potem odwiózł ją i pojechał

do biura. Szefa nie było. Usiadł więc w jego gabinecie i czekał. Przed oczami miał
fotografię jego córki. Westchnął. Dobrze wiedział, że gdyby nawet zdobył Lily, to i
tak z czasem ich związek uległby rozluźnieniu. On był handlowcem z powołania.
Duszą i ciałem. A to zabierało mnóstwo czasu.

Spojrzał na zdjęcie. Jerry była jedynaczką, przyzwyczajoną do długich

nieobecności ojca w domu. Na pewno więc i od męża nie oczekiwałaby zbyt wiele.
Kto wie? To mogło się udać.

A Lily? Musiał uczciwie przyznać, że nie szalała za nim nieprzytomnie. Nie miał

background image

natomiast cienia wątpliwości, że jej kuzynka, Joyce Davie, była zjawiskiem
wyjątkowym. Tylko znów to samo pytanie. Czy ktoś, tak jak on oddany pracy,
miałby dla niej dość czasu?

Znów spojrzał na fotografię. Jerry. Była taka słodziutka. Dałby radę pokierować

nią bez trudności. Mogłoby być całkiem przyjemnie.

Tim poczuł się nagle jak w potrzasku.
Usiadł przy biurku szefa, na krześle dla klientów, i z telefonu pryncypała

zadzwonił do jego córki. Rozpuszczonej, zepsutej jedynaczki, Jerry.

- Halo? - Jej głos był aż lepki od słodyczy.
- To ja, Tim Morgan. Czekam właśnie na twojego ojca, w jego gabinecie, i patrzę

na twoją fotografię. Naprawdę jesteś taka słodka i urocza, czy to tylko retusz?

- Nie wiem - szepnęła. Tim zachichotał cicho.
- Czemu czekasz na tatusia? - spytała. - Znowu byłeś okropny i nieposłuszny?
- Jestem dobrym człowiekiem. Nigdy nie bywam okropny ani nieposłuszny.

Nawet nie wiem, jak to się robi. Może ty mnie tego nauczysz?

- Mogę cię nauczyć - powiedziała, głucho. Jakby leżała całkiem naga w

skotłowanej pościeli.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

W „Imbryku” życie toczyło się jak zwykle. Wciąż nowi podróżni zatrzymywali

się na popas i dwoje zawiedzionych przymusową rozłąką ludzi obsługiwało ich w
milczącym cierpieniu. Przybysze byli dla nich intruzami, których należało
nakarmić i napoić.

Nie ma straszliwszej kary niż rozdzielenie zakochanych. Zwłaszcza zaś tych,

którzy może jeszcze nie całkiem są zakochani, ale bardzo chcą być. Jak metalowe
opiłki za magnesem, tak spojrzenie Bryana podążało za Lily. Tak to się zawsze
zaczyna. Czasami potrafi trwać przez całe życie.

Czy w przypadku Lily i Bryana było to takie właśnie magiczne zauroczenie, czy

może tylko przypadkowe zbliżenie?

Nie zastanawiali się nad tym. Nie interesowało ich, czemu właściwie lgną do

siebie i jak długo może to trwać. Po prostu byli razem. Nie patrząc nawet, jedno
zawsze wiedziało, gdzie jest drugie. Jakby łączyła ich jakaś niewidzialna nić.

Tylko dlaczego właśnie oni? Jak to się stało? Jak z wszechobecnego chaosu

wyłonili się nagle jedno przy drugim? Stara gadanina o dwóch połówkach tego
samego owocu? Bzdury.

A może wszystko było dziełem jej przebiegłego prapradziadka? Czy to możliwe,

że znalazł jej idealnego mężczyznę i sprawił, że zamieszkała pod jego bokiem? Na
pewno nie. Przecież staruszek w ogóle nie mógł przewidzieć takiego rozwoju
wypadków. A poza tym sam był mężczyzną. Czy mógłby zastawić taki potrzask na
innego mężczyznę?

To było przeznaczenie.
Musiało być. Nie było żadnego innego wytłumaczenia.

background image

- Zdrzemnij się trochę - mruknął Bryan. - Prawdopodobnie zajmę ci dzisiaj całą

noc.

Zdecydowanie nie była tego dnia w najwyższej formie.
- Będziemy robić pączki? - spytała.
- Nie pączki - odparł.
Uśmiechnęła się, mrużąc oczy, aż poczuł ciarki na plecach.
- Imię Bryan zupełnie nie pasuje do człowieka wstrętnego - powiedziała.
Przyjrzał się jej badawczo.
- Uważasz zatem, że jestem... wstrętny?
Zamruczała jak kotka, nim powiedziała:
- Uważam, że jesteś piękny.
- Kobiety nie mawiają czegoś takiego dorosłym mężczyznom - skarcił ją.
- Dlaczego? - zainteresowała się.
- Mężczyzna może być przystojny, ładny albo interesujący. W żądnym wypadku

piękny! - wyjaśnił tonem wykładowcy.

- Jesteś piękny. - W jej oczach błysnęły łobuzerskie iskierki. - Chciałabym

pogłaskać włosy na twojej piersi. Są takie pokręcone i gęste. Chciałabym przesunąć
po nich własnymi piersiami, poczuć je na skórze.

Bryan gwałtownie wciągnął powietrze.
- Obawiam się, że nie przeżyję - stęknął.
- Nie przeżyjesz... czego?
- Oczekiwania chwili, gdy zabiorę cię do mojego łóżka.
- Każesz mi się wspinać po schodach do twojego pokoju? - oburzyła się.
- To chyba jednak bardziej stosowne, niż gdybym zaciągnął cię do twojej

filiżanki. - Rzucił jej spojrzenie, od którego serce Lily zmiękło jak wosk. - Gdybym
tylko wszedł do twojego domku, Teresa wiedziałaby o tym po pięciu minutach. Po
następnych dwóch byłaby już tutaj. Mielibyśmy zbyt mało czasu na to, byś mogła
pogładzić... moją pierś... swoimi... - zabrakło mu tchu - piersiami - dokończył z
trudem.

- Co ci się stało? - spytała z niepokojem.
- Nie mogę oddychać.
- Masz astmę?
- Nie. To ten twój pomysł głaskania mojej włochatej piersi twoimi...
- Mnie się ten pomysł podoba.
- Mnie też - wydusił przez ściśnięte gardło.
Ludzie przychodzili i odchodzili. Zachowywali się, jakby nic się nie stało. A

obsługująca ich para bujała w obłokach. Uśmiechali się jedno do drugiego, wodzili
za sobą oczami. Szczęście, że Bryan miał tak duże doświadczenie, iż nie popełnił
jakiegoś błędu.

Za to Lily Baby była prawie nieprzytomna. Myliła ludzi. i zamówienia. Każdy

nowy klient już po kilku minutach spostrzegał, że gospodarze mają ogromne
trudności ze skupieniem się na pracy.

background image

Niektóre kobiety prowokowały Bryana, próbowały zwrócić na siebie jego uwagę.

Na próżno.

Lily w ogóle nie zwracała uwagi na nikogo. Poza Bryanem.
To był długi, męczący dzień. Oboje żeglowali po gorącym oceanie pożądania.

Gdy w pewnym momencie bar opustoszał na chwilę, Bryan przytulił Lily
gwałtownie do siebie.

Cichy jęk, ni to bólu, ni cierpienia, wyrwał się z jego piersi.
- Stało się coś? - spytała Lily.
- Jest środek dnia. Ludzie będą przyjeżdżać tutaj aż do wieczora - jęknął.
- Jesteś taki zmęczony - powiedziała. - Co właściwie robiłeś?
- Gapiłem się na ciebie i uśmiechałem - odparł natychmiast.
Roześmiała się.
- To przecież nie mogło cię tak wykończyć.
- To nie jest wyczerpanie. - Miał na myśli swoją miłość. - To kompletna ruina.
Lily naprawdę była bardzo niedoświadczona. Podczas studiów całkowicie

poświęciła się nauce, zdobyciu dyplomu. Przebywała przeważnie wśród koleżanek.
A skoro nadal była dziewicą, to znaczy że z mężczyznami stykała się niewiele i nie
przywykła do słuchania aluzji i insynuacji.

- Ruina? - spytała. - A to czemu? Może dokuczyło ci już to wszystko? Chcesz coś

zmienić w swoim życiu? Przestaniesz robić pączki? To by było straszne!

- Nie. Chcę iść z tobą do łóżka.
- Tak szybko?! - Lily była wstrząśnięta. - Nie pozalecasz się do mnie nawet...

przedtem?

- Zrobimy inaczej. Pozalecam się... potem.
- No, nie! Nie możemy być tacy w gorącej wodzie kąpani. Najpierw zaloty.

Potem, kiedy pomyślnie przejdziesz wszystkie próby, będziesz mógł..., pozwolę,
żebyś mnie pocałował, i...

- Rety! - krzyknął, unosząc wysoko ręce. Nagle mocno chwycił się kontuaru. -

Czy to trzęsienie ziemi? - zapytał. - Ależ mną wstrząsnęło!

Uśmiechnęła się.
- Nie. Obiecałam ci tylko pocałunek... kolejny. Pamiętasz chyba, że całowałeś

mnie już. Na ławce.

Niektórzy mężczyźni potrafią tak postępować z kobietami, że wydaje się im, iż to

one w pełni kontrolują sytuację.

- Któż potrafiłby zapomnieć twoje pocałunki? - odparł. Miał kamienną twarz,

nawet mu powieka nie drgnęła.

Lily stała tuż przed Bryanem, a on nie odrywał od niej oczu. Uniosła dłoń i

odgarnęła mu z twarzy kosmyk włosów.

- Czyżbyś nie spał ani trochę tej nocy? - spytała.
- Marzyłem o tobie - odparł z powagą.
- To dlatego jesteś taki zmęczony? Nie pozwalałam ci zasnąć? Kłóciliśmy się?
- Robiłaś mi wymówki - powiedział jeszcze poważniej.

background image

- Zbeształam cię? - rzuciła kpiąco. - Za co?
Z uśmiechem czekała na odpowiedź.
- Chciałaś mnie zmusić.
- Zmusić ciebie?! Do czego? - spytała.
- Żebym się z tobą kochał - przyznał szczerze trochę zachrypniętym głosem.
- Co...? Nie do wiary! - wykrzyknęła. - I co? Usłuchałeś?
- Chwyciłem cię w ramiona i pocałowałem. Byłaś strasznie sucha. Ściskałem

poduszkę - dodał po chwili. Wybuchnęła śmiechem. Naprawdę ją rozbawił.
Wyglądało na to, że ten dzień będzie trwał wiecznie.

Wciąż spoglądali na zegar, liczyli minuty i godziny.
Po obiedzie Lily zdrzemnęła się nieco. Z bólem serca Bryan obserwował, jak szła

do filiżanki. Oczyma wyobraźni widział ją leżącą w łóżku. Była naga. Niczym nie
przykryta. Spała niespokojnie, kręciła się, czekając na niego. Tak sobie wyobrażał.

O pół do trzeciej wróciła do „Imbryka”. Oczy miała jeszcze zaspane, uśmiechała

się łagodnie. Poczuł, że ogarnia go szaleństwo.

Wreszcie, o dziesiątej w nocy, wszyscy już sobie poszli. Zakochani zostali sami.
On patrzył na nią poważnie, z kamienną twarzą.
Ona śmiała się. Promieniała radością.
Bryan był wystarczająco mądry, więc objął ją, przytulił i pocałował. Łagodnie,

delikatnie i jakże słodko.

Uniosła głowę.
- Kocham cię, Lily - powiedział.
Uśmiechnęła się. Jej oczy rozbłysły tajemniczym blaskiem.
Zamknęli bar i ruszyli ku schodom, do pokoju Bryana.
Bryan objął ją mocno i uniósł do góry. Choć schody były wąskie i kręte, szedł

pewnie, nie tracąc równowagi. Popisywał się. Bez wysiłku pokonał wszystkie
stopnie.

Ale oddychał coraz głośniej.
- Jestem za ciężka? - spytała.
- Nie.
- Strasznie sapiesz - zauważyła.
- Pragnę cię - powiedział.
- Dostajesz zadyszki, gdy pragniesz kobiety?
- To przez ciebie moje płuca są tak pobudzone. Całe moje ciało jest niespokojne i

naprężone.

Odchyliła głowę i uśmiechnęła się zalotnie.
- Masz pobudzone płuca? - zdziwiła się.
- Inne członki też.
- Jakie... członki? Stopy? Może ramiona?
- Pokażę ci.
Zagryzła wargi, bowiem i jej oddech stał się trochę szybszy i niespokojny.
Pocałował ją. Obrzydliwy zdrajca. Poczuła zupełną pustkę w głowie. Jak to się

background image

mogło stać?

Dotarli na górę i Bryan postawił ją ostrożnie. Kolana ugięły się pod nią. Musiała

wesprzeć się na Bryanie.

Nie zaprotestował.
Znowu ją pocałował.
- Jak to się stało, że tak nagle stałam się kimś zupełnie innym? - spytała słabym

głosem.

Zatrzymał się w pół kroku. Zamrugał nerwowo powiekami. Nagle uśmiechnął się.

Zrozumiał. Stała się kimś innym. Zmieniła się. On ją zmienił! By utrwalić w niej tę
przemianę, pocałował ją natychmiast. I nie był to jakiś pierwszy lepszy całus, lecz
pocałunek-zabójca. Bez żadnych granic i zahamowań.

Powinien się wstydzić. Żadna kobieta nigdy... Czego właściwie nigdy nie robią

kobiety? zastanowił się. Lecz nie dociekał dalej. Wziął ją, omdlewającą, na ręce, i
zaniósł do swojego pokoju.

Zdjął z niej ubranie. Było to jak powolne odsłanianie klejnotu. Łapał powietrze

krótkimi, płytkimi haustami. Oczy przysłoniła mu delikatna mgiełka.

Uśmiechnęła się.
Zaczęła niezgrabnie szarpać się z jego ubraniem.
Chciała go rozebrać? To chyba logiczne. Sam zaczął rozpinać koszulę. Nie szło

mu to. Dziwnie oporne nagle guziki nie poddawały się sztywnym palcom. Szarpnął
więc za kołnierz i ściągnął koszulę przez głowę. Grad guzików zadźwięczał we
wszystkich kątach.

Lily wydało się, że to dźwięk dzwonka u drzwi.
- Ktoś nas potrzebuje - powiedziała.
- Tak - uśmiechnął się. Ściągnął spodnie razem ze slipkami.
Taksowała go wzrokiem. Uważnie i spokojnie. Dostrzegła nawet, że miał pewne

kłopoty z nałożeniem prezerwatywy. Czyżby także robił to po raz pierwszy?

Gdy pokonał już wszystkie przeszkody, wziął ją na ręce i położył na swoim

wąskim łóżku. Odruchowo poprawił jej poduszkę pod głową.

Po chwili leżał na niej. Jego zarośnięty tors dotknął jej gładkich i delikatnych

piersi. Pojękiwali z rozkoszy.

Oddychał coraz szybciej, coraz chrapliwiej. Drżał cały. Dygotał. Pocił się. Jego

ręce były drżące, lecz delikatne. Jego gorące usta parzyły jak ogień. Całe jego ciało
płonęło. Nie, nie był chory. Tylko zakochany.

Kochał ją.
Ten pierwszy raz trwał tak krótko, że nawet nie zdołała odpowiedzieć najeźdźcy,

gdy już było po wszystkim.

Leżał obok niej, dygocąc i dysząc ciężko. Poczuła rosnące rozczarowanie.

Przecież ona dopiero zaczęła!

Leżał bez ruchu. Oddychał tak ciężko, jak ciężkie było jego ciało.
Delikatnie pogłaskała go po głowie. Wciąż była podniecona. Z wolna próbowała

opanować emocje. Nie odzywała się.

background image

Bryan był jak królik. Króliki są takie szybkie.
Wciąż z trudem łapiąc oddech, powiedział:
- Następnym razem będzie lepiej. Postaram się bardziej uważać.
Nie bardzo zrozumiała, co miał na myśli. Oddech Bryana uspokajał się,

wyrównywał.

- Wszystko zaczęło się, kiedy tylko weszłaś do „Imbryka” - powiedział. - Od

tamtej pory przeżywałem straszne katusze.

- Och! - nie wiedziała, co powiedzieć. O czym on mówił? O co mu chodziło?

Zachowywał się tak dziwnie. Czyżby... spadła mu prezerwatywa? Dobry Boże!
Przecież to mogło skończyć się ciążą!

Poruszyła się gwałtownie, nerwowo.
Pogłaskał ją.
- Następnym razem odbędziesz cudowną podróż - obiecał.
I znów nie pojęła, co miał na myśli. A była zbyt niedoświadczona, by zapytać.
Odsunął się od niej. A ona uniosła głowę i patrzyła niespokojnie.
Prezerwatywa była na swoim miejscu. Z głośnym westchnieniem ulgi opadła na

poduszkę.

- Pierwszy raz widzisz mężczyznę? - spytał. Uśmiechał się przy tym ciepło i

przyjaźnie.

Zbyt mało go znała, więc zdobyła się tylko na przeciągłe:
- Uhm.
Delikatnie i czule pogłaskał ją po szyi. Dotknął ust.
- Wiem, że byłaś niewinna - powiedział. - Poczujesz się lepiej... następnym razem.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Bryan wrócił do pokoju i ułożył się wygodnie obok Lily. Wiercił się przez

moment, objął ją czule i... zasnął. Zasnął!

Tymczasem Lily wcale nie czuła się senna. Była ożywiona i podniecona.

Zawiedziona i rozczarowana. A on spał!

A przecież tak cudownie było leżeć tuż przy nim. Uwielbiała jego owłosione

ciało. Głaskała je delikatnie, dotykała. Pachniał tak podniecająco. Oddychał
powoli, spokojnie. Był. Żywy, prawdziwy i... śpiący. Głębokim, kamiennym snem.

Lily płonęła. Naga skóra piekła ją i paliła. Ostrożnie pogłaskała Bryana po

owłosionej piersi. Wsłuchując się w jego oddech, przesunęła dłoń na brzuch.
Poruszył się niespokojnie. Odczekała chwilę i przesunęła rękę jeszcze niżej...

Stęknął. Rytm jego oddechu zmienił się, mięśnie stężały.
Gwałtownie cofnęła rękę. Zastygła nieruchomo i tylko z fascynacją obserwowała

jego reakcje.

Prychał i sapał. Wiercił się. Lecz się nie obudził. Po chwili znowu oddychał

miarowo i cicho.

Lily nie mogła się uspokoić. Potrzebowała spełnienia. Może pomogłyby ćwiczenia

gimnastyczne? Powinna pójść na spacer. Potem postara się zasnąć.

background image

Niezwykle ostrożnie spróbowała usiąść.

Niestety. Było zbyt ciasno. Wąski, jednoosobowy tapczan nie pozwalał jej

swobodnie się poruszać. Bryan też. Choć wciąż spał twardo, nadal pilnował jej
zachłannie. Gdy tylko drgnęła, automatycznie wyciągnął ku niej ręce i przyciągnął
ją do siebie.

Jak mógł? Jakim prawem ją więził? Hę kobiet doświadczyło już czegoś takiego?
W jaki sposób poznać prawdę?
Najzwyczajniej w świecie mogła spytać go: „Z iloma kobietami już spałeś?”
Właściwie czemu miałaby pytać go o sprawy tak intymne? Byłoby to przecież

zwykłe wścibstwo.

No, ale z drugiej strony, czemu nie?!
Było wiele powodów, dla których należałoby się dowiedzieć, jakim był

człowiekiem. Powinna wiedzieć, z iloma kobietami sypiał i czy były zdrowe!

Co prawda było już trochę zbyt późno na takie obawy, ale w ten sposób mogła

uzasadnić swoją ciekawość. Kto lepiej od niego mógł wiedzieć, ile ryzykowała,
idąc z nim do łóżka?

Tylko dlaczego nie zainteresowała się tym wszystkim przedtem?! Dlaczego nie

zadała mu tych pytań?

Bo były bardzo intymne.
A uprawianie miłości nie było?
Ostrożnie uwolniła się z objęć Bryana. Zamruczał coś przez sen, zachrapał, a po

chwili spokojnie spał dalej.

Przyglądała mu się zafascynowana. Był jak wyłączone urządzenie. Można było

trącać go i potrząsać nim, można było mówić do niego i popychać go. A on nic.
Poruszał rękami, dotykał jej, kręcił się. Lecz przez cały czas we śnie.

Musiał być naprawdę śmiertelnie zmęczony. Wciąż w napięciu, ciągle

skoncentrowany.

Dopiero sen wygładził mu rysy twarzy, nadał im spokój.
Uniosła prześcieradło i ostrożnie zsunęła stopy na podłogę. Potem, starając się nie

zbudzić Bryana, wyśliznęła się z łóżka. Była wolna.

Bryan usiadł, gwałtownie zamachał ramionami, po omacku przeszukując

opustoszałe łóżko. Lecz oczy wciąż miał zamknięte. Po chwili opadł na poduszkę.

Kiedy jego oddech uspokoił się i wyrównał, Lily ostrożnie pozbierała swoje

ubranie i buty. Cichutko wymknęła się z pokoju i zeszła na dół.

Ubrała się szybko i otwarła drzwi. Nie były zamknięte na klucz. Jak zwykle. W

końcu gdyby komuś naprawdę zależało na dostaniu się do środka i tak zrobiłby to
bez trudu.

Samotne spacery w środku nocy zawsze dostarczają szczególnych wrażeń.

Żadnych głosów. Żadnych ludzi dokoła. Nie słychać ptasich treli. Cały świat
zamarł w bezruchu. Tylko kilka ciężarówek przemknęło autostradą, zostawiając za
sobą gasnący, głuchy pomruk. Cisza.

Lily spacerowała przez kilka minut, nim poszła do swojej filiżanki. Była markotna

background image

i zadumana. I rozczarowana.

Wzięła prysznic. Miała przy tym dziwne wrażenie, że myje nie tylko siebie, ale że

zmywa także ulotne ślady Bryana ze swej skóry. Zrobiło się jej smutno.

Włożyła pidżamę z cienkiego jedwabiu. Ze zdziwieniem stwierdziła, że nie ma

jeszcze nawet jedenastej.

Położyła się. Przez chwilę przyglądała się tańczącym po ścianie cieniom gałęzi.

Potem przewróciła się na bok i zapadła w kamienny sen. Kobieta, która przez cały
dzień czeka, by w końcu zaznać tylko częściowego zaspokojenia, ma prawo czuć
się wyczerpana.

W środku nocy zrobiło się zbyt gorąco. Przebudziła się z myślą, że musi zrzucić z

siebie jeden z koców. W tym momencie poczuła, że... jest uwięziona w czyichś
ramionach! Porażający strach na chwilę odebrał jej mowę. Ale po chwili
zorientowała się, że w jej łóżku leży Bryan! Jak się tam dostał?!

Na pewno użył kluczy, którymi Teresa otwierała wszystkie domki, kiedy

zamierzała je posprzątać.

Ale jak to się stało, że Lily niczego nie zauważyła?! Wzdrygnęła się na samą

myśl, że przecież nieraz ktoś obcy mógł grasować po jej pokoju, nie zostawiając
żadnych śladów. Zawsze czuła się taka bezpieczna, aż tu, proszę, budzi się nagle i
spostrzega mężczyznę śpiącego w jej łóżku.

- Tak się wiercisz, że w ogóle nie można spać - usłyszała ponure mruknięcie.
- Nie możesz zostać w moim pokoju! Co sobie Teresa pomyśli?
- Pomyśli, że wyjątkowo dużo czasu zajęło ci wciągnięcie mnie do łóżka.
- Teresa? Powiedziałaby coś takiego?
- Pewnie. Zaraz potem zakręciłaby się gorączkowo i popędziła szukać swojego

męża.

- To okropne! - wyszeptała.
- Dlaczego wymknęłaś się z mojego łóżka? Przebudziłem się i zobaczyłem, że jest

puste.

- Twoje łóżko jest za małe.
- Ale to jest całkiem niezłe - powiedział. - Sprawdźmy, czy się nada.
- Tak mnie zaskoczyła twoja obecność, że nie jestem zainte... Co ty robisz?!
- Szukam tego tak słodko smakującego miejsca - usłyszała stłumiony glos.
- Przestań!
- Dobrze. Za chwilkę.
Ale wcale nie przestał. Robił, co chciał. A ona tak była zaskoczona, że wcale nie

protestowała. Nawet pomagała mu. Było to doprawdy fascynujące przeżycie. I
takie... cudowne. Jak to możliwe, że tyle lat przeżyła, nie zaznawszy tego? To
proste. Nie spotkała dotąd Bryana.

Jego ręce doskonale wiedziały, co robić. Jego usta także. Gdzie się tego nauczył?

Był niesamowity. Fantastyczny. Drżała, gwałtownie chwytała powietrze. Tuliła się
do niego. Pojękiwała i wzdychała. I pomagała mu we wszystkim.

Doprowadzał ją do szaleństwa.

background image

Wszedł, gdzie trzeba, i zabrał ją do raju.
Nie ulegało wątpliwości, że ziemia była przeludniona.
Zmęczeni kochankowie oddychali głęboko. Przeciągali się leniwie, pomrukiwali z

zadowolenia. Przytulali się do siebie.

Usnęli z uśmiechami na twarzach.
Następnego dnia do motelu wpadł Tim. Znowu nie zdołał przekonać ich, by

sprzedali mu „Imbryk”. A przecież był z nimi szczery i życzliwy. Jasno jak na
dłoni wyłożył im wszystkie powody, dla których powinni być szczęśliwi, że mogą
pozbyć się tego miejsca i wynieść się dokądkolwiek.

Lecz oni właściwie wcale go nie słuchali. Uśmiechali się uprzejmie, obsługiwali

jak należy, ale w ogóle nie byli zainteresowani transakcją.

Czas płynął. Tim siedział nad pustym talerzykiem, z którego zmiótł ostatni

pączek, i pustą filiżanką po kawie. Uważnie obserwował Bryana i Lily.

Byli zakocham. Nie miał najmniejszych wątpliwości. Jeśli nawet jeszcze nie

sypiali ze sobą, to wkrótce zaczną. Było to widać po Lily. Po jej lśniących oczach i
nieobecnych uśmiechach. Nawet nuciła pod nosem!

Zastanawiał się tylko, jak to się stało, że nie potrafił zainteresować jej w takim

stopniu sobą? Był taki ostrożny i delikatny, grzeczny i uczynny. A ona zamiast
majętnego i powszechnie znanego Timothy’ego Morgana wybrała kucharza.
Dlaczego?!

Każda kobieta to zagadka. Każda też jest lekkomyślna. Lecz mężczyźni

potrzebują ich. Samo tylko przyglądanie się im dostarcza niezapomnianych wrażeń.
Nawet mężczyźnie nasyconemu. Jak Bryan, który wodził wzrokiem za Lily i
uśmiechał się przeciągle.

Niech to diabli!
Tim rozsiadł się na krześle, wyciągnął nogi i z kwaśną miną przyglądał się

zakochanej parze. Beształ się w myślach, że w ogóle robił sobie kiedykolwiek
jakieś nadzieje. Nigdy nie miał żadnych szans, aby być z Lily.

Z drugiej strony może to i dobrze, pomyślał. Przecież gdyby związał się był z nią,

na pewno spędzałby z nią mnóstwo czasu. Kochając ją. Przyglądając się jej.
Spełniając jej życzenia.

A wtedy, prawdopodobnie, straciłby pozycję najlepszego fachowca w swojej

branży. Od tak dawna był najlepszy, że nikt już nawet nie próbował myśleć, że
mógłby go pokonać. Jednak gdyby wpadł w sidła Lily, wtedy mogłoby się to
zdarzyć. Miłość niszczy mężczyznę.

No i niech tak zostanie. Lily Davie Trevor ma swojego kucharza.
Podniósł się z krzesła, zapłacił za te wszystkie przeklęte pączki i zamyślony

wsiadł do samochodu. Pojechał do San Antonio, do biura.

Posiedział przy swoim biurku, pomyślał, a potem poszedł do gabinetu szefa. Jak

zwykle nie było tam nikogo. Sięgnął po stojącą na biurku fotografię córki
pryncypała i przyglądał się jej długą chwilę.

Jerry wyglądała na słodką i... uległą.

background image

Ale kiedy dzwonił do niej, nie wydawała się tak potulna. Zawahał się. Wreszcie

uznał, że była to z jej strony zwykła kokieteria.

Sięgnął po telefon i wybrał numer Jerry. Zrobił to z czystej ciekawości.
Odezwała się tak, jakby wyrwał ją z głębi erotycznego snu.
- Co robisz? - spytała zmysłowym głosem.
- Siedzę w gabinecie twojego ojca i czekam na niego - odparł natychmiast. - To

twoje urocze zdjęcie na jego biurku kazało mi zadzwonić do ciebie. Powinnaś
zrobić sobie inną fotografię. W stroju górnika, cała wysmarowana węglowym
pyłem.

- Dobrze - obiecała.
- Wszyscy koledzy będą ci za to niezmiernie wdzięczni. Odzyskamy dzięki temu

odrobinę spokoju.

- Odrobinę... czego?
Jeszcze raz rzucił okiem na fotografię, wziął głęboki oddech i spytał:
- Może zjadłabyś ze mną obiad?
- Nie dzisiaj.
- Kiedy?
Usłyszał szelest przewracanych kartek.
- Mogę przełożyć niektóre spotkania i zobaczyć się z tobą jutro - usłyszał po

chwili.

- O której?
Wyznaczyła godzinę i pożegnała go z cichym śmiechem, od którego poczuł

mrowienie na plecach. Tak szybko? pomyślał.

Może powinien jeszcze rozpaczać po stracie Lily? Nic z tych rzeczy. Zapewne

podświadomie od dawna wiedział, że Lily nie była poważnie zainteresowana
Timem Morganem.

W tym samym czasie, w zajeździe, kochankowie przeżywali udręki, skazani na

obserwowanie się z tylko daleka. Ich oczy lśniły jak kryształy. Po ustach błąkały
się nieobecne uśmiechy. Pracowali, wypełniali wszystkie obowiązki, lecz myśli
zajęte mieli tylko jednym. Wyczekiwaniem na godzinę dziesiątą, kiedy pogaszą
światła w barze i pójdą do filiżanki Lily.

Jak to zwykle bywa, kolejny ciągnący się jak guma dzień skończył się wreszcie.

Kiedy znaleźli się w jej domku i Bryan rozebrał ją, Lily przestała oddychać i miała
wrażenie, że zaraz zemdleje. Była zdenerwowana. Drżała.

Bryan śmiał się wesoło.
- Tak długo marzyłem o tym, by mieć cię w swoim łóżku - powiedział.
- To jak to się stało, że to ty znalazłeś się w moim?
- Tęskniłem za tobą. Porzuciłaś mnie ostatniej nocy.
- Twoje łóżko jest za wąskie, byśmy mogli spać w nim razem - odparła zgodnie z

prawdą.

- Czyżbyś zamierzała pozwolić mi pozostać na noc w twoim? - droczył się.
- Chyba tak. Boję się tylko, co będzie, gdy ktoś odkryje, że tu jesteś. Jeśli, na

background image

przykład, zdarzy się jakiś wypadek i będziesz potrzebny. Wybuchnie skandal, gdy
wybiegniesz z mojego pokoju.

- Pewnie! A pomyśl tylko, co by było, gdyby ktoś znalazł mnie w środku!
To była noc pełna miłości. Przekonali się przy tym, że w jej łóżku mogli spać

spleceni w uścisku. I wciąż mieli się w zasięgu rąk. Bryan był strasznie zachłanny.
Lily wciąż karciła go i usiłowała bić po rękach, lecz za każdym razem potrafił
przekonać ją, by tego nie robiła.

Rankiem wyśliznął się z łóżka i czułym gestem nakrył ją kołdrą. Zrobił to bardzo

powoli, dumny, że zdołał powstrzymać się przed wskoczeniem z powrotem do
łóżka.

Poprawiło mu to humor. Ubrał się i stanął zapatrzony w śpiącą Lily. Wysiłkiem

woli zmusił się da wyjścia z jej pokoju. Poszedł do „Imbryka”.

Dużo później, gdy akurat miał wolną chwilę, wrócił do Lily. Uśmiechnął się

widząc, że wciąż śpi jak zabita.

Leżała bez ruchu. Na plecach. Oczy miała zamknięte, usta delikatnie rozchylone.

Spała z szeroko rozrzuconymi ramionami. Śliczna jak marzenie.

Pochylił się i pocałował jej delikatne wargi. Była tak wyczerpana, że nawet nie

drgnęła. Poczuł przez chwilę wyrzuty sumienia, że to przez jego zachłanność. Lecz
szybko zapomniał o winie. Zostały tylko duma i satysfakcja. To on nauczył ją, jak
trzeba kochać.

Rozejrzał się za jej ubraniem, położył je na widocznym miejscu i wrócił do

motelu, gdzie czekała już hałaśliwa grupa wygłodniałych klientów.

Tymczasem w San Antonio Tim znowu wszedł do pustego gabinetu szefa i

zatelefonował do Jerry.

Dzień wcześniej zabrał ją na obiad. Pojechali tam, gdzie naprawdę mogła się

pokazać. Do restauracji odwiedzanej przez najbogatszych ludzi interesu. Było
wspaniale.

Jerry odebrała telefon. Przez moment rozmawiali o niczym, wesoło i trochę

frywolnie.

- Co powiesz na kolejny obiad? - spytał w końcu. - Może jutro?
- Nie. Obiecałam zawieźć kilkoro dzieci ze szkoły do dentysty. Może pojutrze?
- Jestem już umówiony z klientem. Chyba że zamienimy obiad na kolację?
- Pojutrze? Tak. Może być. Już zapisuję: Tim, kolacja - powiedziała.
- Na nazwisko mam Morgan - przypomniał. - Trafiają się jeszcze inni Timowie.

Nie chciałbym, żebyś poszła na kolację z kimś innym, kto przypadkowo ma na imię
tak jak ja.

- Morgan - usłyszał w słuchawce, jakby zapisywała dalej.
Kobiety zawsze robią tak delikatnym, spragnionym i usychającym z tęsknoty

mężczyznom. Zależy im na tym, żeby mężczyzna myślał, iż musi się ciężko
napracować, by je zdobyć.

Kiedy ojciec Jerry wszedł do swego gabinetu, przeszył Tima groźnym

spojrzeniem. Tim przywykł już do tego. Nie robiło to na nim żadnego wrażenia.

background image

- Mam nowy, fantastyczny pomysł - powiedział. - Na pewno się panu spodoba.
Długą chwilę patrzyli sobie prosto w oczy. Na koniec Tim się uśmiechnął.
Podczas kolejnego spotkania Tim postanowił pokazać Jerry „Imbryk”. Motel był

tak niezwykły, że musiał urzec ją natychmiast. Zwłaszcza filiżanki.

Opowiadał jej o czajniku i filiżankach w czasie jazdy.
- Chciałabym wynająć jedną na tydzień... z tobą - powiedziała.
Zmieszał się, zaskoczony. Jakie to życie jest dziwne. Marzył, by pobyć tam z Lily.

Ale z córką szefa?!

Oderwał jedną rękę od kierownicy i patrząc srogo na Jerry, położył ją na sercu.

Nienaturalnie przerażonym i słabym głosem powiedział:

- Ty wstrętna bestio! Jestem porządnym chłopcem! Nie mógłbym zrobić czegoś

podobnego przed naszym ślubem.

Patrząc na Tima, Jerry zanosiła się śmiechem.
Jednak podczas dalszej drogi Tim rzucał jej znad kierownicy surowe spojrzenia.

Coraz bardziej dochodził do przekonania, że mógłby zaryzykować małżeństwo z
taką kobietą. Chyba. Potem pomyślał, że powinien raz jeszcze przyjrzeć się Lily.
Porównać je obie.

Gdy zajechali przed „Imbryk”, Jerry aż krzyknęła z zachwytu. Wyskoczyła z

samochodu i z radosnym uśmiechem rozglądała się dookoła.

- To jest wspaniałe - powiedziała po jakimś czasie. Dobrą chwilę trwało, nim

weszli do środka i stanęli twarzą w twarz z gospodarzami.

Gdy dokonano już prezentacji, Jerry spytała:
- Jesteś spokrewniona z rodziną Davie z San Antonio?
- Tak - rzuciła Lily gardłowo, jakby od urodzenia nie opuszczała Teksasu.
- Znam dobrze twoją kuzynkę, Patty - powiedziała Jerry.
- No to masz najprawdziwszy skarb za przyjaciółkę - odparła Lily.
- Tak - przyznała Jerry z tym samym teksańskim akcentem i... już były

przyjaciółkami. Po prostu.

Kiedy ruch w zajeździe zmniejszył się nieco, cała czwórka wdała się w wesołą

pogawędkę. Łatwość, z jaką kobiety nawiązały kontakt, zmieszała trochę obu
panów. Ale tak naprawdę zetknęli się już z takimi zjawiskami.

Po obiedzie zadzwonili po Petera, syna Teresy. Kiedy zajął się barem, ruszyli na

spacer. Przeszli przez trawnik, i zaczęli wspinać się na wzgórze.

Dzień był piękny. Ponieważ do San Antonio było daleko, obecność ludzi

najbardziej dziwiła zwierzęta. Dość długo szedł za nimi pies. Nie zbliżał się, ale
obserwował ich uważnie.

Tim zagwizdał. Pies stanął w miejscu, lecz kilka razy kiwnął ogonem na znak, że

przyjął do wiadomości ich przyjazne zamiary. Uznał, że ci ludzie nie stanowią
zagrożenia, i zniknął.

Szli dalej. Prowadził Bryan, który najlepiej znał tu wszystkie ścieżki. Kiedy

doprowadził ich do źródełka, napili się wszyscy. Obserwowali ptaki i słuchali
szelestu traw.

background image

Było to urzekające popołudnie. Zwłaszcza dla Jerry.
- Nigdy nie wyjeżdżałam z miasta - powiedziała. - Macie wielkie szczęście, że

możecie tu żyć.

I wtedy Tim powiedział:
- Ta ziemia została wykupiona. Cała zostanie zabudowana.
- Ach tak! - rzucił Bryan. - To dlatego tak ci zależało na „Imbryku”.
Tim westchnął ciężko.
- Staną tu bardzo eleganckie domy - obwieścił z powagą. - Motel będzie musiał

zniknąć.

- Nie! - powiedzieli równocześnie Lily i Bryan.
- Nie! - ku zaskoczeniu wszystkich dodała Jerry.
- Co będzie, to będzie - stwierdził Tim. - Plany budowniczych są imponujące.
- Nie! - Tym razem trzy głosy zabrzmiały chórem.
- Początkowo sądziłem, że komuś zależy na motelu - powiedział Bryan. - Lecz

kiedy wspomniałeś o tym wzgórzu, zrozumiałem, że tak nie jest.

- Wymknęło mi się - przyznał Tim. - Po raz pierwszy w życiu. Widocznie

podświadomie chciałem was ostrzec.

Wracali do zajazdu w milczeniu. Ku zdziwieniu Lily Tim i Jerry weszli do środka.

Sądziła, że będą czuli się skrępowani czy zażenowani. A jednak nie. Usiedli przy
stoliku i poprosili o mrożoną herbatę.

Jerry nie odzywała się. Kręciła tylko głową i patrzyła. Przysłuchiwała się

rozmowom gości i puszczała mimo uszu uwagi Tima, że powinni już jechać.

Przesiedzieli tak ponad godzinę. Kiedy odjeżdżali, Jerry uściskała Lily.

Uśmiechnęła się do niej serdecznie i spytała:

- Czy będę mogła jeszcze kiedyś was odwiedzić?
- Zawsze, dopóki tu będziemy - odparła Lily z powagą.
- Dziękuję - powiedziała Jerry równie poważnie. Lily długo zastanawiała się nad

tym, co ujawnił Tim. W końcu powiedziała do Bryana:

- Tim powiedział, że to ma być elegancka, luksusowa dzielnica. Nasz motel będzie

tu pasował jak wół do karety.

- Nikt nie zdoła nas stąd wyrzucić! - powiedział Bryan twardo.
Spojrzała, na ukochanego. Jakie to wszystko dziwne, pomyślała, że zakochałam

się właśnie w tym mężczyźnie. Prapradziadek musiał dobrze wiedzieć, że Bryan
jest właśnie taki. Inaczej nigdy nie zapisałby mi „Imbryka” i nie spotkałabym
Bryana.

Uśmiechnęła się do niego czule i powiedziała:
- Co będzie, to będzie. Ale ty jesteś mój na zawsze.
Chwycił ją w objęcia, a w oczach miał łzy. Tulili się do siebie, nie słysząc owacji,

jaką zgotowała im klientela.

Dzień, może dwa dni później Jerry weszła do biura ojca z pudełkiem pączków

Bryana. Żeby ojciec nie przejadł się zbytnio, idąc do gabinetu, rozdała część ciastek
pracownikom. Wreszcie usiadła przed ojcem po drugiej stronie biurka.

background image

- Musisz zachować zajazd „Imbryk” - oznajmiła. - Nie niszcz go. Zostaw

wszystko tak, jak jest.

Z poważną miną ojciec wbił zęby w pączek.
- Nie chcą ustąpić ani o krok - powiedział.
- To pączek od nich.
Zaskoczony, pokręcił głową.
- Nie mogą się dowiedzieć, że zjadłem choćby jeden - powiedział z prośbą w

głosie.

- Sama im powiem.
Popatrzył na ciastko, jakby było robaczywe.
- Charakterek to masz po mamusi - stwierdził.
- Wiem - odparła z zadowoleniem. Zrobiło się cicho. Bardzo cicho. Słychać było

tylko, jak ojciec delektował się pączkiem.

- Jeszcze jeden?! - spytała zdumiona, gdy sięgnął po pudełko.
- Podoba mi się „Imbryk” - dodała po chwili. - Zbuduj na wzgórzu kilka

eleganckich pałacyków myśliwskich.

Ojciec poczerwieniał na twarzy i zerwał się na równe nogi.
Jerry przestraszyła się? Skądże znowu. Spokojnie posadziła go w fotelu i

powiedziała:

- Takie myśliwskie pałacyki sprzedasz jak świeże bułeczki... albo jak pączki

Bryana.

Dużo jeszcze wody miało upłynąć w rzekach, nim idea Jerry mogła się ziścić.
Tymczasem mieszkańcy „Imbryka” mogli być spokojni. Ich ukochanemu miejscu

nic nie zagrażało. Jerry opowiedziała im wszystko. Pałacyki i zajazd pasowały do
siebie idealnie. Prawie tak jak Jerry i Tim. Zupełnie jak Bryan i Lily.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
303 Small Lass Lepszy bierze wszystko
303 Small Lass Lepszy bierze wszystko
303 Small Lass Lepszy bierze wszystko
Lass Small Lepszy bierze wszystko
Small Lass Ta nieznosna wiedzma
Small Lass Znowu razem
Small Lass Lemon
213 Small Lass Ta nieznośna wiedzma
108 Small Lass Mężczyzna miesiąca W te noc wigilijna
244 Small Lass Cokolwiek się zdarzy
Morderca bierze wszystko Erica Spindler ebook
182 Small Lass Rodzina Brown ów 10 Zdobędę Cię
108 Small Lass W tę noc wigilijną
244 Small Lass Cokolwiek się zdarzy
248 Harlequin Desire Small Lass U mnie czy u ciebie

więcej podobnych podstron