Autorstwa: Cornelie
Beta: Suhak
Stowarzyszenie Upadłych Anielic
Rozdział VI
Rosalie:
Cała przemoczona, choć szczęśliwa dotarła do domu, czując jak ubranie przykleja się do ciała.
Nie zwracała jednak na to większej uwagi, skupiona na tym, że Jake chciał się spotkać
ponownie. Uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie pocałunku. Namiętny i delikatny,
zatrważająco cudowny, spalający każdą komórkę. Jego dłonie wplecione w blond włosy, a
spojrzenie utkwione w brązowych oczach. Znowu przeszedł ją dreszcz oczekiwania.
Nie sądziła, że po tym, jak traktował ją Emmett, będzie chciała wdać się w kolejny romans,
tym razem z nieznajomym.
Wiedziała, że nadal kocha tego skurwysyna, wiedziała, że będzie go kochać jeszcze długo, ale
musiała poradzić sobie z tą miłością, a jedynym wyjściem jest znalezienie kogoś innego.
Inaczej dalej będzie tkwiła w tym błędnym kole, czekając na jego ruch. Czekając aż wyzna jej,
co czuje. A to nie miało sensu.
Westchnęła głośno i rzuciła torebkę na fotel, po czym naprędce ściągnęła z siebie mokre
ciuchy. Włosy przylepiły jej się do twarzy, makijaż spływał po policzkach, jednak nie
przejmowała się tym. Spędziła miło wieczór i to się liczyło.
Spojrzała na zegarek. Dochodziła druga w nocy, a jutro czeka ją ciężki dzień. Zanim zdążyła
dojść do toalety, usłyszała pukanie do drzwi.
Uniosła brwi w zdziwieniu, nie wiedząc, kogo może się spodziewać o tak późnej porze.
Narzuciła na siebie szybko szlafrok i otworzyła.
- Słuchaj, wiem, że to może nieodpowiednia pora, że może za wcześnie. Cholera, za dużo
tych może, ale chcę powiedzieć… - zaczął Jake, ale po chwili zamilkł i wpatrywał się w jej
lekko rozchylone usta. – Do diabła z tym.
Wpił się mocno w jej wargi, brutalnie wsuwając język do środka. Przyciągnął ją do siebie w
kleszczowym uścisku, chłonąc ciepło z jej ciała.
- Poczekaj, Jake – zdołała wyszeptać w przerwach między pocałunkami. – Za szybko…
Odsunął się od niej lekko, ale nadal na tyle blisko, by czuła bijące od niego pożądanie.
Wpatrywała się w ciemne, zasnute delikatną mgłą oczy. Wodziła wzrokiem po jego
zaciśniętych pięściach, zmierzwionych włosach, mokrych ubraniach i podjęła decyzję. Nie
wiedziała, czy postępuje słusznie, ale teraz liczyło się tylko to, że chciała, by dalej ją całował.
Pragnęła, by ją dotykał. Co ma być
, to będzie.
- Pierdolić konwenanse.
Zaciągnęła go do mieszkania, w biegu ściągając z niego ciuchy i rzucając je na podłogę. Po
chwili stał przed nią ubrany jedynie w jeansy. Ciemna skóra błyszczała w świetle
wpadającego do pokoju księżyca i Rosalie pomyślała, że wygląda teraz jak wojownik,
czekający na swoją zdobycz.
- Wiec? Kowboju? – wyszeptała, opierając się o ścianę, a poły szlafroka odkryły zarysowane
piersi.
Z jego gardła wydobył się jakiś nieartykułowany dźwięk, gdy przyskoczył do niej, wpijając się
zachłannie w zapraszające go usta. Dłonie Jake’a były wszędzie, dotykały i pieściły każdy
zakamarek jej ciała, pozostawiając po sobie palący ślad, naznaczenie. Oddawała mu się z
entuzjazmem, czując muskularne ciało, napierające na jej własne. Czuła moc jego pożądania,
wiedząc, że jest równie silne jak jej. Chwile dłużyły się jak wieczność, a wieczność była tylko
chwilą, gdy czekała, aż w końcu ją posiądzie.
Uśmiechnął się zawadiacko, przyciskając ją do ściany i unosząc, tak, że nogami oplotła
jego biodra. Po chwili pchnął mocno i zdecydowanie, wypełniając ją całym sobą, a wszystko
wokół stanęło w miejscu.
Krzyknęła, czując, jak jej ciało domaga się więcej. Jake powoli i mocno wysuwał się z jej
wnętrza, dając co chwila długie minuty rozkoszy.
Oparła głowę w zgłębieniu obojczyka i delikatnie przygryzła śniadą skórę mężczyzny,
hamując kolejne krzyki.
***
- To ty nie wiesz? Naprawdę nie wiesz? – Głos dziewczyny dochodził do niej jakby z daleka. A
dające się usłyszeć zdziwienie wcale jej nie przeszkadzało.
- Nie wiem i na razie chyba nie chcę wiedzieć – odparła buńczucznie.
Bella spojrzała na Alice z rozbawieniem w oczach.
- Siedemnaście lat i ani jednego faceta. Dobrze, może tak być – powiedziała w końcu,
przenosząc swój wzrok na siedzącą naprzeciwko Rose.
Dziewczyna była zamyślona.
- Może nam w takim razie powiesz, jak to jest? Skoro wiesz, że my… No, jesteśmy…
niedoświadczone – poprosiła Alice, patrząc błagalnie na brunetkę.
Nie mogła im odmówić. Były przyjaciółkami i mówiły sobie o wszystkim. Na tym to polegało.
Nie miały przed sobą żadnych sekretów, łączyła je niezaprzeczalnie mocna więź, która nawet
przy największej niepogodzie nie była w stanie rozerwać ich uczuć względem siebie.
- To jest jak… - zamyśliła się przez chwilę, przypominając sobie swojego pierwszego chłopaka.
– Jest jak huragan. Zabiera ci wszystko, zostawia tylko zgliszcza. Tyle że w seksie zostaje coś
więcej i jeśli nie pozwolisz facetowi, to nie zabierze ci nic.
- To zabrzmiało jak kara – zauważyła Rose, unosząc brwi.
- Nie, poza tym wszystkim zostajesz ze wspaniałym uczuciem spełnienia… Spełnienia, które
chcesz ponownie. Zresztą – Bella machnęła ręką – i tak nie wiecie o czym mówię.
***
Rose właśnie czuła się, jakby po jej ciele przeszedł huragan. Jednak nie zostawił zgliszczy, ani
pustki, tylko słodkie uczucie zadowolenia i rozkoszy. Obietnicę, na którą czekała.
Opadli na łóżko, zmęczeni, choć szczęśliwi. Rose po raz pierwszy w życiu nie kazała
mężczyźnie wyjść. Chciała, by został z nią przez całą noc, by mogła wtulić się w jego ciało.
Pragnęła obudzić się i zobaczyć uśmiech na jego twarzy.
Nie chciała już być samotna.
Rezydencja Cullena:
Edward wybuchnął niepohamowanym śmiechem, spoglądając w zdziwioną twarz Belli. Przez
chwilę zastanawiał się, czy kobieta naprawdę to zrobiła, czy to jego umysł płata mu figle.
Jednak ból w prawym policzku był zdecydowanie namacalny i prawdziwy, więc wykluczył
udział fantazji.
Nie odzywając się, wstał z łóżka i zaczął przemierzać pokój. Zrozumiał, że pierwsza lekcja nie
powinna odbywać się tak, jak to miało miejsce. Zranił jej uczucia i teraz może mu być trudno
zdobyć względy Belli.
Spojrzał na jej profil i uśmiechnął się do siebie. Wyglądała teraz jak obrażone dziecko,
któremu rodzic odmówił zabawki. Naburmuszona i wściekła niczym osa, nie raczyła rzucić na
niego nawet spojrzeniem, siedząc dalej w tej samej pozycji i nie przerywając niezręcznej
ciszy.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Wal się, Cullen – burknęła, po czym rzuciła w niego najbliższą poduszką. – Jesteś gorszy od
szarańczy.
Z tym nie mógł się nie zgodzić. Doszedł do wniosku, że nie ma co przedłużać wizyty u niej.
Podszedł jednak do Belli i stanął przed jej twarzą. W końcu podniosła na niego wzrok. Było w
nim pełno złości, którą hamowała jak mogła.
- W takim razie zostań sama ze swoim żalem – szepnął cicho i nachylił się nad jej ustami.
- Nawet tego nie próbuj, bo przysięgam, że tym razem obiję ci coś znacznie ważniejszego niż
buźka – zagroziła, wskazując miejsce, o którym mówiła.
Edward chrząknął i wyprostował się.
- Masz rację. On jeszcze mi się przyda – uśmiechnął się zawadiacko.
Wodził spojrzeniem po jej pięknej twarzy i zastanawiał się, czy dobrze zrobił. Czy nie
powinien tego rozegrać inaczej. Zastanawiał się, czy nie popełnił błędu, zamykając ją tu.
Nie chciał, by była nieszczęśliwa.
- Przepraszam, jeśli cię zraniłem – szepnął cicho, sam nie wierząc, że to powiedział, po czym
szybko wyszedł.
Przez dłuższą chwilę siedziała dalej, w tej samej pozycji, i powtarzała sobie, że się
przesłyszała. Przecież on nie byłby w stanie tego powiedzieć.
Nie chciała przyznać się sama przed sobą, że pragnęła to usłyszeć. Chciała, by Edward okazał
się kimś więcej niż bezdusznym kobieciarzem.
Nie mogła jednak wyzbyć się wrażenia, że to wszystko jest częścią gry, która z nią prowadzi.
Gry, przez którą obydwoje mogą zapłacić najwyższą cenę.
Wiedziona jakimś dziwnym przeczuciem, postanowiła, że podejmie ją. Będzie zachowywać
się tak, jak Edward sobie tego życzy, po czym zniknie z jego życia, napisze ten cholerny
artykuł, a po nim zostaną tylko wspomnienia.
W końcu podniosła się z łóżka i cicho podeszła do drzwi. Powoli nacisnęła klamkę i zdziwiona
stwierdziła, że są otwarte.
Alice:
Leżała w wannie, napawając się cudownym uczuciem odprężenia, gdy gorąca woda
delikatnie pieściła nagie ciało. W powietrzu unosił się słodki zapach lawendy i bzu.
Alice zamknęła oczy i uśmiechnęła się leniwie, poddając się całkowicie krótkiej chwili.
Spieniona woda zamykała ją w kręgu. Wyciągnęła rękę po stojącego nieopodal szampana i
upiła łyka z kieliszka. Cierpki smak rozniósł się po wnętrzu ust, a gorące uczucie rozniosło się
po gardle.
Miała co świętować. Jasper nie mógł wręcz oderwać od niej oczu. Przeszła nieoczekiwaną
metamorfozę, dzięki której stała się pewną siebie uwodzicielką, która nie cofnie się przed
niczym, by zdobyć mężczyznę. Choć i to nie było do końca prawdą. Alice chciała tylko
wzbudzić w nim zazdrość, sprawić, że znowu spojrzy na nią i przypomni sobie o łączącym ich
uczuciu, znowu zapragnie z nią być, a ona z otwartymi ramionami przyjmie go z powrotem.
Tego chciała i do tego dążyła, wierząc, że odniesie sukces.
Robiła wszystko, by Jasper zapałał do niej uczuciem i patrząc na niego stwierdziła, że udaje
jej się to. Roześmiała się na głos, przypominając sobie jego minę, gdy dzisiaj rano weszła do
jego biura ubrana w delikatnie prześwitującą bluzkę o dużym dekolcie i krótką ołówkową
spódnicę. Ubiór dopełniały niebotycznie duże szpilki, dzięki którym wydawała się
zdecydowanie wyższa niż w rzeczywistości.
Nachyliła się nad jego biurkiem, mówiąc coś o nowym kliencie. Oparła się przy tym dłońmi o
leżące papiery, tak, że widać było rowek między piersiami. Jasper przełykał głośno ślinę i
oblizywał usta, jakby miał przed sobą najbardziej smakowity kąsek.
Alice pomachała mu dłonią przed oczami, próbując przywrócić go do rzeczywistości, ale w
głębi serca cieszyła się, że tak na niego działa.
- O czym to mówiliśmy? – wyjąkał, patrząc w końcu w jej twarz, na której błądził figlarny
uśmiech.
- Nie ważne, Jazz – szepnęła uwodzicielsko, po czym podeszła do drzwi, czując na sobie jego
palący wzrok. – Do zobaczenia.
Jeszcze teraz widziała przed oczami jego zdziwioną minę. Dobrze mu tak, pomyślała. Ma to,
na co zasłużył.
Opróżniła kieliszek do końca i zanurzyła się w wodzie, jednak chwilę potem usłyszała
dzwonek telefonu. Wyciągnęła dłoń po torebkę i szybko wygrzebała z niej komórkę, a
następnie nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Tak?
- Jesteś niekompetentna! Czemu nie powiedziałaś, że tym klientem jest Northwood? –
wściekły głos Jaspera podziałał na nią jak kubeł zimnej wody.
- Gdybyś mnie słuchał, ty parszywy ignorancie, a nie gapił się w moje cycki, to byś o tym
wiedział!
Po drugiej stronie zaległa śmiertelna cisza i Alice zastanawiała się, czy mężczyzna się aby nie
wyłączył.
- Nie gapiłem się – odparł w końcu.
- Jasne, że nie. Zapomniałeś, że z nami koniec? Zapomniałeś już, jak mnie potraktowałeś? Bo
ja pamiętam to doskonale i nie mam zamiaru babrać się w tym samym gównie ponownie.
Więc jeśli czegoś chcesz, mów mi to w biurze. Po za nim jesteśmy dla siebie obcy.
Gdyby stali teraz twarzą w twarz, na pewno zobaczyłaby, jak przewraca oczami i próbuje
zmienić temat, albo co gorsza, mówi jej coś innego, próbując wybielić siebie.
- Al, nigdy nie będziemy dla siebie obcy – wyrzucił na wdechu, po czym wypuścił powietrze ze
świstem. – Choćbyś tego chciała.
- Wiesz, czego chcę? – spytała prowokacyjnie, w między czasie nalewając kolejny kieliszek
szampana.
- Wiem, znam cię. Chcesz żebyśmy znowu byli razem i ja…
- Przestań – przerwała mu. – Chcę, żebyś cierpiał, Jasper.
Przez krótką sekundę zastanawiała się, czy aby nie przesadziła. Wcale nie tego chciała.
Pragnęła, by zobaczył w niej kobietę godną pożądania, taką, o którą warto walczyć. Za
pierwszym razem odpuścił, dał jej odejść, a teraz, gdy zrozumiał, że wcale nie jest cichą
myszką, za jaką ją brał, ponownie próbował wejść w jej łaski.
Chciała, by się pomęczył, by walczył, inaczej ten związek stracony będzie na niepowodzenie.
Przypomniała sobie Bellę – jej twardą, mocno stąpająca po ziemi przyjaciółkę, która zawsze
wiedziała, co zrobić. Chciała, by teraz była tutaj i pomogła jej odzyskać utraconą miłość,
wiedziała jednak, że dla Belli coś takiego nie istnieje, a jeśli już to jedynie w filmach albo
tanich romansach.
Westchnęła głośno.
- Jestem zmęczona, Jazz. Na razie – powiedziała, po czym wyłączyła telefon.
Nawet po długiej kąpieli nie czuła się odprężona, wręcz przeciwnie.
Rezydencja Cullena:
Wyszła na długi korytarz, skapany w mroku, nie wiedząc, czego się spodziewać ani w którą
stronę iść. Przez głowę przebiegła jej myśl, że ma teraz szanse wydostać się stąd i zapomnieć
o Edwardzie, wrócić do swojego życia, a to zostawić za sobą.
Wahała się, stojąc tuż przy swoich drzwiach. W rezydencji panowała cisza. Bella w końcu
zaczęła iść, a jej kroki ginęły zatuszowane przez rozciągający się wzdłuż korytarza
ciemnoczerwony dywan. Na ścianach wisiały portrety. Patrząc na nie, uświadomiła sobie, że
to chyba jakieś rodowe pamiątki, ponieważ w każdym z nich odnalazła podobieństwo do
Edwarda.
Zatrzymała się przy obrazie przedstawiającym uśmiechniętą kobietę. Miała nie więcej niż
dwadzieścia lat, ale to, co przyciągało najbardziej, to oczy. W czarnych wręcz tęczówkach
odbijał się smutek i nostalgia, jakby została zamknięta w tym obrazie, wiedząc, że nie może
się wydostać. Była uderzająco piękna.
Spojrzała na podpis – Elizabeth Cullen. Nie zdziwiła się. Edward był do niej podobny, z tym że
w jego oczach zobaczyć można było drwinę i chłód. Kolejny portret przedstawiał młodego
Cullena, ledwo czternastoletniego, z szerokim uśmiechem i błyskiem w oku. Zastanawiała się,
co się stało, że zatracił w sobie człowiecze odruchy. Kto zniszczył w nim tego
czternastoletniego chłopca.
Na końcu korytarza znajdowały się duże, drewniane drzwi. Wiedziona instynktem pomyślała,
że to drzwi do jego sypialni i powolutku podeszła, by je otworzyć.
Zobaczyła go, jak siedział przy biurku, odwrócony do niej tyłem. Nawet nie zauważył, że jest
obserwowany. Rozejrzała się po pomieszczeniu utrzymanym w spartańskim stylu. Nigdy nie
sądziła, że będzie otaczał się minimalizmem, a jednak. Ściany były prawie puste, oprócz
dwóch obrazów. Jeden z nich do Giorgione, ten sam, co wisiał w jej pokoju.
Stanęła przy zamkniętych drzwiach i oddychała głęboko. W końcu zebrała się na odwagę i
podeszła do niego, kładąc smukłe dłonie na jego spiętych ramionach, po czym nachyliła się
nad jego uchem.
- Podejmę tę grę, Edwardzie – wyszeptała.
Pod dłońmi czułe napięte mięśnie i chłód. Zdziwiło ją to, jednak dalej ugniatała jego ramiona,
chcąc sprawić mu przyjemność.
W pokoju panował mrok, nie widziała więc jego twarzy. Stanęła tak, by móc mu się przyjrzeć
i zaniemówiła.
Przed nią nie siedział Edward Cullen, a co gorsza miała przed sobą trupa, ze strużką krwi
spływającą z kącika ust.