0
Susan Meier
Cichy wielbiciel
Tytuł oryginału: Love, Your Secret Admirer
1
PROLOG
- No, to mamy problem - oznajmiła Carmella Lopez, wchodząc do
biura Emily Winters.
Emily siedziała właśnie przy swoim biurku i czytała raport. Za jej
plecami rozciągała się wieczorna panorama Bostonu. Blask świateł miasta
wpadał przez wysokie okna, kładł się na kasztanowych włosach
dziewczyny i zapalał iskierki w jej błękitnych oczach. Czas urzędowania
już dawno minął i niemal wszyscy pracownicy Wintersoftu opuścili swoje
biura. Jedynie kilka osób zostawało w firmie po godzinach.
Carmella była niezwykle poruszona. Przypadkiem usłyszała
rozmowę, która zburzyła jej spokój. Ojciec Emily zwierzał się siostrze ze
swojej troski. Wkrótce zamierzał przejść na emeryturę i przekazać firmę
córce, jednak martwiło go, że Emily jako kobieta samotna nie będzie miała
męskiego oparcia.
- Mów - zachęciła ją Emily.
Carmella zamknęła za sobą drzwi. Bez mała ćwierć wieku pracowała
jako asystentka Lloyda Wintersa. Towarzyszyła mu od samego początku,
gdy zaczynał karierę jako specjalista od inwestycji. Od lat była lojalną i
oddaną pracownicą. Doświadczenie nauczyło ją jednak, że w niektórych
sytuacjach dyskrecja czasami nie wystarcza. Niekiedy potrzebne jest
zdecydowane działanie. Poza tym w jakiś sposób czuła się odpowiedzialna
za swego szefa.
- Twój ojciec zamierza zabawić się w swata.
- Znowu? - jęknęła Emily, blednąc.
RS
2
- No właśnie. Chyba zapomniał, że już raz próbował i poniósł
porażkę. W każdym razie dziś przeglądał listę pracowników i gdy
zauważył, że większość naszych dyrektorów to kawalerowie, zaczął się
zastanawiać. Podsłuchałam, jak mówił twojej ciotce Annie, że każdy z
tych mężczyzn świetnie zarabia, każdy z nich już wielokrotnie dowiódł
swojej wartości i że właściwie każdy z nich idealnie nadaje się na zięcia.
Emily wyglądała tak, jakby miała za chwilę zemdleć.
- Nie, tylko nie to. Już raz wyswatał mnie z pracownikiem
Wintersoftu powiedziała z ciężkim westchnieniem, wspominając swoje
nieudane małżeństwo zaaranżowane przez ojca. - Jeśli znów spróbuje
połączyć mnie z kolegą z firmy, stanę się pośmiewiskiem.
- Ojciec pragnie jedynie twojego dobra - wtrąciła miękko Carmella.
- Wiem, ale dobrze pamiętam, jak skończyło się to ostatnim razem.
Nasze stosunki tak się pogorszyły, że Todd musiał w końcu odejść z pracy,
a ja straciłam autorytet u większości współpracowników. Przez pięć lat
ciężko pracowałam, żeby odzyskać ich szacunek.
- Ale udało ci się. Stałaś się nawet starszym wspólnikiem. A zresztą
fakt, że musiałaś ciężko pracować aż pięć lat, pokazuje, że osiągnęłaś
swoją, pozycję tylko dzięki sobie, a nie dlatego, że jesteś córką Lloyda
Wintersa.
- To prawda, jednak za dużo mnie to kosztowało, żebym znowu
ryzykowała. Zresztą, kto będzie poważnie traktował kobietę, którą ojciec
usiłuje wydać za mąż przy każdej nadarzającej się okazji? - westchnęła
żałośnie. - Chyba zrezygnuję z pracy.
- Nie możesz. - Carmella pokręciła głową. - Musiałabyś wyjaśnić
ojcu, dlaczego to robisz. Gdy zrozumie, że to przez niego, załamie się. A
RS
3
on chciałby tylko ci pomóc. Może to staroświeckie, ale Lloyd chyba
uważa, że jeśli wyda cię za któregoś ze wspólników lub dyrektorów, to
twój mąż będzie mógł przejąć firmę, gdy on sam przejdzie na emeryturę.
Wtedy ty w każdej chwili będziesz mogła przekazać małżonkowi
zarządzanie firmą, jeśli na przykład zechcesz realizować się jako żona i
matka. Moim zdaniem tak to sobie wymyślił.
- Sama już nie wiem. Może kiedyś będę chciała zostać żoną i matką,
ale to z całą pewnością będzie moja samodzielna decyzja. Po prostu
potrzebuję czasu - dodała z rozpaczą. - Byłoby mi łatwiej, gdybym mogła
porozmawiać o tym z ojcem, ale od historii z Toddem odnoszę wrażenie,
że nie mówimy już tym samym językiem.
- Nie chcę cię martwić, obawiam się jednak, że taka rozmowa nic by
nie pomogła. Kiedy twój ojciec coś sobie postanowi, nie można go
przekonać do zmiany zdania - Z pewnością potrafi przytoczyć z tysiąc
argumentów dla obrony swojego stanowiska. Musiałabyś znaleźć co
najmniej tyle samo powodów, by odwieść go od jego zamiarów.
- No, to już po mnie - westchnęła ciężko Emily.
- Niekoniecznie. Nie wszystko jeszcze stracone. Musimy tylko
wymyślić coś, co odwróci jego uwagę od twojego życia osobistego, wtedy
przestanie umawiać cię na kolejne randki. Albo znajdźmy sposób, żeby mu
to uniemożliwić.
- Możemy spróbować pożenić wszystkich kawalerów, którzy
zajmują wysokie stanowiska w firmie - powiedziała Emily z przekąsem.
- To by dopiero było! - roześmiała się Carmella. - Chociaż, może to
nie taki zły pomysł - dodała po chwili zastanowienia.
RS
4
- To miał być żart! - zawołała Emily ze zgrozą. - Zresztą jest ich zbyt
wielu!
- Zastanówmy się - wymruczała Carmella, sięgając po listę
pracowników.
Na pierwszym miejscu wymieniony był Lloyd Winters, założyciel i
naczelny dyrektor Wintersoftu, potem dziewięciu wspólników -
dyrektorów departamentów. Poniżej wypisano podległych im
pracowników.
- Hm, Alan Richards i Chad Evers są już żonaci... - Carmella zaczęła
czytać nazwiska i zaraz urwała, widząc, że Emily aż się zakrztusiła na
myśl o małżeństwie z którymś z tych podtatusiałych i łysiejących facetów.
- Jesteś którymś zainteresowana? - spytała niewinnie.
- Bardzo śmieszne.
- Idźmy dalej - ciągnęła Carmella, pochylając się nad listą. - Melinda
McIntosh jest kobietą, więc odpada. Ty się w ogóle nie liczysz, zatem
zostaje nam pięciu panów: Matt Burke, Grant Lawson, Brett Hamilton,
Nate Leeman i Jack Devon. Należy też wziąć pod uwagę Reeda Connorsa,
bo choć jest na razie tylko młodszym wspólnikiem, to czuję, że szykuje
mu się awans. Oczywiście, też jest kawalerem.
- Sami wolni, przystojni i dobrze sytuowani mężczyźni.
Możesz odrzucić Jacka Devona, jest tak dziwny, że nie miałabym
pojęcia, od czego z nim zacząć. Natomiast reszta, to sama śmietanka.
- Właśnie. Powinno nam pójść gładko.
- Zdaje się, że zamierzamy zrobić im to samo, co mój ojciec
zaplanował dla mnie - zauważyła Emily.
RS
5
- Och, to zupełnie coś innego. Nie znajdziemy im przecież partnerek
na chybił trafił. Podejdziemy do tego profesjonalnie, jak do każdego
zawodowego problemu.
- No, dobrze - zgodziła się Emily po chwili namysłu. - Jeśli tak, to
musimy znaleźć dla nich wymarzone kobiety.
- Jasne - przytaknęła z tajemniczym uśmiechem Carmella.
- I wszyscy zainteresowani będą zadowoleni.
- To jedyny sposób.
- Cóż, problem polega na tym, że realizacja naszego planu zajmie
sporo czasu, a jak znam ojca, nie mamy go zbyt wiele.
- Możemy zyskać parę tygodni, jeśli będziesz udawać, że się z kimś
spotykasz.
- Gdybym potrafiła znaleźć sobie chłopaka, już dawno bym to
zrobiła!
- Myślę, że możesz poprosić Stevena Hansena o pomoc.
- Ależ on jest.
- Nowojorczykiem - wtrąciła Carmella, zanim Emily powiedziała
głośno to, co obie doskonale wiedziały. - Wszystkiego o naszych
kawalerach mogę dowiedzieć się z Internetu, więc nie musimy nawet
opuszczać budynku, by snuć nasze miłosne intrygi - oznajmiła i
zmarszczyła brwi w zamyśleniu. - Twój kamuflaż potrwa jedynie do balu
dobroczynnego w przyszłym miesiącu. Proponuję więc nie tracić czasu i
zająć się pierwszym delikwentem.
- Ale będzie zabawa! - zawołała z uśmiechem Emily, widząc, czyje
nazwisko podkreśliła czerwonym tuszem Carmella.
RS
6
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Najważniejsze jest wybranie właściwej chwili.
Sarah Morris, asystentka starszego wspólnika, spojrzała znad biurka
na wchodzącą sekretarkę. Drobna blondynka, Penny Rutledge, trzymała
przed sobą kryształowy wazon z tuzinem długich, śnieżnobiałych róż.
- Och, jakie piękne! - wykrzyknęła Sarah.
- Otwórz liścik - poradziła Penny, stawiając wazon i zerkając
ciekawie.
Sarah zsunęła okulary i odrzuciła na plecy długi do pasa, ciężki, rudy
warkocz.
- To dla mnie? - zdziwiła się, poprawiając szary kostium.
- Oczywiście, głuptasie. Otwórz liścik - prosiła Penny niecierpliwie.
- Cichy wielbiciel - przeczytała Sarah na głos, wdychając rozkoszny
zapach kwiatów.
- Och! - westchnęła sekretarka.
- Mam cichego wielbiciela? - zdziwiła się dziewczyna.
Sarah zaledwie rok temu opuściła Dakotę Północną i sprowadziła się
do Bostonu. Nowe miasto i nowa praca pochłaniały jej cały czas. Nie
umawiała się na randki. Jedyny mężczyzna, którego poznała nieco lepiej
to...
Uniosła wzrok i spojrzała w głąb gabinetu swojego bezpośredniego
szefa. Matt Burke siedział za biurkiem i jak każdego dnia tuż przed
końcem pracy sporządzał, listę zadań na jutro. Nawet w piątki nie robił
odstępstwa od tej reguły.
RS
7
Pilnie notował coś w kalendarzu, nieświadomy intensywnego
spojrzenia asystentki. Sarah wszystkimi zmysłami chłonęła jego
nieprzeciętną urodę. Krótkie, brązowe włosy otaczały przystojną, męską
twarz. Matt pochylał głowę, więc nie mogła widzieć jego oczu, ale
doskonale wiedziała, że mają cudowny, błękitny kolor i niesamowicie
długie, ciemne rzęsy. Nieraz wpatrywała się w ten błękit w rozmarzeniu,
gdy Matt był przekonany, że jego asystentka słucha go z najwyższą
uwagą. To niemożliwe... Matt nigdy by...
- Jak myślisz, kto to może być? - spytała Penny ciekawie,
poprawiając kwiaty w wazonie.
- Nie mam pojęcia - skłamała Sarah i spuściła wzrok. -
- Nawet się nie domyślasz? Może poznałaś ostatnio kogoś w. barze
albo w muzeum, czy choćby w kościele?
- Nie chodzę do barów i nie zawieram znajomości w muzeach. W
kościele też raczej nie - odparła dziewczyna, eliminując kolejne
możliwości.
Właściwie jedynie Matt mógł przysłać jej kwiaty. Tylko po co?
- Słyszałam, że dostałaś róże - powiedziała Carmella Lopez,
podchodząc do biurka Sarah. - Śliczne. Od kogo?
Asystentka Lloyda Wintersa była uroczą kobietą z krótkimi czarnymi
włosami, w których pojawiały się już pasma siwizny, i dużymi,
czekoladowymi oczami. Hiszpański typ urody. Miała ponad pięćdziesiąt
lat i była bezdzietną wdową, uroczą, opiekuńczą, uwielbiającą czytać
romanse. Sarah nie była zaskoczona, że to właśnie ona pierwsza zjawiła
się z gratulacjami.
RS
8
- Cichy wielbiciel... - Dziewczyna jeszcze raz z niedowierzaniem
przyjrzała się karteczce, którą wyjęła z małej koperty.
Matt wyszedł ze swojego pokoju i Sarah, jak zawsze, natychmiast
skupiła na nim uwagę. Wysoki, dobrze zbudowany, nawet w koszuli i
krawacie bardziej przypominał jednego z pracowników na ranczu ojca niż
cichego, poważnego starszego wspólnika w renomowanej firmie. Sarah
przypuszczała, że to właśnie tak bardzo ją w nim pociąga. Według niej
Matt łączył najlepsze cechy obu światów. Był męski niczym kowboj, a
przy tym bystry i inteligentny.
- No i co my tu mamy? - Matt zauważył róże na biurku asystentki i
zapytał tonem, jakiego zazwyczaj używają mężczyźni, gdy rozmowa
dotyczy kobiecych spraw, których nie potrafią zrozumieć. - Ktoś przysłał
ci kwiaty.
Są od niego, pomyślała Sarah uradowana, że Matt wreszcie zwrócił
na nią uwagę. Jednak po chwili jej radość nieco przygasła. Jeśli to on,
tłumaczyła sobie, pewnie chciał mnie podnieść na duchu. Albo zrobił to z
litości, pomyślała i zacisnęła powieki. Matt doskonale wiedział, że Sarah
nigdzie nie wychodzi w weekendy i odkąd zamieszkała w Bostonie, nie
umówiła się jeszcze ani razu na randkę.
- Czyż nie są piękne? - spytała Carmella, dotykając delikatnych
płatków. - Co oznaczają białe róże?
- Niewinność - wypaliła Sarah, a jej oczy zwęziły się podejrzanie.
- Więc ktoś uważa, że jesteś delikatna i słodka - oznajmił Matt,
posyłając asystentce ciepły uśmiech.
Niewinność? Ona śniła na jawie o jego pocałunkach, a tymczasem on
uważał ją za naiwną i niedoświadczoną!
RS
9
Z chęcią zabrałaby go na ranczo ojca, gdzie grywała z kowbojami w
pokera i pomagała przy spędzie bydła w powietrzu gorącym od
niewybrednych słów. Już ona pokaże mu niewinność!
- Nie możesz ich tu zostawić - oznajmiła Carmella, nieświadoma jej
myśli. - Zmarnieją przez weekend - dodała z uśmiechem. - Zresztą, chyba
chcesz się nimi nacieszyć.
- Wcale nie - prychnęła Sarah, zaskakując tak samo siebie, jak i
innych. - Nie zamierzam ich ze sobą zabierać. Penny, ty je weź.
- Nie! - rozległ się chóralny protest.
Penny zawołała tak, jak kobieta, która za nic w świecie nie zabrałaby
kwiatów przeznaczonych dla innej, w głosie Carmelli zabrzmiało
przerażenie, że Sarah zamierza zmarnować coś tak pięknego, a Matt
wykrzyknął swoje „nie" tak, jakby usłyszał, że dziewczyna zamierza
przedwcześnie wycofać swoje pieniądze z funduszu emerytalnego.
Zegar wybił piątą i Sarah sięgnęła po swój plecak.
- W takim razie zostawiam je dla sprzątaczek - powiedziała i wyszła
z pokoju.
Miała łzy w oczach, ale szła z dumnie uniesioną głową. Długi
warkocz podskakiwał energicznie. Do diabła! Jednak była niewinna. Może
nie tyle niewinna, co konserwatywna. Może nawet nie konserwatywna,
raczej wygodna. Miała bardzo długie, niesforne włosy, więc wygodnie jej
było splatać je w warkocz. Noszenie okularów również wymagało mniej
zachodu niż zakładanie soczewek kontaktowych. Długie, luźne spódnice
także nosiła z powodu wygody, bo często musiała się schylać lub wspinać
na palce, by sięgnąć do niektórych akt. Ubierała się niemodnie i wolała
wygodę od wyszukanej elegancji. To niemożliwe, żeby miała
RS
10
prawdziwego cichego wielbiciela. Odkąd przyjechała do tego miasta, nie
była ani razu na randce! Matt pewnie uznał ją za beznadziejny przypadek i
posłał jej kwiaty powodowany współczuciem. Może nawet wiedział, że
Sarah wciąż jest dziewicą?
Białe róże nabrały nagle nowego znaczenia. Zanim doszła do windy,
ogarnęła ją prawdziwa wściekłość.
Matt stał obok Carmelli i Penny i bezradnie patrzył, jak Sarah wsiada
do windy. Nagle postawiono go w niecodziennej sytuacji. Był zmieszany i
nie bardzo wiedział, co powinien zrobić.
- Idź za nią.
- Słucham? - Zdziwiony popatrzył na Carmellę.
- Idź za nią - powtórzyła. - Przecież nie może zostawić takich
pięknych kwiatów. -
Matt chciał już powiedzieć, że Sarah może robić to, na co ma ochotę,
ale nagle zmienił zdanie. Czuł się dziwnie poruszony tym, że jego
asystentka dostała kwiaty od innego mężczyzny. Właściwie miał ochotę
wyrzucić je przez okno.
- W takim razie, ja jej zaniosę - ofiarowała się Penny.
- Nie! - protest Carmelli zabrzmiał dziwnie głośno. -Matt może to
zrobić - powiedziała ciszej. - Przecież przejeżdżasz obok jej mieszkania w
drodze do domu - wyjaśniła z uśmiechem.
- O, nie! - Matt cofnął się, jakby kwiaty nagle zamieniły się w bukiet
jadowitych roślin. - Poza tym, ona wcale ich nie chce, prawda?
- I co z tego? - Carmella z trudem stłumiła śmiech. - Najwyżej
będziesz zmuszony zabrać do domu dwanaście pięknych róż. Nic gorszego
nie może cię spotkać.
RS
11
- Może Mart obawia się, że ktoś weźmie go za zwykłego posłańca? -
wtrąciła Penny.
- Nieprawda - Matt westchnął ciężko. - Ale skoro ona ich nie chce, to
po co mam z siebie robić głupka?
- Nie wydaje mi się, by Sarah wybiegła z biura dlatego, że nie
chciała kwiatów - powiedziała Carmella i sięgnęła po liścik.
- Jak to? - Mat zaczynał się gubić.
- Moim zdaniem, wybiegła, bo chciała dostać kwiaty.
- A! - wykrzyknęła Penny. - Już rozumiem. Kiedy zobaczyła róże,
była zachwycona. Wściekła się dopiero wtedy, gdy przeczytała karteczkę.
A więc marzyła o kwiatach, ale nie ma pojęcia, kto je przysłał!
- Nie wie, czy jej tajemniczy wielbiciel jest tym, o kim myśli -
przytaknęła Carmella. - A jeśli tak, to zezłościła się, bo się nie ujawnił.
- Jesteście szalone - jęknął Matt, choć zaczynał pojmować pokrętną
kobiecą logikę.
Nie potrafił sobie wyobrazić, że jego spokojna i zrównoważona
asystentka wpada w złość z takiego powodu. Chociaż, z drugiej strony,
jeśli oczekiwała kwiatów od jakiegoś mężczyzny, a on nie miał odwagi
podpisać się na liściku, mogło ją to wyprowadzić z równowagi. Według
Matta, taki tchórz na nią nie zasługiwał.
- Och, jakie to romantyczne - westchnęła Penny. - Musi jej na nim
bardzo zależeć.
Carmella tylko się uśmiechnęła.
Matt nagle poczuł, jakby ktoś wymierzył mu cios prosto w splot
słoneczny. Nie mógł uwierzyć, że Sarah w kimś się zakochała, a on tego
nie zauważył. I nie mógł uwierzyć, że mężczyzna, którego wybrała, to
RS
12
tchórz i głupiec. Sam już nie wiedział, czy bardziej drażni go to, że Sarah
ma kogoś, czy raczej fakt, że jest to taki dureń. Tylko jednego był pewien -
nie powinien jechać do jej mieszkania.
- Moim zdaniem bardziej ucieszy się, jeśli pojedzie któraś z was -
spróbował się wykręcić.
- Ja jestem umówiona na mieście. - Carmella pokręciła stanowczo
głową. - A Penny mieszka pod miastem i musi jeszcze odebrać dzieci ze
szkoły.
- Ale ja nie mogę tego zrobić - jęknął.
- Dlaczego?
- Bo nawet nie mam pojęcia, jak ją skłonić do przyjęcia tych
kwiatów!
- Matt, co cię czeka w najbliższym czasie?
- Raport kwartalny, ale dopiero we wtorek, bo poniedziałek jest
wolny, a przed nami długi weekend - odpowiedział automatycznie,
zdziwiony nagłą zmianą tematu.
- Właśnie. I pewnie chciałbyś mieć do pomocy w pełni sprawną
asystentkę, prawda? A wiesz, co będzie, jeśli Sarah spędzi cały weekend
na zamartwianiu się i gubieniu w domysłach z powodu tych nieszczęsnych
kwiatów. - Carmella urwała, bo Mat wydał z siebie przeciągły jęk. -
Rozsądny przełożony postarałby się jakoś załagodzić sytuację. Zawieź jej
kwiaty i wytłumacz, że nieważne, kto je przysłał. Ważne, że ktoś o niej
myśli i komuś na niej zależy.
- To dlaczego się nie podpisał? - Matt wciąż nie był do końca
przekonany.
RS
13
- Nigdy nie zdarzyło ci się zaniemówić w obliczu osoby,na której
bardzo ci zależało? - spytała Carmella, wzruszając ramionami.
Matt przełknął ślinę. Znał dość dobrze to- uczucie, gdy strach przed
odrzuceniem paraliżuje do tego stopnia, że nie można zrobić nic
sensownego. Ale nie chodziło o ukochaną. Chodziło o jego matkę. I miał
wtedy dziesięć lat.
- Pomyśl. To może być ktoś, kto nie ma doświadczenia w
postępowaniu z kobietami albo ktoś, kto bardzo boi się popełnić błąd.
Matt gapił się na kwiaty. Jego sytuacja w niczym nie przypominała
opisanej przez Carmellę, ale argumentacja doświadczonej kobiety trafiła
mu do przekonania. Potrafił sobie wyobrazić, co może czuć człowiek, w
podobnym położeniu.
- Wytłumacz jej, że to po prostu ktoś, kto nie wie, jak wyznać, że mu
się spodobała. To będzie dla niej komplement.
- I dzięki temu poczuje się lepiej?
- Oczywiście - potwierdziły jednogłośnie obie kobiety.
- Niech będzie - Matt zgodził się z rezygnacją i wrócił na chwilę do
swojego gabinetu po teczkę. - Poproszę o jej adres.
Sarah otworzyła drzwi i znalazła się twarzą w twarz ze swoim
szefem. W dłoniach trzymał bukiet białych róż. Sarah zaczerwieniła się.
Znów zalała ją fala złości.
- Witaj.
Nie odezwała się, tylko wzięła głęboki wdech. Gdyby otworzyła
usta, zaczęłaby przeklinać. Niewinność. Ha! Jeśli będzie dalej naciskał, już
ona pokaże mu niewinność!
- Carmella miała rację. Nie możesz zostawić ich w biurze.
RS
14
- Mogę.
- Teoretycznie, tak. Ale to nie w porządku.
- Owszem, w porządku.
- Nie. Pozwól mi wejść, a wszystko ci wyjaśnię. Sarah zamarła. Te
słowa były oczywistym przyznaniem się do przysłania kwiatów. W
przeciwnym razie, czy byłoby cokolwiek do wyjaśniania?
- No, dobrze - powiedziała i przepuściła go w drzwiach, zbyt
ciekawa, by protestować.
Matt wszedł i zaczaj rozglądać się po mieszkaniu. Sarah miała
wrażenie, że w ten sposób chciał zyskać na czasie. Stała bez słowa, gdy
jego wzrok wędrował od dużej kanapy w kolorze khaki, ożywionej
kilkoma kwiecistymi poduszkami, przez stylowe krzesła, aż do solidnego
dębowego stołu z mosiężną lampą. W końcu Matt drgnął i położył kwiaty
na niskim stoliku.
- Już wiem, dlaczego tak się rozzłościłaś.
- Czyżby? - spytała Sarah, wojowniczo wysuwając podbródek.
Odrzuciła warkocz na plecy i splotła przed sobą ręce, czekając na dalsze
wyjaśnienia.
- Tak. Denerwuje cię, że ktoś, kto cię lubi, jest na tyle tchórzliwy, że
nie podpisuje się pod prezentem.
Oświadczenie Matta w żadnym razie nie zamykało sprawy. Sarah
wnikliwie analizowała w myślach usłyszane przed chwilą słowa. Matt
właśnie przyznał się, że ją lubi. Oczywiście, bukiet mógł stanowić jedynie
przyjacielskie wyznanie sympatii, ale gdyby tak było, Matt podpisałby
liścik.
- Coś jeszcze?
RS
15
- Jak to? - zdziwił się Matt.
- Nie wiem, ty jesteś ekspertem, więc mi powiedz. Ja tylko dostałam
te kwiaty.
- Nie wiem, czy jestem ekspertem, odnoszę jedynie wrażenie, że
rozumiem uczucia tego człowieka - powiedział, kręcąc głową. - Nie
zdarzyło ci się lubić kogoś do tego stopnia, że nie miałaś nawet odwagi
mówić o tym?
- Przypominam ci, że wychowałam się na ranczu.
- Nigdy nie zadzwoniłaś do kogoś i nie odłożyłaś słuchawki ze
strachu, zanim się odezwałaś?
- Na pewno nie od czasów szkoły podstawowej.
- Nie pomagasz mi!
- Nie zamierzam. Chcę po prostu zrozumieć sytuację.
- Sam nie jestem pewien, czy ją pojmuję - odparł z westchnieniem
Matt.
- Jeśli ty nie rozumiesz, to, do diabła, jakim cudem ja mogę to pojąć!
- zawołała znowu rozdrażniona Sarah.
- O, widzisz? - ucieszył się nagle Matt. - Może i to nie było
prawdziwe przekleństwo, ale przypomniało mi, że wychowałaś się wśród
kowbojów i zapewne potrafisz kląć lepiej niż większość moich znajomych.
- I z tego powodu dostałam kwiaty, których kolor oznacza
niewinność?
- A może nadawca widzi cię właśnie w ten sposób. Sarah zauważyła,
że Matt wciąż mówi o ofiarodawcy kwiatów w trzeciej osobie. Sytuacja i
tak jest dość skomplikowana, więc na razie nie będę go przypierać do
muru, zdecydowała i usiadła na kanapie.
RS
16
- Chyba nie rozumiem. On wie, że umiem kląć i właśnie dlatego
przysyła mi białe róże?
- Nie. Raczej dlatego, żeby dać ci do zrozumienia, że widzi w tobie
to, czego nie dostrzegają inni.
- Dlaczego mi tego nie powie?
- Może jest nieśmiały?
- Nieśmiały? - Sarah rzuciła Mattowi ironiczne spojrzenie.
- No dobrze, spróbujmy inaczej - powiedział, czując się coraz
bardziej nieswojo. - Skoro zna twoje nazwisko i wie, gdzie pracujesz, to
być może też jest pracownikiem Winter-softu i nie chce stracić tego, co
być może już was łączy. Pewnie nie zrobi nic, dopóki nie przekona się, jak
zareagujesz i co powiedzą inni.
Oszołomiona Sarah wyrzucała sobie, że sama wcześniej o tym nie
pomyślała. Ktoś tak ostrożny jak Matt właśnie tak by się zachował z
obawy przed odrzuceniem. Szczególnie, jeśli w grę wchodziła jego
współpracownica. Za nic nie zaryzykowałby popsucia stosunków z własną
asystentką, i to na oczach całej firmy.
- To co ja mam zrobić? - jęknęła.
- Nie masz wpływu na innych pracowników, ale może powinnaś dać
mu jakiś sygnał, że jesteś zainteresowana -podpowiedział.
- Sygnał?
- Nie wiesz, kim on jest - przypomniał. - Ale może zacznij się jakoś
szczególnie ubierać.
- Uważasz, że źle się ubieram? - spytała, marszcząc brwi.
- Nie. Nosisz stroje odpowiednie do biura. Ale to nie wystarczy, by
okazać zainteresowanie mężczyźnie.
RS
17
- Powinnam ubierać się ładniej?
- Bardziej kobieco. Jesteś atrakcyjną dziewczyną, Sarah, ale to
ukrywasz. W pracy to nie grzech, bo taki strój dowodzi, że skupiasz się
wyłącznie na swoich obowiązkach, a nie na wyglądzie. Ale żeby okazać
zainteresowanie tajemniczemu wielbicielowi, powinnaś podkreślać swoją
kobiecość.
- Kobiecość - powtórzyła i zapatrzyła się w jego cudowne, błękitne
oczy.
Zalała ją fala ciepła. Matt zauważył, że jest atrakcyjna i chciał
zobaczyć ją w bardziej kobiecych strojach. Może nawet marzył o niej tak,
jak ona o nim, o jego pocałunkach... Zdjęła okulary i uśmiechnęła się.
Matt poczuł nagle, że jego serce zaczyna mocniej bić. Zawsze
uważał Sarah za atrakcyjną kobietę. Chętnie widywałby ją w kobiecych,
pięknych strojach, ale w przeciwieństwie do jej tajemniczego wielbiciela
nie wolno mu było nic zrobić, by ją do tego zachęcić.
- Więc już rozumiesz, o co chodziło z kwiatami? - spytał cicho i
wstał z kanapy.
- Tak.
- To dobrze - odparł i ruszył do drzwi.
Próbował sobie wmówić, że jest mu obojętne, czy Sarah zwiąże się z
kimś. Jako przełożony nie mógł sobie pozwolić na uleganie wdziękom
swojej asystentki. Doskonale o tym wiedział. Musi sobie z tym jakoś
poradzić. Czekał go raport kwartalny; a więc chwila była wyjątkowo
nieodpowiednia, by mógł sobie pozwalać na rozpraszanie uwagi. Chwycił
klamkę, ale stojąc w progu, odwrócił się jeszcze.
- Widzimy się we wtorek?
RS
18
- Tak - odparła Sarah, posyłając mu promienny uśmiech.
Oczarowany Matt znieruchomiał i przez chwilę zapatrzył się w zielone
oczy dziewczyny. Jego serce znów zaczęło mocniej bić. Z trudem
powstrzymał się od chwycenia jej w ramiona lub chociaż zaproszenia na
randkę. Po roku idealnej współpracy czuł, że przysługują mu w związku z
tym pewne prawa.
Sarah jest twoją asystentką, szepnął mu wewnętrzny głos. Matt
zmarszczył brwi. Jeśli to zbyt mało, by utrzymać w ryzach własne emocje,
powinien pamiętać, że już dawno podjął pewne postanowienia. Miał
przecież plan. Wprawdzie nie zakazywał sobie spotkań z kobietami, ale
stanowczo wykluczał wszystko, co mogło wpłynąć niekorzystnie na jego
karierę. Potrzebował odpowiednio wysokiej pensji i częstych nagród, żeby
móc tak inwestować, by zostać milionerem przed czterdziestką. To wiek,
w którym będzie miał jeszcze wystarczająco dużo czasu na małżeństwo i
dzieci. Pozostało mu jeszcze dziewięć lat, przez które jego inwestycje i
odsetki od nich powinny znacząco wzrosnąć. Na razie wszystko szło
zgodnie z planem i nie zamierzał podejmować niepotrzebnego ryzyka. A
umawianie się na randkę z własną asystentką z pewnością byłoby
ryzykownym przedsięwzięciem.
Poza tym, jeśli Sarah zdecyduje się odpowiedzieć swojemu cichemu
wielbicielowi, już wkrótce zacznie spotykać się z innym mężczyzną.
Gdy Matt wyszedł, Sarah miała ochotę zatańczyć z radości. Nie
mogła uwierzyć w swoje szczęście. Matt ją lubił! Podobała mu się!
Przysłał jej kwiaty i przyszedł się wytłumaczyć, gdy źle zinterpretowała
jego gest. A w dodatku podpowiedział jej, jakiej reakcji się spodziewa.
RS
19
Och, pomyślała nagle spłoszona. Matt wyraźnie dał jej do
zrozumienia, co myśli ojej kobiecości. Mogła przestać przeklinać, ale w
eksponowaniu swych wdzięków nie miała żadnego doświadczenia. A jeśli
ich biurowy romans ma przetrwać, to nie powinna udawać, tylko naprawdę
stać się taką kobietą, jakiej pragnął Matt.
Gdy zdała sobie sprawę, że to ponad jej siły, zaczęła się gorączkowo
zastanawiać, kto mógłby jej pomóc. Natychmiast pomyślała o dwóch
koleżankach z pracy, Arianie Fitzpatrick i Sunny Robbins. Jednak po
chwili przypomniała sobie, że Ariana jest w ciąży, a Sunny zajęła się
właśnie studiami prawniczymi. Nie chciała zawracać im głowy swoimi
problemami. Tym bardziej, że potrzebowała pomocy kogoś, kto naprawdę
rozumiał mężczyzn, kobiety i romanse.
Mężczyźni, kobiety i romanse?
Natychmiast sięgnęła po telefon i z uśmiechem wybrała numer
Carmelli Lopez.
RS
20
ROZDZIAŁ DRUGI
W czasie długiego weekendu Sarah odwiedzała sklepy i salony
piękności. Wiele czasu poświęciła wyborowi nowych kosmetyków. Teraz
siedziała wyczerpana w swoim salonie na wprost Carmelli Lopez i Emily
Winters, córki Lloyda Wintersa, właściciela Wintersoftu.
Gdy w piątkowy wieczór Sarah zadzwoniła do Carmelli z prośbą o
pomoc, ta natychmiast poradziła, by włączyły w sprawę Emily. Córka
szefa doskonale nadawała się do tej roli, bo z racji wieku wypełniała lukę
pokoleniową pomiędzy Sarah a Carmellą. Wybór okazał się słuszny.
Dzięki wiedzy, doświadczeniu i pomysłowości trzech kobiet w różnym
wieku udało się zmienić Sarah w oszałamiającą piękność. Teraz miała
szafę pełną nowych ubrań, odmienioną fryzurę i idealnie dobrany makijaż.
Co więcej, po tej przemianie czuła się tak samo dobrze i swobodnie jak u
siebie na ranczu.
- Denerwujesz się jutrzejszym dniem? - spytała Carmellą,
odstawiając filiżankę herbaty na mały drewniany stolik.
- To dziwne, ale nie - odparła Sarah i z rozczuleniem przyjrzała się
bukietowi białych róż, od którego wszystko się zaczęło. - Zwróciłam się
do was o pomoc i jestem bardzo wdzięczna, bo dzięki wam udało mi się
nie tylko podkreślić swoją kobiecość, ale także odkryć samą siebie.
- I o to chodziło - zaśmiała się Carmella.
- Prostota, elegancja i zmysłowość, to cała ty - dodała z
zadowoleniem Emily. - Wyglądasz bosko!
- I tak się czuję. Mogłabym podbić cały świat!
RS
21
- Ale chyba nie rozmyśliłaś się co do Marta? - dopytywała się
zaniepokojona Carmella.
- Nie! Jeśli on rzeczywiście jest mną zainteresowany...
- Cóż, tylko ślepiec nie zauważyłby twojego odmienionego wyglądu.
To wystarczający znak-oświadczyła Carmella, wstając.
- To prawda - przytaknęła Emily i także wstała. - Do zobaczenia
jutro. Pamiętaj, przyjdź przynajmniej pół godziny przed rozpoczęciem
pracy, żebyś miała jeszcze czas na poprawienie wyglądu. Podobno jutro
będzie padać - ostrzegła.
- Jesteś pewna, że masz ochotę na wielkie wejście? -upewniła się
Carmella.
- Właśnie tego mi trzeba-uspokoiła ją Sarah i roześmiała się. -
Wezmę go przez zaskoczenie.
- W takim razie, do zobaczenia jutro - powiedziała Carmella,
uścisnęła ją na pożegnanie i wyszła, zabierając ze sobą Emily.
Sarah zamknęła za nimi drzwi i pomyślała, że tej nocy chyba nie
zaśnie. Nie denerwowała się spotkaniem z Mattem, ale nie była pewna
jego reakcji. Posunęła się dalej w swojej przemianie, niż jej sugerował.
Po raz pierwszy cieszyła się, że wpadł na pomysł z tym cichym
wielbicielem. Dostarczył jej doskonałego pretekstu, by mogła pokazać się
od zupełnie innej strony. Zdawała sobie jednak sprawę, że nie odmieniła
swej tożsamości. Wyeksponowała jedynie to, co do tej pory starannie
ukrywała. Jeśli Matt nie zechce jej takiej, jaka jest naprawdę, to
przynajmniej sprawa nie nabierze rozgłosu, a wszystko zakończy się dys-
kretnie i w zasadzie anonimowo. Jedynie Emily i Carmella będą wiedziały
o jej porażce.
RS
22
Chóralny okrzyk zachwytu sprawił, że Matt uniósł głowę znad
papierów. Gdy zobaczył swoją asystentkę, na chwilę stracił oddech.
Zafascynowany nie mógł oderwać od niej oczu.
Sarah szła pomiędzy biurkami z tajemniczym uśmiechem na ustach.
Jej długi warkocz znikł, a jego miejsce zajęła zmysłowa fryzurka. Grube
pukle okalały piękną twarz i spływały swobodnie aż do ramion.
Cynamonowy kostium składał się z dopasowanej marynarki i spódniczki
tak krótkiej, że Mattowi ślinka napłynęła do ust. Teraz mógł ocenić, że
pod długimi spódnicami Sarah ukrywała nie tylko zgrabną figurę, ale
wręcz boskie kształty.
Wstał i jak w transie ruszył do jej pokoju, który dzieliła z Sunny
Robbins.
- Sarah?
- O, dzień dobry, Matt.
Powitała go tak, jakby nic się nie zmieniło. Nie miał pojęcia, jak
zareagować. Sam jej podpowiedział, by zaczęła ubierać się bardziej
kobieco, ale nie spodziewał się aż takiej zmiany. Stała przed nim zupełnie
inna osoba. Nie był pewien, czy ucieszyłaby ją jego reakcja. Na jej widok
miał ochotę zagwizdać.
Sarah dotarła do biurka i schyliła się, by schować do szuflady
maleńką, brązową torebkę. Spojrzenie Matta spłynęło wzdłuż jej pleców,
przez rozkoszną krągłość pośladków, po niesamowicie długich nogach, aż
do kształtnych stóp ukrytych w pantoflach na wysokim obcasie. Zaschło
mu w ustach i poczuł, że jego serce przestaje bić. Opuścił go rozsądek,
zapomniał, że jest szefem i jęknął.
- Co ty zrobiłaś?
RS
23
- Nie podoba ci się? - zmartwiła się i spojrzała mu głęboko w oczy.
- Nie podoba? Za chwilę większość mężczyzn w firmie dostanie
ataku serca!
- A więc udało mi się! - Twarz dziewczyny opromienił uśmiech.
- Udało? Wyglądasz zupełnie inaczej.
- Mam nadzieję, że to komplement - odparła, marszcząc brwi. - Taka
jestem naprawdę - dodała, przygryzając dolną wargę. - I chciałabym, żeby
mój cichy wielbiciel o tym wiedział - dokończyła, zaglądając mu przy tym
zalotnie w oczy.
Rozkoszny dreszcz zmienił się w lodowaty strach. Matt z
przerażeniem uświadomił sobie, że sam jej to podpowiedział. Nagle
abstrakcyjny, tajemniczy wielbiciel stał się mężczyzną z krwi i kości.
Rywalem!?
- Zrobiłaś to dla niego?
- Sam mówiłeś, że powinnam być bardziej kobieca.
- No właśnie, kobieca - Matt wypowiedział ostatnie słowo ze
szczególnym naciskiem, ale nie dlatego, że nie podobała mu się przemiana
Sarah. Wręcz przeciwnie, podobała mu się za bardzo. - Nie mówiłem, że
masz stać się...
- Bardziej sexy? - podpowiedziała Sarah z uśmiechem. - Właśnie ó to
mi chodziło.
- Dlaczego? - jęknął niemal z rozpaczą, wiedząc, że on sam nie może
jej mieć, a na jego radach skorzysta inny mężczyzna.
- Bo po rozmowie z Emily i Cannella zrozumiałam, że właśnie bycie
sexy jest dla mnie synonimem kobiecości - odparła, obeszła biurko i
stanęła na wprost Matta.
RS
24
- Emily Winters i Carmella Lopez? - upewnił się Matt, marszcząc
brwi.
- Po naszej rozmowie doszłam do wniosku, że przyda mi się czyjaś
pomoc. Zadzwoniłam do nich i zanim wybrałyśmy się po zakupy, długo
rozmawiałyśmy. Zrozumiałam, że słowo kobiecość może oznaczać różne
rzeczy.
- Tak, na przykład kwieciste sukienki, lekkie sandałki i rozpuszczone
włosy - burknął Matt, wciąż nie mogąc się pogodzić z myślą, że
odmieniona, atrakcyjna Sarah przypadnie innemu mężczyźnie.
- To nie byłabym prawdziwa ja - odparła dziewczyna, podchodząc
jeszcze bliżej.
- A to jesteś prawdziwa ty? - spytał, czując, że miękną mu kolana.
Sarah pokiwała głową.
Matt z trudem zwalczył potrzebę poluzowania krawata. Dziewczyna
stała tak blisko, że czuł upojny zapach jej perfum.
- Jesteś pewna?
Znów skinęła głową i odwróciła się, by uruchomić komputer. Matt
natychmiast skorzystał z okazji i szybko sięgnął ręką do krawata.
- Trochę eksperymentowałyśmy, ale ten styl najbardziej mi
odpowiada.
- O kurczę! - zawołała Sunny, wchodząc do pokoju.
Jej czarny kostium był upstrzony plamkami po kroplach deszczu, a
jasne włosy potargał wrześniowy wiatr.
Matt znów spojrzał na swoją asystentkę. Na jej stroju nie dostrzegł
najmniejszych śladów deszczu, a fryzura była perfekcyjnie ułożona.
Sunny cofnęła się o krok i uważnie obejrzała koleżankę.
RS
25
- O kurczę! - powtórzyła w zachwycie.
- Dziękuję - powiedziała Sarah ze śmiechem.
- Wyglądasz świetnie!
- I czuję się świetnie.
- Też bym się tak czuła, gdybym wyglądała jak ty. Jak wpadłaś na
ten pomysł?
Matt nie mógł się oprzeć i po raz kolejny obrzucił dziewczynę
uważnym spojrzeniem. Coś tu nie pasowało. Była zupełnie sucha i miała
starannie ułożone włosy. Wyjrzał przez okno. Nie ma mowy, żeby dotarła
do biura, nie moknąc, -pomyślał. Gdybym jej nie znał, powiedziałbym, że
po drodze do pracy zatrzymała się i doprowadziła do porządku, żeby
zrobić wielkie wejście. Potrząsnął głową.
- Sarah ma cichego wielbiciela - odpowiedział sucho i wyszedł z
pokoju.
- Naprawdę? - spytała Sunny i uniosła w zdumieniu wymodelowane
brwi.
- Tak. Przysłał mi kwiaty w piątek po południu - powiedziała,
zmartwiona tonem Matta.
Oschły komentarz szefa i nieszczęśliwy wyraz jego twarzy były
niczym ostatni gwóźdź do trumny. Najwyraźniej nie podobał mu się jej
nowy wygląd.
Sarah miała ochotę się rozpłakać. Czuła, że uginają się pod nią
kolana. Jednak po chwili wzięła się w garść. Naprawdę wierzyła, że
odkryła prawdziwą siebie. Jeśli Matt tego nie akceptował, to musiała się z
tym pogodzić. Przez jakiś czas na pewno będzie cierpiała, ale w końcu
znajdzie mężczyznę, który pokocha ją taką, jaka jest.
RS
26
- Zostawiłam kwiaty w biurze, ale Matt przywiózł mi je do domu.
Rozmawialiśmy o ich anonimowym nadawcy. Matt podpowiedział mi, że
może ten ktoś czeka na mój sygnał, by się ujawnić. Wtedy razem z Emily i
Carmellą wymyśliłyśmy mój nowy wizerunek.
- Matt podpowiedział ci, że zmiana wyglądu zachęci tajemniczego
wielbiciela do zaproszenia cię na randkę? - z niedowierzaniem zapytała
Sunny.
- Mhm.
- Skąd on się na tym zna? Cichy wielbiciel może okazać się
przyjacielem, który chciał ci po prostu poprawić humor.
Sarah zmarszczyła brwi. Z początku też tak myślała.
- Moim zdaniem Matt wykorzystał jedynie okazję.
- Jak to?
- Cóż - powiedziała. - Spójrz na siebie. Może ktoś z przyjaciół
przysłał ci kwiaty, ale Matt sprytnie wykorzystał pretekst i wyciągnął cię
ze skorupy. Teraz każdy facet marzy o randce z tobą. Mówię ci, Matt
oddał ci wielką przysługę.
Z każdym słowem Sunny do oczu Sarah napływały łzy. Wreszcie
zrozumiała. Nadal wierzyła, że to Matt przysłał jej kwiaty, ale teraz stało
się jasne, że namówił ją na zmianę wyglądu nie dla siebie. Nie było więc
ważne, czy mu się spodobała. Zrobił to tylko po to, by mogła wreszcie
znaleźć sobie mężczyznę.
Sądziła, że teoria cichego wielbiciela stanowi jedynie pretekst, by
Matt mógł zachować anonimowość. Tymczasem było to tylko sprytne
oszustwo. Sarah pomyślała, że umrze ze wstydu. Mart nigdy jej, nie
pragnął. Pewnie nawet nie myślał o niej w ten sposób.
RS
27
Matt jechał do ojca i czuł się tak, jakby ktoś go pobił. Przez cały
dzień patrzył, jak Sarah przyjmuje odwiedziny wszystkich kobiet z
Wintersoftu i co najmniej połowy zatrudnionych tam mężczyzn. Kobiety
wzdychały z zazdrości, a mężczyźni na jej widok zapominali języka w
gębie. Od zaciskania zębów bolała go cała szczęka.
Zatrzymał samochód na podjeździe. Nie był pewien, czy dobrze
zrobił, przyjeżdżając tu w tak podłym humorze. Wiedział, że nie będzie
dziś miłym towarzyszem przy wspólnym posiłku. Gorzej, miał
niezachwianą pewność, że ojciec będzie domagał się wyjaśnień.
Pokręcił głową, westchnął i wysiadł z samochodu. I tak nie mógł bez
podania wiarygodnej przyczyny zrezygnować z cotygodniowego
spotkania. Nie zdążył nawet dojść do drzwi, gdy w progu pojawił się
ojciec. Wayne Burke miał pięćdziesiąt pięć lat, krótkie, brązowe włosy i
niebieskie oczy. Od razu zauważył niewyraźną minę syna.
- Ktoś znów ci zabrał twój wóz strażacki? - spytał, wspominając
zdarzenie sprzed lat, gdy chłopak sąsiadów porwał zabawkę Matta i nie
chciał jej oddać, póki nie interweniowali rodzice.
- Nie - odburknął niechętnie Matt, wchodząc do schludnego holu.
- Powiedz tylko kto to, a już ja się nim zajmę.
- Dziś mnie to nie bawi, tato.
- Wprost uwielbiam, gdy jesteś w ponurym nastroju roześmiał się
Wayne. - To pozwała mi choć na chwilę zajrzeć w twoje życie. Zazwyczaj
nie jesteś skłonny do zwierzeń. No, już. Oddaj mi płaszcz.
Matt oddał okrycie ojcu. Znów wrócił myślami do porannego
spotkania z Sarah. Ona nie miała płaszcza, a jednak na jej ubraniu nie było
śladów deszczu. Na pewno wyreżyserowała swoje wejście. Skoro na
RS
28
piętrze tylko on i Grant Lawson byli stanu wolnego, podejrzewał, że
dziewczyna uważa Granta za swego cichego wielbiciela i właśnie dla
niego chciała idealnie wyglądać.
Im więcej o tym myślał, tym głębiej wierzył, że mężczyzna taki jak
Grant, wysoki, przystojny i obyty, nie musi przysyłać kobietom
anonimowych podarunków.
Jednak sam Grant przez cały dzień psuł teorię cichego wielbiciela.
Jeśli Sarah wystroiła się tak dla niego, to jej plan spalił na panewce.
Podczas gdy inni mężczyźni nie mogli oderwać od niej oczu, Grant
najwyraźniej nawet, nie zauważył przemiany. Przywitał się z Sarah
obojętnie i resztę dnia spędził w swoim gabinecie. Aż do chwili, gdy
Sunny gdzieś wyszła. Wtedy natychmiast główny radca prawny
Wintersoftu, jak za dotknięciem magicznej różdżki, pojawił się w pokoju
Sarah i zaczął z nią pogawędkę. Pogawędkę! Prawnicy tak się nie
zachowują, prychnął Matt w myślach. Każde ich działanie ma jakiś cel.
Matt doskonale domyślał się, jaki. Miał ochotę przyłożyć Grantowi w
zęby.
Wayne odwiesił płaszcz syna do szafy i ruszył do kuchni.
- Przygotowałem twoje ulubione danie - oznajmił. - Rostbef,
surówka i tłuczone ziemniaki.
- Nie jestem głodny - wymknęło się Mattowi, który podążał za
ojcem.
- Wiesz, że i tak wyciągnę z ciebie wszystko przed końcem obiadu -
rzucił Wayne przez ramię.
- Nie mam nic do powiedzenia - westchnął Matt.
RS
29
- Świetnie, ale z pewnością nabierzesz ochoty na dokładkę
ziemniaków.
- No, dobrze - jęknął Matt, nie mając ochoty na dwugodzinną grę w
dwadzieścia pytań ani na tony jedzenia, którego smaku nawet by dziś nie
poczuł. - Jeśli już musisz wiedzieć, martwię się, bo Sarah ma cichego
wielbiciela.
- Twoja asystentka?
- Tak - przyznał Matt, podszedł do lodówki i wyciągnął dwa piwa.
- A ty jesteś zazdrosny? - roześmiał się ojciec, co Matta mocno
zirytowało.
- Nie. Raczej się martwię, bo to prawdopodobnie główny radca
prawny Wintersoftu, Grant Lawson.
- Chyba go nie znam - powiedział Wayne po chwili namysłu.
- To dość sympatyczny facet - przyznał Matt i usiadł na swoim
miejscu przy stole. - Ale jest rozwiedziony i wydawało mi się, że po tym
wszystkim, przez co przeszedł, nie zamierza wiązać się z nikim na stałe.
- Ach, więc martwisz się o Sarah?
- Tak - Matt westchnął z ulgą, że ojciec tak dobrze go zrozumiał.
- I nie jesteś nawet odrobinkę zazdrosny?
- Nie. Tylko bardzo, bardzo zmartwiony - odparł Matt ze ściśniętym
sercem.
- I właśnie dlatego, że nie jesteś zazdrosny, teraz się czerwienisz -
parsknął ojciec.
- Nie mam pojęcia, po co tu w ogóle przyjechałem - rozzłościł się
Matt, zerwał z kolan serwetkę i cisnął ją na stół.
RS
30
- Przyjechałeś, bo jestem twoim ojcem i wiedziałeś, że nie pozwolę
ci trwać w zakłamaniu - oznajmił spokojnie Wayne, nakładając synowi
plaster mięsa na talerz. - Powiem szczerze, wyglądasz na mężczyznę,
którego trawi zazdrość.
- Skoro rozmawiamy szczerze, to ja też ci coś powiem. W piątek po
południu Sarah dostała kwiaty i rzeczywiście, poczułem ukłucie zazdrości.
Ale zdusiłem to uczucie, bo przełożony nie powinien wikłać się w romans
ze swoją podwładną.
- Więc ją przenieś - odparł ojciec, nakładając sobie spokojnie
ziemniaki.
- To byłoby nierozsądne - odparł Matt, wpatrując się tępo w talerz.
- Dlaczego?
- Bo jest doskonałą pracownicą i bardzo jej potrzebuję.
- Wiesz co, Matt? Masz trzydzieści jeden lat i wolałbym, żebyś
mówił mi, że potrzebujesz kobiety w łóżku, a nie sekretarki!
- Znów zaczynasz - westchnął Matt i zacisnął powieki.
- Nie robię się coraz młodszy. Ty zresztą też nie. Chciałbym mieć
wnuki, póki jeszcze mogę bujać je na kolanach.
- Rozumiem twój punkt widzenia, ale mnie przez najniższe kilka lat
nie będzie stać na dzieci. Poza tym sam mówiłeś, żebym nie wiązał się z
kobietą, póki nie będę gotowy, więc mi odpuść - wybuchnął Matt.
Twarz ojca nagle okryła się purpurą i Wayne spuścił wzrok.
Mattowi zrobiło się przykro, że podniósł na niego głos.
- Tato, wybacz, ja...
RS
31
- Nie, nie przepraszaj. Masz rację. Mężczyzna musi być gotów do
małżeństwa i jeszcze bardziej gotów, by mieć potomstwo. Jeśli czujesz, że
nie podołasz finansowo, chętnie ci pomogę.
- Dziękuję - mruknął Matt niewyraźnie.
Szczerze żałował, że obraził ojca. Ale jeszcze bardziej żałował, że
nie czuje się gotowy do małżeństwa. A ponieważ nie był gotowy, nie mógł
dać ojcu tego, czego on najbardziej pragnął. Rodziny.
Na dodatek przygnębiała go myśl, że nie może w żaden sposób
chronić Sarah.
Następnego ranka Matt czujnie usadowił się przy swoim biurku. Jeśli
Grant odwiedzi Sarah, na pewno go zauważy. Postanowił, że jeśli tylko
prawnik zrobi lub powie coś nieodpowiedniego, po prostu mu przyłoży.
Nie pozwoli, by Sarah związała się z kimś niewłaściwym. Wprawdzie ani
ona, ani Grant nie zjawili się jeszcze w biurze, ale Matt był już gotów.
Nie czekał zbyt długo. Po chwili w głębi korytarza pojawiła się
Sarah. Szła w jego stronę, a Matt widział to jak w zwolnionym tempie.
Tak jak poprzedniego dnia jej rude loki sprężynowały przy każdym kroku,
a długie nogi poruszały się z gracją. Dziś Sarah miała na sobie granatowy
kostium. Perfekcyjny strój i makijaż sprawiały, że wyglądała raczej jak
modelka na wybiegu niż asystentka w dziale księgowości.
- Witaj, Matt.
Zanim odpowiedział, musiał odchrząknąć.
- Dzień dobry - odezwał się w końcu schrypniętym głosem. W tej
samej chwili w korytarzu pojawił się Grant Lawson.
Zapatrzony w poranną gazetę niemal wpadł na dziewczynę.
RS
32
- Och, przepraszam - zawołał, upuszczając gazetę i teczkę,
jednocześnie łapiąc Sarah w ramiona.
- Nic się nie stało - odparła z uśmiechem. - Nie powinnam stawać w
przejściu.
Zafascynowany Grant znieruchomiał, wpatrując się w zielone oczy
Sarah, a Matt poczuł, że jego puls niebezpiecznie przyspiesza. Zerwał się z
miejsca, okrążył biurko i dopiero w połowie drogi uświadomił sobie, że
nie ma pojęcia, jak wytłumaczyć swoje dziwne zachowanie.
- Powinienem bardziej uważać - powiedział Grant i cofnął się,
wypuszczając Sarah z objęć. - Czy mogłabyś poprosić Sunny, żeby do
mnie przyszła, gdy tylko zjawi się w biurze? - zapytał, podniósł teczkę i
ruszył do swojego biura. - Zamykam dziś drzwi i nie chcę, żeby
ktokolwiek mi przeszkadzał - oznajmił.
- Oczywiście - odparła Sarah, podchodząc do biurka.
- Dzięki - wymamrotał Grant.
Matt przysłuchiwał się tej wymianie zdań i tłumaczył sobie, że
musiało mu się coś przywidzieć. Tych dwoje z pewnością nie flirtuje. Nic
nie wskazywało na to, by byli sobą zainteresowani. Matt poczuł olbrzymią
ulgę, a jednocześnie uświadomił sobie, że naprawdę jest zazdrosny o Sa-
rah. Uczucie było realne i bolesne. I nic nie mógł na to poradzić.
- Potrzebujesz czegoś? - spytała Sarah ciekawie, wyrywając go z
zadumy.
Matt uzmysłowił sobie, że od dłuższej chwili stoi przy biurku Sarah i
intensywnie się jej przygląda. Patrzył na miękkie loki okalające piękną
twarz, na zapierające dech w piersi zielone oczy i nagle zrozumiał, że
gdyby spotkał tę dziewczynę w innych okolicznościach, z pewnością
RS
33
zaproponowałby jej randkę. To nie w porządku, że nie mogę tego zrobić,
pomyślał ze złością.
W porządku czy nie, taka była rzeczywistość. Zakaz umawiania się z
podwładnymi miał chronić nie szefów, tylko tych, którzy dla nich
pracowali. Ponieważ nigdy, przenigdy, nie zrobiłby czegoś, co by zraniło
Sarah, odwrócił się i bez słowa wszedł do swojego gabinetu. Jakoś sobie z
tym poradzę. Nie ma innego wyjścia, pomyślał.
W ciągu dnia mnóstwo osób przychodziło do Sarah. Matt był coraz
bardziej spięty. Inni mężczyźni nie mieli najmniejszych oporów i
proponowali dziewczynie spotkania, a Matt, choć niechętnie, musiał
jednak przyznać, że żaden z nich nie był jej bezpośrednim przełożonym.
To prawda, ale w pracowniczej hierarchii zajmowali wyższe pozycje niż
ona. Powinni trzymać się od niej z daleka!
Flirty i chichoty trwały przez całe popołudnie i Matt wściekał się
coraz bardziej. Świat zdawał się mieć w nosie zasadę, którą on sam uważał
za świętą. Był zdenerwowany do granic wytrzymałości. W końcu puściły
mu nerwy i nakrzyczał na Carmellę, która przyniosła mu poufny dokument
od Lloyda.
- Przepraszam - bąknął natychmiast, przegarniając we wzburzeniu
włosy.
- Nic się nie stało - odparła ze śmiechem. - Już prawie ósma -
przypomniała mu. - Miałeś długi dzień.
- Tak, a parada wygłodniałych facetów flirtujących bezwstydnie z
moją asystentką sprawiła, że wydawał mi się jeszcze dłuższy.
- Porozmawiam z nią - zaoferowała się Carmella, krzywiąc się
komicznie.
RS
34
- To nie jej wina, że przychodzą gapić się na nią. Carmella przyjrzała
się mu uważnie i uśmiechnęła się.
- Ty nie jesteś zły. Ty jesteś zazdrosny!
- Nic takiego nie powiedziałem - oznajmił obronnym tonem Matt i
poczerwieniał.
- Nie musiałeś - odparła Carmella, usiadła w wygodnym fotelu i
rozpromieniła się, jakby to była jakaś gra. - Co zamierzasz zrobić?
- Nic - burknął, uświadamiając sobie, że chyba tylko on jeden w całej
firmie nie stracił zdrowego rozsądku po przemianie Sarah. - Po pierwsze,
Sarah jest moją asystentką. A po drugie, nie zamierzam się narażać na
pozew o molestowanie seksualne.
- Sarah by nigdy.
- Nieważne - przerwał jej w pół słowa.
Skoro wszyscy powariowali, nie było sensu przytaczać rozsądnych
argumentów. Zresztą miał lepsze wytłumaczenie. Z tym nie będzie mogła
dyskutować.
- Oprócz tego, że jest moją podwładną, nie jestem jeszcze finansowo
gotowy na związek z kobietą.
- Żartujesz? - Carmella gapiła się na niego w oszołomieniu szeroko
otwartymi oczami.
- Jak to?
- Matt, daj spokój. Wiem, że należysz do tej kategorii osób, które
muszą być przygotowane na każdą okoliczność. Ale przesadą jest lęk
przed zaproszeniem dziewczyny na randkę tylko dlatego, że nie możesz się
z nią na razie ożenić!
RS
35
- Nie, Carmella. Sama pomyśl. Ona jest moją asystentką, jeśli nasz
związek nie wypali, to będzie katastrofa. Zatem, skoro nie planuję ożenku,
nie wolno mi się z nią umawiać.
- Poproś, żeby przeniosła się do innego działu.
- To nie pomoże. Nie mogę wymagać, by dzieliła ze mną życie,
skoro brakuje mi stabilizacji finansowej.
- Z twoją pracą i pensją stać cię na żonę.
- Nie, jeszcze nie.
- To czego ty chcesz? - prychnęła. - Zostać milionerem?
- Tak, przed czterdziestką. Taki mam plan.
- I nie zrezygnujesz, nawet gdybyś miał stracić kobietę, która ci się
podoba? - spytała zdumiona Carmella.
- Wolę ją stracić od razu, niż miałaby się ze mną później rozwieść
właśnie z powodu pieniędzy.
Carmella milczała przez chwilę, głęboko zamyślona. W końcu
pokręciła głową.
- Jesteś uparty i pewny siebie. Zupełnie jakby ta sytuacja nie była dla
ciebie niczym nowym.
- Owszem - westchnął.
- Chcesz o tym pogadać?
- Niewiele mam do powiedzenia. Moi rodzice rozwiedli się, gdy
miałem dziesięć lat, bo tonęli po uszy w długach. Ojciec uczył się po
nocach, a w dzień pracował w fabryce. Ciągle się kłócili. Takie są moje
pierwsze wspomnienia. A ostatnie wspomnienie matki dotyczy dnia, kiedy
nas opuściła, trzaskając drzwiami.
- Nigdy później jej nie widziałeś?
RS
36
- Widziałem. Ale już nigdy z nią nie rozmawiałem. Nie miałem
odwagi jej odwiedzić. Nie wiedziałem, czy byłaby z tego zadowolona.
Poślubiła zamożnego mężczyznę i chyba wolałaby nie przypominać sobie
lat, które przeżyła w biedzie.
- Jej strata - odezwała się miękko Carmella.
- Nasza. Ojciec tęsknił za nią tak samo jak ja, dlatego zawsze
powtarzał mi, że mężczyzna musi być finansowo gotowy do małżeństwa.
- Rozumiem.
- Nawet gdybyś nie akceptowała mojego stanowiska w tej kwestii,
jest jeszcze jedna rzecz. Sarah jest „sobą" od bardzo niedawna. Jeszcze się
nie nacieszyła swoim odkryciem. Cały świat leży teraz u jej stóp. To już
trzeci powód, bym trzymał się od niej z daleka.
- Myślisz, że znasz wszystkie odpowiedzi? - westchnęła Carmella ze
smutkiem.
- Muszę je znać.
- Skoro tak uważasz - powiedziała, wstając. - Ale ja nie
usiedziałabym spokojnie, gdyby jakiś facet zamierzał mi sprzątnąć
ukochaną sprzed nosa.
- Tuzin róż jeszcze o niczym nie świadczy - Matt roześmiał się z
przymusem.
- Tak sądzisz? - spytała, odwracając się w drzwiach.
- Jasne. Gdyby naprawdę jej pragnął, ujawniłby się albo wykonał
jeszcze jakiś ruch. Sarah przeszła samą siebie, zmieniając się dla niego, a
on to zignorował. To mówi samo za siebie - dodał, dostrzegając dziwne
spojrzenie Carmelli.
RS
37
ROZDZIAŁ TRZECI
Gdy następnego ranka Matt dotarł do biura, od razu zauważył nowy
strój Sarah. Dziewczyna miała na sobie dopasowaną w talii sukienkę w
kolorze kości słoniowej. Na tym tle jej oczy przypominały dwa wielkie i
lśniące szmaragdy. Sarah szła w jego stronę, a im była bliżej, tym bardziej
mu się podobała. Jednak w miarę, jak się zbliżała, Matt nabierał coraz
większego przekonania, że coś nie jest w porządku. W zielonych oczach
nie było już tego blasku, którym lśniły jeszcze wczoraj. Choć dziewczynie
nadal towarzyszyły zachwycone spojrzenia współpracowników, nie
wyglądała na szczęśliwą.
Matt z przyjemnością zerkał na jej figurę podkreśloną krojem
sukienki. Sarah wyglądała jak gwiazda filmowa, a jednak nie była
szczęśliwa. On potrafiłby przywrócić jej oczom figlarne iskierki.
Po chwili uświadomił sobie, że choćby chciał, nie może tego zrobić.
Nie było żadnej gwarancji, że ich związek przetrwa, a jeśli nie, oboje
zapłaciliby zbyt dużą cenę. Nie mógł ryzykować. Cóż, powinien raczej
przygotować się na kolejny dzień wypełniony męskimi procesjami do
biurka Sarah. Nagle zrozumiał, na czym polega jej problem.
Prawdopodobnie nie mogła przywyknąć do nagłego i wielkiego
zainteresowania, jakie wywołała jej nagła przemiana. Ciągłe komentarze,
komplementy i nieustanne ciekawskie spojrzenia odebrały jej oczom
blask.
Jednak nawet teraz, gdy już wiedział, na czym polegał problem
Sarah, nie mógł jej pomóc. Jeśli dziewczyna nie radziła sobie z
zainteresowaniem, jakie wywoływał jej nowy wygląd, powinna się
RS
38
zastanowić, czy ta metamorfoza warta jest ceny, jaką przychodzi jej za nią
zapłacić. Ale decyzja w tej sprawie należała wyłącznie do Sarah. I nawet
gdyby nie był jej szefem i miał milionowe konto w banku, musiałby ten
fakt uszanować.
Rzucił jeszcze jedno tęskne spojrzenie na jej odsłonięte nogi i
westchnął. Powiedziała mu, że wreszcie odkryła samą siebie, i on jej
wierzył. Nie chciał, by z powrotem zmieniła się w brzydkie kaczątko.
- Dzień dobry, Matt.
- Witaj, Sarah - powiedział, wstając zza biurka i idąc w jej stronę.
Zazwyczaj nie podnosił się z miejsca, a tylko odpowiadał na
pozdrowienie, dziś jednak nie chciał powiększać jej stresu. Niestety, gdy
tylko znalazł się obok niej, wróciły wszystkie dziwne uczucia. Uczucia,
których nie potrafił wyjaśnić ani zignorować. Oblała go fala gorąca,
poczuł się skrępowany i nie wiedział, co powiedzieć. A przecież znał
dobrze swoją asystentkę i zawsze dobrze się przy niej czuł.
Nagle obok nich pojawił się Grant, z nieodłączną gazetą.
- Witam - powiedział, uśmiechając się.
Jego niebieskie oczy błyszczały zadowoleniem i przypominały ślepia
wygłodniałego wilka.
- Szykuje się dziś burza - dodał po chwili, patrząc na strój
dziewczyny.
Sarah uśmiechnęła się w odpowiedzi, a Matt zacisnął zęby. Znów
poczuł ukłucie zazdrości, zrobiło mu się gorąco, a puls gwałtownie
przyspieszył.
- Tak, niezła burza - burknął, zanim Sarah zdążyła otworzyć usta.
RS
39
Wiedział, że to dziecinne wtrącać się w rozmowę, ale nie mógł się
powstrzymać. Ostatnio w obecności Sarah tracił nad sobą panowanie i
zaczynał zachowywać się dziwnie. Co gorsza, zazwyczaj wychodził na
głupca.
- Zapowiada się nawet burzowy sezon - brnął dalej. Grant zdawał się
nie zauważać ogłupienia Marta i nawet mruknął potakująco. Uśmiechnął
się jeszcze raz i poszedł do swojego pokoju.
Sarah spojrzała na Matta ze zdziwieniem, a on poczuł się jak
neandertalczyk. Starał się chronić kogoś, kto go o to nie prosił.
- Mamy dziś dużo pracy - wymamrotał.
- Wiem - odparła Sarah i włączyła komputer.
Gdy zaczęli rozmawiać o sprawach służbowych, Matt uspokoił się i
poczuł, że znów stoi na pewnym i znajomym gruncie.
- Podoba mi się twoja sukienka - zaryzykował niewinny
komplement.
- Naprawdę? - zdziwiła się Sarah. - To jeden z moich starych
strojów. Kupiłam ją na jakieś przyjęcie i od tamtej pory już nigdy nie
włożyłam.
- Widzisz, to tylko świadczy o tym, że tak naprawdę nie zmieniłaś
się do końca.
- Słucham?- rzuciła ostro.
- Cóż, te nowe stroje, fryzura, makijaż... Wydajesz się kimś innym.
Ale nosząc jedną z dawnych kreacji, udowadniasz, że tak nie jest.
- Już rozumiem - zaśmiała się lekko, stając się na powrót dawną
Sarah, którą znał, lubił i rozumiał.
- Wciąż jesteś sobą.
RS
40
- To prawda.
- Jeśli martwiłaś się, że to stroje wprowadzają zamęt w twoje nowe
życie, to masz najlepszy dowód, że to nieprawda - Matt, zachęcony jej
pogodnym nastawieniem, zaryzykował ujawnienie swoich przemyśleń. -
To reakcje ludzi. I nie powinnaś się nimi przejmować. Wyglądasz
cudownie, Sarah, i nadal jesteś sobą. To nie ty masz problem, tylko ci,
którzy nie potrafią się dostosować do twojego nowego wizerunku.
- Wiem - westchnęła, przyznając mu rację. - Podobam się sobie w
tym nowym wydaniu i nie zamierzam niczego zmieniać. A
zainteresowanie moją skromną osobą niedługo minie.
- Miejmy nadzieję - Matt westchnął z ulgą, że tak dobrze się
rozumieją, a Sarah nie zamierza wracać do szarych, zbyt obszernych ubrań
i splatania włosów w warkocz, co uznał za swoją zasługę.
- Tak, miejmy nadzieję - powtórzyła dziewczyna, patrząc, jak Matt
wraca do swojego gabinetu.
Przez ostatnie dni trzymał się od niej z daleka, jakby ustępował
miejsca tym wszystkim mężczyznom, którzy zwabieni nowością chcieli z
nią porozmawiać, poflirtować, umówić się na randkę. To niemal
dowodziło, że przysłał kwiaty, by wepchnąć ją w ramiona innego. Ale
dzisiejsza sytuacja z Grantem, przejawy zazdrości, potem komplement,
świadczyła o czymś zgoła przeciwnym. Sarah nie łudziła się, że Matt
zapałał do niej nagłym uczuciem, ale zrozumiała, że chciał, by ich relacje
wróciły do normy.
W miarę upływu dnia nabierała coraz większej pewności, że to się
udało. Gdy Matt wychodził na spotkanie z Lloydem i zażartował z nią po
drodze, doszła do wniosku, że znów są przyjaciółmi. Wprawdzie nie
RS
41
całkiem o to jej chodziło, ale było to lepsze niż myśl, że wysłał jej kwiaty,
by wyswatać z innym. Niemal uwierzyła, że ich stosunki wróciły do nor-
my, gdy nagle zjawił się posłaniec z kolejnym tuzinem róż. Tym razem
kwiaty miały kolor czerwony.
- Och, Penny! Spójrz tylko!
- Są przepiękne - westchnęła koleżanka w zachwycie.
Sarah patrzyła na ułożone w pudle róże i nie mogła oderwać od nich
wzroku. To były najpiękniejsze kwiaty, jakie w życiu widziała. Nie mogła
tylko pojąć, czemu Matt znów to zrobił. Szczególnie, że pierwszy tuzin róż
wprowadził zamieszanie w ich wzajemne stosunki.
- Carmella już je widziała?
- Nie. - Penny pokręciła głową. - Porządkuje biuro pana Wintersa, a
on zamknął się z Mattem w sali konferencyjnej.
- Muszę jej pokazać róże - oznajmiła Sarah, zrywając się z miejsca.
Zanim dotarła do biura szefa, otoczył ją tłumek ciekawskich
współpracowników. Jako pierwsza zaczepiła ją Ariana Fitzpatrick,
specjalistka od public relations. Ta niewysoka kobieta była w
zaawansowanej ciąży i spodziewała się bliźniąt, ale kipiała wprost energią,
jak zawsze.
- Dostałaś kwiaty? Znów od cichego wielbiciela? - spytała, nie
mogąc poskromić ciekawości.
Z wrażenia Sarah zapomniała poszukać karteczki. Teraz szybko
odnalazła kopertkę, rozerwała ją i przeczytała:
„Kocham. Cichy wielbiciel".
Kocham?
RS
42
Wszyscy kiwali z aprobatą głowami, ale Sarah poczuła, że zaraz
zemdleje. Kocham? Po co Matt przysyłałby liścik tej treści? Nagle
przypomniała sobie jego zachwyt, gdy zobaczył jej nowy wygląd,
zazdrość o Granta, radość, że zmieniła stroje, lecz nie osobowość, i zaczęła
się zastanawiać. Może źle zrozumiała ich poranną rozmowę?
Dobrze, spróbuje zatem spojrzeć na to z innej perspektywy. Jeśli
zazdrość jest oznaką zauroczenia, to prawdopodobnie jej nowy wizerunek
zmusił Matta do dostrzeżenia w niej kobiety, a nie jedynie kompetentnej
asystentki. Skoro tak podkreślał, że jej osobowość nie uległa zmianie,
może chciał dać do zrozumienia, że pociąga go nie tylko fizycznie?
Zamrugała, przytłoczona nagłym odkryciem. Tym razem Matt nie
zachęcał jej, by stawała się atrakcyjniejsza i ściągała uwagę innych
mężczyzn. Pragnął jej dla siebie!
Stąd łatwo było wyciągnąć kolejne wnioski. Matt nigdy nie kłamał.
Jeśli wyznał, że ją kocha, mówił prawdę. I zapewne oczekuje wszystkiego,
co wiąże się z miłością. Moglibyśmy się kochać przed końcem dnia,
pomyślała Sarah i poczuła, jak uginają się pod nią kolana. Na samą myśl,
że będzie mogła dotknąć jego zmysłowych ust i zatonąć w jego szerokich
ramionach, zalała ją fala gorąca. Już wcześniej marzyła o pocałunkach
Matta, ale świadomość, że wkrótce to nastąpi, wywoływała rozkoszne
dreszcze.
Nagle ludzie wokół niej zaczęli milknąć. Gdy uniosła wzrok,
zobaczyła Matta.
- Co się stało?
RS
43
Spojrzała mu w oczy. Nadeszła chwila prawdy. Jeśli to on przysłał
kwiaty, Sarah się domyśli. Nawet jeśli sam nie przyzna tego głośno,
zdradzi go głos lub wyraz twarzy. Pokazała mu bukiet.
- Och - jęknął. - Tym razem też bez liściku?
- Nie. Jest i karteczka - powiedziała Sarah, przyglądając mu się
uważnie.
- Hm...
Czy naprawdę zachęcał ją do odczytania treści liściku na głos, czy
może prosił o odpowiedź? Czyżby nie tylko narzucił zawrotne tempo, ale
też domagał się wyznania w środku tego tłumu?
- Napisał: „Kocham. Cichy wielbiciel"!
Wokół rozległy się gwar i śmiechy. Wszyscy zastanawiali się, kim
jest tajemniczy wielbiciel, co miał na myśli i dlaczego przysyła kwiaty,
zamiast zaprosić dziewczynę na randkę.
Matt popatrzył na asystentkę, na kwiaty, na zgromadzony tłum i bez
słowa wszedł do swojego gabinetu, zamykając drzwi.
Sarah potarła czoło i zaklęła w myślach.
- Czy wszyscy mogą wrócić na swoje miejsca? - zawołała, bo
potrzebowała czasu do namysłu.
- Właśnie! - potwierdził siwowłosy, wysoki mężczyzna, który
właśnie wyszedł z sali konferencyjnej.
Tłum znikł w okamgnieniu.
- Co się stało? - Lloyd Winters powtórzył pytanie Matta sprzed paru
minut.
- Ktoś przysyła mi kwiaty.
RS
44
- Piękne róże - zgodził się szef. - Czerwony kolor oznacza miłość -
dodał z rozmarzonym wyrazem twarzy. - Ciesz się nimi, bo rzeczywiście
zasługujesz na najpiękniejsze kwiaty - powiedział dobrodusznie. - Ale
koniec z zebraniami przy każdym podarunku. Kto wie, jak długo może to
potrwać, prawda?
- Oczywiście - zgodziła się Sarah.
Gdy pan Winters odszedł, zerknęła na zamknięte drzwi gabinetu
Matta. Nie musiał wyglądać, żeby dowiedzieć się, co stało się po jego
wyjściu. Lloyd Winters traktował pracowników jak członków rodziny i do
południa wszyscy będą mówić o tym, że szef zatrzymał się i podziwiał jej
róże. Potem zauważą, że nie skarcił Sarah, tylko odradził inicjowanie
spontanicznych zebrań, a następnie zaczną robić zakłady, kiedy wielbiciel
znów się odezwie.
To oznaczało koniec z kwiatami. Matt nigdy nie zrobi czegoś, czego
nie pochwalał pan Winters. Oznaczało to także, że teraz jej kolej na
wykonanie ruchu.
Za zamkniętymi drzwiami gabinetu Matt starał się zebrać myśli i
uporządkować uczucia. Pierwsze kwiaty były łatwe do zrozumienia i
akceptacji. Ktoś lubił Sarah. Matt pochwalał to całym sercem. Dziewczyna
od roku mieszkała w Bostonie i do tej pory z nikim się nie spotykała. Miło
było pomyśleć, że ktoś to zauważył i posłał jej kwiaty dla podniesienia na
duchu. Tak, Matt doszedł do wniosku, że był to jedynie miły gest
wrażliwego mężczyzny, bez żadnych podtekstów.
Ale teraz ten idiota znów się wychylił. Czerwone róże wprost
wywrzaskiwały swój podziw dla seksownego wyglądu Sarah. Matt wcale
by się nie zdziwił, gdyby ten zakochany głupiec dziś się ujawnił i zaprosił
RS
45
jego asystentkę na randkę, a potem... Nie mógł nawet dokończyć myśli.
Miał ochotę udusić tego faceta.
- Matt?
Szybko odwrócił się od okna. W drzwiach stała Emily Winters. Jej
duże, błękitne oczy przypominały oczy Lloyda, ale na tym kończyło się
fizyczne podobieństwo ojca i córki. Jednak jeśli chodziło o sprawy firmy,
Emily wykazywała się taką samą biegłością i inteligencją.
- Podobno miałeś przyjść i zreferować mi przebieg spotkania z moim
ojcem - wyjaśniła, wchodząc. - Czy mam powiedzieć tacie, że wypadło ci
coś ważnego?
Zdegustowany Matt pokręcił głową. Zapomniał o poleceniu szefa, bo
Sarah dostała kwiaty. Był żałosny.
- Nie, nie. Już idę.
- Jasne - odparła Emily z uśmiechem. - Coś się stało?
- Wszystko w porządku - odparł z przymusem.
- Jesteś pewien? Masz zarumienioną twarz i wyglądasz na
zdenerwowanego.
- Czuję się świetnie - powiedział, choć najchętniej poczęstowałby się
kopniakiem.
Właśnie takich sytuacji nie znosił i unikał ich przez całe życie.
Mężczyźni, którzy zaczynali szaleć na punkcie jakiejś kobiety, szkodzili
swojej pracy, tracili ją i narażali się na śmieszność. Nie zamierzał być
jednym z nich. Szczególnie w obliczu kobiety, która miała przejąć firmę
po ojcu. Powinien natychmiast się pozbierać i zacząć zachowywać jak pro-
fesjonalista, którym przecież był.
RS
46
- Naprawdę, wszystko w porządku - powtórzył pewnym tonem. -
Chodźmy, mamy ci z ojcem wiele do powiedzenia.
- Tak, słyszałam - powiedziała Emily, wychodząc z gabinetu. -
Piękne róże, Sarah.
- Dziękuję - odparła dziewczyna, patrząc wymownie na szefa. - Są
jeszcze piękniejsze od tamtych białych. Wprost cudowne. Mogłabym się w
nich zakochać - dodała jeszcze z naciskiem.
Matt uznał, że to wymarzona okazja, by pokazać przyszłej szefowej,
że kwiaty otrzymywane przez jego asystentkę od tajemniczego wielbiciela
w żaden sposób nie wpływają na efektywność jego pracy.
- Wspaniale. Właśnie to powinna powiedzieć kobieta, gdy dostaje
takie kwiaty - rzekł i ruszył w stronę biura Lloyda. - Przez następną
godzinę będę w gabinecie pana Wintersa - rzucił przez ramię.
Sarah miała ochotę zatańczyć z radości. Powiedziała, co czuje, a on
się uśmiechnął. Lubił ją. W liściku wyznał nawet, że ją kocha! To
doprawdy wspaniała wiadomość, ale sprawy nabierają zbyt szybkiego
tempa.
Gdy tylko nadarzy się sposobność, trzeba będzie go troszkę
przyhamować, pomyślała. Nieważne, co czuła, nie była jeszcze gotowa do
zacieśnienia związku. Zresztą teraz, kiedy oboje wyłożyli karty na stół,
mogli dać sobie trochę czasu.
Wprawdzie Sarah chciała zwolnić, lecz nie podejrzewała, że Matt
zaprzestanie jakichkolwiek działań. Gdy wrócił ze spotkania z Emily i jej
ojcem, bez słowa poszedł do swojego gabinetu. Potem, około trzeciej,
wyszedł z biura. Mimo że Sarah została w pracy kwadrans dłużej, nie
pokazał się już tego dnia. Nie zadzwonił też do niej wieczorem.
RS
47
Gdy w piątkowy ranek Sarah zjawiła się punktualnie w pracy, drzwi
gabinetu szefa były zamknięte. Wprawdzie Matt nigdy tego nie robił, ale
doszła do wniosku, że na pewno pisze raport i potrzebuje ciszy i skupienia.
W przerwie na lunch wyniosła nawet kwiaty do domu, by zakończyć
odwiedziny ciekawskich kolegów.
Doszła do wniosku, że tego popołudnia nadarza się wymarzona
okazja do rozmowy w cztery oczy. Grant wyjeżdżał na dwa tygodnie w
sprawach służbowych, a Sunny miała dziś wcześniej wyjść. Zostaną z
Mattem sami na tym końcu piętra.
Poprawiła zieloną spódniczkę i białą bluzkę. Sprawdziła, czy nowy
wisiorek ze szmaragdem układa się dokładnie między piersiami.
Wyglądała wyjątkowo ładnie, lecz zarazem profesjonalnie. Wiedziała, że
teraz nie musi już nosić zbyt wyzywających kreacji.
Drzwi do gabinetu Matta wciąż były zamknięte. Sarah usiadła do
komputera, żeby wprowadzić poprawki do tabel, które miały znaleźć się w
jego raporcie. Wreszcie doszła do wniosku, że Matt widocznie zapomniał,
iż zostali sami. Wstała, zapukała do jego drzwi i wsunęła głowę do środka.
- Cześć.
Chciała mu przypomnieć, że nie musi zamykać drzwi, bo dziś nikt
nie będzie mu przeszkadzał, ale kiedy zobaczyła jego wygląd, zamilkła.
Matt miał na sobie wygniecioną i rozpiętą koszulę, a jego potargane włosy
sterczały na wszystkie strony.
- Spałeś w biurze? - zażartowała.
- Nie - odparł i niecierpliwie machnął ręką. - Po prostu mam ciężki
dzień. Możesz wyjść i zamknąć drzwi?
RS
48
- Właśnie dlatego zajrzałam do ciebie. Sunny już poszła i możesz
zostawić je otwarte.
- Zamknij - upierał się.
- Zabrałam róże do domu - powiedziała, sądząc, że to tłum
ciekawskich wyprowadzał go z równowagi.
Matt tylko jęknął.
- Mówię poważnie. Nikogo nie ma. Na naszym piętrze panuje
absolutna cisza.
- Zamknij drzwi - w jego tonie pobrzmiewało rozdrażnienie, więc
Sarah wycofała się i wykonała polecenie.
Im dłużej samotnie siedziała przy biurku, tym większa ogarniała ją
złość. To prawie tak, jakby obwiniał ją o hałas, jaki robili
współpracownicy, przychodzący obejrzeć kwiaty, które sam przysłał! O
piątej była już wściekła. Postanowiła odczekać do końca dnia, a potem
wejść do gabinetu. Jak w każdy piątek, tak i tego dnia o szóstej w całej
firmie nie było już żywego ducha. Sarah wstała i energicznie otworzyła
drzwi do gabinetu Matta.
- Sarah, prosiłem, żeby drzwi były zamknięte...
- Wiem i właśnie to mnie tak denerwuje. Uznałeś, że to moja wina,
bo wszyscy chcieli obejrzeć kwiaty i zamienić ze mną parę słów.
- To nie twoja wina.
- Otóż to, do diabła!
Przez dłuższą chwilę Matt gapił się na nią bezgranicznie zdumiony.
Potem zaczął myśleć. Jeśli Sarah chciała kłócić się o róże, to doskonale
trafiła. Przez ostatnie dni przeżywał niezłą huśtawkę nastrojów - miotał się
od wściekłości, że ktoś sprzątnie mu dziewczynę sprzed nosa, po totalne
RS
49
zdumienie, że wszyscy namawiają ją na randkę z nieznajomym, który
może okazać się na przykład zboczeńcem. Świat chyba zwariował. W całej
firmie nie było osoby, która nie starałaby się odgadnąć, kim jest
tajemniczy wielbiciel. Wielu kolegów zakładało się o to, kiedy
anonimowy adorator wreszcie się ujawni.
Matt miał ochotę gryźć i drapać. Czuł, że zaraz wybuchnie, a tego
nie chciał.
- Idź do domu, Sarah.
- Nie. Uważam, że nadeszła pora na wyjaśnienia.
- Wyjaśnienia?
- Odkąd dostałam kwiaty, zacząłeś mnie traktować jak trędowatą!
- Byłem zajęty.
- Nigdy wcześniej nie zamykałeś przede mną drzwi.
- Tym razem, to coś innego.
- Jedyna inna rzecz, to kwiaty.
- Znów to samo - westchnął.
- Tak. Chcę o tym porozmawiać.
- A ja nie.
Nie mógł jej przecież powiedzieć, że jest zazdrosny, skoro niemal nie
zwracał na nią uwagi, póki nie nadeszły pierwsze róże. Nie mógł
powiedzieć, że jest zazdrosny, bo jako jej przełożony powinien wystrzegać
się wszystkiego, co naruszałoby służbowe relacje.
Nagle Sarah zrobiła coś, na co kompletnie nie był przygotowany.
Obeszła biurko, okręciła jego krzesło i uwięziła go, opierając dłonie na
obu poręczach.
- Ale ja chcę - oznajmiła z mocą.
RS
50
Jeszcze nigdy nie byli tak blisko siebie. Matt czuł lekki, kwiatowy
zapach jej perfum, widział złote plamki w zielonych oczach i niemal czuł
miękkość kapryśnie wydętych warg. Wyczuwał też emanującą z
dziewczyny wściekłość.
Właściwie nie miała żadnych podstaw, by się na niego złościć.
Powinna mu raczej dziękować, że zachował się jak dżentelmen.
- Powinnaś mi dziękować - powiedział.
- Za co? - prychnęła.
- Za to, że byłem takim dżentelmenem - wyjawił swoją myśl.
- Co to, do diabła, ma znaczyć?
- Nic innego, jak to, że gdyby nie okoliczności, robilibyśmy to... -
powiedział i zanim zdążyła zareagować, oderwał jej dłonie od poręczy,
posadził ją sobie na kolanach i pocałował.
RS
51
ROZDZIAŁ CZWARTY
Sarah drżała z rozkoszy. Wargi Matta były słodkie i gorące. Jego
płomienny pocałunek dowodził, że on także jej pragnie.
Nagle Matt poderwał ją ze swoich kolan, postawił na nogi i obrócił w
stronę drzwi.
- Musisz iść. Ja muszę iść - mamrotał, wypychając ją z gabinetu.
Po drodze chwycił jej kurtkę i torebkę i już po chwili wepchnął
zdezorientowaną dziewczynę do windy. Sarah dwa razy próbowała się
odezwać, zanim dojechali na parter, ale głos za każdym razem odmawiał
jej posłuszeństwa. Matt wyciągnął ją z budynku i zaprowadził na
przystanek autobusowy. Wymruczał pożegnanie, prawie siłą wepchnął ją
do autobusu i rozpłynął się w piątkowym tłumie.
Oszołomiona Sarah wiedziała tylko jedno. Pocałował ją. Niezależnie
od tego, co dalej będzie, tego pocałunku już się nie cofnie. Matt nie będzie
też mógł udawać, że nie przysłał jej kwiatów.
W sobotni ranek Matt stanął przed drzwiami mieszkania Sarah i
zdecydowanie nacisnął dzwonek. Całą noc na przemian kręcił się
bezsennie w łóżku lub spacerował nerwowo po sypialni. Klął swoją
głupotę i popędliwość. Teraz już wiedział, co powinien zrobić. Należało
przeprosić, zapewnić, że taka sytuacja już więcej się nie powtórzy i mieć
nadzieję, że asystentka nie wniesie pozwu o molestowanie seksualne w
miejscu pracy.
Sarah otworzyła drzwi otulona różowym szlafroczkiem. Matt jednym
spojrzeniem ogarnął jej wzburzone od snu włosy, głęboki dekolt i
wspaniałe nogi. Nagle zapomniał, po co przyszedł.
RS
52
- Wejdź, wejdź! - zawołała, chwytając go za rękę i wciągając do
środka.
Gdy puściła jego dłoń, Matt stanął otumaniony tam, gdzie go
zostawiła. Znów doprowadził do kompromitującej sytuacji.
- Kawy?
Matt zrobił dwa kroki w tył. Nie mógł przebywać w jej
towarzystwie, pamiętając, jak miękkie są jej wargi i jak przyjemnie jest ją
całować. Patrząc na nią, gorączkowo myślał, że jedynie cienki materiał
szlafroka dzieli go od jej rozgrzanej snem skóry.
- Nie - pokręcił głową i cofnął się jeszcze o krok. - To nie zajmie mi
dużo czasu. Przyszedłem cię przeprosić.
- Przeprosić?
- Nie powinienem cię całować. Bezprawnie przekroczyłem pewną
granicę - powiedział, starając się udawać, że pocałunek nie zrobił na nim
wrażenia. - Nie mam żadnego logicznego wyjaśnienia.
- Wyjaśnienia?
- Że cię pocałowałem.
- Zazwyczaj mężczyzna całuje kobietę dlatego, że mu się podoba.
Nie udało się. Cóż, trzeba chyba wyznać prawdę. Szczerość powinna
pomóc, zdecydował Matt.
- To prawda. Całkowicie się z tobą zgadzam. Pocałowałem cię, bo
mi się podobasz. Ale jestem twoim przełożonym i nie wolno mi tego robić.
- Dlaczego nie? - Sarah zmarszczyła brwi.
- Ponieważ pracujemy razem i romantyczny poryw mógłby
zaszkodzić naszym karierom. Nie było cię jeszcze w firmie, ale kiedyś
Emily Winters spotykała się z jednym z kierowników, Toddem Baxterem.
RS
53
Nawet się pobrali. Ich związek okazał się totalną katastrofą. Skończyło się
tak, że Todd musiał odejść z Wintersoftu - powiedział i pokręcił głową. -
Nie chcę powtórzyć tego schematu, i to z bardzo wielu powodów.
- Uważasz, że nasz związek nie byłby udany? - spytała z uśmiechem.
Matt grzał się w jego cieple i tonął w szmaragdowych głębiach jej
oczu. Starczyło mu jednak na tyle przytomności, by trwać w swym uporze.
- Nie umiem przewidzieć przyszłości, ale nie chcę ryzykować ani
mojej, ani twojej kariery.
Sarah zaczęła bawić się jego krawatem, aż w końcu jej palce
zabłądziły pod kołnierzyk koszuli i Matt poczuł miły dreszcz.
- Wiesz, po tym pocałunku wydaje mi się, że nie ma szans, by nasz
związek... się nie udał.
Matt wziął głęboki oddech i zrobił jeszcze jeden krok do tyłu.
- Nie chcę ryzykować. Pracujemy razem. Lubię cię jako moją
asystentkę. Potrzebuję cię i nie chcę stracić.
Widział, jak zrozumienie powoli wypełnia jej zielone oczy.
Przekonał ją. Uwierzyła, że nie zmieni zdania.
- Więc czemu mnie pocałowałeś? I dlaczego przysyłałeś mi kwiaty,
skoro nie miałeś zamiaru spotykać się ze mną?
- To nie ja posłałem ci kwiaty - powiedział powoli.
- Oczywiście, że ty! Kto inny mógłby to zrobić?Nikt w tym mieście
nawet mnie nie zna!
Nagle wszystkie dziwne słowa, komentarze i zachowania Sarah
nabrały dla niego sensu. Nawet sposób, w jaki sprowokowała pocałunek.
- Nie wiem, ale to nie byłem ja - powtórzył miękko. Krew odpłynęła
z twarzy dziewczyny i Matt przestraszył się nie na żarty. Nie chciał jej
RS
54
skrzywdzić, ale jeśli robiła to wszystko, uważając go za swego cichego
wielbiciela, powinien wyjaśnić sytuację do końca.
Sarah odsunęła się i ukryła twarz w dłoniach.
- Ależ mi głupio - jęknęła.
- Niepotrzebnie - zapewnił.
Wiedział jednak, że to nie wystarczy. Nie tylko nie przysłał jej
kwiatów, ale nawet o tym nie pomyślał. Musiała czuć się paskudnie, skoro
zdała sobie sprawę, że widziała coś, co nie istniało.
- Jestem pewien, że facet, który przysłał kwiaty, jest bardzo miły -
powiedział pocieszającym tonem.
- Jasne - zgodziła się Sarah.
Próbowała udawać nieporuszoną, ale paliła się ze wstydu,
wspominając, jak wpadła wczoraj do gabinetu Matta, żądając wyjaśnień i
prowokując go do pocałunku.
- Między innymi dlatego przyszedłem przeprosić cię za ten
pocałunek - Matt w dalszym ciągu starał się łagodzić sytuację, ale Sarah
czuła się coraz gorzej. - Ten gość od kwiatów zapewne cię lubi i niedługo
znów się odezwie. A mój pocałunek wprowadził jedynie zamęt.
Te słowa po raz kolejny dowiodły, że Matt nie miał wobec niej
żadnych romantycznych zamiarów. Sarah zakochała się jak
niedoświadczona nastolatka i praktycznie zmusiła Matta do zrobienia
czegoś, czego nie chciał i nie miał zamiaru robić. Pragnęła umrzeć. Czuła,
że jak najszybciej musi zostać sama.
- Oczywiście. Masz absolutną rację - trajkotała, prowadząc Matta do
drzwi. - Zatem do zobaczenia w poniedziałek.
- Naprawdę? - Matt nie potrafił ukryć ulgi.
RS
55
- Jasne. Wszystko zostało wyjaśnione. To tylko małe nie-
porozumienie.
- Och, jak dobrze - ucieszył się. - Do zobaczenia po weekendzie.
Gdy tylko wyszedł, Sarah znów ukryła twarz w dłoniach. Co za
pomyłka! Była pewna, że już nigdy nie będzie potrafiła spojrzeć Mattowi
w oczy.
Świadomość fatalnego błędu męczyła ją cały weekend. Dlatego w
poniedziałek rano ubrała się w jeden ze swoich starych ciuchów, splotła
przykrótki warkocz i nawet odnalazła okulary. Jej stare, wygodne buty
cicho skrzypiały, gdy szła korytarzem.
- Sarah? Co się stało? - spytała zszokowana Penny.
- Nic. Czemu miałoby się coś stać? - odparła z uśmiechem. Przeszła
przez recepcję i otworzyła szerokie mahoniowe drzwi prowadzące do
sekretariatu Carmelli. Starsza kobieta zerknęła znad biurka i upuściła
długopis.
- Och, Sarah, co ci jest?
- Nic - odparła lekko i poprawiła okulary.
- Coś musiało się stać! - zawołała Carmella, podniosła słuchawkę i
wybrała jakiś numer. Chodź tu szybko! - krzyknęła, po czym rzuciła
słuchawkę i podbiegła do dziewczyny. - Lloyd dziś rano ma spotkanie.
- Wiem. Z Mattem.
- Więc skorzystamy z jego gabinetu i pogadamy sobie. Emily już tu
idzie.
- Nie ma takiej potrzeby - protestowała Sarah, idąc za Carmellą.
Gabinet Lloyda był olbrzymi. Pośrodku stał okrągły stół
konferencyjny, pod ścianami regały wypełnione książkami, a na wprost
RS
56
wejścia znajdowało się masywne, ciemne biurko. Był tu też niewielki
barek, a w jednym z rogów pomieszczenia urządzono przytulny kącik -
niski stolik, obszerny fotel i wygodna kanapa, obita bordową skórą. W
drugim rogu znajdowały się strome, kręcone schody prowadzące w dół, do
gabinetu Emily.
Carmella usadziła Sarah na kanapie i podała jej filiżankę kawy.
Zanim sama zdążyła usiąść, pojawiła się Emily.
- Och, nie! - zawołała. - Oszalałaś? Co ty ze sobą zrobiłaś?
- Matt nie jest moim cichym wielbicielem — wyznała w końcu Sarah
zrezygnowanym tonem.
- Powiedział ci? - spytała Carmella. Sarah przytaknęła.
- Powiedział wprost, czy to wynikło z rozmowy? - spytała Emily i
objęła dziewczynę pocieszającym gestem.
- Pocałował mnie, a następnego dnia przyszedł przeprosić. Nie
mogłam zrozumieć, dlaczego przeprasza, skoro przygotowywał mnie na
ten pocałunek, przysyłając kwiaty. A wtedy on powiedział, że to nie jego
sprawka.
- Och! - westchnęła Emily.
- I co z tego? - roześmiała się Carmella. - Może nie przysłał kwiatów,
ale chyba przegapiłaś najważniejsze. Pocałował cię!
- Właśnie - przytaknęła energicznie Emily. -I wiesz, co to oznacza?
Musiałaś mu nieźle zawrócić w głowie, skoro stracił nad sobą kontrolę! Po
prostu cudownie.
- Raczej nie - odparła przygnębiona Sarah.
RS
57
- Oczywiście, że tak - upierała się Carmella. - Prowokując ten
pocałunek, zrobiłaś to, co zamierzałaś. Byłaś pewna, że Matt przysyła ci
kwiaty, chciałaś zwrócić na siebie jego uwagę i dopięłaś swego.
Sarah wodziła zdumionym wzrokiem od Carmelli do Emily.
- Więc nie zrobiłam z siebie kompletnej idiotki? - spytała niepewnie.
- Skądże - zaprzeczyła energicznie Emily. - Moim zdaniem,
odniosłaś spektakularny sukces!
- Tak, tak. Ale skoro już przyciągnęłaś jego uwagę, nie możesz się
cofnąć do punktu wyjścia - oznajmiła Carmella, wskazując na stare ciuchy.
- No, dobrze - powiedziała w końcu Sarah ugodowo. -
Spanikowałam.
- Zdarza się nawet najlepszym - pocieszyła ją Emily. - Cała rzecz
polega na tym, żebyś udawała, że nic się nie stało. Może to nie on
przysyłał kwiaty, ale teraz masz pewność, że się tobą interesuje.
- Ale wcale tego nie chce. - Sarah pokręciła głową.
- To nie ma znaczenia - przekonywała Carmella. - Idź do domu i
przebierz się. Wróć seksowna i pewna siebie. Zobaczysz, że Matt zmieni
zdanie. Tylko cierpliwie poczekaj. Przekonasz się, że sam do ciebie
przyjdzie.
- Naprawdę?
- Sama się przekonasz - zgodnym chórem powtórzyły obie kobiety.
W drodze do autobusu Sarah przemyślała rozmowę z Emily i
Carmellą i zdecydowała, że miały rację. Zanim dotarła do domu, powrócił
jej zachwyt przemianą, jaka się w niej dokonała, i początkowy entuzjazm.
Założyła szkła kontaktowe, zrobiła staranny makijaż i pozwoliła włosom
RS
58
zwijać się w swobodne loki. Włożyła też szmaragdowy kostium i białą
bluzkę z cienkiego jedwabiu. Z przyjemnością przejrzała się w lustrze.
Tak, naprawdę była właśnie tą kobietą. Zdecydowanie lepiej czuła
się w pięknych strojach. Nareszcie się sobie podobała. Cieszyła ją
odzyskana pewność siebie. Zawsze wiedziała, że jest inteligentna, a teraz
przekonała się też, że może być piękna.
Dlaczego więc ugania się za mężczyzną, który jej nie chce?
Zwłaszcza, że jak się okazało, istnieje ktoś inny, kto o niej marzy.
Gdy pomyślała o swoim cichym wielbicielu, ogarnęło ją poczucie
winy. Jakiś miły mężczyzna docenił ją i sprawił, że stała się taka, jaka
zawsze chciała być. A ona, zamiast go poszukać lub poczekać, aż sam się
ujawni, marzyła o innym. Nawet przypisywała Mattowi jego zasługi. To
nie było w porządku.
Gdy odmieniona wróciła do pracy, poszła wprost do gabinetu Matta.
- Wszystko już zapomniane.
- Naprawdę? - spytał nieco zdziwiony, podnosząc głowę znad
papierów.
- Dziś rano wszystko dokładnie przemyślałam - odparła z
uśmiechem.
- Tak?
- Było mi przykro, gdy powiedziałeś, że żałujesz, że się całowaliśmy.
Chciałam nawet wrócić do mojego dawnego stylu ubierania.
- Och, Sarah...
- Nie martw się - przerwała mu pospiesznie i lekceważąco machnęła
dłonią. - To była jedynie część przemyśleń. Dziś rano zrozumiałam, że tak
jak ja podkochuję się w tobie od miesięcy...
RS
59
- Podkochujesz się we mnie?
- To już bez znaczenia - odparła, nie zwracając uwagi na napięcie w
jego pytaniu. - Kiedy o tym myślałam, zrozumiałam, że jeśli zignoruję
mojego cichego wielbiciela, to on zapewne poczuje się tak samo okropnie,
jak ja się czułam wtedy, gdy mnie odrzuciłeś.
- Nie chciałem tego.
- Wiem. Powiem więcej, uważam nawet, że postąpiłeś słusznie.
Teraz mogę zająć się moim tajemniczym adoratorem, dać mu szansę i
przeprowadzić małe śledztwo.
Matt odchylił się na krześle. Kiedy w sobotę zaczął wychwalać
cichego wielbiciela, chciał po prostu odwrócić uwagę Sarah od krępującej
sytuacji i poprawić jej nastrój. Teraz jednak obawiał się, że to nie był
najlepszy pomysł. Szczególnie że wszyscy w biurze zachwycali się
kwiatami i tylko czekali, aż wielbiciel się ujawni.
- Zamierzasz szukać faceta, który nie ma odwagi pokazać się i posyła
ci kwiaty anonimowo?
- Myślę, że jest romantykiem.
- Chyba raczej niebezpiecznym dziwakiem. Powinnaś na siebie
uważać.
- Mart, nie słyszałeś, co powiedziałam? - spytała Sarah, marszcząc
brwi. - Przez cały weekend czułam się paskudnie i jeśli nie zrobię chociaż
małego gestu w jego stronę, ten ktoś poczuje się tak samo.
W miarę upływu czasu Matt czuł się coraz gorzej. Przekonał się, że
Sarah nie jest skrępowana jego towarzystwem i naprawdę podjęła starania,
by zdekonspirować tajemniczego wielbiciela. Czuł się tak, jakby rzucił ją
lwom na pożarcie. Musiał coś z tym zrobić.
RS
60
- Może masz ochotę na kolację? - zapytał, gdy wieczorem zbierała
się do wyjścia z pracy.
- To chyba nie najlepszy pomysł - odmówiła i posłała mu grzeczny
uśmiech.
- Chciałbym porozmawiać o twoim zamiarach związanych z
wykryciem cichego wielbiciela.
- Raczej nie ma o czym mówić - zaśmiała się.
- Oczywiście, że jest. Przede wszystkim nie wiemy, kto to taki.
Jej cichy, perlisty śmiech przyprawiał go o dreszcze. Od początku
podobała mu się ta nowa, radosna i pewna siebie Sarah. Była miła i łatwa
we współżyciu. Dziwił się, że dotąd nie zwracał na nią uwagi. Obawiał się
jednak, że teraz rozbuchana pewność siebie mogła wpędzić ją w kłopoty.
Czuł się winny. Nie zachowywałaby się tak, gdyby nie jego pocałunek i to,
co nastąpiło później.
- Zakładasz, że odkrycie jego tożsamości, to dobry pomysł. A jeśli
zachęcony zacznie cię prześladować?
- Sam mnie przekonywałeś, że zmieniając swój wizerunek, zachęcę
go. Nie psuj mi teraz zabawy takim negatywnym nastawieniem!
- To wcale nie jest negatywne nastawienie. To rozsądek. Po naszej
rozmowie było ci przykro i postanowiłaś zwrócić się w jego stronę, ale to
naprawdę może być ktoś niebezpieczny.
- Nie masz prawa się wtrącać - warknęła, zwijając dłonie w pięści.
Wyszła, a Matt nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Przecież przez
niego pakowała się w kłopoty, czy mu się to podobało, czy nie.
Do gabinetu weszła Carmella.
RS
61
- Lloyd przejrzał wstępną wersję raportu i naniósł poprawki -
oznajmiła, kładąc teczkę na biurku Matta. - Coś się stało?
- Nie. Z raportem wszystko w porządku. Nawet wyprzedzam plan.
- Nie pytałam o raport. Mówiłam o twoim życiu osobistym. Ostatnio
jesteś stale przygnębiony.
- Sarah zamierza odnaleźć swojego cichego wielbiciela - wyrzucił z
siebie Matt.
- Nie wiedziałam - odparła Carmella, marszcząc brwi.
- Myślę, że to może być niebezpieczne - powiedział, poznając po jej
tonie, że znalazł sprzymierzeńca.
- Nie rozumiem, dlaczego nagle tego zapragnęła - zastanawiała się
Carmella na głos.
- To moja wina - przyznał Matt ze skruchą. - Powiedziałem, że to nie
ja jestem tajemniczym adoratorem i że nie jestem zainteresowany
biurowym romansem.
- Jeśli tak jest, to nie widzę problemu. Sarah ma prawo wiedzieć, kto
przysyła jej kwiaty.
- Ale nie mamy pojęcia, kto to może być! Przysyła kwiaty i
zaszyfrowane liściki, których nie podpisuje. Niektórzy mogliby uznać, że
nęka moją asystentkę. A może to jakiś zboczeniec, który znalazł jej dane
na stronie internetowej Wintersoftu?
- Już dobrze. Rozumiem, co masz na myśli - Carmella niechętnie
przyznała mu rację. - Mógłbyś to łatwo przerwać, przyznając, że Sarah ci
się podoba. Sam tak mówiłeś.
RS
62
- Jeśli dobrze pamiętasz naszą rozmowę, to mówiłem też, że nie
wolno mi się do niej zbliżać. Jest moją podwładną. A jeśli nam się nie uda,
jak, do diabła, ułoży się nasza współpraca?
- A jeśli się wam uda?
- To reszta pracowników oskarży mnie o to, że ją faworyzuję.
- Jasne, ty zawsze masz właściwą odpowiedź.
- Sama widzisz, że nie mogę się z nią spotykać. Dlatego będę się
trzymał z daleka. Dla jej i dla mojego dobra.
- Rozumiem. Sytuacja nie jest przyjemna - powiedziała Carmella,
uśmiechnęła się i ruszyła do drzwi.
- A teraz ona zamierza szukać swojego prześladowcy - westchnął
Matt.
- Skoro jesteś pewien, że Sarah pakuje się w tarapaty, masz tylko
jedno wyjście - usłyszał.
- Jakie?
- Pomóż jej. Będziesz miał nad wszystkim kontrolę i jeśli
zdecydujesz, że to kłamca, naciągacz i zboczeniec, uchronisz Sarah przed
kłopotami. Jest tylko pewien drobny problem, Matt. Musisz być stale przy
niej, żeby mieć na wszystko oko.
Matt zaniepokoił się. Ostatnio im dłużej przebywał w towarzystwie
Sarah, tym bardziej mu się podobała. Ale przecież był w stanie
kontrolować hormony przez kilka dni czy tygodni, zanim dziewczyna nie
zdekonspiruje swojego wielbiciela. Cóż to dla mnie, pomyślał zadowolony
z tak prostego rozwiązania.
RS
63
ROZDZIAŁ PIĄTY
Matt stłumił jęk i posłusznie wszedł za swoją asystentką do
pobliskiej kwiaciarni. Od kilku dni było ciepło, więc Sarah miała na sobie
obcisłe dżinsy i białą koszulkę z krótkimi rękawkami. Z pewnością nawet
nie przyszło jej do głowy, jak bardzo kobieco i seksownie wygląda w tym
stroju. Jednak Matt od razu to zauważył i teraz ciężko mu było nie zerkać
na ponętne pośladki dziewczyny, ciasno opięte granatowym materiałem.
Gdy Carmella proponowała mu, żeby nie rozstawał się z Sarah, miał
przeczucie, że nie będzie łatwo. Teraz niejasne przeczucie zamieniło się w
całkowitą pewność. Popełnił błąd. Mijał dopiero pierwszy dzień polowania
na tajemniczego wielbiciela, a Matt już miał kłopoty.
- Dzień dobry. Nazywam się Sarah Morris - odezwała się Sarah do
młodziutkiej kwiaciarki pochłoniętej lekturą kolorowego magazynu. - W
ubiegły piątek, a potem we wtorek dostałam od kogoś kwiaty. Przysłano je
z tej kwiaciarni. Najpierw tuzin białych, potem czerwonych róż. Czy
mogłabym poznać nazwisko ofiarodawcy?
- Nie udzielamy takich informacji - burknęła ekspedientka.
- A może zastałam właściciela? - spytała Sarah z szerokim
uśmiechem.
- Jest na zapleczu, zaraz poproszę. - Dziewczyna odwróciła się do
kolorowej kotary wiszącej za jej plecami. - June! - wrzasnęła i wróciła do
przerwanej lektury.
- Rozejrzymy się trochę - powiedziała Sarah.
- Jak chcecie - odparła kwiaciarka, wzruszając ramionami.
RS
64
- Miła obsługa, nie ma co - skomentował Matt, lawirując pomiędzy
kwiatowymi kompozycjami. - Już wiem, czemu twój prześladowca wybrał
to miejsce.
- Nie jest prześladowcą.
- Skąd wiesz? W dodatku nie ma zbyt bujnej wyobraźni.
- O co ci chodzi? - Sarah spytała chłodno.
- To wniosek wynikający z obserwacji - wyjaśnił Matt, wskazując na
kompozycję róż, lilii i jakiegoś egzotycznego kwiatu. - Spójrz, mógł ci
posłać coś takiego. Tymczasem on wybrał nudne róże, jak większość
mężczyzn.
- Rzeczywiście, to bardzo ładne.
- Więcej niż ładne. Ta kompozycja zawiera przesłanie.
- Przesłanie? - Sarah wpatrzyła się w kwiaty.
- Tak. Bukiet złożony z różnych kwiatów oznaczałby, że jego
ofiarodawca uważa, że masz złożoną osobowość.
- Jasne. Ech, to twoje poczucie humoru.
- Nie żartuję. Mówię poważnie. Jeśli mężczyzna wysyła kobiecie
kwiaty i nie ujawnia swej tożsamości, powinien przynajmniej podkreślić
to, co czuje - oznajmił i wskazał kalie w wiązance. - Spójrz. Te kwiaty
wyglądają bardzo egzotycznie. Jeśli chodzi o mnie, wybrałbym raczej coś
takiego.
- Naprawdę? - spytała szczerze zdumiona Sarah.
- Z pewnością. Są piękne, a więc oznaczałyby, że podziwiam twoją
urodę. Są także egzotyczne i raczej niespotykane.
- Jestem niespotykana?
RS
65
- Egzotyczna - poprawił i delikatnie pogładził śnieżnobiały płatek. -
To znaczy, że jesteś realna, ale masz w sobie coś niezwykłego. Coś, co
sprawia, że jesteś niepowtarzalna.
Sarah zadrżała, widząc, jak ręka Matta pieści kwiat. Nagle
zapragnęła, by to jej dotykał w ten sposób.
- Dziękuję - szepnęła drżącym głosem.
- Nie ma za co - odparł z uśmiechem.
- Nikt jeszcze nie nazwał mnie egzotyczną - powiedziała cicho.
- Sam byłem zaskoczony, gdy mi to przyszło na myśl, ale to prawda.
Carmella i Emily mogą przebrać cię w takie same ciuchy, jakie noszą inne
kobiety w Bostonie, ale ty nadajesz tym strojom specjalny urok. W
dodatku jesteś dojrzałą i piękną kobietą, a to czyni cię silną. Twoja
wewnętrzna moc sprawia, że jesteś bardzo seksowna.
Sarah patrzyła na Matta w oszołomieniu. Mogła uwierzyć, że widział
ją inaczej niż inni, ale podziwiała odwagę wyznania. Jego wypowiedź
tchnęła romantyzmem. To brzmiało niemal jak poezja. A przecież Mart
był z wykształcenia księgowym. To taki praktyczny zawód.
Gdy patrzyła na niego zafascynowana, zbliżyła się do nich starsza,
sympatyczna pani w dżinsach i porozciąganej koszulce z napisem:
Florystki robią to w ogrodzie.
- Witajcie, jestem June, właścicielka sklepu. Janine powiedziała mi,
że szukacie ofiarodawcy kwiatów.
- Tak - Matt pokiwał głową i podał kwiaciarce karteczkę, która była
dołączona do bukietu. - Moja asystentka dwukrotnie dostała kwiaty wraz z
waszą wizytówką. Liczyliśmy na to, że dowiemy się, kto je przysłał.
RS
66
Sarah słuchała rozmowy jednym uchem. Słowa Matta wywarły na
niej ogromne wrażenie. Zastanawiała się, czy nie powinna zrezygnować z
poszukiwań tajemniczego wielbiciela. Matt najwyraźniej coś do niej czuł.
Może nawet więcej, niż był gotów przyznać. Jeśli miałaby dość
cierpliwości, mogłaby go rozkochać w sobie na dobre.
- Dobrze! - powiedział rozradowany Matt i pociągnął Sarah do lady.
- Nie trzeba nam jego adresu ani telefonu. Nie musimy znać numeru karty
kredytowej. Potrzebne nam tylko jego nazwisko.
June przeglądała zawartość niewielkiego pudełka, w którym
przechowywała rachunki i potwierdzenia transakcji dokonanych przy
użyciu kart.
- Przykro mi, zapłacono gotówką.
- Co to oznacza? - nalegał Matt.
- Mamy tylko nazwisko osoby, do której wysyłaliśmy kwiaty.
- Nic nie szkodzi - oznajmiła cicho Sarah.
- Nie. To oznacza, że zabrnęliśmy w ślepy zaułek - powiedział
rozdrażniony.
- Wiem, ale...
- Żadnych „ale" - mruknął i odwrócił się do właścicielki kwiaciarni. -
Dziękujemy za pomoc - powiedział, po czym chwycił Sarah pod rękę i
ruszył w stronę wyjścia.
- Znalazłam coś ciekawego! - zawołała nagle June, a Matt
natychmiast zawrócił. - Zostawił doręczycielowi pięćdziesięciodolarowy
napiwek!
- Szkoda, że to nie ja miałam dostarczyć tę przesyłkę - westchnęła
młoda sprzedawczyni.
RS
67
- Najwyraźniej pieniądze nie są dla niego problemem -
skomentowała Sarah.
- Rzeczywiście - przytaknął Matt, wychodząc ze sklepu. -I właśnie to
mnie martwi.
- Znów wracamy do teorii prześladowcy? Nie moglibyśmy tego
zostawić? - westchnęła, wiedząc, że nigdy nie zrozumie postępowania
Matta. Wszystko wskazywało na to, że darzy ją sympatią, więc dlaczego
pomaga jej szukać tajemniczego wielbiciela, nie szczędząc mu przy tym
złośliwości?
- Nie! Taka rozrzutność świadczy o beztrosce i braku
odpowiedzialności, chyba że chce cię złapać na lep pieniędzy.
- Przestań! - zawołała rozgniewana, bo Matt zaczynał ją obrażać. -
Czy to przestępstwo wydać trochę pieniędzy na kwiaty i dać napiwek
posłańcowi? Czy nie mogę podobać się komuś bogatemu?
- Wybacz, nie zamierzałem cię urazić.
- Ale to zrobiłeś.
- Przepraszam.
- To mnie nie obchodzi. Mam cię już dość na dzisiaj. Chcę wrócić do
domu - oznajmiła buntowniczo i szybkim krokiem zaczęła się oddalać.
- Ale obiecałem ci kolację! - zawołał za nią Matt.
- Wystarczy mi kanapka z pomidorem - odpowiedziała, nie oglądając
się.
- To nierozsądne.
- Być może. Ale jedzenie z kimś, kto mnie denerwuje, nie wpływa
dobrze na trawienie.
RS
68
- A jeśli obiecam, że już cię nie zdenerwuję, pozwolisz zaprosić się
kolację?
Sarah westchnęła. Nie było sensu kłócić się z Mattem.
Wiedziała, że będzie ją męczył dotąd, aż osiągnie swój cel.
Postanowiła zaoszczędzić obojgu czasu.
- Zgoda. Ale nie oczekuj, że będę z tobą rozmawiać.
Jedli posiłek w niemal całkowitym milczeniu. Matt nie chciał, by
poszła do domu rozżalona, więc namówił ją na deser. Niestety, Sarah
wróciła do drażliwego tematu.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to cichym wielbicielem może być Grant
Lawson.
Matt niemal rozlał swoją kawę. Wcześniej już sam wpadł na ten
pomysł.
- Albo Brett Hamilton - ciągnęła niezrażona Sarah. Wprawdzie do tej
pory Brett nie przyszedł Mattowi na myśl, ale wygadany przystojniak
odpowiadał mu nie bardziej niż Lawson, pierwszy bawidamek
Wintersoftu.
- Lub Jack Devon - rozmyślała na głos Sarah.
Matt uśmiechnął się. Nie, takie zachowanie nie było w stylu Jacka.
- A może Reed Connors?
Zmarszczył brwi. Reed był normalnym facetem. Przystojny
mężczyzna, odnoszący sukcesy, idealnie pasowałby do Sarah.
- Czy chociażby Nate Leeman.
Nareszcie kandydatura, z którą mógł się nie zgodzić.
- On jest zdeklarowanym samotnikiem.
- Widzisz. Znów zaczynasz!
RS
69
- O co ci chodzi? Mówię tylko, że musiałabyś usiąść mu na
kolanach, żeby doczekać się reakcji. Nie jest typem gościa, który ugania
się za kobietami.
- W przeciwieństwie do pana, panie Romantyku - powiedziała
złośliwie i wstała. - Jedyna miła rzecz, jaką powiedziałeś, to że
przypominam ci egzotyczny kwiat. I wcale nie jestem pewna, czy był to z
twojej strony komplement. Nie mam pojęcia, czy wiedziałeś, co mówisz!
Zerwała się z miejsca i ruszyła do wyjścia. Matt chwycił rachunek i
rzucił na stół banknot.
- Reszty nie trzeba! - krzyknął do zdziwionego kelnera i wybiegł za
Sarah.
- Nate jest zupełnie inny niż ja! - zawołał.
- Możliwe - zgodziła się obojętnie i usiadła na ławce na przystanku
autobusowym.
- Och, daj spokój. Nie mów, że nie dasz się odwieźć do domu.
- Nie.
- Tylko dlatego, że skreśliłem jednego z kandydatów?
- Wszystkich skreśliłeś.
- Nieprawda. Nawet doszedłem do wniosku, że Reed Connors
idealnie pasuje na twojego prześladowcę.
- Bardzo śmieszne.
- No, dobrze. Doszedłem do wniosku, że do siebie pasujecie.
- Naprawdę? - zapytała z nieśmiałym uśmiechem.
- Tak - przyznał niechętnie, zauważywszy jej rozpromienioną twarz.
RS
70
Postanowił nie zagłębiać się w temat. Doskonale wiedział, że skoro
sam nie mógł się z nią umawiać, w końcu zrobi to ktoś inny. Im szybciej
zacznie przyzwyczajać się do tej myśli, tym lepiej.
- Tak - powtórzył z westchnieniem. - Uważam, że stworzycie
dobraną parę. Pozwolisz mi teraz odwieźć się do domu?
Sarah wstała z uśmiechem i powoli poszła z Mattem na parking.
- Lubię Reeda.
- Ja też - powiedział, otwierając drzwiczki samochodu.
- Jest mądry, ale nie przemądrzały - oznajmiła. - No, wiesz, mądry w
taki ujmujący sposób.
- Jasne.
- I jego rodzina jest zupełnie normalna.
- Tak jak i moja - nie wytrzymał Matt. - Przecież poznałaś mojego
ojca w święta. Pamiętasz, na tym przyjęciu, które urządzałem w jego
domu. Jest normalny aż do bólu. Wprawdzie moi rodzice są rozwiedzeni,
ale tata porządnie mnie wychował.
Sarah zerknęła na Matta, zapinając pas.
- Nic nie wiedziałam o twoim życiu prywatnym.
- Bo nie mam wiele do opowiadania. Matka odeszła, gdy miałem
dziesięć lat. Ojciec jest księgowym.
- Jak ty - zauważyła z uśmiechem.
- Rzeczywiście, poszedłem w jego ślady - powiedział, włączając się
do ruchu. — Zawsze był dla mnie wzorem. Nauczył mnie, że trzeba ciężko
pracować, myśleć pozytywnie i trzymać się wyznaczonych celów.
- Był taki zabawny na przyjęciu, że nigdy nie zgadłabym, że to jego
trzeba winić za twoje nudziarstwo.
RS
71
- Nie jestem nudziarzem - zaprotestował gwałtownie Matt.
- A właśnie, że jesteś. Nie tylko uważasz mojego cichego wielbiciela
za podejrzane indywiduum, ale masz obsesję na punkcie celów i
życiowego planu. Nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek robił coś dla
zabawy. W twoim życiu wszystko jest zawsze jakoś powiązane z
zarabianiem pieniędzy.
Matt rzucił szybkie spojrzenie w jej kierunku.
- Nigdy nie byłaś biedna, prawda?
- Moja rodzina nie jest bogata...
- Ale nie musiałaś obywać się bez pieniędzy..
- Nie - przyznała.
- I z pewnością masz jakieś inne źródło dochodów, oprócz pracy.
W przeciwnym razie nie byłoby cię stać na radykalną zmianę wizerunku z
dnia na dzień.
- Spadek po babci.
- Tak myślałem.
- To nie zbrodnia.
- Nie, ale nie jesteś w stanie wyobrazić sobie warunków, w jakich ja
żyłem.
Sarah nie mogła z tym polemizować, szczególnie że tak mało
wiedziała o życiu Matta.
- Więc co w twoim życiu poszło nie tak i zmusiło cię do
skoncentrowania się na zarabianiu pieniędzy?
- Nie koncentruję się wyłącznie na zarabianiu pieniędzy.
RS
72
- Jeśli insynuujesz, że sytuacja finansowa mojej rodziny powoduje,
że nie mogę cię zrozumieć, to jednocześnie dajesz znak, że twoja rodzina
zmusiła cię jakoś do zmiany hierarchii wartości.
- A nie przyszło ci do głowy, że po prostu bardzo się różnimy?
- W kwestiach finansowych?
- Nie. Stanowimy całkowite przeciwieństwa. Ty jesteś swobodna i
wesoła, niecierpliwie czekasz na to, co życie zechce ci ofiarować. Lubisz
niespodzianki. A ja nie lubię być zaskakiwany, wolę wszystko rozsądnie
zaplanować - oznajmił i westchnął.
- Jeśli tak to przedstawiasz, to zgoda - powiedziała po chwili
namysłu.
- Cieszę się, że się rozumiemy - roześmiał się Matt, zatrzymując auto
przed jej domem. - Odprowadzę cię.
- Nie trzeba!
- Widzisz? To doskonały przykład różnic między nami. Ty wierzysz
w pozytywy cichego wielbiciela, ja widzę negatywną stronę sprawy. Nie
dlatego, że jestem pesymistą. Ja tylko jestem ostrożny.
- Ale nie uważasz mnie za łatwą dziewczynę? - spytała, odpinając
pas.
- Raczej za łatwowierną. Dopóki nie przekonasz się, że twój
wielbiciel to porządny facet, skorzystaj z mojej rady.
Sarah westchnęła z przygnębieniem, ale dłużej się nie spierała.
Wysiadła z samochodu i szła w milczeniu. Jechali windą w kompletnej
ciszy.
- Dziękuję za wspólnie spędzony czas - powiedziała, gdy dotarli do
jej mieszkania.
RS
73
- Nie ma za co - odparł Matt, obserwując grę świateł w jej włosach.
Właśnie uświadomił sobie, że po raz pierwszy od długiego czasu
czuł się zupełnie swobodnie przy swojej asystentce. Dlaczego? Bo
wreszcie zrozumieli, jak bardzo się od siebie różnią. I nie chodziło wcale o
sytuację służbową, a przynajmniej nie ona była najistotniejsza. Nie mogli
zostać parą, bo byli całkowitymi przeciwieństwami. Dlatego powiedział
ojcu, że nie poprosi o przeniesienie Sarah do innego działu. Po co tracić
doskonałą asystentkę i ryzykować związek, o którym wiedział, że nie ma
szans na powodzenie?
- Dobranoc - powiedziała z uśmiechem Sarah.
Matt poczuł rosnące pożądanie, wiedział jednak, że nie może mu
ulec. Nie potrafił też tak po prostu odejść. Wprawdzie nie powinni się
spotykać, sypiać ze sobą ani się pobrać, ale czuł, że jeden mały pocałunek
na dobranoc nie uczyni zbyt wiele szkody. Ten pocałunek udowodni im
tylko, że nie mogą być razem.
Położył dłonie na ramionach dziewczyny i pochylił głowę. Ich wargi
zetknęły się na jedną chwilę i Matt poczuł się wspaniale. Pierwszy
pocałunek był spontaniczny, ale tym razem Matt zdecydował, że chce
pocałować Sarah tak, by dać jej odczuć, że bardzo mu się podoba. Ten
pocałunek był cudowny.
Tak cudowny, że zamiast się cofnąć, Matt pozwolił dłoniom
zawędrować na plecy dziewczyny. Nie broniła się, więc pogłębił
pocałunek, ciesząc się poczuciem bliskości.
Przez jego ciało przetaczały się fale pożądania tak silne, że miał
ochotę posiąść Sarah natychmiast, na progu jej mieszkania. Czuł, że w niej
rozbudziły się takie same pragnienia. Ale ta myśl, zamiast podniecić go
RS
74
jeszcze bardziej, przywołała go do rzeczywistości. Oderwał się od ust
dziewczyny i cofnął o krok.
- Nie zmuszaj się do akceptowania bez zastrzeżeń swego cichego
wielbiciela - szepnął schrypniętym głosem, wpatrując się w roziskrzone,
zielone oczy. - Poczekaj na właściwego mężczyznę. Zasługujesz na to.
Gdy skończył mówić, odwrócił się i sztywno ruszył do windy. Każdy
krok wypalał ogniste piętno na jego duszy, ale Matt wiedział, że postępuje
słusznie.
RS
75
ROZDZIAŁ SZÓSTY
W poniedziałkowy ranek Sarah wbiegła do biura Carmelli.
- Witaj, Sarah. Co słychać? - zapytała z szerokim uśmiechem
Carmella.
- W porządku.
- Czy ty i Matt odkryliście już, kto jest twoim tajemniczym
wielbicielem?
- Nie. Właśnie dlatego przyszłam. Ten, kto przysłał mi kwiaty,
zapłacił gotówką w kwiaciarni, więc nie mieli żadnych jego danych. To
była ślepa uliczka. Może masz jeszcze jakiś inny pomysł?
- Niestety, nie. Tylko kwiaty mogły naprowadzić na jego trop. -
Carmella uważnie obserwowała Sarah. - Poza tym sądziłam, że po
weekendzie dogadasz się z Mattem.
- On mnie nie lubi - powiedziała dziewczyna i potrząsnęła głową,
niezadowolona z nieprecyzyjnego określenia. -Chociaż, nie. Lubi mnie,
nawet to przyznał, ale jesteśmy zupełnymi przeciwieństwami. Pocałował
mnie i poradził, żeby nie szukać tajemniczego wielbiciela i zaczekać na
właściwego mężczyznę.
- Pocałował cię? - powtórzyła z uśmiechem Carmella.
- Tak, ale tylko po to, by udowodnić, że nie pasujemy do siebie.
- To bez sensu. Pocałował cię już drugi raz. Musi coś do ciebie czuć.
- Owszem. Przyznał, że jestem piękna i egzotyczna. Wiem, że
naprawdę tak myśli, ale zarazem bardzo by nie chciał się zaangażować.
Chyba dlatego, że uczuć nie można kontrolować - westchnęła. - Jak widać,
Matt podejmuje jakieś działania tylko wtedy, gdy dostaję prezent od
RS
76
nieznajomego wielbiciela. Zupełnie jakby wówczas nie umiał się
powstrzymać.
- Chyba masz rację - odparła głęboko zamyślona Carmella.
- Na pewno. Naprawdę nie masz dla mnie żadnej rady?
- Obawiam się, że nie.
- Matt mnie nie chce, a cichego wielbiciela nie mogę odnaleźć.
Jestem żałosna.
Gdy wstała i ruszyła do drzwi, zauważyła w progu Nelsona
O'Connora, kierownika działu obsługi klientów. Wysoki mężczyzna o
regularnych rysach i nieposłusznych brązowych włosach stał i obserwował
Sarah zza okularów w cienkiej oprawce.
- Nelson! - zawołała spłoszona.
- Cześć, Sarah.
- Nelson - zaczęła, widząc tylko jedno wyjście z niezręcznej sytuacji.
- Nie wiem, ile usłyszałeś z naszej rozmowy, ale chciałabym prosić, żebyś
zachował to dla siebie.
- Nikt tego ze mnie nie wyciągnie - obiecał.
- Dzięki - Sarah uspokoiła się i ruszyła do swego pokoju. Teraz,
kiedy jej porażka wyszła na jaw, postanowiła dać sobie ze wszystkim
spokój i pogodzić się z sytuacją.
Przed południem w jej pokoju zjawił się następny posłaniec. Tym
razem zamiast kwiatów dostała olbrzymie pudło eleganckich czekoladek.
- Co to może znaczyć? - spytała Penny, przysiadając na biurku
koleżanki.
RS
77
- Cóż, ten ktoś z pewnością nie obawia się, że przytyję - oznajmiła
Sarah, a Penny zachichotała. - A może dowiedział się, że szukałam go w
kwiaciarni?
- Och - westchnęła Penny. - Nie chce, żebyś odkryła jego tożsamość,
więc zmienił miejsce robienia zakupów.
- Albo domyślił się, że zabrnęłam w ślepą uliczkę i zmienił sklep,
żeby zostawić mi jakiś nowy ślad.
Po chwili do pokoju weszła Carmella i spojrzała na Penny.
- Pan Winters jest tutaj, a przecież ostrzegał, żeby zaprzestać spotkań
u Sarah.
- Oczywiście - zgodziła się Penny.
- Ładny prezent - powiedziała Carmella, patrząc na czekoladki.
- Tak. Podobają mi się bardziej niż róże. Teraz mogę utopić swoje
smutki w czekoladzie. Może się poczęstujesz? Proszę.
- Nie, dziękuję. Przyszłam tylko po Penny - odparła ze śmiechem
Carmella i wróciła do swojego pokoju.
Sarah ustawiła czekoladki na skraju biurka, żeby każdy mógł się
częstować, i również zabrała się do pracy.
- Co to? - spytał Matt, wychodząc z gabinetu.
- Słodycze.
- Chyba nie muszę nawet pytać od kogo - westchnął.
- Skoro się nie podpisuje i tak nie mogłabym ci odpowiedzieć na to
pytanie.
- Jasne.
- Daj spokój, Matt. Nie możesz przypisywać złych intencji komuś,
kto przesyła mi czekoladki!
RS
78
- A może on chce w ten sposób cię podejść? Przecież nie może
zaprezentować się od najgorszej strony. Najpierw przysłał kwiaty, potem
słodycze, a kiedy zdobędzie już twoje zaufanie...
- Cześć!
Sarah odwróciła się gwałtownie i zobaczyła Nelsona. Podszedł do jej
biurka i poprawił okulary.
- Penny wspomniała, że masz czekoladki.
- Mam - powiedziała, zerkając ze skrępowaniem na Matta.
Wiedziała, że nie lubił jej tajemniczego wielbiciela nie tylko dlatego,
że ten ktoś mógłby okazać się niebezpieczny. Nie lubił go także dlatego,
że przeszkadzał mu w pracy.
- Nie cieszysz się? - spytał Nelson, nieświadomy sytuacji.
- Och, cieszę - zapewniła Sarah, chcąc jak najszybciej zakończyć
rozmowę.
Czy to nie dziwne, że gdy potrzebowała pocieszenia, zjawiły się
czekoladki? A może słodycze pochodziły od kogoś innego? Przecież
Nelson słyszał, o czym rozmawiała z Carmellą. Czyżby tym razem to on
zamierzał podnieść ją na duchu? To do niego podobne, pomyślała,
posyłając mu ciepły uśmiech.
- To dobrze, bo jestem pewien, że o to chodziło ofiarodawcy -
oznajmił, jakby przyznawał się do prezentu.
- Dobrze, że cię widzę, Nelson - wtrącił się Matt.
- Naprawdę?
- Tak. Sarah i ja nie możemy się zgodzić co do cichego wielbiciela i
potrzebujemy niezależnej opinii.
- Oj, nie pytajcie mnie o sprawy osobiste - jęknął Nelson.
RS
79
- Chcemy poznać twoje zdanie - zapewnił go Matt. -I tak nie mamy
zbyt wielu faktów, więc na razie zgadujemy. Ja uważam, że jej wielbiciel
ma powód, by pozostać anonimowy.
- Tak. Mogę się z tym zgodzić - przyznał Nelson.
- I to sprawia, że staje się niebezpieczny.
- Co? Jak można uznać kogoś za niebezpiecznego, tylko dlatego, że
przysyła prezenty? Mili ludzie robią prezenty innym.
- Zgoda, ale mnie niepokoi co innego. Normalny, zdrowy facet nie
przysyła anonimowych podarunków, tylko wręcza je osobiście, Ucząc na
rewanż.
- No, nie wiem - mruknął Nelson. - Nie wydaje mi się. Jeśli ktoś
posyła dar z serca, nie liczy na wzajemność.
- Hej, słyszałam o czekoladkach! - zawołała od progu Ariana,
podchodząc do biurka Sarah.
- Lepiej już pójdę - powiedział Nelson i szybko wyszedł z pokoju.
Matt, widząc kolejnego gościa, tylko pokręcił głową.
Sarah poczuła, że wzbiera w niej złość. Matt nie tylko nie potrafił
dać spokoju teorii wielbiciela-prześladowcy, ale w dodatku wystraszył
biednego Nelsona. Co gorsza, nawet nie zdawał sobie z tego sprawy!
Sarah zamierzała pójść do Marta od razu po wyjściu Ariany, ale
najpierw wróciła Sunny, a potem ciągły strumień ciekawskich
łakomczuchów skutecznie jej to uniemożliwiał. Udało się jej dopiero
około południa.
- To było wredne! - zawołała od progu.
- Co? Czyżby chodziło ci o to, że nie chciałem patrzeć na pół setki
gości, którzy przez ostatnią godzinę uniemożliwiali ci pracę?
RS
80
- Nie - pokręciła głową, czując, że tym razem Matt ma prawo być
zły. - Mam na myśli Nelsona. Obraziłeś go. On jest właśnie taką osobą,
która wysłałaby anonimowy podarunek.
- I o to mi chodziło - oznajmił Matt i odchylił się razem z krzesłem.
- Jak to?
- Twój wielbiciel niekoniecznie musi być prześladowcą, ale zapewne
nie jest nim Grant Lawson, Ten facet ma konkretny powód, by się nie
podpisywać.
- Myślisz, że o tym nie wiem?
- Sądzę, że wiesz, ale postanowiłaś to zignorować -odłożył długopis
na biurko i westchnął. - Martwię się o ciebie.
- Wiem. Jestem łatwowierna. Ale zaufanie to nie jest taka zła rzecz.
- Bywa również nie zawsze dobra.
- Wiesz co, Matt? Ty nie umiesz nikomu zaufać.
- Od kiedy rozmawiamy o mnie?
- Odkąd uważasz, że masz prawo komentować każdy prezent, który
dostaję. Chciałabym zapytać, dlaczego nie możesz pogodzić się z tym, że
ktoś przysyła mi prezenty?
- Bo ludzie nigdy nie robią nic bez powodu.
- Jeśli naprawdę tak myślisz i w ten sposób postrzegasz świat, to mi
cię żal - powiedziała ze smutkiem i wyszła z gabinetu.
Zanim dotarła do biurka, zauważyła nadchodzącego Lloyda.
- Dzień dobry, panie Winters - przywitała się, chwytając żakiet i
torebkę.
- Wychodzisz na lunch?
- Tak.
RS
81
- Gdy wrócisz, zapraszam cię do mojego gabinetu.
- Tak, panie Winters.
Najprawdopodobniej czekała ją reprymenda za towarzyskie
spotkania w godzinach pracy.
Wyszła z budynku, złoszcząc się, że sprawa jej wielbiciela została
przesadnie rozdmuchana. Chyba najwyższa pora, by odzyskać kontrolę
nad sytuacją. Jeśli uda się jej dowieść, że to Nelson był ofiarodawcą,
ukręci łeb całej sprawie. Wiedziała, gdzie sprzedają takie czekoladki.
Skręciła w stronę niewielkiego sklepu. Otworzyła drzwi i jednocześnie
rozległ się srebrzysty dźwięk zawieszonego przy nich dzwoneczka. Na-
tychmiast zjawił się starszy, siwy sprzedawca.
- Czym mogę służyć?
- Dziś rano dostałam pudełko czekoladek z pana sklepu. Chciałabym
wiedzieć, kto je przysłał.
- Nic pani nie kupuje?
- Nie, chcę tylko...
- Przykro mi, ale nie mogę pani pomóc - oznajmił szorstko. - Nie
mogę tracić czasu na próżne pogaduszki.
- No, dobrze. W takim razie coś kupię - powiedziała bez namysłu
Sarah. - Poproszę o pudełko takich samych czekoladek, jakie dostałam
rano.
- Dziś wysłałem trzy różne bombonierki. Musi mi pani podać więcej
szczegółów.
- Takie, jakie wysłał pan do Sarah Morris.
RS
82
- Rozumiem, że to pani? - wymruczał sprzedawca i włączył
komputer. - Pani dostała luksusowy asortyment - oznajmił po chwili i
roześmiał się. - Od pani też dostanę pięćdziesiąt dolarów napiwku?
- Te czekoladki zabiorę sama.
- Trudno. Należy się dwieście dolarów.
- Ile? - Sarah nie mogła uwierzyć własnym uszom.
- Są z importu.
- Za tę cenę powinny grać i śpiewać! - zawołała, podając kartę
płatniczą. - No, dobrze. Czy teraz powie mi pan, kto je kupił rano? -
spytała.
Sprzedawca wcisnął klawisz komputera.
- Och, przykro mi. Zapłacono za nie gotówką.
- Co? Mógł mi pan to powiedzieć wcześniej!
- Nie widziałem tego na ekranie - odparł z uśmiechem. - Trzeba było
o to zapytać, zanim pani zapłaciła.
- Jasne - jęknęła. - To może chociaż pamięta pan, jak on wyglądał.
- Nawet nie wiem, czy to był mężczyzna. Przed południem miałem
wizytę u dentysty i w sklepie zastępowała mnie żona.
Sarah odwróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi. Zanim do nich
dotarła, uświadomiła sobie, że nie wzięła czekoladek. Wróciła z dumnie
uniesioną głową i chwyciła pudło. Wyszła, trzaskając drzwiami. W drodze
do biura zastanawiała się, jak szybko zbankrutuje przez swojego cichego
wielbiciela.
Matt pracował tak zapamiętale, że zapomniał wyjść na lunch. Kiedy
oderwał się od dokumentów, natychmiast zaczął myśleć o Sarah. Należało
raz na zawsze skończyć tę zabawę z wielbicielem. Jeśli jego asystentka
RS
83
miała rację i tajemniczy adorator zmienił sklep, by zostawić nowy ślad,
Matt nie będzie czekał cały weekend, żeby to sprawdzić. Dowie się, kto to
jest i Sarah sama zrezygnuje z romantycznych mrzonek. Może nawet
odmówi przyjmowania kolejnych ostentacyjnych podarunków.
Sprawdził adres sklepu na pudełku i wyszedł z budynku. Sklepik był
tak blisko, że Matt nabrał nieprzyjemnego przekonania, że wielbicielem
dziewczyny może być ktoś z Wintersoftu.
- Dzień dobry. Czy może mi pan powiedzieć, komu sprzedał pan
ostatnio luksusowe, zagraniczne czekoladki.
Starszawy mężczyzna skrzywił się i zmierzył Marta niechętnym
spojrzeniem. Widocznie doszedł do wniosku, że nie warto zaczynać kłótni,
bo od razu zabrał się za przeglądanie rachunków.
- Tak. Dziś sprzedałem pudełko... Sarah Morris.
- Na pewno? - Matt z trudem zwalczył chęć zobaczenia tego na
własne oczy.
- Tak, tak - burknął poirytowany staruszek.
- Dziękuję - powiedział Matt i zamyślony opuścił sklep. Sarah sama
wysłała sobie czekoladki. Pewnie tak samo
postąpiła z kwiatami. Czyżby sama była swoim cichym wiel-
bicielem? Tylko po co ta komedia?
W drodze do biura Matt rozmyślał. Nie sądził, że Sarah była
pomylona, ale z pewnością pomysłowa. Wyznała mu, że podkochuje się w
nim od początku ich współpracy. Wściekała się, ilekroć obrażał jej
wielbiciela. Bardzo sprytnie wykorzystywała tę historię, by spotykać się z
Mattem poza biurem i wyciągać z niego informacje o prywatnym życiu.
Już opowiedział jej o rodzicach i niemal wyznał, czemu nie ufa ludziom.
RS
84
Albo była zdesperowana, albo bardzo sprytna. Przez chwilę Matt
odczuwał nawet zadowolenie, że zadała sobie aż tyle trudu, by
przyciągnąć jego uwagę, jednak w końcu doszedł do wniosku, że to nie ma
znaczenia. Nie zamierzał się żenić. Ich związek nie mógł się udać. Nie
było nawet sensu próbować.
- Musimy porozmawiać - oznajmił, stając przy jej biurku.
- Matt, to chyba najgorszy dzień w moim życiu. Może odłożymy
rozmowę do jutra? - westchnęła.
- Nie, chcę to załatwić jak najszybciej.
- No, dobrze - westchnęła jeszcze raz i poszła za nim do gabinetu. -
O co chodzi?
- Byłem dziś w sklepiku ze słodyczami. Sama wysłałaś sobie
czekoladki.
- Co?
- Poszedłem do sklepu... - powtórzył i poczuł się podle. Chociaż
pochlebiało mu, że zadała sobie tyle trudu, uznał,że pora zakończyć tę
komedię.
- Sprzedawca powiedział, że czekoladki kupiła Sarah Morris.
- Chyba już nie może być gorzej - jęknęła Sarah. - Matt, tylko
kupując czekoladki, mogłam zmusić tego staruszka do rozmowy. Kupiłam
identyczne pudełko, żeby mógł sprawdzić odpowiedni plik w komputerze.
- Sarah, rozumiem, że czujesz się zawstydzona...
- Nieprawda! Łatwo to udowodnić! - krzyknęła, zerwała się z krzesła
i wybiegła z gabinetu. - Widzisz? - Wróciła i rzuciła mu na biurko dwa
identyczne pudła. - Chciałam tylko zdobyć informację!
- Dobraliście się jak w korcu maku.
RS
85
Lloyd Winters wszedł niezauważony do gabinetu Matta i
przysłuchiwał się w zdumieniu sprzeczce.
- Dwoje najmądrzejszych ludzi w budynku, a pozwalają, by jakiś
zakonspirowany adorator ich poróżnił.
- Wybacz, Lloyd, to moja wina - powiedział Matt.
- Nie, nie twoja, Matt.
- Racja, panie Winters - Sarah spuściła głowę. - Wina leży po mojej
stronie.
- Twoja też nie, Sarah - oznajmił z uśmiechem Winters. Bałagan
zrobił się przez cichego wielbiciela. Jednak żadne z was nie umie sobie z
tym poradzić... - urwał i wyciągnął dwie koperty z kieszeni marynarki -
więc poprosiłem Carmellę, żeby trochę poszukała w Internecie. Jedziecie
na seminarium ze stosunków interpersonalnych w miejscu pracy.
Matt przeciągle jęknął, a zdumiona Sarah wpatrywała się w Lloyda.
- Odbędzie się w New Hampshire. Półtorej godziny jazdy.
Pojedziecie razem, dowiecie się, jak poradzić sobie z tym problemem,
zjecie obiad na koszt firmy, odpoczniecie troszkę i wasza współpraca
wróci do normy.
- Ale my...
- Macie raport do zrobienia? - podpowiedział Lloyd. Matt przytaknął.
- Właśnie przejrzałem ostateczną wersję, wprowadziłem poprawki i
położyłem na biurku Sarah. Możecie spokojnie jechać. Jeden dzień poza
biurem wam nie zaszkodzi - powiedział Winters i zamyślił się. - Nawet
jest wam niezbędny! To więcej niż pewne.
RS
86
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Nie potrzebuję przerwy w pracy - jęknął Matt, rejestrując się na
seminarium. - I niezależnie od tego, co mówi Lloyd, nie mogę sobie teraz
na nią pozwolić!
Sarah starała się nie zwracać na niego uwagi, udając zainteresowanie
pomieszczeniem, w którym miały odbywać się zajęcia. Niemal jęknęła,
gdy dostrzegła dziesięć stolików nakrytych lnianymi obrusami,
ustawionych na środku sali w dwóch rzędach. Nawet notesy, ołówki i
niewielkie butelki z wodą nie zacierały wrażenia nieformalności. Sala
wyglądała raczej jak jadalnia. Wiedziała, że ten wystrój nie zadowoli
Matta, który żył profesjonalizmem, etyką zawodową i umiłowaniem
porządku.
- Lloyd, oczywiście, nie mógł wybrać jakiegoś uniwersyteckiego
kursu - westchnął Matt z niesmakiem, a Sarah zrozumiała, że się nie
pomyliła. - Nie. Wysyła nas do amatorów!
- Firma, która przygotowała to seminarium, ma dobrą reputację.
- To dlaczego zajęcia nie odbywają się w rozsądnym miejscu?
- Może spotkania w hotelu przyciągają więcej uczestników? -
podpowiedziała i ściskając podręcznik otrzymany od recepcjonistki,
skierowała się ku najdalszym miejscom.
- Chcesz usiąść z tyłu? - spytał Matt, przystając.
- A ty wolisz z przodu?
- Tak. Jeśli już muszę tu być, chcę słyszeć prowadzącego.
- Dobrze.
RS
87
Sarah nie zamierzała mu mówić, że uczestniczyła w podobnych
seminariach i siadanie z przodu stanowiło sygnał dla prowadzącego, że
chce się aktywnie uczestniczyć w zajęciach. Mart marudził i narzekał
przez całą drogę, więc uznała, że to będzie jej mała zemsta.
Usiadła w pierwszym rzędzie obok niego i zaczęła się zastanawiać,
jak przetrwa następne sześć godzin tej bliskości. Matt wciąż był
niezadowolony, że zmuszono go do rozstania się na jeden dzień z
ukochaną pracą, a ona wciąż była na niego zła za fatalne potraktowanie
Nelsona i oskarżenie jej o zaaranżowanie sprawy z cichym wielbicielem.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie musiała siadać obok
Marta, ale było już za późno na zmianę miejsca, bo prowadzący właśnie
zaczynał wykład.
- Witam! Nazywam się Rod Jamison i dziś jestem waszym
gospodarzem - oznajmił donośnym głosem.
Rod był niski i pulchny, miał na sobie drogi czarny garnitur i krawat
w morskim kolorze. Roztaczał aurę pewności siebie. Sięgnął po mikrofon i
ruszył wzdłuż stolików.
- Zaczniemy od pewnej gry. Czy lubicie się bawić?
- Tak! - odpowiedzieli entuzjastycznie prawie wszyscy uczestnicy
seminarium.
- O rany - jęknął Matt w odpowiedzi.
Sarah zignorowała go i skupiła uwagę na Rodzie.
- Pierwsza gra jest prosta. Musicie się przedstawić sąsiadom po obu
waszych stronach. Powiedzcie, gdzie pracujecie i dodajcie coś osobistego.
Ale bez wstydliwych sekretów. To inny rodzaj seminarium - dodał i puścił
oczko, wywołując śmiech na sali. - Ulubiony kolor albo porę roku, coś, co
RS
88
pozwoli sąsiadowi lepiej was poznać - wyjaśnił i zerknął na zegarek. -
Macie pół minuty... start!
Sarah chciała pominąć Matta i odwróciła się w drugą stronę.
- Cześć. Nazywam się Sarah Morris. Pracuję dla Winter-softu.
Uwielbiam kolor zielony.
- Ja jestem Janice Replogle. Wierz lub nie, ale pracuję w tym hotelu.
Wciąż sypiam z misiem - oznajmiła z uśmiechem wysoka brunetka.
- Ja też! - roześmiała się Sarah, lecz Matt puknął ją w ramię.
- Jeśli już tu trafiłem, zamierzam maksymalnie wykorzystać czas -
oznajmił, gdy na niego spojrzała. - Jestem Matt Burke, pracuję dla
Wintersoftu i lubię niebieski.
Sarah doskonale wiedziała, że uczestnictwo w takim seminarium
było torturą dla jej sztywnego i upartego szefa, więc posłała mu
zachęcający uśmiech. W końcu była jego asystentką i zawsze powinna go
wspierać.
Nagle uświadomiła sobie, że ostatnio nie traktowała Matta jak
przełożonego. Gdy pomyślała o ich służbowych stosunkach, doszła do
wniosku, że będzie musiała zapomnieć o żalach i urazach. To nie miało
związku z pracą. Sprawy prywatne nie powinny mieć wpływu na życie
zawodowe. W końcu właśnie dlatego pan Winters wysłał ich na to semi-
narium. Skoro więc tu wylądowali, powinna, idąc za przykładem Matta,
wziąć aktywny udział w zajęciach.
- Jestem Sarah Morris, pracuję dla Wintersoftu i najbardziej lubię
jesień.
- Naprawdę?
RS
89
- Tak. Uwielbiam kolorową jesień i spadające liście. Lubię jej zapach
i nieprzewidywalność.
- Nie wiedziałem - powiedział Matt, przyglądając się jej uważnie. -
Pracujemy razem długo, właśnie jest jesień, a ja się nie zorientowałem.
- Nie martw się - zaśmiała się Sarah. - Ja nie miałam pojęcia, że
lubisz niebieski kolor.
- Raczej wszyscy go lubią.
- Chyba tak - zgodziła się niepewnie.
Skoro nie miała pojęcia, jaki jest jego ulubiony kolor, a on nie
potrafiłby powiedzieć, którą porę roku ona lubi najbardziej, to
rzeczywiście nie wiedzieli o sobie zbyt wiele. Matt nie chciał poznawać jej
bliżej i zacieśniać związku. Relacja szef i jego asystentka, to wszystko, co
mogą osiągnąć.
- Przepraszam, że byłem dziś rano takim zrzędą. Spojrzała mu w
oczy i zrozumiała, że miłość nie jest im pisana, nigdy nie będą
kochankami. Poczuła żal, ale wiedziała, że to jedyna właściwa droga. Na
szczęście nic między nimi dotąd nie zaszło i łatwo będzie wrócić do
wcześniejszych stosunków.
Matt się uśmiechnął. Uwielbiała, gdy się uśmiechał. Zazwyczaj był
surowy, poważny i uparty, ale czasem ukazywał swoją delikatniejszą
naturę. Wtedy przypominała sobie, że za zewnętrzną powłoką
zapracowanego, przestrzegającego reguł mężczyzny, ukrywa się miły
facet, który tylko czeka na sprzyjającą okazję, żeby się ujawnić. Mimo to
upierał się, że nie mogą być razem. Nie chciał jej i nie mógł tego jaśniej
okazać. Pora zaakceptować fakty.
RS
90
- Czas minął! - zawołał Rod. - Teraz, kiedy już znamy swoich
sąsiadów, będzie nam łatwiej.
Sarah spojrzała na prowadzącego, a on puścił do niej oczko. Matt
zesztywniał, ale w porę sobie przypomniał, że nie ma prawa być
zazdrosny. Nie tylko dlatego, że nie zamierzał się z nią wiązać, ale przede
wszystkim dlatego, że osiągnęli pewne porozumienie. Gdy wyciągnął
pochopny wniosek co do jej wielbiciela, Sarah pogniewała się na niego,
ale teraz znów się uśmiecha i rozmawia z nim normalnie, więc nie
powinien jej drażnić. Nie wolno mu wtrącać się w jej prywatne sprawy i
decydować, z kim może się spotykać. Zawsze, kiedy zaczynał ingerować
w jej życie, psuły się ich służbowe układy. Właśnie przez głupią kłótnię
zostali zesłani na to seminarium.
Matt zdawał sobie sprawę, że za jego czynami kryje się inny powód.
Po prostu lubił swoją asystentkę. Kusiła go rzeczami, o których wiedział,
że nie są dla niego. Dlatego tracił kontrolę i często nie wiedział, jak się
zachować. Nigdy wcześniej nie doświadczał nieprzystojnych pokus, a
przynajmniej mógł się im z łatwością oprzeć. Jednak teraz nie potrafił
oprzeć się Sarah.
Rod zaczął przechadzać się po sali.
- Okazałbym się marnym wykładowcą, gdybym nie domyślał się, że
wszyscy jesteście tu z jakiegoś powodu. Jeśli sami prosiliście o udział w
tym seminarium, to pewnie macie przyjemność pracować z jakimś idiotą,
który zatruwa wam życie i chcecie się dowiedzieć, jak go dalej znosić -
mówił, komicznie poruszając brwiami i wywołując kolejną salwę śmiechu.
- Ale nie chcę was martwić, jeśli skierowali was współpracownicy albo, co
gorsza, szef, to macie kłopoty.
RS
91
- Poważnie? - szepnął Matt z ironią.
- Teraz zagramy w nową grę - oznajmił radośnie Rod.
- Sprawdzimy, czy potraficie być szczerzy. Niech każdy, kto został
przysłany pod przymusem, podniesie rękę.
Matt nie musiał być geniuszem, żeby przewidzieć, że podniesienie
ręki natychmiast ściągnie na niego kłopoty. Niestety, Sarah to zrobiła. Rod
rozpromienił się w uśmiechu.
- Jejku, jejku, taka śliczna istotka jak ty ma kłopoty w pracy?
- Niestety, to prawda - odparła, chichocząc. - Ten pan obok -
powiedziała głośno, wskazując Matta - jest moim przełożonym i ostatnio
współpraca przestała nam się układać. Naszą kłótnię usłyszał naczelny
dyrektor i przysłał nas tutaj.
- Ale historia - teatralnie westchnął Rod. - Chcesz coś dodać... —
zawiesił głos, spoglądając na identyfikator -Matt?
- Nie.
- Och! - zawołał Rod, udając zawód i odszedł od ich stolika. - Czy
ktoś jeszcze potrafi być tak uczciwy jak Sarah?
- Znał twoje imię - mruknął Matt pod nosem.
- Słucham?
- Nawet nie zerknął na twój identyfikator, a wiedział, jak się
nazywasz.
- Może spojrzał, jak wchodziliśmy.
- Niemożliwe.
- No, dobrze - powiedział Rod, powracając do ich stolika. - Może
powiecie nam, o co się kłóciliście?
- Głupstwo - oznajmiła Sarah. - Nikogo nie zainteresuje.
RS
92
- Ale jednak się kłóciliście.
- Dyskutowaliśmy o pewnej sprawie - odparł Matt z naciskiem.
- Wspaniale! - ucieszył się Rod i znów zwrócił się do całej grupy. -
W tym, co powiedział Matt, są dwie ważne rzeczy. Po pierwsze, nie
nazywajcie kłótnią każdej różnicy zdań. Matt nazwał rozmowę dyskusją.
Tak właśnie dzieje się w biznesie. Jeśli nie umiecie się dogadać, gdzie
należy postawić telefon, omówcie ten problem. Tylko w ten sposób można
załatwić sprawę. Jednak większość z nas nazywa to kłótnią. W ten sposób
sami powołujemy do życia problemy. A to prowadzi do naszej następnej
zabawy...
- Chwileczkę - zaprotestował Matt. - Powiedziałeś, że są dwie
sprawy, a omówiłeś jedną.
- Rzeczywiście.
- Jaka jest druga?
- Uwaga! - Rod zwrócił się do całej grupy. - Należy pamiętać, że
wszystko, co mówicie i robicie, jest interpretowane przez innych. Gesty,
ton głosu, sposób, w jaki siedzicie, stoicie i poruszacie się... To wszystko
ma naprawdę duże znaczenie.
- To wszystko było w mojej wypowiedzi?
- Nie. Twoje nastawienie można było odczytać z tonu głosu, z
napięcia ramion, a także z braku uśmiechu, gdy wchodziłeś do sali.
Słuchajcie, są cztery podstawowe typy osobowości. Na przykład ludzie,
którzy żyją według precyzyjnie określonych zasad - powiedział Rod,
włączył rzutnik i wskazał pierwszy diagram. - Istnieją także ludzie, którzy
potrzebują wielu zasad, ale potrafią być elastyczni. Trzeci typ to ci, którzy
RS
93
respektują zasady, ale są bardzo elastyczni. Są też tacy, którzy najchętniej
wyrzuciliby wszystkie zasady przez okno i żyli chwilą.
- Ty - powiedział, podchodząc do Matta - należysz do pierwszego
typu. Żyjesz według zasad. To jedyny, według ciebie, sposób
postępowania ze światem. Natomiast ty, moja droga - powiedział, patrząc
na Sarah - wolałabyś, aby nikt nie wpadł na pomysł ustanawiania reguł.
Potrafisz się przystosować do każdych okoliczności, jesteś szczodra,
ciężko pracujesz, pomagając często innym i potrafisz słuchać.
- To cała ja - przytaknęła zdumiona Sarah.
Matt tylko jęknął w duchu. Sarah była taka dumna z komplementów,
a przecież łatwość nawiązywania kontaktów, poświęcanie się dla innych i
całkowita szczerość nie zawsze były najwłaściwszą drogą. Sarah ufała
cichemu wielbicielowi i radośnie wychodziła naprzeciw kłopotom.
- Tak, to cała ona - burknął, bo nie zamierzał pozwolić, by Rod
utwierdzał Sarah w jej błędach. - Właśnie dlatego, odkąd zaczęła dostawać
kwiaty od tajemniczego wielbiciela, codziennie przyjmuje pół setki gości.
A ja nie mogę skupić się na pracy.
- Och, robi się coraz bardziej ciekawie.
- Nie ma w tym nic interesującego - Matt zaprotestował, nie chcąc by
rozmowa dotyczyła jego zazdrości o kobietę, której nie może mieć, ale
próbuje ją chronić przed problemami. - Jesteśmy tu ze względu na
pielgrzymki ciekawskich do jej biurka.
- Czy źle wywiązuję się ze swoich obowiązków? - Sarah się
nastroszyła.
- Nie - zaprzeczył Matt, gotów wziąć część winy na siebie. - Ale w
tym zamieszaniu i hałasie mam kłopot ze skupieniem się. Uważam, że
RS
94
powinnaś zapomnieć o cichym wielbicielu i może nawet zacząć zwracać
kolejne prezenty, żeby zostawił cię w spokoju.
- Doskonale. Bardzo zdrowo. Rozmawiacie, przedstawiając swoje
punkty widzenia - oznajmił Rod. - Chociaż nie jestem terapeutą, sądzę, że
skorzystacie na tym seminarium, bo uda nam się rozwiązać wasze
problemy - powiedział, zerkając raz na jedno, raz na drugie. - Nauczę was,
jak bez gniewu wypowiadać swoje postulaty. Oczywiście nie polecam
stosowania tych metod na współmałżonkach! - zawołał i podszedł do
wykresów. - Ludzie mieszczący się w tym polu kompletnie nie pasują do
tych, którzy zajmują ten obszar - wyjaśnił, wskazując pola Matta i Sarah. -
Dopóki nie zamierzacie romansować ze sobą, uda nam się naprawić wasze
kontakty służbowe. Ale jeśli zechcecie angażować się uczuciowo,
będziecie potrzebowali pomocy specjalisty.
Uczestnicy seminarium wybuchnęli niepohamowanym śmiechem.
Matt wiedział, że Rod żartuje, ale w miarę upływu dnia czuł się coraz
gorzej. Przyszło mu nawet do głowy, że być może Sarah wpadła Rodowi
w oko. Co gorsza, dziewczyna ślepo wierzyła w każde usłyszane dziś
słowo. Siedziała wpatrzona w Roda niczym w obrazek. Po zajęciach zjadła
z nim obiad i pożegnała się serdecznie.
Gdy opuścili budynek, padał gęsty deszcz. Matt nie był zaskoczony,
bo zapowiadano gwałtowne burze, jednak ostre uderzenia lodowatych
kropli zdecydowanie nie poprawiały mu nastroju. Znalazł się w pułapce.
Nie potrafił przestać lubić Sarah, ale wiedział, że nie może związać się z
nią, bo zbyt się od siebie różnili. Nawet głupkowaty Rod to dostrzegł.
Tymczasem był skazany na jej towarzystwo, a to oznaczało, że nadal
RS
95
będzie świadkiem zalotów kolejnych mężczyzn, wiedząc, że w końcu
któremuś się uda.
- Całkiem zabawne szkolenie.
- Kupa śmiechu - odparł, wyjeżdżając z parkingu, podczas gdy
deszcz głucho łomotał o dach samochodu.
- Daj spokój, kiedy Rod przestał się nad nami znęcać, nawet ty się
śmiałeś.
- Robiłem tylko to, co musiałem.
- Rod miał rację - westchnęła. - Dla ciebie najważniejsze są zasady.
Gdy wspominała tego niskiego, pucołowatego wesołka z takim
rozmarzeniem w oczach, Mattowi było niedobrze. Jednak powstrzymał się
od komentarzy. Mógł nie lubić tego spryciarza, ale uznał, że w tym
przypadku miał rację. Jeśli on i Sarah postarają się unikać osobistych
wycieczek, wyjdzie to na dobre ich współpracy.
- Właśnie - zgodził się bez entuzjazmu.
Sarah zerknęła na niego spod rzęs. Skoro przestał się z nią wykłócać
i zaczął zachowywać się jak szef, to znaczy, że seminarium przyniosło
efekty. Wrócili do relacji przełożony i asystentka. Przymknęła oczy i
wsłuchała się w szum deszczu. Po chwili intensywny huk zaczął ją
denerwować. Wiedziała, że burza wzmaga się i lada chwila zmieni się w
nawałnicę. Żeby ukryć strach, postanowiła porozmawiać z Mattem.
- Przynajmniej polubiłeś Roda.
- Świetnie sobie radził z grupą i zdążył przerobić cały materiał ze
skryptu. Sprawdził się jako nauczyciel.
- I świetny facet.
RS
96
- Wydaje mi się, że był zbyt entuzjastyczny - powiedział Matt i
płynnie włączył się w powolny ruch na autostradzie.
Sarah obrzuciła zmartwionym spojrzeniem wielkie kałuże. Mimo że
Rod nie wydawał się najlepszym tematem do rozmowy, za nic nie chciała
skupiać uwagi na burzy.
- Wykładowcy na takich seminariach muszą być entuzjastyczni.
- Rod w tym celował.
Jej strach wciąż rósł, podsycany irytacją, że Matt nie zamierza uznać
Roda za wspaniałego mężczyznę, ale nie chciała prowokować kłótni, więc
zamilkła. Obserwowała drogę i z każdą chwilą stawała się coraz bardziej
niespokojna. Deszcz wściekle tłukł o szyby.
- Jestem dobrym kierowcą - oznajmił nagle Matt, przerywając ciszę.
- Nie twierdzę, że jest inaczej.
- Język ciała cię zdradza - zaśmiał się.
- A jednak słuchałeś Roda - szepnęła, nie mogąc się odprężyć.
- Tak - odparł, wciąż się śmiejąc, lecz kiedy rzuciło samochodem,
momentalnie spoważniał. - Do diabła! Jest tyle wody, że ślizgamy się
zamiast jechać!
- Jeszcze tylko godzina drogi - wymruczała Sarah przez zaciśnięte
zęby.
- W tych warunkach dalsza jazda chyba nie ma sensu.
- Powinniśmy stanąć i przeczekać?
- Raczej znaleźć hotel - odparł i pokręcił głową. - Ta burza może
potrwać kilka ładnych godzin. Skorzystamy z pierwszego zjazdu i
poszukamy noclegu.
- Nie będę się z tobą kłócić.
RS
97
- Chyba po raz pierwszy.
Sarah przemilczała uwagę, wypatrując zjazdu. Po chwili skręcili i
droga zawiodła ich wprost pod hotel. Niestety, parking był pełen
samochodów.
- Nie ma nawet sensu sprawdzać - powiedziała zawiedziona.
- Racja, mają tu komplet. Na szczęście na tej trasie jest kilka hoteli.
Po chwili stanęli przed kolejnym budynkiem i wbiegli do holu. Przy
ladzie stała długa kolejka zniecierpliwionych gości.
- Możemy poczekać, ale nie wiem, czy dostaniemy pokój.
Spróbujmy w następnym.
- Jedźmy - zgodziła się i znów wybiegli na deszcz.
W trzecim hotelu, gdy przyszła ich kolej, okazało się, że został tylko
jeden wolny pokój.
- Bierzemy go - oznajmiła Sarah bez wahania.
- Naprawdę?
- Tak. Boję się jechać w czasie takiej burzy - powiedziała, sięgając
po klucz. - Zresztą w pokoju na pewno są dwa łóżka.
- Niestety - wtrącił recepcjonista. - Jedno małżeńskie łoże.
- Będę spała na podłodze - uparła się.
- Jasne. Rod byłby zachwycony - prychnął Matt i zabrał jej klucz. -
Zaliczyłby mnie do kategorii goniących za wygodami, a ciebie do grupy
męczenników. Ja będę spał na podłodze.
RS
98
ROZDZIAŁ ÓSMY
W czasie kolacji, którą jedli w hotelowej restauracji, Sarah milczała.
Matt znów naśmiewał się z Roda, łamiąc ich niepisaną umowę o
rozmawianiu jedynie na tematy służbowe. Sarah podejrzewała jednak, że
robił to ze zdenerwowania. Jego propozycja pozostania w restauracji i
słuchania zbyt głośnego zespołu rockowego utwierdziła ją tylko w po-
dejrzeniach.
Jedno łóżko czekało na dwójkę zafascynowanych sobą ludzi. Sarah
nie wspomniała w czasie seminarium o ich wzajemnych uczuciach, bo
najważniejsze było, aby unormowali swoje relacje służbowe. Sprawy
prywatne nie miały znaczenia. Ale teraz, gdy utknęli razem w hotelu,
znów zaczęła o tym myśleć. Matt upierał się, że są zbyt różni, by im się
powiodło. Ona jednak miała dowód, że to nie ma aż takiego znaczenia. To
właśnie fascynacja pozwalała ludziom robić szalone rzeczy. Jej matka
porzuciła miasto, by być ze swym mężem ranczerem, a ojciec zaczął
chodzić na eleganckie przyjęcia, by sprawić żonie przyjemność.
Jej rodzice, pod wpływem tajemniczego przyciągania, robili rzeczy,
na które sami nigdy by się nie zdecydowali. Może Matt nie miał w planach
polubienia jej, ale to się już stało. O ile mogła się zorientować, wprost
szalał na jej punkcie. Pragnął jej i nie mógł sobie z tym poradzić. Dlatego
ich życie tak się skomplikowało. Nie chciał związku, ale nie mógł z nią
pracować na dawnych warunkach. Jeśli wkrótce nie poprosi Sarah o
przeniesienie do innego działu, oboje oszaleją. Chyba że zdecydują się na
terapię szokową i zrobią coś z fascynacją erotyczną, która nimi
zawładnęła.
RS
99
Sarah zaczęła się zastanawiać, czy uwiedzenie Matta nie byłoby
najlepszym rozwiązaniem. Nawet los chciał im pomóc, zsyłając do
jedynego wolnego pokoju w hotelu.
Jedno łóżko, dwoje ludzi. Czyżby przeznaczenie?
- Może chcesz pierwsza wziąć prysznic? - zapytał Matt po powrocie
z restauracji.
Z bijącym sercem spojrzała na niego. Był taki przystojny. Wysoki,
szeroki w ramionach, o poważnym spojrzeniu i ujmującym uśmiechu.
Uwiedzenie go byłoby tak łatwe, logiczne i oczywiste. Jeśli będą się
kochać, Matt już jej nie porzuci ani nie skrzywdzi. Był zbyt lojalny i
odpowiedzialny. Jeśli będą się kochać, będzie musiał nauczyć się, jak
sobie radzić z dzielącymi ich różnicami. Tak jak jej rodzice.
Nie chciała, żeby odgadł, o czym myśli, więc odwróciła wzrok.
- Nie ma sensu odświeżać się, skoro będę musiała z powrotem
włożyć to samo ubranie.
- Mamy rzeczy na zmianę w samochodzie.
- Ty masz rzeczy na zmianę - podkreśliła.
- Owszem. Zawsze wożę ze sobą koszulkę i dżinsy na wypadek
konieczności zmiany koła w samochodzie. Mam też strój na siłownię.
- Na pewno ślicznie pachnie.
- Piorę go przed włożeniem do torby.
- Oczywiście.
Sarah znów się zamyśliła. Każdy, kto był aż tak przewidujący, żeby
mieć przy sobie dwie zmiany ubrania, musiał być jej kompletnym
przeciwieństwem. Zawsze to wiedziała, ale uważała nadmierną
przezorność Matta za sympatyczną i zabawną cechę.
RS
100
- Weź prysznic i ubierz się w to - powiedział, rzucając jej swoją
koszulkę i krótkie spodenki. - Poczujesz się dużo lepiej.
Sarah spojrzała na niego zwężonymi oczami. Chyba nie obwiniał jej
o całą tę sytuację?
- Cały dzień dobrze się czułam.
- Pewnie. Byłaś gwiazdą szkolenia.
Powiedział to tak, jakby powinna się wstydzić. Jakby miał prawo ją
krytykować. Sarah podjęła błyskawiczną decyzję. Za bardzo się różnili,
żeby rozważać wspólne życie. Prędzej piekło zamarznie, niż ona uwiedzie
Matta!
Po długiej, relaksującej kąpieli i zmianie ubrania, Matt wreszcie
poczuł się sobą. Czyli kompletnym głupcem. Wyszedł z łazienki i
zobaczył, że Sarah ułożyła się na łóżku ubrana w za dużą koszulkę i
szorty.
- Wybacz, że byłem marudny.
- Nic nie szkodzi - odparła, nie odrywając wzroku od telewizora.
- Nieprawda. Gdyby tak było, mogłabyś na mnie patrzeć.
- Oglądam program.
- Dobrze - przytaknął, bo wiedział, że zasłużył na reprymendę. - Ale
ustalmy, do której będziesz oglądała, żebyśmy mogli się wyspać.
- Oczywiście. Koniecznie potrzebne nam takie ustalenie.
Może jeszcze spiszmy umowę na korzystanie ze światła i telefonu.
- Bardzo śmieszne - powiedział Mart, podszedł do szafy i wyjął dwie
zapasowe poduszki oraz koc.
RS
101
Ułożył prowizoryczne posłanie obok łóżka, pomiędzy okrągłym
stolikiem i fotelem, po czym przyjrzał się swemu dziełu ze sceptycznym
uśmiechem.
- Ile koców jest na łóżku?
- Czemu pytasz? Chcesz pociąć je na pół, żeby uzyskać pewność, że
mamy tyle samo przykryć?
- To nie jest zabawne, Sarah.
- Masz rację. Całkowicie się z tobą zgadzam.
- Chcę się upewnić, że będzie ci wystarczająco ciepło, jeśli wezmę
jeszcze narzutę - oznajmił z westchnieniem.
- Jasne. Przepraszam - powiedziała i podała mu narzutę.
- Dzięki.
Położył się na podłodze. Nie było mu zbyt wygodnie, ale doszedł do
wniosku, że jedną noc jakoś przetrzyma. Było to lepsze niż niebezpieczna
jazda podczas burzy. Bezpieczniejsze niż spanie z Sarah w jednym łóżku.
Dziewczyna zgasiła lampę i telewizor. Przez chwilę wierciła się,
układając się do snu. W końcu w pokoju zapanowała pełna napięcia cisza.
- Czy naprawdę myślisz, że nasz problem polega na tym, że jesteśmy
tak różni? - spytała po. kilku minutach.
- Tak - odpowiedział bez wahania.
- A nie sądzisz, że mamy kłopot przez zazdrość albo dlatego, że się
lubimy, ale nie potrafimy sobie z tym poradzić?
- Sarah, zazdrość jest tego częścią - westchnął. - Podobasz się
wszystkim mężczyznom. I o to chodzi. Wszystkim. Ja nie jestem
wyjątkiem. Ale wiem, że nie możemy opierać związku jedynie na
wzajemnej fascynacji. Jeśli łączyłoby nas coś jeszcze, jakieś hobby,
RS
102
mógłbym myśleć inaczej. Teraz łączy nas tylko pożądanie - oznajmił i
głęboko odetchnął. - To nie wystarcza.
- A więc przyznajesz, że Rod miał rację?
Matt się zaśmiał. Nie chciał chwalić Roda, ale w tym wypadku
rzeczywiście miał rację.
- Owszem. Może nie był zupełnym błaznem.
- Był całkiem miły. Zjedzenie obiadu w jego towarzystwie sprawiło
mi przyjemność.
- To dobrze.
- Jest mi głupio leżeć w miękkiej pościeli, kiedy ty męczysz się na
podłodze - wyznała. - Matt, bądź rozsądny, to łóżko jest olbrzymie.
Mogłyby tu spać cztery osoby naraz. A nawet jeśli jakimś cudem
wpadniemy na siebie w nocy, to przez te warstwy ubrania nawet tego nie
poczujemy!
Matt zacisnął powieki. To była cała Sarah. Właśnie wyznał jej, że go
podnieca, a ona zignorowała to i ufnie zapraszała do łóżka. Chociaż, z
drugiej strony, może Rod miał rację. Logicznie rzecz biorąc, łóżko jest
olbrzymie, a oni są dorośli. Nie ma sensu, żeby oboje się męczyli, skoro
jest tyle miejsca.
Sarah nie tylko była piękna, ale też uczciwa, sprawiedliwa i potrafiła
troszczyć się o innych.
- Masz rację - przyznał i wstał z podłogi.
Sarah zapaliła światło, a on odłożył poduszki do szafy, wziął koc i
narzutę i podszedł do łóżka.
- Będziemy mieli osobne przykrycia.
- Słusznie - zgodziła się i przesunęła na jedną stronę.
RS
103
Matt ostrożnie usiadł. Kiedy zerknął w jej kierunku, zobaczył, że od
środkowej części łóżka dzieli ją spora przestrzeń. W końcu był przecież
dżentelmenem, więc nie powinni mieć problemów. Zgasił lampę, położył
się i wsunął ręce pod głowę.
- Nie miałem jeszcze okazji przeprosić cię za to, że zarzuciłem ci, że
sama sobie przysyłałaś prezenty.
- Pan Winters nam przeszkodził.
- To prawda, ale nie powinienem był nawet tak pomyśleć.
- Ja też się pomyliłam, uznając, że to ty przysyłasz mi kwiaty.
Matt wrócił myślami do tamtego dnia. Pamiętał, jak przyszedł do jej
domu, przeprosić za pocałunek. Przypomniał sobie, jak kusząco wyglądała
w króciutkim, różowym szlafroczku. Przyznała wtedy, że podoba się jej od
miesięcy.
Zalała go fala różnych uczuć. Mimo że ją lubił i szanował, wiedział,
że nie potrafiłby żyć z kimś, kto był aż tak spontaniczny i całkowicie
zdawał się na los. Wiedział też, z czego to wynika. Doszedł do wniosku,
że powinien wytłumaczyć Sarah pewne sprawy.
- Pamiętasz, mówiłem ci, że moja matka odeszła od taty, kiedy
miałem dziesięć lat?
- Mhm.
- Już nigdy potem nie odzywała się do nas.
- Próbujesz mi wyjaśnić, czemu tak bardzo obawiasz się
zobowiązań?
- Nie, próbuję wyjaśnić, czemu jesteśmy tak różni. Chciałbym być
tak otwarty i radosny jak ty, ale życie nauczyło mnie ostrożności.
- Dlaczego matka nie utrzymywała z wami kontaktu?
RS
104
- Ojciec twierdzi, że to z powodu złych wspomnień. Nigdy nie
wyjaśnił mi, czemu ich małżeństwo się rozpadło, ale przyznał, że z
pieniędzmi zawsze było krucho i matka musiała się bez nich obywać. W
końcu nie wytrzymała.
- Nie wytrzymała?
- Nie załamała się ani nic takiego, ale nie mogła dłużej tak żyć.
- I już nigdy jej nie widziałeś? - Sarah w zdumieniu uniosła się na
poduszkach.
Nie potrafiła sobie wyobrazić, że jakaś kobieta ot, tak odchodzi i
zostawia swoje dziecko. Jednak, znając Matta, nie dziwiła się, że próbował
racjonalizować to zdarzenie.
- Nie. Ale pomyśl, byłem częścią złych wspomnień.
- Chyba, tak... - zgodziła się bez przekonania.
- Kiedyś powiedziałaś, że nigdy nie byłaś biedna... - zaczął,
ryzykując spojrzenie w jej stronę.
- Jasne.
- Dlatego nie możesz pojąć warunków, w których dorastałem. Jeśli
cały czas liczysz każdy grosz i na wszystkim musisz oszczędzać, w końcu
tracisz ochotę do życia w ten sposób. To stało się z moją matką.
Może nie wiedziała, jak to jest być biedną lub porzuconą, ale teraz
stało się dla niej jasne, dlaczego Matt zbudował wokół siebie mur i czemu
wciąż miał opory przed związaniem się z kobietą. Wyjaśniało to także
wiele innych rzeczy. Na przykład fakt, że nie zauważył jej, dopóki go do
tego nie zmusiła.
- Wiesz, co mi powiedziałeś?
RS
105
- Mówię, że moja matka zawiodła się i postanowiła od nowa ułożyć
sobie życie.
- Jesteś lepszym człowiekiem niż ja - szepnęła cichutko.
- Nie, ty jesteś lepsza - zaśmiał się Matt. - Jesteś spontaniczna,
zabawna i masz odwagę zdobywać to, czego bardzo pragniesz.
Sarah westchnęła. Gdyby miał rację, leżałaby teraz naga w jego
ramionach.
- Gdybyś dorastał na ranczu, nie miałbyś innego wyjścia.
- Może i tak - zaśmiał się znowu. - Opowiedz mi więc, jak to jest.
- Cóż, zupełnie inaczej, niż dorastać w mieście. Nie masz centrów
handlowych za każdym rogiem. Musisz nauczyć się obywać bez wielu
rzeczy. Ale z drugiej strony bardziej polegasz na sobie, a ludzie nie
oceniają cię po wyglądzie, tylko po zachowaniu.
- To ma sens.
- Tak - przytaknęła i ziewnęła.
- Nie miałaś problemów z przystosowaniem się do życia w Bostonie?
- A czym był cały zeszły rok? - spytała ze śmiechem.
- Przystosowywaniem?
- Mhm. Może wystarczy już rozmów na dziś? - spytała, ziewając
kolejny raz.
- Zgoda - odparł, choć wcale nie miał dość.
Mógłby rozmawiać z nią całą noc. Do tej pory nie miał pojęcia, jak
dobrze jest zwierzyć się komuś, kto nie reaguje okazywaniem litości.
Uznał, że to kolejny punkt na korzyść Sarah. Na swój sposób była tak
samo pragmatyczna jak on.
RS
106
Matt oddał się rozmyślaniom. Po chwili usłyszał równy i głęboki
oddech Sarah. Żeby szybciej zasnąć, zaczął liczyć wstecz od tysiąca. Jego
następną świadomą myślą było, że coś go łaskocze w nos.
Potrząsnął głową i poczuł, że twarz ma zanurzoną w czyichś
włosach. We włosach Sarah. Uśmiechnął się i wciągnął ich zapach. Potem
uświadomił sobie, że leżą spleceni, jak kochankowie, i cofnął się
gwałtownie.
Sarah wtuliła się mocniej w jego ramiona.
Świetnie. I co teraz? Matt gorączkowo zastanawiał się, jak
zareagować. Jeśli się jeszcze trochę odsunie, spadnie z łóżka. Powinien
wstać.
Znów odetchnął jej zapachem i zrozumiał, że nigdzie nie pójdzie.
Mimo że za oknem było już jasno, chciał jeszcze choć chwilę poleżeć
blisko niej. Fizycznie żadna inna kobieta tak go nie pociągała. Psychicznie
jeszcze nigdy nie był od żadnej dalej. Chciał odrzucić rozsądek i kochać
się z nią do utraty zmysłów, a potem żyć długo i szczęśliwie, ale wiedział,
że to niemożliwe. Ich zbliżenie oznaczałoby klęskę, a związek był z góry
skazany na porażkę. Nie chciał, żeby któreś z nich cierpiało.
Ruszył się, chcąc wstać, ale Sarah przytrzymała jego ramię. Gdy
ponowił próbę, zobaczył, że Sarah ma otwarte oczy. Zamarł.
- Dzień dobry.
- Witaj - szepnął schrypniętym głosem.
- Chyba natura sama zdecydowała - oznajmiła z diabelskim
uśmieszkiem.
- Właśnie dlatego musimy natychmiast wstać.
- Czemu mnie nie pocałujesz? - spytała, patrząc mu w oczy.
RS
107
- Nie rób tego - jęknął.
- Dlaczego? Przyrzekam, że to, co się tu stanie, zostanie naszą
tajemnicą - kusiła.
- Uprawiałabyś ze mną seks tak po prostu? - zapytał zszokowany.
- Kochałabym się z tobą - poprawiła go łagodnie i zachichotała, gdy
znów jęknął. - Nie możesz odejść, prawda?
- Nie mogę też zostać.
- Twoje ciało mówi coś zupełnie innego - wymruczała, oplotła go
ramionami, przyciągnęła jego głowę do swojej i pocałowała.
Matt poczuł, że traci kontrolę nad sytuacją. Sarah była tak ciepła,
miękka i doskonała, że jedyne czego pragnął, to kochać się nią tu i teraz.
Pogładził jej ramię, wiedząc, że jednym ruchem mógłby zedrzeć z niej za
luźną koszulkę. Wtedy poczułby pod palcami jedwabistą skórę. Pragnął jej
tak bardzo, że się tego bał. Wiedział też, że nie wolno mu jej nigdy
skrzywdzić.
Nie potrafił jednak wstać, skoro czuł, że już nigdy nie będą tak
blisko. Uznał, że swoimi wzniosłymi intencjami zasłużył na ten pocałunek.
Marzył, by trwał wiecznie. Chciał czuć Sarah wszystkimi zmysłami.
Zatracał się w jej widoku, dotyku i smaku. Jego dłoń zabłądziła na jej
plecy, a potem wsunęła się pod koszulkę. W końcu odnalazła pierś i
zaczęła ją pieścić. Wszystko inne rozmyło się i straciło znaczenie. Liczyła
się tylko bliskość jej ciała. Krew w nim zawrzała i niemal zatracił się w
fali pożądania. Niemal.
Wiedział, że nie mogą się kochać. To tylko uświadomi im, co tracą.
Mimo aktu spełnienia, nie będą potrafili ze sobą żyć. Matt zdał sobie
sprawę, że jeśli sam nie przerwie pocałunku, za chwilę będzie za późno na
RS
108
wycofanie się. Niechętnie oderwał usta od jej warg. Przez chwilę z bolesną
tęsknotą patrzył w jej roziskrzone, zielone oczy.
- Wiesz, że niczego innego bardziej nie pragnę niż kochać się z tobą.
Chyba umrę, jeśli tego nie zrobię - szepnął schrypniętym z emocji głosem.
- Ale nie mogę. Nie chcę cię skrzywdzić. Sam też nie chcę cierpieć. A na
pewno tak się stanie, jeśli zapomnimy o rozsądku.
RS
109
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Wieczorem Sarah stanęła na progu mieszkania Carmelli.
- Wchodź, wchodź! Tak się martwiłam! Podobno złapała was
straszliwa burza i utknęliście w jakimś hotelu na odludziu. Wcale się nie
dziwię, że Lloyd dał ci dziś wolne! Jak się czujesz?
- Dobrze - odparła Sarah ostrożnie, pozwalając zaprowadzić się do
salonu.
- Napijesz się kawy albo herbaty?
- Nie. Chciałabym porozmawiać.
Pokój sprawiał przyjemne wrażenie. Był miły i ciepły, jak sama
gospodyni. Światło kominka odbijało się w drewnianej podłodze.
Wszędzie stało mnóstwo kwiatów w wazonach i donicach. Kolorowe
poduszki ożywiały spokojne meble.
- Widzę, że coś cię gnębi. Co się stało? - spytała Carmella po chwili
milczenia.
- W hotelu był tylko jeden wolny pokój - powiedziała powoli Sarah.
- Spaliście razem! - domyśliła się Carmella.
- Spaliśmy - odparła z przekąsem Sarah. - Tylko. Nie można przecież
uwieść kogoś, kto się przed tym broni ze wszystkich sił.
- A zatem omal go nie uwiodłaś? - spytała zaskoczona Carmella.
- Tak - potwierdziła Sarah i nie wiedząc od czego zacząć,
niecierpliwie przeciągnęła dłonią po włosach. - Wiedziałaś, że jego rodzice
się rozstali?
- Tak.
- A wiesz, czemu matka Matta odeszła?
RS
110
- Podobno miało to coś wspólnego z pieniędzmi.
- Tak. Ale jesteśmy kobietami i dobrze wiemy, że musiało być coś
jeszcze. Żadna kobieta nie porzuci dziecka dla pieniędzy. Nawet jeśli
zakochała się w kimś innym, walczyłaby o syna. Coś tu nie pasuje.
- A co to ma wspólnego z tobą i Mattem?
Dobre pytanie, pomyślała Sarah. Nie miała pewności, ale czuła, że
nie wszystkie fragmenty łamigłówki do siebie pasują. Carmella patrzyła na
sprawę z dystansu, a przecież doszła do tych samych wniosków.
- Według Matta, matka nie chciała go widzieć. Moim zdaniem to
stanowi powód, dla którego Matt tak bardzo boi się z kimś związać.
- Prawdę mówiąc, Matt zdradził mi kiedyś, że nie chce się wiązać,
dopóki nie osiągnie stabilizacji finansowej.
- A jeszcze nie osiągnął?
- Według niego, nie. Chciałby przed czterdziestką zostać milionerem.
- Wcale mnie to nie dziwi - powiedziała Sarah. -I pasuje do moich
teorii o jego matce. Według Matta, ona zostawiła ich, bo stale musieli
oszczędzać - dodała i westchnęła. - Ale to dalej nie wyjaśnia, dlaczego nie
chciała widywać syna. To nie może być cała historia. Brak pieniędzy jest
pewnie tylko wierzchołkiem góry lodowej. Jeden mały szczegół może
rzucić nowe światło na tę sprawę. A wtedy okaże się, że Matt również
może zmienić zdanie o związkach i zobowiązaniach.
- Chyba masz rację. Uczucia zazwyczaj są potężniejsze od kont
bankowych. W takim razie, co zrobimy, żeby to naprawić?
- Sądzę, że powinnyśmy odnaleźć jego matkę i porozmawiać z nią -
odparła Sarah i głęboko odetchnęła.
- Uważasz, że to dobry pomysł?
RS
111
- Jedyny słuszny - powiedziała stanowczo Sarah, wzruszając
ramionami. - Matt jest fanatycznie przywiązany do reguł i porządku.
Zawsze musi mieć absolutną pewność, że całkowicie kontroluje sytuację.
Jeśli się nad tym zastanowisz, zrozumiesz jego niechęć do wiązania się z
kimś na stałe. Uczuć nie można kontrolować. W końcu przyznał, że coś do
mnie czuje i nie ma pojęcia, jak sobie z tym radzić. Mówi, że jesteśmy
zbyt różni, ale ja uważam, że on się mnie obawia.
- Kochanie, twój nowy wygląd niepokoi większość mężczyzn -
Carmella roześmiała się.
- Nie o to mi chodzi. - Sarah nie była w nastroju do żartów.
- Wiem - uspokoiła ją koleżanka i poklepała po dłoni. - To, co
mówisz, jest logiczne. Jeśli matka miała prawdziwy powód, by go nie
widywać, Matt dojdzie do wniosku, że życie nie jest tak kapryśne, jak
sądził.
- Właśnie. Może wtedy przestanie się zabezpieczać przed każdym
nowym krokiem.
- Możesz mieć rację - przyznała Carmella. - Co robimy?
- Nigdy nie uda nam się przekonać Matta, że powinien odnaleźć
matkę. Jednak, jeśli się nie mylę, ona będzie chciała go zobaczyć. Może
ojciec nie wyjawił mu prawdziwych powodów rozpadu małżeństwa, a ona
zapragnie się wytłumaczyć? Musimy ją znaleźć!
- Chodź, poszukamy w Internecie - zaproponowała Carmella,
wstając.
Wieczorem Matt siedział przy biurku w domu i po raz kolejny czytał
ten sam paragraf umowy. Nie mógł się skoncentrować. Jego myśli wciąż
powracały do Sarah i tego, co czuł, leżąc w jej ramionach.
RS
112
Nie zamierzał się oszukiwać. Na pewno łączyła ich fascynacja
erotyczna, ale pamiętał też poczucie bezpieczeństwa i komfortu. To, co
działo się między nimi, było po prostu... właściwe.
Nigdy nie czuł tego przy innych kobietach. Teraz miał niezbitą
pewność, że jeśli wypuści Sarah z rąk, będzie tego bardzo, bardzo żałował.
Lubił ją. Zdał sobie także sprawę, że był z nią szczęśliwy. Czyżby
zatem Sarah miała rację? Nie potrafił zaufać drugiej osobie. A związek z
taką impulsywną, spontaniczną kobietą jak ona mógł być dla niego
jedynym lekiem.
Potrząsnął głową. Wszystko mu się mieszało. Jego logiczny umysł
wciąż nie potrafił zaakceptować tego, co wiedziało już jego serce. Miał
jednak absolutną pewność, że jeśli nie zrobi czegoś w sprawie Sarah, nie
zazna spokoju!
Przez cały dzień Matt prawie się do niej nie odzywał, więc była
szczerze zdumiona, gdy ujrzała go na progu swojego mieszkania w
piątkowy wieczór.
- Matt! Co ty tu robisz?
- Sam nie jestem pewien - powiedział i wepchnął ręce do kieszeni.
- Może wejdziesz?
- Chętnie - odparł z uśmiechem i wszedł do środka. Sarah gapiła się
na niego w niemym podziwie. Wyglądał tak seksownie w dżinsach i
koszulce polo, że aż zapierało jej dech.
- Napijesz się kawy? - spytała po chwili, wracając z krainy marzeń.
- Nie, dziękuję i tak mam problemy z zaśnięciem. Usiądziemy?
- Jasne - zgodziła się i zajęła krzesełko na wprost kanapy, na której
usadowił się Matt.
RS
113
- Mam ci coś do powiedzenia i wolałbym, żebyś usiadła obok mnie -
oznajmił, poklepując miejsce przy sobie.
Serce Sarah podskoczyło radośnie. Jego bliskość zawsze stawiała ją
w stan pogotowia, ale dzisiejsza niespodziewana wizyta i wygląd, tak
różny od codziennego, sprawiły, że powietrze w pokoju aż iskrzyło.
Wprawdzie znając Matta, nie spodziewała się romantycznych oświadczeń,
ale i tak drżała z niecierpliwości. Gdy usiadła obok, ujął jej dłoń.
- Wiele o nas myślałem.
- Naprawdę?
- A ty nie?
- Oczywiście! - odparła zgodnie z prawdą, bo wiedziała, że Matt nie
toleruje nieszczerych gierek. - Czasem nie robię nic innego przez cały
dzień! Zadowolony?
- Prawdę mówiąc, tak - zaśmiał się. - Dlatego byłem dziś taki
milczący. Ubiegłej nocy zdałem sobie sprawę, że po raz pierwszy od
długiego czasu poczułem się szczęśliwy.
Swoim oświadczeniem kompletnie ją zaskoczył. Szczęśliwi ludzie
inaczej się zachowują, pomyślała. Chociaż z drugiej strony, Matt zawsze
robił wszystko po swojemu.
- Naprawdę? Milczałeś, bo byłeś szczęśliwy?
- Tak. Musiałem wiele przemyśleć.
- I zapewne doszedłeś do jakichś wniosków - powiedziała, patrząc
wymownie na ich złączone dłonie.
- Tak. Po pierwsze, bardzo, bardzo cię lubię. Może różnimy się od
siebie, ale oczarował mnie twój entuzjazm. Czasami nawet bawi mnie ta
twoja nieprzewidywalność.
RS
114
Sarah podziękowałaby mu za komplement, ale była zbyt zdumiona
rozwojem sytuacji.
- Po drugie, szanuję dzielące nas różnice i jestem gotów nad sobą
popracować, jeśli nie będziesz usiłowała zmieniać mnie na siłę.
- Och, Matt! Nigdy bym tego nie zrobiła! Podobasz mi się taki, jaki
jesteś.
- Ty też mi się podobasz - oświadczył z uśmiechem. -Ale jest jeszcze
trzecia sprawa.
Tym razem Sarah poczuła strach. O co chodziło?
- Mów.
- Właściwie, nawet dwie sprawy. Jeśli postanowimy się
zaangażować, wolałbym nie przenosić osobistych relacji na służbowy
grunt, póki nie nabierzemy pewności, że tego na pewno chcemy - wyjaśnił,
a Sarah tylko pokiwała głową. - Chciałbym też, żebyśmy nie przyspieszali
spraw. Marzę, żeby się z tobą kochać, pragnę tego z całej duszy, ale nieraz
już widziałem, jak szybko rozpadają się nieprzemyślane związki. Co
gorsza, trudno wtedy znaleźć prawdziwy powód. A ja wolę mieć absolutną
pewność.
- Zgoda - szepnęła oszołomiona Sarah.
Jeśli tak mu na tym zależy, nie będą się spieszyć. Sarah była
szczęśliwa. I tak wiele osiągnęła. A jeśli jeszcze odnajdzie matkę Matta,
zaleczy resztę jego ran.
- A co nam wolno robić?
- Miałem nadzieję na kilka randek, zanim podejmiemy bardziej
zobowiązujące decyzje.
- Zgoda.
RS
115
- Jak sądzę, w tej sytuacji przysługuje mi też prawo do pocałunków.
- Brzmi cudownie! - Tym razem Sarah zgodziła się o wiele bardziej
entuzjastycznie.
Gdy ich usta złączyły się, poczuła się jak w niebie. Może Matt
jeszcze jej nie kochał, ale zamierzał dać im szansę, którą Sarah powinna
wykorzystać.
Tak bardzo pragnęła przezwyciężyć dzielące ich różnice, a poprzez
odnalezienie jego matki udowodnić, że można ufać ludziom. A
szczególnie jej.
W sobotnie popołudnie Sarah i Carmella pojawiły się na progu domu
Mary Jane Oswald, matki Matta. Mimo że dom prezentował się elegancko
i okazale, znajdował się w niezbyt eleganckiej dzielnicy. Samochód
stojący na podjeździe też nie wyglądał na nowy.
- Wydawało mi się, że ona porzuciła ojca Matta dla pieniędzy?
- Podobno. - Sarah pokiwała głową. - A tu, popatrz. To z całą
pewnością nie jest zamek z bajki. Moim zdaniem w tej sprawie musiało
chodzić o coś więcej.
- Z drugiej strony, w porównaniu z innymi domami w tej dzielnicy,
ten prezentuje się wyjątkowo okazale. I jest zdecydowanie lepiej
utrzymany.
- Słucham, w czym mogę pomóc? - spytała wysoka, szczupła
kobieta, otwierając drzwi.
- Pani Oswald?
- Tak.
- Nazywam się Sarah Morris, a to Carmella Lopez. Pracujemy z pani
synem, Mattem..
RS
116
- Dzień dobry - odparła kobieta z uśmiechem. - Carmella uprzedziła
mnie telefonicznie o waszej wizycie, więc wiem, o co chodzi.
- Miło mi panią poznać osobiście.
- Zapraszam do środka.
Sarah i Carmella weszły do małego, przeładowanego ozdobami
korytarza.
- Porozmawiamy w gabinecie - oznajmiła gospodyni i poprowadziła
je w głąb domu.
Pokój prezentował się oszałamiająco. Drewnianą, oryginalną
posadzkę przykrywał dywan o orientalnym wzorze. Eleganckie meble były
pokryte skórą.
- Jak tu pięknie! - zachwyciła się Carmella, siadając w fotelu.
- Dziękuję. Od śmierci męża powoli zmieniam wystrój domu
zgodnie z własnymi upodobaniami. Kiedyś na tej ścianie wisiał kilim, a na
nim kolekcja antycznych włóczni.
Sarah roześmiała się, a Carmella dalej rozglądała się z uwagą.
- Nie spodziewałam się tak dużego salonu w domu tej wielkości.
- Nie mieliśmy dzieci, więc połączyliśmy dwie sypialnie - odparła
Mary Jane, sadowiąc się wygodnie na obitym czarną skórą krześle z
wysokim oparciem.
Sarah była pełna podziwu dla Carmelli. Bezboleśnie wyciągnęła od
gospodyni wiele informacji. Dowiedziały się, że jej mąż nie żyje i Matt nie
ma przyrodniego rodzeństwa.
A zatem niewykluczone, że Mary Jane może pragnąć pojednania z
synem.
- Wspomniała pani, że pracujecie z moim synem?
RS
117
- Ja jestem asystentką właściciela firmy, a Sarah, pani syna.
- Och, więc ma własną asystentkę - zaciekawiła się Mary Jane.
- Jest dyrektorem działu - powiedziała Sarah i poczuła delikatne
kopnięcie w kostkę.
Przed wizytą uzgodniły, że postarają się zdobyć jak najwięcej
informacji, nie udzielając żadnych.
- Naprawdę? - rozpromieniła się Mary Jane.
- Tak. Zajmuje się finansami i bardzo ciężko pracuje -oznajmiła
Sarah. - Ale nie przyszłyśmy rozmawiać o pani synu. Chciałybyśmy panią
poznać.
- To znaczy, że poniósł porażkę - potrząsnęła głową matka Matta.
- Nieprawda! - zawołała oburzona Sarah.
- Ale nie odniósł sukcesu. Jest tylko w średniej kadrze. Zupełnie jak
jego ojciec.
- Mówi to pani tak, jakby pójście w ślady ojca było karygodnym
błędem.
- Nie tyle błędem, co typowym zachowaniem. Przeciętnym. Ojciec
Matta zaharowywał się na śmierć, a i tak do niczego nie doszedł.
Sarah rozejrzała się wokół siebie. Poznała ojca Matta. Raz nawet
była w jego domu. Porównując oba miejsca, przysięgłaby, że Wayne
Burke i mąż pani Oswald mieli podobną pozycję społeczną. Oczywiście,
sam dom o niczym nie świadczył. Mary Jane mogła mieć tony pieniędzy w
banku.
- I dlatego się rozwiedliście? - spytała po chwili.
- Nie, nie, nie jestem tak podła i chciwa. Wayne miał wielkie ambicje
i olbrzymi potencjał, jednak kiedy już zdał egzamin na księgowego, stracił
RS
118
zapał. Przedtem pracował na cały etat i jednocześnie uczył się,
wykorzystując każdy dzień co do minuty. Sądziłam, że kiedy skończy
naukę, zacznie błyskawicznie piąć się po szczeblach kariery, tymczasem
osiadł na laurach. Chodził codziennie do biura, regularnie wracał do domu
o piątej... W naszym życiu nic się nie zmieniało. Wkrótce zaczęłam się
czuć jak szczur w pułapce.
- Dlatego pani odeszła - podpowiedziała Sarah.
- Dokładnie. Mój ostatni mąż, Mark, został partnerem w firmie i
zanim przekroczył pięćdziesiąty piąty rok życia, mógł przejść na
emeryturę. Prowadziliśmy aktywne życie towarzyskie - wyznała i
westchnęła. - Brakuje mi tego.
- Doskonale panią rozumiem - oznajmiła Sarah po chwili namysłu. -
Opuściłam rodzinną Dakotę, bo czułam się tam nie na miejscu.
- Naprawdę?
- Tak - odparła z uśmiechem. - Mieszkałam z rodzicami na ranczu i
nudziłam się tak potwornie, że po prostu musiałam wyjechać.
Wydawało się, że teraz, kiedy osiągnęły coś na kształt porozumienia,
nadszedł najlepszy moment na przejście do sedna.
- Nie rozumiem tylko, czemu nigdy nie skontaktowała się pani z
Mattem.
- Słucham?
- Czemu przez tyle lat nawet go pani nie odwiedziła?
- A to już nie wasza sprawa! - odpowiedziała wzburzona Mary Jane,
a jej oczy pociemniały z gniewu.
- Chcemy panią poznać - wtrąciła się Carmella. - Mówiłam o tym
przez telefon.
RS
119
- Sądziłam, że Matt jest chory albo.
- Nie. Nic mu nie jest.
- Na pewno nic mu nie grozi?
- Z całą pewnością.
- W takim razie, po co przyjechałyście?
- Matt jest nieszczęśliwy i wydaje nam się, że powodem jest...
- Moje odejście sprzed lat - dokończyła ze złością Mary Jane. - Mam
tego dość! Spójrzcie na siebie, jesteście eleganckie, pełne energii i na siłę
chcecie ulepszyć świat mojego syna - burknęła, wodząc spojrzeniem po
ich twarzach. - Macie mnie za idiotkę? Ty - prychnęła, wskazując Sarah -
pewnie się w nim podkochujesz. Wymyśliłaś sobie, że jeśli sprowadzisz
marnotrawną matkę z powrotem do jego życia, zdobędziesz punkty i Matt
padnie ci do stóp - oznajmiła z pewnością, która zaszokowała obie
kobiety. - Najwyraźniej ma jakieś pieniądze, bo inaczej by cię nie
interesował. Skoro był na tyle inteligentny, żeby je zdobyć, nie nabierze
się na taki tani spisek. Zresztą nie zmierzam w nim brać udziału -
oznajmiła i podeszła do drzwi. - Żegnam panie.
Carmella wstała natychmiast, lecz zszokowana Sarah siedziała bez
ruchu. Kobieta, która porzuciła męża i dziecko dla pieniędzy innego
mężczyzny, teraz ją oskarżała, że jest łowczynią majątków.
- Sarah, idziemy! - Carmella przywołała ją do rzeczywistości.
- Do widzenia, pani Oswald - pożegnała się Sarah, nie potrafiąc
dodać nic więcej.
- To wariatka - podsumowała Carmella, gdy w nie najlepszych
nastrojach wsiadły do auta.
RS
120
- Wariatka to za mało. Oskarżyła mnie, że poluję na pieniądze Matta,
a tymczasem to właśnie ona zostawiła rodzinę i odeszła do bogatszego
mężczyzny.
- Nie denerwuj się. Ludzie często nie chcą widzieć swoich grzechów.
Gdyby wiedziała, że sama dysponujesz pokaźną sumką, stałaby się twoją
najlepszą przyjaciółką - zaśmiała się.
- Żartujesz? - spytała Sarah i włączyła się do ruchu. -Dzisiejsza
wizyta to nie był dobry pomysł.
- Co dalej?
- Nie mam pojęcia.
- Po tym, co usłyszałyśmy, powinnyśmy zdecydowanie zrezygnować
z zamiaru skontaktowania Matta z matką -podsumowała Carmella. -
Spotkanie z nią tylko utwierdziłoby go w przekonaniu, że pieniądze są
najważniejsze, a ludziom nie należy ufać.
- Zgadzam się z tobą!
- Może nawet nie powinnyśmy mu mówić, że spotkałyśmy się z
Mary Jane - dodała Carmela po chwili namysłu.
- O tym samym pomyślałam - odparła Sarah.
W sobotni wieczór Matt stanął na progu mieszkania Sarah. Miał ze
sobą dwie duże torby chińskiego jedzenia.
- Widzisz? - powiedział z uśmiechem. - Ja też potrafię być
spontaniczny!
- Och, tak! - ucieszyła się Sarah.
Jednak jej radość została przytłumiona wspomnieniami wczorajszych
wydarzeń. Nie chciała mieć sekretów przed Mattem, ale obawiała się, że
jej wyznanie może popsuć stosunki między nimi. Matt już dawno
RS
121
wytłumaczył sobie odejście matki i nie potrzebował ponownego
rozdrapywania ran, a ona dowiedziała się przynajmniej, że obrała zły
kierunek.
Matt odstawił torby na stół i chwycił ją w objęcia.
- Dzwoniłem, jednak stale włączała się automatyczna sekretarka.
Zostawiłem wiadomość, że przyjadę, ale najwyraźniej jej nie odsłuchałaś.
- Byłam wczoraj bardzo zajęta, a po powrocie do domu nawet nie
pomyślałam, by sprawdzić wiadomości - odparła Sarah, oszołomiona jego
bliskością.
- A gdzie byłaś? - spytał z uśmiechem.
Nic mu nie powiem, zdecydowała w myślach. To zbyt straszne.
Zamiast odpowiedzi, wspięła się na palce i pocałowała go. Matt
zareagował instynktownie. Przytrzymał ją i pogłębił pocałunek.
- Dziękuję za kolację - powiedziała, gdy odsunęli się od siebie.
- Nie ma za co - odparł i znów się uśmiechnął. - Wiesz, to mi się
podoba.
- Uwierz mi, związek dwojga ludzi naprawdę może sprawiać radość -
szepnęła cicho.
- Spotykałem się z kobietami, ale z nikim nie czułem takiej bliskości.
Nie wiemy o sobie jeszcze wielu rzeczy, ale od roku spędzamy ze sobą po
czterdzieści godzin tygodniowo. Pewnie dlatego nasze zbliżenie wydaje
się takie oczywiste i naturalne.
- Ja też tak czuję.
- Cieszę się, że zrobiłaś pierwszy krok - powiedział szczerze, lecz
zaraz komicznie zmarszczył brwi i pogroził jej palcem. - Tylko żeby nie
weszło ci to w nawyk.
RS
122
- Teraz, kiedy już osiągnęłam, co chciałam, będę grzeczna - obiecała
i usiadła na kanapie, sięgając po jedzenie.
Na razie mogła odetchnąć z ulgą. Matt nie odkrył jej tajemnicy.
Wiedziała jednak, że w końcu będą musieli porozmawiać o wizycie u pani
Oswald. Ukrywanie tego nie było w porządku.
Następne dni upłynęły Sarah jak w bajce. Byli blisko, choć nie
spędzali ze sobą każdej wolnej chwili. Matt często widywał się z ojcem.
Sarah uważała, że wyjdzie im to na dobre, ale była dość zawiedziona, gdy
Matt nie zaprosił jej na doroczny firmowy bal dobroczynny.
Starała się znaleźć jakieś logiczne wyjaśnienie. W końcu doszła do
wniosku, że Matt wiedział, iż jako jedna z osób pomagających w
organizowaniu tej imprezy dostała od Lloyda darmowy bilet. Sam, będąc
dyrektorem, musiał wykupić zaproszenie za pokaźną sumę. Poza tym, być
może uznał, że jest jeszcze za wcześnie, by pokazali się publicznie jako
para. Przecież w końcu i tak spotkają się na balu. I wtedy po raz pierwszy
ludzie zobaczą ich razem. Dlatego wcale jej nie zdziwiło, że Matt ostatnio
był bardzo milczący. Nie była też zaskoczona, gdy w przeddzień balu, tuż
przed wyjściem z pracy, stanął przy jej biurku.
- Musimy porozmawiać - oznajmił.
- Tak? - spytała z przekornym uśmiechem.
- Tak - potwierdził, poczekał, aż Sunny opuści biuro i wskazał drzwi
swojego gabinetu. - Chodźmy.
- Teraz? - zdziwiła się.
Matt już od dawna nie zachowywał się tak sztywno i oficjalnie.
Sarah poczuła się nieprzyjemnie. Czyżby chciał poprosić, żeby trzymała
się od niego z dala w czasie balu? Jej serce ścisnął strach.
RS
123
Wstała i posłusznie ruszyła za nim.
- O czym chcesz porozmawiać? - spytała, siadając na wprost biurka.
- Może sama zgadniesz?
Z jego postawy, słów i tonu głosu domyśliła się, że obawiał się
publicznego ujawnienia ich związku. Jego pragmatyczny umysł wciąż
borykał się z wątpliwościami. Zrobiło się jej go żal i postanowiła ustąpić,
bo wiedziała, że będą jeszcze inne bale.
- Jeśli chodzi ci o to, że nie powinniśmy się jeszcze razem
pokazywać, zrozumiem.
- Nie chodzi o bal. W końcu kiedyś musielibyśmy się ujawnić. Ta
okazja jest tak samo dobra, jak każda inna. Dziś rano zamierzałem cię
zaprosić.
- Więc dlaczego tego nie zrobiłeś? - spytała.
- Wczoraj wieczorem niespodzianie złożyła mi wizytę moja matka.
- Och, nie. Matt, tak mi przykro! - zawołała przerażona.
- I powiedziała, że odwiedziły ją dwie kobiety z mojej firmy, bo
jedna z nich zagięła na mnie parol.
- Nigdy nie mówiłam... - zaczęła, ale Matt nie zamierzał słuchać jej
wyjaśnień.
- Co ty, do diabła, sobie wyobrażasz!
- Na pewno nie to, co insynuujesz! - zawołała zrozpaczona. - Matt, w
sobotę wieczorem zamierzałam ci wszystko opowiedzieć.
- Więc czemu tego nie zrobiłaś?
- Nie mogłam. Wszystko między nami jest takie nowe. Wizyta u
twojej matki, to był głupi i zły pomysł. Zrozumiałam to, dopiero kiedy
RS
124
stamtąd wyszłam. Sądziłam, że jeśli sprowadzę ją do ciebie, zrobię dobrze.
Ale ona nie jest taką matką, jakiej się spodziewałam.
- Zażądała pięćdziesięciu tysięcy dolarów - oznajmił beznamiętnie.
- Niemożliwe - jęknęła.
- Powiedziała, że jestem jej to winien.
- Tak mi przykro - westchnęła Sarah, ogarnięta poczuciem winy.
- Uważa, że skoro mnie urodziła, mam wobec niej zobowiązania i
powinienem dać jej pieniądze.
- Wybacz mi.
- To jeszcze nie wszystko. Matka ostrzegła mnie, że jakaś harpia
czyha na mój majątek i ona za jedyne dziesięć tysięcy gotowa jest mi
pomóc. Odwiedzi pannicę w biurze i osadzi w miejscu, tak jak to zrobiła w
sobotę - oznajmił, a Sarah, aż zamurowało. - Ta kobieta jest bezwzględna.
Dlatego trzymam się od niej z dala. I dlatego ojciec szalał z radości, kiedy
poślubiła innego. Odetchnął z ulgą, gdy stała się cudzym problemem.
- Ale wyglądało, jakbyś jej potrzebował - Sarah broniła się słabo.
- Gdy miałem piętnaście lat, dowiedziałem się, że porzuciła drugiego
męża, żeby związać się z trzecim. To był jej sposób na życie, przechodzić
od biedniejszego mężczyzny do bogatszego.
- Skoro wiesz, jaka jest, czemu wciąż starasz się żyć zgodnie z jej
poglądami? Przecież nadal za wszelką cenę pragniesz zostać milionerem.
W ten sposób przyznajesz matce rację.
- Tak myślisz?
- Nie. To są twoje słowa.
RS
125
- Ja realizuję własne cele. Ale pamiętasz, mówiłem też, że bardzo się
od siebie różnimy. Jesteśmy przeciwieństwami. Ja nigdy nie zdobyłbym
się na odwagę, żeby ingerować w twoje życie.
- Doprawdy? A kto nazwał mojego wielbiciela prześladowcą? Kto
upierał się, żeby towarzyszyć mi do kwiaciarni? Kto zrobił sobie
wycieczkę do sklepiku ze słodyczami, by odkryć ofiarodawcę czekoladek?
- To zupełnie coś innego.
- Dlaczego?
- Jeśli chodzi o twojego wielbiciela, nie wiadomo, z kim masz do
czynienia. W przypadku mojej matki, wszystko jest jasne.
- Zatem chciałeś mnie chronić.
- Dokładnie.
- Wtrącając się w moje życie.
- Nie!
- To jak to nazwiesz?
- No, dobrze - westchnął. - Możemy ciągnąć tę dyskusję w
nieskończoność, bo jak widać, patrzymy na sprawę zupełnie inaczej.
Lepiej przestańmy się kłócić.
- Zgoda.
- Ale to tylko dowodzi, że mam rację. Jesteśmy zbyt różni, Sarah,
żeby nam się udało.
- Ale...
- Doprowadzimy się do szału w przeciągu pół roku - powiedział,
patrząc jej prosto w oczy, - Tego chcesz? - spytał, widząc, że tylko
zagryzła dolną wargę i potrząsnęła głową. - Ja też nie - wstał, dając jej do
zrozumienia, że uważa rozmowę za zakończoną. - Dlatego powinnaś
RS
126
poprosić o przeniesienie. Zrobiłbym to sam, ale wtedy zaczną się pytania.
Ty zawsze możesz powiedzieć, że się znudziłaś i szukasz nowych wyzwań
- wyjaśnił i gdy się nie odezwała, skinął głową. - Dobrze. Pierwszą rzeczą,
którą zrobisz jutro rano, będzie napisanie podania o przeniesienie.
RS
127
ROZDZIAŁ
D
ZIESIĄTY
W piątkowy ranek Sarah zjawiła się w gabinecie Melindy McIntosh,
starszej wspólniczki i dyrektorki kadr, i położyła na jej biurku podanie o
przeniesienie.
- A to niespodzianka - powiedziała wysoka, szczupła, niebieskooka
blondynka po czterdziestce. - Wydawało mi się, że świetnie sobie radzisz
w księgowości.
- Tak, ale trochę się już znudziłam. Potrzebuję nowych wyzwań -
odparła Sarah i wzruszyła ramionami.
- Naprawdę? - spytała Melinda, poprawiając żakiet granatowego
kostiumu, w którym wyglądała jak prawdziwa kobieta sukcesu.
- Tak.
- Hm. W zeszłym miesiącu zdobyłaś tajemniczego wielbiciela,
potem przeszłaś olbrzymią metamorfozę. Czy jesteś pewna, że
potrzebujesz kolejnej zmiany?
Sarah uśmiechnęła się. Rzeczywiście, w jej życiu nastąpiło ostatnio
zbyt wiele zmian. Wszystko wymknęło się spod kontroli. Wcale nie
chciała zmieniać działu i uczyć się wszystkiego od nowa, ale napięcie
między nią a Mattem stało się nie do zniesienia.
- Jestem pewna.
- No, dobrze. - Melinda skinęła głową, po czym wzięła do ręki
podanie dziewczyny. - Rozpuszczę wici - powiedziała i zmarszczyła brwi.
- Ale to oznacza, że będę musiała znaleźć też kogoś dla Matta. Czy on wie,
że poprosiłaś o przeniesienie?
- Sam mi to zaproponował.
RS
128
- Robi się coraz ciekawiej. - Melinda pokręciła głową i uśmiechnęła
się. - Dam ci znać, jak tylko coś znajdę.
- Świetnie - zgodziła się Sarah i opuściła biuro Melindy ze zwieszoną
głową.
- Hej! Gdzie ci tak spieszno! - zawołał Nelson, gdy prawie na niego
wpadła.
- Z powrotem do biura.
- A co robiłaś w kadrach? - zdziwił się.
- Prosiłam o przeniesienie - oznajmiła z rezygnacją, zdając sobie
sprawę, że wkrótce wszyscy i tak się dowiedzą.
- Czy to znaczy, że z powrotem jesteś na rynku?
- Słucham? - spytała zdziwiona doborem słów.
- Zmieniasz dział - wyjaśnił.
- Tak. Pójdę tam, gdzie będzie miejsce.
- Nie mogę zrozumieć, dlaczego tak nagle opuszczasz księgowość.
- Już od dawna nosiłam się z tym zamiarem.
- Tak? Nie zauważyłem.
- Pamiętasz te kwiaty od cichego wielbiciela? - spytała,
postanawiając wykorzystać tajemniczą historię jako powód przeniesienia.
- Tak, dwa bukiety róż. Dostałaś też słodycze.
- Właśnie. Do mojego pokoju ściągały tłumy ciekawskich. Mattowi
to się nie podobało. Doszło między nami do nieporozumień, co odbiło się
negatywnie na naszej współpracy. Już nie jesteśmy zgraną drużyną.
- Więc rozdzielił was cichy wielbiciel?
- Można tak powiedzieć - przytaknęła, ponownie zaskoczona
sposobem, w jaki Nelson mówił o całej sprawie. -Muszę już iść.
RS
129
- Ja też. Zostałem powiadomiony, że pan Winters chce dziś widzieć
mnie i Melindę, ale nie mogę przyjść, i wolałbym przełożyć spotkanie.
- Nelson, większość osób znajduje czas dla głównego dyrektora
firmy.
- W sprawach komputerowych koniec roku jest zawsze najgorętszym
okresem i nie mam teraz czasu na spotkania - powiedział i popatrzył na
nią, jakby była niespełna rozumu.
- Już widzę, czemu przestaliście się dogadywać. Matt by mnie
zrozumiał.
Sarah pożegnała się z Nelsonem i poszła do biura. Po drodze
zastanawiała się, czy bardziej boi się złego nastroju Matta, czy tego, że to
jeden z ich ostatnich wspólnych dni. Nie będzie drugiej szansy. Nie
dlatego, że Matt był uparty i zagniewany, tylko dlatego, że miał rację. Zbyt
się od siebie różnili. Ona podejmowała decyzje spontanicznie, on był roz-
sądny, potrzebował czasu do namysłu. Niezależnie od tego, jak bardzo go
kochała, doprowadzała go do szału. Na tym polegał jej dramat. Nie była
odpowiednią partią dla swojego wymarzonego mężczyzny.
Wpadła na niego przy wejściu do biura.
- Dzień dobry, Sarah - przywitał się, starannie omijając ją wzrokiem.
Nawet jej to nie przeszkadzało. Dzięki temu nie widział w jej oczach
łez. To niesprawiedliwe, żeby dwoje ludzi tak sobą zafascynowanych nie
mogło ze sobą być.
- Przygotowałaś już podanie?
- Z samego rana położyłam papiery na biurku Melindy.
- Jakie papiery? - spytała Carmella, wchodząc za nimi do pokoju.
- Poprosiłem, by Sarah odeszła z mojego działu.
RS
130
- Co?
- Nie ułożyło się nam prywatnie - oznajmił chłodnym tonem.
- I teraz ją wyrzucasz?
- To nie takie proste.
- Więc mi wyjaśnij.
- To nie twoja sprawa, Carmella! - niemal krzyknął ze złością.
Sarah wstrzymała oddech. W firmie nikt nigdy nie mówił w ten
sposób do Carmelli. I to nie dlatego, że była prawą ręką Lloyda, tylko
dlatego, że była bardzo lubiana.
- Wybacz - Matt natychmiast się zmitygował. - Ale naprawdę nie
powinno cię to interesować, tym bardziej, że trudno mi o tym mówić -
oznajmił i zamknął drzwi swojego gabinetu.
- Jak widzę, ty cierpisz tak samo jak on - powiedziała Carmella,
dostrzegając łzy w oczach Sarah. - Co się stało?
- Odwiedziła go matka. Przestrzegła, że osobista asystentka leci na
jego majątek - odpowiedziała Sarah, a Carmella aż wstrzymała oddech. -
Zaproponowała nawet, że za pieniądze pomoże mu pozbyć się mnie i
zażądała pięćdziesięciu tysięcy dolarów za swoją ciążę, poród i połóg.
- Tak mi przykro, Sarah. Naprawdę spaprałyśmy sprawę.
- Nie my. Ja. Ale nawet nie o to chodzi. On mnie nie chce dlatego, że
jestem sobą - zaszlochała.
Carmella objęła dziewczynę i próbowała ją pocieszyć.
- Nie martw się. Na pewno istnieje na świecie mężczyzna
przeznaczony dla ciebie, który pokocha twój entuzjazm i spontaniczność.
RS
131
- Wiem, ale to niesprawiedliwe, że nie mogę być z tym, którego
kocham - Sarah chlipnęła po raz ostami. - Lepiej idź, zanim Lloyd
zauważy twoją nieobecność.
- Dobrze, ale już nie płacz. Może twój wielbiciel znów się odezwie?
- Tylko tego mi jeszcze brakuje, żeby na nowo rozzłościć Matta
tłumem gości.
- Przynajmniej nikt nie zapyta o powód twojego przeniesienia!
- Jasne - zaśmiała się Sarah. - To samo powiedziałam dziś rano
Nelsonowi. Mam nadzieję, że wszyscy w to uwierzą.
Gdy o dziesiątej trzydzieści posłaniec przyniósł pudło słodyczy, oczy
Sarah wypełniły się łzami. Podejrzewała dowcip Nelsona. Znów przy jej
biurku pojawili się podekscytowani pracownicy Wintersoftu. Tym razem
było ich jeszcze więcej niż zazwyczaj, ale bez Nelsona. Sięgnęła po
kartkę, żeby się ich jak najszybciej pozbyć.
- Tu jest napisane: Poznasz...
Gdy przebiegła wzrokiem następne słowa, zamarła. Tym razem
tajemniczy wielbiciel pisał: Poznasz mnie dziś na balu. Nie chciała, żeby
wszyscy dowiedzieli się o tym. Zerknęła na zaciekawione twarze,
odchrząknęła i udała, że czyta.
- ...ogrom mojej miłości po tych słodyczach - dokończyła niepewnie.
- Znów pojawiło się słowo „miłość"! Ten facet traktuje rzecz
poważnie - zaśmiała się Sunny.
- A ja myślę, że wy znów wpakujecie Sarah w kłopoty! - huknął
Nelson. - Wracajcie na swoje miejsca.
- Słusznie - wtrąciła Carmella. - Matt od początku boczył się na te
spotkania. Pan Winters też nie jest zachwycony. To bardzo
RS
132
krótkowzroczne z waszej strony nie zauważać, że przez was Sarah narobi
sobie kłopotów!
Niektórzy mamrotali coś pod nosem, ale po chwili wszyscy wynieśli
się z pokoju.
- W porządku? - spytała troskliwie Carmella, gdy zostały już same,
po czym zerknęła na karteczkę, którą podała jej Sarah. - O kurczę! I co
teraz zrobisz?
Sarah zastanawiała się przez chwilę. Właśnie straciła ulubioną pracę
i miłość swojego życia przez prezenty od nieznajomego. Chciała go
zobaczyć i nawet jeśli to Nelson, uświadomić mu, jak wielką krzywdę jej
wyrządził tymi z pozoru miłymi, niewinnymi podarunkami. Być może
Nelson od początku działał w określonym celu. A jeśli chciał odsunąć ją
od Matta, by sam mógł się z nią spotykać? A może od dawna wiedział, że
ona i jej szef do siebie nie pasują? Nawet tak krótka próba związku
zakończyła się klapą. A skoro Nelson był taki mądry i przewidujący, to
może jednak warto go bliżej poznać?
- I tak będę na balu. Poczekam na rozwój wydarzeń - oznajmiła z
rezygnacją.
- Nie mówisz poważnie.
- A właśnie, że tak. On zawsze przysyłał mi prezent, gdy tego
najbardziej potrzebowałam. Pierwsze róże, gdy miałam depresję, drugie,
gdy zwątpiłam w sens swojej metamorfozy.
Czekoladki, kiedy byłam wściekła, a słodycze przyszły teraz, kiedy
wreszcie jestem gotowa go poznać - powiedziała, patrząc koleżance prosto
w oczy. - On mnie lubi taką, jaka jestem.
RS
133
- Sarah, jesteś zła na Matta i chyba przeceniasz wagę tych drobnych
prezentów.
- Jestem gotowa poznać tego faceta. I spędzić życie bez Matta.
- Jak chcesz - westchnęła Carmella. - Ale nie idź sama. Upewnij się,
że wokół ciebie jest wielu przyjaciół, na wypadek, gdyby to jednak nie był
Nelson.
Matt widział zamieszanie przy biurku swojej asystentki i domyślił
się, że pojawił się nowy prezent od tajemniczego wielbiciela. Poczuł
ukłucie zazdrości, ale tym razem zdusił je w sobie zdecydowanie. Wierzył
w to, co powiedział. Nie byli sobie przeznaczeni. Różnili się od siebie jak
dzień i noc i doprowadzali się nawzajem do szału. To wprawdzie bolało,
ale zamierzał pozwolić jej odejść.
Nie wolno mu odczuwać zazdrości.
Ale mimo twardych postanowień nie potrafił oprzeć się pokusie i
zajrzał do szuflady Sarah, gdy dziewczyna wyszła z Carmellą na lunch. A
więc tajemniczy wielbiciel zamierzał ujawnić się na balu! Matt
zaniepokoił się nie na żarty. Kto wie, kim okaże się ten człowiek? Na bal
mógł przyjść każdy, kto wykupił zaproszenie za dwieście dolarów, a
nieznany adorator Sarah nie raz już udowodnił, że pieniądze nie stanowią
dla niego problemu.
Matt poczuł, jak wokół jego serca zaciska się obręcz strachu.
Błyskawicznie podjął jedyną słuszną jego zdaniem decyzję. Musi chronić
Sarah. Dopiero po chwili przyszło opamiętanie. Przecież sam oskarżył ją o
wtrącanie się w jego prywatne sprawy, więc co dawało mu prawo do
ingerowania w jej życie? Wcześniej tego nie dostrzegał, ale miała rację. W
zamyśleniu stukał karteczką o dłoń. Sarah była mądra, odważna i potrafiła
RS
134
sobie radzić. W końcu nie będzie na balu sama. Przyjdzie mnóstwo osób z
firmy. Nie powinien się o nią martwić.
Potem wyobraził ją sobie w ramionach innego i znów krew w nim
zawrzała. Opanował się. I tak nie wolno mu z nią być. W końcu
tajemniczy adorator może okazać się wspaniałym i wartościowym
mężczyzną, niechętnie przyznał w myślach.
Z rozmachem zatrzasnął szufladę, do której wrzucił liścik. Tak, jakby
zamykał w niej swój związek z Sarah. Musiał pozwolić jej odejść.
RS
135
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Co ty tu robisz? - spytał ojciec, otwierając Mattowi drzwi. -
Sądziłem, że wybierasz się na bal.
- Zmieniłem zdanie.
- Przecież nawet wypożyczyłeś smoking! - wykrzyknął Wayne,
prowadząc syna do kuchni. - Nie wiedziałem, że przyjdziesz i mam tylko
spaghetti z klopsikami.
- Doskonale.
- Oho!
- Przestań. Zupełnie jakbyś wiedział, że coś nie jest w porządku.
- Na pewno. - Wayne pokiwał głową. - Zmieniłeś zdanie i nie
poszedłeś na bal, chociaż wiesz, że w poniedziałek rano Lloyd wezwie cię
na dywanik.
- Przekażę sporą sumę.
- Możliwe, że to uspokoi twojego dyrektora, ale ja swoje wiem. Od
kiedy wolisz kluski od porządnego steku? Wiem, że coś nie grą, więc
lepiej mów od razu.
Matt ciężko westchnął. Nie zamierzał niczego ukrywać przed ojcem,
bo i tak by mu się nie udało, ale nawet samo mówienie o Sarah bolało.
Jednak doskonale wiedział, że ojciec nie da mu spokoju.
- Sarah poprosiła dziś o przeniesienie do innego działu firmy.
- Oj, tak mi przykro. Wiem, jak lubiłeś z nią pracować. Trudno ci
będzie bez niej. Co ona wymyśliła?
Matt znów westchnął. Ojciec idealnie trafił w czuły punkt, jeśli
chciał z niego wyciągnąć całą historię.
RS
136
- Dziękuję, że stajesz po mojej stronie - powiedział kwaśno.
- Czyżby odchodziła przez ciebie?
- Poprosiłem ją o to.
- Matt, nic z tego nie rozumiem. - Wayne potrząsnął głową i zajął się
podawaniem obiadu.
- Ostatnio sam siebie nie rozumiem - jęknął Matt.
- No, dobrze. Zacznijmy od rzeczy oczywistych - zarządził ojciec,
nakładając makaron na talerz. - Czemu ją o to poprosiłeś?
- Bo pojechała spotkać się z matką.
- Co?
- Pojechała się z nią spotkać i natychmiast potem matka złożyła mi
wizytę.
- Zapewne chciała wyciągnąć od ciebie pieniądze - ojciec odgadł
bezbłędnie.
- Tak, zażądała pieniędzy. Chciała pięćdziesięciu tysięcy.
- Gdybyś jej dał, wróciłaby po taką samą sumę w przyszłym
miesiącu.
- Wiem.
- Wiem, że wiesz - tym razem westchnął Wayne. - Jesteś mądry, a
jako dziecko też byłeś bardzo sprytny. Nie oskarżałeś mnie o rozwód,
chociaż wiedziałeś, że rozstaliśmy się z powodów finansowych. Umiałeś
czytać pomiędzy wierszami. W naszym domu na stole zawsze było
jedzenie, rachunki były popłacone, ale twoja matka zawsze chciała więcej,
niż mogłem jej zapewnić.
- Pozwoliłeś, bym sam wyciągnął wnioski.
- To było uczciwe - oznajmił Wayne, patrząc synowi w oczy.
RS
137
- Dziękuję ci za to.
- Ale dlaczego Sarah pojechała się z nią zobaczyć?
- Bo doszła do idiotycznego wniosku, że nie mogę się z nią związać
ze względu na moją przeszłość.
- To prawda?
- Nie!
- To dlaczego nie możesz?
- Bo jesteśmy zupełnie inni!
- Nie wydaje mi się.
- Widocznie spędziłeś z nami za mało czasu.
- Nieprawda. Widziałem was razem na dwóch przyjęciach i dwa razy
w pracy.
- Jakby to wystarczyło, żeby wyrobić sobie zdanie - prychnął Matt i
przewrócił oczami.
- A właśnie wystarczyło. Robiła do ciebie słodkie oczy i byliście
nierozłączni - zaśmiał się Wayne.
- Była nowa w mieście i tylko ja dotrzymywałem jej towarzystwa.
- Jeszcze nie widziałem, żebyś tak troszczył się o inne panie z biura.
Nigdy nie biegałeś dla nich po drinki i nie szukałeś im wolnego miejsca -
powiedział ojciec i spoważniał, gdy usłyszał jęk Matta. - Słuchaj, Sarah
jest wspaniałą, piękną i mądrą kobietą.
- Ale pojechała do matki!
- I co z tego?
- Jak to? - wykrzyknął wzburzony Matt. - Wtrąca się w moje życie!
- Z tych kilku strzępów informacji, które rzuciłeś mi w ostatnim
czasie, wynika, że robiłeś to samo, nazywając jej adoratora prześladowcą.
RS
138
- Mógł nim być. Ale dobrze mówisz. Nie miałem prawa. A ona nie
może ingerować w moje sprawy.
- Nie rozumiesz? Oboje robicie to samo, bo pragniecie bliskości.
- To szaleństwo.
- To ludzka natura. Jesteście rzeczywiście różni, ale to was pociąga.
- A więc przyznałeś mi rację - zachichotał Matt.
- Nie. Lubicie się, ale jesteście jak dwa słonie w składzie porcelany.
- Tato, nie pasujemy do siebie. Ja jestem konserwatywny, a ona
zwariowana, impulsywna...
- No i właśnie tego potrzebujesz w tym swoim nudnym życiu. Z
kobietą, która by miała podobną naturę jak ty, zanudziłbyś się na śmierć.
- Moje życie wcale nie jest nudne... - Jego słowa przerwał dźwięk
telefonu komórkowego.
Dzwoniono z biura.
- Cześć, co się dzieje? - spytał zaniepokojonym głosem Matt,
wiedząc, że Carmella szukałaby go tylko w sytuacji kryzysowej.
- Och, Matt, stało się coś strasznego!
- Lloyd? - zapytał ze ściśniętym gardłem.
- Nie. Chodzi o Sarah.
Serce zamarło mu w piersi.
- Wypadek? - wykrztusił.
- Nie, ale to będzie najgorszy wieczór w jej życiu. Matt poczuł
jednocześnie i ulgę, i złość.
- W takim razie, przykro mi, ale nie mogę ci pomóc - oznajmił.
- Musisz! Sarah dostała dziś słodycze z karteczką, że wielbiciel
ujawni się na balu!
RS
139
- Wiem.
- Ale on nie przyjdzie - jęknęła.
Matt stał się podejrzliwy. To Carmella stale popychała jego i Sarah
ku sobie. Zawsze była w odpowiednim miejscu we właściwym czasie.
Może to ona wysyłała kwiaty i słodycze?
- Rozumiem. To ty maczałaś we wszystkim palce.
- Co?
- Nie wzbudziłaś mojej zazdrości dzisiejszą przesyłką. Nie
zamierzam zmieniać zdania!
- Matt, nie rozumiem ani słowa, ale nie mam czasu na kłótnie.
Nelson dostał dziś awans i został szefem brygady kryzysowej w Europie.
- Co Nelson ma z tym wspólnego?
- Sarah uważa, że to on przysłał jej dzisiejsze słodycze i nawet jeśli
nie był ofiarodawcą poprzednich podarunków, liczyła, że pojawi się na
balu.
- Och!
- Tymczasem Lloyd poinformował go o awansie i wręczył bilet na
dzisiejszy lot do Paryża.
- Och - jęknął ponownie Matt i zacisnął powieki. - W tej sytuacji z
pewnością nie zjawi się na balu.
- Nie. Matt, ona spali się ze wstydu. Musisz coś zrobić. Matt
przełknął ślinę i rozluźnił zaciśnięte szczęki. Był wściekły. Nie z
zazdrości, ale dlatego, że ktoś śmiał tak bezmyślnie zranić Sarah.
- Nie możesz jej powiedzieć tego samego, co mnie?
- Awans Nelsona jest na razie tajemnicą.
- To ostrzeż ją dyskretnie.
RS
140
- Wszyscy już wiedzą i czekają na rozwój wypadków. Nawet jeśli
wymknie się z balu niezauważona, będzie musiała tłumaczyć się w
poniedziałek.
- Carmella, jedyne co mógłbym w tej sytuacji zrobić, to udawać
cichego wielbiciela - oznajmił głucho.
- A mógłbyś?
- Jeszcze się zastanowię - powiedział skołowany.
- Proszę.
- Carmella, konsekwencje mogą być jeszcze gorsze, niż gdyby się
nikt nie pojawił. Pozwól mi to przemyśleć - poprosił i rozłączył rozmowę.
- Kto to był? - zapytał Wayne.
- Carmella, asystentka Lloyda. Powiedziała, że wielbiciel Sarah,
mimo zapowiedzi, nie ujawni się na balu.
- Więc ten facet naprawdę istnieje?
- Nie jestem pewien. Carmella mogła zabawiać się w swatkę, a
Nelson chciał to wykorzystać, bo Sarah mu się podoba.
- To dlaczego nie przyjdzie?
- Bo dostał awans i leci do Paryża.
- A Sarah zostanie na lodzie, czekając nadaremnie?
- No właśnie. Mam ochotę stłuc go na kwaśne jabłko! Jest tak zajęty
komputerami, że z pewnością nawet nie pomyślał, jak ją to zaboli!
- Popatrz na siebie - roześmiał się Wayne. - Wściekasz się, jakby ten
facet był dla ciebie konkurentem do uczuć Sarah. Jesteś nawet gotów się o
nią bić!
- Nie jesteśmy dla siebie stworzeni.
RS
141
- To spraw, abyście byli! - zawołał. - Matt, ty jej potrzebujesz. Nie
powiedziałem ci jednej rzeczy. Ja i twoja matka byliśmy tacy sami.
Doskonale rozumiałem, czemu odeszła, bo byliśmy jak dwie krople wody.
Dopiero wychowywanie ciebie mnie odmieniło. Wtedy zrozumiałem, że
nie udało nam się z Mary Jane, bo byliśmy zbyt podobni. Nie możesz
poślubić kogoś takiego jak ty sam. Potrzebujesz odmiany, poruszenia i
zabawy. Dzięki temu się rozwiniesz. Zresztą, przez całe życie pracujesz
ponad siły. Pora zwolnić i zacząć się cieszyć tym, co masz. Nie
pomyślałeś, że właśnie to wszystko tak cię pociąga w Sarah?
Matt przybył pół godziny przed oficjalnym rozpoczęciem balu. Był
ubrany w smoking i kipiał z wściekłości. Jednym spojrzeniem ogarnął salę
i od razu dostrzegł swoją asystentkę. Sarah miała wysoko upięte rude
włosy i obcisłą czerwoną suknię. Była najpiękniejszą kobietą na sali.
Wokół niej zebrał się tłum pracowników Wintersoftu. Tuż obok,
jakby ofiarowały jej swoje wsparcie, stały Ariana i Sunny, a za
dziewczynami Grant Lawson i Jack Devon. Nieco dalej zobaczył Reeda
Connorsa, Nate'a Leemana i Bretta Hamiltona. Ich postawy zdradzały
napięcie i Matt natychmiast domyślił się, że nie są tu jedynie z próżnej cie-
kawości, ale żeby chronić Sarah. Jeśli jej wielbiciel się nie zjawi, wszyscy
będą o tym wiedzieć. Westchnął i zmobilizował siły.
- Cześć. Zatańczymy? - zapytał, wyjął kieliszek z dłoni Sarah i podał
go Arianie.
- Co ty tu robisz? - spytała Ariana, nie kryjąc niezadowolenia.
- Ja...
- Właśnie, Matt, co tu robisz?
RS
142
Odwrócił się i dostrzegł Emily. Już miał odpowiedzieć kobiecie,
która wkrótce może zostać jego szefową, gdy nagle dostrzegł
obejmującego ją mężczyznę i odjęło mu mowę. Partner Emily wyglądał
tak, jakby przed chwilą zszedł z ekranu. Miał rozjaśnione, wymyślnie
ułożone włosy, jedwabną marynarkę i diamentowy kolczyk w uchu.
- Dobry wieczór, Emily - wyjąkał z trudem.
- Cześć, Emily - przywitał się Jack Devon, nie mogąc odwrócić
wzroku od jej partnera. - Kim jest twój przyjaciel? - zapytał, nie kryjąc
rozbawienia.
- Steven Hansen - odparła chłodno Emily.
- Witaj - powiedział Matt i wyciągnął dłoń na powitanie.
- Miło mi cię poznać.
- Mnie również - odparł młodzieniec i przywitał się z resztą gości.
Matt zauważył, że choć wszyscy pracownicy Wintersoftu zdawali
sobie sprawę z dziwnego wyboru Emily, jej ojciec niczego nie spostrzegł.
- Dobrze się bawisz, Steven? - spytał Lloyd, poklepując go po
plecach.
- Oczywiście - odparł zapytany i uśmiechnął się ujmująco.
Matt pojął nagle, że Steven ma zupełnie odmienną orientację
seksualną. Emily musiała wiedzieć, że nikogo nie oszuka, ale pan Winters
na razie nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Matt, co cię tu sprowadza? - spytał Lloyd. - Zostawiłeś mi
wiadomość, że nie możesz przyjść i jako zadośćuczynienie wpłaciłeś datek
w wysokości dwóch tysięcy dolarów. Przyszedłeś, ale chyba nie wycofasz
darowizny?
RS
143
- Nie, oczywiście, że nie - zapewnił energicznie i gdy dostrzegł, że
Sarah zamierza skorzystać z zamieszania i wycofać się, chwycił jej dłoń. -
Przyszedłem zobaczyć się z Sarah - oznajmił, widząc natychmiastowe
zaciekawienie na twarzach zebranych. - Proszę nam wybaczyć - przeprosił
i porwał ją na parkiet.
- Co ty, do diabła, wyprawiasz?
- Ratuje cię.
- Ratujesz?
- Tak. Nelson nie przyjdzie.
- Nie? - spytała i zesztywniała w jego ramionach. - Skąd wiesz?
- Carmella mi powiedziała. Teraz jest zbyt zajęta, żeby z tobą
porozmawiać - wyjaśnił, wskazując na Lloyda i jego asystentkę,
odgrywających rolę gospodarzy balu.
- Rozumiem - szepnęła.
- Tak mi przykro - powiedział. - Wiem, że chciałaś dać swojemu
wielbicielowi szansę. Chociażby dlatego, że Nelson jest taki romantyczny.
- To gdzie on jest?
- Powiem ci, ale obiecaj, że dochowasz tajemnicy. Proszę o to jako
twój przełożony.
- Obiecuję.
- Został przeniesiony do Paryża.
- O kurczę! - zawołała z rozszerzonymi zdumieniem oczami.
- Lloyd wręczył mu bilet lotniczy na dziś, by natychmiast mógł
zacząć szukać mieszkania - oznajmił Matt, widząc, że wiadomość zaparła
dziewczynie dech w piersiach. - Więc gdy wróci we wtorek, może poprosi
cię, żebyś też się tam przeniosła.
RS
144
- O cholera!
- Widzę, że moja dawna Sarah wreszcie wróciła - zaśmiał się Matt.
- Przyzwyczajaj się, bo to prawdziwa ja. Nie zamierzam się więcej
zmieniać, nawet dla ciebie.
- To dobrze, bo zawsze lubiłem dawną Sarah. Ale to oznacza, że
będziesz musiała podjąć jeszcze jedną trudną decyzję. A ja właśnie
zamierzam namieszać ci w głowie.
- Niby jak?
- Chcę cię prosić, żebyś nie przenosiła się do Paryża z Nelsonem.
Chciałbym, żebyś została w Bostonie.
- Dlaczego? - spytała, przerywając taniec.
- Nie chcę już dłużej, z tobą pracować, bo to tylko komplikuje
sprawy - oznajmił, oblizując nagle wyschnięte wargi.
- Już to mówiłeś. Skoro tylko komplikuję ci życie, powinieneś być
zachwycony, jeśli wyjadę do Paryża - szepnęła i cofnęła się.
- Będę tęsknił - wypalił, chwytając jej dłoń i zaglądając w zielone
oczy.
- Tak, jak będziesz tęsknił, gdy odejdę z podległego ci działu.
- Będę bardzo tęsknił - powtórzył, nabierając pewności siebie.
- Jasne - burknęła niecierpliwie.
- Będę! Żałuję, że poprosiłem cię o transfer. Ostatnio robiłem i
mówiłem wiele głupich rzeczy.
- Mam dla ciebie nowinę, Matt. Robiłeś i mówiłeś głupoty, jeszcze
zanim poprosiłeś mnie o przeniesienie.
- Bo się bałem.
- Pewnie - prychnęła niedowierzająco.
RS
145
- Naprawdę. Nie chciałem skończyć jak moi rodzice, więc całe życie
przygotowywałem się na związek i starałem się eliminować wszelkie
możliwe przyczyny jego niepowodzenia. Ale wygląda na to, że ostatecznie
i tak sytuacja wymknęła mi się spod kontroli.
- Matt, zaczynam podejrzewać, że potrzebna ci wizyta u
psychoanalityka - westchnęła i zamierzała odejść.
- Sarah, nie! Różnimy się i to napawało mnie strachem, ale
jednocześnie nie umiałem się tobie oprzeć. Potrzebuję cię. Potrzebuję
twojego ciepła, humoru i radości życia! - zawołał, a zdumiona Sarah
zatrzymała się i odwróciła w jego stronę. - Zakochałem się w tobie od
razu, kiedy cię zobaczyłem, Sarah, choć dopiero niedawno to
zrozumiałem. Nie możesz mnie teraz zostawić! - wykrzyknął i wyszarpnął
z kieszeni pudełeczko z pierścionkiem zaręczynowym. - Dlatego proszę
cię o rękę, zanim wróci Nelson. Wiem, że to nie jest w porządku, ale nic
mnie to nie obchodzi. Nie mogę cię stracić.
- A co z Nelsonem? - zapytała, patrząc mu w oczy.
- Nie kochasz go - powiedział twardo i podszedł bliżej.
- Nie.
- Ale i tak zamierzałaś dać mu szansę. Próbowałabyś go pokochać -
powiedział, a gdy nie odezwała się, potrząsnął głową. - Proszę, zrób to
samo dla mnie.
- Nie - odparła stanowczo. - To niemożliwe, bo... bo ja już cię
kocham.
Matt poczuł, jak olbrzymi głaz spada z jego serca.
- Przyjmij więc ten pierścionek - powiedział czule i wsunął go na
palec dziewczyny. - Kocham cię ponad wszystko. Wycofałem się ze
RS
146
związku, bo nie chciałem cię skrzywdzić. Teraz mam pewność, ze nigdy
tego nie zrobię.
Sarah spojrzała na niego oczami mokrymi od łez. Tym razem były to
łzy szczęścia.
- Wiem, że nie. Wtedy miałbyś do czynienia z moim zazdrosnym
ojcem, trzydziestoma kowbojami, bogatą matką, obracającą się w
wyższych sferach i... ze mną.
Matt roześmiał się z całego serca.
- Zaczynam podejrzewać, że zamierzasz nauczyć mnie jeździć
konno.
- A także pędzić bydło i figlować na sianie - odparła, mrugając
porozumiewawczo.
- Moje życie już nigdy nie będzie nudne - powiedział z czułym
uśmiechem.
- Nigdy - obiecała i pocałowała go, nie słysząc burzy braw, które
zerwały się wokół.
RS
147
EPILOG
Carmella usłyszała, że partner Emily dał się wciągnąć Lloydowi w
dyskusję o zyskach i opuściła towarzystwo. Podeszła do stojącej nieco na
uboczu córki szefa.
- Widziałaś? zawołała podniecona Emily. - Przed Chwilą Matt dał
Sarah pierścionek.
- Wiem - odparła rozradowana Carmella.
- Są zaręczeni, a my prawie nie kiwnęłyśmy palcem -entuzjazmowała
się Emily.
- Nie powiedziałabym tego - odparła Carmella. - Pomogłyśmy Sarah
w zmianie wizerunku i stale dawałyśmy im rady. W dodatku posłałaś jej
róże.
- To nie ja! Byłam pewna, że ty to zrobiłaś! - zawołała zdziwiona
Emily.-
- Ojej! Może to naprawdę Nelson?
- Nieważne - roześmiała się Emily. - On ma awans na otarcie łez, a
poza tym leci do Paryża, miasta miłości. Zresztą, spójrz na nich -
powiedziała, wskazując parę otoczoną grupką ciekawskich, którzy
podziwiali pierścionek. - Są tacy szczęśliwi!
- Tak. - Carmella pokiwała głową.
Patrząc na splecioną w uścisku parę, nie zapomniała, że jest jeszcze
pięciu wolnych kawalerów, którymi powinny się zająć. Oto przystojny,
wysoki Reed Connors. Obok niego Grant Lawson o cudownych
niebieskich oczach. Brett Hamilton, płowowłosy Brytyjczyk, który nosił
się z królewską gracją. A także Nate Leeman, poważny starszy wspólnik,
RS
148
dyrektor działu technologii, który w czarnym smokingu nie ustępował
urodą pozostałym trzem.
Nie dziwiła się, że Lloyd Winters rozważał ich kandydatury na
swego przyszłego zięcia. Mieli wysokie pozycje w firmie, duże dochody i
świetlaną przyszłość. Byli przystojni i wolni. Carmella wiedziała, że do tej
grupy powinna zaliczyć też Jacka Devona, którego Lloyd kochał jak syna.
Jeszcze długa droga czekała Emily Winters.
RS