DAY
LECLAIRE
Królewski
prezent
files without this message by purchasing novaPDF printer (
PROLOG
Pałac króla Hakema bin Abdul Haidara, królestwo Rahmanu
- Zara, jak miło cię widzieć! Bardzo się cieszę, naprawdę
ogromnie się cieszę, że już teraz do nas przyjechałaś! - wykrzyknęła
Rasha.
Po czym, mimo już bardzo mocno zaawansowanej ciąży, dość
szybkim, energicznym krokiem podeszła do przybyłej i wyciągnęła na
powitanie obydwie ręce.
- Wcale nie byliśmy z mężem pewni, czy twój ojciec pozwoli ci
przyjechać do pałacu jeszcze przed ceremonią zaślubin - dodała z
ujmującym uśmiechem.
Zara usilnie starała się opanować emocje, tak właśnie, jak uczono
ją w domu od dziecka. Powinna reagować powściągliwie, jak
najspokojniej.
- A ja nie miałam pewności, czy będę tu, w pałacu, mile
widziana... tak wcześnie - powiedziała cichym głosem.
- Król Hakem, mój mąż... - Rasha przerwała w pół zdania,
ponieważ wargi zaczęły jej nagle drżeć ze zdenerwowania i głos
zaczął się załamywać.
- Tak? - rzuciła dla zachęty Zara, chcąc jednak poznać opinię
monarchy.
- Mój mąż, król Hakem bin Abdul Haidar... i ja, oczywiście
również... - odezwała się Rasha po dłuższej chwili pełnego napięcia
milczenia, kiedy już opanowała się na tyle, by kontynuować -
jesteśmy naprawdę zadowoleni, że już przyjechałaś.
- Dziękuję. Najserdeczniej dziękuję. To z waszej strony bardzo
miłe... - stwierdziła Zara i dyplomatycznie zawiesiła głos. Po czym
dokończyła rozpoczęte zdanie, ale już tylko w myślach, na własny
użytek: Chociaż, według mnie, raczej mało prawdopodobne.
- Król Hakem, mój mąż, chciałby cię teraz zobaczyć - oznajmiła
Rasha.
- Jestem gotowa.
Zara wypowiedziała te słowa, szczerze dziwiąc się sobie, że aż
tak zręcznie potrafi kłamać. Wcale bowiem nie była gotowa na to
spotkanie, nie chciała go, niczego nie pragnęła bardziej, jak tego, by
nigdy do niego nie doszło!
Nie miała jednak wyboru.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
Nie mogła, nie miała prawa sprzeciwić się żądaniu króla Hakema
bin Abdul Haidara. Nikt w Rahmanie nie miał takiego prawa, a już
zwłaszcza młoda, dwudziestoletnia kobieta w jej sytuacji - zupełnie
pozbawiona możliwości decydowania o swoim losie. Dlatego, nawet
wbrew sobie, musiała wyrazić gotowość.
- Chodźmy więc, nie zwlekajmy już dłużej, zaprowadzę cię do
komnaty króla - cicho rzekła Rasha.
Opuściły pomieszczenie rozświetlone przez promienie słońca,
swobodnie
wpadające
przez
szereg
przesłoniętych
jedynie
muślinowymi firankami okien, i ruszyły długim, dość mrocznym
korytarzem w głąb pałacu.
Szły raczej wolno, pewnie ze względu na zaawansowaną ciążę
królewskiej małżonki, a być może i dlatego, by zyskać na czasie i
maksymalnie opóźnić nieunikniony moment spotkania nowo
przybyłej z oczekującym na nią Hakemem bin Abdul Haidarem.
- Jakże się miewa ostatnio twoja rodzina? - spytała Rasha po
drodze.
- Dziękuję, mój ojciec i moi bracia miewają się ostatnio całkiem
dobrze
-
odpowiedziała
Zara,
posługując
się
zdawkową,
grzecznościową formułką.
- Było nam ogromnie przykro usłyszeć o przedwczesnej śmierci
twojej matki - stwierdziła Rasha z głębokim westchnieniem.
Nawet w to nie wątpię, pomyślała z goryczą i bolesną rezygnacją
Zara. Gdyby mama żyła, wszystko z pewnością potoczyłoby się
inaczej,
zupełnie
inaczej,
bo
przecież
mama
na
pewno
powstrzymałaby mojego ojczyma przed podjęciem tej bezsensownej
decyzji. A tak, po jej śmierci, ojczym, Kadar bin Abu Salman,
zdecydował się złożyć mnie jako ofiarę na ołtarzu swoich
politycznych ambicji.
- Było nam niesamowicie przykro. Naprawdę! - powtórzyła
Rasha, przerywając przedłużające się kłopotliwe milczenie.
- Bardzo mi mojej mamy brakuje - odezwała się zdławionym
głosem Zara. - Odkąd moja najbliższa rodzina jest niepełna...
- Teraz już my, to znaczy mój mąż i ja, będziemy twoją
najbliższą rodziną - stwierdziła zdecydowanie Rasha, nie pozwalając
jej dokończyć zdania.
Nie bardzo wiedząc, co powiedzieć na te kategoryczne słowa
królewskiej małżonki, Zara na wszelki wypadek zachowała milczenie
files without this message by purchasing novaPDF printer (
i nie wyraziła opinii na temat swojego przymusowego wejścia w
koligacje z rodziną Hakema bin Abdul Haidara. Spojrzała tylko z
ukosa na idącą obok niej Rashę.
Oto kobieta prawdziwie piękna i w pełnym tego słowa znaczeniu
ponętna! - pomyślała. Zmysłowe wydatne usta, duże migdałowe oczy,
kruczoczarne gęste włosy, cudowna złotooliwkowa karnacja i
kuszące, zaokrąglone kształty, jakich ja nie mam i nigdy w życiu nie
będę miała.
Z faktu, że jej typ urody zdecydowanie odbiega od ideału
uznawanego w Rahmanie, zdała sobie sprawę już w wieku dwunastu
lat. Wtedy była smukłą, zielonooką i złotowłosą dziewczynką. Nie
przejmowała się tym jednak dotychczas ani trochę, bo ze swego
wyglądu miała ten jeden przynajmniej pożytek, że nie odpowiadała
kolejnym mężczyznom, którym ojczym, Kadar bin Abu Salman, był
skłonny oddać ją za żonę.
Myślała, że już zawsze tak będzie.
Uważała, że na jej szczęście nigdy nie będzie odpowiadała
żadnemu rahmańskiemu mężczyźnie, za którego ojciec zechce ją
wydać, a którego ona nie ma najmniejszej ochoty poślubić! Aż do
chwili gdy...
- Mój mąż, król Hakem bin Abdul Haidar, czeka na nas w swoich
apartamentach - odezwała się Rasha, przerywając milczenie. -
Wybieramy właśnie prezent urodzinowy dla jego kuzyna, szejka.
- Prezent dla szejka - powtórzyła machinalnie Zara, wyrwana
przez królewską małżonkę z dość głębokiego zamyślenia.
- Tak, dla szejka Malika Haidara, bliskiego kuzyna mojego męża.
Ty go chyba nie pamiętasz z dawnych lat, prawda? - zapytała Rasha.
Zara w istocie nie pamiętała szejka Malika, niemniej jednak
doskonałe wiedziała o jego istnieniu. Często słyszała w swoim
rodzinnym domu, jak mówiono o nim, że jest pozbawionym honoru
człowiekiem, złym księciem, który chce zniszczyć królestwo
Rahmanu, a także zrujnować jej ojczyma Kadara bin Abu Salmana i
wszystkie jego dzieci, cały ród. Z powtarzanych konspiracyjnym
szeptem opowieści wiedziała, że jest bezwzględnym, cynicznym
mordercą i w ogóle prawdziwym nieszczęściem całego królestwa.
- Szejk Malik Haidar, kuzyn króla Hakema, był chyba niegdyś
pretendentem do rahmańskiego tronu, czy tak? - rzuciła ostrożnie, nie
files without this message by purchasing novaPDF printer (
chcąc niepotrzebnie ujawniać niczego więcej ze swej wiedzy o szejku
Maliku.
- Owszem. Jako książę krwi, pierworodny syn i jedyny męski
potomek poprzedniego króla, był po przedwczesnej śmierci swego
ojca pierwszym w kolejności pretendentem
- uściśliła Rasha. - Na szczęście jednak dobrowolnie
zrezygnował z ubiegania się o tron.
- Na szczęście zrezygnował. - Zara znowu machinalnie
powtórzyła słowa swojej rozmówczyni.
- Tak, na szczęście dla mnie, bo gdyby nie zrezygnował, to
byłabym teraz jego żoną, a nie żoną Hakema - wyjaśniła Rasha. - A
zupełnie nie potrafię sobie wyobrazić, że mogłabym być żoną
kogokolwiek innego niż Hakem. Jakiegokolwiek innego mężczyzny -
dodała.
Szczęśliwa z niej kobieta, skoro prawdziwie kocha mężczyznę, za
którego wydano ją za mąż, a nawet wręcz go uwielbia! - pomyślała
Zara z odrobiną rozżalenia i trudnej do stłumienia zazdrości. Po czym,
przypomniawszy sobie raz jeszcze wszystkie straszliwe opowieści o
złym szejku, zasłyszane w rodzinnym domu, zapytała tyleż zdziwiona,
co strwożona:
- Dlaczego twój mąż wysyła Malikowi prezenty? Rasha
uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Nie powinnaś bezkrytycznie wierzyć we wszystko, co być może
mówiono ci na jego temat - stwierdziła.
- Nie zapominaj, że król Hakem i szejk Malik, jako najbliżsi
kuzyni, pozostają w dobrych, prawdziwie braterskich stosunkach.
- Myślałam, że szejk Malik wyemigrował za granicę i na zawsze
opuścił kraj - odezwała się Zara.
- Owszem. Żeby zapewnić krajowi pokój, a ludziom
bezpieczeństwo i pomyślność, szejk Malik dobrowolnie zrezygnował
z królewskiego tronu i przeniósł się na stałe do Stanów
Zjednoczonych. Król Hakem dość często go tam odwiedza.
- Doprawdy? - rzuciła ze zdziwieniem Zara.
Nie zdołała jednak powiedzieć już nic więcej, ponieważ akurat w
tym momencie znalazły się przed masywnymi ozdobnymi drzwiami.
Rasha gestem dłoni, pełnym prawdziwie królewskiej godności,
nakazała jej otworzyć. Zara posłusznie nacisnęła złotą, misternie
files without this message by purchasing novaPDF printer (
rzeźbioną klamkę. Nieśmiało, ostrożnie uchyliwszy odrzwia,
przepuściła Rashę przodem, po czym wsunęła się za nią do środka.
Znalazły się w obszernej pałacowej komnacie, bez porównania
większej niż ta, w której się wcześniej spotkały, ale równie jasnej,
przesyconej słońcem.
Król Hakem bin Abdul Haidar siedział w ustawionym na środku
komnaty fotelu i w skupieniu przyglądał się sześciu młodym,
urodziwym kobietom, stojącym przed nim w karnym, nieruchomym
szeregu.
Rasha podeszła do niego i odezwała się półgłosem:
- Ona już tu jest.
Zara zatrzymała się tuż przy drzwiach i tak, jak ją uczono w
domu, natychmiast uklękła z pochyloną nisko głową i wzrokiem
wbitym w marmurową posadzkę. Nie widziała więc, tylko po trosze
słyszała, a po trosze domyślała się, że król Hakem bin Abdul Haidar
wstaje z fotela i krocząc bez pośpiechu, z prawdziwie monarszą
godnością, podchodzi do niej.
- Powstań, Zaro! - rozkazał, zatrzymawszy się w niewielkiej
odległości, na tyle blisko, że widziała już czubki jego butów.
Posłusznie podniosła się z klęczek.
- Odsłoń oblicze! - polecił. - Czy nie powiadomiono jej jeszcze
do tej pory - zwrócił się z zapytaniem do żony - że nie wymagam od
kobiet noszenia kwefu i zasłaniania twarzy tu, w murach mojego
pałacu?
- Ona nosi kwef, bo Kadar bin Abu Salman, jej ojciec, tego od
niej wymaga - wyjaśniła Rasha. - Jest bardzo surowy i rygorystycznie
przestrzega tradycji - dodała.
- Rozumiem - mruknął Hakem, kiwając głową. I zaczął uważnie
przyglądać się Zarze, która zdążyła już odrzucić do tyłu gęsty czarny
woal, jeszcze przed chwilą całkowicie przesłaniający jej twarz.
Miała jasną, a nawet bardzo jasną, alabastrową cerę, duże zielone
oczy i dość długie, lekko kręcone złociste włosy. Ponieważ w
pustynnym królestwie Rahmanu panował zastarzały przesąd, że
wszystkie blondynki są z natury skłonne do niezbyt moralnego
prowadzenia się, te złociste pukle w większym jeszcze stopniu niż
smukła, dziewczęco wiotka sylwetka, chroniły ją przed niechcianym
zamążpójściem. To znaczy - do tej pory ją chroniły.
- Zara, czy ty zgodziłaś się na to małżeństwo? - zapytał król.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Czcigodny panie! Mój ojczym wyjaśnił mi, że powinnam się
zgodzić z radością i wdzięcznością - odparta dyplomatycznie.
- A co do twoich pragnień?
- Moi najbliżsi, ojczym i przyrodni bracia, pragną dla mnie
prawdziwego szczęścia, czcigodny panie. Mam już skończone
dwadzieścia lat, moja matka nie żyje od roku. To małżeństwo jest dla
mnie uśmiechem losu i zaszczytem, jakiego absolutnie nie wolno mi
odrzucić. Jest to pogląd całej mojej rodziny, to znaczy ojczyma i
pięciu przyrodnich braci - dodała gwoli uściślenia.
Król Hakem ponownie pokiwał głową.
- A co dzieje się z twoją amerykańską rodziną, Zaro? -
zainteresował się nieoczekiwanie. - Kogo masz w Stanach
Zjednoczonych ze strony zmarłego ojca?
- Z tego, co wiem od mojej zmarłej matki, czcigodny panie, mam
tam tylko jego ciotkę, która zresztą być może już nie żyje -
odpowiedziała.
- A ze strony matki?
- Mam babkę, która nie chciała znać mojej matki od chwili jej
ślubu z Kadarem i zerwała z nią wszelkie kontakty.
Król Hakem w zamyśleniu pokiwał głową po raz trzeci.
- Co będzie, jeżeli ją odeślę? - zwrócił się po chwili milczenia z
pytaniem do żony.
- Kadar bin Abu Salman poczyta to sobie za śmiertelną obrazę -
odparła bez zastanowienia Rasha.
- I ze złości wyda mnie za swojego owdowiałego wuja,
czcigodny panie - wtrąciła Zara, nie zdoławszy się opanować i
zachować
milczenia.
-
Za
swego
owdowiałego
siedemdziesięcioletniego wuja!
Król Hakem bin Abdul Haidar pokiwał ze zrozumieniem głową i
uśmiechnął się dobrotliwie.
- A ty nie chcesz być żoną starca? - zapytał.
- Nie chcę, czcigodny panie - odpowiedziała Zara.
- Już wolisz być drugą żoną króla, chociaż on wcale jej nie
potrzebuje, bo z całego serca kocha swoją pierwszą żonę? - Hakem
postawił kolejne pytanie, spoglądając przy tym z ogromną czułością i
bezgraniczną miłością na Rashę.
- Z dwojga złego już wolę! - szepnęła Zara.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
I uzmysłowiwszy sobie, niestety poniewczasie, że popełniła
niewybaczalną gafę, padła znowu na kolana, aby pokorną postawą
złagodzić, na ile tylko to będzie możliwe, słuszny królewski gniew.
W pełnej napięcia ciszy, jaka zapanowała w komnacie,
poszczególne sekundy zdawały się ciągnąć niczym godziny.
Nieskończenie długo czekała więc wylękniona Zara na reakcję króla
Hakema, spodziewając się, że na jej pochyloną nisko głowę spadną
lada moment prawdziwe gromy. Ostatecznie doczekała się jednak
tylko... gromkiego śmiechu!
- Jak widzę i słyszę, niesamowicie rezolutna z ciebie
dziewczyna! Umiesz dokonać właściwego wyboru z dwu możliwości
- stwierdził rozbawiony król. - Dlatego wstań teraz...
Zara posłusznie podniosła się z klęczek.
- ...i spróbuj rozwiązać nieco trudniejsze zadanie, dokonując
właściwego wyboru spośród aż sześciu możliwości - dokończył
przerwane zdanie Hakem.
- To znaczy, czcigodny panie? - Speszona Zara, mimo wrodzonej
bystrości umysłu, nie zdołała samodzielnie rozszyfrować królewskich
oczekiwań.
- To znaczy pomóż mi wyszukać pośród zgromadzonych tu
sześciu kobiet - król wskazał na nieruchomy szereg orientalnych
piękności - tę najodpowiedniejszą dla mego kuzyna, szejka Malika
Haidara, jako prezent z okazji jego przypadających już niebawem
okrągłych trzydziestych urodzin.
- Zamierzasz wysłać swemu kuzynowi w urodzinowym
prezencie kobietę, czcigodny panie? - zdumiała się Zara.
- Z innych dóbr tego świata ma on już chyba wszystko - rzekł
filozoficznym tonem król Hakem. - A że tam, na obczyźnie, w
dalekiej Ameryce, w Kalifornii, z pewnością czuje się trochę samotny,
powinien się ucieszyć z towarzystwa urodziwej kobiety, pochodzącej
na dodatek z jego rodzinnego kraju i posługującej się jego ojczystą
mową, a nie tylko językiem angielskim.
- Ale czy ona, czcigodny panie... ta kobieta, którą ewentualnie
wybiorę... czy ona również będzie się cieszyła z wyjazdu z rodzinnego
kraju do dalekiej i obcej Ameryki? I jak ona będzie się czuła w roli
prezentu dla szejka, którego nawet nie zna? - Zara wciąż była pełna
wątpliwości.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Wszystkie te piękne i mimo młodego wieku już doświadczone
w miłosnym kunszcie kobiety zgłosiły się do pałacu dobrowolnie,
odpowiadając na mój apel. Sądzę, że poczytują sobie za honor
możliwość ukojenia tęsknoty królewskiego kuzyna - wyjaśnił Hakem.
- Szejka Malika wprawdzie nie znają i nigdy nie widziały go na oczy,
niemniej jednak wiedzą doskonale ze słyszenia, że jest on wyjątkowo
przystojnym mężczyzną.
- A ja słyszałam... - nieopatrznie odezwała się Zara, natychmiast
jednak speszona umilkła.
Król Hakem bin Abdul Haidar zmarszczył czoło, nastroszył
groźnie brwi i zmierzył ją przenikliwym spojrzeniem czarnych,
roziskrzonych oczu.
- Domyślam się, Zaro, co mogłaś słyszeć w domu swego
ojczyma Kadara bin Abu Salmana na temat szejka Malika Haidara,
mojego najbliższego kuzyna - stwierdził.
- Tutaj, w pałacu Haidar, gdzie jako książę krwi przyszedł na
świat i mieszkał przez pierwszych dwadzieścia lat swojego życia, aż
do chwili wyjazdu do Ameryki, radzę ci jednak zapomnieć o
wszystkich tych złośliwych pomówieniach i wierutnych kłamstwach.
Czy wyraziłem się dość jasno?
- Tak, czcigodny panie - potwierdziła skwapliwie.
- No więc nie ociągaj się już dłużej, tylko wybieraj! - rozkazał
król. - Jedną z tych sześciu urodziwych niewiast, jako prezent dla
szejka!
Zara postąpiła kilkanaście kroków i stanęła naprzeciwko szeregu
atrakcyjnych rahmańskich kobiet, oczekujących w bezruchu na jej
decyzję. Król Hakem bin Abdul Haidar wymienił kolejno ich imiona,
a ona po krótkim namyśle wskazała - rozmyślnie wskazała - na tę
najmłodszą i najszczuplejszą, imieniem Matana. Wskazała na tę
kobietę zatem, która najbardziej była do niej podobna, przynajmniej
jeżeli chodzi o sylwetkę.
Niespodziewanie przyszło jej bowiem do głowy, że z dwu
możliwości można niekiedy wybrać... tę trzecią! A z sześciu kobiet,
gotowych odegrać rolę urodzinowego prezentu dla szejka - tę siódmą.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
ROZDZIAŁ PIERWSZY
San Francisco, Kalifornia
- Dziękujemy ci, że zechciałeś nas przyjąć, czcigodny książę.
Dwaj smagli, czarnoocy i czarnowłosi mężczyźni, ubrani w
tradycyjne szaty królestwa Rahmanu - długie do ziemi luźne białe
koszule i białe turbany, haftowane złotem na znak, że noszący je
przynależą do królewskiego dworu - wsunęli się do gabinetu i
zatrzymawszy się tuż przy drzwiach, równocześnie, jak na dany znak,
pokłonili się w pas.
- Bądź pozdrowiony, czcigodny książę - wypowiedział w
rahmańskim języku powitalną formułę pierwszy z nich, nieco wyższy
i tęższy
A drugi, drobniejszy i sądząc z powierzchowności, trochę
młodszy, uzupełnił powitanie prezentacją:
- Ja jestem Ali, a to Dżamil, do twoich usług, czcigodny książę.
Jesteśmy wysłannikami króla Hakema.
Szejk Malik Haidar, przystojny mężczyzna o typowo orientalnej
urodzie, a zatem, podobnie jak obydwaj przybysze, smagły,
czarnowłosy i czarnooki - ubrany jednak nie w rahmańską szatę, tylko
w klasyczny garnitur amerykańskiego biznesmena - skinął głową w
odpowiedzi na ich głęboki ukłon. Po czym uniósł się zza biurka i
odezwał się uprzejmym, ale naznaczonym pewną rezerwą tonem,
jakim zapewne zazwyczaj prowadził wstępne rozmowy o interesach:
- Miło was widzieć, Ali i Dżamilu. Z czym do mnie
przybywacie?
- Ze specjalną przesyłką od jego królewskiej wysokości Hakema
bin Abdul Haidara - odpowiedział Ali.
- To znaczy z prezentem urodzinowym dla ciebie, czcigodny
książę, od króla Rahmanu - uściślił Dżamil.
Szejk Malik uśmiechnął się z zadumą.
Kuzyn Hakem, na rzecz którego przed dziesięciu laty
dobrowolnie zrzekł się tronu, przysyłał mu corocznie w dowód
wdzięcznej pamięci o tym wielkodusznym geście jakiś cenny, ale
całkowicie nieprzydatny podarunek. Na przykład kosztowny klejnot,
którym jako pan Haidar, amerykański biznesmen, nigdy potem nie
miał okazji się przyozdabiać. Albo orientalne dzieło sztuki, którego
nigdy potem nie eksponował ani w swoim śródmiejskim biurze, ani w
położonej na przedmieściach San Francisco prywatnej rezydencji. Nie
files without this message by purchasing novaPDF printer (
chciał, by budziło w nim bolesną tęsknotę za utraconą bezpowrotnie
ojczyzną.
- Jakiż to prezent? - zapytał, nie tyle z zaciekawienia przesyłką,
ile przez kurtuazję dla ofiarodawcy i jego niezwykle przejętych swoją
rolą wysłanników, przybyłych z urodzinowym podarunkiem z
drugiego końca świata.
- Jeśli pozwolisz, czcigodny książę, to zamiast odpowiadać na to
pytanie, za chwilę go tutaj przyniesiemy i zaprezentujemy jako
niespodziankę, zgodnie ze szczegółowymi instrukcjami przekazanymi
nam przez jego królewską wysokość Hakema bin Abdul Haidara -
odezwał się Ali.
- Prezent jest dość pokaźny, czcigodny książę, więc nie
chcieliśmy wchodzić z nim do biura bez twojego uprzedniego
zezwolenia i zostawiliśmy go w wynajętym samochodzie bagażowym,
który stoi na parkingu przed budynkiem - dodał gwoli dokładniejszego
wyjaśnienia Dżamil.
Szejk Malik roześmiał się.
- Gdybym nawet wcześniej nie był zainteresowany tym
królewskim prezentem, to w tej chwili już na pewno nie zdołałbym
poskromić ciekawości - stwierdził. - Dlatego idźcie i jak najprędzej
wracajcie!
Ali i Dżamil ponownie się pokłonili, po czym wyszli, a właściwie
wybiegli z gabinetu pośpiesznym truchcikiem. Szejk Malik ruszył za
nimi, dotarł jednak tylko do otwartych drzwi, w których się zatrzymał,
by polecić urzędującej w przyległym frontowym pokoju sekretarce:
- Proszę nie przełączać do mnie przez najbliższą godzinę
żadnych telefonów, Alice. A kiedy znów zjawią się ci dwaj
dżentelmeni z Rahmanu, proszę podać do mojego gabinetu trzy kawy.
Dżentelmeni zjawili się niebawem, z wyraźnie widocznym
wysiłkiem dźwigając na ramionach zwinięty luźno w gruby rulon
dywan. Z komicznie tajemniczymi minami położyli go na podłodze
pośrodku gabinetu i powoli zaczęli rozwijać.
Oczom księcia najpierw ukazał się misterny orientalny wzór
wielobarwnego kobierca, pracowicie utkany przez najznakomitszych
rahmańskich mistrzów, a na koniec... rahmańska kobieta spowita w
powłóczystą szatę, osłaniającą ją od stóp po sam czubek głowy,
łącznie z twarzą!
files without this message by purchasing novaPDF printer (
Uwolniona z rulonu kobieta natychmiast zerwała się na równe
nogi.
- Ci dwaj dranie nie uprzedzili mnie, że będę tak zapakowana! -
jęknęła. - O mało się nie udusiłam w tym nagrzanym samochodzie,
zawinięta w tę przeklętą wełnę!
Otrząsnęła się, chcąc jakoś uporządkować na sobie zmiętą w
czasie nietypowego transportu szatę z cieniutkiej bawełnianej tkaniny.
Tkanina owa - rodzaj muślinu - była czarna i całkiem przezroczysta.
Osłaniała więc ciało kobiety na tyle tylko, by jeszcze bardziej
pobudzić pożądliwe zainteresowanie każdego patrzącego na nią
mężczyzny.
Zaskoczony niezwykłym prezentem szejk Malik musiał zrobić z
wrażenia trudną do jednoznacznego zinterpretowania minę, bo Ali,
zerknąwszy ostrożnie w jego stronę, spytał z obawą:
- Czyżbyś nie był, czcigodny książę, zadowolony z
urodzinowego podarunku od jego królewskiej wysokości Hakema bin
Abdul Haidara?
A Dżamil, nie czekając na odpowiedź, dodał szybko:
- Jeśliby tak było, czcigodny książę, to zostaliśmy upoważnieni
przez króla Hakema do odwiezienia tego podarunku... to znaczy tej
kobiety, oczywiście już bez kobierca... z powrotem do Rahmanu.
- Ależ, nie ma mowy! - wykrzyknął energicznie szejk,
opanowawszy się błyskawicznie i odzyskawszy dawny kontenans. -
Złóżcie królowi Hakemowi moje stokrotne podziękowanie za jego
niezwykłą hojność, a prezent zostawcie w spokoju.
Ali i Dżamil skłonili się, potwierdzając w ten sposób bez słów, że
książęca wola zostanie przez nich w całej rozciągłości spełniona.
Kobieta w czerni również pochyliła się w ukłonie. I akurat w
momencie, gdy cała egzotyczna trójka gięła się czołobitnie przed
szejkiem, do gabinetu wkroczyła sekretarka z kawą. Nie bardzo
pojmując, w jaki to magiczny sposób z trzech obecnych dotychczas w
gabinecie osób zrobiły się nagle cztery, w tym jedna płci żeńskiej,
wykrztusiła:
- Czy mam... podać... jeszcze jedną... dodatkową filiżankę, panie
Haidar?
- Dziękuję, Alice, nie trzeba - odparł łagodnym tonem szejk
Malik. - Proszę raczej zaprowadzić tych dwu dżentelmenów - wskazał
files without this message by purchasing novaPDF printer (
na Alego i Dżamila - do sali konferencyjnej i tam w moim zastępstwie
wypić z nimi kawę, którą pani przygotowała.
- Rozumiem, panie Haidar.
- A mnie proszę zostawić sam na sam z tą młodą osobą, która
przybyła z Rahmanu w tym oto „latającym dywanie". - Wskazał z
lekkim uśmiechem na efektowny wielobarwny kobierzec. - Ta młoda
kobieta przybyła do San Francisco aż z Rahmanu jako mój prezent
urodzinowy od mego kuzyna, króla Hakema bin Abdul Haidara -
dodał gwoli wyjaśnienia.
- Rozumiem, panie Haidar - powtórzyła sekretarka, kobieta
dobrze już po pięćdziesiątce. - Wszystko rozumiem.
Wyraz jej twarzy świadczył jednak o tym, że w istocie nie
rozumiała niczego, a co najwyżej przyznawała w duchu swemu
pracodawcy prawo do egzotycznych obyczajów. Tak czy inaczej,
zachowując profesjonalną powściągliwość, nie próbowała jednak
dowiedzieć się niczego poza tym, co szejk sam zdecydował się jej
wyjawić. I zgodnie z poleceniem wyprowadziła z gabinetu Alego i
Dżamila, zabierając tacę z filiżankami i kawą i dokładnie zamykając
za sobą drzwi.
Szejk Malik Haidar pozostał sam na sam ze spowitą w czerń
kobietą.
- Podejdź bliżej - polecił jej, najpierw po angielsku, a potem, na
wypadek gdyby nie rozumiała tego języka, w rodzimej mowie
królestwa Rahmanu.
Posłusznie postąpiła kilka drobnych, trochę niepewnych kroków
w jego stronę.
- Odsłoń twarz.
Kobieta westchnęła głęboko, jakby w obawie, że widok jej
oblicza może szejka zaskoczyć, a nawet wręcz zdeprymować, po
czym energicznym, po trosze desperackim gestem zrzuciła gęsty
czarny welon, osłaniający ją od czubka głowy po ramiona.
Miała świetliste zielone oczy i kruczoczarne włosy, dziwnie
kontrastujące z jasną, a nawet bardzo jasną, alabastrową karnacją.
- Pochodzisz z Rahmanu? - zapytał szejk, spoglądając na nią
przenikliwie spod lekko zmarszczonych brwi.
- Tak, czcigodny książę, z Rahmanu. A dokładnie, z południowej
prowincji - odpowiedziała, wyraźnie zdenerwowana.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- To znaczy stamtąd, gdzie wszechwładnie rządzi niejaki Kadar
bin Abu Salman?
Kiedy kobieta pochyliła się w niskim ukłonie, udzielając w ten
sposób bez słów potwierdzającej odpowiedzi na zadane jej pytanie,
spostrzegawczy szejk zauważył, że jej kruczoczarne pukle to...
najzwyklejsza i to dość tandetna peruka!
- Dlaczego kryjesz przede mną swoje prawdziwe włosy, kobieto?
- rzucił dość ostro.
- Bo moje prawdziwe włosy są jasnoblond, czcigodny książę! -
jęknęła zakłopotana, zrywając z głowy perukę.
W złocistym obramowaniu włosów subtelna uroda jej twarzy
zajaśniała naturalnym, pełnym, wspaniale harmonijnym blaskiem.
- Jesteś niezwykle piękna - stwierdził szejk. Kobieta zarumieniła
się, zawstydzona nieoczekiwanym komplementem.
- I jak widzę, bardzo młoda - dodał Malik. W milczeniu skłoniła
się po raz kolejny.
- Ale wyglądasz raczej na Amerykankę niż na mieszkankę
orientalnego Rahmanu.
Na te słowa delikatny rumieniec na twarzy kobiety przeszedł,
najwyraźniej pod wpływem zdenerwowania, w ognisty pąs.
- Jestem dziewczyną z Rahmanu, czcigodny książę, z
południowej prowincji! - zdławionym głosem zapewniła szejka. - Na
imię mam Zara. Król Hakem bin Abdul Haidar przysłał mnie tu do
ciebie do Ameryki jako urodzinowy prezent.
- No dobrze już, dobrze... - mruknął pojednawczym tonem Malik.
- Znasz angielski?
Zara skinęła głową.
- Więc powtórz w tym języku to samo, co powiedziałaś przed
chwilą.
Angielszczyzna Zary okazała się bezbłędna, wręcz doskonała,
nieznacznie tylko zabarwiona obcym akcentem.
- Zadziwiasz mnie - stwierdził szejk.
- Staram się, panie - odezwała się rezolutnie. - Urodzinowy
królewski prezent powinien przecież być zadziwiający!
- Cóż, racja - przyznał.
Zmierzył Zarę raz jeszcze przenikliwym wzrokiem.
Nie był tego do końca pewien, ale odniósł wrażenie, że poza
egzotyczną czarną szatą z leciutkiej niczym mgiełka bawełny nie ma
files without this message by purchasing novaPDF printer (
na sobie niczego więcej, żadnych dodatkowych osłon, kryjących łono,
pośladki i biust, żadnej bielizny. Z całą pewnością nie miała też butów
na nogach.
- Jak na pobyt w Ameryce, nie jesteś najlepiej wyposażona -
zauważył z lekka ironicznie, starając się zachować dystans, utrzymać
temperament na wodzy i nie poddać się zbyt wcześnie zmysłowej
gorączce. - Dywan, peruka, welon i ta półprzezroczysta orientalna
kreacja to trochę za mało. Trzeba ci będzie sprawić jakąś garderobę,
żebyś nie wzbudzała niepotrzebnej sensacji w San Francisco.
- Och, czcigodny książę! - wykrzyknęła Zara, uradowana faktem,
że Malik najwyraźniej akceptuje ją jako urodzinowy prezent i
decyduje się zatrzymać ją w Stanach Zjednoczonych na dłużej. -
Jesteś po prostu cudowny w swojej wspaniałomyślności!
- Więc mnie pocałuj - zarządził szejk. Posłusznie ruszyła w jego
stronę, ale nagle zatrzymała się i wyraźnie zawstydzona, nie
wiedziała, co powinna zrobić.
- Nie udawaj, że nie potrafisz - mruknął zniecierpliwiony Malik.
- Przecież król Hakem nie przysłałby mi z drugiego końca świata w
urodzinowym prezencie kobiety, która nie byłaby odpowiednio
doświadczona w miłosnym kunszcie.
Zara zarumieniła się, po czym głęboko westchnęła i na
chwiejnych nogach podeszła blisko do szejka Malika.
Pokonawszy dystans, jaki ją dzielił od mężczyzny, któremu
została ofiarowana w urodzinowym prezencie, musiała jeszcze
pokonać własne skrępowanie. Nie mając innego wyjścia, zdobyła się
jednak i na to. Przymknęła oczy, zarzuciła szejkowi ręce na szyję,
przywarła do niego całym ciałem i z prawdziwie straceńczą brawurą
wpiła się wargami w jego gorące usta.
W pierwszym momencie powodował nią tylko strach. Bała się, że
jeśli nie zadowoli Malika, nie spełni jego żądania i wszystkich jego
oczekiwań, to odeśle ją z powrotem pod kuratelą Alego i Dżamila
tam, skąd przybyła, czyli do królestwa Rahmanu, na monarszy dwór
swego kuzyna Hakema bin Abdul Haidara.
Hakem zaś, najsłuszniej rozgniewany tym, że potajemnie
zastąpiła Matanę w roli prezentu urodzinowego dla szejka i bez jego
królewskiej zgody opuściła pałac, udając się do dalekiej Ameryki, nie
zechce jej już za drugą po Rashy małżonkę, tylko natychmiast odeśle
ją do ojczyma, Kadara bin Abu Salmana.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
A rozgniewany Kadar natychmiast za karę wyda ją za lubieżnego
i pokracznego starca z pustynnej osady, swego owdowiałego
siedemdziesięcioletniego wuja. I wobec takiego obrotu spraw jej
pielęgnowane już od wielu lat dwa wielkie marzenia - o zaznaniu
prawdziwej miłości oraz o odwiedzeniu Stanów Zjednoczonych,
rodzinnego kraju zmarłej matki i odnalezieniu nieznanych
amerykańskich krewnych - nigdy się już nie spełnią!
W obawie przed tak fatalnym zakończeniem ryzykownej
eskapady Zara zdecydowała się na mniejsze zło, czyli na pocałunek z
szejkiem. Wprawdzie pod wpływem zasłyszanych w dzieciństwie
pełnych grozy opowieści szejk Malik budził w niej lęk, był jednak
naprawdę przystojnym mężczyzną i miał zaledwie trzydzieści lat.
Chcąc odegrać jak najlepiej rolę kobiety doświadczonej w sztuce
miłości, przywarła do niego całym ciałem, wpiła się wargami w jego
usta... i wtedy poczuła nagle, ku własnemu zdumieniu, że zaczyna
dziać się z nią coś dziwnego. Opuszcza ją dotychczasowa
niepewność! To, co uważała jeszcze przed chwilą jedynie za przykry
obowiązek, staje się dla niej coraz intensywniejszą przyjemnością, a
jej dotychczasowe skrępowanie, onieśmielenie i zawstydzenie
przeradza się nagle w gwałtowną, niepohamowaną namiętność, w
zmysłową rozkosz!
Szejk, zorientowawszy się bez trudu, że nie jest mu niechętna,
objął ją ramionami i przycisnął do siebie jeszcze mocniej. A po chwili,
ciągle złączony z nią w gorącym pocałunku, zaczął wędrować
wprawnymi dłońmi po jej gibkim ciele, szukając miejsc szczególnie
wrażliwych na dotyk i odnajdując je z zadziwiającą łatwością.
Szlak jego pieszczot biegł z początku w dół, od ramion Zary,
poprzez jej plecy, ku wypukłościom pośladków. Następnie zmienił
kierunek, aby minąwszy biodra, skierować się w górę, ku raczej
drobnym, ale cudownie osadzonym i zadziwiająco jędrnym piersiom.
A później znowu zszedł w dół, dążąc, przez płaski brzuch i kształtny
pępek, prosto ku miejscu, w którym czuła najsilniejszy,
najintensywniejszy,
ale
zarazem
najsłodszy
i
najbardziej
obezwładniający napór namiętności. .
Drżała z przejęcia niczym z zimna, choć jednocześnie czuła, jak
całe jej ciało wypełnia gwałtowny, rozbuchany ogień. Brakowało jej
tchu, a serce biło w jej piersi z siłą i częstotliwością werbla. Poddając
się woli mężczyzny, który trzymał ją w ramionach i doprowadzał
files without this message by purchasing novaPDF printer (
śmiałymi, wyrafinowanymi pieszczotami na skraj ekstazy, na granicę
miłosnego szaleństwa, traciła coraz bardziej zdolność kontrolowania
sytuacji i panowania nad sobą.
I właśnie obawa, że już za chwilę pogrąży się całkowicie w
otchłani namiętności, podda się zmysłom i nie będzie zdolna do
jakichkolwiek rozsądnych poczynań - a w ten sposób być może
zaprzepaści szansę uzyskania pomocy szejka w realizacji jej
amerykańskich planów - otóż ta właśnie obawa nakazała jej
pohamować się resztkami sił i podjąć rozpaczliwą próbę
powstrzymania
mężczyzny
przed
ostatecznym
szturmem
i
dokonaniem łatwego, nazbyt łatwego, miłosnego podboju.
- Czcigodny książę, proszę cię, przestań! - szepnęła nieśmiało.
O dziwo, prośba została spełniona!
Szejk Malik Haidar oderwał gorące usta od jej warg i zdjął
rozpaloną dłoń z jej łona.
A po chwili odsunął ją od siebie na odległość wyciągniętych
ramion i spojrzawszy jej głęboko w oczy, z lekkim, melancholijnym
nieco westchnieniem stwierdził:
- Masz rację, niezwykła dziewczyno. Dochodząc przedwcześnie
do punktu, w którym nie będziemy się mogli już powstrzymać,
uchybimy dobrym obyczajom i... pozbawimy się niewątpliwej
przyjemności oczekiwania na najwyższą rozkosz. A zatem uchybimy
również regułom sztuki miłości!
files without this message by purchasing novaPDF printer (
ROZDZIAŁ DRUGI
Bez względu na to, jakimi pobudkami kierował się szejk, Zara
była mu głęboko wdzięczna. Nie ukrywała tego. Cofnąwszy się o pół
kroku, wciąż jeszcze podniecona, rozgorączkowana, a równocześnie
zaskoczona i skonsternowana niespodziewaną gwałtownością własnej
reakcji na jego pieszczoty, skłoniła się i szepnęła:
- Dziękuję ci, czcigodny...
- Mów mi po prostu Malik - zaproponował, przerywając jej. -
Albo pan Haidar, jeśli tak wolisz. Jesteśmy przecież w
demokratycznej Ameryce, a nie w naszym królestwie. Tu nie
obowiązują rahmańskie formułki grzecznościowe i książęce tytuły. Tu
wszystko jest znacznie łatwiejsze i prostsze. Przekonasz się, gdy
poznasz ten kraj.
- A będę mogła... Malik? - spytała Zara, chcąc się upewnić co do
jego intencji. - Będę mogła choć trochę poznać Amerykę?
- Skoro już tutaj jesteś, to moim zdaniem nawet powinnaś, bo
Ameryka to naprawdę ciekawy kraj - odpowiedział. - Spróbuję ci w
tym pomóc. Czy jest coś, co szczególnie chciałabyś zobaczyć w San
Francisco albo gdzieś indziej w Kalifornii? A może chciałabyś
pojechać również dalej, poza granice stanu?
- Och, Malik! Ja chciałabym zobaczyć wszystko i pojechać
wszędzie! - wykrzyknęła.
Szejk roześmiał się i żartobliwie pogroziwszy jej palcem,
powiedział z leciutką przyganą w głosie:
- Ejże, Zara! Ty chyba tylko dlatego zdecydowałaś się tu do mnie
przyjechać jako urodzinowy prezent, że byłaś ciekawa Ameryki.
- Nie, nie, Malik! - zaprzeczyła energicznie. - Ameryka
intrygowała mnie, to prawda. Ale ty również. Ty przede wszystkim!
- Chciałaś mnie poznać? - zapytał szejk.
- Oczywiście!
- A słyszałaś coś o mnie tam, w królestwie Rahmanu? Speszona
Zara milczała przez chwilę, nie bardzo wiedząc,
jak w dyplomatyczny sposób powinna odpowiedzieć.
Nie mogła przecież wyjawić Malikowi, że od dzieciństwa
słuchała pełnych grozy opowieści o nim, jako o złym księciu, który
chciał zniszczyć całe królestwo Rahmanu, a zwłaszcza jego
południową prowincję, zarządzaną przez Kadara bin Abu Salmana.
Nie mogła wyjawić mu, że w domu jej ojczyma nazywano go
files without this message by purchasing novaPDF printer (
nieszczęściem Rahmanu i konspiracyjnym szeptem oskarżano o
morderstwo Dżeba, szóstego z jej przyrodnich braci, który - wedle
oficjalnej wersji wydarzeń - zginął przed laty w tragicznym wypadku
samochodowym, spowodowanym przez nieznanego sprawcę.
- Słyszałam - odezwała się w końcu, starannie, niezwykle
ostrożnie dobierając słowa - że mogłeś zostać królem Rahmanu, ale
ustąpiłeś tron Hakemowi.
- A wiesz może, dlaczego?
- Ponoć dlatego, że chciałeś zapewnić krajowi pokój
- odpowiedziała.
Szejk z powagą skinął głową.
- Zgadza się! Masz o mnie właściwe informacje - potwierdził. Po
czym zapytał: - I pewnie ciekawa byłaś, jak żyję tu w Ameryce, już
nie jako książę krwi, tylko jako zwyczajny biznesmen, prawda?
- Raczej byłam ciekawa, jaki jesteś jako mężczyzna
- odpowiedziała Zara. - Czy naprawdę aż tak przystojny, jak
mówiono o tobie w Rahmanie - dodała z nieśmiałym uśmiechem.
- I co? - wyraźnie zainteresował się szejk. - Jak wypadła
konfrontacja opowieści z rzeczywistością?
- W rzeczywistości jesteś chyba... jeszcze przystojniejszy... niż
sobie wyobrażałam - wykrztusiła.
- A ty, Zaro, jesteś chyba jeszcze sympatyczniejsza, niż mogłem
sobie to wyobrazić, w chwili kiedy wyskoczyłaś z dywanu - stwierdził
ukontentowany jej słowami.
Mimo zażenowania komplementem, zdobyła się na uśmiech.
- Więc zatrzymujesz mnie na dłużej? - zapytała, wciąż niepewna
swego dalszego losu i pełna najrozmaitszych obaw.
- Oczywiście!
- A na jak długo?
Zara zadała to pytanie, ponieważ chciała się z góry upewnić, czy
będzie miała dość czasu, by przygotować ucieczkę z książęcego
domu, jaką od początku planowała. Pragnęła odnaleźć amerykańskich
krewnych, podjąć jakąś pracę i pozostać w Stanach Zjednoczonych na
stałe. Pytanie to zadała jednak chyba niepotrzebnie, bo szejk,
zmarszczywszy gniewnie brwi, rzucił oschle:
- Jak cię zapewne uprzedzano, mam prawo zatrzymać cię na tak
długo, jak zechcę.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Tak, tak, oczywiście - wtrąciła skwapliwie, chcąc zatrzeć
popełnioną mimowolnie niezręczność.
- Nie będę cię jednak zatrzymywał siłą - dodał Malik. - Drogę
powrotu do Rahmanu masz w każdej chwili otwartą.
Słowa, którymi chciał ją uspokoić, w jej uszach zabrzmiały
niczym najstraszliwsza groźba.
- Dziękuję - wykrztusiła jednak, by przypadkiem nie dać po sobie
poznać, że ma zupełnie inne plany niż powrót do pustynnego
królestwa.
- Nie będę cię też siłą ciągnął do łóżka - powiedział z absolutną
otwartością szejk. - Co jednak nie znaczy - uściślił - że nie będę
próbował cię uwieść. Czy zasady gry, jakie proponuję, są dla ciebie
jasne?
Skinęła głową.
- I zgadzasz się na nie?
- Tak - szepnęła.
- Cieszę się, że się rozumiemy - podsumował. – Pójdę teraz
pogadać z Alim i Dżamilem, a tobie przyślę tu moją sekretarkę, Alice,
żeby ci pomogła zaopatrzyć się we wszystko, co niezbędne, przede
wszystkim w garderobę. Zara zarumieniła się już po raz któryś tam z
rzędu podczas nie tak znowu długiego pobytu w gabinecie szejka.
- Kategorycznie nakazano mi tak właśnie się ubrać tuż przed
zapakowaniem w dywan i przyniesieniem mnie tutaj - wyjaśniła. - Ale
mam jeszcze inne rzeczy w walizce, którą Ali i Dżamil...
- Nieważne - szejk przerwał jej w pół zdania. - Moja nieoceniona
sekretarka, Alice, zorganizuje ci wszystko, co trzeba. Tylko spokojnie
tu na nią zaczekaj.
Wyszedł, zostawiając ją samą.
Przysiadła w fotelu i spróbowała podsumować w myślach
wszystko, co wydarzyło się w jej życiu w ciągu ostatnich kilku dni. A
było tych wydarzeń sporo, tak wiele, jak chyba nigdy, od czasu gdy
jako pięcioletnia dziewczynka znalazła się wraz z matką, Amerykanką
ze Wschodniego Wybrzeża, w egzotycznym i pustynnym Rahmanie.
Po pierwsze, wyjazd z domu ojczyma do pałacu Hakema, gdzie
miała pozostać na stałe jako druga po Rashy królewska małżonka.
Po wtóre, potajemna ucieczka z pałacu, dzięki zręcznemu
podstępowi, który polegał na zamianie ról z Mataną, wybraną przez
króla na prezent urodzinowy dla kuzyna.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
Po trzecie, wymarzona podróż samolotem do Ameryki, niestety w
nieodłącznym towarzystwie dwu bezwzględnych cerberów, Alego i
Dżamila.
I wreszcie po czwarte - spotkanie z szejkiem w jego biurze w San
Francisco! A szejk okazał się nie tylko przystojnym mężczyzną, ale
również szlachetnym człowiekiem, w istocie kimś zupełnie innym niż
„nieszczęście Rahmanu" czy też zły książę, o jakim ojczym i
przyrodni bracia opowiadali jej w rodzinnym domu.
No i ten pierwszy pocałunek, na wspomnienie którego jeszcze w
tej chwili przechodził ją słodki dreszcz rozkoszy.
- Czy można?
Retoryczne pytanie, zadane przez uchylone drzwi profesjonalnie
grzecznym, choć równocześnie dość stanowczym tonem przez Alice,
wytrąciło Zarę z zamyślenia.
- Tak, oczywiście, proszę wejść - odpowiedziała. - Malik.., to
znaczy pan Haidar - poprawiła się pośpiesznie - polecił mi tu czekać
na panią.
- Mam nadzieję, że czas oczekiwania nie dłużył się pani - rzuciła
Alice, wkraczając do gabinetu z pokaźnym notesem w ręku i starannie
zamykając za sobą drzwi.
- Nie, nie, absolutnie nie!
- To świetnie. Przystąpmy zatem do rzeczy, czyli do kwestii
wprowadzenia zmian w pani garderobie. - Sekretarka obrzuciła
krytycznym spojrzeniem zwiewną czarną szatę z przezroczystego
muślinu, jaką Zara miała na sobie, taktownie powstrzymując się
jednak od jakichkolwiek uwag na jej temat. - Czy ma pani jakieś
ulubione kolory?
- W zasadzie... nie... - wykrztusiła Zara, przywykła do
konwencjonalnej czerni i bieli, kolorów typowych dla rahmańskich
strojów.
Alice poczyniła stosowny zapisek w notesie.
- A ulubione fasony? - zapytała.
- Też chyba...
Adnotacja została dokonana błyskawicznie, zanim jeszcze Zara
zdążyła dokończyć zdanie.
- Pan Haidar uprzedził mnie - wyjaśniała sekretarka,
zamknąwszy notatnik - że raczej trudno będzie pani podjąć decyzję
odnośnie doboru strojów, odpowiednich do noszenia tu, w Ameryce.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Czy moja bezradność w tej dziedzinie, moja kompletna
nieznajomość najnowszych trendów amerykańskiej mody, to dla pani
duży kłopot? - z troską w głosie spytała Zara.
- Skądże znowu, żaden - zaprzeczyła Alice. - Pan Haidar
podyktował mi dość dokładną listę zakupów, jakie mam zrobić dla
pani...
- Naprawdę?! - wykrzyknęła Zara, zdumiona przezornością
szejka.
- ...ale polecił mi też nie mówić pani z góry, co się na tej liście
znajduje - dokończyła sekretarka. - To ma być niespodzianka.
- Naprawdę? - powtórzyła Zara.
Alice uśmiechnęła się dobrodusznie i pokiwała potakująco głową.
- Jestem pewna, że niespodzianka okaże się przyjemna, bo pan
Haidar jest mężczyzną obdarzonym doskonałym gustem - stwierdziła.
- Och, nie wątpię.
- I słusznie! Proszę nadal spokojnie czekać tutaj w gabinecie -
poleciła sekretarka, kierując się ku drzwiom.
- Niedaleko, w najbliższej okolicy, jest kilka dobrych butików z
elegancką damską odzieżą, więc zakupy nie powinny potrwać zbyt
długo. Na pewno dostanie pani nowe rzeczy, zanim wróci pan Haidar,
który w tej chwili musiał na pewien czas opuścić biuro.
- Na długi czas? - zaniepokoiła się Zara.
- Nie, nie - zaprzeczyła pośpiesznie sekretarka. - Na krótki.
- To znaczy?
- Mniej więcej na godzinę, a najwyżej na dwie. Proszę spokojnie
czekać - powtórzyła Alice. - Czy może podać pani tymczasem coś do
zjedzenia albo do picia?
- Nie, dziękuję - odmówiła Zara.
Była wprawdzie spragniona i dość głodna po wielogodzinnej
podróży, miała jednak nieodparte wrażenie, że wciąż jest nazbyt
zdenerwowana, by zaryzykować konsumpcję czegokolwiek.
- Proszę więc czekać. Ja wkrótce tutaj do pani wrócę
- zapewniła Alice. - Pan Haidar również, jak się spodziewam -
dodała już od drzwi. Po czym wyszła.
Zara podniosła się z fotela i kilkakrotnie przemierzyła obszerne
biurowe pomieszczenie tam i z powrotem. Uspokoiło ją to na tyle, że
poczuła, jak bardzo jest zmęczona. A ponieważ w gabinecie szejka
stały nie tylko wygodne rozłożyste fotele, ale i dość obszerna sofa,
files without this message by purchasing novaPDF printer (
postanowiła, że dla odprężenia, bodaj na krótką chwilę, położy się na
niej.
Chciała sobie w wygodnej pozycji to i owo rozważyć,
zaplanować.
Nim jednak zdążyła zebrać myśli, znużona, po prostu usnęła,
zapominając w ten sposób nie tylko o wszystkich swoich projektach,
ale w ogóle o całym realnym świecie.
Gdy szejk Malik wrócił do swego gabinetu, w pierwszej chwili
nie zauważył śpiącej Zary. Nabrał więc natychmiast podejrzeń, że
zniknęła. Zirytowany, już zaczaj sobie w duchu czynić wyrzuty, że
zostawił ją samą w swoim biurze, a sekretarkę Alice wysłał w tym
czasie po zakupy, zamiast zlecić jej pilnowanie dziewczyny, gdy nagle
dojrzał złocisty pukiel, wysuwający się zza wysokiego narożnika
rozłożystej sofy.
Podszedł troszeczkę bliżej i przystanął.
W spokojnym i głębokim śnie, jaki ją ogarnął, Zara wyglądała
niesamowicie kusząco. Leżała bowiem w dość niedbałej pozie,
odprężona i swobodna, a jedynym jej okryciem była przezroczysta
mgiełka muślinowego stroju, pod którym nie miała bielizny.
Szejk przykląkł przy niej i leciutko pogładził ją po złocistych
włosach. Ich niezwykła - jak na kobietę orientu - barwa elektryzowała
go w stopniu niewiele mniejszym niż powabne kształty jej smukłego
ciała. I nie wiadomo, co zrobiłby dalej ze swoim wspaniałym
urodzinowym prezentem, porwany gwałtownie narastającą falą
zmysłowej namiętności, gdyby w tym akurat momencie nie rozległo
się lekkie, ale zdecydowane pukanie do drzwi.
Na jego odgłos szejk zerwał się na równe nogi i szybko oddalił na
dość dużą odległość od sofy.
- Proszę - rzucił ściszonym głosem, by przypadkiem nie zbudzić
śpiącej Zary.
Do gabinetu wsunęła się sekretarka.
- Panie Haidar, mam już garderobę dla pańskiego uroczego
gościa - poinformowała szejka półgłosem.
- To świetnie, Alice, dziękuję. Proszę wszystko tutaj przynieść i
zostawić, mój gość tymczasem śpi po podróży.
Sekretarka cofnęła się i po chwili wróciła z kilkoma pokaźnymi,
eleganckimi reklamówkami, które ulokowała, jedną przy drugiej, na
podłodze pod ścianą.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Wciąż śpi, biedactwo - szepnęła ze współczuciem, zerkając na
Zarę. - Musiała być bardzo zmęczona. Panie Haidar, czy może mam
poszukać dla tej młodej damy jakiegoś wygodnego hotelu, żeby mogła
sobie spokojnie odpocząć? - zwróciła się z pytaniem do szejka.
- Nie, nie, Alice, dziękuję. Ta młoda dama zamieszka tymczasem
u mnie, w moim domu.
- Rozumiem, zamieszka tymczasem u pana... - powtórzyła
sekretarka z lekkim przekąsem.
- Ta dziewczyna przybyła z dalekiego kraju o zupełnie innej niż
tutejsza kulturze, o innych obyczajach, więc w amerykańskim hotelu z
całą pewnością nie czułaby się bezpieczna - wyjaśnił.
- Rozumiem, a pan jej to poczucie bezpieczeństwa zapewni.
- Oczywiście! - syknął, trochę zirytowany wyraźnie ironicznym
tonem głosu Alice.
Sekretarka w zadumie pokiwała głową.
- Czy będę panu jeszcze dzisiaj potrzebna? - spytała.
- Nie, Alice, proszę już jechać do domu. Spotkamy się w biurze
jutro rano, jak zwykle.
- Zatem, do jutra, panie Haidar.
- Do jutra, Alice. Do widzenia.
Sekretarka wyszła, starannie zamykając za sobą drzwi.
Malik zerknął na śpiącą Zarę, jednak nie podszedł już do niej,
tylko zasiadł za swoim biurkiem i westchnąwszy kilka razy głęboko,
zaczął w skupieniu studiować jakieś papiery.
Minęły pełne dwie godziny, nim Zara wreszcie ocknęła się,
usiadła na sofie i zakłopotana wykrztusiła:
- Przepraszam.
- Ależ ja się wcale nie gniewam - rzucił szejk pół żartem, pół
serio.
- Zdrzemnęłam się.
- Nic nie szkodzi - powiedział, unosząc głowę znad rozłożonych
na blacie dokumentów.
- Długo spałam? - spytała Zara.
- Przy mnie pełne dwie godziny.
- Nagle, w pewnym momencie poczułam się bardzo zmęczona -
wyjaśniła.
- Zmęczenie to normalny objaw po długiej podróży. A teraz
pewnie jesteś głodna?
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Prawdę mówiąc, niesamowicie - przyznała.
- Ja zjadłem już lunch z Alim i Dżamilem, zanim
wyekspediowałem ich na lotnisko, by mogli jak najprędzej wrócić do
Rahmanu - wyjaśnił szejk.
- A ja?
- Ty możesz tymczasem coś przekąsić tutaj, w biurze. Moja
nieoceniona Alice zawsze ma w lodówce, tak na wszelki wypadek,
jakieś specjały. A później, jak już się trochę pokrzepisz, pojedziemy
do domu na kolację.
- Do czyjego domu? - zapytała Zara, wyraźnie spłoszona.
- Do mojego, oczywiście! - odparł. - Gdzie miałbym ulokować
swój prezent urodzinowy, jeżeli nie we własnym domu? No, sama
powiedz?
Zakłopotana Zara nie powiedziała nic, tylko w milczeniu
pokiwała głową.
Szejk uniósł się zza biurka.
- Pójdę i przyniosę ci coś do zjedzenia - oświadczył. - W tych
torbach są twoje nowe rzeczy - dodał, wskazując na szereg
ustawionych pod ścianą pękatych reklamówek. - Przebierz się
tymczasem!
- A zdążę? - rzuciła niepewnie Zara.
- Nie będę się przesadnie śpieszył. Dam ci trochę czasu. Szejk
wyszedł, a Zara zaczęła z zaciekawieniem przeglądać zawartość toreb
z zakupami.
Znalazła białe koronkowe majteczki i natychmiast je wciągnęła, a
następnie jednym energicznym ruchem zrzuciła przez głowę swą
orientalną szatę z muślinu i czym prędzej włożyła biały koronkowy
biustonosz, na który również natrafiła w reklamówce z bielizną.
Odetchnąwszy z ulgą, że nie wygląda już jak egzotyczna odaliska
z haremu, tylko jak normalna amerykańska dziewczyna w białej
koronkowej bieliźnie, spokojniej już, bez dotychczasowego
pośpiechu, ubrała się w długą do pół łydki bawełnianą spódnicę w
kolorze kości słoniowej i w zharmonizowaną z nią kolorystycznie
jedwabną koszulową bluzkę. Przeglądając resztę zakupionej przez
Alice odzieży, w jednej z toreb natknęła się również na grzebień i
spinkę do włosów. Uczesała więc swoje rozpuszczone i mocno
potargane jasne pukle i zebrała je w luźny węzeł na czubku głowy.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
Ledwie zdążyła się uporać z porządkowaniem fryzury, gdy wrócił
szejk, niosąc duży talerz osłonięty porcelanową pokrywą.
- Widzę, że Alice spisała się znakomicie - ocenił pozytywnie
nowy, w stu procentach amerykański ubiór Zary.
- Zapomniała tylko o butach.
- Naprawdę? A ty nie miałaś żadnego obuwia?
- Miałam sandały - odparła - ale przed zapakowaniem mnie w
dywan, kazali mi je zdjąć i schować do walizki. Czy Ali i Dżamil nie
zostawili ci mojej walizki?
- Ano, nie! W pośpiechu widocznie zabrali ją ze sobą z
powrotem do Rahmanu. Ale to nic! - Szejk lekceważąco machnął
ręką. - Dokupimy później wszystko, czego ci będzie brakowało, buty
również, a na razie jakoś sobie bez nich poradzimy. Tymczasem
usiądź przy biurku i zjedz co nieco.
Postawił trzymany w ręku talerz na skraju blatu i przysunął Zarze
jeden z foteli. A sam usiadł po drugiej stronie pokaźnego biurka i
zaczaj porządkować porozkładane dość niedbale papiery.
Podniosła pokrywę. Na talerzu stał kubek z jogurtem, a obok
leżały apetyczne małe kanapki, świeże truskawki i dojrzałe
winogrona.
- To wszystko dla mnie? - zapytała.
- Tak - potwierdził. - Zjedz to, co ci przyniosłem, a potem
napijemy się kawy.
Zara jadła z dużym apetytem i w niedługim czasie opróżniła
talerz do czysta, a zaparzoną przez szejka w ekspresie aromatyczną
kawę wypiła z prawdziwą rozkoszą.
- Może już teraz pojedziemy? - zagadnęła, odstawiając pustą
filiżankę.
- Tak ci się śpieszy? - rzucił z filuternym uśmiechem.
- Ciekawa jestem, gdzie i jak mieszkasz.
- Jedźmy więc!
Wstał zza biurka i nim Zara zorientowała się, co zamierza zrobić,
podszedł do niej i... porwał ją na ręce.
- Chcesz mnie zanieść do swojego domu? - zapytała zdziwiona.
- Co to, to nie! Tylko do samochodu, który przewidująco
zaparkowałem tuż przed moim biurem - odpowiedział ze śmiechem.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
ROZDZIAŁ TRZECI
Po mniej więcej trzydziestu minutach jazdy luksusowym
książęcym autem - najnowszym modelem jaguara - dotarli do
ekskluzywnej dzielnicy willowej, położonej zdecydowanie wyżej niż
handlowo - biznesowe centrum San Francisco.
- Jesteśmy na miejscu - oświadczył szejk, zatrzymując się w
jednej z malowniczych bocznych uliczek.
Po czym otworzył pilotem bramę, wjechał na dziedziniec,
zaparkował samochód i wprowadził zaciekawioną Zarę do domu,
który wyróżniał się wśród okolicznych rezydencji nowoczesną,
szczególnie wyrafinowaną prostotą formy architektonicznej. A kiedy
znaleźli się już w środku, pozwolił jej swobodnie pozwiedzać wnętrze,
nie komentując niczego, a tylko pilnie obserwując jej reakcję.
Zara przechodziła z pomieszczenia do pomieszczenia, rozglądała
się uważnie dookoła i coraz mocniej marszczyła brwi w grymasie...
rozczarowania? A może raczej zdziwienia?
- Czy coś nie tak? - zapytał w końcu szejk, nie będąc w stanie
jednoznacznie zinterpretować wyrazu jej twarzy.
- To nie jest to, czego się spodziewałam - odparła.
- Czy to znaczy, że spodziewałaś się czegoś ciekawszego?
- Nie, nie! - zaprzeczyła. - Ale, hm... - Zawahała się.
- Tak?
- Spodziewałam się zupełnie czegoś innego - przyznała po
chwili.
- A konkretnie... czego?
- Po prostu czegoś zupełnie innego. - Zara najwyraźniej miała
kłopoty ze skonkretyzowaniem swojej opinii na temat kalifornijskiej
rezydencji Malika. - Bo tutaj wszystko jest takie jakieś... - Znów
zawiesiła głos, nie znajdując odpowiedniego określenia.
- Ascetyczne? - podpowiedział jej szejk. - Istotnie, starałem się,
żeby mój dom nie był niepotrzebnie przeładowany meblami czy
ozdobami. Urządzając go, świadomie dążyłem do maksymalnej
prostoty...
- Prostota wcale mi nie przeszkadza ani też mnie nie dziwi -
weszła mu w słowo Zara.
- Co w takim razie budzi twoje zdziwienie? - spytał. Zara
spojrzała na niego przelotnie, trochę z ukosa, po czym, opuściwszy w
lekkim zakłopotaniu głowę, odpowiedziała po namyśle:
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Dziwi mnie, że nie ma tu, w tych wnętrzach, absolutnie
niczego, co mogłoby się kojarzyć z twoją ojczyzną, z królestwem
Rahmanu.
- Nie ma, to prawda - przytaknął szejk.
- Z założenia?
- Tak.
- Ależ, Malik. - Zara znów popatrzyła na szejka, tym razem
zdecydowanie śmielej, wytrzymując przenikliwość jego wzroku. -
Dlaczego?
- Bo nie potrzebuję wokół siebie niczego, co przypominałoby mi
świat, który przed dziesięciu laty bezpowrotnie porzuciłem, z którym
na zawsze się pożegnałem - wyjaśnił.
- Naprawdę nie potrzebujesz? - spytała z niedowierzaniem.
- Naprawdę - potwierdził bez wahania. - Z moim królestwem
rozstałem się definitywnie.
- Bez żalu?
- Żal, jeśli nawet był, to po latach zniknął bez śladu.
- A może raczej został siłą zdławiony? - zasugerowała ostrożnie
Zara. - I właśnie dlatego zniknęło z twojego otoczenia wszystko, co
mogłoby ci przypominać ojczyznę?
- Daj spokój! - Szejk najwyraźniej nie miał ochoty rozmawiać o
przeszłości. - Chodź, obejrzysz teraz pokój gościnny, który
tymczasem będzie twoim królestwem.
- Królestwo Rahmanu... - Zara nie dawała za wygraną.
- Królestwo Rahmanu leży na drugim końcu świata, a my
jesteśmy w Ameryce, w Kalifornii, w San Francisco!
- Ale jakaś cząstka Rahmanu tkwi mimo wszystko w naszych
sercach, w naszych duszach! - obstawała przy swoim Zara.
- Daj spokój - mruknął posępnie szejk. - Nie przyjechałaś tu po
to, żeby się troszczyć o moje serce czy duszę.
Powinnaś ofiarować mi zmysłową rozkosz i miły relaks, a nie
zamęczać mnie uwagami godnymi amerykańskiego psychoanalityka.
- Chciałabym ofiarować ci prezent, Malik - oświadczyła Zara,
rozmyślnie ignorując jego ostatnie uszczypliwe stwierdzenie.
- Przecież to ty jesteś moim prezentem! - obruszył się. -
Dostałem cię na trzydzieste urodziny od króla Hakema.
- Od króla dostałeś mnie, ale ode mnie nie dostałeś jeszcze nic.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- To prawda - przytaknął zniecierpliwiony. - A powinienem
dostać.
- Trzy dni, Malik! Daj mi trzy dni - odważyła się zażądać Zara,
nie bacząc na jego narastające zdenerwowanie. - I pozwól mi w tym
czasie ofiarowywać ci takie prezenty, jakie sama dla ciebie wybiorę i
przygotuję.
- Ofiaruj mi je zaraz, teraz, zamiast niepotrzebnie czekać -
zaproponował, starając się nie wpaść w gniew i próbując obrócić
wszystko w żart.
- Nie mogę - wyjaśniła całkowicie serio. - Nie mam ich przecież,
nie mam niczego, muszę wszystko dopiero zdobyć, zaaranżować.
Szejk ciężko westchnął, najwyraźniej kapitulując wobec jej
nieustępliwego uporu.
- Potrzebujesz trzech dni, tak? - upewnił się. Skinęła na
potwierdzenie głową.
- Dokładnie za trzy dni wypadają moje trzydzieste urodziny -
zauważył.
- Och, Malik, to świetnie! - ucieszyła się Zara.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że do tego czasu skończysz z
eksperymentowaniem i dasz mi w końcu to, co powinnaś mi dać, czyli
własne wspaniałe ciało?
- Jeśli zechcesz - szepnęła.
- Ba! Jeśli nie zamęczysz mnie wcześniej nadmiarem żądań.
- Będzie jeszcze tylko jedno, Malik - zastrzegła. - Tylko jedno.
- Doprawdy? Jeszcze tylko jedno? - zakpił. - A jakie?
- Chciałabym, żebyś oddelegował mi do pomocy swoją
sekretarkę.
- Moją nieocenioną Alice? Na całe trzy dni? - obruszył się.
- Nie, nie, każdego dnia najwyżej na kilka godzin, a nawet mniej,
na godzinę, może dwie.
- Czy to już wszystko?
- No... prawie - wykrztusiła, w pełni świadoma tego, że wystawia
cierpliwość i opanowanie szejka na bardzo ciężką próbę.
- A jaki jeszcze masz problem?
Zara zarumieniła się, zawstydzona, nim odpowiedziała:
- Problem wydatków. Malik wybuchnął śmiechem.
- A to dobre! - wykrzyknął. - Więc to ja sam mam ci zapewnić
środki na prezenty przeznaczone dla mnie?
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Skoro król Hakem tego nie uczynił...
- Widocznie nie przewidział, co zaczniesz wymyślać po
przyjeździe do Ameryki - mruknął szejk, ni to do Zary, ni to do siebie.
- No, ale trudno - dodał, z rezygnacją machnąwszy ręką. - Niech już
będzie! Upoważnię Alice do pokrycia wszystkich twoich wydatków z
mojego konta. Tylko bądź rozsądna.
- Obiecuję!
Uśmiechnął się i podszedł bliżej do Zary.
- Obiecaj mi jeszcze - zażądał - że po tych trzech dniach
eksperymentowania nieodwołalnie zaczniesz robić to, co powinnaś,
czyli dzielić ze mną łóżko.
Zbladła lekko z przejęcia, ale odważnie odwróciła się w jego
stronę i stanąwszy z nim twarzą w twarz, powiedziała z powagą:
- Masz moje słowo.
Malik ujął ją za rękę. Przez chwilę miała wrażenie, że zerwie
umowę i pociągnie ją prosto do swej sypialni, nie czekając, aż upłyną
trzy obiecane dni - tak bardzo gorącą miał dłoń i tak bardzo wydawał
się spragniony miłości. On jednak zaprowadził ją tylko do
przeznaczonego dla niej gościnnego pokoju.
- Wystawiasz mnie na niesłychanie ciężką próbę, dziewczyno -
wyznał. - Ale cóż, słowo się rzekło, więc zostawiam cię samą do rana.
Moja gospodyni, pani Parker, za chwilę przyniesie ci twoje bagaże, a
potem poda jakąś kolację. Rozgość się, wypocznij. Do jutra!
- Do jutra, Malik. Do zobaczenia - odpowiedziała Zara. - Śpij
dobrze.
- Nie drwij!
- Przecież nie śmiałabym nawet. Dobranoc.
- Dobranoc, Zaro. Miłych snów! - I szejk wyszedł. Nim Zara
zdążyła trochę dokładniej rozejrzeć się po swoim lokum, które w
istocie nie było pojedynczym gościnnym pokojem, tylko dużym
apartamentem, składającym się z trzech pomieszczeń - saloniku,
sypialni i łazienki, ktoś zastukał do drzwi. Był to Benjamin, nieśmiały
nastoletni wnuk gospodyni szejka. Przyniósł bagaże. Po chwili zjawiła
się sama pani Parker - dość korpulentna starsza kobieta - z ciepłym
posiłkiem na tacy.
- Życzę smacznego - " rzuciła, nie wdając się w żadną dłuższą
konwersację.
- Dziękuję - odpowiedziała Zara.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
Zjadła kolację z apetytem i poczekała, aż pani Parker wróci i
zabierze tacę. Po czym najpierw rozpakowała wszystkie swoje rzeczy,
lokując odzież w szafie, bieliznę w komodzie, a drobiazgi
kosmetyczne w łazience, a potem wzięła prysznic i ubrała się w nocną
koszulę.
Była zmęczona i zamierzała od razu położyć się spać. Zanim
doszła do łóżka, zatrzymała się jednak na moment przy oknie. Na
granatowym nocnym niebie srebrzył się księżyc i połyskiwały
gwiazdy. A na ziemi, jak okiem sięgnąć, jarzyły się liczniejsze od
gwiazd światła nocnego San Francisco.
- Więc tak pięknie wygląda Ameryka?! - szepnęła z podziwem. -
Tak pięknie wygląda mój rodzinny kraj, do którego cudem udało mi
się powrócić!
Od wielu lat, żyjąc w pustynnym orientalnym królestwie
Rahmanu, marzyła o podróży do Stanów Zjednoczonych. Jej ojczym,
Kadar bin Abu Salman, nie chciał jednak nawet o tym słyszeć.
Obawiał się, że jeśli Zara wyjedzie do Ameryki, to już nigdy z niej nie
powróci na pustynię.
I słusznie się obawiał! - pomyślała, wciąż stojąc przy oknie i
zachłannie kontemplując efektowną nocną panoramę kalifornijskiej
metropolii. W Rahmanie musiałaby zostać albo drugą żoną króla, nie
kochaną przez niego i poślubioną wyłącznie z politycznych
względów, albo żoną siedemdziesięcioletniego starca. A tutaj, w
Stanach, będzie nowoczesną kobietą i całkowicie wolnym
człowiekiem!
Droga do wolności miała wprawdzie prowadzić przez sypialnię
szejka Malika, ale taka perspektywa jakoś nie wydawała się Zarze
zbytnio przykra. Trochę się bała, to prawda, tym bardziej że była
jeszcze dziewicą i o miłosnym kunszcie wiedziała tyle, co nic, ale
wspomnienie cudownego, namiętnego, elektryzującego pocałunku,
jakim obdarzył ją szejk, dodawało jej odwagi i stwarzało nadzieję na
przeżycie niezapomnianych chwil. A może nawet na przeżycie
prawdziwej miłości, o której marzyła i za którą tęskniła od lat, równie
mocno jak za Ameryką.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
ROZDZIAŁ CZWARTY
Zara przespała noc, śniąc słodko przez większą jej część, że
oczekuje w swojej sypialni na przybycie Malika. Sen spełnił się rano,
zaraz po przebudzeniu. Ledwie wstała z łóżka i zdążyła się umyć i
ubrać, gdy szejk osobiście pojawił się w drzwiach jej pokoju.
- Dzień dobry, Zaro! - rzucił z lekkim, ale bardzo sympatycznym,
ciepłym uśmiechem. - Jak się czujesz po pierwszej nocy spędzonej w
moim domu?
- Wspaniale! - odpowiedziała. - Spałam wyjątkowo dobrze, noc
minęła mi spokojnie, doskonale wypoczęłam po wczorajszym
naprawdę ciężkim dniu.
- I jesteś już gotowa, żeby zejść na śniadanie? - zapytał.
Zara, ubrana w lekki, doskonale skrojony bladozielony kostiumik
z naturalnego jedwabiu prezentowała się naprawdę elegancko, ale...
nie miała, niestety, do kompletu żadnych butów.
Dlatego mruknęła:
- Jeżeli mogę zejść na śniadanie boso.
- Mogłabyś, ale nie będziesz musiała! - rzucił szejk Malik.
Po czym podszedł do niej i wziął ją w objęcia.
Czując, że za chwilę może jej być już zbyt trudno powstrzymać
falę błyskawicznie narastającego zmysłowego podniecenia, Zara
szepnęła w odruchu samoobrony:
- Obiecałeś... trzy dni.
- Wszystko się zgadza, obiecałem ci trzy dni bez wspólnego łoża
i świetnie o tym pamiętam - potwierdził szejk. - Ale nie obiecywałem
przecież, że nie będę cię w tym czasie całował!
Pocałunek
był
równie
porywający,
zniewalający,
obezwładniający, elektryzujący, słowem - równie nadzwyczajny, jak
ten poprzedni. Zara całkowicie poddała się cudownej pieszczocie
warg trzymającego ją w ramionach mężczyzny. I całkowicie poddała
się własnym zmysłom, własnej burzliwej namiętności, niemal
natychmiast tracąc kontrolę nad sobą i zapominając o wszelkich
postanowieniach. Szejk panował jednak nad sytuacją i w pewnym
momencie oderwał usta od jej warg.
- Przestałeś... - rzuciła tonem ni to wdzięczności, ni to
rozczarowania.
- Zara, zmusiłem się najwyższą siłą woli, żeby przestać.. . a
raczej, żeby poprzestać na pocałunku - wyjaśnił. - Dałem ci przecież
files without this message by purchasing novaPDF printer (
słowo honoru, że nie przekroczę pewnych granic w ciągu najbliższych
trzech dni.
- Dałeś mi słowo... - powtórzyła z zadumą.
- A danego słowa zawsze należy dotrzymać! - dodał dobitnie.
- Czy to twoja niewzruszona zasada?
- Tak - potwierdził bez wahania. - Nie wierzysz?
- Nie mam żadnych podstaw, żeby ci nie wierzyć, ale... -
Zawahała się i nagle umilkła.
- Ale co? No mów, nie bój się! - zachęcił ją do szczerości.
- Nie spodziewałam się tego - wyjaśniła dość enigmatycznie.
- Czego, Zaro? Czego się nie spodziewałaś? - zaczął
niecierpliwie wypytywać.
- Hm... - Nie bardzo wiedziała, jak powinna wyrazić to, co miała
na myśli. - Nie spodziewałam się... to znaczy nie sądziłam... że jesteś
mężczyzną... z takimi niewzruszonymi zasadami - wykrztusiła w
końcu, mocno speszona.
- Doprawdy? - zdziwił się szejk. - W takim razie musiałaś słyszeć
o mnie coś niezbyt miłego.
- Słyszałam różne rzeczy - rzuciła wymijająco.
- Zapewne różne niestworzone rzeczy! - uściślił. Mocno
zakłopotana wzruszyła bezradnie ramionami i nie wypowiedziawszy
ani jednego słowa, głęboko westchnęła. Zmierzył ją przenikliwym
wzrokiem i zapytał:
- Nie bałaś się mnie po tym wszystkim, co usłyszałaś w
Rahmanie na mój temat?
- Bałam się... trochę się bałam - przyznała.
- Więc jesteś bardzo odważna, skoro mimo to zdecydowałaś się
tu do mnie przyjechać! - stwierdził z podziwem. - Bo przecież król
Hakem, mój kuzyn, chyba cię do tego nie zmusił, prawda?
- Nie, nie! - zaprzeczyła energicznie. - Przybyłam do Stanów
Zjednoczonych... to znaczy... do ciebie - poprawiła się - wyłącznie z
własnej woli, z własnej chęci. Chciałam cię osobiście poznać,
chciałam
skonfrontować
zasłyszane
w
domu
opowieści
z
rzeczywistością.
- I jak wypadła konfrontacja? - spytał z uśmiechem.
- Jak na razie, jestem bardzo mile zaskoczona! - odpowiedziała.
- Świetnie! - ucieszył się. - Mam nadzieję, że twoja opinia o mnie
nigdy się nie zmieni.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Czas pokaże - rzuciła filozoficznie.
- Jasne - przytaknął szejk. - Ale zanim pokaże, chodźmy na dół
na śniadanie. Bez butów! - dodał.
Po czym, nie uprzedzając, co zamierza zrobić, wziął Zarę na ręce,
żeby ją zanieść do pokoju jadalnego.
Z ufnością objęła go za szyję. Przekonała się przecież przed
chwilą, że w większym stopniu może polegać na nim niż na sobie.
Po śniadaniu, kiedy szejk wyjechał już do swego biura,
zapowiadając powrót z pracy dopiero późnym popołudniem, Zara
niezwłocznie skierowała się do królestwa pani Parker, czyli do kuchni.
- Chciałabym dzisiaj trochę tutaj popracować - oświadczyła.
- Tutaj, panienko? W mojej kuchni? - zdumiała się gospodyni.
- Proszę mówić mi Zara.
- Czemu nie, bardzo chętnie - zgodziła się z uśmiechem pani
Parker. - A właściwie, co ty chcesz tutaj robić, moje drogie dziecko?
- Chciałabym przygotować urodzinowy upominek dla Malika.
- Już dzisiaj, w środę? - zdziwiła się gospodyni. - Przecież pan
Haidar ma urodziny dopiero pojutrze, w piątek! Nie wiesz o tym, moje
drogie dziecko?
- Wiem, oczywiście, że wiem! - obruszyła się Zara.
- Ale ja chciałabym mu sprawić jakąś urodzinową niespodziankę
każdego z trzech nadchodzących dni.
- Za każdym razem w kuchni?
- Nie, nie! W kuchni tylko dzisiaj.
- No cóż, skoro już tak to sobie umyśliłaś... - Pani Parker, nie
kończąc zdania, wzruszyła ramionami na znak niechętnego
przyzwolenia. - Muszę ci jednak powiedzieć w zaufaniu, że pan
Haidar w ogóle nie przepada za świętowaniem swoich urodzin. Odkąd
u niego jestem, a we wrześniu tego roku będzie już pełnych dziewięć
lat, nigdy nie urządzał żadnego urodzinowego przyjęcia, nigdy nikogo
do domu nie zapraszał. Jeśli się w ogóle z kimś ze znajomych z tej
okazji spotykał, to najwyżej gdzieś na mieście, w lokalu. A życzenia i
upominki dostawał tylko od tego swojego kuzyna z dalekich stron!
- Od króla Hakema bin Abdul Haidara z Rahmanu - wtrąciła
Zara.
- Tak, tak, ponoć od jakiegoś tam zamorskiego króla o strasznie
długim i wyjątkowo dziwnym nazwisku, którego nigdy nie mogłam
zapamiętać. Znasz go może, tego króla? - zaciekawiła się pani Parker.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Znam - potwierdziła Zara. - Właśnie król Hakem przysłał mnie
tutaj, do szejka.
- W jakim celu?
- Jako urodzinowy prezent. To znaczy - poprawiła się
pośpiesznie, nie chcąc niepotrzebnie szokować starszej kobiety,
kompletnie nie znającej rahmańskich obyczajów
- przysłał mnie, żebym przygotowała dla szejka Malika jakiś
urodzinowy prezent... a właściwie kilka prezentów... tu, w San
Francisco, na miejscu.
- To ten wasz zamorski król nie mógł postarać się o coś
gotowego tam, u siebie, jak to zawsze robił do tej pory? - wypytywała
zaintrygowana gospodyni.
- Mógł, oczywiście, że mógł, ale tym razem chciał wprowadzić
troszeczkę urozmaicenia i zrobić kuzynowi niespodziankę. I dlatego
właśnie jestem tu od wczoraj - wyjaśniła Zara.
- Znałaś wcześniej pana Haidara?
- Nie.
Pani Parker westchnęła i pokręciła głową na znak dezaprobaty.
- Jak na mój gust, to trochę dziwne macie zwyczaje w tym swoim
kraju - stwierdziła. - Żeby wysyłać młodą dziewczynę na drugi koniec
świata, do obcego samotnego mężczyzny, na dodatek jeszcze bez
butów?
- Miałam sandały, ale zginęły mi w czasie podróży.
- Mniejsza z tym - machnęła ręką pani Parker. – Tak czy inaczej,
ten wasz król wysłał cię samą do zupełnie obcego faceta! A co na to
twoja matka?
- Moja matka nie żyje już od roku - odpowiedziała ze smutkiem
Zara.
- Moje biedactwo! - szczerze wzruszyła się gospodyni i przytuliła
ją ze współczuciem. - Więc jesteś sierotą.
- Tak - potwierdziła Zara - bo mój ojciec zmarł, kiedy byłam
jeszcze całkiem malutka. Mam teraz tylko ojczyma.
- Tylko ojczyma, rozumiem. - Gospodyni z powagą pokiwała
głową. - No, ale powiedz mi tak całkiem szczerze, czy gdyby twoja
matka żyła, to zgodziłaby się na tę amerykańską eskapadę?
- Chyba nie - odparła z lekkim zakłopotaniem Zara.
- Rozumiem - powtórzyła z zadumą pani Parker. - Więc jesteś
dobrze wychowana, tylko troszeczkę postrzelona.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Tak pani myśli?
- Ja nie myślę, moje dziecko, ja to wiem! - stwierdziła
autorytatywnie gospodyni. - I dlatego - dodała - pozwalam ci dzisiaj
popracować w mojej kuchni, chociaż, szczerze mówiąc, nie lubię,
żeby ktokolwiek mi się tutaj kręcił.
- Zara?
Szejk Malik, zamknąwszy za sobą drzwi wejściowe, rozglądał się
po mrocznym holu i nawoływał, mając nieodparte wrażenie, że czyni
to zupełnie niepotrzebnie, ponieważ w domu nie ma absolutnie
nikogo. Wokół było cicho i ciemno.
- Zara? - powtórzył. - Pani Parker?
Milczenie. Żadnej odpowiedzi.
Nagle
w
głębi
obszernego
domu
zabrzęczały
garnki.
Najwyraźniej ktoś jednak był i urzędował w kuchni.
Ruszył przez hol w kierunku, z którego dobiegały odgłosy. Idąc,
wyczuł w pewnym momencie zapamiętany z lat dzieciństwa zapach
jednej z najbardziej popularnych rahmańskich potraw, pomieszany,
niestety, z nieprzyjemnym swędem spalenizny. Ponieważ pani Parker
nigdy nie próbowała przyrządzać czegokolwiek orientalnego ani też
nigdy niczego nie przypalała, szejk zaczął się domyślać, że
niefortunną, choć pełną najlepszych chęci kucharką jest Zara.
Nie pomylił się.
Gdy wszedł do kuchni, ujrzał ją stojącą przy garnkach i rondlach,
ustrojoną w zdecydowanie zbyt obszerny fartuch gospodyni i
najwyraźniej mocno zdenerwowaną. Policzki miała zaczerwienione, a
oczy załzawione. Całe pomieszczenie wypełnione było szarym
dymem o ostrym zapachu spalenizny.
- To ty już jesteś? - rzuciła spłoszona na widok szejka.
- Byłbym nawet wcześniej, gdyby mnie w ostatniej chwili nie
zatrzymał w biurze niespodziewany telefon od jednego z klientów -
odpowiedział.
- Boże, ty już jesteś, a tu wszędzie taki straszny bałagan! -
jęknęła Zara. - Nie gniewaj się, ale jakoś nie mogę sobie ze wszystkim
poradzić - poskarżyła się.
- A gdzie jest pani Parker? - zainteresował się szejk.
- Ma dziś wychodne, wolny dzień. Wybrała się ze swoim
wnukiem Benjaminem w odwiedziny do jakichś krewnych i wróci
dopiero późnym wieczorem.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- A ty... co ty robisz w kuchni?
- Gotuję dla nas dwojga obiad. To znaczy... właściwie. ..
przypalam go - wykrztusiła Zara, spostrzegłszy, że z elektrycznego
piekarnika znowu wydobywa się pokaźny kłąb dymu.
- Nie umiesz gotować? - spytał Malik.
- Umiem gotować... ale... na ognisku - odpowiedziała speszona. -
Ta tutejsza nowocześnie wyposażona kuchnia ani troszeczkę nie chce
mnie słuchać - dodała gwoli wyjaśnienia tonem skargi. - Wszystkie
urządzenia uparcie robią mi na złość. Twoja gospodyni to chyba mnie
zabije, kiedy wróci i zobaczy, jakiego strasznego bałaganu narobiłam!
Chyba że wcześniej ty mnie zabijesz, jak skosztujesz moich
nieudanych potraw.
Szejk uśmiechnął się dobrodusznie i przytulił zrozpaczoną Zarę
do siebie.
- Nic się nie przejmuj - szepnął, całując jej przesiąknięte
kuchennymi zapachami włosy. - Zaraz zrobimy tu trochę porządku, a
potem zjemy, co się da. Mam nadzieję, że przyrządzasz coś
orientalnego.
- Tak - potwierdziła. - Jagnięcinę z ryżem i różnymi dodatkami.
- Czyżby pani Parker miała w spiżarni wszystko, co trzeba dodać
do mięsa i ryżu, żeby zapach był dokładnie taki, jak ten, jaki
pamiętam z dawnych lat i który teraz czuję? - zdziwił się szejk.
- Nie, nie - zaprzeczyła Zara. - Nie miała niczego z potrzebnych
mi rzeczy. Musiałam zrobić przed południem zakupy w takim
specjalnym sklepie z żywnością dla chorych... nie, inaczej... dla
zdrowych... - zaczęła się plątać w nie znanym jej amerykańskim
nazewnictwie.
- Mówisz chyba o sklepie ze zdrową żywnością, prawda? -
poprawił ją szejk.
- O, właśnie! - potwierdziła. - Nawet nie wiedziałam, że w
Ameryce takie sklepy istnieją, matka nigdy mi o nich nie opowia... -
Zara przerwała nagle w pół słowa, zorientowawszy się, trochę za
późno, że i tak z rozpędu powiedziała już zbyt wiele.
Oho, wygląda na to, że jej zmarła matka znała Amerykę! -
wydedukował w myślach szejk. Może nawet była rodowitą
Amerykanką?
Przemilczał jednak tę kwestię i udał, że niczego niezwykłego nie
usłyszał. Zdecydował się bowiem dyskretnie sprawdzić w stosownym
files without this message by purchasing novaPDF printer (
momencie, kim tak naprawdę jest podarowana mu przez króla
Hakema rahmańska kobieta o blond włosach, zielonych oczach i
jasnej karnacji. Nie chciał otwarcie pytać ją o to, budząc jej czujność i
dając okazję do wymyślenia naprędce na jego użytek jakiegoś
niewinnego kłamstewka.
- Więc powiadasz - zmienił temat - że umiesz gotować tylko na
ognisku?
- Tak - szepnęła.
- No, to trzeba było rozpalić ogień na kominku w salonie i tam
robić obiad!
Zara wybuchnęła śmiechem.
Szejk, zadowolony, że żart mu się udał, pocałował ją w czubek
głowy i uwolnił z objęć. Po czym zdjął marynarkę, rozluźnił krawat,
zakasał rękawy koszuli i zaproponował pomoc przy uporządkowaniu
kuchni i wspólne zjedzenie tego, co okaże się jadalne.
Zara, nie mając w gruncie rzeczy żadnego innego wyjścia,
skwapliwie przystała na taki plan.
- Orientalna sałatka z warzyw i owoców na pewno będzie dobra -
zapewniła. - Przynajmniej ona mi się nie przypaliła.
Uśmiechnął się i załadował do zmywarki wszystkie naczynia,
łyżki i noże, których Zara używała podczas przygotowywania potraw.
Ona z kolei dokładnie wytarła pobrudzony mąką, solą, cukrem i
przyprawami blat kuchennego stołu i zaczęła wykładać po kolei na
talerze i półmiski wszystko, co przyrządziła.
Jagnięca pieczeń była wprawdzie z jednej strony ciut zwęglona, z
drugiej jednak - zupełnie dobra. Ryż na szczęście w ogóle się nie
przypalił. Wyjęte z elektrycznego piekarnika pszenne placuszki
okazały się takie, jak trzeba, a pikantny sos, w którym należało je
zamaczać - wprost wyborny! W sumie, obiad był wystarczająco
obfity, jak dla dwojga. I naprawdę smaczny!
Kiedy go zjedli, szejk wstał od stołu, podszedł do Zary i
pocałował ją.
- Poobiedni pocałunek to taka amerykańska tradycja - wyjaśnił,
spostrzegłszy jej zaskoczoną minę. - Tak samo - zaczął wyliczać - jak
pocałunek na dobry wieczór, na dobranoc, na dzień dobry.
- Aż tyle tu takich tradycyjnych pocałunków? - zdumiała się
jeszcze bardziej niż przed chwilą.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Mnóstwo - przytaknął ze śmiechem. - Chyba więcej niż
gdziekolwiek indziej na świecie. Jest również taka tradycja, że po
obiedzie rozmawia się w domu o tym, jak każdemu z domowników
minął dzień.
- Mnie minął na gotowaniu - stwierdziła. - A tobie?
- Jak zwykle, na prowadzeniu interesów.
- A jakie właściwie to są interesy? - zaciekawiła się Zara. - Ali i
Dżamil nie chcieli mi o nich absolutnie nic powiedzieć.
Wzruszył ramionami.
- Nie chcieli, mądrale - mruknął lekceważącym tonem - bo nie
mieli o nich zielonego pojęcia. Musiałabyś zapytać Alice, moją
sekretarkę, ona jest dokładnie zorientowana w specyfice biznesu,
jakim się tutaj zajmuję.
- Czy to jakiś tajemniczy biznes, powiązany może z
międzynarodową polityką?
- Ani trochę - zaprzeczył szejk. - Najnormalniejsza w świecie
działalność finansowo - inwestycyjna. Jestem amerykańskim
finansistą. Staram się inwestować pieniądze tak, by je pomnożyć.
- Swoje pieniądze?
- W przeważającej mierze cudze, które inwestuję w ramach
świadczonych przez moje biuro usług. Choć, oczywiście, własne też.
- Dobrze ci idzie z tym inwestowaniem i pomnażaniem?
- Nie najgorzej.
- Uczyłeś się tego kiedyś, jeszcze w Rahmanie? Szejk Malik
Haidar pokręcił przecząco głową.
- W Rahmanie uczyłem się tylko rządzenia królestwem -
wyjaśnił. - Ale reguły zarządzania państwem można, jak się okazuje, z
powodzeniem zastosować do zarządzania firmą. A ty, czego się
uczyłaś, poza gotowaniem na ognisku? - zapytał.
- Jak wszystkie kobiety w Rahmanie, właściwie niczego
szczególnie ciekawego - odpowiedziała Zara, wzruszając ramionami. -
Uczono mnie przede wszystkim posłuszeństwa wobec mężczyzn. A
moimi nauczycielami byli wyłącznie mężczyźni.
- Wielu ich było?
- Kilku. Ojciec, starsi bracia...
- Ach, tak! - szejk wyraźnie ucieszył się, że Zara nie wylicza mu
byłych mężów czy, o zgrozo, kochanków. - I co, nauczyli cię
posłuszeństwa?
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Do pewnego stopnia... - odpowiedziała wymijająco i dość
mocno się zarumieniła.
- Skoro tak mówisz i tak się czerwienisz - odpowiedział na to
szejk, patrząc przenikliwie prosto w jej oczy - to domyślam się, że
twój przyjazd do mnie nastąpił bez ich aprobaty. Prawda?
Zara głęboko westchnęła i po chwili wahania przyświadczyła:
- Ano prawda, bez. Nie było sensu prosić ich o zgodę na mój
wyjazd, bo z całą pewnością by jej nie udzielili. Oni są strasznie
konserwatywni, niesamowicie staroświeccy. Nigdy by się nie zgodzili
na tę moją eskapadę do Ameryki.
- Cóż, ważne, że uzyskałaś zgodę króla - rzucił szejk rozmyślnie
obojętnym tonem, starając się zasugerować jej, że kompletnie
lekceważy całą sprawę.
W duchu jednak postanowił jak najprędzej zadzwonić do
Hakema, aby dowiedzieć się o niej i jej konserwatywnej rodzinie
czegoś więcej.
Kiedy więc tylko do końca uporządkowali kuchnię po obiedzie,
zaproponował Zarze, by zaparzyła kawę, a sam, pod pretekstem
zmiany ubrania z biurowego na domowe, wymknął się do swego
pokoju, gdzie znajdował się aparat telefoniczny.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
ROZDZIAŁ PIĄTY
Po pośpiesznym wykręceniu wielocyfrowego numeru, szejk ku
swemu zdziwieniu rozpoznał w słuchawce głos samego Hakema bin
Abdul Haidara, a nie któregoś z licznych królewskich adiutantów,
sekretarzy czy doradców.
- Czy to naprawdę ty, kuzynie, we własnej osobie? - upewnił się.
- We własnej osobie - mruknął naburmuszony król.
- Czy ty wiesz, Malik, która jest teraz tu u nas, w Rahmanie,
godzina?
- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia - przyznał szejk.
- Ciągle gubię się w przeliczeniach stref czasowych.
- Bardzo późna! A właściwie to jest sam środek nocy! - dobitnie
stwierdził król. - Ale mniejsza z tym. Czy ty wiesz, jakie ja mam tu
teraz kłopoty?
- Z czym?
- Zapytaj raczej... z kim!
- Zatem, z kim masz kłopoty, kuzynie?
- Nietrudno chyba się domyślić, że ciągle z tym samym
człowiekiem! Z Kadarem bin Abu Salmanem!
- A co takiego znów wymyślił ten stary intrygant? -
zainteresował się szejk.
- Wyobraź sobie, że przysłał mi tu do pałacu swoją córkę -
wyjaśnił król.
- Córkę? Do pałacu? A po co?
- Żebym ją zgodnie z tradycją zaślubił jako moją drugą żonę!
Szejk, mimo wieloletniego pobytu poza rodzinnym krajem, był
nadal nieźle zorientowany w najważniejszych sprawach Rahmanu,
wiedział więc, że pierwsza małżonka króla Hakema bin Abdul
Haidara, Rasha, wydała jak dotąd na świat trzy córki. Jeśliby więc ta
druga żona urodziła królowi upragnionego syna, to właśnie on
zostałby następcą tronu, a jego dziadek, Kadar bin Abu Salman,
zyskałby tym samym wyjątkowe wpływy na królewskim dworze.
Dlatego
szejk,
zbulwersowany
usłyszaną
wiadomością,
wykrzyknął:
- A to historia!
- Prawda? - rzucił w słuchawkę król. - Niesamowita.
- Kuzynie, a czy ty nie mogłeś odmówić Kadarowi przyjęcia tej
jego córki na swój dwór? - zapytał Malik.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Odmówić mu, znaczyłoby to samo, co świadomie go obrazić -
wyjaśnił Hakem - a tym samym sprowokować go do wszystkiego, co
najgorsze... do intryg, spisku, a nawet buntu. I wtedy naraziłbym na
szwank ten błogosławiony pokój, który z takim trudem i
poświęceniem,
przede
wszystkim
z
twojej
strony,
Malik,
zapewniliśmy naszemu krajowi przed dziesięciu laty.
- No tak - przyznał szejk. - Ale...
- Ale co, Malik?
Szejk wahał się przez moment i milczał, ostatecznie jednak
zdecydował się zadać królowi to dość drażliwe pytanie:
- Ale jak Rasha to wszystko przyjmuje, kuzynie?
- Rasha bardzo się stara przyjąć to wszystko jak najspokojniej -
odparł Hakem. - Choć bynajmniej nie przychodzi jej to łatwo,
zwłaszcza że jest w odmiennym stanie i oczekuje rychłego
rozwiązania - dodał.
- Więc może zaczekałbyś trochę z tymi drugimi zaślubinami,
kuzynie, przynajmniej do momentu, aż twoja pierwsza żona wyda na
świat czwarte dziecko? - zasugerował szejk.
- Cóż, mój drogi kuzynie, w tej chwili wszystko wskazuje na to,
że nawet będę musiał zaczekać - powiedział król, wyraźnie
zafrasowany.
- Dlaczego?
- Bo moja narzeczona niespodziewanie zniknęła z pałacu!
Szejk nie zdołał się opanować i wybuchnął śmiechem.
- Żartujesz, kuzynie? - rzucił.
- Ech, chciałbym... - westchnął król Hakem. - Ale to, niestety,
najprawdziwsza prawda, a nie żarty. Dziewczyna zniknęła z mojego
pałacu, przepadła jak kamień w wodę! I teraz jej bliżsi i dalsi krewni
zjeżdżają się tu, grożąc, że jeśli w najbliższym czasie jej nie odnajdę,
to wtedy oni sami zaczną szukać.
- Dają ci w ten sposób do zrozumienia, że pewnie celowo gdzieś
ją ukryłeś, chcąc w ten sposób uniknąć małżeństwa?
- Otóż to, Malik! - potwierdził król. - Moja sytuacja staje się w
związku z tym dość niezręczna, z każdym dniem coraz bardziej
kłopotliwa.
- A co naprawdę stało się z tą dziewczyną? - wtrącił szejk,
przerywając kuzynowi jego narzekania. - Jak sądzisz?
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Sądzę, że podobnie jak ja, też nie chciała tego bezsensownego
małżeństwa, w jakie wplątał ją ojciec. I po prostu uciekła.
- Z własnej inicjatywy?
- Tak.
- Miała odwagę sprzeciwić się Kadarowi? - zdziwił się szejk.
- Na to wygląda - potwierdził król. - Bo widzisz, kuzynie, ona
jest...
hm...
-
Zawahał
się,
poszukując
w
myślach
najodpowiedniejszego określenia.
- Krnąbrna? Nieposłuszna?
- Nie, nie! Powiedziałbym raczej: niezwykła... całkiem
nietypowa jak na rahmańską kobietę.
- Doprawdy? To zupełnie tak samo, jak dziewczyna, którą
przysłałeś mi na urodziny - stwierdził szejk. - Wielkie dzięki za ten
wspaniały prezent, kuzynie!
- Wyobraź sobie, że to właśnie córka Kadara wybrała ci tę
dziewczynę, a zaraz potem zniknęła.
- Jak to?
- Po prostu. Wybrała ci jedną kobietę spośród sześciu, bo
osobiście ją o to poprosiłem - wyjaśnił król.
- Niesamowite! Wybrała prezent dla mnie i zaraz potem uciekła?
- Właśnie!
- Może z kochankiem? - zasugerował szejk.
- Oby tak było! - westchnął król. - Kadar bin Abu Salman nie
mógłby wówczas proponować mi jej za żonę, gdyby się okazało, że
ma kochanka i nie jest już dziewicą.
- Z całego serca życzę ci takiego właśnie obrotu spraw, kuzynie!
- A ja życzę ci wszystkiego najlepszego z okazji trzydziestych
urodzin!
- Dziękuję.
- Ja tobie również, Malik. I do ponownego usłyszenia!
- Do usłyszenia, kuzynie! Spokojnych snów. Obydwaj - król w
swoim pałacu w Rahmanie i szejk w swojej rezydencji w Ameryce -
jednocześnie odłożyli słuchawki.
Malik miał wprawdzie chęć zadać Hakemowi jeszcze kilka pytań
na temat Zary, zrezygnował jednak, nie chcąc dłużej zakłócać
nocnego wypoczynku rahmańskiemu monarsze.
Cóż, nie mam tu, w Kalifornii, pałacu i tronu, tylko gabinet
biznesmena i zwykły fotel za biurkiem, ale nie mam też tych
files without this message by purchasing novaPDF printer (
rozlicznych kłopotów, z jakimi musi się dzień w dzień borykać mój
kuzyn, pomyślał szejk Malik nie bez satysfakcji. Jako zwyczajny pan
Haidar, amerykański finansista, mogę robić, co chcę, nie oglądając się
ani na tradycję, ani na powiązania polityczne, ani na rację stanu.
Jestem wolny!
- A skoro tak, to mogę w dżinsach i podkoszulku wrócić do Zary
na kawę - mruknął półgłosem do siebie.
Po czym przebrał się szybko i zbiegł do kuchni, stęskniony za
swym niezwykłym „urodzinowym prezentem".
- Już jedzie! Wszyscy na miejsca! - zawołała Zara, klasnąwszy
głośno w dłonie.
- Jest mały problem, proszę pani! - odkrzyknął jej z głębi domu
Benjamin, wnuk pani Parker.
- Babcia sama nie da sobie z nim rady?
- Nie, potrzebujemy pani pomocy!
- Ale pan Haidar już przyjechał, właśnie wysiada z samochodu.
Zara obserwowała ulicę przed domem i dziedziniec przez
półprzezroczyste bladoróżowe szyby umieszczone we frontowych
drzwiach. Obraz miała lekko zniekształcony, była jednak w stanie się
zorientować, że szejk Malik podjeżdża, zatrzymuje samochód,
wysiada, rozgląda się uważnie dookoła.
- Panno Zaro, jest problem! - raz jeszcze zawołał z głębi domu
Benjamin.
- Później, bo pan Haidar już idzie! - odkrzyknęła i otworzyła
szejkowi drzwi.
Wszedł do środka, znów rozejrzał się dookoła, zupełnie jakby
pierwszy raz widział wnętrze, w którym się znalazł.
- Zara, co ty zrobiłaś z moim domem? - zapytał.
Z tonu jego głosu nie potrafiła wywnioskować, czy jest tylko
zadziwiony, czy może zdegustowany przygotowaną przez nią
niespodzianką.
- To wszystko wynajęte, wypożyczone, ale tylko na dzisiaj, na
jeden dzień - odpowiedziała pośpiesznie. - Już jutro twój dom znowu
będzie wyglądał tak, jak zwykle.
- Ale teraz wygląda jak... - Zawahał się i umilkł.
- Teraz wygląda jak twój pałac w Rahmanie! - dokończyła za
niego Zara.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
Bardzo się starała, żeby odtworzyć w kalifornijskim domu szejka
jak najwięcej elementów orientalnego wnętrza królewskiej rezydencji.
Sprowadziła więc z kilku kwiaciarni całą masę bujnych egzotycznych
roślin w pokaźnych donicach, żeby zrobić z nich zielony szpaler przed
wejściem. Postarała się o dwa ogromne złociste leopardy, z cętkami ze
sztucznych onyksów i oczami ze sztucznych szmaragdów, ponieważ
takie same - tyle że przyozdobione autentycznymi kamieniami
szlachetnymi ogromnej wartości - strzegły odrzwi królewskiej
siedziby w Rahmanie. Hol przyozdobiła mosiężnymi wazami i
wyłożyła wielobarwnymi, ręcznie tkanymi kobiercami. Ze sklepu
zoologicznego wypożyczyła dużą błękitno - zieloną papugę, ponieważ
taka sama, imieniem Cash - Cash, witała gości w pałacu.
- Nie do wiary, jest tu teraz całkiem tak samo, jak tam -
stłumionym głosem odezwał się szejk.
- Starałam się, żeby...
Zara nie dokończyła zdania, ponieważ jej słowa całkowicie
zagłuszył przeraźliwy ptasi krzyk. Do holu dumnie wkroczył paw,
prowadząc za sobą cały harem pawic i... Benjamina, który
bezskutecznie usiłował przepłoszyć ptaki.
- Sprowadziłaś nawet pawie?! - wykrzyknął szejk.
- Tak, ale miały przebywać w ogrodzie - wyjaśniła Zara.
- Kocur sąsiadów... zanadto się nimi interesował, panie Haidar,
więc zapędziłem je do pralni, żeby były bezpieczne - wtrącił się
zasapany i zakłopotany Benjamin, biegając po holu za ptaszyskami. -
Ale babcia niepotrzebnie otworzyła drzwi i wypuściła te pawie... i one
wybiegły z pralni i wpadły do domu, na pokoje.
Przy współudziale Zary i szejka, po kilku minutach bieganiny,
chłopak zdołał ponownie zamknąć hałaśliwe ptaki w pomieszczeniu
gospodarczym.
- Benjamin, natychmiast zadzwoń do właściciela, żeby je sobie
zabrał - polecił Malik.
- Oczywiście, panie Haidar. Babcia się ucieszy, bo te pawie tak ją
przestraszyły, jak wyskoczyły prosto na nią z tej pralni, że...
- Przejdźmy może dalej - zaproponowała Zara, przerywając
Benjaminowi wywód z obawy, by nie ujawnił szejkowi jakichś
kłopotliwych, kompromitujących szczegółów.
- Czy mam się spodziewać dalszych niespodzianek? - zapytał
Malik.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Tylko kilku.
- Cóż, dobrze, że wiem. O, papuga! - Szejk zwrócił uwagę na
ptaka, umieszczonego w klatce zawieszonej pod sufitem, w głębi holu.
Papuga, jak na komendę, wyrzuciła z siebie w tym momencie
głośną serię najohydniejszych amerykańskich przekleństw.
- Ona coś mówi! - ucieszyła się Zara. - Tylko jakoś nie bardzo
rozumiem, co.
- Na szczęście - mruknął Malik.
- Dlaczego? - zdziwiła się.
- Bo ona klnie, na czym świat stoi!
- Niestety, nie znam amerykańskich przekleństw, tylko
rahmańskie - przyznała z niejakim zakłopotaniem Zara.
- Na szczęście - powtórzył szejk. - Zostawmy w spokoju tę źle
wychowaną papugę i wejdźmy do salonu - zaproponował, po czym,
nie czekając na odpowiedź Zary, chwycił ją za rękę i pociągnął za
sobą.
W salonie całą wolną przestrzeń wypełniały większe i mniejsze
klatki z ptakami. Były tu zięby, papużki faliste, kanarki. Cała
ptaszarnia!
- Moja matka uwielbiała ptaki i hodowała ich mnóstwo w pałacu
- odezwał się półgłosem Malik, ni to do Zary, ni to sam do siebie.
- Wiem, Rasha mi opowiadała.
- Poznałaś Rashę, przebywając w pałacu? - zainteresował się
szejk.
- Tak, poznałam ją - potwierdziła Zara. - To cudowna, wspaniała
kobieta, urodziwa, dobra i mądra.
- Ta kobieta najprawdopodobniej byłaby w tej chwili moją żoną,
gdyby polityczne sprawy w Rahmanie potoczyły się inaczej -
zauważył szejk. - A tak, jest żoną mojego kuzyna Hakema.
- Żałujesz?
- Nie.
- To dobrze! - ucieszyła się Zara. - Mogłam wprawdzie zamienić
twój dom w królewski pałac, ale nie dałabym rady sama zamienić się
w Rashę.
- Fakt - potwierdził Malik i uśmiechnął się. - Zupełnie nie jesteś
podobna do Rashy, przypominasz raczej moją matkę. No, może nie z
wyglądu, ale na pewno z usposobienia - dodał. - Podobno była
niezwykłą kobietą, inteligentną, trochę ekscentryczną.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- De miałeś lat, kiedy zmarła? - spytała Zara.
- Pięć.
- A ja miałam cztery, kiedy umarł mój ojciec.
- To strasznie przykre, tracić rodziców tak wcześnie - zauważył
szejk.
- Fakt.
- Chwileczkę! Ale ty przecież mówiłaś mi wczoraj, że ojciec
uczył cię posłuszeństwa wobec mężczyzn, prawda?
- Malik, spostrzegłszy pewną wyraźną sprzeczność w
zwierzeniach Zary, nawiązał nieoczekiwanie do rozmowy z
poprzedniego dnia.
- No... tak... - wykrztusiła speszona.
- Uczył cię, zanim skończyłaś cztery lata? I ty to pamiętasz? -
zdziwił się.
Zara zaczerwieniła się gwałtownie.
Nieopatrznie powiedziała o sobie zbyt wiele i zupełnie nie miała
teraz pojęcia, jak wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Nie wiedziała, co
powinna potwierdzić, a czemu zaprzeczyć, aby jej wyjaśnienie
zachowało bodaj pozory konsekwencji i prawdopodobieństwa, i aby
nie wzbudziło jakichś niepotrzebnych podejrzeń ze strony szejka.
Po dłuższej chwili wahania i rozterki ostatecznie zdecydowała się
na... szczerość!
- Moi rodzice byli Amerykanami - wyznała. - Kiedy miałam
cztery lata, mój ojciec zmarł, a w rok później moja matka wyszła
ponownie za mąż za przebywającego czasowo w Stanach
Zjednoczonych mężczyznę z Rahmanu. I przeniosła się tam razem z
nim i ze mną na stałe. Odkąd skończyłam pięć lat i opuściłam Stany
Zjednoczone, mieszkałam w Rahmanie, w południowej prowincji i
wychowywałam się w domu ojczyma. I to właśnie on uczył mnie
posłuszeństwa.
- A więc to tak! - wybuchnął szejk. - Jak widzę, nie byłaś ze mną
szczera - zauważył cierpko.
- Malik, przecież cię nie okłamywałam! - broniła się Zara. -
Przemilczałam tylko kilka faktów z mojego życiorysu i to wszystko.
Do tego się sprowadza całe moje przewinienie.
Szejk zmarszczył brwi, przymrużył oczy i zamyślił się,
najwyraźniej analizując jej i swoje racje. Wreszcie, nie ujawniając,
files without this message by purchasing novaPDF printer (
czy uważa Zarę za godną potępienia kłamczuchę, czy też nie, zapytał
ją:
- Masz tu w Ameryce jakąś rodzinę?
- Prawdopodobnie mam babcię, matkę mojej matki -
odpowiedziała. - No i z pewnością mam jakieś ciotki, wujów,
bliższych i dalszych kuzynów.
- Chciałabyś pewnie ich odnaleźć. A z kim konkretnie chciałabyś
się spotkać spośród twoich amerykańskich krewnych?
- Tak, bardzo bym chciała się spotkać z moimi kuzynami,
najchętniej ze wszystkimi! - przyświadczyła z nie ukrywanym
entuzjazmem. - Bardzo bym chciała ich poznać!
- I tylko dlatego zdecydowałaś się na wyjazd do Stanów
Zjednoczonych w roli mojego prezentu urodzinowego, prawda? -
zasugerował szejk.
Po krótkiej chwili wahania Zara potwierdziła:
- Owszem, początkowo myślałam tylko o tym... ale kiedy cię
poznałam - dodała - sprawa odnalezienia mojej amerykańskiej rodziny
straciła dla mnie na znaczeniu, przestała aż tak bardzo się liczyć.
- Na rzecz...? - rzucił i znacząco zawiesił głos.
- Na rzecz tego, co rozgrywa się w tej chwili pomiędzy nami! -
Zara dokończyła rozpoczęte przez niego zdanie.
- A co się teraz pomiędzy nami rozgrywa, według ciebie? - Szejk
nie ustawał w indagacjach.
- A czy musimy to w tej chwili nazywać po imieniu?
- odpowiedziała pytaniem na pytanie. - Proszę cię, Malik
- z emocji podniosła lekko głos - pozwólmy sprawom toczyć się
dotychczasowym torem! Kontynuujmy to, co rozpoczęliśmy, zgodnie
ze wspólnie ustalonym planem! Dzisiaj jest drugi z trzech dni, jakie
ofiarowałeś mi na przygotowanie dla ciebie urodzinowych
niespodzianek. Jutro nastąpi dzień trzeci i ostatni.
- I noc, którą spędzisz w moim łóżku! Pamiętasz o tym? - spytał
cicho.
- Tak, pamiętam - odpowiedziała lakonicznie.
- A co nastąpi potem? Rozstanie?
- Niekoniecznie od razu - stwierdziła łagodnym, nieco
melancholijnym tonem. - Chociaż... - dodała z pewnym wahaniem po
krótkiej chwili. - Widzisz, jeżeli zechcę odnaleźć moich
amerykańskich krewnych i poznać trochę całe Stany Zjednoczone, nie
files without this message by purchasing novaPDF printer (
ograniczając się do Kalifornii, to w końcu będę musiała opuścić tę
złotą klatkę, jaką jest dla mnie twoja rezydencja w San Francisco.
- No cóż, pomogę ci odnaleźć twoją amerykańską rodzinę -
zadeklarował szejk.
- Nie musisz.
- A jednak ci pomogę! - obstawał przy swoim. - I pozwolę ci
odejść z mojego domu dopiero wtedy, kiedy się przekonam, że jesteś
w tej rodzinie mile widziana, że masz w niej jakieś oparcie.
Zara milczała, nie próbując odbierać Malikowi ostatniego słowa
w tej sprawie.
Perspektywa rozstania napełniała ją smutkiem. Ponieważ jednak
uważała, że jest ono w ich sytuacji czymś nieuchronnym, cieszyła się
przynajmniej z tego, że szejk rozumie jej chęć poznania kraju, w
którym przyszła na świat, i nie grozi jej odesłaniem do Rahmanu
natychmiast po zaspokojeniu własnych żądz.
To z pewnością dobry, uczciwy, wielkoduszny człowiek,
przyznawała w myślach, stojąc przed nim i wpatrując się w jego
czarne, pałające oczy. Opowieści, jakie o nim słyszała w domu
ojczyma, musiały być kłamliwe. To wspaniały człowiek! Ktoś, kogo
można polubić, ktoś, w kim można się nawet zakochać.
- Zara, dlaczego milczysz? - zapytał szejk, podchodząc do niej i
ujmując ją lekko za ramiona.
- Milczę, bo rozmyślam - odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- A o czym?
- O naszej jutrzejszej nocy.
- Boisz się jej?
- Już teraz nie - szepnęła.
I oczywiście nie protestowała, kiedy wziął ją w ramiona i zaczął
namiętnie całować.
- Pani Parker, co to ma znaczyć, że jej nie ma? Co to ma znaczyć,
pani Parker? - powtarzał podniesionym głosem szejk Malik Haidar
następnego dnia, gdy po powrocie z biura nie zastał Zary w swoim
domu.
- To ma znaczyć, że wyjechała, panie Haidar - ze stoickim
spokojem wyjaśniła wzburzonemu pracodawcy gospodyni.
- Jak to, wyjechała? - zdziwił się. - Tak po prostu?
- Po prostu - potwierdziła pani Parker. – Wyjechała i już! Nie jest
przecież pańskim więźniem, a ja nie jestem więziennym strażnikiem,
files without this message by purchasing novaPDF printer (
żebym ją miała siłą trzymać, kiedy chciała wyjechać. Ale przed
wyjazdem napisała do pana ten list - dodała, podając szejkowi
zaklejoną kopertę.
Zdenerwowany wziął ją bez słowa i czym prędzej udał się do
swojego gabinetu.
Nie chciał w obecności pani Parker czytać listu, w którym
spodziewał się odnaleźć tylko słowa pożegnania, wolał uczynić to na
osobności. Obawiał się bowiem, że nie zdoła zareagować
odpowiednio powściągliwie na wiadomość o ucieczce Zary. A
niestety, takiej właśnie, a nie innej wiadomości spodziewał się w tym
momencie.
Zamknąwszy za sobą drzwi, drżącymi rękoma rozerwał kopertę.
Wydobył z niej pojedynczą kartkę białego listowego papieru, zapisaną
mniej więcej do połowy, i zaczął czytać.
I niemal natychmiast wybuchnął głośnym śmiechem.
Śmiał się z samego siebie, z własnych nieuzasadnionych obaw, bo
Zara bynajmniej nie żegnała się z nim w liście ani też nie tłumaczyła,
dlaczego zniknęła. Podawała natomiast wskazówki, jak ma ją
odnaleźć!
Szejk wybiegł z gabinetu i wpadł do kuchni.
- Wyjeżdżam, pani Parker - oświadczył gospodyni.
- Pan też? - zdziwiła się.
- Jadę do Zary!
- To już pan wie, gdzie ona jest?
- Dowiedziałem się z listu. Jadę do niej i wrócę dopiero razem z
nią, pani Parker. Nie wcześniej niż jutro!
- W takim razie życzę panu szerokiej drogi, panie Haidar -
powiedziała z dobrodusznym uśmiechem gospodyni. - I życzę panu
wszystkiego najlepszego w dniu urodzin! - dodała. - Dużo szczęścia!
- Dziękuję, pani Parker! - odkrzyknął już z holu, zdążywszy
wypaść w pośpiechu z kuchni.
- Panie Haidar, chwileczkę! - zawołała gospodyni i wybiegła za
nim, przypomniawszy sobie o czymś, co miała mu przekazać, kiedy
wróci po pracy do domu. - Ten pański kuzyn, król Hakem,
telefonował i mówił, że ma do pana jakąś ważną sprawę.
- Zadzwonię do niego jutro, pani Parker! - rzucił przez ramię
szejk, stojąc już w otwartych drzwiach.
- Ale on mówił, że to pilne! - krzyknęła z głębi holu gospodyni.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
Szejk wybiegł jednak z domu i wsiadł do samochodu nazbyt
szybko, by mógł to ostatnie zdanie usłyszeć.
- A może to i lepiej, że nie usłyszał i pojechał do Zary, zamiast
wydzwaniać do tego zamorskiego kuzyna w koronie na głowie -
mruknęła pół żartem, pół serio, machnąwszy ręką.
No, bo jakie tam królewskie sprawy mogą być ważniejsze i
pilniejsze niż zew prawdziwej miłości? - dodała już w myślach.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
ROZDZIAŁ SZÓSTY
„Zew miłości" kazał szejkowi wciskać niemalże do oporu pedał
gazu jaguara i pędzić w szaleńczym tempie nad niewielkie górskie
jeziorko położone w ustronnej dolinie oddalonej mniej więcej o
godzinę szybkiej jazdy od San Francisco. Tam, wedle wskazówek
zawartych w liście, miał odnaleźć Zarę.
Istotnie odnalazł ją... w obozie Beduinów!
Najpierw, z daleka, jeszcze z samochodu, spostrzegł beduińskie
namioty, rozstawione nad brzegiem jeziorka, na piaszczystej plaży, z
całą pewnością sporządzonej sztucznie tylko po to, by nadać scenerii
pewne podobieństwo do tej oryginalnej, tworzonej przez piaski
pustyni.
A potem, kiedy podjechał już bliżej, zaparkował wóz i wysiadł,
zauważył, że przed każdym z namiotów pali się ognisko i krzątają się
ludzie - mężczyźni, kobiety i dzieci - wszyscy bez wyjątku ubrani w
oryginalne beduińskie stroje.
Beduiński obóz - zaaranżowany w Kalifornii - wyglądał zupełnie
jak prawdziwy, nieopodal pasło się nawet stadko kóz. Jeśli iluzja nie
była stuprocentowa, to jedynie dlatego, że brakowało wielbłądów.
Szejk nie zastanawiał się jednak nad tym, bo przecież nie
wielbłądów szukał, tylko Zary. A ponieważ nie dojrzał jej nigdzie na
zewnątrz, ruszył szybkim krokiem w kierunku największego i
najpiękniejszego z namiotów, ustawionego na uboczu, dość daleko od
innych i oznakowanego królewskimi emblematami.
Skoro ja wywodzę się z królewskiego rodu - rozumował - to ten
namiot jest z pewnością przeznaczony dla mnie. A skoro Zara również
została dla mnie przeznaczona, to powinna w nim na mnie czekać.
W namiocie nie było jednak nikogo. Na szejka czekał tam tylko
oryginalny męski strój noszony w Rahmanie: długa do ziemi, luźna
biała koszula i haftowany złotem biały turban.
Miałbym to teraz włożyć, tak ni stąd, ni zowąd? - zamyślił się
szejk Malik. Przecież od dziesięciu lat ubierał się jak typowy
Amerykanin; w pracy nosił garnitur, w domu dżinsy i sportowy
podkoszulek. Owszem, umiał na kilka sposobów wiązać krawat, ale
już chyba nawet nie pamiętał, jak wiąże się turban, żeby wyglądał tak,
jak trzeba i żeby nie spadł przy pierwszym gwałtowniejszym ruchu
głowy.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
Po dłuższej chwili wahania zaryzykował jednak. Zdjął ubranie i
przebrał się w tradycyjny strój pustynnego koczownika. A raczej,
mówiąc ściśle, w strój władcy pustynnych koczowników, wkładając
na głowę turban, na którym złotą nicią były wyszyte emblematy
królewskiego rodu Haidarów!
Gdy był już gotów i prezentował się jak prawdziwy egzotyczny
szejk, a nie jak amerykański biznesmen, usłyszał, że przed namiotem
ktoś się krząta, najprawdopodobniej rozpalając ognisko. Natychmiast
wyszedł na zewnątrz. .. i ujrzał Zarę.
Miała na sobie kuszący, muślinowy strój, podobny do tego, w
którym została przywieziona w zrolowanym dywanie, z tą różnicą, że
nie był czarny, lecz szmaragdowozielony, haftowany w złociste ptaki.
I podobnie jak wtedy nie miała na sobie żadnych dodatkowych osłon,
żadnej bielizny.
- Jesteś! - wykrzyknął uradowany na jej widok.
- Jestem, mój władco - odezwała się z figlarnym uśmiechem,
jednocześnie składając mu przesadnie niski ukłon. - Czekam na ciebie
w pustynnym obozie Beduinów, dokładnie takim samym, jak
prawdziwy, chociaż niestety bez wielbłądów. Chciałam je tu
sprowadzić, ale Alice doszła do wniosku, że koszty byłyby
niebotycznie wysokie, zupełnie jak te góry dookoła. - Wskazała na
otaczające dolinę strzeliste wierzchołki.
Szejk uśmiechnął się.
- Dla kogoś, kto jak ja nie był w pustynnym obozie od przeszło
dziesięciu lat, ta dekoracja, jaką tu stworzyłaś, jest wystarczająco
sugestywna, nawet bez wielbłądów - stwierdził. - A najbardziej
sugestywny ze wszystkiego jest twój strój - dodał, wpatrując się w
przejrzysty niczym klarowna morska woda szmaragdowy muślin, pod
którym rysowały się wdzięcznie kształty jej zgrabnego, smukłego
ciała.
- To strój nałożnicy z królewskiego haremu - wyznała, lekko się
rumieniąc.
- Właśnie! Skoro już się tak ubrałaś, to teraz pójdź w moje
ramiona - zażądał. - I całuj mnie, Zaro, całuj, całuj, całuj!
- Z przyjemnością, mój niecierpliwy władco. - Podbiegła do
niego i zarzuciła mu ręce na szyję.
Objął ją wpół i przyciągnął mocno do siebie. Złączyli się wargami
w namiętnym, gorącym pocałunku i trwali w tym zespoleniu długo,
files without this message by purchasing novaPDF printer (
bardzo długo. Aż w końcu oderwał usta od jej warg i
rozgorączkowany wyszeptał:
- Przejdźmy teraz do naszego namiotu. Tam będziemy mogli
pozwolić sobie na więcej, na znacznie więcej niż tutaj, na oczach
ludzi.
- Najpierw zjedzmy posiłek - zaproponowała i poprowadziła go
do ogniska.
Zasiedli przy ognisku, na rozesłanym bezpośrednio na pustynnym
piasku wielobarwnym dywanie. Zaczęli posilać się egzotycznymi
owocami i upieczonymi na rożnie soczystymi kawałkami mięsa,
wybierając dla siebie nawzajem najsmaczniejsze kąski. Płonące
żywiczne polana rytmicznie trzaskały i pachniały niczym balsam, a
płomienie ogniska rozświetlały purpurowym blaskiem coraz głębszą
ciemność zapadającej stopniowo nocy.
W którymś momencie z oddali, z głębi obozowiska, zaczęła
dobiegać zmysłowa orientalna muzyka, wykonywana na egzotycznych
instrumentach przez specjalnie sprowadzony na ten wieczór zespół.
- Cudownie grają - zauważył szejk.
- Są też niezwykle atrakcyjne tancerki, potrafią wykonać
perfekcyjny taniec brzucha. Chcesz je zobaczyć? - zapytała go Zara.
Pokręcił przecząco głową.
- Chcę zobaczyć tylko ciebie... całkiem nagą... w naszym
namiocie - szepnął. - I chcę cię wreszcie posiąść po tych trzech
nieskończenie długich dniach i jeszcze dłuższych samotnych nocach
wyczekiwania.
Szejk zapalił nastrojową oliwną lampę i wprowadził Zarę do
namiotu. Stanęła pośrodku, w migotliwym świetle niewielkiego
płomienia, wyraźnie zawstydzona, zakłopotana, spłoszona.
- Boisz się? - spytał ją szejk.
- Tak. Nawet bardzo - szepnęła.
- Dlaczego, Zaro? - zdziwił się.
- Bo ta noc,.. Ta dzisiejsza noc może wiele pomiędzy nami
zmienić. Bardzo wiele - wyjaśniła po chwili wahania.
- Dlaczego, Zaro? - powtórzył.
- Bo dotychczas byliśmy obydwoje wolni, niezależni, a ta noc w
pewien sposób nas połączy. Tego, co się pomiędzy nami stanie, nie
będzie można już potem ani cofnąć, ani wymazać. To będzie taki...
nieodwracalny... akt zespolenia - wykrztusiła.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Obawiasz się mnie? - zapytał szejk. - Może z powodu tych
mrożących krew w żyłach historii, jakie słyszałaś o mnie w domu
swego ojczyma, w Rahmanie?
- Tak - potwierdziła Zara, nie chcąc nadal kłamać. - W domu
ojczyma od dziecka słyszałam, że jesteś niebezpiecznym człowiekiem,
zbrodniarzem, zabójcą, który uciekł z kraju w niesławie.
- Nikogo nie zabiłem - zapewnił z powagą. - Mogę przysiąc!
Spojrzała przenikliwie w jego czarne oczy. Nie opuścił pałającego
wzroku, patrzył jej prosto w twarz, odważnie, dumnie, szczerze.
- Nie musisz przysięgać, wierzę ci - szepnęła.
- Dzięki!
- Nie musisz mi też dziękować.
- A mogę ci zadać pytanie?
- Jedno pytanie? - próbowała się upewnić, ogarnięta nagłą falą
niepokoju, że szejk, zamiast gry miłosnej, podejmie indagacje i zmusi
ją do powiedzenia o sobie całej prawdy, a zatem również tego
wszystkiego, co jednak chciała przed nim ukryć.
- Na początek jedno - odpowiedział wymijająco.
- Proszę, pytaj - zgodziła się w obawie, że sprzeciw z jej strony
tylko pobudzi jego dociekliwość. - Pytaj, o co tylko chcesz.
- Jak to się stało, że znalazłaś się w pałacu króla Hakema?
- Mój ojczym mnie tam wysłał - odparła.
- Po co? Chciał, żebyś została moim urodzinowym prezentem?
- Nie - zaprzeczyła Zara. - Chciał, żebym została drugą żoną
króla.
Usłyszawszy te słowa, szejk Malik zmarszczył brwi. Przypomniał
sobie telefoniczną rozmowę z kuzynem i zaczął kojarzyć w myślach
pewne fakty. Jednakże, starając się nie formułować przedwcześnie
wniosków idących zbyt daleko, stwierdził tylko:
- Hakem zbyt kocha Rashę, żeby brać ślub z jakąkolwiek inną
kobietą.
- Bardzo ją kocha, wiem - przytaknęła Zara. - Mimo to jego ślub
z inną kobietą jest możliwy... w pewnych okolicznościach.
- W jakich?
- Pod przymusem.
- Pod przymusem, powiadasz? - rzucił szejk, mrużąc oczy i
wpatrując się podejrzliwie w jej zarumienioną pod wpływem
files without this message by purchasing novaPDF printer (
zakłopotania twarz. - A któż w Rahmanie mógłby, twoim zdaniem,
zmusić do czegokolwiek króla Hakema bin Abdul Haidara?
Zara wzięła głęboki oddech.
- Kadar bin Abu Salman - odpowiedziała lakonicznie. - Zarządca
południowej prowincji.
Szejk Malik podszedł do niej i ujął ją lekko za ramiona.
- Jesteś jego córką? - zapytał.
- Jestem jego pasierbicą.
- Uciekłaś z pałacu Hakema?
- Tak, do ciebie, do Ameryki.
- W jaki sposób?
- Podstępem.
- Dlaczego?
- Żeby nie sprawiać bólu Rashy, a satysfakcji Radarowi -
wyjaśniła. - I żeby nie pozwolić mojemu ojczymowi na zdobycie zbyt
wielkich wpływów na dworze króla Hakema. Kadar przy swoich
nadmiernie wybujałych politycznych ambicjach na pewno nie
wykorzystałby ich dla dobra kraju, tylko dla zaspokojenia własnej
niepohamowanej żądzy władzy.
- Więc poświęciłaś się dla Rahmanu?
- W jakimś sensie, podobnie, jak niegdyś ty.
- I poświęcasz się dla Rahmanu również teraz?
- Teraz już nie - odparła całkiem szczerze. - W ciągu tych trzech
dni, które spędziliśmy razem, obudziłeś we mnie...
- Pożądanie? - podpowiedział jej, ponieważ nagle umilkła.
- Właśnie! - przytaknęła skwapliwie, by nie mówić
przedwcześnie o uczuciach i nie ujawniać szejkowi od razu
wszystkich tajemnic swojego serca. - Teraz nie muszę już się
poświęcać, bo naprawdę cię pragnę.
- Jesteś tego w stu procentach pewna? - zapytał. - Bo jeśli nie, to
gotów jestem pohamować własną namiętność i zrezygnować...
- Nie, Malik! - Nie pozwoliła mu nawet dokończyć. - Jestem
stuprocentowo pewna, że cię pragnę! - krzyknęła w uniesieniu. - Weź
mnie w ramiona! Jestem twoja! Tylko... - zawahała się.
- Jaki jeszcze masz problem, najmilsza? - zapytał, obejmując ją. -
Co cię trapi?
Oparła głowę na jego ramieniu, by w ten sposób ukryć mocny
rumieniec zawstydzenia, który parzył jej twarz.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Boję się, Malik - wykrztusiła zdławionym ze zdenerwowania
głosem
-
że
będziesz
rozczarowany
moją...
kompletną...
nieporadnością w miłosnym kunszcie. Bo widzisz, ja... jeszcze
nigdy... nie byłam... nie spędziłam nocy... z mężczyzną. Ja jestem
jeszcze dziewicą! - wyznała.
- Król Hakem bin Abdul Haidar wysłał do mnie dziewicę? -
zdumiał się szejk. - To przecież wbrew rahmańskim obyczajom! Nie
daje się w prezencie dziewic!
- Malik - zaczęła wyjaśniać - król Hakem nic nie wiedział. Ja
podstępem zamieniłam się rolami z inną kobietą, młodziutką wdową,
która miała na imię Matana.
- Aha! Więc to tak się odbyło?! - Nareszcie wszystko zaczęło mu
się układać w logiczną całość. - Cóż, więc raz jeszcze cię zapytam,
moja ty odważna dziewico. Czy naprawdę chcesz spędzić ze mną tę
noc?
- Tak, Malik, tak! Bardzo chcę! - wyszeptała. I poddała się jego
namiętnym pieszczotom.
Po cudownie upojnej miłosnej nocy obudził ją o świcie kuszący
zapach kawy. Wstała naga z posłania i wyjrzała ostrożnie z namiotu.
Malik przyrządzał przy ognisku aromatyczny napar. Poza nim nigdzie
w pobliżu nie było nikogo, ponieważ statyści z San Francisco, którzy
udawali koczujących Beduinów, zostali zaangażowani tylko na jeden
dzień i późnym wieczorem opuścili sztuczną plażę nad jeziorem,
zabierając wszystkie rekwizyty, łącznie z namiotami i kozami.
- Spójrz, jesteśmy zupełnie sami - odezwała się cicho. - Tylko we
dwoje.
Szejk uśmiechnął się do niej.
- To wspaniale, najmilsza. W spokoju napijemy się kawy, a
potem... - Znacząco zawiesił głos.
- Co potem? - rzuciła kokieteryjnie.
Podszedł do niej i wziął ją - taką całkiem nagą - w ramiona.
- Potem będziemy się kochać... - zaczął jej szeptać pomiędzy
jednym a drugim pocałunkiem.
- I co jeszcze?
- I kochać.
- I jeszcze.
- Kochać.
- To wiesz co, Malik?
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Słucham?
- Darujmy sobie tę kawę - zaproponowała.
- Zgoda! - przystał z ochotą.
I w tym momencie, nim zdążyli skryć się w namiocie i rozpocząć
miłosne
igraszki,
panującą
wokół
ciszę
zakłócił
warkot
samochodowego silnika, z początku stłumiony, lecz z każdą chwilą
coraz wyraźniej narastający.
- Ktoś tu jedzie - szepnęła Zara.
- Czy to może ma być jakaś twoja kolejna urodzinowa
niespodzianka dla mnie? - zapytał żartobliwym tonem szejk.
- Nie, Malik - zaprzeczyła z powagą. - Z nikim się nie
umawiałam na dzisiaj i nikogo tu do nas nad jezioro nie zapraszałam.
- W takim razie wejdź do namiotu i na wszelki wypadek ubierz
się - zarządził - a ja zaczekam na zewnątrz na nieproszonych gości i
postaram się odprawić ich stąd jak najprędzej.
Ogarnięta dziwnym niepokojem Zara bez słowa weszła do
namiotu i w pośpiechu zaczęła wkładać na siebie wszystko, w czym
poprzedniego dnia przyjechała nad jezioro: bieliznę, spódnicę, bluzkę,
sportowe buty.
Nim zdążyła je do końca zasznurować, nadjeżdżający samochód
zatrzymał się z piskiem opon gdzieś bardzo blisko namiotu. Po chwili
ktoś z niego wysiadł, trzasnąwszy drzwiami i zaczął wykrzykiwać coś
do Malika... po rahmańsku!
Przerażona Zara natychmiast rozpoznała ten podniesiony męski
głos. Był to charakterystyczny, lekko schrypnięty głos Kadara bin Abu
Salmana, jej ojczyma.
- Gdzie ona jest? Mów, niegodziwcze! Mów zaraz, gdzie ona
jest?! - wrzeszczał rozwścieczony Kadar.
Bojąc się, że w napadzie złości może zrobić Malikowi coś złego,
wyszła natychmiast przed namiot, gotowa bronić szejka. Ujrzała
zaparkowaną nieopodal limuzynę, rozgniewanego ojczyma, a także...
swoich pięciu przyrodnich braci, z obnażonymi sztyletami z rękach.
- Oddaj mi moją córkę, niegodziwcze! - zażądał groźnie Kadar.
- Twoją córkę? - rzucił dosyć prowokacyjnie Malik.
- Nie udawaj, że nie wiedziałeś, kim ona jest!
- Zara jest tylko twoją pasierbicą.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Cóż z tego, skoro ją kocham jak rodzone dziecko! - obruszył się
Kadar. - I pragnę dla niej tylko samego dobra! To dlatego oddałem ją
królowi Hakemowi za małżonkę!
- A król Hakem, mój kuzyn, oddał ją mnie i ona teraz do mnie
należy - stwierdził ze stoickim spokojem Malik.
- Niedoczekanie twoje! Prędzej ty stracisz życie, niż ja stracę
moją ukochaną córkę! - wykrzyknął Kadar i skinął na uzbrojonych w
sztylety synów.
Otoczyli bezbronnego Malika ciasnym kręgiem, uniemożliwiając
mu jakikolwiek ruch, jakiekolwiek działanie. A Kadar chwycił Zarę za
rękę i siłą pociągnął do samochodu.
- Nawet nie próbuj się wyrywać, bo ten niegodziwiec
natychmiast zginie, przebity pięcioma ostrzami - przestrzegł ją.
- Nie róbcie mu krzywdy, ja go kocham - jęknęła.
- Straciłaś rozum, dziewczyno? - syknął ojczym, wpychając ją do
limuzyny i blokując jej drogę ucieczki własnym ciałem. - Zadurzyłaś
się w mordercy?
- Malik nie jest mordercą, ojcze, to nieprawda.
- Prawda, bez względu na to, co ci próbował wmawiać podczas
tej kilkudniowej znajomości! On jest mordercą, Zara, jest mordercą
twojego brata Dżeba! - Wypowiedziawszy te złowrogie słowa, Kadar
dał synom znak do odwrotu.
Nie opuszczając noży, posłusznie cofnęli się i wsiedli do
obszernej limuzyny. Zatrzasnęli za sobą drzwi. Paz, najmłodszy z
braci, usiadł za kierownicą i uruchomił silnik. Samochód ruszył i
pomknął w stronę San Francisco, uwożąc zapłakaną Zarę.
A bezradny szejk Malik pozostał sam nad jeziorem, zupełnie
nieoczekiwanie pozbawiony towarzystwa pięknej Zary, która była
prawdziwie królewskim prezentem urodzinowym.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Pałac króla Hakema bin Abdul Haidara, królestwo Rahmanu
- Ona należy do mnie, więc chcę ją jak najszybciej odzyskać! -
oświadczył
kategorycznym
tonem
szejk
Malik,
stanąwszy
naprzeciwko królewskiego tronu.
Hakem bin Abdul Haidar zmierzył go ironicznym spojrzeniem.
- W dosyć oryginalny sposób witasz swojego króla, Malik -
stwierdził z przekąsem. - Ech, to chyba przez te amerykańskie
demokratyczne obyczaje, którymi zdążyłeś nasiąknąć przez te dziesięć
lat! - dodał z westchnieniem, kręcąc głową na znak dezaprobaty.
- Wybacz, kuzynie - zreflektował się szejk i złożył Hakemowi
należny mu niski ukłon. - Bądź pozdrowiony!
Król z ukontentowaniem skinął głową.
- Mimo wszystko, miło cię widzieć, Malik - powiedział. - Pozwól
ze mną, pójdziemy tam, gdzie będziemy mogli spokojnie
porozmawiać. - Wstał i wyprowadził szejka z przeznaczonego do
oficjalnych audiencji salonu tronowego, w którym się spotkali
natychmiast po przyjeździe Malika z lotniska. Król poprowadził
szejka w głąb swoich prywatnych apartamentów.
Pokoje, przez które kolejno przechodzili, należały niegdyś do ojca
Malika i teraz należałyby do niego, gdyby nie zrezygnował przed
dziesięciu laty z sukcesji tronu i nie opuścił królestwa Rahmanu.
Zdawał sobie z tego sprawę, a jednak nie odczuwał już ani żalu, ani
gniewu.
Czyżby to czas uleczył moje rany? - pytał siebie w myślach, idąc
za królem doskonale zapamiętaną z dzieciństwa i wczesnej młodości
amfiladą komnat. Czy raczej pewna jasnowłosa, zielonooka
dziewczyna o złotym sercu i przenikliwym umyśle?
- Usiądźmy tutaj - zadecydował Hakem, kiedy znaleźli się w
niewielkim, ustronnym gabinecie, tworzącym wraz z salonikiem i
sypialnią jego najbardziej osobiste królestwo.
Zajęli miejsca w głębokich skórzanych fotelach, ustawionych po
przeciwnych stronach okrągłego niskiego stolika o bogato
rzeźbionych nogach i blacie misternie intarsjowanym orientalną
mozaiką z najszlachetniejszych gatunków drewna.
- Odmieniła cię ta Ameryka, Malik, nie sposób tego ukryć -
odezwał się król.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Moje przystosowanie się do tamtejszych obyczajów było
konieczne, kuzynie, skoro musiałem opuścić własny kraj - stwierdził
szejk.
- Nie tyle musiałeś, ile chciałeś.
- Raczej: zdecydowałem się - uściślił Malik. - Zdecydowałem się
wyjechać, jak pamiętasz, pragnąc uchronić kraj przed sporami i
waśniami, a może nawet przed bratobójczą walką. Pozostawiłem ci
tron Rahmanu, kuzynie.
- I wszystkie tutejsze problemy! - wtrącił król. - Owszem,
straciłeś koronę, to prawda, ale w zamian zyskałeś w Stanach
Zjednoczonych osobistą niezależność i święty spokój - dodał z
leciutką, niemniej jednak wyraźnie słyszalną nutą zazdrości w głosie.
- Zyskałem spokój, powiadasz. A cóż to, twoim zdaniem,
znaczy? - spytał szejk.
- A choćby to, Malik, że nie musiałeś przez te wszystkie lata
myśleć o Kadarze bin Abu Salmanie, o jego niezdrowych ambicjach i
niecnych intrygach.
- Ale teraz muszę! - żachnął się szejk.
- Fakt - przyznał Hakem. - Jeśli w istocie chcesz odzyskać tę
jasnowłosą dziewczynę...
- Ja ją muszę odzyskać, kuzynie! - wykrzyknął Malik, ośmielając
się przerwać królowi.
- Musisz? - rzucił Hakem.
- Zrozum, że ja po prostu nie mogę bez niej żyć! Jeżeli Kadar nie
odda mi jej po dobroci, to osobiście wyruszę na południe i odbiorę mu
ją podstępem albo siłą.
Król w zadumie pokiwał głową.
- Strasznie porywczy jesteś, Malik, niesamowicie popędliwy -
stwierdził. - Gdybyś teraz, kiedy już doprowadziłeś Kadara do
wściekłości, pojawił się na południu Rahmanu, czyli tam, gdzie on ma
władzę i setki popleczników, to pewnie natychmiast zniknąłbyś bez
śladu i tyle! Wedle oficjalnej wersji zarządcy prowincji zaginąłbyś na
przykład na pustyni albo coś w tym rodzaju. Więc lepiej się tak nie
śpiesz z wyprawą w tamte strony!
- To co w takim razie mam robić?
- Przede wszystkim napij się ze mną kawy, Malik, prawdziwie
orientalnej, zaprawionej kardamonem i innymi korzeniami, takiej,
files without this message by purchasing novaPDF printer (
jakiej z całą pewnością nie dostaniesz nigdzie w Ameryce -
zaproponował z trochę tajemniczym uśmiechem król Hakem.
- A potem?
- A potem, gdy już ta wspaniała kawa odpowiednio rozjaśni nam
obydwu umysły, porozmawiamy i może coś wspólnie zaplanujemy.
Król nie musiał dzwonić na służbę, bowiem aromatyczny mocny
napar stał już zawczasu przygotowany w wysokim srebrnym dzbanie.
Osobiście nalał Malikowi i sobie kawy do filiżanek.
- Dobra, prawda? - rzucił z uśmiechem, kiedy obydwaj wypili już
po pierwszym łyku.
- Doskonała - przytaknął szejk, delektując się wyśmienitym,
niepowtarzalnym smakiem rahmańskiej kawy.
Przez dłuższą chwilę pili kawę w milczeniu, popatrując na siebie
od czasu do czasu. Aż w końcu król Hakem bin Abdul Haidar
powrócił do przerwanej rozmowy.
- Co do Kadara i jego jasnowłosej pasierbicy imieniem Zara... -
odezwał się. - Nawiązując do naszej rozmowy telefonicznej sprzed
kilku dni, winien ci jestem kilka wyjaśnień. Otóż, Kadar bin Abu
Salman ofiarował mi Zarę jako drugą żonę w związku z faktem, że
moja pierwsza żona, Rasha, wydała jak dotychczas na świat tylko trzy
córki i nie dała mi, niestety, męskiego potomka.
- Kadar dał ci swoją pasierbicę, żeby urodziła ci syna, czy tak? -
upewnił się szejk.
- Właśnie! - przyświadczył król. - Mnie syna, a jemu wnuka,
który w przyszłości przejąłby po mnie tron Rahmanu.
- Kadar bin Abu Salman, jako dziadek następcy tronu, zyskałby
ogromne polityczne wpływy w królestwie Rahmanu - zauważył szejk.
- Ma się rozumieć! - przytaknął król Hakem. - Na to właśnie
liczył i dlatego tak bardzo nalegał, żeby mój ślub z Zarą odbył się jak
najprędzej, zanim jeszcze Rasha wyda na świat nasze czwarte dziecko.
- Ale przeliczył się, stary intrygant!
- Otóż to! Kadar przeliczył się, ponieważ Zara, zanim jeszcze
doszło do zaślubin, zniknęła bez śladu z mojego królewskiego pałacu.
- Naprawdę zniknęła z pałacu bez twojego królewskiego udziału,
kuzynie? - zapytał z odrobiną niedowierzania w głosie szejk.
- Naprawdę, Malik, wyłącznie z własnej inicjatywy - potwierdził
z powagą król Hakem. - Sama, w całkowitej tajemnicy, nakłoniła
pewną kobietę imieniem Matana, młodą wdowę, która miała być
files without this message by purchasing novaPDF printer (
urodzinowym podarunkiem dla ciebie, by ta zrzekła się swojej roli na
jej korzyść. I jako „prezent dla szejka" wyjechała do Ameryki pod
eskortą moich dworzan.
- I miała zamiar pozostać w Ameryce na dłużej, kuzynie, być
może nawet na zawsze, ale porwano ją i pod przymusem sprowadzono
z powrotem do Rahmanu! - wszedł królowi w słowo zbulwersowany
szejk Malik.
- Uczynił to jej ojczym wraz ze swoimi pięcioma synami!
Król Hakem bin Abdul Haidar pokiwał głową.
- Cóż, Kadar miał prawo to uczynić, skoro okazała mu
nieposłuszeństwo i wbrew jego woli udała się w zamorską podróż, na
domiar złego na spotkanie z obcym mężczyzną - rzucił.
- W Ameryce to, co Kadar uczynił, jest karygodnym
bezprawiem! - wykrzyknął z oburzeniem szejk.
Król machnął lekceważąco ręką.
- Ale w myśl naszych rahmańskich praw Zara nie została
skrzywdzona - stwierdził. - Tak czy inaczej, po tym, co zaszło, raczej
nie kwalifikuje się już na królewską małżonkę.
- Martwi cię to, kuzynie? Hakem uśmiechnął się i zaprzeczył.
- Raczej nie, Malik. A ciebie? Szejk wzruszył ramionami i
odparł:
- Mnie również nie, skoro pragnę Zary dla siebie!
- A zatem problem konfliktu pomiędzy nami dwoma nie wchodzi
w grę - zauważył z nie ukrywanym zadowoleniem król Hakem.
- Na szczęście nie ma mowy o konflikcie między nami, kuzynie -
potwierdził, również nie kryjąc zadowolenia szejk Malik.
- Pozostaje nam zatem do rozwiązania jedynie problem
uwolnienia Zary z rąk Kadara - przypomniał król.
Szejk wypił resztkę kawy, odstawił filiżankę i z rozmachem
palnął się dłonią w czoło.
- Kuzynie! - wykrzyknął z entuzjazmem. - Mam chyba pomysł!
- Mów szybko, jaki?! - żywo zainteresował się król.
- A ja cały zamieniam się w słuch.
- Czy naprawdę słuch mnie nie myli?! - wykrzyknęła zdumiona
Zara do najmłodszego ze swoich przyrodnich braci, Paza, gdy ten
przekazał jej najświeższą wiadomość z królewskiego pałacu.
Paz pokręcił przecząco głową.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Wiem, że trudno ci w to uwierzyć - stwierdził - tak samo
zresztą, jak mnie. Jednak król Hakem bin Abdul Haidar naprawdę
żąda, abyś niezwłocznie stawiła się przed jego obliczem.
- Ale po co? - dziwiła się Zara. - W jakim celu mam stanąć przed
królem?
- Zdaniem naszego czcigodnego ojca, król Hakem albo chce,
żebyś osobiście mu się wytłumaczyła ze swego karygodnego wybryku
i poprosiła o przebaczenie, albo...
- Paz zawiesił znacząco głos.
- Albo co? - rzuciła niecierpliwie Zara, obawiając się czegoś
znacznie gorszego niż kajanie się przed królem, bodaj na klęczkach.
- Albo zamierza mimo wszystko doprowadzić do swoich zaślubin
z tobą, jako dragą po Rashy królewską małżonką.
- Nie, nie, to niemożliwe! - wykrzyknęła Zara. - Królewskie
zaślubiny są już absolutnie niemożliwe po tym, co zaszło między mną
a szejkiem w Ameryce!
- Więc jednak byliście kochankami? - spytał Paz.
- Miałeś w tej kwestii jakiekolwiek wątpliwości? - odpowiedziała
pytaniem na pytanie.
Paz ciężko westchnął i bezradnie wzruszył ramionami.
- Ja z tego prawie nic nie rozumiem, Zaro - przyznał.
- Czy ty kompletnie straciłaś zdolność odróżniania dobrych
uczynków od złych? Czy ty zupełnie straciłaś poczucie honoru i
poczucie obowiązku wobec rodziny? Oddałaś się temu mężczyźnie,
żeby...
- Żeby uniemożliwić ojcu zmuszenie mnie do niechcianego
małżeństwa z królem Hakemem! - weszła mu w słowo.
- Do małżeństwa, którego król Hakem również nie chciał!
- Jesteś tego pewna?
- Tak - potwierdziła Zara z przekonaniem. - Tak samo, jak jestem
pewna, że szejk Malik Haidar nie zabił naszego brata Dżeba.
Paz spojrzał na nią z ukosa.
- Zabił go - mruknął, pośpiesznie opuściwszy głowę.
- Nie wierzę! - wykrzyknęła. - Jak to się stało? Jak doszło do tego
wypadku? Opowiedz mi! - domagała się od brata dokładniejszych
wyjaśnień.
- Nie pamiętam - odparł wymijająco Paz, - Byłem wówczas
jeszcze mały, nie pamiętam szczegółów.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Pamiętasz, Paz, tylko nie chcesz mówić. Dlaczego?
- Twoja matka... nigdy nie chciała... żeby ci o tym opowiadać... -
wykrztusił.
- Moja matka już nie żyje, więc mów! - zażądała. Paz, dziwnie
zdeprymowany i najwyraźniej niezdolny w tym momencie do
przeciwstawienia się przyrodniej siostrze, zaczaj niechętnie
wspominać:
- To było przeszło dziesięć lat temu. Szejk Malik przyjechał w
odwiedziny do naszego brata Asima, z którym się wówczas blisko
przyjaźnił i...
- Tak?
- .. .i pokłócił się z nim o coś - dokończył po chwili wahania Paz.
- O co się pokłócili? - spytała Zara.
- Nie pamiętam. Może chodziło o jakieś sprawy polityczne? A
może o kobietę? Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że to była bardzo
gwałtowna kłótnia.
- Czym się skończyła?
- Tym, że szejk Malik wpadł we wściekłość. W prawdziwą furię!
- I co robił?
- Krzyczał! Przeklinał! Odgrażał się, że zniszczy dom naszego
ojca! I cały jego ród! W końcu, trzasnąwszy drzwiami, wypadł na
dziedziniec naszego domu. A na dziedzińcu bawił się pod drzewem
nasz mały Dżeb.
- Nie wierzę, że Malik mógłby go zabić, nawet w największej
złości! Nie wierzę, że mógłby zabić niewinne dziecko! - wykrzyknęła
Zara.
- Dżeb bawił się wtedy pod drzewem, w jego cieniu -
kontynuował Paz, ignorując ją całkowicie. - Kiedy nasz ojciec
wybiegł na dziedziniec, ujrzał swojego małego synka przygniecionego
do pnia przez terenowy wóz szejka Malika. Mały Dżeb umierał, a
szejk stał obok i spokojnie przyglądał się temu.
Zara rozpłakała się.
- To nie mogło być tak, jak ty mówisz! Musi być jakieś inne
wyjaśnienie! To na pewno nie Malik zabił Dżeba! To na pewno nie
on! - powtarzała z uporem przez łzy.
- Dość! - wrzasnął zniecierpliwiony Paz. - Przyjmij do
wiadomości to, co ci powiedziałem i nie próbuj z nikim innym o tym
rozmawiać, a zwłaszcza z naszym ojcem! Chyba że chcesz
files without this message by purchasing novaPDF printer (
sprowadzić na siebie jeszcze większy niż dotąd jego gniew! Bądź
chociaż raz rozsądna, Zaro. Nie drażnij ojca. Poproś go o
przebaczenie.
Wciąż pochlipując, Zara przecząco pokręciła głową.
- To Malika powinnam poprosić, by mi wybaczył - stwierdziła.
- On miałby ci coś wybaczyć? - zdumiał się Paz. - A cóż takiego?
Zara otarła łzy i patrząc mu śmiało prosto w oczy, odpowiedziała:
- To, że podstępem wdarłam się do jego domu - zaczęła
wyliczać. - To, że nie powiedziałam mu, kim jestem. To, że go
naraziłam na brutalną agresję ze strony ojca i was wszystkich, moich
przyrodnich braci... nożowników!
- Przecież nie uczyniliśmy mu żadnej krzywdy tymi sztyletami.
- Na szczęście! - wykrzyknęła Zara. - Bo jeślibyście to zrobili,
gdyby szejk Malik zginął z ręki któregoś z was, to ja też bym się
zabiła z rozpaczy.
- Kochasz go? - spytał Paz.
- Tak, kocham - potwierdziła Zara.
- Więc musisz zdławić to uczucie w swoim sercu, musisz wyrzec
się go jak najszybciej raz na zawsze.
- Dlaczego?
- Bo ojciec nigdy ci na to pozwoli. On, Kadar bin Abu Salman,
nigdy nie pozwoli ci kochać człowieka, który zabił mu syna, nigdy nie
pozwoli ci do niego odejść, choćby miał cię tu więzić do końca życia.
- Sprzeciwię się mu! - wybuchnęła Zara. - Ucieknę!
- Już raz przecież uciekłaś, no i co z tego? - rzucił drwiącym
tonem Paz. - Ojciec cię znalazł, nawet na drugim końcu świata, w
Kalifornii, w Stanach Zjednoczonych. Odnalazł cię i sprowadził z
powrotem. Jest zbyt potężny, byś mogła mu się skutecznie sprzeciwić.
Zbyt wiele może. Pomyśl tylko, co zrobił kiedyś z Malikiem,
prawowitym następcą rahmańskiego tronu! Wygnał go z kraju i nie
pozwolił mu zostać królem! Z tobą tym bardziej może zrobić, co tylko
zechce.
- A jednak, mimo nacisków, nie zdołał mnie zmusić, żebym
została drugą żoną króla Hakema - zauważyła z przekąsem Zara.
- Tak myślisz? A jeśli król Hakem wzywa cię teraz właśnie po to,
aby wziąć z tobą ślub?
- To po raz drugi znajdę sposób, żeby do tego ślubu nie doszło!
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Ech, Zara! - westchnął Paz i lekceważąco machnął ręką. -
Każdy cud ma to do siebie, że zdarza się tylko jeden raz. A nasz
ojciec, Kadar bin Abu Salman, jest już takim człowiekiem, że zawsze,
prędzej czy później, osiąga cel, który sobie wyznaczył.
- Narobiłaś sporego galimatiasu, dziewczyno! - stwierdził król
Hakem bin Abdul Haidar, gdy zalękniona Zara stanęła w milczeniu
przed jego obliczem w sali tronowej pałacu. - I teraz trzeba znaleźć
jakiś sensowny sposób na jego uporządkowanie - dodał z powagą. -
Wciąż jeszcze się zastanawiam, co zrobić, ale myślę ostatnio coraz
częściej, że sposobem najlepszym i najrozsądniejszym ze wszystkich
możliwych byłby ślub.
- Czy... nasz ślub... czcigodny panie? - wykrztusiła
zbulwersowana.
- Wciąż jeszcze się zastanawiam, wciąż jeszcze myślę -
powtórzył enigmatycznie król, - I wkrótce zapewne podejmę
ostateczną decyzję - dodał po chwili. - A tymczasem postanowiłem, że
nie wrócisz już na południe, do domu swojego ojca, Kadara bin Abu
Salmana, tylko pozostaniesz tutaj, w moim pałacu.
- Czy mój ojciec się na to zgodził? - odważyła się zapytać Zara.
Król Hakem wzruszył ramionami i odparł:
- Twój ojciec musiał się zgodzić, skoro taka właśnie jest moja
wola, a ja jestem jego królem! A zatem...
W tym momencie do tronowej komnaty wsunął się dyskretnie
ktoś z pałacowej służby i szeptem przekazał Hakemowi jakąś
wiadomość.
- Pilne sprawy mnie wzywają, a zatem musimy przerwać naszą
rozmowę - oznajmił monarcha, podnosząc się z tronu i nie kończąc
poprzedniego zdania - Pospaceruj sobie tymczasem po ogrodzie, być
może wezwę cię nieco później.
Zara skłoniła się w milczeniu i pośpiesznie opuściła królewską
komnatę.
Poczuła ulgę, znalazłszy się w ogrodzie, poza murami pałacu,
wśród bujnej, wypielęgnowanej roślinności. Zieleń koiła jej wzrok,
śpiew ptaków zachwycał słuch, zapach kwiatów odurzał ją i wprawiał
w stan rozmarzenia.
Zaczęła sobie wyobrażać, że oto w królewskim ogrodzie spotyka
nieoczekiwanie ukochanego mężczyznę. Zaczęła sobie wyobrażać, że
oto szejk Malik Haidar wyłania się nagle zza jakiejś zielonej ściany,
files without this message by purchasing novaPDF printer (
idzie w jej stronę alejką, zbliża się coraz bardziej i w końcu,
stanąwszy naprzeciwko, w odległości zaledwie dwu lub trzech
kroków, mówi do niej łagodnym tonem:
- Witaj, najmilsza! To wspaniale, że znowu się spotykamy!
files without this message by purchasing novaPDF printer (
ROZDZIAŁ ÓSMY
Wyobrażenie było tak wyraziste, tak plastyczne, tak namacalne,
że usłyszawszy słowa szejka, Zara zaczęła się gorączkowo
zastanawiać, czy wytwór jej imaginacji nie urzeczywistnił się w
zupełnie nieoczekiwany sposób.
- Czy to naprawdę ty? - szepnęła oszołomiona, kiedy szejk Malik
podszedł do niej jeszcze bliżej i ujął ją delikatnie za ramiona. - Czy
może jednak tylko jakaś nierealna postać z moich marzeń?
- To ja, moja najmilsza, jak najbardziej ja, we własnej
najprawdziwszej osobie - zapewnił ją. - Przyjechałem specjalnie do
ciebie, a właściwie to... po ciebie - poprawił się.
- Czy król Hakem bin Abdul Haidar o tym wie? - spytała
pośpiesznie, zaniepokojona w najwyższym stopniu o jego osobiste
bezpieczeństwo.
- Oczywiście! - odparł z uśmiechem szejk. - Jest przecież tutaj
gospodarzem.
- A ty przypadkiem nie jesteś nieproszonym gościem w
Rahmanie? Nie jesteś kimś, kto mógłby zostać uznany przez króla na
przykład za politycznego intryganta albo, co gorsza, za
niebezpiecznego spiskowca? - próbowała się upewnić.
- Nie jestem, z całą pewnością nie jestem - uspokoił ją szejk. -
Przebywam w królewskim pałacu za zgodą mojego kuzyna Hakema.
- Chcesz powiedzieć, że król Hakem cię zaprosił? - rzuciła z
niedowierzaniem Zara.
Malik uśmiechnął się ponownie.
- Mój kuzyn, król Hakem bin Abdul Haidar, nie zapraszał mnie
wprawdzie do Rahmanu, ale też nie zabronił mi przyjazdu - wyjaśnił. -
Najwyraźniej nie ma do mnie żadnych pretensji o to, co zaszło w
Ameryce pomiędzy tobą a mną.
- Trochę to dziwne, ale do mnie też chyba nie żywi szczególnej
urazy o to, że podstępem wydostałam się z pałacu i poleciałam do
Stanów Zjednoczonych, do ciebie, jako urodzinowy prezent -
powiedziała z lekką zadumą Zara. - Rozmawiał dzisiaj ze mną
całkiem spokojnie, wspominał nawet o ślubie.
- Chciałabyś zostać jego drugą żoną? - spytał szejk, z wyraźną
nutą niepokoju w głosie.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Nie, Malik! - zaprzeczyła energicznie Zara. - Przecież wiesz
doskonale, że nie! Chcę tylko ciebie! - zapewniła ze łzami wzruszenia
w oczach.
- Więc broń się przed królewskim małżeństwem - stwierdził
szejk.
- Tylko jak? - zafrasowała się. - Skoro król Hakem nie pogniewał
się na mnie nawet o to, że uciekłam z Rahmanu i zostałam w Ameryce
twoją kochanką...
- ...to powiedz mu, że nosisz moje dziecko - zasugerował Malik,
wchodząc jej w słowo.
Spojrzała na niego z ukosa spod zmarszczonych brwi,
najwyraźniej mocno zaskoczona tym, co usłyszała.
- Przecież nie mogłabym wiedzieć już w tej chwili, że jestem z
tobą w ciąży! - żachnęła się. - Nie mogłabym już teraz mieć
pewności...
- Powiedz, że to przeczucie - przerwał jej znowu. - I że trzeba
poczekać, czy się sprawdzi, czy nie.
- A jeśli nie?
Szejk przyciągnął ją do siebie, objął mocno ramionami i szepnął
jej czule do ucha:
- Nic się nie bój, najmilsza. Po to właśnie tu jestem, żeby się
sprawdziło. Będę odwiedzał cię każdej nocy w twoim pokoju.
- Ale to przecież może być niebezpieczne dla ciebie i dla mnie! -
Na samą myśl o takich nocnych spotkaniach w jaskini lwa, czyli w
pałacu króla Hakema, Zara przelękła się do tego stopnia, że aż
zadrżała w objęciach szejka.
- Dlatego niech to będzie nasza słodka tajemnica - powiedział
Malik ze stoickim spokojem.
Po czym, złożywszy na ustach Zary namiętny, gorący pocałunek,
zniknął
wśród
zielonego
ogrodowego
gąszczu
równie
niespodziewanie, jak się pojawił.
- Wiedziałaś od króla Hakema, że szejk Malik jest w Rahmanie?
- spytała Zara pierwszą królewską małżonkę, gdy nieco później tego
samego dnia odwiedziła ją w jej apartamencie.
- Owszem, wiedziałam - przyznała Rasha.
- Zatem wygląda na to, że ja dowiedziałam się ostatnia
- stwierdziła Zara z nutką lekkiej pretensji w głosie.
Rasha uśmiechnęła się i przecząco pokręciła głową.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Ostatni dowie się Kadar bin Abu Salman, twój ojczym -
wyjaśniła. - Takie przynajmniej są intencje króla.
- Słuszne intencje, bardzo słuszne! - ucieszyła się Zara. - Kadar
jest wściekły, mógłby znowu zrobić Malikowi jakąś krzywdę.
- Na pewno nie pod naszym dachem - uspokoiła ją Rasha. - Tutaj
szejk jest całkowicie bezpieczny! A zresztą
- odezwała się po chwili milczenia - czy ty naprawdę uważasz, że
Kadar skrzywdził Malika?
- No, przecież pozbawił go tronu.
- Fakt, tronu go pozbawił. Równocześnie jednak uwolnił go od
wszelkich politycznych kłopotów, jakie się nierozerwalnie wiążą ze
sprawowaniem najwyższej władzy w państwie! - podkreśliła Rasha. -
Teraz szejk Malik nie ma wprawdzie korony Rahmanu, ale ma w
Stanach Zjednoczonych firmę wartą wiele milionów dolarów,
autorytet w świecie międzynarodowego biznesu i stuprocentową
osobistą wolność. W odróżnieniu od Hakema i wszystkich innych
monarchów, władców i prezydentów, może robić, co chce. I może
przebywać, gdzie chce!
- Z wyjątkiem Rahmanu - wtrąciła nieśmiało Zara.
- A któż ci to powiedział?
- Myślałam...
- W takim razie byłaś w błędzie - przerwała jej Rasha. - Szejk
Malik nie jest politycznym banitą, wygnańcem, który miałby raz na
zawsze odciętą drogę powrotu do ojczyzny. Wyjechał kiedyś z kraju,
bo sam tego chciał, a skoro teraz zechciał wrócić, to, jak wiesz,
wrócił.
- Myślisz, że istotnie z mojego powodu?
- Nie mam pojęcia - odparła dyplomatycznie Rasha. - Najlepiej
sama go o to zapytaj.
- A kogóż to Zara ma pytać i o co? - odezwał się król Hakem,
który akurat w tym momencie stanął w progu komnaty.
- Twego kuzyna, szejka Malika, o powody jego przyjazdu do
Rahmanu - wyjaśniła małżonkowi Rasha.
- Rahman jest jego ojczyzną, więc może przyjeżdżać tu, kiedy
zechce, bez żadnych konkretnych powodów - stwierdził z powagą król
Hakem. - Widziałaś się już z nim tu w pałacu? - zwrócił się z
zapytaniem do Zary.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Z szejkiem Malikiem? Tak, czcigodny panie... widziałam się
przypadkowo... w pałacowym ogrodzie - wykrztusiła zmieszana.
- Co robiliście? - zaciekawił się król.
- Rozmawialiśmy przez krótką chwilę.
- Czy powiedziałaś mu, że niedługo wychodzisz za mąż? I co on
na to? Gratulował ci?
- Więc już zdecydowałeś, czcigodny panie? - pytaniem na
pytanie odpowiedziała Zara.
- Na razie zdecydowałem, że powinnaś wyjść za mąż. I to jak
najprędzej - odparł król. - Nie podjąłem jeszcze tylko decyzji, za
kogo. - Wypowiedziawszy te wieloznaczne słowa, król Hakem dał
gestem znak, że chciałby teraz zostać sam na sam z małżonką.
Pośpiesznie wyszła więc i zamknęła za sobą drzwi. Jednak
zamiast udać się do swego pokoju, zatrzymała się w korytarzu, mając
nadzieję, że kiedy król Hakem zakończy wizytę u Rashy i wyjdzie z
jej komnaty, to może zechce z nią porozmawiać i powie coś więcej na
temat jej przyszłych losów.
Czekała dość długo, pełna męczącego niepokoju i napięcia.
Udręczona niepewnością, zdenerwowana i zalękniona, musiała
wyglądać wyjątkowo mizernie, bo kiedy król wyszedł z komnat
małżonki i zauważył ją w korytarzowym wykuszu, zapytał:
- Czy wszystko z tobą w porządku, Zaro? Dobrze się czujesz?
- Tak, czcigodny panie, czuję się dobrze, nic mi nie jest -
odpowiedziała, pośpiesznie ocierając łzy, jakie z przejęcia zakręciły
się jej w oczach. - Czy Rasha mnie potrzebuje?
- Rasha w tej chwili odpoczywa, więc potrzebuje przede
wszystkim spokoju - stwierdził król Hakem. - Natomiast ja miałbym
do ciebie prośbę.
- Tak, czcigodny panie?
- Zwróć na nią baczną uwagę. Bo widzisz, ona nie chce mnie
kłopotać swoimi sprawami, uważa je za nie dość ważne, bym miał się
nimi zajmować - wyjaśnił. - Tymczasem... - Zawiesił na moment głos,
jakby chciał zastanowić się nad doborem dalszych słów. - Cóż,
wszystko, co jej dotyczy, jest dla mnie niezwykle ważne w tej chwili...
oczywiście ze względu na jej odmienny stan i na bardzo już bliskie
rozwiązanie - dokończył. - Dlatego, proszę cię, Zaro, obserwuj Rashę
uważnie i informuj mnie na bieżąco o wszystkim, co się z nią dzieje.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Możesz na mnie liczyć, czcigodny panie! - zgodziła się
skwapliwie i złożyła Hakemowi niski ukłon.
- Będę więc czekał na wiadomości od ciebie - powiedział król i
ruszył korytarzem w kierunku swoich apartamentów.
- Czcigodny panie, ja też mam prośbę! Chciałabym dokończyć
naszą wcześniejszą rozmowę - odważyła się zaproponować Zara,
stawiając wszystko na jedną kartę i z rozmysłem biorąc na siebie
ryzyko wzbudzenia królewskiego gniewu.
Zaskoczony jej zuchwałą śmiałością król Hakem zatrzymał się.
- A co chciałabyś mi jeszcze powiedzieć? - zapytał, odwróciwszy
się w jej stronę.
Podeszła do niego bliżej.
- Czcigodny panie... - wykrztusiła zdławionym głosem. - Czy
wiesz... czy jesteś świadom faktu... że szejk Malik i ja... że doszło
pomiędzy nami...
- Chcesz mi powiedzieć, że zostaliście kochankami, tak? - Król
najwyraźniej zniecierpliwił się jej nieskładną próbą owijania w
bawełnę prostego faktu.
- Właśnie! - potwierdziła.
- Cóż, brałem to pod uwagę.
- Samo miłosne zbliżenie to jeszcze nie wszystko, czcigodny
panie! - Zara zdołała się jakoś opanować i zaczęła mówić konkretniej,
bardziej zdecydowanym tonem. - W grę mogą przecież wchodzić
również konsekwencje tego zbliżenia.
- To znaczy? - Król Hakem domagał się nazwania rzeczy po
imieniu.
- To znaczy, że ja mogę być teraz w ciąży, czcigodny panie!
- Cóż, brałem to pod uwagę. - Król z lekkim westchnieniem
powtórzył wypowiedziane już przed chwilą słowa. - To też! -
podkreślił.
- I co? - spytała Zara lakonicznie i nie całkiem zgodnie z
dworskim protokołem.
Król Hakem bin Abdul Haidar zmierzył ją przenikliwym
wzrokiem.
- Tak szczerze mówiąc, dziewczyno - stwierdził z powagą - to
miałem wyrzuty sumienia, że nie zdołałem cię ochronić przed czymś,
co może teraz przesądzić o całym twoim dalszym życiu, o całej twojej
przyszłości.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Czcigodny panie, nie powinieneś czuć się niczemu winny! -
wykrzyknęła. - Ja przecież wyjechałam do szejka Malika bez twojej
wiedzy!
- Wyjechałaś jednak z mojego domu, w którym miałem otoczyć
cię opieką.
- Ale wyjechałam z własnej woli, czcigodny panie! I również z
własnej woli oddałam się szejkowi!
- Żeby uniknąć niechcianego małżeństwa ze mną? Zara
zarumieniła się i głęboko westchnęła.
- Taki był mój pierwotny plan, czcigodny panie - przyznała. -
Jednak później, już po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych... -
Zawahała się.
- Tak? - Hakem zachęcił ją do dalszych zwierzeń.
- Później pokochałam szejka Malika - szepnęła i opuściła nisko
głowę, kryjąc w ten sposób intensywny rumieniec, jaki wystąpił nagle
jej na twarz.
- Pokochałaś szejka. I wstydzisz się tego uczucia? - zapytał król.
- Nie, panie, nie wstydzę się - odpowiedziała. - Ale nie jestem
całkowicie pewna, czy mam do niego prawo - dodała.
- Cóż, prawo do miłości mają wszyscy na tym świecie, nawet
królowie - powiedział łagodnym, z lekka autoironicznym tonem.
- Ale czy ma takie prawo rahmańska kobieta, która zgodnie ze
starym rahmańskim obyczajem została podarowana mężczyźnie w
prezencie i w związku z tym zobowiązana sprawiać mu zmysłową
przyjemność, a nie uczuciowe kłopoty?
Zakłopotany król wzruszył bezradnie ramionami na te przesycone
goryczą słowa.
- Cóż, nigdy nie zastanawiałem się nad tym problemem -
przyznał szczerze. - Ale, ale, jeśli mówimy już o prezentach! -
Wykorzystując chwilowe milczenie Zary, dyplomatycznie zmienił
temat. - Szejk Malik wyznał mi natychmiast po przyjeździe do
Rahmanu, że tam, w Ameryce, otrzymał od ciebie jakieś wspaniałe
podarunki i teraz chciałby się zrewanżować. No więc ja... - Zawiesił
na moment głos.
- Tak, czcigodny panie?
- Zgodziłem się! - stwierdził król. - Dałem mu na to trzy dni, o
które mnie prosił. Ten czas, który liczy się już od jutra, jest dla was,
files without this message by purchasing novaPDF printer (
Zaro, tylko dla was, dla ciebie i szejka Malika, na uporządkowanie
waszych spraw! Czy wyraziłem się jasno?
- Tak, czcigodny panie! - przyświadczyła Zara i pochyliła się w
niskim ukłonie.
Hakem bin Abdul Haidar nie powiedział już nic więcej, tylko
skinął jej lekko głową i odszedł korytarzem w głąb pałacu, do swoich
królewskich komnat i swoich królewskich problemów.
Zara została sama, wciąż, tak samo jak przedtem, niepewna
swoich dalszych losów. Uradowana, że przez najbliższe trzy dni
będzie mogła - za zgodą króla - przebywać w towarzystwie
ukochanego mężczyzny, a równocześnie zasmucona i zaniepokojona
myślą o tym, że kiedy te trzy darowane dni miną, czeka ją wielka
niewiadoma!
files without this message by purchasing novaPDF printer (
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Reszta dnia minęła Zarze jak we śnie. Cały czas była
rozgorączkowana, półprzytomna z emocji, pełna najrozmaitszych -
dobrych i złych - oczekiwań. Natomiast kiedy nadeszła noc, sen
całkowicie ją odszedł, toteż przeleżała na posłaniu, nie zmrużywszy
oka niemal do świtu, pogrążona w męczących, denerwujących
rozmyślaniach. A kiedy nad ranem, znużona wielogodzinnym
czuwaniem, zapadła wreszcie w kojącą drzemkę, niemal natychmiast
została z niej obudzona przez służącą, która wkroczyła do jej pokoju i
oznajmiła:
- Książę Haidar panią wzywa! Proszę się ubierać, proszę się
pośpieszyć!
- Malik mnie wzywa do siebie? Szejk Malik? - upewniła się Zara.
- Tak, szejk Malik Haidar, kuzyn naszego króla. Czeka na panią
w gościnnym apartamencie - usłyszała w odpowiedzi.
Podekscytowana zerwała się z posłania.
- Proszę powiedzieć księciu, że przyjdę do niego tak szybko, jak
będę mogła - rzuciła.
Służąca wyszła, a ona zaczęła pośpiesznie robić poranną toaletę.
Najpierw wzięła prysznic, rozczesała włosy i związała je w luźny
węzeł na czubku głowy. Następnie włożyła białą koronkową bieliznę,
długą spódnicę z naturalnego jedwabiu w kolorze kości słoniowej i
koronkową białą bluzkę w wiktoriańskim stylu. Po czym wybiegła ze
swego pokoju, kierując się w stronę komnaty szejka.
Przy drzwiach apartamentu Malika zatrzymała się na chwilę,
chcąc odczekać, aż uspokoi się gwałtowne, intensywne bicie jej serca.
Ponieważ jednak z każdą upływającą sekundą stawało się ono coraz
szybsze, machnęła ręką i zdecydowała się wejść.
Uchyliła drzwi i wsunęła się do środka. W pokoju, który okazał
się sypialnią, dominowało ogromne, staroświeckie, bogato rzeźbione
łoże z ozdobnym baldachimem ze złocistego jedwabiu.
Był tam również kominek, a na tym kominku płonął ogień!
Równocześnie działał na najwyższych obrotach klimatyzator,
ponieważ w pustynnym Rahmanie, w połowie lipca, w rozkwicie lata,
nie tylko nie trzeba ogrzewać pomieszczeń, lecz wręcz przeciwnie,
należy je w miarę możliwości chłodzić.
- No i co o tym sądzisz, Zaro? - spytał szejk Malik, wyłaniając
się z głębi apartamentu.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Dlaczego ty tak... jednocześnie ogrzewasz i chłodzisz ten
pokój? - wykrztusiła zdumiona, odpowiadając pytaniem na pytanie.
- W tym pozornym szaleństwie jest mimo wszystko pewien sens,
pewna metoda - stwierdził dość tajemniczo.
Po czym wręczył jej trzymaną w ręku paczkę, owiniętą w
pergamin i przewiązaną na krzyż kolorową wstążką.
- Co to jest? - zainteresowała się Zara.
- Coś dla ciebie... do przebrania się - odparł. - Bo widzisz - dodał
gwoli wyjaśnienia - twój obecny strój nie jest odpowiedni do tego, co
zaplanowałem jako pierwszą niespodziankę dla ciebie.
- Czy... tutaj mam się... przebierać? - wyszeptała tak
zawstydzona, jakby zupełnie nie pamiętała w tym momencie, że
przecież szejk Malik widział ją już nie tylko ubraną bardzo skąpo, w
przezroczystą muślinową szatę, ale nawet całkowicie roznegliżowaną.
- Możesz wejść do łazienki. - Wskazał na boczne drzwi.
Zara z ulgą ukryła się za nimi i drżącymi ze zdenerwowania
rękoma otworzyła paczkę. W środku znalazła bawełnianą nocną
koszulę z krótkimi rękawami, ozdobioną dużym, wielobarwnym
wizerunkiem myszki Miki.
Roześmiała się na widok tej komicznej kreacji rodem z
supermarketu, absolutnie odmiennej od eleganckiej nocnej bielizny z
ekskluzywnych butików, do jakiej była przyzwyczajona.
Dlaczego szejk chce, żebym włożyła na siebie coś takiego? -
zachodziła w głowę, zdejmując kolejno bluzkę, spódnicę, biustonosz,
majteczki i na koniec wciągając przez głowę tandetny nocny strój.
Nie znalazłszy odpowiedzi na to pytanie, wyszła w końcu z
łazienki.
Malik też nie miał już na sobie tradycyjnego rahmańskiego
ubioru, w jakim powitał ją przed chwilą, tylko... kolorowe bawełniane
bokserki w zabawny wzorek.
Na jego widok mimo woli roześmiała się znowu, jak przed
chwilą.
- No i z czego się tak cieszysz, kobieto? - mruknął z nie całkiem
autentyczną irytacją. - Wskakuj do łóżka! - polecił jej, wskazując ręką
na olbrzymi, rozłożysty mebel z jedwabnym baldachimem.
- Do łóżka? Ale po co? - jęknęła przerażona. - Proszę cię, Malik,
nie róbmy tego teraz, przecież król Hakem dał nam trzy dni na
uporządkowanie, a nie na dodatkowe skomplikowanie naszych spraw
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- próbowała argumentować, broniąc się przed niepokojącą
perspektywą sam na sam z szejkiem.
- Mój kuzyn Hakem dał mi trzy dni na przygotowanie dla ciebie
takich niespodzianek, jakie tylko zechcę. Jestem pewien, że w
związku z tym nie będzie wnikał w szczegóły tego, co robimy -
wyjaśnił Malik. - Dlatego nie ociągaj się już dłużej i nie wyszukuj
przeszkód, tylko grzecznie wskakuj do łóżka!
Zara posłusznie wsunęła się pod koc.
- Trochę się posuń, żebym i ja się zmieścił - wesoło
zadysponował szejk.
Zrobiła mu miejsce u swego boku, a on natychmiast je zajął.
- Czego ode mnie teraz oczekujesz? - odważyła się zapytać.
- Absolutnie niczego - odparł. - To ty masz przecież zostać
obdarowana, a nie ja.
- A co będzie tym podarunkiem dla mnie, poza nocną koszulą z
myszką Miki? - zaciekawiła się Zara.
- Śniadanie! - Jakiś obcy mężczyzna, chyba ktoś ze służby
księcia, otworzył drzwi i pchając przed sobą barek na kółkach,
przystanął w progu komnaty.
Zaskoczona i lekko przestraszona Zara dała nura pod koc, kryjąc
się pod nim wraz z głową.
- Proszę zostawić - polecił służącemu Malik.
A kiedy drzwi się zamknęły, szepnął wyraźnie rozbawiony:
- Jesteśmy znowu sami, możesz wyjść z kryjówki. Zara ostrożnie
wysunęła głowę spod koca.
- Nie widział mnie? - zapytała.
- Nie mam pojęcia - niefrasobliwie odpowiedział szejk, wyraźnie
drocząc się z nią. - Może tak, a może nie.
- Boże! - jęknęła Zara. - Przecież jeśli ten człowiek widział nas
razem w łóżku i doniesie o tym królowi Hakemowi, to król nas zabije!
A jeśli na dodatek poinformuje mojego ojczyma, to Kadar też nas
zabije.
- Drugi raz, tak? - wszedł jej w słowo szejk Malik i wybuchnął
głośnym śmiechem.
- No... nie - wykrztusiła, zorientowawszy się, że ze
zdenerwowania plecie głupstwa. - To byłoby raczej niemożliwe.
- A widzisz! Więc ani trochę się nie przejmuj - uspokoił ją - tylko
śmiało korzystaj z mojego prezentu.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- A gdzie jest ten prezent?
Malik wyskoczył z łóżka i przyciągnął ruchomy barek, na którym,
na dużej tacy, znajdowało się trochę rozmaitych wiktuałów i gazeta.
- Proszę, oto klasyczne amerykańskie śniadanie najczęściej
spożywane w niedzielny poranek - wyjaśnił, wróciwszy na posłanie.
- To znaczy?
- Naleśniki z syropem klonowym, owoce... - zaczął wyliczać.
- I będziemy jedli to śniadanie w łóżku? - przerwała mu, nadal
bardzo zdziwiona.
- Owszem - potwierdził szejk. - Tak, jak to robią wszystkie
amerykańskie małżeństwa, jeśli już nawet nie w każdą niedzielę, to
przynajmniej raz w miesiącu. Będziemy jedli w łóżku niedzielne
śniadanie i czytali na głos niedzielne wydanie gazety, na zmianę,
trochę ty mnie, trochę ja tobie.
- Twój pierwszy prezent dla mnie bardzo przypomina ten, który
ja przygotowałam tobie zaraz na początku naszej znajomości w San
Francisco - zauważyła Zara. - Z tą różnicą, że wtedy nie jedliśmy
śniadania, tylko obiad, a nasze menu nie było amerykańskie, tylko
rahmańskie.
- No i nie czytaliśmy w łóżku żadnej gazety! - dokończył ze
śmiechem, wchodząc jej w słowo.
Następnego
dnia
szejk
Malik
przypomniał
sobie
o
zniecierpliwionej długim wyczekiwaniem Zarze dopiero wieczorem,
gdy zaszło słońce, wzeszedł księżyc, a niebo nad Rahmanem zrobiło
się już całkiem ciemne. Wtedy to w jej pokoju zjawiła się służąca i
wypowiedziała niemal dokładnie te same słowa, co poprzedniego
dnia;
- Książę Haidar panią wzywa! Proszę się pośpieszyć!
- Czy mówił coś na temat ubioru?
- Książę wspomniał, że pani wczorajszy strój byłby
najstosowniejszy na dzisiejszą okazję - stwierdziła służąca i
skłoniwszy się, wyszła.
Nie chodziło mu chyba o nocną koszulę z myszką Miki, tylko o
to, w co sama się ubrałam, pomyślała Zara, wkładając jedwabną
spódnicę i koronkową bluzkę.
Szejk Malik potwierdził słuszność jej przypuszczeń.
- Tak, właśnie o to mi chodziło! - wykrzyknął na jej widok. - Ten
strój będzie najlepszy na dzisiejszy wieczór.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Czy spędzimy ten wieczór we dwoje? - spytała.
- I tak, i nie - odparł enigmatycznie.
- Nie rozumiem.
- Nie szkodzi. Zrozumiesz później, kiedy już dotrzemy na
miejsce.
- Czy to znaczy, że będziemy gdzieś wyjeżdżali?
- Owszem - przytaknął. - Zapraszam cię do samochodu.
Ujął Zarę za rękę i wyprowadził ją z pałacu na dziedziniec, gdzie
zaparkowana była elegancka biała limuzyna. Pomógł jej wsiąść do
auta, sam zajął miejsce za kierownicą. Uruchomił pojazd i skierował
go dość wąską wewnętrzną drogą w odległy kraniec pałacowych
włości króla Hakema bin Abdul Haidara.
W miejscu, w którym się znaleźli, wysoki kamienny mur
oddzielał i osłaniał królewską posiadłość od napierającej z zewnątrz
pustyni. Naprzeciwko tego muru stało kilkanaście jeepów. Wśród
nich, pośrodku, było jeszcze jedno wolne miejsce i szejk wprowadził
tam swoją białą limuzynę. Zatrzymawszy samochód, wyłączył silnik i
zgasił przednie światła.
- Już zrozumiałam, co miałeś na myśli, mówiąc, że równocześnie
będziemy i nie będziemy sami - stwierdziła Zara. - W tych wszystkich
samochodach są przecież jacyś ludzie, ale ani my nie widzimy ich w
tych ciemnościach, ani oni nas.
- Właśnie! - potwierdził Malik.
- Ale po co znaleźliśmy się pod tym murem... tak po ciemku, my
i oni? - spytała.
- Poczekaj cierpliwie, zaraz zobaczysz. O, już! Ciemny mur
rozjaśniło nagle coś w rodzaju silnego
reflektora, wyrysowując na nim światłem spory poziomy
prostokąt. Z ukrytych gdzieś w pobliżu głośników buchnęła dość
głośna muzyka.
- Co to będzie, Malik?! - wykrzyknęła zdumiona Zara.
- Kino - wyjaśnił szejk.
- Kino, w którym widzowie oglądają film na wolnym powietrzu?
- Owszem - przytaknął. - Ogląda się film, siedząc we własnym
samochodzie.
To
taka
amerykańska
tradycja,
kino
dla
zmotoryzowanych. Czyli dla wszystkich, bo przecież w Stanach każdy
ma jakiś tam wóz.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Amerykanie lubią filmy? - zaciekawiła się Zara. Malik
roześmiał się.
- Lubią kino, to pewne! - stwierdził rozbawiony.
- A przecież w kinie ogląda się filmy.
- Niekoniecznie.
- A co jeszcze można robić?
Nie odpowiedział, tylko opuścił boczną szybę i odebrał od kogoś,
kto krążył pomiędzy zaparkowanymi samochodami, dwie spore torby
z kolorowego papieru i dwie plastykowe butelki.
- To prażona kukurydza, czyli popcorn, a do tego woda sodowa -
wyjaśnił Zarze, podając jej torbę i butelkę. - Jak widzisz - nawiązał do
postawionego przez nią pytania - w amerykańskim kinie dla
zmotoryzowanych można poza oglądaniem filmu także jeść i pić. A
także... - Zawiesił głos, bo właśnie rozpoczął się film.
- Także co? - dopytywała się, zaciekawiona. Malik jednak nic nie
odpowiedział, tylko objął ją
i przytulił.
Film miał smutne zakończenie i wzruszył Zarę do łez. Jego
bohaterowie kochali się, ale zmuszeni byli rozstać się wbrew własnej
woli, co oczywiście przypomniało jej, iż pozostał im jeszcze tylko
jeden wspólny dzień, zagwarantowany wspaniałomyślnie przez króla
Hakema.
A potem najprawdopodobniej zostaniemy na zawsze rozdzieleni,
pomyślała przybita i zatroskana. On wróci do Kalifornii, do swego
domu w San Francisco, a ja zostanę tutaj, w Rahmanie, w królewskim
haremie Hakema bin Abdul Haidara. Doszła jednak do wniosku, że
zanim to nastąpi, powinni przynajmniej wyjaśnić sobie wszystko, co
ważne, tak by mogli rozstać się bez niedomówień. I zapytała:
- Opowiesz mi o Dżebie?
Na dźwięk imienia, które wypowiedziała, szejk odruchowo
odsunął się od niej i spojrzawszy na nią z ukosa, rzucił:
- A co chciałabyś usłyszeć?
- Chciałabym usłyszeć historię inną niż ta, którą ostatnio
opowiedział mi Paz - stwierdziła.
- A co ci mówił?
- Że tamtego strasznego dnia pokłóciłeś się z Asimem, wpadłeś
w gniew, miotałeś groźby pod adresem wszystkich synów Kadara, a
potem... - Zara umilkła, nie mając odwagi dokończyć.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- A potem, co?
- A potem... rozjechałeś swoim terenowym samochodem...
swoim jeepem... najmłodszego z nich, Dżeba. - wykrztusiła.
Szejk wziął głęboki oddech. Widać było po nim, że z najwyższym
trudem opanowuje się, by nie wybuchnąć, nie wykrzyczeć Zarze
prosto w twarz swoich racji, nie wyładować na niej swojej złości.
Zacisnął zęby, przygryzł wargi, odczekał w najwyższym napięciu
dłuższą chwilę i wreszcie zdławionym, lekko schrypniętym z
nadmiaru emocji głosem wyrzekł dwa słowa:
- To kłamstwo!
- To dobrze - szepnęła Zara i odetchnęła z ulgą.
- Dlaczego dobrze? - zdziwił się.
- Bo wolę, żeby to Paz był kłamcą, niż żebyś ty miał być... -
Zawiesiła głos.
- .. .mordercą - dokończył rozgorączkowany. - Czy tak? To
straszne słowo miałaś zamiar wypowiedzieć, prawda?
Skinęła potakująco głową.
- Jak już ci kiedyś mówiłem, Zaro, nie jestem mordercą -
zapewnił. - Jeżeli chcesz, to opowiem ci wszystko, co sam wiem na
temat wydarzeń tamtego strasznego dnia, w którym zginaj twój
przyrodni brat Dżeb...
- Nie chcę, Malik - przerwała mu.
- Dlaczego?
- Bo ci wierzę! Jeśli chcesz mówić, to opowiedz mi raczej coś
innego - dodała.
- A mianowicie?
- W jaki sposób mój ojczym, Kadar bin Abu Salman, zdołał
zmusić cię do abdykacji przed dziesięciu laty.
Szejk westchnął.
- No cóż.;. - zaczął. - Mój ojciec, znękany długą i ciężką chorobą,
zmarł w tym samym tygodniu, w którym zginaj tragicznie twój
przyrodni brat Dżeb. A ja miałem wtedy zaledwie dwadzieścia lat i
zupełnie brakowało mi politycznego doświadczenia. Nie potrafiłem
się skutecznie bronić przed pomówieniami Kadara. Dlatego on bez
szczególnego trudu zdołał przekonać przedstawicieli większości
najbardziej wpływowych rahmańskich rodów, że nie jestem
człowiekiem honoru i nie nadaję się na króla Rahmanu.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Czy nikt nie sprzeciwił się wówczas mojemu ojczymowi? -
spytała Zara. - Nikt nie stanął w twojej obronie?
- Tylko Hakem bin Abdul Haidar, mój kuzyn - rzekł
melancholijnie szejk. - Dlatego zdecydowałem się dobrowolnie oddać
mu koronę.
- Jako jedynemu sprawiedliwemu?
- Otóż to!
- I Kadar się zgodził na Hakema?
- Owszem - przytaknął Malik. - Miał wobec niego pewien dług
wdzięczności, mój kuzyn uratował kiedyś na pustyni życie jego
synowi.
- Któremu?
- Pazowi właśnie, czyli temu, który tyle ci o mnie nakłamał.
Nieważne zresztą. - Szejk machnął ręką. - W każdym razie Kadar się
zgodził, a wraz z nim cała rodowa starszyzna Rahmanu. Hakem
również się zgodził i w ten sposób zasiadł na tronie i został królem. A
ja zasiadłem za biurkiem i zostałem biznesmenem. I rozpocząłem
wszystko od nowa na obczyźnie, w Ameryce. I żyłem tam sobie w
miarę spokojnie przez dziesięć lat, aż w moim życiu pojawiłaś się ty!
- Pojawiłam się w twoim życiu, żeby zniknąć, i to niestety już
pojutrze - odezwała się Zara ze smutkiem.
Malik ponownie objął ją i przytulił.
- Nie myśl o tym, co może być pojutrze - szepnął. - Pomyśl
raczej, że mamy dla siebie jeszcze cały jutrzejszy dzień,
zagwarantowany nam przez króla Hakema.
- Na pewno dobrze się czujesz? - z troską w głosie zapytała Zara,
gdy następnego dnia wczesnym popołudniem odwiedziła brzemienną
małżonkę króla Hakema w jej apartamentach.
- Tak. Wszystko ze mną w najzupełniejszym porządku -
odpowiedziała Rasha, która odpoczywała akurat, półleżąc na
rozłożystej, wygodnej otomanie. - Nie przejmuj się ani trochę moim
stanem, jest przecież całkowicie naturalny. Lepiej mi coś opowiedz o
wczorajszym podarunku szejka.
- Byliśmy w kinie - bąknęła Zara.
- W prawdziwym kinie? Tu, w Rahmanie?
- Nie, nie - zaprzeczyła Zara. - W takim specjalnie urządzonym
przez Malika... w typowo amerykańskim stylu. W kinie dla
files without this message by purchasing novaPDF printer (
zmotoryzowanych, na wolnym powietrzu. Siedzieliśmy w limuzynie
szejka, oglądaliśmy film...
- Naprawdę oglądaliście film? - wtrąciła ze śmiechem Rasha,
przerywając Zarze opowieść. - Czy może raczej...
Rozbawiona małżonka króla Hakema nie zdążyła sformułować do
końca drugiego pytania, bo w komnacie nagle pojawiła się służąca z
wiadomością, że książę Haidar wzywa Zarę do siebie.
- Idź więc, idź, moja droga, skoro szejk czeka, nie będę cię
zatrzymywała ani chwili! - śmiała się Rasha.
- A może jednak powinnam zostać z tobą? - Zara nie była pewna,
czy ma prawo opuścić królewską małżonkę w sytuacji, kiedy
dosłownie w każdej chwili mógł się u niej rozpocząć poród.
- W żadnym wypadku! - kategorycznie sprzeciwiła się Rasha. -
W pałacu jest mnóstwo ludzi, którzy będą mogli mi pomóc w razie
potrzeby, jest służba, są dworzanie, jest też lekarz. A ty masz dziś
trzecią i ostatnią okazję otrzymania od Malika specjalnego prezentu i
nie powinnaś tej niepowtarzalnej okazji zmarnować. Zwłaszcza -
dodała po krótkiej chwili milczenia - że nie wiadomo przecież, co
będzie z wami dalej.
- Fakt, nie wiadomo - potwierdziła z zadumą Zara. - Wszystko
zależy od jutrzejszej decyzji króla Hakema.
- Wszystko, moja droga, zależy od wyroków losu, którym
podlegają nawet królowie - uściśliła z lekkim, ale nad wyraz ciepłym i
życzliwym uśmiechem Rasha. - Nie martw się więc zawczasu o jutro,
które dopiero nadejdzie, tylko raduj się dniem dzisiejszym, który jest
ci w tej chwili dany - dodała filozoficznie. - A teraz biegnij na
spotkanie z Malikiem!
Zara skłoniła się królewskiej małżonce i wyszła z apartamentu na
korytarz, kierując się szybkim krokiem w stronę swojego pokoju.
Służąca wybiegła za nią i dogoniła ją tuż przed drzwiami.
- Czy coś się stało? - przestraszyła się Zara.
- Nie, nie! Zapomniałam tylko powiedzieć, że książę Haidar
życzył sobie, żeby ubrała się pani w sportowy strój, jak na wycieczkę.
- Rozumiem - mruknęła Zara, chociaż w istocie nie miała
pojęcia, dokąd szejk tym razem zechce ją zabrać.
Kiedy już weszła do pokoju i zaczęła się w pośpiechu przebierać
w dżinsy i koszulową bluzkę, pomyślała w pewnym momencie, że być
może szejk chce ją po prostu porwać z pałacu i wywieźć potajemnie z
files without this message by purchasing novaPDF printer (
Rahmanu. Ostatecznie odrzuciła jednak taką ewentualność, uznała
bowiem, że szejk jest nazbyt lojalny wobec swego królewskiego
kuzyna, by tak uczynić. Honor by mu na to nie pozwolił. Więc może
również ten sam honor nie pozwoli mu zostawić mnie na pastwę losu?
- pomyślała z nadzieją, wychodząc z pokoju.
Szejk czekał na nią w saloniku swego apartamentu.
- Wyglądasz właśnie tak, jak oczekiwałem - stwierdził na jej
widok.
- A czego ja mam oczekiwać? - zapytała.
- Wiadomo: trzeciej niespodzianki! - odparł z tajemniczym
uśmiechem.
- Podobnej do dwu poprzednich?
- Sama wkrótce ocenisz - wyjaśnił. - Musimy tylko dotrzeć tam,
gdzie ta dzisiejsza niespodzianka na ciebie czeka.
- Pojedziemy samochodem? - zainteresowała się.
- Tak.
- Tym, co wczoraj?
- Nie, innym.
- A jakim?
- Terenowym jeepem.
- Czy to znaczy, że pojedziemy gdzieś dalej?
- Trochę dalej - wyjaśnił z lekka zniecierpliwiony indagacjami
szejk.
- A dokąd? - niestrudzenie wypytywała Zara.
- Sama zobaczysz - uciął dyskusję. - Chodźmy już! Ujął ją za
rękę i pociągnął za sobą. Wyszli z pałacu na wewnętrzny dziedziniec i
wsiedli do zaparkowanego tam terenowego jeepa. Szejk uruchomił
silnik i przez jedną z bocznych bram wyprowadził samochód poza
teren królewskich posiadłości, na otaczające pałac półpustynne
bezdroże.
- Sama widzisz - odezwał się do Zary - że limuzyną, z której
korzystaliśmy wczoraj, udając się do kina, nie zajechalibyśmy tędy
daleko.
- A długo będziemy jechali? - zapytała, chcąc z odpowiedzi
szejka wywnioskować cokolwiek na temat ostatecznego celu podróży.
- Mniej więcej godzinę - stwierdził lakonicznie.
W takim razie wygląda na to, że jedziemy do oazy Habbah,
pomyślała Zara, przypominając sobie niezwykłe miejsce, w którym
files without this message by purchasing novaPDF printer (
była kilkakrotnie w dzieciństwie: otoczoną dość wysokimi skałkami
pustynną enklawę, pełną zieleni i życia dzięki tryskającemu z głębi
ziemi niezwykle wydajnemu źródłu krystalicznie czystej wody.
W istocie, po pięćdziesięciu kilku minutach szybkiej jazdy po
bezdrożach przekonała się, że jej przypuszczenia były słuszne. W
oddali zarysowały się bowiem na monotonnej płaszczyźnie skałki i
sylwetki palm.
- To miejsce nazywa się Habbah, prawda? - rzuciła, by się
ostatecznie upewnić.
- Tak - potwierdził szejk i jeszcze mocniej docisnął pedał gazu.
Z każdą chwilą byli coraz bliżej, poza wysokimi palmami mogli
już dostrzec przez przednią szybę samochodu również niższe, ale
niezmiernie bujne krzewy, a także ukryte wśród nich niewielkie białe
chaty.
- A gdzie są ludzie? Zniknęli? - zapytała ze zdziwieniem, kiedy
dotarli już na miejsce i szejk zatrzymał wóz na skraju wyraźnie
opustoszałej oazy. - Nikt nas nie wita, nikt na nas nie zwraca uwagi, a
przecież tutejsi mieszkańcy chyba nieczęsto widują przyjezdnych!
- Nie denerwuj się, wszyscy mieszkańcy Habbah są na pikniku
nad jeziorkiem, tam, za tymi skałkami - uspokoił ją szejk i wskazał na
szereg kamiennych stożków, pomiędzy którymi przebiegała wąska
ścieżka. - Na typowo amerykańskim pikniku - dodał. - Takim, na
którym wszyscy wspólnie grillują, grają w baseball i w ogóle. Sama
zobaczysz! Chodź!
Wysiedli z samochodu i ruszyli w stronę niewielkiego wodnego
zbiornika, nazywanego jeziorkiem trochę na wyrost.
- Po co właściwie Amerykanie urządzają takie pikniki? - spytała
Zara.
- Żeby się lepiej poznać - odparł Malik. - Na piknikach spotykają
się sąsiedzi z tego samego osiedla albo pracownicy tej samej firmy.
Wspólnie wypoczywając, mają okazję do lepszego poznania się, a
nawet do nawiązania przyjaźni.
- Pięknie to brzmi - zauważyła Zara.
- Bo to jest piękne - stwierdził szejk.
Kiedy minęli przesłaniające widok skałki, ujrzeli niewielki, ale
bardzo malowniczy zbiornik wodny, wokół którego biwakowały
całymi rodzinami mieszkańcy Habbah. Dorośli byli zajęci
grillowaniem i rozmowami, a dzieci wspólną zabawą.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Dołączymy do nich? - spytała Zara.
- Nie, nie, jeszcze nie teraz - powiedział lekko zniecierpliwionym
tonem i szybko poprowadził ją na przeciwległy brzeg jeziorka.
Nie było tam nikogo poza jedną jedyną starszą kobietą w
słomkowym kapeluszu, która siedziała nad wodą z wędką w ręku.
- Są tutaj jakieś ryby? Można wędkować? Można cokolwiek
złowić? - zaciekawiła się Zara.
- Najlepiej zapytaj tę panią - doradził jej szejk. Podeszli bliżej do
kobiety z wędką.
- Dzień dobry. Czy pani już coś złowiła? - odezwała się Zara.
- Przepraszam, ale nie rozumiem tutejszego języka. Jestem
Amerykanką - odpowiedziała po angielsku i spojrzała na Zarę spod
szerokiego słomkowego ronda tak jakoś dziwnie miękko, czule,
tkliwie, jakby przez łzy.
Amerykańska turystka z wędką tutaj, w Rahmanie, w oazie
Habbah, w samym środku pustyni, akurat teraz, kiedy i ja tu jestem?
Co za niezwykły zbieg okoliczności! - zdumiała się w duchu Zara.
I zapytała:
- Jak pani tutaj trafiła?
A wtedy starsza pani, nie będąc w stanie już dłużej panować nad
emocjami, rozpłakała się i przez łzy wykrztusiła:
- Przyjechałam do ciebie... Sarah.
Zara potrzebowała tylko kilku sekund, żeby skojarzyć
prawidłowo wszystkie fakty i zrozumieć, że siwowłosa Amerykanka,
wędkująca nad jeziorkiem w pustynnej oazie Habbah, to jej własna
babcia, odnaleziona jakimś cudem w Stanach Zjednoczonych przez
szejka Malika i specjalnie na dzisiejszą okazję zaproszona do
Rahmanu. I to była ta trzecia najwspanialsza niespodzianka!
files without this message by purchasing novaPDF printer (
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
W ciągu następnych kilku sekund Zara również rozpłakała się ze
wzruszenia.
Po czym rzuciła się w szeroko otwarte ramiona starszej damy i
odwzajemniając jej serdeczne uściski, zaczęła powtarzać raz po raz:
- Babcia, babcia, moja babcia.
- Tak, jestem twoją babcią, moje dziecko, rodzoną matką twojej
matki - potwierdziła starsza pani, cofnąwszy się o pół kroku, na
odległość wyciągniętych ramion, żeby się lepiej przyjrzeć cudownie
odnalezionej wnuczce. - Masz właśnie po mnie te zielone oczy, bo
twoja mama miała niebieskie, a ojciec piwne. I te jasnoblond włosy
też masz po mnie, bo twoi obydwoje rodzice byli ciemnymi
blondynami, Sarah.
- To ja mam na imię Sarah, a nie Zara?
- Oczywiście, moje dziecko - odpowiedziała na pytanie wnuczki
starsza dama. - Przynajmniej w Ameryce miałaś na imię Sarah, zanim
cię tutaj na tej pustyni przechrzcili po swojemu - dodała żartobliwym
tonem.
- A ty, babciu, jak masz na imię?
- W dokumentach zapisali mi Caroline, ale wszyscy moi bliscy
nazywają mnie Lottie. Więc także dla ciebie, moje dziecko, mam na
imię Lottie.
- Babcia Lottie. Moja babcia Lottie - powtórzyła z radosnym
uśmiechem
Zara,
ciesząc
się,
wręcz
delektując
każdym
wypowiadanym słowem.
Zerknęła na szejka Malika. Wycofał się dyskretnie i stał w
pewnym oddaleniu, by nie przeszkadzać. Zara miała ogromną ochotę
podzielić się z nim swoją radością, powiedzieć mu, jak bardzo jest
szczęśliwa i jak ogromnie mu wdzięczna za odszukanie bliskiej
krewnej, z którą nie utrzymywała żadnych kontaktów i której nawet
nie pamiętała z dzieciństwa. Nie chcąc jednak zostawiać, choćby na
moment, cudownie odnalezionej babci Lottie, przesłała mu tylko
uśmiech.
Starsza pani spostrzegła ten uśmiech i oczywiście nie omieszkała
zauważyć:
- Ten twój Malik Haidar, to świetny chłopak, Sarah. To znaczy
wspaniały mężczyzna - poprawiła się.
- O, tak! - potwierdziła bez wahania Zara.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Ogromnie się cieszę, moje dziecko, że sobie kogoś takiego
znalazłaś. Bo, szczerze mówiąc, ilekroć o tobie myślałam, zawsze się
bałam, że zostaniesz zmuszona do jakiegoś niechcianego małżeństwa -
wyznała.
Zara nie podjęła tego tematu i nie nawiązała do swego
ewentualnego mariażu. Nie chciała przerażać starszej pani opowieścią
o tym, że zależnie od decyzji, jaką podejmie w najbliższym czasie król
Hakem, może wkrótce zostać albo drugą królewską małżonką, albo
żoną siedemdziesięcioletniego wuja swego ojczyma, albo - w
najlepszym razie - kochanką szejka Malika. Wolała więc zapytać o
swą amerykańską rodzinę.
- Czy mam w Stanach Zjednoczonych jeszcze kogoś bliskiego
poza tobą, babciu Lottie? Jakieś ciocie, wujków, kuzynów?
- Oczywiście, że masz, moje dziecko - odpowiedziała starsza
pani. - Przywiozłam ze sobą rodzinny album ze zdjęciami, więc zaraz
ci ich wszystkich pokażę. Pomyślałam, że na pewno chętnie obejrzysz
ich fotografie, zanim będziesz miała okazję poznać swoich
amerykańskich krewniaków osobiście!
- A czy oni... zaakceptowaliby mnie, przyjęliby mnie do rodziny?
- zapytała Zara trochę niepewnie, z wyraźnym wahaniem.
- Ma się rozumieć, moje dziecko, z otwartymi ramionami! -
wykrzyknęła podekscytowana starsza pani.
- Tak samo, jak ja! Bo ja przez te wszystkie lata to wprost nie
mogłam sobie darować - wyznała - że poróżniłam się z twoją mamą z
zupełnie bezsensownych powodów i przez to straciłam z nią kontakt,
niestety, już do końca jej życia. A przez to straciłam również kontakt z
tobą.
- Na szczęście spotkałyśmy się w końcu, babciu Lottie
- szepnęła Zara, z najwyższym trudem tłumiąc łzy, które
napłynęły jej do oczu na myśl o straconych latach i przedwcześnie
zmarłej matce.
- Na szczęście - szepnęła starsza pani i ponownie wzięła wnuczkę
w ramiona.
Kiedy się już do woli wyściskały, przez dobrą godzinę oglądały
rodzinne zdjęcia.
W tym czasie Malik zarządził dla całej trójki kolację. Zjedli ją na
wolnym powietrzu, przy świetle pochodni, ponieważ właśnie zapadał
już zmierzch i nagle całkowicie się ściemniło.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Niestety, robi się późno, muszę się chyba powoli z wami
żegnać, moi drodzy - stwierdziła po posiłku starsza pani, spojrzawszy
na zegarek. - Panie Haidar - zwróciła się do szejka Malika - bardzo
panu dziękuję za to wspaniałe spotkanie! A przede wszystkim za to,
że pomógł mi pan odzyskać wnuczkę.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział szejk i
szarmancko pocałował babcię Lottie w rękę. Po czym dodał: - Proszę
nie sądzić, że żegna się pani z nami na długo. Gdy tylko wrócimy,
podam memu kuzynowi Hakemowi nazwę pani hotelu i poproszę go,
by umożliwił pani dłuższy pobyt w pałacu, gdzie w tej chwili
przebywamy obydwoje z Zarą.
- To byłoby cudownie! - ucieszyła się starsza pani. Uścisnąwszy
kordialnie dłoń Malikowi, podeszła z kolei do wnuczki, by na
pożegnanie wziąć ją w objęcia.
- To dobry człowiek - szepnęła jej do ucha. - Koniecznie
trzymajcie się razem, moje dziecko!
- Przecież to nie zależy tylko ode mnie, babciu - rzekła
półgłosem Zara. - Niestety, to w ogóle nie zależy ode mnie.
- Aha, więc on jeszcze ci się nie oświadczył, nie poprosił cię o
rękę? - trafnie wywnioskowała starsza pani.
- Nie przejmuj się tym, moje dziecko - pocieszyła wnuczkę. -
Poprosi, na pewno poprosi! Przecież z daleka widać, jak bardzo mu na
tobie zależy.
- Babciu, to ja jutro zadzwonię do ciebie, do hotelu!
- Zara szybko zmieniła temat, obawiając się, że Malik może
usłyszeć ich rozmowę.
- Będę czekała na telefon.
- A ja teraz odprowadzę panią do samochodu - zaofiarował się
Malik.
Podał starszej pani ramię i odszedł z nią w kierunku zabudowań
oazy.
Kiedy po kilkunastu minutach wrócił nad jezioro, miał ze sobą
koc, który przyniósł z samochodu.
- To dla nas, żebyśmy - mogli wygodnie przysiąść, patrząc na
fajerwerki - poinformował.
- To będą jeszcze fajerwerki dziś wieczorem? - zdziwiła się Zara.
- Na zakończenie prawdziwego amerykańskiego pikniku muszą
być. Koniecznie!
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Czy tutaj będziemy je oglądali?
- Nie, na skraju osady, trochę dalej od zabudowań i ogrodów.
Uznałem, że to będzie najlepsze, najbezpieczniejsze miejsce na pokaz
sztucznych ogni - wyjaśnił szejk.
- Chodź!
Wziął ją za rękę i zaprowadził w miejsce, gdzie zielona oaza
Habbah graniczyła z otaczającą ją ze wszystkich stron pustynią. Tam
rozłożyli koc i usiedli na nim.
- Zaraz się zacznie - oznajmił Malik, obejmując Zarę ramieniem.
Przytuliła się mocno do niego i szepnęła:
- Chciałabym, żeby się nigdy nie skończyło.
- Masz na myśli fajerwerki?
- Mam na myśli wszystko - stwierdziła z zadumą. Po czym
dodała pośpiesznie: - Ogromnie ci za to wszystko dziękuję, Malik, za
piękne trzy niespodzianki w amerykańskim stylu, a zwłaszcza za
odnalezienie mojej babci Lottie.
- Właściwie to Alice, moja nieoceniona sekretarka, odnalazła
twoją babcię, to znaczy zdobyła jej adres - uściślił szejk. - Ja jej tylko
złożyłem wizytę w Ameryce, opowie -
działem o tobie i o sobie. No i zaprosiłem ją do Rahmanu.
Pozostało tylko telefonicznie uzgodnić dzień jej przybycia.
- Zrobiłeś dla mnie tak wiele, Malik - - szepnęła Zara. - Tak
wiele!
- Ty dla mnie też. Tamte trzy dni, które spędziliśmy razem w
Kalifornii, były wspaniałe!
- Te też są wspaniałe, Malik. I kończą się czymś tak niezwykłym.
Popatrz!
Na
ciemnogranatowym
niebie
rozbłysły
nagle
kaskadą
wielobarwnych świateł fajerwerki. Pokaz trwał długo, kilkanaście
minut. Zara była nim zachwycona. Jeszcze nigdy w życiu czegoś
takiego nie widziała. Kalejdoskopowo zmieniające się formy,
rysowane na ekranie nieba za pomocą koloru i ognia, wydawały się jej
tak fantastyczne, tak niezwykłe, tak wspaniałe, jak obrazy z
najpiękniejszego snu. A kiedy światła zgasły i niebo znów
pociemniało, cudowny sen bynajmniej się nie skończył, bo oto Malik
wziął ją w ramiona i zaczął namiętnie całować.
Tak mogłoby już być do końca świata, myślała, poddając się
ulegle pieszczocie jego ust i odwzajemniając ją w potęgującym się
files without this message by purchasing novaPDF printer (
gwałtownie z każdą chwilą podnieceniu. Tak mogłoby już pozostać na
zawsze, aż po kres jej życia, aż po kres!
Spleceni w uścisku, zapomnieli o wszystkich problemach, o
upływającym czasie, o królewskiej decyzji, która miała zapaść
nazajutrz. I nagle...
Nagle wokół znowu rozbłysły ostre światła!
Tuż obok nich zatrzymał się z piskiem opon samochód i
wyskoczył z niego Kadar bin Abu Salman.
- Precz z rękoma od mojej córki, niegodziwcze! - wrzasnął.
Malik uwolnił Zarę z objęć i wstał. Ona również zerwała się na
równe nogi.
- Zostaw ją, niegodziwcze, bo pożałujesz! - zagroził szejkowi
Kadar.
Malik osłonił roztrzęsioną Zarę własnym ciałem i odpowiedział:
- Nigdy jej nie zostawię, bo jest moja. I nikt mi jej już nie
odbierze, nawet ty.
- Mylisz się, głupcze - warknął Kadar. - My ci ją odbierzemy, ja i
moi synowie. - Wskazał na asystujących mu pięciu młodych
mężczyzn. - Odbierzemy ci ją i oddamy królowi Hakemowi, któremu
została przyrzeczona jako druga małżonka. Ciebie też odwieziemy do
pałacu, niegodziwcze, żeby król mógł cię osobiście odesłać do
wszystkich diabłów, czyli do tej twojej Ameryki!
- Ojcze, nie kompromituj się zachowaniem godnym rozbójnika -
wybuchnęła Zara. - My sami wrócimy do pałacu. I sami
podporządkujemy się decyzji króla Hakema, bez nacisków z twojej
strony. Ale pamiętaj, że tylko król ma prawo stanowić o naszym
przyszłym losie, nikt inny. A już na pewno nie ty!
Kadar bin Abu Salman, porażony trafnością słów swojej
krnąbrnej pasierbicy, spuścił nieco z tonu.
- Nie działam wbrew królowi, tylko w jego imieniu - rzucił.
- A może jednak pozwolilibyśmy królowi działać samodzielnie
we własnym imieniu? - odezwał się na to szejk.
- A konkretnie, co proponujesz? - spytał Kadar.
- Stańmy przed jego obliczem i wysłuchajmy jego decyzji.
- Zgoda - przystał Kadar. - Tylko nie próbuj przypadkiem
żadnych niecnych sztuczek w drodze do pałacu!
- Po pierwsze - wyjaśnił szejk - już wcześniej dałem słowo
Hakemowi, że dziś wieczorem wrócę z Zarą do pałacu, więc danego
files without this message by purchasing novaPDF printer (
słowa nie złamię, a po drugie... Cóż, sam wiesz, że droga stąd, z oazy
Habbah do królewskiej stolicy prowadzi przez pustynię, a ucieczka na
pustynię może oznaczać tylko jedno... śmierć. Więc nie będziemy
próbowali uciekać.
- Zwłaszcza że i tak nie sposób uciec przed wyrokami losu -
dodała Zara, przypomniawszy sobie mądre słowa, jakie wcześniej
usłyszała od Rashy.
- Jedźmy więc, zamiast tu stać i gadać - mruknął Kadar bin Abu
Salman.
- Jedźmy - zgodził się szejk.
Ujął Zarę za rękę. W asyście Kadara i jego synów wrócili
piechotą do oazy, gdzie zostawili swój samochód. Wsiedli do niego i
ruszyli w drogę, a ojczym Zary i jej przyrodni bracia pojechali za nimi
własnym jeepem, prowadzonym przez pełniącego rolę kierowcy Paza.
Do królewskiego pałacu dojechali równocześnie.
I równocześnie, całą ośmioosobową gromadą, stanęli przed
królewskim obliczem w sali tronowej.
- Dobrze, że wszyscy tu jesteście - stwierdził z trudnym do
ukrycia zadowoleniem Hakem bin Abdul Haidar. - Mam wam co
nieco do zakomunikowania.
- Zamieniamy się w słuch, czcigodny panie - rzucił Kadar.
- Słuchamy cię z najwyższą uwagą, kuzynie - rzekł Malik.
- Po pierwsze - rozpoczął król - muszę powiedzieć wam, że moja
najukochańsza małżonka Rasha przed dwiema godzinami szczęśliwie
powiła dziecko płci męskiej, mam zatem już męskiego potomka,
następcę królewskiego tronu i nie muszę żenić się po raz drugi.
- To wspaniale! - wykrzyknęła Zara, nie zdoławszy się opanować
przed szczerym wypowiedzeniem tego, co naprawdę myślała.
Król Hakem bin Abdul Haidar uśmiechnął się dobrotliwie.
- Tak się składa, że ja też nie marzyłem o tym małżeństwie, tylko
raczej czułem się do niego zobligowany przez okoliczności i poniekąd
przymuszony przez dyplomatyczne zabiegi twojego ojczyma -
przyznał.
- Czcigodny panie, przecież ty unieszczęśliwiasz moją córkę, nie
chcąc jej - odezwał się Kadar, rozzłoszczony faktem, że sprawy
przestały układać się po jego myśli.
- Unieszczęśliwiłbym ją - odparował król - pozwalając tobie
stanowić o jej losie, bo wiem, że jej groziłeś małżeństwem z
files without this message by purchasing novaPDF printer (
siedemdziesięcioletnim starcem, własnym owdowiałym wujem.
Dlatego postanowiłem skorzystać z królewskiego przywileju, który
pozwala mi, jako ojcu wszystkich moich poddanych, zastąpić każdego
ojca rodziny w podejmowaniu ważnych decyzji - oznajmił. - I
korzystając z tego przywileju, postanowiłem obecną tutaj Zarę oddać
za małżonkę również tu obecnemu szejkowi Malikowi Haidarowi,
mojemu najbliższemu kuzynowi, księciu krwi i amerykańskiemu
finansiście w jednej osobie.
- I jeszcze do tego mordercy! - wykrzyknął Kadar, nie mając już
w zanadrzu żadnego innego argumentu, jaki mógłby wykorzystać dla
storpedowania królewskiego postanowienia. - Mordercy przyrodniego
brata swojej przyszłej żony!
- Ojcze, szejk Malik nie jest mordercą Dżeba! - zaprotestowała z
przekonaniem Zara. - Na pewno nie!
- Któż więc mógłby nim być? - obruszył się Kadar.
- Przecież to jego samochód zabił mojego syna, wszyscy
widzieli.
- Samochód tak, ale nie ja - odezwał się na to Malik.
- Nie zaprzeczam, że to mój wóz spowodował ten nieszczęśliwy
wypadek, w którym zginął Dżeb. Ale to nie ja siedziałem wtedy za
jego kierownicą.
- A kto? - warknął Kadar.
- Tego nie wiem - odpowiedział szejk. - Kiedy po kłótni z
Asimem wybiegłem wówczas z waszego domu, było już po
wszystkim. Dżeb konał, a sprawca wypadku przepadł bez śladu. Kto
nim był, tego niestety nie wiem - powtórzył.
- A któż to wie? - rzucił Kadar. Szejk wzruszył ramionami.
- Być może któryś z twoich synów widział i wie.
- Jeżeli któryś z moich synów wie na temat śmierci Dżeba coś,
czego ja nie wiem, a nie wyjawi nam tego teraz w obecności króla -
odezwał się na to Kadar bin Abu Salman, czerwieniejąc na twarzy z
oburzenia i gniewu - to niechaj będzie po stokroć przeklęty, a mnie i
cały mój ród niechaj piekło pochłonie!
Po tych słowach, wypowiedzianych przez ojczyma Zary z
najwyższą powagą, bardzo groźnym, a równocześnie niezwykle
uroczystym tonem, w sali tronowej pałacu króla Hakema zapadła
absolutna cisza. Nikt nie ośmielił się jej przerwać, nawet monarcha.
Wszyscy czekali w napięciu na reakcję synów Kadara, świadomi
files without this message by purchasing novaPDF printer (
faktu, że żyjąc w kraju, gdzie w myśl uświęconego przez tradycję
prawa wola ojca jest wolą najwyższą, żaden z nich nie ośmieliłby się
zlekceważyć ojcowskiej klątwy.
Milczenie trwało kilka minut, które w sytuacji niecierpliwego
oczekiwania i gorączkowego podniecenia wydawały się wszystkim
zgromadzonym długie niczym lata, a nawet stulecia. Aż w końcu
przerwał je zdławiony, jękliwy okrzyk:
- Ojcze, wybacz! Ojcze, nie przeklinaj mnie, nieszczęsnego!
Spojrzenia wszystkich zgromadzonych natychmiast zwróciły się
w kierunku Paza, bo to właśnie on, pobladły z przestrachu i przejęcia
tak bardzo, jakby mu cała krew z twarzy odpłynęła, wyrzucił z siebie
te dramatyczne słowa.
- Zamiast podnosić lament, mów zaraz, synu, co jest ci wiadome
- rozkazał Kadar.
- Wiem, ojcze... że to nie Malik... zabił małego Dżeba -
wykrztusił Paz.
- Więc któż to uczynił?
- Ja.
Tym razem Kadar bin Abu Salman zrobił się na twarzy tak blady
jak białe płótno, z którego uszyta była jego szata i turban.
- Jak to... ty... synu? - odezwał się, mówiąc z najwyższym trudem
i niemal po każdym wypowiedzianym słowie biorąc głęboki oddech. -
Przecież ty... byłeś wówczas... jeszcze dzieckiem... małym chłopcem.
- I jak wszyscy mali chłopcy, ojcze, lubiłem się bawić
samochodami - grobowym głosem wyznał Paz. - Malik zostawił
wtedy kluczyki w stacyjce swojego jeepa. Postanowiłem więc
skorzystać z okazji... chciałem uruchomić go i trochę pojeździć sobie
nim dla zabawy po dziedzińcu.
- I co? - jęknął Kadar.
- I na moje nieszczęście zdołałem wprawić auto w ruch, ale nie
zdołałem go potem zatrzymać - odparł Paz, opuściwszy nisko głowę. -
Najechałem rozpędzonym jeepem na Dżeba, który bawił się pod
drzewem. A kiedy już to się stało, wpadłem w panikę i uciekłem,
zanim Malik po kłótni z Asimem wybiegł z domu na dziedziniec.
Uciekłem nie zauważony przez nikogo. A podejrzenie o
spowodowanie wypadku padło na Malika, który w istocie był
całkowicie niewinny!
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- Synu, dlaczego przez tyle lat nic mi nie powiedziałeś?! - zapytał
podniesionym głosem Kadar.
- Wybacz, że tego nie uczyniłem, ojcze, ale śmiertelnie lękałem
się twojego gniewu - szepnął Paz i padł przed ojcem na kolana.
Ponownie zapadła cisza.
Kadar bin Abu Salman najwyraźniej nie wiedział, jak zareagować
na synowski akt skruchy. W widoczny sposób wahał się, czy ma
ukarać nieszczęsnego Paza, czy raczej wybaczyć mu popełnioną w
dzieciństwie winę, w sytuacji, gdy nawet najstraszliwsza kara dla
sprawcy wypadku i tak nie byłaby w stanie przywrócić życia jego
ofierze. Milczał więc. I wszyscy w komnacie milczeli. Aż w końcu
król Hakem bin Abdul Haidar zdecydował się skorzystać ze swoich
monarszych uprawnień do rozstrzygania sporów i wydawania
wyroków.
Zabrał więc głos, stwierdzając:
- Wybacz synowi jego czyn, Kadarze, bo kiedy go popełnił, był
dzieckiem, a skazując się na dożywotnie wyrzuty sumienia, sam się
ukarał najstraszliwszą pokutą.
- Niech stanie się właśnie tak, jak nakazujesz, czcigodny panie -
skwapliwie podporządkował się królewskiej woli Kadar bin Abu
Salman. - Synu! - zwrócił się do Paza. - Wybaczam ci, wstań z kolan!
Paz posłusznie wstał i natychmiast, trawiony wstydem, ukrył się
za plecami stojących w szeregu, jeden przy drugim, pozostałych
czterech braci.
- Skoro spełniłeś już swoją ojcowską powinność, Kadarze -
ponownie odezwał się król - to teraz błagaj o wybaczenie mego
kuzyna, szejka Malika Haidara. Przez tyle lat niesłusznie oskarżałeś
go o zbrodnię, której nie popełnił.
- Niech stanie się właśnie tak, jak nakazujesz, czcigodny panie. -
Dumny wielmoża, rad nierad, zgodził się po raz drugi z
postanowieniem monarchy. - Książę! - zwrócił się do Malika, padając
przed nim na kolana. - Zechciej w swojej dobroci mi wybaczyć!
- Wybaczam ci - rzekł Malik. - Wstań.
Kadar dźwignął się i zaczął się cofać, najwyraźniej mając ochotę,
tak jak Paz, czym prędzej schować się za plecami synów.
Jednak król Hakem powstrzymał go słowami:
- Jeszcze nie koniec, zaczekaj! Skoro wszystkie sprawy z
przeszłości zostały wyjaśnione, nadeszła pora, byśmy zajęli się tym,
files without this message by purchasing novaPDF printer (
co przyniesie jutro. O przyszłość Rahmanu nie musimy się już
martwić, skoro mam syna i następcę tronu - podkreślił. - Zatroszczmy
się jednak o przyszłość dwojga młodych ludzi, których połączył
najpierw zwykły przypadek, a potem uczucie tak silne, że wszyscy
inni zakochani w naszym królestwie i na całym świecie mogliby im
pozazdrościć. Podejdź tu do mnie, Kadarze - polecił - i
pobłogosławmy obydwaj Malikowi i Zarze, zanim zostaną mężem i
żoną. Ty będziesz błogosławił w zastępstwie jej ojca, który od dawna
nie żyje, a ja w zastępstwie ojca szejka Malika, poprzedniego króla
Rahmanu, który również odszedł ze świata już przed laty.
Król podniósł się z tronu, a Kadar bin Abu Salman posłusznie
podszedł do niego i stanął obok.
Malik i Zara uklęknęli przed nimi, pozwalając obydwu wykonać
nad
ich
głowami
uświęcone
tradycją
znaki
ojcowskiego
błogosławieństwa.
Gdy ceremonia została dokonana, król Hakem nakazał
narzeczonym powstać, po czym rzekł:
- Skoro uczyniliśmy już wszystko, co było konieczne, by naszym
rodom i całemu krajowi zapewnić szczęście i spokój, nadszedł czas,
byśmy zajęli się swoimi sprawami. Ty, Kadarze, jedź z synami na
południe, do swego domu, po stosowny posag dla Zary. Wiesz
przecież, że należą się jej po matce klejnoty i różne piękne ozdoby.
- Tak, czcigodny panie - rzucił krótko Kadar bin Abu Salman i
skinąwszy na synów, bez zwłoki wycofał się wraz z nimi z tronowej
komnaty.
- Ja natomiast, moi drodzy - zwrócił się król do Malika i Zary -
pójdę teraz do mojej najukochańszej małżonki Rashy, która
odpoczywa po porodzie, i do mojego umiłowanego syna, któremu w
szczęściu i zdrowiu upływają jedna po drugiej pierwsze godziny
życia. .
- Tak, czcigodny panie - odezwali się Malik i Zara w zgodnym
dwugłosie. - A my dokąd mamy iść i co mamy robić?
- A wy idźcie sobie, gdzie chcecie i róbcie, co chcecie! - rzucił
Hakem już od drzwi i wyszedł.
Szejk Malik ujął Zarę za obydwie dłonie.
- Dokąd będziemy chcieli pójść, najmilsza? - zapytał.
- Wiadomo, do twojej sypialni - odpowiedziała z uśmiechem bez
chwili wahania.
files without this message by purchasing novaPDF printer (
- A cóż będziemy chcieli tam robić?
- Wiadomo, najdroższy - szepnęła lekko zawstydzona. -
Będziemy się kochać.
- Tak, aż do rana! - potwierdził z entuzjazmem szejk. - I potem
każdej nocy aż do dnia ślubu! I po ślubie każdej nocy aż do końca
życia!
- A na pewno będziemy żyli długo i szczęśliwie - podsumowała
Zara i rzuciła się Malikowi na szyję.
files without this message by purchasing novaPDF printer (