CathyWilliams
Wszystkozajednąnoc
Tłumaczenie:
AgnieszkaWąsowska
ROZDZIAŁPIERWSZY
Rozwód.Coś,cozdarzasięinnym.Ludziom,którzyniedbająoswojemałżeństwa
iktórzynierozumieją,żeozwiązektrzebazabiegaćinieustanniegopielęgnować.
Tak przynajmniej sądziła Lucy. Dlatego tym bardziej była zdziwiona tym, że do-
szłodosytuacji,wjakiejsięznalazła.Czekaławogromnymdomunamęża,żebypo-
rozmawiaćznimorozwodzie.
Spojrzałanawysadzanydiamentamizegarekipoczuła,jakcośściskająwżołąd-
ku.Diowrócizapółgodziny.Niepamiętałajuż,gdziespędziłostatnitydzień.WPa-
ryżu?WNowymJorku?AmożepojechałzjakąśkobietądoichwilliMustique?Kto
towie?Napewnonieona.
Zrobiłojejsiężalsamejsiebie.
Była mężatką od półtora roku i te miesiące w zupełności wystarczyły, żeby jej
młodzieńczemarzenialegływgruzach.
Podniosła wzrok i dostrzegła swoje odbicie w ogromnym, ręcznie robionym lu-
strze, które było dominującym meblem w tym ultranowoczesnym salonie. Z lustra
patrzyłananiąsmukła,długowłosablondynkaoładnejtwarzy.Kiedymiałaszesna-
ścielat,ojciecchciałzniejzrobićmodelkę,alemusięsprzeciwiła.Skończyłastu-
dia,conienawielesięjednakzdało.Wylądowaławogromnym,pustymmieszkaniu,
wktórymmusiałagraćrolęperfekcyjnejpanidomu.Jakbytakiezajęciebyłoodpo-
wiedniedlakogoś,ktomatytułmagistramatematyki.
Ztrudemrozpoznawałakobietę,jakąsięstała.Byłczerwiec.Miałanasobieje-
dwabnykostium,butynawysokichobcasachibiżuterię.Stałasięprzykładnążoną,
tyletylko,żeniemiałamęża,którybyjąuwielbiałiadorował.
Naszczęścieostatniedwamiesiąceprzyniosłypewnązmianę,alejakdotądzni-
kimniepodzieliłasiętątajemnicą.
Tobyłajejnagrodazawszystkieterazy,kiedyubranajakozdobnalalkamusiała
się grzecznie uśmiechać, prowadzić nic nieznaczące rozmowy i zabawiać podczas
przyjęćrozlicznychgości.Zazwyczajbardzobogatych.
Ateraz…Rozwóddajejwolność.
Miałanadzieję,żeDioniebędziestawiałprzeszkód.Choćwciążpowtarzałaso-
bie,żeniepowinienmiećkutemużadnychpowodów,perspektywarozmowyznim
bardzojąstresowała.
DioRuizbyłtypemsamcaalfa.Rządziłsięwłasnymizasadamiipotrafiłbyćbar-
dzo zaborczy. Był najseksowniejszym mężczyzną, jakiego znała, ale przy tym bar-
dzojąonieśmielał.
Przez ostatnie dni wmawiała sobie, że nie pozwoli mu się zdominować. Musiała
byćbardzostanowcza,byuzyskaćto,czegopragnęła,czylirozwód.
Całyproblempolegałnatym,żeDioniczegosięniespodziewał.Aonadoskonale
wiedziała,jakbardzonielubiłniespodzianek.
Usłyszałatrzaskfrontowychdrzwiisercejejzamarło.Jeszczezanimgoujrzała,
wiedziała,żejestwpokoju.Nawetteraz,kiedynienawidziłagotakbardzo,niemo-
głapozostaćobojętnąnajegomęskąurodę.
Kiedygopoznała,miała dwadzieściadwalata.Nigdy wcześniejniewidziała tak
przystojnego mężczyzny i nigdy więcej takiego nie poznała. Dio miał jasnoszare
oczywciemnejoprawieiczarnejaksmoławłosy.Silniezarysowaneustabyłynie-
zwykle zmysłowe. Każdym najmniejszym fragmentem ciała wysyłał wiadomość, że
niejestmężczyzną,zktóregomożnasobiezakpić.
–Coturobisz?Sądziłem,żejesteśwParyżu…–Diorozluźniłkrawatiwszedłdo
pokoju.
Niespodzianka. Nieczęsto zdarzało im się być gdzieś razem, jeśli nie było to
wcześniejzaplanowane.Ichspotkaniabyłybardzoformalne,ustalone,nigdyspon-
taniczne.Kiedyzdarzyłosię,żebyliwtymsamymczasiewLondynie,ichżyciewy-
pełnionebyłotowarzyskimispotkaniami.Przygotowywalisiędonichwswoichpo-
kojach i spotykali w przestronnym holu, udając doskonałe małżeństwo, którym
wrzeczywistościniebyli.
Lucyokazjonalnietowarzyszyłamuwpodróżachpoświecie,zawszegrającrolę
perfekcyjnejżony.
Błyskotliwa,dowcipnaiuderzającopiękna.
Dio opadł na jeden ze skórzanych foteli dokładnie naprzeciw niej. Rozpiął dwa
górneguzikikoszuli.
–Awięcczemuzawdzięczamtęniezwykłąniespodziankę?
Lucymimowolniewciągnęławnozdrzajegoniepowtarzalnyzapach:czysty,koja-
rzącysięzzapachemdrewnainiezwyklemęski.
–Mamnadzieję,żemojaobecnośćwniczymcinieprzeszkodziła?
– Miałem w planie przestudiować dokumenty finansowe firmy, którą zamierzam
przejąć.Acoinnegomiałbymrobić?
–Niemampojęcia.–Wzruszyłalekkoramionami.–Skądmamwiedzieć,copora-
biasz,kiedycięzemnąniema?
–Mamcizdaćrelację?
–Szczerzemówiąc,niewielemnietoobchodzi,choćprzyznaję,żebyłobytonieco
kłopotliwe,gdybymzastałaciętuzkobietąwramionach.–Zaśmiałasiękrótko,nie-
nawidzącsięzato,jaktozabrzmiało.Zimnoibezdusznie.
Napoczątkuznajomościpopełniłabłąd,zakładając,żeDiojestniązainteresowa-
ny.Bylirazemnakilkurandkach.Potrafiłagorozśmieszyć,umiałateżsłuchaćjego
opowieściomiejscach,którezwiedzał.Fakt,żezaakceptowałgojejojciec,byłnie
bez znaczenia, gdyż jak dotąd odrzucał wszystkich ewentualnych kandydatów na
męża.Mówiącszczerze,krytykowałwszystko,coLucyrobiławżyciu.Tymbardziej
sięucieszyła,kiedyzaakceptowałDio.
Zaabsorbowanaswoimzakochaniemniezadałasobietrudu,żebysięzastanowić,
skądtanagłazmianawjegozachowaniu.
KiedyDiosięjejoświadczył,byławsiódmymniebie.Bardzonalegałnato,abyich
narzeczeństwobyłokrótkieiżebypobralisięjaknajszybciej.Dziękitemuczułasię
kochanaipożądana.
Do czasu, aż podsłuchała rozmowę w ich noc poślubną. W noc, w którą miała
stracićdziewictwo,gdyż,jakdotąd,Diozachowywałsięjakdżentelmen.
Zmęczonaprzyjęciemitłumemwstawionychgościposzłagoszukać.Przechodząc
obokbiuraojca,natychmiastrozpoznałajegogłębokigłos.
Małżeństwowinteresach…Przejęciefirmy…Czystybiznes…
Dioprzejąłfirmęojca,którabyławzłejkondycjifinansowej.Onastanowiłajedy-
niedodatek.Amożetojejojciecnalegałnatomałżeństwo,ponieważwtensposób
jegofirmapozostałabywrodzinie?Tymrazemtonieonstawiałwarunki,musiałsię
więcgodzićnato,comuproponowano.
Miała być dla niego zabezpieczeniem. Jak się później dowiedziała od ojca, Dio
obiecałzainwestowaćogromnesumypieniędzywrestrukturyzacjęfirmy.
WciągukilkugodzinLucyprzeszłaprzyspieszonykursdojrzewania.Byłamężat-
ką,przyczymjejmałżeństwoskończyłosię,jeszczezanimsięnadobrezaczęło.
Ojciec uświadomił jej, że nie bardzo może się z niego uwolnić. Na pewno nie
chciałabybyćświadkiemupadkurodzinnejfirmy.Pozatymdałjejdozrozumienia,
żeonsamprowadziłteninteresniedokońcazgodniezprawemigdybywszystko
wyszłonajaw,mógłbytrafićzakratki.Aprzecieżtegobyniechciała,prawda?To
by dopiero była sensacja! Wszyscy wytykaliby ich sobie palcami i podśmiewali się
znich.
Owszem,ojciecuniknąłwięzienia,alejąsamąskazałnadomowyareszt.
Udałojejsięwywalczyćjedynieto,żeichmałżeństwopozostałonieskonsumowa-
ne.Żadnegoseksu,żadnychwspólnychkolacyjekiintymnychwieczorów.JeśliDio
myślał,żekupiłjejciałoiduszę,myliłsięizamierzałamutegodowieść.Nasamą
myślotym,żepoczątkowosądziła,żezainteresowałsięjejosobą,płonęłazewsty-
du.
–JakiśproblemzmieszkaniemwParyżu?–spytałgrzecznieDio.–Możesięcze-
gośnapijesz?Czegoś,czymuczcimyfakt,żeporazpierwszyjesteśmysamnasam
bez wcześniejszego umawiania się. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz miało to
miejsce.–Gdybysiędobrzezastanowił,tonapewnobysobieprzypomniał,żebyło
to jeszcze przed ślubem, kiedy Lucy bardzo zależało na tym, by mu się przypodo-
bać.
DiojużdawnozwróciłuwagęnaRobertaBishopaijegofirmę.Widział,jakstop-
niowopogrążasięwdługach,ispokojnieczekałnaswójczas.
Nigdziemusięniespieszyło.
Początkowo nie myślał wcale o jego córce, ale wystarczyło jedno spojrzenie na
Lucy,żebyjejzapragnął.Jejniewinnośćgłębokogoporuszyła.Choćbyłcynikiem,ta
kobietazrobiłananimogromnewrażenie.
Pierwotniemiałzamiarkilkarazysięzniąprzespaćizapomniećocałejsprawie,
jeszczezanimzakończyinteresyzjejojcem,alepotemstwierdził,żetomuniewy-
starczy.Chciałjejwięcej.
Ico?Minęłopółtorarokuiichmałżeństwobyłomartwe.Nawetjejniedotknął.
Wyszłonato,żeLucyijejojcieczrobilizniegogłupca.ZamiastzadenuncjowaćRo-
bertaBishopa,zająłsięmodernizowaniemjegofirmypototylko,żebyzdobyćjego
córkę.Chciałjąmiećwłóżkuiuznał,żekażdametoda,któradotegoprowadzi,jest
dobra.Oczywiściefirmazostałaocalonainawetzaczęłaprzynosićniezłezyski.Ro-
bertaBishopaodsuniętoodzarządzania.Dioprzydzieliłmuniewielkąpensję,która
zmusiłagodozapoznaniasięzcnotąoszczędzania.
A Lucy… Wystarczyło jedno spojrzenie ogromnych brązowych oczu, żeby coś
wnimmiękło.Miałwtakichchwilachwrażenie,żeodkryłsekretnieśmiertelności.
Uderzałomutodogłowyjaknarkotyk.
Okazałosię,żepodczasgdyonidostalito,naczymimzależało,onniedostałnic.
Lucypotrząsnęłaprzeczącogłową,odrzucającjegopropozycjędrinka,aleDiozu-
pełniesiętymnieprzejął.Nalałsobiewhisky,ajejczerwonewino.
– Wyluzuj troszkę – powiedział, wręczając jej kieliszek. Usiadł pod jednym
z okien, popijając whisky i przyglądając się jej w absolutnym milczeniu. Już w ich
pierwsząnocpozawarciumałżeństwajasnodałamudozrozumienia,żenieżyczy
sobie jakiejkolwiek bliskości. Przejął firmę jej ojca, ale córka pozostała dla niego
nieosiągalna.
Niespytałjej,skądwieocałejsprawie.Uznał,żewpewnymsensiezostałprzez
nichnabitywbutelkęityle.
Nigdynieprzyszłomudogłowy,żebyporozmawiaćzniąoichmałżeństwie.Nie
mógłjejniczarzucić.Byłaperfekcyjnążonąidoskonaleodgrywałaswojąrolę.Lucy
miałasubtelną,nierzucającąsięwoczyurodę.Skrywaławsobiejakąśdelikatność,
niewinność,którabyłaniedopodrobienia.Byłanajcenniejszymnabytkiem,ojakim
mężczyznaprowadzącyinteresymógłbyzamarzyć.Gdybyzostałaaktorką,napew-
nozdobyłabyOskara.
–Skorotujesteś,tonapewnocośznaszymmieszkaniemwParyżujestnietak.
Powinnaświedzieć,żejasiętymisprawaminiezajmuję.Totwojapraca.
Lucyzesztywniała.
Jejpraca.Towszystkotłumaczyło.Małżeństwoabsolutniepozbawioneromanty-
zmu.
– Nie chodzi o mieszkanie w Paryżu. Chodzi o to, że… – Zrobiła głęboki wdech
inapiłasięwina.–Uważam,żepowinniśmyporozmawiać…
–Naprawdę?Anibyoczym?Niemówmitylko,żechceszdostawaćwięcejpie-
niędzy. A może chcesz coś kupić? Dom we Włoszech? Apartament we Florencji?
Proszębardzo.–Wzruszyłramionami.–Jeślijesttocoś,comożnaużywaćdopro-
wadzeniainteresów,niewidzęproblemu.
–Dlaczegomiałabymchciećkupowaćdom,Dio?
–Wtakimrazieco?Klejnoty?Obraz?Co?
Obojętność zaprawiona nudą. To gorsze niż codzienna ignorancja. Zazwyczaj
udawało im się zachowywać wobec siebie grzecznie. Przez te pięć minut, które
zmuszeni byli spędzać w swoim towarzystwie, oboje zachowywali się poprawnie.
Wsiadalidolimuzyny,którawiozłaichnajakieśprzyjęcie,bądźpopowrociezim-
prezy,zanimrozstalisięwholu,udającsiędoswoichpokoi.
–Niechcęniczegokupować.–Lucyobjęławzrokiemdziełasztuki,którychpełno
byłowtymmieszkaniu.Wszystkieichdomybyłyurządzonezprzepychem.Jedwab-
nedywany,ręcznierobionemebleibezcenneobrazy.
Jejzadaniembyłopilnowanie,żebywszystkiedomydziałałybezzarzutu.Czasami
korzystaliznichjegoklienciiwówczasdojejobowiązkównależałodopilnowanie,
bywyjechalizadowoleniidopieszczeni.
–Wtakimraziemożepoprostupowieszmi,ocochodzi?Muszęjeszczetrochę
popracować.
–Oczywiście,gdybyświedział,żemnietuzastaniesz,zapewnebyśtuniezawitał.
Diowzruszyłramionami,pozwalającjejwyciągaćwłasnewnioski.
– Mam wrażenie, że sytuacja między nami nieco się zmieniła od śmierci mojego
ojca…
Dioznieruchomiał.Niespuszczajączniejwzroku,odstawiłpustąszklankęnasto-
lik.Jeślichodzioniego,światpozbawionyRobertaBishopanicniestraciłzeswej
atrakcyjności. A już na pewno był uczciwszy. Nie miał pojęcia, czy jego żona się
z tym zgadza. Pogrzeb zniosła zadziwiająco dobrze, a potem życie toczyło się jak
zwykle.
–Wyjaśnij.
– Nie widzę powodu, dla którego miałabym dłużej z tobą być – powiedziała
wprost,starającsięmówićspokojnymgłosem.
–Taksięskłada,żebyciezemnąoznaczadlaciebieprowadzenieżycia,ojakim
marzywiększośćkobiet.
–Wtakimraziepozwólmiodejśćiweźsobiejednąznich–odparła,czując,jak
płonąjejpoliczki.–Napewnobędzieciztymlepiej.Niezdajeszsobieztegospra-
wy,alejaniejestemwtymmałżeństwieszczęśliwa,Dio.Albo–zniżyłagłos–wiesz
otym,tylkonicciętonieobchodzi.–Założyłanogęnanogę,alenieśmiałaspojrzeć
muwoczy.
Diowciążmiałnadniąwładzę,wciążpotrafiłsprawić,żepodwpływemjegospoj-
rzeniasercezaczynałojejbićjakoszalałe,ażołądekkurczyłsię.Tobyłoidiotyczne,
reagować tak na mężczyznę, który poślubił ją z wyrachowania. Który udawał, że
jestniązainteresowany,aonauległajegoczarowi.Pragnęłago.Marzyłaonimpod-
czasdługichbezsennychnocyifantazjowałaonimzadnia.Jednakdoczasu,ażdo-
wiedziałasięprawdy.
–Usiłujeszmipowiedzieć,żechceszrozwodu?
–Dziwiszsię?–odpowiedziałapytaniem.–Tojestfarsa,aniemałżeństwo,Dio.
Zupełnie nie rozumiem, dlaczego się ze mną ożeniłeś. – Oczywiście nie była to
prawda.RobertBishopzradościąjejtouzmysłowił.Diochciałnietylkojegofirmy.
Pragnąłteżawansuspołecznego,choćniemiałapojęcia,dlaczegomiałotodlaniego
znaczenie.
Nigdyznimotymnierozmawiała.Byłotodlaniejupokarzające.Stanowiłacoś
wrodzajupremii,ponieważświetniesięprezentowałaimiałaodpowiedniakcent.
–Mogłeśwykupićfirmęmojegoojca,nieżeniącsięzemną–ciągnęła,tymrazem
patrzącmuwoczy.–Wiem,żeojciecuważałnaszemałżeństwozacośwrodzaju
gwarancji,żeniewylądujewwięzieniu,alemogłeśprzecieżwybieraćspośródse-
tekkobiet,którezapewnechętniezajęłybymojemiejsce.
–Ajakbyśsięczuła,gdybytwójukochanytataznalazłsięwwięzieniu?
–Niktniechciałbyzobaczyćkogośbliskiegowwięzieniu.
Dioniewiedział,cootymwszystkimmyśleć.Czyonanaprawdęsądziła,żemoże
znimtakpogrywać?Zostaćjegożonątylkopoto,abywnocpoślubnąwystawićgo
dowiatru?Aterazporazdrugigoodtrącać?
Wstał,żebydolaćsobiewhisky.
–Powiedzmicoś,Lucy.Cotaknaprawdęmyślałaśo,jakbytonazwać…kreatyw-
nościswojegoojcawkorzystaniuzfirmowegofunduszuemerytalnego?
–Nigdyznimnatentematnierozmawiałam.
Tobyłaprawda.Niewielewiedziałanatemattego,czymzajmowałsięojciec.Do-
pierogdyusłyszałarozmowęDiozjejojcem,zaczęłasiętymtematemżywointere-
sować.
RobertBishopzawszechciałmiećsyna,alelosobdarzyłgocórką.Byłszowinistą
iwjegoprzekonaniukobietaniedorównywałamężczyźniepodżadnymwzględem,
ajużnapewnoniewpracy.Jegodelikatnaieterycznażonazmarławwiekuzaled-
wie trzydziestu ośmiu lat i nie miała z nim łatwego życia. Zawsze w cieniu męża,
musiałaznosićjegoekscesy,licznezdradyifakt,żenadużywałalkoholu.Wyszydza-
naiponiżanaprzezmężaznosiłatopokornie,ponieważrozwódniewchodziłwgrę.
Zmarłanaraka,niezaznawszywżyciuszczęścia.
Lucy przez całe życie unikała ojca. W wieku trzynastu lat została wysłana do
szkołyzinternatem,więcprawiegoniewidywała.Nienawidziłagozato,cozrobił
matce.
Nie zmieniało to faktu, że nie chciała, aby trafił do więzienia. Wiedziała, że jej
matkateżbytegoniechciała.Ostatniąrzeczą,którejbypragnęła,byłyplotki,jakie
niechybniezaczęlibyrozprzestrzeniaćznajomiAgathyBishop.Niedość,żeprzed-
wcześniezmarłanaraka,tożyłaubokuoszusta.
Dio,patrzącnażonę,zastanawiałsięczasem,cosiędziejewtejpięknejgłowie.
WprzeciwieństwiedoinnychkobietLucynigdyniedzieliłasięznimswoimimyśla-
mii,mówiącszczerze,działałomutonanerwy.
–Wtakimraziepozwól,żecięoświecę.Twójojcieccałelatapodkradałpieniądze
ztegofunduszu.Domyślamsię,żemiałproblemzalkoholem,tak?
Lucyskinęłagłową.Nieczęstoprzebywałazojcem,alewiadomośćotym,żepro-
wadzącpopijanemu,rozbiłsamochód,dałajejdomyślenia.
–Twójojciecbyłalkoholikiem–ciągnąłDio.–Najgorszejednakbyłoto,żeokra-
dałinnychludziidoprowadziłfirmęnaskrajbankructwa.Gdybymsięniepojawiłna
horyzoncie,jużbywasniebyło.
–Dlaczegotozrobiłeś?–spytałazciekawością.Zastanawiałasię,dlaczegoczło-
wiekzjegopozycjąimajątkiemzadałsobietrud,żebyzreorganizowaćtakąmałą
firmę.
Tobyładługaiskomplikowanahistoria.Niezamierzałjejopowiadać.
– Ta firma ma potencjał – oznajmił, uśmiechając się czarująco. – Utrzymywała
kontakty z przeróżnymi instytucjami i ludźmi na całym świecie. Teraz przynosi mi
znacznie większe zyski, niż się spodziewałem. A poza tym… ile upadających firm
jest do nabycia z takim bonusem, jak ty? Czy zaglądałaś ostatnio do lustra, moja
droga żono? Jaki mężczyzna byłby w stanie się tobie oprzeć? Twój ojciec był
uszczęśliwiony,żedziękitejtransakcjiupieczedwiepieczenieprzyjednymogniu…
Zobaczył, jak się zarumieniła, a jej oczy podejrzanie zwilgotniały. Przez chwilę
prawiepożałowałswoichsłów.Prawie.
–Tyletylko,żetaknaprawdętowcalecięniemam,prawda?Kusiłaśmnie,uśmie-
chałaśsięnieśmiało,sprawiając,żekiedywracałemdodomu,zakażdymrazemmu-
siałem brać zimny prysznic, żeby się uspokoić… A potem w noc poślubną tak po
prostuoznajmiłaśmi,żeniezamierzaszwypełnićswojejczęściumowy.Wystawiłaś
mniedowiatru.
–Nieotomichodziło…–zaczęła,aleprzerwała,zdającsobiesprawę,jaktomu-
siałowyglądaćzjegopunktuwidzenia.
–Dlaczegojakośniebardzomogęciuwierzyć?–spytał,konstatujączezdziwie-
niem,żejegoszklankajestpusta.–Uknuliścietenplanrazemzojcem,żebyschwy-
taćmniewpułapkę.
–Tonieprawda!
–Teraz,kiedyosiągnęłaśswójcel,chceszrozwodu.Niemaszjużnadsobąojca
ichceszuwolnićsięodemnie.–Przechyliłgłowę,przyglądającjejsięzzaintereso-
waniem. Po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, co Lucy porabiała podczas jego
nieobecności.
Mógł ją kazać śledzić, ale nie chciał tego robić. Po prostu nie wyobrażał sobie,
abytakrólowalodubyławstanierobićzajegoplecamicośniestosownego.Choć
niezawszebyłatakazimna.Doskonalepamiętał,jaksięzachowywała,zanimwypo-
wiedziałasakramentalne„tak”.Awięcczyrzeczywiściemiałacośdoukrycia?
Czyzażądałategorozwoduzjakiegośkonkretnegopowodu?Czyżbywidywałasię
zkimśzajegoplecami?Samamyślotymwyprowadziłagozrównowagi.
– Chcę rozwodu, ponieważ oboje zasługujemy na coś lepszego, niż mamy w tym
związku.
–Jakmiło,żeużyłaśliczbymnogiej.Niewiedziałem,żemaszwsobietakąwrażli-
wość.
Niemiałzamiarupytaćjąoto,czysięzkimśspotyka.Wtakichsytuacjachele-
mentzaskoczeniajestnajskuteczniejszy.
–Ipocotensarkazm,Dio?
–Uważasz,żetojajestemsarkastyczny?Powiemci,cootymmyślę.–Zrobiłpau-
zę,jakbysięnamyślał,copowiedzieć.–Zdajeszsobiesprawę,żeporozwodzienie
dostanieszzupełnienic?
–Oczymtymówisz?
–Niepamiętasz,żeprzedślubempodpisałaśintercyzę?Niewiemnawet,czyza-
dałaśsobietrud,żebyjąprzeczytać.Byłaśtaknapalonanatomałżeństwo,żepod-
pisałabyśwszystko,żebytylkodoniegodoszło.
Lucyprzypomniałasobie,żerzeczywiściemusiałapodpisaćjakiśwyjątkowodługi
i nudny dokument. Uznała, że nie będzie wypominać mu tego, że zarzuca jej, że
byławzmowiezojcem,byocalićrodzinnąfirmę.Niechciałasięznimkłócić,ponie-
ważzgórybyłaskazananaprzegraną.Nieznałainteligentniejszegoczłowiekaod
niego.
Odejdzieodniegoinigdywięcejsięniezobaczą.Namyślotymodczuławśrodku
niemiłyskurcz,aleszybkoodegnałaodsiebietouczucie.
–Uznałem,żewmoimdobrzepojętyminteresiejestzadbanieomojefinanse.Je-
stemwłaścicielemwaszejfirmy.Wzamianzatozobowiązałemsięwyprowadzićją
zdługówiocalićtwojegoojcaprzedpójściemdowięzienia.Niewiem,czymaszpo-
jęcie, ile pieniędzy wyprowadził z funduszu emerytalnego i ile musiałem wpompo-
waćwtęfirmę,byjejpracownicyniezostalinakoniecżyciabezśrodkówdożycia.
Dośćpowiedzieć,żebyłytosumysześciocyfrowe.–Westchnąłprzesadnieispojrzał
naniąspodgęstychbrwi.Zawszesięzastanawiał,jaktomożliwe,byosobaotak
niewinnymwyglądziebyłajednocześnietakprzebiegła.Nigdynieprzestaniegoto
zadziwiać.
Lucyzwiesiłagłowę.Wstydziłasięzaojca.Spojrzałanaswojedoskonalezrobio-
nepaznokcieipomyślała,jakbytobyłowspaniale,gdybynigdywięcejniemusiała
ichmalować.
UśmiechnęłasiędosiebieiDiozmarszczyłbrwi.Cotujestśmiesznego?–zasta-
nowiłsię.Ijakijestjejsekret?Botenuśmiechświadczyłotym,żeniewątpliwieja-
kiśmiała.
–Dopókijesteśmojążoną,maszwszystko,czegozapragniesz.Możeszwydawać
nieograniczoneilościpieniędzy.
–Oczywiściemusiszzaakceptowaćmojezakupy.
–Czykiedykolwiekrobiłemciztegotytułujakieśwyrzuty?
–Nie,aleteżniekupujęniczegonadzwyczajnego.Ubrania,biżuterię,jakieśdo-
datki.Itotylkodlatego,żepotrzebujętychrekwizytów,by…odegraćrolę,jakąmi
przydzieliłeś.
–Twójwybór.–Wzruszyłramionami.–Jeśliomniechodzi,możeszkupowaćsobie
samochodyalbodziełasztuki.
Przezchwilęzastanawiałsię,czyniedaćjejrozwodu,alejednakzmieniłzdanie.
Czyżbybyłażtakchciwy,żechciałzatrzymaćprzysobiekobietęwbrewjejwoli?
Pragnąłzemsty.Możeterazprzybierzeonainnykształt,niżpoczątkowozakładał,
alejednak.Miałjużjejfirmę,dlaczegowięczależałomunaniejsamej?
Lucyniebyłazwykłąkobietą.Byłajegożoną.Żoną,któraobiecywałamuznacz-
niewięcej,niżdała.Ategożadenmężczyznaniemógłpuścićpłazem.
–Jeśliodemnieodejdziesz,niedostaniesznic.Zostawięcięwprzysłowiowejjed-
nejkoszuli.
Pieniądze nie miały dla Lucy znaczenia, ale prawda była taka, że zawsze żyła
wdostatku.Nieznałainnegożycia.Nigdyniepracowała,niezrobiłanawetkursu
dlanauczycieli,jakkiedyśzamierzała.Odrazupostudiachwyszłazamążizostała
klonemsamejsiebie.
–Jakośtoprzeżyję.
Diouniósłpytającobrwi.
–Tak?Nawetniemaszpojęciaotym,jakzacząćszukaćpracy.
–Askądtytomożeszwiedzieć?
–Poprostuwiem.Dorastałaśwluksusie,awmomenciekiedywiększośćdziew-
czątzderzasięzwielkimzłymświatem,tywyszłaśzamniezamążidalejżyłaśoto-
czonabogactwem.Jesteśabsolutnienieprzygotowanadożyciawrealnymświecie.
Lucywiedziała,żeDiobezwahaniapuściłbyjąwświatbezpensaprzyduszy.Ni-
gdyoniąniedbałizależałomutylkonafirmieojca.Onabyłajedynienarzędziem
potrzebnymdoosiągnięciazamierzonegocelu.
Miałrację.Niebyłaprzygotowanadożyciawrealnymświecie.Niewiadomo,ile
czasubyminęło,zanimstanęłabynawłasnychnogach.Jakbyprzeztenczasprze-
żyła?
–Jeślinaprawdęchceszcośzmienić,Lucy,maszdwawyjścia:alboodchodziszode
mniezniczym,albo…
Lucyspojrzałananiegowyczekująco.
–Albo…?
ROZDZIAŁDRUGI
Diouśmiechnąłsięleniwieirozparłwfotelu.
Doskonale wiedział, że prędzej czy później muszą wyjść z impasu, w jakim się
znaleźli.Sytuacjamusizostaćrozwiązana.Nawykłydodominacji,tymrazemitak
wyjątkowodługoczekałbiernienarozwójwypadków.
Dlaczego?
Czyżbysądził,żeLucyskruszeje?Nicnatoniewskazywało.Wypracowalisobie
pewienukład,którywpraktycejakośfunkcjonował.Oczywiścieniebyłownimsek-
su, tylko wzajemne wypełnianie wobec siebie powinności. Lucy stanowiła rodzaj
swoistegobuforudlapełnegoenergii,częstowręczagresywnegoDio.Nawykłydo
codziennejwalkiobyt,podchodziłdożyciazadaniowo,traktującwszystkieprzeciw-
nościjakwyzwania,którymtrzebastawićczoło.
Byłwojownikiemimiałświadomośćtego,żewystarczychoćnachwilęspocząćna
laurach,abyinnicięwyprzedzili.Ludziebalisięgo,szanowali,aleraczejniedarzyli
sympatią.Lucynatomiastbyłauosobieniemłagodności,taktu,delikatnościielegan-
cji.
Doskonalesięuzupełniali.
Może dlatego właśnie Dio nie chciał ostatecznych rozwiązań między nimi. Wie-
dział,ilejejzawdzięczawprowadzeniuinteresów,iniechciałtegostracić.
Amożepoprostuchodziłoozranionąmęskądumę?Zupełnieniespodziewałsię
tego,żeLucymożezażądaćrozwodu.
Zrobiłsobiekolejnegodrinkaiusiadłwfotelu.
– Kiedy się pobraliśmy – zaczął niespiesznie – nie miałem pojęcia, że moja żona
będzie spać w oddzielnym skrzydle domu. Zapewne się domyślasz, że większość
mężczyznnieuznałabytegozaideałmałżeńskiegożycia.
–Niemiałampojęcia,żewogólemaszjakieśwyobrażenieidealnegopożycia,Dio.
Jakośniewydajeszmisiętypemmężczyzny,którychciałbywracaćpodniupracydo
żony,dwójkidzieci,psaidomuzogrodem.
–Adlaczegotaksądzisz?
Lucywzruszyłaramionami.
–Takmisiępoprostuwydaje.
Tojednakniepowstrzymałojejprzedzakochaniemsięwnim.Uwiódłjąjegogłę-
bokigłos,spojrzenieprzepastnychoczuizniewalającyuśmiech.
– Może nie jestem największym fanem małżeństwa, ale to nie oznacza, że nie
chcęsypiaćzeswojążoną.
–Wtakimraziewyglądanato,żeobojejesteśmyrozczarowanitymmałżeństwem
–powiedziałachłodno.
Diomachnąłręką.
– Analizowanie tego w tej chwili nie ma sensu. To bezcelowe. Chciałem omówić
ztobąpewneopcje…–Napiłsięispojrzałnaniąznamysłem.–Chceszrozwodu?
Proszębardzo.Niemogęciępowstrzymaćprzedzłożeniempozwu.Pamiętajtylko
otym,żezostanieszbezgroszaprzyduszy.Jakdotądnigdyniemusiałaśsięmar-
twićopieniądze.
–Pieniądzesąważne,alesąteżinnerzeczy,któresięliczą.
–Wieszco?Zmojegodoświadczeniawynika,żeludzie,którzytakmówią,zazwy-
czajnieskarżąsięnaichbrak.Natomiastci,którzyniemająpieniędzy,zwyklepre-
zentująbardziejpragmatycznestanowiskowtejkwestii.
Dio wyrósł z biedy. Doskonale wiedział, jaką wolność daje posiadanie pieniędzy.
Wolnośćiniezależność.
– Chcę tylko powiedzieć, że posiadanie pieniędzy nie zawsze jest gwarantem
szczęśliwegożycia.–Pomyślałaoswoimdzieciństwie.Nazewnątrzsprawialiwra-
żenieszczęśliwejrodziny,podczasgdywrzeczywistościbyłozupełnieinaczej.
–Alebrakpieniędzyteżniejestdobry.Powodujefrustrację,aczasemnawetroz-
pacz. Wyobraź sobie, że musisz nagle zamieszkać w jednopokojowym mieszkaniu
owymiarachpudełkaodzapałek,wktórymbędzieszsięobijaćościany.
Lucywestchnęłazprzesadnymzniecierpliwieniem.
–Czyabyodrobinęniedramatyzujesz,Dio?
–Londyntodrogiemiasto.Oczywiściemiałabyśdodyspozycjipewnąsumępienię-
dzy,alenapewnonietyle,coteraz.
–WtakimraziewyprowadziłabymsięzLondynu.
–Nawieś?Mieszkaszwmieściecałeżycie.Jesteśprzyzwyczajonadoopery,te-
atru,wystaw…Aleniemartwsię.Wciążmożeszsiętymcieszyć.Chceszrozwodu?
Dostaniesz go. Ale pod jednym warunkiem. Najpierw musisz mi dać to, czego się
spodziewałem,biorąccięzażonę.
Minęłokilkasekund,zanimzrozumiała,ocomuchodzi.
–Oczymtymówisz?
Diouniósłbrwiiuśmiechnąłsię.
–Niemówmi,żemagistermatematykiniepotrafidodaćdwadodwóch.Chcęna-
szegomiodowegomiesiąca,Lucy.
–Ja…Nierozumiem,ococichodzi.–Lucyniebyławstanieoderwaćwzrokuod
jegotwarzy.
–Oczywiście,żerozumiesz.Chceszmniezostawić?Proszębardzo.Alenajpierw
musimyzałatwićsprawymiędzynamitak,jaknależy.
–Aletojestzwykłyszantaż!–Lucyzerwałasięnarównenogiizaczęłachodzić
popokoju.Byławyprowadzonazrównowagi.Tylerazymarzyłaotejnocy,ateraz
jąwłaśniezaoferował.
–Tomojeostatniesłowo.Jeślizgodziszsięzemnąspać,damcirozwódizaopa-
trzęfinansowotak,żedokońcażycianiczegociniezabraknie.
–Dlaczegomiałbyśchciećzemnąspać?Przecieżnawetcisięniepodobam!
–Podejdźtrochębliżej,toudowodnięci,jakbardzosięmylisz.
Niesposóbbyłoniedostrzec,żejegooczypociemniały.MimowoliLucyodczuła
pożądanie.
Jużrazpopełniłatenbłądiuwierzyła,żegopociąga.Potemprzekonałasię,żeto
kłamstwo.Kusiłją,ponieważstanowiłaużytecznydodatekdojegożycia.
Nie ma mowy, żeby się zgodziła na jego propozycję. Widziała, jak rozpadło się
małżeństwo rodziców. Przyrzekła sobie, że odda się jedynie takiemu mężczyźnie,
którynaprawdębędziejąkochał.Małżeństwojejrodzicówzostałozawartetylkopo
to,abypołączyćdwiebogaterodziny.Iproszę,dokądichtozaprowadziło.Wchwili,
wktórejdowiedziałasię,żejejmałżeństwozDiojesttylkointeresem,postanowiła
pozostać wierną swoim zasadom i ocalić przynajmniej to, co mogła, czyli swoją
cześć.
Zprzerażeniempatrzyła,jakDiowstajezfotelaiwolnoidziewjejkierunku.
–Tokwestiakilkutygodni–mruknął,dotykająclekkojejpoliczkakciukiem.
Byłajedynąkobietąnaświecie,którejniepotrafiłrozgryźć.
Czasamizastanawiałsię,jaktomożliwe,żebyLucybyłatakodpornanajegomę-
skiurok,alepostanowiłtegoniezgłębiać.Miałswojądumęipewnychrzeczynigdy
byniezrobił.
Terazjednaksytuacjasięzmieniła.Wiedział,żejakLucyterazodejdzie,aonnig-
dyjejniedotknie,dokońcażyciabędzietegożałował.
–Tygodni?
–Taksądzę.
Miałnadzieję,żepotymczasienasycisięniąibędziemógłpozwolićjejodejść.
Przysunąłsiędoniejtakblisko,żebygopoczuła.OczyLucybyłyszerokootwarte,
austarozchylone.
Zaproszenie.Niezamierzałagoodrzucić.Takaokazjamogłasięjużnigdyniepo-
wtórzyć.
Lucywiedziała,żechcejąpocałować.Położyładłońnajegopiersi,jakbymiałaza-
miargoodepchnąć,aleniezrobiłatego.Kiedyjegoustaodnalazłyjej,chwyciłago
za poły koszuli i z głębokim westchnieniem odwzajemniła pocałunek. Mimowolnie
przylgnęładoniegocałymciałem,dająctymsamymwyraztemu,jakbardzogopra-
gnie.Niemniejniżonjej.
PoczułarękęDiowsuwającąsiępodjedwabnytopipochwilinaosłoniętejjedynie
cienkąkoronkąstanikapiersi.Miałaochotęzerwaćzniegokoszulę,żebymócpie-
ścićszeroką,umięśnionąpierś.
NagleDioodsunąłsięgwałtownie.Minęłokilkasekund,zanimzrozumiała,cosię
dzieje.Jegozachowaniepodziałałonaniąjakkubełzimnejwody.
–Cotywyprawiasz?
Diouśmiechnąłsię.
– Chcę ci tylko udowodnić, że przez te kilka tygodni moglibyśmy całkiem nieźle
siębawić…
Niesposóbbyłoniezauważyćrumieńcanajejpoliczkach.Lucyskrzyżowałaręce
napiersi,aleitakbyłowidać,jakżywozareagowałanajegobliskość.
–Niemamzamiaruspaćztobądlatwoichpieniędzy!
Diozacisnąłusta.
– Dlaczego nie? W końcu wyszłaś za mnie właśnie dla pieniędzy. Śpiąc ze mną,
przynajmniejbędzieszdobrzesiębawić.
–Wcaleniewyszłamzaciebiedlapieniędzy!
–Niemamzamiaruterazotymdyskutować.Powiedziałemci,jakiesąmojewa-
runki.Wybórnależydociebie.–Odwróciłsięnapięcieiruszyłdodrzwi.
–Dio!
Zatrzymałsię,poczymwolnoobróciłsięwjejstronę.
–Dlaczego?
–Dlaczegoco?
–Dlaczegotomaznaczenie,czysięzemnąprześpisz,czynie?Przecieżmożesz
miećkażdąkobietę,jakązechcesz.Dlaczegowięctakbardzozależyciwłaśniena
mnie?
Nie odpowiedział natychmiast. Doskonale wiedział, o co jej chodzi. Uważała, że
całyczasspotykasięzinnymikobietami,aonniewidziałpowodu,żebywyprowa-
dzaćjązbłędu.
Prawdabyłataka,żeodkądzostałjejmężem,nietylkoniesypiałzinnymikobie-
tami,alewogóleniemiałnatoochoty.Jakkażdaludzkaistotapragnąłtego,cobyło
pozajegozasięgiem.Swojejżony.Byłodpornynawdziękiinnychkobiet,którezda-
wałysięniezauważać,żemanarękuobrączkę.
–Poprostuniemogętegozrobić–szepnęła.–Odejdęijakośsobieporadzę.
–Nibyjak?
–Mamkilkapomysłów…
OczyDiopociemniały.Znówsięzacząłzastanawiać,cosiędziejezajegoplecami.
Czymyszygrasowały,kiedykotaniebyłowdomu?
–Akonkretnie?
– Och, nic specjalnego. Pomyślałam, że lepiej by było dla nas obojga, gdybyśmy
zakończylitomałżeństwo.Mogłabympożyczyćodciebietrochępieniędzy…
– Lucy, żeby zacząć życie na własny rachunek w Londynie, potrzebowałabyś
znaczniewięcejniżtrochę.
–Cosiętakboisz?Przecieżbymcijezwróciła.
– Musiałabyś podjąć pracę w jakiejś korporacji albo mieć bogatego sponsora,
żebyspłacićzaciągniętąpożyczkę.
–Jakbytowyglądało,gdybytwojażonazajęłasiężebraniem?
–Iktotujestmelodramatyczny?
Kiedyjąpoznał,byłanieśmiałaiłatwosięrumieniła.Czułjednak,żetanieśmia-
łość skrywa dużą inteligencję i poczucie humoru. Przez półtora roku życia z nim
iodgrywaniaroliperfekcyjnejpanidomuLucynabrałapewnościsiebieiniebyłajuż
tąnieśmiałądziewczyną,cokiedyś.
Wiedział,żenieonieśmielajejteżtakjaknapoczątku.Zresztą,jakmógłby,skoro
wcaleniezależałojejnatym,żebysprawićmuprzyjemność?
– Oczywiście, nie zostawiłbym cię całkowicie bez środków do życia, ale z całą
pewnością nie mogłabyś prowadzić życia, do jakiego przywykłaś. No, chyba że
maszjakiegośbogategosponsora,októrymniewiem.
Zadanietegopytaniabyłooznakąsłabości,aleDioniemógłsiępowstrzymać.
Lucywzruszyłaramionami.
– Nie interesują mnie bogaci mężczyźni. Wyjście za ciebie za mąż jedynie po-
twierdziłomojezdanienaichtemat.
–Jaktomożliwe?
– Sam powiedziałeś, że nie ma czegoś takiego jak darmowy lunch. Znam twoje
zdanienatentemat.
–Nieprzypominamsobieniczegopodobnego.
– W każdym razie zabrzmiało to jakoś tak. Wiem też, że twoim zdaniem nie je-
stemwstaniesięsamautrzymać,ale…
–Alepostanowiłaśmiudowodnić,jakbardzosięmylę.–Spojrzałnajejusta.Było
wjejwyglądziecoś,cosilnienaniegooddziaływało.Niebyławyzywającoseksow-
na, podobnie jak nie była wielką pięknością. Mimo to jego wzrok nieustannie wę-
drowałkujejtwarzy.
Tocośtakbardzogooczarowało,żeztrudemradziłsobiezzapanowaniemnad
uczuciemniepokojuipodniecenia,jakiewnimwzbudzała.Byłajakswędzącarana,
której nie mógł podrapać. Doskonale wiedział, że nigdy nie dopuści do tego, aby
znalazłasięnaulicybezjakichkolwiekśrodkówdożycia.Niezamierzałjednakpo-
zwolić jej odejść tak po prostu. Jeśli naprawdę chce go zostawić, musi zapłacić
okup.Zwłaszczateraz,kiedynabrałpewności,żepociągajątaksamomocno,jak
onajego.
–Chcęcitylkopowiedzieć,żetwojepodejrzeniasąbezpodstawne.Niemamniko-
go.–Czyrzeczywiściewyobrażałsobie,żemogłabygotakoszukiwać?–Nigdywię-
cejniezwiążęsięzbogatymmężczyzną.
–Doprawdywzruszające.Naprawdęmyślisz,żetakdrastycznazmianastyluży-
ciadacizadowolenie?Jeślitak,tochybapowinnaśotrzeźwieć.Przypomniećsobie,
żeżyjesznaplanecieziemia,aniebujaćwobłokach.–Porzuciłjużpostanowienie,
żebyjeszczepopracować.Itakniebyłbywstaniesięteraznaniczymskoncentro-
wać.–Niewiemjakty,alejajestemgłodny.Jeślimamykontynuowaćtęrozmowę,
muszęcośzjeść.
–Miałeśgdzieśwychodzić–przypomniałamuLucy.
–Tobyło,zanimzaintrygowałomnietwojenowatorskiespojrzenienażycie.
Dioruszyłdokuchnii,chcącniechcąc,poszłazanim.
Lucy doskonale znała jej rozkład. Kiedy urządzali tu przyjęcia, musiała zaznaja-
miaćludzizcateringuzzawartościąszafekipokazywać,gdziecojest.Kiedybyła
wdomusama,tutajwłaśniejadałaposiłki,majączatowarzyszajedynieradio.
ObecnośćDiowszystkozmieniała.
Przezchwilęstałzdezorientowany,rozglądającbezradniewokółsiebie.
–Jakieśsugestie?–zwróciłsięwkońcuwjejstronę.
–Dotycząceczego?
–Tego,coewentualniemógłbymzjeść.
–Ciekawe,cobyśzjadł,gdybyśmnietuniezastał–spytałazłośliwie,podchodząc
dostołuisiadającnajednymzkrzeseł.Dioniespuszczałzniejwzroku.Jegospoj-
rzenieprzypominałojejnamiętnypocałunek,jakimjąobdarzył.Wciążmiałaodnie-
gonabrzmiałeusta.
–Zadzwoniłbympokucharza. Mamichdwóchi obajdoskonalepotrafiąrozwią-
zaćdylematzcyklu„comamzjeść”.Chociażprzyznaję,żeniezdarzamisiętoczę-
sto.Kiedyjestemsam,zazwyczajjadamnamieście.Takjestprościej.
–Wtakimraziezadzwońpojednegoznich–poradziłamu.–Mnąsięnieprzej-
muj.Ja…
–Jużjadłaś?
–Niejestemgłodna.
–Niewierzęci.Inieusiłujmiwmówić,żeprzebywaniezemnąwkuchniwprawia
cię w zakłopotanie. W końcu jesteśmy małżeństwem. Mogłabyś mi coś przygoto-
wać.
–Wcalesięnieczujęzakłopotana–skłamała.
–Wtakimraziecomożeszmizaproponować?
–Czytywogólepotrafiłbyśznaleźćcokolwiekwtejkuchni?
Diozastanowiłsięchwilę,poczympotrząsnąłprzeczącogłową.
– Przyznaję, że zawartość tych wszystkich szafek pozostaje dla mnie tajemnicą,
choćwiem,żewlodówcejestbutelkadoskonałegobiałegowina…
–Czytymnieprosisz,żebymcośdlaciebieugotowała?
–Skoronalegasz,kimjestem,żebyodmówić?–Usiadłnakrześlenaprzeciwniej.
–Mamnadzieję,żeniestaniesiężadendramat,jeślidlamniecośprzygotujesz?Bo
jeślitak,tobędęzmuszonyzabraćsiędotegosam,alerezultatmożebyćopłakany.
–Nieumieszgotować.–Przypomniałasobie,jakwprzeszłościzrobiłnatente-
matjakiśkomentarz,któryjąwówczasrozśmieszył.
–Maszrację,nieumiem.
Nie tak wyobrażała sobie ten wieczór. Spodziewała się raczej wybuchu złości
zjegostrony.Wiedziała,żenawetgdybychciałsięjejpozbyć,niespodobałobymu
sięto,żezaskoczyłagoswojąpropozycją.Potemposzłabydołóżka,pozostawiając
gosamegozcałymtymbigosem.
Zamiasttegoznalazłasięwsamymcentrumhuraganu…
Wprzeciwieństwiedoniegobyładobrąkucharkąiwiedziała,gdziesięcoznajdu-
je.Częstogotowaładlawłasnejprzyjemności.Zdecydowałaprzyrządzićpastę.Gdy-
by nie jego natarczywy wzrok, zapewne by się zrelaksowała i czerpała z tego ra-
dość.
–Potrzebujeszpomocy?
Lucyzmarszczyłabrwiirzuciłamuposępnespojrzenie.
–Coumieszrobić?
–Napewnopotrafiłbymcośpokroić.–Stanąłobokniej,wprawiającjąwjeszcze
większezakłopotanie.
Wiedziała, że to głupie, ale kiedy stał tak blisko, odczuwała seksualne napięcie.
Wcale tego nie chciała, ale nic nie mogła na to poradzić. Spędziła całe miesiące,
wmawiającsobie,żegonienawidzi.Dziękitemumogłagoignorować.Mogłaigno-
rowaćto,jaksięczuławjegoobecności.Ignorowaćdelikatnedrżenie,jakieodczu-
wała,gdystałobok.
Onajednaknigdygoniepociągała.Byłajedynieczęściąumowy.
Aleteraz…Chciałjej.Poczułatowjegopocałunku.
Bezsłowapodałamupomidoraicebulęiwskazałagłowąszufladę,wktórejznaj-
dowałysięnoże.
–Wielekobietbyłobyszczęśliwych,mogącprowadzićtakieżyciejakty.
– Masz na myśli przenoszenie się z jednego ogromnego domu do drugiego tylko
po to, by się upewnić, że wszystko jest okej i bardzo ważny klient nie dostrzeże
smugikurzunabiurku?
–Pocotensarkazm?
–Niejestemsarkastyczna.
–Nieprzestawaj.Podobamisięto.
–Tymimówisz,żewiększośćkobietbymizazdrościła,ajacimówię,żesięmy-
lisz.
– Byłabyś zdziwiona, ile niektóre kobiety są w stanie znieść, jeśli tylko nagroda
będzieodpowiedniowysoka.
–Janiejestemjednąznich.
Odsunęłasięizaczęłasmażyćwarzywanapatelni.
Dio pomyślał, że być może powinien spróbować się dowiedzieć, jakiego rodzaju
kobietą jest Lucy. Choć tak naprawdę to doskonale wiedział. Kobietą, która wma-
newrowałagowtenukładpoto,abyosiągnąćkonkretnąkorzyść.
Jeślichciałasięznimbawićwkotkaimyszkę–proszębardzo.Dlaczegonie?Ta
całamaskaradazaczęłagonawetbawić.Najbardziejjednakliczyłosięto,żepra-
gnąłjejciała.Chciałsięniąnasycić,apotembędziemógłpozwolićjejodejść.Iosią-
gnieswójcel,niezależnieodtego,jakichmetodprzyjdziemuużyć.
–Całkiemnieźletopachnie–powiedział,wskazującgłowąnapatelnię.
–Lubięgotować,kiedyjestemsama.
–Gotujeszpomimotego,żemożeszmiećwszystkodostarczonepodsamedrzwi?
–Dioniekryłzdumienia.Lucyroześmiałasię.
Przypomniał sobie ten śmiech z przeszłości. Niezbyt głośny, delikatny, jakby się
trochęwstydziłatego,żesięśmieje.Wtedytenśmiechwydawałmusięniezwykle
kuszący.
PochwiliLucypostawiłaprzednimtalerzgorącegomakaronu.
–Awięcwzniesiemyztejokazjijakiśtoast?Nieprzypominamsobie,żebymkie-
dykolwiekjadłztobąwtejkuchnijakiśposiłek.
Lucy upiła łyk wina. Sytuacja zupełnie ją zaskoczyła. Z iloma kobietami Dio pił
wino,odkądsiępobrali?Niespałaznim,alenieoznaczałoto,żeniezorientowała
się, jak duże libido ma jej mąż. Wystarczyło na niego spojrzeć, aby nabrać co do
tegopewności.
Nigdy nie pytała go o to, co robi podczas swoich rozlicznych zagranicznych po-
dróży,chociażmiałanatoogromnąochotę.Denerwowałojąto,podobniejakdener-
wowałjąfakt,żeniepotrafipozostaćobojętnąwobectychkrótkichchwil,kiedypo-
święcał jej swoją uwagę. Nie chciała, nie mogła sobie pozwolić na takie uczucia.
Widziała,jakiurokpotrafiłnaniąrzucić,podobniejakwiedziała,jakniewielkieto
miałoznaczenie.
– To dlatego, że tak naprawdę nie jesteśmy normalnym małżeństwem. Dlaczego
mielibyśmysiedziećwkuchniijeśćrazemkolację?Takrobiąnormalnepary.
–Oczywiścietywiesznatentematwszystko.Wtakimraziebardzomnieintere-
suje,dlaczegoniezachowujeszsięjaknormalnażona.
– Mam wrażenie, że ta rozmowa prowadzi donikąd. Rozpamiętywanie tego, co
było,niczegoniezmieni.Lepiejskoncentrowaćsięnaprzyszłości.
–Przyszłośćoznaczarozwód.
– Dio, nie mam zamiaru iść z tobą do łóżka dla twoich pieniędzy – powiedziała
twardoLucy.Niechciałaznikimuprawiaćseksu,tylkosiękochać,awjegoprzy-
padkuniewchodziłotowgrę.
–Awięcwoliszżyćzagrosze,tak?–Odsunąłodsiebietalerzioparłsięwygodnie
nakrześle,wyciągającprzedsiebienogi.
–Jeślibędęmusiała,totak.Mam…
–Cotakiegomasz?
–Mamswojeplany–oznajmiłazprzekonaniem.Niezamierzałamuichzdradzać,
ponieważniechciała,żebyjąoceniał.
–Jakieplany?
– Och, nic wielkiego. Muszę wszystko dokładnie przemyśleć. – Wstała i zaczęła
energiczniesprzątaćzestołu.Przezcałyczasunikałajegowzroku.
Dioprzyglądałjejsięspodzmrużonychpowiek.
Awięcstanowczopostanowiłagozostawićimiałaswojeplany.
Wjegoprzekonaniumogłotooznaczaćtylkojedno:miałakogośzajegoplecami.
Mężczyznę,którytylkoczekał,byzobaczyćjąwswoimłóżku,jeślijeszczetegonie
zrobił. Niewykluczone, że spotykała się z kimś od samego początku. Może nawet
jeszczeprzedtym,zanimsiępobrali.Zaniegowyszłajedyniepoto,byocalićskórę
ojcu.Najwyraźniejtakbyło,skorozdecydowałasięodejśćodniegonawetkosztem
tego, że miałaby zostać bez grosza. Przeczyło to zdrowemu rozsądkowi, ale tak
właśniebyło.
Diozrozumiał,żemusisiędowiedzieć,jakiesąplanyLucy.
Toproste.
–MuszęwyjechaćnakilkadnidoNowegoJorku–oznajmiłnagle,wstającirusza-
jącwstronędrzwi.Zatrzymałsięwnichnachwilę.–Ponieważwciążnosisznapal-
cu moją obrączkę, chciałbym, żebyś mi towarzyszyła. Czeka mnie kilka ważnych
spotkań,zarównosłużbowych,jakitowarzyskich.
– Nie przypominam sobie, żebyś miał w swoim rozkładzie Nowy Jork w najbliż-
szymczasie.
–Zmianaplanów.–Wzruszyłramionami.–Możesztuzostaćizastanowićsięnad
propozycją,którącizłożyłem.
–Jużjąprzemyślałam.Decyzjazostałapodjęta.
Pojegotrupie.
– W takim razie możesz tu zostać i zastanowić się nad jej konsekwencjami –
oznajmiłgładkoiwyszedł.
ROZDZIAŁTRZECI
Lucymiewałalepszenoce.
Zastanowić się nad jej konsekwencjami? Zimny, bezosobowy sposób, w jaki po-
wiedziałtesłowa,wyprowadziłjązrównowagi.Zupełnie,jakbymiałnadniąkom-
pletnąwładzę.
To fikcyjne małżeństwo najwyraźniej bardzo mu odpowiadało. Ojciec powiedział
jej,żeDiopotrzebowałuswegobokukobietyzklasąionadoskonalesiędotejroli
nadawała.Zawszejejprzypominał,żebydokładaławszelkichstarań,byspełnićjego
oczekiwania.Gdybytegoniezrobiła,mógłbysięposunąćdotego,żebygozrujno-
wać,acowięcej,zszargaćdobreimięjejzmarłejmatki.Zacząłbywyciągaćnawi-
dokpublicznyichrodzinnetajemnice,atomogłobyimbardzozaszkodzić.Otojak
towszystkodziałało.
TakwięcLucystarałasięjaknajbardziejperfekcyjniewypełniaćswojąrolę,aby
niezawieśćojca.
Już następnego dnia po ślubie Dio wyjechał w interesach w drugi koniec świata
iniebyłogocałytydzień.Skrupulatniewypełniałapozostawionejejinstrukcje.Jak
posłusznyszczeniakpozwoliłasięwmanewrowaćwrolękobiety,którejcelembyło
zabawianieinnych.Pojegopowrociewcaleniebyłolepiej.
Nicniepowiedział,kiedysięodniegoodsunęła.Bliskość,którabyłamiędzynimi
przedślubem,zniknęła.Zastąpiłająchłodnaobojętność,którajedynieutwierdziła
jąwprzekonaniu,żeosądziłagoprawidłowo.
Wykorzystałją.
Dostałto,czegopragnął.Miałżonę,któradoskonaleodnajdywałasięwroliper-
fekcyjnejpanidomu,gospodynirozlicznychprzyjęćitowarzyskichspotkań.Obraca-
niesięwtakzwanychwyższychsferachbyłodlaniejtaksamonaturalnejakoddy-
chanie.Wychowałasięw tychkręgachidoskonale wiedziała,jaksię zachowywać
wśrodowiskutakichludzi.
Ztego,cozdążyłasięzorientować,onsambyłzainteresowanytowarzystwemzu-
pełnie innych kobiet. Najprawdopodobniej podobały mu się długowłose, zmysłowe
syreny,którebynajmniejniesnułysiępodomuwjedwabnychszarawarach.Zapew-
nelubił,jakprzeklinałyipiłyalkohol.Napewnojednakniebyłytokobietyskłonne
odgrywaćnarzuconąimrolę.
Aterazjejpragnął.
Uważał,żedoniegonależy.Kupiłją,podobniejakfirmęjejojca.
Wyznaczyłnawetlimitczasowy,doktóregoichmałżeństwomiałozostaćskonsu-
mowane!
Czyżniebyłotodlaniejobraźliwe?
Wiedział,żenajdalejzamiesiącbędziejużniąznudzony!
Nienawidziłago,conieprzeszkadzałojejnieustanniemyślećotym,jakbytobyło
sięznimkochać.Wyobrażałasobie,jakjejdotyka,jakjąpieści,jakszepczejejdo
uchasłowa,odktórychażściskałojąwżołądku.
Kiedyobudziłasięnastępnegorana,dombyłpusty.DiowyjechałdoNowegoJor-
ku.
Powinnasięcieszyćodzyskanąsamotnością,ale,niewiedziećczemu,jakośjąto
przygnębiło.Przedoczamiwciążmiałajegoposępnątwarz,awuszachsłyszaławy-
powiedzianenapożegnaniesłowa.
Zjadłaśniadanie,wykonałakilkatelefonówiwyszła.
Diodowiedziałsięojejwyjściukilkasekundpotym,jakopuściładom.
Jegoosobistykierowca,któremuufałbezzastrzeżeń,zadzwoniłdoniegoztąin-
formacją,iDionatychmiastprzerwałrozmowę,którąprowadził.
–Zadzwońdomnie,jaksiędowiesz,dokądposzła–poinstruował.–Nieinteresuje
mnie,żewyszłazdomu,tylkodokądsięudała.
Wstałzzabiurkaipodszedłdoogromnegookna,zktóregoroztaczałsięwidokna
miasto.Prawiecałąnocmyślałnadtym,comupowiedziała,aleniedoszedłdożad-
nychsensownychwniosków.Chciałaodniegoodejść.Byłajedynąkobietą,jakąznał,
która go nie chciała i to pomimo tego, że była jego żoną. Nie zamierzał wziąć jej
siłą,wbrewjejwoli,alepostanowił,żezrobiwszystko,abyjąmieć.Wprzeciwnym
razieucierpiałabyjegomęskaduma,ategobyniezniósł.
Nadszedłczasdziałania.
Postanowiłdoprowadzićdotego,żebybłagałagooto,abyposzedłzniądołóżka.
Będziesięświetniebawił,patrząc,jakgopragnie.
Jeślidowiesię,żeLucyspotykasięzajegoplecamizjakiśmężczyzną…
Wsunąłręcedokieszenimarynarkiizacisnąłzęby.Samamyślotakiejewentual-
nościwprawiałagowstannajwyższegorozdrażnienia.
KiedyrozważałprzejęciefirmyRobertaBishopa,niezastanawiałsięnadtym,do
czegotomożedoprowadzić.
Terazjednakpostanowiłwziąćodwet.
Umiałwalczyćoswoje.Życienauczyłogo,jakbyćtwardymijakpokonywaćtrud-
ności. Jego ojciec walczył z depresją i co chwila zmieniał pracę. Matka dorabiała
sprzątaniemdomówinnychludzi,żebymuniczegoniebrakowało.
Jednakdopieropośmierciojca,któryzmarłnaraka,dowiedziałsięodniejcałej
prawdy. Jego ojciec był ubogim imigrantem o bystrym umyśle. Podjął studia i tam
właśniepoznałRobertaBishopa.Tenbarwnymłodzieniecwiększośćczasuspędzał
nazabawieihulankach.Choćpochodziłzzamożnejrodziny,niemiałzbytdużopie-
niędzy, ponieważ w ostatnich latach rodzina znacznie zubożała. Wiedział, że aby
prowadzićtrybżycia,dojakiegoprzywykł,będziemusiałzdobyćdodatkoweśrodki.
PoznanieMarioRuizabyłodlaniegojakwygranielosunaloterii.MarioRuizbył
geniuszem.Byłautoremkilku wynalazków,któresprawiły,że kulejącadotej pory
rodzinnafirmazaczęłasięgwałtownierozwijać.
AsamMario?
Dionawetniepróbowałwalczyćzuczuciemwściekłości,jakagozawszeogarnia-
ła,gdymyślałotym,jakjegoojcieczostałoszukany.
MarioRuizpodpisałumowę,któraniebyławartapapieru,najakimzostałaspisa-
na. Kiedy się zorientował, że został wykpiony, było za późno. Znalazł się na łasce
człowieka,którychciałsięgopozbyćnajszybciej,jakmożna.
Nigdyniedostałpieniędzy,któremusięnależałyzajegowynalazki.
Diodowiedziałsięotymwszystkimzdokumentów,któreodnalazłpośmiercimat-
ki,którazresztąnastąpiłazaledwiekilkamiesięcypopogrzebieojca.
Odtamtejporymiałtylkojedencel:doprowadzićRobertaBishopadocałkowitej
ruiny.Prawiemusiętoudało.Prawie.PlanypokrzyżowałamusłodkaLucyBishop.
Owszem,dostałfirmę,aleniejejwłaściciela.Dostałjegocórkę,aleniewsposób,
jakiegopragnął.
Cóż,teraznadszedłmoment,abytozmienić.Terazbędągraćwedługjegoreguł.
Kiedykierowcazadzwoniłporazdrugi,odebrałnatychmiast.Zezdziwieniemsłu-
chał,gdziejestjegożona.
Wyszedłzbiuraipoinformowałsekretarkę,żeprzezkilkagodzinbędzienieosią-
galny.Jejzdziwionaminawcalegoniezaskoczyła.Jakdotądzawszemówił,gdzie
będzieijaksięznimskontaktować.
–Mówklientom,cotylkozechcesz.–Uśmiechnąłsię,zatrzymującsięnachwilę
przydrzwiach.–Potraktujtojakofurtkędotego,bywnieśćwswojeżycieodrobinę
szaleństwa.
–Mamwystarczającodużoszaleństwazakażdymrazem,kiedyprzekraczampro-
gitegobiura–mruknęłakobieta.–Niemapanpojęcia,cooznaczapracadlapana.
Dio doskonale znał Londyn, ale mimo to, aby dotrzeć do miejsca, którego adres
mupodano,musiałużyćnawigacji.
Wschodni Londyn. Nie miał pojęcia, jak Jacksonowi udało się namierzyć Lucy.
Najprawdopodobniej po prostu pojechał za nią środkami publicznego transportu.
Uśmiechnąłsiędosiebienamyślotym,copowiedziałbyRobertBishop,widząc,że
jegocórkapodróżujemetremczyautobusem.
Zastanawiałsię,jakdługoLucywytrwawswoimpostanowieniuprowadzeniaży-
cia na niższym poziomie. Łatwo było mówić o tym, siedząc w ogromnym, luksuso-
wymmieszkaniuwcentrumLondynu.Znacznietrudniejzacząćwtakisposóbżyć.
Powoliprzejechałprzezzatłoczonecentrummiasta,alenaperyferiachwcalenie
było dużo luźniej. Kiedy w końcu dotarł pod szukany adres, dochodziła jedenasta.
Zaparkowałsamochódprzedstarymodrapanymbudynkiemotoczonymmałymiskle-
pikami.
Popatrzyłnapomalowanewyblakłąniebieskąfarbądrzwiiztrudempowstrzymał
sięprzedtym,abyniezadzwonićdokierowcyispytać,czyabyniepodałmuzłego
adresu.
Wysiadłzsamochoduipopatrzyłnabudynek.Tynkimiejscamiodpadały,awszyst-
kieoknabyłyzamkniętenagłucho.
Niebardzowiedział,cootymwszystkimmyśleć.
Przycisnąłprzyciskdzwonka.Usłyszałwgłębijegodźwięk,poczymczyjeśkroki.
Drzwiuchyliłysię,zabezpieczoneodwewnątrzłańcuchem.
– Dio! – Lucy miała wrażenie, że doznała halucynacji. Reakcja, jaką odczuła
wswoimcielenajegowidok,natychmiastjednakutwierdziłająwprzekonaniu,że
nieśni.
ZzaplecówusłyszałagłosMarkazjegocharakterystycznymwalijskimakcentem.
–Ktotam,Lucy?
– Nikt! – wypowiedziała pierwsze słowa, jakie jej przyszły do głowy, ale kiedy
spojrzałanaDio,uznała,żeniebyłtonajlepszypomysł.
–Nikt…?–GłosDiobyłsłodkiigładkijakjedwab.Oparłrękęnałańcuchunawy-
padek,gdybyprzyszłojejdogłowyzamknąćmuprzednosemdrzwi.
–Cotyturobisz?Powiedziałeś,żemaszleciećdoNowegoJorku.
–Kimjesttenczłowiek,Lucy?
–Śledziłeśmnie?
–Odpowiedznamojepytanie.Wprzeciwnymraziewyważędrzwiisamsiętego
dowiem.
–Niepowinieneśtuprzyjeżdżać!Ja…–PoczułazaplecamiobecnośćMarka,któ-
rystarałsiędostrzecprzezwąskąszparę,zkimrozmawia.Westchnęłazrezygna-
cjąidrżącymipalcamiodpięłałańcuch.
Dio wszedł do środka. Mimowolnie zacisnął pięści, przenosząc wzrok z Lucy na
stojącegozaniąmężczyznę.
–Kim,dodiabła,jesteśicorobiszzmojążoną?
Mężczyznabyłodniegoznacznieszczuplejszyiconajmniejtrzycaleniższy.Dio
mógłbybeztrudupowalićgojednąręką.Mówiącszczerze,miałochotętozrobić,
alesiępowstrzymał.
–Lucy,mamwyjść,żebyściemogliporozmawiać?
–Dio,tojestMark.
Dostrzegła w oczach męża gniewny błysk i uznała, że Mark najlepiej by zrobił,
gdybyterazzniknął.Żałowałajedynie,żeniemożewyjśćrazemznim.Możejednak
nadszedłczas,abywyłożyćkartyipowiedziećDio,ocotuchodzi.
Nawidokzaciśniętychszczękmężazrobiłojejsięsłabo.
–Podałbymcirękę,aleobawiamsię,żemógłbymjąurwać.Dlategolepiejbędzie,
jakrzeczywiściesięstądewakuujesz.Wprzeciwnymrazienieręczęzasiebie.
–Dio,proszę…Źletowszystkozrozumiałeś.
– Mógłbym go stłuc na kwaśnie jabłko i nie musiałbym nawet zakasywać ręka-
wów.
–Jasne.Byłbyśwtedyzsiebiebardzodumny,prawda?
–Możeniedumny,alenapewnozadowolony.–Przeniósłwzroknastojącegonie-
co z tyłu mężczyznę. – Przestań wreszcie ukrywać się za moją żoną i zbieraj się
stądczymprędzej!
LucypowiedziałamiękkodoMarka,żezadzwonidoniego,jaktylkobędziemo-
gła.
Dioztrudemtrzymałnerwynawodzy.
Zdawałsobiesprawę,żeprzemocniewielebytupomogła.Wkońcu,pomimoswo-
jejprzeszłości,niebyłbandytą.
Kiedy drzwi za Markiem się zamknęły, wypuścił powietrze z płuc i spojrzał na
Lucy.Dopieroterazskonstatowałto,copowinienbyłzauważyć,jaktylkojązoba-
czył. Nie miała na sobie żadnej biżuterii, zegarka i drogich ciuchów. Była ubrana
wspranedżinsy,białąpodkoszulkęitenisówki.Włosyzwiązaławkońskiogon.Wy-
glądała bardzo młodo i niewiarygodnie pociągająco. Poczuł w lędźwiach znajome
napięcie.
Lucyczuła,żeatmosferazgęstniała.Początkowoniewiedziała,skądsiętowzięło,
alewkrótceidoniejdotarło,cosiędzieje.
–Maszzamiarwysłuchaćtego,comamcidopowiedzenia?
–Będzieszmiopowiadaćbajki?
–Nigdytegonierobiłamiterazteżniezamierzam.
–Powiedzmi,czytenmężczyznajesttwoimkochankiem?
–Nie!
Diopodszedłdoniejizatrzymałsiętużprzednią.
–Jesteśmojążoną!
Odwróciławzrok.Oddychałaszybko,zaskoczonatym,żepomimogroźby,jakąwi-
działawjegooczach,wciążgopragnęła.Tobyłocośsilniejszegoodniej,naconie
mogłanicporadzić.
Diouniósłrękę,jakbychciałprzerwaćrozmowę,choćonaniewypowiedziałasło-
wa.
–Iniewciskajmutukitu,żejesteśmojążonąjedynieznazwy,ponieważnieza-
mierzamtegokupić.Jesteśmojążonąilepiejbybyło,gdybysięnieokazało,żero-
biszzamoimiplecamirzeczy,któremogąmisięniespodobać.
–Ajakietomaznaczenie?–rzuciłamuwtwarz,spoglądającnaniegozwyzwa-
niem.–Samrobiszpozamnąróżnerzeczy!
–Skądcitoprzyszłodogłowy?
Ciszazdawałasiętrwaćwnieskończoność.Lucyniebyłapewna,czydobrzezro-
zumiałajegosłowa.Czytomiałooznaczać,żeDioniespałzżadnąkobietąodczasu
ichślubu?Odczułatakogromnąulgę,żeomalnieopadłanapodłogę.Jaktomożli-
we,żebywytrzymałtakdługo,niedostająctego,czegosamamuodmówiła?
Chciała go o to spytać, upewnić się, że dobrze go zrozumiała. A przede wszyst-
kim,dowiedziećsię,dlaczego.
–Aterazmożemiwreszciepowiesz–jegoposępnygłosprzywróciłjądorzeczy-
wistości–kim,dodiabła,jesttenmężczyzna?
–Powiemci,jaktylkoprzestanieszkrzyczeć.
–Czekam.Ilepiej,żebytobyłojakieśsensownewytłumaczenie.
–Bowprzeciwnymrazie,cosięstanie?
–Niechceszwiedzieć.
–Och,przestańsięzachowywaćjakjakiśneandertalczykichodźzamną.
–Neandertalczyk?Jeszczeniewidziałaśmniewakcji!
Popatrzyli na siebie bez słowa. Do diabła, wyglądała tak pociągająco! Powinien
zawierzyć swojemu instynktowi, od razu zatrudniając kogoś, kto by ją śledził i od
samegopoczątkuustanowićswojeprawa.Nieznalazłbysięwtakiejsytuacji,wja-
kiejbyłteraz!
–Poprostuchodźzemną–Lucyodwróciłasięnapięcieizniknęławpokojuztyłu
domu.
– Proszę. – Zatrzymała się i przepuściła go przodem, pozwalając, żeby ogarnął
wzrokiemto,cosiętamznajdowało.Diozezdumieniempatrzyłnamałeławki,ni-
skiepółkizksiążkami,dużątablicęiobrazkinaścianach.
–Nierozumiem.
–Tojestklasa!–Lucyztrudempowstrzymywałairytację.Diotakbyłzajętyzara-
bianiempieniędzy,żeniepotrafiłmyślećoniczyminnym.
–Dlaczegospotykaszsięzmężczyznąwjakiejśklasie?
–Znikimsięniespotykam!
– Chcesz mi powiedzieć, że ten chłystek, którego się właśnie pozbyłem, był wy-
tworemmojejwyobraźni?
–Nicpodobnego.Zgadzasię,widujęsięzMarkiemprzezostatnichkilkamiesię-
cy,ale…
–Tojużtrwakilkamiesięcy?
Choć wciąż był zdenerwowany, ciśnienie krwi już mu się nieco obniżyło. Był pe-
wien,żeznimniesypia,iświadomośćtegofaktuzdecydowaniepoprawiłamusa-
mopoczucie.
–Och,dajspokój.Usiądźnachwilęiuspokójsię.
– Zamieniam się w słuch. Niech się wreszcie dowiem, czym zajmuje się moja
żona,kiedyjazarabiampieniądze.
Usiadłnakrześle,conieprzeszkadzałomunadniądominować.
–Zaplanowałeśto?–spytałanagle.–NaprawdęmiałeśzamiarleciećdoNowego
Jorkuczymnieokłamałeś?
–Mężczyznamusirobićto,codoniegonależy.–Diowzruszyłramionami.–Jeśli
mielibyśmybyćszczerzy,toniejacięśledziłem,tylkomójkierowca,Jackson.Jaje-
dynieprzyjechałemsprawdzić,cosiętudzieje.
–Tozupełnietak,jakbyśśledziłmnieosobiście!Pocotorobiłeś?
–Ajakmyślisz,Lucy?
–Nigdydotądnieinteresowałocię,corobię.
– Żadnemu mężczyźnie nie podoba się, żeby jego żona prowadzała się z jakimiś
facetamipodczasichnieobecności.Niesądziłem,żepowinienemcięśledzić.
–Boniepowinieneś.
Znaławielebogatychkobiet,którychmężowieśledzilikażdyichkrokiktórebyły
więźniami w swoim małżeństwie. Kiedyś rozmawiała o tym z Dio i pamiętała jego
reakcję.Uznałtozaparanoję,amężczyzn,którzytakpostępowali,zazarozumia-
łychdupków.
Choć,jakwciążsobiepowtarzała,nienawidziłaswojegomęża,nienależaładoko-
biet,któreoszukiwały.
Naglezaczęłojejogromniezależećnatym,bygootymprzekonać.
–Nigdyniezrobiłabymczegośtakiegozatwoimiplecami,Dio.Markijajesteśmy
kolegami z pracy. Poznaliśmy się przez internet. Szukał kogoś, kto podjąłby się
uczeniamatematykidziecizbiednychrodzin.Odpowiedziałamnajegoogłoszenie.
Diopatrzyłnaniązaskoczony.
–Mówiłamcikiedyś,żechciałabymsiętymzająć.
–Ajakiedymiałemosiemlatchciałemzostaćstrażakiem.Zczasemjednakmisię
odmieniło.
–Tonietosamo!
–Ciekawe,żetakbardzochciałaśuczyć,askończyłaśjakomojażona.
–Niemiałamwielkiegowyboru!
–Zawszemamyjakiśwybór.
–Jeślichodziorodzinę,czasaminaszewyborysąbardzoograniczone.
Wiedział,comanamyśli.Lucyniezostawiłabyojcainiepozwoliłabynato,żeby
zapłaciłzaswojąchciwośćigłupotę.Wolałazrezygnowaćzeswoichmarzeńiambi-
cji.Oczywiściewjejprzypadkuratowanieojcawiązałosięzeznacznymawansem
finansowym.
–Iteraz,kiedyotworzyłosięprzedtobątylemożliwości,postanowiłaśzrealizo-
waćswojemarzenie.
–Niemusiszbyćcyniczny,Dio.Tyniemaszmarzeń,którechciałbyśzrealizować?
–Naraziemarzęotym,żebyodbyłsięwreszcienaszmiesiącmiodowy,którego
mitakskutecznieodmówiłaś…
JeśliLucysądziła,żenabierzesięnajejbajeczkęidrugirazpopełnitensambłąd,
myliłasię.
–Wcaleciętomiejscenieinteresuje,prawda?–spytała,niekryjącrozczarowa-
nia.–Kiedycipowiedziałam,żechcęrozwodu,nawetniespytałeśmniedlaczego.
– Mam spytać teraz? – Spojrzał na nią, unosząc brwi. Lucy nie wiedziała, czy
mówipoważnie,czyzniejkpi.Zadawałasobiesprawę,żeDioniemaoniejnajlep-
szegozdaniaiżenic,cozrobi,niewpłynienazmianętejopinii.
A to, że ożenił się z nią z powodów czysto pragmatycznych, nie miało żadnego
znaczenia.Diokierowałsięwżyciuwłasnymizasadami.
–Czytąpracązarobisznakawałekchleba?–spytał,niespuszczajączniejwzro-
ku.Lucywyglądałatak,jakbyzachwilęmiałasięrozpłakać.
–Tojestwolontariat.Niezarabiamtuanigrosza.
–Ach,tak.Rozumiem.Acocięłączyztymmężczyzną,któryczmychnąłnamój
widokjakwystraszonykot?
–Onwcalenieczmychnął.
–Toniejestodpowiedź,którejoczekuję.
–Och,Dio,jesteśtakiarogancki!
– Chcę się dowiedzieć, czy moja żona jest zainteresowana mężczyzną, którego
poznaławinternecie.
Choćjegogłosbyłcichyispokojny,Lucyczuła,żeniewielebrakuje,abyDiowy-
buchnął.Zadrżała,wyobrażającsobieprzezkrótkąchwilę,żetazłośćwynikazza-
zdrościonią.Jakbytobyłobyćobiektemzazdrościtegoaroganckiego,aleniezwy-
klecharyzmatycznegomężczyzny?Czymprędzejodpędziłaodsiebietęmyśl.
– Nie jestem zainteresowana Markiem – powiedziała cicho. – Chociaż jest męż-
czyzną,którymógłbymisięspodobać.
–Cochceszprzeztopowiedzieć?
–Marktobardzomiłyczłowiek.Jestspokojny,pełenempatiiiumiesłuchać.Dzie-
cizanimprzepadają.
–Zarazsiępopłaczęzewzruszenia.
–Mateżogromnepoczuciehumoru–ciągnęłaniewzruszonaLucy.–Potrafimnie
rozśmieszyćjakniktinny.
Diozrobiłgłęboki,uspakajającywdech.
–Ajanie?
–Niepamiętam,kiedyostatnirazsięrazemśmialiśmy…
Dio wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju. Wziął do ręki jeden z zeszytów
iotworzyłgo.RozpoznałpismoLucy.Poprawki,uwagi,uśmiechniętebuźki.
–Mimotoniejesteśnimzainteresowana?Aontobą?
Przez chwilę miała ogromną ochotę powiedzieć mu, że Mark za nią szaleje.
Chciałasięprzekonać,czyDiojestoniązazdrosny,choćtaknaprawdęznałaodpo-
wiedźnatopytanie.
–Markniejestzainteresowanykobietami.Pozostajewszczęśliwymzwiązkuze
swoimpartnerem,którymieszkawKencie.
Diorozluźniłsię.Awięcznimniesypiała.Ciało,któregopragnął,czekałonanie-
go.
Lucynależaładoniego.Teraz,kiedyzobaczyłjąbezmakijażuiwzwykłymubra-
niu,zapragnąłjejjeszczebardziej.
Atajejgadkaotym,jakitoMarkjestczułyidelikatny,jedyniegorozsierdziła.
Przezdłuższąchwilęprzyglądałsięjejwmilczeniu.Niespuszczałzniejwzroku,
ażsięzarumieniłaizaczęłasięnerwowoporuszaćnaswoimkrześle.Wolnoprzesu-
nąłwzroknajejszyję,apotemnaukrytepodcienkimmateriałemkoszulkidrobne
piersi.
–Przynajmniejmojakobietaniezdradzamniezamoimiplecami–mruknął,popra-
wiającsięwkrześle.
–Odkiedytojestemtwojąkobietą?
–Podobaszmisiętaka.
–Oczymtymówisz?
–Takanaturalna.Tobardzoseksowne.
Lucy zarumieniła się jeszcze bardziej. Poczuła w dole brzucha nieznośne napię-
cie.
–Mówiłamcijuż,żeniejestemzainteresowana…–powiedziałabezprzekonania.
Jego leniwy uśmiech utwierdził ją w przeświadczeniu, że Dio doskonale wie, jaka
jest prawda. Wyprostowała się, zdecydowana dać mu odpór. – Zamierzam żyć po
swojemu, Dio. Nie chcę więcej rozmawiać z ludźmi, którzy mnie nie interesują,
iprzebieraćsiędlanichjakjakaśkukła.
–Brawo!Awięczamierzasztupracowaćjakowolontariuszka?
–Mówiłamcijuż,żeniechodzimiopieniądze.
–Aleprzecieżniemaszdyplomunauczycielki.
–Zdobędęteuprawnienia.Tymczasembędępracowaćtutaj,żebynabyćdoświad-
czenia.
–Tenbudynekwyglądatak,jakbyzachwilęmiałsięzawalić.Niewiem,czydo-
trwa do końca tego semestru. Został zbudowany jeszcze chyba w średniowieczu,
aterentujestbardzopodmokły.
–Markszukaśrodkównajegorenowację.
–Naprawdę?
Lucy nic nie dopowiedziała. Dio skinął głową, doskonale rozumiejąc, czego nie
chciałamupowiedzieć.
Niełatwo było znaleźć w tych czasach ludzi gotowych podzielić się swoimi pie-
niędzmi,arodzicetychdziecinapewnobylizbytbiedni,żebypomóc.
Budynekbezwątpieniasięzawaliiniktniebędziewstanietemuzapobiec.
– Nigdy nie sądziłem, że jesteś taka… zaangażowana w pomaganie potrzebują-
cym–mruknął.–Możemógłbymwczymśpomóc.
–Oczymtymówisz?
Lucy wyobraziła sobie właśnie, jak zareagowałby jej ojciec na wieść o tym, co
robi.Zawszebyłsnobemizpewnościąniespodobałobymusię,żejegocórka„za-
daje się z plebsem”. Kobiety nie są po to, żeby robić karierę, a już na pewno nie
z ludźmi „niższego stanu”. Owszem, działalność charytatywna, wspieranie męża
urokiemosobistym,alenienauczaniematematykidzieciznizinspołecznych!
Lucyniepracowałatudługo,alezdążyłasięjużzorientować,żeMarkwłożyłwie-
lesercawto,żebytomiejscebyłodlanichnietylkoszkołą.Todzieciwłaśniepłaci-
łynajwiększącenęzaniepowodzeniażyciowerodziców.Aichliczbawciążrosła.
–Woliszodejśćodemniezniczymniżpójśćzemnądołóżka.–Dioniezamierzał
owijaćniczegowbawełnę.–Niemogęnicnatoporadzić.Alemożechceszkupić
tenbudynek?Albogowyremontować?Conatopowiesz,Lucy?–Rozluźniłsięipo-
patrzyłnaniązlekkimrozbawieniem.–Widzisz,taksięskłada,żejachcęciebie
izamierzamużyćwszystkichdostępnychśrodków,żebyzdobyćto,czegopragnę…
ROZDZIAŁCZWARTY
–Jakmożeszproponowaćmicośpodobnego?Takniskoupadłeś?
Dioprzechyliłgłowęiwzruszyłlekkoramionamiwnonszalanckimgeście.
–Niewidzęwtymnicniestosownego.
–Doprawdy?
–Totylkoformaperswazji.
–Niewierzęwto,cosłyszę.
–Jesteśmojążoną.Zapewnespodziewałaśsię,żekiedyoznajmiszmi,żechcesz
rozwodu,niebędęspokojniestałipatrzył,jakodchodzisz,życzącciwszystkiegodo-
brego.
Lucypoprawiłasięnakrześle,bawiącsięstertązeszytówleżącychprzedniąna
stole.Tyletylko,żesiedzącynaprzeciwDioniebyłjednymzjejuczniów.
– Uważam, że to nie w porządku, żebyś wystawiał na niebezpieczeństwo dobro
tychdzieci,któresiętuuczą.
– Nie wystawiam na niebezpieczeństwo niczyjego dobra. Powiedziałbym raczej,
żetytorobisz.–Spojrzałnazegarek.Początkowochciałjeszczewrócićdzisiajdo
biura,aleteraz,niewiedziećczemu,przestałomunatymzależeć.
Dużobardziejinteresowałogoto,codziałosiętutaj.
–Spędziłeśtujużzadużoczasu?–spytałaLucygłosemsłodkimjakmiód.
Uśmiech,jakipojawiłsięnajegotwarzy,sprawił,żejejżołądeksięskurczył.Pa-
miętałajaknapoczątkuichznajomościumierałazniecierpliwości,czekającnakaż-
dekolejnespotkanieznim.
Toprawda,nienawidziłagozato,jakwmanipulowałjąwtomałżeństwo,izato,
jakjątraktował.Najbardziejjednakniepokoiłojącoinnego.Pomimotegowszyst-
kiegowciążmiałnadniąwładzę.Wciążniebyłjejobojętnyibudziłwniejuczucia,
doktórychniechciałasięprzyznaćprzedsamąsobą.
Wiedziała, że jeśli tylko jej dotknie, jeśli tylko zacznie się z nią kochać, będzie
stracona.Imbliżejgodosiebiedopuszczała,tymbardziejsięczułazniewolona.
Czyjejsiętopodobało,czynie,wcaleniebyłjejobojętny,choćusilniestarałasię
sobietowmówić.
Atenjegoleniwyuśmiechnajdobitniejjejtouzmysławiał.
–Nicniejestważniejszeodmojejdrogiejżony.Nawetinteresymogązaczekać.
Posłała mu pełne niedowierzania spojrzenie. Zaśmiał się głębokim, seksownym
śmiechem,którypozbawiłjąresztekzdrowegorozsądku.
–Przynajmniejkilkagodzin.Oprowadźmniepotymbudynku–powiedział,wsta-
jąc.–Niewysiedzędłużejnatymkrześle,jestdlamniezamałe.Muszęrozprosto-
waćnogi,więcchętnieobejrzęsobietenprzybytek.Zorientujęsię,conależyzro-
bić,żebyprzywrócićtęnorędostanuużywalności.
Lucymilczała.Niebardzowiedziała,comyślećotymwszystkim.Naprawdęzale-
żałomunajejopiniiczyitakzrobiwszystkotak,jaksamzechce?
–Poco?Przecieżwcalecięnieinteresuje,cojaturobię,iniebędzieszremonto-
wałżadnejnory.
–Jestwręczprzeciwnie–oznajmiłmiękkimgłosem.
Jegospojrzeniebyłotakwymowne,żeLucyczymprędzejodwróciławzrok.Uzna-
ła, że oprowadzenie go po szkole będzie lepszą ewentualnością niż stawienie mu
czoławbezpośredniejkonfrontacji.Wzruszyłaramionamiiwskazałarękąpomiesz-
czenie, w którym się znajdowali. To była główna klasa. To tutaj oboje z Markiem
starali się nauczyć czegoś dzieci, które bardzo się różniły pod względem wiedzy,
umiejętnościiinteligencji.
Stopniowocorazbardziejsięrozkręcała.
DiozobaczyłprawdziwąLucy.Zrzuciłamaskęosobyzwyższychsfer.Zpasjąopo-
wiadała o tym, co Mark zdołał tu zrobić, nie mając niemal żadnych funduszy
iwsparcia.Oczyjejbłyszczały,apoliczkinabrałyrumieńców.Mówiąc,żywogesty-
kulowała,agracjajejruchówzachwyciłaDio.
Naparterzedomubyłokilkapokoi.Sambudynekbyłwśrodkuznacznieobszer-
niejszy,niżwydawałsięzzewnątrz.
–Nauczycieletacyjakjaprzychodzą,kiedytylkomajączas–powiedziała,prze-
chodzącdokolejnegopomieszczenia.–Markułożyłplanzajęć.Niektóreprzedmio-
ty są prowadzone przez profesjonalistów. – Jej głos złagodniał. – Nie uwierzyłbyś,
wjakichwarunkachżyjąniektóreztychdzieci.Rodziceprzyprowadzająjedonas,
coświadczyotym,żezależyimnaichprzyszłości,aleniektóreznichpoprostugło-
dują.Mieszkająwjakichściasnychnorach,ciąglewhałasie,brudzieiniedostatku.
Dioskinąłgłową.Niespuszczałwzrokuzjejpełnychust,długiejszyi,szczupłych
ramion. Kilka jasnych kosmyków wysunęło się z kucyka i tańczyło wokół twarzy,
sprawiając,żewyglądałajaknastolatka.
– Czy przestrzegacie tu jakichś przepisów bezpieczeństwa? Pracujesz także no-
cami?
–Niemówmi,żeobchodzicięmojebezpieczeństwo.
–Zawsze.
Powiedział to z tak poważną miną, że Lucy zabrakło w tchu piersiach. Kiedy
wreszcie odzyskała zdolność mówienia, zapewniła go, że nie pracuje nocami, a to
miejscezawszejestpełneludzi.
– Teraz, kiedy wiem już, co robisz podczas mojej nieobecności, przydzielę ci
dwóchludzi,którzybędąnakażdezawołanie.Toniepodleganegocjacji.
–Sammówiłeś,żenierozumieszmężczyzn,którzyotaczająswojeżonyochronia-
rzami!
–Niepotrzebowałabyśich,gdybyśspędzałaczasukosmetyczkiifryzjera.
–Pomyślałeśotym,jakodbiorątomoikoledzy?–Lucyczuła,jakzatrzaskujejej
sięprzednosemfurtkadowolności.Diochciałjąchronić,aletylkodlatego,żebyła
jegoinwestycją.Inwestycją,któramiałamuprzynieśćokreślonąkorzyść.
–Nieobchodzimnie,comyśląinniludzie.Iletujestklasicoznajdujesięnagó-
rze?
–Niechcę,żebykręcilisiętujacyświelcyfaceci.Dziecibędąprzerażone.
–Wątpię.Wswoimsąsiedztwiezapewnewidująznaczniegorszetypy.
–Dio,przestańsiętakzachowywać!
–Nibyjak?–Podszedłdoniejistanąłtakblisko,żezakręciłojejsięwgłowie.
– Ja… Chciałam tylko powiedzieć, że nie chcę, by stali przed domem, kiedy tu
będę.
Dionawinąłsobienapaleckosmykjejwłosów.
–Cotyrobisz?
– Rozmawiam z tobą. Wciąż jestem twoim mężem i nie powinno cię dziwić, że
dbamotwojebezpieczeństwo.
–Nieotopytam.
–Wtakimrazieoco?
– Ty… Ja… – Nie była w stanie sklecić zdania. Mogła myśleć jedynie o tym, jak
bardzobychciała,żebyjąterazobjął.
Musiałaużyćcałejsilnejwoli,abypostąpićkrokdotyłuinabraćwpłucapowie-
trza.
–Niechcętużadnychochroniarzy–powiedziałatwardo.–Pozatymniktniewie,
kimjestem.
–Chceszpowiedzieć,żeniezostałaśrozpoznana?
Nawidokjegopełnejniedowierzaniaminyniepotrafiłapowstrzymaćuśmiechu.
– W tym ubraniu nie przypominam osoby z kolorowych magazynów – oznajmiła
głosem,wktórymdałosięsłyszećdrwiącąnutę.
Potrząsnął głową, jakby chciał się pozbyć uczucia zwątpienia, które go nagle
ogarnęło.
Czybawieniesięwdobregoaniołasprawiałojejradość?
– Chodź, pokażę ci resztę domu. – Oprowadziła go po pozostałych pomieszcze-
niach, wypełnionych głównie książkami. Wystarczyłoby, żeby sprzedała jeden ze
swoich klejnotów, a mogłaby wyposażyć szkołę w komputery, ale nie zrobiła tego.
Zapewnedlatego,żechciałazachowaćanonimowość.
Dio nie przestawał się dziwić. Jak to możliwe, że będąc z rodziny Bishopów,
chciałategowszystkiego?
Popatrzyłnapomalowaneoptymistycznymżółtymkoloremściany.Nicjednaknie
byłowstanieukryćfaktu,żebudynekchyliłsiękuupadkowi.
–Markpowinienwkrótcewrócić.Jeślinaprawdęciętointeresuje,możeszgospy-
tać,ocozechcesz.
– Chyba na razie wystarczająco dużo już zobaczyłem. Nie chciałbym, żeby za-
słabł,widząc,żewciążtujestem.
–Bardzośmieszne–mruknęła,odsuwającsięodniego.
–Mamjednakjednopytaniedociebie.Czyjesttuwpobliżujakieśmiejsce,wktó-
rymmoglibyśmyzjeśćlunch?
–Lunch?–Lucyniepotrafiłaukryćzdumienia.
–Chybażeprzygotowałaśsobiekanapkiitermoszgorącąkawą?
–Niedalekostądjestcałkiemmiłakawiarnia.
–Kawiarnia?
–Robiątamdobrekanapkiiherbatę.
–Tosobieodpuszczamy.Jakieśinnesugestie?
Lucyspojrzałananiegochłodno.
–Jesteśnamoimterytorium,Dio.
–Twoimterytorium?Nierozśmieszajmnie.
–Nieinteresujemnie,comyślisznatentemat,alejaczujęsiętuznaczniebar-
dziej u siebie niż w tych ogromnych, pustych domach, wypełnionych szampanem
ikawioremnawypadek,gdybyktóryśzszacownychgości…
Diozacisnąłusta.
–Jeślichodziłocioto,abymniezirytować,togratulacje.Wpełnicisięudało.
–Wcalemiotoniechodziło.Poprostumówię,comyślę.Jeślinaprawdęchceszze
mną porozmawiać na temat szkoły czy rozwodu, możemy to zrobić w kawiarni,
wktórejzwykłamjadaćzMarkiem.Wprostniemogęuwierzyć,żejesteśtakimsno-
bem!
–Niejestemsnobem.Możepoporostuwidziałemwżyciuzbytdużotychobskur-
nychkafejekiwcaleniemamochotyoglądaćkolejnej.Niepotouciekłemzbiedy,
żebydoniejwracać.Niemamzamiaruudawać,żetakiemiejscamniepociągają.
Lucyzwrażeniazapomniałazamknąćusta.
PorazpierwszywżyciuDiowspomniałjejoswoimpochodzeniu.Wiedziałaoczy-
wiście, że swoją pozycję osiągnął wyłącznie dzięki własnym zdolnościom i ciężkiej
pracy,alecoinnegowiedzieć,acoinnegousłyszećtozjegoust.
–Porozmawiamypopowrociedodomu,wieczorem.
–Nie!–Położyłamurękęnaramieniu,niepozwalającodejść.
–Powinniśmyporozmawiaćteraz–wyjąkała.–Wiem,żetowszystkomusiałobyć
dla ciebie zaskoczeniem. Nie miałeś pojęcia, co ja tu robię… Ale skoro już wiesz,
możemypójśćwjakieśinnemiejsceizjeśćlunch.
Diowestchnąłipotrząsnąłgłową.
–Zaprowadźmniedotejswojejkafejki.
Lucyzamknęładrzwinaklucziruszylidokawiarni,wktórejwielokrotniebywała
z Markiem. Bardzo chciała dowiedzieć się czegoś więcej o jego przeszłości. Czy
rzeczywiściewychowałsięwbiednejrodzinie?Czybyłszczęśliwy?Doskonalewie-
działazwłasnegodoświadczenia,żepieniądzeniebyłyżadnymgwarantemszczę-
ścia.
Spojrzałananiegoiuznała,żeDioniejestwnastrojudorozmowynatematswo-
jegodzieciństwa.Byłajedyniezdumionatym,żejąsamątakbardzotozaintereso-
wało.
–Tylkożebyśminiewypominał,żezaciągnęłamciędojakiejśspeluny.
Pochwiliznaleźlisięprzeddrzwiaminiewielkiejkawiarni,zktórejdochodziłza-
pachsmażonegojedzenia.
–Spelunatomałopowiedziane.Mamnadzieję,żetekanapkiiherbatanaprawdę
będądobre…
Znalijątu!
Dwojezpracującychtuludzimiałodzieci,któreLucyuczyła.Przezchwilęrozma-
wialioichpostępach.
– A to… – Zwróciła się na chwilę w stronę Dio. – To mój przyjaciel. Zastanawia
się,czyniezainwestowaćwremontnaszegobudynku.
Zawszeprzedprzyjściemtuzdejmowałaobrączkę.Byłazbytcenna,żebyjąnosić
wtakiejdzielnicy.SpojrzałaprzelotnienaDio,dostrzegającwjegooczachirytację.
–Bardzochciałbypomócdzieciomwtejdzielnicy.Sprawić,żebymiałymożliwość
lepszegostartuwżycie.
Diouśmiechnąłsięczarująco.
– Wychowałem się niedaleko stąd. Wiem, że jedynym sposobem wydostania się
z takiej dzielnicy jest zdobycie odpowiedniego wykształcenia. Ta urocza młoda
dama i ja właśnie prowadzimy na ten temat rozmowę. Moja propozycja jest taka:
kupię budynek, wyremontuję go i wyposażę w odpowiedni sprzęt. W dzisiejszych
czasach dzieci muszą mieć komputery. To jest podstawowe źródło informacji. Jak
jużnadmieniłem,Lucyijawłaśnienatentematrozmawiamy…
Po chwili wylądowały przed nimi dwa kubki gorącej herbaty i talerz apetycznie
wyglądającychkanapek.
–Wielkiedzięki,Dio!–Lucyniepotrafiłaopanowaćsarkazmu.
–Zawszedousług.Wkońcupocosąprzyjacieleipotencjalniinwestorzy?Dlacze-
gonieprzedstawiłaśmniejakoswojegomęża?
–Ponieważodrazu zaczęłybysiępytania.Chcieliby wiedzieć,kimnaprawdęje-
stem…
–Ijaktosięstało,żeudałocisięzłapaćmniezamęża?
–Twojeegojestporażające.–Upiłałykherbatyispojrzałananiegoznadkubka.
–Czyokłamałeśmnie,mówiącto,copowiedziałeś?
Diodoskonalewiedział,żepytaoto,conapomknąłoswojejprzeszłości.Jakdotąd
nikomunieopowiadałotym,skądsięwywodzi.Przezwszystkielataciężkiejwalki
obytnauczyłsiętrudnejsztukimilczenia.Bardzouważałnato,coikomumówi.
–Ocokonkretniecichodzi?–spytał.–Atakprzyokazji,takanapkajestcałkiem
niezła.
–Dorastałeśgdzieśtuwokolicy?
–Wkraczamynanoweterytorium,czyżnie?–Dioprzewróciłoczami,niespusz-
czającwzrokuzjejtwarzy.Niemógłsięnadziwić,żewciążniewidziałjejnagiej.
On,którycieszyłsięwtowarzystwiesławąDonJuana,niewidział,coznajdujesię
podtącienkąkoszulkąidżinsami.
Nocóż,zamierzałtozmienićitoszybko.
–Mamytusamerewelacje.Spędzamyrazemczasiniktztowarzystwaniezaglą-
danamprzezramię.Zastanawiamsię,dokądtoprowadzi?Jużwiem.Oczywiściedo
łóżka.
Lucyzarumieniłasię.Jużsamoto,żeDiowypowiedziałsłowo„łóżko”,wystarczy-
ło,żebywyobraźniapodsunęłajejżyweobrazytego,comoglibywnimrobić.
Dla niej jednak seks i miłość były ze sobą nierozerwalnie związane. Bez dwóch
zdań!
–Twójpomysł,abywyłożyćnatenremontpieniądzewzamianzamojązgodęna
twojeżądania,jestniedorzeczny.
–Czyżby?Uważam,żetozmojejstronyuczciwepostawieniesprawy.
Lucyzaczynałasięczuć,jakbyktośwrzuciłjądopralkiinastawiłnawirowanie.
Zaczynałamiećpoważneobawy,żewtejsytuacjirozmowaorozwodziechwilowo
musizostaćodłożona.Zupełniesięniespodziewałatakiegoobrotusprawy,podob-
niejaknieprzewidziałatego,żenapięcieseksualnemiędzynimibędzietaksilne.
–Wiesz,żeto,copowiedziałeśAnicieiJohnowitrafiodrazudoMarka?
–Aczytostanowijakiśproblem?
–Zawszemusibyćtak,jaktychcesz,prawda?–Spojrzałananiegourażona,po
czympospiesznieodwróciławzrok.Byłzbytprzystojnyipociągający,abymogłapa-
trzećnaniegodłużej.
–Zawsze–potwierdziłochoczo.–Jakmyślisz,copomyślitwójnajdroższyprzyja-
ciel, kiedy dowie się, że z twojego powodu jego ukochane dziecko, jakim jest ta
szkoła,straciszansęnadalszyrozwój?
–Czychceszprzeztozasugerować,żeminaniejniezależy?
–Jaktomożliwe,żedotądniezauważyłem,jakajesteśurocza,kiedysięzłościsz?
–mruknął.–Chociażzłośćniestoiwysokowrankingunaszychmałżeńskichuczuć,
prawda?
Diobyłzdumionytym,jakdoskonalesiębawi.Czyżbychodziłooto,żebyłatodla
niegozupełnienowasytuacja?Szczerzemówiąc,niemiałzamiarusięnadtymza-
stanawiać. Był przekonany, że jak tylko się z nią prześpi, odzyska właściwą per-
spektywęibędziemógłobiektywnieocenić,jakąkobietąjestLucy.Rozstanieznią
niesprawimuwówczasnajmniejszejprzykrości.Jednaktymczasem…
Lucyzeswojejstronycałyczasstarałasiępamiętać,żejejmałżeństwojesttylko
farsą.
–Pracaztymidziećmidajemibardzowielesatysfakcji.Znaczniewięcejniżpro-
wadzenienicnieznaczącychrozmówzludźmi,którychprawienieznamizaktórymi
nieprzepadam.Iwięcejniżchodzenienaślubynieznanychmiosóbczynaotwarcie
jakichśgalerii,którewcalemnienieinteresują.
Dionigdyniepomyślał,żetastronażyciamożesięwydaćjegomałżoncemałoin-
teresująca.Cowięcej,uważał,żewłaśnietosprawiajejsatysfakcjęiprzyjemność.
Terazzrozumiał,żebyłwbłędzie.Dostrzegałcorazwięcejniespójnościwswoich
dotychczasowymwyobrażeniunajejtemat.
–Wkrótcewszyscywokolicydowiedząsię,żenasząszkołązainteresowałsiębo-
gatyinwestor.
–Byleniestarybogatyinwestor.
–Comamimpowiedzieć?–spytała,zniżającgłos.Dokawiarnizaczęlisięscho-
dzićludzieiwieluznichprzyglądałoimsięznieskrywanymzainteresowaniem.
–Powiedzim,żeprzystałaśnawszelkiewarunki,jakiepostawiłcitenbogatyin-
westor.
–Niepowinieneśbyłmnieśledzić!
–Doskonalewiem,żemniepragniesz…
–Słucham?
–Cociętakszokuje?–Odchyliłsięwswoimkrześle.Uśmiechnąłsięzrozbawie-
niem, kiedy Lucy pochyliła się do przodu, aby nikt ich nie podsłuchał. – Mów, co
chcesz,aleprawdajesttaka,żejesteśnamnienapalonajakcholera.
–Bzdura!
– Mam ci to udowodnić? – Przejechał wzrokiem po twarzach zgromadzonych
w kawiarni ludzi. – Co byś powiedziała, gdybym cię teraz pocałował? Pamiętasz
naszpocałunek?Możetopowtórzymy?Apotemprzeprowadzimygłosowanie.Spy-
tamytychludzi,czyichzdaniemjesteśnamnienapalona,czynie.
–Wtedymniezaskoczyłeś!–NapoliczkachLucypojawiłysięrumieńce.Wiedzia-
ła, że w niczym nie przypomina teraz pełnej opanowania nauczycielki, za jaką tu
uchodziła.Czułasiętak,jakwyglądała.Byłazakłopotana,speszona,zaniepokojona.
Podniecona…
– Ale teraz będziesz przygotowana. Możemy się przekonać, na ile zdołasz się
oprzećtemu,comiędzynamiiskrzy.
–Nicmiędzynaminieiskrzy!
–Wręczprzeciwnieidoskonaleotymwiesz.Itonietylkoteraz.Pociągamysięod
samegopoczątkutegobiałegomałżeństwa.
–Cii!
Zignorowałją.
–Widziałem,jaknamniepatrzysz,kiedymyślałaś,żeniktcięniewidzi.Możesz
sobiewmawiać,żemnieniecierpisz,alenicnieporadzisznato,coczujesz.Mam
rację?
Lucy oparła głowę na rękach, żałując, że nie może się w jednej chwili znaleźć
gdzieśindziej.
–Powiedzmi,czymyślotym,żemógłbymzostaćtwoimkochankiem,naprawdę
jestdlaciebieniedozniesienia?
–Oczymtywogólemówisz?–Spojrzałananiegoprzerażona.
–Amożeobawiaszsię,żemogłabyśzłapaćjakąśprzypadłośćtypowądlaklasyro-
botniczej,gdybyśsięzanadtodomniezbliżyła?
–Nieprawda!Naszemałżeństwoodpoczątkubyłopomyłkąipoprostuniechcia-
łam…
–Niemamochotytegosłuchać–przerwałjej.–Pragnętylkociebie.Mojejuko-
chanejżony.Chcępoczućpodsobątwojenagieciało.Chcęsłyszeć,jakwołaszmoje
imię,błagając,żebymdoprowadziłciędoorgazmu.
–Niedoczekanietwoje!
– Wręcz przeciwnie. Musisz tylko tę sprawę przemyśleć i przestać przed sobą
udawać,żebyłobytodlaciebietaktrudnedozniesienia.Niebyłoby.
–Skądtapewność?–Miałotozabrzmiećsarkastycznieiironicznie,azabrzmiało
cienkoipiskliwie.
– Ponieważ znam kobiety. Zaufaj mi. Nie będzie to dla ciebie przykre. I pomyśl
o nagrodzie… Twoja szkoła pachnąca i nowa… klasy doskonale wyposażone… ro-
dzice wdzięczni, a dzieci szczęśliwe… Czyż można sobie wyobrazić lepszy start
wnowe,niezależneżycie?–Pochyliłsięwjejstronę,takżeichczołaniemalsięze
sobąstykały.–Mamdoskonałypomysł.Wyjedźmynamiodowymiesiąc,Lucy.Dwa
tygodnie.PotemmuszęleciećdoHongkonguwinteresach.Jasobiepojadę,atyod-
zyskaszwolność…Będzieszmogłarozpocząćniezależneżycie.Cotynato?
ROZDZIAŁPIĄTY
Lucy miała trzy długie dni, żeby się zastanowić nad tym, co zrobić. Dio na ten
czas wyjechał do Paryża, gdzie miał jakieś pilne spotkanie z dyrektorami jednej
zjegofirm.
DoczasujegowyjazdudoHongkongupozostałojedenaściedni.
Oczywiściewieśćoremoncieszkołypiorunemrozniosłasiępookolicy.Diodosko-
naleodegrałswojąrolę.Wszyscybyliprzekonani,żedokonanieremontuizamówie-
nienowegosprzętujesttylkoformalnością.Wszystkozostałojużustalone,podpisa-
ne,zatwierdzone.
Gdybyterazcośniewypaliło,musiałabysięnieźlenamęczyć,żebywymyślećja-
kieś sensowne wytłumaczenie. Oczywiście winą za całe niepowodzenie zostałaby
obarczonatylkoona.
Dzieńpotym,jakjadłalunchzDio,Markprzyniósłdopracybroszuryreklamowe
sprzętu komputerowego. Miał zamiar zainteresować całym przedsięwzięciem
przedstawicieliprasy,ponieważ,jakmówił,„światjesttakimponurymmiejscem,że
znalezienie w nim jednej czy dwóch dobrych dusz jest cudem budzącym nadzieję
zwykłychśmiertelników”.
OkreślenieDioRuizamianemdobrejduszyniemieściłojejsięwgłowie.
Niktniespytał,jakietocałezamieszaniemiałozwiązekzjejosobą,icałeszczę-
ście,boniewiedziałaby,coodpowiedzieć.
Natychmiast skontaktowali się z nimi przedstawiciele lokalnych władz, które
wminimalnymstopniuwspierałyichfinansowo.Oznajmili,żeistniejąplanywykupu
tegobudynkuprzezgminę.Wygłosilipłomiennąmowęnatemattego,ilezyskalo-
kalnaspołeczność,kiedybudynekzostanieodremontowanyibędziewpełniwyko-
rzystywany.
Obiecali też, że mogą płacić trzem nauczycielom zatrudnionym do nauki dzieci,
którenieznałyangielskiego.
Diodzwoniłdoniejdwarazydziennie,żebysiędowiedziećjaksięczuje,choćtak
naprawdęchodziłomuoto,bywywrzećnaniąpresję.
Dwatygodnie…
Apotemwolność.
Czymiałrację?Czyspanieznimbędzieprzyjemnością?Kiedyzaniegowychodzi-
ła,chciałatego.Liczyłaminutydzieląceichodnocypoślubnej.Chciałauczynićze
swegodziewictwadardlaniegoiniemogłasiędoczekać,kiedytonastąpi.
Cóż,terazsytuacjasięzmieniła.Patrzyłanatowszystkozzupełnieinnegopunktu
widzenia.Jużnieuważała,żemożestracićdziewictwotylkozmężczyzną,zktórym
maspędzićcałeżycie.
Iwciążgopragnęła.Niełatwobyłojejtoprzedsobąprzyznać,aletakbyło.Poca-
łunek,którymjąobdarzył,jasnotegodowodził.
Jakisensmiałozaprzeczanieoczywistejprawdzie?
Trzeciegodniasamadoniegozadzwoniła,chcącusłyszećwsłuchawceniski,je-
dwabistygłos,nadźwiękktóregojakzwyklejejzmysłyuległypobudzeniu.
–Cosłychaćwdomu?
–Mariewręczyłamiwymówienie.Dostałasięnastudiainiemazamiarupraco-
waćdłużejjakosprzątaczka.Obawiamsię,żebędzieszmusiałznaleźćnajejmiej-
scekogośinnego.
–Jabędęmusiał?
–No,przecieżmnietuniebędzie.
Wyobraziłasobie,jakraznazawszezamykazasobądrzwiichogromnegomiesz-
kaniawLondynie,ijejserceskurczyłosięzżalu.
Diozmarszczyłbrwi.WracałdoLondynuimiałnadziejęusłyszećodLucyodpo-
wiedźitotylkojedną,jakagointeresowała.
Tylko o tym chciał teraz rozmawiać. Nie interesowało go mieszkanie w Paryżu
aniodejściesprzątaczki.NiezamierzałteżrozmawiaćorozstaniuzLucy.Aninie
chciałsłyszećotym,żemógłbyodniejniedostaćtego,czegopragnął.
–Zajmęsiętym,kiedynadejdziestosownapora.
–Wtakimraziemasznatodwatygodnie.
–Comasznasobie?Jestjeszczewcześnie.Jesteśjeszczewpidżamie?Nieuwa-
żasz,żetotrochędziwne,żeniewidzieliśmysięjeszczewnocnychstrojach?
Lucyzarumieniłasię.Chrząknęławsłuchawkę.
– Nie wiem, jakie to ma znaczenie… – Odruchowo owinęła się ciaśniej szlafro-
kiem,uświadamiającsobie,żeniemapodnimbielizny.
–Skoromamyspędzićrazemnajbliższedwatygodnie…
–Jedenaściedni–poprawiłago.
Diouśmiechnąłsiędosiebie.Przezcaływyjazddzwoniłdoniejregularnieibar-
dzobyłztejdecyzjizadowolony.Niedopuścidotego,żebyLucywycofałasięzjego
życia.
Terazusłyszałwjejgłosiekapitulację.Omalniekrzyknąłzradości.
–Musimyprzeztednizesobąrozmawiać.
–Ztymakuratniemamyproblemu,Dio.Przezcałemałżeństwonierobiliśmynic
innego.
– To były nic nieznaczące pogawędki. Teraz, kiedy nasze relacje się zmieniły, to
będąinnerozmowy.
–Nicsięmiędzynaminiezmieniło!
–Nie?Mógłbymprzysiąc,żeprzedchwiląpowiedziałaśmi,ilebędzietrwałnasz
miesiącmiodowy…
Lucyzacisnęłausta.
Zupełnieświadomiepodjęładecyzję.Tak,zgodzisięnajegopropozycję.
–Dobrze.Wygrałeś.Mamnadzieję,żejesteśzsiebiedumny.
–Dumatoostatnieuczucie,któreterazodczuwam.
Lucydoskonalewiedziała,żenieuległamuzpowoduszkołyczypieniędzy.
Uległamu,ponieważgopragnęła.Wiedziała,żegdybyodeszłaodniego,niespró-
bowawszy,jaksmakuje,żałowałabytegodokońcażycia.
Jejciałodoskonalewiedziało,czegochce,choćrozumpodpowiadałcośinnego.
Dodatkowekorzyścipłynąceztejdecyzjimiałymniejszeznaczenie.
–Powiedziałbymci,coczuję,alesiedzęwpoczekalninalotnisku…
–Dio!
–Wiem,wiem,muszępoczekaćjeszczekilkagodzin.
–Nietomiałamnamyśli!
–Nie?
–Nie.–Zacisnęłapołyszlafroka,abyzakryćto,cospodniegowystawało.–Chęt-
nie przedyskutuję z tobą szczegóły naszej… umowy. Pojadę z tobą na ten wyjazd,
aletylkodlatego,żeniemamwyboru.
–Zabrzmiałotobardzoentuzjastycznie.
–Wszyscyczekająnarozpoczęciepracremontowych.Skądmogęmiećpewność,
żekiedydostanieszjuż,czegochcesz,wywiążeszsięzeswojejczęściumowy?
–Niemożesz.
Poczuł się urażony. Dla Dio słowo liczyło się więcej niż złoto. Nie był urodzony
wczepku,alejednowiedziałnapewno.Zarównowżyciu,jakibiznesiecwaniactwo
niepopłaca.Byłdużobardziejuczciwyniżwiększośćjegopartnerówwinteresach
iszczyciłsiętym.
–Będzieszmusiałamizaufać.
Lucynieodpowiedziała,iDioodebrałtojakowyrazdezaprobaty.
–Nigdyniełamięrazdanegosłowa–oznajmiłchłodno.–Choćznamwieluludzi,
którzytakpostępują.
Pomyślałaoswoimojcu,któryoszukałtyluludzi.CzyżbyDiopiłdoniego?
Wgłębiduszywiedziała,żemówiprawdę.Diobyłczłowiekiemhonoru.
–Czymamcośzarezerwować?–spytałasztywno.–Spodziewamsię,żezechcesz
wykorzystaćjedenzeswoichdomów.
– Myślę, że wyjątkowo możesz sobie darować zabawę w „osobistą asystentkę”.
Niewiedziećczemu,psujetojakośogólnynastrój.
Tonjegogłosusprawiał,żezjejciałemdziałysiędziwnerzeczy.Żebyotymnie
myśleć,rozejrzałasiępowyposażonejwdrogisprzętkuchni.
–Zapewnechcesz,żebymzarezerwowałanambilety.–Lucypostanowiłapotrak-
towaćcałąsprawęnajbardziejprozaicznie,jaktobyłomożliwe.
Toniemiałbyćromantycznywyjazd,podczasktóregobędąsobiepatrzećwoczy
przyblaskuświeciszeptaćczułesłówka.
–Niemusiszsiętymprzejmować.Poproszęsekretarkę,żebysięwszystkimzaję-
ła.
–Możeszmipowiedzieć,dokądmamyjechać?
–Toniespodzianka.Przygotujsię,żebyjutrootejporzemócwyjechaćzagrani-
cę.
–Co?Niemogęsobieteraztakpoprostuwyjechać.
–Oczywiście,żemożesz.Sekretarkawszystkimsięzajmie.Tyjedyniemaszprzy-
gotowaćsiędlamnie…
–Przygotowaćdlaciebie?
Słysząc jej pełen zdumienia głos, roześmiał się. Był tak podniecony, że nie był
wstaniesięporuszyć.
–Użyjwyobraźni.Pomyśl,comogłobysięprzydać…
–Takjest,sir…
Usłyszała po drugiej stronie słuchawki niski, seksowny śmiech. Śmiech mężczy-
zny,którydostałto,czegopragnął.
–Cokonkretniepowinnamzesobązabrać?
–Niebierzżadnychubrań.Wszystkobędzieczekałonaciebienamiejscu.
–NiechcęwyglądaćjaklalkaBarbie–zaprotestowała.–Toniebyłoczęściąna-
szejumowy.
–Dozobaczeniawkrótce,Lucy…
–Wciążniepowiedziałeśmi,dokądjedziemy!
–Wiem.Niesądzisz,żetobardzoekscytujące?Janiemogęsięjużdoczekać.
Ztymisłowamiprzerwałpołączenie.Lucypopatrzyłanamilczącąsłuchawkę.Te-
razniemiałajużodwrotu.
Próbowała myśleć o tym, jak będzie wyglądało jej życie po powrocie z podróży,
alewyobraźniauporczywiepodsuwałaobrazjejiDioleżącychrazemwłóżku.
Zastanawiałasię,dlaczegonienalegałnato,bypójśćzniądołóżkajeszczeprzed
ślubem.Onasamawstydziłasięmuwyznać,żejestdziewicą,alenaszczęścienigdy
niepodjęlitegotematu.
Nie przeszkadzało jej to marzyć o nim każdej nocy. Te myśli były silniejsze od
niej.
Aterazmielipojechaćwnieznane.Ciekawe,czyonsamwybrałmiejscepodróży,
czyzleciłtozrobićasystentce?
Ijakbędzie,kiedywrócądodomu?
Będązesobąponaddziesięćdni!Jaktozniosą?
Kiedy nastał wieczór, była kłębkiem nerwów. Po raz pierwszy, odkąd pamiętała,
nieubrałasięeleganckonajegoprzyjazd.Nigdyniewypadałazeswejroli,chyba
żebyławdomuzupełniesama.
Terazjednaksytuacjasięzmieniła.Postanowiłazałożyćdżinsyistarą,spłowiałą
koszulkę.Niezrobiłateżmakijażu,awłosyzostawiłarozpuszczone,zatkniętejedy-
niezauszy,abynieopadałyjejnatwarz.
Wyjrzałaprzezoknonaduży,zadbanyogród.Nieusłyszała,jakwszedł.
–Zastanawiałemsię,czynamniezaczekasz.–Wszedłdosalonuirzuciłnafotel
marynarkę.Lotbyłmęczący,alekiedywszedłdodomuispojrzałnaLucy,całezmę-
czenieminęłojakrękąodjął.
–Napijeszsięczegoś?
Poszłazanimdokuchni,mającuczuciedéjàvu.Tyletylko,żetymrazemoboje
jużjedliiniebędzieżadnegowspólnegogotowaniaizabawywprawdziwąrodzinę.
– Pomyślałam, że moglibyśmy porozmawiać o naszych jutrzejszych planach.
Chciałabymwiedzieć,októrejwyjeżdżamy.Spakowałamtrochęrzeczy…–Mówiąc
to,niespuszczałazniegowzroku.DiowyglądałwspanialeiLucywyraźnieczuła,że
powietrzemiędzynimijestnaładowaneelektrycznością.
Patrzyłnaniąwtakisposób,żepoczuła,żepodwpływemtegospojrzeniazaczyna
siępocić.Chciałamuprzypomnieć,żeichumowaobowiązujedopieroodchwili,kie-
dyznajdąsięwmiejscuprzeznaczenia.Dziśbędąspaliwoddzielnychpokojach.Nie
mogłajednaknicpowiedzieć,ponieważjęzykjakbyprzykleiłjejsiędopodniebienia.
–Myślałaśomnie?–spytałleniwieDio.–Ponieważjamyślałemotobienieustan-
nie.
Byłatoprawda.Myślałoniejizastanawiałsię,jaktomożliwe,żebydotarciedo
punktu,wktórymsięznajdowali,zajęłomutyleczasu.
Podszedłdoniejniespiesznie.
–Myślałam,że…żedopierokiedywyjedziemy…
– Nasz miesiąc miodowy został skrócony z powodu mojego wyjazdu do Nowego
Jorku.Nieuważasz,żebyłobyfair,gdybyśmyzaczęliniecowcześniej?Skorouma-
wialiśmysięnadwatygodnie,topowinienemdostaćdwatygodnie…
Ostatniąrzeczą,którejsięspodziewała,byłoto,żezostaniewziętanaręceiwy-
niesionazkuchni.Diootworzyłdrzwinogą,poczymzaniósłjąposchodachnagórę.
Nagleznalazłasięwjegosypialni.Niebyłowątpliwości,żejesttopokójzamiesz-
kany przez mężczyznę. Lucy doskonale znała to pomieszczenie. Kiedyś, kiedy Dio
wyjechał,przyszłatu,żebyotworzyćokno.Nawidokzmierzwionejnałóżkupościeli
znieruchomiała.Pamiętała,jakjejwtedydotykała,czującciepłociała,któreniedaw-
nojeszczetuleżało.
Wrażeniebyłoniesamowite.
TerazDiorzuciłjąnałóżko,poczymcofnąłsię,krzyżującręcenapiersi.Chyba
porazpierwszywżyciuniewiedział,cozrobićdalej.
Lucywyglądałapięknieibardzodelikatnie.Patrzącnajejszerokootwarteoczy,
poczułsięjakjakiśdzikus,któryporwałjązłóżkaiprzyniósłdoswojejjaskini,żeby
jąwykorzystać.
Przejechałpalcamiprzezwłosyipodszedłdookna.Chwilęprzezniewyglądał,po
czymzamknąłdrewnianeokiennice.
Lucy spoglądała na niego spod półprzymkniętych powiek. Serce waliło jej jak
oszalałe,akrewszumiaławskroniach.Pragnęłagotakmocno,żeomalnieumarła
ztejtęsknoty.Onjednakstałnieruchomo,wpatrującsięwniąpochmurnymwzro-
kiem.
Możezmieniłzdanie,pomyślała.
Może zdał sobie sprawę, że nie można tak po prostu rozporządzać czyimś ży-
ciem.Żezmuszaniekogośdotego,żebyztobąspał,niejestwporządku.
Jeślitakbyło,todlaczegonieczułasięszczęśliwsza?Dlaczegomyślorozwodzie
niewydałajejsięjużtakaatrakcyjna?Dlaczegoniekułażelaza,pókigorące?
Wiedziaładlaczego:ponieważgopragnęła.
Możegdybyniepowiedziałjejotym,jakbardzojejpragnie,odeszłabyodniego,
nieoglądającsięzasiebie.OnjednakuchyliłdrzwiiLucyniechciaładopuścićdo
tego,żebyponowniesięzatrzasnęły.Chciaławejśćdotegoniezbadanegopomiesz-
czeniaizobaczyć,cosiękryjewewnątrz…
Podciągnęłasięnałóżkuioparłaopoduszkę.Rozpuszczonewłosyzatańczyływo-
kółjejtwarzy.
Dio był jej mężem, ale odczuwała w jego obecności nieśmiałość. Zupełnie jakby
byłanastolatkąnapierwszejwżyciurandce.
–Dlaczegotamstoisz?Czyżnietegowłaśniechciałeś?Przynieśćmnietuidostać
to,zacozapłaciłeś?
Diożachnąłsię.Czytakwłaśniegopostrzegała?
–Lucy,ostatnirazbyłemzkobietąpółtorarokutemu.Naprawdęmyślisz,żezy-
skałemnatymślubietakwiele?
–Możeżadneznasnicnanimniezyskało.
OsobiścieDiouważał,żeLucywyszłananimznacznielepiejniżon.
–Nieodpowiedziałaśnamojepytanie.
–Przyprowadziłeśmnietuiproszę.Możeszsobiewziąć,cocisięnależy!–Śmia-
łesłowa,aleDiomiałwrażenie,żenatymsiękończyło.
Gdybynaprawdębyłazimnąoportunistką,zpewnościąniebyłabyteraztakzde-
nerwowana.Niezaciskałabytakmocnopalcównaramionach,żebyniedrżały…
–Okazujesię,żewcaleniejestemażtakimmęczennikiem,zajakiegosięuważa-
łem–oznajmił,odsuwającsięodokna.
–Nawetjeślizapłaciłeśzatosporopieniędzy?
–Nigdyniebyłaśażtakcyniczna,Lucy.
–Cóż,chybadorosłam–powiedziałazbolesnąszczerością.
–Możesziśćdosiebie–powiedział,rozpinająckoszulę.–Mamzasobądługilot
ijestemzmęczony.Wezmęprysznicipójdęspać.
Niechciała,żebyszedłspać.Miaładośćudawaniabiernejofiary.Robiłatoprzez
całeswojedotychczasoweżycieiuznała,żeporatozmienić.
–Acojeśliuznam,żewcaleniechcęstądiść?
Dioznieruchomiał.SpojrzałnaLucy,którapatrzyłananiegozlekkimuśmiechem,
rozbawionajegozaskoczonymwyrazemtwarzy.
–Cochceszprzeztopowiedzieć?
–Doskonalewiesz,cochcęprzeztopowiedzieć.
–Lubięnazywaćrzeczypoimieniu.Minimalizujetoprawdopodobieństwopomył-
ki.
–Tylkosięzastanawiałam.
–Nadczym?–Stałtużprzyłóżku,uśmiechającsięzsatysfakcją.
–Nowiesz,nadtym,jakbytobyłoztobą…
–Teraznaglezaczęłociętointeresować?Półtorarokuzachowywałaśsięjakkró-
lowalodu.
–Byłambardzomiładlatwoichklientów.
– Może szkoda, że kilka twoich uśmiechów nie było skierowanych do mnie? –
mruknął. Niespiesznie rozpinał koszulę, patrząc jednocześnie na Lucy, która nie
spuszczałazniegowzroku.
Lucybyłajakzahipnotyzowana.Odjakdawnaotymmarzyła?Odjakdawnaukry-
wałaswojepożądanie,wmawiającsobie,żewcalegonieodczuwa?
Patrzyła,jakDiowyciągakoszulęzespodni,zdejmujejąirzucaniedbalenapod-
łogę.
– Więc jesteś ciekawa… – Nagle poczuł się, jakby stąpał po chmurach. To było
niesamowiteuczucie.OczyLucybyłyokrągłeipełnezaciekawienia.
NawidokpółnagiegoDioLucyzaschłowgardle.Niebyławstaniewydobyćzsie-
biesłowa.Skinęłagłową,niepróbującnawetoderwaćwzrokuodwspaniałegomę-
skiegociała,któremiałaprzedsobą.
–Przyznaję,żejateżjestemciekaw.Czas,żebyśtyzrobiłajakiśruch.
–Słucham?
–Mówię,żepowinnaśzrobićstriptiz.
–Chceszpowiedzieć,żepowinnam…?
– Jesteśmy mężem i żoną. Odrobina nagości nie powinna być żadnym zaskocze-
niem.
–Niecierpię,kiedytakrobisz.
Diouśmiechnąłsięwsposób,którysprawił,żewyglądałjakchłopiec.
–Jakrobię?
–Och,nieudawajniewiniątka–powiedziała,uśmiechającsięwszakżedoniego.
Ręcejejdrżały.Dioniemiałpojęcia,żerobitoporazpierwszywżyciu.Okej,pod-
czasstudiówspotykałasięzkilkomachłopakami,aletoniebyłonicpoważnego…
Byłazdenerwowana,alezdecydowanakroczyćrazobranąścieżką.Chciałatego
i nie zamierzała się wycofać. Z desperacją zdjęła z siebie koszulkę i rzuciła ją na
podłogęobokkoszuliDio.
Onsamparzyłnanią,jakbyrzeczywiścierobiłastriptiztylkonajegoużytek.
Cowpewnymsensiebyłoprawdą.
Zamknęłaoczyizdjęłastanik,rzucającgonapodłogę.
–Możeszotworzyćoczy–powiedziałDio,zaskoczony,żemożezsiebiewydobyć
głos.WidokprawienagiejLucyzapierałdechwpiersiach.
Patrzyłzuwielbieniemnato,wjakisposóbpołożyłasięnajegołóżku.Głowęod-
chyliłalekkowbokiwidziałmałążyłkępulsującąnajejszyi.
Byłapiękna.
Lucy otworzyła oczy i posłała mu pełne wahania spojrzenie. Nie miała pojęcia,
skądwzięłaodwagę,żebyzrobićto,cozrobiła.Musiałatojednakzrobić.Wystar-
czyłojednospojrzeniewjegowygłodniałeoczy,żebyutwierdzićsięwprzekonaniu,
żepostąpiłasłusznie.Spojrzałanajegospodnie,apotemzpowrotemnatwarz.Dio
roześmiałsię.
Niespiesznierozpiąłpasekirozsunąłsuwak.Podobałomusię,jakLucynaniego
patrzy. Jednym ruchem pozbył się spodni i bokserek. Lucy jak zahipnotyzowana
chłonęłagowzrokiem.
–Teraztwojakolej.Potembędzieszmogłamniedotknąć…
Lucygwałtownienabrałapowierzawpłuca.Diowiedział,żejeślizrobitojeszcze
raz,niebędziewstaniekontrolowaćswoichreakcji.
Posłuszniezdjęładżinsy,pozostającjedyniewmajtkach.
–Pozwól,żejapierwszyciępoczuję.
Delikatnym, ale jednocześnie zdecydowanym ruchem sięgnął dłonią między jej
udaiwsunąłwniąpalce.
Lucyjęknęłairozsunęłanogi.
Niebyłaterazwstaniemyślećoswoimtotalnymbrakudoświadczenia.
Diowkrótcesamsięotymprzekona.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Dioprzezkilkachwilpoprostunaniąpatrzył,niewykonującżadnegoruchu.
Lucyniebyławstaniespojrzećmuwoczy.Delikatnieuniósłjejtwarzwolnąręką,
żeby zmusić ją do spojrzenia na siebie. Chciał wziąć ją szybko i od razu. Był tak
podniecony,żeztrudemoddychał.Czułjednak,żejestzdenerwowana,idlategosię
powstrzymał.Położyłsięobokniejioparłnałokciu.
– Powiedz mi, że nie zmieniłaś zdania – mruknął, widząc, że zrobiła ruch, jakby
chciałasięprzednimzasłonić.
Odwaga opuściła Lucy. Jej mąż był najpiękniejszym mężczyzną, jakiego widziała
wżyciu.Wielokrotniewyobrażałagosobienagiego,alerzeczywistośćprzeszłajej
najśmielszeoczekiwania.Byłdoskonały.Zbudowanyproporcjonalnie,pięknieumię-
śnionyiopalony.Takimężczyznamógłmiećkażdąkobietę.Uzmysławiałojejto,jak
bardzojestwtejdziedzinieniedoświadczona.
Był przyzwyczajony do zachwytu, jaki wzbudzał w kobietach i najwyraźniej do-
skonalesięztymczuł.
Odczułanagłąochotę,byzerwaćsięzłóżka,chwycićswojeubraniaiuciecstąd
jaknajdalej.
–Nie,oczywiście,żenie.
Gdybyokazałzniecierpliwienieczyzłośćzpowodujejnagłegowahania,byćmoże
zareagowałabyostrzej.Jegogłosjednakbyłpełenczułościimiękkości,którychnie
słyszaławnimodpoczątkuichmałżeństwa.
– Skąd więc ten nagły opór? – Wodził palcem wokół jej sutka, z satysfakcją pa-
trząc,jakpodwpływemtegodotykutwardnieje.Pochyliłsię,żebygopolizać.
Lucystłumiłajęk.
–Ja…Nigdyniesądziłam,żedotegodojdzie–wyznała.
–Podobniejakja.
–Trochęsięboję,żebędzieszmnąrozczarowany.
–Dlaczegotakmyślisz?
– Jak widzisz, nie jestem kobietą o obfitych kształtach. Kiedy moim koleżankom
rosłypiersiibiodra,jarosłamwzwyż.Wiem,żemężczyźnilubiąkobietyzdużymi
piersiami.
–Aha,wieszto.
– Tak. W przeciwnym razie męskie magazyny nie zamieszczałby zdjęć tych
wszystkichpiersiastychseksbomb.
– Nigdy nie czytałem takich pism. Jaki jest sens oglądania zdjęć kobiet, skoro
możnależećzjednąznichwłóżku?
Diopragnąłjejciałaityle.Odkiedytouprawianieseksuwymagaprowadzeniata-
kich skomplikowanych konwersacji? On nie miał w zwyczaju rozmawiać w łóżku
z kobietami. Zanim poznał Lucy, kobiety były dla niego czymś w rodzaju miłego
przerywnikaiodpoczynkuodciężkiejpracy.Nigdyzżadnąsięniezwiązałizżadną
niezaangażowałsięuczuciowo.IchoćLucyzdawałasięostatniąkobietąnaziemi,
zktórąchciałbywejśćwjakąśbliższąrelację,toonawłaśniezaszłamuzaskórę.
Nigdyniezadawałsobiepytania,dlaczegotakjest.Założył,żezapewnedlatego,że
Lucywcaleniezależałonatym,żebyznaleźćsięwjegołóżku.Irytowałogo,żenie
interesowałoją,corobi,kiedywyjeżdża.
Teraz, kiedy wreszcie zdecydowała się mu ulec, nie miał najmniejszej ochoty na
rozmowę.Skorojednakonategochciała,niemiałwyjścia.
Niemógłpojąć,dlaczegoLucymatakniskiemniemanieosobie.Pochodziłaztak
zwanejdobrejrodzinyinigdyniczegojejniebrakowało.Ichoćjejojciecbyłzwy-
kłym kryminalistą, wychowywała się w uprzywilejowanych warunkach. Była złotą
dziewczyną.Wielokrotniewidziałjąwakcjiiwiedział,żeobracaniesięwtowarzy-
stwieludziwpływowych,wykształconychibogatychtodlaniejbułkazmasłem.
Mimo to w głębi duszy była jednak nieśmiała i nie do końca wierzyła w swoje
możliwości. Zastanawiał się, dokąd ją to zaprowadzi, i postanowił się tego dowie-
dzieć.
Pocałowałjąwkącikust.Lucyzadrżałaispojrzałamuwoczy.
–Czytywogólemaszpojęcie,jakietodlamnietrudne?–spytałzachrypniętym
głosem.
–Cotakiego?
–Musisztowiedzieć.Czujeszprzecież,jakbardzociępragnę.
–Jesteś…jesteśbardzoduży–szepnęła,rumieniącsię.
–Potraktujętojakokomplement.
–Czykiedykolwiekbyłotodlaciebiejakimśproblemem?
Diozmarszczyłbrwi.
–Comasznamyśli?Ciałokobietyjestprzystosowanedotego,abyprzyjąćtakie-
gomężczyznęjakja.
–Jestcoś,oczymchybapowinieneświedzieć–szepnęła,czując,jakwalijejser-
ce.–Niejestemtakdoświadczona,jaksięzapewnespodziewasz.
–Nigdynieuważałemcięzakobietę,którasypia,zkimpopadnie.
–Toprawda.Amówiącdokładnie,wogóleniesypiamzmężczyznami.
–Chceszmipowiedzieć,żejeszczenigdyniekochałaśsięzmężczyzną?
–Tak.
Diomilczałtakdługo,żezaczęłasięzastanawiać,czynieszukajakiejśwymówki,
bysięwycofać.
–Jaktomożliwe?
–Musimyotymrozmawiać?Poprostuchciałam,żebyśotymwiedział,zanim…–
Zaśmiała się nerwowo. – Jeśli poczujesz się rozczarowany, przynajmniej będziesz
wiedziałdlaczego.
Diousiadł.
Jegożonabyładziewicą.Niewiarygodne.Jakjejsięudałoodpieraćawansemęż-
czyzn, a przede wszystkim, dlaczego to robiła? Przejechał palcami przez włosy
ispuściłnoginapodłogę.
Lucy odruchowo przykryła się prześcieradłem. To jakiś koszmar. Co ją opętało?
Diomiałprzedniąsetkikobietinapewnoniebędziejejtrzymałzarączkę,kiedy
stracidziewictwo.Musiałaupaśćnagłowę.
Niezważającnato,żejestnagi,Dioprzesiadłsięnafotelstojącyprzymahonio-
wymbiurku.
– Jak to możliwe? – powtórzył. – Tylko mi nie mów, że nie chcesz o tym rozma-
wiać.
–Poprostujakośnigdysięniezłożyło.
Nie miała zamiaru opowiadać mu bajeczek o tym, jakie to miała nieszczęśliwe
dzieciństwo.Jakpatrzyłanamatkę,którabyłabezradnawobecsamolubstwaojca
ijegolicznychzdrad.Niechciaławzbudzaćwnimlitościaniopowiadaćotym,że
postanowiła pójść do łóżka jedynie z mężczyzną, którego pokocha. Zwłaszcza wo-
bec faktu, że ten, którego sądziła, że kocha, okazał się zupełnie tego uczucia nie-
wart.
–Żadnychnafaszerowanychtestosteronemchłopcówskradającychsiępodokna-
mizzamiaremwykorzystanianiewinnejdziewicy?
Jegożartobliwytonsprawił,żemimowolisięrozluźniła.
–Nicztychrzeczy.Mójdombyłstrzeżonyjakforteca.
Zamknęłaoczy,aleczuła,żeDiouważniesięjejprzygląda.Niepodobałojejto.
–Domyślamsię,żetatuśstrzegłcięjakźrenicyoka?
Lucywzruszyłaramionami.Owszem,lubiłsobieobejrzećjejpotencjalnychchło-
paków,aletylkodlatego,żebyłsnobem.Żadenniebyłwystarczającodobry.
DopieroDiomiałdostateczniedużopieniędzy,żebygozadowolić.
Dioujrzałcień,jakiprzemknąłpojejtwarzy.Poczułnagłąciekawość,bysiędo-
wiedzieć,cobyłojegoprzyczyną.
–Niebędęmiałanicprzeciwtemu,jeśliuznasz,żemamyjużdzień.–Roześmiała
się niepewnie. – To był głupi pomysł. Nie można wyjechać na miesiąc miodowy
iudawać,żetowszystkosięmiędzynaminiewydarzyło.
–Zdziwiszsię.
Wstałipodszedłdołóżka.Lucybyładziewicą.Tamyślrozbudziławniminstynkty
opiekuńcze,którychnigdyniedoświadczałwobecżadnejkobiety.Terazrozumiałte
niepewnespojrzenia,spłoszonywyraztwarzy.Nieprzyszłomudogłowy,jakabyła
tegoprzyczyna.Zadowoliłsięwizerunkiemchłodnej,eleganckiejkobietyiniezadał
sobietrudu,byzagłębićsięniecobardziejwto,cosięzatąfasadąkryło.
– Trudno mi sobie wyobrazić, że nigdy nie kochałaś się z mężczyzną… Jestem
zszokowany.Aleniezmieniatofaktu,żeciępragnę.
Jegogłosbyłniskiilekkozachrypnięty,aoczybłyszczące.
–Mogęcięocośspytać?–Usiadłnałóżkuibardzowolnościągnąłzniejprzeście-
radło,którympróbowałasięprzednimzakryć.–Dlaczegowybrałaśmęża,zktórym
zamierzaszsięrozwieść?Todośćzaskakujące.
Lucyobawiałasię,żeDiousłyszybiciejejserca.
Czytobyłopytanie?
–Poprostumamnaciebieochotę.
–Aleprzecieżtymnienawetnielubisz.
Sądziła, że może to samo powiedzieć o nim, ale przecież mężczyźni są pod tym
względem zupełnie różni. Kobiety szukają miłości, mężczyzn zaś interesuje tylko
seks.TodlategoDioniezwiązałsięzżadnązkobietnadłużej.Kiedyśspytałago
nawet,czybyłwkimśzakochany,alewodpowiedzijedyniegłośnosięroześmiał.
Dla niego pójście z nią do łóżka nie stanowiło żadnego problemu. To była część
małżeńskiego kontraktu, której ona ze swojej strony nie dopełniła. Zaczęła sobie
uświadamiać,żemogłabygozatonawetznienawidzić.Problempolegałnatym,że
gdzieśgłębokowsercużywiładoniegouczucie,któreniepozwalałojejbyćwobec
niegoobojętną.
Oczywiścienigdywżyciunieprzyznamusiędotego.
–Acotomadorzeczy?
Dio zmarszczył brwi. Nie bardzo rozumiał dlaczego, ale świadomość tego faktu
dziwniegoniepokoiła.
–Kiedyzaciebiewychodziłam,miałamzaledwiedwadzieściaczterylata.Zanim
ciępoznałam,byłamzajętastudiowanieminiemiałamzbytwieleczasunażycieto-
warzyskie.
–Chceszpowiedzieć,żejestempierwszymfacetem,którytaknaprawdęwpadłci
woko?
–Jesteśbardzoprzystojnymmężczyzną,Dio.
–Wtakimraziedlaczegozwlekałaśztymtakdługo?
– Ponieważ dopiero teraz odkryłam, że jestem bardziej podobna do ciebie, niż
chciałabymtoprzedsobąprzyznać–wyrzuciłazsiebie,mającwrażenie,żestąpa
pocienkimlodzie.
Kiedytrzymaładystans,czułasięznaczniebezpieczniejniżteraz.
–Teraz,kiedymamysięrozwodzić…
–Nicjeszczeniezostałoostateczniepostanowione…
– Wiem, jakie są twoje warunki i akceptuję je – powiedziała stanowczo. – Ale
maszrację.Powinniśmydoprowadzićcałąsprawędokońca.Chcęwiedzieć,jakto
jest.Skorowięcjużpodjęliśmytakądecyzję,niebędęukrywała,żeuważamcięza
atrakcyjnego mężczyznę. Nie widzę powodu, dla którego nie miałabym się z tobą
przespać.Jaksłuszniezauważyłeś,napewnoniebędzietodlamniewielkąprzykro-
ścią.
ChoćDiozgadzałsięzewszystkim,copowiedziała,jejsłowadziałałymunaner-
wy.
– A gdybym ci powiedział, że dostaniesz pieniądze na remont bez konieczności
spaniazemną?
Lucyspojrzałananiegozaskoczona.
–Naprawdętegochcesz?
–Agdybytakbyło?
Dioniewidziałniczłegowsięganiupoto,cowjegomniemaniusłuszniemusię
należało. Uważał też, że aby to osiągnąć, ma prawo korzystać ze wszystkich do-
stępnychmetod.Wkońcuniemiałwobecniejżadnychzobowiązań.Byłajegożoną
tylkonapapierzeitylkodlatego,żeczerpałaztegokonkretnąkorzyść.Dlaczego
miałbysięprzejmowaćtym,coczuła?
Zapewnezgodziłasiępójśćznimdołóżkajedyniepoto,bydostaćpieniądzena
remontszkoły.Wiedział,żejejsiępodobał,aledotegoakuratbyłprzyzwyczajony.
Zawszepodobałsiękobietominierobiłotonanimwiększegowrażenia.Aleczypo-
dobałjejsięnatyle,żebyprzespałasięznimdlasamejprzyjemności?
– No więc? Jeśli naprawdę chcesz ze mną pójść do łóżka tylko po to, by dostać
pieniądze, to możesz sobie iść. Nie musisz tego robić. – Położył się na plecach
ispojrzałwsufit.Jeślitakwłaśnieczujesiędobryczłowiek,tocałkiemmusiętopo-
dobało.
–Naprawdę?
– Naprawdę. Możesz ujawnić swoją prawdziwą naturę, moja droga żono. – Nie
spuszczałwzrokuzsufitu,choćświadomość,żeobokniegoleżynagaLucykomplet-
niegorozpraszała.
–Kiedycipowiedziałam,żechcęiśćztobądołóżka,nieokłamałamcię.Pieniądze
niemająztymnicwspólnego.
Diospojrzałnanią,niepotrafiącukryćzadowolenia.
–Czywtensposóbusiłujeszmipowiedzieć,żezamierzaszmniewykorzystać?–
Uniósł się na łokciu, nie spuszczając z niej wzroku. Z trudem powstrzymywał się,
żebyjejniedotknąć.
–Agdybymcipowiedziała,żerzeczywiściechcętozrobić?
–Jakośtoprzeżyję–mruknął.–Aterazpołóżsię.Nieprzypominamsobie,żebym
kiedykolwiektylerozmawiałprzeduprawianiemseksu.
Lucy posłuchała go bez sprzeciwu. Wyciągnęła się na łóżku i lekko wygięła do
przodu.
Diozacząłpokrywaćjejszyjępocałunkami,ażdotarłdopiersi.Ująłwustasutek
izacząłgossać.Poczuł,jaktwardniejewjegoustach.UsłyszałjękLucy.Delikatnie
przykryłdłoniądrugąpierśizacząłjągładzić.
Choć miał ochotę posiąść ją już, natychmiast, nieustannie przypominał sobie, że
jestdziewicąiniemożesięspieszyć.Jegożona.Jegodziewica.Tamyślożywiałago
jaknajwiększyafrodyzjak.
Był tak podniecony, że z trudem oddychał. Gdyby zaczął jej opowiadać, co ma
ochotęzniązrobić,natychmiastbydoszedł.
Tobyłjejpierwszyraz,alewjakiśsposóbdlaniegoteżbyłtopierwszyraz.
Zacząłssaćdrugisutek,czując,jakLucyprężysiępodwpływemjegodotyku.Za-
nurzyłapalcewjegowłosachimocniejprzycisnęładosiebiejegogłowę.
OparłsiędłońmipoobustronachLucyizacząłlizaćjącorazniżej.Kiedydotarł
dozagłębieniamiędzyudami,zesztywniała.
–Dio…
–Tak?
–Ja…Ja…
–Spokojnie,Lucy.Zaufajmi.Zobaczysz,żecisiętospodoba.Iniezamykajoczu.
Chcęwiedzieć,żenamniepatrzysz,kiedyciębędęlizał…
Och, jak bardzo go pragnęła. Tyle razy marzyła o tej chwili, ale rzeczywistość
przeszłajejnajśmielszeoczekiwania.Podwpływemjegopocałunkówrozpuszczała
sięjakwosk.Diomógłzniązrobićwszystko,cozechciał.
Patrzyła,jakrozchylajejudaiumieszczamiędzynimigłowę.Delikatniewysunął
językizacząłnimporuszać.Przyjemnośćbyłaniemalniedozniesienia.
Chciałananiegopatrzeć,aleniemogła.Zamknęłaoczyiodchyliłagłowędotyłu.
Akiedywsunąłwniąpalec,byłastracona.Niemogłasiędłużejpowstrzymać.
Zalałająfalaprzyjemności,wstrząsającjejciałemwspazmierozkoszy.Niechcia-
łatak…Chciałamiećgowsobie…Nicjednakniemogłaporadzićnato,cosięstało.
Musiałasiępoddaćtemu,cobyłonieuniknioneizczymjejciałoniebyłowstanie
walczyć.
Wysunęłabiodradoprzodu,poruszającsięwrytmjegoruchówikrzyczącjakieś
niezrozumiałesłowa.
–Przepraszam–wydusiłazsiebie,kiedywreszciebyławstaniecokolwiekpowie-
dzieć.
–Możeszmnieprzepraszaćtylkowtedy,jeślicisięniepodobało.
–Wiesz,żetak.Aleniepowinnambyła…Niewtakisposób…Nie,kiedychcę,że-
byśbyłwemnie.
– Chciałem, żebyś miała orgazm, Lucy. To był tylko przedsmak tego, co cię cze-
ka…Nieobawiajsię,będędelikatny.Niesprawięcibólu.
Lucy była zaskoczona, że ten nieliczący się z niczyim zdaniem mężczyzna w sy-
pialni potrafi być tak czuły i delikatny. A może zachowywali się tak wszyscy do-
świadczenikochankowie?Wolałatakmyśleć,niżuznać,żejestinnymczłowiekiem,
niż sobie założyła. Nie chciała przed sobą przyznać, że być może pomyliła się
wjegoocenie.
Powiedziałjej,żebymuzaufałaiżeniesprawijejbólu,aleniedokońcamuwie-
rzyła.Byłaprzekonana,żeDiomożesprawićjejwielecierpienia.Jużsprawił.Po-
ślubił ją po to, by podnieść swoją społeczną pozycję. Ojciec powiedział jej to bez
ogródek.Przezniegostałasięcynicznainiepowinnaotymzapominać.Najważniej-
sząrzecząnaświeciebyłodbanieowłasnebezpieczeństwo.
Chciała się rozwieść. Zakończyć tę farsę, jaką było jej małżeństwo. Dio jej pra-
gnął,alejaktylkosięniąnasyci,porzucijąizacznieżyćtak,jakżyłdotejpory.Być
może z czasem znajdzie sobie jakąś kobietę, z którą zechce mieć dzieci i spędzić
resztężycia.
Tyletylko,żetoniebędzieona.
Diopołożyłrękęnajejbrzuchuitowystarczyło,żebyznówzaczęłagopragnąć.
–Powiedzmi,comamrobić–szepnęła.
–Róbto,nacomaszochotę.Zatraćsięwmiłości,Lucy.Natymtowłaśniepole-
ga.
Taperspektywawydałajejsięniecoprzerażająca,aleskinęłaposłuszniegłową.
Przestałamyśleć,poddającsięniespiesznympocałunkomDio.
Dotykjegosilnego,twardegociaławprawiałjejzmysływstannajwyższegopobu-
dzenia.
Niebałasię.Wiedziała,żeDiobędziedelikatny.
Niczego też nie żałowała. Nawet jeśli to, co robili, nie miało większego sensu,
byłaszczęśliwa,żedotegodoszło.Wiedziała,żewkażdejchwilimożeodejść,ita
świadomośćjąuspakajała.Wiedziała,żepostąpiłasłusznie.
Nie przestając jej całować, Dio pieścił jej pierś. A potem wolno, bardzo wolno
zsunąłrękęnabrzuchijeszczeniżej.Gładziłjąlekko,delikatnie,doprowadzającdo
tego,żezapragnęławięcej.
Niezastanawiającsięspecjalnienadtym,corobi,pochyliłasięiwzięłagowusta.
Dioostrowciągnąłpowietrzedopłucizamknąłoczy.Lucyzaczęłagolizać,apotem
delikatniessać,czując,jakpodwpływemjejzabiegówrobisięcoraztwardszy.
WostatniejchwiliDiosięwycofał,abyniepozwolićjejdoprowadzićsiędoorga-
zmu.
Ichciałabyłymokreodpotu.
–Niespieszsię–powiedział,układającsięmiędzyjejnogami.
–Wcalesięniespieszę–powiedziała,drżączniecierpliwości.
–Nie?–WgłosieDiodałosięsłyszećnutęrozbawienia.
–Nodobrze,możetroszkę.
–Jesteśtakamokra–mruknął,sięgającdoszufladypoprezerwatywę.Założyłją
pospiesznie,poczymwszedłwLucyjednymzdecydowanymruchem.–Zobaczysz,
spodobacisięwszystko,cobędęrobił…
–Jużmisiępodoba–wyznała.Wiedziała,żeDioztrudemsiępowstrzymuje.Nie
należałdomężczyzn,którzylubiączekaćnato,nacoakuratwdanejchwilimają
ochotę.Topoprostunieleżałowjegonaturze.Tymrazemjednaksięniespieszył.
Poruszałsięwniejwolno,ostrożnie,czekając,ażbędziewpełnigotowa.
–Podobamisię.
Szeptałjejwuchoróżnesłowa,mówił,cochciałbyzniąrobić,ażdoprowadziłją
dostanu,wktórymchciałajedynie,abytozrobił.
Diowyczułtęzmianę.Dłużejjużniemógłsiępowstrzymać.Wszedłwniąsilnie
igłęboko.Podparłsięnarękach,spoglądajączgórynadoskonaleformowanepiersi
Lucy.Poruszałsięmiarowo,corazszybciej,prowadzącjądopunktukulminacyjne-
go.
Nigdyniesądziła,żeseksmożebyćtakprzyjemny.Miałrację.Pasowałdoniejjak
kluczdozamka,jakbyichciałabyłydlasiebiestworzone.Kiedysięwniejporuszał,
miała wrażenie, że stanowią jedność. Że się zespolili w jedną całość. To było nie-
wiarygodne.
Niebyławstaniemyśleć,mogłajedynieczuć.Doświadczaćtego,cowłaśniesię
działo.Każdakomórkajejciałabyłapobudzonaikażdabrałaudziałwtym,czego
doznawała.Rozkoszbyłaniedozniesienia.Miaławrażenie,żezachwilęrozpadnie
sięnatysiąckawałkówiprzestanieistnieć.
Kiedybyłojużpowszystkim,przylgnęładoniegocałymciałem.Wciążjeszczenie
byławstaniejasnomyśleć.Czułasięosłabionaikompletniepozbawionaenergii.
–Podobałosię?
Dioniepoczułzwykłejchęci,bywyjśćzłóżkapotym,jakskończył,aleprzypisał
totemu,żeLucybyładziewicą,awdodatkujegożoną.
–Byłouroczo.
–Uroczo?–Roześmiałsię.–Wolałbymjakieśbardziejdosadneokreślenie.Wspa-
niale?Cudownie?
– Cóż, teraz, kiedy już się kochaliśmy… – Poruszyła się, żeby się uwolnić z jego
uścisku,aleniepuściłjej.
Wracalidonormalnegożycia.
Tobyłjejpierwszyrazirzeczywiściebyłowspaniale.Dlaniegojednakbyłatoru-
tyna.Wkrótcezapewnesięniąznudziiwszystkowrócidonormy.Niechciałajed-
nak,abyodniósłwrażenie,żesytuacjawymknęłajejsięspodkontroli.
Niebyłajużtąniepoprawnąromantyczką,którąpoślubił.
–Tak?
–Coteraz?
–Ajakmyślisz?
Dio miał zamiar zrobić to, co obiecał, czyli dać jej pieniądze i pozwolić z nimi
odejść, ale wszystko się zmieniło. Wsunął rękę między uda Lucy, czując, że znów
jestwilgotna.
–Miałaśszansę,byodemnieodejść,drogażono,aleniezrobiłaśtego.Wtakim
razieczekanasdziesięćwspólniespędzonychdni,apotemsięrozstaniemy.Jakjuż
cipowiedziałem,niebędzietoprzykredlażadnegoznas…
ROZDZIAŁSIÓDMY
Lucyspojrzałanabłękitoceanuwidniejącypodnimi.
Diopowiedziałjej,żepoczątkowoplanowałzabraćjąnasafari,aleuznał,żety-
dzieńspędzonynasłonecznejplażyjestlepszympomysłem.
–Niemamnicprzeciwkoaktywnemuspędzaniuwakacji,aleobecniejedynąak-
tywnością,jakąchcęuprawiać,sązabawyłóżkowe…
Tak więc zamiast zwiedzać nowe miejsca, będą odkrywać swoje ciała. Lucy nie
miałanicprzeciwkotemu.
Potympierwszymraziekochalisięniemalbezprzerwy.Początkowowracałado
swojegołóżka,aleDiooznajmiłjej,żechcesiębudzićranoobokniejimazostać.
Zostaławięc.
Ich obecny związek, podobnie jak całe małżeństwo, był jedynie umową. Każde
znichmogłowkażdejchwiliswobodnieodejść,choćLucyniechciałaotymnawet
myśleć.
MielipojechaćnaKaraiby,gdzieDiomiałdom.Lucynigdywnimjeszczeniebyła.
Dioniezapraszałtamklientów,takwięcjechałatamporazpierwszy.
–Cieszyszsię?–Diozamknąłlaptopaispojrzałnażonę.Samolotpodchodziłdo
lądowania.
Przez całą podróż pracował, choć nie było to łatwe. Obecność Lucy totalnie go
dekoncentrowała.
Niemógłsiędoczekać,kiedyznówweźmiejądołóżka.Oczywiściemówiłsobie,
żepanujenadsytuacjąimadotegowszystkiegoodpowiednidystans.Najważniej-
szajestpraca,przyjemnościzaśwdalszejkolejności.
–NigdyjeszczeniebyłamnaKaraibach–wyznałaLucy.
–Nigdy?
–Wzasadzietomywogóleniepodróżowaliśmydużo.–Niedodała,żetodlatego,
żepoprostunielubilispędzaćwswoimtowarzystwiezbytdużoczasu.
–Zadziwiaszmnie.Sądziłbym raczej,żetwojarodzina zwykłaspędzaćczas tak
jakinniczłonkowieekskluzywnychklubów,awięcdużopodróżując.
Lucywzruszyłaramionami.
–Życiejestpełneniespodzianek.
–Najwyraźniej.
– Tak więc jestem podekscytowana. Chętnie zobaczę wyspę i to, jak żyją jej
mieszkańcy.
Ichspojrzeniasięspotkały.
–Czytylkotociępodnieca?
Obojedoskonalewiedzieli,żenie,aleniemiałazamiaruprzyznaćmusiędotego.
–Opowiedzmioswoimdomu.
–Cochciałabyświedzieć?Kupiłemgo,kiedyzarobiłempierwszymiliondolarów.
Odtamtejporyzacząłemkolekcjonowaćdomy,jakzapewnewiesz.
Tak, ponieważ w nich pracuję, pomyślała. Dio przypomniał jej o roli, jaką pełni,
ibyłamuzatowdzięczna.
– Masz rację – powiedziała, ściszając głos. – Dom i wyspa to nie jedyne rzeczy,
któremnieekscytują…
Dioroześmiałsię.Tobyłjęzyk,którydoskonalerozumiał.
Jużwidziałoczamiwyobraźni,cobędziezniąrobił,jakznajdąsięwdomu.Dopil-
nował,żebywszystkozostałoprzygotowanenaichprzyjazd.Wwillimieszkałodwo-
jeludzi,którzyzajmowalisiędomemiogrodemprzezcałyrok.
Cieszył się na to, co ich czekało: żeglowanie, pyszne jedzenie i kochanie się do
utratytchu.Miałzamiarcieszyćsiękażdąminutątegowyjazdu.
Apotemrozwód…
Tomiałosens.
Zapomnioniejwkrótcepotym,jakLucyznikniezjegożycia.Spodziewałsię,że
taksamowyglądatozjejstrony.
Teraz,kiedyjechalisamochodemdowilliiprzezdrzewakokosowewidaćbyłopo-
łyskującewodyoceanu,musiałprzyznać,żetomiejscetoistnyrajnaziemi.Wyspa
byłamalutkaiwystarczyłozaledwiekilkagodzin,żebyjąobjechać.
ALucy…
Chłonęłaoczamimijanykrajobraz,jakbynaprawdęwidziałapodobnecudaporaz
pierwszywżyciu.Żadenzjegodomówniewzbudziłwniejtakiegoentuzjazmu.Za-
dawałamutysiącepytańimiaławyraztwarzydziecka,któremupozwolonobraćco
zechcezesklepuzzabawkami.
Odoceanuwiałalekkabryza,sprawiając,żepowietrzebyłoprzyjemnierześkie,
cobyłomiłąodmianąpoupale,jakipanowałwmieście.Samochodównawyspiebyło
niewiele. Ludzie poruszali się głównie rowerami i na piechotę. Jechali przez cen-
trum,którezachwycałokoloramiiukwieconymisklepikami.Wpobliżuniebyłoani
jednegosupermarketu.
Wdomuczekałynanichnowe,letnieubrania.
–Dio,tojesttakie…niesamowite.–Lucynigdyniewidziałaniczegopodobnego.
Willabyłausytuowanapośrodkuprzepięknegoogrodu,któryprowadziłdoniewiel-
kiejprywatnejzatoczki.Samdomzewszystkichstronbyłotoczonydrewnianąwe-
randą,ozdobionąkoszamiidonicamipełnymibajkowokolorowychkwiatów.Oduli-
cyogródbyłoddzielonyszpalerempalmkokosowych,aodfrontuoczywiściebyłjuż
tylkoocean.
Lucyniemogłaoderwaćodtegowszystkiegowzroku.
–Żałuję,żeniemogęmieszkaćwtakimdomu–westchnęła.–Tobyłabymiłaod-
miana.
–Ajamiałemcięzadziewczynęzmiasta.
–RodzinamojejmatkipochodzizYorkshire.Matkabyłajedynaczkąipośmierci
rodzicówmieszkaławłaśnietam.
Diozmarszczyłbrwi,słyszącwjejgłosienapiętąnutę.
Czyżby zmieniła zdanie? Z całą pewnością wróciła do swojej bardziej formalnej
wersji.Ubrałasięelegancko,założyłabiżuterięizrobiłamakijaż.
Irytowałogoto.Niechciałspędzićdziesięciudnizżoną,którądotądznał.Chciał
Lucy,któraprzywitałagowrozpadającymsiębudynkuwewschodnimLondynie.
–WięcspędzaliściewakacjewYorkshire?
–Częstojeździłyśmytamzmamą.
–Miałyścietamdom?
–Nie,zatrzymywałyśmysięuciotkiSarah.
–Rozumiem…–Ciekawe,gdziebyłwówczasjejojciec.–Nieprzypominamsobie,
żebyśpoślubiewyjeżdżaładoYorkshire.
– Cóż, często wyjeżdżałeś i niewiele czasu spędzaliśmy razem. A jeśli zdarzyło
namsięjużbyćwtymsamymdomu…
–Tymbardziejpowinniśmydocenićto,żeterazbędziemyrazem…itowcałkiem
innysposób…
Lucydomyślałasię,żedługiekonwersacjeniekonieczniebędąnajistotniejszączę-
ściąichbyciarazem.Ipomimotego,comyślałaoichpseudomałżeństwie,wciążnie
mogłasiępozbyćuczuciamiłegopodniecenia,jakietowarzyszyłojejnamyślotym,
cojączeka.
Odkiedytointeresowałjąseksdlasamegoseksu?
– Wejdziemy? Bardzo chciałabym zobaczyć, jak wygląda wnętrze domu, a poza
tymjestemzmęczonaijestmigorąco.
–Naturalnie.
Wnętrze było równie imponujące, jak to, co widziała na zewnątrz. Drewniane
podłogi,muślinowefiranypowiewającewotwartychoknach,jasneokiennicechro-
niąceprzednadmiaremsłońca,meblezbambusa,anagórzeprzestronnesypialnie
iłazienki.
Dom był zadbany i najwyraźniej przygotowany na ich przyjazd, choć teraz nie
było w nim nikogo. Lodówka była pełna jedzenia, na półkach leżakowały butelki
zwyśmienitymwinem,aprzeddomemstałniewielkijeep,gdybychcielipojechaćdo
miastaczynaktórąśzplaż.
Lucy była pod wrażeniem, choć przecież przyzwyczaiła się już do wystawności
jegoinnychdomów.
Podobałojejsiętuwszystko,achybanajbardziejwidoknaocean,jakirozciągał
sięzogromnychokien.
Znaleźlisięwpokoju,którymielidzielićprzeznastępnychdziesięćdni.Ichwaliz-
kistałyobokogromnegołóżkainagleuderzyłoją…
Tobyłichmiesiącmiodowy.Byłatuzeswoimmężemichoćdoskonalewiedziała,
że to tylko farsa, nie mogła powstrzymać uczucia radości, kiedy spojrzała na jego
przystojnątwarz.
Podeszładooknaigłębokowciągnęławpłucamorskiepowietrze.
– Jak ty wytrzymasz tyle dni bez służby gotowej na każde skinienie? – spytała,
spoglądając na Dio, który zaczął właśnie rozpinać koszulę, odsłaniając owłosiony
tors.
–Jakośtozniosę.Niechcę,żebyktokolwieknamtuprzeszkadzał.–Uśmiechnął
sięznaczącoiwyciągnąłdoniejrękę.–Chodźdomnie.
Lucy podeszła wolno i po chwili znalazła się w ramionach Dio. Jego zapach na-
tychmiast wypełnił jej nozdrza. Westchnęła. Nieważne, ile razy sobie powtarzała,
żetoniejestprawdziwapodróżpoślubna.To,cosiędziałoteraz,byłoprawdziwe.
Pragnęłagoitylkotosięliczyło.
Pocałowałjądługoinamiętnie.
–Musicibyćbardzoniewygodniewtejsukience–mruknął,kiedywreszciesięod
siebieoderwali.
Rzeczywiściebyłojejniewygodnieigorąco,choćniemiałotonicwspólnegozpa-
nującątemperaturą.
–Chybapowinniśmysięwykąpać.
–Mamywziąćrazemprysznic?
Widzącjejzaskoczonąminę,Diowybuchnąłśmiechem.Zaprowadziłjądoutrzy-
manejwkolorachbieliibeżułazienkiistanąłpośrodku.
–Proszę,zdejmujemyubranie.
–Niemogę–zaprotestowałaLucy.
–Dlaczego?
–Wstydzęsię.
Dioodrzuciłgłowędotyłuiroześmiałsięgłośno.
–Mojatypannomłoda–mruknął,obejmującwzrokiemjejkształtneciało.–Wta-
kimraziejazacznę.
Wdwiesekundyzrzuciłzsiebieubranie,okazujączupełnybrakskrępowania.
–Przytobieczujęsiętakaniezdarna–powiedziała,nerwowo,patrząc,jaksiędo
niejzbliża.
–Dotknijmnie.
Objęłagopalcamiiwjednejchwiliwszystkosięzmieniło.Oddechjejprzyspieszył,
źrenicesięrozszerzyły,aonasamapoczuławładzę,jakąnadnimwtejchwilimiała.
Dioteżmiałtegoświadomość.Niebyłwstanieprzejśćobokniejobojętnie.Może
to był skutek długotrwałej abstynencji? Nieważne. Liczyło się tylko to, że tu byli
imiałzamiarwpełniztegoskorzystać.Zamierzałspenetrowaćkażdykawałekcia-
łaswojejżony.
Fakt,żebyłatakaniewinna,niesłychaniegopodniecał.
–Jeśliniemaszochotyurządzićdlamężastriptizu,pozwól,żesamsiętymzajmę
–powiedział,przytrzymującjejrękę.Wprzeciwnymraziecałazabawazachwilęby
sięskończyła.
ZkażdąchwiląLucymiałacorazmniejzahamowań.Otymwłaśniemarzyła,kiedy
przyjęłajegooświadczyny.Wszystkoułożyłosięinaczej,niżsięspodziewała,alenie
miałazamiarurezygnowaćztegopowoduzprzyjemności,jakietomałżeństwonio-
sło.PodobniejakDio.
Weszli pod gorący prysznic. Wkrótce jednak Dio zakręcił wodę i zaczął ją cało-
wać. Lucy oparła się o chłodną ścianę, zamknęła oczy, poddając się jego pocałun-
kom.KiedyjęzykDiozawędrowałmiędzyjejuda,rozchyliłaje,pozwalając,byuwol-
niłzgromadzonewniejnapięcie.Orgazmzdawałsięniemiećkońca,takżekiedy
wreszciewyszlispodprysznica,słaniałasięnanogach.
– Jest tu dla ciebie kilka nowych ciuszków – oznajmił Dio, otwierając na oścież
szafę.Lucyzajrzaładośrodka.
Zaczęłaniespiesznieprzeglądaćjejzawartość,aDioobserwowałto,leżącnałóż-
kujedyniewrozpiętychdżinsach.
–Toniesącałkiemrzeczywmoimstylu–oznajmiławkońcu.
Diowzniósłoczydonieba.
–Niesądzę,żebybyłycitupotrzebnemarkoweubrania.
Lucyprzymierzyłaparękrótkichdżinsowychspodenekiprostytop,któremogła
kupićwpierwszymlepszymmarkecie.
Czuła się w nich doskonale. Zawsze lubiła proste ubrania zamiast tych marko-
wych,donoszeniaktórychzmuszałjąojciec.Chciałmócpochwalićsięprzedznajo-
mymi szykowną córką, aby stworzyć wrażenie, że są doskonałą rodziną, którą
wrzeczywistościniebyli.
Taknaprawdęubierałasięposwojemu,tylkogdywyjeżdżałazmatkądoYorkshi-
re.Wtedyodkryłazaletyjedwabiuikaszmirowejwełny.Tobyłaucieczkaodżycia,
któregoniecierpiała.Podobnieczułasięteraz.Tobyłkradzionyczas,zanimwróci
donormalnegożycia.
Mówiłasobie,żejejmążjestmężczyzną,którywie,czegochceiktórypotrafiza-
dowolićkobietę.Chciałjejichciałjąmiećniewsceneriiwielkiegomiasta,tylkotu-
taj.
Jednakjakaśjejczęśćdopatrywałasięwjegopostępowaniucynizmu.
–Ładnie–powiedziałteraz,patrzącnaniąspodzmrużonychpowiek.–Podobało
misięubranie,wktórymbyłaśwszkole,ipodobaszmisięteraz.
–Mówisz,jakbymbyłajakimśszczeniakiem,atymoimpanem.
–Czytakwłaśnieodbierałaśtoprzezcałyokresnaszegomałżeństwa?Żestara-
łemsięciebiekontrolować?
–Aniebyłotak?
– Większość kobiet dałaby sobie uciąć rękę, żeby móc być kontrolowaną przez
mężczyznę,którydajeimnieograniczonąilośćpieniędzy.
– Dio, nie chcę się z tobą teraz kłócić. Nie po to tu przyjechaliśmy… – Nigdy
wczasieswojegomałżeństwatylezesobąnierozmawiali.Byłychwile,kiedyLucy
miałaogromnąochotępowiedziećmu,dlaczegozarazpoślubietaksięodniegood-
sunęła.Chciała,bypoznałjejwersjęwydarzeń,niezależnieodtego,comyślałoniej
czyojejojcu.Całyczasmusiałasobieprzypominać,żezostałaprzezniegowyko-
rzystana.
Przejąłfirmęjejojcaidostałją.Perfekcyjnąpaniądomu,którąbezwstydumógł
zaprezentowaćnajbardziejwybrednymzeswoichklientów.Byłaprawiepewna,że
kiedysięniąjużnasyci,przerzuciswojezainteresowanienainnekobiety.
Tylkorazposunęłasiędotego,żebyposzukaćwinternecieinformacjinatemat
jegokobiet.Nieznalazłajednaknicpozafotografiązrobionąkilkalattemu,naktó-
rejuwiecznionogozjakąśognistąbrunetkągdzieśwNowymJorku.Tafotografia
wystarczyła,żebyjejuzmysłowić,jakimikobietamiinteresowałsięDio.Jakzauwa-
żyłjejojciec,byłzwykłymchłopakiem,któryzarobiłkilkadolarówiterazchciałsię
„pokazaćwtowarzystwie”.
Samazresztąprzekonałasięszybko,żeDiobyłmistrzemmanipulacji.Usłyszała
wystarczającodużo,żebywyrobićsobienajegotematodpowiedniezdanie.
–Rzeczywiście,niepoto.Askorotak,tomożeprzyjdziesztudomnieipokażesz
mi,pocotujesteśmy?
– Czy ty kiedykolwiek myślisz o czymś inny niż o seksie? – spytała, ale zrobiła,
ocoprosił.
–Wtejszczególnejsytuacjiraczejnie–przyznałotwarcie,niespuszczajączniej
wzroku.
–Aprzyokazjipowinnamcichybapodziękowaćzato,żeprzelałeśpieniądzena
rzeczszkoły.DzwoniłdomnieMarkiwszystkomipowiedział.Byłbardzoprzejęty.
Nie może się już doczekać mojego powrotu, żebyśmy mogli oznajmić o wszystkim
rodzicomidzieciom.
–Nicminiemówiłaś,żedzwonił.
–Zapomniałam–powiedziałazgodniezprawdą.–Pozatym…–Położyłasięobok
niego,takżeichciałasięstykałyimogłapatrzećmuwoczy.
–Copozatym?
–NiemożeszzabronićmirozmawianiazMarkiemczykimkolwiekinnym.
–Kiedyprzestanieszjużbyćmojążoną,będzieszsobiemogłarozmawiać,zkim
tylkozechcesz.–Diowiedział,żereagujezbytgwałtownie,aletenczłowiekdziałał
munanerwy.
Zapewnedlatego,że,jaksamakiedyśpowiedziała,Markbyłmężczyzną,zjakim
mogłabysięzwiązać.
–Ktojeszczenależydotegogronaświętychdobroczyńców?
–Dlaczegojesteśtakiironiczny?
–Poprostuciekawy.
–Wziąwszypoduwagęto,skądpochodzisz,powinieneśżywićdużociepłychuczuć
dlaludzitakichjakMark,którzypróbujązrobićcośdobregodlainnych.
–Wolałbymniemówićomoimpochodzeniu,Lucy.
–Dlaczego?Nigdyniemiałeśskrupułówprzedwypytywaniemmnieomoje.
–Nieodpowiedziałaśnamojepytanie.Ktojeszczezwamipracuje?Odjakdawna
ichznasz?Totyichodnalazłaśczyoniznaleźliciebie?
Lucybyłazaskoczonazarównojegopytaniami,jakitonem,którymjezadał.Czyż-
bynaprawdęgotoobchodziło?
–Tojaichznalazłam–powiedziałaszczerze.–Chciałamzrobićcośzeswoimży-
ciem,aniebyćjedyniehostessązajmującąsiętwoimiposiadłościamiirobiącądo-
kładnieto,coinneżonyobrzydliwiebogatychmężczyzn.Chciałamużywaćnietylko
mojegociała,aletakżeumysłu.Kiedyzobaczyłamwinternecieichogłoszenie,od-
powiedziałam.Markjestszefemcałegoprzedsięwzięcia,alejestnaskilkoro.Mam
wymienićzimienia?
–Jakjużpowiedziałem,jestemciekawy.
Zwestchnieniemwymieniłamunazwiskapięciuosób,zktórymipracowała.Były
totrzykobietyidwóchmężczyzn.
–Spotykaszsięzniminagruncietowarzyskim?
–Czasami.
–Notak,nienosiszobrączki…
–Chciałam,żebytraktowalimniepoważnie.Gdybysiędowiedzieli,żejestemtwo-
jążoną…Cóż,zapewneuznalibymniezajednąztychbogatychkobiet,któreszuka-
jąsobiejakiejśrozrywki.Awogóletodlaczegootymrozmawiamy?
Diosamdokładnietegoniewiedział.Jedyne,czegobyłpewien,toto,żejejodpo-
wiedzizupełniegoniesatysfakcjonowały.
–Awięcżadenztychfacetówniewie,żemaszmęża.
–Nie.
–Ajacyonisą?–spytałnajbardziejneutralnymtonem,najakibyłogostać.
LucypomyślałaoSimonieiTerence’u.
–Bardzomili–przyznała.–Sąnauczycielami,alemimotoznajdująjeszczeczas,
by pracować z tymi dziećmi. Simon, podobnie jak ja, uczy matematyki, natomiast
Terryangielskiegoihistorii.Niemogęsięjużdoczekać,kiedyimpowiemy,żeza-
mierzaszdofinansowaćszkołę.Będąwniebowzięci.
–Niewątpię…–PrzejechałdłoniąpogładkiejskórzeudaLucy.–Copowieszna
to,żebymosobiściesięimprzedstawił?
Lucy spróbowała sobie wyobrazić Dio pośród nauczycieli i rodziców. Lew za-
mkniętywjednympomieszczeniuzkociakami.Oczywiściebędziechciałzobaczyć,
jakzostałyspożytkowanejegopieniądze.Zupełniejejtoniedziwiło.
Czy jednak chodziło tylko o to? Może zamierzał wtargnąć w tę część jej życia,
którądotejporyuważałazaswoją?
Nagle uderzyła ją myśl, która wcale jej się nie spodobała. Czyżby Dio chodziło
ocoświęcejniżtylkozainwestowaniepieniędzywszkołę?Możechciałmiećwpływ
najejzarządzanie?Czywtensposóbmiałbybyćobecnywjejżyciupotym,jakjuż
sięrozwiodą?
– Chyba nie powinniśmy teraz o tym rozmawiać – oznajmiła, przytulając się do
niego.Podobałojejsię,żesamymjużdotykiempotrafiłasprawić,żezacząłmyśleć
oczymśzupełnieinnym.–Wydajemisię,żemamyterazmnóstwoznacznieciekaw-
szychrzeczydorobienia…
Dioodnosiłwrażenie,żeporazpierwszywżyciuniejestcałkowiciepewien,czy
możesięzniązgodzić…
ROZDZIAŁÓSMY
WciągunastępnychdniLucyjakośsięudawałounikaćtychniepokojącychmyśli,
któreuporczywiepowracałydogłowy.
Co się stanie, kiedy opuszczą to rajskie miejsce? Czy ma się wyprowadzić z ich
domuwLondynie,zanimDiowrócizHongkongu?Oczywiściebędąmusieliomówić
kwestięrozwodu,choćLucyniemiałazamiarukwestionowaćustaleńfinansowych,
jakiepoczyniDio.
Ciekawa rzecz, ale z niewiadomych powodów perspektywa odzyskania wolności
niewydawałajejsięjużtakkusząca,jaknapoczątku.
Zapewnedlatego,żetakdoskonalesiętubawiła.
Zadziwiało ją, że potrafi oddzielić uczucia od czysto fizycznych uciech. Zupełnie
jakbyrozbudziłosięwniejcośnowego,cocałkowiciepozbawiłojązdrowegoroz-
sądku.
Seks.Wszędzieiokażdejporze.
Spali w tym samym łóżku i było to absolutnie cudowne. Uwielbiała wtulać się
przezsenwjegonagieciałoiczuć,jakreagujenajejbliskość.Wszystkoinneprze-
stałosięliczyć.Kiedysiękochali,nicpozatymniemiałoznaczenia.Diomiałrację.
Tenspóźnionymiesiącmiodowybyłpodkażdymwzględemwspaniały.
Nadziśmielizaplanowanąwyprawęłodzią.Lucywpatrywałasięwsufit,żałując,
że Dio nie leży obok niej. On jednak wstał rano i poszedł pracować. Zamierzała
wkrótce wstać, wziąć prysznic i ubrać się w bikini i pareo, o którego kupnie Dio
takżepamiętał.
Pókicoleżaławłóżku,cieszącsięporannąbryząwiejącąznadoceanuiperspek-
tywączekającegojądnia.Obróciłasięnabok,próbującznaleźćsobiewygodniejszą
pozycję.
Niemiałapojęcia,żezasnęła.ObudziłjądopierodonośnygłosDio.
–Niekrzycztak–mruknęła,nieotwierającoczuiprzewracającsięnadrugibok.
–Przecieżjaprawieszepczę.
Diozmarszczyłbrwiispojrzałnaniązgóry.
–Lucy,jestprawiewpółdodziesiątej.
–Niemożliwe.–Usiadłanałóżku,poczymniemalnatychmiastpołożyłasięzpo-
wrotem.
–Cosięstało?
–Nic.Dajmikilkaminut,zarazbędęgotowa.
Lucybyławściekła.Teraz,kiedyzostałyimtylkotrzywspólnedni,ciałomusiało
odmówićjejposłuszeństwa!Żeteżmusiałapoczućsięźleakuratteraz!
Zapewnezłapałaprzeziębieniealbojakąśgrypę.Głowajejpękała,kończynybyły
jak z ołowiu i nie miała siły nawet usiąść. Bolała ją każda kostka, każdy mięsień,
każdakomórkaciała.Jużsobiewyobrażała,jakiDiobędziewściekły.Tobyłichmie-
siącmiodowy,ajegożonasięrozchorowała.Kiedyotworzyłaoczy,ujrzałagostoją-
cegonadsobązgrymasemnatwarzy.Pochyliłsięipołożyłjejrękęnaczole.
–Lucy,tymaszgorączkę!
–Przepraszam.–Jejgłosbyłledwodosłyszalny.
Dionieczekałdłużej.Odwróciłsięiwyszedł.
Niewiniłago.Skoroniemógłpojechaćnawycieczkę,wróciłdopracy.Musiałteż
odwołaćcałąimprezę.Zrobiłojejsięprzykro.Kiedypomyślała,żeniedługoopuści
wyspę,omalsięnierozpłakała.
Nieusłyszała,jakwszedłdopokoju.Zorientowałasię,żewnimjest,dopierokie-
dywsunąłjejrękępodplecy,próbującjąposadzić.Przyniósłtermometriszklankę
wody.
–Dlaczegoniepowiedziałaśmi,żesięźleczujesz?
–Wczorajwieczoremczułamsiędobrze.Ranoobudziłamsięzestrasznymbólem
głowy.Sądziłam,żemiprzejdzie,aleusnęłami…Przepraszamcię,Dio.
Diousiadłobokniej.Jakmogłagowtejsytuacjiprzepraszać?Czynaprawdęuwa-
żałagozaażtakpozbawionegoludzkichuczuć?Ogarnęłogo,rzadkieuniego,po-
czuciewiny.
–Zadzwoniłempolekarza.
–Poco?
–Daj,zmierzęcitemperaturę.
–Niemapotrzeby.Tozwykłeprzeziębienie,Dio.Nicnatonieporadzisz.
–Niedyskutujzemną.Zarazprzyniosęcijakieślekarstwo.
–Acoznasząwyprawąnałódkę?
Cozresztąnaszegomiodowegomiesiąca?Żałowała,żeniemogąprzełożyćtych
pozostałych trzech dni na inny okres. Czy Dio naprawdę musiał lecieć do tego
Hongkongu?
Miałaświadomość,żerobisięnatarczywa.Jaktomożliwe?Czyżbyzpowodusła-
bościspowodowanejchorobą?Tamyślniecojąuspokoiła.
–Towtejchwilinaszenajmniejszezmartwienie.Aterazzamilczwreszcieipo-
zwólmizmierzyćsobietemperaturę.
Pochwilispojrzałnatermometrizmarszczyłbrwi.
–Weźteraztolekarstwoipopijdużąilościąwody.Maszbardzowysokągorącz-
kę,Lucy.Dobrze,żezadzwoniłempolekarza.Zaraztubędzie.
–Mówiłamci,żetozwykłeprzeziębienie…
–Wtropikachkomarymogąprzenosićróżnechoroby–wyjaśniłcierpliwie.–Na
szczęścieniematumalarii,alesąinne,wcaleniemniejgroźnechoroby.Aterazpij.
Zrobiła,cojejkazał,poczympołożyłasięzpowrotemizamknęłaoczy.
–Niemusisztuzemnąsiedzieć,Dio.Zapewnemaszciekawszerzeczydorobie-
nia niż siedzenie z chorą żoną. – Uśmiechnęła się lekko, ale oczy wciąż miała za-
mknięte.Myśliwirowałyjejwgłowiejakmydlanebańki.
–Naprzykładjakie?
–Praca.Toprzecieżtwojawielkamiłość.–Ziewnęłaipoprawiłasięnałóżku.
–Toprawda.Jeślichceszcośosiągnąć,wyrwaćsięznędzy,wktórejżyjesz,mu-
siszpoświęcićsiępracycałkowicie.
–Apotemtrudnosięodtegoodzwyczaić–mruknęłasennie.
–Trudno.–Diobyłzdziwiony,żeprzyznałtoprzednią.–Aterazleżspokojnie,
przyjechałdoktor.
–Możeszsięniemartwić,nigdziesięstądnieruszę.Nieuszłabymkroku.
Diouśmiechnąłsię.Choćwiedział,żejegożonapotrafidoskonalerobićto,czego
sięodniejoczekuje,wrzeczywistościpodtąpowłokąukładnościidobregoułożenia
kryłasięupartaosobapotrafiącawytrwaledążyćdocelów,któresobiepostawiła.
Choćpoczątkowobardzomusięniespodobało,żemiaławłasnyświat,wktórymnie
było dla niego miejsca, teraz zaczął ją za to podziwiać. Większość kobiet, które
znalazłyby się na jej miejscu, korzystałaby z przywilejów i splendoru i nie myślały
oniczyminnym.
Większośćkobietodrazuposzłabyznimdołóżka.Corazbardziejskłaniałsięku
myśli,żewjejprzypadkuchodziłoocoświęcejniżtylkopomaganieojcuwosiągnię-
ciuzamierzonegoprzezniegocelu.
Doktorokazałsięniewysokim,energicznymmężczyzną,którynawstępieoznaj-
mił,jakieniebezpieczeństwaczekająnaturystównaichwyspie.Potemzrobiłkrót-
ki,aletreściwywykładnatematkomarówiprzenoszonychprzezniechorób.Jest
takispecjalnyrodzajkomara…
Diowprowadziłgodosypialni,gdzieLucydrzemałanałóżku.
Lekarzowiwystarczyłjedenrzutokanapacjentkę,żebysiędomyślić,zczymma
doczynienia.Kiedyznówużyłłacińskiegoterminu,Diozdenerwowałsięipoprosił
owyjaśnieniewzrozumiałysposób.
–TocośpodobnegodogorączkiDengi–oznajmił,chowającdotorbyswojerze-
czy.–Naszczęścietonicgroźnego,aleprzeztydzieńpańskażonabędziewyłączo-
na z życia. Nie potrzebny jest żaden antybiotyk, tylko dużo płynów i odpoczynek.
I leki przeciwzapalne, żeby zmniejszyć gorączkę i złagodzić bóle stawów. Dobra
wiadomośćjesttaka,żeprzechorowanietejchorobydajeodpornośćnacałeżycie.
Lucy przespała niemal cały dzień. Wieczorem, kiedy otworzyła oczy, ujrzała Dio
siedzącegonadkomputeremprzystoliku.Czuwałprzyniejcałyczas,choćniemu-
siałtegorobić.Najegotwarzyniebyłozłościanizniecierpliwienia.
–Tylkomnieznównieprzepraszaj–powiedział,widzącjejminę.–Złapałaścoś
od komara i przepraszanie mnie nie zmieni tego. Jak się czujesz? Napij się wody
izarazprzyniosęcicośdozjedzenia.
Wstał,przeciągnąłsięiusiadłobokniejnałóżku.
–Przynajmniejniejesteśjużtakarozpalonajakrano.
–Jesteśdlamniebardzomiły.
–Ajakimambyć?
–Wiesz,żeniemusisz.Niemusiszbyćdlamniemiły.
–Czydajeszmipozwolenienato,żebymbyłtakąosobą,zajakąmnieuważasz?–
Usłyszaławjegogłosieostrzejsząnutę.
–Tonaszmiesiącmiodowyiniepowinnamsięrozchorować.
– Wiesz co? Przyniosę ci coś do jedzenia. Mam dbać o to, żebyś była napojona,
najedzonaiżebyśodpoczywała.
Poszedłdokuchniiwalnąłpięściąwstół.Jakdługojeszczebędzieuważaćgoza
drania?Tomiałobyćkilkadni,podczasktórychdostanieto,czegopragnął,ibędzie
mógł o niej zapomnieć. Tymczasem siedział tu wściekły z powodu jej niewypowie-
dzianych zarzutów. Oczywiście pociągał ją fizycznie, ale na tym się kończyło. Pod
każdym innym względem był człowiekiem, którego za wszelką cenę należało uni-
kać.
Przeprosiła go za to, że się rozchorowała. Powiedziała, że nie było to częścią
umowy. Czyżby wciąż uważała, że uprawia z nią seks, ponieważ myśli, że ma do
tegoprawo,bozatozapłacił?Nasamąmyślotakiejewentualnościzrobiłomusię
słabo.
Pokwadransiewróciłdosypialni,niosącnatacychleb,jajkaiszklankęsokupo-
marańczowego.OczyLucyrozszerzyłysięzezdumienia.
–Samtoprzygotowałeś?
– Masz znacznie lepszy głos – oznajmił, stawiając tacę na stoliku obok łóżka. –
Brakowało mi twojego ciętego dowcipu. Jak głowa? I tak, sam to przygotowałem.
Czyzamierzaszmipowiedzieć,żeugotowaniejajecznicyniebyłoczęściąumowy?
Lucyrzeczywiściezamierzałapowiedziećcośwtymstylu,więcsłyszącjegosło-
wa,zarumieniłasię.Znówzaczynałająbolećgłowaiczuła,żegorączkapowraca.
– Nie uważasz, że powinniśmy porozmawiać o rozwodzie? – spytała z pewnym
wahaniemwgłosie.
Kiedyjejdotykał,traciłazdolnośćracjonalnegorozumowaniaiformułowaniamy-
śli.Terazjednakjejniedotykałiuznała,żemożetojestdobrymoment,żebyporu-
szyćtendrażliwytemat. WLondyniebędzieznacznie trudniej.Niechciałatoczyć
znimwojny,porozumiewaćsięprzezprawnikówikłócićopieniądze.Jeśliustaląto
tutaj,byćmożeudaimsięrozstaćbezkłótniiwprzyjacielskichnastrojach.
Dio zesztywniał. Czyżby się obawiała, że odejdzie w siną dal, nie wywiązawszy
sięzeswojejczęściumowy?Amożesądziła,żezamierzałwykorzystaćfakt,żeleży
choraiosłabionaizmienićuzgodnionewcześniejpostanowienia?
–Uważasz,żetoodpowiednimoment?Jesteśchora.
–Czujęsięznacznielepiejniżrano.Wciążdziałająśrodkiprzeciwbólowe,które
midałeś.
–Wtakimraziewykorzystajmytenczaskonstruktywnie.
Dioodstawiłtalerzzjedzeniem,usiadłwfoteluiskrzyżowałręcenapiersi.
Lucyodetchnęłazulgą.Chciałamiećtozasobą,bybezprzeszkódmóccieszyć
sięczasem,jakiimjeszczepozostał.Jeśliudałobyjejsięwstaćzłóżkajużjutro,zo-
stałyby im całe dwa dni… Mogliby cieszyć się nimi bez świadomości, że wisi nad
nimitarozmowajakmieczDamoklesa…Mogłabyudawać,żeichmiesiącmiodowy
jestprawdziwyipopowrocieczekaichdalszasielanka…
–Jeślichcesz,mogępójśćpodługopisikartkęipodpisać,cotylkozechcesz,żebyś
niemyślała,żezamierzamwywinąćsięzeswojejczęściumowy…
–Chciałabymtylkowiedzieć,kiedymamsięwyprowadzićzdomu…
–Tarozmowajestbezsensu.
–Dlaczego?
–Jesteśchora,anawetgdybyśniebyła,tonieprzyjechaliśmytupoto,abyroz-
mawiaćorozwodzie.Tomożetylkozepsućatmosferę.
–Sądziłam,że…
– Fakt, że komar zaraził cię jakąś tutejszą francą, nie oznacza, że dostaniesz
mniejszepieniądze.
Wiedział,żemógłtopowiedziećwbardziejdelikatnysposób,alestałosię.
–Wcaleniechodziłomiopieniądze–powiedziałasłabo.
Diozacisnąłusta.
–Życienauczyłomniejednego.Jeśliktośmówi,żepieniądzegonieobchodzą,to
znaczy,żeniemyślioniczyminnymjaktylkoonich.
–Jeśliniechcesznatentematrozmawiać,totrudno.Pomyślałamtylko,żeskoro
tujesteśmy,tomoglibyśmyspokojnietękwestięomówić,zamiastangażowaćwto
naszychprawników.Rozwódtobardzoosobistasprawa.
–Naszróżnisięodinnych.
Dioprzejechałrękąpowłosach.Dziwiłsię,żeLucytaknalega.Onsamzupełnie
niemiałochotynatentematrozmawiać.
– Większość ludzi kończy przy stole z prawnikami, którzy mają im pomóc za-
mknąćzazwyczajwieloletniespory.Sązmęczenikłótniamiichcązrobićwszystko,
byzakończyćkoszmar,jakistałsięichudziałem.Nastoniedotyczy.
–Toprawda,aleitaktoniejestprzyjemne.
Pomyślałaomałżeństwierodziców.Oniwprawdziesięniekłócili,aleichzwiązek
pełenbyłzdrad,krytycyzmu,wzajemnegoobrażaniasię,bolesnychsłówwypowia-
danychcichym,spokojnymtonem.No,chybażeojciecsięupił.
–Maszrację,niejest.–Wmilczeniupopatrzyłaprzedsiebie.–Jednakniewszyst-
kiemałżeństwasiętakkończą.Cowięcej,uważam,żeczasemkrzykjestpotrzebny.
Pozwalarozładowaćnapiętąatmosferę.Zresztąniewiem,pocootymrozmawia-
my.–Pokręciłagłową,oparłająopoduszkęispojrzałanaDio.–Niepowinnambyła
wogólerozpoczynaćtegotematu.
Ajednaktozrobiła.Rozpoczęłarozmowę,naktórąDiowogóleniemiałochoty,
tylkopoto,abysięzniejwycofać,rozbudziwszyjegozainteresowanie.Chciałsię
dowiedzieć,ocojejchodzi,dlaczegostałasięnagletakamelancholijna.Cotakna-
prawdędziałosięwjejgłowie.
–Czegotytaknaprawdęchcesz?Wjednejchwiliprosiszmnieorozmowęnate-
matrozwodu,byustalićwarunkifinansowe…
–Nictakiegoniepowiedziałam!
–Apochwiliopowiadaszorozwiedzionychmałżeństwach,gdziesprawaniepod-
legadyskusji.Miałaśnamyśljakieśkonkretnemałżeństwo?
Dioodrazuzauważył,żetrafiłwczułypunkt.UstaLucyzadrżały,apalceodru-
chowozacisnęłysięnabrzeguprześcieradła.
–Jacyśtwoiprzyjaciele?Kuzyni?
Nieodpowiedziała.
–Amożerodzice?–spytałmiękko.
Skinęła głową. Był zaskoczony. Przez chwilę pomyślał nawet, że go naciąga. Jej
minabyłajednakśmiertelniepoważna.
–Nigdydotądnikomutegoniemówiłam.–Zamknęłaoczy,starającsięzapanować
nadsłowami,którepchałyjejsięnausta.Wiedziała,żegorączkaibolącestawyto
nienajlepszydoradcawtychsprawach.
–Imożeniechtakzostanie?
Wiedział,żegdyrazotworzysiępewnedrzwi,nigdywięcejniebędziemożnaich
zamknąć.
Czynaprawdęchciałtousłyszeć?Doskonalezdawałsobiesprawę,żeżadnanor-
malnakobietaniemogłabydłużejwytrzymaćzmężczyznątakimjakRobertBishop.
Jednakobrazichrodziny,jakisobiestworzyłwgłowie,byłniemalidylliczny.Otocze-
nisplendorem,bogactwem,stanowiliwzorcowąrodzinę…
–Zapewneuważasz,żemiałamświetnedzieciństwo.Mówiącszczerze,nietyje-
den tak myślisz. Cóż, tylko nasi najbliżsi znajomi wiedzieli, jak było naprawdę. –
Uśmiechnęła się smutno. – W naszych kręgach nie jest dobrze widziane, gdy ktoś
pierzeswojebrudypublicznie.
–Lucy,powinnaśsięterazprzespać.
–Chybamaszrację.–Westchnęłaizamknęłanachwilęoczy.
–Nowięcpowiedzmi.
–Niemawieledoopowiadania.–Ziewnęła.–Chodzitylkooto,żemamysięroz-
wieść, a ja nie chcę, żebyś zapamiętał mnie jako małą księżniczkę, która urodziła
sięwczepku.
–Aniejesttak?
–Zawszemyślałeśomniewszystkoconajgorsze,Dio.
– Lucy, zrozum. Nie przyjechałem tu, żeby rozmawiać z tobą na temat tego, co
zrobiliśmyźle.
–Powinniśmyudawać,żemiłospędzamyzesobączasiskoncentrowaćsiętylko
naseksie.
–Sądziłem,żenatympoluidzienamcałkiemdobrze.
Nawet teraz, kiedy trawiła ją gorączka i nie miała siły podnieść ręki, jego
uśmiechdziałałnaniąjaknajlepszyafrodyzjak.
–Starałamsięzapomniećotym,żeożeniłeśsięzemnątylkodlatego,żebyłam
odpowiednimmateriałemnażonę.
Dio znieruchomiał i spojrzał na nią spod ściągniętych brwi. Zaczął się zastana-
wiać, czy wróciła jej gorączka i czy jest w stanie jasno myśleć. Sprawiała jednak
wrażeniezupełniespokojnej.
–Materiałemnażonę…?
–Nowiesz,obracającąsięwodpowiednichsferach,potrafiącąprowadzićrozmo-
wyoniczymzludźmiztakzwanegotowarzystwa.
–Czyżby?Noproszę,jakichciekawychrzeczysiędowiaduję.Proszę,mówdalej.
Lucyzacisnęłapalcenaprześcieradle.
–Wnocnaszegoślubupodsłuchałam,jakrozmawiałeśzmoimojcem.Powiedzia-
łeśmuwtedy,żedostałto,nacozasłużył,iżewzwiązkuztymzamierzaszwziąćto,
cocisięnależy.Firmę…iwszystko,cojestzniązwiązane…
Diozaklął.Powolifragmentyłamigłówkizaczęłysięukładaćwjegogłowiewca-
łość.Usłyszaławycinekrozmowyizinterpretowałająposwojemu.
Majejtoterazwyjaśniać?Nie.Wtedymyślałinaczej.Pragnąłzemsty.Przezcałe
latakierowałsięwżyciunadmierniewybujałąambicjąichęciąodniesieniasukcesu.
Terazjednakzirytacjąpatrzyłnaswojeówczesnezachowanie.
Głupota.
Tenczłowiekzasłużyłsobienato,codostał,główniezewzględunato,cozrobił
udziałowcomswojejfirmy.Rzuciłichnapożarcielwom.Toprawda,żeonsamoże-
niłsięzLucyniedokońcaztakichpowodów,zjakichludziezazwyczajsiępobiera-
ją,aleprzecieżjejżyciebyłodobre.
No,możezwyjątkiem…
–Powiedziałmi,żeożeniłeśsięzemnątylkodlatego,żebyłamosobą,któramo-
głazapewnićcispołecznyawans.Powiedział,że…
–Żeco?
–Żepochodziszznizinspołecznychichciałeśsięożenićzkobietą,dziękiktórej
będzieszmógłwejśćprzezdrzwi,którewinnychwarunkachpozostałybydlaciebie
zamknięte.Żemożemaszpieniądze,alebrakujecitegoczegoś,cojestpotrzebne,
abyzostaćzaakceptowanymprzezludziztowarzystwa.
PrzezdłuższąchwilęDiomiałwrażenie,żesięprzesłyszał,alewkońcusensjej
słów dotarł do jego świadomości. Gdyby Robert Bishop nie leżał już głęboko pod
ziemią,zpewnościąpomógłbymusiętamznaleźć.
–Atymuuwierzyłaś?
–Adlaczegomiałabymnieuwierzyć?–Wyrazwściekłościnajegotwarzysprawił,
żepożałowała,żewogólerozpoczęłatentemat.–Wieszco?Nieczujęsięnajlepiej.
Głowamipękaichybawróciłagorączka.
Diobezsłowapodałjejtabletkęprzeciwbólową.Wykorzystałtęchwilę,żebysię
uspokoić.Patrzył,jakLucyłykalekarstwoikładziesięzzamkniętymioczami.
–Będzieszterazspać.Luce?
Nie odpowiedziała. Ostatni raz zwrócił się do niej tym imieniem jeszcze w cza-
sach,kiedychodzilinarandki…
Choćbyłaledwożywazezmęczenia,odczuwałaogromnezadowoleniezfaktu,że
odważyłasięporozmawiaćznimnatentemat.Wkońcucomiaładostracenia?
–Comiałaśnamyśli,mówiąc,żetwójojciecniebyłczłowiekiem,zaktóregowięk-
szośćludzigouważała?
Uchyliłapowieki,żebynaniegospojrzećispróbowaćzgadnąć,cokryłosięwjego
głowie.Diojednaknienależałdoludzi,poktórychmożnapoznać,comyślą.
–Czywjakiśsposóbwaswykorzystywał?
Nasamąmyślotymzrobiłomusięniedobrze,alemusiałotospytać.Kiedypo-
trząsnęłaprzeczącogłową,odczułogromnąulgę.
–Bywałwobecnasagresywny,alenigdynieużyłfizycznejprzemocy.Mojamama
byłatakądelikatnąkobietą…
–Zatempodsłuchałaśnasząrozmowęiuznałaś,żepoślubiłemcięjedyniepoto,
bydostaćsiędotowarzystwa.Nieprzyszłocinigdydogłowy,żemamwnosiecałe
totowarzystwo?Nie…–Samodpowiedziałsobienatopytanie,zanimzdążyłasię
odezwać. – Na pewno nie przyszło. Twój ojciec doskonale wiedział, w jaką czułą
nutęuderzyć.
–Chceszprzeztopowiedzieć,żesięmylił?Żemniewcaleniewykorzystałeś?
–Chcępowiedzieć…Jeślimyślisz,żeożeniłemsięztobązewzględunatwojepo-
chodzeniaalbożebyawansowaćspołecznie,tobardzosięmylisz.–Wstał,niechcąc
kontynuowaćtejrozmowy.–Aterazprześpijsię,Lucy.Lekarzzaleciłcidużospać…
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Przez kolejne dni Lucy nie bardzo zdawała sobie sprawę z upływającego czasu.
Gorączkanachodziłająfalami,astawyimięśniebolały,jakbyktośłamałjąkołem.
Była słaba jak kociak. Jednak po kilku dniach nastąpił przełom i zaczęła szybko
wracaćdozdrowia.Któregośrankaobudziłasięizobaczyłapokójskąpanywmięk-
kim świetle, przesączającym się przez zamknięte okiennice. Spojrzała na zegarek
i zobaczyła, że jest po ósmej rano. Dio nie było w sypialni. Powoli zaczęła sobie
przypominaćszczegółyminionychdni.
Dio był z nią przez cały czas. Pamiętała go siedzącego z laptopem przy małym
stoliku,któryprzyniósłzinnegopokoju.Pamiętała,żeprzyrządzałjejcośdojedze-
niaiwmuszałwniąmnóstwopłynów.Niemusiałtegorobić.Byłaprawiepewna,że
nigdywcześniejnikimsięwpodobnysposóbniezajmował,alektowie?Możegdyby
byliwLondyniezatrudniłbykogoś,ktobysięniąopiekował,aletutajnawyspienie
miałwielkiegowyboru.Trzebaprzyznać,żedoskonalesięspisał.
Pamiętała też, że sporo rozmawiali. Otworzyła się przed nim i opowiedziała mu
oswojejrodzinie.Okazałosię,żebardzojejtopomogło.Poczułasię,jakbyzrzuciła
zpiersiwielkiciężar.Nigdydotądnikomusięniezwierzała.Nieopowiadałaotym,
jak nie znosiła zmiennych nastrojów ojca, atmosfery napięcia i niepewności, jaką
wokółsiebiestwarzał,sprawiając,żeżyciejejimatkistałosiękoszmarem.Nigdy
nieprzyszłojejdogłowy,żemogłabysięzwierzyćztegowłaśniejemu.Niczegojed-
naknieżałowała,gdyżDionależałdoludzi,którzyumiejąsłuchać.
Myliłasięcodoniego.Niewykorzystałjej.Ojciecokłamałją,twierdząc,żeDio
ożeniłsięzniąjedyniepoto,byawansowaćspołecznie.Miaładosiebieżal,żemu
takbezkrytycznieuwierzyła.Powinnawiedzieć,żeDiojestosobąobdarzonązbyt
silnym poczuciem własnej wartości, żeby pozycja społeczna miała dla niego jakieś
znaczenie.Toonuzmysłowiłjej,żeojciecjązmanipulował.Myliłasięcodoniego.
Nie miała pojęcia, dlaczego wykupił firmę ojca, ale na pewno źle zinterpretowała
podsłuchanąrozmowę.Wypiławtedydużoszampanaiusłyszałato,cochciała.Skut-
kibyłykatastrofalne.Totalnybrakporozumieniaizeroseksu.Diozeswojejstrony
byłzbytdumny,bywtejsytuacjipróbowaćnawiązaćzniąnićporozumienia.
Byłdumny,uparty,aona…Aonabeznadziejniewnimzakochana.
Przygryzłausta,zadowolona,żejestsamawpokoju.Niechciałaby,żebyjąteraz
widział.Diopotrafiłczytaćwjejmyślach.
Zakochałasięwnimwchwili,wktórejgoujrzała,alemałżeństwoznimprzynio-
słojedynierozczarowanie.Mówiłasobie,żejestczłowiekiem,któregopowinnauni-
kać. Pozbawionym czułości, dobroci, wrażliwości. Teraz czuła się tak, jakby ktoś
zerwałjejzoczuzasłonę.Dionietylkoudowodnił,jakpotrafibyćtroskliwy,aletak-
żeprzekonałjącodotego,żeniejesttakimczłowiekiem,zajakiegogouważała.
Rozwód,przyktórymtakbardzosięupierała,naglewydałjejsięporonionympomy-
słem.Zobaczyła,jakmożewyglądaćżyciezkimś,komunaniejzależało.
Zmarszczyłabrwi.Czynaprawdęmunaniejzależało?Kochałago.Terazbyłajuż
tego pewna. Kochała go od samego początku. To dlatego nie mogła przebywać
znimwjednympokojuinieodczuwaćprzyspieszonegobiciaserca.Zawsze,kiedy
byłbliskoniej,zjejciałemzaczynałydziaćsiędziwnerzeczy.Wiedziała,żeonrów-
nieżjejpragnie,alenicponadto.Anirazu,kiedybylirazem,niedałjejodczuć,że
czujedoniejcoświęcejniżtylkopożądanie.Wiedziała,żepowinnojejtodaćdomy-
ślenia, ale nadzieja była silniejsza niż zdrowy rozsądek. Czy gdyby nic do niej nie
czuł,zajmowałbysięniąztakątroską?Zwilżałbyjejczoło,poiłiprzygotowywałje-
dzenie?
Poszładołazienki,żebywziąćprysznic.Potemzałożyłakoronkowąbieliznę,którą
kupiłjejDio,ijedwabnyszlafrok.
Znalazłagowkuchni.Jednąrękąmieszałcośnapatelni,wdrugiejzaśtrzymałja-
kieśkartki.Byłdoniejodwróconytyłem,więcprzezdłuższąchwilępoprostustała
nieruchomo,przyglądającmusię.Podziwiaładoskonałeproporcjejegociałaigra-
cję,zjakąsięporuszał.Szerokieramiona,długie,umięśnionenogiiciemnewłosy,
lekkowijącesięnakarku.
–Mamwrażenie,żezachwilęspalisztejajka…
Dioodwróciłsięzaskoczony.Lucywyglądałatakświeżoitakniewiarygodniesek-
sownie, że przez chwilę zaparło mu dech w piersi. Miała na sobie jedwabny szla-
frokluźnoprzewiązanypaskiemwtalii,awłosyzaczesałanajednąstronę,pozwa-
lającimopadaćluźnonaramię.Żadnegomakijażu.Stoprocentkobiecości.
Jaksięmożnabyłospodziewać,jegociałonatychmiastzareagowałonatenwidok.
–Cotyturobisz?–Zamieszałjajkanapatelni.–Właśnieprzygotowujęciśniada-
nie.Zamierzałemzarazjeprzynieść.
Lucypodeszładokuchennegostołuiusiadła.Dzieńbyłsłonecznyiprzezogromne
francuskieoknadokuchniwpadałomnóstwoświatła.Odmorzawiaładelikatnabry-
za.Lucyczuła,jakpowietrzepachniemorskąsolą.
–Obudziłamsiędziśranoipoczułam,żejestemzdrowa.–Uśmiechnęłasięiopar-
łabrodęnaręku.–Pomyślałamwięc,żezejdęnaśniadanienadół.
–Powinnaśwracaćdołóżka–zganiłją.Oparłsięoblat.
–Wiem,copowiedziałlekarz.Jaktylkopoczujęsięlepiej,tobędzieznaczyło,że
wracamdozdrowiaiszybkonabioręsił.
Diospojrzałnaniązuwagą.Rzeczywiściewyglądałalepiej,aleniebyłdokońca
pewien,czytoabyniejesttylkoudawanie.Tylerazyprzepraszałagozato,żeze-
psułaimwyjazd,żezacząłsięzastanawiać,czyteraznierobiprzysłowiowejdobrej
minydozłejgry.
–Niemusisztegorobić,Lucy.
–Niemuszęrobićczego?
–Maszochotęnaśniadanie?Oczywiście,żetak.Musiszjeść,żebynabraćsił.
Czynaprawdęmiałterazzamiarprowadzićkonwersację?Ostatniazupełniewy-
prowadziłagozrównowagi.Podobniejakminionedni.Troszczyłsięoniąnajlepiej,
jakumiał.Siedziałprzyniej,karmiłjąipodawałlekarstwa.Mówiącszczerze,odło-
żyłdlaniejnabokswojeżycie.MusiałprzełożyćspotkaniewHongkonguiodwołać
kilkainnych.
Aonapowiedziałamurzeczy,którychnigdybysięniespodziewał.Jaktomożliwe,
żenieprzyszłomudogłowy,żeRobertBishopwcaleniebyłtakimkochającymoj-
cem i mężem, za jakiego powszechnie go uważano? Mógł się domyślić, że skoro
okazałsiękryminalistą,któryzdefraudowałpieniądzewieluludzi,wżyciuprywat-
nymtakżebyłczłowiekiempozbawionymludzkichuczuć.
ALucy…
Cóż,onanieznałacałejprawdy.
Kiedypatrzyłnaniąsiedzącąprzykuchennymstole,takąmłodąinieskażoną…
–Możepowinniśmyzafundowaćsobiecoślepszegoniżjajecznicę?
Diouśmiechnąłsięwniecowymuszonysposób.
–Chceszpowiedzieć,żeniepodobacisięto,coserwujeszefkuchni?
–Wręczprzeciwnie.Jestemzachwycona,choćmuszęprzyznać,żemógłbynieco
rozszerzyćrepertuar.
–Dobrzewiesz,żeniemiałemczasunato,żebysięnauczyćgotować.
– W takim razie może ugotujemy coś razem? Chętnie pokrzątam się trochę
wkuchni.
Dio wzruszył ramionami i Lucy poczuła się tym nieco urażona. Mimo to wstała
ipodeszładolodówki.Wyjęłaskładniki,zktórychzamierzałazrobićfrancuskieto-
sty.
–Usiądźipoczekaj.Wostatnichdniachdużosięnagotowałeś,pozwólwięc,żeci
sięterazodwdzięczę.
–Jaksłuszniezauważyłaś,przygotowaniejajecznicytoniejestgotowanie.
–Toitakznaczniewięcej,niżdotejporyrobiłeś.
Lucymiaławyrzutysumieniazpowodutego,żeDiomusiałprzełożyćwyjazddo
Hongkongu i zalegał z pracą. Trudno jej było winić go za to, że jest w nie najlep-
szymnastroju.
–Możeszprzygotowaćśniadanie,jeślichcesz,alenatymkoniec.Enidzajmiesię
gotowaniemprzezresztęnaszegopobytu.Naprawdęniechciałbym,żebystantwo-
jegozdrowiaznówsiępogorszył.
Diowydawałosię,żejejuczuciawstosunkudoniegowjakiśsposóbsięzmieniły.
Odczasupamiętnejrozmowypatrzyłananiegowinnysposób.Możebyłtoskutek
chorobyiwysokiejgorączki?Możewyrazjejoczubyłspowodowanydziałaniemwi-
rusa?Czyżbyzmieniłaswojezdanienajegotematpotym,jakwyznał,żewcalenie
ożenił się z nią z powodu jej koneksji? Czy zależało mu na tym, żeby tak właśnie
onimmyślała?
Przypomniałsobieichpierwszerandki.ByłwówczasoczarowanycórkąRoberta
Bishopa.Ktobypomyślał…Patrzyłananiegotak,jakbytaknaprawdęmiałaochotę
naniego,anienafrancuskietosty.Podobałomusięto.Którymężczyznapozostałby
obojętnynatakiespojrzenie?
Czytomożliwe,żebygrałaprzednimjakąśrolę?Żebybyłatoczęśćplanustwo-
rzonegopoto,bywziąćnanimodwet?
Jednegobyłpewien.Onsamnigdyniekierowałsięemocjami.Uczucianigdynie
byłydlaniegoważne.Towłaśnieuczuciasprawiły,żejegoojcieczaufałczłowieko-
wi,któregouważałzaswojegoprzyjaciela.Zapłaciłzatonajwyższącenę,aonra-
zemznim.
Nie,Dioodzawszewiedział,żeniemożnaufaćuczuciom.Logika,zdrowyrozsą-
dek,intelekt–tobyływartości,naktórychmożnabyłopolegać.
Apieniądze…Pieniądzedawaływładzęiniezależność.
Jedynymuczuciem,jakiemupozwalałkierowaćswoimżyciem,byłachęćzemsty.
Potozarabiałpieniądze.Chciałjemieć,żebymócukaraćRobertaBishopa.Dopro-
wadzićdotego,byzapłaciłzaswojegrzechy.
OżeniłsięzLucy,ponieważmusięspodobała.Miałtrzydzieścidwalataidorósł
już do małżeństwa, a ona wydawała się odpowiednią kandydatką. No i była córką
RobertaBishopa.Niemógłsobiewyobrazićlepszegosposobu,bymudopiec.Oka-
załosięjednak,żenicniebyłotakie,jaksięnapoczątkuwydawało.Nieożeniłsię
zcóreczkątatusia.Poślubiłkobietę,którapragnęłasięwyrwaćspodkurateliojca.
Ona także nie wyszła za człowieka, jakiego sobie wyobraziła. Za księcia z bajki,
którymwcaleniechciałbyć.Oddałamuswojedziewictwo.Dopieroterazuzmysło-
wiłsobiewagętegowydarzeniaiprzeraziłogoto.
–Niepogorszysię–Lucyroześmiałasię.
–JużitakmusiałemprzełożyćmójwyjazddoHongkongu,jakzapewnewiesz.
–Wiem.–Lucypoczuła,żełzynapływająjejpodpowieki.Wiedziała,żeDionie
chcebyćokrutny,tylkopoprostujestszczery.–Wydajemisię,żejużcięzatoprze-
praszałamitokilkarazy.Alepowtórzęjeszczeraz.Przykromi,żezmojegopowo-
dumusiałeśzmienićswojeplanyzawodowe.
Choćnaniegoniepatrzyła,Diodomyśliłsię,żejestbliskapłaczu.
–Niechodzimiotwojeprzeprosiny.Chcętylkomiećpewność,żeniewstałaśzbyt
wcześnieiżeznówniewylądujeszwłóżku.
–Wiem.–Zanurzyłachlebwjajkuizaczęłasmażyć.Słyszaławjegogłosienutę
zniecierpliwieniaizrozumiała,żemiesiącmiodowydobiegłkońca.–Niemartwsię,
dołożęwszelkichstarań,żebyjaknajszybciejwrócićdozdrowia.Ajeślipoczujęsię
zmęczona,napewnoniebędęcitymzawracałagłowy.Grzankisągotowe,alejaja-
kośstraciłamapetyt.
Odwróciłasięgwałtowniezpatelniąwręku,tylkopoto,bystwierdzić,żeDiostoi
tużzanią.Ostrożniewyjąłjejzrękipatelnię.
–Nigdynieprzepadałemzabeksami.
–Ajanigdynielubiłampłakać.Takwięcmaszszczęście.
Diozanurzyłpalcewjejwłosach,choćdoskonalewiedział,żeniepowinientego
robić. Chciała od niego odejść. Powinien jej na to pozwolić. Nie był rycerzem
wsrebrnejzbroi.Byłznaczniegorszy,niżuważała.Lucypotrzebowałamężczyzny,
który da jej wszystko, czego pragnęła. Przyjaźń, poczucie bezpieczeństwa, ramię,
na którym mogłaby się wesprzeć… Potrzebowała faceta takiego jak ci, z którymi
pracowała. Z rodzaju tych, którzy przygotują z nią kolację, a potem usiądą przed
kominkiemzpsemustóp.Onniebardzosiędotegonadawałiniesądził,żebysięto
mogłozmienić.Powinienwięcodsunąćsięodniejjaknajdalej…
Jednakkiedyjejgorąceciałoprzytulałosiędoniegowtakisposóbjakteraz,po
prostu nie był w stanie tego zrobić. Lucy nie ułatwiała mu sprawy. Przylgnęła do
niegoioparłapoliczekojegopierś.Czuł,jakdrży.Spróbowałsiędelikatnieodniej
odsunąć,aleskutekbyłtaki,żeprzylgnęładoniegojeszczeciaśniej.
–Uważasz,żerobięciwyrzutyzpowodutegoHongkongu?
–Nie.Alewiem,żepracajestjedynąrzeczą,którasiędlaciebieliczy.
–Ależtymniedobrzeznasz…
Jeszczekilkadnitemuzapewnepowiedziałabysobie,żeniechcemiećznimnic
wspólnegoiżemarzyjedynieotym,abyzapomnieć,jakhaniebniejąwykorzystał.
Terazjednak,kiedydowiedziałasię,żetonieprawda,zobaczyłagowinnymświe-
tle.Dostrzegłajegopoczuciehumoru,głębięintelektuitroskliwość,zjakązajmo-
wałsięnią,gdybyłachora.Byłownimciepło,któregosięniespodziewała.Mógłjej
wmawiać,żejedynąrzeczą,naktórejmuzależy,jestpraca,aleonawiedziała,żeto
nieprawda.Czułatoidlategowłaśniegopokochała.Wiedziała,żegdybymupozwo-
liła,bezwątpieniabysięodniejodwrócił.Możepowinnaoniegowalczyć?Znaleźć
jakiśsposób,żebygouwieść?Przecieżjużzesobąspali.Dlaczegoniemielibytego
robićdalej?Dlaczegoniemielibysięstaćprawdziwymmałżeństwem?Zupełnienie
rozumiała,dlaczegotakbardzozależałojejnatymrozwodzie.Moglizostaćmężem
i żoną, ale ich życie nieodwracalnie by się zmieniło. Kontynuowałaby swoją pracę
wszkole.Wodnowionejszkole!Oczywiście,musiałabywyznać,kimtaknaprawdę
jest,aleprzecieżniestanowiłobytowiększegoproblemu.
Kiedysiędoniegoprzytulała,połyszlafrokalekkosięrozchyliły.Niezrobiłanic,
abyjepoprawić.Diojęknąłcicho,czującnaskórzedotykjejpiersi.Zajrzałjejwde-
koltiwiedział,żejestzgubiony.Wystarczyło,żebywsunąłrękępodcienkimateriał
ipoczułwdłonikształtną,ciepłąpierś…
–Chcę,żebyśmniedotykał–powiedziałalekkoschrypniętymgłosem,zaskoczona
własnąśmiałością.Ujęłajegodłońiwsunęłająsobiepodszlafrok.Diozadrżał.Ści-
snęłauda,czując,żejestgotowanajegoprzycięcie.Niechciałajednakkochaćsię
wpełnymświetle.Powstrzymałajegorękęiodsunęłasięnieco.
–Nietutaj.
Diowiedział,żeniezdołasięjejoprzeć.Jegociałodomagałosięjejbliskości.
Lucywskazałagłowąnaokna.Ujęłagozarękęinieśmiałosięuśmiechnęła.
–Lubisz,jakoknasązasłonięte.
–Możejestemgotowa,żebycośzmienić…
–Luce…
Nabrała głęboko w płuca powietrza i rozwiązała pasek szlafroka. Zsunęła go
zsiebie,pozostającjedyniewdelikatnejkoronkowejbieliźnie.Nieuszłojejuwagi,
żejegonozdrzasięrozszerzyły,aoczypociemniały.Nigdyjeszczeniepożądałago
takrozpaczliwie,jakteraz.Teraz,kiedyzaznałajużjegobliskości,niemogłaznieść
myśli,żemielibysięrozstać.
Źlegooceniła,atostawiałosprawywzupełnieinnymświetle.
–Chcęsięztobąkochaćnaplaży–oznajmiła,wiedząc,żetooznaczaobnażenie
sięprzednimwpełnymświetlednia.Zawszeuważała,żejestzbytszczupła,ajej
piersizbytmałe.Zastanawiałasię,czyporównujejązinnymikobietami,aleporzu-
ciłatemyśli,którewżadensposóbniepoprawiałyjejsamopoczucia.
Wciążtrwamiesiącmiodowy,myślałtymczasemDio.Niebardzochciałsięzasta-
nawiaćnadtym,jakrozwinęłasięsytuacja.NajwyraźniejLucyźlegooceniła,pod-
czasgdyonzrobiłjedynieto,conależało:odebrałRobertowiBishopowifirmę,któ-
rapowinnanależećdojegoojca.Nicponadto.
TymczasemLucystałatuprzednimzodsłoniętymipiersiami,jasnąjakmlekoskó-
rą,wskąpymbikini,którewięcejodsłaniało,niżzakrywało.Jakmógłsięjejoprzeć?
Podszedłdoniejwolno,wiedząc,żegdybyjąterazodrzucił,okazałbysięczłowie-
kiemzupełniepozbawionymserca.Terazjużwiedział,żedorastałazupełniepozba-
wionawiarywsiebieibezpoczuciabezpieczeństwa.Gdybysprawiłjejzawód,te
uczuciazpewnościąbypowróciłyitozwielokrotnione.Aprzecieżniechciałpono-
sićzatoodpowiedzialności…
Jednym ruchem ściągnął z siebie koszulkę i uśmiechnął się do niej zachęcająco.
Lucyniespuszczałazniegowzroku.Wyciągnąłrękęidelikatnieodgarnąłjejwłosy
ztwarzy.
–Jeślijesteśtegopewna…
–Jestem.Aty?
Wtejchwiliniczegoniebyłtakpewienjaktego,żechcesięzniąkochać.
Nazewnątrzbyłogorąco.Jedynymdźwiękiem,jakiichdobiegał,byłszumfalroz-
bijającychsięobrzeg.
PrzeztekilkadnispędzonychwłóżkuLucyzdołałajużzapomnieć,jakpięknabyła
ich plaża. Złoty piasek, morze czyste jak kryształ i linia horyzontu łącząca niebo
zmorzem.Istnyrajnaziemi.
Odwróciłasięodniegozuśmiechem,przytrzymującwłosy,którewiatrnawiewał
jejnatwarz.Nieporazpierwszyzaskoczyłojąto,jakibyłpiękny.
–Mamciębłagaćnakolanach,żebyśzdjęłazsiebietębieliznę?–Diowolnoroz-
piąłsuwakdżinsów.Zsunąłjeizostawiłnapiasku.Pochwilidołączyłydonichbok-
serki.
Słońceoświetliłojegoopaloneciało,uwypuklająckażdymięsień.Wyglądałabso-
lutniewspaniale.
–Teraztwojakolej.
Lucy posłusznie zdjęła majtki i nonszalanckim gestem rzuciła je na spodnie Dio.
Jednaknagłypodmuchwiatruzabrałjedomorza.Dioroześmiałsięiprzyciągnąłją
dosiebie.Lucybezwahaniaprzylgnęładoniegocałymciałem.
–Skądtennagłyprzypływodwagi,mojażono?Gdziesiępodziałatanieśmiałako-
bieta,któramogłasiękochaćjedynieprzyzasłoniętychoknach?
–Możetotyrozbudziłeśwemnieduchaprzygody?
Dioniemiałochotysięnadtymzastanawiać.Ująłjejnagąpierśwdłonieizaczął
masować.
– Mam nadzieję, że piasek nie będzie za bardzo nam przeszkadzał – mruknął,
wsuwającjejjęzykdoucha.–Stójnieruchomo…
Po chwili klęczał przed nią, nie przestając jej całować. Lucy wiedziała, co teraz
zrobi,izadrżała.
Uwielbiała,kiedyjątamcałowałilizał.Pierwszyraz,kiedytorobił,czułasiębar-
dzo skrępowana, ale teraz nie miała już takich oporów. Rozsunęła nogi, odchyliła
siędotyłuiwczepiłapalcewewłosyDio.Zamknęłaoczyiwystawiłatwarzdosłoń-
ca,zatracającsięwprzyjemności,jakiejjejdostarczał.Nieczekaładługonaspeł-
nienie.Wyprężyłaciało,wykrzykującprzytymjegoimię.Diouniósłją,jakbynicnie
ważyłaiwszedłwniąjednymmocnymruchem.
Żadnegozabezpieczenia.Azazwyczajbardzouważał.Terazjednakniemiałoto
znaczenia.Poruszałsięwniejcorazszybciej,przedłużającjejrozkoszipozwalając
nadejśćswojej.Byliwniebie.
Odpoczywali długo, leżąc na piasku, a potem pływali w morzu. Lucy oddałaby
wszystko,abymóctechwilezatrzymaćnazawsze.
Zastanawiałasię,jaknaprowadzićrozmowęnato,cosięmiędzynimidziało.
Od kilku dni żadne z nich nie wspominało o rozwodzie. Lucy otworzyły się oczy,
ale czy to samo dotyczyło jego? Wiedziała, że Dio nie jest mężczyzną, który lubi
rozmawiać o swoich uczuciach, ale to przecież nie oznaczało, że tych uczuć nie
miał?
Splotłapalcezjegopalcamiilekkościsnęła.Obojepatrzylinabłękitnenieboiry-
sującesięnajegotlepalmy.
–Więc…
–Powinienemcięprzeprosić.
Dioniemógłsobiedarować,żezapomniałwziąćzesobąprezerwatywy.
–Słucham?
Wściekły na siebie, poderwał się z ręcznika i ruszył w kierunku rozrzuconych
ubrań.
–Zapomniałemsięzabezpieczyć,ryzykując,żezajdzieszwciążę.
Słysząctesłowaitongłosu,jakimjewypowiedział,poczułasię,jakbyktośwymie-
rzyłjejpoliczek.
– Jestem przekonany, że podobnie jak ja nie chciałabyś się teraz dowiedzieć, że
zaszłaśwciążę.Zwłaszczawsytuacji,wktórejrozważaszrozwód.
–Mamnadzieję,żewszystkobędziedobrze–powiedziałacicho.
Sercepękałojejzbólu.Jaktomożliwe,żeprzedchwiląprzeżylicośtakwspania-
łego,aterazmówiłjejtakierzeczy?Iniechodziłojedynieouprawianieseksu.To
byłocośznaczniewięcej.Przynajmniejonatotakodczuwała.
Jakonmógłbyćtaknieczuły?
–Jakmożesztakibyć,Dio?–spytałaszeptem.
–Jaki?
–Przedchwiląsiękochaliśmy…
Diopoczuł,jakcośwnimpęka.
–Pototuprzyjechaliśmy.Żebysiękochać.
–Wiemotym!–Patrzyłananiegozogniem,asercewaliłojejwpiersijakoszala-
łe.
–Wtakimrazieocochodzi?
Dotejporyzawszeuważał,żejegosercejestodpornenaból.Terazdowiedział
się,żetakniejest.
–Czyto,coprzeżyliśmy…Chceszpowiedzieć,żenicnieczułeś?
Chciała zachować spokój i zimną krew, ale nie była w stanie. Wiedziała, że jest
zgóryskazananaprzegraną,aleniepotrafiłanicnatoporadzić.Jejręcebyłyzaci-
śniętewpięści,ciałocałenapięteiwidział,żecierpi.Widziałtopozranionymspoj-
rzeniu,jakiemuposłała,izaciśniętejliniiust.
Wiedział,żenatozasłużył.
–Mieliśmyjużnaszmiesiącmiodowy–powiedziałmartwym,pozbawionymwszel-
kichuczućgłosem.Spiąłsięcały,przygotowującsiędotego,comiałpowiedzieć.–
Teraznadszedłczasnanaszrozwód…
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Lucyrozejrzałasiępomieszkaniu,któreterazmiałobyćjejnowymdomem.Wie-
działa, że powinna być uszczęśliwiona. Przecież dokładnie o to jej chodziło, czyż
nie?Byłonawetlepiej,niżchciała.
SpędziładwatygodniewmieszkaniuwLondynie,aprzezcałytenczasDioprze-
bywał za granicą. Dopełnił wobec niej wszelkich zobowiązań, choć tak naprawdę
niebyłotakiejpotrzeby,gdyż,jakpoinformowałjąprawnik,podpisałaprzedślubem
intercyzę,którajązabezpieczała.
Byłdlaniejniezwykleszczodry.Kupiłjejpiękne,doskonaleusytuowanemieszka-
nie,wktórymwłaśniesięznajdowała.Byłoumeblowanedokładnietak,jakbysobie
tegożyczyła,iwszystkojejsięwnimpodobało.Przytulne,wygodneiładne.
Wcale jej to nie zdziwiło. Dio miał doskonały gust i zawsze dostawał to, czego
chciał.Tymrazemchciałjejkupićpięknieumeblowanemieszkanie.
Najgorszejednakbyłoto,żechciał,żebyzniknęłazjegożycia.Miesiącmiodowy
sięskończył,skończyłasięteżsielanka.
Usiadławjednymzfoteliiwyjrzałaprzezokno.Niebobyłozachmurzoneidosko-
nale pasowało do jej ponurego nastroju. Powinna być najszczęśliwszą osobą pod
słońcem.
Zostałazabezpieczonanaresztężycia.Szkoła,wktórejpracowała,byławłaśnie
remontowanainiedługostaniesięnajwspanialszymwtejczęściLondynumiejscem,
w którym dzieci z patologicznych rodzin będą mogły się uczyć. Dla niektórych
znichbędzietojedynaszansanalepszeżycie.Zapisałasięnakursdlanauczycieli,
byzdobyćuprawnieniadouczeniawprawdziwejszkole.Zawszechciałatozrobić
iterazrealizowałaswojemarzenie.Byłotylerzeczy,zaktórepowinnabyćwdzięcz-
na.
Amimoto…
Zciężkimwestchnieniempodeszładooknaiwyjrzałanaulicę.
Przezchwilębylizesobąblisko.Otworzyłasięprzednim,wjejsercurozbudziła
sięnadzieja.Całeszczęście,żeniepowiedziałamu,codoniegoczuje.Diobezwąt-
pieniaitaktowiedział,aleprzynajmniejniemusiałasięterazprzednimwstydzić.
Byłatakąidiotką!Byćmożeniewykorzystałjejwtakisposób,wjakipoczątkowo
myślała,aleteżwcalemunaniejniezależało.Dlaczegosięzniąożenił?Byćmoże
musięspodobałaiuznał,żeprzydamusiętakażonajakona.Oczywiściewtedynie
zakładał, że Lucy nie zechce, aby ich małżeństwo zostało skonsumowane. Teraz,
kiedydostałjużto,czegochciał,byłgotowysięzniąrozwieść.Zatroszczyłsięoto,
żeby została finansowo zabezpieczona, ale co z tego, skoro była w emocjonalnej
rozsypce?
Zanimsięrozstali,zachowywałsięniezwyklekurtuazyjnieipoprawnie.Onatym-
czasemwolałaby…
Zaczęłasięrozpakowywać.Miałamnóstworzeczydozrobieniainiebardzowie-
działa,odczegozacząć.WiększośćubrańzostawiławmieszkaniuwLondynie,ale
Dionalegałnato,abyzabrałabiżuterię.
–Jestwartafortunę–zapewniałją,kiedyprotestowała.
–Cotwoimzdaniemmamzniązrobić?
Niemiałazamiarujejnosić,zwłaszczapracującwszkole.
Otworzyłaterazjednozpudełek.Powinnaschowaćjewszystkiedosejfu,alepo-
stanowiłazająćsiętympóźniej.Zamiasttegowcisnęłajedoszufladywkomodzie.
Byćmożewszystkosprzedaalboprzekażenaceledobroczynne.Tenpomysłnawet
jejsięspodobał.
Była tak zajęta porządkowaniem rzeczy, że początkowo nie zwróciła uwagi na
dzwonekdodomofonu.Wprawdziedomyśliłasię,żetomożebyćDio,alemimoto
jego widok na niewielkim ekranie trochę ją zaskoczył. Rozglądał się niecierpliwie
wokółsiebie,apotempopatrzyłprostowobiektywkamery.
–Zamierzaszmniewpuścićczymamtutakstaćdokońcaświata?
–Cotyturobisz?
–Przyszedłem,żeby…–Żebyco?–Poprostumniewpuść,Lucy.Chcęztobąpo-
rozmawiać.
–Orozwodzie?Wydajemisię,żewszystkojużustaliliśmy.
–Lucy,niezamierzamrozmawiaćztobąprzezdomofon.
Niebardzomiałaochotęnaspotkanieznimtwarząwtwarz.Nacisnęłaprzycisk,
wpuszczając go do środka. Na pewno chciał się upewnić, że wszystko jest w po-
rządkuzmieszkaniem.Będziegrzecznyirzeczowy,aonabędziemiałaochotękrzy-
czeć.
– Kiedy wróciłeś? – spytała, gdy tylko znalazł się w mieszkaniu. Nie mogła ode-
rwaćodniegowzroku.Nigdyniewyglądałlepiej.Patrzącnaniego,niebyławsta-
nieniemyślećotym,corazemrobili,zanimjeszczejegonamiętnośćprzerodziłasię
wobojętność.
–Półgodzinytemu.
Przyjechałdoniejprostozlotniska.Wiedziałjuż,żepopełniłogromnybłąd.
Pozwolił,żebyodniegoodeszła.
–Iprzyjechałeśprostotutaj?
–Nielubięodkładaćniczegonapóźniej.
–Odkładaćczego?
Lucy spostrzegła, że drżą jej ręce. Żeby się jakoś uspokoić, zaczęła wychwalać
przednimzaletynowegomieszkania.Uśmiechałasięprzytymnerwowoichodziła
niespokojniepopokoju.Zaproponowałamucośdopicia.
Dio patrzył na nią w milczeniu. Była ubrana w spłowiałe dżinsy, luźną koszulkę
istaretenisówki.Włosyzwiązaławkońskiogoniwyglądałajakdziewczynka.Wni-
czymnieprzypominaławykwintnejpanidomu,którazajmowałasięjegogośćmi.
Aleprzecieżjużwiedział,żetaknaprawdębyłazwykłądziewczyną,aniezrobio-
ną na wampa pięknością. Sprawiała wrażenie zdenerwowanej, choć zapewne nie
bardziej niż on sam. Dla niego to było zupełnie nowe doświadczenie. Wiedział, że
naświeciejesttylkojednaosoba,któramogłagodotegodoprowadzić,itaosoba
patrzyła teraz na niego ze zniecierpliwieniem, nie bardzo wiedząc, czego się spo-
dziewać.
–Czy…dostałaśokres?
–Słucham?
Niecierpliwymgestemprzejechałpalcamiprzezwłosy.
–Zapomniałaśjuż,żekochaliśmysiębezzabezpieczenia?
–Wysiadłeśzsamolotuiprzyjechałeś,żebymniespytać,czyabyniejestemwcią-
ży?
Diowzruszyłramionami.Opadłnajedenzfoteliirozluźniłkrawat.
–Powiedziałamci,żebyśsięniemartwił.
Lucy złożyła ręce na piersiach, zaczynając rozumieć, skąd ten pośpiech. Wcale
nie przyjechał po to, by sprawdzić, czy u niej wszystko w porządku. Przyjechał,
żebysięupewnić,żeniespotkagożadnanieprzyjemnasytuacja.Niepotouporał
sięzjednymkłopotem,żebymusiećstawiaćczołonastępnemu!Itotakiemu,zktó-
rymniekonieczniedałbysobietakłatworadęjakzpierwszym!
–Niemusiałeśwpadaćtuspanikowany,żeczekacięjakaśnieprzyjemnaokolicz-
ność,zktórąbędzieszmusiałwalczyć!
–Dlaczegomiałbymwpaśćwpanikęnawieśćotym,żejesteśwciąży?
Lucyniepozwoliła,bynadziejazakiełkowaławjejsercu.Jużraztoprzerabiała
idokądjątozaprowadziło?
Nieodpowiedziałanajegopytanie.
–Dlaczegonieusiądziesz?
–Poco?Powiedziałeśmijuż,cochciałeś,ajaciodpowiedziałam.Oczymtujesz-
czerozmawiać?
– Tak się składa, że jest o czym. – Oparł ramiona na kolanach i pochylił się do
przodu.
Lucy ze zdumieniem dostrzegła, że Dio się waha. Po raz pierwszy w życiu do-
strzegłanajegotwarzycieńniepewności.Nawetkiedypoprosiłagoorozwód,od-
powiedziałjejzdecydowanieibezchwiliwahania.Byłnajbardziejpewnąsiebieoso-
bą,jakąznała,amimoto…
–Tak?Aoczymnaprzykład?
–Nieożeniłemsięztobądlatego,żepochodziszzdobrejrodziny,Lucy.
–Terazjużtowiem.Atywiesz,żejawiem.
–Jednakto,żeniezależałominatwoimpochodzeniu,wcalenieoznacza,żemoje
intencjebyłydokońca…honorowe.
–Dio,niemambladegopojęcia,oczymmówisz.
–Todługahistoria.–Westchnąłciężkoispojrzałnaniąztąsamąniepewnością,
co przed chwilą. – Wbrew temu, co myślałaś, zanim cię poślubiłem, bardzo wiele
wiedziałemotwoimojcu.
–Jakto?
–Tahistoriasięgawielulatwstecz.Jeszczezanimtysięurodziłaś,nasiojcowie
jużsięznali.
–Nierozumiem.–Spojrzałananiegopytająco.
–Dawno,dawnotemumójojciecwymyśliłcośbardzointeresującego.Przyjaźnił
się wówczas z twoim ojcem, razem studiowali. Mój ojciec był typowym mózgow-
cem,twójzaś…Cóżmogępowiedzieć?Byłduszątowarzystwa.Bezwątpieniaim-
ponowałmojemuojcustylemżyciaplayboya,jakiwiódł.Mójbyłbiedy,cichy,skon-
centrowanynanauce.Byłdokładnymprzeciwieństwemtwojego.Kiedytwójojciec
powiedział,żezainwestujewjegoprojektpieniądze,byłzachwycony.Niestety,oka-
załosię,żeobdarzyłzaufaniemniewłaściwegoczłowieka.
Lucy zaczynała rozumieć, co chciał jej powiedzieć. Oczy rozszerzyły jej się ze
zdumienia.
–Chceszpowiedzieć,żemójojciec…
–Zabrałwszystko.Zbudowałswojeimperium,wykorzystującciężkąpracęmoje-
go ojca. Dorastałem z tą świadomością… Powiedzmy tak: przez wiele lat żyłem,
karmiącsięmyśląozemście.Czekałemnaodpowiedniąchwilę.Skończyłemstudia,
za wszelką cenę starając się być we wszystkim najlepszy. Okazało się, że mam
zmysł do robienia interesów i zarabiania pieniędzy. Jak tylko zgromadziłem odpo-
wiedniąsumępieniędzy,zacząłemjeinwestowaćwnieruchomościifirmy.Zarabia-
łemznaczniewięcej,niżmogłemwydać.Alewciążprzyświecałmitylkojedencel:
zemścić się na twoim ojcu. Zdawałem sobie sprawę, że prędzej czy później moja
chwilanadejdzie,ponieważwiedziałem,jakimczłowiekiemjestRobertBishop.
–Sampodciąłgałąź,naktórejsiedział.
–Toprawda.Ajawiedziałem,kiedyuderzyć.Rozmowa,którąpodsłuchałaś,doty-
czyławłaśnietego.Powiedziałemmu,kimdokładniejestem.
–Musiałtowiedzieć.Nosiłeśprzecieżtosamonazwisko,cotwójojciec.
–Oczywiście,żetak.Alewswojejarogancjinieprzyszłomudogłowy,żeuwikłał
sięwgrę,wktórejmógłbyćtylkojedenzwycięzcaiżetonieonnimzostanie.
–Idlategomniepoślubiłeś…
– Szczerze mówiąc, do pewnego momentu wcale nie wiedziałem o twoim istnie-
niu.PrywatneżycieRobertaBishopazupełniemnienieinteresowało.Dowiedziałem
sięotobiedopiero,gdyposzedłemporozmawiaćznimokupniefirmy.
–Amójojcieczachęciłciędospotykaniasięzemną…
– Możesz mi wierzyć, Lucy, że nie potrzebowałem do tego żadnej zachęty. Wie-
dział,kimjestem,alecałyczasżywiłnadzieję,żeudamusięwjakiśsposóbwma-
newrowaćmniewto,żebymspłaciłjegodługi,pozostawiającjegoosobęnietkniętą.
Możeuważał,żebędziemógłużyćciebiejakokartyprzetargowejwnegocjowaniu
ze mną. Skoro udało mu się oszukać mojego ojca, miał nadzieję, że poradzi sobie
takżeizemną.Muszęprzyznać,żenieodrazuwyprowadziłemgozbłędu.Związa-
łemsięztobąi…doskonalesiębawiłem.
– Doskonale się bawiłeś… – powtórzyła wolno, wiedząc, że wcale nie chce usły-
szećdalszegociągu.–Aleczyodpoczątkuzamierzałeśpoprosićmnieorękę?
Dio popatrzył na nią przeciągle. W swoim życiu zawierał tysiące ryzykownych
umów,alenigdyniebyłprzytymtakzdenerwowany,jakteraz.Ibardziejzdespero-
wany.
–Nie.
–Chciałeśsiętrochęzabawić,apotemdokończyćdziełazniszczeniafirmymojego
ojca.
–Możnataktoująć.
–Wtakimraziedlaczegozmieniłeśzdanie?Dlaczegojednakzaproponowałeśmi
małżeństwo?–Jejoczypatrzyłynaniegopytająco.Doszłodoniej,żeczłowiekmoże
realizowaćswójzamiarzemszczeniasięnakimśwróżnysposób.–Wiem.Postano-
wiłeś nie tylko przejąć jego firmę, ale także mnie, żeby pozbawić mojego ojca
wszystkiego,nadczymmiałkontrolę…
Dionicniepowiedział.Samniemógłzrozumiećmotywów,jakienimwtedykiero-
wały, ale teraz myślał o czymś innym. Do jego świadomości doszło coś znacznie
ważniejszegoizupełniezwaliłogoznóg.
–Jakmogłeś?–Lucyzerwałasięnarównenogiizaczęłaniecierpliwiechodzićpo
pokoju.
Diochwyciłjązaramięiprzyciągnąłdosiebie.Onajednakwyrwałamusię,drżąc
zezłościioburzenia.
–Sądziłam,żeźlecięoceniłam–rzuciłagorzko.Zacisnęłapięść,żebygonieude-
rzyć.
– Wiem – powiedział miękko. – Podobnie jak to, że kiedy poznasz prawdę, bę-
dzieszcierpieć.Dlaczego,twoimzdaniem,postanowiłemodejść?Żebyoszczędzićci
szczegółów?
– Och, jakie to wspaniałomyślne! – Lucy nie mogła powstrzymać sarkazmu. Łzy
popłynęłyjejpopoliczkach.
–Żebyświedziała.
Dio czuł, jak bardzo się stara, żeby nie płakać. Nie był w stanie zmniejszyć jej
bólu. Wiedział, że to on jest za wszystko odpowiedzialny, choć wówczas nie miał
jeszczepojęcia,jaktowszystkosięskończy.
– Nie mogłeś po prostu pozwolić mi wierzyć w to, w co wierzyłam do tej pory?
Musiałeśpowiedziećmiprawdę?
–Zasługujesznato,żebyjąpoznać.Zwłaszczakiedy…
Westchnąłipuściłją.
–Zwłaszczakiedyco?–Zastanawiałasię,ilejeszczerewelacjijączeka.
–Toniewszystko,cozamierzałemcipowiedzieć…
–Cojeszczekryjeszwzanadrzu,Dio?
–Jakwiesz,uważałem,żejesteścóreczkątatusia.Itak,toprawda,chciałemza
jednymzamachempozbawićgonietylkofirmy,aleicórki.Niewziąłemjednakpod
uwagętego,żeto,codociebieczuję,zupełnieprzekroczymojewszelkieoczekiwa-
nia.
–Och,proszę…
– Zawsze mi się podobałaś, ale inne kobiety też mi się podobały. Nie zdawałem
sobiesprawyztego,żedociebieczujęcośznaczniewięcej.Todlategobyłemtak
cholerniewściekły,kiedyodmówiłaśmiseksu.Uważałem,żewyszłaśzamniejedy-
niepoto,żebypomócojcu.
Lucy zarumieniła się. Wszystko to było jednym wielkim nieporozumieniem, ale
prawdabyłataka,żeonarównieżniebyłabezwiny.
– Tylko ze względu na ciebie nie posłałem twojego ojca do więzienia. Po prostu
niemogłemtegozrobić.
–Pomimotegożeniechciałamztobąspać?
– Pomimo. Może… Może dlatego, że cię pokochałem i nie mogłem zrobić tego
ostatecznegokroku?
–Pokochałeśmnie?
–Jaksądzisz,dlaczegoprzestałeminteresowaćsięinnymikobietami,jaktylkopo-
jawiłaśsięnahoryzoncie?Jedynąkobietą,którejpragnąłem,byłaśty.Początkowo
myślałem,żejesttakdlatego,żebyłaśzakazanymowocem.
–Todlategonalegałeśnatenmiesiącmiodowy.Chciałeśsięuwolnićodtejobse-
sji.
– Przyjechałem tu, żeby ci to wszystko powiedzieć, Luce. Pozwoliłem ci odejść,
chociażnigdyniepowinienembyłsięnatozgodzić.Niewiedziałemjednak,jakcię
zatrzymać.Zbytwielerzeczysięwydarzyłoizbytwielebyłoniedomówień.
Popatrzyłnanią,zastanawiającsię,cosięterazdziejewtejślicznejgłówce.Jeśli
jąterazstraci…
–Dio,powiedziałeś,żemniepokochałeś.Jakmamtorozumieć?
–Ajakmyślisz?Chcę,żebyśbyłaprzymnieprzezresztęmoichdni.Niechcężad-
negorozwodu,choć,jeślibędziesznalegała,damcigo.Chybażezdecydujęsięna
innąopcjęibędęciętakdługonękał,ażzmieniszzdanie.Wiesz,żejestemdobry
wdostawaniutego,czegopragnę.
Lucyuśmiechnęłasięlekko.
–Niemogęuwierzyćwto,cosłyszę,Dio.–Westchnęłaciężko.–Jasamazako-
chałamsięwtobie,jaktylkocięzobaczyłam.Tobyłoolśnienie.Zupełniejakbymsię
przebudziłazjakiegośdługiegosnu.Nigdyniesądziłam…Nigdydomnieniedotar-
ło, że to, co się działo między nami, jest prawdziwe. Byłam taka naiwna i niedo-
świadczona.Kiedypodsłuchałamtęrozmowę…Niemaszpojęcia,cowtedypoczu-
łam.Zupełniejakbymbyłajakąśrzeczą,którąkupiłeśwsklepie.
– Lucy, byłem wtedy ślepy. Nie szukałem miłości. Byłem na tyle arogancki, że
uznałem,żeonasamamnieznajdzie.
–Wyszłamzafaceta,naktóregopunkciezupełnieoszalałam,aleniemogłamsię
przyznać do tego nawet przed samą sobą. Wiedziałam, że jeśli dopuszczę tę myśl
doświadomości,sercepękniemizbólu.
–Takwięcgrałaśrolę,jakąciwyznaczyłem,kochana.Niechcęmyślećotym,co
bybyło,gdybyśsięniezdecydowałategozmienić…
– To prawda. Chciałam wrócić do tego, co zawsze kochałam. Sądziłam, że będę
wolnajakptakwypuszczonyzklatki.Potemwyjechaliśmynawyspęiwszystkiewąt-
pliwości powróciły na nowo. Tym razem jednak musiałam stawić im czoło. Wciąż
byłamnatwoimpunkcieabsolutniezakręcona.Tosięniezmieniło.
Nigdy w życiu nie czuła się tak obnażona jak teraz. Dio jednak patrzył na nią
ztakączułościąiciepłem,żejejserceomalniepękłozmiłości.
–Mojakochana…
–Och,Dio,takbardzociękocham.
– Pragnienie zemsty to nie jest ładne uczucie. – Dio wstał i podszedł do niej.
Usiadł obok Lucy. – Nie zmieniłbym jednak niczego z tego, co się stało, ponieważ
dzięki temu jesteśmy teraz razem. To tak, jakbym wrócił do domu. – Uklęknął na
kolano i spojrzał na nią z czułością, od której jej serce omal się nie rozpuściło. –
Mojaukochanażono,czymogęcięprosićoto,żebyśsięzemnąnierozwodziła?
– Nigdy w życiu nie słyszałam bardziej oryginalnych oświadczyn! – Wyciągnęła
rękę i zanurzyła palce w jego włosach. – Jak mogłabym ci odmówić? Nie mówmy
więcejoprzeszłości.Zajmijmysiętym,conasczeka.–Roześmiałasięipochyliła,
żebygopocałować.–Mójnajukochańszymężu…
Tytułoryginału:TheWeddingNightDebt
Pierwszewydanie:HarlequinMills&BoonLimited,2015
Redaktorserii:MarzenaCieśla
Opracowanieredakcyjne:MarzenaCieśla
Korekta:AnnaJabłońska
©2015byCathyWilliams
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.,Warszawa2017
WydanieniniejszezostałoopublikowanenalicencjiHarlequinBooksS.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek for-
mie.
Wszystkiepostaciewtejksiążcesąfikcyjne.
Jakiekolwiekpodobieństwodoosóbrzeczywistych–żywychiumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie Ekstra są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enter-
prisesLimitedizostałyużytenajegolicencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa
iznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.
HarperCollinsPolskasp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1B,lokal24-25
ISBN978-83-276-2991-3
KonwersjadoformatuMOBI:
LegimiSp.zo.o.
Spistreści
Stronatytułowa
Rozdziałpierwszy
Rozdziałdrugi
Rozdziałtrzeci
Rozdziałczwarty
Rozdziałpiąty
Rozdziałszósty
Rozdziałsiódmy
Rozdziałósmy
Rozdziałdziewiąty
Rozdziałdziesiąty
Stronaredakcyjna