Glenda Sanders Ten prawdziwy mężczyzna

background image

GLENDA SANDERS

Ten prawdziwy

mężczyzna

ROZDZIAŁ 1

– Nareszcie koniec – westchnęła Cassaundra. – Bogu dzięki.
Naprzeciw niej w limuzynie siedział Sloan Garrick, człowiek, który przed

trzydziestoma laty był protegowanym jej dziadka.

– Dobrze się dziś spisałaś, Cassaundro – powiedział, kładąc rękę na jej dłoni. –

Mowa żałobna była świetna: doskonałe połączenie podziwu i wzruszenia.

Kiwnęła głową, przyjmując ten komplement, ale żadne z nich już się nie odezwało.

Szofer wiózł ich przez labirynt ulic Manhattanu. Zahamował przed, wejściem
wiodącym do dwóch bliźniaczych wieżowców.

Sloan objął Cassaundrę pokrzepiającym gestem, gdy jechali cichobieżną windą do

apartamentów na szczycie.

– Chcesz się czegoś napić? Wina, sherry? – zapytał troskliwie, gdy weszli do

ś

rodka.

– Później. Teraz przebiorę się w coś wygodniejszego. Barek jest pełny. Poczęstuj

się. Zdejmij marynarkę i krawat, jeżeli chcesz.

– Nie martw się o mnie – uspokoił ją Sloan.
Umrze w marynarce i krawacie, pomyślała Cassaundra idąc do sypialni.

Natychmiast pożałowała tej niesympatycznej myśli. Sloan był wytworem swej epoki.
Mężczyźni z jego środowiska nosili garnitury i krawaty. To niewielkie przewinienie
jak na człowieka, który okazał się niezawodnym przyjacielem w niezwykle ciężkim
dla niej okresie. Gdy zaczęła pracować w wydawnictwie dziadka, wprowadzał ją we

background image

wszystkie tajniki, pomagał zachować realizm i rozsądek. Nie zastąpił jej ojca, ale stał
się kochającą, aprobującą osobą, w przeciwieństwie do tamtego.

W drzwiach sypialni pojawiła się Aggie.
– Czy pani czegoś potrzebuje?
– Przebiorę się. Nie mogę już znieść tego kostiumu.
– Weźmie pani kąpiel?
– Raczej prysznic. Nie będzie mi potrzebna pomoc.
– Tak, Proszę Pani.
Cassaundra patrzyła na młodą, dyplomatycznie obojętną twarz Aggie i

zastanawiała się, czy rani uczucia dziewczyny, chcąc samodzielnie odkręcić kurek w
łazience.

– Chyba nałożę batikowe kimono w maki. Gdybyś mogła je wyjąć...
– Oczywiście, proszę Pani.
– To wszystko.
– Tak, proszę pani.
Cassaundra weszła do łazienki i odgrodziła się drzwiami od reszty świata.

Cudownie być samą! Warstwa po warstwie zdejmowała ubranie, które nagle zaczęło
ją dusić – filcowy kapelusz przybrany piórami, ciemnoniebieski żakiet i spódnicę,
dobraną kolorystycznie jedwabną bluzkę z wiązanym kołnierzem.

Demonstracyjnie wybrała niebieski, nie zaś wymaganą pogrzebową czerń. Gdyby

tylko na to pozwoliła, związani z jej ojcem specjaliści od reklamy wyreżyserowaliby
pompatyczny pogrzeb. Ale po raz pierwszy w życiu Cassaundra sama podjęła decyzję
i wymogła jej wykonanie. Nalegała, by pogrzeb odbył się jedynie w obecności
rodziny, a w miesiąc po nim ogólnodostępna msza żałobna. Stamtąd właśnie wracała.

W kabinie prysznicowej puściła gorącą wodę, jakby mogło to zmyć z niej smutek i

paraliżujące odrętwienie, jakie czuła po stracie ojca.

Kilka minut później, już bez makijażu, zawinęła się w miękki ręcznik, zdjęła

czepek i rozpuściła włosy – naturalne blond, fachowo rozjaśnione, miękkimi fetami
opadły na plecy.

Usiadła przy toaletce i posmarowała błyszczkiem usta. Potem spojrzała na kobietę

w lustrze – wystraszone oczy, wychudzone policzki. Ukryła twarz w dłoniach i
westchnęła przygnębiona.

Pozwoliła sobie na kilka zaledwie minut cichego żalu nad sobą. Odrzuciła głowę,

wzięła głęboki oddech i zmusiła się do ubrania. Sloan czekał na dole, by pocieszyć ją
w potrzebie.
Potrzeba, pomyślała czując, że zaczyna wpadać w histerię. Czy wiesz, Sloan, czego
potrzebuję? Bo ja z pewnością nie.

Sloan wstał i pozdrowił ją automatycznym, acz szczerym uśmiechem.
– Widzę, że odświeżyłaś się, kochanie. Piję czystą szkocką. Co ci podać?
– Białe wino – odparła Cassaundra.
Sloan podszedł do barku, nalał wina, wręczył Cassaundrze kieliszek, po czym

znowu usiadł.

– Twój ojciec byłby dziś z ciebie dumny – powiedział.
– Wątpię.
Cassaundra wielokrotnie zastanawiała się, czy ojciec w ogóle przejmował się tym,

co mówiła bądź robiła – oczywiście z wyjątkiem przypadku, gdy nie dostała się do
szkoły muzycznej Juilliarda. Nigdy nie miała dość odwagi, by powiedzieć sławnemu
Williamowi Snowowi, iż poczuła ulgę na wieść, że nie została przyjęta. Zawsze
chciała studiować literaturę, ale on sądził, że podjęła tę decyzję z braku czegoś
lepszego.

background image

– Rozmawiałem z nim kiedyś podczas przerwy w rozprawie – odezwał się Sloan. –

Zapytał mnie, czy widziałem, jak weszłaś na salę rozpraw z głową do góry,
całkowicie ignorując reporterów? A potem stwierdził, że stałaś się damą. Był dumny,
Cassaundro. Widziałem dumę w jego oczach.

– Dziękuję, że mi to powiedziałeś – rzekła wzruszona. – I poczekałeś, aż mi to

będzie rozpaczliwie potrzebne.

– Dziś też byłaś dzielna – rzekł Sloan. – Wiem, co musiałaś przezwyciężyć, by po

tym wszystkim, co się stało, wstać i wygłosić mowę na jego cześć.

– Społeczeństwo miesiącami grzebało w życiu Snowa – powiedziała Cassaundra. –

Najwyższy czas, by usłyszeli o szlachetniejszych cechach mego ojca. Nie był z
pewnością ani świętym, ani wzorowym ojcem, ale był utalentowany i oddany muzyce.

Dopiła jednym łykiem resztę wina. Przez kilka minut w milczeniu wpatrywała się

w pusty kieliszek.

– Nawet po tylu miesiącach ciągle zastanawiam się, dlaczego to wszystko musiało

się wydarzyć. Tak bez sensu, tak tragicznie bez sensu.

– Nie wolno ci stale tego rozgrzebywać, Cassaundro. Nie znajdziesz odpowiedzi.
– Nie znajdę odpowiedzi – zgodziła się. – Jedynie same „gdyby”. Gdyby tylko nie

wstydzili się przyznać, że z ich małżeństwa nic nie wyszło, i mieli odwagę się rozstać.
Gdyby nie byli tacy wybuchowi i ambitni. Gdyby w tej szufladzie nie było rewolweru.
Skąd nabity rewolwer w szufladzie? – zapytała retorycznie, zwracając się do Sloana. –
Nigdy nawet z niego nie strzelał. Dlaczego rewolwer akurat musiał tam leżeć, nabity i
gotów do strzału?

Sloan położył rękę na jej dłoni.
– Zwariujesz, jeśli będziesz to rozpamiętywać.
Cassaundra przymknęła oczy i westchnęła.
– Wiem, Sloan. Ale to wszystko było takie bezsensowne. Brianna nigdy nie była

dla mnie matką – Nie była nawet przyjaciółką. Ale nie chciałam, żeby umarła.
Zwłaszcza...

Głos jej się załamał, ale w myśli dodała: nie z pięknych, utalentowanych rąk mego

ojca. Nikt nie powinien umierać z ręki człowieka zdolnego wyczarować z wielkiej
orkiestry tak wspaniałą muzykę.

– Nie możesz zmienić tego, co się stało – powiedział Sloan. – Możesz jedynie

zaakceptować to i żyć dalej.

Tak, zaakceptować. Nie miała wyboru. Brianna, piękna, samolubna, kapryśna

primadonna, umarła na podłodze sypialni, którą dzieliła z ojcem Cassaundry. A
Williama Snowa, wrażliwego, równie impulsywnego maestro, aresztowali, pobrali od
niego odciski palców i zamknęli w celi z włóczęgami i złodziejami. Na oczach
ś

wiatowej prasy został sądzony za zabójstwo.

Cały naród wzdychał, gdy William Snow adorował Briannę Blake. I cały naród

uniósł się, gdy sąd orzekł, że jest winny jej śmierci.

William Snow zasłabł na sali rozpraw po usłyszeniu wyroku: winny. Świadectwo

zgonu stwierdzało, że to atak serca, ale jego serce pękło pod brzemieniem smutku,
upokorzenia i wyrzutów sumienia. Nigdy nie powinien był poślubić Brianny. Kochał
ją jednak z gwałtownością znaną tylko głupcom, i ta bezmyślna namiętność zabiła ich
oboje.

– Co teraz? – zapytał Sloan, znów gładząc dłoń Cassaundry.
– Chyba wrócę za biurko wydawcy.
– Brzmi to tak, jakbyś wracała do więzienia. Myślałem, że jesteś zadowolona ze

swojej pracy w Quill Publishing.

– Jestem zadowolona, Sloan. To znaczy – byłam. – Wciągnęła głęboko powietrze i

wypuściła je z powolnym westchnieniem. – Minie trochę czasu, zanim będę zdolna

background image

odczuwać zadowolenie.

– Cenię twoją pracę, Cassaundro, ale nikt nie przykuwa cię do biurka. Jesteś

kobietą zamożną i w ogóle nie musisz pracować.

– Wolę mój mały kącik w Quill niż tę wieżę z kości słoniowej. W biurze

przynajmniej czuję się pożyteczna. Chociaż jestem prawnuczką założyciela, mam
swój niewielki udział w rozwoju wydawnictwa.

– Bez wątpienia. Ktoś, kto wylansował książkę odrzuconą przez dwanaście domów

wydawniczych, udowodnił swoje kompetencje. Fakt, że jesteś prawnuczką Nathana
Granda, przydaje temu osiągnięciu nieco czaru i tajemniczości.

– Czar i tajemniczość? – rzekła z ironicznym uśmieszkiem. – Kraty w więziennej

celi! – dodała gorzko.

Sloan wstał, podszedł do kominka i zaczął przyglądać się płomieniom tańczącym

na grubym polanie.

– Przypuśćmy, że mogłabyś robić to, co chcesz. Co byś wybrała? – spytał z

zadumą.

– Zniknęłabym. – Cassaundra po raz pierwszy w dniu dzisiejszym uśmiechnęła się

naprawdę szczerze. – Zniknęłabym, a potem pojawiłabym się gdzieś jako zupełnie
normalna osoba.

– Normalna osoba?
– Nie udawaj, że nie rozumiesz. Chodzi mi o taką osobę, która nie jest

spadkobierczynią jednej z największych fortun w Ameryce. Osobę, której genialny
ojciec nie zabił jej macochy, która nie pracuje w wydawnictwie założonym przez jej
pradziadka. Chciałabym dokonać w życiu czegoś, co nie jest oceniane wyłącznie na
podstawie tego, kim jestem. Czy możesz sobie wyobrazić, że jeśli chodzi o
praktyczne życie jestem całkowitą ignorantką? – spytała po chwili i gestem dłoni
uciszyła protest Sloana. – Wiem, wiem. Potrafię prawidłowo trzymać widelec podczas
oficjalnego obiadu i umiem podtrzymać rozmowę na dowolny temat w czasie
koktajlu. Ale nie potrafię nawet prowadzić samochodu!
– Jestem pewien, że Joseph nauczyłby cię prowadzić twojego bentleya – odparł Sloan
sucho.

– Mówię serio – powiedziała tonem nie budzącym wątpliwości. – Potrafię grać na

flecie, harfie i fortepianie, ale nigdy nie wrzucałam monety do grającej szafy. To takie
nieamerykańskie. Jestem nieamerykańska. Jestem nie... nierealna! Cassaundra Snow
to jakaś księżniczka z tragicznej bajki, drukowanej w gazecie w odcinkach.

Sloan popatrzył jej uważnie prosto w twarz.
– Czego byś chciała, Cassaundro?
– Chciałabym... wydaje mi się, że chciałabym gdzieś uciec i dorosnąć.
– Dorosnąć? Po tym wszystkim, co przeżyłaś? To i tak było ponad siły zwykłego

człowieka!

– Och, jestem silna. Opanowana. Potrafię sprostać sytuacji. Ale nigdy nie

troszczyłam się o siebie. Nie musiałam. Ojciec zawsze zabiegał o to, by ktoś się o
mnie troszczył. – Coś ścisnęło ją w gardle. – Aggie poczuła się dotknięta, gdy
stwierdziłam, że sama chcę włączyć prysznic.

Sloan objął ją i przez kilka minut Cassaundra wypłakiwała się w jego ramionach.
– Ojciec ochraniał mnie, ale nie pozwolił mi dorosnąć. Dlaczego? Powinnam była

go zmusić, by mi pozwolił.

Sloan wyjął z kieszeni chusteczkę i podał ją Cassaundrze.
Wytarła policzki i nos i popatrzyła na niego nachmurzona. Podeszła do kanapy i

opadła na nią bezwładnie.

– Nigdy nie wypełniłam czeku. Nie wiem nawet, jak to się robi.
– To całkiem proste – rzekł Sloan. – Prawie każdy może ci to pokazać.

background image

– Nie w tym rzecz, Sloan. Wiem, że mogę się nauczyć. Ale już to powinnam

umieć. Powinnam umieć prowadzić samochód, wypełniać książeczkę czekową i robić
tysiąc innych codziennych rzeczy, które większość ludzi robi zupełnie naturalnie.
Mam stałą lożę w filharmonii i w operze, ale nigdy nie byłam na koncercie
rockowym... czy choćby na meczu baseballa.

– Chyba powinnaś się wreszcie wybrać.
– Na mecz baseballowy?
– Wszędzie, gdzie ci się spodoba. Powiedziałaś, że chciałabyś uciec. Zatem zrób

to, na co masz ochotę – ucieknij i dorastaj! Rusz tam, gdzie mogłabyś przeżyć wiek
młodzieńczy, którego nie miałaś. Popełniaj błędy, padaj, a potem podnoś się sama.

– Myślisz, że nie zrobiłabym tego, gdybym mogła?
– Cóż cię zatrzymuje?
– Dokąd mam uciec? – zapytała z goryczą. – Od kilku miesięcy śledzą mnie

kamery, dziennikarze, fotoreporterzy. Każdy, kto ogląda telewizję, wie, jak
wyglądam. Mogłabym gdzieś się odizolować, ale właśnie chodzi mi o coś zupełnie
przeciwnego. Chcę być wśród ludzi, brać udział w prawdziwym życiu, a nie chować
się przed nim.

– Jesteś dość naiwna, Cassaundro. Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, że można

być wprawdzie podobnym do jakiejś osoby, ale wcale nie wyglądać tak jak ona?

– Peruka i ciemne okulary? – spytała sarkastycznie.
– Nie sądzę, byś musiała posuwać się aż do tego. Twierdzisz, że ludzie wiedzą, jak

wyglądasz. Ale co oni właściwie widzieli na tych wszystkich fotografiach? Czy
naprawdę sądzisz, że widzieli ciebie? Patrzyli na włosy Veroniki Lalce, kapelusze na
specjalne zamówienie i kreacje od najlepszych projektantów. Odrzuć te pozory, a
przekonasz się, że zadziwiająco wiele kobiet ma ładne, okrągłe twarze, podobne do
twojej.

– Ale...
– Popieram twój projekt, Cassaundro. Jeśli chcesz zniknąć i przeżyć przygodę –

powodzenia! Czy też raczej: baw się dobrze.

– Naprawdę sądzisz, że mi się uda?
– Jeśli wszystko zostanie starannie zaplanowane, będziesz mogła żyć incognito

całymi miesiącami. Mogę zapowiedzieć twój urlop i rozgłosić, że spędzisz dłuższe
wakacje w Europie. To powinno zmylić trop tej zgrai dziennikarzy i umożliwić ci
„normalne życie”.

– Mówisz serio? – spytała, jakby z obawą, czy może mu wierzyć.
– A ty?
Nie odpowiedziała.
– Mogłabyś w tym czasie napisać książkę-autobiografię.
– O, nie! Koniec z „biedną małą bogaczką” – koniec!
– Ale nie koniec z Cassaundrą Snow. Z wielką pasją mówiłaś o więzieniu w wieży

z kości słoniowej. Weź się za to: uczucia, emocje. Jesteś wydawcą. Nie muszę ci
mówić, jak napisać dobrą książkę.

Cassaundra uważnie słuchała przemówienia Sloana.
– Twoja historia będzie się dobrze sprzedawać. Czytelnicy chcą wiedzieć wszystko

o rodzinie Snowów.

– To byłoby brutalne wtargnięcie w życie osobiste.
– Mogłabyś opowiedzieć wydarzenia ze swojej perspektywy – powiedział Sloan. –

Pokazać je z własnego punktu widzenia. Sprostować błędne mniemania.

– Nie mam jeszcze zdania na temat ewentualnej książki – odrzekła Cassaundra. –

Ale chcę... nalej mi jeszcze wina... nim się rozkleję, chcę wypić za mój nadchodzący
wiek młodzieńczy.

background image

W sypialni Aggie przygotowywała łóżko do spania.
– Jest gotowe, proszę pani. Czy mam przynieść coś z kuchni, zanim się pani

położy?

– Nie, Aggie. Jestem zmęczona. To już wszystko na dzisiaj.
– Proszę pani... – zaczęła Aggie nieśmiało. – Słucham cię, Aggie.
– Mam nadzieję, że dzisiejszy dzień nie był dla pani zbyt uciążliwy.
– Nie. Dziękuję ci, Aggie.
Cassaundra gotowa była się rozpłakać z powodu okazanej jej troski.
– Zatem dobranoc, proszę pani.
– Dobranoc. – Cassaundra spojrzała na dziewczynę uważniej. – Aggie, zmieniłaś

uczesanie.

– Obcięłam włosy – wyjaśniła Aggie.
– Ładna fryzura. Do twarzy ci w niej.
– Dziękuję pani.
– Czy mogłabyś mi powiedzieć, gdzie byłaś u fryzjera?
Aggie popatrzyła z lekkim przestrachem.
– Moja kuzynka, Lulu, obcięła mi włosy. Zawsze mi obcina. Ma do tego smykałkę.
– Czy ona pracuje w jakimś salonie?
– Nie. W sklepie z płytami przy promenadzie w Newark.
– Rozumiem – odpowiedziała powoli Cassaundra, dotykając bezwiednie swych

włosów.

– Czy to wszystko, proszę pani?
– Tak, Aggie. Dobranoc.
– Dobranoc pani.

Nad głową Cassaundry złowieszczo zawisły nożyce. Od ich ostrych krawędzi

odbijało się światło żarówek oświetlających toaletkę.

– Czy jest pani pewna, że nie są za duże? – spytała Cassaundra.
– To krawieckie nożyce mojej mamy – odparła dziewczyna.
Była wysoka, chuda, ubrana w dżinsową spódniczkę mini, jaskrawozieloną bluzkę

i białe botki – w latach sześćdziesiątych podobne nosiły członkinie licealnych drużyn
gimnastycznych.

– W salonie Elizabeth Arden używają malutkich, niewiele większych od nożyczek

do paznokci – powiedziała Cassaundra.

– Ja używam tych albo brzytwy.
Cassaundra zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech.
– Zatem niech pani zaczyna.
Powiedziała to z takim entuzjazmem, jakby miała się właśnie poddać punkcji

kręgosłupa. I odczuwała odpowiedni do tego zabiegu strach. śegnaj staranna,
fachowo cieniowana fryzuro i najnowocześniejsze odżywki u Elizabeth Arden.
Cassaundra wiedziała, że to wszystko jest konieczne, ale równocześnie obawiała się,
ż

e posuwa się za daleko. Tę niepewność obudziła fryzura Lulu, której włosy nad

uszami były krótko wystrzyżone, na czubku długie, uformowane lakierem nad czołem
w szokujący, rudy wir.

– Może pani otworzyć oczy. Włosy są obcięte. Powinna się pani nauczyć, jak je

suszyć i samej modelować.

Cassaundra otworzyła oczy i spojrzała w lustro. Zobaczyła... nie, nie swoje obcięte

włosy, ale odbitą w lustrze twarz Aggie i jej pełne przerażenia oczy. Natomiast Lulu,
stojąca tuż za plecami Cassaundry, patrzyła z zadowoleniem, czekając na jej reakcję.
Jak wampirzyca z podrzędnego filmu, która ma właśnie zamiar skosztować krwi,
pomyślała Cassaundra.

background image

Zmusiła się, by spojrzeć na siebie – jej twarz otaczały wilgotne pasma,

przypominające skręcony makaron. Nie trzeba jednak oceniać efektu, zanim włosy nie
wyschną.

– Nigdy... nigdy przedtem nie miałam grzywki – stwierdziła.
– Ma pani dobre włosy. Gęste. Zobaczy pani, że będzie super – zapewniła Lulu.
Wzięła suszarkę, przypominającą pistolet automatyczny, i włączyła ją.
– Wymodeluję z jednej strony, a potem pani kolej, dobrze? – przekrzykiwała szum

silnika.

Wycelowała strumień ciepłego powietrza w głowę Cassaundry i zaczęła

wymachiwać dziwną szczotką. Po kilku minutach Cassaundra czuła się jak kobieta z
reklamy głowa przedzielona pionową kreską na dwie części, jedna połowa pełna i
puszysta, druga mokra i bezkształtna. Przez dobrą chwilę uczyła się trudnej sztuki,
polegającej na obracaniu i kręceniu szczotką trzymaną w jednej ręce, podczas gdy
druga kieruje strumieniem gorącego powietrza. Dzięki wskazówkom Lulu jej głowa
odzyskała w końcu pewną symetrię.

– Teraz trochę pomiędlimy – powiedziała Lulu. Obficie spryskała czymś włosy

Cassaundry, ujęła w dłoń kilka pasem i ściskała je przez chwilę. Potem energicznie
rozprostowała palce. Powtarzała podobne czynności w różnych miejscach głowy, do
chwili gdy włosy zostały dostatecznie pomięte. Potem obejrzała wynik.

– Niezła robota!
– Fantastycznie, proszę pani – zawołała Aggie szczerze, ale też z pewną ulgą.
Fantastycznie? Cassaundra patrzyła na swoje odbicie w lustrze i sama nie

wiedziała, co ma o tym myśleć. Za sprawą kilku ciachnięć nożycami i energicznego
gniecenia przemieniła się z ponętnej syreny w kociaka.

Wykonała ruch głową do tyłu, potem do przodu i patrzyła na swe włosy,

układające się jak u czupiradła. Musi mieć trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do
tego, ale nie wyglądała źle – po prostu inaczej. I chyba tego właśnie potrzebowała.

– Dobrze. Dziękuję ci, Lulu. Jest znakomicie – rzekła. Lulu pojaśniała, słysząc tę

pochwałę.

– Łatwo się pracuje z dobrymi włosami – stwierdziła.
– Mówiłam pani, że Lulu potrafi uczesać każde włosy – powiedziała Aggie.
– Istotnie – przyznała Cassaundra. – I proszę cię, pamiętaj, żebyś nazywała mnie

Sandy, gdy pójdziemy dziś na zakupy.

Wyprawa, którą planowały, miała być maleńkim testem na to, czy projekt

pojawienia się publicznie incognito ma jakieś szanse. Cassaundra nałożyła swoje
jedyne dżinsy, które miała przedtem na sobie tylko raz, w czasie jakiegoś przyjęcia
zorganizowanego pod hasłem: „Świat Dzikiego Zachodu”. Do tego koszulkę z
napisem: „Zwalczaj analfabetyzm”. Otrzymała ją od fundacji, której ofiarowała
coroczny datek. Na ogół przekazywała takie ciuchy komuś ze służby, ale tę koszulkę
dostała niedawno, postanowiła więc zatrzymać ją dla siebie. Obecnie wydzieliła sobie
tygodniowo na zakup „roboczego” ubrania niewielką sumę. Dwieście dolarów to, jak
sądziła, po prostu niesamowicie mało, ale Sloan zapewniał ją, że niektóre kobiety
nawet w ciągu roku nie wydają tyle na ubrania.

Sloan zwrócił jej również uwagę na to, że będzie mogła zostawić swą dawną

bieliznę, nie ryzykując, iż zostanie zdemaskowana.

– Chyba że zdarzy ci się natrafić na mężczyznę, który już twoją bieliznę zna –

dodał.

Rozśmieszyło ją to przypuszczenie. Kiedyś nawiązała nawet romans, ale została

dotkliwie zraniona, jej przyjacielowi bardziej chodziło o to, by wkraść się w łaski
mistrza niż jego córki. Nie udało mu się ani jedno, ani drugie. Zrekompensował to
sobie, sprzedając szczegółową historię ich znajomości pewnemu podrzędnemu

background image

tygodnikowi w czasie, gdy cała prasa zajmowała się sensacyjnym morderstwem w ich
rodzinie.

Niegdyś Cassaundra, jak każda współczesna księżniczka, marzyła o wspaniałym

mężczyźnie, który mógłby być równocześnie kochankiem i przyjacielem, który
dzieliłby z nią życie i wzbogacał je, który by ją kochał i czerpał pociechę z miłości,
jaką ona potrafiłaby mu ofiarować. Teraz wspominała czasami Geoffa Ogelthorpe’a i
uświadamiała sobie, jak naiwne były jej marzenia. Kobieta z jej środowiska mogła co
najwyżej oczekiwać, że spotka przyzwoitego mężczyznę, który będzie podzielał jej
zainteresowania, a w kwiaciarni złoży stałe zamówienie na dostawę wysokich róż z
okazji jej urodzin i ich wspólnych rocznic.

Namiętność i romantyczna miłość mieszkały w królestwie fantazji. Najlepszym

tego dowodem była tragicznie zakończona wyprawa ojca w krainę uczuć.

W toyocie, należącej do Lulu, usiadła na tylnym siedzeniu, dziewczyny zaś z

przodu. Obwoziły Cassaundrę po tanich sklepach, gdzie normalnie robiły zakupy.
Radio w samochodzie wypluwało z siebie tyle decybeli rock and rolla, że
uniemożliwiało jakąkolwiek rozmowę. Ale – rzecz dziwna – zamiast izolacji czy
samotności czuła niezwykłą jedność z tymi dwiema osobami, jakby zaproszono ją na
spotkanie tajnego stowarzyszenia.

Kiwała głową w przód i w tył, a dotyk pasm włosów na skórze sprawiał jej wielką

radość. Czy lekki zawrót głowy, jaki odczuwała, zawdzięczała swej nowej fryzurce?
Chyba nie. Przepełniało ją nie znane przedtem podniecenie, wrażenie, że jest o krok
od przygody, oczekiwanie, że coś niezwykłego i cudownego nie tylko może się
zdarzyć, ale na pewno zdarzy się za chwilę.

Oczywiście, nie mógł to być żaden szalony romans, ale Cassaundra niemal

wierzyła, że będzie mogła się z kimś umówić. Nie do filharmonii czy opery, nie na
wernisaż czy bal dobroczynny, ale tam, gdzie chodzą normalni ludzie.

W zakamarkach serca przechowywała tajemne pragnienie: jeśli naprawdę jej się

uda, jeśli spotka mężczyznę, którego polubi, któremu zaufa i z którym będzie się
dobrze czuła, być może jakoś go namówi, by spełnił jej najbardziej skryte marzenie –
zabrał do kina na świeżym powietrzu.

ROZDZIAŁ 2

„Drogi Sloanie!
Znalazłam wreszcie rozsądne mieszkanie za umiarkowaną cenę. Małe, ale

przyjemne, a gospodyni – sympatyczna. Muszę postarać się jak najszybciej o jakieś
meble. Na razie siedzę na podłodze jak Indianka, a sypiam na zwijanym materacu,
który jest tylko trochę lepszy od posłania z gwoździ.

Kupiłam sobie rondel i teraz mój kulinarny repertuar powiększył się o zupy z

puszek. (Sałatki z serem i krakersy szybko mi się znudziły.) W sklepie, gdzie zwykle
robię zakupy, nabyłam dwa komplety nakryć stołowych. Za każdym razem, po
wydaniu pewnej sumy pieniędzy, dostaję nakrycie jako premię, tak że po pewnym
czasie zgromadzę kilka dalszych kompletów.

background image

Tyle się mówi o bezrobociu, więc myślałam, że trudno mi będzie znaleźć pracę –

nie mam przecież żadnych referencji i nie mogę się powołać na swoje wykształcenie.
Ale poszłam do niewielkiego baru i zostałam od razu przyjęta. Carol, szefowa, która
jest mniej więcej w moim wieku, pokazała mi, co należy robić, i w poniedziałek rano
już pracowałam.

Uściski. Cassaundra”

– Sandy, czy już się urządziłaś? – zapytała Cassaundrę leżącą przy domowym

basenie jej gospodyni, Boranie Simpson.

Cassaundra postanowiła przybrać panieńskie nazwisko swojej maki, zaś imię było

zdrobnieniem jej własnego. Każdemu przedstawiała się teraz jako Sandy Grand.

– Wszystko rozpakowałam – odparła Cassaundra. Nie przywiozłam ze sobą zbyt

wielu rzeczy. Czy mogłaby mi pani polecić jakiś niedrogi sklep meblowy?

Boranie, energiczna, ruda, ponad czterdziestoletnia kobieta, natychmiast wykazała

zainteresowanie.

– Jakie meble są ci potrzebne?
– Wszystkie. Nie mam nic.
– To gorzej. Ale posłuchaj, mój syn ożenił się w zeszłym roku i rozmontowałam

jego łóżko wodne. Możesz je sobie wziąć, jeśli nie zapadasz zbyt łatwo na chorobę
morską.

– Łóżko wodne? – spytała sceptycznie, ale pomysł w zasadzie wydał się całkiem

niezły.

– To lepsze niż spanie na podłodze – stwierdziła Boranie. – A kiedy się już

człowiek przyzwyczai, jest dość wygodnie.

– Na moim jachcie choroba morska nigdy nie stanowiła dla mnie problemu –

zażartowała sobie z uśmiechem. Następny ranek przyniósł rutynowe obowiązki w
barku.

Cassaundra pogrążyła się w nich niczym dziecko, któremu pozwalają bawić się na

terenie pełnym cudownych urządzeń. Skomputeryzowana kasa sumowała zakupy,
obliczała podatek i podawała, ile reszty należy wypłacić klientowi. Lśniąca, stalowa
maszyna na rozkaz wydawała mrożony jogurt. W stojących szeregiem szklanych
pojemnikach mieniły się wszystkimi kolorami tęczy dodatki i polewy do rożków
lodowych i melb.

Urządzenia kuchenne wymagały więcej uwagi i fachowości. Cassaundra musiała

nauczyć się, w jakich proporcjach dawać olej i ziarno do maszyny wytwarzającej
prażoną kukurydzę. Wyrobiła sobie zwyczaj, żeby cały czas obserwować opiekane na
hot dogi parówki. Te akurat umiejętności zdobyła dość łatwo. Waflownica ciągle
jednak budziła respekt.

Okrągła waflownica pytała podstępnie: „Czy mam odpowiednią temperaturę? Czy

wiesz, ile ciasta należy we mnie wlać? Czy będziesz wiedziała, kiedy mnie otworzyć,
ż

eby wafelek się nie spalił?” Cassaundra nigdy w życiu nie gotowała i rozpoznanie

właściwego momentu, w którym należy wlać ciasto na rozgrzany ruszt – odpowiednią
ilość ciasta! – a potem ocena, czy wafel jest należycie upieczony, wydawało się
zadaniem tajemniczym i wymagającym sporej intuicji.

– Załapiesz to – zapewniła ją Carol i Cassaundra uwierzyła, że poradzi sobie z

produkcją wafelkowych rożków. W nowej pracy czynności powtarzały się, ale
możliwość obserwowania ludzi z nawiązką wynagradzała tę monotonię. Dla zabawy
Cassaundra próbowała przewidzieć, jakie zamówienie złoży dany klient, i
zafascynowana przyglądała się przeróżnym sposobom podejmowania decyzji.
Niektórzy ludzie wiedzieli, czego chcą, i zamawiali to zupełnie normalnie. Inni
wypytywali o wszystkie możliwości, starannie je oceniali, a potem oznajmiali swoją

background image

decyzję tak, jakby miała ona wpływ na losy całego świata. Istnieli też
niezdecydowani, którym trudno było wybrać odpowiedni smak i ciągle się obawiali,
ż

e jeśli cokolwiek wybiorą, to i tak mogliby wybrać lepiej.

Do zamknięcia barku zostało pół godziny, gdy Cassaundra zwróciła uwagę na

pewnego mężczyznę, trzeciego w kolejce. Miał na sobie spodnie od garnituru,
sportową koszulę i krawat. Krzywo zawiązany. Ostatni guzik koszuli był rozpięty. Na
głowie kłębiła się bujna ciemnoblond czupryna, sugerująca, że jej właściciel nigdy nie
zdoła dostosować swej fryzury do kaprysów aktualnej mody. Wyglądał na osobnika
lekko niedbałego, misiowatego, a przy tym szalenie męskiego.

To na pewno typ niezdecydowanego wybieracza, pomyślała. Ale z drugiej strony,

choć sprawiał wrażenie niecierpliwego chłopca, mógł okazać się jednym z tych,
którzy doskonale wiedzą, czego chcą. Nie wyglądał na kogoś, kto wykazuje choćby
najmniejsze niezdecydowanie w jakiejkolwiek sprawie, zwłaszcza w tak błahej, jak
wybór jogurtu.

Mała dziewczynka w kolejce przed nim kaprysiła i Cassaundra obserwowała, jak

misiowaty traci najwyraźniej cierpliwość. Dziecko przeżywało męki, wahając się
między jogurtem czekoladowym a waniliowym, przybranym ciasteczkiem lub
owocami, w wafelku albo w cukrowym rożku. Wreszcie podjęła decyzję i wzięła
podany jej rożek.

Misiowaty podszedł do lady.
– Czy jest Carol?
– Carol ma dziś wolne – odpowiedziała.
Mężczyzna zmarszczył brwi i popatrzył na młodą kobietę przenikliwie, acz

beznamiętnie.

– Wygląda pani na rozsądną osobę – stwierdził. Serdeczne dzięki, pomyślała, ale

nie odpowiedziała na tę idiotyczną uwagę.

– Niech pani posłucha. Nazywam się Chuck Granger i jestem stałym klientem.
– Więc? – spytała Cassaundra znacząco.
– Carol mnie zna.
– Chce pan jogurtu?
– Jestem w rozpaczliwej... – zaśmiał się miękko. – Może nie tyle rozpaczliwej,

raczej zabawnej... ale byłoby bardziej zabawne, gdyby Carol tu była. Wie pani, jestem
ś

miertelnie głodny. Pracowałem cały czas i nawet nie zjadłem lunchu. Zresztą

nieważne. Za godzinę mam spotkanie w odległej dzielnicy i postanowiłem wstąpić tu
na hot doga.

– Normalny czy ekstra? – zapytała. Jak na szaleńca miał piękne, piwne oczy.
– Ekstra – odparł. – Miałem zamiar wziąć trochę gotówki z automatu w

supermarkecie obok, ale okazał się popsuty, więc mam tylko dwanaście centów.

– Hot dog kosztuje dolara siedemdziesiąt pięć centów – oświadczyła. – Mamy

jednak specjalny zestaw: ekstra hot dog i mała cola za dwa dolary.

– Już pani mówiłem, że mam przy duszy tylko dwanaście centów.
Nie wyglądał na śmiertelnie głodnego. Jego ogorzałe policzki nie były zapadnięte,

jasnych oczu nie zasnuwała mgła.

– To wystarczy na dwa centymetry hot doga i na pięćdziesiątkę coli – wyjaśniła

Cassaundra.

– Myślałem, że skoro jestem stałym klientem...
– Nigdy tu pana przedtem nie widziałam.
– W ostatnim tygodniu byłem zawalony pracą. Czy nie mogłaby pani wziąć mojego

nazwiska, adresu i telefonu...

– Czy to próba wyłudzenia? – spytała Cassaundra, zadowolona z rysującej się

okazji.

background image

– Nie – odparł z nutką oburzenia. Włożył ręce do kieszeni. – Nie mówmy o tym.

Zjem coś po spotkaniu. Przecież nie wszystkie bankomaty w tym mieście są popsute.

Niezłe przedstawienie, pomyślała Cassaundra. W odpowiednich proporcjach

oburzenie i pokora.

– Musztarda i przyprawy? – zapytała, sięgając po bułeczkę przypieczoną na

ruszcie.

– Musztarda. Bez przypraw.
Na twarzy Chucka Grangera pojawił się uśmiech, zbyt szybki i odrobinę zbyt

pewny siebie. Cassaundra wiedziała, że została naciągnięta, ale nic sobie z tego nie
robiła. To był miły uśmiech.

Granger pisał coś w swym notesie, gdy postawiła przed nim na ladzie hot doga i

napój z dystrybutora. Skończył pisać, wydarł kartkę z notesu i wręczył ją.

– Co to takiego? – zapytała.
– Moje pokwitowanie, oczywiście.
Istotnie. Na karteczce było napisane: „Jestem winien dwa dolary”, i podpis.
– Co mam z tym zrobić?
– To mój zastaw – odparł. – Niech go pani trzyma. Jeśli do końca tygodnia nie

zwrócę dwóch dolarów, może pani nająć jakiegoś osiłka, żeby mnie obił.

– Jak pana znajdę?
– Pracuję w miejscowej gazecie. – Wyjął z tylnej kieszeni spodni portfel i

wyciągnął wizytówkę. – Tu jest mój bezpośredni telefon. Muszę już iść. Naprawdę
mam spotkanie. Dziękuję... Jak pani na imię?

– Sandy.
– Sandy. Bardzo ładnie. Jeszcze raz dziękuję. Muszę lecieć. Przyjdę znowu jutro.
Cassaundra spojrzała na wizytówkę:
Charles E. Granger. Dziennikarz. „Orlando Sentinel”
Do diabła! Czyżby już ją odkryli?
Nie, niemożliwe. To za szybko. Tym bardziej że to lokalna gazeta, pomyślała

Sandy. Bardziej prawdopodobne, że na jej trop wpadłby jakiś brukowy dziennik albo
któraś z agencji prasowych. Gdyby ten człowiek szukał tematu do artykułu,
przedstawiłby się jej i przyznał, że ją rozpoznaje, albo w ogóle nie mówił, gdzie
pracuje, dopóki nie upewniłby się co do jej tożsamości.

Cassaundra poczuła ulgę, gdy zadzwoniła Carol, by dowiedzieć się, jak idzie w

barze. Mogła skorzystać z okazji i wypytać ją o tego wygłodniałego faceta.

– Wszystko w porządku – zapewniła Cassaundra szefową. – Nie spalił się popcorn

ani nie zacięła maszyna do jogurtu. Aha, po południu wpadł tu twój przyjaciel.

– Mój przyjaciel?
– Tak twierdził. Nazywa się Chuck Granger.
– Chuck? – Carol zastanawiała się przez chwilę. – Taki postawny, kręcone ciemne

włosy?

– Tak... chyba tak – odrzekła Cassaundra. Musi przyjrzeć się mu, gdy facet pojawi

się tu powtórnie. Jeśli w ogóle się pojawi.

– Ho, ho, ho! Pytał o mnie? Po imieniu? Będę miała dzisiaj przyjemne sny.
– Znasz go?
– Czy go znam? Tego przystojniaczka? Od pół roku czekam, żeby się ze mną

umówił.

Cassaundra odetchnęła z ulgą. Więc to był przypadek. Zaczyna chyba cierpieć na

manię prześladowczą.

Chuck wcale nie miał wyrzutów sumienia, że wziął sobie wolne popołudnie.

Należało mu się co najmniej pół dnia po ostatnich intensywnych dwóch tygodniach.

Dobrze było powrócić do dżinsów i swetra. Gdyby jeszcze godzinę dłużej nosił

background image

krawat, na pewno by się udusił.

Wsiadł do samochodu i przebiegł w myślach miejsca, które musi odwiedzić. Sklep

ze sprzętem biurowym, pralnia, poczta.:. I fryzjer. Jeśli nie obetnie włosów, szefostwo
będzie na niego wściekłe za ten niestosowny dla dziennikarza wygląd. Całe szczęście,
ż

e po drodze do domu zaszedł do banku.

Na końcu wstąpi do barku, by spłacić dług. Uśmiechnął się na myśl o tym. Sandy.

Jakież ona ma oczy! A jaka zadziorna! Przez chwilę rzeczywiście gotów był
uwierzyć, że nie da mu tego hot doga. Nie miał pretensji – musiała uważać go za
lekko stukniętego albo za włóczęgę.

Ostrzegawczo zamigał wskaźnik poziomu paliwa przypominając mu, że gdzieś po

drodze musi zajechać na stację benzynową. Powinien być wdzięczny za to, że
urzędnicy nie pracują w weekendy. Jeśli wkrótce nie wyjaśnią się zarzuty co do
nowego stadionu, będzie musiał wynająć jedną z tych agencji od brudnej roboty, by
jego życie mogło się toczyć zgodnie z jakimś rozsądnym rozkładem. Co
przypomniało mu, że w przyszłym tygodniu ma spotkanie kółka literackiego, a nie
napisał ani jednej linijki od ostatniego zebrania.

Uszy do góry, staruszku, pomyślał filozoficznie. Weekend dopiero się zaczyna.

Niczego nie planował, z wyjątkiem kilku sesji przy domowym komputerze. Człowiek,
który nie znajdował czasu na tak przyziemne czynności, jak pójście do banku czy do
fryzjera, nie mógł oczekiwać szampańskiego życia towarzyskiego w czasie wolnych
dni. Kiedy ostatni raz miał prawdziwą randkę? Zwykle koledzy z pracy organizowali
jakąś imprezę – ostatnio pożegnanie Barbary Dougherty, która opuszczała dział
miejski i przechodziła na pełen etat wychowawczyni swego dziecka. Do diabła, kiedy
to było? Ponad miesiąc temu! Nic dziwnego, że czuje się trochę przygnębiony.

Wspomniał ponownie blondynkę z baru i pomyślał, że być może skończy się na

jednej sesji z komputerem, jeśli powiedzie się oddanie długu.

Nareszcie spokój! I to we właściwym momencie, pomyślała Cassaundra, zerkając

na stelaż z rożkami, w którym tkwił samotny wafel. Już sądziła, że rożki się skończą,
zanim zrobi się na tyle pusto, by mogła nastawić nowy wypiek. Zdobyła pewną
biegłość w produkcji rożków, ale nadal było jej daleko do perfekcji. Podeszła lękliwie
do urządzenia i nacisnęła włącznik.

Wyjęła ciasto z lodówki i zaczęła je mieszać, podczas gdy waflownica się

nagrzewała. I wtedy do baru weszły dwie kobiety, wlokąc za sobą dzieci. Śpieszyły
się i wolały wziąć rożki cukrowe, niż czekać na wafle. Na szczęście, bo Cassaundra
nie potrzebowała widowni podczas swych zmagań z waflownicą.

Brak umiejętności w jakiejś dziedzinie był dla Cassaundry zupełnie nowym

doświadczeniem. Wszystko, czego się do tej pory uczyła, czy to gry na fortepianie,
czy tańca, przekazywali jej fachowi nauczyciele, którzy zapewniali, że kluczem do
doskonałości jest ćwiczenie. Zgodnie z wcześniejszym harmonogramem pokonywała
kolejne stadia wtajemniczenia: początkująca, średnio zaawansowana, zaawansowana.
I zawsze ją chwalono, gdy osiągała następny poziom.

Carol po prostu pokazała jej, jak włączyć waflownicę i nalać ciasto. Zwinęła kilka

rożków na drewnianej formie i stwierdziła:

– Nauczysz się. Pamiętaj tylko, żeby dobrze podwinąć na końcu. Z rożka nic nie

może wyciekać. Ludziom nie przeszkadza, gdy wygląda on śmiesznie, ale okropnie
się wściekają, jeśli coś zaczyna z niego kapać.

Cassaundra potrafiła zrobić zakładkę na spodzie rożka, ale do wypieku wafli nadal

podchodziła z niejaką obawą. Patrzyła uparcie na rozgrzany metal i nie potrafiła
ocenić, czy jest już dostatecznie gorący. Jeszcze raz zamieszała ciasto. Potem
powiedziała głośno:

background image

– Do odważnych świat należy. – W sekundę później wlała odpowiednią, jak jej się

zdawało, porcję ciasta. Zamykając wieko waflownicy, oparzyła sobie mały palec.
Włożyła go szybko do ust, a potem pod zimną wodę. Nagle przypomniała sobie, że
wafle się pieką. Podbiegła do maszyny i otworzyła ją. Udały się wspaniale.

Ogarnęło ją przyjemne zadowolenie z dobrze wykonanej pracy. Oparzony palec –

to niewielka cena za dreszczyk zwycięstwa, pomyślała, zdejmując wafle z gorącego
rusztu. Podekscytowana pierwszym sukcesem, nalała drugą porcję ciasta. Pierwsze
arcydzieło stygło, po osiągnięciu właściwej temperatury można je będzie nawinąć na
formę. Drugi rożek był równie doskonały jak pierwszy: okrągły, złocistobrązowy.
Cassaundra upiekła trzeci i czwarty – same znakomitości.

Pół tuzina rożków stało szeregiem na stojaku, jeden wafel stygł, a kolejny był w

piecyku. Wtedy odezwał się dzwonek u drzwi, zapowiadający wejście klienta.
Cassaundra baletowym krokiem podeszła do lady.

– Czym mogę służyć?
Dwoje nastolatków, w dżinsach i podkoszulkach z nadrukiem jakiegoś zespołu

rockowego, zamówiło jogurt waniliowy, a do tego taki zestaw dodatków, który mógł
przyprawić o mdłości. Cassaundra pokrywała desery polewą wiśniową i wręczała je
nastolatkom, gdy ponownie zadźwięczał dzwonek. Zobaczyła mężczyznę z dwiema
dziewczynkami, a za nimi Chucka Grangera.

Dziewczynki, obie ubrane w dżinsowe kombinezony i różowe bluzeczki,

wyglądały prześlicznie. Koniecznie chciały same złożyć zamówienie, nie pozwalając
ojcu dojść do głosu.

– Chcę waniliowe z owocami – powiedziała starsza.
– Ja cekoladowe z ciaskiem – oświadczyła młodsza.
– Waniliowe lepsze – stwierdziła ze znawstwem starsza.
– A ja chce cekoladowe – pozostała przy swoim zdaniu jej siostra.
– Lubię owoce i ciasteczka też – starsza wahała się nad wyborem dodatków.
– Ja tez lubie owoce – wyznała młodsza. – Chce ciaska i owoce.
To podsunęło pomysł starszej.
– I ja też.
Ich ojciec spojrzał na Cassaundrę.
– Czy to się da zrobić?
– Pół na pół? Naturalnie. Jogurt waniliowy, czekoladowy czy mieszany?
To wywołało dalszą żywą dyskusję. Cassaundra zerkała od czasu do czasu na

Chucka i zauważyła, że przygląda się jej z wyrazem rozbawienia. Nie spostrzegła
przedtem, że ma dołeczki w policzkach. Nadawały mu lekko łobuzerski wygląd i
Cassaundra odruchowo uśmiechnęła się do niego.

– Chcemy miesany – oznajmiło młodsze dziecko.
– Proszę, oto mieszany – powiedziała Cassaundra. Właśnie skończyła napełniać

jeden rożek i pompowała jogurt do drugiego, gdy usłyszała wypowiedziane męskim,
donośnym głosem nieparlamentarne wyrażenie, jakiego nie powinno się używać w
obecności dzieci.

Odwróciła się, mając zamiar poprosić, by winowajca albo zwracał uwagę na swe

słownictwo, albo opuścił lokal. I wtedy niemal wpadła na Chucka, który przeskakiwał
przez ladę. Równocześnie zobaczyła i poczuła dym unoszący się znad waflownicy.
Zamarła. A Chuck złapał momentalnie sznur urządzenia i wyciągnął wtyczkę z
kontaktu. Potem sprawnie pochwycił wilgotny ręcznik znad umywalki, otworzył
paszczę waflownicy, wrzucił ręcznik do środka i usunął się, by nie dosięgła go gorąca
para. Wpadł na Cassaundrę, niemal zwalając ją z nóg. Połowa czekoladowego rożka
wylądowała na jego koszuli.

– Przepraszam – powiedział, podtrzymując ją ramieniem, by nie straciła

background image

równowagi.

Nie zdążyła odpowiedzieć, bo dziewczynki przytuliły się do ojca i zaczęły

krzyczeć:

– Pożar! Pożar!
– Nie, nie, wszystko w porządku – uspokajał je Chuck. – Nie ma pożaru, to tylko

dym, widzicie? Zobaczcie, wcale się nie pali – powtórzył Chuck.

– No, widzicie. Nie ma ognia – powiedział ojciec z ulgą. – Teraz weźmy nasze

desery.

Cassaundrze trzęsły się ręce, gdy napełniała nowe rożki. Nie ma ognia. Ale to nie

jest jej zasługa. Wielkie dzięki dla Chucka Grangera za jego przytomną reakcję.
Wybaczyła mu wcześniejszą nieelegancką odzywkę.

– Proszę bardzo – wręczyła młodszej dziewczynce przygotowany deser.
Ojciec wyciągnął portmonetkę, by zapłacić, ale Cassaundra powstrzymała go

gestem.

– To na koszt firmy. Przykro mi, że dziewczynki się przestraszyły.
Mężczyzna podziękował, kazał podziękować córeczkom i ruszył do wyjścia z

widoczną ulgą. Cassaundra westchnęła ze znużeniem.

– Czy masz inną ścierkę? – spytał Chuck. Cassaundra patrzyła na niego nie

rozumiejąc. – Ścierkę. Czy masz inną ścierkę, którą mógłbym wytrzeć jogurt z
koszuli? Jest zimny i mam wrażenie, że wszystko się lepi.

– Ach, oczywiście – odparła, jakby budząc się ze snu. Wzięła z magazynu czysty

ręcznik, wetknęła go pod kran, wyżęła i zaczęła czyścić przód koszuli Chucka.

– Czy po czekoladzie zostają plamy? – zapytała, przyglądając się z niesmakiem

brązowemu kleksowi na jasnoniebieskiej koszuli.

– Chyba tak – odparł.
Była ładna, taka jak ją zapamiętał. Nawet jeszcze ładniejsza, gdy tak stała obok,

usiłując wywabić plamę z jego ubrania. Wyglądała, jakby cały świat walił się wokół
niej.

– Przykro mi z powodu koszuli – powiedziała. – Gdybyś nie zadziałał tak

błyskawicznie, powstałby prawdziwy pożar.

– Więcej dymu, ale prawdopodobnie nie pożar. Zauważyłabyś dym i zrobiła to

samo co ja.

Cassaundra miała co do tego wątpliwości. Zdawała sobie doskonale sprawę, że w

krytycznym momencie stała jak sparaliżowana. Nie spisała się.

– Niczego nie zauważyłam. W porę spostrzegłeś dym i wspaniale zareagowałeś.

Dziękuję.

„Wspaniale”, powtórzył w myślach Chuck. Mów tak dalej, Złotowłosa.
– Zwykły odruch – rzekł, wzruszając obojętnie ramionami.
– Przykro mi z powodu koszuli – powtórzyła Cassaundra, nieświadoma, że rękę, w

której trzyma ścierkę, oparła na torsie mężczyzny. – Może mogłabym ci to jakoś
wynagrodzić? Oddać równowartość?

– Mogłabyś to wynagrodzić – odparł powoli, a na jego twarzy pojawił się uśmiech

pożeracza damskich serc. Dotyk jej dłoni był bardzo obiecujący.

– Musisz mi powiedzieć, ile kosztują koszule. Nie kupowałam ich ostatnio.
Jej ojciec nosił koszule szyte przez krawca, który przychodził do domu.
– Nie miałem na myśli pieniędzy – zaśmiał się miękko. – A co sądzisz o kolacji?
– Chcesz jeszcze jednego hot doga?
– Nie, Złotowłosa. Nie chcę hot doga. Chcę ciebie. Chciałem powiedzieć... chcę

cię zaprosić na obiad.

No, proszę, freudowskie przejęzyczenie, pomyślał. Cassaundra nie mogła uwierzyć

własnym uszom. Chuck najwyraźniej ją podrywał i chciał się z nią umówić. I miał

background image

wspaniały tors, szeroki i muskularny. Gwałtownie cofnęła rękę. Nic dziwnego, że
Chuck zachowywał się aż tak poufale.

– No i jak? – zapytał.
Miał piwne oczy, okolone gęstymi, czarnymi rzęsami. Patrzył na nią gorącym

wzrokiem i Cassaundra czuła się, jakby kusił ją sam diabeł.

To dziennikarz, przywołała się do porządku. I postanowiła odmówić.
– Niestety, mam inne plany na wieczór.
– A może jutro – nalegał. – Pracujesz cały dzień?
– Na jutro mam również plany.
– Mycie włosów? – Podejrzliwie zmarszczył brwi. – Czy karmienie złotych rybek?
– Naprawdę mam coś w planie – odparła. – Chcę porozglądać się za używanymi

meblami.

– Mogę cię poobwozić – zaproponował z nadzieją w głosie. – A potem wpadniemy

gdzieś na skromną kolację.

Dzwonek-wybawca! – pomyślała z ulgą Cassaundra, gdy do sklepu wszedł nowy

klient.

– Chyba nie powinieneś stać za ladą – powiedziała dobitnie do Chucka.
– Myślę, że w awaryjnych sytuacjach można te reguły nagiąć.
– Awaryjna sytuacja to już historia – odparła i przeszła obok niego, by obsłużyć

klienta.

Nawet się nie ruszył. Obserwował kobietę z zupełnie nowego punktu widzenia i

stwierdził, że widok jest bardzo przyjemny. Służbowy fartuszek trudno by nazwać
arcydziełem sztuki krawieckiej, ale szlachetne linie dżersejowej sukienki nie zdołały
ukryć faktu, iż ciało dziewczyny miało wypukłości wszędzie tam, gdzie trzeba. Nogi,
których przedtem, z drugiej strony lady, nie widział, były ładne, smukłe, o
wyrobionych łydkach, świadczących o tym, że ich właścicielka uprawia jakąś
dyscyplinę sportu. Może biegi? Uświadomił sobie, że niczego o niej nie wie. Jedynie
to, że jest miła i zgrabna.

Ale przecież dopóki chodziło o niezobowiązujący flirt, to „miła i zgrabna”

całkowicie wystarczało.

Klienci przychodzili i odchodzili, a potem barek opustoszał. Cassaundra odwróciła

się i popatrzyła gniewnie.

– Nadal tu jesteś?
Doskonale wiedziała, że jest. Robił na niej zbyt duże wrażenie, by choć przez

chwilę mogła zapomnieć o jego obecności.

– Jeszcze niczego nie ustaliliśmy.
– Mówiłam już, że zapłacę za koszulę, tylko powiedz, ile.
– A ja mówiłem, że jutro będę ci służyć za szofera, a potem pójdziemy na kolację.
Słowo „szofer” podziałało Cassaundrze na nerwy, już i tak nadszarpnięte.
– Nie zależy mi na tym, by mnie wożono – powiedziała tonem osoby kończącej

rozmowę. – Dziękuję.

Jednak Chuck nie dał się tak łatwo zbyć.
– No, dobrze. Ze mną jak z dzieckiem. Ty prowadzisz, ja pilotuję. I skoro już

wszystko ustaliliśmy, zobaczmy, czy da się zeskrobać ten przypalony wafel.

– Nie musisz...
– Byłem kiedyś instruktorem gospodarstwa domowego. Skończmy, co zaczęliśmy.
– Ale...
– Nie niszcz moich dobrych nawyków – powiedział, przeciskając się obok niej ku

waflownicy. – Kiedyś byłem również skautem i każdego dnia musieliśmy zrobić
dobry uczynek, bo inaczej tajemniczy ktoś zakradał się ciemną nocą i odbierał nam
odznaki sprawności.

background image

Cassaundra pominęła milczeniem fakt, że Chuck ma już na swym koncie dobry

uczynek – ugaszenie pożaru, i pozwoliła, by zeskrobał czarne paskudztwo przylepione
do metalowego rusztu.

– Czy jest popsuta? – zapytała.
– Waflownica? Nie sądzę. Dokładnie wszystko wyskrobiemy, potem polejemy

odrobiną oleju i będzie jak nowa. Jeszcze dziesięć minut i możemy włączyć ją na
próbę.

Patrzył z uśmiechem na zatroskaną twarz młodej kobiety i nie mógł powstrzymać

się od ironicznej uwagi:

– Nie przejmuj się, Złotowłosa. Będę stał obok z wiadrem wody, gdy będziesz

włączała to urządzenie.

ROZDZIAŁ 3

„Drogi Sloanie!
Jeśli nie liczyć tego, że omal nie wybuchł pożar, w moim barku mlecznym

wszystko idzie doskonale. Kryzys został zażegnany przez pewnego mężczyznę,
niegdysiejszego skauta, który naciągnął mnie na hot doga. Dzisiaj będziemy
objeżdżać garaże w poszukiwaniu starych mebli: ja prowadzę, on pilotuje. Moja
gospodyni wpadła na pomysł, żebym porozglądała się po wyprzedażach. Czy
wspominałam ci, że podarowała mi wodny materac i komplet pościeli? Ostatniej nocy
ś

niło mi się, że jestem przykuta łańcuchami na egipskiej galerze. Na szczęście

Prawdziwy Mężczyzna (jak nazywam w myślach mojego hotdogowego bohatera)
wleciał na chwilę do tego samego snu i wyzwolił mnie, zanim padłam z
wycieńczenia. Ale nie, to nie nadaje się do mojego dziennika.

Uściski. Cassaundra”
Cassaundra bez wahania potrafiła wybrać odpowiedni strój na premierę do opery,

ale na objazd garaży? To tak odbiegało od jej dotychczasowych doświadczeń, że
ubierała się, rozbierała, znowu ubierała, zanim postanowiła nałożyć szorty koloru
khaki i koszulę w stylu safari. Może nie miała to być wielka wyprawa, ale z punktu
widzenia Cassaundry przedzieranie się przez stare meble w poszukiwaniu czegoś
przydatnego związane było z takim samym ryzykiem, jak przyglądanie się z bliska
rogowi szarżującego nosorożca.

Jak każdy szanujący się skaut Chuck przybył punktualnie. Gdy zadźwięczał

dzwonek u drzwi, Cassaundra przez krótką chwilę była zdezorientowana. Bardzo
rzadko zdarzało jej się otwierać drzwi samej, nie korzystając z pośrednictwa służby,
która na ogół w jej imieniu witała gości. A tym bardziej nigdy nie otwierała drzwi
mężczyźnie, z którym szła na randkę. Czy w ogóle kiedykolwiek miała randkę?
Owszem, „towarzyszono jej”. Pamięta wyraźnie głos ojca: „Załatwiłem z synem
Johna Sebastiana, że będzie ci towarzyszył”.

Właściwy syn właściwej osoby. Albo bratanek. Albo jakiś kuzyn z baltimorskiej,

bostońskiej czy filadelfijskiej linii odpowiedniej rodziny. Odsunęła wspomnienia,
wzięła się w garść i otworzyła drzwi.

background image

– Witaj! – pozdrowił ją z szerokim, wylewnym i szczerym uśmiechem.
Cassaundra stwierdziła, że otwieranie drzwi mężczyźnie, z którym wychodzi się na

randkę, jest całkiem proste: należy się po prostu uśmiechnąć, odpowiedzieć „cześć” i
nie pokazywać, że zwykły, prawdziwie męski uśmiech może zbić z pantałyku.

Chuck wszedł do mieszkania i rozejrzał się z ciekawością po pustym salonie.
– Przeprowadziłaś się dopiero?
Cassaundra kiwnęła głową.
– Rozumiesz teraz, dlaczego muszę poszukać mebli. – Wzięła torebkę i zwiniętą

gazetę z bufetu, który oddzielał malutką kuchnię od aneksu jadalnianego. –
Zaznaczyłam ogłoszenia o sprzedaży używanych mebli.

– Może weźmiemy mój samochód? – zaproponował Chuck. – Ja będę prowadzić,

ty pilotować. Mam dokładny plan.

– O, nie – zaprotestowała Cassaundra. – Jedziemy po meble dla mnie, więc ja płacę

za benzynę. A poza tym muszę lepiej poznać okolicę. Mógłbyś pokazać mi jakieś
skróty.

Nie chodziło jej o skróty. Również to, że na przednim siedzeniu miała obok siebie

pasażera, nie dodawało odwagi – dotychczas jedynym pasażerem, jakiego woziła, był
jej szofer, który uczył ją prowadzenia samochodu, i egzaminator, gdy zdawała na
prawo jazdy. Ale wolała prowadzić, niż przyznać się, że nie potrafi pilotować,
korzystając z planu miasta.

Sądziła, że zna się na mapie. Wiedziała, oczywiście, że północ jest zawsze na

górze, a linia wschód-zachód prowadzi z prawa na lewo. Gdy jechała samochodem z
Nowego Jorku, szybko przekonała się na własnej skórze, że jednak czym innym jest
umiejętność odszukania miasta na mapie, a zupełnie czym innym znalezienie
właściwej drogi. Teraz wolała uniknąć sytuacji, gdy na skutek jej pilotażu pojechaliby
na pchli targ w Orlando przez Waycross w Georgii.

Chuck wsiadł do jej forda tempo na miejsce pasażera i kolana znalazły mu się

prawie pod brodą. Zapiął pas i wziął do ręki gazetę z ogłoszeniami.

– W rejonie Lake Conway kilka osób sprzedaje starocie.
Cassaundra, włączając stacyjkę, popatrzyła na niego takim wzrokiem, jakby nie

rozumiała.

– Jesteś tu chyba od niedawna – powiedział uprzejmie. – Wyjeżdżając z parkingu,

skręć na prawo. Skąd przyjechałaś?

– Z Nowego Jorku – odpowiedziała. Niczym nie ryzykowała. Nowy Jork był

dużym miastem.

– Z tego molocha?! A więc o jeden raz za dużo obrabowano cię w metrze, czy też

może dokuczyły ci te północne zimy? – Podniósł na nią wzrok znad mapy. – A może
masz tu rodzinę?

– Nie mam żadnej rodziny – odparła, starając się, by nie zabrzmiało to smutno. Nie

pozostał jej nikt bliski. Jedynie słaba pociecha, że pochodzi z dobrej rodziny. Bogatej
z dziada pradziada. – Po prostu stwierdziłam, że potrzeba mi w życiu trochę słońca.

– Ale dlaczego wybrałaś Orlando?
Był za bardzo dociekliwy i Cassaundra zaczęła się denerwować.
– A czemu nie? Mogę wpadać do Disneylandu.
Chuck popatrzył na mapę, a potem powiedział bezceremonialnie:
– Chyba mi nie powiesz, że nigdy nie byłaś w Disneylandzie?
– W dzieciństwie – odrzekła i z ulgą porzuciła ten temat, gdy Chuck powiedział

jej, że musi skręcić w prawo przy najbliższych światłach, a potem uważać na jakąś
ulicę.

Na pierwszym postoju udało im się kupić lampę stołową, która wymagała

oczyszczenia, wypolerowania i nowego abażuru. Chuck fachowym okiem sprawdził

background image

sznur i wtyczkę, stwierdził, że są dobre, i pomógł Cassaundrze utargować pięć
dolarów. To był jedyny szczęśliwy zakup, jakiego zdołali dokonać.

– Słuchaj – powiedział Chuck do Cassaundry, gdy zrezygnowani wrócili do

samochodu – jeśli masz zamiar naprawdę coś kupić, lepiej, żebyś wybrała się w
piątek.

– W następnym tygodniu? – spytała smętnie.
– Moja koleżanka z redakcji ma prawdziwego bzika na punkcie zakupów –

powiedział Chuck. – Zadzwonię do niej i zapytam, czy nie wie o jakimś miejscu,
gdzie można by niedrogo kupić używane meble. Sprawdzenie nic nas nie kosztuje –
dodał, gdy Cassaundra się wahała.

Chuck najwyraźniej nigdy się nie poddawał.
Szukali budki telefonicznej i zabrnęli w krętą drogę, przebiegającą brzegiem

jeziora.

– Piękne jezioro – zauważyła Cassaundra.
– Aha! – potwierdził Chuck. – Jeśli wygram na loterii, kupię sobie teren nad

jeziorem.

– Takim jak to?
– Tak ładnym jak to, ale bardziej oddalonym od miasta. Będę miał kawałek brzegu,

przystań na tyłach domu, drewnianą łódź rybacką i łódź wiosłową, na której będę
mógł się wyciągnąć i nic nie robić.

– Liczysz na wygraną, żeby sobie to wszystko kupić?
– Raz w tygodniu kupuję los i mam jedną na trzynaście milionów szansę, że

wygram. Pomarzyć zawsze można, prawda?

– Owszem – przyznała Cassaundra w zadumie, nieco mocniej ściskając

kierownicę. – Myślę, że to wspaniałe mieć marzenia.

– A ty o czym marzysz, Złotowłosa?
Co by powiedział, gdyby mu oświadczyła, że spełnieniem jej marzeń jest jazda

krętą drogą z mężczyzną, który mówi do niej: „Złotowłosa”? Na chwilę oderwała
wzrok od szosy i łobuzersko się do niego uśmiechnęła.

– O znalezieniu jakichś mebli jeszcze w tym tygodniu.
– To zbyt przyziemne jak na marzenie – odparł. – Kupisz te meble wcześniej czy

później.

– A czy ty nie zdobędziesz tego domu z dojściem do jeziora, molem i łodziami?
– Nie, chyba że wygram na loterii lub się bogato ożenię – odrzekł ze śmiechem.
Cassaundra rzuciła mu przelotne spojrzenie. Czyżby wiedział, kim ona jest? I

podrywał ją, mając nadzieję na dobranie się do fortuny Snowów? Nie dostrzegła
jednak na jego twarzy nawet cienia przebiegłości ani wyrachowania. Po prostu jestem
przewrażliwiona, pomyślała.

– Uważaj! – krzyknął Chuck, chwytając za kierownicę i skręcając ostro w prawo.
Ledwo zdążyli uniknąć czołowego zderzenia z ciężarówką pokonującą zakręt,

który Cassaundra właśnie beztrosko ścinała. Zdenerwowany kierowca ciężarówki
przez dłuższą chwilę przyciskał klakson.

– Nie mówiłaś mi, że byłaś kierowcą taksówki w Nowym Jorku – ironizował

Chuck.

Cassaundra dygotała. Odetchnęła. Potem dała znak Chuckowi, by puścił

kierownicę, którą jej palce uchwyciły z siłą imadła.

– Ja... – coś ściskało ją w gardle. Przesunęła językiem po suchych wargach. –

Wcale nie jeździłam po Nowym Jorku. Nie mam jeszcze praktyki w prowadzeniu
samochodu.

Chuck korzystał z okazji, że Cassaundra zajęta jest kierowaniem, i mógł ją do woli

podziwiać. Siedziała sztywno, z uwagą wpatrując się w szosę. Ręce oparła na

background image

kierownicy w sposób, jaki wskazany jest w podręczniku dla kandydatów na prawo
jazdy. Oczy jej niemal zezowały, brwi ściągnęły się w wyrazie skupienia. Lekko
zadarty nos, pięknie wyprofilowane usta, wijące się na policzku kosmyki włosów
sprawiały, że twarz była niezwykle kobieca. Chuck uśmiechnął się leciutko i
popatrzył na jej nogi, na łydki zwężające się w kostce, wokół której zawiązany był
pasek sandałków. Wyciągnął rękę i pocieszająco uścisnął jej ramię.

– Rozchmurz się. Każdemu może się zdarzyć, że nie zauważy zakrętu na takiej

drodze jak ta. Na stacji benzynowej przy następnym skrzyżowaniu jest telefon.

Gdy dotarli na miejsce, wysiadł, wszedł do sklepiku, by rozmienić pieniądze, i

wrócił z zimnym napojem w papierowym kubeczku. Podał go Cassaundrze przez
szybę.

– Zasłużyłaś na coś do picia po tym spotkaniu na Zakręcie Śmierci.
Cassaundra patrzyła, jak Chuck podchodzi do aparatu, podnosi słuchawkę, wrzuca

monetę, wybiera numer wszystkie ruchy pewne, celowe, dokładne. Oparł się o ściankę
i skrzyżował nogi. Twarz mu pojaśniała, gdy ktoś odebrał telefon. Mówił z
ożywieniem, uśmiechając się swobodnie. Cassaundra zaczęła się zastanawiać, jak też
może wyglądać kobieta, z którą Chuck rozmawia. Od jak dawna się znają? Co ich
łączy? Czy tamta osoba też, tak jak ona, czuje w środku ciepło, gdy Chuck się do niej
uśmiecha?

Sprężystym krokiem wrócił do samochodu.
– Wiedziałem, że na Ellen można liczyć. W Casselberry jest jedno miejsce, zwane

Meblową Stodołą. Ellen twierdzi, że jeśli tam niczego nie znajdziemy, to znaczy, że
nie umiemy robić zakupów.

Dla Cassaundry buszowanie w Meblowej Stodole było fascynującą przygodą.

Zgromadzone tam najprzeróżniejsze meble zgrupowano nie według stylu, koloru czy
wymiarów, ale według ceny. Suma pieniędzy, jaką Cassaundra przeznaczyła na swą
kanapę, zaprowadziła ją od razu w środkowe rzędy, gdzie niektóre sztuki oznaczono:
„Nowe – uszkodzone w transporcie”, „Nowe – wady montażu” lub „Nowe – oferta
specjalna”.

Cassaundra chodziła od jednej kanapy do drugiej, przyglądała się tapicerce,

dotykała obicia, próbowała, czy mebel jest sprężysty i stabilny.

Chuck spacerował wraz z nią i bez słowa przyglądał się tym zabiegom.

Fascynowała go twarz Cassaundry – wszystkie miejsca płaskie, wypukłe i wklęsłe,
kształt brwi i linia rzęs, subtelny błękit oczu, czoło marszczące się w zamyśleniu,
włosy spadające delikatnymi kosmykami na policzki. Chuck nie pamiętał już, kiedy
ostatnio czuł taką niewolniczą fascynację i zaciekawienie kobietą.

Kto mógłby przypuszczać? Jego życiowe nastawienie zmieniło się z obojętności na

pełne nadziei wyczekiwanie tylko dlatego, że pewnego razu zaszedł do barku na hot
doga. Atrakcyjna kobieta – to jest to, co budzi mężczyznę i przypomina mu, że poza
pracą też istnieje jakieś życie.

Cassaundra sprawdzała właśnie beżową, przepaścistą kanapę. Obserwował, jak

usiadła na brzeżku z nogami złączonymi w kolanach i skrzyżowanymi w kostkach.
Plecy miała nienaturalnie wyprostowane.

– Nie możesz w ten sposób siedzieć na takiej sofie.
Poderwała się. Oczy miała rozszerzone i poważne.
– Nie można wypróbować mebla zanim się go kupi?
Chuck zaniemówił na chwilę. Patrzył głęboko w jej niebieskie oczy, by przekonać

się, czy mówi serio. Roześmiał się bezwiednie.

– Chodziło mi o to, że na takiej sofie nie można siedzieć sztywno i układnie. To

jest mebel, na który się klapie.

– Klapie? – powtórzyła miękko. Tak spodobał się jej ten pomysł, że nawet nie była

background image

ś

wiadoma, że to powiedziała.

– Klapie – potwierdził Chuck.
Po czym, zniecierpliwiony, klapnął na kanapę, rozstawiając szeroko nogi i

ramiona, pozwalając, by jego ciało utonęło w miękkich poduszkach.

– Oto podstawowa pozycja: „Klapnij i odpoczywaj”. Spróbuj sama.
– Ja...
– No, dalej. Tę sofę zrobiono w tym celu.
– Ale ja... a zresztą, czemu nie?
Padła obok Chucka na kanapę tak bez wdzięku, że gdyby to zobaczył jej instruktor

dobrych manier, byłby zszokowany.

Przerażona poczuła na swym karku rękę Chucka. Początkowo zesztywniała, ale

potem odprężyła się pod wpływem delikatnego masażu.

– O to chodzi – powiedział. – No, opuść ramiona. Po to są te poduszki z tyłu.
– Prawie leżę – stwierdziła, i było jej przyjemnie.
– Ta kanapa jest po to, żeby się na niej wyciągnąć. Ułożyć. Oglądać stare filmy w

telewizji.

Chuck dotknął palcem wskazującym jej nosa, a spojrzeniem błądził po jej twarzy.

Nie była w stanie odwrócić wzroku, co więcej – nie miała na to ochoty. Czuła się
wreszcie jak kobieta, a nie bezcenna waza z dynastii Ming stojąca na postumencie w
pałacowym holu.

– Nie mam telewizora – rzekła.
Chuck uchwycił pasemko jej włosów między palec wskazujący a kciuk, potem

puścił je i patrzył, jak odskakuje od policzka. Oboje zaskoczyła intymność tego gestu.

– Możesz zatem robić coś innego – zasugerował. Cassaundra przełknęła nerwowo

ś

linę. Miała wrażenie, że w gardle utkwiło jej serce, które wyskoczyło ze swego

normalnego miejsca.

– Na... na przykład czytać? – zapytała.
– Gdy jesteś sama, możesz czytać – zamruczał zmysłowo. – Ale tu jest miejsce dla

dwojga. Na tej kanapie mogłabyś przytulić się do kogoś sympatycznego i
porozmawiać.

Wyobrażała to sobie – tonie w miękkościach sofy otoczona czułymi ramionami

mężczyzny. Gdy chodziła z Geoffem, bardzo lubiła to wszystko, co związane było z
ich wzajemnymi fizycznymi kontaktami. W okresie gdy silnie przeżywała zerwanie
tego opartego na kłamstwie związku, uświadomiła sobie, że tę nie zaspokojoną
potrzebę czułości łatwo jest przeciw niej wykorzystać.

Oczy jej błysnęły, gdy spotkała wzrok Chucka.
– A o czymże byśmy rozmawiali: ten sympatyczny „ktoś” i ja? – zapytała

wyzywająco.

– O marzeniach. I o tajemnicach.
– O tajemnicach? – uśmiechnęła się szelmowsko.
– O ważnych tajemnicach, które głęboko skrywasz i które gotowa będziesz

wyjawić dopiero na tej miękkiej, przepaścistej kanapie, przytulona do kogoś, kto ci
się podoba.

Cassaundra potrząsnęła smutno głową.
– Miałam zamiar kupić tę kanapę, ale nie jestem pewna, czy chcę odkrywać swe

tajemnice.

Chuck podparł palcem jej podbródek, przysunął ku swej twarzy i przelotnie

pocałował ją w usta, a potem popatrzył na nią srogo.

– Więc będziesz po prostu musiała bardzo uważać na to, do kogo się przytulasz,

Złotowłosa.

Cassaundra oderwała plecy od oparcia sofy, wyprostowała się i zwróciła twarz ku

background image

Chuckowi.

– Naprawdę ci się podoba?
– Jest bardzo wygodna – powiedział.
– Ma praktyczne, neutralne obicie – przyznała. – I jest taka komfortowa. – W jej

rodzinnym domu królowały meble o surowych, harmonijnych liniach. – Zawsze
chciałam mieć coś takiego.

Pomiędzy krętymi przejściami przecisnął się do nich sprzedawca w dżinsach i

kraciastej koszuli. Pozdrowił ich uprzejmym uśmiechem.

– Szukają państwo sofy?
– Ta pani szuka – wyjaśnił Chuck.
– To bardzo korzystna cena za taki mebel – zachęcał sprzedawca. – Nigdzie w

mieście nie ma równie znakomitej oferty. Dostaliśmy specjalny rabat od producenta.
Prawdopodobnie mieli zapasy w magazynie.

– Biorę ją – stwierdziła Cassaundra.
– Jesteś pewna? – spytał Chuck.
Zauważył jej zmienne nastroje: raz była rozważna, a za chwilę impulsywna.
– Nie zapominaj o moim marzeniu – powiedziała, ale spostrzegła, że nie

zrozumiał. – Planowałam kupić kanapę przed piątkiem – przypomniała mu. – Czy
zdążycie dostarczyć mi ją do najbliższego piątku? – spytała sprzedawcy.

– Będę musiał to sprawdzić. Mamy tylko dwie ciężarówki.
– Proszę, niech pan sprawdzi – rzekła Cassaundra. Sprzedawca zawahał się.
– Pobieramy niewielką opłatę za dostawę do domu.
– Ile? – spytał Chuck.
– Dwadzieścia dwa dolary – powiedział sprzedawca i szybko dodał: – za dostawę,

a nie za sztukę. Niezależnie od tego, ile mebli pani kupi. Co jeszcze panią interesuje?

– Potrzebny mi jest stół i krzesła. Do jadalni.
– Komplety stołowe są tam dalej, w rogu. Niech je pani obejrzy, a ja tymczasem

sprawdzę, czy moglibyśmy przyjąć zlecenie na dostawę.

Cassaundra, obejrzawszy wystawione komplety stołowe, potrząsnęła głową.
– Widziałeś moją jadalnię – zwróciła się do Chucka. – Potrzebuję czegoś

mniejszego i bardziej na luzie.

Zmęczyły ją sztywne obiady serwowane na wystylizowanych, dwunastoosobowych

stołach z pracowni słynnych projektantów. Teraz chciała kupić coś wygodnego,
przytulnego, co odpowiadałoby jej charakterowi. Miała dość rzeczy nieskazitelnych,
wyszukanych, pełnych bezosobowego wyrafinowania i dobrego smaku, który
narzucano jej od samego dzieciństwa. Teraz miała ochotę na coś frywolnego,
zabawnego i była coraz bardziej zdecydowana, by zrealizować swój zamiar.

– Same resztki – skomentował Chuck.
– Taaa – odparła, błądząc myślami gdzie indziej.
W pewnym momencie stanęła jak wryta przed zepchniętym pod ścianę kompletem

ogrodowych mebli z kutego żelaza. Były całkowicie zardzewiałe.

– Czy sądzisz... czy znasz się na metalach? Czy to będzie można pomalować?
Popatrz na mnie tak, jak patrzysz na ten stół, a pomaluję ci go pędzlem z mych

własnych rzęs, pomyślał Chuck.

– Rdza jest chyba tylko na powierzchni. Jeśli metal nie przerdzewiał do głębi,

możesz go oczyścić, zagwarantować i pomalować. Kilka pojemników farby w sprayu
i będzie jak nowy.

– Farba w sprayu – zadumała się, a potem jej twarz rozjaśnił uśmiech. – Farba w

sprayu! – powtórzyła. – Pokażesz mi, jak to się robi? – spytała poważnie.

– Jak używać farby w sprayu?
Potaknęła głową.

background image

– Nigdy nie malowałaś farbą w sprayu?
– Nie. Ale to chyba nie jest takie trudne, skoro chuligani mażą tym po ścianach w

metrze. Może na opakowaniu jest instrukcja?

– Pokażę ci.
Pomalowałby cały stół i całe jej mieszkanie, jeśli dałoby to okazję do spędzenia z

nią kilku chwil.

Cassaundra znowu patrzyła na stół.
– Muszę jeszcze zdobyć jakiś blat. Może szklany...
Ile kosztuje farba? A szkło? Chociaż w każdej chwili mogła pobrać pieniądze ze

swojego rachunku, postanowiła nie przekraczać tego budżetu, który ustalili razem ze
Sloanem.

– Czy blat ze szkła byłby bardzo drogi? – spytała. Znowu popatrzyła na Chucka

oczami zagubionej dziewczynki. Miał ochotę ją przytulić.

– Przednia szyba do samochodu kosztuje około stu dolarów – odparł. – Płaskie

koło ze szkła nie powinno być dużo droższe. Prawdopodobnie można zamówić
gotowe, jeśli wymiary są standardowe. – Wyciągnął ręce, dłońmi ujął Cassaundrę za
ramiona i delikatnie ją uścisnął. – Zobaczmy teraz, jak głęboka jest ta rdza.

Cassaundra czekała z napięciem, niemal jak matka mającego się narodzić dziecka.

Chuck uklęknął, wyjął z kieszeni scyzoryk i w kilku miejscach zaczął zdrapywać
wierzchnią warstwę. Wreszcie zamknął nóż i powstał z klęczek.

– No i co? – spytała niespokojnie.
– Zdrowy jak wieża Eiffla – odpowiedział.
– Powiem sprzedawcy, że kupię też ten stół.
Po kilku minutach podszedł sprzedawca z ponurą miną.
– Jedna z naszych ciężarówek jest popsuta, a mamy zaległości w dostawach.

Możemy dostarczyć pani tę kanapę dopiero za dziesięć dni.

– I koniec z moimi marzeniami – stwierdziła Cassaundra z rezygnacją.
– Zbyt łatwo się poddajesz – rzekł Chuck.
Popatrzyła na niego, wzruszając bezradnie ramionami.
– Nie można marzeniami przenieść mebli przez pół miasta.
– Można, jeśli zna się kogoś, kto ma szwagra posiadającego ciężarówkę.
– Ty?
– Tak, mój szwagier ma ciężarówkę. Zadzwonię do niego.
– Nie mogę go w ten sposób wykorzystywać – zaprotestowała Cassaundra.
– Ale ja mogę. Pomogłem mu kiedyś zrobić generalny remont silnika. Poza tym

bez oporów zawezwał mnie, gdy wpadli z siostrą na pomysł, by wyburzyć w swoim
domu jedną ścianę.

– Ale...
– Od czego jest rodzina? – przerwał jej Chuck. – Zadzwonię do niego. Jestem

pewien, że nam pomoże, o ile jego gruchot jest na chodzie.

Od czego jest rodzina? – powtórzyła w myślach Cassaundra. Po raz drugi w ciągu

tygodnia ktoś prosił członka swej rodziny, by wyświadczył jej przysługę. Usiłowała
wyobrazić sobie, jak to jest, gdy należy się do rodziny, w której wszyscy akceptują się
wzajemnie, wspierają, pomagają, tak że nie wiadomo już, kto komu ma się
zrewanżować.

Chuck wrócił od telefonu, podszedł do Cassaundry i objął ją.
– Szwagier będzie tu za półtorej godziny. Zapłać teraz za meble i pójdziemy coś

zjeść, zanim przyjedzie.

– Rządzisz się jak szara gęś.
– Czy tak mówi się do mężczyzny, który realizuje twoje marzenia? – odciął się.
Nie wiedział, jak bardzo prawdziwe są dla niej te żartem wypowiedziane słowa.

background image

Nie powinien domyślić się, że jej życie jest jakby odwróceniem życia większości
ludzi, że porzuciła to, co dla innych leży w sferze marzeń. Nie wiedział, że klapnięcie
na sofę w Meblowej Stodole z Prawdziwym Mężczyzną jest dla niej wyrazem
wolności. A wolność stanowiła samą istotę marzeń Cassaundry Snow.

Gdy wsiedli do samochodu, Chuck miał już gotowe dalsze instrukcje. Cassaundra

zapytała, dokąd ma jechać, a on odpowiedział tajemniczo:

– Przed siebie, tą drogą wybitą żółtą kostką.
Pojechali wzdłuż żółtej szosy. Zaprowadziła ich do domku, przypominającego z

zewnątrz budowlę z piernika. Wnętrze było jeszcze bardziej bajkowe niż fasada. W
jadalni oświetlonej kryształowymi kinkietami, w których żarówki przypominały
starodawne bombki choinkowe, stały wszelakie starocie. Z sufitu zwieszały się
jarmarczne konie, na ścianach, oprawne w ramki, wisiały kadry z czarnobiałych
filmów. W narożnym wykuszu dwie mechaniczne kukły-małpy w smokingach grały
na harfach.

Nawet stoły należały do bajkowego świata. Były to przykryte szkłem pudła

napełnione starymi plakatami, komiksami, rulonami zapisanego papieru nutowego,
pudełkami po papierosach i cukierkach, żetonami z kasyna, kostkami do gry i
bierkami, kulkami i innymi drobnymi zabawkami. Na górze, pod sufitem, maleńki
pociąg krążył po wąskiej platformie.

Cassaundra z Chuckiem złożyli zamówienie i, czekając na posiłek, przyglądali się

rozmaitym drobiazgom pod szklanym blatem stołu.

– Ten facet musiał być jednym z mniej znanych zawodników – zauważył Chuck. –

Nie rozpoznaję go.

– Zawodnik? – Cassaundra pochyliła się w kierunku Chucka, by dokładniej

obejrzeć czarno-białe zdjęcie. – Czy to karta baseballowa?

– Prawdziwa staroć – stwierdził Chuck. – Chciałbym ją wydostać i zobaczyć, kim

był ten facet, kiedy i w jakiej drużynie grał. Nie mogę nawet rozpoznać koszulek.

– Lubisz baseball? – spytała i uśmiechnęła się, bo to przecież była taka

oczywistość.

– Zawsze uwielbiałem baseball – przyznał Chuck. – Grałem cały czas od szkoły

podstawowej do college’u. Nie byłem na tyle dobry, by przejść do ligi zawodowej, ale
nadal się tym interesuję. Między innymi dlatego osiedliłem się na Florydzie.

– śebyś mógł grać przez cały rok?
– Nie. Już nie gram – przynajmniej oficjalnie. Czasami na jakimś dzikim boisku.

Ale tak wiele drużyn przyjeżdża tu wiosną na zgrupowania, że mam okazję przyjrzeć
się grze różnych zespołów przed sezonem.

– Nie jesteś z Florydy? Skąd pochodzisz?
– Po trochu zewsząd – odparł ze śmiechem. – Urodziłem się w Fort Knox, a

mieszkałem wszędzie tam, gdzie stacjonował ojciec.

– Twój ojciec jest wojskowym?
– W wojskach lądowych. Ptasi pułkownik.
– Ptasi pułkownik?
– To znaczy pełny pułkownik w przeciwieństwie do podpułkownika. Następnym

stopniem jest generał. Nazywa się „ptasi”, ponieważ wszystkie dystynkcje na czapce
wyglądają jak ślady ptasich łapek.

– Musisz być z niego bardzo dumny?
Chuck zawahał się.
– Jest zadowolony z tego, co robi, więc i ja jestem zadowolony.
– Mówisz, jakbyś... – Uświadomiła sobie, że każde zadane przez nią pytanie może

być poczytane za wścibstwo.

Dotknęła jednak czułego miejsca i Chuck zapragnął udzielić wyjaśnień.

background image

– Naturalnie, jestem z niego dumny. Ale nie było to łatwe, gdy częściowo

odbierała mi go ojczyzna. Gdyby miał inny zawód, przebywałby więcej w domu.

Cassaundra pomyślała o swoim ojcu, pochłoniętym przez muzykę, ciągle w

rozjazdach na koncertach albo na próbach. Jako znakomitość musiał obracać się w
towarzystwie, a ją trzymał daleko w swej posiadłości jak w złotej klatce. Cassaundra
położyła dłoń na ręce Chucka i uścisnęła ją pocieszająco.

– Mój ojciec też był bardzo zaprzątnięty swą karierą.
– Czym się zajmuje?
– On... umarł w zeszłym roku – odparła, nienaturalną bezbarwnością głosu

pokrywając silne wzruszenie.

Chuck już miał przepraszać za to, że poruszył bolesny temat, ale nadszedł kelner,

niosąc zamówioną zupę. Gdy skończyli jeść, kelner powrócił z tacą, na której
piętrzyły się obficie rozmaite słodkości własnego wyrobu. Objaśniał po kolei, co jest
co, podawał nazwy i czekał na zamówienie.

– Już od samych nazw się tyje – zauważyła Cassaundra.
– Masz rację – powiedział Chuck, ale dopiero wielokrotne odmowy przekonały

kelnera, że nie chcą żadnego deseru.

– Ja osobiście najbardziej lubię zwykły, tradycyjny placek – stwierdził Chuck.
– Z jabłkami? – spytała Cassaundra.
– Mój ulubiony. Skąd wiedziałaś?
– Miewam przebłyski jasnowidzenia – odparła z uśmiechem.
Opuścili restaurację i poszli do samochodu. Cassaundra zatrzymała się, szukając

kluczyków w torebce. Odwróciła się na chwilę i zobaczyła, że Chuck ją obserwuje.

– To urocze miejsce – powiedziała. – Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś.
Manewrowała kluczykiem w drzwiczkach. Chuck podszedł do niej blisko i

powstrzymał ją gestem. Przesunął palcami po jej szyi i uniósł podbródek.

– Cała przyjemność po mojej stronie – powiedział.
A potem delikatnie musnął wargami jej usta. Cassaundrę przeszedł dreszcz.

Całować się w świetle dnia na publicznym parkingu?! To nieprzyzwoite. A
jednocześnie podniecające. Spojrzała Chuckowi w twarz, przystojną twarz. Szerokie
kości policzkowe, kwadratowa szczęka, piwne oczy z tak długimi rzęsami, że klientki
Elizabeth Arden padłyby z zazdrości, zmarszczki od uśmiechu. Dotknęła jego
policzka, przejechała palcem po świeżym zaroście.

Chuck, Prawdziwy Mężczyzna. Zapach jego wody toaletowej przywoływał

wspomnienie kojącej woni dymu z kominka w mroźne, zimowe wieczory. Chuck.
Jego uśmiech rozgrzewał ją niczym ogień na palenisku. Chuck, mężczyzna
uwielbiający baseball i placek z jabłkami. Chuck, który zabrał ją do Bajkowego
Domku.

Chuck Granger, Prawdziwy Amerykański Mężczyzna, w którym była coraz

bardziej zakochana.

ROZDZIAŁ 4

background image

Szwagier Chucka, Larry Lippincott, przyjechał do Meblowej Stodoły kilka minut

po ich powrocie z restauracji. Był starszy od Chucka, niższy i grubszy. Miał na sobie
wypłowiałe dżinsy i szary podkoszulek, noszący ślady jakiejś farby.

– Przepraszam za mój strój – powiedział, podając Cassaundrze rękę. – Właśnie

skrobałem rdzę i robiłem zaprawki. Mam zamiar pomalować wreszcie tę kupę złomu.

Najwyższy czas, pomyślała Cassaundra. Kupa złomu to trafne określenie dla tej

ciężarówki. Stary grat miał na całej powierzchni plamy dziwnej barwy. Brązowe
ciapki, takiego samego koloru jak smugi na koszulce Larry’ego`, zostały najwyraźniej
położone ostatnio – prawdopodobnie zabezpieczenie antykorozyjne.

– Jesteś gotów przewieźć kilka mebelków? – spytał Chuck.
– Tak jest – odparł Larry. – Ale ona musi siedzieć z Aaronem w ciężarówce, kiedy

będziemy ładowali.

– Z Aaronem? – Chuck podszedł do samochodu. – Nie powiedziałeś mi, że

zabrałeś go ze sobą. – Otworzył drzwiczki kabiny i wyciągnął ręce. – Cześć, stary, daj
grabę!

Cassaundra przysunęła się bliżej, by zobaczyć, z kim Chuck rozmawia. W

samochodzie, przypięte pasami bezpieczeństwa, siedziało małe dziecko. Uderzało
rączką w otwartą dłoń Chucka i słysząc powstający przy tym dźwięk, śmiało się.
Chuck również się śmiał.

– Przedstawiam ci mojego siostrzeńca, Aarona. Aaron, to jest Sandy. Potrafisz

powtórzyć? Sannndii.

– Andi! – zawołało dziecko.
– Sandy – poprawił Chuck. – S–S–S–Sandy, jak sukienka.
– Andi – powtórzył Aaron, chwytając głęboko powietrze.
– Mamy tu przykład niemego „s” – stwierdziła Cassaundra, uśmiechając się

krzywo.

Podszedł Larry.
– Marcia zabrała dziewczynki na zakupy, a on pomagał mi w pracy.
– Jestem tego pewien – rzekł Chuck tonem pełnym sceptycyzmu.
– Pomagałeś tatusiowi przy ciężarówce, prawda, Aaron?
– Magalem lufce – odparło dziecko.
– Zuch. – Larry cmoknął synka z czułością. – Marcia wygarbuje mi skórę, gdy

zobaczy nasze ubrania.

Po chwili Cassaundra znalazła się obok Aarona na przednim siedzeniu ciężarówki.

Nie wiedziała, o czym rozmawiać z tym dzieckiem, a nawet z jakimkolwiek
dzieckiem. O dzieciach miała takie samo pojęcie jak o antylopach gnu, lamach czy
słoniach afrykańskich. Znała te stworzenia z książek lub z filmów, oglądała przelotnie
w zoo, a jeśli chodzi o dzieci, to w parkach i innych miejscach publicznych. Nie miała
rodzeństwa, ciotek ani wujów, kuzynek czy kuzynów.

Popatrzyła uważnie na Lawrence’a Aarona Lippincotta i stwierdziła, że stanowi dla

niej zagadkę. Kręcone włosy w nieładzie, gołe stopy, kombinezon popstrzony minią.
A jednak dziecko roztaczało wokół siebie aurę nieskazitelności. Było doprawdy ładne.
I inteligentne. Zielone oczy otoczone gęstymi, czarnymi rzęsami, wpatrywały się
uważnie w Cassaundrę, aż poczuła zażenowanie. Dziecko milczało i nie wiadomo, co
sobie myślało, oczy jednak błyszczały rozumnie.

Cassaundra miała wrażenie, że to przenikliwe spojrzenie odsłania ją, odziera z

maski. Zrozumiała swą bezradność. Wobec tej miniaturowej istoty ludzkiej nie
odczuwała żadnych emocji. To była jej słabość. W stosunku do tego ślicznego
dzieciaka nie miała żadnych ciepłych uczuć, jakie powinna żywić kobieta. A tak
rozpaczliwie chciała być normalną kobietą, normalnym człowiekiem.

Dziecko patrzyło na nią przez kilka sekund, potem zaczęło rozglądać się po

background image

kabinie ciężarówki.

– Tata? – zapytało.
– Twój tatuś poszedł z wujkiem Chuckiem.
– Tata? Ujek Cak?
– Weszli do środka, żeby zabrać meble.
– Tata? – Pytanie zabrzmiało płaczliwie.
– Niedługo wrócą – uspokajała Cassaundra.
Ś

liczna buzia Aarona skrzywiła się i tchnęła nieszczęściem.

– Tata?
I nagle, dla niej samej niespodziewanie, Cassaundra odczuła jedność z tym małym,

zagubionym, porzuconym dzieckiem. Nie wiedziała nic o dzieciach, ale zrozumiała
ten krzyk rozpaczy, wołanie o pociechę. Nie namyślając się wyciągnęła rękę, by
dotykiem uspokoić Aarona. Zamknęła w dłoni jego bosą stopę.

– Jestem tu z tobą. Pamiętasz mnie? To ja, Sandy.
Aaron nie próbował powtórzyć imienia, ale jego twarz straciła poprzedni, napięty

nieszczęściem wyraz i zielone oczy ponownie skupiły się na twarzy Cassaundry –
patrzyły uważnie, oceniały. Uśmiechnęła się do niego i dodała odwagi, ściskając mu
delikatnie stopę. Usilnie próbowała przypomnieć sobie jakiś wierszyk dla dzieci, ale
miała w głowie zupełną pustkę.

– Aaron, Aaron... wygląda jak baron – ułożyła rymowankę. Zamilkła na chwilę,

czekając na natchnienie, a potem zaśmiała się triumfalnie, gdy przyszedł jej do głowy
następny wers. – Lecz czemu nie lata jak sowa uszata?

Aaron nie uśmiechnął się, może go to nawet nie rozbawiło. Jednak na tyle

przyciągnęło jego uwagę, że nie wyglądał już, jakby za chwilę miał zalać się łzami.
Cassaundra powtarzała ten nonsensowny wierszyk, aż dziecko próbowało robić to
razem z nią.

– Alon, Alon, balon – udało mu się osiągnąć, zanim Chuck z Larrym wynurzyli się

z budynku niosąc kanapę. – Popatrz, Aaron, twój tata. – Cassaundra pokazała dziecku
ojca przez szybę.

– Czy nie lepiej, żebyśmy prowadzili? – zapytała, gdy Chuck szczegółowo

objaśniał Larry’emu drogę.

– Musimy jechać za ciężarówką. Na wszelki wypadek – wyjaśnił Chuck.
– Na jaki wypadek?
– Ona – powiedział Larry, klepiąc ciężarówkę po karoserii – jest typową kobietą.

Ma czasami swoje humorki.

– Przecież nie pozwolimy, by Larry, Aaron i twoje meble rozłożyli się gdzieś po

drodze, prawda? – zapytał Chuck.

– Oczywiście, że nie – potwierdziła poważnie Cassaundra.
Po kilku minutach sofę, stół oraz krzesła załadowano i Cassaundra z Chuckiem

ruszyli za ciężarówką Larry’ego. W czasie jazdy Cassaundra myślała o tym, jakie to
straszne, gdy trzeba używać pojazdu, który może się w każdej chwili popsuć. Larry,
choć niechlujnie ubrany, był grzeczny i sprawiał wrażenie osoby rozgarniętej. Z
pewnością taki mężczyzna jest w stanie zarobić na życie i przyzwoity samochód. A
przecież Chuck wspominał, że jego siostra też pracuje. Z pewnością... ale z drugiej
strony, Cassaundra czytała, że wzrastają koszty utrzymania. Nie jest łatwo wyżywić i
ubrać trójkę dzieci. Z informacji w gazetach wynika, że istnieją rodziny, które są
szczęśliwe, że w ogóle mają gdzie mieszkać.

– Twój siostrzeniec jest rozkoszny – powiedziała do Chucka. – Ułożyłam dla niego

rymowankę, a on starał się ją powtórzyć.

– Lubi słowa, które się rymują. Dziewczynki, gdy były w jego wieku, też to lubiły.
– Ile mają lat?

background image

– Dziewięć i siedem.
– Dziewięć i siedem... a ile ma Aaron?
– Niecałe dwa. Był niespodzianką. Urodził się dziewięć miesięcy po dniu, w

którym Larry i Marcia obchodzili dziesiątą rocznicę swego ślubu. Musieli... – Chuck
uśmiechnął się łobuzersko i zakończył aluzyjnie: – musieli nieźle balować.

Cassaundra poczuła, jak na policzki wpływa jej rumieniec. Nie wyobrażała sobie,

ż

eby można było tak nonszalancko mówić o sprawach intymnych.

– Czy oni o tym opowiadali?
– Nawet przechwalali się – odparł lekko Chuck. – Larry skończył wtedy

czterdziestkę. Szaleli z radości, gdy minął im pierwszy szok na wieść, że będą mieć
jeszcze jedno dziecko. A kiedy okazało się, że to chłopiec, byli w siódmym niebie.
Bracia Larry’ego mają same córki, więc Aaron jest jedynym, który przekaże dalej
nazwisko rodu Lippincott.

– Jak na takiego małego chłopca to wielka odpowiedzialność.
– Mam nadzieję, że poczekają, aż dorośnie na tyle, by odkryć uroki płci pięknej,

zanim zaczną od niego egzekwować ten obowiązek.

– A jeśli zdecyduje się na stan kapłański?
Chuck zaśmiał się.
– Dziewczyny myślą teraz nowocześnie. Dostawią myślnik do nazwisk. Będziemy

mieli cały zastęp Lippincott-Hydesów czy Lippincott–Magillicuddys.

Ciężarówka przed nimi zwolniła, a wreszcie przystanęła. Cassaundra zatrzymała

swój samochód.

– Lepiej włącz migacze. Blokujemy jedno pasmo ruchu.
Miał rację. Na autostradzie nie było pobocza i ich postój spowodował zwężenie

prawego pasa. Wkrótce z tyłu ustawił się długi rząd samochodów, usiłujących
wjechać jakoś na środkowy pas. Cassaundra patrzyła na rozmaite przyciski na desce
rozdzielczej, poszukując włącznika świateł awaryjnych. Towarzyszył jej dźwięk
klaksonów, świadczący o tym, że kierowcy, którzy utknęli w korku, zaczynają tracić
cierpliwość.

Chuck przechylił się ponad jej udami, wyciągnął rękę i jednym ruchem dłoni

zapalił światła.

– Dziękuję ci. – Cassaundra uświadomiła sobie nagle, jak blisko był przy niej.
– To nic takiego – odparł, wycofując się na miejsce pasażera. – Lepiej pójdę teraz

ratować Larry’ego.

Przeszedł na przód ciężarówki. Jego głowa i plecy zniknęły pod uniesioną maską,

gdzie Larry już zapalczywie grzebał. Co pewien czas jeden z mężczyzn wskakiwał do
kabiny i próbował uruchomić samochód, jednak bez rezultatu. Za czwartym razem
silnik zaskoczył. Larry wychylił się spod maski i z wesołą miną zrobił zwycięski gest
kciukiem.

Chuck odpowiedział takim samym gestem, zeskoczył z kabiny i wytarł ręce o

brzeg starego prześcieradła, którym pokryty był fotel kierowcy.

– Zwarcie w rozruszniku – wyjaśnił, powróciwszy do samochodu Cassaundry. –

Musieliśmy pomajstrować przy przewodach, nim przywróciliśmy połączenie.

– Czy to może się powtórzyć?
– Miejmy nadzieję, że nie.
Ale powtórzyło się. Jeszcze dwukrotnie. Wreszcie jednak dotarli na miejsce.

Cassaundra została w ciężarówce z Aaronem, a panowie wnosili meble do
mieszkania. Tym razem Aaron rozpoczął rozmowę.

– Alon, Alon, balon – zaintonował, przesyłając Cassaundrze łobuzerski uśmieszek.
Zaśmiała się, zaskoczona jego nad wiek dojrzałym wyczuciem sytuacji.
– Jesteś małym czarusiem, jak twój wujek Chuck.

background image

Gdy mężczyźni skończyli pracę, Cassaundra podziękowała wylewnie Larry’emu i

chciała zwrócić pieniądze za benzynę, ale Larry stanowczo odmówił. Gdy wyjeżdżał z
parkingu i skręcał na autostradę, Cassaundrę ogarnęły wątpliwości.

– Mam nadzieję, że uda mu się dotrzeć do domu – powiedziała do Chucka.
– Zawsze się udaje. I nie miej wyrzutów sumienia, że poprosiłaś go o tę przysługę

– on wykorzystuje każdą okazję, by tylko wyprowadzić swój samochód na szosę.
Marcia od lat go prosi, żeby pozbył się tego gruchota, ale on go uwielbia.

– Mimo wszystko jestem mu bardzo wdzięczna za pomoc. To mi przypomina, że

musimy coś zrobić.

Ruszyła w kierunku mieszkania.
– Co takiego? – spytał Chuck.
– Klapnąć! – odparła, rzucając się na sofę.
Padł obok niej i wziął ją w ramiona, a po chwili zaczął ją czule tulić.
– Podoba mi się ta twoja kanapa – zdążył powiedzieć, nim jego wargi spoczęły na

jej ustach.

Cassaundra oczekiwała tego pocałunku. Otoczyła Chucka ramionami. Czuła jego

tors przyciśnięty do swoich piersi, jego ręce obejmujące ją mocnym uściskiem.
Wdychała zapach wody toaletowej. Miała wrażenie, że swym dotykiem Chuck wlewa
w nią życie, budzi w niej wszystkie pierwiastki kobiecości. Otoczona ramionami
mężczyzny, poddana czarodziejskiej magii jego ust, była rozedrgana i pulsująca.

Chuck zwolnił uścisk i zamruczał z ukontentowaniem.
– Co to miało znaczyć? – spytała Cassaundra.
– Co takiego?
– To mruczenie.
Chuck złożył na jej ustach kolejny pocałunek.
– Miało wyrażać zadowolenie, że zaszedłem wtedy do barku na hot doga.
– To nie przez hot doga zgodziłam się umówić z tobą, ale dzięki twojej interwencji

strażackiej.

– Zatem cieszę się, że zwróciłem uwagę na waflownicę.
Cassaundra wstała i poszła do wnęki jadalnej.
– Co jest mi potrzebne do pomalowania stołu?
Chuck obejrzał mebel.
– Szczotka druciana, kilka starych ręczników, podkładówka i puszka lakieru.

Pojadę z tobą do sklepu i kupimy wszystko, co potrzeba, dobrze? A potem
zdecydujesz, co będziemy robić dziś wieczór.

– Dziś wieczór?
– Chyba nie masz zamiaru odesłać mnie do domu i zmusić do samotnego

spędzenia sobotniego wieczoru przed telewizorem?

– Nie, ale... przecież byliśmy już razem na obiedzie i okazałeś mi tyle pomocy, i...
Popatrzył na nią uważnie, wyzywająco.
– Czy masz inne plany?
– Nie – wyznała.
– Może chcesz się mnie pozbyć?
Potrząsnęła głową. Chuck pochylił się i delikatnie pocałował ją w usta.
– W takim razie pojedziemy kupić farbę i zaczniemy malować stół.
Godzinę później przesunęli stół na maleńkie patio. Chuck oskrobał szczotką rdzę,

a Cassaundra grubą, mokrą ścierką przecierała metalowe nogi. Przerwali na chwilę
czekając, aż stół przeschnie. Potem zaczęli spryskiwać metal farbą podkładową.

Chuck zademonstrował, jak krótkimi, zachodzącymi na siebie pociągnięciami

należy spryskiwać powierzchnię.

– Możesz spróbować sama – zaproponował, podając jej pojemnik.

background image

– Wydaje mi się, że to dosyć łatwe.
Pełna ufności Cassaundra ujęła pojemnik, wstrząsnęła nim, jak demonstrował

Chuck, uklękła i skierowała dyszę spryskiwacza na nogę stołu. Psiknęła kilka razy i
popatrzyła na efekt. W niektórych miejscach farba nałożona była grubą warstwą, w
innych przeświecał goły metal. Cassaundra patrzyła przerażona na tworzące się
strumyczki, ściekające wzdłuż nogi stołu.

Chuck zafascynowany obserwował jej twarz wyrażającą prawdziwe rozczarowanie.

Wybuchnął śmiechem, uklęknął obok niej i objął po bratersku.

– No, przecież to nie koniec świata. Nabierzesz wprawy.
– Ale wszystko spływa i powstały smugi.
– To tylko podkład. Poza tym jest jeszcze mokry. Wyrównamy zacieki i nie będą

przebijać przez lakier. – Stanął za nią i luźno ujął palcami jej nadgarstek. – Musisz
nauczyć się wykonywać szybkie, krótkie pociągnięcia. Spróbuj jeszcze raz.

Jej technika malowania nie poprawiła się zbytnio, ale teraz, gdy miała blisko siebie

Chucka, czynność ta stała się znacznie przyjemniejsza. Kiedy skończyła malować,
noga stołu była niejednolitej barwy, farba spływała strumykami, tworząc koleiny na
wypukłościach. Cassaundra odstawiła pojemnik, westchnęła i oparła się o Chucka,
który otoczył ją ramionami. Przez dłuższą chwilę patrzyli na żałosny wynik
malowania.

– To denne – stwierdziła Cassaundra. Chuck potarł policzkiem o jej kark.
– Niewątpliwie, denne, nie ma wątpliwości – potwierdził. – Musisz pogodzić się z

faktem, Złotowłosa, że nigdy nie będziesz tego robić tak jak chuligan z metra.

– Ani jak malarz.
– Powinnaś więc nadal korzystać z pomocy – powiedział Chuck, całując ją we

włosy przykrywające ucho. Cassaundrę przebiegł lekki dreszcz.

– Będziemy malować lakierem natychmiast, czy dopiero gdy wyschnie?
Chuck, ociągając się, wypuścił Cassaundrę z objęć.
– Weź jakąś ścierkę. Będziemy musieli udzielić temu stołowi pierwszej pomocy.
Pracowali jeszcze godzinę. Teraz powierzchnia stołu pokryta była równomierną

warstwą podkładu antykorozyjnego. Chuck przyjrzał się dziełu z pewnej odległości.

– Mogłabyś teraz zdobyć dyplom w metrze – żartował, uśmiechając się do

Cassaundry.

– Wygląda nieźle, mimo tego okropnego brązowego koloru. Nie mogę się

doczekać, kiedy będzie to pokryte „Wiktoriańskim Pylistym Różem”.

– Lepiej, żeby przeschło przez noc, zanim pomalujemy lakierem – stwierdził

Chuck. – „Wiktoriański Pylisty Róż” będzie musiał poczekać do jutra.

Chuck ironicznym falsetem wymówił nazwę farby. W sklepie podkpiwał sobie

bezlitośnie z pretensjonalnego napisu na puszce, mającego oznaczać fiołkoworóżowy
kolor, który wybrała Cassaundra.

Dziewczyna próbowała zareagować obrazą na jego drwiny, ale nie potrafiła

podtrzymać w sobie gniewu. Nie, to nie złość sprawiała, że jej serce biło szybciej niż
zwykle – to ta twarz, światło w oczach, uwodzicielski uśmiech. Czuła, że przyciąga ją
tak, jak brzeg lądu przyciąga falę przypływu.

– Stół będzie musiał poczekać – oznajmiła, krzyżując ręce. – Jutro idę do pracy.
Chuck nie poddawał się.
– Barek otwieracie dopiero w południe, prawda? Będziemy mogli położyć jedną

warstwę lakieru, zanim wyjdziesz do pracy, a drugą, gdy wrócisz do domu.

Zrozumiała, że miał nadzieję spędzić tu noc, i pomyślała, że to intrygująca

perspektywa.

– Nie chcesz chyba przez cały weekend być przywiązany do mojego mebla –

powiedziała.

background image

Łobuzerskie spojrzenie Chucka stało się poważne. Oparł dłonie na biodrach i

potrząsnął głową z irytacją.

– Czy dla ciebie nie jest oczywiste, że traktuję to jako pretekst, by spędzić z tobą

trochę czasu? Od lat nie spotkałem kobiety, która wywarłaby na mnie takie wrażenie,
ale jestem diabelnie zdezorientowany. Czasami jesteś ciepła i otwarta, a za chwilę
uciekasz się do sztywnych formułek w stylu: „Nie chcesz chyba przez cały weekend
być przywiązany”.

Wzdychając ze znużeniem, podniósł ręce i położył je na ramionach Cassaundry. W

ten sposób mógł patrzyć prosto w jej oczy.

– Nie wykorzystujesz mnie. Każda chwila spędzona z tobą, Sandy, powoduje, że

chciałbym poznać cię bliżej. Ten stół interesuje mnie tylko o tyle, o ile on ciebie
interesuje, ale malowałbym go przez całe miesiące, jeśli to oznaczałoby, że mógłbym
być przy tobie i poznać cię lepiej. Nie wiem, czy nie chcesz mnie już wykorzystywać,
czy tylko usiłujesz znaleźć taktowny sposób, by się mnie pozbyć.

Cassaundra położyła dłonie na barkach Chucka i zanurzyła palce w jego włosy.
– Mówisz bardzo otwarcie. Powinnam się była spodziewać, że wyłożysz karty na

stół. – Głos jej zmiękł. – Nie usiłuję się ciebie pozbyć, ale naprawdę nie chcę cię
wykorzystywać ani zabierać ci całego czasu.

– Zabieraj, ile dusza zapragnie – odrzekł, unosząc dłonią jej podbródek. –

Wykorzystuj mnie, Złotowłosa. Rób ze mną, co chcesz. Obiecuję, że będę
zachwycony każdą chwilą.

– Teraz chyba żartujesz ze mnie.
– Troszeczkę – powiedział, przyciskając czoło do jej czoła. – Bo ty jesteś tak

strasznie poważna.

– Zawsze jestem poważna. Taką mam naturę.
– Nikt nie powinien być poważny przez cały czas.
– A ty z pewnością wiesz, jak można temu zaradzić?
Chuck popatrzył skupiony, jakby serio się nad tym zastanawiał.
– Pomogłoby ci wyjście na miasto w sobotni wieczór z mężczyzną, który za tobą

szaleje.

Cassaundra popatrzyła na swój strój koloru khaki, na szorty i podkoszulek Chucka.
– Nie jesteśmy odpowiednio ubrani na wieczór w mieście.
– Ubrania można zmienić. Pojedziemy wszędzie, gdzie chcesz, i będziemy robić

wszystko, co chcesz – o ile jest to w granicach mojej karty kredytowej.

– Wszystko? – spytała Cassaundra prowokująco.
– Powiedz mi tylko, dokąd chciałabyś iść.
Pochylił głowę ku jej twarzy, a ona wyszeptała mu do ucha.
– Chyba żartujesz – powiedział.
– Powiedziałeś: „Wszędzie i wszystko w granicach karty kredytowej” –

przypomniała mu.

– Wydatek na kino na świeżym powietrzu nie przekracza nawet gotówki, jaką mam

w kieszeni – odparł Chuck ze śmiechem, przyciskając Cassaundrę do siebie. Zaśmiał
się jeszcze głośniej, kiedy brał ją w ramiona. – Jesteś niedrogą dziewczyną, moja
panno.

Był to najbardziej podniecający komplement, jaki kiedykolwiek usłyszała od

mężczyzny.

background image

ROZDZIAŁ 5

Mieli do wyboru głośną, acz zjechaną przez krytykę parodię kryminału, opowieść o

supermanie, okraszoną zbliżeniami ran postrzałowych oraz dramat tak pośledniej
jakości, że od razu trafił do kin na świeżym powietrzu, nie zagościwszy nawet w
ż

adnym przyzwoitym kinie. Wybrali parodię kryminału, ponieważ grano ją najbliżej

domu Cassaundry.

Trzykrotnie w czasie drogi do kina Chuck pytał Cassaundrę, czy nie chce

przypadkiem zatrzymać się na kolację.

– Jeśli masz ochotę gdzieś wstąpić, dotrzymam ci towarzystwa – odparła, gdy za

trzecim razem zadał jej to pytanie. – Ty będziesz jadł, a ja wezmę sobie coś prostego z
baru. To mój pierwszy raz i chcę, by było to czyste, niczym nie skażone przeżycie.

Chuck wymamrotał dwuznaczne: „Umm–hmm” i Cassaundra poczuła ucisk w

ż

ołądku. Wiedziała, że w ciemnościach kina pary w samochodach obejmują się, i nie

miała nic przeciwko temu, by też tego spróbować – zwłaszcza z Chuckiem. Między
innymi dla takich doświadczeń przemieniła się z Cassaundry w Sandy.

Geoff – zbyt wyniosły, by robić coś tak pospolitego jak ściskanie się w

samochodzie – zdecydowanie odrzucał to, co nazywał „beznadziejnie głupim,
publicznym okazywaniem uczuć”.

Z Geoffem w ogóle nie było żadnego okazywania uczuć, jedynie intymna,

egoistyczna gra. Był cierpliwym, sprawnym kochankiem, ale jego sposób
postępowania miał w sobie coś z taktyki, obliczonej na to, by osiągnąć własne cele.
Gdy ojciec Cassaundry oznajmił mu, że nieetyczne byłoby, gdyby wspierał muzyka
związanego ze swoją rodziną, Geoff bez wahania wybrał karierę u boku mistrza
Williama Snowa, a nie romantyczny związek z jego córką.

– Dlaczego dotychczas nigdy tam nie byłaś? – spytał Chuck, wytrącając

Cassaundrę z rozmyślań.

– Ojciec by mi nie pozwolił, a poza tym... – głos jej się załamał – nie miałam z kim

pójść, a gdy mieszkałam w mieście, nie miałam samochodu.

Z wyjątkiem limuzyny i bentleya z szoferem, dodała w myślach.
– Mężczyźni w Nowym Jorku muszą być ślepi i głupi – stwierdził Chuck.
Cassaundra uśmiechnęła się. Chuck mówił komplementy tak, jakby przytulał

słowami – miło i czule.

Kupili bilety i Chuck zaczął wybierać idealne miejsce do parkowania. Miał w

zanadrzu fachowe wskazówki: jeśli ustawią się zbyt blisko ekranu, będą musieli
wyciągać szyje, jeśli zbyt blisko bufetu, cały wieczór ludzie będą przechodzić obok
ich samochodu, zbyt daleko z tyłu – znajdą się w obszarze samochodowych amorów.

Wybrali miejsce mniej więcej w środku. Chuck nastawił radio na częstotliwość

kinową i w samochodzie rozbrzmiał głos Ricky Nelsona, błagającego zaspaną Susie,
by się obudziła, a potem nadano reklamówkę bufetu kinowego, w której hot dogi
tańczyły z colą w takt śpiewu popcornu. Cassaundra odchyliła głowę i zaśmiała się
głośno, ubawiona absurdalnością tej pioseneczki.

background image

Chuck obserwował ją, ciesząc się z tej dziecinnej wesołości. Wabiła go ponętna,

odsłonięta linia karku Cassaundry i wyobrażał sobie, jak całuje ją w szyję i czuje
dotyk jej skóry.

Delikatnie potarł wierzchem dłoni o jej kark.
– Czy chciałabyś zobaczyć, co mają w bufecie?
– Któż by się oparł tańczącym hot dogom?
Zatrzymała się przy bufecie i poczuła mieszaninę zapachów: prażona kukurydza,

ciepły ser, musztarda, cebula, batoniki czekoladowe.

– Trudno ci się zdecydować? – spytał Chuck po chwili.
– Zawsze marzyłam, że to tak będzie wyglądać – odparła.
– Ja chyba nigdy nie przestanę realizować twoich marzeń.
Zdziwiłbyś się, gdybyś zrozumiał, jak wiele z nich realizujesz, pomyślała, a głośno

powiedziała:

– Zamów coś dla nas.
– Czy kiedykolwiek jadłaś cheeseburgera z chili? – spytał. – Szykuj żołądek, moja

pani – dodał, kiedy zaprzeczyła. – Poznasz, co to prawdziwe życie.

Zanieśli do samochodu zestaw potraw: duże kubki napojów, hot dogi z sosem

chili, chrupki kukurydziane, rożki. Cassaundra trzymając papierową tackę, na której
leżał hot dog, popatrzyła na Chucka.

– Musi być na to chyba jakiś sposób?
– Sposób? – zapytał, jakby nie rozumiejąc.
– Jakaś metoda jedzenia – nalegała Cassaundra, nie dając się zbyć – tak, żeby nie

kapał z tego sos.

– Wszystkie przyzwoite hot dogi kapią – odparł Chuck.
– No to co stanie się z twoją koszulą?
– Co ma się stać? – spytał niefrasobliwie. – Musisz po prostu sprytnie podłożyć

serwetkę.

Zademonstrował jej, jak to się robi. Odgryzł kawałek i gestem zachęcił

Cassaundrę, by sama spróbowała.

Udało jej się odgryźć dwa kęsy, gdy wtem spora porcja sosu skapnęła na bluzkę tuż

obok kieszeni na piersiach. Cassaundra spojrzała na brązową plamę i zmarszczyła
brwi.

– Chyba właśnie oblałam egzamin z jedzenia hot dogów.
Chuck odłożył swoją porcję na tacę i uśmiechnął się miękko.
– To zdarza się nawet najlepszym. Nawet profesjonalistom.
Wziął papierową serwetkę, zwilżył ją kropelkami rosy, zebranej na kubkach z

napojami, i zaczął wycierać plamę. Cassaundra nie była ani skrępowana, ani
zażenowana tym poufałym gestem. Wydawało jej się, że zna Chucka bardzo dobrze,
od dawna. Z Geoffem nigdy nie czuła się tak swobodnie, a jak się ostatecznie okazało,
wcale go nie znała, nawet gdy już zostali kochankami. Teraz jakimś głębokim,
niezawodnym instynktem czuła, że Chuck jest w istocie taki, jak jej się wydaje.
Uczciwy. Poważny. Szczery. Czyż po tylu latach życia spędzonego z kukiełkami w
teatralnych dekoracjach mogła nie zakochać się w pierwszym prawdziwym
mężczyźnie, jakiego spotkała?

Musi być z nim bardzo, bardzo ostrożna, pomyślała trzeźwo, ponieważ ten

mężczyzna jest taki, jakim się wydaje – szlachetny i dobry. I ponieważ ona jest tym,
kim jest.

Zaczął się film. Po pięciu minutach musieli przyznać rację krytykom. Film był

pośledni, schematyczny, pełen chybionych, prostackich dowcipów. Chuck i
Cassaundra zaczęli z aktorską przesadą powtarzać najbardziej nieudane dialogi.
Ś

mieli się, bo było im ze sobą dobrze, a nie dlatego, żeby bawiło ich to, co działo się

background image

na ekranie.

W pewnym momencie Cassaundra poczuła na swych plecach jego ciepłe dłonie.

Wyrwało jej się ciche westchnienie, gdy przysuwała twarz do jego twarzy o te
ostatnie, krytyczne centymetry.

Palce zacisnęła kurczowo na jego koszuli, ale potem przesunęła mu ręce na plecy i

poddała się zmysłowemu pocałunkowi. Rozchyliła usta, ulegając czułej inwazji
języka. Powitała ją z namiętnym pomrukiem, który tak znakomicie wpisywał się w to,
co odczuwał Chuck. Objął ją mocniej ramionami, przysunął bliżej do siebie,
przycisnął do piersi.

Cassaundra chłonęła go swymi zmysłami. Czuła szorstkie włosy, w które zanurzyła

palce, twardy tors przy piersiach, zaborcze ręce na talii, plecach. Czuła, jak Chuck
wyciąga jej bluzkę zza paska i dłonią dotyka gołego ciała. Twarde ręce zetknęły się z
miękkością, siła z kobiecą delikatnością. Dłońmi otoczył jej piersi, ciepło przeniknęło
przez cieniutki trykot stanika.

Pogładziła jego kark, lewą dłoń wsunęła pod koszulę, dotknęła napiętej skóry na

obojczyku. Kiedy przesuwała się, chcąc objąć go w pasie, prawym łokciem nacisnęła
niechcący klakson. Rozległ się przeszywający dźwięk, który przypomniał im, gdzie
się znajdują. Cassaundra, patrząc cały czas na Chucka, wycofała się powoli, jak
postać poruszająca się na zwolnionym filmie puszczonym od tyłu.

Chuck patrzył na twarz Cassaundry. Usta dziewczyny obrzmiały od pocałunków,

rozszerzone oczy zdradzały wewnętrzne emocje. Była taka krucha, miała w sobie tyle
tajemnic, ale to tylko w niewielkim stopniu powstrzymywało jego pożądanie.
Pogładził ją po policzku.

– Możemy pojechać do mojego mieszkania – zaproponował.
Odpowiedziała mu cisza. Spojrzenie Cassaundry świadczyło o jej zakłopotaniu.
– Chcę być z tobą – dodał łagodnie, uspokajająco.
– Chyba pozwoliłam, byś odniósł niewłaściwe wrażenie – stwierdziła, jakby

popełniła ciężkie wykroczenie przeciw etykiecie towarzyskiej.

– Pociągasz mnie od pierwszej chwili, gdy cię ujrzałem – odpowiedział, gładząc ją

po policzku. – To, że mogłem być dziś z tobą, że mogłem cię dotykać... Jesteś taka...
urocza, Sandy. Taka wyjątkowa...

– Nie miałam ochoty drażnić się z tobą. Po prostu... gdy mnie całowałeś,

zapomniałam...

– Ja też – zapewnił ją, uśmiechając się lekko.
– Dopiero się spotkaliśmy. Nie znamy się jeszcze. Jest za wcześnie.
Odsunął z jej twarzy spadający kosmyk włosów.
– Poczekam, Złotowłosa.
Dostrzegł w jej oczach zakłopotanie. Walkę sprzecznych uczuć: niepewność,

zwątpienie, nadzieję, tęsknotę. Może nawet ślad przerażenia, który zaniepokoił
Chucka.

– Będziemy dla siebie nawzajem wiele znaczyć, Złotowłosa – powiedział z

przekonaniem, przyciągając ją ku sobie.

– Wydaje mi się, że już znaczymy – wyszeptała te słowa tak cicho, że Chuck nie

był pewien, czy rzeczywiście je słyszał.

background image

ROZDZIAŁ 6

Cassaundra nie widziała Chucka przez trzy dni, ale miała wrażenie, że to trwało

znacznie dłużej. Zgodnie z obietnicą przyszedł w niedzielę rano i pomagał jej
malować stół. Przyglądała się jego pracy, wygłaszając krytyczne uwagi: a to
niedokładnie pomalowane w jednym miejscu, a to za dużo farby w innym.

Chuck skończył, odstawił puszkę z farbą i spojrzał na Cassaundrę z wyrazem

zemsty w oczach.

– Teraz pokażę ci, jaki los czeka niewdzięcznice, które nękają mężczyznę podczas

pracy – powiedział i ruszył w jej kierunku.

– Co robisz? – spytała, starając się, by jej głos zabrzmiał jak najbardziej zuchwale.

– Nie podoba mi się ten błysk w twoich oczach.

– A, jesteś zdenerwowana? – spytał z demonicznym uśmieszkiem, najwyraźniej

zadowolony.

Zrobiła jeszcze jeden krok do tyłu planując, że w razie czego może czmychnąć

przez drzwi i zatrzasnąć je za sobą.

– Skądże znowu! – zaprzeczyła.
Błyskawicznym ruchem Chuck wyciągnął ramiona i oparł dłonie o drzwi,

zamykając Cassaundrę między ścianą z desek a nieustępliwym murem swego ciała.
Przysunął twarz blisko ku jej twarzy.

– Ciągle mam w oczach ten błysk. Jesteś przestraszona?
– Już nie – odparła, obejmując go za szyję.
– Zaproś mnie do środka – wyszeptał, gdy wreszcie z bezsilnym jękiem oderwali

się od siebie. – Chciałbym się dziś z tobą kochać.

Stali bardzo blisko siebie i Chuck wyczuł, jak Cassaundra napięciem całego ciała

zareagowała na jego propozycję. Wystarczyło, że błagalnym tonem wypowiedziała
jego imię, by odstąpił od niej na krok.

– W takim razie chodźmy coś zjeść.
– Chuck – powtórzyła.
Chciałaby mu wyjaśnić, że przeszkadza jej tylko świadomość nieszczerości całej

sytuacji. Nie może zostać jego kochanką, skoro nie może wyjawić mu swego
prawdziwego nazwiska. Nie wolno jej dopuścić do tego, by zakochał się w osobie, w
którą się wcieliła, a prawda, którą ukrywa, mogłaby okazać się niszcząca.

Chuck nacisnął palcami policzek Cassaundry, modelując na jej twarzy smutny

uśmiech.

– Nie chcę, aby którakolwiek ze stron miała jakieś ukryte myśli. Kiedy będziesz

gotowa, nie będę musiał nawet pytać.

– Nie chodzi o to, że...
– Wiem. Nie jestem Casanovą, ale mam na tyle obycia, że potrafię rozpoznać

autentyczną namiętność.

Po wspólnej kolacji odprowadził ją do domu, pocałował przed drzwiami i obiecał

zadzwonić. Teraz, po trzech dniach, bardzo go jej brakowało. Pamiętała, jak szeptał:

background image

„Chciałbym się dziś z tobą kochać”. Pamiętała, jak bardzo pragnęła zaprosić go do
siebie. Jedynie dzięki sile woli i uczciwości wobec Chucka powstrzymała się, nie
schwyciła go za rękę i nie poprowadziła do mieszkania.

W barze, jak zwykle po godzinie piątej, był nieco mniejszy ruch i Cassaundra

mogła wytrzeć ladę i napełnić słoje z łakociami. W pewnym momencie wszedł
Chuck. Nie była w stanie ukryć swych uczuć. Zdawała sobie sprawę, że musiał
dostrzec, z jaką ulgą powitała jego przybycie. Chuck jak zawsze miał ożywione oczy,
włosy w lekkim nieładzie, powitalny, miły uśmiech, krawat rozluźniony i nieco
przekrzywiony, miała ochotę go wyprostować. Albo zdjąć.

– Może by wziąć mrożony jogurt? – powiedział. – Truskawkowy czy holenderski?
– Truskawkowy.
– W rożku czy w kubku?
– W rożku.
– Waflowym czy cukrowym?
– Waflowym.
Napełniła rożek jogurtem i podała go przez ladę. Chuck odbierając go schwycił

Cassaundrę za rękę.

– A może całusa jako dodatek?
Popatrzyła na niego przewrotnie.
– Niestety, nie mamy całusków. Może spróbuje pan w cukierni pana Goodbara?
– Wezmę w takim razie bez dodatku. Poczekam, aż zakończysz pracę. O której

puszczają cię do domu?

– O szóstej. Ale...
– Świetnie! Zamienimy się dziś wieczorem w niańki do dziecka.
– My dwoje?
– Larry ma dziś jakąś oficjalną kolację, a ich stała opiekunka do dzieci nie może

przyjść, bo ma jutro ważny egzamin. Marcia zadzwoniła do mnie zrozpaczona, a ja jej
obiecałem, że z chęcią przyjdziemy.

– Czy to jest „my” dziennikarskie czy królewskie?
– Mówiłaś przecież: „Mam wyrzuty sumienia, że Larry wiózł przez całe miasto

meble”.

Cassaundra podparła się pod boki i próbowała spojrzeć groźnie. Uzmysłowiła

sobie właśnie, że zupełnie nie wie, jak obchodzić się z dziećmi, i Chuckowi może się
to wydać bardzo dziwne. Nie mogła dopuścić do tego, by zaczął jej zadawać
dociekliwe pytania.

– To bardzo nagła propozycja.
Wymówka zabrzmiała niezbyt przekonująco.
– Myślałem, że chętnie skorzystasz z okazji, by się odwdzięczyć – powiedział

Chuck kwaśno. – Nie musisz przecież niczego robić. Ja się wszystkim zajmę. Po
prostu... – polizał rożek i uśmiechnął się nieśmiało – stęskniłem się za tobą. Właśnie
wybierałem się, żeby zaproponować ci pójście na kolację, do kina czy gdzie indziej,
gdy zadzwoniła Marcia.

Pojechali samochodem Chucka. Dom Lippincottów okazał się sporą willą w

klasycznym kolonialnym stylu. Gdy zadzwonili do drzwi, z drugiej strony usłyszeli
cienkie dziecięce głosiki i tupot nóg. Drzwi się otworzyły. Stały w nich dwie
dziewczynki. Starsza z nich, jasnowłosa, miała na sobie różowy obcisły kostium i
legginsy. Pozdrowiła gości, nieśmiało się uśmiechając, i ukryła głowę za drzwiami.
Młodsza, wyglądająca na łobuziaka, po której można by się spodziewać, że z kieszeni
swych dżinsów wyciągnie w pewnym momencie żabę, a może jakiś drogocenny
kamień, objęła gwałtownie Chucka za nogi.

– Czekaliśmy na ciebie! – powiedziała.

background image

– Cześć, Orzeszku. – Chuck uniósł ją w górę. – Jak leci?
– W porządku. Ale nie lubię już szkoły.
– Nie lubisz szkoły? Dlaczego?
– Bo pani Fursterstein jest niedobra. Mówi, że za dużo rozmawiam na lekcjach i

mam nieporządne zeszyty.

– Moi nauczyciele też tak o mnie mówili.
– Naprawdę?
– Naprawdę. Ale mimo to chodziłem do szkoły i wszystko dobrze się ułożyło.
– Kto to jest? – spytała dziewczynka zwracając się do Cassaundry. Miała zielone

oczy i jej wzrok dziwnie przypominał spojrzenie jej młodszego braciszka.

– To jest Sandy – przedstawił Chuck. – A to – powiedział, patrząc na dziewczynkę,

którą trzymał na rękach – jest moja siostrzenica, Robyn. A tam – dodał, wskazując
ruchem głowy na starszą – stoi Amy.

– Cześć, Amy – zwróciła się Cassaundra z uśmiechem do nieśmiałej siostrzenicy

Chucka.

Amy wymamrotała coś w odpowiedzi i schowała się jeszcze głębiej za drzwi.

Cassaundra pomyślała, że nieśmiałość tej dziewczynki przypomina jej własne
zachowanie w dzieciństwie.

– Uczysz się tańca? – zapytała.
– Klasycznego, jazzowego i stepowania – odparła Amy.
– Stepowania także? To musi być bardzo przyjemne. Ja też miałam lekcje baletu,

ale... – Chuck zauważył wahanie w jej głosie –...ale nie stepowania. W tym tańcu buty
robią dużo hałasu.

Trudno sobie wyobrazić, żeby osoba z rodu Snowów stepowała, a już zupełnie nie

do pomyślenia wydawało się, by w przestronnej siedzibie Snowów rozlegał się stukot
podkutych metalem bucików.

– Czy moglibyśmy wejść? – spytał Chuck, zachęcając Amy do otwarcia drzwi.
Za małym holem znajdowało się przestronne pomieszczenie, którego sufit

przywodził na myśl sklepienie w katedrze. Był tam kamienny kominek i dużo mebli
stylem przypominających sofę Cassaundry. Na szklanym stoliku barowym leżała nie
dokończona układanka, a w pobliżu kominka grupa lalek Barbie, co stwarzało ciepłą,
domową atmosferę. W oknach wisiały udrapowane zasłony i łagodne światło sączyło
się przez uchylone żaluzje.

– Jaki miły pokój – powiedziała Cassaundra, chłonąc roztaczającą się wokół

atmosferę przytulności.

Chuck delikatnie postawił Robyn na podłodze.
– Marcia jest dekoratorką wnętrz – wyjaśnił. – Pracowała kiedyś w domu

towarowym, ale gdy urodziła Robyn, otworzyła własną pracownię, żeby lepiej
gospodarować czasem.

Skinął głową w kierunku kanapy i poczekał, aż Cassaundra usiądzie, a potem zajął

miejsce obok.

– Gdzie jest wasza mama? – zwrócił się do siostrzenic.
– Robi sobie makijaż – odrzekła Robyn. – Chciałam jej pomóc w malowaniu

powiek, ale mama powiedziała, że dzisiaj się śpieszy, że tata ma spotkanie z
klientami, że wychodzą razem na kolację i że będą jeść surową rybę.

– Suszi – wtrąciła Amy, która usiadła na podłodze obok stołu i przyglądała się

poszczególnym kawałkom układanki.

– Ale przysmak! – powiedziała Cassaundra. Z przyjemnością spostrzegła, że usta

Amy ułożyły się w uśmiechu.

– Czy jesteś jedną z dziewczyn Chucka? – spytała Robyn, przybierając

lippincottowski, jak zaczęła to w duchu określać Cassaundra, wyraz twarzy.

background image

– Jedną z wielu dziesiątków, z pewnością – odparła Cassaundra, patrząc z ukosa na

Chucka.

– Wujku Chuck, czy ty masz dziesiątki dziewczyn? – zapytała z niedowierzaniem

Robyn.

– Dziesiątki dziesiątek – dobiegł od strony drzwi bardziej dojrzały głos.
To Marcia z Aaronem na rękach szła dużymi krokami przez salon.
– Jestem Marcia – podała rękę Cassaundrze, posadziwszy berbecia na kolanach

Chucka. – Zdaje się, że poznałaś już Aarona?

– Alon, Alon, balon – wyrecytowało dziecko, śmiejąc się głośno do Cassaundry.
– Może nam wyjaśnisz, co on mówi. Powtarza to przez cały tydzień.
– Po prostu taka rymowanka – odparła Cassaundra. – Zaskakujące, że pamięta.
– Aaron nigdy niczego nie zapomina – rzekła Marcia. – Musimy bardzo uważać,

co przy nim mówimy. – Usiadła naprzeciw Cassaundry. – Nie wiem, jak cię tu Chuck
ś

ciągnął, ale nie musisz się niczego obawiać. – Marcia spojrzała na swego brata w

sposób zdradzający jej powinowactwo z rodem Lippincottów. – Dziewczynki chcą
obejrzeć film rysunkowy, a potem pójdą spać. Aaron potrafi się sam bawić i około
dziewiątej padnie ze zmęczenia. Chuck wie, gdzie leżą wszystkie rzeczy, prawda,
mały braciszku?

– Na Boga, Marcia. – Chuck zwrócił się do Cassaundry, jakby powoływał ją na

ś

wiadka w niezwykle ważnej sprawie. – Ona tak do mnie mówi, by mnie

zdenerwować.

– To zawsze doprowadzało go do wściekłości – rzekła Marcia, śmiejąc się miękko.
– Teraz, gdy dobiegam trzydziestki, nie będziesz chyba wszystkim przypominać,

ż

e jesteś o kilka lat starsza ode mnie.

– Celny strzał! – przyznała Marcia. – Potrzebuję coraz staranniejszego makijażu. I

te siwe włosy... – westchnęła. – Trzeba przyznać, że twoja siostra staje się starszą
panią.

Amy przysunęła się do matki i pogładziła ją czule po głowie.
– Nie jesteś starszą panią, mamusiu – powiedziała.
– To wy, dzieciaki, przywracacie mi młodość – rzekła Marcia, obejmując córkę

ramionami. – Starsza pani nie dałaby sobie z wami rady.

Cassaundra ze wzruszeniem obserwowała, jak matka z córką czule odnosiły się do

siebie. A więc to tak wygląda w normalnych rodzinach. Ona sama była bardzo mała,
gdy jej matka umarła. Nie pamięta takich uścisków i przekomarzania się, jakie
widziała teraz w tej rodzinie. Myśl o tym, że Brianna mogłaby się zachowywać w ten
sposób, była tak absurdalna, że aż śmieszna.

– Słyszałam, że kupiłaś jakieś nowe meble – powiedziała Marcia, wyrywając

Cassaundrę z rozmyślań.

– Owszem. Twój mąż pomógł mi przetransportować je do domu, za co jestem mu

bardzo wdzięczna.

– Tylko czeka na takie okazje, żeby wyprowadzić swoje Monstrum na szosę.
– Monstrum? – zdziwiła się Cassaundra.
– Zerwał napis przed malowaniem, więc nie widziałaś tej nazwy. Stare ciężarówki

są jak statki. Mają swoje imiona.

– To Marcia nadała jej imię Monstrum – wyjaśnił Chuck. – Entuzjazm Marcii dla

starych ciężarówek jest zupełnie innego gatunku niż entuzjazm Larry’ego. To dla
niego tylko zabawka. Model z 1953 roku. Larry należy do klubu miłośników starych
samochodów. Bierze udział w rajdach i pokazach.

To przynajmniej wyjaśniało ten rozdźwięk między zdezelowaną ciężarówką a

szykowną willą.

– Skoro mówimy o zabawkach, czy ostatnio nabyłeś jakieś nowe karty do swej

background image

kolekcji, Chuck? – spytała Marcia.

– Nie miałem czasu, by się za tym rozglądać.
– Jakie karty? – spytała Cassaundra.
– Nie pokazywał ci kart baseballowych? Myślałam, że używa ich, by zwabić

kobiety do swego mieszkania – rzekła Marcia, potwierdzając w ten sposób, że ironia
jest drugą naturą rodziny Grangerów.

– To nie są bezwartościowe obrazki jakiegoś starego obleśnika – zaprotestował

Chuck. – Nie, nie pokazywałem ich Sandy.

– Był zbyt zajęty malowaniem moich mebli – powiedziała Cassaundra.
W tym momencie do domu wszedł Larry. Dziewczynki wykrzyknęły: „tatusiu!”

Larry pozdrowił wszystkich, uściskał córki i wziął Aarona na ręce.

– Przepraszam za spóźnienie – rzekł do Marcii ponad głową synka. – Zajechałem

po benzynę. Potrzebuję pięciu minut, by się przebrać. Cześć, Sandy – zwrócił się do
Cassaundry. – Miło, że cię znowu widzę.

Postawił Aarona.
Marcia wstała i podeszła do męża. Stanowili piękną parę: Lamy wytworny, w

dobrze skrojonych spodniach i białej koszuli, Marcia ubrana z dyskretną elegancją, w
prostej czarnej bluzce koszulowej.

– Muszę jeszcze dopracować kilka szczegółów. Wybaczcie... – powiedziała

Marcia.

Larry objął Marcię i wyszli razem. Cassaundra podziwiała niewymuszone stosunki

panujące w tej rodzinie. Ona nigdy nie mówiła do swego ojca „tato”. Zawsze był w
każdym calu „ojcem”: wyniosły, sztywny, autorytatywny, daleki. Nie pamiętała, żeby
kiedykolwiek ją objął. Nie zauważyła również, by on i Brianna okazywali sobie
miłość tak swobodnie jak Larry i Marcia. Choć okresowi narzeczeńskiemu mistrza i
jego weselu towarzyszyła cała światowa prasa, jednak w domu ta para rzadko
wytrzymywała kilka minut bez gorzkiej sprzeczki czy ponurego milczenia.

Zgodnie z obietnicą po pięciu minutach Larry i Marcia wrócili do salonu. Larry

przebrał się w ciemnoszary garnitur i srebrzystoszarą koszulę, a Marcia zarzuciła na
ramię wielobarwną, batikową chustę, której końce włożyła za pasek.

– Dziewczynki, zacznijcie się kąpać, jeśli chcecie oglądać film – poradziła Marcia.

– Sandy, Chuck, czujcie się jak u siebie w domu. Obok telefonu w kuchni zostawiłam
adres restauracji, do której jedziemy. A numery awaryjne...

– ...są wewnątrz okładki książki telefonicznej na biurku – dokończył Chuck. – Już

przez to przechodziłem, pamiętasz?

– Przygotuj się więc na fontannę – rzekła Marcia. – Wychodzimy.
Cassaundra nie musiała długo czekać, by się dowiedzieć, co Marcia miała na myśli

mówiąc o fontannie. Gdy tylko zamknęły się drzwi za rodzicami, Aaron zaczął
zawodzić.

– Obowiązki mnie wzywają – powiedział Chuck, wstając z kanapy. Pośpieszył

pocieszać siostrzeńca.

Przez parę minut Aaron stawiał opór, jakby Chuck miał zamiar go torturować,

wrzeszczał przy tym tak głośno, że mógłby konkurować z zespołem rockowym. W
końcu jednak zmęczył się i tylko od czasu do czasu dawało się słyszeć żałosne
pochlipywanie. Chuck zaprowadził chłopca w róg pokoju, wysypał z pojemnika
plastikowe klocki i zaczęli razem budować dom. Wkrótce Aaron tak był pochłonięty
zabawą, że nie zauważył nawet, jak Chuck opuścił go i wrócił na kanapę do
Cassaundry.

– Pójdę do pokoju dziewczynek i upewnię się, czy wszystko jest w porządku –

powiedział Chuck wzdychając. Cassaundra wzięła czasopismo ze stołu i zaczęła je
przeglądać, gdy nagle poczuła na swych kolanach jakiś ciężar. To Aaron przywarł do

background image

jej nóg.

– Alon, Alon, balon – powiedział chłopczyk, opierając gumowe podeszwy swych

tenisówek na gołych nogach Cassaundry.

Udało mu się wspiąć na jej kolana, usadowił się z zadowolonym, zaraźliwym

ś

miechem.

– Alon, Alon? – powtórzył. Tym razem najwyraźniej było to pytanie.
– Zdaje się, że masz nowego przyjaciela – zauważył Chuck, wróciwszy właśnie do

salonu.

– Chyba tak – odparła Cassaundra, odkrywając z zakłopotaniem, że się czerwieni.
Wtedy, w ciężarówce, Aaron okazywał jej nieufność i Cassaundra nie

przypuszczała, że dziecko mogłoby z własnej inicjatywy wspiąć się na jej kolana.
Jakże niewiele wiedziała o dzieciach!

– Alon, Alon – powtórzył chłopczyk z naciskiem i zabrzmiało to jak zdecydowana

prośba.

– Aaron, Aaron, wygląda jak baron. Lecz czemu nie lata jak sowa uszata?
– Jesce! – zażądał dzieciak.
Cassaundra powtórzyła mu wierszyk kilkakrotnie. Wkrótce spostrzegła, że ma

nowych słuchaczy. Amy w koszuli nocnej i Robyn w piżamie stały koło kanapy i
przyglądały się zabawie. Chuck oparty o kominek obserwował z uśmiechem całą
scenkę.

– Sama to ułożyłaś? – spytała Robyn.
– Tak.
– Ułóż też dla mnie – poprosiła dziewczynka.
– I dla mnie też – powiedziała Amy.
– Robyn, Robyn – zaczęła Cassaundra, czekając na cudowny przypływ natchnienia.

– Chwileczkę. Amy, Amy... – zauważyła zniecierpliwiona, że Chuck patrzy na nią z
rozbawieniem i czeka na wynik. Najwyraźniej nie miał zamiaru przyjść jej z pomocą.

– Robyn, Robyn... włosy swe zdobi... – Gorączkowo myślała nad dalszym ciągiem.

– Gdy gra w tenisa, wszystkich zachwyca.

– Och! – wykrzyknęła Robyn uradowana.
– Teraz dla mnie – dopominała się Amy, obejmując Cassaundrę za kolana.
Cassaundra spojrzała zrozpaczona na Chucka, ale ten był coraz bardziej

rozweselony.

– Amy, Amy... – zwróciła się do starszej siostry – biegnie podskokami. A za nią

chłopaki, ślą jej buziaki.

Twarz dziewczynki oblał rumieniec. Schyliła głowę, ale usta ułożyły się do

uśmiechu.

– Teraz dla wujka Chucka – poprosiła Robyn czując, że nie jest już w centrum

uwagi.

Cassaundra popatrzyła na Chucka, który przechylił głowę i patrzył wyzywająco.
– Chuck, Chuck... miał na rybkę smak. Popłynął w Nilu na krokodylu.
– Jeszcze jeden dla mnie – dopominała się Robyn.
– Koniec już – pośpieszył z pomocą Chuck. – Sandy zupełnie wyprztykała się z

rymów.

– Możemy ułożyć coś dla niej – powiedziała cicho Amy.
– Niezły pomysł! – przyznał Chuck.
Zaprowadził siostrzenice w róg pokoju, gdzie zaczęli się naradzać. Po chwili

Chuck znacząco chrząknął i po kilku nieudanych próbach wyrecytowali jednogłośnie:

– Sandy, Sandy, pachniesz jak kwiat lawendy. Na Świętego Walentego damy ci coś

słodkiego.

– Czekoladki w pudełku w kształcie serca – dodała Amy, romantyczka.

background image

– Ach, co za smakowitości – rzekła Cassaundra.
– Skoro mówimy o smakowitościach – wtrącił Chuck – to co powiecie na prażoną

kukurydzę w wykonaniu wujka Chucka?

– Tak! – krzyknęły jednogłośnie dziewczynki i ruszyły do kuchni. Zapewne była to

już utrwalona tradycja. Rozległ się dźwięk stukających garnków, wysuwanych
szuflad, zamykanych drzwiczek, a potem w całym domu zapachniało prażoną
kukurydzą. Wreszcie kucharze powrócili niosąc misy gotowego produktu. Amy i
Robyn usadowiły się przed telewizorem, właśnie gdy zaczynał się film.

Chuck z drugą miską usiadł obok Cassaundry. Położył rękę na oparciu kanapy i był

bardzo zadowolony, gdy Cassaundra oparła na niej głowę. Przysunął się bliżej i
położył dłoń na jej ramieniu. Jej włosy pachniały świeżo, uwodzicielsko. Ten zapach
bardzo silnie na niego działał. Tak jak ona cała.

To dziwne, pomyślał, że choć siedzą w salonie z trójką dzieci oglądających film

Disneya, wydaje mu się to tak romantyczne i czuje taką emocjonalną bliskość.

W pewnym momencie Aaron przyraczkował do kanapy i wspiął się na kolana

Cassaundry.

– Cyta pać – wymamrotał.
Cassaundra popatrzyła bezradnie na Chucka.
– Jest zmęczony i chce, żeby zaprowadzić go do łóżka i poczytać mu książkę –

wyjaśniła Robyn.

Chuck wziął chłopca na ręce i ruszyli korytarzem do dziecięcego pokoju. Było coś

niezwykle intymnego w tym ich wspólnym marszu. Cassaundra mogła sobie łatwo
wyobrazić, że to jej własny dom, jej własne dziecko, jej własny mężczyzna. Czy te
fantazje wynikały z jej uczuć do Chucka, czy po prostu coś ją nurtowało? Jakaś
wewnętrzna potrzeba, która skłoniła ją do tej całej maskarady. Dzięki niej miała
przeżyć coś, czego jeszcze nie potrafiła dokładnie określić, ale co nazwałaby
normalnością. Czy właśnie znalazła normalność, czy też miłość?

– Aaron, stary, pomożesz mi przy nakładaniu piżamy? – spytał Chuck.
– Cyta pać – odpowiedział Aaron.
Podszedł do półki i zaczął przeszukiwać książki.
– Najpierw piżama – stwierdził Chuck, trzymając w pogotowiu barwny kaftanik.
– Cyta pać – nalegał Aaron.
Wyjął książeczkę, pobiegł do łóżka, usiadł pośrodku materaca i trzymając książkę

na kolanach patrzył wyczekująco na Cassaundrę. Był tak mały, a jednocześnie tak
zdecydowany. I wybrał właśnie ją, by mu czytała. Nie dlatego, że jest bogata lub
piękna, lecz dlatego, że ją polubił. To takie proste. Tak proste, że serce Cassaundry
topniało pod wpływem nalegającego spojrzenia.

– Cyta pać – powtórzył, wyczuwając, że ma przewagę. Chuck już chciał się

wtrącić, ale Cassaundra pokręciła głową.

– Najpierw ja mu przeczytam opowiadanie. – W oczach miała łzy, głos jej

zmatowiał pod wpływem wzruszenia. Chuck miał ochotę zapytać, czy może usiąść na
łóżku i też posłuchać, ale wyczuł, że między Cassaundrą i Aaronem rodzi się jakaś
szczególna więź, nie chciał więc przeszkadzać.

– Pójdę do salonu, do dziewczynek – rzekł i ruszył korytarzem.
Czuł zazdrość. Nie był pewien, czy to dlatego, że siostrzeniec wolał towarzystwo

dziewczyny niż jego, czy dlatego, że dziewczyna wolała towarzystwo siostrzeńca.

Po dwudziestu minutach usłyszał, jak Sandy woła go przestraszonym głosem.

Pobiegł do pokoju Aarona. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku.
Aaron i dziewczyna siedzieli na łóżku. Chłopiec miał na sobie kaftanik od piżamy.
Sandy patrzyła jednak przerażonym wzrokiem.

– Mamy... no...

background image

Przerwała i wzięła głębszy oddech, szukając odpowiedniego określenia.
– Sytuację, która wymaga, jak myślę... kogoś z rodziny.
– O co chodzi? – spytał zaciekawiony.
– O to, że... – była strasznie zażenowana – że... jest zabrudzony.
– Masz na myśli to, że ma brudne majtki? – spytał ze śmiechem.
Skinęła głową. Śmiech Chucka przeszedł w głośny rechot.
– Potrzebny jest krewny? Sandy, chodzi przecież o zmianę pieluszki, a nie o

przeszczep narządów.

– Ale ja nie wiem... – nie chciała się przyznać, że nie potrafi zmienić pieluszki –

gdzie leżą pieluszki – dokończyła.

Chuck podszedł do wiklinowego kosza, otworzył wieko i wydobył pudło

jednorazowych pieluszek oraz opakowanie czegoś, co nazywało się „osuszacze”.

– Teraz twoja kolej – powiedział.
Cassaundra wyciągnęła pieluszkę z pudełka i ujęła ją tak, jakby był to relikt jakiejś

zaginionej cywilizacji, który właśnie wykopała w swym ogródku. Przesunęła palcem
po taśmie mocującej i zwróciła się do Chucka z niepewnym wyrazem twarzy.
Popatrzył na nią zdziwiony.

– Jakieś problemy?
– Nie wiem, jak... – odparła przez ściśnięte gardło.
– Jak zmienia się pieluszki? – spytał z niedowierzaniem.
Potaknęła zgnębiona.
– Dlaczego od razu nie powiedziałaś?
– Myślałam... nigdy nie zajmowałam się dziećmi i...
– To przecież nie jest hańba.
– Ale większość kobiet...
– Kobiety nie rodzą się z tą umiejętnością – stwierdził Chuck. – Zresztą mężczyźni

też. Ja nigdy nie zmieniałem pieluszek, dopóki Marcia nie urodziła pierwszego
dziecka.

Podszedł do Aarona i wziął go na ręce.
– No, stary, słyszałem, że masz brudno w majteczkach. Chodź, pokażemy Sandy,

na czym polega cała sprawa.

Precyzyjnymi ruchami rozłożył pieluszkę, zastosował „osuszacz” i pokazał

Cassaundrze, jak należy umieścić pupę dziecka na środku i zamocować pieluszkę za
pomocą rzepów.

– Nie będziemy musieli śpiewać kołysanek – wyraził przypuszczenie Chuck,

słysząc jak chłopiec przeciągle ziewa.

Cassaundra poprawiła prześcieradło i gdy tylko Aaron znalazł się pod kołdrą,

przywarł policzkiem do poduszki i przytulił zniszczonego pluszowego psa.

– Dobranoc, Mistrzu – powiedział Chuck, głaszcząc dzieciaka po plecach.
Cassaundra obserwowała, jak Chuck uspokaja dziecko, i była pod wrażeniem

wzruszającej delikatności jego dużych, mocnych dłoni. Jakże podobało jej się to
ż

ycie, którego intymne szczegóły podpatrywała. Zawsze tego pragnęła. Jak łatwo było

marzyć sobie o nim teraz. Ale jakże trudno zapomnieć, że – trzeźwo patrząc – było
ono dla niej nieosiągalne.

background image

ROZDZIAŁ 7

W salonie dziewczynki pochłonięte były ostatnimi scenami filmu. Chuck i

Cassaundra siedzieli na kanapie i rozmawiali cicho. W pewnym momencie Chuck
nachylił się ku Cassaundrze.

– Pragnę cię, Sandy – powiedział jej prosto do ucha niskim, zmysłowym głosem.
Cassaundra przymknęła oczy i poczuła, jak pod powiekami kłują ją od dawna

wstrzymywane, palące łzy. Jakże naiwna była wtedy, gdy w rozmowie ze Sloanem
pozwalała sobie na żarty na temat swego ewentualnego romansu. Zakochać się w
mężczyźnie i w takim życiu, jakie on prowadził, i do jakiego nie miała dostępu – nie,
to nie należało do scenariusza. Wcześniej czy później zostanie zdemaskowana i ten
idylliczny okres w jej życiu zakończy się brutalnie.

Pochyliła głowę, przywierając do jego ramienia. Wyrwało jej się prowokujące

westchnienie. Chuck czuł Cassaundrę wszystkimi zmysłami – zapach i dotyk włosów,
ciężar głowy, ciepło ciała. Nawet rytm oddechu, gdy patrzył na wznoszące się pod
bawełnianą bluzką piersi.

Choć dziewczyna zamykała się przed nim, jednak przez cały wieczór istniało

między nimi wyczuwalne napięcie, jakby gromadziła się jakaś mieszanka
wybuchowa, gotowa eksplodować przy najlżejszym ruchu.

– Gdy będziemy sami, pocałuję cię w kark, którym mnie kokietujesz – rzekł jej do

ucha.

– Nie mam zamiaru cię kokietować – odparła, otwierając oczy.
– Wiem, ale jestem przy tobie tak naładowany energią, że gdy widzę kawałek

skóry, zaraz myślę o pocałunku. To taki odruch roznamiętnionego mężczyzny.

– Czy to wypada mówić przy dzieciach? – Odsunęła się nieco, by uniknąć jego

zbyt podniecającej, kuszącej bliskości.

Zaczął ręką gładzić jej kark. Przez ciało Cassaundry przepłynęły fale gorąca, które

jeszcze się wzmogły, gdy Chuck otarł się o jej ramię i ustami przywarł do ucha.

– Film się kończy. Dzieci idą wkrótce spać – wyszeptał. Cassaundra znów

zamknęła oczy. Była rozdarta między sprzecznymi emocjami. Nie potrafiłaby
wydobyć z siebie słowa. Pragnęła tylko odwrócić się i objąć go. Czuć, jak on ją
obejmuje, jak ją wchłania w siebie. Ale jakaś cząstka jej osobowości, ciągle zdolna do
trzeźwego rozumowania, trzymała ją sztywno na miejscu.

W tej właśnie chwili skończył się film. Chuck polecił siostrzenicom, żeby poszły

wymyć zęby. Gdy wróciły z łazienki, zaczęły domagać się bajki na noc. Usiłował
protestować, ale Robyn schwyciła go obiema dłońmi za rękę, jakby chciała zmusić, by
poszedł z nimi do ich pokoju.

– Porwano mnie! – zawołał, udając przerażenie.
– Chcemy, żebyś ty też z nami poszła – powiedziała Amy, ujmując delikatnie rękę

Cassaundry.

Dziewczynki zgodziły się, by goście wybrali dla nich książkę. Chuck wziął

zabawne wierszyki Shela Silversteina. Czytał je z takim komizmem, że siostry tarzały

background image

się ze śmiechu. Gdy przeczytał ostatni wiersz, ucałował w czoło obie siostrzenice – a
także Cassaundrę.

– Pójdę pozmywać naczynia, a ty ucisz jakoś te szkraby. Cassaundra wybrała tom

opowiadań Beatrix Potter, w którym była opowieść o Jeremiaszu Rybaku. Po kilku
minutach Amy i Robyn z takim samym zachwytem słuchały opowieści o
jeremiaszowych kanapkach z motylem, jak słuchała ich Cassaundra, gdy była
dzieckiem.

– Podoba mi się to opowiadanie – rzekła zadumana Amy. – A ciebie lubimy

bardziej niż tę poprzednią.

– Poprzednią?
– Poprzednią dziewczynę wujka Chucka.
– Elizabeth – wyjaśniła Robyn, marszcząc nos lekceważąco. – Nie była tak miła

jak ty.

– Robyn! – upomniała siostrę Amy.
– Tata mówił, że jest snobką – ciągnęła Robyn, nie zwracając uwagi na siostrę. – I

nie była też miła dla wujka Chucka.

– Hej, cóż to za ploteczki na dobranoc sobie opowiadacie? – spytał Chuck, stając w

drzwiach pokoju. – Czas gasić światło – dodał, najwyraźniej poirytowany.

Dziewczynki zostały zapakowane do łóżek, światło zgaszone. Chuck objął

Cassaundrę wpół i poszli razem do salonu. Usiedli na kanapie. Chuck milczał ponuro.

– Ja też ciebie bardziej lubię niż poprzednią – odezwał się po dłuższej chwili

niezręcznej ciszy.

– Słyszałeś całą rozmowę?
– Każde okrutne słowo.
– To przecież tylko dzieci.
– Bardzo spostrzegawcze dzieci – odrzekł, przyciągając jej twarz ku sobie. Oczy

ich się spotkały. – Nie była miła tak jak ty. Tak to chyba określiły dziewczynki?

– Nie musisz mi przecież niczego wyjaśniać.
– Być może. Ale nie chciałbym, by ona siedziała tu na kanapie między nami albo

wracała z nami samochodem do domu. – Chuck westchnął ze znużeniem. – Nie miała
dla mnie takiego znaczenia jak ty. Ona... to był tylko taki układ.

– Chuck, naprawdę nie chcę...
– Dziewczynki mówiły tak, jakbym tu stale przyprowadzał jakieś kobiety, by

rodzina mogła się im przyjrzeć i ocenić.

– Chyba zazwyczaj każda rodzina tak postępuje?
– Ale nie ta rodzina – oświadczył Chuck. – Posłuchaj, to było tak. Elizabeth

organizowała aukcję na cele dobroczynne. Spotkałem ją na przyjęciu i chciała, żebym
opisał całe przedsięwzięcie w gazecie. Marcia dopiero co otworzyła swą pracownię,
więc zasugerowałem jej, żeby zrobiła coś dla tej aukcji. Pomogłoby to mojej siostrze
zdobyć rozgłos we właściwych kręgach. Przyprowadziłem tu Elizabeth, by omówić
całe przedsięwzięcie. Traktowała Amy i Robyn, jakby miały jakąś zakaźną chorobę –
ciągnął Chuck, przeczesując palcami włosy. – Włączyła wprawdzie w końcu firmę
Marcii do programu aukcji, ale dawała do zrozumienia, że robi jej wielką łaskę.

– Ale przecież twoja siostra poświęcała swój czas.
– Tak, ale Marcia jest kobietą pracującą. Popełnia nietakt, że pracuje i zarabia

pieniądze. Elizabeth pochodzi z bogatej rodziny i chociaż spełnia moralny obowiązek
organizując aukcję dobroczynną, nic ją jednak nie może łączyć z nami, robolami.

– To okropne, że ktoś może być taki ograniczony.
– Nie wszyscy są tacy jak ty – odparł Chuck.
I nagle Cassaundra uświadomiła sobie, że jest już za późno, że Chuck jest w niej

zakochany. Powinno ją to ekscytować, ale przez głowę błyskawicznie przebiegły jej

background image

wszystkie konsekwencje tego faktu: oboje zmierzali do katastrofy.

– Nie każdy ma taką jak ty zdolność odczuwania – powiedział, a potem

impulsywnie przykrył wargami jej usta. „Zdolność odczuwania”. W czasie tego
pocałunku Cassaundra czuła wszystko: wzruszenie, dreszcz, nieuniknioną tragedię,
która czekała ich oboje. Czuła radość, przerażenie i uniesienie, smak łez i przemożne
poczucie winy, że dopuściła do tego, by sprawy zabrnęły tak daleko.

Usta Chucka zaczęły powoli wędrować wzdłuż policzka Cassaundry, na szyję, na

kark. Gdy dotarły do zagłębienia między obojczykami, Cassaundra zastygła i odsunęła
się.

– Nie torturujmy się tak – powiedziała cicho.
Widziała pożądanie na twarzy Chucka, w jego płonących oczach, na rozgrzanych

pocałunkami ustach, w rozognionym wzroku. Na ten widok ją samą ogarniało
podniecenie. Normalny dreszcz rozkoszy, jaką odczuwa każda kobieta, widząc, że
mężczyzna patrzy na nią z takim pożądaniem. Dreszcz normalny, a jednak również
samolubny. To nie było fair z jej strony, że wdała się w tę całą historię i jeszcze ją
podsycała.

– Masz rację – powiedział, biorąc głęboki oddech. – Pokoje dzieci są niedaleko, a

Marcia i Larry mogą wkrótce wrócić. Trudno uważać to za intymne warunki, prawda?

Opadł na miękkie poduszki kanapy.
– Najprawdopodobniej minie co najmniej godzina, zanim usiądę za kierownicą.

Może wypijemy kieliszek wina, żeby lepiej nam się patrzyło na wieczorne
wiadomości?

– Wino byłoby w sam raz – odparła Cassaundra. Wszystko, co Chuck Granger

robił, by wywrzeć wrażenie na kobiecie, robił w dużym stylu. Wino zostało nalane do
wysokich kielichów, a butelka wstawiona do srebrnego wiaderka z lodem.

– Wspaniałe – stwierdził Chuck, kosztując wina.
– Kalifornia zrobiła duże postępy – zgodziła się Cassaundra. – Niektóre z naszych

win mogą rywalizować z najlepszymi rocznikami europejskimi.

Chuck odsłonił fragment nalepki – rzeczywiście, wino było amerykańskie. Dziwne,

ż

e Cassaundra poznała się na tym. Może jest amatorką i wytrawną znawczynią win?

Przez kilka minut siedzieli w napiętym milczeniu dość sztywno obok siebie i

sączyli wino. Powoli zaczęli się odprężać. Chuck usiadł w rogu kanapy, a Cassaundra
oparła barki o jego pierś i wyciągnęła przed siebie nogi. Po poprzednim gwałtownym
pocałunku zapanowało między nimi przyjazne ciepło. Na razie wystarczało im, że są
blisko siebie. Cassaundra odczuwała głębokie zadowolenie, że jest tu razem z
Chuckiem i wiedziała, że tego uczucia nie może przypisać wyłącznie działaniu wina.
Doznawała kojącego poczucia bezpieczeństwa, oparta o mocne męskie ciało. Złożyła
głowę na ramieniu Chucka, westchnęła i przymknęła oczy.

Przed północą wrócili gospodarze.
– Jeszcze pięć minut, a zmieniłabyś się w ducha – zażartował Chuck, patrząc na

ś

cienny zegar.

– O, widzę, że popijaliście sobie winko, czekając na nas – powiedziała Marcia,

wyjmując butelkę z kostek lodu. Na dnie zostało może z pół kieliszka. – Ktoś tu
balował stwierdziła, żartobliwie patrząc na Chucka.

– Dzieci doprowadziły nas do tego – odparował Chuck.
– Tak źle się zachowywały? – spytała Marcia.
– Były grzeczne jak anioły – rzekła Cassaundra. – Dziewczynki polubiły kanapki z

motylem Jeremiasza Rybaka – dodała z uśmiechem.

– Pokrewna dusza, miłośniczka Beatrix Potter! – powiedziała Marcia. – Chuck, ta

mi się podoba.

Chuck zaklął niewyraźnie.

background image

– Przestań, Marcia. Dzieci już jej wszystko powiedziały.
– Chyba nie wspomniały o tej... Elizabeth! – Marcia wypowiedziała to imię z

teatralną przesadą, wciągając policzki. – Ta głupia gęś. „Gęś” to zbyt łagodne
określenie. To kurza gęś, o ile coś takiego istnieje.

W drodze powrotnej Cassaundra i Chuck rozmawiali niewiele. Cassaundra,

zatopiona w myślach, patrzyła przez szybę. Chuck pomknął autostradą, a potem jechał
ulicami miasta, które miały w sobie coś niesamowitego teraz, gdy nie było na nich
zwykłego w godzinach szczytu tłoku.

Dojechali do osiedla, gdzie mieszkała Cassaundra, i wysiedli z samochodu. Nocna

cisza wzmacniała zwykłe o tej porze odgłosy: cykanie świerszczy, szurgot
przestraszonych jaszczurek w krzakach. Każdy dźwięk głośniejszy od szeptu byłby
brutalnym zakłóceniem tej wszechogarniającej ciszy. Przez dłuższą chwilę
Cassaundra i Chuck nie odzywali się do siebie, tylko patrzyli na swe twarze
oświetlone jasnymi promieniami księżyca i słabym światłem latarni.

Cassaundra odezwała się pierwsza, wymawiając imię Chucka błagalnie i tak cicho,

ż

e można by to poczytać za westchnienie.

– Nie zaprosisz mnie do środka – stwierdził Chuck. – Przez całą drogę myślałaś o

tym, w jaki sposób mnie spławić.

To nie zabrzmiało jak oskarżenie – po prostu zwykłe stwierdzenie faktu,

ś

wiadczące o bezbłędnym wyczuciu. Cassaundra nie mogła zaprzeczyć.

– Jest już późno, a jutro oboje musimy iść do pracy.
– To tylko wymówka.
– Wypiłam sporo wina. Nie mogłabym ufać żadnej swojej decyzji, którą

podjęłabym teraz.

– W takim razie zaufaj swym uczuciom – powiedział prowokująco.
Uśmiechnęła się do niego smętnie.
– Moje uczucia to ostatnia rzecz, jakiej mogłabym zaufać. Dzisiaj wieczór

graliśmy w pewnej sztuce. Nie chciałabym, żebyśmy obudzili się, oczekując, iż
przedstawienie potrwa wiecznie, a odkrylibyśmy, że zrobiło klapę na premierze.

Chuck przyciągnął ją gwałtownie do siebie.
– Bądź dla mnie miła, Złotowłosa. Przedstawiłaś swój pogląd, teraz przestań

myśleć i pocałuj mnie na dobranoc. Całował ją zaborczo, niemal dziko, jakby chciał
powetować sobie zawiedzione nadzieje. Objął ją mocno i przytulił jej głowę do piersi.
Mijały sekundy, długie sekundy nabrzmiałej emocjami ciszy.

– Jesteś na mnie zły? – spytała wreszcie Cassaundra.
– Raczej rozczarowany – sprostował.
– Czy poczułbyś się lepiej, gdybym ci powiedziała, że ja...
– Nie! – przerwał gniewnie. – Ani trochę nie czułbym się lepiej. Mówiąc otwarcie,

nie jestem w nastroju, by wczuwać się w rozterki, jakie masz z podjęciem decyzji.

Tak jak przedtem niespodziewanie ją do siebie przygarnął, tak teraz

niespodziewanie wypuścił z objęć.

– Chuck...
– Powiedz mi dobranoc, Złotowłosa.
Ostry ton zmusił Cassaundrę do posłuszeństwa.
– Dobranoc – powiedziała, ale słowo to uwięzło jej w krtani.
Stała przed drzwiami swego domu i patrzyła, jak Chuck odchodzi. Czy go jeszcze

kiedykolwiek zobaczy? Lepiej byłoby dla niego, gdyby to nigdy nie nastąpiło. Miała
nadzieję, że może nie wszystko stracone.

Chuck nie obejrzał się za siebie i nie zobaczył przygnębionego wyrazu jej twarzy i

zagubionego wzroku. Nie miał zamiaru jej współczuć. Był zbyt zawiedziony. Musiał
się poużalać sam nad sobą. Otworzył głośno drzwi samochodu, zatrzasnął je z

background image

nadmierną siłą, a potem zaciśniętą pięścią uderzył w kierownicę, jakby chciał ją
ukarać. Ukarał jedynie własną rękę. Zaklął dosadnie i poczuł się lepiej. Do diabła,
zdobył przecież nad Sandy przewagę.

Coś dla odprężenia, czyż nie tak pomyślał o niej na samym początku? Ładna,

nieskomplikowana, swojska blondyneczka z baru. Czy można aż tak się pomylić? W
schowku pod tablicą rozdzielczą leżała paczka prezerwatyw, kupiona na dzisiejsze
spotkanie, i pokpiwała sobie z niego. Mógłby je nadmuchać helem i zawiesić na
antenie radiowej! Miałby z nich przynajmniej jakiś pożytek. Może powinien to zrobić.
Niech świadczą o jego głupocie!

To, co zrobił, nie pasowało do niego. Doskwierało mu coś znacznie bardziej

dotkliwego niż nie zaspokojone pożądanie. Gdyby chodziło wyłącznie o seks,
znalazłby sobie nowego kociaka po tej wspólnej z Cassaundrą wyprawie do kina, gdy
bawiła się z nim w kotka i myszkę. To jego cholerne szczęście – wpadł po uszy.

Cassaundra miała rację, gdy mówiła o przedstawieniu. W przytulnym domu Marcii

z łatwością weszli w rolę dobranych małżonków, którzy układają dzieci do snu, a
potem z kieliszkiem wina sadowią się na kanapie. Fantazje!

Przekręcił wściekle klucz w stacyjce swego mustanga i z piskiem opon ruszył z

parkingu. Do diabła z tą jej erotyczną grą w chowanego! Czy fantazje to coś złego?
Nikt przecież nie zakłada, że fantazje będą trwały wiecznie, z fantazji trzeba czerpać
jak najwięcej przyjemności, póki trwają.

Dlaczego więc nie zawrócisz i nie podzielisz się z nią swymi drogocennymi

myślami? – pytał go jakiś wewnętrzny głos.

Dlatego, że uzna cię za szaleńca. Dlatego, że to do niczego nie doprowadzi.

Dlatego, że gdy ona spojrzy tym swoim nieobecnym wzrokiem, zapomnisz, co miałeś
jej powiedzieć i tylko będziesz chciał ją wziąć w ramiona.

A może ona ma rację? Może rzeczywiście obudziliby się rozczarowani, że to

wszystko było tylko fantazją?

A może wprost przeciwnie? Może obudziliby się i doszli do wniosku, że to wcale

nie jest fantazja? Bał się takiej ewentualności, ale jednocześnie wydała mu się ona
pociągająca. Musiał być jakiś powód, dla którego wracał do tej dziewczyny. Mógł
przecież powiedzieć: „Do diabła z nią” i znaleźć sobie kogoś bardziej uległego. Czy
to miłość? Westchnął. Jeśli nie miłość, to w takim razie musiał to być masochizm.

ROZDZIAŁ 8

„Drogi Sloanie!
Może miło ci będzie usłyszeć, że obecne pokolenie dzieci potrafi się zachwycić

kanapkami z motylem Jeremiasza Rybaka i że Prawdziwi Mężczyźni równie dobrze
zmieniają pieluszki, jak zapobiegają wybuchowi pożaru. Niestety, Prawdziwi
Mężczyźni nie są zbyt odporni na seksualne frustracje, więc być może nie zostanę
zaproszona do jego mieszkania, by obejrzeć kolekcję kart baseballowych. Uściski.

Cassaundra”

background image

Nigdy go już więcej nie zobaczysz, powtarzała sobie Cassaundra może z tysiąc

razy w ciągu ostatnich dwóch dni. Podobnie bezsensownie wmawiała sobie, że tak
jest lepiej, uczciwiej w stosunku do Chucka. A mimo to, nie zważając na głos
rozsądku, wyczekująco patrzyła co chwilę na drzwi. Telefon w barze nie dzwonił zbyt
często, ale gdy tylko się odezwał, Cassaundra natychmiast podnosiła słuchawkę,
mając nadzieję, że usłyszy głos Chucka. Dotychczas jednak dzwonili wyłącznie
klienci, pytając o godziny otwarcia baru, oferowane produkty i ceny.

Cassaundra nigdy nie rozmawiała z Chuckiem przez telefon. Mieli tyle

wyjątkowych przeżyć w ciągu tych paru dni, że nie starczało im czasu na zwykłe
sprawy.

Minęło pięć dni, w tym nieznośnie długi weekend, a dzwonek u drzwi baru ani

razu nie obwieścił przyjścia Prawdziwego Mężczyzny. We wtorek, kiedy Cassaundra
po raz pierwszy od ponad tygodnia miała wolne, zdecydowała, że nie będzie siedzieć
w domu i tonąć w melancholii. Postanowiła zwiedzić miejscowe muzea, poświęcając
większość dnia naukom przyrodniczym, przestrzeni kosmicznej, historii Florydy i
sztukom pięknym. Wracając do domu wstąpiła do szklarza, by dowiedzieć się, czy
nadszedł zamówiony przez nią blat do stołu.

Gdy sprzedawca ostrożnie umieszczał owalny blat w jej samochodzie między

przednimi a tylnymi siedzeniami, Cassaundra przypomniała sobie, jak doskonale
bawiła się z Chuckiem, gdy malowali razem stół. Przez krótką chwilę zastanawiała
się, jak sama poradzi sobie z wyjęciem tej ciężkiej szklanej tafli.

Uruchomiła silnik i wtedy dostrzegła chińską restaurację w niedalekim sąsiedztwie

szklarza. Oferowano w niej między innymi dania na wynos. Cassaundra pomyślała, że
to świetny pomysł na spędzenie wieczoru – klapnąć sobie na kanapie i jeść gotowe
dania z papierowych pudełek.

Serce skoczyło jej z radości, gdy wjeżdżając na parking przed domem poznała

stojącego tam już forda mustanga. Chuck siedział na podwórku obok skrzynek na listy
i przyglądał się Cassaundrze idącej po chodniku. Czuła ulgę i radość, że go widzi, ale
równocześnie była zażenowana – nadal miała w pamięci ich rozstanie.

Gdy otwierała drzwi, Chuck wziął ją pod łokieć. Powoli odwróciła głowę i

spojrzała na niego. Patrzył jej w twarz, jakby koniecznie chciał zapamiętać jej rysy.

– Poszedłem do baru, ale ciebie tam nie było, więc... – Wziął głęboki oddech. –

Tęskniłem za tobą.

Cassaundra nie odpowiedziała. Weszła do mieszkania i gestem ręki zaprosiła

Chucka do środka. Poszła dalej w kierunku kuchni i postawiła na bufecie pudełka z
chińskim jedzeniem, zastanawiając się, co ma odpowiedzieć.

Chuck szedł tuż za nią. Otoczył ją rękoma i przyciągnął do siebie.
– Nie mogłem w nocy zasnąć. Cały czas pamiętałem zapach twoich włosów –

powiedział, zanurzając w nich twarz.

Wszystkie rozsądne postanowienia, jakie Cassaundra poczyniła w ciągu ostatnich

dni, stopniały jak podgrzany wosk pod wpływem tych słów, których tak bardzo
potrzebowała. Chuck gładził ją po karku. Powoli odprężała się, opierając plecy o jego
twardą pierś.

– Powiedz mi, że też za mną trochę tęskniłaś – poprosił.
– Bardziej niż trochę – odrzekła.
– Chciałbym zjeść z tobą obiad... za godzinę mam spotkanie. – Przycisnął ją

mocniej. – Och, Sandy, nie myślmy o obiedzie. Porozmawiajmy.

– Mam tu dosyć jedzenia dla dwojga. Jeśli lubisz chińszczyznę.
Chuck przeniósł szklany blat do mieszkania i umieścił go na stole. Z pewnej

odległości oboje z Cassaundrą podziwiali ukończone dzieło.

– Dobrze, że bierzesz udział w inauguracyjnym posiłku na stole, przy którym tyle

background image

się napracowałeś – powiedziała później, gdy już usiedli i nakładali sobie potrawy na
talerze.

– Jestem tu, bo chciałem być z tobą, a nie dlatego, że pomalowałem ten stół –

odrzekł, patrząc na nią z niezwykłą szczerością.

Milczała, grzebiąc w ryżu, potem odłożyła widelec i odsunęła talerz. Chuck zrobił

to samo. Wstał, podszedł do niej, podniósł do góry i wziął w objęcia. Przywarł do jej
ust, domagając się kapitulacji. Skapitulowała. Poznał to po sposobie, w jaki rozsunęła
wargi. Przywarła całym ciałem do jego ciała, dłońmi gładziła jego plecy.

Przesunął wargi do jej ucha i powiedział:
– Przez całe pięć dni usiłowałem cię zapomnieć. To była zwykła strata czasu.

Mogliśmy spędzić go razem, gdyby nie moja nadwrażliwość.

Cassaundra przycisnęła czoło do jego piersi i westchnęła.
– Nie mów tak, Chuck. Twoje oczekiwania nie były specjalnie wygórowane.

Przyczyna leży we mnie. Są pewne powody, których...

Zaczął pocierać podbródkiem o jej głowę, a potem nakrył wargami jej usta.
– Nie chcę nic o nich słyszeć, dopóki nie będziesz gotowa. – Z żarliwością

popatrzył jej prosto w oczy. – Już dawno temu przekonałem się, że jeśli na coś warto
poczekać, należy czekać. Chcę poczekać na ciebie.

Och, Chuck, pomyślała Cassaundra, czując pod powiekami kłujące łzy, nawet nie

zdajesz sobie sprawy, co cię czeka.

– Lepiej skończ obiad, bo pójdziesz głodny na to swoje spotkanie – powiedziała z

lekkim uśmiechem.

– Nie jadłem dziś nawet śniadania. Nie zależy mi na obiedzie. W tej chwili zależy

mi tylko na tobie. Gdybym się wcześniej nie zobowiązał, opuściłbym to spotkanie. –
Nagle uśmiech przebiegł po jego twarzy. – Sandy, chodź ze mną.

– Dokąd?
– To zebranie naszego kółka literackiego. Spodobają ci się ludzie. A oni...
– Kółko literackie?
– No, oczywiście, nie możesz wiedzieć, o czym mówię. Jesteśmy pisarzami i

spotykamy się, by krytykować wzajemnie swoje prace. Rozumiesz, szukamy słabych i
mocnych punktów.

– Chodzi o artykuły prasowe?
– Nie, Sandy, zajmuję się również literaturą. Pracuję nad powieścią

detektywistyczną.

– Sensacja? – spytała niedowierzająco.
– Rodzaj powieści sensacyjnej. Zagadka kryminalna. Protagonistą, to znaczy

główną postacią, jest detektyw.

– Słyszałam już kiedyś ten termin – odparła ubawiona jego żarliwością.
A więc pracował nad powieścią! Mogła się domyślić, że to jakiś kryminał. Typowo

amerykańska, męska forma literatury. I należał do kółka literackiego. Zaciekawiło ją,
jacy są ci piszący przyjaciele. Dotychczas działalność wydawniczą znała wyłącznie z
drugiej strony.

– Czy myślisz, że to byłoby w porządku?
– Naturalnie – zapewnił. – Nawiasem mówiąc, w ubiegłym tygodniu wysunąłem

taką propozycję, gdy usłyszałem, jak układasz wiersze dla dzieci. Jedna z kobiet w
naszej grupie jest poetką...

– Chuck, przecież „Robyn, Robyn włosy swe zdobi” nie można nazwać poezją.
– Ale widać w tym pewien talent. Może powinnaś spróbować...
– Pisałam kiedyś wiersze – przyznała.
– To wspaniale!
– Dla mnie to była zawsze bardzo osobista sprawa. Nie sądzę, że mogłabym

background image

komuś...

– Nie musisz niczego pisać. Po prostu przyjdź na spotkanie. Podziel się z nami

swoimi opiniami. Czasami w dyskusji gubimy się w szczegółach technicznych, tracąc
z oczu ogólny obraz.

– Zgoda, skoro tak sądzisz – powiedziała.

Amanda Keese, gospodyni, miała na sobie powłóczysty kaftan upstrzony dużymi,

wielobarwnymi, tropikalnymi kwiatami. Była promienna i pogodna jak wzór na jej
sukni. Śmiała się nieustannie, obejmowała Chucka serdecznie, a Cassaundrę
przywitała tak, jakby była jej córką wracającą do domu po długiej nieobecności.
Mówiąc wymachiwała rękoma ozdobionymi bransoletkami i wokół siebie rozsiewała
intensywny zapach perfum.

– Co piszesz, Sandy? – spytała, otaczając Cassaundrę ramieniem.
– Przyszła tu dzisiaj, by się tylko przyjrzeć – wyjaśnił Chuck. – Ale próbuje pisać

wiersze.

– Poezja! Muzyka dla duszy – powiedziała Amanda.
– Mogłabyś wykorzystać wiersze Sandy na swoich lekcjach – rzekł Chuck. –

Oczarowała swymi rymowankami moje kuzynki. Amanda uczy w drugiej klasie –
wyjaśnił Chuck. – I pisze horrory w stylu Stephena Kinga.

– Ciekawa kombinacja – powiedziała Cassaundra.
– To zaskakujące, jak inspirująca może być praca z siedmioletnimi dzieciakami –

odparła Amanda. Uniosła ręce, słysząc dzwonek do drzwi. – Wzywają mnie
obowiązki. Chuck, przedstaw Sandy Freda i Darlene.

Okazało się, że Fred pracuje nad powieścią o tragicznej katastrofie lotniczej.
– Nie wszyscy zajmujemy się literaturą ponurą i krwawą – powiedziała Darlene,

drobna, srebrnowłosa, atrakcyjna kobieta. – W swojej powieści podejmuję temat
stosunków międzyludzkich w późniejszym wieku. Rozumiesz, dorosłe dzieci godzą
się ze swymi rodzicami.

– Darlene jest naszą sztandarową literatką – wyjaśnił Chuck. – Niezupełnie

aprobuje naszą komercyjną prozę.

– Zanim uda mi się cokolwiek opublikować, będziesz już bogaty i sławny –

zażartowała Darlene. – A jeśliby mi się to udało, ty wtedy będziesz znacznie bogatszy
i słynniejszy ode mnie.

– Ale ciebie będą uwielbiali krytycy – droczył się Chuck.
Mówili do siebie z poufałością świadczącą o tym, że od dawna się znają.

Cassaundra czuła się dobrze w ich towarzystwie.

– Czyżby ktoś tu wspominał literaturę komercyjną? – spytała kobieta w wieku

Cassaundry. Wyciągnęła prawą rękę. – To moja specjalność. Cześć, nazywam się
Barb Polly, w przyszłości wielka dama skandalu, seksu, bogactwa i blichtru.

– Nie wiemy, jak mamy rozruszać naszą Barb. Jest taka nieśmiała i skromna –

ironizował Fred.

– Cóż, jeśli ja sama bym w siebie nie wierzyła, kto uwierzy we mnie? – Spojrzała

na Cassaundrę. – Uważają, że jestem niespełna rozumu: wierzę, że gdy o czymś
intensywnie myślę, wówczas to się spełni. Codziennie widzę oczami duszy, jak
podpisuję egzemplarze swojej ostatniej książki na eleganckim wieczorze
promocyjnym. Nabrzeże w Palm Beach, pokład jachtu, apartament na dachu
wieżowca w Nowym Jorku. Wyobrażasz to sobie?

Cassaundra potaknęła zachęcająco głową.
– To pomaga przezwyciężyć strach – ciągnęła Barb. – Strach przed porażką, strach

przed sukcesem. Kiedy w myślach wierzę, że to wszystko już nastąpiło, nie
odczuwam więcej strachu.

background image

– To ciekawe podejście – stwierdziła Cassaundra. Pomyślała, że Barb Polly ma

rzeczywiście zadatki na „wielką damę”. Wysoka, smukła, o jasnokasztanowych
włosach i zawadiacko wyszarpanej grzywce, miała na sobie błyszczącą, oliwkową
bluzkę przepasaną zieloną szarfą oraz pomarańczową krótką spódnicę, odsłaniającą
długie, szczupłe nogi.

Przechyliła na bok głowę i popatrzyła uważnie na Cassaundrę.
– Czy myśmy się już gdzieś nie spotkały? Wydajesz mi się znajoma.
– Sandy przeprowadziła się właśnie z Nowego Jorku – wtrącił Chuck.
– Pracuję w „Le Yogurt”. Może tam mnie widziałaś – powiedziała Cassaundra.

Poczuła, że wilgotnieją jej dłonie, a twarz blednie. Miała nadzieję, że Chuck tego nie
zauważył.

– To nie to – stwierdziła Barb, przyglądając się nadal twarzy Cassaundry. – Och,

nie będzie mi to dawało spokoju, zanim nie przypomnę sobie, do kogo jesteś
podobna.

– Skoro już się zebraliśmy, usiądźmy i zacznijmy czytanie – zaproponowała

Amanda.

– Tak, pani Keese – odparli wszyscy jednocześnie, najwyraźniej stosując tę

formułkę nie po raz pierwszy. Amanda podparła się rękami pod boki i popatrzyła na
swych gości z miną damy klasowej.

– Amanda jest naszym autorytetem i trzyma nas w ryzach – powiedział Chuck

scenicznym szeptem.

– Ktoś musi to robić – odparowała Amanda. – Do roboty, moi mili. Nadszedł czas

szampana i łez. Fred?

Fred poruszył się niespokojnie w fotelu.
– Nadal czekam na wiadomość od swego agenta – powiedział nieśmiało.
– Na litość boską, Fred – rzekła Barb. – Nie miałeś jeszcze żadnej wiadomości?!

Ile to już trwa?

– Trzy i pół miesiąca – westchnął Fred posępnie. Chyba będę musiał napisać do

nich i zapytać, co się, do diabła, dzieje.

– Trzy i pół miesiąca – powtórzyła Cassaundra.
– Do mnie należy rekord – rzekła Darlene. – Trzynaście miesięcy. Ale w moim

przypadku chodzi o wydawcę.

– A wy cierpliwie czekacie? – spytała z niedowierzaniem Cassaundra. – Dlaczego

znosicie taką sytuację? Dlaczego nie wycofacie rękopisów?

– Brak wiadomości jest dobrą wiadomością – rzekła Amanda. – Dopóki rękopis

nie został odrzucony, jest nadzieja, że będzie przyjęty. A jeśli chodzi o agentów... gdy
masz własnego agenta, jesteś o krok bliżej do publikacji. Wielu wydawców nie
przyjmuje rękopisów, które nie pochodzą od agentów.

– Rozumiem – rzekła Cassaundra.
Rozumiała, doskonale rozumiała. Z całą wyrazistością przypominała sobie, jak w

wydawnictwie Quill toczono walkę na temat otwartej polityki. Gdyby nie upór i
konsekwencja Sloana, wydawnictwo już dawno ograniczyłoby się do rozpatrywania
tylko tych utworów, które pochodzą od agentów, i Cassaundra nigdy nie odkryłaby
„Niewinnych i namiętnych” w stosie rękopisów zakwalifikowanych jako
sentymentalne historyjki. Rozumiała obsesyjne przywiązanie Sloana do tradycji, ale
do tej chwili nigdy nie zdawała sobie sprawy z wszystkich następstw strategii, której
był zwolennikiem.

– Chuck, a ty czego dokonałeś? – spytała Amanda.
– W tym tygodniu ukończyłem rozdział. Przyniosłem go ze sobą i mam zamiar

przeczytać wam jedną scenę. Nie mogę sobie z nią poradzić. – Pochylił się i szepnął
Cassaundrze do ucha: – Każda kobieta w mojej opowieści ma jasne włosy i niebieskie

background image

oczy.

Cassaundra z zadowolonym uśmiechem otarła się ramieniem o Chucka. To

wspaniałe. Był tak samo nieszczęśliwy jak ona.

– Barb? – pytała dalej Amanda.
Barb założyła prawą nogę na lewą. Na kostce miała wytatułowaną tęczę i

jednorożca.

– Napisałam kolejne czterdzieści stron.
– Czterdzieści stron! – zawołał Fred. – Jak potrafisz tego dokonać mając dwie

posady?

– Koncentruję się – odparła Barb. – Gdybym nie mobilizowała się, nigdy niczego

bym nie napisała. Przyniosłam scenę, którą chcę wam przeczytać.

– Na pewno erotyczną – wysunął przypuszczenie Chuck.
– To się dobrze sprzedaje – stwierdziła Barb.
– Czy masz agenta? – spytała Cassaundra.
– Nie. Nie mam zamiaru tracić czasu na upychanie książki, która nie jest jeszcze

napisana. Kiedy ją ukończę, zrobię piętnaście kopii i roześlę po wydawnictwach.
Będę martwiła się o swego agenta, gdy dostanę jakąś propozycję. Nienawidzę czekać
– ciągnęła Barb. – Najgorsze, co mi się może przydarzyć, to otrzymanie kilku
propozycji.

– Masz jedną szansę na trzy tysiące, że twój rękopis zostanie wyłowiony ze sterty

romansideł – powiedział Fred.

– Powiodło się to w przypadku „Niewinnych i namiętnych” – odrzekła Barb. – Ta

dziwka Snow szukała złotej żyły i znalazła ją. Jeśli mogło to się przydarzyć Helen
Ackroyd, może to się również przydarzyć Barb Polly.

Cassaundra poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. „Ta dziwka Snow”? Czy w ten

sposób jest postrzegana? W zasadzie, doszła do wniosku, to uczciwsze niż
niesympatyczny obraz amerykańskiej księżniczki, jaki wylansowały pisma brukowe.

– Darlene? – pytała Amanda.
– Dostałam liścik odrzucający mój rękopis, ale ukończyłam szósty rozdział i chcę

przeczytać jedną scenę.

– Ja natomiast napisałam dwa rozdziały i mam dla was coś kapitalnego –

powiedziała Amanda.

– Czy będzie to o ludziach, czy o owłosionych warzywach? – wtrąciła Barb.
– Słuchajcie tylko.
Amanda podniosła okulary, które dotychczas zwisały jej na złotej elastycznej

tasiemce, umieściła je na czubku nosa i zaczęła czytać swój rękopis.

– Kto następny? – zachęcała Amanda, wysłuchawszy rad i opinii zgromadzonych.
– Ja spróbuję – odparła Barb.
Jeśli prawdą jest, że dzięki erotyce książki dobrze się sprzedają, to Barb powinna

rzeczywiście święcić triumf. Jej opowieść dotyczyła twardych ciał i miękkiej
moralności. Gdy przeczytała swój kawałek, w pokoju zapanowała przedłużająca się
cisza.

– Właściwie, czy jest fizycznie możliwe, by dwoje ludzi robiło to na krześle? –

spytał Fred i wybuchnął śmiechem, gdy zebrani zaczęli wydawać okrzyki jak
widzowie na nieudanym spektaklu.

Barb schwyciła z kanapy poduszkę i rzuciła nią we Freda.
– Ty chyba nigdy nie zapomnisz tej sceny na krześle?
Początkowo Cassaundra nie zrozumiała, o co chodziło Fredowi. W rękopisie Barb

nie występowało żadne krzesło. Po chwili zrozumiała jednak, że sprawa krzesła była
starym dowcipem w tym towarzystwie. Ile trzeba czasu, by w gronie ludzi tak różnych
wyrosła taka zażyłość? Musi zapytać potem Chucka, od jak dawna się wszyscy

background image

spotykają.

– A ty, Chuck? – spytała Amanda.
– W tej scenie detektyw spotyka żonę zamordowanego mężczyzny. Jest jedną z

podejrzanych osób – wyjaśnił. Potem czytał przez jakieś pięć minut, a gdy skończył,
opuścił rękopis na kolana.

– Nie mam przekonania do ogólnego kształtu tej sceny. Myślicie, że jest w

porządku?

Cassaundra odczuła, jak jego ciało napina się lekko, i poznała, że jest

zaniepokojony. Dziwna nadwrażliwość u mężczyzny zazwyczaj tak pewnego siebie.
Mimowolnie wstrzymała oddech, czekając na reakcję grupy, i miała nadzieję, że
przyjaciele Chucka będą wobec niego taktowni.

– O ile dobrze zrozumiałam, między tym detektywem i wdową zaczyna rozwijać

się romans – powiedziała Amanda.

– Było coś takiego – przyznał Fred. – Jakieś erotyczne napięcie.
– Brawo! – wtrąciła Barb. – Nie przypominam sobie, żebyś przedtem napisał

jakąkolwiek scenę romantyczną.

– Czy nie niepokoi was, że ona dopiero co owdowiała, a jest tak wyraźnie...

zainteresowana? – spytała Darlene.

– Ten jej mąż to musiał być palant. W końcu przecież ktoś go zamordował... –

stwierdziła Barb.

– To, że jej mąż nie był świętym, nie usprawiedliwia jej flirtu, praktycznie zanim

jeszcze jego ciało ostygło.

– Jego ciało już było zimne, zanim wykitował – parsknęła Barb.
– Zwykła przyzwoitość wymaga pewnego okresu żałoby – stwierdziła Darlene. –

Ta kobieta nie wywoła sympatii czytelników, jeśli nie będzie zachowywała się jak
należy po śmierci męża.

– Ona nie zrobiła niczego zdrożnego – rzekła Amanda. – Ponieważ wszystko

opowiedziane jest z punktu widzenia detektywa, poznajemy głównie jego reakcje.
Chuck, może mógłbyś osłabić tę scenę, zarysować tylko nieco atmosferę i stonować
postać tej kobiety. Może niech będzie bardziej zatroskana.

– Spróbuję – przytaknął Chuck. – A co ty o tym myślisz? – spytał, zwracając się

niespodziewanie do Cassaundry.

– Ja... przyszłam tu tylko, by posłuchać... nie znam się.
– Potrzebne jest nam świeże spojrzenie – wtrąciła Barb. – Powiedz mu, co o tym

sądzisz.

– Czy w tym opowiadaniu ważne jest, że bohaterka to wdowa po zamordowanym?

– spytała Cassaundra.

– Mogłaby być jego rozwiedzioną żoną związaną z nim interesami –

zaproponowała Barb.

– Wówczas kwalifikowałaby się nawet jeszcze bardziej do ścisłej grupy

podejrzanych – zauważyła Amanda. Chuck nieoczekiwanie pocałował Cassaundrę w
policzek.

– Jesteś geniuszem!
– Przypomina trochę wdowę z twojego opowiadania – rzekł Fred chichocząc.
Chuck stwierdził, że jest w centrum zainteresowania, i zaczerwienił się, co jeszcze

bardziej wzruszyło Cassaundrę. Jeśli dotychczas nie była całkowicie pewna, czy jest
w niej zakochany, to teraz wszelkie wątpliwości zniknęły, gdy patrzyła na rumieniec
pełznący po jego karku i malujący mu uszy czerwienią.

– Spokój, dzieciaki – poprosiła Amanda. – A ty, Darlene, co przyniosłaś?
To, co zaprezentowała Darlene, było czystą magią – poezją ubraną w formę prozy.

Gdy postacie jej powieści ożyły, wszyscy zamilkli, a kiedy Darlene odłożyła rękopis,

background image

w pokoju panowała kompletna cisza.

– Czy ta scena jest typowa dla twojej powieści? – spytała Cassaundra, starając się

otrząsnąć z porażającego ją zachwytu.

– To, co Darlene pisze, jest zawsze tak dobre – powiedziała Amanda. – Nie wiem,

jak to się stało, że do tej pory nie została „odkryta”.

– Wszystko przez sklepikarskie podejście ludzi z Nowego Jorku – stwierdził Fred.

– Darlene nie może znaleźć wydawcy, bo nie ma swojego agenta, a nie może znaleźć
agenta, bo do tej pory niczego nie opublikowała. Nikt nie chce ryzykować współpracy
z taką osobą.

– To zbrodnia – rzekła Cassaundra.
Wszyscy członkowie kółka literackiego uśmiechnęli się dobrodusznie, słysząc taką

naiwność. Cassaundra odczuła całą ironię tej sytuacji. Gdyby wiedzieli, kim jest
naprawdę – „tą dziwką Snow”, wnuczką magnata prasowego Nathana Granda,
którego ojciec założył wydawnictwo Quill odnosiliby się do niej z obawą i
szacunkiem. A mimo to rzeczywiście była tak naiwna, jak przed chwilą
zademonstrowała. Jej kontakty z pisarzami ograniczały się do wymiany listów,
rozmów telefonicznych i kilku bezpośrednich spotkań z autorami, którzy
współpracowali z wydawnictwem Quill.

Znała historie początkujących pisarzy, ale nigdy nie patrzyła na ten problem z

punktu widzenia losu pojedynczego człowieka. Wydawcy przed rozmową z pisarzami
mówili często, że należy się „uzbroić”. Teraz dla Cassaundry powiedzenie to nabrało
nowego znaczenia, gdy uświadomiła sobie, z jaką niecierpliwością pisarz oczekuje
publikacji swej książki. Przypomniał jej się stary dowcip opowiadany w redakcjach.
Jak to wydawca idzie do toalety, a pod drzwi klozetu ktoś wsuwa mu rękopis z
liścikiem zaczynającym się od słów: „Jeśli nie jest pan zbyt zajęty”. Cassaundra
wyobraziła sobie desperację autora, która przywiodła go do podobnej bezczelności, i
dowcip ten nie wydał się jej już taki śmieszny.

– Czy macie jeszcze jakieś uwagi? – spytała Amanda.
– Taką, że najchętniej wydrapalibyśmy Darlene oczy, gdyż żaden człowiek nie ma

prawa być aż tak utalentowany – odparła Barb. – Ale chyba nie o to ci chodziło.

– Podam kawę, zanim ulegniemy naszym pierwotnym instynktom – rzekła

Amanda, wstając z fotela.

– Lubię ulegać swym pierwotnym instynktom – powiedziała Barb. – Na ogół jest to

zdrowe.

– Nie obawiaj się, Darlene – wtrącił Fred. – Ja i Chuck będziemy cię bronić, jeśli

ona zaatakuje.

Przy kawie i ciasteczkach Cassaundra dowiedziała się, że wieczorami Barb pracuje

jako kelnerka w popularnym klubie, a w ciągu dnia prowadzi zajęcia z aerobiku. Fred
zatrudniony jest przy obsłudze odrzutowców na prywatnym lotnisku. Darlene była
pielęgniarką. Wyszła za mąż za lekarza i wiele lat pracowała jako wolontariuszka w
szpitalu. Od pięciu lat jest wdową, a pisarstwem zajmuje się od dwudziestu.

Cała grupa spotyka się od trzech lat. Chuck dołączył do nich w ubiegłym roku i

dopiero stawia pierwsze kroki.

– Początkowo podchodziliśmy do niego ostrożnie – wyjaśnił Fred. – Jest

dziennikarzem, a wszyscy wiedzą, że dziennikarz nie może zostać prawdziwym
pisarzem – dodał ironicznie. – Ale zadziwił nas i świetnie daje sobie radę.

– Fred, przestań dogadywać Chuckowi – upomniała go Amanda. – Następnym

razem nie zechce przyprowadzić Sandy.

– Ciągle usiłuję sobie przypomnieć, dlaczego twoja twarz wydaje mi się znajoma –

rzekła Barb.

– Mam typową twarz, a takie na ogół wydają się znajome – odparła lekko

background image

Cassaundra.

Zauważyła wcześniej masywne pianino stojące w salonie i by zmienić temat

rozmowy, zapytała Amandę o jego dzieje.

– Należało do mojej babki – zaczęła Amanda. – Prezent ślubny od mojego dziadka.

Wszystkie rzeźbione detale i inkrustacja to ręczna robota. Chciałabyś przyjrzeć się z
bliska?

Cassaundra podeszła z gospodynią do pianina. Przejechała opuszkami palców po

wypukłościach rzeźbionego rysunku.

– Jakie mistrzostwo. Prawdziwa kość słoniowa – powiedziała, dotykając

pożółkłych klawiszy.

– Wykonano to w czasach, gdy nikt jeszcze nie myślał o słoniach jako o

wymierającym gatunku – rzekła Amanda. – Moja babka wspaniale grała. Niestety,
talent nie przeszedł na następne pokolenia. A ty potrafisz grać?

– Ja... już kilka miesięcy nawet nie...
– To pianino stoi nietknięte od dłuższego czasu, jedynie odkurza się je i woskuje.

Proszę cię, zagraj.

Cassaundra wysunęła stołek. Była zdziwiona, że ma ochotę na grę. Przez te

wszystkie lata przymusowych ćwiczeń, wysłuchiwania zjadliwych uwag ojca
wyrażającego bezgraniczne rozczarowanie, że jego córka nie wykazuje
spodziewanego talentu, Cassaundra żywiła do muzyki zarówno miłość, jak i
nienawiść. Przez parę miesięcy po ostatnim katastrofalnym egzaminie nie zagrała ani
jednej nutki. Potem, stopniowo, zaczynała odnajdywać w muzyce psychiczne
odprężenie. Grała to, co chciała, i wtedy, kiedy chciała. Jej niechęć mijała, gdy nie
było już przymusu. Zaczęła doceniać muzykę, w której znajdowała ujście dla swych
emocji.

Nie zastanawiając się nawet, zaczęła grać „Dla Elizy”. Zatraciła się w pięknej

melodii i nie zwracała uwagi na to, czy gra bezbłędnie. Pochłonęła ją sama muzyka i
nie zauważyła nawet, że pozostali stanęli obok pianina. Gdy przebrzmiały ostatnie,
spokojne, miękkie dźwięki utworu, wszyscy zaczęli entuzjastycznie klaskać.
Cassaundra zamarła na chwilę, przypominając sobie ojca stojącego twarzą do
audytorium i przyjmującego aplauz publiczności – pożywkę dla jego kruchej
osobowości. Potem wszyscy naraz zaczęli coś mówić i Cassaundra odzyskała
poczucie rzeczywistości.

– Grasz z takim uczuciem – zawołała Darlene. – Sam Beethoven byłby

zadowolony.

– Beethoven był przecież głuchy, prawda? – odrzekła Cassaundra.
– Od śmierci mojej babki nikt nie grał tak świetnie na tym pianinie – powiedziała

Amanda. – Proszę, zagraj jeszcze coś.

– Nie jestem pewna, czy zdołam sobie cokolwiek przypomnieć – skłamała

Cassaundra.

– Mam śpiewniczek z nutami. Będziemy śpiewać przy twoim akompaniamencie.
Po kilku minutach wszyscy z werwą wykonywali zabawne ludowe piosenki.

Darlene miała znośny sopran, Barb i Amanda – alty, Fred zadziwiający tenor, a
Chuck... no cóż, Chuck robił, co mógł, by dotrzymać innym kroku mimo zupełnego
braku słuchu. Najwyraźniej jego ulubioną piosenką było „Zabierz mnie na mecz”.

Przerobili cały śpiewniczek i wtedy ktoś zauważył, że jest już północ. Następnego

dnia wszyscy musieli wstać rano do pracy, przerwano więc spotkanie i zaczęto się
rozchodzić, przypominając sobie wzajemnie, że do kolejnego spotkania należy
solidnie popracować. Amanda nalegała, żeby Cassaundra przyszła jeszcze kiedyś
zagrać na pianinie, a potem nastąpiły nieuniknione pożegnalne formułki: „Miło mi
było cię poznać” i „Dziękujemy za grę”.

background image

– Zrobiłaś na wszystkich duże wrażenie – stwierdził Chuck w drodze do

samochodu.

– Było tak wesoło – odparła Cassaundra. – Polubiłam twoich znajomych.
– Sprawiłaś, że gotowi byli jeść z twej utalentowanej rączki – powiedział Chuck. –

Dlaczego nie powiedziałaś mi, że potrafisz tak dobrze grać?

– Nigdy nie poruszaliśmy tego tematu – odrzekła Cassaundra.
– Ale w twoim życiu musiało to mieć duże znaczenie. Z pewnością przez wiele lat

brałaś lekcje muzyki.

– Mój ojciec uważał, że każda młoda kobieta powinna otrzymać klasyczne

wychowanie – wyjaśniła pogodnie. Jeśli w najbliższym czasie usłyszy o niewielkim
trzęsieniu ziemi w Nowym Jorku, prawdopodobnie będzie ono spowodowane tym, że
mistrz Snow przewrócił się w grobie, gdyż jego córka grała utwory z mieszczańskiego
ś

piewnika.

– Masz widoczny talent.
– Ledwo widoczny.
– Widziałaś reakcję moich przyjaciół.
– Tworzycie wspaniałą grupę – powiedziała Cassaundra. – Zrobiło na mnie

wrażenie to, w jaki sposób wzajemnie się wspieracie.

– Jeśli kiedykolwiek ukończę moją książkę, to tylko dzięki temu, że to oni

prowadzili mnie krok po kroku. A co ty myślisz o scenie, którą przeczytałem? –
zapytał po chwili wahania.

– Ma w sobie coś – powiedziała Cassaundra.
– To taktowny sposób, by uniknąć wyrażenia własnej opinii.
– Mówię serio. Ma w sobie coś. Musisz tylko trochę bardziej przemyśleć sytuacje i

postacie swych bohaterów.

– Szybko przesiąknęłaś tym żargonem – stwierdził. – Zaczynasz mówić jak

wydawca.

Cassaundra poczuła, jakby ją ktoś dźgnął w kark.
– Pytałeś mnie o zdanie.
– Nie miałem zamiaru na ciebie napadać – powiedział Chuck po chwili milczenia.

– Chyba chciałem ściąć posłańca za to, że przynosi złe wieści.

– Nie było żadnych „złych wieści” – odparła.
– ”Ma w sobie coś” w przeciwieństwie do „jest dobra” – zaprotestował Chuck.
– Miałeś problemy z tą sceną. Czyż nie dlatego przeczytałeś ją na zebraniu kółka,

by usłyszeć opinie przyjaciół?

– Popatrz, dogadujemy sobie z powodu mojej urażonej ambicji – powiedział

Chuck z westchnieniem. – Masz oczywiście rację. Jednak gdy coś tworzysz,
traktujesz to jak własne dziecko, fragment siebie samego. Chcesz więc, by było
doskonałe i żeby każdy przyjmował to w taki sposób, jak ty sam. Fred natychmiast
zrozumiał, że elementy miłosne w mojej książce mają swój odpowiednik w moim
ż

yciu.

Wzruszona Cassaundra nie odpowiedziała nic, uśmiechnęła się jedynie, a potem

obserwowała Chucka, który ze skupieniem patrzył na drogę. Chciałaby zapomnieć o
swych wyrzutach sumienia.

background image

ROZDZIAŁ 9

„Drogi Sloanie!
Prawdziwy Mężczyzna pisze powieść detektywistyczną – bo cóż by innego? To

przecież najbardziej amerykański i męski typ literatury. Kobieta, w której kocha się
jego bohater, jest bardzo podobna do mnie. Byłam z nim na spotkaniu kółka
literackiego. Jedna z pisarek pracuje nad piękną powieścią psychologiczną.
Zastanawiam się, w jaki sposób skłonić ją do współpracy z naszym wydawnictwem,
ż

eby nie zorientowała się, że jestem „tą dziwką Snow”. Uściski.

Cassaundra PS. Prawdziwy Mężczyzna fałszuje. Czyż to nie wspaniałe?”

„Kobieta, w której kocha się jego bohater”. Sformułowanie to uporczywie

pobrzmiewało w mózgu Cassaundry – natrętny refren przypominający jej, jakiego
bigosu narobiła.

Czajnik zagwizdał i Cassaundra zalała wrzątkiem torebkę herbaty ziołowej o

nazwie „Drzemka”. Miała nadzieję, że się dzięki niej odpręży. Była trzecia nad
ranem, a ona nie mogła zasnąć.

Jakże naiwnie sądziła, że potrafi sterować swoimi emocjami, tak jak steruje się

mięśniami, że dzięki racjonalnej decyzji jest w stanie sprawić, iż znajomość z
Chuckiem będzie jedynie niezobowiązującym flirtem. Tymczasem zakochała się w
Chucku Grangerze. Wiedziała jednak, że dla niej – osoby bogatej i zajmującej
uprzywilejowaną pozycję – Chuck jest kimś nieosiągalnym.

Dźwięczało jej teraz w uszach to, co powiedział o swojej znajomej: „Ona była

bogata”, jakby oskarżał samą zasadę, jakby taka osoba nie mogła być coś warta, jakby
to wyjaśniało wszystkie wady charakteru Elizabeth, jej egoizm i snobizm.

Ona, Cassaundra, nie była snobką, ale była egoistką. Dowód tego egoizmu

znajdował się na drugim końcu miasta i z pewnością spał snem sprawiedliwego, śniąc
może o szczęśliwym życiu z kobietą, w której był zakochany. Jednak kobieta, w
której był zakochany, nie istniała. Była iluzją, fantazją, a realne jedynie było to, że
mogła wciągnąć tego prostolinijnego mężczyznę w sytuację prowadzącą bezpośrednio
do katastrofy.

Wspominała, jak delikatnie Chuck pocałował ją na progu domu, a w jego oczach

błyszczało podniecenie, gdy ujął ją za rękę i wyszeptał słowa pożegnania, choć miał
nadzieję, że zaprosi go do środka. Cassaundra zastanawiała się teraz, czy zdawał sobie
sprawę, z jakim wysiłkiem powiedziała mu: „dobranoc”, i patrzyła potem, jak
odchodzi, czując, że razem z nim odchodzi jakaś cząstka jej samej. Zrozumiała
jednocześnie, że znacznie trudniej byłoby im się rozstać, gdyby doświadczyli
spełnienia.

O trzeciej nad ranem Cassaundra Snow, z dominującym uczuciem samotności,

płakała jak dziecko, które pobawiło się trochę w piaskownicy i nie chce teraz z niej
wyjść. Herbata „Drzemka” wystygła.

Cassaundra wróciła do łóżka. Światło w żaden cudowny sposób nie zmieniło jej

background image

sytuacji. Postanowienie podjęte po ciemku było nadal aktualne: musi przestać
widywać się z Chuckiem.

Cassaundra spojrzała na drzwi, gdy tylko Chuck wszedł. Czy dzwonek zadzwonił

w jakiś szczególny sposób, czy może była to telepatia? A może po prostu Cassaundra,
wbrew swemu postanowieniu, zerkała na drzwi po każdym dzwonku, mając nadzieję,
ż

e to Chuck? Tak czy inaczej, w piątkowe popołudnie Chuck wkroczył do cukierni,

uśmiechając się od ucha do ucha, jakby właśnie trafił szóstkę w toto-lotka.

Podszedł od razu do lady, ujął w dłonie twarz Cassaundry, przyciągnął ją delikatnie

do siebie i mocno cmoknął w usta.

– Cześć, ślicznotko.
Zwężonymi oczami powiódł po sali, spojrzał za kontuar, a potem promiennie

uśmiechnął się do Cassaundry.

– Jesteś bezpieczna, Złotowłosa. Szefowej tu nie ma.
Cassaundra mimowolnie uśmiechnęła się do niego.
– Jesteś niepoprawny.
I, niech niebiosa mają nas w swej opiece! – nieodparcie uroczy.
– To szczególny dzień – powiedział. – Świąteczny. Zapisany czerwonymi literami

w kalendarzu. I wokół jest czerwono.

– Czy przypadkiem nie wysączyłeś butelki ginu? – spytała ironicznie.
– Nawet kropelki – odparł i zrobił taki gest, jakby strzepywał popiół z cygara. –

Nie potrzeba alkoholu, by poprawić nastrój szczęśliwemu mężczyźnie.

– Zamawiasz coś, czy to tylko towarzyska wizyta? – spytała.
– Chciałbym to, co jest za ladą – odrzekł Chuck i obrzucił Cassaundrę takim

spojrzeniem, że aż się zaczerwieniła. – Poprzestanę jednak na jogurcie czekoladowym
w rożku z wafla, z dodatkiem czekolady i orzechów. Ale to tylko na razie.

– Czy twoja mama wie, że w taki sposób traktujesz kobiety? – gderała, napełniając

rożek jogurtem.

– Zrzędzisz, ale nie popsujesz mi dziś nastroju. O której jesteś wolna?
– O czwartej – odpowiedziała, ale natychmiast przypomniała sobie swoje

postanowienie. – Tylko że...

– Nie przyjmuję żadnych usprawiedliwień. Chyba żeby to była poważna operacja,

pogrzeb lub występ w operze.

– O ósmej śpiewam partię w „Madame Butterfly” – odpowiedziała i zaczęła

realizować zamówienie klienta. Chuck zakładał, że będzie miała wolny czas i zechce
wyjść z nim w piątek wieczór, choć wcześniej jej nie uprzedził. Powinna być na niego
zła. Jednak czuła jedynie żal, że musi mu odmówić, choćby się najbardziej przymilał i
kusił.

– Nie jesteś dostatecznie gruba, by śpiewać w operze – powiedział, gdy tylko w

barze zrobiło się pusto. Odwróciła się plecami do niego i zaczęła płukać ścierkę w
zlewozmywaku.

– Może wyglądam szczupło, ale mam olbrzymią pojemność płuc.
Zaczęła wycierać ladę zamaszystymi ruchami, a jej biodra – z czego nie zdawała

sobie sprawy – wykonywały taniec, który sprawiał, że Chuck miał ochotę przeskoczyć
przez kontuar lub wspinać się na ściany.

– Dzisiejszy dzień zapisany jest w kalendarzu czerwonymi literami i chciałbym,

ż

ebyś świętowała razem ze mną. Proszę – dodał, chcąc podkreślić, że mówi

poważnie.

Cassaundra uniosła ramiona. Bardziej drażniło ją to, że tak ulega jego urokowi niż

sam fakt, że Chuck usiłuje nią tak otwarcie manipulować.

– Dobrze. Idę na to. Powiedz więc, skąd dzisiaj te czerwone litery?

background image

– To niespodzianka. Nie ma nic wspólnego z literami, ale jest czerwona – odparł

Chuck.

Na twarzy Cassaundry pojawił się wyraz niedowierzania. Chuck nachylił się ponad

kontuarem i uszczypnął ją w nos.

– To trzeba zobaczyć. Pokaz odbędzie się za... – popatrzył na zegarek – jakieś

siedemnaście minut.

W rzeczywistości musiał czekać niecały kwadrans, gdyż Carol przyszła wcześniej i

nalegała, by Cassaundra skończyła już pracę.

– Wiesz, że cię nienawidzę – powiedziała Carol, gdy poszły się przebrać na

zaplecze.

Cassaundra popatrzyła zdziwiona.
– Z powodu Chucka – wyjaśniła Carol.
– Nie miałam pojęcia, że wy dwoje...
– Nie – przerwała Carol z chichotem. – Dlatego cię nienawidzę! Nie doszłam z

nim nawet do pierwszego stopnia.

– Pierwszego stopnia? – wymamrotała Cassaundra.
– Mówiłaś coś?
– Nic. Po prostu... myślałam głośno.
– Nie rozmyślałabym tu, gdyby czekał na mnie taki facet jak Chuck – powiedziała

Carol. – Zwłaszcza gdyby patrzył na mnie jak wygłodniały człowiek na szwedzki stół.

Mimowolnie Cassaundra uśmiechnęła się. Lubiła, gdy Chuck na nią patrzył.
– Dobrej zabawy! – rzuciła jej Carol.
Cassaundra pomachała na pożegnanie, gdy Chuck prowadził ją na zewnątrz.

Przeszli kilkanaście kroków, aż Chuck przystanął, objął Cassaundrę za ramiona i
obrócił w kierunku czerwonego dżipa zaparkowanego przy krawężniku.

– To? Należy do ciebie? – spytała ze zdziwieniem.
– Do mnie i do banku. – Z czułością poklepał samochód po masce. – Właśnie

widzisz zrealizowane marzenie.

Cassaundra nigdy nie spodziewała się, że kiedykolwiek tyle usłyszy o dżipach, ile

dowiedziała się w ciągu następnych kilku minut. Dowiedziała się również więcej o
Chucku Grangerze.

– Podwoiłem wysokość rat za mojego mustanga i wcześniej spłaciłem za niego

kredyt. Od tego czasu oszczędzałem na pierwszą ratę i czekałem na korzystną okazję.
I dzisiaj – trach! – zadziałało.

– Ale żeby dżip?
– Prawda, że piękny? – ciągnął Chuck nie speszony. – Nie byłem pewien, czy

czerwień jest najwłaściwsza, ale potem pomyślałem, że przecież większość kupuje
sobie czarne, białe lub piaskowe. Dlaczego być kimś przeciętnym?

– Ten kolor określa się chyba jako czerwień strażacką?
– Czerwień strażacka? A niech to! To nie jest wstydliwy gruchot. To dżip –

powiedział to tak, jak ciężarowiec podnoszący sztangę. – D–ż–i–p. Napęd na cztery
koła. Kolor burdelowej latarni.

– Czy tak się rzeczywiście nazywa ten kolor? – spytała Cassaundra zakłopotana.
– Jesteś łatwowierna – powiedział Chuck ze śmiechem. – Oczywiście, że nie.
Podprowadził Cassaundrę do samochodu i otworzył drzwiczki od strony pasażera.
– Wsiadaj. Dzień ucieka. Zawiozę cię do domu, abyś się przebrała w coś

wygodniejszego, a potem pojedziemy do lasu na piknik.

Ruszyli.
– Prawdziwy z ciebie sztukmistrz. Wyciągasz króliki z kapelusza i jesteś z siebie

bardzo zadowolony.

– Jestem bardzo zadowolony z ciebie – wymamrotał.

background image

– Słucham?
– Głośno myślałem. Czy kiedykolwiek mówiłem ci, że jesteś piękna?
– Ostatnio nie.
Stanęli na czerwonych światłach.
– Mówiłem serio, że zrealizowały się moje marzenia. Zawsze chciałem mieć dżipa.

To coś najbardziej zbliżonego do kabrioletu ze wszystkich samochodów, na jakie
mogę sobie pozwolić. – Odchylił się w fotelu, wystawił twarz na słońce i wziął
głęboki oddech. – A wspaniała blondynka na siedzeniu obok kierowcy sprawia, że
samochód jest jeszcze cenniejszy – dodał i pocałował Cassaundrę przelotnie w usta.

– Ale dlaczego dżip?
– Rozumiesz, są... takie naturalne. Oczywiście teraz, gdy panuje na nie moda,

dokłada się do nich dodatkowe wyposażenie dla maminsynków: wentylację, siedzenia
z tyłu, automatyczną skrzynię biegów. Ale to nie dla mnie.

– Jesteś purystą – stwierdziła ironicznie.
– Jestem purystą. Kolor jest tu jedynym odstępstwem. Popatrz: pięć biegów, dwa

drążki – zmiany biegów i napędu na cztery koła.

– Dużo jeździsz w terenie?
– Niezbyt, ale jeśli by mi się zachciało, przyjemnie jest mieć świadomość, że

mogę. Kto wie? Może wygram na loterii i zakupię tak duży teren, że będę
potrzebował dżipa, by przemierzać te dwadzieścia hektarów w północnej części swej
posiadłości.

– Masz wiele marzeń.
– Człowiek nie może żyć bez marzeń.
– O czym jeszcze marzysz?
– Czy mówimy o najskrytszych fantazjach?
– Tak – odparła.
– Ale, jak myślę, wykluczamy fantazje erotyczne?
– Haremy i orgie są zabronione.
– To kiepsko – powiedział. – O Mistrzostwach Świata.
– O Mistrzostwach Świata?
– Nie mów tego w ten sposób. Nie pytaj. Powiedz to z zachwytem, z

przekonaniem: Mistrzostwa Świata. Pomyśl. Masz dwie najlepsze drużyny
baseballowe i do końca nie wiesz, dzięki jakiemu przypadkowi jedna z nich
zdobędzie mistrzostwo świata. Przynajmniej jeden raz chciałbym to widzieć – dodał
miękkim z emocji głosem. – Chciałbym siedzieć na trybunie z hot dogiem w jednej
ręce i proporczykiem w drugiej i napawałbym się atmosferą.

Cassaundra poruszyła się na siedzeniu. Jego marzenia były tak niewinne, że aż

chciało jej się płakać. Nieważne, co się stanie. Zawsze będzie zawdzięczać Chuckowi,
ż

e pokazał jej, co się liczy w życiu, a czego jej brakowało.

– Dlaczego dotychczas nigdy tam nie poszedłeś? – spytała po chwili milczenia.
– Na mistrzostwa? Nigdy nie złożyło się tak, bym równocześnie miał czas,

pieniądze i możliwości. Bilety są dość drogie i trudno je dostać. Dodatkowo trzeba
zorganizować podróż, hotel, jedzenie i urlop. Nigdy nie zdołałem tego razem zgrać.

Dojechali do domu. Chuck pocałował szybko Cassaundrę, a potem poganiał ją, gdy

się ubierała. Po półminutowym prysznicu nałożyła świeżą bieliznę, rozpyliła mgiełkę
swych ulubionych perfum, włożyła szorty i koszulkę z napisem „Zwalczaj
analfabetyzm”.

– Cztery i pół minuty – stwierdził ze zdziwieniem Chuck, patrząc na zegarek. – To

rekord. Zwłaszcza że wynik jest tak wspaniały.

– Ale z ciebie komplemenciarz. – Cassaundra usiłowała zamaskować radość, jaką

sprawiła jej ta uwaga.

background image

– Nie życzę sobie, by obrażano mnie dyskredytującymi określeniami, gdy na

podwórku czeka dżip w kolorze burdelowej latami, a do zmierzchu pozostała jeszcze
godzina.

– Dokąd pojedziemy?
– Tam, gdzie poprowadzi nas kaprys.
Kaprys zaprowadził ich na pchli targ. Chodzili między straganami i oglądali

wszystko, poczynając od starych płyt, a kończąc na dziwnych figurkach z porcelany.
Wreszcie dotarli do stoiska z kartami baseballowymi.

Chuck przerzucał powleczone plastikiem karty, charakteryzując je. Raczył

Cassaundrę szczegółami na temat graczy i drużyn. Zupełnie jej to nie obchodziło, ale
z przyjemnością patrzyła, jak Chuck z iskierką entuzjazmu w oczach rozprawia o
swoim hobby.

Sprzedawca, który natychmiast rozpoznał w Chucku bratnią duszę, wyniósł z

zaplecza album i mężczyźni zaczęli go razem przeglądać.

– Ma pan kartę DiMaggia – stwierdził Chuck, wyraźnie pod wrażeniem. – Zobacz

Sandy, on ma DiMaggia. To jedyny gracz Jankesów, którego nie mam.

– Czy pan to sprzedaje? – spytał mężczyznę.
Właściciel straganu, barczysty weteran z Wietnamu, z niesforną rudą czupryną i

zmierzwioną brodą, odrzucił głowę do tyłu, śmiejąc się głośno.

– Jasne! Sprzedam panu DiMaggia, jak rak świśnie.
Wymieniali nazwiska, daty, wyniki i Cassaundra szybko poczuła się zbyteczna.

Powiedziała Chuckowi, że chce trochę pobuszować po targowisku, ale on ledwo
słuchał. Jeszcze przez kilka minut zajmował się kartami baseballowymi, gdy nagle
poczuł jakąś pustkę. Brakowało mu Sandy. Przestał zwracać uwagę na to, co mówi
sprzedawca, i zaczął jej szukać wzrokiem. Odkrył ją na końcu alejki.

Stała przy pudełku z kociętami, obok dzieci właściciela pobliskiego straganu.

Cassaundra trzymała na ręce kociaka w rudo-białe plamy.

– Popatrz – uśmiechnęła się do Chucka. – Są przemiłe, prawda? Ich mamusia brała

udział w wystawach.

– Doprawdy? A co z ojcem? – spytał Chuck.
– Cóż, to trochę inna historia – odrzekła rozbawiona.
– Tata mówi, że ten przeklęty kocur powinien nazywać się Ojcem Narodu –

wyjaśnił chłopiec, rozczochrany, bosy siedmiolatek.

Chuck zacisnął usta, by nie wybuchnąć śmiechem.
– Mówiłam ci, że to zupełnie inna historia – powiedziała Cassaundra ledwie

dosłyszalnie.

– Są za pół ceny – odezwała się siostrzyczka chłopca, podobnie jak on

rozczochrana i bosa.

– Wydaje mi się, że to wyjątkowa okazja. – Cassaundra czule głaskała kotka po

głowie.

– Nie mówisz chyba serio – powiedział Chuck. Cassaundra przycisnęła kotka do

piersi, jakby bała się, że Chuck będzie próbował go siłą odebrać.

– Nigdy nie miałam żadnego zwierzaka.
– Nigdy?
Chuck nie potrafił sobie wyobrazić czegoś podobnego. W jego domu zawsze były

koty, psy, króliki, różne myszy i chomiki, które przeprowadzały się razem z całą
rodziną.

– Och, te dziewczęta z miasta! – żartował Chuck. – Najwyższy czas, żebyś

wreszcie zaczęła coś hodować. Pogłaskał kota. – Jest bardzo miły, prawda?

– Więcej niż miły: bezcenny – odparła. – Nie mam jednak pojęcia, co mu potrzeba

i czym mam go żywić.

background image

– To proste. – Chuck uścisnął Cassaundrę delikatnie. – Miałem kiedyś do

czynienia z kilkoma kotami.

– W zbyt wielu sprawach polegam na tobie.
– Na mnie można polegać – odparł, dotykając jej policzka.
Bardzo łatwo jest zdać się całkowicie na ciebie, pomyślała Cassaundra. Z łatwością

mogłaby zawierzyć mu przez resztę życia.

– Czy można na tobie polegać na tyle, żebyś potrzymał kotkę, gdy ja będę płacić? –

Wręczyła chłopcu pięć dolarów. – Jest zbyt ładna, by płacić za nią pół ceny –
powiedziała.

Chłopiec podziękował jej i uśmiechnął się szeroko.
– Nie umiesz się targować – ironizował pod nosem Chuck, gdy Cassaundra

odbierała mu kotkę.

Zwierzątko miauczało, protestując przeciw tej wędrówce z rąk do rąk, a potem

przytuliło się do piersi Cassaundry, która głaskała je po głowie.

– Och, Chuck, jaka ona sympatyczna. Chyba mnie lubi.
– Ja też cię lubię – powiedział Chuck, obejmując Cassaundrę za ramiona. – Mogę

się do ciebie przytulać, kiedy mi tylko pozwolisz – wyszeptał jej do ucha.

– Nie masz takiego jak ona futerka – odrzekła pogodnie.
Podeszli znowu do stoiska z kartami baseballowymi, gdzie Chuck wybrał dwie

karty.

– Na pewno nie sprzeda mi pan tego DiMaggia? – spytał.
Sprzedawca zaśmiał się.
– Razem pięć pięćdziesiąt za te dwie karty, a DiMaggia pan dostanie, kiedy

zostawię go panu w swoim testamencie.

– Nie wiem, jak mam ją nazwać – powiedziała Cassaundra, gdy z powrotem

wsiedli do dżipa.

– Zawsze możesz nazwać ją Futrzak.
– Trafne! Ale to imię nie wyróżniałoby jej szczególnie spośród innych kotów. To

słodkie maleństwo potrzebuje jakiejś szczególnej nazwy. – Cassaundra zamyśliła się
przez chwilę. – Może dać jej jakieś baseballowe imię?

– Dlaczego baseballowe?
Bo będzie mi zawsze przypominało o tobie, mój ty Prawdziwy Mężczyzno,

pomyślała, a głośno odparła:

– Bo Szarlotka byłoby niemądrym imieniem dla kota. Może nazwalibyśmy ją na

cześć jakiegoś znanego gracza. Wymień kilku.

– Zobaczmy: Dizzy Dean, Mickey Mantle, Joe DiMaggio, Roger Maris, Lou

Gehrig, Pete Rose.

– Rose? Może nazwać ją Rosie?
– Można też Babe, na cześć Babe Ruth. Był pierwowzorem ich wszystkich.
– Babe. To jest to. Pasuje jak ulał. – Cassaundra podniosła kota ku swej twarzy i

dotknęła go nosem. – Cześć, Babe. – Opuściła zwierzątko na kolana i zaczęła gładzić
je po grzbiecie. – Miałeś rację, dziś jest świąteczny dzień.

Kotka zwinęła się w kłębek, układając się do snu. Cassaundra przymknęła oczy,

odchyliła głowę i wystawiła twarz na pęd powietrza.

– W tym miesiącu salon samochodowy prowadził promocyjną sprzedaż dżipów –

powiedział Chuck. – Każdy kupujący coś wygrywał. Ja wygrałem sprzęt
kempingowy: namiot, śpiwór i lampę. Chciałbym spróbować, jak rozkłada się ten
namiot. Możemy kupić kanapki i pojechać do parku narodowego, jeśli nie masz nic
przeciwko temu.

– Nie mam nic przeciwko temu – odparła, nie otwierając nawet oczu. – Nigdy nie

rozstawiałam namiotu. To musi być interesujące.

background image

– Pierwszy raz jest zawsze interesująco – stwierdził Chuci. – Każdy namiot

rozstawia się inaczej, więc cała zabawa przypomina budowę rakiety na podstawie
planów. – Mówisz, jakbyś był ekspertem.

– Często wyjeżdżaliśmy na kempingi, jeśli tylko ojciec nie miał służby. A ponadto

należałem do skautów. Wielu chłopców z rodzin wojskowych było skautami. To
pozwalało na szybkie budowanie więzi koleżeńskich w nowej miejscowości, gdy
rodzina musiała się przenosić.

Dojechali do parku i wynajęli miejsce na biwak. W czasie pikniku towarzyszył im

wspaniały widok zachodzącego słońca. Gdy zjedli kolację, Chuck nasadził klosz na
lampę i napełnił ją paliwem. Wokół nich stały już liczne namioty. Ludzie, młodzi i
starzy, smażyli mięso na rusztach albo gotowali coś na kuchenkach. W pobliżu dwaj
mali chłopcy stali nad żarzącymi się węglami, trzymając coś na długich kijach.

– Co oni robią? – spytała Cassaundra. Chuck spojrzał na nią, jakby straciła rozum.
– Przysmażają cukierki ślazowe. Topią je, by były miękkie i ciągnące.
– Aha. Mogłam się tego domyślić.
– Nigdy nie jadłaś smażonych cukierków ślazowych?
– Ja... moja rodzina nigdy nie wyjeżdżała na biwaki.
– O ile nie mylę się, na ich stole leży pudełko grahamowych krakersów. Mógłbym

się założyć, że jest tam też paczka batoników Hersheya.

– Batoników Hersheya?
– Popatrz. – Jeden z chłopców przypiekał cukierki ślazowe, a drugi podszedł do

stołu i zaczął grzebać w pudełku. – Robią „dokładki”. Kładziesz batonik Hersheya na
krakersa, na to gorący cukierek ślazowy, a na to jeszcze jeden krakers. Otrzymujesz
ciągnący się, najpyszniejszy deser na kuli ziemskiej. Oczywiście drugi w kolejności
po szarlotce mojej babci. Dlatego nazywają się one „dokładkami”, bo każdy, kto zje
choć jeden, chce dokładkę.

– Zmyśliłeś to – rzekła oskarżycielsko.
Chuck nachylił się ku niej i pocałował ją w policzek.
– Czasami zastanawiam się, czy nie przybyłaś przypadkiem z jakiejś odległej

galaktyki. Wkrótce, Złotowłosa, zrobimy sobie dokładki.

Chuck poklepał kotkę i dalej majstrował przy lampie.
– Mają na pewno tyle kalorii, co krem czekoladowy z bitą śmietaną, polewą i

wiórkami czekoladowymi – wyraziła przypuszczenie Cassaundra.

– To prawdopodobne – zgodził się Chuck.
Przytknął zapałkę do lampy, w której rozbłysnął płomień, dając jasne światło.

Chuck przykręcił trochę lampę i postawił ją na środku stołu. Potem z lampą w ręce
przeszukał teren wokół, usuwając patyki i kamienie. Następnie z dżipa wyjął namiot
owinięty w folię. Usiadł na ławce obok Cassaundry i zaczął czytać instrukcję.

– To dosyć proste – stwierdził pewnym siebie głosem. Potem równie pewnie

rozpostarł namiot na oczyszczonym terenie i rozłożył rozmaite drążki w równoległych
liniach.

– To etap pierwszy i drugi – powiedział. – Teraz czytaj mi na głos instrukcję krok

po kroku. W mig go rozstawimy.

Po godzinie dotarli do punktu czwartego. Chuck zaznajomił się szczegółowo z

takimi częściami namiotu, jak: pętle A, A–B, A–C, B–C, C–D oraz pręty 1–A,1 A–B,
2 A–B, 1 B–C, 2 C–D. Słownik Cassaundry wzbogacił się o kilka słów, które w
normalnych okolicznościach przyswaja się po wielu latach przebywania w pobliżu
koszar.

– Czy zdobyłeś sprawność za twórcze przeklinanie? – spytała żartobliwie, gdy

usłyszała szczególnie soczyste wyrażenie.

– Słuchaj, Złotowłosa – odrzekł, biorąc się pod boki – możesz albo powiększać

background image

problem, albo go zmniejszać. Może byś zamknęła tego kota w pudle i pomogła mi.

Cassaundra zdjęła śpiącą kotkę z kolan i ostrożnie włożyła ją do pudełka po

sałacie, które, zgodnie z radą Chucka, na wszelki wypadek wzięli ze sklepu.

Zaczęli pracować razem w przeciwnych końcach namiotu i teraz postęp był

znacznie szybszy. Wszystko szło znakomicie, gdy ustawiali szkielet boków i dachu.
W pewnym momencie bach... –pręty złożyły się i płótno namiotu opadło.

– Chuck?
– Sandy?
Chuck dotykał jej pleców, po omacku usiłując odzyskać orientację. Od tyłu objął ją

ręką w talii i przycisnął do siebie. Płótno namiotu otaczało ich z każdej strony,
odcinając dopływ światła i powietrza. Cassaundra westchnęła w szczególny sposób i
Chuck przestraszył się, czy to nie atak astmy, ale po chwili odezwała się:

– Mam nadzieję, że nie zamierzasz opisać tego w liście do „Playboya”. To by się

nie przyjęło.

Dał jej porządnego klapsa w pośladek, mimo że namiot swym ciężarem krępował

wszelkie ruchy. Sapnęła ze zdumienia, gdy udało mu się tak zmienić pozycję, że
znalazł się ustami przy jej ustach.

– Mówiłam ci dzisiaj, że nie masz futra, by...
Może miała zamiar jeszcze mu dokuczać, ale nie pozwolił na to zaborczy,

podniecający pocałunek, po którym oboje znieruchomieli. W końcu Chuck rozpostarł
ramiona i uniósł dach namiotu.

– Teraz trwa wojna, Złotowłosa. Dwie istoty ludzkie w starciu ze złośliwą materią.

Podnieś maszt ze swojej strony. Postawimy tego drania.

Cassaundra szukała po omacku zakończenia swego masztu, Chuck znalazł już

swoje i popychał je do góry. Potem udało się to również Cassaundrze. Do namiotu
przez okienko wpadło światło lampy i Cassaundra widziała teraz twarz i ramiona
Chucka. Ręką trzymał maszt, kciukiem naciskał trzpień, który zwalniał teleskopowo
włożone drążki.

– Będziemy posuwać się centymetr po centymetrze. Jesteś gotowa?
Z pewnością cyrkowcy nie doświadczają większego dreszczyku emocji, gdy ich

namiot staje w całej okazałości. Chuck krytycznie rozejrzał się, a potem z aprobatą
kiwnął głową.

– No, co o tym myślisz? – spytał.
– Po raz pierwszy jestem we wnętrzu namiotu – odrzekła, niepewna, jakiej reakcji

Chuck oczekuje.

– śartujesz?
– Pamiętaj, że wychowałam się w mieście. – Albo na odległej planecie –

ironizował.

– Ty jesteś ekspertem od namiotów. Co o nim myślisz?
– Ujdzie – powiedział, ale z tonu jego głosu przebijało zadowolenie. – Zawsze

chciałem mieć namiot. Ten nie jest zły jak na darmochę.

– I co teraz?
– Zwiniemy go.
– Och – powiedziała Cassaundra.
Przepełniało ją, nieokreślone początkowo, ale potem coraz silniejsze uczucie

rozczarowania. Złożą namiot i Chuck zawiezie ją do domu. Ona ma swoją Babe, a
Chuck ma swojego dżipa. Ale nie będą mieli siebie nawzajem. Dzisiejszy dzień był
podarunkiem, odroczeniem nieuniknionego końca. Odtąd Cassaundra będzie w nocy
wspominać, jak pod ciężkim płótnem namiotu jej ciało wtulało się w ciało Chucka,
jak całym sobą wyraził niemą pochwałę dla jej ciała.

Składanie namiotu trwało znacznie krócej niż rozkładanie. Rurki szkieletu

background image

wyjmowały się gładko, wydając dźwięki zapowiadające koniec przygody. Bardzo
szybko Chuck załadował namiot do dżipa, potem oparł się o samochód, ręce oparł na
biodrach i niemal minutę patrzył na Cassaundrę. Wreszcie powiedział:

– Lepiej pośpieszmy się, jeśli mamy zdążyć do jakiegoś taniego sklepu po

wyposażenie dla Babe.

Cassaundra skinęła głową, ale nie ruszyła się, gdy Chuck podszedł do stołu i

usiadł. Przykręcił lampę. Światło gasło powoli, jakby lampa z niechęcią – podobnie
jak Cassaundra i Chuck – żegnała ten dzień. Wreszcie po kilku daremnych błyskach
ś

wiatło ostatecznie zgasło.

Z ćwierkaniem świerszczy i skrzeczeniem żab przeplatały się odgłosy ludzkiej

działalności: urywki rozmów, wybuchy śmiechu, odległe dźwięki z radia. W
pobliskim namiocie marudziło zmęczone dziecko. Od czasu do czasu od strony
stolika, przy którym siedziała czwórka starszych mężczyzn, dobiegał stuk składanych
kamieni domina.

Cassaundra zazdrościła tym wszystkim turystom, którzy grali, rozmawiali i

przygotowywali się do snu, by rankiem wstać na ryby, wyruszyć na beztroską
wędrówkę lub na przejażdżkę rowerem.

– Powiedz mi, o czym myślisz.
– O tym, jak tu spokojnie.
– Istotnie – rzekł. – Księżyc wygląda tak, jakby wzięto go z filmu o wilkołakach.

Kto wie – westchnął zabierając lampę – może pełnia księżyca sprawi, że pokryję się
futrem.

W świetle księżyca nie widać było kolorów, ale oczy Cassaundry świeciły z

wrażenia, a jej skóra opalizowała. Chuck wiedział, że jeśli teraz ją pocałuje, tak jak
tego pragnął, to nie będzie miał siły, by pozwolić jej odejść. Spojrzał więc tylko na
zegarek i powiedział:

– Weź kota i ruszajmy lepiej w drogę.
Po chwili siedzieli w dżipie. Cassaundra spojrzała na stolik, przy którym jedli

kolację, i na puste miejsce po namiocie, które wyglądało teraz jak dziura po
wyrwanym zębie. śal nacierał na nią jakby ze wszystkich stron, gdy Chuck zapalał
dżipa, a właściwie usiłował zapalić. Przekręcił kluczyk w stacyjce, ale nie było
ż

adnego efektu. Po kilku daremnych próbach uderzył pięścią w kierownicę.

– Do diabła!
– Co się stało? – spytała Cassaundra.
– A żebym to ja wiedział! Nowiutki silnik!
– Co zrobimy?
– To na pewno coś nieskomplikowanego. Sprawdzę najprostsze rzeczy.
Chuck zapalił lampę i podniósł maskę samochodu. Cassaundrę przeszedł dreszcz

nadziei. Jeśli nie uda się zapalić silnika, prawdopodobnie będą musieli poczekać do
rana na przybycie pomocy drogowej.

Westchnęła. Jeśli los i przypadek tak zrządzą, niech tak będzie. Miała dość walki z

najprostszymi ludzkimi odruchami, dość sprzeciwiania się temu, czego instynktownie
domagało się jej ciało, dość opierania się Chuckowi. Jakże namacalnie pamiętała
przytulone, roznamiętnione ciało Chucka.

Zawiesił lampę na zderzaku i wrócił za kierownicę. Przekręcił kluczyk, silnik

zaskoczył i zaterkotał zdrowo. Chuck z uśmiechem popatrzył na Cassaundrę.

– Obluzowany był przewód od akumulatora. Nie kontaktowało.
– Cieszę się, że to nic poważnego.
– Ja również.
Zostawił silnik na chodzie, zgasił lampę i zamknął maskę samochodu. Gdy wrócił

za kierownicę, wyczuł zmianę nastroju Cassaundry.

background image

– Coś się stało?
– Skłamałam – wyszeptała i spojrzała mu w twarz. – Byłam zadowolona, gdy

samochód nie zapalił. Myślałam... miałam nadzieję...

To wyznanie sparaliżowało Chucka. Zapanowała między nimi pełna napięcia cisza.
– Nigdy nie spałam poza domem – odezwała się wreszcie Cassaundra. – Poza

grubymi, solidnymi ścianami. Miałam nadzieję, że się gdzieś zgubimy i znowu
będziemy musieli rozbić namiot, i...

Chuck tak bardzo jej pragnął, że nie śmiał wierzyć w to, co słyszał, a co tak bardzo

chciał usłyszeć.

– Mimo to możemy tu zostać – rzekł. Odpowiedziała mu cisza. Ten brak

odpowiedzi potraktował jako zachętę. – Mamy tylko jeden śpiwór – dodał.

– Wiem – odparła. Patrzyła mu prosto w oczy i nawet nie mrugnęła.
Objął ją błyskawicznie, ustami zgniótł jej usta, dając upust długo

powstrzymywanemu pożądaniu. Odsunął się tylko na chwilę, by powiedzieć, co czuje.

– Czy wiesz, jak bardzo chcę się z tobą kochać? Jaka to była tortura czekać na

ciebie...

– Dla mnie też nie było to łatwe – odparła. – To pragnienie, to uczucie, gdy mnie

dotykałeś.

– Poprzednio nie byłaś tego taka pewna.
– Zawsze byłam pewna, że chcę być z tobą.
– Teraz też jesteś tego pewna?
– Korzystam z twojej rady. Wsłuchuję się w swe uczucia, a nie w myśli. Czuję...

nie mogę ci powiedzieć, co czuję. To można tylko pokazać.

Westchnął z wyraźną ulgą.
– Jak przyjemnie będzie rozkładać namiot, mając świadomość... Och – jęknął i

przez zaciśnięte zęby wyrzucił z siebie szokujące przekleństwo. – Prezerwatywy... te,
które kupiłem w dniu, gdy cię poznałem... są w schowku w moim mustangu. Ty chyba
nie... – zapytał po chwili.

ROZDZIAŁ 10

Cassaundra potrząsnęła smutno głową.
– Nie – odrzekła.
– Co ja tu stoję i jęczę – powiedział Chuck z nagłym ożywieniem. – Niedaleko jest

sklep spożywczy. Jeśli się pośpieszymy, rozbijemy znowu namiot.

Pośpieszyli się. Mieli już pewną wprawę i tym razem ustawienie namiotu trwało

cztery razy krócej niż przedtem. Chuck skulił się, by rozpostrzeć dach, który w
najwyższym punkcie miał niecałe półtora metra, potem poczołgał się w drugi koniec
namiotu, gdzie Cassaundra zamocowywała maszt. Uklęknął przy niej i pocałował ją
delikatnie.

– Zostaniesz tutaj czy pojedziesz ze mną?
– Chyba pójdę do łazienki i odświeżę się trochę – odparła. – Zaczekam na ciebie w

namiocie.

background image

Zanim wyruszył, pocałował ją przelotnie.
Cassaundra poszła powoli do łazienki. Kiedy myła ręce i twarz, czuła się, jakby

dokonywała jakiegoś rytuału świętej ablucji przed miłosną ceremonią.

Nie zastanawiała się nad tym, co może nastąpić jutro. Tak wielki spokój wypełniał

całe jej serce i umysł, że na nic innego nie było w nich miejsca. Ból i poczucie winy
przyjdą później. Pozostaną jej przynajmniej pocieszające, miłe wspomnienia. śałować
będzie tego, co straciła i co nie mogło być kontynuowane, a nie tego, że niektóre
rzeczy nigdy się nie wydarzyły. Jeśli odczuje wyrzuty sumienia, to dlatego, że zraniła
Chucka, a nie dlatego, że go kochała.

Gdy weszła do namiotu, usłyszała dochodzące z pudełka miauczenie Babe.

Pogłaskała kotkę uspokajająco i pozwoliła jej buszować po namiocie. Potem wyjęła
ś

piwór i rozpostarła go na środku, rozsuwając gruby zamek błyskawiczny. Wątpiła,

czy w podręczniku dobrych manier znalazłaby odpowiednie wskazówki, jak należy
przygotować się do ceremonii wtajemniczenia w niewielkim namiocie. Wreszcie
zdjęła bluzkę i szorty, wślizgnęła się do śpiwora i zasunęła go. Poczuła się jak mumia.
Rozsunęła śpiwór i zawinęła jego brzeg prawie aż po talię.

Wreszcie na zewnątrz rozległ się odgłos samochodu i przez osłonięte okienko

namiotu zaświeciły reflektory. Cassaundra poczuła nagle, jak wszystkie jej nerwy
napinają się. Światła zgasły, silnik umilkł. Odgłos zatrzaśniętych drzwi. Kroki na
piasku. Szelest papieru. Dźwięk jej imienia wypowiedzianego miękko tuż przy
namiocie. Rozsuwanie grubego zamka błyskawicznego, gdy wyszeptała zaproszenie.
Te wszystkie odgłosy przybywającego kochanka będzie przechowywała w pamięci,
gdy pozostaną jej już tylko wspomnienia.

Wszedł przykulony, postawił torbę z zakupami, zasunął poły namiotu. Babe,

zaciekawiona szelestem papieru, ruszyła na zwiady.

– Czujesz zapach chrupek, co? – przemówił Chuck do kota. – Przyniosłem ci coś

smakowitego. – Wyłożył trochę jedzenia do pudła po sałacie i wsadził tam kotkę.

– Czy masz też coś dla mnie? – spytała Cassaundra zalotnie.
– Zobaczmy. – Chuck zajrzał do torby. – Czy to zadowoli moją panią? – Gestem

magika wyciągającego królika z kapelusza Chuck wyjął czerwoną różę i wręczył ją
Cassaundrze. – Aby wynagrodzić ci te mało romantyczne warunki.

Cassaundra podniosła kwiat do nosa.
– Niestety, nie sprzedawali świeżych kwiatów. Uśmiechnął się łobuzersko. – Ale w

tym kwiatku jest odrobina romantyzmu. Gdy go rozwinąć, zmienia się w parę
majteczek.

Cassaundra zaśmiała się, choć w oczach stanęły jej łzy.
– Nie jesteś obrażona? – spytał.
Wstała i zarzuciła mu ręce na szyję.
– Nikt mi nigdy nie ofiarował równie romantycznego prezentu. Jedynie ty zdolny

jesteś do... nie wiem, czy nazwać to odwagą, brawurą czy bezczelnością.

Trzymała tuż przy twarzy płatki z tkaniny.
– Chuck! – zaśmiała się głośno. – To ma kolor taki jak twój dżip. Nigdy ich nie

rozwinę. Kupię specjalny wazon i postawię je w swojej sypialni jako pamiątkę po
tobie.

– Ja nie mam zamiaru nigdzie odchodzić – powiedział Chuck, zanurzając twarz we

włosach Cassaundry i mrucząc z uznaniem. – Pachniesz ładniej niż róża.

– Cieszę się, że zabrałam ze sobą perfumy.
– To, co mnie do ciebie przyciąga, nie pochodzi z żadnej buteleczki. To jest część

ciebie samej. Gdy cię dotykam, mam wrażenie, jakbym po raz pierwszy dotykał
kobiety. Sprawiasz, że czuję coś... coś całkiem nowego.

– Gdy mnie dotykasz, czuję, że... odżywam... po raz pierwszy od dłuższego czasu.

background image

Proszę cię, dotykaj mnie. Chcę znowu żyć, czuć się jak prawdziwa kobieta, a nie jak...

Przywarła do jego ust, potem opadła na śpiwór, pociągając go za sobą. Trzymała w

dłoniach jego głowę, zanurzając mu palce we włosach. Zachłannie wtargnęła
językiem w jego usta. Przywarła do niego całym ciałem. Chuck błądził ręką po jej
smukłych udach, sunąc po aksamitnej skórze. Zaprotestowała, gdy odsunął się trochę i
opierając na łokciu spojrzał jej w oczy.

– Chyba muszę skończyć rozpakowywanie torby z zakupami – wyszeptał bez tchu.
Cassaundra w odpowiedzi wyciągnęła mu ze spodni koszulkę, podciągnęła ją aż

pod pachy i zaczęła gładzić jego umięśniony tors.

Chuck ponownie przywarł do jej ust, przeciągle, zachłannie, zaborczo. Na chwilę

oderwał się od niej, dysząc ciężko, i pochylił swą twarz tuż nad jej twarzą.

Obserwował ją uważnie, zmieszany własnym podnieceniem. Cassaundra bardzo

pragnęła być z nim, wchłaniać jego siłę i ciepło, stać się częścią jego ciała w takim
stopniu, jak tylko pozwala na to natura.

– Muszę pomyśleć o interesach, bo wkrótce nie będę mógł wziąć za nic

odpowiedzialności.

– Do diabła z odpowiedzialnością – wymruczała Cassaundra, ale Chuck odebrał tę

uwagę jako ironiczną. Była ironiczna – w innym sensie.

Odwrócił się, ściągnął przez głowę koszulkę i cisnął ją pod ścianę namiotu. Potem

westchnął i zaczął grzebać w torbie z zakupami.

Zwrócony był plecami do Cassaundry. Patrzyła na poruszające się mięśnie,

zachwycona igrającymi na skórze plamami księżycowego światła. Przez ułamek
sekundy wyobraziła sobie, jakby to było, gdyby nosiła w sobie dziecko.

Ich dziecko. Dziecko Chucka. Ta myśl obudziła w niej pragnienia, których

wcześniej nie znała.

Szelest celofanu przywołał ją z krainy fantazji w świat realny. Chuck ściągnął

szorty i cisnął tam, gdzie przedtem rzucił koszulę. Usiadł na brzegu śpiwora, milcząc,
ciągle odwrócony. Cassaundra, zafascynowana wspaniałym kształtem jego nagich
pleców, wyczuła wahanie w zachowaniu Chucka, a jego milczenie wydało się jej
złowieszcze.

– Czy masz jakieś ukryte myśli? – spytała zaniepokojona. – Zaskoczyłam cię –

dodała po chwili, jakby bojąc się jego odpowiedzi – Jeśli nie jesteś pewien...

Powoli zwrócił ku niej twarz. Jego oczy, rozświetlone promieniami księżyca,

płonęły silnym wzruszeniem.

– Nigdy w życiu niczego tak nie byłem pewien, jak tego, że cię teraz pragnę.
– Skąd więc to wahanie?
Odwrócił głowę i oparł czoło na ramionach skrzyżowanych na podkulonych

kolanach.

– Chciałbym... – zaczął i westchnął głęboko –...chyba chciałbym wiedzieć coś o

osobie, z którą mam się kochać.

Ponownie zapadła pełna napięcia cisza. Cassaundra mocno zacisnęła powieki.

Chuck nie znał prawdy, nie znał faktów, a mimo to bezbłędnym instynktem wyczuwał
pewną dwuznaczność w jej zachowaniu.

Cisza panująca w namiocie była niemal dotykalna.
– Pomóż mi, Sandy – odezwał się wreszcie Chuck. – Nie wiem nic o osobie, z

którą mam się kochać. Co sądzą o mężczyznach urocze, wychowane w mieście
dziewczyny, które potrafią grać Beethovena?

Cassaundra usiadła i przesunęła palcami po plecach Chucka.
– Nie jestem z nikim związana ani prawnie, ani moralnie. Może to cię uspokoi. –

Mówiła szeptem i gdyby nie panująca cisza, Chuck nie dosłyszałby jej głosu. – Kiedyś
miałam kochanka, ale to był błąd.

background image

Pochyliła się, wsunęła mu ręce pod ramiona i objęła go. Piersi osłonięte jedwabną

koszulką przycisnęła do jego pleców. Policzek tuliła do jego ramion. Pocałowała go w
kark, poniżej ucha.

– Nic nie istnieje prócz wnętrza tego namiotu. Nawet czas. Tylko my dwoje i ta

chwila.

Wypuściła go z objęć, ujęła dłońmi koszulkę, ściągnęła jednym ruchem. Znowu

objęła Chucka, przywierając piersiami do jego gładkich umięśnionych pleców.

– Sprawmy, by ta chwila była dla nas niezapomniana.
Obrócił się w jej ramionach. Siedzieli teraz przodem do siebie. Cassaundra czuła,

jak jej miękkie piersi rozpłaszczają się na twardym torsie mężczyzny i westchnęła z
zachwytu, ale Chuck natychmiast przykrył jej usta zachłannym pocałunkiem. Ręce
Cassaundry błądziły po jego sprężystym ciele, po wypukłych muskułach. Mężczyzna,
którego dotykała – ciepły i twardy – był dla niej jedyną rzeczywistością. Czuła jego
rozgrzane ciało i zapach wody toaletowej, i nic innego ją nie obchodziło.

Złączeni ustami i ramionami wyciągnęli się na śpiworze. Cassaundra mogła teraz

odkrywać tajemnice jego ciała: gładką skórę pokrywającą żebra, drobne włoski na
udach, ostry, prawie jednodniowy zarost, miękką skórę za uchem, wyniosły tors i
brodawki, które stwardniały pod jej dotykiem. Wszystko to wyczuwała koniuszkami
palców, dłońmi, wargami, językiem, udami.

Zapragnęła, by wypełnił ją sobą, by ją dopełnił. To pragnienie dodało jej odwagi,

wzmocnionej jeszcze miłosną pieszczotą jego szorstkich dłoni wędrujących po jej
miękkiej skórze. Przywarła biodrami do jego bioder, czując na swym łonie jego
gorące podniecenie.

Próbowała zdjąć mu slipy. Ściągnęła je z bioder, a potem otoczyła palcami

pulsującą męskość.

Chuck poruszył się, by założyć prezerwatywę, ale Cassaundra wyjęła mu ją z dłoni.
– Pozwól.
Początkowo robiła to niezgrabnie, ale mimo niezręczności było to dla obojga

niezwykle stymulujące.

– Sandy – powiedział Chuck z takim uczuciem, że przez jej ciało przebiegły nowe

fale pożądania.

Schwycił ją za ramiona i przygarnął do siebie. Rękami przesuwał po jej plecach,

talii, potem niżej, gdzie delikatne figi opinały biodra. Opuścił je na uda, a potem
Cassaundra ruchami nóg pozbyła się ich zupełnie.

Niespodziewanie dla obojga Cassaundra przesunęła się ponad Chuckiem.

Wstrzymała oddech, kiedy jej ciało dopasowywało się do jego ciała, a gdy już byli
całkowicie połączeni, głęboko odetchnęła. Zaczęła poruszać się nad nim, a on
zachęcał ją i prowadził rękami, którymi podtrzymywał jej pośladki.

Piersi Cassaundry falowały ponad jego torsem. Ujęła w dłonie jego twarz,

przystojną, męską twarz, i powoli opuściła wargi na jego usta. Szeptała imię Chucka,
a on zanurzył dłoń w jej włosach. Przytrzymał głowę dziewczyny i zatracił się w
pocałunku.

Nagle Sandy odrzuciła głowę do tyłu i zaczęła dyszeć, potem oparła czoło na

ramieniu Chucka i łapała powietrze szybkimi, urywanymi oddechami.

Po chwili równie

ż

Chuck znalazł takie samo zaspokojenie. Otoczył

Cassaundr

ę

ramionami, przycisn

ą

ł j

ą

do siebie. Le

ż

ała spokojnie na jego

piersiach, wsłuchana w mocne bicie serca, które powoli odzyskiwało swój
normalny rytm. Po tym gwałtownym spełnieniu ich ciała stanowiły jedno.
Chuck delikatnie gładził j

ą

po włosach.

– A tak nie chciałem cię popędzać – powiedział z pewnym zdziwieniem w głosie.

Pocałował ją w czubek głowy. – Jesteś niesamowita.

background image

– ”Rozpustna” byłoby właściwszym określeniem.
– „Rozpustna”? Pasuje. Lubię rozpustne kobiety.
Cassaundra powoli uwolniła się z jego objęć i wzruszyło ją to, że Chuck

zaprotestował, gdy ich ciała rozłączyły się. Ułożyła się obok niego, a Chuck wsparty
na jednym łokciu patrzył na nią z uwielbieniem.

– Chciałbym ci powiedzieć, jak bardzo... – nie dokończył.
– Nie mów. Nie mów mi nic. Po prostu patrz na mnie tak, jak patrzysz teraz, bym

mogła zapamiętać wyraz twych oczu.

– Mam zamiar patrzeć w ten sposób na ciebie tak często, żebyś nie musiała nic

zapamiętywać. – Uśmiechnął się łobuzersko. – Chociaż...

Cassaundra wyciągnęła rękę i dała mu klapsa, a potem energicznie zaczęła gładzić

dłonią jego pośladek.

– Carol miała rację – powiedziała zmysłowo. – Rzeczywiście masz wspaniały

tyłek.

– Carol tak mówiła?
– Nie musisz o to pytać aż z taką satysfakcją.
Przekręcił się znowu, oparł na łokciu i uśmiechnął od ucha do ucha.
– Jesteś zazdrosna?
– Nie, dopóki jej uwagi opierają się wyłącznie na obserwacji. – Cassaundra

przesunęła ręką po biodrach Chucka i ścisnęła w dłoni twardy mięsień. – Czy to
małostkowe z mojej strony, że czuję takie samozadowolenie, gdyż mam bezpośrednie
doświadczenia, a ona ich nie ma?

– Wydaje mi się, że to całkiem ludzka reakcja – odparł, kładąc rękę na jej biodrze.
– Skoro już mówimy o ludzkich reakcjach... – zażartowała.
Powędrował wzrokiem tam, gdzie ona patrzyła, i zarumienił się, a potem

uśmiechnął niemal lubieżnie.

– Coś mówi mi, że dobrze zrobiłem kupując dwanaście sztuk, zamiast wziąć pakiet

z automatu.

– Noc dopiero się zaczyna – przyznała. Przesunęła rękę z jego bioder w dół.
– Gdybym nie znała całej prawdy, pomyślałabym, że mnie lubisz. – Łobuzersko

popatrzyła mu w oczy.

– Aha – odparł. Przykrył dłonią jej rękę, poprowadził ją wzdłuż ciała i przytrzymał

na śpiworze tuż przy uchu Cassaundry. – Tym razem nie musimy się śpieszyć. Jak
powiedziałaś, noc dopiero się zaczęła.

Drobnymi, czułymi pocałunkami pokrywał jej twarz, powieki, ucho, a dłonią

dotykał piersi. Potem rozpoczął wędrówkę, odkrywając jej ciało i ucząc się go w
sposób, który oboje przyprawiał o dreszcz rozkoszy. W czasie tej zmysłowej podróży
doznali wielu niespodzianek i byli zachwyceni, że tak intensywnie na siebie reagują.

Dla Cassaundry każde dotknięcie, każda pieszczota, każdy pocałunek był czymś

nowym, ponieważ Chuck po raz pierwszy pieścił ją i całował w ten szczególny
sposób. Każde drgnienie swego serca starała się zachować w pamięci na czas, gdy po
Chucku pozostaną jej jedynie wspomnienia.

W którejś godzinie w nocy, gdy kochali się, spali, a potem znowu się kochali,

Chuck przygarnął ją blisko do siebie, jakby czuł, że ona boi się rozstania, i chciał
uspokoić ich oboje.

– Kocham cię, Sandy – powiedział miękko, a jego słowa zawisły na chwilę w

niemal absolutnej nocnej ciszy. – Tak już będzie zawsze, Złotowłosa.

Nigdy nie pozwolę ci odejść, pomyślał.
Po kilku godzinach, gdy się obudził, chciał jej dotknąć. Ale nikogo nie było.

background image

ROZDZIAŁ 11

Chuck zaczął szukać koszuli i ogarnął go dławiący niepokój, gdy spostrzegł, że nie

ma ubrania Sandy. Prawie zupełnie rozbudzony, odzyskiwał powoli zdrowy rozsądek.
Gdzie mogła pójść? Dlaczego? Prawdopodobnie pobiegła do łazienki.

Przysunął się do wejścia namiotu i spojrzał na zewnątrz. Sandy siedziała po

turecku na stole. Na jednym kolanie miała mały notes, a na drugim uśpioną kotkę. W
prawej ręce trzymała długopis i ze skupieniem coś pisała. Na dźwięk rozsuwanego
zamka namiotu odwróciła głowę i uśmiechnęła się.

– Dzień dobry.
– Dzień dobry. Stęskniłem się za tobą.
– Babe wyszła ze swego więzienia i obudziła mnie odparła Cassaundra. – Nie

chciałam, żeby ciebie też obudziła. Spałeś tak mocno.

– Zastanawiam się, dlaczego.
– Może miałeś ciężki tydzień w pracy?
– Raczej najbardziej niewiarygodną noc w moim życiu.
Popatrzyli na siebie porozumiewawczo.
Chuck wydawał się Cassaundrze niezwykle przystojny.
– Czy sporządzasz listę tego, co ci się we mnie podoba? – spytał beztrosko i zajrzał

do notesu.

– W pewnym sensie – usłyszał nieoczekiwanie w odpowiedzi. – Chyba tego ranka

stałam się poetyczna.

– Pokaż mi.
– To dla ciebie – podała mu notes. – Podarunek. Rodzaj... podziękowania.
Chuck już chciał przeczytać głośno, ale Cassaundra potrząsnęła głową.
– Po cichu, proszę.
– Sandy, to jest przepiękne – powiedział w zachwycie. Położyła mu palec na

ustach.

– Wszystko zepsujesz, jeśli będziesz o tym mówił. Schowaj to po prostu do jakiejś

książki i od czasu do czasu przeczytaj sobie, by powspominać...

– Chodźmy na spacer – powiedział, biorąc ją za rękę. Ruszyli krętą drogą. Na

liściach pobłyskiwały w słońcu, kropelki rosy. Światło słoneczne przesiane przez
korony drzew i warstewka porannej mgły nadawały całej okolicy nierealny wygląd.

– Jak tu spokojnie – rzekła Cassaundra, gładząc kotkę.
– Teraz rozumiesz, dlaczego chcę znaleźć miejsce z dala od cywilizacji.
– Zawsze rozumiałam takie marzenia – westchnęła. – Może nawet lepiej, niż ci się

zdaje.

Chuck położył ręce na jej ramionach.
– Kiedy powiesz mi, od czego właściwie uciekasz?
Już miała odpowiedzieć, ale Chuck potrząsnął głową.
– Nie. Nie staraj się zaprzeczać.
– Chciałabym, żeby to trwało. My. To, co teraz dzieje się z nami

background image

Przytrzymał ją mocniej i spojrzał prosto w oczy.
– Kocham cię – powiedział. – I cokolwiek powiesz, nie uwierzę, że ty mnie nie

kochasz.

– Chuck...
– Zaprzecz. No, proszę, zaprzecz. Ale jeśli to zrobisz, ostatnia noc jest dowodem,

ż

e będzie to kłamstwo.

– To było tylko...
– Czysto fizyczne? – zapytał ironicznie. – O nie! Byliśmy ze sobą połączeni

umysłem i duchem, i w każdy sposób, w jaki dwoje ludzi może być połączonych.
Nasze dusze dotykały się tam, w namiocie.

Czekał, aż zaprzeczy, ale stała jak skamieniała i patrzyła na niego wzrokiem

zranionej sarny. Miał ochotę schwycić ją mocno i już nie puścić.

– Ostatniej nocy powiedziałaś mi, że poza wnętrzem namiotu nic nie istnieje,

nawet czas. Ale istnieje przecież życie. My istniejemy. Przyszłość. Zostawiamy za
sobą jedynie przeszłość. Nie ma już znaczenia, odcięliśmy się od niej, gdy weszliśmy
do tamtego namiotu.

– Nie można tak łatwo zostawić za sobą przeszłości.
– Można, jeśli skupimy się na przyszłości. Kocham cię, Sandy. Chciałbym... –

jęknął, jakby zawiedziony. – Do diabła, mężczyzna nie powinien mówić takich
rzeczy.

– Kocham cię – powiedziała cicho.
Objął ją ramionami i przycisnął do siebie bardzo mocno, starając się jednak nie

zrobić krzywdy Babe.

– Kocham cię – powtórzyła, kładąc głowę na jego piersi.
– Cóż, niech będzie tak, jak chcesz. Bez przyszłości, bez przeszłości.
W milczeniu przeszli kawałek ścieżką, potem zawrócili.
– Czy chcesz tu jeszcze trochę zostać? A może zjemy śniadanie albo...
– W południe muszę być w pracy – odparła Cassaundra. – Poza tym trzeba zajść do

sklepu i kupić wszystko dla Babe.

– Nie przypuszczałem nawet, że dziś idziesz do pracy.
– Muszę przynajmniej wziąć prysznic. Prawdę mówiąc, mam ochotę na gorącą

kąpiel. Rozumiesz... – zaczerwieniła się.

– Miałaś trudny tydzień w pracy? – zażartował.
– Najbardziej niewiarygodną noc w moim życiu – odparła.
Chuck zaczął ładować do dżipa złożony namiot i widząc to, Cassaundra czuła

głęboki smutek. Zastanawiała się, czy jego niezwykłe milczenie nie świadczy o tym,
ż

e podobnie jak ona ma poczucie, iż coś utracił.

– Wstąpię po ciebie do pracy – powiedział, gdy podjeżdżali pod jej dom.
– Nie musisz tego robić.
– Chcę to zrobić. I cóż, przyznam, że dzisiejszy sobotni wieczór chciałbym spędzić

w towarzystwie pięknej kobiety. – Ujął ją za rękę. – Dotychczas byliśmy razem na
wyprzedaży, pchlim targu, w kinie na otwartym powietrzu i na polu namiotowym.
Spróbujmy tym razem wystroić się i pójdźmy gdzieś, gdzie panuje mrok, nastrój, na
stole stoją świece i kwiaty, a między przystawką a deserem upływają trzy godziny.

– W takim razie potrzebuję trochę czasu po pracy. Jeśli mam się wystroić, nie chcę,

byś widział mnie dziś w fartuchu.

Chuck przyznał jej rację i lekko pocałował.
– Kiedy będziesz w wannie, pomyśl o mnie – poprosił.
Wieczór zaczął się bardzo romantycznie. Chuck przyniósł dla Babe jedzenie,

kuwetę i zabawkę walerianową.

Cassaundrze wręczył bukiet róż, ale dla niej większym darem był zachwyt w jego

background image

oczach, gdy na nią patrzył.

Miała na sobie czarną jedwabną sukienkę, Chuck natomiast czarny garnitur i

ś

nieżnobiałą koszulę. Nawet scenograf nie skomponowałby lepiej ich strojów,

pomyślała Cassaundra. Ale ta zgodność nie dotyczyła wyłącznie ich zewnętrznego
wyglądu. Przez cały wieczór czuli między sobą niezwykłe pokrewieństwo: sposób, w
jaki rozmawiali ze sobą, nadzwyczajna zgodność poglądów, wybór potraw – nawet
ten sam sos do sałatek. Po kolacji tańczyli, odnajdując zgodność ciał poruszających
się w takt zmysłowych pomruków saksofonu.

Cassaundra oparła policzek na ramieniu Chucka, wsłuchiwała się w bicie jego

serca, wdychała zapach wody toaletowej. Odczuwała takie zadowolenie, jakiego
jeszcze nigdy nie doświadczyła. Była bez wątpienia zakochana i upajała się tym.
Nigdy przedtem nie czuła się bardziej uwielbiana.

Wrócili do jej mieszkania. Otworzyła drzwi. Weszli do środka. Nim drzwi zdążyły

się zatrzasnąć, odnaleźli się już w swych ramionach.

Zanurzyła palce we włosach Chucka, potem przesunęła, je na szyję i poluzowała

mu krawat, a gdy odchylił głowę, rozpięła kolejne guziki koszuli. Przesunęła ręką po
nagim torsie, czując, jak mięśnie napinają się od jej dotyku, a potem rozprężają pod
wpływem ciepła dłoni.

Chuck jedną ręką przytrzymywał Cassaundrę w talii, drugą uniósł jej twarz i zaczął

zachłannie całować. Wydawało się, że ten głęboki pocałunek nigdy się nie skończy.

Rozpiął zamek sukienki. Cassaundra zsunęła ją z ramion, potem w dół wzdłuż

ciała, aż suknia spłynęła na podłogę. W oczach Chucka pojawił się wyraz zachwytu,
gdy ujrzał koronkowy gorset.

Już wcześniej widział na filmach podwiązki, ale ta egzotyczna część garderoby na

ciele Sandy nabierała zupełnie nowej zmysłowości. Zapięcia podwiązek rysowały się
wysoko na udach, przytrzymując czarne pończochy. Jasna, niezwykle gładka skóra,
nęciła ponad cienkim nylonem.

– Nie wiem, gdzie cię najpierw dotykać – wyszeptał Chuck, ale rozwiązał ten

problem i zaczął głaskać ją po udach oraz całować piersi ponad gorsetem. Potem
chwycił ją namiętnie w ramiona. – Tym razem mamy łóżko, Złotowłosa.

Zapomniał, że Cassaundra ma łóżko wodne, i dopiero gdy zafalowało pod nimi,

zaśmiał się zadowolony.

– Wprawdzie śpiwór jest przytulny, ale komfort też ma swoje zalety.
Objęła go za szyję i przywarła do niego biodrami. Chuck pocierał policzkiem jej

pierś, aż uwolnił ją z miseczki gorsetu. Zaczął pieścić językiem brodawkę. Potem
przesunął rękę pod napiętą podwiązką, aż do zapinki, i mocował się z nią przez
chwilę.

– Nie wiem, jak obchodzić się z takimi rzeczami – przyznał.
Cassaundra ujęła jego twarz i zaśmiała się.
– Przyjemnie, gdy kobieta ma świadomość, że w niektórych sprawach jest

pierwsza. Lepiej ci się powiedzie, gdy podczas odpinania będziesz się temu
przyglądał.

Czekała, aż Chuck zapozna się z działaniem zapinek. Była to dla niej słodka

tortura. Palcami ugniatał jej uda, a na wrażliwej skórze czuła ciepły oddech. Ściągnął
powoli najpierw jedną pończochę, potem drugą.

– To było naprawdę po raz pierwszy – powiedział, kładąc się obok niej. – I

również to.

W oczach miał tyle czułości, że Cassaundrze zapierało dech. Pochylił twarz tuż

nad nią i zanim zabrzmiały jego słowa, wiedziała już, co chce jej powiedzieć.

– Kocham cię.
Zaczął ją całować tak czule, że aż stanęły jej w oczach łzy. Popłynęły powoli po

background image

policzkach.

– Co się stało, Sandy? – wytarł łzy wierzchem dłoni.
– Jesteś moim dopełnieniem – wyszeptała gorączkowo. – Bez ciebie nie jestem już

całością.

– Ja też tak czuję.
– Kochaj mnie teraz – poprosiła. – Tak jak zeszłej nocy.
– Nic mnie nie powstrzyma – odparł, biorąc ją w ramiona.

ROZDZIAŁ 12

Chuck stłumił ziewni

ę

cie, patrz

ą

c na zlewaj

ą

ce mu si

ę

przed oczami słowa.

Za du

ż

o nocnego

ż

ycia, pomy

ś

lał i u

ś

miechn

ą

ł si

ę

odkładaj

ą

c gazet

ę

. Czy

istnieje co

ś

takiego jak „za du

ż

o kochania”? Nie mógł uwierzy

ć

,

ż

e dopiero

kilka dni temu zostali kochankami. Sandy stała si

ę

cz

ęś

ci

ą

jego

ż

ycia i nie

potrafiłby wyobrazi

ć

sobie istnienia bez niej.

– Wziąłem dla ciebie pocztę.
Obok stał Ken Stark. Chuck i Ken zaczęli pracować w gazecie mniej więcej w tym

samym czasie. Dopóki Ken nie ożenił się, chodzili razem do modnych nocnych
klubów w poszukiwaniu jedzenia, kobiet i wrażeń w czasie telewizyjnych transmisji
sportowych – nie zawsze w takiej właśnie kolejności.

Gdy Ken zmienił stan cywilny, ich wzajemne stosunki ograniczyły się do drobnych

ż

artów w pracy, sporadycznych wypadów na mecze i domowych obiadów u Kena.

– Masz tu list. Osobisty – powiedział Ken, przyglądając się kopercie z większą

niżby należało uwagą. – Z Orlando.

– Najprawdopodobniej anonim podrzucający genialny temat na wielki reportaż –

odparł Chuck krzywo. – Ktoś zobaczył węża morskiego w jeziorze Eola.

– Może to list od sympatyka – prowokował Ken. – Może to list-pułapka –

ripostował Chuck.

– Sądząc po zapachu, to nie list-pułapka – stwierdził Ken, wąchając kopertę z

uznaniem.

– Daj mi go wreszcie.
Natychmiast rozpoznał perfumy – od niemal tygodnia był pogrążony w ich

zapachu. Stały w egzotycznie wyglądającym flakoniku, który Cassaundra trzymała na
toaletce w łazience, i miały trudną do wymówienia nazwę.

– Czy ten głupawy uśmiech jest objawem zakochania? – strofował go kolega.
Chuck chciał natychmiast przeczytać list od Sandy i szkoda mu było czasu na

przekomarzanie się z Kenem.

– Czy nie musisz przypadkiem przeprowadzić jakiegoś wywiadu albo napisać

artykułu?

– Ach – rzekł Ken – więc to poważna sprawa.
Chuck posłał mu soczystą wiązankę i zasugerował, by Ken zajął się własnymi

sprawami i nie wtrącał nosa do cudzych. Poczekał, aż Ken zniknie mu z oczu, i
dopiero wtedy otworzył kopertę.

Na Chucka zza plastikowej osłonki patrzył DiMaggio. DiMaggio w świetnym

background image

stanie, ze świadectwem autentyczności.

„Mam nadzieję, że Ty i Joe będziecie długo razem” – pisała Sandy.
Chuck upuścił kartę na biurko, jakby była to porcja trucizny. O co tu, do diabla,

chodzi?

Zadzwonił do baru.
– Sandy, dostałem od ciebie kartę. Gdzie znalazłaś tego DiMaggio?
– Dzwoniłam tu i ówdzie.
– Nawet jej nie ubezpieczyłaś?
– Co miałam ubezpieczyć?
– Przesyłkę.
– Nie pomyślałam o tym. Chyba mieliśmy szczęście, że list nie wylądował w koszu

na śmiecie.

– Sandy...
– Czy to dla ciebie niespodzianka? Chciałam ci zrobić niespodziankę.
– Jestem porażony.
– Podziękujesz mi, kiedy będziemy sami – powiedziała, zniżając głos.
– Oczywiście. Porozmawiamy o tym, gdy się zobaczymy.
Odłożył słuchawkę jeszcze bardziej zdezorientowany niż przedtem i popatrzył na

Joe’ego DiMaggio, jakby fotografia mogła nagle ożyć i odpowiedzieć na jego pytania.

Zrobił sobie kawy i zaczął przeglądać aktualne wydanie gazety. Zerknął na

fotografię w kolumnie „Twarze” na drugiej stronie. Podobna do Sandy, pomyślał. Nie
było w tym niczego niezwykłego. Ostatnio każda ładna blondynka przypominała mu
Sandy. Przeczytał podpis pod fotografią: dziedziczka fortuny, Cassaundra Snow.

„W posiadłości w Hudson River, należącej do dyrygenta Williama Snowa,

powstanie konserwatorium muzyczne. Tej treści oświadczenie wydano dziś w imieniu
córki i, jedynej spadkobierczyni mistrza, Cassaundry Snow. W wypowiedzi
przypisywanej pannie Snow, dwudziestoczteroletniej nieśmiałej i pięknej dziedziczce,
która stała się ogólnie znana po tym, jak jej ojciec oskarżony został o zamordowanie
swej drugiej żony, śpiewaczki operowej Brianny Blake, czytamy: «To zgodne z jego
intencjami, że dom, który tak lubił, stanie się żywym pomnikiem jego
nadzwyczajnego talentu i ofiarowany zostanie muzyce».

Dziewiętnastowieczna rezydencja pałacowa posiada salę koncertową i taras, który

łatwo można zaadaptować na salę ćwiczeń dla studentów.

William Snow doznał zawału serca w sądzie, gdy usłyszał wyrok uznający go za

winnego morderstwa, i zmarł w drodze do szpitala. Jego córka, której dziadek ze
strony matki, Nathan Augustus Grand, był założycielem wydawnictwa Quill, ma teraz
urlop w wydawnictwie i wypoczywa prawdopodobnie w Europie”.

„Ta dziwka Snow”, pomyślał Chuck, przypominając sobie to, co powiedziała Barb.

Popatrzył uważniej na fotografię i doszedł do wniosku, że podobieństwo między
Sandy a Cassaundrą Snow jest nie tylko powierzchowne. Miały inne uczesanie, ale
rysy twarzy były nadzwyczaj podobne. Mogły być siostrami. Chuck poczuł dreszcz na
plecach.

I nazwisko: Grand. Nazwisko Sandy. Panieńskie nazwisko matki Cassaundry

Snow.

Odrzucił to przypuszczenie. Niedorzeczność! Seks pomieszał mu w głowie.

Cassaundra Snow przebywała w Europie, a nawet jeśli nie, to można by się założyć,
ż

e nie zajmowała się nakładaniem mrożonego jogurtu do waflowych rożków w barze

w Orlando na Florydzie.

Która barmanka potrafi grać Beethovena, pisać wiersze i posyła w prezencie karty

baseballowe?

Chuck ponownie przeczytał artykuł i z niedowierzaniem potrząsnął głową. To

background image

niemożliwe. Wiele kobiet ma jasne włosy i ładne buzie. Tysiące ludzi mają na
nazwisko Grand.

Tysiące ludzi z takimi oczami? Takim nosem? Takimi ustami? Znasz się na tych

ustach – jak mógłbyś ich nie rozpoznać?

Chuck poczuł, że z twarzy odpływa mu krew. To niemożliwe. Absurdalne.
Ale to by wiele wyjaśniało, pomyślał. Na przykład, jak Sandy mogła „zadzwonić tu

i ówdzie” i zdobyć autentycznego Joe’ego DiMaggio.

Musi wszystkiego się dowiedzieć, i na szczęście umiał się dowiadywać. Zadzwonił

do naczelnego.

– Nic się w pracy nie dzieje, a coś mi wypadło. Chciałbym odebrać sobie

nadgodziny.

Godzinę później, gdy Ken przystanął na chwilę przy jego biurku, Chuck nadal tam

siedział.

– Ciągle tu jesteś? Słyszałem, że się urwałeś i poszedłeś na ryby.
– W zasadzie mnie tu nie ma – odparł Chuck. – Zbieram materiały do swojej pracy.
– Wolny strzelec? – zapytał Ken poufnie.
Reporterom zabraniano pracy w charakterze wolnych strzelców, jednak wielu z

nich nie stosowało się do tego zakazu. W redakcji przymykano na to oczy, jeśli tylko
dziennikarz nie pracował dla konkurencji.

– Idę za głosem intuicji. Sprawdziłem już bazę danych i teraz muszę zajrzeć do

biblioteki.

– To coś ciekawego?
– Jak mysz dla kota – odparł Chuck z goryczą. – Po raz pierwszy w życiu zamówię

w bibliotece roczniki brukowców.

– Brukowców?
– No, wiesz, chodzi o te: „Po tragicznej pomyłce w banku spermy kobieta urodziła

małpę”, „Trup jeździł w wagonie metra trzy tygodnie, zanim ktoś go zauważył”. To
nasza konkurencja.

– Powinieneś porozmawiać z babcią mojej żony. Ma stosy takich rzeczy w garażu,

od podłogi do sufitu.

– Naprawdę? Myślisz, że pozwoli mi pogrzebać w swoich zbiorach?
– Będzie zachwycona. Już wiele lat temu usiłowałem ją namówić, żeby to

wyrzuciła ze względu na niebezpieczeństwo pożaru, ale ona uparcie twierdzi, że
pewnego dnia będzie musiała coś sprawdzić. Mam do niej zadzwonić?

– Zapraszam cię na szaszłyk, jeśli to zrobisz.
Thelma Banbury była miłą kobietą, nieco pulchną, o małych rękach i stopach. Siwe

włosy ufarbowała na niesamowity odcień rudego, twarz miała upudrowaną, oczy i
rzęsy pomalowane, na policzkach róż, a na wargach szminkę. Przywitała Chucka
wylewnie i przez pięć minut rozprawiała o genialnym mężu swej wnuczki.

– Ken mówił mi, że chce pan przejrzeć moje gazety.
– Jeśli pani pozwoli. Przygotowuję artykuł i nie mogę znaleźć potrzebnych

informacji w poważnych pismach. Może znajdę...

Nie dokończył. Co spodziewał się znaleźć? Szczegóły? Więcej fotografii? Coś, co

przeczyłoby oczywistym faktom?

Zaprowadziła go do garażu i stanęła mu za plecami, gdy przekopywał się przez

stosy gazet. Udało mu się odszukać numery opisujące zabójstwo Brianny Blake Snow
oraz te dotyczące śmierci Williama Snowa. Między tymi wydarzeniami upłynął
prawie rok.

– Sprawa Snowów? – spytała pani Banbury, patrząc Chuckowi przez ramię. – To

puszka Pandory.

– Śledziła pani tamte wydarzenia?

background image

– Naturalnie. Mówię panu, patrzy pan na tych wszystkich wykształconych bogaczy,

którzy mają tyle możliwości, że mógłby się pan po nich nie wiem czego spodziewać.
Tych dwoje, mimo sławy i pieniędzy, żyło ze sobą jak pies z kotem.

– Kto?
– Snowowie. Ten zarozumiały dyrygent i ta primadonna. Na stronie tytułowej

jednej z gazet zobaczył twarz Sandy – Cassaundry Snow. Jeśli do tej pory miał
jakiekolwiek wątpliwości, czy kobieta, którą kochał, i Cassaundra Snow to te same
osoby, leżąca przed nim fotografia stanowiła najlepszy dowód. Najwyraźniej
dziennikarz uchwycił dziewczynę przez zaskoczenie. Z dużej odległości,
teleobiektywem, pomyślał Chuck z wściekłością. Typowe dla marnego reportera.

– A co z tą amerykańską księżniczką? – Chuck nie zdawał sobie nawet sprawy, że

mówi głośno.

– Z nią? – Pani Banbury z radością udzieliła wyjaśnień. – Współczuję jej trochę,

ale nie wierzę w te wszystkie opowieści o jej niewinności.

– Niewinności?
– śe była niewinna jak lilia, gdy ten Ogelthorpe ją uwiódł.
– Och, tak. Geoff Ogelthorpe. Gadatliwy kochanek.
Chuck zacisnął pięści.
– Mając taki majątek, wykształcenie, rozrywki nie mogła pozostać niewinna, no bo

jak?

„Miałam kiedyś kochanka. Ale to była pomyłka”.
– Nie wiadomo, komu wierzyć – stwierdził Chuck.
– Jeśli to prawda i ona naprawdę była niewinna, to powinni powiesić tego faceta za

to, że wziął pieniądze za tę opowieść.

– Jestem skłonny się z panią zgodzić – przyznał Chuck. – Sam dostarczyłbym

sznura.

Chuck próbował uporządkować zdobyte informacje. Czuł się oszukany. Dlaczego

nie okazała mu zaufania i nie opowiedziała wszystkiego? Obawiała się czy wstydziła
swej przeszłości? Od samego początku dawała do zrozumienia, że ich znajomość nie
może być trwała. Czy przejmowała się jego losem, czy też to wszystko było z jej
strony tylko zabawą? Kim była Sandy vel Cassaundra Snow?

Same pytania. Brak odpowiedzi.
Po powrocie do domu zasiadł na kanapie z albumem, w którym przechowywał

zdjęcia amerykańskich drużyn baseballowych, oraz z listem od Sandy, w którym była
karta z Joe’em DiMaggio.

Jak można było wydać kilkaset dolarów na tak rzadką kartę, a potem wykazać tyle

nonszalancji i nie ubezpieczyć jej? Czy pieniądze znaczyły dla Sandy tak niewiele?

Zastanawiał się nad tym, co przeczytał w prasie na temat Cassaundry Snow. Sandy

mu nie ufała i nie wyznała prawdy. Postanowił na razie nie wkładać DiMaggia do
swego albumu.

Cassaundra, przy której nogach cały czas plątała się kotka, przygotowywała filety z

kurczaka. Zbiła je najpierw drewnianym tłuczkiem, potem posypała przyprawami i
wreszcie wstawiła do piekarnika. Nastawiła zegar tak, by potrawa była gotowa na
siódmą. Chuck spóźniał się nieco, ale nie przejmowała się tym. W godzinach szczytu
na ulicach Orlando często powstawały zatory i Chuck mógł stać kilometr od jej domu,
posuwając się w korku centymetr po centymetrze.

Po dwudziestu minutach w całym mieszkaniu unosił się aromat oregano, topionego

parmezanu i pieczonego kurczaka. Cassaundra już zaczynała się niepokoić, że Chuck
nie przyjedzie na czas, ale dzwonek u drzwi rozległ się właśnie w momencie, gdy
kuchenny zegar oznajmił koniec pieczenia. Cassaundra z ulgą otworzyła drzwi,

background image

cmoknęła Chucka w policzek i pobiegła do kuchni.

Chuck poszedł za nią i patrzył, jak Sandy w rękawicach ochronnych walczy z

gorącą brytfanną. Miał do siebie pretensję za słabość, jaką żywi do tej dziewczyny.
Choć czuł się przez nią oszukany, pragnął wziąć ją w ramiona i całować, aż wszystko
przestanie się liczyć poza faktem, że są tutaj razem we dwoje.

– Godzinami przygotowywałam tę potrawę – oznajmiła z lekką przesadą – ale

wynagrodzisz mi cały wysiłek, gdy tylko skosztujesz...

Zaniepokoił ją wyraz twarzy Chucka: ściągnięte usta, zmarszczone brwi, smutne

oczy. Położyła rękawice na bufecie obok brytfanny i zaczęła je nerwowo wygładzać.

– ”Cassaundra uczy się gotować” – powiedział sarkastycznie. – To tworzyłoby

serial razem z: „Cassaundra nakłada jogurt”, „Cassaundra idzie na pchli targ”,
„Cassaundra kupuje kota”, „Cassaundra kocha się”. – Głos mu się załamał. Nie mógł
dalej mówić i tylko ciężko westchnął.

– Skąd się...? – zaczęła, nadal nerwowo wygładzając rękawice.
– Ukrywające się dziewczynki powinny uważać na swoje fotografie w lokalnych

gazetach.

– Chodzi o konserwatorium? – spytała szeptem. – Myślałam, że będę miała więcej

czasu – dodała ledwie dosłyszalnym głosem, gdy przytaknął.

– W artykule napisano, że „prawdopodobnie jesteś na wakacjach w Europie”.
– Dwa tygodnie temu ogłoszono, że romansuję z jakimś księciem w St. Moritz.

Sama widziałam taki tytuł w jednej z gazet.

– Jakiś książę. Książę głupców!
W mieszkaniu zapanowała przygnębiająca cisza.
Dlaczego mi nie zaufałaś?
– Pragnęłam, żeby to trwało i trwało, i nie chciałam popsuć tego, co było między

nami.

– Mogłabyś mieć do mnie więcej zaufania.
– Nie chciałam cię obciążać. śyłam ze świadomością, że mam przy sobie bombę

zegarową. Nie chciałam, żebyś ty też tak żył.

– Czy wyobrażasz sobie, co mi przychodziło do głowy? Te wszystkie straszne

rzeczy: że uciekłaś od agresywnego męża albo że ukrywasz się przed prokuratorem,
albo że jako świadkowi oskarżenia zmieniono ci tożsamość, by nie narażać cię na
zemstę gangów. – Ujął ją za ramię i zmusił, by spojrzała mu prosto w twarz. – Nie
miało to dla mnie znaczenia. Chciałem ci pomóc. Miałem zamiar...

– John Wayne prowadzi na ratunek oddział kawalerii – powiedziała, patrząc na

niego oczami pełnymi łez. Puścił ją, jakby nagle poczuł wstręt.

– Musiałem ci się wydać dość śmiesznym osobnikiem, podobnym do tych, jakich

spotykałaś, gdy zstąpiłaś z piedestału i ruszyłaś w ubogi lud.

Cassaundra zacisnęła powieki, by powstrzymać łzy, a potem spojrzała mu prosto w

oczy.

– Proszę cię, nie wierz w to. Musiałam zacząć żyć, uczyć się. Nie zstąpiłam z

piedestału... uciekałam.

– Od srebrnych nakryć i atłasowej pościeli? – rzucił z ironią.
– Tak – odparła wyzywająco. – Incognito w Orlando?
– Nieważne gdzie, byleby się ukryć. Wybrałam Orlando, bo w Nowym Jorku jest

zimno i ciemno, a ja potrzebowałam... słońca. Potrzebowałam ciepła.

– Och, tak. Jakie nużące jest noszenie sobolowych futer.
Nie powiedziała mu, że nie ma żadnych naturalnych futer. Nie kłócili się przecież

o futra.

– Chciałam poznać ludzi. Chciałam być kimś nie dlatego, że jestem czyjąś córką

albo wnuczką, nie z powodu dokonań moich przodków, ale dzięki temu, że jestem

background image

sobą, że myślę i odczuwam po swojemu.

– A co z ludźmi, których poznałaś? I których oszukałaś?
– Nigdy... – Czuła w krtani kamień. – Jeśli skłamałam, to tylko przez

przemilczenie czegoś.

– To było coś więcej. – Przejechał rękami po twarzy, westchnął ciężko i popatrzył

na nią oskarżycielsko. – Do diabła, zakochałem się w tobie, a nawet nie znałem
twojego imienia. Nie wiedziałem, kim jesteś.

W oczach miał ból i żeby na to nie patrzeć, Cassaundra zwróciła uwagę na Babe,

która właśnie miauczała niecierpliwie. Kotka wydała się jej maleńka – żałośnie
samotna ruda kula na tle beżowego linoleum. Cassaundra poczuła jedność ze
zwierzęciem. Schyliła się i wzięła je czule na ręce.

– Wiesz, kim jestem – odparła. – Znasz tę osobę, która jest we mnie, a nie tę, którą

znają wszyscy. Powiedziałeś, że wtedy w namiocie nasze dusze dotykały się, ja w to
wierzę. Chciałabym tylko...

Nie mogła powstrzymać łez. Chuck gestem pocieszenia ujął ją za ramiona.
– Co byś chciała? – spytał, choć bał się odpowiedzi.
– Chciałabym, żebyśmy mogli odciąć się od przeszłości, od tamtej nocy zaczęli

liczyć życie od nowa.

Uniósł jej podbródek ku swej twarzy.
– Jeśli mnie kochasz, możemy to zrobić.
– Niczego nie rozumiesz? Nawet gdybyśmy bardzo chcieli, nie odetniemy się od

przeszłości. Moje zdjęcie w gazecie jest najlepszym dowodem.

– To nie ma znaczenia, dopóki się kochamy. Nie jesteś odpowiedzialna za to, co

zrobił twój ojciec.

Cassaundra powstrzymywała napływ łez.
– Nie jesteś w stanie tego zrozumieć. Miałeś takie wspaniałe życie. Byłeś

szczęśliwy i zadowolony, gdy cię spotkałam. Nigdy nie miałam zamiaru cię zranić.

– Zaczynam rozumieć – wypuścił ją z objęć. – To była tylko gra, a teraz zabawa się

skończyła, więc wycofujesz się rakiem. Zatem do widzenia i życzę szczęścia,
Cassaundro Snow. Wracaj do Nowego Jorku i wyśmiewaj się z tego, jak ci się udało
wszystkich – a zwłaszcza mnie – zrobić w konia.

– Nie możesz tak o mnie myśleć – odparła sztywniejąc. Rozpaczliwie

podtrzymywał w sobie tę złość, którą żywił i która chroniła go przed zranieniem.

– Nie mogę? Bo jesteś Cassaundrą Snow? To, co myślę, jest i tak znacznie lepsze

od tego, co cała Ameryka myśli o tobie i o twej rodzinie.

– Bo cię kocham – powiedziała ze ściśniętym gardłem.
– Widocznie nie dosyć. Gdy mi to mówisz, słyszę: „śegnaj”.
– Kocham cię zbyt mocno, by patrzeć, jak cierpisz. Możemy zapomnieć o

przeszłości, ale przeszłość nie zapomni o nas. Wcześniej czy później pożałujesz, że
mnie pokochałeś i będziesz mnie nienawidził za to, że wciągnęłam cię w to wszystko.
Jeśli zerwiemy ze sobą teraz, może będziesz mnie nienawidził trochę mniej. Póki
jeszcze jest między nami pięknie, może zachowamy w sercach trochę tego piękna.

– Nie musimy zadowalać się wspomnieniami. Pokonamy wszystkie trudności.
– Chuck, wiem, że mi nie wierzysz, ale z moją przeszłością nigdy się nie uporasz.

Nie wątpię, że dałbyś sobie radę z agresywnym mężem, prokuratorem, a nawet z
gangsterami, i z potyczki wyszedłbyś nietknięty. Ale moja przeszłość cię zrujnuje, a
potem zrujnuje także nas oboje.

– Nie doceniasz mnie – odparł, zanurzając palce w jej włosach i przytulając do

siebie.

– Wiem, jaki jesteś szlachetny, dumny i silny. Dlatego łatwo cię zranić. Nie

mogłabym żyć ze świadomością, że przez swój egoizm do tego dopuściłam.

background image

– Zła sława nie trwa długo i nie rozumiem, jak...
Odsunęła się od niego i popatrzyła prosto w twarz.
– Nie mógłbyś na przykład uprawiać swego zawodu. Nawet gdybyś próbował.

Traktowano by cię niechętnie. Byłbyś osobą publiczną i niezależnie od tego, co byś
robił, twoje osiągnięcia mierzono by uwzględniając to, że jesteś związany z rodem
Snowów. Masz zbyt wiele dumy, byś mógł zostać mężem swojej żony. Zbyt wiele
siły.

Schwycił ją mocniej za łokieć.
– Nie obawiam się oddać cząstki siebie, by zostać mężem Cassaundry Snow, jeśli

ty nie obawiasz się oddać cząstki Cassaundry Snow, by stać się Sandy Granger.

– Nie wiesz, co mówisz. – Po policzkach zaczęła jej płynąć nowa fala łez.
Chuck wyjął delikatnie Babe z jej rąk i postawił kotkę na podłodze. Potem mocno

przycisnął Cassaundrę do siebie. Czuł, jak jej ręce rozpaczliwie go obejmują.

– Wiem, że cię kocham, i że nasze dusze są sobie bliskie. Wolę raczej spróbować i

ponieść porażkę, niż żyć ze świadomością, że poddaliśmy się, nawet nie podejmując
próby. Jestem pewien, że moje życie z tobą nigdy nie będzie tak puste i beznadziejne,
jak życie spędzone bez ciebie.

Cassaundra przylgnęła do niego. Zapomniała o wszystkim, gdy ciało Chucka,

ciepłe i silne, przywarło do jej ciała. Słuchała mocnego bicia jego serca i zapomniała
o swych niepokojach. Rzeczywistość ograniczała się tylko do tego mężczyzny z krwi i
kości, trzymającego ją w ramionach.

– Odkryłem przed tobą swoją duszę. – Głos Chucka dudnił w piersi. – Sandy,

powiedz coś, proszę.

– Nasze dusze muszą się teraz znowu dotknąć. – Odchyliła głowę i spojrzała mu w

twarz. W oczach błyszczały jej łzy. – Nie ma przeszłości ani przyszłości. Tylko my
dwoje i teraźniejszość.

Pochylił nad nią głowę i zamknął jej usta gorącym pocałunkiem. Uniósł ją do góry

i zaniósł do sypialni. Spleceni ramionami zapadli się w łóżko.

Kochali się powoli i czule, jakby ich nieśpieszne ciała chciały wykazać, że czas jest

im przychylny. Potem leżeli zetknięci głowami, dzieląc się swą radością i usiłując ją
zachować w pamięci na burzliwą przyszłość. Milczeli. Dopiero gdy Babe mokrym
nosem musnęła Chucka w ucho, powiedział:

– Przyznajesz się do tej puchatej kuli?
– Cieszę się, że ją mam.
– Czy to naprawdę pierwsze zwierzę, jakie hodujesz?
– Tak.
Po chwili milczenia zapytał:
– Powiedziałaś przedtem, że uciekłaś. Przed czym?
– Głównie przed samotnością. I przed bezustanną etykietą. Nawet służba nosiła

mundury. Mój ojciec był zawsze osobą powszechnie znaną, zresztą z własnego
wyboru, gdyż czuł, że poklask stanowi pożywkę dla talentu i zmusza go do
utrzymywania świetnej formy. Wszędzie więc jeździliśmy limuzyną o
przyciemnionych szybach. Najgorzej było po śmierci Brianny. Wtedy fotoreporterzy
czatowali przy bramie jak sępy.

– A twój ojciec?
Odpowiedziała dopiero po chwili, starannie dobierając słowa.
– Miał niezwykły talent i podporządkował mu się całkowicie. Poświęcenie dla

sztuki nadawało barwy całemu jego życiu i życiu osób z jego otoczenia. Robił
wszystko z wielką pasją i czasami był przez to mało elastyczny.

Chuck położył się na boku i patrzył na Cassaundrę, gładząc ją po ramieniu.
– To brzmi jak cytat z notatki prasowej.

background image

– Wszystko na nasz temat brzmiało jak cytat z notatki prasowej – odrzekła smutno.

– Chyba dlatego zawsze miałam wrażenie, że moje życie nie jest rzeczywiste, i
tęskniłam do... – nie dokończyła. – Muszę przyznać, że ojciec chronił mnie przed tym,
co w jego życiu było publiczne, nawet wtedy, gdy romansował z Brianną. W końcu
jednak nie był w stanie ochronić nawet samego siebie. Umarł na oczach
fotoreporterów, tak jak żył na oczach fotoreporterów. – Westchnęła. – Gdybym
mogła, zaoszczędziłabym mu tego.

– Czy on cię kochał? – spytał Chuck.
– Był geniuszem. Kochał mnie tak, jak potrafił, ale jako geniusz miał wymagania.

Miał wielką nadzieję, że odziedziczę po nim talent, który będzie nadal żył we mnie. –
Zaczerpnęła głęboko powietrza. – Spotkało go duże rozczarowanie, gdy okazało się,
ż

e nie mam talentu do muzyki, ale ja przyjęłam to z ulgą. Wprawdzie chciałam i

starałam się go zadowolić, ale nie odziedziczyłam również pasji do muzyki. Talent i
usposobienie dziedziczy się w co drugim pokoleniu, a moja pasja pochodzi od
dziadka z linii matki. I jest to literatura.

– Czy on kiedykolwiek cię przytulił? Czy pocieszał, gdy spotkało cię w

dzieciństwie jakieś niepowodzenie?

– Mimo swych namiętności, nie był człowiekiem wylewnym. Nie rozumiał dzieci.

Kiedy patrzę z dzisiejszej perspektywy, rozumiem, że nigdy nie pozwolono mi być
dzieckiem. Jest w tym sprzeczność, bo również nigdy nie pozwolono mi dorosnąć.
Dlatego czułam, że muszę uciec.

Nieświadomie przysunęli się blisko siebie, Cassaundra złożyła głowę w zagięciu

jego ramienia.

– Mówiliśmy dziś o małżeństwie.
– Czy to cię zaskoczyło? – spytała.
– Zaskoczyło mnie, że mówiliśmy o tym głośno, a teraz z niecierpliwością czekam,

aż to się stanie. Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, jak to będzie wyglądać?

– Nie ty jedyny masz marzenia – odparła z uśmiechem, choć Chuck nie mógł

widzieć jej twarzy. – Wyśniłam cię, zanim jeszcze cię spotkałam.

– Marzenia o księciu z bajki – rzekł kwaśno.
– Nigdy nie lubiłam być księżniczką, więc nigdy nie marzyłam o księciu z bajki.

Zwykle dziewczyny marzą o książętach, ja marzyłam o zwykłym mężczyźnie. –
Oparła się na łokciu i spojrzała mu w twarz. – Wszedłeś do barku i próbowałeś mnie
naciągnąć na hot doga. Czy wiesz, jakie to było wspaniałe?

– Zaczynam rozumieć.
– Gdy uśmiechnąłeś się czarująco i powiedziałeś, że nie masz pieniędzy, stałeś się

ucieleśnieniem moich marzeń. Czułam, że wprowadzasz mnie w społeczność
zwykłych ludzi. – Zaschło jej nagle w gardle. – Chuck, proszę, odejdź, dopóki masz
jeszcze szansę. Jesteś wspaniałym człowiekiem i moje marzenia mogą cię zrujnować.
Uciekaj, dopóki nie jest za późno.

– Nigdy cię nie opuszczę, chyba że sama tego zechcesz – rzekł, zbliżając do jej

twarzy swą twarz. – Popatrz mi w oczy i powiedz, że mnie nie kochasz, a zniknę
natychmiast.

Łzy potoczyły się po jej skroniach i wsiąkały we włosy.
– Gdybym miała siłę, powiedziałabym to dla twego dobra. Ale jestem tylko

człowiekiem – ciągnęła załamanym głosem – i kocham cię. Nie jestem na tyle mocna
ani altruistyczna, by temu zaprzeczać.

– Powiedz mi więc prawdę – poprosił.
W jej pełnym oddania pocałunku znalazł potwierdzenie wszystkiego, na co czekał.

background image

ROZDZIAŁ 13

„Drogi Sloanie!
Wracam do Nowego Jorku pod pozorem dopełnienia formalności związanych z

przekazaniem posiadłości na rzecz konserwatorium. Prawdę mówiąc, muszę spędzić
kilka dni w krainie Cassaundry Snow i spróbować pogodzić tę osobę, którą dawniej
byłam, z kobietą, którą się stałam. Prawdziwy Mężczyzna poprosił mnie o rękę i mam
ochotę się zgodzić, ale boję się o niego. Przeraża mnie prostota tego wszystkiego.
Jakże miłość może być taka prosta? Słyszałeś o czymś takim jak strach przed
sukcesem? Ja czuję strach przed szczęściem i obawę, że tak łatwo je osiągnąć.

Zaprosiłam go do Nowego Jorku, żeby mógł się przekonać, co go czeka, dopóki

jeszcze może się bez uszczerbku wycofać. Musimy dać mu pokaz tego wszystkiego.

Serdeczności. Cassaundra”
Następnego dnia po tym, jak rozmawiali o małżeństwie, Cassaundra oznajmiła, że

musi wrócić do Nowego Jorku.

– Oczywiście tylko na krótko – dodała, poznając z wyrazu twarzy Chucka, że

zamierza gorąco zaprotestować. – Mam zaległości w pracy papierkowej związanej z
przekazaniem posiadłości oraz kilka innych spraw. Muszę dopilnować, by wszystkie
osobiste rzeczy zostały przeniesione do wyznaczonych pomieszczeń.

Chuck potaknął, starając się nie pokazać po sobie dręczącej go obawy. Znał już

dobrze Cassaundrę i, wyczuwając pewne wahanie w jej zachowaniu, zrozumiał, że nie
mówi mu wszystkiego do końca.

Zamilkła, sącząc wino.
– Myślę, że nadszedł czas, bym wróciła – rzekła wreszcie. – Moja nieobecność nie

była zbyt długa, ale bardzo się przez ten czas zmieniłam. Muszę wrócić i z nowego
punktu widzenia ocenić, czy rzeczywiście zmieniłam się tak, jak sądzę.

Tym razem Chuckowi trudniej było niedbale przytaknąć i nie zwracać uwagi na to,

ż

e żołądek ściska mu się ze strachu. Czy powrót do Nowego Jorku to dla Cassaundry

pretekst, by dać mu do zrozumienia, że ich związek to pomyłka? Jeśli tak, nie miał
zamiaru dać się na to nabrać.

– Chciałabym, żebyś mnie tam odwiedził. Myślę, te to ważne, byś się rozejrzał i

wyrobił sobie pogląd...

– Pojadę do Nowego Jorku, ale jeśli masz zamiar mnie wystraszyć, nie uda ci się.
– Wcale nie miałam takiego zamiaru. Chciałabym tylko, żebyś zobaczył, jak tam

jest. – Westchnęła znużona. – Moje życie bardzo się zmienia. W pewnym momencie
mogę potrzebować twojego wsparcia.

– Czy tak za tym wszystkim tęskniłaś? – zapytał z nie ukrywaną obawą.
– Nie – zapewniła. – Wcale za tym nie tęskniłam, a jeśli już, to w taki sposób, w

jaki tęskni się za bólem głowy, gdy minie. Nigdy już nie będę Cassaundrą Snow,
dziedziczką fortuny, córką mistrza i dobrze zapowiadającym się wydawcą. Nie chcę
ż

yć tak jak ona. Ale również nie mogę stać się zupełnie kimś innym. Jeśli

postanowimy się, pobrać...

background image

– To znaczy, jeśli ty przestaniesz się wycofywać i zgodzisz wyjść za mnie.
– Jeśli postanowimy się pobrać – ciągnęła, jakby go nie słyszała – obydwoje

będziemy zmuszeni do kompromisu. Im lepiej się zrozumiemy, tym łatwiej
osiągniemy ten kompromis. – Położyła mu błagalnie rękę na ramieniu. – Widziałam
twoje życie, brałam w nim udział. Teraz chciałabym, byś zobaczył, jakie życie
pozostawiłam za sobą.

– Wybrała pani kostium niebieski czy w kolorze burgunda?
– Niebieski – odparła Cassaundra, odwracając się do Aggie.
– A kapelusz?
– Myślę, że obędę się dziś bez kapelusza.
– Och! – Usta Aggie ułożyły się w doskonałe koło. Wyjęła kostium z szafy i

oczyściła go z jakiegoś pyłku. – Czy dobrze się pani czuje? Chyba nie jest pani dziś w
najlepszej formie?

– Po powrocie czuję się nieco zagubiona.
– Wyobrażam to sobie. Ładnie odrosły pani włosy.
– Owszem. – Cassaundra odruchowo wzburzyła ręką fryzurę. – Poproszę chyba

Lulu, żeby mi je obcięła. Aggie?

– Słucham panią.
– Czy myślisz, że odpowiadałoby ci życie na Florydzie?
– Na Florydzie?
– W stanie Floryda.
– Na stałe?
Cassaundra przytaknęła.
– Och, proszę pani, sama nie wiem. To tak daleko. A poza tym mam tu chłopaka.
– Rozumiem. – Cassaundra uśmiechnęła się. – Rozumiem doskonale.

Chuck po raz pierwszy w życiu leciał pierwszą klasą. Musiał przyznać, że ma to

swoje zalety. Wysiadając nie musiał tłoczyć się z pasażerami z klasy turystycznej. Od
dawna nie widział Cassaundry i wdzięczny był za każdą zyskaną minutę. Rozstali się
niecały tydzień temu, ale miał wrażenie, że było to znacznie dawniej.

– Pan Granger?
Odwrócił się i zobaczył krępego mężczyznę w liberii.
– Jestem Joseph, kierowca panny Snow. Poprosiła mnie, bym po pana wyjechał.

Czy mogę wziąć pańską torbę?

– Sam będę ją niósł – odparł Chuck, mocniej chwytając za pasek torby.
– Proszę więc tędy.
Joseph poprowadził go do czarnej, lśniącej, wypolerowanej limuzyny. Chuck

stwierdził ze zdziwieniem, że w środku siedzi jakiś mężczyzna. Siwowłosy, w
nienagannym, klasycznym garniturze, roztaczał wokół siebie aurę spokojnej mądrości.
Chuck usiadł naprzeciw niego i mężczyzna wyciągnął na powitanie rękę.

– Pan Granger? Jestem Sloan Garrick, przyjaciel Cassaundry.
– Wspominała mi o panu – rzekł Chuck, wymieniając uścisk. – To chyba pan

recenzuje książkę mojej znajomej z kółka literackiego.

– Tak. Poleciłem mojej sekretarce, by miała ją na uwadze. Cassaundra wyrażała się

o niej bardzo entuzjastycznie.

Chuck poruszył się niecierpliwie na eleganckim siedzeniu.
– Gdzie jest Sandy? – zapytał.
– Cały dzień ma obowiązki w posiadłości i prosiła, bym w jej imieniu pana

przywitał. Sądziła, że może zechce pan zwiedzić wydawnictwo.

– Tak, to z pewnością może być ciekawe.

background image

– Jeśli wolałby pan zwiedzić co innego – na przykład giełdę albo Statuę Wolności

– można to zorganizować.

– Chciałbym zobaczyć wydawnictwo – odparł Chuck. – Opowiem o tym na

spotkaniu kółka literackiego.

Sloan spojrzał na zegarek.
– Już południe. Najpierw zjemy obiad w moim klubie. Klub Sloana – biblioteka,

skórzane meble – przypominał dekoracje do filmu „W osiemdziesiąt dni dookoła
ś

wiata”. Usiedli przy niewielkim, okrągłym stole z drewna czereśniowego. Gdy

zamówili potrawy i sączyli aperitif, Sloan przyglądał się siedzącemu naprzeciw
Chuckowi.

– Cassaundra powiedziała mi, że kolekcjonuje pan karty baseballowe.
– Rozumiem, że panu zawdzięczam znalezienie Joe’ego DiMaggio. Dziękuję.
– Wykonałem po prostu jeden telefon – wyjaśnił Sloan. – Czy karta była w dobrym

stanie, tak jak mnie zapewniono?

– Tak. Oniemiałem, gdy ją zobaczyłem.
– Rozumiem – zaśmiał się krótko Sloan. – Cała historia jest dość zabawna. W stylu

O. Henry’ego, nie sądzi pan? Gdy usłyszałem cenę katalogową tej karty, sądziłem, że
Cassaundra wie, ile ją to będzie kosztować. Powiedziała mi, że nawet nie
ubezpieczyła jej przed wysłaniem. Sądziła, że to kwestia trzech czy czterech dolarów,
tak jak te, które pan kupił na, o ile dobrze zrozumiałem, pchlim targu?

– Tak, proszę pana – odpowiedział Chuck z wystudiowaną grzecznością. Ten

Sloan zachowywał się bardzo uprzejmie, ale Chuck przeleciał dwa tysiące
kilometrów, aby zobaczyć się z Sandy, irytowała go więc zmiana programu.

Zapanowała niezręczna cisza. Kelner przyniósł sałatkę Cobba i gdy goście ją zjedli,

zabrał puste półmiski i podał kawę.

Sloan odchrząknął i Chuck popatrzył na niego wyczekująco.
– Cassaundra jest dla mnie kimś wyjątkowym – powiedział Sloan. – Gdy po wojnie

zacząłem pracować w Quill, jej dziadek wprowadzał mnie w tajniki zawodu. Matka
Cassaundry była silnie związana ze swym ojcem, więc miałem okazję obserwować,
jak dorastała. Gdy urodziła się Cassaundra, było to dla mnie takie samo przeżycie jak
dla Nathana.

Pociągnął łyk kawy.
– Cieszyłem się, gdy Cassaundra postanowiła podjąć pracę w Quill – ciągnął. –

Pod wieloma względami przypomina swą matkę. Alexandra również miała wielki
szacunek dla literatury. Zostałaby znakomitym wydawcą, gdyby nie zrezygnowała z
kariery, by służyć wsparciem Williamowi. Była jego rzecznikiem prasowym. Wszyscy
byliśmy zdruzgotani, gdy umarła w tak młodym wieku.

– Jak to się stało?
– Wypadek samochodowy. Wracała sama do domu w nocy. Myślę, że dlatego

William nigdy nie pozwalał Cassaundrze nauczyć się prowadzenia samochodu.

– Ile lat miała wtedy Cassaundra?
– Niecałe dwa.
Tyle, ile Aaron, pomyślał Chuck.
– Czuję w stosunku do niej rodzicielską odpowiedzialność – ciągnął Sloan –

ponieważ byłem związany z jej dziadkiem i matką. Dlatego poprosiłem niedawno, by
pozwoliła mi chwilę z panem porozmawiać.

A więc to tak! – pomyślał Chuck.
– Wiem, co pan ma na myśli – powiedział. – Niech mi pan pozwoli, że pana

wyręczę. Bardzo kocham Sandy i mam w stosunku do niej szczere zamiary. Poznałem
ją, gdy pracowała w barku, i pokochałem, zanim dowiedziałem się o fortunie
Snowów. Zapewniam pana, te zalety mi na niej, a nie na jej pieniądzach. Chcę się z

background image

nią ożenić.

Sloan uśmiechnął się tajemniczo.
– Rozumiem, dlaczego nazywa pana Prawdziwym Mężczyzną. Strzela pan prosto z

biodra.

– Próbuję.
– Ja też spróbuję – powiedział Sloan. Powoli pił kawę, a potem odstawił filiżankę.
– śycie Cassaundry nie było, nazwijmy to, typowe dla Ameryki.
– Czy moglibyśmy to określić, te została wychowana na pozłacanej arenie

cyrkowej wypełnionej pajacami?

Sloan nie dał się zbić z tropu.
– Jej życie było nietypowe i dlatego bardzo ceni sobie to, że pańskie życie jest, jak

uważa, normalne. Bardzo się o pana martwi i obawia się, że nadmierna popularność
rodziny Snowów niszcząco na nie podziała.

– Wiele czynników może podziałać niszcząco na życie człowieka – stwierdził

Chuck. – Powiedziałbym, że miarą charakteru jest to, jak człowiek daje sobie radę z
niszczącymi wpływami.

– A pan wierzy, że poradzi pan sobie z zainteresowaniem prasy?
– Wierzę, że Sandy i ja poradzimy z tym sobie razem.
– Jest pan inny niż mężczyźni, których znała dotychczas – rzekł Sloan.

– Jestem pewien,

ż

e z wyj

ą

tkiem mojego obecnego towarzysza nie znała

m

ęż

czyzny, który cho

ć

troch

ę

troszczyłby si

ę

o ni

ą

.

– Przyznaję panu rację. Było tak zwłaszcza po śmierci jej dziadka. Myślę, że byłby

pan bardzo dobry dla Cassaundry – dodał Sloan po chwili zamyślenia.

Chuck miał właśnie pociągnąć łyk kawy. Uniósł w kierunku Sloana filiżankę takim

gestem, jakby wznosił toast.

– Zgadzam się z panem z całego serca – powiedział.
– Jest pan bardzo elokwentny – odparł Sloan. – Obawy Cassaundry są uzasadnione

i musi je pan wziąć pod uwagę. Jest osobą publiczną, z własnej czy nie z własnej
woli. Gdy rozejdzie się wiadomość, że pracowała w barku w Orlando, a proszę mi
wierzyć, że się rozejdzie, a pan i Cassaundra będziecie wciąż zakochani, stanie pan
pośrodku areny w tym cyrku, w którym ona zawsze żyła. Czy zastanawiał się pan, jak
poradzi pan sobie ze wszystkimi plotkami?

– Załatwię je po kolei.
– Jak długo będzie pan w stanie po ślubie z Cassaundrą uprawiać swój zawód,

mając reporterów depczących panu wszędzie po piętach? Czy rzeczywiście uda się
panu pracować w dziennikarstwie, gdy pan sam stanie się większą sensacją, niż ta,
którą pan opracowuje?

– Nie wierzę, żebym był interesujący dla prasy na tyle długo, by zniszczyło to całą

moją karierę. A nawet jeśli, są inne formy pisarstwa, które mogę uprawiać.

– Ach, tak. Powieści sensacyjne. Wie pan, ilu osobom udaje się coś opublikować?
– Jednak pisarze jakoś się przebijają, jeśli są dobrzy i uparci.

– Mo

ż

e pan próbowa

ć

całymi latami, zanim sprzeda pan jak

ąś

ksi

ąż

k

ę

.

Chyba

ż

e wykorzysta pan pozycj

ę

Cassaundry. Ale je

ś

li pan to zrobi, zawsze

pozostan

ą

panu w

ą

tpliwo

ś

ci, czy to pa

ń

ska ksi

ąż

ka byle tak dobra, czy te

ż

wydawnictwo postanowiło wci

ą

gn

ąć

pana do współpracy, bo dla celów

komercyjnych chciało mie

ć

m

ęż

a Cassaundry Snow na li

ś

cie autorów. Nawet

je

ś

li nie skorzysta pan z jej kontaktów, zawsze b

ę

dzie si

ę

pan zastanawiał,

czy pa

ń

skie powi

ą

zania z rodzin

ą

Snowów miały wpływ na decyzj

ę

wydawcy.

Czy jest pan gotów przej

ść

przez

ż

ycie z tego rodzaju stał

ą

niepewno

ś

ci

ą

,

podcinaj

ą

c

ą

pa

ń

sk

ą

samoocen

ę

?

– Do diabła! – powiedział Chuck, starając się nie podnosić głosu. – Kocham ją.

background image

Ona mnie kocha. Wszystko inne się nie liczy.

– Skoro pan tak mówi – stwierdził Sloan sceptycznie.

ROZDZIAŁ 14

Chuck przyjechał ze Sloanem do posiadłości Snowów. Musiał przyznać, że dom i

otaczające go tereny działają rzeczywiście trochę onieśmielająco. W przezwyciężeniu
tego uczucia wcale mu nie pomogło to, że został powitany w drzwiach przez
pokojówkę w służbowym stroju, która zaprowadziła go do biblioteki większej niż
jego własne mieszkanie. Zastał tam Cassaundrę rozmawiającą z trzema mężczyznami
w średnim wieku, ubranymi w wytworne garnitury.

Cassaundra miała na sobie skromny kostium. Włosy gładko zaczesała i ściągnęła z

tyłu w ciasny kok. Przypominała, pomyślał Chuck, bardziej tę Cassaundrę Snow, o
jakiej czytał, zimną i powściągliwą, niż Sandy Grand, którą poznał w barku. Ale gdy
się uśmiechnęła, zrozumiał, że ubranie, otoczenie i nazwisko wcale się nie liczą.
Odpowiedział jej uśmiechem, który prawdopodobnie był trochę cielęcy, lecz nic sobie
z tego nie robił, że pajace w garniturach zorientują się, iż jest w niej szaleńczo
zakochany.

Cassaundra podeszła do nich po miękkim dywanie, który tłumił kroki. Cmoknęła

Sloana w policzek. Gdy zwróciła się do Chucka, dostrzegł lekki strach w jej oczach.
Zaskoczyło go, że jest równie zdenerwowana, jak on sam.

– Cześć, Złotowłosa – powiedział cicho.
Cmoknięcie w policzek przerodziło się w czuły uścisk, gdy Cassaundra zarzuciła

mu ręce na szyję.

– Kocham cię – wyszeptała mu do ucha, a potem poprowadziła w głąb pokoju i

przedstawiła adwokatom, z którymi przedtem się naradzała.

Adwokaci schowali swe papiery do teczek, rozległ się szczęk zatrzaskiwanych

zamków i panowie wyszli rządkiem z pokoju, co nasunęło Chuckowi skojarzenie ze
stadem maszerujących kaczek.

– Tak się cieszę, że cię widzę – powiedziała, gdy Chuck usiadł obok niej. –

Wydawało mi się, że dzisiejszy dzień nigdy się nie skończy. Nie wyobrażasz sobie, ile
papierkowej pracy związanej jest z przekazaniem posiadłości! Oprowadzę Chucka.
Pójdziesz z nami? – zwróciła się do Sloana.

– Raczej nie – odparł Sloan. – Też miałem wypełniony dzień. Zostanę tu i

przeczytam gazetę, jeśli pozwolisz.

Ledwie zamknęli za sobą drzwi biblioteki, Chuck wziął ją w ramiona i zaczął

całować, ale wywinęła mu się.

– Służba – powiedziała, poprawiając żakiet. – Doprowadzają mnie do szaleństwa –

dodała szeptem. – Wystarczy, że kichnę w łazience, a już ktoś podsuwa mi
chusteczkę.

Parter domu składał się z holu wejściowego, biblioteki, jadalni, kuchni, która

wielkością nie ustępowała kuchniom w nowoczesnych restauracjach, i sali balowej
zmienionej przez Williama Snowa w salę koncertową.

background image

Chuckowi nie udało się rozszyfrować, w jakim nastroju jest Cassaundra, gdy

przesuwała dłońmi po błyszczącym fortepianie.

– W młodości spędziłam tu wiele godzin. – Zamilkła na chwilę. – Chodź. Dopóki

jeszcze jest słońce, chcę pokazać ci park.

Z tyłu dworku wokół sztucznego, wyłożonego płytkami jeziora z fontannami w

kształcie amorków, rozciągał się dobrze utrzymany ogród.

– Kiedyś mieliśmy łabędzie – wyjaśniła Cassaundra. – Ale były nieporządne i

miały nieprzyjemny charakter, więc ojciec kazał je usunąć. Próbowaliśmy również
hodować pawie, ale upiornie skrzeczały i ciągłe wskakiwały na dach. Rozumiesz
więc, dlaczego tak bardzo chciałam mieć jakieś zwierzę.

– Gdzie jest Babe?
– W małym domku, gdzie będziemy nocować. Kucharz przygotuje tam dla nas

kolację. Trzymamy tu teraz minimalną liczbę służby, bo wkrótce zaczną się prace
adaptacyjne.

Za jeziorem rozciągały się trawniki zieleniejące właśnie po długiej zimie. Wśród

bezlistnych szkieletów drzew wiła się ścieżka.

– Prowadzi ku rzece – wyjaśniła Cassaundra. – To jakieś pół kilometra stąd.
Przebiegli zadrzewioną przestrzeń w kierunku skarpy i znaleźli się na rzadko

porośniętym ugorze.

– Znacznie ładniej zrobi się tu późną wiosną. Ale w pobliżu brzegu zawsze jest

trochę pusto. – Zbliżyli się do skarpy. – Zobaczysz teraz, dlaczego Hudson nazywają
amerykańskim Renem.

Widok był wspaniały: strome brzegi po obu stronach i płynąca daleko w dole

rzeka.

– Niektórzy mówią, że mój ojciec najpierw zobaczył tę posiadłość, a potem, żeby

ją kupić, ożenił się z moją matką. Czasami marzę sobie, że gdyby żyła dłużej,
mogłabym przekonać się, czy ją kochał.

– Sloan sądzi, że chyba tak – powiedział Chuck, a gdy Cassaundra spojrzała na

niego zdziwiona, dodał: – Stwierdził również, że matka była bardzo oddana twemu
ojcu.

Cassaundra popatrzyła w dół urwiska.
– Czasami zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdyby matka żyła, i czy

ojciec byłby wtedy inny. Musiał wiele wycierpieć. Sądziliśmy, że z powodu swego
talentu, ale czasami przypuszczam, że doskwierała mu samotność.

Chuck położył ręce na jej ramionach, zmuszając, by spojrzała mu w twarz.
– Wyjdziesz za mnie?
Objęła go i położyła mu głowę na piersiach.
– Miałam nadzieję, że powtórnie poprosisz mnie o rękę. Tak, wyjdę za ciebie.
Przycisnął ją mocniej, czując wielką ulgę.
– Byłam zdezorientowana. Chodziłam z kąta w kąt. Gdy tylko przyleciałam do

Nowego Jorku, zaczęłam żałować, że przed wyjazdem z Orlando nie wyraziłam
zgody. Miałam obawy, że się rozmyślisz.

– Tak słabo ufasz naszej miłości?
– Teraz już nie. Och, Chuck, masz rację. Nic nam nie może przeszkodzić, chyba że

my sami. Znajdźmy sobie dom nad jeziorem i stwórzmy nasz własny świat.

– Pomożesz mi przy mojej powieści?
– Tak. Jeśli ty pokażesz mi, jak robi się dokładki.
– Umowa stoi – powiedział.
Przypieczętowali ją pocałunkiem.
Potem, w limuzynie, Sloan otworzył szampana, by wznieść toast za ich rychłe

małżeństwo.

background image

– Uważam, że powinniście szybko się pobrać, zanim prasa opublikuje wiadomość

o tym, że Cassaundra pracowała w barku. Potem należy wydać komunikat.

– Myślałem o tym – rzekł Chuck. – Sandy tak się tym przejmowała, że

opracowałem plan awaryjny.

– Plan awaryjny? – spytała Cassaundra.
– Na wypadek, gdybyś próbowała mi uciec. Otóż uważam, że najprostszym

sposobem na uciszenie sensacyjnej historii jest opowiedzenie jej samemu.

Sloan nastawił ucha.
– Wzięło się to z teorii Andy Warhola, że każdy ma swój „kwadrans sławy”.

Musimy po prostu przetrzymać nasz kwadrans sławy, a potem będziemy wolni.

– Niezupełnie rozumiem – przyznała Cassaundra. – Proponujesz, żebyśmy sami

starali się o rozgłos w prasie?

– Niezupełnie. Sądzę, że znacznie większą kontrolę nad całą historią będziemy

mieć wówczas, gdy napiszemy ją sami. Ja potrafię pisać, ty skończyłaś uniwersytet.
Napiszmy opowieść, jakiej się domagają. Powiedzmy: opowieści. Sprawozdanie w
pierwszej osobie o twej ucieczce do normalnej Ameryki i opis naszej znajomości.
Gdy opublikujemy naszą wersję, pojawi się mnóstwo artykułów na nasz temat, a
potem przesycenie tematem.

– Nie wiem – powątpiewała Cassaundra. – Opowiadać wszystkim o sprawach

osobistych...

– Nie mam na myśli konferencji prasowej ani szczegółowych raportów na temat

naszej miłości – powiedział Chuck. – To byłaby nasza wersja. Opowiedzielibyśmy ją
po naszemu, a potem odmówili udzielania wywiadów.

– To może zadziałać, Cassaundro – stwierdził Sloan. – Nie będziesz mogła

wiecznie się ukrywać i nie unikniesz wścibstwa prasy, ale uzyskasz przynajmniej
pewną kontrolę.

– Zaufaj mi – prosił Chuck. – Przynajmniej jeden raz mi zaufaj. Znam dobrze prasę

i wiem, że szum wokół pewnych spraw trwa krótko. Jednodniowe wydarzenie, i
pójdziemy w zapomnienie jak kostka Rubika. Nie ma nic nudniejszego dla
czytelników niż szczęśliwe małżeństwo żyjące spokojnie na przedmieściu.

– Kiedy więc ślub? – spytał Sloan.
– Jak tylko napiszemy opowiadania i przygotujemy je do druku – odparł Chuck.
Podwieźli Sloana do jego mieszkania, a potem Cassaundra poleciła kierowcy, by

krążył przez pewien czas po mieście.

– Nareszcie – westchnęła, zamykając ciemne okienko oddzielające ich od szofera.
Poluźniła Chuckowi krawat, rozpięła guzik koszuli i wsunęła palce na kark.

Przesunęła się na jego kolana.

– Jak ciemne jest to okienko? – spytał.
– Bardzo ciemne. Wiesz, zawsze miałam takie fantazje...
– Jakie fantazje? – spytał, czując na piersiach pieszczotę jej języka.
– Kocham cię.
Gwałtownie, żarliwie przywarł do jej ust.
– Czy wspominałam ci – Cassaundra przesunęła ustami po jego szyi – że jako

prezent ślubny załatwiam bilety na Mistrzostwa Świata?

– Co to są Mistrzostwa Świata? – wymamrotał Chuck, przyciągając znowu do

siebie jej twarz.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sanders Glenda Ten prawdziwy mężczyzna
Sanders Glenda Ten prawdziwy mężczyzna
068 Sanders Glenda Ten prawdziwy mężczyzna 4
Sanders Glenda Ten prawdziwy
jak byc prawdziwym mezczyzna
Warsztaty - Jak być prawdziwym mężczyzną, Kobieta i Mężczyzna
Prawdziwy mezczyzna fragment
Glenda Sanders Isadora
Prawdziwy mężczyzna
Z PAMIETNIKA PRAWDZWEGO MĘŻCZYZNY
prawdziwy mezczyzna
prawdziwy mezczyzna
Prawdziwy mezczyzna
DEKALOG PRAWDZIWEGO MĘŻCZYZYNY
Glenda Sanders Cukiereczek
prawdziwy mezczyzna
prawdziwy mezczyzna
Prawdziwy Mężczyzna 2

więcej podobnych podstron