Nora Roberts 04 Irlandzkie Marzenia Dowód Miłości

background image

NORA ROBERTS

DOWÓD MIŁO CI

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Cassidy czekała. Pani Sommerson rzuciła w jej kierunku trzeci niezaakceptowan

sukienk .

- To po prostu nie pasuje - mrukn ła ze zło ci , spogl daj c na ciemnoniebieski

materiał. Zastanowiła si przez chwil , po czym cisn ła kolejn sukienk na stos ubra , które
trzymała Cassidy.

Znosiła to z anielsk cierpliwo ci . S dziła, e po trzech latach pracy jako

sprzedawczyni w butiku The Best nauczyła si panowa nad nerwami. Ale to nie było wcale
takie proste. Posłusznie pod yła za masywn klientk do nast pnego regału. Po dwudziestu
siedmiu minutach, w czasie których Cassidy słu yła za wieszak do ubra , jej z trudem
wypracowana cierpliwo została nara ona na niemał prób .

- Niech b d te - o wiadczyła na koniec pani Sommerson i pomaszerowała do

przymierzalni.

Cassidy zacz ła odwiesza pozostałe sukienki, narzekaj c pod nosem. Ze zło ci

wpi ła we włosy poluzowan spink . Julia Wilson, wła cicielka sklepu, miała bzika na
punkcie schludnego wygl du. Sprzedawcy musieli mie zawsze starannie przygładzone
fryzury.

- Patrz c z dezaprobat na ciemnoniebiesk sukienk , Cassidy mrukn ła ze zło ci :
- Schludno , porz dek i brak polotu.
Na swoje nieszcz cie była niezorganizowana, niekonwencjonalna i niestaranna.

Osobowo Cassidy najlepiej symbolizowały jej włosy: jasny, delikatny blond przechodził w
ciemny br z, w efekcie daj c barw złota, niczym na starych malowidłach. Długie, ci kie
pukle stale wymykały si spod upi cia. Podobnie jak Cassidy, były niesforne i uparte, ale
jednocze nie mi kkie i fascynuj ce.

To wła nie dzi ki oryginalnej urodzie zdobyła t prac , jako e do wiadczenie nie

było jej mocn stron . Julia Wilson uznała jednak, e zgrabna dziewczyna b dzie doskonał
prezenterk odwa niej szych kolekcji. Zwróciła te uwag na twarz Cassidy. Z pewno ci nie
odpowiadała utartym kanonom pi kna, była jednak niezwykle intryguj ca. Ostre, wyraziste
rysy sugerowały arystokratyczne pochodzenie, a wygi te w łuk brwi i długie rz sy stanowiły
wspaniał opraw dla du ych oczu o zaskakuj cej fiołkowej barwie.

Pani Wilson postanowiła wi c powierzy Cassidy funkcj sprzedawczyni w butiku

The Best, za zalety uznaj c urod i wysoki głos, ale nalegała na noszenie starannej, gładkiej

background image

fryzury. W innym uczesaniu - zdaniem pani Wilson - nie było jej do twarzy. Szczególnie
kiedy rozpu ciła włosy, wygl dała zbyt wyzywaj co.

Wła ciwie Julia powinna by zadowolona, zwłaszcza e nowa pracownica tryskała

energi Szybko jednak odkryła, e Cassidy zbyt poufale odnosi si do klientów, pozwala
sobie nawet na niestosowne pytania, a niekiedy udziela nierzetelnych informacji. Cz sto te
zdawała si my le o wszystkim innym, tylko nie o tym, czym powinna zajmowa si w
czasie pracy. To sprawiało, e Juli zaczynały ogarnia w tpliwo ci, czy panna Cassidy St.
John jest wła ciw osob na tym stanowisku.

Po odło eniu na miejsce odrzuconych przez pani Sommerson ubra , zniecierpliwiona

sprzedawczyni stan ła obok przymierzami, sk d dobiegał szelest materiału. Jej my li
natychmiast poszybowały tam, dok d zwykle uciekały w ka dej wolnej chwili: do
maszynopisu rozło onego na biurku w mieszkaniu Cassidy. Le ał i czekał.

Jak daleko si gała pami ci , pisarstwo zawsze było jej pasj . Przez cztery lata

studiowała pilnie, by pogł bi wiedz , tak potrzebn komu , kto chce para si literatur .
Kiedy miała dziewi tna cie lat, została bez rodziny i grosza przy duszy. Musiała podejmowa
si wielu dziwnych zaj , eby kontynuowa studia. Ka d chwil , której nie zajmowała jej
nauka lub praca, po wi cała pisaniu pierwszej powie ci.

Nie my lała o karierze. Zreszt ilu z tych, którzy po wi caj si twórczo ci, osi ga

gło ny sukces? Była przekonana, e jest to jej powołanie. Od dziewcz cych lat wszystkie jej
emocje znajdowały uj cie w pisaniu. Fascynowali j ludzie, cho było niewielu, z którymi
była ci lej zwi zana. Mo na by rzec, e jej wiedza o relacjach mi dzyludzkich, co było
głównym tematem jej utworów, pochodziła głównie z drugiej r ki, jednak Cassidy była wy-
j tkowo przenikliwym obserwatorem, a tak e odznaczała si niezwykł wra liwo ci i
wyobra ni , co razem wzi te rekompensowało stosunkowo niewielki zakres bezpo rednich

yciowych do wiadcze .

Obecnie, rok po uzyskaniu dyplomu, nadal podejmowała si ró nych zaj , eby

zarobi na czynsz. Pierwszy maszynopis kr ył od wydawnictwa do wydawnictwa, podczas
gdy druga powie powoli powstawała.

Gdy pani Sommerson otworzyła drzwi przymierzalni, Cassidy pogr ona była w

my lach nad jedn ze scen powie ci. Ujrzawszy sprzedawczyni stoj c w nale ycie usłu nej
pozie, klientka pokiwała głow z aprobat .

- Ta powinna pasowa , nie s dzisz?

background image

Wybór padł na jaskrawoczerwony jedwab. Kolor podkre lał rumian cer pani

Sommerson, a zarazem kontrastował z jej puszyst , czarn grzywk . Sukienka byłaby du o
bardziej odpowiednia, gdyby pani Sommerson wa yła kilkana cie kilogramów mniej.

- Bez w tpienia b dzie pani przykuwa wzrok. - Poniewa materiał marszczył si na

obfitych biodrach, bo suknia została uszyta na szczuplejsz osob , Cassidy dodała cicho, nie
zdaj c sobie sprawy, e my li na głos: - Tak, chyba mamy wi kszy rozmiar.

- Słucham?
Zamy lona Cassidy nie zauwa yła gro nie uniesionych brwi pani Sommerson.
- Wi kszy rozmiar - powtórzyła uprzejmie. - Ten troch le le y na biodrach, ale

nast pny powinien pasowa idealnie.

- Słucham?! - Z natury czerwona pani Sommerson jeszcze bardziej poczerwieniała. -

To wła nie jest mój rozmiar!

- Zaraz odszukam wi ksz sukienk . - Zatopiona w my lach Cassidy nie zauwa yła,

jak bardzo klientka jest wzburzona.

- To jest mój rozmiar!
Dopiero pełen furii krzyk pani Sommerson na dobre przywrócił Cassidy do

rzeczywisto ci. Wreszcie u wiadomiła sobie swój bł d. Wystraszyła si nie na arty. Zanim
zd yła cokolwiek powiedzie na swoje usprawiedliwienie, zza jej pleców wysun ła si Julia.

- Wspaniały wybór, pani Sommerson - orzekła wymodulowanym głosem, przypatruj c

si to zamo nej klientce, to niezdarnej sprzedawczyni.

- Ta młoda dama sugeruje, e le dobrałam rozmiar - powiedziała pani Sommerson, a

jej twarz nie była ju czerwona, tylko purpurowa.

- Ale nie, prosz pani - próbowała zaprotestowa Cassidy, ale umilkła, widz c wzrok

Julii.

- Jestem przekonana, e panna St. John chciała jedynie wyjawi pani, e ta seria ma

przekłaman numeracj .

- Mogła sama to powiedzie , zamiast sugerowa , e potrzebuj wi kszego rozmiaru.

Powinna , Julio, lepiej wyszkoli personel - odparła pani Sommerson i odwróciła si w stron
przymierzalni.

Oczy Cassidy rozbłysły na widok p kni cia materiału na obfitych kształtach

rozjuszonej klientki, ale spojrzenie Julii momentalnie przywołało j do porz dku.

- Przynios odpowiedni sukienk osobi cie, pani Sommerson - powiedziała łagodnie

szefowa - Jestem pewna, e b dzie pani zadowolona. A ty - zwróciła si dyskretnie do
pracownicy - zaczekaj w moim gabinecie.

background image

Oniemiała z przera enia Cassidy udała si do małego, skromnie urz dzonego

gabinetu. Rozejrzała si po pokoju i usiadła na małym, prostym krzesełku.

Na tym krze le siedziałam, kiedy dostałam t prac , siedz c te na nim, zostan

wylana, pomy lała. Oczami wyobra ni zobaczyła t scen . Za chwil wejdzie pani Wilson,
usi dzie przy pi knym biurku z drzewa ró anego, spojrzy na zdenerwowan pann St. John,
po czym zacznie:

- Cassidy, jeste dobr dziewczyn , ale nie masz serca do tej pracy.
- Pani Wilson, pani Sommerson nie powinna nosi rozmiaru czterna cie. Ja...
- Oczywi cie, e nie powinna. - Cassidy wyobraziła sobie, jak Julia przerywa jej z

cierpliwym u miechem. - Nie pomy lałam nawet przez chwil , by sprzeda jej tak sukienk ,
ale - tu szefowa uniesie palec dla podkre lenia swych słów - naszym zadaniem jest realizowa
wszystkie jej zachcianki i łechta pró no . Takt i sztuka dyplomacji to podstawowe cechy
dobrego sprzedawcy. Przed tob jeszcze wiele nauki, zwłaszcza je li chcesz pracowa w tym
sklepie. Musz by całkowicie pewna swojego personelu. Gdyby to był pierwszy taki
incydent, mogłabym przymkn oko, ale... - pani Wilson zrobi krótk pauz - ...ale nie dalej
jak w zeszłym tygodniu o wiadczyła pannie Teasdale, e w czarnej krepie wygl da jak w

ałobie. To nie s metody, jakie tu stosujemy.

- Oczywi cie, prosz pani - przytaknie Cassidy. - Ale przy włosach i cerze panny

Teasdale...

- Takt i dyplomacja - powtórzy Julia, jeszcze wy ej unosz c palec. - Mogła na

przykład zwróci uwag , e niebieski b dzie podkre lał kolor jej oczu, albo e ró b dzie
dobrym dodatkiem do jej karnacji. Klienci musz by rozpieszczani. Ka da kobieta
opuszczaj ca nasz sklep powinna czu , e wła nie zdobyła co wyj tkowego.

- Rozumiem, pani Wilson. Tylko e po prostu nie mog patrze , kiedy ludzie kupuj

co , co nie jest dla nich odpowiednie.

- Masz dobre serce - powie łagodnie Julia. - Ale nie masz talentu do tej pracy. W

ka dym razie takiego, jakiego oczekuj . Zapłac ci oczywi cie pensj i dam dobre referencje.
By mo e jednak powinna zacz od czego łatwiejszego, na przykład od sklepu z
artykułami gospodarstwa domowego.

W tym miejscu scenariusza przyszłych zdarze Cassidy zmarszczyła nos, a zaraz

potem otworzyły si drzwi gabinetu, weszła Julia i zasiadła za swoim biurkiem z drzewa
ró anego. Spojrzała na zdenerwowan pann St. John, po czym zacz ła:

- Cassidy, jeste dobr dziewczyn , ale...

background image

Takim to sposobem godzin pó niej panna St. John była ju bez pracy. Wał sała si

po Nabrze u Rybaków, rozkoszuj c si panuj c tu atmosfer , jakby ywcem przej t z
wesołego miasteczka. Kochała t obfito zapachów, d wi ków i kolorów. I ten radosny tłum.
I ycie pulsuj ce w ci gle zmieniaj cych si barwach. San Francisco było w oczach Cassidy
idealnym miastem, ale Nabrze e Rybaków zdawało si bajkow krain . Marzenia i rzeczywi-
sto zlewały si tu w jedno .

Min ła stragan, przepychaj c si pomi dzy rozwieszonymi błyskotkami, muskaj c

palcami jedwabne szale i chłon c wszystkimi zmysłami gr wiateł, wesoły gwar, mieszanin
zapachów i cał jarmarczn atmosfer . Ci gn ło j do zatoki, wi c ruszyła w jej stron .
Poczuła zapach ryb wypełniaj cy powietrze. Był w nim tak e aromat cebuli i przypraw.

Przysłuchiwała si handlarzom, którzy zachwalali swoje towary, i patrzyła na kraby

gotuj ce si w kociołku ustawionym na chodniku. Na nabrze u było mnóstwo tanich
restauracji i kramów. Panowały tu tandeta i tani blichtr, ale Cassidy uwielbiała włóczy si po
Nabrze u Rybaków, bo miało w sobie co przyjaznego i koj cego.

Pogryzaj c precle, skierowała si w stron stoiska z rybami i ywymi krabami.

Smu ki mgły wiły si u jej stóp, sło ce zacz ło chyli si ku zachodowi, a podmuchy
morskiej bryzy stawały si coraz bardziej dokuczliwe. Szcz liwie Cassidy miała na sobie
ciepł marynark w liwkowym kolorze.

Przynajmniej kupiłam sobie troch ładnych ubra ze sporym rabatem, pocieszała si w

my lach, lecz smutek nadal j trapił. Zmarszczyła brwi i odgryzła kolejny kawałek precla.
Gdyby nie te przekl te biodra pani Sommerson, nadal miałaby prac . A przecie chodziło jej
tylko o dobro klientki.

Ze zło ci odpi ła spinki i cisn ła je do kosza na mieci. Uwolnione włosy spłyn ły na

ramiona długimi, lu nymi lokami. Odetchn ła z ulg .

- Cholera! - zakl ła półgłosem i nerwowo przełkn ła kawałek precla. - Naprawd

potrzebowałam tej głupiej pracy. - Zacz ła ogarnia j depresja.

Szła przez port pomi dzy przycumowanymi łodziami, zastanawiaj c si nad swoj

sytuacj finansow . Czynsz miała opłacony tylko do nast pnego tygodnia, musiała te kupi
kolejn ryz papieru. Na podstawie szacunkowych kalkulacji doszła do wniosku, e zdoła
zaspokoi obie te potrzeby, o ile drastycznie ograniczy wydatki najedzenie.

Có , na pewno nie b dzie pierwsz pisark w San Francisco, która zaciska pasa. A

teorie o zdrowym od ywianiu s przereklamowane, pocieszała si w my lach, ko cz c precel.
Wiedziała, e ten posiłek musi starczy jej na długo. U miechn ła si , wsun ła r ce do
kieszeni i ruszyła w stron stacji znajduj cej si na ko cu portu.

background image

Zatok zacz ła spowija mgła. Tej nocy była delikatna i niejednolita. Nie

przypominała g stej masy, która cz sto okrywa i wod , i miasto. Na zachodzie sło ce kryło
si w falach, rzucaj c ostatnie promienie. Cassidy czekała na ko cowy złoty błysk. Humor
powoli jej si poprawiał. Była osob pełn nadziei i optymizmu, wiary i poczucia szcz cia.
Wierzyła w przeznaczenie i była pewna, e dla niej jest nim pisarstwo. Poniewa gazety co
jaki czas kupowały od niej artykuły i krótkie okazjonalne opowiadania, jej marzenia były
wci ywe. Przez cztery lata studiów pracowicie doskonaliła literacki kunszt, podpo-
rz dkowała temu wszystko. Praca dawała jej utrzymanie, lecz nic wi cej dla niej nie znaczyła.
Na randki chodziła tylko wtedy, gdy nie zaplanowała na dany wieczór jakiej lektury lub
pisania, i traktowała je niezobowi zuj co. Dot d nie poznała m czyzny, który
zainteresowałby j na tyle powa nie, by chciała zej z obranej cie ki. Miała jasno
wyznaczony cel. Prosta droga, bez zakr tów i objazdów.

Utrata pracy zasmuciła j jedynie chwilowo. Kiedy wieczorne niebo ciemniało, a na

nabrze u zacz ły rozbłyskiwa lampy, jej nastrój był ju du o lepszy ni kilka godzin wcze -
niej. W ko cu była przecie młoda i dzielna.

Co si znajdzie, pomy lała, wychylaj c si przez por cz. Nie potrzebowała du ych

pieni dzy i jakakolwiek praca pokryłaby jej potrzeby. Mo e sklep z artykułami gospodarstwa
domowego to rzeczywi cie dobre rozwi zanie. Ci ko urazi klienta, sprzedaj c mu toster.
Pocieszona t my l , odsun ła od siebie smutki i przyjrzała si mgle, która coraz zachłanniej
wyci gała swoje lepkie palce w jej stron .

Wieczorna bryza dała zna o sobie. Na niebie pojawił si ksi yc, ptaki ko czyły

swoje piewy, szykuj c si do nocy. Cassidy u miechn ła si i oddała marzeniom. Nagle a
podskoczyła, gdy czyja r ka chwyciła j za rami . Nie zd yła zareagowa , gdy stała ju
odwrócona, patrz c na twarz nieznajomego m czyzny.

Był wysoki, sporo wy szy od niej. Smukł budow podkre lały obcisłe d insy i czarny

sweter.

Zaskoczenie, a tak e nastrój wieczoru nad zatok sprawiły, e Cassidy zwróciła

uwag , i m czyzna był przystojny. Jej umysł pracował szybko, próbuj c ustali , czy
powinna przygl da mu si pod k tem jego urody, czy traktowa go jako zagro enie.

Miał ciemne włosy, za to oczy intensywnie niebieskie. Czarne włosy okalały szczupł ,

ko cist twarz i opadały na wysokie czoło. Nos miał długi i prosty, usta pełne i dołek w
brodzie.

Jego twarz przykuwała uwag , wr cz fascynowała.

background image

Przygl daj c mu si , Cassidy doszła jednak do wniosku, e te rysy bardziej pasuj do

mrocznych zaułków Wybrze a Barbary ni spokojnych okolic Nabrze a Rybaków.

Kiedy min ło pierwsze zaskoczenie, przytrzymała mocniej swoj torebk i

skrzy owała ramiona.

- Mam tylko dziesi dolarów - powiedziała stanowczo. - I potrzebuj ich nie mniej

ni ty.

- B d cicho. - Jego oczy zw ziły si .
Cassidy próbowała odgadn intencje nieznajomego. Kiedy uj ł jej brod , zadr ała,

zwalczaj c w sobie ch ucieczki. Bez słowa i z wielk uwag przygl dał si jej twarzy.
Wygl dał jak zahipnotyzowany, od czasu do czasu marszcz c jedynie brwi. Spróbowała
wyszarpn si z jego uchwytu.

- Mo esz si nie rusza ? - zapytał tonem nieznosz cym sprzeciwu. W jego niskim

głosie słycha było rozdra nienie, a palce mocniej zacisn ły si na jej twarzy.

- Posłuchaj - zacz ła spokojnie - mam czarny pas w karate i bez trudu połami ci obie

r ce, je li spróbujesz mnie skrzywdzi . - Mówi c to, spojrzała ponad jego ramieniem,
szukaj c wiateł restauracji, które gin ły we mgle. Zorientowała si , e wokół nie było
nikogo. - Bez trudu potrafi goł r k złama desk o grubo ci dziesi ciu centymetrów. -
Zauwa yła, e mimo szczupłej budowy ramiona m czyzny były szerokie. - I potrafi bardzo
gło no krzycze - kontynuowała. - Lepiej odejd .

- Doskonała... - Przesun ł kciukiem wzdłu linii jej brody. Serce Cassidy biło na

alarm. - Absolutnie doskonała. - W jednej chwili napi cie uciekło z jego oczu i u miechn ł
si . Zmiana w wygl dzie była tak gwałtowna i zaskakuj ca, e Cassidy zdziwiła si
niepomiernie. - Tylko po co miałaby to robi ?

- Co robi ?
- Łama goł r k tak grub dech .
- O czym ty mówisz? - zapytała zdumiona, bo ze zdenerwowania zapomniała o swoim

kłamstwie. A kiedy sobie o nim przypomniała, zmieszała si bardzo. - A tak, to... To dla
wprawy... - Przerwała, bo uderzył j cały absurd tej sytuacji. Oto ona, przyszła pisarka, stoi w
opustoszałym, ton cym we mgle porcie, prowadz c bezsensown rozmow z jakim
maniakiem, który trzyma j za brod . - Naprawd lepiej mnie pu i odejd , zanim zrobi ci
co złego.

- Wła nie ciebie szukałem. - Kompletnie zignorował jej propozycj .
W jego wymowie zauwa yła obce naleciało ci, nie potrafiła jednak odgadn , sk d

pochodził.

background image

- Raczej nie jestem zainteresowana. Mam m a, który jest obro c w dru ynie

futbolowej. Ma metr dziewi dziesi t wzrostu i wa y sto kilogramów. Jest bardzo zazdrosny i
b dzie tu lada moment. A teraz mnie pu i mo esz wzi sobie te cholerne dziesi dolarów.

- Co ty pleciesz, do diabła? - Uniósł brwi. Mgła g stniała za jego plecami. Wygl dał

gro nie. - My lisz, e chc ci okra ? - Dreszcz irytacji przemkn ł przez jego twarz. -
Dziecinko, nie zamierzam pozbawi ci ani twoich dziesi ciu dolarów, ani czci. Chc ci
namalowa , a nie zgwałci .

- Namalowa ? - Była wyra nie zaintrygowana. - Jeste artyst ? Nie wygl dasz mi na

takiego. - Przypominał raczej pirata, ale dyskretnie to przemilczała. - Naprawd jeste
malarzem?

- I to znakomitym - stwierdził arogancko i uniósł odrobin wy ej głow Cassidy, by

ksi yc o wietlił jej twarz. - Znanym i utalentowanym. - U miechn ł si ujmuj co.

- Jestem pod wra eniem tej niezwykle doniosłej deklaracji. - Pomy lała, e bez

w tpienia jest obł kany, ale nie zachowuje si agresywnie i nawet potrafi by na swój sposób
sympatyczny. Jak jego u miech. Zapomniała nawet o strachu.

- Wła nie tego si spodziewałem. - Wreszcie pu cił jej brod . - Mieszkam na łodzi na

obrze ach miasta. Pójdziemy tam i jeszcze dzi zaczn szkice.

W oczach Cassidy pojawiła si nutka rozbawienia.
- Najpierw chciałabym zobaczy jakie twoje prace. Nie s dzisz, e tak powinno by ?
Na jego twarzy znów pojawiła si irytacja.
- Kobiety maj chyba klapki na oczach i my l tylko o jednym. Posłuchaj... Jak masz

na imi ?

- Cassidy - odparła odruchowo. - Cassidy St. John.
- O nie! Pół Irlandka, pół Angielka. No to mamy niezł mieszank wybuchow . -

Wcisn ł r ce w kieszenie. Cały czas uwa nie studiował jej wygl d. - Nie interesuje mnie
twoje dziesi dolarów, nie zamierzam te nastawa na twoj cnot . Chc jedynie twojej
twarzy.

- Nie poszłabym na łód z samym Michałem Aniołem, gdyby tak si do tego zabrał.
- W porz dku - rzucił niecierpliwie. - Wypijemy fili ank kawy w dobrze o wietlonej

i zatłoczonej restauracji. Czy to ci odpowiada? A je li spróbuj zrobi co niestosownego, to
zawsze b dziesz mogła połama stolik swoimi wy wiczonymi gołymi r kami, czym zwrócisz
na siebie uwag , i na pewno kto przyjdzie ci z pomoc .

- Na to mog si zgodzi - odparła, u miechaj c si szeroko.

background image

Zanim zd yła powiedzie co jeszcze, złapał j za r k i poci gn ł do małej, do

obskurnej kafejki. Przez chwil w milczeniu siedzieli przy stoliku, a on znowu badawczo j
ogl dał. Zauwa yła, e jego oczy były jeszcze bardziej niebieskie, ni jej si wydawało
poprzednio, kontrastuj c przy tym z ciemn karnacj i czarnymi brwiami i rz sami.
Próbowała odgadn , jaki człowiek kryje si za tym niezwykłym bł kitnym spojrzeniem.
Kelnerka przerwała jej rozmy lania.

- Co zamawiacie?
- Kaw ... Dwie kawy - dodała, poniewa m czyzna nie odezwał si słowem, a kiedy

kelnerka poszła do kuchni, zapytała: - Dlaczego ci gle mi si tak przygl dasz? To
niegrzeczne. I denerwuj ce.

- wiatło jest tu okropne, ale zawsze lepsze ni w tamtej mgle. Nie wykrzywiaj si ! -

nakazał. - Przez to powstaje niepotrzebna linia, o tutaj... - Zanim zareagowała, wyci gn ł r k
i przesun ł palcem pomi dzy jej brwiami. - Masz niezwykł twarz, tylko jeszcze nie wiem,
czy twoje oczy s jej zalet , czy te wad . Jako trudno uwierzy tym fiołkowym oczom.

Kiedy Cassidy próbowała strawi t obraz , wróciła kelnerka z kaw . M czyzna

u miechn ł si do niej promiennie i wyci gn ł ołówek z jej kieszonki.

- B d tego potrzebował przez chwil . - Spojrzał na Cassidy. - Pij kaw , zrelaksuj si .

To nie zaboli.

Zacz ł szkicowa , a ona posłusznie zastosowała si do jego polece .
- Masz jak prac , czy mo e twój fikcyjny mał onek ci utrzymuje?
- Sk d wiesz, e fikcyjny?
- Z tego samego ródła, z którego wiem, e miałaby powa ne kłopoty, by połama

desk gołymi r kami - odparł, nie przerywaj c rysowania. - To jak, masz prac ?

- Wylali mnie dzi po południu - powiedziała ze smutkiem, patrz c w kaw .
- To wietnie - ucieszył si . - Nie marszcz czoła! Zapłac ci standardow stawk za

dwa miesi ce pozowania. To, co planuj stworzy , nie powinno zaj wi cej czasu. Nie b d
taka zdziwiona, Cassidy. Moje intencje od samego pocz tku były czyste i jasne. To tylko
twoja wyobra nia tworzyła jakie chore scenariusze.

- Moja wyobra nia zareagowała całkiem prawidłowo na obcego faceta, który

niespodziewanie wyłania si z mgły i wyci ga do mnie r ce.

Przerwał na chwil prac i odparł cierpko:
- Nie wydaje mi si , eby co takiego miało miejsce. Chciała jeszcze co powiedzie ,

ale jej wzrok zatrzymał si na kartce papieru. Odstawiła fili ank .

background image

- To jest wspaniałe! - wyszeptała z niekłamanym zachwytem. - W kilku miałych

poci gni ciach osi gn ł nieprawdopodobny efekt. Zdołał uchwyci nie tylko rysy jej twarzy,
ale równie wszystkie emocje, jakie ni w tej chwili targały. - To wspaniałe... - powtórzyła. -
Ty naprawd masz talent.

- Ju ci o tym mówiłem. - Zabrał si znów do szkicowania.
Maj c przed oczyma taki efekt jego krótkiej pracy, Cassidy nabrała wiary w lepsze

jutro. Stałe zatrudnienie przez najbli sze dwa miesi ce byłoby darem niebios. Po tym okresie
powinna ju znale jakiego wydawc , który zainteresowałby si jej maszynopisem. Nie
musiała wi c handlowa ani tosterami, ani sznurowadłami, ani mydłem i powidłem! Wolne
wieczory na pisanie! Korzy ci mno yły si jedna za drug . To przeznaczenie zesłało jej pani
Sommerson.

- Naprawd chcesz, ebym ci pozowała?
- Tak, tego wła nie chc . - Sko czył drugi szkic. - Zaczynamy jutro rano, o dziewi tej.
- Ale...
- Nie spinaj włosów, nie maluj si zbytnio. Mo esz troch podkre li oczy, ale nic

wi cej.

- Nie powiedziałam jeszcze...
- Zaraz podam ci adres. - W ogóle nie zwracał uwagi na jej próby doj cia do głosu. -

Dobrze znasz miasto?

- Urodziłam si tutaj. Aleja...
- wietnie, wi c bez problemu trafisz do mojego studia Nagryzmolił adres na

serwetce. Nagle gwałtownie uniósł głow i uwa nie obj ł Cassidy wzrokiem. Przez chwil
wpatrywali si w siebie nawzajem.

Nie potrafiła nazwa tego, co poczuła, ale była pewna, e jeszcze nigdy czego takiego

nie do wiadczyła. Urwało si to równie gwałtownie, jak zacz ło.

M czyzna wstał, przypomniał godzin spotkania, po czym wyszedł, zostawiaj c

pieni dze za kaw .

Cassidy podniosła rysunki i zacz ła im si przygl da . Czy rzeczywi cie jej

podbródek tak wygl da? Uniosła dłonie do twarzy, przypominaj c sobie, jak on badał jej
rysy. Nic złego si nie stanie, je li tam pójdzie. Zobaczy, jak to wygl da, i najwy ej
zrezygnuje. Zawsze mo e odmówi i wyj . Z przekonaniem, e tak wła nie w razie potrzeby
post pi, schowała szkice i adres studia do torebki, po czym wyszła z kafejki na ulic .

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Poranek był cudownie czysty. Cassidy ubrała si w zwykły, niezobowi zuj cy strój,

nie wiedziała bowiem, jak powinna zaprezentowa si pocz tkuj ca modelka na pierwszej
sesji. Doszła do wniosku, e w d insach i białej koszuli z długimi r kawami b dzie wygl dała
najbardziej odpowiednio. Zgodnie z poleceniem nie spi ła włosów, a makija był prawie
niewidoczny. Nie zdecydowała jeszcze, czy b dzie pozowała temu dziwnemu, intryguj cemu
m czy nie, którego spotkała we mgle, ale ciekawo kazała jej przyj do studia.

Przepisała adres do swojego notesu i pospieszyła na przystanek, aby złapa tramwaj

jad cy do centrum. Nie spodziewała si , e adres, który artysta nagryzmolił na kartce,
dotyczył tak ekskluzywnej dzielnicy miasta. S dziła raczej, e studio b dzie poło one
niedaleko jej mieszkania w North Beach, gdzie panowała swobodna, artystyczna atmosfera.
Cyganeria - pisarze, muzycy i malarze - zajmowała ten rejon miasta, tworz c jego
niepowtarzalny klimat. Pomy lała, e mo e jej malarz ma bogatego sponsora, który zało ył
dla niego to kosztowne studio. Nieznajomy w ogóle nie odpowiadał jej wyobra eniom o
artystach, a przecie poznała ich całkiem sporo. Zmieniła jednak zdanie, kiedy zobaczyła jego
r ce. To były najpi kniejsze dłonie, jakie Cassidy kiedykolwiek widziała. Długie i szczupłe, z
w skimi paznokciami i wyra nie zaznaczonymi ko mi. Sprawiały wra enie delikatnych, a
zarazem silnych, o czym przekonała si , kiedy trzymał jej podbródek.

Dobrze zapami tała jego twarz i wielokrotnie przywoływała jej obraz w my lach.

Było w niej co niepowtarzalnego - surowego i poci gaj cego zarazem. Cassidy pomy lała,

e gdyby to ona była malark , tak wła nie twarz chciałaby uwieczni na płótnie. Miał

bowiem wyraziste ko ci, a w niepokoj co niebieskich oczach czaiła si jaka tajemnica.

D wi k dzwonka tramwaju wyrwał j z rozmy la .
Głupia jestem, wytkn ła sobie w duchu. Nawet nie wiem, jak on si nazywa, a ju

zachwycam si jego twarz . To on ma si zachwyca moj , a nie na odwrót.

Wysiadła i zatrzymała si na chodniku, rozgl daj c si za wła ciwym numerem domu.
Miałam racj co do tej dzielnicy, pomy lała.
Podobnie jak w innych rejonach miasta, była tu niesamowita mieszanina egzotyki i

kosmopolityzmu, romantyczno ci i praktyczno ci. Wielobarwne oblicze San Francisco wida
było tu równie dobrze, jak w Chinatown czy Telegraph Hill.

Dzie był pi kny i ciepły. Cassidy rozkoszowała si urokami pogody, a jej my li

pod yły do maszynopisu, który zostawiła na biurku w domu. Wróciła do rzeczywisto ci

background image

dopiero w chwili, gdy zorientowała si , e stoi przed domem, którego szukała. I ogromnie si
zdumiała.

Galeria. Cassidy raz jeszcze sprawdziła, czy nie pomyliła adresu, a jej zdumienie

narastało. Czytała o tym miejscu zaledwie kilka miesi cy wcze niej, doskonale te pami tała
jego otwarcie przed pi ciu laty. Od tego czasu Galeria zyskała sobie reputacj , jakiej
zazdro ciła jej konkurencja. Była wizytówk sztuki najwy szych lotów. Wernisa w Galerii
zapewniał rozwój kariery pocz tkuj cym artystom lub wzmacniał pozycj znanych twórców.
Kolekcjonerzy i koneserzy zbierali si tu, aby podziwia i krytykowa prezentowane prace.
W tym miejscu wypadało bywa . Podobnie jak wi kszo budynków w mie cie, ten tak e był
elegancki i niekonwencjonalny, prosty i bezpretensjonalny. Tymczasem wewn trz
znajdowały si skarby malarstwa i rze by. Cassidy wiedziała te , e jednym z
najwybitniejszych twórców, których prace znajdowały si w Galerii, był jej wła ciciel, Colin
Sullivan. Starała si przypomnie sobie, co o nim czytała, i wszystkie kawałki układanki
zacz ły do siebie pasowa .

Był imigrantem z Irlandii, ale mieszkał w Ameryce ponad pi tna cie lat. Karier

rozpocz ł, kiedy miał niecałe dwadzie cia lat. Malował głównie farbami olejnymi, a jego
znakiem rozpoznawczym było niezwykłe operowanie wiatłem i cieniem. Mówiono o nim, e
jest bardzo niecierpliwy, ale i błyskotliwy. Miał pewnie troch powy ej trzydziestki. Nie był

onaty, cho romansował z wieloma kobietami. Była w ród nich i ksi niczka, i

primabalerina. Jego obrazy kupowano za bajo skie sumy, ale rzadko brał prowizj od
sprzeda y. Malował dla przyjemno ci. Dopiero teraz, stoj c w cieple porannego sło ca i
składaj c w cało plotki i zasłyszane informacje, Cassidy zdała sobie spraw , dlaczego twarz
artysty wydawała si jej znajoma. Widziała jego zdj cie w gazecie, kiedy Galeria była
otwierana, chyba pi lat temu.

Colin Sullivan... Wzi ła gł boki oddech i poprawiła włosy. Colin Sullivan chciał j

namalowa . Odmówił kiedy wykonania portretu jednej z gwiazd Hollywood, a chciał
namalowa Cassidy St. John, bezrobotn pisark , której najwi kszym jak dot d osi gni ciem
było opublikowanie kilku opowiada w babskim magazynie. Nagle przypomniała sobie, jak z
obawy, e nieznajomy m czyzna zamierza na ni napa , opowiedziała mu ró ne głupoty.
Przygryzła wargi z irytacj i za enowaniem.

Mógł si przecie przedstawi , zamiast skrada si za mn i mnie dotyka , pomy lała.

Có , jak na takie okoliczno ci, Cassidy zachowała si zupełnie naturalnie i nie było powodu,
by czuła si zakłopotana. Poza tym Colin Sullivan zaprosił j do siebie. To on zaaran ował

background image

cał t sytuacj . Cassidy przyszła tu tylko po to, eby podj decyzj , czy przyjmie ofert
pracy.

Mocniej chwyciła torebk , ałuj c przez chwil , e nie ubrała si w co bardziej

eleganckiego, i ruszyła w kierunku wej cia do Galerii. Drzwi były zamkni te.

Nacisn ła ponownie klamk , ale zdała sobie spraw , e pora była zbyt wczesna, by

Galeria ju działała, zaraz, Sullivan mówił co o studiu, które z pewno ci ma osobne
wej cie. Cassidy skr ciła za rogiem budynku i spróbowała otworzy boczne drzwi. One
jednak tak e nie drgn ły. Niezra ona poszła dalej, próbuj c dosta si do budynku drzwiami
znajduj cymi si z tyłu. Tak e bez skutku. Wówczas jej uwag przykuły drewniane schody
wiod ce na pi tro.

Uniosła głow i osłaniaj c oczy przed sło cem, przyjrzała si rz dowi okien. Szyby

odbijały wiatło. Pomy lała, e gdyby to ona była artyst i miała swoje studio, z pewno ci
byłoby ono na pi trze. Zacz ła wspina si po stromych schodach. Na ich szczycie
znajdowały si kolejne drzwi. Cassidy chwyciła za klamk , zawahała si przez chwil , lecz
zdecydowała si zapuka . Spojrzała przez rami i zorientowała si , e była bardzo wysoko.

- Spó niła si - powiedział wyra nie zniecierpliwiony Colin, otwieraj c drzwi. Złapał

j za r k i wci gn ł do rodka, zanim zd yła odpowiedzie .

Poczuła zapach terpentyny i farb. Gospodarz wygl dał równie gro nie w jasnym

wietle dnia, jak i na przystani w g stej mgle. I podobnie jak wtedy przytrzymał jej podbródek

silnymi dło mi.

- Panie Sullivan... - zacz ła podenerwowana.
- Ciii - Przechylił jej twarz w lew stron i zmru ył oczy. - Tak, wygl da jeszcze lepiej

w dobrym wietle. Podejd tutaj. Musz zrobi wst pne szkice.

- Panie Sullivan - spróbowała ponownie, kiedy prowadził j przez du y, przestronny

pokój, wypełniony płótnami i innym sprz tem malarskim. - Chciałabym dowiedzie si
wi cej o tej pracy, zanim ostatecznie si zdecyduj .

- Usi d tutaj. - Posadził j sił na stołku. - Nie garb si - dodał.
- Panie Sullivan, czy mo e mnie pan posłucha ?
- Teraz b d cicho. - Wzi ł do r ki szeroki szkicownik i ołówek.
Skonfundowana, westchn ła i skrzy owała r ce na piersi. Mo e b dzie łatwiej, kiedy

sko czy szkicowa , uznała i zacz ła rozgl da si po pokoju. Był du y, miał wiele szerokich
okien oraz okno w dachu, co ogromnie jej si podobało.

Przestronne okna wpuszczały du o wiatła słonecznego, drewniane podłogi były tu i

ówdzie pochlapane farb . Pod kremow cian le ała bezładnie sterta nienaci gni tych

background image

płócien. Tu i tam stały sztalugi, a wielki stół zawalony był ró nego rodzaju farbami,
p dzlami, szmatkami i butelkami.

- Wyjrzyj przez okno - powiedział Colin. - Potrzebny mi profil.
Posłusznie wykonała polecenie. Uczucie irytacji ust piło, kiedy zauwa yła małego,

zapracowanego wróbla na gał zi d bu. U miechn ła si ciepło.

- Co widzisz? - Colin przysun ł si do niej.
- Małego wróbla, o tam! - wyci gn ła r k przed siebie. - Zobacz, jak bardzo si stara,

eby sko czy to gniazdo. Buduje je z ró nych kawałków patyczków, nitek, trawy czy innych

skarbów, które znajdzie. Człowiek potrzebuje cegieł i cementu, a taki mały ptaszek potrafi
stworzy równie dobre schronienie bez r k, narz dzi i wykwalifikowanych robotników.
Wspaniałe, nie s dzisz? - Odwróciła si z u miechem.

Był bli ej, ni si spodziewała. Zakr ciło jej si troch w głowie.
- By mo e jeste jeszcze wspanialsza, ni my lałem.
- Odsun ł kosmyk włosów z jej ramienia.
Przypomniała sobie, e powinna zachowywa si z rezerw .
- Panie Sullivan...
- Colin - przerwał, kontynuuj c układanie jej włosów.
- Albo Sullivan, je li wolisz.
- Colin - powiedziała spokojnie - wczoraj nie miałam poj cia, kim jeste . Dotarło to do

ranie dopiero dzi , kiedy stan łam przed Galeri . - Poruszyła si , zmieszana faktem, e nadal
stał tak blisko niej. - Oczywi cie pochlebia mi, e zamierzasz mnie namalowa , ale
chciałabym wiedzie , czego ode mnie Oczekujesz i...

- Oczekuj , e pozostaniesz w jednej pozycji przez dwadzie cia minut bez wiercenia

si . - Przeło ył pasmo jej włosów ponownie do przodu. Jego palce dotkn ły jej szyi. Poczuła,
jak przeszedł j przyjemny dreszcz, lecz Colin zdawał si tego nie zauwa a . - Oczekuj , e
b dziesz słuchała moich instrukcji i b dziesz cicho, dopóki nie powiem, e mo esz ju
mówi . Oczekuj , e b dziesz punktualna i nie b dziesz marudziła, e musisz wyj
wcze niej, bo masz umówion randk .

- Byłam punktualnie - odparowała i obróciła głow , niwecz c mistern prac Colina

nad uło eniem jej włosów.

- Nie powiedziałe mi, e wej cie jest z tyłu budynku, wi c chodziłam dookoła, zanim

znalazłam wła ciwe drzwi.

- Do tego jeste bystra - powiedział z drwin . - Twoje oczy gwałtownie ciemniej ,

kiedy wychodzi z ciebie irlandzka natura. Nazywasz si Cassidy St. John, tak?

background image

- To nazwisko rodowe mojej matki. Chciała doda co jeszcze, ale jej przerwał:
- Znałem kilkoro Irlandczyków o tym nazwisku. Uniósł jej r ce i zacz ł si im

przygl da .

- Nie znam nikogo z rodziny mojej matki. - Nie była zadowolona z faktu, e jej

dotyka. - Moja matka zmarła przy porodzie.

- Rozumiem. - Uniósł jej dłonie. - Masz bardzo szczupłe r ce. A kim jest twój ojciec?
- Jego rodzina pochodzi z Devonu. Zmarł cztery lata temu. Ale nie wiem, co to ma

wspólnego z moj prac dla ciebie.

- Wszystko ma znaczenie dla naszej wspólnej pracy.
- Uniósł wzrok z jej dłoni, ale nadal trzymał je w swoich.
- Odziedziczyła oczy i włosy po matce, a skór i budow po ojcu. Jeste

uciele nieniem sprzeczno ci, Cassidy St. John. I tym, czego ja potrzebuj . Twoje włosy maj
wiele ró nych odcieni i wygl daj tak naturalnie, jakby dopiero wstała z łó ka. Masz na tyle
rozumu, e nie próbujesz ich układa i ujarzmia . Barwa twoich oczu zmienia si od bł kitu
po fiolet, a w ich kształcie jest co egzotycznego. S stworzone do tego, eby ci gle oddawa
si marzeniom. A budow masz jak angielska arystokratka. Twoje usta s gładkie, sugeruj ,

e nale do osoby zdolnej do pasji. Skór masz czyst , odcie ró u pod barw ko ci

słoniowej. Obraz, który chc namalowa , musi zawiera specyficzne elementy. Wymagam
szczególnych cech od moich modelek. Ty je wszystkie posiadasz. - Przerwał na chwil i
pokiwał głow . - Czy to zaspokoiło twoj ciekawo ?

Wpatrywała si w niego jak zahipnotyzowana, próbuj c wyobrazi sobie siebie tak,

jak j opisał. Czy jej pochodzenie rzeczywi cie tak mocno wpłyn ło na to, jak wygl dała?

- Raczej nie. - Westchn ła, po czym ponownie na niego spojrzała. - Ale jestem na tyle

pró na, e chc , by Colin Sullivan mnie namalował, i na tyle biedna, e potrzebuj tej pracy. -
U miechn ła si . - Czy dzi ki temu obrazowi stan si nie miertelna? Zawsze chciałam by .

Colin roze miał si . Jego miech zabrzmiał ciepło i rado nie. U cisn ł jej dłonie i

niespodziewanie przytkn ł do swych ust.

- Dla mnie b dziesz.
Próbowała co odpowiedzie , ale przerwała, kiedy otworzyły si drzwi studia.
- Colin, musz ... - Kobieta, która weszła do pokoju, przerwała gwałtownie i spojrzała

uwa nie na Cassidy. - O, przepraszam! - powiedziała, gdy zauwa yła ich zł czone r ce. - Nie
wiedziałam, e jeste zaj ty.

background image

- Wszystko w porz dku, Gail - odparł spokojnie. - Wiesz, e kiedy pracuj , to

zamykam drzwi studia na zamek. To jest Cassidy St. John, która b dzie dla mnie pozowa .
Cassidy, to jest Gail Kingsley, niezwykle utalentowana artystka, która zarz dza Galeri .

Gail Kingsley przyci gała wzrok. Była wysoka i szczupła, miała trójk tn twarz

ukoronowan jaskrawoczerwon czupryn . W jej wygl dzie i postawie było co in-
tryguj cego. Bystre, zielone oczy miały ciemn opraw . Szerokie usta malowała
jasnoczerwon szmink , a w uszach nosiła złote kolczyki. Sukienk , któr miała na sobie,
lu n i zwiewn , uszyto z tkaniny o ró nych odcieniach zieleni. Ruchy Gail były szybkie i
gwałtowne. Zrobiła kilka kroków i wida było od razu, e jest to kobieta z nerwem i pełna
energii. Naprawd robiła wra enie. A dech zapierało w piersiach. Przyjrzała si badawczo
twarzy Cassidy, co sprawiło, e ta poczuła si nieswojo.

- Ładnie zbudowana - skomentowała Gail lekcewa co. - Ale kolor raczej nudny, nie

s dzisz?

- Nie mo emy wszyscy mie czerwonych włosów - odpowiedziała Cassidy ze zło liw

bezpo rednio ci .

- Nie da si ukry - przytakn ł Colin z rozbawieniem i zwrócił si do Gail: - Czy

czego potrzebujesz? Chc wróci do pracy.

Cassidy pomy lała, e ludzi, którzy s ze sob zwi zani, otacza szczególna aura.

Wida to w ich spojrzeniu, ruchach i tonie głosu. W chwili, gdy Gail spojrzała na Colina,
Cassidy natychmiast si domy liła, e s lub byli kochankami.

Poczuła lekkie rozczarowanie i bezskutecznie próbowała wyrwa swoje dłonie z r k

Colina.

- Chodzi o „Portret dziewczyny" Higgina. Zaoferowali my za niego pi tysi cy, ale

Higgin nie chce zaakceptowa tej ceny bez twojej zgody. Planuj zamkn t spraw jeszcze
dzisiaj.

- A kto zło ył ofert ?
- Charles Dupres.
- Powiedz Higginowi, eby si zgodził. Dupres nie b dzie si targował i na pewno

zachowa si przyzwoicie. Co jeszcze?

Było co odpychaj cego w jego głosie. Cassidy zauwa yła błysk w oczach Gail.
- Nic, co nie mo e poczeka . Id zadzwoni do Higgina.
- wietnie. - Zanim Gail doszła do drzwi, odwrócił si do Cassidy i ponownie zaj ł si

jej włosami. - Nie mo e tak by - oznajmił gniewnie, lustruj c j od stóp do głów.

background image

Zmieszana jego o wiadczeniem, wstrz ni ta tym, co odkryła we wzroku Gail,

Cassidy popatrzyła na Colina i poprawiaj c nerwowo włosy, zapytała:

- Co jest nie tak?
- Ten strój. - Machn ł niedbale r k .
- Nie powiedziałe , jak chcesz, ebym si ubrała. Poza tym jeszcze nie zdecydowałam,

czy b d dla ciebie pozowa . - Wzruszyła ramionami, poirytowana tym, e musi si
usprawiedliwia . - Mogłe da mi wskazówki co do stroju, a ty tylko nabazgrałe adres i
uznałe spraw za załatwion .

- Potrzebuj czego jednolitego i pofałdowanego, bez podkre lania talii czy innych

dodatków - rozmy lał na głos, ignoruj c jej uwagi. - Czego w kolorze ko ci słoniowej, nie
białego. Długiego i l ni cego. - Gdy uj ł jej tali w dłonie, Cassidy wprost zamurowało. -
Bioder prawie nie masz, talia jak u dziecka. Szyja b dzie zakryta, wi c nie ma si co
przejmowa brakiem rowka mi dzy piersiami.

Czerwona z w ciekło ci, zeskoczyła ze stołka i odepchn ła Colina.
- To moje ciało i mam w nosie twoje obserwacje. Mój rowek lub jego brak to tylko

moja sprawa i nic ci do tego.

- Nie b d dzieckiem. - Energicznie posadził j z powrotem na taborecie. - Jak na razie

twoje ciało interesuje mnie tylko z artystycznego punktu widzenia. Je li si to zmieni, to
dowiesz si o tym pierwsza.

- Chwileczk ... - Zsun ła si ponownie z krzesełka.
- Niesamowite. - Przytrzymał jej twarz, eby dobrze go widziała. - Wychodzi twój

charakterek, ale to nie jest stan, którego poszukuj . Mo e kiedy ...

U miechn ła si łagodnie, kiedy jego dłonie zacz ły masowa jej kark. Było to dla

niej tak nowe doznanie, e nie doko czyła rozpocz tego zdania. Słowa Colina zabrzmiały
równie pieszczotliwie, jak dotyk dłoni na jej skórze. Delikatny irlandzki akcent w jego głosie
przybrał na sile.

- Szukam złudzenia. I czego realnego, namacalnego. Marzenia. Czy mo esz by

moim marzeniem, Cass?

W tym momencie, kiedy ich twarze były zaledwie centymetry od siebie, a ich ciała

dotkn ły si i Cassidy przenikn ło ciepło Colina, pomy lała, e mogłaby by wszystkim, o co
by poprosił. Nic nie było niemo liwe. U wiadomiła sobie, na czym polega jego władza nad
kobietami. Był czaruj cy, wygl dał troch jak pirat, i pewnie dlatego wr cz oczekiwała, e w
jego mowie pojawi si egzotyczne brzmienie. A w ogóle m ski i silny był ten Colin Sullivan.
Wiedziała, e był wiadom tej władzy, jak miał nad kobietami, i u ywał jej bez skrupułów.

background image

Ale nawet to dodawało mu atrakcyjno ci. Czuła, e ulega jego urokowi, a emocje przysłaniaj
jej rozum. Zastanawiała si , jakie to byłoby uczucie, gdyby jego usta dotkn ły jej warg i czy
ten pocałunek byłby tak ekscytuj cy, jak to sobie wyobra ała. Broni c si przed takimi
my lami, poło yła r ce na piersi Colina i odsun ła si na bezpieczn odległo . I - Niełatwy z
ciebie facet, Colin. - Wzi ła gł boki oddech, aby uspokoi dr enie r k.

- Masz racj . - Na jego twarzy wyraz irytacji mieszał si z ciekawo ci . - Ile masz lat,

Cassidy?

- Dwadzie cia trzy. - Spojrzała mu w oczy. - Dlaczego pytasz?
Wzruszył ramionami, wsun ł r ce do kieszeni i zacz ł spacerowa po pokoju.
- Musz wiedzie o tobie wszystko, zanim zaczn pracowa . Portret musi pokaza ,

kim jeste , na tym wła nie trzeba si skupi . Znajd jak najpr dzej odpowiedni sukienk .
Chc zacz prac . Ju pora.

W jego ruchach pojawił si po piech, co kontrastowało z tym Colinem, który

dosłownie przed chwil uwodził j swym głosem. Kim jest Colin Sullivan, zastanawiała si
Cassidy. Wiedziała, e to, co odkryje, mo e okaza si niebezpieczne, ale pragn ła
dowiedzie si o nim jak najwi cej.

- My l , e wiem, jakiej sukni szukasz - zaryzykowała. - Wprawdzie nie całkiem jest

koloru ko ci słoniowej, co bli ej perłowego, ale fason ma prosty. Niestety kosztuje bardzo
du o, bo to jedwab.

- Gdzie j mo na dosta ? - Zatrzymał si przed ni .
- Chod my j zobaczy .
Pospiesznie uj ł Cassidy pod r k i wyprowadził tylnymi drzwiami. Schodziła

ostro nie po stromych schodach, nie ryzykuj c połamania karku.

- Któr dy teraz? - zapytał, kiedy doprowadził j przed front budynku.
- To tylko kilka domów st d. - Machn ła r k w lewo.
- Ale Colin... - Zanim sko czyła my l, ju prowadził j pospiesznie we wskazanym

kierunku. - Colin, my l , e powiniene wiedzie ... Bo e, nie nad am. Mógłby zwolni ?

- Masz długie nogi. - Nie zwolnił tempa.
J kn ła zdegustowana i próbowała dotrzyma mu kroku.
- My l , e powiniene co wiedzie . Ta sukienka jest w sklepie, z którego zostałam

wczoraj zwolniona.

- Sklep odzie owy? - Ta wiadomo zainteresowała go na tyle, e zwolnił nieco i

przyjrzał si uwa nie Cassidy. Odgarn ł jej włosy. - Co ty robiła w sklepie z sukienkami?

Posłała mu mro ce spojrzenie.

background image

- Zarabiałam na ycie, Sullivan. Niektórzy musz tak robi , eby mie co je .
- Nie dra nij si ze mn , Cass - poradził łagodnie.
- Nie jeste profesjonaln sprzedawczyni .
- I wła nie dlatego zostałam zwolniona. - U miechn ła si . - Nie jestem te

profesjonaln kelnerk , wi c straciłam prac w barze, bo nie pozwalałam si podszczypywa i
obrzuca sałatk . Nie b d ju wspominała mojej krótkiej kariery operatorki centrali
telefonicznej. To smutna, wr cz ałosna historia, a dzi jest taki pi kny dzie .

- Uniosła głow , eby u miechn si do Colina.
Znów si jej przygl dał.
- Je li nie jeste ani profesjonaln sprzedawczyni , ani kelnerk , ani operatork

centrali telefonicznej, to kim jeste , Cass?

- Walcz o to, by by pisark , a wygl da na to, e imałam si ró nych

nieodpowiednich zaj , odk d sko czyłam szkoł .

- Pisarka... - Pokiwał głow patrz c w dół na Cassidy. - Co piszesz?
- Nowele, których nikt nie publikuje. - Ponownie si u miechn ła. - I sporadycznie

artykuły o tym, jaki wpływ maj perfumy na nowoczesnych m czyzn. Musz co pisa , eby
nie wyj z wprawy.

- Jeste chocia w tym dobra? - Omin ł kolejnego przechodnia, nie spuszczaj c z niej

wzroku.

- Jestem naturalna, niezmanierowana, drzemie we mnie wielki nieodkryty talent. -

Odrzuciła włosy na ramiona i wskazała na sklep. - Jeste my na miejscu. Butik The Best.
Ciekawa jestem, co Julia powie, gdy mnie zobaczy. Pewnie pomy li, e jestem twoj
utrzymank - Przygryzła wargi, eby stłumi chichot, po czym ponownie spojrzała na Colina:
- Masz w zanadrzu kilka zniewalaj cych spojrze ? - Iskry rozbawienia ta czyły w jej oczach,
kiedy zatrzymała si przed wej ciem do sklepu. - Mógłby posła mi kilka i dałby Julii temat
do rozmów na najbli sze tygodnie. - Otworzyła drzwi, a na jej pi knej twarzy pojawił si
u miech.

Poprawna jak zawsze Julia powitała Colina z przesadn grzeczno ci i jedynie z

nieznacznym zaskoczeniem spojrzała na dawn pracownic . Gdy dotarło do niej, e zawitał
do jej sklepu sam wielki Sullivan, jej oczy rozszerzyły si ze zdumienia, które stało si
jeszcze wi ksze, gdy Cassidy poprosiła o sukienk z perłowego jedwabiu.

Wchodz c do przymierzalni, u wiadomiła sobie, jak dziwnie wszystko si układa.

Nieco ponad dwadzie cia cztery godziny temu stała na zewn trz tego du ego pomieszczenia,
trzymaj c nar cze odrzuconych przez klientk sukienek. I nie my lała nawet o Colinie

background image

Sullivanie. Teraz zdawało si , e zdominował jej my li i czyny. Cienki, chłodny jedwab
oplótł jej ciało tylko dlatego, e Colin tego zapragn ł. Jej serce biło szybciej, gdy wiedziała,

e czekał przed przymierzalni , chc c zobaczy efekt. Zapi ła suwak, wstrzymała oddech i

odwróciła si . Jej odbicie wydawało si patrze na ni z niekłamanym respektem.

Sukienka opadała prost lini , podkre lon delikatno ci materiału. Ramiona

prze witywały przez cienki, przezroczysty jedwab. Cassidy odetchn ła powoli. To była
wymarzona suknia. Romantyczna i prosta zarazem. Cassidy wygl dała w niej zarówno
delikatnie, jak i niezmiernie elegancko. Nerwowo zwil yła wargi i wyszła z przymierzami.

Colin czarował Juli , co wzburzyło Cassidy. W jego oczach pojawiły si chochliki,

kiedy uniósł dło Julii do swych ust. Cassidy nauczyła si trzyma nerwy na wodzy.
U miechn ła si nieznacznie.

- Colin.
Odwrócił si . U miech, który rozja niał jego twarz i oczy, natychmiast przygasł. Colin

pu cił r k Julii i zrobił kilka kroków naprzód. Cassidy, która ju miała zamiar obróci si , by
mógł si jej przyjrze , zamarła w bezruchu, zahipnotyzowana jego spojrzeniem.

Jego wzrok powoli pow drował w dół i ponownie do góry, zatrzymuj c si na twarzy

Cassidy. Oblała si rumie cem. Jak Colin to robił, e czuła si na zmian tak pełna ycia i tak
słaba? I to tylko z powodu jego spojrzenia. Chciała co powiedzie , eby przerwa t
niewygodn cisz , ale nie mogła wydusi z siebie ani słowa, poza tym, e powtórzyła:

- Colin? - Brzmiało to jak pytanie o akceptacj , cho wcale tego nie chciała.
Co błysn ło w jego oczach, po czym szybko znikn ło, a koncentracja zmieniła si w

irytacj .

- Ta sukienka b dzie dobra. Ka j zapakowa i zabierz ze sob jutro. Wtedy

zaczniemy. - Jego głos brzmiał odpychaj co.

W głowie Cassidy kołatał milion pyta i w tpliwo ci.
- To wszystko?
- Tak, to wszystko. Godzina dziewi ta jutro rano. Nie spó nij si .
Cassidy odetchn ła ci ko. Czuła pogard do tego faceta. Patrzyli na siebie przez

kolejn minut , a napi cie narastało w powietrzu. Po chwili Cassidy odwróciła si i weszła do
przymierzalni.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Cassidy sp dziła wi ksz cz

nocy na rozmy laniach o minionym dniu i swoich

emocjach, i do rana zd yła wszystko sobie poukłada . Nie miała najmniejszego powodu,

eby zło ci si na Colina. Jego reakcja, gdy Cassidy pokazała si w jedwabnej sukni, była

wła nie taka, jakiej nale ało si spodziewa . Jad c tramwajem przez miasto i trzymaj c w
r ku paczk z sukienk , obiecywała sobie, e zachowa dystans wobec swego szefa.

Bo przecie jest jej szefem, skoro zatrudnił j na całe dwa miesi ce. Ale przede

wszystkim jest artyst , i to obdarzonym du ym temperamentem.

Wysiadła z tramwaju, aby reszt drogi przej piechot . Cassidy wiedziała, e Colin

zauwa ył co szczególnego w jej twarzy, i zamierza uwieczni to na płótnie. My li o niej
jedynie w kategoriach zawodowych, tak jak i ona o nim. Zreszt jak mogłoby by inaczej,
skoro ledwie si poznali. To, co wydarzyło si wczoraj, było miłe i intryguj ce, ale na pewno
nie mo na powiedzie , e co zaiskrzyło mi dzy nimi. Byłaby to gruba przesada. Przecie te
sprawy nie dziej si w ten sposób, a na pewno nie tak szybko. Jedyne, co ich ł czy, to wi
mi dzy artyst i modelk . Wszystko inne to tylko kolejne scenariusze pisane przez jej umysł.

Dotarła do studia i zapukała. Jej postanowienie o profesjonalnej postawie w nowej

pracy zachwiało si , kiedy drzwi otworzyła Gail.

- Cze - powiedziała Cassidy z u miechem, cho we wzroku Gail nie było nic, co

zach całoby do przyjaznych zachowa .

W odpowiedzi zobaczyła tylko zapraszaj cy do wej cia gest r ki. Colina nigdzie nie

było wida . Cassidy z jednej strony podziwiała styl Gail, z drugiej była rozczarowana, wr cz
czuła du y dyskomfort, e to nie Colin otworzył drzwi. Dodatkowo miała wra enie, e w
d insach i sweterku wygl da przy Gail jak obdartus.

- Przyszłam zbyt wcze nie?
Gail, zanim odpowiedziała, powoli obeszła j wokół, uwa nie si przygl daj c.
- Colin zaraz b dzie. Czy te loki s naturalne, czy to efekt trwałej?
- Naturalne - odparła wolno Cassidy.
- A kolor?
- Te naturalny. Dlaczego pytasz?
- Tylko z ciekawo ci, skarbie, tylko z ciekawo ci. Colina bardzo poruszyła, wr cz

zafascynowała twoja twarz. Wygl da na to, e dopadł go jaki romantyczny nastrój. Według

background image

mnie le to wró y przyszłemu dziełu. - Zw ziła oczy, jakby chciała dokładnie zapozna si z
faktur skóry Cassidy.

- Chcesz policzy z by? - spytała Cass.
- Nie b d zło liwa. Colin i ja cz sto wymieniamy si modelkami. Patrz , czy si do

czego nadajesz.

- Nie jestem paczk zapałek, panno Kingsley - uniosła si Cassidy.
- Dobra modelka powinna by elastyczna - zganiła j Gail. - Mam nadziej , e

przynajmniej nie o mieszysz si jak ta poprzednia.

- Poprzednia? - zapytała zaskoczona Cassidy i zaraz tego po ałowała. Powinna była

zachowa dystans, nie okazywa takiego zainteresowania.

- Zakochała si po uszy w Colinie. - Gail u miechn ła si chłodno. Jej niecierpliwe,

gwałtowne ruchy dra niły Cassidy. Była jak przyczajony, gotów do ataku kot.

- Co gorsza, wyobraziła sobie, e Colin tak e si w niej zakochał. To było doprawdy

enuj ce. Słodka mała laleczka. Skóra biała jak mleko i ciemne oczy. Oczywi cie na koniec

Colin zachował si wobec niej paskudnie. Taki ju jest, gdy kto próbuje go ogranicza . Nie
ma nic gorszego ni ci głe słuchanie czyich westchnie , prawda?

- Nie mam poj cia - odpowiedziała Cassidy łagodnie.
- Ale nie musisz si obawia , nie zamierzam zam cza Colina moimi westchnieniami.

On potrzebuje mojej twarzy, a ja potrzebuj pracy. - Postanowiła od razu wszystko wyja ni ,
by potem nie było niepotrzebnych nieporozumie . - Nie sprawi ci adnych kłopotów, Gail.
Jestem zbyt zaj ta, eby wdawa si w romans z Colinem.

Gail zatrzymała si i zmarszczyła brwi, po czym ruszyła ponownie w kierunku drzwi.
- To ułatwi nam współ ycie, nie s dzisz? Mo esz si tu przebra .
Gdy Gail wyszła, Cassidy odetchn ła gł boko i potrz sn ła głow .
Jednak arty ci naprawd s zwariowani, pomy lała.
Oburzona zachowaniem Gail, ruszyła w kierunku wskazanych drzwi, znalazła mał

garderob i zacz ła si przebiera . Podobnie jak wczoraj, dotyk jedwabiu sprawił, e poczuła
si inn osob .

Czy dlatego, e suknia jest tak elegancka i prosta zarazem? - pomy lała. A mo e

dlatego, e tak wła nie my li o mnie Colin?

Jakkolwiek było, Cassidy nie mogła zaprzeczy , e czuła si silniejsza, kiedy miała na

sobie t sukni - bardziej pewna siebie i bardziej kobieca. Rzuciła okiem na swoje odbicie w
lustrze, otworzyła drzwi i weszła do studia.

- O, jeste tutaj.

background image

Udała zaskoczenie, kiedy zobaczyła Colina, który wpatrywał si w czyste płótno.

Widziała tylko jego profil, gdy nie odwrócił si do niej. R ce trzymał w kieszeniach, ubrany
był zwyczajnie, podobnie jak poprzedniego dnia, a ten strój doskonale podkre lał jego
budow . Był skupiony, zacisn ł usta, zw ził oczy.

Jest bardzo atrakcyjny i wspaniale byłoby si nim opiekowa , przemkn ło przez głow

Cassidy. Zatrzymała si , pewna, e nawet nie usłyszał, jak weszła.

- Chc od razu zacz malowa na płótnie - powiedział, nadal nie odwracaj c si w jej

kierunku. - Na stole le fiołki. Pasuj do twoich oczu.

Cassidy zobaczyła małe kwiatki rzucone w artystycznym nieładzie. U miechn ła si

uradowana.

- Och, s pi kne!
Podeszła do stołu, podniosła fiołki i ukryła twarz w ich delikatnych płatkach.

Pachniały łagodnie i słodko. Oczarowana, uniosła oczy, eby podzi kowa Colinowi.

- Szukałem czego , co by kontrastowało z sukienk - powiedział, nie zmieniaj c

pozycji ani wyrazu twarzy.

Przyjemne uczucie prysło niczym ba ka mydlana. Cass spojrzała na kwiatki i

westchn ła. Sama była sobie winna. Oczywi cie kupił je jako rekwizyt, a nie dla niej. To

mieszne, e mogła pomy le inaczej. Potrz sn ła głow i podeszła do Colina.

- Widzisz mnie ju na tym płótnie?
Odwrócił si i spojrzał na ni , ale wyraz skupienia nie znikn ł z jego twarzy.
- Tak, b d pasowa . Sta tam, chc ci zobaczy w wietle z okna.
Kiedy przesuwał j po pokoju, szukaj c najlepszego o wietlenia, Cassidy odwróciła

głow i spojrzała na niego.

- Dzie dobry, Colin - powiedziała czystym, słodkim głosem.
- Kiedy pracuj , nie zawracam sobie głowy dobrymi manierami. - Zatrzymał si przy

oknie.

- Jestem cholernie zadowolona, e to wyja niłe . - U miechn ła si uprzejmie.
- Znany jestem równie tego, e na niadanie po eram młode, przem drzałe dziewki.
- Dziewki!? - u miechała si ju ponad miar słodko. - Brzmi cudownie, kiedy tak

mówisz. „Nami tne, młode dziewki" zabrzmiałoby jeszcze lepiej.

- Ale to okre lenie do ciebie nie pasuje. - Jedn r k uniósł jej brod , a drug odgarn ł

włosy z ramienia.

- Ach... - Cassidy poczuła si ura ona.

background image

- Kiedy ju raz ci ustawi , nie ruszaj si . Jak si zdenerwuj , mog rzuci w ciebie

sztalug .

Mówi c to, ustawiał jej twarz i sylwetk . Jego dotyk był bezosobowy i chłodny.

Cassidy pomy lała, e traktował j jak przedmiot. Po jego oczach zorientowała si , e jest
całkowicie nieobecny my lami. Podczas pisania zachowywała si podobnie. Te zamykała si
w swoim wiecie i tworzyła.

Odsun ł si od niej i obserwował w milczeniu. Stała prosto i naturalnie. W dłoniach

miała bukiet. Delikatnie zgi te w łokciach r ce trzymała lu no, dłonie były na wysoko ci
bioder. Włosy spływały na ramiona. Colin poprawił jeszcze raz uło enie głowy i polecił
Cassidy, by si nie - odzywała, dopóki jej na to nie pozwoli.

Zastosowała si do nakazu, ruszała jedynie oczami, obserwuj c, jak Colin stan ł

ponownie za sztalugami i rozpocz ł prac . Wiele minut upłyn ło w ciszy. Cassidy patrzyła,
jak poruszał r k , w której trzymał kawałek w gla. Ci gle taksował jej rysy i kształty, a jego

widruj cy wzrok nieomal fizycznie przeszywał ciało. Czuła, e kiedy tak patrzy jej w oczy,

mo e zajrze do duszy i prawdopodobnie przeczyta tam wi cej, ni ona sama wiedziała.

wiadomo tego sprawiła, e zamiast si zdenerwowa , poczuła zaintrygowanie. Co widzi?

Jak to przeleje na płótno?

- W porz dku - powiedział nagle. - Mo esz przez chwil rozmawia , ale nie zmieniaj

pozycji. Opowiedz mi o tych swoich nieopublikowanych powie ciach.

Kontynuował prac w tak wielkim skupieniu, e Cassidy uznała zaproszenie do

rozmowy jako swoist form relaksu. Była pewna, e nawet je li jej słowa dotr do Colina, to
jednym uchem wpadn , a drugim wypadn .

- Prawd mówi c, jest tylko jedna, no, jedna cała i pół nast pnej. Nad drug obecnie

pracuj , a pierwsza jest przesyłana z wydawnictwa do wydawnictwa. Opowiada o
dojrzewaj cej kobiecie, o wyborach, jakie podejmuje i bł dach, jakie popełnia. Czy wiesz, jak
trudno rozmawia bez gestykulowania r kami? Nigdy nie zwracałam na to uwagi.

- To ta twoja celtycka krew. - Spojrzał na ni przez chwil , by zaraz powróci do

pracy. - Czy b d mógł przeczyta twoj powie ?

Zaskoczona Cassidy dopiero po chwili pozbierała my li.
- Tak, oczywi cie. Je li tylko zechcesz...
- wietnie. Przynie j jutro ze sob Teraz b d cicho. Musz popracowa nad twarz .
Trwało jaki czas, nim Colin odło ył w giel i potrz sn ł głow .

background image

- Nie jest dobrze. - Spojrzał spode łba na Cassidy, upewniaj c si , e si nie rusza i nie

próbuje czego powiedzie . - Nie zapewniasz mi odpowiedniego nastroju. Rozumiesz, o co
mi chodzi? - spytał niecierpliwie.

Nie odpowiedziała, pytanie było bowiem retoryczne.
- Nie chc złudzenia. Pragn nami tno ci. Nami tno ci i pasji, które s w tobie, Cass.

Jest ich nawet wi cej, ni potrzebuj do tego obrazu.

Spojrzał na ni w taki sposób, e zakr ciło jej si w głowie. Serce zabiło mocniej.
- Potrzebuj obietnicy. Kobiety, która kusi kochanka. Potrzebuj nadziei i wie o ci

tryskaj cej z niewinno ci. Nietkni tej niewinno ci, ale nie znaczy, e niemo liwej do
zdobycia. Tego wła nie od ciebie oczekuj . W twoich oczach ma by płomie , twoje usta
maj wygl da , jakby dopiero co były całowane i jakby oczekiwały kolejnych pocałunków.
Jak te.

Przycisn ł gwałtownie swoje usta do jej warg. Obj ł dło mi jej twarz i pogładził

policzki. Jego usta były ciepłe i mi kkie. Całował szybko i zdecydowanie. Gdzie gł boko z
jej rodka przyszła odpowied na jego zarzuty. Tak wyczekiwana nami tno : najpierw tl ca
si , wreszcie buchaj ca ogniem. Poczuła moc, która uwolniła si , gdy tylko Colin odsun ł
usta.

Chocia nie była tego wiadoma, jej ciało wyra ało wła nie to, czego oczekiwał:

wyczekiwanie, kuszenie, niewinno . Spojrzał na jej usta, po czym wrócił do sztalugi.

Cassidy próbowała uspokoi szalej cy umysł. Rozs dek podpowiadał jej, e ten

pocałunek nic nie znaczył, ale serce my lało inaczej. W ci gu kilku kolejnych sekund jej
ciałem wstrz sały sprzeczne doznania.

Była dorosła. Pocałunki były bardziej powszechne ni u ciski dłoni. To tylko

zdradliwa wyobra nia próbowała zmieni to w co innego. Tylko wyobra nia, powtarzała
sobie w my lach. Colin wzi ł j z zupełnego zaskoczenia. Nie miał prawa tego zrobi ,
szczególnie w tak władczy i intymny sposób. Wstrz sn ło ni to tym bardziej, e jeszcze

adnemu m czy nie nie przyzwoliła na co takiego. Próbowała całe zdarzenie poukłada

sobie w głowie, gdy nagle Colin odło ył w giel i zakomunikował, e pora na przerw . Wytarł
r ce i spojrzał na ni w taki sposób, jakby zobaczył j pierwszy raz.

Kiedy zmieniła pozycj , ze zdziwieniem zdała sobie spraw , jak Zesztywniałe ma

mi nie.

- Jak długo tak stałam? - Przeci gn ła si , poruszyła ramionami. - Chyba ponad

dwadzie cia minut.

- By mo e. - Colin spojrzał na płótno. - Idzie nam całkiem nie le. Chcesz kawy?

background image

- Dwadzie cia minut to całkiem sporo. Od jutra b d przynosi stoper. A kaw

poprosz .

- Przynios .
- Mog spojrze ? - Wskazała na obraz.
- Nie.
Cass westchn ła niezadowolona.
- A co z pozostałymi? - Potoczyła wzrokiem po płótnach, które znajdowały si w

pokoju. - Czy one te obj te s tajemnic ?

- Mo esz obejrze wszystkie poza tym, nad którym pracuj . - Wyszedł.
Odło yła bukiet i ruszyła w stron płócien porozstawianych bez wyra nego porz dku.

Niektóre były małe, inne tak du e, e z trudem je odwracała. Z ka d chwil czuła wi kszy
podziw dla talentu Colina. Zrozumiała, dlaczego nazywano go mistrzem koloru i wiatła Na
obrazach wida było t delikatno , któr zauwa yła w jego dłoniach; szczero emanowała z
portretów, witalno z wiejskich pejza y i miejskich scen; gra wiatła i cienia o ywiała ka d
prac . Zastanawiała si , czy malował to, co widział, czy to, co podpowiadało mu serce. Potem
zrozumiała, e była to mieszanina obu tych sfer. Colin widział wiat inaczej ni przeci tny
człowiek i potrafił odda to w swych dziełach. Jego obrazy poruszyły j prawie tak mocno jak
sam artysta.

Ostro nie odwróciła kolejne płótno. Obraz był pi kny. Przedstawiał kobiet le c

niedbale w negli u na kanapie. Teraz ta sama kanapa stała pusta w ko cu studia. Na twarzy
kobiety malowały si leniwy u miech i pewno siebie. Po skórze białej jak mleko i ciemnych
oczach Cassidy rozpoznała modelk , o której mówiła Gail dzi rano.

- Pi kna, prawda? - zapytał nagle Colin, staj c za jej plecami.
- Tak. - Odwróciła si i wzi ła kubek z jego r k. - Nigdy nie widziałam pi kniejszej

kobiety.

- Jest niemal perfekcyjna i ma wspaniałe ciało.
- Aha. - Cassidy próbowała ukry rozdra nienie.
- Jest bardzo zmysłowa i wida , e dobrze si z tym czuje - dodał.
- Tak - powiedziała łagodnie, s cz c kaw . - Uchwyciłe to bardzo precyzyjnie.
Ton głosu zdradził jej emocje. Colin u miechn ł si .
- Och, Cass, jeste dla mnie jak otwarta ksi ga i z pewno ci jeste najbardziej

zachwycaj c istot , jak spotkałem w ostatnich latach. - W jego głosie słycha było irlandzki
akcent, który skusił, jak s dziła Cassidy, wiele pi knych kobiet.

background image

- Nie mog za tob nad y , Sullivan. - Przygl dała mu si , kryj c si za kubkiem z

kaw . Sło ce prze wiecało przez jej włosy i kładło cienie na jedwabnej sukience. - Dlaczego
osiadłe w San Francisco?

Spojrzał na ni . Zastanawiała si , czy widzi w niej ju osob , czy nadal patrzy na ni

jak na przedmiot.

- To miasto jest jak wiat w pigułce. Lubi jego kontrasty i mroczn histori .
- I to, e potrafi wykorzysta t mroczn histori , zamiast za ni przeprasza ... Ale nie

t sknisz za Irlandi ?

- Wracam tam od czasu do czasu. - Podniósł kubek i wypił łapczywie kilka łyków. -

Irlandia dodaje mi nowych sił. Czuj si tam, jakbym wracał do korzeni. Tu znajduj pasj , a
tam spokój. Moja dusza potrzebuje i jednego, i drugiego. - Spojrzał na ni ponownie. Barwa
fioletu w jej oczach pociemniała. Na jej twarzy wymalowane były wszystkie my li. I
wszystkie dotyczyły jego. - Ko cz kaw . Chc dopracowa wst pny szkic jeszcze dzisiaj.
Jutro zaczn malowa farbami.

Poranek min ł niemal w całkowitej ciszy. Cassidy wykorzystała ten czas na

przygl danie si Colinowi. Wyczytała z jego diabelskiego wygl du i ognia w spojrzeniu nie-
bieskich oczu, e nadal tliła si w nim irlandzka dusza, teraz jeszcze bardziej dla niej
fascynuj ca.

Przypomniała sobie t krótk chwil nami tno ci, kiedy to jego usta poł czyły si z jej

wargami. Przez moment zastanawiała si , jakie to byłoby uczucie, gdyby trzymał j w
ramionach, gdyby naprawd co ich ł czyło. Mimo i jej do wiadczenia w kontaktach z
m czyznami były niewielkie, instynkt podpowiadał jej, e Colin Sullivan jest niebez-
piecznym m czyzn . Była nim stanowczo za bardzo zainteresowana. Jego dominacja była
dla niej wyzwaniem, jego fizyczno j poci gała, a kapry no - intrygowała.

Cassidy przypomniała sobie ci t uwag , jak Gail Kingsley wygłosiła na temat jej

poprzedniczki. Przed oczami zobaczyła obraz czerwonowłosej pi kno ci i czaruj cej modelki.

Wiedziała jednak, e nie jest podobna do adnej z nich. Nie przyci gała uwagi swoim

wygl dem, nie była te szczególnie seksowna. A Colina - jako m czyzn , i do tego jeszcze
artyst - otaczaj kobiety szczególne.

Zganiła si za ten tok my lenia. Nie byłoby dobrze, gdyby zaanga owała si w

kontakty z m czyzn takim jak Colin Sullivan.

Nie zabrnij zbyt daleko, przestrzegała si w duchu. Nie otwieraj przed nim adnych

drzwi. Nie daj si zrani .

To ostrze enie zaskoczyło j .

background image

Zrelaksuj si , nakazała sobie.
Spojrzała na Colina i zauwa yła, e wpatruje si w płótno. Skoncentrowany był na

tym, co tylko on mógł zobaczy .

- Przebierz si - nakazał, nie podnosz c wzroku. My li Cassidy rozpłyn ły si na

d wi k jego głosu. Niegrzeczny, to najdelikatniejsze słowo, jakim mo na go opisa ,
pomy lała. Trzymaj c nerwy na wodzy, poszła do garderoby.

- Moje obawy s bezpodstawne - mrukn ła do siebie, gdy ju zamkn ła drzwi. W

istocie, Sullivan nikogo nie dopuszczał do siebie na tyle blisko, by mógł go zrani . Cassidy
była wi c bezpieczna.

Kilka chwil pó niej wyszła z garderoby w swoim ubraniu. Pogr ony w my lach

Colin stał, patrz c w okno, z r kami wsuni tymi w kieszenie.

- Powiesiłam sukni w tamtym pokoju - powiedziała chłodno. - Wychodz , bo widz ,

e ju sko czyłe prac . - Podniosła torebk z krzesła. Przewiesiła j przez rami i odwróciła

si w kierunku drzwi, a wtedy Colin chwycił j za r k .

- Znowu marszczysz brwi, Cass. - Uniósł palec, aby dotkn jej czoła. - Je li

przestaniesz, kupi ci lunch, zanim wyjdziesz.

- Nie mów do mnie takim protekcjonalnym tonem, Sullivan. - Nachmurzyła si

jeszcze bardziej. - Nie jestem pierwsz naiwn , eby mnie głaska , nia czy i zabawia
u miechami.

Uniósł brew.
- W porz dku. Nie ma sensu rozstawa si w zło ci.
- Nie jestem zła. - Próbowała wyzwoli si z jego u cisku. - To najnormalniejsza

reakcja na twoj bezczelno . Pu moj r k .

- Jeszcze z tob nie sko czyłem, Cass. Powinna kontrolowa swoje nerwy, kochanie.

Wygl dasz z tym czaruj co, a ja nie potrafi si oprze temu, czym jestem zauroczony.

- Wiem, co ci we mnie poci ga. Chodzi ci tylko o obraz, o nic wi cej, wi c daruj

sobie te ró ne ozdobniki.

- Znów spróbowała uwolni r k z jego u cisku. Krótkim ruchem nadgarstka

przycisn ł j do swej piersi. - Co ty wyprawiasz?! - krzykn ła oburzona.

- Prowokujesz mnie, bym ci udowodnił, e si mylisz.
- W jego oczach pojawiło si rozbawienie i co jeszcze, co sprawiło, e jej serce zabiło

mocniej.

- Do niczego ci nie prowokuj - odwarkn ła, potrz saj c głow z furi Jej włosy

kołysały si i unosiły, po czym znowu uło yły si w naturalny sposób.

background image

- Ale tak. - Woln r k zanurzył w jej włosach i dotkn ł karku. - Rzuciła mi

r kawic tamtej nocy, kiedy znalazłem ci we mgle. My l , e najwy szy czas, bym j
podniósł.

- Jeste mieszny. - Czuła, e nerwy wymykaj jej si spod kontroli. Kiedy chciała

ponownie co powiedzie , Colin przywarł ustami do jej warg. Efekt był piorunuj cy.

Chocia wydała z siebie cichy j k protestu, to zamiast odepchn Colina, jej palce

przywarły do jego koszuli. Wiedz c, e nie napotka oporu, obrócił j tak, eby przylgn ła do
niego całym ciałem. Cassidy zareagowała, jakby całe ycie czekała na tak okazj . Zdawało
si , e zna doskonale ka dy centymetr ciała Colina. Przywarła mocno swoimi mi kkimi
wypukło ciami do jego silnych, napi tych mi ni. Przesun ła dło mi po jego karku,
zatapiaj c je we włosach. Jej usta rozwarły si delikatnie, przyzwalaj c mu na mielsze
działania. Przycisn ł j mocno do siebie, a jego wargi natarły ze zdwojon sił . Stali tak
zł czeni w jedno ciało i tylko ich przyspieszone oddechy zakłócały cisz .

To, co czuła Cassidy, wprawiało j w zdumienie. Kolana jej dr ały, potrz sn ła głow ,

eby odsun od siebie to, co Colin wła nie w niej obudził. Co tajemniczego i niezwykle

silnego szykowało si , eby w niej wybuchn . Ta moc przera ała j i jednocze nie
poci gała. Wci jednak strach był silniejszy od ciekawo ci. Instynkt podpowiadał, e to
jeszcze nie ten czas.

- Nie, Colin, nie mog . - Oparła dłonie na jego klatce piersiowej i spojrzała w jego

ciemniej ce oczy.

- Ale ja mog . - Natarł na ni zachłannymi wargami.
Umysł Cassidy zawirował. Jej ciało i my li nie potrafiły sprosta wyzwaniu, przed

jakim postawiła je ta sytuacja Ale razem z nami tno ci rósł w niej strach. Kiedy Colin
uwolnił jej usta z nami tnego pocałunku, odetchn ła kilka razy gł boko i powiedziała cicho:

- Pu mnie, prosz . Boj si .
Wiedziała, e mógł da jej rozkosz. Jego oczy błyszczały, a ona nadal mu si opierała

Palce na jej szyi napi ły si , po czym rozlu niły i Colin pu cił j . Cassidy wykorzystała ten
moment, odsun ła si od niego i poprawiła włosy.

Colin z uwag obserwował j , po czym skrzy ował r ce na piersiach.
- Zastanawiam si , czy wi cej trudno ci sprawia ci walka ze mn , czy z sam sob .
- Te si nad tym zastanawiam - wypaliła rozbrajaj co spontanicznie.
Przekrzywił głow , zaskoczony jej odpowiedzi .
- Jeste wyj tkowo szczera, Cassidy. Uwa aj, bo mog to wykorzysta .

background image

- Jestem pewna, e tego nie zrobisz. - Wyprostowała ramiona. - Nie twierdz , e

musimy na zawsze unika tego, co mi dzy nami zaszło, ale skoro mamy to ju poza sob ,
powinni my si postara , eby na razie si nie powtórzyło.

- A niech to... - Colin potrz sn ł głow i rykn ł homerycznym miechem.
- Powiedziałam co zabawnego?
- Cass, jeste jedyna w swoim rodzaju. - Zanim zd yła odpowiedzie , przysun ł si

do niej, przytrzymał jej ramiona i u cisn ł je po przyjacielsku. - Brytyjska praktyczno b -
dzie w tobie zawsze walczy z celtyck nami tno ci .

- Straszny z ciebie romantyk - zakpiła.
- Drzwi zostały otwarte, Cassidy. - Jego słowa przypomniały jej o wcze niejszych

postanowieniach. - Pewnie wolałaby , eby my trzymali je zamkni te. - Potrz sn ł ni
gwałtownie. - Tak, stało si . Drzwi ju si nie zanikn . To si jeszcze powtórzy. - Pu cił j ,
cofn ł si , ale nadal na siebie patrzyli. - Id teraz, dopóki pami tam, e si mnie boisz.

Silna pokusa, by si do niego przytuli , przestraszyła j . Aby si jej oprze , odwróciła

si szybko w stron drzwi.

- Jutro o dziewi tej - powiedział, kiedy naciskała klamk .
Stał na rodku pokoju, z kciukami zatkni tymi za przednie kieszenie spodni. Sło ce

prze wiecało przez okno w dachu, podkre laj c ciemn karnacj Colina. Cassidy przeszło
przez my l, e gdyby była rozs dna, powinna wyj i wi cej tu nie wraca .

- Nie stchórzysz, Cass, prawda? - zadrwił, jakby czytaj c w jej my lach.
Potrz sn ła głow i zacisn ła z by.
- O dziewi tej - o wiadczyła chłodno i zamkn ła za sob drzwi.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Z ka dym dniem Cassidy czuła si lepiej w roli modelki, mimo i jej zdaniem ci ko

byłoby komukolwiek zrelaksowa si w obecno ci Colina. Był nieprzewidywalny, a jego
nastrój zmieniał si jak w kalejdoskopie. Szybko si zło cił, ale równie szybko wracał mu
dobry humor. Z ka d chwil , kiedy poznawała go lepiej, stawał si dla niej bardziej
fascynuj cy.

To tylko z pisarskiego obowi zku, usprawiedliwiała si sama przed sob za tak

wnikliw obserwacj Colina. I było w tym sporo prawdy, takiej bowiem postaci potrzebowała
do swojej nowej powie ci - ró norodnej, nieobliczalnej, miałej. Co chwila powtarzała sobie,

e nic ich nie ł czy, oczywi cie poza wymian przysług, jak to mi dzy artystami.

Przez nast pne dni Colin zachowywał si nadzwyczaj poprawnie. Je li nawet czasami

dotkn ł Cassidy, to tylko wtedy, gdy ustawiał j do pozowania. Burzliwy pocałunek pozostał

ywym wspomnieniem... ale tylko wspomnieniem.

Siedz c nad maszyn do pisania, Cassidy uznała, e jest prawdziw szcz ciar .

Zdobyła prac , która podratowała jej sytuacj , a Colin Sullivan był całkowicie pochłoni ty
tworzeniem. Była szczera ze sob na tyle, by przyzna , i Colin naprawd j poci ga. Ale
có , tak bardzo był pochłoni ty malowaniem, e fakt, i Cassidy jest yw istot , z trudem do
niego docierał. Chyba e poruszyła si podczas pozowania. Ale to lepiej, e ignorował j jako
kobiet , uznała.

Owszem, poci gał j , i było to całkiem naturalne, lecz nie zamierzała zachowa si

równie głupio jak jej poprzedniczka. O nie! Uwa ała, e jest zbyt rozs dna, by zakocha si w
Colinie. Powtarzała to sobie w my lach wielokrotnie, umacniaj c si w swoim postanowieniu.
Colin Sullivan ma swoj sztuk i swoj Gail. Ona - Cassidy St. John - ma swoj prac .
Spojrzała na pust kartk i westchn ła. Obiecała sobie, e sko czy rozdział, nie zaprz taj c
sobie głowy ani jedn my l o Colinie. Okazało si to jednak bardzo trudne, wr cz
niewykonalne.

Po pewnym czasie, kiedy rozdział był niemal sko czony, kto zapukał do drzwi.
- Kto tam?
- Cze , Cass. - W progu pojawił si rudobrody Jeff Mullans. - Masz chwil ?
Jeff był s siadem, do którego miała słabo , wi c otworzyła szerzej drzwi, zapraszaj c

go do wej cia.

Jeff wpakował si do rodka razem z gitar i sze ciopakiem piwa.

background image

- Mog troch tego towaru schowa w twojej lodówce? Moja tradycyjnie jest zepsuta,

a skwar jak na pustyni.

- Wiesz, gdzie jest kuchnia.
- O rany. Czym ty si ywisz? - wykrzykn ł Jeff, ujrzawszy w lodówce tylko karton

soku, dwie marchewki i kawałek papryki. - Chod my do knajpy na rogu, to poka ci
prawdziwe arcie. Maj wietne tacos i nie wie e p czki.

- Brzmi wspaniale, ale naprawd musz wreszcie sko czy ten rozdział.
- Nie wiesz, co tracisz, Cass. - Jeff podrapał si po brodzie. - Masz jakie wie ci z

Nowego Jorku?

- Na razie cisza. Jeszcze za wcze nie na jaki sygnał, ale cierpliwo nie jest moj

mocn stron .

- Wierz , e ci si uda. Je li powie jest równie dobra jak ostatnie opowiadanie z

magazynu, to jeste na dobrej drodze.

U miechn ła si , mile połechtana komplementem.
- A ty nie chciałby powalczy o stanowisko redaktora w nowojorskim

wydawnictwie?

- Nie potrzebujesz mojej pomocy, dziecinko. Poza tym inaczej zaplanowałem sobie

ycie. Zostan znanym tek ciarzem i wykonawc .

- Jasne. - Cassidy odchyliła si na krze le i patrz c na Jeffa, doszła do wniosku, e

byłby dobrym modelem dla Colina. - Masz jakie koncerty w przyszłym tygodniu?

- Dwa. A jak sesje z Sullivanem? Widziałem kilka jego prac, s niesamowite. Jak si

czujesz jako modelka jednego ze współczesnych mistrzów?

- To dziwne uczucie, Jeff Prawd mówi c, nigdy nie jestem pewna, czy on widzi mnie

podczas malowania i czy to ja jestem na płótnie. By mo e wykorzystuje tylko jakie moje
cechy do stworzenia tego obrazu. Tak samo robi ja, gdy konstruuj moich bohaterów.

- Jaki on jest? - Jeff zauwa ył, jak bardzo zmieniaj si oczy Cassidy, gdy zaczyna

mówi o Colinie Sullivanie. Blask padaj cy ze stoj cej na biurku lampki tworzył wokół jej
głowy wietlist po wiat .

- Jest fascynuj cy - szepn ła jakby do siebie. - Wygl da jak pirat, troch

niebezpiecznie, troch fantazyjnie. Ma najbardziej niesamowite oczy, jakie kiedykolwiek wi-
działam. A jego dłonie s przepi kne. Nie znam słowa, które mogłoby je opisa . Po prostu
s ... niesko czenie pi kne. - Jej głos stawał si coraz bardziej mi kki i delikatny, a w oczach
pojawiło si rozmarzenie. - Emanuje niezwykł zmysłowo ci , szczególnie kiedy maluje. Do
pracy nap dza go jaka wewn trzna siła. Zamyka si wówczas w sobie i tworzy. Raz kazał mi

background image

co opowiedzie , wi c mówiłam to, co akurat przyszło mi do głowy. Nie wiem, czy w ogóle
mnie słuchał. Tak naprawd to jest bardzo trudnym człowiekiem. Ma okropny charakter, a
kiedy si zło ci, co zdarza mu si cz sto, w jego głosie słycha irlandzki akcent. -
U miechn ła si . - Warto go podra ni , eby to usłysze . Jest bezczelny i niesko czenie pew-
ny siebie, arogancki wprost nie do wytrzymania, a jednocze nie czaruj cy. Z ka d chwil
odkrywam w nim co nowego. W tpi , czy kiedykolwiek zdołałabym pozna go do ko ca,
nawet gdybym miała na to wiele lat.

Nastała cisza, przerywana jedynie brzd kaniem gitary Jeffa.
- Widz , e si w nim zabujała .
Wzdrygn ła si . Jej ciemnoniebieskie oczy wyra ały zdziwienie. Wyprostowała si na

krze le.

- Słucham? Nie! Z pewno ci nie. Ja po prostu... Po prostu... - Po prostu co, Cassidy?

Jak miała na to odpowiedzie ? - Po prostu interesuje mnie, bo jest niezwykły. To wszystko.

- W porz dku, mała. Ty wiesz najlepiej. - Jeff wstał powoli, trzymaj c gitar w r ku. -

Tylko b d ostro na.

- U miechn ł si . - Sullivan to wietny artysta, ale plotki głosz , e jest ostrym

facetem. Wiesz, o czym mówi , Cass. Jeste liczn dziewczyn , ale tak pokierowała swoim

yciem, e masz niewiele do wiadcze z m czyznami. Wra liwa samotnica... Trzymasz

dystans, ale je li go stracisz, łatwo ci skrzywdzi .

- Naprawd s dzisz, e jestem tak mało do wiadczona? Nie zapominaj, e

studiowałam cztery lata w Berkeley - odparowała.

- Tylko kto kompletnie naiwny mo e w tak doskonały sposób unika moich zalotów,

nie trac c przy tym mojej sympatii. - Jeff zbli ył si do niej, zapraszaj c do pocałunku w
sposób równie miły i delikatny, jak jego muzyka. Serce Cassidy biło spokojnie i
równomiernie. - Unikasz mnie, co? - Uniósł głow . - Pomy l, ile mogliby my zaoszcz dzi na
opłatach za czynsz, gdyby my zamieszkali razem.

Poci gn ła go za brod .
- Zale y ci tylko na mojej lodówce.
- Co ty mo esz wiedzie ? Id do domu. Napisz co smutnego.
- No prosz , co chwila kogo inspiruj .
- Nie przeceniaj si . - Zamkn ł za sob drzwi. U miech powoli znikn ł z jej ust, kiedy

przypomniała sobie słowa Jeffa: „Widz , e si w nim zabujała ". Co za bzdura! W adnym
razie nie zakochała si w Colinie. Czy kobieta nie mo e bezinteresownie zainteresowa si ja-
kim m czyzn ? Czy zawsze b dzie pos dzana o to, e chodzi o co wi cej? Odruchowo

background image

dotkn ła dolnej wargi i wróciła pami ci do pocałunku Jeffa Spokojny, zwyczajny. Co
sprawia, e pocałunek jednego m czyzny staje si niezapomnianym doznaniem, a innego -
co najwy ej jest przyjemny? Pomy lała, e rozs dna kobieta nie pchałaby si w zwi zek z
nawiedzonym, zapatrzonym w siebie artyst , który, cho czasami bywa uroczy, tak naprawd
potrafi jedynie zadawa ból.

Wróciła do maszyny do pisania i zabrała si do pracy. Ledwie zdołała zebra my li i

skoncentrowa si na pisaniu, kto ponownie zapukał do drzwi.

- Chyba nie sko czyłe ju pisa swojej smutnej piosenki? - rzuciła przez drzwi, nadal

wal c w klawiatur . - A piwo z cał pewno ci jeszcze si nie schłodziło.

- Nie mog podwa y adnego z tych stwierdze . Odwróciła si gwałtownie i

spojrzała na Colina. Stał w otwartych drzwiach, niedbale opieraj c si o futryn i obserwuj c
gospodyni . Był lekko rozbawiony, ale przede wszystkim zafascynowany. Cassidy miała na
sobie obcisłe szorty i koszulk , która skurczyła si w praniu. Intensywne spojrzenie Colina
wyra nie j zawstydziło. Zaczerwieniła si .

- Co ty tu robisz?
- Podziwiam ten widok. - Wszedł do rodka, zamykaj c za sob drzwi. - Nie wiesz, e

bezpieczniej byłoby przekr ca klucz w zamku?

- Zawsze gdzie gubi klucze, wi c... - Przerwała, zdaj c sobie spraw , jak miesznie

to brzmi. Kiedy nauczy si dwa razy pomy le , zanim co powie? - Zreszt nie ma tu nic, co
warto by ukra .

- Nawet nie wiesz, jak bardzo si mylisz. Powie sobie klucz na szyi, Cass, je li ci to

pomo e, ale drzwi zawsze trzymaj zamkni te.

My lała ju nad celn ripost , ale zanim zd yła j wypowiedzie , Colin mówił dalej:
- Za kogo mnie wzi ła , kiedy pukałem do drzwi?
- Za mojego s siada, który pisze teksty piosenek i ma zepsut lodówk . Sk d

wiedziałe , gdzie mieszkam?

- Twój adres był na maszynopisie. - Wskazał na kopert , któr trzymał w r ku, po

czym odło ył j na biurko.

Cassidy z pewnym zaskoczeniem spojrzała na znajomy plik papierów. S dziła, e

Colin zapomniał o maszynopisie chwil po tym, jak mu go dała. Nagle zrozumiała, dlaczego
nie zapytała Colina, czy ju go przeczytał i co o nim s dził. Trudniej byłoby jej znie jego
krytyk ni uwagi jakiego bezosobowego wydawcy. Zdenerwowana spojrzała na Colina.
Oczekiwana krytyka nie nadeszła.

background image

Spacerował po pokoju, dotykaj c zwi dłych kwiatów, wygl daj c przez okno i

przygl daj c si zdj ciu w srebrnej ramce.

- Napijesz si czego ? - zapytała, bo tak powinna zachowa si gospodyni i zaraz

przypomniała sobie uwagi Jeffa o zawarto ci jej lodówki. - Na przykład kawy? - dodała
szybko, bo tyle akurat mogła zaoferowa . Pod warunkiem, e Colin ma ochot na czarn .

Odwrócił si od okna i zacz ł ponownie spacerowa .
- Masz niezłe wyczucie kolorów, Cass - powiedział.
- I niezwykł zdolno tworzenia domowej atmosfery. Dokonała tego nawet w takim

mieszkaniu jak to, tej bezdusznej klatce zaprojektowanej i zbudowanej pod wynajem, dla
zysku. A jednak nadała mu swoisty charakter i nasyciła prywatno ci . - Uniósł małe
lusterko w ramce z muszelek. - To z Nabrze a Rybaków? - Spojrzał na ni .

- To musi by dla ciebie szczególne miejsce.
- Rzeczywi cie. Kocham to miasto w cało ci i bezwarunkowo, ale Nabrze e Rybaków

to dla mnie co zupełnie wyj tkowego. - U miechn ła si . - Nie jest tam zbyt tłoczno,
natomiast pełno łódek przycumowanych jedna obok drugiej. Lubi wyobra a sobie, sk d
wracaj lub dok d płyn .

Gdy tylko to powiedziała, poczuła si strasznie głupio. A tak bardzo starała si

udowodni Colinowi, e nie jest romantyczk ! U miechn ł si do niej, a jej zakłopotanie
przemieniło si w co bardziej niebezpiecznego.

- Przygotuj kaw - powiedziała szybko.
- Nie rób sobie kłopotu. - Poło ył r k na jej ramieniu i spojrzał na biurko. Było

zarzucone papierami i notatkami. - Przeszkadzam ci w pracy, a to nie jest w porz dku.

- Wygl da na to, e dzi wieczorem i tak ju nie popracuj . - U miechn ła si ,

próbuj c zapomnie o dyskomforcie, który czuła. - Ale nic nie szkodzi, bo prawie
sko czyłam. W przeciwnym razie zachowałabym si tak samo niegrzecznie jak ty, kiedy kto
ci przeszkadza.

Poczuła zadowolenie, gdy ujrzała zaskoczenie w jego oczach.
- Naprawd zachowuj si niegrzecznie? To znaczy jak? Wyja nisz mi?
- To wprost nie do opisania. Usi d , Colin. Te podłogi s cienkie. Wydepczesz w nich

dziur . - Wskazała na krzesło, ale on przysiadł na brzegu biurka.

- Sko czyłem dzi czyta twoj ksi k .
- Domy liłam si , skoro odnosisz maszynopis. - Starała si mówi spokojnie, ale gdy

Colin uparcie zwlekał ze swoj recenzj , ogarn ła j frustracja - Prosz , nie zn caj si nade
mn Jestem na to za słaba. Nie, poczekaj. - Gestem powstrzymała go, gdy zacz ł mówi .

background image

Wstała i przeszła si po pokoju. - Je li ci si nie podobało, b d przygn biona tylko przez
pewien czas. Jestem pewna, e jako to prze yj . No... prawie pewna. Chc , eby był ze mn
szczery. Nie potrzebuj owijania w bawełn , tych ró nych gładkich słówek tylko po to, eby
nie sprawi mi przykro ci. I, na miło bosk , nie mów, e to było interesuj ce. Nie ma
gorszego okre lenia!

- Sko czyła ? - zapytał delikatnie. Zaczerpn ła tchu i skin ła głow .
- Tak. To znaczy, tak s dz .
- Podejd do mnie, Cass.
Zrobiła, jak prosił, gdy jego głos był cichy i łagodny. Ich oczy spotkały si . Uj ł jej

dłonie.

- Nie wspominałem wcze niej o twojej ksi ce, poniewa chciałem przeczyta j

spokojnie, kiedy nic mi nie b dzie przeszkadzało. S dziłem, e lepiej nie rozmawia o niej,
dopóki nie sko cz . - Pogładził jej dłonie. - Masz w sobie niezwykle rzadk cech , Cass. Co
ulotnego. Talent. I to nie jest co , czego mogła nauczy si na studiach w Berkeley. Ty si z
tym urodziła . Studia by mo e doszlifowały twój warsztat, ale masz w sobie unikalny dar.

Cassidy westchn ła. Uznała za zdumiewaj ce, e opinia tego m czyzny, którego

znała ledwie tydzie , miała dla niej tak du e znaczenie. Pozytywnego zdania Jeffa wysłuchała
z przyjemno ci , ale to, co powiedział Colin, zaparło jej dech w piersiach.

- Nie wiem, jak zareagowa . - Spojrzała na stos papierów na biurku. - Czasami mam

ochot to wszystko rzuci , bo nie jest warte tyle bólu i wysiłku.

- Ale podj ła decyzj , e b dziesz pisark .
- Nie. Nigdy nie podejmowałam takiej decyzji. - Spojrzała na niego swymi

fiołkowymi oczami, ciemniej cymi w słabym wietle lampki. - To po prostu było we mnie.
Czy ty podj łe decyzj , e b dziesz artyst , Colin?

Przygl dał jej si przez chwil , po czym pokr cił przecz co głow .
- Nie. S takie rzeczy, które si dziej niezale nie od nas, czy o nie prosimy, czy te

nie. Wierzysz w przeznaczenie, Cass?

- Tak - wyszeptała.
- Byłem pewien, e wierzysz. - Pod jego uwa nym spojrzeniem jej serce zabiło

jeszcze mocniej. - Czy s dzisz, e jest nam przeznaczone, aby my zostali kochankami, Cass?

Pokr ciła przecz co głow , niezdolna do wypowiedzenia cho by słowa.
- Straszna z ciebie kłamczucha. - Uniósł jej podbródek i pocałował j .
Jak e ró nił si ten pocałunek od tego, który dał jej dzi Jeff. Był mocny i wprowadzał

w dr enie ka dy centymetr jej ciała. Odchyliła si gwałtownie.

background image

- Przesta !
- Dlaczego? - zapytał mi kko. - Pocałunek to po prostu spotkanie ust.
- Nie, to nie jest takie proste - zaprotestowała, cho czuła, e jego spojrzenie j

hipnotyzuje. - Bierzesz o wiele wi cej.

Musn ł delikatnie wargami jej policzek.
- Tylko tyle, ile zechcesz mi da , Cass. Tylko tyle. Nic wi cej. - Jego usta zbli yły si

kusz co ku jej wargom, a krew w niej zawrzała. Delikatnie gładził palcami jej policzek. -
Smakujesz jak co , o czym dawno zapomniałem - wyszeptał. - wie o i młodo . Pocałuj
mnie, Cass. Potrzebuj tego.

Rozdzierana pomi dzy pragnieniem a l kiem, uległa - jego pro bie, czy raczej

daniu. Jej umysł wysyłał desperackie sygnały protestu, ale zignorowała je. Poczuła, e i ona

jego pragnie. Jej usta szukały jego pocałunków, podczas gdy r ce Colina poznawały jej ciało.
L k, który czuła, pot gował jedynie podniecenie, które j wypełniało. Powoli traciła kontrol
nad swoim ciałem. Przepełniały j zwierz ce instynkty. Wstrz sn ł ni dreszcz, kiedy Colin
zacz ł całowa jej szyj , ale odchyliła głow , by zaoferowa wi cej. Poczuła delikatne
k sanie. Ból, który jej zadawał, doprowadzał j do szale stwa. Jego dłonie gładziły jej ciało
pod obcisł koszulk . Kciukami pie cił jej napi te piersi.

Nogi ugi ły si pod ni , oczekuj c wsparcia Colina. W chwili, gdy ich usta ponownie

si spotkały, wiedziała, e niczego mu nie odmówi. Jej oddanie było pełne i bezwarunkowe.
Powoli, z r kami na jej ramionach, Colin odsun ł si od niej. Zamrugała kilka razy, zanim
była w stanie otworzy oczy. Jego r ce zacisn ły si .

- Wygl da na to, e miała racj - zacz ł, a głos mu dr ał z podniecenia. - Pocałunek

to nie jest po prostu spotkanie warg. Pragn ci , Cass, i ty sama wiesz najlepiej, e nic na

wiecie nie przeszkodzi mi doprowadzi ci tam, dok d zamierzam. - Jego u cisk zmienił si

w pieszczot .

- Kiedy sko cz obraz, nie b dziemy mieli innego wyj cia, jak odda si naszemu

przeznaczeniu.

- Nie! - Wystraszona intensywno ci uczu , które przed chwil j wypełniały, Cassidy

uwolniła si z obj Colina. Przygładziła włosy. - Nie... Nie zamierzam by kolejnym
numerkiem na długiej li cie twoich kochanek. Co to, to nie! - Odsun ła si na kilka kroków i
dumnie wzruszyła ramionami.

Jego oczy zw ziły si nagle. Widziała, jak zło w nim wzbiera. Przysun ł si do niej,

złapał j za włosy, uniósł jej twarz i gwałtownie pocałował. Wszystko w niej zawrzało, ale nie
pokazała tego po sobie.

background image

- Czas poka e, Cass. A teraz jest ju pó no, prawie północ i lepiej, ebym sobie

poszedł. - Uniósł jej dło i musn ł wargami palce. - Najbardziej grzeszymy po północy. -
U miechn ł si i ruszył w stron drzwi. Przesun ł zatrzask tak, by samoczynnie si zamkn ł
po jego wyj ciu.

- Znajd klucze - rzucił rozkazuj co i znikł.

background image

ROZDZIAŁ PI TY

Min ł kolejny tydzie współpracy Cassidy z Colinem. Mi dzy nimi nie było adnych

spi . Nast pnego dnia po wizycie Colina w jej mieszkaniu Cass przyszła do studia z
mocnym postanowieniem, e nie b dzie ulega jego erotycznym zakusom. Jak mu to
powiedziała, nie zostanie jego kolejn kochank .

Miała powa ne pogl dy na ycie, nie zamierzała rozmienia si na drobne. Czekała na

długotrwały, gł boki zwi zek uczuciowy z idealnym m czyzn , którego wizerunek sobie
stworzyła, wi c adne erotyczne przygody czy niepowa ne romanse nie wchodziły w gr . Nie
wydumała sobie takiej postawy, tylko przyj ła j na podstawie osobistych do wiadcze .
Wychowywał j ojciec. Obserwowała jego przelotne znajomo ci z kobietami, z których adna
nie stała si dla niego wa na. Widziała, jak szedł przez ycie zapatrzony jedynie w swoj
prac . Cassidy natomiast obiecała sobie, e znajdzie kogo , z kim b dzie chciała dzieli
szcz cie i troski. Tak my lała ju jako mała dziewczynka, a kiedy dorosła, umocniła si w
tym przekonaniu, snuj c rozwa ania o sensie ycia, złudnych i prawdziwych jego celach.
Wiedziała, e to, co najwa niejsze, kryje si w duchowych potrzebach, które s ródłem
prawdziwego, trwałego szcz cia. Wbrew pozorom nie była nieuleczaln romantyczk .
Twardo trzymała si swojej drogi, bez reszty po wi caj c si pisarstwu, które było jej
powołaniem, i czekała, a spełni si to, co najpi kniejsze.

Teraz te , wbrew pokusom, nie zamierzała odst pi od swego postanowienia.
Colin rozmawiał z ni niewiele, a kiedy ustawiał j w odpowiedniej pozie, jego dotyk

był pozbawiony uczucia. Ale wydawało si , e wewn trz t tni w nim emocje. Czy była to
twórcza pasja artysty, czy po danie? Tego Cassidy nie mogła wiedzie .

Kolejne dni upływały prawie bez słowa Pod koniec tygodnia nerwy Cassidy były

napi te do ostateczno ci. Niezale nie od swoich rozterek i stanu psychicznego, nie wytrzymy-
wała wysiłku zwi zanego z pozowaniem. Zachowanie tej samej pozycji przez długi czas było
bardzo wyczerpuj ce.

Wpadaj ce przez okno sło ce grzało j troch , mimo to czuła si skostniała Colin stał

za sztalugami. Wydawał si skupiony wył cznie na malowaniu. Mógł tak pracowa go-
dzinami bez odpoczynku. Cassidy obserwowała ruch p dzla od palety do płótna. Nie
wyobra ała sobie, jak wygl da jej wizerunek przetworzony przez artystyczn wizj . Jak
dalece Colin zdołał wczu si w jej psychik ? Czy dotarł do prawdy, czy te Cassidy z
portretu b dzie miała niewiele wspólnego z realn pann St. John?

background image

Fantazja podsuwała jej zreszt coraz to inne pytania. Czy b dzie na obrazie obna ona,

jak poprzednia modelka, która le ała w negli u na kanapie? Czy ten obraz zawi nie w Ga-
lerii? By mo e zostanie tutaj, w tym studiu, twarz do ciany, dopóki Colin nie zdecyduje, co
z nim zrobi . Niewykluczone, e zostanie sprzedany za astronomiczn sum i b dzie wisiał na
jakim angielskim dworze. Jaki Colin nada mu tytuł? Mo e „Kobieta w bieli" lub „Kobieta z
fiołkami"? Wyobra ała sobie, e obraz z jej podobizn omawiany jest na uniwersyteckich
zaj ciach z historii sztuki. Albo e za sto lat kto zobaczy go w zakurzonej galerii i b dzie si
zastanawiał, kim była uwieczniona na nim dziewczyna lub co my lała, kiedy artysta j
malował...

Nagle Colin przypomniał jej o sobie. Najpierw zakl ł pod nosem, potem cisn ł palet

o podłog .

- Poruszyła si ! - Podszedł do Cassidy. - Nie ruszaj si , do cholery! - Mocnym

chwytem ustawił jej ramiona w wymaganej pozycji. - Nie rozumiesz? Nie wolno ci si
wierci !

Potulne przeprosiny zamarły na ustach Cassidy. Ogarn ło j wzrastaj ce

zniecierpliwienie.

- Nie mów do mnie tym tonem, Sullivan! - krzykn ła, • odpychaj c jego dłonie i

ciskaj c bukiecik fiołków na parapet. - Nie wierciłam si . A je li nawet, to dlatego e jestem

yw istot , a nie manekinem. - Odrzuciła w tył głow , skutecznie psuj c misterne uło enie

włosów. - Oczywi cie trudno o wyrozumiało dla zwykłego miertelnika, skoro jest si sam
wzniosło ci i wspaniało ci , ale trzeba przyj do wiadomo ci, e nie wszyscy s tak bosko
doskonali.

- Nie interesuj mnie twoje opinie - powiedział chłodnym tonem. - Jedyn rzecz ,

jakiej oczekuj od modelki, to pozowanie bez ruchu. - Ponownie zacz ł ustawia jej ramiona.
- Trzymaj nerwy na wodzy, kiedy pracuj .

- W takim razie maluj lepiej drzewa albo wazony z kwiatami! - rzuciła z furi . - Nie

ruszaj si , a do tego nie wyra aj opinii o twoim zachowaniu.

Udała si w kierunku garderoby, ale Colin chwycił jej rami i odwrócił w swoj

stron . Był w ciekły.

- Nikt ode mnie nie odchodzi.
- Czy by? - Cassidy dumnie uniosła głow . - No to patrz uwa nie. - Odwróciła si

ponownie w kierunku drzwi, ale zanim zdołała uj dwa kroki, Colin ponownie j chwycił. -
Zostaw mnie! - Wprost kipiała ze zło ci. Dot d kontrolowała swoje zachowanie, ale miarka

background image

si przebrała. - Nie mam ci nic wi cej do powiedzenia. Mam do twojego grubia stwa i
siedzenia bez ruchu w jednej cholernej pozycji przez cały dzie .

U cisk na jej ramieniu osłabł.
- wietnie. Ale przecie mi dzy nami jest co wi cej ni tylko pozowanie, malowanie

i rozmowy, prawda? - Przyci gn ł j do siebie.

Serce Cassidy podskoczyło, kiedy poczuła dotyk jego palców. Widziała, e Colin

ulegał swemu dzikiemu temperamentowi, a ona ulegała tej sile. Miał tak moc, e nie
dopuszczał najmniejszego sprzeciwu. Był m czyzn przepełnionym pasj , która mogła
doprowadzi ich do miejsca, z którego nie b dzie odwrotu. Cassidy próbowała jeszcze
odsun si od Colina, ale ledwie si poruszyła, a jego usta przywarły do niej. Posmakowała
jego w ciekło ci.

Stłumił jej j ki protestu i skr pował r ce, eby nie mogła si wyrwa . Jej serce

łomotało coraz mocniej. Zdała sobie spraw , e jest zdana całkowicie na jego łask . Jego
pocałunki były gwałtowne i zdecydowane, wr cz brutalne. Kiedy próbowała odwróci twarz,
przytrzymał j za włosy, aby nie mogła si ruszy . Usta miał twarde, gor ce i bezlitosne.
Oczy Cassidy zaszły mgł . Po raz pierwszy w yciu poczuła, e mo e zemdle . Protestowała
coraz słabiej, niezdolna do dalszej walki. Colin działał gwałtownie i szybko, a ona mu si
poddawała. Nie reagowała ju , kiedy zacz ł rozpina jej sukni . Wr cz przeciwnie - jej ciało
pochłaniał ogie z ka dym jego dotkni ciem.

Pukanie do drzwi studia zabrzmiało jak huk wystrzału. Colin zignorował to zupełnie i

całował bez wytchnienia.

- Colin! - zawołała Gail Kingsley. - Jest tu kto , kto chce si z tob zobaczy .
Kln c dziko, Colin pu cił Cassidy z obj . Jego przekle stwa nagle ucichły, kiedy

zobaczył jej szeroko otwarte, przestraszone oczy. Jej usta dr ały. Na moment przylgn ła do
niego i wtedy poczuł, e jej piersi faluj w szlochu.

- Colin, nie drocz si ze mn - W głosie Gail słycha było wymuszon cierpliwo . -

Na pewno ju dawno sko czyłe prac .

- W porz dku, do diabła! - wrzasn ł w ciekle do Gail, ale nadal patrzył na Cassidy.

Powiódł j za rami do garderoby. Wewn trz obrócił j twarz do siebie. Spojrzała na niego
bez słowa. Próbowała uspokoi oddech. Łzy wzbierały w jej oczach. - Przebierz si -
powiedział cicho. Zawahał si , jakby chciał powiedzie co jeszcze. Odwrócił si jednak i
wyszedł, zamykaj c za sob drzwi.

Cassidy płakała odwrócona twarz do ciany. Po kilku minutach usłyszała głosy

dobiegaj ce ze studia. Gail mówiła szybko, wyra nie zdenerwowana, natomiast głos Colina

background image

był zupełnie spokojny, nie zdradzał cienia emocji i pasji, jakim ulegał przed chwil . Cassidy
nie zwracała uwagi na to, co mówiono, wyłapała jednak jeszcze trzeci głos. M czyzna
mówił z wyra nym włoskim akcentem.

Spojrzawszy w lustro, Cassidy przeraziła si swoim wygl dem. Była tak blada, e

barwa jej policzków bliska była bieli sukienki, któr miała na sobie. W oczach miała słabo i
udr k . Tak patrzyła kobieta, która poniosła kl sk .

- Nie, nie, nie! - powiedziała do siebie, zakrywaj c r k odbicie twarzy w lustrze. -

Nic nie osi gnie w ten sposób i musi o tym wiedzie .

Zdj ła w po piechu sukni i wło yła swoje ubranie. W prostej, klasycznie skrojonej

bluzce wygl dała mniej krucho i słabo. I czuła si nieporównanie lepiej. Głosy dobiegaj ce z
s siedniego pokoju słycha było teraz wyra niej. Dopiero po chwili zdała sobie spraw z
tego, e nie wiadomie podsłuchuje rozmow . I jako si nie zawstydziła.

- Interesuj cy dobór kolorów, Colin. Wygl da na to, e osi gniesz niezwykły efekt -

powiedziała Gail.

A wi c rozmawiaj o obrazie. Pozwolił, by Gail go obejrzała, lecz Cassidy tego

zabronił. Dlaczego?

- Wydaje si niemal sentymentalny. To b dzie zaskoczenie dla artystycznego wiatka -

kontynuowała Gail.

- O tak, sentymentalny - odezwał si Włoch. - Ale w tej grze kolorów wida pasj .

Jestem zaintrygowany, Colin. Nie mog rozgry twoich intencji.

- Bo jest ich kilka - odpowiedział Colin swym suchym, ironicznym tonem.
- Sk d ja to znam? - zachichotał Włoch, po czym dodał z zaciekawieniem: - Nie

zacz łe jeszcze twarzy.

- Nie.
Colin wyra nie chciał ju zako czy dyskusj o powstaj cym dziele, ale Włoch mówił

dalej:

- Intryguje mnie... I ciebie te . To wida . Powinna by oczywi cie pi kna i

wystarczaj co młoda, eby pasowała do sukni i fiołków. Ale musi w niej by co jeszcze.

Cassidy czekała na odpowied Colina, ale tej nie było. Jednak Włoch si nie

zniech cał:

- Nie poka esz mi jej, przyjacielu?
- No wła nie, Colin, gdzie jest Cassidy? - W głosie Gail brzmiało rozbawienie. Oczy

Cassidy zw ziły si . - Przecie wiesz, e b dzie zachwycona, gdy przedstawimy j Vince'owi
- za miała si . - Ona wygl da na słodk istot . Tylko nie mów, e j spłoszyli my.

background image

Rozdra niona na dobre t protekcjonaln uwag , Cassidy otworzyła nagle drzwi.
- Nie spłoszyli cie mnie ani troch . - Obdarzyła cał trójk promiennym u miechem. -

I z pewno ci b d zachwycona mo liwo ci poznania Vince'a.

Oczy Gail rozbłysły w ciekło ci . Spojrzała pytaj co na Colina, ale na jego twarzy nie

mogła odczyta adnej odpowiedzi.

M czyzna, który stał obok Colina, był niemal o głow ni szy od niego, ale jego

szczupła budowa i godna postawa sprawiały, e wydawał si wysoki. Włosy miał tak ciemne
jak Colin, tyle e proste, oczy piwne, podkre lane przez oliwkow barw skóry. Twarz miał
gładk i przystojn , a kiedy si u miechał, wygl dał czaruj co.

- Ach, bella. - Przeszedł przez pokój i uj ł obie dłonie Cassidy. - Bellisima.

Oczywi cie, e jest doskonała. Gdzie tyj znalazł, Colin? - Przygl dał si jej z zachwytem. -
Pojad tam i zatrzymam si tak długo, a znajd podobny skarb dla siebie.

Cassidy za miała si , rozbawiona t jawn prób flirtu.
- We mgle - odpowiedziała, poniewa Colin nadal milczał. - My lałam, e Colin chce

mnie okra .

- Aniołku, on jest zdolny do czego o wiele gorszego. - Vince z u miechem zerkn ł na

Colina, ale nadal trzymał dło Cassidy. - Jest czarnym irlandzkim psem, którego obrazy
kupuj , poniewa nie widz nic lepszego, na co mógłbym wydawa moje pieni dze.

Colin doł czył do nich, marszcz c brwi.
- Vince, to jest Cassidy St. John. Cass, to jest Vincente Clemenza, ksi

Maracanti.

Cassidy otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Ach, teraz zaimponowałe jej moim tytułem. - Vince wyszczerzył z by w u miechu.

- Jestem do pani dyspozycji. - Szarmancko uniósł dłonie Cassidy do swych ust.

- To wielka przyjemno pozna panienk , signorina. Czy zostanie panienka moj

on ?

- Zawsze marzyłam, eby wyj za ksi cia. Czy powinnam dygn ? - U miechn ła si

do niego znad ich zł czonych dłoni. - Nie jestem pewna, czy wiem, jak to si robi.

- Vince zwykle oczekuje, e wszyscy poni ej hrabiego kl kaj przed nim i całuj

sygnet. - Colin niby artował, ale wzrok miał pos pny.

- Przesadzasz, przyjacielu. - Vince pu cił dłonie Cassidy i poklepał Colina po

ramieniu. - Jak nigdy dot d, zazdroszcz ci twojego daru. Obiecaj, e b d miał prawo
pierwokupu tego portretu.

Colin przygl dał si twarzy Cassidy.
- Ju kto ci ubiegł.

background image

- Naprawd ? - Vince wzruszył z gracj ramionami.
- Có , b d musiał przebi jego ofert . - Ton jego głosu wskazywał, e jest

m czyzn , który zwykle, otrzymuje to, na czym mu zale y.

- Vince chciał zobaczy „ Janeen" - uci ła t pogaw dk Gail i przeszła przez pokój,

aby odszuka obraz.

- Je li pozwolicie zatem... - zacz ła Cassidy, ale Vince chwycił j ponownie za r k .
- Nie, madonna, zosta . Obejrzysz ze mn dzieło mistrza. - Nie czekaj c na

odpowied , stanowczo poci gn ł Cassidy za r k .

Gail podniosła płótno i umie ciła je na sztalugach. To był portret dziewczyny le cej

w negli u na kanapie. Gail u miechn ła si zło liwie.

- Poprzedniczka Cassidy - oznajmiła, po czym cofn ła si , eby stan obok Colina.
Cassidy zrozumiała oczywist wymow tego gestu. Skupiła si ponownie na obrazie,

staraj c si nie patrze na Colina.

- Pi kne stworzonko - zamruczał Vince. - Mo na powiedzie , kobieta w ka dym calu.

Jest w niej jaka niezwykle poci gaj ca grzeszno . - Odwrócił głow , eby u miechn si
do Cassidy. - Co s dzisz?

- Jest wspaniała - odparła natychmiast. - Sprawia, e czuj si niezr cznie.

Zazdroszcz jej pewno ci siebie w demonstrowaniu swej zmysłowo ci. My l , e mogłaby
onie miela wi kszo m czyzn. To sprawiałoby jej przyjemno .

- Jak widz , twoja modelka jest doskonałym znawc ludzkich charakterów -

powiedział Vince. - Tak, wezm go. I jeszcze ten, który Gail pokazywała mi na dole. Bije z
niego nadzieja. A teraz... madonna. - Odwrócił si , aby spojrze ponownie na Cassidy. W
jego oczach wida było zauroczenie. - Czy zjesz ze mn kolacj ? W mie cie m czyzna czuje
si wyj tkowo samotnie, je li nie towarzyszy mu pi kna kobieta.

Cassidy u miechn ła si , ale zanim odpowiedziała, Colin poło ył r k na jej ramieniu.
- Obrazy s twoje, Vince, ale moja modelka nie.
- Ach tak - odpowiedział znacz co Vince.
Oczy Cassidy zw ziły si ze zło ci. Colin odwrócił si , aby zdj obraz ze sztalug.
- Popro kogo , eby spakował ten i ten z dołu dla Vince'a - powiedział do Gail,

wr czaj c jej płótno. - Zaraz zejd do was i ustalimy wszystkie warunki.

Gail wyszła bez słowa. Vince odprowadził j zamy lonym wzrokiem, po czym

odwrócił si do Cassidy.

- Do widzenia, Cassidy St. John. - Ucałował jej dło i westchn ł z alem. - Wygl da

na to, e musz sobie znale we mgle własne szcz cie. Oczekuj korzystnej ceny za obrazy,

background image

co nieco złagodzi gorycz mego rozczarowania, przyjacielu. - Rzucił okiem na Colina i
skierował si w stron drzwi. - Gdyby kiedykolwiek była we Włoszech, madonna... -
Wyszedł, u miechaj c si na po egnanie.

W chwili, gdy drzwi si zamkn ły, Cassidy odwróciła si do Colina, dr c z

w ciekło ci.

- Jak miesz? - Po blado ci jej policzków zostało tylko wspomnienie. - Jak miesz

sugerowa takie rzeczy?

- Powiedziałem jedynie Vince'owi, e mo e mie moje obrazy, ale nie moj modelk .

- Colin przeszedł przez pokój i zakrył portret Cassidy. - Jakiekolwiek podteksty mogły by
jedynie przypadkowe.

- O nie! - Pod yła za nim nap dzana furi - Tu nie było adnego przypadku. Dobrze

wiedziałe , co robisz. Nie zamierzam tolerowa takiego zachowania, Sullivan. Mog si
spotyka , z kimkolwiek zechc , niezale nie od twoich sugestii i podtekstów.

Colin wsun ł r ce do kieszeni. Przez chwil przygl dał jej si w milczeniu. A kiedy

si odezwał, był całkowicie spokojny.

- Jeste bardzo młoda i nadzwyczaj naiwna. Vince jest moim starym i dobrym

przyjacielem. Jest tak e czaruj cym kobieciarzem. Nie ma skrupułów wzgl dem kobiet.

- A ty masz? - rzuciła w ciekle.
Zauwa yła, e Colin zesztywniał. Jego oczy zapłon ły, a mi nie twarzy napi ły si .

Po raz pierwszy dostrzegła, jak z trudem próbował pohamowa swój temperament.

- To twoja sprawa, Cass - powiedział łagodnie. - Nie przychod do czwartku. -

Odwrócił si w kierunku drzwi.

- Potrzebuj kilku dni.
Cassidy stała w pustym studiu.
Osi gn łam to, co chciałam, pomy lała sm tnie. Ale to nie jest słodkie zwyci stwo...
Była udr czona fizycznie i emocjonalnie. Wróciła do garderoby po torebk . Nie tylko

Colin potrzebował kilku dni, eby sobie wszystko poukłada .

- Co za szcz cie, e ci jeszcze złapałam. - Gail pojawiła si w drzwiach studia w

chwili, gdy Cassidy opuszczała garderob . - Pomy lałam, e powinny my pogada .

- Lekko si u miechn ła. - Tylko my dwie.
Cassidy westchn ła z jawnym znu eniem.
- Nie teraz. - Poprawiła torebk . - Mam dosy na dzi .
- W takim razie powiem krótko i mo esz sobie i .
- Gail mówiła na pozór grzecznie, ale Cassidy czuła ukryt niech .

background image

Lepiej si nie kłóci , pomy lała Cassidy. Lepiej wysłucha jej spokojnie, zgodzi si

ze wszystkim, co powie, i spokojnie wyj . To najlepsze rozwi zanie.

Obdarzyła Gail najmniej zaczepnym u miechem, na jaki było j sta .
- W porz dku, mów. Gail zaczerpn ła powietrza.
- Wygl da na to, e nie wyraziłam si do jasno... Na temat mnie i Colina. - Jej głos

był opanowany. Mówiła cierpliwie jak nauczyciel do ucznia.

Cassidy zignorowała rosn ce rozdra nienie i skin ła głow .
- Colin i ja jeste my par od pewnego czasu. Zaspokajamy wzajemnie ró ne potrzeby.

Przez te lata Colin miał kilka romansów, które byłam w stanie mu wybaczy . W wielu
przypadkach te zwi zki były rozdmuchane przez pras . - Wzruszyła ramionami. -
Romantyczny wizerunek tworzy jego artystyczn legend . Znios wszystko, je li to pomo e
mu w karierze. Rozumiem go.

Gail nie była w stanie usiedzie w jednym miejscu i zacz ła nerwowo przechadza si

po studiu.

- Nie rozumiem, dlaczego mi o tym mówisz - zacz ła Cassidy. Ostatni rzecz , jak

chciała usłysze , była informacja, jak do wiadczonym kochankiem jest Colin Sullivan.

- Nie rozumiesz? Wi c ci to wyja ni . - Gail zatrzymała si i spojrzała na Cassidy

zimnymi jak lód oczami. - B d ci tolerowa do czasu, a Colin sko czy prac nad twoim
portretem. Nie zamierzam przeszkadza mu w pracy. Ale je li wejdziesz mi w drog ... -
Zacisn ła palce na pasku od torebki Cassidy. - Potrafi pozbywa si tych, którzy wła mi w
parad .

- Jestem pewna, e potrafisz. - Je li Gail my lała, e wystraszy Cassidy, to srodze si

zawiodła. - Tak si jednak składa, e niełatwo si mnie pozby . - Odgi ła palce Gail ze swojej
torebki. - Wyja ni ci co jeszcze. Twój zwi zek z Colinem jest twoj prywatn spraw i nie
zamierzam si w to wtr ca . - Zauwa yła u miech satysfakcji w k cikach ust Gail, wi c
dodała: - I nie dlatego, e mi grozisz. Nie zastraszysz mnie, Gail. Tak naprawd to mi ciebie

al.

Gail fukn ła z oburzeniem, ale Cassidy kontynuowała:
- Twój brak pewno ci siebie, gdy mowa jest o Colinie, wygl da ało nie. Nie stanowi

dla ciebie zagro enia. Nawet lepy by zauwa ył, e Colin my li tylko o tym, co tworzy na
swoich płótnach. - Wskazała na zakryty portret. - Interesuj go tylko jako modelka, taki
swoisty przedmiot, a niejako osoba. - Poczuła ucisk zawodu, gdy dotarł do niej sens słów. - A
on interesuje mnie wył cznie jako pracodawca. Nie zamierzam si wtr ca w wasz zwi zek,
poniewa nie jestem zakochana w Colinie, co wi cej, w ogóle mi to nie grozi.

background image

Odwróciła si i wybiegła przez tylne drzwi studia. Dopiero kiedy nieco ochłon ła,

zdała sobie spraw , e skłamała.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Przez kolejne dwa dni Cassidy całkowicie pogr yła si w pracy. Musiała odpocz

od Colina, uspokoi emocje. Jednak zwyczajna przerwa w kontaktach to było zbyt mało.
Cassidy wiedziała, e powinna przesta my le o Colinie i o ich wzajemnych stosunkach. W
tych rozwa aniach starała si ignorowa incydent z Gail. Mówiła sobie, e mało j obchodz
osobiste sprawy tej kobiety i nie zamierzała bra ich pod uwag , my l c o własnym yciu.
Przecie nikt nie ma prawa wpływa na jej uczucia, a tym bardziej stawa im na
przeszkodzie.

Pisała z pasj , bez opami tania. Wszystkie obserwacje, fascynacje i l ki stanowiły

nowe tworzywo literackie. Pracowała do pó na, zapominaj c o jedzeniu, a potem padała na
łó ko i wyczerpana ci k prac , twardo zasypiała. Była tak pochłoni ta swoim zadaniem, e
kiedy drugiego dnia poczuła dło na ramieniu, wrzasn ła przera ona.

- O rany! Przepraszam. - Jeff starał si zachowa powag . - Pukałem, dzwoniłem, ale

zupełnie odpłyn ła .

- Ju w porz dku - wykrztusiła, trzymaj c r ce na piersi, jakby starała si utrzyma

serce w miejscu. - Takie emocje dobrze robi na kr enie, krew płynie jak szalona. Co z
twoj lodówk ? Jeff skrzywił si .

- Czy naprawd s dzisz, e tylko po to tu przychodz ? Jestem wra liwym facetem,

zapytaj mojej mamy.

U miechn ła si .
- Na pewno zapytam. Wi c co ci przyniosło?
- Mam dzi koncert w kafejce na naszej ulicy. Chod ze mn .
- Och Jeff, chciałabym, ale...
Szukaj c wymówki, ogarn ła dłoni papiery na biurku, ale Jeff gwałtownie jej

przerwał:

- Słuchaj, od dwóch dni l czysz przykuta do tego biurka. Kiedy zamierzasz troch si

przewietrzy ?

Wzruszyła ramionami i postukała palcem w słownik.
- Jutro znowu mam by w studiu i musz ...
- I to kolejny powód, by zrobi sobie wolne dzi wieczorem. Wyluzuj troch ,

dziewczyno, bo si zam czysz. - Przyjrzał si jej uwa nie i zmienił taktyk . - Wiesz, po-

background image

trzebujemy przyjaznej osoby w ród publiczno ci. My, wschodz ce gwiazdy, nie mo emy by
niczego pewni.

Cassidy westchn ła, po czym u miechn ła si .
- W porz dku. Ale nie zostan długo.
- Gram od ósmej do jedenastej. O północy mo esz by ju w łó ku.
- Dobrze, b d tam koło ósmej. A która jest wła ciwie godzina? - Spojrzała na zepsuty

zegarek.

- Po siódmej. Jadła co dzisiaj?
- Prawd mówi c, nie.
- O Bo e. No dobra, wrzu co na siebie, bo pada. Przed koncertem zd ymy skoczy

na hamburgera.

- A mog dosta z serem? - spytała zachwycona propozycj .
- Baby. Zawsze jakie „ale"... - mrukn ł Jeff, zamykaj c za ni drzwi.

ciana deszczu nie zrobiła na Cassidy adnego wra enia. Po dwóch dniach przy

biurku wie e powietrze było wyj tkowo orze wiaj ce, a hamburger okazał si prawdziw
uczt bogów po ubogich posiłkach w domu.

Siedz c w ko cu sali, piła kaw z mlekiem i słuchała koncertu Jeffa Zrobiło si ju

pó no, kiedy zdała sobie spraw , e nagle i niespodziewanie powróciły my li o Colinie. Za-
mkn ła na chwil oczy, łudz c si , e po ich ponownym otworzeniu obraz zniknie. Ale tak si
nie stało, wi c uznała, e szkoda jej energii na wyrzucanie go z umysłu.

Zdawała sobie spraw , e Colin jest nadzwyczaj pewnym siebie facetem, który twardo

i sprawnie kroczy przez ycie, rzadko kiedy ogl daj c si na innych. Niezbyt przepadała za
takimi lud mi, wiedziała jednak, e je li kto obdarzony podobnymi cechami posiada ponadto
jaki talent, prawie na pewno zrobi karier . A Colin jest genialnym artyst i z tego daru robi
wspaniały u ytek. Przy tym jest wra liwy i pełen wdzi ku, no i ma dobrze poukładane w
głowie. Tworzyłoby to całkiem zno n mieszank , gdyby nie to, e jednocze nie jest
samolubny, arogancki i kompletnie zatracony w swojej pracy. Bywa te bezmy lny,
dominuj cy i skory do przemocy. A to j przera ało i odpychało od niego.

Ale jest te facetem, którego bezgranicznie kocham, pomy lała.
Zadr ała i zapatrzyła si w kaw .
Jestem sko czon idiotk , głupi romantyczn g sk , strofowała si w duchu. I miała

w tym du o racji. Wiedziała przecie , e Colin ma kochank , a na Cassidy patrzy jak na
obiekt, który zamierza przenie na obraz. Wiedziała, e miał wiele kobiet, ale z adn z nich
nie stworzył prawdziwego zwi zku. Nawet z Gail, bo to byk wbrew jego naturze. Jak to si

background image

wi c stało, e zakochała si w kim , kto zupełnie nie odpowiadał jej marzeniom' W kim , kto
absolutnie nie nadawał si do mał e stwa, kto nigdy nie stworzy normalnej, opartej na
zdrowych zasadach rodziny? Wspaniale, po prostu wspaniale.

Uniosła powoli fili ank i wypiła mały łyk kawy.
Musi dotrwa , a powstanie portret, bo umowa zobowi zuje. Spotykaj c si dzie w

dzie , b d musieli ze sob rozmawia . Niebezpiecznie te jest z nim walczy , bo w czasie
ostrych scen ujawnia si swoje emocje. Nie wiedziała, jak gł boko potrafi przenikn j
wzrokiem, ale nie zamierzała da si upokorzy i przyzna , e okazała si idiotk i zakochała
si w nim. Najlepiej, jak b dzie zachowywa si naturalnie. Pozowa jak nale y, odpowiada
na pytania, i to wszystko. Praca posuwa si sprawnie, wi c obraz powinien by sko czony w
ci gu kilku tygodni. Tyle była w stanie wytrzyma . A kiedy to ju si sko czy...

Jej my li zatopiły si w ciemno ciach sali.
A kiedy obraz zostanie namalowany, to co wtedy? - pomy lała. Kiedy Colin zniknie z

mojego ycia, to przecie wiat si nie zawali.

Potrz sn ła głow , odrzucaj c niechciane my li, i doko czyła kaw . W tle leciały

d wi ki piosenki Jeffa Cassidy stała przed studiem i przetrz sała torb w poszukiwaniu
klucza, który dostała od Colina. Mamrocz c przekle stwa, uniosła głow wła nie w chwili,
gdy Colin otworzył drzwi.

- O, cze - powiedziała speszona.
Skin ł głow , po czym zatrzymał wzrok na jej dłoniach pełnych ró nych szpargałów.
- Szukasz czego ?
Cassidy pod yła za jego wzrokiem i zawstydzona wrzuciła wszystko do torby.
- Eee, nie... Ja... Nie spodziewałam si , e b dziesz tak wcze nie.
- Masz szcz cie, e ju jestem, prawda? Czy by zgubiła klucz, Cass?
U mieszek na jego twarzy sprawił, e poczuła si głupio.
- Nie zgubiłam... Tylko nie mog znale .
Weszła do rodka, zawadzaj c ramieniem o pier Colina, co sprawiło, e przeszedł j

dreszcz. Pomy lała, e realizacja jej postanowie nie b dzie zbyt łatwa.

- Przebior si - powiedziała i pospiesznie udała si do garderoby.
Kiedy wróciła, Colin niemal nie zwrócił na ni uwagi, co sprawiło, e poczuła si

pewniej. Tłumaczyła sobie, e nie ma si czego obawia .

- Zamierzam popracowa dzi nad twarz - o wiadczył, mieszaj c farby.
Ta bezosobowa, rzucona w przestrze informacja była kolejnym dowodem, e jego

my li s z dala od niej. Troch jej było przykro z tego powodu, ale w ciszy cierpliwie czekała,

background image

a sko czy malowa . Postanowiła nie stwarza adnych problemów. Ale kiedy uj ł jej brod ,
zadr ała mimo woli.

Oczy Colina zapłon ły.
- Musz ci dotyka , by poczu , zrozumie kształt twojej twarzy. Wzrok czasem nie

wystarcza. Wiesz, co mam na my li?

Przytakn ła. Colin odczekał chwil , po czym dotkn ł jej brody jeszcze raz. Tym

razem delikatniej, jedynie opuszkami palców. Cassidy z trudem udało si nie poruszy .

- Spokojnie, Cass. Pomy l o czym miłym, zrelaksuj si . Jego delikatny, cierpliwy

głos zaskoczył j , wi c nie protestowała. Zadowolony Colin przesun ł palcami po jej twarzy.

Dla niej było to nieprawdopodobne prze ycie. Jego dotyk był łagodny, chocia Colin

był bardzo skoncentrowany i spi ty. Zastanawiała si , czy wyczuwa narastaj ce w niej ciepło.
Jego palce znaczyły lad od podbródka przez policzki. Cał uwag skupiała na miarowym
oddychaniu. Próbowała sobie wmówi , e dotyk malarza - nie Colina, ale malarza - jest jej
równie oboj tny i bezosobowy, co dotyk lekarza. Ale kiedy pogładził jej policzek, uniosła
rozpalone oczy.

- Zosta w tej pozycji. - Energicznie odwrócił si w stron sztalugi. - Spójrz na mnie. -

Uniósł p dzel i farby.

Cassidy zastosowała si do polecenia, staraj c si skoncentrowa nie na Colinie, a

tylko i wył cznie na człowieku maluj cym obraz. Ale czuła, e to niemo liwe. Nie mogła
patrze na niego i jednocze nie go nie dostrzega . Nie potrafiła by z nim i zarazem daleko od
niego. Nie mogła wymaza go z my li, tak samo jak nie była w stanie wyrzuci go z serca.

Ale chyba mog sobie troch pomarzy , uznała. Pocieszy si tymi drobinkami

szcz cia, które spadaj na ni , gdy jest z Colinem. Smutek i tak niedługo przyjdzie, wi c
trzeba korzysta z chwili...

Obserwowała go podczas pracy i uczyła si na pami jego wygl du. Wiedziała, e

przyjdzie czas, kiedy b dzie mogła korzysta jedynie z tych wspomnie . Patrzyła na ciemn
g stw włosów opadaj cych lokami na ramiona. Przygl dała si ruchliwym brwiom, za
pomoc których potrafił wyra a najprzeró niejsze uczucia. Fascynowała j gładko jego
twarzy. Maluj c, raz po raz podnosił oczy ku niej. Cechowała je niebywała koncentracja,
która sprawiała, e były jeszcze bardziej niebieskie ni zwykle.

Nie widziała jego r k, ale potrafiła je sobie wyobrazi . Długie, szczupłe i pi kne.

Miała wra enie, e czuje, jak dotykaj jej twarzy, odkrywaj c cechy, których ona sama
zapewne nigdy by nie dostrzegła. Je li ju miała głupio si w kim zakocha , to nie mogła
trafi na bardziej doskonałego m czyzn .

background image

Pracowali godzinami, robi c jedynie krótkie przerwy, eby Cassidy mogła rozci gn

zastałe mi nie. Colin zawsze niecierpliwie d ył do ponownego rozpocz cia pracy.
Wyczuwała jego nastrój i wiedziała, e powstaje co wyj tkowego. Całe studio wypełnione
było jego podekscytowaniem.

- Oczy - mrukn ł i odło ył palet . - Chod , musz ci mie bli ej. - Przyci gn ł j pod

sam sztalug . - Oczy... dusza portretu.

Przytrzymał j za ramiona, a jego twarz znalazła si o centymetry od jej twarzy. Od

farb i terpentyny zakr ciło jej si w nosie. Wiedziała, e gdy czas pozowania minie, pewnie
nigdy nie poczuje ju tego zapachu.

- Patrz na mnie, Cass.
Z niemałym trudem spojrzała na niego. Jego wzrok przeszywał j na wylot. Zobaczyła

swoje odbicie w jego oczach i pomy lała, e wygl da w nich jak wi zie . Jego wi zie .

Ich oddechy wymieszały si . Jej wargi rozchyliły si zapraszaj co. Colin gwałtownie

zrobił krok w tył, w stron obrazu.

- Co zobaczyłe ? - spytała bez zastanowienia.
- Tajemnice - odpowiedział cicho. - Marzenia. Nie! Nie odwracaj głowy. Wła nie tego

potrzebuj .

Bezradna Cassidy spojrzała ponownie na niego. Nie była to pora na stawianie oporu.

Odło ywszy palet i p dzle, Colin przez dłu sz chwil przygl dał si dziełu, po czym
podszedł do Cassidy i szeroko si u miechn ł.

- Dała mi to, czego potrzebowałem.
- Czy to znaczy, e sko czyłe ? - spytała z lekko wyczuwaln obaw w głosie.
- Jeszcze nie, ale ju niewiele zostało. - Uniósł jej dłonie i pocałował. - Wkrótce obraz

b dzie gotowy.

Okre lenie „wkrótce" nie przypadło Cassidy do gustu.
- To znaczy, e wszystko idzie dobrze.
- Tak, bardzo dobrze! Wszystko idzie znakomicie.
- Ale nadal nie mog spojrze na obraz? Dopiero jak go sko czysz?
- Jestem przes dny.
- Ale Gail poka esz. - W jej głosie słycha było rozgoryczenie.
- Gail jest artystk . - Pu cił jej dłonie i lekko poklepał j po policzku. - A nie modelk .
Cassidy westchn ła, uznaj c sw pora k .
- Musiałe j kiedy namalowa . Jest taka intryguj ca i pełna ycia.
- Ale nie potrafi usta pi ciu minut w jednej pozycji.

background image

- Colin zacz ł czy ci p dzle.
U miechaj c si , Cassidy podeszła do okna. Przeci gn ła si i uniosła włosy z ramion

i szyi wysoko do góry, by po chwili pu ci je w bezładzie na ramiona. Promienie sło ca
prze lizn ły si po chaotycznie rozrzuconych kosmykach.

Kiedy odwróciła głow , eby ponownie u miechn si do Colina, zauwa yła, e

bacznie si jej przypatruje. Co mówiło jej, eby do niego podej , ale zamiast tego ruszyła w
drugi koniec pokoju.

- Pierwszy twój obraz, jaki widziałam, to był jaki irlandzki krajobraz. - Starała si ,

eby jej głos brzmiał naturalnie. - Spodobał mi si , bo dzi ki niemu wyobraziłam sobie moj

matk . Czy to nie dziwne? - Odwróciła si do niego pod wpływem niezrozumiałego impulsu.
- Mam kilka jej fotografii, ale dopiero ten obraz sprawił, e j naprawd zobaczyłam. -

ciszyła głos i dodała z delikatnym u miechem: - A czy twoi rodzice yj ?

- Tak. Mieszkaj w Irlandii.
- Musz za tob t skni .
- By mo e. Maj tam jeszcze szóstk dzieci, wi c nie s dz , by czuli si samotni.
- Szóstk ?! Twoja matka musi by niezwykła.
- O tak. Potrafiła jednym ruchem zdzieli pasem trójk dzieciaków.
- Nie w tpi , e miała powody.
- Pewnie miała.
- Mój ojciec prawił mi morały. Prawd mówi c, wolałabym dosta lanie. Takie

kazania s gorsze od spotkania z pasem.

- Jak kazania profesora Eastermana w Berkeley? - spytał z u miechem.
- Sk d o nim wiesz? - Spojrzała na niego zaskoczona.
- W zeszłym tygodniu sama mi opowiadała , skarbie.
- Nie s dziłam, e mnie słuchasz. - Cassidy próbowała sobie szybko przypomnie , co

jeszcze paplała podczas sesji. - Prawie nic nie pami tam z tego, co mówiłam.

- Tak... a ja uwa nie słuchałem - powiedział cicho. - No dobra, znowu przeze mnie nic

jeszcze nie zjadła , wi c czuj si jak zbrodniarz. Głodzi tak szczupł osob to przecie
przest pstwo. Pozwolisz w siebie co wepchn w kuchni? A mo e chocia wypijesz kaw ?

- Chyba zrezygnuj z tych wspaniałomy lnych propozycji. - Ruszyła w kierunku

garderoby. - Zaryzykuj posiłek w domu. Mój s siad ma zapasy nie wie ych p czków.

Zamkn ła za sob drzwi i u miechn ła si do siebie. Pomy lała, e nie jest tak le.

Najwi ksze niebezpiecze stwo chyba min ło, ostatnie sesje powinny by łatwe.

background image

Nuc c pod nosem, zacz ła si rozbiera . Kiedy ju wydostała si z sukienki, nucenie

przerodziło si w pisk przera enia, gdy drzwi gwałtownie si otworzyły. Przycisn ła materiał
do nagiej skóry i przytrzymała mocno obiema r kami, staraj c si jak najwi cej ochroni
przed oczami Colina.

- Co powiesz na kolacj ? - spytał i wsun ł si przez uchylone drzwi.
- Colin!
- Tak? - spytał.
- Colin, wyjd ! Nie jestem ubrana! - Przycisn ła sukienk jeszcze mocniej do ciała.
- Przecie widz . Ale nie odpowiedziała na moje pytanie.
- Jakie pytanie?
- Co z kolacj ? - Przesun ł wzrokiem po jej nagich ramionach.
- Z jak kolacj ?!
- Nie mo esz ywi si starymi p czkami, to niezdrowe - wyja nił z u miechem.
- W porz dku, ma te tacos. A teraz, czy mógłby wyj i zamkn drzwi?
- Tylko nie tacos. - Potrz sn ł głow , ignoruj c jej pro b . - Widz , e sam musz ci

nakarmi .

- Czy by zapraszał mnie na randk ?
- Randk ? - Przez chwil nic nie mówił, rozwa aj c odpowied . - No na to wła nie

wygl da.

- Kolacja? - upewniła si Cassidy.
- Tak, kolacja.
- O której?
- O siódmej.
- O siódmej - powtórzyła gło no, zagłuszaj c zdrowy rozs dek. - A teraz wyjd ,

ebym mogła si ubra .

- Oczywi cie. - Jego oczy zapłon ły diabelskim blaskiem. - A przy okazji, chyba nie

odniosła całkowitego sukcesu.

- Co?
. - Nie zakryła si cała. - Zamkn ł za sob drzwi. Cass odwróciła głow i zauwa yła

w lustrze, e jest niemal naga.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Ubieraj c si na randk , Cassidy błogosławiła czas sp dzony w sklepie Julii. Kreacja z

delikatnego szyfonu warta była tych wszystkich godzin po wi conych doskonaleniu sztuki
cierpliwo ci. Cieniutka jak mgiełka sukienka miała mi kk , swobodn lini . Góra
podtrzymywana nad biustem elastyczn ta m była zebrana w talii. Szeroka, kloszowa
spódniczka si gała kolan. Na odkryte ramiona Cassidy narzuciła przypominaj ce pelerynk
bolerko, które lekko zwi zała w pasie. Uznała, e kolor kompletu idealnie pasuje do jej oczu,
podkre laj c ich niezwykł barw . To miała by noc, podczas której nie chciała si czu
zwyczajnie.

W ogóle nie powinna tam i , pomy lała nagle. Gwałtowniej przeczesała włosy

szczotk Nic mnie to nie obchodzi, id i ju , zbuntowała si przeciwko głosowi rozs dku.
B dziesz ałowała, nie ust pował rozs dek. Pójd czy nie, to i tak b d ałowała, rezolutnie
uci ła wewn trzn kłótni i szybkim ruchem wpi ła w uszy małe złote kolczyki w kształcie
w zła kochanków.

Musiała jednak do ko ca uciszy rozs dek.
- Czy nie mam prawa do ulotnej chwili szcz cia?
- półgłosem zadała retoryczne pytanie. - Czy nie zasługuj na to?
Tak bardzo pragn ła sp dzi z Colinem wieczór bez sztalug i palet. Chciała, by patrzył

na ni nie jak na modelk , nie jak na rekwizyt. Nie my lała o tym, co b dzie jutro, chciała
korzysta z chwili, mie co dla siebie. A jeden wieczór to wcale nie tak du o. By mo e
pó niej przyjdzie jej za to zapłaci , ale nie zamierzała rezygnowa z wymarzonej randki.

W popłochu spojrzała na zegarek. Dochodziła siódma. Gor czkowo zacz ła szuka

klucza. Akurat kl czała, sprawdzaj c zakamarki pod kanap , kiedy usłyszała stukanie do
drzwi.

- Ju , chwileczk ! - Wyci gn ła r k po co błyszcz cego. - Mam ci . - Ucieszyła si ,

by po chwili westchn zrezygnowana, kiedy zorientowała si , e w r ku ma monet , a nie
klucz.

- Przecie powiedziałem, e ja stawiam.
Stał w wej ciu do pokoju, zaskoczony widokiem kl cz cej Cassidy. Uniosła si ,

odrzuciła włosy z twarzy i przyjrzała mu si .

background image

Miał na sobie elegancko skrojony czarny garnitur. Jego linia wietnie akcentowała

szczupł sylwetk . Cało uzupełniała nie nobiała koszula z rozpi tym kołnierzykiem.
Cassidy pomy lała, e Colin nigdy nie ograniczyłby sam siebie, wkładaj c krawat.

- Pierwszy raz widz ci w garniturze. Ale ciesz si bo wcale nie wygl dasz

konwencjonalnie.

- Jeste niesamowita, Cassidy. - Wyci gn ł r k , eby pomóc jej wsta .
- Tak uwa asz? - U miechn ła si .
Te si u miechn ł i wci trzymaj c jej dło , zrobił krok do tyłu.
- Wygl dasz czaruj co. Perfekcyjnie i cudownie. Gdzie jest sypialnia? - spytał,

obserwuj c j , jak przetrz sa ksi ki na półce w poszukiwaniu klucza.

- To wła nie jest sypialnia. - Teraz grzebała w doniczkach. - A jednocze nie pokój

dzienny, pracownia i salon. Lubi , jak wszystko jest w jednym miejscu, oszcz dza to
niepotrzebnego chodzenia. - Westchn ła z rezygnacj , gdy znalazła kolejny przedmiot, który
nie był kluczem. - No dobrze, spokojnie, znajd ci . - Przymkn ła oczy, próbuj c odtworzy
wydarzenia ostatnich dni. - Kiedy miałam go ostatni raz, byłam w sklepie, potem wróciłam z
zakupami, poszłam do kuchni i powkładałam rzeczy do szafek i lodówki i... - Otworzyła
szeroko oczy i wybiegła z pokoju.

Po chwili wróciła, triumfalnie przerzucaj c klucz z r ki do r ki.
- Zamarzł na ko , biedaczek. Musiałam my le o czym innym, kiedy

rozpakowywałam torby.

Zadowolona, wrzuciła klucz do torebki i ruszyła w stron drzwi. Colin z powa n

min podszedł do niej, uj ł jej twarz i powiedział:

- Cass.
- Tak?
- Nie masz butów na nogach.
- Och. - Wzruszyła ramionami. - Przypuszczam, e mog mi si przyda .
Pocałował j w czoło.
- Masz racj , lepiej by przygotowanym na wszystko. Wło yła buty, potem upewniła

si , e nie zapomniała o niczym wi cej, i wreszcie opu cili mieszkanie.

Pierwsz niespodziank wieczoru było czekaj ce na nich czerwone ferrari.
- Musi by twoje. - Cassidy przesun ła wzrokiem po samochodzie. - Albo mój s siad

wła nie odziedziczył fortun .

- Jedna z łapówek od Vince'a. - Otworzył jej drzwi. - Musiałem za to namalowa

portret jego siostrzenicy.

background image

Cassidy wcisn ła si w siedzenie i patrzyła na Colina, jak obchodzi samochód, by

zaj miejsce za kierownic . Kopciuszek nigdy nie miał takiej karety.

- S dziłam, e nie malujesz, dopóki modelka nie wpadnie ci szczególnie w oko.
- Vince nale y do tych paru osób, którym nie bardzo mog odmówi .
Silnik ferrari o ył. Przez ciało Cassidy przeszedł dreszcz. Colin prowadził pewnie

przez miasto, omijaj c zatłoczone ulice.

- Dok d jedziemy? - spytała, cho tak naprawd nie przywi zywała do tego zbyt du ej

wagi. Najwa niejsze, e była z nim.

- Je . Umieram z głodu.
- Jak na Irlandczyka nie jeste zbyt gadatliwy. Spójrz. - Wyci gn ła r k przed siebie.

- Mgła spływa na miasto. B d dzi u ywa syren mgielnych. - Spojrzała ponownie na
Colina. - Zawsze ogarnia mnie dziwny smutek, kiedy słysz ich d wi k.

Odchyliła głow i zapatrzyła si w niebo. Dojechali na miejsce, a na jej twarzy

pojawiło si zdziwienie. Ekskluzywne, snobistyczne Nob Hill.

Drzwi samochodu otworzył parkingowy, nast pnie podał jej r k , pomagaj c wysi

.

- Lubisz owoce morza? - spytał Colin, ujmuj c j za rami i prowadz c w stron

wej cia.

- Dlaczego? Tak, ja...
- To dobrze. Maj tutaj naprawd wyj tkowe specjały.
- Tak słyszałam.
Chwil pó niej wkroczyła ze wiata, który dobrze znała, w rzeczywisto , o której

mogła jedynie czyta .

Restauracja była ogromna i urz dzona z przepychem. Wysoki sufit, zrobiony z

opalizuj cego szkła, ukoronowany był pi knymi yrandolami. Kosztowne dywany i
zastawione bogato stoły dopełniały cało ci. Kiedy Colin po imieniu wezwał szefa sali,
Cassidy zrozumiała, e bywa tu cz sto.

Stolik w zacisznym k cie zapewniał intymno , a jednocze nie pozwolił Cassidy

podziwia cały splendor wn trza Była oszołomiona.

- Wygl da na to, e b d jadła troch wi cej ni talerz tacos.
- Jestem człowiekiem honoru. Słowo to rzecz wi ta. Dlatego te staram si je dawa

tak rzadko, jak to tylko mo liwe. Wina? - u miechn ł si we wła ciwy mu, czaruj cy sposób.
- Nie wygl dasz na stałego go cia takich miejsc.

- Dlaczego tak uwa asz?

background image

- Za du o jest niewinno ci w twoich du ych fiołkowych oczach. - Odsun ł kosmyk z

jej twarzy.

Ubrany na czarno kelner stał z nale ytym szacunkiem przy ich stoliku.
- Butelk białego Chateau Haut - Brion - polecił Colin, nie spuszczaj c wzroku z

Cassidy.

Spojrzała za oddalaj cym si kelnerem, potem powiodła jeszcze raz wzrokiem po sali,

próbuj c wyłapa najdrobniejsze szczegóły.

- Zauwa yłem na twoim biurku, e pracowała . Jak idzie pisanie?
Obserwowała go z rosn cym zaskoczeniem. By mo e widział o wiele wi cej, ni

przypuszczała.

- Dobrze. Wszystko mi si teraz dobrze układa. Takie chwile nie trwaj długo, ale s

bardzo produktywne. Czy tak samo jest z malowaniem?

- Tak. S dni, kiedy wszystko przychodzi bez najmniejszego wysiłku. A kiedy indziej

skrobi po płótnie bez pomysłu i wiary. - Pogładził jej nadgarstek. - To jak l czenie nad
pust kartk papieru.

Wrócił kelner z winem, wi c rozpocz ł si rytuał otwierania i próbowania trunku.

Cassidy obserwowała ceremoni w milczeniu, staraj c si uspokoi puls, który pod wpływem
dotyku Colina zdecydowanie przyspieszył. Kiedy jej kieliszek został napełniony, podniosła
go pewnie i spokojnie. Wino było delikatnie schłodzone i miało subtelny smak.

- Smakuje ci?
- Pyszne. Łatwo mogłabym si uzale ni .
- Opowiedz, o czym piszesz. - Równie uniósł kieliszek do ust, ale drug r k cały

czas trzymał jej dło .

- O dwójce ludzi i ich yciu.
- Romans?
- Skomplikowany. - Zmarszczyła brwi, patrz c na ich zł czone dłonie, po czym

spojrzała Colinowi w oczy. Ogie wiecy mienił si złotem i fioletem. Przypomniała sobie, e
ma korzysta z chwili i nie my le o konsekwencjach. Uniosła kieliszek do ust. - Oboje s
mało przewidywalni, wiesz, ywiołowe, zmienne temperamenty, i czasami jak gdyby mi si
wymykaj Za wszelk cen pragn pozosta niezale ni, a jednak co ich do siebie ci gnie.
Chciałabym wierzy , e miło pozwoli im jednak na pewn niezale no .

- W ka dej miło ci panuj inne reguły. Zale one od ludzi, których dopadła. To tak,

jakby ka dy mecz futbolowy rozgrywany był według ró nych zasad, dopasowanych do

background image

charakterów graczy. - Gładził delikatnie i czule jej dłonie. Niby nic powa nego, ale ten prosty
gest sprawiał, e jej serce biło jak oszalałe. - Czy b dzie szcz liwe zako czenie?

- Pewnie tak... - powiedziała cicho, zapatrzona w bł kit jego oczu. - Ich losy s w

moich r kach.

Nie odrywaj c od niej wzroku, uniósł jej dło do swoich warg i spytał łagodnie:
- A czy dzisiejszej nocy twój los jest w moich r kach?
- Dzisiejszej nocy... - dług chwil patrzyła mu w oczy - ...tak.
U miechn ł si szelmowsko, uniósł wysoko kieliszek i wzniósł toast:
- Oby ta noc trwała jak najdłu ej.
To była bardzo luksusowa kolacja. Wino pobłyskiwało w kieliszkach. Cassidy starała

si zatrzyma ka d chwil w pami ci. Je li miała sp dzi ten jedyny wieczór z m czyzn ,
którego kochała, to powinna rozkoszowa si ka dym najdrobniejszym szczegółem.

wiece ju dogasały, kiedy wstawali od stolika. Cassidy wsun ła dło w dło Colina.

Kiedy dotarli do korytarza, usłyszała, e kto woła go po imieniu. Rozejrzała si i zauwa yła
łysiej cego grubaska, który zmierzał wprost do nich. U miechał si od ucha do ucha i
rozło ył ramiona w ge cie kordialnego powitania. Gdy ju do nich dopadł, jedn r k
entuzjastycznie potrz sał dłoni Colina, a drug klepał go po ramieniu. Cassidy zauwa yła
błysk brylantu osadzonego w pier cieniu na jego palcu.

- Sullivan, hultaju, dobrze ci widzie .
- Jack. - Colin wyszczerzył z by w u miechu. - Co słycha ?
- Jako leci. Mam akurat robot w mie cie.
Jego wzrok zatrzymał si na Cassidy.
- Cass, to jest Jack Swanson, wielki rozpustnik. Jack, to Cassidy St. John, mój wielki

skarb.

Cassidy z jednej strony było przyjemnie, e Colin tak j przedstawił, z drugiej nie

bardzo pasowało jej okre lenie „rozpustnik" do wygl du Jacka Swansona, tym bardziej, e
ogromnie go szanowała i podziwiała, cho dot d nie znała osobi cie. W ostatnim

wier wieczu Jack stworzył kilka znakomitych filmów, które powoli stawały si klasykami.

- Rozpustnik? - spytał zaskoczony, witaj c si z Cassidy. - Nie powinna wierzy

nawet połowie tego, co wygaduje ten nieokrzesany Irlandczyk. Jestem filarem społecze stwa.

- Przynajmniej tak kazał napisa na drzwiach do swojej nory - dodał Colin.
- Nigdy nie miałe nawet grama szacunku... - Powiódł wzrokiem po twarzy Cassidy. -

Ale smak masz bez zarzutu. Nie jeste aktork , prawda?

- Nie licz c roli grzybka w szkolnym przedstawieniu, to nie. - U miechn ła si .

background image

- Miałem do czynienia z mniej do wiadczonymi aktorkami.
- Cass jest pisark . - Colin obj ł j ramieniem. - Sam ostrzegałe mnie, ebym trzymał

si z dala od aktorek.

- A od kiedy to słuchasz moich rad? - Swanson przygryzł wargi, przygl daj c si z

zainteresowaniem Cassidy. - Jak pisark jeste ?

- wietn , oczywi cie. - Znów si u miechn ła.
- Mam dzi jeszcze jedno spotkanie, ale musimy zje razem obiad, zanim wyjad z

miasta. Je li masz ochot , mo esz przyprowadzi go ze sob . - Rzucił okiem na Colina,
kolejny raz klepn ł go w rami , po czym znikn ł w korytarzu.

- Niezwykła posta , co? - spytał Colin, kieruj c j w stron wyj cia.
- Zdumiewaj ca. - U wiadomiła sobie, e niedawno ciskała r k prawdziwego

włoskiego ksi cia, a teraz z kolei jednego z aktualnie panuj cych władców Hollywood.

Wyszli na zewn trz w ciepłe wiatło wieczoru. Sło ce ju zaszło, ale na niebie wci

było wida lady po jego dziennej obecno ci. Cassidy w lizn ła si do ferrari i westchn ła z
zadowoleniem. Patrzyła na pierwsze gwiazdy. Ze zdziwieniem zauwa yła, e Colin jedzie w
kierunku, który nie prowadził do jej mieszkania.

- Dok d jedziemy?
- Jest takie jedno miłe miejsce. My l , e ci si spodoba - stwierdził z u miechem.
Klub, do którego przyjechali, był słabo o wietlony i zadymiony. Stoliki były małe i

stały jeden przy drugim, a go cie ubrani byli zarówno w d insy, jak i wieczorowe kreacje. W
rogu sali hała liwie przygrywał zespół, a na parkiecie ta czyło kilka par.

Colin poprowadził Cassidy do zaciemnionego stolika w ko cu sali. Kiedy szli, kilka

osób zawołało go po imieniu, ale odpowiedział jedynie powitalnym machni ciem r ki.

- Cudownie. Jestem wi cie przekonana, e zaraz zabierzemy si do przemytu broni

lub diamentów.

- To by ci si na pewno spodobało, czy nie? - Colin roze miał si gło no.
- Jasne. Królowa podziemia, Krwawa Cassidy, brzmi nawet nie le. Bój si ,

Irlandczyku.

Przepchn ła si do nich kelnerka i stan ła w niecierpliwej pozie przy ich stoliku.
- Pani ma ochot na szampana - powiedział Colin.
- Kto nie ma - mrukn ła kelnerka i odpłyn ła w stron baru.
- Co za brak szacunku dla pana Sullivana - za miała si Cassidy.
- To wył cznie sprawa nastawienia. W odpowiednim otoczeniu lubi nawet

niegrzeczne kelnerki. - Przycisn ł jej dło do ust. - Wiesz, w tych zatłoczonych knajpkach

background image

ludzie s blisko ze sob Półmrok, cisk, i tylko my dwoje. Mog cieszy si twoim smakiem i
zapachem, jakby my byli w przytulnym domu. - Nachylił głow i pocałował j ostro nie tu
za uchem.

- Colin. - Wyci gn ła r ce do jego ust w obronnym ge cie.
Pocałował jej palce.
W tym momencie na ich stolik dotarł szampan. Colin wyci gn ł rachunek spod

butelki, wr czył pieni dze kelnerce, która bez słowa znikła w tłumie.

- Irytuj co szybka obsługa - mrukn ł i otworzył butelk .
Zespół zagrał co bardziej agresywnego, a Cassidy wypiła du y łyk szampana, maj c

nadziej , e to uspokoi jej t tno.

Pili w ciszy, obserwuj c nocne ycie tocz ce si wokół nich. Cassidy odpłyn ła w

wiat marze . Wszystko było takie cudowne, e zaczynała si gubi , co jest jaw , a co snem.

Kiedy Colin wzi ł j za r k , wstała i dała si poprowadzi na parkiet.

Ze sceny popłyn ły wolne bluesowe d wi ki. Poło ył r ce na jej biodrach, a ona

oplotła ramionami jego szyj . Ich ciała zbli yły si do siebie. Powietrze było ci kie od dymu
i zapachu perfum. Inne pary wydawały si nieobecne w przygaszonym wietle. Ruchy ich
przytulonych ciał ograniczały si do powolnego kołysania.

Odchyliła głow , eby popatrze na Colina. Ich wzrok spotkał si , ich wargi niemal

si dotykały. Poczuła nagłe po danie.

Muzyka ucichła. Nie mówi c słowa, Colin wzi ł j za r k i wyprowadził z tłumu.
Ksi yc był w pełni. Chłodne powietrze ostudziło troch jej krew i przegoniło chmury

z my li. Ferrari mkn ło po szosie. Cassidy u miechn ła si sama do siebie. Jest dobrze, jest
wspaniale, niech nic si nie zmienia.

- Do mojego domu na łodzi - odpowiedział na pytanie, którego nie zd yła zada . -

Mam co dla ciebie.

Cassidy odczuła lekki niepokój. Spojrzała przez okno na zasnut mgł zatok i

pomy lała, e powinna poprosi Colina o zawiezienie do domu. Ale przecie noc si jeszcze
nie sko czyła. Cassidy obiecała sobie, e ta noc b dzie nale e do niej.

Mgła nacierała coraz agresywniej na zatok i drog . W oddali słycha było pierwsze

d wi ki syren ostrzegawczych. Cassidy straciła poczucie czasu. Colin zatrzymał samochód.
Gdy wysiedli, poprowadził j w stron łodzi. Piskliwy, przenikliwy krzyk jakiego ptaka
zakłócił cisz . W ski most linowy zakołysał si pod jej stopami. Bryza rozwiała na chwil
zasłon z mgły i Cassidy ujrzała łód .

- Och, Colin. - Zatrzymała si oszołomiona. - Jest cudowna.

background image

Przed oczyma miała dwupoziomow , drewnian budowl .
Kiedy weszli do rodka, potrz sn ła głow , str caj c krople z włosów. Colin zapalił

wiatło i przeszli do salonu. Był to du y, niemal kwadratowy pokój z nisk kanap i stołem.

- To niesamowite mieszka na wodzie. - Odwróciła si do niego i u miechn ła.
- Kiedy noc jest spokojna, miasto wygl da wspaniale. Mgła dodaje mu tajemniczego,

ba niowego wygl du. - Podszedł do Cassidy i odrzucił jej loki na ramiona. - Masz mokre
włosy - powiedział cicho. - Czy wiesz, ile złotej i br zowej farby u yłem, eby je
namalowa ? Ich kolor zmienia si przy ka dej zmianie wiatła. To nie lada wyzwanie dla
malarza, który próbuje odda ich barw . - Zmarszczył czoło. - Musisz napi si brandy, eby
si nie przezi bi . - Podszedł do barku.

Obserwowała go, jak napełnia kieliszki, a kiedy podał jej ju alkohol, odwróciła si ,

eby przyjrze si pomieszczeniu. Na przeciwległej cianie wisiał obraz przedstawiaj cy

zatok o wschodzie sło ca. Niebo było mieszank kolorów, głównie czerwieni i złota.
Wyczuwało si w tym dziele ywiołowo i niepokój twórcy. A tak e drapie no i agresj ,
jakby artysta w tym dziele chciał ujawni cał dr cz c go nienawi do wiata.

Cassidy nie musiała sprawdza , by wiedzie , e było to dzieło Gail Kingsley.
- Jest nadzwyczaj utalentowana - stwierdził Colin.
- Tak - przyznała uczciwie, poniewa obraz naprawd j poruszył. - To niezwykły

wschód sło ca, pełen emocji, po prostu ekscytuj cy. Nie chciałabym jednak zaczyna
ka dego dnia od takiej dawki przemocy, cho by nie wiem jak pi knej.

- Mówisz o obrazie czy o jego autorce? Wzruszyła ramionami. Nie chc c dr y tego

tematu, powiedziała:

- Mo na by pomy le , e artysta powinien pokry ciany obrazami, ale ty masz ich

tylko kilka. - Zacz ła je po kolei ogl da . Szczególnie jeden przykuł jej uwag . Był to typowy
irlandzki krajobraz, o jakim ju dzi wspominała.

- Ciekawy byłem, czy pami tała . - Stan ł za ni i poło ył r ce na jej ramionach.
- Oczywi cie.
- Miałem dwadzie cia lat, kiedy go namalowałem. To była moja pierwsza podró do

Irlandii.

- Czy to nie dziwne, e wła nie dzi rano o tym mówiłam? - wyszeptała.
- Przeznaczenie, Cassidy. - Pocałował j w głow . Podszedł do ciany, zdj ł z niej

obraz i wr czył go jej.

- Chc , eby go zatrzymała.
- Colin, nie mog ! - Była zdumiona.

background image

- Nie? Wygl dało na to, e ci si podoba.
- Och, wiesz, e bardzo. Jest pi kny, cudowny, ale nie mog ot tak zabra ze sob

twojego obrazu.

- Nie zabierasz, przecie ci go daj . To przywilej artysty.
- Ale... - Spojrzała na pejza , a potem na Colina. - Nie trzymałby go tak długo, gdyby

wiele dla ciebie nie znaczył. Przecie mógłby go bez problemu sprzeda .

- Pewnych rzeczy si nie sprzedaje, tylko darowuje.
- Wyci gn ł r ce z obrazem w jej stron . - Cass, nie odmawiaj, prosz .
- Nigdy dot d nie słyszałam „prosz " z twoich ust.
- Jej głos zadr ał ze wzruszenia.
- Zachowuj takie słowa na specjalne okazje. Przyjrzała mu si uwa nie. Dał jej co

wi cej ni obraz.

Co , co w magiczny sposób ł czyło j z matk , której nigdy nie poznała. U miechn ła

si ciepło.

- Dzi kuj .
Przesun ł palcami po jej wargach.
- Tyle w tobie pi kna i czaru, ale twoje usta... - powiedział cicho. - Usi d , Cass, i

wypij brandy. - Odstawił obraz na bok i wskazał kanap .

- Czy tutaj te malujesz?
- Czasami.
- Pami tam noc, kiedy ci spotkałam. Namawiałe mnie, ebym przyszła tu z tob , bo

chciałe zrobi wst pne szkice.

- A ty straszyła mnie m em sportowcem. Sto dziewi dziesi t wzrostu, sto kilo

ywej wagi.

- Nic innego nie przyszło mi do głowy. - Odwróciła si do niego z u miechem i niemal

zderzyła si z jego twarz .

Pochylił si jeszcze bardziej, by musn wargami jej policzek. Przesun ł głow i

pocałował j w drugi policzek. Ich usta niemal si dotkn ły.

- Colin - wyszeptała i poło yła r ce na jego piersi. Ich wargi zł czyły si . Wiedziała,

e ciepło, które czuje wewn trz, to nie brandy.

- Cassidy. - Pocałował j ostro nie, po czym odsun ł głow , eby móc na ni spojrze .

- Kiedy ostatni raz ci całowałem, zraniłem ci . ałuj tego.

- Prosz , Colin, nie mówmy o tym. - Potrz sn ła głow - Oboje byli my wtedy

w ciekli.

background image

- Wiem, e ju mi wybaczyła , bo taki masz charakter. Ale pami tam wyraz twojej

twarzy. - Zsun ł dło po jej ciele, a ich r ce si poł czyły. - Chc pocałowa ci jeszcze raz,
Cass, ale w sposób, w jaki powinna by całowana. Musisz mi jednak powiedzie , e równie
ty tego wła nie chcesz.

Wydawało si takie proste powstrzyma go teraz jednym krótkim „nie". Ale czuła si

tak ubezwłasnowolniona, jakby była do niego przywi zana.

- Tak - powiedziała i zamkn ła oczy. - Chc .
Jego usta dotkn ły jej delikatnie. Rozchyliła wargi zach caj co. Całował j mi kko i

łagodnie. Pozwoliła, eby zsun ł bolerko z jej ramion i oddała si pieszczotom. Pocałunki
stawały si coraz bardziej natarczywe. Oplotła r ce wokół niego.

- Cass. - Zwolnił silny u cisk, kiedy ich wargi rozł czyły si .
Przywarła do niego z westchnieniem, pieszcz c wargami jego pier .
- Tak? - wymruczała, unosz c głow , eby na niego spojrze .
Zakl ł cicho i zamiast odpowiedzi pocałował j mocno.
W Cassidy zawrzała krew. Poczuła, jak opada na kanap pod naporem napr onego

ciała Colina. Jego dłonie gładziły jej nagie ramiona. Całował z pasj , a ona tylko j czała z
rozkoszy.

Uwolnił jej piersi spod materiału i pie cił je zdecydowanymi ruchami. Pasja i uczucie

rozkoszy wypełniły j całkowicie. Odchyliła głow i j kn ła cicho. Całował jej szyj i piersi.
Dra nił palcami sutki. Zadr ała, kiedy ponownie przycisn ł usta do jej warg. Otworzyła
gwałtownie oczy, gdy przerwał pocałunek.

Wyci gn ła r k , eby odsun kosmyk włosów z twarzy Colina. Wymówiła cicho

jego imi . Złapał j za r k , a nast pnie poprawił jej strój i poci gn ł j tak, e oboje znów
usiedli.

- Cass, na S dzie Ostatecznym za wiadczysz, e przynajmniej raz zachowałem si

szlachetnie. - Mówił chrapliwie, niemal słyszała, jak gło no bije jego serce. - Zabior ci teraz
do domu.

- Colin...
- Nie mów nic, prosz . - Zdj ł r ce z jej ramion i wsadził je do kieszeni spodni. -

Powierzyła mi swój los na dzisiejsz noc. Nast pnym razem sama zdecydujesz, ale teraz
zawioz ci do domu.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Sło ce było wysoko i wieciło jasno. Le c w łó ku, Cassidy patrzyła, jak przedziera

si przez okno i kładzie cienie na podłodze. Spojrzała na obraz wisz cy po lewej stronie. Był
tu dopiero od dwóch dni, ale znała ka dy jego szczegół i ka de poci gni cie p dzla.
Westchn ła i utkwiła wzrok w suficie.

Wspominała wieczór sp dzony z Colinem, od chwili, gdy zobaczyła go w swoim

mieszkaniu, a do szybkiego po egnania przy drzwiach.

Kiedy przyszła do studia dzie po ich randce, Colin zaj ty był prac . Cassidy

zdecydowała, e cokolwiek wydarzyło si pomi dzy nimi, nie b dzie miało dalszego ci gu.
Jedna noc. Tylko jedna noc.

Dla niego to zamkni ty rozdział, pomy lała, wpatruj c si w portret. Wiedziała

jednak, e w niej to wspomnienie pozostanie na zawsze. Powinna by wdzi czna Colinowi, e
odwiózł j do domu, bo gdyby została na łodzi...

Wtedy stałaby si jedn z jego kochanek. I podzieliłaby ich los. Ile trwałby ten

romans? Dwa tygodnie, miesi c, mo e trzy, a potem... A potem Cassidy byłaby jeszcze
bardziej samotna i gł boko nieszcz liwa. A tak przynajmniej mo e wspomina ten
wyj tkowy wieczór. Wino, wiece i muzyk .

- Ale ze mnie głupia romantyczka - mrukn ła ze zło ci i waln ła pi ci w poduszk .
Z rozmy la wybiło j stukanie do drzwi.
- Cassidy! - Niezra ony brakiem odpowiedzi Jeff wtargn ł do pokoju. - Hej, Cassidy!

- Zatrzymał si , patrz c na ni z dezaprobat . - Jeszcze w łó ku? Ju jedenasta.

Podci gn ła kołdr pod brod i usiadła.
- Tak, jeszcze jestem w łó ku. Pracowałam do wpół do czwartej. Wydawało mi si , e

zamykałam drzwi.

- No tak. - Jeff przysiadł na łó ku. Cassidy zarumieniła si .
- Czuj si jak u siebie w domu. - Wskazała na pokój.
- Nie zwracaj na mnie uwagi.
- Spójrz na to! Pisz o tobie.
- Co takiego? - Rzuciła okiem na gazet , któr Jeff trzymał w r ku. - O czym ty

mówisz?

U miechn ł si .

background image

- Cho ostatnio krucho prz d , zaszalałem i kupiłem niedzielne wydanie. Warto było.

- Tr cił palcem jej nos.

- Bo kogo zobaczyłem w rubryce towarzyskiej? Moj przyjaciółk i s siadk , Cassidy

St. John.

- artujesz! - Nerwowo odrzuciła włosy. - A niby jakim cudem Cassidy St. John

miałaby si znale w rubryce towarzyskiej?

- A takim, e ta czysz z Colinem Sullivanem. - Jeff podsun ł jej gazet pod nos.
Od razu zobaczyła to zdj cie. Przez chwil wpatrywała si w nie ze zdumieniem, a

potem wyrwała Jeffowi gazet .

- Poka mi to!
- Prosz bardzo - odpowiedział uprzejmie. Oparł si na łokciu i przygl dał pełnej

emocji twarzy Cassidy. Wyrazisty rumieniec pokrył jej policzki.

- Wygl da na to, e przyłapano was w jakim modnym klubie. W podpisie dodano te

kilka spekulacji, kim mo e by najnowsza wybranka Sullivana. - Poci gn ł si za brod i
zachichotał. - A ona siedzi tutaj, w koszulce futbolowej z numerem pi dziesi t trzy, w której
wygl da o niebo lepiej ni nosz cy ten numer zawodnik. - Ponownie si za miał. - Na tym
zdj ciu zreszt tak e wietnie wygl dasz.

- Co za bzdury! - Cisn ła gazet i wstała z łó ka, odpychaj c Jeffa. - Czytałe ten

artykuł? - Z furi wkopała but pod szaf . - Jak oni maj czelno sugerowa takie rzeczy?

Jeff rozsiadł si wygodnie, obserwuj c, jak Cassidy kr y w ciekła po pokoju.
- Daj spokój, to tyko artykuł. Nie trzeba si tym przejmowa . - Podniósł wygniecion

gazet i starannie j rozprostował. - Zreszt nadzwyczaj pochlebnie wypowiadaj si na twój
temat. Słuchaj, nazywaj ci ... zaraz, niech znajd ... o, mam: „Tajemnicza pi kno ".
Zgadzam si . „Wspaniała figura". Zawsze to mówiłem, tylko nie chciała mnie słucha .
„Fascynuj ca, oryginalna twarz". Słuchaj, ten dziennikarz musiał si w tobie zakocha . Ale
mu si nie dziwi ... Słuchaj, to jest najlepsze: „Leniwie seksowne kocie ruchy, nieodgadnione
spojrzenie kryj ce tajemn obietnic ". - Jeff rykn ł miechem. - Do zakochanego malarza
mo esz doda zakochanego grafomana. Oj, narozrabiała , słodka Cass. Au! - Nast pny but,
kopni ty! z niepoj t sił trafił Jeffa prosto w kolano.

- Zabolało? To dobrze. Tak ci rozbawił ten artykuł? No jasne, przecie jeste tylko

facetem. Czyli durniem.

- Otworzyła szuflad i wyci gn ła par krótkich d insów. Po chwili znowu kr yła po

pokoju, wymachuj c szortami w kierunku Jeffa - My lisz, e kilka, bardzo zreszt w tpliwych

background image

komplementów wszystko naprawi? - Ponownie podeszła do szuflady i wróciła z purpurowym
podkoszulkiem. - Otó nie naprawi! - Odrzuciła włosy z twarzy.

- Mog to zatrzyma ? - zapytała spokojniejszym tonem.
- Jasne. - Jeff wstał i niepewnie wr czył jej gazet .
- B dzie chyba najlepiej, je li ju sobie pójd . Jednak Cassidy go nie słuchała,

ponownie wpatruj c si w zdj cie. Jeff wymkn ł si niezauwa ony.

Niecał godzin pó niej Cassidy szła w dół molo, w kierunku łodzi Colina. W r ku

trzymała zmi t niedzieln gazet . Cały czas wrzała oburzeniem. Przeszła przez w ski,
kołysz cy si trap i zastukała do drzwi kabiny. Odpowiedziała jej cisza i plusk fal. Rozejrzała
si dookoła i zauwa yła stoj ce opodal ferrari.

- Ach, wi c jeste w domu, Sullivan - warkn ła i zapukała ponownie, tym razem z

całej siły.

- Po diabła tak łomoczesz? - zabrzmiał głos ponad jej głow . Cassidy zrobiła kilka

kroków w tył i osłaniaj c przed sło cem oczy, spojrzała w gór .

Colin przechylał si przez reling na górnym pokładzie. Miał na sobie tylko obcisłe

szorty. W r ku trzymał p dzel umazany niebiesk farb .

- Sullivan, musz z tob porozmawia . - Pomachała gazet . Jej głos nie brzmiał zbyt

zach caj co.

- W porz dku, wejd na gór , ale sko cz z tym idiotycznym stukaniem.
Znikn ł znad por czy, zanim zd yła odpowiedzie , wi c poszła w kierunku dziobu,

a dotarła do stromych schodów. Wspi ła si po nich na górny pokład, stan ła za Colinem i
stukn ła go w plecy.

Siedział na trójnogim krzesełku przed sztalugami, maluj c pewnymi, szybkimi

poci gni ciami p dzla. Popatrzyła przed siebie i zobaczyła łodzie, które uwieczniał na
płótnie.

- A wi c co ci sprowadza, Cass? I dlaczego walisz w moje drzwi, jakby si paliło? -

mówił niewyra nie, bo w z bach, niczym piracki nó , trzymał p dzel.

Pomachała mu przed nosem gazet .
- To!
Colin odło ył p dzle, u miechn ł si do Cassidy i wzi ł do r k niedzielne wydanie

najpopularniejszego dziennika w San Francisco.

- Całkiem dobre zdj cie. W naturze oczywi cie jeste ładniejsza, ale naprawd niezłe -

powiedział po chwili.

- Colin!

background image

- Ciii, czytam. - Pogr ył si w lekturze. Zagryzała z by, tłumi c przekle stwo, i

wielkimi krokami ruszyła po pokładzie w t i z powrotem.

Nagle Colin roze miał si , zaraz jednak uniósł r k , zakazuj c Cassidy mówi .

Wykrzywiła si do niego szpetnie i podj ła sw w drówk .

- No prosz - powiedział po chwili. - Całkiem zabawne. - Był spokojny i rozlu niony.
Obróciła si w jego stron .
- Zabawne? Zabawne?! To wszystko, co masz do powiedzenia o tym... tym chłamie?
Colin wzruszył ramionami.
- Mogłoby by lepiej napisane. Dziennikarzyna si wysilał, ale mu nie wyszło.

Napijesz si kawy?

- Czy ty w ogóle to przeczytałe ? - Podeszła bli ej. Wiatr rozwiewał jej włosy, wi c

niecierpliwie odrzuciła je na plecy. - Przeczytałe , jakie rzeczy tu wypisuj ? - Prychn ła,
tupn ła nog i waln ła go pi ci w pier . - Do diabła, nie jestem twoj najnowsz zdobycz
Sullivan!

- Ach tak...
Jej oczy zaiskrzyły si .
- Co ma znaczy to „ach, tak"? Zapami taj sobie raz na zawsze, nie jestem twoj

najnowsz zdobycz ! W ogóle nie jestem adn zdobycz , ani now , ani star , ani twoj ani
czyj kolwiek. Za takie okre lenie powinno si chłosta . W ogóle nie znosz tego ob lizgłego
j zyka, tych wszystkich insynuacji, e jeste my kochankami, e wijemy sobie gdzie
gniazdko... A ciebie, jak widz , to bawi! - Z jej oczu posypały si błyskawice. - Co to za
bzdurna logika, e skoro ta czyli my ze sob , to od razu musimy by kochankami.

- Musisz przyzna , e ten pomysł si pojawił - zachichotał, patrz c w rozognione oczy

Cassidy. Wiatr rozrzucał jej włosy wokół twarzy. Colin odsun ł je, po czym poło ył r k na
jej ramieniu. - Chcesz zaskar y gazet ?

Wyczuła rozbawienie w jego głosie.
- Chc , eby to odszczekali - powiedziała uparcie, wsuwaj c r ce w kieszenie.
- Z jakiego powodu? e kto pstrykn ł zdj cie bez naszej zgody i napisał kilka plotek?

Cass, b d powa na. Gdyby kto napisał, e jeste złodziejk albo morderczyni , to
rozumiem, ale tak... Poza tym, male ka, to zdj cie mówi samo za siebie. - Uniósł gazet
przed jej oczy. - Spójrz na tych dwoje! Widz tylko siebie, wiat dla nich nie istnieje.

Cassidy podeszła do relingu. Wiedziała, e miał racj . Przytuleni w ta cu, zapatrzeni

w siebie, jej r ce splecione wokół szyi Colina, jego usta muskaj ce jej policzek... Ciemny,
zadymiony klub był doskonałym tłem dla tej sceny. adne słowa nie były potrzebne do

background image

opisania tego zdj cia. Pami tała ten moment, swoje uczucia i intymno , któr dzieliła z
Colinem.

Ta fotografia była brutaln inwazj w jej prywatno , a tego nienawidziła. Nie znosiła

plotkarskich rubryk towarzyskich, a teraz wła nie plotka poł czyła j z Colinem. Dziennikarz
nie zdołał nawet ustali , jak Cassidy si nazywa i kim jest, ale bez enady nazwał j
„najnowsz zdobycz Sullivana".

Cassidy zapatrzyła si w wod i przelatuj ce mewy.
- Nie podoba mi si to. Nie lubi by obiektem plotkarskich sensacji, które si omawia

nad płatkami niadaniowymi i kaw . Nie lubi , kiedy kto , przez swoj bujn wyobra ni ,
przedstawia mnie jako osob , któr nie jestem. I nie lubi by opisywana jako...

- Tajemnicza pi kno ? - usłu nie podsun ł Colin.
- Nie widz nic zabawnego w tym frazesie. Sprawia, e czuj si idiotycznie. -

Skrzy owała r ce na piersi. - To nie jest komplement, niezale nie od tego, co ty i Jeff s -
dzicie.

- A kim, do diabła, jest Jeff?
- Jego zdaniem ten artykuł jest odjazdowy. Ryczał ze miechu jak durny bawół... to

zreszt was ł czy. - Znów mocno si nakr cała w swej zło ci. - Siedział dzisiaj rano na moim
łó ku i tłumaczył mi, e powinnam by dumna, e powinnam...

- A mo e raczej powinna powiedzie mi, kim jest ten cały Jeff i dlaczego był dzi

rano w twoim łó ku - przerwał jej Colin.

- Nie w łó ku, ale na łó ku - rzuciła niecierpliwie. - I trzymaj si tematu, Sullivan.
- Chc najpierw wyja ni t kwesti . - Podszedł do niej i złapał za podbródek. Jego

palce były zaskakuj co silne. - No wi c kim dla ciebie jest Jeff?

- Mo esz przesta ? - Wyszarpn ła si gwałtownie. - Jak mog cokolwiek wyja ni ,

skoro wci mnie dr czysz i poni asz?

- Dr cz i poni am? - Zaniósł si miechem. - To jest dopiero wyra enie. A teraz

słucham, kim jest Jeff.

- Mo esz go zostawi w spokoju? - Jej oczy ponownie rozbłysły. - Przyniósł mi ten

artykuł. Colin, powtarzam jeszcze raz, nie zamierzam znale si na długiej li cie twoich
kochanek. I nie dam si wykorzysta do podtrzymywania twojego wizerunku romantycznego
artysty.

- Zaraz, zaraz, co znaczy to ostatnie zdanie? - spytał zdumiony. - Bo poprzednie po

prostu zignoruj .

background image

- My l , e nie trzeba tego tłumaczy . To zdanie twierdz ce, w pierwszej osobie

liczby pojedynczej - zadrwiła. - Do diabła, Colin, mówi powa nie: nie pozwol na to.
Naprawd nie artuj . - W jej głosie zabrzmiała gro ba.

- O tak. - Przyjrzał si uwa nie Cassidy. - Widz , e nie artujesz.
Patrzyli na siebie w milczeniu. Była w pełni wiadom e najch tniej rzuciłaby mu si

w ramiona i zapomniała o wszystkim w morzu pieszczot. By odp dzi pokus i zaprowadzi
jaki taki ład w swej głowie, Cassidy odwróciła si i przechyliła przez barierk . Przez chwil
słuchała delikatnego plusku wody o drewniany bok łódki. Westchn ła gło no.

- Jestem ubog , skromn i prost osob , Colin. Nigdy nie byłam poza naszym stanem,

a najdalej wyjechałam kilkaset kilometrów poza miasto. Urodziłam si w zwykłej rodzinie i
wiod zwyczajne ycie. Nie jestem tajemnicz , fascynuj c kobiet . - Odwróciła si
ponownie do niego. Wiatr rozwiewał jej włosy. - Nie lubi by brana za kogo , kim nie
jestem. Nie jestem tak osob , jak opisano.

Zwin ł gazet , wcisn ł do tylnej kieszeni i podszedł do Cassidy.
- Jeste z pewno ci o wiele bardziej fascynuj ca ni kobieta, jak opisano w tym

artykule.

Cassidy potrz sn ła głow .
- Nie powiedziałam tego po to, eby prawił mi komplementy.
- To było jedynie stwierdzenie faktu. - Pocałował j , zanim zdołała zastanowi si , czy

si zgodzi , czy nie. - Teraz czujesz si lepiej?

- Nie jestem dzieckiem, które miało napad zło ci.
- Jeste młod , pi kn kobiet .
- W San Francisco mówi o mnie, e jestem niebrzydka. - Zerkn ła po sobie.
- I z pewno ci młoda.
- A wi c zgadzasz si , e tylko niebrzydka? A nie pi kna? - Posłała mu prowokuj ce

spojrzenie.

- Pi kna... nie, to ju przesada.
- Och!
Colin za miał si i chwycił jej podbródek.
- Ta twarz... - Wpatrywał si intensywnie. - Twoja twarz jest idealna. Cudowne

proporcje, karnacja.... Bije z niej siła, a zarazem krucho . A ty jeste tego całkowicie
nie wiadoma. „Pi kna" to banał, to nic nie znaczy. Jeste niepowtarzalna, niezwykła i
fascynuj ca.

background image

Cassidy zarumieniła si . Zastanawiała si , dlaczego po tylu godzinach pozowania

Colinowi czuła teraz, e krew szybciej w niej kr y, kiedy przygl dał si jej twarzy.

- Czaruj cy sposób, eby si zrehabilitowa za obra liwe zachowanie - zadrwiła. - To

pewnie ta twoja irlandzka dusza.

- Znam wiele lepszych sposobów.
Pocałunek spadł na jej usta tak nieoczekiwanie, e zanim zd yła pomy le , ju go

odwzajemniała. Czuła gor co bij ce od sło ca i to wewn trzne, które wypełniało jej ciało.
Ogarn ło j po danie. Zamiast opiera si Colinowi, przyci gała go. Pasja, jak w niej
wywołał, zmieniła jej uległo w agresj .

- Cassidy... - Obsypał jej twarz pocałunkami. - Urzekasz mnie.
Jej r ce gładziły jego nagi tors i umi nione ramiona. Serce waliło mu jak młot pod

dotykiem jej dłoni. Ich usta ponownie si zł czyły.

- Wygl da na to, e przyszłam nie w por . Przestraszona Cassidy odsun ła usta od

Colina, ale nie była w stanie uwolni si z jego u cisku. Odwróciła głow i ujrzała Gail
Kingsley, która stała na szczycie schodów, trzymaj c si jedn r k por czy. Jedwabny,
szmaragdowy szal, który miała na szyi, powiewał na wietrze.

- To chyba oczywiste - odpowiedział Colin spokojnie. Zaczerwieniona Cassidy

walczyła, by si wyswobodzi .

- Wybacz, Colin, kochanie. Nie wiedziałam, e masz towarzystwo. W ko cu rzadko

zapraszasz go ci w niedziel . - U miechn ła si do niego w sposób sugeruj cy, e zna dobrze
jego zwyczaje. - Musz odebra płótna, nie pami tasz? I mamy kilka spraw do
przedyskutowania. Poczekam na dole. - Przeszła przez pokład i otworzyła drzwi kabiny. -
Mam przygotowa trzy kawy? - Znikn ła w rodku, nie czekaj c na odpowied .

Cassidy odwróciła głow do Colina, jednocze nie odpychaj c si od jego piersi.
- Pu mnie - sykn ła. - Pu mnie natychmiast!
- Dlaczego? Jeszcze przed chwil była bardzo szcz liwa i zadowolona.
Jej próby wyszarpni cia si spełzły na niczym.
- Byłam za lepiona zwierz cym po daniem. Teraz, wrócił mi wzrok.
- Zwierz ce po danie? - U miechn ł si szeroko. Całkiem interesuj ce. Cz sto ci

dopada?

- Nie drwij ze mnie, Sullivan. - Zabrzmiało to nad wyraz gro nie. - Nawet si nie wa !
- Czasami naprawd nie jest łatwo. - Wreszcie j pu cił. Postanowiła nieco wyciszy

atmosfer , dlatego powiedziała w miar spokojnie:

background image

- Zrozum, to dla mnie enuj ce. Nie chc całowa si z tob na oczach Gail, która na

dodatek u miecha si z wy szo ci . - Wygładziła ubranie.

- Dlaczego, Cass? Jeste zazdrosna? - U miechn ł si szerzej. - Pochlebia mi to.
- Ty napuszony, przem drzały idioto!
- Zaraz, zaraz, Cass. - Zni ył głos. - Przecie pragn ła mi si odda , kiedy za lepiło

ci owo zwierz ce po danie...

Cassidy zamachn ła si pi ci , ale zrobił unik i złapał j mocno w talii.
- Kobiety policzkuj , a nie tłuk jak bokser.
- Guzik mnie to obchodzi - warkn ła i wyszarpn ła mu si . Chciała natychmiast st d

wyj , ale Colin znów j złapał i przyci gn ł tak mocno, e si z nim zderzyła. U miechn ł
si i pocałował j w czubek nosa.

- Dlaczego si tak spieszysz?
- Jest tłok. - Znów zacz ła si wyrywa .
- Cass, nie b d głupia. - Zachichotał i poklepał j po policzku.
Wzniosła oczy do nieba. Ju nawet nie chciało jej si wrzeszcze .
- Wiesz co, Colin? Maluj dalej te swoje aglówki - parskn ła i ruszyła w stron

schodów wiod cych na dolny pokład.

- Dzi ki za rad . A tak przy okazji, jeste liczn dziewczyn , Cassidy St. John -

zawołał za ni z przesadnym irlandzkim akcentem. Odwróciła głow i spojrzała na niego z
błyskiem w oczach. Przechylił si przez reling. - Przyjemniej patrze , jak zło ci mija, ni
jak nadchodzi. Nast pnym razem namaluj ci w taki sposób, by ukaza twoje bardziej
czaruj ce oblicze.

- Pr dzej mi tu kaktus wyro nie! - Przyspieszyła kroku. Z oddali słyszała jeszcze jego

miech.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWI TY

Cassidy wiedziała, e obraz był ju niemal gotów. Z jednej strony czuła, e jego

zako czenie przyniesie jej ulg . uwolni od napi cia, z drugiej strony starała si zachowa te
chwile w pami ci. Kiedy siedziała w ustawionej pozie, była pewna, e Colin dopracowuje
ostatnie szczegóły. Szybkie dot d ruchy p dzla stały si powolne i dokładniejsze.

Była mu wdzi czna, e nie nawi zał ani słowem do jej niedzielnej wizyty. Zdawała

sobie spraw , e tym razem przesadziła. Powinna była pami ta , jak bardzo porywcza jest z
natury. Ale có , nie pami tała, no i si o mieszyła. Dokładniej mówi c, zrobiła z siebie
kompletn idiotk . Zreszt nie po raz pierwszy.

Chocia jej reakcja była do pewnego stopnia uzasadniona. Gwałtowne zako czenie

cudownej randki, pozostawiaj ce za sob bolesne niespełnienie, a potem ten głupi artykuł.
Przypomniała sobie, co Gail mówiła o kreowanym przez media romantycznym wizerunku
Colina. Có , Cassidy nie b dzie ju musiała wi cej jej słucha . Najlepiej zrobi, jak zaraz
zacznie si zbiera . Czas pomy le o przyszło ci. I o jakiej pracy, pos pnie dodała w duchu.
To b dzie pocz tek czego zupełnie nowego, szybko si poprawiła. Nowe do wiadczenia,
nowi ludzie. Samotne noce.

- Na szcz cie twarz sko czyłem ju wczoraj - wyrwał j z zadumy Colin. - Bo dzisiaj

pojawiaj si na niej coraz to nowe nastroje i emocje. - U miechn ł si lekko.

- Nie wiedziałem, e w tak krótkim czasie potrafisz zrobi tyle ró nych min.
- Przepraszam, ja tylko... - Szukała odpowiednich słów, ale nie znalazła nic naprawd

sensownego. - Ja tylko my lałam.

- To si dało zauwa y . - Uchwycił jej spojrzenie.
- Jakie smutne my li?
- Nie, obmy lałam wła nie scen z mojej ksi ki.
- Yhm... - Colin odsun ł si od sztalug. - I to niezbyt wesoł .
- Wszystkie nie mog by przecie wesołe. Sko czyłe , prawda?
- Tak, prawie sko czyłem. - Krytycznie spojrzał na obraz. - Sama zobacz. - Odsun ł

r ce od portretu, ale nadal wpatrywał si w niego.

Tak długo czekała na t chwil . A teraz ogarn ł ja l k.
- No chod , Cass!
Zacisn ła palce na bukiecie i ruszyła w kierunku sztalug. Uj ła wyci gni t dło

Colina i nie miało spojrzała na obraz.

background image

Podczas pozowania wiele razy próbowała wyobrazi sobie swój portret, ale to, co

zobaczyła, kompletnie j zaskoczyło. Tło było ciemne, z gr cieni i gł bi. Po rodku stała ona,
rozja niona przez perłowobiał sukni . Bukiet był zaskakuj c kolorystyczn plam , która
kierowała wzrok na kruche dłonie Cassidy. Duma biła z jej postawy, co w przedziwny sposób
podkre lała lekko pochylona głowa. G ste włosy opadały swobodnie, uwypuklaj c biel sukni.
Rysy twarzy były nadzwyczaj delikatne, z czego dot d nie zdawała sobie sprawy, lecz owa
delikatno mieszała si z sił . Colin miał racj , e widział j w sposób, w jaki nigdy na siebie
nie patrzyła.

Była powa na, lecz lekko rozchylone usta szykowały si do u miechu. U miechu na

powitanie kochanka To miało nast pi zaraz, za chwil , i ten przyszły moment był wpisany w
obraz, co nadawało mu niezwykł dynamik . W wyrazie twarzy Cassidy było oczekiwanie na
co , co miało si wkrótce zdarzy .

Poczuła si nieswojo. Ilu nieznanych jej m czyzn, którzy b d ogl da ten obraz,

zacznie marzy o egzotycznej pi kno ci, która za chwil z u miechem wpadnie w ramiona
ukochanego?

Có , to nie jestem ja, to tylko wyobra enie Colina, pomy lała.
Czy by?
Oczy zdradzały wszystko. Z portretu patrzyła kobieta przepełniona miło ci i

niewinno ci . Lecz owa niewinno , tak słodka i czysta, była zarazem darem dla kochanka,
darem, który za chwil miała mu ofiarowa .

Bo kobieta z portretu darzyła bezgranicznym uczuciem artyst , który j namalował.
Takie było przesłanie dzieła.
Cassidy otrz sn ła si . Nie powinna o tym my le tak osobi cie. Czy to jednak

mo liwe? Spróbuje.

Odsun ła si nieco i jeszcze raz zacz ła kontemplowa obraz. Ogarn ł j niedaj cy si

uj w słowa zachwyt.

- Dlaczego nic nie mówisz, Cass? - Colin otoczył j ramieniem.
- Tego si nie da opisa - wyszeptała. - Wszystko zabrzmi jak pusty frazes. - Starała

si zapomnie , e Colin ujawnił jej uczucia, wnikn ł w najgł bsze tajniki duszy. Tak jak
zapowiedział, ukazał jej tajemnice i marzenia.

Pocałował szyj Cassidy i pu cił j .
- Rzadko si zdarza, by artysta po sko czeniu swej pracy był zdumiony, e jego r ce

stworzyły co tak nadzwyczajnego. - Był ogromnie podniecony i zdziwiony, czego Cassidy
zupełnie si po nim nie spodziewała. - To najwspanialszy obraz, jaki kiedykolwiek

background image

stworzyłem. - Odwrócił si do niej. - Jestem ci niewymownie wdzi czny. Masz niezwykła
urod , Cassidy, ale to mało. To twoja dusza roz wietliła ten portret, dzi ki niej jest tak wspa-
niały.

Cassidy powinna by dumna z tych pochlebnych słów, ale wyznanie Colina

zaskoczyło j i przytłoczyło. Desperacko starała si , aby jej głos brzmiał spokojnie.

- Zawsze uwa ałam, e to artysta nasyca swoj dusz tworzone przez siebie obrazy. -

Odło yła bukiet na stolik i zacz ła kr y po pokoju. Jedwab sukni szele cił przy ka dym jej
kroku. - To twoja wyobra nia, twój talent. Ile ze mnie jest na tym płótnie? Nast piła długa
cisza.

- Nie wiesz? Odwróciła si do Colina.
- Moja twarz, moje ciało, to wszystko. Reszta jest twoja. Nie mog zbiera oklasków

za twoj prac . Namalowałe mnie tak , jak mnie widziałe . Miałe wizj , chciałe j ukaza
w tym obrazie i ci si udało. To twoja iluzja. - Mówi c te słowa, poczuła wi cej bólu, ni si
spodziewała. Ale cieszyła si , e to powiedziała.

- Czy tak to wła nie widzisz? - Na jego twarzy ukazała si zło . - Ty tylko stała , a ja

wykonywałem cał prac ? O to ci chodzi?

- Jeste artyst , a ja tylko bezrobotn pisark .
Po długiej chwili milczenia podszedł do Cassidy i uj ł jej ramiona. Znała to

poszukuj ce, badawcze spojrzenie. Zesztywniała, broni c si przed nim.

Palce Colina zacisn ły si .
- Czy ta kobieta z obrazu ma z tob co wspólnego? - zapytał powoli.
Cassidy poczuła, e co ciska j w gardle.
- Oczywi cie. Dlaczego pytasz? Przecie wła nie ci powiedziałam...
Potrz sn ł ni tak gwałtownie, e słowa zamarły jej w ustach. Zobaczyła furi w jego

oczach. Gwałtowno , która mogła przerodzi si w agresj .

- Czy my lisz, e potrzebowałem tylko twojej twarzy i figury? Tylko manekina? Czy

uwa asz, e nie ma w tym nic z ciebie, nic z twoich my li i marze ? Nic z twojej duszy?

- Czy zawsze musisz mie wszystko? - krzykn ła z rozpacz i gniewem. - A taki

jeste zachłanny? - Jej głos dr ał z emocji. - Zm czyłe mnie, Colin. Jestem wyczerpana. -
Machn ła r k w kierunku płótna. - Dałam ci to, co mogłam da . Czego jeszcze chcesz?
Nigdy na mnie nie patrzyłe ... nie mówi o modelce, ale o Cassidy St. John... nigdy o mnie
nie my lałe . - Odepchn ła go. - Chodziło ci tylko o ten portret, no to go masz. - Odrzuciła
włosy i cisn ła palcami skronie. - Nie dam ci ju nic wi cej. Nie mog . Nie ma ju nic

background image

wi cej. Wszystko jest ju tutaj. - Wskazała ponownie na obraz. - Bogu dzi ki, ju po
wszystkim...

Wyszarpn ła si gwałtownie z jego obj i wybiegła ze studia.
Cassidy sp dziła nast pne dwa tygodnie, pilnuj c mieszkania przyjaciół, którzy

wyjechali na wakacje. Zostawiła krótki li cik dla Jeffa, spakowała maszyn do pisania i
zagł biła si w pracy. Odł czyła telefon, zamkn ła drzwi i przez czterna cie dni próbowała
zapomnie , e istnieje inny wiat ni to mieszkanie, inni ludzie, inne miejsca, a tak e - e ma
jakie wspomnienia. Zatraciła si w tworzeniu powie ci, w konstruowaniu postaci z całym ich

yciem i baga em do wiadcze , by zapomnie o Cassidy St. John. Je li ona nie istniała, nie

mogła te odczuwa bólu. Pod koniec tego okresu wa yła mniej o trzy kilogramy, zapisała
setki stron i niemal doprowadziła do ładu swoje nerwy.

Kiedy wracała do siebie, nios c pod pach maszyn do pisania, usłyszała d wi ki

gitary Jeffa. Zawahała si , czy nie wst pi do niego, by wiedział, e ju wróciła, ale
zrezygnowała i poszła prosto do swojego mieszkania. Nie była jeszcze gotowa odpowiada na
pytania. Rozwa ała te , czy nie zadzwoni do Colina, by go przeprosi , ale tak e postanowiła
tego nie robi . Skoro ju dała upust swoim alom, goryczy i rozczarowaniu, niech to jej przy-
niesie ulg . Koniec to koniec, trzeba my le o przyszło ci a nie rozpami tywa , co by było,
gdyby...

No wła nie, gdyby. Gdyby rozstali si w dobrych stosunkach, najpewniej Colin

chciałby spotyka si z ni od czasu do czasu, a ona nie potrafiłaby znie zwyczajnej
przyja ni.

Spakowała sukni , któr miała na sobie, kiedy wybiegała ze studia. Wkładaj c j do

pudełka, pogładziła materiał. Tyle si wydarzyło, odk d po raz pierwszy j wło yła. Szybko
zamkn ła wieczko. Ten etap jej ycia te był zamkni ty.

Zadzwoniła do Galerii. Telefon odebrała Gail.
- Mówi Cassidy St. John.
- Witaj, Cassidy. Gdzie ty uciekła?
- Mam sukni , w której pozowałam do portretu, i klucz do studia - powiedziała,

ignoruj c uszczypliwe pytanie. - Chciałabym, eby kto to dzisiaj ode mnie odebrał.

- Rozumiem... Niestety jeste my bardzo zaj ci, moja droga. Ale wiem, e Colin

bardzo potrzebuje tej sukni. B d tak mila i podrzu j do nas. Colina nie ma, a my mamy
mnóstwo pracy.

- Wolałabym tego nie robi .

background image

- Dzi kuj ci, kochana. Musz ko czy . - Rozł czyła si , co zapewne dało jej

satysfakcj .

Rozdra niona Cassidy odło yła słuchawk . Colin wyjechał, pomy lała, unosz c

pudełko. Nastał zatem czas, eby wszystko ostatecznie zako czy .

Niedługo potem otwierała drzwi studia. Otoczyły j znajome zapachy, przywodz c na

my l wspomnienia o Colinie.

Szybko jednak pozbyła si tych my li, podeszła do stolika i poło yła sukni oraz

klucz.

Rozejrzała si po pokoju. Sp dziła tu wiele godzin, całe dni. Ka dy szczegół wyrył si

w jej pami ci. Chciała zobaczy wszystko ponownie. Bała si , e mo e co kiedy
zapomnie , cho by jaki nieistotny drobiazg.

Zaskoczyło j , e portret nadal stał na sztalugach. Zapominaj c o tym, e miała szybko

st d odej , spacerowała po studiu, eby po raz ostatni mu si przyjrze .

Jak Colin, widz c jej twarz patrz c z portretu, mógł uwierzy w to, co mu

powiedziała na po egnanie? A jednak tak si stało... i była mu za to wdzi czna. To dobrze, e
uwierzył jej słowom, a nie temu, co zobaczył. Temu, co namalowały jego r ce, gnane intuicj ,
jasnowidzeniem dost pnym tylko prawdziwym artystom.

Wyci gn ła r k ku portretowi i dotkn ła fiołków.
Kiedy drzwi si otworzyły si , cofn ła r k i odwróciła si gwałtownie.
- Cassidy? - Do pokoju wszedł Vince. U miechał si szeroko. - Co za niespodzianka. -

Uj ł jej dłonie.

- Witaj. - Mimo e czuła si bardzo niepewnie, zdołała si u miechn .
- Cassidy... - Przyjrzał si jej bladej twarzy, dostrzegł, jak bardzo jest spi ta i

zdenerwowana. - Wiesz, e Colin ci szukał?

- Nie. - Zacz ła ogarnia j panika. Wzrokiem szukała drzwi. - Nie, nic nie wiem.

Wyjechałam i pracowałam. Ja tylko... - Cofn ła r ce. - Tylko odniosłam sukni , któr miałam
na sobie podczas pozowania.

Ciemne oczy Vince'a błysn ły przebiegle.
- Ukrywała si , madonna?
- Nie. - Odwróciła si i podeszła do okna. - Oczywi cie, e nie. Pracowałam. -

Zobaczyła wróbla, energicznie karmi cego swe młode. - Nie wiedziałam, e zamierzasz
zosta w Ameryce tak długo. Nie st skniłe si za ojczyzn ? Za włoskim niebem? - paplała,
byle tylko nie my le o Colinie.

background image

- Och, st skniłem si , ale zostałem dłu ej, by przekona Colina do sprzeda y obrazu, z

którym tak uparcie nie chciał si rozsta .

Cassidy mocno chwyciła si parapetu. Wiedziała , e go sprzeda, pomy lała.

Wiedziała to od samego pocz tku. Wszystko, co z tego zostanie, to troch pieni dzy. Czy
oczekiwała , e go sobie zostawi i b dzie my lał o tobie?

- Cassidy... - Vince dotkn ł delikatnie jej ramienia.
- Nie powinnam była tu przychodzi - wyszeptała. - Przecie wiedziałam...
Chciała uciec. Vince u miechn ł si szerzej i odwrócił j w swoj stron . Przygl daj c

si jej, uniósł r k , eby pogładzi jej policzek.

- Prosz ... - Zamkn ła oczy. - Prosz , nie pocieszaj mnie. Tak jest jeszcze gorzej. Nie

jestem taka silna, jak przypuszczałam...

- Tak bardzo go kochasz. Rozumiem. Otworzyła gwałtownie oczy.
- Nie, chodzi tylko o to, e ja...
- Madonna. - Vince poło ył jej palec na ustach. - Widziałem portret. On mówi

gło niej, ni brzmi najgło niejsze słowa.

Cassidy opu ciła głow .
- Nie chc ... Tak bardzo si staram, eby nie... Musz i - powiedziała szybko.
- Cassidy. - Vince przytrzymał j za ramiona. Jego głos był delikatny. - Musisz si z

nim zobaczy . Porozmawia z nim.

- Nie mog . - Poło yła r ce na jego piersi i potrz sn ła głow z desperacj . - Prosz ,

nie mów mu. Prosz , po prostu we obraz i niech to si wreszcie sko czy. - Głos jej si
załamał. Nie protestowała, kiedy kołysał j w swych ramionach. - Zawsze wiedziałam, e
kiedy to si sko czy. - Zamkn ła załzawione oczy, ale pozwoliła, aby Vince j trzymał w
obj ciach. Pogłaskał jej włosy, ale nic nie mówił, a do chwili gdy poczuł, e jej oddech si
uspokoił. Delikatnie ucałował czubek jej głowy.

- Cassidy, Colin jest moim przyjacielem.
- To ciekawe.
Odwróciła si gwałtownie i ujrzała stoj cego w drzwiach Colina.
- Witaj - powiedział szybko Vince.
- A witaj, witaj... Te s dziłem, e jeste moim przyjacielem. - Colin mówił cicho, z

pozoru spokojnie. - Ale wygl da na to, e si myliłem. I to nie tylko wobec ciebie, Vince. -
Spojrzał na Cassidy. - Gail powiedziała mi, e ci tutaj znajd . - Podszedł do nich. - Z moim
przyjacielem.

- Colin... - zacz ł Vince.

background image

Ale ten przerwał mu gwałtownie:
- Zabierz swoje łapy od Cassidy. Dopiero jak wyjd , b dziesz mógł zacz od

momentu, w którym wam przerwałem. - Jego oczy błysn ły dziko.

Cassidy, nie chc c dopu ci do awantury, wysun ła si z obj Vince'a i powiedziała

do niego:

- Prosz , zostaw nas na chwil samych. - A gdy si wahał, powtórzyła: - Prosz .
Niech tnie zdj ł r k z jej ramienia.
- W porz dku, cara. - Spojrzał na Colina - Nikt nigdy mi nie zarzucił, e kogo

zawiodłem lub nadu yłem jego zaufania, przyjacielu!

Wyszedł, zamykaj c cicho drzwi. Cassidy, zanim przemówiła, odczekała dłu sz

chwil .

- Przyszłam, eby zwróci sukni i klucz. Gail powiedziała, e wyjechałe .
- Jak to wygodnie si zło yło, e ty i Vince akurat w tym samym czasie tu si

zjawili cie.

- Colin, przesta .
- Jeste ju ksi n ? - zapytał chłodno. - Powinienem ci ostrzec. Vince jest znany ze

swej hojno ci, ale nie ze stało ci. Lecz tak czy inaczej, taka jak ty kobieta mo e nie le na tym
wyj .

- To poni ej twojego poziomu, Colin.
Odwróciła si i ruszyła do drzwi, ale Colin złapał j za włosy. Krzykn ła, a potem

spojrzała na niego. Jego oczy były ciemne, podobnie jak nieogolone policzki. Dotarło do niej,
jak bardzo jest wyczerpany, a przecie nigdy nie okazywał zm czenia, nawet po wielu
godzinach mozolnego malowania.

Jego palce zacisn ły si na jej włosach.
- Colin! - Uniosła r k w obronie.
- Taka niewinna - powiedział mi kko. - Taka niewinna. Jeste sprytn kobiet ,

Cassidy. - Szybko obj ł j za ramiona. Patrzyła na niego z l kiem. - Jedna rzecz to kłama
słowami, ale zupełnie inna to kłama wygl dem i wyrazem oczu, dzie po dniu. To niezwykle
wyrafinowana forma oszustwa.

- Nie! - Potrz sn ła głow , gdy jego słowa ponownie wywołały łzy, nad którymi

bezskutecznie starała si zapanowa . - Nie, Colin, prosz . - Chciała powiedzie mu, e nigdy
go nie okłamała, ale nie mogła wydusi ani słowa Rozpłakała si bezradnie.

- O co prosisz? Czego chcesz ode mnie? - Jego głos złagodniał, gdy spojrzał na twarz

Cassidy. W słonecznych promieniach dochodz cych przez wietlik jej oczy i pobladłe

background image

policzki iskrzyły si od łez. - Chcesz, bym zapomniał, e patrzyłem na ciebie dzie po dniu i
widziałem co , czego nie dane mi było ujrze nigdy dot d?

- Dałam ci to, czego chciałe - powiedziała przez łzy. - Prosz , pozwól mi odej .

Dałam ci to, czego chciałe . Lecz wszystko ju si sko czyło.

- Dała mi powłok , mask . Czy nie to mi powiedziała ? - Przyci gn ł j bli ej, sił

przechylaj c jej głow do tyłu, aby na niego spojrzała. - A reszta była moj imaginacj .
Wszystko ju si sko czyło, Cass? Jak cokolwiek mo e si sko czy , skoro nawet si nie
zacz ło? - Kiedy Cassidy próbowała opu ci głow , ponownie chwycił j za włosy. -
Powiedziała , e ci dr cz . Masz w ogóle poj cie, co te ostatnie tygodnie ze mn zrobiły? -
Potrz sn ł ni , a jej szloch stał si gło niejszy. - Miała racj , kiedy mówiła mi, e ten obraz
to nic wi cej, jak tylko twoja twarz i ciało. Nie ma w tobie ciepła, nie ma w tobie uczu ... nie
ma w tobie duszy. To ja stworzyłem t kobiet z obrazu.

- Prosz , Colin. Wystarczy! - Zakryła dło mi uszy, aby zapomnie jego słowa.
- Uciekasz przed prawd , Cassidy? - Odci gn ł jej r ce, zmuszaj c j , by ponownie na

niego spojrzała. - Tylko my dwoje b dziemy wiedzieli, e ten obraz to kłamstwo i e
sportretowana kobieta tak naprawd nie istnieje. Wzajemnie oddali my sobie przysług , czy
nie tak? - Pu cił j , odsun ł od siebie i zakl ł pod nosem. - Wyjd st d!

Cassidy na o lep rzuciła si do ucieczki.

background image

ROZDZIAŁ DZIESI TY

Cassidy dotarła do swojego mieszkania długo po tym, jak obeschły jej łzy. Snuła si

po mie cie, bo chciała samotnie zatopi si w tłumie. Zm czenie osłabiło j e j ból. Kiedy
dochodziła do domu, rozpadało si , ale n i e przyspieszyła kroku. Deszcz był chłodny i
delikatny.

Gdy weszła do budynku, zacz ła szuka kluczyka do skrzynki na listy. Chciała

przestrzega codziennego porz dku, nie odst powa od przyzwyczaje . Miała nadziej , e
dzi ki temu nie wpadnie w rozpacz i depresj , b dzie jako funkcjonowa . Mogła prze y .
Tak przynajmniej wymy liła podczas długiej popołudniowej włócz gi po mie cie.

Uchyliwszy drzwiczki w skiej skrzynki, wyci gn ła listy i ruszyła po schodach.

Szybko przejrzała reklamy i rachunki, i nagle zatrzymała si gwałtownie, gdy na jednej z
kopert zobaczyła stempel nowojorskiej poczty. Ruszyła z powrotem do skrzynki i wrzuciła do
niej pozostał korespondencj , a potem wpatrywała si w kopert z nadziej i l kiem
zarazem.

To pewnie odmowa, pomy lała. Ale w takim razie dlaczego nie zwrócili

maszynopisu?

- Och, do diabła z tym - mrukn ła, rozerwała kopert i przeczytała list. - Dlaczego

teraz? - szepn ła, nienawidz c si za to, e znowu płacze. - Nie teraz, kiedy... kiedy...

I nagle uznała, e jest akurat odwrotnie. Ten list nie mógł przyj w lepszej chwili.
Wepchn ła kopert do kieszeni i wybiegła na deszcz. Dziesi minut pó niej łomotała

do drzwi Jeffa. Otworzył, trzymaj c gitar w r ku.

- Cassidy, wróciła ! Gdzie si podziewała ? Napisała , e jaki czas ci nie b dzie, ale

tak długo? Ju chciałem dzwoni na policj . - Zatrzymał si . - Hej, jeste jak zmokła kura.

- Wcale nie jestem - zaprzeczyła, cho z jej ubrania kapało na podłog . Uniosła

butelk szampana. - Jestem zbyt niezwykła, by porównywa mnie do jakiego prze-
mokni tego ptaszyska. Znalazłam swoje miejsce w historii literatury. B d wydawa moje
powie ci i sprzedawa je w wielkich nakładach, wkrótce znajdziesz je w ka dej bibliotece
publicznej i w ka dym szanuj cym si domu. Ha, i co ty na to?

- Kupili twoj ksi k ? - Jeff zawył niczym dzikus i pochwycił Cassidy w nied wiedzi

u cisk, gniot c jej plecy gitar .

Za miała si i odsun ła od niego.

background image

- Och, co za prostak! Czy tak nale y fetowa historyczne wydarzenia? - Odsun ła

spadaj ce na twarz włosy. - Jednak e, mimo i plebejusz, to zarazem dobry człek z ciebie,
wi c ja, osoba z wy szych sfer, podziel si z tob szampanem w moim stylowym salonie.
Smoking nie jest konieczny.

Ruszyła do swojego mieszkania. Jeff, odło ywszy gitar , poszedł za Cassidy. Pod jej

drzwiami powiedział:

- Ja otworz . - Wzi ł od niej butelk . - A ty we r cznik i osusz si , bo inaczej

umrzesz na zapalenie płuc, zanim twoja pierwsza ksi ka trafi do ksi gar .

Kiedy wróciła z łazienki owini ta w szlafrok frotte i w turbanie z r cznika na głowie,

Jeff otworzył butelk . Szampan wystrzelił.

- Prysznic z szampana słu y dywanom - za artował i zacz ł nalewa . - Znalazłem

tylko te salaterki.

- Moja kryształowa zastawa si potłukła. - Uniosła swój kielich. - Za bardzo m drego

człowieka - uroczy cie wzniosła toast.

- Kogo masz na my li?
- Mojego wydawc . - Za miała si i wypiła łyk szampana. - Wspaniały rocznik. - Z

zadum przyjrzała si b belkom skacz cym w jej salaterce.

- Który to rok? - Jeff uniósł butelk , eby odczyta dat produkcji.
- Obecny. - Cassidy napiła si ponownie. - Kupuj tylko młode wina.
Jeff pochylił si i pocałował j .
- Moje gratulacje, male ka. - Zsun ł wilgotny r cznik z jej ramion. - Jakie to uczucie?
- Nie wiem. - Odrzuciła głow i przymkn ła oczy. - Czuj si tak, jakbym była kim

innym. - Wypiła do dna. Wiedziała, e powinna si rusza i co mówi . Nie umiała spokojnie
my le o tym, co wygrała tego dnia, ani o tym, co straciła. - Powinnam była kupi dwie
butelki. To jest okazja co najmniej na dwie. - Wypiła ponownie, czuj c, e alkohol uderza jej
do głowy. - Ostatni raz, kiedy piłam szampana... - przerwała, staraj c si sobie przypomnie ,
a potem potrz sn ła głow . - Nie, nie. - Machn ła r k , jakby odganiaj c przykre my li. -
Piłam szampana na weselu Barbary Seabright w Sausalito. Jeden z kelnerów przystawiał si
do mnie w szatni.

Jeff za miał si i poci gn ł kolejny łyk. Nagle usłyszeli pukanie do drzwi.
- Prosz wej - zawołała Cassidy. - Wystarczy dla... - Głos jej zamarł, gdy w

otwartych drzwiach ujrzała Colina. Zbladła gwałtownie, a oczy jej pociemniały. Jeff zerkn ł
na ni , potem na Colina i odstawił kieliszek.

- Có , musz si zbiera . Dzi ki za szampana, male ka. Pogadamy pó niej.

background image

- Nie, Jeff - zacz ła Cassidy. - Nie musisz...
- Mam dzi koncert. - Odsun ł jej dło od swego ramienia. Zobaczyła, jak wymienił

długie spojrzenie z Colinem, zanim znikn ł w drzwiach.

- Cass. - Colin zrobił kilka kroków do przodu.
- Colin, wyjd st d. Prosz . - Zamkn ła oczy i przycisn ła do nich dłonie. Czuła kłucie

w piersiach i łzy pod powiekami. Tylko nie płacz, nakazała sobie.

- Wiem, e nie mam prawa by tutaj - powiedział niskim głosem. - Wiem, e nie mam

prawa prosi ci , eby mnie wysłuchała. Ale jednak prosz o to.

- Nie ma ju nic do dodania. - Cassidy zmusiła si , by wsta i spojrze mu w oczy. -

Chc , eby natychmiast wyszedł z mojego mieszkania - powiedziała stanowczo.

- Rozumiem... Ale nale ci si przeprosiny i wyja nienie.
Dłonie miała zaci ni te. Powoli rozlu niła je i spojrzała na swoje palce.
- Doceniam ten wspaniałomy lny gest - zadrwiła - ale wystarcz szlachetne intencje.

A teraz... - Uniosła oczy ku niemu. - Je li to wszystko...

- Och, Cassidy, na miło bosk wyka wi cej lito ci, ni ja to zrobiłem. Przynajmniej

pozwól mi przeprosi , zanim wyrzucisz mnie ze swego ycia.

Patrzyła na niego, niezdolna, by co odpowiedzie . Colin wzi ł butelk szampana.
- Jak widz , wi towali cie z jakiego powodu. Przykro mi, e wam przerwałem. -

Odstawił butelk i spojrzał na Cassidy. - Wydarzyło si co nadzwyczajnego?

- Tak. - Starała si mówi spokojnie. - Moja ksi ka niedługo uka e si drukiem. Dzi

dostałam list w tej sprawie.

- Cass. - Podszedł do niej i uniósł r k , eby dotkn jej policzka.
- Ani si wa ! - Błyskawicznie si cofn ła.
Colin powoli opu cił r k . Wida było, e poczuł si dotkni ty.
- Przepraszam - powiedziała cicho. - A teraz wyjd .
- Jeszcze chwil , Cass. I nie przepraszaj. Zraniłem ci , rozumiem, e nie chcesz, bym

tu był, ani tym bardziej, bym ci dotykał... - Przerwał, spogl daj c na swoje dłonie. Po chwili
znów odszukał jej spojrzenie. - Poniewa znam ci tak dobrze, jak znam samego siebie,
wiem, jak bardzo ci zraniłem. I musz z tym y . Nie mam prawa prosi ci o wybaczenie,
ale błagam, wysłuchaj mnie.

- Dobrze, Colin - odpowiedziała zm czonym głosem. - Usi d .
Skin ł głow , odwrócił si , podszedł do okna i wsparł r ce o parapet.

background image

- Przestało pada i nadci gn ła mgła. Nigdy nie zapomn , jak wygl dała tamtej nocy,

kiedy pierwszy raz ci zobaczyłem. Stała we mgle wpatrzona w niebo. My lałem, e jeste
złudzeniem - zako czył ledwie słyszalnie, jakby mówił do siebie.

- Colin, to nie ma sensu. - Nie chciała, by snuł te wspomnienia. Były zbyt bolesne.
Lecz do niego jakby nie dotarły jej słowa.
- Od lat miałem wizj doskonałej kobiety. Ta wizja wci mnie nawiedzała, cho była

ledwie uchwytna. Gdy próbowałem nada jej konkretny kształt, ledwie zarysowany obraz
rozmywał si ostatecznie, znikał. I zaraz znów si pojawiał, konkretny, jedyny, a zarazem
prawie niewidoczny. Był jak owa my l, która uparcie kr y nam po głowie, a my wiemy, e
stanowi jedyne rozwi zanie jakiej zagadki, jakiego problemu, lecz nie potrafimy jej
pochwyci . Wreszcie zrozumiałem, e musz cierpliwie czeka , a w ko cu napotkam na
swej drodze nie wizj , nie mglisty kontur, lecz ideał uciele niony, sko czone pi kno
przyobleczone w ciało. Czekałem długie lata, a spotkałem ciebie, kobiet doskonał .
Wiedziałem, e musz ci namalowa , bo taki dar artysta mo e otrzyma tylko raz w yciu.

- Och... - szepn ła Cassidy.
Na chwil zapadła cisza. Colin zas pił si .
- Kiedy zacz li my pracowa , odnalazłem w tobie wszystko, czego w yciu szukałem.

Dobro , prawdziw dusz , inteligencj , sił , pasj . Im dłu ej ci malowałem, tym bardziej
mnie fascynowała . Powiedziałem ci kiedy , e mnie urzekła . Prawie w to uwierzyłem.
Nigdy nie znałem kobiety, której pragn łbym bardziej, ni pragn ciebie. - Odwrócił si , eby
na ni spojrze . - Za ka dym razem, kiedy ci dotykałem, pragn łem ci bardziej. Nie
kochałem si z tob tamtej nocy na łodzi, poniewa nie chciałem, eby my lała o sobie jako
o jednej z moich kochanek. Nie chciałem wykorzysta tego uczucia, którym mnie obdarzyła .

- Mój Bo e... - Cassidy zamkn ła oczy. - Nie b d tego słucha .
- Prosz , jeszcze chwil . W dniu, w którym uko czyłem twój portret, zaprzeczyła

wszystkiemu. Powiedziała , e to, co ujrzałem w tobie, było jedynie dziełem mojej
wyobra ni. Mówiła to tak chłodno i bez emocji. Niemal mnie zniszczyła . Nie s dziłem, by
ktokolwiek mógł mie nade mn tak władz - zako czył mi kko.

Znów zapadła cisza. Colin przymkn ł oczy, jeszcze raz rozpami tuj c tamte chwile.

Cassidy siedziała jak skamieniała. Jej zwykle tak wyrazista twarz była teraz nieprzenikniona.

Wreszcie znów zacz ł mówi :
- To było dla mnie niezwykłe odkrycie. Byłem nim oszołomiony. W pierwszej chwili

odrzucałem twoje słowa, bo rozpierało mnie szcz cie, e dotarłem do najwa niejszej
tajemnicy istnienia. e wreszcie poj łem, co ludzi naprawd ł czy. A zarazem pragn łem

background image

wi cej, potrzebowałem wi cej. I nagle zrozumiałem to, co mi mówiła . e nie masz dla mnie
ju nic. Byłem w ciekły, kiedy uciekła . Najpierw próbowałem ci zatrzyma , a wreszcie
pozwoliłem ci odej . - Znów przerwał na chwil . - Kiedy pó niej tu przyszedłem, ciebie nie
było. Przez dwa tygodnie odchodziłem od zmysłów, nie wiedz c, gdzie si podziewasz ani
kiedy wrócisz. I czy w ogóle wrócisz. Twój s siad miał jedynie twój niewiele mówi cy li cik,
i to wszystko.

- Widziałe si z Jeffem?
- Cassidy, czy ty nie rozumiesz? Znikn ła . Ostatni raz, kiedy ci widziałem, uciekała

ode mnie, a potem nagle znikn ła . Nie wiedziałem, gdzie jeste , bałem si , e co ci si stało.
Powoli zaczynałem wariowa .

Podeszła do niego.
- Colin, przykro mi. Nie miałam poj cia, e b dziesz si przejmował...
- Przejmował?! Umierałem z niepewno ci. Dwa tygodnie, Cassidy. Dwa tygodnie nie

dała znaku ycia dwa tygodnie bez jednego słowa od ciebie. Czy ty rozumiesz, jakie to
beznadziejne uczucie, je li mo esz jedynie czeka ? Nie do opisania. Przekopałem Nabrze e
Rybaków wzdłu i wszerz, zwiedziłem całe miasto. Gdzie do diabła si podziewała ? -
zapytał z desperacj , zaraz jednak uniósł r k , nim zd yła odpowiedzie . - Przykro mi nie
spałem ostatnio zbyt wiele. Nie panuj nad sob - Jego ruchy znów stały si niespokojne.
Uniósł salaterk z resztk szampana i przyjrzał si wzorków na ciance. - Oryginalny
kieliszek... - Wzniósł toast: - Za ciebie, Cass. Tylko za ciebie. - Wypił. Cassidy spu ciła oczy.

- Colin, przykro mi, e si martwiłe . Pracowałam i...
- Nie tłumacz si - przerwał jej. Ich oczy ponownie si spotkały. - Nie musisz mi si

tłumaczy . Po prostu posłuchaj. Kiedy wszedłem dzisiaj do studia i zobaczyłem ci z
Vince'em, co we mnie p kło. Stres, wyczerpanie , szale stwo, wszystko si na to zło yło, ale
nic nie usprawiedliwia słów, które do ciebie wypowiedziałem. - Spojrzał jej gł boko w oczy. -
Gardz sob za to, e doprowadziłem ci do łez. Nienawidz słów, które powiedziałem. Ale
gdy po tylu dniach bezskutecznych poszukiwa nagle ujrzałem ci w mojej pracowni z
Vince'em... - Przerwał, potrz sn ł głow i podszedł do okna. - Gail wszystko wietnie
zaaran owała. Wiedziała, przez co przechodziłem przez ostatnie dwa tygodnie. Zna mnie na
tyle dobrze, eby przewidzie , jak zareaguj , kiedy zobacz ci sam na sam z Vince'em.
Zanim dotarłem do Galerii, wysłała go do studia pod byle pretekstem. Powiedziała mi. e
macie tu schadzk .

- Gail... - powiedziała cicho Cassidy.

background image

- Tak, Gail. Kiedy byli my ze sob ... zreszt był to bardzo lu ny zwi zek... ale przed

rokiem ostatecznie si rozstali my. Nadal jednak współpracowali my. Powinienem był
pami ta , z kim mam do czynienia, ale popełniłem bł d. Kilka dni temu odbyłem z Gail
ostateczn rozmow , w wyniku której postanowiła wyjecha na Wschodnie Wybrze e i tam
szuka szcz cia. - Odwrócił si do Cassidy. - Chciałbym, eby zrozumiała, dlaczego
zachowałem si tak paskudnie.

W ciszy rozbrzmiewały jedynie d wi ki gitary Jeffa dobiegaj ce zza cienkich cian.
- Colin. - Jej oczy szukały jego twarzy. - Jeste taki wyczerpany.
Wyraz jego twarzy nagle si zmienił.
- Nie wiem, kiedy zakochałem si w tobie. Chyba od razu, gdy spotkali my si we

mgle. A mo e wtedy, kiedy po raz pierwszy wło yła t sukni . - Przymkn ł na chwil oczy. -
Nie, Cass, kochałem ci od zawsze, od dnia moich narodzin, i tyle lat czekałem, by wreszcie
ci spotka .

- Miło ? Ty mówisz o miło ci?! - Była zdumiona. Artystyczna fascynacja, w to

mogła uwierzy . Niepokój Colina, gdy po burzliwej scenie znikn ła jego modelka, te był
zrozumiały, a okrutn scen zwi zan z Vince'em składała na karb egoistycznej zazdro ci
artysty o ow modelk . Ale miło ?!

- Tak, miło . - U miechn ł si delikatnie. - Có , Cassidy, niełatwy ze mnie facet.

Sama mi to kiedy powiedziała .

- Tak, pami tam.
- Jestem samolubny i łatwo wpadam w zło . Nie mam cierpliwo ci do niczego poza

moj prac . Nie mog obieca , e ci nie skrzywdz , nie rozzłoszcz , e nie b d
zachowywał si irracjonalnie i gwałtownie. Ale mog ci obieca , e nikt nigdy tak ci nie
pokocha. Nikt. - Czekał na jej słowa, lecz ona mogła jedynie patrze na niego jak
zahipnotyzowana. - Prosz ci , eby wbrew zdrowemu rozs dkowi została moj on , moj
kochank i matk moich dzieci. Prosz ci , eby dzieliła swe ycie ze mn , bior c mnie
takim, jakim jestem. - Głos mu si załamał. - Kocham ci , Cass. Teraz moje przeznaczenie
jest w twoich r kach.

Przygl dała mu si . W jego głosie usłyszała wi cej irlandzkiej nuty ni kiedykolwiek.
Wci nie zrobił nawet kroku w jej stron , tylko stał nieruchomo na rodku pokoju.
Wolno podeszła do Colina, oplotła r ce wokół jego szyi i wtuliła twarz w jego

ramiona.

- Przytul mnie. Obj ł j delikatnie.

background image

- Przytul mnie, Sullivan - za dała ponownie, mocno si do niego przytulaj c. Potem

szybko znalazła drog do jego ust.

Zacisn ł mocniej ramiona.
- Kocham ci - wyszeptała pomi dzy pocałunkami. - Ju tak dawno chciałam ci to

powiedzie .

- Mówiła mi to za ka dym razem, kiedy na mnie patrzyła . - Wtulił głow w jej

włosy. - Starałem si nie dopu ci do siebie my li, e mogłem si w tobie zakocha , e to
mogło sta si tak szybko, tak bez wysiłku. Ale kiedy obraz był ju niemal sko czony, dotarło
do mnie, e nie mog bez ciebie y . - Zni ył głos i przyci gn ł j jeszcze bli ej. - Traciłem
zmysły przez ostatnie dwa tygodnie, patrz c na twój portret i zastanawiaj c si , gdzie jeste i
czy w ogóle jeszcze kiedy ci zobacz .

- Teraz jestem twoja - powiedziała cicho, nie sprzeciwiaj c si , kiedy wsun ł r ce pod

jej bluzk . - A Vince ma portret.

- Nie. Mówiłem ci, e nie wszystko jest na sprzeda . Odmówiłem nawet Vince'owi. W

tym obrazie jest zbyt du o nas, ciebie i mnie.

- To dobrze, e go nie sprzedałe . - Była szcz liwa, e dowód miło ci pozostanie przy

tych, którzy t miło odkryli i zamierzali nie przez ycie. - Bo my lałam...

- Co my lała ?
- Nie, ju nic. - Pocałowała go. - Kocham ci . - Przycisn ła wargi mocniej do jego ust,

ciesz c si , e teraz nale do niej.

- Cass. - Czuła, jak mocno bije jego serce, i jak Colin gładzi jej włosy. - Czy wiesz, co

ty ze mn robisz?

- Poka mi - szepn ła.
Pocałował j ponownie. Zawarł w tym pocałunku całe usilnie skrywane pragnienie

miło ci. Była gotowa, by mu si odda .

- Pobierzemy si szybko. - Znowu gwałtownie j pocałował. Przesun ł dło mi po jej

plecach, potem przyci gn ł do siebie. - Bardzo szybko.

- Dobrze. - Zamkn ła oczy, rozkoszuj c si ciepłem jego ciała. - Mam ju nawet

idealn sukienk . - Wtuliła si w niego. - Jak zatytułujesz obraz?

- On ju ma tytuł. - U miechn ł si . - „Dowód miło ci".


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Nora Roberts Rodzina Stanislawskich 01 Druga miłość Nataszy
Nora Roberts Trylogia Kręgu 01 Magia i Miłość(1)
Nora Roberts 04 Z nakazu serca Niedowiarek
Nora Roberts 04 Nocne fajerwerki Nocne fajerwerki
Nora Roberts 04 Zagubieni
Nora Roberts 04 Na zawsze twój
Dowód Miłości Irlandzka Wróżka 4 N Roberts
Irlandzkie marzenia (Irlandzki buntownik) Roberts Nora
Roberts Nora Dowod milosci
Nora Roberts Miłość na deser
Nora Roberts Spełnić marzenia Pieśń gór
In Death 04 Śmiertelna ekstaza Nora Roberts
Roberts Nora MacGregorowie 04 Prawdziwa sztuka
Niedowiarek 04 Rodzina Stanislawskich Nora Roberts
Nora Roberts Irlandzka wróżka 01 Irlandzkie serca Irlandzka wróżka
Milosc i paragraf Nora Roberts

więcej podobnych podstron