Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.
Praca zbiorowa
Zdarzyło się naprawdę
Copyright for the Polish edition © 2011 G+J Gruner + Jahr Polska Sp. z o.o. & Co. Spółka Komandytowa.
G+J Gruner + Jahr Polska Sp. z o.o. & Co. Spółka Komandytowa.
02-674 Warszawa, ul. Marynarska 15
Wybór tekstów: Michał Wójcik
Korekta: Jadwiga Piller
Projekt graficzny okładki: Paweł Rafa
Zdjęcia na I stronie okładki: Flash Press Media
Redakcja techniczna: Mariusz Teler
Projekt i skład: IT WORKS, Warszawa
Redaktor prowadzący: Agnieszka Radzikowska
ISBN: 978-83-7778-083-1
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie,
w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych tylko za wyłącznym zezwoleniem
właściciela praw autorskich.
Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o.
M
Czas apokalipsy
Polaków w Katyniu, Miednoje i Twerze zgładziła perfekcyjna machina
śmierci. Mordowano nocą w piwnicach NKWD. Zwłoki ciężarówki
wywoziły do wykopanych wcześniej w lesie ogromnych dołów. Potem
koparka zasypywała grób i ryła następny. Taśmowo, metodycznie,
na zimno.
autor Jerzy Skoczylas
ajor Adam Solski prowadził w Kozielsku pamiętnik. Ostatnie słowa zapisał 9
kwietnia 1940 roku: „Od świtu dzień rozpoczął się szczególnie. Wyjazd karetką
więzienną w celkach (straszne!). Przywieziono gdzieś do lasu; coś w rodzaju letniska.
Tu szczegółowa rewizja. Zabrano zegarek, na którym była godzina 6.30”. Trzy lata
później ciało majora Adama Solskiego odkopano w lesie katyńskim.
Mordercza przyjaźń
W 1939 roku polscy oficerowie powinni byli doskonale wiedzieć, że sowiecka
niewola to pewna śmierć. Przecież wielu z nich walczyło w wojnie polsko-
bolszewickiej 1919-1921, a wszyscy mieli świadomość, że ZSRR nie podpisał
konwencji genewskiej o traktowaniu jeńców. Mimo to, kiedy 17 września 1939 roku
Armia Czerwona napadła na Polskę, marszałek Śmigły-Rydz wydał „dyrektywę
ogólną”, aby nie stawiać oporu Armii Czerwonej. Bez walki w sowieckie ręce wpadło
aż 250 tysięcy polskich żołnierzy, w tym 15 400 oficerów. Do wyjątków należały
próby zrzucania munduru lub ukrywania stopnia oficerskiego.
Podoficerowie i jeńcy szeregowi zostali zesłani w głąb Rosji (ponad 180 tys.) lub
zwolnieni (ok. 46 tys.). Oficerów i policjantów wywieziono do obozów w Kozielsku,
Starobielsku i Ostaszkowie. 28 września Niemcy i ZSRR podpisały „układ o granicy
i przyjaźni”. Obie strony zobowiązały się „solidarnie tępić wszelkie polskie
poczynania niepodległościowe”. W grudniu 1939 roku w Zakopanem, a w marcu 1940
roku w Krakowie odbyły się w tej sprawie wspólne narady NKWD i gestapo. Obaj
agresorzy błyskawicznie wypełnili swe zobowiązania. Masowe deportacje Polaków
(łącznie ponad półtora miliona) ZSRR zaczął już 10 lutego 1940 roku, Niemcy zaś
w maju tego roku przeprowadziły wymierzoną w polską inteligencję tzw. Akcję AB
Z
(od Aussenordentliche Befriedigungsaktion, nadzwyczajna pacyfikacja). Wyrok śmierci
na polskich oficerów zapadł 5 marca 1940. Była to decyzja Biura Politycznego KC
WKP(b) o „rozpatrzeniu w trybie specjalnym z zastosowaniem kary śmierci przez
rozstrzelanie spraw 14 736 jeńców” oraz 11 tysięcy cywilnych więźniów.
Dom wypoczynkowy im. Gorkiego…
W Kozielsku (4500 oficerów) i Starobielsku (3900 oficerów) jeńcy mieli teoretycznie
znośne warunki. Więzień dostawał 800 gramów chleba i 30 g cukru dziennie. Do tego 1
paczkę tytoniu na 5 dni i 200 g mydła w dniu kąpieli. Jedzono dwa główne posiłki.
Rano kaszę z olejem, o 16.00 zupę z tłuszczem (czasami ze śladami mięsa), gulasz,
ryby, ziemniaki, kaszę manną, makaron z sosem. Więźniom szybko przejadła się kasza
i ryby, mięsa nie było prawie w ogóle, a jeżeli już, to podłej jakości. W Kozielsku
w grubych murach klasztornych zimą, mimo pieców, panowało dotkliwe zimno (mróz
na dworze przekraczał 40 stopni). Warunki sanitarne były bardzo złe. Dużo więźniów
chorowało, brakowało wody. Listy wolno było pisać raz na miesiąc. Więźniowie
na początku musieli podać jako swój adres „dom wypoczynkowy imienia Gorkiego”
w Kozielsku, co czasem prowadziło do groteskowych nieporozumień.
SUKCES ŻUKOWA
raportów NKWD: „W trakcie konwojowania w transporcie kolejowym 148.
samodzielnego batalionu wartownik, chcąc przestraszyć zatrzymaną, która nie
przestawała próbować prowadzić rozmowy z przechodzącymi obywatelami,
bagnetem skaleczył jej brew. Dowództwo brygady wystąpiło o karę dla winnego.
Należy przy tym podkreślić nieprawidłowe działania dowódcy straży kpt.
Asiriana. Gdy dowiedział się on, co się stało, wysłał czerwonoarmistę,
by przeprosił poszkodowaną zatrzymaną. Dowódca brygady ukarał kapitana
za nieprawidłowe postępowanie”. Czerwonoarmista 152. batalionu 17. brygady
Szkolnikow 27 czerwca 1940 roku napisał w imieniu zatrzymanej list, który miał
być przekazany jej znajomym; list ujawniono podczas rewizji. Dostał za to 3 lata
łagru.
„21 grudnia 1939 roku na budowie nr 1 [autostrady Nowogród-Lwów] 4
jeńców wojennych próbowało zbiec z konwoju 229. pułku. Konwojenci
zastrzelili jednego z uciekinierów i ranili drugiego, pozostali biegli dalej,
próbując się schować. Czerwonoarmista Żukow rzucił się w pościg
za uciekinierami i nie zważając na mróz, żeby mu było lżej, zrzucił szynel i buty
i na 7. kilometrze od miejsca prac zabił pierwszego z uciekinierów wystrzałem
z karabinu, a drugiego zatrzymał i przyprowadził do obozu”. Dostał za to 200
rubli.
Jeden z oficerów dostał od żony list, że zażywa sobie wywczasów, kiedy cała
rodzina niemal głoduje. Potem adres zmieniono na „ZSRR, Kozielsk, skrytka pocztowa
12”.
Aura była mniej dokuczliwa w Starobielsku – mróz dochodził „jedynie” do minus
25 stopni. Więźniowie mieli ciepło, tylko około trzeciej nad ranem trochę marzli,
zanim rano dyżurni napalili w piecach. Kto nie miał bielizny lub ciepłej odzieży, dostał
ją od władz obozowych (były to rzeczy zrabowane w Polsce). Najgorzej było
z obuwiem, o które każdy musiał dbać sam. Obóz tonął w błocie, ale więźniowie
ułożyli chodniki z desek. Opieka lekarska była dobra, higiena znośna, nie licząc
pierwszych tygodni, gdy plagę stanowiły wszy. Na miejscu znajdowała się biblioteka
z książkami propagandowymi.
W Ostaszkowie (6570 policjantów) warunki życia były fatalne. Tu też obóz mieścił
się w byłym prawosławnym klasztorze na wysepce Stołbnyj na jeziorze Seliger.
Pomieszczenia były wyziębione, a jedzenie skąpe. Jeńcy z dnia na dzień opadali z sił.
Śmiertelność była znacznie wyższa niż w Kozielsku i Starobielsku. Wielu zachorowało
na gruźlicę.
Z Ostaszkowa już jesienią 1939 roku zaczęto wywozić osoby o predyspozycjach
kierowniczych. Od lutego administracja sowiecka rozpowszechniała plotki, że jeńcy
zostaną odesłani do Polski, a nawet do Francji. W Starobielsku więźniowie dostali
mapkę z trasą podróży przez Mołdawię. Z niecierpliwością oczekiwali na swoją kolej
i zazdrościli tym, którzy wyjeżdżali wcześniej.
W pierwszych transportach z Kozielska wywieziono generałów, po obiedzie
z „kawiorem, winem i kotletami”. Oficerowie żegnali ich szpalerem honorowym.
Również strażnicy urządzili im „prawdziwą owację”.
Oficerowie starali się rozgryźć system podziału na kolejne grupy, ale uznali, że
żadnego systemu nie było, bo przemieszane były wiek, stopnie wojskowe, zawody,
miejsce zamieszkania, poglądy polityczne. A system polegał właśnie na starannym
wymieszaniu! Każdy transport był zbieraniną byłych żołnierzy, a nie zwartą grupą,
która mogłaby na przykład zorganizować opór.
RODZINNE TRAGEDIE
Tadeusz Raczkowski (dyrektor szkoły rolniczej w Bydgoszczy), jego brat Bogdan
wraz z żoną Marią i 19-letnią córką Danutą zostali jesienią 1939 roku rozstrzelani
przez Niemców. Syn Tadeusza, por. Janusz Raczkowski, zginął w Katyniu, a zięć,
kpt. lotnik Kazimierz Makówka – w Charkowie.
* * *
Mieczysław Korzeniewski, współzałożyciel Związku Polaków w Niemczech,
w 1940 roku został wywieziony wraz z rodziną w głąb ZSRR, do Uzbekistanu.
Zmarł 19 lutego 1942 roku w kołchozie koło Karaul (blisko Buchary). Tam też
zmarła w 1942 roku jego żona Jadwiga z domu Alkiewicz i córka Aleksandra
Korzeniewska, zaś syn Jerzy Korzeniewski – w szpitalu w Krasnowodsku.
Dr med. Kazimierz Korzeniewski, lekarz ftyzjatra (pulmonolog), uczestnik
powstania wielkopolskiego 1918-1919, więzień Dachau i Sachsenhausen-
Oranienburg, został tam zamordowany w 1940 roku. Jego żona Joanna zginęła
w obozie koncentracyjnym Ravensbrück w 1945 roku. Adam Korzeniewski,
kupiec, radca Izby Przemysłowo-Handlowej w Gdyni, został zamordowany
w Księżych Górach koło Grudziądza między 11 i 20 września 1939 roku wraz
z żoną Anną, nauczycielką. Wacław Korzeniewski, kupiec, działacz społeczny
w Grudziądzu, ukrywający się w Generalnym Gubernatorstwie przed
poszukującymi go w Grudziądzu Niemcami, zmarł 1 marca 1940 roku
w Parszowie koło Skarżyska-Kamiennej. Jego syn, ppor. Witold Korzeniewski
(ur. 1912), poległ 1 września 1939 roku.
* * *
Córka gen. broni Józefa Dowbora-Muśnickiego, Agnieszka Dowbor-Muśnicka,
została zamordowana przez Niemców w Palmirach koło Warszawy 20 albo 21
czerwca 1940 roku. Jej siostrę, Janinę Lewandowską, z domu Dowbor-Muśnicką,
pilotkę szybowcową, spadochroniarza (pierwsza kobieta w Europie, która
wykonała skok z wysokości ponad 5 km), zamordowano w Katyniu (jedyna
kobieta wśród ofiar zbrodni katyńskiej).
Nad grobami czy w piwnicy?
W Katyniu ciała leżały warstwami, od sześciu do dwunastu, z rękami ułożonymi
wzdłuż ciała lub związanymi z tyłu. Niemal wszyscy zginęli od jednego strzału w tył
N
głowy.
Strzelano kulami kalibru 7,65 mm, niemiecką amunicją Geco. Amunicja ta była
od końca lat 20. masowo eksportowana do Polski i krajów bałtyckich (Litwy, Łotwy
i Estonii). Sowieci zapewne użyli amunicji zdobycznej. Dla niemieckich komisji,
badających groby w Katyniu, pochodzenie amunicji było informacją kłopotliwą, jednak
jej nie zataiły.
Powszechnie uważa się, że jeńców mordowano bezpośrednio nad grobami
w pozycji klęczącej lub leżącej. Odkrycie w latach dziewięćdziesiątych grobów
polskich jeńców z Ostaszkowa i Starobielska wskazuje, że mogło być inaczej.
Więźniów z tych dwóch obozów rozstrzelano w wewnętrznych więzieniach NKWD,
w wytłumionych piwnicach, z podłogami wysypanymi trocinami, które wchłaniały
krew. W Miednoje pomordowani policjanci często mieli głowy owinięte w płaszcze,
aby w trakcie transportu nie sączyła się z nich krew. W Katyniu również natrafiono
na takie zwłoki. Ponadto w ustach i tchawicy jednego z polskich oficerów znaleziono
tam trociny, co oznacza, że po upadku na podłogę oficer ten jeszcze żył i w ostatnim
tchnieniu wciągnął kawałki trocin do ust i tchawicy.
W lesie katyńskim znajdowała się willa NKWD z dużymi piwnicami. Po wojnie ją
rozebrano, a na jej fundamentach w latach 60. postawiono sanatorium. W piwnicach
znajduje się kotłownia centralnego ogrzewania. Polacy, którzy w latach 1994 i 1995
badali groby katyńskie, nie uzyskali zgody na obejrzenie tych piwnic.
Być może w Katyniu rozstrzeliwano i w piwnicy, i nad grobami. Piotr Klimow (w
1940 roku dozorca więzienia NKWD w Smoleńsku): „Niektórych rozstrzeliwano
bezpośrednio nad rowem, dających znaki życia dobijano bagnetami”. Iwan Titkow (w
1940 roku był kierowcą NKWD) w 1990 roku opowiedział, że część Polaków
zabijano w podziemiach willi NKWD (odgłosy strzałów zagłuszał silnik traktora),
a pozostałych w lasku katyńskim.
OCALENI
ie wszyscy więźniowie obozów specjalnych zginęli. W marcu 1940 roku
NKWD utworzyło w Juchnowie obóz przejściowy (znany jako Pawliszczew
Bor), do którego przeniesiono 448 jeńców z Kozielska, Ostaszkowa
i Starobielska. Następnie trafili do obozu w Griazowcu, skąd w 1941 roku wyszli
na wolność. Byli to ci, których NKWD oceniło jako zdolnych do służenia ZSRR
(część z nich istotnie zadeklarowała pozostanie w Rosji i trafiła do armii gen.
Berlinga). W literaturze dotyczącej Katynia tylko półgębkiem wspomina się, że
wśród uratowanych byli liczni konfidenci NKWD.
„Rozładowanie” Ostaszkowa i Starobielska
Mordowanie jeńców z Ostaszkowa trwało od 5 kwietnia 1940 roku. Najpierw pędzono
ich partiami z obozu do przystanku kolejowego Soroga, skąd transportowano
wagonami więziennymi do Kalinina (Tweru). Ze stacji kolejowej przewożono ich
autobusami więziennymi do podziemi siedziby NKWD.
Rozstrzeliwano tylko w nocy. Pisał jeden ze świadków, Dimitrij Tokariew:
„Pierwszy raz przywieziono 300 ludzi. Okazało się za dużo. Noc była krótka i trzeba
było kończyć już o świcie. Następnie zaczęto przywozić po 250”. W świetlicy
sprawdzano personalia skazanego („Pytał tylko: nazwisko, imię, rok urodzenia,
na jakim stanowisku pracował. To wszystko. Więcej nic – cztery pytania. Po tym
przepytaniu nakładali kajdanki i prowadzili dalej – na końcową stację”), następnie
skuwano go i przeprowadzano do celi śmierci, w której drzwi i ściany były obite
wojłokiem.
Dodatkowo przez całą noc pracowały tu głośno jakieś maszyny (wentylatory?),
zagłuszając odgłosy strzałów. Zwłoki wynoszono na zewnątrz przez przeciwległe
drzwi i układano na samochodach ciężarowych.
Samochody wyruszały szosą Moskwa-Leningrad do odległej o 32 km miejscowości
Miednoje. Tam na terenie rekreacyjnym kalinińskiego NKWD, na skraju lasu,
znajdował się wykopany już przez koparkę dół głębokości 4-6 m, mogący pomieścić
250 zwłok. Trupy rzucano bezładnie z samochodów, po czym koparka przystępowała
do ich zakopywania, szykując od razu dół na dzień następny.
System doboru oficerów do wywózki na rozstrzelanie polegał
na starannym wymieszaniu! Każdy transport był zbieraniną byłych
żołnierzy, a nie zwartą grupą, która mogłaby zorganizować opór
Podobnie wyglądały ostatnie chwile więźniów ze Starobielska. Wspomina
Mitrofan Wasylewicz Syromiatnikow (ur. 1908, w 1940 roku dozorca bloku
wewnętrznego więzienia NKWD w Charkowie): „Do Charkowa przywożono ich
koleją w specjalnych wagonach, a następnie tiuremkami, po około 15 ludzi,
do więzienia NKWD. Tam ich rewidowano, zabierano bagaże i rosyjskie pieniądze,
na które wydawano pokwitowanie, po czym wprowadzano do piwnicy NKWD
i rozstrzeliwano. Przyprowadzają do korytarza. Tam ja stoję w drzwiach. Otwieram
drzwi: można. Stamtąd – wchoditie. Za stołem siedzi prokurator, a obok komendant
Kuprij. Wtedy pytają: nazwisko, imię ojca, rok urodzenia i powiedział – możecie iść.
Wtedy od razu »puk« i »poszedł«. A komendant krzyczał »ałło« – co znaczyło:
zabierać. Więc zabierałem. Im trzeba było głowy zawijać czymkolwiek, żeby nie
krwawiły”.
Po rozstrzelaniu ciała Polaków wrzucano do ciężarówek i dowożono do Parku
Leśnego, mniej więcej 200 m od szosy biełogradzkiej. „Samochód podjeżdżał do dołu
i dwóch ludzi na samochodzie bierze go. Wrzucają, a w dole był [człowiek]
i poprawiał. Nie nadążaliśmy z pracą, spaliśmy wszystkiego po 3 godziny”.
Zaginieni w akcji
Po każdej nocy oprawcy dostawali spirytus. Bezpośrednio po zakończeniu
rozstrzeliwania morderców fetowano suto zakrapianymi ucztami. 26 kwietnia 1940
roku Rada Najwyższa ZSRR wydała postanowienie „O nagradzaniu orderami
i medalami ZSRR pracowników NKWD”. Następnego dnia „Prawda” opublikowała
listę 143 nagrodzonych „Za ofiarny trud”, czyli za likwidację polskich oficerów.
To rzeczywiście nie była lekka praca. Tokariew: „Widowisko to najwidoczniej było
okropne, skoro Rubanow postradał zmysły, Pawłow – mój pierwszy zastępca –
zastrzelił się, sam Błochin – zastrzelił się” (w rzeczywistości zmarł wiele lat później,
prawdopodobnie na wylew – przyp. red.). Sam komendant NKWD w Smoleńsku
Rubanow wspominał: „Wszyscy mówią, że jestem pijakiem, lecz nikt nie pyta,
dlaczego piję. O Panie, ilu ludzi przeszło przez moje ręce, samych Polaków ilu!”.
22 czerwca 1941 roku Niemcy napadli na Związek Radziecki, już 16 lipca zajęli
okolice Katynia. 30 lipca w Londynie premier polskiego rządu Władysław Sikorski
podpisał umowę z rządem ZSRR, który zgodził się na utworzenie na jego terytorium
Armii Polskiej oraz ogłosił „amnestię” dla uwięzionych Polaków. Do dowództwa
polskiej armii w Buzułuku zaczęli tysiącami napływać ochotnicy, ale tylko nieliczni
oficerowie. 3 grudnia Józef Stalin, na natarczywe pytania gen. Sikorskiego,
odpowiedział, że poszukiwani polscy oficerowie wrócili do domów albo uciekli
do Mandżurii.
Latem 1942 roku Polacy pracujący przymusowo w okolicach Smoleńska dla
organizacji Todt dowiedzieli się od miejscowej ludności, że w lesie katyńskim leżą
polscy oficerowie rozstrzelani przez NKWD. W lutym 1943 roku zainteresowali się
tym Niemcy. Zaczęto ekshumację. 11 kwietnia 1943 roku berlińskie radio podało
pierwszy oficjalny niemiecki komunikat w sprawie zbrodni katyńskiej. Pod koniec
W
kwietnia do Katynia przybyło 12 specjalistów medycyny sądowej ze Szwajcarii
i krajów okupowanych przez Niemcy. Mimo to komisja miała swobodę badań. W jej
skład wchodził Węgier dr Orsós, który w 1941 roku opublikował pracę naukową
o tym, że można dość dokładnie określić czas śmierci człowieka na podstawie
dekalcyfikacji (odwapnienia) mózgu.
SAMOBÓJCZY HONOR
spominał st. bombardier Józef Ksieniewicz (1918-2000): [podczas
transportu] „Wśród nas była jedna kobieta w mundurze wojskowym, ładna
blondynka, (…) łatwo mogła uciec, ale była z tego dumna, że dzieli los
z żołnierzami. (…) Wystarczyło zmienić płaszcz na cywilny i nikt by jej nie
rozpoznał. (…) Korzystając z zamieszania, szybko poszedłem do baraku oficerów
i znalazłem [porucznika] Rymaszewskiego, żeby dołączył do nas. Mógł to zrobić,
gdyż miał mundur polowy bez żadnych dystynkcji. Jedynie buty oficerki mógł
zamienić ze mną (…), ale jakiś pułkownik wdał się w rozmowę i powiedział, że
honor oficerski nakazuje mu zostać”.
Komisja pracowała 3 dni. Przesłuchała okolicznych mieszkańców, przeprowadziła
sekcję 9 uprzednio nienaruszonych zwłok oraz przebadała 982 ciała ekshumowane
wcześniej.
Oprócz tego badania prowadziła też komisja techniczna Polskiego Czerwonego
Krzyża, wysłana tam na żądanie Niemców, ale działająca w tajnym porozumieniu
z Armią Krajową. Wszystkie komisje orzekły, że ofiary zabito i pogrzebano trzy lata
przed ekshumacją, w przybliżeniu wiosną 1940 roku Dowody na to były wielorakie:
analiza lekarska ciał (stopień zwapnienia czaszek i mózgowia, zmiany w mięśniach),
daty ostatnich zapisków w pamiętnikach, daty w sowieckiej prasie i dokumentach
wydanych przez władze sowieckie (nie znaleziono daty późniejszej niż 6 maja 1940
roku), wiek posadzonych na grobach sosen. Poza tym zabici mieli na sobie zimowe
mundury, a w grobach nie było martwych owadów, co wykluczało sowiecką wersję, iż
zrobili to Niemcy latem lub wczesną jesienią 1941 roku.
Jerzy Skoczylas
Dziennikarz.
Pracował m.in. w polskiej sekcji BBC, RMF FM i „Gazecie Wyborczej”. Autor książki „II wojna światowa. Katyń”,
współautor wywiadu-rzeki „Generał Kiszczak mówi prawie wszystko”.
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.