Kerrelyn Sparks – Najseksowniejszy istniejący wampir
Rozdzia
ł
dwudziesty szósty
Abigail nie pozwoliła Gregoriemu odejść, chociaż już się stamtąd teleportowali.
To miejsce było ciemne i zimne, a jej nerwy były nadszarpnięte. Jak wszystko się
mogło tak szybko popsuć?
Na miłość boską, ona szukała tylko paru roślin.
A zamiast tego jest cała wieś pod kontrolą umysłu i armia wampirów ninja.
Zadrżała, a ramiona Gregoriego zacisnęły się wokół niej. Było tak ciemno, że
nawet nie mogła zobaczyć jego twarzy.
- Jesteśmy bezpieczni. – szepnął.
Z daleka słyszała szum wody. – Gdzie jesteśmy?
- W jaskini w północno-zachodniej części prowincji Yunnan. – odpowiedział jej J.L.
Ogień zamigotał, kiedy zapalał lampę naftową. – Wszyscy są?
- Tak. – Russell wyjął zza skały latarnię, rzucił ją na ziemię i zmiażdżył butem.
J.L posłał mu skrzywione spojrzenie. – Mogłeś to po prostu wyłączyć.
Russell groźnie na niego spojrzał. – Miałem ochotę coś rozwalić.
J.L wyciągnął telefon z plecaka. – Więc musimy użyć telefonu. – Poszedł w
kierunku wejścia do jaskini. – Zadzwonię do Angusa i powiem, co się stało.
Howard zapalił drugą lampę naftową. – Mam nadzieję, że moje pączki się
trzymają. – Otworzył metalową skrzynię i wyciągnął z niej pudełko z pączkami.
Abigail puściła Gregoriego i zdjęła plecak, by wyciągnąć z niego sweter.
- Tu jest bardzo zimno. – Zdjęła kurtkę, ubrała sweter i założyła kurtkę z
powrotem.
- Jesteśmy niedaleko Tybetu. – Russell wyciągnął bluzę z plecaka. – Jesteśmy na
dużej wysokości.
- Kilka tysięcy stóp po wyżej przeklętego morza. – mruknął Howard, odgryzając
kawałek niedźwiedziego pazura.
- Przynajmniej znaleźliśmy jaskinię wychodzącą na południe. – Russell założył
bluzę. – Unikniemy zimniejszych wiatrów.
- I bezpośredniego światła słonecznego. – dodał Gregori, wyciągając sweter z
plecaka.
- A co z tymi wampirami? – spytała Abigail.
- Jesteśmy dwieście mil od nich. – Russell uśmiechnął się. – A nasza latarnia ma
jakieś usterki techniczne.
- Zastanawiam się, dlaczego oni po nas przyszli. – powiedziała. – Bo znaleźliśmy
tą wieś? Albo wszystkie rośliny? Dlaczego Mistrz Han zbiera tak dużo
Diabelskiego Zioła?
- Bo kombinuje coś paskudnego. – warknął Russell. – Ale wkrótce go zabiję i
wszyscy poczujemy się lepiej.
- Tylko pamiętaj, że priorytetem naszej misji jest ochrona Abigail. – powiedział
Gregori, zakładając sweter.
- Cholernie tu zimno. – J.L wbiegł z powrotem do środka i włożył telefon do
kieszeni. – Angus chce byśmy meldowali się, co dwie godziny. I chce byśmy
teleportowali się do Japonii nie później niż jutrzejszej nocy, bez względu na to
czy znajdziemy trzecią roślinę czy nie.
- Więc lepiej bierzmy się do pracy. – powiedział, Gregori.
J.L zwrócił się do Abigail. – Co możesz nam powiedzieć?
Wyjęła zdjęcie z zewnętrznej kieszeni plecaka. – Nazwę tłumaczy się, jako Kwiat
Złotych Piasków. To kwitnący krzew, który rośnie po południowej stronie gór,
niedaleko rzeki Yangtze. Miejscowi nazywają ją Rzeką Złotych Piasków.
- Jiang Jinsha. – szepnął J.L patrząc na zdjęcie, a potem podając Rajivowi.
- Teraz tego szukamy? – spytał Rajiv.
- Tak. – J.L wyciągnął bluzę ze swojego plecaka. – Teren jest górzysty. A wiatr
naprawdę silnie wieje. Jesteśmy nad wąwozem z rzeką Yangtze.
Rajiv uśmiechnął się. – To Wąwóz Skaczącego Tygrysa. – Przekazał zdjęcie
Russellowi.
- Czy ja słyszę Rzekę Yangtze? – spytała Abigail.
- Tak. – J.L założył swoją bluzę. – Musisz tu zostać, Abby. Na zewnątrz jest zbyt
ciemno.
Zesztywniała. – Będzie dobrze. Użyję latarki.
J.L potrząsnął głową. – Wiatr jest tak silny, że mógłby cię porwać. Jeden powiew
i mogłabyś spaść tysiąc stóp w dół wąwozu.
Przełknęła. – W porządku. To poszukam jej w ciągu dnia.
- Jak dobrze pójdzie to znajdziemy ją przed świtem i będziemy mogli się
wynosić z tego piekła. – powiedział J.L. – Howard, zostaniesz tu z Abby?
- Pewnie. – Zaoferował jej pudełko ciastek. – Chcesz pączka?
Westchnęła. – Nie.
Gregori poprowadził ją głębiej do jaskini. – Wiem jak nienawidzisz, gdy ci się
czegoś zabrania, ale to tylko ten jedyny raz. Gdy wrócimy do domu, będziesz
mogła pracować nad roślinami.
Pokiwała głową i posłała mu zmęczony uśmiech. – Macie rację. To byłoby
szalone, bo nie umiem wspinać się po górach po ciemku.
- Dobrze. – Pocałował jej czoło. – Życz nam szczęścia, a może wrócimy do
domu.
- Powodzenia. – Uścisnęła go mocno.
Wampiry i Rajiv spakowali się, wzięli latarki z metalowego pudełka i odeszli.
Ona zrobiła na zewnątrz parę kroków i patrzyła jak światła latarek poruszają się,
gdy faceci przeszukiwali południową stronę góry. Krawędź klifu była dla niej
ledwie widoczna, ale słyszała szum wody poniżej.
Silny, zimny wiatr wiał na nią, prawie ją przewracając, więc wróciła do jaskini.
Pomogła Howardowi przygotować dla każdego śpiwory. Trzy śpiwory zostały
rozłożone na tyłach jaskini, a przed nimi składany parawan. Zasłaniał wejście do
jaskini od południa, Wampiry wolały upewnić się, że nic się im nie stanie.
Howard zapalił oliwny piecyk i jaskinia się trochę ogrzała. Usiedli i czekali aż
reszta wróci.
Zjedli dwa pudełka pączków zanim faceci wrócili, wyglądając na wyczerpanych i
zziębniętych. Przygnębienie na ich twarzach sugerowało, że nie znaleźli trzeciej
rośliny.
Wampiry wzięły po butelce krwi. Rajiv wypił butelkę wody.
- Przykro mi. – Gregori usiadł obok niej, niedaleko piecyka. – Sprawdziliśmy
południowe strony trzech gór, ale niczego nie znaleźliśmy.
J.L wypił trochę krwi. – W Japonii jest już dzień, więc jest za późno, by się
teleportować z powrotem. Musimy zaczekać do wieczora. Jak tylko się
obudzimy, spadamy stąd?
- Poszukam rośliny, kiedy będziecie spać. – zaoferował Howard. – Rajiv i ja
możemy się zmienić.
- Jesteś pewny, że jesteśmy tutaj bezpieczni? – spytała Abigail.
J.L ziewnął. – Jesteśmy setki mil od poprzedniego miejsca.
- I to była armia wampirów. – dodał Russell. – Oni mogą po nas przyjść tylko w
nocy.
J.L podał swój telefon Howardowi. – Melduj się, co dwie godziny. Zawsze
odbierze jakiś Wampir.
Gregori poklepał kolano Abigail. – Kiedy się obudzimy, zabiorę cię do domu Kyo.
Będziesz mogła wziąć długą, gorącą kąpiel.
- Brzmi cudownie. – Pochyliła się blisko i szepnęła. – Muszę się załatwić.
- Pójdę z tobą. – Wstał i chwycił latarkę.
Nie oddalili się od jaskini. Odwrócił się, by nie czuła się zakłopotana, ale cieszyła
się, że jest w pobliżu na wypadek gdyby jakieś dzikie zwierzęta zdecydowały, że
wygląda smacznie.
Z powrotem w jaskini, ona i Gregori umyli się w jednym z wiader wody, które
chłopaki przygotowali.
Ziewnęła. Była zbyt zmęczona i zmarznięta, by przejmować się spaniem koło
trupa. Przeniosła śpiwór na tyły jaskini i przytuliła się do Gregoriego.
Było późne popołudnie, kiedy obudziła się. Tym razem nie zbzikowała na widok
Gregoriego leżącego obok niej.
Odgarnęła mu włosy z czoła i złożyła koc.
Howard szukał rośliny, a Rajiv ochraniał jaskinię. Gotował wodę na piecyku, by
zrobić herbatę. Zjadła na śniadanie kilka pączków i wypiła herbatę.
Trzy godziny później, Howard wrócił z pustymi rękoma. Pochłonął sześć
niedźwiedzich pazurów i butelkę wody, kiedy zdecydował, że powinien zejść w
dół wąwozu, by uzupełnić ich zbiornik słodkiej wody.
- Oszalałeś. – powiedział Rajiv. – Do rzeki biegnie długa droga w dół. Zbyt ciężka
dla niedźwiedzia.
- Założysz się? – warknął Howard. – Tylko, dlatego, że jest to Wąwóz
Skaczącego Tygrysa nie oznacza wcale, że jest tylko dla tygrysów.
Rajiv prychnął. – Nie zejdę tam. To za daleko. Rzeka jest niespokojna. Pozwól
Wampirom się teleportować po wodę.
Howard odchrząknął. – Pokażę ci jak to zrobić. – Chwycił wiadro, zmierzając do
wyjścia. Nagle się zatrzymał. Wiadro wypadło mu z ręki i z łoskotem uderzyło o
ziemię. Przykucnął. – Święte gówno! Nie wierzę w to.
- Co? –Rajiv podbiegł do niego.
Howard pociągnął go w dół. – Nie pokazuj się im.
- Komu? – Serce, Abigail waliło, kiedy powoli do nich podeszła. Kucnęła przy
dwóch zmiennokształtnych i serce podskoczyło do gardła.
Po drugiej stronie wąwozu, na szczytach gór, zbierała się armia Mistrza Hana.
Coraz więcej się ich pojawiało wzdłuż grzbietów gór, wszyscy ubrani na biało.
Końce ich czerwonych pasów trzepotały na wietrze.
Krew jej zamarzła. Musiało być ich ze stu!
- Jak… jak oni mogą poruszać się w dziennym świetle? Myślałam, że to
wampiry.
- Może to inni faceci. – zasugerował Rajiv. – Może Mistrz Han ma armię i
wampirów i ludzi.
W jej wnętrzu rosła panika. Zacisnęła dłonie i zamknęła oczy. Nie strać tego.
Zrobisz gorsze rzeczy, jeśli to stracisz. Otworzyła oczy, ale armia nadal stała
wzdłuż grzbietu.
- Jak oni nas znaleźli? – spytał Rajiv. – Jak dostali się tu tak szybko?
- Nie wiem. – powiedział miękko Howard. – Ale oni tu są i musimy się nimi
zająć.
Abigail złapała oddech, kiedy kilku żołnierzy skoczyło w dół wąwozu. Oni muszą
być samobójcami! Ale nie, oni lądowali na skalnych półkach sto stóp niżej. Inni
skakali ze skały na skałę, nawet robiąc fikołki w powietrzu.
- Święte gówno. – szepnął Howard. – To są ci sami faceci. Mogą poruszać się jak
wampiry, ale to śmiertelnicy.
- Jak oni to robią? – zastanawiała się głośno Abigail. – Oni mają nadprzyrodzone
moce.
- Chcą przeskoczyć wąwóz. – powiedział Rajiv. – Znajdą nas.
Howard wziął głęboki oddech. – Musisz iść. Zostanę tutaj, by chronić bazę.
Możesz się zmienić i przeskoczyć wąwóz.
- Nie zostawię ciebie i panienki Abby samych. – syknął Rajiv.
- Musisz! – Howard przypiął do telefonu smycz i założył ją na szyi Rajiva. –
Uciekaj stąd i zadzwoń do Angusa. Znajdzie nas po chipach, które Wampiry
mają… Och, cholera. Ci bękarci znaleźli nas.
Rajiv zwrócił się, do Abigail. – Idziesz ze mną?
Potrząsnęła głową, a w jej oczach zalśniły łzy. – Spowolnię cię. I nie umiem
przeskoczyć wąwozu.
Howard poklepał go po plecach. – Leć! Liczymy na ciebie.
Rajiv upewnił się, że telefon się trzyma. – Niech Bóg będzie z wami.
- I z tobą. – Abigail go przytuliła.
Wyszedł z jaskini, trzymając się nisko na nogach.
Ona szeptała modlitwę, by był bezpieczny i udało mu się osiągnąć cel. Z
powrotem spojrzała na składany parawan. Wampiry leżały tam martwe i
nieświadome.
Popatrzyła na niebo. Słońce zbliżało się ku zachodowi. – Ile jeszcze zostało do
zachodu słońca?
- Z godzinę. – odpowiedział Howard. – Ale armia, w tempie, jakim się porusza,
dotrze tu za piętnaście minut.
Więc Wampiry nie mogły ich stąd teleportować.
Drżały jej ręce, więc zacisnęła je w pięści. – Przewyższają nas liczebnie.
- Mogę zabić trzydziestu albo czterdziestu z nich zanim mnie wykończą. –
Howard spojrzał na nią ponuro. – Ale wtedy zostaniesz z nimi sama, a oni będą
bardzo wściekli.
Poczuła skurcz żołądka. – Nie mamy żadnego wyboru. Będziemy musieli się
poddać.
Tłumaczenie by karolcia_1994