EMMA DARCY
Rozbitkowie
Harleąuin®
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia • Sydney
Sztokholm • Tokio • Warszawa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zbliżała się północ, kiedy wreszcie opłynęli przylą
dek. Stary kuter rybacki Garreta wziął kurs na basen
jachtowy w Leisure Island.
W samą porę, pomyślała Tiffany, uspokajając
rozdygotane nerwy. Na widok jachtów przycumowa
nych do mola eleganckiego kurortu straciła nagle
zimną krew. Zabawki milionerów potrafią robić
wrażenie.
Sama wybrała godzinę. Było wystarczająco późno,
żeby uniknąć tłoku, w którym rybacki statek rzucałby
się w oczy, a na tyle wcześnie, by Tiffany mogła
pojawić się na przyjęciu. W każdym razie na takim
przyjęciu, jakie Joel Faber zwykł wydawać dla swojego
wytwornego towarzystwa.
Bez trudu wypatrzyła ten ósmy cud świata. Foto
grafie superluksusowego jachtu, zbudowanego na
zamówienie australijskiego biznesmena, ozdabiały
w swoim czasie okładki wielu magazynów.
- Tam! - wykrzyknęła triumfalnie.
- To tak wygląda „Liberty"! - W głosie Garreta
brzmiała nie ukrywana pogarda. - Piękna nazwa,
szkoda, że na tej łajbie nie czują nawet zapachu wody.
Stary szyper pracował na morzu przez całe życie.
I nie miał odrobiny zrozumienia dla tych, którzy
opuszczali ląd jedynie z nudów, dla zabawy. Płynął
jednak dalej w kierunku „Liberty". Chciał obejrzeć ją
z bliska, a potem do dzieła: pomóc Tiffany w bardzo
dyskretnej przesiadce.
Z pokładu dobiegały dźwięki muzyki. Zabawa o tej
o
ROZBITKOWIE
porze nabierała tempa, tak jak przewidywała Tiffany.
Zgoda, zamiar wślizgnięcia się na jacht graniczył
z szaleństwem, ale gdyby tylko dostała się do Joela
Fabera, musiałby jej przynajmniej wysłuchać, a to
byłaby połowa wygranej bitwy! Święcie w to wie
rzyła.
Po miesiącach daremnych wysiłków zaczęła myśleć
o podstępie. Tiffany nigdy się nie poddawała. Jak na
swoje dwadzieścia osiem lat miała wystarczające
doświadczenie w odnoszeniu sukcesów, by uwierzyć,
że została do tego stworzona... Użyła więc całego
swojego talentu i umiejętności towarzyskich, żeby
w sposób naturalny doprowadzić do spotkania z Fa
berem. Tym razem na próżno. Kompletna blokada
wobec każdego jej ruchu. Ale nie pogodziła się ani na
moment z porażką, z myślą, że mogłaby zawieść
ludzi, którzy tyle dla niej znaczą.
- Cholera, goryle - warknął Garret. Wypatrzył na
molo dwóch mężczyzn pilnujących wejścia na jacht.
- Nie przykleili się do tego pomostu, żeby wdychać
morskie powietrze. To na nic. Zwrot przez rufę
i możemy spokojnie wracać do domu.
- Nie! - Tiffany krzyknęła odruchowo, mimo że
sama zdrętwiała, słysząc o kolejnej nieprzewidzianej
trudności.
- Dziewczyno, nie przejdziesz przez tę bramkę.
Joel Faber znowu cię ograł.
- Jeszcze nie - wycedziła przez zęby - najpierw
spróbuję.
Przysięgała sobie w duchu, że nawet gdyby miała
nie dożyć jutra, dzisiejszej nocy pozna „Liberty" od
środka.
Przemknie się jak myszka albo odegra jakąś
idiotyczną scenę, ale dostanie się na to przyjęcie. Nie
ma wyjścia. Faber jest ich jedyną szansą, a ona stanie
na głowie, żeby jej nie stracić.
ROZBITKOWIE
7
- Nic z tego nie będzie - mruknął posępnie stary
Garret.
- Dlaczego tak mówisz? - Tiffany spiorunowała
go przenikliwym spojrzeniem.
Garret spochmurniał jeszcze bardziej i zamilkł.
Wszyscy pamiętający dawne czasy mieszkańcy Haven
Bay reagowali podobnie na dźwięk imienia Joela
Fabera. Był sławny i pochodził z ich starej rybackiej
mieściny, a tu nikt nie chciał o nim rozmawiać. Nikt
też nie wierzył, że Tiffany uda się cokolwiek załatwić.
Podejrzewała, że zazdrościli mu sukcesu albo nie
mogli darować, że opuścił Haven Bay i urządził się
nieźle gdzie indziej. A może traktowali go jak dezertera,
który uciekł po sztormie.
Ów sztorm sprzed dwudziestu lat tkwił jak zadra
w zbiorowej pamięci. Zginęło mnóstwo ludzi, dziadek
Joela także. Tiffany wydawało się całkiem naturalne,
że po takiej tragedii, utracie jedynego opiekuna,
szesnastoletni chłopak wyjechał odmienić swój los.
Żaden rozsądny człowiek nie mógł mieć o to pretensji.
Od czasu do czasu ogarniał ją jednak dziwny
niepokój. Czuła, że poszło o coś więcej, o czym się nie
mówiło. Natychmiast odrzucała takie myśli, oskarżając
się o wybujałą wyobraźnię. Garret McKeogh był
najważniejszą postacią w Haven Bay i on pierwszy
poparł wydaną przez Tiffany batalię o ratowanie
miasteczka. On też zgodził się, że Joel Faber najlepiej
zrozumiałby ich prośbę o pomoc. Aż do tej nocy nie
zmieniał zdania, wziął nawet udział w dzisiejszej
zwariowanej wyprawie.
Dlaczego więc teraz zabiera jej nadzieję na powo
dzenie? Ton, jakim mówił, ten zgrzyt żelaza w głosie...
zupełnie jakby nienawidził Joela. Tiffany zaczęła się
zastanawiać, czy nie została w jakiś sposób oszukana.
Milczenie Garreta wyprowadzało ją z równowagi.
- O czym ty mi, Garret, nie powiedziałeś? Dlaczego
8
ROZBITKOWIE
nic z tego nie będzie? - spytała szorstko, nie ukrywając
zniecierpliwienia.
Jego ogorzała twarz ani drgnęła. Ze swoją bujną
brodą przypominał proroków Starego Testamentu:
władczych i statecznych. Spojrzenie stalowoszarych
oczu utkwił nieruchomo gdzieś w oddali, ale spękane
ręce gładziły koło steru bardzo niepewnie.
- Nie przewidziałem tych goryli. Myślałem, że jeśli
wpłyniemy tutaj od strony morza, znajdziemy się
wewnątrz pierścienia jego zakichanej ochrony. Teraz
wszystko na nic. Nie chcę, żeby cię aresztowali.
Trzeba trochę ochłonąć.
Nawet gdyby wszystko poszło źle, nie zamkną
mnie za taki drobiazg, przekonywała samą siebie
Tiffany. Za naruszenie porządku grozi najwyżej
upomnienie.
- A jednak warto spróbować - nalegała - nic
strasznego się nie stanie.
Garret zaciskał nerwowo palce wpatrując się
w Tiffany, właściwie prześwietlał ją wzrokiem, jak
gdyby za jej plecami odgrywało się coś ważnego.
- Masz dobre serce, Tiffany James. Jak wszyscy
Jamesowie. Dlatego nie chcę, żebyś cierpiała. Z żad
nego powodu.
- Nie jestem dzieckiem, Garret, i potrafię na siebie
uważać. A jeśli chodzi o moją rodzinę, wiesz dobrze,
jak zawiedzeni będą Carol i Alan, kiedy wrócę
z pustymi rękami. Choćby ze względu na nich nie
zmarnuję tej szansy!
Wiedziała, że Garret uwielbia Alana. Całe Haven
Bay interesowało się jej siostrzeńcem. Podziwiali, jak
się rozwijał, na przekór wszelkim przeciwnościom losu.
Alan zasłużył na przyszłość, o jakiej marzy, więc
Tiffany zapragnęła mieć moc dobrej wróżki, żeby
wnieść do domu Carol trochę radości i życia. Z oczu
jej siostry nie znikał wyraz smutku i wyczerpania.
ROZBITKOWIE
9
Poświęciła dla syna wszystko, a teraz najwyższa pora,
żeby i do niej uśmiechnął się los.
Przybrani rodzice uczyli ich jak katechizmu, że
„rodzina ma sobie pomagać, dzielić znoje i wspólnymi
siłami nie poddawać się". Wszyscy Jamesowie byli
wierni temu przykazaniu, ale Tiffany powodziło się
teraz najlepiej i od niej mogła zależeć przyszłość
Carol i Alana. Gdyby tylko Joel Faber poparł jej
projekt.
- Ze mną wygrałaś - odezwał się w końcu Garret
- mam nadzieję, że uda ci się i z nim.
Tiffany odetchnęła z ulgą. Staruszek po prostu
martwił się o nią. To wszystko. Żadnych tajemniczych
zaszłości. Chodziło o facetów z ochrony.
- Dziękuję, Garret - uśmiechnęła się promiennie.
Nie odwzajemnił się dobrym słowem.
- Możesz tego żałować.
- Zostaw to mnie - ucięła krótko i odwróciła się
w stronę przystani. - Do dzieła. Płyń tam, do samego
końca, i wyrzuć mnie.
Garret bez słowa zajął się sterem.
Tiffany zaczęła w myślach próbować rolę, której
nie mogła zagrać inaczej niż doskonale. Grunt to
pewność siebie, powtarzała. Sukni, którą wybrała na
tę okazję, nie powstydziłaby się królowa balu. Do
tego fryzura z najnowszego magazynu mody. Nie
będzie się różnić od reszty. Modliła się tylko o łut
szczęścia. Do tej pory wychodziła cało z każdej
opresji, bo potrafiła jednocześnie myśleć i działać.
Nie ma powodów do zdenerwowania.
Spokojnie.
Wszystko będzie dobrze.
Tak czy inaczej dostanie się przed oblicze pana
Fabera i każe mu słuchać.
ROZDZIAŁ DRUGI
Joel Faber stał na pokładzie rufowym jachtu,
odwrócony plecami do gości. Zabawianie ich błys
kotliwą rozmową było męczącym zajęciem. Musiał
odetchnąć od zgiełku i tej napuszonej atmosfery
wielkiej gali. Wszystkich ogarnęło jakieś nerwowe,
szalone podniecenie. Zachowywali się jak w gorączce,
jak gdyby po raz ostatni używali radosnego, beztros
kiego życia.
Joel mógłby tej nocy upajać się kolejnym sukcesem:
jego projekt przeistoczył się w bajeczną rzeczywistość.
Leisure Island - najnowszy i najbardziej ekskluzywny
kurort wypoczynkowy w Australii - witał gości z wielką
pompą. Faber wygrał z niedowiarkami, którzy ostrze
gali go, że za wiele ryzykuje, przecenia rynek, naraża
się na bankructwo. Powinien być w siódmym niebie,
tymczasem przeciwnicy zasługiwali jedynie na lekką
wzgardę, a sukces okazał się zbyt łatwy i nie miał
smaku wielkiego zwycięstwa.
Naprawdę czuł tylko pustkę, która towarzyszyła
mu wiernie od początku kariery. Teraz, kiedy cał
kowicie zaspokoił swoje ambicje, czuł tę pustkę jeszcze
dotkliwiej. Wszystko już zrobił, nie miał żadnych
planów.
Poświęcił temu przedsięwzięciu dwa lata życia, ale
efekt był czarodziejski. Na starych mokradłach wyrosła
oaza dla bogaczy: piękne pole golfowe, basen jachtowy,
domy nad samym morzem z prywatnymi przystaniami,
pięciogwiazdkowe hotele, luksusowe sklepy, droga na
nasypie łącząca wyspę z lądem. Gold Coast było
ROZBITKOWIE
11
prawdziwą kopalnią złota. Pieniądze szukały tutaj
ludzi i same wpadały do kieszeni, stwierdził kiedyś
cynicznie Joel. Nie czuł się jednak wybrańcem losu,
lecz jego igraszką.
Coraz bardziej znudzony i ospały, tęsknił chyba za
prawdziwym ryzykiem. Wydawało mu się, że od
pewnego czasu nie potrafi nawet popełniać błędów
i skazany jest na dobrą passę w interesach.
Potrzebował gwałtownych zmian w swoim życiu,
prawdziwego sztormu, który zmiótłby wszystko i zmu
sił do podjęcia nowych działań. Jeszcze dzisiaj, po
tylu latach, rozpętane żywioły przyrody wzbudzały
w nim strach, uporczywy, dręczący niepokój. Nigdy
tego nie zapomniał, w każdym razie nie zapomniała
jego podświadomość. Trzeźwy umysł Joela musiał
puścić wszystko w niepamięć, żeby ratować własną
wolę życia. Nie mógł zawrócić, nie potrafił odmienić
przeszłości. Gdyby wtedy miał prawo wyboru, wolałby
zginąć. Ale nie miał. Jedynym wyjściem było więc iść
do przodu nie oglądając się za siebie i... starać się
zapomnieć.
Mógł przecież się zająć czymś nowym. Nawet jeśli
tym razem splajtuje, warto spróbować z czystej
ciekawości. Kupił lokalną stację telewizyjną, ale czy
topienie pieniędzy w niepewnej branży było dobrym
pomysłem? Lepiej chyba wycofać się i zainwestować
w coś korzystniejszego... coś wdzięczniejszego.
Zły na siebie, że znowu myśli o interesach, odwrócił
się w stronę rozbawionych gości. Po wspaniałym
koncercie gwiazd, który uświetniał otwarcie nowego
hotelu, wszyscy przyszli na jego jacht. Przyglądał się
tym eleganckim Isogatym ludziom, zdając sobie sprawę,
że ich obecność na „Liberty" jest miarą jego sukcesu.
Ale i to przestało wzbudzać w Joelu dreszczyk emocji.
Bywał w królewskich salonach, cieszył się wszędzie
uznaniem, z możnymi tego świata rozmawiał jak
12
ROZBITKOWIE
równy z równym. I kiedyś to naprawdę miało
znaczenie. Potem spowszedniało i stało się tylko
miłym przyzwyczajeniem.
Dzisiejszej nocy był nieobecny myślami, w nastroju
nie pasującym do okazji. Nagle się zbuntował: czy nie
potrafi się już zabawić na własnym przyjęciu? Po
stanowił się odprężyć i korzystać jak inni z uroków
życia.
Brakowało mu po prostu kobiety. Przyjemności
bycia z wesołą, miłą dziewczyną. Nanette wyjechała
do Europy, a on był pochłonięty swoimi sprawami.
Ale w taką noc... Dlaczego nie?
Zauważył grzywę kasztanowych włosów Germaine
- jej znak jakości w świecie modelek. Zwichrzyła je
wyszukanym gestem i spojrzała prowokacyjnie na
Joela. Odwzajemnił się porozumiewawczym uśmie
chem, ale odwrócił wzrok z nonszalancją. Bal dopiero
się rozkręcał... Z cynicznym rozbawieniem pomyślał,
że przecież mógłby mieć każdą z nich. Łącznie
z mężatkami, gdyby czuł potrzebę wikłania się
w specjalne kłopoty. Kiedyś powodzenie u kobiet
sprawiało mu niekłamaną radość, podniecało. Było
miernikiem wartości w towarzystwie. Chłopcu znikąd,
traktowanemu - bywało - jak zero, najdrobniejszy
wyraz uznania poprawiał samopoczucie.
Dzisiaj miał do wszystkiego większy dystans, ale
skłamałby mówiąc, że nie obchodzą go kobiety.
Powodzenie, prestiż, władza... one wyczuwały to na
odległość. Im lepiej mu szło, tym bardziej o niego
zabiegały. Ale nie miał zamiaru być wykorzystywany.
Pożądanie to jedna sprawa, a stały związek zupełnie
inna. Przyzwyczaił się do samotności i widział w mał
żeństwie jedynie ograniczenie swobody. Miał teraz
wolność, o jakiej marzył w dzieciństwie. Zapracował
na nią. Nikomu nie był niczego winien. I nie chciał
tej sytuacji zmieniać.
ROZBITKOWIE 13
Nie miał jednak zadatków na mnicha i nie widział
niczego zdrożnego w swobodnych związkach. Swobod
nych i bardzo łatwych, bo to kobiety wykazywały
więcej inicjatywy i były zawsze chętne. Czasami
podejrzewał, że gdyby stał się brzydki jak noc i miał
siedemdziesiąt lat, notowania u pań byłyby identyczne.
Bogactwo działało jak silny afrodyzjak.
Odkrywał w sobie coraz głębszy cynizm, który
zabijał młodzieńcze ideały, ale nie umiał z nim walczyć.
Widział przecież, że większość ludzi z jego kręgu była
kompletnie samolubna, zajęta tylko sobą i własną
karierą - zapatrzona w siebie. Odwieczny problem
ludzkości.
Wiele razy miał nadzieję, że to się zmieni - kiedy
wchodził w dorosłe życie, kiedy się stawał bogaty,
kiedy odnosił sukcesy. Ale im bardziej wszystko się
zmieniało, tym bardziej to jedno było niezmienne.
Mnóstwo ludzi przybiegało dzisiaj na każde jego
skinienie. Ale ilu z nich by zostało, gdyby jutro
zbankrutował? Żeby przeżyć, trzeba być samowystar
czalnym.
- Utoniesz albo będziesz płynął - powiedział mu
dawno temu dziadek. I nikt nie pomógłby mu dzisiaj
skuteczniej niż wtedy stary Reuben.
Pogrążony w ponurych myślach, Joel patrzył na
morze i nagle dojrzał zbliżającą się łódź. Była zupełnie
nie oświetlona, ale dzięki pełni księżyca z łatwością
rozpoznał kuter rybacki. Czego on szukał wśród
jachtów?
Z wyłączonym silnikiem spokojnie podpływał do
pomostu. W odległości około stu metrów od „Liberty"
dobił burtą do falochronu, prawie w tej samej chwili
zagrał silnik, łódź zawróciła dziobem ku morzu,
wymknęła się zwinnie z zatoki i zginęła w ciemnościach.
Joel śledził do końca znikającą sylwetkę kutra.
Całe zdarzenie nie wydało mu się groźne, ale ogromnie
14
ROZBITKOWIE
był ciekaw dalszego ciągu. Nie spuszczał wzroku
z molo i po chwili zobaczył ją: kobietę w białej sukni,
która na pewno zeszła z kutra. Wyłoniła się z mroku
i cicho jak kotka mijała zacumowane przy nabrzeżu
jachty.
Jedno było pewne - tajemnicza dama uniknęła
kontroli ochrony, która pilnowała Leisure Island od
strony lądu. Dbałość o bezpieczeństwo była słabostką
bogaczy. Dzisiejszego wieczoru byli wyjątkowo ost
rożni. Wjazd na wyspę tylko dla posiadaczy biletów
na koncert, gości hotelowych, stałych mieszkańców
i zaproszonych gości. Poczucie wyjątkowości było ich
drugą słabostką.
Joel próbował zgadywać, co sprowadzało tę kobietę.
Odrzucił wersję o włamywaczce; jakoś nie mógł jej
sobie wyobrazić na Leisure Island. W każdym razie,
kiedy kroczyła po molo, patrzył na nią nie bez
przyjemności. Gdyby nagle zmieniła kierunek i gdzieś
przepadła, zawiadomiłby własną ochronę. Musiał
zaspokoić ciekawość.
Kiedy zatrzymała się przy „Liberty", czuł się
naprawdę podekscytowany. Nie było w tej kobiecie
nic szczególnego, ale na pewno miała styl. Promienio
wała z niej śmiałość i upór. I niewątpliwa uroda.
Bardzo długie nogi, smukłe biodra i cienka talia
wyglądały niemal dziewczęco, lecz pełne piersi zdra
dzały dojrzałą kobietę. Jedną ręką trzymała przewie
szony swobodnie przez ramię żakiet, w drugiej niosła
błyszczącą wieczorową torebkę.
Joelowi, który jeszcze kilka minut temu walczył
z własną apatią, wszystko się w niej podobało: długie
włosy w kolorze jasnego miodu, wielkie oczy pod
osłoną ciemnych brwi i rzęs, prosty nos, wydajtne
wargi, arogancka broda nad dumnie wyprostowaną,
łabędzią szyją. Poza koralową pomadką do ust na jej
twarzy nie było śladu makijażu.
ROZBITKOWIE
15
Joel widział ją po raz pierwszy w życiu. I żadnych
obcych ludzi nie zapraszał na to przyjęcie. Patrzył
więc zdumiony na dziewczynę, która zbliżała się do
ochroniarzy z nonszalancką pewnością siebie. Nie
miał pojęcia, jak sobie poradzi.
Tiffany umierała ze strachu. Nie wiedziała, czy
ludzie Fabera mają listę z nazwiskami gości, czy też
sprawdzają zaproszenia. Od tej pory zdana była na
własną intuicję i talent aktorski.
Zwrócili się do niej spokojnie, bez nuty podejrzenia
w głosie.
- Uprzejmie witamy. Pani zaproszenie?
- Niesamowity wieczór, prawda? - Grała na zwłokę,
patrząc anielskim wzrokiem na pełny księżyc. Miała
kilka sekund na wymyślenie czegoś. Skąd, do licha,
weźmie zaproszenie, którego nie ma? Czy uwierzą, że
je zgubiła? Zbyt ryzykowne. Mogliby sprawdzić
nazwisko. Musi im wmówić...
Uśmiechnęła się pewnie i czarująco, otworzyła
torebkę, włożyła do niej rękę i odegrała mistrzowsko
następną scenę pierwszego aktu.
- No tak! Zostawiłam to zaproszenie w bentleyu.
Miałam je włożyć do torebki, ale nalewałam sobie
drinka i zapomniałam... Na pewno leży na siedzeniu.
Jedyny kłopot, że kazałam już Paytonowi odjechać
do garażu. - Zrobiła rozbrajającą minę i przybrała
stosowny do niej ton głosu, a raczej głosiku. - Ale to
chyba mało istotne, prawda? Musiałabym wrócić do
hotelu, odszukać Paytona, auto...
- Bardzo mi przykro, proszę pani, ale nie mogę
pani...
- Już wiem! - przerwała, wcielając się niespodzie
wanie w rozpieszczoną bogatą panienkę, która wymyś
liła nowego psikusa. - Przecież pan mógłby być tak
łaskaw i pofatygować się zamiast mnie po to za-
16 ROZBITKOWIE
proszenie. Bardzo proszę! Trzeba tylko wyłuskać
Paytona z baru, gdzie z pewnością przebywa o tej
porze, i kazać mu odnaleźć niezbędny panom bilecik.
- Droga pani, my jesteśmy na służbie.
- To jakiś nonsens! Nie sądzicie chyba, że przyszłam
zgwałcić waszego szefa? - Poczynała sobie dość
obcesowo, ale najwyraźniej wprawiła dwóch twardych
chłopców w lepszy humor. - Odwagi, panowie! Jest
was dwóch. Dezercja będzie niepełna, jeśli tylko jeden
z was zrobi mi grzeczność.
Nagle, jakby doznała olśnienia, z gracją tancerki
podniosła lewą rękę, pokazując palec ozdobiony
pierścionkiem z perłowym oczkiem. Bardzo gustowny
prezent od Armanda.
- Pan Faber dał mi też inne, specjalne zaproszenie.
Jestem trochę spóźniona. Gdyby były jeszcze jakieś
kłopoty, znajdziecie mnie z nim na jachcie.
Tiffany zdecydowała: teraz albo nigdy. Minęła ich
dając do zrozumienia, że pogawędka dobiegła końca.
Oczywiście spodziewała się, że może poczuć ciężką
rękę na swoim ramieniu, gotowa była jednak rozegrać
tę bitwę do końca.
Joel przyglądał się ochroniarzom, którzy spojrzeli
na siebie niepewnie, ale nie odważyli się zatrzymać
dziewczyny. Ograła ich w pierwszorzędnym stylu.
Przedstawienie warte było kilku zaproszeń i szczerze
go rozbawiło. Zaczął wolno klaskać. Spojrzała na
niego i na moment straciła głowę. Uśmiechnął się
z wyższością, ale w głębi duszy nie mógł doczekać się
chwili, kiedy znajdą się sam na sam.
- Czekałem na ciebie - powiedział, wcale nie
kłamiąc. Było w niej coś nieobliczalnego, niepokoją
cego. Podobała mu się, nawet jeśli przyszła tu
z zamiarem uszczuplenia kieszeni jakiemuś milionerowi.
Z przyjemnością upomni się o nagrodę za staranne
ułożenie listy gości. A w interesie zaproszonych
ROZBITKOWIE
17
przyjaciół będzie musiał skupić całą jej uwagę na
sobie.
Kiedy wreszcie dotarło do Tiffany, że Joel Faber
został jej świadomym wspólnikiem, poczuła się
zażenowana, ale natychmiast odzyskała tupet. Złapał
ją na gorącym uczynku, lecz ani myślał wydawać
w ręce sprawiedliwości. Coś w tym musi być, próbo
wała w myślach zakpić z sytuacji.
- Przepraszam za spóźnienie - szarżowała dalej,
nie zdradzając się z krótkiej chwili słabości. - Stój
tam. Już idę.
- Byłbym niepocieszony, gdybyś kazała mi czekać
jeszcze dłużej - wycedził ni to kpiąc, ni to grożąc.
Roześmiała się głośno, tym razem zupełnie spon
tanicznie, z ulgą, może nawet z radością. Joel
zapomniał o swojej pustce i po raz pierwszy od
dawna zachciało mu się fantazjować.
Marzył, żeby ta znajomość go nie rozczarowała.
Rozbierał Tiffany oczami i sam się z tego śmiał.
Mogło go spotkać kilka niespodzianek naraz albo
żadna. Ale jedno było pewne: spotkanie z tak
utalentowaną osobą nie może być nudne.
ROZDZIAŁ TRZECI
Tiffany nie dowierzała własnemu szczęściu. Joel
musiał oglądać tę szopkę od początku i zamiast
przeszkodzić jej, włączył się do gry. Czy rozbawiła go
bezczelnością, czy też nie chciał odmawiać sobie
przyjemności dania jej nauczki osobiście? Wszystko
jedno. Nareszcie miała swoją szansę.
Z pokładu jachtu odwróciła się jeszcze za siebie, ale
na szczęście żaden z ochroniarzy nie poszedł do
hotelu. Sprawa zaproszenia wyglądała na zamkniętą.
Zaczęła gorączkowo myśleć o tym, co ją czekało.
O Joelu Faberze wiedziała niewiele ponad to, że jest
piekielnie bogaty, ustosunkowany i, co dziwne w tym
towarzystwie, nie miał jeszcze ani jednej żony. Jeżeli
będzie próbował wykorzystać gorliwie rolę, którą
mimowolnie sama przed nim zagrała, gwałtownie
pana Fabera ostudzi. Potem wyzna całą prawdę
i dalej spotkanie potoczy się według planu. Jej planu.
Pochłonięta układaniem pierwszych kwestii, ledwie
zwróciła uwagę na śledzący ją spojrzeniami tłum
gości. Nie robili na niej żadnego wrażenia - bywanie
na podobnych przyjęciach zaliczyła już w szkole życia
na piątkę z plusem. Tej nocy chciała rozmawiać tylko
z jednym jedynym człowiekiem.
Joel Faber sięgnął po dwa kieliszki szampana i czekał
na swoją przygodę, oparty nieruchomo o tylną burtę
jachtu. Nie zmienił pozycji, odkąd wypatrzył na
horyzoncie kuter rybacki. Tiffany, mierząc w napięciu
dzielące ich kroki, doznała jakiegoś bolesnego olśnienia,
że oto ten człowiek czekał na nią od dawna, że coś
ROZBITKOWIE
19
ich wiąże, a teraz był tutaj, na wyciągnięcie ręki,
i wszystko się wyjaśni.
Może była na dobrej drodze do obłędu przez to
długotrwałe, obsesyjne szukanie sposobu dotarcia do
Fabera. Przez całe miesiące myślała tylko o nim, stąd
chyba taka histeryczna, nie kontrolowana reakcja
przed pierwszym spotkaniem. Z drugiej strony... mimo
że tysiąc razy oglądała jego zdjęcia, zupełnie nie
umiała się oprzeć piorunującemu wrażeniu, jakie musiał
robić na wszystkich chyba kobietach.
Nie spodziewała się, że jest aż tak wysoki i barczysty.
Za to przesadnie ostre rysy twarzy i zapadnięte
policzki pasowałyby raczej do chudego nastolatka,
który bez przerwy je i zawsze jest głodny. Czarne
bujne włosy były niesforne mimo starannej fryzury.
Ale i on sam nie wyglądał na potulnego członka
społeczeństwa. Większość znanych fotografii przed
stawiała subtelnego myśliciela. Tiffany zajrzała tylko
raz w jego czarne, jakby bezdenne oczy i zobaczyła
nieposkromioną dzikość. Bogactwo, powodzenie, łatwe
życie nie złagodziły ani rysów, ani charakteru. Ten
facet był twardy jak rozbitek, który dał radę żywiołom,
ale wyszedł z walki odmieniony. Dawną radość
zastąpiła uparta, cierpliwa czujność.
- Proszę się nie bać, nie będę gryzł... na razie.
- Uśmiechnął się zachęcająco, podnosząc rękę z kielisz
kiem szampana. Kpił z jej wahania, ale Tiffany sama
nie rozumiała, dlaczego nagle straciła pewność siebie,
dlaczego za wszelką cenę chciała zachować dystans.
Nie spodziewała się, że zrobi na niej takie wrażenie.
Czuła mimowolne, narastające podniecenie, irytujące,
bo zupełnie nie na miejscu w tej sytuacji. Tak było
kiedyś z Armandem... to się po prostu zdarza. Nie
bała się seksu, ale była wystarczająco dorosła, żeby
panować nad sytuacją i własnymi instynktami.
Zastanawiała się, co ją tak bardzo niepokoi w twarzy
20
ROZBITKOWIE
Joela. I sposób mówienia, i wklęsłe policzki, i głęboko
osadzone ciemne oczy kojarzyły jej się z głodem:
wielkim, nienasyconym i bez szansy na zaspokojenie
kiedykolwiek. Miała ponure przeczucie, że ten zmys
łowy głodomór przeznaczył ją na następne danie.
- Ostrzegam, że jeśli mnie pan ugryzie, odgryzę się
z nawiązką. - Zabrzmiało to naprawdę wojowniczo,
jakby zapomniała, kto w tej grze trzyma karty, a kto
powinien mieć więcej pokory. Przyszła jako petentka
do znanego milionera, a spotkała mężczyznę, przed
którym za nic w świecie nie padłaby na kolana. Dla
żadnej sprawy. Tiffany - rasowa hazardzistka - po
stanowiła udowodnić, że jest poza zasięgiem jego
czaru i władzy.
Joel roześmiał się dobrodusznie, a ona z udawaną
obojętnością, ale z uczuciem, że wykonuje krok nad
przepaścią, podeszła wystarczająco blisko, żeby wyciąg
nąć rękę po kieliszek.
- Dziękuję - usłyszała swój przeraźliwie zdławiony
głos i z ulgą zaczęła sączyć zimnego szampana.
- Szafir, prawdziwy szafir... - Zawiesił głos, jakby
szukał w pamięci starego zaklęcia. - Takie niesamowite
oczy widziałem ostatnio wiele lat temu.
- Nie odpowiadam za ich kolor - odparła zimno
Tiffany, odparowując tani -jak sądziła - komplement.
- Pewnie je po kimś odziedziczyłam. Czysty przypadek.
- A więc dar natury? Zgodzi się pani ze mną?
- Jeżeli panu tak się podoba, bardzo proszę.
- Na pewno podoba się pani - zadrwił. - Ilu
mężczyzn uwiodła pani tymi oczami?
- Żadnego - niech pan sobie wyobrazi. - Nie czuła
się stworzona do uwodzenia kogokolwiek ani do
ulegania nałogowym uwodzicielom. Joel Faber chętnie
pobawiłby się nią jak nową zabawką, dlatego z przy
jemnością go ostudzi: - Proszę uwierzyć mi na słowo,
że nie mam też zamiaru uwodzić pana.
ROZBITKOWIE
21
- Byłbym zaszczycony, gdyby pani spróbowała.
- Znowu ten perlisty śmiech i bezwstydnie zmysłowy,
kpiący wyraz twarzy. - Pojawiła się pani jak piękna
nocna zjawa... Trudno wyobrazić sobie coś bardziej
prowokującego.
Tiffany z trudnością udawała spokój. Była wściekła
na siebie za to, że nie panuje nad biciem serca. Niech
sobie będzie przystojny i ciekawy, i pociągający pod
każdym względem, ale ona nie przyszła tutaj dla
zabawy.
- To dlatego łaskawie wpuścił mnie pan na jacht?
Tylko to panu przyszło do głowy? Świeża pokusa,
trochę przyjemności...
- Być może. Chciała pani być ze mną - no
i jest. A ja czekam z zapartym tchem na następny
ruch.
Joel niepewny, z zapartym tchem czekający speł
nienia ślepego losu! Bardzo zabawne: wyobraziła
sobie natychmiast taką tragikomiczną scenę z niemego
filmu. O nie! Prawdziwy Joel brał życie w swoje ręce,
niczemu się nie dziwił, wszystko na zimno rozważał
i sam decydował.
- Przykro mi, że się pan zawiódł - miała ochotę
wybuchnąć głośnym śmiechem - ale nie planowałam
zamachu na pańskie ciało.
- Szkoda! Chce pani powiedzieć, że będę musiał
pozabiegać o zmianę tak bezlitosnej decyzji?
- Zdarza się to panu? Zabiegać o dziewczyny?
- Niezbyt często, szczerze mówiąc, ale gotowy
jestem zrobić wyjątek.
- Stopień tej gotowości jest miarą pańskiej nudy.
Dobrze się składa, to młyn na moją wodę. Jeżeli pan
tak się nudzi, mam szansę zająć pana nowym projek
tem. Po to tu przyszłam.
- Ach tak! - Cyniczny grymas wyrażał wszystko.
- Brawo! Bez owijania w bawełnę, prosto do celu!
22
ROZBITKOWIE
Przynajmniej nie stracimy czasu na udawanie. Cho
ciaż... z panią... poudawałbym przez chwilę z roz
koszą.
Czuła na sobie wyzywający łakomy wzrok i pąso
wiała ze złości.
- Usługi seksualne nie są moją specjalnością, panie
Faber. Nasza rozmowa przybiera niepotrzebnie od
rażający ton. Miałam zamiar prosić pana o pomoc.
Zawrzeć czysty, jasny układ.
- Superponętna forma przedstawiania oferty. Użyła
pani swoich wdzięków z klasą. Bardzo przekonywa
jąco. - Drażnił ją z pełną premedytacją.
- Dobrze pan wie, że nie dostałabym się przed
pańskie oblicze, gdybym nie zagrała przekonywająco.
Stał się pan bardzo niedostępną osobistością. Zabie
gałam o tę audiencję od miesięcy. Nic do tej pory nie
sprawiło mi większych kłopotów niż wejście na
„Liberty". Potrafi pan to zrozumieć?
- Pani i tysiące pani podobnych mają w nosie
mnie i cały świat, ale przejdą po trupach, żeby dostać
to, czego chcą. Liczy się tylko wynik. Cel uświęca
środki. Prawda? - Zrobił dłuższą pauzę, jakby przed
zadaniem ostatecznego ciosu. - Więc ile mam dać
pieniędzy?
Może sprawiła to nuta szyderstwa w głosie, może
poczuła się upokorzona jego tonem wyższości, wyro
kiem, który wydał na nią bez sądu. W każdym razie
nie chciałaby teraz spojrzeć w lustro. Wzbierał w niej
ślepy gniew. Kto mu dał prawo traktować tak ludzi?
Dlaczego nie raczył jej nawet wysłuchać?
- Nie wyciągam ręki po jałmużnę - wycedziła
z dziką pasją - mam coś do zaproponowania.
- Bardzo jestem ciekaw pani propozycji. - Radosny
cynizm był jego ulubionym orężem. - Cóż pani może
mi zaoferować?
- Poczucie sensu, poczucie przynależności.
ROZBITKOWIE
23
A więc stara, wysłużona śpiewka. Odezwał się
zmęczonym głosem:
- Proszę, niech pani przestanie. Przejdźmy do rzeczy.
Poznałem wielu nawiedzonych, którzy używali mnie
do różnych słusznych celów, darujmy więc sobie
kazanie. Odkąd pani zarzekła się płomiennie, że nic
z tych rzeczy, że „co pan sobie wyobraża" i tak dalej,
bez wahania przypisałem panią do kasty dobroczyń
ców... I na tym kropka. Żadnego gadania o dobrych
uczynkach. Co za dużo, to niezdrowo. Dzisiaj szcze
gólnie nie mam do tego nastroju. A skoro każdy
wynik mierzy się gotówką, niech pani powie po
prostu, ile pani trzeba, a ja się zastanowię.
Gniew Tiffany zamieniał się w upokorzenie i wstyd.
Czuła, że krew odpływa jej z twarzy. To prawda, że
przyszła wyciągnąć po coś rękę. Była samolubna
i ślepa. Do głowy jej nie przyszło, że taki milioner ma
normalne ludzkie potrzeby. Joel skrywa je pod
twardym, cynicznym pancerzem, ale za jaką cenę?
Nie powie, że niczego od niego nie chce, bo to
nieprawda. Nie może się też wycofać. Nadzieje Carol
i Alana na lepszą przyszłość zależą od tego spotkania.
Albo od innego spotkania, z kimś innym, jeżeli Joel
Faber powie: nie.
- Przykro, że tak to pan odbiera. Żałuję, że
musiałam się u pana zjawić w takich okolicznościach.
Chodzenie po prośbie, obojętne w jakiej sprawie,
nie jest zabawne. Ale wiem, że od pana mogłaby
zależeć wielka rzecz. Chodzi nie tyle o pieniądze,
co o pańskie poparcie i radę. A cały wysiłek zwróciłby
się z nawiązką.
- W jaki sposób? - Joel nie widział powodu, żeby
zmieniać zdanie na temat opłacalności aktów dob
roczynnych.
- Czy prawdziwa satysfakcja w ogóle pana in
teresuje? - zapytała Tiffany bardzo powoli, świadoma,
24
ROZBITKOWIE
że zysk finansowy jest raczej ostatnią pozycją na
liście jego nie spełnionych potrzeb. Właściciel tego
jachtu mógł mieć jedynie kłopot z wydawaniem
pieniędzy.
W zmęczonych oczach Joela pojawił się pierwszy
błysk zainteresowania.
- Proszę kontynuować. Chciałbym natychmiast
usłyszeć, co według pani sprawia mi satysfakcję.
- Uszczęśliwił pan całe Leisure Island. Był pan
głównym motorem i sprawcą tego cudu. Musiało to
panu dać odrobinę satysfakcji.
- Odrobinę.
- Czy nie cieszyłoby pana jeszcze bardziej, gdyby...
coś podobnego stało się z miasteczkiem, które znaczy
dla pana więcej niż ten przypadkowy kawałek ziemi...
Przymknął oczy i zacisnął wargi w nagłym odruchu
buntu.
- Żaden kawałek ziemi nie znaczy dla mnie ani
więcej, ani mniej - mówił lodowatym, spokojnym
tonem. - Sprzedaję, kupuję. Nie przywiązuję się do
nikogo ani niczego. Nie należę do żadnego miejsca
i myślę, że to wystarczy. Czy ma pani w zanadrzu coś
ekstra? Kolej na pani ruch.
Tiffany taki bezmiar samotności wydał się niewyob
rażalny. Nie mieć nikogo, nie wracać do domu... Czy
człowiek może żyć w próżni? Ona miała zawsze dużą
rodzinę, grono przyjaciół i uważała, że to naturalne.
Czy Joel Faber wybierając sukces i bogactwo musiał
oddać duszę diabłu?
- Minęło dwadzieścia lat, ale Haven Bay zapewne
coś dla pana znaczy? - Modliła się, żeby nie zaprzeczył.
Przecież musiał przeżyć kilka szczęśliwych lat w dzieciń
stwie, które zachował w pamięci.
Utkwił w oczach Tiffany przeraźliwie skupione,
zacięte spojrzenie, które ją raniło, mroziło krew
w żyłach, dusiło... Wywołała nieświadomie jakieś
ROZBITKOWIE
25
upiory przeszłości i musiała podzielić z Joelem grozę
tamtego przeżycia.
- Tamte oczy... - wyszeptał nieswoim głosem, jakby
z zaświatów albo koszmarnego snu. I nagle zapytał
szorstko: - Czyja to sprawka? Kto panią przysłał?
- Nikt. To był mój pomysł.
- Kim są pani rodzice, krewni?
Tiffany była kompletnie oszołomiona. Z tego, co
wiedziała, nie miała prawdziwych krewnych, była
dzieckiem adoptowanym, odpowiedziała więc bez
zastanowienia:
- Nie mam żadnych prawdziwych krewnych. Z dru
giej jednak strony, pochodzę z olbrzymiej rodziny,
najlepszej na świecie... - Gadulstwem próbowała
rozładować sytuację.
- Jak ma pani na imię? - burknął.
- Tiffany James.
- James... - powtórzył jak echo, uciekając myślami
w przeszłość, którą - zdawało mu się - pogrzebał raz
na zawsze.
Tiffany pomyślała nagle z żalem, że Garret powinien
jej powiedzieć, ostrzec, sama nie wiedziała przed
czym, ale stary rybak musiał ukrywać jakąś tajemnicę.
Joel niespodziewanie odwrócił się w stronę burty
i wylał resztę szampana ze swojego kieliszka do
morza. Zrozumiała, że dla nich przyjęcie się skończyło.
Twarz, którą teraz pokazał, miała wyraz beznamiętny
i nieprzenikniony. Uleciał gdzieś cały męski czar.
Surowy wzrok wymuszał dystans, którego nie wolno
było jej łamać.
- Proponuję, żebyśmy przeprowadzili tę rozmowę
w mojej kabinie. - Zdanie zabrzmiało jak rozkaz.
- I zachowajmy ją dla siebie. Może pani mówić bez
obaw, co pani tylko przyjdzie do głowy: obiecuję, że
nie będę przerywał. Ale wiedz jedno, panno Tiffany
James, dojdę do źródła tego spisku. I zedrę z pani
26
ROZBITKOWIE
wszystkie maski. Będzie pani naga. Zrozumie pani, że
igra z ogniem. Jeżeli się pani nieostrożnie poparzy
i będzie bolało, proszę mieć pretensję wyłącznie do
siebie.
Powinna być zadowolona, bo takie postawienie
sprawy nie odbierało jej nadziei. Ale czuła się okropnie,
przerażające słowa Joela wywoływały w niej mdłości.
Zapomniała, że kilka minut temu drżała jak przed
filmowym amantem. Teraz drżała ze strachu na myśl,
że zostanie z nim sam na sam.
Ani myślał czekać na odpowiedź. Oddał kieliszki
kelnerowi i zaczął torować jej drogę przez gęsty tłum
gości, lekceważąc komentarze, odpierając wszelkie
próby zatrzymania ich.
Tiffany szła za Joelem posłusznie, powtarzając
sobie w duchu, że wcale się nie boi. Nie należała do
żadnego spisku, nie miała nic do ukrycia... Ale dlaczego
on myślał, że jest inaczej? Co chciał z niej wydobyć?
Co w istocie znaczyło dla niego Haven Bay?
Z jednego zdawała sobie sprawę: było mnóstwo
tajemnic, a Garret McKeogh zachował się wobec niej
nielojalnie, jeżeli coś wiedział. Mógł też uważać, że
wywoływanie duchów z przeszłości zaszkodzi ich
spotkaniu. Ale co miał do tego kolor jej oczu? I co
w takim człowieku jak Joel mogło mieć moc nisz
czącego ognia?
Tajemniczy milioner rodem z Haven Bay zrobił na
niej ogromne wrażenie. Postanowiła jednak znaleźć
dość rozsądku, żeby wybić sobie z głowy głupie
myśli. Nic dobrego by z tego nie wyszło... Przyszła tu
w jednej sprawie, bardzo ważnej, i mają potraktować
jak życiową misję!
ROZDZIAŁ CZWARTY
Joel Faber otworzył drzwi kabiny i wciągnął Tiffany
do środka. Nerwowo rozglądał się dookoła, jak po
zupełnie obcym apartamencie. Wnętrze było im
ponujące, godne tego jachtu: stylowe meble, obrazy
na drewnianych ścianach, puszysty dywan, wielkie
królewskie łoże...
Cicho trzasnęły drzwi i dopiero wtedy serce pod
skoczyło jej do gardła. Cofnęła się odruchowo, lecz
Joel, oparty o drzwi, zagradzał jedyną drogę odwrotu.
Ani przez moment nie miała zamiaru uciekać, ale
intymność tego pokoju sprawiała, że nieokreślony
lęk, który czuła na pokładzie, zmienił się w dotkliwy
fizyczny strach. Drwiąca mina i ponury wzrok Joela
nie zapowiadały zawieszenia broni.
- Czyżby traciła pani odwagę, panno James?
- Proszę się uspokoić, panie Faber. Zostało mi jej
tyle, ile trzeba. Ja nie mam nic do ukrycia.
- Chciała pani powiedzieć, że ja mam?
- A ma pan?
Roześmiał się niespodziewanie łagodnie, a Tiffany
dreszcz przebiegł po plecach... już nie ze strachu.
- Droga panno James, moje sekrety są moją słodką
tajemnicą. I pozwoli pani, że tak już zostanie.
Joel podszedł do nocnej szafki, wyjął ze stojącego
tam pudełka jedno cygaro, przyciął je z miną gangstera
i zapalił. Zaciągnął się dymem z odchyloną do tyłu
głową, skupiony, jakby odprawiał magiczny rytuał.
Potem jeszcze bardziej hardym wzrokiem spojrzał na
Tiffany.
28
ROZBITKOWIE
- Nie przeszkadza pani dym?
Najwyraźniej marzył o tym, żeby przeszkadzał jej
dym albo cokolwiek innego, żeby pod obojętnym
pretekstem mógł się na nią rzucić i znokautować bez
walki.
- Nie. - Odmówiła Joelowi zbyt łatwej satysfakcji,
ale rola kozła ofiarnego przyprawiała ją o katusze.
Gdyby przynajmniej wiedziała, za co...
- Proszę usiąść w fotelu i opowiedzieć mi o sobie.
Mam nadzieję, że wszystko ułoży się w fascynujący
zbieg okoliczności, który przywiódł panią do mnie...
Kilka gładkich, nieszczerych słów, nie zachęcających
w żadnym razie do opowiadania życiorysu. Z drugiej
strony, myślała Tiffany, kontrolowana arogancja
kryjąca prawdziwe uczucia. Wolałaby sama narzucić
styl tej rozmowie, ale skierowanie jej na osobiste tory
mogło zaprzepaścić szansę powodzenia głównej misji.
Przypomniała sobie, po raz kolejny, że nie przyszła
na spotkanie z Joelem z Haven Bay, tylko z bardzo
poważnym biznesmenem Joelem Faberem.
Zdecydowanym krokiem ruszyła w kierunku foteli.
Na jednym położyła żakiet i torebkę, na drugim
usiadła, czując się jak w teatrze jednego widza. Im
bardziej paliło ją to natrętne spojrzenie spod przy
mkniętych powiek, tym zimniej musiała grać. Twarz
Fabera, poza twardym nieprzeniknionym wzrokiem,
była zupełnie bez wyrazu. Jak maska z otworami na
oczy.
- Do Haven Bay powróciły wieloryby. - Po
stanowiła zacząć od sedna sprawy, żeby wymusić na
nim pierwszą żywą reakcję. Udało się. Dostrzegła
błysk zdziwienia w pozornie nieruchomych oczach.
- Musi je pan pamiętać. Starsi ludzie mówią, że kiedy
był pan chłopcem, zawsze tam przypływały. Aż tu
nagle okazało się, że powymierały. Zostało ostatnie
kilkaset sztuk, potem coraz mniej i mniej...
ROZBITKOWIE 29
Zmarszczył brwi z niechęcią, ale milczał.
- Kilka lat temu znów się pojawiły i stado naj
wyraźniej rośnie. Może dlatego, że zatoka jest osłonięta
od zimnych południowych wiatrów, nie wiem, nikt
tego nie wie, ale najważniejsze, że przypływają.
W zeszłym roku Alan doliczył się tysiąca sztuk.
Ludzie mówią, że mają swoje wieloryby i są z nich
dumni.
Zrobiła odpoczynek na krótki oddech.
- Wieloryby mogłyby przyciągnąć mnóstwo turys
tów do naszej dziury i zamienić ją w tętniący życiem
kurort. To tylko sprawa fachowego podejścia...
i reklamy.
- Nie wiesz, o czym mówisz - przerwał jej brutalnie
w pół zdania, nieoczekiwanie przechodząc na ty.
- Nie masz bladego pojęcia, ile trzeba...
- Przeciwnie. Znam doskonale upodobania turys
tów!
- I masz zapewne olbrzymie doświadczenie w tym
biznesie - zadrwił marszcząc z niedowierzaniem brwi.
- Od ponad trzech lat sprzedaję swoje doświadczenie
w Klubie Śródziemnomorskim w Nowej Kaledonii.
Przedtem organizowałam wycieczki po Nowej Zelandii
i reklamę dla Fidżi. Prywatnie zaliczyłam wyprawę
w Himalaje i do Tybetu, w Chinach przemierzyłam
Jedwabny Szlak. Wątpię, czy wzbogaciłbyś moją wiedzę
o turystyce.
- Proszę, jaki bogaty życiorys. Więc co zaliczasz
teraz? - W jego głosie nie usłyszała ani nuty życzliwości.
Zaciągnął się głęboko cygarem. - Do czego ci jestem
potrzebny?
Tiffany przełknęła gorzką pigułkę z miną pokerzysty.
Wiedziała, że musi przejść do rzeczy. Najpierw strzela
się z procy, a potem z armaty - logicznym myśleniem
dodawała sobie odwagi. Starała się mówić lekko
i konkretnie.
30
ROZBITKOWIE
- Po pierwsze, chciałabym, żebyś pomógł w produk
cji dokumentu telewizyjnego o wielorybach z Haven
Bay.
- Nic z tego! Mówisz o inwestycji za setki tysięcy
dolarów.
- Można to zrobić taniej. Z twoją pomocą! Wiem,
jak obniżyć koszty niemal do zera!
- Co za bzdury!
- Wykorzystam swoją rodzinę.
- Lepiej opowiedz o swojej rodzince. - Zmrużył
oczy jak kot.
- To wielka rodzina. Jest nas czternaścioro. Mamy
wspólnych przybranych rodziców i wszyscy sobie
naprawdę pomagamy. Zrobiłam już kilka telewizyjnych
reklam turystycznych. Pracowałam kiedyś w telewizji,
a jeden z moich braci jest tam dyrektorem w dziale
reklamy. Moglibyśmy wziąć kamerzystów i zrobić
film za cenę kosztów produkcji. Ty go pokażesz
pierwszy w swojej stacji, a potem sprzedasz innym
i zarobisz pieniądze. Oczywiście, jeśli zechcesz.
Skrzywił się z niechęcią albo niedowierzaniem.
- Co ty byś z tego miała?
Skończyły się żarty i musiała wyłożyć wszystkie
karty na stół. Nie chodziło przecież o film. Jej
brat najspokojniej w świecie mógł go zrobić bez
pomocy Joela Fabera. Ale na budowaniu ośrodków
turystycznych, tworzeniu od podstaw takich cudów
jak Leisure Island, nikt na świecie nie znał się
lepiej od niego. Tiffany wzięła głęboki oddech i brnę
ła dalej.
- Haven Bay dogorywa. Jak wiele innych miejs
cowości rybackich, staje się przeżytkiem. A ja chcę je
uratować. Dochody z połowów nie wystarczają na
utrzymanie miasteczka. Młodzi ludzie szukają pracy.
Przyszłość jawi się beznadziejnie... chyba że we
pchniemy je siłą w dwudziesty pierwszy wiek. Ale
ROZBITKOWIE
31
tylko turystyka może zadziałać jak eliksir młodości.
Jestem tego pewna. Dlatego potrzebujemy pomocy.
- Co znaczy my? - Wycedził te słowa, jakby
wzbudziły w nim trudną do opanowania niestrawność.
- Po prostu wszyscy mieszkańcy. W Haven Bay
był kiedyś i twój dom, pomyśleliśmy więc, że... że...
- Nie potrafiła skończyć, widząc w jego oczach
pioruny gniewu. - To był mój pomysł, naprawdę.
Wiem, że to wielka szansa. Potrzebuje tylko dobrej
promocji i poparcia...
- Beze mnie - uciął wściekle. - Nie poruszę nawet
palcem, żeby ratować Haven Bay. Nienawidzę tego
cholernego miejsca! Za to, co zrobiło ze mną i z wielo
ma innymi. Jeśli było w nim coś dobrego, to dwadzieś
cia lat temu. Dla mnie ta dziura nie istnieje. I nie
mam zamiaru jej wskrzeszać!
Ostatnie słowa spadły na Tiffany jak wściekłe,
raniące, rzucane na oślep ciosy. Patrzyła na Joela
oniemiała, nie wierząc własnym uszom. Tkwił w miej
scu niczym stary patriarcha, niezachwiany w swoich
sądach, z pobladłymi ustami i potępieńczym wzrokiem.
Miała wrażenie, że wcale jej nie widzi, ale po chwili
odezwał się ledwie dosłyszalnym, złowieszczym szep
tem.
- Chciałbym, żeby Haven Bay zniknęło z powierz
chni ziemi i znalazło wreszcie swój piekielny kres.
- Odwrócił się do popielniczki i miażdżył w niej
cygaro z taką pasją, jakby ścierał na proch całą
ludzkość.
Stary Garret wiedział, pomyślała Tiffany. Przewi
dywał, jak zareaguje Joel, a mimo to nie zniechęcał
jej. Dopiero w ostatniej chwili zadrżały mu ręce.
Dlaczego? Czy ci dwaj mężczyźni byli związani jakąś
koszmarną przeszłością, która może zatruć im resztę
życia?
- Czy pamiętasz Garreta McKeogha? - Z ust
32 ROZBITKOWIE
Tiffany wyrwało się długo powstrzymywane pytanie.
- Czy on dla ciebie coś znaczy?
Joel zdrętwiał. Powoli, jak na zwolnionym filmie,
podnosił twarz. Zobaczyła bladą kamienną maskę
i dwie błyskawice zamiast oczu.
- To on stoi za tym wszystkim?
- Nie, mówiłam ci, że to mój pomysł. On mnie
przed tobą ostrzegał.
- Zaoszczędziłabyś wiele cennego czasu i wysiłku,
gdybyś go posłuchała.
- Ale wytłumacz mi, dlaczego! Minęło dwadzieścia
lat! Nawet jeżeli nie byłeś tam szczęśliwy, a twój
dziadek zginął podczas sztormu, jak możesz żywić
zapiekłą nienawiść do zwykłego miejsca na mapie?
- To nie twoja sprawa, panienko. Nikomu nie
pozwolę wścibiać nosa w moje życie. Gorąco odradzam
takie hobby.
Spąsowiała ze wstydu.
- Nie wścibiam w nic nosa. Powiedziałam tylko, że
cokolwiek zdarzyło się w Haven Bay, od tamtego
czasu dorosło już nowe pokolenie. Ci młodzi ludzie
w niczym ci nie zawinili. Naprawdę nie możesz im
pomóc? - Milczenie Joela dodało jej żaru i odwagi.
- Nie powinni odpowiadać za grzechy ojców, jakiekol
wiek by one były! To niesprawiedliwe!
- Sprawiedliwe! - parsknął z pogardą. - Jeśli szukasz
na tym świecie sprawiedliwości, to raczej daremny trud.
Straciła nadzieję. Czuła po prostu, że rzuca grochem
o ścianę. Gdyby rozumiała powód tej zaciekłości...
Ale nie rozumiała i była bezradna. Zerwała się z fotela.
- Czy jest coś, jakieś magiczne słowo, które mogłoby
zmienić twoje zdanie?
- Nie ma! - Koniec rozmowy zbliżał się nieu
chronnie.
Tiffany bezwiednie podeszła do Joela. Czuła się
winna za sprawienie mu bólu, za obudzenie upiorów
ROZBITKOWIE
33
sprzed dwudziestu lat, za bezlitosne jątrzenie ran.
Chciała go jakoś przeprosić i załagodzić sytuację.
Zmartwiała twarz Joela nie zachęcała do pojednania.
Stał wyprężony, z rękami przyciśniętymi do bioder,
gotowy do odparcia kolejnego ataku. W oczach miał
chorobliwe skupienie, poczucie wyimaginowanego
zagrożenia. Uratowany rozbitek, pomyślała, ale za
jaką cenę?
Wyciągnęła ku niemu rękę i delikatnie pogłaskała
po policzku, jakby koiła zranione zwierzę.
- Dlaczego? - Jednym prostym pytaniem upominała
się o tajemnicę czyjejś duszy. - Przez kogo jesteś taki...
Wyglądał jak porażony piorunem. Miotały nim
siły dziksze od zapamiętanego sztormu. Chwycił ją za
przeguby i pchnął do tyłu tak, żeby nie spróbowała
go więcej dotykać.
- Kim ty, do licha, jesteś? Karzącą ręką sprawied
liwości? Boginią rozdzielającą szczęście? Co ty sobie
wyobrażasz?
- Jesteś samotny. Myślałam, że zechciałbyś coś
zrobić... - W tych słowach brzmiało współczucie, bez
woli dalszej walki.
Krew odpłynęła mu z twarzy.
- Przeklęte oczy! Czy masz pojęcie, co ze mną
robisz?
Nie zdążyła nawet zrozumieć pytania. Przyciągnął
ją mocno do siebie, ręką zaczął przeczesywać włosy,
wplątując palce w długie jedwabne pasemka. Musiała
przechylić głowę do tyłu, wtedy on wargami opadł na
jej usta, całował gwałtownie, zachłannie, wypełniając
językiem, nie dając Tiffany czasu na wahanie. Nie
pomyślała, że otwierając się na ten pierwszy pocałunek,
wypuszcza na wolność nieokiełznane żywioły. Tam,
na pokładzie, ledwie się ich domyślała, nazywając
instynktownie wielkim głodem.
Nie broniła się przed Joelem, bo pożądanie łączyło
34
ROZBITKOWIE
ich jak mocny węzeł. Przylgnęła do niego bezwiednie,
niezdolna opanować własne podniecenie i wyrwać się
póki czas. Czuła, że wypija z niej wszystkie soki i jest
coraz bardziej głodny. Po raz pierwszy w życiu miała
wrażenie, że jest bezsilna w ramionach mężczyzny,
zupełnie zniewolona... i drżąca z rozkoszy. Ona, silna
i opanowana, wolna jak ptak, czuła się teraz naga
i niemal przestała myśleć. Joel całował jej powieki,
skronie, odgarniał ustami pojedyncze włosy, ogrzewał
szyję przyspieszonym gorącym oddechem.
- Muszę mieć ciebie całą - szeptał, delikatnie błądząc
opuszkami palców po odkrytym dekolcie.
- Nie. - Tiffany nie poznała własnego zachryp
niętego głosu.
- Przecież pragniesz mnie - mruczał, ustami piesz
cząc jej ucho. - Będzie nam dobrze.
- Nie. - Odetchnęła głęboko i spróbowała odsunąć
się od Joela, żeby odzyskać głos. - Ty... ty chcesz
tylko brać, nie dając nic w zamian.
- Dam ci wszystkie rozkosze, o jakich zdążysz
pomyśleć i jeszcze więcej.
To na pewno, pomyślała. Byłby hojnym kochan
kiem, a ona jeszcze jednym dowodem jego męskich
talentów. Nie, nie miała ochoty na pospolitą przygodę.
Nie z nim. Z nikim. Chciała czegoś więcej.
Joel Faber żył w innym świecie. Pierścionek od
Armanda miał być wieczną przestrogą przed bogatymi
mężczyznami, którzy chętnie miewają kochanki spoza
sfery, ale nigdy się z nimi nie żenią. Nie spojrzałaby
w lustro, gdyby popełniła ten błąd jeszcze raz. Z Joelem
Faberem spotkała się po raz pierwszy i ostatni. I nie
będzie żadnych komplikacji.
Ujęła w dłonie jego twarz i spojrzała w czarne
przepastne oczy. Z rozkoszą zapomniałaby się z właś
cicielem takich oczu, ale co potem?
- Nikt nie ma dostępu do tej czarnej skrzynki,
ROZBITKOWIE
35
prawda? Szukasz tylko zapomnienia. Do tego bym ci
się przydała, tylko że mnie nie najlepiej wychodzi
rozstanie... chwilę później.
- Może ja nie chciałbym, żebyśmy się rozstawali?
Zostań ze mną. Spróbuj.
- Joel, ja już przeszłam tę drogę. Wiedzie przez
najgorszy rodzaj samotności, a na jej końcu jest tylko
ból. La petite mort, jak ją nazywają, mała śmierć. Jest
jeszcze gorzej, jeśli nie ma prawdziwej miłości. Zgodzisz
się ze mną?
Wspomnienie niedawnej udręki odmalowało się na
jego twarzy.
- Po co mi to wszystko opowiadasz?
- Z nikim tak nie rozmawiałeś? Nigdy?
- Przestań! Za późno już!
- Nie, Joel. Nigdy nie jest za późno, żeby zrozumieć,
na czym polega miłość.
Ironiczny grymas wykrzywił mu usta.
- A więc kółko się zamknęło - wracamy do twojego
projektu, prawda?
- Przykro mi, że tak myślisz - powiedziała niemal
płaczliwym głosem, czując, że go straciła na zawsze.
Nie było sposobu na tę twardą, cyniczną skorupę,
choćby nie wiadomo jakie kryła skarby. - Czas na
mnie.
Nie próbował jej zatrzymywać, kiedy wymykała się
z objęć ani kiedy kroczyła przez cały pokój w kierunku
drzwi, modląc się, żeby zawołał. Podniosła torebkę
i żakiet, pomyślała o poczuciu godności i odwróciła
się jeszcze raz do Joela. Patrzył za nią chmurnym,
nieruchomym wzrokiem. Z trudem zdobyła się na
uprzejmy uśmiech.
- Dziękuję, że znalazłeś dla mnie czas. Mam
nadzieję, że nie zepsułam ci do końca przyjęcia.
- Z Haven Bay podobnie jak z uczuciem pomiędzy
nami - nic z tego nie będzie, Tiffany!
36
ROZBrTKOWIE
- Ale dlaczego? Proszę, wytłumacz mi. - Znowu
była tamtą silną i odważną Tiffany.
- Znam to miejsce w najdrobniejszych szczegółach.
Jest niekorzystnie położone, źle rozplanowane, pod
każdym względem mało atrakcyjne. Nawet z wielo
rybami, wierz mi na słowo, miasteczko będzie miało
tylko przypadkowych turystów, wycieczki, a to nie są
klienci, dzięki którym odżyje.
Tiffany najwyraźniej wracał humor i upór.
- Inne miejsca mają gorsze warunki. Weź taką
Noosę. Nie ma nawet porządnej plaży ani przystani...
- A pomyślałaś o tym, że wieloryby to nic pewnego
- raz są, raz ich nie ma? - Naturalną bronią Joela
była zgryźliwość.
- Noosa nie ma wielorybów i świetnie prosperuje.
- Zbudowano ją wiele lat temu.
- A ja ci mówię, że niedługo ludzie usłyszą o Haven
Bay. - Ogarnęła ją złość, jak na początku rozmowy,
bo argumenty w tej wojnie niewiele znaczyły. - Im
głośniej będzie wokół całego przedsięwzięcia, im więcej
pieniędzy w nie włożymy, tym szybciej wszystko się
zwróci. Ze specjalnych trawlerów turyści będą mogli
oglądać z bliska wieloryby, trzeba zbudować bary,
pensjonaty... Najważniejsza w tej chwili jest reklama,
a do tego służy telewizja.
- Prosiłaś mnie o radę. - W jego głosie usłyszała
już tylko zniecierpliwienie. - Radzę ci, żebyś zapo
mniała o swoim projekcie. Nie macie szansy.
- Czy to twoje osobiste uprzedzenia wpłynęły na
wynik ekspertyzy? Gdyby tobie na tym zależało...
- Żaden wielki inwestor nie wysłucha twoich
pobożnych życzeń. Chyba że mu wskażesz palcem tę
żyłę złota.
- W takim razie wskażę dwie żyły złota. A ty
przegrasz, Joelu, bo Haven Bay przyciągnie jak magnes
wielki biznes.
ROZBITKOWIE
37
Odetchnął ciężko, ale z życzliwym błyskiem
w oczach.
- Na początku wszystko wydaje się proste, Tiffany.
Tylko schylać się po pieniądze ! Kiedy jednak zaczynasz
wcielać swoje plany w życie, okazuje się, że coś nie
gra. Mówiłaś o mojej stacji telewizyjnej. Kupienie jej
wydawało mi się doskonałym pomysłem. Bez pudła!
Dostałem ją z całym dobrodziejstwem inwentarza,
czyli trzema dyrektorami, z których żaden nie był
w stanie zwiększyć popularności programów - wskaź
niki ani drgnęły. A to przecież zasadnicza sprawa.
- Bardzo łatwa. - Tiffany wtrąciła to takim tonem,
jakby wszelkie arkana rzemiosła telewizyjnego miała
w małym palcu.
- Słucham?
- To łatwe. Każdy śmiertelnik oglądający programy
jakiejś stacji wie, co w nich jest niedobrego.
- Szkoda, że ludzie z branży pozbawieni są tej
świadomości.
- Zapadłabym się pod ziemię, gdybym miała takie
osiągnięcia w pracy.
- Niestety, moi dyrektorzy nie okazali się aż tak
domyślni i sam ich musiałem wyrzucić. Wszystkich
trzech.
Tiffany nie mogła oderwać wzroku od uśmiechniętej
twarzy Joela. Czyżby pękały lody? Może więc nie
wszystko stracone?
- Gdybym podpowiedziała ci kilka genialnych
sposobów na zwiększenie oglądalności twojej stacji,
pozwoliłbyś mi zrobić dla niej film dokumentalny
o Haven Bay? I dał mu najlepszy czas antenowy?
Przysięgam, że miałby powodzenie.
To na początek, myślała Tiffany. Powoli oswajałby
się z całym projektem.
Joel wydawał się wahać, w każdym razie milczał
długo, zanim pokręcił przecząco głową. Tiffany, która
38
ROZBITKOWIE
z zapartym tchem czekała na tę odpowiedź, wbrew
rozsądkowi zachowała resztkę nadziei, za nic nie
chciała się poddać. Zaklinała go w myśli, żeby zmienił
zdanie, nie tylko dla Haven Bay, lecz dla niej...
Mieliby pretekst do spotkań.
- Udałoby mi się - błagała - poprawić tę oglądal
ność. Mój brat dokonał prawdziwego cudu dla jednej
ze stacji w Sydney. Na pewno o nim słyszałeś - Zachary
Lee James.
- I zdobyłabyś go dla mnie?
- Nie. On się osiedlił w Sydney, ale udzieliłby mi
dobrych rad. Wszyscy sobie pomagamy.
- To już słyszałem.
Ruszył w jej stronę, bardzo powoli, a Tiffany serce
podskoczyło do gardła. Bała się jego bliskości i prag-
nęła jak niczego na świecie.
- Zapomnij o Haven Bay, Tiffany. Jeśli interesuje
cię rozwijanie turystyki, pracuj ze mną. Chętnie
wykorzystam twój talent.
A więc pragnął ją zatrzymać! Gdyby nie sprawy jej
rodziny, przyjęłaby tę propozycję z wdzięcznością,
bez względu na to, jak potoczyłoby się ich życie
prywatne. Gdyby!
- Chciałabym, żeby wszystko było inaczej. Ale
muszę coś zrobić z Haven Bay. Dla mojej siostry i jej
syna. Od tego zależy ich los. Nie mogę ich tak zostawić.
Widząc w oczach Joela popłoch i niechęć, Tiffany
poczuła, że ma tego dość, że dłużej nie wytrzyma.
Ledwie hamowała łzy, a przecież nie płakała od
czasów Armanda. Nie mogła sobie na to pozwolić
- płacze się w domu i tylko przed lustrem.
- Dziękuję za tę propozycję, Joel. Może... kiedyś.
Pójdę już. - Rzuciła się niemal do drzwi, nie czekając
na odpowiedź.
- Odprowadzę cię.
Słowa uwięzły jej w gardle. Przedłużające się chwile
ROZBITKOWIE
39
rozstania sprawiały fizyczny ból. Musieli przejść przez
wielki salon, gdzie większość gości bawiła się w naj
lepsze. Joel przytrzymał drzwi, a ona uśmiechnęła się
wymuszenie.
Skupiona bez reszty na swoich przeżyciach, nie
spodziewała się już żadnych kłopotów przy schodzeniu
z „Liberty". Tymczasem kiedy przekroczyli próg sali
balowej, usłyszeli dziki harmider i oślepił ich blask
fleszów. Tiffany mimowolnie zasłoniła twarz rękami
i oparła się o Joela, który ogarnął ją mocno ramieniem.
- A więc, Joelu, nareszcie cię mamy - wycedziła
jakaś kobieta matowym głosem. - Poddaj się z wdzię
kiem i podziel z nami radosną sensacją.
ROZDZIAŁ PIĄTY
W normalnej sytuacji Tiffany nie przeraziłby żaden
tłum. Przemawiała do ludzi w czasie wycieczek, na
hotelowych przyjęciach, nie bała się kamer. Nie znała
uczucia towarzyskiej tremy. Ale ta noc ją wykończyła.
Była u kresu wytrzymałości psychicznej i ledwie się
trzymała na nogach. Z ulgą i przyjemnością odebrała
silny gest Joela.
- Bez względu na to, co ci chodzi po głowie,
Nerido... - zaczął ostro, po czym wrzasnął na
fotoreporterów, których automatyczne migawki za-
gluszały każde słowo. - Albo schowacie te zabawki
natychmiast, albo nie będziecie mieli czasu ich
pozbierać.
- A więc, Joelu, znalazło się wyjaśnienie twojego
nietowarzyskiego zachowania przez ostatnie trzy
miesiące. Skoro udało ci się zachować tajemnicę tak
długo, musiała być bardzo słodka i bardzo ważna.
No, ale wyszło szydło z worka, zdjęcia z narzeczoną
ozdobią pierwsze strony gazet, a ja jestem pierwsza
w kolejce do informacji z pierwszej ręki. - Spojrzała
niedwuznacznie na Tiffany. - Zacznijmy od imienia
wybranki serca.
Narzeczona! Słowo to zadźwięczało w jej uszach
jak sygnał alarmowy, ale dopiero po chwili wyrwała
się z odrętwienia i zrozumiała, że mowa o niej i że
musi zaprotestować.
- Nie łączy nas żaden uczuciowy związek - wybuch-
nęła - i nigdy nie będzie! - Zdawała sobie sprawę, że
Joel nie wymknie się teraz spod obstrzału plotek z jej
ROZBITKOWIE
41
powodu. Nie czuła się winna, ale po tylu przykrościach,
które sprawiła mu tej nocy, nie zasłużył na kolejne
tortury.
Kobieta napadająca ich w imieniu jakiejś gazety
była niewiarygodnie pewna siebie. Czterdziestka
ze sporym okładem, oceniła ze znawstwem Tiffany,
ale przebiegła, elokwentna, przystojna i bezdennie
cyniczna. Uśmiechnęła się protekcjonalnie do „na
rzeczonej".
- Podejrzewam, że zabawę w „jesteśmy tylko
przyjaciółmi" mają państwo już dawno za sobą.
- Zabawa - jak ją pani nazwała - jest wspólnym
interesem, a wmawianie nam czegoś więcej świadczy
o błąkaniu się pani intuicji po manowcach.
- Sprawiasz mi zawód, Nerido. - Joel błyskawicznie
podchwycił tonację. - Do tej pory węch miałaś
bezbłędny. Co się z tobą dzieje? To przez te trzy
miesiące mojego zaniedbywania się w obowiązkach
towarzyskich zgubiłaś trop?
Roześmiała się głośno, nie tracąc ani na chwilę
dobrego samopoczucia.
- Zwykła strata czasu, Joelu, nie dostaniesz roz
grzeszenia przed spowiedzią - napierała z wdziękiem
piranii, która już złapała ofiarę i delektuje się
pierwszym krwawym kęsem. - Byłeś równie nieobecny
przez trzy miesiące, jak na dzisiejszym przyjęciu,
zanim pojawiła się... powiedzmy wspólniczka. Jej
pogaduszki z ochroniarzami, twoje przywitanie,
pośpiech i samolubność, z jaką porwałeś panią na
intymne tete-a-tete... Nie dziwisz się chyba, że umie
ramy z ciekawości, kim jest dama nosząca szczególnie
piękny pierścionek na środkowym palcu lewej ręki.
Tiffany omal nie zemdlała na wspomnienie wszyst
kich głupich nieostrożności, które popełniła, chcąc
dostać się za wszelką cenę na jacht. Ekscentryczka
obnosząca się z pierścionkiem od Armanda, który nie
42 ROZBITKOWIE
był, niestety, zaręczynowy! Nosiła go z masochistycznej
potrzeby przypominania sobie, ku własnej przestrodze,
finału tamtej znajomości.
- Kompletna bzdura! Z nikim się nie zaręczałam,
a to jest zwyczajny pierścionek. - Podniosła odruchowo
rękę, pokazując „zwyczajną" perłę w wianuszku
diamentów. Sala odpowiedziała stłumionym chichotem.
Spojrzała błagalnie na Joela.
- Nie wiem, jak mam cię przepraszać... niechcący
stałam się powodem przykrego nieporozumienia.
Ścisnął jeszcze mocniej jej talię. Spojrzała mu w oczy
i dostrzegła w nich zimną przebiegłość, którą musiał
odeprzeć dziennikarską sforę.
- Ty nigdy nie pasujesz, Nerido, prawda? Nie
mam na co liczyć?
- Zgadza się, Joelu. Miesiąc wcześniej, miesiąc
później, to bez znaczenia. W końcu i tak cię dostanę.
- W takim razie nie mam innego wyjścia, jak
wyłożyć karty na stół, chociaż uważam to za przed
wczesne. Zaoszczędzę ci przynajmniej trudu dalszego
rycia w złym kierunku. A więc, będzie oświadczenie
dla prasy.
Tłum ogarnęło nerwowe podniecenie. Oczy repor
terów błyszczały jak w gorączce. Bez względu na to,
co powie Joel, żeby zmylić trop Neridzie, Tiffany
postanowiła, że potwierdzi każde jego słowo, nie
drgnie jej nawet powieka.
- Tej nocy uwaga prasy miała być skupiona na
Leisure Island - zaczął pewnie, jakby czytał z kartki
gotowe przemówienie. - Skoro jednak byli państwo
uprzejmi zainteresować się moim spotkaniem z panną
James, o charakterze skądinąd całkowicie prywatnym,
z zadowoleniem mogę oświadczyć, iż zawarliśmy pewne
porozumienie. Przedmiotem naszej rozmowy była
niezadowalająca popularność mojej stacji telewizyjnej.
Panna James zgodziła się opracować scenariusz nowego
ROZBITKOWIE
43
widowiska. Jeżeli podbije nim widzów, tak jak się
tego spodziewa, dam jej wolną rękę w kierowaniu
programem stacji. To wszystko, co mogę w tej chwili
powiedzieć.
Nieprawdopodobne! Tiffany z trudnością panowała
nad wyrazem twarzy. Niemożliwe, żeby zmienił zdanie!
Wymyślił to dla reporterów, których niełatwo zbyć
byle czym. Tak czy inaczej pomoże mu wyrwać się ze
szponów kobiety-wampira. A kiedy wszystko ucichnie,
zniknie bez śladu i nigdy więcej się nie zobaczą.
Coraz boleśniej wpijał palce w jej ramię. Uśmiechał
się ciepło, ale oczy wyrażały niemy rozkaz posłuszeń
stwa. Odpowiedziała niezauważalnym skinieniem
głowy.
- Panna James przekonała mnie, że zna się dosko
nale na gustach publiczności. Gotowa jest zaryzykować
życiem, byle tego dowieść. Życzę jej powodzenia
z całego serca, jeśli jednak zmuszona zostanie popełnić
samobójstwo na oczach telewidzów... nasza popular
ność i tak wzrośnie.
Tu i ówdzie ktoś się roześmiał, a Tiffany czuła, że
wszystkie spojrzenia przeniosły się na nią. Joel musiał
rozładować napięcie. Złośliwym tonem zwrócił się do
dziennikarki.
- Sama więc widzisz, Nerido, że i tobie zdarzają
się wpadki. Nie ma romansu. Nie ma sensacji. Trzeba
było uwierzyć pannie James.
Goście zdawali się coraz bardziej rozbawieni. Nerida
była wściekła, ale niepokonana.
- A ja wiem swoje, Joelu. Nie wierzę w tę bajeczkę.
Znam cię wystarczająco dobrze, żeby w mgnieniu oka
ocenić, że panna James - z całym szacunkiem
- kwalifikuje się na bohaterkę eleganckiego romansu.
Jeśli chcesz być wiarygodny, opowiedz nam o jej
wybitnych kwalifikacjach zawodowych.
- Pomysłowość, przedsiębiorczość, odwaga. Panna
44 ROZBITKOWIE
James pracowała ostatnio na wyspach, w branży
turystycznej, i wydaje się mieć świetną intuicję w ocenie
upodobań publiczności telewizyjnej. Jest odważna
jak jej brat - o sukcesach Zacharego Lee Jamesa
większość państwa zapewne słyszała.
Kobieta-wampir zmrużyła oczy. Szczerze nienawi
dziła się mylić. Zwłaszcza przy świadkach.
- Nie masz zwyczaju zatrudniać kobiet na kierow
niczych stanowiskach, Joelu. Nigdy dotąd tego nie
robiłeś. To porozumienie służy do wykorzystania
bardziej banalnych talentów pani James niż intuicja
socjologiczna.
- Moja stacja potrzebuje świeżej krwi i przyjmę
każdego, kto jest dobry. A ty próbujesz przypinać mi
jakąś antyfeministyczną łatę. Wybaczą państwo,
e .
chciałbym przedstawić teraz panią James kilku osobom.
Nie zdejmując dłoni z jej talii, drugą ręką zaczął
torować drogę. Tiffany miała odtąd grać rolę, którą
malowniczo naszkicował Joel, albo natychmiast
uciekać. Nie wiedziała nawet, czy to ma być rola jej
życia, czy wygłup dla dziennikarzy. Wolała wierzyć
w to pierwsze.
Szczegółowe przesłuchania przeszła błyskotliwie.
Na pytania o doświadczenie zawodowe uśmiechała
się zagadkowo, przekonując, że ma na swoim koncie
nieprzerwane pasmo sukcesów w „osiąganiu zamie-
rzonych celów". Wolałaby jednak pozwolić przyszłym
faktom mówić za siebie, a wiwaty pozostawić bliźnim.
Nie chciała zdradzić szczegółów na temat nowego
programu telewizyjnego, zasłaniając się tajemnicą
zawodową. W rzeczywistości zdawała sobie sprawę,
że Joel nie zniósłby wzmianki o Haven Bay. Wolała
nie dopuścić do skojarzenia nazwiska Fabera ze
znienawidzonym przez niego miasteczkiem.
Jako wspólnicy wypadli doskonale. Tiffany błysz
czała elokwencją, Joel sprowadzał rozmowy na
ROZBITKOWIE
45
bezpieczne tory, podpowiadał jej towarzyskie szczegóły,
bronił przed zbyt natarczywymi pytaniami. Mimo że
wszystko toczyło się na niby, gra we wzajemną
życzliwość i poczucie lojalności sprawiała obojgu
wyraźną przyjemność. Tiffany nie oparła się marzeniu,
że są tutaj naprawdę razem i należą do siebie bez
reszty. Zbliżała się jednak pora, kiedy wszystkie
nieprawdziwe księżniczki muszą uciekać z balu.
Lada chwila miał po nią przypłynąć Garret.
Dotknęła ramienia Joela i odpowiedziała ze smutkiem
na nieme zdziwienie w jego oczach.
- Wybacz, ale na mnie już pora.
- Oczywiście, oczywiście. Poświęciłaś mi dzisiaj aż
nazbyt wiele czasu. Pozwolisz, że odprowadzę cię do
samochodu.
Uśmiechnęła się tajemniczo po raz ostatni, ale
czuła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Ogromną
nie spełnioną nadzieję zostawiała na tym jachcie.
Kiedy znaleźli się na pomoście łączącym pokład
z molem, Joel syknął do ochroniarzy:
- Nikt do mojego powrotu nie opuści tego jachtu!
Nikt pod żadnym pozorem, rozumiecie?
Tiffany rozumiała, że to dla jej wygody i bez
pieczeństwa, ale musiała zaprotestować. Za nic
w świecie nie przyzna się, że Garret McKeogh jest
z nią w zmowie i przypłynął tutaj kutrem rybackim!
Zwolniła kroku, dając Joelowi do zrozumienia, że
dojdzie do hotelu sama. Za około pół godziny rybak
miał dobić do przystani.
- Wiem, że narobiłam strasznego zamieszania, że
musiałeś się strasznie nagłowić, żeby z tego wybrnąć...
ale spróbuj o wszystkim zapomnieć. Niczego sobie
nie wyobrażam. Doskonale rozumiem, że trzeba to
było jakoś rozegrać.
Spojrzał na nią zaskakująco chłodnym, nieprzenik
nionym wzrokiem.
46
ROZBITKOWIE
- Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, że musimy
grać dalej? Że trzeba wypić nawarzone piwo?
Zatrzymała się gwałtownie, ale Joel pociągnął ją
delikatnie za sobą.
- Śledzą każdy nasz ruch.
Tiffany wpadła w popłoch. Potrzebowała pomocy
Joela Fabera jak niczego na świecie, ale on uległ
szantażowi Neridy, a nie jej argumentom. Sama zresztą
ponosiła winę za tę awanturę.
- Przepraszam - wyszeptała. - Nie mógłbyś im
powiedzieć, że zmieniłeś zdanie? Albo...
- Czy dojrzałaś do porzucenia myśli o Haven Bay?
- Nie! Nigdy!
- W takim razie nie masz innego wyjścia, jak
zrobić swoją bajkę o wielorybach dla mojej stacji.
Jeśli pójdziesz z tym gdzie indziej, Nerida Bellamy
przypnie się do ciebie jak pijawka, będzie węszyc
wokół Haven Bay dopóty, dopóki nie znajdzie czegoś
wystarczająco krwistego. Jej metod pracy nie sposób
przecenić... Sama widziałaś. Niech więc ten szakal
pojedzie do Haven Bay, ale skoncentruje się na
przyszłości, nie chcę, żeby grzebała w moich osobistych
sprawach.
Tiffany potrząsnęła głową prawdziwie zrozpaczona.
To ona była szakalem. Nieświadomie poruszyła lawinę
zła i winna jest cierpienia Joela.
- Nie chciałam ci tego zrobić, uwierz mi, Joelu!
Wiem, że nie...
- Co się stało, to się nie odstanie. Nie traćmy
czasu na biadolenie. Byłbym ci wdzięczny, gdybyś
potrafiła mieć lżejszą rękę w przyszłości.
- Oczywiście - przytaknęła żarliwie. - Nikt nie
skojarzy twojego nazwiska z Haven Bay, jeśli o to
chodzi.
- Po prostu pilnuj własnego interesu.
- Powiedz, jak mam to wszystko rozgrywać; nie
ROZBITKOWIE
47
/robię niczego bez twojej zgody. - Czuła się jak
skazaniec, któremu pozostał jedyny promyk nadziei:
że obudzi się za chwilę z koszmarnego snu i okaże się
że, Joel Faber, „Liberty" i Nerida nigdy nie istnieli.
Pytanie zawisło w powietrzu. Joel milczał posępny,
idąc spacerowym krokiem w kierunku hotelu. Tiffany
nie wiedziała, co robić. Jeżeli nie uwolni się od niego
natychmiast, kłamstwo z samochodem wyjdzie na
jaw i zostanie posądzona o spiskowanie z Garretem.
- Mogę ci dać telefon mojej siostry, jeżeli chcesz
jeszcze wszystko przemyśleć.
- Nie, nie będziemy się więcej kontaktowali, Tiffany.
W żaden sposób - uciął zdecydowanie. - Ustalę twoje
spotkania z obecnymi szefami stacji. W połowie to
już zrobione, ale oficjalnie zajmę się sprawą w ponie
działek. I możesz zaczynać. Wszystkie środki są do
twojej dyspozycji. Zrobisz swój program, wybierzesz
dla niego najlepszy czas antenowy i na tym koniec.
Film będzie twój, sprzedasz go, komu ci się żywnie
podoba, a ja od tej pory nie mam z nim nic wspólnego.
I nie chcę mieć nic wspólnego z tobą ani z Haven
Bay. Czy wyrażam się jasno?
- O, tak. Dziękuję. - Wyraził się nazbyt jasno
i bardzo brutalnie, ale zrozumiała w końcu, że nazwa
ich rodzinnego miasteczka ma dla Joela siłę klątwy,
a ona z przeklętymi oczami, które mu o czymś
przypominają, musi zniknąć na zawsze z jego życia.
Trudno sobie wyobrazić okropniejsze rozstanie,
myślała, ale czas był nieubłagany. Zatrzymała się
zdecydowanie.
- Nie musisz mnie dalej odprowadzać, Joelu.
Powiedzieliśmy sobie już wszystko, prawda?
Nie nalegał. Zniknęli z pola widzenia jachtu i nikt
ich nie śledził. W świetle słabych latarni, oświetlających
drogę do hotelu, widzieli tylko cienie na swoich
twarzach. Joel odezwał się matowym, zbolałym głosem:
48
ROZBITKOWIE
- Tak. Za późno, żeby cokolwiek zmienić. Garret
cię tu przywiózł, prawda? Widziałem rybacki kuter,
z którego wysiadłaś.
Tiffany zbladła. Nawet jeżeli blefował, musiała '
powiedzieć prawdę. Miał prawo jej żądać.
- Tak. Przywiózł mnie. Ale nie wierzył, że się do
ciebie dostanę.
Roześmiał się sztucznie, kręcąc przecząco głową.
- Ty się dostałaś, stary wygrał. Oczywiście za
planował wszystko wcześniej od ciebie.
- Dlaczego tak mówisz? Co chcesz przez to powie
dzieć?
- To nie ma nic wspólnego z tobą. Naprawdę nie
warto się w tym grzebać. Zajmij się swoją pracą,
swoją siostrą, jej synem, a przede wszystkim sobą!
I idź już!
- Nie zobaczę cię nigdy więcej, prawda?
- Nie! Nigdy!
Utopiła w nim nieruchome spojrzenie, niezdolna
wykonać kroku. Nie myślała już ani o tym, która jest
godzina, ani o Garrecie. W głębi duszy czuła, że
dzieje się coś absurdalnego, że wyrządzają sobie
krzywdę w imię... nie wiedzieć czego. W każdym razie
nie wiedziała tego Tiffany.
- Sądzisz, że to w porządku? - spytała niemal
bezgłośnie, jakby nie spodziewając się odpowiedzi.
- Tak! - rzucił bez wahania, ale po chwili stał
przed nią Joel odmieniony, z naturalną, delikatnie
drwiącą miną.
- Wątpię, żeby następne spotkanie mogło wyjść
nam obojgu na dobre. I... może to do mnie niepodobne,
ale nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiała. - Pogładził
ją po policzku jak dziecko. - Żegnaj, Tiffany.
Odwrócił się szybko i odszedł w kierunku jachtu,
do swojego samotnego, skąpanego w sztucznym blasku
świata. I do tępej rozpaczy, skrywanej pod maską
ROZBITKOWIE
49
cynizmu. Tak myślała szlochająca Tiffany, gotowa
zedrzeć z niego maskę i zaspokoić wilczy głód uczucia.
Była pewna, że potrafiłaby tego cudu dokonać, ale
nie mogła i nie rozumiała dlaczego.
Ocierając łzy grzbietem dłoni, przypomniała sobie
o pierścionku Armanda. Noszenie tej niechlubnej
pamiątki straciło sens. Od dzisiaj nie jest zawiedzioną
kochanką, nie powie nigdy, że „wszyscy mężczyźni są
jednakowi". Zostawi w pamięci szczęśliwe chwile
spędzone z Armandem i zajmie się tylko przyszłością.
Święcie wierzyła, że spotka jeszcze kiedyś Joela Fabera,
oby jak najdalej od Haven Bay... Z ulgą przełożyła
pierścionek na palec drugiej ręki.
Zdała sobie nagle sprawę, że Joel podjął za nią
dwie decyzje. Program o miasteczku Haven Bay
- jeżeli okaże się sukcesem - może przyciągnąć innego
finansistę, który rzuciłby okiem na jej projekt.
W każdym razie Carol i Alan nie stracą nadziei.
Garret zaś będzie miał szansę rozmyślać w nie
skończoność o hojności Joela Fabera, ponieważ nie
dowie się niczego więcej o ich spotkaniu na „Liberty".
Jeżeli to prawda, że stary rybak postanowił użyć jej
do własnych nikczemnych celów, nie doczeka się
najmniejszej satysfakcji.
Stała na przystani wypatrując kutra i myślała
o pracy. Najchętniej zaczęłaby w tej chwili. Było tyle
do zrobienia, zanim kamery pojawią się w Haven
Bay: trzeba postawić na baczność całe miasteczko,
przygotować plakaty, pamiątki, urządzić parkingi,
zaplanować trasy morskich wycieczek.
Miała zupełnie wolną rękę, środki, o jakich nigdy
nie śniła. A jeśli zrobi superprogram, po którym
widzowie będą domagali się serii następnych? Co
powie na to Joel Faber? Może ustąpi ze swojego
„nigdy"? Tiffany była tyleż uparta, co marzycielska.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Przewrotność natury ludzkiej bywa zaskakująca:
Tiffany doszła do takiego właśnie, banalnego skądinąd
wniosku po powrocie do Haven Bay i rozmowach
z jego mieszkańcami. Na wiadomość, że Joel Faber
sfinansuje olbrzymie przedsięwzięcie reklamowe na
rzecz miasteczka, reagowano rozmaicie.
- Żadna łaska - mruczał posępnie Garret. - Naj
wyższa pora, żeby spłacił część długu.
Kiedy Tiffany pytała, co ma na myśli, kręcił
przecząco głową i chował się przestraszony jak żółw
do skorupy.
Byli tacy, którzy nie wierzyli, że Joel Faber przejął
się ich kłopotami. Słysząc o „przywiązaniu do rodzinnej
ziemi", machali ręką z zakłopotaniem. Reuben,
powiadali, wychowywał go w taki sposób, że biedny
chłopak nie miał żadnych powodów lubić Haven
Bay. A potem nieszczęsny sztorm... Nagle urywały się
wspomnienia, jak gdyby sztorm był jakimś zbiorowym
wstydliwym piętnem. Jedyne wytłumaczenie, które
im przychodziło do głowy, to zmysł praktyczny Joela.
Turystyka musiała być świetnym interesem, a dla
pieniędzy ludzie jego pokroju zrobią wszystko - co
do tego panowała zgoda.
Bardzo dobrze, myślała Tiffany, bo najzagorzalsi
pesymiści, przeciwnicy pomysłu, powoli zaczynali
wierzyć w jego sens i trochę pomagać. W końcu,
szeptali, taki rekin jak Joel Faber nie brałby się za
byle co.
Tiffany nie miała zamiaru wyprowadzać ich z błędu.
ROZBITKOWIE
51
Wiara czyni cuda, a ona potrzebowała poparcia
całego miasteczka. Gdyby wiedzieli, co sądzi o wszys
tkim Joel, jej własna wiara na nic by się nie zdała.
Ni stąd, ni zowąd poprawiły się miny miejscowym
biznesmenom. Przestali mówić o ryzyku i zaczęli
obliczać przyszłe zyski. Ożywili się sklepikarze, drobni
ciułacze, wszyscy w coś inwestowali. Powstało pole
kempingowe, zbrojono tereny budowlane.
Z największym entuzjazmem podchodziła do tego
młodzież. Prześcigali się w pomysłach i garnęli do
każdej pracy. To oni nie mieli nic do stracenia,
a wiele do wygrania. Przede wszystkim jednak
potraktowali tę „gorączkę wielorybów" jak nad
zwyczajną przygodę. Trawlery rybackie, odnowione
i pomalowane, błyszczały w słońcu. Pojawiły się
nowe szyldy, kolorowe dekoracje rozweselały ulice.
Haven Bay zmieniło się nie do poznania.
Alan miał zawiadywać ruchem turystycznym: pro
wadzić rezerwację, przyjmować wycieczki, panować
nad wszystkim. Początkowo, aż do skończenia szko
ły, ciotka Tiff gotowa była mu pomagać, później
prowadziłby sam całą agencję, przy pomocy swojej
matki jako sekretarki i skarbnika. Tiffany wynajęła
na biuro mały sklep w środku miasta. Porzucony
od lat, wymagał remontu i przeróbek. Zajęli się
tym koledzy Alana, a ostatniego dnia studenci
szkoły plastycznej wymalowali na ścianach piękne
wieloryby.
Niepokój o przyszłość Alana przybrał zupełnie
nowe wymiary. Carol była w siódmym niebie. Jako
Wietnamka przeżyła w tym miasteczku czasy pode
jrzliwości i niedowierzania. Jej naturalna serdeczność
oraz upór, z jakim matka i syn pokonywali własne
ograniczenia, musiały jednak, wcześniej czy później,
wzbudzić w sercach rybaków szacunek. Jeżeli kiedykol
wiek pokazywano ich palcami, to z podziwem, aby
52
ROZBITKOWIE
udowodnić, że nawet najtrudniejsze życie warto
przeżyć.
Od kilku lat Carol pracowała w szkole jako pomoc
nauczyciela. Teraz całe grono pedagogiczne uległo jej
namowom, żeby zorganizować praktyczne zajęcia
z wychowania obywatelskiego. W dzień wolny od
nauki dzieci podzieliły się na drużyny i ruszyły do
malowania płotów, sprzątania śmieci, koszenia trawy...
Prawdziwy cud! Apatyczne do niedawna miasteczko
przypominało rój pracowitych pszczół.
Odtąd wszystko zależało od Tiffany, a raczej od
powodzenia jej filmu. Początkowo myślała o pół
godzinnym dokumencie, potem opracowała scenariusz
na całogodzinny program, który miał być nadany po
głównych wiadomościach, przed popularnym kome
diowym widowiskiem. Planowała półminutowe zwias
tuny i wiele innych kosztownych przedsięwzięć re
klamowych, ale miała wrażenie, że dobiła już do
granic tolerancji Joela Fabera. Umawiał się z nią
przecież, że sfinansuje wyłącznie film, a dotrzymywała
tej umowy tylko do pewnego stopnia...
Pisanie scenariusza zajęło o wiele więcej czasu, niż
się spodziewała. Kiedy nadszedł nieubłaganie moment
podjęcia decyzji i zadzwoniła do Zacharego, trzęsła
nią trema jak przed wejściem na scenę. Każdy
normalny człowiek denerwowałby się na jej miejscu,
ale Tiffany wątpiła, czy w ogóle była przy zdrowych
zmysłach, podejmując się tak karkołomnego wyczynu.
Zachary Lee był na każde wezwanie i zawsze służył
dobrą radą. Najpierw miał przysłać kamerzystów,
potem postanowił, że sam ich przywiezie. Trudno
o lepszą okazję na rodzinny spęd! Jej wielki brat był
aniołem stróżem całego przedsięwzięcia, oboje zaś
uważali, że Alan zasłużył na najlepsze ujęcie w tym
filmie.
Zachary był wspaniały pod każdym względem. To
ROZBITKOWIE
53
on przemycił Carol i Alana z Wietnamu, nie czekając
na oficjalne pozwolenie. Jako korespondent wojenny
obejrzał wszystkie możliwe okropności tamtej wojny,
a mimo to nie oszalał ani nie stracił normalnej
ludzkiej wrażliwości.
Pierwsze zdjęcia zaplanowali na środę. Miało być
dość spokojnie, Tiffany modliła się o piękną słoneczną
pogodę.
Los z niej zadrwił. W nocy barometry poszły
w górę. Prognozy zapowiadały zimny front z Antar
ktydy, który przyniesie umiarkowane lub silne wiatry
oraz ulewne deszcze. To była ostatnia rzecz, jaką
sobie wyobrażała. Zadzwoniła do Zacharego, żeby
odwołać zdjęcia.
Zaśmiał się lekko w słuchawkę.
- Nie, siostrzyczko. Tym razem nie masz racji.
Dramat. Tego nam brakowało. To właśnie podoba
się ludziom przed telewizorami. Zrobimy świetne
zdjęcia. Tu jest natura! Najprawdziwsza, dzika,
nieokiełznana natura. Swoją drogą, Haven Bay jak
na wybrzeże jest dosyć zaciszne. Pokażmy więc
rozmaitość krajobrazów. Jeżeli turyści naprawdę tu
przyjadą, nie codziennie będą mieli raj i słońce. Niech
zobaczą prawdę!
Tiffany westchnęła i odrzuciła w kąt scenopis. To
jakby zaczynać wszystko od początku. Zadzwoniła
do Garreta oświadczając, że choćby się waliło i paliło,
jutro zaczynają kręcić pełną parą. Tak postanowił
Zachary Lee James.
Kiedy następnego ranka zjechała ekipa z Sydney,
Haven Bay wyglądało jak w dzień państwowego
święta. Wszyscy ruszyli do portu zająć najwygodniejsze
pozycje i nikogo nie odstraszył rzęsisty deszcz.
Sztormowa pogoda ściągnęła do przytulnej zatoki
jeszcze więcej wielorybów niż zwykle. Entuzjazm
publiczności sięgnął zenitu, kiedy operatorzy załadowali
54
ROZBITKOWIE
swój sprzęt na kuter Garreta „The Southern Cross".
Z helikoptera, który przywiózł filmowców, już kręcono
zdjęcia z lotu ptaka. Miały służyć za tło do wstępu.
Alan, rzecz jasna, płynął na kutrze. Ciotka reżyser
miała przeprowadzić jeden wywiad z nim, drugi
z Garretem, ale prawdziwymi gwiazdorami były
wieloryby. Złapali scenę igraszek wielkiego samca
z panią wielorybicą, wyskakujących ponad spiętrzone
fale zaledwie kilka metrów od łodzi. Tiffany udało się
nagrać niespodziewany monolog jednego z kamerzys
tów, który miał oczy jak talerze i zdawał się wychodzić
z siebie.
- Fantastyczne! Nieprawdopodobne! Robiłem filmy
na całym świecie. Byłem w Katmandu i Timbuktu.
Pakowałem się w wojny, awantury, dziury zapomniane
od Boga i ludzi. I myślałem, że widziałem wszystko,
co warto było widzieć. Ale czegoś podobnego się nie
spodziewałem. Być o krok od takiego wytworu
natury... Człowiek się czuje taki... taki upokorzony
i... trudno to wyrazić słowami... wniebowzięty. Każdy
powinien to przeżyć. Każdy!
Po pierwszych zdjęciach wszyscy byli radośni jak
dzieci. Oglądanie z bliska prawdziwych Goliatów
oceanu, baraszkujących na fali, za nic mających
„żywioły natury", podniosło nastrój do granic ekstazy.
Tiffany wierzyła Zacharemu, że jego magicy utrwalą
tę dziką aurę na taśmie. Kiedy dopłynęli do brzegu,
okazało się, że mimo sztormiaków cała ekipa zmokła
do suchej nitki, trzęsie się z zimna i umiera z głodu.
Niezawodna Carol czekała z gorącą kawą, herbatą
i dymiącym kotłem baraniego gulaszu. Wszystkie bez
wyjątku twarze rozpłynęły się w błogim zadowoleniu.
Tiffany poczuła przedsmak zwycięstwa, ale była
kompletnie wyczerpana. W jaki sposób Zachary Lee
zdołał skłonić swoich ludzi, żeby filmowali tu za
darmo? Do tej pory nikt z nią nie rozmawiał
ROZBITKOWIE
55
o kosztach. Nawet za helikopter. I umówili się na
następny tydzień. Nieprawdopodobne. Trzeba było
zejść z obłoków na ziemię. Czekało ich mnóstwo
pracy. Końcowa rozmowa z Alanem i Carol, kierująca
puentę na ludzkie losy. Potem w czasie montażu
muszą wyczarować całość, dzięki której uroki turys
tyczne Haven Bay będą się sprzedawały jak ciepłe
bułeczki.
Drobna postać Carol prawie zginęła w pożegnalnym
uścisku Zacharego Lee. Trudno byłoby sobie wyobrazić
mniej podobne rodzeństwo, śmiała się w duchu Tiffany.
Alan ze ślepym uwielbieniem wpatrywał się w swojego
wujka, olbrzyma o jasnokasztanowych włosach i orze
chowych oczach. Dla niego Zachary na zawsze
pozostanie bohaterem.
Tiffany poleciała z bratem do Sydney omówić losy
gotowego filmu. Ponieważ Joel Faber zrzekł się
wszelkich praw do rozpowszechniania tytułu, Zachary
Lee zaplanował wyświetlenie go w swojej stacji
telewizyjnej w tydzień po premierze w stacji Fabera,
po czym miał pertraktować z innymi kanałami
w Australii, Stanach i Japonii. Tiffany zajęła się
promocją Haven Bay w wielkich agencjach turystycz
nych. Zależało im zarówno na gościach australijskich,
jak i zagranicznych.
Zastanawiała się, czy czegoś nie przeoczyła. Na
własnej skórze doświadczała wielokrotnie, iż diabeł
siedzi w szczegółach. Istotna była reklama samego
filmu, ale tutaj najbardziej pomocne okazało się
kierownictwo stacji Fabera, rozpowiadające, że nowy
program Tiffany James posłuży za test na oglądalność
kanału. We własnym interesie nie wyprowadzała
nikogo z błędu.
Przez cały tydzień poprzedzający premierę pojawiały
się na ekranie półminutowe zwiastuny. Gazety i ma
gazyny nie szczędziły miejsca na reklamy, ale Tiffany
56
ROZBITKOWIE
jakoś nie przychodziło do głowy dowiadywać się
szczegółowo, kto i jak za to płaci.
Nadeszła niedziela, godzina próby. W całym Haven
Bay panowało takie podniecenie, że Tiffany nerwy
zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Co będzie, to będzie,
pocieszała się w duchu - w każdym razie wypraliśmy
z siebie żyły i nic więcej nie dałoby się zrobić.
Nastrój w studio był pełen wyczekiwania - nie
wiedziała tylko, czy na sukces, czy raczej porażkę.
Przyszła w końcu „z ulicy" i nie mogła wymagać od
ludzi, którzy pracowali tam od lat, żeby stawiali na
nią. Nawet gdyby się okazało, że strzeliła w dziesiątkę,
miał to być strzał pierwszy i ostatni, ale o tym, ze
względu na Joela, musiała milczeć.
Rozpoczął się program i nagle opuściły ją wszelkie
nerwy. Była przekonana, że to więcej niż dobre!
Akcja trzymała w napięciu. Każdy, kto zaczął ją
śledzić, wytrzyma do końca. Zastanawiała się, czy
Joel siedzi przed telewizorem. Chciała, żeby tak było.
Może przemógłby się i potrafił oddzielić przeszłość
od przyszłości, może spojrzałby na wszystko inaczej.
A gdyby położył na szali swoją pozycję i doświadczenie,
Haven Bay rozkwitłoby bez żadnego cudu.
Na reakcje telewidzów nie czekała długo. Po ostatniej
scenie rozdzwoniły się telefony i plansza z numerem
rezerwacji turystycznej w Haven Bay pojawiała się do
końca wieczornego programu. Nie miała wątpliwości.
Jej „Wieloryby" były przebojem, jaki obiecała Joelowi!
Kiedy ktoś z nabożeństwem podał jej słuchawkę,
zadrżała z nadzieją, że to właśnie on. Niestety, dzwonił
Zachary Lee z gratulacjami.
- Byłaś cudowna, siostrzyczko! Wierz mi, chociaż
sobie też tak mówię.
- Ty jesteś stronniczy, nieobiektywny i wszystko
to twoja zasługa - śmiała się głośno.
- Tiff, to był twój pomysł. A pomysły w tej robocie
ROZBITKOWIE
57
są niczym czerwone krwinki. Roznoszą tlen, bez
którego nie ma życia.
- W każdym razie nie pozostaje nam nic innego
jak czekać, co z tego wyniknie.
- Tak jest, siostro. Czekać i patrzeć - odpowiedział
miękko, w charakterystyczny niedźwiedzi sposób.
Zawsze ją zadziwiało tyle łagodności i spokoju
w olbrzymiej męskiej postaci.
- Dzięki, że się odezwałeś, braciszku.
- Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć, Tiff. Daj
znać, jeśli będziesz jeszcze czegoś potrzebowała.
Najcudowniejsze było to, że Zachary mówił poważ
nie. Zawsze sobie z radością pomagali, nigdy nie
wymieniali zdawkowych uprzejmości. Dlatego tak
głęboko współczuła ludziom, którzy nie mieli rodziny.
Jak Joel Faber albo stary Garret. To z tęsknoty za
bliskimi zamykali się w skorupie samotności i egoizmu.
Gdyby sukces filmu można było mierzyć liczbą
zgłoszeń w biurze Alana, Tiffany już następnego dnia
powinna kazać nosić się na rękach. Haven Bay groził
potop turystów. Telefony się urywały. Miejsca na
kempingu zarezerwowane były na kilka weekendów,
a pensjonatów i hoteli brakowało. Okazało się, że
zaplanowano śmiesznie mało wycieczek po zatoce.
Haven Bay ogarnęła prawdziwa gorączka turystyczna.
Pobożne życzenia kilku zapaleńców stawały się
nieuchronną rzeczywistością.
W pierwszą sobotę po programie miasteczko
wyglądało jak nowo otwarte zoo. Tłumy ludzi wlewały
się i wylewały. Najbardziej zawiedzeni byli jednodniowi
wycieczkowicze, którzy nie zarezerwowali miejsca na
statku. Niepocieszeni wędrowali na urwiste wybrzeże
i oglądali wieloryby z daleka. Jak spod ziemi wyrastały
kramiki z napojami, kanapkami i hot-dogami.
Przyjechała ekipa z dziennika stacji Fabera i wie
czorem ukazały się migawki z oblężonej zatoki wraz
58 ROZBITKOWIE
z powtórzonymi fragmentami filmu. W niedzielę tłok
f
był jeszcze większy. Wśród gości nie mogło zabraknąć
znakomitej reporterki rubryki towarzyskiej, Neridy
Bellamy. Upolowała Tiffany w biurze rezerwacji
i przypierała do ściany w stylu identycznym jak na
jachcie.
- Co jest pani specjalnością, panno James, telewizja
czy turystyka?
Tiffany postarała się o najbardziej rozbrajający ze
swoich uśmiechów.
- Obie dziedziny, droga pani.
Odwzajemniona mina przypominała raczej grymas
tygrysa przed skokiem na ofiarę.
- Co czyni panią nadzwyczaj atrakcyjną... nazwijmy
to po imieniu... partią dla Joela Fabera. Rozumiem,
że czyści mu pani przedpole, zanim sam rzuci się
w nową przygodę turystyczną i wyczaruje z niej żyłę
złota. Bardzo przebiegła podwójna gra, przyznaję.
- Nie nazywałabym tego grą. Jeżeli o mnie chodzi,
traktuję pracę poważnie. A o zamiary pana Fabera
proszę zapytać jego samego.
- Od ostatniego przyjęcia na jachcie jest nieu-
chwytny, więc wie pani równie dobrze jak ja, że nie
mogę go o nic zapytać. Ale nie spędzi chyba w tej
fortecy na Leisure Island reszty życia, jak pani myśli?
Mnie trudno wyprowadzić w pole. Wcześniej czy
później będę was miała razem, jak parę gołąbków.
- Tylko po co? - Tiffany naprawdę chciała wiedzieć,
co skłania tę kobietę do tropienia ludzi.
- Po to, droga panno James - jadowite spojrzenie
mówiło za siebie - żeby udowodnić wam kłamstwo.
Lubię mieć rację.
Oto i cała tajemnica, zrozumiała nagle Tiffany.
Nerida reagowała alergicznie na sytuację, w której
ktoś śmie udowadniać jej publicznie, że nie ma racji.
Czuje się wtedy jak spoliczkowana i nigdy nie wybacza.
ROZBITKOWIE
59
Ciekawe, ile razy zakpił ze swojego prasowego „anioła
stróża" Joel Faber. Zapał, z jakim ostrzyła na niego
zęby, kazał się domyślać długoletniej znajomości
i dozgonnej nieprzyjaźni.
W każdym razie ani ten, ani inny szpieg nie dostanie
go w Haven Bay, myślała posępnie. Modliła się, żeby
zmienił zdanie na temat szans rozwoju turystycznego
miasteczka i na jej temat, ale nie będzie nalegała.
Żadnych spotkań. Nie mogła tylko zapomnieć tego
odcienia żalu w głosie, kiedy postanowił być twardy
na przekór samemu sobie. Nikt przecież nie pragnie
być naprawdę samotny.
Forteca... Tak powiedziała. Ale dlaczego odciął się
od świata? Pytanie to długo nie dawało jej spokoju,
aż w końcu uzgodniła z własnym sumieniem, że Joel
powróci do ludzi i do normalnego życia, czy chce
tego, czy też nie. Najwyżej nawymyśla jej jeszcze raz
od pożal się Boże dobroczyńców albo sióstr miłosier
dzia. Trudno.
Dwa tygodnie później Tiffany znalazła się w sytuacji
bez wyjścia. Haven Bay nie wytrzymywało naporu
turystów. Patrole straży przybrzeżnej zaczęły strzec
wielorybów przed nie obytymi z morzem i jego
mieszkańcami pasażerami statków wycieczkowych.
Zagonieni rybacy i wszyscy mieszkańcy sennego jeszcze
wczoraj miasteczka wydawali się być równie radośni,
co wyczerpani. Dyrektor banku nosił przyklejony do
twarzy błogi uśmiech, o jaki nikt by go przedtem nie
podejrzewał. Nikt też nie przypuszczał, że to tylko
rozgrzewka przed prawdziwym najazdem.
Pewne biuro podróży zadzwoniło z pytaniem, czy
linie Qantas mogą przysłać z Tokio boeinga pełnego
japońskich amatorów wyprawy na wieloryby... Tiffany
na moment straciła oddech. Teraz była już pewna:
udało się!
60
ROZBITKOWIE
- Nie przyjmiemy tylu ludzi! - Na twarzy Alana
malowało się przerażenie. Zrobił chwiejny krok do
przodu i opadł ciężko na krzesło, jakby zapomniał
o protezach i stracił nad nimi panowanie.
- Zanotuj rezerwację!
- Nie ma więcej łodzi. Podobno z pustego i Salo
mon...
- Potwierdź rezerwację!
- Nie możemy tego zrobić! Ludzie, od których
przyjmiemy zamówienie, wsiądą do samolotu i poko
nają tysiące kolometrów, żeby...
- Rób, co mówię!
Pokręcił głową, kuląc bezradnie ramiona.
- Nie mówisz tego poważnie, ciociu.
- Najpoważniej.
- Co zrobisz? - Dostrzegł w końcu nieprzejednany
upór w jej twarzy i zrezygnował z własnego.
- Znajdę jakieś wyjście.
Nie wierzył w żadne rozwiązanie, ale zabrał się do
wpisywania rezerwacji, święcie przekonany, że Tiffany
popełnia piramidalne głupstwo. Ona nazywała to
w myśli ryzykiem.
Następne dni potwierdziły wszelkie obawy. Dla
pięciuset turystów z Japonii nie dało się wybłagać,
pożyczyć, kupić ani ukraść odpowiedniej ilości kutrów.
Pozostawała jedyna szansa. Tiffany wzdrygała się
na myśl o własnej zuchwałości, ale nie było innego
wyjścia. Poza tym, rozgrzeszyła się błyskawicznie, bo
czas naglił jak nigdy dotąd, jeżeli rzeczywiście zamknął
się w domu na Leisure Island, nie używa „Liberty".
Zacumowana przy przystani, pewnie usycha z bez
czynności, nie mówiąc o jej załodze. Joelowi Faberowi
niczego by nie ubyło, gdyby pożyczył im jacht na
jeden weekend. Tylko ten jeden, jedyny raz.
W końcu wygrała zakład. Powinien odwołać wszys
tko, co powiedział o Haven Bay. Film okazał się
ROZBITKOWIE
61
sukcesem jego stacji, a ich zapadła dziura nad zatoką
nie tylko nie dogorywa, ale potrzebuje pomocy
w zmierzeniu się ze swoją popularnością.
Tym razem jednak, zanim ośmieli się włamać do
„fortecy", wydusi z Garreta kilka tajemnic. Musi się
dowiedzieć, co łączy i co poróżniło starego rybaka
z szesnastoletnim Joelem dwadzieścia lat temu. Nie
może do niego pójść, póki nie zrozumie znaczenia
owego przeklętego sztormu. Za dużo zostało powie
dziane, żeby tak po prostu zapomnieć.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Muszę poprosić Joela Fabera o pożyczenie jachtu
- zaczęła Tiffany bez wstępu.
- Chcesz, żebym cię tam zawiózł? - spytał po
chwili ciężkiego milczenia. Patrzył na nią wzrokiem
pozbawionym wyrazu i ani myślał sprzeciwiać się
czemukolwiek. Był to w końcu wspólny problem
wszystkich mieszkańców Haven Bay.
- Nie, ty masz swoje wycieczki, poradzę sobie
sama. - Nie miała zamiaru powtarzać błędu. Czuła
przez skórę, że to udział Garreta w pierwszej wyprawie
najbardziej rozzłościł Joela. - Powiedz mi lepiej, co
się zdarzyło w czasie tamtego sztormu. - Zaczęła
wpatrywać się w niego uporczywie, gotowa czekać
dotąd, aż się odezwie.
- Było, minęło - odburknął cicho.
- Przecież pamiętasz! - krzyczała. - Inni też
pamiętają, tylko nie chcą o tym mówić. Muszę wiedzieć
dlaczego! Dla dobra nas wszystkich, Garret. Od
spotkania z Joelem czuję, że coś jest nie tak... a ty
wiesz dużo więcej.
Cień wahania przemknął po zmęczonej twarzy.
Garret starał się nie patrzeć Tiffany w prosto w oczy,
wybąkując pokrętną odpowiedź.
- Nikt nie chce się grzebać w koszmarnych wspo
mnieniach. Zbyt wielu ludzi zginęło tamtej nocy.
Niepotrzebnie. Bezsensownie. Mówiłem im, co się
stanie. I stało się.
- Ale co się naprawdę wydarzyło? Słyszałam
o jakiejś akcji ratunkowej.
ROZBITKOWIE
63
- Zgadza się. Tylko że sam diabeł by się wtedy nie
uratował. W taki sztorm nie wypływa się w morze.
Radio ostrzegało bez przerwy. Dowiedzieliśmy się już
po wszystkim, że załoga jachtu, który wzywał pomocy,
zlekceważyła komunikaty. Banda głupich szczeniaków!
Niegodnych ocalenia i ryzykowania życia innych ludzi.
- Utonęli?
- Tak. Zasłużyli na to. Jacht poszedł na dno,
zanim dotarł do niego pierwszy kuter. Też przykryły
go fale, i wtedy Reuben Faber ruszył mu na pomoc.
Zwariował. Wszyscy powariowali. I wszyscy zginęli.
- Wykrzywił usta w bolesny grymas. Twarz miał
rozpaloną jak w gorączce. - Wszyscy oprócz niego.
- Joela? - Wsłuchiwała się w bicie własnego serca,
drżąc przed usłyszeniem odpowiedzi.
- Właśnie. Ten był w zmowie z Lucyferem. Jedyny
rozbitek.
- I za to go nienawidzisz, Garret? - spytała miękko.
Cisnął Tiffany zjadliwe spojrzenie bazyliszka.
- Za wiele wody upłynęło, żeby kogokolwiek
nienawidzić.
Skończył rozmowę. Naleganie nie miało żadnego
sensu. Garret zamknął się w sobie, a Tiffany wiedziała
odrobinę więcej niż przed godziną. I musiała na tym
poprzestać. Przypomniała sobie pierwsze wrażenie,
jakie zrobił na niej Joel Faber, rozbitek, który za
cudowne ocalenie oddał radość życia.
Próbowała sobie wyobrazić, co czuje człowiek,
który uratował się jako jedyny spośród wielu znajo
mych i bliskich. Czy pali go spojrzenie ich rodzin,
rozżalonych i zbuntowanych, że właśnie on, a nie
tamci? Czy to przypadek, że nie utonął jak reszta?
A może był najsilniejszy, najwytrwalszy, może walczył
dłużej niż inni? Czy wszyscy, tak jak Garret, mieli do
niego pretensję, że nie umarł? Czy dlatego wreszcie
Joel życzył całemu Haven Bay losu Sodomy i Gomory?
64
ROZBITKOWIE
Ale to wszystko zdarzyło się przecież dwadzieścia lat
temu. Zdrowy rozsądek musi bronić się przed tłumacze
niem teraźniejszości grą instynktownych uprzedzeń,
zadawnionych ran. Sam Garret przyznał, że za późno
na nienawiść, ale mógł coś ukrywać. Tak czy inaczej,
była mu wdzięczna choćby i za okruchy prawdy.
Mimo że nadal mało rozumiała, postanowiła znaleźć
Joela. Nie chciał jej widzieć, na pewno nie odbierał
telefonów, dlatego zakradnie się do niego jak poprze
dnio, nie zapowiadana i nie proszona.
Pożyczyła od Garreta małą łódź motorową i rankiem
następnego dnia wzięła kurs na Leisure Island.
Posiadłość właściciela „Liberty", schowana za wysokim
ogrodzeniem, leżała nad przytulną zatoczką na północy
wyspy. Jedynie molo, przyklejone do prywatnej plaży,
łączyło ją z resztą świata.
Minęła kilka statków zakotwiczonych w basenie
portowym,, z wyłączonym silnikiem podpłynęła do
wolnego miejsca przy falochronie i zacumowała łódź.
Nikt jej nie zaczepiał ani nie zatrzymywał. Wyskoczyła
lekko na pomost i idąc w kierunku brzegu, za
stanawiała się nad kolejnym ruchem. Dostrzegła cienką
ścieżkę wiodącą z plaży do domu i niemal w tej samej
chwili sylwetkę nagiego, leżącego na piasku mężczyzny.
Na szczęście spał, bo nawet jeśli nie był ochroniarzem
nudystą, sytuacja zapowiadała się krępująco dla
obojga.
Tiffany szła na palcach, żeby go ominąć po cichu,
gdy nagle przemknęła jej błyskawiczna myśl jak
dzwonek alarmowy: to nie ochroniarz, tylko Joel
Faber. Poznała go po czarnych włosach i posturze.
Wchodzenie na górę byłoby stratą czasu. Wstrzymała
oddech i schyliła się ku odwróconej bokiem, śpiącej
twarzy.
Ani cienia wątpliwości, tych rysów nie zapomniałaby
do końca życia. Stała jak wryta, głowiąc się, jak
ROZBITKOWIE
65
wybrnąć z groteskowego położenia. Dopiero teraz
nagość męskiego ciała zrobiła na niej wrażenie. To
była jego nagość i czuła się okropnie głupio. Takiego
wariantu spotkania nie mogła przewidzieć!
Nawet śpiący drapieżnik wydaje się bezbronny.
Patrzyła na Joela innymi oczami. Z poczuciem
winy, bo on za nic nie dałby się tak podpatrywać.
Nie mogła jednak po prostu odejść. Tiffany James
pomyślała praktycznie, że musi obrócić sytuację
na swoją korzyść, i zrobić to z mistrzowską de
likatnością.
Porzucona para szortów leżała koło stóp Joela.
Tiffany podniosła je bezszelestnie i usiadła dwa metry
dalej, na wprost jego twarzy. „Fant" schowała za
plecami. Opanowała nieco tremę i maleńkimi kamy
kami zaczęła rzucać do celu. Dopiero po trzecim
trafieniu cel zmarszczył czoło, a po czwartym otworzył
jedno oko.
- Witaj na pokładzie - powiedziała jak najłagodniej,
bojąc się, że wykona zbyt gwałtowny, nie przemyślany
ruch.
Ani drgnął. Patrzył w osłupieniu, jakby nie odróżniał
jawy od snu. Potem nieznacznie zmarszczył brwi na
jedno mgnienie oka i przywitał ją dobrze znanym
ironicznym uśmiechem.
- Uwielbiasz robić niespodzianki, Tiffany.
W skroniach jej huczało, przyciskała do kolan
drżące ręce, ale odetchnęła z ulgą. Spodziewała się
czegoś gorszego.
- Przepraszam za brutalną pobudkę, ale muszę
z tobą porozmawiać.
- Popatrz, popatrz, wymarzona pora i miejsce na
niekonwencjonalne spotkanie. Widzę, że wpadasz
w nałóg. - Wsparł się na łokciach i oczami wędrował
po jej smukłym ciele - dokładnie, z łakomym uśmie
chem, żeby poczuła się trochę mniej ubrana.
66
ROZBITKOWIE
Tiffany z trudem oderwała wzrok od jego napiętych,
grających pod lśniącą skórą mięśni.
- Przydałby ci się ręcznik. Albo jakaś garderoba.
Nie ma sprawy... jeśli będziesz miły.
Odpowiedział szerokim, na wpół złośliwym, na
wpół rozbawionym grymasem.
Tiffany miała rozpalone policzki, chociaż to nie
upał doskwierał najmocniej. Zupełnie inaczej za
planowała początek rozmowy, a teraz czuła, że sama
sprowokowała jej zejście na manowce. Tak bardzo się
bała, że Joel będzie wściekły i nie zechce zawiesić
„wyroku".
Uśmiechnęła się pogodnie na dowód, że ani myśli
tracić spokoju.
- Przypłynęłam sama. Zacumowałam łódź przy
twojej przystani. A od dwóch minut próbuję cię
ratować przed ciężkim oparzeniem. Nie wiesz, że
spanie na plaży jest niebezpieczne?
- Coś mi się zdaje, że sam lubię być niebezpieczny.
- W oczach miał nienasycone pożądanie, które wiązało
ich od pierwszego wejrzenia i wszystko jeszcze bardziej
komplikowało. - Tyle bezsennych nocy - szepnął
miękko - a teraz jesteś tutaj.
Podniósł się nagle wyżej i jedną ręką spróbował
chwycić Tiffany za przegub. Straciła równowagę
i upadła na plecy. Zanim zdążyła pomyśleć, poczuła
jego twarz nad sobą, gorący oddech przy policzku,
i nie potrafiła zaczerpnąć powietrza. Nagim torsem
muskał najdelikatniej jej piersi, mrucząc z zachwytu.
- To było nie fair!
- Powiadasz? Wydawało mi się, że to ty chciałaś
wykorzystać bezbronnego. W każdym razie uznałaś,
że masz przewagę. Ja tylko odwróciłem role. Kto wie,
dokąd zabrniemy? Nie sądzisz, że fair będzie dopiero
wtedy, kiedy oboje narazimy biedne nagie ciała na
poparzenie?
ROZBITKOWIE
67
Serce zaczęło jej bić jak opętane, słowa uwięzły
w gardle i z trudem wyskandowała „żal za grzechy".
W głowie miała kompletny chaos.
- Nie, Joel, to nie tak. Nie chciałam się z tobą
targować. Nie chciałam ci zrobić przykrości. Ale
niełatwo tu się dostać. Nie spodziewałam się... Nie
wiedziałam, co robić.
Schylił jeszcze niżej głowę, szukając wargami jej ust.
- Dlaczego miałbym cię nie pocałować, jeśli tego
pragnę? - W głosie Joela brzmiało więcej udręki niż
kpiny. - Ty nachodzisz mnie, jak chcesz i kiedy
chcesz, Tiffany. Zakłócasz moją prywatność, moje sny.
Sny? Czyżby myśleli o sobie równie intensywnie?
Jakie sny? Dobre czy złe? Koszmary ze sztormu
w Haven Bay? Może rzeczywiście nie powinna go
dręczyć. Pod żadnym pretekstem!
Całe to myślenie trwało ułamki sekundy, bo kiedy
Joel dotknął jej zachłannymi wargami, czuła tylko
podniecenie i strach. Błądził językiem po suchych
ustach, oddając im swoją wilgoć, zapraszając do
zabawy, potem całował gwałtownie, za gwałtownie,
jakby nie mógł już czekać na odpowiedź.
- Przestań! - Zaczerpnęła powietrza i odwróciła
głowę. - Proszę cię, Joel... nie! Przyszłam cię o coś
prosić i to nie może być tak - mówiła stłumionym,
bezsilnym głosem.
- Więc i ty zrób mi uprzejmość.
Nie chciała wierzyć własnym uszom.
- Nie mówisz poważnie, Joel.
- Chyba nie. - Nuta gorzkiego cynizmu ustępowała
zwykłemu znużeniu. To uczucie opuszczało go coraz
rzadziej. Zamknął oczy i pokręcił przecząco głową.
- Miałaś nie wracać, Tiffany. Wzbudzasz we mnie
pragnienie, z którym radzę nie igrać. Odejdź, póki nie
będzie za późno.
Wypuścił ją z objęć i cofnął łokcie. Tiffany natych-
68 ROZBITKOWIE
miast usiadła i ścisnęła rękami skronie. Słowa Joela
pulsowały w jej głowie jak zabłąkany wyrzut sumienia.
Czuła się podle, wiedziała, że nie powinna była przy
chodzić, ale nie potrafiła po prostu wstać i uciec.
Musiała opanować drżenie kolan i własną dziką,
beznadziejną tęsknotę...
Opuściła głowę i cisnęła w Joela szortami.
- Chcę z tobą porozmawiać. - Gotowa była błagać,
żeby tylko rozstali się bez złości. - Czy nie możesz ze
mną pogadać jak człowiek?
Zmroził ją wzrokiem, ale tylko na chwilę. Ulubioną
bronią Joela Fabera była drwina. Wstał powoli,
demonstrując bez zażenowania swoją nagość, kpiąc
z zabawy w fanty i wprawiając w prawdziwe za
kłopotanie Tiffany, która nie potrafiła się oprzeć
porównaniu jego posągowej urody z chłopięcym ciałem
Armanda. Potem odwrócił się i spokojnie naciągnął
szorty.
Przez kilka sekund napiętej ciszy tkwił nieruchomo
w miejscu, wpatrując się w mały statek na horyzoncie.
Możliwe, że nie widział żadnego statku ani horyzontu,
tylko wahał się, czy zostać z nią, czy odejść bez
słowa. Tiffany ani myślała o dalszym naleganiu czy
następnych dziecięcych sztuczkach. Joel był bardzo
uparty i bardzo poważny, a jeżeli mu czegoś brako
wało, to właśnie odrobiny dziecięcej naiwności.
W końcu usiadł. Z odwróconą twarzą i podkulonymi
nogami patrzył w morze i milczał. Jakaś dobra aura
sprawiała, że zamknięci w tej doskonałej, intymnej
ciszy, nie dotykając się nawet wzrokiem, po raz
pierwszy poczuli przyjazną bliskość. Pełne zawieszenie
broni.
- Dlaczego nie opowiedziałaś mi całej historii
o Carol i Alanie?
A więc oglądał! Tiffany zabiło mocniej serce.
- Nie dałeś mi szansy, Joel - powiedziała nad
ROZBITKOWIE
69
wyraz łagodnie, bojąc się zerwać tę cienką jak
pajęczyna nić sympatii.
Schylił jeszcze niżej głowę, nabrał garść piasku i do
końca rozmowy przesypywał przez palce jasne ziaren
ka. TifTany zastanawiała się, czy rzeczywiście interesuje
go życie Carol i jej kalekiego syna. Oni też byli
rozbitkami, tyle że przeszli takie piekło na ziemi,
o jakim Joel Faber mimo wszystko nie miał pojęcia.
- Co się stało z nogami Alana? - zadał beznamiętne
pytanie, nie zdradzające prawdziwych uczuć ani myśli,
ale już bez cienia cynizmu w głosie.
- Mina w Wietnamie. Miał wtedy dwa latka.
Tam, w Azji, nazywają takich jak on ludzi bez
nóg krabami. Carol przyniosła go do szpitala po
lowego, w którym stacjonował mój brat. Ojciec
Alana był australijskim żołnierzem, ale nikt ich
nie chciał, ani Australijczycy, ani Wietnamczycy.
Na domiar nieszczęścia cała rodzina Carol zginęła
w czasie bombardowania wioski. Koszmar za ko
szmarem. To były ludzkie strzępy, dopóki nie zajął
się nimi Zachary, a potem mama z tatą. Koniec
opowieści. Zmienili imiona na angielskie. Carol
mówi, że pod wpływem wojny stała się inną kobietą.
Joel pokiwał głową i sięgnął po następną garść
piasku.
- W jaki sposób zostaliście jedną rodziną?
- Kiedy Alan wydobrzał na tyle, żeby znieść podróż,
Zachary za olbrzymią łapówkę załatwił dla nich miejsce
na łodzi. W Darwin nasi rodzice wystąpili o adopcję.
Włożyli wiele trudu i serca... Alan dostał protezy,
które oczywiście trzeba było często wymieniać, bo
z nich wyrastał. Carol marzyła o zamieszkaniu w wiosce
rybackiej, najbardziej podobnej do miejsca, gdzie się
urodziła i wychowała przed wojną. Przede wszystkim
jednak chciała normalnego życia dla Alana, bez
żadnych ulg ani dyskryminacji. Łatwiej było o to
70
ROZBITKOWIE
walczyć w małym miasteczku niż w wielkim molochu.
Na początku. Potem pojawił się zasadniczy problem.
Jaka przyszłość czeka Alana w Haven Bay?
Przerwała nagle, bojąc się zagalopować w kierunku
zakazanego tematu. Chwila martwej ciszy wydawała
się ciągnąć w nieskończoność. Joel milczał, ale
wyprostował w końcu nogi i ułożył się na boku,
twarzą w jej stronę.
Uparcie unikała jego wzroku. Błądziła oczami po
muskularnym torsie, gęstwinie czarnych kręconych
włosów, zmierzwionych na piersi, niżej coraz delikat
niejszych, niknących za paskiem szortów. Czekała, aż
odezwie się pierwszy.
Wyciągnął rękę i musnął palcem prawą dłoń Tiffany.
- Przełożyłaś pierścionek.
- Już dawno temu powinnam to zrobić. Prze
praszam, że sprawił ci tyle przykrości. - Poczuła
nagle, że nie wolno jej pozwalać sobie nawet na tę
odrobinę intymności. Jeden dotyk, lekki jak powiew
wiatru, burzył jej spokój i mącił myśli nie mniej niż
gorący pocałunek.
- Byliście zaręczeni?
- Nie. Nosiłam go na lewym palcu jako pamiątkę
niefortunnej znajomości, własnego błędu. Kiedy go
dostałam, traktowałam wszystko poważniej, niż było
warto. Banalna historia.
- Droga donikąd. Tak to nazwałaś?
- Powiedzmy.
Kiedy cofał dłoń, delikatnie, w zwolnionym tempie,
Tiffany zamarła... i oczywiście żałowała, że nie może
jej zatrzymać.
- A więc, w czym mogę ci pomóc? - zapytał
z kamienną twarzą, wybierając z piasku najmniejsze
muszelki.
- Po pierwsze musisz uwierzyć, że nie chcę ci
zrobić żadnej przykrości ani drążyć sprawy Haven
ROZBITKOWIE
71
Bay. Błagam cię tylko o pożyczenie na jeden dzień
„Liberty". To wszystko.
Joel wydawał się szczerze rozbawiony.
- To wszystko, powiadasz? Ależ w jeden dzień nie
dopłyniesz do Nowej Kaledonii, żeby wrócić na starą
posadę... w Klubie Śródziemnomorskim, dobrze
pamiętam?
Nie odcięła się ani słowem, opowiedziała o pięciuset
Japończykach, którzy szykują zorganizowany desant
na wieloryby w Haven Bay.
- Próbowałam wszystkich sposobów, Joel. Nieprzy-
jęcie ich byłoby dla nas klęską, a gdyby się udało...
lepiej nie zapeszać. Jesteś naszą...
- ...ostatnią szansą. To rozumiem od początku.
- Nie da się ukryć. Pomyślałam, że jeżeli nie
używasz jachtu, mógłbyś go nam wynająć, na ustalo
nych przez siebie warunkach.
- Dziękuję. Nie chcę niczego od Haven Bay. A już
najmniej ich pieniędzy. Powiedz po prostu, na kiedy
go potrzebujesz i skończmy z tym.
- Chodzi o najbliższą niedzielę. Autokary przyjeż
dżają o dziesiątej rano.
- „Liberty" będzie więc przed dziesiątą. - Uśmiech
nął się drwiąco, widząc, jak coraz bardziej rozdygotana,
odetchnęła teraz z ulgą.
- Tiffany, naprawdę nie możesz oprzeć biznesu
turystycznego na dobrych chęciach i nadziei. Musisz
mieć środki i musisz być przygotowana na każdą
niespodziankę. Reklama to nie wszystko, wierz mi.
- Wiem, ale dopiero się rozkręcamy i nie przewi
dzieliśmy takiego tempa, to znaczy skuteczności
reklamy. Jestem ci ogromnie wdzięczna, Joel. Gdybym
mogła coś dla ciebie zrobić...
Omal nie wybuchnął śmiechem, a Tiffany spąsowiały
nawet uszy.
- Wiem, że nie to miałaś na myśli, nie przejmuj się.
72 ROZBITKOWIE
- Miałam. Ale nie... - zaplątała się beznadziejnie.
- W porządku. Zmieńmy temat - uciął ostro,
jakby znudzony tonem tej rozmowy.
Odwrócił od niej oczy i zaczął malować na piasku
esy-floresy.
- Nie doceniałem cię. Ten film był strzałem w dzie
siątkę.
Nie wiedziała, z czego bardziej się cieszyć: zmiany
tematu czy komplementu, na który czekała od
dawna.
- To Zachary Lee był duszą wszystkiego, jemu
należą się laury. Gdyby nie on, nigdy bym się nie
zdecydowała na zdjęcia w sztormową pogodę.
- I to nie ty robiłaś wywiady?
- Miałam szczęście. Udało mi się być we właściwym
czasie na właściwym miejscu.
- Jasne. Rozjaśniłaś mi w głowie. Udało ci się też,
wyłącznie dzięki ślepemu szczęściu, postawić cały
interes na głowie, czyli zaczynać od dachu. A rozumne
działanie? Uchowaj Boże!
- Ciepło, ciepło! Czujesz bluesa! - Nie była do
tknięta kpiną Joela i promieniała z radości.
- Kiedy Zachary Lee został twoim bratem?
- Wiele lat temu mama z tatą mieszkali w Nowym
Orleanie, w Stanach. Zachary był geniuszem szacho
wym. Jacyś dranie zatrudnili go w szulerni. Miał
siedem lat! Jeśli coś mu nie wyszło, znęcali się i...
- Tiffany speszyła się, bo o tym nigdy nie mówili
poza rodziną. Rzuciła Joelowi błagalne spojrzenie.
- Nie powinnam ci o tym opowiadać. To prywatny
bagaż mojego brata.
Odpowiedział wymuszonym, smutnym uśmiechem.
- Tiffany, wiem bardzo dobrze, że są rzeczy,
którymi mężczyzna się nie chwali. Bez względu
na to, ile ma lat.
Niestety, i ona o tym wiedziała. O tym, że Joel nie
ROZBITKOWIE
73
ma zamiaru odsłonić przed nią swoich nie zabliź
nionych ran.
Uznał temat za zakończony i z pogodnym uśmie
chem zadał następne pytanie.
- A skąd ty się wzięłaś w „rodzinie"?
- Z koszyczka znalezionego na Fiji. Porzucone
niemowlę.
- Nie męczy cię to?
- Dlaczego? Należę do największej rodziny na
świecie.
- Nie zastanawiasz się, kim byli twoi prawdziwi
rodzice?
- Tak, oczywiście, ale to nie ma większego znacze
nia. Gdyby pomyśleć o tym inaczej, to wszyscy
w końcu jesteśmy jedną wielką rodziną.
- Beze mnie, proszę, wolę już być sierotką. Powiedz
lepiej, ile rodzeństwa liczy twoja mniejsza rodzina.
- Tylko jedenaścioro. Różnych ras i narodowości.
- Twoi rodzice musieli być bardzo zajęci.
- Wychowali nas tak, że opiekowaliśmy się sobą
nawzajem, mieliśmy dużo obowiązków. Mama z tatą
ciągnęli za głowę każdego z osobna, żeby miał własne
ambicje, ale przede wszystkim uczyli, że trzymając się
razem możemy osiągnąć wszystko, a samotnie wszystko
stracić. Powtarzali także, że pracowite życie nie jest
takie złe...
- Rzeczywiście. Mieli rację. Rodzina z takimi
zasadami wydaje się nie najgorsza. - Tiffany zauważyła,
ile urody dodaje mu zwykły uśmiech... i ten bez
nadziejny głód w oczach, który znów się pojawił.
- Najlepsza. 1 mógłbyś do niej należeć, Joel, gdybyś
tylko zechciał - powiedziała poważnie, nazbyt żarliwie,
prowokując nowy cyniczny grymas.
- Może kilka świetlnych lat temu. - Zaśmiał się
chrapliwie. - Teraz jest o wiele za późno. Poza tym
szykują się nowe kłopoty.
74 ROZBITKOWIE
- Nowe?
Machnął ręką w kierunku morza.
- Jeden z ludzi Neridy Bellamy sterczy w jakiejś
łodzi z wycelowanym w nas teleobiektywem. Jutro
twoje zdjęcie powinno ukazać się na okładce popołud-
niówki z podpisem w stylu: „Miłosna schadzka
w prywatnym raju milionera".
- O, nie! - Tiffany struchlała ze zgrozy i złości na
swoją nieostrożność.
- O, tak! - Wykrzywił z niesmakiem usta.
- Boże, znowu narozrabiałam. Joel, przysięgam,
że gdybym wiedziała...
- Uspokój się. Gdybym ja wiedział, że przyjdziesz,
nie opalałbym się nago. Gołymi pośladkami wyrażałem
głęboki szacunek dla pani reporterki i jej szpiegów.
Kiedy się obudziłem i siedziałaś obok... chyba
zapomniałem o tym gówniarzu z kamerą. Dopiero na
stojąco zauważyłem łódź.
Zdała sobie sprawę, że w czasie całej rozmowy czuł
się obserwowany. Czy w ogóle jej słuchał, kiedy
opowiadała o Carol i Alanie? Nie podejrzewała Joela
o genialną podzielność uwagi. Jeszcze jedno upokorzenie!
Ale... pożyczył jacht! Ciekawe, czy z wrodzonej
hojności, czy też pasował mu ten gest do jakiejś
własnej gry? Nagle jakby otrzeźwiała. Zmieszana
i zawstydzona, pomyślała, że zaraziła się cynizmem
Joela, że mimo woli przesiąka jego stylem myślenia
jak gąbka. Ulega mu, pozornie stawiając opór.
Przydałaby się szklanka lodowatej wody.
- Czy musisz przejmować się wszystkimi łgarstwami,
które powypisują?
- Niespecjalnie; plułbym na to, gdyby nie mój
kompleks tropionego zwierza. - Zmierzył ją bacznym
spojrzeniem egzaminatora. - Ciekaw jestem, jak byś
się czuła, gdyby cię sfotografowali u boku Alana, dla
porównania...
ROZBITKOWIE
75
Wstrząsnęła się z odrazą na samą myśl.
- Nie ośmieliliby się.
- Wszystko na sprzedaż.
- Ale to obrzydliwe!
- Bardzo.
- Co teraz zrobisz? - Była niemal pewna, że znalazł
jakieś wyjście, bo zachowywał się podejrzanie obojętnie.
- Wpadło mi do głowy kilka pomysłów, kiedy
mówiłaś.
- Na przykład?
Nie odpowiedział od razu. Tiffany rozumiała
wymowę tego ciężkiego, napiętego milczenia. Widziała
dzikie, skupione oczy, wypatrujące prześladowcy,
oceniające szansę przeżycia, szukające najlepszej
kryjówki na zaczajenie się.
- Na przykład nasze małżeństwo odebrałoby spra
wie całą pikanterię. Moglibyśmy się pobrać.
Czuła się jak porażona piorunem i gorzko świadoma
zastawionej na nią, zamiast na Neridę, pułapki.
- Bądź poważny - odburknęła ze złością, naprawdę
załamana, że próbuje z nią tak tanich sztuczek.
- Większość znanych mi pań skakałaby z radości
na tę propozycję, widząc w niej „życiową szansę".
- Nie wierzę ci. Większość kobiet, znanych ci i nie
znanych, chce być zwyczajnie kochana. A ty gardziłbyś
mną głęboko, gdybym złapała tę „szansę".
- Ale pomyśl o korzyściach.
- Przestań Joel, nie przeciągaj struny!
Odetchnął, zanim zmienił temat, a po chwili zaczął
bardziej rzeczowo, tonem nie znoszącym sprzeciwu,
ale już bez cienia drwiny w głosie.
- Skoro nie zachwyciła cię perspektywa zostania
moją żoną, od jutra jesteś nominalnym dyrektorem
mojej stacji telewizyjnej. Po miesiącu, jeśli oglądalność
nie pójdzie ostro w górę, wyrzucam cię, sprzedaję
stację, i tyle. Koniec eksperymentu. Oboje możemy
76 ROZBITKOWIE
zaczynać od początku. Przysługa za przysługę, Tiffany.
Ty masz jacht. Ja pokrzyżuję plany Neridzie.
Tiffany czuła się zbita z tropu i wcale nie uradowana,
Co innego znosić wrogie spojrzenia przez jeden wieczór,
a co innego być szefem przez cały miesiąc. Joel
naprawdę postanowił przegonić ją ze swojego życia.
Bardzo wyrafinowanymi metodami. Intuicja jej pod-
powiadała, że przegrała z kretesem. Nie tak miało się
wszystko zakończyć. Walczyła o niego ślepo, mimo
że małżeństwo nigdy nie byłoby możliwe. Nie miała
złudzeń, ale dopiero ta cyniczna propozycja wy
prowadziła ją z równowagi.
Musiała myśleć o jachcie. Po to tu przyszła. Poza
tym, jeżeli nie zgodzi się na plan Joela, Nerida
urządzi im piekło na ziemi. Los stacji też nie był bez
znaczenia, ale jeżeli on i tak postanowił ją sprzedać,
jej wysiłki przez miesiąc niczego nie zmienią. Została
postawiona pod ścianą i miała przed sobą trzydzieści
koszmarnych dni.
- W porządku. Umowa stoi.
Spojrzał na nią dziwnie, jakby nie rozumiał, o czym
mówi albo zastanawiał się, czy sam nie popełnia błędu.
- Masz rację. Niezbyt udany byłby ze mnie mąż.
Wstał i podał Tiffany rękę.
- Zadzwonię do telewizji i ogłoszę swoją decyzję.
Potem złapię Neridę i pomogę jej zinterpretować
dzisiejsze zdjęcia. W poniedziałek przyślę po ciebie
samochód. Wejdziesz do studia jako nowy szef, gdzie
przyjmą cię z wszystkimi możliwymi szykanami. Mam
nadzieję, że i ty zagrasz swoją rolę nie gorzej niż
przede mną.
- To znaczy jak? - Udała, że nie zauważa ciepłego
uścisku jego dłoni.
- Śmiało i w dobrym stylu. Swoją drogą - uśmiech
nął się na wpół kpiąco, na wpół życzliwie - ciekaw
jestem, co byś zrobiła, gdybym odmówił ci tego jachtu.
ROZBITKOWIE 77
- W odwodzie miałam jeszcze marynarkę wojenną.
- Słucham? - Wyglądał, jakby się po raz pierwszy
od dawna szczerze zdziwił.
- Pomagali nam już, kiedy trzeba było wesprzeć
straż przybrzeżną. Turyści bywają, niestety, zagroże
niem dla wielorybów. Poza tym pomyśl: pięciuset
zawiedzionych Japończyków to antyreklama całej
australijskiej turystyki. Przekonałabym admirała, że
zagrożony jest honor ojczyzny. Wątpię, żeby mi
z miejsca przysłał lotniskowiec, ale jakąś marną fregatę
bym wytargowała. No, w najgorszym wypadku
niszczyciela. A cóż lepszego ma do roboty marynarka
w tych spokojnych czasach, niż służenie krajowi
pomocą, kiedy jego obywatele są w potrzebie?
Pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Obawiam się całkiem poważnie, że dałby ci i dwie
fregaty. Masz cholerny tupet, Tiffany.
- Wolę nazywać to przedsiębiorczością.
- Cholerny tupet, powiedziałem. I ślepy optymizm.
Igrasz z niebezpieczeństwem, jakby ci nigdy nie zajrzało
w oczy. A ono czyha na każdym kroku, Tiffany.
- Nacisnął palcem pierścionek z perłą, nie wypuszczając
z rąk jej dłoni. - Nie powinnaś być taka ufna, nie
jesteś już dzieckiem. - Zamilkł na dłużej, potem
podniósł w górę ramiona na znak, że lekcja skończona.
- Odprowadzę cię do przystani.
Ruszył tak szybko, że Tiffany ledwie za nim
nadążała. Pytał o szczegóły dotyczące najbliższej
niedzieli: plan wycieczek, miejsca noclegowe, moż
liwości nakarmienia kilku setek Japończyków i tak
dalej, bardzo konkretnie. Mówiąc coraz szybciej, jak
katarynka, odwiązał linę cumowniczą i wrzucił ją do
motorówki. Chcąc nie chcąc, musiała uruchomić silnik.
- Czy zobaczymy się wkrótce, Joel?
- Nie... jeżeli mogę mieć coś do powiedzenia. Ale
trzymam za ciebie kciuki. Nie dawaj się, Tiffany!
78
ROZBITKOWIE
Uwierzyła tym razem, że wbrew wszystkiemu, co
dotąd powiedział, naprawdę dobrze jej życzy. Poma
chała ręką na pożegnanie i odpłynęła, śledzona do
końca okiem kamery.
Po powrocie do Haven Bay przeżywała od nowa,
minutę po minucie, całe spotkanie. Ich ciała lgnęły do
siebie jak dwie połówki magnesu. Nie próbowali
nawet tego ukryć, ale Tiffany wywoływała z pamięci
Joela jakieś koszmary, które chciał pogrzebać, przez
które nie mógł normalnie spać. Przestała wierzyć, że
chodziło o sam sztorm albo Haven Bay. Może raczej
o wspomnienie człowieka, którym był kiedyś. Może
stąd owo „za późno", że utracił własną tożsamość.
Dawne przeżycia mogły zmienić go tak bardzo, że
nienawidzi myśli o ciągłości swojego życia. Im dłużej
o nim myślała, tym większą czuła pustkę z powodu
jego nieobecności. I już wiedziała, że jeszcze choć raz
będzie nieposłuszna.
ROZDZIAŁ ÓSMY
W niedzielny poranek, punktualnie o dziewiątej,
zza najbliższego cypla wyłonił się olbrzymi, piękny
jacht Joela Fabera. Zarówno turyści, jak i mie
szkańcy Haven Bay od dobrej godziny tłoczyli
się wzdłuż wybrzeża, żeby nie przegapić jego wejścia
do portu.
Wiadomość, że Faber na prośbę Tiffany uratuje
sytuację, całe miasteczko przyjęło z ulgą. Natychmiast
też zaczęto plotkować. Większość nie miała wątp
liwości, że milioner, doświadczony w branży, wyczuł
hossę i postanowił zainwestować w turystykę w Haven
Bay. Czy z innych powodów przejąłby się jakimiś
Japończykami i brał na siebie cudze kłopoty?
Liczenie na dalszą pomoc Joela mogło się okazać
fatalne w skutkach. Tiffany zdawała sobie z tego
sprawę, ale cokolwiek by powiedziała, ludzie wiedzieli
lepiej. Plotka zaczęła żyć własnym życiem, a gorliwe
odkłamywanie jej pogorszyłoby tylko sytuację. Wia
domość o mianowaniu pani James szefem stacji
telewizyjnej podgrzała jeszcze nastroje. Turystyka
i telewizja - James i Faber: genialna spółka!
Prasa dorzuciła swoje trzy grosze. Joel powstrzymał
Neridę od wywołania taniego skandalu, ale nie zamknął
jej ust. Pisano o filmie jako wspólnym przedsięwzięciu
nowego właściciela stacji i niejakiej Tiffany James,
o jego możliwym wpływie na przyszłość turystyczną
Haven Bay. Obyło się jednak bez opowieści o „miłos
nych schadzkach w prywatnym raju", a jedyna
opublikowana fotografia pochodziła z przyjęcia na
80 ROZBITKOWIE
jachcie. Negatywy ze spotkania na plaży albo zostały
odkupione, albo czekały na lepszą okazję.
- Ale superłajba! - zawołał z podziwem Alan wpat-
rzony w „Liberty", który dobił właśnie do przystani.
- Czy nie byłoby wspaniale mieć taką na zawsze?
- Alan, zrobiliśmy to z konieczności i wybij sobie
z głowy powtórkę. Od następnego tygodnia pracujemy
na własny rachunek.
Weszli na pokład, żeby przywitać załogę i wręczyć
kapitanowi mapę z trasą wycieczki. Ostatnią osobą,
którą Tiffany spodziewałaby się spotkać na mostku,
był kapitan... Joel Faber. A jednak. Odprawił swoich
ludzi i z rozbawieniem w oczach schylił głowę przed
komitetem powitalnym.
- Znowu przypadkowe spotkanie, Tiffany. To chyba
jakieś fatum!
Ubrany w biały mundur kapitański, nie podejrzewał
chyba, że osłupiała z wrażenia, zmieszana Tiffany nie
daje rady okiełznać swojej wyobraźni. Przywołuje
teraz z pamięci jego nagie ciało, zuchwałą męskość,
czuje tamten gwałtowny pocałunek na plaży, i znowu,
w przebłysku świadomości, próbuje zdławić pod
niecenie i zapanować nad własnym głosem.
- Myślałam... powiedziałeś... dawałeś do zrozu
mienia, że nigdy tu nie powrócisz.
- Jestem. A to nie znaczy, że wróciłem. - Patrzył
na nią wytrenowanym przez lata obronnym spo
jrzeniem, zupełnie pozbawionym wyrazu.
- Więc dlaczego przypłynąłeś? - Pragnęła oczywiście
usłyszeć, że musiał wrócić. Do niej, a nie do Haven Bay.
- Mógłbym się na coś przydać. Niewielu twoich
przyjaciół zna lepiej ode mnie zwyczaje wielorybów i tę
zatokę. Jeśli pozwolisz, z przyjemnością zabawię się
w prawdziwego kapitana i luksusowo obsłużę waszych
Japończyków. Jak wiesz, dotrzymuję obietnicy.
Wyjaśnienie, niestety, zabrzmiało całkiem przeko-
ROZBITKOWIE
81
nywająco. Zanim Tiffany zdążyła przełknąć roz
czarowanie i ochłonąć, Joel zwrócił się do Alana
z przyjaznym, przepraszającym uśmiechem.
- Twoja ciotka, Alanie, zapomniała nas sobie
przedstawić. Joel Faber, dzisiaj kapitan „Liberty".
Witaj na pokładzie.
- Alan Tay James. - Z płomiennym spojrzeniem
i wniebowziętą twarzą zrobił krok do przodu, żeby
uścisnąć dłoń Joela. - Dziękuję, że jednak pan się
zjawił. Muszę przyznać, że do ostatniej chwili myślałem
sobie w duchu, że ciocia Tiff popełnia szalony błąd
albo nawet obłędne szaleństwo.
- Między nami mówiąc, Alanie, popełniła je. Kiedy
następnym razem odbierzesz taki telefon, powiedz, że
potwierdzisz rezerwację telefonicznie, za kilka godzin
lub następnego dnia. I sprawdź, czy na pewno możesz
to zrobić. Ustal listę przewoźników, których mógłbyś
wynająć.
- Jest gotowa, panie Faber. Dzisiaj nie straciłbym
już tak szybko głowy.
- W porządku. Obaj dobrze wiemy, że twoja ciotka
jest bardzo przedsiębiorczą damą. Podziwiam jej tupet,
ale, między nami mężczyznami, nie zawsze może być
pod ręką. Swoją drogą, jeżeli o kimś chciałoby się
powiedzieć, że stanął samodzielnie na własnych nogach,
to właśnie o tobie.
Alan roześmiał się uszczęśliwiony i dumny z powodu
komplementu.
- Dziękuję, panie Faber. Naszkicowałem tutaj naszą
trasę, może się panu przyda.
Joel zerknął na kartkę.
- Myślę, że będziemy się jej trzymać. O nic się nie
martw. Wprowadź pasażerów na pokład, sprzedaj im
bilety, a resztę zostaw mnie.
- Tak jest! Dziękuję raz jeszcze. Miło było pana
poznać. A jacht wygląda fantastycznie!
82
ROZBITKOWIE
- Dziękuję, Alanie.
Uścisnęli sobie serdecznie ręce. Tiffany wyczytała
z rozmodlonej twarzy siostrzeńca, że oto znalazł
następnego - po Zacharym - męskiego bohatera. Joel
był naturalny i spontaniczny, w tym co mówił, nie
zabrzmiała ani jedna fałszywa nutka. Tak potrafił
rozmawiać z chłopcem właśnie Zachary, którego Alan
czcił bałwochwalczo. - Idziemy, ciociu Tiff?
- Za chwilę, Alan. Idź sam, zamienię kilka słów
z panem Faberem.
Joel uniósł w zdziwieniu brwi, zmrużył kpiąco
oczy, co miało ją przekonać, że odegrał świetne
przedstawienie. Tiffany poczuła raptem, że nie boi się
już jego drwiny i nie wierzy udawanemu cynizmowi.
Bez względu na to, co się działo przez ostatnie
dwadzieścia lat, w gruncie rzeczy był wrażliwym
człowiekiem. I pociągało ją w nim wszystko, zarówno
ta wrażliwość, jak i maska skrywająca cierpienie,
głód uczucia oraz widmo przeszłości.
- Ciągle mówisz, że jest za późno. A przecież nie jest.
- Pamiętam, kiedy miałem piętnaście lat. To było
dawno, Tiffany. Kilka wcieleń temu dałbym się
zaadoptować dobrej rodzinie.
Pokręciła głową nie wierząc ani słowu. Prawdziwy
Joel Faber rozmawiał przed chwilą z Alanem. Była
tego pewna.
- Nie przypłynąłeś tutaj dla interesu. - Patrzyła
mu w oczy wolno cedząc słowa. - Nasz sternik
mógłby pomagać twojemu kapitanowi. Obyłoby się
bez ciebie. - Uśmiechnęła się promiennie i powiedziała
coś śmiesznego, coś, co musiał słyszeć choć raz w życiu,
z ust matki albo babci: - Spójrz mi w oczy, przeżegnaj
się i powiedz prawdę.
Przez kilka sekund nie odrywał od niej wzroku
i hipnotyzował tym swoim wilczym głodem. Pulsujące
milczenie wydawało się przeciągać w nieskończoność,
ROZBITKOWIE 83
kiedy stali jak skamieniali, witając nową falę dręczącego
ich podniecenia. Tiffany miała wrażenie, że wąskie,
dopasowane dżinsy zrobiły się nagle za ciasne i parzą
jej skórę. Delikatny bawełniany podkoszulek ocierał
teraz boleśnie napięte, stwardniałe sutki. Nie wiedziała,
czy słyszy bicie własnego serca, czy serca Joela, który
dla rozładowania napięcia odwrócił od niej głowę
w stronę zatoki.
- Może zatęskniłem za widokiem wielorybów.
Zabolała ją ta „prawda" i westchnęła z roz
czarowaniem.
- W porządku. Życzę ci w takim razie przyjemnego
dnia. Najbardziej przerażała mnie myśl, że nienawidzisz
tu wszystkiego. I znalazłeś się w Haven Bay z niewia
domych powodów, wbrew sobie.
Wydawał się taki nieobecny, taki od niej daleki, że
nie mogła tego dłużej znieść. Podeszła bliżej, położyła
dłonie na jego usztywnionych ramionach i pocałowała
lekko w policzek.
- Dziękuję, Joel. Dzięki tobie Alan ma swój wielki
dzień - powiedziała matowym głosem.
- A my? Kiedy będzie nasz wielki dzień? - Przygar
nął ją do siebie gwałtownie, nie czekając na odpowiedź,
nie patrząc jej nawet w oczy. Całowali się nieporadnie
i ślepo. Usta Joela parzyły, wymuszały wzajemność,
błagały. Kiedy wypełniał ją językiem, całą drżącą,
niezdolną do buntu, Tiffany nie próbowała już uciekać.
Oboje zanurzyli się w pożądaniu, od jakiego nie ma
odwrotu. To ona napierała teraz rozpaczliwie, pędziła
na oślep, jak gdyby jeden szalony pocałunek, niczym
czarodziejskie zaklęcie, mógł odsłonić najskrytsze
zakamarki duszy Joela. Pragnęła jego ciała, ale i jego
całego. Od pierwszego wejrzenia wiedziała, że będzie
zaborcza i nie podda się w tej wojnie zbyt łatwo.
Joel wpił się w nią dłońmi. Palce błądziły po
wypukłościach bioder, ramion, paciorkach kręgosłupa.
84 ROZBITKOWIE
• ' •
Przyciskał ją do siebie, jakby chcąc odbić wymarzone
kształty na własnej skórze. Tiffany czuła, że wie o nim
wszystko, zna na pamięć każdy muskuł, siłę ramion,
ciepło oddechu, zapach i smak... ale nie wiedziała
niczego. Pewny był tylko ten nienasycony głód, wyrzeź
biony na twarzy, żądający od niej pełnego oddania.
Uległa, bo bardzo tego chciała. Sama błagałaby
teraz Joela, żeby ją kochał, gdyby miejsce było bardziej
intymne. Dygotała cała rozpalona, wyobrażając sobie,
że stopili się w jedno ciało. Nie umiała stłumić
cichutkiego skowytu, kiedy zachłannymi palcami
zagarnął jej pośladki i poruszając biodrami drażnił
arogancką męskością. W tym samym rytmie koniuszki
piersi zderzały się delikatnie z torsem Joela. Ich usta
rozłączyły się, a potem wolno całował oczy, policzki,
szyję. Głos, który z siebie wydobył, był niski i zdła
wiony.
- Chcesz mnie tak samo, jak ja ciebie. Przysięgam,
Tiffany, zapomniałem, że można tak kogoś pragnąć.
Oboje wywiązaliśmy się z obowiązków. Teraz jesteśmy
sami. Tylko ja i ty. Żadnych uprzejmości. Po prostu
chcemy tego oboje, jak niczego na świecie. Nie broń
się przede mną, proszę.
Odważyła się spojrzeć mu oczy. Te dwa żarłoczne
ognie zdolne były spalić ją całą na popiół. A co by
zostało z garstki popiołu? Czy znowu pustka, z której
nikt nie wykrzesałby już życia? Nie wiedziała. Nie
znalazłaby teraz odpowiedzi na żadne rozsądne pytanie.
Nie potrafiła myśleć, kiedy oplatał rękami jej szyję,
wtulał się w nią tak doskonale, iż nie wiedziała, gdzie
się kończy jej własne ciało, a zaczyna jego. Nigdy
z nikim nie było jej tak dobrze. A jednak miała
ochotę płakać.
- Nie odpychaj mnie! - krzyczał prawie, zniecierp
liwiony uporczywym milczeniem. - Nie możesz być
tak niemądra!
ROZBITKOWIE 85
- Nie odpycham cię, Joel.
- Teraz, prawda? Zejdziemy do mojej kabiny.
Czy tylko tego od niej chciał? Już natychmiast?
- Nie! - Mimowolnie zmieniła ton głosu.
- Tiffany...
- Nie teraz! - krzyczała, broniąc się bardziej przed
samą sobą niż propozycją Joela.
Podniesione głosy dobiegające z lądu wdarły się
bez pardonu w intymność tej chwili i przerwały
pojedynek.
- Masz rację. - Joel nabrał powietrza. - Nie trzeba
się z tym spieszyć. - Zatopił w oczach Tiffany napięte
spojrzenie, jak gdyby chciał ją przykuć do jednego
miejsca i zatrzymać czas.
- Zostań ze mną na jachcie.
- Dobrze. - Uchwyciła się rozpaczliwej nadziei, że
przez kilka wspólnie spędzonych godzin dozna olśnie
nia i wszystko stanie się prostsze.
- Teraz mogę się nawet przeżegnać i powiedzieć
całą prawdę: przypłynąłem tu po ciebie. Reszta
się nie liczy. Tylko czy musiałaś szukać w pamięci
dziecinnych zaklęć, żeby to usłyszeć? Przyznaj się,
Tiffany.
Wypuścił ją z objęć i pogłaskał opuszkami palców
po policzku. Nigdy dotąd nie słyszała tak czułego
męskiego głosu.
- Żadne wytarte zaklęcia, Tiff. Tylko ty możesz
mieć moc czarodziejską. Jeżeli zechcesz jej użyć.
Trudno we mnie uwierzyć, ale jeżeli nie ty, to już nic
i nikt inny.
Nie chciała odchodzić w takiej chwili. Czuła wielkie
niespełnienie i trudne do ukrycia zażenowanie... Każde
spojrzenie Joela budziło w niej chorobliwe podniecenie
i tym bardziej przypominało, że jest taki daleki
i tajemniczy.
Nie sprawił jej przyjemności ten dzień na jachcie.
86
ROZBITKOWIE
Luksusy, usłużność kelnerów, najwystawniejsze dania,
rozmowy z japońskimi biznesmenami... wszystko
drażniło i nie pasowało do nastroju. Za to wieloryby
z Haven Bay spisały się na piątkę. Amatorskie kamery
pożerały kilometry taśmy filmowej. Goście byli
zachwyceni. Nie mogli spodziewać się atrakcyjniejszych
widoków i lepszej obsługi.
Joel i Tiffany przedzierali się przez upływające
minuty i godziny, z przyklejonymi do twarzy oficjał-
nymi uśmiechami, jak przez gęstą mgłę. Czuli tylko
siebie, swój głód, kuszącą i dręczącą niepewność.
Strach przed nadejściem wieczoru nie dawał wy
tchnienia, przyprawiał o gorączkę.
Tiffany mówiła sobie, że byłoby szaleństwem,
niewybaczalną głupotą uciec przed tym, co ofiarował
jej Joel, choć bardzo się tego bała. Nie mogła zresztą
oszukać samej siebie. Żaden mężczyzna nie działał na
nią nigdy tak obłędnie, więc prawdziwe namiętności
zdarzają się chyba rzadko. Chwilami się rozmarzała:
może wszystko wyszłoby na dobre, gdyby przestała
być podejrzliwa i poddała się instynktowi. Może i on
wyszedłby z tej obronnej skorupy, porzucił masochis
tyczne jarzmo wspomnień i wybrał taką przyszłość,
w której znalazłoby się miejsce dla niej i ich wspólnego
szczęścia.
Cały ten dzień był obłąkaną huśtawką nastrojów.
Od rojeń o „wspólnym szczęściu" gładko przechodziła
do pewności, że nic dla niego nie znaczy, że Joel
zwykł przywoływać kobiety jednym skinieniem palca,
a teraz tym bardziej się podniecał, im dłużej mu
odmawiała. Gdy tylko nasyci swój kapryśny apetyt
- co może trochę potrwać - zmieni obiekt zaintereso
wania. Chwilę później znowu wierzyła, że ich losy
skrzyżowały się na szczęście, że jakaś wyższa opatrz
ność nie pozwoli im się zagubić. Nie mogło chodzić
wyłącznie o seks, ale jeśli nie zostanie z nim tej nocy,
ROZBITKOWIE
87
czy Joel odejdzie na zawsze? Wielu mężczyzn tak by
właśnie zrobiło. Jej „wiedza" o mężczyznach naj
wyraźniej dopasowywała się do nastroju chwili.
Kiedy ostatni pasażerowie schodzili z jachtu,
słońce kryło się za horyzontem, a Tiffany nie podjęła
żadnej decyzji. Powędrowała na tylny pokład, oparła
się o burtę dokładnie w tym samym miejscu, w któ
rym ujrzała po raz pierwszy Joela. Dopiero teraz
zaświtało jej w głowie, że tamtej nocy widział
podpływający kuter, wyglądał jej, śledził wynurzającą
się z ciemności... Czy to był czysty przypadek,
czy zrządzenie losu?
Usłyszała jego kroki, ale nie odwróciła się. Stanął
tuż obok, tyłem do miejsca na lądzie, którego
nienawidził. Poczuła na sobie nieprzytomny wzrok,
błądzący po jej profilu, jakby z zarysów twarzy chciał
wyczytać przyszłość.
- Ta noc... niech będzie nasza, Tiffany. Wróć ze
mną do Leisure Island. Zostań ze mną.
Serce skoczyło jej do gardła i wyszeptała nieswoim
głosem kilka słów, które najbardziej raniły ją samą.
- Nie tej nocy, Joel.
- Czy nie tego właśnie pragniesz?
- Być może. Nie tylko ty jesteś nieszczęśliwcem,
który musi jeszcze szukać odpowiedzi.
Nie próbował nawet rozwikłać zagmatwanej treści
tej odmowy. Miotały nim sprzeczne uczucia i pożą
danie, które stawało się fizyczną męką, bez nadziei na
spełnienie.
- Nie wiem, jakie sobie zadajesz pytania. Ani
jakich odpowiedzi oczekujesz. Jeżeli jednak jest
coś, bez czego nie możesz żyć, dam ci to, Tiffany!
Jeśli potrafię, jeżeli... to coś jest w zasięgu moich
możliwości.
Czy miłość była „w zasięgu jego możliwości"?
A czy ona z kolei potrafiłaby tak kochać, żeby z jej
88
ROZBITKOWIE
wymagań i jego chorobliwego głodu uczucia, skrywa
nego pod maską cynizmu, wykrzesać wspólne szczęście?
Aksamitny szept, którym kusił ją jeszcze i błagał,
działał jak najbardziej wyrafinowana pieszczota.
- Zmusiłaś, Tiffany, do pokory takiego twardziela
jak ja. To prawda, że nigdy nie doznałem tego, co jest
nie do kupienia. I że bardzo chciałbym... tylko z tobą.
Nie powiem ci, dokąd wiedzie ta droga. Nie mogę
kłamać. Po prostu nie wiem. Ale jeśli odejdziesz, do
końca zakichanego życia będę się zastanawiać, co
straciłem.
- Wiem, Joel. Ja też nie będę kłamać. Przecież
sama ci wpadam w ramiona. Czuję coś niesamowitego,
ale tak się boję, że to pryśnie jak bańka mydlana,
jeżeli popełnię błąd.
- Jaki błąd?! Tiffany, nigdy dotąd nie miałem tak
czystego sumienia. Jeśli to, co zaczyna się między
nami, nie jest w porządku, to co jest? Byłaś ze mną
rano. Chciałaś mnie, tak jak i teraz. My już jesteśmy
kochankami. Czy możesz powiedzieć, że czujesz to
inaczej?
- To nie takie proste, Joel. - Mimo drżenia,
wahania, strachu, na dnie jej głosu brzmiał upór.
- Czuję tak samo, i czuję też, że za nic nie wpuścisz
mnie do swojego życia. Zbudowałeś mur, którego
nikt nie skruszy. Nie chcę kochać się z tobą, a potem
płakać w samotności. Przepraszam, nie mogę sobie
tego zrobić.
- A gdyby było inaczej? To moja jedyna szansa,
Tiffany. Może i nasza wspólna szansa. Nie przekreślaj
jej z góry!
Jego słowa były stłumionym krzykiem rozpaczy
i godziły prosto w serce. I bez tych słów miała ochotę
rzucić się Joelowi w ramiona i z ulgą powiedzieć
„tak". Rozsądek wołał tymczasem „uwaga, ślepa
uliczka!" Nie była gotowa, nie potrafiła uwolnić się
ROZBITKOWIE
H9
od podejrzeń, że dla niego to jeszcze jeden podniecający
eksperyment, bez związku z nią i ich przyszłością.
Przepraszająco pokręciła głową, na jej twarzy
malował się smutek.
- Nie, Joel. Nic by nam z tego nie wyszło.
Oczy mu się roziskrzyły z gniewu.
- Z większą łaskawością przyjęłabyś pewnie kilka
gładkich kłamstw.
- Nie masz powodu wątpić w moją inteligencję,
nie rozmawiajmy tym tonem.
Zmierzył się z nią wzrokiem jak przed ostatnim
pojedynkiem, potem z na wpół kpiącą, na wpół
bolesną miną rozłożył bezradnie ręce.
- I co dalej? Nie śpię po nocach jak jakiś obłąkaniec,
wyobrażając sobie, jak by to było. Nie mam zamiaru
wracać donikąd ani wpaść w prawdziwy obłęd.
Wkrótce i tak będziemy razem. Na nic się nie zda
twój przemądrzały system obrony. I guzik mnie
obchodzi, „dbkąd to wiedzie". Wybierzemy się we
wspólną podróż, Tiffany. I będzie bosko jak w niebie.
Przysięgam ci.
Nie próbowała ukryć radości i ulgi. To nie byl
koniec!
- W takim razie spotkamy się pewnie jutro w studiu.
Jeżeli zechcesz przyjść.
- Zaoszczędziłbym na niewysyłaniu po ciebie samo
chodu, gdybyś spędziła noc u mnie. I służyłbym za
prywatną eskortę.
- Trafię sama.
- Trudno. Przyślę służbowe auto.
- Nie musisz.
- Właśnie że muszę. Mam fioła na punkcie szcze
gółów. Uwielbiam przedstawienia zapięte na ostatni
guzik. Kierowca będzie punktualnie o ósmej rano. Ja
cię tylko przedstawię i zniknę. Jedyne, co opanowałem
w szkole życia do perfekcji, to cierpliwość. Wcześniej
90 ROZBITKOWIE
czy później będziemy do siebie należeć, panno Tiffany
James. A wtedy nie chcę słyszeć o Haven Bay, Neridzie
Bellamy ani telewizji. Tylko ty i ja.
- To zaczyna brzmieć rozsądnie. Dobre towarzystwo
we właściwym czasie.
Zaśmiał się ironicznie.
- Najmniej w tych sprawach liczy się rozsądek.
Przekonałem się o tym dawno temu. Ale powalcz
sobie. Ogłaszam zawieszenie broni i czekam na twój
ruch. Cokolwiek zrobisz, i tak wygram.
- I wyjdzie ci to na dobre, mam nadzieję. Na
wszelki wypadek zapytaj jednak siebie, co chcesz
wygrać. - Uścisnęła mu krótko rękę i nie czekając na
odpowiedź odwróciła się na pięcie i odeszła.
Obejrzała się za siebie dopiero za kamiennym murem
okalającym port, pewna, że Joel nie może jej widzieć.
Uciekała do bezpiecznego Haven Bay, którego on
nienawidził. Jacht odpływał. Rozstanie bolało do
tkliwiej niż poprzednie, ale nie miała uczucia pustki.
Tym razem zostawili sobie jakąś furtkę i obyło się bez
„nigdy więcej".
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Zgodnie z umową, w poniedziałek, punktualnie
o ósmej, przyjechał po Tiffany samochód z kierowcą.
Czegoś podobnego miasteczko Haven Bay, mimo
przelewających się przez nie ostatnio hord turystów,
nie widziało. Wielki, błyszczący, jasnoczerwony bentley!
Takie limuzyny, świadczące o bajecznym bogactwie,
robiły wrażenie na ulicach każdego miasta.
Wyglądał dość groteskowo na tle skromnego
parterowego domku Carol, nie wyróżniającego się
niczym szczególnym spośród rzędu domów ustawio
nych ciasno wzdłuż wąskiej uliczki. Zasłony w oknach
unosiły się i opadały jak na komendę. Dzieci z sąsiedz
twa zwołały się w minutę, żeby obejrzeć filmowe cudo
z bliska. Alan, choć już niby dorosły, był pierwszy
w kolejce i wcale się tego nie wstydził.
Szofer w nienagannym uniformie odpowiadał
z uśmiechem na pytania chłopaków.
Carol odprowadzała Tiffany na werandę i kiedy
wyjrzały przez okno, stanęły jak wryte, zadając sobie
wspólne pytanie. Czy wszyscy dyrektorzy stacji
korzystają z podobnie ekstrawaganckich środków
lokomocji?
Carol pozwoliła sobie na odruchową szczerość,
patrząc siostrze prosto w oczy.
- Myślę, że nie o wszystkim mi opowiedziałaś. Joel
Faber musi się tobą bardzo interesować.
- Idę, Carol, nie chcę się spóźnić do nowej pracy
- powiedziała nienaturalnie głośno, pogrążona we
własnych domysłach na temat intencji Joela. Dlaczego
92 ROZBITKOWIE
akurat bentley? Czy to możliwe, że pamięta jej wygłupy
z „bentleyem, w którym - ach! - zostawiła zaproszenie,
i Paytonem, który odjechał do garażu"? Z drugiej
strony, jeśli daje jej niezbyt subtelnie do zrozumienia,
ile traci nie ulegając mu, to jest to przekupstwo na
wielką skalę!
Tiffany wyprostowała ramiona. Nic z tego! Przekona
się boleśnie, że nie wszystko można kupić. Armand
też tak próbował, i rozczarował się! Nagle pomyślała
chłodno, że jeżeli powinna sobie sprawić jakiś luksus,
to elegantsze kostiumy pasujące do nowej roli i samo
chodu. Joel przecież przywiązywał wielką wagę do
szczegółów. A fotoreporterzy Neridy rejestrowali je
z obowiązku!
Pocałowała Carol na pożegnanie i śmiało ruszyła
do przodu. „Śmiało" i „w dobrym stylu" - uśmiechnęła
się do siebie na wspomnienie tych rad. „Bardzo
przedsiębiorcza dama". Owa dama może najpierw
zrobić dobrą robotę w studiu, a potem zagrać Joelowi
na nosie. Nawet dwa bentleye nie zawrócą jej w głowie
ani nie zbiją z tropu. Gdyby się raptem okazało, że
ma prawo używać odrzutowca, będzie to robić równie
naturalnie!
- Dzień dobry, panno James - powiedział usłużnie
szofer otwierając drzwi samochodu.
Tiffany obdarowała go promiennym uśmiechem.
- Dzień dobry panu. Czy mogłabym poznać pańskie
nazwisko?
- Payton, proszę pani - odpowiedział bez zmrużenia
powiek.
Roześmiała się głośno. A więc jednak! Genialna
pamięć do szczegółów.
- To oczywiście nie jest prawdziwe nazwisko?
- Nie, proszę pani. - Uśmiechnął się z zawodową
powściągliwością, ale przyjaźnie. - Tak się nazywam
w tej pracy. Na życzenie pana Fabera. Jeśli ktoś
ROZBITKOWIE
*M
zapyta, jestem Payton. Pan Faber powiedział, że pniu
to zrozumie.
- Oczywiście. Dziękuję, Payton.
Joel rzeczywiście lubił przedstawienia „zapięte na
ostatni guzik". Świetnie go rozumiała! Wsiadła cło
środka i omal nie zagwizdała z wrażenia. Musiała
przyznać w duchu, że ten „rekwizyt teatralny" był
w najlepszym gatunku - podobnego luksusu po
dróżowania doświadczała po raz pierwszy. Pomachała
Alanowi, który wyglądał na oszołomionego i od
powiedział zamaszystym, egzaltowanym gestem. No
towania Joela Fabera na jego liście idoli najwyraźniej
skoczyły w górę.
Kiedy zarysy Haven Bay majaczyły już tylko
w oddali, Tiffany miała uczucie, jakby odjeżdżała na
dłużej, po całkiem nową przygodę. Zostawiała turys
tykę oraz wieloryby pod okiem rodziny i z duszą na
ramieniu gotowała się do pojedynku z Joelem i całą
telewizją. Była w swoim żywiole.
Zatrzymali się przed wejściem do administracyjnego
skrzydła gmachu.
- Jeżeli będzie pani potrzebny samochód, proszę
tylko zadzwonić do recepcji i wydać dyspozycje.
- Szofer skłonił się uprzejmie, przytrzymując otwarte
drzwi.
- Dziękuję, Payton. Życzę panu równie udanego
dnia jak sobie.
Z olbrzymią tremą, starając się za wszelką cenę
utrzymać powagę i swobodną pozę, wkroczyła do
głównego holu. Jakiś mężczyzna stanął na baczność,
przywitał ją i zaprowadził do sali konferencyjnej.
Dyrektorzy, szefowie działów oraz sam Joel Faber
usadowieni za stołem czekali tylko na nią.
Tiffany miała wrażenie, że sala jest wypełniona
samymi mężczyznami, ale starała się nie spojrzeć
nikomu w oczy. Wszyscy naraz poderwali się z krzeseł,
94 ROZBITKOWIE
Joel zaś powoli, z naturalną miną, podszedł i uścisnął
jej dłoń. Było w nim coś takiego, że nawet bez
prezydialnego fotela i szokująco wytwornego ga
rnituru nikt nie mógł mieć wątpliwości, kto tu
jest przywódcą stada. Samotny wilk, pomyślała,
którego każdy obchodzi na palcach, ostrożnie i z da
leka.
- Panno James... - Jego uścisk był ciepły, mocny,
dodający otuchy, ale wyraz oczu jakby z zupełnie
innej sceny: chłodny, nieprzenikniony, nie zdradzający
żadnych uczuć. - Wierzę, że podróż miała pani
wygodną...
- O tak! Payton, jak pan wie, jest niezawodny.
- Obawiam się, że to zanikająca cecha - od
powiedzialność, przywiązanie do obowiązków... Nie
modne wartości, które bardzo sobie cenię.
- Oby nie przywiązanie do błędów. Niska popular
ność pańskich programów wynika raczej z niena
dążania za zmiennymi gustami publiczności.
- Zapewne, przejdźmy więc prosto do interesów.
Joel spoważniał i wskazał Tiffany miejsce po swojej
prawej stronie. Nie wypadało mu nic innego, jak
zacząć bez wstępów, bardzo konkretnie.
- Panna James, jak państwo wiedzą, obejmie
stanowisko dyrektora stacji. Oczekuję od was, w swoim
i jej imieniu, pełnej współpracy, to znaczy dzielenia
się z nią wszelkimi fachowymi informacjami oraz
wypełniania każdego polecenia. Wskaźniki oglądal
ności, wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę, pozo
stawiają wiele do życzenia. Nie traćmy więc czasu. Ci
z państwa, którzy nie mieli do tej pory przyjemności
poznać panny James, będą mogli przedstawić się jej
po spotkaniu. Mam nadzieję, że jako zgrany zespół
zdobędziemy się na specjalny wysiłek. Leży to w na
szym własnym interesie.
Uśmiechnął się zachęcająco do Tiffany.
ROZBITKOWIE
95
- Zapewne panna James sama chciałaby państwu
coś powiedzieć.
- Dziękuję, panie Faber.
Wstała, po raz pierwszy rozejrzała się po zebranych
na sali i z ulgą wypatrzyła dwie siedzące obok siebie
kobiety. Intuicyjnie szukała jakiegokolwiek wsparcia,
domyślając się, że Joelowi zrzednie mina, kiedy ona
przejdzie do rzeczy.
W skupionych na niej oczach czytała rezerwę
i ostrożność. Wiedziała z doświadczenia, że większość
ludzi nie lubi zmian. Boi się utraty poczucia bez
pieczeństwa, niewygody. W zamian za chwilową
- co najmniej - niepewność trzeba im zaszczepić
nadzieję na lepszą, dużo lepszą, przyszłość. Namówić
do podjęcia ryzyka. Sama często sobie powtarzała,
że kto nie ryzykuje, ten nie ma, ale tutaj, bez
współpracy i lojalności zespołu, byłyby to puste
słowa.
Uśmiechała się odważnie do wszystkich po kolei,
zbierając błyskawicznie myśli.
- Zwierzę się państwu, że moim prawdziwym hobby
jest historia i że mam niezwykłą pamięć do dat. Otóż
skojarzyłam sobie dzisiaj rano, zaglądając do kalen
darza, że niemal sześćset lat temu, właśnie w dzień
świętego Kryspina, odbyła się przełomowa dla wojny
stuletniej bitwa pod Azincourt... - Zawiesiła głos,
jakby sama gotowała się do decydującego natarcia.
Wlepione w Tiffany oczy całej sali wyrażały nieopisane
zdziwienie.
- Nie będzie, niestety, żadną przesadą porównanie
sytuacji naszej stacji do oblężenia Anglików przez
wojska francuskie na polach Azincourt. Szanse na
wyjście z opresji były znikome, w każdym razie walka
z mocniejszym wrogiem wymagała odwagi, siły i,
przede wszystkim, przekonania, że nie istnieje inne
honorowe wyjście.
96
ROZBITKOWIE
Na kilku twarzach pojawił się wreszcie błysk
zainteresowania.
- Zaproponuję państwu to samo, co król Henryk V
swoim żołnierzom. Jeśli kogoś łatwo zawodzą nerwy
i wolałby się wycofać, może zrobić to teraz. Decyzja
o pozostaniu musi być podjęta z pełną świadomością
tego, co nas czeka. Obiecuję jedynie ogrom pracy
w pocie czoła. Będę do państwa dyspozycji przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę, dopóki popular
ność programów nie osiągnie zadowalającego poziomu,
ale podobnego wysiłku oczekuję od wszystkich.
Odejście w tej chwili, wobec mało zachęcających
perspektyw na najbliższą przyszłość, nie byłoby żadnym
dyshonorem.
Nikt nie drgnął, nie mrugnął powieką. Ani nie
odważył się spojrzeć na Fabera. Gdyby wiedzieli, jak
bardzo Tiffany boi się jego wzroku! Przeczekała
moment napięcia, starając się opanować oszalak bicie
serca. Nikt nie wstał.
- Nie będzie łatwo również dlatego, że w sytuacji,
w jakiej znalazła się stacja, nie da się niczego zmienić
metodą drobnych kroczków. Tego już próbowano.
Wiele razy i zawsze bezskutecznie. Mój pomysł na
sukces to frontalny atak - rewolucyjne zmiany
w programie. Chciałabym państwu od razu przedstawić
zarys projektu...
- Czy zechce pani na chwilę przerwać, panno
James? - Stalowy głos nie wróżył niczego dobrego.
A więc krach; nie miała wątpliwości, ale jakimś
cudem potrafiła jeszcze zachować zimną krew. Joel
miał wściekłość w oczach i groził jej tym spojrzeniem
nie na żarty.
- Czy chciałby pan coś dodać lub pomóc mi?
- Mimo kamiennych twarzy i pozornego opanowania,
oboje czuli, że nerwy mają napięte do ostateczności.
- Zarys projektu... Państwo i pani wybaczą, ale
ROZBITKOWIE
97
odbędziemy jeszcze krótką rozmowę na osobności.
Bardzo proszę, panno James.
Wiedziała, że za drzwiami tej sali Joel spróbuje
rozerwać ją na kawałki za samowolę i przekroczenie
warunków umowy. To była właśnie pierwsza bitwa
do wygrania. Prawdziwa: o być albo nie być w stacji.
- Państwo wybaczą, za chwilę skończę zdanie.
- Obdarowała wszystkich promiennym uśmiechem.
- Pan Faber ma słuszność. - Pomyślała, że jedyne,
czego nie może stracić w tej chwili, to zalążka
aytorytetu. - Krótka przerwa pozwoli wam na
spokojne pozbieranie myśli i porozmawianie we
własnym gronie.
Może i nie skończysz, przemawiała do siebie
bezgłośnie na korytarzu, ale wychodzimy z pod
niesionym czołem. Joel wczepił się palcami w jej
ramię i niemal popchnął w stronę gabinetu, który
okazał się pusty i sprawiał równie „godne" wrażenie
jak bentley z szoferem.
- Czy to moje biuro? - Tiffany zapomniała o drżą
cych kolanach i postarała się o pogodną minę.
- Miało być twoje. - Schwycił ją teraz jeszcze
mocniej i zamiast maski ujrzała czystą furię. - W co
ty, do diabła, grasz, Tiffany?! Czy wiesz, co znaczy
nominalny dyrektor? To taki, który robi dobre
wrażenie, a nie rewolucje! I na to się zgodziłaś!
- Tak, ale zmieniłam zdanie. Po prostu...
- Czy tak traktujesz wszystkie swoje zobowiązania
- „po prostu"?
- Zawsze się z nich wywiązuję. Przekonasz się, jeśli
pozwolisz...
- Czy już wczoraj w to grałaś?
- Nie grywam w nic z ludźmi ani ludźmi, nie masz
powodu tak do mnie mówić!
- Ależ przepraszam! Ty tylko zawiązałaś mi ręce
i odeszłaś. A teraz znów kręcisz i gmatwasz sprawy.
98
ROZBITKOWIE
- To bardzo proste.
- Z tobą nic nie jest proste! - Gwałtownym
zdesperowanym gestem jego ręce przecięły powietrze.
Szykowała się prawdziwa burza.
Tiffany dygotała ze strachu przed wybuchem
nagromadzonej złości, w głębi duszy zadowolona
jednak, że Joel dał się w końcu wyprowadzić z rów
nowagi. Wszystko było lepsze od tej cynicznej maski.
Z piorunującym spojrzeniem sięgnął po główny
argument.
- Zgodziłaś się na tytularną funkcję, Tiffany. Więc
co ty, do licha, wyprawiasz?
- Postanowiłeś mnie wylać „planowo". Z góry
założyłeś porażkę. A ja nie chcę przegrać bez walki.
Normalnym uczciwym wyjściem byłoby spróbować.
A twój cyniczny zamysł zniszczy nas oboje. Zniszczy
moją wiarę w siebie. Dziękuję. Nie umiałabym żyć
według twoich zasad.
- A ja według twoich. Złamałaś umowę...
- Zmusiłeś mnie do niej.
- Nie było lepszego wyjścia.
- Nieprawda! Joel, zrozum, mam tu tkwić przez
miesiąc, a ty i tak sprzedajesz stację. Mogłabym
chociaż...
- Nie! Nie, nie i jeszcze raz nie! Wrócimy do umowy.
- Ale dlaczego? Nie oczekujesz chyba ode mnie, że
będę przez cały miesiąc wgapiać się we własne palce,
grać durnia i przyglądać się spokojnie prawdziwej
głupocie, przez którą ta firma wygląda, jak wygląda.
Czyste wariactwo! I oboje wychodzimy na półin
teligentów: ja za wyjątkową skuteczność, ty za
wynajęcie takiego talentu.
- Jakoś to zniosę.
- A ja nie mam zamiaru!
- Nie jestem skłonny zmieniać decyzji, Tiffany.
- Więc wyrzuć mnie natychmiast! Możesz ogłosić,
ROZBITKOWIE
99
że dzieli nas różnica stanowisk nie do pogodzenia.
Będzie to znacznie tańsze wyjście.
- I znowu mi odfruniesz. - Lekka ironia w głosie
mówiła, że Joel doszedł do siebie.
- To nie zależy tylko ode mnie. Do zgody trzeba
dwojga, prawda?
Ściągnął nerwowo usta, odwrócił się bez słowa
i podszedł do najbliższego okna. Tkwił tak, wpatrzony
w jakąś dal, dosyć długo, jakby zapomniał o jej
istnieniu. Tiffany miała okropne przeczucie, że tym
razem naprawdę go straci. Cisza stawała się nieznośna,
przerwało ją odległe bicie kościelnych dzwonów
i ostrożne pytanie Joela, które właściwie nie było
pytaniem.
- Nie dasz sobie niczego wybić z głowy?
Najchętniej zgodziłaby się na cokolwiek, byle tylko
nie groził jej, że „nigdy więcej". Bała się panicznie,
ale druga Tiffany - odważniejsza i zasadnicza - stawiała
wszystko na jedną kartę.
- Nie nadaję się, Joel, do roli pionka w cudzej
grze. Mogłabym przegrać w walce i ponieść konsek
wencje porażki, ale firmować błędy innych, być kozłem
ofiarnym? Nigdy!
Kiwał z rezygnacją głową wracając do niej powoli,
atakując lodowatym, badawczym wzrokiem.
- Czy te ambicje są aż tak ważne, że dasz się
poćwiartować dla niepewnego sukcesu...
- Przestań! Ty udajesz czy naprawdę nie rozumiesz,
że chcę coś zrobić dla ciebie?
- Dla mnie? - powtórzył, jakby szukał w pamięci
znaczenia obcego słowa. - Wiesz bardzo dobrze,
czego ja chcę od ciebie, Tiffany, a to jeszcze jedna
z twoich tanich, świętoszkowatych sztuczek!
- Nie! Dzięki tobie zrobiłam udaną promocję I lavni
Bay, uratowałeś nas wczoraj przed kompromitacja,
powstrzymałeś tę wampirzycę Neridę. A teraz... bcnllry
100
ROZBITKOWIE
i cały ten teatr. Nie mogę zrobić tego, o co prosisz,
Joel. Ale gdybyś mi pozwolił spróbować, stanęłabym
na głowie, żeby nam się udało. Przysięgam!
- Grasz o cholernie wysoką stawkę, Tiffany - po
wiedział po długiej chwili ciężkiego milczenia. - I wcią
gasz w swój hazard mnóstwo ludzi. To nie jest tylko
sprawa pomiędzy mną a tobą.
- Ale gra jest warta świeczki. - Przełknęła ślinę,
czując, że traci głos i siły.
- Każda gra z tobą jest warta świeczki. - Uśmiech
nął się już normalnie, czyli ironicznie. - Tylko dlaczego
ja w nich wychodzę zawsze na szaro? A koszty rosną
i rosną... Mniejsza o to. Współpraca z tak ambitną,
pewną siebie damą ma swoją cenę i wiąże się z dużym
ryzykiem. - Mówił coraz spokojniej i chłodniej. - Mam
nadzieję, żę potrafisz ocenić stratę reputacji firmy,
jeżeli wskaźniki oglądalności zaczną spadać na łeb na
szyję.
Przygnębiona Tiffany zdała sobie nagle sprawę, że
lody puściły, i gdyby nie jego ponura mina, rzuciłaby
się Joelowi na szyję.
- Jestem pewna, że można je poprawić, Joel,
a gdybym miała kłopoty, poproszę o pomoc...
- ...Zacharego Lee. Grunt to rodzinka! - Roześmiał
się tak ciepło, że poczuła na plecach miły dreszcz.
Kiedy zaczął odchodzić w kierunku drzwi, krzyknęła
bezwiednie, stłumionym głosem.
- Joel!
Zostawiał ją, o nic tym razem nie prosząc!
- Położyłem ci na biurku miesięczne wynagrodzenie.
Masz zupełnie wolną rękę. Nie będę się w nic mieszał.
- Odwrócił się jeszcze w stronę pokoju. - Poczekaj
pięć minut. Wracam do sali wygłosić płomienne
kazanie. Dowiedzą się, kto tu od jutra rządzi i albo
ci pomogą, albo mogą się wynosić. Dalej radź sobie
sama.
ROZBITKOWIE
101
- Nie będzie cię ze mną przez ten miesiąc? - Na
myśl o kolejnym rozstaniu wpadła w panikę.
- Lepiej, żebym się usunął na bok. Ludzie mówiliby,
że stoję za twoimi plecami. Poza tym mam inne
zajęcia, Tiffany. Chcesz coś dla mnie zrobić? W po
rządku. Oddaję ci tę harówkę w prezencie. Bez żadnych
zobowiązań. Jeśli czujesz się na siłach, stawaj na
głowie. I oby ci się powiodło... czego i sobie życzę.
- Ale... - złożyła ręce w bezradnym geście -jak cię
znajdę, kiedy będę musiała...
- To miłe, że chcesz mnie na koniec rozbawić.
- Uśmiechnął się całkiem życzliwie, najwyraźniej już
rozbawiony. - Od początku naszej znajomości znaj
dujesz mnie bez pudła, z wielkim wdziękiem. Tym
razem ja znajdę ciebie, Tiffany, kiedy nadejdzie
odpowiednia pora. Miej się na baczności.
I odszedł. Zamiast skakać z radości, Tiffany
wpatrywała się w zamknięte drzwi. Wygrała bitwę,
miała wolną rękę, lecz jakoś nie czuła się wolna.
Wcale nie chciała być wolna! Pragnęła, żeby Joel ją
kochał i nie zostawiał samej z wolnością. Zapadła się
jak w narkozie, wyobrażając sobie, że on jest obok
i za chwilę ją pocałuje.
Nagle się ocknęła. Pięć minut minęło. Rozejrzała
się po przestronnym gabinecie, zwracając uwagę na
piękne rośliny, ożywiające stonowany koloryt ścian
i mebli, oraz zaskakująco ekspresyjne obrazy. Za
następnymi drzwiami odkryła przytulną sypialnię
z przylegającą do niej łazienką.
Przypomniała sobie o kopercie z miesięcznym
wynagrodzeniem. Suma wypisana na czeku wydawała
się mało prawdopodobna i wzburzyła ją na nowo.
Wątpiła, czy tylu pieniędzy zażądałby wysoko noto
wany menedżer z długoletnim doświadczeniem, nie
mówiąc o figurancie. Nie. Bentley, pieniądze, cały ten
blichtr były zwykłym przekupstwem.
102 ROZBITKOWIE
Zrezygnowała w duchu z wszelkich skrupułów.
Miała rację krzyżując mu lisie plany, choć nie wiedziała,
dokąd ta przepychanka ich zaprowadzi.
Kiedy weszła do sali posiedzeń, Joela już nie było.
Wróci do mnie, pomyślała, albo znajdę go jeszcze
raz. To wszystko nie miałoby sensu, gdyby on
naprawdę odszedł.
Przy stole nie brakowało nikogo poza prezesem.
Kiedy uśmiechnęła się do zebranych, po raz pierwszy
odpowiedzieli jej uśmiechem. Tiffany nie bez pod
niecenia zajęła fotel Joela.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Po poniedziałkowym wrzeniu nadszedł nieuchronnie
pracowity wtorek i Tiffany musiała wystawić swoją
odporność psychiczną na wielką próbę. Sytuacja była
poważniejsza, niż się spodziewała. Joel ani trochę nie
przesadzał. Kładli na szali nie tylko własny sukces,
ale kariery zawodowe wielu ludzi i olbrzymie sumy
zainwestowanego kapitału. Trzeba było pozyskać
nowych sponsorów, ze starymi uzgadniać zmiany
w programie, wywiązywać się z kontraktów. Tiffany
nie opuszczało dławiące uczucie, że porwała się
z motyką na słońce.
Największą zgryzotę stanowił ten niedorzeczny -jak
wkrótce osądziła - jednomiesięczny termin umowy.
Nie miała czasu na przyzwoitą kampanię reklamową,
na własne próby i błędy. W każdej chwili podejmowała
ryzykowne i, niestety, trudne do odwołania decyzje.
Ze zmęczenia i pośpiechu przestała nawet myśleć
o Joelu.
Pierwszy tydzień okazał się morderczy. Nie korzys
tała nawet z bentleya, gdyż noc zastawała ją w biurze
przy pracy. Carol i Alan zawiadamiali codziennie
sekretarkę, że w Haven Bay wszystko w porządku.
W czasie opracowywania nowej ramówki pozwalała
sobie na długie telefoniczne rozmowy z Zacharym,
radziła się w sprawie różnych szczegółów, pytała
0 jego doświadczenia. Głównie jednak opierała się na
opinii szefów poszczególnych działów i dochodziła
z nimi do porozumienia.
Zwolnieni z poprzedniej dyscypliny i bardziej
104
ROZBITKOWIE
ortodoksyjnej szkoły myślenia o telewizji, chętnie
pozwalali sobie teraz na własną krytykę i ciekawe
pomysły, skrzętnie dotąd skrywane dla świętego
spokoju. W połączeniu z najlepszymi koncepcjami
Tiffany, po długich rozmowach i teoretycznych
przymiarkach, powstawała oryginalna hybryda, którą
w normalnych warunkach wprowadzano by na wizję
stopniowo i ostrożnie. Tiffany nie miała czasu. Musiała
decydować i mieć pewne wyniki za miesiąc. Wszystko
to razem zakrawało na szaleństwo.
W następnym tygodniu puszczono promocje nowo
ści, oczywiście w reklamowym opakowaniu. Popular
ność wzrosła, zapanował ostrożny optymizm, co w ża
den jednak sposób nie przesądzało sprawy. Miarodajne
mogły być dopiero wyniki z dwóch następnych tygodni.
Odbył się wielki generalny remont. Niektóre pozycje
nadawały się do gruntownej przeróbki, inne po prostu
zdjęto. W audycjach dziecięcych za dużo było pusto
słowia, a za mało humoru. Wiadomościom brakowało
depesz ze świata... i tak dalej.
Niezmienną sympatią cieszył się tylko jeden program:
„Goście Samanthy Redman", nadawany codziennie
po głównym dzienniku. Rasowa gwiazda telewizyjna,
ulubienica publiczności, przeprowadzała w nim błys
kotliwe wywiady z osobistościami życia publicznego.
W trzecim tygodniu eksperymentu wydarzyło się
nieszczęście. Samantha w drodze do pracy, na wieczor
ne nagranie, została ciężko ranna w wypadku samo
chodowym. Kiedy fatalna wiadomość dotarła do
studia, było o wiele za późno na szukanie zastępstwa.
Gordon West, realizator audycji, wyrywał sobie
dosłownie włosy z głowy.
- Do licha! Wypuścić taką rybę! Ganialiśmy za
panem Pattersonem od tygodni. Samantha chciała
dać mu prawdziwy wycisk. Nie zostałaby po tym
„świętym Franciszku" mokra plama!
ROZBITKOWIE 105
Tiffany podzielała jego frustrację. Wywiad z Neilem
Pattersonem miał być prawdziwą bombą. Podejrzany
od dawna o sprzeniewierzenie milionów dolarów
z publicznych funduszy charytatywnych, wydawał się
nieuchwytny. Kokietował publiczność swoją troską
o biednych i pokrzywdzonych, oskarżał prasę o znie
sławienie i pokazywał czyste ręce. Samantha Redman
gotowa była na oczach telewidzów zburzyć wizerunek
dobroczyńcy ludzkości i udowodnić mu oszustwo.
- Zapowiadaliśmy ten wywiad we wszystkich ga
zetach. Ludzie czekają przyklejeni do telewizorów
- jęczał Gordon. - Nie dostaniemy tego skurczybyka
po raz drugi! Przeleciał nam koło nosa.
- Ja to zrobię - powiedziała Tiffany bez za
stanowienia, odruchowo, jakby nie było innego wyjścia,
niż usiąść za sterem opuszczonego okrętu. Robiła
wywiady, ale nie tej klasy, nie tak trudne. Słowo się
rzekło...
Gordon przełknął jej decyzję bez słowa. Wydawał
się teraz podwójnie przerażony. Pozbierał się jednak
natychmiast i udzielił Tiffany wszelkich fachowych
wskazówek.
O wpół do siódmej zasiadła z Neilem Pattersonem
przed kamerami. Był szczupłym, szpakowatym panem
po pięćdziesiątce, pewnym siebie i swojego uroku.
Tiffany wyliczyła z podziwem w głosie wszystkie
fundacje dobroczynne firmowane jego nazwiskiem.
Dawała mu fory, widząc rosnące zadowolenie na jego
twarzy. Patterson był kutym na cztery nogi politykiem,
żyjącym z umiejętności przekonywania ludzi do
najróżniejszych rzeczy. Tiffany - nieznaną przypad
kową dziennikarką. Zapowiadała się walka słonia
z mrówką.
Mówił gładko i potoczyście. Na każde pytanie miał
gotową odpowiedź. Nieprawda, że brakuje milionów
dolarów z funduszu, którym zarządzał. Dokumenty
106 ROZBITKOWIE
zginęły w pożarze. Nie z jego winy. Finansowe
rozrachunki były tak skomplikowane, że nikt nie
odtworzy ich z pamięci.
Rozmowa wiodła donikąd. TifTany zaczęła niemal
podziwiać Neila Pattersona, przemawiającego jak
gorliwy członek komitetu parafialnego, za jego
niezwykłe umiejętności. Jeżeli ten człowiek rzeczywiście
popełnił ciężką defraudację, ona tego nie udowodni.
Może Samantha miała w zanadrzu jakiś haczyk?
W każdym razie telewidzowie spodziewali się krwawego
starcia dwóch lwów, a nie mdłej pogawędki. Poczucie
klęski tak ją przygnębiało, iż ledwie się mogła skupić
na układaniu kolejnych nudnych pytań.
Wobec zbyt łatwego zwycięstwa Neil Patterson nie
ukrywał pogardy dla przeciwnika. Zbaczał z tematu,
zaczął reklamować loterię dobroczynną, cytując
z pamięci wszystkie dane i rewelacyjne zyski.
- Nadzwyczajne... - mruczała Tiffany, zmuszając
się do złośliwego uśmiechu. - Nie spotkałam jeszcze
człowieka z taką pamięcią do liczb i szczegółów.
Moje gratulacje, panie Patterson!
- Pani mi pochlebia, panno James - roześmiał się
skromnie.
- Ani trochę. Zapewne chowa pan w pamięci
równie skrupulatne rozliczenie tej stosunkowo drobnej
operacji finansowej sprzed roku. To hańba, żeby
w praworządnym kraju zniknęły miliony ze społecznego
funduszu, a pan popadał w amnezję, kiedy trzeba coś
wyjaśnić.
Zaskoczony najwyżej przez ułamek sekundy, zaczął
brylować z jeszcze większą swobodą, sypiąc jak
z rękawa anegdotami o „wybiórczej" pamięci. Tiffany,
poruszona do głębi eksplozją inteligencji i bezczelności,
nie zdołała odebrać mu głosu. Czas się skończył,
puenta należała do Pattersona.
Kompletna klapa. Spojrzała zrozpaczona i upoko-
ROZBITKOWIE
107
rzona na Gordona Westa, który uśmiechał się współ
czująco. Z oczami wbitymi w podłogę, jak postrzelone
zwierzę, powędrowała do pustego gabinetu lizać rany.
Popchnęła drzwi i... zamarła. Przy oknie, tyłem do
niej, stał Joel. Nie musiała zapalać światła, żeby
wymówić właściwe imię. Tę sylwetkę rozpoznałaby
na końcu świata. Nie zastanawiała się, dlaczego zjawił
się przed upływem miesiąca. Łaknęła jego obecności
jak tlenu, więc przyszedł - na ratunek. Zamknęła
drzwi i nie spiesząc się już nigdzie, wdychała bezpieczną
ciszę.
Kiedy zapaliła wreszcie światło, Joel odwrócił się
od okna. W jego czarnych oczach zobaczyła tysiące
pytań i pulsujące napięcie. Musiał wiedzieć, co czuła.
I nagle - w miejsce ulgi pojawiła się jeszcze głębsza
rozpacz. Nie pragnął jej, tylko widoku tej klęski!
- Słyszałeś o wypadku Samanthy?
- Tak. Drobne obrażenia, na szczęście. Ale nie
będzie jej przynajmniej przez tydzień. - Subtelnie
dawał do zrozumienia, że jakieś zastępstwo będzie
konieczne.
- Cieszę się, że nie jest ciężko ranna. Oglądałeś to?
- wskazała palcem pusty ekran telewizora.
- Nie do końca.
- I co? - Sama nie wiedziała, po co męczy siebie
i jego, skoro pierwsza odpowiedź była szczera. Nie
wytrzymał do końca.
- Z tego, co słyszałem, niezbyt go przycisnęłaś.
Odetchnęła ciężko. Taka jest prawda. Nie znajdzie
u nikogo pocieszenia, bo sfuszerowała i koniec.
Mierzyła siły na zamiary i przeliczyła się.
- Nie powinnam się na to porywać.
- Dałem ci wolną rękę, Tiffany.
- Nie było nikogo na jej miejsce. Ale wiem, że
powinnam wymyślić coś innego. Gdybyś wtedy był...
- Kazałbym ci zastąpić Samanthę.
108
ROZBITKOWIE
- Żeby ośmieszyć pozycję, którą sam mnie uszczęś
liwiłeś?
- Raczej z powodu obsesji, którą mam na twoim
punkcie.
- Obsesji?
- Z braku lepszego słowa - kpił z niej czule - trzeba
to nazwać obsesją. - Pragnę cię, Tiffany. Od pierwszej
chwili. I nie dbam już o koszty naszego szaleństwa.
Nawet studio może iść pod młotek. Nic mnie to nie
obchodzi.
Zrobiło się jakoś cieplej, ale Tiffany czuła przez
skórę, że słowa Joela były nie tylko deklaracją uczuć.
Wiedział lepiej od niej, co się działo ze studiem,
i przynosił niedobre wieści. Kolejna fala desperacji.
Czarna otchłań bez wyjścia! Straciła wiarygodność,
zawiodła ludzi, którzy uwierzyli, że oprócz tupetu ma
trochę talentu. Łzy złości i rozpaczy napłynęły jej do
oczu.
- Nie sprawdzam się, Joel. Przeceniłam swoje siły.
- Rozłożyła ręce w bezbronnym geście. - Więc
dlaczego, do cholery, jeszcze teraz wydaje mi się, że
wiem, co trzeba zrobić!
- Nie płacz! To nie jest tego warte - powiedział
z wahaniem w głosie. - Chciałem, żeby się udało,
Tiffany. Wszyscy tutaj ci tego życzyli.
- Ale się nie udało.
Przyciągnął ją do siebie i objął. Dopiero wtedy,
wtulona w gniazdo ciepłych, mocnych ramion rozkleiła
się na dobre. Joel muskał policzkiem jej włosy,
poszturchiwał delikatnie brodą. Słowa, które z siebie
wykrztusił, paliły szczerością.
- Wiem coś o pechu. Kiedy szlachetne intencje,
dobra wola obracają się przeciw tobie i zamieniają
w wyrzut sumienia. Twoja wpadka to drobiazg,
Tiffany. Mnie obwiniali o śmierć innych ludzi. Tego
nawet czas nie zatrze. Pewnie, że chciałabyś cofnąć
ROZBITKOWIE
109
zegar, zrobić wszystko inaczej. Ale co się stało, to się
nie odstanie. Pomyśl więc sobie, że to tylko przed
stawienie! Jesteśmy cali i zdrowi!
Czy ona śniła? Joel nie przyszedł jej krytykować
ani wyrzucać. Zjawił się, kiedy potrzebowała pocie
szenia. Kiedy tęskniła do jego ciała, zapachu, smaku
pocałunku.
- Joel...
- Cicho, cicho - zamruczał, przyciskając ją do
piersi jak wystraszone dziecko. - Chcę cię tylko
przytulić.
Nieprawda. Czuła, jak jej pożąda, jak drżą jego
mięśnie napięte do granic wytrzymałości. Trzymał
w ramionach kobietę, a nie dziecko. Był czuły, ale
pragnął jej całej, tak jak ona jego. TifTany poddała się
bezwarunkowo, nie było pomiędzy nimi żadnej gry,
strach okazał się niczym wobec pożądania.
- Joel, chcę się z tobą kochać. Teraz. Nie odmawiaj
mi, Joel.
Wstrzymał oddech. Ujął w ręce jej głowę, potem
wsunął palce w jedwabiste włosy, pociągnął lekko do
tyłu, zmuszając, żeby spojrzała mu w oczy.
- Jesteś tego pewna?
- Pocałuj mnie - szepnęła. Nie chciała więcej słów,
wątpliwości. Nareszcie przestała myśleć i błagała go
o to samo.
Nie pytał już więcej. Całował ją gwałtownie, jakby
po raz pierwszy i ostatni. TifTany zatracała się
w cudownej świadomości, że tej lawiny nic nie
powstrzyma. Była bezsilna wobec jego rosnącej siły
i podniecona własną uległością. Wypijał z niej wszystkie
soki, żądając coraz więcej. I nie było rzeczy, której by
mu odmówiła.
Gdyby musiała przejść do sypialni, nogi odmówiłyby
jej posłuszeństwa. Nie prosił o to. Wziął ją na ręce
i zaniósł do łóżka, nie przestając całować. Może bał
110
ROZBITKOWIE
się słów, ale słowa im nie groziły, należały do innego
wymiaru rzeczywistości.
Joel rozbierał ją powoli i ostrożnie, chcąc roz
koszować się tą chwilą jak najdłużej. Gładził delikatnie,
pieścił ustami, coraz czulej, mniej zachłannie. Dziki
głód przerodził się w najsubtelniejszy apetyt, dzięki
któremu odkrywał z bałwochwalczym uwielbieniem
każdy milimetr jej nagości.
Sprawił, że po raz pierwszy w życiu była zafas
cynowana własnym ciałem. Wyobraziła sobie, jak ją
widzi Joel i poczuła się piękna! Lubiła swoje włosy,
szyję, ramiona, linię talii i bioder, po której jego palce
błądziły z namaszczeniem. Miała piersi stworzone dla
jego dłoni, z koniuszkami proszącymi o jego usta.
Joel był nią tak całkowicie pochłonięty, że Tiffany
nie próbowała się odwzajemniać. Drżała pod jego
palcami, doskonale bierna, niezdolna zresztą do
żadnego skoordynowanego gestu.
Krótkie nawet oddalenie, kiedy zrzucał ubranie,
wydawało się nieznośne. Westchnęła z ulgą, tonąc na
powrót w jego ramionach, zagarnięta nagimi, gorącymi
udami, zaatakowana agresywną męskością. Czuła, że
ten żar przenika ją do szpiku kości. Nowy pocałunek
był prowokujący, kuszący niczym taniec wojenny do
miłosnego pojedynku. Jego język wypełnił ją, najpierw
łagodnie, jakby czekając na odpowiedź. Trzęsła się
cała, nie mogąc tego opanować, wilgotna i oczekująca,
błądząc palcami nieprzytomnie po jego plecach,
poruszając się pod nim prosząco, aż poczuł, że
przekracza próg własnego pożądania, że Tiffany
doprowadza go do szaleństwa.
Wbił się w nią jednym silnym pchnięciem w akom
paniamencie jęku. Udami oplotła jego biodra, z nie
tłumionym westchnieniem ulgi, z uczuciem doskonałej
pełni. Poruszał się wolno, rozmyślnie, jakby roz
koszując się pierwszym nasyceniem. Tiffany, zadowo-
ROZBITKOWIE
111
lona z tego rytmu, odpowiadała mu nieznacznymi
ruchami bioder, witając kolejne fale przypływu
i przedsmak euforii.
Nagle, w sposób dotąd nie znany, zaczęła czuć
wszystko dotkliwiej i wyraźniej: odurzający aromat
ich ciał, rzeźbę każdego muskułu, kropelki potu na
owłosionym torsie. Niepewnie uniosła ręce. Palce
uczyły się ciepła jego skóry, odkrywały bicie serca,
grę mięśni.
Z ust Joela wydarł się na wpół dziki skowyt. Zaczął
pędzić na oślep, porywając ją ze sobą. Przez ich ciała
przebiegł nagły prąd i wspólnie dobili do brzegu.
Opadł na nią bez tchu, w wyciągnięte ramiona,
bezbronny i uspokojony. To, na co czekali, nadeszło.
Tiffany błagała los w uniesieniu, żeby trwało bez końca.
Drżał pod jej kruchymi palcami, które odzyskały
śmiałość - gładziły biodra i pośladki, błądziły po
kręgosłupie i udach, niecierpliwie, jakby nadrabiając
stracony czas. Wargi wspinały się po szyi, dziwiły
słonej skórze.
Joel wsparł się na łokciach, objął dłońmi jej twarz
i wolno, z nabożeństwem, całował oczy, brwi, policzki,
kąciki ust. Potem ułożył ją całą w kołysce swoich
ramion i opadł na bok. Tuląc jak dziecko, przebiegał
opuszkami palców po plecach.
W błogim zadowoleniu Tiffany przyznawała się
w duszy, że spodziewała się po jego temperamencie
gwałtownej namiętności, niepohamowania, raczej
krótkiej wiosennej burzy niż takiej czułości.
Joel był najcudowniejszym kochankiem. Przeczu
wała, że są dla siebie stworzeni już pierwszej nocy,
kiedy się poznali, ale na myśl o tych wszystkich
kobietach, z którymi być może tak samo... Drgnęła
jak po niemiłym przebudzeniu.
- Zimno ci? - zamruczał cicho, łaskocząc sobie
wargi jej włosami, ogrzewając ciepłym oddechem szyję.
112
ROZBITKOWIE
- Nie - odpowiedziała gorliwie, odganiając w panice
wszystkie złe myśli. Tym razem musiało być inaczej.
Joelowi zależało na niej. Nie miała powodu nie
wierzyć własnej intuicji.
- Przecież wiesz, że nie pozwolę ci teraz odejść,
Tiffany - powiedział z satysfakcją w głosie. Zaśmiał
się triumfująco i przewrócił ją na plecy. Miał szczęśliwe,
łagodne oczy. Iskrzyły się radosnym pożądaniem,
które nie przypominało już tamtego dzikiego głodu.
- Pragnę cię jeszcze bardziej...
Niski głos Joela działał jak wyrafinowana pieszczota.
Tyle nie spełnionych pragnień kryli przed sobą. Wiele
od siebie żądali i wiele mieli do ofiarowania. Instynkt
nie mylił jej! Czyż nie czekała od lat na tego właśnie
mężczyznę? Może przed nimi trudna droga, mnóstwo
rzeczy powinna zrozumieć, ale teraz nie chciała myśleć.
Wszystko w niej jakby budziło się do życia.
- Jesteś piękna... piękna wszędzie - szeptał, a jego
ciało kusiło na nowo, wymagało, błagało o wzajem
ność. Spojrzała mu w twarz i wygięła plecy tak, że
koniuszki piersi dotknęły ust Joela. Mruczała z zado
wolenia, kiedy ssał najpierw jeden sutek, potem drugi,
w końcu zaczęła drżeć oszołomiona.
Chwilę wcześniej, kiedy leżeli spokojnie, miała z nim
porozmawiać o tylu rzeczach. Teraz poddała się,
o wszystkim zapomniała, była rozpaczliwie wdzięczna
za to, co czuła, i chciała, żeby dogonił ją w tej
gorączce. Zapomniała o bierności i lękach. Należała
do niego w taki sposób, o jakim dotąd mogła tylko
marzyć. Potrafiła być odważna i niepohamowana.
Prosiła go całą sobą, żeby nigdy nie pozwolił jej odejść.
Tym razem pochyliła się nad Joelem i kompletnie
zatraciła w namiętnej pieszczocie. Całowała każdy
milimetr jego ciała, czując, jak pulsuje z rozkoszy,
widząc, jak maluje się na jego twarzy uczucie błogości.
Kiedy nie mógł dalej czekać, objęła nogami jego
ROZBITKOWIE
113
biodra i zaczęła poruszać się delikatnie, kojąco, jakby
chciała przeciągnąć tę chwilę w nieskończoność. Joel
mokry od potu unosił się prosząco. Wreszcie opadł
na plecy z jękiem, pociągnął ją na siebie z całej siły
i zanurzył się w niej do końca.
Pędzili w szalonym tempie, w błogim zespoleniu,
zostawiając za sobą to wszystko, co nie było ich
jednym rozpalonym ciałem. Naraz zwolnili, przylgnęli
do siebie mocniej, w zachwycie nad czymś, co gęstniało
z minuty na minutę i miało się dopełnić.
Nie pozwól mi odejść - bezgłośnie krzyczała Tiffany.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Błogostan, w który zapadli, nie mógł trwać wiecznie.
Tiffany, chcąc nie chcąc, musiała pomyśleć o następ
nym dniu, o tym, co ma zrobić ze sobą i nieszczęsnym
programem Samanthy.
Joel nie był skory do powagi ani nie łaknął powrotu
do telewizyjnej rzeczywistości.
- Mów do mnie jeszcze, Tiffany... właśnie tak...
kiedy tylko zechcesz i jak najczęściej - roześmiał się
beztrosko, rozluźniony i wesoły. Musnął wargami jej
usta. - Jak mogę ci pomóc? Zrobię wszystko, co
będzie w mojej mocy.
- Niczego nie chcę, Joel. - Ukojona ciepłem jego
głosu wyciągnęła rękę i pogładziła lekko szorstki
policzek. - Nie chcę, żebyś musiał coś dla mnie robić.
Bo ty też jesteś piękny, wiesz?
Pocałował wnętrze jej dłoni i zaczął lekko gryźć
palec po palcu. Tiffany krew napłynęła do twarzy.
- Nie pomagasz mi się skupić, Joel. A musimy
podjąć jakieś decyzje. Na przykład, jak mam rozwiązać
ten pasztet z wywiadami Samanthy.
- To nie problem. - Miał minę, jakby rzecz nie
warta była roztrząsania. - Znajdź kogoś dobrego na
czas jej nieobecności. Za odpowiednio wysoką cenę
kupisz jutro, kogo zechcesz.
Znajoma cyniczna nuta, której tak nie lubiła!
Z drugiej strony, to wszystko nie było takie proste.
Pamiętała, że Joel wspominał mimochodem o sprze
daży stacji. Niby dlaczego miałby płacić coraz wyższą
ROZBITKOWIE
115
cenę za jej upór i błędy? Nie mówiąc o tym, że
wciągała w zwykły hazard pracujących tu ludzi.
- Nie jestem już żadnym dyrektorem - powiedziała
zdecydowanie. - Poddaję się i winna jestem przeprosiny
całemu zespołowi.
- To niekonieczne, Tiffany. - Podniósł głowę,
słysząc, że nie żartuje. Ściągnął poważnie brwi.
- Oglądałem wstępne wyniki z tego tygodnia. Niektóre
są wspaniałe! Z kilkoma pomysłami trafiłaś w sedno,
inne nie chwyciły. Średnia oglądalność poszła w górę.
- Na ile? Powiedz konkretnie.
- Trochę.
- To znaczy, że kilka programów pali całą resztę.
Jak ten mój dzisiejszy.
- Mniej więcej. Trzeba je zdjąć albo zmienić. Ale
większość nieźle się trzyma.
- Przegrałam na całego. Zawiodłam wszystkich.
Ciebie. Sponsorów. Siebie samą. Zespół. Stację...
Joel robił dobrą minę, żeby ją pocieszyć, ale nie
chciał chować głowy w piasek ani zamydlać oczu
Tiffany.
- To nie tak - zaczął przekonywająco, kładąc jej
na ustach wskazujący palec. Jesteś rozżalona, ale
spróbujmy spojrzeć obiektywnie na to, co zrobiłaś.
Masz niezwykłego nosa. Udało ci się przerwać zaklęty
krąg menedżerskiej miernoty, która wykańczała stację.
Przecierasz drogę w dobrym kierunku. Teraz powinnaś
skoncentrować się nad tym, co już wyszło i spokojnie
pomyśleć o reszcie.
Tiffany chłonęła każde słowo z tej popisowej mowy
obrończej. Joel postanowił użyć wszelkich argumentów
i całego swojego wdzięku, żeby w końcu przestali
rozmawiać o porażce.
- Tiffany, to, co osiągnęłaś, liczy się o wiele bardziej
niż suche dane. Obrałaś dobry kurs. Udowodniłaś, że
niektóre programy są do niczego, całkiem nie z tej
116
ROZBITKOWIE
epoki. Pomogłaś wielu zasiedziałym „starym wyjada
czom" zdjąć klapki z oczu. Trochę na początku
postraszyłaś i proszę: nie wiem, czy zdążyli się tak
napocić, jak obiecywałaś, ale nie ma śladu po tej
cholernej apatii. Zabrakło ci tylko czasu. Porażki
trzeba nazwać błędami i zwyczajnie je naprawić.
Stare knoty zastąpić czymś świeższym. A ty właśnie
czujesz bluesa. Od takiego rachunku sumienia mog
łabyś jutro zacząć. Nie wynika z niego żadna porażka.
To już jest sukces, Tiffany!
Patrząc z takiej perspektywy, ryzyko, które podjęła,
wydawało się całkiem usprawiedliwione, a porażki
trochę przyblakły. Joel w każdym razie nie czuł się
zawiedziony.
- Czy chcesz, żebym to ciągnęła? - spytała bardziej
z ciekawości niż chęci usłyszenia twierdzącej od
powiedzi. Naprawdę nie była pewna, czego się po niej
spodziewa.
- Jeżeli lubisz tę robotę, Tiffany, myślę, że uda mi
się jakoś trzymać od ciebie z daleka... przez cały
dzień. Jeżeli noce będziesz dzielić ze mną.
Pomysł nie wydał się najgorszy. Z oczu Joela
promieniował taki żar i nienasycenie, iż zastanawiała się
tylko, czy kiedykolwiek spełni choć część jego pragnień.
Chciałaby móc powiedzieć, że lgną do siebie duszą
i ciałem. O jego duszy wiedziała jednak niewiele,
a tak naprawdę lgnęły do siebie ich ciała - z nieznośnej,
nieposkromionej żądzy. Wystarczyłoby jej na długo,
być może na lata wzajemnej fascynacji, może jedno
bez drugiego nie potrafiłoby żyć, ale Tiffany pragnęła
więcej. Joel był jak samotny myśliwy, samowystar
czalny, daleki, niedostępny. Ona tego nie rozumiała
i wierzyła, że znajdzie się jakaś furtka. Należała do
ludzi, którzy wszystko muszą wiedzieć i rozumieć,
nawet uczucia rozbierają na czynniki pierwsze. Czczą
porządek i konsekwencję.
ROZBITKOWIE
117
- Naprawdę mnie pocieszyłeś, Joel, jestem ci za to
ogromnie wdzięczna, ale sama wiem, że nie mogę
zostać.
- Z powodu dzisiejszego występu? To tylko jeden
błąd, uparciuchu.
- O jeden za dużo. Nie umiałabym od tych ludzi
niczego wymagać. Patrzeć im spokojnie w oczy. Musisz
znaleźć kogoś naprawdę dobrego, Joel. Kogoś, kto
pociągnie ten wózek do przodu, w tym samym
kierunku, ale skuteczniej, pewniejszą ręką.
- Będę się upierał przy tobie, Tiffany.
- Nie. Tu potrzeba zawodowca, energicznego, sto
razy odważniejszego ode mnie. Takiego, który nie
będzie się bał własnych błędów i z każdego potrafi
wybrnąć, zamiast płakać szefowi w rękaw. Pewnie, że
miałam jakieś atuty, mnóstwo pomysłów i dobrych
chęci, ale to nie zmienia faktu, że jestem zwyczajną
amatorką o słabych nerwach.
- Nie przesadzaj.
- Jestem zdecydowana.
- Za nic nie zmienisz zdania? - Wypatrywał w jej
oczach cienia wątpliwości.
- Nie.
- No i bardzo dobrze. - Opadł na plecy od
prężony, z błogim wyrazem twarzy. - To znaczy,
że wcale ci na tym nie zależy. I nie będziemy
się musieli ukrywać. Zamieszkaj ze mną w Leisure
Island, Tiffany.
Na końcu języka miała ochocze „tak", bo niczego
bardziej nie pragnęła, niż być z Joelem. Wtem
jakiś nagły impuls odebrał jej głos. Dziesiątki pytań
zaczęły bombardować i tak już zagmatwane myśli,
ale na to jedno jedyne musiał wreszcie odpowiedzieć.
Tajemnica sprzed dwudziestu lat zadręczyłaby ich
wcześniej czy później, przez samo to, że była ta
jemnicą.
118
ROZBITKOWIE
- Powiedz mi... - błagała i wzrokiem, i pieszrzotą,
po której Joel spodziewał się wszystkiego, tylko nie
rozdrapywania starych ran.
- Śmiało, co tylko zechcesz - zachęcał rozbrajającym
uśmiechem.
- Powiedz mi... - zmieniła głos - kto wtedy zginął?
Za czyją śmierć ktoś cię obwinia?
Uśmiech Joela zamienił się w kamienny grymas,
straszny i nieprzenikniony. Nie próbował umykać
wzrokiem, ale te oczy nie miały żadnego wyrazu, była
w nich tylko ciemność i przepaść.
Tiffany przeszył dreszcz strachu. Wstrzymała od
dech, nie wiedząc, co się dalej stanie. Popełniała
niewątpliwy gwałt na jego duszy, skoro on nie miał
ochoty się otwierać, ale jeśli tak będzie zawsze...
- Czy to się teraz liczy? - spytał beznamiętnym
głosem, jakby pod wpływem szoku opuściły go wszelkie
namiętności.
- Nie znam odpowiedzi. To ty musisz mi wszystko
wytłumaczyć.
Czuła jego niechęć, domyślała się pojedynku, jaki
toczył sam z sobą, a kiedy się w końcu odezwał,
w każdym słowie słychać było dotkliwy ból.
- Nazywała się Mary-Beth Macauley.
Tiffany rozpaczliwie zapragnęła dzielić z nim ten
ból i natychmiast pożałowała swej ciekawości. Ale
słów się nie cofa. Odpowiedź, której się przestraszyła,
nie mogła zawisnąć w powietrzu.
- Była wtedy z tobą na łodzi?
- Tak.
- Z twoim dziadkiem.
- Tak.
- Kochałeś ją, Joel?
- Tak.
Żadnych dwuznaczności, wahania w głosie. Żadnego
tłumaczenia, że był wtedy za młody na miłość. Suche
ROZBITKOWIE
119
fakty. On i Mary-Beth wspólnie ryzykowali życiem.
On wrócił sam i tego mu nie wybaczyli.
Nie chciała zadać następnego pytania, ale pomyślała
zrozpaczona, że nie rozwieje inaczej straszliwego
podejrzenia...
- Czy Mary-Beth miała szafirowe oczy?
- Skąd wiesz? - Wzdrygnął się, najwyraźniej
zaskoczony. - Stary Garret o wszystkim ci opo
wiedział?
- Niezupełnie. Nigdy nie mówił o żadnej dziew
czynie.
A więc zapomniał, co sam powiedział na „Liberty"
w ich pierwszy wieczór: „Przeklęte oczy... czy masz
pojęcie, co ze mną robisz?" Ale ona nie zapomniała.
Kiedy całował ją wtedy nieprzytomnie, zatracił się we
wspomnieniach o tamtych oczach i tamtej dziewczynie,
którą kochał i stracił.
Joel starał się nad sobą panować. Chował gorzki
grymas ust i złe błyski w oczach.
- Czy te szczegóły mają dla ciebie jakieś znaczenie?
- spytał głosem wypranym z wszelkich emocji.
Mary-Beth nie żyła. Od dwudziestu lat, krzyczała
bezgłośnie Tiffany, powstrzymując łzy. Mary-Beth
była duchem, a ona kobietą z krwi i kości, którą
przed chwilą trzymał w ramionach, z którą pragnął
dzielić życie.
Jak długo? Nie wiedziała. Joel nie obiecywał stałości.
Może powinna na nią liczyć, a może zawiedzie się
i tym razem. Przysięgała sobie co prawda, że już
nigdy więcej „luźnych" związków, w których jedna
strona cierpi, a druga istotnie jest „luźna". Z drugiej
strony nie wierzyła, że duch Mary-Beth opuści ich
kiedykolwiek.
- Tiffany? - Obolały głos Joela wyrwał ją z zamyś
lenia. Otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą osowiałą
twarz.
120
ROZBITKOWIE
- Mieszkanie razem nie byłoby chyba dobrym
pomysłem. Jeszcze nie w tej chwili.
Zmarszczył brwi, jakby szukał odpowiednich słów.
- Chciałbym o ciebie dbać. Spełniłbym każde twoje
życzenie, każdą zachciankę, moglibyśmy jeździć po
świecie...
- Przestań, Joel, wiesz, że nie o to chodzi. Domyś
lam się, że stać cię na utrzymanie nas dwojga „na
przyzwoitym poziomie". - Uśmiechnęła się. - Musisz
mi dać trochę czasu na pomyślenie. Może zresztą
oboje potrzebujemy więcej czasu. Już widzę, jak ten
babsztyl, Nerida Bellamy, rozszarpuje nas na strzępy,
gdyby... się nie udało. Zrozum, nie stać mnie na
miłosny zawód. Jestem nieodporna.
- Czasu - powtórzył słowo ironicznym tonem.
- Ile czasu?
- Przykro mi, Joel, ale nie wiem. Na pewno nie
pojadę do ciebie dzisiaj. Za dużo się wydarzyło.
Muszę się oswoić z tym wszystkim.
Tak bardzo chciała z nim zostać, ale jak pogodzić
nowe życie z Mary-Beth, Mary-Beth, której ukradła
szafirowe oczy?
- Mnie też jest przykro. Znowu będę musiał czekać.
- Zaczął całować ją gwałtownie, pieścić rękami, jakby
przypominając, na co będą musieli czekać oboje.
- Zmień zdanie - szeptał kusząco, z niekłamaną
ekstazą. - Wystaw mnie na próbę, dyktuj jakie chcesz
warunki...
- Nie... proszę -jęczała Tiffany, zastanawiając się,
czy przypadkiem nie postradała zmysłów, czy rozumie
samą siebie. - Nie dzisiaj, nie tej nocy, Joel.
Nie mogła go dalej dręczyć pytaniami o Mary-Beth,
ale zaprzedałaby duszę diabłu, żeby poznać całą
prawdę. Garret, pomyślała, jutro mi powie! Joel
zdradził się, że stary rybak wie o wszystkim. Musiał
wiedzieć. I inni starzy mieszkańcy Haven Bay.
ROZBITKOWIE
121
Obwiniali go o śmierć dziewczyny i dlatego Joel
nienawidził tego miejsca.
Dla Garreta również przeszłość nie umarła! „Za
wiele wody upłynęło, żeby nienawidzić". Kłamał!
Wpychał ją Joelowi w ręce z powodu szafirowych
oczu, użył jako przynęty, narzędzia zemsty, żeby
złapać go we własne zdradzieckie sieci.
A Joel miał na jej punkcie obsesję.
Nie miłość.
Obsesja!
Pomimo tych dręczących myśli pokusa zapomnienia
i spędzenia szalonej nocy w Leisure Island była tak
silna, iż Tiffany z trudnością wstała z łóżka. Wydawało
jej się, że Joel widzi jej niezdecydowanie, słabość i że
nią gardzi. Zebrała pospiesznie ubranie i odwracając
od niego wzrok, uciekła do łazienki. Miała wszystkiego
dosyć. Jutro, westchnęła do lustra. Jutro się pozbiera,
przyciśnie Garreta i zacznie normalnie myśleć.
Kiedy wyszła, Joel był już ubrany. Siedział skulony
w nogach łóżka, z pochyloną głową. Nagle wstał,
wyprostował się, i wrażenie samotności zniknęło.
Oczom Tiffany objawił się Joel z fotografii prasowych:
wysoki, dumny, pewny siebie, godny zaufania. Prze
mówiła czule, jakby nie dostrzegła metamorfozy.
- Joel... czyja też mogłabym coś dla ciebie zrobić?
- Tak. Myślę, że znalazłaby się jakaś pożyteczna
misja. - Uśmiechnął się pogodnie.
- Poza uszczęśliwieniem swoją osobą Leisure Is
land...
- Poza tym mogłabyś mnie uszczęśliwić złowieniem
Zacharego Lee.
Zatrzymała się w niemym osłupieniu.
- Potrzebuję wielkiego menedżera. Szefa stacji.
Próbowałem go już kiedyś namówić. Nie był zainte
resowany. Ale gdybyś ty przedstawiła mu dokładną
ofertę, wysłuchałby spokojniej. Powiedz, że może
122 ROZBITKOWIE
przyjść ze swoim projektem umowy, własnymi warun
kami. Idę niemal na wszystko. A jeżeli da tutaj
prawdziwego czadu, jeśli będzie wystarczająco wielki,
możemy się połakomić na rozbudowanie stacji w sieć
telewizyjną! Będzie szefem tego wszystkiego, prawdziwą
gwiazdą, jeśli nie zawiedzie go nos. Decyzja należy do
niego, ale proponuję mu grę o najwyższą stawkę,
wejście na szczyt, jeśli wierzy w swój talent.
Oferta brzmiała nieprawdopodobnie, ale Tiffany
wiedziała, że Joel nie żartuje. Jednym genialnym
pociągnięciem postanowił rozwiązać wszystkie telewi
zyjne kłopoty. Gdyby udało się ściągnąć do stacji
Zacharego, bardzo cenionego w branży fachowca,
postać lubianą i popularną, pies z kulawą nogą nie
pamiętałby o Tiffany ani jej porażkach. I o to właśnie
chodziło. Z drugiej strony, Zachary zmierzyłby się ze
swoją wielką życiową szansą - bo za uczciwość intencji
Joela gotowa była odpowiadać głową.
Ten dzień był za długi. Wzruszona Tiffany czuła,
że nie panuje już nad emocjami, za chwilę zacznie
płakać i będzie się tego wstydzić. Na sztywnych
nogach podeszła do Joela i pocałowała go z wdzięcz
nością, prowokując mimowolnie do nowej miłosnej
„utarczki".
- Dziękuję ci, Joel. - Wysunęła się delikatnie z jego
ramion.
- Nie ma za co - burknął rozdrażniony. - To ja
zabiegam o Zacharego.
- Jestem pewna, że się ucieszy. Zadzwonię do
niego jeszcze dzisiaj.
- Będę ci zobowiązany - powiedział zimno, zde
jmując z ramion jej ręce, gestem manekina. Potem
sięgnął do kieszeni po wizytówkę. - Złapie mnie
zawsze pod tym numerem telefonu. Ty też, Tiffany.
O każdej porze.
Kiwnęła głową, odwracając oczy. Gdyby zaczął
ROZBITKOWIE
123
nalegać raz jeszcze... Ale milczał. A zdrowy rozsądek
kazał trzymać się wytyczonej drogi, choćby była
ciernista.
- Zadzwonię do ciebie na pewno, Joel. Dobranoc.
Na pewno. Nie mogli od siebie uciec ani zapomnieć.
Ten wieczór związał ich ze sobą mocnym węzłem, ale
przyszłość była wielką niewiadomą, uwięzioną w prze
szłości.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Tiffany opadła zmęczona na siedzenie bentleya
i natychmiast wykręciła numer Zacharego. Nie mogła
doczekać się tej rozmowy. Im wcześniej się zgodzi,
a co do tego nie miała wątpliwości, tym lepiej dla
stacji. Na szczęście złapała go w domu i od razu
zasypała gradem, a raczej żarem, słów. Zachary jak
to Zachary, wysłuchał wszystkiego cierpliwie i długo
ważył w myślach odpowiedź.
- Tiff, ja nie chcę, żebyś rezygnowała. Telewizja to
twoja wielka zawodowa szansa. Odejście teraz byłoby
złożeniem broni, poddaniem się - przekonywał mięk
kim melodyjnym głosem hipnotyzera. - Gra jest
twoja i nadal się toczy. Ten wieczorny wywiad to
pestka, siostrzyczko. Jeden punkt do tyłu, a ty robisz
z tego Bóg wie co. Otwiera się przed tobą prawdziwa
kariera i nie możesz zmarnować okazji.
Cały Zachary, pomyślała, śmiejąc się w duszy,
rozluźniona i jeszcze pewniejsza swoich racji. Martwił
się o jej przyszłość, a nie o własną. I nie wziąłby za
nic tej posady, gdyby istniał choć cień podejrzenia, że
„siostrzyczka" będzie za nią tęsknić.
- Tylko że ja jej wcale nie chcę, tej telewizyjnej
kariery. Naprawdę nie chcę, Zachary. Przeżyłam
wspaniałą przygodę, ale to nie jest pasja mego życia.
Proszę, zadzwoń do Joela, porozmawiaj z nim. On
daje bajeczną propozycję, wolną rękę, ale liczy na
ciebie, nie na mnie, i wie, co robi! Ten facet zawsze
wie, co robi... Los stacji jest teraz w twoich rękach.
Posłuchaj, Zachary, jeżeli zmarnujesz tę okazję
ROZBITKOWIE
125
wyłącznie z powodu tak zwanego poczucia lojalności
wobec mnie - będę wściekła! I nie odezwę się do
ciebie ani słowem do końca życia.
Zaśmiał się serdecznie, takim charakterystycznym
głębokim chichotem, od którego robiło się ciepło na
duszy.
- Widzę, że nie mam wyjścia, bo moja siostra i tak
już zdecydowała za wszystkich. Zadzwonię do Fabera,
ale Tiff... - zawiesił głos i zaczął śmiertelnie poważnie.
- Jesteś bardzo tajemnicza, zdajesz sobie jednak
sprawę, że ta propozycja brzmi - delikatnie mówiąc
- dziwnie. Poznałem Joela Fabera i to do niego
niepodobne... on zawsze zmierza prosto do celu. Nie
jestem dostatecznie próżny, Tiffany, by uwierzyć, że
złowienie Zacharego Lee Jamesa stało się głównym
celem pana Fabera! Powinnaś mi raczej wytłumaczyć,
co łączy was oboje.
Niełatwo było wytłumaczyć, Tiffany szukała wła
ściwych słów, ale brat nie miał zamiaru cofnąć
pytania.
- Wiem, że to nie moja sprawa, ale jeśli mi nie
powiesz, spytam jego. I zezłoszczę się, jeżeli będzie
kręcił. Zresztą i tak go zapytam, ale wolę zacząć od
ciebie.
Ten protekcyjny ton w każdym słowie! Odetchnęła
z ulgą. Była dorosłą dziewczyną i potrafiła o siebie
zadbać, a myśl o rozzłoszczonym Zacharym szczerze
ją rozbawiła. Z drugiej strony, wystarczająco dobrze
znała swojego łagodnego brata, żeby wyobrazić sobie,
co zrobi z ofertą Joela i z nim samym po dojściu do
wniosku, że cyniczny milioner próbuje kupić jego
siostrę. Wolałaby tej sceny nie oglądać - Joel nie
miałby żadnych szans.
Nagle przypomniała sobie jego radę: „Za odpowied
nio wysoką cenę kupisz jutro, kogo zechcesz". Może
naprawdę tak myślał, ale ona nie czuła się kupiona.
126
ROZBITKOWIE
- Zachary, czy zastanawiałeś się kiedyś, jak to się
stało, że mama z tatą wybrali się właśnie do Nowego
Orleanu, właśnie w tym czasie... i dzięki „zbiegowi
okoliczności" mogliście się spotkać... i twoje życie
odmieniło się w jednej chwili? - spytała miękko,
zduszonym głosem.
- Co ty mi chcesz powiedzieć, Tiff?
- Chyba to, że pewnych rzeczy nie da się wyjaśnić.
Na dobre czy na złe, one się dzieją. W moim życiu
stało się coś ważnego i ani ty, ani twoje złoszczenie
się, Zachary, niczego nie przekreśli. Chcę, żebyś
skorzystał z oferty Joela. Nie ma w niej żadnej
zasadzki. Nic nam z jego strony nie grozi. W gruncie
rzeczy, zawsze wiem, co jest dla mnie dobre, i spadam
na cztery łapy.
- Tiffany... nie wiem, co powiedzieć. W porządku,
pogadam z nim. Ale jeśli ten facet chce dożyć starości,
poradzę mu, żeby pilnował cię jak oka w głowie i był
dla mojej siostry niezwykle dobry.
- Jesteś kochany, Zachary, ale rozluźnij się i policz,
ile mam lat. Zapisz numer jego telefonu. Za jedno
mogę ręczyć: Joel nie rzuca słów na wiatr i jeśli coś
obiecuje, spełnia wszystko co do joty. O nic się nie
martw, braciszku - powiedziała drewnianym głosem
i odłożyła słuchawkę.
Tiffany martwiła się bardzo, ale rozmowa z Za-
charym zmusiła ją do zebrania myśli, odzyskania
wiary we własny rozsądek. Nie pozwoli, żeby jakieś
niejasne lęki, podsycane przez zmory przeszłości
i troskę rodziny, gromadziły się jak chmury nad jej
miłością. Z Joelem przeżyła niezapomniane chwile,
może najlepsze w swoim życiu, i nie da sobie tego
zabrać. Jutro przyciśnie Garreta. Dowie się całej
prawdy o sztormie i Mary-Beth Macauley. Przestanie
bać się duchów i oczu Joela.
- Proszę mi wybaczyć, panno James - Payton
ROZBITKOWIE
127
wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała we wsteczne lusterko,
zderzając się z jego zmartwionym wzrokiem.
- Przepraszam, Payton - odezwała się naprawdę
skruszona - byłam zajęta tym wszystkim, ale... słyszał
pan, że odchodzę ze stacji. Nie żałuję, ale to oznacza,
że odwozi mnie pan po raz ostatni. Bardzo dziękuję
za miłe podróże i za cierpliwość.
- Praca z panią była prawdziwą przyjemnością,
panno James - wycedził smętnie. - Chciałem powie
dzieć, jeśli wybaczy mi pani śmiałość, że słyszałem, co
pani mówiła przez telefon o dzisiejszym wywiadzie.
Każdy może mieć swoje zdanie, ale ja to widzę
zupełnie inaczej. Zapędziła pani Pattersona w kozi
róg, pozwalając mu się wygadać. Sam się złapał
w pułapkę tej bezczelnej paplaniny. Zrozumiałem to
po dobrej chwili, ale kiedy jeszcze porozmawiałem
z żoną... Moja żona uważa, że to najsprytniejsza
rozmowa, jaką słyszała w telewizji. A już ona się na
tym zna. Ogląda tego mnóstwo.
- To miłe z jej strony. Proszę podziękować żonie
z całego serca. Gdyby kilka milionów telewidzów,
pomyślała gorzko, oceniło ją tak jak pani Payton...
- Założę się - ciągnął z satysfakcją kierowca - że
Patterson wolałby się udławić swoimi dobroczynnymi
cegiełkami, zanim zaczął sypać z pamięci te wszystkie
dane, on, facet z amnezją... Wtedy go pani załatwiła,
panno James. Na amen. Biedaczek, który zapomniał
o milionowych transakcjach, zasuwa jak komputer
przy tych cegiełkach! Jest skończony, panno James.
Nikt mu więcej nie uwierzy.
- Dziękuję, Payton - spojrzała w lusterko z wymu
szonym uśmiechem - ale niewielu telewidzów, poza
panem i pana żoną, dotrwało do tego momentu. To
nie był zabawny wywiad.
- No, wygadany to on jest, ten Patterson. Cwaniak
zalazł pani za skórę, nie można powiedzieć, ale dlatego
128
ROZBITKOWIE
właśnie miło było popatrzeć, jak sam się podkłada.
Powiem pani, że wtedy to już spojrzałem na panią
z szacunkiem. Inna rzecz, że nie od razu się połapałem,
żona też nie, ale koniec końców to mu pani dołożyła!
Ciekawe, pomyślała, ile osób mogło się pochwalić
taką domyślnością jak Paytonowie. Ona sama zorien
towała się, o co chodzi, kiedy już było za późno.
- Ale im dłużej o tym myślę - Payton wydawał się
niezmordowany - tym bardziej chciałbym obejrzeć
cały program jeszcze raz. Wiedząc, jak się skończy,
wszystkie te głupstwa z pierwszej części wypadłyby...
- szukał ze zmarszczonym czołem właściwego słowa.
- ...wyraźniej? - podpowiedziała ochoczo.
- Właśnie, panno James. O to mi chodziło - zakoń
czył z błogą satysfakcją.
„Wszystkie te głupstwa" - dobry tytuł dla takiej
dziennikarskiej „perełki". Payton z poczucia lojalności
robił, co mógł, żeby poprawić jej nastrój. Uśmiechnęła
się do niego promiennie.
- Szkoda tylko, że nie umiałam odświeżyć Patter-
sonowi pamięci, ale cieszę się, że pan obejrzał to do
końca.
- Proszę teraz odpocząć, panno James, dowiozę
panią do domu zdrową i całą.
- Dziękuję, Payton. I proszę podziękować żonie.
Okazało się, że co najmniej cztery osoby wytrzymały
przed telewizorami do końca programu. Carol i Alan
czekali na nią w oknie i zgodnym chórem oświadczyli,
że Patterson powinien się zapaść pod ziemię - tak mu
dała popalić!
Nie ma to jak rodzinne ciepełko i własna poduszka,
myślała pogodzona z losem.
Szczęście, niestety, nie trwało długo. O szóstej rano
Carol wyrwała ją z najgłębszego snu, wręczając
słuchawkę telefonu. Zachary Lee przysięgał, że sprawa
jest warta takiej tortury. Zerwała się na równe nogi,
ROZBITKOWIE
129
oczami wyobraźni widząc pojedynek kochanka z bra
tem.
- Co się stało? - Nie traciła nawet czasu na
„słucham".
- Jak się czuje autorka porannej sensacji numer
jeden?
- O czym ty, do licha, mówisz?
- Policja aresztowała Pattersona. Postawiono mu
formalny zarzut o ciężkie malwersacje! A ty robisz
dzisiaj za gwiazdę skutecznego dziennikarstwa!
- Nie!
- Tak! Ten wywiad był ostatnim gwoździem do
jego trumny, Tiffany. Numer na pierwsze strony gazet.
Oniemiała. Czuła się jak skazaniec, któremu zawie
szono wyrok w drodze na szubienicę.
- Dzwonię więc o tej niechrześcijańskiej porze,
żeby ci powiedzieć, że nie skontaktuję się z Joelem
Faberem... - Zawiesił znacząco głos.
- To niczego nie zmienia! - zaprotestowała krzycząc
w słuchawkę.
- To wszystko zmienia, Tiff! Złapałaś wiatr w żagle
i nie możesz go zmarnować.
- Mogę. Nie moje żagle i nie moje regaty. To
czysty przypadek, dzięki któremu odejdę ze stacji
z podniesioną głową. Serdeczne dzięki losowi, przy
znaję, że mi ulżyło, ale decyzję podjęłam wczoraj!
A ty obiecałeś zadzwonić do Joela.
- Nie kłóć się, Tiff. To jest właśnie źle pojęta
lojalność. Wczorajsza umowa się nie liczy, wiesz
o tym równie dobrze jak ja!
- Zachary, nie interesuje mnie ta praca ani robienie
kariery. Umowa stoi.
- A co cię ostatnio interesuje, jeśli można wiedzieć?
- Normalne życie! Miłość!
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - odezwał się
pokornie po dłuższej chwili milczenia.
130 ROZBITKOWIE
- Jeżeli ty nie weźmiesz tej roboty, zdmuchnie ci ją
sprzed nosa ktokolwiek albo pójdzie na licytację
razem ze stacją!
- Uspokój się - westchnął ciężko - zgadzam się
pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Jeśli będę potrzebował rady, nigdy mi nie od
mówisz.
- Jasne, głuptasie! - Roześmiała się z prawdziwą
ulgą.
- W takim razie dzwonię do pana Fabera.
- Dobra pora!
- Jak wiesz, w biznesie czas to pieniądz. A tobie
radzę się dzisiaj nie pokazywać. Każdy łowca sensacji
w tym kraju, na czele z Neridą Bellamy, ma chrapkę
na ciebie i za chwilę ruszy na polowanie. Daj mi czas
na podziałanie. Gdybym nie potrafił zbić kapitału na
własnej siostrze, nie nadawałbym się do telewizji.
Zniknij na cały dzień. Potem udzielisz pysznego
wywiadu, który puścimy po wiadomościach - jeśli się
zgodzisz.
- Oczywiście. I tak miałam zamiar dzisiaj wypłynąć
z Garretem w morze. Zostaw wiadomość Alanowi,
a on nas złapie przez radio.
- Fajnie! No to do roboty, siostrzyczko!
Połączenie zostało przerwane. Tiffany odłożyła
słuchawkę, zastanawiając się, czy nie popełniła fa
talnego błędu mówiąc o wyprawie z Garretem.
Jeśli Zachary zdradzi się z tym niechcący przed
Joelem... Trudno. Musi poznać całą prawdę. Ci
dwaj za sobą nie przepadali, ale stary Garret winien
jest jej odpowiedź na wiele pytań i nie będzie
się dzisiaj opierał!
Kiedy uprzedziła Alana o swoich planach, chłopak
zmarszczył czoło i zaprotestował.
- Wypływać dzisiaj w morze? To niezbyt dobry
ROZBITKOWIE
131
pomysł, ciociu Tiff. Barometry spadają, słyszałem
w radiu ostrzeżenia sztormowe.
- Jestem pewna, że Garret zawróci, kiedy trzeba.
Nie denerwuj się, Alanie.
- Denerwuję się, ciociu. Bądźmy przynajmniej
w kontakcie radiowym.
Garret, niestety, miał już własne plany na cały
dzień. Turyści nie dopisali, obiecał więc dwóm
chłopcom z Haven Bay wyprawę na prawdziwy połów.
Zaprosił oczywiście i Tiffany, ale ostrzegł, że morze
będzie niespokojne i wrócą nie później niż wczesnym
popołudniem.
Najmniej przejmowała się pogodą. Za to obecność
dwóch rozgadanych nastolatków zupełnie uniemoż
liwiała prywatną rozmowę. Garret snuł jakieś rybackie
opowieści, uczył ich niezmordowanie, jak się naprawia,
ciągnie i klaruje sieci. Ani przez moment nie byli
sami. W końcu Tiffany straciła nadzieję i postanowiła,
że porozmawiają na lądzie. W porze lunchu zadzwonił
Alan, bardzo niespokojny. Barometry dalej spadały,
wiatr szalał, a woda była tak wzburzona, że zapusz
czanie sieci wydawało się bezsensowne. Chłopcy jednak
piszczeli z radości i dopiero kiedy metrowe fale
zaczęły bić w burtę jedna za drugą, Garret ogłosił
koniec zabawy. Gonił ich szkwał, ale kuter pruł
prosto do brzegu. Na horyzoncie majaczyło Haven
Bay i nikt nie miał poczucia zagrożenia.
Nagle zatrzeszczało radio. Alan z trudnością
przebijał się przez zakłócenia, pytając Garreta o po
łożenie. Potem wykrzyczał przerażony, że jakiś samotny
żeglarz z Nowej Zelandii wzywa pomocy. Dryfuje
bezradnie ze złamanym masztem, zalewany falami.
Łódź nabiera wody w takim tempie, że nie ma
najmniejszej szansy...
Wszyscy byli w sterówce i zrozumieli wyraźnie
komunikat. Wpatrywali się zszokowani w Garreta,
132
ROZBITKOWIE
który odpowiedział spokojnie Alanowi, że „The
Southern Cross" nie zawróci i nie podejmie akcji
ratowniczej.
- Dlaczego, panie McKeogh? - Jeden z chłopców
nie wytrzymał i zadał to pytanie.
- Przecież tam jest człowiek. - Drugi był blady
i zdawał się nie wierzyć własnym uszom.
Stary rybak odwrócił od radia szarą twarz i cisnął
im piorunujące spojrzenie.
- Nie mam zamiaru ryzykować życia trzech osób
dla ratowania jednej. Facet, który żegluje samotnie
przez Morze Tasmańskie, wie, co robi, i odpowiada
za swój los. Ja zabrałem was na łowisko i odstawię
bezpiecznie do domu. To jest moja odpowiedzialność!
Na resztę nie mam wpływu.
- Ale... jego łódź tonie!
- Przecież są jakieś zasady...
- Nie widzisz, że mamy kobietę na pokładzie?
A mówisz o zasadach. Wracamy do domu.
Chłopcy zamilkli, patrząc błagalnie na Tiffany,
lekceważąc najwyraźniej „dżentelmeńskie przesądy",
które każą chronić kobietę za wszelką cenę. Ona,
niestety, znała prawdziwe przyczyny uporu starego
człowieka. Dwadzieścia lat temu też nie chciał płynąć
na pomoc i wydarzyła się tragedia.
- Garret, musimy spróbować.
- Nie ma mowy!
- Nie chcę mieć na sumieniu śmierci człowieka.
Czy mógłbyś z tym żyć?
- Przynajmniej ty będziesz żyła! - krzyczał na nią
bez opamiętania. - Wracać teraz to szaleństwo! Zobacz,
jakie są fale, a podniosą się jeszcze bardziej! Nie ostanie
się tu żadne żywe stworzenie, a co dopiero taka
kruszyna jak ty! Dlaczego mielibyście poświęcać swoje
życie, ty i ci dwaj, dla jakiegoś wariata, który naraża się
dla hazardu? Nie przyłożę ręki do tej głupoty!
ROZBITKOWIE
133
Tylko Tiffany zauważyła przebłysk nieludzkiego
cierpienia w jego oczach. Chłopcy milczeli rozpaczliwie,
nie pogodzeni z wyrokiem na samotnego żeglarza.
Zawahała się przez moment - ze względu na nich
- ale nic nie tłumaczyło na morzu zlekceważenia
sygnału SOS.
- Garret, nie masz prawa podejmować decyzji za
nas - powiedziała spokojnie. - Jeżeli drżysz o własne
życie...
- Moje życie nic dla mnie nie znaczy! - Obrzucił ją
lodowatym, pogardliwym spojrzeniem.
- Więc nie używaj mojego jako usprawiedliwienia
dla siebie. Nie zgadzam się na to, Garret. Ani chłopcy.
Nie można pozwolić komuś zginąć, jeżeli jest szansa
na ocalenie!
Wydawało się, że stracił mowę. Odwrócił się twarzą
do dziobu, wyprostował zmęczone plecy i zacisnął
palce na kole sterowym z taką siłą, jakby je kruszył.
Łódź pruła fale w nie zmienionym kierunku. Chłopcy
gestykulowali nerwowo, ale Tiffany pokręciła przecząco
głową. Nie mogła Garreta do niczego zmusić. Decyzja
należała do rybaka i jego sumienia.
Niespodziewanie kuter zwolnił i obrócił się o sto
osiemdziesiąt stopni, dziobem do wiatru. Wszyscy
troje odetchnęli z ulgą. Tiffany odwzajemniła chłopcom
uśmiech, modląc się w duchu, żeby wyszli z tego cało.
Rzuciła się do radia.
- Alanie! Płyniemy do rozbitka. Do miejsca ostat
niego sygnału. Będziemy go szukać, jak długo się da.
Trzymaj kciuki!
Garret nie reagował. Ze szklanym, nieruchomym
wzrokiem rzucał komendy, które oni wypełniali
gorliwie, w milczącym skupieniu.
Trzy następne godziny mieli zapamiętać do końca
swoich dni. Gejzery wody wybuchały jakby z dna
oceanu, wzbijały się w powietrze na wysokość góry
134
ROZBITKOWIE
i opadały z trzaskiem, igrając z łodzią jak skorupką
orzecha. Widoczność była żadna, pokład trzeszczał
pod naporem kolejnych nawałnic. Wiedzieli już,
że Garret nie przesadzał, że walczą z żywiołem
na śmierć i życie, ale nikt nie krzyknął, żeby poddać
się i zawrócić.
Znalezienie rozbitka w podobnym piekle graniczyło
z cudem. I stał się cud. Jeden z chłopców wypatrzył
orlim wzrokiem zarysy czegoś, co przypominało kadłub
żaglówki.
Nie lada sztuką było podpłynięcie do niego na taką
odległość, żeby akcja ratownicza miała jakiekolwiek
szanse powodzenia. Kiedy zbliżyli się nawietrzną na
kilkaset metrów od sponiewieranej łodzi, Garret zapalił
reflektory i rzucił dryfkotwę.
- Nie możemy podejść bliżej? - zapytał jeden
z chłopców.
- Żeby go stuknąć?! Mam nadzieję, że on wie, co
robić - burknął Garret, ale po chwili sapał z ulgą,
widząc, jak żeglarz ciska w morze jakieś beczki.
- Olej napędowy - uprzedził pytanie załogi. - Wy
płynie na wierzch z otwartych beczek i zleje się
w cienki kożuch, który uspokoi fale. Nie wiecie, co to
„lać oliwę na wzburzone fale"? Potem ten facet
wyrzuci koło ratunkowe na linie, do której sam
będzie przywiązany. Waszym zadaniem - spojrzał na
chłopców niemal groźnie - będzie złowić koło i wciąg
nąć linę z facetem. To najtrudniejsze. Trzeba będzie
cyrkowych sztuczek, żeby nie roztrzaskał się na śmierć
o burtę.
Wszystko było najtrudniejsze. Tylko dzięki linom
asekuracyjnym młodzi, morderczo zmęczeni ratownicy
nie wypadli z pokładu. Tyle razy próbowali złapać
koło, że kiedy w końcu się udało, nie wykrzesali
z siebie jednego uśmiechu. Po następnej rundzie
śmiertelnego pojedynku wciągnęli do środka żeglarza
ROZBITKOWIE
135
i wszyscy trzej, równie przemoczeni, padli na deski
pod pokładem, trzęsąc się z wyczerpania jak w febrze.
Bez jednego słowa, bez śladu zadowolenia w oczach,
z kamienną maską na twarzy, Garret zawrócił „The
Southern Cross" w kierunku domu. Tiffany zro
zumiała, że do końca walki jest równie daleko jak do
brzegu i darowała sobie pytania.
Na nic się zdało całe doświadczenie i intuicja
najlepszego szypra w Haven Bay, kiedy uniosła ich
zdradliwa fala. Łódź wykonała taneczny piruet,
wszystko wokół zawirowało i rozstąpiła się otchłań.
Usłyszeli przeraźliwy świst śruby napędowej, która
znalazła się ponad wodą i młóciła na pusto powietrze.
Przenikliwy jęk wiatru rozsadzał czaszki. Kuter
wydawał się rozpadać w drzazgi. Garret zaklął
przeraźliwie, wyłączając silnik. Potem łódź położyła
się na burtę i ześliznęła po grzbiecie spienionej góry
w przepaść.
Siła uderzenia była jak przy upadku z trzeciego
piętra na ziemię... ale niebo mieli dalej nad sobą.
Tiffany i Garret usłyszeli trzask własnych kości,
zdziwieni, że dalej żyją. Żaden normalny mały statek
nie wytrzymałby tego. Ale „The Southern Cross",
budowany na specjalne zamówienie, znosił kiedyś
sztormy arktyczne.
Pójdziemy wszyscy na dno, myślała Tiffany, nie
mogąc złapać normalnego oddechu.
Wtem powoli, majestatycznie, skrzypiąc i jęcząc,
statek wyprostował się, ponad fontanną wody trys
kającą z luków odpływowych wyłoniła się sterówka.
Tiffany wstała odruchowo na równe nogi i przez
dobrą chwilę błądziła wokoło nieprzytomnym wzro
kiem, zdumiona, jak wiele ocalało. Tylko trochę
zbitego szkła i złamany maszt radiowy. Garret,
przeraźliwie blady, z rozciętym policzkiem, słaniał się
z wyczerpania. Spod pokrywy luku wychylił głowę
136
ROZBITKOWIE
jeden z chłopców i na ich widok z westchnieniem ulgi
schował się z powrotem. Tiffany, bez czucia w palcach,
ledwie zdołała utrzymać linę, by zrobić kilka kroków
do przodu.
- Nic ci nie jest? - krzyknął rybak.
- Wszystko w porządku. Znajdę coś na twoją ranę.
- Są pilniejsze rzeczy niż moje rany!
- To co mam robić?
- Urwało nam skrzydło śruby.
- Czym to grozi?
- Jeżeli włączymy silnik, będzie z nas miazga.
- A jak nie włączymy?
- Fale rozbiją nas na miazgę.
- Jeśli nie opatrzę ci tej rany, wykrwawisz się na
śmierć jeszcze wcześniej.
O ponurej przepowiedni Garreta nie chciała nawet
myśleć. Nie będę robić dwóch rzeczy naraz, po
stanowiła, wczołgując się pod pokład w poszukiwaniu
apteczki. Uratowany żeglarz i chłopcy byli obici
i posiniaczeni, ale kości mieli całe.
Musiała użyć całego swojego talentu aktorskiego,
żeby ich uspokoić i przekonać, że Garret panuje nad
kutrem. Wróciła na górę z opatrunkami.
- Strata czasu - burknął, ale pozwolił zatamować
sobie krew. Patrzył jej potem długo w oczy, a ona
uparcie nie odwracała wzroku, mając bolesne uczucie,
że ten stary człowiek - tak jak Joel - widzi w nich
tylko kolor, „prawdziwy szafir" jakichś innych oczu.
- Czy radio jeszcze działa? - spytała przygnębiona.
- Niestety. Antenę diabli wzięli.
Opadła drżąca na ławkę, z poczuciem spełnionego
obowiązku. Teraz mogła się bać. Garret wczepiony
w koło sterowe lawirował pomiędzy rozhukanymi
falami. Jesteśmy skazani na śmierć, myślała. Jednak
ta nieuchronność, mimo że zdawała sobie sprawę
z rozpaczliwej sytuacji, nie wydawała się dostatecznie
ROZBITKOWIE
137
realna. Być może Joel i Mary-Beth również nie wierzyli,
że to się zdarzy naprawdę... Ku własnemu zdumieniu,
Tiffany nie czuła przejmującego, fizycznego strachu.
Wszystko było trochę odległe, abstrakcyjne, jak
przeżycia w kinie.
- Gdyby nie uszkodzone radio, wzywałbyś teraz
pomocy, Garret?
Nie spojrzał na nią. Bardzo wolno pokręcił głową.
- Nie wiem. I raczej się nie dowiem. Mierzi mnie
myśl, że miałbym narażać czyjeś życie. Dla ratowania
swojego, nigdy. Ale teraz... nie wiem.
Tiffany nie przestała o tym myśleć. Na pewno
wolałby umrzeć, niż zachować się jak tamci „głupcy",
dwadzieścia lat temu. Wtedy też radził wszystkim nie
wypływać. Ale dzisiaj zawrócił, wbrew własnemu
poczuciu odpowiedzialności.
- Jest jeszcze cień szansy, że znajdzie nas straż
przybrzeżna. Możesz się o to modlić, jeśli chcesz. Ale
w takich warunkach radary są ślepe.
Dawał jej odrobinę nadziei, jak jałmużnę, chociaż
sam zwątpił zupełnie. Będzie trzymał ster do upadłego
- stary człowiek przeciwko morzu, które było całym
jego życiem... a stanie się grobem. Może nawet życzył
sobie takiej śmierci. Czy myślał teraz o tamtym
sztormie?
- Żałuję, że cię nie posłuchałam. Ze względu na
chłopców... To przeze mnie się zgodziłeś! Ale nie
mogłam, Garret.
- Przestań, wiem. Przez wszystkie te lata żałowałem,
że nie wypłynąłem wtedy z nimi... czy zginąłbym, czy
nie... nie mogłem sobie darować. To nie strach, tylko
pycha mnie powstrzymywała. A trudno z tym żyć...
rozpamiętywać... myśleć, co by było, gdyby...
- Kim była dla ciebie Mary-Beth? Kim ona w ogóle
była?
- Moją wnuczką.
138
ROZBITKOWIE
Ledwie dosłyszała wyszeptaną odpowiedź. To jedno
słowo było żalem, bólem nie ukojonym przez czas
i miłością. Po chwilowym szoku, wszystko wydało jej
się zrozumiałe i jeszcze straszniejsze.
- Dlaczego jej nie zatrzymałeś i pozwoliłeś popłynąć
z Joelem? Czy on jest winny jej śmierci?
- Nie mogłem jej zatrzymać... spodziewała się
dziecka... z nim.
Tiffany zamarła. Wyglądała jak woskowa figura
i nie zadałaby już żadnego pytania. Garret ciągnął
dalej z własnej woli, jakby zdecydował się na solidną
spowiedź, pierwszą i ostatnią, a ona była tylko
przypadkową słuchaczką.
- Dowiedziałem się o tym dopiero tamtego wie
czoru, kiedy szalał sztorm. Byłem wściekły. Moja
Mary-Beth, moje dziecko, miało szesnaście lat! Chcia
łem go zabić. Ufałem mu, a on mnie zawiódł. Niech
mi Bóg wybaczy... Groziłem jej. Byłem wściekły, bo
go broniła, nawet nie żałowała tego, co zrobili. Nie
mieściło mi się to wszystko w głowie. Świat wywrócił
się do góry nogami. Zamknąłem ją w pokoju. Uciekła
jakoś, a ja nie wiedziałem, że wyszła, że poszła do
niego... nie wiedziałem, że jest na tej łodzi, aż było za
późno. Stali w identycznych sztormiakach, mocno
objęci. Zdjęła kapelusz i pomachała do mnie... z daleka.
- Bardzo go kochała - wydusiła z siebie Tiffany,
czując, że musi coś powiedzieć.
- Miała szesnaście lat! Wychowywali się razem jak
brat i siostra... a żyli jak mąż z żoną!
- Właśnie dlatego byli sobie tacy bliscy - przeko
nywała miękko. - Tym bardziej cierpiał Joel. Przecież
nosiła jego dziecko. Nic dziwnego, że stał się taki
gorzki, taki cyniczny. On do dzisiaj się z tego nie
wygrzebał. Wiedziałeś o tym? I wątpię, czy kiedykol
wiek mu się uda.
Milczała przez chwilę, a potem spokojnie zapytała:
ROZBITKOWIE
139
- Czy nie możesz mu w końcu wybaczyć, Garret?
Przecież serce musi ci podpowiadać, że Mary-Beth
popłynęła z nim tamtej nocy, bo naprawdę chciała,
bo tak wybrała. Ja też wybrałam dzisiaj nierozsądnie.
Przylgnął do niej szklanym wzrokiem, pogrążony
we wspomnieniach i starej rozpaczy. Deszcz zacinał
w okna sterówki, wiatr zawodził jak chór potępieńców,
ale Garret miał w oczach tamten sztorm i słyszał głos
Mary-Beth.
- Nie tylko na niego spadło przekleństwo - odezwał
się po długiej chwili. - Gdyby mnie nie poniosło, nie
uciekłaby do Joela. Nie byłoby jej tam, kiedy Reuben
uparł się, że wyciągnie łódź. Musiałem z tym żyć
przez wszystkie te lata... Ale Joel Faber dźwiga
cięższą winę. I zawsze będzie! Nie powinien jej zabierać
w taką noc. Przecież wiedział o dziecku... I to się
nazywa miłość?
- Może właśnie miłość absolutna, która daje z siebie
wszystko i żąda pełnego oddania. W której liczy się
tylko bycie razem, dzielenie każdego losu, na dobre
i na złe!
Tiffany łkała bezgłośnie na myśl, że ona nigdy nie
zazna takiej miłości. Czy Joel będzie ją opłakiwał do
końca życia, jak Mary-Beth? Znali się tak krótko...
i nie było dziecka.
- Gdybym była Mary-Beth - powiedziała z czarną
rozpaczą w głosie - i wiedziała, tak jak ona, że Joel
może nie wrócić, nic na świecie nie powstrzymałoby
mnie od pójścia z nim. Nic ani nikt!
Garret rzucił jej ostre spojrzenie, zobaczył łzy
w oczach, i zagryzając wargi, odwrócił twarz w inną
stronę. Próbowała nie myśleć o Joelu. Przywołała
wszystkie szczęśliwe wspomnienia z dzieciństwa,
z czasów, kiedy cała rodzina mieszkała razem, kiedy
było jej tak dobrze.
Nagle jeden z chłopców wydał dziki okrzyk.
140
ROZBITKOWIE
- Statek! Jakieś dwie mile od nas na północ!
- Wygląda na straż przybrzeżną? - beznamiętnie
zapytał Garret.
- Nie. Jakiś wielki i biały. Jak „Liberty", jacht
pana Fabera. Możemy puścić racę, panie McKeogh?
Zerknął kątem oka na Tiffany. Serce biło jej
nieprzytomnie, myślała tylko o tym, że Joel tam jest
i wypatruje ich.
- Wypuścić race! I przynieś wszystkie beczki z ropą.
Wiesz już, co trzeba robić. Musimy być gotowi.
Chłopak zniknął bez słowa.
Garret spojrzał Tiffany prosto w oczy, ze smutkiem
i odrobiną ironii jednocześnie.
- A więc koło fortuny zrobiło pełny obrót! Trudno
w to uwierzyć! Ale to po ciebie płynie pan Faber,
prawda?
- Mam nadzieję - wybuchnęła - że po mnie, a nie
po wspomnienia. I przykro mi, jeżeli te słowa sprawiają
ci ból. Zresztą nie wiem. Pewnie on sam nie wie.
- Nieważne. Mary-Beth byłaby podobna do ciebie,
gdyby żyła. Nie myśl, że to ujma... dla którejkolwiek
z was. Dobrego serca nie trzeba się wstydzić. Może...
może nie miałem racji potępiając go tak surowo.
- Pogódź się z nim, Garret! Jeżeli lubisz mnie choć
trochę, zrób to, błagam!
- Jak będzie okazja. Jeśli Bóg da, zobaczymy.
Dziesięć minut po wystrzeleniu ostatniej racy dojrzeli
sylwetkę białego jachtu, która rosła w oczach. Nie
było wątpliwości, że to „Liberty". Tym razem Tiffany
była całkowicie pewna, że Joel nie miał zamiaru
wrócić do Leisure Island bez niej.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
- Podszedł za blisko - warknął Garret.
Wedle wszelkich zasad sztuki nawigacyjnej, „Liber
ty" o dobre dwadzieścia metrów przekroczył minimalną
odległość między statkami w czasie sztormu.
- Na pewno wie, co robi. - Stanęła w obronie
Joela, ale mając nawet niewielkie doświadczenie
żeglarskie, łatwo sobie było wyobrazić, że pierwsza
potężna fala porwie „The Southern Cross" w kierunku
jachtu i oba roztrzaskają się na kawałki.
- Dobrze wie, że zachowuje się jak ostatni głupiec.
A ja domyślam się, skąd te nerwy. Rozum mu
odebrało, Tiffany, bo chce cię wyciągnąć z tego
morza jak najszybciej.
- Jest nas pięcioro do wyciągnięcia!
- Joel Faber przypłynął tylko po ciebie, moje
dziecko. Ma dość powodów, żeby nie życzyć mi
najlepiej. Ani ratować kogokolwiek z Haven Bay.
Kiedy zginęła Mary-Beth, całą winę zrzuciliśmy na
niego. Wszyscy. Nikt z nim nie rozmawiał, nie podał
ręki, odwracaliśmy się plecami na jego widok. Nic
dziwnego, że wyjechał. Chyba nigdy nam tego nie
wybaczy.
Tiffany nie próbowała zaprzeczać. Wiedziała, że
Joel nie darował im tamtych dni. Nareszcie zrozumiała
gwałtowność jego reakcji, kiedy broniła zażarcie całego
miasteczka... Wstydziła się teraz swojej naiwności.
- Dziabnijcie siekierą te beczki, w dwóch, trzech
miejscach każdą, i wrzućcie je do morza - krzyknął
do chłopców Garret.
142
ROZBITKOWIE
Tiffany została kategorycznie odsunięta od niebez
piecznych zajęć. W głębi duszy zdawała sobie sprawę,
że dwaj śmiertelni wrogowie równie gorąco pragną jej
ocalenia. Zaczęła się zastanawiać, co naprawdę czuł
Joel, kiedy wyprowadzał jacht na pełny sztorm. Jak
bardzo mu na niej zależało? Czy przeplatała się
w jego wyobraźni z Mary-Beth? Bała się, że na to
dręczące pytanie nigdy nie dostanie odpowiedzi.
Joel pragnął jej ciała. Nie ukrywał tego i nazywał
„obsesją". Ale z taką czułością nie zaspokajał tylko
zwykłego fizycznego pożądania... Może chciał przy
wołać uczucie, które dawno temu żywił do Mary-Beth?
Może znalazł w niej medium... klucz do własnego
serca, uwięzionego w cynicznej skorupie?
Powiedział, że tylko z nią mogłoby być inaczej.
Chciała wiedzieć, czy było inaczej. Czy porównywał
ją do tych wszystkich kobiet, które miał po ucieczce
z Haven Bay. Czy widział w niej podobieństwo do
Mary-Beth... i którą z nich wczoraj kochał?
Potem zwątpiła, czy naprawdę warto to wiedzieć.
Patrzyła, jak odpływa koło ratunkowe, do którego
przywiązana była liną i wierzyła, że wszystko pójdzie
dobrze. Garret dwa razy sprawdził zapięcia kamizelek
ratunkowych. Nie pozostawało im nic innego, jak
czekać, aż załoga „Liberty" wyłowi linę.
- Mają ją, mają! - Jeden z chłopców wiwatował
szczęśliwy.
Stary szyper sprawdził wszystkie węzły i wydał
ostatnią komendę na kutrze. Skoczyli z burty. Tiffany
poczuła opór liny, zanim dotknęła powierzchni wody.
Ktokolwiek ją ciągnął, miał siłę tura i nie tracił czasu.
Mknęła przez oleiste fale, krztusząc się i prychając za
każdym razem, kiedy wynurzała głowę dla złapania
oddechu. Z włosami przylepionymi do twarzy nic nie
widziała i nie próbowała niczego wypatrywać. Zacis
kała po prostu zęby i ściskała kurczowo linę. Nagle,
ROZBITKOWIE
143
po jednym mocniejszym szarpnięciu, wpadła na
drugiego człowieka.
Otworzyła oczy i ujrzała twarz Joela. Bladą, napiętą,
z rozpalonym wzrokiem. Mówił coś do siebie, ale nie
usłyszała ani słowa. Chwycił ją pod pachy i uniósł
nad sobą, używając swojego ciała jako poduszki
asekuracyjnej - na wypadek zderzenia z burtą. Jakieś
inne ręce wciągnęły ją na pokład. Zachary Lee! Utonęła
na moment w jego niedźwiedzim uścisku, a potem
zaopiekował się nią człowiek, którego nie znała.
Następny był chłopiec. Kiedy spojrzała na jego
umorusaną ciemnym olejem twarz, zdała sobie sprawę
z własnego opłakanego stanu. Zauważyła na pokładzie
operatora z kamerą, który filmował całą akcję. Dość
ryzykowne zajęcie, pomyślała, ale ciekawe. Rozluź
niona i wdzięczna losowi, przypomniała sobie raptem
o Joelu i ogarnął ją dziki lęk. Nie widziała, żeby miał
na sobie coś specjalnie chroniącego przed uderzeniami
o burtę.
Na pokładzie był już drugi chłopiec i żeglarz - zdrowi
i cali. Brakowało tylko Garreta i Joela. Człowiek
przy korbie jakby ustał, ktoś inny pospieszył mu
z pomocą. Podbiegła do relingu zobaczyć, co się
dzieje. Obaj byli wciągani jednocześnie. Młodszy
podtrzymywał starszego i pomagał mu utrzymać
równowagę. Tiffany myślała nie bez złości, że Garret
odwoła swoje krzywdzące słowa i przyzna się w końcu
do błędu. Joel ratował wszystkich, jak dwadzieścia lat
temu. Nie przypłynął tylko dla niej, chociaż nie
miałaby mu tego wcale za złe! Narażał się dla nich
pięciorga, nie robiąc żadnego wyjątku. Pod tą twardą,
gorzką skorupą kryło się więcej szlachetności, niż
Garret i całe Haven Bay potrafiło sobie wyobrazić!
Czuła to od początku, podobnie jak Alan, który
uwielbiał „pana Fabera" bezgranicznie.
Zrobiła krok w stronę Joela, który zaplątany w linę
144
ROZBITKOWIE
trzymał się poręczy i głęboko oddychał. Odwrócił się
instynktownie, przyciągnął ją do siebie i schował całą
w ramionach. Ściskał tak mocno, nic nie mówiąc, że
czuła tylko kołysanie i bicie jego serca.
- Pójdzie na dno! - krzyknął ktoś z załogi.
Wszyscy patrzyli na „The Southern Cross", przechy
lający się coraz bardziej na jedną stronę. Olbrzymia fala
rozbiła się o burtę i obróciła go bokiem do wiatru.
Chwiał się jeszcze przez chwilę w jakiś niesamowity,
pijany sposób, a potem nagle morze jakby rozstąpiło się
i otchłań połknęła statek. Następna fala przykryła
grobową czeluść. Nie został po niej ślad.
- Sześćdziesiąt lat mi służył - zachrypiał Garret
z wysiłkiem, nie odrywając oczu od miejsca, które
mogło być grobem pięciu osób.
- Naprawdę przykro mi, Garret. Nie dało się
uratować twojej łajby.
- Powinna skończyć swój żywot dwadzieścia lat
temu.
W ulewnym deszczu dwaj wrogowie stali naprzeciw
siebie, sczepieni wzrokiem, nie zważając na sztorm,
innych ludzi, związani strasznymi wspomnieniami,
które przeniosły ich w inny wymiar czasu. W oczach
starego człowieka był bezdenna rozpacz, nie skrywana
pod żadną maską.
- Teraz wiem, że uratowałbyś ją, gdyby... Bóg
pozwolił.
- Ciągle myślałem... zastanawiałem się... czy nie
zrobiłem jakiegoś błędu... czy była szansa...
Garret przerwał mu z pasją.
- Nie miałem racji przez wszystkie te lata, Joel.
Gdybyś mógł ocalić Mary-Beth, żyłaby dzisiaj... Wiem
już na pewno. Ty ją naprawdę kochałeś?
- Tak. Nikogo więcej. Była dla mnie wszystkim...
Nie chcieliśmy bez siebie żyć. Więc nie mogłem jej nie
wziąć tamtej nocy! Była przerażona, strasznie przera-
ROZBITKOWIE
145
żona, że zostanie sama. Chciała być ze mną. A ja
musiałem się zgodzić.
- To moja wina. - Garret zgarbił się przy tych
słowach i skurczył jak stuletni starzec. - Wtedy
nie rozumiałem. Pan Bóg tylko wie, jak mnie to
dręczy.
Joel pokręcił głowa.
- Nie musiałeś przysyłać Tiffany, żeby mi przypo
mnieć, Garret. Nigdy nie zapomniałem. Kiedy odeszła
Mary-Beth, reszta umarła razem z nią. Lata prze
pływały obok mnie, czas przeciekał przez palce i nic
się naprawdę nie liczyło.
- Ale teraz się liczy... - Zawiesił głos, zerkając ku
Tiffany. - To, co się stało tamtej nocy...
- Może stać się i dzisiaj. Chciałbym, żebyście zeszli
na dół i odpoczęli od sztormu. A ja spróbuję wziąć
kurs na Haven Bay.
Zaprowadził ich do kabin załogi. Dostali po ciepłym
kocu i filiżance gorącej kawy z naparstkiem brandy.
Okrył Tiffany po samą szyję, musnął palcami jej usta.
Ale sztorm nie ustawał. Joel wyszedł na pokład.
Złorzeczył żywiołowi, ale wierzył święcie, że tym
razem nie będzie ludzkich ofiar. Miał serce przepełnione
nadzieją i wolą życia. Nigdy nie czuł się lepiej.
Zjawił się Zachary. Przysiadł koło niej i objął
mocno ramionami. Musiał uchwycić się jedną ręką
krawędzi koi, żeby utrzymać równowagę.
- Co mogę dla ciebie zrobić? Spełnię każdą za
chciankę!
- Poproszę tylko o dobrą szczotkę, szampon i wannę
z gorącą wodą. Poza uczuciem nieświeżości i kilkoma
zadrapaniami nic mi nie dolega.
- A więc pora, żebym się odczepił od twojego
kochanego. - Usiłował być zabawny, ale nie panował
nad drżącym głosem. - On jest... - przełknął nerwowo
ślinę - w porządku.
146
ROZBITKOWIE
TifFany rozumiała, że w ustach jej brata to najwyższa
pochwała - prywatne pasowanie na człowieka godnego
zaufania.
- Też tak myślę. Jak on się dowiedział?
- Byliśmy razem w studiu, kiedy zadzwonił Alan.
Wszystko opowiedział: o rozbitku i że prawdopodobnie
zmusiłaś Garreta do zmiany decyzji. Zbladł jak ściana.
W jednej sekundzie kazał przygotować jacht i zwołał
ochotników, po pięciu minutach pędziliśmy na przy
stań. Nie wiem, skąd on wiedział, że masz kłopoty,
siostro, ale wyglądał tak... i zachowywał się... czułem
tylko, że lepiej z nim być. Chyba jakiś szósty zmysł
mu zagrał.
Tiffany nie podniosła głowy.
- Nie. Wiele lat temu dziewczyna, którą kochał,
zginęła w takim sztormie.
- To mogłoby wiele tłumaczyć - ścisnął jej rękę
z niedźwiedzią siłą - ale... powiem ci jedną rzecz, Tiff.
Joel tym razem był całkiem bezinteresowny. Nie
spodziewał się żadnych korzyści... tak jak i ja.
- Nie nabierzesz mnie, draniu. - Mierzyli się
roześmianym wzrokiem. - Jestem ci winna wywiad
telewizyjny wart najwyraźniej niewielkiego ryzyka.
No i ten facet z kamerą, kręcący „mrożącą krew
w żyłach" akcję ratunkową. O to chodzi, braciszku?
- No dobrze. Przyłapałaś mnie. Masz przed sobą
faceta bez skrupułów, hienę telewizyjną, która żadnej
pracy się nie boi. Bezwstydny, bezlitosny, nieczuły,
idący po trupach, amen.
Zachary zachłystywał się własnymi słowami, a Tif
fany patrzyła na niego z rosnącym uwielbieniem.
Gdybyż na świecie mogło być więcej takich Zacharych!
- Hola, braciszku, zapomniałeś dodać jeszcze:
marny tchórz.
- Coś w tym rodzaju. - Uśmiechnął się promiennie.
- Ale wróćmy do wywiadu. Możemy go zrobić teraz.
ROZBITKOWIE
147
W tym kocu, tak jak sobie siedzisz, albo trochę
inaczej... Nieważne.
- O nie! Spójrz na mnie tylko! Zwariowałeś?
- Mnie się podobasz. W sam raz do sensacyjnego
reportażu. Poza tym, szybciej zleciałby czas.
Miał rację. Ludzie oderwaliby się od sztormu.
- Myślę, że trzeba na to pójść. Ty będziesz zadawał
pytania?
- Chyba jakoś sobie poradzę.
Tiffany zastanowiła się. Z jednej strony chciała,
żeby Zachary miał na wieczór swój premierowy
„gorący" program. Z drugiej, jeszcze bardziej chciała
uciec z Joelem.
- Właściwie to dobry pomysł. Kiedy wylądujemy
w końcu w Haven Bay, Joel i ja będziemy razem.
Sami. Bez ludzi i bez telewizji.
- Tiff, ja tylko żartowałem. - Zmarszczył poważnie
brwi. - To nie takie znów ważne. Nie wymagam od
ciebie...
- Ale możemy go zrobić. Jeśli chcesz mieć wywiad,
będzie wywiad.
Spojrzał na nią trochę drwiąco, ale z niekłamanym
podziwem.
- Widzę, że już zdecydowałaś, więc nie ma o czym
mówić.
Kilka chwil trwały przygotowania. Tiffany poprosiła
charakteryzatorkę, żeby zmyła jej trochę twarz, ale
Zachary kategorycznie odmówił.
- Będziesz mówiła prawdę, tak? Więc to też jest
jakaś prawda.
Zachary nie zapomniał, jak się robi reportaże.
Błyskotliwie przepytał ją o cały sztorm, nie zapomi
nając o wczorajszej sprawie Pattersona. Tiffany nie
miała wątpliwości, że tym razem nikt nie wyłączy
telewizora w środku programu. Pogratulowała mu
z pełnym zachwytem i odrobiną zazdrości.
148
ROZBITKOWIE
- To jak w szachach, Tiff... - Spochmurniał
i wzruszył ramionami. - Po prostu figury na planszy,
którymi trzeba poruszać w taki sposób, żeby osiągnąć
jak największą korzyść.
Zachary też żył z garbem przeszłości, pomyślała
smutno, i nic już tego zmieni.
A ona? Czy zawsze będzie się kojarzyła Joelowi
z Mary-Beth? Czy to był jedyny powód jego „obsesji"?
Pamiętała jednak, że działali na siebie narkotycznie
od pierwszej chwili. W mroku nocy, na otwartym
pokładzie, nie widział jeszcze szafirowych oczu.
Najpierw chciał ją przekupić posadą, byle tylko zerwała
kontakty z Haven Bay. Potem sam przyjechał po nią
do znienawidzonego miejsca. Z pewnością była
ważniejsza od wspomnień.
Może nigdy nie pokocha jej tak ślepo jak Mary-Beth,
ale na pewno mieli przed sobą przyszłość. Długie
wspólne lata, dni i noce, choć kształtu tej przyszłości
nie mogła odgadnąć.
Ciągłe opadanie i kołysanie wydawało się nie mieć
końca. Sztorm nie oszczędził nawet zatoki, ale kiedy
minęli urwisko przylądka, nastrój pod pokładem stał
się prawie radosny. Chłopcy, rozgadani i podnieceni,
nie mogli się doczekać tej pięknej chwili, kiedy przygodę
swojego życia opowiedzą rodzinie.
Tiffany wiedziała, co czuje Garret. Podniosła się
i z trudnością utrzymując równowagę, okutana w koc
od stóp po szyję, pokuśtykała w jego stronę. Uśmiech
nął się i zrobił koło siebie miejsce.
- Prawie w domu, co?
- Tak. Chciałam ci podziękować.
- Nie trzeba.
- Mogłeś nie ustąpić.
- Tylu rzeczy żałuję, ale jest jedno pocieszenie!
Mściwość starego głupca obróciła się przeciwko niemu
i właściwie na dobre innym... Wystawiłem cię na
ROZBITKOWIE
149
przynętę, z nienawiścią w sercu, i do głowy by mi nie
przyszło, że wypełnisz pustkę w jego życiu. Dziwna
ironia losu, prawda?
- Być może. Ludziom przydarza się mnóstwo
dziwnych rzeczy, o których nawet nie śnili.
- Trudno sobie na przykład wyobrazić Joela
w twojej rodzinie. On nie zna tego uczucia. Miał
tylko starego Reubena, który zachowywał się jak
dozorca niewolników, a nie dziadek.
- A jego rodzice...
- Lepiej nie mówić. Matka była lekko zwariowana
i niezbyt dobrze się prowadziła. Może na złość swojemu
ojcu... W każdym razie urodziła Joela będąc panną
i podrzuciła go Reubenowi. Uciekła z jakimś komi
wojażerem. Joel był bardzo samotnym chłopakiem,
nie kochanym przez nikogo... poza Mary-Beth.
- Opowiedz mi o niej, błagam.
Na wspomnienie o wnuczce stare, zmęczone oczy
Garreta odzyskały blask. Nie musiała błagać. Chciał
o niej mówić.
- To dziecko było światłem mojego życia. Mieszkała
z nami od urodzenia. Ciągle się śmiała i tryskała
radością. Chyba ją trochę rozpieszczałem, ale nigdy
nie zachowywała się jak rozpieszczona dziewczynka.
Była dobra i kochana...
Łzy ścisnęły nu gardło. Tiffany czuła się bezradna
i nie wiedziała, co powiedzieć.
- Przepraszam, Garret...
- Tyle lat... a ona ciągle dla mnie żyje.
- Dobre wspomnienia są błogosławieństwem życia,
tak mi się wydaje, Garret. Powinniśmy je chronić za
wszelką cenę.
- Chciałbym, żeby Joel dał ci szczęście, na jakie
zasługujesz... na jakie zasługiwała Mary-Beth.
Tiffany miała nadzieję, że potrafi dać szczęście Joelowi.
Po tym, co usłyszała... Wraz z Mary-Beth stracił wszystko.
150
ROZBITKOWIE
Jedyne uczucie, jedyna radość, sens życia - stały się
wspomnieniem i tęsknotą. Przez długie dwadzieścia lat
jego istnienie w realnym świecie przypominało błądzenie
po omacku w ciemnym, pustym pokoju.
Ucichł warkot silników. Jeden z marynarzy zszedł
z hałasem pod pokład.
- Za chwilę cumujemy! Tłum ludzi czeka na nas
przy brzegu. Jeżeli ktoś chce już wyjść na górę, nie
ma przeszkód, bardzo proszę - wołał radośnie, a potem
zwrócił się do Tiffany i Zacharego. - Panno James,
pan Faber zaprasza panią na pokład. Panie James,
wóz telewizyjny zabierze pana z ekipą prosto do studia.
Zachary Lee wniósł siostrę na rękach i zawiniętą
w koc ofiarował Joelowi.
- Oddaję do rąk własnych z nadzieją, że zajmiesz
się tą małą najlepiej, jak potrafisz.
- Tak jest - wydukał wzruszony.
Zachary pocałował Tiffany w czoło na pożegnanie.
- Uważaj na siebie i łap to szczęście. No i bez
żadnych nowych kłopotów - przynajmniej chwilowo.
Będę bardzo zajęty w najbliższym czasie.
- Ja chyba też. Trzymam za ciebie kciuki. Masz
udowodnić, że jesteś jeszcze lepszy, niż. mówiłam.
Roześmiał się, tak jak lubiła, i odszedł.
Na twarzy Tiffany zgasł beztroski uśmiech, kiedy
spojrzała na Joela. Był trochę mniej ponury, ale
napięcie całego popołudnia zrobiło swoje.
- Nie podziękowałam ci jeszcze.
Uniósł rękę i delikatnie, z namaszczeniem, odgarniał
z policzka mokre kosmyki jej włosów.
- Czy pojedziesz ze mną teraz, Tiffany? - Każde
słowo wypowiedział oddzielnie, zdławionym z pod
niecenia i strachu głosem.
- Tak. Zrobię, co tylko zechcesz, Joel - od
powiedziała nad wyraz spokojnie. - Kocham cię.
Uwolniła z koca obie ręce, przyciągnęła jego głowę
ROZBITKOWIE
151
do swojej i zaczęła całować namiętnie, po raz pierwszy
nie bojąc się niczego. Joel wahał się przez ułamek
sekundy, a potem objął ją mocnymi ramionami
i zatracili się oboje w szalonym pocałunku, spragnieni
nieprzytomnie siebie i... lądu.
Z pomostu rzuconego na molo dotarł przeraźliwie
znajomy, piskliwy głos, który przywołał ich do
rzeczywistości.
- Mam cię nareszcie, Joel! - oświadczyła z triumfem
Nerida Bellamy, a zgraja fotoreporterów oślepiła go
fleszami.
- Nie da się ukryć, masz mnie, kotku. - Joel
otrząsnął się ze wstrętem, ale nie był ani zdziwiony,
ani przejęty.
- Teraz nie zaprzeczysz, że to miłosna historia.
- Nie tylko nie zaprzeczę, ale zaspokoję twoją
ciekawość. Mam zamiar poślubić pannę James, jak
tylko zdołamy zebrać jej rodzinę - trzynaścioro
rodzeństwa i szanownych rodziców. A teraz, jeśli
wybaczysz, czeka na nas jedna z sióstr mojej narze
czonej ze swoim synem.
- Do tego czasu, jeszcze przed ślubem, opublikuję...
- Opublikuj, co ci się żywnie podoba i idź do
diabła. Zgadnij, co mnie to wszystko obchodzi!
Objął Tiffany i przeciągnął ją sprawnie przez szpaler
reporterów. Nie czuła wiatru ani deszczu, kiedy biegli
wzdłuż nabrzeża, i nie widziała tłumu ludzi przy
klejonych do kamiennego wału.
Ojcowie uratowanych chłopców chcieli podziękować
Joelowi. Odpowiadał chłodno, przeżywając prawdziwe
katusze. Niczego nie pragnął mniej w tamtej chwili,
niż wdzięczności i uznania od Haven Bay. Uciekł
najszybciej jak tylko mógł, zasłaniając się mokrą
i zziębniętą Tiffany.
Na parkingu czekał na nich Payton, stojący pod
parasolem obok czerwonego bentleya.
152
ROZBITKOWIE
- Miło jest widzieć panią z powrotem, panno James
- rozpłynął się w szerokim uśmiechu.
- Ale my nie możemy wsiąść do niego w tym
stanie - zaprotestowała. - W środku będzie błoto!
- Żadne zmartwienie, proszę pani, rozłożyłem na
siedzeniach jakieś koce.
- Spójrz lepiej za siebie - Joel zaczął uroczyście
- na Haven Bay. Chłoń je. Wszystko, co teraz widzisz.
Stare rybackie miasteczko. Zapisz to w pamięci na
resztę swojego życia.
Wiedziała bardzo dobrze, co chciał powiedzieć.
Nigdy tu nie wrócą. Nawet gdyby zabliźniły się stare
rany, nie zaznałby odrobiny radości w tym przeklętym
dla niego miejscu. Przyjechał ją porwać i zatrzeć za
sobą ślady.
Ona kochała w Haven Bay każdy kamień, każdą
uliczkę, zamaszystą linię zatoki, morze, i teraz wdychała
to powietrze po raz ostatni.
Nagle, jakby wydarzyło się coś strasznego, ugięła
kolana i wydała przeraźliwy, nieartykułowany okrzyk
bólu.
- Co się stało, Tiffany?
- Nie ma ich tam! Uciekły! O Boże! - płakała
głośno, szlochając jak dziecko. - Przepowiedziałeś to.
- Ale co się stało?
- Wieloryby! Nasze wieloryby! Sztorm wypłoszył
je z zatoki!
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Tak już było dobrze i bezpiecznie - porzucała
Haven Bay z łezką w oku, ale bez wielkiego żalu...
i nagle te wieloryby! Zapłakana Tiffany, wciśnięta
w miękkie siedzenie bentleya, wpadła w popłoch.
Musiała wyjechać z Joelem, bo od tego zależało ich
szczęście. Ale co się stanie z miasteczkiem? Przyszłość
Alana była związana z turystyką, a turyści przyjeżdżali
tu dla wielorybów. Tylu ludzi namówiła do zainwes
towania swojego czasu i pieniędzy... Wszystkim groziło
bankructwo!
Dlaczego ten sztorm nie poczekał? Za kilka lat,
gdyby Haven Bay stanęło pewniej na nogi, przeżyłoby
i stratę wielorybów. Z drugiej strony, to dzięki
sztormowi ona zaczyna dzisiaj nowe życie... Ironia
losu? Czy zawsze muszą być zwycięscy i pokonani?
Szczęśliwcy i pokrzywdzeni?
- Tiffany.
Niechętnie odwróciła głowę, unikając jego wzroku.
Chciała ukryć panikę i nowe rozterki. Kochała Joela
ponad wszystko i zgodziła się nie oglądać za siebie.
O Haven Bay nieli więcej nie rozmawiać. Zresztą...
nie stało się nic, przed czym by jej nie ostrzegał!
Dlaczego zawsze przeceniała swoje siły? Rozumowała
jak pozbawiona wyobraźni nadgorliwa uczennica: im
bardziej się przyłoży do pracy, tym wspanialsze będą
efekty. Żałosne!
Joel przyciągnął ją delikatnie do siebie i pogładził
po policzku.
- Głowa do góry. Wszystko będzie dobrze. Po-
154
ROZBITKOWIE
wziąłem pewne kroki, nie pytając wielorybów o zdanie.
Ale one wrócą. Za kilka dni, tygodni, może później,
ale twoje Haven Bay przetrwa. I rozkwitnie. Obiecuję
ci to.
- Co masz na myśli, mówiąc o pewnych krokach?
- W pierwszej chwili naprawdę nie rozumiała, a Joel
uśmiechał się tak rozbrajająco, jakby czytał w jej
myślach i jednym ruchem czarodziejskiej różdżki
potrafił przywołać nieszczęsne wieloryby do zatoki...
- Kiedy pociłaś się dla mnie w stacji, ustalałem
kontrakt z radą prowincji na rozbudowę turystyczną
Haven Bay. Plany są niemal zatwierdzone. Dlatego
właśnie kazałem ci zapamiętać stary krajobraz. Za
kilka miesięcy wszystko się tam zmieni nie do poznania.
- Zrobiłeś to dla mnie? - Była wstrząśnięta i za
wstydzona. Nie mogła uwierzyć w kolejny cud.
- Niewielu takich jak ty odmieńców chodzi po
świecie. Ludzi, którzy robią mnóstwo rzeczy dla
innych i nie żądają w zamian nagrody ani uznania.
Pragnę cię mieć na zawsze, Tiffany. Wiedziałem od
początku, że zrobię wszystko, żeby cię zdobyć.
Niespecjalnie mnie obchodziło, co będzie z moją
stacją telewizyjną. Fakt, że chciałaś, żeby nam - nie
tobie, ale nam - się udało, znaczył więcej niż jakiś
sukces. Tylko Haven Bay stało pomiędzy nami. Bałem
się, że jeśli twoje plany spalą na panewce, ono znowu
obróci się przeciwko mnie, podzieli nas. A ludzie,
których kochasz, rzeczywiście by ucierpieli. Nie tylko
Alan czy twoja siostra, ale tyle młodzieży, która
liczyła tu na jakąś przyszłość.
- Więc zdecydowałeś się wziąć to na siebie mimo
wszystko, wbrew własnym poglądom i... uczuciom?
- Niezupełnie tak. Miałaś rację, że niesłusznie się
uprzedziłem do zwykłego punktu na mapie...
- Nie miałam - przerwała mu gorączkowo. - Nie
miałam pojęcia, co tu się wydarzyło, co oni ci zrobili.
ROZBITKOWIE
155
Dopiero dzisiaj, kiedy myśleliśmy, że nie wrócimy,
Garret mi wszystko opowiedział.
W oczach Joela nie było śladu dawnego bólu ani
zażenowania, tylko ogromne pragnienie i tęsknota do
przyszłości. Tiffany rzuciła mu się na szyję, po raz
pierwszy spokojna, bez lęku przed wspomnieniami
i Mary-Beth.
- A więc wyjdziesz za mnie?
- Jeżeli będziesz bardzo nalegał. Zresztą musisz to
zrobić, bo... Nerida Bellamy opublikuje nasze zdjęcia!
Wybuchnął gromkim śmiechem. Tiffany zdała sobie
nagle sprawę, że po raz pierwszy słyszy go śmiejącego
się głośno i po raz pierwszy widzi niezmąconą radość
w jego oczach.
Rozmarzyła się. Chciała mieć wielką rodzinę. Dom
pełen dzieci i gwaru. Wyrzuci z Leisure Island ochronę,
zamieni fortecę w tętniącą życiem wyspę szczęścia.
Spojrzała na Joela, czując na sobie jego wzrok.
- Wszystko w porządku?
- Tak, kochany. Nie spuszczasz ze mnie oka i ciągle
się upewniasz, czy wszystko w porządku.
- I tak będzie zawsze. Bez ciebie...
- Ja też, Joel. Wierzysz w przeznaczenie? Od
pierwszego wejrzenia czuliśmy, że nie ma od tego
odwrotu. Teraz jestem pewna. Żadna siła nie może
nas rozdzielić.
- Tiffany... - Uwolnił wstrzymywany bezwiednie
oddech. Bał się, że to sen. Nie dowierzał własnemu
szczęściu, ale czytał tę miłość w jej oczach, głosie,
w każdym słowie.
- Pocałuj mnie, Joel - błagała. - Najmocniej jak
potrafisz. Na szczęście. Żebyśmy tego nigdy nie
zapomnieli.
Nie słyszał deszczu zacinającego w szyby, wycia
wiatru, nie widział, jak Payton poprawia wsteczne
lusterko. Ona była całym światem. Zamiast sztormu.
156
ROZBITKOWIE
błogi spokój. Całował ją z miłością, której miało im
nigdy nie zabraknąć.
Najdłuższą podróż, myślał, zaczyna się od pierw
szego kroku. A miał już za sobą długą drogę.
Zrozumiał, jak bardzo się zmienił, ile nauczyła go
Tiffany. Będzie podążał za nią do końca życia,
wdzięczny losowi, że chciała z nim zostać.
Warto było żyć. Wszystko miało sens. Zawsze
będzie miało sens z Tiffany.
LOS bywa przewrotny. Spotkanie Tiffany z Joelem
zostało ukartowane przez starego, pełnego
nienawiści człowieka, który Chciał zniszczyć
mężczyznę, będącego, jego zdaniem, winnym
tragedii sprzed dwudziestu lat. Potęga miłości
sprawiła, że nawet wrogowie zdołali odegnać upiory
przeszłości.