background image

MEG CABOT 

WALENTYNKI 

PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 7 i ¾ 

Tytuł oryginału 

VALENTINE PRINCESS 

background image

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pani nie wie, że przemawia do księżniczki 

i że dość byłoby mego skinienia ręki, 

by panią oddać w ręce sprawiedliwości. 

Lituję się jednak nad panią, 

bo jestem prawdziwą księżniczką.

 

Frances Hodgson Burnett Mała Księżniczka 

Przekład Józef Birkenmajer 

background image

5 czerwca, 19.00, 

prywatny samolot w drodze do Genowii 

JA KSIĘŻNICZKĄ? JASNE! 

Sztuka 

Mii Thermopolis 

(pierwsza wersja) 

 

S

CENA

 44 

 

DZIEŃ.  Zabałaganiony  pokój  nastolatki,  z  oknami  do  podłogi,  wychodzącymi  na 

schody  pożarowe  i  podwórko  studnię.  Wielki  żółty  KOT  siedzi  na  kaloryferze  i  macha 

ogonem.  Dziewczyna  u  progu  kobiecości  (szesnastoletnia  MIA  THERMOPOLIS)  szuka 

czegoś  gorączkowo.  Jej  matka  (HELEN  THERMOPOLIS),  uderzająco  atrakcyjna  kobieta 

przed czterdziestką, staje w drzwiach. 

 

HELEN 

Mia! Limuzyna czeka! 

 

MIA 

Nie ma mojego pamiętnika! Nie mogę przecież pojechać na całe lato do Genowii bez 

pamiętnika! 

 

HELEN 

pochyla się i wyciąga czarno-biały pamiętnik, który wpadł między łóżko Mii a ścianę. 

 

background image

HELEN 

Tego szukasz? 

 

MIA 

(bierze pamiętnik i go przegląda) 

Nie,  mamo.  To  mój  stary  pamiętnik.  To  pamiętnik  z...  O  rany!  To  pamiętnik  z 

pierwszej  klasy,  sprzed  półtora  roku!  Wszędzie  go  szukałam!  Jejku,  wydaje  mi  się,  że  to 

wszystko  działo  się  z  dziesięć  lat  temu!  Bo  od  tego  czasu  tyle  się  wydarzyło.  Jak  wrócę  z 

Genowii,  pójdę  do  trzeciej  klasy.  Boże,  czuję  się,  jakbym  była  kimś  zupełnie  innym, 

rozumiesz?  No  bo  przecież  teraz  piszę  SZTUKI,  a  nie  powieści!  Jestem  o  tyle  starsza  i  o 

wiele  dojrzalsza,  i...  O  BOŻE,  TO  PAMIĘTNIK,  W  KTÓRYM  OPISAŁAM  MOJE 

PIERWSZE  WALENTYNKI  Z  MICHAELEM!  O  BOŻE!  JAK  MOGŁAM  GO  ZGUBIĆ! 

NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ, KIEDY GO PRZECZYTAM! 

background image

Wtorek, 11 lutego, 18.00, 

limuzyna w drodze do domu, 

po lekcjach etykiety 

Kiedy  dzisiaj  weszłam  do  Grandmère  na  lekcje  etykiety,  na  różowej  brokatowej 

kanapie,  na  której  zazwyczaj  siedzę  (bo  to  najbliżej  miseczki  z  migdałami  w  cukrze,  które 

podkradam, kiedy Grandmère nie patrzy, chociaż właściwie wcale nie są takie dobre, bo nie 

są w czekoladzie ani nic, ale darowanemu koniowi się w zęby  nie zagląda, zresztą dlaczego 

starsi  ludzie  zawsze  mają  beznadziejne  słodycze?),  więc  na  różowej  kanapie  siedział 

dziwaczny  facet. Byłam ciekawa, kto to, bo miał  na sobie monochromatyczną koszulę i taki 

sam krawat, jak facet z telewizyjnego talk show albo mafioso, a kogoś takiego raczej się nie 

spodziewasz w apartamencie prawdziwej księżnej w hotelu Plaza. Nie żebym się uprzedzała 

do ludzi, ale tak jest. 

Grandmère  zjawiła  się  w  niebieskim  kapeluszu  z  piórami,  jakby  była  co  najmniej 

Królową Matką, a nie babką księżniczki, i powiedziała: 

- Amelio, jak dobrze, że jesteś. Chciałabym, żebyś poznała doktora Steve'a. 

A ja: 

- Kogo, przepraszam?  

A ona: 

- JAK ŚMIESZ W TAKI SPOSÓB ODZYWAĆ SIĘ DO MOJEGO ASTROLOGA? 

Aha! Grandmère ma astrologa. 

Przyznaję, że się zaniepokoiłam, bo oczywiście od razu pomyślałam o Rasputinie - no 

wiecie, tym gościu, który był, jakby to powiedzieć, „duchowym doradcą” (tudzież mistyczną 

wyrocznią)  rosyjskiej  rodziny  carskiej,  jeszcze  zanim  wszyscy  zginęli  rozstrzelani  przez 

rozjuszony lud. Niekoniecznie z powodu Rasputina, ale poddani cara trochę stracili do niego 

szacunek, bo razem z żoną słuchał rad kolesia, którego hobby było zbieranie włosów dziewic. 

background image

Oczywiście to  nie  dotyczy  Nancy  Reagan,  która  radziła  się  astrolożki  Jeanne  Dixon, 

ale tylko dlatego, że Jeanne Dixon miała inne hobby - golfa. 

W każdym razie sądzę, że doktor Steve nie jest jak Rasputin, to znaczy, nie ma brody. 

Właściwie  nie  ma  żadnego  owłosienia,  jest  całkiem  łysy.  No  i  był  w  garniturze,  a  nie  w 

mnisim habicie. 

Mimo wszystko nie spodobało mi się, kiedy wskazał na mnie i powiedział: 

- Nic nie mów! Niech zgadnę! To jest Jej Książęca Wysokość, księżniczka Amelia! 

Na co Grandmère klasnęła w dłonie i mało brakowało, a podskoczyłaby z radości. 

- Tak jest! - zawołała. - To prawda! On jest zadziwiający! Czyż nie jest zadziwiający, 

Amelio? 

Nie  wiem,  co  w  tym  takiego  zadziwiającego,  skoro  słyszał,  jak  Grandmère  zwracała 

się do mnie po imieniu, kiedy weszłam. 

A poza tym moja twarz mniej więcej co tydzień jest na okładce „Teen People”. Ale co 

tam. 

- Doktorze, proszę nam powiedzieć, czego się pan dowiedział o Amelii? - Grandmère 

opadła  na  fotel  obity  różowym  brokatem  i  pstryknęła  palcami  w  moją  stronę,  co,  jak  już 

wiem, oznacza: Przyrządź mi sidecara. I to już. - Podałam mu twoją datę i godzinę urodzenia, 

Amelio,  i  doktor  Steve  obiecał,  że  zaprezentuje  twój  profil  dzisiaj,  tu  i  teraz,  żebyś  także 

mogła tego wysłuchać. 

- Nie, wielkie dzięki - mruknęłam, idąc do barku. - Nie chcę, żeby mi przepowiadano 

przyszłość. - Zwłaszcza koleś, który się nazywa doktor Steve. 

- Ależ Amelio, doktor Steve nie przepowiada przyszłości - oburzyła się Grandmère. - 

Bada  pozycje  ciał  niebieskich  w  chwili  narodzin  danej  osoby  i  interpretuje  znaczenie  tej 

konfiguracji,  prezentując  potencjalny  przebieg  życia  jednostki.  Na  przykład  doktor  Steve 

twierdzi, że obecnie grożą mi poważne obrażenia fizyczne... 

-  Próba  zamachu?  -  podsunęłam  z  nadzieją  mieszając  brandy  z  Cointreau.  Może  ten 

facet ma więcej wspólnego z Rasputinem, niż mi się zdawało. 

Ale Grandmère mnie zignorowała. 

- ...i wkrótce spotkam się z romantyczną propozycją. Czyż nie, doktorze Steve? 

-  Tak  jest,  Wasza  Wysokość,  wyraźnie  widzę  niebezpieczeństwo.  -  Doktor  Steve 

spojrzał z powagą na Grandmère. -A także oświadczyny. 

-  To  na  pewno  ten przebrzydły  lord  Crenshaw  -stwierdziła  Grandmère,  gdy  podałam 

jej drinka. - Bardzo nalegał, żeby mi towarzyszyć na bal dobroczynny, który hrabina wydaje 

background image

na  rzecz  Amerykańskiego  Towarzystwa  Kardiologicznego  w  walentynki.  Dobrze,  doktorze 

Steve, co do Amelii... 

-  Nie chcę tego wiedzieć!  -  krzyknęłam. No bo poważnie, kto chciałby poznać swoją 

przyszłość? Nie żebym wierzyła w astrologię, ale wiecie, niektóre rzeczy się sprawdzają. Na 

przykład to, że Koziorożce i Byki dobrze się rozumieją. No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, 

że Michael Moscovitz, najinteligentniejszy i najprzystojniejszy uczeń ostatniej klasy w naszej 

szkole  (chyba  że  jest  się  ślepym,  jak  te,  które  uważają,  że  najinteligentniejszy  i 

najprzystojniejszy jest Josh Richter), chodziłby z żałosną, płaską pierwszoklasistką jak ja? To 

tak, jakby Josh Hartnett zaczął się nagle umawiać z Little Debbie, słynną z batoników. 

Mniam, batoniki Little Debbie. 

Ale doktor Steve już wyjął mój wykres i czytał: 

-  Księżniczka  Amelia,  Jej  Książęca  Wysokość,  jest  obdarzona  niespotykaną 

przenikliwością, natura i wszelkie stworzenia żyjące dostarczają jej wielu radości... 

-  Auć! -  krzyknęłam. Chciałam uciec, ale potknęłam się o Rommla, który kulił się w 

wykładanym futrem koszyku koło stojaka z gazetami. - Nie! Nie chcę tego słuchać! 

- Jest bardzo stała, zwłaszcza w uczuciach... 

-  Ani słowa więcej!  -  Usiłowałam  się wyplątać z Rommla, ale to nie było proste, bo 

miotał się na wszystkie strony w koszyku. 

- ...A najdłuższy, najtrwalszy związek połączy ją z troskliwym, hojnym Lwem... 

Zamarłam w bezruchu. 

- LWEM?! - wrzasnęłam z podłogi. - To niemożliwe! Michael jest Koziorożcem! 

-  Cóż,  Amelio.  -  Grandmère  z  niewinną  miną  upiła  drinka.  -  Najwyraźniej  to  nie 

Michael jest ci pisany. Co jeszcze, doktorze Steve? 

Ale  ja  już  nie  słuchałam.  Bo  wiedziałam  na  pewno,  że  doktor  Steve  to  szarlatan. 

Dobra,  może  nie  nosi  habitu,  nie  ma  brody  i  nie  zbiera  włosów  dziewic,  ale  taka  z  niego 

wyrocznia, jak i z Rasputina. 

Bo każdy astrolog, który nie wyczytał z mojej daty urodzenia, że Michael Moscovitz 

jest mi pisany, do niczego się nie nadaje. 

Albo pozostaje na usługach mojej babki, która nie znosi Michaela, bo on nie pochodzi 

z rodziny  królewskiej ani, co gorsza, nie jest obrzydliwie bogaty, a więc jej zdaniem nie ma 

prawa wiązać się z jej wnuczką. 

Grzecznie  podziękowałam  doktorowi  Steve'owi,  że  mnie  poinformował,  iż  moim 

przeznaczeniem  jest  dokonać  wielkich  rzeczy,  gdy  zasiądę  na  tronie  Genowii,  tak  z  czystej 

background image

uprzejmości.  Ale  szczerze  mówiąc,  mógłby  mi  to  powiedzieć  pierwszy  lepszy  jasnowidz  z 

ulicy. Bo przecież planuję przekształcić pałac w wielkie schronisko dla zwierząt, i w ogóle. 

Rany! 

Ciekawe,  ile  kasy  Grandmère  dała  temu  oszustowi.  Może  powinnam  zadzwonić  do 

taty.  W  końcu ostatnie,  czego  nam trzeba, to próba  zamachu  stanu,  wywołana  rozrzutnością 

Grandmère.  Tata  i  bez  tego  ma  dość  kłopotów;  stara  się  uspokoić  parlament  w  związku  ze 

sprawą parkometrów, którą niechcący rozpętałam podczas ferii zimowych. 

Kto by się spodziewał, że członkowie gabinetu są tacy drażliwi? Można by pomyśleć, 

że  okażą  mi  więcej  wdzięczności.  To  tylko  kwestia  czasu,  zanim  tabuny  turystów  z 

amerykańskich statków wycieczkowych zupełnie zdemolują delikatną infrastrukturę Genowii. 

Musimy  szukać  innego  źródła  finansowania  budżetu  i  wykluczyć  statki  wycieczkowe;  w 

innym wypadu Genowia zacznie tonąć jak Wenecja. 

Boże, tak ciężko jest być księżniczką. 

background image

Wtorek, 11 lutego, 22.00, 

strych 

No dobra, popełniłam błąd, że wysłałam Tinie Hakim Baba wiadomość i powtórzyłam 

wszystko,  co powiedział  doktor  Steve.  To  znaczy,  powtórzyłam  jej,  bo  wydawało  mi  się  to 

zabawne, a Tinie dobrze zrobi trochę rozrywki, bo walentynki już za trzy dni, a ona nadal nie 

ma  komu dać walentynkowej  kartki  i  czekoladki, że  już  nie  wspomnę  o  kimś,  kto  dałby  jej 

wisiorek  od  Kay  Jewelers  (każde  kocham  zaczyna  się  na  „k”)  inkrustowany  sztucznymi 

rubinami,  odkąd  jej  chłopak,  David  Farouq  El-Abar,  rzucił  ją  dla  Jasmine  z  turkusowymi 

klamrami na zębach. (Tylko że to nie przetrwało. Tina mówiła, że widziała go w Serendipity 

III w zeszły weekend, pił mrożoną czekoladę z dziewczyną bez aparatu ortodontycznego, za 

to z napuszoną fryzurą). 

W  każdym  razie  spodziewałam  się,  że  powie:  „Nie  słuchaj  doktora  Steve'a,  on  się 

myli”. Ale nie. Zareagowała zupełnie inaczej. 

 

I

LUVROMANCE

: Mia, poważnie musisz coś zrobić. Doktor Steve to jeden z najbardziej 

znanych astrologów w Ameryce! Przewidział, że N'Sync się rozpadnie! 

G

R

L

OUIE

:

 

Skoro  jest  taki  dobry,  nic  na  to  nie  poradzę,  prawda?  Mogę  tylko 

bezczynnie leżeć i czekać, aż los się wypełni. 

 

Żartowałam. Zapomniałam, że Tina na ogół nie chwyta sarkazmu. 

 

I

LUVROMANCE

:

 

Nie! To NAJGORSZE, co możesz zrobić! Co się z tobą dzieje, Mia? 

Musisz WALCZYĆ! WALCZYĆ O MĘŻCZYZNĘ, KTÓREGO KOCHASZ! 

G

R

L

OUIE

:

 

Tino,  jak  mogę  walczyć  o  mężczyznę,  którego  kocham,  jeśli  nawet  nie 

wiem, z kim mam walczyć? To znaczy, ja przecież nawet  nie wierzę w to, co mówił 

background image

doktor  Steve.  Słuchaj,  przypominam  ci,  że  powiedział  też,  iż  ktoś  się  oświadczy 

Grandmère. Kto mógłby być na tyle głupi, żeby zrobić COŚ TAKIEGO? 

I

LUVROMANCE

:

 

Na  przykład  twój  dziadek?  Posłuchaj,  chodzi  o  to,  że  musisz  być 

BARDZO  ostrożna.  Nie  DAWAJ  Michaelowi  żadnego  powodu,  żeby  cię  rzucił  -jak 

Dave mnie. 

G

R

L

OUIE

:

 

Tina! Nie dałaś Davidowi żadnego powodu, żeby cię rzucił! Rzucił cię, bo 

jest niedojrzałym gnojkiem. 

I

LUVROMANCE

:

 

Nie,  Mia.  Odkąd  się  rozstaliśmy,  minęło  już  tyle  czasu,  że  zdążyłam 

zrozumieć,  gdzie  popełniłam  błąd.  Pozwoliłam,  by  David  wymknął  mi  się  z  rąk,  bo 

nie  chciałam  się  za  nim  uganiać,  a  on  obawiał  się  poważnego  związku.  Ale  teraz 

wiem, co należało zrobić - powinnam była dać mu POWÓD, żeby zechciał się ze mną 

ZWIĄZAĆ.  

G

R

L

OUIE

:

 

Chcesz  powiedzieć:  przespać  się  z  nim?  No  nie,  obiecałyśmy  sobie,  że 

będziemy ostatnimi dziewicami w Liceum imienia Alberta Einstaina! O ile pamiętam, 

mamy się oszczędzać do balu maturalnego!  

I

LUVROMANCE

:

 

Oczywiście,  że  nie  to  chciałam  powiedzieć.  Jest  wiele  innych 

sposobów,  by  chłopak  się  zaangażował,  nie  trzeba  od  razu  posuwać  się  do  TEGO. 

Można  mu  na  INNE  sposoby  pokazać,  że  ci  zależy.  Na  przykład...  Na  przykład,  co 

robicie z Michaelem na walentynki? 

G

R

L

OUIE

:

 

Och. Nie wiem. Nie rozmawialiśmy o tym. 

I

LUVROMANCE

:

 

NIE 

ROZMAWIALIŚCIE 

TYM? 

NAJBARDZIEJ 

ROMANTYCZNYM 

ŚWIĘCIE 

ROKU??? 

TO 

TWOJE 

PIERWSZE 

WALENTYNKI Z PRAWDZIWYM CHŁOPAKIEM, A WY JESZCZE O TYM NIE 

ROZMAWIALIŚCIE, JAK JE SPĘDZICIE??? 

G

R

L

OUIE

:

 

T

chyba źle, co? Może wyślę mu kartkę... 

I

LUVROMANCE

:

 

Nie  tylko  kartkę,  Mia.  Nie  rozumiesz?  Te  walentynki  mają  dla  was 

szczególne  znaczenie,  bo  to  wasze  pierwsze  wspólne  święto  zakochanych.  Jeśli 

wszystkiego  odpowiednio  nie  zaplanujesz  -  romantyczna  kolacja,  walentynkowe 

upominki,  pocałunek  -  przepowiednia  doktora  Steve'a  spełni  się  NA  PEWNO  i 

skończysz z jakimś Lwem.  

G

R

L

OUIE

:

 

WALENTYNKOWY  UPOMINEK??  Dopiero  co  skończył  mi  się  szlaban 

za kradzież kamieni księżycowych na urodziny Michaela. Jaki prezent mam wymyślić 

na walentynki? Co dziewczyny DAJĄ chłopakom na walentynki? Czy to nie FACECI 

mają nam dawać prezenty? 

background image

I

LUVROMANCE

:

 

Na  wasze  pierwsze  wspólne  walentynki  powinnaś  mu  coś  dać.  Na 

przykład książkę. Albo sweter. 

G

R

L

OUIE

:

 

SWETER??? MUSI BYĆ KASZMIROWY??? Bo jestem totalnie spłukana, 

wydałam całą tygodniówkę na nowe wegańskie ciasteczka z Pangea. 

I

LUVROMANCE

:

 

SWETER TO TYLKO PRZYKŁAD. Może płytę? 

G

R

L

OUIE

:

 

Tino, Michael jest MUZYKIEM. Kiedy chce mieć płytę, to sobie ją kupuje. 

Michael ma wszystko, czego zapragnie. Poza kamieniami księżycowymi. Ale już mu 

je dałam. 

I

LUVROMANCE

:

 

Musi  być  coś,  co  mu  się  spodoba.  Słuchaj,  zastanowię  się  i  dam  ci 

znać. Ale Mia, powtarzam, to bardzo ważne. Zwłaszcza w świetle tego, co powiedział 

doktor  Steve.  Twoje  pierwsze  walentynki  z  Michaelem  muszą  być  wyjątkowe,  bo 

inaczej  wylądujesz  w  końcu  z  Lwem,  nieważne,  kto  to  jest.  Albo,  co  gorsza, 

zostaniesz sama. Jak ja.  

G

R

L

OUIE

:

 

Tina,  nie  martw  się!  I  na  ciebie  czeka  walentynka!  Musimy  ci  go  tylko 

znaleźć!  

I

LUVROMANCE

:

 

Nie,  Mia,  nie.  Wszyscy  najlepsi  faceci  są  już  zajęci.  Nic  mi  nie  jest, 

naprawdę. W te walentynki będę świętowała mój romans ze MNĄ. Zanim pokocha się 

kogoś innego, trzeba się nauczyć kochać siebie.  

G

R

L

OUIE

:

 

Masz rację! 

 

Biedna  Tina.  NIENAWIDZĘ  tego  głupiego  Dave'a.  Jego  szczęście,  że  mnie  jeszcze 

nie spotkał. Lars dostał na  gwiazdkę nowy paralizator i aż go ręce swędzą, żeby go na kimś 

wypróbować. 

Boże! Dlaczego wszystko jest takie SKOMPLIKOWANE? Akurat kiedy myślałam, że 

wreszcie, dla odmiany, wszystko się układa, zjawia się jakiś jasnowidz i wszystko psuje. 

Takie już moje szczęście. 

I jak  zwykle  to wina  Grandmère.  Po  co  zatrudniała  tego  całego  astrologa?  Dlaczego 

nie ma kręgarza jak normalna babcia? 

background image

Środa, 12 lutego, 

algebra 

No  dobra,  w  samochodzie,  w  drodze  do  szkoły  starałam  się  być  bardzo  subtelna  i 

dyskretna.  Wiecie,  na  temat  tych  całych  walentynek.  Kiedy  Michael  i  Lilly  wsiedli  do 

limuzyny,  a  ja  doszłam  do  siebie  po  tym,  jak  zobaczyłam,  że  Michael  tak  słodko  wygląda, 

kiedy  jest  ogolony,  odświeżony  i  boski.  Boże,  to  totalnie  NIE  FAIR,  że  ktoś  wygląda  tak 

bosko bladym świtem. Powiedziałam: 

-  Słuchaj,  Lilly,  co  robicie  z  Borisem  na  walentynki?  -  Wiecie,  tak  totalnie  od 

niechcenia, i w ogóle. 

A Lilly na to: 

- W walentynki? Naćpałaś się czy co? 

-  Hm.  -  Wolałabym,  żeby  Lilly  przestała  w  obecności  swojego  brata  pytać,  czy  się 

naćpałam.  Zdaję  sobie  sprawę,  że  Michael  wie,  iż  nie  zażywam  narkotyków,  ale  to  totalnie 

niegrzeczne. 

- Nie. Ale walentynki są tuż-tuż, no wiesz, w piątek. 

Wydawało  mi  się,  że  to  bardzo  sprytnie  rozegrałam,  bo  rzuciłam  mimochodem,  że 

walentynki są w piątek, żeby przypomnieć o tym Michaelowi, tylko że nie powiedziałam tego 

DO NIEGO, tylko do Lilly. Super, nie? 

- Mia, wiem, kiedy wypada czternasty lutego - syknęła Lilly złośliwie. - Chodzi mi o 

co innego: niby od kiedy obchodzisz święto, które powstało tylko po to, żeby  nabijać  kabzę 

firmom produkującym kartki z życzeniami i kwiaciarniom? Przecież to przemysłowcy z tych 

branży pewnego dnia postanowili, że wymyślą kolejne święto, żeby single poczuli się jeszcze 

gorzej. 

- Hm - powtórzyłam. - Właściwie święty Walenty to postać autentyczna, ksiądz, który 

udzielał ślubu żołnierzom, mimo zakazu rzymskiego cezara, bo cezar uważał, że kawalerowie 

background image

lepiej  walczą.  Wtrącił  więc  Walentego  do  więzienia,  tylko  że  tam  Walenty  zakochał  się  w 

córce  strażnika  i  pisał  do  niej  listy  miłosne  podpisane  „twój  Walenty”,  i  stąd  dzisiejszy 

zwyczaj posyłania walentynek bliskim. 

- Hm. - Lilly przedrzeźniała mnie, co nie było zbyt miłe. - Właściwie święty Walenty 

po  prostu  pomagał  chrześcijanom  ukrywać  się  przed  Rzymianami.  Potem  go  schwytano  i 

zatłuczono na śmierć czternastego lutego. 

- Żadna z was nie ma racji - odezwał się Michael, rozbawiony. - Czternastego lutego 

starożytni  Rzymianie  oddawali  cześć  bogini  Junonie,  a  następnego  dnia  odbywały  się 

luperkalia, święto pochodzące z III wieku, poświęcone bogu Lupercusowi, który chronił owce 

przed  wilkami.  W  wigilię  tego  święta  losowano  imiona  dziewcząt  i  chłopców  i  zgodnie  z 

wierzeniem mieli oni w przyszłym roku zostać parą. 

Mój  chłopak  jest  taki  mądry!  A  do  tego  jego  szyja  tak  ładnie  pachnie.  Co  prawda 

powąchałam  ją  dopiero  później,  kiedy  wysiedliśmy  z  samochodu.  Ale  kiedy  wreszcie  to 

zrobiłam,  przekonałam  się,  że  pachnie  NAPRAWDĘ  superowo.  Oczywiście  zdaję  sobie 

sprawę,  że  to  tylko  feromony,  które  Michael  wydziela,  a  które  podnoszą  w  moim  mózgu 

poziom  serotoniny  i  tym  samym  sprawiają,  że  w  jego  obecności  jestem  odprężona  i  mam 

dobry humor. Nauczyłam się tego wszystkiego na biologii. 

Ale  naprawdę  podobają  mi  się  feromony  Michaela.  O  wiele  bardziej  niż  feromony 

jakiegoś tam Lwa, tego jestem pewna. 

-  Później  -  ciągnął  Michael  -  księża  chrześcijańscy  usiłowali  wyplenić  praktyki 

pogańskie  i  zmienili  nazwę  święta  z  luperkaliów  na  Dzień  Świętego  Walentego.  Nadawali 

dzieciom imiona świętych, żeby dzieci wzorowały się na życiu świętego, którego imię noszą. 

Ale o wiele popularniejsze okazało się łączenie z przedstawicielem płci przeciwnej. 

-  Nic  dziwnego  -  mruknęła  Lilly.  -  Chciałabyś  powielać  życie  gościa,  którego 

zatłuczono na śmierć? 

- NIEWAŻNE. - Nie pojmowałam, w jaki sposób rozmowa zboczyła z tematu. - Lilly, 

co planujecie z Borisem na walentynki? 

-  Już  ci  mówiłam  -  żachnęła  się  Lilly.  -  NIC.  Nie  biorę  udziału  w  barbarzyńskich 

pogańskich  rytuałach.  Nigdy  nie  obchodziłam  walentynek,  i  ty  o  tym  wiesz,  Mia.  Czy 

kiedykolwiek  dałam  ci  walentynkę?  Oczywiście  nie  licząc  sytuacji,  gdy  jakaś  durna 

nauczycielka ZMUSZAŁA nas do robienia walentynkowych kartek, a sama wymykała się do 

pokoju nauczycielskiego i paliła przez pół lekcji, podczas gdy my harowaliśmy w pocie czoła. 

Kolejny  przykład  niedoskonałości  naszego  systemu  edukacyjnego  w  porównaniu  z  resztą 

świata. 

background image

Naprawdę mnie tym zaskoczyła. 

-  No  nie.  Ale  przecież  to  pierwsze  walentynki  w  twoim  życiu,  gdy  naprawdę  masz 

chłopaka. Nie dasz mu nawet kartki? 

-  I  tym  samym  dołożę  moje  ciężko  zarobione  pieniądze  do  wypchanej  kabzy  firmy 

Hallmark, która, tak przy okazji, płaci głodowe pensje zatrudnianym plastykom? O nie. 

A wtedy limuzyna się zatrzymała i musieliśmy wysiąść. 

Nie  pozwoliłam,  by  to  mnie  zbiło  z  tropu.  W  drodze  do  szkoły  powiedziałam  do 

Michaela: 

- A co ty sądzisz o walentynkach? Uważasz, że to barbarzyński, pogański rytuał? 

Uśmiechnął się. 

-  Nie.  Ale  zgadzam  się,  że  to  ohydny  produkt  uboczny  producentów  słodyczy,  kart 

świątecznych i kwiatów i że najlepszym sposobem walki z takim materializmem jest nie brać 

w tym udziału. Baw się dobrze na algebrze. 

A  potem  mnie  pocałował  -  przez  co  skoczył  mi  poziom  oksytocyny  -  i  pobiegł  na 

swoje zajęcia. 

Jestem przekonana, że gdy Tina się o tym dowie, uzna, że to zły znak. 

To znaczy ta sprawa z walentynkami, nie mój poziom oksytocyny. 

background image

Środa, 12 lutego, 

rozwój zainteresowań 

Miałam rację! Dzisiaj podczas lunchu - a dopiero wtedy miałam okazję porozmawiać 

z Tiną- powtórzyłam jej, co mówili Lilly i Michael, a ona na to: 

- Fatalnie. 

Stałyśmy  w kolejce po czekoladki  na deser, a Lilly  i reszta już siedzieli przy stoliku, 

więc  nie  musiałam  się  obawiać,  że  ktoś  nas  podsłucha.  To  znaczy,  oprócz  innych  ludzi  w 

kolejce,  ale  za  nami  nikogo  nie  było,  a  przed  nami  stał  tylko  ten  Facet,  Który  Nie  Cierpi, 

kiedy Dodają Kukurydzy do Chili, więc się nie liczył. 

- Wiem - przyznałam. - Ale co mam zrobić? Michael nienawidzi walentynek. 

-  Musisz  to  zmienić  -  orzekła  Tina.  -  Może nienawidzi  walentynek  tylko  dlatego,  że 

nigdy nie przeżył fajnych. 

- Ja też nie - zauważyłam. 

- Tym ważniejsze, by wasze pierwsze wspólne walentynki były wyjątkowe. 

- Już ci mówiłam, nie mam pieniędzy. 

- Nie potrzeba pieniędzy, żeby dać w prezencie coś wyjątkowego - tłumaczyła Tina. - 

Pod tym względem Michael  i Lilly mają rację, nie daj się zwariować firmom cukierniczym, 

papierniczym,  jubilerskim  i  kwiaciarskim  i  nie  myśl,  że  tylko  kupując  wyjątkowy  prezent, 

okazujesz  ukochanemu,  że  go  kochasz.  Prezenty  własnej  roboty  są  o  wiele  ważniejsze,  bo 

pochodzą od serca. Po prostu zrób Michaelowi walentynkę. 

-  Jasne  -  żachnęłam  się.  -  Bo  niby  jestem  taka  utalentowana,  co?  Pamiętasz,  jak  się 

nabawiłam  oparzenia  drugiego  stopnia,  kiedy  wypalaliśmy  ceramikę  w  szkole?  Zresztą 

pomyśl, jak beznadziejnie to wyjdzie, kiedy ja mu coś dam, a on mnie nie. Pomyśli, że jego 

dziewczyna jest miękka i uległa presji komercyjnego święta. 

- Ależ skąd! - Tina się oburzyła. - Uzna, że to urocze. 

background image

Akurat wtedy Lana Weinberger stanęła w kolejce za nami i bardzo głośno mówiła do 

komórki (chociaż oficjalnie nie wolno nam ich używać w szkole): 

- Tak, Trish, właśnie tak, okazało się, że jednak nie mogę iść w piątek na ten koncert. 

Wyobraź sobie, Jose w końcu zebrał się na odwagę i zaprosił mnie do One If By Land, Two If 

By  Sea,  wiesz,  byłej  wozowni,  w  której  urządzono  jedną  z  najbardziej  romantycznych 

restauracji  w  Nowym  Jorku.  Tak,  zarezerwował  stolik  przy  kominku,  żeby  nam  nie 

przeszkadzano.  A  jego  tata  dopilnuje,  żeby  podano  nam  szampana  Cristal.  To  będą 

najbardziej romantyczne walentynki na świecie. 

Naprawdę  trudno  było  nie  zwymiotować,  słuchając  tego  wszystkiego,  ale  jakimś 

cudem  nam  się  z  Tiną  udało.  Przynajmniej  póki  Facet,  Który  Nie  Cierpi,  kiedy  Dodają 

Kukurydzy do Chili, nie zapytał: 

- Czy w tym jest kukurydza? Sprzedawczyni powiedziała, że nie, a Lana, tuż za nami, 

opuściła telefon i wrzasnęła: 

- O BOŻE, CZY TA KOLEJKA NIE MOŻE SIĘ POSUWAĆ JESZCZE WOLNIEJ?! 

- Boże, Lana, wyluzuj - mruknęłam, bo naprawdę zrobiło mi się żal Faceta, Który Nie 

Cierpi, kiedy Dodają Kukurydzy do Chili; przecież tylko zadał pytanie. - Nie martw się, twój 

batonik się nie zepsuje. - Bo ona kupuje tylko zbożowe batony. 

Lana  nawet  nie  raczyła  odpowiedzieć,  ponownie  podniosła  komórkę  do  ucha  i 

mówiła: 

-  Boże, nie mogę się doczekać, kiedy  skończę szkołę i nie będę musiała spędzać tyle 

czasu z DZIECIAKAMI. - Biedula, jeszcze trochę poczeka, całe trzy i pół roku. 

Ale nie to jest najgorsze, najgorsze, że kiedy poszłam na zajęcia RZ, Boris zaciągnął 

mnie do kąta, kiedy Lilly była zajęta pokazywaniem pani Hill sztucznej stopy, którą ulepiła z 

chałki,  a  która  przyda  się  jej  do  najnowszego  odcinka  Lilly  mówi  prosto  z  mostu  (po-

święconego  samookaleczeniu  dla  urody  w  różnych  kulturach  na  przestrzeni  wieków, 

poczynając od bandażowania stóp w dynastii T'Dang po korektę biustu w show-biznesie we 

współczesnych Stanach Zjednoczonych). 

Poszłam  za  Borisem  do  schowka,  w  którym  każemy  mu  ćwiczyć,  bo  inaczej 

wszystkich nas boli głowa. Nigdy przedtem tam nie byłam. Ale nie pojmuję, czemu narzeka, 

skoro  jest  tam  całkiem  przytulnie,  tylko  nie  ma  światła  słonecznego.  A  mnie  akurat  zapach 

środków czystości nie przeszkadza. 

- Kupiłem to Lilly na walentynki - oznajmił Boris i wyjął coś z futerału na skrzypce. - 

Jak myślisz, spodoba się jej? 

Na jego dłoni spoczywało mało puzderko, a w nim... 

background image

Wisiorek  w  kształcie  serduszka  firmy  Kay  Jewelers,  wysadzany  autentycznymi 

sztucznymi rubinami, dokładnie taki, o jakim zawsze marzyła Tina! 

Muszę  przyznać,  że  zaparło  mi  dech  w  piersiach,  gdy  patrzyłam,  jak  się  mieni  w 

świetle żarówki. 

- Boris. - Serce mi się ściskało. Bo przecież wiem, co Lilly da mu na walentynki: nic. - 

To cudowny naszyjnik. Będzie ZACHWYCONA. 

-  Mam  nadzieję.  -  Speszył  się.  -  To  znaczy,  ja  wiem,  że  na  co  dzień  nie  nosi  takich 

rzeczy. Ale może dlatego, że jeszcze nigdy nikt jej tego nie dał. 

Przysięgam, mało brakowało, a rozpłakałabym się na głos. 

KTO  BY  SIĘ  SPODZIEWAŁ,  ŻE  Z  BORISA  PELKOWSKIEGO  TAKI 

ROMANTYK??? 

background image

Środa, 12 lutego, 16.00, 

limuzyna w drodze do domu z hotelu Plaza 

Kiedy dzisiaj weszłam do hotelu Płaza, Grandmère szykowała się do wyjścia i na mój 

widok zawołała: 

- Och, Amelia! Dzisiaj nie mam czasu. Wracaj do domu! 

Niezłe przywitanie, prawda? 

-  A  co  z  lekcjami  etykiety?  -  zdziwiłam  się.  Akurat  uczymy  się  wkładać  sari,  na 

wypadek gdyby kiedyś mi je podarowano i musiałabym w nim wystąpić na oficjalnej kolacji. 

- Nie mam czasu. - Grandmère rysowała sobie brwi. - Dzisiaj wieczorem doktor Steve 

występuje  w  programie  Larry'ego  Kinga  i  obiecałam,  że  z  nim  pójdę,  żeby  go  wspierać 

duchowo. Biedaczek bardzo się denerwuje. 

- Idziesz z NIM?! - wrzasnęłam. 

-  Ależ  oczywiście  -  odparła  Grandmère.  -  Amelio,  nie  dla  wszystkich  błysk  fleszy  i 

światła kamer stanowią chleb powszedni tak jak dla nas. 

Spodobało mi się, że powiedziała „dla nas” - bo dla mnie błyski fleszy i światła kamer 

NIGDY  nie  staną  się  chlebem  powszednim  i  nienawidzę  udzielania  wywiadów.  Ale  mimo 

wszystko... 

-  Grandmère  -  zaczęłam.  Wiedziałam,  że  to  trudna  sprawa,  ale  uznałam,  że  moim 

moralnym obowiązkiem jest spróbować. - Nie uważasz, że ten cały Steve... 

- DOKTOR Steve. 

-  Nie  uważasz,  że  ten  cały  DOKTOR  Steve  posuwa  się  trochę  za  szybko?  Przecież 

dopiero co go poznałaś. 

WŁOSY  DZIEWIC  to  jedyne,  co  chodziło  mi  po  głowie.  W  1977  roku  w  końcu 

zburzyli  dom  Rasputina  i  znaleźli  mnóstwo  pudełek  z  WŁOSAMI,  które  poukrywał  w 

ścianach. 

background image

-  Amelio.  -  Grandmère  na  chwilę  przestała  się  krzątać  i  łypnęła  na  mnie  groźnie.  - 

Doktor Steve to geniusz. A kiedy geniusz prosi cię o pomoc, nie możesz mu odmówić. Często 

ci  powtarzam,  że  samo  przebywanie  w  towarzystwie  osób  utalentowanych  sprawia,  że 

rozwijamy się i my. 

Co  świetnie  tłumaczy,  dlaczego  spotykam  się  z  Michaelem  (oczywiście  oprócz 

feromonów). Ale doktor Steve geniuszem? Sama nie wiem. Zaczynam się martwić. A jeśli to 

rzeczywiście drugi Rasputin? Szkoda, że taty tu nie ma, zapytałabym go o radę. No bo co zro-

bimy,  jeśli  ten  cały  doktor  Steve  to  svengali  -  wiecie,  taki  charyzmatyczny  świr,  który 

hipnotyzuje kobiety urokiem osobistym i zmusza je, by były mu posłuszne, jak David Koresh 

z Waco czy mormońscy fundamentaliści, którzy nakłaniają trzynastoletnie pasierbice, żeby za 

nich wychodziły? 

A  co,  jeśli  Grandmère uzna  doktora  Steve'a  za  swojego  guru  i będzie w  ślad  za  nim 

podróżowała po całym świecie? 

O rany! Nigdy więcej lekcji etykiety.  

HURRA! 

 

Nie, moment, to  wcale nie takie dobre. Nie, nie chodzi mi o lekcje etykiety, tylko że 

moją babkę omami jakiś lewy astrolog naciągacz. Co robić? Dzwonić do taty? 

Tak, chyba tak. 

No,  może  w  przyszłym  tygodniu.  Dobrze  będzie  mieć  kilka  dni  spokoju  bez  lekcji 

etykiety. Muszę zaplanować, co zrobić z Michaelem i walentynkami. 

I pomyśleć, że kiedyś sądziłam, że gdy Michael się we mnie zakocha, wszystkie moje 

problemy same się rozwiążą. HA! 

background image

Środa, 12 lutego, 22.00, 

strych 

Zapytałam  mamę,  co  ona  i  pan  G.  robią  w  walentynki,  a  ona  tylko  roześmiała  się 

złośliwie i stwierdziła, że nic. 

Pan Gianini był z nami w pokoju, sortował bieliznę. Nagle posmutniał i się sprzeciwił: 

- Jak to: nic? Zabieram cię na kolację! 

Na co mama uniosła nogi z mniej więcej dwudziestu poduszek, na których je opierała, 

i odparła: 

- Nie na tych opuchniętych kostkach, kolego. 

-  No dobra  -  zgodził  się  pan  Gianini.  -  Zamówimy  coś  do domu.  Ale  robimy  coś  w 

walentynki, Helen. 

A mama wtedy zapomniała o ciążowej burzy hormonów, spojrzała na niego ckliwym 

wzrokiem i szepnęła: 

- Kochany. 

A pan G. odpowiedział takim samym spojrzeniem.  

Musiałam wyjść, żeby nie zwymiotować. 

To takie niesprawiedliwie. Nawet moja MAMA ma walentynkę. A pan G., choć może 

nie należy do geniuszy, jest naprawdę mądry. Jakim cudem ON uznaje walentynki, a Michael 

nie? CO Z NIM NIE TAK? To znaczy z Michaelem? Może przeżył koszmarne walentynki, co 

spowodowało,  że obrzydził  sobie to  święto  na  całe  życie?  Może  skaleczył  się o  kant  kartki, 

otwierając  walentynkowy  liścik?  I  nie  mógł  zatamować  krwawienia?  I  trafił  do  szpitala?  I 

założono mu szwy? CZY TO DLATEGO TAK BARDZO NIENAWIDZI WALENTYNEK? 

Superowo,  jego  siostra  przesyła  mi  wiadomość.  Może  ona  pomoże  mi  rozwiązać  tę 

zagadkę. 

 

background image

W

OMYN

R

ULE

:

 

Cześć.  Musisz mi  pomóc przy  rekonstrukcji  scen z  hidżry.  Pożyczysz 

mi swoich Kenów? 

G

R

L

OUIE

:

 

Chodzi o samookaleczenie?  

W

OMYN

R

ULE

:

 

Tak... 

G

R

L

OUIE

:

 

Nie, nie pożyczę ci moich Kenów! Potniesz ich na kawałki!  

W

OMYN

R

ULE

:

 

Nie,  hidżra  to  indyjscy  eunuchowie.  Obcina  się  im  penisy  i  jądra.  Na 

ślubach  błogosławią  młodej  parze.  A  wiesz,  że Ken  nic  tam  nie ma,  więc  nadaje  się 

doskonale.  

G

R

L

OUIE

:

 

Ale  ohydne.  Dobrze,  pożyczę  ci  ich.  Słuchaj,  mogę  cię  o  coś  zapytać? 

Chodzi o Michaela. 

W

OMYN

R

ULE

:

 

A mam inne wyjście?  

G

R

L

OUIE

:

 

Dlaczego on tak bardzo nienawidzi walentynek? 

W

OMYN

R

ULE

:

 

O Boże, znowu!  

G

R

L

OUIE

:

 

Proszę,  Lilly,  to  nasze  pierwsze  wspólne  walentynki!  MOJE  pierwsze 

walentynki z chłopakiem. A Michael nie chce brać w tym udziału. DLACZEGO?  

W

OMYN

R

ULE

:

 

Tłumaczył  ci  dlaczego.  Uważa,  że  to  idiotyczne  święto  wymyślone 

przez  firmy  papiernicze,  które  chcą  wykorzystać  takich  durnych  naiwniaków  jak  ty. 

G

R

L

OUIE

:

 

Pan G. i moja mama obchodzą walentynki, a nie są durnymi  naiwniakami. 

W

OMYN

R

ULE

:

 

Nie  traktuj  durnych  naiwniaków  dosłownie.  Słuchaj,  Mia,  wiem,  jak 

bardzo  ci  się  marzy  wisiorek  z  serduszkiem  wysadzanym  autentycznymi  sztucznymi 

rubinami firmy Kay Jewelers (LOL), ale nie licz na Michaela w tym względzie. 

 

Nie  do  wiary,  że  wspomniała  o  rubinowym  serduszku!  Takim,  jakie  kupił  jej  Boris! 

Czyżby  już  wiedziała?  A  może  to  tylko  złośliwość?  Dlaczego  dopisała  LOL?  Naprawdę 

uważa, że są kiczowate? Co zrobi, kiedy Boris jej to da? Powie LOL na głos? Przecież to mu 

złamie serce! 

 

G

R

L

OUIE

:

 

Nie wiem, co masz przeciwko wisiorkom z serduszkiem. Moim zdaniem są 

bardzo ładne! Byłabym wzruszona, gdybym taki dostała. 

W

OMYN

R

ULE

:

 

Ty  tak.  Ale  nie  licz  na  coś  takiego od  Michaela.  Mówię  ci,  to  nie  ten 

typ.  W  ogóle  to  nie  jest  typ  walentynkowy.  Nie  mieści  mi  się  w  głowie,  że  jeszcze 

tego nie zauważyłaś. 

 

background image

Niewalentynkowy? Co to w ogóle znaczy? Jak można być typem niewalentynkowym? 

Walentynki to święto kwiatów, czekoladek i zabawnych kart. Kto tego nie lubi, no KTO??? 

A  co  będzie,  jeśli  przepowiednia  doktora  Steve'a,  że  wyląduję  z  jakimś  Lwem,  się 

sprawdzi? Bo nie wyobrażam sobie, jak to możliwe, by dwie osoby tak diametralnie różniące 

się  podejściem  do  walentynek  mogły  razem  być  i  pracować.  Bo  przecież  jeśli  dam 

Michaelowi  coś  na  walentynki,  uzna  mnie  za  prostego  naiwniaka.  A  jeśli  nic  od  niego  nie 

dostanę, uznam go za gruboskórnego drania. Naprawdę. 

I wtedy na scenę wkroczy LEW i zwali mnie z nóg! 

Czy Michael  nie rozumie, że nie zgadzając się  na obchodzenie walentynek, ryzykuje 

nasze przyszłe szczęście??? 

background image

Czwartek, 13 lutego, algebra 

Dzisiaj  przed  zajęciami  podeszłam  do  pana  G.  i  zapytałam,  czy  możemy 

porozmawiać, a on na to: 

- Mia, jeśli chcesz powiedzieć, że nie rozwiązałaś wszystkich zadań z końca rozdziału, 

to tak się składa, że wiem, że do jedenastej gadałaś z Lilly na czacie... 

- Nie, nie, skończyłam zadania - zapewniłam pospiesznie. Boże, fatalnie jest mieszkać 

z własnym nauczycielem algebry. - Ale chciałam zapytać, czy pan, no, czy pan uznaje Dzień 

Świętego Walentego? Czy może zaczął pan uznawać dopiero teraz, z powodu mamy? 

Pan G. spojrzał na mnie jakoś tak dziwnie, ale chyba dałam mu do myślenia. 

-  Cóż,  nie  mogę  powiedzieć,  że  od  zawsze  byłem  zwolennikiem  walentynek.  Ale 

teraz, kiedy jestem z twoją mamą, uważam, że to miła okazja, by dać jej do zrozumienia, ile 

dla mnie znaczy. 

-  No  właśnie!  -  zawołałam.  -  Też  tak  uważam!  Ale  Michael  jest  totalnie 

antywalentynkowy! Jak mam go przekonać, że to cudowne święto? 

-  Nie posunąłbym się do stwierdzenia, że to cudowne święto -  mruknął pan G.  -  Ale 

wiesz,  Mia,  tak  naprawdę  nieważne,  czy  się  uznaje  walentynki,  czy  nie.  Ważne,  jak  się 

odnosisz do bliskich, a oni do ciebie. 

Wiem,  że  tu  ma  rację.  Nieważne,  czy  Michael  uznaje  walentynki,  czy  nie.  Liczy  się 

tylko to, że się kochamy. 

No dobra. ALE CO Z LWEM??? 

background image

Czwartek, 13 lutego, 

rozwój zainteresowań 

Chociaż  dzisiaj  czwartek,  Michael  usiadł  podczas  lunchu  z  nami,  a  nie  z  Klubem 

Komputerowym,  bo  trzech  jego  członków  zwaliła  grypa.  Ale  chyba  tego  żałował,  bo  Lilly 

opowiadała  nam  o  najnowszym  hicie  chirurgii  plastycznej,  czyli  usuwaniu  żeber.  Kobiety, 

którym  marzy  się  figura  klepsydry,  zapisują  się  na  listy  oczekujących,  a  przy  tym  trwają  w 

fałszywym przekonaniu, że już w czasach wiktoriańskich odbywały się takie operacje. 

Tylko  że  to  nieprawda,  bo  niemal  wszystkie  ingerencje  chirurgiczne  w  czasach 

wiktoriańskich kończyły się śmiercią i gdyby jakaś kobieta NAPRAWDĘ zdecydowała się na 

usunięcie  dwóch  żeber,  bo  marzyła  się  jej  trzydziestocentymetrowa  talia,  umarłaby  na  stole 

operacyjnym. 

Muszę przyznać, że po tych rewelacjach wegetariański burger z trudem przechodził mi 

przez gardło. Nie mogę się doczekać, kiedy już skończy z tymi samookaleczeniami. 

Ale jeszcze musi dopracować sekwencję o Michaelu Jacksonie. 

W każdym razie siedzieliśmy tak sobie, aż podszedł nie kto inny jak Judith Gershner, 

w  której,  jak  mi  się  dawniej  wydawało,  Michael  się  kochał.  Chociaż  już  wiem,  że tylko  się 

przyjaźnili, nadal jestem o nią zazdrosna. No, bo jest SUPERMĄDRA. 

I ma WIELKIE cycki. 

- Michael, pamiętasz, że dzisiaj upływa termin zgłoszeń z fizyki? - zapytała. 

A Michael omal się nie udławił spaghetti z klopsami i przyznał, że zapomniał, a Judith 

poradziła,  żeby  się  zgłosił  przed  końcem piątej przerwy,  bo  inaczej  nie  zakwalifikuje  się  do 

etapu regionalnego. Michael zerwał się od stołu i porwał plecak. 

- Muszę lecieć - powiedział do mnie. - Możesz zjeść moje yodels, jeśli chcesz. 

To  bardzo  miłe  z  jego  strony,  bo  mógł  je  przecież  zabrać  ze  sobą.  Ale  wie,  że  je 

uwielbiam. 

background image

No dobra, może to nie walentynka, ale blisko. 

-  Straciłby  głowę,  gdyby  nie  nosił  jej  na  karku  -  mruknęła  Judith  i  sięgnęła  po  jego 

niedokończone  pieczywo  czosnkowe.  Co  moim  zdaniem  jest  trochę  niegrzeczne.  Nie  to,  że 

zjada jego pieczywo czosnkowe, tylko sugestia, że jest niezorganizowany. Bo jest, totalnie. W 

każdym razie bardziej niż ja. 

-  Oczywiście  wszystko  się  zaczęło  do  Hipokratesa.  -  Dotarł  do  nas  głos  Lilly.  - 

Okazało się, że można uspokoić kaprysy ciała za pomocą upuszczania krwi, wymiotów albo 

środków na przeczyszczenie. 

- Fuj! - Boris i Tina wzdrygnęli się jednocześnie. 

Wow! - Judith była pod wrażeniem. - Powinnam częściej wpadać do was na lunch. 

- To do programu Lilly - wyjaśniłam. 

- Bomba - mruknęła Judith. 

Trochę  mnie  zdziwiło,  że  tak  po  prostu  usiadła  z  nami  i  kończyła  lunch  Michaela. 

Przecież  on  UGRYZŁ  tę  grzankę  czosnkową.  Mnie  nie  przeszkadzają  jego  bakterie,  ale 

jestem zdziwiona, że Judith,  która nawet  nie  jest  jego dziewczyną też  nie ma  nic przeciwko 

temu. 

I  nagle  zastanowiło  mnie,  czy  nie  ma  jakiegoś  POWODU,  dla  którego  się  ich  nie 

obawia. Może na przykład kocha się w Michaelu, czy coś takiego. Chociaż podobno chodzi z 

jakimś chłopakiem z Dalton. 

No  ale  różne rzeczy  chodzą  ci  po  głowie,  kiedy  widzisz,  jak  inna  dziewczyna  wcina 

chleb czosnkowy twojego chłopaka. 

Zaczęłam więc od niechcenia: 

- Co robisz w walentynki, Judith?  

A ona na to: 

- Walentynki? Żartujesz chyba! Ktoś to jeszcze obchodzi? 

Znacząco  rozejrzałam  się po  kafeterii,  bo  na  wszystkich  ścianach  widniały czerwone 

serca i kwiatki, dzieło Klubu Plastycznego. 

Judith podążyła w ślad za moim wzrokiem. 

- No tak. Cóż, sama nie wiem. Chyba gdzieś wyskoczę na kolację z moim chłopakiem. 

-  Czy niechęć do walentynek to część programu nauki w klasie maturalnej, czy co?  - 

zapytałam. - Bo Michael też ma takie podejście. 

- Szczerze mówiąc  -  odparła Judith - to jest trochę drętwe. To święto powstało po to, 

żeby  każdy poczuł  się  źle we  własnej  skórze.  Jeśli  masz  kogoś  i  nie  dostaniesz  walentynki, 

czujesz  się  okropnie.  A  jeśli  jesteś  singlem,  to  już  w  ogóle  klęska.  Więc właściwie  daje  się 

background image

kartki  wszystkim znajomym,  ale wtedy  to  traci  sens,  a  najbardziej  korzysta  firma  Hallmark. 

Osobiście uważam, że trzeba to święto zbojkotować. 

Zbojkotować? Zbojkotować amorki z serduszkami przebitymi strzałą i bombonierki w 

kształcie  serca,  z  czekoladkami  z  niezidentyfikowanym  nadzieniem?  Zbojkotować  słodkie 

serduszka, które co prawda smakują jak kreda, ale zdobią je napisy w stylu: „Jesteś urocza?” 

Oszalała? Czy WSZYSCY oszaleli? 

background image

Czwartek, 13 lutego, 

francuski 

Mia, rozmawiałaś już z Michaelem o walentynkach? - Tina. 

 

Nie.  Po  co?  Naprawdę  nie  uznaje  tego  święta.  A  Lilly  mówi,  że  jego  zdaniem 

walentynki obchodzą naiwne prostaki. 

 

Pewnie dlatego, że nigdy nie przeżył szczęśliwych walentynek! Musisz go przekonać, 

że to cudowne święto, zabawne i romantyczne. 

 

Sama nie wiem, Tina. Może w tym roku po prostu damy sobie spokój. 

 

Jeśli chcesz wpaść do mnie na maraton filmów walentynkowych, zapraszam. Będą też 

Lilly i Ling Su. Namawiam Shameekę, ale wiesz. Ma randkę. 

 

Jakie filmy będziecie oglądać? 

 

Najlepsze na świecie filmy walentynkową 

 

Pięć  najlepszych  filmów  walentynkowych  według  Tiny  Hakim  Baby  (zdecydowanie 

poprawią ci humor, nieważne, czy masz się do kogo przytulić, czy nie). 

Śniadanie u Tiffany 'ego - Holly Golightly to śliczna imprezowiczka, która nie wierzy, 

że ludzie - i koty - mogą do kogoś należeć. Czy przystojny sąsiad wpłynie na zmianę 

jej  opinii?  Ulubiona  scena:  gdy  Audrey  Hepburn  i  George  Peppard  szukają  Kota  w 

ulewnym deszczu. 

background image

 

Zabawna buzia - Jo Stockton, mól książkowy w niemodnych ciuchach, nie nadaje się 

na super-modelkę... ale fotograf Fred Astaire dostrzega łabędzia w brzydkim kaczątku 

i  wkrótce  Jo  jest  w  Paryżu,  na  pokazie  mody,  na  którym  ktoś  skrada  jej  serce. 

Ulubiona scena: gdy Audrey Hepburn dostaje te wszystkie nowe ciuchy! 

 

Sabrina  -  chłopczyca  Sabrina  obawia  się,  że  w  oczach  bogacza  Davida  Larrabhee 

będzie tylko córką szofera... dopóki nie stanie się modna i elegancka. Ulubiona scena: 

gdy Audrey Hepburn mówi Wiliamowi Holdenowi, że nazwała swojego pudla David! 

 

Charade - Śliczna świeżo upieczona wdowa Reggie przekonuje się, że jej mąż ukradł 

ogromny majątek i każdy łotr w mieście, w tym także Cary Grant - uważa, że ona wie, 

gdzie  go  ukrył.  Ulubiona  scena  -  gdy  Audrey  Hepburn  wskazuje  dołek  w  brodzie 

Cary'ego Granta i pyta, jak się tam goli. 

 

My  fair  Lady  -  śliczna  kwiaciarka  Eliza  Doolittle  znajduje  się  w  środku  miłosnego 

trójkąta  -z  jednej  strony  jest  profesor  Higgins,  który  nauczył  ją  zachowywać  się  jak 

dama, z drugiej - młody dżentelmen, który się w niej zakochał. Ulubiona scena - gdy 

Audrey Hepburn idzie na bal. 

 

Hm.  Super,  Tino.  Zapowiada  się  niezły  maraton.  Ale  zdajesz  sobie  sprawę,  że  we 

wszystkich tych filmach występuje Audrey Hepburn? 

 

Oczywiście! Dlaczego nie? To najlepsza aktorka wszech czasów! 

 

Och, dobrze wiedzieć! Nie zjadajcie całego popcornu. Może wpadnę. 

 

SUPER! To znaczy, nie CHCĘ, żebyś zrywała z Michaelem, nie chcę, żebyś chodziła 

z  jakimś  Lwem,  którego  nawet  nie  znamy.  Jesteście  sobie  z  Michaelem  pisani  jak 

Justin i Britney. Ale fajnie, jeśli wpadniesz. 

 

Dzięki,  Tino.  Wiem,  o  co  ci  chodzi.  Britney  i  Justin  są  cudowni.  I  bardzo  do  siebie 

pasują. Och. 

 

background image

O

DA DO 

M

ICHAELA

 

Mój Michaelu, czy uwierzysz, 

Żeśmy sobie przeznaczeni?  

Tak jak Britney jest z Justinem,  

Tak i ty masz swą dziewczyną. 

Jestem temu bardzo rada... 

I cię kocham... Jak Jennifer Brada! 

background image

Czwartek, 13 lutego, 

limuzyna w drodze do domu z hotelu Plaza 

Grandmère ZAGINĘŁA!!!!!!! 

Dzisiaj nie ma lekcji etykiety, bo NIKT NIE WIE, GDZIE JEST Grandmère!!! 

CZYŻBY JĄ PORWANO? 

No dobra,  na  poważnie  to  chyba  nie.  To  znaczy  wątpię,  żeby  ktoś  ją  przetrzymywał 

dla okupu. Gdyby tak było, już by się do nas odezwał i błagał, żebyśmy ją zabrali. Szczerze 

współczuję  każdemu,  kto  odważyłby  się  porwać  Grandmère.  Po  pierwsze,  taki  porywacz 

zapewne udusiłby się, wdychając dym z jej papierosów. 

A  gdyby  nawet  to  przeżył,  MARZYŁBY  o  śmierci,  gdyby  zaczęła  krytykować  jego 

technikę porywania. 

-  W życiu nie widziałam równie żałosnego traktowania broni palnej! Co się z panem 

dzieje? Zero etyki zawodowej! Z małpy byłby lepszy porywacz niż z pana! 

Dlatego  jestem  pewna,  że  nikt  jej  nie  porwał.  Z  tego,  co  mówiła  jej  pokojówka, 

wynika, że po śniadaniu przyszedł po nią doktor Steve i wyszli razem. 

Widywano  ich  w  różnych  miejscach:  w  programie  Today,  gdzie  Katie  Couric 

rozmawiała  z  doktorem  Steve'em na  temat  jego  przepowiedni,  że  książę  Karol zrezygnuje  z 

korony brytyjskiej, byle móc się ożenić z Camillą Parker-Bowles. Później pojawili się w pro-

gramie  Maury,  gdzie  doktor  Steve  słusznie  odgadł,  że  biologicznym  ojcem  dziecka 

dziewczyny  imieniem  Tiffany  nie  był  jej  mąż,  Roy,  tylko  syn  jej  męża  z  pierwszego 

małżeństwa, Jimmy. Następnie doktor Steve przepowiedział, że Roy uderzy Jimmy'ego, i tak 

też się stało. 

Zastanawiam  się,  czy  zadzwonić  do  taty.  No  bo  to  jednak  nie  jest  normalne.  Nie 

kazirodcze związki Tiffany, ale cała ta afera z Grandmère. Grandmère NIGDY nie opuszcza 

background image

lekcji etykiety, jeśli tylko to możliwe. Jakież inne ma w życiu przyjemności, poza dręczeniem 

mnie przez kilka godzin? To znaczy, oprócz palenia i sączenia sidecarów? No i zakupów? 

Z  drugiej  strony,  jeśli  teraz  zadzwonię  do  taty,  wymyśli  coś,  żeby  rozdzielić 

Grandmère i doktora Steve'a i znowu będę miała lekcje etykiety. Co ja, oszalałam? Nie chcę z 

własnej woli marnować popołudnia na naukę protokołu dyplomatycznego. 

Ale  też  nie  chcę  siedzieć  z  założonymi  rękami  i  patrzeć  bezczynnie,  jak  Grandmère 

robi  z  siebie  idiotkę  z  powodu  faceta.  Zwłaszcza  z  powodu  faceta,  który  może  się  okazać 

kolejnym svengali-Davidem Koreshem-mormońskim fundamentalistą i Rasputinem w jednej 

osobie. Bo nie zapominajmy, co spotkało córki Romanowów! A Grandmère nie nosi gorsetów 

wyszywanych  brylantami  jak  one,  więc  pociski  nie  odbiją  się  od  jej  sukni,  by  w  końcu 

rykoszetem trafić ją w czoło jak Anastazję. 

O rany, to poważny problem. Muszę się nad tym zastanowić. Okazać się wielkoduszną 

i  sypnąć  Grandmère  dla  jej  własnego  dobra?  Czy  być  egoistką,  a  z  Grandmère  niech  się 

dzieje, co chce? 

Hm... 

background image

Czwartek, 13 lutego, 

strych 

Zapytałam  mamę,  co  by  zrobiła,  gdyby  jej  przyjaciółka  wpakowała  się  w  tarapaty  - 

pilnowałaby własnego nosa czy powiedziała szczerze, co o tym myśli? 

A mama na to: 

- Mia, czy Lilly zażywa narkotyki? Jakie? Powiedz mi natychmiast. Wiesz, że w tym 

tygodniu dwie studentki zmarły od przedawkowania ecstasy... 

- Spokojnie, mamo. Nie chodzi o narkotyki. 

- Och. - Mama zamrugała szybko. - Więc o co? Ale wtedy tak się zdenerwowałam, że 

nie  chciałam  już  o  tym  rozmawiać,  więc  powiedziałam  tylko,  że  Lilly  chce  sobie  przekłuć 

nos, a mama stwierdziła: 

- O Boże, przecież to w stylu 1998. -I dodała, że dziwi ją, iż Lilly robi coś tak bardzo 

komercyjnego, ale zauważyła też, że do twarzy jej będzie z brylancikiem w nozdrzu. 

Rodzice! 

Ale potem, zanim zdążyłam do siebie uciec, zapytała: 

- Skarbie, a co planujecie na jutro z Michaelem? Na walentynki? 

A ja zalałam się łzami. 

Nie wiem, co mnie ugryzło. Można by pomyśleć, że to ja jestem w ciąży. 

W każdym razie chyba usłyszała, jak głos mi się łamie, kiedy odpowiadałam: 

- Nic. Michael nie uznaje walentynek.  

A mama powiedziała ze współczuciem: 

- To, że on nie uznaje walentynek, nie znaczy, że ty też masz przestać je uznawać. 

A ja na to: 

- No tak, ale jeśli dam mu walentynkę, uzna, że jestem totalną ofiarą. 

Mama: 

background image

- Skarbie, Michael nigdy w życiu nie uzna, że jesteś ofiarą. Przecież on cię uwielbia. 

- No tak, ale to beznadziejne dawać walentynkę komuś, o kim WIADOMO, że się nie 

zrewanżuje podobnym gestem. 

-  Moim  zdaniem  wcale  nie  -  zapewniła  mama.  -  Wiesz,  co  jest  w  tym  dniu 

najważniejsze,  że  dajesz  i  nie  liczysz  na  rewanż.  Właśnie  na  tym  moim  zdaniem  polega 

prawdziwa miłość. 

!!!!!!!!!!! 

Wiecie co? Wyjątkowo uważam, że mama ma rację. Nie obchodzi mnie, co Michael 

sobie pomyśli - dam mu walentynkę. A jeśli będzie się ze mnie śmiał, proszę bardzo, niech się 

śmieje. 

Ale przynajmniej zrobię to, na co JA mam ochotę, a nie to, czego wszyscy dokoła ode 

mnie OCZEKUJĄ. 

background image

Piątek, 14 lutego, 

algebra 

Jeszcze mu nie dałam. Chciałam to zrobić z samego rana, w limuzynie, ale ta głupia 

Lilly ciągle gadała, jak to dziewięćdziesiąt procent implantów piersi z czasem pęka i że jeśli 

decydujesz  się  na  implanty,  musisz  być  świadoma  konieczności  regularnego  powtarzania 

zabiegu albo ich usunięcia jak Pam Anderson. 

Nie  było  to  najbardziej  romantyczne  tło,  żeby  wręczyć  ukochanemu  walentynkowy 

prezent, który się robiło przez pół nocy. 

Najlepsze, że już dziś dostałam jedną walentynkę! Naleśniki w kształcie serca! Mama 

wstała rano i je usmażyła! Nie do wiary! 

No dobra, to żałosne, że jak dotąd dostałam walentynkę tylko od mamy. 

Ale przynajmniej coś dostałam! 

I już jedną dałam... Larsowi. To kartka, którą kupiłam w sklepie Ho, kiedy nie patrzył. 

Nie  mogłam  się  oprzeć,  jest  na  niej  serduszko  z karabinem  maszynowym  i napis:  „Zwalasz 

mnie z nóg”. 

Chyba nie przesadzam, twierdząc, że Lars się trochę rozkleił, kiedy ją dostał. Może to 

i dwumetrowa góra mięśni wyszkolonych w Izraelu, ale w środku - straszny mięczak. 

Nie  wiem  jeszcze,  kiedy  dam  walentynkę  Michaelowi.  Dzisiaj  podczas  lunchu  ma 

pospiesznie  zwołane  posiedzenie  Klubu  Komputerowego,  a  później  już  go  nie  zobaczę. 

Chyba  że  pójdę  do  nich  po  południu,  o  ile  znowu  nie  będzie  lekcji  etykiety  (tym  razem 

najpierw zadzwonię do hotelu i się dowiem). 

Błagam, błagam, niech kryzys wieku średniego Grandmère, czy jak to się tam nazywa, 

trwa  dalej!  (Oczywiście  o  ile  przy  tym  nie  dzieje  się  jej  krzywda.  W  sensie  dosłownym  i 

przenośnym). 

background image

Piątek, 14 lutego, 

higiena 

- O BOŻE, CO ON CI DAŁ? 

- CICHO. 

- Poważnie! Pokaż! 

- CICHO!!!!!!!! 

- No, daj. Co to? Chciałabym zobaczyć! 

-  Lilly.  Nie.  Słuchaj  teraz.  Uczymy  się  bardzo  ciekawych  rzeczy  o  brodawkach  na 

narządach intymnych. Kto jak kto, ale ty powinnaś być zafascynowana tematem. 

- POKAŻ MI. 

- Zobacz. Zadowolona???? 

-  CZEKOLADKI  OD  WHITMANA????  KENNY  SHOWALTER  PODSZEDŁ  DO 

TWOJEJ  SZAFKI,  ŻEBY  CI  WRĘCZYĆ  CZEKOLADKI  OD  WHITMANA  W 

WALENTYNKI???? CHACHACHACHA!!!!!! 

- To wcale nie jest śmieszne! Zrobił to na oczach Michaela! 

- To bardzo dobrze Michaelowi zrobi, jak się przekona, że ma rywala. 

-  Michael  nie  ma  żadnego  rywala  do  moich  uczuć!  Wie,  że  Kenny'ego  lubię  jedynie 

jako przyjaciela. 

- No tak, ale czy KENNY o tym wie? 

- Powiedziałam mu z dziewięć miliardów razy. Boże, dlaczego on TO zrobił???? 

- Bo cię kooocha. Co było napisane na kartce? 

- „Jesteś moją walentynką”. 

- Chachachacha! Daj czekoladkę! 

- Nie! To moje! 

- Oj, DAJ SPOKÓJ. Nawet nie lubisz tych z kremowym nadzieniem. 

background image

- Właśnie, że lubię. 

- Nieprawda. Lubisz chrupiące i z toffi. No daj. 

- Znajdź sobie własnego prześladowcę, żeby ci dawał czekoladki. Kenny jest mój. 

- Egoistka. 

- Ha! I kto to mówi! 

- Co to ma znaczyć? 

- Nic. 

- Nie, poważnie. Niby dlaczego jestem egoistką? 

- Co zrobisz, jeśli Boris da ci walentynkę? Naprawdę fajną? 

-  Nie odważy się. Już o tym rozmawialiśmy.  I powiedziałam mu, że bojkotuję Dzień 

Świętego Walentego z powodów ideologicznych. 

-  No  jasne,  wszystkim  Moscovitzom  się  wydaje,  że  mogą  innym  dyktować,  co  mają 

myśleć. Ale niektórzy mają własny rozum. 

- Co TO miało znaczyć? 

- Nic. 

-  Jesteś  walnięta,  prawie  tak  walnięta  jak  twoja  babka,  którą  wczoraj  widziałam  w 

programie  Davida  Lettermana  w  towarzystwie  podejrzanego  astrologa,  który  się  rozwodził, 

jak  to  Tom  Cruise  zejdzie  się  z  Katie  Holmes.  Akurat!!!!!!!!!  Przecież  Tom  jest  o  wiele  za 

stary dla Joey! 

 

No  dobra.  Naprawdę  muszę  coś  zrobić  z  Grandmère.  Sytuacja  wymyka  się  spod 

kontroli. 

Chociaż może poczekam jeszcze jeden dzień... 

background image

Piątek, 14 lutego, 

lunch 

Tina  właśnie  przypomniała  mi  coś,  o  czym  zapomniałam:  KENNY  SHOWALTER 

TO LEW!!!!  

AAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 

background image

Piątek, 14 lutego, 

rozwój zainteresowań 

Dzisiejszy lunch był totalnie magiczny! 

Dobra, najpierw Tina i ja znowu stałyśmy w kolejce przed Laną i nagle zadzwoniła jej 

komórka. Zaraz ją odebrała i zaczęła tym słodkim do obrzydzenia głosem: 

- Och, cześć, Josh. 

Spojrzałam  na  Tinę  i  udałam,  że  wsadzam  sobie  palec  do  gardła,  jakbym  chciała 

puścić pawia. Tina skręcała się ze śmiechu. 

Ale nagle głos Lany stał się piskliwy i głośny. 

- Jak to, naciągnąłeś sobie mięsień w udzie? - syknęła. 

Okazało się, że Josh dzwonił z izby przyjęć, dokąd go zabrali po trzeciej lekcji, bo nie 

mógł już dłużej wytrzymać straszliwego bólu w udzie. Podobno naciągnął coś sobie wczoraj, 

podczas treningu koszykówki, ale dopiero dzisiaj, na trygonometrii, ból naprawdę dał mu się 

we znaki. 

Co tylko dowodzi, że nic dobrego nie wynika z odwoływania spotkania z przyjaciółką 

tylko dlatego, żeby pójść na randkę, a właśnie tak Lana postąpiła z Trish. Taka karma. 

- Dlaczego od razu nie posmarowałeś tego maścią rozgrzewającą? -jęczała Lana. 

Ale nie było nam dane poznać odpowiedzi na to pytanie, bo chyba wtedy Josh zdobył 

się  na  odwagę  i  poinformował  ją,  że  będzie  musiał  zostać  w  domu  z  zimnym  okładem  na 

udzie  i  nie  zabierze  jej  do  One  If  By  Land,  Two  If  By  Sea  na  romantyczną  walentynkową 

kolację. 

Przysięgam, że krzyk Lany było słychać na drugim końcu miasta. 

Ale  to  nie  koniec.  Akurat  kiedy  Lana  obrzucała  Josha  najgorszymi  przezwiskami  za 

to,  że śmiał  naciągnąć  sobie  mięsień  akurat  teraz i  zepsuł  ich  pierwsze  wspólne  walentynki, 

Facet,  Który  Nie  Cierpi,  kiedy  Dodają  Kukurydzy  do  Chili,  przeszedł  obok  ze  swoją  tacą... 

background image

Lana nieco zbyt dramatycznie machnęła ręką, walnęła w tacę Faceta, Który Nie Cierpi, kiedy 

Dodają Kukurydzy do Chili, i jego sałatka taco wyleciała w powietrze... i spadła na Lanę. 

Poważnie. Miała salsę we włosach. 

Cóż mogłyśmy z Tiną zrobić, jak nie przybić piątkę? 

Ale  najdziwniejsze, że później było jeszcze LEPIEJ. Bo Michael opuścił posiedzenie 

Klubu Komputerowego, żeby usiąść koło mnie! 

Nie  mogłam  w  to uwierzyć,  ale  nagle  zjawił  się  koło mnie i  stwierdził,  że  nie może 

ryzykować,  że  męska  część  uczniów  Liceum  imienia  Alberta  Einsteina  poderwie  mu 

dziewczynę  za  plecami,  więc  będzie  mnie  strzegł  jak  oka  w  głowie!  A  to  wszystko  przez 

Kenny'ego i czekoladki Whitmana! 

Co  moim  zdaniem  było  strasznie  słodkie  -  chociaż  jako  feministka  powinnam  się 

oczywiście  oburzyć,  bo  przecież  nikt  nie  musi  mnie  strzec  przed  niechcianymi  zalotami 

innych  chłopców,  sama  świetnie  trafiam  butem  w  okolice  jąder.  Lars  mnie  tego  nauczył, 

kiedy ćwiczyliśmy kravmage - izraelską sztukę walki - żebym umiała się bronić, na wypadek, 

gdyby ktoś chciał mnie porwać. W każdym razie nagle zapomniałam, że wstydzę się dać mu 

walentynkę,  którą  dla  niego  zrobiłam,  i  że  się  obawiam,  iż  wyjdę  na  idiotkę  w  oczach 

Michaela  i  wszystkich  innych  przy  moim  stoliku.  Zamiast  tego  po  prostu  wyjęłam  ją  z 

plecaka i mu wręczyłam. 

Mama miała rację! MICHAEL BYŁ ZACHWYCONY!!!! TOTALNIE!!!!! 

Oczywiście  to  nie  była  taka  ZWYCZAJNA  walentynka,  lecz  malutka  książeczka, 

którą sama zrobiłam, z kuponami do wyrywania, na których jest napisane, co mogę zrobić dla 

Michaela,  na  przykład  zabrać  Pawłowa  na  spacer,  pomasować  mu  plecy  (Michaelowi,  nie 

Pawłowowi)  czy  go  pocałować  (takich  kuponów  jest  ze  cztery!!!)  Michael  musi  tylko 

odpowiedni wyrwać i mi wręczyć. I oczywiście od razu to zrobił (kupon na pocałunek). 

Więc  właściwie  całowaliśmy  się  przy  stoliku,  aż  Lars  i  Wahim,  ochroniarze  Tiny, 

zaczęli chrząkać, a Lilly burknęła: 

- O BOŻE! IDŹCIE DO HOTELU! 

Mama miała rację: w walentynki najważniejsze jest nie to, co dostajesz, ale co dajesz. 

TOTALNIE. 

O Boże, było tak cudownie. 

Przynajmniej  dopóki  Boris  -  zainspirowany  chyba  reakcją  Michaela  na  moją 

walentynkę -  nie wyjął nagle skrzypców z futerału i nie zaczął grać, PRZY WSZYSTKICH, 

Magic  of  the  Night  z  Upiora  w  operze.  Pochylał  się  przy  tym  coraz  bardziej  do  Lilly,  aż 

muszką  niemal  dotykał  jej  twarzy.  Wszyscy  spojrzeliśmy  na  tę  jego  muchę,  a  tam  dyndał 

background image

wisiorek w kształcie serduszka wysadzanego autentycznymi sztucznymi rubinami firmy Kay 

Rewelers. 

A Lilly, zamiast: 

- Boris, dzięki, jakie to słodkie!  

Powiedziała: 

- Co TO jest? I jakim cudem trafiło na twoją muchę?  

Więc Boris musiał przestać grać i powiedzieć: 

- Wszystkiego najlepszego w walentynki, Lilly. To dla ciebie. Mam nadzieję, że ci się 

spodoba. 

A Lilly na to: 

-  O  Boże,  kupiłeś  mi  ten  beznadziejny  wisiorek  firmy  Kay?  -I  uśmiechnęła  się 

ironicznie. 

Nie  wierzyłam  własnym  uszom.  Nawet  teraz  serce  mi  się  ściska  na  myśl,  że  moja 

najlepsza przyjaciółka powiedziała coś tak okrutnego. Tina pobladła nagle, Michael był zły, a 

biedny Boris wyglądał, jakby dostał w twarz! 

Więc się włączyłam: 

- O Boże, Boris, jaki śliczny! - I jeszcze: - Jakie to miłe z jego strony, prawda, Lilly? - 

I bez przerwy Z CAŁEJ SIŁY kopałam ją pod stołem. 

Lilly łypała na mnie groźnie i pytała, o co chodzi, ale w końcu bąknęła: 

-  Och.  Tak.  Dzięki,  Boris.  To  miłe.  Ale  wiesz,  że  nie  popieram  noszenia  kamieni 

szlachetnych ze względu na warunki, w jakich mieszkają w Afryce pracownicy kopalń, gdzie 

się je wydobywa. 

- Przecież te są sztuczne - wyjaśniała Tina zduszonym głosem. 

A Lilly tylko powiedziała: 

- Och! 

Ale do tego czasu Boris zdążył schować skrzypce i odejść. 

- Świetna robota - mruknął Michael złośliwie.  

Ale Lilly się oburzyła. 

- Jasne! A ty co dałeś swojej dziewczynie?  

Ale Michael się jej odgryzł: 

-  Codziennie  jej  mówię,  że  ją  kocham.  Żadna  firma  papiernicza  nie  musi  mi  o  tym 

przypominać raz do roku. A jak często ty mówisz Borisowi, że ci na nim zależy? 

A Lilly poczerwieniała i odeszła. 

background image

Chyba go przeprosiła i już się pogodzili, bo weszła do schowka, gdzie ćwiczył,  i już 

od jakiegoś czasu tam siedzi, a Boris nie gra. 

Mimo  wszystko  trudno  mi było  spojrzeć  Tinie  w oczy,  bo  wiem,  jak  bardzo pragnie 

dostać takie serduszko. I to do dawna. 

Więc żeby poprawić jej humor, powiedziałam, kiedy szłyśmy na lekcję: 

- Tina, jeśli zaproszenie nadal jest aktualne, chętnie wpadnę na twój maraton filmów z 

Audrey Hepburn. 

Tina  zaraz  się  rozpromieniła.  Zwłaszcza  kiedy  podarowałam  jej  moje  czekoladki  od 

Whitmana. Bo Lilly miała rację - naprawdę nie lubię tych z kremowym nadzieniem. 

background image

Piątek, 14 lutego, 

francuski 

Michael przed chwilą dogonił mnie na korytarzu i usiłował mi wcisnąć w rękę jeden z 

kuponów na Kolację z Mią. 

- Spotkajmy się dzisiaj - poprosił. - Chodźmy na romantyczną walentynkową kolację. 

Pewnie w to nie uwierzysz, ale udało mi się zdobyć rezerwację w One If By Land, Two If By 

Sea. Chyba ktoś odwołał rezerwację. 

Miał rację. Nie mogłam w to uwierzyć. 

A  najgorsze,  że był  taki  słodki,  taki  przystojny  i  pełen  nadziei,  gdy  stał  tam  z  moim 

kuponem w ręku, a na jego szyi pojawiał się cień zarostu. 

Ale musiałam mu odmówić. 

-  Przykro  mi,  Michael,  ale  umówiłam  się  z  Tiną.  Urządza  walentynkowy  maraton 

filmowy, a nic nie mówiłeś, że mamy się spotkać, więc obiecałam, że przyjdę. 

Bo nie zrobię Tinie tego, co Lana Trish. Nie chcę, by los się na mnie zemścił! 

Mina mu zrzedła. 

- Chyba żartujesz. 

-  Przecież  w  kółko  powtarzałeś,  że  nie  uznajesz  Dnia  Świętego  Walentego,  więc 

myślałam... 

- Już wiem!  -  Roześmiał się.  -  Wiem, wiem! Ależ ze mnie idiota, co? Tylko że... nie 

przyzwyczaiłem się do tego, że mam dziewczynę. 

WIĘC  TINA  MIAŁA  RACJĘ!!!!  Nie  chodzi  o  to,  że  Michael  ma  coś  przeciwko 

walentynkom. Po prostu wcześniej nie miał powodu, by je obchodzić! 

- Posłuchaj, a jutro się spotkamy? - zapytał. 

- Bardzo chętnie - odparłam. 

background image

-  Świetnie.  -  Uroczyście  wcisnął mi  kupon  w dłoń.  -  To będzie  wyjątkowa  kolacja  z 

okazji luperkaliów. Nigdy jej nie zapomnisz! 

Przypomniało mi się, co opowiadał o rzymskim święcie piętnastego lutego. 

-  Może  od  dzisiaj  luperkalia  będą  naszymi  prywatnymi  walentynkami  - 

zaproponowałam. 

- Umowa stoi! 

I  mnie  pocałował.  Tam,  na  korytarzu.  Gdzie  mógłby  nas  zobaczyć  pan  G.  albo 

dyrektor Gupta. 

Ale nic mnie to nie obchodziło, bo byłam bardzo szczęśliwa. 

Jednak nie skończę z jakimś tam Lwem - czy Kennym!!!!!!!!!! 

Ha! I co pan na to, doktorze Steve? 

background image

Piątek, 14 lutego, 

hotel Plaza 

Grandmère wróciła. Wiedziałam, że co dobre, to się szybko kończy. 

Kiedy  weszłam  do  apartamentu,  w  pierwszej  chwili  jej  nie  zauważyłam,  choć 

wiedziałam,  że  jest,  bo  wcześniej  dzwoniłam,  żeby  się  upewnić.  Okazało  się,  że  jej  nie 

spostrzegłam,  bo  leżała  na  kanapie  w  beżowym  peniuarze,  z  sidecarem  i  popielniczką  pod 

ręką i nogą w gipsie. 

- O Boże, Grandmère! - krzyknęłam. - Co ci się stało? Też naciągnęłaś sobie udo? 

- Rany boskie, Amelio, nie wrzeszcz! - Spojrzała na mnie z irytacją. - Co ty pleciesz, 

jakie udo? Nie mówiłam ci, że księżniczki nigdy nie rozprawiają o udach? 

-  Och,  przepraszam.  -  Rozejrzałam  się  dokoła,  ale  nigdzie  nie  było  widać  doktora 

Steve'a. Czy to możliwe? Czyżbym była sama z Grandmère? To znaczy oczywiście, nie licząc 

Rommla, który skulił się przy jej zdrowej nodze. -Ale co się stało? 

-  Nie  chcę  o  tym  rozmawiać  -  ucięła  Grandmère.  -  Przysuń  sobie  krzesło  i  siadaj. 

Dzisiaj omówimy, co robić, gdy łowca autografów usiłuje wciągnąć cię w rozmowę. Z jednej 

strony, nie chcesz go urazić, bo koronowane głowy nie powinny mieć wrogów, nawet jeśli to 

tylko  ludzie,  którzy  sprzedają  twój  autograf  na  e-Bay.  Z  drugiej  strony,  niektórzy  fani, 

zafascynowani  twoją  pozycją,  bywają  męczący.  Przekonałam  się,  że  najlepiej  działa 

następująca  wymówka:  Bardzo przepraszam,  ale  wydaje  mi  się,  że  dostrzegłam  hrabiego  de 

Rosti. Muszę się z nim przywitać, nie widzieliśmy się od ostatniego sezonu w Biarritz... 

-  Grandmère  -  przerwałam  jej.  Chociaż  księżniczki  nie  przerywają.  -  Powiesz  mi  w 

końcu,  co  ci  się  stało  w  nogę  czy  nie?  -  I  wtedy  nagle  sobie  coś  przypomniałam.  I  krew 

zastygła  mi  w  żyłach.  -  O  Boże,  Grandmère!  Doktor  Steve  miał  rację!  Przewidział,  że 

odniesiesz poważne obrażenia fizyczne! 

background image

Co  oznacza,  że  może  nie  mylił  się  także  w  innych  swoich  przepowiedniach  -  może 

jednak skończę z LWEM!!! O nie! 

Ale Grandmère rzuciła pogardliwie: 

- Doktor Steve! Nigdy więcej nie wymawiaj przy mnie tego imienia! 

-  Grandmère!  -  Zrobiło  mi  się  słabo.  Bo  przecież  Grandmère  NAPRAWDĘ  była 

ranna,  więc  szanse,  że  jego  przepowiednia  co  do  mnie  się  sprawdzi,  rosną,  prawda?  - 

Powiedział... 

-  Zraniłam  się  w  nogę,  uciekając  przed  jego  żałosnymi  zalotami!  -  krzyknęła 

Grandmère.  -  Wyobraź  sobie  moje  przerażenie,  kiedy,  po  programie  tego  uroczego  pana 

Lettermana,  ten  rzekomy  doktor  zaprosił  mnie  do  siebie  na  herbatę  i  zaczął  się  zaklinać, 

jakoby  żywił  do  mnie  płomienne  uczucie!  Romantyczne!  Tłumaczyłam  mu,  że  się  myli,  że 

błędnie  bierze  wdzięczność  za  wszystko,  co  dla  niego  zrobiłam,  za  miłość.  Ale  mi  nie 

uwierzył!  Co  chwila  łapał  mnie  za  rękę i  plótł bzdury,  jacy  to będziemy  szczęśliwi,  gdy  się 

pobierzemy i zamieszkamy w Genowii! 

Z trudem zachowałam powagę. 

-  Grandmère  -  stwierdziłam  -  w  tym  tygodniu  spędzaliście  razem  mnóstwo  czasu. 

Chyba rozumiesz, że mógł to uznać za coś więcej niż przyjaźń... 

-  Amelio!  -  Grandmère  była  przerażona.  -  Żartujesz?  Ja  jestem  księżną,  a  on...  on... 

nikim!  Co  za  impertynencja!  Oczywiście  powiedziałam  mu  to  od  razu,  ale  ten  bezczelny 

prostak myślał, że tylko udaję niedostępną! Usiłował mnie pocałować, Amelio! - Grandmère 

musiała łyknąć sidecara, zanim mogła mówić dalej. 

Ja  tymczasem  robiłam,  co  mogłam,  żeby  się  nie  roześmiać,  aż  łzy  płynęły  mi  po 

twarzy. 

- Oczywiście spoliczkowałam go za bezczelność - ciągnęła Grandmère. - I jak myślisz, 

co  on  na  to?  Złapał  mnie  za  ramiona  i  powiedział,  że  jeszcze  nigdy  żadna  kobieta  nie 

wznieciła  w  nim  takiego  ognia.  Jakbym  tego  wcześniej  nie  słyszała!  Tego  okropnego 

człowieka  nie  było  stać  na  oryginalny  tekst,  choćby  nie  wiem  co!  Oczywiście  zawołałam 

Raoula  -  to  ochroniarz  Grandmère  -  i  zaraz  przybiegł,  ale  tymczasem  zdążyłam  sama  się 

uwolnić. Niestety, niechcący potknęłam się o biednego Rommla, który bohatersko spieszył mi 

na  ratunek.  I  złamałam  sobie  palec  u  nogi.  Muszę  porozmawiać  z  Guccim  o  obcasach 

pantofelków na ten sezon; są zdecydowanie za wysokie... 

-  Mimo  wszystko  -  za  wszelką  cenę  starałam  się  nie  roześmiać  -  miał  rację  w  co 

najmniej dwóch sprawach: naprawdę zostałaś ranna i ktoś ci się oświadczył... 

Grandmère łypnęła na mnie groźnie. 

background image

-  Według  ciebie  to  pewnie  zabawne?  Podaj  mi  tylenol,  niech  chociaż  mam  z  ciebie 

jakiś pożytek. I zrób sidecara, ten już jest za ciepły... 

Wstałam, żeby spełnić jej żądania. Uznałam, że chociaż tyle mogę dla niej zrobić po 

tym  wszystkim,  co  przeszła.  Co  prawda  sama  się  w  to  wpakowała,  ale  jest  wiele  różnych 

rodzajów walentynek, a mój walentynkowy prezent dla Grandmère to obietnica, że już nigdy 

nie wymienię przy niej - ani przy kimkolwiek innym - imienia doktora Steve'a. 

I  szczerze  mówiąc,  uważam,  że  taki  prezent  bardziej  do  niej  pasuje  niż  serduszko 

wysadzane sztucznymi rubinami czy bombonierka w kształcie serca. 

background image

Piątek, 14 lutego, 20.00, 

limuzyna w drodze do Tiny 

!!!!!!!!!!! 

Dzisiaj,  kiedy  wybierałam  się  do  Tiny,  usłyszałam  coś  dziwnego,  jakby  pukanie.  W 

MOJE OKNO. 

Początkowo  myślałam,  że  to  gołąb,  ale  potem  spojrzałam  i  zobaczyłam... 

najcudowniejszy widok w życiu. 

MICHAEL STAŁ NA MOICH SCHODACH PRZECIWPOŻAROWYCH! 

Nie wierzyłam własnym oczom! Podbiegam do okna, otworzyłam je i zawołałam: 

CO 

TY 

TU 

ROBISZ? 

DLACZEGO 

JESTEŚ 

NA 

SCHODACH 

PRZECIWPOŻAROWYCH????  DLACZEGO  NIE  ZADZWONIŁEŚ  DO  DRZWI  JAK 

NORMALNY CZŁOWIEK? 

A on się uśmiechnął i powiedział: 

- Bo tak jest bardziej romantycznie. 

-  Ale  jak  się  tu  w  ogóle  dostałeś?  -  zdziwiłam  się.  Bo  Lars  bardzo  się  starał,  żeby 

zabezpieczyć wejście na nasze podwórko, na które wychodzi mój pokój. Chodziło o to, żeby 

nikt nie mógł zrobić tego, co Michael, czyli zakraść się po schodach przeciwpożarowych pod 

moje okno. 

Michael uśmiechnął się jeszcze szerzej i odparł: 

- Wpuścił mnie twój sąsiad, Ronnie. A teraz bądź już cicho. Wiem, że zaraz idziesz do 

Tiny, ale najpierw chciałem ci dać prezent z okazji luperkaliów, choć to o dzień za wcześnie. 

Nie mogłem się doczekać. 

Sięgnął  po  gitarę  i  tam,  w  świetle  latarni,  zaśpiewał  dla  mnie  serenadę  -  „naszą” 

piosenkę, tę, którą napisał o mnie - Wysoka szklanka wody. 

Brzmi mniej więcej tak: 

background image

 

Wysoka szklanka wody  

Pragniesz jej dla ochłody  

Starasz się zachować spokój  

Lecz ciągle masz ją na oku 

 

Gdy czekasz na nią od rana  

Z wrażenia drżą ci kolana  

Przychodzi w sukience różowej  

Przerasta wszystkich o głowę  

Pocą ci się już dłonie  

Bo zaraz podejdziesz do niej  

I liczysz, że ci uwierzy  

Jak bardzo ci na niej zależy 

 

I co powiesz teraz  

Czy uwierzy ci teraz  

Patrzy na ciebie teraz  

Już nie zwlekaj, idź zaraz 

 

Już jesteś przygotowany  

Lecz to nie lalka z porcelany  

To sprawa niewątpliwa  

Ona jest bardzo prawdziwa 

 

Chyba się nie odważysz  

Zepsujesz to, o czym marzysz  

Chcesz śpiewać tylko dla niej  

Nieważne, co się stanie 

 

Wysoka szklanka wody  

Pragniesz jej dla ochłody  

Starasz się zachować spokój 

 Lecz ciągle masz ją na oku 

background image

 

W życiu nie dostałam wspanialszego prezentu na walentynki. 

background image

5 czerwca, 21.00,  

prywatny samolot w drodze do Genowii 

JA KSIĘŻNICZKĄ? JASNE! 

Sztuka 

Mii Thermopolis 

 

S

CENA 

45 

 

NOC. Dziewczyna u progu kobiecości (szesnastoletnia MIA THERMOPOLIS) siedzi 

w  wygodnym  skórzanym  fotelu  na  pokładzie  luksusowego  prywatnego  samolotu.  Przed 

chwilą skończyła czytać czarno-biały pamiętnik. Zamyka go, podnosi wzrok i wzdycha. 

 

MIA 

Od tego czasu obchodzimy z Michaelem cudowne walentynki... 

E tam, to nieprawda. Michael NADAL bojkotuje walentynki, upiera się, że to spisek 

firmy Hallmark, kwiaciarzy i producentów czekoladek. 

Ale nie ma nic przeciwko luperkaliom piętnastego lutego. 

Tylko  że  nie  ma  kart  z  napisem:  „Wszystkiego  najlepszego  z  okazji  luperkaliów”.  I 

pewnie dlatego je lubi. 

I, szczerze mówiąc, ja też! 

background image

PODZIĘKOWANIA 

Serdeczne  podziękowania  dla  Beth  Ader,  Jennifer  Brown,  Barbary  Cabot,  Michele 

Jąffe, Laury Langlie, Abigail McAden i mojej Walentynki, Benjamina Egnatza.